Julia
siedziała na dachu szarego osiedlowego bloku oparta
plecami o masywny komin. Ptaki darły dzioby na znak, że i one
poczuły w powietrzu wiosnę. Ich świergolenie byłoby nawet
przyjemne, gdyby nie fakt, że dziewczyna potrzebowała akurat
ciszy i spokoju. Ciepły wiatr rozwiewał jej długie włosy i Julka po
paru minutach walki z ciemnymi kosmykami smyrającymi ją po
twarzy i niepozwalającymi się jej skupić zakręciła je sprytnie wokół
ołówka, tworząc na głowie prosty kok, i wtedy ją oświeciło.
Korzystając z okazji, zaczęła szybko gryzmolić na papierze,
z nadzieją, że skończy nudne zadanie matematyczne, zanim
oświecenie ją opuści. Matma nigdy nie była, delikatnie mówiąc, jej
mocną stroną, a normalnie mówiąc, często doprowadzała ją do
takiego stanu, że przeklinała jak dzika świnia.
Nagle
podskoczyła jak porażona, gdy ktoś od tyłu pociągnął ją za
włosy. W ciągu ostatniej godziny była tak zajęta zadaniami
matematycznymi, że kompletnie zapomniała, gdzie jest. Podniosła
wzrok i zobaczyła sympatyczną, przystojną twarz Michała.
– Cześć.
– Cześć – odpowiedziała dziewczyna, gryzmoląc wciąż
po
kartce.
– Byłem u ciebie w domu, a raczej
przed
drzwiami, bo nikt mi nie
otworzył. Mimo to i tak było słychać, że twoi starsi się kłócą, więc
pomyślałem, że w takiej sytuacji, jak nie ma cię u mnie, to będziesz
tutaj.
– Pomyślałeś, przyszedłeś, znalazłeś – powiedziała
Julka
wciąż
zamyślona.
– A może
ty
nie masz teraz ochoty na moje towarzystwo?
– Ale Michał, nie bądź durny! Na ciebie zawsze mam ochotę! –
Chłopak, słysząc to, uśmiechnął się rozbawiony. – Nie to chciałam
powiedzieć. – Zmieszała się, gdy dotarły do niej jej własne słowa. –
Miałam na myśli to, że NA TWOJE TOWARZYSTWO zawsze mam
ochotę, w końcu znamy się całe życie, jesteś moim najlepszym
kumplem i mówiąc, że zawsze mam na ciebie ochotę, myślę tak
normalnie o twoim towarzystwie, nie, że mam na ciebie ochotę
w sensie fiki-miki… No wiesz – paplała, a jej twarz robiła się coraz
bardziej czerwona – fizycznie mnie nie pociągasz, jesteś dla mnie
jak brat, zupełnie aseksualny. – Kiedy
spojrzała na kumpla, ugryzła
się w język i ucichła. Nigdy nie wiedziała, kiedy ma się zamknąć,
gdy czuła się niezręcznie. I „fiki-miki”??? Co to do cholery za
słowo? Może dziesięcioletnie dziecko by tak powiedziało, a ona była
już prawie ryczącą osiemnastką. Jaka siara! Co się z nią, do jasnej
dupy, dzieje? To dlatego, że Michał wyskoczył na nią tak znienacka,
z tym swoim oszałamiającym uśmiechem i piękną buźką i jeszcze
piękniejszym ciałem.
– Dzięki, Julka. Wiesz, zawsze strasznie miło usłyszeć coś
takiego: aseksualny, nie pociąga nikogo, garb mu sterczy na
plecach – zażartował. – Pewnie
tak mnie opisujesz wszystkim
dziewczynom w ogólniaku i dlatego żadna mnie nie chce.
– Oj, Michał. – Przewróciła oczami i puknęła się w czoło na znak,
że chłopak ma nierówno pod sufitem. – Po pierwsze, wszystkie
babki biegają za tobą z wywieszonymi językami jak psy za kiełbasą
– „Boże, znów seksualne podteksty, co się, kuchnia, ze mną dzieje?”
– a po drugie, gadam bez sensu, bo najpierw mnie wystraszyłeś,
potem zrobiłam z siebie idiotkę, a chwilę później jeszcze większą.
Wiesz, jaka jestem, jak wpadnę w słowotok. Więc sprostowanie,
OK? – Spojrzała na niego i stwierdziła, że chłopak na pewno garbu
nie ma i aseksualny też nie jest. Wprost przeciwnie. Był wysoki
i szczupły, wysportowany, gęste włosy koloru piaskowego opadały
w nieładzie na ramiona i czoło, a szare oczy nie miały dna, można
się było w nich kompletnie zatracić. Biła od niego też pozytywna
energia, siła, charyzma, a kiedy się uśmiechał, Julce zapierało dech
w piersiach. – Jesteś całkiem, całkiem – stwierdziła
na
głos po
długiej chwili.
– To wszystko? – spytał rozbawiony. – Wpatrywałaś się
we
mnie
dobre dwie minuty, żeby stwierdzić, że jestem całkiem, całkiem?
– A czego się spodziewałeś? Że będę smyrać twoją próżność?
– Przynajmniej troszeczkę. – Uśmiechnął się, a Julka
wymownie
i ostentacyjnie pokręciła głową w prawo i lewo, powolnie
i przeciągle, dając mu do zrozumienia, żeby nie robił sobie nadziei.
– Smyrać nic ci nie będę. – „Cholera i jasna dupa, ja znów
z podtekstami jadę”. – Idę
do
domu, może starzy zmęczyli się już
krzykami albo rozdarli sobie twarze i będę miała trochę spokoju.
W tej
chwili
wiatr wyrwał z jej rąk kartkę z drogocennym
zadaniem domowym. Julka zerwała się na równe nogi, gotowa do
biegu za owocem jej ciężkiej pracy, jednak nie zdążyła zrobić nawet
jednego kroku. Nogi zaplątały się jej w ramiączka niedbale
rzuconego plecaka i legła jak długa na papę pokrywającą dach, tuż
przy nogach Michała.
– Ależ nie musisz padać do moich kolan, przecież mnie
przeprosiłaś! – zarechotał Michał.
Dziewczyna
nie bardzo wiedząc,
co i jak się stało, zrobiła zaskoczoną, głupkowatą minę i rzuciła
przez ramię:
– Odpimpkuj się! – Poza tymi słowami było już tylko słychać
ogłuszający śmiech Michała i mamrotane przez Julkę przekleństwa
skierowane do niewinnie leżącego sobie plecaka. – Wysraj se oko –
rzuciła na końcu w kierunku Michała i niezgrabnie wygrzebała nogi
z plecaka-pułapki. – Ja się tu prawie zabiłam, a ty sikasz ze
śmiechu. Pięknie! Dziękuję bardzo – udawała obrażoną.
– Sorry, ale
chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak komicznie
wyglądasz z tą zaskoczoną miną!
– No
cóż, nie wiem jak ty, ale ja rzadko się wywracam, więc
faktycznie zdziwiłam się, kiedy wstałam tylko po to, żeby zaryć
nosem w papę dachową.
– Nieprawda, ty często wywijasz coś w tym stylu, żeby mnie
posikać… Ha, ha, ha… OK, już się nie śmieję, sorry, masz rację,
miałaś prawo wyglądać na zdziwioną. – Nachylił się i podniósł
kartkę zapisaną liczbami i wyciągnął rękę do dziewczyny, żeby
pomóc jej wstać. – Za tym leciałaś, ptaszynko? – Ryknął
znowu
śmiechem.
– Bardzo śmieszne – rzuciła, ale jej usta drżały, a oczy skrzyły się
wesoło. Wyrwała kartkę z rąk przyjaciela i podeszła do drzwi
prowadzących na klatkę schodową. – Idziesz
czy zostajesz?
– Zostaję, mój ptaszku.
– Ptaszka masz wiesz gdzie – mruknęła
pod
nosem, wywołując
kolejny uśmiech na twarzy Michała i rumieniec na swojej, znów
przeklinając się w myślach za swoje dwuznaczne komentarze.
– Naucz
się lepiej lądować i nie zapomnij o koncercie.
– Serio, Michał,
po
to tu przyszedłeś? Żeby przypomnieć mi
o czymś, czego nie mogę się doczekać? Tak mi ufasz, co?
– Oj, ufam, dufam
i wierzę jak w święty obrazek z mojej
pierwszej komunii. Przyszedłem się trochę z ciebie ponabijać, bo
wiedziałem, że twój plecak ma dość tego, jak nim poniewierasz
i dziś chciał się zemścić.
– Ha, ha, bardzo
śmieszne. To ja spadam. Cześć.
Patrzył
za
nią, jak odchodziła. Długie, kasztanowe włosy wiły się
w pięknych lokach po jej plecach, sięgając pasa. Jej ruchy były
delikatne, płynne, pełne tajemniczości i wdzięku… Poza chwilami,
kiedy się wywracała bądź uderzała głową, ręką, łokciem czy
czymkolwiek innym w ścianę, znak drogowy, który każdy inny by
widział, wieszając się o rękaw na klamkach drzwi, co zawsze
rozbawiało wszystkich do łez.
Michał znał Julkę
od
zawsze. Tak jak od zawsze mieszkał na tym
samym co ona osiedlu, w tym samym co ona bloku. Ich mieszkania
znajdowały się na tym samym piętrze, a pokoje dwojga przyjaciół
były od siebie oddzielone tylko cienką ścianą. Oboje mieli balkony,
które dzieliła niska barierka, co było użyteczne, kiedy nie chcieli
używać „oficjalnych” drzwi. Było to bardzo pomocne, szczególnie
w sytuacjach, gdy rodzice Julki wszczynali późną nocą awantury.
Wtedy właśnie dziewczyna korzystała z drzwi balkonowych. Jeden
zgrabny skok przez barierkę albo, jak w jej przypadku, nieporadne
i powolne przelezienie przez nią i była w pokoju Michała, bez
budzenia i martwienia jego rodziców. Michał nigdy nie odmówił jej
noclegu czy wsparcia moralnego, a jego pokój był dla niej obietnicą
spokoju, bezpieczeństwa i ciepła.
Kiedy
Julka wróciła do domu, już w przedpokoju dało się
zauważyć ślady awantury. Dziewczyna pozbierała z podłogi
upomnienia za niezapłacone rachunki i odłożyła je na mały stolik na
klucze. Ojciec dziewczyny od wielu lat nie miał stałej pracy. Za
każdym razem gdy tylko coś znalazł, zwalniano go po tym, jak
stawił się w pracy kompletnie zalany albo tak skacowany, że nie był
w stanie pracować. Czasami, chcąc uniknąć pójścia do biura na
rauszu, dzwonił i kłamał, że jest chory, ale to długo też nie działało,
bo kto by chciał zatrudniać kogoś, kogo częściej w pracy nie ma niż
jest. Na wszystko pracowała matka dziewczyny, ale i tak większa
cześć jej zarobków szła na alkohol. To Julka musiała się martwić
zakupami, opłatami za rachunki, sprzątaniem… Jej rodzice martwili
się tylko wtedy, gdy nie mieli już co pić.
Dziewczyna
zajrzała do pokoju matki. Spała twardo i wyglądała
całkiem potulnie i bezbronnie. Patrząc na nią teraz, nikt by nawet
nie podejrzewał, że pół godziny wcześniej krzyczała z furią i rzucała
czym tylko popadnie, robiąc awanturę o niezapłacone rachunki.
Ojciec wziął od niej pieniądze parę tygodni wcześniej i obiecał, że
zapłaci za gaz, ale jedyne, co było na gazie, to on sam, przez dwa
następne dni. Julka przykryła matkę kocem i zajrzała do pokoju
ojca. Ten spał na fotelu, głośno chrapiąc, ale gdy dziewczyna
próbowała wyciągnąć pilota z jego ręki, przebudził się i stwierdził
że nie śpi, tylko ogląda film. Co prawda w telewizji leciała opera,
ale Julka nie miała zamiaru wdawać się w bezsensowne dyskusje
i kłótnie. Poszła do kuchni i przygotowała dzban malinowego soku.
Ledwie zdążyła usiąść na twardym taborecie, a już podniosła się
z niego nerwowo. Ktoś był w łazience i wymiotował. – Matka –
pomyślała dziewczyna. – Ale co mnie to obchodzi?! Cierp ciało,
skoroś chciało! Pijesz, to rzygasz, proste i logiczne… Cholera, kogo
ja oszukuję? Zrobię jej herbaty miętowej, bo mi się jeszcze
staruszka na śmierć zarzyga. Czemu mi jest zawsze żal tych, którzy
na to nie zasługują? – skarżyła się sama sobie.
Kiedy
matka wyszła z łazienki, na stole czekał już na nią kubek
gorącej herbaty. Kobieta usiadła na krześle obok córki i powoli piła
gorący napój. Pijani rodzice byli dla Julki chlebem powszednim, tak
jak to, że to ona opiekowała się nimi, a nie oni nią. To ona słała im
łóżka, przygotowywała posiłki i pilnowała, żeby nie spóźnili się do
pracy, jeśli czasami oboje ją mieli, bo przeważnie to matka
dziewczyny zarabiała na chleb, mimo że i ona miała problem
z alkoholem, więc może raczej trzeba by było powiedzieć, że to na
wódkę, nie na chleb zarabiała. W tym domu to córka przejęła rolę
rodzica, wydzwaniała po nocach, że już pora przyjść do domu
i spać, bo jest późno, a rano trzeba iść do pracy. Nienawidziła tego
z całego serca, ale nie widziała innego wyjścia – gdyby ona nie
zarządzała wszystkim, ich życie byłoby sto razy gorsze.
Matka
dziewczyny dopiła herbatę, posłała córce rozmyty
uśmiech i poszła spać. Julka głęboko westchnęła, przeklęła parę
razy pod nosem, przysięgła sobie kolejny raz, że nie będzie się
sama nad sobą użalać, bo życie to dziwka, i poszła spać.
Ewka
siedziała w swoim pokoju z kubkiem gorącego kakao
i porcją naleśników na kolanach. Po kolejnej kłótni z ojcem, chcąc
się uspokoić, włączyła swoje ulubione CD z polskimi rockowymi
klasykami z lat dziewięćdziesiątych i podśpiewywała sobie pod
nosem do piosenki Iry. Mogła sobie pozwolić na tę przyjemność
tylko dlatego, że jej ojca nie było w domu, inaczej znowu by się
czepiał. W domu została z bratem, którego nie mogła strawić, gdyż
był stuprocentową kopią ojca: egoistycznym, ograniczonym
tyranem, który uwielbiał mieć wszystko pod kontrolą. Jedyną
różnicą, jaka była między tymi dwoma neandertalczykami, był wiek
i to, że jej młodszy brat zamiast zmarszczek na twarzy miał
pryszcze.
W chwili,
kiedy
dziewczyna zaczęła się już powoli uspokajać,
Andrzej wpadł do jej pokoju jak burza, wydarł się jej prosto do
ucha, krzycząc: „Wyłącz to gówno!”, po czym sam podbiegł do
odtwarzacza, wyłączył go i usiadł naprzeciw siostry, patrząc na nią
prowokacyjnie. W Ewce wciąż gotowało się po kłótni z ojcem, a tu
ten smarkacz wchodzi do jej pokoju, wyłącza jej muzykę i otwarcie
prowokuje ją do kłótni!!! To był wielki błąd z jego strony!
Dziewczyna była teraz wściekła i niebezpieczna, stanęła przed
bratem uzbrojona w gorące kakao w jednej ręce i talerz
z naleśnikami w drugiej. Przez jej głowę błyskawicznie przelatywały
myśli. – Kakao na niego nie wyleję, w końcu jako jedyna z rodziny
nie jestem psychopatką, a naleśników mi szkoda na ten zakuty łeb –
pomyślała. Spojrzała na brata z góry i z satysfakcją stwierdziła, że
widzi strach w jego oczach – pewnie spodziewał się strasznej
zemsty z jej strony. To jej wystarczyło. Postanowiła, że nie będzie
zniżać się do jego poziomu i z powrotem usiadła na sofie.
Kiedy
Andrzej zrozumiał, że wygrał, rzucił do siostry niby od
niechcenia:
– Dobrze, że się odsunęłaś,
bo
śmierdzi od ciebie klozetem.
Tego
już było za wiele! Ewka podbiegła do brata i oszczędzając
naleśników i kakao, dokonała zemsty, plując chłopakowi na sam
czubek głowy. Kiedy w pełni do niej dotarło, co zrobiła, i zobaczyła
jego wściekłe spojrzenie, wzięła nogi za pas i uciekła do łazienki.
Mimo że Andrzej był młodszy, był zdecydowanie większy i silniejszy
od niej, a ona nie chciała znowu skończyć z siniakami od bójki.
Zamknęła drzwi na zasuwkę, usiadła na brzegu wanny i oceniła
straty.
– Cholera, przez tego gnojka zgubiłam jednego naleśnika –
mruknęła sama do siebie. – No
cóż, trzema może też się najem.
Przynajmniej tu mi nie będzie działać na nerwy ten pryszcz
zasmarkany.
Dziewczyna
przesiedziała w łazience prawie godzinę, ale nie był
to czas zmarnowany. Zanim wyszła ze swojego schronu, stworzyła
prawdziwe dzieło sztuki na swojej głowie. Zużyła do tego cztery
lakiery koloryzujące, pół tubki brokatu i masę żelu do włosów.
– Ciekawe, co ojciec by zrobił, gdyby mnie teraz zobaczył. –
Uśmiechnęła się złośliwie do lusterka. W tej chwili usłyszała, że
brat wychodzi z domu, więc wreszcie mogła wyjść z łazienki
i zadzwonić do przyjaciółki. Podeszła do telefonu i wykręciła numer
do Julki. – Wpadniesz
?
– Już
chyba
późno…
– Nie
martw się, moich starych nie ma w domu.
– OK, będę
za
pięć minut.
Dziewczyny
mieszkały w tym samym bloku i widywały się
codziennie. Były dla siebie jak siostry i mimo że czasami się kłóciły,
na dłuższą metę nie potrafiły bez siebie żyć. Przy tym rozumiały się
doskonale, gdyż zarówno Julki jak i Ewki rodzice pili jak wielbłądy
i wokół alkoholu obracało się ich życie. Dobrze było wiedzieć, że ma
się kogoś, komu można było powiedzieć, że starzy się zalali, a ten
ktoś nie spojrzy na ciebie pytająco albo, co gorsza, z zażenowaniem
czy politowaniem…
Ewka
usłyszała ciche stukanie do drzwi. Julka, tak jak obiecała,
zjawiła się po kilku minutach.
– Właź,
kobietko, ojca
i juniora z piekła rodem nie ma w domu,
moja matka wróciła pięć minut temu, wyczerpana męczeniem
z sąsiadką butelki wódki cytrynowej, więc poszła spać.
– Widzę, że się nudziłaś. – Julka
uśmiechnęła się, patrząc na
kolorowe włosy kumpeli.
– Myślisz?
Przez
tego pryszczatego wyrostka przesiedziałam pół
mojego życia w kiblu! Nie dziwota, że dziś do mnie wyjechał
z tekstem, że śmierdzi ode mnie klozetem… Julka, czy ode mnie
śmierdzi klozetem? Ten mój pryszczaty brat serio zaczyna mi leźć
na psychikę. Kropka w kropkę wykapany tatuś. Serio, chyba zacznę
sobie szukać nowego miejsca do mieszkania.
– Zawsze
możesz wpaść do mnie.
– Zawsze
wpadam, Julka. Do ciebie. Pewnie masz tego już dość.
– Spoko, nie
przejmuj się. Jak jesteś u nas, moi starzy
przynajmniej nie wydzierają się wniebogłosy i wtedy ja nie muszę
przenosić się do Michała. Zawsze lepiej rodziców nie słyszeć niż
słyszeć.
– Głęboka myśl.
– Dzięki.
– Myślę, że
Kogut
pochwaliłby cię za to, co masz na głowie.
– Kogut! Niech
tylko słowo powie, niech się chociaż zmarszczy
nie tak jak trzeba, to pożałuje!
– Ewa, spokojnie, nie
nakręcaj się tak! A w ogóle to i tak wiem,
że tak naprawdę go uwielbiasz. Oboje jesteście z tej samej gliny
ulepieni. Uparci i rąbnięci za mocno w głowę.
– Jak to możliwe, że Michał i Kogut w jednym mieszkali domku,
a są tacy inni? Ci sami rodzice, chyba że ich mama kiedyś zaszalała,
w co wątpię, bo to porządna kobita, tak samo wychowani, a jaka
między nimi różnica! Michał – szare oczy i niemal blond włosy,
Kogut – zielone
oczy i włosy… Ani już nie pamiętam, jakiego koloru
są naprawdę, tak często je zmienia… Michał jest taki normalny,
Kogutowi ciągle odwala, Michał jest dobrze wychowany i zawsze
pomoże, a Kogut….
– Oj przestań! – wtrąciła się Julka. – To
brzmi, jakby Kogut był
czarną owcą w rodzinie, a przecież to najzabawniejszy i najbardziej
zwariowany człowiek, jakiego znamy! I on też jest dobrze
wychowany i miły. Czyżbyś wczoraj przegrała konkurencję
doszczypywania i teraz musisz trochę psów na nim powieszać, żeby
poczuć się lepiej?
– Spadaj, ja
nigdy nie przegrywam!
– Jasne – mruknęła Julia. Tych dwoje ciągle się sprzeczało
i wyglądało na to, że nie mogą się znieść, a tak naprawdę nie mogli
bez siebie wytrzymać ani jednego dnia. – Dobra, lepiej
mi powiedz,
jak ci dziś było. Wydarzyło się coś ciekawego?
– A tam,
te
same nudy, co zwykle. Miałam znów przeszkolenie
wojskowe u ojca. Nie podobało mu się jak posprzątałam swój pokój,
wiesz, że ma bzika na punkcie czystości, no więc zrobił mi
wojskowy nalot, samolot czy jak on to tam nazywa. Pozwalał mi
wszystko z półek i kazał sprzątać od nowa. Myślałam, że mnie
piorun jasny z nieba trafi, ale posprzątałam, żeby mieć święty
spokój. Przyszedł drugi raz na kontrolę i drugi raz wszystko
powywalał. Ja nie zapanowałam już nad swoją długo hodowaną
nerwicą i mu powiedziałam, co myślę o jego metodach
wychowawczych serwowanych po litrze wódki, no i wiadomo,
dostałam za to po łbie. Żeby mu nie dawać satysfakcji,
uśmiechnęłam się, jakby nic się nie stało, a on wtedy zamachnął się
drugi raz. Masochistką jeszcze nie jestem, więc wzięłam nogi za
pas, ale w przedpokoju potknęłam się o dywan i resztę drogi
przebyłam na czworaka, zaliczając po drodze kopniaka. Potem
zamknęłam się w kiblu i medytowałam na sedesie przez godzinę.
Czasami naprawdę myślę, że w kiblu spędziłam większość mojego
życia. Może powinnam tam sobie powiesić jakieś plakaty
Gadowskiego, niech się tam pięknie na mnie uśmiecha i mi humor
poprawia…
– Oj, Ewe Konewek, lepiej w kiblu niż na psychiatrii. Mazać się
nie możesz, bo życie to suka i ty też musisz być suką, żeby przeżyć.
Ale dla przyjaciół suką nie bądź, bo przyjaciół mieć nie będziesz.
Widzisz, ja niedawno miałam latające talerze w domu, a nie
marudzę. Pamiętaj, że w nocy idziemy na cmentarz. Posiedzimy,
pogadamy z duchami, odreagujemy… – Julka
zamilkła, bo do pokoju
weszła właśnie matka Ewki, „zmęczona” wizytą u sąsiadki.
– Cześć, dziewczyny – wybełkotała z rozmazanym uśmiechem
na
ustach, po czym przeszła pokój wzdłuż i wszerz, rozglądając się
nieprzytomnie na boki, potem bąknęła, że idzie gotować i ruszyła
niepewnym krokiem do drzwi, już od połowy pokoju próbując
sięgnąć klamki.
– Nieźle – szepnęła Ewka. – Szukała ćwiartki wódki, którą tu
zostawiła, ale chyba było jej głupio wyciągnąć przy tobie. Wiesz,
ona nadal się kryje z piciem przed ojcem, a ten palant, fakt, na oczy
jeszcze nie przejrzał. Matka się nachmieli, potem prześpi się
godzinkę po południu, a jak ojciec wróci z pracy, też podchmielony –
ma
się rozumieć, matka już jest na chodzie i tylko biega co chwilę
do piwnicy, żeby sobie łyknąć. W głowie się nie mieści, ile butelek
zawsze znajdę w pralce albo w łóżkach, w szufladzie ze skarpetami,
pod zlewem… Matka je chowa, żeby ojciec nie zajarzył. Czasami mi
się wydaje, że on wie, tylko się krzywi, jakby nie wiedział, bo nie
chce żeby się coś zmieniło i awantur codziennie pewnie nawet jemu
się nie chce robić. Matka jest kurą domową, posprząta, popierze,
ugotuje, a reszta go nie obchodzi… Czasami normalnie im
współczuję bardziej niż sobie.
– No, smutne
to jest, kurde, ale nie łap dołów, przeżyjemy. Ja już
idę, bo zdecydowanie nie mam ochoty na spotkanie z twoim ojcem,
bez urazy.
– Żadnej
urazy, ja
to absolutnie rozumiem, też nie mam ochoty
widzieć mojego starego, ale niestety jeszcze tu mieszkam. OK, to
jesteśmy umówione. Do zobaczenia wieczorem.
– Pa.
Julka
czekała na przyjaciółkę siedząc na balkonie i wpatrując się
w gwiazdy. Po chwili zobaczyła na dole Ewkę i migające światło
latarki. Wychyliła się przez barierkę, żeby pomachać koleżance,
chwyciła w biegu sweter i świeczkę i pobiegła na dół, zeskakując po
dwa schody na raz. Noc była ciemna, ale dziewczynom wcale to nie
przeszkadzało. Oświetlały sobie drogę starą, metalową latarką,
którą Ewka zabrała z piwnicy, i rozmawiając o niewyjaśnionych
zjawiskach paranormalnych, ufoludkach i duchach, podążały na
cmentarz. Kiedy były już przy cmentarnej bramie, nie miały w sobie
tyle odwagi co na początku wyprawy. Historie, które sobie
opowiadały, sprawiły, że obie dziewczyny miały gęsią skórkę i czuły
się trochę nieswojo. Do tego na cmentarzu nie paliło się tyle zniczy
co zwykle i było zupełnie ciemno. Dziewczyny walcząc z wiatrem,
zapaliły znicz, przykryły go pokrywką i umiejscowiły pod wielkim
krzyżem, po czym obie usiadły na ławce obok. Tego dnia jednak nie
czuły spokoju i wyciszenia. Atmosfera była jakaś inna, obca, zimna
i niepokojąca. Na dodatek latarka, która dodawała im otuchy,
zaczęła niebezpiecznie migać, a po chwili zupełnie zgasła.
– Cholera, przecież włożyłam nowe baterie! Co za złom! –
denerwowała się
Ewka. Julka
też mocno przejęła się brakiem
światła. Znicz, który przyniosły, nie dodawał za bardzo otuchy.
Julia
nigdy dotąd nie bała się cmentarza, ale dziś było inaczej…
Może dlatego, że było tak strasznie ciemno. Silny wiatr pogasił
większość świeczek pozostawionych na grobach. Dziewczyna
wpatrywała się w delikatne, czerwone światełko migające kilka
metrów od nich. Był to palący się znicz, który stał w okienku
kostnicy, znak, że leżą tam czyjeś zwłoki. „Świeże zwłoki, świeże
zwłoki” – dudniło w głowie Julki. – Jak to okropnie brzmi, tak
nieludzko – myślała, a po jej plecach przebiegł nieprzyjemny
dreszcz. Wiatr hulał po cmentarzu i szarpał korony drzew, wydając
dźwięki przypominające wycie i zawodzenie, zupełnie jakby ktoś
skarżył się, prosił o pomoc bez nadziei, że ją otrzyma. Wiatr zawsze
wywoływał w niej niepokój i strach, tak jakby przed czymś
przestrzegał, jakby zapowiadał, że wkrótce stanie się coś złego, jak
w momentach, kiedy silny wiatr zbiera się tuż przed wielką burzą –
najpierw cisza i spokój, a potem trzask-prask, zrywa się, a później
następuje już tylko chaos, błyskawice i gromy z nieba.
– Julka? – szepnęła Ewka.
– No? – odpowiedziała
szeptem
przyjaciółka.
– Czujesz
to, co ja?
– A co, pierdzisz? – próbowała zażartować.
– Nie tym razem. – Ewka uśmiechnęła się pod nosem. – Jakoś
mi
tu dziwnie dzisiaj.
– To
znaczy?
– No…
Nie
wiem. Dzisiaj jest jakoś inaczej, nigdy przedtem się
nie bałam, a dziś mi się aż kolana trzęsą, a serce jakby do wyścigów
się przygotowywało. Jest tu jakoś obco i czuję się nieswojo.
– Masz
rację. Do tego ja mam schizy, że ktoś jest w pobliżu i nas
obserwuje. Wiesz, czasami masz takie uczucie, że ktoś gdzieś na
ciebie patrzy i ty to czujesz, odwracasz się w tę stronę, z której
czujesz te wibracje, a tam ktoś się na ciebie gapi. No i ja czuję, że
ktoś gdzieś się na nas gapi, ale jest tak ciemno, że nic nie widzę.
– Nie mów takich rzeczy, bo włosy mi się na nogach jeżą! Do
tego parę razy zdało mi się, że słyszę jakieś szuranie. – Julka
roześmiała się, słysząc te słowa. – Co cię tak bawi?! – Ewka
spojrzała na nią ze strachem w oczach.
– Przypomniała
mi
się piosenka Kazika, jak w mordę strzelił na
tę okazję, o umarlakach, którzy szurając nogami, przychodzą po
ludzi.
– Rzeczywiście, piosenka pasuje do sytuacji jak ulał, tylko mam
nadzieję, że żadni umarli nie przyjdą, bo bym chyba w stringi
narobiła – odpowiedziała Ewka, rozglądając się dookoła. – Boże,
Julka! – krzyknęła nagle przerażona. – Ktoś chyba za mną stoi!
Czułam klepnięcie w plecy! W tym momencie dziewczyny zaczęły
wrzeszczeć wniebogłosy. Momentalnie zerwały się na równe nogi,
ale coś szarpnęło je do tyłu, zmusiło, żeby z powrotem usiadły na
ławce i zatkało im usta. Teraz jakiś trup będzie chciał nas zabić –
myślała przerażona Ewka, próbując się wyswobodzić.
Serce
waliło
jej jak młotem i ledwo nadążała oddychać. Nagle do jej głowy
wpadła myśl, jasna i silna: „Broń się, cieniasko! Nie siedź, nie
panikuj! Broń siebie i swoją przyjaciółkę!”. W dziewczynę wstąpiły
niesamowite siły. Wyrwała się napastnikowi z ucisku i z ogromnym
impetem odepchnęła go od siebie. Miała wrażenie, że „to”, co ją
trzymało, upadło na ziemię. Miała też wrażenie, że „to” przeklęło
całkiem po ludzku, ale w tej chwili nie było czasu na myślenie. Był
czas na mordobicie i obronę przyjaciółki! Z krwią buzującą w żyłach
podbiegła do Julki z zamiarem powtórzenia poprzedniej akcji,
jednak „to” drugie „coś”, co miało być zaatakowane, samo, bez
żadnego sprzeciwu odsunęło się w bok i przemówiło znajomym
głosem:
– Ewka, nie szalej, to tylko my! – Dziewczyna
stanęła jak wryta
i przez chwilę miała mało inteligentną minę. Julka zaczęła śmiać się
nerwowo, a Ewka wciąż próbowała zrozumieć.
– Michał? – spytała w końcu, rzucając słowa w gęstą ciemność.
– I Kogut – odpowiedział
jej
ktoś, kto, jak jej się wydawało, leżał
na ziemi obok jej nóg i śmiał się pod nosem. Teraz ja oświeciło. „To
coś“, co odepchnęła przed chwilą od siebie, to nie był żaden
umarlak, tylko Kogut, brat Michała. I wcale jej się nie wydawało, że
upadł i zaklął siarczyście, to był fakt. Drugą osobą, od której chciała
uwolnić Julkę, był Michał! Teraz wreszcie rozumiała… Chociaż nie,
niezupełnie.
– Czy was totalnie pogrzało po tych neandertalskich
móżdżkach?! – wydarła się. – Myślicie, że
to
było zabawne?! O mało
nie padłam na zawał! Przecież komuś mogło się coś stać! Moje
piękne nowe stringi mogły ucierpieć!
– Nie chcieliśmy was przestraszyć – zaoponował Michał.
– A jeśli komuś miałoby się coś stać, to prędzej nam niż wam –
dorzucił Kogut. – Tak
mi przyrżnęłaś, że wylądowałem na glebie!
Jesteś niebezpieczna dla otoczenia!
– Zaraz mogę zademonstrować, jak bardzo – zagroziła Ewka. –
Kretyńskie żarty!
– Ewa, ucisz się na chwilę i pozwól nam wytłumaczyć – zaczął
Michał. – Wcale
nie chcieliśmy was przestraszyć, nie po to się tu
ciągnęliśmy za wami.
– Jasne – rzuciła Ewka.
– Poczekaj, daj mu się wytłumaczyć – odezwała się
wreszcie
Julka, której przeszła faza nerwowego śmiechu.
– Dzięki, Julka, chociaż
ty
się na nas nie wydzierasz.
– Poczekaj, może
jeszcze
będę miała okazję. Jeżeli twoje
wytłumaczenie będzie głupie, lepiej bierz nogi za pas.
– Już tłumaczę.
Matko, obu
wam się chwilowo pogorszyło,
wyluzujcie troszkę. Wiemy z Kogutem, że macie tę swoją tradycję
chodzenia na cmentarz pod koniec każdego miesiąca.
– No i?! – niecierpliwiła się Ewka.
– Ewka, spokojna
twoja rozczochrana, wdech i wydech, daj mi
mówić. Wiem, że teraz adrenalina w tobie buzuje, ale nikogo już bić
nie będziesz. Przynajmniej nie dziś.
– To się jeszcze zobaczy – zagroziła,
ale
posłusznie zaczęła
głęboko oddychać, przestępując z nogi na nogę.
– Ostatnio słyszeliśmy, że włóczy się tu jakaś walnięta grupa
satanistów i niszczy nagrobki na tym cmentarzu – próbował
kontynuować Michał,
ale
Ewka znów mu w tym przeszkodziła.
– Chyba nie myśleliście, że to my?! – krzyknęła oburzona.
– Dasz
mi dokończyć?
– Zastanowię się.
– Nie, Ewa, nie
myśleliśmy, że to wy.
– Mów za siebie – wtrącił
Kogut
z zaczepnym uśmieszkiem,
masując obolały zad.
– Po prostu nie chcieliśmy, żebyście na nich gdzieś tu wpadły –
kontynuował Michał, ignorując brata. – Ci
debile przychodzą tu
totalnie nawaleni i naprawdę im odbija. Gdyby was tu spotkali, nie
wiadomo, jak by się to skończyło. Dogadaliśmy się więc z Kogutem,
że przyjdziemy sprawdzić, czy wszystko jest OK.
– Więc po co się zakradaliście jak te zboki? Po co nas
zachodziliście od tyłu i na jaką cholerę zatkaliście nam usta?
Naoglądaliście się za dużo filmów czy co? – krzyczała wciąż
nabuzowana
Ewka.
– Wcale
się nie zakradaliśmy! Szliśmy normalnie! A usta wam
zatkaliśmy, bo zaczęłyście krzyczeć, jakby was ze skóry obdzierali!
Gdyby usłyszał was stróż, pewnie by was wziął za satanistki
i wylądowałybyście na policji.
– Tutaj jest stróż? – zdziwiła się Julka.
– Od
dwóch tygodni. Jak zaczęły się te satanistyczne obrządki na
cmentarzu, burmistrz zatrudnił jakiegoś byłego policjanta, żeby to
wszystko kontrolował.
– Nic o tym nie wiedziałam – zawyła udobruchana Ewka. – Więc
wy
tak naprawdę przyszliście tu dlatego, że się o nas martwiliście?
To takie słodkie! Kogut, nie wiedziałam, że z ciebie taki dobry
chłopiec!
– Ja
się nie martwiłem, tylko chciałem zobaczyć, jak uciekacie
przed stróżem-kapciem.
– Jasne, Kogut, nie
wykręcisz się z tego. Lubisz nas. Hi, hi.
– Nie bądź dziecinna, Ewka! – odpowiedział z lekkim
zażenowaniem w głosie. Po krótkiej walce ze starą latarką,
Kogutowi wreszcie udało się ją włączyć. – Bateria się przesunęła –
bąknął pod nosem, włączając i wyłączając latarkę. – Ewka, ależ
ty
masz cios! Będę miał ogromnego siniaka na…
– Gdzie? – Ewka
uśmiechnęła się złośliwie.
– Na mojej zgrabnej pupce – roześmiał się poszkodowany. –
Musisz pocałować, to przestanie boleć – zażartował. – No, Ewa,
pocałuj
mnie
w moje cztery zgrabne litery!
– Kogut, draniu! Jak możesz się tak odzywać do damy? – wypaliła
Ewka.
– Damy?! Ha, ha! Czy
damy rzucają rosłym facetem o ziemię jak
piórkiem, nabijając mu przy tym siniaka na zadzie?!
– Kogut!!! – wrzasnęła. – Zamknij
się już!
– Uuuu, jaka dziś jestem drażliwa – mruknął pod nosem Kogut
i skrzywił się. – OK, już
nic
nie mówię.
– Poczekaj, muszę sobie to zapisać w pamiętniku, bo pierwszy
raz w życiu słyszę od ciebie taką obietnicę – rzuciła
zaczepnie
Ewka, spoglądając na Koguta, który bawił się latarką, i chcąc nie
chcąc, jak bardzo nie byłaby na niego wkurzona, musiała przyznać,
że jest z niego cholernie przystojny chłopak. Wysoki, szczupły,
z roztrzepanymi włosami, których kolor co chwilę zmieniał,
z zielonymi oczami pełnymi pasji, buntu i żądzy życia oraz
kształtnymi ustami wyglądał strasznie pociągająco. Czasami, kiedy
był czymś zafascynowany i o tym opowiadał, z jego oczu biły iskry,
a jego spojrzenie przyprawiało o zawrót głowy i odbierało dech
w piersiach. Tak… Ewka zdecydowanie nie mogła nawet na niego
patrzeć…
– Chodźmy do domu – zaproponowała Julka. – Na
dziś mam dość
wrażeń.
W drodze
do
domu wszyscy rozmawiali o koncercie, który
Michałowi udało się załatwić dla ich zespołu. Michał był wokalistą
i grał na gitarze elektrycznej, na perkusji grał Kogut, a dwaj
pozostali członkowie grupy – Radek i Mariusz – grali na klawiszach
i drugiej gitarze, ale tylko Radek należał do paczki i był stałym
członkiem zespołu. Mariusz był albo go nie było, jak sobie sam
zażyczył, i z nim chłopacy spotykali się tylko na próbach lub małych
koncertach, które urządzali w garażu dla ludzi z osiedla.
To
miał być pierwszy koncert chłopaków w pubie, z prawdziwą
widownią i prawdziwą sceną i wszyscy byli bardzo podekscytowani.
Ewka z Kogutem szli na przedzie, jak zwykle złośliwie sobie
docinając i szturchając się co chwilę, a Julia z Michałem szli za
nimi. Julka po fazie nerwowego śmiechu przeszła w fazę milczenia.
Od pewnego czasu nie czuła się już tak swobodnie w obecności
Michała jak niegdyś. Teraz, idąc z nim, rozmyślała czy dobrze
wygląda, czy nie sterczą jej włosy, czy z makijażem jest wszystko
OK, jak pachnie, czy stąpa krok za krokiem z wystarczającą gracją,
czy może idzie jak kobyła. Co chwilę poprawiała włosy i nerwowo
dotykała bransoletki. Kiedyś tak nie było. Kiedyś nie obchodziło jej,
jak wygląda, kiedy jest z nim, nie martwiła się roztrzepanymi
włosami, plamą na dżinsach i tym, jak się porusza. Kiedyś też spała
w jego pokoju, w jego łóżku bez skrępowania, bez głupich myśli, po
prostu, jak kumpela. Wszystko było czysto platoniczne, kumpelskie,
prawie siostrzano-braterskie, ale teraz, za każdym razem, gdy jej
rodzice się kłócili, musiała długo się zastanowić, zanim przeszła
balkonem do pokoju chłopaka. Teraz wolała, gdy Michał spał na
ziemi w śpiworze, bo gdy spał przy niej, gapiła się na niego
godzinami, nie mogąc zasnąć. Michał ostatnio jakby to
podświadomie wyczuwał i już od jakiegoś miesiąca, za każdym
razem, gdy Julka przyszła do niego wieczorem, rozkładał sobie
śpiwór na podłodze i właśnie tam spał, nie musiała go nawet o to
prosić. Prawda była taka, że głęboka przyjaźń, jaka łączyła ją
z Michałem, zmieniała się z jej strony w miłość i bardzo ją to
niepokoiło. Długo nie chciała się sama sobie do tego przyznać, ale
w końcu poddała się i sama sobie powiedziała, że albo musi go
kochać, albo jest z nią coś nie tak. Gdy czuła go blisko siebie, ręce
zaczynały się jej pocić, oddech stawał się szybki i płytki i często
czuła, że nie może panować nad lekkim drżeniem kolan i uczuciem
pustki w żołądku, a ta pustka w żołądku zdecydowanie nie była
głodem… a przynajmniej nie takim, który by można było zajeść
kanapką. Teraz, gdy był blisko, miała ochotę go dotykać w inny
sposób niż dotychczas. Chciała go czuć bliżej, tak blisko, jak tylko
się da, całować go do utraty tchu i zatracić się w jego zapachu… To
wszystko ją paraliżowało i przerażało, nie wiedziała, jak ma się
zachowywać, bała się, że zdradzi ją jej spojrzenie, jakiś ruch, dotyk,
więc próbowała wszystko kontrolować, doprowadzając samą siebie
w ten sposób do paranoi. Michał był jedną z niewielu osób, którym
bezgranicznie ufała i którego kochała platonicznie… zanim zaczęła
go pragnąć fizycznie. Dorastając w domu, w którym nikt nigdy nie
nauczył jej, co znaczy słowo „kocham”, myślała że nigdy nie będzie
zdolna kogoś tak zwyczajnie pokochać i tak zwyczajnie mu zaufać.
Z Michałem było to naturalne, był jej ostoją, jej bohaterem, jej
przyjacielem i powiernikiem… A teraz miała tajemnicę, której nie
mogła mu wyjawić – kochała go inaczej niż do tej pory. Nie chciała
stracić przyjaciela, któremu tak ufała i na którego zawsze mogła
liczyć. Nie mogła pozwolić na to, żeby Michał czegokolwiek się
domyślił, nic między nimi nie może się zmienić. Gdyby ją odrzucił
i straciłaby jego przyjaźń, wszystko by w niej umarło i nigdy by nie
znalazła nikogo, kto mógłby jej dać to, co dawał jej Michał.
– Julka, jest
ci zimno?
– Hmmm
?
– Cała się trzęsiesz, weź mój sweter.
Była
tak
zamyślona, że nie czuła zimna. Michał zdjął sweter
i pomógł jej go założyć. Pachniał przepięknie, był wciąż ciepły od
jego ciała, co przyprawiło Julkę o zawrót głowy. – Coraz gorzej ze
mną – myślała. – Muszę się opanować, bo źle się to skończy, na
przykład gwałtem – uśmiechnęła się sama do siebie, próbując sobie
wyobrazić, jak ona, drobna i niezbyt silna, próbuje rzucić Michała
na łóżko. – Niewykonalne, a szkoda. Dobrze, że już prawie jesteśmy
w domu, mogę wziąć zimny prysznic. Jeszcze tylko jedna mała
tortura, trzeba się z nim pożegnać – pomyślała. Stanęła naprzeciw
Michała, ten nachylił się nad nią i delikatnie musnął ustami jej
policzek, niebezpiecznie blisko jej ust.
– Dobranoc – szepnął, zaglądając
jej
głęboko w oczy, co sprawiło,
że nogi zaczęły się jej trząść.
– Pa – odpowiedziała i ruszyła w stronę
klatki
schodowej
kontrolowanym krokiem, powstrzymując się od biegu. Chciała już
być z dala od niego, by nie czuć tego strasznego i cudownego ciepła
i pulsowania w jej ciele, a w tej samej chwili chciała zarzucić na
niego ramiona, wtulić się w niego i kochać go po raz pierwszy
w swoim życiu fizycznie, intensywnie i gorąco.
Był środek nocy, a Julka
nie
mogła zasnąć. Miała wrażenie, że
lata całe przewraca się z boku na bok, próbując sobie znaleźć
wygodniejszą pozycję, która przyniesie jej sen. Przez kilka minut po
tym, jak się położyła słyszała, że Michał obok, w swoim pokoju, gra
na gitarze. Sweter, który jej pożyczył, leżał na fotelu koło jej łóżka
i roztaczał swą woń po całym pokoju.
– Szlag by trafił ciebie i twój sweter – zaklęła pod nosem. – Nic
z tego, nie zasnę.
Zapaliła nocną lampkę i spojrzała
na
zegarek, była pierwsza
w nocy. Zwlekła się z łóżka i poczłapała do kuchni z zamiarem
wypicia kubka ciepłego mleka. Jej ojciec spal ululany butelką
wódki, a matki jeszcze nie było, jednak Julka nie martwiła się o nią,
bo wiedziała, jaka jest przyczyna jej nieobecności. Imieniny
koleżanki i parę butelek wina. Dotarła do lodówki, otworzyła ospale
drzwiczki i wyciągnęła karton mleka. Zapalając gaz, oparzyła się
i zaklęła znowu pod nosem, potem garnek spadł jej na podłogę,
robiąc straszny hałas, a kiedy chciała nalać mleko do garnka, ręce
jej się poślizgnęły na mokrym kartoniku i część zawartości wylała
się na podłogę.
– Ależ ze mnie ślamazara – jęknęła i poszła
po
szmatkę.
Kiedy
wycierała kałużę mleka, ze szmatki wylazł okropny, wielki
pająk z długimi, cienkimi nogami. Julka odskoczyła z obrzydzeniem
i walnęła głowa o stół aż zahuczało. Usiadła rozcierając sobie
obolałe miejsce, zdziwiona bliskością mebla.
– Przez moje ślamazarstwo w końcu głowę sobie rozbiję –
mamrotała pod nosem. – Albo
rękę sobie przysmażę, zapalając gaz,
albo się utopię w tym cholernym mleku!
Po
chwili zastanowienia zrezygnowała z ciepłego napoju i wypiła
szklankę wody. Wracając do pokoju, usłyszała, że ktoś majstruje
przy drzwiach wejściowych, próbując, jak się mogła domyślać,
trafić kluczem w dziurkę od zamka.
– Mamusia wróciła – skomentowała
uszczypliwie
sytuację.
Po
dość długim zmaganiu się z zamkiem, kobiecie wreszcie udało
się otworzyć drzwi. Weszła do przedpokoju chwiejnym krokiem,
szepcząc do siebie:
– Dylgo nigogo nie obudzić, po dzichutku, po dzichutku. –
Starała się wypełnić
swoje
postanowienie, skradając się na palcach,
jednak nic z tego nie wyszło, bo pęk kluczy wypadł jej z rąk, a kiedy
próbowała je podnieść, zahaczyła o odstający róg dywanu
i z impetem upadła na podłogę. Julka, która obserwowała całą
scenę zza wieszaka na kurtki, nie mogła się powstrzymać od
śmiechu. Jej matka dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie jest
sama w przedpokoju i zaczęła się ślamazarnie podnosić z podłogi
z zaskoczoną miną.
– Teraz już wiem, po kim jestem taką niezdarą – skwitowała
Julia.
– Dżeźć, córka, pomóż
mi
zdjąć płażdż.
– Ty
znowu jesteś pijana!
– Wdzale
nie jezdem pijana, tylko zmęczona. Boże, jaka ta
Kryśka jest nudna! Mówię ci, Julka, nie miej przyjaciół, co nudzą cię
tak, że zasypiasz na fotelu.
– Nie
pij tyle wina, to nie zaśniesz.
– Nie
mądruj się, dylko zrób mamie kawę. Jestem zmęczona po
pracy i jeszcze ta Kryśka tak mnie wymęczyła tym paplaniem.
– Musisz mieć naprawdę ciężką pracę, ledwo trzymasz się na
nogach – docinała
Julka. Matka
zupełnie to zignorowała, poszła do
kuchni i czekała, aż córka zrobi jej kawę. Kiedy już wypiła parujący
napój, ruszyła do swojego pokoju. W tym momencie do przedpokoju
wkroczył ojciec Julki.
– Gdzie byłaś?! – wydarł się
na
powitanie.
– W bracy – odkrzyknęła głupio
kobieta
ze swojego pokoju.
– W pracy?!
Do
drugiej w nocy? No to w tym miesiącu będziesz
miała bardzo dobrą wypłatę, bo już czwarty dzień z rzędu masz
nadgodziny!
Julka
nie miała zamiaru słuchać tej głupiej kłótni ani sekundy
dłużej. Założyła sweter Michała, który tak nęcąco pachniał
i przeszła przez balkon do jego pokoju. Michał spał jak dziecko.
Patrzyła na niego przez długą chwilę, zastanawiając się, czy nie
powinna wrócić do swojego pokoju. Wodziła oczami po jego
zgrabnym ciele, umięśnionych, szczupłych nogach i gładkich
plecach. Czarne, krótkie bokserki idealnie opinały jego jędrne
pośladki. Po chwili wahania zdjęła z siebie ciepły sweter, położyła
się do łóżka i przykryła się szczelnie kołdrą, zmagając się z pokusą
wtulenia w jego ciepłe, piękne ciało. Dopiero teraz zdała sobie
sprawę z tego, jak bardzo była zmęczona. Poczucie bezpieczeństwa
i bliskość Michała sprawiły, że od razu odpłynęła w krainę snów.
Michał obudził się wcześnie
rano. Za
oknem wciąż było szaro,
a powietrze wpływające do pokoju pachniało wilgocią i świeżością.
Zanim otworzył oczy, wiedział, że nie jest sam. Mimo że nie czuł jej
dotyku, czuł jej obecność, ciepło i zapach. Uwielbiał budzić się przy
Julce, a zarazem nienawidził tego. Myśl, że dziewczyna jest tak
blisko, a on nie może się w nią wtulić i chłonąć jej bliskości i ciepła,
była rozkoszną torturą. Patrzył na nią z troską. Wyglądała tak
krucho, bezbronnie i niewinnie, że miał ochotę wziąć ją w ramiona
i tulić do końca świata, chronić ją przed całym złem. Gdyby mógł,
zamknąłby ją w złotej klatce, z dala od jej rodziców, codzienności,
zmartwień i stresów. Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę.
Delikatna skóra, długie, zalotne rzęsy, kształtne, wypukłe usta
rozchylone zapraszająco… Potrząsnął głową, odganiając namolne
myśli, odrzucił delikatnie kołdrę i podniósł się powoli z łóżka tak,
żeby nie obudzić Julki. Gdyby został przy niej jeszcze chwilę, nie
mógłby się powstrzymać, żeby jej nie dotknąć tak jak przyjaciel nie
powinien dotykać przyjaciółki. Miał ochotę wtulić swe ręce w jej
włosy i przywrzeć ustami do jej ust. Chciał czuć jej gorące, kruche
ciało tuż przy swoim, tak blisko, jak to tylko możliwe, i nie
puszczać, nawet gdyby protestowała, nawet gdyby wyzwała go od
najgorszych, gdyby tylko mógł przez parę chwil doświadczyć jej
fizyczności, ciepła i smaku jej ust.
– Znajdź sobie dziewczynę, facet – szepnął
sam
do siebie,
patrząc przez okno na budzący się świat.
– Mówiłeś coś? – Michał podskoczył
jak
porażony. Spojrzał na
Julkę, która teraz ziewała i przeciągała się leniwie.
– Co?
– Czy
coś do mnie mówiłeś?
– Nie, zdawało
ci
się, śpij.
– Nie
chcę… A raczej nie mogę. Muszę… Nie wiem… Coś miałam
zrobić, ale mój mózg jeszcze się nie obudził i jakoś się nie mogę
dokopać do właściwej szufladki. Co ja miałam zrobić…? Napić się
mleka? Nie mogłam spać, bo coś tak pachniało… Wiem! Miałam ci
oddać sweter, ten, co mnie wkurzał, ten, który mi dałeś…
– Śpij – szepnął Michał. Wiedział, że Julka jest jeszcze w półśnie
i to, co mówi, nie ma sensu. Przykrył ją kołdrą po same uszy. – Jest
jeszcze noc, śpij.
– A ty? – Ziewnęła przeciągle.
– Muszę się napić i wracam
do
łóżka.
– Uważaj na pająki – odpowiedziała i odpłynęła w krainę snów.
Przyglądał się
jej
jeszcze chwilę. Wiedział, że nie powinien zostać
w tym samym co ona łóżku, ale nie miał też dość sił, żeby do niego
nie wrócić. Pomału wsunął się pod kołdrę, odwrócił się na bok
i wlepił oczy w ścianę, próbując myśleć o zespole i sobotnim
koncercie. Julka przez sen odwróciła się do niego i przytuliła do
jego pleców. Czuł na swoich plecach jej płaski brzuch i jędrne piersi
opięte cieniutkim materiałem koszulki, jej rękę na swoim sercu.
Przez chwilę nie śmiał nawet oddychać, bał się, że łomot jego serca
go zdradzi. Nie chciał jej obudzić i stracić chwili w raju. Nie chciał
zasnąć… ale tym razem przegrał walkę z uczuciem niesamowitej
błogości i lekkości i usnął.
Julka
otworzyła oczy i spojrzała na pustą poduszkę obok niej.
Rozejrzała się sennie po pokoju i zobaczyła Michała stojącego przy
oknie, odwróconego do niej plecami. Stał zamyślony, otoczony
różową poświatą wschodzącego słońca i spoglądał w dal.
Przypominał czarnego anioła, o którym kiedyś czytała. Strącony
z nieba za nieposłuszeństwo, zmysłowy, skończenie piękny,
doskonały twór boży ubrany w czerń. Sam widok jego silnych,
szczupłych ud przyprawiał ją o dreszcze. Silne ramiona kusiły
objęciami pełnymi bezpieczeństwa i miłości, obiecywały ciepło
i stabilność – coś, czego Julka nigdy nie zaznała, a czego tak bardzo
potrzebowała…
– Cześć, jak spałeś? – spytała w końcu, bojąc się, że chłopak się
odwróci i przyłapie ją
na
tym, jak wlepia w niego oczy.
– Dobrze, a ty? – odpowiedział, odwróciwszy się w jej stronę.
Widok
jego potarganych włosów sprawił, że serce dziewczyny
zrobiło kilka salt. Wyglądał jak mały, zaspany chłopczyk.
– Ja
bym spała dobrze, tylko…
– Zmarzłaś?
– Nie.
– Chrapałem?
– Gorzej. – Dziewczyna uśmiechnęła się, a Michał czuł, że robi
mu się gorąco. Co takiego mógł robić w nocy? Czyżby go przyłapała
na tym, że na nią patrzy? – Jak
to gorzej? O czym ty mówisz?
– No… śpiewałeś.
– Śpiewałem?
– Kościelne piosenki. – Julka
roześmiała się.
– Ale
ja nie znam żadnych kościelnych piosenek!
– Oj, zdziwiłbyś się! Tę zaśpiewałeś od początku do końca,
profesjonalnie, z przeciągłym „Ameeeeeeeennnn” na końcu…
Wiesz, ja myślę, że minąłeś się z powołaniem i powinieneś być
organistą w kościele, a nie wokalistą w rockowym zespole. Powiem
o tym Kogutowi. – Michał
na
te słowa odskoczył od okna i podszedł
do niej.
– Ani się waż, Julka! Nie dałby mi spokoju do końca życia i wciąż
by ze mnie kpił! Ja wiem, że może trochę fiksuję, i obiecuję, że jak
mi się pogorszy, to pójdę na jakąś terapię, żeby ci już w nocy nie
śpiewać, ale nie mów nic Kogutowi, bo mnie śmiechem zabije i od
świętoszków albo nawiedzonych wyzwie – zażartował.
– Z jednym się zgadzam – fiksujesz. Najpierw
były piosenki dla
dzieci, a teraz kościelne hymny. Nie wiem, co mi się bardziej
podoba, słuchać w nocy o grzesznikach w piekle czy o kocie
Bonifacym… Wyobraź sobie, że w środku nocy budzisz się, gdy ktoś
grobowym głosem ci wyśpiewuje: „I zstąpił z niebios, i posiadł
dusze, i umrą wszyscy w męczarniach”…
– Ja bym pomyślał, że to jakaś metalowa ballada, całkiem dobry
tekst. – Michał roześmiał się.
– A ja
sobie
pomyślałam, że jesteś opętany i trzeba z tobą do
księdza!
– Do
księdza tylko w poważnych przypadkach… Ewentualnie
mogę się spotkać z waszym batmanem z ogólniaka, ten jest całkiem
OK.
– Dziś
mam
religię, więc mogę ci to załatwić. Na kiedy?
– Oj, mi
się nie śpieszy… Możesz go na nasz koncert zaprosić.
Jak by chciał troszkę rozłożyć skrzydła i zapogować, niech
przylatuje, będzie mile widziany. A teraz pod prysznic i na
śniadanie. Mama pewnie zrobi coś pysznego.
Julce
nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wyskoczyła żwawo
z łóżka i ubrana w opiętą koszulkę na ramiączkach i koronkowe,
czarne majteczki podeszła do fotela, na którym leżał sweter
Michała. Przeciągnęła się leniwie, prężąc zgrabne ciało i wtedy
dotarło do niej, jak skąpo jest ubrana i że Michał ją obserwuje.
Poczuła, że jej policzki robią się gorące, naciągnęła na siebie
szybko jego sweter i bosa przemknęła przez balkon do swojego
pokoju. W domu wzięła szybki prysznic, założyła czarny, obcisły
sweter i czarne dżinsy, skropiła się kilkoma kroplami perfum i już
była w kuchni rodziny Orzelskich, gdzie przywitała ją mama
chłopaków.
Pani
Orzelska była niesamowicie ciepłą, kochającą, wrażliwą
i tolerancyjną kobietą. Julia szanowała i uwielbiała zarówno ją, jak
i jej męża. Jej zdaniem byli oni pod każdym względem idealni.
Zawsze troszczyli się o swoich synów i o to, żeby atmosfera w domu
była ciepła i rodzinna. Byli twardzi i stanowczy, jeśli było trzeba, ale
dawali też swoim dzieciom tyle wolności i tolerancji, ile dorastający
chłopcy
potrzebowali.
Pani
Orzelska
pracowała
z niepełnosprawnymi dziećmi, a pan Orzelski był menedżerem
w barze. Julia mogła na nich liczyć bardziej niż na swoją własna
rodzinę i czuła się u nich lepiej niż we własnym domu. Zawsze
miała wrażenie, że jest tu mile widziana, lubiana i potrzebna. Miała
tu nawet swoje własne krzesło przy kuchennym stole, jak inni
członkowie rodziny, i ten śmieszny, głupi fakt dawał jej poczucie
przynależności do rodziny Orzelskich i uczucie posiadania swojego
własnego, małego kąta na tym świecie.
Państwo
Orzelscy
znali sytuację rodzinną dziewczyny, lecz nigdy
jej nie pouczali i nie doradzali jej, dopóki ona sama nie poprosiła
o pomoc. Dzięki temu Julka czuła, że szanują jej prywatność, nie
karzą jej za grzechy rodziców i nie traktują jak kogoś gorszego
tylko dlatego, że jej rodzice byli, jacy byli.
Julia
usiadła przy kuchennym stole i od razu przed nią pojawił
się talerz pełen naleśników i kubek kakao.
– Wcinaj, jesteś taka chudziutka. – Pani
Orzelska uśmiechnęła
się. Michał w biegu wypił tylko kilka łyków kawy, chwycił jednego
naleśnika i ku wielkiemu zmartwieniu i rozczarowaniu mamy
wybiegł z mieszkania z plecakiem na ramieniu.
– Michał, kanapki! – krzyknęła
za
nim.
– Dzięki, zjem coś na mieście, już jestem spóźniony – odkrzyknął
chłopak i już
go
nie było.
Jego
mama usiadła obok Julki i głośno westchnęła.
– Te
jego studia, koncerty i sporty go kiedyś wykończą. Nie ma
ani czasu usiąść przy stole i zjeść jak człowiek. Ciągle w biegu,
tylko nauka, biblioteka, kick-boxing, zespół i próby. Za moich
czasów tak nie było. Był czas na szkołę, pracę, rodzinę i czas wolny.
A wy teraz, biedna młodzieży, za wszystkim gonicie, tyle do roboty,
że na nic czasu nie macie, bo wszystkiego dużo i żeby nadążyć,
musicie na redbullach fruwać. Wszystkim tylko w głowie
samodoskonalenie i sukces, a komu to nie w głowie, ten jest na
straconej pozycji. Żeby ten mój Michał przynajmniej śniadanie
normalnie jadał z nami, jak człowiek, przy stole, a nie w biegu
i stresie. Powiedz mu coś, kurczaczku, ciebie posłucha, Julcia.
– Mnie? – Julka wybałuszyła oczy. – Ale on mnie nie słucha nawet
wtedy, jak mu mówię, że sznurówki w glanach ma rozwiązane i jak
ich nie zawiąże, to się zabije. W ogóle, tylko żarty wciąż ze mnie
sobie robi, pani Orzełek. – Orzelska uśmiechnęła się na zdrobnienie
nazwiska. Wiele razy nalegała, żeby dziewczyna mówiła jej po
imieniu, ale Julka nie mogła się przemóc z szacunku dla osób
starszych, więc najczęściej zwracała się do niej „pani Orzełek”, co
zawsze wywoływało uśmiech na twarzy kobiety. – I niech się pani
o niego nie martwi, on je jak kuń! Co go widzę, to na czymś żeruje
i nie, żeby McDonald’s albo frytki czy jakiegoś kebaba! On tylko
zdrowe rzeczy je, jogurty i banany albo kanapkę ze sklepu ze
zdrową żywnością, albo sałatkę z kiełków z jakimiś zdrowymi
serami bez tłuszczu, co brzmi dziwnie, bo ser bez tłuszczu to jak
masło bez masła. I mnie też wciąż namawia, żebym tak jadła, ale ja
chyba jestem mięsożernym typem, bo owoce mi nie smakują,
a jedzenie kiełków to dla mnie jakbym się wody napiła, za pięć
minut znowu głodna jestem. – Dziewczyna zrobiła pauzę
w wywodzie, dając sobie szanse na porządne przeżucie wielkiego
kawałka naleśnika, który wepchnęła sobie do buzi, po czym
kontynuowała: – Michał
musi
być najzdrowszym facetem na
uniwerku, a mnie nie będzie słuchał, bo jestem o trzy lata młodsza
i moja dieta, w porównaniu do jego diety, jest o wiele uboższa, bo
składa się przede wszystkim z mięsa, ziemniaków i czekolady. No,
więc, pani Orzełek, jak Pana Boga i panią kocham, nagadałabym
Michałowi, co tylko by sobie pani zażyczyła, ale to naprawdę
niepotrzebne i nie musi się pani martwić. Michał dba o siebie,
mimo że cały czas jest w biegu. On po prostu lubi mieć co robić,
a nuda go zabija. No i ma tyle energii, że uszami mu czasem
wychodzi, i jak siedzi w jednym miejscu dłużej niż pięć minut, to
niemal czerwienieje i zielenieje na buzi, tak go energia rozpiera.
Ale ja pani o tym mówić nie muszę, bo pani sama wie, jakich ma
nadpobudliwych chłopaków. Ja to się też tylko dziwię, skąd mają
tyle tej energii, baterie jakieś podżerają czy co? Na razie, pani
Orzełek, dziękuję za pyszne śniadanko, uciekam do siebie, muszę
jeszcze iść po Ewkę i idziemy do szkoły, a jak ją znam, pewnie
jeszcze jest w łóżku i właśnie przewraca się z jednego boku na
drugi.
– No
to uciekaj, kurczaczku, budzić Ewkę. Weź sobie kanapki,
kruszynko, z serem i szynką, i parę naleśników wam spakowałam,
na zimno też są dobre. Starczy dla czterech, więc się dziewczynki
najecie. Miłego dnia, pa.
– Pani
Orzełek, jest pani najlepsza na świecie. Dziękuję i do
widzenia.
Puk, puk. Nic. Puk, puk. Nic. Julka
nacisnęła dzwonek do drzwi
i krzyknęła:
– Ewka, to ja, otwieraj, sama do szkoły nie idę. – Drzwi
się
otworzyły z impetem i Ewka wciągnęła Julię do środka. Ukazała się
jej zaspana, w piżamie w króliczki, ze strasznie potarganymi
włosami i kapciami-króliczkami na nogach. Patrzała na Julkę
półprzytomnie, kręcąc się dookoła swojej osi i nie wiedząc, w którą
stronę ma najpierw iść i dlaczego.
– Królowo królików, znowu zaspałaś? – westchnęła Julka.
– Sorry, Juliuś,
ja
wiem, że to ciągle mówię, ale teraz to już
naprawdę ostatni raz, obiecuję, będę wstawać wcześniej, żaden
Internet do drugiej rano.
– Słyszę
to
co drugi dzień! Maniaczka komputerowa! Nie możesz
wytrzymać jednego wieczora bez Internetu?
– Ale jasne, że mogę, tylko, że tam taka fajna muza jest i fotki
i gry, no i ten Facebook mnie nie chce puścić spać. – Julka
na słowo
„Facebook” przewróciła oczami i popukała się w czoło.
– Ewka, jak
chcesz z kimś pogadać i czegoś prawdziwego się
o człowieku dowiedzieć, to w realu się z tym człowiekiem spotkaj,
na coca-colę i lody zaproś albo do parku się przejdź i pogadaj
normalnie twarzą w twarz, oko w oko, a nie na Facebooku będziesz
przesiadywać. Tam ludzie się pokazują od dupy Maryni strony i albo
się chwalą, albo wszystko wyolbrzymiają i nic z prawdą to nie ma
wspólnego.
– Oj, Julka, ty
teraz ględzisz, jakby moja matka by ględziła,
gdyby ją w ogóle obchodziło, co robię i dlaczego. Dobra, trochę
prawdy w tym jest, ale też i z drugiej strony Facebook pomaga
ludziom nieśmiałym nawiązać kontakty.
– I zbokom też, więc uważaj.
– Dobrze, przyjaciółko
moja
jedyna, najukochańsza, obiecuję, że
zbokom żadnym się nie dam i ograniczę się do zerknięcia na FB raz
dziennie, i będzie to zerknięcie maksymalnie półgodzinne, nie
całodniowe, ciągnące do północy albo i drugiej w nocy. A teraz, po
uroczystej obietnicy, bo to nie była przysięga, lecę porobić to, co
muszę przed wyjściem do budy. Poczekasz? Bo nawet nie wiem, od
czego mam zacząć i jak się nazywam.
– Jasne, poczekam. A odpowiedź
na
drugie i trzecie pytanie to:
nazywasz się Ewka Konewka i bujałaś się na drzewkach. Jak nie
wiesz, od czego masz zacząć, to najlepiej zacznij od obudzenia się,
bo widzę, że jeszcze śpisz, a potem, proszę cię, pośpiesz się ze
wszystkim innym, bo znowu się spóźnimy.
– To na kupę nie mam czasu? – wyszczerzyła zęby Ewka,
rozśmieszając
tym
Julkę.
– Chyba, że
to
będzie superszybka, minutowa kupa, na taką masz
czas.
Po
dziesięciu minutach Ewka była „gotowa”. Co prawda Julka
miała kilka zastrzeżeń względem tego, co przyjaciółka miała na
głowie, ale nie było już czasu na rozplątywanie jej pokudłanych
włosów, a już tym bardziej na ich przyzwoicie wyglądające
uczesanie.
– Julia – rzuciła Ewka, robiąc rundę z łazienki
do
swojego pokoju
po plecak.
– Tak?
– Podzielisz
się z koleżanką kanapkami w szkole?
– Wiesz, że
nie
musisz pytać.
– Dzięki,
bez
ciebie bym chyba umarła z głodu.
– I przespałabyś
wszystkie
pierwsze lekcje półrocza. Może
następnym razem wstaniesz wcześniej, przygotujesz się normalnie
do budy i zjesz w domu śniadanie?
– OK, miło by było iść do szkoły z pełnym brzuchem
i rozczesanymi włosami. – Ewka
uśmiechnęła się z rozmarzeniem,
jakby tak prosty plan był dla niej czymś nieosiągalnym, zarzuciła
torbę przez ramię i dziewczyny wyszły z mieszkania. Zdążyły zejść
ze schodów i przejść kilka kroków przez osiedle, kiedy Julka
zatrzymała koleżankę.
– Stój.
– Co
jest?
– Nie
zapomniałaś o czymś?
Ewa
zastanawiała się przez chwilę, patrząc to w niebo, to na
Julkę z szeroko otwartą buzią.
– Nie, chyba
nie.
– Ewka, buty!!! – wrzasnęła
zniecierpliwiona
Julka.
Ewa
spojrzała na swoje stopy, na których miała swoje mięciutkie,
różowiutkie kapcie-króliczki.
– Rany, Julka, uratowałaś
mi
życie! Gdybym poszła w tym do
szkoły, ludzie zabiliby mnie śmiechem, a ja zapadłabym się pod
ziemię ze wstydu i wtedy już nie byłybyśmy sąsiadkami, bo
wiodłabym żywot K
recika, tego
z bajki, co pięknie mówi „Ahoj”,
chyba że byś mnie jakoś stamtąd wygrzebała. Poczekaj, zaraz
przyjdę. – Zakończyła swój poranny, skomplikowany wywód, widząc
zniecierpliwienie na twarzy Julki i puściła się biegiem do domu.
Zdążyła przebiec kilka metrów, nadepnęła kapciowi-królikowi na
ucho i wyrżnęła jak długa w niski żywopłot. Przez chwilę leżała
oszołomiona, nie wiedząc, co się stało, ale już po chwili pozbierała
się z ziemi i ze śmiechem krzyknęła do Julki: – Zemsta królików,
chyba chciały iść do szkoły. – I zniknęła na klatce schodowej.
Julka
wymownie klepnęła się w czoło i po raz kolejny przewróciła
oczami, ale nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Po chwili
koleżanka była już z powrotem, tym razem w ciężkich, dumnie
wyglądających glanach, które trzeba było sznurować, na to jednak
dziewczyny nie miały teraz czasu, więc Ewka szła do szkoły
skupiona na tym, żeby tym razem nie nadepnąć sobie nie sznurówki
i nie zaryć ponownie nosem w jakiś przypadkowy żywopłot.
W klasie
dziewczyny
były pięć minut po dzwonku, ale na
szczęście pierwszą lekcją była religia. Wikary prowadzący
przedmiot właściwie niczego nie uczył, niczego nie wymuszał i nie
straszył piekłem. Był po prostu kimś, z kim zawsze można było
normalnie pogadać, a jak się komuś chciało, także i o Bogu.
Księdza
jeszcze
nie było w klasie, a na tablicy ktoś wypisał
kolorową kredą: „Nie bójcie się, Jezus i tak przyjdzie w glanach”.
Wszyscy rozsiedli się wygodnie, kiedy do klasy wszedł ksiądz.
– No
to minutka ciszy, moi drodzy. Kto czuje potrzebę, niech się
pomodli, kto nie chce, nie zmuszam. Zapanowała cisza. Julka
zaczęła stroić głupkowate miny do kumpeli, która się śmiała pod
nosem, próbując utrzymać powagę, podczas gdy wszyscy dookoła
modlili się albo przynajmniej takie robili wrażenie. Problem był
w tym, że za każdym razem, kiedy Ewka miała być cicho, wszystko
wydawało
się
jej
dziesięć
razy
śmieszniejsze,
niż
było
w rzeczywistości. Julka doskonale o tym wiedziała, więc teraz
wykorzystywała tą chwilę ciszy na maksa.
– Julka, proszę cię, przestań, bo narobisz nam siary – szepnęła
Ewka, trzęsąc się
ze
śmiechu. Po chwili już nie mogła się opanować
i zaczęła chichotać półgłosem.
W klasie panowała
kompletna
cisza. Julka wzmocniła atak
i zaczęła gilgotać przyjaciółkę i wtedy po klasie rozniósł się dźwięk
ogromnego, długiego, głośnego pierdu. Julka nie mogła uwierzyć
w to, co słyszy. Wybałuszyła oczy a z nią reszta klasy. Po ułamku
sekundy wszyscy ryknęli śmiechem, łącznie z księdzem, który
krzyknął:
– A ja myślałem, że
to
woźny włączył wiertarkę. Sorry, Ewa, ale
ja na chwilę wyjdę, życie jest cenne, klasa pełna toksycznych
gazów, a ja naprawdę nie chciałbym się teraz udusić. Coś ty dziś
jadła?
Klasa
wybuchła jeszcze głośniejszym śmiechem. Julia wprost
zwijała się ze śmiechu. Ewka też chichotała, ale jej twarz była
czerwona aż po korzonki włosów, a w głowie miała tylko jedną myśl:
„Teraz wszyscy będą mnie nazywać pierdzioch, śmierdziuch albo
jeszcze gorzej!”!
– Wisisz mi za to wagary, Julka!!! – powiedziała
po
religii.
– OK. Tym
razem nie będę się sprzeczać, zasłużyłaś sobie.
Koleżanko, oficjalnie ci gratuluję, przeszłaś dziś samą siebie.
A jutro możesz powiedzieć wychowawczyni, że miałaś niestrawność
i musiałaś iść do domu i wzięłaś mnie ze sobą, bo potrzebowałaś
kogoś na wypadek następnego publicznego pierdu i bałaś się, że
niezbędne będzie udzielenie pierwszej pomocy ofiarom napotkanym
po drodze do domu…
– Ha, ha, bardzo
śmieszne, mam nadzieję, że teraz będzie dla
ciebie jasne, że jak mówię nie gilgocz, bo mi narobisz siary, to
znaczy prawdziwej siary! Słuchaj następnym razem.
– Och, dobrze, że
nie
słuchałam, bo już dawno nie miałam
takiego ubawu.
– Jasne, ubaw
moim kosztem, teraz wszyscy będą na mnie wołać
pierdzioch!
– Lepsze
to niż zieleninka…
– Rzygać po naci pietruszki to nie wstyd!!! – oburzyła się Ewka. –
Wielkie
halo, raz się porzygałam po tym, jak się założyłam, że zjem
nać z całego pęczka pietruszki! Zakład wygrałam!
– I przezwisko
zieleninka
było nagrodą, hi, hi.
– OK. Pierdzioch, zieleninka, I don’t care, chodźmy
do
tego
parku, bo słońca i relaksu potrzebuję po tej całej siarze, której mi
narobiłaś.
– Siary
narobiłaś ty, Ewka, nie ja… A może raczej powinnam
powiedzieć, że siarę wyprodukowałaś, bo ten pierd zalatywał
prawdziwym piekłem, ha, ha.
– Dlatego chyba ksiądz, biedak uciekł, ha! – rozchmurzyła się
Ewka.
Pogoda
była jakby stworzona do wagarowania. Było ciepło,
rześko i tak… energetycznie. Powietrze zdawało się być
naładowane energią, a z każdym oddechem chciało się bardziej żyć,
biegać, śmiać się i krzyczeć. Tak wiosna działała na Julkę. W oczy
uderzała soczysta zieleń młodej trawy, niesamowity zapach
wiosennych kwiatów odurzał swą wonią, a błękit nieba wręcz
oślepiał.
Dziewczyny
usiadły na ławce i rozejrzały się dookoła. Wokół było
wiele znajomych twarzy z ogólniaka, co świadczyło o tym, że nie
tylko one będą miały problemy w szkole przez wagary. Ktoś chodził
i pytał o składkę dla dziadka, co oznaczało butelkę taniego wina
albo – przy dobrych wiatrach – parę flaszek piwa. Dziewczyny
sypnęły trochę drobniaków, a zbieracz obiecał, że jak już coś kupi,
to wróci i się podzieli.
Julka
położyła się na ławce i podłożyła pod głowę swój zielony
wojskowy plecak. Leżała tak, rozmawiając z koleżanką i wpatrywała
się w niebo. Obserwowała ptaki, które lekko, bez żadnego wysiłku
wzbijały się w powietrze, obniżały lot, zataczały kręgi. Relaksował
ją ten widok i nie mogła oderwać oczu od tańczących w powietrzu
gołębi. Jeden ptak zbliżał się w ich kierunku. Był tak olśniewająco
biały, że Julka musiała przymrużyć oczy. Nagle, zdając sobie sprawę
z zagrożenia, odepchnęła Ewkę, ale nie zdążyła oszukać
przeznaczenia i stało się to, co miało się stać… Olśniewająco biały
ptak, bezceremonialnie i bez żadnego uprzedzenia, osrał Ewkę
w locie. Ta patrzyła na swoje dżinsy z szeroko rozdziawionymi
ustami, nie wierząc w to, co widzi.
– Kurwa! – wrzasnęła w końcu, a Julka wybuchła śmiechem. – Co
za cholerny dzień!!! – kontynuowała. – Nie
miał się gdzie zerżnąć,
tylko na mnie??? Julka! To nie jest śmieszne!!! Posrane ptaszysko!!!
– Posrane, to
fakt, ha, ha. Boże, ja się posikam!
– A ja się
chyba
porzygam! Kurwa, jak nie urok…
– …to sraczka, ha, ha, ha – dokończyła Julka, wyjąc ze śmiechu.
Ewka posłała jej ostrzegawcze spojrzenie. – OK, już się nie śmieję,
ale ty dziś naprawdę masz pecha, najpierw potężny pierd palowy na
religii, a teraz ptak cię normalnie osrał!!! – Julka ugryzła się w język
i próbowała powstrzymać się od rechotu. – Oj, nie
martw się Ewka,
pójdziemy do domu, ściągniesz spodnie, wrzucimy je do pralki
z super pachnącym proszkiem i płynem do płukania „sto w jednym”,
wygotujemy na stówce, wypierzemy i będzie spokój.
Odrobina
współczucia i troski udobruchała Ewkę. Wstała z ławki
i ruszyły w stronę osiedla w milczeniu. Po długiej chwili Julka
spojrzała na kumpelę – była cała czerwona i miała łzy w oczach.
– Ewcia, no
co ty, płaczesz, bo ptaszek cię osrał?
– Zdurniałaś? – wykrztusiła Ewka i zaczęła się dziko śmiać. –
Chciałam się wkurzyć, bo jestem pokrzywdzona przez los, ale się
nie da! To jest zbyt śmieszne! Ptak się na mnie zesrał!!! Normalnie
faceci, którzy mi się podobają, srają na mnie, ale to w przenośni,
a tu normalnie, literalnie, fizycznie ptak się na mnie wysrał!!!
Hahahahaha!!! – zanosiła się śmiechem.
– Może się już się uspokój,
bo
się jeszcze posikasz ze śmiechu na
finał, hi, hi.
– Julka, niech
cię Pan Bóg chroni przed powiedzeniem
czegokolwiek o dzisiejszym dniu Kogutowi! Ten by mnie zabił
śmiechem, jeśli by miał szansę, bo całkiem możliwe, że ja za chwilę
ze śmiechu sama pęknę i Kogut szansy mieć nie będzie! Huhuhu.
– Milczę
jak
grób!!! Ale chodź szybciej, bo nie pachniesz fiołkami
i wszyscy się na nas gapią. Do tego parę ptaszków pięknie, choć
groźnie, zatacza nad nami koła, a ja nie chcę wyciągać parasola na
ochronę, bo jeszcze dziwniej byśmy z nim wyglądały w taki piękny,
słoneczny dzień.
Dziewczyny
poszły do domu Julki. Ewka wzięła prysznic,
przebrała się w dżinsy przyjaciółki, a swoje wrzuciła do pralki na
program z gotowaniem. Potem w kuchni obie zjadły kanapki
i naleśniki przygotowane wcześniej przez panią Orzelską i zapiły
zimnym mlekiem. Kiedy pranie się skończyło, Ewka wyciągnęła
dżinsy z pralki i przeklęła znowu siarczyście:
– Zdecydowanie nie mój, kurwa, dziś dzień! – Dżinsy skurczyły
się w praniu i teraz sięgały
jej
do połowy łydki.
– Ewka, tyłek wciąż w nie wciśniesz, a że są krótkie – nie
szkodzi, przecież lato idzie, ciepło będzie, kawałek zgrabnej nogi
możesz pokazać, a z wysokimi trampkami będą wyglądać cudownie
– skomentowała Julka. – Idę szukać
swoich
dżinsów, tych, co mi na
tyłku wisiały, zrobię z nimi to samo co ty i będziemy jak siostry
bliźniaczki.
– Och, Julka, jakbym
cię dzisiaj nie miała, to bym pewnie
w depresję popadła.
– Jak
byś mnie dziś, Ewka, nie miała, to byś się rano w krzaki
z pośpiechu nie wypierniczyła, pierd palowy by się nie wydarzył
i ptak by cię może nie osrał.
– Dokładnie,
jak
powiedziałam, w depresję bym popadła, bez
ciebie dzień byłby tak pospolity i nudny!
– Wszystkiego najlepszego, córa – wybełkotała późnym,
sobotnim
popołudniem mama Ewki.
– O, cuda
się zdarzają, widzę, że wreszcie sobie przypomniałaś,
że dziś twoja córka ma osiemnastkę. Brawo, przebłysk poczucia
rodzicielskich obowiązków! A może ty po prostu chcesz, żebym
pobiegła do sklepu, żeby ci kupić flaszkę wódki, bo osiemnastolatce
już sprzedadzą???
– Ja
chciałam być miła, córa. Bo wiesz, ja nie mam dla ciebie
prezentu, nie ma pieniążków.
Ewce
łzy stanęły w oczach i zaczęła krzyczeć:
– Pieniążków
nie
ma??? A na flaszkę wódki dzień w dzień to,
kurwa, są?! Mam was wszystkich w dupie, dla mnie możecie się
zapić na śmierć, róbcie sobie, co chcecie!!! Na żaden prezent i tak
nie czekałam, jestem w szoku, że w ogóle sobie przypomniałaś
o moich urodzinach! Na szczęście oprócz tak zwanej rodziny mam
jeszcze przyjaciół, którym na mnie naprawdę zależy i którzy
pamiętają o takich rzeczach!
Dziewczyna
wybiegła z domu i trzasnęła drzwiami. Biegnąc po
schodach, usłyszała matkę krzyczącą „Przepraszam’’. Po usłyszeniu
tego zrobiło się jej jeszcze smutniej. – Czemu świat jest tak
kurewsko niesprawiedliwy?! Czemu mimo tego, że rodzice mają
mnie totalnie w dupie, wciąż jest mi ich tak żal??? Co z tego, że
powiedziała „Przepraszam”? Pewnie teraz leje krokodyle łzy i użala
się sama nad sobą, jaki to ma nieszczęśliwy żywot. Ale za każdy los
człowiek sam przed sobą odpowiada. Gdyby tak nie chlali, byłoby
nam wszystkim lepiej.
Do
Julki doszła z czerwonymi oczami, cała w kawałkach i zdała
przyjaciółce report z tego, co się przed chwilą stało.
– Nie myśl teraz o tym, dziś masz urodziny, więc wszystkie troski
precz i wszystkiego naj, naj, naj!!! – Julka
wyściskała ją, wycałowała
i wcisnęła w ręce malutką paczuszkę. Ewka otworzyła ją
z niecierpliwością.
– Perfumy! Te, które chciałam! Dziękuję,
Julka! Jezus, ale
one są
strasznie drogie!
– Nie
martw się, wiem, że je chciałaś, a znając twoją miłość do
oszczędzania, pewnie byś sobie je kupiła za jakieś trzy lata. A ja
poszłam z matką parę razy do pracy, sprzedałam w biurze kobietom
parę kawałków mojej słynnej szarlotki i załatwione.
– Dziękuję! Marzyłam o nich, wiesz, są z feromonami,
teraz
żaden facet mi się nie oprze!
– Jasne. Jeśli
wszyscy
faceci będą padali przed tobą na kolana
tylko i wyłącznie z powodu perfum, to sorry, po pierwsze będziesz
się musiała ze mną podzielić, a po drugie wara od Michała.
– Co, proszę?
– Będziesz się musiała
ze
mną podzielić, głucha jesteś czy
sknera?
– To
słyszałam, ale co to było o Michale? Wara od niego?!
– Mówiłam, głucha jesteś, nic takiego nie powiedziałam. –
Poczerwieniała Julka.
– O, o.
– Co
„o, o”?
– Widzę, że
hormony
buzują i zbliża się zmiana. Ty się
zaświergoliłaś!
– Nie bzdurz, Ewka, milcz i pij – odpowiedziała
Julka
i podetknęła kumpeli butelkę piwa pod nos.
– Czekaj, czekaj, nie
tak łatwo się z tego wywiniesz.
– Chlup, siup w ten głupi dziób i na zdrowie! –powiedziała
Julka
i na raz opróżniła pół butelki piwa, patrząc wszędzie, tylko nie
w oczy Ewki.
– Czekaj, czekaj…
Ty
się NAPRAWDĘ zaświergoliłaś! Mateczko
Chrabąszczowa, bo Chrystusowej nie chcę wzywać! Ty się
zaświergoliłaś!!!
– Nie! Nie
zaświergoliłam się, głuptaku! Ja… się zakochałam.
Ewka
się zakrztusiła, a piwo poszło jej nosem, potem szczęka jej
opadła aż po pępek. Patrzyła na Julkę z szeroko rozdziawionymi
oczami i ustami, z piwem cieknącym jej po brodzie.
– Wytrzyj
się, Ewka, bo wyglądasz jak intelektualnie wyzwana.
– O kurde!
– Nie
szkodzi, ja wiem, że twój intelekt można wyzwać i zawsze
zdasz.
– Kurde!
– Jak
długo się krztusiłaś? Po trzech minutach bez powietrza
mózg ulega uszkodzeniu, ale chyba nie było to tak długo. Nie stać
cię na nic innego, tylko na „kurde”?
– Julka…
– Tak
się nazywam.
– Ale
wiesz, Michał…
– No, tak
się nazywa ten zabójczo wyglądający facet, o którym
teraz mówimy.
– Matko, ja
się tak cieszę, że się nie zabujałaś w żadnym debilu!
Ale Michał… Wiesz, to jest kumpel, nie mogę sobie wyobrazić was
razem w inny sposób…
– No, a ja mogę i wyobrażam
to
sobie każdej nocy.
– He, he. Kurde.
– Jaką
mam
elokwentną przyjaciółkę, chyba ocipieję!
– Nie
mogę sobie wyobrazić…
– To
sobie nie wyobrażaj, jak ci to nie robi dobrze, ja sobie
powyobrażam za nas dwie. Nie bój się, to zostanie na poziomie
wyobraźni, bo nie zamierzam mu nic powiedzieć. I tak nie mam
u niego żadnych szans, a szkoda by było zmarnować taką przyjaźń.
– No, według
mnie
to szanse masz ogromne. Piękna jesteś,
urocza, zabawna, inteligentna i zauważyłam, że Michał czasami tak
dziwnie na ciebie patrzy, jak ty nie widzisz…
– Upiłaś się,
Ewka
i strasznie miło bzdurzysz, ale proszę cię, już
nie pierdziel. Nie mogę sobie robić żadnych nadziei, bo by mnie
szlag musiał trafić, gdybym sobie pomyślała, że mam u niego jakieś
szanse, zdobyła się na odwagę i mu powiedziała, co naprawdę do
niego czuję, a on by mi powiedział „Sorry, babe”. Także buzia na
super glue i nie waż się mu nic powiedzieć! I pij szybciej, bo za
chwilę idziemy. Chłopacy dziś grają, musimy być troszkę wcześniej.
Po
godzinie dziewczyny razem z Michałem, Kogutem, Radkiem,
Mal i Mariuszem byli już w pubie o wdzięcznej nazwie „Flower
Power”. Radek i Mariusz grali z chłopakami w zespole. Mal była
dziewczyną Radka, oboje znali się z paczką dość długo, ale po tym,
jak ojciec Mal zarobił trochę pieniędzy, otwierając mały biznes,
wyprowadził się z rodziną z osiedla i przeniósł na mała wioskę parę
kilometrów od ich miasteczka, co spowodowało, że teraz Mal
i Radek widywali się znacznie rzadziej z resztą paczki. Mariusz nie
należał do ich grupy, z chłopakami łączyła go tylko pasja do muzyki
i choć zacięcie muzyczne mogłoby być dobrym fundamentami pod
przyjaźń, chłopacy nie łapali jakoś bliższego kontaktu. Grało im się
razem świetnie, komponowali dobrą muzykę, dogadywali się na
próbach bez problemów, ale jak tylko próby zespołu się kończyły,
Mariusz szedł we własną stronę sam, a reszta chłopaków we trójkę
w swoją i wszyscy byli zadowoleni.
Pub
był już prawie pełny, wszyscy ludzie, którzy znali Michała
i Koguta, przyszli, żeby posłuchać ich muzyki i ich wesprzeć.
Chłopacy poszli wyładować sprzęt, a dziewczyny usiadły na ciężkiej,
zielonej kanapie niedaleko baru. Julka poszła po drinki i po chwili
wróciła z trzema kolorowymi, wdzięcznie wyglądającymi napojami.
Ewka chwyciła swój i opróżniła jego zawartość w parę sekund.
– Czemu, Juliusiu, wytrzeszczasz
te swoje piękne, wielkie
oczęta? Żeby mnie lepiej widzieć? Dziś piję do upadłego, coś po
rodzicach w końcu odziedziczyłam, he, he.
– Głupie żarty,
Ewka. Chcesz
pić, to pij, ale głupot nie opowiadaj.
– Tak, tak, dobrze mówisz, wódki ci nalać! Ale że ty już coś do
picia masz, wódki MI nalać. – Z tymi słowami
na
ustach Ewka
poszła do baru po kolejne drinki.
Po
niespełna półgodzinie światła w pubie przygasły, na scenę
wszedł Michał, a po nim Kogut, Radek i Mariusz. Na scenę padła
smuga żółtego światła i Julkę kompletnie zatkało. Widok Michała na
scenie, w świetle reflektorów, z gitarą elektryczną przewieszoną
przez ramię, z oszałamiająco pięknym uśmiechem na ustach powalił
ją na kolana, przestała na chwilę oddychać, a w brzuchu latało jej
tysiące motylków. Michał spojrzał na nią, a ona poczuła, że robi się
czerwona i nogi ma miękkie jak wata. W myślach dziękowała Bogu,
albo raczej ludziom z obsługi, że w pubie jest ciemno i nikt nie
widzi, jaką piwonią się stała. Michał, cały w czerni, promieniował
pasją, ciepłem, pozytywną energią i zniewalał uśmiechem. „Boże,
jaki on jest fantastyczny!” – krzyczała w myślach Julka.
– Fantastycznie wyglądają, co? – spytała Ewka, a Julka
automatycznie
zakryła usta ręką, myśląc, że wypowiedziała na głos
swoje myśli.
– Czy
ja coś mówiłam?
– Nie, nic…
Ale
miałaś rozdziawioną buzię i wyglądasz jakoś
niemądrze…
– Dzięks.
– Nie ma za co, od czego są przyjaciele. – Ewka
puściła jej oczko
i uśmiechnęła się łobuzersko.
Chłopacy
przywitali
się i przedstawili, na co podchmielona Ewka
zareagowała piskiem i brawami, naśladując małoletnie fanki na
koncercie boysbandu, czym rozbawiła wszystkich i ściągnęła na
siebie niechcący całą uwagę.
– Dzięki, Ewka – zabrzmiał głos Koguta. – Tydzień ją prosiliśmy,
żeby
to
zrobiła. To nasza najwierniejsza fanka.
– Trzy najwierniejsze fanki – odkrzyknęła
Julka
i razem z Ewką
i Mal zaczęły krzyczeć i klaskać. Reszta pubowiczów przyłączyła się
i oklaski zachęty posypały się z każdej strony.
– Dzięki za ciepłe przyjęcie – przemówił znowu Michał. –
Dziewczyny, nie pijcie już – roześmiał się i puścił oczko w kierunku
przyjaciółek. – Ewa, wszystkiego naj z okazji urodzin! Ta piosenkę
gramy dla ciebie! – Po tym przemówieniu chłopacy zaintonowali
początek starej piosenki disco polo „Jesteś szalona” i sala ryknęła
śmiechem. – To
był żart, a teraz już naprawdę, z dedykacją dla
ciebie, nasza pierwsza piosenka.
Rozległy się
pierwsze
dźwięki gitary elektrycznej i mocny, ciepły
głos Michała przybrany naturalną chrypką rozbrzmiał z głośników.
Głos czarował swoją głębią, ostre dźwięki gitary uderzały
niesamowitą mocą i kipiały energią. Teksty napawały optymizmem
i chęcią do walki o lepszego siebie i lepszą przyszłość.
Julia
wiele razy słyszała śpiew Michała, ale nigdy po wielu
drinkach, co strasznie osłabiło mur, jaki wokół siebie postawiła.
Dziś nie chciała się bronić przed odczuwaniem przyjemności, jaką
jej sprawiało patrzenie na niego, wsłuchiwanie się w jego głos,
chłonięcie jego zapachu i rozkoszowanie się jego bliskością.
Słuchała go więc teraz, wpatrując się w niego, drżąc za każdym
razem, kiedy na nią spojrzał. Z jego oczu biła pasja, siła i ciepło,
które osłabiały ją i powodowały, że nie mogła oderwać od niego
oczu. Przyciągał ją tak, jak ogień przyciąga ćmy.
– Wiesz, Julka – krzyknęła jej do ucha mocno wstawiona Ewka,
którą męczyła czkawka – z tego Koguta całkiem – czknęła – całkiem
przystojna małpa, nie wierz pozo… – czknięcie – …pozorom,
cholera, my tak naprawdę to się i lubimy, chociaż ten gamoń jest –
czknięcie – niesamowicie intrygujący… Nie intrygujący, irytujący,
chciałam… – czknięcie – chciałam powiedzieć.
– To
żadna tajemnica, że się lubicie, wszyscy was już przejrzeli.
– Taaaaaaaaak? – zapiała Ewka i szeroko otworzyła oczy. – Jakie
z was cholernie – czknięcie – cholernie inteligentne bestie, cholera.
Cholerna cz… – czknięcie – czkawka!!! Strasznie
intrygująca…
Irytująca! Muszę czymś zapić. Julia, zamów mi drinka.
– Ewka, dziś jesteś
jak
winna muszka, ciągle latasz koło butelki.
Nie masz już dość?
– Jak znajdziesz mnie śpiącą – czknięcie – pod stolikiem, to
znaczy, że mam dość. Wtedy – czknięcie – cholera, nie przeszkadzaj
mi, jak do ciebie mówię! – czknięcie. – Wtedy musicie mnie jakoś
odholować do domu. Ale – czknięcie – ale do twojego domu, nie do
mojego, bo jak mnie starzy zobaczą w takim stanie, to koniec ze
mną! – czknięcie. – Cholera.
– OK, dziś
masz
urodziny, muszę robić to, co chcesz.
– Tak, tak, i za to cię kocham. I za tego różowego drinka, co mi
zaraz przyniesiesz też cię kocham. Widzisz, te nasze chłopaki
czasami się na coś przydają – oni
grają, a my mamy za to darmowe
drinki. Sprytne bestie!
Koncert
był bardzo udany. Chłopacy dali z siebie wszystko,
a pubowiczom tak się podobało, że nie chcieli ich puścić ze sceny.
Michał i reszta skończyli grać po niemalże dwóch godzinach. Byli
absolutnie wyczerpani, ale szczęśliwi. Do tego, po zejściu ze sceny,
właściciel pubu podszedł do nich i spytał, czy nie chcieliby u niego
grać raz w tygodniu za niewielkie wynagrodzenie. Szczegóły były
jeszcze do omówienia, ale chłopacy i bez tego byli już wniebowzięci.
Myśl, że mogą od teraz grać gdzieś publicznie, regularnie, bez
proszenia i kombinowania, była bardzo pocieszająca. Kiedy złożyli
i zapakowali sprzęt, dołączyli do dziewczyn. Ewka była już
porządnie nabzdryngolona i nie dość, że wciąż męczyła ją okropna
czkawka, to jeszcze zaczęła seplenić. Chłopacy jeszcze raz złożyli
jej życzenia. Ewka omal się nie popłakała, zapewniła wszystkich, że
kocha ich nad życie i poszła do toalety poprawić makijaż. Kiedy
wyszła z łazienki, było widać, że zasada Julki „Nigdy nie poprawiaj
makijażu, jak masz wypite” była warta przestrzegania. Ewka
natapirowała swoje kolorowe włosy, pomalowała usta, wyjeżdżając
poza kontury, a maskara była widoczna nie tylko na jej rzęsach, ale
też, jakimś cudem, na jej policzkach i czole. Ewka podeszła
chwiejnym krokiem do Koguta, a ten zrobił teatralnie przerażona
minę.
– Matko, żona Frankensteina! She’s alive!
Ewka
zupełnie zignorowała jego komentarz, chwyciła się jego
rękawa i chwiejnym krokiem zaciągnęła go do baru. Kogut usiadł
na wysokim barowym krześle i pomógł Ewce wdrapać się na takie
samo. Kiedy już oboje siedzieli, Ewka zaczęła usilnie namawiać
Koguta, żeby jej kupił coś wysokoprocentowego, najlepiej wódkę
z sokiem grejpfrutowym. Kogut, widząc, że solenizantka ma już
dość dobrze w czubie, odmawiał na początku, ale kiedy ta nazwała
go skąpcem, miarka się przebrała i zamówił jej to, co, jak ona
myślała, było wódką z sokiem, ale tak naprawdę było tylko sokiem.
Kogut nie chciał, żeby na drugi dzień było jej jeszcze bardziej
niedobrze. Ewka poczuła się winna, pożałowała, że go nazwala
skąpcem, bo kto jak kto, ale Kogut skąpcem nie był. Patrzyła teraz
na niego i widząc, że się trochę zachmurzył, postanowiła to
naprawić.
– No do… do… Dobra Gogut, już się tak nie bocz jak boczeg.
I nie myśl, że jestem ubita, uuupita, pita! Mnie dylgo ta cholerna
dżkawka męczy – czknięcie – o, widzisz, o wilku mowa, a wilk
z dżkawgą przyszedł. – Próbowała podeprzeć się łokciami o bar,
ale
nie trafiła i z rozmachem uderzyła brodą o blat. Nie mając siły się
podnieść, siedziała tak dość długo z brodą na blacie, czkając co
chwila. Kogut patrzył na nią i podśmiewywał się pod nosem.
– Dzo się tak na mnie, Kogut, paczysz jak na niewyjaśnione
zjawisko? Odpodżywam sobie z brodą na blacie, a co, nie mogę?
Kto mi powie, że nie mogę? Kto mi to powie, to świnia będzie! –
Chłopak wciąż
na
nią patrzył i zadecydował, że on tą świnią musi
być i stwierdził, że najwyższa pora zaprowadzić przyjaciółkę do
domu.
– No, Ewik
Konewik, pięknie było,
idziemy
do domku.
– Źpię u Julki – krzyknęła
Ewka
tak głośno, że parę osób
odwróciło się w jej kierunku. W uszach jej szumiało, więc chciała
przekrzyczeć ten szum, żeby Kogut mógł ją usłyszeć.
– Nie
rozumiem języka twojego plemienia, Ewka.
– ŹPIĘ u Julki – przeliterowała
jeszcze
głośniej.
– Tym
razem cię nie usłyszałem, możesz powtórzyć?
Ewka
nabrała całe płuca powietrza, żeby krzyknąć, ale zaczęła
się śmiać.
– Gogut, ty
głuptasie, dy zobie ze mnie żartujesz.
– Ale
nie, jakbym mógł…
– Oj, mógłbyś, mógł…
Jakie
dziwne słowo „mógł”, chyba go nigdy
nie słyszałam.
– A „idziemy
do
domu” już słyszałaś?
– Nie! Proszę, jeżdże dylko ten drink! Drink, drink, drink. Tobie
też drinka w uszach? – Ewka podniosła mała szklaneczkę z sokiem,
przystawiała do ust i zaczęła pić. Chcąc opróżnić szklankę do dna,
odchyliła się do tylu z rozmachem i runęła jak długa z krzesełka na
podłogę. Kogut zeskoczył ze swojego krzesła i podbiegł do Ewki
przerażony, że coś się jej stało, ta jednak, śmiejąc się i czkając,
krzyczała: – Gogut, ale odlot! Batrz, tam w górze wszystko wiruje!
Batrz na sufit! O matko, jest was dwóch Gogutów! I każdy ma
głupią minę na pięknej twarzy! – Kogut
nie wiedział, czy ma się
wkurzyć, bać o nią, czy się śmiać. W końcu stwierdził, że najlepiej
będzie ją podnieść i odprowadzić do domu. Nie było to jednak takie
łatwe. Kiedy złapał Ewkę za ręce i próbował ją podnieść, ta zaczęła
się śmiać i wydurniać.
– Ewka, obejmij mnie przynajmniej, to mi będzie łatwiej –
powiedział,
na
co Ewka wytrzeszczyła oczy.
– Gogut, no co ty? To ja spadam na głowę z krzesełka, a tobie
figle w głowie? – Na
te słowa pojawił się Michał i pomógł ją zdrapać
z podłogi.
– Idziemy, Ewik, do
domu.
– Idziemy, chłopaki, idziemy, z wami
to
i na koniec świata pójdę,
nawet do Rosji, ale… Znajdźcie najpierw Julkę, bo gdzieś mi się
zapodziała.
Michał rozejrzał się
po
sali i zobaczył Julkę w towarzystwie
chłopaka, z którym chodziła ogólniaka i za którym uganiały się
wszystkie małolaty. Ten perfidnie z nią flirtował i wciąż dotykał jej
włosów. Julka się nie broniła i posyłała mu urocze uśmiechy, co
w dziwny sposób rozzłościło Michała. Podszedł do Julki,
bezceremonialnie chwycił ją za łokieć, przyciągnął do siebie
i oznajmił, że muszą iść do domu, bo Ewka nie czuje się najlepiej.
Julka wybuchnęła śmiechem, co zupełnie zbiło Michała z tropu, ale
po chwili śmiał się i on, podążając wzrokiem w kierunku, w którym
patrzyła Julka. Ewka wskoczyła Kogutowi na plecy i ujeżdżała go
bez żadnych protestów z jego strony. To był prawdopodobnie jedyny
sposób, w jaki udało się ją przekonać do opuszczenia pubu.
Kogut
miał niełatwe zadanie, ale dotrwał do końca i doniósł
Ewkę pod same drzwi mieszkania Julki. Tam wszyscy się pożegnali,
Ewka wszystkich wycałowała i zapewniła co najmniej pięć razy, że
ich kocha, a kiedy już musiała stanąć na własne nogi, uznała, że
najbezpieczniej będzie, jak dojdzie do łóżka na czworaka. Kogut
obiecał, że na następne urodziny kupi jej ochraniacze na kolana
i kask na głowę, żeby mogła bezpiecznie spadać z krzesełek
barowych i chodzić na czworaka bez zdzierania kolan, na co Ewka
zupełnie się rozkleiła i prawie zaczęła płakać, wciąż powtarzając, że
ma najlepszych przyjaciół na świecie.
Kiedy
solenizantka dotarła już do łóżka Julki, ta dała jej szklankę
wody, otuliła kołdrą i z chwilą, kiedy Ewka przyłożyła głowę do
poduszki, zasnęła, pochrapując i czkając cichutko. Julka poszła
napić się wody, zmyła makijaż, rozczesała włosy i przebrała się
w cieniutką koszulkę nocną. Przed pójściem do łóżka zastukała
w ścianę dzielącą pokój jej i Michała, żeby powiedzieć w ten sposób
dobranoc, i położyła się obok czkającej Ewki. Zasnęła, myśląc
o Michale.
Ewka
obudziła się w zadziwiająco dobrym humorze. Jeszcze
bardziej zadziwiające było to, że nie miała w ogóle kaca. Trzecią
dziwną rzeczą było to, że po tylu kolorowych drinkach wszystko
pamiętała – łącznie z upadkiem z krzesełka i ujeżdżaniem Koguta
przez całą drogę do domu. Mimo tych wszystkich wspomnień
tłoczących się jej do głowy, nie czuła ani krzty zażenowania czy
wstydu na wspomnienia zeszłej nocy, wręcz przeciwnie, rozpływała
się w wychwalaniu Koguta, co mocno zaniepokoiło Julkę. Ta
minimalnie trzy razy spytała koleżankę, czy na pewno dobrze się
czuje, może jednak naprawdę mocno wczoraj walnęła się w głowę
i potrzebuje lekarza. Ewka na to odparła, że musi podziękować
Kogutowi, co Julka skwitowała stwierdzeniem:
– Po
prostu wciąż jesteś pijana od wczoraj.
Dziewczyny
jeszcze chwilę pogadały, zjadły śniadanie i Ewka
poszła do domu. Tam wzięła prysznic, uczesała się i zrobiła sobie
delikatny makijaż. Przyjrzała się sobie w lusterku i stwierdziła, że
wygląda całkiem cywilizowanie ze swoim naturalnym, mysim
kolorem włosów (wszystkie kolory tęczy na jej włosach zmyły się
pod prysznicem), lekkim makijażem podkreślającym jej zielone
oczy, w czarnej, klasycznie wyciętej koszulce i dżinsach.
Zasznurowała swoje wierne trampy i pobiegła na górę do
mieszkania Orzelskich.
Kogut
leżał na swoim łóżku ze słuchawkami na uszach,
podśpiewując coś cicho pod nosem. Nagle zerwał się na równe
nogi, zaczął skakać po łóżku i grając na wyimaginowanej gitarze,
z zamkniętymi oczami, wrzeszczał wniebogłosy w rytm muzyki:
„Nie zabierzesz mi jej, nie, nie, doktorze, nie zabierzesz mi jej,
mojej choroby psychicznej… Ona chroni mnie, uuhuuu, przed
brutalną rzeczywistością”. Śpiewając, a raczej wyjąc, zaczął
odstawiać pogo, wywijając głową na wszystkie możliwe strony,
zrzucił z siebie flanelową koszulę i skakał po pokoju w swoim
dzikim porywie, obijając się o sprzęty i nie mając zielonego pojęcia,
że od dłuższej chwili Ewka jest w pokoju, przygląda mu się
i niemiłosiernie się z niego nabija. O jej towarzystwie dowiedział się
dopiero wtedy, gdy wpadł na nią i oboje wylądowali na podłodze.
Wtedy Ewce już zupełnie puściły tamy i śmiała się jak nienormalna,
a z jej oczu płynęły łzy. Kogut wstał, otrząsnął się z szoku, jaki
wywołało uderzenie w kogoś ciepłego, miękkiego i żyjącego
i z wyrzutem i zażenowaniem zapytał:
– Nikt
cię nie uczył, że się puka do drzwi przed wejściem?!
– Pukałam,
ale
ty się tak wydzierałeś, że za nic w świecie byś
mnie nie usłyszał, nawet jakbym tu czołgiem wjechała.
– Wcale się nie wydzierałem, tylko… Śpiewałem… – odpowiedział
urażony
po
dziecinnemu i ciężko zażenowany chłopak, na co Ewka
znowu zaczęła wyć ze śmiechu.
– Teraz już wiem, dlaczego chłopacy nigdy ci nie pozwalają
śpiewać w kapeli! – kontynuowała Ewka.
Kogut
cały poczerwieniał. Chcąc pokazać swoją dumę i chłód
oraz to, że czuje się urażony, wywiesił w stronę Ewy jęzor i ciężko
opadł na obrotowe krzesełko. Dumnie to jednak nie wyglądało, bo
krzesełko automatycznie się obniżyło do samej ziemi, a chłopak
zeskoczył z niego jak oparzony, patrząc na Ewkę z wyrzutem
i zaskoczeniem, jakby to była jej wina. Dla niej już było tego za
wiele. Tak rechotała, że bała się, że się posika, więc kucnęła na
podłodze i wyła ze śmiechu. Zapominając, że ma makijaż, przetarła
załzawione oczy rękawem i bezwiednie, totalnie się rozmazała.
Kogut wciąż był obrażony, ale kiedy spojrzał na Ewkę, przeszło mu
w jednej chwili i teraz on śmiał się jak osiołek Kłapouchy na
ekstazie. Ewka wyglądała, jakby ktoś podbił jej oczy, a do tego
czarne łzy spływały ciurkiem po jej twarzy, tworząc wokół ust
czarne wąsy, do tego co chwila wykrzykiwała, łapiąc oddech:
– Kogut, zabiję cię, jak się posikam. – I wybuchała nową salwą
śmiechu,
co
było samo w sobie dość śmieszne. Kogut za to siedział
na podłodze naprzeciw niej i wskazując na nią palcem, śmiał się
swoim donośnym śmiechem, próbując coś powiedzieć. Do pokoju
Koguta weszła jego mama, która wyglądała na zaniepokojoną.
– Dzieci, czy coś się stało? – spytała, uchylając
drzwi. Nie
doczekawszy się żadnej odpowiedzi, weszła do środka i spojrzała na
dwójkę przyjaciół, którzy teraz nie wyglądali na zbyt rozgarniętych.
– Kogut, czy wy paliliście trawkę?! – zapytała
ostrzegawczym
głosem, na co dwójka jeszcze bardziej zaczęła się śmiać. Ewka już
leżała na ziemi, cała czerwona, ledwo łapiąc powietrze i krzycząc:
– Kogut
zamknij się już, bo ci dywan osikam!!
Kogut
puścił mamie oczko i wskazał palcem na Ewkę. Ta
popatrzyła pytająco na niego, a potem odwróciła się w stronę jego
mamy. Pani Orzelska, widząc teraz twarz Ewki, powiedziała tylko:
„Jezus Maria, co on ci zrobił”, po czym śmiejąc się i klepiąc
wymownie w czoło, wyszła z pokoju. Wtedy dopiero w Ewce
zrodziła się chęć spojrzenia w lusterko. Podniosła się mozolnie
z podłogi i wciąż pochlipując pod nosem, zerknęła do lusterka na
drzwiach szafy.
– Kogut, ty
kanalio!!! Zobacz, co mi zrobiłeś, he, he, he. Proszę
cię, zamknij się już, bo mam zakwasy na brzuchu od śmiechu.
– Wyglądasz
jak
Michael Jackson w „Thrillerze”, he, he, he.
– A ty
tu
siedzisz w samych gaciach, mądralo.
– Bokserkach – sprostował Kogut, zmierzając w kierunku
szafy,
odprowadzany
przez spojrzenie Ewki. Gdyby mogła, wywiesiłaby
język jak pies i śliniła się na widok jego wysportowanego ciała. Jego
skóra była gładka, jędrna, koloru oliwek, ramiona były szerokie
i umięśnione, a brzuch… Była pewna, że kaloryfer na jego brzuchu
będzie teraz prześladować jej sny co najmniej przez tydzień.
– Bokserki, niech ci będzie Artur… – powiedziała
ze
swojego
świata erotycznych fantazji.
– Przepraszam, czy
ja się przesłyszałem?
– Co? Czemu? – Potrząsnęła głową, żeby pozbyć się natrętnych
myśli przedstawiających ją w jego objęciach, i przy
okazji
czerwieniąc się jak piwonia, bo nie wiedziała, co powiedziała.
– Powiedziałaś
do
mnie Artur? Nie pamiętam, żebyś
kiedykolwiek nazwała mnie po imieniu, oprócz chwili, kiedy jako
sześciolatka rozbiłaś sobie kolano, a ja przyprowadziłem cię
płaczącą do mnie do domu i poprosiłem mamę, żeby cię opatrzyła.
Wtedy spojrzałaś na mnie tymi swoimi wielkimi załzawionymi
oczami i powiedziałaś: „Dziękuję, Artur”.
Ewka
wytrzeszczała teraz na niego te swoje wspomniane
wielkie, zielone oczy, nie mogąc uwierzyć, że on to pamięta.
– A dziesięć
minut
potem przyrżnęłam ci szpadelkiem, bo ty
rozwaliłeś mój zamek w piaskownicy.
Kogut
zaczął się śmiać na to wspomnienie, a Ewka w zamyśleniu
kontynuowała, jakby sama do siebie:
– Nie
wiem, czemu nigdy nikt nie nazywa cię Artur, przecież to
ładne imię. Już się tak jakoś utarło, że jesteś Kogut i tyle.
– Wczoraj to brzmiało jakoś inaczej – powiedział, wciągając na
siebie dżinsy – Go… Go… Gogud – zacytował chłopak, naśladując
wczorajszy
bełkot Ewki przerywany czkawką.
– Świetnie,
ty
się ze mnie nabijasz, a ja przyszłam ci
podziękować.
– Ty chcesz mi podziękować? Tak normalnie, bez żadnych bomb
i docinków… No, no, pozwól dziewczynie ujeżdżać się jedną noc,
a od razu zrobi się dla ciebie milsza – powiedział, patrząc
na
nią
w dwuznaczny, jak miał nadzieję, sposób.
– No
dobra, teraz już zaczynam żałować, że ci dziękuję, ale po to
tu przyszłam, więc dzięki, że mnie wczoraj zdrapałeś z parkietu,
kiedy spadłam z tego krzesełka i dzięki, że nie wrzuciłeś mnie
w jakiś rów po drodze do domu.
– To
tylko i wyłącznie dlatego, że wczoraj miałaś urodziny,
inaczej obudziłabyś się w jakimś rowie, gwarantuję.
– Wierzę… Tym bardziej wielkie dzięki. – Podeszła
do
drzwi.
– Ewa… A może byś chciała trochę pofiglować? – Kogut
uśmiechnął się szelmowsko.
– Słucham??? – Ewkę zatkało.
– Wczoraj wyraźnie miałaś na to ochotę – powiedział
Kogut
i z udawaną powagą zaczął się zbliżać do dziewczyny, cały sexy,
z wciąż gołym torsem.
– Kogut, no co ty. – Ewka poczerwieniała. – Przecież
wczoraj
byłam kompletnie zalana, chyba nie wziąłeś mnie na poważnie.
– Chętnie bym cię wziął… na poważnie – wyszeptał i przylgnął
do
niej całym ciałem, przypierając ją do drzwi. Ewce zakręciło się
w głowie, po raz pierwszy nie wiedziała, co ma powiedzieć. Czuła
tylko oszałamiająco szybkie bicie serca i suchość w ustach.
– Zróbmy to, Ewa, no, pofiglujmy. – Podniosła
wzrok
i wtedy
zobaczyła ten szelmowski uśmieszek. On znowu sobie z niej kpił!
A ona prawie uwierzyła! Poczuła się jak totalna idiotka. Odepchnęła
go z całej siły i zdzieliła w głowę
– Uuuuu, lubisz to na ostro – roześmiał się chłopak.
– Kretyn z ciebie, naprawdę, a już zaczynałam myśleć coś
innego. – Pociągnęła
za
klamkę i otworzyła drzwi.
– Ewka, poczekaj, nie
gniewaj się, tylko żartowałem. I zrób coś
z tym makijażem, zanim wyjdziesz, bo ktoś sobie pomyśli, że cię
pobiłem albo coś…
Dopiero
teraz Ewka przypomniała sobie, że wygląda jak idiotka.
Podeszła do lusterka, usunęła rękawem maskarę ze swojej twarzy,
rzuciła na odchodne „Ciao, kretynie” i wyszła z jego pokoju. Jak
piorun zbiegła ze schodów i pobiegła do domu. Kolana wciąż jej
drżały, gdy zamknęła drzwi swojego pokoju, a ciało pulsowało
w miejscu, o którym nie chciała myśleć w tym samym momencie,
w którym myślała o Kogucie. Była wściekła, że tak strasznie
podziałała na nią jego bliskość i że dała się nabrać jak ta ostatnia
idiotka. Najgorsze było to, że ostatnio cały czas wyobrażała sobie
Koguta w TEN właśnie sposób, w który nie powinna. Rozbierała go
oczami, godzinami myślała o jego ustach i o tym, jak by to było
całować tego idiotę… A on musiał się zorientować i teraz kpi sobie
z niej jak z ostatniej debilki.
– Cholerny palant – powiedziała sama do siebie. – A niby czego
się miałam po nim spodziewać? Zawsze był taki!!! Posrany
casanowa. – Rzuciła się na łóżko i głośno westchnęła. – Palant –
powtórzyła. – Ale…
Dlaczego
musi być tak kurewsko przystojny???
Kiedy
Ewka opuściła pokój Koguta, ten nie mógł sobie znaleźć
miejsca i był zły na samego siebie, że żartował sobie z niej w taki
sposób. Był też wkurzony na to, że żarty wymknęły mu się spod
kontroli. Kiedy spojrzała na niego tymi wielkimi, zdziwionymi
i niewinnymi oczami, niemal stracił panowanie nad sobą i jeszcze
sekunda, a by ją pocałował. Chciał wtedy, żeby powiedziała mu coś
nieprzyjemnego, żeby wyzwała go od palantów, żeby mógł się
pozbyć nagłej chęci przyparcia jej jeszcze mocniej do drzwi
i całowania bez tchu, żeby potem przenieść ją do łóżka i kochać się
z nią tak namiętnie, jak namiętnie zawsze się z nią kłócił. Zamiast
tego wykpił ją i jeszcze bardziej do siebie zniechęcił. Żadna nowość,
całe życie mu powtarzała, że jest idiotą i miała rację. Tylko że teraz
on nie chciał, żeby o nim myślała jak o idiocie, chciał, żeby myślała
o nim… Normalnie, pozytywnie, trochę bardziej przychylnie. Nie
chciał już być dla niej tylko błaznem, który doprowadzał ją do szału
albo do śmiechu, chciał do tego dodać jeszcze coś… Trochę powagi,
dojrzałości i ciepła…
– Kretyn! – przemówił do swojego odbicia w lustrze. – Do
potęgi
entej!
Ewka
zadzwoniła do Julki i zaprosiła ją do siebie. Po trzech
minutach usłyszała dzwonek do drzwi. Natychmiast otworzyła,
wciągnęła Julkę do środka i konspiracyjnie pociągnęła ją za sobą do
łazienki, tam zamknęła drzwi na klucz.
– Siadaj – powiedziała
do
Julki, wskazując jej klozet. Julka
zamknęła klapę i usiadła, wpatrując się w koleżankę. Takie sytuacje
były normalne i mówiły Julce, że Ewka wpadła na pomysł, którego
jej rodzice by nie pochwalili, dlatego zamykają się w łazience.
– Ewka, co
kombinujesz tym razem? Znowu „przypadkiem”
zgolisz sobie brwi albo spalisz sobie włosy, używając żelazka do ich
prostowania?
– Ha, ha, ha, bardzo
śmieszne. Nie moja wina, że depilowanie
brwi pęsetą jest dla mnie zbyt bolesne i zaryzykowałam golenie…
Jak mogłam wiedzieć, że całe brwi mi zejdą… I nie moja wina, że
moi kochani rodzice nie chcą mi dać pieniędzy na normalną
prostownicę do włosów. Człowiek musi kombinować, jak nie ma
tego, co potrzebuje. Spójrzmy na przykład na mojego tatusia
kochanego. Przepił wszystkie pieniądze i teraz nie ma na wódkę,
ale na drożdże i cukier pieniądze miał, także zrzucił się z sąsiadem
i postanowili wyprodukować własny bimber. Wiesz, kiedyś znalazł
stary przepis mojego dziadka i mu się zdało, że to genialny pomysł.
Nie mogli się jednak doczekać, aż bimber się z tych ich
ziemniaczków i Bóg wie, z czego
jeszcze
zrobi, także wypili tę białą
maź, jaka się z tego wyprodukowała po trzech tygodniach i obaj
wylądowali w szpitalu!
– Twój ojciec jest w szpitalu??? – wykrzyknęła Julka.
– A tam, już jest w domu. W szpitalu był wczoraj razem
z sąsiadem, bo alkoholicy jedni głupi nachlali się tego domowego,
niedorobionego bimbru, czy czego, i obaj się zatruli. Musieli im
zrobić płukanie żołądka i wstydu się obaj nażarli jak cholera.
Głuptaki, he, he, zasłużyli sobie. Ojciec rzygał jakieś osiem godzin
w domu, a matka jak się dowiedziała, co chlali, to go o mało nie
zabiła… Bo jej nie powiedział, że to robią, a ona by im w tym
„doradziła”, bo nasz dziadunio, a jej ojciec, był kiedyś ekspertem
w pędzeniu wina. Ona, jako mała dziewczynka, a potem to już
i nastolatka, parę razy w piwnicy przyłapała dziadunia pędzącego
bądź pijącego bimber, także na rzeczy się trochę znała. No, także
jak mówiłam, jak człowiek nie ma, tego, co potrzebuje, musi
kombinować. Jedni przy tym zgolą sobie brwi albo spalą włosy, inni
znowu wylądują w szpitalu na płukaniu żołądka… Ale wracając do
moich zamiarów – ściszyła głos do szeptu i podeszła do pralki – to
jest to, co mam dziś w planie. – Wyciągnęła
zza
pralki kartonik
z farbą do włosów i podała Julce.
– Ale przecież to jest zielony kolor! – krzyknęła Julka.
– Ciszej, bo
starzy cię usłyszą, wszyscy są w domu.
– Ewka, przecież
oni
cię zabiją albo każą ci zgolić włosy, albo…
albo sami je zgolą!!! A Sinéad O’Connor już od jakichś dwudziestu
lat nie jest w modzie!
– Mi
nikt głowy golić nie będzie! Leję na ich reakcję. Bez
przerwy czepiają się mnie bez żadnego powodu, ciągle obrywam za
głupie urojenia ojca, a tak chociaż będzie miał jakiś normalny
powód i może wreszcie skupi się na jednej rzeczy, a ja się trochę
odkompleksuję w innych sferach, bo nie będę już musiała słuchać,
że mam uszy Willa Smitha, jestem głupia jak but i tak dalej, bo
może teraz wszystko się skupi tylko i wyłącznie na włosach, a ja
włosy mam ładne i zdrowe, więc kompleksów nowych mnie nikt nie
nabawi, a te stare się może zagoją. Już miałam farbowane włosy,
a teraz chcę je zafarbować na zielono, bo wiosna przyszła i tak
świeżo jest, i pięknie, i kolorowo…
– Ewka, ty
masz zielono w głowie całe życie, nie musisz tego
przenosić na świat zewnętrzny.
– Ale
chcę, Julka, chcę się uzewnętrznić.
– A co, jakieś
poradniki
psychologiczne znowu czytałaś czy jaki
struś???
– Nie
poradniki… Jeden poradnik. Już nie dam sobie srać na
głowę i pomiatać sobą. Będę ze sobą i swoim ciałem robić, co chcę
i niech się wszyscy ode mnie odpimpkują. Mam już osiemnaście lat,
jestem pełnoletnia i szanuję sama siebie! To mi wystarczy, a jak
rodzice mają jakieś bronchy, mnie to nic nie obchodzi. Chcę mieć
zielone włosy i będę miała zielone włosy!
– No, żeby
tylko
twój ojciec nie wykorzystał tego faktu i nie
wywalił cię z domu… Ale wiesz, zawsze możesz przyjść do mnie…
No dobra, farbujemy. Chociaż wiesz, Ewka, pełnoletnia nie zawsze
znaczy w pełni władz umysłowych.
– W pełni czy nie w pełni, zielony to mój kolor na wiosnę. Koniec,
kropka – upierała się dziewczyna.
Ewka
umyła włosy i z pomocą koleżanki nałożyła na włosy
nieciekawie wyglądającą maź. Potem dziewczyny poszły do kuchni
i plotkowały chwilę przy gorącym cappuccino, nie zdając sobie
sprawy, że w tym czasie łazienkę zajął wredny brat Ewy. Kiedy
przyszedł czas na spłukiwanie farby, Andrzej nadal okupował
łazienkę i ani prośbą, ani groźbą nie dało się go stamtąd wywabić.
Ewka nie mogła już dłużej czekać, więc wpadła na genialny pomysł,
żeby spłukać farbę w zlewie w kuchni, i od razu wzięła się do
spełnienia tej myśl, która już po paru sekundach okazała się nie tak
genialna. Zlew kuchenny był za mały i nie nadawał się do takich
operacji. Julka próbowała jakoś pomóc i ścierką zaczęła wycierać jej
mokry kark, ale mimo jej wysiłków Ewka zawyła i zaczęła biegać po
kuchni jak bezgłowa kura, wpadając na krzesła, stół, lodówkę…
– Ałaaaaaaaa,
Julka, farba
naleciała mi do oczu, Jezu, jak
szczypie!!!
Biegała
po
kuchni, machając rękami i zataczając koła jak błędny
motyl, a z włosów kapała jej zielona woda. Wreszcie Andrzej
wyszedł z łazienki, Julka chwyciła Ewkę za rękę i zaciągnęła ją do
łazienki, obijając oślepioną koleżankę o ściany. Kiedy Julka
mocowała się jeszcze z zamkiem, Ewka na ślepo próbowała
odkręcić kurek z wodą. Julka podśmiewała się pod nosem
z wariackiej sytuacji. Ewka też się śmiała, walcząc wciąż z kurkami
i powtarzając w kółko: „Szczypie, kurwa, szczypie”.
– Ten
szczeniak specjalnie tak mocno zakręcił ten kran!
Kurewski pomiot diabła!!! Nie mogę tego za cholerę odkręcić!!!
Szczyyyyyyyyyypie, kurwa, szczyyyypie! Co mam robić?
Widząc desperację
Ewki, Julka
nie myśląc dłużej, krzyknęła:
– Nurkuj, Ewka. – Jak
na komendę dziewczyna zanurzyła głowę
w wodzie, która została w wannie po kąpieli Andrzeja, by po chwili
wynurzyć się prychając i dławiąc się. Woda wylewała się jej nosem.
Ewka machała rękami, jakby próbowała wzbić się w powietrze.
– Wariatko, czemu
to zrobiłaś? Chciałaś się utopić?
– Sama
mi kazałaś!
– Żartowałam, a ty
jak
już się na to zdecydowałaś, to mogłaś
chociaż zatkać nos!
– Julka!!! Ja
się porzygam!!! Właśnie się napiłam wody, w której
się kąpał mój jebnięty, śmierdzący brat!!! Bleeeeeeech!!!
– Ewka…
– Co?
– No
wiesz… Masz zielone włosy…
Ewka
odwróciła się i spojrzała do lusterka.
– O Matko Święta,
Jezusie
Chrystusie i Keanu Reevesie, ojciec
mnie jak karalucha zabije!!! To miała być zgniła zieleń, ciemna,
stonowana, nie jaskrawa, oczojebna, jasna zieleń!
Kiedy
Ewka wysuszyła włosy, efekt był jeszcze silniejszy.
– Myślisz, że
jak
umyję włosy kilka razy, to ten kolor trochę
zejdzie? Proszę, pociesz mnie i powiedz, że tak i że na pewno.
– Ale
jasne, że zejdzie, nie martw się.
– Serio??
?
– Nie.
– To
czemu kłamiesz?
– Nie
kłamię, pocieszam!
– Kurwa, kurwa, kurwa!
– Jak
się przy tym pokręcisz do kółeczka, to może z tego wyjdzie
jakieś specjalne zaklęcie i zieleń zniknie.
– Julka, ty
już raczej nie pocieszaj!
– OK, ty
„kurwa, kurwa, kurwa”, idę do domu, a ty możesz iść
zrobić niespodziankę ojcu. Kto wie, może i dziś dzięki temu
wyląduje w szpitalu, bo go krew zaleje i będziesz mieć spokój…
– Julka, oparów z tej
farby
się nawdychałaś czy co??? Coś ty
z tym sarkazmem, jak ja tu w rozsypce, z zielonymi włosami
i ryzykiem morderstwa z ręki własnego ojca!?
– Och, sorry, dla
mnie to jest jakieś takie śmieszne. No, ale
dobra, ja się z nieszczęścia bliźniego swego zielonowłosego śmiać
nie będę i serio już pójdę do domu. Spodziewam się ciebie u mnie
za jakieś dwadzieścia minut. Mam nadzieję, że w jednym kawałku.
Papa.
Po
dziesięciu minutach Ewka już siedziała u Julki i zdawała
relację.
– Pomieszkam
u ciebie trochę, dobrze? Przynajmniej dopóki mi
ta farba z głowy nie zlezie, albo dopóki się nie przefarbuję na inny
kolor.
– Dobrze, Aniu
z Zielonego Wzgórza. Wiesz, tak naprawdę to ja
się dość dziwię, że cię ojciec w ogóle wypuścił z domu.
– On
mnie nie wypuścił, Julka, to była walka o życie, a potem
ucieczka skazańca!!! Kiedy ojciec mnie zobaczył z moim
eksperymentem na głowie, darł się i przeklinał, pianę puszczał z ust
i tak poczerwieniał, że serio myślałam, że go krew zaleje, jak
wcześniej obiecałaś… Znaczy wspomniałaś… Właśnie szkoda, że nie
obiecałaś, bo ty zawsze słowa dotrzymujesz i może jakby to była
obietnica, to by go szlag trafił i byłby spokój…
– Ewka, no
mów, co dalej.
– Jezus, to już człowiek sobie ani pomarzyć nie może?! No także,
w tym przeklinaniu, pienieniu i czerwienieniu udało mu się użyć
i normalnych słów, czyli „Ja cię kurwa zabiję!” i „Albo pozbędziesz
się tego koloru, albo ja pozbędę się twoich włosów”. Powiedziałam,
że ten kolor zejdzie po jakimś miesiącu, a on na to poleciał do
kuchni i zaczął z furią przewracać w szufladach. Wrócił z nożem,
a ja sobie pomyślałam „O kurnia, kurnia, kurnia” – bo przy starym
mam zakazane przeklinać nawet w myślach – „on
mnie, kurnia,
chce
zabić, już mu na serio odwaliło” i zaczęłam uciekać. Ojciec
chwycił mnie za włosy i odciął mi całą garść moich zielonych piór,
potem powiedział, że nożyczek nie znalazł, ale i bez tego sobie
poradzimy, także ja się na to trochę uspokoiłam, że on mnie zabić
nie chce, tylko włosy obciąć, ale potem znowu się wkurzyłam, bo mi
nikt włosów obcinać, kurnia, nie będzie, no i się wyrwałam
i uciekłam. Ale jak widzisz, w walce poległy moje kapcie-króliczki,
bo ojciec tak mną majtał, że mi z nóg spadły, no i musiałam uciekać
w samych skarpetkach. A tu by pasowało określenie, że mnie
puścili w samych skarpetkach czy jakoś tak. No więc potrzebuję
pożyczyć od ciebie skarpetki i coś do spania, bo do domu nawet za
wór złota nie pójdę. No i trzeba jakoś te włosy tak zaczesać, żebym
w szkole mogła wszystkim mówić, że to teraz tak modnie
z poszarpanymi włosami i łysiną w jednym miejscu chodzić. No
wiesz, jak Britney Spears, chociaż jej fanką nie jestem. No więc,
Julka, do akcji! Przynieś mi proszę jakieś skarpetki, uczesz mnie jak
człowieka i przenocuj parę dni.
– Wiesz, że możesz
tu
zostać, jak długo chcesz. Tylko jak
będziesz chrapać, to ci te twoje zabłocone skarpetki wepchnę do
ust.
– Ale
ja nie chrapię, ja ci… śpiewam.
– Śpiewa
mi
Michał, jak z nim śpię, to mi wystarczy. To znaczy
jak U NIEGO śpię, nie Z NIM śpię, przecież ja z nim nie śpię!
– Oj, Julka, ty
jarasz buraka. No, jakie to masz myśli kosmate
w głowie? Gadaj, ale już! Nigdy się tak dotąd nie tłumaczyłaś ze
spania z Michałem!
– U Michała!!!
– Ale
byś chciała z NIM! Nieprawdaż?
Michał przechadzał się
po
lesie, myśląc o Julce, gdy nagle
z krzaków ktoś wybiegł i skoczył mu na plecy. W odruchu
samoobrony chłopak wykonał jeden szybki ruch i zrzucił napastnika
na ziemię, tylko po to, żeby zobaczyć twarz własnego brata.
– Michał, jebię twój grób, własnym bratem tak o ziemię rzucasz!
Pan Bóg ci w złych dzieciach odpłaci! Nie miałbyś już chodzić na te
kursy samoobrony i kick-boxingu! – zawył Kogut.
– Nie
masz się co robić na Tarzana i z krzaków tak na mnie
wybiegać. Skąd mogłem wiedzieć, że to ty? Z koniem się zderzyłeś
i świrujesz czy co?
– Jedyne, z czym się zderzyłem,
to
z ziemią, o którą mnie właśnie
rzuciłeś. Dzięki, wielki bracie.
– Nie
ma za co, przynajmniej nauczysz się normalnie
zachowywać. Lekcja skończona, możesz iść do domu.
– A nie mogę się z tobą trochę
po
lesie powałęsać? Wiesz,
strasznie się nudzę. Dziś nie mamy prób z kapelą, dziewczyny się
dotąd nie odezwały, ty się do mnie w ogóle nie odzywasz, więc się
zdecydowałem za tobą pociągać, dopóki mi nie powiesz, co cię
gryzie, a przy tym zabiję trochę nudę.
– Czemu
myślisz, że coś mnie gryzie, Artur? Daj spokój i spadaj
do domu wyżerać mamie lodówkę.
– No, także
teraz
już wiem na sto procent, że coś jest nie tak. Po
pierwsze kochasz bliźniego swego, tu mnie, jak siebie samego
i nigdy się mnie nie chcesz pozbyć, a po drugie nigdy nie mówisz na
mnie Artur, mimo że to jest moje imię od chrztu. Gadaj, co jest, albo
serio pójdę do domu i wyżrę całą lodówkę, a dla ciebie nie zostawię
nic, a że jesteś w okresie żerowania, tak samo jak ja, będzie to dla
ciebie taka kara jak dla Janosika szubienica. A w ogóle to co wam
się teraz wszystkim zebrało na nazywanie mnie po imieniu?
– Tak
się przecież nazywasz, nie?
– Od urodzenia, jednak ludzie nie używają mojego imienia
dopóki: a) nie wkurwią się na mnie cholernie jak mama, kiedy
wyżrę lodówkę i jej o tym nie powiem, b) ktoś czegoś ode mnie chce
– np. głodny
brat
ostatnią kanapkę z talerza: „Arturku, ty skunksie,
podziel się z bratem”, c) ktoś przede mną chce coś ukryć i pozbyć
się mnie jak najszybciej. Ale ja wtedy, nazwany po imieniu, robię się
podejrzliwy i wiem, że coś tu, kurde, jest nie tak…
– Wiesz
co, KOGUT? Dobra, możesz się powłóczyć ze mną, ale
paszcza na kłódkę, bo mi się nie chce teraz o niczym gadać, a już
tym bardziej słuchać tych twoich wywodów.
– OK. A Julkę dziś widziałeś?
– A czemu się
pytasz, czy
ją widziałem, co to ma wspólnego
z tym, że łażę po lesie?
– Jak widzę – wszystko, nawet
się nie musiałem wysilać, żeby się
dowiedzieć, dlaczego jesteś taki dziwny. Kurde, ja normalnie chyba
zostanę psychologiem.
– Ja
jestem dziwny? Spójrz na siebie! Włosy masz, jakby w ciebie
grom z jasnego nieba strzelił, masz sto jeden kolczyków w uchu,
brwiach, nosie i Bóg wie gdzie jeszcze, masz na sobie babską
koszulkę, a mi mówisz, że ja jestem dziwny!
– To
nie jest babska koszulka! To, że jest na niej Barbie, nie
znaczy, że to babska koszulka, bo jak sam widzisz, ta Barbie jest
metalistką, która trzyma w rękach rewolwer i mierzy przed siebie,
czyli w każdego, kto na nią patrzy, i mówi: „Precz z image głupich
blondynek”. Ale czekaj, czekaj, ja widzę, co ty tu robisz, chcesz
mnie podkurwić i w pole wywieść, żebym się rozgadał i więcej nie
pytał o Julkę.
– Kogut, znowu
oglądałeś te hiszpańskie telenowele…
– Oglądałem i nie wstydzę się
tego! Te
telenowele są z życia
wzięte i wiele byś się z nich mógł nauczyć o prawdziwej miłości.
I o Latynoskach. I o Latynosach. Hiszpanie i Brazylijczycy to chuje,
a ich biedne kobiety tylko przez nich cierpią. A wiesz, ten nowy
facet, co go teraz wzięli do serialu, wygląda jak źle wysrane gówno,
do tego poniża Karlitę i ją bije, a ona i tak lata za nim jak
nienormalna… No i widzę, co znowu zrobiłeś. Po raz drugi mnie
odwiodłeś od głównego tematu, bo wiesz, o czym niewinnie
napomknąć, żebym się rozgadał. Może to ty jednak miałbyś zostać
psychologiem. A jak już byś został, to mógłbyś zacząć studiować
zachowanie brazylijskich i hiszpańskich facetów i wytłumaczyć mi,
czemu zawsze w hiszpańskich telenowelach mają takie powodzenie
u płci przeciwnej i tak umieją żonglować kobietami.
– I to mówi facet, który zmienia dziewczyny jak rękawiczki. –
Michał
wymownie
puknął się w czoło.
– Ktoś może,
inny
nie może, a jeszcze inny może, a nie chce,
zupełnie tak jak ty. Nawet nie spojrzysz na te dziewczyny, które całe
się ślinią na twój widok, bo ty masz w głowie tylko jedną żabkę.
Julkę.
– Kogut, zamknij
dziób i zniknij.
– Ani
za ciasteczko.
– Kupię
ci
dziesięć snickersów.
– Ani
za dziesięć snickersów!
– To
czego chcesz?
– Niczego, nie
przekupuj mnie, pozwól mi połazić z tobą.
– I ponaśmiewać się
ze
mnie, bo Julka ma mnie głęboko
w zadzie, a ja jestem do niej rąbnięty?
– Nie
będę się śmiać z ciebie, jak ty nie będziesz się śmiać ze
mnie…
– A co?
Ty
też jesteś do Julki rąbnięty???
– Jezu, zabierz te pięści sprzed mojego nosa! Nie jestem rąbnięty
do Julki… Tylko do Ewki – szepnął.
– Co
tam seplenisz pod nosem? Ty się zabujałeś w Ewce???
– Nie
wytrzeszczaj tak oczu, nie jesteś kobietą, one mają patent
na wytrzeszczanie oczu. Ja… Nie wiem, co mi jest. Ostatnio
dokuczałem Ewce, przyparłem ją do drzwi, a ona na mnie tak
spojrzała… Chłopie, tak na mnie spojrzała, że mi cała krew z mózgu
odpłynęła i zacząłem myśleć po neandertalsku… Jedna chwila
dłużej i… Nie wypuściłbym jej ot tak.
– Kogut, pamiętaj, że
to
Ewka. To jest kumpela, którą znasz od
dawna, nie możesz od tak się z nią przespać, a potem ją zostawić.
Wyobraź sobie, jak by potem wyglądało wszystko inne. Zawsze
chodzimy wszędzie razem, jak byście się pokłócili, ale tak naprawdę
pokłócili, wszystko by się zmieniło.
– Ty
tego się boisz? Dlatego nie powiedziałeś nic Julce?
– Dokładnie.
Nie
chcę zepsuć tego, co jest teraz między nami,
nie umiem sobie wyobrazić, co bym zrobił, gdyby coś się stało i nie
mógłbym już spotykać się z Julką…
– Więc
miejmy
nadzieję, że stanie się tylko to, co byś chciał, żeby
się stało, i nic poza tym, a ty już sobie wymyśl, co by to miało być
i czy warto dla tego ryzykować.
– Nawzajem, głuptalu.
– Kupisz
mi te snickersy, które obiecałeś?
– A pozbyłem się
ciebie, jak
je obiecywałem???
– Nie…
– Tak
samo brzmi moja odpowiedź.
– Jacyż dziś bezwzględni jesteśmy – burknął
Kogut
pod nosem.
– Kogut, przysięgam, że
coraz
bardziej zachowujesz się jak
dziewczyna, na to one też mają patent!
– Na
co?
– Na
mruczenie pod nosem takim jak ty właśnie tonem. Lepiej
zmień tę koszulkę, bo coś dziwnego się z tobą dzieje i jakoś dziwnie
w niej wyglądasz i oczami non stop przewracasz.
– Jasne, magiczne koszulki – mruknął Kogut. – Lepiej pozbieraj
się do kupy do wieczora, bo mamy koncert i musimy być w pełni
władz umysłowych. I przestań mi dogryzać. Wcale nie wyglądam
dziwnie w tej koszulce, może mi ten kolor trochę tuszy dodaje, ale
to tylko złudzenie optyczne. O kurwa! Ja rzeczywiście jak baba
gadam! Co jest, do jasnej dupy? Ja… Ja się chyba rzeczywiście
lepiej przebiorę, do zobaczenia w domu. – Kogut pomachał
gejowsko ręką i zdawszy sobie z tego sprawę, wydał kobiecy,
stłumiony krzyk, wybałuszył oczy, teatralnie zakrył usta ręką
i pędem puścił się do domu, pozostawiając za sobą rechocącego
Michała. – Magiczne
koszulki, he, he.
Tym
razem Julka chciała wyglądać wyjątkowo na koncercie
chłopaków. Założyła krótką, czarną, przylegającą do ciała sukienkę
sięgającą do połowy ud, na czarnych, delikatnych jak pajęczyna
ramiączkach. Spojrzała w lusterko, upinając włosy do góry
w zgrabny kok i obnażając smukłą, łabędzią szyję, którą ozdobiła
misternie, ręcznie zrobionym naszyjnikiem w kształcie purpurowej
łezki. Miała delikatny makijaż podkreślający jej wielkie, zielone
oczy, kształtne usta przeciągnęła delikatnym błyszczykiem
i spojrzała na swoje lustrzane odbicie z zadowoleniem. – Nie jest
tak źle – pomyślała, nabierając powietrza w płuca i wypinając
kształtne piersi otoczone czarnym, koronkowym stanikiem bez
ramiączek. Wyglądała niby normalnie, zawsze ubierała się w czerń,
ale dziś delikatne, cienkie ramiączka sukienki przyciągały uwagę do
jej gładkiego, delikatnego dekoltu, a naszyjnik, który umiejscowił
się w zagłębieniu jej szyi, błyszcząc czerwonym blaskiem, sprawiał,
że nie można było oderwać od niego wzroku. Na zgrabne, długie,
szczupłe nogi włożyła wysokie, sznurowane glany, przez ramię
przerzuciła czarną torebkę i była gotowa do wyjścia. Przedzwoniła
do Ewki, spryskała się delikatnymi perfumami i uśmiechając się
sama do siebie wyszła z domu.
Michał,
Kogut
i Radek poszli do baru wcześniej przygotować
sprzęt, Julka i Ewka miały dołączyć później, co oznaczało, że
zobaczą chłopaków dopiero na scenie. Przed tym jednak miały
jeszcze czas na parę drinków…
Bar
był pełny, głośny, co chwilę wszędzie wybuchały salwy
śmiechu, ludzie przekrzykiwali zarówno siebie, jak i dźwięki
rockowej muzyki płynące z głośników zamontowanych na ścianach
przy barze. Ewka i Julka przeciskały się przez tłum, trzymając się za
ręce. Wielu chłopaków mierzyło Julkę wzrokiem i uśmiechało się do
niej, pozdrawiając skinieniem głowy lub puszczając oczko.
– Julka, powinnaś
mnie
uprzedzić, że się dziś tak wystroisz!
Wyglądam przy tobie jak Kopciuch w swoich starych, wytartych
dżinsach!
– Och, Ewik, wyglądasz
super
i dobrze o tym wiesz. Tobie jest
pięknie i w worku po kartoflach, a ja dziś potrzebuję trochę
połechtać swoją próżność, już nie pamiętam, kiedy w ogóle
flirtowałam z jakimś facetem.
– Nie
flirtuj z „jakimś tam facetem”, tylko z Michałem…
chociaż… czekaj, może to i dobry pomysł! Poflirtuj sobie z jakimś
facetem i zobaczymy, jak Michał na to zareaguje!
– Ewka, nie
wymyślaj głupot, ja nie chcę tu jakichś telenowel
hiszpańskich odgrywać, po prostu chcę się dziś dobrze zabawić
i chociaż raz zapomnieć o moich posranych uczuciach do Michała.
Chcesz drinka czy piwo?
– Piwo, dziś
zdecydowanie
nie chcę się urżnąć tak jak ostatnio.
Siara!
– Tak, więc może dziś
moja
kolej…
– Yhm, już
ja
cię widzę nabzdryngoloną…
– Hej, Andrzej – przemówiła Julka, ignorując paplaninę
koleżanki.
Ewka
odwróciła się w kierunku, w którym patrzyła Julka
i wytrzeszczyła oczy, widząc najprzystojniejszego chłopaka w ich
szkole, który teraz delikatnie pochylał się nad Julką, składając na jej
policzku buziaka na powitanie, patrząc przy tym na nią, jakby chciał
ją pożreć.
– A, hej, Andrzej – krzyknęła
mu
Ewka prosto do ucha,
sprawiając, że chłopak podskoczył jak oparzony.
– Cześć,
Ewa, nie
musisz tak krzyczeć, muzyka już nie gra.
– A, sorry, masz rację, nawet nie zauważyłam – odpowiedziała
z uśmiechem
pod
tytułem „odwal się od mojej koleżanki, ty męska
dziwko” i wcisnęła się pomiędzy niego a Julkę. Chłopak odsunął się
parę centymetrów i zamówił trzy piwa.
– Za zdrowie pięknych pań – powiedział, patrząc pożądliwie
na
Julkę. Ewka stuknęła wielkim kuflem o jego kufel z taką siłą, że
wylała na chłopaka pół piwa.
– Co, do diabła, robisz? – wkurzył się chłopak.
– Och, sorry, nie wiedziałam, że mam tyle siły, nie chciałam,
naprawdę – zapewniała Ewka, próbując wytrzeć
piwo
z jego koszuli.
– OK, spoko, nieważne. Pójdę
do
łazienki to z siebie zetrzeć. Za
chwilę wracam.
– Ewka, matko, ty serio subtelna jesteś – skwitowała Julka.
– Ktoś
tu
potrzebował zimnego prysznica, a że miałam tylko piwo
pod ręką, dostał piwem. Ten facet najarał się na ciebie jak pies!
– Nie
bądź obrzydliwa, Ewiku, nikt się na nikogo nie najarał.
– Yhmm, zobaczymy
jak długo będzie w tej łazience…
– Fuj, Ewka, paskudo – roześmiała się Julka. – Ty
to zawsze masz
kosmate myśli. Teraz nie chcę go już widzieć, bo będę miała twoje
sugestie w głowie i nie chcę, żeby mnie po wyjściu z toalety
dotykał. Chodź, zaszyjemy się gdzieś, tak żeby nas nie znalazł.
Światła w barze przygasły a na scenę
powolnym
krokiem weszli
chłopacy. Michał przebiegł wzrokiem po sali pełnej ludzi i zatrzymał
wzrok na Julce. Wyglądała nieziemsko w czarnej, krótkiej sukience.
Nie pamiętał, czy kiedykolwiek widział ją w czymś podobnym. Kiedy
ich oczy się spotkały, dziewczyna uśmiechnęła się do niego,
sprawiając, że serce zaczęło mu bić jak szalone, a on na chwilę
zapominał, gdzie jest. Kogut podszedł do niego, wymownie
szturchnął go łokciem i podał mu mikrofon.
– Stary, zrób coś z tym, bo mózg ci się lasuje, jak ją widzisz –
szepnął.
– Spadaj i zaczynaj grać – odpowiedział Michał i bez żadnych
zbytecznych
zapowiedzi zaczął śpiewać. Julka i Ewka podeszły
bliżej, żeby lepiej ich widzieć. Michał wbił wzrok w Julkę, a ona
w odpowiedzi patrzyła na niego jak zahipnotyzowana. Dla niej teraz
istniał tylko Michał, jego niesamowity głos i spojrzenie, które
sprawiało, że jej serce biło jak szalone, a oddech stał się szybki
i płytki, jakby właśnie przebiegła maraton. Widziała, że Michał
przesuwa wzrok z jej oczu na usta, potem na jej szyję i niżej, na
piersi. Zadrżała pod jego spojrzeniem, jakby ją właśnie dotykał.
Jego oczy powędrowały niżej, na jej odsłonięte uda i z powrotem do
jej oczu. Julka czuła, jak jej policzki robią się gorące, a to ciepło
rozpływa się po całym jej ciele, pulsując w niej niemal boleśnie.
Chciałaby teraz wejść na scenę, przywrzeć do Michała całym ciałem
i całować go, dotykać, pieścić…
– Julka, Julka, ej, haaaalllllllloooo!!!
– Co?
Co się stało, Ewka, dlaczego tak się wydzierasz?
– Chyba
z dziesięć razy się ciebie pytałam, czy chcesz jeszcze
piwo. Idę do baru, mogę ci przynieść. A ty tak się gapisz na
Michała, że wyglądasz, jakbyś to właśnie z nim robiła w swojej
ześwirowanej, napalonej główce.
– Bo robiłam – Julka uśmiechnęła się, widząc wyraz twarzy Ewki.
– Zamknij
usta, Ewik, bo troszkę dziwnie wyglądasz.
– No
jasne, ty mi tu mówisz, że uprawiasz seks z Michałem
w swojej głowie, a potem mi powiesz, że jestem dziwna.
– No
co? Już i tak wiesz, że ześwirowałam na punkcie Michała.
Jesteś moją najlepszą kumpelą, więc nie będę nic przed tobą
ukrywać. I jasne, przynieś mi piwo, dziękuję bardzo. No już, hop,
hop, nie gap się tak na mnie i serio, proszę cię, zamknij już
wreszcie usta, bo zaczynam się o ciebie martwić.
– Dobra, idę. Nara.
Julka
rozejrzała się po wypchanym po brzegi pubie i dopiero
teraz zauważyła, ile dziewczyn patrzyło z uwielbieniem w kierunku
sceny. Jedna biuściasta blondyna intensywnie teraz wlepiała oczy
w jednego z chłopaków (Julka nie mogła dostrzec, w którego)
i bezceremonialnie, seksownie, JEDNOZNACZNIE oblizała usta
wywieszonym na maksa, szpiczastym językiem. Julka poczuła, jak
krew w niej kipi i rodzi się w niej ogromna żądza walnięcia
blondyny między oczy. Już zaciskała pięści, kiedy ktoś wydarł się do
jej ucha:
– Piwo! – Odwróciła się w mgnieniu oka, a Ewka zapiszczała
i prawie wypuściła plastikowy kubek z ręki. – Kurwa, Julka! Ja
pierdzielę, gdyby wzrok mógł zabijać, to już leżę tu trupem! Ależ
mnie wystraszyłaś! Wyglądałaś, jakbyś mi chciała walnąć.
– Przepraszam, Ewik, to
nie ciebie chciałam walnąć, tylko tę
blondynę z porno wziętą, która mi się na Michała gapi. Rozejrzyj się
po sali! Tu jest kupa dziewczyn, które wlepiają oczy w naszych
chłopaków!
– A coś
ty
myślała? Tylko na nich spójrz! Wyglądają nieziemsko,
grają niesamowicie i są totalnie odjechani! Z koncertu na koncert
przychodzi tu coraz więcej panienek, coraz bardziej ślinią się na
widok kapeli i będzie gorzej i gorzej, a my musimy sobie z tego zdać
wreszcie sprawę. Ja sobie zdałam sprawę na osiemdziesiąt procent
na ostatnim koncercie. Już tydzień temu przy naszym stoliku kręciły
się wymalowane lale i pożerały chłopaków wzrokiem.
– Ja
nic nie zauważyłam! Czemu mi nic nie powiedziałaś? Co
masz na myśli, mówiąc, że będzie jeszcze gorzej?!
– Matko, Julka, ty
to czasami naiwniejsza niż ja jesteś. Pomyśl
tylko, chłopacy stają się coraz bardziej i bardziej popularni, grają tu
coraz częściej. Zawsze znajdą się jakieś lalunie, które będą chciały
złowić takie ciacha!
– Ale, kurwa, te
ciacha są NASZE! I nikt ich nie dostanie!!!
– Wypijmy za to! – Dziewczyny stuknęły się plastikowymi
kubkami, uśmiechnęły się do siebie i wlepiły oczy w scenę. – No,
jest na co popatrzeć, nie dziwię się tej blondynie – westchnęła
Ewka. – Ale
my się nie damy! Ni chuja!!!
– Wypijmy
za to!
– Na
zdrowie!!!
Dziewczyny
chłonęły fantastyczną atmosferę panującą na sali,
wsłuchiwały się we wspaniałą muzykę i mroczny, a za razem
pozytywny, ciepły glos Michała. Kiedy występ się skończył, chłopacy
poszli spakować swój sprzęt, a Julka z Ewką poszły w kierunku
zarezerwowanego dla nich stolika, po drodze zabierając z baru
kilka piw dla całej paczki. Kiedy kapela schodziła ze sceny, na ich
drodze pojawił się wianuszek dziewczyn zarzucających włosami,
uśmiechających się i wypinających piersi. Julka myślała, że ją szlag
trafi, gdy na to patrzyła, ale postanowiła, że nie da się wyprowadzić
z równowagi. Ona także uśmiechnęła się do Michała i pomachała do
niego, robiąc przyzywając gest. Ten natychmiast odwzajemnił
uśmiech i ruszył w jej kierunku razem z Radkiem, ignorując
wszystkich wokół. Dziewczyny, które próbowały zwrócić na siebie
ich uwagę, posyłały teraz Julce zabójcze spojrzenia, na co ona
uśmiechnęła się z tryumfem i pozytywną myślą w głowie, że ona nie
musiała się wypinać i ośmieszać, zarzucając włosami. Mal już też
była przy stoliku i objęła zaborczo Radka, pocałowała go prosto
w usta, a gdy usiadł, ona usadowiła się na jego kolanach, znacząc
terytorium.
Michał uściskał Julkę i usiadł
obok
niej. Po chwili do stolika
podbiegł Mariusz, żeby oznajmić, że wyrwał niezły towar i wróci za
pół godzinki. Kogut wciąż stał pod sceną, flirtując z jakąś panienką.
– Kogut zaraz się posiusia z wrażenia – szepnęła Ewka złośliwie.
– Wygląda
jak
napalony pies.
– To idź po niego, Ewciu, niech się nie zadaje z jakimiś
małolatami, bo go zamkną – podpuszczała ją Julka.
Ewka, nie
myśląc, długo podeszła do dziewczyny flirtującej
z Kogutem i ze słodkim uśmiechem spytała:
– Dziecinko, czy ty masz chociaż szesnaście lat? Wiesz, w tym
pubie sprzedaje się alkohol, przyjdź tu za dwa lata, kiedy to, że
trzymasz w rękach kubeł piwa, będzie już legalne. – Dziewczyna
wytrzeszczyła oczy, otworzyła usta, ale Ewka ubiegła ją i dodała: –
Słuchaj, znam twojego starszego brata, chyba by się mu nie
spodobało, że jego mała siostrzyczka już pije, ale jak będziesz
grzeczna i pójdziesz teraz do domku, to nic mu nie powiem. No już,
dreptaj. Domek, piżamka, szklanka ciepłego mleczka i do łóżeczka,
dobranocka była dobrych parę godzin temu, wszystkie dzieci już
dawno śpią. – Dziewczyna
zatrzepotała rzęsami, jeszcze raz
otworzyła
usta,
jakby
chciała
coś
powiedzieć,
po
czym
poczerwieniała jak burak i odeszła.
– Boże, Ewka, co to miało być? – roześmiał się Kogut. –
Nawiedziło cię
znowu
czy co?
– Ona
nie ma nawet szesnastu lat, nie ma tu nic do roboty.
– Jasne, a ty
jak
miałaś szesnastkę, to byłaś święta.
– Święta
nie
byłam, ale po barach też się nie włóczyłam.
– Tylko
po cmentarzach, a to dużo lepsze!
– Zamknij
dziób i chodź opijać koncert, nie będziemy czekać na
ciebie z piwem, ja bezbąbelkowego nie piję.
– Jaka jestem władcza i wkurzona – przyciął
Kogut. Ewka
na to
położyła mu bezceremonialnie rękę na ustach, żeby go uciszyć,
druga rękę włożyła w jego dłoń, po czym poprowadziła go do stolika
jak małego chłopczyka i pchnęła lekko, żeby usiadł przy Michale.
– Mamusiu, kupisz mi teraz oranżadę? – odezwał się
Kogut, gdy
już mógł otworzyć usta, na co Michał parsknął śmiechem.
– Masz
piwo, palancie, pij i buzia na kłódkę.
– To
się nazywa dobra kumpela. Full service, łącznie
z ratowaniem mnie przed małolatami.
– Raczej
to ją uratowałam przed tobą, nie na odwrót.
– Serio
myślisz, że zadawałbym się z kimś, kto ma mleko pod
nosem? Żadnego darmowego piwa już nie dostaniesz, jak nie
odszczekasz!
– Nie
mam czego odszczekiwać, a piwo i tak dostanę, bo
właściciel bardziej lubi mnie niż ciebie.
– No
jasne, bo to ty tu grasz co tydzień za psie pieniądze.
– Nie, nie
gram, ale umiem się pięknie uśmiechnąć, nabrać
powietrza w płuca, wypiąć piersi i puścić oczko, co u ciebie głupio
by wyglądało. A teraz możesz się już przestać gapić na mój biust
i wytrzyj sobie usta, bo się ośliniłeś.
– Co?
Sorry, zgubiłaś mnie po tym, jak się wypięłaś.
– Dlatego ja mam darmowe piwo i będę je miała bez twojej łaski
– odpowiedziała Ewka, próbując ukryć, że w środku poczuła wielką
satysfakcje nie tylko z faktu zwycięskiego argumentu, ale z faktu,
że Kogut serio wlepiał oczy w jej biust. To znaczyło, że nie wszystko
jest jeszcze stracone i mimo tego, że znają się od tylu lat jako
kumple, to wciąż istnieje szansa, że mógłby na nią patrzeć jak na
kogoś atrakcyjnego fizycznie i nawet czasami się na jej widok
zaślinić. No dobra, całe to ślinienie nie było znowu dla niej takie
atrakcyjne, ale to tylko przenośnia – pomyślała i przemówiła
na
głos:
– Za
naszych chłopaków, za ich zespół, świetną muzykę
i teraźniejsze oraz przyszłe sukcesy. Na zdrowie!
– Na zdrowie – ryknął tłum ludzi, wprawiając Ewkę w osłupienie,
bo
myślała, że słuchają jej tylko jej przyjaciele. Tymczasem wokół
stolika zebrał się wianuszek dziewczyn, które robiły wszystko, żeby
zwrócić na siebie uwagę kapeli. Wymalowane lale zaczęły zadawać
pytania i chichotać jak hieny przy każdej odpowiedzi, przy tym
potrząsały włosami, oblizywały usta i przeciągały dłońmi po
dekoltach bądź wypinały biusty. Ewka myślała, że ją szlag trafi,
a z drugiej strony miała ochotę roześmiać się na widok tych
końskich zalotów. Co chwila parskała śmiechem na ostre,
flirciarskie i przeważnie głupie teksty sztucznych lal. Dziewczyny
wtedy rzucały jej zabójcze spojrzenia, na co ona słodko uśmiechała
się z wyrachowaniem.
– O matko, czy one wiedza, jak się ośmieszają? – szepnęła
do
Julki.
– Ja
myślę, że nie wiedzą ani że się ośmieszają, ani że mam
ochotę wyciągnąć je stąd za włosy i walnąć do łazienki pod
lodowatą wodę. Ale wiesz co, my tu nie mamy nic do gadania,
chłopacy zasłużyli sobie na parę fanek i to nie nasza sprawa, czy te
dziewuszki robią z siebie idiotki czy nie. Ja idę na chwilkę na
zewnątrz, tłumnie tu jak dla mnie. Muszę się troszkę
bezpapierosowego powietrza nawdychać, bo mi się normalnie
w głowie już z tego wszystkiego kręci.
– Chcesz, żebym dotrzymała
ci
towarzystwa?
– Nie, spoko, zostań
tu
i od czasu do czasu rzuć okiem na Koguta
i kopnij go gdzie trzeba, jak zacznie się za bardzo popisywać.
– Nie
musisz się bać, jak będzie trzeba, to nie tylko okiem na
niego rzucę, ale kubłem zimnej wody też, jak sobie zasłuży,
o kopaniu nawet nie wspominając.
Julka
wyszła przed bar i usiadła na małej, drewnianej ławeczce.
Tuż przy niej stała wbita w ziemię płonąca pochodnia. Julka
uwielbiała atmosferę tego malutkiego pubu i wszystkiego, co go
otaczało. Światło płonącego ognia sprawiło, że poczuła się lepiej,
spokojniej, niemal sennie. Zamknęła oczy i wciągnęła w płuca
rześkie, wieczorne powietrze. Kiedy otworzyła oczy, stłumiony pisk
wydał się z jej ust, a po nim seria przekleństw.
– Michał,
znowu
to zrobiłeś, do jasnej dupy!
– Co??? – zapytał Michał, uśmiechając się niewinnie i siadając
tak blisko Julki, że jego udo dotykało jej uda. Julka czując jego
dotyk i bliskość, zgubiła wątek i zaczęła się nieprzytomnie wgapiać
w uda Michała. – Julka?
Co znowu zrobiłem?
– Yhmyyy…
– Yhmyy, co? – Michał położył dłoń
na
nagim ramieniu Julii
i lekko nią potrząsnął. Dziewczyna najpierw spojrzała na jego dłoń
na jej ramieniu, potem zatrzepotała rzęsami i patrząc mu w oczy
bąknęła:
– Gorący jesteś. – Teraz Michał patrzył na nią, nie do końca
rozumiejąc sytuację, a iskierki rozbawienia zaczęły mu tańczyć
w oczach. Julka, zdawszy sobie sprawę, że może to głupio
zabrzmiało, zaczęła się szybko tłumaczyć, próbując brzmieć
nonszalancko: – Jak
zawsze, masz strasznie ciepłe ręce, a ja tu
chwilkę siedziałam na dość rześkim powietrzu i teraz twoja ręka
normalnie parzy.
– A ja już myślałem, że mi komplementy zaczniesz prawić, jaki to
przystojny i seksowny jestem – odpowiedział Michał z zadziornym
uśmiechem
na
twarzy, a Julka znowu miała w głowie monolog
i krzyczała sama do siebie: „Jesteś kurewsko seksowny, Michał,
i gorący, i nie próbuj ze mnie niczego wyciągnąć, bo się wygadam,
a zawsze powiem coś głupiego, jak jestem zdenerwowana”.
– Wyglądasz
na
zdenerwowaną…
Julka
wytrzeszczyła oczy w szoku, że być może jednak
powiedziała to wszystko na głos.
– Mówiłam na głos? – Poczerwieniała.
– Nie, nic nie mówiłaś, a chyba szkoda, bo sądząc po twoich
rumieńcach, masz ciekawy monolog w głowie. – Julka
wlepiła teraz
oczy w czubki swoich glanów i nerwowo wygładziła sukienkę.
– E tam,
nic
ciekawego, jak zawsze, kiedy mnie zaskoczysz
w głowie mi się puści słowotok, nie zawsze najmądrzejszy, i cieszę
się, że tym razem udało mi się to zatrzymać dla siebie samej.
I więcej mnie tak nie strasz, bardzo cię proszę.
– Hmmm, szkoda, że
nie
umiem czytać w myślach. Ten twój
słowotok jest zawsze taki śmieszny…
Julka
wreszcie spojrzała mu w oczy i od razu musiała się
uśmiechnąć. „Matko Chrystusowa, jaki on jest nieziemski” –
pomyślała, patrząc na jego twarz skąpaną w poświacie ognia.
Iskierki uśmiechu tańczyły w jego szarych oczach, lekko rozchylone
usta kusiły jak zakazany owoc. Gdyby tylko mogła teraz przylgnąć
do niego całym ciałem i wpić się w jego usta, byłaby
najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Zamknęła oczy i wzięła
kilka głębokich oddechów.
– Wszystko
OK? Nie chcesz wejść do środka? Trochę tu chłodno,
a ty nie masz nic ciepłego. Chcesz mój sweter?
– Nie – krzyknęła, przypominając sobie, jakie działanie ma na nią
coś, co pachnie Michałem, po czym odchrząknęła i już ciszej
dodała: – Nie, dzięki,
nie
jest mi zimno, wyszłam na zewnątrz, bo
chciałam się trochę przewietrzyć.
– OK, ale
jakby coś, nie ma problemu…
– Możemy już iść
do
środka, jak chcesz.
Oboje
pomału podnieśli się z ławki. Julka szła przodem, a Michał
podążał tuż za nią. Kiedy byli przed samymi drzwiami, te otworzyły
się z impetem i omal nie uderzyły Julki, po czym wypadł z nich
pijany chłopak i zarył nosem w chodnik, omal nie powalając
dziewczyny na ziemię. Michał natychmiast chwycił rozchwianą
dziewczynę za ramiona i przyparł do muru, przylegając do niej
całym ciałem. Julka spojrzała na pijanego chłopaka, który teraz
próbował podnieść się z ziemi.
– Przepraszam, musiałem kopnąć, żeby otworzyć – rechotał
chłopak.
– Żebym ja nie musiał kopnąć ciebie – wysyczał
przez
zęby
Michał.
– Przepraszam, przepraszam, już idę
do
domu. Spokojnie,
chłopaki.
Michał spojrzał
na
Julkę, złość wciąż grała w jego oczach, co
zabrało dziewczynie dech w piersiach. Czuła każdy jego muskuł,
ciepło bijące z jego ciała, zniewalający zapach, jego usta były tak
blisko jej ust… – Nic ci nie jest? Nie uderzył cię?
– Nie, wszystko OK – niemal
wychrypiała. Sama nie poznała
swojego głosu, serce biło jej w piersiach tak mocno, że była pewna,
że Michał to czuje. Zamknęła oczy, żeby się uspokoić.
Michał czuł, że cała drży,
nie
wiedział czy to z zimna, czy
dlatego, że się wystraszyła. Wiedział tylko to, że miał ochotę
przylgnąć jeszcze mocniej do jej ciała, czuć ją jeszcze bliżej, silniej
i całować do utraty tchu. Całe jego ciało pożądało jej jak nigdy
przedtem, krew pulsowała w nim tak mocno, że słyszał szum
własnej wzburzonej krwi w uszach. Jeszcze jedna sekunda takiej
bliskości i nie będzie mógł nad sobą zapanować. Spojrzał na jej
zamknięte oczy i rozchylone usta, na jej piersi unoszące się
i opadające w regularnym oddechu i wiedział, że już nie ma
odwrotu, że musi ją pocałować. Julia otworzyła oczy i niemal
krzyknęła z rozkoszy przeszywającej jej ciało. Mogłaby przysiąc, że
widzi w oczach Michała to, co sama czuje. Jego oczy pociemniały,
była w nich wciąż złość, ale też coś innego, coś, co sprawiło, że jej
oddech stał się jeszcze głębszy i szybszy. Michał pochylił się nad
nią, a ona nie mogła zapanować nad cichym jęknięciem.
– A, tu jesteście!!! – wydarł się Kogut, wypadając z drzwi. Julka
i Michał odskoczyli od siebie jak oparzeni. – Wszędzie
was
szukam,
bo Ewka zrzędzi, że już was pół godziny nie ma. A jak Ewka zaczyna
zrzędzić, jak wiecie, ja zrobię wszystko, żeby ją zamknąć. Więc
mam was. Chodźcie do środka, bo już serio mi się nie chce jej
słuchać.
Kogut
otworzył drzwi, Julka ruszyła pierwsza, wciąż w szoku, nie
wiedząc, co się właśnie stało i wyzywając się od debilek, bo dzieliły
ją nanosekundy od pocałowania Michała, a ona na sto procent
pomyliła jego złość na upitego debila z pożądaniem do niej. „Tak
bym się wygłupiła, jak jasna cholera. Dupa, dupa, dupa!!!”.
– Dupa! – to
ostatnie słowo wypowiedziała na głos.
– Dupa? – spytał Kogut.
– Dupa jak jasna cholera! – odpowiedziała Julka.
– Jak
uważasz, Julciu. Chodźmy po piwo. I dupa!
– No, dupa, bo ja nie piję – skomentował Michał. – Ktoś
musi
prowadzić i dupa.
– Amen, bracie.
Po
paru kolejkach piwa paczka wgramoliła się do auta. Michał
najpierw odwiózł Mal i Radka, a potem ruszył na osiedle. Kiedy już
zatrzymali się przed blokami, Ewka napadła Koguta i rozwaliła mu
jego cudaczną fryzurę, pełną reklamowanego, drogiego wosku do
włosów. Wiedząc, że Kogut nie popuści, śmiejąc się jak szalona,
wybiegła z busika i wzięła nogi za pas.
– Teraz naprawdę wkroczyłaś na wojenną ścieżkę!!! – krzyknął
za
nią Kogut, przybierając groźną minę i wyciągając ze schowka
jogurt. Po Kogucie można się było spodziewać wszystkiego, więc
w oczach Ewki pojawiło się zwątpienie.
– Kogut, odłóż to! Ani mi się waż! Co chcesz z tym zrobić? –
zaczęła panikować
Ewka, oczami
wyobraźni widząc siebie ze
spływającym z twarzy i włosów jogurtem.
– Uważaj, Ewka – zagrzmiał złowrogo chłopak. – Uważaj i bierz
nogi za pas – powtórzył, idąc w kierunku
dziewczyny, na
co Ewka
cofnęła się kilka kroków z paniką w oczach.
– Koguciku, no
co ty, ja tylko żartowałam.
– Ale ja nie żartowałem! Bój się, bo… – Kogut otworzył jogurt,
a Ewka zaczęła uciekać. Krzyknął za nią: – Bój się bo… zamierzam
go zjeść!!! Zeżrę twój mózg w sosie jogurtowym, ty tchórzu! –
Puścił się w pogoń za chichoczącą Ewką. Ta, jak zwykle niezdarna,
potknęła się o własne sznurówki i upadła na ziemię, co Kogut od
razu wykorzystał, wciskając trawę w jej sweter, spodnie, uszy
i gdzie popadło. Ewka nie pozostawała dłużna – śmiejąc się
niemiłosiernie, natarła
mu
całą twarz mleczem, błotem i wszystkim,
co było pod ręką.
– Oni chyba do końca ześwirowali – stwierdził Michał, siadając
na krawężniku. – Muszę
wreszcie
zawiadomić rodziców, że jedno
z ich dzieci jest zdrowo walnięte i trzeba je gdzieś zamknąć, bo
siara i ploty będą.
– No
co ty, Michał, wtedy i Ewkę byśmy musieli zamknąć, bo bez
Koguta to i jej by już kompletnie odbiło.
W tej
chwili
podbiegli do nich oboje, tworząc komiczny obrazek.
Byli umorusani błotem. Ewka miała trawę we włosach, a jej twarz
była żółta od mleczów, czarna od błota i różową od truskawkowego
jogurtu. Kogut wyglądał nie lepiej, a kiedy się uśmiechnął wszyscy
parsknęli śmiechem. Chłopak zaczął głośno wypluwać kawałki
trawy i wydłubywać je spomiędzy zębów.
– Kogut, biedaku, myślałem, że idziesz jeść jogurt, nie trawę! –
nabijał się Michał.
– Wiesz, Ewka
gotowała, a że nie jest zbyt zdolna, skończyło się
na jedzeniu trawy.
– Kogut, paskudo!!! Zasłużyłeś
sobie! To
za ten jogurt na mojej
głowie!
– Przyrzekam
na moją zdechłą żabę z dzieciństwa, że ten jogurt
chciałem zjeść! Dlatego go odłożyłem na ziemię. Nie moja wina, że
na niego spadłaś!
– To
brzmi jak mało wiarygodne wytłumaczenie przemocy
małżeńskiej, Kogut! Mój facet mnie nie oblał jogurtem, ja na niego
spadłam, he, he.
– No cóż, na swoją obronę mogę powiedzieć, że trawa była za
słona! A teraz daj buzi na zgodę, żonko – wystartował
Kogut
do
Ewki, obnażając zęby pełne trawy, na co dziewczyna ze śmiechem
i piskiem uciekła do bloku. Po paru sekundach już z okna swojego
pokoju krzyknęła,,dobranoc” i zniknęła za zasłoną. Kogut plując
trawą stwierdził, że musi wziąć prysznic i zniknął w okamgnieniu.
Julka i Michał patrzyli na siebie przez chwilę, śmiejąc się z Koguta,
po czym Michał powoli pochylił się nad dziewczyną i musnął ustami
jej policzek tuż przy ustach. Ten mały całus sprawił, że Julka
zadrżała. Niechętnie odsunęła się od Michała i rzucając przez
ramię,,dobranoc” z poczuciem niespełnienia i smutkiem w oczach
ruszyła do domu.
Głośne, nachalne pukanie, a raczej walenie do drzwi obudziło
Ewkę. Pierwszą jej myślą było „Kto to, do jasnej dupy?”, a drugą
„Komuś ciężko przywalę porannym pierdem palowym!”. Zaspana
otworzyła drzwi i w tej samej sekundzie je zatrzasnęła prosto
w twarz Koguta.
– Spadaj, nie mam makijażu – krzyknęła przez drzwi.
– Jakby makijaż miał ci pomóc! – odkrzyknął chłopak.
– Też prawda – żachnęła się Ewka. – Ja nie potrzebuję makijażu,
jestem naturalnie piękna – odkrzyknęła z rechotem.
– I najskromniejsza na świecie! Otwórz wreszcie, toć nie będę tu
wykrzykiwać przez drzwi, bo mnie za sekundę sąsiadka przegoni.
– Masz pięć sekund – krzyknęła przez drzwi sąsiadka
z naprzeciwka, na co Ewka ze śmiechem otworzyła drzwi.
– Masz szczęście, że mojego ojca nie ma w domu, bo by cię od
razu przegonił, bez żadnego pięciosekundowego limitu.
– Widziałem go jakieś pół godziny temu, jak wychodził do pracy.
Twój fantastyczny braciszek polazł gdzieś pięć minut temu…
Wiedziałem, że mogę ci zrobić porządną pobudkę. Zapomniałaś, że
dziś idziemy pomagać twojemu wujkowi?
– O matko! To dzisiaj? Przecież tam będzie masa roboty! Nie
chce mi się nawet o tym myśleć, a co dopiero to robić!
– Nie masz zbyt dużego wyboru. Robimy to już tyle lat, że to już
jest tradycja. Spadaj zjeść śniadanko i się ubrać i idziemy.
– A ty byś mi nie zrobił śniadanka, jak ja się będę ubierać?
– Jasne, nie ma sprawy.
– Oj, Kogut, raz na jakiś czas byś mógł być normalny i zrobić coś
pożytecznego i miłego, rozumiesz, mały, przyjacielski gest na dzień
dobry.
– Powiedziałem, że nie ma sprawy.
– Jasne, dobra, jak nie to nie, ja cię nie zmuszam.
– Ewka, czy ty schizy masz, czy majaczysz?!!! Powiedziałem, że
nie ma sprawy i ci to śniadanie zrobię! I tłumaczenie tego brzmi:
NIE MA SPRAWY, zrobię CI śniadanie.
Ewka wybałuszyła oczy i patrzyła na niego w szoku.
– Naprawdę?!!! – zapiała.
– Naprawdę. A teraz spadaj robić, co tam potrzebujesz, a ja ci
zrobię kanapki. Julka z Michałem już pewnie czekają.
Ewka zrobiła dwa kółeczka wokół własnej osi, po czym wskazała
kciukiem na drzwi swojego pokoju, mówiąc samej sobie, gdzie ma
iść, wciąż w szoku, że Kogut robi jej kanapki, i pobiegła się
przebierać. Po pięciu minutach wpadła do kuchni z podejrzliwą
miną.
– Coś mi tu śmierdzi, Kogut.
– Żaden Kogut, jajka na kanapkach.
– Dobra, dobra, ty mnie tu teraz nie zwiedziesz. Gadaj, co
kombinujesz?
– Co??? Robię ci kanapki, żebyśmy jak najszybciej wygramolili
się od ciebie i poszli do twojego wujka jeszcze przed północą, bo jak
cię znam, samo śniadanie zajmie ci godzinę, jeśli będziesz je sobie
robić sama, a ja serio chcę skończyć te wiosenno-letnie porządki
przed wieczorem, bo dziś idziemy na zlot harlejów nad jezioro. Dziś
nie musimy grać i, dla odmiany, ja mogę posłuchać jakiejś kapeli,
zrelaksować się i wypić piwo w spokoju. – Kogut głośno nabrał
powietrza w płuca, chcąc kontynuować.
– OK, chłopie, oddychaj i nie rób mi tu scen jak baba po terapii
hormonalnej, już jarzę. I co to masz za głupią koszulkę z lalką
Barbie???
– Ta koszulka wcale nie jest głupia! – krzyknął Kogut wysokim
głosem. – Czemu się wszyscy czepiacie tej koszulki? Moja sprawa,
jak się ubieram! – Po chwili w panice pomyślał: „Ta koszulka jest,
kurwa, przeklęta! Zmienia mnie w kobietę z okresem! Matko
święta!”. – Jedz, Ewka, a ja spadam na chwilę do domu – dodał na
głos.
– Mam nadzieję, że idziesz się przebrać, bo – nie urażając kobiet
– nie dość, że wyglądasz jak baba, to zachowujesz się jak baba.
– Jasne, równaj mnie z ziemią po tym, jak zrobiłem ci śniadanie!
– Kogut, serio, idź się przebrać. I dzięki za śniadanie. Za dziesięć
minut będę gotowa, spotkamy się na dole przed blokiem. Pa.
– Pa – mówiąc to, machnął gejowsko Kogut i zniknął za drzwiami.
– Cholerna, schizowska koszulka!
Po paru minutach cała paczka zebrała się pod blokiem i wszyscy
ruszyli do domu wujka Ewki, którego nazywali „Orbitowiec”.
Orbitowiec był starym kawalerem, który odziedziczył dom po babci
Ewki. Nazywali go „Orbitowiec” z powodu jego ogromnych,
wypukłych, niemal wypadających z orbit oczu. Ewka miała teorię,
że oczy wujka stawały się coraz większe i większe, co szło w parze
z coraz częstszym i większym spożywaniem taniego alkoholu.
Orbitowiec nigdy nie miał normalnej pracy, ale zawsze wiedział,
jak sobie zarobić parę złotych na flaszkę wina. Latem zbierał jagody
i truskawki, po czym sprzedawał je sąsiadom, łowił i sprzedawał
ryby, czasami pomalował komuś coś w domu… Zawsze znalazł jakąś
małą fuszkę, żeby bez zbytecznego wysiłku coś sobie dorobić do
renty. Co najdziwniejsze, Orbitowiec wiedział, że jest alkoholikiem,
otwarcie się do tego przyznawał i lubił swoje życie takim, jakie było.
Nigdy nie narzekał na samotność czy niedostatek pieniędzy. Chodził
na ryby, czytał gazety, rozwiązywał krzyżówki, oglądał w telewizji
seriale i z tym było mu w życiu dobrze.
Paczka zatrzymała się pod domem wujka (wszyscy nazywali go
wujkiem) i Ewka zapukała do drzwi. Zero reakcji. Próbowała
zadzwonić – zero dźwięku.
– Wujek musiał odłączyć dzwonek od elektryki. Pewnie ktoś go
kiedyś wkurzył nachalnym dzwonieniem, kiedy ten miał swoją
poobiednią sjestę. Drzwi były zamknięte na klucz, ale ze środka
dało się słyszeć muzykę. Paczka wyszła na podwórko i Ewka,
podtrzymywana w pasie przez Koguta, zajrzała przez okno do
środka. Wujek spał w swoim pokoju i ani drgnął, gdy dziewczyna
zapukała w otwarte okno. Ewka spojrzała w dół na Koguta
i poinstruowała go, żeby ją podrzucił.
– Z koniem się zderzyłaś, czy myślisz, że ja jakimś supermanem
jestem? – burknął Kogut, ale bez większego wysiłku złapał ją silniej
w pasie i podrzucił do góry, jakby była piórkiem. Ewka pisnęła,
wybałuszyła w zaskoczeniu oczy i w nanosekundzie znalazła się na
parapecie okna, połową ciała w pokoju i z tyłkiem sterczącym
z okna na zewnątrz.
– Piękne widoki, Ewka – wyszczerzył zęby Kogut.
– Zamknij się i się nie gap! – odkrzyknęła Ewka, gramoląc się
niezdarnie przez okno do środka. Teraz była przewieszona przez
parapet z większością ciała już w środku. Sapiąc i wiercąc się,
próbowała się wciągnąć do środka. Kiedy już myślała, że osiągnęła
sukces, straciła równowagę, zaklęła, zamachała nogami, pisnęła
ponownie i spadła z hukiem na podłogę w pokoju. Od razu wstała,
otrzepała się i wystawiła głowę przez okno:
– Nic mi nie jest. Spadajcie do przodu, otworzę wam drzwi. –
A pod nosem wymamrotała: – Znowu będą siniaki na dupce.
Paczka od razu zabrała się za sprzątanie. Wujek ani drgnął, spał
jak zabity, nawet kiedy Ewka podgłośniła kasetę Dżemu, która
leciała ze starodawnego sprzętu, tak żeby było słychać muzykę
w każdym pokoju.
Po całym domu walały się puste butelki po winie, piwie i wódce.
– Ewka, twój wujek zarobiłby majątek w czasach, kiedy był
jeszcze skup butelek – rzucił Kogut.
– Pewnie dlatego ich nie wywala. On wciąż żyje w tych czasach
mlekiem i miodem płynących, w których za dziesięć pustych
butelek mógł kupić jedną pełną.
– Matko Chrystusowa, zejdzie nam cały dzień! – Julka niemal się
przeżegnała, otwierając kuchnię. – Śmierdzi tu jak w szczurzej
dupie!!!
– To lepiej zabierajmy się do roboty, bo wieczorem idziemy na
zlot! – rozkazał Kogut. – Gdzie jest odkurzacz?
Ewka parsknęła śmiechem.
– Co ci się marzy? Odkurzacz? Nie pamiętasz, że ostatnio
wszystko tu zamiataliśmy? Wujek zamienił odkurzasz na gęsiora do
pędzenia wina.
– O w dupę jeża, wypadło mi to z głowy. Chujnia, panowie
i panie.
– Oj, nie biadol, pójdę po miotłę.
– Niech ci się nawet nie śni, że ty odlecisz, a my tu zostaniemy.
– Ha, ha, ha, strasznie śmieszne, Kogut. – Ewka znalazła miotłę
i szufelkę i wcisnęła je w ręce Koguta. – Do roboty, nieroby, do
roboty – podśpiewywała pod nosem kawałek Kazika.
– Skoro tak pięknie prosisz, koleżanko. – Kogut usiadł
i skrzyżował ręce na piersi.
– Ale toć to nie było do was, tak mi się jakoś zaśpiewało. Czasami
mi się coś w głowie zaśpiewa i ja to muszę na głos, no wiesz
przecież, że ja w życiu bym cię od nierobów nie wyzwała. Mi się
piosenki z głowy na głos same śpiewają…
– No dobra, jak bym cię nie znał, to bym pomyślał, że wymyślasz,
ale że cię znam, wiem, że szczerze gadasz. Daj worki na śmieci,
kobito. Przynajmniej sto worków, z tego, co widzę. I mam nadzieję,
że jakiś odświeżacz powietrza też kupiłyście, bo śmierdzi tu
dojrzałymi skarpetkami!!!
– Powiedział ekspert w hodowaniu skarpetek – docięła Ewka.
– Czyżbyś mnie oskarżała o śmierdzące skarpetki? – wykrzyknął
Kogut i w nanosekundzie pozbył się trampków, zdjął z lewej nogi
czerwoną skarpetkę i wywiesił ją przed nosem Ewki.
– Kogut, świniaku, zabieraj to sprzed mojego nosa!!! Ale już!!!
– Wąchaj, Ewka, wąchaj! Nikt mnie nie będzie oskarżał
o śmierdzące skarpetki! Mamusia w Lenorze płukała!
Ewka zarechotała i odtrąciła jego rękę.
– Dobra, ty chodząca reklamo, wierzę ci na słowo. A teraz załóż
z powrotem na nogę tę twoją sexy czerwoną skarpetkę, potem
twojego seksownego trampka i spadajmy sprzątać.
– Nie wierzysz, to nie wierz – odburknął chłopak i powąchał
skarpetę. – Hmmmmmmm, jaśmin i wanilia, pachnie jak marzenie!
– OK, ja ci tam wierzę, albo raczej wierzę w to, że twoja mama
Lenora używa – wtrąciła się Julka. – Także odcinek o skarpetkach
skończony, a my możemy zabrać się za sprzątanie. Chłopacy,
pozbierajcie wszystko co większe do śmieci, a my z Ewką, obawiam
się, będziemy musiały się wziąć za kuchnię.
– Jak bym nie wiedziała, że się tego nie powinno robić
nadaremno, to bym się przeżegnała, tak się boję!
– No cóż, chcemy, nie chcemy, trzeba tu posprzątać, bo wujka,
jak Popiela czy kogo tam, myszy w tym burdelu zjedzą.
Paczka zabrała się za sprzątanie. Dziewczyny musiały w kuchni
pootwierać okna, bo zapach zgniłego jedzenia z lodówki przyprawił
je niemal o wymioty. Z nosami zababuszonymi w szaliki
poperfumowane wodą kolońską Brutal, która z resztą pachniała
tylko odrobinę lepiej od gnijącego jedzenia, zaatakowały lodówkę
i wyszorowały ją wybielaczem i sodą. Po tym doświadczeniu
i smrodzie już wszystko wydawało się sielanką… dopóki Kogut nie
poszedł do toalety za potrzebą, a to, co tam zobaczył, zjeżyło mu
włosy na karku i rzuciło przyjaciołom nowe wyzwanie.
Kiedy wszystko już była posprzątane i pachnące świeżością
i czystością, dziewczyny wypakowały zakupy, które wcześniej
zrobiły i wzięły się za gotowanie rosołu. Przy rozpakowywaniu
puszek z rybami Ewka przynajmniej piętnaście razy uderzyła się
w łokieć, kolano, głowę, kostkę i wszystko inne, co popadło. Po
piętnastym razie Kogut już naprawdę nie mógł się powstrzymać
i ogłosił Ewkę największą niezdarą i pechowcem świata. Ta o dziwo
nie oburzyła się, nie kopnęła go, nie uszczypnęła, nie wykręciła mu
ręki, tylko spokojnie odpowiedziała, że w jej rodzinie to normalne,
a szczególnie u wujka.
– Wujek zimą skończył w szpitalu przez swoją… można by
powiedzieć… niezdarność – podsumowała. – Więc nie śmiej się ze
mnie, Kogut, bo ja tylko siniaków parę sobie nabiłam, a z tym
w szpitalu nie skończę. – Na to stwierdzenie wszyscy wybałuszyli
oczy, bo nie wiedzieli, że wujek był w szpitalu.
– Nic wam o tym nie mówiłam, bo był tam tylko dwa dni… no
i raczej to trochę wstydliwa historia…
– Takie lubimy najbardziej! – wrzasnął Kogut i przysunął swoje
krzesło do stołu bliżej dziewczyny, podparł głowę na łokciach
i wlepiając w nią oczy, zażądał: – Opowiadaj!
Ewka przewróciła oczami, lekko poczerwieniała, zachichotała
i zaczęła.
– W sumie to nic tam poważnego się nie stało… Wiecie, taki mały
wypadek. Po prostu głupota, alkohol i wypadki trójkami po ludziach
chodzą i na wujka trafiły… W zeszłą zimę wujaszek, jak co roku,
odgarniał ludziom śnieg sprzed domów, żeby sobie na flaszkę
zarobić. No i jak na jego potrzeby zarobił dość dużo. Oczywiście
wszystko poszło na kolegów i tanie wino. Duuuużo taniego wina.
O tym oczywiście nie wiedziałam, jak tam szłam, żeby mu
powiedzieć, że nasz sąsiad ma dla niego małą robótkę
z malowaniem. No, więc poszłam do wujka z ofertą pracy, a go
nigdzie w domu nie było, nawet smród po nim nie został, jak się to
mówi… No, ale z tym chyba trochę przesadziłam, bo po nim
wszędzie
i
zawsze
mały
alkoholowo-papierosowo-czosnkowy
smrodek zostanie… A wracając do wujka, nigdzie go nie było. Ja,
ucieszona, że mam dla niego dobre wieści, trochę się wkurzyłam, że
mu nie mogę powiedzieć od razu i się przeszłam do sąsiada obok,
sprawdzić, czy go tam nie ma, no bo wiecie, ja jak chcę coś dobrego
komuś powiedzieć, to muszę od razu, bo inaczej mnie rozsadzi. No
to poszłam do tego sąsiada i trafiłam… prawie, bo wujka koledzy
powiedzieli mi, że tam był jakieś dwie godziny temu, potem
powiedział, że idzie na parę minut do domu po pieniądze na wino
i za chwilę wróci. Nie wrócił, a oni pomyśleli, że prawdopodobnie
zasnął w domu, bo miał dość dużo wypite. Ale ja wiedziałam, że
w domu go nie było, chyba że się schował do szafy, a nie wiem,
czemu miałby to robić. Zaczęłam się o niego martwić, bo jedyną
kurtkę, jaką miał, zostawił w domu, a na dworze było minus
dwadzieścia. Gdzie ta łajza bez kurtki polazła – myślę sobie…
Poszłam do drugiego i trzeciego sąsiada – nic, w jego ulubionym
sklepie z tanim winem – nic, a ja już z pomysłów się wysypałam, bo
wujek światowcem nie był i zawsze go można znaleźć w pięciu
miejscach: w domu, u sąsiada, w knajpie, sklepie z winem albo nad
jeziorkiem, gdzie łapał ryby. Wszędzie już byłam, oprócz jeziorka,
ale w taki trzaskający mróz i tak by tam nie szedł. Postanowiłam
jeszcze raz zajrzeć do domu, ale coś mnie tknęło, żeby iść od strony
ogródka, nie od strony ulicy. Kiedy już miałam otworzyć tylne drzwi,
usłyszałam jakieś dziwne odgłosy od strony szopek. Ciemno było jak
w tyłku, żeby nie powiedzieć w dupie, i się, kurde, normalnie
zaczęłam bać, że duchy jakieś czy co, a na tę myśl usłyszałam jakieś
mamrotanie i jęczenie! Wystraszyłam się jeszcze bardziej, a potem
usłyszałam już wyraźnie, a raczej niewyraźnie, bo wujek bełkotał,
no więc usłyszałam: „Puść mnie, kurwa” i „Pomocyyyy”. Na to już
wiedziałam, że wujek jest w tarapatach i się może z kimś bije czy co
i zaczęłam jak dzika świnia wołać sąsiadów. Ci od razu wypadli,
gotowi do ratunku, z młotkami i patelnią i zataczając się, pobiegli
we wskazanym przeze mnie kierunku, a ja z nimi. No a nie
miałam…
– Nie miałaś czego??? – dopytywał się Kogut, gdy Ewka zamilkła.
– Nie miałam tam iść – odpowiedziała Ewka, na co Julka
wybuchnęła śmiechem. – Julka, to nie jest śmieszne! – Ewka
poczerwieniała.
– Ty znasz tę historię? Jej powiedziałaś, a nam nie? – oburzył się
Kogut.
– Ona jest dziewczyną i łatwiej mi jest opowiadać jej takie
rzeczy!
– Ja nie jestem dziewczyną, to prawda, ale jestem twoim
kumplem, tak samo jak Julka kumpelką. Jak jej powiedziałaś, to
nam też musisz, także kontynuuj – ponaglał Kogut.
– No dobra… Więc lojalni koledzy wujka pobiegli go ratować, a ja
za nimi… i… no… on tam był, ale nikt go nie bił.
– Ale toć krzyczał: „Puść mnie, ratunku”, nie?
– No tak… Ale on nie wiedział, co się stało, bo był pijany i myślał,
że go ktoś za tyłek trzyma, a… prawda była taka, że on po drodze
do domu, tylko Pan Nasz Bóg wie, czemu poszedł się wysikać koło
śmietników, no i musiało to być tak, że jak się wysikał, to się
wywalił na to z gołym zadkiem i zasnął. No a na ziemi koło
śmietników jest rozłożona metalowa blacha, żeby się lepiej tam
sprzątało, no i on… przymarzł gołym zadkiem do tej osikanej
blachy!
– Buachachachacha!!! – roześmiali się chłopacy, a Ewka
poczerwieniała jak piwonia. Kogut ze śmiechu się popłakał,
a Michał walczył o oddech. Julka krzyczała na wszystkich, żeby
przestali, bo ona się posika, a Ewka jeszcze bardziej czerwieniała,
wlepiała oczy w podłogę i mamrotała:
– To nie jest śmieszne, musieliśmy dzwonić po pogotowie
i strażaków, bo nie wiedzieliśmy, jak go stamtąd odkleić. – Kogut,
słysząc to, zaczął wyć ze śmiechu jeszcze głośniej, a Michał omal
się nie udusił. – Ale właśnie, jak tak pomyśleć bez martwienia się…
to to właściwie jest całkiem śmieszne – kontynuowała swój monolog
Ewka i po chwili też już rechotała się razem z resztą paczki. Po
pięciu minutach wszyscy już byli czerwoni, spłakani i nie mogli
oddychać.
– Historia miesiąca, Ewka! – stwierdził Michał. – Będę miał
normalnie zakwasy na polikach! Oj, to poleciałaś! Nie mogę
uwierzyć, że nam to dopiero teraz mówisz!
– Widziałam tam coś, czego w życiu już nie chcę widzieć, nie
chce już o tym mówić ani myśleć. Miesiąc mnie ścigał obraz zadu
wujaszka i jego wołanie o pomoc. Skończyło się na dwóch dniach
w szpitalu i odmrożeniach. Miał wielkie szczęście, że go tam
znalazłam, inaczej mógłby zamarznąć!
– Ewka, jesteś bohaterką! Jeśli kiedykolwiek odmrożę sobie
tyłek, będziesz pierwszą osobą, którą zawołam na pomoc!!!
– Ciebie, Kogut, nie będę ratować, nawet jakbyś sobie miał mózg
odmrozić, a mówiąc mózg, mam na myśli jajka!
– He, he, he – parsknęła Julka. – To był tekst roku!
– OK, ludzie, rosół dogotowany, dajmy wujkowi spać i spadajmy
stąd, bo wieczorem czeka nas impreza. Ewka, zostaw wujkowi
kartkę, że nikt go nie okradł, tylko mu mieszkanie posprzątaliśmy,
niech nie panikuje jak ostatnio. A wszystkie butelki ma w szopie,
cokolwiek chce z nimi robić. Chodźmy już, bo za parę godzin
wszystko się zaczyna, motocykle już na bank tam są, a ja nie chcę
przegapić koncertu Iry. – Na słowo „Ira” Julka i Ewka zaczęły
piszczeć. Michał z uśmiechem dorzucił: „Artur Gadowski”, na co
rozległ się jeszcze głośniejszy pisk dziewczyn.
– Baby, całe się ośliniłyście – stwierdził Kogut.
– Nie na twój widok, Kogucie! – wypaliła Ewka. – Arturek jest
zaczepisty!!! Marzenie po prostu!!!
– No, to wszystko, czym dla ciebie będzie, Ewka!!! Marzeniem.
Nie myśl, że ci zrobi cokolwiek z tego, co byś chciała, żeby ci zrobił!
– Oj, żebyś się nie zdziwił, Kogut, bo ja myślę, że dziś będzie mój
dzień i Arturek zrobi WSZYSTKO, o co go poproszę!
– Jasne, a strusiom też się spełnią marzenia i zaczną latać!
– Mam w dupie strusie, dziś jest mój dzień i poproszę wszystkich
z Iry, żeby spełnili moje marzenia!
– Ewka, jak na dziewicę, to dość ostry start!!! – chlapnął Kogut
i pożałował tych słów w tej samej sekundzie, w której opuściły jego
usta.
– Kogut, chamie, zobacz, co leci – krzyknęła Ewka i nim ten
zdążył cokolwiek zrobić, jej ręka z głośnym plaśnięciem wylądowała
na jego twarzy. – Po pierwsze, nic ci do tego, czy jestem dziewicą,
czy nie – cała poczerwieniała – a po drugie, ty neandertalu, ja chcę
od nich autografy i zdjęcia. To wszystko, tępaku!!! W życiu bym nie
pomyślała, że coś takiego mi powiesz!
– A ja w życiu bym nie pomyślał, że masz taką ciężką rękę!!!
Moja, kurwa, morda!!! Ałłł!
– Dobrze ci tak, masz za swoje chamstwo! Nie odzywam się do
ciebie! – Ewka teatralnie zadarła głowę do góry i ostentacyjnie
przeszła obok Koguta, potrącając go ramieniem. Ten tylko patrzył
na nią z szeroko otwartymi oczami i rozdziawioną buzią.
– Masz rację, sorki, Ewa, totalnie sobie zasłużyłem. Nie wiem, co
mnie napadło, zazdrość mi chyba padła na mózg.
– Co??? – wykrzyknęli wszyscy i wywalili oczy na Koguta i teraz
była jego kolej na puszenie kolorów. „O kurwa – pomyślał. – Jak ja
się z tego wywinę?”. Ewka teraz podeszła bliżej niego i dziwnie
spojrzała mu w oczy. Zrobiło mu się gorąco i nie wiedział, co ma
dalej powiedzieć.
– Ty zazdrosny???
– Noooooo… wiesz – zaczął Kogut i nagle naszło go oświecenie. –
Jestem zazdrosny, bo na nasze koncerty nigdy się tak nie cieszysz,
a my też rocka przecież gramy.
– Kogut!!! IRA!!! Rozumiesz, kurwa?!!! Żyjąca legenda!!! Wy
gracie cztery lata, oni od mojego narodzenia!!! Koniec, kropka, nie
będę ci nic tłumaczyć, szczególnie wtedy, gdy NIE GADAM
Z TOBĄ!!!
Mimo tego, że Ewka była wciąż obrażona, Kogut cieszył się, że
się wymotał ze swojej pułapki pełnej kupy. Michał podszedł do
niego i półgłosem, tak żeby nikt nie słyszał, spytał:
– Ocipiałeś? Padło ci na głowę czy co?
– I jedno, i drugie. W życiu jej teraz nie udobrucham. Nie wiem,
co mnie kurwa strzeliło! Jak znam życie, będę jej musiał dziesięć
litrów piwa kupić, żeby się do mnie odezwała.
– Dziesięć litrów piwa??? A co, jakbyś jej jakichś kwiatów
nazbierał na łące?
– Śmieszne.
– Ja serio mówię, Kogut. Jak znam babską solidarność, to oprócz
mnie i Radka nawet kiblowy pająk się do ciebie teraz nie odezwie.
Tym razem ona się naprawdę obraziła, to nie pic na wodę, o czym
świadczy ślad jej ręki na twojej twarzy.
– Ałłł, kurwa! Czemu mi w ogóle przypominasz? To tak, jakbyś mi
drugi raz plaskacza walnął!
– Zasłużyłeś.
– Amen.
– Ciesz się, że z pięści nie poleciała. He, he, he.
– Dzięki Bogu, bo Ewka jak się podkurwi, to idzie jak maszyna,
od przedszkola się jej boję, tak mi raz tyłek nakopała za to, że jej
lalce głowę urwałem, że tydzień nie mogłem normalnie usiąść.
– No i nic się z tej lekcji nie nauczyłeś.
– Kwiaty, mówisz???
– Kwiaty. I czekoladki, z domu podwędź, mama ma pełno, może
pomoże.
Kogut całą drogę do domu próbował rozśmieszyć, udobruchać,
pogłaskać, pogilgotać Ewkę, ale nic nie podziałało i oprócz
głośnego „Wysraj se oko, Kogut’’ nic innego od niej nie usłyszał.
Pomyślał więc, że może kwiaty to nie najgorszy pomysł. Jednak dla
Ewki to musiały być specjalne kwiaty, bo ona banałów nie lubiła,
a on na czerwony odcisku jej ręki na drugim policzku nie chciał
sobie zasłużyć. Poszedł więc do osiedlowego ogródka i ukradł
sąsiadowi trzy piękne słoneczniki. Ewka je uwielbiała, więc miał
szansę, że nie zatrzaśnie mu drzwi na jego twarzy. Ze
słonecznikami pod bluzą pobiegł do domu i wygrzebał z szuflady
wstążki, które pani Orłowska zawsze odkładała po świętach
i urodzinach. Wybrał grubą, zieloną tasiemkę i zawiązał na
słonecznikach ogromną kokardę. Schował słoneczniki znowu pod
bluzę i pędem puścił się do domu Ewki. Przesłonił twarz kwiatami
i zapukał do jej drzwi. Jak na złość, drzwi otworzyła mama Ewki,
która z powodu tego, że było popołudnie, była już wstawiona.
Kobieta uśmiechnęła się do niego i zwyczajnie, jakby od niechcenia
powiedziała:
– Ewa mi powiedziała, że jak przyjdziesz, to mam cię kopnąć
w zad, ale nie powiedziała mi, co mam zrobić, jak przyjdziesz z jej
ulubionymi kwiatami, także ja cię Arturku wpuszczę, a ona
zadecyduje, co ci chce zrobić, bo mi ciebie, chłopaku, szkoda, tak tu
ładnie z tymi kwiatkami wyglądasz.
– Dziękuję pani, muszę się przyznać, że chlapnąłem coś głupiego
i muszę Ewkę przeprosić.
– No to wchodź, wchodź, jest u siebie w pokoju i nie chlap nic
głupiego więcej, bo potem mi w domu drzwiami trzaska non stop,
a mnie już i bez tego głowa porządnie boli.
Kogut zapukał do drzwi dziewczyny i po chwili wszedł do jej
pokoju. Ewka spojrzała na niego, ale nic nie powiedziała.
– To chyba pierwszy raz, kiedy naprawdę cię wkurzyłem…
Zachowałem się jak cham, przyznaję. I przepraszam. Naprawdę.
Czuję się strasznie głupio. Za cholerę nie wiem, czemu coś takiego
powiedziałem. Sorry.
– Kupisz mi dziesięć litrów piwa.
– Wiedziałem, że to powiesz! A Michał z tekstem poleciał, że
kwiatów mam ci nazbierać.
– Michał miał rację, osiołku. Gdybyś tych słoneczników w rękach
nie trzymał, to by już dawno but w twoim kierunku leciał.
– I byłyby to but jak najbardziej zasłużony. Jeszcze raz sorry.
– Przeprosiny przyjęte. – Ewka podeszła do niego bliżej
i wyciągnęła rękę po kwiaty, a Kogut odskoczył od niej jak
poparzony. – Myślałeś, że ci znowu przywalę? – zaśmiała się Ewka
z wyraźną satysfakcja na twarzy.
– Yhm.
– Nie bój się, już nigdy tego nie zrobię, ręka mnie boli jak jasna
dupa. I ja też przepraszam, to był odruch i poleciało prosto w ryło.
– No, to tak jak u mnie.
– Przeprosiny skończone?
– I obustronnie zaakceptowane.
– Łał, pierwsza prawdziwa kłótnia.
– I oby ostatnia.
– Amen.
– Spadaj, bo muszę się zrobić na bóstwo.
– Korcisz, Ewka, korcisz. Ale wstrzymam się z docinkami na parę
godzin, bo gęba mnie jeszcze boli.
– I dobrze.
– Jak komu. Do zobaczenia za godzinę.
Kiedy paczka dotarła już na zlot, który odbywał się nad pięknym
jeziorem otoczonym lasem, wszystko szło pełną parą. Namioty
harleyowców były rozstawione w niewielkim lasku, kilkaset metrów
od sceny. Budki z jedzeniem były rozproszone w małych wysepkach
i pachniały smażoną cebulką, kiełbasą, bigosem, gulaszem
i wszystkim innym, na co człowiek się ślinił po paru procentach
alkoholu. Na samym środku placu ustawiona była scena oświetlona
reflektorami, gdzie o północy miała występować Ira. Ewka od razu
podbiegła do sceny i zrobiła dwie fotki.
– Ewka, halucynacje masz czy co? – spytał Kogut. – Przecież
nikogo tam jeszcze nie ma.
– Ja wiem, to jest do mojego albumu „Ira. Przed, po i w trakcie”.
– Brzmi dwuznacznie, nie chcę słyszeć nic więcej, bo jeszcze
skomentuję i znowu z plaskacza dostanę.
– Och, Kogucie ty, przecież tu o koncert chodzi. Robię zdjęcia
sceny pustej przed koncertem, potem w trakcie koncertu i znowu
pustej już po koncercie. No wiesz, to będzie jak z książką: wstęp,
rozwinięcie i zakończenie. Tak to sobie wymyśliłam. No i zobaczysz,
jaka będzie różnica w placu przed sceną. Teraz jest czyściutko
i porządnie, a po koncercie będzie tam pełno puszek po piwie,
zgubionych trampków i leżących na ziemi fanów, którzy, zmęczeni
fanieniem, musieli odpocząć i przespać się trochę.
– Zmęczeni to oni będą, ale piciem, nie fanieniem. A w ogóle to
co to za słowo???
– Moje. Oznacza czynność, którą wykonują fani podczas
koncertu ulubionej grupy. Fanienie.
– Brzmisz całkiem mądrze, tłumacząc to, ale nie wiem, co by
twoja psorka od polskiego na to powiedziała.
– Ani ja. I mnie to teraz nie obchodzi, szkoła skończona i mamy
wakacje, więc czemu miałabym teraz myśleć o budzie? Idź mi kupić
piwo, Kogut. Całe obiecane dziesięć litrów.
– Na raz???
– Jasne, że nie na raz. Wiesz, że bezbąbelkowego nie piję. Kupisz
mi piwo za każdym razem, jak zobaczysz, że mój kubek jest pusty.
I Julki kubeczek też musisz obserwować. Dziesięć litrów to
strasznie dużo, a z przyjaciółmi dzielić się trzeba. Więc ja dziś będę
udawała, że mam magiczny kubek, który sam się napełnia,
tymczasem, w rzeczywistości, będziesz mi go dopełniał ty, ale tak,
żebym nie zajarzyła i mogła sobie myśleć, że to magia albo że
jestem w Krainie Czarów, jak Alicja. I Julka też niech sobie dziś
myśli, że jest w Krainie Czarów, fajnie nam tak razem będzie.
– Dobra, jarzę, zaczarowany kubeczek i zdjęcia pustej sceny. Tyś
się dziś czegoś napaliła albo wypary z lodówki twojego wujka
w połączeniu z wybielaczem i innymi chemikaliami zrobiły swoje.
Ale niech ci będzie – co obiecałem, to zrobię.
– No to leć po piwo, Kogucie.
– OK, Ewka, jak bardzo byś sobie tego życzyła, koguty wciąż nie
latają, nawet w twojej Krainie Czarów, także ja się po to piwo raczej
przejdę, dobra?
– Jasne. Cip, cip, cip.
– Co???
– Tak się woła kurczaki, nie zgrywaj się na miastowca,
mieszkamy prawie na wsi.
– Mieszkamy w małym miasteczku.
– Które jest prawie wioską. Wszystko jedno, widzisz, zawołałam
cię jak kurczaka, a ty zareagowałeś. Jesteś jeszcze kurczaczkiem,
nie kogutem. Cip, cip, cip.
– Ewka, serio, załóż kapelusz, bo może masz udar słoneczny czy
co. Idę.
– Cip, cip, cip.
Polana, na której odbywał się co roku „Zlot motorów ciężkich
i maszyn starych”, pomału się zapełniała. Harleyowcy rozkładali
namioty po stronie biwakowej, która znajdowała się kilkanaście
metrów od sceny, inni korzystali z ostatniej godziny słońca i kąpali
się w jeziorze przy polanie. Kilka przyczepek z kuchniami polowymi
było już gotowych do sprzedaży frytek i hamburgerów, a co parę
kroków
rozstawione
były
ogromne
namioty
zastawione
drewnianymi stołami i ławami. Atmosfera była przepełniona
radością, energią i znajomymi zapachami ogniska, smażonych
kiełbasek oraz piwa.
Julka z Michałem stali przy bramie wejściowej. Umówili się, że
Ewka z Kogutem rozłożą koc blisko jeziora, ale też blisko sceny,
żeby zarezerwować dobre miejsce, a Julka i Michał poczekają na
Mal i Radka, żeby nie musieli się potem wszyscy szukać w tłumie
ludzi. Gdy szli przez polanę w kierunku jeziora, przed oczami
mignęła im Ewka, która uciekała przed Kogutem, wydzierając się
w niebogłosy.
– Kogut, przestań, ja się wywalę! – krzyczała, uciekając
i oglądając się za siebie.
– Ja ci pokażę „cip, cip, cip”!!! – odgrażał się Kogut.
Minęli Michała, Julkę i resztę i Ewka z przerażeniem stwierdziła,
że nie ma już gdzie uciekać, bo ni stąd ni zowąd wyrósł przed nią
płot oddzielający polankę od pola namiotowego harleyowców. Kogut
dogonił ją i skoczył jej na barana. Ewka trzymała się dzielnie
dziesięć sekund, po czym z małą ilością gracji runęła na ziemię jak
kłoda. W tym czasie reszta paczki rozłożyła koc, usiadła obok nich,
jakby nic się nie stało.
Ewka leżała na ziemi, Kogut siedział na niej okrakiem, trzymając
ją za ręce i próbując zamknąć jej usta. Ewka krzyczała na przemian
„Cip, cip”, „Puść mnie, cholera” i „Na pomoc, kurczaki atakują”,
śmiejąc się przy tym jak nienormalna.
– Przestań cipować, Ewka, nie jestem żadnym kurczakiem.
– Jak mam przestać cipować??? Jestem kobietą!!! He, he, he,
kurwa. Puść mnie, cip, cip! Julka, ratunku!!! Kogut, schudnij
natychmiast, bo oddychać nie mogę. Ratunku!!!
Do grupy podszedł policjant, który był jednym z wielu
„pilnujących porządku” podczas zlotu.
– Co się dzieje? Czy ta dziewczyna potrzebuje pomocy? – zapytał
sztywno, patrząc podejrzliwie na Koguta.
– Psychiatrycznej – odpowiedział chłopak. – Żadna inna nie
pomoże.
– Kogut, puść ją, Ewka wreszcie ma szansę porozmawiać
z policjantem, a zawsze tego chciała – krzyknęła Julka. Policjant
wyglądał, jakby posmyrano mu ego, poprawił czapkę i oficjalnie
odchrząknął.
– Służę, młoda damo. – Na tę komendę Ewka dała z siebie
wszystko, podekscytowana myślą rozmowy z młodym policjantem,
napięła się z całej siły i zrzuciła z siebie Koguta w okamgnieniu, jak
gdyby wstąpiły w nią nadprzyrodzone siły, a on był szmacianą
kukiełką, nie osiemdziesięciokilowym dryblasem. Wykorzystując
jego zaskoczenie, maznęła mu czoło swoją różową pomadką, którą
miała w kieszeni, po czym cała oblepiona trawą i z rozwalonymi
włosami podbiegła do policjanta. Usłyszała jeszcze komentarz
Koguta: „Coś ty jadła, że masz tyle siły?”. Wyszczerzyła zęby
i rzuciła: „Piję mleko” i znowu słodko uśmiechnęła się do policjanta.
Kogut wstał, otrzepał się z trawy i dołączył do paczki. Po pięciu
minutach odwrócił się, żeby poinformować Ewkę, że wreszcie idzie
po jej piwo, i w osłupieniu wybałuszył oczy, bo przy Ewce nie stał
już tylko jeden policjant, ale pięciu, a Ewka z zamiłowaniem
wymachiwała policyjną pałką i pytała o samoobronę. Policjanci od
razu wyczuli, że teraz mają pole do popisu i w odpowiedzi na jej
prośbę dwóch młodych funkcjonariuszy zademonstrowało jej parę
chwytów. Zaczęło się niewinnie, ale już po paru sekundach
w młodych policjantach odezwała się rywalizacja i chęć
zaimponowania dziewczynie i niewinny pokaz zaczął się robić coraz
mniej niewinny. Młodzi, chcąc jej zaimponować, zaczęli się
przepychać i demonstrować ciosy i chwyty z coraz to większą siłą
i samozaparciem. Sytuacja zaczęła być dziwna i kłopotliwa
i chłopacy zaczęli pomału zapominać, że miała to być tylko
niewinna zabawa. Czapki służbowe zaczęły fruwać, a to, co zaczęło
się w koleżeńskim i sportowym duchu, zaczęło pachnieć
testosteronem i wyglądać agresywnie. Kogut nie chcąc, żeby
sytuacja się pogorszyła (to był jedyny powód, nie żeby był
zazdrosny), podszedł do Ewki, chwycił ją pod łokieć i szepnął do
ucha:
– Teraz ty cip, cip, idziemy ci kupić piwko.
– OK, jak mnie tak ładnie wołasz, to idę. Dziękuję, chłopacy –
rzuciła do policjantów, którzy teraz byli tak pochłonięci rywalizacją,
że prawie nie zauważyli jej odejścia, i z Kogutem trzymającym ją
pod łokieć ruszyła po obiecane piwo.
– Wiesz, Kogut, że kiedyś chciałam być policjantką?
– Wiem. Nigdy nie zapomnę tego koszmarnego dnia, w którym
przypięłaś mnie do siebie tymi dziecinnymi, plastikowymi
kajdankami, nie myśląc o tym, że nie masz do nich kluczyka. Przez
to musiałem spędzić z tobą cały dzień, ponieważ płakałaś, jak
powiedziałem, że kajdanki trzeba rozerwać, bo bez kluczyka nie da
się ich otworzyć. Miałaś sześć lat, a ja osiem i już wtedy
zachowałem się jak prawdziwy gentleman. Musiałem łazić za tobą
wszędzie i wyglądało to tak, jakbyśmy trzymali się za ręce, więc
dzieciaki potem się ze mnie cały tydzień śmiały i nazywały twoim
chłopakiem, co w wieku lat ośmiu było dość dużą dojebką.
– Och, nie wiedziałam, że miałeś tak ciężkie dzieciństwo. No
i pewnie i tak ściemniasz, bo ja nic z tego nie pamiętam.
– Nawet tego, że mnie chciałaś ze sobą ciągnąć do toalety na
siusiu?
– A zaciągnęłam? – Ewka poczerwieniała.
– Nie. W tym momencie powiedziałem, że tego już naprawdę
mam dość, znaleźliśmy drucik i jak największy fan MacGyvera
otworzyłem nim kajdanki. Umiem to robić do dziś.
– Gratuluję, na pewno w życiu ci się to jeszcze przyda.
– No, Ewka, możesz mieć rację, ty lubisz policyjne pałki, a ja
kajdanki. I włóż tę rękę z powrotem do kieszeni, mówię to bez
żadnych podtekstów i mówiąc „policyjna pałka” mam na myśli
policyjną pałkę, nic innego. Już wiem, że z tobą nie można żartować
na temat seksu. No i jak wiele razy już wspomniałem, z plaskacza
nie chcę już od ciebie dostać, bo mimo że nie wyglądasz, rękę masz
ciężką jak cholera.
– Cip, cip.
– Toć stoję przy tobie.
– To przestań już zrzędzić jak stara kwoka i kup mi to piwo, które
mi wciąż obiecujesz, a na które czekam już od godziny. I Julce też
kup.
– Kupię wszystkim, a ty mi pomożesz je donieść i obiecasz, że po
drodze wszystkiego nie wypijesz.
– Taka zdolna jeszcze nie jestem.
– Jak już o twoich zdolnościach rozmawiamy, masz na myśli
noszenie czy picie? Bo jakby tak pomyśleć, to może nie powinienem
ryzykować i ci tych piw do ręki nie dawać, bo z tobą to nigdy nie
wiadomo, kiedy się wywalisz.
– Na pewno nie wtedy, kiedy niosę piwo. Tego bym sobie nigdy
nie wybaczyła.
– Zobaczymy.
– Nie zobaczymy nic, bo je doniosę bez żadnego widowiska! Jak
śmiesz w ogóle myśleć, że wylałabym coś tak wartościowego jak
leszek z nalewaka, i to jeszcze po trzeźwemu! Po pijaku, dobra,
czasem się zdarzy, ale po trzeźwemu??? To ty mi już w ogóle nie
wierzysz i nie ufasz! – zapiała. – Boże, widzisz i nie grzmisz!
– Oj dobra, nie wrzeszcz już, bo mi z tym twoim uprzednim
cipaniem, zrzędzeniem i wszystkim normalnie kwokę zaczynasz
przypominać. Wierzę ci, ufam ci, ale modlić się do twojego obrazka
nie będę. Bierz piwo, zamknij dzióbek i uciekaj do Julki, bo ona
bezbąbelkowego też nie pije, a ja nie będę jeszcze i jej zrzędzenia
potem słuchać, jeden atak kwoki na dzień absolutnie mi starczy. Na
to Ewka rozpostarła szeroko ramiona, przygarbiła się i powiedziała:
„Pok, pok, pok, pok”, z głupim uśmiechem naśladując kwokę, na co
chłopak z jeszcze głupszym uśmiechem odpowiedział: – Jakem ja
Kogut z rodu ptaków domowych, kukurykuuuuu. I ktoś nas
powinien teraz ogłosić mężem i żoną, he, he.
– Albo parą wariatów – wtrącił Michał, który usłyszał jego
ostatnie słowa i ich poprzedzające pianie. – Trawy się napaliliście,
czy co z wami jest? Wiesz co, nawet nie chcę wiedzieć. Oboje teraz
wyglądacie jak para z IQ konika na biegunach. Rozpędźcie się już
i wracajcie do Julki i Mal, bo one czekają na piwo. Was dwoje gdzieś
wysłać… Kazał pan, zrobił sam.
– Jak byś słyszał całą naszą rozmowę, panie normalny z wysokim
IQ, to byś pan nie mówił, że nam odwala. Nasza konwersacja była
sensowna, normalna i spójna.
– Jestem pewien, że tak właśnie było w waszej małej krainie
wariatów. A teraz serio nie dyskutuj, słuchaj starszego brata
i spadaj już z tym piwem.
– Patrz, jak się rozpędzam – mruknął Kogut pod nosem.
– Możesz sobie zapiać, jak ci to pomoże. Ewka, proszę cię,
zabierz stąd swojego ptaka i idźcie już.
– Pok, pok, pok, pok – zagdakała Ewka.
– I nie pijcie już może. Albo nie bierzcie tego, po czym wam tak
nieźle odwala. Ja po was jajek zbierać nie będę.
– Oj, Michałku, to się dopiero zaczyna, bo my jeszcze nic nie
piliśmy, a palić, nie palimy w ogóle, więc bój się.
– Strach się bać, Ewka, normalnie. Spadajcie już kurczaki, serio
dziewczyny na was czekają.
Jak tylko para wróciła do reszty paczki i rozdzieliła piwa,
z głośników zaczęły płynąć pierwsze dźwięki „Smells Like Teen
Spirit” Nirvany. Kogut podskoczył jak piesek na widok kości i bez
jednego słowa pognał pod scenę, niemalże machając ogonkiem,
i wskoczył między większą grupkę ludzi, żeby rzucić się
w klasyczne pogo. Kogut ze swoim irokezem na głowie skakał jak
szalony, przypadkowo wpadając na ludzi w kotle. Druga, trzecia
piosenka i wreszcie miał dość. Wrócił do grupki przyjaciół i opadł
ciężko na ławce obok Ewki. Był cały czerwony, spocony i ciężko
sapał.
– Ewka, gdzie jest moje piwo, pijusie? Nie mów, że mi je zdążyłaś
wypić!
Ewka zaczęła się tłumaczyć, powoli odwracając się w stronę
Koguta, że ona to piwo właściwie uratowała od zmarnowania, bo już
się pomału wybąbelkowało, a nikt by bezbąbelkowego piwa nie
chciał pić i on właściwie powinien jej podziękować, a nie jeszcze na
nią szczekać jak ostatnia suka. Kończąc swoją wypowiedź, spojrzała
na Koguta i parsknęła śmiechem. Chłopak wyglądał jak dziecko
wojny. Irokez, którego tak starannie układał w domu i który jeszcze
przed paroma minutami wyglądał tak dumnie, teraz cierpiał na
brak koordynacji. Do tego cała jego twarz była niemal czarna od
kurzu i Ewkę korciło, żeby palcem napisać mu na czole „Brudas”,
jak to czasami robią dzieci na brudnych karoseriach samochodów.
Oczywiście Kogut nie miał pojęcia, czemu Ewa tak szczerzy do
niego zęby.
– Co? Tak cię cieszy ratowanie piwa? Nie do mnie z takimi
tekstami. Ja cię znam. – Chłopak potrząsnął głową, co sprawiło, że
irokez na jego głowie niebezpiecznie zafalował, na co Ewka jeszcze
głośniej i dłużej zarechotała.
– Teraz, hi, hi, wyglądasz jak prawdziwy kogut. Grzebień ci tak
fajnie przyklapnął na jedną stronę, jak naszemu kogutowi Zenkowi
sprzed lat. I umorusany jesteś jak dziecko po murzynku.
– Ewka, bez rasistowskich tekstów, dobra?
– Oj, toć ja o murzynku-cieście myślałam, nie o Murzynku
Bambo, co w Afryce mieszka. Wiesz, jak dzieciaki jedzą murzynka,
to całe umorusane są wokół ust. Ty wyglądasz podobnie, tylko, że ty
byś prawdopodobnie musiał jeść tego murzynka też czołem
i polikami, żeby tak skończyć, he, he.
– I to cię tak bawi? Żadnego murzynka nie żarłem, daj mi spokój.
– He, he, napiszę ci na czole „Brudasek”. Czekaj, nachyl się, bo
jakiś wysoki dziś jesteś.
Kogut wstał urażony i zaczął rozwiązywać glany, potem ściągnął
z siebie koszulkę, zaczął pomału ściągać spodnie, sprawiając, że
oczy Ewki stawały się coraz większe i większe i wszyscy z jego
paczki, jedna głowa po drugiej, zaczęli się odwracać w jego stronę.
– Brudasek? – rzucił do Ewki, stojąc przed nią już w samych
bokserkach. – Zaraz się pozbędziesz brudaska.
Ewka siedziała z rozdziawioną buzią i szeroko otwartymi oczami,
z rumieńcami i szokiem wymalowanym na twarzy. Mimo wszelkich
prób, nie mogła odwrócić wzroku od jego nagich, szerokich ramion,
niesamowicie seksownego i perfekcyjnego kaloryferka na brzuchu
i silnych, umięśnionych ud.
– Kogut, toć nie musisz od razu iść się topić tylko dlatego, że ci
powiedziałam, że murzynka zżarłeś – niemalże wysapała, nie mogąc
zapanować nad swoim przyspieszonym oddechem. – No i nie leź do
wody, bo nie masz ze sobą żadnych suchych ciuchów na przebranie.
– Nie szkodzi. Żadnych nie zamierzam moczyć. Prawdopodobnie
teraz jest dobry moment dla dam, żeby odwróciły na chwilę wzrok.
– Z tym prostym stwierdzeniem faktu, Kogut pozbył się ostatniej
części garderoby i z okrzykiem „Umyć brudasa” wbiegł do wody. Po
tym dało się usłyszeć parskanie i „Kurwa, ja pierdolę, jebnie mnie
hipotermia i chuj, koniec będzie brudaska”. Po tym orzeczeniu
zanurzył się cały w wodzie i po paru sekundach wynurzył się,
parskając i piszcząc jak panienka.
– Już jestem dla ciebie dość czysty, pijusie? – krzyknął do Ewki
i chlapnął ją wodą.
– Przestań tu chlapać, bo nam ognisko zgaśnie i nie będziesz się
miał gdzie wysuszyć! – W odpowiedzi na to chlapnął Ewkę prosto
na biust.
– Konkurs mokrych podkoszulków – krzyknął i wyszczerzył zęby
w uśmiechu.
– Konkurs gołych pisiorków – odcięła się Ewka, pozbierała
ubrania Koguta i odbiegła parę metrów od ogniska.
– Ewka, nie drażnij brudaska! Odłóż moje ubrania pomału na
ziemię i odsuń się od nich.
– Nieee. – To było jedyne, co Ewka zdążyła powiedzieć, po czym
zaczęła piszczeć, bo Kogut, szybki jak błyskawica, wybiegł z wody
i zupełnie goły i bez żadnej przyzwoitości zaczął biec w jej
kierunku. Dziewczyna była tak zaskoczona jego bezwstydnością
i przyciągającą wzrok, niesamowitą budową ciała, że jedyne, co
mogła zrobić, to stać na miejscu jak wmurowana, krzyczeć
wniebogłosy i wlepiać oczy dokładnie tam, gdzie nie powinna.
Dopiero po paru sekundach, kiedy Kogut był już bardzo blisko,
oprzytomniała, zasłoniła oczy, żeby nie widzieć jego klejnotów
i z oczami przesłoniętymi ręką zaczęła uciekać na oślep, śmiejąc się
i piszcząc. Jak można się było domyślać, nie udało się jej przebiec
nawet paru metrów. Spodnie Koguta, które wciąż ściskała oburącz,
zaplątały się jej między nogami i dziewczyna z wyrazem
niesamowitego zaskoczenia na twarzy i piskiem na ustach po raz
kolejny tego wieczoru wyrżnęła na ziemię jak długa. Chłopak
dogonił ją w tej samej chwili i zdyszany stanął nad nią, sapiąc
i szczękając z zimna zębami.
– Kogut! Zboczona wredoto, przestań sapać i się natychmiast
ubieraj! – krzyknęła Ewka z wciąż zasłoniętymi oczami.
– Bardzo bym chciał się ubrać, bo zimno mi tak, że sutkami bym
szkło mógł ciąć, ale jakaś wariatka tu biegała i ukradła mi moje
ubrania. Myślisz, że mogłaby mi je już oddać?
– Ani się rusz! Nie podchodź do mnie z tym czymś na wierzchu!!!
– To mi coś rzuć, niech się wreszcie mogę ubrać. – Ewka rzuciła
pierwszą lepszą rzecz, którą miała w rękach.
– Już się ubrałeś?
– No, w to, co mi rzuciłaś.
– To otwieram oczy. Kogut, nie rozwalaj mnie! – Znowu
wybuchnęła
śmiechem.
Artur
stał
przed
nią
z
rękami
skrzyżowanymi na swoich klejnotach, a pod nimi wisiała niebieska
skarpetka.
– Dzięki, że mi rzuciłaś najmniejszą część garderoby.
– Najmniejsza część garderoby na najmniejszą część ciała!
– A chcesz się przekonać, że nie masz racji?
– Kogut, zboku jeden, kurwa, ubieraj się!
– To raczej ty się rozbieraj!
– Co? – Ewka wybałuszyła oczy i znów jej zaparło dech
w piersiach. Patrzyła na jego szerokie ramiona lśniące od kropelek
wody, podążając wzrokiem w dół, do jego umięśnionego brzucha
i niżej, gdzie nigdy nie powinna patrzeć. Serce waliło jej
w piersiach tak mocno, że była pewna, że Kogut to słyszy.
– Ale nie bój się, nie wezmę cię tu siłą na oczach wszystkich
ludzi, chciałem ci tylko powiedzieć, że idziemy się kąpać. Radek
i Mal już siedzą w wodzie.
„Obyło by się bez użycia siły” – pomyślała Ewka, komentując
w głowie ostatnią uwagę Koguta o „wzięciu jej siłą”, a na głos
dodała:
– Mowy nie ma, ja sobie tyłka odmrażać nie będę! Kogut, co
robisz? Spadaj! Ani się waż! Aaaaaaaaa, ratunku!
Chłopak zeskrobał ją z ziemi i przerzucił przez ramię, podążając
w kierunku wody. Ewka zaczęła go bić pięściami po plecach, ale
szybko zrezygnowała, bo bała się, że przypadkowo klepnie go
w jego zgrabny, goły tyłek, a tego by nie przeżyła.
– Puść mnie! – Żadnej reakcji. – Ty neandertalu! – Nic. – Kogut,
ty fiucie! – Zadziałało. Artur zatrzymał się i zaczął się rechotać.
– Że jak, proszę pani? Fiucie? He, he, he!!! W życiu tego nie
słyszałem z twoich ust! – Śmiech go totalnie osłabił, musiał usiąść
na ziemi, sadzając Ewkę obok siebie i trzymając ją za rękę, żeby mu
nie uciekła. Rechotał się jak dziki. – Ty do mnie per fiucie się
zwracasz, w sytuacji, gdy nie mam na sobie nic oprócz jednej
skarpetki na trzeciej nodze? No ale o czym to myślimy, panno Ewo?
– Zamknij się i mnie nie rozśmieszaj, Kogut, bo już i tak prawie
się posikałam. I nie ciągnij mnie do wody, bo cię zabiję. Ja się za
chuja nie będę nago kąpać!
– A za fiuta?
– He, he, he, tylko takiego z czerwoną kokardką.
– A z niebieską skarpetką nie?
– Ani ze złotą skarpetką! Kokardka ma być i koniec. Już, proszę
cię, przestań gadać i spadaj się kąpać albo ubierać, bo ludzie już się
na nas naprawdę gapią wzrokiem pod tytułem „Ci to są naprawdę
rąbnięci” i „Chyba zawołamy policję”.
– No dobra, to ja się idę ubierać. Trzęsie mną jak alkoholikiem
na delirce.
– À propos, ja nie mam już piwa. Ubieraj się i idź po leszka.
– A nie mogę się tak przejść, jak mnie pan Bóg stworzył?
– Ale jak najbardziej! Proszę bardzo, jak chcesz, żeby cię moi
koledzy do kicia zamknęli? Albo właśnie nie, bo byś się wywinął od
kupowania mi piwa. Także spadaj się ubierać. Zanim się ubierzesz,
unikaj policji, a potem leć po moje piwo.
– Jasne, tak jest, już uciekam, więcej niż trzy razy powtarzać mi
nie trzeba. Współpraca z kolegami z policji jest baaardzo ważna.
Nie chcę, żebyś na mnie z jakąś pożyczoną pałą wyskoczyła.
– Kto na kogo dziś z pałą wyskoczył??? – wypaliła Ewka i od razu
pożałowała i poczuła, że się czerwieni.
– Ja myślę, że po pierwsze, to, z czym dziś wyskoczyłem, nie było
pożyczone, tylko domowej i własnej hodowli, a po drugie, to nie
nazywałaś to jakoś trochę inaczej.
– Mogłabym zaproponować jeszcze parę nazw, ale jako dama
raczej poprzestanę na tej jednej nazwie, której już nie będę
wspominać. I jak na razie nie sprawiłeś, że wierzę w magię.
–
Co???
Magiczne
pałki?
Nie
miałem
nawet
szansy
zaprezentować magii swojej różdżki!
– Kogut, buzia w dziób!!! Mi chodzi o magiczny kubeczek, co się
sam napełnia!!! Faceci to by tylko o pałach truli!
– Ja wolę określenie „różdżka”. I tak będę to chyba od dziś
nazywał. Magiczna różdżka.
– Magiczna-dupiczna.
– Dupiczna raczej nie, preferuję coś innego. Cip, cip.
– Spadaaaaaaaaj po piwo!!!!!! Cip, cip. Ja na ciebie tu poczekam.
I się w końcu ubierz, bo mam dość widoku tej twojej niebieskiej
skarpetki.
– Mogę ją zdjąć, jak ci przeszkadza jej widok, nie ma sprawy.
– Ani się waż!!! Przynajmniej nie jak ja na ciebie patrzę. Będę
mieć dziś koszmary.
– Na pewno koszmary?
– Spaaaaaadaj! – Ewka poczerwieniała i pod nosem zamruczała
sama do siebie: – Koszmary jak jasna cholera. Pewnie w ogóle nie
będę spać. Cholerne męskie kaloryferki.
Kogut poleciał pędem po ciuchy i w ciągu paru minut już był
z powrotem.
– Leziemy po leszka. I pamiętaj, że przysięgałaś uroczyście, że
mogę ci ufać i wierzyć, że nic nie wylejesz.
– Babcia by mnie zabiła, gdyby wiedziała!
– Że piwo wylałaś?
– Że przez takie durnoty przysięgam. Zlałaby mnie na kwaśne
jabłko i w piecu upiekła.
– To twoja babcia to Baba Jaga czy Hitler?
– Moja babcia to najsłodsza i najlepiej wychowana terrorystka
psychiczna. Swoją słodyczą i ciasteczkami wszystko może
wytargować, i wszystko jej obiecasz, i wszystko dla niej zrobisz,
nawet jak z całego serducha tego nie chcesz. Jabłka w piekarniku
piecze, a jak już wspomniałam o zbitym jabłku, to mi od razu te jej
pieczone jabłka i piekarnik do głowy wlazły. A za te jabłka to też dla
niej wszystko zrobisz, nie musi tylko ciasteczkami domowej roboty
przekupywać.
– No prawda. I za te jej ręcznie robione na drutach, najcieplejsze
skarpety na świecie to też bym wszystko dla niej zrobił i nawet
z terroryzmem psychicznym by na mnie wyskakiwać nie musiała…
To my już na piwo czy przez piwo raczej nic nie przysięgajmy, niech
nas staruszka nasza w piecu piec nie musi.
– Za zwykłe picie piwa też by nas upiekła. Babcia mi wciąż
pieniądze na lody daje, jakbym ja siedmiolatką niewinną była… a ja,
jak ta wyrodna wnuczka, piwo za to żłopię!
– Ty wyrodna wnuczko, dziś pijesz za moje pieniądze, nie za
babcine. A ja cię za to w piecu piec nie będę, nie musisz się
martwić.
– Oj, ja się dziś absolutnie o nic nie muszę martwić! Bo dziś mam
magiczny kubeczek, co mi się sam napełnia. I ognisko, przy którym
za chwileczkę będziemy kiełbaski opiekać i super przyjaciół, którzy
czasami są tak samo durni jak ja, i świetną muzykę. Czego jeszcze
bym mogła chcieć od życia?
– Dobrego seksu na zakończenie tego cudownego dnia. – Kogut
wyszczerzył zęby. – I ja ci to mogę zagwarantować, jeśli tylko
będziesz chciała. – Spojrzał na nią ze swoim rozbrajającym
uśmiechem na ustach i z takim żarem w oczach, że Ewkę
zamurowało, zrobiło się jej gorąco i poczuła się tak, jakby żar jego
oczu powędrował prosto do najniższej części jej brzucha i jeszcze
niżej, powodując tam mały, rozkoszny skurcz. Po paru sekundach
otrząsnęła się z tego obezwładniającego, słodkiego uczucia,
oderwała od niego wzrok, wyzywając się w myślach od idiotek
i robiąc sobie wytyki, że Kogut znów robi sobie głupie żarty, a ona
reaguje jak napalona nastolatka.
– Wal się, Kogut – zmusiła swój mózg do elokwentnej
i wyszukanej odpowiedzi.
– Wolałbym ciebie – jego odpowiedź była natychmiastowa.
Ewka otworzyła szeroko oczy i zrobiła urażoną minę.
– Spadaj z tymi swoimi blond dziuniami, co się tak ślinią na twój
widok, może na nie zadziałają twoje głupie teksty, na mnie to nie
działa. – „Dzięki Bogu, że ludzie umieją kłamać” – pomyślała. –
I kończę ten temat, bo wiem, że sobie głupie żarty robisz. Nie będę
się nawet obrażać, tylko ci powiem, że cymbał jesteś i więcej tak do
mnie nie mów, jeśli jeszcze kiedykolwiek będziesz chciał mieć na
czym tę swoją niebieską skarpetkę zawiesić. Teraz przeproś,
powiedz, że żartowałeś i chodźmy się porządnie upić.
– Przepraszam. Nie żartowałem, użyłem tylko złego słownictwa.
Chodźmy się upić.
Ewka na to poczerwieniała i znów poczuła, że robi się jej gorąco,
ale nie chcąc się pogrążać głębiej w tej dziwnej rozmowie,
przytaknęła tylko, i zaczęła ciągnąć przyjaciela za rękaw w stronę
stoiska z piwem. Kiedy mijali wysoki ceglany murek dzielący stoiska
z jedzeniem od pola namiotowego, Kogut złapał ją za ramiona,
przyparł do ściany i pocałował tak mocno i tak namiętnie, że pod
Ewką ugięły się kolana i jęknęła wprost w jego usta, zaskoczona
siłą swojej reakcji na jego ciało. Jego język umiejętne penetrował jej
usta, wzbudzając w dziewczynie fale rozkoszy. Kiedy przywarł do
niej całym ciałem i poczuła jego udo miedzy swoimi, jęknęła znowu
głośno i przeciągle, a jej biodra automatycznie przylgnęły do jego.
Kiedy Artur ją puścił, nogi jej drżały i bała się, że upadnie. Nie
wiedziała, czy ma go teraz zdzielić w twarz, czy przylgnąć do niego
całym ciałem i pozwolić mu zrobić z nią, cokolwiek będzie chciał.
Czuła przypływ gorąca do miejsc, o których nie chciała myśleć, jej
serce waliło tak mocno, że była pewna, że Kogut słyszy jego
dudnienie, a policzki ją wręcz paliły. Gdy próbowała wymyśleć, jak
ma zareagować, Kogut uśmiechnął się do niej, puścił oczko i rzucił:
– Cena za magiczny kubeczek.
Ewka nie mogła się skupić, nie potrafiła też zapanować nad
swoim
płytkim,
szybkim
oddechem.
Kiedy
wreszcie
mu
odpowiedziała, jej głos był zadyszany i zachrypnięty:
– To, że mi dziś kupujesz piwo, jest wynikiem twojej głupiej
paplaniny i twoich komentarzy, za które musiałeś przeprosić, ja nie
muszę za nic płacić! A już na pewno nie w taki sposób!
– Mogę więc przeprosić i za to, co teraz zrobiłem, ale nie mogę
powiedzieć, żebym tego żałował. Chodźmy po to piwo. – Chłopak
uśmiechnął się, jakby się nic nie stało, obrócił się na pięcie
i pomaszerował do stoiska z piwem. – Idziesz? – krzyknął, nawet się
nie odwracając.
– Chcę iść – bąknęła do siebie Ewka. – Gdyby tylko nogi mi się
tak nie trzęsły. Co to, kurwa, miało być?
„Co to, kurwa, miało być?” – Kogut walnął się w czoło po tym,
jak już odniósł piwo paczce. Musiał im powiedzieć, że idzie po coś
do samochodu, bo potrzebował przewietrzyć sobie głowę. Nie mógł
uwierzyć, że ot tak pocałował Ewkę. Krew wciąż buzowała w nim
niemiłosiernie od tego pocałunku. Wciąż słyszał zdziwione
i zadowolone jęknięcie Ewki, kiedy przyparł ją do muru. Wciąż czuł
ciepło jej ciała i wilgoć jej ust. Musiał użyć całej siły woli, żeby się
od niej oderwać. I to jej zamglone spojrzenie, przepełnione
zaskoczeniem i pożądaniem, kiedy się od niej odsunął, jej wciąż
rozchylone zapraszająco wargi… Mógł tylko dziękować Bogu za to,
że miał na tyle rozumu, żeby ją puścić po jednym pocałunku. Gdyby
mógł, przyparłby ją do muru jeszcze silniej, żeby czuć każdy
centymetr jej ciała tuż przy swoim, słyszeć jej jęki i smakować jej
wilgotnych, gorących ust… Zamiast tego będzie teraz musiał wrócić
do przyjaciół i zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Będzie
musiał być tak blisko Ewki i oprzeć się pokusie dotykania jej
i całowania.
– Osz kurwa, ciężkie jest życie faceta – przeklął na głos, po czym
spakował kiełbasę ogniskową z auta i ruszył z powrotem do paczki,
rozmyślając o tym, co ma teraz zrobić i powtarzając sobie w koło,
że musi trzymać ręce z daleka od Ewki. – No, opijce moje, czas na
kiełbaskę – rzucił i pożałował, że mówiąc to, spojrzał akurat na
Ewkę, która szybko odwróciła wzrok i cała się zarumieniła. „Teraz
pewnie pomyśli, że znowu miałem na myśli coś dwuznacznego” –
przeklinał się w duchu, a na głos dodał: – Kijki mamy schowane
w trawie. Michał, skoczysz po nie? Ja przygotuję chleb i musztardę.
Wszyscy, z wyjątkiem Ewki, rzucili się na kiełbasę ze smakiem.
Kogut wziął byka za rogi i usiadł obok niej, wręczył jej kijek
i kiełbasę i uśmiechnął się do niej niewinnie.
– Jeść też trzeba, pijusie, nie tylko pić. Smacznego. – Nawet nie
wiedział, że w napięciu wstrzymywał oddech, dopóki Ewka nie
odwzajemniła uśmiechu i podziękowała. Tym razem uszło mu na
sucho, musi być pewny, że następnego razu nie będzie. Nie mógł
sobie pozwolić na spontaniczne przypieranie jej do muru
i całowanie jej, jakby się miał skończyć świat. Nieważne, jak bardzo
jej pragnął, najpierw musiał przemyśleć to wszystko, a dopiero
potem działać. A działać chciał jak diabli… Zdawał sobie jednak
sprawę z tego, że Ewka to nie pierwsza lepsza panienka i musi ją
traktować inaczej niż wszystkie łatwe lalunie, które rzucały się na
niego, pozwalając na wszystko. Ewka zasługiwała na coś więcej niż
przelotny związek, a on czuł, że wreszcie pomału zaczyna do tego
dojrzewać.
Przyjaciele bawili się świetnie do białego rana. Koncert Iry był
świetny i całej paczce udało się porobić mnóstwo zdjęć z członkami
kapeli i Ewka dostała od wszystkich autografy, które tak bardzo
chciała. Jej magiczny kubeczek napełnił się tyle razy, że kompletnie
ją „zmęczył” i musiała „odpocząć”. Spała na trawie i nie chciała się
dać obudzić. Julka musiała opryskać jej twarz zimną wodą i kiedy
Ewka się obudziła, było jasne, że na własnych nogach ciężko jej
będzie dojść do domu, do którego były prawie trzy kilometry.
Niestety wszyscy z paczki pili, więc nie było mowy, żeby ktoś
prowadził auto. Chcąc, nie chcąc, Ewka musiała iść pieszo. Droga
wydawała się nieskończona, ale paczka uprzyjemniła ją sobie
małym skrótem prowadzącym przez pole słonecznikowe.
Szli tak wąską dróżką pośrodku pola, ze wszystkich stron
otoczoną przepięknymi słonecznikami i mimo zmęczenia wszystkim
zrobiło się pięknie w sercach i duszach. Nawet Ewka, która nie
miała siły ani chęci wlec się do domu ze strasznym kacem, na
chwilę się ożywiła i zmobilizowała do żwawego stawiania nogi za
nogą, a w jej głowie wykiełkowała przyjemna myśl o łóżku i ciepłej
herbacie czekającej w domu Julki.
– Już w życiu nie chcę pić piwa! – skarżyła się, wlekąc się na
samym końcu. – W życiu! O matko, głowa mi pęknie. Julka, pomocy.
No przysięgam, ostatni raz w życiu tyle wypiłam!
– Następnym razem mogłabyś dotrzymać słowa i serio nie pić
tyle! Ty się nigdy nie nauczysz! Zawsze to samo z tobą, pijesz jak
wielbłąd, a potem, jak masz kaca, przysięgasz, że już nigdy. No i nie
pijesz. Aż do następnego razu. Po czym znowu biadolisz, narzekasz
i przysięgasz. To się nazywa, Ewka, masochizm. Teraz pewnie
będzie tak samo. Pójdziemy do domu, pobiadolisz, zaśniesz i jak się
obudzisz po południu, to znowu będziesz przysięgać, że ostatni raz,
a w piątek będziemy cię wlec do domu naprutą jak rakieta.
– Pierd palowy, nie będę napita jak rakieta. Już nigdy, przenigdy
w życiu, przysięgam. A co w tym właśnie złego, że się dziś upiłam,
poza dzisiejszym i prawdopodobnie jutrzejszym, czyli dla
podsumowania – dwudniowym, kurwa, kacu? Nic innego złego
z tego nie wyniknie. I babciu moja kochana, jak będziesz chciała
kogoś zbić na kwaśne jabłko i upiec, to nie mnie. Nie moja wina, że
mi Kogut wciąż piwo nosił.
– Dostała, co chciała – odpowiedział Kogut. – Ja zawsze
dotrzymuję obietnicy. A twoja babcia o niczym nie wie, już się
uspokój, nikt cię na kwaśne jabłko z cynamonem piec ani bić nie
będzie.
– Matko, Kogut, już nie bądź taki honorowy z tym obiecanym
piwem. Dobra, moja wina, że się upiłam. Teraz będę za to cierpieć
w nieskończoność. Ale od babci pieniędzy na lody nie przepiłam, to
by było świętokradztwo i do piekła bym za to poszła. A tam bym się
piekła i piekła do nieskończoności, czyli za długo, bo jabłka się
pieką tylko godzinkę. A tak w ogóle, to matko, już w życiu nawet
czuć piwa nie chcę! Fuj, fuj, fuj! Na samą myśl mi jest niedobrze. To
był ostatni raz! W życiu już nic nie piję.
– Twoje „nigdy w życiu” znaczy „do następnego tygodnia”, jak
cię znam – skwitowała Julka.
– Nigdy! Przynajmniej nie aż tyle.
– No widzisz, już zaczynasz mięknąć. Przed chwilą było „nigdy”,
teraz jest „nie aż tyle”, jutro będzie „jedno malutkie piwko”,
a w piątek już będzie „a co mi tam, jak młodo żyć, to pić”.
– No tak, ale tylko troszkę. Naprawdę.
– Wygląda na to, Ewa, że nie tylko ty masz dziś z tym problem –
odezwał się Radek. – Mal dziś puściły wszystkie tamy i piła whisky.
I spójrz na nią, nawet nie kontaktuje.
– Konta… kontaktuję – odpowiedziała Mal. – Tylko moje nogi
z mózgiem nie kontaktują, panie mądraliński. Ale ci udowodnię, że
mogę i tak chodzić sama, nawet bez twojego trzymania mnie za
rękę. O, widzisz? – zapiała, z dumą puszczając jego rękę
i wdrapując się na małe schodki, które potem prowadziły w dół
niewysokiej skarpy.
– Widzę, kochanie, i jestem z ciebie dumny, ale już mi podaj rękę,
bo się boję, że z tych schodów spadniesz i sobie guza na tej swojej
upitej główce nabijesz.
– Ty mnie tak nie traktuj jak małe dziecko! No! Z niczego nigdzie
nie spadnę. Mogę sobie nawet pogiebać, to znaczy pobiegać, o,
zobacz – wypowiadając te słowa Mal wzięła rozbieg do szczytu
schodów i, mimo sprzeciwu Radka, puściła się schodami w dół.
Kilka stopni pokonała w miarę normalnie, ale im niżej była, tym
bardziej się rozpędzała. W końcu nie dała już rady przebierać
nogami z pożądaną szybkością, straciła równowagę i poleciała
głową do przodu, w kupę świeżo skoszonej trawy i chwastów na
końcu schodów, które pochłonęły ją jak mętna, zielona woda.
Wszystko stało się w okamgnieniu i Radek z resztą przyjaciół wciąż
jeszcze stali na szczycie schodów, patrząc ze strachem w oczach na
jej upadek. Julka nawet nie chciała myśleć, co mogło się jej stać.
Radek zbiegł błyskawicznie na dół i wyciągnął Malwinę z kupy
zarośli.
– Mój bohater – rozchichotała się Mal. – Ale wiesz, tu by mi się
nawet całkiem dobrze spało. Możecie mnie tu dziś zostawić
i przyjść mnie pozbierać jutro.
– Nic jej nie jest – krzyknął chłopak, uspokajając resztę
przyjaciół, która ze strachem spoglądała na nich w dół.
– Szczęście pijaka ją chyba trzyma, bo pijanym ludziom nigdy nic
złego się nie dzieje – rzuciła z góry Ewka. – Nawet jak z roweru pod
samochód wpadną, jak pan Władek z YouTube albo mój wujek-
wytrzeszcz, co sobie tyłek w zimę odmroził i miał szczęście, że
w ogóle przeżył.
– Co tu tak, kurde, nieładnie śmierdzi, Radek? – Mal pociągnęła
nosem. – Chyba mi się nie spierdziałeś ze strachu, co?
– Noż kurde, Malwina, ty to taka romantyczna jesteś! Ale…
czekaj, serio coś tu śmierdzi. Wstawaj, idziemy stąd. Bóg wie, co tu
jest w tej kupie trawy, ciemno tu jak cholera, absolutnie nic nie
widać.
– Och, Radek, nie biadol. Wiesz, jakie to było fajne? Nabrałam
takiej prędkości, że prawie leciałam!
– Żadne prawie, ty mój oszołomie, ty naprawdę leciałaś.
Przeleciałaś jakieś pół metra głową w dół!
– Mal, ale się strachu najedliśmy, wariatko! – krzyknęła Julka
stojąca już przy parze przyjaciół. – Mogłaś sobie coś złamać albo
głowę rozbić! – Julka usłyszała, że za jej plecami Kogut niemal
krztusi się ze śmiechu i na niego też się wydarła: – Ciebie to bawi,
Kogut?! Ja wiem, że czasem cię złapie głupawka i się śmiejesz, jak
nie ma z czego, ale jej upadek śmiesznie nie wyglądał, tylko
groźnie! Mógłbyś czasami i po ludzku zareagować i nie robić
z siebie wielkiego twardziela.
Kogut próbując zapanować nad śmiechem, wykrztusił:
– Ja niczego z siebie nie robię, he, he. Jasne, że się wystraszyłem,
ale, he, he, widzisz, że nic się jej nie stało. Prawie nic… Coś ma
z czołem, he, he, he. – Teraz i Radek zaczął się śmiać, patrząc na
czoło Malwiny. Julka i Ewka podążyły za ich wzrokiem.
– Sorry, ale ja nic nie widzę – stwierdziła Julka.
– Za ciemno – dodała Ewka.
– Widzieć nie musicie, wystarczy czuć, bo czuć to porządnie! –
roześmiał się znowu Kogut.
– Co jest? Dlaczego się ze mnie śmiejecie?
– O matko! – krzyknęła Ewka. – Już wiem, co to jest!
– Co??? Jasna dupa, co mi się stało? – Mal otrzeźwiała
i spoważniała.
– Hmmm, nie wiem, jak mam ci to powiedzieć – zaczęła Ewka.
– Normalnie, prosto z mostu, jak człowiekowi i już, teraz, szybko,
bo nie wiem, o co chodzi i bać się zaczynam, bo ludzie jak sobie coś
poważnego zrobią i są w szoku, to nawet tego nie czują.
– No, Mal, ty nic poważnego sobie nie zrobiłaś i w szoku chyba
nie jesteś, a poczuć, poczujesz wszystko na pewno, bo… upadłaś
głową w psią kupę i masz ją rozsmarowaną na całym czole!
– Nie!!! – krzyknęła Malwina i zaczęła wycierać się rękawem,
podczas gdy reszta grupy próbowała zapanować nad salwami
śmiechu. – O matko, ja się porzygam! Kurwa jasna, o matko, fuj!
Mam psią kupę na czole!!! Psią sraczkę! O matko, mam nadzieję, że
chociaż psią, bo jak to jest ludzka, to do końca życia będę miała do
samej siebie obrzydzenie! Oj, kurwa! Zróbcie coś!!! Radek, kurwa
jasna, zrób coś! – Radek zdjął swoją koszulkę, namoczył ją w wodzie
mineralnej z butelki, którą podał mu Kogut, i wytarł jej czoło. Julka
wyciągnęła z torebki chusteczki do demakijażu i podała je kumpeli,
a Ewka wyciągnęła z kieszeni tubkę z żelem dezynfekującym do
rąk. – Ewka, nie masz tego więcej? – spytała z nadzieją w głosie
Malwina.
– Nie martw się, możesz zużyć całą tubę. Ty jesteś w większej
potrzebie niż ja – odpowiedziała Ewka, próbując się nie roześmiać.
– Ale mi to nie wystarczy! Ja potrzebuje jakieś sześćdziesiąt
litrów takiego żelu, żebym się mogła w nim wykąpać!!! W życiu już
się tak nie upiję, o matko, będę miała z tego traumę życiową! –
Wszyscy znowu się roześmiali.
– No chodź, mój śmierdziuszku, zabierzemy cię do domu
i porządnie wykąpiemy – uspokajał Radek.
– To był pierwszy i ostatni raz! W życiu mnie nikt tak nie nazwie,
bo znajdę psią srakę i pierwszej osobie, która to powtórzy,
rozsmaruję na głowie! – Usta i broda Mal zaczęły drżeć i Radek
w oczekiwaniu na jej łzy przytulił ją mocno i zaczął przepraszać, ale
już po momencie zdał sobie sprawę, że jej usta drżą dlatego, że
próbuje zapanować nad śmiechem.
– Łahahahahaha, hahaha – wybuchnęła Mal – o hahahaha!!!
Kupa na głowie, tego jeszcze nie było!!! Ale i tak zabraniam
komukolwiek o tym mówić! Bo zabiję! Ha, ha, ha! Mówię serio,
kurwa!!!
Tego wieczora, po powrocie do domu Kogut opowiedział
Michałowi, co się wydarzyło między nim a Ewką i stwierdził, że
musi się jeszcze napić, bo robak jeszcze pływa. Michał po bratersku
przyniósł z lodówki butelkę żubrówki i dwie szklanki, co skwitował
słowami: „Ja pierdolę, w tym domu kieliszków do wódki nigdy nie
można znaleźć, jak są człowiekowi potrzebne”. Chłopacy wypili pół
butelki i po paru bełkotach Kogut stwierdził, że zapił robaka i już
nie pływa i mu dał spokój, więc mogą iść spać. Rozeszli się do
swoich pokoi. Kogut nawet nie zdążył się położyć do łóżka i zasnął
na podłodze, ściągnąwszy tylko skarpetki, a Michał walnął się do
łóżka w ubraniach i glanach. Nie było nawet mowy, żeby próbował
zrobić coś tak skomplikowanego jak rozsznurowywanie wysokich
butów. Nawet za snickersa.
Michał otworzył oczy i poczuł, że lada chwila zwymiotuje.
Jeszcze nigdy nie czuł się tak okropnie. Przez chwilę zastanawiał
się, czy zdąży dobiec do toalety, gdy usłyszał, że drzwi pokoju
Koguta otwierają się pomału z okropnym zgrzytem. Z myślą, że brat
zajmie mu łazienkę, do której on tak bardzo teraz potrzebuje się
dostać, wyskoczył z łóżka, jak najszybciej mógł, nie zwracając
uwagi na to, że właściwie nie biegnie, tak jakby tego oczekiwał
i chciał, tylko się zatacza. Zdeterminowany jednak „gnał” naprzód,
odbijając się od jednej ściany do drugiej, podskakując do góry, żeby
„przeskoczyć” krawędź dywanu i się nie potknąć. Kogut go dogonił
na półmetku i teraz „biegli” łeb w łeb, zataczając się, odpychając od
siebie i ledwo utrzymując równowagę. Morderczy wyścig pod
tytułem „Kto pierwszy do klozetu” trwał. Chłopacy byli ledwo
przytomni, ale w pełni świadomi faktu, że ten, kto dobiegnie do
klozetu pierwszy, zatrzaśnie drugiemu drzwi przed nosem. Stawka
była wysoka – paw na podłodze przed łazienką, którego potem
trzeba będzie posprzątać, inaczej mama zabije, bądź paw w kiblu,
którego łatwo da się spłukać. Kogut się zdeterminował, bo sprzątać
pawia nie chciał i zaczął przez chwilę prowadzić. Jego krok był
niepewny, ruchy chaotyczne i nieskoordynowane, twarz niemal
zielona, a na czole krople potu. Podbiegł do drzwi łazienki jako
pierwszy i w uniesieniu i poczuciu triumfu, złapał za klamkę
i pchnął drzwi z całej siły, po czym odbił się od nich jak piłeczka
i wylądował na podłodze. W obłędzie wyścigu, nietrzeźwości
i niekoordynowaniu myśli z ciałem zapomniał o fakcie, że drzwi od
łazienki nie otwierały się do wewnątrz, ale na zewnątrz, więc siła,
z jaką na nie naparł, odrzuciła go na podłogę. Nie miał już nawet
siły, by się podnieść i zwymiotował na posadzkę. Michał stał nad
nim i choć w sercu wola, żeby przesunąć brata od drzwi i wbiec do
łazienki, była silna, samą siłą woli zrobić tego nie mógł i podzielił
los brata.
– Kogut, menelu, zabiję cię! Zarzygaliśmy cała podłogę. Nie śpij,
pijaku, trzeba to posprzątać. Kogut, chuju, mama nas zabije, jak to
zobaczy. Wstawaj, do kurwy nędzy!!! – Jedyną odpowiedzią, jaką
otrzymał Michał, było tylko głośne beknięcie brata. – Artur, ty
świnio, może i jesteś młodszy, ale to nie znaczy, że ja będę sam
sprzątał ten bajzel! Gdyby nie ty, zdążyłbym na czas do kibla.
Wstawaj do jasnej cholery, bo ci tyłek skopię!!! – Kogut otworzył
oczy i spojrzał nieprzytomnie na brata z uniesionymi do brody
pięściami.
– Ja ci skopię tyłek, Michale ty! I widzisz, ja cię od chujów nie
wyzywam, nawet jak tę podłogę zarzygałeś. Matko, jak tu śmierdzi!
– Po tej przemowie zamknął oczy i znowu odpłynął. Chcąc nie
chcąc, Michał musiał przyznać, że wczoraj wypił mniej niż Kogut
i prawdopodobnie czuł się od niego przynajmniej dziesięć razy
lepiej. Jak najlepszy brat na świecie, poszedł do kuchni, wziął
szmatę i z ogromnym obrzydzeniem umył podłogę, powstrzymując
nowe fale mdłości. Mimo że bardzo chciał, nie miał siły przenieść,
przeciągnąć ani przeturlać Koguta do jego pokoju, ba, nie miał
nawet siły wrócić do swojego. Czując, że świat wiruje mu coraz
szybciej przed oczami, usiadł na chwilę obok brata. Gdy chwila
minęła, obaj chrapali już na podłodze pod drzwiami łazienki, gdzie
po jakimś czasie znalazła ich pani Orzelska.
Ani krzykiem, ani plaskaczem w twarz nie dało się ich obudzić,
a że potrzebowała iść do łazienki, jedynym wyjściem było zawołać
męża i przenieść tych dwóch dryblasów do ich łóżek. Po tych
porannych ćwiczeniach pani Orzelska stwierdziła, że nie może
chłopaków zostawić w łóżkach w ubraniach w takim stanie, w jakim
są, to znaczy: upapranych w błocie, trawie, i Bóg wie, czym jeszcze
(wolała o tym wnikliwiej nie myśleć), ale jak rozebrać dwóch
pijanych dryblasów, którzy przerastali nawet jej męża? Jedynym
sposobem było więcej porannych ćwiczeń, podnoszenie ręki,
grzbietu, tyłka, nogi, żeby wyciągnąć chłopaków głowa po głowie,
noga po nodze, zad po zadzie z ciuchów. Z Michałem poszło całkiem
łatwo i nawet podczas całego procesu rozbierania przebudził się
nieco i współpracował, przy okazji zbierając piekielny opieprz od
mamy, ale z Kogutem był mały problem. Mimo że był niemal
nieprzytomny i ani razu nie otworzył oczu, z zaciekłością się bronił,
kiedy rodzice próbowali mu ściągnąć z zadu spodnie, a że ich syn
był już, choć bardzo młodym, to jednak dorosłym mężczyzną, nie
dawali mu rady. Pani Orzelska jednak uparła się, że chce czy nie,
ufajdane spodnie mu z tyłka zedrze i nie pozwoli mu w nich spać
w czystej pościeli. I wtedy się jej przypomniało, że syn ma straszne,
obezwładniające łaskotki i to im na końcu pomogło w zwycięstwie.
Jednak w jej głowie zrodziło się pytanie, dlaczego, do jasnej cholery,
Artur tak strasznie boi się zdjąć spodnie? Obiecała sobie, że się go
o to spyta, jak tylko chłopak się obudzi. Gdyby wiedziała
o wieczornej akcji Ewki pt. „Ukraść ciuchy Koguta”, wiedziałaby,
dlaczego tak o nie walczył. Rodzice przykryli chłopaka kołdrą po
same uszy, pocałowali w czółko jak małego bajtla i wyszli z pokoju,
zamykając za sobą drzwi. Po tym mama chłopaków zabrała się za
pranie i sprzątanie, żeby pozbyć się okropnego zapachu
w przedpokoju, którego nie chciała za bardzo identyfikować, jednak
mimo prób wyparcia tej myśli ze świadomości, wiedziała, że jej
dom, o który zawsze tak dba i kocha, cuchnął teraz wymiocinami jej
dwóch ukochanych synów.
– Ja wam kurde dam! – odgrażała się podczas sprzątania,
mamrocząc sama do siebie. – Tylko się obudźcie, śmierdziuchy
jedne, ja wam dam!
Bracia na dobre obudzili się późnym popołudniem. Michał,
wściekle głodny, ubłagał mamę, żeby zrobiła kanapki dla niego
i Artura, bo oni sami nie czuli się na siłach. Po jękach, prośbach
i psychicznym synowskim terroryzowaniu kobieta zgodziła się coś
przygotować, więc Michał poczłapał do pokoju brata, żeby
przekazać mu dobrą wiadomość. Opadł ciężko na ogromny, stary
fotel, wciąż czując, że wszystko wiruje mu lekko przed oczami.
Kogut nie miał zamiaru wstawać z łóżka, nie czuł się do tego zdolny
i choćby miał umrzeć śmiercią głodową, nie było mowy
o doczłapaniu się do kuchni, więc z ogromną radością przyjął
wiadomość o nadchodzących kanapkach. Po paru minutach do
pokoju weszła ich mama z nieziemsko wyglądającymi kanapkami
przybranymi sałatą, pomidorami, ogórkami i szczypiorkiem.
Chłopacy rzucili się na talerz i chwycili po kanapce, niestety nie
było im dane zatopić w niej zębów, bo obu kanapki wypadły z rąk na
dźwięk krzyku matki:
– To tak się, dupa jasna, odwdzięczacie za to, że was nosiłam
w brzuchu, każdego po dziewięć cholernych, zarzyganych
miesięcy?! Potem sranie, przebieranie, pieluchy i papki!!! Tak mi
się teraz za to odwdzięczacie, capy jedne?! – Chłopacy spojrzeli na
siebie z rozdziawionymi buziami, nieprzyzwyczajeni do dźwięku
krzyczącej mamy, a już na pewno nieprzyzwyczajeni do głosu mamy
używającej słów „dupa”, „cholera” czy „rzygi”. Zszokowani
i przestraszeni bali się cokolwiek powiedzieć. – Menele!!! Meneli,
cholera, wychowałam!!! Jednego i drugiego!!! A myślałam, że z was
to coś porządnego wyrosło, a nie kapuściane głąby prześmierdnięte
wódką!
– Ale mamuś, o co chodzi? – niemalże wyszeptał Kogut.
– Jesteście moimi dziećmi i zrobiłabym dla was wszystko, ale
jeśli jeszcze raz się odważycie przyjść do domu tacy naprani,
jeszcze raz zasmrodzicie dom rzygowinami, jeśli jeszcze raz
będziemy musieli was z waszym tatą, cholerne byki, do pokoju
holować, przyrzekam, że marnie skończycie!!! Żebyście zrozumieli,
powiem w języku, który zrozumiecie: jeszcze raz was znajdę tak
sponiewieranych, to tak wam tak zakurwię z laczka, że na księżycu
wylądujecie i nie będzie „mamuś, zrób nam kanapki”! – Chłopacy
jeszcze mocniej rozdziawili buzie, a Kogutowi cały talerz o mało nie
wypadł z rąk na dźwięk jego własnej mamy cytującej Kazika
i przeklinającej! Na szczęście Michał w porę chwycił talerz i z tak
samo szeroko otwartymi ustami i oczami patrzył niemądrze na
brata. Mama kontynuowała: – Myślicie, że ja się z drzewa urwałam
i nie wiem, co do czego!? Ja was bardzo dobrze znam! Obu! I wiem,
co robicie, z kim robicie i kiedy. I jak na razie wam na wszystko
pozwalałam, bo się nigdy za was nie musiałam wstydzić i wolność
mieliście, i wszystko, bo się zachowywaliście jak para w pełni
umysłowo rozwiniętych młodych mężczyzn, więc pozwalałam, na co
pozwalałam. Ale dziś przegięliście! I żeby mi to był pierwszy
i ostatni raz! Nie chcecie wiedzieć, co będzie za drugim razem,
ostrzegam! Więc żeby mi żadnego drugiego razu nie było!!! Jasne?!
– No, to już się nie powtórzy, mamuś – odpowiedział Kogut. – Jak
się tak kiedyś znowu upijemy, to nie przyjdziemy do domu. – Plask,
mama Koguta walnęła go laczkiem w głowę, a Kogut wywalił oczy,
jakby go jasny grom z samego nieba poraził.
– Dzieci się, Artur, po głowie nie bije, żeby głupie nie były, ale
widzę, że tobie to jakoś specjalnie nie zaszkodzi! – krzyknęła znów
pani Orzelska. – W życiu was nie chcę już widzieć takich pijanych!!!
Jasne?!
–
Chłopacy
szybko
pokiwali
głowami,
patrząc
z przerażeniem na klapek wciąż ściskany w ręce ich mamy. –
I Kogut, do jasnej cholery, dlaczego tak wściekle się bronisz, kiedy
ktoś próbuje ci ściągnąć spodnie??? – Kobieta uśmiechnęła się
ironicznie, a chłopak poczuł, że robi się cały czerwony, nic jednak
nie odpowiedział, wciąż zszokowany, że jego mama na niego
krzyczy, powtarza w kółko słowa „rzygi” i „cholera” i zdzieliła go
laczkiem w głowę. – Następnym razem zostawię cię śpiącego na
podłodze w tych twoich zarzyganych spodniach, a potem
wypierzesz je sobie sam!!! Ręcznie!!! Jasne?! Aha, tylko że… nie
będzie następnego razu!!! Zrozumiano?!
– Jasne – odpowiedzieli chórem.
– No to smacznego, chłopcy. Przynieście talerz do kuchni, jak
skończycie – dodała już swoim normalnym, serdecznym tonem. –
I nie zadzierajcie ze mną, chłopaki. Pamiętajcie, że mam czterech
braci i wiem, jak zwyciężać wojny damsko-męskie.
Chłopacy spoglądali to na siebie, to na talerz z kanapkami, to na
dwie kanapki leżące na ziemi.
– Zasada dziesięciu minut? – zapytał Kogut.
– To chyba było trzydzieści sekund czy jakoś tak… –
odpowiedział Michał.
– Słuchaj, na talerzu jest jeszcze tylko jakichś sześć kanapek dla
nas obu, nie najemy się tym. Obaj dobrze wiemy, że mamine podłogi
są czyste jak blat od stołu… jak nikomu nie powiesz, że jedliśmy
z podłogi, to i ja nikomu nie powiem…
– No dobra, podnosimy i jemy, nie nasza wina, że mama się na
nas tak wydarła, że nam kanapki powypadały z rąk…
– Ale dała czadu, normalnie się wystraszyłem!
– I Kazika jeszcze zna! Wymiękam! Fakt, niezła ta nasza
staruszka, trzeba się jej będzie jakoś przymilić, pomóc, dom
posprzątać, jak będzie w pracy, czy co.
– No, możesz zacząć od mycia tego talerza, jak zjemy.
– A niby czemu ja, Kogut?
– Bo jesteś starszym, lepszym i mądrzejszym bratem.
– Prawda.
– A ja za Chiny ani za snickersa nie wylezę dziś z tego łóżka.
Na drugi dzień chłopacy czuli się już normalnie, a po całym
poprzednim dniu spędzonym w łóżkach energia ich wręcz
rozpierała. Stwierdzili więc, że pójdą do miasta wydać trochę
pieniędzy, które zarobili dotychczas na koncertach i kupią mamie
jakiś drobny prezent, żeby jej okazać swoją wdzięczność
i przypomnieć jej, że nie są z nich takie złe chłopaki. Przy okazji
polowania na prezent dla mamy Michał znalazł też niesamowicie
klimatyczny wisiorek z czerwonym kamieniem dla Julki, a Kogut
zgarnął dla Ewki pasiaste, wielokolorowe skarpetki z palcami. Ewka
uwielbiała barwne, dziwne skarpetki, a tych z palcami jeszcze nie
miała. Kogut pomyślał, że kupi jej coś, z czego potem będzie się
mógł nabijać. Potem chłopacy udali się do domu jednego starszego
pana, który od lat zwoził starocie z Niemiec i sprzedawał je za
grosze u siebie na podwórku. Chłopacy przechadzali się po małym
placyku, oglądając najróżniejsze rzeczy, od starych lamp
poczynając, kończąc na wysłużonych starych rowerach i… czymś,
co stało dumnie, lśniąc w słońcu, i co zaparło chłopakom dech
w piersiach. Stary, wojenny motor z koszem. Chłopacy podbiegli do
niego jak para szczeniaków, niemal machając ogonkami z radości,
i dotknęli motocykl z taką delikatnością, jakby zaraz miał się
rozsypać w pył.
– Oryginał!!! – krzyknął Kogut i kolana się pod nim ugięły.
Kiedy starszy pan podszedł do chłopaków i ich poinformował, że
sprzeda „tego grata za dwieście złotych, bo mu tylko podwórko
zagraca”, Kogut zaczął wyć jak pies, a Michał jąkając się jak
panienka zapytał tylko:
– Co, proszę? Proszę?
– Kolega ma coś nie tak z główką? – spytał starszy pan Michała,
patrząc na wyjącego Koguta.
– Brat – zawył na to Kogut w odpowiedzi i uśmiechnął się durnie
całą gębą, na co mężczyzna zrobił nieokreśloną minę, myśląc, że
ma do czynienia z parą czubów.
– A jak brat, to przepraszam – powiedział pan starszy.
– Dwieście złotych! – jąkał się Michał z wypiekami na twarzy.
– Dwieście!!! – wył Kogut.
– No dobra – pan starszy podrapał się w głowę – jak za drogo,
to… a niech tam, dajcie mi chłopcy sto pięćdziesiąt, ale zabierajcie
go już dziś, od razu.
– Sto pięćdziesiąt i od razu zabieramy!!! – krzyknął Kogut,
chwycił motor, walnął wrytego w ziemię Michała po głowie, i dodał:
– Zapłać panu – po czym pociągnął zszokowanego Michała za
łokieć. Obaj podziękowali i patrząc z niedowierzaniem na swoją
zdobycz, skierowali się do bramy wyjściowej. Kiedy dotarli do
bramy, zaczęli biec, bo bali się, że pan starszy zmieni zdanie i każe
im zapłacić za motor pięćdziesiąt razy tyle, czyli jego prawdziwą
wartość. Biegnących chłopaków zobaczył pies z podwórka,
a wiadomo, że jak ktoś biegnie, to pies tego kogoś goni. No a ten
gonił jak wyścigówka. A jak dogonił, chwycił Koguta za nogawkę
i szarpnął z taką siłą, że Kogut stracił równowagę i po paru
sekundach walki z grawitacją padł na ziemię, a po dalszych paru
sekundach zaczął drzeć się w niebogłosy i wyć jak kojot.
– Stary, co się stało, boli cię coś? – wystraszył się Michał, bo
nigdy nie widział drącego się Koguta, nawet jak ten raz porządnie
walnął na lód podczas meczu hokeja i tak się poobijał, że dwa
tygodnie chodził zielono-fioletowy. Nawet wtedy papy nie darł,
a teraz drze, więc coś naprawdę musiało być nie tak.
– Stary, coś się stało? Boli cię coś?
– Mózg, kurwa, mózg!!!
– Walnąłeś się w głowę?
– Nie, kurwa, w dupę! Ale mózg mnie boli, bo debil jestem! –
Znów zaczął wyć jak kojot i wykrzykiwać słowa ostrej samokrytyki,
od jełopów począwszy, na kretynach i odmóżdżonych palantach
kończąc.
– Kogut, kurwa, nie wyj tu jak ciota i mów, o co ci chodzi, bo mi
się zdaje, że ty to jednak się w mózg, nie w dupę walnąłeś.
– Bo ja debil jestem, to mnie mózg boli. Jak mnie ta podróbka
Szarika za nogawkę złapała, to ja się złapałem pierwszego
lepszego, co było pod ręką, żeby na glebę nie walnąć, a i tak
walnąłem i to zobacz z czym! – Kogut podniósł w górę rękę
z oderwanym bocznym lusterkiem, a Michał od razu trzepnął go
w głowę.
– A to za co, kurwa, znowu? Co wam teraz wszystkim odbiło,
żeby mnie po głowie walić?! Głupi z tego będę! – żalił się Kogut,
masując się po głowie i po tyłku, bo teraz i jedno, i drugie go
naprawdę bolało.
– Głupszy niż teraz nie będziesz, nie grozi ci to. I przestań
kurwować.
– Tobie, Michał, odbiło, ledwie ten motor kupiłeś i już go kochasz
bardziej od bliźniego swego, rodzonego brata. Przecież to lusterko
da się z powrotem zamontować!
– No i dlatego ci strzeliłem w głowę, bo mi tu wyjesz jak
nienormalny. Myślałem, że ci, kurwa, się coś stało, a ty mi się
w wilkołaka bawisz, bo się, kurwa, lusterko urwało!
– Nie kurwuj, sam przed chwilą powiedziałeś!
– Ja mogę, starszy jestem. Wstawaj, baranie, otrzep się i idziemy
do domu. I lepiej leć od razu do Ewki, niech ci tę rozerwaną
nogawkę zaszyje, bo znowu przez ciebie mama nas opierdzieli. – Na
komendę „nogawka” pies znowu podleciał i zaczął szamotać się
i ciągnąć rozerwaną już do połowy łydki nogawkę Koguta i ani tak,
ani siak nie chciał się odczepić i mimo że był malutki, powalił znów
Koguta na glebę. Jakby tego nie było dość, podbiegł i pan starszy
i wymachując rękami krzyczał: „Oddajcie mi go!”, na co Michał
z desperacją złapał za motor i zaczął biec przed siebie. Kogut
natychmiast podniósł się z ziemi i szarpiąc się z psem, krzyknął:
– Nie może go nam pan zabrać, jest już nasz!
– Jak to wasz, chłopcze, mój jest już od pięciu lat! Na co by ci
taki staruszek był? To, że się do ciebie przyczepił, nie znaczy, że jest
już twój.
– Przyczepił? My za niego zapłaciliśmy!
– Czy ci padło na głowę, chłopcze? Ja mówię o psie, nie o tym
złomie! Oddaj mi go! Puszek, do nogi! – Pies od razu podleciał do
pana starszego, merdając malutkim ogonkiem. Michał przestał
uciekać, a Kogut zaczął śmiać się jak osioł.
– Pies! Pan chce psa!!! Michał, słyszałeś? Pan chce psa, psa
Puszka! Ha, ha, ha, ja bym mu raczej dał imię Morderca albo coś
takiego. Michał, pan chce, żebyśmy mu oddali psa. Ha, ha.
– No psa! Chłopaki, czy wyście normalni, czy nie? Bo w tych
czasach to człowiekowi już ciężko odróżnić. Wyglądacie całkiem
normalnie, ale tak nie do końca, jakby coś nie teges pod deklem.
Ale to już nie mój problem, ja swoje dzieci odchowałem i też takie
nie do końca teges były, ale człowiek się starał, jak mógł. No,
Puszek, chodź do domu, nigdzie z nimi nie idziesz. Chodź, żarcia ci
damy, tego, co ci się po nim będzie sierść błyszczała – gadał pan
starszy do psa, pomału drepcząc w stronę swojego podwórka. –
Dam ci dziś to żarcie z kurczakiem. Puszek to lubi. No chodź,
chodź, psinko, chodź.
– Do widzenia, panie starszy.
– Oby nie prędko, kolego młodszy.
Chłopacy parsknęli śmiechem, a mężczyzna kiwnął głową na
pożegnanie.
– Pięknie z twojej strony, Michał, że motor chciałeś ratować
i zacząłeś z nim uciekać, ale brata tak zostawić na glebie,
z Puszkiem-mordercą?!
– Za motor zapłaciłem sto pięćdziesiąt złotych, ciebie dostałem
za darmo.
Kiedy bracia szli do domu, prowadząc obok siebie ten cudowny
antyk i wiedząc, że należy tylko do nich i będzie tylko im służył,
wyglądali obaj jak wniebowzięci. Szli tak rozanieleni w milczeniu.
Natychmiast po przyprowadzeniu motocyklu pod blok zadzwonili po
Radka, bo kto lepiej by się znał na naprawie motorów niż wyuczony
mechanik, którego pasją było grzebanie przy starych motorach.
Chłopak był na miejscu po dwudziestu minutach, a kiedy zobaczył
motocykl, stanął jak wryty i nawet łezka zakręciła mu się w oku.
Obszedł maszynę dookoła, obejrzał, obwąchał, a potem powiedział:
„Prawdziwy”, na co chłopacy z dumą i zapałem pokiwali głowami
z olbrzymim uśmiechem na twarzach. Wszyscy trzej usiedli na
trawie i wpatrywali się w motor jak w dzieło sztuki. Po
szczegółowym przeglądzie Radek stwierdził, że maszyna jak na
swoje lata jest w świetnym stanie i dobrze się trzyma. Kilka części
trzeba będzie wymienić, a że są to stare części, prawdopodobnie
nie będzie łatwo je znaleźć i mogą być drogie, ale nie trzeba też
zaraz pakować tam wszystkiego, co oryginalne i coś niecoś będzie
można znaleźć na szrocie, a szukanie to też część zabawy.
Kiedy Julka zobaczyła motor, pisnęła, usiadła przy chłopakach
i jak urzeczona wpatrywała się wraz z nimi w motor, czego w ogóle
nie mogła zrozumieć Ewka. Kiedy Kogut wyciągnął z kieszeni
świeżo zakupione dla niej dziwaczne skarpetki, przymknęła się,
stanęła jak wryta i gapiła się na nie, uśmiechając się promiennie.
I tak siedzieli tam dalsze pół godziny – Radek, Michał, i Julka,
gapiąc się na motor, Kogut z powiewającymi na wietrze
skarpetkami w ręku i Ewka z uwielbieniem spoglądająca to na
Koguta, to na dziwaczne skarpetki.
Wakacje zaczęły się na dobre ku uciesze i uldze całej paczki.
Julka, Ewka i Mal skończyły ogólniak i po zakuwaniu do matury
i egzaminach zdecydowanie zasłużyły sobie na porządny
odpoczynek. Michał i Kogut mieli wolne na studiach już od paru
tygodni i większość wolnego czasu spędzali, grając koncerty
w pubie bądź grzebiąc przy motorze, dając tym samym
dziewczynom czas i przestrzeń do zakuwania do matury. Ale teraz
było już po wszystkim i paczka zdecydowała się na wyjazd do
Krakowa na parę dni, żeby odpocząć, zaszaleć i zwiedzić miasto.
Wszyscy spotkali się pod blokiem, a malutki van w okamgnieniu
zapełnił się plecakami, torbami i zapasami jedzenia, mimo że
wyjazd był tylko dwudniowy. Droga była długa, szczególnie dla
Julki, która cierpiała na chorobę lokomocyjną i musiała wsiąść
przeciw temu tabletki. Jednak czytając w pośpiechu ulotkę
załączoną do tabletek, zrozumiała wszystko na opak i zamiast
jednej tabletki co cztery godziny, wzięła cztery tabletki na raz
i miała totalny odlot. Chciało jej się spać, ale robiła wszystko, żeby
nie zasnąć i nie stracić nic z wycieczki… Po niecałej godzinie
stwierdziła, że chyba śni na jawie, bo świat złapał cudowne kolory
i ona sama też czuła się cudownie. Do tego złapała ją straszna
brechawa i zaczęła wszędzie widzieć motylki. Próbując odpędzić
motyle od Michała, parę razy palnęła go niechcący w głowę, po
czym przepraszała go, nazywając swoim „kochanym motylkiem”.
Potem próbowała zetrzeć z twarzy Koguta niewidzialny dla innych,
ale „świecący dla niej na zielono” napis, którego nie chciała na głos
przeczytać, bo podobno się wstydziła, ale zapewniła wszystkich, że
napis, mimo że wstydliwy, jest też strasznie śmieszny i dlatego nie
może przestać się śmiać. W końcu po następnych dwudziestu
minutach głowa opadła jej na ramiona i Julka zasnęła. Głowa bujała
się jej na wszystkie strony, więc Michał ułożył ją w wygodniejszej
pozycji i wcisnął poduszkę między okno i jej głowę, żeby mogła się
wyspać.
Po kilkugodzinnej jeździe paczka dotarła do hotelu. Szóstka
podzieliła się na dwie grupy według płci i wszyscy rozeszli się do
swoich pokoi, które były tuż obok siebie. Oba pokoje wyglądały
dokładnie tak samo – stały w nich trzy pojedyncze łóżka, jedna
obdrapana szafa, przy każdym łóżku mała szafka nocna z lampką,
na środku stół z trzema krzesłami, przy oknie wisiał zaś telewizor,
a podłogę pokrywała szara wykładzina poplamiona w wielu
miejscach. Szału nie było, ale przynajmniej pościel pachniała
proszkiem i wyglądała na nieskazitelnie czystą, tak samo jak
ręczniki położone na łóżkach.
– Szału nie ma, ale wytrzymać się da – stwierdziła Ewka.
– Jak dla mnie też OK. Za te pieniądze nie spodziewałam się
niczego innego. Przynajmniej mamy czajnik elektryczny i rano
możemy sobie herbatkę zrobić – podsumowała Mal.
– Ale o czym wy gadacie, dziewczyny, tak bez entuzjazmu –
wtrąciła się Julka. – Popatrzcie na te wszystkie motylki, co tu tak
sobie latają. Tak tu jest, kurwa, pięknie i kolorowo, a wy tak bez
krzty
entuzjazmu!
Grzech
normalnie,
mówię
wam
grzeeeeeeeeeeeeeeech. A wy myślicie, że motylki srają?
– Julka, ty ciągle na prochach jesteś? Gadasz jak potłuczona. –
Ewka uśmiechnęła się.
– No ty mi pytaniem na pytanie nie odpowiadaj, tylko normalnie
do mnie mów, bo ja chcę wiedzieć, czy motylki srają!
– A co ja wiem? Nigdy srającego motylka nie widziałam. Mnie
przynajmniej żaden nie osrał.
– Ale gołąb owszem. Osrał. Ha, ha, ha.
– A to już inna historia, gołębie jedzą, to i srają.
– Ale przecież i motele jedzą. Wiecie co, babki, ja to tu to okno
otworzę na ościeeeeeeeeeerz i wypędzę te motylki, bo choć są,
kurwa, piękne, to nie chcę, żeby nam pokój zasrały – powiedziała
Julka, rzuciła swój plecak na podłogę i szeroko otworzyła okno, po
czym wzięła ręcznik ze swojego łóżka, rozłożyła go i zaczęła nim
delikatnie wymachiwać po pokoju, co chwila podchodząc do okna
i wracając z powrotem na środek pomieszczenia.
– Przepędzasz motylki? – spytała Ewka.
– Yhm – odpowiedziała zadyszana Julka. – Oj, będzie z nimi
roboty, bo tu ich cała dupa jest.
– Julka, tu żadnych motylków nie ma!!! A ja się zaczynam
o ciebie martwić – przemówiła Mal.
– Ale co ty, Mal. Ty tak mówisz, bo ty nie widzisz dobrze, ty
koleżanko, przyjaciółko moja, ty się nie gniewaj, ale ty tych swoich
trójwymiarowych okularów z domu zapomniałaś i ty bez nich nie
widzisz kolorów, a te motylki to są takie kolorowe… i dlatego ty ich
nie widzisz. Bo nie masz okularów.
– Julka, ja widzę te motylki – Ewka puściła znacząco oczko do
Mal – i rzeczywiście jest tu ich dużo. A ty zmęczona jesteś po
podróży i tych tabletkach, więc się połóż, a ja je powyganiam.
– Wiesz, masz rację, ja to taka niewyspana jestem i mi jakoś tak
miękko pod nogami i jak pingwin się czuję.
– No to idź do łóżka, a ja je przepędzę – odpowiedziała Ewka
i wyjęła przyjaciółce ręcznik z rąk, po czym poprowadziła ją do
łóżka i zdjęła jej buty.
– Ale ty je tak delikatnie wypędź, Ewka, nie jak byki się wypędza,
bo to byki nie są. I delikatne są, i jak im tę małą trąbkę gębową
złamiesz, to one nie będą miały jak jeść, bo to dla nich jak nóż
i widelec, a bez tego nie mają jak jeść i z głodu zdechną. I bądź też
delikatna dlatego, że ja nie chcę, żeby się obraziły.
Ewka śmiała się pod nosem z wywodów Julki tak, że zrobiła się
z tego czerwona. Nie chciała wybuchnąć śmiechem, bo by się
prawdopodobnie nie przestała rechotać co najmniej przez godzinę,
a Julka naprawdę musiała odespać te tabletki.
– Ty się, Julka, o nic nie martw, ty wiesz, że ja dla motylków to
zawsze delikatna byłam, trąby gębowej żadnemu nie urwałam
i w życiu nie urwę, bo bym sobie nigdy nie wybaczyła, jakby biedak
z głodu umarł. Ty śpij, a ja się nimi zajmę.
– Ja ci wierzę i ufam, ale jej – łypnęła okiem na Mal – jej to
z motylkami nie ufam, bo ona powiedziała, że ich nie widzi. Dobrze,
że one latają i ich nie podepta gdzieś na podłodze. Ty, Ewka, jesteś
teraz odpowiedzialna za ich życie. Ja idę spać. Powodzenia.
Julka zasnęła w tym samym momencie, kiedy jej głowa
wylądowała na poduszce, a Ewka z Mal niemal popłakały się ze
śmiechu.
– Następnym razem to ja nie będę piła, tylko te tabletki na
chorobę lokomocyjną sobie zafunduję – stwierdziła Ewka.
– Poczekaj z tą obietnicą, aż Julka się obudzi. Po takiej jeździe
muszą być efekty uboczne – podsumowała Mal. – Mam nadzieję, że
Julka będzie się czuła na tyle dobrze, żeby mogła z nami wyjść
wieczorem, bo to moja jedyna okazja, żeby iść na miasto z samymi
kobietkami i się zabawić bez mojego chłopaka. Dziś się
dogadaliśmy, że chłopacy szaleją sami i my same. Już ani nie
pamiętam, kiedy byłam na piwie bez Radka. Kocham go i w ogóle,
ale, kurde, czasami i ja potrzebuję chwili wytchnienia od bycia dla
niego wciąż atrakcyjną i spicia się czasami w trzy dupy z moimi
kumpelami.
– Hmhm – odchrząknęła Ewka.
– Co? Coś nie tak powiedziałam?
– No… nie, niby nie, ale… myślisz, że byłaś dla niego atrakcyjna
z psią kupą na czole?
– O Boże, ty mi nawet nie przypominaj!
– Byłaś atrakcyjna czy nie byłaś z psią kupą na głowie?
– No, byłam odrażająca… ale Radek mi nic nie powiedział.
– I wciąż się od siebie nie możecie odkleić, kiedy jesteście sami,
tak?
– No… tak.
– No to nie gadaj, że zawsze musisz być dla niego atrakcyjna
i się o to nie bój i się nawet nie wysilaj, bo miałaś psią kupę na
głowie i wciąż jesteś dla niego atrakcyjna. Myślę, że Radek był
poddany dość ciężkiej próbie, ha, ha, i zdał ją celująco.
– No widzisz, ja to o tym w ten sposób nie pomyślałam. Masz
rację, Ewka. Dzięki, może w końcu będę mogła się przy nim
wyluzować i nie zarzucać non stop włosami i trzepotać rzęsami, bo
się czasami czuję z tym jak idiotka!
– I czasami wyglądasz – rzuciła Ewka i puściła jej oczko. – Jak
„trzepoczesz rzęsami”, to wyglądasz, jakby ci coś wpadło do oka
i czasami oczy ci się przewracają do tyłu głowy, tak troszkę, nic
poważnego. A jak „zarzucasz włosami”, to wygląda, jakbyś miała
jakiś tik i jest to całkiem śmieszne. My się tak po przyjacielsku
troszkę z tego nabijamy, ale Radek nas zawsze opierdziela, bo on
wie, że ty to robisz dla niego, że chcesz się mu podobać.
– A to o tym też nie wiedziałam!!! Ha, ha, ale dzisiejszy dzień jest
pouczający. Nie zdawałam sobie sprawy, że się ze mnie nabijacie.
A ja się czułam taka sexy z tym wszystkim.
– Sexy to ty jesteś sama z siebie, bez żadnego zamiatania
włosami. Naprawdę, za dużo o tym wszystkim myślisz. Wyluzuj
i będzie OK.
– Dziś wyluzuję na pewno i będę się bawić na całego.
Julkę obudziła głośna muzyka. Otworzyła oczy i sennie rozejrzała
się po pokoju. Trzy łóżka, parę krzeseł, stół, szafa… Wszystko
w oczojebnych kolorach. Usiadła i powoli zaczęła przytomnieć, ale
nadal było jej jakoś tak błogo, miękko i przyjemnie, jakby nadal
spała owinięta mięciutką pierzynką. Tabletki tylko trochę straciły
na mocy.
– Spójrz, Mal, obudził się nasz ćpunek, motylek kochany –
próbowała przekrzyczeć głośną muzykę Ewka, która właśnie
suszyła sobie włosy ogromną i ciężko wyglądającą suszarką. – No
wstawaj, ćpiąca królewno.
– Śpiąca – poprawiła automatycznie Julka i ziewnęła przeciągle.
– Dziś jesteś ćpiącą, jutro możesz być śpiącą. Wstawaj, budź się,
leć wziąć prysznic, bo wojnę z motylkami przegrałam i cię całą
poobsrywały, a potem coś zjesz i idziemy balować. Chłopacy już od
godziny gdzieś piją, a my wciąż nieporobione.
– Niedorobione? – Znów ziewnęła Julka.
– I tak można powiedzieć: niepomalowane, z mokrymi włosami,
zababuszone w ręczniki lub kołdrę w twoim wypadku.
– Żadnego mojego wypadku nie było, a motylki mają
mikrosraczki i srają pyłkiem kwiatowym, więc będę ładnie
pachnieć, jak mnie osrały.
– Kurde, Julka, skąd ci się biorą te myśli w głowie, ja nie wiem,
ale braku pomysłowości ci nie można zarzucić – skomentowała
Ewka. Julka spojrzała na nowy kolor jej włosów, który teraz był
wściekłym różem. Cała się rozanieliła i słodko uśmiechnęła do
przyjaciółki i z opóźnionym zapałem zareagowała na zaplanowaną
imprezę.
– Impreza? – zapiszczała. – Zajebiście!!! O, i słuchamy Iry?
Zajebiście!!!
– Widzę, że jeszcze nie całkiem doszłaś do siebie – powiedziała
Mal. – Przecież ty nigdy nie przeklinasz.
– Przeklinam, jak się wkurwię, albo jak mi jest tak… zajebiście!
O, i pijemy procenty?
– Wiesz – zaczęła Ewka – może ty lepiej dzisiaj nie pij? Po tych
prochach jakaś dziwna jesteś.
– Nie biadol, Ewciu, to żadne prochy, tylko tabletki
przeciwwymiotne o lekkim zabarwieniu uspokajającym. Ja też raz
na jakiś czas mogę wyluzować i się zabawić, i dać mojemu mózgowi
przerwę od myślenia o wszystkim poważnym i lezącym na nerwy,
albo psującym nerwy, albo denerwującym. Tym razem to ja będę
pilnowana, a nie będę was dziewuch musieć pilnować i do domów
odprowadzać czy włosów w ubikacji trzymać, jak się chcecie
wielkiemu klozetowemu uchu spowiadać. Dziś być może ja będę się
spowiadać, kto wie… a kto nie wie. Ja nie wiem. Wiem za to, jak na
lato, że mam zajebisty humor i nikogo dziś nie pilnuję. Więc dajcie
mi się napić, moje motylki kochane. Już! Raz dwa. I trzy.
– Nadal je widzisz?
– Co?
– Motylki.
– Nie, żadnych motylków, tylko jest jakoś tak intensywnie
różowo. Ściany różowe, twoje włosy różowe, różowy krasnoludek
właśnie spadł z łóżka…
– Widzisz krasnoludki??!
– Nie. Tylko jednego krasnoludka. Ka, nie ki. Jest zajebiście
różowy. Sturlał się z łóżka i wlazł pod nie, ale tyłek mu wystaje,
chyba się zaklinował. – Ewka i Mal podążyły za wzrokiem Julki
patrzącej w stronę łóżka.
– Julka! To są moje różowe kapcie-króliczki pod łóżkiem! A ty
masz halucynacje!!! – roześmiała się Ewka.
– Taaaaak, Ewka, kapcie-króliczki. – Julka przewróciła oczami
i stuknęła się wymownie w czoło. – Ty myślisz, że ten krasnal taki
głupi jest i by się wam pokazał ot tak? Po tym, jak wszystkie motylki
przepędziłaś? Może i jest cały różowy, ale głupi to on nie jest.
– Jak słowo daję, halucynacje i urojenia! – Ewka wybałuszyła
oczy. – Zajebiście!
– Zajebiście! – zawtórowała Mel z zazdrością w głosie.
– Zajebiście! – jak echo powtórzyła Julka, wyrwała puszkę piwa
z rąk Ewki i pociągnęła z niej parę łyków, nim ta zdążyła je zabrać.
– Ooo, i leszka pijemy! Zajebiście. A my to ze sobą
przywieźliśmy? Ja nawet nie wiedziałam, że ktoś spakował.
– Nikt nie spakował, chłopacy kupili w sklepie naprzeciw hotelu
i zanim poszli się szlajać, przynieśli nam piwo tutaj, żebyśmy nie
musiały dźwigać. – Julia otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale
Ewka zakryła jej buzię dłonią i ostrzegła: – Jeśli jeszcze raz powiesz
„zajebiście”, to chyba cię strzelę, jak Boga kocham!!! – I zdjęła rękę
z jej ust powoli, patrząc na nią w skupieniu.
– Fajnie – odpowiedziała Julka pomału, w takim samym skupieniu
patrząc na Ewkę. – Ale ty masz, Ewka, fantastyczne oczy, kurde!
Nigdy cię z takimi oczami nie widziałam!
– Nie będę nawet pytała, co takiego fantastycznego jest dziś
z moimi oczami, bo mi jeszcze powiesz, że są różowe – burknęła
Ewka.
– Nie są różowe. Są fantastyczne! To co, pijemy? A potem na
koncert Iry? No już, dziewczyny, bo się posikam.
– Taki jest plan – odpowiedziała z uśmiechem Mal.
– Zajebiście! – krzyknęła Julka, a Ewka trzepnęła ją w ucho. –
Zajebiście! – zawyła po raz drugi. – Ewka, czekam.
– Na co?
– Trzepnij mnie w drugie ucho, bo jedno będę miała czerwone,
a drugie normalne i będę strasznie dziwnie wyglądać.
– Julka, dziwna to ty dziś jesteś, nie tylko tak wyglądasz. Ale
u mnie prosisz, masz. – Trzepnęła ją w drugie ucho.
– No, a teraz przynieście koleżance, przyjaciółce browarka
i idziemy pić. Raz dwa! I trzy.
Po godzinie dziewczyny były już gotowe, podchmielone,
wesolutkie i różowe na twarzach. Julka zachowywała się co
najmniej dziwnie, ale ani Mal, ani Ewka nie martwiły się już tym za
bardzo. Za każdym razem, kiedy któraś z dziewczyn wymówiła
słowa „Ira” lub „Artur Gadowski”, Julka wyła jak pies i krzyczała:
„Zajebiście!”. Koncert miał się odbyć w wielkim parku. Kogut
narysował dziewczynom mapę z trasą prowadzącą do niego. Było to
jakieś dwa kilometry pieszo, więc nie więcej niż pół godziny drogi,
nawet w stanie podchmielenia. Jednak po dwudziestu minutach
dziewczyny znalazły się na rzadko uczęszczanej drodze i nie
wiedziały, co dalej robić i w jakim kierunku iść. Julka stwierdziła, że
nie chce się jej już więcej chodzić, więc dziewczyny jednogłośnie
stwierdziły, że trzeba złapać stopa z powrotem do centrum, gdzie
był ich hotel, a potem od nowa spróbować pójść według mapy, ale
tym razem śledzić ją trochę uważniej. Po dziesiątym samochodzie,
który się nie zatrzymał, Julka porządnie się wkurzyła i z buntem
w oczach usiadła po turecku na środku jezdni. Przyjaciółki
próbowały ściągnąć ją z ulicy, ale ta rozluźniła wszystkie mięśnie
i stała się „zdechłym naleśnikiem”, którego w żaden sposób nie dało
się zeskrobać z jezdni. W końcu po paru minutach, jak na złość,
przed dziewczynami zatrzymała się policja! Ewka i Mel natychmiast
stanęły na baczność z przerażeniem w oczach. Z wozu wysiadło
dwóch młodych policjantów i powolnym krokiem podeszło do
dziewczyn. Mal i Ewka zaczęły się tłumaczyć i przepraszać,
próbując w tym samym czasie podnieść z jezdni Julkę. Ta wreszcie
wstała, uśmiechnęła się słodko do policjantów i powiedziała:
– A wiecie, panowie, że ta moja tu koleżanka z niesamowitymi
oczami
chce
zostać
policjantką?
–
Potem
podeszła
do
ciemnowłosego mężczyzny, ściągnęła mu czapkę z głowy, włożyła
czapkę na opak na swoją głowę, daszkiem do tyłu, i przymilnym
tonem spytała: – Podwieziecie, panowie, swoją przyszłą koleżankę
na koncert?
Ewka z desperacją podbiegła do Julki i próbując ratować
sytuację, ściągnęła jej czapkę z głowy, oddała policjantowi i zaczęła
paplać:
– Panie władzo, niech jej pan nie słucha, my przepraszamy i już
uciekamy. To znaczy nie uciekamy, bo panowie nas nie chcą chyba
zatrzymać, w znaczeniu, że zamknąć w więzieniu, nie, że zatrzymać
na własność… mam nadzieję, że nic z tego, ani z jednego, ani
z drugiego.
– Pani obywatelko, że tak powiem, jak pani mnie panem władzą
nazywa, proszę pilnować swojej koleżanki i nie pozwolić jej siadać
na jezdni, bo coś się jej może przydarzyć. Ja myślę, i mój kolega
pewnie też, że będzie lepiej panie podwieźć tam, gdzie panie się
wybierają, niż pozwolić paniom na pieszo gdziekolwiek teraz iść.
– O, pan policjant taki mądry, nie jak policja z kawałów! –
roześmiała się Julka, a Ewka i Mal rozdziawiły buzie i szeroko
otwarły oczy, po czym jednocześnie krzyknęły:
– Julka, zamknij się.
– To ja się zamykam, ale mam nadzieję, że panowie policjanci
mnie nie zamykają. – Ciemnowłosy policjant parsknął śmiechem
i otworzył drzwi do samochodu.
– A wy, dziewczyny, na koncert Iry jedziecie, rozumiem? –
przemówił drugi policjant, który był krępy i niski.
– O, pan to może o parę pączków za dużo zjadł, ale niegłupiś pan
– wypaliła znowu Julka, a jej kumpele pobladły. Obaj policjanci się
roześmiali.
– A młoda pani to ma niewyparzoną buzię! Wsiadajcie
dziewczyny i nie bójcie się. Wyglądacie, jakbyście miały za chwilę
zemdleć. My to i mieliśmy szkolenie z pierwszej pomocy i wiemy, co
i jak, gdy ktoś zemdleje, ale czasu nie mamy, bo też na koncert
jedziemy, gdzie będziemy pilnować porządku.
– Zajebiście!!! – krzyknęła Julka i po sekundzie siedziała już
w samochodzie.
Ewka i Mal stały jak wryte i spoglądały to na siebie, to na
policjantów.
– A ja przepraszam, ale jaką my mamy pewność, że panowie nas
odwieziecie na koncert, a nie na komendę? – nieśmiało zapytała
Ewka.
– Proszę, młoda damo, oto nasza rozpiska pracy na dziś. Widzi
pani tutaj? 21.00 do 24.00, park przy centrum miasta, koncert Iry
itp., itd.
– No widzę – uśmiechnęła się Ewka i odetchnęła z ulgą. – Jak
daleko to jest?
– Dwie minuty samochodem – odparł ciemnowłosy, a dziewczyny
znów wybałuszyły oczy. – Zamiast skręcić w prawo przy tym
wielkim kościele, powinnyście skręcić w lewo i tam już jest park.
– Zajebiście!!! – krzyknęła znowu Julka.
– Zabiję ją jak wysiądziemy z tego radiowozu – szepnęła Ewka do
Mal. – O mało się nie posikałam ze strachu. Normalnie policji się
nie boję, ale znam tylko naszych policjantów, z naszego zapyziałego
miasteczka… Nie wiedziałam, że wszystkie smerfy są takie fajne.
Albo to, albo my mamy wielkie szczęście.
W niecałe dwie minuty dziewczyny były na miejscu. W parku
było już pełno ludzi i namiotów z napojami, jedzeniem, płytami
i koszulkami Iry. Julka wyskoczyła z radiowozu i pognała pod scenę,
krzycząc przez ramię przeciągłe „dziękuuuuuuuuuuuję, chłopaki”.
Przykleiła się do barierki oddzielającej scenę od publiczności
i widać było, że nikt nie miałby szansy jej stamtąd przegonić. Na
scenie wisiał ogromny plakat Iry. Kiedy Julka go zauważyła,
krzyknęła znowu „zajebiścieeeeeeeee” z rozanielonym uśmiechem
na twarzy, jakby patrzyła na Artura Gadowskiego we własnej
osobie. Ewka i Mal pożegnały się z miłymi policjantami. Malwina
poszła w kierunku sceny, żeby pilnować dziwnie zachowującą się
przyjaciółkę,
a
Ewka
przewracając
oczami
na
piski
podekscytowanej Julki, rzuciła: „To nie jest, kurwa, koncert
Biebera” i poszła po piwo. Kiedy różowowłosa wróciła z dwoma
butelkami piwa i jedną z nich wręczyła Mel, Julka oburzyła się nie
na żarty i strzeliła taką minę, że i Ewka i Mal ryknęły śmiechem, na
co i Julka zaczęła się śmiać, choć zaznaczyła, że jest wciąż
oburzona, ale śmiać się jej też chce i nie może się powstrzymać.
– A dla mnie piwo?! Ewka, taka z ciebie kumpela?! – krzyknęła
wkurzona.
– Julka, przecież ty i tak świetnie się bawisz i już bardziej
ześwirować nie możesz. Nie potrzebujesz już żadnego alkoholu.
– Żadna różowa gadzina mi nie będzie mówić, czy mogę pić czy
nie! A w ogóle to nieważne, ja dziś i tak nie chcę piwa! – rzuciła
Julka, zadarła nos do góry i ruszyła przed siebie stanowczym
krokiem.
– Od kiedy to ty nie chcesz piwa!?
– Od kiedy moja najlepsza kumpela stwierdza, że go nie mogę
pić!
– A teraz to gdzie idziesz?
– Do baru.
– Tu nie ma baru.
– No to do tej budki z kolorowymi butelkami, z której przyniosłaś
te piwa. – Po paru minutach Julka wróciła z ogromną butelka
sangrii i plastikowymi kubeczkami. – Ja się z wami podzielę, bo
jestem dobrą kumpelą, a nie różowowłosą gadziną.
– Dwulitrowa butelka!!!? – Ewa zdębiała, a w oczach Mal
pojawiły się iskierki rozbawienia.
– Oj, daj już spokój, Ewa. Rola marudy absolutnie do ciebie nie
pasuje. Bawmy się, wyluzuj, widzisz, że nic złego z Julką się nie
dzieje, po prostu ma dobry humor.
– Zajebisty! – poprawiła Julka.
– A, przepraszam. Zajebisty!
– No, to rozumiem! – pochwaliła Ewę Julka. – No, Ewciu
Konewciu, nie daj się prosić. Przecież to ty zawsze jesteś
największym świrem w towarzystwie. Nie pasuje ci skwaszona
mina. Żaden motylek do ciebie nie podleci, choć masz włosy koloru
kwiatowego. Jesteś okropna, kiedy nie ma obok ciebie Koguta i nie
masz się z kim kłócić. O, i widzisz, krasnoludek też cię prosi, żebyś
się już nie kwasiła. – Julka uśmiechnęła się, patrząc na buta Ewki
i puściła do niego oczko.
– To mój but, Julka, nie krasnoludek, a z tobą to trzeba na
psychiatrię jechać.
– Na psychiatrię to jutro, a dziś to na zdrowie! A krasnal już od
hotelu jedzie na twoim bucie, a ty go w ogóle nie zauważyłaś, także
nie wiem, kto tu jest nienormalny i na psychiatrię potrzebuje.
A teraz mi jeszcze powiedział, że mam rację i ty to się po prostu
bawić nie umiesz, jak nie masz komu doszczypywać, a że nie ma tu
Koguta, biedaka, to doszczypujesz mi, bo wiesz, że ja jestem twoją
najlepszą kumpelą i wszystko ci wybaczę.
– Nieprawda – ani jedno, ani drugie! – niemal krzyknęła Ewka.
– To pokaż!
– Że nieprawda?
– Taaa! Tu masz i pij, składam w twoje dłonie butlę najlepszego,
czerwonego, pięcioprocentowego, hiszpańskiego wina, na jakie
mnie stać, i plastikowy kubeczek – zachęcała Julka.
– Kubeczka nie potrzebuję – zdecydowała Ewka i pociągnęła
równo z butelki. Zrobiła zadowoloną minę i podała butelkę
dziewczynom. – To będzie świetna impreza! – Uśmiechnęła się już
pełną gębą.
– Zajebista! – poprawiła ją Julka.
– Zajebista! – zawtórowała Mal.
– Zajebista! – dołączyła Ewka, przewróciła jeszcze raz oczami
i roześmiała się głośno.
Kiedy dziewczyny opróżniły butelkę, Ewce i Mal dość porządnie
szumiało w głowach i były w świetnych humorach. Julka oprócz
dobrego nastroju miała pełno energii i czystego zajoba. Wymyśliła
sobie, że musi się jakoś przywiązać do barierki, żeby jej, jak
stwierdziła: „nawet wołami stąd nie mogli odciągnąć, a co dopiero
zwariowanymi fankami, bo ze mnie największa fanka Iry jest na
świecie i ani wół, ani inna fanka mnie stąd nie odciągnie. Nie,
żebym była złośliwa, że przyrównuje fankę do wołu, bo mi się tak
jakoś tylko powiedziało i, krasnoludku, nie patrz na mnie tak jak
jakiś brzydki krasnolud”. Po tym obfitym wywodzie bez ładu
i składu Julka wyciągnęła ze swoich glanów półmetrową sznurówkę
i przywiązała sobie nią lewą rękę do barierki oddzielającej scenę od
publiczności. Pilnowała swojego miejsca i nie pozwoliła nikomu
przecisnąć się bliżej sceny, niż była ona sama. Stała dokładnie
naprzeciwko mikrofonu ustawionego na scenie, co oznaczało, że
będzie miała najlepszy widok na wokalistę. W parku zaczęło się
robić szarawo, słońce pomału zachodziło. Pod sceną stał już
ogromny tłum ludzi, od lat trzech do pięćdziesięciu. Wszyscy weseli
i podekscytowani czekali na kapelę.
Wreszcie na scenie błysnęły światła i publiczność zaczęła
klaskać i krzyczeć. Po chwili jupiter skierował się w prawy róg
sceny i oczom tłumu ukazał się perkusista, gitarzyści… Wokalisty
wciąż nie było. Z głośników popłynęły pierwsze dźwięki muzyki
i wreszcie oczom tłumu ukazał się lider zespołu, ubrany cały na
czarno, ze swoimi seksownie zmierzwionymi blond włosami.
Gadowski podszedł do mikrofonu stojącego niecałe pół metra od
dziewczyn i wydarł się swoim rasowym, rockowym głosem: „No, jak
się macie, ludziska!?”.
Julka krzyczała z całych sił i o mało nie padła z wrażenia.
Pomyślała, że gdyby w tej chwili umarła i poszła do nieba, to nie ma
dupy, że tam by jej było lepiej niż tutaj teraz, bo tu był facet, który
ryczał rasowo po rockowemu, aż dostawała gęsiej skórki, a tam
u góry to pewnie idylla i nuda. Kapela grała, Gadowski ryczał,
a dziewczyny śpiewały razem z nim, skakały i robiły zdjęcia.
Muzyka porażała pozytywną energią, która raz za razem
eksplodowała w sercach i umysłach. A kiedy doszło do piosenki
z albumu „Ogień” i Julka usłyszała słowa jej ulubionego kawałka,
łzy stanęły jej w oczach.
Oczy Julki zaszkliły się na maksa i wtedy stało się coś, co
zapisało się w jej myślach wiecznym piórem pamięci – sam Artur
Gadowski podszedł do barierki, uklęknął przed nią, powiedział
słodko, patrząc jej w oczy: „Nie płacz, maleńka” i pocałował ją
w policzek! Po tym podbiegł do mikrofonu i zaintonował utwór
„Bierz mnie”. Julka wiedziała, że gdyby nie była przywiązana do
barierki, to w tej właśnie sekundzie by zemdlała, padła na twarz
i poszła żywcem do wcześniej wspomnianego nieba. Na świecie nie
znalazłyby się słowa, które mogłyby opisać jej radość i czynność,
jaką wykonywało serce w jej klatce piersiowej. Wszystkie motylki,
które widziała tego popołudnia, znalazły się teraz w jej brzuchu
i odstawiały tam pogo. Ewka i Mal patrzyły na nią z rozdziawionymi
buziami i jeszcze szerzej otwartymi oczami.
– Ty szczęściaro!!! Ja pierdolę!!! Ja pierdolę!!! – darła się Ewka,
szczerząc zęby.
– Ja pierdolę!!! – zawtórowała Mal.
Julka nie mogła nawet mówić, jej uśmiech od ucha do ucha nie
pozwoliłby sformułować i wypowiedzieć żadnych słów, jej twarz
była maską szczęścia ozdobioną ogromnym uśmiechem, jak
u amerykańskich gwiazd zafiksowanych botoksem, u niej zaś był
zafiksowany czystym i niezmierzonym szczęściem. Teraz nie mogła
przekonać mięśni twarzy nawet do tego, żeby wykrzyczeć jej
ostatnio ulubionym słowo „zajebiście”, które skandowało się samo
w jej głowie. Najszerszy uśmiech świata pozostał na długo
przyklejony do jej twarzy.
Na pożegnanie zabrzmiał utwór „Inny wymiar”, po czym kapela
zniknęła za kulisami. Julka o mało nie wyszła sama z siebie, bo
przecież tak strasznie chciała pobiec za kapelą na tyły sceny, żeby
zdobyć wyśniony autograf i trochę z pogadać, tak jak to zrobiła na
zlocie. Kto wie, może ją stamtąd pamiętali? Niestety przed
koncertem sama siebie uwięziła sznurówką przy balustradzie,
o czym teraz sobie przypomniała, próbując biec za zespołem. Ani
tak, ani siak nie dało się rozplątać sznurówki. A im bardziej Julka
szarpała się z węzłami, tym bardziej sina robiła się jej ręka. Zespół
już się więcej nie pojawił, wszyscy ludzie już się rozeszli, a Julka
i jej dwie przyjaciółki wciąż sterczały pod sceną. Dziewczyny jedna
po drugiej próbowały rozwiązać supły, ale za cholerę się nie dało.
Julka zaczęła wierzgać nogami jak młody źrebak i przeklinać ile
wlezie. Prawie kopnęła Ewkę, za co przeprosiła, tłumacząc, że za
nią stoi obrzydliwy troll, naśmiewa się z niej i stroi głupie miny.
Uświadomiła sobie jednak, że chyba coś jest nie tak, bo w życiu
żadnego trolla na żywo nie widziała i że właściwie trolle nie
istnieją. To był postęp i poprawa w zachowaniu, oznaczające, że
Julka nie straciła rozumu na zawsze i tabletki pomału tracą na sile,
a taką przynajmniej nadzieję miała Ewka. Po chwili i ją olśniło
i poszła do namiotu z alkoholem poprosić o nóż. Chłopak za barem
patrzył na nią podejrzliwie, pewnie z racji tego, jak myślała, że
może czarny ubiór, glany, kolorowe włosy i prośba o nóż nie budzą
zbytniego zaufania u osoby nieznającej klimatów. Ewka postanowiła
wytłumaczyć, na co jej nóż, z najpoważniejszą i najdoroślejszą miną,
na jaką ją było stać. Po jej tłumaczeniach barman patrzył na nią
jeszcze podejrzliwiej i postanowił, że noża jej nie da za Chiny ani za
czekoladkę, którą proponowała w desperackim akcie próby
przekupstwa. Powiedział jednak, że może iść z nią i spróbować
pomóc.
Kiedy
Julka
została
uwolniona
z
krepujących
więzów
sznurówkowych z pomocą barmana, który już się wcale nie dziwił,
tylko wymownie stukał w czoło, natychmiast pobiegła za scenę,
żeby sprawdzić, czy ktoś z kapeli tam jeszcze został. Ku jej
wielkiemu rozczarowaniu nie było już tam nikogo. Z rozpaczy
dziewczyna poszła do namiotu i kupiła jeszcze jedną butelkę wina.
Z głośników popłynęła rockowa muzyka, tym razem jednak z CD.
Przyjaciółki usiadły na trawie i całe rozanielone w ciszy pociągały
z butelki, która przechodziła z rąk do rąk.
– To było… – zaczęła rozmarzonym głosem Ewka.
– Dokładnie! – potwierdziła Mal.
– Miał nad głową aureolę. To anioł – dodała Julka, a dziewczyny
energicznie pokiwały głowami i nawet przez myśl im nie przeszło,
żeby powiedzieć Julce, że to halucynacje. Wszystkie jednogłośnie
stwierdziły, że Artur Gadowski to wcielenie czarnego anioła i nie
myślały tu o Lucyferze, po prostu czarny anioł brzmiał im jakoś
pięknie i romantycznie. Po kolejnej butelce wina dziewczyny
położyły się na trawie i w ciszy wpatrywały się z rozmarzeniem
w gwiazdy. Niestety ta chwila błogiego stanu została brutalnie
przerwana słowami: „Takie laseczki to teraz tylko wziąć
i przelecieć”. Dziewczyny podniosły głowy, żeby zobaczyć, kto
bluzga. Ich oczom ukazało się trzech wyrostków z wyszczerzonymi
w głupim uśmiechu zębami. Po jednym porozumiewawczym
spojrzeniu dziewczyny podniosły się z trawy i ignorując wyrostków,
pozbierały swoje rzeczy i ruszyły przed siebie.
– Ej, no gdzie uciekacie, panienki? Drugich takich jak my tu nie
znajdziecie. Nie chcecie się trochę zabawić?
– Co, maluszku, zgubiłeś mamusię, a chcesz się bawić? –
odparowała Ewka.
– Maluszka chcesz zobaczyć, kociaku? – odpowiedział wyrostek,
a dwóch pozostałych wybuchnęło śmiechem. – Żebyś tylko nie była
zaskoczona wielkością – dodał i wystawił łapsko do kolegów, a ci
przybili mu piątkę, śmiejąc się wciąż głupkowato.
– Poczekaj, jak już chcesz pokazywać, to ja wyciągnę szkło
powiększające z torebki, żeby ci twoi koledzy mogli też zobaczyć,
bo my nie jesteśmy zainteresowane – skwitowała Ewka.
Chłopak tym razem wkurzył się i z groźbą w oczach podszedł
bliżej.
– Wiecie co, dziewczyny? – przemówiła teraz Julka, patrząc na
wyrostków. – Ten troll, co się do nas wcześniej przyczepił, wcale nie
jest taki zły, jak myślałyście. To znaczy jest zły, ale nie dla nas, tylko
dla tych, co nas teraz wkurzają. Teraz mi powiedział, że za dziesięć
sekund kopnie tego małego w jego dzwonki, więc musimy się
trochę odsunąć, bo on potrzebuje parę kroków rozbiegu.
Dziewczyny cofnęły się parę kroków, a chłopacy automatycznie
złożyli ręce na swoich klejnotach, rozglądając się wokół
podejrzliwie.
– Czegoście się naćpały?! – krzyknął młody, jeszcze raz próbując
zaszpanować przed koleżkami, ale w jego oczach widać było strach,
a głos nie był już taki pewny. – Nienormalne jesteście?!
– Jesteśmy!!! – wydarła się Julka, a chłopaczek aż podskoczył. –
Troll, bierz go! – krzyknęła znowu, po czym zaczęła odliczać: – Pięć,
cztery, trzy… – chłopacy rozglądali się nerwowo, spoglądając jeden
na drugiego – …dwa, jeden, zero!!! – Julka tupnęła nogą, a trójka
chłopaczków pognała przed siebie, aż się za nimi kurzyło.
– Julka, to ty trolle teraz widzisz? – spytała Mal, kiedy przestała
się już rechotać.
– Jednego. Biegnie teraz za tymi palantami. Mam nadzieję, że im
jajka skopie. Za to krasnoludka już nie ma. A taki był ładny.
– Nie wątpię, piękny pewnie był… To co, wracamy już do domu?
– Jasne, dziewczęta moje różowe, kolorowe, ale najpierw muszę
gdzieś siusiu. Do tej budki niebieskiej nie pójdę, bo smrodu tam
tyle, że wszystkie motylki by popadały, jakby tu były. Chodźmy tam,
do tego lasku bliżej rzeczki, jest więcej drzew i mniej ludzi. –
Dziewczyny ruszyły w kierunku lasku, zataczając się lekko, a Julka
śpiewała sobie pod nosem: – Nad rzeczką, opodal krzaczka,
mieszkała Kaczka Dziwaczka – a potem wykrzyknęła z radością: – O,
motylki wróciły! Chyba słyszały, że o nich mówiłam. Zajebiście!
– Ty się, Julka, pobaw z motylkami, a ja pierwsza idę siku, bo
przez szmer tej rzeczki mi się strasznie zachciało. Dziewczyny! –
krzyknęła po chwili. – Jaka ta rzeka jest dziwna! Ona jest
pomarańczowa!
– I ty, Ewka?! – krzyknęła Mal ze strachem w głosie.
– Co ja też? Pomarańczowa?!
– Nie! Czy ty też masz halucynacje!? Bo jak tak, to ja się boję, bo
z dwoma wariatkami ja jedna sobie nie poradzę teraz, bo pijaniuśka
jestem.
– Ja nie mam halucynacji Mal, chodź tu i sama zobacz. – Mal
z Julką podeszły bliżej do małej rzeczki, która teraz, oświetlona
tylko światłem księżyca, wydawała się niemal czerwona.
– Boję się – mruknęła Mal. – To jak w jakimś horrorze! Trzy
dziewczyny w lesie i rzeka krwią płynąca. Ciarki mnie przechodzą.
– Ależ z was głuptaski – podsumowała Julka. – To wy nic nie
czytacie o miejscach, do których jedziecie? A myślicie, że skąd ja
wiedziałam, że w tym lasku będzie rzeczka, skoro ja tu nigdy nie
byłam? – Mal i Ewka spojrzały na siebie ze znakiem zapytania
w oczach. – No ja wiedziałam, bo to wygooglowałam.
– No to co wygooglowałaś o tej rzeczce? – dopytywała się Ewka.
– Dlaczego woda jest pomarańczowa?
– Bo gleba tu jest pomarańczowa. To znaczy ziemia. Taki rodzaj.
Coś z kwasowością czy co.
– „Czy co” – powtórzyła Ewka kpiąco. – Masz dar do wygłaszania
zawiłych referatów naukowych przeczytanych w sieci.
– Bez kpin, proszę! – obraziła się Julka.
– Dziewczyny, ratunku!!! – Ewa i Julia usłyszały głos przyjaciółki.
– Mal? Gdzie jesteś?! – Wystraszyły się nie na żarty.
– Tutaj, ratujcie! Zapadam się!
Ewka i Julka zbiegły z małego kopczyka w dół na brzeg rzeczki.
Tam zobaczyły komiczny obrazek – Mal ze ściągniętymi spodniami
z jedną nogą stała na brzegu, natomiast jej druga noga ugrzęzła
w rzeczce. Dopiero teraz dziewczyny zauważyły, że woda ma gęstą
konsystencję.
– Nie mogę wyjść. Pomóżcie, dziewczyny, bo mnie to bagno
wciągnie! – błagała Mal.
Ewka powstrzymując się od parsknięcia śmiechem i próbując
z całych sił, by jej głos brzmiał współczująco, zapytała:
– Jak to się stało?
– Przykucnęłam… No wiecie, żeby zrobić siku. I jak się już
wysikałam, to nie wzięłam poprawki na to, że pijaniuśka w trzy
dupy jestem i kręci mi się w głowie. Za szybko się wyprostowałam.
Zachwiało mną, zakręciło i pociągnęło do tyłu. No i zanim
podciągnęłam gacie, siedziałam już z tyłkiem w czerwonej wodzie
z jedną nogą wciąż suchą na brzegu! Przynajmniej jedna noga
i trampek będą suche, więc szklanka do polowy pełna, jak bym to
optymistycznie podsumowała, ale druga mokra i prawdopodobnie
śmierdząca, więc już nie tak do końca pozytywnie się czuję. Ale co
ja tu jakieś wywody robię o szklankach, kiedy mi w tyłek zimno,
serio dziewuchy, wyciągnijcie mnie teraz, bo czuję, że się coraz
głębiej zapadam w to błoto, a z mokrą dupą tu stać to też nie jest
Bóg wie, jaka przyjemność. Chcę już iść do naszego pokoju i się
wykąpać, wyszorować i przebrać.
Dziewczyny zaparły się i ciągnęły przyjaciółkę z całych sił bez
żadnych rezultatów, ślizgając się na błocie. Na szczęście pomimo
halucynacji Julka nie straciła rozsądku i swojej zdolności logicznego
myślenia w sytuacjach kryzysowych i wpadła na pomysł, że ona
przytrzyma się drzewa, złapie Ewkę za rękę, Ewka złapie za rękę
Mal i mogą ciągnąć. Zrobiły właśnie tak i przy podkładzie wiersza
Tuwima o rzepce, który recytowała teraz Julka, dziewczyny zaczęły
ciągnąć i po paru sekundach zachlupało, zabulgotało i Mal
wystrzeliła z rzeczki jak z procy, powalając kumpele na ziemię.
– „W dodatku cała w buraczkach, taka to była dziwaczka” –
wyrecytowała Julka, patrząc na prawą nogę Mal, która była mokra
i powleczona czerwoną mazią i dziewczyny zaczęły się dziko
rechotać. Trampek Mal ugrzązł w błocie i mowy nie było o jego
wyciągnięciu. Jedna nogawka jej czarnych dżinsów była koloru
pomidorowo-buraczkowego, przyozdobiona gdzieniegdzie jakimś
zielonym, śliskim świństwem.
– Mal, jak ty wrócisz bez buta? – spytała z troską Julka. –
Z takimi spodniami stopa nie ma co próbować, nie ma szansy, nikt
nas nie zabierze… Do tego, sorry, że muszę to powiedzieć, ale
kwiatkami nie pachniesz… Ale co tam! Noc jest piękna, przejdziemy
się i może po drodze pozbędziesz się trochę tego smrodku, bo się
porządnie przewietrzysz!
– Och, ja się nic a nic nie gniewam i wiem, że masz absolutną
racje. Tylko mnie się takie rzeczy mogą przydarzyć. Jak nie wpadnę
czołem w psie gówno, to się skąpię w śmierdzącej pomidorówce.
Wyglądam pewnie i pachnę, jakby mnie obrzygał jakiś złośliwy troll
– śmiała się Mal.
– Na pewno nie mój troll – broniła się Julka. – Mój pogonił
tamtych wyrostków i już nie wrócił. Mam nadzieję, że nic mu się nie
stało… Odważny był, choć go na początku nie lubiłam, bo chciał
kopnąć Ewkę…
– Prawda. – Pokiwały głowami dziewczyny, bo, mimo iż wiedziały,
że troll to halucynacja Julki, to wspomnienie o nim i wygrażanie się,
że skopie młodym klejnoty podziałało, więc chciał nie chciał to
właśnie troll je obronił, wymyślony czy nie.
– To co, spadamy do hotelu? – spytała Ewka, szczerząc zęby
w ogromnym uśmiechu, wywołanym widokiem trampka znikającego
w pomidorówce i wydającego swój ostatni bulgoczący dech.
– Jasne, wracajmy, jest już naprawdę późno.
Zupełnie nie przejmując się tym, że nocne marki napotkane po
drodze gapili się na dziewczyny z otwartymi buziami, szczególnie
na Mal, która szła w jednym bucie z nogawką oblepioną
pomarańczowo-czerwoną mazią, dziewczyny szły radośnie przez
miasto, rozmawiając o wieczornym koncercie. Żeby Mal nie czuła
się samotna w swojej inności i żeby nie zwracała uwagi tylko na
siebie, Ewka też ściągnęła jednego buta i szła obok przyjaciółki
w oczojebnej, rażącej, zielonej skarpetce. Julka natomiast całą
drogę „przefrunęła”. Biegała do przodu i tyłu, zataczała koła wokół
przyjaciółek, machając energicznie rękami jak skrzydełkami i co
chwilę wykrzykiwała: „Jak motylki, jak motylki”. Wracały do hotelu
pełne energii, były odurzone klimatem Krakowa, jego pięknem,
zapachem, stylem oraz paroma butelkami piwa i wina, nie
zapominając o tabletkach na chorobę lokomocyjną, które wywołały
u Julki halucynacje. Do hotelu prowadzili je różowy krasnal i troll,
który wrócił już bez czapeczki. Pewnie zgubił ją w walce
z wyrostkami, jak wydedukowała Julka. Krasnal i troll szli zgodnie
noga w nogę i pilnowali, żeby dziewczyny się gdzieś nie zgubiły.
Chłopacy wrócili do hotelu nad ranem. Przed pójściem do
swojego pokoju wetknęli jeszcze głowy do pokoju dziewczyn, żeby
się upewnić, że te wróciły z koncertu całe i zdrowe. Kiedy otworzyli
drzwi, natychmiast poczuli zapach alkoholu.
– Wygląda na to, że nasze miłe koleżanki nieźle zatankowały –
stwierdził Kogut.
– I kto to mówi, ty wychlałeś sam całą butlę wina!!! – kpił
Michał. – Ciekawe, co jutro z tobą będzie. Masz szczęście, że do
domu nie wracamy, bo mama by cię za jajka na suchym drzewie
powiesiła.
– Nawet mi o tym nie wspominaj. Do tej pory pamiętam, jak się
wydzierała, koszmary normalnie mam. Już w życiu się nie upiję tak
jak wtedy, nie ma mowy, aż taki głupi nie jestem i czasami sam się
na swoich błędach uczę. A wino, które dziś piłem, miało tylko pięć
procent. To tak, jakbym wypił dwa piwa, więc konsekwencji jutro
żadnych nie będzie.
– No, chodźmy spać, chłopaki, bo serio już mi się gęba rwie –
ponaglał kumpli Radek, ziewając szeroko. – Dziewczyny są całe
i zdrowe, troszkę śmierdzą alkoholem, ale opary alkoholu jeszcze
nikomu nie zaszkodziły. Jutro wskoczą pod prysznic i będą
świeżutkie, pachnące i wypoczęte. My natomiast jak nie pójdziemy
teraz spać, to jutro będziemy jak zombie, a ja bym chciał jeszcze
coś pozwiedzać przed powrotem do domu.
– Dobra, już nie gdakaj jak ta kwoka, idziemy chrapać – rzucił
Kogut.
– Kwoka to twoja żona – odciął się Radek.
– Będzie. Kiedyś, w przyszłości – odpowiedział Kogut. – Ale ja
będę ją pieszczotliwie nazywać moim kurczaczkiem.
Nazajutrz rano Michał obudził się pierwszy. Szybko wskoczył
pod prysznic i włączył czajnik elektryczny, który był w pokoju, żeby
przygotować herbatę. Korzystając z faktu, że Kogut spał twardo jak
kamień, wygrzebał z plecaka flamaster i namalował na czole brata
motyla. Potem obudził Radka i poprosił, żeby tamten mu nic nie
mówił. Radek, chichocząc jak mała dziewczynka, obiecał, że ani nie
mruknie, po czym i on poszedł wziąć prysznic. Herbata była już
gotowa,
Michał
zrobił
kanapki
z
konserwą
turystyczną
i pomidorami i poszedł obudzić dziewczyny na śniadanie. Pokój
dziewczyn śmierdział jak gorzelnia, ale, o dziwo, dziewczyny
wyspane, rześkie i bez kaca obiecały, że za piętnaście minut będą
na śniadaniu w pokoju chłopaków, co dawało każdej pięć minut
w łazience. Po ekspresowym prysznicu, myciu zębów i ubraniu się
Ewka sprawdziła, czy Julka czuje się na pewno dobrze i nie ma już
halucynacji i dziewczyny zapukały do drzwi pokoju obok.
– Wejść – usłyszały głos Michała.
– Ewka, jak byś mogła, proszę cię, obudź Koguta, bo ja za Chiny
nie mogę – poprosił Michał.
– A czemu ja? Jak ty nie możesz, to i ja nie będę mogła.
– Ale ty, Ewka, to co innego, bo dziewczyną jesteś. On na mój
głos już nie reaguje, tak jak na budzik, przyzwyczaił się, że budzi go
jedno albo drugie, więc i na to, i na to się uodpornił. Ale jak budzi
go mama, to zawsze wystrzeli z łóżka jak z procy, więc myślę, że ty,
jako płeć żeńska będziesz miała na niego taki sam wpływ jak moja
mama.
– Spróbuj jeszcze raz, a jak ci się nie uda, to ja wkroczę do akcji
– zapewniła dziewczyna.
Michał podszedł do łóżka Koguta i swoim mocnym głosem
powtarzał:
– Kogut, wstawaj! Kogut! No już! – Potem krzyknął: – Pali się,
Kogut, ratunku!!! – Nic, żadnej reakcji. Brat potrząsnął chłopakiem
parę razy, zdzielił go delikatnie w buzię, nadal nic.
– No dobra, już widzę, że nie działa – zgodziła się Ewka
i podeszła do łóżka. – Artur, obudź się, musisz już wstawać –
powiedziała przyciszonym głosem, a Kogut wyskoczył z łóżka jak
poparzony i nieprzytomnie zaczął krzyczeć:
– Mamuś, ale ja nie piłem, serio, tylko trochę, nie krzycz, ja nic
nie zarzygałem. – Paczka ryknęła śmiechem, a Kogut, obudziwszy
się już na dobre, pokazał im środkowy palec. – Bardzo śmieszne, ha,
ha, kumpla przyprawić o zawał serca – powiedział, ściągając
z siebie koszulkę, w której spał, i odsłaniając umięśniony brzuch.
Ziewając i dąsając się trochę, poszedł w kierunku łazienki,
odprowadzany zachwyconym wzrokiem Ewki, który utknął na owym
umięśnionym brzuszku. Wzrok Julki też go odprowadzał, ten jednak
nie wyrażał zachwytu, tylko zwątpienie we własną poczytalność
i panikę. Julka nie patrzyła na jego umięśniony, płaski brzuch, tylko
na jego twarz, a konkretnie na czoło, i z otwartą buzią i strachem
w oczach wyszeptała:
– O Boże, Ewka, ja chyba wciąż widzę motylki. On ma jednego na
czole!
Mimo pięciokrotnego szorowania czoła mydłem, motylek nie dał
się zmyć, ponieważ, jak się wtedy okazało, flamaster, którego użył
Michał, był markerem, a nie zwyczajnym pisakiem. Wszyscy
jednogłośnie stwierdzili, że jeden motylek na środku czoła wygląda
dziwnie i samotnie, więc każdy z paczki domalował po jednym
motylku na twarzy i szyi Koguta.
– To dla ciebie, Julka, żeby ci nie było przykro, że już motylków
nie widzisz. – Artur wyszczerzył białe ząbki w uśmiechu i puścił
oczko do Julki.
– Och, dziękuję ci bardzo, przez chwilę już zaczynałam czuć się
normalnie, broń Boże – żachnęła się dziewczyna.
Cała paczka gotowa już była do wyjścia. Michał nie mógł spuścić
oczu z Julki, która założyła krótką, letnia sukienkę, odsłaniającą je
długie, zgrabne nogi. Jej gęste włosy były rozpuszczone, wiły się
w pięknych lokach i sięgały pasa, jej oczy lśniły radością i energią,
a kształtne usta co chwilę rozciągały się w radosnym uśmiechu.
Wypad z domu, z dala od krzyków i stresu, zdecydowanie wpływał
na nią pozytywnie. Wyglądała niesamowicie, była bardziej
rozluźniona i uśmiechnięta, Michał pragnął z całego serca, żeby już
zawsze była taka, żeby nie musiała się martwić awanturami
w domu, alkoholem i niezapłaconymi rachunkami. Przysiągł sobie,
że jednego dnia, jeśli ona mu na to pozwoli, postara się zrobić
wszystko, żeby jej życie było beztroskie, a ona zawsze spokojna,
radosna i uśmiechnięta, tak jak dziś. Cała paczka zwiedzała stare
miasto, rozglądając się na wszystkie strony, podziwiając stare
budynki oraz obrazy miejscowych artystów wystawione na sprzedaż
na rynku. Michał i Julka zrobili sobie przerwę i usiedli na brzegu
fontanny. Mal z Radkiem poszli do muzeum, a Ewka i Kogut
zafundowali sobie lody w pobliskiej restauracji. Kiedy wracali,
Kogut leciał za Ewką, krzycząc: „Oddawaj mojego loda”, a Ewka
chichocząc dziko, biegła w kierunku Julki i Michała z dwoma
lodami, liżąc jednego i drugiego na zmianę. Oglądając się za siebie,
żeby zlokalizować biegnącego za nią Koguta, nie spostrzegła, że
jest już bardzo blisko fontanny, i z rozmachem wpadła na Michała
i Julkę siedzących na brzegu, spychając w rezultacie dwójkę do
wody. Michał wynurzył się z wody pierwszy i natychmiast wyciągnął
z fontanny prychającą wodą Julkę. Kiedy ta spojrzała na niego,
jeszcze bardziej zaparło jej dech w piersiach. Patrzył na nią z taką
pasją i z takim pożądaniem, że czuła, jak kolana się pod nią uginają.
Dopiero po długiej chwili wpatrywania się w te gorące oczy,
a potem umięśniony tors opięty białą mokrą koszulką, uświadomiła
sobie, dlaczego on tak na nią patrzy. Ona też była mokra, przez co
sukienka oblepiała jej ciało jak druga skóra, a do tego bezwstydnie
prześwitywała. Julka czuła, że jej twarz płonie rumieńcem
i automatycznie skrzyżowała ręce na piersiach, żeby zasłonić je
przed Michałem i spuściła wzrok.
– Przepraszam – wyszeptał Michał zachrypniętym głosem, co
wywołało u niej przyjemny dreszcz. – Nie chciałem się gapić. Weź to
– dokończył, zdejmując z siebie koszulkę i obnażając perfekcyjnie
umięśniony tors błyszczący kropelkami wody. – Moja koszulka też
jest mokra, ale nie prześwituje. – Odchrząknął, a Julka poczuła, że
jej twarz płonie.
Naciągnęła na siebie jego mokrą koszulkę i odważyła się
spojrzeć mu w oczy. Jego niesamowite spojrzenie sprawiło, że serce
łomotało jej w klatce tak mocno, że bała się, iż chłopak może to
usłyszeć. Czuła miłe mrowienie w całym ciele i fale gorąca
rozlewały się w miejscu, o którym teraz nie chciała ani myśleć.
Czuła, że Michał skupia całe swoje jestestwo na niej, jak by
próbował wejść do jej głowy, odczytać jej myśli, odgadnąć, co teraz
dzieje się w jej głowie. Dziewczyna nerwowo oblizała usta i wzrok
Michała automatycznie skierował się na jej pełne wargi i tam
pozostał. Jego wzrok niemal ją palił, miała ochotę podejść do niego,
dotknąć jego wspaniale wyrzeźbionego ciała i całować do utraty
tchu. Jej sen na jawie przerwał głupi komentarz Ewki:
– No to mamy konkurs mokrych podkoszulków!
Julka zgromiła kumpelę spojrzeniem i poczuła, że robi się jeszcze
bardziej czerwona. Ewka natychmiast przeprosiła, mówiąc, że nie
chciała i to ta jej ślamazarność i nieuwaga i żeby Julka się nie
gniewała. Nikt się na Ewkę nie gniewał, ale Julka i Michał musieli
iść do hotelu się przebrać. Szli w milczeniu, ukradkiem na siebie
spoglądając. Julka wiedziała, że jej uczucia do chłopaka już nigdy
nie będą czysto platoniczne i nie wiedziała, jak długo jeszcze może
ukrywać, co naprawdę do niego czuje. Za każdym razem, kiedy
spojrzała na niego, jej ciało drżało w tęsknocie dotyku. Kiedy ich
oczy się spotkały, we wzroku Michała było coś dziwnego, jakby
gniew… Nie, nie gniew, samozaparcie, determinacja i coś jeszcze…
W hotelu Michał uświadomił sobie, że nie wziął od Koguta kluczy
do swojego pokoju. Julka otworzyła drzwi do pokoju dziewczyn
drżącymi rękami. Michał stał tak blisko, że czuła ciepło jego ciała
i jego oddech na swoim karku. Weszli do pokoju i przy drzwiach
Julka ściągnęła koszulkę, pozostając w mokrej sukience. Podała
koszulkę Michałowi, najpierw patrząc na jego pięknie wyrzeźbiony
brzuch, a potem odważnie spojrzała prosto w jego oczy.
W nerwowym odruchu przygryzła dolną wargę. Oczy Michała
pociemniały, rzucił mokrą koszulkę na ziemię, chwycił Julkę w pasie
i pocałował z taką pasją, że cały świat ustąpił jej spod nóg. Chłopak
przyparł ją do drzwi swoim ciałem, trzymając w swoich silnych
ramionach i całował jej usta, z których co chwila uciekały jęki
czystej rozkoszy i zaskoczenia. Jego ręce wsunęły się pod mokrą
sukienkę dziewczyny i pieściły jej nagie uda. Julka całą swoją wolą,
którą utraciłaby kilka sekund później, odsunęła Michała od siebie
na tyle, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
– Kocham cię – wyszeptał Michał prosto w jej usta, oddychając
ciężko. – Kocham i już się tego nie boję. I chcę więcej ciebie, twoich
myśli, twojej miłości i twojego ciała. Chcę ciebie tak bardzo, że to
aż boli.
– Ja ciebie też kocham – odpowiedziała Julka, nie wierząc, że to
jawa i nie tracąc już czasu na słowa.
Kochali się z pasją i miłością, delikatnością i ogniem i wreszcie
czuli, że wszystko jest tak, jak być powinno. Kiedy potem leżeli
wtuleni w siebie, nadzy, zaspokojeni i rozluźnieni, nie było już
w nich wstydu ani wątpliwości, tylko nieziemskie uczucie spełnienia
i miłości. Julka podniosła głowę, oparła brodę na piersiach Michała
i patrząc mu w oczy, spytała:
– O czym myślałeś, kiedy szliśmy do hotelu? Było w tobie tyle
gniewu, determinacji.
– Myślałem o tym, że mam świra na twoim punkcie
i doprowadzasz mnie do szału. – Uśmiechnął się. – I że jak ci tego
nie powiem, to mnie po prostu szlag trafi. I wydawało mi się przez
chwilę, że ty może czujesz podobnie… Sposób, w jaki na mnie
patrzyłaś… Nawet nie wiesz, ile samokontroli mnie kosztowało
powstrzymanie się od tego, żeby cię nie wziąć tam, w tej fontannie
i kochać się z tobą na oczach wszystkich ludzi.
– Pewnie by nas aresztowali – roześmiała się Julka. – Tak bardzo
się bałam tego, co do ciebie czuję, a okazało się, że nie było czego.
W życiu bym nie pomyślała, że skończę z tobą w łóżku w Krakowie,
po skąpaniu się w fontannie.
Michał usiadł i z troską i strachem w oczach zapytał:
– Żałujesz? Przepraszam, Julka, nie myślałem, poniosło mnie.
– Nie przepraszaj, Michał, nie masz za co. Było cudownie. Jak
mogłabym czegokolwiek żałować? Jedyne, co mi się teraz wydaje
skomplikowane, to… jak to powiemy pozostałym?
– Tak, jak nam to powiedzieli Radek i Mal. „Zrobiliśmy to” –
roześmiał się Michał.
– Najprostsze rozwiązania są czasami najlepsze – uśmiechnęła
się Julka. – Zrobiliśmy to.
– O matko, to ja ostatnią dziewicą w paczce jestem – palnęła
Ewka, kiedy Julka opowiedziała wieczorem dziewczynom, co stało
się w hotelu tego popołudnia. – Jasne, dziewczyny z kolorowymi
skarpetkami nikt nie chce.
– Oj, Ewka, przestań. Jasne, że faceci cię chcą, ale chodzi o to,
żebyś i ty chciała i żebyś była pewna tego, że chcesz i że ten, kogo
chcesz, tak samo chce ciebie, ale przede wszystkim szanuje cię,
kocha i nie zrobi ci krzywdy – pouczała przyjaciółkę Julka, a Mal jej
przytakiwała.
– A mieliście… no wiesz, zabezpieczenie? Bo na ciocię to ja
jestem za młoda, a ty to jesteś za młoda na mamę.
– Jasne, że mieliśmy zabezpieczenie, noszę gumki wszędzie ze
sobą. I Michał też miał. Nie, żebym myślała o stracie dziewictwa
albo
je
planowała,
ale
tyle
się
naczytałam
o
seksie,
odpowiedzialności i niechcianych ciążach, że parę miesięcy temu
pomaszerowałam do sklepu zainspirowana jednym artykułem
o szesnastoletniej, młodej mamie, i kupiłam pudełko prezerwatyw.
Uszy mi o mało nie spłonęły ze wstydu, jak płaciłam przy kasie, ale
potem poczułam się dobrze, dorośle, odpowiedzialnie. Nie ma to jak
odpowiedzialna młodzież – uśmiechnęła się Julka.
– No, ciekawe, kiedy na mnie kolej przyjdzie. Na wszelki
wypadek możesz mi jedną gumkę dać, niech i ja będę
odpowiedzialną członkinią młodzieży.
– Parę i ja ci mogę dać, ale nie bój się, Kogut ma pewnie gumek
na kartony – roześmiała się Mal i puściła oczko do zaskoczonej
Ewki.
– A ty to skąd sobie myślisz, że ja mam coś z Kogutem? –
zapytała Ewka.
– A stąd sobie myślę, że widziałam na zlocie, jak cię Kogut
przypierał do muru i całował, jakby się miał skończyć świat, a ty się
bynajmniej nie opierałaś – skwitowała Mal. Ewka chciała
powiedzieć coś mądrego i uszczypliwego, ale nic nie przychodziło
jej do głowy. Na wspomnienie o tamtej chwili mózg przestał jej
pracować i poczuła, że robi się czerwona jak burak. – „W dodatku
cała w buraczkach” – zaśpiewała Mal, śmiejąc się, a Ewka rzuciła
w nią poduszką.
Na drugi dzień rano nikomu nie chciało się wracać do domu.
Kraków był tak piękny, czarowny, klimatyczny… Julka i Michał nie
odrywali się od siebie ani na sekundę, co chwilę tulili się do siebie,
całowali, patrzeli w oczy, na co Ewka z Kogutem reagowali
komentarzami, że od całej tej słodyczy ich mdli, że jest im
niedobrze i za chwilę będą wymiotować. Prawda była taka, że
cieszyli się szczęściem Julki i Michała i miło im było patrzeć na ich
miłosne gruchanie, jednak nie mogli sobie odmówić złośliwych
komentarzy. Niemało też było gestów polegających na wkładaniu
sobie palców do buzi i nadymaniu policzków przy zamkniętych
ustach, sugerujących, że lada chwila puszczą pawia. Jedno i drugie
było przez Julkę i Michała w pełni ignorowane.
Po powrocie na osiedle wszyscy rozeszli się do swoich domów,
oprócz Julki, która poszła nie do siebie, a do Michała. Nie chciała
sobie psuć dobrego humoru widokiem, jak przewidywała, bałaganu
w swoim domu, od dwóch dni nieumytych naczyń i pijanych
rodziców wydzierających paszcze w niebogłosy. To ona zawsze
sprzątała w domu i jej nieobecność pewnie negatywnie odbiła się na
porządku, jaki tam zostawiła, wyjeżdżając na dwa dni.
Pani Orzelska powitała ich ciepło i od razu posadziła do stołu
w kuchni, na którym po paru minutach pojawił się obiad. Wszyscy
zabrali
się
za
wcinanie
kotletów
mielonych
z
młodymi
ziemniaczkami, posypanych koperkiem i polanych tłuszczem
i sałatką z czerwonych buraczków. Pani Orzelska obserwowała
trójkę uważnie i jak wszyscy już zjedli obiad, bez ogródek zapytała:
– Zabezpieczacie się, dzieci?
Julce kompot śliwkowy, który właśnie piła, poszedł nosem
i dziewczyna cała poczerwieniała, kaszląc i prychając. Michał
uśmiechnął się spokojnie i odpowiedział:
– Oj, mamo, ja wiem, że ty już o wnuczętach myślisz, ale my
najpierw szkoły chcemy dokończyć, pracę sobie znaleźć, a potem
będziemy myśleć o dzieciach, jak na nasze pokolenie przystało. Do
naszej trzydziestki, a swojej pięćdziesiątki nie masz się czym
martwić ani o czym marzyć, babcią nie będziesz.
– Julciu, ja cię nie chciałam zawstydzać – przepraszała pani
Orzelska. – U nas o seksie rozmawia się otwarcie i moi chłopcy
wiedzą wszystko, co powinni wiedzieć. Nie myślałam, że tak cię
speszę.
– Nie, nie, w porządku – odpowiedziała Julka, wycierając
rękawem mokrą brodę. – Tylko mnie pani zaskoczyła, tak znienacka
z takim tekstem. – Wszyscy przy stole się roześmiali. – Skąd pani
wiedziała?
– Och, od razu po was widać, dzieciaki. Wpatrujecie się w siebie
jak w obrazki. Przedtem też to robiliście, ale tak, żeby jeden nie
widział drugiego. Ale ja widziałam i teraz też widzę. Może stara już
jestem, ale niegłupia.
– Niegłupia ty, mamuś, jesteś, niegłupia – skomentował Kogut.
– Ciebie się nikt o nic nie pytał, Artur – odpowiedziała pani
Orzelska. – Ale jak się już wtrącasz w rozmowę, to ciebie to też się
tyczy – masz zawsze dbać o swoją dziewczynę, traktować ją
z szacunkiem i się zawsze zabezpieczać.
– Mamuś, ja dziewczyny nie mam.
– Bo skaczesz z kwiatka na kwiatek. A tam ktoś na ciebie czeka
i czeka, ślepaku.
– Mamo, ślepak to w bebechach… Czekaj, ty wiesz o czymś,
czego ja nie wiem? – zapytał Kogut, patrząc podejrzliwie na mamę,
bo chcąc nie chcąc, musiał przyznać, że mądra kobieta z niej była,
więc warto było się troszkę popytać.
– Wszyscy wiedzą, Artur, wszyscy i ty pewnie też, ale boisz się
przyznać. My poczekamy, bo cierpliwi jesteśmy – odpowiedziała
Orzelska, jakby czytając w jego myślach i spojrzała na trójkę przy
stole.
– My, czyli kto? Normalnie się boję, mamuś. Ty do jakieś sekty
wstąpiłaś czy co?
– My wszyscy, co tu przy stole siedzimy, i paru innych, których tu
nie ma. Ja nie lubię z tobą rozmawiać, jak się na niekumatego
robisz. Nic nie szkodzi, synku, co ma być, to będzie, poczekać tylko
trzeba. Och, a ja naprawdę myślałam, że inteligentnych synków
mam i koleżankom się zawsze tak chwaliłam. Ale nic to, miłość
zaślepia, pewnie dlatego cię troszkę przyciemniło.
– E, mama, ty już nie oglądaj tych młodzieżowych programów, bo
zaczynasz dziwnie mówić – skomentował Kogut.
– Będę mówić, jak mi się podoba. Dopóki nie używam
wulgaryzmów, synku, i wyrażam się z szacunkiem dla innych,
przynajmniej tych, którzy na to zasługują, świat się nie zawali, a ty
przywykniesz. Język ewoluuje, zmienia się. Nie myśl sobie, że ja
zostanę na tyłach całego tego postępu jak jakiś stary pierd –
odpowiedziała z uśmiechem na twarzy.
– Jasne, mamuś, ty to zawsze z postępem idziesz – skwitował
Michał i puścił jej oczko.
– Lizacz tyłków – rzucił Kogut, a mama trzepnęła go w głowę.
– Jak już mówiłam, Kogut, dzieci po głowie się nie bije, żeby
głupie nie były, ale jak ty głupoty mówisz, to znaczy, że tobie to już
nie zaszkodzi. Przy stole masz się wyrażać, OK? I przy mnie też, bo
tak nakazuje szacunek. A gdzie indziej to możesz ludzi
i dupolizaczami nazywać, wtedy mnie to nie obchodzi, bo nie słyszę.
– Mama, matko, ale ty dziś z tekstami jedziesz, już się uspokój. –
Oczy Koguta były jak pięciozłotówki.
– Ja spokojna jestem, spoko, spoko. No, ale jedzcie dzieci już, bo
zbytecznie żuchwy nam chodzą na gadanie, jak tu obiadek stygnie.
Smacznego.
– A że ty mama od pierdów starych ludzi wyzywasz przy stole, to
nie szkodzi?
– Nie wyzywam nikogo. „Stary pierd” to wyrażenie potoczne, a ja
nie skierowałam tego w niczyim kierunku, tylko retorycznie w moim
własnym, ale powiedziałam, że starym pierdem nie będę, więc
nawet samej siebie nie urażam.
– Teraz to już, mamuś, dla mnie zbyt skomplikowanie brzmisz. Ja
raczej się skupię na tych buraczkach i przeżuwaniu.
– To najmądrzejsze postanowienie, jakie od ciebie usłyszałam, od
kiedy do domu wróciłeś – uśmiechnęła się Orzelska.
– Kogut, my się jeszcze musimy przygotować na dzisiejszy
koncert. I nie przewracaj oczami jak Paris Hilton, nie wykręcimy się
od tego. Ja też jestem zmęczony, ale obiecaliśmy właścicielowi
pubu, to po pierwsze, a po drugie – on nam płaci – przypomniał
Michał.
– Dobra, dobra, to wcinajmy i chodźmy do garażu wszystko
spakować. Teraz mi się nie chce, ale nie bój się, jak zaczniemy grać,
to odżyję. I może jakiegoś red bulla sobie walnę, niech mi skrzydeł
doda. Będę jak ten motylek. – Puścił oczko do Julki, a ta zakrztusiła
się po raz drugi.
Julka wróciła do domu i mile się zdziwiła. Wszędzie panował
porządek, naczynia były pozmywane, zakupy zrobione. Do kuchni
wszedł jej ojciec i ku jej jeszcze większemu zdziwieniu był trzeźwy.
– Znalazłem pracę – pochwalił się na powitanie. – I to dobrą
pracę, taką, która mnie interesuje i całkiem dobrze mi płacą, nie to,
co przedtem – człowiek się narobił jak osioł i nic z tego nie miał.
– Super, cieszę się. Ciekawe, jak długo tym razem pociągniesz. –
Dziewczyna nie mogła powstrzymać się od złośliwości.
– Masz prawo tak myśleć i wiem, że sobie zasłużyłem na takie
komentarze, ale, Julka, tym razem będzie inaczej. Ta praca jest
naprawdę dobra, mam pod sobą ludzi, tak jak kiedyś, to ja mówię
innym, co mają robić, to ja jestem szefem, jak przed dziesięcioma
laty.
– Przed dziesięcioma laty nie byłeś codziennie pijany…
– I o to chodzi, córa. Wiem, że cię nie było tylko dwa dni, ale
w ciągu tych dwóch dni wiele się tutaj zmieniło. Tydzień temu
miałem rozmowę kwalifikacyjną, ale nie mówiłem o tym ani tobie,
ani twojej matce, bo nie myślałem, że coś z tego będzie. Ale
dostałem tę posadę i już pierwszego dnia wiedziałem, że to jest coś,
co chcę robić, i zrozumiałem, że żebym to miał, wszystko się musi
zmienić, bo nasze życie obraca się wokół alkoholu i jest bardzo
smutne… Szczególnie dla ciebie. Kiedyś tak nie było. Nie wiem, czy
ty to jeszcze pamiętasz, ale kiedyś nam wszystkim było bardzo
dobrze. Ja miałem dobrą pracę, a twoja mama nie musiała robić nic,
tylko opiekować się tobą i domem. I, Julka, było nam naprawdę
dobrze, było nas stać na wszystko, a my z twoją mamą nigdy się
nawet nie kłóciliśmy. Więc jak ty wyjechałaś dwa dni temu, a ja
dowiedziałem, że dostałem tę pracę, po trzeźwemu poszedłem do
twojej mamy, obudziłem ją rano, żeby i ona była trzeźwa
i zaczęliśmy rozmawiać, wspominać. Siedliśmy razem z przy stole,
piliśmy kawę zamiast wódki i rozmawialiśmy po raz pierwszy od
wielu lat normalnie, spokojnie, bez oskarżeń i wyzwisk, tak po
prostu, od serca. Ucieszyła się, że dostałem pracę, pochwaliła,
a wiesz, że ona mnie już strasznie długo za nic nie chwaliła, ale też
ja na żadne pochwały sobie nie zasłużyłem. Więc pogadaliśmy, parę
łez nawet było i zrozumieliśmy, gdzie popełniliśmy błąd i dlaczego
wszystko poszło nie tak. Ja zacząłem pić dziesięć lat temu, bo
straciłem pracę, którą kochałem. A twoja mama zaczęła pić, bo
miała dość mojego użalania się nad sobą, wiecznych problemów
finansowych i mojego picia, a jak kogoś nie możesz zwyciężyć, to
się do niego przyłączasz. No i twoja mama przyłączyła się i piliśmy
razem, ale nie trwało to długo, bo nasze popijawy zawsze kończyły
się kłótniami, ale o tym sama dobrze wiesz. Jednak i twoja mama
zdążyła się już niestety wciągnąć i zaczęła popijać z sąsiadkami,
potem po pracy, a później już i przed. Po całej tej rozmowie, po
wspomnieniach
oboje
stwierdziliśmy,
że
mamy
problem
i chcielibyśmy to zmienić, bo życie przed nałogiem było dobre
i chcielibyśmy, żeby znowu kiedyś takie było. Jeszcze tego samego
dnia poszliśmy do klubu AA i poprosiliśmy o pomoc. Ja ci nie chcę
nic obiecywać, Julka, bo wiem, że będzie ciężko, ale my z mamą
chcemy się zmienić i chcemy, żeby twoje życie też się zmieniło na
lepsze, i mam nadzieję, że nie jest jeszcze za późno…
– Nie wierzę ci – odpowiedziała Julka, nie zdając sobie nawet
sprawy z tego, że wypowiada te słowa na głos.
Czekała na tę rozmowę i na tę obietnicę od dziecka. Niektóre
dzieci marzyły o drogich zabawkach, zwierzątkach, wyjazdach do
Disneylandu, a ona marzyła tylko o tym, żeby rodzice przestali pić
i żeby w domu znów był spokój. Chciała normalnego życia, chciała
mieć rodziców w domu, a nie dwóch pijaków, którymi ona musiała
się zajmować. Chciała mieć życie bez strachu, bez chodzenia na
paluszkach, bo rodzice pijani i jak ich obudzi, to będzie awantura.
Chciała mieć pewność, że lodówka zawsze będzie pełna, a ona nie
będzie musiała w sklepie prosić o towar na kreskę, nie wiedząc,
kiedy będzie mogła te pieniądze oddać. Chciała też chodzić spać
z gwarancją, że prześpi całą noc w swoim łóżku i nie będzie musiała
uciekać w nocy do Michała, bo matka albo ojciec przyszli pijani nad
ranem i zaczęli się awanturować, budząc ją i sąsiadów. Te normalne
dla innych rzeczy dla niej były marzeniem, które, jak myślała, nigdy
się nie spełni. A teraz ojciec mówi, że będzie próbował spełnić jej
marzenie o spokoju i stabilności.
– Nie wierzę – powtórzyła, patrząc mu w oczy.
– Rozumiem i mogę powiedzieć tylko jedno: zrobię wszystko, co
w mojej mocy, żeby przestać pić i zmienić nasze żałosne życie.
W tej chwili do domu wróciła mama Julki. Kobieta wyglądała
jakoś inaczej, jej uśmiech był wyraźny i serdeczny, kiedy witała
Julkę, a jej ruchy płynne i pewne.
– Mamo, ty też jesteś trzeźwa – powiedziała dziewczyna i już nie
panowała nad emocjami, zaczęła płakać jak małe dziecko i długo
nie mogła przestać. Tulona przez matkę i ojca, po raz pierwszy od
dziesięciu lat, czuła się zakłopotana, zawstydzona i nie na swoim
miejscu, ale pomału zaczęła wierzyć, że być może oni naprawdę
wreszcie zrozumieli, że ich życie było piekłem i że może naprawdę
będą próbowali je zmienić. Płacz oczyszczał i rozluźniał, a ona
z każdą łzą czuła coraz więcej nadziei i siły.
Koncert chłopaków był świetny i, ku ich wielkiemu zdziwieniu,
po zejściu ze sceny podszedł do nich młody mężczyzna, którego od
razu poznali, bo widzieli go parę razy w gazetach, a może nawet
i w telewizji. Był menedżerem dwóch popularnych rockowych grup
w Polsce. Nie wierzyli własnym uszom, kiedy Robert, bo tak miał na
imię menedżer, powiedział, że właściciel baru zadzwonił do niego
parę tygodni temu (podobno byli rodziną) i przez telefon umożliwił
mu słuchanie ich koncertu. Powiedział też, że mają dobre
brzmienie, świetnie wyglądają i chciałby ich zaprosić do swojego
studia nagraniowego, żeby zobaczyć, co by się mogło dać z nimi
zrobić. Cała paczka stała z rozdziawionymi buziami i nikt nie
powiedział ani słowa, nikt nie mógł uwierzyć w to co słyszał.
W dobie Idola i innych konkursów odkrywających talenty ktoś taki
jak Robert przychodzi do baru, w którym oni grają, żeby ich
posłuchać i mówi im, że są dobrzy! To graniczyło niemal z cudem
albo wygraną w Lotto. Paczka nie posiadała się ze szczęścia! Po
pierwszych emocjach i radosnych okrzykach oraz klepaniu się po
plecach Kogut pociągnął Ewkę za rękę i wyprowadził z pubu. Kiedy
już byli na zewnątrz, przyciągnął ją do siebie i pocałował tak, że
ziemia usunęła się jej spod nóg.
– Kogut, co ty robisz, wariacie? – spytała, próbując złapać
oddech.
– To, co powinienem zrobić już dawno – odpowiedział i znów
przyciągnął ją do siebie.