Q
UINTUS
H
ORATIUS
F
LACCUS
PO
EZ
JE
2
CARMEN SAECULARE
P
HOEBE SILVARUMQUE POTENS
D
IANA
Febie! Diano, lasów można ksieni!
Gwiazdy niebieskie! Czcigodni i czczeni!
Dajcie nam, o co błagamy w pokorze
W tej świętej porze,
Gdy sybillińskich prawem przepowiedni
Wybranych panien i chłopców chór przedni
Do bóstw, co siedem wzgórz umiłowały,
Wznosi hymn chwały.
O, dobre Słońce, co lśniącym rydwanem
Wschodzisz, zachodzisz i znów wschodzisz ranem,
Obyś miast większych nad Romę wspaniałą
Nie oglądało!
I ty, co sprzyjasz narodzinom dziatek,
O, Ilityjo! Nie opuszczaj matek,
Czy Genitalis miano, czy Lucyny
Masz w urodziny.
Pomnóż potomstwo, bogini łaskawa,
I w swej opiece małżeńskiej miej prawa
I ślubne związki, co nowego dużo
Potomstwa wróżą,
By — gdy sto dziesięć lat obiegnie wkoło —
Można ci pieśń tę powtórzyć wesoło
I te obchody przez trzy noce całe
I trzy dni białe!
O, nieomylne w tym, co raz powiecie,
Parki, kres rzeczom kładące w wszechświecie!
Z przeszłością niech się szczęśliwa myśl sprzędzie
Tego, co będzie!
Niech ziemia, w trzody bogata i w plony,
Cererę zdobi w kłosiane korony!
Niech deszcz ożywczy i nieba powiewy
Karmią zasiewy!
Schowaj grot, dobry i życzliwy Febie,
I słuchaj chłopców, gdy błagają ciebie,
Słysz panny zbożne!
Jeśli Rzym dziełem, bogowie, jest waszym,
Jeśli trojański zastęp z Eneaszem
Na brzeg etruski, rozkazom poddany,
Został zagnany —
Który, gdy ujrzał ojczyzny pożogę,
Lary ocalił i siebie, i w drogę
Z druhami ruszył, lecz w szczęśliwsze strony,
Niż gród rzucony —
Czysty obyczaj młodym dajcie, bogi,
A starcom żywot spokojny i błogi!
Cały zaś naród mnóżcie w płód obfity,
W mienie, zaszczyty!
Co chce, niech zyska przy wołów ofierze
Wnuk, po Anchizie sławny i Wenerze,
W boju zwycięski, w zwycięstwie niesrogi,
3
Gdy pobił wrogi.
Już Med uznaje albańskie topory,
Oręż, co podbił mórz i ziem przestwory.
Już Ind i zawsze dotąd hardy Scyta
O rozkaz pyta!
Już Wiara, Pokój, Cześć, dawna Prostota
I pogardzona śmiało wraca Cnota.
Wraca Obfitość z obliczem nam błogim
I z pełnym rogiem.
Wieszczy i w srebrny róg zbrojnie przybrany
Febus, dziewięciu Kamenom oddany,
Który mdłe ciała nasze ma w swej pieczy,
Sztuką swą leczy,
Na palatyńskie ołtarze życzliwie
Patrząc, Rzymowi i latyńskiej niwie
Niech błogosławi i chowa bez szkody
Na przyszłe gody!
Niech Awentynu i Algidu pani
Próśb, które wznoszą mężowie wybrani,
I modlitw, słanych przez młodzieńcze chóry,
Wysłucha z góry!
Z wiarą, że modły te Jowisz i bogi
Słyszą, w domowe chór wraca już progi,
Gdy na Dyjanę i Feba hymn chwały
Wyśpiewał cały.
4
LISTY
JAK PIERWSZY RYM MÓJ...
Prima dicte mihi, summa dicende Camena
Jak pierwszy rym mój złożon w rannej dobie,
Pozwól, bym i ostatni dziś poświęcił tobie,
Mecenasie! Lecz czemuż, gdy mię wiek przyciska,
Chcesz mię wywodzić w szranki na nowe igrzyska?
Nie ten już wiek i umysł. Wejan osiwiały
Zawiesiwszy w świątyni swą tarczę i strzały,
By go lud nie wyśmiewał, w wiejskie swe schronienie,
Jak niezdatny, kryje się między buków cienie.
I mnie już coś do ucha poszeptuje w ciszy:
„Wyprząż starego konia wprzód, nim się zadyszy
I upadając na łeb nie będzie wyśmiany".
Tak i ja, dotąd muzom, miłostkom oddany,
Już to wszystko porzucam i w tym jestem cały,
By to, co jest prawdziwym, co jest bez zakały,
Co jest przystojnym, poznać i tego pilnować.
Spytasz, jakiego mędrca myślę naśladować:
Odpowiem, że żadnego. Nie mym powołaniem
Czołgać się niewolniczo za czyjemciś zdaniem;
Tam ląduję, gdzie ciężka zaniesie mię burza.
Czasem się myśl ma w sprawach publicznych zanurza,
Nieraz mię i Arystyp zajmuje uczony,
Lecz zawsze prawej cnoty czciciel nieskażony,
Nie siebie rzeczy, ale rzecz sobie poddaję.
Tak jak snu pozbawionym noc długa się zdaje,
Dzień najemnikom, a noc tym, co pod opieką,
Tak i mnie wszystkie chwile leniwo się wleką,
Chwile, co przeszkadzają tej trzymać się drogi,
Z których równie korzysta bogacz i ubogi,
Która starym i młodym zarównie szkodliwa,
Jeśli zamiast iść prosto udadzą się krzywo.
5
Cóż nam czynić zostaje? Oto, co możemy,
Jeśli dla bolu oczu dobrze nie widziemy:
Użyć lekarstwa, co w tym razie nieomylnym.
Nie jesteś, jak ów szermierz, wytrwałym i silnym,
Przecież wzmacniaj twe członki; i to rzecz niepróżna
Dojść do pewnego stopnia, gdy dalej nie można.
Jeśli cię męczy skąpstwo, chciwość cię uwodzi,
Są słowa, jest głos, co tę słabość ułagodzi.
Nadyma-ć żądza sławy, jesteś nazbyt dumnym
I acz młodzik, sam jeden sądzisz się rozumnym,
Są i na to sposoby. Czytaj, czytaj pilnie
Rozsądne książki, a te-ć uleczą niemylnie.
Zawiśnik, pijak, burda, w zemście swej zażarty,
Nie masz człeka, co by był tak srogi, uparty,
Który by się nie zmiękczył, nie dał udobruchać,
Byle tylko cierpliwie chciał prawdy posłuchać.
Cnotą jest wad unikać, mądrością, mym zdaniem,
Starać się nie być głupim. Patrz, z jakim staraniem
Unikasz tego, co ci przykrym, nienawistnym,
Bieżysz za tym, co mniemasz, że ci jest korzystnym.
Wystawiasz się na trudy, znosisz prace twarde,
By odepchnąć od siebie ubóstwo, pogardę. .
Leci przez ogień, morza, skały najeżone
Chciwy kupiec na Indu brzegi oddalone,
By powiększyć swe skarby. A gdy mędrzec jaki
Uczy go, że w zwodnicze zapuszcza się szlaki,
Głupstwo jego na rady tak zdrowe nie zważa.
Gdyby szermierz, co śmiało swe życie naraża,
Chcąc w szrankach olimpicznych, wśród patrzących wrzawy,
Zyskać uwity z laurów wieniec, nieraz krwawy,
Gdyby on, mówię, wiedział, że również nagrody
Osiągnąć może w ciężkie nie idąc zawody,
Czyliżby się narażał? Słowa niedzisiejsze,
Srebro od złota, złoto od cnoty podlejsze.
Ale wy, przyjaciele, latacie za złotem,
Pierwsze u was dukaty, cnota gdzieś tam potem.
6
Te to prawidło żądze bogactw w was rozżarza,
Te po ulicach młody i stary powtarza.
Masz rozum, obyczaje, lecz do sta tysięcy,
Jeśli ci nie dostaje pięć, albo coś więcej,
Policzą-ć do pospólstwa. Nie lepiejże wnosi
Młodzież, co wśród swych zabaw takie zdanie głosi:
„Wyższym będziesz od innych, jeżeliś cnotliwy".
Wreszcie to jest prawidło nigdy niewątpliwym:
Nie cierpieć żadnej skazy, mieć czyste sumienie.
Powiedz, jakie u ciebie zdanie w wyższej cenie?
Czy tego, co ci prawi: „Choćbyś się i zmazał,
Mniejsza o to, bylebyś swojego dokazał",
Czy tamtego, co-ć mówi: „Na cnocie twej wsparty,
Staw mężne piersi, gdy cię los gnębi zażarty".
Gdyby mię lud nasz spytał, co się z swobód chlubi,
Czemu ja nie pochwalam tego, co on lubi,
Dlaczego w zdaniu moim przeciwię się jemu,
Rzekłbym, co niegdyś liszka rzekła lwu choremu:
„Siady mię trwożą, widzę każdy twór zwierzęcy,
Gdy rad wnijdzie do ciebie, nie powraca więcej".
Lud jest bestią stogłową, pójdęż z nim w zawody?
Ci w dzierżawę chwytają publiczne dochody,
Ten łakociami ująć chce majętne baby,
Ów starca, zwłaszcza kiedy bezdzietny i słaby;
Temu rośnie majątek przez lichwy szkaradne,
Inni biorą sposoby, równie jak te zdradne.
Lecz trwająż w przedsięwzięciu choć jedną godzinę?
Bogacz na miłą Bajów gdy patrzy krainę,
Woła: „Jakże na świecie równe położenie,
Jak ta morska zatoka, te wody, te cienie!"
I wraz już woła: „Niechaj przyjdą z okolicy
Piękny dom mi budować biegli rzemieślnicy".
Damom, jeśli ma w domu swym małżeńskie łoże,
Mówi: „Bezżenny tylko szczęśliwym być może".
Jeśli go nie ma, śmiało przed wszystkimi plecie:
„Żonatym tylko ludziom dobrze jest na świecie".
Zmiennego Proteusza któż kiedy ustali?
7
I biednego z majętnym na jednej kładź szali.
Patrz, i on nauczony przez lekkości nasze,
Zmienia łaźnie, garkuchnie, swe biedne poddasze,
Płynąć na małej łodzi tak nudzi się prawie
Jak bogacz, gdy żegluje na przestronnej nawie.
Gdybym ja na spód kładąc bogatą czamarę,
Włożył na wierzch odzienie wytarte i stare
Lub gdybym włos zaczesał na stronę przeciwną,
Śmiałbyś się do rozpuku. Czemuż ci niedziwno,
Żem ja codziennie moje zwykł odmieniać zdanie.
Czegom pragnął, tym gardzę, to, com chwalił, ganię,
Jak morze nadymam się i znowu osłabiam,
Buduję, zrzucam, okrąg w czworokąt przerabiam.
Nie powieszże, gdy szał ten we mnie się powtarza:
„Trzeba go wziąć w opiekę lub przydać lekarza".
O Mecenasie, moja obrono i wsparcie!
Gdyby mię kto chciał skrzywdzić skrycie lub otwarcie,
Wiem, żebyś się ty ujął za twym przyjacielem.
Kończę więc, mowy mojej było tylko celem:
Dowieść, że człek nieskażon przez drożne nałogi,
Słowem, prawdziwy mędrzec jest wyższym nad bogi;
Jest pięknym, jest bogatym, słowem, królem królów,
Zwłaszcza kiedy podagry nie doświadcza bólów.
Tłum. Julian Ursyn Niemcewicz
FLORZE, KTÓREGO ZŁĄCZYŁO...
Flore, bono claroque fidelis amice Neroni
Florze, którego złączyło z zacnym i sławnym Neronem
Wiernej przyjaźni uczucie! Jeślić przypadkiem ktoś sprzedać
Chcąc niewolnika, co w Tibur, albo też w Gabii się. zrodził,
Pocznie tak prawić: „Ot, biały, widzisz, i piękny od czubka
Aż do pięty; za osiem możesz go dostać tysięcy;
W domu zrodzony, do usług zdatny na pańskie skinienie;
Liznął troszeczkę greczyzny; użyć go można do każdej
Rzeczy; jak glina wilgotna wszelkie on kształty przyjmuje
8
I do kieliszka ci nawet mile zaśpiewa, choć śpiewać
Nikt go nie uczył. Nie wierzą wprawdzie takiemu, co mnóstwem
Świetnych obietnic swój towar, pozbyć go pragnąc, zachwala,
Mnie przeć konieczność nie nagli, szczupłą, lecz własną mam sumkę.
Za te pieniądze ci żaden kupiec nie spuści, a tylko
Tobie tak tanio go daję. Biedak raz jeden mi skrewił
I pod schodami, jak zwykle, siedział ze strachu przed cugiem".
Chłopca gdy kupisz i jeśli, oprócz skłonności do czmychu,
Nic w nim nie razi, to kupiec zabezpieczony, jak sądzę,
Weźmie zapłatę, bo wskazał wadę, jak prawo nas uczy;
Czy go jednakże zaskarżysz, dręcząc niesłusznym procesem?
Ot, gdyś wyjeżdżał, mówiłem, leniuch że jestem, mówiłem,
Żem niedołęga nieomal w takich usługach, byś sporów
Srogich nie wszczynał, gdy żadne listy ode mnie nie przyjdą.
Cóż mi to jednak nadało, jeśli ty gwałcisz i prawo
Za mną mówiące i nawet skarżysz się na to, żem skłamał,
Bom spodziewanych przez ciebie wierszy nie przysłał. Więc słuchaj!
Żołnierz Lukulla, zebrawszy sobie wielkimi mozoły
Nieco na drogę, gdy znużon w nocy gdzieś zasnął, postradał
Wszystko do grosza. Jak wściekłe potem wilczysko, zarówno
Srogi i sobie, i wrogom, paszczą zgłodniałą zażarty,
Wygnał, jak mówią, z któregoś zamku królewską załogę,
Gdzie za silnymi okopy znaczne leżały bogactwa.
Tym się więc czynem wsławiwszy zyskał zaszczytną nagrodę,
Nad to zaś jeszcze sestercjów dostał dwadzieścia tysięcy.
Wkrótce też potem, gdy pretor, jakąś tam inną chcąc zburzyć
Twierdzę, tegoż żołnierza zaczął namawiać i prosić
Słowy takimi, co nawet tchórzom by męstwa dodały:
„Idź, mój dzielny, tam dokąd męstwo cię woła, niech szczęście
Ci towarzyszy, a świetną zyskasz nagrodę! Cóż stoisz?"
Na to, choć prostak, jednakże szpaczek, odpowie: „O, pójdzie,
Pójdzie, gdzie zechcesz, mój wodzu, taki, co trzosa się pozbył..."
Miałem to szczęście, że w Rzymie chować się mogłem i uczyć,
Ile swym gniewem Achilles Grekom zaszkodził, a potem
Nieco wyższego poloru dały mi zacne Ateny,
Tak iż zaiste pragnąłem prostą od krzywej rozpoznać
Drogę i w lasku Platona prawdy dochodzić. Lecz wkrótce
9
Ciężkie mnie jednak wygnały czasy z miłego ustronia
I do obozu, co nie miał sprostać potężnym Augusta
Barkom, poniosła rekruta powódź domowych rokoszy.
Skoro zaś tylko mi stamtąd dało odprawą Filippi,
Wnet pokornego, z obciętym skrzydłem, chałupy i huby
Pozbawionego ojczystej, bieda zuchwała do wierszy
Wreszcie zmusiła. Lecz teraz, kiedy mam, ile mi trzeba,
Jakaż by czaszkę cykuta mogła mi dosyć wyczyścić,
Gdybym nie sądził, że lepiej chrapać niż pisać wierszydła?
Wydzierają, uchodząc, lata nam jedno po drugim;
Już mi wydarły chęć żartów, uczty, miłostek, rozrywek;
Teraz i wiersze chcą gwałtem wyrwać; cóż począć, mój bracie?
Wreszcie nie wszyscy to samo zwykli podziwiać i lubić;
Tobie piosenki do smaku, tego tam bawią i jamby,
Innych Bijona rozprawy pełne złośliwych dowcipów.
Zda mi się prawie, iż trójka gości przy stole się kłóci;
Każdy, w swym smaku przeciwny, innych domaga się potraw.
Czym was uraczę, a czego nie dam? Odpychasz to, czego
Inny zażądał, dwom drugim kwaśne i przykre, coś pragnął.
Ale to mniejsza! Czy myślisz, wiersze iż pisać mi łatwo
W Rzymie, wśród tylu kłopotów, tylu codziennych utrudzeń?
Ten chce, bym ręczył za niego, inny, bym wszystko zaniechał,
Wierszy zaś jego posłuchał; tamten na wzgórzu Kwiryna,
Ten, gdzie Awentyn się kończy, chorzy obadwaj, więc odwiedź!
Wszakże, jak widzisz, ta przestrzeń arcydogodna! „Lecz wolne
Przecież są wszelkie ulice, przejdziesz pogrążon w swych myślach.
Ot, przedsiębiorca przebiegły pędzi tragarzy i muły;
Ciągną żurawiem do góry kamień lub belkę ogromną;
Z półtoraczniemi się wozy smutne ścierają pogrzeby;
Tutaj pies wściekły ucieka, świnia tam pędzi zbłocona.
Chodź no mi teraz i dźwięczne wiersze układaj w twej głowie!
Cała pisarzy czereda z miasta do lasów ucieka,
Służąc Bakchowi, co rozkosz we śnie i w cieniu znajduje,
Ty zaś żądałeś, bym wpośród dziennych i nocnych hałasów
Śpiewał i puszczał się w ślady wieszczów po wąskiej drożynie!
Umysł, co puste Ateny obrał tam sobie, lat siedem
Na swą naukę poświęcił, co się zestarzał od książek
10
I od rozmyślań, w milczący zwykle zamienia się posąg
I najczęściej do śmiechu gawiedź pobudza; a ja bym
Tutaj, wśród prądów i burz miejskich, miał sądzić, że warto
Splatać wyrazy, co mają z lutni dobywać nam dźwięki?
Byli raz w Rzymie dwaj bracia, rzecznik i mówca, tak czuli,
Jeden drugiemu iż w mowach sypał pochwały bez końca,
Jeden w braciszku Grakchusa, drugi Mucjusa podziwiał;
W mniejszym czyż stopniu poetów równe nie dręczą obłędy?
Tamten elegie, ja ody piszę: „Cudownie!" — wołamy —
„Wydłutowały snadź wszystkie Muzy twe wiersze!" A patrzaj,
Z jak natężonym pragnieniem, z jaką to pychą ze wszech stron
Oglądamy świątynię, rzymskich gdzie wieszczów tak mało!
Potem zaś (masz-li czas wolny?) idąc, posłuchaj z daleka,
Co tam obadwaj przynosim, czemu wieńcami się darzym.
Biją nas, ale my wroga równą plag liczbą nękamy,
Walczym wytrwale od zmroku, jak te Samnity przy ucztach.
Alceuszem zostałem jego ot głosem, on moim
Czymże? A czymże, jeżeli nie Kallimachem? Gdy jednak
Nie dość mu na tym, Mimnermem będzie, niech wzrasta przydomkiem
Tak upragnionym! Niemało znoszę, by wieszczów drażliwe
Plemię ukoić, gdy pisząc staram się jeszcze o poklask
Ludu pokornie. Lecz skoro spełnię ten zaciąg i znowu
Rozum odzyskam, wnet uszy zatknę dla wszystkich, co czytać
Chcą mi bezkarnie swe dzieła. Z tych wierszokletów się śmieję,
Oni zaś piszą wesoło, sami szanują się szczerze,
Chwalą, szczęśliwi, swe wiersze, chociaż ty milczysz uparcie.
Kto zaś poprawny poemat pragnie utworzyć, ten biorąc
Swoją tabliczkę przybierze ducha prawego cenzora,
Ten się nie wstydzi wyrzucać wszystko, co nazbyt jest gminne,
Wszystkie mniej cenne wyrazy, wiersza zaszczytu niegodne,
Choćby się z miejsca swojego ruszyć nie chciały i choćby,
W świętym jak Westy tajniku, tak się nietknięte trzymały.
Trafnie odnajdzie dla ludu, co z dawna ciemnym dlań było,
I malownicze przedmiotów nazwy na jaśnią dobędzie,
Które, przez starych Katonów albo Cetegów użyte,
Wiek zapomniany i szpetna pleśni zakała pokrywa;
Przyjmie i nowe, gdy stworzy oraz wprowadzi je zwyczaj.
11
Pełen zapału, przejrzysty, będzie wylewał, jak czysta
Rzeka, swe skarby, obdarzy Lacjum bogatym językiem,
Nazbyt co bujne, poskromi, nadto chropawe dorzeczną
Pracą ogładzi, wyrzuci wszystko, co nie ma wartości.
Choć się namęczy, to jednak pozór rozrywki przybierze,
Czyniąc jak aktor grający już to gburnego Cyklopa,
Już to Satyra. Wolałbym ujść za szaleńca, nieuka,
(Byle mnie zwodzić lub bawić mogła ma słabość), niż w gniewie,
Mimo świetnego rozumu, zęby wyszczerzać. Był w Argos
Człek znakomity, co siedział w próżnym teatrze i klaskał
Pełen radości, w mniemaniu, cudne iż słyszy trajedje;
Zresztą ze zdrowym rozsądkiem wszystkie wypełniał czynności.
Sąsiad wyborny był z niego, miły gospodarz, dla żony
Nader łagodny, a służbie swojej tak bardzo pobłażał,
Iż się nie wściekał, gdy spostrzegł pieczęć u flaszki zerwaną;
Łbem nie uderzał o skały, w studnie otwarte nie wpadał.
Ten gdy nakładem i dbałą krewnych opieką wyleczon
Żółć ciemierzycą wyczyścił, wygnał chorobę i znowu
Przyszedł do siebie, zawołał: „Życie, przez bogi, wydarliście
Zamiast zachować temu, co wszelkiej, o bracia, rozkoszy
Teraz pozbawion najmilszą stracił już swoją ułudę!"
Przyda się przecież niieć rozum, marnych wyrzekłszy się fraszek,
I odpowiednie młodzieńcom oddać zabawki, nie gonić
Za wyrazami, na lutni które łacińskiej wygrywać
Można, lecz życia prawego rytmów i taktów się uczyć.
Przeto tak nieraz do siebie mówię i milcząc rozmyślam:
Gdybyś, choć pijąc bez miary, nie mógł pragnienia ugasić,
Do lekarzy byś poszedł; że zaś, im więcej nabyłeś,
Pragniesz tym więcej, czy tego wyznać nikomu już nie śmiesz?
Gdyby stręczone ci zioła albo korzonki twej ranie
Ulżyć nie chciały, przestałbyś zaraz korzonków i ziółek
Tych bezskutecznych używać. Częstoś już słyszał, że komu
Dali bogowie majątek, temu rozumu przybywa;
A choć się wcale nie stałeś mędrszym od czasu, jak wzrosły
Twoje dostatki, to jednak słuchasz tych marnych doradców.
Gdyby cię przecie bogactwa mogły uczynić roztropnym,
Mniej bojaźliwym, mniej chciwym, wtedy musiałbyś się wstydzić,
12
Jeślibyś znalazł na świecie jeszcze chciwszego od siebie.
Jeśli to własność, co ktoś tam kupi na wagę za pieniądz,
Toć używanie też daje własność, jak twierdzą prawnicy.
Pole więc, które cię żywi, twoją własnością, a włodarz,
Któren bronuje Orbiusa z pola, co-ć mąki wnet dadzą,
Ciebie za pana uznaje. Płacisz, a za to ci dają
Grona, kurczęta i jaja, wina beczułkę; w ten sposób
Ty kawałkami kupujesz pole, za które mógł Orbius
Bogacz zapłacić tysięcy trzysta lub więcej. Na jedno
Wyjdzie, czy teraz z gotówki żyjesz, czy dawniej tak żyłeś,
Płacąc gotówką. Aryckie albo wejenckie kto role
Kupił od dawna, kupioną jada jarzynkę, choć myśli
Może inaczej, kupionym drzewem kociełek swój w chłodnych
Nocach ogrzewa, choć swoim zowie aż dokąd topole,
Stojąc na pewnej granicy, chronią od wyzwisk sąsiada;
Jakby to było własnością, co w chwilce ulotnej godziny
Prośbą lub kupnem, lub gwałtem, albo na koniec i śmiercią
Zmieni wnet pana i przejdzie w ręce znów kogoś innego.
Tak więc, ponieważ nikt zgoła wiecznie używać nie może,
Dziedzic zaś jeden po drugim idzie, jak fala po fali,
Na cóż spichlerze i wioski? Po cóż do lasów Kalabrii
Jeszcze lukańskie dodawać, jeśli i wielkich, i małych
Zetnie ów Orkus, którego złotem przebłagać nie można?
Kości słoniowej, marmuru, srebra, tyreńskich posążków,
Drogich kamieni, obrazów, szaty purpurą pojonej
Wielu przeć nie ma, są tacy nawet, co o to nie dbają.
Czemuż to jeden z dwóch braci woli próżniactwo, igrzyska,
Wycier oliwą, niż bujne sady daktylów Heroda;
Drugi zaś, bogacz zgryźliwy, w lasach siekierą i ogniem
Pola nowotne od wschodu słońca karczuje do zmierzchu?
Wie to ów duch opiekuńczy, gwiazdą co życia kieruje,
Bóstwo istoty człowieczej, które umiera z człowiekiem
Każdym z osobna, zmiennego lica, raz błogie, raz srogie.
Będę więc, z miernych dostatków biorąc co trzeba, używał,
Nie lękając się wcale, jak mnie osądzi mój dziedzic,
Jeśli prócz tego, co dałem, więcej nie znajdzie; jednakże
13
Poznać zapragnę, jak wielce różni się wesół i skromny
Od marnotrawcy, jak wielce sknera od ludzi oszczędnych.
Inna rzecz bowiem rozrzutnie trwonić, a nie chcieć wydatków
Zbytnich i wcale o większe zbiory nie trudzić się marnie;
Wszakże najlepiej, jak chłopcy czynią w dniach świętych Minerwy,
Spiesznie i krótkiej, i miłej chwili używać, gdy można.
Z dala niech będzie od mego domu plugawe ubóstwo,
Zresztą mi jedno, czy małym statkiem, czy wielkim popłyną.
Jeśli pomyślny Akwilon wzdętych mi żagli nie pędzi,
Za to mi życia żeglugi wiatry przeciwne nie mącą.
Siłą, dowcipem, wyglądem, stopniem, dzielnością, majątkiem
Z pierwszych ostatni, lecz między ostatnimi jam pierwszy.
Chciwym nie jesteś? To dobrze! Czyliż to jednak z tą wadą
Także i inne uciekły? Jestże twe serce od marnej
Chętki zaszczytów, od gniewu, strachu przed śmiercią też wolne?
Ze snów czy szydzisz i cudów, z strasznych czarodziejstw i wróżek,
Z nocnych upiorów i zjawisk, z guseł tessalskich się śmiejesz?
Czy dnie urodzin z wdzięcznością liczysz, przebaczasz znajomym,
Czy łagodniejszym i lepszym w miarę starości się stajesz?
Cóż ci to nada, gdy z mnóstwa kolców li jeden wyjąłeś?
Żyć nie umiejąc jak trzeba, ustąp bieglejszym w tej sztuce!
Nabawiłeś się dosyć, dość już i jadłeś, i piłeś,
Czas już ci odejść, by ponad miarę spitego przypadkiem
Nie poszturchała cię młodzież, której rozpusta przystoi.
Tłum. Marceli Motty
CZĘSTO MYŚLĘ ALBIUSZU...
Albi, nostrorum sermonum candide iudex
Często myślę, Albiuszu, mych szkiców sędzio łaskawy,
Co ty teraz porabiasz w swojej krainie pedańskiej.
Piszesz wiersze, co zaćmią nawet sławę Kasjusza?
Lub może tylko wędrujesz wśród lasów cichych i rzeźwych
I milczysz, i snujesz myśli godne mądrego człowieka?
Znam ciebie: nigdy nie byłeś ciałem bez duszy. Bogowie
Urodę ci dali i dobra, i sztukę cieszenia się nimi.
Czegóż by więcej pragnęła piastunka dla dziecka swojego,
14
Jeśli jest mądre i zawsze potrafi wyrazić, co czuje,
Sławę ma zacną i czystą i zdrowie dobrze mu służy,
I chleba nie brak na stole, i pustką nie świeci kiesa?
Pomiędzy nadzieją a troską, zdala od trwogi i gniewu
Każdy dzień witać trzeba, jakby to był już ostatni.
Z wielką radością przyjmiesz świt nowy, niespodziewany.
A mnie, którego skóra błyszczy od tłuszczu, odwiedzisz,
Jeśli wart twego śmiechu wieprz z Epikura trzody.
JEŚLI CIĘ, MÓJ TORKWACIE...
Si potes Archiacis conviva recumbere lectis
Jeśli cię, mój Torkwacie, łoże Archijasza
I jarzynka podana skromnie nie odstrasza,
Czekam z chwilą, kiedy już zmierzchać się zaczyna.
Spijał będziesz spuszczone w roku Taura wina;
Z Petryna pod Minturną ta kadź mi przysłana.
Masz co lepszego, przynieś, a nie, to znaj pana!
Ognisko już czyściutkie, błyszczą Lary, sprzęty.
Co tam marne widoki, bój o grosz zacięty,
Proces Moscha! Cezara jutro urodziny!
Więc się wyśpisz porządnie, a potem godziny
Przegawędzim przy winie, by noc letnią zdłużyć.
I cóż by mi po wszystkim, gdybym nie mógł użyć?
Pedant, kutwa, po którym dziedzic jest bogaty,
Coś mi szaleństwa bliski. U mnie wino, kwiaty —
I niech mi tam zadają płochość zazdrośniki!
Czegóż winko nie sprawi? Rozwiąże języki,
Nadzieję wyróżowi, tchórza roześmieli,
Prostakom w łbach rozjaśni, smutnych rozweseli.
Kogóż mownym obfite nie zrobią kielichy?
Wrzeszczy i dokazuje biedak, przedtem cichy.
No, ja się już postaram — a czynię to z chęci —
O kobierczyk, serwetę, co nosa nie skręci,
Misy, puchary, co byś w nich przejrzał się cały,
Przyjaciół, co nie zdradzą gadki poufałej.
Będzie Butra, Septycy i Sabin być musi,
15
Chyba że go wcześniejsza uczta indziej skusi
Lub mu gładka podwika zamysły odmieni.
Kilka miejsc jeszcze wolnych zostanie dla cieni;
Lecz w wielkim tłoku, pomyśl, jak od capów jedzie.
Napisz, kto jeszcze z tobą będzie na obiedzie,
I ciskaj zaraz sprawę, by nie wiem jak pilną.
A czeka klient w atrium — czmychnij furtką tylną!
Tłum. Jan Czubek
NICZYM SIĘ NIE PRZEJMOWAĆ...
Nil admirari prope res est una, Numici
Niczym się nie przejmować — rzecz jedyna z rzeczy,
Co szczęście, mój Numicy, daje i bezpieczy.
Niejeden na to słońce i gwiazdy w przestworze,
I zjawiska niebieskie, zmienne w każdej porze,
Patrzeć może spokojnie: ty na ziemskie płody,
Na dziw morski, co indzkie bogaci narody,
I kresowe Araby, na Kwirytów dary
I poklask masz się gapić z zachwytem bez miary?
I kto pragnie w zachwycie i kto strat się boi,
Oba jednacy; obu żądza niepokoi,
Gdy obu nagła zmiana przeraża i nęka.
Czy się cieszy, czy smuci, czy pragnie, czy lęka,
Jedno: tak niespodziana radość, jak cierpienie,
Znienacka uderzając, wprawia w osłupienie.
Mądrość głupotę, krzywdę sprawiedliwość płodzi,
Gdy cnota nierozważnie granice przechodzi.
Spiż oglądaj i srebro, i stare marmury,
Zachwycaj się klejnotem lub barwą purpury;
Ciesz się, gdy w ciebie, mowcę, liczne patrzą oczy,
Lataj na forum rano, wracaj, gdy się mroczy,
Bo nużby więcej zebrał z posagowej niwy
Mutus, wzbudzając w tobie, nie ty w nim podziwy!
(Co za wstyd, wszak od ciebie urodzony gorzej!)
Czas, co było pod ziemią, na słońcu położy
I znów świetność pognębi. Wielbi cię, jak boga,
16
Portyk Agryppy, widzi Appijusza droga:
Pójdziesz, gdzie Ankus z Numą poszli, sławni króle.
Poczujesz kłucie w boku albo w nerkach bóle:
Szukaj zaraz lekarstwa. Chcesz-li żyć szczęśliwie
(Któż by nie chciał!?): rzuć rozkosz, szukaj cnoty chciwie;
Ona jedna da szczęście. Lecz jeśli czcze słowo
Jest cnota, gaj — drwa tylko, wciąż nadrabiaj głową,
Żeby w porcie być pierwszym, w Cybirze nie stracić,
Talencik zaokrąglić, z nim drugi pobracić,
Trzeci do towarzystwa, czwarty dać do pary.
Bo przyjaźń, kredyt, żonę z bogatymi dary,
Ród, urodę król-pieniądz już dla ciebie chowa;
Ozłoconego wieńczą Wenus i Wymowa.
Z mnóstwem sług, lecz bez grosza Kappadoków króla
Naśladować się nie waż. Pytano Lukula,
Czyby nie mógł sto płaszczów dać na przedstawienie.
„Sto? Skądże tyle?" rzecze, lecz da polecenie
Szukać; co będzie, przyśle. Wnet odpowie listkiem,
Że ich ma pięć tysięcy i że służy wszystkiem.
To dom pański dopiero, tam się dobrze dzieje;
Gdzie pan nie wie o wszystkim, kraść mogą złodzieje.
Więc jeśli ci to daje szczęście i bezpieczy,
Wczas się imaj, a późno odżegnuj tych rzeczy.
Jeśli blask, popularność jest tak szczęścia bliska,
To kupmy niewolnika, co szepta nazwiska,
W lewy bok raz wraz szturka, zmusza przez kamienie
Wyciągać rękę: „Ten tam, ów tam ma znaczenie;
Ten rozdaje topory: gdy nie łaskaw na cię,
Poderwie, oj, stołeczka". Dodaj: „ojcze", „bracie!",
Podług wieku i takeś krewny z całym światem.
Jeśli żyć — jest jeść dobrze, toż ranek, a zatem
Hej, na ryby, na dziki, jak niegdyś Gargili,
Co z sieciami, z oszczepem kazał w rannej chwili
Sługom przez tłok na forum przeciągać, by potem
Jeden muł w oczach wszystkich mógł przewieźć z powrotem
17
Kupnego dzika. Zjadłszy, zaraz do kąpieli,
Czyniąc ceryckich godną rzecz obywateli,
Lub mądrego Uliksa nikczemnej czeladzi,
Co to bardziej brzuchowi niż ojczyźnie radzi.
Jeśli życia bez igier nie ma i kochania,
Jak chce Mimnerm, cóż służyć Cyprydzie zabrania?
Zdrów bądź i szczęśliwi Pisząc, podziel ze mną szczerze,
Masz-li sam co lepszego, lub wierz, w co ja wierzę.
Tłum. Jan Czubek
PIĘĆ DNI MIAŁEM...
Quinque dies tibi pollicitus me rure futurum
Pięć dni miałem być na wsi: nie stawiam się w słowie,
Bawię miesiąc. Lecz jeśli dbasz o moje zdrowie,
Co czynisz dla chorego, równie racz uczynić
Dla bojaźni choroby i nie chciej mnie winić.
Chronię się skwarów słońca, lękam się tej pory,
Która oczy przeraża czarnymi liktory.
Bladzi ojcowie, matki o dzieci się trwożą,
Wszędzie prawne zabiegi zgubne febry mnożą.
Lecą na śmierć lichymi sprawkami zajęci,
A sąd z ich testamentów odrywa pieczęci.
Skoro się grunt albański zabieli od śniegu,
Twój luby wieszcz pospieszy do morskiego brzegu.
Tam gdy w oszczędnej pracy ciężki czas przesiedzi,
Ciebie z Zefirem, z pierwszą jaskółką odwiedzi.
Nie tak mi darów twoja szczodrota udziela,
Jak Kalaber gruszkami karmi przyjaciela.
„Jedz!" — „Dość jadłem". — „Weź, co chcesz". —
„Wdzięcznym twej ofiary". —
„Weź, proszę, zanieś miłe dla twych dzieci dary". —
„Jak gdybym wziął, tak cenię chęć szczerze wylaną". —
„Nie chcesz? Więc się te gruszki dziś wieprzom dostaną".
Czym gardzi sam, to głupiec i rozrzutnik daje.
Stąd się lęgły i lęgną niewdzięczników zgraje.
18
Mądry tych darzy, w których widzi rozum, cnoty;
Zna dobrze, co miedziany pieniądz, a co złoty.
Ja mego dobroczyńcy okażę się godnym.
Nie chcesz mi się dać ukryć w kąciku swobodnym?
Wróć zdrowie, czarnym włosem kryte wróć mi czoło,
Niech śmieję się, jak dawniej, żartuję wesoło
I pełne z dobrym winem wypróżniając czary
Gniewam się na nieczułość upartej Cynary.
Chuda myszka do skrzyni wąską szparą wlazła,
Kontenta, że dostatkiem pszenicy znalazła.
Jadła, spasła się, ale tłusta wyjść nie zdoła.
To postrzegłszy łasica z daleka zawoła:
„Chuda-ś wyszła i chuda szczupłym wyjdź otworem".
Wrócę wszystko, co trzeba, tymże pójdę torem.
Nie chwalę ja skromności, choć sam dobrze jadam,
Lecz swobodę nad wszystkie bogactwa przekładam.
Znasz mnie i sam przyznałeś, żem nie jest nieskromny.
Tyś król mój, tyś mój ojciec i czyliś przytomny,
Czy nie, tymi imiony twoję dobroć głoszę.
Wrócęż zimno twe dary? Ty sam osądź, proszę.
Dobrze Telemak mówił: „Kiedy nie ma błoni,
Nie ma paszy, niezdatna Itaka dla koni.
Atrydzie! Dary twoje nie mogą mi służyć.
Zatrzymaj je, sam lepiej potrafisz ich użyć".
Małe małym przystoją. Nad Rzymu przepychy
Miękki przekładam Tarent albo Tybur cichy.
Filip mówca, którego imię w sądach słynie,
Szedł do siebie o drugiej z południa godzinie
I kiedy się uskarżał, obciążony wiekiem,
Że mieszkał na przedmieściu od rynku dalekiem,
Postrzegł kogoś (dopiero z niego brzytwę złożył
Balwierz; nożykiem sobie paznokcie chędożył).
„Demetry!" mówi chłopcu sprawnemu w języku.
„Bież, pytaj się i donieś, kto to w tym sklepiku,
Jakiego mienia, ojca, patrona i stanu?"
Spieszy chłopiec, pyta się i donosi panu:
„Mena woźny, człek dobry, lecz szczupły majątek.
19
Z równymi sobie żyje, ma swój własny kątek,
Krząta się w swój czas, wytchnie, szuka i używa.
Gdy wszystkie interesa swoje poodbywa,
Idzie na Pole Marsa albo na igrzyska". —
„Życzyłbym" mówi Filip „poznać się z nim z bliska.
Chcę z nim mówić, niech będzie u mnie na wieczerzy.
Bież, zaproś". Ale Mena dziwi się, nie wierzy,
Słowem dziękuje, nie chce. „Cóż to? Mnie odmawia?" —
„Tobie, hultaj: lecz może i bojaźń to sprawia".
Rano Filip na rynku woźnego zastaje,
Ten kusemu ludkowi starzyznę przedaje.
Wita go. On swą pracę, swoje zatrudnienia
Przekłada, że uchybił winnego uczczenia.
„Chciałem, lecz widzisz, jaka wstrzymała przeszkoda". —
„Pod tym warunkiem stanie między nami zgoda,
Jeśli ze mną jeść będziesz. Cóż?" Mena nie przeczy.
„Czekam, przyjdź w swoim czasie, teraz rób twe rzeczy".
Przyszedł, gadał, co mówić, co zmilczeć należy,
Pożegnał się; już rybka do ponęty bieży.
Rano klient, a za to dobre je wieczerze.
W dni odpoczynku Filip na wieś Menę bierze.
Jedzie na koniu, chwali sobie rzeczy nowe:
„O, jak tu piękne miejsce, jak powietrze zdrowe!"
Śmieje się Filip, dobrze udała się sztuka.
I gdy sobie wytchnienia i rozrywki szuka,
Daje sumkę, a drugą pożyczyć przyrzeka.
Tak do kupienia roli namówił człowieka.
Kupił. Krótko: gospodarz z dworaka się robi.
Więc żwawo się do roli, do winnic sposobi,
Skrzętny, chciwy, bez przerwy pilnuje lemiesza
I starość sobie zbytnim zabiegiem przyśpiesza.
Lecz kiedy kozy zdechły, złodzieje rozkradły
Owce, żniwa chybiły, woły z pracy padły,
Zgryziony taką sprawą w północy się zrywa,
Jedzie i do Filipa z żalami przybywa.
Ten widząc, że zarosły, chudy i znędzniały:
20
„Zdajesz się nadto skrzętny, o siebie niedbały". —
„Gdybyś chciał rzecz oznaczyć wyrazem właściwym,
Słusznie byś mnie, patronie, nazwał nieszczęśliwym.
Lecz na rękę, na bogi i na twoje życie
Proszę cię i zaklinam, wróć mi dawne bycie!"
Filip zważywszy, ile od niniejszej doli
Lepsza dawniejsza, chętnie wrócić mu pozwoli.
Niechaj to wszystkim będzie w pamięci wyrytem,
Że się każdemu trzeba mierzyć swym kopytem.
Tłum. Franciszek Ksawery Dmochowski
CELSOWI, PISARZOWI W ORZSZAKU...
Celso gaudere et bene rem gerere Albinovano
Celsowi, pisarzowi w orszaku Nerona,
Życz, Muzo, pomyślności i zdrowia, proszona.
Jak ja mam, spyta-li, powiedz: U mnie cudne
Zasady, ale życie przeciwne i nudne.
Nie, że grad zniszczył wino, skwar oliwki w sadzie,
Lub żem tam gdzieś na halach szkodę poniósł w stadzie,
Lecz w duszy czuję jakąś chorobę, nie w sobie,
Nie chcę słyszeć ni zażyć, co ulży chorobie,
Na lekarzy się złoszczę, na przyjaciół warczę,
Co pragną ze mnie wygnać te oznaki starcze.
Co mi szkodzi, wciąż pragnę; co pomaga, burzę,
W Rzymie Tybur uwielbiam, wietrznik — Rzym w Tyburze.
Czy zdrów, czy mu się wiedzie, czy wszystko do smaku?
Czy go młody pan lubi, czy lubion w orszaku?
Powie ci „tak" — to naprzód złóż powinszowanie,
A potem mu do ucha wkładaj przykazanie
I niech je jak najczęściej rozważa u siebie:
Jakiś w szczęściu dla drugich, tacy my dla ciebie.
Tłum. Jan Czubek
21
ZACIEKŁY TY MIESZCZUCHU....
Urbis amatorem Fuscum salvere iubemus
Zaciekły ty mieszczuchu! Niech zawzięty
Hreczkosiej ciebie listem dziś nawiedzę.
To jedno kładzie między nami miedzę,
Bo zresztą niemal równiśmy z bliźnięty,
Tak to nas w zdaniach naszych nic nie waśni.
Tylko, jak stoi w Ezopowej baśni,
Z braci gołębi dwóch tyś rad, gdy gnuśnie
Pilnując gniazda duch twój w tobie uśnie,
Mnie zaś niesforny umysł mój wygania
W szum puszcz, w łąk świeżość, w zboża falowanie,
W skały obrosłe mchem i w chłodne zdroje.
Cóż chcesz? W tym życie i królestwo moje.
Bom ja dopiero wtedy, miły bracie,
Swobodny całkiem, kiedy mi się uda
Mieć za plecyma wasze duszne cuda,
Które w równi z Niebem wywyższacie.
Jam jak z kapłańskich jeden posługaczy,
Co, gdy mu kością w gardle już pierniki
Stanęły słodkie, drapnął, drągal dziki,
I gdzieś się w kącie czarnym chlebem raczy.
Jeśli z przyrodą rad byś żyć wesoło,
To jak gdy chatę stawiasz, wprzód w swej porze
Grunt opatrujesz, tak tu, czyż być może
Miejsce po temu, jak jest ciche sioło?
Kędyż jak na wsi znośniej zbieży zima?
Kędyż łagodniej wiatr na wodzy trzyma
Lwa, gdy słonecznym żarem wskroś przeszyty
Psią się wścieklizną miota? I gdzież, proszę,
Znane są komu słodsze snu rozkosze?
I czyż libijski marmur w drobne płyty
Zieleńszy u was lub choć w woń bogaty,
Jak nasze łąki bujno tkane w kwiaty?
Woda, przemocą wzięta w ciasne rury,
22
Które rozsadzić w każdej chwili rada,
Czyż jest czyściejsza od strumyka, który
Szemrząc swobodnie, z pochyłości spada?
Wszak nawet sami, w waszych kolumn lesie,
Chętnie drzew licznych las pielęgnujecie
I dom jest u was tym cenniejszy przecie,
Im z niego widok w szersze błonia niesie.
Ci, co w Akwinie pragnąc, nieostrożni,
Tyryjskiej szaty lichą czerwień kupią,
Mniej stratni jeszcze niż ów z głową głupią,
Który od błędu prawdy nie rozróżni.
Im więcej żądz swych kto w pomyślność włoży,
Tym w przeciwności cierpieć będzie srożej —
Bo wszak utracić wielce cię rozżala
To, coś ukochał. Miej od siebie z dala
Wielkość wszelaką. Tam gdzie dach słomiany,
Rozkoszniej żyjesz, niźli król z dworzany.
Jeleń, przeważną obdarzony siłą,
Często koniowi nie dał jeść na łące.
Temu nareszcie gdy się to sprzykrzyło,
Człeka przyzywa w pomoc. Ten mu lśniące
Dał w pysk wędzidło. „Hajże! Teraz gonim
Wspólnego wroga!" Ale, gdy już po nim,
Koń wzdycha. Wprędce współka mu ta zbrzydła,
Bo ni się jeźdźca pozbył, ni wędzidła.
Tak kto ubóstwa gdy go zdjęła trwoga,
Swej się swobody wyrzekł, która przecie
Ponad najdroższe skarby bywa droga,
Pana, podobnie jak ten koń na grzbiecie,
Wciąż w ujarzmionej dźwigać będzie dumie,
Przeto, iż sobie starczyć sam nie umie,
I kto chce lepiej niźli ma, ten bliski
Człeka, co z prędka wszedł w obuwie nowe.
W nazbyt przestronnym padł i rozbił głowę,
W ciasnym ból srogi zyskał i odciski.
23
Więc, drogi Fusku, żyć tak, jak nam bywa
Z góry znaczono — mądrość to prawdziwa.
Dlatego, proszę, jeśli nad potrzeby
Ujrzysz co u mnie, cóż dopiero, żeby
Dojść miało wiedzy twojej, że gromadzę
Dostatki w znoju — to ci daję władzę
Zelżyć mię zaraz ostatnimi słowy.
Gdyż pieniądz — wierz mi — w miarę, jak kto woli:
Lub z niego sługa, albo pan gotowy...
Co do mnie — wolę wolność od niewoli.
List ten skreśliłem u świątyni starej,
Kędy się modlą ludzie cichej cnoty —
Lecz nie zupełnie jestem swój, z tej miary
Że ciebie nie ma ze mną, Fusku złoty.
Tłum. Felicjan Faleński
JAK CI CHIOS SIĘ WYDAŁ...
Quid tibi visa Chios, Bullati, notaque Lesbos
Jak ci Chios się wydał, Lesbu ostrów sławny,
Jak cudny Samos, Sardes, Krezusa gród dawny,
Jak Kolofon i Smyrna? Czy wierzyć ich chwale?
Czy wszystkich Błonie nie ćmi i Tybrowe fale?
Czy gród jaki Attala przypadł ci do smaku,
Może Lebed, gdyś lądów i mórz syt, biedaku?
„Wiesz, co dziś Lebed? Dziura gorsza niż Gabije
Lub Fideny. Ach, tam się zagrzebać po szyją
I zapomniawszy swoich od nich zapomniany,
Patrzeć z brzegu na straszne Neptuna bałwany!"
Lecz z Kapui do Rzymu gdy jadąc wysiądziesz,
Mokry i głodny, wiecznież tam w karczmie żyć będziesz.
Zziębnięty o ogrzanej dobrze łaźni marzy,
Lecz czym prędzej ucieka, skoro się wyparzy;
A chociaż nawą Auster ciska najstraszliwszy,
Łodzi nie sprzedasz, Morze Egejskie przebywszy.
Rod ci tyle i Lesbos, gdy możesz żyć w Rzymie,
Co opończa gdzieś w czerwcu, co fartuszek w zimie,
24
Tyber w mrozy styczniowe, kominek w upały.
Póki fortuna sprzyja, pókiś zdrów i cały,
Chwal w Rzymie Chios, Samos, chwal Rodos z daleka!
Da ci bóg szczęścia chwilę, co szybko ucieka:
Bierz, wdzięczny, nie odkładaj na potem słodyczy,
Byś kończąc w każdym miejscu mógł rzec bez goryczy:
„No, żyłem!" Bo gdy troski jedna mądrość płoszy,
Nie widok lazurowych bez granic pustoszy
Jadąc za morze, klimat zmieniamy, nie siebie.
Po co skrzętne próżniactwo, pod inne podniebie
Po co jeździć za szczęściem? Wytęż oczy, uszy:
Przy tobie jest — w Ulubrach, gdy spokój masz w duszy!
Tłum. Jan Czubek
TAK JAK, WINNIUSZU, DŁUGO...
Ut proficiscentem docui te saepe diuque
Tak jak, Winniuszu, długo i szeroce
Na drogę w głowę kładłem ci łopatą,
Pisma w zamkniętej znakiem mym powłoce
Chciej Augustowi wręczyć. Ale na to
Patrz, by był całkiem zdrów i dobrej myśli
Ten Pan Dostojny, zwłaszcza zaś najściślej
Pilnuj, gdy sam się o tę rzecz dopomni.
Powtarzam: działać masz jak najprzytomniej,
Bo możesz, gdyby niestosowna pora,
Pogrzebać razem dzieło i autora.
Gdyby ci jednak moje to zlecenie —
Przebacz, Winniuszu — nazbyt ciężyć miało
Na grzbiecie zgiętym, wolę nieskończenie,
Byś raczej w kąt gdzie rzucił sprawę całą,
Niżeli gdybyś, już u samej mety,
Z juki się mymi potknął, i — niestety! —
Śmiesznie przypomniał ludziom nazwę osła,
Z którą się pamięć ojca twego zrosła.
Gdy zaś szczęśliwie zmysł się twój wysili
Przebrnąć wertepy czyhające zdradnie
25
I kiedy wreszcie działać już wypadnie
W miejscu stosownym i stosownej chwili,
Proszę cię, ksiąg mych nie chciej, dajmy na to,
Nieść, jak pod pachą niesie chłop od radła
Na targ barana, lub pod dobrą datą
Pyrrhia wór kłaków, który gdzieś ukradła,
Lub z szynku wyszły partacz lada jaki,
Czapkę niosący w ręku i chodaki.
Także się nie waż głosić zbyt uprzejmie
Każdemu wobec albo wszem z osobna,
Jako w mej tece siedzi tak nadobna
Rzecz, iż Cezara zachwyceniem przejmie.
A na wypadek wszelki znaj przysłowie:
Że mądrej głowie dość na jednym słowie.
Zaczem twój sługa nisko ci się kłania,
Trzymaj się ostro, nie zdradź zaufania!
Tłum. Felicjan Faleński
RZĄDCO LASKU I WIOSKI...
Vilice silvarum et mihi me reddentis agelli
Rządco lasku i wioski, gdzie znajdują siebie,
Gdzie pięć chat, pięciu siedzi poczciwców na glebie,
Jeżdżących aż do Warii! Ślepy na korzyści,
Wsi nie cierpisz. No, dobrze. Kto z nas lepiej czyści:
Ty rolę czy ja duszę? Czystszy ja czy wioska?
Mnie tu trzyma o Lamię przyjaciela troska,
Co właśnie brata stracił i płacze bez końca,
Lecz się rwę do wiejskiego powietrza i słońca,
Gotów ciasne przełamać szranki, niecierpliwy.
Ja, że wieśniak, ty twierdzisz, że mieszczuch szczęśliwy.
Kto drugiemu zazdrości, swym losem się brzydzi,
Jeden i drugi głupio winę w miejscu widzi:
Człowiek winien, co od swej nie ucieknie troski.
Ty, miejskie popychadło, wzdychałeś do wioski,
Teraz na wsi igrzyska i łaźnia cię nęci.
26
Jam wciąż jednaki: ze wsi do Rzymu wbrew chęci
Wyjeżdżam, ulegając koniecznej potrzebie.
Nie zachwyt, przedmiot tylko różni nas od siebie.
Co u ciebie paryje i dzikie pustacie,
Taki, jak ja, uwielbia; co wy uwielbiacie,
Dla mnie wstrętne. Burdel cię, knajpka zatłuszczona
Ciągnie, widzę, do miasta. Na wsi ziemia płona
Prędzej pieprz i kadzidło da niż winogrona;
Zaś karczma nie szynkuje tuż pod bokiem wina,
Ni do tańca wesoła nie zagra dziewczyna,
Żebyś mógł się wyskakać. Na wsi pilnuj pory,
Kop motyką od dawna nie tknięte ugory;
Wół spoczywa, nie człowiek, co mu liście smyka.
Deszcz lunie: chybaj co tchu nad brzegi strumyka!
Morduj się, bo nuż woda na łąkę się rzuci!
Teraz słuchaj, co naszą harmoniję kłóci.
Com cienkie nosił togi, włos miał połyskliwy,
Kochanek bez podarków Cynary, acz chciwej,
Com się we dnie zalewał falerneńskim sokiem,
Dziś lubię krótki obiad, drzymkę nad potokiem;
Dziś miłostek mi nie żal, lecz już wstyd miłości.
Na wsi mi powodzenia nikt nie pozazdrości,
Zdradnie z kąta nie oplwa jadem nienawiści;
Śmiech tylko, gdy Horacy rolę z głazów czyści.
Ty byś, widzę, ochłapy wolał w mieście sprzątać,
By się tylko do miejskiej czeladzi przyplątać.
Toć drew, mięsa, jarzynki, którą pchasz do brzucha,
Serdecznie ci zazdrości frant szczwany, koniucha.
Zły koń, że nie przy pługu, wół, że siodła nie ma:
Najlepiej, kto w czym biegły, niech tego się trzyma.
Tłum. Jan Czubek
27
CZY MI WIOSKA...
Ne perconteris, fundus meus, optime Quincti
Czy mi wioska, mój Kwinkcy, hojnie zbożem płaci,
Czy owocem, jagódką oliwną bogaci,
Czy jest łąka, winorośl, wiąza żonka czuła —
Pytasz; więc ci swą wioskę opisze gaduła.
W pasmo górskie dolinka wrzyna się cienista.
Rano prawy bok grzeje słońca twarz ognista;
Schodząc, na lewy rzuca słabnące promienie.
Klimat cudowny. Dodaj rumiane derenie
I tarnki w obfitości, dębów dwa rodzaje,
A każdy trzodzie owoc, zaś panu cień daje:
Tarent zielony, z domu nie ruszywszy krokiem.
Zdrój płynie, co go śmiało zwać możesz potokiem,
Czyściejszy i zimniejszy od wody Hebrowej;
Leczy słabe żołądki, dobry na ból głowy.
Tej to miłej ustroni, a wierz mi, i cudnej
Zawdzięczam, żem we wrześniu zdrów i niemarudny.
Ty masz się dobrze, jeśliś tym, co w ludzkiej mowie:
Od dawna ja, Rzym cały szczęśliwy cię zowie.
Sobie ty wierz, co drugi powie, mniej ciekawy;
Wiedz, że szczęśliw jest tylko człek mądry i prawy,
A choćbyś zdaniem wszystkich był czerstwy i zdrowy,
Gorączki nie ukrywaj pod czas obiadowy,
Bo cię zdradzi rąk drżenie nie bez twojej szkody.
Głupi wstyd, co ukrywa zadawnione wrzody.
Niech cię kto w wszystkich wojnach zwycięzcą obwieści,
I niech ci tymi słowy słodko ucho pieści:
„Czy ty lud szczerzej kochasz, czy lud mocniej ciebie,
Wie Jowisz, twój i Rzymu opiekun na niebie" —
Łatwo w słowach odgadniesz Augusta pochwały.
A czyś godzien być nazwań mąż prawy, rozumny?
„Z tych nazw pochlebnych i ja, i ty byłbyś dumny".
Lecz kto chwali, i zgani, kiedy w złym humorze;
Tak urząd niegodnemu lub odebrać może.
„Połóż, to moje" — rzecze. Kładę, idę smutny.
A gdy kto krzyknie za mną: „Złodziej, łotr wierutny,
28
Ojca własnego zdusił, ostatni z zbrodniarzy!" —
Mam się gryźć tym oszczerstwem i mienić na twarzy?
Kto chciwy próżnej chwały, złej lęka się sławy —
Kaleka, niech się leczy! Któż tedy mąż prawy?
„Kto czci ojców uchwały, szanuje ustawy,
Kto często ważne sądzi i rozsądza sprawy,
Kto ręczy za przyjaciół i staje za świadka".
Lecz wie całe sąsiedztwo, rodzina, czeladka,
Że to wilk-potwór, co się w owczej skórze skrada.
„Nie ukradłem, nie zbiegłem" — niewolnik powiada. —
„Za to cię tej batogi nie oduczą sztuki". —
„Nie zabiłem". — „Na krzyżu nie zjedzą cię kruki". —
„Chłop ze mnie praw, rzetelny". — ,,Psyt, psyt!" Sabell syka.
Chytry wilk dołu, jastrząb sidełek unika,
Rybka nagryźć przynęty nie czuje ochoty:
Nie grzeszy człowiek prawy z miłości do cnoty.
Ty winy chcesz uniknąć: prawda z kar bojaźni;
Lecz na wszystko się targniesz, gdyś bezpieczen kaźni
„Ależ z tysiąca korcy ukraść ćwiartkę bobu
Nie grzech — drobny ubytek z bogatego żłobu".
Poczciwiec, człek powszechnie w mieście szanowany,
Gdy wieprza albo wołu stawi przed kapłany,
„Ojcze Janusie — wrzaśnie — i ty, Apollinie",
Potem: „Mocna Lawerno — szepta — szczęść chudzinie.
Daj ludzi zwodzić, otocz świętości urokiem,
Otul me nocne sprawki nieprzejrzystym mrokiem!"
Cóż gorszego niewolnik od chciwca-brudasa,
Co na drodze się schyla po wbitego asa?
Kto się uparł co posiąść, strach ma przy uporze:
Czyż taka mysz na pudle szczęśliwą być może?
Rzuca broń i na oślep zmyka z pola chwały,
Kto się uwziął grosz robić i w tym tonie cały.
„Mogąc sprzedać, po cóż byś zabijać miał jeńca:
Będzie korzyść z pasterza, oracza i żeńca.
Żeglarz, zimą się puści na burzliwe morze,
Zmniejszy drożyznę, w worach będzie dźwigał zboże".
Tylko mędrzec cnotliwy rzuci to pytanie:
29
„Cóż mi zrobisz, Penteju, Teb władco i panie?" —
„Co masz, wszystko ci wezmę". — „Bydło, mierne może,
Sprzęty, srebro? Weź sobie!" — „Kajdany nałożę
I stróża okrutnego postawię u proga". —
„Sam się zbawię, gdy zechcę, przy pomocy boga".
A powiedzieć chciał przez to: „Umrę, bo i czemu
Miałbym gardzić ratunkiem: śmierć kresem wszystkiemu"
Tłum. Jan Czubek
M
ASZ TY ROZUM I SAM WIESZ
...
Quamvis, Scaeva, satis per te tibi consulis et scis
Masz ty rozum i sam wiesz, o Scewo mój drogi,
Czy się i jak wycierać godzi pańskie progi.
Lecz słuchaj, co przyjaciel powie, współzawodnik,
Acz sam uczeń w tych rzeczach, sam ślepy przewodnik;
Nieźle wiedzieć, jak robił twój starszy towarzysz.
Chcesz się dobrze wysypiać i o ciszy marzysz,
A kurzu, kół turkotu nie znosisz, mój synu,
I karczemki ci wstrętne — jedź do Ferentynu.
Boska błogość nie same li nawiedza pany:
Szczęśliw, kto się i rodził, i umarł nieznany.
Chcesz-li zaś swym dopomóc i sobie wygodny
Byt zapewnić, przybliż się do sytego głodny.
„Nie jadł rzepy Arystyp na dworze tyrana". —
„Rzepy nie jadłby cynik, gdyby złapał pana".
Teraz powiedz, którego z tych wolisz głowaczy
Słowa i czyny albo, młodszy, słuchaj raczej,
Czemu ja Arystypa mam za przewodnika.
Oto, jak on zjadłego zwykł zbijać psiarczyka:
„Ty błaznujesz ludowi, ja sobie: wygląda
Lepiej i piękniej; służę, ale sługa żąda
Konia i utrzymania. Ty żebrzesz kęs chleba,
Więc sługa, a łżesz, żeś pan, że ci nic nie trzeba".
Arystyp czci, majątku, blasku nie miał za nic,
Ale im czołem nie bił, więzień ciasnych granic.
Cynik, co mu podwójna płachta do okrycia
Jest wszystkim, bez niej chyba nie rozumie życia.
30
Tamten, płaszcza z purpury nie mając, w odzieży
Byle jakiej na rynek w ścisk największy bieży
I w obojej postaci dostojnym się widzi.
Cynik szkarłatem jak psem, jak wężem się brzydzi
I nie wdzieje, a choć mróz, on nadrabia miną.
No, oddajże mu płachtę: niech kpy nie wyginą!
Wieść wojny i rodakom pokazywać jeńce —
To zasiąść tron Jowisza, boskie zdobyć wieńce;
Pierwszych w narodzie przyjaźń nie ostatnią chwałą.
„Nie każdemu się dostać do Koryntu dało".
Siedzi na myśl, że celu nie dopnie zwycięsko. —
„Dobrze; ale kto dopiął, ten zrobił rzecz męską".
Tu jądro zagadnienia. Ten ciężar odrzuca,
Bo nad siły, bo barki ma stare i płuca;
Tamten bierze — i cnota jest pustą zabawą,
Lub do czci i nagrody mąż czynny ma prawo.
Ubóstwo przed swym królem milczeniem pokrywać
Lepiej płaci niż żebrać; przyjąć a wyrywać,
Różnica — a toż po to przystałeś do pana.
„Matka mi ubożuchna, siostra nie wydana,
A grunt i trudno sprzedać, i nie bardzo żywi".
Toż to dziadów „Grosz dajcie!" Wnet drugi się skrzywi:
„I mnie też!" wrzaśnie. Trudno, trzeba dzielić bułkę.
Kruk, gdyby milczeć umiał, nie jadłby na spółkę
I oszczędziłby sobie kłótni, złości, wstrętu.
Jedziesz do Brundizyjum, cudnego Surrentu:
Nie skarż się na wyboje, chłód, deszcze ustawne,
Na rozbity sepecik, na skradzione strawne.
Sztuczki to pani duszki te płacze obłudne,
Że jej ktoś skradł naszyjnik i podwiązki cudne,
Bo później pan nie wierzy, choćbyś płakał szczerze.
Tak i ja kuglarzowi, raz zwiedzion, nie wierzę,
Choćby też złamał nogę. Gdy nikt nie podnosi,
Ze łzami na świętego Ozyrysa prosi:
„Podnieście! nie żartuję: jam nędzny kaleka". —
„Nie ma głupich!" tłum wrzaśnie i, aż wstanie, czeka.
Tłum. Jan Czubek
31
RZEKŁ PRAWDĘ STARY...
Prisco si credis, Maecenas docte, Cratino
Rzekł prawdę stary Kratyn, uczony Meceno:
„Ta długo nie pociągnie, źle słychać z Kameną,
Co pije wodę". Odkąd wieszczowie szaleni
Do Satyrów przez Bakcha i Faunów wliczeni,
Muzę czuć rano winem, a pochwały wina
I Homera zdradzają, że był pijaczyna.
Ba, i nasz ojciec Enniusz także nie inaczej,
Tylko wina golnąwszy bój śpiewał junaczy.
„Forum dla trzeźwej tłuszczy, co się o grosz bije,
Ale wam do poezji wara, wodopije!"
Ledwiem ten wyrok wydał, aż tu wieszcze przednie
W nocy żłopią na umór, śmierdzą winem we dnie.
Bo gdy kto dzikim wzrokiem, bosy, kusy togą
Dzięki tkaczom Katona uda postać srogą,
To już samym Katonem cnotliwym ma zostać?
Pękł Jarbit, Tymagnowi chcąc językiem sprostać,
By także za trefnisia uchodzić i śmieszka.
Najprędzej naśladuje błąd w drugim koleżka:
Gdybym był blady, kminek piliby na bladość.
O naśladowcy, marna trzodo! Ach, aż zadość
Śmiechu, żółci ruszyły we mnie wasze krzyki.
Pierwszym drogę torował przez kraj pusty, dziki,
W niczyjem nie szedł ślady. Myśl śmiała, niepłocha
Porywa tłumy. Jam też pierwszy Archilocha
Przeszczepił, ducha i rytm naśladując jamba,
Nie treść i nie zabójcze słowa dla Likamba,
Nie już mniejszego wieńca godzien lub przygany,
Żem i w kunszcie, i w rytmie unikał odmiany.
Śpiewa w ton Archilocha duch męski Safony,
Śpiewa Alcej, układem, treścią wyróżniony;
Bo ani się nad teściem w zjadłym wierszu znęca,
Ani dla narzeczonej postronka nie skręca.
W Lacyjum był nieznany i jam go objawił,
I nowe z lutni tony dobywając sprawił,
Że mię kółko wybranych czyta i pochłania.
32
Wiesz, czemu mi czytelnik nie skąpi uznania
W domu, a poza domem ulegam obmowie?
Bo ja wietrznego ludu łask, głosów nie łowię
Na przynętę łachmana, dobrego obiadu,
Luminarzy nie słucham, by ich zębcem gadu
Kąsać w klubach krytyków — tym wszystkim się brzydzę;
Tu sedno. „W pełnej sali ja czytać się wstydzę
Moje lekkie ramoty, by im dodać wagi" —
Rzekę. — „Kpiarzu, dla wyższej je chowasz powagi,
Dla Jowisza: snadź ufasz, że ty go zabawić
Jeden możesz — też skromność!" Miałem się mu stawić,
Lecz nuż jeszcze przed walką podrapie mnie pierwej!
„Miejsce mi nie dogadza" — krzyknę, żądam przerwy;
Bo z żartu wnet do kłótni i gniewu przyjść może,
A z gniewu do wściekłości i walki na noże.
Tłum. Jan Czubek
OJ, TY KSIĄŻECZKO!...
Vertumnum lanumque, liber, spectare videris
Oj, ty książeczko! Więc cię już pokusa
Oprawy zdobnej oraz chęć ogarnia
Iść pod Wertumna posąg i Janusa,
Kędy Sozjuszów gnieździ się księgarnia?
No, no, nie jesteś z tych, co gdzieś w rupiecie
Rzucić się dadzą. Zna cię niezbyt wielu —
Rada byś, żeby cały świat. A przecie
Nie w tym ja ciebie hodowałem celu.
Ha, trudno, kiedy wola twoja taka!
Lecz wiedz, kochanie, że kto raz drapaka
Dał w świat szeroki, już za takim zdradnie
Na wieczne czasy klamka się zapadnie.
Niewczesny wtedy płacz: „O nieszczęśliwa
Moja godzina! Cóżem to zrobiła?
Ginę z kretesem!", jak z dziewczyną bywa,
Gdy kochankowi staje się niemiła.
Gdyż — obym twojej uporczywej chuci
Fałszywie wróżył! — z razu, moja biedna,
33
Rzymskie ci serca tkliwa młodość zjedna.
Lecz, gdy cię wreszcie, kto już chce, przerzuci,
Będzie to twojej zostawione woli:
Lub samochcący stać się pastwą moli,
Lub w lada wózek spakowana sprośnie
Wynieść się choćby tam, gdzie pieprz nie rośnie.
Wtedy się będę grubo śmiał. Bo było
Słuchać starszego. Choć to wprawdzie zrobię
Jak chłop, co z krnąbrnym osłem radzić sobie
Nie mogąc, w przepaść pchnął go całą siłą.
Cóż czynić? Spróbuj zbawić tych, co sami
Chcą gwałtem skręcić kark! I na tę chwałę
Przyjdzie ci w końcu, że, gdzieś za lasami,
Nie jedna baba wyschła i wybladła,
Składania głosek, jakby abecadła,
Będzie na tobie uczyć bębny małe.
Z tym wszystkim, póki w chłodnej gdzieś zaciszy
Siedząc wybranych grono towarzyszy
Życzliwie jeszcze czytać ciebie raczy,
Mów im o twoim sprawcy: żem prostaczy
Syn wyzwoleńca, nic nie wziąwszy z domu,
Sam sobie wszystko winien, nie zaś komu —
A tak, wartością własnej mej zasługi,
Brak zrównoważam ciżby przodków długiej.
Z tym się ja moim zaleceniem całem,
Wkraść w łaski Możnych wielkie szczęście miałem.
Zresztą: niewielki wzrostem, w srebrne nici
Przedwcześnie mając zdobny włos, w słodyczy
Słońca się kocham. Co się zaś dotyczy
Usposobienia: z prędka gniew mię chwyci,
Choć znów ochłonę łatwo w jednej chwili.
Mów zaś, o wiek mój kto się pytać imię:
Żem lat czterdzieści cztery miał, gdy w Rzymie
Z Loliuszem Lepid konsulami byli.
Tłum. Felicjan Faleński
34
EPODY
NA LIBURNIJSKĄ WSIADŁSZY...
Ibis Liburnis inter alta navium
Na liburnijską wsiadłszy, przyjacielu, nawę,
Przeciw potężnym statkom ruszysz na wyprawę,
Gotów niebezpieczeństwo wszelakie wziąć na się,
Byleś je od Cezara odparł, Mecenasie!
Cóż ja pocznę, któremu życie płynie miło,
Gdy ty żyjesz, przeciwnie — ciężarem by było.
Czy wywczasów, jak każesz, mam używać sobie,
Które mnie niezbyt nęcą, jeślim nie przy tobie,
Czyli też mam przygody wszelkie znosić śmiało,
Tak jako wojownikom walecznym przystało?
Będę je chętnie znosił i czy przez wyżyny
Alpejskie, czy przez Kaukaz pójdę niegościnny,
Czyli gdzieś do zachodniej najdalszej zatoki
Z mężnym sercem za tobą podążę bez zwłoki.
W czym ja tobie, niebitny i słaby, przysporzę
Ulgi swymi trudami, zapytasz się może?
Oto przy twoim boku w mniejszej będę trwodze,
Bo częściej nieobecnych dręczy ona srodze;
Jak ptaszyna, bezpiórych pilnująca dzieci,
Bardziej lęka się najścia węża, gdy odleci
Od nich na chwilę, chociaż ich więcej nic zgoła,
Jakkolwiek przy nich czuwa, obronić nie zdoła.
Z ochotą ja i na tę wojnę, i w przyszłości
Na każdą ruszę chętnie dla twojej miłości,
Nie po to jednak, aby szereg nazbyt długi
Wołów na moich łanach ciężkie włóczył pługi,
Lub by trzody, nim letnie nastaną upały,
Na lukańskie pastwiska Kalabrię zmieniały,
I nie po to, by willa, na wzgórzu wzniesiona
Tuskulańskim, sięgała murów Telegona.
Przez twą hojność aż nadto bogactwa posiadam.
35
W tym celu zaś bynajmniej skarbów ja nie składam,
By skryć je w ziemi, jak ów Chremes, kutwa znany,
Lub strwonić, niby jakiś młodzik rozpasany.
SZCZĘŚLIWY TEN, KTO...
Beatus ille, qui procul negotiis
„Szczęśliwy ten, kto nie wie, co to lichwa, bórg,
Nie licząc zysków ani strat,
Wołami swymi orze pradziadowski mórg,
Jak zacni ludzie z dawnych lat!
Bo ze snu go nie budzi ryk wojennych trąb,
Ni morska go nie trwoży głąb;
On z dala mija możnych panów hardy próg,
Ni miejski go nie nęci bruk.
On woli winorośli wybujały krzew
Owijać o topoli pień;
Jałowe pędy nożem precz odcina z drzew,
By szczepić nowy sok w ich rdzeń.
To ku wąwozom, kędy słychać ryki trzód,
Spojrzenie zwraca swoich lic,
To z plastrów zgarnia w czyste garńce gęsty miód,
To wątłe owce zacznie strzyc.
A gdy nad wioską jesień wznosi czoło swe,
W złocisty uwieńczone plon,
O, z jaką on uciechą słodkie gruszki rwie
I kraśne pęki winnych gron,
By do Pryjapa i Sylwana, stróża miedz,
Z dziękczynnym darem żwawo biec!
Jak miło spocząć, kędy rośnie stary dąb,
Gdzie trawa bujna — aż po pas.
Gdzie bieży nurt, ujęty w brzegów stromy zrąb,
Gdzie ptasząt skargą dźwięczy las,
Gałązki szemrzą, woda z szumem płynie hen,
A człeka wabi błogi sen!
A kiedy grzmiący Jowisz zimę zdarzy znów
I przyjdzie słota, śnieg i szron,
36
On rusza w gon, na łów, na łów, ze sforą psów
Osaczać dzika z wszystkich stron.
Na lekkich prętach rzadką rozpościera sieć,
By wpadł w pułapkę tłusty drozd,
Szaraki płoche chwyta, a już rozkosz wprost
Wędrowną czaplę w sidłach mieć.
Wśród takich zabaw któż by nie zapomniał wnet
Nawet miłosnych trosk i bied?
A cóż, gdy skromna żona dziatek umie strzec
I nad dobytkiem czuwa wciąż,
Ot jak Sabinka, albo zdrowa jako rydz
Apulka z wdziękiem smagłych lic.
Jak ona wyschłe drewka żwawo rzuca w piec,
Gdy wraca w dom strudzony mąż!
Gdy wiedzie syte bydło za obory płot,
Wymiona mlecznych doi krów,
Wytrawne wino z beczki leje w dzban, i ot,
Ma obiad gratis, smaczny, zdrów.
Ach, wolę ten oszczędny, wiejski życia tryb
Od ostryg i zamorskich ryb
(Jeżeli ode wschodu która z morskich burz
Zapędzi je do naszych mórz).
Jarząbek czy perliczka (afrykański ptak),
Dalibóg, nie smakują tak
Ni służą na żołądek, jako z naszych stref
Oliwki rwane prosto z drzew,
Lub szczaw, co rośnie bujnie pośród łąk, lub ślaz,
Co zdrowiu sprzyja w każdy czas,
Lub jagnię, upieczone w dniu świątecznym, lub
Kozioł, niedoszły wilczy łup.
Jak miło śród tej uczty widzieć owiec ciąg,
Spieszących do dom z paszy, z łąk,
Lub woły, które wloką odwrócony pług,
Skończywszy całodzienny znój,
I wokół lśniących Larów rzeszę wiernych sług,
Ten dworu dostatniego rój!"
Tak mówił lichwiarz Alfius. Już mu pachnie wieś.
37
Lecz — przyszły Idy, spłaty czas!
Więc wszystek grosz dłużników złupił, aby gdzieś
Znów go lokować — jeszcze raz!
JAK WILKA Z RODU...
L
UPIS ET AGNIS QUANTA SORTITO OBTIGIT
Jak wilka z rodu nienawidzi owca,
Tak i ja ciebie, co nosisz na ciele
Od iberskiego pamiątki bykowca
I od łańcuchów obdarte piszczele.
Próżno łeb zdzierasz bogactwem nadęty.
Krwi podłej złoto szlachectwa nie daje;
Bo gdy zamiatasz kurz po Drodze Świętej
Sześciołokciową togą, lud cię łaje.
Przechodzień z wstrętem na ciebie spoziera,
Mówiąc: „Patrzajcie, z czego on dmie, z czego?
Czy, gdy z rozkazu bity tryumwira,
Przy egzekucji aż zmęczył woźnego?
Dziś ma w Falernie tysiąc morgów ziemi:
Po Appii cugi dziarskimi ugania,
Eques, w najpierwszych ławach z najpierwszemi
Siada, choć prawo otońskie zabrania.
Po co wyprawiać miedziokute floty
Na zbójców morskich i na niewolników,
Gdy właśnie jeden z między tej hołoty
Zrobion trybunem i dowódcą szyków?!
Tłum. Lucjan Siemieński
PRZEWIELKIE BOGI W GÓRNYM...
At o deorum quidquid in caelo regit
„Przewielkie bogi w górnym majestacie,
Co niebem, ludźmi i ziemią władacie!
Cóż ten wrzask znaczy i czemu jak żmija
Wzrok wasz mię rani i na wskroś przebija?
Na dzieci twoje — jeśli ci Lucyna
Dopomagała przy powiciu syna;
38
Na nikły szkarłat tej mojej sukienki,
Błagam o litość: bóg pomści te męki.
Pod macoszynym wzrokiem twym się wiercę
Patrzysz jak dziki zwierz ugodzon w serce!"
Gdy tak chłopczyna mówił, drżący listek,
I stał do nitki z szat obnażon wszystek,
Drobniuchne ciałko tego nieboraka
Mogłoby zmiękczyć nawet duszę Traka.
Kanidia w kołtun nie czesan, nie myty,
Wplółtszy rój cały wężów jadowity,
Bierze cyprysy rwane na mogile,
Cmentarne, suche figowe badyle,
Jaja maczane w posoce ropuchy,
Wydarte z skrzydeł puszczykowych puchy,
Zioła, co Jolkos rodzi i Hibera —
Każde z nich srogą truciznę zawiera —
Kości dobyte z pyska głodnej suki,
I pali w ogniu czarnoksięskiej sztuki.
Sagana raźnie krząta się w świetlicy
I kropi wodą z Awernu krynicy
Każdy kąt. Włos jej tak sterczy do góry
Jak kolce jeża lub szczeć u samury.
Toż Weja, którą sumienie nie trapi,
Zgięta nad ciężką robotą aż sapi,
Tak żwawo rydlem twardą ziemię kopie,
Na grób dla ciebie, o biedne ty chłopię.
Postawią trzykroć w dzień przed tobą jadło,
Patrzeć w nie każą głodną i wybladłą
Twarzą: tyś w jamę wkopany po brodę •—
Płynący głowę tak wznosi nad wodę —
A gdy zmęczone zgasną ci powieki,
Boś wzrok wypatrzył w ten pokarm daleki,
Wtedy wątroba twoja, szpik wyschnięty,
Pójdzie na filtry miłosnej ponęty.
Neapol wierzył próżniaczy i cała
Z nim okolica, że udział w tym miała
Armińska Folia, sławna lubieżnica,
39
Co z nieba gwiazdę albo cień księżyca
Zdejmuje czarem tessalskich zaklęci.
A cóż Kanidia? Wściekła, w zębach kręci
Żółtych paznokieć długi; a co gada
Lub co zamilczy, któż tam z niej wybada?
„Nocy i Diano, wy wierni świadkowie!
Żadne z was tego, co się tutaj dowie,
Nie zdradzi: milczeć kazaliście wszędy,
Gdzie odprawiają tajemne obrzędy.
Teraz pomóżcie! Na dom mego wroga
Niech się obróci wasz gniew, padnie trwoga.
W ponurej kniei, gdy się zwierz w komysze
Schowa i słodkim snem się ukołysze,
Cudzołożnika starca niechże ściga
Śmiech i suburskich psów zgraja oblega;
Taką mu nardą namaściłam ciało,
Że mi się lepszej zrobić nie udało.
Cóż to? Czy słabsza trutek moich władza
Niż barbarzyńskiej Medei, że zdradza?
Przecież tym jadem pomściła się ona
Na swej rywalce, na córze Kreona,
Co w dar zatruty, płaszcz, gdy się oblekła,
Buchły płomienie i w nich się upiekła.
Nie przepomniałam wszakże tu żadnego
Ziółka, korzonka, w szparach skał skrytego.
On śpi, jam łoże tak spraktykowała,
By mu już żadna w myśli nie postała.
Oho, snadź wiedźma bieglejsza ode mnie
Czar z niego zdjęła, że wyszedł tajemnie.
Lecz ja ci, Warze, filtrem tak dosadzę,
Że głowa twoja wróci pod mą władzę
I dość wyleje łez, że i zaklęcia
Marsylskie już jej nie wrócą pojęcia.
Gardzisz mną — dobrze! Moc jadu podwoję
I potężnymi filtry cię napoję.
Chyba firmament wprzód w morze się stoczy,
A swym ciężarem ziemia go przytłoczy,
40
Niżbyś miał ku mnie nie goreć, mój stary,
Jak smoła, gdy ją wyleją na żary".
Pachole ono nie chce już w swej nędzy
Jak wprzódy serca poruszać u jędzy
] nieświadome, co do ust mu ślina
Niesie, jak Tyest, katów swych przeklina:
„Rzeczy nieprawe lub prawe przez czary
CZEGO, PSIE, CICHE...
Cur immerentis hospites vexas canis
Czego, psie, ciche zaczepiasz przechodnie,
Przed wilczym zębem tchórząc tak niegodnie?
Zwróć raczej na mnie, jeśliś tak ochoczy,
Junackie groźby, a stanę ci w oczy.
Jam ni to Molos lub Lakończyk płowy,
Wierny stróż trądy wychodzę na łowy,
Strzygąc uszami, w bród przez zaspy
I biorę zwierza najtęższego w biegu.
Ty zaś wprzód wąchasz co bądź
I az grzmi knieja, tak ujadasz srodze
Strzeż się, strzeż! - mówię - na takie hultaje
Mam parę rogów, odpustu nie daję.
Wżdy miałeś przykład na Likamba szwagrze
Na Bupalowym przeciwniku także.
Jeśli mię czarnym zębem drą partacze,
Wet za wet utnę jak dziecko nie płaczę.
Tłum. Lucjan Siemieński
GDZIEŻ WY, GDZIEŻ TAK...
Quo, quo, scelesti, ruitis aut cur dexteris
Gdzież wy, gdzież tak na oślep gnacie, okropnicy,
I miecz na co goły w prawicy?
Małoż jeszcze na polach i na morzu mało
Łacińskiej krwi wam się przelało?
Nie by pyszne zawistnej zaimki Kartaginy
41
Rzymianin obracał w perzyny
I nie iżby Brytyjczyk dotąd nie złamany
Po Drodze wlókł Świętej kajdany,
Lecz na to, by Rzym runął, jako pragną Party,
Własnymi rękoma rozdarty.
U wilków, u lwów dzikich bywa obyczajem
Żreć innych, nie siebie nawzajem.
Obłęd ślepy, czy moc was jaka czarna miecie,
Czy zbrodnia? I cóż odpowiecie?
Milczą, bladość im sina powlokła oblicza
I myśl w nich strętwiała zbrodnicza.
Tak jest: Rzymian okropny wir losów porywa
I rzeź bratobójcza straszliwa,
Odkąd wsiąkła niewinna krew Remusa w ziemię,
Co wnuków do zguby pcha plemię.
Tłum. Lucjan Rydel
CUCHNĄCEGO MEWIUSZA...
Mala soluta navis exit alite
Cuchnącego Mewiusza unosząc na nurty
Morskie, wypływa okręt pod złymi wróżbami.
Pomnij, Wietrze zachodni, byś mu obie burty
Srogimi chłostał falami...
Niechaj Eurus ponury wzburzy mórz otchłanie
I niech wiosła rozniesie strzaskane i liny;
Niech taki wiatr północny, jak w górach, powstanie,
Co drżące kruszy dębiny.
Niech mu gwiazda przewodnia nie zabłyśnie wcale
W noc czarną, gdy się Orion posępny zanurzy;
Niechaj go nie unoszą spokojniejsze fale,
Niż Greków niosły w podróży
Zwycięskich, gdy gniew Pallas od spalonej Troi
Zwróciła na bezbożną łódź Ojleusa syna!
O jak strasznie utrudzą się żeglarze twoi,
42
I bladość czeka ich sina.
I czekają cię męża niegodne lamenty
I modły do Jowisza, który-ć niełaskawy,
Gdy mokry Notus hucząc przez jońskie odmęty
Szczątki uczyni z twej nawy.
Gdy więc na poszarpanym brzegu z twego ciała
Łup obfity gromadę ptactwa uraduje,
Wtedy kozioł swawolny i owieczka mała
Burzom ofiarę zgotuje.
CHMURY GROŹNE ZASNUŁY...
Horrida tempestas caelum contraxit et imbres
Chmury groźne zasnuły niebo. Śniegiem i deszczem
Zstępuje ku nam Jowisz. Morze i lasy łomoczą,
Targane wiatrem północnym. To dla nas czas, przyjaciele!
Do nas ten dzień zawitał! Dopóki krzepkie kolana,
Dopóki nie wstyd, z czół chmurnych zetrzyjmy starość posępną.
Nuże, wydobądź wino z roku konsula Torkwata
I nie mów o niczym więcej! Bóg jakoś wszystko ułoży;
Może przeminie niedola. Teraz olejkiem perskim
Trzeba namaścić głowę i liry cylleńskiej dźwiękiem
Wygnać ze swojej duszy te rozmyślania mroczne.
Tak niegdyś Centaur szlachetny Achillesowi wieścił:
„Młodzieńcze niezwyciężony, śmiertelny synu bogini,
Czeka na ciebie kraina, przez którą płyną mroźne
Fale małego Skamandra i rączy strumień Simois.
Stamtąd na pewno nie wrócisz — Parka twój odwrót przecięła:
Nie poniesie cię matka błękitna ku ziemi ojczystej.
Więc całą swoją niedolę osładzaj winem i śpiewem.
To są najlepsze pociechy dla serca udręczonego".
43
NOC BYŁA, MIESIĄC WZESZEDŁ...
Nox erat et caelo fulgebat luna sereno
Noc była, miesiąc wzeszedł na niebios okręgi
Między gwiazd jasne roje,
Gdy bogom świętokradzkie czyniłaś przysięgi,
Że słowa ziścisz moje.
Jak bluszcz, kiedy uściskiem smukły dąb ogarnie,
Tak ty mnie w swe ramiona:
„Dopóki prześladować będzie wilk owczarnie,
Żeglarzy — blask Oriona,
Który zimową porą przez morskie odmęty
Wzburzone fale żenię;
Dopóki włos Apolla żelazem nie tknięty
Rozwiewa wiatru tchnienie —
Dopóty sobie miłość chować będziem szczerą".
Za mą wiernością stałą
Ty jeszcze kiedy gorzko zatęsknisz, Neero!
Męstwa mi dość ostało,
Bym nie zniósł, że innemu dawasz swoje nocy;
Mnie też inna pokocha.
Zdradzon raz, nie ulegnę twych powabów mocy.
Ty cierp, żeś była płocha.
Ty szczęśliwcze, coś zyskał na mojej niedoli,
Noś mi się hardo ninie,
Zbieraj sobie bogactwa z trzód swoich i z roli,
Niechaj ci Paktol płynie,
Żywotów sobie przeżyj tysiąc w ciągłej chuci
I krasą wab Nireję.
Hej, gdy i ciebie ona dla innego rzuci,
Ja z ciebie się wyśmieję!
Tłum. Lucjan Rydel
44
DRUGI TO WIEK NA...
Altera iam teritur bellis civilibus aetas
Drugi to wiek na burdach domowych nam mija
I Rzym się bratobójczą sam bronią dobija.
Nie zmogli go Marsowie, waleczne sąsiady,
Ni groźne etruskiego Porseny napady,
Ni rywalka, Kapua mężna, Spartak srogi,
Ni łamiące warchołom wiarę Allobrogi,
Nie zmogły jasnookie germańskie mołojce,
Hannibal przeklinany przez matki i ojce:
My gubimy ojczyznę, przeklętej krwi plemię,
I wnet zwierz dziki pustą posiądzie znów siemię,
Barbarzyniec na zgliszczach stanie, na ulicy
Kopyt końskich tętentem zagrzmią najezdnicy
I proch Kwiryna, oczom ludzkim utajony
W łonie ziemi, na wszystkie dzicz rozrzuci strony.
Może, jeśli nie wszyscy, większość myśli w Mieście,
Jak by z tego się piekła wydobyć nareście?
Nie ma rady, jak tylko Focejczyków wzorem
Gród ten przekląć i domy zostawić otworem,
Rolę, Larów porzucić i bogów świątynie —
Niech w nich drapieżny mieszka wilk i dzikie świnie! —
I w świat iść, gdzie poniosą nogi i zapędzi
Not czy Afryk, co jeszcze huragan oszczędzi.
Zgoda? Gdy nikt nie przeczy, nuż, w dobrą godzinę
Spychajmy w lot korabie na słoną głębinę!
Lecz przysiężmy, że wolno do powrotu wzywać,
Gdy głazy, z dna dobyte, wierzchem będą pływać,
Że z radością do domu odbijem od brzegu,
Kiedy szczyty Matyna Pad zwilży w swym biegu,
Gdy Apenin się w morze wyniosły zanurzy,
Gdy miłość, dziś nieznana tak świat przenaturzy,
Że względami tygryski jelenie obdarzą,
A gołąbek i kania miłośnie się sparzą,
Że lew do siebie żółty wołu roześmieli,
A gładki kozieł w słonej pluska się kąpieli.
45
Myśl powrotu przekląwszy i wszelkie podstępy,
Ruszym wszyscy lub cośmy wyżsi nad gmin tępy.
Kto gnuśny, kogo nawet nadzieja nie cieszy,
Niech zostanie i gnije w przeklętej pieleszy!
Hej, mężowie, niewieście potłumcie już płacze,
Niech wzdłuż brzegów etruskich nikną nawy tułacze!
Na Oceanie los nam szczęsną wróży niwę,
Więc nuże, na te wyspy popłyńmy szczęśliwe!
Plony tam co rok daje ziemia nie ruszona,
Bez mozołu winnica winne rodzi grona.
Nigdy płodna oliwka zawodu nie robi,
Ciemna figa drzewinę nie szczepioną zdobi;
Z dziupli dębu miód płynie, a z wysokiej skały
Tryskają, szemrząc, zdroju przeczyste kryształy.
Koza do doju staje sama, nie zmuszona,
I pełne krowa chętnie nadstawia wymiona.
W mroku niedźwiedź nie krąży, szukając wieczerzy,
Nigdzie się ziemia żmiją zjadliwą nie jeży.
Na owieczki zarazy nić tam nie zawlecze,
Żarem ksieńców Psia Gwiazda bydlęcych nie piecze.
I większe jeszcze dziwy: nie znane tam błoto,
Eur wodnisty nie niszczy oziminy słotą;
W suchej bujne zasiewy nie więdnieją glebie;
Deszcz i suszę miarkuje ten, co włada w niebie.
W swym czasie Argonauci tam trafić nie mogą,
Kolcha nawet wszeteczna nie stanęła nogą,
Sydończyk w tamte strony w korabiu nie płynie,
Uliks z błędną drużyną te strony ominie.
Pobożnym ten raj Jowisz przeznaczył za cnoty,
Gdy spiż skaził grzechami niewinny wiek złoty.
Po nim nastał żelazny, co wszystko zbezczeszczą;
Cnotliwi, uciekajcie, posłuchawszy wieszcza!
Tłum. Jan Czubek
46
ODY
CHOĆBYŚ, O LICE...
Extremum Tanain si biberes, Lyce
Choćbyś, o Lice, żyła gdzie nad Donem
W jarzmie dzikiego chłopa, a ja w ciemną
Noc drżał przed progiem smagan Akwilonem,
Miałabyś litość nade mną.
Słyszysz, jak burza w drzwi tłucze, jak w lasku
Dwór mój zdobiącym wierzchołki drzew zgina,
Jak Jowisz świeżo śnieg spadły, o brzasku
Porannym, lodami ścina.
Spuść z pychy; grzech ten u bóstw by ci szkodził,
Spuść, zanim sama wpadniesz w sidła płoche.
Ojciec Tyrreńczyk przecież cię nie spłodził
Na Penelopę-świętochę.
Jeśli błagania, dary, bladość sina
Twych wielbicieli zmiękczyć cię nie mogą,
Ni mąż, którego więzi jakaś inna,
To dla mnie przestań być srogą.
Ty jak dąb twarda, nie ugięta w burzy,
Gorsza niż wężów mauretańskich krocie,
Patrz! Biedne ciało nierade już dłużej
Leżeć pod progiem, na słocie.
Tłum. Lucjan Siemieński
MERKURY, WNUKU ATLANTA WYMOWNY...
Mercuri, facunde nepos Atlantis
Merkury, wnuku Atlanta wymowny,
Coś pierwszych ludzi obyczaj surowy
Zmiękczył przez zacnej palestry ćwiczenia
I przez dar mowy!
Gończe Jowisza i bogów, rodzicu
47
Lutni wygiętej! Chcę dziś śpiewać ciebie,
Coś wszelką zdobycz skryć zręcznym fortelem
Umiał w potrzebie.
Gdy groźnym głosem straszył cię Apollo,
Żeś nie chciał oddać ukradzione woły,
Skradłszy mu kołczan boga gniew zmieniłeś
W uśmiech wesoły.
Pod twoją wodzą opuściwszy Troję
Atrydów Pryam oszukał bogaty,
Omylił wrogów i bez szkody minął
Tessalskie czaty.
Tłum lekkich duchów rózgą karcisz złotą
I dusze zbożne w szczęsne wiedziesz progi,
Mile cię widzą i bóstwa podziemne,
I górne bogi.
ŻYJ, LICYNIUSZU, SPOKOJNIEJ...
Rectius vives, Licini, neque altum
Żyj, Licyniuszu, spokojniej, tak skoro
Na wielką wodę nie płyń, a gdy burzy
Lękasz się, gdy na morzu niebezpiecznie,
Chroń się zdrad brzegu.
Kto średnią miedzą chadza, ścieżką złotą,
Nie będzie w brudach żył, w zatęchłej mroczy,
Ani się pysznił rzędem kolumn świetnych,
Co kolą w oczy.
Częściej się limba niebotyczna miota
Na wichrze, z większym też podniebne wieże
Walą się trzaskiem, a piorun druzgota
Gór ostre szczyty.
Przezorne serce w ucisku się krzepi
Nadzieją, szczęściu nie ufa tak wiele.
Wie: srogość zimy Bóg zsyła i Bóg ją
Odegnać może.
A skoro źle jest dziś, to nie na wieki
Tak będzie. Kiedyś także Muzę śpiewem
Zbudzi Apollo, nie zawsze okrutnie
48
Łuk tylko tęży.
Więc gdy ci ciężko żyć, bądź pełen ducha,
Bądź mężny, a gdyć szczęście zajaśnieje,
Nie dmij się pychą, ale ściągaj wzdęte
Żagle i reje.
NIE PYTAJ PRÓŻNO,
BO NIKT SIĘ NIE DOWIE...
Tu ne quaesieris, scire nefas, quem mihi, quem tibi
Nie pytaj próżno, bo nikt się nie dowie,
Jaki nam koniec gotują bogowie,
I babilońskich nie pytaj wróżbiarzy.
Lepiej tak przyjąć wszystko, jak się zdarzy.
A czy z rozkazu Jowisza ta zima,
Co teraz wichrem wełny morskie wzdyma,
Będzie ostatnia, czy też nam przysporzy
Lat jeszcze kilka tajny wyrok boży,
Nie troszcz się o to i... klaruj swe wina.
Mknie rok za rokiem, jak jedna godzina.
Więc łap dzień każdy, a nie wierz ni trochę
W złudnej przyszłości obietnice płoche.
Tłum. Henryk Sienkiewicz
WINO Z ALBAŃSKICH GÓR...
Est mihi nonum superantis annum
Wino z Albańskich Gór, dziewięcioletnie,
Pieni się w dzbanie. A w ogrodzie rośnie
Mnóstwo opichu — możesz z niego wieńce
Upleść, Fillido.
Nie brak też bluszczu (gdy włosy nim wiążesz,
Ślicznie wyglądasz). Dom się srebrem śmieje.
Ołtarz, werweną zdobny, krwi baranka
Ofiarnej czeka.
Dokoła krząta się kto żyw. Biegają
We wszystkie strony chłopcy i dziewczęta.
Tańczą płomienie. W górze dym się kłębi
Gęsty i czarny.
49
Pytasz, na jaką zapraszam cię radość?
Będziemy Idy kwietniowe święcili,
Dzień, który świta nam w środku miesiąca
Morskiej Cyprydy.
Dzień uroczysty i świętszy mi prawie
Od moich własnych urodzin. Mecenas,
Przyjaciel drogi, w tym dniu rozpoczyna
Nowy rok życia.
Przyjdź tu, Fillido. Myślisz o Telefie?
Jego spętała urokiem dziewczyna
Szczęśliwsza. Lubi te więzy i śmiech jej
Lubi, i złoto.
Przypomnij sobie, jak spłonął w przestworzach
Faeton, Pegaz jak nie mógł udźwignąć
W swym locie jeźdźca zuchwałego z ziemi,
Bellerofonta.
Oni cię uczą, byś zawsze pragnęła
Tego, co w twojej doli jest zawarte.
Nie smuć się, przyjdź tu do nas, ty z miłości
Moich ostatnia.
Ja już nie będę więcej dziewcząt kochał.
Naucz się jeszcze tej nuty. Tak pięknie
Śpiewasz, Fillido... Mniej nas będą trapić
Troski posępne.
NIE STARAJ SIĘ ODGADNĄĆ...
Quid bellicosus Cantaber et Scythes
Nie staraj się odgadnąć, co zamierza skrycie
Kantaber, co tam Scyta gdzieś za morzem knuje.
Nie troszcz się, Hirpinusie, zbytnio o to życie,
Gdy do szczęścia tak mało człowiek potrzebuje.
Tymczasem mija piękność i młodość wesoła.
Spiesz się zatem, gdy bowiem przyjdzie wiek zgrzybiały
50
I zmarszczkami pokryje pochylone czoła,
Sen lekki i miłosne zginą wnet zapały.
Księżyc nie zawsze równym światłem rozpromienia
Ziemię i kwiat wiosenny zwiędnąć przecież musi.
Rozwiązywać przedwieczne bytu zagadnienia
Czemuż duch nieudolny na próżno się kusi?
Ot, lepiej pod wysokim spocznijmy platanem
Lub sosną i różami uwieńczywszy skronie
Rozpraszajmy tęsknotę pełnym wina dzbanem
Na srebrne głowy lejąc asyryjskie wonie.
Bachus troski rozpędzi. Chłopiec niech ochłodzi
W strumieniu nam Falerna. Ty zaś opuszczoną
Samotną sprowadź Lidię. Z lirą niech przychodzi,
Z kosą prosto, na modłę spartańską trefioną.
JUŻ TEN WIOSNY TOWARZYSZ...
Iam veris comites, quae mare temperant
Już ten wiosny towarzysz, wiatr, co z Tracji wionie,
Igrając z morską falą dmie w płótna żaglowe;
Już mróz ziemi nie ścina, nie huczą rzek tonie,
Wezbrane przez śniegi zimowe.
Już kwiląc za Itysem, gniazdko sobie kładzie
Biedna ptaszyna, domu Kekropsa zakała,
Co na barbarzyńskiego króla mszcząc się zdradzie
Bezbożnie go za nią skarała.
Pasterze tłustych owiec na murawie młodej
Radośnie wygrywają na fujarkach pienia
I bożka zachwycają, który kocha trzody
I ciemne Arkadii wzniesienia.
Z porą roku ochota do picia przychodzi.
Lecz gdy pragniesz kaleńskim zapijać się płynem,
Mój Wergili, szlachetnej przyjacielu młodzi,
Za balsam otrzymasz dzban z winem.
Pachnideł onyksowy słoik dzban poruszy,
51
Co w lochu sulpicyjskim spoczywa spokojnie;
Ten dzban gorycze zmartwień skutecznie rozprószy
I nową nadzieję da hojnie.
Jeśli pragniesz tych uciech, ze swoim towarem
Żwawo do mnie przybywaj, gdyż tak bez opłaty
Nie mam zamiaru raczyć cię pełnym pucharem,
Jak człowiek, co dwór ma bogaty.
Nie odwlekaj! Już porzuć korzyści pragnienie
I z powagą śmiech pusty pomieszaj na chwilę,
Póki możesz, pamiętny na stosu płomienie,
Bo w porę poszaleć jest mile.
NIESZCZĘŚLIWA, KTÓRA...
Miserarum est neque amori
Nieszczęśliwa, która nie zna
gry miłosnej, która cierpień
nie potrafi spłukać winem,
którą zawsze dusi trwoga,
gdy językiem stryj zatrzepie.
Tobie koszyk, tobie przędzę,
rękodzieła pracowite,
z rąk wytrąca bóg skrzydlaty,
tobie, córko, chłopiec Hebrus
sycylijskim blaskiem świeci.
Oto plecy naoliwił
i w Tybrowych falach umył;
konie sam ujeżdża lepiej
od Bellerofonta; w biegu
i na pięści nie pobity.
Umie, mądry, po równinie
ścigać stado pierzchające
i strzałami siec jelenie,
umie skokiem w las polecieć
i z kryjówki wywlec dzika.
52
JAKIEGOŻ MĘŻA, HEROSA, UŚWIETNI...
Quem virum aut heroa lyra vel acri
Jakiegoż męża, herosa, uświetni
Pieśń twoja, Klio, przy lirze czy fletni?
Jakiegoż boga? I czyjąż to sławę
Echo ciekawe
Helikonowi przekaże chłodnemu
Lub szczytom Pindu, albo śniegom Hemu,
Skąd wiódł za sobą lasy — acz bez przewag —
Orfeusz śpiewak,
Który, swej matki darami wspomagan,
Umiał powstrzymać nurt wód i huragan
I umiał rzeszę oczarować drzewną
Lutnią swą śpiewną?
Nad ojca bogów kogóż w mojej pieśni
Zwykłą pochwałą wysławić mam wcześniej?
On stale rządzi, w każdej zmiennej porze,
Lądy i morze.
Nie masz, kto byłby ponad niego wyższy,
Nikt i w podobnej chwale nie zasiada.
Lecz przecie po nim zaszczyt niech najbliższy
Bierze Pallada,
Śmiała do boju. Potem wspomnę ciebie,
Bakchu, i łowów dziewiczą boginię,
I twoje imię, strzałą groźny Febie,
Sławnym uczynię.
Wspomnę Alcydę i dwóch synów Ledy:
Jeden z nich pięściarz, a drugi — mistrz jazdy:
Kiedy zaś błysną ich promienne gwiazdy
Żeglarzom, wtedy
Opada fala, co biła o głazy,
Wichry ucichną, tłum chmur się rozpierzchnie,
I wygładzają bóstw jasnych rozkazy
Morską powierzchnię.
A po nich co wpierw opiewać?
Czy ciche Numy królestwo?
Tarkwiniusza pychę?
53
Czy Romulusa? Czy też śmierć Katona,
Co tak wsławiona?
I oto w pieśni rozgłoszę zaszczytnej
Czyn Regulusa i Skaurów ród bitny,
I Paula, który życie oddał hojnie
W punickiej wojnie.
Też Fabrycjusza i Kamilla wspomnę
I brodatego Kuriusza, przez skromne
Życie na roli i trud nie bez znoju
Zdatnych do boju.
Jak drzewo, w wieki zamierzchłe się pleni
Sława Marcellów: błyszczy nad wszystkiemi
Gwiazda Juliuszów, jak śród gwiazd tysiąca
Światło miesiąca.
Ojcze i stróżu gromady człowieczej,
Synu Saturna! Wszak zlecon twej pieczy
Jest los Cezara! Rządź nas, twoje sługi,
A Cezar drugi!
Czy to w tryumfie powiedzie, jak brańców,
Partów, tych naszych ciemięzców przebiegłych,
Czy Indyjczyków i Serów, od krańców
Wschodu odległych,
On będzie świata władcą — opiekunem
Drugim po tobie. Ty, zbrojny piorunem,
Wjedziesz na Olimp, ku złych ludzi grozie,
Na wielkim wozie.
NIE CHCIEJ, BYM WOJNĘ...
Nolis longa ferae bella Numantiae
Nie chciej, bym wojnę numantyńską, długą,
Ni Annibala dzikiego sztandary,
Ni morze puńskiej krwi zbroczone strugą
Śpiewał na miękkich strunach mej cytary.
Ani Lapitów, ani pijanicę
Hyleja, z całą czeredą olbrzymów,
Których zgniótł Herkul, gdy się na stolicę
Darli Saturna, nie chcę do mych rymów.
54
Ty sam, Meceno, lepiej powiesz w prozie
O Cezarowych tryumfach rozlicznych:
Jak skute króle przy zwycięskim wozie
Prowadził nieraz śród tłumów ulicznych.
Mnie każe Muza śpiewać twoją Panię
Licymnię: ócz jej promienie i żary,
Głosik czarowny, śpiewy, szczebiotanie,
Serce, co stałej dotrzymuje wiary.
Jak w tańcu nóżką wywija ochoczo,
Żarcik po żarcie sypie nieustanny,
Jak z wieńcem dziewcząt, kiedy ją otoczą,
Splata swe ręce w uroczystość Dianny.
Czyżbyś za wszystkie Achmenowe trzosy
I za Mygdona frygijskiego zbiory
Oddał Licymnii swojej śliczne włosy
Lub za Arabii napchane komory,
Ten czar, gdy szyjkę do pocałowania
Skłoni lub umknie, kapryśna pokusa,
Abyś jej porwał chciwiej, co zabrania,
A ona wzajem skradła ci całusa.
Tłum. Lucjan Siemieński
GDY PRZY MNIE GŁOSISZ POCHWAŁĘ...
Cum tu, Lydia Telephi
Gdy przy mnie głosisz pochwałę,
Lidio, że Telef różaną ma szyję,
Telef ramiona ma białe,
Biada! Żółć wzbiera i do trzew mi bije,
Blednę, staję nieprzytomnie
I łza ukradkiem spływa mi po twarzy;
Łza ta niechaj świadczy o mnie,
Jak na samą myśl żar mnie wolny praży,
Iż wśród pijatyk — zatargi
Skaziły może blask twych ramion śnieżny,
Albo że zębem ci wargi
55
Naznaczył w szale młokos ten lubieżny.
Jeśli posłuchasz przestrogi,
W stałość nie ufaj dzikiego przechery,
Co pocałunek twój błogi
Skrwawił, nektarem zaprawny Wenery.
Trzykroć i stokroć szczęśliwi,
Którzy niezłomnym węzłem się złączyli.
Gorzkich niesnasek nie żywi
Miłość, co przetrwa do ostatniej chwili.
Tłum. Lucjan Rydel
W NIESZCZĘSNĄ SADZIŁ ...
Ille et nefasto te posuit die
W nieszczęsną sadził cię godzinę
I świętokradczą szczepił ręką,
Kto cię na hańbę chował gminy,
Drzewo, potomkom na udrękę.
I rodzic by mu nie był święty,
Ni pewien życia gość, co w progi
Zawitał ufny; trucizn męty
I wywar jakiś warzył srogi
Ów, co się w moje wkopał pole,
Strażnikiem moich miedz postawił,
Drzewo fatalne, twą koronę
Na mą niewinną głowę zwalił.
Czego ma strzec się, człek nie zgadnie
I nie wie, gdzie go skon powali.
Bosforom nie dowierza snadnie,
A innej się nie lęka fali
Żeglarz, ni innych boi zdarzeń.
Przed Parta strzałą lęk ponosi
Legie — i drżą też Party wraże —
A śmierć wciąż nagle kosi, kosi...
Mało, a byłbym zszedł w podziemie,
56
Na wieki rzucił promień słońca
I ujrzał blade zmarłych cienie,
Safonę smętnie się żalącą
Na zimne serca greckich dziewic —
Ciebie bym ujrzał, Alkajosie,
Co morskie burze sławisz w śpiewie
I srogość bitw przy lutni głosie.
Słuchają pieśni wątłe cienie,
Które spowija cisza głucha —
Tak życia pęta je wspomnienie —
Jak wryty stoi tłum i słucha.
Nawet potworny strażnik piekła
Zasłuchał się, jak pieśń twa dzwoni.
Ach, ona węże też urzekła
Splecione na Eumenid skroni.
Słucha jej Pluto, słucha Tantal,
Odbieżał swojej męki — kata,
Przystanął dziki strzelec Orion,
Ni lwy, ni rysie już nie goni.
O ŹRÓDŁO BANDUZYJSKIE...
O fons Bandusiae, splendidior vitro
O źródło banduzyjskie, jak kryształ przeźrocze,
Godneś ty wina; ciebie kwiatami otoczę,
Jutro weźmiesz w udziele
Kozła, co rogi pierwsze ma na czele.
Próżno do gzów miłosnych i do walk się stroi,
Wrychle on bowiem chłodne brzegi twe napoi
Strugą swej krwi czerwonej,
Młodziaczek w trzodzie lubieżnej spłodzony.
Ciebie nawet w dniach skwarnych nie tkną swą pożogą
Najgorętsze upały, ty ochłodą błogą
Woły w pługu mdlejące
I bydło krzepisz, co chadza po łące.
57
I ty do sławnych krynic będziesz policzone,
Gdy w moim wierszu wierzbę rosnącą wspomionę
Na skalistym wieszarze,
Skąd wody twe tryskają szemrzące w rozgwarze.
Tłum. Lucjan Rydel
WYSŁUCHAMY MNIE BOGI...
Audivere, Lyce, di mea vota, di
Wysłuchały mnie bogi, Liko, moja Liko,
Wysłuchały mnie bogi, już nie jesteś młoda,
A chcesz być piękną i chcesz z żądzą dziką
Używać, szaleć, tańczyć i pić.
I głosem zachrypniętym wśród pijackich zgrai
O miłość wołasz próżno; ona na jagodach,
Na karminowych wargach pięknej Chiai,
W jej sercu Eros ognie chce tlić.
Miłość jest nielitosna, lecąc nad drzewem
Omija dęby suche z gałęźmi bez liści.
I ciebie minie. Ząb twój bez polewy,
Siwizna śniegiem bieli twą skroń.
Nie, moja droga, ani z Kos purpury,
Ani jasne klejnoty, których blask się iści,
Lat ci nie wrócą, kiedy czas ponury
Rzucił je w ciemnych przeznaczeń toń.
Niestety, gdzież ta piękność, gdzież ta świeżość cery,
I wdzięk postaci. Inna to była, ach, inna,
Która budziła w sercu zapał szczery
I na mą duszę rzuciła blask.
I dzięki tej urodzie twojej, tak wspaniałej,
Byłaś pierwszą z miłości po Cynarze mojej,
Cynarze krótki czas żyć losy dały,
Prysnął na zawsze jej wdzięków czar.
58
A ty dożyjesz, Liko, chyba wieku kruka,
Bogowie widać chcieli dać możność szydercom
Drwić, że młodości nie odtworzy sztuka,
Płonącej świecy gdy zgaśnie czar.
CEZARY, O LUDU, CO...
Herculis ritu modo dictus, o plebs
Cezar, o ludu, co jak Herkul dawny
Sięgnął po laury, które się zdobywa
Śmiercią, z Hiszpanii zwycięstwami sławny
W dom już przybywa.
Żona, co jednym małżonkiem się cieszy,
Złożywszy dary bóstwu życzliwemu,
Niechaj ze siostrą wodza razem śpieszy
Naprzeciw niemu.
Wy też w świętalnych wieńcach, dziewic matki
I ocalonej młodzi, wraz pośpieszcie!
Wy, chłopcy, dziewki i młode mężatki,
Złych słów się strzeżcie!
Dzień ten i dla mnie naprawdę świąteczny
Rozprószy troski, bo gdy Cezar władnie,
Ni gwałtu człek się nie lęka bezpieczny,
Ni bunt się wkradnie.
Przynieś więc, chłopcze, pachnidła i wianek,
I krużę wina z czasu Marsów wojny,
Gdy przed Spartaka bandą jaki dzbanek
Skrył się spokojny.
Idź też, Neerze powiedz szczebiotliwej,
Niech w węzeł raźno wonne pukle zbierze:
Lecz wracaj, gdyby stróż cię opryskliwy
Nie puszczał w dźwierze.
Włos mój sproszony siwizną złagodził
Umysł do waśni i do sporów chętny,
Bo tak za Pianka nie byłbym się zgodził —
Młodzik namiętny.
59
MKNĄ CHYŻE LATA...
Eheu jugaces, Postume, Postume
Mkną chyże lata, Postumie, Postumie,
Z modlitwy naszej drwi śmierć niepobożna.
Kroków starości wstrzymać nikt nie umie
I zmarszczek z czoła usunąć nie można.
Bowiem nad nikim Pluton się nie wzrusza,
Choćbyś mu co dzień wołów składał trzysta.
Nawet wielkiego Geriona, Titiusza
Na wieki fala uwięziła mglista.
Tak, przyjacielu! Przez nurty tej strugi
My wszyscy, którzy chleb jemy powszedni,
Śmiertelnej musim podjąć się żeglugi,
Czyśmy królowie, czy kmiotkowie biedni.
Próżno od krwawych wojen będziem stronić,
Od Adriatyku rozhukanej głębi:
Próżno przed wiatrem będziemy się chronić,
Który jesienią ciała nasze ziębi.
Kiedyś porzucisz żywot swój obecny,
Ujrzysz płynący wśród mętnych odramień
Kokyt, obaczysz ród Danaid niecny
I Syzyfowy trud — złowrogi kamień.
Porzucisz dom swój, ziemię, żonę młodą,
A z drzew, co dziś je sadzisz w swym ogródku,
Żadne do grobu ciebie nie powiodą —
Chyba cyprysy jedne, drzewa smutku.
Przywłaszczy sobie piwnic twoich klucze
Godniejszy dziedzic; nie żałując dzbanów,
Posadzki winem cekubijskim spłucze
Lepszym, niż bywa na ucztach kapłanów.
60
CZYŻ TRZEBA, BY CIĘ NOWA FALA NIOSŁA ...
O navis, referent in mare te novi
Czyż trzeba, by cię nowa fala niosła
Na pełne morze, w sinych wód zamęcie?
Lepiej tu w porcie, pozbawiony wiosła,
Zostań, okręcie!
Wszak brak ci żagli, a i maszt się chwieje,
Maszt afrykańskim wiatrem skołatany,
Spróchniałe belki i trzeszczące reje
Wśród morskiej piany.
A gdy bałwany wzburzone urosną.
Jakich bóstw wezwiesz w oną noc ponurą?
Wiem, sławna byłaś ty, pontyjska sosno,
Ciemnych kniej córo.
Lecz gdy żeglarze ufać ci przestali,
Nie uspokoisz burz sławnym nazwiskiem.
Bacz, byś nie była na wezbranej fali
Wiatrów igrzyskiem.
To, o czym dawniej nie myślałem wcale,
Teraz mi troską. Usłuchaj mej rady,
Nie płyń, okręcie, tam gdzie szumią fale
I lśnią Cyklady.
GDY PASTERZ WIAROŁOMNY PO MORSKIEJ GŁĘBINIE...
Pastor cum traheret per freta navibus
Gdy pasterz wiarołomny po morskiej głębinie
Na łodziach mknął idejskich z Heleną porwaną
Wówczas, gdy w jej pałacu przebywał w gościnie,
Nereus ciszę sprowadził nieoczekiwaną
I straszne głosił wróżby: „Pod złymi ty znaki
Wiedziesz w gród swój niewiastę, po którą wyruszy
Złączona Grecja z wojów mnogimi orszaki
I śluby twe wraz z tronem Pryamowym skruszy...
Hej, jakiż znój tam czeka i mężów, i konie,
Jak sroga grozi Troi przez ciebie zagłada!
61
Oto rydwan i puklerz, i szyszak na skronie
Gotuje — i wojenny szał wznieca Pallada.
Próżno ty, ufny w pomoc Wenery i siłę,
Trefić będziesz swe pukle i przy lutni dźwięku
Zawodzić słodkie pienia, białogłowom miłe;
Próżno unikać będziesz wojennego szczęku,
Kretyjskich strzał i włóczni, w komnatach ukryty;
Próżno będziesz uchodził przed szybką pogonią
Ajasa, bo choć późno, biada ci, zabity
Legniesz w zbroczonym prochu rozpustniczą skronią.
Nie przeczuwasz Odyssa, który grób zgotuje
Twej ojczyźnie, nie widzisz z Pylos bohatera?
Oto cię salamiński śmiało atakuje
Teucer, oto Stenelus na ciebie napiera,
Wojownik doświadczony, a także w potrzebie
Do kierowania końmi ochoczy woźnica.
Poznasz także Meriona, a oto znów ciebie
Dopaść chce Dyomedes, lepszy od rodzica.
Jak jeleń rzuca paszę i zmyka z pośpiechem,
Gdy wilka z drugiej strony zobaczy w parowie,
Tak ty przed owym umkniesz z zapartym oddechem,
Lubo nie tak przyrzekłeś swojej białogłowie.
Gniew Achillesa Troi opóźni ruinę
I niewiastom frygijskim odwlecze dzień skonu,
Lecz gdy Los przeznaczoną wybije godzinę,
Zniszczy grecka pożoga potęgę Ilionu”.
PAŁACE GODNE KRÓLÓW...
Iam pauca aratro iugera regiae
Pałace godne królów pracowitym pługom
Zabiorą resztę ziemi żyznej już niedługo,
Sztuczne sadzawki w niebo patrzą jasnym okiem,
Jak Lukryńskie morze, rybne i głębokie.
62
Platan, drzewo, co żyło zawsze w celibacie,
Zabierze miejsce wiązom, skromnej swojej braci
Mirty będą siać wonie, fiołki pachnąć nocą
Tam, gdzie oliwka ziemian darzyła owocem;
Nie puszczą już niedługo blasku słońca laury,
Tak szeroko nad ziemią konary rozwarły.
Nie tak nam żyć kazały Rzymian antenaty,
Romulus król i Katon, prawy mąż brodaty.
Prywatne mienie było skromne i ukryte,
A bogatym skarb państwa. Na własny użytek
Nikt nie stawiał pałaców i gmachów bez liku,
By przechadzać się w chłodzie cienistym portykiem.
Wtedy mogło się zdarzyć, że plac zarósł trawą
Przed domem miast mieszkańca, lecz mówiło prawo:
Niech za to wspólnym kosztem narodu i miasta
Świątynia bogów w marmur i złoto porasta.
KIEDY CHCIAŁ NIEGDYŚ...
Phoebus volentem proelia me loqui
Kiedym chciał niegdyś krwawe opisywać
Bitwy i szturmy, zgromiony zostałem
Przez Apollina, bym po morzu pływać
Ani się ważył w mojem czółnie małem.
Cezar sprowadza dawne urodzaje
Na nasze pola długo nie orane,
A Jowiszowi na powrót oddaje
Orły legionów zuchwałym wyrwane
Partom, co nimi zdobili swe bramy.
Cezar świątynię zamknął Janusową,
Luźnej swywoli popokładał tamy
I dobre rządy wprowadził na nowo.
Złe się wytępia, dawne cnoty kwitną,
Którymi imię łacińskie i siły
Wzrosły i sławę zyskały zaszczytną,
63
I panowanie nad światem zdobyły.
Znów się nad całą ziemią rozpościera
Majestat Rzymu podniesiony godnie
Od owych krańców, gdzie łoże Hespera,
Aż po dalekie gdzieś krainy wschodnie.
Gdy Cezar rządzi, już wojen domowych
Gwałty nie wydrą cichej nam swobody,
Ani podmuchy namiętności owych,
Co ostrzą miecze, zakłócają grody.
Edykta jego czczą ludy pokorne,
I z głębokiego co piją Dunaju,
I dzikie Gety, i Persy niesforne,
I koczownicy naddońskiego kraju.
My też, czy święty, czy zwykły dzień świeci,
Gdy nam śle Bachus wesoły swe dary,
Przy boku matron, pośród grona dzieci,
Uczciwszy bogi, jak zwyczaj chce stary,
Śpiewajmy wodzów naszych boje śmiałe;
Przy wtórze fletu, niechaj nasze usta
Głoszą cześć Troi, Eneasza chwałę
I dobrodziejstwa boskiego Augusta!
O SPOKÓJ PROSI...
Otium divos rogat in patenti
O spokój prosi, kto na Oceanie
Spotkał się z burzą, komu czarna chmura
Zabrała księżyc i gwiazdy, co drogę
Znaczą na wodzie.
O spokój prosi kraina smagana
Ognistą wojny pletnią, strasznym biczem —
Jeno nie kupisz go klejnotem drogim,
Złotem, ni niczem.
Bo ani pereł blaski nie uciszą,
Ani liktorów nie odpędzą rózgi
64
Troski, co serce trwoży i co dom twój
Lotem okrąża.
Dobre ma życie, kto w chacie ojczystej
Przy skromnym stole cichy dzień swój kończy,
Potem snem ufnym usypia, snem czystym,
Bez podłej żądzy.
Po cóż tak miotać się w tym krótkim życiu,
Po co po wszystkiej kołatać się ziemi,
Skoro nie umkniesz przed sobą, ścigany
Myślami swemi?
Pójdzie za tobą na okutą nawę
I na żołnierskie pójdzie z tobą chody
Troska, ściglejsza od sarn, co z wichrami
Goni w zawody.
Po cóż dociekać, co jutro się stanie?
Po cóż frasować się o dni dalekie?
Na gorzkie smutki, wierzaj mi, jest uśmiech
Najlepszym lekiem.
Żywot Achilla sławny był, lecz krótki,
A zasię starość Tytona przydługa —
A może mnie los przekorny nachyli,
Co umknął tobie.
Tobie się bielą owiec długie sznury,
Tobie się mnożą sycylijskie stada,
Ramiona stroją ci świetne purpury,
A ja, mój drogi,
Wioseczkę małą jeno mam, lecz grecka
Muza subtelnym darzy mię natchnieniem,
A przeto pełen jestem szczęsnej dumy,
Że gardzę tłumem.
O TY, KTÓREGO NIEGDYŚ
KRÓLAMI BYŁY PRZODKI...
Maecenas atavis edite regibus
O ty, którego niegdyś królami były przodki,
Mecenasie, mój skarbie, mój opiekunie słodki!
Bywa, że człek niejeden żywi jeno pragnienie,
By rozniecać kurzawę w olimpijskiej arenie,
65
A jeżeli osiągnie metą powózka chyża,
Mniema, iż go ku bogom palma zwycięstwa zbliża.
Inny znowu się wspina do kurulnych zaszczytów,
Zabiegając o względy tłumu zmiennych Kwirytów.
Tamten zaś opatruje zbożem własne spiżarnie
Licząc, wiele też korcy z rynków libijskich zgarnie.
Ów zaś z zamiłowaniem ziemię pługiem obrabia;
Nigdy w myśl mu nie przyjdzie siąść na pokład korabia
I ze strachem żeglować przez cieśninę myrtojską:
Ponad skarby Attala woli zagrodę swojską.
Kupiec, gdy go na morzu groźny nęka huragan,
Chwali włości swe ciche, zyskom nie szczędzi nagan,
Lecz niebawem w świat płynie na skołatanej łodzi,
Boć niełatwo z dochodem niepokaźnym się zgodzi.
Niejeden zaś wytrawny pieczeniarz, biesiad wyga,
Przed kielichem starego Massyku się nie wzdryga,
Wśród łąki, co drzew cieniem i nurtem wody chłodnie,
Na gnuśnych wczasach całe przepędza popołudnie.
Wielu obóz pociąga i dźwięki trąb i surem,
Które przeczuciem wojny napełniają ponurem
Serca matek. Myśliwy w kniei przepędza noce,
A gdy warchlak marsyjski w sidłach mu się szamoce,
Lub gdy wierne ogary wpadną na trop jelonka,
Zapomina, że w domu płacze za nim małżonka.
Ja, gdy czoło uczone w święte przystroję bluszcze,
Bogom czuję się bratem, nie dbam o ludzi tłuszcze.
W chłodnym gaju, gdzie tańczą z Nimf orszakiem Satyry
Polihymnia mi chętnie nastraja struny liry,
Euterpe mi wtóruje na swej sielskiej piszczałce,
A ja sobie i Muzom pieśń tę eolską kształcę.
Jeśli na miano wieszcza zasłużyłem z twej strony,
Wierzę, iż sławą moją uderzę w nieboskłony.
66
W
ENUS
,
WIĘC WOJNY
...
Intermissa, Venus, diu
Wenus, więc wojny ty nowe
Wszczynasz? O oszczędź, jam stary,
Nie wrócą lata mi owe
Pod władzą dobrej Cynary.
Kupidynowa macierzy!
Nie dla mnie słodkie twe groźby;
Lat mi pięćdziesiąt już bieży,
Idź, gdzie wzywają cię prośby.
W dom Maksymusa Paulusa
Niech raczej wiozą-ć łabędzie,
Jeżeli-ć naszła pokusa
Wziąć serce w pewne orędzie.
Równy swym sławnym pradziadom
I piękny on ci, i młody,
Wymowny i setki sztuk świadom
I pewnie słodkie zawody
Zwycięży. A wtedy w dniu owym
Ponad jeziorem Albano
Ciebie pod stropem cedrowym
Stawi w marmurze kowaną.
Tam na twą chwałę ci wonne
Kadzidła spalić pospieszą,
Berecyntyjskie cię dzwonne
Lutnie i fletnie ucieszą.
Tam dwakroć w dzień na twą chwałę
Dziewczęta i chłopcy ochotnie
W pląs pójdą, stopy ich białe
O ziem uderzą trzykrotnie.
Ale mnie nic już nie nęci,
Ni chłopiec, ani dziewczyna.
67
Miłość nie budzi mej chęci;
Ni kwiecia nie chcę, ni wina.
Lecz czemu, o Ligurynie,
Łza pod powieką mi wzbiera?
Przecz milknę w mowie i ninie
Słowo mi w gardle zamiera?
I sny mię dręczą kuszące,
We śnie cię dzierżę przy łonie
Lub gonię ciebie po łące
Albo przez wartkich fal tonie.
BURDY DOMOWEJ WSZCZĘTEJ...
Motum ex Metello consule civicum
Burdy domowej wszczętej za Metella dzieje,
Jej najgłębsze przyczyny, błędy i koleje,
Losu szyderstwo i złowieszcze
Związki możnych i mokre jeszcze
Miecze od krwi, co dotąd pomsty w niebo krzyczy
Trud bierzesz na się, pełen hazardu, zwodniczy:
Stąpasz po wierzchu, a tam dołem
Żary pod zdradnym tlą popiołem.
Czas niejaki w teatrze ustaną zabawy
Surowej Muzy; potem, gdy ojczyste sprawy
Opiszesz, wielkie znów zadanie,
Koturn przed tobą grecki stanie
I ta co winnych broni, w senatorskim gronie
Zdumiewa twa wymowa, drogi Pollijonie,
Któremu wieniec wiecznej chwały
Tryumf dalmacki dał wspaniały.
Hej, już słyszę, jak trąby, towarzyszki trwogi,
Brzmią pobudką bojową, krzywe grają rogi,
Błysk oręży płoszy rumaki,
Strach na mężne pada junaki.
68
Ducha wielcy szeregom dodają hetmani,
Kurzawą i zaszczytnym prochem ubrukani;
Padł w proch okrąg świata ogromny,
Karku Katon nie zgiął niezłomny.
Bezsilna w pomście Juno z przyjaznymi bogi
Opuściła Afrykę w dniach klęski i trwogi;
Dziś zwycięzców wnuki za karę
Daje Jugurcie na ofiarę.
Na łanach, krwią latyńską użyźnionych hojnie,
Groby smutno tej świadczą bratobójczej wojnie;
Huk rozwalonej w proch i w gruzy
Hesperii dotarł aż do Suzy.
Któryż strumień nie widział, który nurt głęboki
Tych bojów opłakanych? Których mórz zatoki
Nie zrumieniły nasze rany,
Który kąt naszą krwią nie zlany?
Lecz dość, Muzo swawolna; nie tobie zuchwale
Słabym tchem ciężkie nucić Symonida żale.
W dionejskiej cieniu pieczary
Lżejszy dobywaj ton z cytary!
Tłum. Jan Czubek
PRECZ MOTŁOCH CIEMNY...
Odi profanum vulgus et arceo
Precz, motłoch ciemny! Cóż mię on obchodzi?
A wy słuchajcie milcząc Muz kapłana!
Pieśń nigdy dotąd nie śpiewana
Z mych ust niech Rzymskiej się święci Młodzi!
Królowie w grozie rządzą ludy swymi,
Króle zaś Jowisz w silnej dłoni gniecie,
On, co Giganty zmógł, co przecie
Zmarszczeniem brwi sprawia drżenie ziemi.
Ktoś posiadłości rad by mieć olbrzymie
Jak nikt, a drugi, co go kusi sława,
69
W Marsowym polu walczyć stawa,
Innemu dość jest mieć czyste imię,
Innego nęci liczna druhów rzesza;
Każdego jednak na śmierć w jednej mierze
Konieczność z urny wspólnej bierze,
Małych z wielkimi gdy razem zmięsza.
Miej nad bezbożną głową miecz, na cienkiej
Nici zwieszony — uczt najrzadszy zbytek
W smak ci nie pójdzie ni w pożytek,
Ni cię śpiew ptaków, ni liry dźwięki
Nie ukołyszą. Sen zaś rad wśród cienia
Na smugach drzemie albo gościć raczy
U skromnej strzechy gdzieś wieśniaczej,
W Tempe, gdzie słodkie igrają tchnienia.
Kto rad swej doli, tego nie dotyka
Gwałt mórz burzliwych, ni się on obawia
W Arkturze zgasłych gwiazd bezprawia,
Ni świtających też klęsk Woźnika,
Ni że w winnice grad mu z nagła chłośnie
Lub rola chybi lub sad zgnoją deszcze
Lub sprażą wpływy gwiazd złowieszcze
Zasiew lub zmrożą go nielitośnie.
Już w morzach rybom coraz ciaśniej, jeśli
Bywa, że nieraz, mając nadmiar ziemi,
Przemożny Pan z pachołki swemi
Zjeżdża, wśród wody by gmach mu wznieśli.
Niemniej Strach mroczny, niemniej Troska blada
W ślad za nim idzie i z nim nawet siedzi
Na nawie zbrojnej w pancerz z miedzi,
Nawet na konia poza nim wsiada.
Jeśli więc ani kamień lśniący tęczą,
Ni trosk gwiaździsty szkarłat nie rozprasza,
Ni je zaleje pełna czasza,
Ni wonie wschodnie ich nie odstręczą,
70
To czemuż miałbym, budząc zazdrość czyją,
Wspaniałych komnat wznosić gdzieś przepychy,
Mieniając za mój domek cichy
Byt, w którym ludzie mozolnie żyją?
Tłum. Felicjan Faleński
DOSYĆ JUŻ ŚNIEGÓW ZESŁAŁ BÓG TEJ ZIEMI...
Iam satis terris nivis atque dirae
Dosyć już śniegów zesłał Bóg tej ziemi,
Dość ją gradami srogimi poraził
I w grody święte bijąc gromy swemi
Miasto przeraził.
Przeraził ludy, że się po raz wtóry
Wróci wiek Pyrry, i płacz, i zniszczenie,
Kiedy to Proteus wiódł w wysokie góry
Morskie stworzenie,
A ryby w drzewach więzły, gdzie gołębie
Płochliwe dotąd miewały mieszkanie,
Kiedy pływały przez rozlane głębie
Strwożone łanie.
Widzielim przecie, jako Tyber płowy
Od morza zwrócił wstecz się i w głębinie
Biegł swej pogrążyć i gród pałacowy,
Westy świątynie,
Zbyt skory mściciel Ilii, łzawej dziewy
Czuły małżonek, bez Jowisza zgody
Iście się srożył, pędząc przez brzeg lewy
Wartkie swe wody.
Młódź z swych nieliczna winy rodzicieli
Posłyszy: miecze ostrzyli na siebie
Rzymianie, z których lec wrogowie mieli
W krwawej potrzebie.
71
Jakiegoż boga w pomoc lud przywoła,
Aby odwrócił od nas zguby groźby?
Czym święta dziewa Westę zbłagać zdoła,
Głuchą na prośby?
Komu więc odda Jowisz w swym wyroku
Zbrodni zmazanie? Owo zzejdź nam ninie
Wieszczy, w przejasnym zakryty obłoku,
O Apollinie.
Lub, jeśli wolisz, Erycyno jasna,
Zzejdź z Kupidynem do naszego grodu,
Lub ty, gdy miła tobie krew twa własna,
Ojcze narodu,
Cożeś już syty dość i krwi, i znoju,
Który miłujesz miecze i zgiełk srogi,
I Rzymianina, co w zaciętym boju
Zmaga się z wrogi.
Albo ty, zmienion w kształtnego młodziana,
Na ziemski przebyt boski objawiciel,
Skrzydlaty Mai syn i godny miana:
Cezara mściciel.
A jeśliś ty to, szczęsne zrządź nam losy,
Rad pośród ludu przebywaj Kwiryna,
Niech cię zbyt szybko nie kusi w niebiosy
Nasza przewina.
Zrządź nam tryumfy, złam zastępy wraże,
Bądź ty nam ojcem i bądź nam ostoją,
Niech huf nasz Medów rozgromi, Cezarze,
Pod wodzą twoją.
72
NIE ŚWIECI SREBRO...
Nullus argento color est avaris
Nie świeci srebro w skąpej skryte ziemi,
Kryspie, coś wrogiem marnego dobytku,
Chyba że blaski jaśnieje godnemi
W mądrym użytku.
Żyć Prokulejus będzie w długie lata,
Znany ze swojej miłości do braci;
Wieczna go sława unosi skrzydlata,
Co piór nie traci.
Kiedy swą żądzę powściągniesz sam w sobie,
Większy-ś jest władca, niż gdyby-ć przydana
Libia i Gades, i Kartagi obie
Słychały-ć pana.
Wodna puchlina, gdy jej człek pobłaża,
Roście, pragnienie nie zgaśnie, aż cała
Chorość wodnista, co żyły zaraża,
Nie ujdzie z ciała.
Przywróconego na tron Cyrusowy
Cnota nie mieni szczęsnym w blaskach dumy
Snadź Fraatesa, oduczając mowy
Fałszywej tłumy,
A temu daje i berło, i trony,
Temu jedynie słuszny wawrzyn w chwale,
Co stos mijając złota niezmierzony
Nie baczy wcale.
CIASNY NIEDOBÓR ZNOSIĆ...
Angustam amice pauperiem pati
Ciasny niedobór znosić bez szemrania
Niech młodzian w twardej przywyka żołnierce,
Niech konno Partów zuchwałych pogania,
Włócznią straszliwy, co dziurawi serce.
73
Pod niebem wietrznym, w niebezpieczeństw tłoku
Tężeć mu! Jego z murów widująca
Niech drży królowa wrogów, u jej boku
Domężna córka łzy niech z oczu strąca
I szepce: „Obyż nie tknął oblubieńca
Ten lew okrutny, co się przez czerniawę
Wojsk jako piorun przedziera jaskrawy,
A rzeź go wabi, posoka ponęca".
Słodko i chlubnie ginąć za ojczyznę.
Alić dopadnie Śmierć i tchórzliwego,
Ani jej trudno piecucha w słabiznę,
W plecy utrafić tych, co z boju zbiega.
Cnota, górniejsza nad ziemskie obierze,
Niewzruszonymi promienieje blaski:
Złość jej niczyja siekier nie odbierze,
Niczyje siekier nie przywrócą łaski.
Zgonu niegodnym niebiosa odmyka
I niepowszednią zapuszcza się drogą,
Gdzie zgiełk ni zaduch dołów nie przenika:
Skrzydła jej boskie co sporzej pomogą.
Wierne milczenie także ma odpłatę,
A nie pozwolę, by żeglował ze mną
Albo pod jednym sadowił się śniatem,
Kto cześć Cerery wygadał tajemną.
Często, gdy Jowisz piorunami bodzie
Gromadę lewych, ucierpi i prawy,
Ale bezecnik, by na samym przodzie,
Rzadko się Pomście wybiega kulawej.
74
KTO BY Z PINDAREM...
Pindarum quisquis studet aemulari
Kto by z Pindarem pragnął iść w zawody,
Ten wzlata, Jullu, skrzydłem woskowanem
Dedala sztuką, aby morskie wody
Nazwać swym mianem.
Bo Pindar jest jak strumień, co z gór płynie,
Który, gdy nurty jego słota wzniesie
Nad brzeg, w bezdennej szalejąc głębinie
Potężnie rwie się.
Więc Apollina laury on zdobywa,
Czyli zuchwale w dytyrambu pieśni
Nowy zwrot tworzy, czyli się wyrywa
Z wszelkich praw cieśni,
Wiążąc swe rytmy, czyli wielbi bogi,
Czy z krwi ich królów, których dłoń zadała
Zgubę Centaurom i Chimerze srogiej,
Choć ogniem ziała;
Czyli wysławia i darzy wspanialej
Od stu posągów jeźdźca lub szermierza,
Który z elejską palmą, jak bóg, w chwale
Do domu zmierza;
Czy łka za chłopcem wydartym dziewicy,
Czy piękne cnoty i pełne dzielności
Dusze pod gwiazdy wynosząc, ciemnicy
Piekieł zazdrości:
Silne powiewy Dyrcejskiego ptaka
Niosą, ilekroć wzbija się pod chmury.
Ja zaś, Antoni, niby pszczółka jaka
Z matyńskiej góry,
Z trudem czerpiąca słodycz! z ziół powolnie,
Na brzegach krynic i wśród gajów cienia,
75
W Tyburze, skromny poeta, mozolnie
Tworzę swe pienia.
Przy donioślejszej, wieszczu, lutni wtórze
Wysław Cezara, gdy naród zuchwały
Sygambrów będzie wiódł na święte wzgórze
We wieńcu chwały.
Nic wspanialszego, nic odeń lepszego
Los i łaskawość bóstw ziemiom nie dała
I nie da, choćby znów wieku złotego
Świetność nastała.
Wspomnij, że gdy nam wrócił upragniony
August, gród huczał od zabaw ludowych
I w dniach wesela rynek był zwolniony
Od spraw sądowych.
Ja też dołączę wówczas głos mój cały,
Jeśli zaśpiewać coś godnego zdołam,
I: „Słońce piękne, słońce pełne chwały!"
Szczęśliw zawołam,
Iż Cezar wrócił. W pochodzie krzykniemy
Nieraz: „Zwycięzcy cześć!”, a gród nasz stary
Powtórzy okrzyk i bóstwom zniesiemy
Z kadzideł dary.
Dziesięciu byczków i krów trzeba tobie,
By spełnić ślub. Mnie starczy na ofiarę
Trawę bez matki skubiące tam sobie
Cielę niestare,
Które na czole ma już rożki małe,
Jak księżyc, kiedy wzejdzie po raz trzeci,
Calutkie płowe, tylko jak śnieg białe
Znamię mu świeci.
76
NIECH CIĘ PROWADZI
CYPRU BOGINI...
Sic te diva potens Cypri
Niech cię prowadzi Cypru bogini,
Święcą Heleny bracia, dwie gwiazdy;
Eol niech wiatry więżąc w jaskini
Dmucha Japigiem w ciągu twej jazdy.
Okręcie! Grzbiet twój drogi skarb bierze,
Mego Wirgila zdrowie i głowę;
Tam, na attyckie nieś go wybrzeże,
Ochraniaj duszy mojej połowę.
Potrójną miedzią pierś miał okutą,
Kto się odważył najpierwszy pływać
Kruchą po morskich odmętach szkutą,
Do walki sprzeczne z sobą wyzywać
Wichry afryckie z wichrem północnym:
Kto o Hyady nie pytał wcale,
Gardził na Adrii Notem wszechmocnym,
Co jak chce, głaszcze lub wzdyma fale.
Taki czy śmierci jakiej się zlęknie,
Jeśli suchymi patrzy oczyma
W potwory morskie, w bałwan gdy pęknie
Lub w epirockich skalisk olbrzyma?
Na próżno Bóg sam w mądrości swojej
Oceanami lądy przegradza:
Bezbożność nasza nic się nie boi,
Człowiek po wodach łodziami chadza.
Ród nasz praw bożych nieprzyjacielem;
Ile w ślepocie zgładził ich, nie wie:
Syn Jafetowy chytrym fortelem
Wynosi z nieba ognia zarzewie.
Po tej kradzieży w niebieskich progach
Spadły na ziemię złych chorób roje
I śmierć, tak niegdyś leniwa w nogach
Konno wyprawia się na rozboje.
77
Dedal skrzydłami w powietrze rwie się,
Choć — ludzie — pierzem nie porastamy...
I tyś do piekieł szedł, Herkulesie,
Acherontowe rozwalać bramy.
Śmiertelnikowi wszystko dostępne,
Głupstwem do nieba szturmować gotów;
Lecz na zapędy takie występne,
Jowisz ma dosyć gromów i grzmotów.
Tłum. Lucjan Siemieński
POMNIJ ZACHOWAĆ UMYSŁ...
Aequam memento rebus in arduis
Pomnij zachować umysł niezachwiany
Pośród złych przygód i od animuszu
Zbyt zuchwałego wśród pomyślnej zmiany
Chroń się, gdyż umrzesz, Deliuszu.
Umrzesz, czy smutny przeżyjesz wiek cały,
Czy na trawniku zacisznym zasiądziesz
Na dni świąteczne i z piwnic wystały
Swój Falern zapijać będziesz.
Gdzie biała topol z sosną rozrośniętą
Chętnie swe cienie gościnnie zespala,
Gdzie wstrząsać brzegu kotliną wygiętą
Pierzchliwa sili się fala,
Tam rozkaż przynieść i wina, i wonie,
I kwiaty róży, tak krótkiej trwałości,
Póki wiek, mienie i trzech prządek dłonie
Tej ci dozwolą radości.
Ziem skupowanych ustąpisz i domu,
I willi, którą żółty Tyber myje;
Ustąpisz: bogactw spiętrzonych ogromu
Dziedzic twój potem użyje.
Czyś bogacz, plemię Inachusa stare,
Czyś biedak, wyszły z warstw najniższych łona,
Nie ma różnicy: pójdziesz na ofiarę
Bezlitosnego Plutona.
78
Wszyscy zdążamy tamże: wszystkim z urny,
Prędzej czy później, jeden los wychodzi:
I w kraj wiecznego wygnania pochmurny
Na smutnej wyśle nas łodzi.
Tłum. Adam Asnyk
O M
ELPOMENO
!...
Quem tu, Melpomene, semel
O Melpomeno! Nad czyją kołyską
Choć raz uśmiechem zabłyśniesz łaskawie,
Tego w szermierce istmijskie igrzysko
Ni wóz achajski u mety nie wsławi.
Na Kapitolu tryumfów nie zyszcze
Ani wawrzynem uwieńczą go świeżym
Za to, że wodzem w wyprawie zdobywczej
Królów nadętych zuchwalstwo uśmierzył.
Ale mu fala rzeki domowej,
Ale mu poszum gęstej dąbrowy
Rytmy eolskie odmierzy.
Ale go w Rzymie, stolicy przemożnej,
Czcić będzie młodzież — bo spójrz, jak mnie, wieszcza,
Wielbi i w rzędzie najmilszych umieszcza,
A pies zawistny — już kąsa ostrożniej.
Muzo, co dźwięki potrafisz łagodzić
Lutni zbyt hucznej, złotego narzędzia!
Ty, która możesz, gdy jeno się zgodzisz,
Rybom bezmownym dać pienie łabędzia!
Że mnie lud rzymski dziś palcem wskazuje:
„Oto nasz pieśniarz” i darzy oklaskiem,
Że mnie miłuje (jeżeli miłuje...)
I że oddycham — to z daru twej łaski.
79
UWIĘZIONĄ DANAE BASZT...
Inclusam Danaen turris aenea
Uwięzioną Danae baszt spiżowe ganki,
I drzwi z mocnego dębu, i psów czujna sfora
Broniła przed natarciem stęsknionych kochanków,
Co krążyli dokoła skryci w cień wieczora.
I byliby ustrzegli, ale w pewnej chwili
Z czujności Akryzjusza, który miał dbać o to,
Wenus i Jowisz sobie po prostu zadrwili
Wiedząc, że wszędzie przejdzie bóg zmieniony w złoto.
Drogę sobie toruje w szeregach hoplitów,
Od gromu potężniejsze zwala głaz krzesanic,
Złoto dom argejskiego zniszczyło wróżbity,
Choć to mąż był cnotliwy i miał skarby za nic.
Król macedoński bramy twierdz otwierał złotem
I rywali przemieniał w przyjaciół łaskawych,
Podarunkami można kupić wodzów floty,
Groźnych sterników dobrze uzbrojonej nawy.
Ale, mój Mecenasie, ozdobo rycerzy,
Wszak wiesz, że idą troski z rosnącą fortuną,
Dlatego ja się boję za wysoko mierzyć
I od dumnych bogaczy wolę się odsunąć.
Im człowiek jest skromniejszy, o skarby nie woła,
Tym bogowie hojniejsi, dziwnych bóstw przekorą,
Dlatego wolę do tych zaliczać się koła,
Co niczego nie pragną i tym więcej biorą.
Ja jestem większym panem na tej mojej hubie,
Niż gdyby wieść głosiła, że mam skarb w komorze,
Niż gdybym się przed światem, biedny człowiek,
chlubił
Zbożem niw apulejskich, które wieśniak orze.
80
Mam źródło wody i mórg parę własnych w lesie,
Nadzieją żniwa ziarno moje w kłosie chrzęści,
Od tego, co z plantacji afrykańskiej dmie się,
W cichej mojej zagrodzie ja mam więcej szczęścia.
Chociaż pszczoła w Kalabrii kwiatów miody liże,
Nie dla mnie, i nie dla mnie starzeje się wino
W lestrygońskiej amforze, a z corocznych strzyży
Gallickich owiec statki me z wełną nie płyną.
A jednak nie znać u mnie przykrego ubóstwa,
Gdybym więcej zażądał, dałbyś, protektorze,
Ale wiem, że nie pragnąc wcale bogactw mnóstwa
Ten skromny dochód właśnie wzbogacić mnie może.
Choćbym wszystkie Mygdona mógł dołączyć skarby
Do bogactwa Krezusa, wyjdzie mi na jedno.
Szczęśliwi, co umieją swą chciwość wziąć w karby,
Którym bóg wszystko daje, lecz dłonią oszczędną.
CZEMU MI SKARGĄ...
Cur me querelis exanimas tuis
Czemu mi skargą ducha odbierasz?
Ni bogi nie chcą, ni mnie się nie śni
Ani o chwilę później umierać,
O Mecenasie, chlubo mej pieśni!
Bo jeśli lepszą duszy połowę
Los mi zabierze, cóż z drugą pocznę?
Sobie niemiły, nie wiem już, po co
Żyć miałbym. Obu niech dzień wyroczny
Zabierze naraz. Ja cię nie zwodzę
Krzywą przysięgą: pójdziemy razem —
Choć krok dasz pierwszy, w ostatniej drodze
Ramię o ramię druhy się znajdziem.
Nic mnie oderwać od cię nie zdoła:
Ani Chimery oddech ognisty,
Ani sturęki Gigant, by powstał,
81
Bo tak chcą Parki i Los wieczysty.
Czy Waga na mnie patrzy, czy Skorpion,
Gwiazda straszliwa nad pierwszą z godzin
Moich świeciła, czy Koziorożec,
Co tonią morza tyrańsko rządzi —
Dziwne doprawdy, jak nasze gwiazdy
Ku sobie dążą. Straszną nad tobą
Władzę Saturna Jowisz poraził
I chyże Fatum skrzydło poskromił,
Tak że trzykrotnym krzykiem zapału
Lud cię w teatrze witał tysięczny.
Mnie pień na głowę byłby się zwalił,
Gdyby nie odbił go Faun tak zręczny,
Który tych strzeże, co pod Merkurym
Są urodzeni. Więc pomnij, proszę,
Na ślub: świątynię wznieś, złóż ofiary,
Ja skromne jagnię bogom zaniosę.
O TY, LAMUSA DAWNEGO...
Aeli vetusto nobilis ab Lamo
O ty, Lamusa dawnego potomku,
Eliuszu, bo jak księgi dawne prawią,
Od niego pierwsi Lamie wiodą miano
I późne wnuki swą obdarzył sławą
(Iż się od niego swoim rodem szczycą),
I pierwszym miał być, który Formią władał,
A jak podanie niesie, i Marikę
Dzierżył tam, kędy Liris w morze wpada,
Szerokowładny. Jutro wschodnia burza
Zasypie lasy skręconym listowiem,
A brzeg okryje morszczyną i mchami,
Jeżeli prawdę słoty wróżka powie,
Wrona sędziwa. Więc o drwa się staraj
82
Suche i ucztę pod bóstwa wezwaniem
Wypraw z czeladzią i zastaw im prosię
Młodziuchne, winem obficie skropione.
FAUN SZYBKONOGI CZĘSTO
MIEJSCE ZMIENIA...
Velox amoenum saepe Lucretilem
Faun szybkonogi często miejsce zmienia,
Z licejskich wzgórzy gna do Lukretylu
I kozy moje wprowadza do cienia,
Lub gdy deszcz pada, szuka im azylu.
A nimfy, samca cuchnącego żony,
Na darni gniotą stopą plamy słońca,
Z liści tymianku plotą wian zielony,
Wilka nie boją się ni też zaskrońca.
O Tyndarydo najmilsza, posłuchaj,
Jak brzmi dolina pośród skał Ustyki;
To kozłonogi Faun w piszczałkę dmucha
I echo niesie dźwięki tej muzyki.
Wieśniak pobożny i muzy wielbiciel,
Jestem naprawdę ulubieńcem bogów,
Którzy też sypią na ziemię obficie
Sielskie swe dary ze złotego rogu.
Tu uciekając w cień od kanikuły
Możesz, poetko miła, wiersz napisać,
O Penelopie i o Cyrce czułej,
Jako wzdychały obie do Odyssa.
Tutaj lesbijskie możesz spijać winko
W chłodzie altany, tu Mars, co w krwi brodzi,
Nie wszczyna kłótni ze Semeli synkiem,
U mnie bogowie nawet żyją w zgodzie.
I tutaj wreszcie Cyrus zbyt zuchwały,
Wiem, że się boisz zapałów młodzieńca,
83
Nie zerwie sukni z twojej piersi białej
I dziewiczego nie pozbawi wieńca.
FAUNIE, KOCHANKU RUSAŁEK...
Faune, nympharum fugientium amator
Faunie, kochanku rusałek nadobnych,
Przychodź łaskawie w me słoneczne niwy,
A na odchodnym bądź dla trzód mych drobnych
Zawsze życzliwy.
Pomnij o hojnie szafowanym winie,
O zabijanych ci w ofierze capach
I o mym starym ołtarzu, skąd płynie
Kadzielny zapach.
Co rok, gdy przyjdzie twój dzień, piąty grudnia,
Bydło tu igra śród pastwisk wesoło:
Żadną się wtedy pracą nie zatrudnia
Odświętne sioło.
Wilk błądzi między owcami śmiałemi,
Las swoje liście ku twej stopie strząsa;
Oracz po żmudnie uprawionej ziemi
Radośnie pląsa.
NIM INNE DRZEWA,
PIERWEJ ŚCIĘTY SZCZEP WINNICY...
Nullam, Vare, sacra vite prius severis arborem
Nim inne drzewa, pierwej ścięty szczep winnicy
Zasadź tu, w tyburyńskiej wdzięcznej okolicy,
Pod murami Katyla. Trzeźwych Pan Bóg karze,
Że mają myśli chmurne. Ty pijąc, mój Warze,
Zbędziesz zgryzot. Bo kto z nas napiwszy się wina
O nędzach i o klęskach bitw nie zapomina?
Komu nie milszy Bachus lub cudna Wenera?
Lecz, że często człek miarę w libacjach przebiera,
Przestrogą niech mu będzie ów bój, kiedy spity
Centaur za łby się wodził z pjanymi Lapity;
Przestrogą Ewius, wiecznie Sytońcom niechętny,
84
Których gdy szał pijaństwa porwie namiętny,
Tracą miarę i gwałcą świętości zakazu.
Nie chcę cię, Bassareju, obrazić ni razu,
Byłeś wstrzymał wrzask kotłów i frygijskich rogów.
Za nimi wielomówstwo, pycha, rój nałogów
Idą; za nimi zdrada święte tajemnice
Jak szkło przejrzyste robi, wywraca na nice.
Tłum. Lucjan Siemieński
NIE KOŚĆ SŁONIOWA...
Non ebur neque aureum
Nie kość słoniowa ani złoto
Błyszczy na stropach w moim domu.
Tramy z Hymettu w nim nie gniotą
Kolumn z dalekich afrykańskich łomów.
Nie przez Attala jam majątki,
Nieznany dotąd, stał się panem,
Ani z szlachetnych rodów prządki
Purpur z lakońskich nie snują mi tkanin.
Cześć dla mnie budzi moja sztuka:
Natchnienia zdrój, poety talent.
Choć biedny-m, bogacz sam mnie szuka.
O nic już bogów nie kuszę zuchwale.
Pan możny druhem mym, lecz więcej
Odeń nie żądam, rad z Sabinum.
Dzień dniem się spycha i z miesięcy
Coraz to nowe w mgłach przeszłości giną.
Tobie dzierżawca w płyty kraje,
Choć śmierć tuż tuż, marmurów złoża,
Miast grobu stawiasz dom i w Bajach
Gwałtem od niego odpychasz brzeg morza.
Wśród fal szumiących szukasz schronu,
Bo ci na lądzie już za ciasno.
85
Słupy graniczne rwiesz z zagonów,
Coraz to dalej zwiększając swą własność.
Już na klienta nawet pole
Skaczesz.I bierze chłop Penaty
I na tułaczą idzie dolę
Z żoną i dziećmi brudnymi z swej chaty.
A przecież nie ma żadnej wieści,
Że w Orku takich możnych panów
W pałacach wieczny los umieści:
Więc ty w chciwości swej już się zastanów!
I ziemia, czy kto król, czy biedak,
Jednako przyjmie nas. A złotem
Prometeuszowi wziąć się nie dał
Charon, by stamtąd przewieźć go z powrotem.
Orkus wasz dumny ród, Tantale,
W podziemiach więzi! On, proszony
I nie proszony, gotów stale
Biednym zdjąć brzemię z ramion umęczonych.
BAKCHA WIDZIAŁEM...
Bacchum in remotis carmina rupibus
Bakcha widziałem na skałach ustronnych,
Jak wierszy uczył (wierzcie mi, potomni!),
Jak je chwytały Nimfy czujnym słuchem
I Kozłonogów plemię ostrouche.
Evoe! Znowu lęk mnie słodki przejął
I pełne ciebie myśli me szaleją.
Zmiłuj się nad mym duchem niespokojnym,
Ojcze swobody, winoroślą zbrojny!
Wolna mi wola opiewać twe Panny,
Krnąbrne Bachantki, i wina fontanny,
I rzeki mlekiem wezbrane, i miody
W lesie ciekące z wydrążonej kłody.
86
Wolno mi żony twej błogosławionej
Śród gwiazd błyszczącą opiewać koronę,
Dworu Penteja straszliwy upadek
I tracyjskiego Likurga zagładę.
Ty rzeki skręcasz, co żywią Indiany,
I ty na górskich przełęczach, pijany,
Spinasz Bachantkom wężowym zaplotem,
A bez uszczerbku, kędziory ich złote.
Kiedy bezecna Gigantów gromada
Włość twego ojca — niebiosa — napada,
Ty lwią paszczęką, pazurami lwiemi
Reta z gór stromych strącasz w otchłań ziemi.
Choć powiadają, żeś raczej do żartów,
Do pląsów skłonny, niż bitewnych harców,
Ty i w pokoju, i w utarczce krwawej
Równieżeś zdolny do obojej sprawy.
Gdy — złotorogi — zstąpiłeś w podziemia,
Cerber od blasku twojego oniemiał.
Machał ogonem, łasił się stróż czujny,
Nogi twe liżąc jęzorem potrójnym.
SROGA MATKO KUPIDYNA...
Mater saeva Cupidinum
Sroga matko Kupidyna
I ty, synu Semeli, waszać to jest wina,
Że w mej lubieżności krewkiej
Znów mnie gnacie z powrotem do tej ślicznej dziewki.
Do Glicery wdzięków płonę,
Co są jakby z paryjskich marmurów toczone,
Płonę do pysznej urody,
Do twarzy, w którą patrzeć nie można bez szkody.
Rzuciwszy Cypru wybrzeża
Wenus na mnie wszystkimi siłami uderza,
O Scytach mi śpiewać broni,
87
O Partach, co wojują nawróciwszy koni,
O czym bądź... Tu darnie świeże,
Różdżek, chłopcy, kadzidła dać mi ku ofierze,
Dwuletniego wina w czarze.
Obiatę dam — chętliwsza może się okaże.
Tłum. Lucjan Rydel
PRAWISZ NAM O INACHU...
Quantum distet ab Inacho
Prawisz nam o Inachu, o Kodrusie, który
Ojczyźnie się nie wahał oddać życie swoje,
Co zdziałał ród Eaka, jak Ilionu mury
Widziały z Trojanami krwawe Greków boje.
Lecz nic o tym nie mówisz, gdzie się dzisiaj schronię
Przed chłodem pelignejskim. Kto nam zmiesza wino?
Gdzie pijąc wino chijskie uwieńczymy skronie
Różami? Kto i kiedy służy dziś gościną?
Ten puchar na cześć nocy, ten zaś — nowiu. Żwawo!
Wypij do dna, ostatni za zdrowie Mureny.
Trzy lub dziewięć pucharów spełniać każe prawo.
Wieszcz natchniony, co z źródła pije Hipokreny,
Ten muzy dziewięcioma uczci pucharami.
(Ponad liczbę święconą pić dalej zabrania
Gracja skromna z nagimi swymi siostrzycami,
Nadmierne bowiem picie do bójki nakłania).
Dalej pijmy wesoło! Czemu milkną tony
Wdzięcznej fletni frygijskiej? Przecz się nie odzywa
Głos fujarki pastuszej miękki i pieszczony?
Czemu bezczynnie lira na ścianie spoczywa?
Stół zasyp nam różami! Próżnujących dłoni
Nie lubię. Hej, ochoczo spełniajmy puchary!
Wrzawa nasza szalona z łoża niech wygoni
Likusa i sąsiadkę, której Likus stary
88
Nie zdobędzie. Śpiewajmy kochanie. Ty, z cery
Do jasnego wieczoru podobny wdziękami,
Oczarowałeś Rhode. Mnie mojej Glycery
Gorąca miłość trawi wolnymi ogniami.
NIEZWYKŁE I POTĘŻNE UNIOSĄ...
Non usitata nec tenui ferar
Niezwykłe i potężne uniosą mnie skrzydła,
Mnie, poetę-łabędzia w powietrzne przestworze.
Już mnie na tym padole nic wstrzymać nie może,
Lecz porwany, gdzie zawiść nie sięga obrzydła,
Porzucę ziemskie grody. Bo wiedz, że ja wcale,
Chociaż jestem z ubogich ojców urodzony,
A twą przyjaźnią, Mecenasie, wywyższony,
Nie umrę i Styksowe nie skryją mnie fale.
Oto już chropowata porasta mi skóra
Na goleniach, już z wierzchu jawią się znamiona
Śnieżnego ptaka, już mi palce i ramiona
Zaczynają ocieniać delikatne pióra.
Pewniejszym niźli Ikar, syn Dedala, lotem
Wzbiję się, śpiewny łabędź, ponad Syrt głębiny,
Obaczę lud Getulów, północne równiny
I brzegi, w które Bosfor uderza z łoskotem.
Usłyszą o mnie Kolchy i Daków narody,
Które przed kohortami Marsów trwogę tają,
I Gelony najdalsze, me pienia poznają
Hiszpan i lud pijący Rodanowe wody.
Niechaj więc płacz i skargi oraz przykre żale
Nie towarzyszą pozornemu pogrzebowi;
Wstrzymaj też pożegnalny okrzyk i grobowi
Mojemu czci nadmiernej nie okazuj wcale.
89
BĘDZIESZ PIŁ CIENKIE, SABIŃSKIE WINO...
Vile potabis modicis Sabinum
Będziesz pił cienkie, sabińskie wino
Glinianym kubkiem, mój Mecenasie,
Sam do greckiego wlałem je dzbana
W tym właśnie czasie,
Gdy od radości hucznej oklasków
Słanych ku tobie drżał teatr cały —
Że aż od Tybru, od Watykanu
Echa leciały.
Ja wiem, ty pijasz kaleńskie wina,
Drogi — lecz przebacz druhowi swemu,
Że ich nie znajdziesz w jego kielichach,
Ani Falernu.
CO NAM PRZYNIESIESZ...
O nata mecum consule Manlio
Co nam przyniesiesz, mój poczciwy dzbanie,
Zrodzony ze mną za Manlia konsula?
Czy szał miłosny? Czy żart? Czy wzdychanie?
Czy spór nas zwaśni? Czy sen poutula?
W jakim cię kolwiek lepił ktoś zamiarze,
Dość, że wyborne wino w ciebie scedził.
Dobyć cię z piwnic gościnność mi każe —
Dzień dziś radosny: Korwin mnie odwiedził.
On, choć mądrości ma wzór w Sokratesie,
Na stary Massyk nie będzie się gniewał;
I stary Kato nieraz (jak wieść niesie)
Omszałym winem cnotę swą zagrzewał.
Nieraz za sprawą twą trudności prysły,
Którymi głowa zmęczona się biedzi;
Mędrców zgryzoty i tajne zamysły
Nieraz, psotniku, zdradziłeś gawiedzi.
90
Ty w sercu zgasłą ożywiasz nadzieję,
W nędzarzu wzniecasz myśl hardą i chytrą,
Iz gdy cię weźmie, wtedy nie truchleje
Przed hufcem wojska ni królewską mitrą.
Sączyć cię będziem wśród rozmów swawolnych
I w towarzystwie Gracyj i Wenery
Przez całą nockę, przy łuczywach smolnych,
Aż Febus gwiazdy spędzi z niebios sfery.
OPIEWAJCIE, DZIEWECZKI, DYJANĘ...
Dianam tenerae dicite pirgines
Opiewajcie, dzieweczki, Dyjanę,
Opiewajcie, chłopcy, Cyntyjczyka
I Latonę, co rozmiłowane
Serce władcy Jowisza przenika.
Niech dziewczęca pochwali piosenka
Erymantu czarne zapadliska:
Tam Dyjany cięciwa pojęka,
Tam strzałami ostrymi rozbłyska.
A chłopięca niech uczci piosenka
Skalną Delos, kolebkę Łucznika:
Tam on w lutnię pozłocistą brzęka,
Tam z kołczanem na barkach pomyka.
Strzyma wojnę żałosną Dyjana,
Cofnie Febus pomoru odmęty
Na dzikiego Persa i Brytana,
Waszej sztuki słodyczą ujęty.
CZYJ ŻYWOT PRAWY,
KTO SERCEM CZYSTY...
Integer vitae scelerisque purus
Czyj żywot prawy, kto sercem czysty,
Na nic mu, Fusku, Maurów pociski,
Ni kołczan pełen zatrutych strzał,
Ni łuk sprężysty.
91
Bo on — czy w Syrtów pożodze wiecznej,
Czy tam, gdzie Hydasp płynie bajeczny,
Czy śród Kaukazu pustynnych skał —
Wszędzie bezpieczny.
I ja, bez broni w gęstwinie leśnej
Gdym szedł dla miłej składając pieśni,
Spotkałem wilka, lecz srogi zwierz
Umknął co śpieszniej.
A nie zrodziła bestii tak wielkiej
Ni knieja Daunii słynna z żołnierki,
Ni ziemia Juby, co miano ma
Lwów żywicielki.
Czy mnie na ugor przeniesiesz mroźny,
Gdzie drzew nie rzeźwi wiew ciepłonośny,
W kąt świata mglisty, gdzie jeno dmie
Jupiter groźny,
Czy w bliższych słońcu krajach osiędę,
Gdzie pustkę prażą żary obłędne —
Słodką Lalagę, śmiech jej i śpiew
Miłować będę.
GÓR OPIEKUNKO, MROCZNYCH...
Montium custos nemorumque virgo
Gór opiekunko, mrocznych lasów pani,
Ty, co, potrójnie wezwana, dziewczęta
W porodzie zbawiasz z grobowej otchłani,
Potrójnie święta!
Sosnę, nad domem sterczącą wysoko,
Tobie za lata szczęsnego żywota
Ślubuję, z wieprza onego posoką,
Co kłami miota.
Tłum. Lucjan Rydel
GDY Z NOWIU WSCHODEM...
92
Caelo supinas si tuleris manus
Gdy z nowiu wschodem dłonie podnosisz wzwyż
I bóstwa swoje, wiejska Fidylo, czcisz,
Gdy w darze składasz im latosie
Plony, kadzidło i tłuste prosię —
Zaraza żadna twych nie wyniszczy zbóż
Ni twoich winnic przemoc gwałtownych burz,
Ni od jesiennej niepogody
Twoje wełniste nie zginą trzody.
Ofiarne bydło, które śród śnieżnych gór
Algidu hasa, strojnych w dębowy bór
Lub pasie się śród łąk albańskich,
Padnie pod ciosem siekier kapłańskich.
Lecz ty nie musisz pod ofiarny nóż
Wieść tłumu jagniąt. Skromnym Penatom złóż
W ofierze mirtu kruche wiązki
I w rozmarynu ich wieńcz gałązki!
Bo gdy ołtarza dotknie niewinna dłoń,
Kosztownych darów zgoła nie niosąc doń,
To bóg przebłagać się pozwoli
Garstką jęczmienia i szczyptą soli!
JAKO SARENKA ZA MATKĄ TRWOŻNĄ...
Vitas inuleo me similis, Chloe
Jako sarenka za matką trwożną
Uciekasz, Chloe, przede mną w bór,
Za matką, na lada szelest ostrożną,
Na lada wiatru szumiący wtór.
Matce, czy wietrzyk w wiosenny dzień
Zaszumi liściem, czyli to w krzach
Jaszczurka trawki pochyli pień,
Już bije serce, zdejmie ją strach.
Jam ci nie tygrys przecie ni lew,
93
Mojej się, dziewko, nie bój pogoni!
Odejdź już matki, bo ci już krew
Liczko dojrzałe dla męża płoni.
Tłum. Włodzimierz Tetmajer
A
NI SIĘ WSTYDZI
,
ANI NIE ZNA KOŃCA
...
Quis desiderio sit pudor aut modus
Ani się wstydzi, ani nie zna końca
Żałość za druhem zmarłym bolejąca.
Owo mi, słodkogłosa Melpomeno,
Płacz zanuć jeno.
Więc Kwintiliusa pojął sen niezbyty,
Choć był on cnotą, sławą znamienity,
Chociaż nie dorósł nikt mu w równej mierze
W prawdzie i wierze?
Żałobą ciężką wszyscy się okryli,
Najboleśniejszą snadź o ty, Wergili,
A próżnoć prosić, aby los on srogi
Zmieniły bogi.
Byś go przyzywał pieśni dźwięczniejszemi
Niżeli Orfeusz, nie wrócisz go ziemi.
Krew już nie wróci żywa na oblicze
Cienia zwodnicze,
Gdy go Merkury dotknie różdżką rączy
I do orszaku cichych dusz dołączy.
Żeśmy bezsilni, znieść spokojnie trzeba,
Co dały nieba.
CHOĆBY MIAŁ SKARBY...
Intactis opulentior
Choćbyś miał skarby większe, niż je w ziemi
Arabia, India mieć może,
Choćbyś oprawił mury warownemi
Apulskie, Tyrreńskie morze,
Twarda konieczność, jeśli diamentowy
94
Klin wbije komu do głowy,
Wewnętrzna trwoga spokój mu zabije
I w potrzask śmierci da szyję.
Scyta na stepach ma tam lepsze życie
Wożąc się z domem w teledze,
Toż i Get dziki, któremu obficie
Z pól nieporżniętych na miedze
Ceres plon sypie, skrapian jego potem,
Rok tylko jeden, a potem
Już ma spoczynek: wyręcza go druga
Część pracowników u pługa.
O, tam się nigdy nie znęca macocha
Nad pasierbami swojemi;
Posażna żona męża stale kocha
I nie gamraci z innemi.
Wielkim posagiem są rodziców cnoty,
Niewiast ozdobą wstyd złoty,
Małżeńskich węzłów zrywać się nie ważą,
Bo za to gardłem je karzą.
Ty, co wytępić chcesz harde zbytniki,
Wojen domowych znieść szały,
Jako ojczyzny zbawca mieć pomniki,
I do potomnej przejść chwały,
Hamuj swawolę nie znającą granic,
Bo świat zawistny ma za nic
Żyjącą cnotę, tylko by hołdował
Tej, co ją dawno pochował.
Cóż tam pomogą na to gorzkie żale,
Gdy zbrodzień uchodzi kary?
Cóż i statuta pomogą? Nic wcale
Bez obyczajów i wiary.
Jeśli i ziemi zapadły zakątek,
Gdzie słońce parzy jak wrzątek,
Jeśli lód z śniegiem w gnieździe Boreaszy
95
Chciwego kupca nie straszy;
Jeśli wzburzone nie odstrasza morze
Flisa, a hańbą jest komu
Znosić ubóstwo i woli bezdroże
Występku obrać bez sromu —
To znieśmy perły, złoto i klejnoty,
Te źródła naszej niecnoty,
Tu, na Kapitol, lub rzućmy w mórz tonie,
A lud przyklaśnie nam w dłonie.
Byle się poddać szczerej tylko skrusze,
Wydrzem rozpustę z korzeniem
I zniewieściałe zahartujem dusze
Surowym w cnocie ćwiczeniem.
Taki dziś panicz zrodzon w stanie wolnym
Do czegóż może być zdolnym,
Kiedy ni konia dosiędzie, ni w lasy
Pójdzie ze zwierzem w zapasy.
Za to gracz: umie puszczać cygę grecką
I w zakazane grać kości,
Kiedy pan ojciec okrada zdradziecko
Swoich spólników i gości,
Aby synkowi, co się tak wychował,
Czym prędzej trzos naładował.
Lecz choć fortuna rośnie z krzywdą cudzą,
Czegoś im brak — że się nudzą.
Tłum. Lucjan Siemieński
DOKĄDŻE SZAŁEM PIJANY...
Quo me, Bacche, rapis tui
Dokądże szałem pijany
Ty mnie unosisz, Bakchusie, w jakie gaje i czeluście,
Abym śpiewał tam peany
O tym sławnym, najsławniejszym, o Cezarze, o Auguście.
Tam wieczną dumając chwałę,
96
Co do gwiazd wzniosła Cezara, blask mu dała Jowiszowy,
Zdarzenia śpiewam wspaniałe,
Nie śpiewane nigdy dotąd ludzkim głosem, ludzkiej mowy.
Tam bakchantkę biorą szały,
Gdy się ze snu nagle zbudzi na szczycie góry Rodopos,
Ujrzy Hebros w lodach biały,
Trację w śniegach pogwałconą barbarzyńskich ludów stopą.
Jakże raiło pójść w te strony,
Zwiedzać skały, zwiedzać lasy, o ty jasny boże Najad,
Mocny panie dziew szalonych,
Który dłonią z korzeniami rwiesz jesiony z ziemi w gajach.
Nie dam pieśni w rytm ubogiej,
Pieśni ziemskiej, ale taką, która będzie brzmieć wieczyście,
Bo podążam w ślad za bogiem,
Który wieńczy skroń zwycięską winogradu ciemnym liściem.
C
ORAZ TO RZADZIEJ MŁODZIEŃCY BEZCZELNI
...
Parcius iunctas quatiunt fenestras
Coraz to rzadziej młodzieńcy bezczelni
Budząc cię ze snu w okna twe łomocą.
Drzwi twe do progu dziś o wiele szczelniej
Przywarły nocą.
A dawniej luźno chodziły wrzeciądze!
I coraz rzadziej słyszysz to śpiewanie: Lidio!
Gdy ja tu sam w noc długą błądzę,
Ty śpisz, kochanie?
W zamian — zapłaczesz na młokosów dumnych,
Jako staruszka, w zaułków pustkowiu,
Gdy szaleć będzie sfora wichrów szumnych
Nocą na nowiu.
A wtedy żądza tobą miotać zacznie,
Szalona, niczym chuć ciężarnych kobył.
Nie stłumisz jęku, który nieobacznie
97
Z serca się dobył:
Że młódź wesoła więcej ma korzyści
Z zielonych bluszczów i mirt płowy ceni;
Nie dba, iż lecą chmary zeschłych liści
Z wichrem jesieni.
DO DZIEWCZĄT DAWNIEJ...
Vixi puellis nuper idoneus
Do dziewcząt dawniej brać się umiałem — hej!
W zapasach takich nieraz wodziłem rej.
A teraz broń i skołatane
Struny mej lutni niech zdobią ścianę!
Niech się tym łupem szczyci nadmorskiej chram
Wenery! Hejże, łuk mój zanieście tam,
I żagwie smolne, i te drągi,
Dźwierzom opornym tak groźne ongi.
O ty, co dzierżysz Cypru szczęśliwy brzeg
I Memfis, kędy nigdy nie pada śnieg!
Bogini! Niechże krnąbrnej Chloi
Bicz twój porządnie raz kurtę skroi!
MUZ ULUBIENIEC, I ŻAŁOŚĆ, I TRWOGĘ...
Musis amicus tristitiam et metus
Muz ulubieniec, i żałość, i trwogę
Wichrom porywczym zdam, by je pognały
Precz ponad morze, ni się troskać mogę,
Że gdzieś się sroży zuchwały
Władca północy w lodowej przestrzeni,
Że przed czymś Party drżą. O słodka Pierio!
Mojemu Lamii słoneczny spleć wieniec
Z kwiatów, co miłą woń sieją.
Bez ciebie niczym uczcić go nie zdołam.
Ty go wysławiaj, nowy złóż poemat!
Ty pośród siostrzyc muzycznego koła
Na lutni wygraj mu pienia.
98
BIĆ SIĘ KIELICHEM,
CO UCIECHOM SŁUŻY...
Natis in usum laetitiae scyphis
Bić się kielichem, co uciechom służy,
Tracka to moda. Barbarzyński rzućcie
Obyczaj taki, radości Bachusa
Krwawymi zwady i orgią nie kłóćcie!
Jakże daleki jest puginał Meda
Od lamp i wina! Więc, mili druhowie,
Uciszcie dziką wrzawę i przystojnie
Trwajcie, oparci łokciem o wezgłowie.
A czy ja także miałbym ognistego
Łyknąć Falernu? To niech brat Megilli
Przyzna się zaraz, jaką broczy raną,
Od jakiej strzały uszczęśliwion ginie!
Nie chce? To z wami pić nie będę wcale.
Bo jakakolwiek miłość tobą władnie,
Nigdy hańbiącym żarem się nie pali —
Amor twój zawsze szlachetny i ładny.
Więc gadaj śmiało, co tam masz na sercu!
Zawierz-że uszom pewnym, co cię boli!
Biedaku, strasznieś wpadł, w samą Charybdę!
A wart-eś, chłopcze, przecież lepszej doli.
Jakież cię czary, jakie zleczą magi
Tessalskim zielem? Jakiż bóg pomoże?
Chyba cię Pegaz skrzydlaty wypęta
Z więzów troistej Chimery przemożnych.
W DZIEŃ ŚWIĄTECZNY...
Festo quid potius die
W dzień świąteczny Neptuna cóż pocznę lepszego?
Lyde, moja gosposiu, przynieś nam amforę
Cekuba w mej piwnicy skrzętnie schowanego.
Niechaj wino rozproszy trosk gryzących zmorę.
99
Już południe się zbliża, a ty, jakby lotny
Dzień mógł się wstrzymać w biegu, wahasz się dać dzbany
Konsula Bibulusa, choć czekam markotny.
Popijając będziemy śpiewać na przemiany
Chwałę Neptuna,włosy Nereid zielone.
Potem, wziąwszy twą lirę, Cyntii bystrej strzały
Śpiewać będziesz i boską jej matkę Latonę,
Zaś najwyższej dostąpi w pieśniach naszych chwały
Knidosu, Cyklad słonecznych władczyni,
Co w zaprzęgu z łabędzi na swój Pafos boski
Podąża. Potem każdy należne uczyni
Pochwały Nocy. Dzisiaj przejdzie tak bez troski.
LĄDY-Ś ZMIERZYŁ, ARCHYTO,
I GŁĘBINY MORZA...
Te maris et terrae numeroque carentis harenae
Lądy-ś zmierzył, Archyto, i głębiny morza
I niezliczonych piasków suche łoża;
Za to garść marną ziemi masz, maleńkie myto,
Tu pod Matynem. I cóż stąd, Archyto.
Żeś strop zbadał niebieski i świat przebrnął duchem?
I tak paść miałeś pod śmierci obuchem!
I Pelopsa zmarł ojciec, gość na ucztach bogów,
I Tyton wzięty do niebieskich progów,
I Jowisza powiernik, Minos. Wszedł w podziemie
Nawet Pytagor, Pantoosa plemię,
Po raz wtóry, choć tarczą, co pomni Trojany,
Świadcząc się, zdjętą ze świątyni ściany,
Nic czarnej nie dał śmierci prócz ciała i skóry,
Badacz sumienny prawdy i natury.
Wszystkich wspólna noc czeka, nikogo nie minie
Droga ostatnia ku śmierci krainie.
Junaka szał na Marsa igrzysko pogania,
Żeglarza morze łakome pochłania;
100
Mrą starcy, mrą młodzieńcy, śmierć o wiek nie pyta,
Wszystkich okrutna Prozerpina chwyta.
I mnie wściekły w illirskiej Not pogrążył toni,
Co za zniżonym Oryonem goni:
Żeglarzu, nie skąp piasku i garścią choć małą
Lotnych ziarenek przysyp moje ciało!
Za to Eur, miast grozić hesperyjskiej fali,
Las wenuzyjski rozburzy i zwali,
Ty zdrów będziesz i Jowisz sprawiedliwy za to
Pewnie cię hojną nagrodzi zapłatą
I Neptun, co w opiece ma Tarent, gród święty.
Czy nie wiesz, człecze, że twój grzech przeklęty
Na biednych kiedyś dziatkach odbije się srogo
I ty sam jeszcze zapłacisz zań drogo
W podobnym memu razie? Klątwa to ma sprawi
I nic cię, żadna ofiara nie zbawi.
Śpieszno ci? Za tę chwilę niebo się nie zwali:
Rzuć piaskiem trzykroć — i płyń sobie dalej!
Tłum. Jan Czubek
WIĘC CI, MÓJ IKCY, SPAĆ NIE DAJE ZŁOTO...
Icci, beatis nunc Arabum invides
Więc ci, mój Ikcy, spać nie daje złoto
Szczęsnych Arabów i pałasz ochotą
Tłuc nieugiętych Sabów pany
I groźnym Medom kuć kajdany?
Już widzę brankę, jak w niewolnej szacie
Kornie ci służy po kochanka stracie,
Jak z lśniącym włosem cud-pacholę
Wino nalewa przy twym stole,
Co na ojcowskim łuku wprzód umiało
Napinać strzałę. Dziś już twierdzę śmiało,
Że potok w górę po dolinie,
101
Że żółty Tyber wstecz popłynie,
Gdy ty Paneta zakupione księgi,
Cały Sokrata kram, owoc mordęgi,
Chcesz na hiberskie mieniać blachy.
Gdzież to dziś górne twe rozmachy?
Tłum. Jan Czubek
TYRREŃSKICH KRÓLÓW SZCZEPIE...
Tyrrhena regum progenies, tibi
Tyrreńskich królów szczepie, Mecenasie,
Słodkie me wino czeka na twe gości
W nietkniętej kadzi, róże w wonnej krasie
I narządzone na twój włos wonności.
Nie czekaj dłużej, zarzuć wszystkie zwłoki,
Rzuć Tibur wodą ruczajów zraszany,
Porzuć Efuli onej strome stoki
I Telegona ojcobójcy łany.
Porzuć obmierzłe bogactwa, pałace,
Co dosięgnęły chmur swymi ogromy.
Przestań podziwiać kurzawę i pracę,
Złociste dachy i zgiełk wielkiej Romy.
Zmiana bogaczom nieraz cieszy serce;
Skromną wieczerzą swoją wiejskie sioło,
Chociaż mu obce dziergane kobierce,
Nieraz zachmurzone rozjaśniło czoło.
Oto już jasny rodzic Andromedy
Płomień swój nieci, już i Procjon wschodzi
Wraz z szalonego i lwa gwiazdą, kiedy
Słońce upalne suche dni przywodzi.
Pasterz znużony z swą mdlejącą trzodą
Już rzeki szuka, a ciernistych krzewów
Sylwana ani zarośli nad wodą
Wiatr już nie ruszy tchnieniem swych powiewów.
102
Ty się o państwo troskasz niespokojnie,
Czyli kto miastu zguby nie gotuje,
Zali Serowie nam nie grożą w wojnie,
Co w Cyrusowej stolicy się knuje.
Niezbytą nocą mądry wyrok boży
Przyszłość nam zakrył i drwiąco się śmieje,
Gdy kto o przyszłość lęka się i trwoży.
Dzisiaj wesoło żyć nam. A nadzieje
I trwogi jutra — próżne. Przyszłość cała
Jak rzeka bieży, co raz w swoim łożu
Spokojnie płynie i cicho omdlała
Fale swe zwierza Etruskiemu Morzu,
Zaś kiedy powódź rozsroży jej wody,
Głazy wyrywa fal swych wściekłych tłumem,
Ponosi drzewa i chaty, i trzody
Z głośnym gór jękiem i lasów poszumem.
Ten ze śmiertelnych włada sam nad sobą,
Ten szczęśliw żyje, co rzec co dzień może:
„Przeżyłem życie”. Niech jutrzejszą dobą
Bóg niebo zasłoni przez chmur czarnych morze.
Albo rozjaśni słońcem — już nie zdoła
Mi udaremnić czasu, co raz minął,
Nie unicestwi tego, ni odwoła,
Co nam pierzchliwą raz dał los godziną.
Los srogiej swojej swawoli niesyty
Wieczyście igra naszymi tu sprawy;
Mieni niestałe śmiertelnych zaszczyty,
Dzisiaj mnie, jutro innemu łaskawy.
Jak długo ze mną przebywa, go chwalę,
Lecz kiedy skrzydłem ruszy na odloty
Płoche, darów się jego zrzekam wcale,
Szukam ubóstwa mego i mej cnoty.
103
Za to nie moim zwyczajem, gdy zguby
Burza nam wieści, żagle rwąc do błagań
Nędznych uciekać, układać się śluby,
By z Cypru skarby i z Tyru śród zmagań
Na łup nie poszły niesytej otchłani.
Mnie bezpiecznego wonczas w małej łodzi
Polluks z swym bratem, dobry wiatr śląc w dani,
Z otmętów morskiej wywiodą powodzi.
O WENUS, KNIDU I PAFU...
O Venus regina Cnidi Paphique
O Wenus, Knidu i Pafu królowo,
Porzuć Cypr ulubiony i zstąp do świątyni,
Gdzie Glycera, zwąc ciebie, z kadzideł wciąż nową
Ofiarę czyni.
Niech spieszy z tobą i syn z strzałą w ręku,
I Gracje z rozwianymi przepaski, nimf chóry,
I Młodość, co bez ciebie pozbawiona wdzięku,
I sam Merkury.
Tłum. Adam Asnyk
STAWIŁEM SOBIE POMNIK...
Exegi monumentum aere perennius
Stawiłem sobie pomnik trwalszy niż ze spiży,
Od królewskich piramid sięgający wyżej;
Ani go deszcz trawiący, ani Akwilony
Nie pożyją bezsilne, ni lat niezliczony
Szereg, ni czas lecący w wieczności otchłanie.
Nie wszystek umrę, wiele ze mnie tu zostanie
Poza grobem. Potomną sławą zawsze młody,
Róść ja dopóty będę, dopóki na schody
Kapitolu z westalką cichą kapłan kroczy.
Gdzie z szumem się Aufidus rozhukany toczy,
Gdzie Daunus w suchym kraju rządził polne ludy,
Tam o mnie mówić będą, że ja, niski wprzódy,
104
Na wyżyny się wzbiłem i żem przeniósł pierwszy
Do narodu Italów rytm eolskich wierszy.
Melpomeno, weź chlubę, co z zasługi rośnie,
I delfickim wawrzynem wieńcz mi włos radośnie.
Tłum. Lucjan Rydel
CZEGÓŻ MA ŻĄDAĆ WIESZCZ...
Quid dedicatum poscit Apollinem
Czegóż ma żądać wieszcz od Apollina
W dniu poświęcenia mu chramu;
O co się modlić, kiedy czaszę wina
Wylawszy, ofiarę da mu?
Wzdy nie o żniwa ze sardyńskich włości
Nie o kalabryjskie trzody,
Ni złoto Indów i słoniowe kości,
Lub smugi, gdzie Liru wody
Cieką leniwo. Niech tam nożem krzywym
Obrzyna grona winnicy,
Kto się dziedzicem winnic zwie szczęśliwym;
Niech kupiec w złotej szklanicy
Łyka sok winny, co go za towary
Syryjskie dostał, i częściej
Niż trzykroć w roku atlanckie obszary
Opływa, a Bóg mu szczęści.
Dla mnie oliwki, sałata, ślaz lekki,
Wystarczą aż nadto, byle
Swej mi Apollo nie skąpił opieki
I chował w zdrowiu i sile.
Synu Latony, pozwól mi wesoło
Żyć na tej, co mam, chudobie,
Daj starość znośną i pogodne czoło
I lutnię o każdej dobie.
Tłum. Lucjan Siemieński
105
JEŻELIM KIEDY Z TOBĄ...
Poscimur: si quid vacui sub umbra
Jeżelim kiedy z tobą w cieniu drzewa
Nucił piosenki, co nie pomrą wcześnie,
Niech mi twa struna teraz we wtór śpiewa
Łacińskiej pieśnie,
Lutnio ty wdzięczna, której pierwszy imał
Mąż z Lesbos sławny, co śród szczęku broni,
Albo gdy pewny port mu flotę strzymał
Na cichej toni,
Śpiewał Bakchusa i Muzy ochoczy,
Dźwięcznymi Wenus z synem śpiewał głosy,
Śpiewał Likusa, co miał czarne oczy
I czarne włosy.
Ozdobo Feba i wszem bogom w niebie
Miła, co znoje osładzasz łagodnie,
Bywaj mi, lutnio, ilekroć ja ciebie
Przywołam godnie.
PORZUĆ, ALBIUSIE...
Albi, ne doleas plus nimio memor
Porzuć, Albiusie, żałość swą przesmutną,
Porzuć elegie łzawe na okrutną
Glicery zdradą, iże wziął ci młodszy
Twój skarb najsłodszy.
Próżno Likoris płacze pięknoczoła,
Cyrusa w sobie rozkochać nie zdoła.
Foloi pragnie on, lecz wpierw się stanie,
Że z wilkiem łanie
Zlegną, nim jego Foloe pokocha.
Taka-ć jest Wenus, co umyślnie, płocha,
Pod jarzmo różne i ciała, i dusze
Śle na katusze.
106
Lepsza mnie miłość wołała: kajdany
Przecie Mirtali słodkimi-m skowany,
Co sroższa niźli morze, co uderza
W Kalabrii brzeża.
ROZUMKOWANIA UWIEDZIONY...
Parcus deorum cultor et injrequens
Rozumkowania uwiedziony szałem,
Jam wypowiedział służbę moim bogom;
Dziś błąd poznawszy, żagle pozwijałem
I znowu wracam ku dawniejszym drogom.
Bo Diespiter, co zwykle ognistym
Gromem rozcina obłoków całuny,
Przebiegł w tej chwili po błękicie czystym
W wozie, niesionym przez grzmiące tabuny.
Od tego huku zatrząsł się ląd stały,
Zadrżały w łożach rzeki swawolnice,
Styks i Tenaru wstręt budzące skały,
I Atlas, światu dany za granice.
Dumne wielkoście Bóg poniża czasem,
A w górę dźwiga proch upokorzony:
Jednym Fortuna z niezmiernym hałasem
Zrywa, a drugim rozdaje korony.
Tłum. Lucjan Siemieński
BOGINI, KTÓRA ANCJUM...
O diva, gratum quae regis Antium
Bogini, która Ancjum trzymasz w pieczy,
Która z najniższych głębin los człowieczy
Możesz podźwignąć albo dumne dźwięki
Tryumfu zmienić w pogrzebowe jęki!
Ubogi rolnik modli się w pokorze
Do ciebie, oraz żeglarz, gdy przez Morze
Egejskie nawą bityńską żegluje,
107
Bo i na morzu twa władza panuje.
Ciebie Scyt płochy i Daki zacięte,
Miasta, narody, Lacjum nieugięte,
Ciebie się matki dzikich władców boją
A dumny tyran drży przed mocą twoją,
Byś nie skruszyła potężnej kolumny
Swawolną stopą oraz by lud tłumny
Do broni gnuśnych nie wezwał, do broni,
I berła z groźnej nie wytrącił dłoni.
Przed tobą sroga Konieczność wciąż bieży,
Która w spiżowej dłoni kliny dzierży,
Gwoździe belkowe i hak zaostrzony,
A także ołów niesie roztopiony.
Czci cię Nadzieja i tak rzadka ninie
W białej sukience Wierność w twej drużynie
Przebywa nieraz, choć zmieniwszy szatę,
Gniewna opuszczasz pałace bogate.
Lecz tłum fałszywy, kochanka niegodna
I przyjaciele chytrzy, gdy już do dna
Wypili dzbany, pierzchają co prędzej,
Aby nie dźwigać wspólnie jarzma nędzy.
Ocal w pochodzie po brytańskiej ziemi
Cezara razem z kohorty dzielnemi
Młodzi, co całą wschodnią świata stronę
Trwogą napełnia po Morze Czerwone.
O, wstyd nam braci, wstyd tych blizn i zbrodni!
Bo przed czym-śmy się cofnęli niegodni?
Czego się nie tknął nasz ród zatwardziały?
Od czego ręce młodych się wstrzymały
Z trwogi przed bóstwem? Jakież oszczędzono
Ołtarze? Obyś na nowo stępioną
Broń poostrzyła i zwróciła groty
Na Massagetów i Arabów roty.
108
DYMEM KADZIDŁA...
Et ture et fidibus iuvat
Dymem kadzidła, lutni grą
I krwią cielątka uczcić trzeba
Te, co nam cało w domu próg
Numidę znów wróciły, nieba
Z Hesperii kresów. Wszystkim nam
Okazał serce dawnym druhom,
Lecz najgorętszy uścisk dał
Lamii, bo młodość miał z nim wspólną
I z nim wraz męską togę wdział.
Niech więc ten dzień pamiętny będzie!
Amfora wina niech bez dna!
Niech pląs nie spocznie, gdy pieśń gędzie!
Ach, i Damalis, chociaż pić
Potrafi gracko, niech w ochocie
Bassusa nie prześcignie już!
Niech ucztę róż zasypią krocie!
Damalis, chociaż wszyscy w nią
Wlepiają oczy pełne żądzy,
Ujmie kochanka w ramion splot
Ciaśniej, niżeli bluszcze pnące.
TERAZ NALEŻY WINA...
Nunc est bibendum, nunc pede libero
Teraz należy wina wychylać puchary,
Teraz pląsać swobodnie wolno nam, druhowie.
Teraz czas przyszedł, aby salijskie ofiary
Zastawić, ozdabiając nimi bóstw wezgłowie.
Przedtem się nie godziło dobywać Cekuba
Z ojcowskich piwnic, kiedy ojczyźnie groziła
Oraz Kapitelowi ruina i zguba,
Którą królowa pełna szału przynosiła
Z tłumem mężów, mających oszpecone ciała.
109
Oszołomiona bowiem wskutek powodzenia
Nadziei swoich w karby ująć nie umiała.
Ale się wnet zuchwałe rozwiały marzenia,
Gdy ledwie jeden okręt ocalał z pożogi,
A umysł, mareockim nektarem pijany,
Otrzeźwił wreszcie Cezar i nabawił trwogi,
Kiedy, fatalną stworę chcąc zakuć w kajdany,
Za zmykającą śpiesznie od italskich brzegów
W pogoń się na okrętach puścił; tak napada
Myśliwiec na zająca wśród hemońskich śniegów
Lub jastrząb na gołębi bojaźliwe stada.
Ale ona szlachetniej zakończyć chcąc życie
Ani zwyczajem niewiast nie drżała w obawie
Na widok dobytego miecza, ni też skrycie
Nie uciekła w daleki świat na szybkiej nawie,
Lecz ważyła się patrzeć z pogodnym obliczem
Na swój upadający pałac oraz śmiało
W dłoń wzięła straszne węże, nieulękła niczem,
Aby zabójczym jadem zatruły jej ciało.
Tym jest śmielsza, że sama śmierć sobie obrała,
Bowiem tryumfalnego, dumnego pochodu
I wrogich liburnijskich naw zdobić nie chciała
Jako branka, niewiasta nie z lichego rodu.
PERSKIE PRZEPYCHY...
Persicos odi, puer, apparatus
Perskie przepychy mi niemiłe,
Ni wieńce pragnę mieć zawiłe.
Nie badaj, chłopcze, czy spóźniona
Płoni się róży gdzie korona.
Prostego mirtu witkę podaj:
Ni ciebie, sługi, ni mnie bodaj
Nie będzie taki lżył dyadem,
Gdy piję popod winogradem.
110
SPRAWIEDLIWEGO, KTÓRY TRWA...
Iustum et tenacem propositi virum
Sprawiedliwego, który trwa przy swoim,
Nie zwiedzie z drogi ni tłum rozwydrzony
I żądny zbrodni, ni tyrana widok
Nie zdoła zachwiać, ni wiatr, co wzburzone
Podnosi morze, od południa dmący,
Ani Jowisza dłoń, co piorun ciska:
Gdyby glob ziemski roztrzaskał się w drzazgi,
On, nieustraszon, zginąłby w zwaliskach.
Dlatego Polluks i tułacz Herkules
Wspiąwszy się wzwyż dosięgli gwiezdnej góry,
A wśród nich August, ległszy przy biesiadzie,
Nektary spija wargami z purpury.
I dla tej cnoty posłusznie, o Bakchu,
Wiózł cię tygrysów zaprząg, choć nie zwykły
Jarzmo na karkach wlec. A i Romulus
Marsa rumakiem z podziemia umykał,
Skoro na radzie bogów tak łaskawie
Junona się ozwała: „Ilion, Ilion
Wszeteczny sędzia obrócił w perzynę
A cudzoziemka równie była winną
Zakłady, w którą ja i czysta Pallas
Zepchnęłam gród ten wraz z szalbierczym królem
I ludem wówczas, kiedy Laomedon,
Miast dać zapłatę, wywiódł bogów w pole.
I już nie pyszni się gość osławiony
Lakońskiej dziewki, ani już nie łamie
Dom prżeniewierczy Pryjama achajskich
Dzielnych junaków przez Hektora ramię.
I wypaliła się do cna ta wojna,
Naszą niesnaską żywiona. Więc oto
111
Ciężki gniew na nienawistnego wnuka,
Syna kapłanki, Marsowi z ochotą
Puszczam w niepamięć, a nawet pozwolę,
By wszedł w świetliste przybytki, by sączył
Słodkie nektary pospołu z niebiany
I w ich szczęśliwe szeregi się włączył.
Póki rozległe będzie szumieć morze
Pomiędzy Troją a Rzymem, niech dola
Sprzyja wygnańcom w każdej świata stronie.
Gdy jeno trzody hasać będą w polach,
Kędy Pryjama, Parysa mogiły,
I kryć tam będą pomiot swój, Kapitol
Stać będzie w chwale, a straszliwa Roma
W triumfie prawo dyktować pobitym.
Postrach imienia jej niech w krańce świata
Sięga, gdzie Morza Śródziemnego fale
Grodzą Europę od Afryki, kędy
Polom rodzajnym grozi Nilu zalew.
Niech umie wzgardzić złotem, które w ziemi
Tai się (lepiej przez to ludziom służy),
Zamiast je wciągać w użytek prawicą,
Która, drapieżna, każdą świętość zburzy.
W najodleglejsze nawet świata strony
Niech Roma niesie miecz, by na swe oczy
Ujrzeć, gdzie srożą się ogniste żary,
Gdzie pada rosa dżdżu i mgła się mroczy.
Ale to wszystko walecznym Kwirytom
Daję z warunkiem, że nigdy już Troja
Nie zmartwychwstanie, że jej nie zbudują
Z zbytniej miłości, dufni w gwiazdę swoją.
Troja, gdy wskrześnie pod złowieszczym znakiem,
Wstąpi niechybnie na szlak strasznej klęski,
112
Bo ja, Jowisza małżonka i siostra,
Na bój powiodę mój zastęp zwycięski.
I choćby trzykroć opasał ją Febus
Murem ze spiżu, to mur ten trzykrotnie
Obalą wojska me, trzykroć zaszlocha
Żona za mężem w niewoli sromotnej".
Ale z tym płochej lirze nie do twarzy.
Gdzież cię ponosi, Muzo? Krnąbrną butę
Rzuć, nie powtarzaj, co mówią bogowie,
Nie śpiewaj wielkich spraw na małą nutę!
O KALIOPO! ZSTĄP...
Descende caelo et dic age tibia
O Kaliopo! Zstąp z nieba, Królowo,
I zechciej fletu dotknąć się twojego,
Lub niech po lutni palce twe pobiega,
Aby nas pieśnią udarować nową.
Czyli słyszycie, czy też mi się zdaje
W słodkim zachwycie, że słyszę jej śpiewy,
Żem nagle w święte przeniesiony gaje,
Gdzie jasne wody, gdzie wonne powiewy?
Toć będąc jeszcze pacholęciem małem,
W pobliżu granic Apulii rodzonej
Gdy raz po Górach Wulturskich biegałem
I wreszciem zasnął, igraszką znużony,
Zniosły gołębie, niebiescy posłance,
Świeżych sennemu gałązek na czoło.
Więc się też wielce lud dziwował wkoło —
I Acheroncji wyniosłej mieszkance,
I z Bantyńskiego wąwozu górale,
I co na żyznej Forentu nizinie
Siedzą wieśniacy — że się też chłopczynie
W tak dzikim miejscu nic nie stało wcale:
113
Że i od żmii pozostał nie tknięty,
I od niedźwiedzi, żem spał pod ochroną
Lauru i mirtu, z woli bogów świętej
Nieulękłemu dziecięciu zdarzoną.
Wasz jestem, muzy, wasz, gdziekolwiek kroki
Moje obrócę: czym w Sabińskich Górach,
Czyli w Tyburze, czy w Prenesty murach,
Czy też u Bajów rozkosznej zatoki.
Źródeł i chórów waszych zwolennika
Szczędzi w pogromie Mars pod Filippami,
Drzewo go nagle zwalone nie tyka,
Burza groźnymi nie chwyta falami.
Byleście ze mną, waszej pewien łaski
Żeglarz, Bosforu szalonego prądów
Bać się nie będę; wędrowiec wśród lądów,
Pójdę przez Syrii rozpalone piaski
I śmiało między nieludzkie Bretony,
Między Konkany krew pijące końską
I kołczaniaste udam się Gelony,
Bez szwanku zwiedzę równinę naddońską.
W waszej, boginie, grocie rad przebywa
I wielki Cezar, gdy w krwawych pochodach
Znużone legie rozmieści po grodach
I sam po pracy spoczynku zażywa.
Wyście z pomysłów dobroczynnych rade
Przez was natchnionych. Słyszeliśmy o tem,
Jako bezbożnych Tytanów gromadę
Raził ciskając z nieba grot za grotem
Ten, co bezwładną ziemię i burzliwe
Morza sprawuje, co nad posępnemi
Piekły, nad bogi i nad śmiertelnemi
Tłumami rządy trzyma sprawiedliwe.
114
Choć straszne było dla Jowisza tronu
Srogie a ufne w moc swych barków plemię,
Chociaż dźwignęło ogrom Pelijonu,
By na wierzch Ossy zwane jego brzemię,
Lecz próżno Mimas groźny ze swej mocy,
Próżno Porfirion olbrzym dokazywał
I Enceladus z korzeńmi wyrywał
Odwieczne drzewa i miotał jak z procy.
Nic rozjuszona tłuszcza nie wskórała,
Gdy przy Jowiszu walczyła Pallada,
I zwinny Wulkan, i Juno wspaniała,
I który nigdy łuku z plec nie składa,
Boski opiekun Delos i Patary,
Apollo, w źródle kastalskim myjący
Piękne swe włosy i przyszłość głoszący
W licyjskim gaju i z Delfów pieczary.
Próżna rozmysłu pod własnym się łamie
Siła ciężarem; władza bogów wspiera
Siłę stateczną, lecz kruszy ich ramię
Siłę, co w niecnych myślach się wywiera.
Niechaj tę prawdę zaświadczy dowodnie
Sturęki Gyas tylu wiekom znany
I Orion, czystej napastnik Dyjany,
Dziewiczą strzałą skarany za zbrodnie.
Strąconych w ciemne przepaście Tartaru
Potwornych synów bolejąc przywala
Matka ich, Ziemia, i Etny ciężaru
Z ich paszcz zionący ogień nie przepala;
I wciąż w Tytiusa wnętrznościach dziób krwawić
Sęp nie przestaje, kat niecnoty wieczny,
I Pirytous próżno by wszeteczny
Chciał się z swych więzów potrójnych wybawić.
115
CO ZA CHŁOPIEC W RÓŻ WIEŃCU,
WYSMUKŁEJ POSTACI...
Quis multa gracilis te puer in rosa
Co za chłopiec w róż wieńcu, wysmukłej postaci,
Wonnym zroszon kadzidłem głowę dla cię traci
W ustroni twej uroczej?
Dla kogo puszczasz włos płowych warkoczy,
Prosta w stroju? Hej, stokroć opłacze odmianę
Wiary twojej i przysiąg, jak na rozhukane
Wichurą morskie wały
Poglądać na cię będzie on zdumiały.
Z tobą rozkoszując się łatwowiernie mniema,
Że naprawdę innego w sercu twoim nie ma,
Ufa w twoje kochanie,
Nie wie o złudnej pogody odmianie.
Biedny, kto z dobrą wiarą bierze twe ponęty!
Świadczy obraz wotywny, co chram zdobi święty,
Żem szatę, jak rozbitki,
Mórz bogu ofiarował przemokłą do nitki.
Tłum. Lucjan Rydel
P
OTOMKU NASZCH BOGÓW
...
Divis orte bonis, optume Romulae
Potomku naszych bogów, rzymskiego narodu
Stróżu najlepszy! Kiedyż koniec twej podróży?
Przyrzekłeś radzie ojców, że rychło do Grodu
Powrócisz: nie zwlekaj dłużej!
Dobry wodzu! Tyś ciągłą ojczyzny potrzebą.
Jako ożywcza wiosna jest twoje spojrzenie;
Gdy zabłyśnie ludowi, wnet jaśniejsze niebo,
Cieplejsze słońca promienie.
Ach, cierpi serce matki za synem tęskniące,
Co po morzach wędruje, wiatrami miotany.
Dnie płyną i tygodnie, i długie miesiące;
116
Nie powraca ukochany.
Biedna składa ofiary, modli się gorliwie
I na kręty brzeg morza ustawnie spogląda.
Nie mniej tęskni ojczyzna: równie niecierpliwa
Swojego Cezara żąda.
Z nim pokój i pomyślność, w pełnych kłosach zboże,
Spokojnie po pastwiskach liczne chodzą stada;
Śmiało puszcza się żeglarz na bezpieczne morze,
Pokazać boi się Zdrada.
Czystości naszych domów rozpusta nie plami,
Przemogła obyczajów i ustaw potęga.
Dobre matki dobrymi darzą nas synami,
Zbrodnię wnet kara dosięga.
Przy Cezarze Partowie nie są nam strasznemi,
I Scyty, i Germany daremnie się srożą.
Nawet krwawe rozruchy w iberyjskiej ziemi
Bynajmniej nas nie zatrwożą.
Każdy w swoim zakącie cichy żywot wiedzie,
Winnicami wzgórzyste zasadza obszary
I tobie, w liczbie bogów, przy każdym obiedzie
Ofiaruje z pełnej czary.
W tobie Rzym czcić już przywykł swe bóstwo domowe.
Składa pobożne wota i modły zasyła.
Tak właśnie Grecja sławne Dioskury owe
I Alcyda ubóstwiła.
Oby cię dla nas długo zachowały nieba!
Tak mówię na czczo z rana ujrzawszy świtanie,
Toż z pełną głową pod noc, gdy już gwiazda Feba
Zanurzy się w Oceanie.
BOŻE, COŚ POMŚCIŁ....
Dive, quem proles Niobea magnae
Boże, coś pomścił potomstwo Nioby
I też Tytiosa, syna ziemi Gai,
Któryś Achilla wysłał w kraj żałoby,
Zdobywcę Troi!
117
Był najdzielniejszym greckim wojownikiem,
Jednak przed tobą musiał skłonić głowę,
Choć z włócznią w ręku w bój prowadził szyki,
Syn mórz królowej.
Jak pod siekierą padające pinie
Jak cyprys wichru siłą z ziem wydarty,
Tak on na polu pod murami ginie,
Gdzie Teukrów warty.
Nie byłby on się krył w koniu drewnianym,
By miasto zdradą wziąć, gdy dwór Priamowy
Śpiewał i tańczył, sen w mrok przyodziany,
Skrył Trojan głowy.
Ale strach mówić — o zgrozo, o słuchaj —
On by w dzień rzucał w ogień niemowlęta
I płód wydarty mieczem matkom z brzucha
Zemstą przeklętą.
Tak by się stało, gdyby bogów rodzic,
Miłą Wenerę szanując boginię,
Eneaszowi nie dał schronu w grodzie,
W dzisiejszym Rzymie.
Febie, coś Talię uczył grać na lirze,
Co włosy myjesz w jasnej Ksantu fali,
Tyś miastom naszym swą opiekę przyrzekł,
Daj pieśń Italii.
Feb dał mi geniusz i sztukę natchnioną
Składania pieśni. Hej, idzie dzień święta,
Zbierajcie dziewczyn zacnych liczne grono
I pacholęta.
Wy dziewki, orszak świętej panny z Delos,
Co strzela z łuku rysie i jelenie,
Słuchajcie: rytmy na stopy się dzielą
Palca skinieniem.
118
Sławcie Latony syna i to bóstwo,
Co, w niebie sierpem rosnącym błyszczące,
Daje rodzajnym niwom plonów mnóstwo,
Liczy miesiące.
Kiedyś, dziewczyno, gdy już będziesz żoną,
Będziesz się chlubić z tej dzisiejszej pracy
Mówiąc: „Zaliczył mnie w śpiewaczek grono
Nasz wieszcz Horacy”.
NIECH WARIUS, DZIEDZIC
HOMEROWEJ LUTNI...
Scriberis Vario fortis et hostium
Niech Warius, dziedzic Homerowej lutni,
Sławi twe boje rymami ze stali,
Niech powie w gromkiej pieśni, jak okrutni
Żołnierze twoi wrogów zwyciężali.
Moja, Agryppo, muza się nie waży,
Skromna, zaciekłość opiewać Pelidy,
Podróż Ulissa o dwuznacznej twarzy
I dom zbrodniczy krwawego Atrydy.
Lękliwej lirze mej nie pozwoliły
Muzy twe wielkie opowiadać czyny,
Gdyż nie zdołają słabe moje siły
Twe i Cezara pomnożyć wawrzyny.
Marsa stalową któż opisze zbroję?
Czyja nam lutnia opowie natchniona
Równego bogom Dyomeda boje,
Pyłem trojańskim czarnego Meriona?
Ja śpiewam uczty wpośród druhów grona,
Dziewcząt z chłopcami zatargi niekrwawe,
Zawsze lekkoduch: czy z miłości kona
Serce, czy Cypru bóstwo mi łaskawe.
119
CZEMUŻ ASTERIO, PO...
Quid fles, Asterie, quem tibi candidi
Czemuż, Asterio, po młodym Gigesie,
Stałym w miłości, tak szlochasz bez miary?
Wszak ci go wietrzyk wiosenny przyniesie
Wzbogaconego tyńskimi towary.
On do Oryku wichrem zapędzony,
Gdy z Kozy wschodem nastał czas burzliwy,
Wśród zimnych nocy niespaniem dręczony,
Łzy tam obfite leje nieszczęśliwy.
Bo zakochanej powiernik gosposi,
Kusząc go chytrze sposobów tysiącem,
Mówi, że Chloe westchnienia doń wznosi
I; jak ty, sercem pała miłującem.
Powiada, jak to wiarołomna żona
Przed łatwowiernym Projtem oczerniała
Nie znającego żądz Bellerofona
I zgubą śpieszną zgotować mu chciała.
Mówi, że omal w Tartaru ciemności
Nie poszedł Peleus, gdy stronił cnotliwy
Przed Hippolitą — i różne, zdrożności
Uczące bajki prawi mu fałszywy.
Lecz próżno, bo on słucha głosów wszelkich
Głuchszy od skały i nic go nie wzruszy.
Ty bacz jednakże, by żarów zbyt wielkich
Sąsiad Enipeus nie zatlił w twej duszy.
Lubo nie ujrzysz, żeby z taką wprawą,
Jak on, ktoś drugi na Marsa równinie
Ujeżdżał konia, albo jak on żwawo
Potrafił pływać po Tybru głębinie,
Zaraz z wieczora miej bramę zamkniętą
I na ulicę nie wyglądaj wcale,
Gdy jęknie fletnia, lecz bądź nieugiętą,
Choćby na srogość twą wywodził żale.
120
WIĘC ŻEŚ POWRÓCIŁ...
O saepe mecum tempus in ultimum
Więc żeś powrócił, druhu ty mój miły,
Cośmy tylekroć w oczy zaglądali
Śmierci, gdy Brutus wiódł swe zbrojne siły.
Któż nam cię wrócił, Pompejusie z dali,
Któż cię Kwirytem oddał naszej ziemi?
Czy ty pamiętasz, jak nieraz dni całe,
Skronie wiankami owiwszy wonnemi,
Piliśmy wino słodkie i dostałe?
Wszak pod Filippi stalim obok siebie,
Gdziem tarczy odbiegł w ucieczce z pogromu,
Gdy męstwo w krwawej uległo potrzebie
I groźni — twarzą padli na ziem sromu.
Lecz mnie przez zbrojnych nieprzyjaciół szyki
Uniósł Merkury skrytego w obłoku;
Ciebie poniosła między wojowniki
Zachłanna fala rwącego potoku.
Więc teraz bogom winne złóż ofiary
I długą wojną znużony w mym sadzie
Cichym zażywaj wczasu. Oto czary
Gotowe stoją, pełne wina kadzie.
Spełniaj puchary: w moim słodkim winie
Śpi zapomnienie. Dobądź szczodrze z kruży
Wonności. Ty zaś, chłopcze, bieżaj ninie
Wianki nam uwić z mirtu albo róży.
Wraz o pierwszeństwo w uczcie rzekną kości
Rzucone. A ja szaleć jako Traki
Będę, gdy radość taka u mnie gości,
Kiedy dziś w dom mój powrócił druh taki.
121
GDYBYŚ TY MOGŁA...
Ulla si iuris tibi peierati
Gdybyś ty mogła karę jakąś z góry
Za wiarołomstwa swoje ściągnąć na się,
Gdyby ząb sczerniał, czy paznokieć który
Zbrzydł w swojej krasie,
Wierzyłbym tobie. Lecz choć na twej główce
Przewrotnej przysiąg złamanych jak włosów,
Piękniejszaś coraz i jawnie już hufce
Ściągasz młokosów.
Bezkarnie możesz popioły swej matki,
Niebo i gwiazdy milczące na niebie,
I nieśmiertelnych brać bogów na świadki
Kłamiąc w potrzebie.
Śmieje się Wenus, rzekłbym, że z pustoty,
Śmieją się z tego Nimfy, skromne trusie,
I Amor, ostrząc wciąż ogniste groty
Na krwawym brusie.
Co więcej, dla cię młódź podrasta mnoga -
To niewolnicy nowo ci przedani;
Starsi, acz grożą, nie opuszczą proga
Okrutnej pani.
Ciebie się matki dla swych synów boją
I skąpi starce, i te biedne żony
Zamężne świeżo, by mąż krasą twoją
Nie zbiegł skuszony.
Tłum. Lucjan Rydel
MYM PRZYJACOŁOM RAD...
Donarem pateras grataque commodus
Mym przyjaciołom rad bym, Censorynie,
Rozdawać brązy, ofiarne naczynie
Lub mężnych Greków nagrodą, trójnogi.
I twój dział pewnie byłby nieubogi,
Gdybym w mym zbiorze te twory posiadał,
Którym Parrhazjus lub Skopas wdzięk nadał,
122
Ów kolorami, ten dłutem mistrzowsko
Tworząc człowieka albo postać boską.
Nie stać mię na to: takich kosztowności
Dom twój nie pragnie, umysł nie zazdrości.
Lecz pieśni lubisz — jam ci je dać gotów,
I opowiedzieć wartość ich przymiotów.
Wszak przez pisane publiczne pomniki
Z grobów nie wstają wielkie wojowniki,
Bo ni ucieczka, ni Annibalowe
Groźby, na jego odwrócone głowę,
Ani pogorzel bezbożnej Kartagi,
Nie dały sławie Scypiona tej wagi,
Ni go podniosło wyżej owe miano
Afrykańskiego, jakie mu nadano
Nad to, co o nim wieszcz kalabrski śpiewa.
O kim pieśń milczy, niech się nie spodziewa
Cnót swych nagrodę zyskać. Nie wiem, czyli
I Romul z Marsa urodzon i z Ilii,
Raz zapomniany, mógłby w wieki płynąć?
I Eakowi nie dały też zginąć
W Styksie, na wyspy wiodąc go fortunne,
Wieszczów cudowne słowa i piorunne.
Pieśń cnych wyrywa ze śmierci objęcia;
Ona im daje takie wniebowzięcia,
Że Herkul z bogi zasiada do stołu,
A z wzburzonego aż do dna żywiołu
Kastor z Polluksem ratują żeglarzy,
Śląc im promyki opiekuńczych twarzy.
Również i Liber w wianku z wonnych liści,
Kto się doń uda, modły jego ziści.
Tłum. Lucjan Siemieński
123
ABYŚ NIE MYŚLAŁ...
Ne forte credas interitura quae
Abyś nie myślał, że przebrzmią me słowa
Bez echa, które-m, zrodzon nad szumiącym
Aufidem, śpiewał, że zginie pieśń nowa,
Do wtóru lutniom składana dzwoniącym,
Bacz, że choć Homer pierwsze miejsce dzierży,
Przecie Pindara nie skryły pomroki,
Ni pieśń Alceusa zapomniana leży,
Ni Stezychora pojął cień głęboki,
Ani z lat biegiem w niepamięci tonie
Anakreonta zeszły dźwięczne śpiewy,
Że dotąd jeszcze żywa miłość płonie
Eolskiej, lutni zawierzona, dziewy.
Wszakże nie jedną laceńską Helenę
Zwiódł włos trefiony i dziergane szaty
Złotem, nie jedna podziwiała cenę
Strojów królewskich i orszak bogaty.
Nie pierwszy Teucer miotał z łuku strzały,
I nie raz Ilion się krwawiło w znoju,
Nie jeden walczył Idomeneus śmiały,
Ani Stenelus nie sam stawał w boju
Godnym Muz pieśni. Ani pierwszy srogi
Jeno on Hektor, ni Dejfobus dzielny
Za żony swoje i dziatki, i bogi
Od wroga w boju wzięli cios śmiertelny.
Żyli snadź mężni przed Agamemnonem,
Lecz nie płakani wszyscy i nieznani.
Noc ciężka zdjęła ich wieczystym zgonem,
Pieśń ich z śmiertelnej nie wiodła otchłani.
Nie różna gnuśność w grobie od cnej chwały
Nieznanej. Owo ciebie pieśni moje
124
Pochwalą, owo nie ścierpię, by cały
Prawy twój żywot i wszystkie twe znoje
Bezkarnie wzięło chciwe zapomnienie.
Tyś, o Loliusie, mądry i sumienny
Zarówno w szczęściu, jak i kiedy cienie
Zwykłym swym biegiem los rozsnuwa zmienny.
Mściciel tyś chciwych zdrad i gardzisz złotem,
Co wszystko teraz przyciąga do siebie.
Nie raz tyś konsul, aleś z lat nawrotem
Kilkakroć stawał w zaszczytnej potrzebie.
Sędzia, przeniosłeś nad korzystne — dobre
I z dumnym czołem odrzuciłeś drogie
Przekupne dary, żeś jakoby chrobre
Zwycięzce kroczył przez zastępy wrogie.
Nie ten szczęśliwy, co ma złota wiele,
Nie — ten szczęśliwy jeno w mojej mowie,
Co umie darów używać, w udziele
Które mu dali łaskawi bogowie,
Co umie nędzę znieść i twarde znoje,
Którego hańba bardziej niż śmierć rani.
Ten się nie lęka mrzeć za druhy swoje
Albo ojczyźnie nieść swe życie w dani.
DRUHU WALGIUSIE, NIE ZAWSZE...
Non semper imbres nubibus hispidos
Druhu Walgiusie, nie zawsze się chmurzy
Niebo, ni zawżdy deszcz z chmur czarnych płynie.
Nie zawsze Morze Kaspijskie od burzy
Wzdyma się, ani w armeńskiej krainie
Śnieg twardy leży przez wszystkie miesiące,
Ani z gniewnymi zawsze akwilony
Walczą dąbrowy Garganu szumiące,
Ani listowie tracą wżdy jesiony.
125
Twój płacz się jeden ukoić nie może,
Ból za Mystesem; i ani tęsknoty
Miłosnej zbywasz, kiedy płoną zorze,
Ani gdy gwiazdy gasi Febus złoty.
Przecie on starzec, co trzy pokolenia
Przeżył, nie płakał wiecznie Antylocha,
Za Troilusem, gdy zszedł w państwo cienia,
Frygijska siostra zawsze wszak nie szlocha.
A więc płacz porzuć łzawy i niemęskie
Twe narzekania: raczej ze mną nowe
Śpiewaj Augusta Cezara zwycięskie
Chwały i mroźne szczyty Nifatowe,
I rzekę Medów, co ludom poddanym
Przydana mniejsze dziś już toczy fale,
Gelonów, którzy hasają w przyznanym
Kraju po polach jeno szczupłych wcale.
JAK ORZEŁ MOCNY...
Qualem ministrum fulminis alitem
Jak orzeł mocny, któremu król bogów
Oddał nad ptactwem lotnym rząd, w nagrody,
Iże mu przyniósł do niebieskich progów
Ganimedesa przedziwnej urody,
Którego młodość i siły płomienne
Z gniazda wywiodły do pierwszych podbojów,
A wyuczyły wiatry go wiosenne
I lotów śmiałych, i zuchwałych znojów,
Że wkrótce głodny walki i krwi chciwy
Z góry uderzy i szponami sięże
Po owce z trzody lub runie gniewliwy
Na napastnikom się broniące węże,
Lub jako lwiątko, które od macierzy
Wymion odbiegłszy, na kozę uderza,
126
Owa zaś widzi, że już nie odbieży
Śmierci pod kłami zjuszonego zwierza —
Tako spadł Druzus popod Alp opoką
Na Windelików wiodąc wojska swoje.
I hordy owe, co dotąd szeroko
I długo wiodły zwycięskie swe boje,
By Amazonki toporami zawdy
Zbrojne — nie chciałem badać, skąd wybrana
Broń ta jest przez nie, nie zawsze nam prawdy
Dojść wolno — świetnym pomysłem młodziana
Pobite, przecie zaznały, jak śmiała
Zdolność zwycięża, wyrosła wśród tronom
Szczęście wróżących komnat i co zdziała
Miłość Augusta ku młodym Neronom.
Dzielni się jeno z dzielnych ojców rodzą:
Mają i byki, i rumaki żywe
Przodków przymioty ani się wywodzą
Od śmiałych orłów gołębie lękliwe.
Ale nauka przyrodzone siły
Kształci i cnota hartuje cne serce.
Gdy jej nie stało, nieraz się okryły
Hańbą szlachetne rody w żądz rozterce.
Ile-ś ty, Rzymie, winien swym Neronom,
Świadczy Metaurus rzeka i swą klęską
Hazdrubal, świadczy dzień on, co zasłonom
Mroku się wydarł i spłonął zwycięską
Chwałą, dla Lacjum pierwszy zorzy promień,
Odkąd przez łany Italii i grody
Szedł Afrykańczyk jak niszczący płomień,
Jak Eurus, rwący sycylijskie wody.
Odtąd w pomyślnych zawsze krwawych znojach
Rosła młódź rzymska. I gdy wreszcie wrogi
127
Punickie zwalił miecz, po długich bojach
Świątynie dawne otrzymały bogi.
I rzekł Hannibal zdradny: „Bój nas trwoni:
My jak jelenie, łupy wilkom śmiałym,
Prożno walczymy, gdy ujście pogoni
Albo podejście — tryumfem niemałym.
Ród, co z płomiennej Ilionu pożogi
Dzieci i ojce wywiódł, przez głębiny
Morskie przepłynął i ojczyste bogi
Szczęśliwie przeniósł w auzońskie krainy,
Jak dąb twardymi ciosany topory,
W Algidu leśnej wyrosły pomroce,
Wśród klęsk i rzezi hartuje się skory
I z miecza wrogów czerpie swoje moce.
Sroższy od hydry, co z ran w siły wschodzi,
Z którą Herkules stawał do potrzeby:
Stworu takiego Kolchis nie urodzi,
Echijonejskie nie wydadzą Teby.
W toni go pogrąż — dzielniejszy wypłynie,
Walcz z nim — zwycięzcę świeżego on zwali
I nową chwałą bojową zasłynie,
A nas niewiasta wdowia się użali.
Owo mi nie słać do Kartagi grodu
Dumnych zwiastunów. W kurzawie się wala
Nadzieja wszystka, szczęście mego rodu,
Odkąd nie stało nam już Hazdrubala.
Czegoż nie sprawią Klaudiuszowe dłonie,
Kiedy i Jowisz dzierży je w swej pieczy,
I duch je czujny przez wszelakie tonie
Bezpiecznie wiedzie i śród krwawych mieczy”.
128
PUŚCIŁY LODY, MIŁĄ WIATR SPROWADZIŁ WIOSNĘ...
Solvitur acris hiems grata vice veris et Favoni
Puściły lody, miłą wiatr sprowadził wiosnę;
Na falach zakołysał się statek spuszczony.
Już na świeżą ruń bydło wybiegło radosne,
Oracz z pługiem wyruszył, pól nie srebrzą szrony.
A skoro księżyc wzejdzie, wodzi swoje chóry
Wenus, Gracje z Nimfami śnieżystymi stopy
W krąg pospołem pląsają rade, gdy ponury
Wulkanus zwiedza groty, gdzie kują Cyklopy.
Teraz skronie nam owić w mirtowe zielenie
Albo w zwolonej ziemi pierwsze kwiecie świeże,
Teraz-że nam dla Fauna w lubych gajów cienie
Zanieść owcę lub kozia we winnej ofierze.
Jedna Śmierć i nędzarzom rozwiera wierzeje,
I w zamki królów wkracza. A choć żeś szczęśliwy,
Życie krótkie nam wzbrania długą śnić nadzieję.
I ciebie noc ogarnie, i zejdziesz na niwy,
Sestyusie, Plutona. A kto raz tam wchodzi,
Nie rzuca już śród biesiad o pierwszeństwo kości,
O Licydasa nie dba tak miłego młodzi,
Do którego wraz dziewki rozpłoną w miłości.
JESZCZE NIE ZDOŁA...
Nondum subacta ferre iugum valet
Jeszcze nie zdoła jarzma zdźwignąć przecie
Na zgiętym karku ani orce zdzierży,
Jeszcze ciężaru nie strzyma na grzbiecie
Stadnika, który z chucią na nią bieży.
Jałoszka twoja na zielonej łące
Lubi pohasać, lubi chłodne wody,
Kędy pragnienie gasi w dni gorące,
Lubi igraszki psotne młodej trzody.
129
Zbądź się twej żądzy: nie dojrzały-ć grona;
Ale czas przyjdzie, że w krasnej jesieni
Dojdą owoce i dzisiaj zielona
W czerwoną źrałość się jagoda zmieni.
Sama cię zechce. Bo czas płynie chyży
I ile-ć ujmie, tyle lat jej doda.
Owo już śmiało dziewczę się przybliży,
Męża poszuka wraz Lalage młoda.
A będzie ona miłowana więcej
Niżeli płocha Foloe zwodnica,
I droższa będzie od Chloris dziewczęcej,
Choć plecy bielsze jej niż blask księżyca,
Droższa niż Giges; jego jeśli w chóry
Dziewcząt pomieszasz, chytrzy się nie ważą
Rzec goście, iże jest tu chłopiec który
Z puszczonym włosem i dziewczęcą twarzą.
WIERZYLIŚMY, ŻE JOWISZ...
Caelo tonantem credidimus Iovem
Wierzyliśmy, że Jowisz, co miota na ziemię
Gromy, królem jest niebios, lecz teraz zostanie
Bogiem nam August, który Persów wraże plemię
I Brytanów pod nasze oddał panowanie.
Więc to żołnierz Krassusa, pojąwszy za żonę
Niewiastę barbarzyńską, żył na wrogów ziemi?
O, na senat i ojców zwyczaje skażone!
Więc Marsus i Apulczyk, wraz z teściami swemi
Walcząc pod królem Medów starości dożyli
I o swoim imieniu, todze, wiecznej Weście
I świętych tarczach Marsa pamięć zatracili,
Gdy tutaj chram Jowisza stoi w wiecznym mieście?
Zapobiegł temu Reguł, pełen przezorności,
Który się na hańbiące warunki nie zgodził,
130
Bo skutki, przynoszące zło dla potomności,
Od jednego przykładu zgubnego wywodził,
Gdyby bez łez żałoby nie pomarli męże,
Pojmani do niewoli. Więc tymi rzekł słowy:
„Widziałem ja wydarte żołnierzom oręże
Bez oporu i sztandar niejeden wojskowy
Zawieszony na świątyń kartagińskich ścianach.
Bramy grodu otwarte, naszych zaś widziałem
Ziomków, jak ręce noszą zakute w kajdanach,
A kraj wojną zniszczony dźwiga się z zapałem.
Myślicie, że z niewoli wykupiony złotem
Żołnierz mężniejszym wróci? Szkodę dodajecie
Do hańby. Bo jak runo farbione z powrotem
Straconych barw już nigdy nie odzyska przecie,
Tak i dzielność prawdziwa, gdy już raz zamarła,
Nie powraca zwyczajnie do spodlonej duszy.
Jak opór stawi łania, która się wydarła
Z gęstych sideł, tak męstwo w owym się poruszy,
Który nieprzyjaciołom swe życie powierzył,
I tak kartagińskiego będzie gromił wroga,
Kto raz już na związanych rękach pęta dzierżył
I nędzna go przed śmiercią ogarnęła trwoga.
Wszak ten żołnierz, nie wiedząc, jak żywot ocali,
Wolał zamienić wojnę na pokój. O, wstydzie!
O wielka Kartagino, większa od Italii,
Która się do ruiny stoczyła w ohydzie".
I mówią, że jak gdyby praw był pozbawiony,
Odsunął precz od siebie dzieciny swe małe
I nie chcąc pocałunków swej cnotliwej żony
Ku ziemi dzierżył wzrok i lica śmiałe,
Aż nareszcie przełamał senatu wahanie,
Taką podawszy radę, jak nigdy nikt drugi:
131
A potem bohatersko poszedł na wygnanie
Opuściwszy strapionych druhów orszak długi.
I chociaż wiedział, jaką kaźń mu przyrządzono
Przez katów barbarzyńskich, nie inaczej zgoła
Usunął wstrzymujących go przyjaciół grono
I lud, co mu nie dając wracać, stał dokoła,
Jak gdyby ukończywszy przewlekłe zajęcie
I swojej klienteli rozsądziwszy spory,
Powracać miał do domu w lakońskim Tarencie
Albo na wenafryjskie pośpieszał ugory.
CHOĆ WIEM, SEPTYMIE...
Septimi, Gades aditure mecum et
Choć wiem, Septymie, że ze mną na końce
Świata byś poszedł, na krwawe wyprawy,
Żeby nas razem przez morze szumiące
Poniosły nawy,
Przecie — w Tyburze wolą zostać raczej
Na cichą starość. Nadto był mi znojny
Żywot i dość już doli mam tułaczej,
I dosyć wojny.
A jeśli Parki tam mi pobyć wzbronią,
Wtedy pójść chciałbym nad Galezu wody,
Gdzie się nad jego słodką pasą tonią
Rumiane trzody.
Miłe mi ono ustronie przedziwne,
A są tam słodsze niż z Hymettos miody,
Z Wenafrem nawet drzewo tam oliwne
Stanie w zawody.
Wiosna tam długa swoich kras nie skąpi,
Zimy tam ciepłe są, a winne grono
W wonnej dolinie w niczym nie ustąpi
Z Falernos pono.
132
Nas-że to kraj ten przyzywa wesoły,
Tam być mi z tobą; stamtąd nad toń Lety
Zejść. Tam niech twoja łza zrosi popioły
Druha poety.
ZA WINY OJCÓW...
Delicta maiorum immeritus lues
Za winy ojców będziesz cierpieć, Rzymianinie,
Które oni spełnili w długim dziejów ciągu,
Póki nie odbudujesz świątyń, co w ruinie,
Dymem sczerniałych posągów.
Gdyś jest bogom posłuszny, to nad światem władasz,
A ci, którzy niebacznie bogów zaniechali,
Przywiedli mnogie klęski w rozbojach i zdradach
Do wrót nieszczęsnej Italii.
Moneza i Pakora wodzów dzikie Party
Dwakroć szturmem odparły nasze zbrojne siły
I świetny sztandar rzymski we walce podarty
Do łupów swych dołączyli.
Miasta walk bratobójczych znękanego trwaniem
Omal że nie zdobyli Dacy i Etiopy,
Żeglarze i łucznicy, co nieśli w kołczanie
Grotów i strzał ciężkie snopy.
Nasz wiek w zbrodnie obfity od tego zaczynał,
Że psuł życie rodzinne, świętość sakramentu,
Niepomny, że w tym leży wszystkich klęsk przyczyna
I społecznego zamętu.
Młoda panna zaledwie wyjdzie z wieku dziecka,
Wątła, jeszcze z uśmiechem niewinnym na twarzy,
Nieprzyzwoity joński taniec tańczy z grecka
I o miłostkach już marzy.
Cóż dziwnego, że później, gdy mąż przy kielichu,
Ona szuka kochanków i nic ją nie płoszy,
133
W komnacie szybko gasi światło i po cichu
Z gachem używa rozkoszy.
Bywa, że z wolą męża wychodzi z komnaty,
Gdy skinie rajfur, bowiem do portu przybyło
Kilka statków hiszpańskich. Jest żeglarz bogaty,
Złotem zapłaci za miłość.
O, nie z takich rodziców zrodzeni junacy
Rozlali krwi punickiej strugi na mórz falach,
Pyrrusa ujarzmili trudem krwawej pracy,
Antiocha i Hannibala.
A byli to synowie rycerzy, rolników,
Uczeni wzruszać rolę sabelską motyką,
Jak nic na rozkaz swojej matki gniewnej
Przynieść na barkach sąg drewna.
Szli po niego do lasu, gdy we wszystkich kątach
Żyznych dolin blask gasnął mrący nad gór czołem,
Gdy z wozu odprzęgane zrzucały chomąta
Zmęczone trudem dnia woły.
O wielkości, jak nikniesz ty w dziejach stuleci,
Od dziadów mniejszych ojców przywitał wiek zmarły,
Tylko strzępy w dziedzictwie wzięły ojców dzieci,
Po nas zostaną już karły.
RODOS LUB MITYLENĘ NIECH INNI SŁAWIĄ WYMOWNIE...
Laudabunt alii claram Rhodon aut Mytilenen
Rodos lub Mitylenę niech inni sławią wymownie,
Albo dwumorską Koryntu warownię,
Albo Teby, gdzie Bakchos, Delfy, gdzie władnie Apollin,
Efez lub Tempe, królową wszech dolin.
Inny zasię jedynie miasto dziewiczej Miner wy
Będzie pieśniami wysławiał bez przerwy,
Rwąc oliwne gałązki, by nimi zdobić swe skronie.
Wielu zaś, hołdy składając Junonie,
Wielbi bogate Mykeny i Argos, gdzie słynie chów źrebców.
134
Ja nie zaliczam się do tych pochlebców.
Nad bogatą Laryssę, nad Spartę inny mam wybór,
Bo mię lesisty zachwyca Tibur,
Gdzie Albunei źródła, Anienu grzmią wodospady,
Gdzie nad zdrojami zielenią się sady.
Planku! Nie zawsze słoty w morskim przychodzą nam wietrze:
Czasem też z niebios i chmury on zetrze.
Takoż i ty, mój mędrcze, we własne zadumy zasłuchan,
Przestań się smucić! Niech wina roztruchan
PYTASZ CO OTO CZYNIĘ...
Martiis caelebs quid agam Kalendis
Pytasz, co oto czynię, nieżonaty,
W dniu pierwszym marca? Co znaczą te kwiaty
I te kadzidła i węgiel, co leży
Na darni świeżej?
Mężu, co biegle mowy znasz obiedwie!
Bakchowi sprawiam ucztę, pełniąc śluby
Za to, żem — drzewem przywalon — zaledwie
Uniknął zguby.
Oto w ofierze kozieł padł już biały
Przy uroczystej dnia tego rocznicy
I korek zdejmę z amfory omszałej
W głębi piwnicy.
Za ocalenie druha, Mecenasie,
Wnieś sto toastów! Niech pochodni blaski
Płoną do świtu! Precz od nas w tym czasie
Gniewy i wrzaski!
O Rzym dziś nie miej trosk obywatelskich:
Dziś Medów trapią rozterki domowe,
Daka Kotysa huf nieprzyjacielski
Zbito na głowę.
Ów bicz Hiszpanii, Kantaber straszliwy,
Ugiął się — wreszcie przyszła nań niewola.
Scytowie, łuków zerwawszy cięciwy,
Uchodzą z pola.
135
Wolny od trudów, nie czyń dziś skweresu,
Że przyszłość ześle na lud nową plagę.
Dary bieżącej chwili chwytaj wesół,
Odrzuć powagę.
DOPÓKI, LIDIO, TWĄ...
Donec gratus eram tibi
Dopóki, Lidio, twą wzajemność miałem,
Póki nikt inny, prócz twego pieśniarza,
Nie szukał pieszczot na twem łonie białem
Szczęśliwszy byłem od Persji mocarza.
Pókiś mnie jednę jeszcze kochał stale,
Dopókiś Lidią nie wzgardził dla Chloi —
Niżeli Ilia w całej swojej chwale
Szczęśliwszą byłam ja w miłości swojej.
Dzisiaj mnie Chloe wzięła w swe okowy,
Wdzięczna śpiewaczka, czarodziejka miła.
Dla niej jam umrzeć z ochotą gotowy,
Gdyby kochanka swego zgon przeżyła.
Tak mnie Kalais pociąga ku sobie,
Odkąd mnie oczu jego grot uderzył!
Dwakroć dla niego ległabym dziś grobie,
Gdyby on tylko kochanki zgon przeżył.
Cóż, gdyby dawna miłość się ocknęła
I rozłączonych w nowe więzy wzięła?
Gdybym się wyrwał znów spod czaru Chloi
Stając, jak dawniej, u Lidii podwoi?
Choć on piękniejszy niźli ranne zorze,
A ty burzliwszy niźli Adrii morze,
Chociaż puch ciebie przeważyłby sobą —
Rozkoszą dla mnie żyć i umrzeć z tobą!
Tłum. Marian Gawalewicz
136
SPÓJRZ, JAK SORAKTU SZCZYT...
Vides ut alta stet nive candidum
Spójrz, jak Soraktu szczyt
Biało się jarzy w śniegu,
Rzeki ściął ostry mróz
I zatrzymał je w biegu,
Las się pod śniegu ciężarem ugina.
Nie skąp ognisku drew,
Sobie nie żałuj wina,
Każ czteroletnie dać
Z dwuusznego sabina.
To cię, Taliarchu, przed mrozem uchroni.
Reszta — to bogów rzecz.
Ufaj im. Bo, gdy oni
Wichry przepędzą precz
Z morza wrzącego toni,
Nie drgnie już cyprys ni stare jesiony.
Troskę o jutro rzuć!
Każdy dzień ze spokojem
Przyjmij za losu dar,
Zapisz na dobro swoje.
Baw się Kameną i wiedź korowody,
Zanim ci przykry szron
Włosy przysypie, młody!
Idź na ulicę, w tłum,
Zaznaj miłej swobody
Schadzek wieczornych przy szepcie tajemnym...
Chętnej dziewczyny śmiech
Zdradzi ją w kątku ciemnym,
Kiedy zesuwasz w dół
Klejnot jej naramienny...
Niby się wzbrania, lecz opór daremny.
137
SATYRY
ŻEŚ ROBIŁ, LUCYLIUSZU, BŁĘDY, DOWÓD NA TO...
Żeś robił, Lucyliuszu, błędy, dowód na to
Da za mnie twój miłośnik, ten łagodny Kato,
Który pragnie poprawić twe nieskładne wiersze.
A on ma rozeznanie i lepsze, i szersze
Niż najmędrszy z rycerzy gramatyk, co czasem
W dzieciństwie był uczony postronkiem i pasem,
By mistrzów dawnych cenił wszystkich bez wyjątku,
Wbrew naszemu mniemaniu. Wracam do początku.
Mówię, że Lucyliusza wiersz niezgrabnie płynie.
Każdy jego miłośnik, prócz głupców jedynie,
Stwierdzi to. Lecz zasługi przyznam mu olbrzymie
Za to, że cięty dowcip siał po całym Rzymie.
Lecz gdyby przez sam dowcip wiersz nabierał siły,
Poezją też by mimy Laberiusza były.
Więc nie dość jest rozśmieszyć, rozbawić słuchacza,
Jakkolwiek pewien talent to także oznacza.
Zdanie musi być zwięzłe, płynne: o to chodzi,
By nie męczyło uszu pośród słów powodzi.
Język musi być smutny, to znów żartobliwy,
Mieć natchnienie poety, retora porywy,
To znów zawierać wykwint, to oszczędzać siły,
Mądrze problem poruszać. Czasem dowcip miły
Lepiej niż oburzenie ważność spraw wypowie.
Przez to Komedii starej twórcy i mistrzowie
Są wzorem, mają sławą. Ich piękny nie czyta
Hermogenes, ni owa małpa pospolita,
Co tylko Katullusa, Kalwusa docenia.
„Lecz wielka rzecz, że zmieszał słów łacińskich brzmienia
Z greckimi." Oh, nieuki! Pitoleon przecie
138
Też zmieszał, choć go wielkim wręcz nie uznajecie.
„Lecz rozkosznym mieszany język być zaczyna,
Tak jakbyś do Falerna dodał z Chios wina."
Że w wierszu, to się zgodzę, lecz powiedz łaskawie,
Czybyś mówił nim w sądzie, w Petilliusza sprawie?
Chcesz, by Pediusz, Korwinus, kiedy sprawę wszczyna,
Zapomniał i ojczyzny, i ojca Latyna
I wplatał do ojczystych słowa z zagranicy,
Jak dwujęzyczni robią to Kanuzyjczycy?
Gdy nabazgrałem kiedyś wiersze grecką mową,
Choć jestem stąd, Kwirynus zabronił surowo
(A zjawa po północy uchodzi za pewną)
Mówiąc: „Mniej nierozsądnie wieźć do lasu drewno,
Niż niezliczone Greków pomnażać zastępy."
Niech zarzyna Memnona nasz Alpinus tępy,
Niech Ren z bagna wywodzi: a ja sobie tworzę
I Tarpa moich wierszy oceniać nie może,
Czy oraz ile razy zjawią się na scenie.
Dawus z chytrą heterą zwodzą zasłużenie
Chremesa w twoich wdzięcznych książeczkach, jedyny
Wśród żywych Fundaniuszu. Pollio królów czyny
Opiewa znów w trymetrach. Dzielny Wariusz siły
Włożył w rycerski epos. Muzy zezwoliły
Wergiliuszowi pisać o wsi pieśń wspaniałą.
Ja, co się Warronowi, innym nie udało,
Mogłem napisać lepiej, choć słabiej o wiele
Od mistrza; i dlatego ja się nie ośmielę
Zdjąć mu wieniec, z którego zaszczytnie korzysta.
Powiedziałem, że płynie jak rzeka mulista,
Że wiersz jego wad więcej niż zalet zawiera.
A czy ty nic nie zganisz, mędrcze, u Homera?
A sam Lucyliusz nie kpi z Akcjusza tragika
I czy Enniusza słabszych wierszy nie wytyka?
Bo o sobie ma lepsze niż o nich mniemanie.
Czytając Lucyliusza więc, nic się nie stanie,
Gdy spytamy, czy jego, czy też treści winą,
Że jego pieśni twardo, niezbyt ładnie płyną,
139
Że się cieszył, iż wierszy ze dwieście z okładem
Wyrąbie po obiedzie, tyleż przed obiadem,
I wszystko w heksametrach; — niczym Kassjusz drugi,
Który pisał z szybkością wartko rwącej strugi,
Natomiast kiedy umarł, to zwłoki spalono
Na stosie utworzonym z jego książek pono.
Lucyliusz wdzięczny, miły, w wierszu gładziej płynie,
Niż ten, co działał w Grekom nie znanej dziedzinie
I niż wielu poetów, którzy przed nim żyli.
Lecz gdyby z woli losu żył w obecnej chwili,
To wiele by wygładził, co piękno przesłania
I doskonałość, wyciął, a w czasie pisania
Do krwi gryzłby paznokcie i rwał włosy z głowy.
Wiele zmieniaj, poprawiaj, zanim wiersz gotowy
Oddasz czytelnikowi. Nie dbaj, co tłum powie.
Miej garstkę zwolenników. Czy chcesz, by uczniowie,
Szaleńcze, z twoich pieśni dyktanda pisali?
„Co tam tłum! Dość, że klaszczą mi rycerze śmiali!"
To słowa wyniesionej z dołów Arbuskuli.
Mnie wzruszy wesz Pantiliusz? Demetriusz rozczuli,
Że gada za plecami? Może ból mi zada
Głupi Fanniusz, co razem z Hermogenem jada?
Ważniejsze, co Mecenas, Plocjusz, Wariusz powie,
Wergiliusz, Walgiusz, Fuskus, obaj Wiskusowie,
Czy najdroższy Oktawiusz me pieśni pochwali,
Czy Pollio, czy Messala i czy brat Messali.
Nie ze wzglądu na wpływy tych ludzi tak cenię.
Bibulusa, Serwiusza, Furniusza wymienię;
Innych mądrych przyjaciół z rozmysłem nie wspomnę.
Jeśli lubią me wiersze, dzięki im ogromne,
Jeśli nie, to się zmartwię, zaboli mnie bowiem.
Za to wam, Demetriuszu, Tigelliuszu, powiem:
Wśród łez uczcie dziewczyny, które siedzą w rzędzie.
Wpisz, chłopcze, niech to również w mej książeczce będzie!
140
CZTERYKROĆ W ROKU PISZESZ COŚ NA PERGAMINIE...
Czterykroć w roku piszesz coś na pergaminie,
Czyli rzadko, a ciągle poprawiasz jedynie,
Zły na siebie, że talent do satyr ci gaśnie
Przez to wino i spanie. Co to będzie? Właśnie!
W Saturnalie uciekłeś tu. Dotrzymaj słowa
I napisz coś na trzeźwo! Gdzie tam! — Próżna mowa!
Teraz to pióro winne, nawet winna ściana,
Przez poetów i bogów wspólnie przeklinana.
A jak się odgrażałeś, jaką miałeś minę,
Co będzie, gdy dom ciepły da ci swą gościnę!
Na cóż cię w drodze Plato, Menander uciska,
Eupolis i Archiloch, i inne nazwiska?
Chcesz ugłaskać nienawiść odrzuciwszy pióro?
Wyszydzą cię! Więc pogardź Syreną ponurą
I gnuśnością lub czekaj, aż ci się rozpłynie
Zdobyta sława. — „Niech ci bogi i boginie,
Damazyppie, za radę tę dadzą fryzjera!
Lecz skąd mnie znasz?" — Gdy trzosik mój stopniał do zera
Przy Janusie, spraw własnych nie mam, przeto śmiało
Wchodzę w cudze. Mnie kiedyś interesowało,
Iż rzeźba bez polotu, że odlew ubogi,
Spiżowa misa, w której Syzyf moczył nogi.
Sto tysięcy w ten posąg włożyłem! Dochody
Miałem, no bo umiałem wille i ogrody
Sprzedać z zyskiem. Dlatego właśnie wielki rynek
Mówił zawsze, że jestem Merkurego synek. —
„Żeś się z tego wyleczył, wiem i ledwo wierzą.
Lecz w miejsce starych chorób dziwnie przyszły świeże;
Że w serce wchodzi z głowy ból i z płuc, się zdarza
I że letargik pięścią medykom wygraża.
Niech z tobą tak nie będzie!" — Nie martw się, łaskawie!
Jesteś głupcem i wszyscy głupcami są prawie,
Jeśli słusznie te sprawy Stertiniusz ocenia;
A dokładnie spisałem jego zalecenia,
Gdy kazał brodę mędrca zapuścić po prostu
141
I odejść z dobrą myślą z Fabrycjusza mostu.
Bo straciwszy majątek chciałem zginąć w rzece
Zakrywszy głowę. Stanął przy mnie i: „Dalece
Niegodnym — rzekł — co czynisz. Wstydzisz się, nieboże.
Ze pośród głupców głupcem ktoś cię nazwać może?
Czym jest głupota? Gdyby tylko z twą osobą
Wiązała się, to rzekłbym: a giń, licho z tobą!
Kogo głupota, prawdy niewiedza owłada,
Czyni ślepym, to Chryzyp i jego gromada
Zwą go szaleńcem. Nazwa ta dotyczy bowiem
Tłuszczy, królów — prócz mędrca. A teraz ci powiem,
Ze ci, co zwą cię głupim, szaleni są sami.
Jak bowiem ludzie chodzą po lesie czasami
I przez pomyłkę pójdą niewłaściwą drogą,
To zawsze, bądź to w prawo, bądź w lewo pójść mogą.
Błąd ten sam, no bo różnią się jedynie strony.
Takim ty jesteś głupcem, a niby uczony
Kpiąc z ciebie się naraża na kpiny, chichoty.
Bać się rzeczy niestrasznych — też rodzaj głupoty:
Drżeć przed ogniem, przed rzeką na drodze, przed skałą.
Lecz głupotą przeciwną jest wskakiwać śmiało
W ogień, rzekę, choć krzyczy matka przerażona,
Przyjaciółka i ojciec, siostra, krewni, żona:
«Uważaj, straszna przepaść, olbrzymie kamienie!» —
Tyle słyszy, co Fufiusz pijany na scenie
Grając Iliony rolę, którą przespał gładko,
Choć Katienus wraz z tłumem wrzeszczeli: «Wstań, matko!»
Wykażę, że głupotę taką widać wszędzie:
Głupi Damazyp! — Stare posągi nabędzie!
A ten, co mu pożycza, czy ma dobrze w głowie?
Może! «Weź to bezzwrotnie» — załóżmy, ktoś powie.
Czy głupcem będziesz biorąc, czy też raczej, że się
Zrzekasz tego, co darmo sam Merkury niesie?
Bo niech złoży podpisów sto, tysiąc, bez granic,
U Neriusza, Cykuty — darmo, wszystko na nic!
Gdyż on się jak Proteusz z wszystkiego wywinie,
142
A w sądzie mu się uśmiech zamienia jedynie:
Jest w nim dzik, to znów ptaszek, to głaz, to znów drewno.
Gdy głupi źle się rządzi, mądry dobrze pewno.
Perilliusz wody w mózgu dostał niespodzianie —
Pożycza, czego oddać nikt mu nie jest w stanie.
Niech poprawiwszy togę posłucha mnie oto
Ten, kto tak drży bez przerwy o urząd, o złoto,
Kto choruje na zbytek lub na zabobony,
Lub na inną chorobę. To, że jest szalony,
Wykażę mu, niech tylko szybko ku mnie bieży;
Najwięcej ciemierzycy sknerom dać należy —
Nie wiem, czy Antycyra rodzi jej aż tyle.
Staberiusz wielkość spadku ryć na swej mogile
Kazał dziedzicom albo na stół zastawiony
Jak Arriusz podać wszystkie afrykańskie plony,
Dać sto par gladiatorów. «Czy ja tutaj błądzę,
Czy może robię słusznie, nie wtrącaj się!» — Sądzę,
Że on wiedział, co robi. A cóż w takim razie
Chciał Staberiusz, gdy kazał ryć sumę na głazie?
Póki żył, widział w biedzie grzech najobrzydliwszy
I bał się jej nad wszystko. A gdyby straciwszy
Grosz miał umrzeć, na pewno miałby już podstawy,
By nazwać się niewartym. Bowiem wszystkie sprawy
Boskie, ludzkie, zaszczyty i sława wraz z cnotą
Zależą od pieniądza. Kto posiada złoto,
Ten dobry, sławny, dzielny... a czy mędrcem? Ale!
Królem i lepiej. Myślał, że ku przyszłej chwale
Zdobył to niemal cnotą. I odwrotnie: aby
Szybciej szli, kazał rzucić Grek Arystyp sztaby
Złota sługom, ciążące bardzo w Libii skwarze.
Który z nich w naszych oczach głupszym się okaże?
Wady nie wytknę wadą, tak jak w tym przykładzie.
Gdy ktoś lutnie skupuje i na kupę kładzie,
Choć na lutniach się nie zna i Muzom nie służy;
Nie szewc, gdy kupi dratwę; żagle do podróży,
Kto z towarem nie jeździ. «To szaleńcy próżni!» —
Ludzie krzykną. A czymże zaś od nich się różni,
143
Kto nie tknie, tylko chowa złoto i mamonę,
Drży przy schowku, tak jakby były poświęcone?
Gdy ktoś przy wielkim stosie zboża czuwa stale,
Wyprostowany, baczny, z długim drągiem, ale
Chociaż głodny ni ziarnka nie tknie oczywiście,
Bo woli z oszczędności jeść zgorzkniałe liście,
Gdy schowa wina z Chios, Falerny pachnące,
A ma tych dzbanów tysiąc, nawet trzy tysiące,
I pije ocet; jeśli i na słomie zaśnie
Mając lat osiemdziesiąt, a purpura właśnie
Butwieje w starej skrzyni, aż się mól nią naje,
Tylko nielicznym taki głupcem się wydaje,
Bo prawie wszyscy ludzie grzęzną w tej chorobie.
Owa troska, przeklęty starcze, na cóż tobie?
By pił syn, wyzwoleniec w spadku? Byś miał wiecznie?
Te zasoby tak zmniejszą ci się ostatecznie,
Gdy do sałaty wlejesz co dzień olej świeży,
Albo łeb posmarujesz wstrętny od łupieży?
Krzywoprzysięgaj, kradnij, grab, jeśli twe mienie
Nie starcza. Lecz gdzież rozum? I Gdy ciskasz kamienie
W ludzi, zabijasz sługę, choć kosztował drogo,
To wszyscy ciebie głupcem słusznie nazwać mogą.
Gdy dusisz żonę, matkę trujesz innym razem,
Masz rozum? Co? Nie w Argos działasz, nie żelazem,
Jak Orestes, co zadał śmierć swej rodzicielce.
Myślisz, że po zabójstwie tak oszalał wielce?
Jego, nim w piersiach matki miecz zatopił cały,
Przed tą zbrodnią szalone Furie opętały.
Odwrotnie, odkąd został szaleńcem uznany,
Nie zrobił nic, co godne jest jakiejś nagany.
Na Pyladesa, siostrę nie dobywa mieczy.
Elektrze tylko wiecznie od Furii złorzeczy,
Na Pyladesa tylko wciąż urąga w szale.
Biedny Opimiusz! Złoto, srebro chowa stale.
Z garnka wino skwaśniałe wejentańskie pije
W święta, a w dni powszednie i gorsze pomyje.
Raz zapadł w letarg. Wtedy spadkobierca miły
144
Za kluczami od kufrów goni ile siły,
Aż bystry, wierny lekarz swój talent okaże
Przy zdrowia przywracaniu: stół przystawić każe,
Sypnąć z worków pieniędzy, brać się do liczenia.
Tym pomógł, a i dodał: «Nie będziesz strzegł mienia,
To chciwy spadkobierca wszystko ci zabierze.» —
«Ja żyję.» — «By żyć, musisz czuwać.» — «Radź mi szczerze!» —
«Stracisz siły, gdy nie zjesz, mówią ci otwarcie,
Słabemu żołądkowi należy się wsparcie.
Na co czekasz? Masz, zjadaj kleik według diety.» —
«Drogi?» — «Tani.» — «Za ile?» — «Osiem asów.» — «Rety!
Lepiej umrzeć, bo każdy tylko grabi, łupi...!»
«Któż jest zdrów?» — Kto nie głupi. «No a skąpiec?» — Głupi
I niezdrów. «A gdy zdrowy, to na skutek tego,
Że nieskąpy?» — Bynajmniej. «Stoiku, dlaczego?»
To nie żołądek (Krater powie), nic z tych rzeczy!
«Więc w porządku i wstanie już wkrótce?» — Zaprzeczy,
Bo choroba mu toczy nerki albo płuca.
Nie jest krzywoprzysiężcą, skąpcem i dorzuca
Larom w ofierze wieprzka. — Ale go zachwyca
Zaszczyt. — Na Antycyrę! Bo cóż za różnica:
Trwonić, czy też nie dotknąć, by nie zrobić straty?
Miał w Kanuzjum majątki Opidiusz bogaty
Dwa i dwóch synów. Każe, by przyszli synowie
I tuż przed śmiercią dzieląc spadek tak im powie:
«Wiem, Aulusie, że grywasz w kostki i orzechy,
Że lubisz gest szeroki i kochasz uciechy;
Ty, Tyberiuszu, liczysz i ściskasz, co twoje.
Że więc pójdziecie szlakiem wad różnych, się boją:
Ty wzorem Nomentana. Ty Cykuty wzorem.
Na święte was Penaty zaklinam z uporem:
Ty nie roztrwaniaj mienia, ty nie mnóż bez miary,
Bo wystarczy, co ojciec zostawił wam stary.
I przysięgnijcie, że was sława nie omami.
Gdyby któryś edylem, pretorem czasami
Został, będzie przeklęty, wyjęty spod prawa.
Stracisz na bób, groch, łubin, by rosła twa sława,
145
By mieć posąg spiżowy i by w cyrku śmiało
Rozpierać się i trwonić ojcowiznę całą?
Jak Agryppa brawami chcesz cieszyć i ty się?
Chcesz iść w lwa szlachetnego ślady, szczwany lisie?»
«Ajaksa grzebać nie dam!» — Dlaczego, Atrydo? —
«Jestem królem.» — Więc milczę już. — «Tu sprawy idą
O słuszność. Kto zaś krzywdę w tym widzi, niech powie
Swobodnie to, co myśli, pozwalam.» — Bogowie
Niech, królu, powrót dadzą ci po wzięciu Troi!
Czyż pytać i odpowiedź usłyszeć przystoi?
«Pytaj!» — Po Achillesie sławą Ajaks drugi,
W obronie Greków takie mający zasługi,
Który sprawiał, że szczątki Trojan w polu gniły,
Czemu cieszy Priama i jest bez mogiły? —
«Bo zabił tysiąc owiec i przyrzekł nikczemnie
Wbić miecz w Menelaosa, w Ulissesa, we mnie.» —
A ty w Aulidzie córę, zamiast dać jałówkę,
Składałeś bogom, mąkę sypiąc jej na główkę. —
Masz zdrowy rozum? — «Czemu?» — No bo cóż się stało,
Że Ajaks zabił bydło? Że naklął niemało
Atrydzie? — Lecz nie zabił syna ani żony,
Teukra ni Ulissesa. — «Ja, by uwięziony
Sznur statków mógł oderwać się od brzegu wrogów,
Z rozmysłem krwią błagałem zagniewanych bogów.» —
Własnej córki! I w szale! — «Własnej, lecz nie w szale.»
Kto odróżnia od zbrodni słuszność tak wspaniale,
Gdy są z sobą związane, ten, gdzie prawda, nie wie.
Wszystko jedno, czy grzeszy z głupoty, czy w gniewie.
Ajaks w szale zabijał niewinne barany. —
Ty mordujesz z rozmysłem chcąc być z władzy znany!
Gdzież rozum? Czemu butna myśl się cnotą chlubi?
Jeśli nosić owieczkę w lektyce ktoś lubi,
Da jej suknie, jak córce, służące i złoto,
Zwie Rufą lub Puzillą, szuka męża, co to
Byłby dzielnym... — opiekę nad nim, bądźmy pewni,
Z polecenia pretora pełnić będą krewni.
A kto miast owcy córkę na ofiarę składa,
146
Ten ma rozum? Już nie mów! Przyznać więc wypada:
Szał się mieści w głupocie, w zbrodni opętanie.
A kogo chwycą w szpony sławy blaski tanie,
Ten niczego nie słucha prócz krwawej Bellony.
Weźmy znów Nomentana i zbytek szalony.
Ze wnukowie są głupi, i tu mogę przysiąc.
Ten, gdy dostał po ojcu talentów aż tysiąc,
Każe, by z rana przyszli do domu rybacy,
Z Welabru i z dzielnicy tuskiej różni tacy
Maści, ptaków, owoców handlarze przemili,
Rzeźnik, błazen... co wyszło? — No, wszyscy przybyli.
«Wszystko, co w naszych domach zobaczysz dokoła,
Bierz, jak swoje, dziś, jutro...!» — chytry rajfur woła.
A jakaż była na to odpowiedź młodzika?
«Ty śpisz w butach na śniegu, abym ja zjadł dzika;
Ty dla mnie łowisz ryby nawet zimą wreszcie.
Ja, leń niegodny, miałbym tyle mieć? Więc bierzcie!
Ty masz sto i ty również, ty trzy razy więcej,
By mnie twoja żoneczka pieściła gorącej.»
Syn Ezopa Metelli wyjął perłę z ucha
I rozpuściwszy w occie połknął: więc do brzucha
Poszło parę milionów. Zrobiłby dalece
Mądrzej topiąc ją nawet w kloace lub w rzece.
A potomstwo Arriusza, znana para braci,
Która na miłość, zbytek, bzdury wszystko traci!
Ci, prócz drogich słowików, czy jeść by coś chcieli?
Dokąd zajdą? Czy w czerni im chodzić, czy w bieli?
Gdy kleci domki, myszki do zaprzęgu wciąga,
Bawi się w ciuciubabkę i dosiada drąga,
To powiemy, że bałwan, o człeku, co stary.
Czy nie bardziej dziecinnie kochać się bez miary?
Bo mając lat trzy płaczesz, gdy bawisz się w piasku,
Potem też cierpisz, ale w miłości potrzasku.
Gdzież różnica? Więc postąp kiedyś ze swej łaski
Jak Polemon! Rzuć chusty, powijaki, paski —
Oznaki twej słabości. Bo on, choć pijany,
147
Podobno głosem mistrza trzeźwego porwany,
Zerwał wieniec, choć szyi jego był ozdobą.
«Nie gniewaj się, chłopczyku, weź jabłko ze sobą.» —
Nie! — «Weź, kotku!» — Też nie chce. Nie dasz — wtedy bierze.
Tak kochanek wygnany zamartwia się szczerze
Za drzwiami: «Iść, czy nie iść? Nie przyzywa zgoła.
Nie, teraz to już wejdę! Niech najpierw zawoła!
Nie, już skończę z tą męką! Wygania dziewczyna —
Iść? Znów woła — nie, teraz niech nawet zaklina!»
Odrzekł sługa mądrzejszy: «Panie, na te rzeczy
Nie ma praw ani reguł! Rozsądkowi przeczy,
Kto praw i reguł szuka. To są zła miłości:
Wojna, pokój. Nie zyska nic, kto sobie rości
Prawo klejenia reguł płynącej przygody,
Klejenia reguł zmiennej, niestałej pogody,
Prócz tego, że w reguły poklei głupotę.»
Cóż? A czy ty rozumu masz chociaż na jotę,
Gdy się cieszysz, że pestka do sufitu leci?
A ty nie stawiasz domków z piasku wzorem dzieci
Wdzięcząc się starczym głosem? — I krwią czasem ciecze
Głupota, za miłością zaś kryją się miecze.
Mariusz, że zgładził Hellas, zgłupiał z tej przyczyny
I się zabił. — Zaćmienie. — Zwolnisz go od winyl
Ale i jednocześnie skażesz go za zbrodnię,
Bo ci pokrewne nazwy stosować wygodnie.
Staruszek wyzwoleniec co dzień na rozdroże
Biega, umywszy ręce, na czczo i, co może,
Obiecuje w modlitwie: «Jedno zróbcie, mało,
Drobiazg, bóstwa — by długo żyć mi się udało!»
Oczy, uszy... tak! Rozum? — Sprzedając uprzedzi
Pan, jeśli jest uczciwy. Takich wśród gawiedzi
Dość licznej Meneniusza nasz Chryzyp zamieści.
«Jowiszu, ty, co zsyłasz, ujmujesz boleści!» —
Tak matka, której dziecko pięć miesięcy leży. —
«Jeśli atak gorączki nie przyjdzie już świeży,
W dniu, w którym żądasz postu, nagie w Tybrze stanie.»
Pomógł przypadek, może lekarzy staranie.
148
Ale matka sprowadza znów gorączkę za to,
Kładąc w szaleństwie dziecko w wodę lodowatą.
Co jej rozum odjęło? Bojaźń bogów może?"
Mnie Stertiniusz dał oręż, który mi pomoże
Brać odwet; nie chcę, by mi ubliżano bowiem;
Gdy ktoś mnie nazwie głupcem, to samo odpowiem,
A nauczy się sobie przypatrywać bacznie. —
„Stoiku, wartość nauk twoich wzrastać zacznie!
Jaką głupotę — jest ich dużo wyjątkowo —
Widzisz u mnie? Ja bowiem sam się czuję zdrowo." —
Nie myślała Agawe, że to szału wina,
Kiedy w swych rękach niosła ściętą głowę syna. —
„Głupi jestem, przyznaję; zaprzeczać daremnie;
Może nawet szaleniec, lecz powiedz, gdzie we mnie
Widzisz wadę?" — Posłuchaj! Budujesz, to znaczy,
Pragniesz wciąż naśladować wielkich i bogaczy,
Choć z obcasami stopy masz dwie, czyli mało.
Drwisz za to, że odwaga większa jest niż ciało
(I tu kto z was śmieszniejszy?) u Turbona w zbroi.
Czyż co robi Mecenas i tobie przystoi?
Cóż za rywal, gdy różny i mniejszy o wiele?
Kiedyś malutkie żabki nogą zgniotło cielę.
Który zmiażdżył kuzynków. „Czy był taki może?" —
Pyta matka i mocno nadęła się cała.
„Skąd? Większy!" — „Taki?" — „Choćbyś wciąż się nadymała,
Choć pękniesz, nie dorównasz!" Widzisz zatem jasno,
Że w tej scence odnajdziesz podobiznę własną.
A wiersze...? To tak, jakbyś wlał w ogień oliwę.
Gdy u innych właściwe, u ciebie właściwe.
Przemilczam wściekłość... — „Przestań!" — Żywot w dobrobycie... —
„Ty lepiej, Damazyppie, patrz na twoje życie!" —
Sto uczuć do dziewczyny i sto do młodzieńca... —
„Ach, wielki, oszczędź wreszcie mniejszego szaleńca!"
149
KIEDYŚ BYŁEM PNIEM FIGI; NIEPOTRZEBNE DREWNO...
Kiedyś byłem pniem figi; niepotrzebne drewno
W lawę czy w Priapa zmienić, mistrz nie wiedząc pewno,
Zrobił mnie bogiem. Bóg więc, napawam obawą
Złodziei oraz ptactwo. Złodziei to prawą
Ręką oraz czerwonym kołkiem w kroku płoszę;
Natrętne ptactwo wiechą, którą na łbie noszę
Gnam, by w nowych ogrodach czasem nie siadało.
Kiedyś z kojców tu trupy wyrzucano śmiało,
A współniewolnik w nędznej układał je trumnie.
Tu nieszczęsnych nędzarzy też grzebano tłumnie,
Jak błazen Pantolabus, jak wnuk Nomentana.
Im przestrzeń stóp tysiąca z frontu wyznaczana
Była, a w głąb stóp trzystu, i mogli jedynie
Synowie grób dziedziczyć. Dziś na Eskwilinie
Można żyć, spacerować, korzystać ze słońca,
Gdzie dawniej białe kości widniały bez końca.
Choć włażą tu bez przerwy złodzieje, zwierzaki,
To sprawiają zazwyczaj mi kłopot nie taki,
Jak wiedźmy, co czarami ludziom wchodzą w drogę,
Tępą magią; — tych wcale wytrzebić nie mogę
Ani przegnać. Gdy księżyc wzniesie swe oblicze,
Grabią kości szkodliwe i zielska zwodnicze.
Raz widziałem Kanidię w czerni, podkasaną,
Z kudłami zwichrzonymi, bosą, jak z Saganą
Starą wyły; a widok straszny i ponury
Sprawiały blade gęby; wczepiły pazury
W ziemię i czarną owcę kąsały co siły.
Krew jęła ściekać w dołek. — Tak duchy wabiły
I mówić im kazały zrozumiałą mową.
Miały z sobą wełnianą kukłę i woskową.
Wełniana, większa miała znęcać się potwornie;
Woskowa niewolniczo czekała i kornie,
By zginąć. Jedna wiedźma do Hekaty wyje,
Druga do Tyzyfony; wtem wypełzły żmije,
Psy piekielne, a księżyc rumiany ukradkiem
150
Chował się za mogiły, aby nie być świadkiem.
Jeśli łżę, kruk na głowę niech mi napaskudzi,
Juliusz, Woranus, który złodziejstwem się trudzi
I Pediacja niech na mnie fajda i niech sika.
Mam mówić, jak pisk smętny, rzewny się wymyka
Duchom, gdy je Sagana zmusza do rozmowy?
Jak wiedźmy zakopują skrycie ząb wężowy
Z wilczą brodą? Jak kukłę woskową płomienie
Trawią? O, pokazałem Furiom zasłużenie,
Że dla mnie takie straszne nie są one obie:
Jak rozchylę pośladki! Jak huku narobię!
— Tak głośno trzaska pęcherz. — A wiedźmy, co siły,
Kanidia wraz z Saganą, w nogi. Pogubiły
Sztuczne zęby, peruki, zielska wielkie wiechy,
Jakieś magiczne paski. Och, było uciechy!
HARFIAREK RZESZE, MĘTÓW ODMIANA WSZELAKA...
Harfiarek rzesze, mętów odmiana wszelaka,
Od mima, szarlatana, po błazna, żebraka,
Po Tigelliuszu dzisiaj żałobą przywdziali,
Bo był hojny. A inni, żeby nie gadali,
Że trwoni, biedakowi, kiedy mu potrzeba,
Żałuje na grzbiet łacha i kawałka chleba.
Innego spytaj, czemu ojcowizną całą
Zeżreć szpetną gardzielą mu się spodobało,
Bo za pieniądze z lichwy przysmaki on kupi,
Powie: „By nie myśleli o mnie: — sknera głupi!"
Ten sypie mu pochwały, a inny nagany.
Fufidiusz, choć się boi łotrem być nazwany,
Ma ziemię i u ludzi dług na niego czeka,
Lecz procent pięciokrotny wyciska z człowieka
Tym łacniej, im lepszego złapał utracjusza.
Najchętniej z synków twardych tatusiów wymusza
To i owo. Ktoś słysząc to: „Jowiszu boże,
Na wydatki obraca dochód, bo nie może
Inaczej" — krzyknie. Skądże! Nigdy nie dasz wiary,
151
Jak on siebie nie cierpi. Ów nieszczęsny stary,
Co w sztuce Terencjusza wygnał swego syna,
Nie gorzej się zadręczał niż nasz poczciwina.
„Do czego te wywody?" — ktoś pytanie zada.
Bowiem głupiec z wad jednych zwykle w drugie wpada.
Maltinus swą tuniką spuści aż po pięty,
A inny swą po pępek zadrze uśmiechnięty.
Rufillusa czuć maścią, kozłem Gargoniusza.
Wszystkim brak jest umiaru. Ów tylko wyrusza
Do tej, której do kostek sięgają falbanki;
Inny woli na rogu poszukać kochanki.
„Wielkie brawa dla ciebie!" — rzekł raz Kato boski
Widząc człeka, co wracał z burdelu beztroski. —
„Bo lepiej, niżbyś cudze miał obrabiać żony,
Tu zajdź, jurny młodzieńcze, żądzą rozbudzony."
A Kupieniusz mu odrzekł, gdyż wielbił te w bieli:
„Też mi! Jeszcze mnie za to chwalić się ośmieli!"
Warto wiedzieć, jeżeli gachom źle życzycie,
Wśród jakich niebezpieczeństw wiodą swoje życie,
Jak ból często przerywa im chwile rozkoszy
I jak te rzadkie chwile często groza płoszy.
Ten na łeb skoczył z dachu; tamten z życiem pono
Ledwie uszedł; a inny wpadł na zaczajoną
Bandę zbójów; wykupił inny własne ciało;
Kogoś tam obsiusiano; a raz tak się stało,
Że nożem w przyrodzenie wprost zadano cięcie.
Wszyscy: „Słusznie!" — lecz Galba zaprzeczał zawzięcie.
O ileż bezpieczniejszy towar w drugiej klasie!
Takie wyzwoleniec... Salustiusz to pcha się
Do nich z takim zapałem, jak gach do mężatek.
Niech już dobry, niech hojny, rozumiem wydatek,
Gdyby w sam raz, rozsądnie, na ile ma w kiesie,
Na ile mu to krzywdy, hańby nie przyniesie!
Ale on powie z dumą, niemal ku swej chwale,
Sam siebie wielbiąc: „Matron nie dotykam wcale."
Marseusz Oryginie dał kiedyś z miłości,
Aktorce, dom po ojcu i ojcowskie włości,
152
I też mawiał: „Nie miałem nigdy cudzej żony." —
Tylko mimy i dziewki! Fakt jest do obrony,
Lecz opinia... Różnicę więc widzisz w osobie;
Ale sam czyn rażący nie uwłacza tobie?
Bo stracić dobre imię i mienie rodzica
Złem jest zawsze i wszędzie. A cóż za różnica,
Czy zgrzeszysz z samą panią, czy z służącą w todze.
Wiliusz z Faustą się zadał i zawiódł się srodze
Myśląc, że stał się zięciem Sulli; — doznał sromu,
Bo go stłukli i mieczem wygonili z domu,
Gdyż wewnątrz Longarenus bawił. Gdyby wtedy,
W obliczu tak wielkiego nieszczęścia i biedy,
Własny członek go spytał: „Co chcesz? Czyż od ciebie
Żądam córy konsula, gdy jestem w potrzebie,
Dziewki ubranej w stole?" — Co odrzekłby na to? —
„Lecz za to jaki wielki tej dziewczyny tato!"
Ileż to dóbr prawdziwych rozdaje wszechwładnie
Natura, tylko zechciej zważyć to dokładnie
I zrozum, dokąd dążyć, skąd uciec należy.
Myślisz, że wszystko jedno, czy w naturze leży
Błąd, czy w tobie? A zatem nie uwodź matrony,
Byś nie żałował; kłopot stąd płynie szalony,
A korzyść z całej sprawy naprawdę jest mała.
Choćby pereł, szmaragdów sznury zawieszała,
To nie ma nóg zgrabniejszych, pulchniejszego uda
Niż Cerynt; tamta w todze ma i lepsze cuda,
I towar ma bez ozdób; ten, co do sprzedania,
Ma do wglądu; a skoro wdzięki swe odsłania,
To pokaże, jeżeli gdzieś ma feler jaki.
Królowie zaś kupują okryte rumaki;
Bo kształt jest zwykle piękny, nogi smukłe przytem,
A wtedy kupiec często dławi się zachwytem
I widzi piękno wszędzie: we łbie, w szyi, w zadzie.
Mądrze robią. Lecz na cóż oglądać w zasadzie
Czar okiem Lynceusza, a na drobiazg brzydki
Być ślepym jak Hypsea? „Te ramiona, łydki!"
Lecz jeszcze biodra, talia, stopa, nos skrzywiony.
153
Gdy nie jest Katią, możesz widzieć u matrony
Twarz, bo inne szczegóły w szatki się oblekły.
Chcesz do twierdzy, forsujesz przeszkody już wściekły;
Lecz mnóstwo innych rzeczy dostęp ci zamyka:
Jeszcze stróże, fryzjerki, jazgotki, lektyka,
Jeszcze płaszcz gruby, suknia, co trąca o piętę,
Tak że istotne sprawy wciąż są zasłonięte.
A u tamtej bez przeszkód okiem zmierzysz za to
Biodro, udo i nogę, bo przykryte szatą
Kojską, więc widać wszystko. Czy kochasz nad życie
Ryzyko i chcesz najpierw zapłacić sowicie,
A towar widzieć potem? „W śniegu za zającem
Brnie po śladach myśliwy, lecz gardzi leżącym." —
Śpiewa i doda: „Miłość moja również goni
To, co pierzcha; od tego, co gotowe, stroni."
I myślisz, że ten wierszyk wyrwie ból z twej duszy,
Że wypędzi zgryzoty, i że troski skruszy?
Jaki kres żądzom stawia natura w tym względzie,
W czym ma sobie pozwolić, nad czym boleć będzie,
Bacz i wiedz, gdzie jest serio rzecz, a gdzie głupota.
Gdy cię pali pragnienie, szukasz czar ze złota?
A głodny nic nie ruszysz prócz płaszczki i pawia?
A jeżeli ten grubszy człon ci się ustawia,
Wolisz, niech cię roznosi, wolisz cierpieć męki,
Niż służącą lub chłopca załatwić od ręki?
A ja tam wolę Wenus przystępną i śmiałą.
Tę, co to: „Niech mąż wyjdzie", „Potem", „Dajesz mało",
Ma Filodem dla Gallów; zaś woli dla siebie
Tanią, chętną i szybką, kiedy jest w potrzebie.
Niech będzie biała, prosta, dość czysta i miła,
Nie lepsza, niż ją sama natura stworzyła.
Tę, gdy u mego boku położy swe ciało,
Egerią oraz Ilią mogę nazwać śmiało.
Nie drżę, że gdy zagłębię się w miejsce rozkoszy,
Mąż wróci, drzwi wywali, pies szczekaniem spłoszy,
Że dom stanie na głowie, z łoża skoczy miła,
Zblednie, krzyknie, że, biedna, już posag straciła;
154
Służąca drży o skórę, ja mam w piętach duszę;
Z rozluźnioną tuniką, boso zmykać muszę
Ratując sławę, tyłek i pieniądz w kieszeni.
Źle być złapanym; Fabiusz niech to sam oceni!
A KACJUSZ SKĄD I DOKĄD? — „ACH, CZASU MAM MAŁO...
A Kacjusz skąd i dokąd? — „Ach, czasu mam mało:
Taką zdobyłem wiedzę, że w kąt pójdą śmiało
Pitagoras, Sokrates i Plato uczony." —
Nie w porą cię spytałem. Cóż? Nie mam obrony
Dla siebie: lecz wybaczyć bądźże mi gotowy!
Przypomnisz sobie szybko, co ci wyjdzie z głowy,
Bo z wiedzy i z natury wiele robisz składnie. —
„Właśnie myślę, jak wszystko spamiętać dokładnie
W tej subtelnej, subtelnie podanej dziedzinie." —
Zdradź imię: czy Rzymianin, czy tylko w gościnie? —
„Treść nauki powtórzę, imienia nie powiem:
Jaja kształtów podłużnych podawaj; wiedz bowiem,
Ze są bielsze od krągłych, o smaczniejszej treści,
Gdyż pod długą skorupką kogucik się mieści.
Z pól suchych jest sałata słodsza niż spod miasta,
Bo w ogródku podlanym wodnista wyrasta.
A jeśli cię zaskoczy gość o późnej porze,
Twarda kura z pewnością go cieszyć nie może,
A zatem do Falernu włóż zabitą świeżo,
To zmięknie. Do najlepszych grzyby z łąk należą,
Inne nie są tak pewne. Nie opuszczą siły
Tego, kto dba, by w końcu czarne morwy były,
Ale nim słońce spiecze, pozrywane z drzewa.
Aufidiusz do Falernu jeszcze miód dolewa.
Źle robi, bo przystoi tylko lekki trunek
I na pusty żołądek, i na serc frasunek.
A jeśli kogoś gnębi ciężkie zatwardzenie,
Ślimak i żółwik szybko dadzą ukojenie,
Kilka listeczków szczawiu oraz kojskie wino.
Póki księżyc ma rogi, małże smakiem słyną;
155
Lecz nie każde je morze w obfitości daje.
Lukryński brzeg da kraby lepsze niźli Baje.
Ostrygi są w Cyrcejach a w Mizenum jeże;
Miękki Tarent z grzebieńców sławę swoją bierze.
Niech do sztuk kulinarnych praw sobie nie rości,
Kto nie odróżnia dobrze smaków subtelności!
Bo zgarnąć drogą rybę to nie wszystko przecie:
Ważne, czy do smażonej, czy też w galarecie
Syty gość apetytu od nowa nabędzie.
Jak dzik, to z Umbrii, taki, który żarł żołędzie,
Nie chcącemu już mięsa niech misę wygina.
Bo w Laurencie nędzne dziki żywi trzcina.
Winnica smaczne koźlę daje raczej z rzadka.
Z zajęczycy zaś pyszna dla znawcy łopatka.
W jakim wieku ptak, ryba gustom bywa miłą,
To moje podniebienie dopiero odkryło.
Są, którym świeże ciasto ponad wszystko stanie;
Lecz to mało się troszczyć wciąż o jedno danie.
To jakby ktoś dbał tylko o wina smak boski,
A o oliwę w rybie nie dokładał troski.
Massyckie wino wystaw na działanie słońca,
To potem wszelki osad noc chłodna postrąca,
A zapachy przykrzejsze psuć nerwy przestaną;
Lecz woń zabijesz cedząc je przez szmatę lnianą.
Mądrze z surrenckim winem niektórzy mieszają
Osad Falernu: zbierze go gołębie jajo,
Bo białko ściąga na dno najróżniejsze męty.
Rak i ślimak z Afryki pobudzają wzdęty
Brzuch od picia; sałata tylko pływa w kwasie
Przepitego żołądka; w szynce i kiełbasie
Gustuje podrażniony brzuch raczej i woli,
Kiedy mu się na danie gorące pozwoli.
Warto też się zapoznać z dwojaką naturą
Galaret: do tej prostszej bierz oliwę, którą
Zmieszasz z moszczem zgęszczonym i sosem troszeczkę
Z ryb, które wypełniały bizantyńską beczkę.
Możesz jeszcze gotować, wkroić drobno zioła,
156
Szafran, a gdy zgęstnieje, to polej dokoła
Oliwą z wenafrańskiej zdobytą jagody.
Jabłka z Tiburtu słyną pod względem urody,
A piceńskie ze smaku. Z dzieży pyszne grono;
Kiść albańską przechowasz lepiej uwędzoną.
Ja pierwszy ją na misie w jabłkach podawałem,
Ja zmieszałem sól czarną razem z pieprzem białym,
Ja wymyśliłem pierwszy drożdże w rybnym sosie.
Ryba na małej misce! — Ach, zastanów no się,
Gdyś dał za nią tysięcy w jatce trzy, więc drogo!
Słudzy niosąc puchary wzbudzić niesmak mogą,
Gdy mają tłuste łapy, bowiem kradli jadło,
Lub gdy do starej konwi nieco brudu wpadło.
Serwetki, miotła, wióry to wydatek skromny,
Ale kiedy ich nie ma, wtedy wstyd ogromny.
Cennych pereł nie będziesz trzymał w brudnej łapie
I nie dasz tam kobierca, gdzie ci się pochlapie.
A przecież za brak rzeczy tych, które są tanie,
Więcej ci się od ludzi i słuszniej dostanie
Niż za kilka w wykwincie drobnych niedomogów."
Mój uczony Kacjuszu! Na przyjaźń i bogów,
Pamiętaj, weź mnie, niech to usłyszę od nowa.
Bo choć dokładnie jego mi powtarzasz słowa,
Lecz wyraz odtwarzany już tak nie urzeka;
A dodaj twarz i wygląd, postawę człowieka!
Tyś szczęśliwy, boś widział go i wyjątkowo
Lekce to sobie ważysz, a ja ruszam głową,
Jak znaleźć to ukryte źródło, co obficie
Tryska wiedzą o szczęściu na całe już życie.
Finis