1
Poniedziałek, 20 października, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 219
Myśli, że jest taka mądra, co?
„Może pomyślisz, żeby tam się przeprowadzić?” „Uroczo, jestem tego pewna?”
„Pozdrów ode mnie Jamesa?”
Ha.
Wybacz mi, jeśli nie złapię się za brzuch w niepohamowanej radości, mamo. Być może
twoje czarujące poczucie humoru do mnie nie przemawia.
Czy można wydziedziczyć swojego rodzica?
Chyba będę musiała poszukać informacji na ten temat.
Potem, Wciąż w Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 220
Pomimo faktu, iż nadal rozważam czy naprawdę miałabym coś przeciwko wiecznego
życia bez jednego rodzica (mój wniosek? Przeżyłabym), stwierdziłam, że jestem stosunkowo
zadowolona z obecnym stanem rzeczy. Zadowolenie mogło mieć coś wspólnego z faktem, iż
opuszczam Wieżę Gryffindoru po raz pierwszy od dwóch dni, ale jestem całkiem pewna, że
przeważnie może być przypisane faktowi, że rozpoczynam tę podróż bez cienia niepokoju, co
do tego, kogo mogę spotkać na drodze.
To dla mnie coś nowego, nieprawdaż?
Właściwie jest to całkiem rozkoszne uczucie. Że nie jestem przerażona opuszczeniem
pokoju przez ludzi, którzy mogą na mnie czekać na zewnątrz. Zwykle jest to dla mnie
problemem. Ale skoro mam wszystko ułożone z Jamesem (nawet, jeśli nagle postanowił stać
się jakimś zachłannym bydłem) i choć nie zakończyłam oficjalnie związku z Amosem, myślę,
że Grace może mieć rację – tak naprawdę nie muszę z nim zrywać. To przecież była tylko
jedna randka, a na jej końcu wszystko wskazywało na koniec. Może rzucę mu taki platoniczny
uśmiech, kiedy trafimy na siebie na Runach czy coś. Więcej nie trzeba robić.
Wszystko jest w porządku. Czym się tutaj stresować, hm?
Niczym i o to właśnie mi chodzi. Hurra dla mnie!
2
Myślę, że czas na śniadanie.
Potem Potem, Śniadanie w Wielkiej Sali
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 220
Droga z Wieży Gryffindoru była dość żwawa z dodatkowym podskokiem w moim kroku i
małą ilością (być może trochę fałszującego) wesołego nucenia. Kiedy dotarłam do Wielkiej
Sali mój uśmiech był pewnie dość okropny, ale naprawdę nie potrafiłam wydusić z siebie na
tyle nieśmiałości, żeby mnie to obchodziło. W mojej bańce radości było lekkie wgniecenie,
kiedy zobaczyłam, że James jeszcze nie zszedł, ale powróciłam do wesołości, gdy
przypomniałam samej sobie, że za niedługo zejdzie a to, co ważniejsze, było wielce żałosne,
jak na kogoś, kto jest obecnie wciąż w przyjaźni z kimś innym, żeby być zniechęconą faktem,
iż nie ma jeszcze tamtej osoby. Więc naprawdę powinnam to powstrzymać. A przynajmniej
spróbować. Mocno. Zatem z taką myślą w głowie wyłapałam wzrok Marley, kiedy uniosła na
chwilę spojrzenie z Proroka i posłałam jej mój największy uśmiech, i pomachałam, kierując
się w jej stronę.
- Witaj, słońce – odezwała się, odwzajemniając uśmiech, kiedy zajęłam miejsce
naprzeciwko niej. Jej brew była lekko wygięta. – Dziś rano jesteś w dość wesołym humorze.
- A czym się tutaj nie weselić? – zapytałam, odkładając torbę na podłogę i wyciągnęłam
rękę po sok dyniowy. Marley zrobiła wielkie oczy.
- O rany – powiedziała, upuszczając Proroka na stół. – Z kim się całowałaś?
- Co? – Zamarłam, zatrzymując sok dyniowy w połowie drogi do kubka. Absolutnie
odmawiałam sobie rumieńca. – Czemu miałabym się z kimś całować? Nie mogę być ot tak w
wesołym humorze?
- Albo to był James, albo Diggory – spekulowała Marley, całkowicie mnie ignorując. –
Pytanie, który to?
- Och, na brodę Merlina…
- Marszczyłaś brwi, kiedy weszłaś. – Marley postukała się w brodę w zamyśleniu. –
Jamesa tutaj nie ma. Co znaczy…
- Marley…
- Słodki Merlinie, to był James! – Jeśli to było możliwe, uśmiech Marley jeszcze bardziej
się poszerzył. Praktycznie zawyła zachwyconym śmiechem. – W sobotę miałaś całkowicie
3
dosyć Diggory’ego, widziałam to! Lily Evans, ty mała cizio! Całowałaś się z Jamesem! Kiedy?
W sobotę? Wczoraj? Na święte harpie, dziś rano?
- Możesz mówić ciszej? – syknęłam i wiem, że moja twarz była cała czerwona pomimo
moich prób powstrzymania rumieńców. Do jasnej cholery, dlaczego jestem taka przejrzysta?
– To nie tak jak myślisz, dobra? Tak, Amos mi już przeszedł, miałaś w tym rację. Ale James i
ja… cóż, nadal jesteśmy tylko przyjaciółmi. A przynajmniej na razie.
- Przyjaciółmi, którzy się całują? – zapytała Marley.
- Nie! – Wywróciłam oczami i starałam się wyglądać na niezadowoloną, ale chyba mi się
nie udało, biorąc pod uwagę, że byłam czerwona niczym pomidor. – O co chodzi z tym
całowaniem? Czemu mielibyśmy się całować? Nigdy nie mówiłam, że się całowaliśmy. Nie
całowaliśmy się!
Marley parsknęła śmiechem.
- Sądzę, że dama protestuje za bardzo.
- Sądzę, że powinnaś się zamknąć.
Marley po raz kolejny wybuchła głośnym śmiechem, co sprawiło, że jeszcze mocniej się
zaczerwieniłam.
- O, to jest bezcenne! – zawołała, klaskając w ręce z radością. – Po prostu doskonałe.
Całkowicie urocze!
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Powiedziałam, że nie jesteśmy razem!
- Nie wierzę ci.
- Czemu nie? – zażądałam, wyrzucając ręce we frustracji. – Powinnam o tym wiedzieć,
prawda? I słuchaj, nie mówię, że to kiedyś może się nie zdarzyć, ale uwierz mi, kiedy mówię
ci, że teraz James i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi. Naprawdę. Ten związek jest surowo
platoniczny… z potencjałem. Tak, właśnie. Platoniczny z potencjałem. To wszystko.
- Platoniczny z potencjałem? – powtórzyła powątpiewająco Marley. Gdy pokiwałam
stanowczo głową, Marley zmarszczyła nos. Westchnęła z porażką. – No dobra – mruknęła,
nie brzmiąc na zadowoloną. – Przypuszczam, że ty to powinnaś wiedzieć. Oczywiście tego nie
rozumiem, ale jeśli tak mówisz…
- Dobry.
Dźwięk głosu Jamesa, nagłego i bliskiego, sprawił, że lekko podskoczyłam, ale sądzę, że
niespodziewanie przyspieszony rytm serca i małe zawirowanie w żołądku były powodem
samej jego obecności a nie nagłym pojawieniem się. Odzyskując rezon (tak jakby), rzuciłam
4
mu krótkie spojrzenie przez ramię, kiedy szedł do nas zanim obróciłam się do Marley z dość
usatysfakcjonowanym spojrzeniem pt. „Widzisz? Mówiłam ci. Patrz”.
A wtedy James nachylił się i pocałował mnie w policzek, zajmując miejsce obok mnie.
Otworzyłam szeroko usta.
Marley prychnęła w swojego Proroka.
Drogi Merlinie, zabiję go.
- Dzień dobry – powiedział raz jeszcze i uśmiechnął się do mnie ujmująco. Ledwie
oparłam się pokusie, żeby strzepnąć ten uśmiech z jego zadowolonej miny.
- Co. Ty. Wyprawiasz? – wysyczałam przez zaciśnięte zęby, rzucając mu moje
najmroczniejsze, najgroźniejsze spojrzenie. Miał czelność udawać niewinność.
- Co takiego? – zapytał, kładąc swoją torbę obok mojej. Znowu się wyszczerzył. – Czy
facet nie może pocałować swojej przyjaciółki na dzień dobry?
Och, do diabła.
- Nie widziałam, żebyś pocałował Marley na dzień dobry – rzuciłam, kiedy wspomniana
dziewczyna prawie miała konwulsje śmiechu naprzeciwko nas, gazeta przed nią trzęsła się
znacząco. James zerknął na nią w chwili, kiedy Prorok wysunął się z jej niestabilnych palców.
- Och, strasznie przepraszam, Marley – powiedział z konspiracyjnym uśmiechem (jakbym
tego nie widziała). – Czy ty też chcesz całusa na dzień dobry?
- O nie – wydusiła jakoś Marley poprzez powstrzymywany śmiech. – Nie ma sprawy,
James. Nie trzeba, dziękuję. Możesz mój oddać Lily, jeśli chcesz.
- Marley, cóż to za urocza…
- Nawet się nie waż.
- Och, spójrzcie! – krzyknęła głośno Marley, nagle podnosząc się z miejsca. Spoglądała w
stronę stołu Puchonów. – Tam jest mój kolega Ted. Powinnam iść się przywitać. Nie
widziałam go od wieków. Zaraz wrócę!
Potem oddaliła się – cholerna zdrajczyni – z mniej-niż-subtelnym mrugnięciem.
Myślałam o jej śmierci, ale postanowiłam, że wyżyję się na Jamesie.
Odwróciłam się do niego wściekle.
On się roześmiał.
5
- Co ty wyprawiasz, do jasnej cholery? – krzyknęłam, marszcząc niebezpiecznie brwi. –
Czy ty mnie w ogóle słuchałeś wczorajszej nocy?
- Słucham wszystkiego, co mówisz – odpowiedział James.
- Więc co ty robisz? – zapytałam znowu, starając się nie wrzeszczeć. – Co jest z tym…
tym… przyjaciele nie całują się na dzień dobry i dobrze o tym wiesz, Jamesie Potter!
James chwycił kawałek tostu z talerza przed sobą i wgryzł się w niego, wyglądając, jakby
się nad tym zastanawiał. – Cóż – powiedział w końcu, wzruszając ramionami – może moi
przyjaciele są o wiele bardziej serdeczni od twoich.
Trzepnęłam go po głowie.
- Au – mruknął słabo, po czym ugryzł kolejny kawałek tostu. Opuścił głowę, ale
dostrzegłam jego durny uśmiech. Spojrzałam na niego zgorzkniale.
- Jesteś niemożliwy – wymamrotałam, piorunując wzrokiem mój talerz, bo nie chciałam
na niego patrzeć. – Zgodziłeś się na moje warunki. Obiecałeś. A co z twoim głupim, krowim
planem, hm? Myślałam, że nie dajesz już mleka, ty brudny hipokryto.
- Wiem, co obiecałem i nie złamałem tej obietnicy – upierał się James i czułam, jak
przesuwa się bliżej, jak przysuwa usta do mojego ucha. Mogłam na chwilę wstrzymać
oddech, ale nie zamierzałam dawać mu reakcji, której oczekiwał. – A tak poza tym – szepnął,
teraz praktycznie dotykając nosem mojej szyi – jeśli myślisz, że ten żałosny poranny całus był
mlekiem, Nieomylna, to wygląda na to, że wiele muszę cię nauczyć.
Do jasnej cholery.
- Zamknij się – mruknęłam, nienawidząc faktu, że mój głos był cały ochrypnięty,
nienawidząc faktu, że potrafił wyczarować w mojej głowie najgorsze rodzaje obrazów, nawet
się nie starając. – Zamknij się. Teraz jestem na ciebie taka wściekła, że mogłabym krzyczeć.
Masz czelność.
- Czemu? – zapytał James i sposób w jaki to powiedział, dokuczliwie i cicho, sprawił że
musiałam na niego spojrzeć, chociaż tego nie chciałam. Ten chłopak był zbyt atrakcyjny dla
swojego dobra. Sprawił, że zapomniałam, że byłam wściekła. – Czym się tak wściekasz?
Powiedziałem ci, że nie złamałem mojej obietnicy. Nadal jesteśmy przyjaciółmi. Daję ci czas.
Ale nie poddaję się, Nieomylna. To jest różnica. A ty zgodziłaś się, że mam wszelkie prawo, by
w międzyczasie próbować przekonać cię, że nie chcesz tej sprawy z przyjaźnią, prawda?
- Tak, ale w granicach rozsądku…
- Nie zaatakowałem cię, prawda?
- To nie…
6
- Dokładnie o to chodzi. A teraz przestań się ze mną kłócić. Rujnujesz mi śniadanie.
Rzuciłam mu spojrzenie mówiące, że jeszcze mu nie odpuściłam, nawet jeśli może miał
trochę racji. Przecież zgodziłam się na to aby próbował mnie przekonać do zmiany zdania. I
przypuszczam, że społeczność nie mogłaby znaleźć winy w takim niewinnym całusie, nawet
jeśli potem zainsynuował te durne wygląda-na-to-że-wiele-muszę-cię-nauczyć.
Co serio było durne.
Wiele do nauczenia, gówno prawda. Wiem mnóstwo rzeczy. Więcej niż mnóstwo. Założę
się, że mogłabym nauczyć czegoś jego.
Może.
- Muszę nad tym pomyśleć – wymamrotałam, rzucając mu kolejne spojrzenie, kiedy
zaczął napełniać swój talerz różnymi rodzajami jedzenia. – Być może będziemy musieli
renegocjować nasze warunki.
- To była stanowcza ustna zgoda – zaprotestował James. – Co jeśli ja nie chcę
renegocjować?
- Oczywiście, że chcesz – powiedziałam. – Jesteś bardzo elastycznym facetem.
- Ta umowa zmieni się tylko wtedy, jeśli się poddasz. – James odwrócił się do mnie,
unosząc brew. – Poddajesz się?
- Nie.
- Też tak myślałem.
Wywróciłam oczami, a James roześmiał się, jakimś cudem rozbawiony całą tą sytuacją.
Potrząsnęłam głową i westchnęłam, zastanawiając się w co ja się wpakowałam i dlaczego
jakieś dziesięć minut temu sądziłam, że wszystko było promienne i wesołe na świecie.
Musiałam zapomnieć, że to był mój świat. Kiedy cokolwiek jest tutaj promienne i wesołe?
Zamierzałam powiedzieć Jamesowi coś w stylu „Czemu ja się w tobie durzę, ty idioto?”
kiedy Marley powróciła do stołu Gryffindoru, najwyraźniej stwierdzając, że wystarczająco
długo odwiedzała „Teda”. Usiadła z największym uśmiechem pt. „kot-złapał-kanarka”
skierowanym w moją stronę, co dość trudno było mi zignorować. Powstrzymałam
westchnienie.
- Cześć – powiedziała, jeszcze bardziej się uśmiechając. – Jak leci?
- Świetnie – odpowiedziałam, posyłając jej znaczące spojrzenie wiem-jak-to-wygląda-ale-
to-wszystko-nie-tak. – Jak ma się Tom?
7
- U Toma wspaniale – odparła Marley, a po jej uśmiechu wiedziałam, iż ona dobrze
wiedziała, że „Tom” był „Tedem” całe dziesięć minut temu. Gdy uniosła swojego wcześniej
porzuconego Proroka, a jej uśmiech wciąż był o wiele zbyt złośliwy jak na mój gust, zapytała.
– Dziś rano nie jesz, Lily?
- Jem – zapewniłam, mrużąc oczy. – Po prostu nie miałam szansy na napełnienie talerza.
- Och, dobrze – powiedziała Marley, a jej złośliwy uśmiech stał się jeszcze bardziej
widoczny. Puściła mi oko. – Zbalansowane śniadanie i w ogóle.
Och, na brodę Merlina.
- Marley…
- Mleka? – zaproponował James, podstawiając mi dzbanek pod nos. On też mrugnął.
Dlatego właśnie nie dożyję do osiemnastki.
Wciąż Później, Antyczne Runy
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 220
James uparł się na odprowadzenie mnie na Runy, nie przyjmując odmowy, chociaż
powiedziałam mu, że zachowuje się jak kretyn i chociaż bez wątpienia spóźni się przez to na
Numerologię. Robiłam mu piekło przez całą drogę do klasy, ale nie wydawał się o to
troszczyć, co pokazuje tylko, jak mentalnie stabilny jest ten chłopak.
- Jesteś najgorszym przyjacielem na świecie – powiedziałam mu, kiedy szliśmy, wciąż
próbując odzyskać moją torbę – którą ukradł w Wielkiej Sali i upierał się, że będzie nosił,
choć wcale nie jestem inwalidką – z jego ramienia. Rzuciłam mu moje najnieprzyjemniejsze
spojrzenie, kiedy z łatwością unikał moich rąk, nie cierpiąc tego, że mógł sobie stać i się
uśmiechać, jakbym była tylko nic nieznaczącą muchą wiercącą się wokół jego osoby.
Zmarszczyłam wściekle brwi. – Najpierw te poranne całowanie, potem odprowadzanie mnie
do klasy, teraz noszenie moich książek… czy to plan A, część 3 czy co? Bo jeśli tak, to się
sprzeciwiam.
- Sprzeciwiasz się wszystkiemu – odparował James, rzucając mi spojrzenie z ukosa. –
Czemu mam zacząć cię teraz słuchać?
- Um, bo próbujesz wkupić się w moje łaski, pamiętasz?
James prychnął. – Już wkupiłem się w twoje łaski, Lily. Próbuję po prostu sprawić, żebyś
to przyznała.
8
- Pah! – prychnęłam gorzko, splatając ramiona na piersiach. – Mylisz się. Nienawidzę cię.
James tylko się zaśmiał.
Powinnam – i próbowałam – być wściekła przez fakt, iż zdawał się całkowicie lekceważyć
fakt, że teraz powinniśmy być tylko przyjaciółmi, ale chyba to mówi coś bardzo żałosnego o
mnie i moim postanowieniu, że udało mi się być tylko minimalnie zirytowaną – a to
przeważnie dlatego, że dokładnie wiedział, co zrobić, żeby nacisnąć moje guziki. Nawet kiedy
szedł obok mnie uśmiechając się, jak durny, arogancki wariat, nie potrafiłam zdobyć się na
właściwe piorunujące spojrzenie. Naprawdę było to niedogodne.
Dopiero kiedy stanęliśmy przed klasą Run James w końcu zsunął z ramienia moją torbę,
podając mi ją ze znaczącym błyskiem w oku. Zabrałam ją z tak bardzo wrednym spojrzeniem,
na jakie było mnie stać.
- Nie ma za co – powiedział wesoło, uśmiechając się nikczemnie na moje żałosne
spojrzenie. – Bardzo podobał mi się nasz spacer, Nieomylna.
- Na pewno – odparłam, przerzucając torbę przez ramię i fukając niechętnie. – A teraz
spóźnisz się na Numerologię, a ja nawet tobie nie współczuję.
- Mówisz serio? – James parsknął śmiechem, kręcąc głową. – Numerologia jest jakieś
dwie minuty stąd, Lily. Poza tym mógłbym nauczać tę durną klasę. Niczego nie przegapię.
- Możesz dostać szlaban.
- Co jeszcze jest nowego?
- Jesteś taki frustrujący! – krzyknęłam, wyrzucając ręce w powietrze, gdy James nie
przestawał się śmiać. – Czy ty i twoje durne usta musicie mieć odpowiedź na absolutnie
wszystko?
James uśmiechnął się szeroko.
- Cóż – powiedział – mógłbym pomyśleć o kilku lepszych rzeczach, które moglibyśmy
robić ja i moje usta… o, czekaj. Przyjaciele tego nie robią, prawda? Zapomnij.
Och, ha ha.
- Idę do klasy – fuknęłam, ignorując Jamesa, jego głupie usta, jego głupi śmiech i jego
głupie wszystko inne, kiedy obróciłam się na pięcie, pokazując mu plecy. – Może w
międzyczasie przypomnisz sobie, jak być przyzwoitym przyjacielem.
- Nie tęsknij za mną zbyt mocno – odparł James. – Wkrótce znowu będziemy razem.
Pokazałam mu szczególnie niegrzeczny gest ręką (którego pewnie nauczyłam się od
niego. Korupcja, to jest właśnie to!) i wparowałam do klasy, ignorując dźwięk jego śmiechu.
9
Durny łajdak.
Szczerze, to taki dupek. „Nie tęsknij za mną zbyt mocno”. Psh. Jakbym w ogóle
poświęciła mu myśl! Jakby dostał choćby ułamek mojej uwagi! Ha! W jego snach! A to że…
- Wybacz, Evans. Możemy pogadać?
Och, drogi Merlinie, Chłopcze Hieno, nie widzisz, że jestem w trakcie czegoś?
Wciąż Później, Wciąż na Antycznych Runach
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 221
Kurde.
Kurde.
Dobra, muszę się uspokoić – muszę się uspokoić. Wszystko będzie w porządku.
Oddychaj. Wszystko się ułoży. Wszystko będzie w idealnym porządku. Pewnie to nawet nie
oznaczało tego, co myślę, prawda? Na pewno nie. To pewnie było tylko… no wiecie…
Do diabła, oczywiście, że to oznaczało to, co myślę! Bo co innego by to oznaczało?
Wiedziałam, że powinnam napisać to w liście! Wiedziałam!
O Boże, on mnie zabije.
Kiedy Człowiek Hiena przerwał moją tyradę o Jamesie, żeby pogadać, to nie miałam
pojęcia, że to wszystko tak się skończy. Tak naprawdę odwróciłam się do niego z
podejrzliwym spojrzeniem (przecież to był Człowiek Hiena) i próbowałam ukryć fakt, iż byłam
zirytowana, że wciął się w mój bardzo leczniczy czas przez coś tak bezwartościowego, jak
rozmowa. Sprawy stały się jeszcze bardziej podejrzliwe, gdy zobaczyłam, że Hiena stał tam ze
szczególnie szerokim uśmiechem skierowanym do mnie.
Uroczo. Po prostu uroczo.
- Tak? – zapytałam ostrożnie, serio zastanawiając się nad tym czy moja osoba za
niedługo nie znajdzie się w niebezpieczeństwie. – W czym mogę ci pomóc?
- Zamień się miejscami z Penny – polecił natychmiast Hiena, nie przejmując się
wstępami. Potem, jakby po namyśle, dodał. – Proszę.
Gapiłam się na niego.
Psh.
10
Faceci-Zwierzęta. Wszyscy mają jakieś urojenia.
- Um, nie – odpowiedziałam. Po czym. – Dziękuję.
Hiena tupnął nogą, jak wściekłe dziecko. – No dajże spokój, Evans! – jęknął. – Jaki masz
problem?
- Tim – powiedziałam bardzo stanowczo. – Nie.
- Dlaczego jesteś taka trudna? – zażądał, pozornie osłupiały tym, że miałam czelność
odmówić. – Nie chcesz usiąść obok Diggory’ego? Nie byłaś z nim na randce w sobotę?
- Czy ty nie zerwałeś w sobotę z Penny? – odparowałam, niemal chcąc się zaśmiać, bo
jeszcze tydzień temu logika Tima byłaby kluczem do mojej natychmiastowej zgody. Zabawne,
jak sytuacje się zmieniają, co?
(I zabawne jak, o tak, nie boję się tej zmiany, prawda? Nie, zdecydowanie nie, głupi,
walnięty, bydlęcy Facecie-Zwierzaku)
- Dokładnie! – wykrzyknął Timmy, trochę mnie zaskakując, ponieważ wewnątrz głowy
powróciłam do tyrady o Jamesie i zapomniałam, że byłam w trakcie rozmowy (okropnie
niedogodne). Gdy z powrotem skupiłam na nim uwagę, Hiena patrzył na mnie, jakbym
ogłuchła.
- Co? – mruknęłam, zastanawiając się co przegapiłam.
- Dlatego musisz zamienić się ze mną miejscami! – powiedział, możliwe po raz drugi. –
To jedyny sposób. Ona nie chce ze mną rozmawiać.
- Nie sądzisz, że istnieje na to powód?
- Och, na miłość boską, Evans…
- Hej, Lily, Ricks. Co się dzieje?
Obróciłam się w miejscu, z zaskoczeniem znajdując za nami Amosa, który uśmiechał się
swobodnie i wyglądał bardzo spokojnie oraz normalnie, najwyraźniej nie doświadczając tego
samego ataku niezręczności, który nagle ogarniał moją osobę. Od razu poczułam, jak brakuje
mi tchu – nie przez pożądanie, miłość czy cokolwiek innego, oczywiście, tylko bardziej przez
coś takiego jak do-jasnego-diabła-ten-facet-był-moją-niezręczną-randką-trzy-dni-temu – lecz
starałam się to ukryć za przyjaznym uśmiechem.
No bo jeśli on potrafił zachowywać się, jakby wszystko było w porządku po naszej
okropnej randce, to ja też mogłam, prawda?
11
Podczas gdy ja stresowałam się nad posyłaniem Amosowi moich przyjaznych
uśmiechów, Hiena praktycznie klaskał w radości, zachwycony obecnością Amosa z jakichś
szalonych powodów.
- Diggory! – wykrzyknął radośnie, klepiąc Amosa po plecach na powitanie. Uśmiechał się
maniakalnie. – Zrób facetowi przysługę, co? Idź…
- Chce zamienić się z tobą miejscami, żeby móc dręczyć biedną Penny – wtrąciłam,
rzucając Hienie nieprzyjemne spojrzenie. Szczerze, czy ten durny chłopak kiedykolwiek się
podda? – Nie waż się mu na to pozwolić, Amos. Czy Penny nie dość już przeszła? Wiesz, jak
długo się tobie wypłakiwała w sobotę.
Nie wspomniałam faktu, że ja dość przeszłam i że siedzenie obok niego przez całą lekcję,
próbując zachowywać się platonicznie prawdopodobnie mnie wykończy, ale tak właśnie
myślałam. Jako mój dawny, przypuszczalny partner życiowy, Amos powinien to załapać.
Uśmiechnęłam się wesoło, kiedy Amos potrząsnął głową.
Wiedziałam, że nasza poprzednia więź była czegoś warta!
- Przykro mi, Ricks – powiedział, wyglądając na bardzo sceptycznego. – Ostatnim razem,
kiedy rozmawiałem z Penny, to ona nie chciała z tobą rozmawiać. Kiedykolwiek.
- Tak – dodałam, uśmiechając się z zadowoleniem. – Kiedykolwiek.
Hiena wyglądał na zdegustowanego naszą parą.
- Wy tak na poważnie? – wypluł, większość jego wściekłości była skierowana na Amosa.
Wyrzucił ręce we frustracji. – To Penny! Co ona wie, do diabła?
- Wow, Tim – mruknęłam oschle. – I mówisz, że ona nie chce z tobą gadać? Szokujące.
Hiena wyglądał, jakby był gotowy mnie zaatakować i chyba by to zrobił, gdyby nie nagłe
wejście do klasy czerwonookiej i ostrożnie wyglądającej Penny oraz Julie Little, która szła za
nią chyba jako wsparcie. Timmy zamknął swoje duże usta i z ostatnim nieprzyjemnym
spojrzeniem rzuconym w moją stronę (chyba już dłużej nie obwiniał Amosa) rzucił się na
krzesło obok mnie, wściekle obrażony. Gdy Penny zobaczyła, że Hiena usiadł, widocznie się
rozluźniła. Wszyscy patrzyliśmy, jak ona i Julie nas minęły.
Wtedy zaczęły się wszystkie problemy.
- Penny! – krzyknął nagle Hiena, odsuwając głośno swoje krzesło i skoczył na równe nogi,
kiedy Penny dotarła do naszej ławki. Stanął przed nią, blokując drogę jej i Julie. – Przestań już
z tym! – zażądał, wyciągając do niej rękę. – Po prostu…
- Nie dotykaj mnie, Timmy! – wrzasnęła przeraźliwie Penny, odsuwając się od Hieny,
jakby ten się palił i było widać, że szybko sięga emocjonalnego załamania. Gdy Hiena się do
12
niej zbliżał, wyjękując swoje smutne i żałosne przeprosiny w głośności, którą można było
uznać za krzyczenie, byłam tak ogarnięta pierwszorzędnym widokiem na ten dramat – co za
genialna poprawa poranka, prawda? – że całkiem zapomniałam, iż Amos wciąż stał tuż obok
mnie, również przyglądając się temu szaleństwu.
A przynajmniej tak myślałam.
Okazuje się… ta, nie bardzo.
Zapytacie, co robił zamiast tego?
Och, nic takiego. Po prostu chwycił mnie za brodę, odwrócił moją głowę od Penny i
Hieny, i złożył bardzo NIE-platoniczny pocałunek na moich ustach pośrodku klasy Run.
Tak.
Wiem.
CO. DO. DIABŁA?
- Lubię dziewczyny, które stoją przy swoim – powiedział, uśmiechając się do mnie
promiennie. – Do zobaczenia później.
A potem – o Boże – pocałował mnie znowu, tym razem krótszym całusem, zanim się
wyprostował. Zadławiłam się – tylko tyle mogła zrobić moja osłupiała osoba – wyrzucając
początki miliona protestów, których nie potrafiłam zamienić w coś zrozumiałego. Wciąż
mamrotałam, kiedy Amos się odsunął, omijając rozgorączkowanego Hienę, załzawioną i
wrzeszczącą Penny oraz skamieniałą Julie, kierując się do swojej ławki tuż przede mną.
Dopiero po jakichś dwudziestu sekundach mój umysł zarejestrował, że coś było bardzo,
ale to bardzo nie tak i że powinnam coś z tym zrobić.
- Eee, hej, Amosie…
- Na miejsca! Wszyscy zająć swoje miejsca!
Serce opadło mi do żołądka, kiedy Lundi wszedł głośno do klasy, kończąc i efektownie
zagłuszając moje zszokowane bełkotania do Amosa. Kiedy wszyscy szybko zajęli swoje
miejsca (częściowo szlochająca Penny O’Jene i wściekły Chłopak Hiena również) oddech
zamarł mi w gardle i raz jeszcze spróbowałam na próżno pochwycić uwagę Amosa, ale był
zbyt zajęty pocieszaniem Penny razem z Julie Little, żeby zwracać na mnie uwagę.
O Boże.
O Boże.
Tylko tyle mogłam przetrawić.
13
To oraz mały, maleńki, bardzo mikroskopijny dylemat James wyduszającego ze mnie
życie gdzieś blisko w przyszłości.
Kurde.
Podwójne, cholerne, pieprzone kurde.
Ale to nie moja wina! Naprawdę! Skąd miałam wiedzieć, iż Amos nie zdawał sobie
sprawy, że nasz związek dobiegł końca, pomimo naszej okropnej randki i dość końcowego,
platonicznego rozstania w sobotnie popołudnie? Dla mnie było doskonale wyraźne, że to był
koniec – myślę, że było to doskonale wyraźne dla każdego, kto trafił na nas tamtego dnia.
Więc jakim cholernym cudem Amos to przegapił?
To nie ma sensu. Serio. No bo co z Julie, hm? Czy Amos nie zamierzał żyć z nią na kocią
łapę do końca życia? Podobał mi się ten plan. Uważałam go za cudowny. Jednakże ten plan
nie zawierał jego całowania mnie przed całą klasą Run. Więc co się stało?
W porządku. Po prostu… porozmawiam z nim. Tak, właśnie. Porozmawiam z nim i
wszystko się ułoży. Będę bardzo uprzejma, ale bardzo stanowcza, powiem „Bardzo
przepraszam za zamieszanie, Amosie, lecz naprawdę myślę, że lepiej nam będzie, jeśli
zostaniemy przyjaciółmi. Po prostu to nie to, wiesz? Poza tym, jestem bliska umawiania się z
Jamesem Potterem, a on pewnie zabiłby ciebie albo mnie, zależy od tego, kto będzie bliżej,
jeśli ciągnęlibyśmy ten związek. Wielkie dzięki. Pa” co pewnie wyjdzie doskonale, kiedy…
Chwileczkę.
Nie!
Nie, ty durny kretynie, co ty wyprawiasz? Kręci ci się w głowie, gówno prawda, wcale nie
kręci ci się w głowie! Siadaj! Nie możesz opuścić klasy! Muszę z tobą porozmawiać, na brodę
Merlina!
MUSZĘ CI POWIEDZIEĆ, ŻE JUŻ ZE SOBĄ NIE CHODZIMY!
Wciąż Wciąż Potem, Wciąż Wciąż na Antycznych Runach
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 222
Świetnie. Po prostu świetnie.
Jak Lundi mógł mi to zrobić? Jak mógł puścić Amosa? No na brodę Merlina, „Kręci mi się
w głowie”? To najgłupsza, najbardziej fałszywa wymówka w książce. Kto się na to nabiera?
14
Co ja mam teraz zrobić? Lekcja już prawie się kończy, Amos wciąż nie wrócił, a ja już
dzisiaj nie mam z nim żadnych lekcji. Jamesa, z drugiej strony, widzę na następnej lekcji. A
potem na obiedzie. I na lekcji po obiedzie.
Do jasnej cholery, co ja zrobię?
Co jeśli James o tym usłyszy? Co jeśli ktoś wpadnie na niego, kiedy będzie szedł na
Zaklęcia i powie „Hejka, James. Słyszałeś o tym, co Lily i Amos Diggory wyprawiali na
Runach?” Co się wtedy stanie? Powiem wam, co się stanie – umrę. Właśnie tak. Pewnie
wolno i boleśnie. Od noży. Albo ostrych piór. A może spinaczy.
Merlinie. Teraz mnie zaczyna kręcić się w głowie.
To naprawdę niesprawiedliwe. Choć raz zamierzałam naprawić moje problemy zanim
wybuchną mi w twarz, a teraz Amos ucieka zanim będę miała na to szansę! A nawet jeśli nie
jest to moja wina, to jestem pewna, że pozwolenie na to aby Amos mnie pocałował (choć
krótko i choć byłam zbyt osłupiała, żeby od razu się odsunąć) jest bezpośrednim naruszeniem
pierwszej zasady Jamesa. A chociaż on już złamał moją zasadę… cóż, przecież nie
oczekiwałam, że ot tak się podda. Wiedziałam, że zrobi coś tak szalonego, jak tego poranka.
Prawdopodobnie byłabym rozczarowana, gdyby rzeczywiście mnie posłuchał. Chodzi mi o to,
że chcę być tylko przyjaciółmi, ale… no, chcę żeby było między nami też coś więcej. Po prostu
nie teraz. Więc chyba nie byłam taka zrozpaczona, kiedy James zignorował mój nakaz. Nawet
jeśli było to trochę frustrujące. Przeważnie lubię mieć powód, żeby na niego nakrzyczeć.
Coś mi mówi, że James nie będzie czuł się tak samo wobec mojego naruszenia zasady.
Cholera.
Cholera, cholera, cholera.
Chyba mogłabym… porozmawiać z Jamesem? Zanim ktokolwiek inny do niego dotrze i
opowie mu same kłamstwa? Z tego co wiem, plotki mogą mówić o tym, że Amos i ja
bzyknęliśmy się na ławce zanim będę miała jakąkolwiek szansę na opowiedzenie prawdziwej
historii, a wtedy James wścieknie się bez powodu. A ja obiecałam, że będę rozmawiać z nim
o takich sprawach. Nie zamierzałam ukrywać się w pokoju ani nic, ale przypuszczam, że nie
musi to dosięgnąć takiego żałosnego punktu, by było to naruszeniem zasady. I oczywiście
wciąż pogadam z Amosem. Kiedy tylko będę mogła. Gdy tchórzowi przejdą jego „zawroty
głowy”. Psh.
Racja. Okej. Zatrzymanie Jamesa nie będzie zbyt trudne. Albo będę wiercić się pod klasą
Zaklęć i złapię go zanim zacznie się lekcja. Właściwie ten plan jest najlepszy, bo wtedy będę
mogła ostrzec Grace i Emmę – Merlinie, ile ja im muszę powiedzieć! – i postawię ich na
kontroli plotek, na wszelki wypadek, jeśli wyjdzie na jaw coś z tego całowania-się-w-klasie-
Run. A jestem pewna, że nie wyjdzie na jaw. Z całym dramatem Penny-Hieny, Amos i ja
byliśmy wyraźnie przyćmieni. Mam taką nadzieję. A przynajmniej…
15
Och, do jasnej cholery. Czy lekcja już się skończyła?
Potem, Zaklęcia
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 222
Byłam tak pochłonięta planowaniem i spiskowaniem, bo ten dupek Diggory wciąż nie
wrócił stamtąd gdzie uciekł, iż nie zdałam sobie sprawy, że klasa się skończyła, dopóki
profesor Lundi nie zapytał „Zostajesz na lekcje wyrównawcze dla czwartoklasistów, Mily-va-
Lily?” i uniosłam wzrok, orientując się, że połowy klasy już nie było, a Lundi uśmiechał się do
mnie bardzo znacząco (on nic nie wie). Przeklinając pod nosem, posłałam Lundiemu szybki
uśmiech i podniosłam się, chowając swoje rzeczy do torby zanim wybiegłam z klasy. Mój plan
zadziałałby tylko wtedy, gdybym przybyła na Zaklęcia przed Jamesem, a już byłam w tyle.
Ignorując większość Hogwartowskich przepisów ruchu i elementarnych uprzejmości,
biegłam i przepychałam się przez duże masy, wykrzykując za sobą przeprosiny, kiedy tylko
mogłam, ale przeważnie miałam tylko nadzieję, że nie popychałam złych osób i nie skończę
walnięta jakimś urokiem. Nie jestem pewna, jak mi się to udało, ale jakoś dotarłam na
Zaklęcia w mniej niż dwie minuty nietknięta – co za szok.
Szybka, niczym błyskawica, to ja. Może powinnam zająć się maratonami czy coś.
Wsunęłam głowę do klasy na tyle długo, żeby zorientować się, że Jamesa jeszcze nie ma,
choć Remus i Peter siedzieli na swoich zwykłych miejscach na tyle klasy. Emma również
siedziała już na swoim krześle, więc domyślałam się, że James nie może być daleko w tyle, bo
oboje szli z tego samego miejsca. Wysunęłam głowę zanim zostałabym zauważona przez
Flitwicka albo Emmę czy kogokolwiek innego, kto mógłby zadrzeć z moimi planami i wyszłam
na korytarz, niespokojnie wiercąc się przy drzwiach klasy. Patrzyłam, jak większość naszej
klasy wchodzi do środka, kiedy niespokojnie skręcałam sobie palce i ciągle wypatrywałam w
każdej możliwej lokalizacji mojego roztrzepanego celu. Gdy zobaczyłam Grace wychodzącą
zza rogu, która niemal od razu dostrzegła mnie ze spojrzeniem typu „Co jest?”, przywołałam
ją dość gorączkowymi ruchami, ale nie mogłam tego powstrzymać. Był to przecież dość
gorączkowy moment.
- Nie mogę teraz gadać – wydusiłam, kiedy stanęła przede mną, przerywając
jakiekolwiek słowa, które chciałaby wypowiedzieć. – Muszę znaleźć Jamesa. Ale, drogi
Merlinie, ile ja mam ci do powiedzenia.
- Nie jest za wcześnie na Lily dramę? – zapytała Grace, choć jej złośliwy uśmieszek
wskazywał, że nie była rozczarowana porannym szaleństwem. – Ledwo jest dziesiąta, Lil.
16
Rzuciłam jej spojrzenie mówiące, że to nie była pora. – To nie była moja wina –
upierałam się. Mówiąc to, odwróciłam spojrzenie od Grace i przeskanowałam korytarz za nią.
Jamesa wciąż nie było widać. – Powiem ci, że wina leży całkowicie po stronie głupiego,
tchórzliwego Amosa. Jednakże on uciekł, więc teraz ja muszę ograniczać straty. Na wszelki
wypadek.
- No cóż. – Grace brzmiała na przyjemnie zaskoczoną moim skróconym wyjaśnieniem.
Uśmiechnęła się szerzej. – Brzmi to na ciekawą historię, moja wścibska przyjaciółko. Nie
znam wszystkich szczegółów, ale trzymam się opinii, że cokolwiek sprawiło, iż w końcu
odzywasz się do Jamesa zamiast pisać mu cholernie głupie listy i inne durnoty, bardzo mi
pasuje.
- A ja mówię, że ty jesteś durna, bo już rozmawiałam z Jamesem. Zeszłej nocy.
- Zeszłej nocy? Kiedy?
- Eee… o trzeciej.
- Lily, to nie jest zeszła noc. To dzisiejszy poranek.
- Jeden kij.
- Jeden kij? Żaden „jeden kij”. To poranna randka. Jakie to z twojej strony zdzirowate,
Sue! Jestem dumna.
Serio, czemu nie mogę mieć normalnych, wspierających przyjaciół? Choć raz?
Zaprzestałam na chwilę poszukiwań, żeby przeszyć ją wzrokiem. – Na brodę Merlina,
Gracie, to nie była…
O Boże. Idzie.
Ponad ramieniem Grace zobaczyłam, jak James razem z Syriuszem wychodzą zza tego
samego rogu, co ona kilka minut temu, jego ciemna głowa nachylała się do przyjaciela,
wyglądali na pochłoniętych rozmową. W innych warunkach nie przeszkadzałabym im, ale
teraz nie mogłam tego zrobić. Coś wewnątrz mnie pogoniło mnie do przodu. Czułam, jak
serce obija mi się szybko o pierś.
- Muszę iść – mruknęłam do Grace, praktycznie odpychając ją na bok. Rzuciłam jej
spojrzenie przez ramię, spiesząc do przodu. – Wyjaśnię później!
- Trzymam za słowo! – zawołała, ale jeśli powiedziała coś jeszcze, to nie usłyszałam.
Byłam skupiona na Jamesie.
Oddychaj.
Po prostu oddychaj.
17
To może być moja ostatnia szansa.
Odpychając wszystkie te nieszczęśliwe myśli na bok (choć James wyglądał tak poważnie,
iż moje szanse przetrwania spadły o jakieś 7 punktów), zignorowałam ścisk w gardle oraz
mocno bijące serce i podeszłam do dwójki chłopaków. Syriusz pierwszy mnie zauważył, a
jego grymas nie był zbyt zachęcający. James odwrócił się chwilę później, jego mina była
trochę bardziej zapraszająca. Uczepiłam się jego lekkiego uśmiechu z nadzieją.
- Przyszłaś odprowadzić mnie do klasy? – zapytał, uśmiechając się teraz promiennie. –
Lepiej później niż wcale, jak sądzę.
- Nigdzie cię nie odprowadzam – odpowiedziałam, choć ewentualnie będziemy szli,
nawet jeśli będzie to tylko kawałek korytarza. Odpędziłam te głupie myśli potrząśnięciem
głowy. Teraz naprawdę nie była pora na ten nonsens. Spojrzałam zdeterminowana na
Jamesa. – Muszę z tobą porozmawiać. Mogę z tobą porozmawiać? – Odwróciłam się do
Syriusza, którego mina była beznamiętna. – Mogę z nim porozmawiać?
- Nie jestem jego matką – odparł Syriusz, chociaż teraz patrzył na mnie z pewną
wrogością w oczach. – Rób, co chcesz.
Nie rozmawiałam z Syriuszem od naszego krótkiego spotkania w korytarzu, kiedy byłam
tak strasznie zmęczona w piątkowe popołudnie, ale czas chyba nie zmniejszył jego uczuć z
naszego czwartkowego szlabanu. Myślałam, że skończyliśmy na zbalansowanej stopie –
chciał rozejmu, prawda? Bo doprowadził mnie do płaczu? Pamiętacie, kiedy otworzył drzwi?
– ale przypuszczam, iż fakt, że wyraźnie nie stosowałam się długo do naszego planu zostaw-
Jamesa-w-spokoju przywrócił mnie na jego czarną listę. Nie wspominając o fakcie, że on i
James bili się przeze mnie – o tym też nie zapomniałam. Ciekawe czy wtrąciłam się w kolejną
rozmowę o mnie. Gdyby tak było, to fakt, że nikt się nie bił był dobrą oznaką. Jednak nawet
teraz dostrzegałam napięcie między nimi, które wiedziałam, iż James próbował ukryć ze
względu na mnie. Nienawidziłam tego. Nienawidziłam tego, że trzeba było coś ukrywać.
Nienawidziłam tego, że to ja byłam powodem. Nienawidziłam tego, że Syriusz mnie
nienawidził.
Merlinie, jak można było oczekiwać, że ktoś tu może mieć stabilny związek przy takich
problemach? Psh.
James nie musiał nic mówić Syriuszowi, by oznajmić mu, że sarkazm nie był potrzebny.
Spojrzał na swojego przyjaciela i przekrzywił głowę, a jego uśmiech lekko zbladł. Żeby
udowodnić, że nie obchodziło go ukrywanie przede mną ich sytuacji, Syriusz rzucił
pogardliwe spojrzenie Jamesowi, spojrzał na mnie, po czym znowu odwrócił się do Jamesa.
Wyraźnie nie znałam Syriusza tak dobrze, jak Jamesa, więc nie potrafiłam sobie wyobrazić, co
miały oznaczać miażdżące spojrzenie i ostry uśmieszek, które skierował do Jamesa zanim
odszedł, ale pewnie było to coś w stylu „Ta dziewczyna jest nic nie warta. Spójrz, co robi z
twoim życiem. Rzuć ją. Teraz.”
18
I wiecie co? Nawet go nie winię.
A co to oznacza?
Oboje patrzyliśmy za Syriuszem, kiedy wpadł do klasy elegancki w swoim gniewie w
sposób, który mógłby być tylko ktoś przyzwyczajony do tej emocji. Obracając się z powrotem
do Jamesa, zobaczyłam jego mizerną minę chwilę przed tym zanim na mnie spojrzał i jego
wyraz twarzy złagodniał. Nagle mój dylemat z Amosem nie wydawał się takim wielkim
dylematem.
- Idź – powiedziałam, zbywając go. – Idź z nim pogadać. Ja mogę… mogę poczekać. To
jest ważniejsze. Nie chcę, żebyście…
- Nie przejmuj się tym – przerwał mi James. Uniósł rękę, unosząc zabłąkany kosmyk
moich włosów i założył go za ucho. Zastanawiam się czy ten prosty dotyk był dla niego tak
samo pocieszający, jak dla mnie. – Nie jest w nastroju, żeby zachowywać się rozsądnie. Kiedy
taki jest, nie da się z nim dogadać. A więc o co chodzi?
Przygryzłam wargę, rozdarta pomiędzy ponownym rozkazaniem mu, by naprawił
sytuację z Syriuszem – bez względu na jego humor – a opowiedzeniem mu o Amosie.
Przyjmie to gorzej, bo był już zestresowany? Wysłucha czy po prostu zaatakuje? Lepiej jeśli
powiem mu później, kiedy w międzyczasie pójdę po krówki, które kupiłam w Miodowym
Królestwie, żeby go uspokoić?
Merlinie, jakie życie jest skomplikowane. Co się stało z moim prostym planem?
Nie wiem, co w mojej minie albo postawie uświadomiło Jamesa, że coś było nie tak, ale
nagle spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, a jego wyraz twarzy stał się przenikliwy,
jak i zaniepokojony. Wypuściłam długi oddech, który nie wiedziałam, że wstrzymywałam.
- Uh-oh – powiedział. Odsunął rękę od mojej twarzy, opuszczając ją po boku. – Co się
stało?
- Naprawię to – wydusiłam, moje przeciążone usta podjęły decyzję za mnie czy
powiedzieć, czy nie powiedzieć. Na moje słowa James jeszcze bardziej zmrużył oczy.
Pospieszyłam z dalszymi wyjaśnieniami. – To nie była moja wina i przysięgam, że
naprawiłabym to od razu, ale byłam zszokowana, a potem ten cholerny tchórz uciekł i nic nie
mogłam zrobić, a powinnam była wysłać ten list i wiem, że wygląda to na naruszenie
pierwszego warunku, ale tak naprawdę jest to stosowanie się do drugiego warunku, bo
komunikuję się i nie ukrywam w swoim pokoju, ale ostatecznie i tak nie ma to znaczenia, bo
to naprawię.
Uroczo, Lily. Co za elokwentność.
Zabijcie mnie teraz.
19
- Co? – spytał James, wcale nie tak zaskakująco. Wyglądał na rozdartego między
podejrzliwością a zdezorientowaniem. – Mogłabyś spróbować jeszcze raz? Wolniej? I z
większą ilością szczegółów?
Westchnęłam kolejny raz ciężko, wiedząc, że mówiłam kompletnie bez sensu i wiedząc
także, że jeśli chcę dotrzeć na Zaklęcia (i tak pewnie byliśmy już spóźnieni), to będę musiała
opowiedzieć mu wszystko, brzmiąc przy tym na zdrową psychicznie osobę. Zdecydowanie
trudne zadanie, ale dam sobie radę.
Oby.
- Tak, w porządku. Wybacz – mruknęłam, niespokojnie wykręcając palce. Wygląda na to,
że zdobyłam kolejny nerwowy nawyk. James także musiał to dostrzec, ponieważ zakrył ręką
moje dłonie i spojrzał na mnie, jakby mówiąc „Przestań. Jestem tutaj. Mów i nie panikuj”, co
było dość urocze z jego strony i właśnie tego potrzebowałam, żeby zacząć gadać. – Dobra,
oto co się stało. – Odetchnęłam, wyrzucając z siebie słowa. – Siedziałam na Runach, dobra?
Zajmowałam się własnymi sprawami, bo taką właśnie osobą jestem, kiedy niespodziewanie
podchodzi do mnie Hiena i mówi…
- Kto?
- Hiena. Och. Chodzi mi o Timmy’ego Ricksa.
- Hiena. – James uśmiechnął się lekko. Po czym zaśmiał. – Hej, to nawet zabawne. Ricks
rzeczywiście jest podobny do hieny, kiedy…
- Możemy się skupić, proszę?
James znowu się do mnie uśmiechnął, kiwając głową. – Racja. Skupić. Sorry. Kontynuuj.
Rzuciłam mu miażdżące spojrzenie, ale ciągnęłam dalej. – Więc Tim podchodzi do mnie i
mówi „Hej, Evans. Zamień się miejscami z Penny”, na co ja oczywiście odpowiadam „Nie,
Tim, i zostaw biedną Penny w spokoju. Dziewczyna dosyć przeżyła”. Bo dlatego chciał, żebym
się zamieniła, widzisz. By mógł siedzieć obok Penny i zastraszyć ją do powrotu do niego.
- Zerwali? Znowu?
- Nie słyszałeś? To było całkiem olbrzymie zamieszanie w sobotę. Coś o Deb Hess i
majtkach. Wybuchowa sytuacja.
- Nie do wiary, że to przegapiłem. Brzmi na dobrą rozrywkę.
- Widziałam lepsze. Mieli podobną… och! – Posłałam Jamesowi nieprzyjemne spojrzenie.
– Przestań mnie rozpraszać! Muszę ci powiedzieć, co się stało!
James nie wydawał się rozumieć dramatyzmu sytuacji, bo był cały w żartach i
uśmiechach, kiedy odparł. – Tak strasznie przepraszam. Mów dalej.
20
Coś mi mówiło, że zaraz nie będzie taki wesolutki.
Z taką myślą szybko otrzeźwiałam, zaczynając znowu czuć niepokój. I tak zmusiłam się do
kontynuowania. – Siedzę obok Tima, a Penny siedzi przed nami. – Przerwałam na chwilę i
przygryzłam dolną wargę, zanim dodałam: - A Amos siedzi obok niej.
James przestał się uśmiechać.
No to zaczynamy.
- Wciąż odmawiałam Timowi – wyjaśniłam, zanim James mógł coś powiedzieć. – A
potem… cóż, Amos wszedł do klasy, podszedł do nas i wtedy Tim rzucił się na niego. Ale
Amos też odmawiał. Tim zaczynał się wściekać na nas, ale sądzę, iż Amos był tak chętny do
wpakowania się w ten bałagan, jak ja, więc się nie ugiął. Tim mógłby dalej wiercić nam dziurę
w brzuchu, ale wtedy przyszła Penny i Timmy chyba zadecydował, że ona jest łatwiejszym
celem, więc stanął jej na drodze i zaczął wyrzucać z siebie przeprosiny, i tak dalej. I… no…
przyglądałam się ich kłótni, oczywiście… i nie zdałam sobie sprawy… ale wtedy… - urwałam.
Potem wyrzuciłam z siebie wszystko naraz. – AwtedyAmosmniepocałował.
O Boże.
OBożeOBożeOBoże.
- Słucham? – szepnął James.
- Powiedziałam… a wtedy Amos mnie pocałował. Dwa razy.
Kiedy tylko te słowa opuściły moje usta – wolniej, bardziej składniowo, oczywiście –
poczułam uścisk w gardle, spojrzałam w oczy Jamesowi, którego twarz zrobiła się nagle
beznamiętna. Obserwowałam, jak obrzucił moją twarz wzrokiem, wydając się czegoś szukać,
choć nie jestem pewna czego. Ja mogłam jedynie się skrzywić i na pewno wyglądałam
żałośnie oraz na pełną poczucia winy. Strasznie chciałam go dotknąć, rzucić się na jego tors,
objąć go ramionami, schować twarz w jego szyi i powiedzieć mu, jak bardzo przykro mi jest,
że na to pozwoliłam, że to nic nie znaczyło i że musi być głupi, jeśli myślał, że chcę być z kimś
innym. Ale jakoś nie potrafiłam tego zrobić. Co gorsza, nie sądzę, że pozwoliłby mi na to,
gdybym próbowała.
To była zniechęcająca świadomość.
Otworzyłam usta, żeby powiedzieć coś – cokolwiek – co usunie ten wyraz z jego twarzy,
ale James mnie uprzedził.
- Chryste, Lily – mruknął, a moje serce zapadło się jeszcze niżej, kiedy spiorunował mnie
wzrokiem. – Chyba sobie żartujesz.
21
- Przepraszam – powiedziałam szybko i szczerze, odpychając tchórzliwość i zrobiłam krok
w jego stronę. Fakt, że się nie odsunął wzięłam za najmniejszą dobrą oznakę. – Nie
powinnam była na to pozwolić – nie chciałam, żeby to się stało, a jeśli o tym nie wiesz, to
mamy większy problem niż mylne uczucia Amosa. Nie zwracałam na niego uwagi, a potem
byłam tak zszokowana, że to zrobił… i próbowałam coś mu powiedzieć, naprawdę! Ale
wszedł Lundi i rozpoczął lekcję, więc nie mogłam. A potem zanim mogłam mu napisać liścik
albo w ogóle zwrócić jego uwagę, ten durny tchórz powiedział Lundiemu, że kręci mu się w
głowie i wyszedł z klasy – co tylko pokazuje, iż on wie, że już po nim, bo „kręci mi się w
głowie” to najgłupsza wymówka na świecie i wszyscy o tym wiedzą!
Patrzyłam ostrożnie czy moja gadanina i wyjaśnienia mają jakikolwiek efekt, ale mina
Jamesa pozostawała beznamiętna nawet, kiedy patrzyłam na niego błagalnie. Chciałabym
wiedzieć, co sobie myśli, ale niczego nie ujawniał. Pomyślałam, że powinnam pewnie mówić
dalej. Nie wiedziałam, co robić innego.
- Naprawię to – powtórzyłam, próbując brzmieć przekonująco. – Nie wiem, czemu Amos
myślał, że my wciąż… to znaczy dla mnie było wyraźne, że do siebie nie pasujemy i myślałam,
że on też o tym wiedział. Widocznie coś się dzieje, a ja nie wiem co, ale dowiem się i to
naprawię. Dziś nie mam już z nim lekcji, ale facet musi jeść, prawda? Dopadnę go na
obiedzie. Dowiem się, co się dzieje i go naprostuję. Żadnej szkody, wszyscy będą szczęśliwi.
Będzie tak, jakby nigdy nic się nie stało. Przysięgam.
Dokończyłam z drżącym uśmiechem, wiedząc, że nie mam już nic do powiedzenia, nawet
kiedy kamienna mina Jamesa nie uległa zmianie. Albo zaakceptuje to, co mówiłam, albo
wścieknie się i odejdzie, a w tej chwili żadna opcja nie miała widocznej przewagi. W głowie
przelewało mi się milion scenariuszy, co do tego, jak James zareaguje, gdy usłyszy o moim
Runowym dramacie, ale nie mogę powiedzieć, że ciężka cisza była jednym z nich. Nie
wiedziałam czy to dobrze, czy źle.
Nie mogłam już znieść jego pustego spojrzenia. Nie zamierzałam się poddać i odejść,
więc opuściłam wzrok, starając się nie wyglądać na zbytnio przygnębioną, nawet jeśli tak
właśnie się czułam. Po kilku minutach ciszy, zaczęłam ponownie rozważać moją determinację
pozostania w korytarzu. Zamierzałam właśnie obrócić się nieszczęśliwie, zastanawiając się,
jak do diabła miałam naprawić ten bałagan, kiedy…
Westchnienie.
Długie, rozdrażnione westchnienie.
Uniosłam wzrok.
- Ty – odezwał się sucho James – jesteś jedyną znaną mi osobą, której zdarzają się takie
rzeczy. Przez cały czas. Codziennie. Jedyną osobą.
22
- To karma – wydusiłam, choć głos miałam trochę ochrypły. Próbowałam nie wyglądać
na zbyt pełną nadziei. – W poprzednim życiu chyba byłam jakimś nikczemnym dyktatorem.
To jedyne wyjaśnienie. Teraz za to płacę.
James roześmiał się na to; nie całkiem wesoło, ale i tak przyjemnie.
Przyjmę i to.
- Ta, może – powiedział, przeczesując ręką włosy. Westchnął znowu, mrużąc nieznacznie
oczy, jakby zamyślony. Zmieniłam nerwowo pozycję.
- Jesteś… zły? – zapytałam cicho, wiedząc, że nawet jeśli nie wściekał się tak, jak czasami,
to nie oznaczało to wcale, iż był spokojny. James zerknął na mnie i wzruszył ramionami.
- Nie wiem – odpowiedział powoli. Znowu przeczesał włosy. – Wciąż decyduję. Chyba
zależy to od tego czy rzeczywiście pogadasz z tym łajdakiem.
- Co masz na myśli? – zapytałam.
James rzucił mi znaczące spojrzenie. – Dokładnie wiesz, co mam na myśli, Lily. Nie jesteś
całkiem niezawodna, jeśli chodzi o takie rzeczy, nieprawdaż?
Otworzyłam szeroko usta w gniewie. Nie całkiem niezawodna? Co? – Co to ma znaczyć?
– wybuchłam, przeszywając go wzrokiem. – Mówisz, iż sądzisz, że chcę, by Amos mnie
całował? Że chcę, by ta szarada związku wciąż się ciągnęła?
- Nie, mówię, że łatwo jest cię naciągnąć – odpowiedział James, teraz wyglądając na
bardziej zrezygnowanego niż zdenerwowanego, ale to dobrze, bo byłam wystarczająco
wściekła za nas oboje. Co za czelność! – Diggory musi tylko spojrzeć na ciebie nieszczęśliwie i
powiedzieć, jak to on wspaniale bawił się w sobotę, a ty zrezygnujesz z naprostowania go
tylko dlatego, że będziesz miała poczucie winy! Nie lubisz denerwować ludzi i bardzo dobrze,
ale nie w tym wypadku. To musi się skończyć. Teraz.
- Wiem o tym! – warknęłam, choć w moim głosie było za dużo dyskomfortu, a za mało
gniewu, żeby to mnie usatysfakcjonowało. W tej chwili nienawidziłam faktu, że tak dobrze
mnie znał. – A nawet jeśli… nie jest zbrodnią to, że nie chcę ranić ludzi! Ale w tej sytuacji
jestem świadoma tego, że będziesz ty albo Amos, a jeśli choć przez chwilę sądzisz, że
wybrałabym Amosa… to do diabła z tobą, Jamesie Potter! Cholernie dobrze, że nie…
- Ej. Ej! – James chwycił mnie za nadgarstek, kiedy odwróciłam się, żeby odejść, nie
wierząc, że do tego doszło. Czy to nie James jakieś dwie minuty miał odejść w gniewie? Jakim
cudem tak szybko zmieniła się sytuacja? – Przestaniesz? – zażądał, kiedy nie chciałam
podejść do niego spokojnie. Próbowałam się wyrwać, patrząc na niego gniewnie. James
ciągnął mnie za nadgarstek, odwzajemniając spojrzenie. – Posłuchaj mnie, dobrze?
Przepraszam, okej? Przepraszam, że ci nie zaufałem. Złapałaś mnie w złej chwili i cała ta
sprawa stała się jeszcze bardziej skomplikowana, a ja wyżyłem się na tobie. W porządku?
23
- To nie była moja wina – upierałam się zgorzkniale, ale przestałam walczyć i złagodziłam
spojrzenie. Spojrzałam na Jamesa z gniewnym uporem. – Gdybym wiedziała, że są jakieś
wątpliwości, to wcześniej porozmawiałabym z Amosem. Ale tego nie zrobiłam. Nie miałam
pojęcia, iż myślał, że między nami nadal coś jest. I przykro mi, że musiałam podać ci te
informacje, kiedy byłeś już wściekły na Syriusza, ale myślałam, że lepiej będzie ci powiedzieć
niż to ukrywać. Ale jeśli nie zamierzasz mi zaufać…
- Zaufam – zapewnił od razu James, chwytając mnie w talii i przyciągając bliżej. – Ufam.
- Dobrze – powiedziałam, splatając ramiona na piersi. Przeniosłam spojrzenie na ramię
Jamesa. – Wiem, że… skomplikowałam między nami sprawy. Nasz cały związek jest
skomplikowany. Ale nie zamierzam go sabotować. Gdy mówię, że porozmawiam z Amosem,
to to zrobię. Może łatwo jest mnie naciągnąć, ale mam tak samo dość tej sprawy z Amosem,
jak ty. Więc to naprawię. Wierzysz mi?
- Tak – odpowiedział James i pozwoliłam, żeby przyciągnął mnie jeszcze bliżej… wiecie.
Tak po prostu. Pochylił głowę i raz jeszcze pochwycił moje spojrzenie. Uśmiechał się. –
Możesz z nim porozmawiać. Albo, jeśli chciałabyś załatwić sprawę jeszcze szybciej, mógłbym
teraz poszukać tego palanta i stłuc go na kwaśne jabłko. Szybka i stanowcza wiadomość.
- James – powiedziałam ostrzegawczo, rzucając mu spojrzenie. – Przestań. Bez żartów.
- Kto żartuje?
- Nie będziesz bił się z Amosem – powiedziałam stanowczo i przeszyłam go spojrzeniem,
by podkreślić słowa. Szczerze, ten chłopak mówi, że ja jestem agresywna? – To mój bałagan i
ja go posprzątam. Ty masz się nie mieszać.
- Tak, ale ty jesteś moim bałaganem – odparł James z uśmiechem. Położył drugą rękę na
mojej talii. – Facet musi brać odpowiedzialność za bałagany jego bałaganu.
- Jego co, co? – roześmiałam się, kręcąc głową, kiedy James nie przestawał się
uśmiechać.
- Cii – mruknął James, nachylając się bliżej. – Zero gadania.
Wtedy mnie pocałował.
- Ach! – zawołałam, odsuwając się z bezradnym chichotem, choć dopiero kiedy
(przyznaję) trochę się tym nacieszyłam. – Kapryśna krowa! Za dużo mleka?
- To nie mleko. Płukanie ust. – James znowu się uśmiechnął, przybliżając się. – Musisz
mieć w ustach zgniły posmak. Pomagam ci się go pozbyć.
- Był to dwusekundowy całus! – krzyknęłam, kręcąc głową. – Nie zbliżył się do wnętrza
moich ust, dziękuję ci bardzo!
24
- Nigdy nie można być zbyt ostrożnym w takich sprawach – upierał się James. Mrugnął
do mnie znacząco. – Właściwie…
- James…
Ale pozwoliłam, aby znowu mnie pocałował, bo taka ze mnie zdzira.
Nieważne. Krowa może wyschnąć w każdej chwili. Jestem na tyle inteligentna, by
korzystać, kiedy mogę. Nawet, jeśli jesteśmy tylko przyjaciółmi. Właściwie to przyjaciółmi z
potencjałem. To co innego.
Tak przynajmniej powiedziałam Jamesowi tuż zanim powiedział, iż „przyjaciele z
potencjałem” brzmią na poprawę, więc się na to zgadza, a potem zgromił mnie za spóźnienie
go na Zaklęcia i paplał o tym, jak to utrudniam mu edukację i rujnuję jego dobrą reputację.
Kazałam mu się zamknąć i miał szczęście, że zamierzałam go usprawiedliwić przed
Flitwickiem, bo – bądźmy szczerzy – ten facet kocha mnie, nie Jamesa i kiedy weszliśmy do
środka, mówiąc „Obowiązki Prefektów”, uwierzył tylko dlatego, iż to byłam ja – co
przekazałam Jamesowi triumfalnym spojrzeniem. On tylko puścił do mnie oko.
A rzecz w tym, że mogłam zmarnować wiele czasu i energii wściekając się faktem, iż
James zachował się wcześniej, jak kretyn i nie uważał, że naprawdę zajmę się Amosem, ale…
cóż, ma trochę racji. Czasami jestem trochę dziwaczna, kiedy chodzi o emocje i
denerwowanie ludzi… ale to całkowicie normalne! Jaki nieczuły ciołek byłby w porządku,
gdyby był powodem cierpienia kogoś innego? Podły, nieczuły ciołek, oto kto. A ja kimś takim
nie jestem. Wyraźnie. Więc może James miał rację, ale i tak powinien mi ufać. Widocznie
trzeba nad tym popracować.
I zajmę się Amosem. Nie obchodzi mnie czy będę musiała walnąć go w głowę i zaciągnąć
do schowka na miotły, wyjaśnimy tę sytuację. Zobaczycie!
Tak.
Więc właśnie.
Później Później, Nadal Zaklęcia
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 223
Skończyłaś już? –GR
Skończyłam z czym? –LE
25
Wyrzucaniem emocji w formie pisemnej. Są tutaj ludzie, którzy wciąż nie są na
bieżąco, jeśli chciałabyś sobie przypomnieć.
Och. Przepraszam. Chyba rzeczywiście na chwilę zapomniałam.
Tak się domyślałyśmy. Dlaczego ty i James się spóźniliście? –EV
Rozmawialiśmy. Musiałam mu coś powiedzieć.
Że go kochasz, uwielbiasz i chcesz wychowywać jego przyszłe pokolenie?
Um. Nie.
Tchórz.
Skończ, dobra? Albo nie powiem nic więcej.
Naprawdę rozmawiałaś z Jamesem zeszłej nocy? Grace mówiła, że mieliście jakieś
spotkanie o wschodzie słońca.
To nie było spotkanie o wschodzie słońca. To była randka o trzeciej nad ranem.
Żadne z tych. Tak naprawdę to… do diabła. Nie mogę tak tego wyjaśnić. Chcecie opuścić
Wróżbiarstwo?
Buntowniczka. Podoba mi się.
Nie powinnyśmy.
Korzystaj trochę z życia, Emmeline. Jeśli Lily potrafi pokonać swoje zasady moralne, to
ty także.
Nie podoba mi się to.
Nie znasz nic lepszego.
Wiesz, jeden z moich Zmniejszających Czarów może przypadkowo odbić się rykoszetem
do ciebie. Będziesz taka mała, że nikt cię nie znajdzie. Jeśli na ciebie nie nadepniemy
oczywiście.
Chętnie popatrzę, jak próbujesz, Zdzirowata.
Poczekaj.
Przestaniecie? Flitwick już tutaj patrzy. I nie jest to odbicie się rykoszetem, jeśli trzymasz
różdżkę przy jej gardle, Lily. Opuścimy Wróżbiarstwo. Po prostu przestańcie.
Emma robi się drażliwa na starość.
Zadany samej sobie ból serca robi takie rzeczy z dziewczyną.
26
Nie cierpię was obu.
Później, Łazienka Prefektów
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 224
Ze względu na stare czasy (i zwykłą wygodę), Grace, Em i ja schowałyśmy się w Łazience
Prefektów po Zaklęciach, ze szczęściem odkrywając, że musimy poczekać tylko parę chwil, aż
John Abbott dokończy swój biznes zanim wpadłyśmy do środka i zamknęłyśmy za sobą drzwi,
efektownie zabezpieczając sobie naszą kryjówkę. Choć nastąpiły krótkie sprzeczki wśród
niektórych z nas, które wyraźnie były w sprzecznej relacji ze swoimi tyłkami (Grace), grupa –
jako całość – zadecydowała za odrzuceniem lokalizacji na rozmowę w wannie i wybrała
wygodne czerwone kanapy, które ktoś inteligentnie tu umieścił. Kiedy już radośnie się
umościłyśmy, szybko zrelacjonowałam szalone wydarzenia zeszłej nocy i dzisiejszego
poranka, pomijając jedynie określone szczegóły, które były bardziej osobistej natury,
ponieważ mogę być zdzirą, lecz nie ekshibicjonistką.
A przynajmniej jeszcze nie.
- Co za przebiegły drań! – krzyknęła Grace, gdy tylko skończyłam opowiadać, choć nie
wyglądała na odpowiednio rozgniewaną całą sytuacją, jeśli mnie zapytacie, pomimo jej słów.
Jakie to z jej strony niesympatyczne. – Co za skończony przebiegły drań!
- Chyba powinnam najpierw porozmawiać z Amosem zanim zaczniemy go szkalować –
odparłam rozsądnie, choć faktycznie zgadzałam się z oceną Gracie. – Kto wie? Może istnieć
idealnie logiczne wyjaśnienie…
- Nie Amos – przerwała mi Grace, wyglądając na zdegustowaną na ten błąd. – Chodziło
mi o Jamesa. James to przebiegły drań. Ten krowi biznes jest naprawdę diabelski z jego
strony – żeby tak wykorzystywać twoje nawyki Wieżowej Dziwki… w sumie to całkiem
pomysłowe. – Urwała, robiąc minę. – Choć wydaje się, że jego determinacja jest tak samo
słaba, jak twoja – całowanie się na korytarzach i w ogóle…
- Niby jak tak samo słaba, jak moja? – spytałam urażona. Nie byłam nawet tak
zaskoczona tym, że Grace naturalnie nie przejęła się moim dylematem z Amosem i skupiła
się na scenie całowania, która była – przynajmniej w tej chwili – bardzo niezwiązana z
tematem. – Nie osłabłam! To on rozdaje całusy o poranku i całuje mnie w pustych
korytarzach! To nie byłam ja!
- A ty mu na to pozwoliłaś – wtrąciła Emma, będąc o wiele bardziej skupioną na
małoznaczących szczegółach niż to było potrzebne. – Przecież nie odmówiłaś.
27
Dobra. W porządku. Wypominajcie dziewczynie jej zdzirowate skłonności. Miło.
Psh.
- Och, nie patrz tak na nas – prychnęła Grace, kiedy posłałam im obu dość wrogie (ale
zasłużone) spojrzenia. Zgromiła mnie wzrokiem. – Wiesz, że nigdy nie popierałyśmy tego
„przyjaciele z potencjałem”. Tak naprawdę dziwię się, że James się ugiął – choć wyraźnie coś
knuje. Nie możesz nas obwiniać za wytykanie paru wad w waszym planie. Jak na przykład
fakt, że żadne z was tego nie chce i ignorujecie niemal wszystko, o czym rozmawialiście na tej
waszej dzisiejszej randce.
- Nieprawda! Nie ma żadnych wad – zero wad! – fuknęłam z oburzeniem, splatając
ramiona na piersi. Postanowiłam zignorować spojrzenia pt. „Och, dajże spokój”, które
rzucała mi nawet Emma, bo naprawdę nie miałam nastroju na radzenie sobie teraz z tym
nonsensem. No i co jeśli trochę całowałam się z Jamesem? Zasada zero-całowania była jego
pomysłem, nie moim. Mnie bardzo pasuje trochę całowania. Przyjaciele z potencjałem mogą
się całować… eee, tak myślę. Ale nieważne. Nie o to tutaj chodzi! Nie mogłam pojąć,
dlaczego tylko ja to widziałam. – Możemy przestań na chwilę mówić o Jamesie? Nie martwię
się Jamesem. Poradzę sobie z Jamesem. To przez Amosa się wściekam!
- O co ci chodzi? – zapytała Emma i miała czelność wyglądać na szczerze
zdezorientowaną. – Chyba mówiłaś, że porozmawiasz z nim na obiedzie? Tak powiedziałaś
Jamesowi.
- Wiem. I…
- Jeśli z nim nie pogadasz, to dasz Jamesowi powód, żeby ci nie ufał – ostrzegła Grace, a
jej twarz przybrała poważny wyraz. – Żaden związek nie ma przyszłości bez zaufania.
- Wiem o tym! – wtrąciłam zanim mogłyby udzielić mi wykładu na temat zaufania w
związkach. Merlinie, oszczędź mi tego. – Myślicie, że o tym nie wiem? Nie powiedziałam, że z
nim nie pogadam. Pogadam. Tym się nie martwię. Martwię się rozmową! Co mam
powiedzieć? Co on powie?
- Może spróbuj „Ej, Diggory, o co chodzi z tymi pocałunkami?” – zasugerowała z
uśmiechem Grace. – Chyba pasuje.
Rzuciłam jej spojrzenie. – Grace. Bądź poważna, proszę.
- Kto nie jest poważny? – zapytała Grace, wzruszając ramionami. – Nie musisz robić z
tego produkcji, Lil. Tak naprawdę im więcej zrobisz, tym gorzej pewnie będzie. Wiem, że
trudno jest ci nie komplikować spraw do niewyobrażalnego stopnia, ale jeśli kiedykolwiek
istniał czas na prostość w twoim życiu, to myślę, że jest on teraz.
- Grace ma rację – zgodziła się Emma, nim mogłabym się obronić. – Nie komplikuj tego,
Lily. Jeśli chcesz to skończyć, skończ. Nieważne czy Amos powie, że tego chce, czy nie.
28
- Więc powinnam zlekceważyć jego uczucia? – zapytałam w osłupieniu. – Uważacie mnie
za taką jędzę?
- To nie jest bycie jędzą – rzekła Grace, wywracając oczami. – Sama mówiłaś, iż myślisz,
że coś jest tutaj nie tak. Mówiłaś, że w sobotę wydawało się to ostateczne, prawda?
- Tak – przyznałam, wiercąc się na kanapie. Milczałam przez chwilę, mocując się z myślą
o opowiedzeniu im o ostatnim podejrzeniu, które przyszło mi do głowy w trakcie
relacjonowania. Choć było to trochę żenujące, to chyba jednak musiałam o tym powiedzieć.
– Julie Little tam była – powiedziałam cicho, nawijając na palec zabłąkany kosmyk włosów. –
Wiecie, myślałam sobie… to znaczy… myślicie, że zrobił to, aby wywołać w niej zazdrość?
- Zapomniałam, że myślałaś, że ona mu się podoba – powiedziała Emma, wyglądając na
zadumaną. Zacisnęła usta. – Chyba to możliwe. I miałoby to sens, biorąc pod uwagę, iż dla
ciebie wydawał się to koniec.
- Było kilka plotek – wyznała nieśmiało Grace i spojrzałam na nią zaskoczona. –
Wcześniej nie chciałam nic mówić – powiedziała szybko, krzywiąc się z lekką skruchą. – I tak
były to tylko szepty. Poza tym już zaczynałaś wątpić w Amosa, a ja nie chciałam wpływać na
twoją decyzję. No i w pewnym sensie wiedziałaś – po tej ich kłótni przy tobie i w ogóle.
Jesteś na mnie zła, że nic ci nie powiedziałam?
- Nie – odpowiedziałam, a chociaż nie byłam, to czułam się trochę dziwnie. Szczerze, to
w tej chwili nie wiedziałam co czuć. To znaczy nie przeszkadzała mi myśl o Amosie i Julie – nie
miałam już do niego żadnych roszczeń i wcale ich nie chciałam – ale fakt, iż wykorzystałby
mnie, żeby zaleźć jej za skórę… to było dość niefajne, prawda? Nie chciałam myśleć, że nasz
związek – jakkolwiek okazał się udany czy nieudany – taki był. Że był całkiem sztuczny, a
nawet manipulujący. Ale co mogłam zrobić? Tak, mogłam być lekko rozczarowana, iż Amos
zrobiłby coś takiego, ale to przynajmniej oznaczało, że nie zranię go, kiedy oficjalnie z nim
zerwę. Mogę powiedzieć mu, że ma teraz drogę wolną do bycia z Julie Little, jeśli tego
właśnie chciał, ale żeby mnie zostawił w spokoju.
Tak właśnie powiem. Weź ją, ale mnie zostaw. Proste. Bardzo proste.
Tak myślę.
Grace i Emma musiały wziąć moje milczenie za jakąś oznakę zdenerwowania tym
odkryciem, ponieważ obie wyglądały na lekko zmartwione (Grace także na lekko skruszoną),
kiedy w końcu uniosłam wzrok i skupiłam się na nich. Otrząsnęłam się z resztek zabłąkanych
myśli i posłałam im uspokajający uśmiech, zbywając problem machnięciem ręki.
- Nic mi nie jest – powiedziałam szczerze. Przeważnie szczerze. – Właściwie to w tym
wypadku jest o wiele łatwiej. Jeśli zrobił to tylko po to, by wywołać w Julie zazdrość, to nie
muszę przejmować się zranieniem jego uczuć, kiedy zerwę. Po prostu muszę z nim
porozmawiać i wtedy dowiem się. A zrobię to na obiedzie.
29
- Jesteś pewna? – zapytała Emma i choć zdawała się przeważnie uspokojona moimi
słowami, to chyba wciąż była trochę zaniepokojona. Potaknęłam, czując się coraz bardziej
przekonana. A chociaż jestem silną i niezależną kobietą, która nie potrzebuje mężczyzny,
który nadałby jej życiu sensu czy przekonania, to nie mogę powiedzieć, iż myśl o Jamesie nie
ułatwiła trochę całej sprawy.
Albo bardzo.
Ale nieważne. Szczegóły.
- Na sto procent – odparłam stanowczo, niemal wzdychając na własną niezdarność. Jej
intensywność jest czasem niepokojąca. – Już nic nie czuję do Amosa. Chcę po prosto, żeby to
się skończyło, bym mogła… ruszyć dalej.
- Nie sądzę, by ruszenie dalej było twoim problemem – wtrąciła sucho Grace. – Raczej
masz kłopoty z przyznaniem-że-ruszyłaś-dalej-i-wchodzisz-w-poważny-związek.
Rzuciłam jej spojrzenie mówiące, że nie doceniałam jej gównianego przyjacielskiego
wsparcia. – Przestań, dobra? Przeszłam do przyjaciół z potencjałem. Czy to nie wystarczy?
- Będę szczęśliwa, kiedy ty będziesz.
- Jestem szczęśliwa.
- Nie. Jesteś zadowolona z potencjałem.
Czy wspominałam ostatnio, jak bezużyteczne są moje przyjaciółki? Że w skali od jeden do
dziesięciu, one są na miejscu minus siedemnaście? No to mówię.
Psh.
Zamierzałam otworzyć usta, by rzucić jakąś błyskotliwą odzywką o tym, że to spoko, bo
Grace była wyraźnie wybrakowana z potencjałem, kiedy Emma – chyba nie jest tak
bezużyteczna, jak inni. Na skali jest gdzieś w okolicach minus osiem albo dziewięć –
dostrzegła burzę i wtrąciła się siłą.
- Nie ma na to potrzeby! – krzyknęła, kręcąc głową. Obróciła się do Grace. – Gracie,
możesz nie zgadzać się z planami Lily, ale to nie oznacza, że powinnaś do czegokolwiek ją
zmuszać. Twierdzi, że wie, co robi, więc na pewno tak jest. Bądźmy wspierające i zobaczmy,
jak to się ułoży. – Potem odwróciła się do mnie, nagle zaciekawiona mina ukazała się na jej
twarzy. – Zapomniałaś o czymś – powiedziała i uniosłam pytająco brew. – W twojej historii.
Co James miał do powiedzenia?
Co James miał do powiedzenia? Gapiłam się na Emmę, jakby ostatnio dostała jakiegoś
urazu. Grace robiła to samo.
30
- Eee, Em? – zaczęła, przyglądając się jej ostrożnie. – Nie słuchałaś całej drugiej połowy
historii? Mówiłam wam. James powiedział na korytarzu, że…
- Nie, nie. Nie o Amosie. – Emma potrząsnęła głową, machając kilka razy dłonią. – Chodzi
mi o ten poranek. Wiesz, kiedy powiedział, że ma ci coś do powiedzenia, ale ty pierwsza
zaczęłaś? Chyba, że jest to zbyt osobiste, byś się tym dzieliła, oczywiście – dodała szybko,
kiwając głową. – Wtedy, jak najbardziej, zatrzymaj to dla siebie.
Patrzyłam na nią beznamiętnie, kiedy dotarły do mnie jej słowa, kompletnie mnie
zaskakując. Cholera jasna, całkiem o tym zapomniałam. Nawet, kiedy relacjonowałam
historię – dwa razy! – nigdy nie przyszło mi do głowy, że James nie powiedział swojej części.
Nigdy nie powiedział mi, co miał do powiedzenia. Kurde. Kurde, kurde. Teraz, kiedy o tym
myślę, to James w ogóle nie miał okazji na mówienie przez te ostatnie dni, nieprawdaż? Co z
tym, kiedy paplał abym usiadła w Pokoju Życzeń? Bo miał mi do powiedzenia coś wielkiego i
ważnego, co na pewno by mnie powaliło, gdybym stała? Do tego także nie dotarł. Staliśmy
się… em, rozproszeni. I wczoraj też. Mogłabym czuć przez to okropne poczucie winy, ale
szczerze mówiąc, przeważnie była to jego wina. Gdyby ten chłopak trzymał swoje cholerne
usta przy sobie, to mielibyśmy szansę na dokończenie rozmowy. Ale nie odczuwanie
okropnego poczucia winy nie oznacza, że w ogóle nie odczuwam poczucia winy – wręcz
przeciwnie. Czuję się całkiem okropnie, że nigdy nie pozwalam mu na mówienie, a jeszcze
gorzej, że o tym zapomniałam. Dlaczego mój dramat gadania od rzeczy miałby mieć
pierwszeństwo przed nim? Nie powinien. Ani trochę. James także powinien mieć swój czas
na gadanie od rzeczy. Zwłaszcza, jeśli to ważne gadanie od rzeczy.
Widzicie, dlatego nie mogę być w związku. Widzicie moje umiejętności komunikacyjne?
Nie przetrwalibyśmy nawet tygodnia!
Szlag.
- Zapomniałam – mruknęłam głupio, patrząc ze wstydem na Grace i Emmę. Chciałam
walnąć głową o najbliższą ścianę. – Merlinie, zapomniałam. Jaka ze mnie dziewczyna, kiedy
jestem tak pochłonięta własnym nonsensem, że nie potrafię dać facetowi chwili na jego
własne cholerne słowa?
- Na pewno to nie tak – obroniła mnie szybko Emma, pochylając się. – Najwyraźniej on
także nie pamięta. Może to nie było takie ważne.
- Nie, było – upierałam się, czując się coraz okropniej. – Gdy byliśmy w Pokoju Życzeń…
wtedy chyba też próbował mi coś powiedzieć. Być może to samo. Wciąż mówił, żebym
usiadła, jakby to, co miał powiedzieć miało mnie powalić czy coś. Ale nigdy tego nie
powiedział.
- Może powiedział – rzekła Grace, wzruszając ramionami. – Powiedział, co do ciebie
czuje. To było całkiem wielkie.
31
- Ale ja już o tym wiedziałam – zaprzeczyłam, kręcąc głową. – Może nie wyznał tego w
tak wielu słowach, ale… wiedziałam, że mu się podobałam. A on wiedział, że ja wiedziałam.
To nie to.
- Możesz po prostu go zapytać – przekonywała Emma z logiką, która mnie przerastała w
moim wzburzonym stanie. – Po rozmowie z Amosem. Jestem pewna, że James i tak będzie
chciał potem z tobą porozmawiać. Możesz wtedy go zapytać.
- Chyba, że nie będzie chciał z tobą gadać – wtrąciła Grace z diabelskim uśmiechem. –
Wiesz, może postanowił, że jesteś zbyt wielkim wysiłkiem. Może pójdzie za kimś, kto
rzeczywiście wejdzie z nim w związek.
- Hej, po czyjej ty jesteś stronie? – Spiorunowałam ją wzrokiem. – Co się stało z byciem
wspierającą i zobaczeniem, jak to wyjdzie?
Uśmiech Grace stał się jeszcze większy. – Jaką byłabym przyjaciółką, gdybym nie dręczyła
cię o to, jak niszczysz sobie życie?
- To jej życie do niszczenia, Gracie – powiedziała Emma.
- Tak – prychnęłam do Grace. – To moje życie do niszczenia.
Gracie odparła coś o upartych jędzach i oddziałach psychiatrycznych, ale postanowiłam
ją zignorować i, po paru wymruczanych komentarzach, zapisałam to, bo nauczyłam się, iż
cisza jest często najlepszą bronią w takich sytuacjach, a ja dzierżę swoją z doświadczoną
finezją. Może sobie myśleć, że nabierze mnie swoimi głupiutkimi rozmowami z Emmą, kiedy
piszę, ale ja wiem lepiej. Załażę jej za skórę. Moja cisza daje się we znaki. A to, że ciągle
posyła mi te znaczące spojrzenia… cóż, one nic nie znaczą. Ona i tak mówi bez sensu. Bo to
jest nonsens. Totalny nonsens. James nie… no bo szczerze! Akurat!
Racja.
Hm.
Och, nieważne. Nie mam czasu, żeby mieć przez to atak paniki. James nie zrezygnuje ze
mnie. Grace po prostu próbuje mnie zirytować i dobrze wie jak. Mam o wiele ważniejsze
rzeczy, którymi muszę się stresować. Powinnam myśleć o Amosie i co dokładnie mu
powiem… och, do diabła, to już za sześć minut. Pewnie nie będzie to moja najlepsza
rozmowa. To znaczy wiem, że mam ten cały plan „weź ją, mnie zostaw”, ale nie można ot,
tak sobie podejść do człowieka i powiedzieć coś takiego. Trzeba przygotować osobę do
takiego przesłania. Musi być odpowiednie werbalne złagodzenie ciosu. A nie sądzę, by
„Cześć, Amosie” wystarczyło. Musi być to zrobione ostrożnie, taktownie. Po prostu…
Ej! Myślałam, że wciąż mam sześć minut!
Cholerny, głupi czas.
32
Szlag.
Potem, Gdzieś na Czwartym Piętrze
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 225
Dobra, to… to nie było normalne.
Co, do diabła?
Serio. Tylko tyle potrafię teraz napisać… co, do diabła? Co do cholernego, zgniłego,
gorącego, pieprzonego diabła? „Nienormalne” nie jest wystarczającym słowem na opisanie
tego, czym to było. Nie jest nawet bliskie. To było… cóż, to nie było w porządku. Ani trochę.
Było tak bardzo nie w porządku, że nie znam nawet słowa na tego opisanie. Może takie nie
istnieć. Słowo, mam na myśli. Nie wiem. Nigdy nie doświadczyłam czegoś tak nienormalnego,
tak szalonego, tak kompletnie nie w porządku.
Merlinie.
Siłuję się tu z samą sobą. Pewnie to, co piszę nie ma żadnego sensu. Ale nic na to nie
poradzę! Jestem poza swoją ligą. Ja, najbardziej szalona z wariatek, królowa bezsensownego
obłędu, nie mam pojęcia, jak sobie z tym poradzić – nawet nie wiem, co to jest! I szczerze, to
nie sądzę, by była do tego instrukcja. Powinna być, ale nie ma. Nigdy nie ma, co jest
naprawdę niewytłumaczalne. A to, muszę powiedzieć, jest niewytłumaczalne na najwyższym
poziomie.
Uciekł.
Nie żartuję, ten durny kretyn uciekł.
Kto tak robi? Poważnie, kto? Jeśli dotarłeś do punktu w pewnym związku, gdzie twój
poziom dyskomfortu jest tak katastroficzny, że nie możesz nawet znieść rozmowy z tą
osobą… cóż, zrób to, co trzeba i nie pozwól, by cię zobaczyła! Ukrywaj się w dormitorium!
Ukrywaj się w bibliotece! Idź do Madame Pomfrey i wyjaśnij jej, że twój dylemat wykracza
poza chorobę oraz urazy, a ona jest twoim jedynym ratunkiem! Takie rzeczy potrafię
zrozumieć! Jestem królową takich rzeczy! Ale te uciekanie?
Nie.
Po prostu nie.
Bardzo niefajnie.
33
Kiedy rozbrzmiał dzwonek na obiad – sześć minut za wcześnie, jeśli o mnie chodzi –
Grace, Emma i ja opuściłyśmy łazienkę Prefektów zanim ktokolwiek spróbowałby otworzyć
drzwi, zobaczyłby, że są zamknięte i wpakowałby nas w jakieś kłopoty w próbie ulżenia sobie
w luksusie. Ze względu na dożywotnią harmonię, postanowiłam wybaczyć Grace za jej słabe
wsparcie, o czym poinformowałam ją, kiedy wyszłyśmy z łazienki na niezaskakująco pusty
korytarz. Na piątym piętrze nie było wiele aktywnych klas.
- Wiem, że mogłabym cię torturować dekadami moją odmową przyjaźni –
poinformowałam ją wesoło, kiedy przeszłyśmy przez próg – ale mam zbyt miękkie serce, by
skazywać cię na taką agonię. Nazwij to moją czystą, dobrą naturą. Więc chyba będę musiała
ci wybaczyć, chociaż powiedziałaś, że James mnie porzuci.
- Jakie to szlachetne z twojej strony – odparła Grace, splatając ze mną ramiona. Nachyliła
się, pstrykając językiem. – Choć chyba obie wiemy, że byłabyś beze mnie zagubiona i
samotna.
- Hej, a co ze mną? – zawołała Emma, choć wyglądała na bardziej rozbawioną niż
urażoną. Grace tylko się uśmiechnęła.
- Ty także byłabyś beze mnie zagubiona i samotna.
Emma i ja wymieniłyśmy się spojrzeniami, i wywróciłyśmy oczami, informując Gracie, że
bez wątpienia przetrwałybyśmy bez jej ciągłej obecności i jakie to aroganckie z jej strony, że
twierdzi inaczej, ale Grace nie zdawała się słuchać. Wciąż paplała tylko o tym, jaka to ona
nieoceniona. Pozwalałyśmy jej na to, przemierzając wąską klatkę schodową prowadzącą na
trzecie piętro, serio biorąc pod uwagę wepchnięcie ją na podstępny schodek. Po sprytnej
ucieczce – jedyną rzeczą, która uratowała ją przed życiem-w-otchłani-głębokiego-schodka był
jej szybki refleks. Przypuszczam, że Quidditch ma pewne użytki – wyszłyśmy na trzecie piętro,
chichocząc głośno. Zapomniałam o moich uciążliwych kłopotach w trakcie dziecięcej zabawy,
aż niespodziewanie Emma przestała się śmiać i szturchnęła mnie mocno w bok.
- Lily, patrz.
Zerknęłam na Emmę, potem na miejsce, gdzie wskazywała głową, próbując zignorować
nagły niepokój, który przeszył moje ciało w chwili, kiedy dostrzegłam Amosa idącego
samotnie korytarzem jakieś trzydzieści kroków przed nami. Zamierając w miejscu,
zatrzymałam wzrok na jego poruszającej się formie, starając się nie stracić go w szybko
zapełniającym się korytarzu. Tętno zaczęło bębnić w mojej klatce piersiowej.
- Chcesz, żebyśmy na ciebie zaczekały? – zapytała Emma, kładąc rękę na moim ramieniu.
Potrząsnęłam głową, nie patrząc na nią. Musiałam zrobić to sama i musiałam zrobić to teraz.
Wiedziałam o tym. Naprawdę tego chciałam. Te bzdury niepokoiły mnie wystarczająco długo.
34
- Nie, idźcie – powiedziałam Emmie i Grace, zbywając je machnięciem ręki. – Spotkam
się z wami na obiedzie. – Zanim mogłyby coś odpowiedzieć, oddaliłam się od nich, wołając: -
Amosie!
To co stało się następnie wydarzyło się tak szybko i szalenie, iż mogłoby być komiczne,
gdyby nie zdarzyło się mnie. Ale oczywiście byłam to ja, więc cały humorystyczny kawałek…
tak, nie bardzo.
Na dźwięk mojego głosu Amos odwrócił głowę i zauważył mnie niemal natychmiast.
Jednakże zamiast uśmiechnąć się swoim normalnym, przyjemnym, kiedyś-olśniewającym
uśmiechem i odwzajemnić przyjazne machnięcie dłoni, Amos stanął, jak wryty, niemal
potykając się o własne nogi, po czym posłał mi najbardziej spięty i wykrzywiony uśmiech, jaki
kiedykolwiek widziałam.
Um… co?
Odsuwając na bok moją niepewność na jego mniej-niż-zachęcającą reakcję, raz jeszcze
pomachałam do Amosa i rzuciłam mu swój najlepszy uśmiech, po czym szybko do niego
podeszłam. Po chwili Amos także do mnie ruszył, ale w tempie, który można było uznać za
gorączkowo pospieszny. Chciałam unieść brwi, ale opanowałam się i dalej się uśmiechałam,
kiedy stanęłam przed dawnym pragnieniem mojego serca.
- Cześć, Amosie – odezwałam się najprzyjaźniejszym tonem. – Posłuchaj, naprawdę
muszę z tobą porozmawiać o…
- Lily! – krzyknął Amos, przerywając mi i złapał mnie za ramiona, przywierając mnie do
podłogi. Próbowałam się wyrwać, ale nie poluzował uścisku. – Tak, oczywiście. Pogawędka
brzmi uroczo. Ale teraz się spieszę – jestem żenująco spóźniony na sesję naukową – Runy,
tak właściwie. Pogadamy później, dobra?
- Nie – zadeklarowałam szybko, coraz bardziej się wiercąc. – Amos, naprawdę musimy…
- Tak, genialnie, później. – Amos w końcu mnie puścił, ale tylko po to, by mnie ominąć,
poruszając się szybko i nie słuchając moich protestów, choć gorączkowo protestowałam.
Nareszcie mi pomachał i posłał uśmiech, czego oczekiwałam wcześniej, chociaż teraz
dostałam je w chwili, kiedy uciekał w drugą stronę korytarza. – Do zobaczenia później! –
zawołał.
- Amos, nie! No… - Ale nie było sensu. Amos był już za daleko i skręcał za rogiem w
kierunku schodów. Patrzyłam za nim w szoku, z trudem wierząc w to, co się wydarzyło.
Chwilę później poczułam, jak podchodzą do mnie Grace i Emma, które nie opuściły jeszcze
korytarza w krótkim czasie, w którym odbyła się moja nieudana rozmowa z Amosem.
Poczułam rumieńce na twarzy, kiedy Emma wydała dźwięk niedowierzenia.
- Czy on po prostu…
35
- Uciekł – dokończyła Grace z takim samym niedowierzeniem. – Cholerny tchórz
naprawdę uciekł.
Wiedziałam o tym – na brodę Merlina, stałam tutaj. Widziałam, jak uciekł, jakby goniły
go same piekielne ognie – lecz z jakiegoś powodu usłyszenie słów Grace naprawdę
uświadomiło mnie o sytuacji.
Amos uciekł.
Uciekł.
Gdybym nadal miała wrażenie, że wszystko było normalne i że w sobotę nastąpiło
między nami jakieś romantyczne nieporozumienie, które doprowadziło do pocałunku tego
poranka, to te pojęcie rozwiałoby się w tej właśnie chwili. Sesja naukowa czy nie (a myślę, że
stanowczo nie było żadnej sesji naukowej) facet mógłby znaleźć czas na rozmowę z
dziewczyną, z którą rzekomo się spotyka, zwłaszcza, kiedy ta tego żąda. Coś się działo – coś
bardzo gównianego. Nie jestem pewna czy moje podejrzenia, co do Julie są prawidłowe, ale
jeśli nie chodziło o to, to o co innego. Po prostu nie wiedziałam co. Jednak jedno wiedziałam
na pewno.
Nikt nie zadziera z Lily Evans i uchodzi mu to na sucho. Nawet jeśli jest on dawnym
pragnieniem mojego serca.
Z tak niezachwianym przekonaniem w głowie czułam coraz większą złość i urazę na
zachowanie Amosa. Bo szczerze, jakie to niegrzeczne. Jakie podłe. Jak mógł zrobić coś tak
chamskiego i samolubnego – choć nie jestem pewna, co to takiego było. Ale nieważne.
Szczegóły.
Byłam tak zdenerwowana całą sytuacją i tak rozgniewana, że pozwoliłam uciec
Amosowi, iż podjęłam bez namysłu szybką decyzję, że za nim pójdę. W jednej chwili Emma
zapytała „Co teraz zrobisz, Lil?” a w następnej odpowiedziałam „Jak to co? Idę za tym
tchórzem”.
I tak zrobiłam. Poszłam za nim.
…a przynajmniej próbowałam.
Oczywiście problemem z całym planem „pójścia za nim” był fakt, że nie całkiem
wiedziałam, gdzie on poszedł. Podarował mi te bzdury z „sesją naukową” i zobaczyłam, jak
uciekał w stronę schodów, ale poza tym, to nie miałam o wiele więcej szczegółów. Ale w
moim napadzie świętego oburzenia to nie miało znaczenia. Więc porzuciłam Grace i Emmę
na korytarzu i ruszyłam w stronę schodów, podejmując w głowie szybką decyzję, by
skierować się na drugie piętro, bo domyśliłam się, iż Amos będzie chciał wtopić się w masę
uczniów, co udałoby mu się na drugim piętrze przez znajdujące się tam aktywne klasy i
gabinety. Ale jeśli Amos się tam ukrywał, to nie potrafiłam go znaleźć nawet po tym, jak
36
większość korytarzy się oczyściło. Jednak nie mogłam się jeszcze poddawać, częściowo
dlatego, że nie straciłam jeszcze tłumionej wściekłości i częściowo dlatego, że chciałam móc
powiedzieć Jamesowi, iż starałam się, jak mogłam znaleźć tego tchórza, więc zamiast
przyznać się do porażki i pójść do Wielkiej Sali, poszłam na poszukiwania na czwarte piętro.
Więc oto tutaj jestem.
I choć nadal jestem wściekła i nadal mam wiele złych emocji w kierunku Amosa, nie
jestem na tyle głupia, by myśleć, że mogę przeszukać cały zamek i go znaleźć. Mówię o
bezużytecznych dążeniach. Gdziekolwiek Amos jest, pewnie teraz go nie znajdę. Będę
musiała po prostu zaczekać, choć jest to irytujące. Ale szczerze mówiąc chyba najbardziej
obawiam się tego, co powie James, kiedy oznajmię mu, że miałam Amosa w garści i
pozwoliłam mu uciec. To znaczy to nie było moja wina ani nic takiego, ale… cóż, jakoś myślę,
że nie będzie zadowolony.
Merlinie, dlaczego nic nie może wydarzyć się tak, jakbym tego chciała? Choć raz?
No cóż. Nie mogę wiecznie dąsać się na czwartym piętrze. Obiedzie, nadchodzę, czy
jesteś gotowy, czy nie.
Psh.
Później Później, Obiad
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 226
Nie spieszyłam się do Wielkiej Sali, przemierzając korytarze i schody, wciąż posiadając
żałosną nadzieję, że Amos wyskoczy z cieni i pozwoli mi naprawić ten bałagan. Oczywiście
tego nie zrobił, ale dziewczyna może marzyć. W każdym bądź razie o tym właśnie
rozmyślałam, kierując się na obiad, o wszystkich powodach, dlaczego Amos był takim
dupkiem i dlaczego ja, zawsze niewinna przypadkowa osoba, muszę za to płacić. Byłam tak
zatracona w niesprawiedliwości tej sytuacji, że prawie nie zauważyłam Jamesa, gdy miałam
już wchodzić do Wielkiej Sali.
Siedział tuż przy wejściu, opierając plecy o marmurową ścianę, jedną nogę miał zgiętą w
kolanie, a drugą rozciągniętą obok. Opierał łokieć na uniesionym kolanie, w ręce trzymał
serwetkę z czymś, co wyglądało na kanapkę. Dostrzegłam go w chwili, kiedy ręką dotknęłam
drzwi i musiałam dwa razy spojrzeć, zaskoczona jego widokiem. Uniósł jeden kącik ust i
wyciągnął do mnie serwetkę, nic nie mówiąc. Bez namysłu opuściłam rękę i usiadłam obok
niego, wyciągając kanapkę z jego wyciągniętej dłoni, wdzięczna za coś, czym mogłabym się
pobawić podczas mówienia tego. Trzymałam kanapkę na kolanach, wpatrując się w nią z
determinacją, kiedy się odezwałam.
37
- Próbowałam z nim pogadać. Był tuż obok, ale potem…
- Uciekł – dokończył za mnie James i spojrzałam na niego zaskoczona. – Grace i Emma mi
powiedziały – wyjaśnił.
- Och. – Powinnam była zdać sobie sprawę, że będzie je wypytywał, kiedy mnie nie
będzie. – Poszłam za nim – dodałam, chociaż byłam pewna, że o tym pewnie też mu
powiedziały. – Ale to była sytuacja igły w stogu siana. O to chodzi w Hogwarcie – chcesz się
zgubić, to się zgubisz. Możliwe, że na zawsze.
James roześmiał się i mruknął: - Wiedziałabyś o tym, prawda?
Walnęłam go mocno łokciem w żebra, ale to sprawiło tylko, że roześmiał się mocniej.
Naturalnie. – Przepraszam, ale ja nie uciekam od ludzi, kiedy już przede mną stoją. – Gdy
James rzucił mi spojrzenie, pociągnęłam drwiąco nosem i uniosłam brodę. – Mama dobrze
mnie wychowała – fuknęłam. – Uciekam zanim mnie dostrzegą.
Wiedziałam, że James wybuchnie na to śmiechem i nie byłam rozczarowana. Śmiejąc się
do rozpuku, objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie, całując w czoło podczas śmiechu
(co, bez względu na to co powie, jest mlekiem, co sprawia, że on jest słabszy, nie ja. Chociaż
w sekrecie trochę się roztopiłam w środku. Ale to się nie liczy. To było tylko małe topnienie.
A tak poza tym zrobiła to Wieżowa Dziwka. Nie mogę być odpowiedzialna za jej czyny).
Całkiem zadowolona z obecnej chwili, niemal z niechęcią musiałam zadać nieuchronne
pytanie, które jednak musiało zostać zadane. Spoglądając na wciąż uśmiechniętą twarz
Jamesa, zapytałam nieśmiało: - Jesteś zły?
- O co? – zapytał James. Rzuciłam mu spojrzenie.
- O to, że nie porozmawiałam z Amosem – odparłam, chociaż dobrze wiedziałam, iż on
wiedział, o co pytałam. Dodałam z żalem: - A raczej o rozmawianie z nim, ale dotarcie jedynie
do „Amos, naprawdę musimy pogadać” zanim odepchnął mnie na bok w swoim pośpiechu,
by uciec.
- Czemu miałbym się o to wściekać? – zapytał James, zachowując się o wiele bardziej
rozsądnie niż tego oczekiwałam. Zastanawiałam się czy czegoś nie przegapiłam. Musiał
zobaczyć sceptycyzm na mojej twarzy, bo wywrócił oczami i odetchnął zirytowany. –
Naprawdę sądzisz, że jestem taki absurdalny? – zapytał, brzmiąc na lekko rozdrażnionego. –
Twoim jedynym błędem było durzenie się w tym durnym kretynie. I być może zakazanie mi
pobicia tego łajdaka, choć wciąż jest czas, żeby to sprostować.
- James, nie – powiedziałam szybko, bo dostrzegłam pewien rozmarzony wyraz w oczach
Jamesa i byłam pewna, że brakowało mu całych trzech sekund od odnalezienia igły w stogu
siana i zrobienia z niego poduszeczki na igły. Merlinie, mężczyźni i ich przemoc. To wręcz
barbarzyńskie. – Obiecaj mi w tej chwili, że nic nie zrobisz. Musisz pozwolić mi się tym zająć.
38
- Ale co, jeśli…
- Nie.
- Oj, no weź, Lil.
- Obiecaj mi, James. Już.
James nie wyglądał na zadowolonego moimi żądaniami, ale burknął „Ta, w porządku.
Obiecuję”, patrząc na mnie spod byka. Nie zamierzałam ustępować. Nie zamierzałam być
powodem kolejnej bójki Jamesa. Myśląc o tym, zignorowałam wciąż niezadowolone
nastawienie Jamesa i zapytałam: - Rozmawiałeś z Syriuszem?
Wywracając oczami do sufitu, jakby prosił o cierpliwość z nieba (serio, jakie to podłe),
James jęknął, pytając: - Nigdy nie przestaniesz, kobieto?
Znowu szturchnęłam go w żebra, bo wydawało się to najbardziej efektywnym urazem
możliwym w naszych obecnych pozycjach, ale James był tak samo zraniony, jak ostatnim
razem. Wiecie, kiedy się roześmiał. – Staram się być emocjonalnie wspierająca i naprawić
waszą cholerną przyjaźń, a ty tylko jęczysz? Serio, James? Naprawdę tak to rozgrywasz?
- Emocjonalnie wspierająca, gówno prawda – prychnął James, posyłając mi spojrzenie. –
Jesteś wścibska i irytująca, i dobrze o tym wiesz.
Fuknęłam wściekle, chociaż… no tak. – Jesteś bardzo niegrzeczny, sugerując, że moja
troska jest tak egoistycznie zmotywowana. Mogę ci nigdy nie wybaczyć… tyle, że wybaczę,
jeśli powiesz czy z nim rozmawiałeś.
James tylko na mnie patrzył. – Jedz swoją kanapkę, Lily – powiedział.
- Jeść moją… poważnie?
- To był długi ranek. Pewnie jesteś głodna.
Byłam, ale nie o to chodziło.
Ale James patrzył na mnie, jakby mówiąc „Zamierzasz zaprzeczyć?” z triumfalnym
błyskiem w oczach, jakby wygrał. A choć nie jestem ambitnym typem, to wcale mi to nie
pasowało. Więc przez samą złośliwość i z własnym triumfalnym błyskiem, odgryzłam duży
kawałek kanapki, przegryzłam, przełknęłam i powiedziałam: - Mniam. Teraz gadaj.
James zaśmiał się, kręcąc głową, kiedy ugryzłam kolejny kawałek, ale spoglądałam na
niego oczekująco. Bez względu na to, co myślał, porozmawiamy o tym. Niech tylko spróbuje
się od tego wymigać. Psh.
- Czy da mi coś powiedzenie, że to nie twoja sprawa? – zapytał James.
39
Rzuciłam mu zdegustowane spojrzenie. – O co ci chodzi? Oczywiście, że to moja sprawa
– ty jesteś moją sprawą. Bałagan bałaganu, nie pamiętasz? Jesteś moim przyjacielem z
potencjałem.
James uśmiechnął się na to. – Bardzo dobrze słyszeć – powiedział. Potem nachylił się
bliżej. – Ale i tak ci nie powiem.
- Och, dajże spokój!
- Odpuść, Lily.
- Jesteś kompletnie nierozsądny – kłóciłam się, piorunując go wzrokiem. – Próbuję tylko
pomóc.
- A gdybym myślał, że potrafisz pomóc, to bym ci na to pozwolił – odparł James,
używając swojego głosu pt. „jestem-rozsądny-a-ty-jesteś-napastliwą-jędzą”, chociaż to on
zachowywał się absurdalnie. Zamierzałam jeszcze trochę się kłócić, ale wtedy James
westchnął przeciągle, co powstrzymało moje protesty. Spojrzałam na niego zaskoczona. –
Proszę – powiedział. – Na razie odpuść, dobrze?
Nie podobał mi się ten pomysł – zwłaszcza teraz, kiedy James wyglądał tak poważnie.
Czy naprawdę dotykało go to bardziej niż pokazywał? Chciałam wiedzieć, ale wiedziałam, że
dręczenie go teraz sprawi tylko, że będzie jeszcze bardziej zdeterminowany, żeby mi nie
mówić. Nie wiedziałam, czemu był taki wrażliwy, ale wiedziałam, że gdybym za bardzo
naciskała, to jego duma by się uniosła i zamknąłby się przede mną. Tego nie chciałam. Więc
zamiast wyrzucić z siebie milion pytań o niego i Syriusza, które zapełniały moją głowę,
skinęłam głową i rzekłam: - Dobra. Jak sądzę, masz prawo do swojej prywatności. Ale jeśli nie
chcesz odpowiedzieć na te pytanie, to będziesz miał coś przeciwko, jeśli zapytam o co
innego?
James wyglądał na pełnego ulgi, jak i ostrożnego. – To zależy – powiedział. – O co
pytasz?
- Dziś rano coś sobie uświadomiłam – zaczęłam wyjaśniać, postanawiając zignorować
fakt, iż to Emma coś sobie uświadomiła, a nie ja. Odgryzłam kolejny kawałek kanapki,
przegryzłam i przełknęłam. – Zeszłej nocy mówiłeś, że masz mi coś do powiedzenia – i w
Pokoju Życzeń także. Ale nigdy tego nie zrobiłeś. Znaczy, nie powiedziałeś mi. Chyba nie
dałam ci na to szansy. O co chodziło?
Dość nieoczekiwanie James wybuchnął śmiechem na moje pytanie, nagle wysoce
rozbawiony. Byłaby to odświeżająca zmiana po jego wcześniejszej powadze, gdyby nie była
ona moim kosztem. – Co? – zapytałam, wiercąc się niekomfortowo.
40
- Nic – odpowiedział James, ale nadal się śmiał. Uniósł rękę, którą wcześniej mnie
obejmował, żeby nakręcić pasemko moich włosów na palec. Uśmiech miał szeroki i
olśniewający, kiedy na mnie spojrzał. – Ale o tym także nie zamierzam ci powiedzieć – rzekł.
Hej!
- Co takiego? – spytałam, odsuwając się od niego zaskoczona, moja twarz była pewnie
tak komicznie wściekła, iż James musiał znowu się roześmiać. A może jest po prostu
sadystycznym draniem. – Jak to o tym także nie zamierzasz mi powiedzieć? Czemu, do
diabła, nie?
- Bo zmieniłem zdanie – odpowiedział James, wzruszając beztrosko ramionami. – Nie, co
do tego, co mam do powiedzenia, oczywiście – dodał szybko, kiwając głową – ale, co do
powiedzenia ci. Chyba poczekam.
- Poczekasz? – krzyknęłam przeraźliwie, ostrożnie biorąc pod uwagę czy szybkie
uderzenie jego głową o ścianę byłoby takie złe na dłuższą metę. – Na co poczekasz?
Uśmiech Jamesa stał się ostry i promienny. – Dopóki nie będziemy mniej „przyjaciółmi”,
a bardziej „potencjalni”.
Och, na brodę Merlina.
- To bzdury – warknęłam, mocno wkurzona. – To… to jest szantaż. To plan A, część 4 –
emocjonalne mleko. Teraz odmawiasz emocjonalnego mleka, a to jest po prostu… po
prostu…
- Wspaniałe? – zasugerował James. – Genialne? Popierane przez Merlina, nawet udane?
- Podłe – odparowałam, krzyżując ramiona na piersiach z fuknięciem. – Bardzo podłe.
- Cokolwiek zadziała – odparł James, jakby w ogóle nie brał pod uwagę do jakiego
poziomu się zniżał – a jestem pewna, że brał. – Tak jest najlepiej, naprawdę. Powiem ci, kiedy
będę gotowy.
Mogłabym na to odpowiedzieć na wiele sposobów, na wiele rozgniewanych i gorzkich
sposobów, ale bez względu na to, do jakiego poziomu James się zniżał, ja nie zamierzałam
uczestniczyć w tej małostkowości. Jeśli nie chciał mi mówić, to dobrze. Może sobie to
zatrzymać dla siebie – zatrzymać wszystko dla siebie. I tak nie musiało być to takie ważne, bo
inaczej nie miałby innego wyboru – musiałby mi powiedzieć. Więc najwyraźniej nie
przegapiłam tak wiele.
Nie zamierzałam uczestniczyć w tych bzdurach. Nie obchodziło mnie to.
Przeważnie.
41
Biorąc kolejny kęs kanapki, milczałam, zadowolona z jedzenia, przegryzania i przełykania
bez jakiegokolwiek kontaktu z kretynem siedzącym obok mnie. Jak można było się
spodziewać James uważał moją ciszę za coś zabawnego, a także za zaproszenie do
wypełnienia milczenia swoim irytującym głosem.
- Nie musisz się wściekać – odezwał się, a choć nie chciałam na niego patrzeć, to
wyczuwałam, że się uśmiecha. – Możesz całkiem łatwo naprawić tę sytuację, wiesz.
- Nie, dziękuję – odparłam bezbarwnym głosem. Rzuciłam mu wyniosłe spojrzenie zanim
wdzięcznie (tak jakby) uniosłam się na nogi. Zarzuciłam torbę na ramię i spojrzałam z góry na
Jamesa, który nadal siedział na podłodze. – Teraz, jeśli mi wybaczysz, muszę udać się na
obiad. Uwierz lub nie, istnieją pewni ludzie, którzy rzeczywiście ze mną porozmawiają.
- Biedni durnie – powiedział James, po czym uchylił się przed moją stopą, kiedy chciałam
go kopnąć zanim odeszłam.
Serio, czasami się zastanawiam czemu ja w ogóle się nim przejmuję.
Hmph.
Potem Potem, Transmutacja
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 226
O mój Boże, czy ona jest poważna?
Serio. Czy ona tak na poważnie?
PISEMNY I PRAKTYCZNY EGZAMIN
ZWIERZĘCA TRANSMUTACJA
PONIEDZIAŁEK, LISTOPAD 3
No dalej, postrzel mnie, kiedy leżę, McG. Napluj na mnie, kiedy umieram na podłodze.
Ledwo obrzuć mnie wzrokiem, gdy wyję i zawodzę w bólu oraz agonii. No dalej. Baw się
dobrze.
Niektórzy ludzie są tacy bezduszni.
Jeszcze Później, Nadal Transmutacja
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
42
Suma Obserwacji: 226
Nieważne. Nie wiem, dlaczego panikuję. To żadna wielka sprawa. Egzamin i tak jest za
kilka tygodni – mam wieki na naukę. A poza tym, nie jestem już tak kiepska, jak byłam parę
tygodni temu. Korepetycje naprawdę pomogły. Na pewno będę idealnie przygotowana do 3
listopada. Zrobię to.
Och, do diabła, nie, nie zrobię.
No spójrzcie na mnie! Nawet nie skupiam uwagi! McGonagall pewnie mówi o wszystkich
ważnych i koniecznych sprawach, a ja nawet nie słucham, nie mówiąc już o trawieniu i
przyswajaniu informacji! I kogo ja oszukuję, do cholery? Może nie jestem tak kiepska, jak
wcześniej, ale mogłabym być również bardziej pocieszona tym faktem, gdybym nie przeszła
ze statusu „kiepska” do „rozpieszczona”.
Jakoś nie sądzę, że taki poziom jest wystarczający do otrzymania oceny zaliczającej.
Merlinie, co do diabła. McGonagall ma czelność, żeby teraz rzucać na mnie coś takiego.
Czy ona nie wie z jakimi sprawami muszę sobie radzić? Czy nie widzi, że nie mam czasu, aby
dodawać do swojego życia kolejny stresujący faktor? Myślałam, że jesteśmy kumpelkami.
Myślałam, że jesteśmy blisko. Myślałam, że istniała wystarczająca więź, by nie chciała, żebym
skończyła martwa.
Jasna cholera, jeśli kiedykolwiek istniała dobra pora na wybranie się do Guam, to jest
ona teraz.
Jak myślicie, ile będzie kosztować bilet? Biorąc pod uwagę, że jest poza sezonem i w
ogóle?
Trzeba sprawdzić.
Bardziej Bardziej Później, Nadal Nadal Transmutacja
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 226
Koniec. Odchodzę. Cholernie odchodzę. Nie obchodzi mnie gdzie, nie obchodzi mnie jak,
nie obchodzi mnie kto, co i tak dalej, obchodzi mnie tylko kiedy, czyli ta właśnie chwila. Jak
tylko będę mogła. Szybciej niż jak tylko będę mogła. Mam dosyć.
Spójrzcie – po prostu spójrzcie – co właśnie wylądowało tak niewinnie na moim biurku.
Po prostu spójrzcie.
Lily,
43
Wybacz, że przeszkadzam, ale naprawdę muszę z tobą o czymś porozmawiać. Możesz
poświęcić mi parę minut po lekcji? To dość ważne.
Julie
Zabijcie mnie.
Zabijcie mnie teraz.
Nie, Julie cholerna Little, nie porozmawiam z tobą, ani po lekcji, ani nigdy. Tak właściwie,
gdybyś chciała, sama nie wiem, zabrać swojego chłopaka Amosa, pójść razem na najbliższy
zachód słońca i nigdy już nie zawracać mi głowy, to wcale by mi to nie przeszkadzało. Tak
naprawdę byłabym całkiem zadowolona. Wtedy nie musiałabym przejmować się szukaniem
twojego durnego chłopaka – igły w stogu Hogwartowskiego siana – by powiedzieć mu, że
może sobie cholernie iść z tobą gdzie tylko zechce, ale żeby zostawił mnie w spokoju,
ponieważ nie byłoby go tutaj, żeby miało to jakieś znaczenie. Więc proszę, wybacz mi, jeśli
jestem mniej niż skłonna do zgodzenia się na twą prośbę. Mam trochę niefajny dzień.
Nienawidzę swojego życia.
Nienawidzę swojego życia, nienawidzę swojego życia, nienawidzę swojego życia.
Jeszcze Później, Transmutacja
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 226
Julie,
Strasznie mi przykro, ale mam dzisiaj po lekcji sesję naukową. Runy są zabójcze, sama
wiesz. Pogadamy później, dobra?
Lily
Później Później, Biblioteka
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 227
To była chyba najzabawniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam. –GR
Słucham? –LE
44
Serio. Najzabawniejsza.
Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Nie? Więc to nie ty przebiegłaś obok Julie Little, jak Amos, kiedy krzyczała, że musi jak
najszybciej z tobą porozmawiać, a ty odkrzykiwałaś „Później, później”? Bo jeśli nie to masz
bliźniaczkę. Taką, za którą tutaj przyszłam i która nagle zmieniła się w ciebie, z którą teraz
rozmawiam. Dziwaczne.
Cicho. To było konieczne.
Czemu?
Bo jak mam rozmawiać z Julie o Amosie, kiedy nie rozmawiałam jeszcze z Amosem o
Amosie? Nie wiem, co się dzieje. Jestem tak samo niedoinformowana, jak ona. I tak, jak ja
sobie z tym radzę, ona też powinna sobie radzić. To nie mój problem.
Więc zamierzasz od niej uciekać? Jak Amos?
To jest całkowicie inna sytuacja od Amosa. On jest tchórzem. Ja jestem wymijająco
logiczna.
Wymijająco logiczna?
Tak, Gracie. Wymijająco logiczna. Koniec rozmowy. Gdzie jest Emma?
Nie wiem. Po przyglądaniu się twojej Wymijająco Logicznej Scenie, popchnęłam ją na
niczego nie podejrzewającego Maca. Była zajęta wyrzucaniem przeprosin, kiedy
zostawiłam ją, żeby za tobą pójść.
Merlinie, zapomniałam o Macu! Dobra robota, Gracie!
Dziękuję. To był całkiem dumny moment.
Myślisz, że teraz się godzą, kiedy my sobie rozmawiamy (…e, piszemy)?
Wątpię. Znasz Emmę. Nie przemyślała jeszcze tej sytuacji do śmierci. Potrzebuje
jeszcze przynajmniej paru wieków.
Więc chyba musimy ją pospieszyć. Jutro porozmawiam sobie z Maciem. Po rozmowie z
Amosem. Jeśli znajdę Amosa.
Brzmi, jak dobry plan.
Tak myślałam.
Kiedy już uciekłaś od Julie, możemy opuścić to piekło? Nudzi mi się. Chodźmy na
spacer czy coś. Zobaczmy, jakich szkód możemy narobić. Potem możesz pójść na trening
Quidditcha i pogapić się na Jamesa.
45
Po pierwsze, to nie jest piekło – to wielkie miejsce nauki i informacji. Po drugie, nie
zaspokoję twojej nudy. Muszę uczyć się na Transmutację. Po trzecie, jest za zimno na spacer.
Po czwarte, nienawidzę Quidditcha i nie pójdę na trening, ponieważ James i ja jesteśmy
obecnie w niezgodzie i nie będę cierpieć dla niego przez zimno albo sport… nawet jeśli miło
się na niego patrzy.
Czemu dokładnie jesteście w niezgodzie?
Bo nie chce mi o niczym mówić. Jest skrytą, przebiegłą, podłą osobą. W której i tak się
durzę, ale nie w tym sens.
Racja.
Możesz mu o tym powiedzieć. Na treningu Quidditcha. Że jest skryty, przebiegły i bardzo
podły.
Ale i tak się w nim durzysz.
Nie, o tym nie mów. Choć i tak weźmie wszystko za komplement, ten durny kretyn.
Myślę, że jesteś po prostu zła, bo nie chce się z tobą całować.
Nieprawda. Nie jestem taka zdzirowata. Przeważnie. Ale nawet, gdybym była, to nie
miałoby znaczenia, bo James i tak się ze mną całuje. Przez cały czas. Ale nazywa to płukaniem
ust. Co jest bardzo niehigieniczne.
Jak sobie chcesz, Wieżowa Dziwko. Ale serio zamierzasz tutaj siedzieć i uczyć się? Do
egzaminu jeszcze długo.
Dla niektórych z nas nie wystarczająco długo.
Na Merlina, jesteś nudna. Idę na spacer. Może zobaczę Jamesa. Albo Amosa. Albo
Julie. A jeśli tak się stanie, to informuję, że będą kłopoty.
Nie obchodzi mnie to. I tak przeprowadzam się do Guam.
Zawsze tak mówisz.
Jeszcze Później, Nadal w Bibliotece
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 227
Dziesięć Rzeczy, Bez Których Naprawdę, Szczerze Bym Sobie Poradziła, Gdyby Losy
Świata Zechciałyby Dać Mi Przerwę
46
1] Irytująca grupka Puchonów siedzących po drugiej stronie regałów ode mnie. To
biblioteka, na brodę Merlina. Ludzie próbują pracować. Nienawidzę całej społeczności
waszego domu.
2] Madame Pince, która, aby uciszyć podłych Puchonów, jak i każdą inną żywą duszę
wydającą dźwięk, sprawia jeszcze więcej hałasu. Francuski hałas. Który jest jeszcze gorszy od
normalnego hałasu.
3] Te krzesło, na którym siedzę. Skrzypi. Nie cały czas, ale wystarczająco, by wzbudzić
niepokój. Mogłabym się przenieść, ale to za wiele wysiłku. A wiecie, co czuję wobec wysiłku.
4] Sekcja Transmutacji. Jest klaustrofobiczna. Nie jest ani komfortowa, ani ciepła, ani
zapraszająca. Jest wielka, przerażająca i zakurzona. Powinna wziąć parę wskazówek od,
powiedzmy, sekcji Zaklęć. Mogłabym mieszkać w sekcji Zaklęć. Tutaj nie mogłabym żyć. A
przynajmniej nie bez dostania rozedmy płuc.
5] Temat Transmutacji, jaki całości. Gdyby nie istniała, to ta sekcja również by nie
istniała. Tak jak i moje przyszłe zawalenie oceny. Jestem pewna, że świat by bez niej
przetrwał.
6] Egzaminy, jako całość. Kto stworzył tak barbarzyńską praktykę? Jakakolwiek
przyzwoita osoba nie musiałaby być testowana z rzeczy, których się uczy – po prostu
przyswajałaby informację, żeby się polepszyć. Wszystko, czego nie pamięta… cóż, pewnie nie
jest to ważne. Na przykład w życiu, kiedy osoba będzie musiała wiedzieć, jak zamienić
jaszczurkę w kurczaka? Jestem pewna, że jaszczurka chce pozostać jaszczurką. A jeśli nie, to
na pewno przed tą konwersją trzeba by było zaobserwować wielki, psychologiczny proces.
Tak być powinno.
7] Amos Diggory, jako całość.
8] Julie Little, jako całość.
9] James Potter, jako całość.
10] Moje życie, jako całość.
Milion razy Później, Kolacja w Wielkiej Sali
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 228
Odkryłam, że kolacja jest o wiele spokojniejszym wydarzeniem, kiedy drużyna
Quidditcha ma trening. Bez ich zakłócającej spokój obecności, cały proces kolacji znacznie się
poprawia. I być może niektórzy powiedzą, że przemawia przeze mnie zgorzkniałość (tak
47
przynajmniej nazywa to Emma. Ale to pewnie tylko przewidywanie. Ona jest zgorzkniała, bo
nie pogodziła się dzisiaj z Maciem. Najwyraźniej), ale sądzę, że większość ludzi ma po prostu
wyprany mózg przez sport, żeby to przyznać. Ale to prawda. Serio.
A choć mogłabym spędzać tę obecnie spokojną kolację wściekając się, bo Amosa wciąż
nie ma i dlatego nie można się z nim skonfrontować, to nie zamierzam tego robić. Zamiast
tego będę wdzięczna. Wdzięczna za opuszczenie sekcji Transmutacji, wdzięczna za dostępne
dwa rodzaje ryżu, wdzięczna, że Julie Little nigdzie nie widać i dlatego nie będzie w stanie
nakłaniać mnie do rozmowy, której nie chcę przeprowadzać…
Do diabła.
Wcześniej nigdzie nie było jej widać.
Przypuszczam, że tę kolację trzeba będzie wziąć na wynos.
Miliard razy Później, Pokój Wspólny Gryffindoru
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 228
Merlinie, ona jest taka męcząca. I naprawdę nie podobało mi się te sceptyczne
spojrzenie, które mi rzucała, kiedy uciekałam ze swoim ryżem po oznajmieniu jej, że muszę
iść do Skrzydła Szpitalnego. Z tego, co ona wie, mogłam musieć iść do Skrzydła Szpitalnego.
Czy nie widzi bandaża tragicznie otaczającego mój delikatny, zraniony nadgarstek? Czy nie
pamięta pewnego incydentu, kiedy, o tak, zostałam poparzona przez kwas, jakieś cztery dni
temu? I zabieranie ryżu na wizyty kontrolne jest bardzo normalne. Bo co innego miałabym
wziąć? Dokładnie.
Przysięgam, niektórzy ludzie są absurdalni.
Chciałabym coś zjeść i odrobić zadanie w spokoju, dzięki.
Bilion razy Później, Dormitorium 7-rocznych Dziewcząt
Spostrzegawcza Lily: Dzień 35
Suma Obserwacji: 229
Obserwacja #229) Życie jest wyczerpujące.
Czas na sen.
Może tam odnajdę swój wewnętrzny spokój.
48
Hmph.