Nic co zwierzęce...
Michał C. Kacprzak
Nic co zwierzęce...
Według Biblii Szatana, satanizm jako wyemancypowana, pragmatyczna filozofia mógłby równie
dobrze nazywać się humanizmem. Nie nazywa się tak ze względu na swą nadbudowę religijną. W
świetle owego twierdzenia jednak wszystkich mieniących się humanistami można by nazwać
laickimi satanistami.
Czym jest satanizm w swym filozoficznym aspekcie? Najkrócej mówiąc, jest kultem doczesności,
cielesności, doraźnych doznań, najczęściej natury ekstatycznej, wreszcie sukcesu materialnego.
Wszystko, co nie służy wyżej wymienionym celom, jest przez satanizm potępiane lub po prostu
rugowane. Satanizm dobrze wpisuje się w materialistyczny światopogląd czasów współczesnych, w
dionizyjskie tendencje postmodernizmu, w ideologię sukcesu. Jako że jest permisywny i akceptuje
postawę konsumpcjonistyczną, znajduje swoje potwierdzenie na gruncie liberalnego „wyścigu
szczurów". A że gloryfikuje egoizm i egocentryzm, wszystkie trendy asertywistyczne, bardzo dzisiaj
popularne, idealnie z nim harmonizują. Satanizm łączy więc w sobie główne tendencje
współczesności, podnosząc je dodatkowo do rangi religii czy kultu. Wszystko, co przyziemne,
egoistyczne i cielesne, znajduje tu potwierdzenie, zostaje okraszone rytuałem magicznym, przez co
zyskuje nowy, wyższy status. Nic więc dziwnego, że ta „religia a rebours" (S.Przybyszewski,
Synagoga Szatana) cieszy się dzisiaj popularnością, zwłaszcza wśród młodzieży, najbardziej
chłonącej nowe trendy.
Biblia Szatana powstała w USA pod koniec lat 60. Napisał ją Anton Szandor La Vey, założyciel
Kościoła Szatana. Jak dowiadujemy się ze wstępu, „po dziadkach jest [on] pochodzenia gruzińsko-
rumuńsko-alzackiego, a na dodatek jego babka była Cyganką". Od dzieciństwa był niespokojnym
duchem; jako chłopiec przewodził swym rówieśnikom w czasie zabaw w wojsko, szkoły średniej nie
skończył, przystąpił do trupy cyrkowej, w której był pomocnikiem tresera zwierząt, grał na
organach, aż wreszcie został asystentem magika. Otoczony zmysłowym światem sceny, już wtedy,
jak pisze, zaczął dostrzegać hipokryzję świata mieszczańskiego: „Widywałem mężczyzn
uganiających się za roznegliżowanymi dziewczynami tańczącymi na zabawach odpustowych.
Następnego dnia [...] obserwowałem tych samych mężczyzn, jak siedzieli pokornie w kościelnych
ławach ze swoimi żonami i dziećmi, prosząc Boga, aby wybaczył im i oczyścił ich z cielesnych żądz.
W następną sobotę znów pojawiali się na zabawie lub w jakimś innym miejscu uciech cielesnych.
Wtedy zrozumiałem, że Kościół katolicki opiera się na hipokryzji i że ludzka zmysłowa natura
wyjdzie na jaw bez względu na to, jak bardzo jest oczyszczona i wysmagana przez religię". W
wieku dwudziestu jeden lat La Vey założył rodzinę, wstąpił na Wydział Kryminologii w City College
of San Francisco, aby potem podjąć pracę policyjnego fotografa. Tu również zetknął się z
najmroczniejszymi stronami życia, po raz kolejny przekonując się, że na świecie nie ma miejsca na
dobro, altruizm czy idealizm: „Widziałem najbardziej krwiożercze i mroczne strony ludzkiej natury.
Ludzi zastrzelonych przez szaleńców, zadźganych nożem przez przyjaciół; małe dzieci leżące w
rynsztoku, potrącone przez zbiegłych z miejsca wypadku kierowców. Było to odrażające i
1
wpędzające w depresję. Zadałem sobie pytanie: «Gdzie jest Bóg?». Zacząłem nienawidzić
świętoszkowatego podejścia ludzi do przemocy — zawsze mówili: "Taka jest wola Boża»".
Zrezygnował z tej pracy, zaczął grać na organach w nocnych klubach i uczestniczyć w spotkaniach
okultystycznych. W Noc Walpurgii w 1966 r. ogłosił założenie Kościoła Szatana. Za fundament
posłużyły mu tradycje takich satanistycznych sekt, jak Klub Ognia Piekielnego czy Zloty Świt.
Kim jest Szatan dla La Veya? Jest dla niego „duchem postępu, inspiratorem wszystkich wielkich
ruchów, które wniosły wkład w rozwój cywilizacji i postęp ludzkości. Jest duchem buntu wiodącego
do wolności, ucieleśnieniem wszystkich herezji, które prowadzą do wyzwolenia". Taka
nieortodoksyjna wizja Szatana pojawiała się już wcześniej w kulturze europejskiej, przypomina na
przykład postać Blake'owskiego Orka - boga-buntownika, boga-rewolucjonisty. Szatan byłby tu
więc uosobieniem buntu wobec rzeczywistości, z którą nie sposób się pogodzić, a na naprawę
której nie ma pomysłów. W zasadzie oznacza to porzucenie pozytywnych ideałów, jeżeli nie można
ich zrealizować, i przypomina zawołanie: „Jeżeli nie możemy ich pokonać, przyłączmy się do nich!".
Przygnieciony rzeczywistością, zapewne wrażliwy człowiek kapituluje wobec potęgi mrocznej strony
egzystencji. Jednocześnie brak formacji duchowej oraz odpowiedniego przygotowania
teologicznego, czy choćby filozoficznego, pcha go w objęcia ciemności. Owszem, Szatan jest
buntem, ale buntem niekonstruktywnym. Niezgoda sama w sobie nie jest niczym złym, ale za
niezgodą Szatana kryje się jedynie nicość, jego własna pustka. Bunt Diabla nie jest buntem w imię
czegoś lepszego, ale - w imię niczego, w najlepszym razie: w imię chaosu. Przeczenie jest tu dla
siebie środkiem i celem zarazem, ma charakter immanemny.
Zważywszy, że ideologia satanistyczna wypisuje na swych sztandarach stricte egoistyczne hasła,
zakładanie wspólnoty wydaje się czymś dziwnym, a w każdym razie na pewno niekoniecznym. „Ale
główny cel wspólnoty polegał na zgromadzeniu podobnie myślących osób i połączeniu ich energii
przy przywoływaniu ciemnych sił natury, które zwane są Szatanem" - pisze założyciel tegoż
Kościoła. A sens zaś tego aktu jest taki, że wszystko, co było do tej pory skryte, wstydliwe, bo
odzierające człowieka z jego godności, zostaje wyniesione na piedestał, mówi się o tym bez
ogródek, w sposób często grubiański i wulgarny. „Żyję jak zwierzę na polu, radujące się swoim
cielesnym życiem!" - brzmią słowa Inwokacji do Szatana, tekstu, który wygłaszany jest na wstępie
satanistycznego rytuału. Z zawartych w Biblii Szatana deklaracji wynika explicite, że zgłaszając
swój akces do tego kultu, człowiek przestaje już być człowiekiem, staje się zwierzęciem,
zwierzęciem gnanym instynktem, podporządkowanym materialnym potrzebom. Umysł, intelekt
stanowią tu tylko narzędzie do osiągania fizjologicznego zaspokojenia - mamy tu do czynienia
jedynie z „duszą zwierzęcą" (Arystoteles). „Ludzka nadbudowa", abstrahująca od materialności,
zdolna do transcendo-wania poza przyziemny świat fizjologii, tworząca pojęcia prawdy i fałszu,
zostaje odrzucona jako zbędna.
Wróćmy jednak do samej książki. Zyskawszy dużą popularność (podobno w studenckich campusach
jest bardziej popularna niż sama Biblia), książka La Veya stanowi zaplecze ideologiczne dionizvjsko-
hedonistvcznvch ruchów na całym świecie, wzmacniających swój potencjał dzięki coraz nowszym
rzeszom wiernych, zwłaszcza młodych, rozczarowanych hipokryzją świata dorosłych, a być może
także chwiejną postawą Kościoła chrześcijańskiego.
Wreszcie - sterowanych przez media, które ukazując świat w krzywym zwierciadle, uwypuklając to,
co mroczne, destrukcyjne, a pomijając lub bagatelizując to, co pozytywne i jasne, zachęcają do
2
zejścia na drogę ciemności, poddania się Szatanowi, jeżeli rzeczywiście - a jednoznacznie wynika to
z medialnych przekazów - jest on niepodzielnym władcą tego świata. To właśnie media, absorbując
umysły, uzależniając je od iluzorycznego, fałszywego świata, jaki kreują, wzmacniają poczucie
osamotnienia, na które receptą może wydawać się właśnie satanizm ze swoim buntem wobec
cywilizacji. Człowiek wyalienowany nie czuje się sprawcą ani kontrolerem wydarzeń, nie czuje się
współuczestnikiem życia społecznego. Przeciwnie - wydaje mu się, że jest na tym świecie kimś
obcym, zbędnym. Od tego już tylko krok do całkowitej negacji istniejącego porządku. Satanizm
przychodzi tu z pomocą. Sataniście wydaje się, że wpływa na bieg wypadków poprzez swoje
magiczne praktyki, a kontakt z mrocznymi siłami pozwala łudzić się nadzieją na kreowanie biegu
rzeczy, przełamuje poczucie bezradności. Rytuały chrześcijańskie są już sublimatem, często
całkowicie niezrozumiałym, transcendentne wartości zaś, do których chrześcijaństwo się odwołuje,
po prostu nie są dzisiaj w cenie.
Prolog książki La Veya zawiera Dziewięć Twierdzeń Satanizmu - jasno sformułowanych elementów
fundamentalnych: „Szatan reprezentuje zaspokojenie żądz zamiast wstrzemięźliwości" (1), „pełnię
życia zamiast duchowych mrzonek" (2), „mądrość zamiast obłudnego oszukiwania samego siebie"
(3), „przychylność dla tych, którzy na to zasługują" (4), „zemstę zamiast nadstawiania drugiego
policzka" (5), „odpowiedzialność w stosunku do odpowiedzialnych" (6), afirmuje zwierzęcość w
człowieku jako zwierzęcym gatunku (7), „reprezentuje wszystkie tzw. grzechy, ponieważ prowadzą
do [...] zadowolenia" (8), a wreszcie dowiadujemy się, że „Szatan jest najlepszym przyjacielem,
jakiego kiedykolwiek Kościół posiadał, ponieważ przez wszystkie lata dawał mu zajęcie" (9). Treść
prologu, a z nim satanizmu, jak łatwo zauważyć, w znacznym stopniu jest po prostu odwróceniem
tradycyjnych chrześcijańskich wartości. O ile chrześcijaństwo nakazuje litość, współczucie,
wyrozumiałość, o tyle satanizm odrzuca te wartości, intronizując zemstę, wyrachowanie,
bezwzględność. I o ile tradycja chrześcijańska jednoznacznie potępia grzech, niejako ex definitione,
o tyle satanizm popiera grzech jako źródło zaspokojenia. Największy kłopot pojawia się z
interpretacją dziewiątego twierdzenia. Czyżby satanistom rzeczywiście zależało na losie Kościoła
chrześcijańskiego, a Szatan był w istocie przyjacielem Boga, napędzającym klientów do Kościoła?
Biblia Szatana, napisana językiem stylizowanym na biblijny, a w gruncie rzeczy językiem
grafomańskim, jest próbą krytycznego, racjonalnego i z gruntu relatywistycznego spojrzenia na
chrześcijaństwo. Wspomniałem o grafomanii, więc żeby nie być gołosłownym, kilka smaczków,
jakie można tam znaleźć: „O! ludzie o spleśniałych umysłach, słuchajcie mnie, wy błądzące
miliony!". Lub: „Spoglądam w szklane oko waszego przerażającego Jahwe, szarpię go za brodę;
wznoszę szeroki topór i rozpoławiam jego wyżartą przez robaki czaszkę!". Albo: „Wysadzam w
powietrze ohydne treści filozoficznie pobielonych grobów i śmieję się z sardonicznym oburzeniem".
Po przeczytaniu takich bredni nie pozostaje nam nic innego, jak również „śmiać się z sardonicznym
oburzeniem". Po rozprawieniu się z Jahwe i „wysadzeniu w powietrze ohydnych treści
filozoficznych", z którymi autor, obawiam się, nigdy nie zawarł bliższej znajomości, twórca Biblii
Szatana przechodzi, jako się rzekło, do niezwykle śmiałej i równie niezwykle siermiężnej krytyki
chrześcijaństwa. Zauważa on, że wartości moralne mają charakter relatywny, nie są raz na zawsze
dane i ulegają ewolucji. Podobnie jest z wartościami chrześcijańskimi. To, co kiedyś miało na polu
etyczno-moralnym charakter zbawienny, może dzisiaj okazać się szkodliwe.
Autor wiele mówi o kłamstwie, a zakładając, że w kontekście jego wypowiedzi prawda ma charakter
relatywny, trzeba przyjąć, że La Vey walczy tu z kłamstwem w imię prawdy pojętej na sposób
pragmatyczny - innymi słowy prawdą jest to, co w danej chwili użyteczne. Chrześcijańska
3
dogmatyka jest kłamstwem, ponieważ nie służy dobrze współczesnemu człowiekowi. Następnie
nasz bohater zabiera się do krytyki miłości chrześcijańskiej. Nie należy kochać swoich wrogów - to
wbrew naturze; należy ich nienawidzić. „Musisz nienawidzić swoich wrogów z całego serca i jeśli
ktoś uderzy cię w policzek, TRZAŚNIJ go w jego! Pobij go na głowę, ponieważ samoobrona jest
najwyższym prawem!" - głosi wskazówka dla satanisty. Autor dochodzi też do wniosku, że
„namiętność i cielesne żądze" są prawdziwym określeniem miłości. Widocznie obcy mu był grecki
podział miłości na cielesną - eros, przyjacielską - filia, i duchową - agape. Nie był on zaś obcy św.
Pawłowi, który pisząc Hymn o miłości, myślał o agape. Ale La Vey, zgodnie ze współczesnymi
tendencjami redukcjonistycznymi, sprowadza człowieka do rangi zwierzęcia, a wśród zwierząt
rzeczywiście nie ma miejsca na agape. W końcu autor neguje istnienie transcendencji i świata
nadprzyrodzonego, przeciwstawiając mu doczesność i życie jako zaspokojenie. Idea Chrystusa
Zbawiciela także zostaje podważona: „Powiedz swojemu sercu «Ja jestem swoim własnym
zbawicielem". Na deser autor serwuje nam Kazanie na Górze a rebours. Nie będę go streszczał, bo
myślę, że każdy zna Kazanie na Górze. Niech więc odwróci każde z wymienionych tam
błogosławieństw, a otrzyma mniej więcej kazanie La Veya.
W książce znajdujemy ciekawą uwagę: satanizm, jako wyemancypowana, pragmatyczna filozofia,
mógłby równie dobrze nazywać się humanizmem. Nie nazywa się tak jednak ze względu na swą
nadbudowę religijną. W świetle powyższego, wszystkich mieniących się humanistami można by
nazwać laickimi satanistami. Zresztą La Vey, atakując chrześcijaństwo, a nawet wszelkie formy
dotychczasowej religijności, występuje z pozycji ateisty i właśnie humanisty. Duchowości w tym
niewiele, zgoła tyle co nic. Bóg jako eksterioryzacja ludzkiej potrzeby wszechmocy, a jednocześnie
jako czynnik alienujący - wszystkie te tezy pojawiały się w XVIII i XIX w., a eksplikowane byty
przez takich myślicieli jak Wolter, Feuerbach czy Stirner, a w końcu Nietzsche. Wszyscy oni byli
myślicielami świeckimi. Diabeł z Biblii Szatana jest tak naprawdę człowiekiem, tyle że odartym z
duchowego wymiaru. W istocie na gruncie tego systemu nie ma miejsca dla Demona jako bytu
duchowego. To my jesteśmy demonami; o tyle, o ile jesteśmy drapieżnymi zwierzętami. A że dla La
Veya jesteśmy wyłącznie takimi właśnie zwierzętami, nie ma wyjścia - wszystko, co nie jest
diaboliczne (a w gruncie rzeczy: co nie jest zwierzęce), stanowi kłamstwo, mistyfikację, którą
trzeba zniszczyć w imię wolności drapieżnika. Satanizm jest quasi-religią, bowiem cała jego
magiczność i kultowość jawi się jedynie jako forma czysto świeckiej terapii psychicznej, mającej na
celu wzmocnienie potencjału zwierzęcia. Pobrzmiewają tu słowa Nietzschego: „Lepszymi
drapieżnikami stać się więc mają, bardziej przebiegłymi, mądrzejszymi, bardziej człowieczymi,
albowiem człowiek jest najlepszym drapieżnikiem" (Tako rzecze Zaratustra). Podobnie jak w
anarchistycznych hasłach, głoszących kult silnej jednostki, będącej poza dobrem i złem, poza
prawem, zawarte jest hasło Stirnera: „Możesz być tym, na co pozwala ci twoja siła". Jak widać,
grunt pod satanizm (czy humanizm - w tym punkcie nie ma większej różnicy) przygotowywali długo
w zaciszach swoich pokojów filozofowie i myśliciele. Teraz zaś to, co było elitarne, a przez swój
hermetyczny język czytelne jedynie dla nielicznych, zostało spopularyzowane i w formie quasi-
religijnej podbija świat.
Wreszcie sprawa satanistycznego seksu. Jak łatwo się domyślić, stosunek satanizmu do praktyk
seksualnych ma charakter permisywny. Nie dziwi to wcale, jeżeli zważyć, że człowiek dla satanisty
jest zwierzęciem. Zwierzęta nie znają tabu, nie znają wstydu, dążą jedynie do doraźnego
zaspokojenia; wszystko, co zrodzone z poczucia winy, grzechu, nie jest zwierzęce, ale ludzkie i jako
takie jest przez satanistę rugowane. Trzeba jednak zauważyć, że także na tym polu satanizm
4
zbytnio nie odbiega od klasycznych liberalno-humanistycznych standardów. „Możesz robić, co
chcesz, ale tylko dopóty, dopóki nie gwałcisz cudzej wolności" - brzmi głos współczesnego liberała.
La Vey pisze o tym tak: „Jeżeli próbujesz narzucić swoje pragnienia seksualne innym, którzy nie
przyjmują z przychylnością twoich zabiegów, gwałcisz tym samym ich wolność seksualną. Dlatego
też satanizm nie popiera gwałtu, molestowania nieletnich, kontaktów seksualnych ze zwierzętami
lub jakiejkolwiek innej formy zachowania seksualnego, pociągającej za sobą uczestnictwo tych,
którzy nie mają na to ochoty lub z powodu swojej niewinności bądź naiwności są zastraszani czy
wprowadzani w błąd, a w rezultacie robią pewne rzeczy wbrew swej woli". A więc istnieją jednak
pewne tabu, oczywiście zbieżne ze współczesnymi trendami, co dowodzi plastyczności satanizmu, a
zarazem jeszcze raz uprzytamnia, jak bliski jest satanizm współczesnej ideologii liberalnej.
Wszystkie zaś pozostałe praktyki, uważane dotychczas za dewiacje lub margines, znajdują na
gruncie satanizmu pełne potwierdzenie, ba - aplauz. Onanista, masochista z sadystą, fetyszysta
mogą liczyć na uznanie. Na kartach Biblii Szatana znajdujemy nawet zachętę do praktyk
autoerotycznych - bożek Pan, rozmiłowany w seksie onanistycznym, staje się tu jednym z głównych
bohaterów. Nie wątpię, że gdy książka trafia w ręce nastolatka, to ziarno pada na podatną glebę. A
cóż bardziej oddziela ludzi od siebie, jeżeli nie właśnie tego typu praktyki - rozkosz doznawana w
samotności. Satanizm więc idealnie wkomponował się w krajobraz permisywnej kultury
współczesnej, która do praktyk masturbacyjnych ma przyzwalające podejście. Są nawet bardzo
popularni na świecie artyści, którzy na ruchach masturbacyjnych oparli całą swoją choreografię.
Myślę, że w tym podejściu do człowieka, jako do zwierzęcia, tkwi zasadniczy błąd, który właśnie na
polu seksualnym ujawnia się w całej swej szpetocie.
Otóż człowiek tak naprawdę nie jest wcale silnym drapieżnikiem, obdarzonym przez naturę mocą i
zdecydowanymi instynktami. Przeciwnie - natura gorzej wyposażyła fizjologicznie nasz gatunek niż
inne ssaki. Wszystko, czym jesteśmy dzisiaj, całą naszą potęgę zawdzięczamy nie instynktom, nie
cielesnej sile, ale rozumowi i właśnie człowieczeństwu. Człowiek to Mengelweise (Carl Schmitt) -
kaleka istota, której nie dano instynktownej umiejętności znalezienia się w świecie. Wszystko to
człowiek musi sam sobie wypracować mocą własnego umysłu lub przejmując sprawdzone schematy
kultury. Jeżeli tego nie uczyni, niechybnie przepadnie, właśnie jako kalekie zwierzę. Nie twierdzę,
że człowiek nie ma zwierzęcych potrzeb, ale są one niejako osłabione. Instynkt seksualny nie służy
mu tylko do prokreacji, ale także do zaspokajania przyjemności. Człowiek, któremu zostanie
wpojone, że jest jedynie zwierzęciem, bez wskazania mu żadnych pozytywnych wartości,
podporządkuje swoje życie zaspokajaniu wyłącznie cielesnych potrzeb, ograniczy swe
człowieczeństwo, zredukuje je do poziomu zwierzęcego. Ale o ile zwierzę tak właśnie w naturalny
sposób jest zaprogramowane i zyskuje na tym, multiplikując swój genotyp, o tyle dla człowieka
oznacza to porażkę, bo dla niego paradoksalnie naturalnym stanem jest kultura. Nie przekaże
genotypu, bo jego zabezpieczone przez sterylizację i antykoncepcję praktyki seksualne będą
jałowe, niczego nowego nie stworzy, niczego nie wniesie, pochłonięty do granic karmieniem
zwierzęcia w sobie. Człowiek jako zwierzę, i tylko zwierzę, jest całkowicie bezużyteczny, jałowy i
pusty — jest martwy, martwy jako człowiek, bo żyje już tylko jako zwierzę. Jeżeli Diabeł istnieje, to
tak zmodyfikowany człowiek byłby jego największym sukcesem. Bowiem diabeł „od początku był
zabójcą i ojcem kłamstwa" (J 8,44). Właśnie w tym tkwi istota tej książki - ukazuje ona człowieka
w sposób fałszywy: to, co w nim fragmentaryczne, przedstawia jako całość, pomijając element
duchowy i redukując go do poziomu zwierzęcia.
Michał C. Kacprzak
5
Anton Szandor La Vey, Biblia Szatana, Wydawnictwo Książki Niezwykłej MANIA, Wrocław 1996.
6