Nietzsche Seminarium – projekt zrzeszający polskich badaczy filozofii
Fryderyka Nietzschego poprzez:
– powołany przez Cezarego Wodzińskiego, Bogdana Banasiaka i Pawła
Pieniążka cykl dorocznych konferencji filozoficznych.
– stronę internetową nietzsche.org.pl. Na stronie:
Bibliografia polskich odniesień do Nietzschego
- do 1918 (Marta Kopij)
- z lat 1919-1939 (Grzegorz Kowal)
- z lat 1939-1989 (Jadwiga Sucharzewska)
- po 1989 (Jakub Wroński)
e-Mortkowicz - Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka
Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego.
Teksty archiwalne – baza przedwojennych artykułów polskich na temat
Nietzschego
Wieści ze świata Nietzschego: konferencje, seminaria, obronione prace
Opatrzony komentarzem zestaw linków
... i wiele innych
http://nietzsche.org.pl/
e-Mortkowicz
Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego
z zachowaniem paginacji i układu graficznego.
Nietzsche Seminarium, Łódź-Wrocław 2010
Redakcja: Jakub Wroński, Tymoteusz Słowiński
Nietzsche Seminarium 2010
D Z I E Ł A FRYD. N I E T Z S C H E G O
W P R Z E K Ł A D Z I E W A C Ł A W A
B E R E N T A , K O N R A D A D R Z E -
WIECKIEGO, L E O P O L D A STAFFA I
STANISŁAWA W Y R Z Y K O W S K I E G O
W Y D A Ł J A K Ó B M O R T K O W I C Z .
W A R S Z A W A M C M I X - M C M X
FRYDERYK N I E T Z S C H E
WĘDROWIEC
I J E G O C I E Ń
( L U D Z K I E , A R C Y L U D Z K I E , C Z E Ś Ć D R U G A )
P R Z E Ł O Ż Y Ł
K O N R A D D R Z E W I E C K I
N A K Ł A D J A K Ó B A M O R T K O W I C Z A
K R A K Ó W - D R U K W . L . A N C Z Y C A I S P Ó Ł K I .
PRZEDMOWA.
I .
Należy mówić tam tylko, gdzie się milczeć nie
powinno; i tylko o tem, co się p r z e z w y c i ę
ż y ł o , — reszta jest gadaniną, »literaturą«, brakiem
karności. Moje pisma mówią t y l k o o moich prze
zwyciężeniach: »ja« jestem w nich, ze wszystkiem, co
mi wrogiem było, ego ipsissimus, i bodaj, jeśli wolno
użyć dumniejszego wyrażenia, ego ipsissimum. Od
gadujecie tedy: wiele już zostało — p o d e m n ą . . . Ale
zawsze trzeba było wpierw czasu, powrotu do zdro
wia, dali, odległości, zanim zbudziła się we mnie chęć
coś, czem żyłem, co przeżyłem, pewien własny fakt
i fatum w następstwie dla celów poznania wysłuchać,
wyzyskać, odsłonić, »przedstawić« (lub jakkolwiekby
to się chciało nazwać). W tern znaczeniu, wszystkie
pisma moje, oprócz jednego tylko, lecz zasadniczego,
należy a n t y d a t o w a ć — mówią one zawsze o »poza
mną« : niektóre nawet, jak trzy pierwsze Rozmyś-
DJIEŁA NIETZSCHEGO, T. XI. 1
lania niewczesne, sięgają poza czas powstania i prze
życia książki, która ukazała się wcześniej (w danym
wypadku: Narodzin tragedyi, jak to przed czytelnikiem,
umiejącym przenikliwiej obserwować i porównywać,
nie powinno się ukryć). Ten gniewny wybuch prze
ciw obnoszeniu się z niemieckością, służalczości
i znikczemnieniu języka zestarzałego Dawida Straussa,
który stanowił treść pierwszego Niewczesnego, był
ujściem dla nastroju, pośród którego żyłem długo jako
student w ognisku niemieckiego wykształcenia i fili-
sterstwa ukształconego (roszczę sobie pretensyę do
ojcostwa tego wyrażenia »filister ukształcony«, któ
rego obecnie tak wiele się u ż y w a i nadużywa — ) ;
i co powiedziałem przeciw »chorobie historycznej«,
rzekłem jak ktoś, co po niej zwolna i z trudem wra
cał do zdrowia, i ani trochę nie miał ochoty na
przyszłość wyrzec się »historyzmu«, dlatego tylko,
że niegdyś nań cierpiał. Kiedy następnie w trzeciem
Rozmyślaniu niewczesnem oddałem cześć swemu
pierwszemu i jedynemu wychowawcy, w i e l k i e m u
Arturowi Schopenhauerowi — dziś wyraziłbym ją
o wiele silniej jeszcze, a także w sposób bardziej
osobisty —, sam pogrążony już byłem w moralnym
sceptycyzmie i rozkładzie, t o z n a c z y r ó w n i e
w k r y t y c e , j a k w p o g ł ę b i e n i u w s z e l k i e g o
d o t y c h c z a s o w e g o p e s y m i z m u — , i nie wie
rzyłem już »w nic zgoła«, jak mówi lud, nawet w Scho
penhauera: właśnie w owym czasie powstała rozprawa,
dotychczas nie ogłoszona, »o prawdzie i kłamstwie
w znaczeniu pozamoralnem«. Nawet moja mowa uro
czysta i zwycięska na cześć Ryszarda Wagnera
z okazyi jego tryumfu bajruckiego w 1876 — Bay
reuth oznacza największe zwycięstwo, jakie kiedy-
3
kolwiek odniósł artysta — mowa ta, posiadająca naj
silniejsze p o z o r y »aktualności«, była w istocie hoł
dem i dziękczynieniem za okres przeszłości, za naj
piękniejszą, a także najniebezpieczniejszą ciszę mor
ską w mej p o d r ó ż y . . . i w rzeczywistości zerwaniem,
pożegnaniem. (Czyżby Ryszard W a g n e r mylił się sam
co do tego? Nie wierzę. Dopóki się kocha, z pewno
ścią nie maluje się takich obrazów; nie »obserwuje
s i ę « jeszcze, nie staje się w oddali w ten sposób, jak
to czynić musi obserwator. »Obserwowanie zawiera
już w sobie tajemny a n t a g o n i z m w krzyżujących
się s p o j r z e n i a c h « — mówi się na stronie 46 wspom
nianego pisma, w zdradzieckim i smętnym zwrocie,
zrozumiałym, być może, tylko dla nielicznych uszu).
Zimna krew, potrzebna do tego, żeby m ó c mówić
0 tych długich latach pośrednich wewnętrznego osa
motnienia i braku, zstąpiła we mnie dopiero z książką
»Ludzkie, arcyludzkie«, której ta przemowa i przed
mowa ma być poświęcona. Książka ta, jako prze
znaczona »dla duchów wolnych«, ma w sobie coś
z niemal jasnego i ciekawego chłodu psychologa,
który mnóstwo rzeczy bolesnych, jakie ma p o d
sobą, za sobą, po czasie stwierdza jeszcze dla siebie
i niejako zapomocą ostrza szpilki utwierdza: — co
za dziw, jeśli przy tak kłującej i delikatnej pracy
nieraz też trochę krwi popłynie, jeśli psycholog
miewa przy tem krew na palcach i nie zawsze
tylko — na palcach ? . . .
2
I *
4
2.
Zdania i myśli różne, jak również Wędrowiec
i jego cień wydane były z początku o d d z i e l n i e ,
jako ciągi dalsze i dodatki do wyżej wzmiankowanej
ludzkiej, arcyludzkiej »książki dla duchów wolnych«:
było to zarazem przedłużenie i powtórzenie kuracyi
duchowej, mianowicie a n t y r o m a n t y c z n e g o spo
sobu leczenia, jaki mi mój pozostały przy zdrowiu
instynkt sam wynalazł, sam przepisał przeciw chwilowej
chorobie na najniebezpieczniejszą formę romantyki.
Niechże teraz przyjęte zostaną po sześciu latach po
wrotu do zdrowia te same pisma w p o ł ą c z e n i u ,
jako tom drugi »Ludzkiego, arcyludzkiego«: być może,
razem rozważane, wykładają swą naukę silniej i do
bitniej, — t e o r y ę z d r o w i a , którąbym pozwolił so
bie zalecić jako disciplina voluntatis bardziej ducho
wym naturom nadchodzącego właśnie pokolenia. Prze
mawia z niej pesymista, który dosyć często porzu
cał tę skórę, lecz zawsze do niej powracał, pesy
mista więc z dobrą wolą ku pesymizmowi, — z pew
nością przeto nie romantyk już: jakże to? duch, zna
jący się tak na tej sztuce wężowej, że umie s k ó r ę
z m i e n i a ć , nie miałby prawa udzielić lekcyi dzisiej
szym pesymistom, którym bez wyjątku grozi jeszcze
niebezpieczeństwo romantyzmu? A przynajmniej wska
zać im, jak to się — r o b i ? . . .
3.
W rzeczy samej był czas największy, żeby się
rozstać: rychło miałem też tego dowód. Ryszard
Wagner, pozornie najbardziej zwycięski, w rzeczywi
stości zmurszały, zrozpaczony romantyk, padł nagle,
bezsilny i przybity, przed krzyżem chrześcijańskim...
Czyż żaden Niemiec nie miał oczu w głowie na to
straszne widowisko, współczucia w sumieniu? C z y ż
ja sam jeden tylko za niego — c i e r p i a ł e m ?
Dość; dla mnie ten nieoczekiwany wypadek był niby
błyskawicą, oświecającą miejsce, które opuściłem, —
a także tem przerażeniem, które w następstwie ogar
nia każdego, co nieświadomie był wystawiony na
najstraszniejsze niebezpieczeństwo. Kiedy odtąd po
szedłem sam, uczułem drżenie; upłynął czas krótki,
zachorowałem, więcej niż zachorowałem, byłem znu
żony nieustannem rozczarowaniem względem wszyst
kiego, co nam, ludziom nowoczesnym, pozostało do
wzbudzania w nas zapału, względem r o z t r w o n i o
n e j powsząd siły, pracy, nadziei, młodości, miłości;
znużony wstrętem do kobiecej i marzycielskiej roz-
chełzanności tej romantyki, do całego idealistycznego
łgarstwa i zniewieściałości sumienia, które odniosły
tutaj znowu zwycięstwo nad jednym z najmężniej-
szych; znużony wreszcie, i tem nie najmniej, smut
kiem nieubłaganego podejrzenia, — że po tem roz
czarowaniu skazany jestem na głębsze niedowierza
nie, głębsze gardzenie, głębsze osamotnienie, niż kie
dykolwiek. Z a d a n i e moje — cóż się z niem stało?
Jakże to? czyżby nie zdawało się teraz, jakby zada
nie moje przede mną się cofało, jak gdybym na
długo nie miał żadnego prawa do niego? Co zrobić,
żeby t e n największy brak znieść? — Zacząłem od
tego, że z a k a z a ł e m sobie wszelkiej muzyki zupeł-
nie i z zasady, tej sztuki dwuznacznej, chełpliwej,
duszącej, która pozbawia ducha jego surowości
5
6
i ochoczości, i pozwala bujnie się krzewić wszelkiego
rodzaju tęsknotom nieokreślonym, i pragnieniom gąb
czastym. »Cave musicam« i dziś jest moja rada tym
wszystkim, którzy dość mają w sobie z męża, żeby
dbać o czystość umysłową; muzyka taka denerwuje,
rozmiękcza, czyni zniewieściałym, jej »wieczna ko
b i e c o ś ć « pociąga nas — w d ó ł ! . . . Moje pierwsze
podejrzenie, najbliższa ostrożność zwróciły się wtedy
p r z e c i w muzyce romantycznej; i jeśli wogóle mia
łem jeszcze jakąkolwiek nadzieję na muzykę, to
chyba w oczekiwaniu, iż mógłby przyjść muzyk dosyć
śmiały, dosyć ostry, dosyć złośliwy, dosyć połu
dniowy i nad miarę zdrowy, żeby się na owej mu
z y c e w nieśmiertelny sposób z e m ś c i ć . —
4.
Samotny odtąd i podejrzliwie niedowierzający
sobie, zająłem, nie bez gniewu, w ten sposób stano
wisko p r z e c i w sobie z a wszystkiem, co m n i e
właśnie ból sprawiało i dotykało: — w ten sposób
znalazłem z powrotem drogę do owego nieustraszo
nego pesymizmu, który jest przeciwieństwem wszel
kiego łgarstwa romantycznego, i, jak dziś chętnie so
bie wyobrażam, drogą do »mnie« samego, do m o
j e g o zadania. Owo ukryte i władcze coś, na co
długo nie mamy nazwy, aż w końcu okazuje się ono
naszem z a d a n i e m , — ten tyran, tkwiący w nas
samych, straszliwie odpłaca za każdą próbę, którą
czynimy, żeby go wyminąć, lub wymknąć się przed
nim, za każde przedwczesne postanowienie, za każde
utożsamianie się z tymi, do których nie należymy, za
każdą najbardziej szanowaną działalność, jeśli od
ciąga nas od naszej sprawy głównej, nawet za każdą
cnotę, któraby nas chronić mogła przed twardą od
powiedzialnością względem siebie samych. Choroba
jest odpowiedzią każdym razem, jeśli dopuszczamy
się wątpienia co do swoich p r a w , s w e g o zada
nia,—jeśli zaczynamy w czemkolwiek sobie pobłażać.
Dziwna i straszna zarazem! Ulgi, jakie sobie czy
nimy, najtwardziej odpokutować jesteśmy zmuszeni!
I jeśli następnie pragniemy powrotu do zdrowia,
niema dla nas innego wyboru: musimy objuczyć się
c i ę ż e j , niż byliśmy objuczeni kiedykolwiek...
5.
Wtedy dopiero nauczyłem się owej mowy sa
motnika, którą tylko najbardziej milczący, najwięcej
cierpiący rozumieją: mówiłem, bez świadków lub ra
czej mimo świadków, żeby nie cierpieć w milczeniu,
mówiłem o rzeczach, które się mnie nie tyczyły, lecz
tak, jak gdyby mnie one obchodziły. Wtedy posiadłem
sztukę o k a z y w a n i a się radosnym, objektywnym,
ciekawym, przedewszystkiem zdrowym i złośliwym, —
jest to dowodem »dobrego s m a k u « u chorego, jak mi
się zdaje? Lecz delikatniejszemu oku i współczuciu
mimo to nie ujdzie, co, być może, stanowi wdzięk
tych pism, — że przemawia przez nie cierpiący i po
zbawiony, jak gdyby nie był cierpiącym i pozbawio
nym. Tu p o w i n n y były ostać się przeciw życiu
równowaga, swoboda, nawet wdzięczność, tutaj pa
7
8
nuje wola surowa, dumna, ustawicznie czujna, zawsze
wrażliwa, która postawiła sobie za zadanie obronę
życia p r z e c i w cierpieniu i przyłamanie wszyst
kich wniosków, które zwykle wyrastają niby grzyby
trujące z bólu, rozczarowania, wstrętu, osamotnienia
i innych mokradeł. Może to będzie wskazówką dla
naszych pesymistów do zbadania samych siebie? —
bo wówczas to wyrwałem z siebie zdanie: kto
cierpi, nie m a j e s z c z e p r a w a d o pesymizmu!«
Wtedy to prowadziłem w sobie żmudną i cierpliwą
walkę przeciw nienaukowej skłonności wszelkiego
pesymizmu romantycznego, która sprawia, że od
dzielne doświadczenia osobiste w y d y m a się, rozciąga
do sądów ogólnych, do potępienia ś w i a t a . . . krótko
mówiąc, zatoczyłem wtedy wzrokiem w k o ł o . Opty
mizm, jako środek do wyzdrowienia, żeby kiedyś
znowu do pesymizmu m i e ć p r a w o — rozumie
cie to? Podobnie jak lekarz przenosi swego cho
rego w otoczenie zupełnie obce, żeby go oderwać od
całego »dotychczas«, od trosk, przyjaciół, listów, obo
wiązków, głupstw, udręczeń pamięci, żeby się nauczył
sięgać rękoma i zmysłami po nowy pokarm, nowe
słońce, nową przyszłość, tak ja lekarz i chory w je
dnej osobie, zmusiłem się do odmiennego, nie wypró
bowanego k l i m a t u d u s z y , mianowicie d o wę
drówki na obczyznę, w o b c o ś ć , do ciekawości dla
wszelkiego rodzaju rzeczy o b c y c h . . . Za tem poszły
długie krążenie, szukanie, zmiana, niechęć względem
wszystkiego, co trwałe, względem ociężałego po
twierdzania i zaprzeczania; również dyetetyka i kar
ność, czyniące ducha jak najlżejszym, żeby mógł da
leko wybiegać, wysoko wzlatywać, a przedewszyst-
kiem coraz na nowo odlatywać. W rzeczywistości
9
było to minimum życia, zerwanie ze wszelkiemi
ordynarniejszemi pożądliwościami, niezależność po
śród wszelkiego rodzaju niepomyślności zewnętrznych
z dumą, iż m o ż e się żyć pośród tych niepomyślności,
nieco cynizmu być może, nieco osławionej beczki, ale
z pewnością wiele szczęścia świerszczkowego, dużo
ochoczości świerszczkowej, wiele ciszy, światła, sub-
telniejszego szaleństwa, ukrytego marzycielstwa —
wszystko to w końcu wydało wielkie duchowe zmęż
nienie, wzrastającą radość i pełnię zdrowia. Życie
samo n a g r a d z a nas za naszą upartą wolę życia,
za taką długą walkę, jaką prowadziłem wtedy z pe
symizmem znużenia życiem, już za każde uważne
spojrzenie naszej wdzięczności, przed którą nie ucho
dzą najmniejsze, najdelikatniejsze, najbardziej prze
lotne dary życia. W końcu otrzymujemy jego w i e l k i
dar, być może, największy, jaki nam może ofiaro
wać, — powraca nam n a s z e z a d a n i e . — —
6.
Czyżby moje doświadczenie — historya cho
roby i wyzdrowienia, gdyż wyzdrowieniem się skoń
c z y ł o — miało być tylko mojem doświadczeniem oso-
bistem? I tylko m o j e m »ludzkiem, arcyludzkiem?«
Dziś sądzę raczej przeciwnie; przypuszczam coraz
i coraz bardziej, że moje książki pielgrzymstwa nie
były napisane tylko dla mnie, jak to czasami się
zdawać mogło. — Wolnoż mi teraz, po sześciu la
tach wzrastającego przekonania, posłać je znowu
w podróż na próbę? Wolnoż mi szczególniej polecić
10
je sercu i uchu tych, na których cięży jakakolwiek
»przeszłość«, i którzy posiadają dość jeszcze ducha,
żeby cierpieć z powodu d u c h a przeszłości. Przede-
wszystkiem jednak w a m , którym najciężej, wy
rzadcy, najbardziej narażający się, najbardziej du
chowi, najodważniejsi, wy, którzy musicie być s a
m o w i e d z ą duszy nowoczesnej, i jako tacy musi
cie posiadać swoją w i e d z ę , w których skupiło się
wszystko, co tylko może być dziś chorobą, trucizną,
niebezpieczeństwem, — których przeznaczenie chce,
że musicie być bardziej chorzy, niż jakakolwiek je
dnostka, ponieważ nie jesteście »tylko jednostkami«....
których pocieszeniem jest, żeby poznać drogę do
n o w e g o zdrowia, ach! i iść tą drogą ku zdrowiu
jutra i pojutrza, wy wybrani, wy zwycięscy, wy nie
przemijający, wy najzdrowsi, najsilniejsi, wy do
b r z y E u r o p e j c z y c y ! — —
7.
Żeby w końcu sformułować jeszcze swoje prze
ciwieństwo d o p e s y m i z m u r o m a n t y c z n e g o ,
to jest do pesymizmu tych, którym zbywa na czemś,
nieudanych, zwyciężonych: istnieje wola tragizmu i pe
symizmu, będąca oznaką zarazem surowości, jak siły
intelektu (smaku, uczucia, sumienia). Mając wolę tę
w piersiach, nie czuje się lęku przed straszliwością
i zagadkowością wszelkiego bytu; szuka się ich nawet.
Poza taką wolą kryje się męstwo, duma, pragnienie
w i e l k i e g o wroga. — Taka była pesymistyczna
perspektywa moja z samego początku — nowa per
11
spektywa, jak sądzę? taka, jaka dziś jeszcze jest
nowa i obca? Dotąd się jej trzymam, i proszę wie
rzyć, zarówno d l a siebie, jak, gdy się zdarzy oka-
zya, p r z e c i w s o b i e . . . Mamże tego jeszcze dowo
dzić? Lecz cóż tedy w tej długiej przedmowie —
dowiedzione zostało ?
Sils-Maria, E n g a d y n a wyżnia,
w październiku 1886.
ROZDZIAŁ PIERWSZY:
ZDANIA I MYŚLI RÓŻNE.
Z a w i e d z i o n y m p r z e z f i l o z o f i ę . — Jeśli
dotąd wierzyliście w najwyższą wartość życia i jeśli
teraz widzicie, żeście się zawiedli, czyż zaraz trzeba
go się pozbywać za najniższą cenę ?
2.
W y b r e d n y . — Można także stać się wybred
nym w rzeczach jasności pojęć: jakże nieznośnem
bywa wtedy obcowanie z ludźmi napół jasnymi, mgli
stymi, dążącymi do czegoś i przeczuwającymi! Jakże
śmiesznem a jednak nierozweselającem wydaje się
ich wieczne trzpiotanie i uganianie, kiedy w istocie
nie mogą wzlatywać i chwytać !
1.
16
4.
P o s t ę p w o l n o m y ś l n o ś c i . — Nie można
lepiej unaocznić różnicy między dawniejszą a teraź
niejszą wolnomyślnością, jak przypominając owo
zdanie, do którego rozeznania i wypowiedzenia trzeba
było całej nieustraszoności minionego stulecia, choć,
uważane z teraźniejszego punktu widzenia, staje się
mimowolną naiwnością, — mam na myśli zdanie
Woltera: »Croyez-moi, mon ami, l'erreur aussi a son
mérite«.
5.
G r z e c h p i e r w o r o d n y f i l o z o f ó w . — Fi
lozofowie po wszystkie czasy przywłaszczali sobie
zdania znawców dusz ludzkich (moralistów) i p s u l i
je przez to, że brali w znaczeniu bezwzględnem, chcąc
dowodzić konieczności tego, co tamci uważali tylko
za wskazówki mniej więcej dokładne lub zgoła za
prawdę jedynie w jakimś kraju lub mieście w ciągu
iednego dziesięciolecia. Lecz przez to właśnie wyda
wało się filozofom, iż wznoszą się ponad moralistów.
W ten sposób odnajdujemy w podstawach sławnej
teoryi Schopenhauera o prymacie woli nad intelek
tem, o niezmienności charakteru, negatywności roz
koszy — wszystko to, tak jak on to pojmuje, jest
błędem — popularne prawdy ludowe, głoszone przez
moralistów. Już wyraz »wola«, który Schopenhauer
przekształcił na wspólne miano dla wielu stanów
człowieka i z wielką dla siebie korzyścią osobistą,
jako dla moralisty, wstawił tam, gdzie się znajdowała
luka w języku, ponieważ odtąd mógł mówić o »woli«
tak, jak przed nim mówił o niej Pascal już »wola«
Schopenhauera w rękach swego twórcy przerodziła
się w klęskę dla nauki wskutek szału filozoficznego
uogólniania. Albowiem twierdzić, że wszystkie twory
przyrody posiadają w o l ę , znaczy to czynić z tej
woli rodzaj metafory poetyckiej; w końcu nadużyto
jej w celach fałszywej objektywizacyi do najroz
maitszych wybryków mistycznych — i wszyscy modni
filozofowie powtarzają, i zdają się wiedzieć dokład
nie, że wszystkie rzeczy posiadają jedną wolę, ba,
są tą jedną wolą, (co wynosi na to, sądząc we
dług opisu tej powszechnej i jedynej woli, jaki po
dają, że chcą koniecznie mieć za Boga d y a b ł a
g ł u p i e g o ) .
6.
P r z e c i w f a n t a s t o m . — Fantasta zaprzecza
prawdy przed sobą, łgarz przed innymi.
DZIEŁĄ NIETZSCHEGO. T. XI.
3.
O b l u b i e ń c y r z e c z y w i s t o ś c i . — Kto
w końcu spostrzega, jak bardzo i jak długo był wo
dzony za nos, z gniewu rzuca się w objęcia nawet
najbrzydszej rzeczywistości: tak iż ogarniając cale
świata koleje, przypadali jej najlepsi oblubieńcy, --
albowiem najlepsi byli zawsze oszukiwani najlepiej
i najdłużej.
18
8.
S c e p t y c y z m c h r z e ś c i j a ń s k i . — Lubią
przedstawiać teraz Piłata z jego pytaniem: co jest
prawda, jako obrońcę Chrystusa, aby wszystko, co
zostało poznane, oraz co poznać można, podać w po
dejrzenie, jako pozór, i na budzącym dreszcz osta
tecznym planie niemożliwości wiedzenia wznieść Krzyż.
9.
» P r a w o n a t u r y « j a k o p r z e s ą d . — Kiedy
z takim zachwytem rozprawiacie o prawach natury,
19
musicie przypuszczać, że albo wszystkie rzeczy przy
rodzone ulegają swemu prawu, z wolnego i dobrowol
nie przyjętego posłuszeństwa — w tym przeto wy
padku podziwiacie moralność natury —; albo zachwy
cacie się wyobrażeniem twórcy mechanika, który
zbudował najkunsztowniejszy zegar, dodając mu, jako
upiększenie, ż y w e istoty. — Konieczność w przyro
dzie staje się bardziej ludzką dzięki wyrażeniu »zgod-
nie z prawami«, i jest ostatnią kryjówką dla marzeń
mitologicznych.
10.
H i s t o r y i p r z y p a ś ć w u d z i a l e . — Mgliści
i świat zaciemniający filozofowie, a więc wszyscy
metafizycy drobniejszego i grubszego kalibru, dostają
bólu oczu, uszu i zębów, skoro zaczynają podejrze
wać
:
że jest coś prawdy w twierdzeniu, iż odtąd cała
filozofia należy do dziedziny historyi. Dla ich b ó l u ,
można im przebaczyć, że tego, kto tak mówi, ob
rzucają kamieniami i błotem: lecz przez to sama teo
rya na pewien czas stać się może brudną i mizerną
i stracić na swym wpływie.
11.
P e s y m i s t a i n t e l e k t u . — Człowiek istot
nie wolny duchem będzie też o duchu samym myś
lał w sposób swobodny i nie będzie ukrywał przed
sobą, co w źródle i kierunku ducha może być za-
2 *
W r o g i ś w i a t ł u . — Jeśli się komu wyjaśni,
że ściśle biorąc, nigdy nie może mówić o prawdzie,
lecz jedynie o prawdopodobieństwie i jego stopniach,
spostrzega się zwykle po nieukrywanej radości pou
czonego, o ile ludzie wolą niepewność horyzontu du
chowego i jak w głębi duszy n i e n a w i d z ą prawdy
za jej określoność. — Może przyczyna kryje się
w tem, że wszyscy w tajemnicy lękają się, żeby zbyt
jasne światło prawdy na nich samych nie padło?
Chcą coś znaczyć, a więc nie powinno się widzieć,
czem s ą ? Lub może jest to tylko obawa przed zbyt
jasnem światłem, do którego nie przywykły ich du
sze zmierzchowe i łatwo dające się oślepić, tak iż
muszą go nienawidzić ?
7.
20
trważającego. I dlatego, być może, inni okrzyczą go
za najzawziętszego przeciwnika wolnomyślności i na
dadzą mu obraźliwe i odstraszające miano »pesymi-
sty intelektu«: jak to jest ich zwyczajem nazywać
kogoś nie zgodnie z jego wybitną silą i cnotą, lecz
według tego, co w nim jest dla nich najbardziej
obcego.
12.
U k r y t y w ę z e ł e k m e t a f i z y k ó w . — Nikomu
z tych, którzy z taką fanfaronadą rozprawiają o nau
kowości swojej metafizyki, nie należy zgoła odpo
wiadać; wystarcza pomacać węzełek, który ukrywają
za plecami z pewnego rodzaju obawą: jeśli się uda
go rozwiązać, wtedy ku ich zawstydzeniu ukazują
się na światło dzienne rezultaty tej naukowości: mi
utki Bóg kochany, przyjemna nieśmiertelność, cza
sami trochę spirytyzmu, a w każdym razie cała kupa
nędzy biednego grzesznika i pychy faryzeusza.
13.
S z k o d l i w o ś ć p o z n a n i a w p e w n y c h
w y p a d k a c h . Pożytek, jaki przynosi bezwzględne
poznanie prawdy, tak ustawicznie i po wiele set razy
dowodzony zostaje, iż bez wahania należy się pogo
dzić z drobnemi i rzadkiemi szkodami, jakie wskutek
niego cierpieć może jednostka. Nie można zapobiec
21
temu, żeby chemikowi nie zdarzyło się zatruć lub
oparzyć. — Co się stosuje do chemika, stosuje się
do całej naszej cywilizacyi, z czego, mówiąc nawia
sem, jasno się wywodzi, jak bardzo powinna dbać
ona o maści kojące na oparzenia i o posiadanie w po
gotowiu odtrutek.
14.
C z e g o f i l i s t e r p o t r z e b u j e k o n i e c z
n i e . — Filister sądzi, że przedewszystkiem potrze
buje szmatki purpurowej lub turbanu metafizycznego,
i odjąć sobie tego w żadnym razie nie pozwala,
a przecież wydawałby się mniej śmiesznym bez tego
stroika.
15.
M a r z y c i e l e . — Zapomocą wszystkiego, co
marzyciele mówią na pochwałę swej ewangelii lub
swego mistrza, bronią samych siebie, choć mogą nie
wiem jak chcieć uchodzić za sędziów (nie zaś za
oskarżonych), a to dla tego, że mimowolnie i niemal
co chwila przypomina się im, iż są wyjątkami, które
muszą się usprawiedliwić.
22
16.
D o b r o w a b i d o ż y c i a . — Wszystkie rzeczy
dobre są silnymi środkami podniecającymi do życia,
nawet każda dobra książka, napisana przeciw życiu.
17.
S z c z ę ś c i e h i s t o r y k a . — »Kiedy słuchamy
przemawiających wynalazczych metafizyków i za
światowców, czujemy wprawdzie, że my, reszta, je
steśmy ubodzy duchem, ale także, że naszym jest
świat przemiany, z wiosną i jesienią, zimą i latem,
i że do tamtych należy świat zagrobowy — ze swemi
nieskończonemi mgłami, swymi szarymi i chłodnymi
cieniami.«— Tak mówił do siebie ktoś, przechadzając się
w słońcu porannem: ktoś, w kim przy rozważaniu
historyi nie tylko duch, lecz i serce przekształcało
się ustawicznie na nowo i kto, w przeciwieństwie do
metafizyków, czuje się szczęśliwy, że »nie jedną du
szą nieśmiertelną«, lecz w i e l e d u s z n i e ś m i e r
t e l n y c h w sobie przechowuje.
18.
T r z y r o d z a j e m y ś l i c i e l i . — Bywają try
skające, wypływające i sączące się źródła mineralne;
i temu odpowiadają trzy rodzaje myślicieli. Laik oce
nia je według obfitości wody, znawca według tego,
23
co woda zawiera, więc według tego, co n i e jest
w nich wodą.
19.
O b r a z ż y c i a . — Wymalować obraz życia,
zadanie, jakie sobie tak często stawiają poeci i filo
zofowie, jest mimo to niedorzeczne: nawet pod ręką
największych malarzy-myślicieli powstawały zawsze
tylko obrazy i obrazki z j a k i e g o ś życia, mianowicie
z ich życia — i nawet nic innego nie jest możliwe.
W tem, co się staje, rzecz stająca się nie może się
odbić jako coś stałego i trwałego, nie jako »życie
w ogóle«.
20.
P r a w d a n i e z n o s i i n n y c h b o g ó w o b o k
s i e b i e . — Wiara w prawdę zaczyna się od wątpie
nia o wszystkich »prawdach«, w które się wierzyło
dotychczas.
21.
O c z e m w y m a g a j ą m i l c z e n i a . - Kiedy
się mówi o wolnomyślności, jako o nadzwyczaj nie
bezpiecznej wyprawie przez lodowce i morza lodowe,
24
ci, co nie chcą pójść tą drogą, czują się tak obrażeni,
jak gdyby wyrzucano im ich wahanie się i słabe
nogi. Nie znosimy, żeby mówiono wobec nas o rze
czy trudnej, do której czujemy, żeśmy nie dorośli.
22.
Historia in nuce. — Najpoważniejsza parodya,
jaką kiedykolwiek słyszałem, jest następująca: »na
początku był nonsens i nonsens b y ł , na Boga! i Bo
giem (boskim) był nonsens«.
23.
N i e u l e c z a l n y . — Idealista jest niepoprawny:
jeśli się go wyrzuci z jego nieba, robi sobie ideał
z piekła. Sprawcie, żeby się rozczarował i patrzcie! —
z nie mniejszym zapałem chwyta się rozczarowania,
jak dopiero co oddawał się nadziei. Jeżeli skłonność
jego należy do wielkich nieuleczalnych skłonności
natury ludzkiej, może sprowadzić tragiczną dolę
i stać się przedmiotem Tragedyi: która w swem zało
żeniu zajmuje się tem, co w ludzkim losie i charakte
rze jest nieuleczalnego, niedającego się odwrócić,
nieodwołalnego.
25
24.
O k l a s k i p r z e d ł u ż e n i e m w i d o w i s k a . —
Błyszczące oczy i życzliwy uśmiech są rodzajem
oklasków, którymi nagradza się całą wielką kome-
dyę świata i bytu, — ale zarazem komedyą w ko-
medyi, która ma innych spektatorów pociągnąć do
»plaudite amici«.
25 .
O d w a g a b y ć n u d n y m . — Kto nie posiada
męstwa, żeby jego samego i jego dzieło znajdowali
nudnym, nie należy z pewnością do duchów najwięk
szych, czy to w sztukach, czy w naukach. — Śmie
szek, któryby wyjątkowo był zarazem myślicielem,
mógłby, patrząc na świat i historyę dodać: »Bóg
tego męstwa nie miał; wszystkie rzeczy chciał uczy
nić i uczynił zanadto interesującemi«.
26.
Z n a j w n ę t r z n i e j s z e g o d o ś w i a d c z e
n i a m y ś l i c i e l a . — Nic niema trudniejszego dla
człowieka od pojmowania jakiejś rzeczy nieosobowo:
rozumiem przez to, żeby widział w niej właśnie rzecz, nie
zaś o s o b ę : ba, możnaby nawet zapytać, czy wogóle
jest dlań rzeczą możliwą, choćby na chwilę zatrzy
mać mechanizm swego popędu tworzącego i wymyś-
26
lającego osoby. Obcuje bo nawet z myślami, choćby
były najbardziej oderwane, tak jak gdyby były indy
widuami, z któremi trzeba walczyć, łączyć się, które
trzeba ochraniać, któremi trzeba się opiekować, które
trzeba odżywiać. Podpatrzmy i podsłuchajmy tylko
siebie samych, w owych chwilach, kiedy słyszymy,
lub odkrywamy nowe jakieś dla siebie twierdzenie.
Zdarzyć się może, że się nam nie podoba, ponieważ
występuje tak dumnie, tak pysznie: nieświadomie za
pytujemy się siebie, czybyśmy nie mogli postawić mu
u boku jego przeciwieństwa, niby wroga, czybyśmy
nie mogli doń doczepić jakiegoś »może«, lub »nie
kiedy«, już słówko »prawdopodobnie« jest dla nas
zadośćuczynieniem, ponieważ niweczy przykrą tyra
nię osobistą bezwzględności. Przeciwnie, kiedy owo
nowe zdanie występuje w formie łagodniejszej, deli
katne, cierpliwe i pokorne, niby samo padające w obję
cia przeczeniu, tedy zapomocą innej próby doświad
czamy swego samowładztwa: jakżeż to, c z y ż możemy
tej słabej istocie odmówić pomocy, nie pieścić jej
i nie karmić, nie udzielić jej siły, pełni, prawdziwo-
ści, ba, nawet bezwzględności? C z y ż nie możemy
obejść się z nią po ojcowsku, po rycersku, ze współ-
czuciem? — Kiedyindziej znowu spostrzegamy tu pe
wien sąd i tam pewien sąd, które ani patrzą na sie
bie, ani ku sobie się nie zbliżają: wtedy łaskocze nas
myśl, czyby się nie udało urządzić tutaj małżeństwa,
wyciągnąć w n i o s k u , i z góry już doznajemy przy
jemnego uczucia, że jeśliby z tego wniosku wypły
nęły skutki, tedy by honor przypadł nietylko obu są
dom, pozostającym w związku małżeńskim, lecz także
i swatom. Jeśli jednak z ową myślą nie można sobie
poradzić ani drogą oporu i niechęci, ani też drogą
2 7
życzliwości (i jeśli uważa się ją za p r a w d z i w ą —)
tedy poddajemy się jej, i hołd składamy jako wo
dzowi i księciu, umieszczamy ją na tronie i nie mó
wimy o niej inaczej jak z uroczystością i dumą:
gdyż w j e j blasku błyszczymy i my. Biada temu,
ktoby ją chciał przyćmić. Niech się jednak zdarzy,
że pewnego dnia ta sama myśl wyda się nam po
dejrzaną: — wtedy niezmordowani twórcy królów
(king-makers) w dziejach ducha strącamy ją z tronu
i pośpiesznie wznosimy jej przeciwniczkę. Nie wadzi
to rozważyć i pomyśleć jeszcze głębiej; z pewnością
nikt nie będzie mówić wtedy o »popędzie naukowym
samym w sobie«! — Czemu więc człowiek przekłada
p r a w d ę nad nieprawdę w tej p o t a j e m n e j walce
idei osób, w tem najczęściej ukrytem kojarzeniu mał-
źeństw między myślami, w tem budowaniu państw
w dziedzinie myśli, w tem wychowywaniu, pielęgno-
waniu myśli i udzielaniu im pomocy, jakiej się udziela
ubogim i chorym? Z tego samego powodu, dla ja
kiego się rządzi s p r a w i e d l i w o ś c i ą w obcowa-
niu z osobami rzeczywistemi: d z i ś , z przyzwyczaje-
nia, dziedziczności i przyuczenia, p i e r w o t n i e , po-
nieważ prawda — tak jak słuszność i sprawiedli
wość — jest p o ż y t e c z n i e j s z a i z a s z c z y t
n i e j s z a od nieprawdy. Albowiem w państwie myśli
nie łatwo zachować w ł a d z ę i s ł a w ę , jeśli się
opierają na błędzie lub kłamstwie: poczucie, iż taka bu
dowa zawsze kiedyś zwalić się może, jest u p o k a
r z a j ą c e dla świadomości budowniczego; wstyd go
kruchości materyału, i chciałby, ponieważ sam siebie
bierze p o w a ż n i e j , niż cały świat pozostały, nie robić
nic, coby nie było t r w a l s z e , niż cały świat pozostały.
W żądzy prawdy obejmuje wiarę w nieśmiertelność
2 8
osobistą, to znaczy najdumniejszą, najwznioślejszą myśl,
jaka kiedykolwiek istniała, albowiem wiąże się ona
najściślej z ukrytą myślą: «pereat mundus, dum ego
salvus sum!« Dzieło własne przekształca się w ego,
sam przekształca się w rzecz nieprzemijającą, stawia
jącą czoło przeciw wszystkiemu. Jego to niezmierzona
duma wymaga, żeby do dzieła używać tylko najlep
szych, najtwardszych kamieni, a więc prawd, lub
tego, co za prawdy uważa. Słusznie po wszystkie
czasy wymieniano p y c h ę , jako »występek wiedzą
c y c h « — jednak bez tego płodnego występku źleby
było z prawdą i jej znaczeniem na ziemi. W tem je
dnak, że czujemy s t r a c h przed swymi własnymi
myślami, pojęciami, wyrazami, lecz że zarazem siebie
samych w nich c z c i m y , mimowolnie przypisujemy
im prawo nas samych nagradzać, potępiać, chwalić
i ganić, w tem więc, że obcujemy z nimi jako z wol-
nemi osobami duchowemi, z siłami niezależnemi, jako
równi z równymi — w tem kryje się korzeń tego
rzadkiego zjawiska, które nazwałem »sumieniem in-
telektualnem«. — T a k więc i w tym wypadku coś
moralnego w najlepszem znaczenia zakwitło z »ko
rzenia czarnego«.
27.
O b s k u r a n c i . — Rzeczą zasadniczą w czar
nej magii obskurantyzmu nie jest to, że chce przy
ćmić głowy, lecz że obraz świata chce zaczernić, na
sze w y o b r a ż e n i e o b y c i e p r z y c i e m n i ć . D o
tego, wprawdzie, u ż y w a często środka, polegającego
na tem, żeby przeszkodzić oświacie umysłów, nie-
29
kiedy jednak używa środka wprost przeciwnego i przez
najwyższe wysubtelnienie intelektu stara się wywołać
p r z e s y c e n i e jego owocami. Subtelni metafizycy,
przygotowujący sceptycyzm i wywołujący swą nad
mierną bystrością umysłu niedowierzanie do bystrości
umysłu wogóle, są dobremi narzędziami tego bardziej
subtelnego obskurantyzmu. Jestże możliwe, że sa
mego Kanta można użyć w tym celu? co więcej, że
według jego własnego osławionego oświadczenia on
sam, przynajmniej przez pewien czas, c h c i a ł cze
goś podobnego: utorować drogę dla w i a r y , przez
wytknięcie szranek dla w i e d z y ? — co mu się
wprawdzie nie powiodło; ani jemu, ani jego następ
com na wilczych i lisich ścieżkach tego nadzwyczaj
wysubtelnionego i niebezpiecznego, ba, najniebezpiecz
niejszego obskurantyzmu: ponieważ czarna magia
ukazuje się tutaj w aureoli świetlnej.
28.
J a k i e g o r o d z a j u f i l o z o f i a j e s t z g u b n a
d l a s z t u k i . — Kiedy mgłom metafizyczno-mistycz-
nej filozofii powiedzie się wszystkie zjawiska este
tyczne uczynić n i e p r z e z r o c z y s t e m i , w y p ł y w a
stąd, że nie można ich o c e n i a ć między sobą, ponie
w a ż żadne oddzielne zjawisko nie daje się wyjaśnić.
Lecz jeśli nie można porównywać ich ze sobą dla
oceny, w końcu zjawia się zupełna b e z k r y t y c z -
n o ś ć , ślepe zgadzanie się na wszystko: stąd jednak
znowu stałe zanikanie r o z k o s z y , jakiej dostarcza
sztuka, która tylko przez najbardziej zaostrzony smak
30
i rozróżnianie różni się od surowego zaspakajania
potrzeby. Im bardziej jednak zanika rozkosz, tem
bardziej pragnienia artystyczne przekształcają się
w pospolity głód, który artysta stara się zaspokoić
przez coraz bardziej ordynarny pokarm.
29.
W G e t s e m a n e . - Najboleśniejsze, co myś
liciel rzec może do artystów, brzmi: »nie możecie
przeto c z u w a ć z e m n ą nawet jednej godziny?«
30.
Z a w a r s z t a t e m t k a c k i m . — Wobec nie
licznych, którzy znajdują uciechę w rozwiązywaniu
węzłów i rozsnuwaniu wątków, wielu pracuje w kie
runku odwrotnym (naprzykład wszyscy artyści i ko
biety), żeby je coraz na nowo związywać i plątać, a tak
żeby rzeczy zrozumiane przekształcać w niezrozumiane,
a jeśli można w niedające się zrozumieć. Co wreszcie
na tem się kończy — że oczka i tkaniny zawsze mu
szą być cokolwiek zbrukane, ponieważ za wiele rąk
pracuje nad niemi i ciągnie je do siebie.
31.
W p u s t y n i n a u k i . — Człowiekowi nauko
wemu w jego skromnych i mozolnych wędrówkach,
które, niestety, dość często muszą być wędrówkami
przez pustynie, ukazują się owe świetlne miraże, które
nazywają się »systemami filozoficznymi«: z czarowną
siłą złudzenia migają rozwiązaniem wszystkich zaga
dek i obiecują w pobliżu najświeższy napój prawdzi
wej wody życia; serce upaja się radością, a znużony
dotyka niemal już wargami celu całej naukowej wy
trwałości i trudu, tak że mimowolnie porywa się na
przód. To prawda, niektóre natury stają jak ogłu
szone przed pięknem złudzeniem: pustynia pochłania
je, dla nauki są umarłe. Inne znowu, które doświad
czyły już nieraz owych pociech subjektywnych, do
znają niezmiernego zniechęcenia i przeklinają słony
smak, jaki owe zjawiska pozostawiają w ustach,
i z którego powstaje wściekle pragnienie — kiedy tym
czasem ani o jeden krok nie zbliżamy się do żadnego
źródła.
32.
R z e k o m a » r z e c z y w i s t o ś ć r z e c z y w i
s t a « . — Przedstawiając oddzielne typy zawodowe,
np. wodza, tkacza, marynarza, poeta przybiera po
zory takiego, który te rzeczy zna do gruntu i jak
gdyby był człowiekiem w i e d z ą c y m ; więcej jesz-
cze, wykładając czyny i losy ludzkie, zachowuje się
tak, jak gdyby był obecny przy zakładaniu osnowy
świata: w tem znaczeniu jest oszustem. I oszustwa
swoje popełnia przed ludźmi n i e o ś w i e c o n y m i —
wskutek czego miewa powodzenie: ci nie szczędzą
mu swych pochwał dla jego prawdziwego i głębo-
31
32
kiego znawstwa i doprowadzają go w końcu do idei
obłędnej, że rzeczywiście zna te rzeczy tak dobrze,
jak znawcy i specyaliści, ba, jak sam twórca świa
tów. W rezultacie przeto oszust staje się uczciwym
i wierzy w swoją prawdomówność. Ludzie wrażliwi
dochodzą do tego, że mu to mówią nawet w oczy,
iż posiada prawdę i prawdomówność w y ż s z ą , —
oni bowiem bywają czasami znużeni rzeczywistością
i marzenie poetyckie jest wtedy dla nich wytchnie
niem i odpoczynkiem nocnym, dobroczynnym dla
głowy i serca. To, co się ukazuje w marzeniu, wy
daje się im teraz, iż jest więcej warto, ponieważ, jak
się rzekło, odczuwają je, jako rzecz bardziej dobro
czynną: a ludzie zawsze sądzili, iż to, co wydaje się
posiadać większą wartość, jest prawdziwe, rzeczywi
ste. Poeci, ś w i a d o m i tej władzy, rozmyślnie zmie-
rzają do tego, żeby to, co zwykle nazywa się rze
czywistością, oczernić i w niepewne, pozorne, nie-
prawdziwe, grzeszne, bolesne, zwodzicielskie prze-
kształcić, korzystają z wszystkich wątpliwości co do
granic poznania, ze wszelkich wykroczeń sceptycz
nych, żeby rozciągnąć nad rzeczami fałdzistą zasłonę
niepewności, a przez to, żeby w tem przyćmieniu ich
czarnoksięstwo i magia duchowa bez ochyby były
rozumiane jako drogą do »prawdziwej prawdy«, do
rzeczywistej rzeczywistości!
33.
C h c i e ć b y ć s p r a w i e d l i w y m , a c h c i e ć
być sędzią. — Schopenhauer, którego wielkie znaw-
33
stwo rzeczy ludzkich i arcyludzkich, pierwotny zmysł
faktyczny nie mało ucierpiały od pstrokatej skóry leo-
pardziej jegoż metafizyki (tę trzeba zeń ściągnąć,
żeby pod nią odkryć prawdziwy geniusz moralisty),
Schopenhauer czyni doskonalą różnicę, przez którą
ma więcej słuszności, niż to sobie sam przyznaje:
» wniknięcie w ścisłą konieczność postępków ludzkich
jest linią graniczną, oddzielającą głowy f i l o z o f i c z
ne od i n n y c h « . To potężne wejrzenie, na które
przez pewien czas miał oczy otwarte, sam paraliżo
wał w sobie wskutek owego przesądu, wspólnego mu
jeszcze z ludźmi moralnymi (n i e moralistami), które
tak niewinnie i z wiarą wypowiada: »ostateczne
i prawdziwe rozwiązanie wewnętrznej istoty całości
rzeczy koniecznie musi być w związku ścisłym z roz
wiązaniem etycznego znaczenia postępków ludzkich« —
co właśnie zgoła nie jest »konieczne« ; przeciwnie,
raczej zostaje obalone przez owo twierdzenie o ścis
łej konieczności postępków ludzkich, to jest bezwa-
runkowej niewolności i nieodpowiedzialności woli.
Głowy filozoficzne będą się tedy różnić od innych
tem, że nie wierzą w metafizyczne znaczenie moral
ności: i to wytworzy między niemi przepaść tak głę
boką i nieprzebytą, iż przepaść, istniejąca obecnie
między » wykształconymi« a » ni e wykształconymi«,
na którą się tak uskarżają, zaledwie daje o niej
pojęcie. Wprawdzie tylne furtki, jakie sobie zosta
wiają »głowy filozoficzne«, podobnie jak sam Scho
penhauer, muszą zostać uznane za bezpożyteczne:
ż a d n a nie prowadzi na wolność, na powietrze wol
nej woli; poza każdą, przez którą wymykano się do-
tychczas, ukazuje się spiżowo spoglądająca ściana
fatum: w więzieniu j e s t e ś m y , wolnymi możemy
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI. 3
34
w y o b r a ż a ć się tylko, nie zdołamy u c z y n i ć się
nimi. Ze temu poznaniu nie długo już opierać będzie się
można, ukazują zrozpaczone i nieprawdopodobne pozy-
cye i szamotania się tych, którzy je atakują, żeby
walkę przedłużyć. — Oto co się obecnie mniej więcej
dzieje w ich obozie: »a więc nikt nie jest odpowie
d z i a l n y ? « I jednak wszędzie grzech i poczucie grzesz
ności. Ależ musi ktośkolwiek być grzesznikiem: nie
możliwa i odtąd niewolno oskarżać i potępiać jedno
stki, tej biednej fali stawania się — dobrze więc:
niech będzie grzesznikiem sama igraszka fal: stawa
nie się: tutaj działa wolna wola, tutaj można oskar
żać, potępiać, pokutować i czynić skruchę: niechaj
tedy B ó g b ę d z i e g r z e s z n i k i e m , a c z ł o w i e k
j e g o o d k u p i c i e l e m : niechaj historya świata bę
dzie zarazem winą, potępieniem siebie i samobój
stwem; złoczyńca niechaj się stanie swym sędzią, sę
dzia własnym katem«. — T e n c h r z ę ś c i j a n i z m
o d w r ó c o n y d o g ó r y n o g a m i — bowiem cóż t o
jest innego? — to także ostatni sztych w walce do
ktryny o bezwarunkowej moralności z doktryną
o bezwarunkowej niewoli — rzecz straszliwa, jeśliby
była czemś w i ę c e j , niż g r y m a s e m l o g i c z n y m ,
więcej, niż odrażającem wykrzywieniem dogorywa
jącej myśli — być może, skurczem śmiertelnym zroz
paczonego i szukającego ratunku serca, któremu
obłęd podszeptuje: »Oto jesteś baranek, który nosi
grzechy boskie na sobie«. — Błąd tkwi nietylko
w poczuciu: »jam jest odpowiedzialny«, lecz również
w owem przeciwieństwie: »jam nie jest odpowie
dzialny, lecz ktoś musi nim być przecież«. — To
także nieprawda: filozof przeto powinien rzec, jak
Chrystus: »nie sądźcie«, i ostatnia różnica między
35
głowami filozoficznemi i pozostałemi byłaby ta: że
tamte chcą być s p r a w i e d l i w a , a te pragną być
s ę d z i a m i .
34.
P o ś w i ę c e n i e . — Sądzicie, że cechą czynu
moralnego jest poświęcenie? — Pomyślcie tedy co
kolwiek nad tem, że w każdym czynie, spełnionym
po namyśle, zawiera się poświęcenie, zarówno w naj
gorszym, jak w najlepszym.
35.
P r z e c i w t y m , c o b a d a j ą m o r a l n o ś ć
p r z e z m i k r o s k o p . — Trzeba znać czyny najlep
sze i najgorsze, do jakich człowiek jest zdolny, jak
w wyobraźni, tak w rzeczywistości, żeby móc osą
dzić, jak silna jest jego natura moralna. Ale dowie
dzieć się tego jest rzeczą niemożliwą.
36.
Z ą b ż m i i . — C z y ma się, czy się nie ma zęba
żmii, nie wie się o tem, dopóki ktoś na nas nie
nastąpił. Kobieta lub matka powiedziałaby: dopóki
ktoś nie nadepnął na nasze ukochanie lub dziecko. —
3 *
36
Charakter nasz bardziej jeszcze zależy od tego, czego
nie przeżywamy, niż od tego, co się przeżywa.
37.
O s z u s t w o w m i ł o ś c i . — Niejedno zapo
mina się z przeszłości i rozmyślnie wyrzuca z pa
mięci, to znaczy, chcemy, żeby obraz, spoglądający
ku nam z przeszłości, okłamywał nas, schlebiał na
szej mglistości — pracujemy bez przerwy nad tem
oszukiwaniem samych siebie. — I wy, co tyle »o za
pominaniu o sobie w miłości«, »o rozpływaniu się
swego ja w innej o s o b i e « mówicie, i chwalicie się
tyle, sądzicie, że jest to coś zasadniczo innego? Roz
bija się więc zwierciadło, przeistacza się siebie w ima-
ginacyi w inną osobę, którą się podziwa, rozkoszuje
się nowym obrazem swojego ja, chociaż nadaje mu
się miano innej osoby — i całe to zjawisko ma n i e
być oszukiwaniem samego siebie, ma n i e być samo
lubstwem — jakże ja was podziwiam ! Sądzę, że
ci, co p r z e d s o b ą coś ukrywają i ci, co jako ca
łość ukrywają się przed sobą, podobni są do siebie
z tego, że w skarbcu poznania popełniają k r a d z i e ż :
w y p ł y w a stąd jasno, przed jakiego rodzaju przestęp
stwem ostrzega zdanie: »poznaj samego siebie«.
38.
W y p i e r a j ą c e m u s i ę p r ó ż n o ś c i . — Kto
wypiera się próżności, posiada ją zwykle w formie
37
tak brutalnej, że instynktownie zamyka na nią oczy,
gdyż inaczej musiałby gardzić sobą.
39.
C z e m u g ł u p i s t a j ą s i ę t a k c z ę s t o z ł o
ś l i w y m i . — Na zarzuty przeciwnika, przeciw któ
rym głowa czuje się zbyt słabą, odpowiada serce
podejrzeniem motywów tych zarzutów.
40.
S z t u k a w y j ą t k ó w m o r a l n y c h . — K u
sztuce, ukazującej i wysławiającej wyjątki moralne —
to, gdzie dobro złem, niesprawiedliwość sprawiedli
wością się staje —, wolno rzadko tylko skłaniać
ucho: podobnie jak od cyganów kupuje się czasami
coś niecoś, zawsze jednak z obawą, iż przy tem
zwędzą daleko więcej, niż zyskuje się na kupnie.
41.
U ż y w a n i e i n i e u ż y w a n i e t r u c i z n . —
Jedyny argument rozstrzygający, który po wszystkie
czasy powstrzymywał ludzi od zażywania trucizny,
nie polegał na tem, że trucizna zabija, lecz że ma
smak nieprzyjemny.
38
42.
43.
S u m i e n i e . — Wygodniej słuchać głosu su
mienia, niż rozumu: albowiem w każdem niepowo
dzeniu ma się uniewinnienie i otuchę. Oto dlaczego
tak wiele jeszcze jest ludzi sumiennych w porówna
niu z ilością rozumnych.
44.
R ó ż n e ś r o d k i p r z e c i w z g o r z k n i e n i u .
— Dla jednego temperamentu jest z pożytkiem, kiedy
gniew swój może wylać w słowach: mowa czyni
człowieka słodszym. Inny temperament dopiero wtedy,
kiedy się wypowie, nabiera całej właściwej sobie
goryczy: temu należy raczej doradzać, żeby coś ze
swego gniewu strawił: przymus, jaki tego rodzaju
ludzie nakładają sobie wobec nieprzyjaciół lub prze-
39
łożonych, polepsza ich charakter i chroni, żeby się
nie stali zbyt ostrzy i kwaśni.
45.
N i e b r a ć z b y t c i ę ż k o . — Odleżeć sobie ciało
do ran nieprzyjemnie, ale nie jest jeszcze żadnym
dowodem przeciw metodzie kuracyi, która nakazuje
położyć się do łóżka. — Ludzie, którzy długo żyli
życiem zewnętrznem i w końcu zwrócili się do filo
zoficznego życia wewnętrznego i samotniczego, wie
dzą, że jest też rodzaj ran umysłu i uczucia od le
żenia. Nie jest to więc żadnym argumentem przeciw
trybowi życia w zasadzie, lecz czyni koniecznymi
małe wyjątki i pozorne powroty do d a w n c h nałogów.
46.
L u d z k a » r z e c z s a m a w s o b i e « . — Naj-
wrażliwszą rzeczą, a przecież najbardziej niepoko
naną jest próżność ludzka: ba, od doznanych ran
wzrasta jej siła, i w końcu może się stać olbrzymią.
47.
K o m e d y a w i e l u p r a c o w i t y c h . — Nad
miernym wysiłkiem zdobywają sobie czas wolny i nie
Ś w i a t b e z p o c z u c i a g r z e c h u . — Gdyby
popełniano tylko takie czyny, które nie pociągają za
sobą wyrzutów sumienia, wyglądałby świat ludzki
zawsze jeszcze dość źle i łajdacko: lecz nie tak cho
robliwie i żałośnie, jak teraz. — Po wszystkie czasy
żyło dość ludzi złych b e z sumienia: i wielu ludziom
dobrym i dzielnym brak było poczucia radości z czy
stego sumienia.
40
wiedzą potem, coby z nim zrobić innego, jak liczyć
godziny, dopóki ten czas nie upłynie.
48.
R a d o w a ć s i ę w i e l e . — Kto wiele się ra
duje, musi być człowiekiem dobrym: ale, być może,
nie jest najmądrzejszym, chociaż właśnie osiąga to, do
czego najmądrzejszy całą swą siłą dąży.
49.
W z w i e r c i a d l e p r z y r o d y . — C z y ż nie
określa to dosyć dokładnie człowieka, kiedy słyszymy,
że lubi przechadzać się między zagonami żółtego
zboża, że przekłada nad wszystkie inne wyżarzone
i pożółkłe jesienne barwy kwiatów i lasów, ponieważ
zapowiadają coś piękniejszego, niż to, co przyroda
kiedykolwiek osiągnęła, że pod wielkiemi koronami
z soczystych liści orzechowych czuje się zupełnie
swojsko, jak między blizkimi krewnymi, że w górach
największą jego radością jest spotykać owe osamot
nione jeziora, z których sama samotność zdaje się
ku niemu spoglądać, że lubi ową szarą ciszę mgli
stego zmierzchu, która na jesieni i wczesną zimą
podkrada się pod same okna, i od wszelkiego szmeru
jakby zasłoną aksamitną oddziela, że w dziewiczej
skale odczuwa pozostały z prawieków znak, sprag
niony mowy, czcigodny od czasów dzieciństwa, i że
41
wreszcie morze ze swą ruchomą skórą wężową i dra
pieżną pięknością jest i będzie zawsze mu obce? —
Z pewnością, na c o ś , co jest w tym człowieku, rzeczy
te wskazują: lecz zwierciadło przyrody nie mówi nic
o tem, że ten sam człowiek, z całą swą idyliczną
wrażliwością (nie zaś »pomimo jej«) może być samo
lubnym, drobiazgowym i zarozumiałym. Horacy, który
się znal na rzeczach podobnych, najdelikatniejsze
poczucie życia wiejskiego włożył w usta i duszę
l i c h w i a r z a rzymskiego, w swojem s ł a w n e m :
»beatus ille qui procul negotiis«.
50.
P o t ę g a b e z z w y c i ę s t w . — Najsilniejsze po
znanie (o zupełnej niewolności ludzkiej woli) w skutki
jest przecież najuboższe: ponieważ zawsze miało naj
silniejszego przeciwnika: ludzką próżność.
51.
W e s e l e i b ł ą d . — Pierwsze mimowolnie
udziela się dobroczynnie przyjaciołom dzięki swej
istocie, drugie rozmyślnie za pośrednictwem czynów
właściwych. Chociaż pierwsze u c h o d z i z a coś
wyższego, to jednak tylko drugie daje czyste sumie
nie i wesele wesele, jakie sprawiają dobre czyny;
uczucie to opiera się na wierzeniu w dowolność na
szych dobrych i złych czynów, to znaczy na błędzie.
42
52.
G ł u p i o j e s t p o p e ł n i a ć n i e p r a w o ś c i .
— Własną nieprawość, którą się popełnia względem
kogoś, znosi się daleko ciężej, niż cudzą (i to nie
ze względów moralnych, proszę zauważyć d o b r z e — ) ;
sprawca zawsze jest właściwie tym, który cierpi, mia
nowicie, k i e d y daje do siebie przystęp wyrzutom
sumienia, lub przekonaniu, że przez swój postępek
uzbroił przeciw sobie społeczeństwo i w ten sposób
odosobnił się. Przeto należy już dla samego wewnętrz
nego swego szczęścia, żeby nie stracić zadowolenia,
zupełnie niezależnie od wszystkiego, co nakazuje re
ligia i moralność, strzec się nieprawości więcej jesz
cze, niż doznawania nieprawości: w tym bowiem wy
padku ma się pociechę, płynącą z czystości sumie
nia, z nadziei na zemstę, na uznanie ludzi prawych,
ba, nawet całego społeczeństwa, które odczuwa strach
przed złoczyńcami. — Nie mało jest ludzi, którzy
się rozumieją na brudnej sztuce oszukiwania siebie,
żeby każdą własną nieprawość przekuć na cudzą i na
wyrządzoną im samym, i dla usprawiedliwienia tego,
co sami popełnili, uzyskać prawo wyjątkowe obrony
koniecznej: aby w ten sposób łatwiej swój ciężar
podźwignąć.
53.
Z a w i ś ć g ł o ś n a i z a w i ś ć m i l c z ą c a . —
Zawiść zwyczajna zwykła gdakać, jak tylko kura,
której zazdrości, zniesie jajo: to sprawia jej ulgę
43
54.
G n i e w s z p i e g i e m . — Gniew wyczerpuje
duszę i obnaża ją do samego spodu. Dlatego, jeśli
inaczej nie potrafimy rozświetlić stosunków wokół
siebie, należy umieć doprowadzić do gniewu otocze
nie, zwolenników i przeciwników, aby się wreszcie
dowiedzieć, co w rzeczywistości przeciw nam się
zwraca, i co o nas myślą.
55.
O b r o n a m o r a l n i e t r u d n i e j s z a o d n a -
p a d a n i a . — Prawdziwe bohaterstwo i mistrzo-
stwo człowieka dobrego polega nie na tem, że, na
padając na rzecz, nie przestaje lubić osoby, lecz na
czemś o wiele trudniejszem, że b r o n i własnej
s p r a w y , nie wyrządzając i nie chcąc wyrządzić
przykrości osobie, na którą napada. Miecz do na
tarcia jest szlachetny i szeroki, miecz do obrony wy
dłuża się zwykle jak szpilka.
i sama staje się łagodniejszą. Istnieje jednak zawiść
głębsza: ta milczy w takim wypadku jak grób, i pra
gnie, żeby teraz wszYstkie usta były zamurowane,
a szaleje coraz bardziej, jeśli właśnie tak się nie
dzieje. Zawiść milcząca wzrasta w milczeniu.
44
56.
57.
R o z ż a r z o n e w ę g l e . — Zgarnianie rozżarzo
nych węgli na cudzą głowę zwykle b y w a nierozu-
miane i zawodzi, ponieważ inny czuje się również
w prawie do tego, i ze swej strony myślał także
o zgarnianiu węgli.
58.
N i e b e z p i e c z n e k s i ą ż k i . — Oto ktoś mówi:
» spostrzegam na sobie samym: ta książka jest szkod
liwa«. Ale niechno poczeka, a może przyzna się pew
nego dnia, że ta sama książka okazała mu wielką
usługę, ponieważ wydobyła na wierzch ukrytą cho
robę jego serca i uczyniła ją w ten sposób wi
doczną. -- Zmiana poglądów nie pociąga za sobą
zmiany charakteru człowieka (lub w małym stopniu
tylko); natomiast oświetla pewne strony konstelacyi
45
jego osobistości, które dotychczas przy innej konste
lacyi poglądów pozostawały w cieniu i nie dawały
się poznać.
59.
O b ł u d n e w s p ó ł c z u c i e . — Udaje się współ
czucie, kiedy się chce p o k a z a ć wyższym nad
uczucie wrogie: ale zwykle napróżno. Spostrzeżenie
tego nie obywa się bez silnego zarazem wzrostu
wrogości wspomnianej.
60.
J a w n a o p o z y c y a d z i a ł a c z ę s t o p o j e -
d n a w c z o . — W chwili, kiedy ktoś jawnie daje po
znać różnicę poglądów między sobą a sławnym wo
dzem partyjnym lub mistrzem, cały świat sądzi, że,
czyniąc tak, musi mieć urazę do przeciwnika. L e c z
zdarza się, że właśnie w tej chwili ustępuje uraza,
ponieważ poważył się samego siebie postawić obok
niego, i pozbył się męki, jaką sprawia niewypowie-
dziana zazdrość.
61.
S w o j e w ł a s n e ś w i a t ł o w i d z i e ć . —
W pochmurnych stanach smutku, choroby, skruchy,
U c z c i w y w b r e w u c z c i w o ś c i . — Czło
wiek publicznie okazujący, iż jest uczciwym wzglę
dem siebie, w końcu zawsze wyrabia sobie bardzo
wysokie mniemanie o swej uczciwości: wie bowiem
aż nadto dobrze, dlaczego jest uczciwy — z tego sa
mego powodu, dla którego inny wybiera pozory i uda-
wanie.
46
miło nam widzieć, iż jednak dla innych świecimy
jeszcze, i że wkoło nas spostrzegają jasny blask
księżycowy. Na tej drodze pośredniej uczestniczymy
w swej własnej zdolności o ś w i e c a n i a .
62.
R a d o ś ć p o d z i e l a ć . — Żmija, kąsając, myśli,
że zadaje nam ból, i raduje się z tego; zwierzę, sto
jące najniżej, posiada zdolność wyobrażania sobie
obcego b ó l u . Ale wyobrażać sobie cudzą radość
i radować się przy tem jest najwyższym przywilejem
najwyższych zwierząt, i z tych dostępne tylko naj
bardziej wyszukanym egzemplarzom — to znaczy
rzadko jest humanum: tak iż byli filozofowie, co
istnienia wspólnej radości zaprzeczali.
63.
C i ą ż a n a s t ę p c z a . — Ci, co doszli do dzieł
i czynów swoich, nie wiedząc jak, tem bardziej ob
noszą się ze swoją ciążą po fakcie: jak gdyby chcąc
dowieść, iż są to dzieci ich, nie zaś przypadku.
64.
T w a r d o ś ć s e r c a z p r ó ż n o ś c i . — Jak
prawość zbyt często bywa płaszczem, pod którym
47
kryje się słabość, tak nieraz ludzie prawie myślący
lecz słabi uciekają się do udawania i jawnie postę
pują niesprawiedliwie i okrutnie — żeby pozostawić
wrażenie siły.
65.
U p o k o r z e n i e . - Jeśli ktoś w pełnym worze
ofiarowanych sobie korzyści znajduje choćby jedno
ziarno upokorzenia, to i wtedy jeszcze robi złą minę
przy dobrej grze.
66.
H e r o s t r a t y z m k r a ń c o w y . — Mogliby się
zdarzyć Herostratesowie, coby własną świątynię,
w której doznają czci ich własne posągi, zdolni byli
podpalić.
67.
Ś w i a t n a z w z d r o b n i a ł y c h . — Okoliczność,
iż wszystko, co słabe i potrzebuje pomocy, przema
wia nam do serca, wyrabia przyzwyczajenie, że
wszystkiemu, co nam przemawia do serca, nadajemy
nazwy zdrobniale, osłabione — a więc w poczuciu
własnem c z y n i m y słabem i potrzebującem pomocy.
48
68.
69.
N a t r ę c t w o . Jest też rodzaj natręctwa
względem dzieł; młodzieniaszkiem będąc jeszcze, jako
naśladowca, łączyć swe imię na stopie równości z naj-
znakomitszemi dziełami wszystkich czasów, dowodzi
zupełnego braku wstydu. — Inni bywają natrętni
tylko z braku wykształcenia: nie wiedzą, z kim mają
do czynienia - zdarza się to często młodym i sta
rym filologom względem dzieł Greków.
70.
W o l a w s t y d z i s i ę i n t e l e k t u . — Z ca
łym chłodem układamy rozumne plany przeciw swym
namiętnościom: następnie jednak wpadamy w naj
grubszy błąd przeciw temu, bowiem w chwili, kiedy
postanowienie ma być wykonane, wstydzimy się chłodu
i rozwagi, z jakimi je powzięliśmy. I popełniamy
wtedy coś zupełnie nierozumnego z owego rodzaju
49
przekornej wielkoduszności, jaką każda namiętność
z sobą przynosi.
D l a c z e g o s c e p t y c y n i e p o d o b a j ą s i ę
m o r a l n o ś c i . — Kto swoją moralność ceni wy
soko i bierze poważnie, ten dąsa się na sceptyków
w dziedzinie moralności: bowiem to, na co wszystkie
swe siły poświęca, należy p o d z i w i a ć , nie zaś ba
dać i wątpić. — Następnie, bywają natury, których
r e s z t k i moralności polegają właśnie na wierze
w moralność: ci także zachowują się względem sce
ptyków, jeśli możliwa, jeszcze namiętniej.
72.
L ę k l i w o ś ć . -— W s z y s c y moraliści są lękliwi,
ponieważ wiedzą, że skoro ludzie zauważą ich skłon
ność, wezmą ich za szpiegów i zdrajców; następnie,
poczuwają się do bezsilności w działaniu, gdyż
w chwili działania motywy czynu niemal zupełnie
odciągają ich uwagę od samego dzieła.
73.
N i e b e z p i e c z e ń s t w o d l a m o r a l n o ś c i
p o w s z e c h n e j . -- Ludzie szlachetni i zarazem
D Z I E Ł A N I E T Z S C H E G O . T. X I . 4
W a d y w s p ó ł c z u c i a . — Współczucie po
siada za towarzyszkę szczególną bezczelność: ponie
waż za wszelką cenę chce pomóc, nie troszczy się
ani o środki leczenia, ani o rodzaj i przyczynę cho
roby, lecz odważnie rzuca się z maściami na zdro
wie i reputacyę chorego.
71.
50
uczciwi potrafią wszelkie dyabelstwo, które się naro
dzi z ich uczciwości, uczynić boskiem, a przez to, na
pewien czas, wagi sądu moralnego zatrzymać.
74.
B ł ą d n a j b a r d z i e j g o r z k i . — Obrazą nie
do darowania jest to, kiedy się odkryje, że tam, gdzie
byliśmy przekonani, iż nas kochają, uważano nas
tylko za sprzęt domowy i upiększenie komnat, któ
rymi pan domu zadowalał swą próżność wobec gości.
75.
M i ł o ś ć i d u a l i z m . — Cóż jest innego mi
łość, jeżeli nie to, iż pojmujemy i cieszymy się, że
ktoś inny żyje, działa i odczuwa inaczej, niż my? Żeby
miłość z radością mogła przerzucić mosty przez prze
ciwieństwa, nie powinna ani ich znosić, ani zaprze
czać. — Nawet miłość własna, jako warunek, za
wiera niewątpliwy dualizm (lub wielorakość w jednej
osobie).
76.
S e n t ł u m a c z e m . — Czego czasami nie wiemy
i nie czujemy dokładnie na jawie — czy względem
51
jakiejś osoby mamy sumienie czyste, czy też nieczy
ste, o tem poucza nas zupełnie niedwuznacznie sen.
77.
R o z p u s t a . — Matką rozpusty nie jest radość,
lecz brak radości.
78.
K a r a ć i n a g r a d z a ć . — Nikt nie skarży się
bez ukrytej myśli o karze i zemście — nawet kiedy
skarży się na swój los, ba, na samego siebie. Każda
skarga jest oskarżeniem, każda uciecha pochwałą:
czy robimy to, czy tamto, zawsze kogoś czynimy od
powiedzialnym.
79.
D w a k r o ć n i e s p r a w i e d l i w i e . — Nieraz
pomagamy prawdzie zapomocą podwójnej niesprawied
liwości, wtedy mianowicie, kiedy obydwie strony
rzeczy, których widzieć jednocześnie nie jesteśmy
w stanie, widzimy jedną po drugiej, a przedstawiamy
jednak tak, że za każdym razem inną stronę zanie-
poznajemy i jej zaprzeczamy, w obłędnem przekona
niu, że to, co widzimy, jest cała prawda.
4*
52
80.
81.
F i l o z o f i a p a r w e n i u s z a . - Jeśli bądź c o
bądź chce się być osobistością, trzeba i cień swój
otaczać szacunkiem.
82.
U m i e ć s i ę m y ć c z y s t o . - Trzeba się nau
czyć z brudnych okoliczności wychodzić czystszym
i jeśli trzeba, myć się nawet brudną wodą.
83.
P o z w a l a ć s o b i e . - Im bardziej kto sobie
pozwala, tem mniej pozwalają mu inni.
53
84.
P r o j e k t o w a ć . — Robienie projektów i po-
stanowień przysparza wielu uczuć przyjemnych;
i ktoby miał siły w ciągu całego swego życia być
tylko budowniczym projektów, byłby człowiekiem
bardzo szczęśliwym: lecz kiedy niekiedy musiałby
w y p o c z y w a ć po tej działalności, w ten sposób, żeby
plan wykonywał — i wtedyby przychodziły nań
gniew i wytrzeźwienie.
86.
Z a p o m o c ą c z e g o w i d z i m y i d e a ł . —
Każdy człowiek dzielny zagłębia się w swojej dzia-
łalności i poza nią nic widzieć swobodnie nie może.
I gdyby nie pewna doza niedoskonałości, dla swej
cnoty nie byłby zdolny do żadnej duchowej i moral-
nej wolności. Nasze wady są oczami, przez które
oglądamy ideał.
85.
N i e d o w i e r z a n i e . — Niedowierzanie samemu
sobie nie zawsze występuje niepewnie i lękliwie,
czasami czyni to niejako z furyą: upaja się, żeby
nie drżeć.
N i e w i n n y s z u b r a w i e c . — D o występku
i łajdactwa wszelkiego rodzaju prowadzi długa
i stopniowa droga. U kresu tej drogi roje owadów,
lęgnących się z nieczystego sumienia, opuszczają zu
pełnie tego, kto nią idzie, i odtąd, choć całkiem potę
piony, kroczy on w niewinności.
54
87.
N i e s z c z e r a p o c h w a l a . — Nieszczera po
chwala pozostawia więcej zgryzot sumienia, niż nie
sprawiedliwa nagana, prawdopodobnie tylko dlatego,
że przesadna pochwala daleko wyraźniej odkrywa
słabe strony naszego sądu, niż silna, nawet niespra
wiedliwa, nagana.
88.
J a k s i ę u m i e r a — o b o j ę t n a . — C a ł y spo
sób, w jaki człowiek myśli o śmierci, znajdując się
u szczytu żywotności i w rozkwicie sił wszystkich,
jest rzeczywiście bardzo wymowny i znaczący dla
tego, co nazywamy charakterem; ale sama godzina
śmierci, zachowanie się na łożu śmiertelnem, jest nie
mal w tym względzie obojętna. Wyczerpanie ucieka
jącego życia, mianowicie kiedy umierają ludzie starzy,
nieregularne lub niedostateczne odżywianie mózgu
w ciągu tego ostatniego czasu, czasami nader gwał
towny ból, niezwykłe i nowe wrażenia całego stanu
i wcale często napad i powrót przesądnych wrażeń
i lęków, jak gdyby śmierć była aktem ważnym
i trzeba było przekraczać most straszliwego rodzaju, —
to wszystko nie p o z w a l a używać śmierci, jako
świadectwa dla żyjącego. Nie prawda też i to, że
umierający bywa wogóle u c z c i w s z y o d żyjącego:
raczej, niemal każdy, dzięki uroczystej postawie ota-
czających, powściąganych lub wylewanych strumieni
łez i uczuć, daje się pociągnąć do świadomej lub nie-
55
świadomej komedyi próżności. Powaga, z jaką trak
tuje się każdego umierającego, z pewnością była dla
niejednego pogardzanego biedaka największą rozko
szą w życiu, i rodzajem wynagrodzenia i odszkodo
wania za wiele niedostatków.
89.
O b y c z a j i j e g o o f i a r y . — Pochodzenie
obyczaju sprowadzić można do dwuch myśli: »gmina
warta więcej, niż jednostka«, i »trwałą korzyść należy
przełożyć nad przemijającą«, z czego w y p ł y w a wnio
sek, że trwałą korzyść gminy bezwarunkowo należy
kłaść wyżej, niż korzyść jednostki, szczególniej nad
jej chwilowy dobrobyt, ale także nad jej trwałą ko
rzyść, a nawet życie. C z y jednostka cierpi na takiem
urządzeniu, które wychodzi na korzyść całości, c z y
od niego nędznieje i dla niego ginie — obyczaj za
chowanym być musi, ofiara złożona. Taki sposób myś
lenia powstaje jednak tylko u t y c h , co n i e są
ofiarą — gdyż ta w swoim wypadku potrafi przeko
nać, że jednostka mogłaby być więcej warta, niż
wielu, jak również, że natychmiastowa rozkosz, jedna
chwila rajska powinna być może więcej ceniona, niż
mdłe trwanie w stanie bezbolesnym i zadowolonym.
Lecz filozofia ofiary powstaje zwykle zbyt późno: po
przestaje się więc na obyczaju i m o r a l n o ś c i ,
która właśnie jest tylko poczuciem całości obycza
jów, w których się żyje i zostało wychowanym —
i wychowanym nie jako indywiduum, lecz jako czło-
nek całości, jako pewna liczba większości. — Przeto
56
zdarza się też ustawicznie, iż jednostka sama siebie,
zapomocą swej moralności majoryzuje.
90.
D o b r o i c z y s t e s u m i e n i e . — Sądzicie, ż e
wszystkie rzeczy dobre zawsze miały sumienie czy
ste? — Nauka, a więc z pewnością coś bardzo do
brego, przyszła na świat bez niego i bez cienia pa
tosu, raczej ukradkiem, drogami okólnemi, z zakaptu-
rzoną lub zamaskowaną głową, niby przestępczyni
i w każdym razie przynajmniej z u c z u c i e m prze-
mytniczki. Nieczyste sumienie jest stopniem — nie zaś
przeciwieństwem sumienia czystego: g d y ż każde do-
bro było z początku nowinką, a więc rzeczą nie
zwykłą, przeciwną obyczajom, n i e m o r a l n ą , i jak
robak toczyło serce nieszczęśliwego wynalazcy.
91.
P o w o d z e n i e u ś w i ę c a i n t e n c y e . — Nie
należy lękać się drogi cnoty, chociażby wyraźnie wi
dać było, że tylko egoizm — więc pożytek — oso
bista wygoda, obawa, wzgląd na zdrowie, opinię lub
słabość pobudza do tego. Motywy te nazywa się nie
szlachetnymi i interesownymi: zgoda, lecz skoro nas
pobudzają do cnoty, np. do wyrzeczenia się, do wier-
ności obowiązkom, do porządku, oszczędności, do miary
i umiarkowania, słuchajcież ich, mimo określenia, ja-
57
kieby im nadawać można! Skoro bowiem osiągło się
to, do czego powołują, o s i ą g n i ę t a c n o t a uszla
chetnia oddalone motywy postępowania czystem swem
powietrzem, którem pozwala im oddychać, i ducho-
wem zadowoleniem, którego im udziela, i w następ
stwie spełniamy te same czynności już nie z podob
nie pospolitych motywów, które nas przedtem do
nich prowadziły. — Wychowanie przeto winno, o ile
to możliwa, z m u s z a ć do cnót, zależnie od natury
wychowańca: słoneczna i letnia atmosfera duszy nie
chaj potem sama spełnia dzieło swoje i przynosi jako
dar dodatkowy dojrzałość i słodycz.
92.
C h r z ę ś c i j a n i z u j ą c y , n i e c h r z e ś c i j a
n i e . — To więc jest wasz chrzęścijanizm! — Żeby
ludzi r o z g n i e w a ć , wysławiacie swego »Boga i jego
świętych«; i znowu, jeśli chcecie ludzi s ł a w i ć , po
suwacie to tak daleko, że Bóg i jego święci gnie
wać się muszą. — Chciałbym, żebyście się nauczyli
przynajmniej układności chrześcijańskiej, jeśli w a s
już nie stać na grzeczność serca chrześcijańskiego.
93.
D o c z e g o p o d o b n i w p r z y r o d z i e lu
d z i e p o b o ż n i i n i e r e l i g i j n i . — Człowiek po
bożny i jednolity powinien być dla nas przedmiotem
58
czci: ale tak samo człowiek jednolity i szczerze, głęboko
niereligijny. Jeśli w pobliżu ludzi tego typu czujemy
się jakby w pobliżu wysokich szczytów, gdzie potężne
strumienie mają swe źródła, to między pobożnymi
czujemy się jakby pod soczystemi, bardzo cienistemi
drzewami.
94.
M o r d e r s t w a l e g a l n e . — D w a największe
w historyi świata mordy legalne, mówiąc bez wykrę
tów, były zamaskowanemi, i dobrze zamaskowanymi,
samobójstwami. W obydwu wypadkach c h c i a n o
umrzeć; w obydwu wypadkach pozwolono, żeby ręka
niesprawiedliwości ludzkiej pierś mieczem przebiła.
95.
» M i ł o ś ć « . — Najsubtelniejszem mistrzostwem,
które wyróżnia chrześcijanizm z pośród innych re
ligii, jest jedno słówko: chrześcijanizm mówi o mi
l o ś c i . Dzięki temu staje się religią l i r y c z n ą (pod
czas kiedy w dwuch swoich innych utworach semi-
tyzm ofiarował światu religie heroiczno - epiczne).
W słowie miłość zawiera się coś tak wieloznaczą-
cego, pobudzającego, przemawiającego do wspomnień,
do nadziei, że inteligencya najniższa i najzimniejsze
serce odczuwa jeszcze coś w blasku tego słowa. Naj-
podstępniejsza kobieta i najgminniejszy mężczyzna
59
myślą przytem o względnie bezinteresownych chwi
lach swego życia, chociażby Eros miał w nich lot
bardzo przyziemny; i owi n i e z l i c z e n i , którzy byli
p o z b a w i e n i miłości rodziców, lub dzieci, lub tych,
których ukochali, lecz przedewszystkiem ludzie
z płciowością zsublimowaną znaleźli skarb w chrze-
ścijaniźmie.
96.
C h r z e ś c i j a n i z m s p e ł n i o n y . — Nawet
w łonie chrześcijanizmu istnieje kierunek epikurejski,
wychodzący z założenia, że B ó g może wymagać od
stworzonego na podobieństwo swoje tylko tyle, ile
ten s p e ł n i ć może, a więc, że cnota chrześcijańska
daje się osiągać i często bywa osiągana. Tak na-
przykład w i a r a, iż się k o c h a swych wrogów —
nawet jeśli jest tylko wiarą, złudzeniem wyobraźni
i zgoła nie rzeczywistością psychologiczną (a więc
nie miłością) —, czyni bezwarunkowo s z c z ę ś l i
w y m , dopóki posiada się ją rzeczywiście (dlaczego?
o tem z pewnością psycholog i chrześcijanin będą
myśleć różnie). W taki więc sposób, dzięki wierze,
to znaczy imaginacyi chcę powiedzieć, życie z i e m -
s k i e mogłoby zadośćuczynić nietylko temu wyma
ganiu, żeby kochać s w y c h wrogów, lecz również
wszystkim innym wymaganiom chrześcijańskim i przy
właszczyć sobie, wcielić w siebie doskonałość boską
w myśl nakazu »bądźcie doskonali, jako ojciec wasz
w niebiesiech jest doskonały«, a przez to w rzeczy
samej stać się ż y c i e m b ł o g o s ł a w i o n e m . Błąd
tedy może uczynić prawdą o b i e t n i c ę Chrystusa.
97.
O p r z y s z ł o ś c i c h r z e ś c i j a n i z m u . —
Można pozwolić sobie na domysły o tem, jak zniknie
chrześcijanizm, i w jakich krajach będzie ustępował
najpowolniej, jeśli się rozważy, z jakich p r z y c z y n
i g d z i e protestantyzm szerzył się najgwałtowniej.
Jak wiadomo, obiecywał on spełniać t a n i e j to
wszystko, co spełniał stary kościół, a więc bez ko
sztownych mszy za dusze zmarłych, bez pielgrzymek,
bez przepychu i zbytku kościelnego; rozpowszechniał
się szczególniej u narodów północnych, które nie
tkwiły tak głęboko w symbolice i rozkoszowaniu się
formami, jak narody południowe: u tych bowiem
przetrwał w chrześcijaniźmie o wiele silniejszy po-
ganizm, podczas kiedy na północy oznaczał przeci
wieństwo i zerwanie z dawną tradycyą narodową
i dlatego od początku był bardziej umysłowy, niż
zmysłowy, ale dla tej samej przyczny, w chwilach
niebezpieczeństwa, fanatyczniejszy i upartszy. Jeśli się
powiedzie w y r w a ć korzenie chrześcijanizmu z u m y s
ł ó w , to leży jak na dłoni, gdzie zacznie znikać:
tam, gdzie najmocniej będzie się bronić. Gdzieindziej
będzie się naginać, lecz nie łamać, tracić liście, lecz
nowymi liśćmi się pokrywać — gdyż tam ma za sobą
z m y s ł y nie zaś umysły. Lecz zmysły właśnie pod
trzymują wiarę, że mimo wszystkich kosztów, jakich
wymaga kościół, gospodarowanie z nim zawsze jeszcze
61
będzie tańsze i wygodniejsze, niż wtedy, kiedy zapa
nują ścisłe stosunki pracy i zapłaty: w jakiejż bowiem
cenie ma się wczas (lub półlenistwo), jeśli się czło
wiek raz do niego przyzwyczai! Zmysły formułują
przeciwko światu odchrześcijanizowanemu zarzut, że
trzeba będzie w nim pracować za dużo, i że udział
wczasu będzie zbyt mały: stają więc po stronie magii,
to znaczy — wolą, żeby Pan Bóg za nich pracował
(oremus nos, deus laborabit).
98.
K o m e d y a n c t w o i u c z c i w o ś ć l u d z i
n i e w i e r z ą c y c h . — Niema książki, któraby w ta
kiej obfitości zawierała, z taką prostotą wyrażała
wszystko to, co dla każdego człowieka może być bło
gie — rozmarzoną szczęśliwość najgłębszą, gotową
do ofiar i na śmierć w wierze i w rozpamiętywaniu
s w o j e j »prawdy«, jako prawdy ostatecznej — jak
książka, opowiadająca o Chrystusie. Człowiek prze-
biegły może nauczyć się z niej wszystkich sposobów,
zapomocą których książka może się stać książką po-
wszechną, przyjacielem każdego, przedewszystkiem
owego środka mistrzowskiego, żeby wszystko przed
stawiać jako znalezione, nie zaś jako mające przyjść
i niepewne. Wszystkie książki, wywierające wpływ,
usiłują pozostawiać podobne wrażenie, jak gdyby
właśnie w nich zakreślono najszerszy horyzont umys
łowy i moralny, jak gdyby każda widoczna teraź
niejszość i przyszła konstelacya musiała obracać się
około tutaj świecącego słońca. — Czyż z tej samej
6o
62
przyczyny, z jakiej takie książki wywierają wielkie
wrażenie, każda książka c z y s t o n a u k o w a nie
musi być małej doniosłości? Czyż nie jest skazana
na mizerny między maluczkimi żywot, żeby w końcu
zostać ukrzyżowaną, i nie zmartwychwstać nigdy?
W porównaniu z tem, co ludzie religijni objawiają
w swojej »wiedzy«, o swoim duchu »świętym«, c z y ż
wszyscy prawi słudzy nauki nie są »ubodzy duchem«?
Czyż jakakolwiek religia może żądać większego wy-
rzeczenia się, mniej nieubłaganie wyłączać egoistów,
niż nauka? - - Tak lub podobnie, a jednak zawsze
z pewnem komedyanctwem możemy mówić, kiedy mu
simy się bronić wobec ludzi wierzących: albowiem
zaledwie jest rzeczą możliwą przeprowadzić jakąś
obronę bez komedyanctwa. Lecz między nami mowa
nasza musi być uczciwsza: pozwalamy sobie na
swobodę, której ci, dla własnego już interesu, nawet
pojąć nie mogą. Precz więc z kapturem wyrzeczenia
się! maską pokory! O wiele więcej i o wiele lepiej: tak
brzmi nasza prawda! Jeśliby nauka nie była związana
z p r z y j e m n o ś c i ą poznawania, z p o ż y t k i e m rze
czy poznanych, cóżby nam zależało na nauce? Je
śliby naszej duszy nie wiodła do nauki odrobina
wiary, nadziei i miłości, cóżby więc nas ciągnęło do
nauki? I chociaż w nauce »ja« nie znaczy nic, prze
cież wynalazcze, szczęśliwe »ja«, ba, nawet już każde
sumiennie pilne »ja« znaczy bardzo wiele w rzeczy-
pospolitej ludzi naukowych: szacunek tych, co są sza
farzami szacunku, radość tych, którym dobrze ży
czymy, lub których poważamy, w pewnych wypad
kach sława i skromna nieśmiertelność osobista jest
to zapłata, którą można osiągnąć za owo wyrzeczenie
się osobistości, pomijając milczeniem drobniejsze wy-
63
niki i nagrody, aczkolwiek właśnie dla nich najliczniejsi
zwykle przysięgają i przysięgać będą na prawa owej
rzeczypospolitej i w ogóle nauki. Jeślibyśmy w pewnej
bodajby mierze nie pozostali ludźmi n i e n a u k o
w y m i , cóżby nam mogło zależeć na nauce! Wszystko
razem wziąwszy, krótko i węzłowato, i całkowicie po
wiedziawszy: d l a i s t o t y w y ł ą c z n i e p o z n a j ą
c e j p o z n a n i e b y ł o b y o b o j ę t n e . — O d po
bożnych i wierzących odróżnia nas nie jakość, lecz
ilość wiary i pobożności: zadowalamy się mniejszem.
L e c z owi zawołają na nas wtedy — przeto bądźcie
zadowoleni i za zadowolonych się podawajcie! — na
co łatwo możemy odpowiedzieć: »Zaprawdę, nie na
leżymy do najmniej zadowolonych! Wy jednak, jeśli
wiara czyni was szczęśliwymi, podawajcie się rów
nież za szczęśliwych. Wasze twarze szkodziły zawsze
więcej waszej wierze, niż nasze zarzuty! Jeśliby ra
dosne poselstwo waszej Biblii było na waszych twa
rzach wypisane, nie potrzebowalibyście tak uparcie
żądać wiary w autorytet tej książki: wasze słowa,
wasze czyny powinnyby bezustannie czynić Biblię
zbyteczną, przez w a s nowa Biblia winna powstawać
wiecznie! Tak jednak cała wasza apologia chrześci-
janizmu gnieździ się w waszym niechrześcijaniźmie;
broniąc się, wypisujecie własne swoje oskarżenie.
A jeśli chcecie wydostać się z tego niedostatecznego
waszego chrześcijanizmu, to niech was doświadcze
nie dwuch tysięcy lat doprowadzi do rozważenia:
które, przybrane w skromną formę pytania, brzmi
tak: »jeśli Chrystus rzeczywiście chciał świat odku
pić, to c z y ż nie chybił swego zamiaru ?«
64
99.
P o e t a j a k o w s k a z i c i e l p r z y s z ł o ś c i . —
Ile tylko zostaje siły poetyckiej między ludźmi teraź
niejszymi, nie zużytej na kształtowanie życia, wszystka,
bez wyjątku, winna być poświęcona jednemu tylko ce
lowi, i bynajmniej nie odmalowywaniu teraźniejszości,
ożywianiu i wywoływaniu przeszłości, lecz wskazy
waniu przyszłości: — i to nie w znaczeniu, jak
gdyby poeta, na podobieństwo obdarzonego fantazyą
ekonomisty społecznego, miał z góry malować obraz
korzystniejszych warunków ludowych i społecznych.
Przeciwnie, będzie raczej, jak to poeci robili niegdyś
z postaciami bogów, p r a c o w a ł nad piękną posta
cią człowieka i odgadywał, gdzie w ś r ó d naszego
świata nowoczesnego i rzeczywistości, gdzie bez żad
nej sztucznej obrony i uchylania się od nich, moż
liwe jest jeszcze istnienie duszy pięknej, gdzie i dziś
jeszcze może się wcielać w harmonijne, stosowne
warunki, gdzie przez nie staje się widoczna, trwała,
nabiera wzorowości, a przez zachętę do naśladowa
nia i zawiść, pomaga do tworzenia przyszłości.
Utwory takich poetów będą się tem wyróżniały, że
ukazywać się będą jako niedostępne i zabezpieczone
od atmosfery i żaru n a m i ę t n o ś c i : nie dający się
naprawić krok fałszywy, rozstrojenie całej liry ludz
kiej, śmiech szyderczy i zgrzytanie zębów, wszelki
tragizm i komizm w starem zwykłem znaczeniu od-
czuwaneby były w blizkości tej nowej sztuki jako
archaizujące pogrubienie obrazu człowieka. Siła, do
broć, łagodność, czystość, mimowolna, wrodzona
miara w osobach i ich postępkach: wyrównana po
wierzchnia, dająca nodze wypoczynek i ochoczość:
65
jasne niebo, odbijające się w obliczach i zjawiskach:
wiedza i sztuka zlane w nową jedność: umysł bez
zarozumiałości i zazdrości, zamieszkujący razem ze
swoją siostrą, duszą, i wywołujący z samych prze
ciwieństw wdzięk p o w a g i , nie zaś niecierpliwość
waśni: — wszystko to byłoby powłoką, złotem tłem
ogólnem, na którem teraz dopiero delikatne r ó ż n i c e
wcielonego ideału malowałyby właściwy o b r a z —
coraz bardziej rosnącej wielkości ludzkiej. — Niejedna
droga prowadzi od G o e t h e g o do tej poezyi przy
szłości: ale trzeba dobrych przewodników i przede-
wszystkiem o wiele większej siły, niż posiadają poeci
dzisiejsi, to znaczy niebaczni twórcy półzwierzęcia
z jego niedojrzałością oraz brakiem miary, którą
utożsamiają z siłą i naturą.
100.
M u z a j a k o P e n t e z i l e a . — »Raczej zniknąć,
niż być kobietą, która nie c z a r u j e « . Kiedy muza
zacznie myśleć w ten sposób, koniec jej sztuki znowu
będzie blizki. Ale może to się zakończyć tragedyą
lub komedyą.
1 0 1 .
C o b y w a d r o g ą o k ó l n ą d o p i ę k n a . —
Jeśli piękno jest identyczne z tem, co raduje — i tak
właśnie śpiewały niegdyś muzy —, pożytek bywa
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI.
66
często drogą o k ó l n ą d o p i ę k n a i może słusznie
odeprzeć krótkowzroczą naganę ludzi, żyjących chwilą,
nie chcących czekać i wierzących, iż wszystko, co
dobre, da się osiągnąć bez krążenia drogami okólnemi.
102.
N a u n i e w i n n i e n i e n i e j e d n e g o b ł ę d u .
-- Nieustające pragnienie tworzenia i wypatrywanie
na zewnątrz nie pozwalają artyście jako osobie stać
się piękniejszym i lepszym, a więc s i e b i e s a m e g o
stworzyć — chyba, jeśli posiada ambicyę dość wielką,
żeby go zmusiła do okazywania się i w życiu z in-
nymi zawsze na równi z wzrastającem pięknem
i wielkością swych dzieł. W każdym wypadku po
siada określoną ilość siły: co z tego na s i e b i e zu
żyje — jakże jeszcze może udzielić d z i e ł u swemu?
I odwrotnie.
103.
N a j l e p s z y c h z a d o w o l i ć . — Jeśli sztuką
swoją »zadowala się najlepszych swego czasu«, to
jest to oznaką, że najlepsi czasów następnych n i e
b ę d ą z a d o w o l e n i : »żyło s i ę « wprawdzie przez
t o z a »wszystkie c z a s y « poklask najlepszych za
pewnia sławę.
67
104.
Z t e j s a m e j m a t e r y i . — Jeśli się jest z tej
samej materyi, co książka lub dzieło sztuki, to po
siada się wewnętrzne przekonanie, że one muszą być
doskonałe, i czuje się dotkniętym, kiedy inni uważają
je za przesolone lub przesadzone.
105.
M o w a i u c z u c i e . — Że mowa nie była nam
dana do udzielania u c z u ć, widać z tego, iż wszyscy
ludzie prości wstydzą się szukać słów dla swych
poruszeń głębokich: zdradzają je tylko w postępkach
i nawet w tym wypadku rumienią się, jeśli kto inny
zdaje się odgadywać motywy tych postępków. Z po
śród poetów, którym w ogólności bóstwo odmówiło
tego wstydu, bardziej szlachetni są w mowie uczuć
jednosylabowi i zdradzają pewien przymus: kiedy
tymczasem właściwi poeci uczuciowi w życiu prak-
tycznem bywają najczęściej bezwstydni.
106.
B ł ą d c o d o o d c z u w a n i a b r a k u . — Kto
przez długi czas nie odzwyczaił się był zupełnie od
sztuki, kto ciągle z nią z blizka obcuje, nie może
5*
68
pojąć z oddalenia, jak m a ł o odczuwa się braku,
jeśli się żyje bez tej sztuki.
107.
T r z y c z w a r t e s i ł y . — Dzieło, mające po
zostawić wrażenie zdrowia, powinno być wykonane
nakładem najwyżej trzech czwartych siły swego
twórcy. Jeśli autor posunie się do ostatecznych gra
nic, dzieło podnieca widza i wywołuje w nim lęk
przez swe napięcie. Wszystkie rzeczy dobre mają
w sobie coś niedbałego i leżą jak krowy na łące.
108.
G ł ó d j a k o g o ś c i a o d p r a w i ć . — Ponie
waż głodnemu delikatniejszy pokarm smakuje tak
samo i wcale nie lepiej, niż najordynarniejszy, tedy
artysta z większemi wymaganiami ani pomyśli, żeby
głodnego do swego stołu zaprosić.
109.
Ż y ć b e z s z t u k i i w i n a . — Z dziełami sztuki
rzecz się ma jak z winem: lepiej, jeśli nie potrzebuje
się ani jednego, ani drugiego, wody tylko używać
69
i wodę mocą ognia wewnętrznego, wewnętrzną sło
dyczą duszy wciąż samemu w wino zamieniać.
110.
G e n i u s z d r a p i e ż n y . — Geniusz drapieżny,
umiejący nawet umysły bystrzejsze w błąd wprowa
dzać, powstaje wtedy, kiedy ktoś od młodości patrzy
jako na zdobycz na wszystko dobro, nie strzeżone
jako własność osoby określonej. Lecz oto wszelkie
dobro czasów minionych i dawnych mistrzów leży do
stępne, otoczone i chronione lękiem pełnym czci nie
licznych, którzy je znają: tym nielicznym, dzięki bez
wstydowi, stawi czoło ów geniusz i gromadzi boga
ctwa, które z kolei wytwarzają wokół niego cześć
i lęk.
111.
D o p o e t ó w m i a s t w i e l k i c h . — P o ogro
dach poezyi dzisiejszej spostrzega się, że kloaki wiel
komiejskie znajdują się w zanadto wielkiej blizkości:
wśród woni kwiatów w y c z u w a się coś, co zapowiada
wstręt i zgniliznę. Z bólem pytam: c z y ż tak bar
dzo potrzebujecie, o poeci, kpiny i błoto brać za ro
dziców chrzestnych, ile razy macie chrzcić jakieś
niewinne i piękne uczucie? C z y ż koniecznie musicie
nakładać swej szlachetnej bogini maskę dyabelską
70
i wykrzywiona.? Skąd ta konieczność i ten mus? —
Stąd właśnie, że mieszkacie zbyt blizko kloaki.
112.
O s o l i w y m o w y . — Nikt jeszcze nie objaś
nił, czemu pisarze greccy tak nadzwyczaj oszczędny
czynili użytek z tych środków ekspresyi, które w ta
kiej obfitości i sile były do ich rozporządzenia, iż
każda książka pogrecka w porównaniu wydaje się
krzycząca, pstra i przesadzona. — Wiadomo, iż w bliz-
kości północnego bieguna lodowego, podobnie jak
w krajach najgorętszych spożycie soli staje się coraz
oszczędniejsze i że, przeciwnie, mieszkańcy równin
i wybrzeży w pasie umiarkowanym czynią z niej
użytek najobfitszy. Mieliżby Grecy z dwojakich po
wodów, iż intelekt ich był chłodniejszy i jaśniejszy,
a namiętny grunt ich natury o wiele bardziej zwrot
nikowy, niż nasz, nie potrzebować soli i korzeni w tej
mierze, co m y ?
113.
P i s a r z n a j w o l n o m y ś l n i e j s z y . — J a k ż e b y
w książce dla duchów wolnych miał być nie wspom
niany Wawrzyniec Sterne, on, w którym Goethe
uczcił najwolniejszego ducha swego stulecia! Nie-
chaj miłem sercem przyjmie tutaj hołd, że go na
zwiemy najwolnomyślniejszym pisarzem wszystkich
71
czasów; w porównaniu z nim wszyscy inni okazują
się sztywni, niezdarni, nietolerancyjni, prawdziwie
chłopscy. Nie należałoby wychwalać w nim skoń
czonej, jasnej melodyi, lecz »melodyę nieskończoną«:
jeśli można tem mianem ochrzcić styl w sztuce,
w którym forma określona ustawicznie rwie się, zmie
nia, przechodzi w nieokreśloność, tak iż oznacza je
dnocześnie i to, i co innego. Sterne jest wielkim
mistrzem d w u z n a c z n o ś c i — biorąc ten wyraz,
jak należy, w znaczeniu o wiele szerszem, niż to czy
nią pospolicie, kiedy mają na myśli stosunki płciowe.
Gubi się czytelnik, który chce zawsze wiedzieć do
kładnie, co Sterne myśli właściwie o pewnej rzeczy,
czy ma przytem wyraz poważny, czy uśmiechnięty:
albowiem umie on jedno i drugie zawrzeć w tym
samym grymasie twarzy, umie też, i nawet chce, mieć
jednocześnie słuszność i nie mieć słuszności, w jedno
złączyć głębokość i krotochwile. Jego odbiegania od
przedmiotu są jednocześnie kontynuowaniem i dal-
szem rozwijaniem opowiadania; jego sentencye za
wierają jednocześnie ironię na wszystko, co ma w so
bie coś z sentencja, jego wstręt do powagi wiąże się
ze skłonnością, która nie pozwala mu brać żadnej
rzeczy wyłącznie ze strony płaskiej i powierzchow
nej. W ten sposób wywołuje u sumiennego czytel
nika uczucie niepewności: czy idzie, c z y stoi, c z y
też leży: uczucie, najbardziej pokrewne z szybowa-
niem. On, autor najbardziej giętki, udziela też czytel-
nikowi coś ze swej giętkości. Ba, niepostrzeżenie
Sterne zamienia role i nieraz bywa zarówno czytel-
nikiem, jak jest autorem; książka jego podobna jest
do widowiska w widowisku, do publiczności teatral
nej przed inną publicznością teatralną. Trzeba się od-
72
dać na łaskę i niełaskę kaprysom Sterne'a — i można
zresztą oczekiwać, że te kaprysy będą łaskawe, za
wsze łaskawe. — Rzecz szczególna i pouczająca, w jaki
sposób pisarz tak wielki jak Diderot zachował się
względem tej ogólnej dwuznaczności Sterne'a: mia
nowicie również dwuznacznie — i na tem właśnie
polega humor w znaczeniu wyższym, humor praw
dziwie sternowski. Czy go naśladował, podziwiał,
wyśmiewał, czy parodyował w swoim Jacques le fa
taliste ? — nie można dojść tego z pewnością, —
i, być może, właśnie tego chciał autor. Właśnie
t a wątpliwość czyni Francuzów n i e s p r a w i e d l i
w y m i względem dzieła jednego z pierwszych swo
ich mistrzów (który przed żadnym starym i nowym
wstydzić się nie potrzebuje). Lecz Francuzi są za
poważni do humoru — a szczególniej do tego humo
rystycznego traktowania samego humoru. — C z y ż
trzeba jeszcze dodawać, że ze wszystkich wielkich
pisarzy Sterne jest najgorszym wzorem, autorem
właściwie nie do naśladowania i że nawet Diderot
musiał przypłacić swe śmiałkostwo? To, czego do
brzy autorowie francuscy, a przed nimi niektórzy pi
sarze greccy i rzymscy chcieli i mogli dokazać, jako
prozaicy, jest wprost przeciwieństwem tego, co chce
i może Sterne: jako mistrzowski wyjątek wznosi się on
ponad to, czego wymagają od siebie wszyscy pisarze
artyści: ponad karność, zwięzłość, charakter, stałość
zamiarów, przejrzystość, prostotę, postawę w rozwoju
i układ. — Niestety, Sterne jako człowiek, zdaje się,
był zanadto pokrewny Sterneowi jako pisarzowi: jego
dusza wiewiórcza z niepohamowanym niepokojem
przeskakiwała z gałęzi na gałąź; co tylko zawiera
się między wyniosłością a nikczemnością, było mu
73
znane; siadywał on na każdem miejscu, zawsze
z bezwstydnemi załzawionemi oczami i czułym wy
razem twarzy. Był on, jeśli język nie przerazi się ta-
kiem zestawieniem, człowiekiem dobrodusznym z twar-
dem sercem i pośród rozkoszy barokowej, ba, zepsutej
wyobraźni zachowywał niemal skromny wdzięk nie
winności. Takiej dwuznaczności w ciele i duszy, ta
kiej wolnomyślności, przenikającej wszystkie fibry
i mięśnie ciała, jaką posiadał on, nie posiadał, być
może, żaden inny człowiek.
114.
O b r a n a r z e c z y w i s t o ś ć . — Podobnie jak
dobry prozaik u ż y w a tylko tych wyrazów, które na
leżą do mowy codziennej, lecz bynajmniej nie wszyst
kich — wskutek czego powstaje właśnie styl wy
brany —, tak dobry poeta przyszłości będzie przed
stawiać t y l k o r z e c z y w i s t o ś ć , i pomijać zupeł
nie wszystkie przedmioty fantastyczne, utkane z prze
sądów, napół szczere i przebrzmiałe, na które poeci
czasów dawniejszych zużywali swą siłę. Tylko rze
czywistość, lecz bynajmniej nie każda rzeczywistość! —
raczej tylko rzeczywistość wybrana!
115.
Z w y r o d n i a ł e k i e r u n k i w s z t u c e . —
Obok prawdziwych rodzajów sztuki, sztuki wielkiego
74
spokoju i wielkiego ruchu, istnieją rodzaje zwyrod
niałe, sztuka tęskniąca za spokojem i zblazowana
i sztuka podniecona: obydwie pragną, żeby słabość
ich brano za siłę i żeby je uważano za rodzaje
prawdziwe.
116.
B r a k o b e c n i e b a r w d o o d m a l o w a n i a
b o h a t e r a . - - Prawdziwi poeci i artyści współ
cześni lubią malować swoje obrazy na jaskrawem tle
czerwonem, zielonem, szarem lub zlotem, na tle
z m y s ł o w o n e r w o w e m : albowiem dzieci tego
stulecia rozumieją się na niem. Ma to złą stronę —,
mianowicie jeśli się n i e patrzy na owe malowidła
oczami stulecia —, iż największe postaci, odmalowane
przez nich, zdają się mieć w sobie coś motylkowa
tego, migawkowego, drżącego, tak iż postępków właś-
ciwie heroicznych niepodobna im przypisywać, lecz co
najwyżej występki chełpliwe.
S t y l p r z e ł a d o w a n y . Przeładowanie stvlu
w sztuce jest skutkiem zubożenia siły organizujące;
przy jednoczesnem nadmiernem bogactwie środków
i zamiarów. — W początkach sztuki spotykamy się nie
raz z faktem zupełnie przeciwnym.
75
118.
Pulchrum est paucorum hominum. — Historya
i doświadczenie mówią nam, że niezwykła potwor
ność, pobudzająca fantazyę w kierunku tajemniczym
i odnosząca zwycięstwo nad rzeczywistością i codzien
nością jest s t a r s z a , i wzrasta bujniej, niż piękno
i cześć dla piękna w sztuce — i że natychmiast
znowu zagłusza wszystko, skoro słabnie zmysł piękna.
Zdaje się, iż dla większości, niezmiernej większości
ludzi, jest ona wyższego rodzaju potrzebą, niż piękno:
bardzo prawdopodobnie, ponieważ zawiera środek
narkotyczny, bardziej ordynarny.
119.
P o c h o d z e n i e z a m i ł o w a n i a w d z i e ł a c h
s z t u k i . — Jeśli się zastanowimy nad pierwotnymi
kiełkami zmysłu artystycznego i zapytamy się, ja
kiego rodzaju uciechy w y w o ł y w a ł y początki sztuki,
naprzykład u plemion dzikich, znajdziemy prze-
dewszystkiem uciechę z p o j m o w a n i a , co inny
m y ś l i ; sztuka jest tu rodzajem zadawania zagadek,
który odgadującemu dostarcza rozkoszy z bystrości
i ostrości własnego u m y s ł u . — Następnie, wobec naj
surowszego dzieła sztuki człowiek przypomina sobie
to, co dlań było przyjemnem w doświadczeniu i za
znaje radości, jeśli artysta nasuwa wspomnienia
ł o w ó w , zwycięstwa, zaślubin. — Można też dzięki
przedstawianej rzeczy czuć się podnieconym, wzru-
117.
76
szonym, zapalonym, naprzykład przy wysławianiu
zemsty i niebezpieczeństwa. Tutaj rozkosz polega
na samem podnieceniu, na zwycięstwie nad nudą. —
Wspomnienie rzeczy nieprzyjemnych, o ile zostały
przezwyciężone, lub o ile nas samych, jako przed
miot sztuki, czynią w oczach słuchacza interesują
cymi (kiedy śpiewak opisuje, naprzykład, przygody
nieustraszonego marynarza) może sprawiać także
wielką przyjemność, którą następnie zaliczamy na
dobro sztuki. — Subtelniejszego rodzaju uciecha po
wstaje na widok wszelkiej prawidłowości i symetrycz-
ności w liniach, punktach, rytmach; ponieważ dzięki
pewnemu podobieństwu budzi się wtedy uczucie dla
wszystkiego, co jest uporządkowane i prawidłowe
w życiu, a więc dla tego, czemu wyłącznie zawdzię
czamy wszelki dobrobyt: przeto w kulcie symetrycz-
ności czci się nieświadomie prawidło i miarę, jako
źródło zaznanego dotychczas szczęścia; radość ta
jest pewnym rodzajem modłów dziękczynnych. Do
piero po pewnem przesyceniu ostatnio wspomnianą
radością, powstaje uczucie jeszcze subtelniejsze, że
rozkosz może polegać także na przełamaniu syme-
tryczności i regularności, jeśli, naprzykład, znajdujemy
pobudkę do szukania rozumu w pozornym nierozu-
mie, dzięki czemu pewnego rodzaju estetyczne odga
dywanie zagadek zjawia się jako wyższy rodzaj na
początku wspomnianej radości z dzieła sztuki. Kto
tego rodzaju rozważanie dalej snuć będzie, będzie też
wiedział, z j a k i e g o r o d z a j u h i p o t e z a m i ze
rwano tutaj z zasady przy objaśnianiu zjawisk este
tycznych.
77
120.
N i e z a n a d t o b l i z k o . — Dla dobrych myśli
b y w a ze szkodą, jeśli zbyt szybko następują po so
bie; zasłaniają sobie wzajemnie horyzont. — Z tego
powodu najwięksi artyści i pisarze czynili obfity
użytek z mierności.
121.
B r u t a l n o ś ć i s ł a b o ś ć . — Artyści wszyst
kich czasów czynili odkrycie, że w b r u t a l n o ś c i
zawiera się pewna siła i że nie każdy może być bru-
talnym, któryby chętnie chciał nim być; również i to,
że niektóre rodzaje s ł a b o ś c i silnie działają na
uczucie. Stąd powstało niemało surogatów środków
artystycznych, od których nawet największym i naj-
sumienniejszym artystom w zupełności powstrzymać
się jest trudno.
122.
D o b r a p a m i ę ć . — Niejeden dlatego tylko
nie zostaje myślicielem, ponieważ ma za dobrą
pamięć.
78
123.
G ł ó d w z b u d z i ć z a m i a s t g ł ó d u ś m i e
r z y ć . — Marzy się wielkim artystom, że dzięki swej
sztuce wzięli duszę w zupełne posiadanie i wypeł
nili: istotnie zaś — i często ku ich bolesnemu roz
czarowaniu — uczynili tylko ową duszę pojemniej
szą i przepastniejszą, iż dziesięciu większych jeszcze
artystów mogliby w jej głębokości się pogrążyć i nie
nasycić.
124.
O b a w a a r t y s t ó w . - - Obawa, i ż ludzie nie
zechcą uważać ich postaci za ż y j ą c e , może zapro
wadzić artystów upadającego smaku do przedstawia-
nia ich tak, jakby były s z a l o n e : jak z drugiej
strony z powodu tej samej obawy artyści greccy
pierwszego okresu nawet umierających i ciężko ran-
nych ozdabiali uśmiechem, który uważali za najwy-
raźniejszą cechę życia, — nie troszcząc się o to, co
robi natura w takim wypadku, kiedy człowiek jeszcze
lub prawie już nie żyje.
125.
K o ł o m u s i b y ć o p i s a n e . — Kto filozofię
lub rodzaj sztuki śledził do kresu jej drogi i poza
79
jej kres, rozumie z własnego doświadczenia we
wnętrznego, dlaczego późniejsi mistrze i nauczy
ciele, nieraz z miną wzgardliwą, zwracają się ku
innej drodze. Koło bowiem musi być opisane — lecz
jednostka choćby była największa, zatrzymuje się
na jednym punkcie peryferyi z nieubłaganym wy
razem uporu, jak gdyby koło nigdy nie miało być
zamknięte.
126.
S z t u k a d z i s i e j s z a i d u s z a w s p ó ł -
c z e s n a . — Ponieważ każda sztuka staje się coraz
zdolniejsza do wyrażania stanów duszy coraz zmien-
niejszych. coraz delikatniejszych, coraz bardziej gwał
townych i coraz namiętniejszych, mistrze późniejsi,
zepsuci tymi środkami wyrażenia, odczuwają nieza
dowolenie wobec dziel sztuki czasów dawniejszych,
jak gdyby mistrzom starym zbywało właśnie tylko
na środkach, pozwalających duszy ich przemówić
wyraźnie, być może nawet na pewnem przygotowaniu
technicznem. Sądzą przeto, że w tych wypadkach po
winni przyjść z pomocą — ponieważ wierzą w rów
ność, ba, nawet w jedność dusz. W rzeczywistości
jednak dusza samych tych mistrzów była już inna,
w i ę k s z a , być może, lecz zimniejsza i wdziękom
życia niechętna: miara, symetrya, lekceważenie
wdzięku i uroku, nieświadoma surowość i chłód po
rankowy, unikanie namiętności, jak gdyby ona miała
sprowadzić zgubę sztuki, — oto co wypełnia nastrój
i moralność wszystkich mistrzów dawniejszych, któ-
I
8o
rzy wybierali i uduchowiali swoje środki wyrażania
się nie przypadkowo, lecz w myśl tej samej moral-
ności. — Przyszedłszy do poznania tego, mamyż je-
dnak odmówić prawa następcom, iż dzieła dawniejsze
ożywiają własną swą duszę? Nie, bowiem tylko dzięki
temu, iż oddajemy im swoją duszę, zdolne są żyć
dalej: n a s z a krew sprawia, że przemawiają do nas.
Odtworzenie prawdziwie »historyczne« byłoby prze
mawianiem upiorów do upiorów. - Mniej się czci
wielkich artystów przeszłości przez ów bezpłodny
lęk, który każe każdy wyraz, każdą nutę zostawiać
tak, jak były postawione, niż przez czynne usiłowa-
nia, żeby je coraz na nowo do życia przywoływać. —
To prawda: jeśli wyobrazić sobie Beethovena, nagle
powracającego i słuchającego, jak brzmi jego utwór
zgodnie z najbardziej nowoczesnym stanem duszy
i wysubtelnieniem nerwów, które stanowią sławę na
szych mistrzów w wykonaniu, prawdopodobnie przez
czas długi pozostawałby niemy i wahający się, czy
ma podnieść rękę do przekleństwa, czy do błogosła-
wienia, w końcu jednak rzekłby może: »Niech tam!
Niech tam! Nie jestem to ja, ani nie ja, tylko coś trze
ciego — wydaje mi się, że tak być powinno, choć
właściwie tak być nie p o w i n n o . Do was jednak
należy baczyć, jak robicie, ponieważ w każdym razie
wy słuchać musicie — a ż y w y wszak ma racyę, jak
mówi nasz Szyller. Niech więc słuszność będzie
po w a s z e j stronie i pozwólcie mi odejść z po
wrotem«.
81
127.
128.
P r z e c i w k r ó t k o w i d z o m . — Myślicie tedy,
że jest to dzieło sztukowane, ponieważ daje się (i da
wać musi) w kawałkach ?
129.
C z y t e l n i c y s e n t e n c y i . - Najgorszymi
czytelnikami sentencyi są przyjaciele autora, jeśli
się starają z uogólnienia odgadnąć wstecz wypadek
szczegółowy, któremu sentencya zawdzięcza swe po
chodzenie: albowiem przez to zaglądanie do garnka
obracają w niwecz cały trud autora tak, iż w naj
lepszym lub najgorszym razie zamiast filozoficznego
nastroju lub pouczenia, jak słuszna, nie otrzymują
nic, oprócz pospolitego zaspokojenia ciekawości.
0 2 I E U NIETZSCHEGO. T. X I .
6
P r z y g a n i a c z o m k r ó t k o ś c i . — Coś po
wiedzianego krótko może być owocem i zbiorem dłu
giego myślenia: lecz czytelnik, który jest nowicyu-
szem na tem polu i nie przemyślał na niem nic jesz
cze, upatruje we wszystkiem, co zostało wypowie
dziane krótko, coś embryonalnego, nie bez przygany
dla autora, że coś podobnie niewyrosłego, niedojrza
łego postawił przed nim na stole, jako posiłek.
82
130.
131.
C o j e s t n i e p o k o j ą c e g o w h i s t o r y i
s z t u k i . — Badając historyę sztuki, naprzykład wy
mowy greckiej, i posuwając się od mistrza do mistrza
wpada się w końcu w bolesne napięcie na widok tej
ciągle wzrastającej rozwagi, żeby zadość uczynić
wszystkim wogóle dawnym i na nowo dodanym pra
wom samoograniczenia się. Pojmuje się wtedy, że
łuk pęknąć m u s i a ł i że tak zwana kompozycya
nieorganiczna, udrapowana i zamaskowana najdziw
niejszymi środkami wyrażenia — w tym wypadku ba
rokowy styl azyanizmu —, była koniecznością i niemal
dobrodziejstwem.
132.
D o w i e l k o ś c i w s z t u c e . — Ten zapał dla
sprawy, który wielcy przynoszą na świat ze sobą,
powoduje s k a r l e n i e rozumu u wielu ludzi. Świa
domość tego poniża. Lecz zapaleniec dźwiga swój
83
garb z dumą i radością: masz przynajmniej tę po
ciechę, że przez ciebie ilość szczęścia w świecie
została p o m n o ż o n a .
133.
P o z b a w i e n i s u m i e n i a e s t e t y c z n e g o .
— Prawdziwymi fanatykami partyi artystycznej są
owe natury zupełnie nieartystyczne, które nie prze
nikły nawet elementów sztuki i techniki artystycznej,
lecz najbardziej ulegają e l e m e n t a r n y m działa-
niom sztuki. Dla nich nie istnieje sumienie este
tyczne — i dlatego niema nic, coby je powstrzymać
mogło od fanatyzmu.
134.
J a k p o w i n n a p o r u s z a ć s i ę d u s z a w e
d ł u g m u z y k i n o w s z e j . - Zamiar artystyczny,
do którego zdąża muzyka nowsza w tem, co dziś,
bardzo silnie, lecz niejasno, określa się jako »melo-
dyę nieskończoną«, można sobie wyświetlić w ten
sposób, że zstępuje się w morze, stopniowo traci się
grunt pod nogami i w końcu oddaje się na łaskę i nie
łaskę wzburzonych elementów: musi się p ł y w a ć .
Przy muzyce dawniejszej, jaką uprawiano dotych
czas, z jej układnem lub uroczystem, lub ognistem
»tam« i »nazad«, z jej »to prędzej«, »to wolniej«
musiano t a ń c z y ć . Potrzebna do tego miara, zacho
wywanie określonych równoważnych stopni czasu
6*
N i e p r z y z w o i t o ś ć c z y t e l n i k a . — Podwójna
nieprzyzwoitość czytelnika względem autora polega
na chwaleniu drugiej książki z krzywdą dla pierwszej
(lub odwrotnie) i na wymaganiu przytem, żeby autor
był mu wdzięczny.
84
i siły zmuszały duszę słuchacza do ustawicznej r o z
w a g i : na wzajemnem oddziaływaniu tego zimniej-
szego powiewu, pochodzącego z rozwagi i ogrzanego
oddechu zapału muzycznego polegał czar owej mu
zyki. — Ryszard Wagner chciał innego rodzaju ru
c h u d u s z y ; jak się rzekło, pokrewnego pływaniu
i szybowaniu. Być może, jest to najbardziej zasadni-
czem we wszystkich jego innowacyach. Jego sławny
środek artystyczny, który powstał i dostosował się
do tego chcenia — »melodya nieskończona« dąży do
przełamania wszystkich równomierności czasu i siły
i posuwa się nawet do ich wyśmiewania: jest on
nadzwyczaj płodny w wynajdywaniu takich efektów,
któreby uszom dawniejszym brzmiały jako paradoksy
rytmiczne i mowy bluźniercze. Lęka się on skamie
nienia, krystalizacyi, przejścia muzyki w formy archi
tektoniczne — i dlatego rytmowi dwutaktowemu prze
ciwstawia rytm trójtaktowy, nie rzadko wprowadza
pięć i siedm taktów, powtarza natychmiast ten sam
frazes, lecz rozciągając go tak, iż trwa dwakroć lub
trzykroć dłużej. Z łatwego naśladowania podobnych
środków może zrodzić się wielkie niebezpieczeństwo
dla m u z y k i : obok nadmiernej dojrzałości poczucia
rytmicznego czyhało zawsze w ukryciu zdziczenie,
upadek rytmiki. Niebezpieczeństwo to staje się szcze
gólniej bardzo wielkie, kiedy muzyka coraz bardziej
zaczyna się opierać na sztuce teatralnej i mowie gie-
stów, nie wytworzonych przez plastykę wyższą i nie
kierowanych przez nią, nie posiadających wskutek
tego miary i nie zdolnych udzielić jej elementoowi,
który się z niemi łączy, mianowicie a r c y z n i e w i e ś
ciał ej istocie muzyki.
85
135.
136.
Ś r o d k i i c e l . — W sztuce cel nie uświęca
środków: lecz święte środki mogą uświęcić cel.
137.
N a j g o r s i c z y t e l n i c y . — Najgorszymi czy
telnikami są ci, co postępują jak żołdactwo rabujące:
biorą to i owo, co się im przydać może, plugawią
i rzucają na kupę resztę, a na wszystko wypluwają
swe sprośności.
138.
C e c h y d o b r e g o p i s a r z a . — Dobrzy pisa
rze mają dwie cechy wspólne: wolą, żeby ich raczej
rozumiano, niż podziwiano; i nie piszą dla czytelni
ków szczwanych i nadmiernie przenikliwych.
P o e t a i r z e c z y w i s t o ś ć . — Muza poety,
który nie jest z a k o c h a n y w rzeczywistości, nie
będzie też rzeczywistością, i urodzi mu dzieci z za-
padłemi oczami i zwiotczałemi kośćmi.
86
139.
140.
M i l c z e ć . — Autor ma usta zamknąć, skoro
dzieło jego usta otwiera.
141.
O z n a k i h i e r a r c h i i . — W s z y s c y poeci i pi
sarze, zakochani w superlatywach, chcą dokazać
więcej, niż mogą.
142.
Z i m n e k s i ą ż k i . — Dobry myśliciel liczy na
czytelników, odczuwających szczęście, jakie się
czuje, kiedy się myśli dobrze: tak iż książka, mająca
pozór chłodnej i trzeźwej, jeśli się na nią patrzy
87
trafnemi oczami, otoczona jest promieniami słonecz
nymi duchowej pogody i może się okazać prawdziwą
pociechą duchową.
143.
P o d s t ę p o c i ę ż a ł e g o . — Myśliciel ociężały
wybiera zwykle za sprzymierzeńców wielomówność
lub uroczystość: zapomocą pierwszej, jak sądzi, przy
właszcza sobie ruchliwość i płynność, zapomocą dru
giej wywołuje wrażenie, jak gdyby jego własności
były skutkiem wolnego wyboru, zamiaru artystycz
nego, gwoli godności, która wymaga powolności
ruchów.
144.
O s t y l u b a r o k o w y m . — Kto nie czuje się
ani urodzonym, ani wychowanym jako myśliciel i pi
sarz do dyalektyki i rozwijania myśli, mimowolnie
uciekać się będzie do r e t o r y k i i d r a m a t y z m u :
g d y ż w końcu chodzi mu o to, żeby być z r o z u
m i a n y m i przez to posiąść władzę, obojętna przy-
tem, czy przyciąga do siebie uczucie drogą prostą,
czy porywa je podstępnie — jako pasterz, czy jako
rozbójnik. Stosuje się to i do sztuk plastycznych i do
zostających pod opieką muz; kiedy uczucie braku
dyalektyki lub niedostateczności w wyrazie i opowia
daniu, przypada jednocześnie z nadmiernie obfitym
M i e s z an e r o d z a j e. — Mieszane rodzaje w sztu
kach świadczą o braku wiary we własne siły ich auto
rów; szukali oni sprzymierzeńców, obrońców, kryjó
wek, — tak naprzykład poeta, przywołujący na pomoc
filozofię, muzyk, odwołujący się do dramatu, myśli
ciel do retoryki.
88
i niepokojącym popędem do tworzenia form i powo
łuje do życia ten rodzaj stylu, który się nazywa b a
r o k o w y m . — Tylko źle poinformowani i zarozu
miali doznają na dźwięk tego wyrazu uczucia lekce
ważącego. Styl barokowy powstaje za każdym ra
zem przy odkwitaniu wielkiej sztuki, skoro wymaga
nia w sztuce od wyrażenia klasycznego stają się
zbyt wielkie, jako zjawisko przyrody, na które wpraw
dzie z melancholią — ponieważ noc się zbliża —
spoglądamy, ale jednocześnie z podziwem dla środ
ków tylko jemu właściwych, jakimi zastępuje dawne
w wyrażeniu i opowiadaniu. Do tego już należy
wybór tematów i dane o najwyższem napięciu dra-
matycznem, które same bez sztuki nawet wstrzą
sają sercem, ponieważ dusza odczuwa zbyt blizkie
sąsiedztwo nieba i piekła: — następnie w y m o w a na
miętności i postaw gwałtownych, wzniosłej brzydoty,
wielkich mas i wogóle ilości — czego zapowiedź wi
dzimy już u Michała Anioła, ojca lub dziada włoskich
artystów barokowych —: zmierzchowe, rozjaśniające
lub ogniste światła na tak mocno zarysowanych for
mach: w dodatku ustawicznie nowe pomysły środ
ków i zamiarów, silnie podkreślone dla artystów przez
artystów, podczas kiedy laik z konieczności widzi
wieczne i mimowolne przelewanie się wszelkich ro
gów obfitości sztuki pierwotnej i naturalnej. Wszyst
kie te cechy, przez które styl ten jest wielki, są nie
możliwe, niedozwolone w epokach wcześniejszych,
przedklasycznej i klasycznej: takie rzeczy zachwy-
cające wiszą długo na drzewie, jako owoce zaka
zane. — Właśnie teraz, kiedy m u z y k a wkracza
w ostatnią epokę, można przestudyować zjawisko
stylu barokowego w szczególnej wspaniałości i wiele
89
nauczyć się przez porównanie co do epok dawniej
szych: albowiem od czasów greckich styl barokowy
panował już nieraz w poezyi, wymowie, prozie, za
równo jak w architekturze, co jest rzeczą wiadomą —
i za każdym razem styl ten, aczkolwiek zbywało mu
wprawdzie na najwyższej szlachetności, na niewin
nej, nieświadomej, zwycięskiej doskonałości, wywie
rał w p ł y w dobroczynny na wielu najlepszych i naj
poważniejszych artystów swego czasu: — wskutek
czego, jak się rzekło, zuchwalstwem jest potępiać go
bez wszelkiego względu; aczkolwiek każdy może się
uważać za bardzo szczęśliwego, jeśli odczuwanie tego
stylu nie czyni go niewrażliwym na styl czystszy
i większy.
145.
W a r t o ś ć k s i ą ż e k u c z c i w y c h . — Książki
uczciwe czynią uczciwym czytelnika, przynajmniej
w tem znaczeniu, że wywabiają jego nienawiść i wstręt,
które podstępna chytrość najlepiej ukrywać potrafi.
Względem książki pozwalamy sobie na szczerość, choć
byśmy względem ludzi zachowywali się najbardziej
powściągliwie.
146.
D z i ę k i c z e m u s z t u k a w y t w a r z a p a r
tyę. — Oddzielne ustępy piękne, wzruszający ogólny
90
przebieg akcyi i porywające, wstrząsające zakończe
nie — t y l e w dziele sztuki jest dostępne nawet dla
bardzo wielu laików: a w okresie sztuki, kiedy na
stronę artystów chcą p r z y c i ą g n ą ć masę laików,
a więc wytworzyć partyę, być może, żeby sztukę
wogóle ocalić, dobrze zrobi twórca, jeśli nie będzie
dawał nic p o n a d t o : żeby się przez to nie stał
marnotrawcą samego siebie, na polu, na którem nie
spotka się z żadną wdzięcznością. Starać się jeszcze
o co i n n e g o , naśladować przyrodę w jej tworach
o r g a n i c z n y c h i rozwoju — byłoby w danym wy
padku siać na opoce.
147.
Z e s z k o d ą h i s t o r y i s t a ć s i ę w i e l k i m .
— Każdy mistrz nowoczesny, który na s w o j ą drogę
sprowadza gust wielbicieli sztuki, mimowolnie wywo
łuje inny wybór i nową ocenę mistrzów dawniej
szych i ich dzieł: to, co jest zgodne z n i m i jemu
pokrewne, co daje przedsmak j e g o i jego zapowiada
w nich, uchodzi odtąd za właściwie mające znacze
nie w nich i w ich dziełach — owoc, w którym niby
robak kryje się zwykle wielki b ł ą d .
148.
W j a k i s p o s ó b m o ż n a p o z y s k a ć d l a
sztuki epokę. — Zapomocą wszelkich czaro-
91
dziejstw artystów i myślicieli nauczcie ludzi, żeby
dla swych wad, swego ubóstwa duchowego, swych
bezmyślnych zaślepień i namiętności odczuwali sza
cunek — a to jest rzeczą możliwą —, pokażcie w prze
stępstwie i obłędzie tylko stronę wzniosłą, w słabości
człowieka, nie posiadającego woli, tylko wzruszającą
i przemawiającą do serca stronę tego stanu — a i to
zdarzało się dosyć często —: i oto zastosowaliście
środek, zapomocą którego nawet epokę zupełnie nie
artystyczną i niefilozoficzną można natchnąć marzy
cielską m i ł o ś c i ą dla filozofii i sztuki (szczególniej
miłością do artystów i do myślicieli jako osób)
i, w okolicznościach nieprzyjaznych, obraliście może
jedyny środek ocalenia tworów tak delikatnych i tak
łatwo ulegających uszkodzeniu.
149.
K r y t y k a i z a d o w o l e n i e . — Krytyka, je
dnostronna i niesprawiedliwa, zarówno jak rozumna,
sprawia tyle przyjemności temu, kto ją uprawia, iż
świat winien wdzięczność każdemu dziełu, każdemu
czynowi, które wielu i silnie pobudza do krytyki:
albowiem za nią ciągnie się połyskujący ogon ra
dości, dowcipu, podziwu dla siebie, dumy, pouczenia,
dobrych postanowień. — Bóg radości stworzył rze
czy złe i mierne w tym samym celu, co i dobre.
92
150.
P o z a s w o j e g r a n i c e . — Jeśli artysta chce
być czemś więcej niż artystą, naprzyklad moralnym
budzicielem swego narodu, za karę zakochuje się
w końcu w potwór moralnego tematu — a muza
jego przytem się śmieje: albowiem ta bogini z do
brem sercem z zazdrości może się stać także złośliwą.
Proszę sobie przypomnieć Miltona i Klopstocka.
151.
O k o s z k l a n e . — Skłonność talentu do tema
tów, osób, motywów moralnych, do pięknej duszy
w dziełach sztuki bywa nieraz tylko okiem szklanem,
jakie wprawia sobie artysta, któremu b r a k duszy
pięknej; bardzo rzadko zdarza się przytem, żeby to
oko stało się w końcu naturą żyjącą, choćby spoglą
dającą w sposób zamglony, — powodzi się jednak
zazwyczaj w tem znaczeniu, że cały świat widzi na
turę tam, gdzie jest tylko zimne szkło.
152.
P i s a ć i c h c i e ć z w y c i ę ż y ć . — Pisanie
winno zawsze oznaczać zwycięstwo, a mianowicie
przezwyciężenie samego siebie, które innym na
93
pożytek ma być udzielone. Lecz są autorzy, cier
piący na niestrawność, którzy właśnie tylko wtedy
piszą, kiedy czegoś strawić nie mogą, jeśli im już
między zębami utkwiło: mimowolnie swe niezadowo
lenie chcą udzielić czytelnikowi i w ten sposób wy
wierać nad nim władzę, to znaczy: chcą zwyciężyć,
lecz innych.
153.
» D o b r a k s i ą ż k a m o ż e p o c z e k a ć « . —
Każda książka dobra w chwili ukazania się ma smak
cierpki; ma tę wadę, że jest nowa. Szkodzi jej przy
tem jej autor, który jest osobą żyjącą, jeśli jest
znany i jeśli o nim mówią: ponieważ wszyscy utoż
samiają autora z jego dziełem. Co książka zawiera
z ducha, słodyczy, złocistości rozwinąć się może do
piero z latami, pod opieką wzrastającej, następnie
dawnej, wreszcie odziedziczonej czci. — Niejedna go
dzina musi nad nią upłynąć, niejeden pająk rozsnuć
nad nią swą pajęczynę. Dobrzy czytelnicy czynią
książkę coraz lepszą, czytelnicy źli czynią ją kla
rowniejszą.
154.
N i e u m i a r k o w a n i e j a k o ś r o d e k a r t y
s t y c z n y . — Artyści rozumieją dobrze, co znaczy:
używać nieumiarkowania jako środka artystycznego,
94
żeby wywołać wrażenie bogactwa. Należy on do nie
winnych podstępów uwodzenia dusz, na którem ar
tyści znać się muszą: albowiem w ich świecie, w któ
rym chodzi o pozór, i środki do wytworzenia pozoru
niekoniecznie muszą być prawdziwe.
155.
U k r y t a k a t a r y n k a . — Geniusze znają się
lepiej niż talenty na ukrywaniu katarynki, ponieważ
umieją się drapować w fałdy bardziej sute, ale
w gruncie rzeczy i oni nie umieją nic innego oprócz
swoich siedmiu sztuczek.
156.
N a z w i s k o n a k a r t c e t y t u ł o w e j . — Ż e
się kładzie nazwisko autora na książce, jest obecnie
wprawdzie zwyczajem i niemal obowiązkiem; jednak
jest to główną przyczyną, że książki mają wpływ
tak mały. Albowiem jeśli są dobre, są warte więcej,
niż osoby, których są kwintesencyą; skoro jednak
autor daje się poznać z kartki tytułowej, czytelnik
rozcieńcza znowu kwintesencyę tem, co jest osobi
stego, ba, najbardziej osobistego i przez to w niwecz
obraca cel książki. Dumą intelektu jest, żeby nie zda
wać się indywidualnym.
95
157.
N a j o s t r z e j s z a k r y t y k a . — Krytykuje się
najostrzej człowieka, książkę, jeśli się ich ideał
kreśli.
158.
M a ł o i b e z m i ł o ś c i . — Każda książka do
bra jest napisana dla określonego czytelnika i jego
rodzaju, i właśnie dlatego przez wszystkich innych
czytelników, przez ogromną większość musi być źle
widzianą: oto dlaczego rozgłos jej spoczywa na waż
kiej podstawie i wznosi się bardzo powoli. — Książka
mierna i zła jest właśnie dlatego mierną i złą, że
stara się podobać i podoba się wielu.
159.
M u z y k a i c h o r o b a . — Niebezpieczeństwo
nowej muzyki polega na tem, że podsuwa nam do
ust puhar rozkoszy i wzniosłości w sposób tak po
rywający i z pozorem takiej ekstazy moralnej, iż
nawet człowiek umiarkowany i szlachetny wypija
z niego zawsze kilka kropli za wiele. Ta rozpusta
w dawkach minimalnych, powtarzana ustawicznie,
może w końcu spowodować głębsze wstrząśnienie
i ruinę zdrowia duchowego, niż jakiekolwiek ordy-
96
160.
Z y s k d l a p r z e c i w n i k ó w . — Książka pełna
ducha udziela go także swoim przeciwnikom.
161.
M ł o d z i e ż i k r y t y k a . — Skrytykować książ-
kę — to znaczy u młodzieży nie dozwolić do siebie
przystępu ani jednej myśli produkcyjnej i bronić się
przed niemi rękami i nogami. Młodzieniec żyje
w stanie obrony koniecznej przeciw wszelkiej no
wości, której nie może pokochać ze wszystkiemi wa
dami i popełnia przytem, tak często, jak tylko może.
zbyteczne przestępstwo.
162.
E f e k t i l o ś c i . — Największym paradoksem
w historyi poezyi jest twierdzenie, jakoby ktoś mógł
być barbarzyńcą we wszystkiem, przez co dawni
97
poeci byli wielcy, a mianowicie posiadać wady i krzy
wizny od stóp do głów, a przecież pozostać najwięk
szym poetą. Tak jednak rzecz się ma z Szekspirem,
który, w porównaniu z Sofoklesem, podobny jest do
niewyczerpanej kopalni złota, ołowiu i gruzów, pod
czas kiedy tamten jest nietylko ze złota, lecz ze złota
w najszlachetniejszej postaci, która każe niemal za
pominać o cenie swojej, jako metalu. Lecz ilość, spo
tęgowana do stopnia najwyższego, d z i a ł a jak ja
kość — to właśnie wypada na korzyść Szekspira.
163.
K a ż d y p o c z ą t e k j e s t n i e b e z p i e c z n y .
— Poeta ma do wyboru: albo podnosić uczucie stop
niowo i w końcu podnieść je do stopnia bardzo wy
sokiego — albo próbować niespodzianką i zaraz od
początku z całą mocą ciągnąć za sznur od dzwonu.
Jedno i drugie przedstawia niebezpieczeństwo: w pierw
szym wypadku czytelnik uciec może od niego z nudy,
w drugim z przerażenia.
164.
W o b r o n i e k r y t y k ó w . — Owady kąsają nie
ze złośliwości, lecz ponieważ także żyć chcą: podob
nie nasi krytycy; chodzi im o krew n a s z ą nie zaś
o ból.
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI
7
narniejsze nadużycie: tak iż nie pozostaje w końcu
nic innego, jak uciec dnia pewnego z groty nimf
i poprzez bałwany i niebezpieczeństwa morskie toro
wać sobie drogę do upajającej Itaki oraz do objęć
prostszej i bardziej człowieczej małżonki.
98
165.
P o w o d z e n i e s e n t e n c y i . — Ludzie niedo-
świadczeni, skoro od pierwszego rzutu oka, dzięki
swej prostej prawdzie, sentencya wydaje się im oczy
wistą, sądzą zazwyczaj, że jest stara i znana, i krzywo
przytem patrzą na autora, jak gdyby on chciał przy
właszczyć sobie wspólne dobro wszystkich: tymcza
sem sprawiają im przyjemność pieprzne półprawdy
i dają to do zrozumienia autorowi. Ten umie ocenić
podobną wskazówkę i odgaduje podług niej łatwo,
gdzie mu się powiodło, a gdzie nie.
166.
C h c i e ć z w y c i ę ż y ć . — Artysta, wykracza
jący we wszystkiem, co przedsiębierze, poza swe
siły, w końcu samym widowiskiem gwałtownej walki,
jakie daje, porywa za sobą tłum: albowiem powodze
nie nie zawsze towarzyszy tylko zwycięstwu, lecz
czasami już samej chęci zwyciężenia.
167.
Sibi scribere. — Rozsądny autor nie pisze dla
innej potomności, jeno dla swojej własnej, to znaczy
dla swojej własnej starości, żeby i sam z siebie mógł
mieć jeszcze uciechę.
99
168.
169.
O d r u g o r z ę d n y c h p o t r z e b a c h a r t y -
s t y c z y c h . — Lud odczuwa wprawdzie coś, co
można nazwać potrzebą artystyczną, lecz jest to po-
trzeba minimalna i łatwa do zaspokojenia. W grun
cie rzeczy wystarczają w tym celu odpadki sztuki:
należy wyznać to przed sobą szczerze. Rozważcie tylko
naprzykład, jakie melodye i pieśni sprawiają prawdzi
wie serdeczną uciechę warstwom ludności najtęż
szym, najmniej zepsutym, najnaiwniejszym; należy
tylko pożyć między pasterzami, góralami, myśliwcami,
żołnierzami, marynarzami, żeby znaleźć odpowiedź na
to pytanie. I c z y ż nie w małem mieście, w domach,
które są siedliskiem z dawna odziedziczonej cnoty
mieszczańskiej, kochają, ba, pieszczą się z ową najgorszą
ze wszystkich muzyką, jaką wogóle dziś piszą? Kto
mówi o głębokiej potrzebie, o niezaspokojonej żądzy
sztuki u ludu takiego, j a k i m j e s t , plecie głupstwa
lub chce otumanić kogoś. Bądźcie tedy szczerzy! —
7*
P o c h w a ł a s e n t e n c y i . Dobra sentencya
jest za twarda na ząb czasu, nie pożrą jej też ty-
siące lat, choć służy za pokarm każdego czasu: dzięki
temu właśnie jest wielkim paradoksem w literaturze,
rzeczą nieprzemijającą pośród zmiany, pokarmem
zawsze cennym, jak sól, i jak sól nigdy nie traci
swego smaku.
100
Tylko l u d z i e w y j ą t k o w i odczuwają obecnie po
trzeby- artystyczne w w i e l k i m s t y l u — ponieważ
sztuka wogóle znowu upada, a siły i nadzieje ludzkie
zwróciły się na pewien czas ku innym przedmio
tom.— Poza tem, mianowicie obok ludu, istnieje wpraw
dzie szersza, rozmaitsza potrzeba artystyczna, lecz
d r u g o r z ę d n a , w wyższych i najwyższych war
stwach społeczeństwa: tutaj coś w rodzaju szczerze
czującej gminy artystycznej jest możliwe. Lecz przyj
rzyjcie się tylko składnikom tej gminy! W ogólności
są to bardziej wytworniejsi ludzie z pośród niezadowo
lonych, którzy sami z siebie nie mogą doznawać praw
dziwej radości: człowiek ukształcony, niedostatecznie
wolny, żeby się mógł wyrzec pociech religijnych,
a przecież nie znajdujący, żeby ich balsamy były dość
wonne; półszlachetny, za słaby jednak, żeby pokonać
zasadniczy błąd swego życia lub szkodliwą skłonność
swego charakteru przez heroiczną zmianę kierunku lub
zrezygnowanie; świetnie utalentowany, zbyt wzniośle
myślący o sobie, żeby być pożytecznym w skromnej
działalności, a zbyt bierny do wielkiej i ofiarnej
pracy; dziewczę, nie umiejące wytworzyć sobie do-
statecznego koła obowiązków; kobieta, która związała
się lekkomyślnymi lub występnymi ślubami, lecz nie
umie się nimi związać dostatecznie; uczony lekarz,
kupiec, urzędnik, który zbyt wcześnie pogrążył się
w specyalności i całej swej naturze nigdy nie uży
czył zupełnej swobody, za to jednak spełniający swą
doskonałą zresztą pracę z robakiem w sercu, w końcu
wszyscy artyści niekompletni — ci dziś jeszcze istot
nie odczuwają potrzebę sztuki! I czegóż właściwie
żądają od niej? W okresach i chwilach niezadowole
nia winna odstraszać nudę i wyrzuty przez pół czy-
101
stego sumienia, a o ile możliwe, błąd ich życia i cha
rakteru przedstawić w rozmiarach wielkich, jako
błąd w losach światów — różnią się tedy bardzo od
Greków, którzy w sztuce swojej widzieli przelewność
i nadmiar własnego stanu błogiego i lubili doskona
łość swoją j e s z c z e r a z oglądać n a zewnątrz sie
bie; do sztuki wiodła ich rozkosz z samych siebie,
naszych współczesnych wiedzie — udręka samymi
sobą.
170.
N i e m c y w t e a t r z e . — Właściwym talentem
dramatycznym Niemców był Kotzebue; on i jego
Niemcy, klas w y ż s z y c h społeczeństwa zarówno, jak
średnich, bezwzględnie stanowili jedno, i współcześni
zupełnie poważnie mogli o nim powiedzieć: »w nim
i przez niego żyjemy i działamy«. Nie było tam nic
wymuszonego, urojonego, smaku napół lub sztucznie
narzuconego: czego chciał i co mógł dokazać, rozu
miano; ba, do dziś p r a w d z i w e powodzenie tea
tralne na scenach niemieckich przypada skromnym
i bezwstydnym spadkobiercom środków i efektów
Kotzebuego, szczególniej tam, gdzie komedya kwitnie
jeszcze. Stąd wypływa, że wiele owoczesnej niemiec-
kości istnieje jeszcze dotychczas, szczególniej na
uboczu od miast wielkich. Poczciwi, niewstrzemięźliwi
w małych rozkoszach, zawsze gotowi do przelewania
łez, żywiący życzenie, żeby przynajmniej w teatrze
móc się uwolnić od wrodzonej, surowej pod wzglę
dem obowiązków trzeźwości, i móc się oddać uśmie
chającej się, ba, śmiejącej się pobłażliwości, utożsamia-
102
jący i obejmujący w jedno dobroć i współczucie —
co jest cechą zasadniczą sentymentalności niemiec
kiej — nad wyraz szczęśliwi wobec pięknego, wielko
dusznego czynu, w innych rzeczach posłuszni zwierzch
ności, zawistni między sobą, lecz w gruncie wystar
czający sobie — takimi byli oni, takim był on. —
Drugim talentem dramatycznym był Szyller: ten od
krył klasę widzów, którzy dotychczas nie wchodzili
byli w rachubę; znalazł ją w niedojrzałym wieku,
w dziewczętach i młodzieńcach niemieckich. Uprze
dzał on ich wyższe, szlachetniejsze, burzliwsze, cho
ciaż niejasne porywy, ich zamiłowanie w głośnych
frazesach moralnych (które znika zwykle koło trzy
dziestego roku życia) i przez to zdobył sobie, dzięki
namiętności i partyjności tego wieku, powodzenie,
które stopniowo poczęło oddziaływać dobroczynnie
także na okres dojrzalszy: ogólnie biorąc, Szyller-
Niemców o d m ł o d z i ł . — Goethe stał pod każdym
względem ponad Niemcami i stoi też dotąd jeszcze:
nie będzie on do nich należał nigdy. Jakby też mógł
jakikolwiek naród doróść do p r z e d u c h o w i o n e j
b ł o g o ś c i b y t u i w o l i G o e t h e g o ! Jak Beetho
ven swoją muzykę układał ponad głowami Niemców,
jak Schopenhauer filozofował ponad głowami Niem
ców, tak tworzył Goethe swego Tassa, swą Ifigenię
ponad głowami Niemców. Za nim ciągnęła b a r d z o
n i e l i c z n a grupa, najwykształceńszych, wychowa
nych przez starożytność, życie i podróże, przerasta
jących istotę niemieckości: — sam on nie życzył so
bie czego innego. — Kiedy następnie romantycy ze
świadomością celu ustanowili kult Goethego, kiedy
następnie ich zadziwiająca zręczność w próbowaniu
wszystkiego przeszła do uczniów Hegla, właściwych
103
w y c h o w a w c ó w niemieckich w tern stuleciu, kiedy
rozbudzenie ambicyi narodowej wyszło także na ko
rzyść poetom niemieckim i właściwa ocena, w czem
lud u c z c i w i e może znajdować z a d o w o l e n i e ,
nieubłaganie została poddana sądowi jednostek i owej
ambicji narodowej — to jest, kiedy u c i e c h a za
częła być o b o w i ą z k i e m — wtedy zjawiła się owa
obłuda i nieprawdziwość w niemieckiem wykształce
niu, która poczęła się wstydzić Kotzebuego i wypro
wadziła na scenę Sofoklesa, Calderona, a nawet ciąg
dalszy Fausta Goethego i która, wskutek obłożonego
języka i zaszlamionego żołądka, w końcu sama już
nie wie, co jej smakuje, co ją nudzi. — Błogosła
wieni smak posiadający, choćby to był smak zły! —
I nietylko błogosławionym, lecz także mądrym stać
się można tylko dzięki tej własności: dlatego też
Grecy, bardzo w tych rzeczach subtelni, mędrca ozna
czali słowem, które znaczy c z ł o w i e k z e s m a k i e m
i mądrość, jak artystyczną, tak poznającą, nazywali
po prostu »smakiem« (sophia).
171.
M u z y k a j a k o p ó ź n y o w o c k a ż d e j c y -
w i l i z a c y i . — Muzyka ze wszystkich sztuk, które
zwykle wyrastają na określonym gruncie cywilizacyi,
w określonych warunkach społecznych i politycz
nych, zjawia się jako o s t a t n i a ze wszystkich roś
lin, na jesieni, i w czasie okwitania cywilizacyi, do
której należy: podczas kiedy spostrzega się już pierw
szych zwiastunów i oznaki nowej wiosny; ba, nieraz,
104
muzyka rozbrzmiewa jak mowa zamierzchłych cza
sów w zdziwionym i nowym świecie i przychodzi
za późno. Dopiero w sztuce muzyków holenderskich
dusza średniowiecza chrześcijańskiego odnalazła swój
dźwięk zupełny: jej architektura dźwięków jest po
śmiertną, lecz prawdziwą i równoprawną siostrą go-
tyku. Dopiero w muzyce Händla zabrzmiało to, co
było najlepszego w duszy Lutra i w duszach jej po-
krewnych, wielki rys żydowsko-heroiczny, który stwo
rzył cały ruch reformacyjny. Dopiero Mozart oddał
w złocie b r z ę c z ą c e m wiek Ludwika X I V i sztukę
Racine'a oraz Claude Lorraina. Dopiero w muzyce
Beethovena i Rossiniego wyśpiewał się wiek ośmna-
sty, wiek marzycielstwa, rozbitych ideałów i przelot
nego szczęścia. Przeto miłośnik czułych przenośni
mógłby rzec, iż każda muzyka prawdziwie wybitna
jest śpiewem łabędzim. — Muzyka n i e jest zgoła
mową powszechną, przekraczającą czas, jak tak czę-
sto na jej cześć się mówi, lecz odpowiada ściśle mia-
rze uczucia, ciepła, czasu, którą, jako prawo we
wnętrzne, nosi w sobie określona, pewna, związana
z czasem i miejscem, cywilizacya; muzyka Palestriny
dla Greka byłaby całkiem niedostępna i odwrotnie —
coby zrozumiał Palestrina, słuchając muzyki Rossi
niego? — Być może, że także nasza nowsza muzyka
niemiecka, aczkolwiek tak dominuje i tak chciwą jest
władzy, wkrótce przestanie być rozumiana: powstała
bowiem na gruncie cywilizacyi, znajdującej się
w szybkim upadku; gruntem jej jest ów okres reak-
cyi i restauracyi, na którym zakwitł pewnego ro-
dzaju k a t o l i c y z m u c z u c i o w y oraz zamiłowa
nie do wszystkiego, co jest t r a d y c y j n ą i n a r o
dową istotą i praistotą, i rozlał nad Europą swoją
105
woń heterogeniczną. Te dwa kierunki uczuciowe,
ujęte z największą siłą i doprowadzone do najdal
szych krańców, w końcu zadźwięczały w sztuce wa
gnerowskiej. Przywłaszczanie sobie przez Wagnera
starodawnych sag narodowych, jego uszlachetniające
gospodarowanie między ich dziwnymi bóstwami i bo-
haterami — będącymi właściwie samowładnemi zwie-
rzętami krwiożerczemi z napadami zagłębienia się
w myśli, wielkoduszności i przesycenia życiem —,
tchnięcie nowej duszy w te postaci, którym przydał
chrześcijańsko-średniowieczne pragnienie zachwyco
nej zmysłowości i odzmysłowienia, to całe wagne
rowskie dawanie i branie w rzeczach tematów, dusz,
postaci i słów wypowiada też wyraźnie d u c h a
j e g o m u z y k i , jeśliby ta, jak każda inna muzyka
mogła mówić o sobie inaczej, niż w sposób dwu
znaczny: duch ten wiedzie s p ó ź n i o n ą kampanię
wojenną i reakcyjną przeciw duchowi oświecenia,
który zawiewał w stulecie bieżące z poprzedniego,
również przeciw nadnarodowym ideom francuskiego
marzycielstwa rewolucyjnego i trzeźwości angielsko-
amerykańskiej w przebudowie państwa i społeczeń
stwa. — C z y ż jednak nie jest rzeczą widoczną, że
tutaj — nawet u Wagnera i jego zwolenników —
pozornie odparty zakres myśli i uczuć z powrotem
nabrał siły i że ów spóźniony protest muzyczny
wpada w uszy, któreby inne, przeciwne tony wo
l a ł y ? T a k , iż dnia pewnego ta dziwna i wysoka
sztuka mogłaby nagle stać się niezrozumiałą i zasnuć
się pajęczyną i zapomnieniem. Nie należy dawać się
w błąd wprowadzać co do położenia rzeczy owym
przelotnym wahaniom, będącym reakcyą pośród reak-
cyi, chwilowem pogrążeniem się bałwanów prądu
106
w ogólnym ruchu. Możliwa, że te dziesięć lat wojen
narodowych, męczeństw ultramontańskich i terroru
socyalistycznego dzięki subtelnym oddziaływaniom
pośrednim mogą przyczynić się do nagłej sławy
wspomnianej sztuki — nie będąc jednak przez to po-
ręką, że ona ma przyszłość, lub że wogóle przyszłość
miała. — Leży to w istocie muzyki, że owoce jej
z wielkich okresów cywilizacyi stają się wcześniej
niesmaczne i prędzej psują się od owoców sztuk
plastycznych, lub nawet od owoców, rosnących na
drzewie poznania: z pośród wytworów ludzkiego
zmysłu artystycznego m y ś l i mianowicie są najtrwal
sze i najwytrwalsze.
172.
P o e c i p r z e s t a l i b y ć n a u c z y c i e l a m i .
— Aczkolwiek obco to brzmieć może w naszych cza
sach: istnieli poeci i artyści, których dusza wznosiła
się ponad namiętności, ich spazmy i zachwyty i dla
tego znajdowali przyjemność w tematach czystszych,
ludziach godniejszych, intrygach i rozwiązaniach bar
dziej czułych. Jeśli dzisiejsi wielcy artyści najczęś
ciej rozpętują wolę i przez to właśnie, w pewnych
okolicznościach, wyzwalają życie, tamci — hamowali
wolę, przekształcali zwierzę, tworzyli ludzi i wogóle
kształtowali, przetwarzali i kontynuowali życie: pod
czas kiedy sława teraźniejszych polega być może na
rozluźnianiu, rozwiązywaniu, rujnowaniu. — Grecy
starożytni żądali od poety, żeby był nauczycielem
dorosłych: ależ jakby się wstydził dziś poeta, gdyby
107
do niego stosowano wymaganie podobne, — on, który
sam dla siebie nie był dobrym nauczycielem i wsku
tek tego sam nie stał się udanym poematem, pięk
nym tworem, lecz w najlepszym razie posępną i przy
ciągającą ruiną świątyni, lecz jednocześnie jaskinią
żądz, obrosłą, jak porastają zwykle ruiny, kwiatami
kłującymi i trującymi, zamieszkaną i odwiedzaną
przez żmije, robactwo, pająki i ptactwo — tematem
do smutnego rozmyślania nad tem, dlaczego obecnie
rzeczy najszlachetniejsze i najrozkoszniejsze w chwili
swego powstania muszą być zaraz ruiną bez prze
szłości i bez przyszłości w doskonaleniu się?
173.
R z u t o k a n a p r z ó d i w s t e c z . — Sztuka,
jaka p ł y n i e od Homera, Sofoklesa, Teokryta, Cal
derona, Racine'a, Goethego, wynik n a d m i a r u
mądrego i harmonijnego trybu życia — oto sztuka
prawdziwa, do której w końcu uciekać się bę
dziemy, kiedy sami staniemy się mądrzejszymi
i bardziej harmonijnymi; nie jest nią ów barbarzyń
ski, chociaż tak zachwycający, wybuch gorących
i różnobarwnych rzeczy z duszy nieokiełzanej i chao
tycznej, przez który dawniej, będąc młodzieńcami,
rozumieliśmy sztukę. Rozumie się jednak samo przez
się, że w pewnych epokach życia sztuka egzaltowana,
podniecająca, wroga wszystkiemu, co uregulowane,
monotonne, proste, logiczne jest potrzebą konieczną,
którą artyści zaspokoić m u s z ą , żeby dusza w takich
okresach nie wyładowywała się na innnej drodze
108
w formie rozmaitych nadużyć i nieprzyzwoitości. Po
trzebują owej zachwycającej sztuki bezładnej mło
dzieńcy tacy, jakimi najczęściej bywają, przepełnieni
i fermentujący, niczem b a r d z i e j nie męczeni, niż
nudą — potrzebują jej kobiety, którym brak dobrego,
wypełniającego duszę zajęcia; lecz tem gwałtowniej
pałają tęsknotą za zadowoleniem bez zmiany, za
szczęściem bez ogłuszenia i pijaństwa.
174.
P r z e c i w s z t u c e d z i e ł s z t u k i . — Sztuka
winna przedewszystkiem i naprzód u p i ę k s z a ć ży
cie, a więc n a s samych czynić znośnymi, a jeśli
można, przyjemnymi dla innych: to zadanie mając
przed oczami miarkuje nas i trzyma na wodzy, two
rzy formy obcowania, źle wychowanych poddaje pra
wom przyzwoitości, czystości, grzeczności, uczy, kiedy
mówić, a kiedy milczeć należy. Następnie sztuka
winna u k r y w a ć lub t ł u m a c z y ć wszystkie rze
czy brzydkie, to, co jest dręczące, straszliwe, wstrętne
i mimo wszelkich usiłowań, zgodnie z pochodzeniem
natury ludzkiej, ustawicznie przebija się na powierzch
nię ; tak szczególniej powinna postępować wzglę
dem namiętności, cierpień duchowych i w bojaźni,
a w tem, co z konieczności lub nieubłaganie jest
brzydkie ukazywać przebłyski tego, co ma g ł ę b o -
k i e z n a
c z e n i e . Wobec tego wielkiego, ba, niezmier
nie wielkiego zadania sztuki, tak zwana właściwa
sztuka, s z t u k a d z i e ł s z t u k i jest tylko p r z y -
czepką: człowiek, czujący w sobie nadmiar takich
109
sił upiększających, ukrywających i przekształcają
cych, w końcu będzie się starał także wyładować ten
nadmiar w dziełach sztuki; podobnie, w szczegól
nych warunkach cały naród. — Ale zwykle zaczyna
się dziś sztukę od końca, przyczepiają się do jej
ogona i myślą, iż sztuka dzieł sztuki jest sztuką rze
czywistą, ona ma życie poprawić i zmienić — sza
leństwo! Jeżeli zaczynamy ucztę od deseru, przecho
dząc od słodyczy do słodyczy, co za dziw, jeśli psu
jemy sobie żołądek i nawet tracimy apetyt do do
brego, wzmacniającego, pożywnego pokarmu, do ja
kiego zaprasza nas sztuka!
175.
T r w a n i e s z t u k i . — Dzięki czemu w grun
cie rzeczy trwa obecnie sztuka dzieł sztuki? Dzięki
temu, że większość tych, którzy posiadają godziny
wczasu — a tylko dla nich istnieje przecież taka
sztuka — nie przypuszczają, iżby mogli poradzić so
bie ze swym czasem bez muzyki, bez odwiedzania
teatrów i galeryi, bez czytania romansów i poezyi.
Przypuściwszy, że możnaby było ich p o w s t r z y
m a ć od tego zadowolenia, alboby się nie ubiegali
tak gorliwie o posiadanie wczasu i zawistne spojrze
nia ku bogatym byłyby r z a d s z e — z wielką ko-
rzyścią dla równowagi społeczeństwa; alboby posia
dali wczas, lecz nauczyliby się r o z m y ś l a ć —
czego się można nauczyć i oduczyć —, naprzykład
nad swoją pracą, swymi stosunkami, nad radościami,
któreby mogli innym sprawiać: wszyscy, oprócz ar-
110
176.
H e r o l d b o ż y . — Poeta wypowiada ogólne
i wyższe pojęcia, jakie posiada naród, jest jego he-
roldem i fletnią — lecz wypowiada je zapomocą me
tru i wszelkich innych środków artystycznych w ten
sposób, iż lud przyjmuje je jako coś zupełnie no
w e g o i cudownego, i najpoważniej wierzy, iż poeta
jest heroldem bogów. Co więcej, sam poeta, otoczony
chmurami tworzenia, zapomina, skąd pochodzi jego
mądrość duchowa — że pochodzi od ojca i matki, od
nauczycieli i z książek wszelkiego rodzaju, z ulicy,
a przedewszystkiem od kapłanów: wprowadza go
w błąd własna sztuka i wierzy rzeczywiście w cza-
sach naiwności, że B ó g przemawia przez niego, że
tworzy w stanie duchowego oświetlenia, — kiedv
tymczasem wypowiada właśnie tylko to, czego się
nauczył, mądrość i głupstwa ludowe pospołu. Tedy:
o ile poeta rzeczywiście jest vox popult, o tyle ucho-
dzi za vox dei.
111
177.
178.
S z t u k a i r e s t a u r a c j a . — Wsteczne ruchy
w historyi, tak zwane czasy restauracyi, które sta-
C z e g o k a ż d a s z t u k a c h c e i n i e m o ż e
d o k o n a ć . — Najtrudniejszem i ostatecznem zada
niem artysty jest przedstawienie niezmienności, cze
goś, co wypoczywa samo w sobie, wysokiego, pro
stego, dalekiego od wdzięku indywidualnego; z tego
powodu słabsi artyści odrzucają i osławiają najwznioś
lejsze upostaciowania doskonałości moralnej, jako
szkice nieartystyczne, albowiem widok takich owo
ców dla ich ambicyi zgoła jest nadto dręczący: po
łyskują im one z najbardziej oddalonych gałęzi sztuki,
lecz artystom brak drabiny, odwagi i za co się uchwy
cić, żeby się mogli odważyć sięgać tak wysoko. Bio
rąc rzecz samą w sobie, Fidyasz jako taki da się
pomyśleć p o e t ą , lecz jeśli wziąć pod uwagę zdol
ności nowoczesne, niemal że tylko w tem znaczeniu
słowa, iż dla Boga żadna rzecz nie jest niemożliwa.
Już pragnienie, żeby posiadać Claude Lorraina w dzie
dzinie poezyi, jest obecnie dowodem braku skromności,
choćby czyjeś serce najbardziej za nim tęskniło. —
Dotychczas żaden artysta nie dorósł do przedstawie-
nia o s t a t n i e g o człowieka, t o z n a c z y n a j p r o s t
s z e g o i z a r a z e m n a j z u p e ł n i e j s z e g o , lecz
Grecy w swoim i d e a l e A t e n y , być może, najda
lej ze wszystkich ludzi dotychczas istniejących rzu-
cili okiem.
tystów, w obydwu wypadkach wygraliby na tem. —
Z pewnością istnieje niejeden pełen siły i rozsądku
czytelnik, który potrafi tutaj wtrącić słuszny zarzut.
Lecz gwoli ociężałym i ludziom złej woli trzeba przecież
raz powiedzieć, że tutaj, jak i w niejednem miejscu
tej książki, autorowi właśnie o zarzut chodzi, i że nie
jedno należy w nim wyczytać, co właściwie nie zo
stało napisane.
112
rają się nanowo powołać do życia stan, jaki istniał
p r z e d stanem, istniejącym ostatnio i którym, jak się
wydaje, powodzi się też zbudzenie zmarłych, posia
dają urok wzruszających wspomnień, tęsknego prag
nienia tego, co niemal zostało utracone, pośpiesz
nego uścisku chwilowego szczęścia. Dzięki temu
szczególnemu pogłębieniu nastroju sztuka i poezya
znajdują właściwy dla siebie grunt w takich prze
mijających niemal marzycielskich czasach; podobnie
jak na stromo wiszących urwiskach rosną najdeli
katniejsze i najrzadsze rośliny. — T a k tedy niejeden
dobry artysta niepostrzeżenie zostaje popchnięty do
poglądów restauracyjnych w kwestyach politycznych
i społecznych, w których dla siebie, na swoją własną
rękę, przygotowuje cichy kącik i ogródek, gdzie na
stępnie zbiera wkoło siebie ludzkie resztki epoki hi
storycznej najbliższej sercu i gdzie smyczek jego
rozbrzmiewa przed samymi umarłymi, napółumarłymi
i śmiertelnie znużonymi, być może, ze wspomnianem
wyżej powodzeniem, że na krótko budzi zmarłych
ze snu.
179.
S z c z ę ś c i e e p o k i . — Z dwuch względów
epoka nasza winna uważać się za szczęśliwą. W sto
sunku do p r z e s z ł o ś c i karmimy się wszystkiemi
cywilizacyami i ich wytworami i karmimy się naj
szlachetniejszą krwią wszystkich czasów. Znajdujemy
się jeszcze dość blizko czarodziejstwa tych sił, z któ-
rych łona tamte się urodziły, żeby chwilowo z roz-
113
koszą i dreszczem ulegać mu: kiedy tymczasem cy-
wilizacye dawniejsze mogły karmić się tylko samemi
sobą i nie wybiegały wzrokiem poza siebie, jak
gdyby były nakryte mniej lub więcej ciasnym klo
szem, przez który wprawdzie przenikało światło,
lecz nie przenikało spojrzenie. W stosunku do p r z y
s z ł o ś c i po raz pierwszy w historyi odkrywa się
dla nas niezmiernie wielka perspektywa celów ludzko-
ekumenicznych, obejmujących cały świat zamiesz
kany. Jednocześnie czujemy się świadomi sił, że po
winniśmy to nowe zadanie sami ująć w ręce bez
zarozumiałości i że nie potrzebujemy pomocy nad
przyrodzonej. I jakikolwiekby był rezultat naszego
przedsięwzięcia, choćbyśmy przecenili swe siły, niema
nikogo, komubyśmy winni byli złożyć rachunek,
oprócz nas samych: odtąd ludzkość może czynić ze
sobą, co się jej podoba. — Istnieje wprawdzie szcze
gólny gatunek ludzi-pszczół, które z kielicha jakiej
kolwiek rzeczy potrafią zawsze wyssać tylko najwięk
szą gorycz oraz irytacyę; — i w rzeczy samej,
wszystkie rzeczy zawierają w sobie coś nie miodo
wego. Te mogą po swojemu odczuwać opisane
szczęście naszej epoki i wypełniać wciąż ul swego
niezadowolenia.
180.
W i z y a . — Godziny nauki i rozmyślań dla do
rosłych, dojrzałych i najdojrzalszych, i to codziennie,
bez przymusu, odwiedzane przez każdego, gdyż tak
nakazuje obyczaj: kościoły do tego celu, jako miejsca
OZIEŁA NIETZSCHEGO. T XI.
8
114
najgodniejsze i najbogatsze we wspomnienia: pewnego
rodzaju codzienne uroczystości dla świętowania osiąg
niętej i dającej się osiągnąć godności rozumu ludz-
kiego: nowszy i zupełniejszy rozkwit i wykwit ideału
nauczyciela, w którymby się musieli stopić kapłan,
artysta i lekarz, uczony i mędrzec, jak też w samej
ich nauce, w ich sposobie wykładu i metodzie ka
żdego z nich musiałyby się objawić cnoty szczególne
w postaci cnoty ogólnej, — taka jest moja wizya,
ciągle do mnie powracająca, co do której mocno
wierzę, iż uchyliła rąbka zasłony, zakrywającej
przyszłość.
181.
W y c h o w a n i e w y k r z y w i a n i e m . — N a d -
zwyczajna chwiejność całego systemu szkolnego,
sprawiająca, iż każdy człowiek dorosły czuje, jak
gdyby jedynym jego w y c h o w a w c ą był przypadek —
fakt, iż metody i cele w y c h o w a w c z e obracają się jak
młynek na wietrze, objaśnić się daje przez to, iż
obecnie n a j s t a r s z e i n a j m ł o d s z e siły cywili
zacyjne, niby na dzikiem zebraniu ludowem bardziej
chcą być słyszane, niż rozumiane, i za wszelką cenę
chcą dowieść swym głosem, swym krzykiem, że
j e s z c z e i s t n i e j ą lub ż e j u ż p o w s t a ł y . Biedni
nauczyciele i w y c h o w a w c y z początku głuchną od
tego hałasu bez sensu, następnie cichną, tępieją
i pozwalają wszystko czynić ze sobą, tak jak z ko
lei pozwalają wszystko robić ze swymi uczniami.
Sami oni nie są wychowani: jakżeby mieli wycho-
115
wywać. Sami nie wyrośli prosto, jako silne, soczyste
pnie: kto się chce o nie oprzeć, musi się wykrzywiać
i giąć, i w końcu sam się stać krzywym i pogiętym.
182.
F i l o z o f o w i e i a r t y ś c i e p o k i . — Pustka
i zimna rozwaga, ogień ż ą d z , chłód serca — te
sprzeczne sąsiedztwa odnajduje się w obrazie wyż
szego współczesnego towarzystwa europejskiego. Są
dzi tedy artysta, że dokazał już wiele, jeśli mocą
swej sztuki umiał obok żądz rozniecić też ogień
serca: i tak samo filozof, jeśli przy chłodzie serca,
który dzieli ze swą epoką, zdoła ostudzić żar pożąd
liwości w sobie i w owem towarzystwie, zapomocą
swoich sądów ascetycznych.
183.
T y l k o z k o n i e c z n o ś c i b y ć ż o ł n i e r z e m
c y w i
1 i z a c y i. — W końcu, w końcu dopiero uczy się
człowiek tego, czego nieznajomość, młodzieńcem bę
dąc, tak drogo przypłacał: że przedewszystkiem na
leży w y k o n y w a ć tylko rzeczy doskonale, powtóre,
w y s z u k i w a ć rzeczy doskonałe, gdziekolwiekby się
znajdowały i pod jakąkolwiekby nazwą się znajdo
wały: że natomiast wszystkiemu, co złe i mierne, na
tychmiast, b e z w a l k i , z drogi się schodzi, i że już
wątpienie o dobroci pewnej rzeczy — jakie przy
8
*
116
smaku bardziej wyćwiczonym powstaje szybko —
winno być policzone za argument przeciw niej i po
wód do zupełnego jej unikania; choćbyśmy mieli
nawet nieraz zbłądzić i trudniej dostępne dobro
wziąć za zło i niedoskonałość. Tylko ten, kto nie
umie nic lepszego, winien wziąć się za bary jako
żołnierz cywilizacyi z nikczemnością świata, lecz ci,
co go żywią i uczą, giną, jeśli chcą chwycić za broń,
i spokój swego zawodu i domowego ogniska zmie
niają na nieprzyjemny niepokój czuwaniem, strażą
nocną i złymi snami.
184.
J a k n a l e ż y o p o w i a d a ć h i s t o r y ę p r z y -
r o d y . — Historya przyrody, będąc historyą wojen
i zwycięstw, jaką wiodą siły moralne i duchowe
z obawą, imaginacyą, zabobonem, lenistwem i głu
potą, winna być opowiadana w ten sposób, żeby
każdy, kto jej słucha, nieprzeparcie był porywany ku
dążeniu do zdrowia i rozkwitu zarówno duchowego
jak cielesnego, do radosnego uczucia, iż jest dzie-
dzicem i kontynuatorem człowieczeństwa i do odczu-
wania potrzeby przedsięwzięć coraz szlachetniejszych.
Dotychczas nie znalazła ona swego właściwego języka,
gdyż wynalazczy w mowie i wymowni artyści —
takich bowiem tu potrzeba — nie mogą się pozbyć
względem niej upartego niedowierzania i przede-
wszystkiem nie chcą się jej nauczyć gruntownie.
W każdym jednak razie trzeba zawsze przyznać
Anglikom, że oni w swych podręcznikach przyrodni-
117
c z y c h dla niższych warstw ludności uczynili zadziwia
jące postępy na drodze do owego ideału: ale bo też
piszą je wybitni uczeni — natury bogate i płodne —
nie zaś jak u nas miernoty z pośród badaczów.
185.
G e n i a l n o ś ć l u d z k o ś c i . — Jeśli genial-
ność, jak to zauważył Schopenhauer, polega na nie-
przerywanem i źywem przypominaniu sobie tego, co
się samemu przeżyło, to w dążeniu do poznania hi-
storyi całego przebiegu zjawisk — które coraz bar
dziej odróżnia czasy nowsze od dawnych i po raz
pierwszy zburzyło stare mury między naturą a du
chem, człowiekiem a zwierzęciem, moralnością a fi
zyką — można upatrywać dążenie do genialności
ogółu ludzkości. Historya pomyślana w całości by
łaby świadomością kosmiczną.
186.
K u l t c y w i l i z a c y i . — Duchom wielkim przy
dane zostało to, co w ich istocie jest wstrętnie arcy-
ludzkiego, ich zaślepienia, niesprawiedliwości, niepo
hamowania, ażeby ich wpływ potężny, łatwo stający
się zbyt potężnym, ustawicznie trzymany był w szran
kach przez nieufność, jaką budzą owe własności.
Albowiem system tego wszystkiego, czego ludzkość
potrzebuje do swego istnienia, jest tak obszerny
118
i wciąga siły tak różnorodne i liczne, iż każdą ko
rzyść j e d n o s t r o n n ą , czy to naukową, czy pań
stwową, artystyczną lub handlową, do której dążą
owe jednostki, ludzkość jako całość musi ciężko od
pokutować. Zawsze było największą klęską dla cywi-
lizacyi, kiedy ludzi ubóstwiano: w tem przeto zna
czeniu należy nawet sympatyzować z przykazaniem
prawa mojżeszowego, które zakazuje obok Boga po
siadać innych bogów. — Obok kultu geniuszu i po
tęgi należy zawsze, jako uzupełnienie i środek leczni
czy, stawiać kult cywilizacyi: ten umie również z zu
pełnem zrozumieniem uszanować rzeczy materyalne,
maluczkie, mizerne, zaniepoznane, słabe, niedoskonałe,
jednostronne, połowiczne, nieprawdziwe, pozorne, ba,
nawet złe i straszliwe, i przyznać, że to w s z y s t k o
j e s t k o n i e c z n e ; albowiem harmonia i istnienie
wszystkiego, co jest ludzkie, osiągnięte przez prace
godne podziwu i przypadki szczęśliwe, dzieło zarówno
cyklopów i mrówek, jak geniuszów, nie powinno
ulec zagładzie: jakżebyśmy mogli przeto wyrzekać
się głębokiego, często niepokojącego basu, bez którego
melodya nie mogłaby przecież być melodyą ?
187.
Ś w i a t s t a r o ż y t n y i r a d o ś ć . — Ludzie
świata starożytnego umieli lepiej się r a d o w a ć , my
umiemy się m n i e j s m u c i ć ; tamci ustawicznie
wynajdywali powody, żeby czuć się dobrze i święto
wać uroczystości, zużywali w tym celu swoje bo
gactwo dowcipu i rozwagi: kiedy tymczasem my
119
bardziej zużywamy swoją inteligencyę na rozwiąza
nie zadań, zmierzających do osiągnięcia bezbolesności
i usunięcia źródeł nieprzyjemności. Co się tyczy cier
piącej ludzkości starożytni starali się zapomnieć, lub
zwrócić w jakikolwiekbądź sposób uczucie w kie
runku przyjemnym: starali się więc tedy o paliatywy,
kiedy tymczasem my nacieramy na przyczyny cier
pienia i wogóle wolimy postępować profilaktycznie. —
Być może zakładamy tylko podwaliny, na których
ludzie późniejsi wzniosą znowu świątynię radości.
188.
M u z y k ł a m c z y n i a m i . — »Znamy się na
sztuce, która uczy wiele kłamstw o b w i e s z c z a ć « —
tak śpiewały niegdyś muzy, ukazawszy się Hezyo-
dowi. — Kiedy się spojrzy na artystę, jako na oszu
sta, można poczynić wiele zasadniczych odkryć.
189.
J a k d a l e c e H o m e r m o ż e b y ć p a r a d o k
s a l n y m . — C z y istnieje coś zuchwalszego, straszliw
szego, nieprawdopodobniejszego od owej myśli, znaj
dującej się u Homera, która rzuca na nas promienie,
niby słońce zimowe:
W s z a k z a b o g ó w w y r o k i e m n a d d o l ą z a w i s ł o c z ł o w i e c z ą
Z n i s z c z e n i e , a b y s i ę p i e ś ń s t ą d i p ó ź n y m p o k o l e -
-
[ n i o m s t a ł a .
120
Tak więc: cierpimy i giniemy, żeby poetom nie
zbrakło tematu — i tak właśnie sprawiają bogowie
Homera, którym, jak się zdaje, bardzo wiele zależy
na przyjemności pokoleń przyszłych, lecz zbyt mało
na nas, współczesnych. — Jakże też mogły myśli po
dobne przyjść do głowy Grekowi !
190.
N a s t ę p c z e u s p r a w i e d l i w i e n i e b y t u .
— Niektóre myśli przyszły na świat jako błędy i fan-
tazmy, lecz stały się prawdami, ponieważ ludzie
w następstwie podsunęli pod nie substrat rzeczywisty.
191.
Pro i contra k o n i e c z n e . — Kto nie zro
zumiał, że człowieka wielkiego nietylko popierają,
lecz także ze względu na dobro ogólne muszą
z w a l c z a ć , z pewnością jest jeszcze wielkiem dziec-
kiem — lub sam wielkim człowiekiem.
192.
N i e s p r a w i e d l i w o ś ć g e n i u s z a . — G e -
niusz jest najniesprawiedliwszy względem geniuszów
w tym wypadku, jeśli są jego współcześnikami:
z jednej strony sądzi, że nie są dla niego konieczni,
i z tego powodu uważa ich za całkiem zbytecznych —
121
ponieważ bez nich jest tem, czem jest —, następnie,
wpływ ich krzyżuje jego prąd elektryczny: wskutek
czego nazywa wpływ ich nawet s z k o d l i w y m .
193.
N a j g o r s z y l o s p r o r o k a . — Pracował lat
dwadzieścia, żeby przekonać o sobie swoich współ
czesnych — dopiął w końcu tego; lecz w ciągu tego
czasu dopięli także swego przeciwnicy: i oto nie jest
przekonany sam o sobie.
194.
T r z e c h m y ś l i c i e l i s t a n i e z a p a j ą k a .
— W każdej sekcie filozoficznej następuje po sobie
trzech myślicieli w następującym porządku : pierw
szy wytwarza z siebie sok i nasienie, drugi przę
dzie z nich nić i wiąże sztuczną sieć, trzeci w tej
sieci czatuje na ofiary, które w nią wpadają — i stara
się żyć z filozofii.
195.
Z o b c o w a n i a z a u t o r a m i . - Jest to rów
nie zły sposób obchodzenia się z autorami, jeśli się
ich bierze za nos, jak wtedy, kiedy się ich chwyta
za rogi — a każdy autor ma swój róg.
122
196.
Z a p r z ą g d w u k o n n y . — Niejasność w myś
leniu i sentymentalizm uczuciowy równie często łą
czą się z wolą bezwzględną, żeby wybić się wszel
kimi środkami, wyłącznie dla siebie zdobyć znacze
nie, jak serdeczna usłużność, uczynność, i życzliwość
z dążeniem do jasnego i czystego myślenia, umiar
kowania i powściągliwości uczucia.
197.
T o , c o ł ą c z y i c o r o z d z i e l a . — Czyż n i e
w głowie mieści się to, co ludzi łączy — pojmowa
nie wspólnej korzyści i szkody —, a c z y ż nie w sercu
to, co ich rozdziela — ślepy wybór i popęd w miłości
i nienawiści, oddanie się jednemu ze szkodą wszyst
kich innych i płynąca stąd pogarda korzyści ogólnej:
198.
S t r z e l c y i m y ś l i c i e l e . — Bywają szcze
gólniejsi strzelcy, którzy wprawdzie nie trafiają do
celu, ale opuszczają stan strzelecki z utajoną dumą
iż kula ich w każdym razie poszła bardzo daleko
(i bądź co bądź poza cel), lub że wprawdzie nie tra
fiła do celu, lecz do czego innego.
123
199.
Z d w u c h s t r o n . — Wrogo odnosimy się do
kierunku lub ruchu umysłowego, jeśli jesteśmy wyżsi
nad niego i nie pochwalamy jego celu, lub jeśli cel
jego jest za wysoki i niedościgły dla naszego oka,
a więc jest od nas wyższy. W ten sposób ta sama
partya może być zwalczana z dwuch stron, z góry
i z dołu; i nierzadko napadający dzięki wspólnej nie
nawiści zawierają sojusz między sobą, wstretniejszy
od wszystkiego, czego nienawidzą.
200.
O r y g i n a l n o ś ć . — Nie to, że coś nowego
widzi się najpierw, lecz to, że w czemś starem,
dawno znanem, przez wszystkich widzianem i oglą
danem widzi się rzecz nową, wyróżnia głowy praw
dziwie oryginalne. Pierwszym odkrywcą pospolicie
bywa zupełnie zwykły i bezduszny fantasta — przy
padek.
201.
B ł ą d f i l o z o f ó w . — Filozof sądzi, że war
tość jego filozofii polega na całości, na budowie: po
tomność odnajduje ją w kamieniu, którego używał
do budowli i którym odtąd jeszcze często i lepiej
124
będą budować, w tem więc, że budowlę zrujnować
można a p r z e c i e ż j e s z c z e wartość posiada jako
materyał.
202.
D o w c i p . — Dowcip jest epigramatem na
śmierć jakiegoś uczucia.
203.
W c h w i l i r o z w i ą z a n i a . — Co dzień i co
godzina zdarza się w nauce, że ktoś staje tuż przed
rozwiązaniem i jest przekonany, że wszystkie jego
wysiłki poszły na marne, — jak ten, kto rozwiązując
kokardę, w chwili, kiedy jest najbliższy rozwiązania,
waha się: ponieważ właśnie wtedy najpodobniejsza
jest do węzła.
204.
O b c o w a ć z m a r z y c i e l a m i . — Człowiek z a
stanawiający się i pewny swego rozsądku z pożyt
kiem może obcować w ciągu lat dziesięciu z fanta
stami, poddając się w tej skwarnej strefie słodkiemu
szaleństwu. Dzięki temu uczynił niemały kawał drogi,
żeby w końcu osiągnąć ów kosmoplityzm ducha,
125
który bez zarozumiałości rzec ma prawo: »nic ducho
wego odtąd nie jest mi obcem«.
205.
O s t r e p o w i e t r z e . — Najlepszem i najzdrow
szem w nauce, jak w górach, jest ostre powietrze,
które w nich wieje. — Ci, których duch jest miękki
(jak naprzykład duch artystów) z powodu tego powie
trza lękają się nauki i złorzeczą jej.
206.
D l a c z e g o u c z e n i s ą s z l a c h e t n i e j s i
o d a r t y s t ó w . — Nauka wymaga natur s z l a c h e t
n i e j s z y c h , niż poezya: muszą one być prostsze,
mniej ambitne, wstrzemięźliwsze, spokojniejsze, nie
tak baczące na sławę pośmiertną i winny zapominać
o sobie dla rzeczy, które w oczach wielu ludzi wydają
się rzadko godne takiej ofary swojej osobowości. Do
tego przyłącza się jeszcze jedna okoliczność ujemna,
której są świadomi: rodzaj ich zajęcia, ciągła po
trzeba największej trzeźwości osłabia ich w o l ę , ogień
na ich ognisku nie podtrzymuje się tak silnie, jak
na ognisku natur poetyckich: i przeto często tracą
swą najwyższą siłę i kwiat w latach młodszych, niż
tamci — i, jak się rzekło, w i e d z ą o tem niebez
pieczeństwie. Pod każdym względem zdają się
126
mniej utalentowanymi i ludzie zwykli im przypisywać
mniejsze znaczenie od tego, jakie posiadają.
207.
O i l e p i e t y z m z a c i e m n i a . — Człowieka
wielkiego obdarzają w wiekach następnych wszyst
kiemi wielkiemi własnościami i cnotami jego wieku —
a w ten sposób pietyzm ustawicznie z a c i e m n i a
to, co jest najlepszego, uważając je za obraz święty,
na którym zawiesza się i wystawia wota wszelkiego
rodzaju — dopóki w końcu całkiem nie zostanie po
kryty i zasłonięty i odtąd staje się raczej przedmio
tem wiary, niż rozważania.
208.
S t a n ą ć n a g ł o w i e . — Kiedy prawdę sta
wiamy na głowie, nie spostrzegamy zwykle, że i na
sza głowa nie znajduje się tam, gdzie znajdować się
powinna.
209.
P o c h o d z e n i e i p o ż y t e c z n o ś ć m o d y .
— Widoczne zadowolenie z siebie, jakie znajduje
jednostka w swej postaci, pobudza do naślado-
127
210.
C o r o z w i ą z u j e j ę z y k i . — Wartość wielu
ludzi i książek polega jedynie na tem, iż posiadają
własność zmuszania każdego do wypowiadania rze
czy najbardziej ukrytych i najwnętrzniejszych: roz
wiązują języki i podważają zęby najbardziej zaciś
nięte. Niejedno zdarzenie i zbrodnia, które pozornie
istnieją jako przekleństwa ludzkości, posiadają ową
wartość i z tego względu są pożyteczne.
211.
W o l n e d u c h y k o c z u j ą c e . — Ktoby z nas
ważył się nazwać duchem wolnym, jeśliby na swój
wania i stopniowo wytwarza postać w i e l u , to zna
czy modę: ci liczni zapomocą mody zdążają do tego
dobroczynnego zadowolenia ze swej postaci, a przez to
ze siebie i osiągają je. — Jeśli się zważy, jak wiele
każdy człowiek posiada powodów do bojaźliwości
i do lękliwego ukrywania się, i jak trzy czwarte
jego energii i dobrej woli z tego powodu mogą być
paraliżowane i czynione bezpłodnemi, trzeba odczu
wać wielką wdzięczność dla mody, jeżeli owe trzy
ćwierci rozpętuje, udziela wiary w siebie i wzajem
nej pogodnej życzliwości tym, którzy czują się zwią
zani między sobą jej prawem. Głupie nawet prawa
darzą wolnością i spokojem umysłu, skoro tylko
wielu im się podaje.
128
sposób nie chciał złożyć hołdu owym mężom, któ
rym imię to nadano jako o b e l g ę , biorąc zarazem
na swe barki część brzemienia ogólnej niechęci
i oczernienia? Jednak mamy także prawo z całą po
wagą nazywać się »duchami k o c z u j ą c y m i « (i to, bez
owej dumy zarozumiałej lub szlachetnej), g d y ż po
ciąg do wolności odczuwamy jako popęd najsilniejszy
naszego ducha i w przeciwieństwie do umysłów
spętanych i głęboko tkwiących korzeniem w ziemi
upatrujemy swój ideał niemal w koczownictwie du
chowem — żeby użyć wyrażenia skromnego i niemal
lekceważącego.
212.
T a k , s p r z y j a n i e m u z ! — Ściska się serce
od tego, co Homer mówi o tem, tak to jest praw
dziwe i straszliwe: »serdecznie kochała go muza
i obdarzyła go dobrem i złem; albowiem pozbawiła
go wzroku i dała mu słodki śpiew«. — Dla tego, kto
umie rozmyślać, jest to tekst bez końca: dobro i zło
dała m u , oto jej rodzaj serdecznego sprzyjania!
I każdy wyłoży sobie na swój sposób, dlaczego my.
myśliciele i poeci, m u s i m y o c z u swych się
wyrzec.
213.
P r z e c i w p i e l ę g n o w a n i u m u z y k i . —
Artystyczne wykształcenie oka od dzieciństwa zapo
129
mocą rysunku i malowania, przez szkicowanie krajo
brazów, osób i zjawisk, przynosi ze sobą ubocz
nie jako nieocenioną korzyść życiową to, iż czyni
oko w obserwowaniu ludzi i położeń o s t r e m , s p o
k o j n e m i w y t r z y m a ł e m . Podobna korzyść
uboczna nie w y p ł y w a z pielęgnowania ucha: przeto,
mówiąc ogólnie, szkoły ludowe uczynią dobrze, jeśli
sztuce oka dadzą pierwszeństwo nad sztuką ucha.
214.
O d k r y w c y t r y w i a l n o ś c i . — Duchy sub
telne, które od niczego nie są tak dalekie, jak od
trywialności, odkrywają ją po długiem krążeniu ścież
kami górskiemi i odczuwają ku zdziwieniu duchów
niesubtelnych wielką przyjemność.
215.
M o r a l n o ś ć u c z o n y c h . — Prawidłowy i szybki
postęp nauk wtedy tylko jest możliwy, kiedy jedno
stka n i e jest zmuszona d o z b y t p o d e j r z l i w e g o
sprawdzania każdego rachunku i twierdzenia innych,
na polach, które są dla niej obce: do tego jednak
potrzebny jest warunek, żeby każdy na swojem włas
nem polu miał współzawodników n a d z w y c z a j
p o d e j r z l i w y c h i pilnie patrzących na jego palce.
Z tego sąsiedztwa »nie zanadto wielkiej podejrzli
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI.
130
w o ś c i « i »nadzwyczajnej p o d e j r z l i w o ś c i « wyrasta
sprawiedliwość w rzeczypospolitej uczonych.
216.
P r z y c z y n a b e z p ł o d n o ś c i . — Istnieją
umysły nadzwyczaj utalentowane, które tylko dlatego
są bezpłodne, że wskutek słabości temperamentu są
zbyt niecierpliwe, żeby czekać na brzemienność.
217.
Ś w i a t ł e z n a w s p a k . — Rozliczne przy
krości, jakich człowiek doznaje wskutek wymagań
kultury wyższej, w końcu powodują tak wielki prze
wrót w jego naturze, iż zazwyczaj zachowuje się
nieugięcie i stoicko, i znajduje łzy tylko w rzadkich
wypadkach szczęścia, ba, że niejeden zaznając tej
zaledwie rozkoszy, jaką daje stan bezbolesny, już pła
kać musi: — tylko w szczęściu jeszcze serce jego bije.
218.
G r e c y t ł u m a c z a m i . — Kiedy mówimy
0 Grekach, mimowolnie mówimy jednocześnie o dziś
i o wczoraj: ich powszechnie znana historya jest
czystem zwierciadłem, które zawsze odbija coś, czego
131
219.
O n a b y t y m c h a r a k t e r z e G r e k ó w . —
Słynna jasność, przejrzystość, prostota, porządek
grecki, krystaliczna naturalność, a zarazem krysta
liczny artyzm dzieł greckich każą nam wierzyć, iż
wszystko to Grecy otrzymali w darze: że, naprzy
kład, nie mogli pisać inaczej, tylko dobrze, jak wy
raził się pewnego razu Lichtenberg. Żadne jednak
twierdzenie nie jest bardziej przedwczesne i mniej
dające się obronić. Historya prozy od Gorgiasa do
Demostenesa świadczy o pracy i walce, żeby z ciem
ności, przeładowania, braku gustu wydobyć się na
światło. Przypomina trudy bohaterów, trzebiących
pierwsze drogi przez lasy i bagna. Dyalog tragiczny
jest prawdziwem d z i e ł e m dramaturgów dzięki swej
niezwykłej jasności i określoności, kiedy tymczasem
usposobienie narodu skłaniało się ku symbolizmowi
i aluzyi, do czego wychowała go jeszcze wielka
liryka chóralna: podobnie jak dziełem Homera było
to, że Grecy uwolnili się od pompy azyatyckiej
i ciężkości, i zdobyli jasność architektoniczną w ca
łości i w szczegółach. Nie uważano też wcale za
rzecz łatwą wypowiedzenie czegoś prawdziwie czysto
9 *
w samem zwierciadle niema. Korzystamy ze swobody
mówienia o nich, żebyśmy mogli milczeć o innych —
żeby oni sami mogli rozmyślającemu czytelnikowi
coś szepnąć do ucha. W ten sposób Grecy ułatwiają
człowiekowi nowoczesnemu komunikowanie niejednej
rzeczy trudnej i niebezpiecznej do zakomunikowania.
132
i jasno; skąd zresztą pochodzi wielki podziw dla epi
gramatu Simonidesa, występującego w postaci tak
prostej, bez złoconych szczytów, bez arabesków do
wcipu — lecz wypowiadającego to, co ma do powie
dzenia, wyraźnie, ze spokojem słońca, nie zaś z efek
ciarstwem błyskawicy. Ponieważ własnością grec
kiego przyrodzenia jest właśnie dążenie z zmierzchu
niejako wrodzonego do światła, przejmuje naród
dreszcz radości na głos sentencyi lakonicznej, mowy
gnomicznej elegii, przypowieści siedmiu mędrców.
Dlatego to tak rażące nas obecnie podawanie prze
pisów w wierszach było bardzo lubianem, jako właś
ciwe zadanie apollińskie dla umysłu greckiego, do
osiągnięcia zwycięstwa nad niebezpieczeństwami me
tru, ciemnością, i wszystkiem, co zresztą poezyi jest
właściwością. Prostota, giętkość, jasność z d o b y t e
zostały wysiłkiem przez geniusz narodu, nie zaś mu
nadane — niebezpieczeństwo powrotu do azyatyzmu
wiecznie unosiło się nad Grekami, i rzeczywiście co
pewien czas zstępowało na nich w postaci ciemnej,
zalewającej fali popędów mistycznych, pierwotnej
dzikości i ciemnoty. Widzimy, jak się pogrążają, wi
dzimy, jak Europa zostaje niby zmyta i uniesiona
przez fale — albowiem Europa wtedy była bardzo
mała —, lecz powracają ustawicznie na światło, ci do
brzy pływacy i nurkowie, jakimi jest naród Odysseusza.
220.
W ł a ś c i w y p o g a n i z m . — Niema, być może,
nic bardziej dziwnego dla obserwującego świat grecki,
133
nad odkrycie, iż Grecy od czasu do czasu święto
wali niby uroczystości na cześć swych namiętności
i złych popędów przyrodzonych i nawet w drodze
urzędowej ustanowili pewien rodzaj przepisów o świę
towaniu swego przyrodzenia arcyludzkiego: na tem
polega właściwy poganizm ich świata, coś, co z punktu
widzenia chrześcijanizmu nigdy nie było pojęte, nie
jest do pojęcia, zawsze najsurowiej było zwalczane
i okrywane pogardą. — O w ą stronę arcyludzką przy
rodzenia pojmowali jako nie dającą się uniknąć i wo
leli przeto, zamiast ją obrzucać wymysłami, nadać
jej przez zaciągnięcie w zwyczaje społeczne i do kultu
rodzaj prawa drugiego rzędu: co więcej, uznawali za
boskie i wypisywali na ścianach swych niebios to,
co w człowieku stanowi s i ł ę . Zgoła nie zaprzeczali
istnienia popędu przyrodzonego, który wyraża się
w złych własnościach, lecz włączali i ograniczali
go do określonych kultów i dni, wynalazłszy dosyć
przepisów, żeby owym dzikim wodom zapewnić od
pływ jak najmniej szkodliwy. Oto źródło liberalizmu
moralnego starożytności. Użyczano umiarkowanego
wyładowania złym, podejrzanym, zwierzęcym pozo
stałościom, zarówno jak barbarzyńcy, przedgrekowi
i azyacie, który żył jeszcze w głębi istoty greckiej,
i nie dążono do zupełnego ich zniweczenia. Cały sy
stem takich przepisów obejmował państwo, które
było zbudowane nie ze względu na oddzielne jednostki
lub kasty, lecz ze względu na zwykle własności ludz
kie. W budowie państwa wykazali Grecy owo zadzi
wiające pojmowanie rzeczy typowo-rzeczywistych,
które później usposobiło ich do tego, że stali się ba
daczami przyrody, historykami, geografami i filozo
fami. Przy konstytuowaniu się państwa i kultu pań-
134
stwowego nie rozstrzygało ograniczone kapłańskie lub
kastowe prawo moralne: lecz najwszechstronniejszy
wzgląd n a r z e c z y w i s t o ś ć w s z y s t k i e g o , c o
l u d z k i e . — Po kim posiadali Grecy tę wolność, ten
zmysł rzeczywistości? Być może, po Homerze i po
poetach wcześniejszych od Homera, albowiem poeci
właśnie, których przyrodzenie nie bywa zwykle naj
bardziej prawe i najmądrzejsze, posiadają natomiast
ową przyjemność z rzeczywistości, z działania w s z e l
k i e g o rodzaju i nie chcą nawet złego całkowicie
zaprzeczać: wystarcza im, jeśli się ono miarkuje, nie
tępi i nie zatruwa wewnętrznie wszystkiego — to
znaczy, że zapatrują się podobnie, jak twórcy pań
stwa w Grecyi, i są ich nauczycielami i poprzedni
kami.
221.
W y j ą t k i m i ę d z y G r e k a m i . — Umysły
głębokie, gruntowne, poważne były w Grecyi wyjąt
kami: instynkt narodu skłonny był raczej powagę
i gruntowność odczuwać jako rodzaj wykrzywienia.
Z obczyzny zapożyczać formy, nie tworzyć, lecz
przekształcać w pozory najpiękniejsze — oto co jest
rzeczą grecką: naśladować, nie dla użytku, lecz dla
złudzenia artystycznego, wciąż opanowywać narzu
coną powagę, porządkować, upiększać, wyrówny
w a ć — tak się dzieje, poczynając od Homera do so
fistów trzeciego i czwartego stulecia nowej ery, któ
rzy są powierzchnią tylko, głośnem słowem, natchnio
nym grymasem i zwracają się tylko do dusz pustych,
żądnych pozoru, dźwięku i wrażenia. — A teraz ze
chcijcie ocenić wielkość owych wyjątków między
Grekami, którzy stworzyli n a u k ę ! Kto o nich opo
wiada, opowiada najheroiczniejszą historyę ducha
ludzkiego!
222.
P r o s t o t a n i e u k a z u j e s i ę a n i n a p o
c z ą t k u , a n i n a k o ń c u . — W historyę wyobrażeń
religijnych wpleciono wiele błędnych pojęć o rozwoju
i stopniowości, z powodu rzeczy, które nie wyrosły
ani jedne z drugich, ani jedne po drugich, lecz obok
siebie i oddzielnie; szczególniej prostota u ż y w a sławy,
zanadto wielkiej, jakoby miała być najstarszą i naj
pierwotniejszą. Nie mało rzeczy ludzkich powstaje
przez odejmowanie i dzielenie, a zgoła nie przez
zdwajanie, dodatki, składanie. — Panuje naprzykład
wciąż jeszcze przekonanie, i ż w y o b r a ż e n i e b o
g ó w rozwinęło się stopiowo z owych nieforemnych
kloców i kamieni do stopnia najwyższego, zupełnej
postaci ludzkiej: a przecież rzecz ma się właśnie tak,
że d o p ó k i umieszczano i odczuwano bóstwo w drze
wach, klocach, kamieniach, zwierzętach, lękano się
nadawania mu postaci ludzkiej jako bezbożności. Do
piero poeci, niezależnie od kultu i s r o m u religijnego
musieli przyzwyczaić i uczynić dostępną do tego we
wnętrzną fantazyę ludzi: skoro jednak zaczynały
znowu przeważać nastroje i chwile pobożniejsze, ustę
pował wyzwalający wpływ poetów, świętość jak
przedtem zachowywała swe cechy potworne, niepo
135
136
kojące, prawdziwie nieludzkie. Lecz nawet wiele
z tego, co fantazya wewnętrzna wyobrażać sobie
waży, przetłumaczone na obraz zewnętrzny i doty
kalny, wywoływałoby przecież jeszcze wrażenie udrę
czające: oko wewnętrzne jest o wiele śmielsze i mniej
wstydliwe, niż oko zewnętrzne (skąd w y p ł y w a znana
trudność, a częścią niemożliwość zmiany materyi
epicznej na dramatyczną). Wyobraźnia religijna przez
czas długi o p i e r a s i ę stanowczo wierzeniu w iden
tyczność boga i obrazu: obraz ma tylko ukazywać
numen bóstwa, czynny tutaj w pewien tajemniczy,
nie dający się zupełnie zrozumieć sposób, i związany
z tem miejscem. Najstarszy obraz bóstwa p r z e c h o
w u j e i z a r a z e m u k r y w a boga — nasuwa o nim
myśl, lecz nie pozwala go oglądać. Żaden Grek nigdy
nie p a t r z y ł okiem wewnętrznem na swego Apol
lina jako na kolumnę drewnianą, ani na Erosa jako
na kloc kamienny; były to symbole, mające właśnie
odstraszać od przedstawiania poglądowego. Tak samo
rzecz się ma z owymi bałwanami drewnianymi, któ
rym skąpymi środkami rzeźbiarskimi dodawano od
dzielne członki nieraz w liczbie nadmiernej: jak naprzy
kład Apollinowi lakońskiemu, który posiadał czworo
rąk i uszu. W niezupełności, w zaznaczaniu lub w nad
miernej zupełności leży straszliwa świętość, która
powinna p r z e s z k o d z i ć myśleniu o ludzkiem i do
ludzkiego podobnem. Nie jest to embryonowy stopień
sztuki, na którym przedstawia się coś podobnego: jak
gdyby w czasie, kiedy czczono podobne obrazy,
nie u m i a n o przemawiać wyraźniej, przedstawiać
realniej. Przeciwnie, przedewszystkiem obawiają się
jednego: wypowiadania wprost. Tak jak cella prze
chowuje święte świętych, właściwe numen bóstwa
137
i ukrywa w tajemniczym półcieniu, l e c z n i e z u
p e ł n i e ; jak świątynia perypteryczna przechowuje
znowu c e l l ę i niby tarcza i zasłona chroni przed
okiem niedyskretnem, l e c z n i e z u p e ł n i e : tak też
obraz jest zarazem bóstwem i ukryciem dla bóstwa. —
Dopiero, kiedy poza kultem, w środowisku świeckiem
zapaśników, radowanie się zwycięzcą w walce wez
brały tak wysoko, iż wywołane niem fale przerzuciły
się na morze uczuć religijnych, dopiero kiedy posąg
zwycięzcy stanął na podwórcu świątyni i pobożny
pielgrzym wolą lub niewolą oko swoje jak duszę
musiał przyzwyczaić do tego, nie dającego się unik
nąć widoku piękności l u d z k i e j i siły nadmiernej,
tak iż wskutek sąsiadowania w przestrzeni i w du
szy uwielbienie bóstwa i człowieka zlewały się
w jedno: wtedy dopiero znika także lęk przed właś
ciwem uczłowieczeniem obrazu boskiego i otwarta
zostaje wielka przestrzeń działalności dla plastyki
w wielkim stylu: i teraz jednak z tem ograniczeniem,
iż wszędzie, gdzie należy się m o d l i ć , zachowuje
się i ostrożnie naśladuje prastarą formę i brzydotę.
Lecz u ś w i ę c a j ą c y i d a r z ą c y Grek odtąd może
się oddać z całą błogością tej radości, że bóg staje
się człowiekiem.
223.
D o k ą d j e c h a ć n a l e ż y . — Bezpośrednia s a
moobserwacya bynajmniej nie wystarcza do poznania
siebie: potrzebujemy historyi, albowiem przeszłość
bije w nas tysiącami fal; ba, sami nie jesteśmy ni
138
czem, jeno tem, co w każdej chwili z tego prądu
odczuwamy. Tutaj nawet, jeśli chcemy zstąpić w rzekę
naszej pozornie najwłaśniejszej i najosobistszej istoty,
stosuje się także zdanie Heraklita: nie wstępuje się
dwa razy w tę samą rzekę. — Jest to prawda, która
stopniowo wprawdzie zczerstwiała, lecz mimo to pozo
stała mocną i pożywną, jak nią była kiedykolwiek: tak
samo jak ta, żeby zrozumieć historyę, należy odszukać
żyjące pozostałości epok historycznych — że należy
p o d r ó ż o w a ć , jak podróżował stary Herodot, do na
rodów — te bowiem są przecież tylko utrwalonymi star
szymi s t o p n i a m i c y w i l i z a c y i , n a których można
s t a n ą ć —, szczególniej do plemion dzikich i półdzi
kich, tam, gdzie człowiek zdjął odzież europejską, lub
jeszcze jej nie włożył. Istnieje przecież jeszcze s u b
t e l n i e j s z a sztuka i cel podróży, nie zawsze wy
magająca przenoszenia się z miejsca na miejsce
i przebiegania tysięcy mil. Rzecz bardzo prawdopo
dobna, iż ostatnie trzy wieki ze wszystkimi swymi
odcieniami i załamaniami żyją jeszcze wciąż w na
s z e m s ą s i e d z t w i e : trzeba j e tylko chcieć o d
k r y ć . W wielu rodzinach, nawet w ludziach oddziel
nych pięknie i przejrzyście widoczne są warstwy, na
stępujące po sobie: gdzieindziej znowu znajdują się
rysy i złomy w skalach. Z pewnością, w okolicach
oddalonych, w mniej uczęszczanych dolinach gór
skich, w gminach ściśle odgraniczonych, łatwiej
mogły zostać przechowane szacowne próby o bardzo
wiele starszego sposobu odczuwania i tutaj należy je
odszukać. Tymczasem w Berlinie naprzykład, gdzie
człowiek przychodzi na świat wyługowany i w y g o
towany, odkrycia takie są nieprawdopodobne. Kto, po
długiem ćwiczeniu w tej sztuce podróżowania stał się
139
Argosem o stu oczach, ten swemu Io — mam na
myśli swemu ego — w końcu będzie wszędy towa
rzyszył i czy to w Egipcie lub w Grecyi, czy w Bi
zancyum lub w Rzymie, czy we Francyi lub Niem
czech, czy w epoce plemion koczujących lub osiad
ł y c h , czy w epoce Odrodzenia lub Reformacyi,
w ojczyźnie lub na obczyźnie, na morzu, w lesie,
w roślinach i górach będzie wciąż odkrywał przy
gody podróży tego stającego się i zmiennego ego. —
Tak poznanie samego siebie staje się wszechpoznaniem
ze względu na całą przeszłość: jak, według innego,
tutaj dającego się tylko napomknąć, łańcucha roz
ważań, postanowienie o sobie i wychowanie samego
siebie u duchów najwolniejszych i najdalej sięgają
cych wzrokiem mogłoby się stać kiedyś postanowie
niem powszechnem w stosunku do całej przyszłości
ludzkości.
224.
B a l s a m i t r u c i z n a . — Nie można dostatecz
nie głęboko rozważyć tego: chrześcijanizm jest reli
gią starożytności na schyłku, pierwszym jego wa
runkiem jest istnienie zwyrodniałych starych narodów
cywilizowanych; na nie może działać i działa jak
balsam. W epokach, kiedy uszy i oczy są »pełne
szlamu«, tak iż przestały słyszeć głos rozumu i filo
zofii, iż nie mogą dojrzeć mądrości żywej, krążącej
pośród nich, czy to pod imieniem Epikteta, czy Epi
kura: wtedy, być może, wzniesiony krzyż męczeński
i »trąby sądu ostatecznego« mogą jeszcze nakłonić
140
takie ludy do p r z y z w o i t e g o wydania ostatniego
tchnienia. Proszę wywołać w myśli Rzym Juvenala,
tę ropuchę trującą z oczami Venus : — zrozumie się
wtedy, co znaczy postawić krzyż »przed światem«,
wtedy będzie się szanować cichą gminę chrześcijań
ską i poczuje się wdzięczność dla niej, iż pokryła zie
mie państwa grecko-rzymskiego. Jeśli w owe czasy
większość ludzi przychodziła na świat z duszą nie
wolniczą, ze zmysłowością starczą: co za dobrodziej
stwo spotkać się z owemi istotami, które były bar
dziej duszami niż ciałami i zdawały się urzeczywist
niać wyobrażenie greckie o cieniach z Hadesu: po
staci lękliwe, pierzchające, ćwierkające i dobrotliwe,
wyczekujące na » życie lepsze « i przeto tak mało
wymagające, tak wzgardliwie milczące i tak dumnie
cierpliwe! — Taki chrześcijanizm jako dzwon wie
czorny starych d o b r y c h czasów, o glosie rozbitym,
zmęczonym a przecież harmonijnym jest balsamem
dla ucha nawet tego, kto dziś z punktu widzenia hi
storycznego przebiega te wieki: czemże musiał on
być dla ludzi tej epoki! — Natomiast dla młodych,
świeżych ludów barbarzyńskich chrześcijanizm był
t r u c i z n ą ; zaszczepić, naprzykład, naukę o grzechu
i potępieniu w bohaterską, dziecięcą i zwierzęcą duszę
Niemców starożytnych, nie znaczyło nic innego, jak ją
zatruć; skutkiem tego musiała być niesłychana fer
mentacya chemiczna i rozkład, rozterka uczuć i są
dów, rozrost i wybujałość rzeczy najniebezpieczniej
szych, a więc w ciągu dalszym osłabienie do gruntu
tych ludów barbarzyńskich. — Wprawdzie: cobyśmy
ujrzeli my, gdyby nie to osłabienie, z cywilizacyi
greckiej! z całej przeszłości cywilizacyjnej rodu ludz
kiego ! - barbarzyńcy bowiem, niedotknięci
141
chrześcijanizmem umieli znakomicie załatwiać się ze
staremi cywilizacyami: czego naprzykład z przera
żającą dobitnością dowiedli pogańscy zwycięzcy Bry
tanii zromanizowanej. Chrześcijanizm wbrew woli mu
siał się przyczynić do tego, żeby »świat« antyczny
uczynić nieśmiertelnym. — Tutaj znowu w y p ł y w a
kwestya i rachunek przeciwny: czy też może, gdyby
nie to osłabienie, wywołane wspomnianą trucizną,
jedno lub drugie z o w y c h świeżych plemion, choćby
niemieckie, nie było w stanie samo z siebie wynaleźć
cywilizacyi wyższej, własnej, nowej ? — o której
nawet najlżejsze pojęcie przepadło tem samem dla
ludzkości? — Tutaj, jak wszędzie: niewiadomo, mó
wiąc po chrześcijańsku, czy Bóg dyabłu czy dyabeł
Bogu powinien być wdzięczniejszy, iż wszystko stało
się tak, jak się stało.
225.
W i a r a z b a w i a i p o t ę p i a . — Chrześcijanin,
któryby wpadł na zakazany sposób rozumowania,
z pewnością mógłby kiedyś zadać sobie pytanie:
c z y ż właściwie jest rzeczą k o n i e c z n ą , żeby obok
namiestnika bożego, Baranka, niosącego grzechy
świata, istniał Bóg, jeśli już w i a r a w i s t n i e n i e
tej istoty wystarcza, żeby wywołać te same skutki?
Czyż nie są to istoty z b y t e c z n e , gdyby nawet
istnieć miały? Albowiem wszelkie rzeczy dobroczynne,
pocieszające, umoralniające, zarówno jak zasmuca
jące i przytłaczające, któremi religia chrześcijańska
obdarza duszę, pochodzą od owej wiary, nie zaś od
142
przedmiotów tej wiary. Rzecz się ma nie inaczej, jak
w owym znanym wypadku: wprawdzie czarownice
nie istniały, lecz straszliwe skutki wiary w czarow
nice były te same, jak gdyby czarownice istniały
rzeczywiście. We wszystkich tych okolicznościach,
kiedy chrześcijanin oczekuje bezpośredniej interwen
cyi boskiej, lecz oczekuje napróżno — albowiem
Boga niema, religia jego okazuje się dosyć wynalaz
czą w wybiegi i racye uspokajające: w tym wzglę
dzie, z pewnością, jest to religia dowcipna. — Wpraw
dzie dotychczas wiara nie zdołała jeszcze przenieść
gór rzeczywistych, choć nie wiem kto tak twierdził;
ale zdolna jest spiętrzać góry tam, gdzie ich niema.
226.
T r a g i k o m e d y a r a t y s b o ń s k a . — T u
i ówdzie z przerażającą wyrazistością oglądać można
farsę losu, która w ciągu paru dni, na jednem miejs
cu, ze stanem i usposobieniem jednej głowy zwią
zuje linę, na której chce zmusić do tańca wieki na
stępne. T a k wyroki nowszej historyi niemieckiej roz
strzygały się w dnie owej dysputy ratysbońskiej:
pokojowe załatwienie spraw kościelnych i moralnych,
bez wojen religijnych, bez kontrreformacyi, jak rów
nież zjednoczenie narodu niemieckiego zdawały się
zapewnione. Przez chwilę głęboki, pogodny umysł
Contariniego unosił się zwycięsko nad sporem teolo
gicznym, jako przykład dojrzalszej pobożności włos
kiej, na której skrzydłach odbijała się jutrzenka wol
ności myśli. Lecz twarda głowa Lutra, pełna podej
143
rzeń i niesamowitych lęków stanęła oporem: ponie
waż odpuszczenie grzechów przez laskę zdawało mu
się j e g o największym wynalazkiem i artykułem
wiary, nie wierzył temu zdaniu w ustach Włochów:
podczas kiedy oni, jak wiadomo, już o wiele wcześ
niej je odkryli i w głębokiej ciszy rozpowszechnili
w całych Włoszech. W tej pozornej jednomyślności
upatrywał Luter podstępy dyabelskie i jak mógł,
przeszkadzał dziełu pokoju: przez co o wiele na
przód posunął zamiary wroga państwa. — A teraz,
żeby spotęgować wrażenie tej straszliwej farsy, przy
pomnijmy sobie, że żadne z tych zdań, o które się
spierano w ó w c z a s w Ratysbonie, ani o grzechu pier
worodnym, ani o odkupieniu przez wstawiennictwo,
ani o odpuszczeniu grzechów w wierze w żaden spo
sób nie było prawdziwe i z prawdą nawet nie miało
nic do czynienia, że obecnie wszystkie zostały uznane
za nie nadające się do dyskusyi. A przecież o nie
świat został wydany na płomienie, a więc dla poglą
dów, którym nie odpowiadają żadne rzeczy i real
ności; podczas kiedy w kwestyach czysto filologicz
nych, naprzykład wyjaśnienia słów, ustanawiających
wieczerzę, przynajmniej dozwolony jest spór, gdyż
w tym wypadku prawda może być wypowiedziana.
Ale tam, gdzie niema nic, i prawda traci prawa
swoje. — W końcu pozostaje tylko stwierdzić, że
wówczas wytrysły tak potężne ź r ó d ł a s i ł , iż gdyby
nie one, wszystkie młyny świata nowoczesnego obra
całyby się z mniejszą siłą. A o siłę chodzi nasam
orzód, i dopiero potem o prawdę, lub i wówczas
daleko jeszcze do niej — nie prawdaż, moi drodzy
współcześni ?
144
227.
B ł ę d y G o e t h e g o . — Goethe jest z tego
względu największym wyjątkiem między wielkimi
artystami, iż nie żył w o g r a n i c z o n y m k r ę g u
s w y c h z d o l n o ś c i r z e c z y w i s t y c h , jak gdyby
one dla niego samego i dla wszystkich miały być
cechą istotną i wyróżniającą, bezwarunkową i osta
teczną. Dwukrotnie sądził, że posiada coś wyższego,
niż posiadał rzeczywiście — i mylił się w d r u g i e j
połowie swego życia, kiedy ukazuje się nam, jako
do gruntu przekonany, iż jest największym odkrywcą
i światłem n a u k o w y m . I tak samo już w p i e r w
s z e j polowie życia: w y m a g a ł o d siebie czegoś
wyższego, niż to, czem mu się zdawała sztuka poe
tycka — i w tem już się mylił. Natura chciała, rze
komo, uczynić z niego artystę p l a s t y c z n e g o —
taka była jego wewnętrzna pałająca i piekąca ta
jemnica, która zapędziła go w końcu do Włoch, żeby
tam całkowicie mógł się oddać temu złudzeniu i złożyć
mu wszystko w ofierze. W końcu spostrzegł ten roz
ważny i wszelkim urojeniom w sobie niechętny, iż
oszukańczy kobold żądzy uwodził go do wiary w to
powołanie, że musi zerwać, p o ż e g n a ć s i ę z naj
większą namiętnością swego chcenia. Boleśnie wrzy
nające się i nurtujące przekonanie, że konieczna p o
ż e g n a ć s i ę , w zupełności wypowiedziało się w na
stroju Tassa: ponad nim, tym »spotęgowanym Wer
terem«, unosi się przedsmak czegoś gorszego, niż
śmierć, jak gdyby ktoś mówił do siebie: »teraz już
wszystko skończone — po tem pożegnaniu; jakże
żyć dalej i nie oszaleć!« — Te dwa błędy zasadnicze
145
życia nadają Goethemu wobec czysto literackiego
stosunku do poezyi, jaki jedynie był znany światu
owoczesnemu, postawę tak swobodną i niemal samo
wolną. Wyjąwszy czas, kiedy Szyller — biedny Szyl
ler, nie posiadający czasu i nie pozostawiający czasu,
w y r w a ł go z powściągliwego stronienia od poezyi
i z obawy przed zmysłem i rzemiosłem literackim,
Goethe zdaje się Grekiem, który odwiedza kiedy nie
kiedy kochankę, niepewny, czy nie jest boginią, któ
rej nie umie nazwać właściwem imieniem. Na wszyst
kich jego poezyach odczuwa się tchnienie plastyki
i natury: rysy, unoszących się przed nim postaci —
stały się mimowolnie i mimowiednie rysami wszyst
kich dzieci jego sztuki i, być może, sądził, że zawsze
znajduje się tylko na śladach przemian jednej bo
gini. Gdyby nie m a n o w c e b ł ę d n e , Goethe nie
byłby Goethem: to znaczy jedynym niemieckim arty
stą słowa, dotychczas nie przestarzałym — ponieważ
zarówno nie chciał być literatem, jak Niemcem z za
wodu.
228.
P o d r ó ż n i i i c h s t o p n i e . — Między podróż
nymi rozróżnia się pięć stopni: podróżni pierwszego,
najniższego stopnia, są ci, którzy podróżują i których
przytem się widzi — ci właściwie są p r z e n o
s z e n i i niejako ślepi; następni rzeczywiście patrzą
sami na świat; trzeci stopień przeżywa coś wskutek
tego, że widzi; czwarty żyje rzeczą przeżytą i unosi
ją z sobą; wreszcie istnieje pewna ilość ludzi, obda
O Z I E U N I E T Z S C H E G O . T X I . 1 0
146
rzonych siłą najwyższą, którzy wszystko, co widzieli,
przeżywszy i wcieliwszy w siebie, w końcu także ko
niecznie muszą wydać na świat, skoro do domu po
wrócą. — Równolegle z tymi pięciu rodzajami po
dróżnych odbywają całą drogę życia wszyscy ludzie
wogóle, najniżsi jako bezwzględnie bierni, najwyżsi
jako ludzie czynni i przeżywający wszystkie bez
wyjątku przygody wewnętrzne.
229.
P o d n o s z ą c s i ę w y ż e j . — Skoro podnosimy
się wyżej niż ci, którzy nas dotychczas podziwiali,
zdaje się właśnie onym, żeśmy upadli i stoczyli się
niżej: albowiem wyobrażali sobie (że bodajby tylko
przez nas) byli dotychczas z nami na t e j s a m e j
w y s o k o ś c i .
230.
M i a r a i ś r o d e k . — O dwuch zgoła wielkich
rzeczach, o mierze i środku, najlepiej nie mówić
wcale. Nieliczni tylko znają ich moc i umieją poznać
ich obecność z tajemniczych ścieżek przeżyć i prze
mian wewnętrznych: ci czczą w nich coś boskiego
i unikają głośnych słów. Reszta ledwie słuchać raczy,
kiedy się o nich mówi, i sądzi, że chodzi tu o nudę
i mierność: być może, wyjąwszy jeszcze tych, do
których kiedyś doszedł z owego państwa głos upo
147
minający, lecz oni uszy sobie nań zatkali. Wspom
nienie o tym głosie gniewa ich i wzburza.
231.
L u d z k o ś ć w p r z y j a ź n i i w m i s t r z o
s t w i e . — »Jeśli pójdziesz na wschód: ja pójdę na
z a c h ó d « — czuć w ten sposób jest cechą wysokiej
ludzkości w stosunkach bliższych: bez tego uczucia
każda przyjaźń, stosunek do mistrza i nauczyciela
staje się prędzej czy później obłudnym.
232.
G ł ę b o c y . — Ludzie głębocy wydają się w obco
waniu z innymi komedyantami, ponieważ muszą uda
wać powierzchowność, żeby ich zrozumiano.
233.
T y m , c o g a r d z ą « s t a d e m l u d z k i e m « .
— Kto na ludzi patrzy jak na stado i ucieka przed
niem jak może najprędzej, tego ono z pewnością do
goni i weźmie na rogi.
1 0 *
148
234.
235.
R o z c z a r o w a n i e . — Kiedy długi żywot i dzia
łalność, mowy i pisma publicznie zaświadczyły o ja
kiej osobie, osobiste z nią obcowanie zwykle powo
duje rozczarowanie, a to z dwuch przyczyn: po
pierwsze, ponieważ za dużo oczekuje się od krótkiego
przeciągu czasu obcowania — mianowicie tego wszyst
kiego, co dopiero tysiączne okoliczności życiowe po
zwalają ujrzeć —, i następnie, ponieważ żaden czło
wiek uznany nie zadaje sobie trudu, żeby i w od
dzielnym wypadku zdobywać uznanie. On bywa zbyt
niedbały — a my zbyt naprężeni.
236.
D w a ź r ó d ł a d o b r o c i . — Obchodzić się z e
wszystkimi ludźmi z jednakową życzliwością i być
149
dobrym bez różnicy osób może być równie wypły
wem głębokiej pogardy dla ludzi, jak gruntownej dla
nich miłości.
237.
W ę d r o w i e c w g ó r a c h d o s i e b i e s a
m e g o . — Świadczą znaki nieomylne, że zaszedłeś
dalej i w y ż e j : wolniejszy i dalszy widok rozciąga się
wokół ciebie teraz, niż przedtem, owiewa cię powietrze
chłodniejsze, lecz także łagodniejsze — oduczyłeś się
bowiem głupstwa, które łagodność i ciepło bierze za
jedno —, chód twój stał się ż w a w s z y i pewniejszy,
odwaga z rozwagą zrosły się w jedno: - z tych
wszystkich powodów droga twoja musi się stać teraz
samotniejszą, w każdym razie niebezpieczniejszą, niż
twa droga dotychczasowa, choć z pewnością nie
w tej mierze, jak sądzą ci, którzy ze spowitej w opary
doliny spoglądają na wędrowca, kroczącego po
górach.
238.
Z w y j ą t k i e m b l i ź n i e g o . — Widoczna tylko
moja głowa nie siedzi prosto na moim własnym
karku, gdyż każdy inny wie, oczywista, lepiej, co
mam robić, czego zaniechać: tylko sam biedaczy
sko sobie nie umiem poradzić. C z y ż nie jesteśmy
wszyscy niby posągi, którym przyprawiono głowy
G ł ó w n e p r z e w i n i e n i e w z g l ę d e m p r ó ż
n y c h . — T e n , kto w towarzystwie nastręcza in
nemu okazyę do korzystnego przedstawienia swej
wiedzy lub doświadczenia, stawia się wyżej od tam
tego, i jeżeli nie jest bez zastrzeżeń uznawany za
wyższego, popełnia zamach na jego próżność — pod
czas kiedy właśnie mniemał, że daje jej zadość
uczynienie.
150
fałszywe? — nie prawdaż, mój drogi sąsiedzie? —
lecz nie, ty właśnie jesteś wyjątkiem.
239.
O s t r o ż n o ś ć . — Z ludźmi, którym brak sza
cunku dla cudzych spraw osobistych, nie należy
utrzymywać stosunków, lub uprzednio bez wszelkiej
litości nałożyć im kajdany konwenansu.
240.
C h c i e ć u c h o d z i ć z a p r ó ż n e g o . — W roz
mowie z nieznajomymi lub mało znajomymi wypo
wiadać tylko myśli wytworne, mówić o swoich sław
nych znajomościach, znaczących wypadkach życio
wych i podróżach jest oznaką braku dumy, przynaj
mniej zaś, że takim chce się okazać. Próżność b y w a
grzeczną maską dumnego.
241.
P r z y j a ź ń d o s k o n a ł a . — Przyjaźń dosko
nała powstaje, kiedy się bardzo szanuje inną osobę
i mianowicie więcej, niż siebie samego, jeśli się ją
także kocha, jednak nie w tym stopniu, jak siebie,
i jeśli w końcu dla ułatwienia obcowania umie się
151
nadać delikatny p o l o r i puch poufałości, a jedno
cześnie umie się roztropnie powstrzymać od prawdzi
wej i właściwej poufałości, oraz od pomieszania ja
i ty.
242.
P r z y j a c i e l e u p i o r a m i . — Kiedy sami
bardzo się zmieniamy, wtedy nasi przyjaciele, którzy
się nie zmieniają, stają się upiorami naszej własnej
przeszłości: głos ich dochodzi do nas niby głos cieni
straszliwych — jak gdybyśmy samych siebie słyszeli,
lecz młodszych, twardszych, mniej dojrzałych.
243.
J e d n o o k o i d w a s p o j r z e n i a . — T e same
osoby, które dzięki igraszce przyrody mają spojrze
nia, wzywające łaski i protekcyi, zwykle mają także,
wskutek częstych upokorzeń i porywów zemsty, spoj
rzenie bezwstydne.
244.
B ł ę k i t d a l e k i . — Całe życie dzieckiem —
brzmi to bardzo wzruszająco, jest jednak tylko są-
152
245.
K o r z y ś ć i s z k o d a z p o w o d u t e g o s a
m e g o n i e p o r o z u m i e n i a . — Milczące zakłopo
tanie umysłu wybitnego umysły niewybitne tłumaczą
sobie jako milczącą przewagę i obawiają go się bar
dzo: kiedy tymczasem spostrzeżenie zaambarasowania
wywołałoby życzliwość.
246.
M ę d r z e c u d a j ą c y s z a l e ń c a . — Względy
ludzkości popychają nieraz mędrca, iż o k a z u j e s i ę
podnieconym, rozgniewanym, uradowanym, żeby nie
urazić swego otoczenia chłodem i rozwagą swej
p r a w d z i w e j istoty.
247.
Z m u s z a ć s i ę d o u w a g i . — Skoro spostrze
gamy, że ktoś w towarzystwie lub rozmowie z nami
musi n a k ł a d a ć s o b i e p ę t a uwagi, posiadamy
zupełnie wystarczający dowód, że nas nie lubi, lub
przestał lubić.
153
248.
249.
P o d s t ę p w o j e n n y n a t r ę t a . — Natręt
zwraca nam naszą monetę konwencyonalną w zło
cie i tem nas chce zmusić, żebyśmy nasz konwenans
uważali za pomyłkę, a jego za wyjątek.
250.
P r z y c z y n a n i e c h ę c i . — Stajemy się wro
gami niejednego artysty i pisarza, nie dlatego, że
w końcu spostrzegamy, iż wywiódł nas w pole, lecz
że nie uważał za potrzebne użyć środków subtelniej-
szych, żeby nas chwycić.
251.
P r z y r o z ł ą c e . — Nie w tem jak jedna du
sza zbliża się do drugiej, lecz jak się oddala od
D r o g a d o c n o t y c h r z e ś c i j a ń s k i e j . —
Nauczyć się czegoś od swych wrogów jest najlep
szą drogą do tego, żeby ich polubić: albowiem to
usposabia nas do wdzięczności dla nich.
dem z daleka: jeśli się przyjrzeć z blizka i doświad
czyć, znaczy to zawsze: całe życie dziecinny.
154
niej, rozpoznaję ich pokrewieństwo i przynależność
do siebie.
252.
Silentium. — Nie należy mówić o swoich przy
jaciołach: inaczej wygada się uczucie przyjaźni.
253.
N i e g r z e c z n o ś ć . — Niegrzeczność bywa czę
sto oznaką niezręcznej skromności, która chwycona
niespodzianką traci głowę i grubijaństwem chciałaby
to pokryć.
254.
P r z e r a c h o w a n i e s i ę w s z c z e r o ś c i . —
Nieraz się zdarza, że właśnie najświeżsi znajomi do
wiadują się tego, o czem dotychczas milczeliśmy:
przytem sądzimy niedorzecznie, iż ten dowód zaufa
nia będzie najsilniejszym węzłem, którym przy wią
żemy ich do siebie, — ale ci za mało o nas wiedzą,
żeby tak bardzo cenić ofiarę naszej otwartości, zdra
dzają nasze tajemnice przed innymi, nie myśląc
wcale o zdradzie: co nas może przyprawić o stratę
starych znajomych.
155
255.
256.
O s t r z e ż e n i e d l a p o g a r d z a n y c h . —
Kiedy jawnie upadło się w szacunku ludzi, tedy zę
bami należy się trzymać przyzwoitości w obcowaniu:
inaczej zdradza się przed innymi, iż upadło się także
w szacunku własnym. Cynizm w obcowaniu jest
oznaką, że człowiek w samotności sam z sobą obcho
dzi się, jak z psem.
257.
N i e j e d n a n i e ś w i a d o m o ś ć u s z l a c h e t
n i a . — Ze względu na szacunek szafarzy szacunku
b y w a z korzyścią jawnie n i e pojmować pewnych
rzeczy. I niewiadomość darzy przywilejami.
258.
P r z e c i w n i k g r a c y i . — Niecierpliwiec i py
szalek nie znosi gracyi i odczuwa ją, jako ucieleś
W p r z e d p o k o j u ł a s k i . — W s z y s c y ludzie,
którym zbyt długo każemy czekać w przedpokoju
swej łaski, ulegają fermentacyi lub kwaśnieją.
156
259.
P r z y s p o t k a n i u . — Kiedy starzy znajomi
spotykają się po długiej rozłące, zdarza się często,
iż udają całkowite zainteresowanie się dla rzeczy, na
które zobojętnieli zupełnie: czasem spostrzegają to
obydwaj, lecz nie mają odwagi podnieść zasłony —
z powodu smutnej wątpliwości. Tak powstają roz
mowy, niby w państwie umarłych.
260.
T y l k o m i ę d z y p r a c o w i t y m i w y b i e r a ć
p r z y j a c i ó ł . — Człowiek bezczynny jest niebez
pieczny dla swych przyjaciół: sam nie mając dość
zajęcia, opowiada o tern, co robią i czego nie robią
jego przyjaciele: w końcu miesza się do spraw cudzych
i staje się uciążliwym: skąd wypływa, że należy za
wiązywać przyjaźń tylko między pracowitymi.
261.
J e d n a b r o ń d w u k r o t n i e o b s t a n i e z a
dwie. — Nie równa to walka, kiedy jeden głową
157
i sercem, drugi tylko głową przemawia w swej spra
wie: pierwszy ma niejako słońce i wiatr przeciw so
bie i obydwie broni przeszkadzają sobie wzajemnie:
traci nagrodę - w oczach prawdy. Natomiast zwy
cięstwo drugiego zapomocą jego jednej broni rzadko
b y w a po sercu wszystkich i n n y c h widzów i czynI
go nielubianym.
262.
G ł ę b i a i m ę t y . — Ogół łatwo utożsamia
tego, co w mętnej wodzie łowi, z tym, kto czerpie
z głębi.
263.
P r z e d p r z y j a c i e l e m i w r o g i e m d o w o
d z i ć s w e j p r ó ż n o ś c i . - Niejeden poniewiera
nawet przyjaciółmi, jeśli są świadkowie, którym chce
wyraźnie okazać swoją p r z e w a g ę : inni przesadzają
wartość swych wrogów, żeby z dumą pokazać, iż
takich wrogów są warci.
264.
O s t u d z e n i e . — Serce rozgrzane łączy się
zwykle z chorobą głowy i sądu. Komu więc zależy
niony, widoczny wyrzut, czyniony sobie; albowiem
jest ona wyrozumiałością serca, wyrażającą się w ru
chach i postawach.
158
na pewien czas na zdrowiu tego ostatniego, wie, co
ma ostudzić: bez troski o przyszłość swego serca!
Albowiem jeśli się jest wogóle zdolnym do rozgrza
nia, to znowu stanie się człowiek gorącym i swoje
lato mieć musi.
265.
P r z y c z y n e k d o m i e s z a n i n y u c z u ć . —
Kobiety i ambitni artyści odczuwają względem nauki
coś, co składa się z zawiści i sentymentalizmu.
266.
K i e d y n i e b e z p i e c z e ń s t w o j e s t n a j
w i ę k s z e . Rzadko łamie się nogę, dopóki się
z trudem podnosimy w życiu — lecz wtedy, kiedy
zaczynamy czynić sobie folgę i wybierać drogi łatwe
267.
N i e z a w c z e ś n i e . — Baczcie, żebyście nie
zawcześnie stali się ostrzy, albowiem wtedy i zbyt
ciency się staniecie.
159
268.
P r z y j e m n o ś ć , j a k ą s p r a w i a j ą o p o r n i .
— Dobry w y c h o w a w c a zna wypadki, kiedy b y w a
dumny, że wychowanek w b r e w jemu pozostaje
wiernym sobie samemu: mianowicie wtedy, kiedy
młodzieniec nie powinien rozumieć męża, lub rozu
miałby ze szkodą swoją.
269.
U s i ł o w a n i e u c z c i w o ś c i . — Młodzieńcy,
którzy chcą się stać uczciwszymi, niż byli, wyszu
kują sobie, jako ofiarę, kogoś znanego z uczciwości
i napadają na niego, usiłując przez obrzucanie go
wymysłami wspiąć się do jego wysokości — z myślą
ukrytą, że to pierwsze usiłowanie w żadnym razie
nie jest niebezpieczne; albowiem ten właśnie nie może
karać bezwstydztwa uczciwego.
270.
W i e c z n e d z i e c k o . — Sądzimy, ż e bajka
i zabawa jest rzeczą dzieciństwa: o jakimiż krótko
widzami jesteśmy! Jak gdybyśmy w jakimkolwiek
wieku życia mogli żyć bez bajki i zabawy! Nazy
wamy i odczuwamy to wprawdzie inaczej, ale właś
nie przemawia to za tem, iż jest to to samo — gdyż
160
i dziecko odczuwa zabawę jako swoją pracę i bajkę
jako swoją prawdę. Krótkość życia powinna nas
ustrzec od pedantycznego robienia działów między
okresami życia — jak gdyby każdy przynosił z sobą
coś nowego —, i poecie pozostawić należy przedsta
wienie człowieka dwuchsetletniego, któryby żył bez
bajek i zabawy.
271.
K a ż d a f i l o z o f i a j e s t f i l o z o f i ą p e w
n e g o o k r e s u ż y c i a . — Wiek życia, w którym
filozof znalazł swą naukę, rozlega się w niej — i nie
może on zapobiec temu, choćby nie wiem jak czuł
się wyższym nad czas i chwilę. Tak filozofia Scho
penhauera nie przestaje być odbiciem wrzącej i me
lancholijnej m ł o d o ś c i — nie jest to sposób myśle
nia dla ludzi starszych; tak filozofia Platona przypo
mina środek trzydziestki, kiedy prąd zimny i gorący
zazwyczaj o się uderzają i wytwarzają pył i deli
katne chmurki, a w okolicznościach i chwilach sprzy
jających tworzą tęczę czarującą.
272.
U m y s ł k o b i e t . — Siły umysłowej kobiety
najlepiej dowodzi to, kiedy z miłości ku mężczyźnie
i jego umysłowi składa swój własny w ofierze i że
pomimo to w nowej dziedzinie, pierwotnie obcej jej
161
naturze, na którą pchnął ją sposób myślenia męż
czyzny, n a t y c h m i a s t wyrasta jej d r u g i u m y s ł .
273.
W z n i o s ł o ś ć i p o n i ż e n i e w s t o s u n k a c h
p ł c i o w y c h . — Burza pożądania nieraz porywa
mężczyznę na taką wysokość, gdzie wszelka żądza
milknie: kiedy k o c h a prawdziwie i żyje raczej ży
ciem lepszem, niż wolą lepszą. I z drugiej strony do
bra kobieta z prawdziwej miłości zstępuje aż do żą
dzy i p o n i ż a s i ę przed samą sobą. Ten szczegól
niej przypadek należy do najbardziej wzruszających,
jakie pojęcie o dobrem małżeństwie może zawierać.
274.
K o b i e t a s p e ł n i a , m ę ż c z y z n a o b i e c u j e .
— Na kobiecie pokazuje natura, jak daleko zaszła
dotychczas przy pracy nad obrazem człowieka; na
mężczyźnie pokazuje, co przytem musiała przezwy
ciężyć, lecz także co jeszcze w człowieku pozostaje
jej do z r o b i e n i a . — Po wszystkie czasy kobieta
doskonała jest wczasem stwórcy w każdy dzień
siódmy cywilizacyi, wypoczynkiem artysty w swem
dziele.
D2IEŁA NIETZSCHEGO. T. IXI.
162
275.
276.
Ś m i e c h z d r a j c ą . — Jak i kiedy śmieje się
kobieta jest oznaką jej wykształcenia: lecz w dźwięku
śmiechu odkrywa się jej natura, u kobiet bardzo
wykształconych, być może, nierozpuszczalna reszta
ich natury. — Dlatego badacz dusz ludzkich powie
jak Horacy, ale z odmiennych p r z y c z y n : ridete
puellae.
277.
Z d u s z y m ł o d z i e ń c a . — Młodzieńcy w sto
sunku do tej samej osoby zmieniają się, przechodząc
od oddania się do bezczelności: gdyż w gruncie rzeczy
tylko siebie czczą w innych i sobą pogardzają w in
nych, a w stosunku do siebie muszą wahać się mię
dzy temi dwoma uczuciami, dopóki w doświadczeniu
nie znajdą miary swej woli i mocy.
163
279.
S w e m u u c z u c i u z a u f a ć . — Zasada nie
wieścia, iż należy zaufać swemu uczuciu, nie znaczy
nic innego, jak to: należy jeść to, co smakuje. Może
to być, szczególniej dla natur umiarkowanych, do
brem prawidłem codziennem. Inne jednak natury mu
szą żyć według innego prawidła: »nie tylko ustami
jeść należy, lecz także i głową, żebyś przez łakom
stwo ust swych nie zginął«.
280.
O k r u t n y p o m y s ł m i ł o ś c i . — Każda wielka
miłość zawiera okrutną myśl zniszczenia przedmiotu
miłości, ażeby raz na zawsze został wyjęty z pod
władzy gry odmiany: albowiem odmiana jest dla mi
łości straszniejszą, niż zniszczenie.
1 1 *
P r z e s z c z e p i e n i e . — Jeśli się zużywa swój
umysł ku temu, żeby zapanować nad afektami serca,
to dzieje się to, być może, z tym skutkiem opłaka
nym, że niepomiarkowanie przenosi się na umysł
i popełnia nadużycia w myśleniu i w woli pozna
wania.
K u p o p r a w i e ś w i a t a . Gdyby wzbroniono
rozmnażania się niezadowolonym, żółciowcom i po
sępnikom, jakby czarem zmieniłby się świat w ogród
szczęścia. — Twierdzenie to należy do filozofii prak
tycznej, przeznaczonej dla płci żeńskiej.
278.
164
281.
282.
K o b i e t y l i t o ś c i w e . — Gadatliwe współ
czucie kobiece wynosi łoże chorego na plac pub
liczny.
283.
P r z e d w c z e s n a z a s ł u g a . Kto młodym
będąc, zdobywa sobie już zasługę, odzwyczaja się
zwykle przytem od wyróżnienia dla wieku i starszych
i tem samem wyklucza się, ku wielkiej swej szko
dzie, z towarzystwa ludzi dojrzałych i dojrzałym
czyniących: tak iż mimo wcześniejszej zasługi dłużej
niż inni pozostaje zielonym, natrętnym i dziecinnym.
284.
D u s z e z j e d n e g o b l o k u . — Kobiety i ar
tyści sądzą, iż gdzie się im nie przeczy, przeczyćby
165
się też nie mogło; uwielbienie na dziesięciu punktach
i milcząca nagana na dziesięciu innych zdaje się im
jednocześnie niemożliwa, ponieważ są duszami z je
dnego bloku.
285.
M ł o d e t a l e n t y . — Co się tyczy młodych ta
lentów należy postępować ściśle według maksymy
Goethego, iż nieraz nie należy błędowi szkodzić, żeby
nie zaszkodzić prawdzie. Stan ich jest podobny do
chorób, towarzyszących ciąży, i sprowadza szczególne
pożądania ze sobą: o tyle o ile należy je zaspokajać
i wybaczać, owocom gwoli, których się po nich spo
dziewamy. Co prawda, będąc pielęgniarzem tych dziw
nych chorych, trzeba się znać na trudnej sztuce upo
karzania samego siebie.
286.
W s t r ę t d o p r a w d y . Taka już jest natura
kobiet, że każda prawda (tycząca się mężczyzny,
miłości, dziecka, towarzystwa, celu życiowego) przy
prawia je o wstręt — i że starają się mścić na ka
żdym, kto im oczy otwiera.
D r z w i . — Dziecko, zarówno jak mąż, we
wszystkiem, co p r z e ż y w a , czego się uczy, widzi
drzwi: lecz dla męża są to drzwi w y j ś c i o w e , dla
dziecka zaś p r z e j ś c i o w e .
166
288.
C z y s t o ś ć . — Należy rozwijać w dziecku
zmysł czystości aż do namiętności: następnie, przez
coraz nowe przemiany, wznosi się on niemal do wy
sokości wszystkich cnót i ukazuje się w końcu jako
równoważnik wszelkiego rodzaju talentów, jako po
włoka świetlana z czystości, umiarkowania, łagod
ności, charakteru — szczęście z sobą przynosząc,
szczęście wokół siebie rozsiewając.
289.
O s t a r c a c h p r ó ż n y c h . — Głębokość właś
ciwa jest młodości, jasność umysłu przychodzi z wie
kiem: jeśli mimo to ludzie czasami mówią i piszą
w rodzaju głębokim, czynią to przez próżność, przy-
167
puszczając, iż przez to odziewają się wdziękiem mło
dzieńczości, marzycielskości, stawania się, przeczuć
i nadziei.
290.
S p o ż y t k o w a n i e n o w o ś c i . — Mężczyźni
zużytkowują to, czego się nauczyli nowego, lub co
przeżyli nowego jako lemiesz, być może także, jako
oręż: ale niewiasty czynią sobie z tego natychmiast
stroik.
291.
M i e ć s ł u s z n o ś ć u o b y d w u p ł c i . — Jeśli
ktoś przyznaje kobiecie, iż posiada słuszność, ta nie
może sobie odmówić, żeby z tryumfem nie postawić
nogi na karku poddającego się, — musi bowiem wy
czerpać rozkosz do ostatniej kropli; podczas kiedy
mężczyzna względem mężczyzny wstydzi się zwykle
w takim wypadku posiadania słuszności. Mężczyzna
bowiem przyzwyczajony jest do zwycięstwa, kobieta
odczuwa je wyjątkowo.
292.
W y r z e c z e n i e s i ę w w o l i p i ę k n o ś c i . —
Żeby się stać piękną, nie powinna kobieta chcieć
Ź r ó d ł o w i e l k i e j m i ł o ś c i . — Skąd pocho
dzą nagłe namiętności mężczyzny do kobiety,
głębo
kie, wewnętrzne? Ze zmysłowości jedynie bynajmniej:
lecz jeśli mężczyzna spotyka jednocześnie w jednej
istocie ze słabością i potrzebą pomocy odwagę, wtedy
dzieje się z nim coś, jak gdyby dusza się zeń prze
lewała: w jednej i tej samej chwili czuje się wzru
szonym i obrażonym. Na tym gruncie wytryska źró
dło wielkiej miłości.
287.
168
uchodzić za ł a d n ą : to znaczy w dziewięćdziesięciu
dziewięciu wypadkach, kiedyby się podobać mogła,
wzgardzić podobaniem się i nie dopuścić do niego, żeby
raz jedyny zaznać zachwytu tego, czyja dusza ma
wrota dość szerokie, ażeby rzecz wielką przez nie
przepuścić.
293.
N i e d o p o j ę c i a , n i e d o z n i e s i e n i a . —
Młodzieniec pojąć nie może, iż ktoś od niego starszy
przeżywał także niegdyś jego zachwyty, jutrzenki
różane uczucia, myśli i wniebowzięcia: czuje się już
obrażony na myśl, że mogły istnieć dwa razy, — ale
po prostu budzą się w nim uczucia wrogie, kiedy
słyszy, iż żeby się stać p ł o d n y m , musi stracić owe
kwiaty, wyrzec się ich zapachu.
294.
P a r t y a z w y r a z e m m ę c z e n n i c y . —
Każda partya, umiejąca nadać sobie wyraz męczen
nicy, przyciąga do siebie serca ludzi dobrotliwych
i sama przez to nabiera wyrazu dobrotliwości — z naj
większą dla siebie korzyścią.
295.
T w i e r d z i ć r z e c z p e w n i e j s z a n i ż do
wodzić. — Twierdzenie wywiera silniejsze wraże
169
nie niż dowód, przynajmniej na większość ludzi:
albowiem dowód wzbudza niedowierzanie. To też
mówcy ludowi starają się dowody swej partyi umoc
nić przez twierdzenia.
296.
N a j l e p s i p a s e r z y . — Wszyscy, przyzwy
czajeni do powodzenia, posiadają głęboką przebieg
łość, kiedy chodzi o nadanie swym błędom i sła
bościom pozorów siły: wskutek czego muszą te
błędy i słabości znać nadzwyczaj dobrze i dokładnie.
297.
K i e d y n i e k i e d y . — Usiadł w bramie miej
skiej i rzekł do człowieka, który przez nią przecho
dził, że to jest właśnie brama miejska. Ów odrzekł,
iż chociaż jest to prawdą, nie należy zbyt często mie
wać słuszności, jeśli się chce wdzięczność za nią po
siadać. Och, odparł ten, nie stoję też o wdzięczność;
lecz kiedy niekiedy jest przecież przyjemnie nietylko
mieć słuszność, ale i przy słuszności pozostać.
298.
C n o t a n i e z o s t a ł a w y n a l e z i o n a p r z e z
Niemców. — Goethego arystokratyzm i brak za
170
wiści, Beethovena szlachetna, samotnicza rezygnacya,
Mozarta słodycz i wdzięk serca, Haendla nieugięta
męskość i wolność pod prawem, Bacha ufne i prze
mienione życie wewnętrzne, dla którego nawet nie
jest rzeczą konieczną wyrzec się blasku i powodze
nia — czyż są to cechy n i e m i e c k i e ? — Lecz
nawet jeśli tak nie jest, to pokazują przynajmniej,
do czego Niemcy dążyć powinni i co osiągnąć mogą.
299.
Pia fraus l u b c o ś i n n e g o . — Obym się mylił
lecz coś zdaje mi się, iż w Niemczech współczesnych
chwilowo uznają za obowiązek dla każdego podwójny
rodzaj obłudy: wymagają niemieckości z troski pań
stwowo politycznej i chrześcijanizmu z obawy spo
łecznej, jednego i drugiego jednak tylko w wyrazach
i giestach i szczególniej w umiejętności milczenia.
P o k o s t to, który obecnie tyle kosztuje, tak wysoko
bywa opłacany: dla w i d z ó w naród nakłada maskę
niemiecko chrześcijańską.
300.
J a k i w d o b r e m n a w e t p o ł o w a m o ż e b y ć
w a r t a w i ę c e j n i ż c a ł o ś ć . — W e wszystkich
rzeczach, obliczonych na trwanie i wymagających
zawsze pomocy wielu osób, niejedno m n i e j d o b r e
trzeba czynić prawidłem, chociaż organizator lep
171
sze (i trudniejsze) zna bardzo dobrze: lecz obliczenia
swoje będzie opierać na tem, żeby nie zbrakło nigdy
osób, m o g ą c y c h zadośćuczynić wymaganiom pra
widła, - i wie o tem, iż siły średnie są właśnie pra
widłem. — Podobne wniknięcie rzadko posiada mło
dzieniec i jako reformator sądzi, że nie wiem jaką
ma słuszność i jak szczególna jest ślepota innych.
301.
C z ł o w i e k p a r t y j n y . — Prawdziwy człowiek
partyjny nie uczy się j u ż , dowiaduje się i sądzi
tylko jeszcze: podczas kiedy Solon, który nigdy nie
był człowiekiem partyjnym, tylko obok partyi, lub
nad partyami lub przeciw nim dążył do swego celu,
nie bez znaczenia jest ojcem owego prostego powie
dzenia, w którem zawarło się zdrowie i niewyczer-
palność Aten: »starzeję się i wciąż uczę się dalej«.
302.
C o w e d ł u g G o e t h e g o j e s t c e c h ą n i e
mi e c k ą. — Prawdziwie nieznośni, od których nawet
rzeczy dobrych przyjmować nie można, są ci, co po
siadają w o l n o ś ć s p o s o b u m y ś l e n i a , lecz n i e
spostrzegają, iż zbywa im na n i e z a l e ż n o ś c i
s m a k u i u m y s ł u . Lecz właśnie to jest, według
dobrze zważonego zdania Goethego, cechą n i e m i e
cką. — I słowa i przykład jego wskazują, iż Nie
172
miec musi b y ć czemś w i ę c e j niż Niemcem, jeśli
chce być pożytecznym, ba, tylko znośnym, dla innych
narodowości — i w j a k i m k i e r u n k u winny iść
jego usiłowania, żeby wyjść ponad i poza siebie.
303.
K i e d y z a c h o d z i p o t r z e b a z a t r z y m a
n i a s i ę . — Kiedy tłumy zaczynają szaleć i rozum
zaciemnia się, dobrze jest, jeśli się nie jest zupełnie
pewnym zdrowia swej duszy, wyjść przed bramę
swego domu i wyjrzeć, jaka jest pogoda.
304.
R e w o l u c y o n i ś c i i p o s i a d a c z e . — Je
dyny środek przeciw socyalizmowi, jakim jeszcze
rozporządzacie, jest: nie prowokować go, to znaczy
samym żyć skromnie i poprzestawać na małem, wy
stawności, wszelkiej obfitości wedle sił przeszkadzać
i przychodzić z pomocą państwu, kiedy dotkliwymi
podatkami obarcza zbytek i wszystko, co ma podo
bieństwo do rozkoszy. T e g o środka nie chcecie? Tedy,
wy zbogaceni mieszczanie, nazywający się »libera
łami«, przyznajcież się przed sobą, iż w a s z to nastrój
serca jest, który w socyalistach uważacie za tak za
straszający i groźny, w samych sobie jednak poda
jecie za konieczny, jak gdyby to było co innego.
173
Gdybyście, tacy, jakimi jesteście, nie posiadali wa
szego m a j ą t k u i troski o jego zachowanie, ten
wasz nastrój serc uczyniłby was socyalistami: tylko
posiadanie czyni różnicę między wami i nimi. Sa
mych siebie musicie pierwej zwyciężyć, jeśli chcecie
w jakikolwiek sposób zwycięstwo odnieść nad prze
ciwnikami swej zamożności. — Gdybyż przynajmniej
ta zamożność była prawdziwie stanem błogim! Nie
byłaby tak zewnętrzną i nie wywoływałaby zawiści,
byłaby kojącą, życzliwą, wyrównywającą i śpieszącą
z pomocą. Lecz nieprawdziwość i teatralność waszych
uciech życiowych, polegających więcej na uczuciu
przeciwieństwa (że inni ich nie posiadają i wam
zazdroszczą), niż na uczuciu posiadania i wyższości
sił — wasze pomieszkania, stroje, pojazdy, wystawy,
rozkosze podniebienia i stołu, wasze hałaśliwe za
chwyty operowe i muzyczne, w końcu wasze ko
biety, foremne i urobione, lecz z podłego metalu, wy
złocone, lecz nie dźwięczące jak złoto, wybrane przez
w a s dla wystawności, oddające się same jako przed
mioty wystawne: — oto trujące rozsadniki owej cho
roby ludowej, która jako socyalistyczna świerzba
sercowa udziela się obecnie coraz szybciej tłumom,
lecz w w a s przedewszystkiem posiada swoje ogni
sko. I któżby dziś mógł jeszcze powstrzymać tę
zarazę ?
305.
T a k t y k a p a r t y j n a . — Kiedy jakaś partya
spostrzega, że dotychczas należący do partyi członek,
174
ze zwolennika bezwarunkowego stal się warunko
wym, staje się to dla niej tak nieznośnem, iż zapo
mocą różnego rodzaju podrażnień i przykrości stara
się go doprowadzić do stanowczego usunięcia się
i do zrobienia zeń przeciwnika: albowiem podejrzywa,
iż zamiar znajdywania w jej wierze czegoś, po
siadającego wartość w z g l ę d n ą , pozwalającego
na »za« i »przeciw«, na badanie i wybór, jest dla
niej niebezpieczniejszy od opozycyi na wszystkich
punktach.
306.
D l a w z m o c n i e n i a p a r t y i . — Kto chce
partyę wzmocnić wewnętrznie, niech jej nasunie oka
zyę, żeby musiała być traktowana jawnie n i e s p r a
w i e d l i w i e : w ten sposób zbierze sobie kapitał su
mienia czystego, którego jej dotychczas, być może,
brak było.
307.
D b a ć o s w o j ą p r z e s z ł o ś ć . — Ponieważ
ludzie szanują właściwie tylko to, co z dawna zo
stało uzasadnione i powstało powoli, musi ten, kto
chce żyć po swej śmierci, dbać nietylko o potom
ność, lecz więcej jeszcze o swoją p r z e s z ł o ś ć :
oto czemu tyrani wszelkiego rodzaju (również artyści
i politycy tyrańscy) chętnie zadają gwałt historyi,
175
aby ta wydawała się przygotowaniem i drabiną, pro
wadzącą do nich.
308.
P i s a r z e p a r t y j n i . — Dźwięk kotłów, w któ
rym młodzi pisarze partyjni tak sobie podobają, dźwię
czy temu, kto do partyi nie należy, jak brzęk kajdan
i budzi raczej współczucie niż podziw.
309.
P r z e c i w s o b i e s a m e m u w y s t ę p o w a ć .
— Nasi zwolennicy nie przebaczają nam nigdy, jeśli
występujemy przeciw samym sobie: albowiem ozna
cza to w ich oczach, nietylko miłość ich odtrącić,
ale i rozsądek potępić.
310.
N i e b e z p i e c z e ń s t w o w b o g a c t w i e . —
Tylko ten powinien posiadać m a j ą t e k , kto d u c h a
posiada: inaczej majątek jest n i e b e z p i e c z e ń
s t w e m p u b l i c z n e m . Albowiem człowiek m a
jętny, który z czasu wolnego, jaki mu zapewnia ma
jątek, nie umie uczynić użytku, będzie w c i ą g u
dalszym natarczywie ubiegał się za majątkiem: to
176
ubieganie się będzie jego rozrywką, jego podstępem
wojennym w walce z nudą. W końcu, z pomier
nego majątku, któryby wystarczył człowiekowi du
chowemu, powstaje właściwe bogactwo: zwodniczy
wynik duchowej zależności 1 ubóstwa. Przecież wy
daje się ono czemś zupełnie innem, niż każe oczeki
wać jego nędzne pochodzenie, ponieważ może się
ukrywać poza maską wykształcenia i sztuki: tę ma
skę właśnie może ono k u p i ć . Przez to budzi zawiść
biedniejszych i niewykształconych — którzy w grun
cie rzeczy zazdroszczą zawsze wykształcenia i w masce
nie widzą maski — i powoli przygotowuje przewrót
społeczny: albowiem pozłacana dzikość i komedyan
ckie nadymanie się w rzekomem »rozkoszowaniu się
cywilizacją« nasuwa tamtym myśl, iż »wszystko tylko
zależy od p i e n i ę d z y « — podczas kiedy bezwątpienia
c o ś n i e c o ś zależy o d pieniędzy, lecz o w i e l e
w i ę c e j rzeczy zależy o d d u c h a .
311.
P r z y j e m n o ś ć w r o z k a z y w a n i u i p o
s ł u s z e ń s t w i e . — Rozkazywanie sprawia tak samo
przyjemność jak posłuszeństwo, pierwsze kiedy się
jeszcze nie stało przyzwyczajeniem, drugie jednak
kiedy weszło w nawyk. Starzy służący i nowi pano
wie wzajemnie się zachęcają do sprawiania sobie
przyjemności.
177
312.
313.
K i e d y o s ł y s ą k o n i e c z n e . — Nie dopro
wadzi się tłumu do wołania hozanna, dopóki się nie
wjedzie do miasta na ośle.
314.
O b y c z a j e p a r t y j n e . — Każda partya usi
łuje przedstawić wszystko wybitne, co wyrosło poza
nią, jako błahe: lecz jeśli się jej to nie udaje, ata
kuje z tem większą goryczą, im rzecz jest dosko
nalsza.
3 1 5 .
S t a ć s i ę p u s t y m . — W miarę tego, jak
ktoś oddaje się wypadkom, coraz bardziej maleje.
Stąd wielcy politycy mogą się stać ludźmi pustymi,
choć niegdyś byli pełni i bogaci.
DZIEŁA NIETZSCHEGO- T. XI.
12
A m b i c y a s t r a c o n e j p l a c ó w k i . — Istnieje
ambicya straconej placówki, która popycha partyę
w największe niebezpieczeństwo.
178
316.
U p r a g n i e n i w r o g o w i e . — Dotychczas
jeszcze ruchy socyalistyczne są dla rządów dyna
stycznych raczej przyjemne, niż zatrważające, ponie
waż dzięki nim dostają w ręce p r a w o i m i e c z do
środków wyjątkowych, którymi mogą godzić we właś
ciwe swe straszydła, w demokratów i partye anty
dynastyczne. — Dla wszystkiego, co rządy takie pu
blicznie nienawidzą, posiadają obecnie tajemną sym
patyę i serdeczność: są zmuszone do osłaniania swej
duszy.
317
.
M a j ą t e k p o s i a d a . — D o pewnego tylko
stopnia czyni majątek człowieka niezależniejszym,
wolniejszym; jeden stopień dalej — a majątek staje
się panem, posiadacz jego niewolnikiem: jako taki
musi mu poświęcać swój czas, myśli i zobowiązać się
na przyszłość do obcowania, związać się z miejscem,
zaliczyć się do państwa — wszystko to, być może,
wbrew swej najwewnętrzniejszej i najbardziej zasad
niczej potrzebie.
3 1 8 .
O p a n o w a n i u z n a w c ó w . — Łatwo, śmiesz
nie łatwo, podać wzór wyborów do ciała prawodaw
czego. Przedewszystkiem powinni być wydzieleni lu
179
dzie prawi i godni zaufania kraju, będący zarazem
w czemkolwiek mistrzami i znawcami, i to przez
wzajemne rozeznanie i uznanie; z pośród nich znowu,
przy wyborach ściślejszych i również przez szacunek
i porękę wzajemną, winni być wydzieleni w każdym
szczególnym rodzaju znawcy i uczeni najpierwsi. Je
śliby z nich składało się ciało prawodawcze, musiałyby
wreszcie rozstrzygać w każdym wypadku tylko głosy
i sądy najbardziej wyspecyalizowanych znawców,
a uczciwość wszystkich pozostałych musiałaby być
dość wielka i poprostu musiałoby się stać się kwestyą
przyzwoitości, żeby tylko im pozostawić glosowanie:
tak iż w znaczeniu najściślejszem prawo byłoby wy
pływem rozsądku najbardziej znających się na rze
czy. — Obecnie głosują partyami: i przy każdem
głosowaniu setki sumień musi się pokrywać wsty
dem sumień ludzi źle poinformowanych, niezdol
nych do wydania sądu, powtarzających, pociągnie
tych i porwanych za innymi. Nic bardziej nie poniża
godności każdego nowego prawa tak, jak ten przyle
gający doń rumieniec wstydu z powodu nieuczci
wości, do której zmusza każde głosowanie partyami.
Lecz, jak się rzekło, łatwo, śmiesznie łatwo coś po
dobnego zaproponować: tymczasem żadna potęga
w świecie nie jest dość silna, żeby urzeczywistnić
coś lepszego, — chyba że wiara w najwyższą p o
ż y t e c z n o ś ć w i e d z y i w i e d z ą c y c h oświeci
nawet ludzi z najgorszą wiarą i że przełożą ją nad
panującą obecnie wiarę w liczbę. W znaczeniu takiej
przyszłości niechaj hasłem naszem będzie: »Więcej
szacunku dla wiedzących! I precz z wszelkiemi
partyami!«
18o
319.
O » n a r o d z i e m y ś l i c i e l i « (albo n a r o d z i e
z ł e g o m y ś l e n i a ) . — Niewyraźność, unoszenie
się, przeczuciowość, elementarność, intuicyjność —
żeby dla rzeczy niejasnych wybrać też nazwy nie
jasne —, o co się pomawia istotę niemiecką, byłyby,
j e ś l i b y rzeczywiście dotychczas istniały, dowodem,
iż jej cywilizacya o wiele pozostała w tyle i że ciągle
jeszcze jest otoczona atmosferą średniowieczną. —
To prawda, takie pozostanie w tyle przynosi też
pewne korzyści: z takiemi cechami Niemcy — jeśliby
je, powtarzam jeszcze raz, dotychczas posiadali —
byliby zdolni do niejednej rzeczy, a mianowicie do
pojmowania pewnych rzeczy, do których inne narody
straciły wszelką siłę. I z pewnością wiele przepada,
jeśli b r a k r o z u m u — to znaczy to, co jest wspól
nego w tych cechach — przepada: ale tutaj niema
straty, któraby nie powetowywała się największą ko
rzyścią, tak iż niema żadnego powodu do narzekania,
przypuściwszy, że nie chce się jak dzieci i łakomcy
spożywać jednocześnie owoców wszystkich pór roku.
320.
Z a n i e ś c i e s o w y d o A t e n . — Rządy państw
wielkich posiadają w swych rękach dwa środki, ażeby
utrzymać lud w zależności, strachu i posłuszeństwie;
brutalniejszy, armię, subtelniejszy, szkołę. Przy po
mocy pierwszego przyciągają na swą stronę a m b i -
cyę warstw wyższych i siłę warstw niższych,
181
w tej mierze, w jakiej wspomniane warstwy liczą
ludzi czynnych i silnych, utalentowanych średnio
i miernie; za pomocą drugiego środka pozyskują so
bie ubóstwo u t a l e n t o w a n e , a szczególniej pół
ubóstwo stanów średnich, pełne aspiracyi duchowych.
Przedewszystkiem z nauczycieli wszystkich stopni
tworzą dwór intelektualny, mimowolnie spoglądający
ku »górze«: gromadząc przeszkody na przeszkody
szkole prywatnej, a nawet całkiem nielubianemu wy
chowaniu domowemu, zapewniają sobie rozporządza
nie bardzo znaczną liczbą miejsc nauczycielskich, ku
którym głodno i poddańczo kierują się oczy z pew
nością liczby pięć razy większej, niż liczba, mogąca
znaleźć zadośćuczynienie. Stanowiska te mają jednak
s k ą p o tylko w y ż y w i a ć osoby, które je zajmują:
w ten sposób podtrzymuje się w nich gorączkowe
pragnienie a w a n s u i ściślej jeszcze wiąże z zamia
rami rządowymi. Albowiem pielęgnowanie pomier
nego niezadowolenia zawsze jest korzystniejsze od
pielęgnowania zadowolenia, które jest matką odwagi,
babką wolnomyślności i zuchwalstwa. Przy pomocy
tego materyalnie i duchowo na wodzy trzymanego
nauczycielstwa całą młodzież kraju, o ile się da, pod
nosi się do pewnej wysokości wykształcenia, stosow
nie ze względu na korzyść państwową stopniowa
nego. Przedewszystkiem jednak niemal niepostrzeże
nie wszczepia się w niedojrzałe i ambitne umysły
wszystkich stanów ów pogląd, że tylko przez pań
stwo uznany i potwierdzony kierunek życiowy przy
nosi też z sobą natychmiast wyróżnienie s p o ł e c z n e .
W p ł y w tej wiary w egzaminy i tytuły państwowe
posuwa się tak daleko, że nawet ludzie, którzy po
zostali niezależnymi, wybili się przez handel lub rze
182
mioslo, dotąd odczuwają w piersi ukłucia niezado
wolenia, dopóki i ich stanowisko nie zostało zauwa
żone i uznane przez łaskawe udzielenie z góry rangi
lub orderu, — dopóki »nie dali się zauważyć«.
W końcu państwo łączy wszystkie setki i setki za
leżnych od niego posad i stanowisk zarobkowych
z o b o w i ą z k i e m otrzymania wykształcenia i od
znaczenia się w szkołach państwowych, jeśli kto
chce kiedykolwiek wejść w ich wrota. Szacunek
u społeczeństwa, chleb dla siebie, możność założenia
rodziny, obrona możnych, poczucie wspólności intere
sów u otrzymujących wspólne wykształcenie —
wszystko to stanowi sieć nadziei, w którą wpada
każdy młodzieniec: skąd bowiem mogłoby go dosięg
nąć tchnienie nieufności. Jeśli w końcu obowiązek
powszechnej i kilkoletniej służby wojskowej, po upły
wie niewielu pokoleń, stanie się bezmyślnem przy
zwyczajeniem i przesłanką, do której ludzie będą za
wczasu przystosowywali plan swego ż y c i a , wtedy
państwo może odważyć się na próbę splecenia w je
den węzeł interesów szkoły i armii, talentów, ambicyi
i siły zapomocą zapewnionych korzyści, to znaczy
przynęcić do armii przez pomyślniejsze warunki
jednostki b a r d z i e j u t a l e n t o w a n e i w y k s z t a ł
c o n e i napełnić je duchem żołnierskim ochoczego
posłuszeństwa: tak iż, być może, poprzysięgną na
całe życie wierność sztandarowi i dzięki swym ta
lentom będą mu dodawać nowego, coraz jaśniejszego
blasku. — Wtedy nie pozostanie ż y c z y ć sobie nic
innego, jeno okazyi do wielkich wojen: a o to, z za
wodu, więc z całą n i e w i n n o ś c i ą , troszczą się
dyplomaci wraz z dziennikami i giełdami: albo
wiem »lud«, jako lud żołnierzy miewa w wojnach
183
zawsze sumienie czyste, i nie trzeba mu go dopiero
robić.
321.
P r a s a . — Jeśli się rozważy, jak dziś jeszcze
wielkie wypadki polityczne wślizgują się tajemnie
i w osłonach na scenę, jak ukrywają je mało zna
czące zdarzenia, i jak one obok nich wydają się ma
łymi, jak późno po swem wydarzeniu się zdradzają
swój w p ł y w głęboki i wstrząsają posadami, — jakież
znaczenie można przyznać p r a s i e , takiej, jaką dziś
jest, ze swym codziennym nakładem płuc, żeby krzy
czeć, przekrzyczeć, podniecić, przerazić, c z y ż jest
czemś innem, jak s t a ł y m , ś l e p y m h a ł a s e m ,
który odwraca w fałszywym kierunku uszy i zmysły?
322.
P o w i e l k i e m w y d a r z e n i u . — Jak lud,
tak człowiek, którego dusza została wydobyta na
światło wskutek wielkiego wydarzenia, odczuwa
zwykle potrzebę d z i e c i ń s t w a lub g b u r o w a
t o ś c i , zarówno ze wstydu, jak dla wypoczynku.
323.
B y ć d o b r y m N i e m c e m z n a c z y o d n i e m -
czyć się. — W czem upatruje się różnice na
184
185
324.
C u d z o z i e m s z c z y z n a . — Cudzoziemiec, po
dróżujący po Niemczech, przez swoje niektóre uwagi
nie podobał się i podobał się, zależnie od okolic,
w których się zatrzymywał. W s z y s c y Szwabi, którzy
posiadają dowcip — zwykł był mawiać — są zalotni. —
Inni jednak Szwabi wciąż jeszcze sądzą, że Uland
jest poetą, a Goethe był niemoralny. — Rzeczą naj
lepszą w romansach niemieckich, sławnych obecnie,
jest to, że czytać ich niema potrzeby: zna się już
je bowiem. — Berlińczyk wydaje się dobroduszniej
szym, niż Niemiec południowy, ponieważ przepada za
żartami i dlatego znosi żarty: co się nie przytrafia
Niemcom południowym. — Umysł Niemców utrzy
mują na nizkim poziomie piwo i dzienniki: zalecał
im herbatę i pamflety, jako kuracyę naturalnie. —
Przyjrzyjcie się, tak im radził, rozmaitym podstarza
łym narodom europejskim, jak każdy z nich pewną
cechę wieku może szczególniej korzystnie okazać ku
zadowoleniu tych, którzy siedzą przed wielką sceną:
jak Francuzi z powodzeniem przedstawiają, co wiek
ma w sobie mądrego i miłego, Anglicy doświad
czenie i powściągliwość, Włosi niewinność i swobodę.
Czyżby miało brakować innych masek wieku? Gdzież
jest starzec dumny? Gdzie starzec despotyczny? Gdzie
starzec chciwy? — Najniebezpieczniejszymi krajami
w Niemczech są Saksonia i Turyngia: nigdzie ruchli
wość umysłowa i znajomość ludzi nie jest większa
obok wolnomyślności, i wszystko to tak skromnie
ukrywa się poza obrzydliwą gwarą i służalczością
tej ludności, iż zaledwie się spostrzega, że ma się
tutaj do czynienia z duchowymi feldfeblami Niemiec
rodowe, jest o wiele więcej, niż dotychczas się to
rozeznaje, tylko różnicą rozmaitych s t o p n i c y w i
l i z a c y i i w najmniejszej tylko części czemś sta
łem (i to także nie w ścisłem znaczeniu). Dlatego
wszelkie dowodzenie, poczerpnięte z charakteru na
rodowego tak mało obowiązuje tego, kto pracuje nad
p r z e k s z t a ł c e n i e m przekonań, to znaczy nad
dziełem cywilizacyi. Jeśli się rozważy naprzykład, co
już nie b y ł o niemieckiem, wtedy pytanie teoretyczne:
co j e s t niemieckie? poprawi się natychmiast przez
pytanie przeciwne: »co t e r a z jest n i e m i e c k i e ? « —
i każdy d o b r y Niemiec rozwiąże je praktycznie,
właśnie przez przezwyciężenie swych własności nie
mieckich. Albowiem, kiedy naród posuwa się na
przód i rośnie, ustawicznie rozsadza więzy, nakła
dane dotychczas przez cechy n a r o d o w e : jeśli za
trzymuje się, nędznieje, nakłada sobie nowe więzy
na duszę; ciągle twardniejąca skorupa wytwarza
wokół niego niejako więzienie, którego mury usta
wicznie grubieją. Jeśli przeto naród posiada wiele
trwałego, jest to dowodem, iż chce skamienieć
i radby całkiem stać się p o m n i k i e m : jak to
w pewnej chwili stało się z egipcyanizmem. Kto
więc dobrze życzy Niemcom, niechaj baczy co do sie
bie, żeby ciągle wyrastał z tego, co jest niemieckie.
D ą ż e n i e d o tego, c o n i e j e s t n i e m i e c k i e ,
było przeto zawsze cechą ludzi najdzielniejszych
w naszym narodzie.
186
i ich nauczycielami w złem i dobrem. — Pychę Niem
ców północnych utrzymuje w granicach ich skłon
ność do posłuszeństwa, pychę zaś Niemców połu
dniowych skłonność do wygód. — Zdawało mu się,
iż mężowie niemieccy w żonach swoich posiadają
niezręczne, lecz przekonane o sobie gospodynie: tak
uparcie chwalą się one, iż o swojej gospodarskiej
cnocie niemieckiej niemal przekonały świat, a w ka
żdym razie swych mężów. — Kiedy mowa przecho
dziła na zewnętrzną i wewnętrzną politykę Niemiec,
zwykł opowiadać — nazywał to: zdradzać —, iż naj
większy niemiecki mąż państwowy nie wierzy w mę
żów państwowych. — Przyszłość Niemiec wydawała
mu się zagrożoną i zagrażającą: ponieważ oduczyli
się r a d o w a ć (na czem tak dobrze znają się Włosi),
lecz p r z y z w y c z a i l i s i ę d o w z r u s z e ń wsku
tek wielkiego hazardu wojen i rewolucyi dynastycz
nych, a więc pewnego dnia będą mieli u siebie re
wolucyę uliczną. Albowiem ta jest najsilniejszem
wzruszeniem, jakiego naród może sobie dostarczyć.
Socyalista niemiecki właśnie dlatego jest najniebez
pieczniejszy, ponieważ nie popycha go k o n i e c z
n o ś ć określona; cierpi z tego właśnie powodu, że
nie wie, czego chce; jeśli nawet wiele osiągnie, w roz
koszy uwiędnie z pożądania, zupełnie jak Faust, lecz
prawdopodobnie jak Faust bardzo gminny. »Albo
wiem d y a b e ł F a u s t a , zawołał w końcu, który
tak męczył Niemców ukształconych, został przez
Bismarcka wypędzony: lecz oto dyabeł ten wstąpił
w prosięta i gorszy jest, niż był kiedykolwiek!«
187
325.
O p i n i e . — Większość ludzi jest niczem i nie
znaczy nic, dopóki nie odzieje się w przekonania po
wszechne i opinie publiczne — według filozofii kra
wieckiej: odzież czyni człowieka. Lecz o ludziach
wyjątkowych należy rzec: k t o p r z y w d z i e w a
s t r ó j c z y n i g o s t r o j e m ; tutaj opinie przestają
być publicznemi i stają się czemś innem, niż maską,
strojem i kostyumem.
326.
D w a r o d z a j e t r z e ź w o ś c i . — Żeby trzeź
wości z wyczerpania umysłowego nie brać za trzeź
wość z pomiarkowania, należy zwrócić uwagę na to,
że pierwsza jest pochmurna, a druga radosna.
327.
F a ł s z o w a n i e r a d o ś c i . — Ani jednego dnia
dłużej nie należy nazywać rzeczy dobrą, lecz tylko
póty, póki nam się taką wydaje: i przedewszystkiem:
a n i n a d z i e ń w c z e ś n i e j taki jest jedyny
środek, ażeby zachować sobie r a d o ś ć prawdziwą:
inaczej zbyt łatwo staje się w smaku jałową i stęchłą
i wtedy w oczach całych warstw ludności uchodzi
za fałszowany środek spożywczy.
188
328.
329.
S a m o w I a d z t w o. — Zło uczcić także i przy
znać się do niego, jeśli się p o d o b a , i nie mieć żad
nego pojęcia, jakby można było się wstydzić upo
dobania swego, jest cechą samowładztwa, jak w rze
czach wielkich, tak drobnych.
330.
C z ł o w i e k w p ł y w w y w i e r a j ą c y f a n t o
m e m , n i e r z e c z y w i s t o ś c i ą . — Człowiek w y
bitny przekonywa się stopniowo, że o ile w p ł y w
w y w i e r a , j e s t f a n t o m e m w głowach ludzi i n
nych i opada go, być może, subtelna boleść duchowa,
kiedy zapytuje siebie, czy dla d o b r a swych bliź
nich, nie musi fantomu podtrzymywać w sobie.
189
331.
332.
D o b r a r o l a . — Wszelkie odrzucanie i nego
wanie wskazuje na brak płodności: w gruncie rzeczy,
jeślibyśmy tylko byli dobrą rolą uprawną, niczego
nie pozostawialibyśmy bez zużytkowania i w każdej
rzeczy, wypadku lub człowieku oglądalibyśmy pożą
dany nawóz, deszcz, lub promienie słoneczne.
333.
O b c o w a n i e r o z k o s z ą . — Jeśli ktoś, z e
zmysłem wyrzekania się, z umysłu żyje w samotno
ści, przez to samo, obcowanie z ludźmi, rzadko za
żywane, może uczynić łakociami.
334.
U m i e ć c i e r p i e ć p u b l i c z n i e . — Nieszczę
ście swoje należy afiszować i kiedy niekiedy wzdy-
K o z i e ł c n o t l i w y . — Kiedy ktoś czyni to,
co najlepiej czynić potrafi, ludzie życzliwi, lecz nie
dorastający do tego czynu, z wielkim pośpiechem
szukają kozła, żeby go zabić, w urojeniu, iż jest to
kozieł ofiarny — lecz jest to kozieł cnotliwy.
B r a ć i d a w a ć . — Jeśli się komuś odejmie
(lub wziąć przeszkodzi) choćby rzecz najmniejszą,
staje się ślepym na to, iż dało mu się rzecz o wiele
większą, lub nawet największą.
190
335.
C i e p ł o n a s z c z y t a c h . — N a szczytach jest
cieplej, niż sądzą w dolinach, szczególniej zimą. Myś
liciel wie, jak wiele ta przenośnia zawiera.
336.
D o b r a c h c i e ć , p i ę k n o m ó c . — Nie wy
starcza pełnić d o b r o , należy go chcieć, i według
słów poety, bóstwo wziąć w c h c e n i e swoje. Lecz
p i ę k n a chcieć nie należy, trzeba je m ó c , w nie
winności i ślepocie, bez wszelkiej ciekawości Psyche.
Kto swą latarnię zapala, aby znaleźć ludzi doskona
łych, niech zważa na tę cechę: są to ci, którzy dzia
łają zawsze gwoli dobru i przytem zawsze osiągają
piękno, nie myśląc o tem. Wielu ludzi lepszych i szla
chetniejszych wskutek niezdolności i braku duszy
pięknej, z całą swoją dobrą wolą i czynami dobrymi
191
337.
N i e b e z p i e c z e ń s t w o w y r z e k a j ą c y c h
się. _ Należy się strzec zakładać swe życie na
zbyt wązkim gruncie pożądliwości: albowiem jeśli
wyrzekniemy się uciech, jakie przynoszą ze sobą sta
nowisko, honory, towarzystwo, rozkosze, wygody,
sztuka, może nadejść dzień, kiedy się spostrzega, iż
zamiast m ą d r o ś c i , wskutek tego wyrzekania się,
p r z e s y t ż y c i a zyskaliśmy z a sąsiada.
338.
O s t a t e c z n e z d a n i e o z d a n i a c h . — Albo
się ukrywa swe zdania, albo siebie się ukrywa poza
swemi zdaniami. Kto postępuje inaczej, nie zna kolei
świata, lub należy do zakonu świętego szaleństwa.
339.
»Gaudeamus igitur«. — Radość musi także dla
moralnego przyrodzenia człowieka zawierać siły bu
dujące i kojące: jakżeby bowiem inaczej dziać się
chać głośno, niecierpliwić się widocznie: albowiem
jeśliby inni spostrzegli, jak spokojni i szczęśliwi je
steśmy w sobie mimo bólu i niedostatków, jakże
byśmy uczynili ich zawistnymi i złośliwymi! — Lecz
winniśmy baczyć, żebyśmy bliźnich swoich nie czy
nili gorszymi; oprócz tego nałożyliby na nas w tym
wypadku ciężkie podatki, i nasze c i e r p i e n i e p u
b l i c z n e w każdym razie jest także naszą k o r z y
ś c i ą o s o b i s t ą .
pozostają nieożywczymi i brzydkimi; odpychają i szko
dzą nawet cnocie przez wstrętną odzież, w jaką ich
zły smak ją obleka.
192
mogło, że dusza nasza, skoro spocznie w słonecznym
promieniu radości mimowolnie czyni obietnicę »być
d o b r y m ! « »doskonałym stać się!«, i że przytem przej
muje ją błogi dreszcz, niby przedsmak doskonałości?
340.
C h w a l o n e m u . — Póki cię chwalą, myśl za
wsze, iż jeszcze nie jesteś na swojej własnej drodze,
lecz na drodze innych.
341.
M i s t r z a k o c h a ć . — Inaczej kocha mistrza
uczeń, inaczej mistrz.
342.
A r c y p i ę k n e i l u d z k i e . — »Natura jest
zbyt piękna dla ciebie biedny śmiertelniku« — czuje
się to nierzadko: lecz, nieraz, głęboko rozważając
wszystko, co jest ludzkie, jego pełnię, siłę, delikat
ność, zawiłość było mi tak na duszy, jak gdybym
z całą pokorą rzec musiał: »i c z ł o w i e k jest zbyt
piękny dla człowieka r o z w a ż a j ą c e g o ! « — i nietylko
człowiek moralny, lecz każdy.
193
343.
M a j ą t e k r u c h o m y i w ł a s n o ś ć n i e r u
c h o m a . — Jeśli życie raz się obeszło z kimś prawdzi
wie po zbójecku i odjęło mu z czci, przyjaciół, zwolen
ników, zdrowia, co tylko odjąć mogło, w następstwie
odkrywa się, być może, kiedy przejdzie pierwsze prze
rażenie, iż się jest b o ga t s z y m, niż pierwej. Albo
wiem dopiero wtedy wie się, co należy do nas tak,
iż żadna dłoń zbójecka tknąć tego nie zdoła: a z łu-
piestwa i zamętu wychodzi się, być może, z wyniosło
ścią wielkiego obszarnika.
344.
M i m o w o l n e p o s t a c i i d e a l n e . — Najprzy
krzejsze uczucie, jakie istnieje, jest wtedy, kiedy się
odkrywa, iż zawsze biorą nas za coś wyższego, niż
jesteśmy. Albowiem wtedy musimy sobie powiedzieć:
coś w tobie jest kłamstwem i oszustwem, słowo, wy
raz, giest, spojrzenie, postępowanie — i to oszukań
cze coś jest zresztą tak konieczne jak twoja prawość,
lecz znosi jej działanie i wartość ustawicznie.
345.
I d e a l i s t a i k ł a m c a . — Nawet przez naj
piękniejszą zdolność — zdolność podnoszenia rzeczy
do ideału — nie należy pozwalać się tyranizować:
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. Xl.
13
194
inaczej prawda opuszcza nas pewnego dnia ze ziemi
słowami na ustach: »kłamco do głębi duszy, co ja
i ty mamy wspólnego?«
346.
B y ć ź l e z r o z u m i a n y m . — Jeśli nas w o
góle źle rozumieją, niemożliwa oddzielne nieporozu
mienie całkowicie usunąć. Należy zdawać sobie z tego
sprawę, żeby w obronie swojej nie trwonić sił zby
tecznych.
347.
W o d ę p i j a j ą c y p r z e m a w i a . — Pijajże
wciąż swe wino, które przez całe życie było ci
osłodą — i cóż cię obchodzi, iż muszę być tym, co
pija wodę? Czyż wino i woda nie są elementami
zgodnymi i braterskimi, które bez wyrzutów mogą
żyć obok siebie ?
348.
Z k r a j u l u d o ż e r c ó w . — W samotności sa
motnik pożera sam siebie, — w tłumie pożera go tłum.
Wybierajże teraz !
195
349.
350.
Z a p r z e ć s i ę i d e a ł u . — Wyjątkowo zdarzyć
się może, że ktoś dopiero wtedy staje u szczytu, kiedy
się zaprze swego ideału: ponieważ właśnie ten ideał
pchał go tak gwałtownie, że za każdym razem
w środku drogi tracił oddech i musiał się zatrzy
mywać.
13*
W p u n k c i e z a m a r z a n i a w o l i . » W końcu
przychodzi wreszcie ona, owa godzina, która cię oto
c z y złotą chmurą bezbolesności: kiedy dusza rozko
szuje się własnem znużeniem i szczęśliwa w cierpli
wej igraszce z własną cierpliwością, podobna jest do
fal jeziora, które w pogodny dzień letni, odbijając
w sobie różnobarwne niebo zachodu, biegną, biegną
do brzegu i ścichają, bez końca, bez celu, bez nasy
cenia i bez potrzeby, — wskroś przepojone spoko
jem, radującym się ze zmiany, całe w przypływie
i odpływie tętna natury«. To jest uczucie i mowa
wszystkich chorych: lecz jeśli osiągają takie godziny,
przychodzi, po krótkiej rozkoszy, nuda. Ta jednak
jest odwilżą dla woli zamarzniętej: wola budzi się,
porusza się i znowu rodzi pragnienie za pragnie
niem. Pragnienie zaś jest zwiastunem wyzdrowie
nia lub poprawy.
196
351.
352.
S z c z ę ś c i e n a s c h o d a c h . — Jak dowcip
wielu ludzi nie dotrzymuje kroku okazyi, tak iż oka
zya skryła się już za drzwiami, podczas kiedy dow
cip stoi jeszcze na schodach: tak miewają inni rodzaj
szczęścia na schodach, biegnącego zbyt powoli, żeby
zawsze się znajdować obok szybko biegnącego czasu:
część najlepsza, której zaznają z przeżycia lub ca
łego okresu życia, przypada im dopiero po długim
czasie, często tylko jako słaba woń aromatyczna,
która budzi tęsknotę i żałobę — jak gdyby było rze
czą możliwą — niegdyś — dosyta ugasić swe pragnie
nie w tym elemencie: lecz teraz już za późno.
353.
R o b a k i . — Nie przemawia to przeciw dojrza
łości jakiegoś umysłu, że posiada pewną ilość ro
baków.
197
354.
355.
N i e b e z p i e c z e ń s t w o p o d z i w i a n i a . —
Przez zbyt wielki podziw dla cnót cudzych można
stracić zmysł dla swych własnych, a przez brak ćwi
czenia w końcu i same cnoty, nie otrzymawszy na
tomiast jako rekompensaty cnót cudzych.
356.
P o ż y t e k c h o r o b l i w o ś c i . — Kto często
bywa chory, nietylko odczuwa o wiele większą roz
kosz ze zdrowia, dzięki częstej rekonwalescencyi:
lecz miewa także nadzwyczaj zaostrzony zmysł na
to, co jest zdrowego i chorego w dziełach i czynach,
własnych i cudzych: tak iż naprzykład właśnie pisa
rze chorobliwi — a między nimi znajdują się nie
stety prawie wszyscy pisarze wielcy — zwykle za
chowują w pismach swych bardziej pewny i równo
mierny ton zdrowy, ponieważ lepiej się znają, niż
tędzy fizycznie na filozofii zdrowia duchowego i re
P o s t a w a z w y c i ę s k a . — Dobre siedzenie n a
koniu odbiera przeciwnikowi odwagę, widzowi serce,—
pocóż jeszcze tedy napadać? Siedź jak ten, co zwy
ciężył !
Z d r a d z i e c k a s k ł o n n o ś ć . — Trzeba t o
uważać za cechę zawistnego, ale obdarzonego wyż
szemi dążnościami człowieka, jeśli go pociąga myśl,
że względem rzeczy doskonałych istnieje jeden ratu
nek: miłość.
198
konwalescencyi, i ich mistrzach: przedpołudniu, słońcu,
lesie i krynicy.
357.
N i e w i e r n o ś ć w a r u n k i e m m i s t r z o s t w a .
— Nie pomoże nic: każdy mistrz miewa tylko jednego
ucznia - a i ten go zdradza — albowiem i on jest
przeznaczony do mistrzostwa.
358.
N i g d y n a d a r e m n i e . — Nigdy nadaremnie nie
będziesz się piął w górach prawdy: albo już dziś do
sięgniesz wyższego stopnia, albo wyćwiczyłeś swe
siły, żeby jutro stanąć wyżej.
359.
P r z e d s z y b ą m a t o w ą . Jestże to, c o wi
dzicie w świecie przez swoje okno tak piękne, że
stanowczo nie chcecie spojrzeć przez żadne inne —
że nawet innych powstrzymać od tego usiłujecie?
199
360.
361.
L e k a r s t w o d u s z n e . — Leżeć spokojnie
i myśleć mało jest to środek najtańszy na wszelkie
choroby duszy, i który, przy dobrej woli, w miarę
stosowania, z każdą godziną staje się przyjemniejszy
362.
Z k l a s y f i k a c y i u m y s ł ó w . — Stawia cię
to o wiele niżej od innego, ponieważ ty starasz się
stwierdzić wyjątki, tamten zaś regułę.
363.
F a t a l i s t a . — M u s i s z wierzyć w fatum —
do tego może cię zmusić nauka. Co jednak w tobie
z tej wiary wyrośnie — tchórzostwo, poddanie się
O z n a k i z m i a n g w a ł t o w n y c h . — Kiedy
wspominamy dawno zapomnianych lub zmarłych, jest
to oznaką, żeśmy sami przeżyli gwałtowną zmianę
i że grunt, na którym żyjemy, zupełnie został odno
wiony: wtedy zmarli powstają, a to, co było starem,
staje się nowem.
200
lub wielkoduszność i prawość —, to świadczy o gle
bie, w którą rzucono owo nasienie; lecz nie o samem
nasieniu — albowiem z niego może wyróść wszystko,
co chcesz.
364.
P r z y c z y n a w i e l u k w a s ó w . — Kto w ży
ciu piękno przedkłada nad pożytek, z pewnością
w końcu, jak dziecko, które przekłada słodycze nad
chleb, żołądek sobie popsuje i bardzo kwaśno na
świat patrzeć będzie.
365.
N a d m i a r l e k a r s t w e m . — W e własnym ta
lencie można nanowo zasmakować, jeśli przez czas
dłuższy uwielbia się talenty przeciwne i nadmiernie
nimi rozkoszuje. — Używanie nadmiaru jako lekar
stwa jest jednym z subtelniejszych sposobów w sztuce
życia.
366.
» C h c i e j s i e b i e « . — Natury czynne i zdoby
wające powodzenie nie postępują według maksymy:
»poznaj siebie samego«, lecz jak gdyby przyświecał
201
im rozkaz: c h c i e j siebie, a s t a n i e s z się sobą. —
Los zdaje się im zostawiać zawsze jeszcze wybór;
podczas kiedy natury nieczynne i rozmyślające du
mają nad tem, jak owo »jeden raz« przy wstępie do
życia w y b r a l i .
367.
O i l e m o ż n o ś c i ż y ć b e z z w o l e n n i k ó w .
— Jak nieznaczną odgrywają rolę zwolennicy, pojmuje
się dopiero wtedy, kiedy się przestało być zwolenni
kiem swoich zwolenników.
368.
Ś c i e m n i a ć s i ę . — Trzeba umieć się ściem
niać, żeby się pozbyć roju komarów zbyt dokuczli
wego podziwu.
369.
N u d a . — Istnieje nuda najsubtelniejszych i naj
ukształceńszych umysłów, dla których najlepsze rze
czy, jakich ziemia dostarczyć może, stały się jałowe:
przyzwyczajeni do spożywania pokarmu wyszuka
nego i coraz bardziej wyszukanego i do odczuwania
wstrętu przed pożywieniem ordynarniejszem, narażają
202
się na niebezpieczeństwo śmierci głodowej — ponie
w a ż rzeczy najlepszych istnieje bardzo mało, i zda
rza się, że są niedostępne, lub stwardniały jak ka
mień, tak iż nawet dobre zęby nie mogą już im po
radzić.
370.
N i e b e z p i e c z e ń s t w o p o d z i w i a n i a . —
Podziw dla pewnej zalety lub sztuki może być tak
silny, iż powstrzymuje nas od dążenia do jej po
siadania.
371.
C z e g o s i ę ż ą d a o d s z t u k i . — Jeden przy
pomocy sztuki chce się radować swem przyrodze
niem, inny za jej pomocą chce się wydobyć poza
swe przyrodzenie, uciec od niego. Stosownie do oby
dwu potrzeb istnieje podwójny rodzaj sztuki i artystów.
372.
O d s t ę p s t w o . — Kto nas odstępuje, nie obraża
może nas, lecz z pewnością naszych zwolenników.
203
373.
Po ś m i e r c i . — Zwykle po upływie długiego
czasu od śmierci człowieka znajdujemy niepojętem, iż
go nam brakuje: jeżeli chodzi o ludzi prawdziwie
wielkich, często dopiero po upływie dziesiątków lat.
Człowiek prawy wobec śmierci czyjejś myśli, że właś
ciwie nie wielki brak nastąpił, i że mówca pogrze
bowy jest obłudnikiem. Dopiero potrzeba poucza
o konieczności jednostki, i prawdziwem epitafium
jest spóźnione westchnienie.
374.
P o z o s t a w i ć w p a ń s t w i e c i e n i . — Wiele
rzeczy pozostawić należy w hadesie półświadomego
odczuwania i nie w y w o ł y w a ć tych cieni z mroków,
gdyż inaczej, przyobleczone w myśli i słowo, stają
się naszymi władcami demonicznymi i z okrucień
stwem domagają się krwi naszej.
375.
U p r o g u ż e b r a c t w a . — Zdarza się, że
i najbogatszy duchem gubi klucz do skarbca, w któ
rym spoczywają jego nagromadzone bogactwa, i wtedy
jest jako najuboższy, który żebrać musi, żeby tylko
żyć.
204
376.
M y ś l e ć ł a ń c u c h e m . — T e m u , kto wiele
myślał, każda myśl nowa, którą słyszy lub czyta, na
tychmiast ukazuje się w postaci łańcucha.
377.
W s p ó ł c z u c i e . — W pozłacanej pochwie
współczucia tkwi nieraz sztylet zawiści.
378.
C o j e s t g e n i u s z ? — Celu wysokiego chcieć
i środków do niego.
379.
P r ó ż n o ś ć z a p a ś n i k ó w . — Kto nie ma na
dziei zwyciężyć w walce, lub kto jawnie uległ, tem
więcej pragnie, żeby podziwiano rodzaj jego walki.
380.
Ż y c i e f i l o z o f i c z n e ź l e t ł u m a c z ą . —
W chwili kiedy ktoś filozofię zaczyna brać poważnie,
cały świat sądzi o tem przeciwnie.
205
381.
N a ś l a d o w a n i e . — Rzecz zła przez naślado
wanie zyskuje na szacunku, dobra traci przytem —
szczególniej w sztuce.
382.
O s t a t n i a n a u k a h i s t o r y i . — »Ach, obym
był żył w ó w c z a s ! « — taka jest mowa ludzi głupich
i lekkomyślnych. Raczej przy każdym ustępie histo
ryi, rozważanym p o w a ż n i e , i choćby to była naj
bardziej błogosławiona kraina przeszłości, zawoła się
w końcu: »aby tylko nie z powrotem do owych cza
sów!« duch owego czasu uciskałby cię ciężarem stu
atmosfer, nie cieszyłbyś się jego pięknem i dobrem,
jego zła strawićbyś nie mógł«. — Z pewnością, że
potomność tak samo będzie sądziła o naszych cza
sach: iż były nieznośne i życie było w nich nie do
przeżycia. — A wytrzymuje przecież każdy w swoim
czasie? — Tak, i dlatego mianowicie, że duch jego
czasu nietylko spoczywa na nim, lecz znajduje się
też w nim. Duch czasu sam sobie stawia opór, nosi
sam siebie.
383.
W i e l k o d u s z n o ś ć m a s k ą . — Wielkodusz
nością obejścia rozgorycza się swych wrogów, za
206
wiścią, którą zdradzamy, niemal się ich rozbraja: gdyż
nienawiść porównywa, wyrównywa, jest to rodzaj mi
mowolnej i skarżącej się skromności. — Czy dla
wspomnianej korzyści, tu i ówdzie, nie przybierają
maski zawiści, nie będąc zgoła zawistnymi? Być może:
z pewnością jednak wielkoduszność obejścia często
bywa używana jako maska zawiści przez ludzi am
bitnych, którzy wolą ponieść szkodę i rozgoryczyć
swych wrogów, niż pokazać po sobie, iż wewnętrznie
stawiają się z nimi na równi.
384.
N i e d o p r z e b a c z e n i a . — Dałeś m u okazyę
do okazania wielkości charakteru, on zaś z niej nie
skorzystał. Tego ci nigdy nie przebaczy.
385.
Z d a n i a p r z e c i w n e . — Myśl najbardziej
starcza, jaką kiedykolwiek pomyślano o człowieku,
tkwi w słynnem zdaniu: »ja« jest zawsze godne nie
nawiści«; myśl najdziecinniejsza w słynniejszem
jeszcze: »kochaj bliźniego swego, jak siebie samego«.—
W pierwszem odbija się zanik znajomości ludzi,
w drugiem niema jeszcze jej początku.
207
386.
387.
B ł ą d p u n k t u w i d z e n i a , n i e z a ś o k a . —
Stoi się zawsze od siebie o kilka kroków za blizko;
i od bliźniego zawsze o kilka kroków za daleko.
I oto przyczyna, czemu jego sądzimy zanadto ogól
nie i siebie zanadto podług cech i wydarzeń szcze
gółowych, przemijających i błahych.
388.
N i e u c t w o p o d b r o n i ą . — Jak lekko sobie
bierzemy, czy ktoś na jakiejś rzeczy zna się, lub nie
zna, — podczas kiedy on, być może, już na samą
B r a k u c h a . — »Należy się jeszcze do motło
chu, dopóki winę spycha się zawsze na innego; jest
się na drodze do mądrości, jeśli zawsze siebie tylko
czyni się odpowiedzialnym; lecz mędrzec nikogo nie
czyni winnym, ani siebie, ani innych«. — Kto mówi
tak? — Epiktet przed ośmnastu wiekami. — Słyszano
to, lecz zapomniano. — Nie, nie słyszano tego i nie
zapomniano: są rzeczy, których się nie zapomina. —
L e c z brak było ucha do tego, ucha Epikteta. - Po
wiedział więc sobie sam do ucha? — Tak jest: mą
drość jest szeptem samotnika z samym sobą pośród
gwarnego tłumu.
208
myśl, że go w czemś uważamy za niekompetentnego,
krwawym potem się oblewa. Ba, są szczególni głupcy,
którzy zawsze się noszą z pełnym kołczanem prze
kleństw i wyroków, gotowi uśmiercić każdego, kto
daje zauważyć, iż istnieją rzeczy, w których sąd ich
nie wchodzi w rachubę.
389.
U s t o ł u d o ś w i a d c z e n i a . — Osoby, które
z przyrodzonego umiarkowania każdą szklankę odsta
wiają wypróżnioną do polowy, nie chcą przyznać, że
każda rzecz w świecie posiada swoje męty i gorycz.
390.
P t a k i ś p i e w a j ą c e . — Zwolennicy wielkiego
człowieka zwykli oślepiać się, żeby móc lepiej śpie
wać jego chwałę.
391.
N i e d o r ó ś ć . — Dobro nie podoba się nam,
jeśli do niego nie dorastamy.
209
392.
P r a w i d ł o j a k o m a t k a , l u b j a k o d z i e c k o .
— Inny jest stan, z którego rodzi się prawidło, inny
zaś, który powstaje z prawidła.
393.
K o m e d y a . — Zdarza się nieraz, że zbieramy
miłość i cześć za czyny i dzieła, które dawno jak
skórę z siebie zrzuciliśmy: wtedy łatwo dajemy się
pociągnąć do odgrywania komedyi swojej własnej
przeszłości i do zarzucenia jeszcze raz starej skóry
na ramiona — i to nietylko z próżności, ale także
z życzliwości dla tych, którzy nas podziwiają.
394
.
B ł ę d y b i o g r a f ó w . — Nie należy utożsamiać
nieznacznej siły, która potrzebna do zepchnięcia łodzi
na rzekę, z siłą rzeki, która odtąd tę łódź unosi: ale
tak się dzieje niemal we wszystkich biografiach.
395.
N i e k u p o w a ć z a d r o g o . — C o się z a drogo
opłaciło, używa się też źle, ponieważ bez miłości
DZIEU NIETZSCHEGO. I XI.
14
2 1 0
i ze wspomnieniem dręczącem — i w ten sposób
ma się podwójną stratę.
396.
J a k a f i l o z o f i a d l a s p o ł e c z e ń s t w a z a
w s z e j e s t k o n i e c z n a . — Podpory porządku spo
łecznego spoczywają na tym gruncie, że każdy spo
gląda pogodnie na to, czem jest, co czyni i do czego
dąży, na swoje zdrowie i chorobę, swoje ubóstwo lub
dobrobyt, swój honor, lub swoje małe znaczenie
i czuje przytem: » z n i k i m b y m s i ę n i e z a m i e
n i ł « . — Kto chce pracować nad porządkiem spo
łecznym, niechaj tylko szczepi zawsze w sercach tę
filozofię pogodnego odrzucania zamiany i bezzawist
ności.
397.
O z n a k i d u s z y s z l a c h e t n e j . — Duszą
szlachetną nie jest ta, co jest zdolna do najwyższych
wzlotów, lecz ta, która się nie wysoko wznosi i nie
spada nizko, lecz z a w s z e przebywa w wolnem
i świetlanem powietrzu.
398.
W i e l k o ś ć i t e n , k t o j ą r o z w a ż a . —
Najlepszym skutkiem wielkości jest to, iż obdarza
211
rozważającego powiększającem i zaokrąglającem
okiem.
399.
U m i e j ę t n o ś ć z a d o w a l a n i a s i ę . — To, i ż
się dosięgło dojrzałości rozumu, wyraża się w tem,
iż przestaje się chodzić tam, gdzie pod najciernist
szymi żywopłotami poznania rosną rzadkie kwiaty,
lecz zadowala się ogrodem, lasem, łąką i polami, zwa
żywszy, jak życie dla rzeczy rzadkich i niezwykłych
jest za krótkie.
400.
K o r z y ś ć z n i e d o s t a t k u . Kto wiecznie
żyje w cieple i pełni serca i niejako w letniej atmo
sferze duszy, ten nie może wyobrazić sobie owego
straszliwego zachwytu, jaki chwyta natury bardziej
zimowe, kiedy wypadkiem dotkną je promienie sło
neczne miłości i letni oddech słonecznego dnia lu
towego.
401.
P r z e p i s d l a m ę c z e n n i k a . — Zbyt ciężkie
stajeć się brzemię życia? — Winieneś tedy życia
212
swego brzemię powiększyć. Kiedy męczennik w końcu
odczuwa pragnienie rzeki Lety i kiedy jej szuka, —
musi się stać b o h a t e r e m , żeby ją znaleźć z pew
nością.
402.
S ę d z i a . — Kto czyjś ideał przejrzał, staje się
jego nieubłaganym sędzią i niejako jego nieczystem
sumieniem.
403.
P o ż y t e k w i e l k i e g o w y r z e c z e n i a s i ę .
— Najpożyteczniejszą w wielkiem wyrzeczeniu się
jest, iż udziela nam owej dumy cnotliwej, zapomocą
której odtąd łatwo otrzymujemy od siebie wyrzecze
nie się wielu rzeczy drobnych.
404.
W j a k i s p o s ó b o b o w i ą z e k n a b i e r a
b l a s k u . — Środek, żeby w oczach każdego zmie
nić mosiądz swego obowiązku na złoto, jest: spełniaj
zawsze cokolwiek więcej, niż obiecujesz.
313
405.
M o d l i t w a d o l u d z i . — »Darujcie nam na
sze c n o t y « — tak należy się modlić do ludzi.
406.
T w ó r c y i s p o ż y w a j ą c y . — Każdy spoży
wający sądzi, że drzewu zależy na owocu; ale drzewu
zależy na nasieniu. — Na tem polega różnica między
wszystkimi twórcami i spożywającymi.
407.
S ł a w a w s z y s t k i c h w i e l k o ś c i . - I cóżby
zależało na geniuszu, jeśliby swemu uczniowi i wiel
bicielowi nie udzielał takiej wolności i wysokości
uczucia, iżby ten nie potrzebował już geniusza! —
S i e b i e u c z y n i ć z b y t e c z n y m — oto sława
wszystkich wielkości.
408.
P o d r ó ż do p i e k i e ł . — I ja byłem w piekle,
jak Odysseusz, i będę tam jeszcze często bywał; i nie
tylko barany tam ofiarowywałem, żeby móc pomówić
z niektórymi zmarłymi, lecz nie żałowałem kropli
214
krwi własnej. Były cztery pary, które mnie, składa
jącemu ofiary, nie odmówiły posłuchania: Epikur
i Montaigne, Goethe i Spinoza, Platon i Rousseau,
Pascal i Schopenhauer. Z tymi muszę dysputować
podczas mych długich, samotnych wędrówek, pragnę,
żeby oni przyznawali mi racyę lub jej odmawiali,
im pragnę się przysłuchiwać, kiedy między sobą
wzajemnie przyznają sobie słuszność lub niesłuszność.
I cokolwiek tylko mówię, postanawiam, cokolwiek po
myślę dla siebie lub innych: w tych ośmiu wzrok
swój zatapiam i widzę, że ich wzrok jest utkwiony
we mnie. — Niechaj żyjący mi wybaczą, jeśli mi
o n i nieraz wydają się jak cienie, tak wybladli
i smutni, tak niespokojni i ach! tak żądni życia: kiedy
tymczasem owi wydają mi się tak żywotni, jak gdyby
teraz, po śmierci, nigdy już nie mogli być znużeni
życiem. Lecz o w i e c z n ą ż y w o t n o ś ć chodzi: c o
zaś nam zależy na »życiu wiecznem« i życiu wogóle!
ROZDZIAŁ DRUGI:
W Ę D R O W I E C I JEGO CIEŃ
C i e ń : Tak dawno nie słyszałem cię, że chciał
bym ci nastręczyć do mówienia sposobność.
W ę d r o w i e c : Coś mówi: gdzie? i kto? Zdaje
mi się niemal, jak gdybym słyszał siebie mówiącego
głosem jeszcze słabszym, niż głos mój.
C i e ń (po chwili): Nie cieszy cię to, że masz
sposobność do mówienia?
W ę d r o w i e c : Na Boga i wszystkie rzeczy,
w które nie wierzę, cień mój przemówił: słyszę i nie
wierzę.
C i e ń : Przypuśćmy, że tak jest i nie myślmy
o tem dłużej; nim upłynie godzina, będzie po wszyst
kiem.
W ę d r o w i e c : Zupełnie tak myślałem i ja,
kiedy w lesie pod Pizą ujrzałem zrazu dwa, a potem
pięć wielbłądów.
C i e ń : Dobrze to, że obydwaj jesteśmy jednako
wyrozumiali dla siebie, kiedy się zdarzy, że roz
218
sądek nasz milknie: w ten sposób i w rozmowie
nie będziemy się drażnić wzajemnie, ani natych
miast jeden drugiemu nakładać klub, jeśli przy
padkiem słowo którego zadźwięczy niezrozumiale.
Kiedy się nie wie, co odpowiedzieć, wystarcza już
rzec cokolwiek: taki słuszny warunek kładę, jeśli
z kimś rozmawiam. W dłuższej rozmowie nawet
najmądrzejszy staje się nieraz szaleńcem i potrzykroć
głupcem.
W ę d r o w i e c : To, iż tak matem się zadowa
lasz, nie jest pochlebne dla tego, przed kim się do
tego przyznajesz.
C i e ń : Mamże więc pochlebiać?
W ę d r o w i e c : Myślałem, ż e cień człowieka
jest jego próżnością; ta jednak nigdyby nie pytała:
»mamże więc pochlebiać?«
C i e ń : Próżność ludzka, o ile ją znam, nie pyta
także, jak ja już dwukrotnie uczyniłem, c z y mówić
jej wolno: ona mówi zawsze.
W ę d r o w i e c : Spostrzegam teraz, jak nie
grzeczny jestem względem ciebie, mój drogi cieniu:
ani słówkiem jeszcze nie oświadczyłem, jak się bar
dzo r a d u j ę , że nietylko cię widzę, lecz i słyszę.
Wiedz, że kocham cień, jak kocham światło. Żeby
piękność oblicza, wyrazistość mowy, dobroć i moc
charakteru istniały, cień jest równie potrzebny, jak
światło. Nie są to przeciwnicy: raczej miłośnie trzy
mają się za dłonie, i kiedy światło znika, pomyka za
niem cień.
C i e ń : I ja nienawidzę tego, czego ty niena
widzisz, nocy; kocham ludzi, ponieważ są uczniami
światła i raduję się blaskiem, który świeci w ich
oku, kiedy poznają i odkrywają, ci nieznużeni po
219
znawcy i odkrywcy. Owym cieniem, który ściele
wszystkie rzeczy, kiedy padnie na nie promień po
znania — owym cieniem jestem ja.
W ę d r o w i e c : Zdaje mi się, że cię pojmuję,
chociaż, być może, wyraziłeś się cokolwiek cie
nisto. Lecz miałeś słuszność: dobrzy przyjaciele tu
i ówdzie, jako znak porozumienia, wymieniają słówko
ciemne, które dla wszystkich innych powinno być
zagadką. My zaś jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.
Przeto dość w s t ę p ó w ! Parę setek pytań cięży mi
na duszy, czas zaś, w którym możesz na nie odpo
wiedzieć, jest, być może, bardzo krótki. Zobaczmy,
o czem porozumiemy się z całym pośpiechem i w zu
pełnej zgodzie.
C i e ń : Lecz cienie są lękliwsze od ludzi: nie
powiesz więc nikomu, w jaki sposób rozmawialiśmy
ze sobą.
W ę d r o w i e c : J a k rozmawialiśmy z e sobą?
Niechaj niebo uchroni mnie przed długo wlokącemi
się rozmowami na piśmie! Gdyby Plato znajdował
mniej przyjemności w takiem przędzeniu, czytelnicy
jego znajdowaliby więcej przyjemności w Platonie.
Rozmowa, która w rzeczywistości bawi, zmieniona
w pismo i przeczytana jest malowidłem, o wyłącznie
fałszywych perspektywach: wszystko w niej jest
za długie lub za krótkie. — Jednak, być może, bę
dzie mi wolno podzielić się tem, na c o ś m y się
zgodzili ?
C i e ń : Na to zgoda: ponieważ wszyscy odnajdą
w tem tylko twoje poglądy: o cieniu nie pomyśli
nikt.
W ę d r o w i e c : Być może, mylisz się, przyja
2 2 0
cielu! Dotychczas w poglądach moich więcej wi
dziano cień niż mnie.
C i e ń : Więcej cień, niż światło? C z y ż moż
l i w a ?
W ę d r o w i e c : Bądź poważny, szaleńcze! Pierw
sze zaraz pytanie moje wymaga powagi.
1.
O d r z e w i e p o z n a n i a . — Prawdopodobień
stwo, lecz zgoła nie prawda: pozory wolności, lecz
zgoła nie wolność — już dla tych dwuch owoców
drzewo poznania nie może być brane za drzewo
życia.
2.
R o z u m ś w i a t a . — Ż e świat n i e jest wcie
leniem rozumu wiecznego, można decydująco dowieść
przez to, iż owa c z ę ś ć ś w i a t a , którą my znamy —
mam na myśli nasz rozum ludzki —, nie jest arcy
rozumna. A jeśli ona nie zawsze i niezupełnie b y w a
mądra i racyonalna, tedy i pozostały świat takim nie
jest; tutaj stosuje się wnioskowanie a minori ad ma
jus, a parte ad totum, i to z siłą rozstrzygającą.
222
3.
»Na p o c z ą t k u b y ł o « . — Wysławiać powsta
wanie — jest to n a s t ę p c z y p o p ę d metafizyczny,
który przy rozważaniu historyi występuje na nowo
i każe wierzyć bezwzględnie, iż na p o c z ą t k u
wszystkich rzeczy znajduje się to, co jest najcenniej
sze i najbardziej zasadnicze.
4.
M i a r a w a r t o ś c i p r a w d y . — Trud, z jakim
człowiek wdziera się na górę, nie jest miarą jej wy
sokości. I w nauce miałoby być inaczej! — mówią
nam niektórzy, chcący uchodzić za wtajemniczo
nych —, mozół nad prawdą powinien właśnie roz
strzygać o wartości tej prawdy! Ta bezsensowna
moralność wychodzi z założenia, że »prawdy« właś
ciwie nie są niczem więcej, jeno przyrządami gimna
stycznymi, którymi należy z zapałem obracać aż do
zmęczenia, - moralność atletów i popisowych gim
nastów ducha.
5.
M o w a i r z e c z y w i s t o ś ć . — Istnieje obłudna
pogarda dla wszystkich rzeczy, które w rzeczywi
stości ludzie biorą najpoważniej, w s z y s t k i c h r z e
czy najbliższych. Mówi się naprzykład »je się
223
tylko dlatego, żeby żyć« — przeklęte k ł a m s t w o ,
podobnie jak o w o , które mówi o rodzeniu dzieci,
jako o właściwym celu wszelkiej rozkoszy. Odwrot
nie, wysoki szacunek dla »rzeczy najważniejszych«
niemal nigdy nie jest zupełnie prawdziwy: wpraw
dzie kapłani i metafizycy przyzwyczaili nas w tej
dziedzinie do m o w y obłudnie przesadnej, ale prze
cież nie sprowadzili zmiany uczucia, które tych rze
czy najważniejszych nie bierze tak poważnie, jak
owe rzeczy wzgardzone, najbliższe. — T e m niemniej
bolesne skutki tej podwójnej obłudy są te, że tych
rzeczy najbliższych, naprzykład: jedzenia, mieszkania,
ubierania się, obcowania, nie czynimy przedmiotem
ustawicznego, swobodnego i p o w s z e c h n e g o roz
ważania i przekształcania, lecz, ponieważ to uchodzi
za poniżające, odwracamy od tego swą pilność umys
łową i artystyczną: tak iż tutaj przyzwyczajenie
i płochość łatwe odnoszą zwycięstwo nad nierozważ
nymi, szczególniej zaś nad niedoświadczoną mło
dzieżą; podczas kiedy z drugiej strony ciągłe prze
kręcanie najelementarniejszych prawd ciała i duszy
nas wszystkich, młodych i starych, prowadzi do ubli
żającej zależności i niewoli — mam na myśli tę
w gruncie zbyteczną zależność od lekarzy, nauczy
cieli i pasterzy duchowych, których ciężar obecnie
wciąż jeszcze leży na całem społeczeństwie.
6.
N i e d o s k o n a ł o ś ć z i e m s k a i j e j g ł ó w n a
przyczyna. — Jeśli się obejrzeć wkoło, trafiamy
224
zawsze na ludzi, przez całe życie jadających jaja
i nie spostrzegających, że najpodłużniejsze są naj
smaczniejsze, nie wiedzących, że burza działa korzyst
nie na stan brzucha, że perfumy najmocniejszą woń
wydają w chłodnem, czystem powietrzu, że nasz
zmysł smaku nie jest jednakowy w różnych miejs
cach jamy ustnej, że każdy posiłek, przy którym
dobrze się mówi, lub dobrze słucha, szkodę przynosi
żołądkowi. Mogą nie wystarczać te przykłady braku
zmysłu obserwacyjnego: tem bardziej przyznać trzeba,
że większość ludzi bardzo źle widzi r z e c z y n a j
b l i ż s z e , bardzo rzadko zwraca na nie uwagę.
I jestże to rzeczą obojętną? — Rozważcie przecież,
ż e z tego braku wypływają n i e m a l w s z y s t k i e
w a d y c i e l e s n e i d u c h o w e j e d n o s t e k : nie
wiedzieć, co jest dla nas pożyteczne, co szkodliwe
w urządzeniu trybu życia, podziału dnia, czasu i wy
borze towarzystwa, w zawodzie i wywczasach, roz
kazywaniu i posłuszeństwie, odczuwaniu przyrody
i sztuki, jedzeniu, spaniu i rozmyślaniu; w rzeczach
n a j d r o b n i e j s z y c h i n a j c o d z i e n n i e j s z y c h
być n i e u k i e m i nie posiadać oka bystrego — oto
co ziemię dla tak wielu czyni »padołem płaczu«. Nie
mówmy, tutaj, jak wszędzie, przyczyną jest brak r o
z u m u : raczej — rozumu jest dość i aż zanadto,
lecz b ł ę d n i e go k i e r u j ą i sztucznie od owych
drobnych i codziennych rzeczy o d w o d z ą . Kapłani
i nauczyciele i wzniosła żądza panowania idealistów
wszelkiego rodzaju, pospolitego i subtelniejszego,
wmawiają dziecku już, iż chodzi o zupełnie coś in
nego: o zbawienie, o służbę państwową, o posuwanie
nauki, lub o szacunek i majątek, jako środki do słu
żenia całej ludzkości, podczas kiedy potrzeby je
225
dnostki, jej wielkie i małe nędze w ciągu dwudziestu
czterech godzin są czems nikczemnem i obojętnem. —
Już Sokrates bronił się wszystkiemi silami przeciw
dumnemu zaniedbywaniu tych rzeczy ludzkich na ko
rzyść ludzkości i lubił słowami Homera przypominać
0 rzeczywistym zakresie i istocie wszelkich trosk
i rozmyślań: To tylko jest i tylko to, mawiał, »co
mnie dobrego i złego w domu spotyka«.
7.
D w a s p o s o b y p o c i e s z a n i a . — Epikur,
lekarz dusz późnej starożytności, posiadał to cudowne
wniknięcie, do dziś dnia spotykane tak rzadko, że dla
spokoju ducha zgoła nie jest konieczne rozwiązanie
ostatecznych i najbardziej dalekich kwestyi. Wystar
czało mu przeto powiedzieć takiemu, którego drę
czyła »bojaźń bogów«: »jeśli istnieją bogowie, to nie
troszczą się o n a s « — zamiast bezpłodnie i z odda
lenia roztrząsać ostateczne pytanie, czy bogowie
wogóle istnieją. Takie stanowisko jest o wiele korzyst
niejsze i silniejsze: ustępuje się kilka kroków przed
przeciwnikiem, i w ten sposób czyni się skłonniej
szemi jego ucho i serce. Skoro on jednak zabiera się
do dowodzenia rzeczy przeciwnej — że bogowie
o nas się troszczą —, w jakież labirynty i ciernie
musi się biedak zabłąkać, sam przez się, bez pod
stępu ze strony rozmówcy, który musi tylko być dość
ludzkim i subtelnym, żeby ukryć współczucie, jakie
w nim budzi to widowisko. W końcu sam on nabiera
wstrętu, który jest najsilniejszym argumentem przeciw
DZIEŁA NIETZSCHEGO . T. XI. I 5
226
wszelkiemu zdaniu, wstrętu do swego własnego
twierdzenia; stygnie i odchodzi w tern samem uspo
sobieniu, jakieby miał bezwzględny ateusz: »co mnie
właściwie obchodzą bogowie! niech ich dyabli
porwą!« — W innych wypadkach, szczególniej kiedy
zasmucała umysły hipoteza napół fizyczna, napół
moralna, nie obalał tej hipotezy, lecz przyznawał, że
bodaj tak być może: ale istnieje j e s z c z e i n n a hi
poteza, wyjaśniająca to samo zjawisko; być może,
dzieje się jeszcze inaczej. W i e l o ś ć hipotez wystar
cza i w naszych czasach także, naprzykład hipotez:
0 pochodzeniu wyrzutów sumienia, do zdjęcia z du
szy owego cienia, który tak łatwo powstaje z usta
wicznego dumania nad jedyną, wyłącznie widoczną,
i przez to stokrotnie przecenianą hipotezą. — Kto
więc pragnie przynosić pociechę nieszczęśliwym, prze
stępcom, hipokondrykom, umierającym, niechaj przy
pomni sobie o tych dwuch uspokajających sposobach
Epikura, które dają się stosować do bardzo wielu
zagadnień. W formie najprostszej brzmieć będą mniej
więcej: po pierwsze, przypuściwszy nawet, że tak
jest, nie obchodzi nas to nic; po drugie: może to
być tak, lecz może być też inaczej.
8.
P o d c z a s n o c y . — Skoro noc zapada, zmie
nia się nasze odczuwanie rzeczy najbliższych. Oto
wiatr jakby zakazanemi drogi zachodzi, szepcze, jakby
szukał czegoś, i gniewa się, że nie znajduje. Oto
światło lampy, świeci mętnie, czerwonawo, rzuca
227
znużone spojrzenia, niechętnie walcząc z nocą, nie
cierpliwy niewolnik czuwającego człowieka. Oto od
dech śpiącego, jego rytm niepokojący, do którego me
lodyę zdaje się śpiewać ustawicznie powracająca
troska — nie słyszymy jej, lecz kiedy pierś śpiącego
podnosi się, czujemy ściskanie się serca, i kiedy od
dech opada i niemal zamiera w ciszy śmiertelnej,
mówimy do siebie »wypocznij przez chwilę, biedny
duchu udręczony!« — pragniemy dla wszystkiego, co
żyje, ponieważ taki ciężar je przygniata, wiecznego
spokoju: noc przekonywa do śmierci. — Jeśliby lu
dzie byli pozbawieni słońca i światłem księżycowem
oraz oliwą wiedli walkę z nocą, jakaż filozofia spowi
łaby ich w swoje zasłony! Spostrzega się aż nadto
dostatecznie po umysłowej i duchowej istocie czło
wieka, jak wskutek połowicznej ciemności i pozba
wienia słońca, któremi życie jego jest spowite, w ogól
ności spochmurniała ona.
9.
G d z i e p o w s t a ł a n a u k a o w o l n o ś c i
w o l i . — Nad jednym panuje k o n i e c z n o ś ć w po
staci namiętności, nad innym jako przyzwyczajenie
do słuchania i posłuszeństwa, nad trzecim jako su
mienie logiczne, nad czwartym jako kaprys i swa
wolne zadowolenie ze zbaczania z drogi. Lecz wszyscy
oni będą tam szukali wolności swej w o l i właśnie,
gdzie każdy z nich najsilniej jest związany: jest to
tak, jak gdyby jedwabnik szukał wolności swej woli
w tem, że snuje nić. Skąd to pochodzi? Widoczna, iż
228
stąd, że każdy tam się uważa za najwolniejszego,
gdzie jego o d c z u w a n i e ż y c i a jest największe,
więc. jak się rzekło, już to w namiętności, już to w obo
wiązku, już to w poznawaniu, już to w swawolności.
To, dzięki czemu jednostka czuje się silną, w czem
czuje się ożywioną, mimowolnie sądzi, musi być także
zawsze elementem jej wolności: zależność i stępienie,
niezależność i ochotę do życia uważa za pary nie
rozłączne. — Tutaj doświadczenie, poczynione w dzie
dzinie społeczno politycznej, człowiek przenosi błęd
nie w ostateczną dziedzinę metafizyczną: tam czło
wiek silny jest także człowiekiem wolnym, tam ż y w e
poczucie radości i cierpienia, wzniosłość nadziei, śmia
łość pożądań, potęga nienawiści są przynależnością
panujących i niezależnych, podczas kiedy poddany,
niewolnik żyje w ucisku i otępieniu. — Nauka o wol
ności woli jest wynalazkiem stanów p a n u j ą c y c h .
10.
N i e c z u ć n o w y c h k a j d a n . — Dopóki nie
p o c z u j e m y swej zależności od czegoś, uważamy
się za niezależnych: wniosek błędny, pokazujący, jak
dumnym i żądnym władzy jest człowiek. Albowiem
tutaj przypuszcza, że w każdym wypadku musiałby
natychmiast spostrzec i odczuć zależność, skoroby jej
uległ, a to wychodząc z przesłanki, że z a z w y c z a j
żyje w niezależności, i jeśliby ją wypadkiem utracił,
czułby przeciwnie. — Jakżeby było jednak, jeśliby
prawdą była rzecz odwrotna: że z a w s z e żyje
w różnorodnej zależności, lecz uważa się za wol
229
n e g o , kiedy n i e o d c z u w a j u ż ciężaru łańcucha
wskutek długiego przyzwyczajenia? Tylko z powodu
n o w y c h łańcuchów cierpi się jeszcze: — wolność
woli nie jest czem innem właściwie, jak tem, że się
nie czuje nowych łańcuchów.
11.
W o l n o ś ć w o l i i i z o l o w a n i e f a k t ó w . —
Zwykła nam niedokładność obserwowania powoduje,
iż grupę zjawisk bierzemy za jedność i nazywamy
ją faktem: między nim i innym faktem wyobrażamy
sobie przestrzeń próżną, i z o l u j e m y każdy fakt.
W rzeczywistości całe nasze postępowanie i pozna
wanie nie jest ciągiem faktów i próżnych między
nimi przestrzeni, lecz ustawiczną rzeką. Ale właśnie
wiara w wolność woli nie da się pogodzić z wyobra
żeniem stałego, jednorodnego, niepodzielonego, niepo
dzielnego prądu: ona każe z góry przypuszczać, że
k a ż d y p o s t ę p e k o d d z i e l n y jest i z o l o w a n y
i n i e p o d z i e l n y ; jest ona a t o m i s t y k ą w dzie
dzinie woli i poznania. — Jak niedokładnie pojmu
jemy charaktery, czynimy również z faktami: mówimy
o jednakowych charakterach, jednakowych faktach:
j e d n y c h i d r u g i c h n i e m a . A przecież, wycho
dząc z tego błędnego założenia, iż istnieją j e d n a
k o w e f a k t y , że jest stopniowany porządek ga
t u n k ó w faktów, odpowiadający stopniowanemu po
rządkowi wartości, chwalimy i ganimy: i z o l u j e m y
przeto nietylko fakty oddzielne, lecz z kolei grupy
faktów rzekomo jednakowych (postępków złych, litoś
230
ciwych, zawistnych i t. d.) — w obydwu wypadkach
błędnie. — Wyraz i pojęcie są najwidoczniejszą pod
stawą, dlaczego wierzymy w tę izolacyę grup postęp
ków: zapomocą nich oznaczamy nietylko rzeczy, lecz
pierwotnie sądzimy także, że przez nie ujmujemy ich
i s t o t ę . W y r a z y i pojęcia uwodzą nas wciąż jesz
cze, że wyobrażamy sobie rzeczy prościej, niż są,
oddzielnie, niepodzielnie, każdą istniejącą samą przez
się. W m o w i e ukrywa się pewna mitologia filo
zoficzna, która co chwila z niej występuje, choć
byśmy byli zresztą bóg wie jak ostrożni. Wiara
w wolność woli, to znaczy w fakty j e d n a k o w e
i i z o l o w a n e — posiada w mowie stałego apos
toła i obrońcę.
12.
B ł ę d y z a s a d n i c z e. — Aby człowiek odczu
wał jakąkolwiek przyjemność lub nieprzyjemność du
c h o w ą , musi być niewolnikiem jednego z dwuch
następujących złudzeń: a l b o wierzy w j e d n a k o
w o ś ć pewnych faktów, pewnych uczuć: wtedy przez
porównanie stanu teraźniejszego z poprzednimi i przez
przyrównanie lub nierówność ich (jak się dzieje zawsze,
kiedy sobie coś przypominamy) odczuwa przyjemność
lub nieprzyjemność duchową; a l b o wierzy w w o l
n o ś ć w o l i , naprzykład, kiedy myśli: »nie powinie
nem był zrobić tego«, »toby mogło skończyć się ina
c z e j « i doznaje przytem także przyjemności lub nie
przyjemności. Gdyby nie błędy, czynne przy każdej
przyjemności lub nieprzyjemności, nigdyby ludzkość
231
nie powstała — albowiem jej zasadniczem uczuciem
jest i pozostanie, iż człowiek jest wolnym w świecie
niewoli, wiecznym cudotwórcą, czy postępuje do
brze, czy źle, zadziwiającym wyjątkiem, nadzwierzę
ciem, niemal bogiem, celem stworzenia, czemś, bez
czego świat nie da się pomyśleć, rozwiązaniem za
gadki kosmicznej, wielkim władcą i gardzicielem na
tury, istotą, która s w o j ą historyę nazywa h i s t o
r y ą ś w i a t a ! — Vanitas vanitatum homo.
13.
D w a r a z y p o w i e d z i e ć . — Dobrze jest
rzecz podwójnie wyłuszczyć i przydać jej do prawej
lewą nogę. Wprawdzie na jednej nodze prawda stać
może; na dwuch jednak będzie chodzić i podróżować.
14.
C z ł o w i e k k o m e d y a n t e m ś w i a t a . — Mu
szą istnieć twory dowcipniejsze od człowieka, choćby
tylko po to, żeby odczuć humor, zawierający się
w tem, że człowiek uważa się za cel całego bytu
świata, i że ludzkość zupełnie poważnie nie zadowala
się niczem mniejszem, niż perspektywą misyi świa
towej. Jeśli Bóg świat stworzył, to człowieka stwo
rzył jako m a ł p ę b o s k ą , żeby mieć powód do
uciechy w swej przydługiej wieczności. Muzyka sfe
ryczna wokół ziemi byłaby tedy drwiącym śmiechem
232
wszystkich innych stworzeń z człowieka. B ó l u używa
ten znudzony Nieśmiertelny do łaskotania swego ulu
bionego zwierzęcia, ażeby mieć uciechę, patrząc na
tragiczno dumne grymasy i wykładanie swych cier
pień, wogóle na duchową wynalazczość najpróżniej
szego stworzenia — jako wynalazca tego wynalazcy.
Ponieważ ten, kto wymyślił na żart człowieka, musiał
być od niego dowcipniejszy, a także więcej przyjem
ności znajdować w dowcipie. — Nawet tutaj jeszcze,
gdzie nasza ludzkość dobrowolnie chce się upoko
rzyć, próżność wyrządza nam psotę, że my ludzie
przynajmniej w t e j p r ó ż n o ś c i jesteśmy nieporów
nani z niczem i cudowni. Jedyni w świecie! ach,
rzecz zbyt nieprawdopodobna! Astronomowie, którym
nieraz rzeczywiście przypada w udziale widnokrąg
niezaciemniany przez ziemię, dają do zrozumienia,
że kropla ż y c i a w świecie nie znaczy nic w cha
rakterze niezmierzonego oceanu stawania się i zni
kania: nieprzeliczone gwiazdy posiadają warunki po
dobne, jak ziemia, do wytwarzania życia, bardzo
liczne więc — lecz zaledwie garść w porównaniu
z nieskończenie licznemi, które nigdy nie miały wy
sypki życiowej lub oddawna z niej zostały uleczone:
że życie na każdej z tych gwiazd, mierzone czasem
jej egzystencyi, było chwilą, iskrą, po której nastą
piły długie, długie okresy czasu, — a więc zgoła nie
było celem ostatecznym ich egzystencyi. Być może,
mrówka w lesie równie silnie jest przekonana, że
jest celem i zamiarem istnienia lasu, jak my to czy
nimy, kiedy w swojej fantazyi niemal mimowoli za
nik ludzkości łączymy z końcem ziemi: ba, jesteśmy
jeszcze skromni, jeśli poprzestajemy na tem i nie za
rządzamy powszechnego zmierzchu światów i bogów
233
na uroczystość pogrzebową ostatniego śmiertelnika.
Nawet astronom najbardziej wyzwolony nie może
przedstawić sobie ziemi bez życia inaczej, tylko jako
świecący i szybujący kurhan ludzkości.
15.
S k r o m n o ś ć c z ł o w i e k a . — Jak mało przy
jemności wystarcza przeważnie, żeby życie znajdo
wać dobrem, jak skromnym jest człowiek !
16.
W z g l ę d e m c z e g o o b o j ę t n o ś ć j e s t k o
n i e c z n a . — Nicby nie było niedorzeczniejszego, niż
chcieć czekać, co stwierdzi ostatecznie nauka o rze
czach pierwszych i ostatnich i do tego czasu myśleć
o nich (a szczególniej wierzyć !) w sposób t r a d y
c y j n y — jak to radzą tak często. Popęd do posia
dania w tej dziedzinie t y l k o p e w n o ś c i , jest na
s t ę p c z y m p o p ę d e m r e l i g i j n y m , niczem wię
cej,— zamaskowanym i tylko pozornie sceptycznym ro
dzajem »potrzeby metafizycznej«, podszytym tą myślą
ukrytą, że przez długie, długie czasy nie będzie wi
doku na te ostateczne pewności i że dotychczas »wie
r z ą c y « ma prawo nie troszczyć się o tę całą
dziedzinę. Te pewności, tyczące się najodleglejszych
horyzontów, nie są dla nas konieczne do życia
234
pełnem i dzielnem życiem ludzkiem: w równie małej mie
rze, jak nie są konieczne dla mrówki, żeby być dobrą
mrówką. Raczej powinniśmy wyświetlić sobie, skąd
właściwie pochodzi ta fatalna waga, jaką tak długo
przypisywaliśmy owym rzeczom: i do tego potrzebu
jemy h i s t o r y i uczuć moralnych i religijnych. Albo
wiem tylko pod wpływem tych uczuć owe najcier
nistsze kwestye poznania nabrały takiego znaczenia
i straszliwości: w dziedziny najbardziej oddalone, d o
k ą d tylko sięga, lecz nie wnika, oko duchowe, za
ciągnięto takie pojęcia, jak wina i kara (i to kara
wieczna!): i to tem nieostrożniej, im owe dziedziny
były ciemniejsze. Od czasów najdawniejszych fanta
zyowano tam, gdzie nic stwierdzić nie było można,
i przekonano potomność, żeby te fantazye brała za
rzeczy poważne i prawdziwe, w ostateczności rzuca
jąc na szalę ten wstrętny atut: iż wiara więcej warta
od wiedzy. Teraz we względzie tych rzeczy ostatecz
nych potrzebna nie wiedza przeciw wierze, lecz o b o
j ę t n o ś ć w z g l ę d e m w i a r y i r z e k o m e j w i e
d z y w owych dziedzinach! — W s z y s t k o inne
musi nas bliżej obchodzić, niż to, co nam ogłaszano
dotychczas za najważniejsze — mam na myśli owe
pytania: poco człowiek? Jaki los spotyka go po
śmierci? W jaki sposób może pogodzić się z Bogiem?
i jak tam brzmią jeszcze te curiosa. Nie więcej niż
te pytania ludzi religijnych tyczą się nas pytania do
gmatyków filozoficznych, idealistów, materyalistów,
czy też realistów. W s z y s c y oni zajmują się tem, żeby
popchnąć nas do postanowienia w dziedzinach, gdzie
ani wiara, ani wiedza nie są konieczne; nawet dla
największego miłośnika poznania jest korzystniej, jeśli
wokół wszystkiego, co jest do zbadania i dostępne
235
dla rozumu, tworzy się okryty mgłą zwodniczy pas
bagien, strefa nieprzenikalna, wiecznie zmienna i nie
dająca się określić. Właśnie przez porównanie z pań
stwem ciemności, na granicach ziemi poznania, r o ś
n i e ustawicznie w wartości jasny, blizki, najbliższy
świat wiedzy. — Musimy znowu stać się d o b r y m i
s ą s i a d a m i r z e c z y n a j b l i ż s z y c h i nie spo
glądać jak dotychczas wzgardliwie ponad niemi ku
chmurom i duchom nocnym. W lasach i jaskiniach,
w strefach bagnistych i pod zaciągniętem niebem —
tam zbyt długo żył, i nędznie żył, człowiek w ciągu
okresów kultury, trwających całe tysiąclecia. Tam
n a u c z y ł s i ę p o g a r d z a ć teraźniejszością i są
siedztwem, i życiem, i samym sobą — i my, my
mieszkańcy j a ś n i e j s z y c h polan natury i ducha,
dziedziczymy ze krwią jeszcze coś z tej trucizny gar
dzenia rzeczami najbliższemi.
17.
G ł ę b o k i e o b j a ś n i e n i a . — Kto pewne miejs
ce z autora »objaśnia głębiej«, niż było pomyślane,
nie objaśnił, lecz z a c i e m n i ł autora. Taki jest sto
sunek naszych metafizyków do tekstu natury; ba,
jeszcze gorszy. Albowiem, żeby dostarczyć swych
wyjaśnień głębokich, często przygotowują sobie wprzód
tekst do tego: to znaczy, p s u j ą go. Żeby dać cie
kawy przykład zepsucia tekstu i zaciemnienia autora,
można przytoczyć tutaj myśli Schopenhauera o ciąży
kobiecej. »Oznaką stałego istnienia w czasie woli ży
cia, mówi on, jest spółkowanie; oznaką, na nowo
236
łączącej się z tą wolą świadomości, objawiającej,
i to w sposób jak najjaśniejszy, możliwość rozwią
zania, jest nowe wcielenie woli życia. Znakiem tego
wcielenia jest ciąża, która przeto występuje otwar
cie i swobodnie, ba, nawet dumnie, podczas kiedy
spółkowanie kryje się, jak przestępca«. Twierdzi
on, ż e k a ż d a k o b i e t a , schwycona n a akcie
płodzenia, mogłaby umrzeć ze wstydu, lecz » c i ą ż ę
s w o j ą p r e z e n t u j e b e z ś l a d u w s t y d u , b a ,
z p e w n y m r o d z a j e m d u m y . Przedewszyst
kiem stan ten nie tak łatwo prezentować, jak on sam
się prezentuje; Schopenhauer, podnosząc t y l k o za
miar prezentowania, przygotowywa sobie tekst, żeby
pasował do gotowego już »objaśnienia«. Następnie
to, co mówi o powszechności zjawiska, które ma ob
jaśnić, nie jest prawdą: mówi o »każdej kobiecie«;
wiele, szczególniej kobiet młodych, zdradza w tym
stanie, nawet w obecności najbliższych krewnych,
często przykre zażenowanie; jeśli zaś kobiety w doj
rzalszym i najdojrzalszym wieku, najczęściej kobiety
ze sfer niższych, rzeczywiście znajdują pewne zado
wolenie z tego stanu, to dają przez to do zrozumie
nia, że mężowie j e s z c z e ich pożądają. Że na ich
widok sąsiad i sąsiadka lub obcy przechodzień rzek
nie lub pomyśli: »czyż to możliwa — « , próżność ko
bieca, połączona z nizkim stanem umysłowym, zawsze
jeszcze chętnie przyjmuje tę jałmużnę. Przeciwnie,
jakby wypływało z twierdzeń Schopenhauera, właś
nie kobiety najmądrzejsze i najbardziej umysłowe
najwięcejby radowały się publicznie ze swego stanu:
one bowiem miałyby przecież najwięcej widoków, że
urodzą cudowne dziecię umysłowe, w którym »wola«
dla dobra powszechnego jeszcze raz jeden »zaprze
237
czy się«; głupie kobiety natomiast miałyby wszelkie
powody ukrywać swą ciążę jeszcze wstydliwiej, niż
wszystko, co ukrywają. Nie można powiedzieć,
żeby te rzeczy wzięte były z rzeczywistości. Przy
puściwszy jednak, że Schopenhauer, biorąc na ogół,
twierdzi ze słusznością, iż kobiety w ciąży wykazują
więcej zadowolenia z siebie, niż kiedyindziej: zna
lazłoby się pod ręką objaśnienie bliższe od jego objaś
nienia. Możnaby było wyobrazić sobie gdakanie
kwoczki, p r z e d zniesieniem jaja, tej treści: Patrzcie!
patrzcie! zniosę jajo! zniosę jajo!
18.
D y o g e n e s n o w o c z e s n y . — Zanim się p o
szuka człowieka, trzeba znaleźć latarnię. — Czy musi
to być latarnia c y n i k a ?
19.
I m m o r a l i ś c i . — Moraliści muszą obecnie
przyzwolić na to, iż obrzucają ich nazwą immorali
stów, ponieważ dysekują moralność. Lecz kto chce
dysekować, musi zabijać: przecież tylko w tym celu,
żeby lepiej poznać, lepiej osądzić, lepiej żyć; zgoła
zaś nie po to, żeby cały świat dysekował. Niestety
jednak ludzie wciąż jeszcze myślą, że każdy mora
lista przez ogół swoich postępków musi być wzorem
238
do naśladowania dla innych: utożsamiają go z kaz
nodzieją moralności. Dawniejsi moraliści nie dość
dysekowali i kazali zbyt często: stąd pochodzą owe
nieporozumienia i owe skutki nieprzyjemne dla mo
ralistów nowoczesnych.
20.
N i e u t o ż s a m i a ć . Moraliści, traktujący
wielkoduszny, potężny, ofiarny sposób myślenia, jaki
znajdujemy naprzykład u bohaterów Plutarcha, lub
czysty, prześwietlony, ogrzewający stan duszy, jaki
spotykamy u mężczyzn i kobiet prawdziwie dobrych,
jak się traktuje trudne zagadnienia poznania, i śle
dzący za pochodzeniem ich, wykazujący komplikacye
w pozornej prostocie, kierujący oko na powikłanie
motywów, na wplecione delikatne pasma złudnych
pojęć i odziedziczonych od wieków, powoli wzrasta
jących uczuć indywidualnych i grupowych, — ci mo
raliści najczęściej bywają o d m i e n n i od tych właś
nie, z którymi przecież najczęściej ich u t o ż s a
m i a j ą : mianowicie od duchów małostkowych, które
wogóle nie wierzą w owe sposoby myślenia i stany
duszy i swoje własne ubóstwo pragną ukryć poza
blaskiem wielkości i czystości. Moraliści mówią: »tu
taj są zagadnienia«, ludzie małostkowi mówią: »tutaj
są oszuści i oszustwa«, z a p r z e c z a j ą więc i s t n i e
n i a właśnie tego, co tamci starają się o b j a ś n i ć .
239
21.
C z ł o w i e k , j a k o t e n , k t ó r y m i e r z y . —
Być może, że wszelka moralność ludzkości zawdzię
cza swe powstanie niezmiernemu podnieceniu we
wnętrznemu, jakie opanowało ludzi pierwotnych, kiedy
odkryli miarę i mierzenie, w a g ę i ważenie. (Wyraz
»człowiek« oznacza przecież to samo, co mierzący,
chciał więc człowiek n a z w a ć s i ę od swego najwięk
szego odkrycia!) Dzięki tym wyobrażeniom podnieśli
się w dziedzinach, które nie dają się ani mierzyć, ani
ważyć, lecz które pierwotnie nie zdawały się takiemi.
22.
Z a s a d a r ó w n o w a g i . — Rozbójnik i możny
pan, obiecujący gminie, że będzie ją bronił przed
rozbójnikami, są prawdopodobnie w gruncie rzeczy
istotami podobnemi, tylko że drugi korzyść swą osiąga
w sposób inny, niż pierwszy: mianowicie przez da
niny regularne, które gmina mu składa, nie zaś przez
kontrybucye. (Jest to taki sam stosunek, jak między
kupcem i rozbójnikiem morskim, którzy przez długi
czas byli jedną i tą samą osobą: gdzie jedna funkcya
nie wydawała się im roztropną, tam wykonywali
drugą. Ba, w gruncie rzeczy nawet i teraz jeszcze
wszelka etyka kupiecka jest tylko m ą d r z e j s z ą
etyką piratów: kupować jak najtaniej — jeśli można
za same koszty produkcyi — sprzedawać jak naj
drożej.) Zasadniczą stroną kwestyi jest: możny pan
obiecuje utrzymywać równowagę przeciw rozbój
240
nikom; dzięki temu słabi znajdują możność życia.
Albowiem albo sami muszą się skupić w potęgę r ó w
n o w a ż n ą , albo poddać się temu, kto stanowi rów
nowagę (i jemu za to, czego dostarcza, służby swoje
oddawać). Wogóle przekłada się ten ostatni sposób
postępowania, ponieważ w gruncie rzeczy trzyma
w szachu d w i e istoty niebezpieczne, pierwszą przez
drugą i drugą widokami korzyści: ta ostatnia bowiem
znajduje korzyść w tem, żeby ze swymi poddanymi
obchodzić się łaskawie lub znośnie, żeby mogli wy
żywić nietylko siebie, lecz i swego władcę. W rze
czywistości może ona przytem postępować zawsze
jeszcze dość surowo i okrutnie: lecz w porówna
niu z dawniejszą, ustawiczną możliwością zupełnej
z g u b y , już w tym stanie ludzie oddychają lżej. —
W początkach gmina jest organizacyą słabych dla
r ó w n o w a g i przeciw siłom, grożącym niebezpie
czeństwem. Byłaby bardziej pożądana organizacya
w celu przewagi, jeśliby przytem była dość silna,
żeby potęgę wrogą mogła odrazu z n i w e c z y ć :
i kiedy chodzi o oddzielnych potężnych szkodników,
u s i ł u j e s i ę to z pewnością uczynić. Lecz jeśli ten
wróg jest głową plemienia, lub posiada wielu sojusz
ników, szybkie i decydujące zniweczenie jest nie
prawdopodobne i należy być przygotowanym na dłu
gotrwały s t a n w o j e n n y : ten jednak pociąga z a
sobą stan najmniej pożądany dla gminy, ponieważ
wskutek niego traci ona czas, konieczny na regularne
zabiegi koło swoich środków utrzymania i widzi wy
nik wszelkiej pracy co chwila zagrożony. Dlatego
gmina przekłada doprowadzenie swej siły obrony
i napaści ściśle do takiej wysokości, na jakiej znaj
duje się potęga niebezpiecznego sąsiada, żeby mu
241
dać do zrozumienia, że na jej szali równie wiele
s p i ż u leży obecnie: czemużby nie być wobec tego
dobrymi przyjaciółmi ze sobą? — R ó w n o w a g a
jest przeto pojęciem bardzo ważnem w najdawniej
szej nauce prawa i etyce; równowaga jest podstawą
s p r a w i e d l i w o ś c i . Jeśli ta w epoce surowszej
głosi: »oko za oko, ząb za ząb», to przypuszcza, iż
równowaga została osiągnięta i chce ją u t r z y m a ć
zapomocą odpłaty: i w ten sposób, jeśli jeden po
pełni przestępstwo ze szkodą drugiego, to ten drugi
nie ucieka się do zemsty w ślepym gniewie. L e c z
zapomocą jus talionis p r z y w r a c a się naruszoną
równowagę między dwiema potęgami: albowiem w ta
kich stanach pierwotnych oko jest jedną bronią w i ę
c e j , przedstawia pewną siłę, jednym ciężarem wię
cej. — W obrębie gminy, w której wszyscy uważani
są jako członkowie równej wagi, za przestępstwa, to
jest za naruszenie zasady równowagi, istnieje h a ń b a
i k a r a : hańba, jako ciężar, ustanowiony przeciw
jednostce przestępującej zasadę i przez to przestąpie
nie, zdobywającej sobie korzyści; wskutek hańby do
znaje ona szkody, która niweczy dawniejsze korzyści
i je p r z e w a ż a . Podobnie rzecz się ma z karą: prze
wadze, którą każdy przestępca przywłaszcza sobie,
ustanawia ona o wiele większą przeciwwagę, przeciw
gwałtowi więzienie, przeciw kradzieży powetowanie
straty i karę pieniężną. W ten sposób złoczyńcy
p r z y p o m i n a s i ę , ż e przez swój czyn w y ł ą c z y ł
się z gminy i jej etyki, zapewniającej k o r z y ś c i :
gmina traktuje go jako nierównego, słabego, stoją
cego poza nią; przeto kara jest nietylko odpłatą, ale
czemś więcej, ma w sobie coś z surowości
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI.
16
242
s t a n u p i e r w o t n e g o ; o t e m właśnie m a p r z y
p o m i n a ć .
23.
C z y z w o l e n n i c y n a u k i o w o l n e j w o l i
k a r a ć p o w i n n i ? — Ludzie, których zawodem
jest sądzić i karać, w każdym wypadku starają się
stwierdzić, czy złoczyńca wogóle jest odpowiedzialny
za swój czyn, czy m ó g ł robić użytek ze swego ro
zumu, czy postępował, kierując się m o t y w a m i ,
czy zaś nieświadomie lub pod przymusem. Jeśli go
karzą, to karzą go, że motywy gorsze przełożył nad
lepsze: które przeto z n a ć był musiał. Gdzie brak
tej znajomości, człowiek według poglądów panują
c y c h nie jest wolny i jest nieodpowiedzialny: chyba,
że jego nieświadomość, naprzykład jego ignorantia
legis jest skutkiem umyślnego zaniedbania nauki:
wtedy już bowiem, kiedy nie chciał nauczyć się tego,
co był powinien, przełożył był pobudki gorsze nad
lepsze i obecnie musi przypłacić skutki swego złego
wyboru. Przeciwnie, jeśli nie widział przed sobą po
budek lepszych, wskutek tępości lub idyotyzmu, tedy
zwykle nie b y w a karany: nie miał bowiem wyboru,
jak się mówi, postępował jak zwierzę. Umyślne za
przeczenie rozumu lepszego jest obecnie przesłanką,
której się wymaga, jeśli przestępca ma zasługiwać
na karę. Jakże jednak ktoś może być mniej rozum
nym, niż nim być musi? Cóż rozstrzyga, jeśli szalki
obciążone dobremi i złemi pobudkami? Więc ani błąd.
ani oślepienie, ani żaden przymus zewnętrzny, ani
243
wewnętrzny? (Proszę zważyć zresztą, że każdy tak
zwany »przymus z e w n ę t r z n y « jest niczem innem,
jeno przymusem wewnętrznym bojaźni i bólu). Co?
zjawia się wciąż pytanie. R o z u m więc nie ma
być przyczyną, ponieważby nie mógł rozstrzygnąć
przeciw pobudkom lepszym? — Tutaj przywołuje się
na pomoc »wolną wolę«: rozstrzygać ma n a j z u
p e ł n i e j s z a s a m o w o l a , następuje chwila, w któ
rej nie działa żadna pobudka, kiedy czyn spełnia się
niby c u d , rodzi się z niczego. Karze się tę rzekomą
s a m o w o l ę , w wypadku, w którym żadna samowola
panować nie powinna: rozum, znający prawo, zakaz
i nakaz, nie powinien był zostawiać żadnego wyboru,
jak się sądzi, i powinien był działać, jako przymus
i siła wyższa. Przestępcę karze się więc, ponieważ
uczynił użytek z »woli wolnej«: to znaczy, ponie
waż działał bez motywów, gdzie powinien był po
stępować zgodnie z motywami. Ale c z e m u to uczy
nił? O to właśnie p y t a ć już nie wolno: był to czyn
bez »czemu?«, bez pobudek, bez pochodzenia, coś bez
celowego i nierozumnego. — T a k i e g o j e d n a k
c z y n u , w myśl pierwszego wyżej wzmiankowanego
warunku wszelkiej karalności, n i e n a l e ż y t e ż k a
r a ć ! Nie można też zastosować tutaj tego rodzaju
karalności, jak gdyby tu czegoś n i e zrobiono, za
niedbano, n i e uczyniono użytku z rozumu: ponieważ
w każdym razie zaniedbanie to zaszło n i e r o z m y ś l
n i e ! A tylko rozmyślne zaniedbanie rozkazu ucho
dzi za karalne. Przestępca przełożył wprawdzie gor
sze pobudki nad lepsze, lecz b e z przyczyny i umys
łu: wprawdzie nie zrobił użytku ze swego rozumu,
lecz nie dlatego, ż e b y go nie stosować. To założe
nie, które się robi względem przestępcy, zasługują
1 6 *
244
cego na karę, iż z umysłu zaprzecza swego rozumu, —
właśnie to założenie, jeśli się przypuszcza »wolną
wolę«, zostaje zniesione. Wy, stronnicy nauki o »wol
nej woli« nie macie p r a w a karać, w myśl swoich
własnych zasad nie macie p r a w a ! — Te jednak
w gruncie rzeczy nie są niczem innem, jeno dzi
waczną mitologią pojęć; i kura, która je wylęgła,
siedziała na jajach zdala od wszelkiej rzeczywistości.
24.
P r z y c z y n e k d o s ą d u o p r z e s t ę p c y
i j e g o s ę d z i . — Przestępca, znający cały łańcuch
okoliczności, nie będzie uważał czynu swego za tak nad
zwyczajny i niepojęty, jak jego sędziowie i potępiciele:
karę jednak wymierza mu się według stopnia z d z i
w i e n i a , jakie opanowywa ich na widok czynu,
jako rzeczy nie do pojęcia. — Jeśliby wiadomości
0 wypadku i historyi poprzedzającej go, jakie po
siada obrońca przestępcy, sięgały dość daleko, tedy
tak zwane okoliczności łagodzące, jakieby stopniowo
przedstawił, w końcu m u s i a ł y b y zmyć całą winę.
Lub jeszcze wyraźniej : obrońca z ł a g o d z i ł b y
stopniowo to z d z i w i e n i e , które wydaje potępienie
i orzeka karę, i w końcu usunąłby je zupełnie, zmu
szając każdego słuchacza uczciwego do wewnętrz
nego wyznania: »musiał postąpić tak, jak postąpił;
jeślibyśmy wymierzyli karę, ukaralibyśmy wieczną
konieczność«. - Odmierzać stopień kary według stop-
n i a w i a d o m o ś c i , jaki się posiada l u b w o g ó l e
245
25.
W y m i a n a i s p r a w i e d l i w o ś ć . — Wy
miana byłaby tylko wtedy uczciwa i prawa, jeśliby
każdy żądał tylko tyle, ile mu się rzecz jego wydaje
warta, kiedy uwzględnia trud jej zdobycia, rzad
kość, czas zużyty i t. d., nie zapominając o wartości,
którą jej nadaje przywiązanie. Skoro ustanawia cenę
w s t o s u n k u d o p o t r z e b y d r u g i e g o staje się
to subtelniejszego rodzaju rozbojem i ciemięstwem.—
Jeżeli przedmiotem wymiany jest pieniądz, to należy
zważyć, że talar w ręku bogatego dziedzica, wyrob
nika, kupca lub studenta są to rzeczy zupełnie różne:
ponieważ jedna z tych osób nie pracowała prawie
wcale, inna trudziła się wiele, żeby go zarobić, sto
sownie do tego powinna zań otrzymać mało lub
wiele — takby było słusznie: w rzeczywistości, jak
wiadomo, rzeczy się mają odwrotnie. W wielkim
świecie finansowym talar najleniwszego bogacza przy
nosi więcej zysku, niż talar pracowitego biedaka.
26.
S t o s u n k i p r a w n e j a k o ś r o d e k . — P r a w o ,
spoczywające na umowach między r ó w n y m i , istnieje
póty, póki siła tych, którzy umowę zawarli, pozo-
z d o b y ć m o ż n a o genezie przestępstwa, — czyż
nie kłóci się to z wszelką sprawiedliwością?
246
staje równą lub podobną; roztropność stworzyła
prawo, ażeby koniec położyć sporom i b e z u ż y
t e c z n e m u marnotrawstwu między siłami równemi.
Lecz t o kończy się r ó w n i e o s t a t e c z n i e , jeśli
jedna strona s t a j e s i ę wyraźnie słabszą, niż druga:
wtedy następuje poddanie się i prawo z o s t a j e
z n i e s i o n e , skutek jednak jest ten sam, jaki osią
gano dotychczas zapomocą prawa. Albowiem obecnie
występuje r o z t r o p n o ś ć mającego przewagę, która
doradza o s z c z ę d z a ć siłę poddanego i nie trwonić
jej bezużytecznie: i często położenie poddanego staje
się korzystniejsze, niż było położenie równouprawnio
nego. — Stosunki prawne są przeto ś r o d k i e m cza
sowym, doradzanym przez roztropność, nie zaś celem.
27.
O b j a ś n i e n i e r a d o ś c i z ł o ś l i w e j . — Ra
dość z cudzej szkody powstaje stąd, iż każdy pod
wielu, jemu wiadomymi względami, czuje się źle,
odczuwa troski, wyrzuty lub ból: szkoda, spotyka
jąca innego, stawia go na r ó w n i z innymi, łagodzi
zawiść. — Jeśli sam wypadkiem czuje się dobrze,
zbiera nieszczęście bliźniego w swej świadomości
jako kapitał, żeby go przeciwstawić, kiedy go spotka
własne nieszczęście: i także raduje się z cudzej
szkody. Myślenie skierowane ku równości narzuca
więc również swą miarę na dziedzinę szczęścia i przy
padku: radość z cudzej szkody jest najpospolitszym
wyrazem zwycięstwa i przywrócenia równości w w y ż
szym porządku świata. Dopiero odkąd człowiek
247
nauczył się w innym człowieku widzieć równego so
bie, a więc dopiero od ugruntowania społeczeństwa,
istnieje radość z cudzej szkody.
28.
D o w o l n o ś ć w w y m i e r z a n i u k a r . — N a
większość przestępców spadają kary tak, jak dzieci
na kobiety. Robili to samo dziesięć, sto razy i nie
odczuwali złych skutków: nagle zostają odkryci i za
odkryciem następuje kara. Przyzwyczajenie przecież
powinno uczynić w oczach naszych winę, za którą
karze się przestępcę, godniejszą uniewinnienia: po
wstał bowiem pociąg, któremu trudniej się opierać. Na
tomiast dzieje się tak, że jeśli istnieje podejrzenie, że
czyn został popełniony z nawyknienia do przestępstw,
karze go się surowiej, nawyk wystawia się jako ar
gument przeciw wszelkiemu złagodzeniu. Odwrotnie:
wzorowy tryb życia, od którego tem straszniej odbija
przestępstwo, powinien zaostrzać winę! L e c z zwykle
karę łagodzi. Tak wszystko mierzy się nie według
przestępcy, lecz według społeczeństwa, jego szkód
i niebezpieczeństwa: dawniejsza użyteczność człowieka
zalicza mu się wobec jego jednorazowej szkodliwości,
dawniejszą szkodliwość dodaje się do nowoodkrytej
i kara z tego powodu wymierzona zostaje w stopniu
najwyższym. L e c z jeśli w ten sposób karze się także
lub nagradza (mniejsza bowiem kara w tym wypadku
jest nagrodą) i przeszłość człowieka, toby należało
cofnąć się jeszcze dalej i przyczyny takiej lub owa
kiej przeszłości karać i nagradzać, mam na myśli ro
248
dziców, wychowawców, społeczeństwo i t. d.: w wielu
wypadkach okazałoby się, że i s ę d z i o w i e w pe
wien sposób są współwinni. Jest to samowola, jeśli
zatrzymujemy się na przestępcy, karząc jego prze
szłość: należałoby, jeśli się nie chce uznać absolutnej
niewinności wszelkiej winy, zatrzymywać się na każdym
oddzielnym wypadku i nie cofać się wstecz: to zna
czy winę i z o l o w a ć i zgoła nie wiązać jej z prze
szłością — inaczej popełnia się grzech przeciw lo
gice. Wyciągnijcie raczej, wy wolnowolowcy, konieczny
wniosek z swojej nauki o »wolności w o l i « i zadekre
tujcie śmiało: » ż a d e n c z y n nie m a p r z e s z ł o ś c i « .
29.
Z a w i ś ć i j e j b r a t s z l a c h e t n i e j s z y .
Gdzie równość przenikła rzeczywiście i stale ugrun
towana została, powstaje ów pociąg, wogóle ucho
dzący za niemoralny i w stanie naturalnym zaledwie
do pojęcia: z a w i ś ć . Zawistny odczuwa każde wy
kraczanie innego ponad miarę wspólną i chce go do
niej zniżyć — lub sam się do tej wysokości podnieść:
skąd pochodzą dwa różne sposoby postępowania, któ
rym Hezyod nadał nazwę złej i dobrej Erys. Rów
nież w stanie równości powstaje oburzenie, że jednemu
n i ż e j jego godności i równości powodzi się źle,
a drugiemu p o n a d równość dobrze: są to uczucia
natury s z l a c h e t n i e j s z e j . W rzeczach, które od
samowoli człowieka nie zależą, uderza ich brak spra
wiedliwości i słuszności: to znaczy, żądają, żeby ową
równość, którą uznaje człowiek, uznawała też natura
249
i przypadek, gniewają się, że ludziom jednakowym
nie jednakowo się powodzi.
30.
Z a w i ś ć b o g ó w . — »Zawiść b o g ó w « po
wstaje, kiedy człowiek nizko w opinii stojący w jakiś
sposób staje na równi z wyższym (jak Ajaks) lub
z łaski losu z o s t a j e wyniesiony do tej wysokości
(Niobe, jako matka zbyt szczęśliwa). W hierarchii
s p o ł e c z n e j zawiść ta stawia żądanie, żeby nikt
n a d swój stan nie wyrastał zasługą, żeby i jego
szczęście było zastosowane do stanu, a szczególniej,
żeby świadomość jego nie wybiegała za te szranki.
Często doznaje »zawiści bogów« wódz zwycięski:
a także uczeń, który tworzy dzieło mistrzowskie.
31.
P r ó ż n o ś ć o d d ź w i ę k i e m s t a n u n i e u
s p o ł e c z n i o n e g o . — Ponieważ ludzie uznali się
za r ó w n y c h gwoli bezpieczeństwu, dla założenia
gminy, lecz to pojmowanie w gruncie przeczy przy
rodzeniu jednostki i jest czemś wymuszonem, w miarę
przeto wzrostu rękojmi bezpieczeństwa powszech
nego występują nowe pędy starego dążenia do prze
wagi : w rozgraniczeniu stanów, w pretensyi do
godności zawodowych i przywilejów, wogóle w próż
ności (maniery, strój, mowa i t. d.). Lecz skoro nie
250
bezpieczeństwo dla społeczności daje się odczuwać,
wtedy liczebnie przeważający, którzy w stanie po
wszechnego spokoju nie mogli przeprowadzić swej
przewagi, przywracają z powrotem stan równości:
niedorzeczne przywileje i próżność znikają na jakiś
czas. L e c z jeśli społeczność ulega zupełnej ruinie,
wszystko wpada w anarchię, wtedy natychmiast za
panowywa stan naturalny, nie baczącej na nic, bez
względnej nierówności, jak to się stało na Korkirze
według sprawozdania Tucydydesa. Niema ani prawa
przyrodzonego, ani przyrodzonego bezprawia.
32.
S ł u s z n o ś ć . — Dalszym rozwojem sprawied
liwości jest słuszność, która powstaje między tymi,
którzy nie występują przeciw równości gminnej: prze
nosi się ją na te wypadki, o których prawo nie stanowi
nic, ów delikatniejszy wzgląd na równowagę, prze
widujący i naprzód i wstecz, którego maksymą jest:
»jak ty mnie, tak ja tobie«. Aequum znaczy właśnie
»to jest z g o d n e z n a s z ą r ó w n o ś c i ą ; łagodzi
ona także nasze małe różnice, sprowadzając je do
pozoru równości, i pragnie, żebyśmy wybaczali sobie
niejedno, do czego n i e bylibyśmy z m u s z e n i « .
33.
P i e r w i a s t k i z e m s t y . — Prędko się wy
mawia słowo »zemsta«: zdaje się niemal, jak gdyby
251
nie zawierało nic innego oprócz jedynego pierwiastku
pojęciowego i uczuciowego. To też mozolą się wciąż,
żeby go znaleźć: jak nasi ekonomiści jeszcze nie
znużyli się wietrzeniem w wyrazie »wartość« takiej
jedności i szukaniem pojęcia pierwiastkowego war
tości. Jak gdyby wszystkie w y r a z y nie były kiesze
niami, w które chowano to to, to owo, lub wiele rzeczy
jednocześnie! Tak samo i »zemsta« bywa to tem, to
owem, to czemś bardzo złożonem. Trzebaż bo odróż
niać ten odruch zasłaniający, który się wykonywa
niemal mimowolnie nawet względem przedmiotów
nieożywionych, wyrządzających nam szkodę (naprzy
kład względem maszyn, będących w ruchu): celem
tego odruchu jest położenie tamy szkodzeniu, zapo
mocą powstrzymania maszyny. Żeby ten cel osiągnąć,
siła tego odruchu musi być nieraz tak wielka, żeby
zrujnowała maszynę; kiedy ta nawet jest zbyt silna,
żeby mogła być natychmiast zrujnowana przez je
dnostkę, mimo to jednostka zawsze jeszcze wykona
najsilniejsze uderzenie, do jakiego jest zdolna niby
ostatnią próbę. W ten sposób zachowujemy się też
względem osób, wyrządzających nam szkodę, w chwili
bezpośredniego odczuwania samej szkody. Jeśli chce się
akt ten nazwać aktem zemsty, zgoda; trzeba tylko
rozważyć, że tutaj maszyneryę rozumu puszcza w ruch
i n s t y n k t s a m o z a c h o w a w c z y i ż e w istocie
nie myśli się o wyrządzającym szkodę, tylko o so
bie: postępujemy tak, n i e chcąc szkodzić z kolei,
lecz chcąc jedynie u j ś ć przynajmniej z życiem. —
Trzeba na to c z a s u , żeby od siebie ze swemi myś
lami przejść do przeciwnika i zadać sobie pytanie,
jaką drogą możemy urazić go najdotkliwiej. Tak się
dzieje w drugim rodzaju zemsty: założeniem jej jest
252
253
tego wstępują na drogę pojedynku, chociaż już sądy
dają im broń w rękę, do otrzymania zadośćuczynienia
za obrazę: oni jednak poczytują sposób przywrócenia
czci, nie związany z niebezpieczeństwem za niewystar
czający, ponieważ nie może dowieść, iż są bez lęku). -
We wspomnianym na początku rodzaju zemsty tem,
co powoduje odpór jest bojaźń: tutaj natomiast brak
bojaźni, którego człowiek zapomocą odporu, jak się
rzekło, c h c e d o w i e ś ć . — Nic więc nie wydaje
się bardziej rożnem od wewnętrznego umotywowania
obydwuch sposobów postępowania, które nazywa się
jednem i tem samem wyrazem »zemsta«: i mimo to
zdarza się bardzo często, iż dla samego człowieka,
wywierającego zemstę jest rzeczą niejasną, co go
właściwie skłoniło do czynu: być może, iż z bojaźni,
żeby byt swój ocalić, postawił odpór, lecz w następ
stwie, kiedy miał czas się zastanowić z punktu widze
nia obrażonej czci, sam wmówił w siebie, że mścił się
za swoją cześć: — ten bowiem motyw w każdym
razie jest s z l a c h e t n i e j s z y , niż drugi. Przytem
jest jeszcze rzeczą zasadniczą, czy mu się cześć jego
ukazuje dotkniętą w oczach innych (świata), czy
zaś tylko w oczach obrażającego: w tym ostatnim
wypadku wybierze raczej zemstę ukrytą, w pierw
szym zaś jawną. Zależnie od tego, czy silnie, czy
słabo wmyśli się w duszę sprawcy i widza, zemsta
jego będzie złośliwsza lub łagodniejsza; a jeśli mu
brak wogóle tego rodzaju wyobraźni, tedy zgoła
o zemście myśleć nie będzie, ponieważ nie ma też
wtedy poczucia »czci«, a więc i nie może ono być
w nim dotknięte. Również nie będzie myśleć o zem
ście, jeśli sprawcą i świadkami czynu p o g a r d z a :
ponieważ, jako pogardzani, nie mogą mu czci zwrócić,
zastanawianie się nad rannością i wrażliwością innej
osoby; chcemy ból zadać. Natomiast zabezpieczenie
siebie od dalszej szkody tak dalekie jest od widnokręgu
człowieka, wywierającego zemstę, że niemal regular
nie powoduje własną dalszą szkodę i bardzo często
z zimną krwią ją przewiduje. Kiedy w pierwszym
rodzaju zemsty obawa przed drugiem uderzeniem czy
niła odpór jak najsilniejszym, tutaj panuje niemal zu
pełna obojętność względem tego, co przeciwnik jesz
cze u c z y n i ; siła odporu stosuje się tylko do tego,
co nam u c z y n i ł . Cóż on więc uczynił? Jakaż dla
nas korzyść, jeżeli cierpi teraz, potem jak myśmy przez
niego cierpieli? Chodzi o p o w e t o w a n i e szkody;
kiedy tymczasem akt zemsty pierwszego rodzaju słu
żył tylko s a m o z a c h o w a n i u . Może się stać, że za
sprawą przeciwnika straciliśmy majętność, godność,
przyjaciół, dzieci — strat tych zemsta nie powetuje,
powetowanie stosuje się jedynie do s t r a t u b o c z
n y c h przy wszystkich stratach wspomnianych. Zem
sta odwetu nie zabezpiecza przed dalszą szkodą, nie
naprawia doznanej szkody — oprócz jednego wy
padku. Jeśli przez wroga ucierpieliśmy na c z c i ,
zemsta jest w stanie ją przywrócić. Doznajemy je
dnak tej krzywdy w każdym wypadku, kiedy nam
rozmyślnie ból wyrządzają: albowiem przeciwnik tem
samem dowodzi, iż nas się n i e l ę k a . Zapomocą
zemsty dowodzimy, że i my się jego również nie
boimy: na tem polega wyrównanie, powetowanie.
(Intencya wykazania zupełnego braku o b a w y u nie
których osób posuwa się tak daleko, że niebezpie
czeństwo zemsty dla nich samych strata na zdro
wiu lub życia, lub wogóle inna krzywda wydaje
się im niezbędnym warunkiem wszelkiej zemsty. Dla
254
a przeto i czci odjąć. W końcu zrezygnuje z zemsty
w tym wypadku, wcale nie nadzwyczajnym, kiedy
sprawcę krzywdy k o c h a : wprawdzie przypłaca to
w oczach drugiego czcią swoją, i być może staje się
przez to mniej godnym miłości wzajemnej. Ale i zre
zygnowanie z wszelkiej miłości wzajemnej jest ofiarą,
którą miłość ponieść gotowa, byle tylko ukochanej
istocie nie być z m u s z o n ą z a d a ć b ó l u : znaczy t o
samemu sobie przyczynić więcej bólu, niż bólu spra
wia ta ofiara. Tak więc: każdy się zemści, oprócz
tych wypadków, kiedy jest bez czci, kiedy gardzi krzy
wdzicielem i oszczercą lub go kocha. I wtedy, kiedy
zwraca się do sądów, szuka zemsty jako osoba prywatna:
a o b o k t e g o jeszcze jako przewidujący, troskliwy
członek społeczeństwa, szuka zemsty społecznej na
kimś, co tego społeczeństwa nie s z a n u j e . W ten spo
sób kara sądowa p r z y w r a c a zarówno cześć osoby
prywatnej, jak i cześć społeczeństwa: to znaczy —
kara jest zemstą. — Bezwątpienia zawiera się w niej
ów inny, na początku opisany, pierwiastek zemsty o ile;
przez nią społeczeństwo służy swoim celom s a m o z a
c h o w a w c z y m i w o b r o n i e k o n i e c z n e j daje
odpór. Kara ma zapobiec d a l s z e m u szkodzeniu,
m a o d s t r a s z y ć . Tak rzeczywiście w karze ł ą c z ą
s i ę dwa różne elementy zemsty, i to może najbar
dziej przyczynia się do podtrzymania owego wyżej
wspomnianego pomieszania pojęć, wskutek którego
jednostka, wywierająca zemstę, nie w i e zwykle,
czego c h c e właściwie.
34.
C n o t y , p r z y n o s z ą c e s z k o d ę . — Jako
członkowie pewnych grup społecznych nie czujemy
się uprawnieni do pełnienia pewnych cnót, które nam,
jako osobom prywatnym, przynosiłyby największy
zaszczyt i niejakie zadowolenie, naprzykład do sto
sowania łaski i wyrozumiałości względem błądzących
wszelkiego rodzaju — wogóle względem każdego po
stępowania, kiedyby ucierpiał wskutek naszej cnoty
pożytek społeczny. Żadne kollegium sędziowskie nie
ma prawa wobec sumienia swego pozwolić sobie na
to, żeby być łaskawem: przywilej ten pozostawiono
królowi, j a k o j e d n o s t c e i cieszą się, kiedy z niego
czyni użytek, na dowód, żeby sami byli chętnie łas
kawi, ale zgoła nie jako społeczeństwo. Społeczeń
stwo więc uznaje tylko cnoty, przynoszące mu ko
rzyść lub przynajmniej nie szkodliwe (które pełnić
można bez szkody lub te, które się procentują, na
przykład sprawiedliwość). Owe przeto cnoty, przyno
szące straty, nie mogły powstać w ł o n i e s p o ł e
c z e ń s t w a , ponieważ jeszcze obecnie w każdem,
choćby najmniejszem, powstającem społeczeństwie
podnoszą przeciw nim protest. Są to więc cnoty,
które powstały między nierównymi, wynalezione zo
stały przez mających przewagę, przez jednostki, — są
to cnoty p a n u j ą c y c h , z tą myślą ukrytą: »jestem
dość potężny, żeby pozwolić na wyrządzenie sobie
jawnej szkody, jest to dowodem mojej siły« — są
to cnoty spokrewnione z d u m ą .
255
256
35.
36.
S t a ć s i ę o b ł u d n i k i e m . — Każdy żebrak
staje się obłudnikiem; jak każdy, kto ze swego nie
dostatku, z nędzy (czy to osobistej, czy publicznej)
czyni swój zawód. Żebrak odczuwa niedostatek
o wiele mniej, niż musi go d a ć odczuwać innym,
jeśli chce żyć z jałmużny.
37.
P e w i e n r o d z a j k u l t u n a m i ę t n o ś c i . —
Wy posępnicy i padalce filozoficzni, żeby oczernić całą
istotę świata, prawicie o s t r a s z l i w y m c h a r a k
t e r z e namiętności ludzkich. Jak gdyby wszędzie, gdzie
jest namiętność, była także straszliwość! Jak gdyby
wiecznie w świecie ten rodzaj straszliwości istnieć
musiał! — Przez zaniedbanie w rzeczach drobnych,
257
przez brak obserwacyi samych siebie i obserwacyi
tych, którzy powinni być wychowani, samiście po
zwolili namiętnościom wyrosnąć na takie potwory, że
teraz już na sam wyraz »namiętność« strach was
zdejmuje! Zależy od was i zależy od nas, żeby p o
z b a w i ć namiętności ich charakteru straszliwego
i zapobiec w ten sposób, żeby się nie stawały pusto
szącymi potokami. — Własnego niedopatrzenia nie
należy rozdymać do wiecznego fatalizmu; raczej
chciejmy uczciwie pracować nad dziełem, żeby wszyst
kie namiętności ludzkie zmienić w radości.
38.
W y r z u t y s u m i e n i a . — Wyrzut sumienia,
jak kąsanie kamienia przez psa, jest głupotą.
39.
P o c h o d z e n i e p r a w . — Prawa odwołują się
najczęściej do t r a d y c y i , tradycya do jednorazowej
u m o w y . Zdarza się, że pewnego razu zawieramy
umowę, z której skutków są zadowolone strony obie,
i jesteśmy zbyt ociężali, żeby ją formalnie odnowić:
tak żyje się dalej, jak gdyby wciąż była odnawiana,
i stopniowo, kiedy zapomnienie rozciągnie nad jej
pochodzeniem mgłę, wierzymy, że mamy święty, nie
naruszalny stan, na którym m u s z ą budować poko
lenia następne. Tradycya stała się teraz przymu
K a z u i s t y k a k o r z y ś c i . — Nie byłoby ka
zuistyki moralności, jeśliby nie było kazuistyki ko
rzyści. Rozsądek najniezależniejszy i najprzenikliw
szy nie wystarcza często, żeby, wybierając między
dwiema rzeczami, z koniecznością osiągnąć korzyść
największą. W takich wypadkach wybiera się, ponie
waż wybrać się musi, a następnie miewa się rodzaj
choroby morskiej uczucia.
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI.
17
258
40.
Z n a c z e n i e z a p o m n i e n i a w u c z u c i a c h
m o r a l n y c h . — Te same czyny, które w społe
czeństwie pierwotnem wypływały z początku z po
czucia wspólnej k o r z y ś c i , przypisywane są póź
niej przez pokolenia następne innym motywom: ze
strachu lub czci dla tych, którzy ich żądali i zalecali
je, lub z przyzwyczajenia, ponieważ od dzieciństwa
widziało się wkoło siebie, że je spełniają, lub z życz
liwości, ponieważ spełnianie ich wywoływało wszę
dzie radość i twarze zadowolone, lub z próżności
ponieważ czyny takie chwalono. Takie postępki, o któ
rych motywie zasadniczym, motywie pożyteczności
z a p o m n i a n o , nazywają się wtedy m o r a l n y m i :
i to nie dlatego, że wypływają z owych i n n y c h ,
motywów, lecz ponieważ nie popełnia się ich z świa
dom ej użyteczności. — Skąd ta n i e n a w i ś ć do po
żytku, tak widoczna t u t a j , gdzie wszelkie godne po
chwały postępowanie formalnie odgranicza się od
postępowania w widokach korzyści? — Oczywista, że
społeczeństwo, jako ognisko wszelkiej moralności
i wszelkich pochwal dla postępowania moralnego,
walczyło zbyt długo i zbyt ciężko z interesownością
i uporem jednostki, żeby w końcu nie cenić wszel
259
k i e g o i n n e g o motywu postępowania wyżej nad
motyw pożytku. W ten sposób rodzi się pozór, jakoby
moralność n i e wyrosła z pożytku; kiedy tymczasem
pierwotnie była pożytkiem społecznym, który musiał
się wielce mozolić, żeby się przebić przez interesow
ność prywatną i zdobyć sobie większy szacunek.
41.
B o g a c i d z i e d z i c e m o r a l n o ś c i . I w za
kresie moralnym istnieje bogactwo d z i e d z i c z n e :
posiadają je łagodni, dobroduszni, litościwi, dobro
czynni, którzy otrzymali po przodkach w s z y s t k i e
dobie s p o s o b y p o s t ę p o w a n i a , ale nie otrzy
mali rozumu (źródła tych sposobów postępowania).
Przyjemną stroną tego bogactwa jest, że ustawicznie
trzeba czerpać i udzielać z niego, jeśli wogóle ma
być odczuwane, i że w ten sposób mimowolnie pra
cuje nad tem, żeby zmniejszyć przedział między mo
ralnie bogatym i moralnie ubogim: i mianowicie, co
jest najgodniejsza uwagi i najlepsza, n i e na korzyść
średniej w przyszłości między ubogim i bogatym,
lecz na korzyść p o w s z e c h n e g o bogactwa i obfi
tości. Tak, jak tutaj to uczyniono, daje się ująć
mniej więcej panujący pogląd o dziedzicznem bogac
twie moralnem. L e c z zdaje mi się, że pogląd taki
utrzymuje się więcej ad majoram gloriam moralności,
niż prawdy. Doświadczenie dostarcza przynajmniej
twierdzenia, które, jeśli nie jako obalenie, to w ka
żdym razie musi być znacznem ograniczeniem owej
powszechności. Bez najwyborowszego rozsądku, tak
17*
s e m , choć nie przynosi już korzyści, dla której
pierwotnie umowa zawarta została. — S ł a b i znaj
dowali tutaj po wszystkie czasy mocną twierdzę:
skłonni są oni jednorazową umowę, okazaną łaskę,
u w i e c z n i a ć .
260
mówi doświadczenie, bez zdolności do najsubtelniej
szego wyboru i bez s i l n e j s k ł o n n o ś c i d o z a
c h o w a n i a m i a r y bogaci dziedzice moralności
stają się m a r n o t r a w c a m i moralności: oddawszy
się bez hamulca swoim współczującym, łagodzącym,
pojednawczym, uśmierzającym popędom, czynią wszyst
kich wokół niedbalszymi. Stąd dzieci tych nadzwy
czaj moralnych marnotrawców łatwo bywają — i, co
niestety rzec trzeba, w najlepszym razie — przyjem
nymi, słabymi nicponiami.
42.
S ę d z i a i o k o l i c z n o ś c i ł a g o d z ą c e . —
»I względem dyabła trzeba być honorowym i płacić
swoje długi, rzekł pewien stary żołnierz, kiedy mu
dokładniej opowiedziano historyę dyabła, Faust po
winien iść do piekła!« — »Och, wy straszni mężczyźni!
zawołała jego małżonka, czyż to możliwa! Nie uczy
nił on przecież nic złego, tyle tylko, że nie miał ani
kropli atramentu w kałamarzu! Pisać krwią jest
wprawdzie grzechem, ale maż za to taki piękny męż
czyzna gorzeć w piekle ?«
43.
P r o b l e m a t o b o w i ą z k u p r a w d y . — Obo
wiązek jest wywierającem przymus i popychają
cem do czynu uczuciem, które nazywamy dobrem
261
44.
S t o p n i e m o r a l n o ś c i . — Z początku mo
ralność jest środkiem, żeby gminę wogóle zacho
wać i uchronić od zguby; następnie jest środkiem
utrzymania gminy na pewnej wysokości i w pew
nym stopniu dobrobytu. Motywy jej są b o j a ź ń i na
d z i e j a : i mianowicie tem surowsze, potężniejsze
i grubsze, im silniejsza jest jeszcze skłonność do rze
i uważamy za nie ulegające dyskusyi (— nie chcemy
mówić i nie chcieliśmy mówić o pochodzeniu, grani
cach i o usprawiedliwieniu tego uczucia). Dla myśli
ciela jednak wszystko jest rezultatem powstawania
i wszystko, co powstało, ulega dyskusyi, jest on więc
człowiekiem, nie poczuwającym się do obowiązku,
dopóki jest myślicielem. Jako taki nie będzie też uczu
wał obowiązku widzenia i wypowiadania prawdy, i nie
będzie odczuwał tego uczucia. Myśliciel zapytuje: skąd
ono pochodzi? dokąd zmierza? ale już na samo to py
tanie patrzy powątpiewająco. Ale z tego czyby nie wy
pływało, że maszyna myśliciela przestawałaby praco
wać prawidłowo, jeśliby on rzeczywiście przy akcie
poznania mógł się c z u ć n i e o d p o w i e d z i a l n y m ?
W tem znaczeniu do z a s i l a n i a maszyny zdaje się
być potrzebny ten sam element, który zapomocą ma
szyny ma być zbadany. — Formuła byłaby być może
następująca: p r z y p u ś c i w s z y , iż istnieje obowią
zek poznawania prawdy, jakże więc brzmi prawda
w stosunku do każdego rodzaju innego obowiązku? —
Ale hipotetyczne poczucie obowiązku czyż nie jest
niedorzecznością ?
262
c z y przewrotnych, jednostronnych, osobistych. Trzeba
tutaj posługiwać się najokropniejszymi środkami za
straszenia, dopóki łagodniejsze nie wywierają skutku
i nie daje się inaczej osiągnąć ten podwójny rodzaj
zachowania (do najsilniejszych należy wynalezienie
życia pozagrobowego i wiecznego piekła). Potrzebne
są wtedy tortury duchowe i oprawcy, którzyby je
stosowali. Dalszymi stopniami moralności, a więc
środkami do wyżej wspomnianych celów są przyka
zania boskie (naprzykład prawo mojżeszowe); jeszcze
dalszym i wyższym przykazania bezwzględnego po
czucia obowiązku z jego »powinieneś«. — Wszystko
to jeszcze dość z gruba wyciosane, ale s z e r o k i e
stopnie, ponieważ ludzie jeszcze nie umieją stawiać
stóp na delikatniejszych i wyższych. Następnie przy
chodzi moralność ze s k ł o n n o ś c i , s m a k u , w końcu
z w n i k n i ę c i a — która wyrasta ponad złudne mo
tywy moralności, ale uświadamia sobie, że przez dłu
gie czasy ludzkość innych posiadać nie mogła.
45.
M o r a l n o ś ć w s p ó ł c z u c i a w u s t a c h n i e
p o h a m o w a n y c h . — W s z y s c y ci, co nie dość sil
nie panują nad sobą i nie znają moralności, jako
ustawicznego w rzeczach wielkich i drobnych pano
wania nad sobą i przezwyciężania siebie, mimowol
nie stają się gloryfikatorami dobrych, współczujących,
życzliwych poruszeń, owej moralności instynktownej,
nie posiadającej głowy, która zdaje się składać tylko
z serca i rąk pomocnych. Ba, nawet jest w ich inte
263
resie rzucać podejrzenie na moralność rozumu i ową
drugą czynić wyłączną.
46.
U s t ę p y d u s z y . — I dusza także musi po
siadać swe określone kloaki, dla odpływu swych nie
czystości: w tym celu służą osoby, stosunki towarzy
skie, klasy społeczne lub ojczyzna, lub świat, lub
w końcu — dla najbardziej wytwornych (mam na
myśli naszych kochanych »pessymistów« nowoczes
nych) — Pan Bóg.
47.
P e w i e n r o d z a j s p o k o j u i k o n t e m p l a
c y i . — Bacz, żeby spokój twój i kontemplacya nie
były jak spokój i kontemplacya psa przed jatką,
któremu strach nie pozwala przysunąć się bliżej,
a żądza nie daje się cofnąć: i który otwiera oczy,
jak gdyby były paszczami.
48.
Z a k a z b e z p r z y c z y n y . — Zakaz, którego
przyczyny nie rozumiemy, lub nie uznajemy, jest nie
tylko dla przekornych, lecz także dla żądnych po
264
znania niemal nakazem: chce się doświadczyć, żeby się
dowiedzieć, d l a c z e g o zakaz został wydany. Zakazy
moralne, jak naprzyklad dekalogu, są stosowne dla
epoki, kiedy rozum jest w poddaństwie: obecnie takie
zakazy jak: »nie zabijaj«, »nie cudzołóż«, wydane bez
umotywowania, miałyby raczej skutek szkodliwy, niż
pożyteczny.
49.
C h a r a k t e r y s t y k a . — Cóż to jest za czło
wiek, który może powiedzieć o sobie: »gardzę bardzo
łatwo, lecz nie nienawidzę nigdy. W każdym czło
wieku wynajduję natychmiast coś, co można szano
wać i dzięki czemu szanuję go: tak zwane cechy
miłe pociągają mnie mało«.
50.
W s p ó ł c z u c i e i p o g a r d a . — Okazanie
współczucia odczuwa się jako oznakę pogardy, g d y ż
oczywiście przestało się być przedmiotem b o j a ź n i ,
skoro otrzymuje się dowody współczucia. Spadło się
niżej poziomu równowagi, podczas kiedy już ta nie
zadowala ludzkiej próżności i dopiero wyrastanie nad
innych i przejmowanie bojaźnią udziela duszy wszyst
kich uczuć upragnionych. Stąd rodzi się problemat,
w jaki sposób powstało s z a c o w a n i e współczucia,
również, jak należy objaśnić, dlaczego obecnie chwali
265
s i ę człowieka bezinteresownego: pierwotnie g a r
d z o n o nim, lub o b a w i a n o s i ę jego podstępów.
51.
U m i e ć b y ć m a ł y m . — Trzeba być tak blizko
kwiatów, traw i motyli, jak dziecko, które sięga nie
o wiele wyżej, niż one. My starsi natomiast wyrośliśmy
nad nie i musimy się do nich zniżać; sądzę, że trawy
n i e n a w i d z ą nas, kiedy wyznajemy dla nich swą
miłość. Kto w e w s z y s t k i c h rzeczach dobrych
chce uczestniczyć, musi także w pewnych chwilach
umieć być małym.
52.
T r e ś ć s u m i e n i a . — Treść naszego sumienia
stanowi wszystko, czego regularnie i bez przyczyny
ż ą d a ł y od nas w latach dzieciństwa osoby, które
szanowaliśmy, lub których się obawialiśmy. Sumienie
więc budzi owo uczucie musu (»to zrobić muszę,
tego zaniechać«), które nie pyta: d l a c z e g o mu
szę? — We wszystkich wypadkach, w których rzecz
robi się z »ponieważ« i »dlaczego«, postępuje czło
wiek b e z sumienia; przeto jednak jeszcze nie wbrew
niemu. — Wiara w powagi jest źródłem sumienia:
nie jest więc ono głosem Boga w piersi człowieka,
lecz głosem kilku ludzi w człowieku.
266
53.
54.
Z r ę c z n o ś ć w u s ł u g i w a n i u . — W s z y s c y
tak zwani ludzie praktyczni posiadają zręczność w usłu
giwaniu: to właśnie czyni ich praktycznymi, czy to
dla innych, czy dla siebie samych. Robinson posiadał
służącego jeszcze lepszego, niż Piątek: był nim
Kruzoe.
55.
N i e b e z p i e c z e ń s t w o m o w y d l a w o l
n o ś c i d u c h o w e j . — Każdy wyraz jest przesądem.
267
56.
57.
Z o b c o w a n i a z e z w i e r z ę t a m i . — Powsta
wanie moralności można jeszcze obserwować na na
szym stosunku do zwierząt. Gdzie n i e wchodzi w grę
pożytek lub szkoda, posiadamy uczucie zupełnej nie
odpowiedzialności ; zabijamy i ranimy naprzykład
owady, lub zostawiamy je przy życiu, zupełnie bez
myślnie. Dotknięcie nasze jest tak ciężkie, iż nasze
miłe zachowanie się względem kwiatów i małych
zwierząt prawie zawsze bywa mordercze: co wcale
nie zmniejsza naszego zadowolenia, jakie w nich
znajdujemy. — Dziś mamy święto drobnych zwierzą
tek, najznojniejszy dzień w roku: wokół nas roi się
i pełza, my zaś mimowolnie, l e c z też nie zwracając
uwagi rozgniatamy to tu, to tam robaczka lub owada
skrzydlatego.— Jeśli zwierzęta wyrządzają nam szkodę,
dążymy wszelkimi sposobami do w y t ę p i e n i a ich,
środki bywają często dosyć okrutne, właściwie bez
woli z naszej strony: jest to okrucieństwo, w y p ł y w a
jące z bezmyślności. Jeśli są pożyteczne, tedy wy
zyskujemy je: dopóki subtelniejsza roztropność nie
U m y s ł i n u d a . — Przysłowie: »Madziar jest
za leniwy, żeby się nudzić« daje dużo do myślenia.
Dopiero zwierzęta najsubtelniejsze i najczynniejsze
zdolne są do nudy. — Byłby to temat dla wielkiego
poety: n u d a B o g a w siódmym dniu stworzenia.
P o k o n a n i e n a m i ę t n o ś c i . Człowiek,
który pokonał swe namiętności, wszedł w posiadanie
najurodzajniejszej gleby: jak kolonista, który stał się
panem lasów i bagien. S i e w dobrych dzieł ducho
wych na gruncie pokonanych namiętności jest wtedy
najpilniejszem i najbliższem zadaniem. Samo pokona
nie jest tylko ś r o d k i e m , nie zaś celem; jeśli się na
nie patrzy inaczej, szybko wschodzą wszelkiego ro
dzaju zielska i dyabelstwa na opróżnionym tłustym
gruncie, i rychło rozrastają się bujniej i szaleniej, niż
kiedykolwiek.
268
pouczy nas, iż pewne zwierzęta, wzamian za inne
obchodzenie się, mianowicie za opiekę i hodowlę, wy
nagrodzą nas sowiciej. Dopiero wtedy powstaje od
powiedzialność. Unika się dręczenia zwierząt domo
w y c h ; człowiek oburza się, widząc, iż ktoś inny
względem swej krowy jest niemiłosierny, całkiem
w myśl pierwotnej moralności gminnej, która pożytek
w s p ó l n y widzi w niebezpieczeństwie, skoro jedno
stka przeciw niemu grzeszy. Kto z gminy spostrzega
przestępstwo, obawia się pośredniej szkody dla sie
bie: i my lękamy się o dobroć mięsa, rolnictwa, środ
ków komunikacyjnych, kiedy widzimy, że źle się ob
chodzą ze zwierzętami domowemi. Przytem kto jest
okrutny ze zwierzętami domowemi, budzi podejrzenie,
że jest także okrutny względem ludzi słabych, nie
równych, niezdolnych do zemsty; uchodzi za czło
wieka nieszlachetnego, któremu zbywa na dumie sub
telniejszego rodzaju. W ten sposób powstają pierwo
ciny sądów i uczuć etycznych: lwią część przytem
sprawia teraz przesąd. Wiele zwierząt przez spojrzenia,
dźwięki i giesty pobudza człowieka do p r z e n i k a
n i a w n i e w y o b r a ź n i ą i wiele religii przyucza
do upatrywania w zwierzętach miejsca przemieszki
wania dusz ludzkich i boskich: wskutek czego zaleca
w obcowaniu ze zwierzętami wogóle szlachetniejszą
ostrożność, ba nawet pełen czci lęk. Kiedy nawet ten
przesąd niknie, rozbudzone przezeń uczucia dzia
łają wciąż dalej, dojrzewają i rozkwitają. — Chrześ
cijanizm, jak wiadomo, okazał się na tym punkcie
religią ubogą i wsteczną.
269
58.
N o w i a k t o r z y . — Niema między ludźmi rze
c z y powszedniejszej nad śmierć; drugiemi w rzędzie
idą urodziny, ponieważ nie wszyscy się rodzą, którzy
przecież umierają; potem następuje ślub. Ale wszyst
kie te małe tragikomedye podczas każdego z niezli
czonych i nie dających się zliczyć przedstawień wy
konywają coraz nowi aktorzy i dlatego nieustannie
posiadają interesujących się widzów: kiedyby przy
puszczać należało, że wszyscy widzowie z kuli ziem
skiej dawno już z nudów wiszą po wszystkich drze
wach. Tyle zależy na nowych aktorach, tak mało na
sztuce.
59.
C o z n a c z y » b y ć u p a r t y m « ? Najkrótszą
drogą nie jest jak najprostsza, lecz ta, na której
wiatry najpomyślniejsze wydymają nasze żagle: tak
poucza nauka żeglarzy. Nie słuchać jej nazywa się
być upartym: moc charakteru zmącona jest tutaj
przez głupotę.
60.
W y r a z » p r ó ż n o ś ć « . — Nieprzyjemnie, i ż
pewne wyrazy, bez których my moraliści obyć się
nie możemy w żadnym razie, same przez się za
270
wierają już rodzaj cenzury obyczajów z owych czasów,
kiedy uważano za kacerstwa najbliższe i najnatural
niejsze poruszenia człowieka. Tak naprzyklad owo
przekonanie zasadnicze, iż na falach społecznych
miewamy pomyślną żeglugę, lub doznajemy rozbicia,
o wiele więcej dzięki temu, za co uchodzimy, niż
dzięki temu, czem j e s t e ś m y , przekonanie, które
w każdym czynie społecznym musi być naszym ste
rem, oznacza się i piętnuje wyrazem najogólniejszym
»próżność«, »vanitas«: jedną z najpełniejszych i naj
treściwszych rzeczy wyrazem, który ją oznacza, jako
próżną właściwie i nikłą, coś wielkiego zapomocą
deminutivum, ba, z rysem karykatury. Nie pomoże
nic, musimy takich wyrazów używać, ale przytem
ucho swoje zamykać na podszepty starego nawyku.
61.
F a t a l i z m t u r e c k i . — Fatalizm turecki za
wiera ten błąd zasadniczy, że człowieka i fatum jako
dwie rozdzielone rzeczy wzajem sobie przeciwstawia:
człowiek, mówią oni, może walczyć z fatum, starać
się je zniweczyć, w końcu jednak pozostaje zawsze
przy niem zwycięstwo; wskutek czego rzeczą roz
sądną jest zrezygnować lub żyć według swego upo
dobania. W rzeczywistości każdy człowiek sam jest
częścią fatum: kiedy w podanym wyżej sposobie są
dzi, iż walczy z fatum, spełnia się właśnie w tem
fatum; walka jest złudzeniem, ale również owa rezy
gnacya w fatum, wszystkie te złudzenia zawierają
271
się w fatum. — Obawa, jaką ludzie odczuwają przed
teoryą niewolności woli, jest przeważnie obawą przed
fatalizmem tureckim: sądzą, iż człowiek rezygnowałby
niedołężnie i stał przed przyszłością z założonemi
rękoma, ponieważby nie mógł w niej nic zmienić:
lub też, zupełnie puściłby cugle swym kaprysom, po
nieważ i one nie zdołałyby pogorszyć tego, co raz
zostało przeznaczone. Głupstwa człowieka są rów
nież częścią fatum, jak jego mądrość: i owa obawa
przed wiarą w fatum również jest fatum. I ty,
biedny bojaźliwcze, jesteś niezwyciężoną Moira, która
tronuje jeszcze nad bogami; dla wszystkiego, co
przyjdzie, jesteś błogosławieństwem lub przekleń
stwem i w każdym razie więzami, w których i naj
silniejszy leży skrępowany; w tobie cała przyszłość
świata ludzkiego została z góry określona, nie po
może ci nic, jeśli przed samym sobą ci straszno.
62.
A d w o k a t d y a b ł a . — »Tylko przez własną
szkodę staje się człowiek m ą d r y m , tylko przez cu
dzą szkodę staje się d o b r y m « — tak brzmi owa
szczególna filozofia, która całą moralność wyprowa
dza ze współczucia, całą umysłowość z izolowania
człowieka: przez to samo staje się nieświadomą rzecz
niczką wszelkiej ziemskiej krzywdy. Albowiem dla
współczucia potrzebne jest cierpienie, i dla izolacyi
pogardzanie innymi.
272
63.
64.
C n o t a n a j w z n i o ś l e j s z a . — W pierwszej
erze ludzkości na jej wyższym stopniu męstwo uchodzi
za cnotę najwznioślejszą, w drugiej sprawiedliwość,
w trzeciej umiarkowanie, w czwartej mądrość. W któ
rej erze żyjemy m y ? W której żyjesz t y ?
65.
C o p r z e d t e m j e s t k o n i e c z n e — Czło
wiek, który nie chce być panem swego gniewu, na
padów zawiści i zemsty, rozkoszy, i próbuje w czemś
innem być mistrzem, jest tak głupi, jak rolnik, który
zakłada i uprawia swe pola nad nieokiełznanym
373
66.
C o j e s t p r a w d a ? — S c h w a r z e r t (Melan
chton): Głosi się często swoją wiarę, kiedy się ją
właśnie straciło i szuka jej po wszystkich drogach, —
i głosi się ją wtedy wcale nie najgorzej! — L u t e r :
Mówisz dziś prawdziwie jak anioł, bracie! - S c h w a r
z e r t : Ale jest to myśl twoich wrogów, i stosują ją
oni do ciebie. — L u t e r : Jest to więc kłamstwo dya
belskiego pomiotu.
67.
P r z y z w y c z a j e n i e d o p r z e c i w i e ń s t w .
— Powszechna obserwacya niedokładna upatruje
wszędzie w naturze przeciwieństwa (jak np. »ciepło
i zimno«), gdzie niema przeciwieństw, tylko różnice
stopni. To złe przyzwyczajenie prowadzi nas także
do pojmowania i rozkładania natury wewnętrznej
świata duchowo-obyczajowego według takich prze
ciwieństw. Niewypowiedzianie wiele bolesności, zaro
zumiałości, twardości, oddalenia i oziębienia przenikło
w uczucie ludzkie wskutek tego, iż upatrywano prze
ciwieństwa tam, gdzie były przejścia.
OZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI.
18
M a s k i c h a r a k t e r ó w m o r a l n y c h . —
W czasach, kiedy maski charakterów, właściwych
pewnym stanom, podobnie jak same stany, uchodziły
za ostatecznie utrwalone, i moraliści byli uwiedzeni
d o uznawania m o r a l n y c h masek charakterystycz
nych za bezwzględne i do rysowania ich w ten spo
sób. T a k Molière jako współcześnik społeczeństwa
z czasów Ludwika X I V jest zrozumiały; w naszem
społeczeństwie przejść i stopni pośrednich, zdawałby
się genialnym pedantem.
strumieniem, nie zabezpieczywszy się uprzednio od
niego.
274
68.
C z y m o ż n a p r z e b a c z a ć ? — Jakże można
wogóle wam przebaczać, kiedy nie wiecie, co czyni
cie! N i e m a zupełnie nic do przebaczenia. — Lecz
czy w i e też człowiek kiedykolwiek z u p e ł n i e , co
czyni? I jeśli to zawsze pozostaje przynajmniej k w e
s t y ą , nie mają przeto ludzie nic sobie wzajem do
przebaczenia, i łaskę okazywać dla najrozumniejszego
jest rzecz niemożliwa do spełnienia. Ostatecznie:
j e ś l i b y złoczyńcy rzeczywiście wiedzieli, co uczy
nili — mielibyśmy prawo p r z e b a c z a ć tylko wtedy,
jeślibyśmy posiadali prawo oskarżać i karać. T e g o
jednak nie mamy.
69.
W s t y d z p r z y z w y c z a j e n i a . — Czemu
odczuwamy wstyd, kiedy nas spotyka dobrodziejstwo
lub wyróżnienie, na które, jak się mówi, »nie zasłu
żyliśmy«? Zdaje się nam przytem, żeśmy się wcisnęli
w dziedzinę, do której nie należymy, z której powin
niśmy być wyłączeni, niby w miejsce święte, lub
święte świętych, którego noga nasza nie powinna
była przestąpić. Dzięki błędowi innych dostaliśmy się
przecież do niego: i teraz opanowywa nas w części
bojaźń, w części cześć, w części zdziwienie, nie
wiemy, czyśmy powinni uciekać, czy korzystać z bło
gosławionej chwili i dobrodziejstw łaski. W każdym
wstydzie zawiera się misteryum, które wydaje się być
przez nas sprofanowanem, lub któremu grozi niebez
275
pieczeństwo profanacyi; wszelka ł a s k a z a w s t y d z a . —
Jeśli się z w a ż y jednak, że wogóle nigdy na nic nie
»zasługujemy«, tedy, jeśli się oddamy temu poglą
dowi na łonie c h r z e ś c i j a ń s k i e g o pojmowania
rzeczy, uczucie wstydu stanie się w s t y d e m z p r z y
z w y c z a j e n i a : ponieważ wtedy wydaje się, iż Bóg
błogosławi i zsyła łaski u s t a w i c z n i e . Pomijając
jednak ten wykład chrześcijański, nawet dla mędrca
zupełnie bezbożnego, który obstaje przy zasadniczej
nieodpowiedzialności i braku zasługi wobec wszel
kich działań i istot, ten stan w s t y d u z p r z y z w y
c z a j e n i a byłby możliwy. Jeśli traktuje się go, j a k
g d y b y na to lub owo zasłużył, wtedy wyobraża so
bie, że przeniknął do wyższego rzędu istot, które
wogóle na coś z a s ł u g u j ą , które są wolne i rze
czywiście zdolne do dźwigania odpowiedzialności za
swoje własne chcenie i możność. Kto doń zawoła:
»zasłużyłeś na to«, zdaje mu się wołać: »nie jesteś
człowiekiem, lecz bogiem«.
70.
N a j n i e z r ę c z n i e j s z y w y c h o w a w c a .
U jednego zostały zaszczepione wszystkie jego cnoty
prawdziwe na gruncie ducha przeczenia, u innego
na jego niezdolności do przeczenia, a więc na
jego duchu zgadzania się; trzeci poczerpnął całą
swoją moralność ze swej dumy samotniczej, czwarty
wyhodował ją na swym silnym popędzie społecznym.
Przypuśćmy teraz, że niezręczni w y c h o w a w c y i przy
padki posiali w tych czterech ziarna cnót nie na
1 8 *
276
gruncie ich natury, na gruncie najżyźniejszym i naj
urodzajniejszym: staliby się ludźmi niemoralnymi, sła
bymi i nieprzyjemnymi. I ktoby był właśnie najnie
zręczniejszym ze wszystkich wychowawców, złem
przeznaczeniem tych czworga? Fanatyk moralności,
który sądzi, że dobro tylko z dobrego, tylko na
dobrem wyrastać może.
71.
O s t r o ż n y s p o s ó b p i s a n i a . — A : Lecz,
jeśliby w s z y s c y to wiedzieli, byłaby to dla więk
szości szkodliwa. Sam nazywasz te opinie niebezpie
cznemi dla tych, którym grozi niebezpieczeństwo,
a przecież udzielasz ich publicznie? B: Piszę tak, że
ani motłoch, ani populi, ani partye różnych rodzajów
nie zechcą mnie czytać. Tak więc te opinie nie staną
się nigdy publicznemu A: Jakże piszesz tedy? B: Ani
pożytecznie, ani przyjemnie - dla tych trzech ro
dzajów.
72.
M i s y o n a r z e b o s c y . — Sokrates także czuje
się misyonarzem boskim: lecz i w tem daje się wy
czuć jakowyś odcień ironii attyckiej i zamiłowania
do żartów, które łagodzą to fatalne i tak zarozu
miałe pojęcie. Mówi o tem bez namaszczenia: jego
przenośnie o hamulcu i o koniu są proste i niekap
łańskie. A właściwe zadanie religijne, do którego
277
73.
S u m i e n n o ś ć w m a l a r s t w i e . — Rafael,
któremu wiele zależało na Kościele (o ile był wypła
calny), lecz, podobnie jak najlepszym z jego epoki,
mało na przedmiotach wiary kościelnej, nie uczynił
ani kroku, żeby się zbliżyć ku wymagającej eksta
tycznej pobożności wielu swych klientów: zachował
swą uczciwość, nawet w owym wyjątkowym obrazie,
pierwotnie przeznaczonym na chorągiew, w Madon
nie Sykstyńskiej. Tutaj chciał odmalować wizyę: lecz
taką, jaką mogą mieć t a k ż e i miewają szlachetni
młodzieńcy, nie posiadający »wiary«, wizyę przyszłej
małżonki, niewiasty mądrej, z duszą szlachetną, mil
czącej i bardzo pięknej, trzymającej w ramionach
swoje pierworodne. Mogą sobie starzy, którzy przy
wykli modlić się i uwielbiać, podobnie jak czcigodny
starzec z lewej strony, czcić tutaj coś nadludzkiego:
my, młodzi, tak zdaje się wołać do nas Rafael, wo
limy trzymać z piękną dziewczyną z prawej strony,
czuje się powołany, żeby Boga w stokrotny spo
sób w y s t a w i ć n a p r ó b ę , czy też mówi o n
prawdę, pozwala wnioskować, że misyonarz przystę
puje tutaj do Boga swego z miną śmiałą i swobodną.
To wystawianie Boga na próbę jest jednym z naj
subtelniejszych kompromisów między pobożnością
i wolnością ducha, jaki kiedykolwiek wymyślony zo
stał. — Obecnie i tego kompromisu już nie potrze
bujemy.
278
która swem w y z y w a j ą c e m , zgoła niedewocyjnem
spojrzeniem, zdaje się mówić do widza: »Nie prawdaż?
ta matka z dzieckiem — jest to przyjemny, zachęca
jący w i d o k ? « To oblicze i to spojrzenie wywołuje
odblask radości w obliczach widzów; artysta, który
to wymyślił, rozkoszuje się w ten sposób samym
sobą i własną radość dołącza do radości odczuwają
cych sztukę. — Co się tyczy »zbawicielskiego pier
wiastku« w wyrazie głowy dziecka, Rafael, uczciwy,
który nie chciał malować stanu duchowego, w któ
rego istnienie nie wierzył, umiał w sposób miły po
dejść swoich w i e r z ą c y c h wielbicieli; wymalował
tę, nierzadko zdarzającą się igraszkę natury, oczy
męża w głowie dziecka, i mianowicie oczy męża
dzielnego, uczynnego, które spostrzegają nędzę. Oko
takie idzie w parze z brodą; że tej niema i że dwa
różne okresy życia przemawiają tutaj z jednego obli
cza, to jest przyjemnym paradoksem, który wierni
wytłumaczyli sobie w sensie wiary w cuda: tak jak
tego miał prawo oczekiwać artysta od ich sztuki tłu
maczenia i wykładania.
74.
M o d l i t w a . — Tylko pod dwoma warunkami
wszelka modlitwa — ten jeszcze nie całkiem wygasły
obyczaj czasów dawniejszych — posiadałaby sens: mu
siałoby być rzeczą możliwą skłonić bóstwo do posta
nowienia lub wpłynąć na zmianę jego postanowienia,
i modlący winienby sam wiedzieć najlepiej, co jest
279
dla niego potrzebne, czego rzeczywiście ma sobie ży
czyć. Obydwa warunki, przyjęte i wcielone we wszyst
kie inne religie, właśnie przez chrześcijanizm zostały
zaprzeczone. Jeśli mimo to zachował on modlitwę, obok
wiary we wszystko wiedzący i przewidujący rozum
boski, przez którą właśnie tę modlitwę uczynił w grun
cie niedorzeczną, ba, bluźnierczą — to i w tem znowu
wykazał swą godną podziwu przebiegłość wężową;
albowiem jasny nakaz »nie módl się«, doprowa
dziłby chrześcijan przez n u d ę do niechrześcijanizmu.
W chrześcijańskiem ora et labora, ora zastępuje
miejsce p r z y j e m n o ś c i : i cóżby mieli począć bez
ora owi nieszczęśliwi, którzy zabronili sobie labora,
święci! — lecz bawić się rozmową z Bogiem, wyma
dlać od niego rozmaite rzeczy przyjemne, samemu
cokolwiek żartować z tego, jak można być tak głu
pim, żeby, posiadając ojca tak doskonałego, mieć
jeszcze inne życzenia — to było dla świętych bardzo
dobrym wynalazkiem.
75.
Ś w i ę t o b l i w e k ł a m s t w o . — Kłamstwo,
z którem na ustach umarła A r r y a (Paete, non dolet),
przyćmiewa wszystkie prawdy, jakie kiedykolwiek
wygłosili umierający. Jest to jedyne k ł a m s t w o
świętobliwe, jakie się wsławiło; podczas kiedy woń
świętobliwości zachowały zresztą tylko błędy.
280
76.
77.
C o j e s t b a r d z i e j p r z e m i j a j ą c e , d u c h
c z y c i a ł o ? — W rzeczach prawnych, moralnych
i religijnych, strona najbardziej zewnętrzna, widoma,
a więc zwyczaj, giest, ceremonia posiadają najwięcej
t r w a ł o ś c i : s ą c i a ł e m , w które wstępują coraz
n o w e d u s z e . Kult niby dosłowny tekst ustalony
coraz inaczej bywa objaśniany; pojęcia i uczucia są
płynne, obyczaje stałe.
78.
W i a r a w c h o r o b ę c h o r o b ą . — Dopiero
chrześcijanizm wymalował dyabła na ścianie świata;
dopiero chrześcijanizm wprowadził grzech na świat.
Wiara w środki zbawienne, proponowane przez niego,
została stopniowo wstrząśnięta do najgłębszych ko
rzeni: ale wciąż jeszcze trwa w i a r a w c h o r o b ę ,
której nauczył i którą rozpowszechnił.
281
79.
80.
N i e b e z p i e c z e ń s t w o o s o b o w o ś c i . —
Im bardziej Bóg stawał się osobą, tem mniej pozo
stawano mu wiernym. Ludzie są daleko bardziej
przywiązani do obrazów swych myśli niż do najdroż
szej z osób kochanych: dlatego poświęcają się dla
państwa, kościoła i także dla Boga — o ile ten po
zostaje i c h wytworem, i c h m y ś l ą i nie jest rozu
miany zbyt osobiście. W tym ostatnim wypadku swa
rzą się z nim niemal zawsze: nawet najpobożniej-
szemu wymykają się gorzkie słowa: »Boże mój, czemuś
mnie opuścił!«
A p o s t o ł n a j n i e z b ę d n i e j s z y . — Między
dwunastu apostołami jeden musi być zawsze twardy
jak kamień, żeby na nim mógł być zbudowany nowy
kościół.
M o w a i p i s m o l u d z i r e l i g i j n y c h . —
Jeśli styl i wrażenie ogólne kapłana, mówiącego lub
piszącego, nie zapowiada już człowieka r e l i g i j
n e g o , to nie należy brać poważnie jego zdań o re
ligii i na korzyść religii. Pozostały one b e z s i ł
n e m i dla samego ich właściciela, jeśli, jak to
zdradza styl jego, posiada ironię, zarozumiałość, złoś
liwość, nienawiść i wszelki zamęt i zmienność w na
strojach, zupełnie jak człowiek najbardziej niereli
gijny, to o ileż bezsilniejsze będą dopiero dla jego
słuchaczy i czytelników! Krótko mówiąc, przyczyni
się do tego, żeby uczynić ich jeszcze bardziej niere
ligijnymi.
282
81.
S p r a w i e d l i w o ś ć z i e m s k a . — Jest możli
wem w y w a ż y ć z zawias sprawiedliwość ziemską —
zapomocą nauki o zupełnej nieodpowiedzialności i nie
winności wszystkich: a uczyniono już próbę w tym
kierunku — właśnie na gruncie nauki przeciwnej o zu
pełnej odpowiedzialności i winie każdego. Był to zało
życiel chrześcijaństwa, który chciał znieść sprawiedli
wość ziemską i usunąć ze świata sąd i karę. Albo
wiem wszelką winę pojmował jako »grzech«, to jest
jako przestępstwo w z g l ę d e m B o g a , n i e zaś prze
stępstwo względem świata; z drugiej strony każdego
uważał za grzesznika w wielkiej mierze i niemal pod
każdym względem. Winni jednak nie powinni być
sędziami równych sobie: tak orzekała jego słuszność.
W s z y s c y więc sędziowie sprawiedliwości ziemskiej
byli w oczach jego tak winni, jak skazani przez nich,
a wyraz ich niewinności wydawał mu się obłudnym
i faryzeuszowskim. Ponadto zważał na motywy po
stępków, nie zaś na ich skutek, i co do sądzenia mo
tywów uważał tylko jednego za dostatecznie by
strego: siebie samego (lub jak się on wyrażał: Boga).
82.
A f e k t a c y a p r z y p o ż e g n a n i u . — Kto
chce odstąpić partyi lub religii, sądzi, że dlań ko
nieczna obalać je. Pretensya zarozumiała. Konieczna
tylko, żeby przejrzał jasno, jakie kluby trzymały go
dotychczas w tej partyi lub religii, i że teraz już tego
283
nie czynią, jakie zamiary pociągnęły go do nich i że
teraz gdzieindziej go popychają. N i e przystępowa
liśmy do partyi lub religii z p r z y c z y n ś c i ś l e
n a u k o w y c h : nie powinniśmy też, przy pożegnaniu,
a f e k t o w a ć tego.
Z b a w i c i e l i l e k a r z . — Założyciel chrześci
janizmu, jak to się samo przez się rozumie, jako
znawca duszy ludzkiej nie był bez wielkich braków
i uprzedzeń, i jako lekarz dusz oddawał się osławio
nej i pospolitej wierze w środki uniwersalne. Nieraz
w swojej metodzie podobny jest do owego dentysty,
który chce leczyć każdy ból przez wyrwanie zęba:
tak naprzykład kiedy zmysłowość zwalcza radą: »Jeśli
cię oko gorszy, wyłup je«. L e c z istnieje mimo
wszystko różnica, że ów dentysta osiąga przynaj
mniej cel swój, usuwa ból pacyenta — prawda, że
w sposób tak grubiański, iż się ośmiesza przez to: pod
czas kiedy chrześcijanin, który postępuje według owej
rady, i wierzy, iż zmysłowość swoją zabił, oszukuje
siebie: żyje ona dalej sposobem tajemnym wampirów
i dręczy go pod odrażającemi maskami.
84.
W i ę ź n i o w i e . — Pewnego poranku więźnio
wie zeszli na miejsce pracy: dozorca nie był obecny.
83.
284
Niektórzy więźniowie, jak to było ich zwyczajem,
wzięli się natychmiast do pracy; inni stali bezczyn
nie i poglądali zuchwale wokoło. Wtedy jeden z nich
wystąpił i rzekł silnym głosem: »Pracujcie, ile chce
cie, lub nie róbcie nic: wszystko to jedno. Wasze ta
jemne zamiary wyszły na światło, dozorca więzienny
podsłuchał was i w najbliższym czasie zarządzi nad
wami sąd straszliwy. Znacie go, jest surowy i długo
pamięta winy. L e c z teraz zważcie: zaniepoznawaliście
mnie dotychczas: nie jestem, czem się zdaję. Co wię
cej: jestem synem dozorcy więziennego i wszystko
znaczę u niego. Mogę was ocalić i chcę was ocalić.
L e c z , rozumie się, tylko tych z w a s , którzy mi
w i e r z ą , że jestem synem dozorcy więziennego. Inni
niechaj zbierają owoce swego niedowiarstwa«. »Cóż,
odezwał się po pewnem milczeniu jeden ze starszych
więźniów, cóż może ci na tem zależeć, czy ci wie
rzymy lub nie? Jeśli rzeczywiście jesteś synem, i mo
żesz to, co mówisz, rzeknij dobre słowo za nami
wszystkimi: byłoby to istotnie poczciwie z twej strony.
Lecz rozmowom o wierze i niedowiarstwie daj spo
k ó j ! « »I, wtrącił się tutaj jeden z młodszych, nie wie
rzę ja jemu zgoła: wbił sobie po prostu coś do
głowy. Idę o zakład, że po ośmiu dniach znajdować
się będziemy tutaj, jak dziś, i że dozorca więzienia nie
wie n i c « . »A jeśli nawet coś wiedział, to już nie wie
teraz tego, rzekł ostatni z więźniów, który dopiero
teraz schodził w podwórze, dozorca więzienia w tej
chwili zmarł nagle«. — »Hola, zawołało wielu jedno
cześnie, hola, panie synie, jak stoi sprawa ze spad
kiem? Czy może teraz jesteśmy t w y m i więźniami?« —
»Rzekłem wam, odparł zaczepiony łagodnie, że ka
żdego z was, który we mnie wierzy, puszczę wolno,
285
tak pewnie, jak to, że ojciec mój żyje jeszcze«. —
Więźniowie śmiać się przestali, jednak wzruszyli ra
mionami i pozostawili go w miejscu, w którem stał.
85.
P r z e ś l a d o w c a B o g a . — Paweł myśl tę wy
myślił, Kalwin ją przejął, że potępienie od wieków
przeznaczono niezliczonej liczbie, i że ten piękny
plan świata został tak urządzony, iżby objawiła się
w nim wspaniałość Boga: niebo więc i piekło, i ludz
kość istnieją po t o , — żeby zadowolić próżność
Boską! Jak okrutna i nienasycona próżność musiała
buchać w duszy tego, kto po raz pierwszy i po raz
drugi wymyślił coś podobnego! — Paweł więc pozo
stał Saulem — p r z e ś l a d o w c ą B o g a .
86.
S o k r a t e s . — Jeśli wszystko pójdzie dobrze,
przyjdzie czas, kiedy dla postępu moralnego i rozu
mowego będzie się brało do rąk raczej Memorabilie
Sokratesa, niż Biblię, kiedy będzie się używało Mon-
taigne'a i Horacego jako poprzedników i przewodni
ków do zrozumienia tego najprostszego i nieprzemi
jającego mędrca-pośrednika, Sokratesa. Do niego pro
wadzą z powrotem najrozmaitsze drogi filozoficznego
sposobu życia, które w gruncie rzeczy są sposobami
286
życia rozmaitych temperamentów, ustalonymi przez
rozum i przyzwyczajenie, i wszystkie społem ze szczy
tem swoim skierowane ku radowaniu się życiem
i swoim własnem »ja«; skądby można było wywnios
k o w a ć , iż najszczególniejszą cechą Sokratesa jest
to, że miał udział we wszystkich temperamentach.
Założyciela chrześcijanizmu przewyższał Sokrates po
godnym rodzajem powagi i ową m ą d r o ś c i ą
p e ł n ą k o n c e p t ó w , która stanowi najlepszy stan
ducha w człowieku. Ponadto posiadał też większy
rozsądek.
87.
N a u c z y ć s i ę p i s a ć d o b r z e . — Czasy,
kiedy mówiono dobrze, minęły, ponieważ minęły
czasy cywilizacyi miejskiej. Ostateczna granica, na
którą Arystoteles pozwalał wielkiemu miastu — żeby
herold był jeszcze słyszany przez całą gminę ze
braną —, o tę granicę troszczymy się już tak mało,
jak nas mało obchodzą już gminy miejskie, nas,
którzy chcemy być rozumiani ponad narodami. Przeto
każdy dobrze po europejsku myślący musi nauczyć
się p i s a ć d o b r z e i c o r a z l e p i e j : nie pomoże
nic, chociażby się nawet urodziło w Niemczech, gdzie
złe pisanie uważa się za przywilej narodowy. Lepiej
pisać jednak znaczy też myśleć lepiej; wynajdywać
wciąż, coby było godne udzielenia innym i rzeczy
wiście móc udzielać; stać się możliwym do przeło
żenia na języki sąsiadów: uczynić się dostępnym dla
287
zrozumienia tych, którzy nauczyli się naszego języka;
działać w tym kierunku, żeby każde dobro stało się
dobrem powszechnem i dla wolnych wolnym dostę
pem stalo, w końcu p r z y g o t o w y w a ć ów, dziś
jeszcze oddalony, stan rzeczy, kiedy dobrym Euro
pejczykom wpadnie w ręce ich wielkie zadanie: kie
runek i nadzór nad całą cywilizacyą ziemską. — Kto
głosi przeciwnie, żeby się nie troszczyć o dobre pi
sanie i dobre czytanie — obie cnoty wyrastają i za
nikają jednocześnie —, ten w rzeczy samej ukazuje
ludom drogę, na jakiej coraz bardziej mogą się stać
n a c y o n a l n y m i : pogarsza chorobę wieku i jest
wrogiem dobrych Europejczyków, wrogiem duchów
wolnych.
88.
N a u k a n a j l e p s z e g o s t y l u . — Nauka stylu
może być po pierwsze nauką wynajdywania wyrażeń,
zapomocą których k a ż d y nastrój może być przenie
siony na czytelnika i słuchacza; następnie nauką wy
najdywania wyrażeń dla nastrojów n a j p o ż ą d a ń -
s z y c h dla człowieka, których więc udzielenie i prze
noszenie na innych byłoby także najbardziej pożą
dane: dla nastroju człowieka do głębi poruszonego,
duchowo radosnego, jasnego i szczerego, który poko
nał swe namiętności. To będzie nauka najlepszego
stylu: odpowiada ona dobremu człowiekowi.
288
89.
Z w r a c a ć u w a g ę n a t o k . — Tok zdań p o
kazuje, czy autor był znużony; oddzielne wyrażenia
mogą być wciąż jeszcze silne i dobre, ponieważ były
wynalezione oddzielnie i dawniej: w chwili, kiedy
myśl po raz pierwszy zajaśniała autorowi. Tak często
zdarza się Goethemu, który dyktował zbyt często,
będąc znużonym.
90.
J u ż i j e s z c z e . — A: Proza niemiecka jest
jeszcze bardzo młoda: Goethe sądzi, że ojcem jej
jest Wieland. B: Taka młoda i już taka brzydka! A:
Lecz — o ile m n i e wiadomo, już biskup Ufilas pisał
prozą niemiecką; liczy więc już około piętnastu wie
ków. B: Taka stara i jeszcze taka brzydka!
91.
O r y g i n a l n i e n i e m i e c k i e . — Proza nie
miecka, która rzeczywiście nie powstała według wzoru
i z pewnością może uchodzić jako oryginalny wy
twór smaku niemieckiego, powinna udzielić wskazó
wek gorliwym rzecznikom przyszłej oryginalnej kul
tury niemieckiej, jak naprzykład, bez naśladownic
twa wzorów, wyglądać będą strój prawdziwie nie
miecki, towarzystwo niemieckie, niemieckie urządze
289
nie mieszkań, obiad niemiecki. — Ktoś, co przez czas
dłuższy dumał nad temi perspektywami, zawołał
w końcu z przerażeniem: »Ależ, na Boga, być może
p o s i a d a m y już tę kulturę oryginalną — tylko się
o niej nie mówi chętnie!«
92.
K s i ą ż k i z a k a z a n e . — Nie czytać nigdy, c o
piszą owi aroganccy wszystkowiedze i rozczochrańcy,
posiadający najwstrętniejszą wadę logicznych para
doksów: stosują oni formy l o g i c z n e właśnie tam,
gdzie w gruncie rzeczy wszystko zostało bezczelnie
zaimprowizowane i wybudowane w powietrzu. (»Więc«
znaczy u nich, ty ośle, czytelniku, dla ciebie to »więc*
nie istnieje — lecz istnieje ono za to dla mnie« —
na co odpowiedź brzmi: »ty ośle, pisarzu, pocóż więc
piszesz ?«).
93.
D o w c i p e m p o p i s y w a ć s i ę . — Każdy, kto
chce p o p i s y w a ć s i ę swoim dowcipem pozwala
się domyślać, że jest także obficie wyposażony ce
chami przeciwnemi. O w a wada dowcipnych Francu
zów przydawania dédain swym najlepszym pomysłom
pochodzi z zamiaru, żeby uchodzić za bogatszych,
niż są: ofiarowują niedbale, niby znużeni ciągiem
darowywaniem z przepełnionych skarbców.
OZIEŁA NIETZSCHEGO. T XI.
290
94.
95.
N a s z a p r o z a . — Żaden z narodów cywilizo
wanych nie posiada prozy tak złej, jak niemiecki;
i kiedy bystrzy i wytworni Francuzi mówią: n i e m a
prozy niemieckiej — to właściwie nie należy gnie
wać się o to, ponieważ uprzejmiej to powiedziane,
niż na to zasługujemy. Jeśli poszukamy przyczyn,
w końcu przyjdziemy do szczególniejszego wyniku,
i ż N i e m i e c z n a t y l k o p r o z ę i m p r o w i z o
w a n ą i o żadnej innej nie ma nawet pojęcia. W y
daje mu się to wprost niezrozumiałem, kiedy Włoch
mówi, że proza akurat o tyle jest trudniejsza od
poezyi, o ile dla rzeźbiarza trudniejszem jest przed
stawienie piękności nagiej, niż przedstawienie pięk
ności odzianej. Uczciwie popracować nad wierszem,
obrazem, rytmem i rymem — to rozumie i Niemiec
i nie b y w a skłonny do nadawania szczególniejszej
wartości poezyi improwizowanej. Ale pracować nad
stronicą prozy, niby nad posągiem? — słucha tego,
jak opowiadania z krainy bajek.
291
96.
97.
W y m i j a ć . — Nie wie się, na czem polega
wdzięk wyrażeń i zwrotów umysłów wybitnych, do
póki nie umie się powiedzieć, na jaki wyraz natknąłby
się nieubłaganie każdy pisarz średni przy wyrażeniu
tych samych rzeczy. W s z y s c y wielcy artyści przy
kierowaniu swym zaprzęgiem lubią wymijać i prze
kradać się — nigdy przecież do tego stopnia, żeby
wywrócić.
98.
C o ś j a k c h l e b . — Chleb neutralizuje smak
innych potraw, zaciera go; dlatego wchodzi w skład
każdego dłuższego posiłku. We wszystkich dziełach
sztuki musi istnieć coś jak chleb, żeby mogły łączyć
w sobie rozmaite wrażenia: które, następując bez
pośrednio i bez takich wypoczynków i pauz, prędkoby
wyczerpały i wywołały odrazę, tak iż d ł u ż s z a uczta
artystyczna byłaby niemożliwa.
19*
L i t e r a t u r a n i e m i e c k a i f r a n c u s k a . —
Nieszczęście niemieckiej i francuskiej literatury ostat
nich stu lat polega na tem, iż Niemcy zawcześnie
uciekli ze szkoły Francuzów — a Francuzi, następ
nie, pobiegli zawcześnie do szkoły Niemców.
W i e l k i s t y l . — Wielki styl powstaje, kiedy
piękno odnosi zwycięstwo nad czemś niezmiernie
wielkiem.
292
99.
100.
I w p r z e c i w i e ń s t w i e u m i e ć s m a k o
w a ć . — Żeby dziełem przeszłości tak się rozkoszo
wać, jak je odczuwali jego współcześni, trzeba mieć
też na języku panujący w owych czasach smak, prze
ciw któremu ono p o w s t a w a ł o .
101.
A u t o r z y s p i r y t u s o w i . — Wielu pisarzy
nie jest ani duchem, ani winem, lecz spirytusem: mogą
się zapalić, i wtedy wydzielają ciepło.
293
102.
103.
L e s s i n g . — Lessing posiada cnotę prawdzi
wie francuską, a nadto, jako pisarz, najpilniej uczęsz
czał do szkoły Francuzów: umie on w oknie wysta
wowem dobrze swe rzeczy ułożyć i pokazać. Gdyby
nie ta s z t u k a prawdziwa, myśli jego, jak i ich
przedmioty, pozostałyby niemal w cieniu, bez wiel
kiej zresztą straty dla ogółu. Na jego s z t u c e jednak
wielu uczyło się (szczególniej ostatnie pokolenie uczo
nych niemieckich) i niezliczona liczba znalazła w niej
przyjemność. Bez wątpienia, ci, którzy się od niego
uczyli, nie potrzebowali przejmować także, jak to się
tak często zdarzało, jego tonu nieprzyjemnego, sta
nowiącego mieszaninę kłótni i goryczy. — Co do
Lessinga, jako »liryka«, panuje dziś przecież zgoda:
co do »dramaturga« zapanuje również.
J e a n P a u l — Jean Paul wiedział bardzo wiele,
lecz nie posiadał nauki, znał się na rozmaitych
sztukach, lecz nie znał sztuki, wszystko niemal było
dlań jadalnem, lecz nie posiadał smaku, posiadał
uczucie i powagę, lecz jeśli dawał je kosztować,
podlewał je nieznośną polewką z łez, ba, miał dow
cip — lecz niestety dla swego głodu miał go zbyt
mało: wskutek czego właśnie przez brak dowcipu
doprowadza do rozpaczy czytelnika. W ogólności był
on różnobarwnem, o mocnej woni zielskiem, które
w ciągu nocy zakwitło na urodzajnych niwach Szyl
lera i Goethego: był dobrym, łatwym w pożyciu
człowiekiem, a przecież fatalnością — fatalnością
w szlafroku.
Z m y s ł p o ś r e d n i c z ą c y . — Zmysł smaku,
jako zmysł prawdziwie pośredniczący, często przeko
nywał do swoich poglądów na rzeczy inne zmysły
i nadawał im s w o j e prawa i przyzwyczajenia. Przy
stole można podpatrzeć najsubtelniejsze tajemnice
sztuk: obserwujcie, co smakuje, kiedy smakuje, po
czem i jak długo smakuje.
294
104.
N i e p o ż ą d a n i c z y t e l n i c y . — Jak dręczą
autora owi czytelnicy poczciwi, z duszami grubawemi
i niezręcznemi, którzy jeśli się o co potkną, zawsze
upadną i za każdym razem bólu się nabawiają!
105.
M y ś l i p o e t ó w . — Prawdziwe myśli u praw
dziwych poetów występują w zasłonach, jak Egip
cyanki: z ponad woalu połyskuje swobodnie tylko
głębokie o k o myśli. — Biorąc średnio, myśli poetów
nie są warte tyle, ile je cenią: płaci się właśnie za
zasłonę i jednocześnie za własną ciekawość.
106.
P i s z c i e w s p o s ó b p r o s t y i p o ż y t e c z n y .
— Przejścia, wykonanie, kalejdoskopowość uczuć —
wszystko to darowujemy autorowi, ponieważ wszystko
to przynosimy ze sobą i zaliczymy na dobro jego
książki, jeżeli on sam świadczy nam coś dobrego.
107.
W i e l a n d . — Wieland lepiej niż ktokolwiek
pisał po niemiecku, wykazując przytem prawdziwie
295
mistrzowską doskonałość i niedoskonałość (jego tłu
maczenia listów Cycerona i Lucyana należą do naj
lepszych przekładów niemieckich); lecz myśli jego
nie dają nam nic do myślenia. Nie znosimy jego po
godnych moralności, jak nie znosimy jego pogod
nych niemoralności; jedne do drugich tak dobrze pa
sują. Ludzie, którzy znajdowali w nich przyjemność,
byli, z pewnością, lepszymi w gruncie ludźmi, niż
my — lecz także cokolwiek bardziej ociężali, dla któ
rych pisarz taki był p o t r z e b n y . — G o e t h e nie
był potrzebny Niemcom, dlatego nie wiedzą, jaki
z niego zrobić użytek. Przyjrzyjcie się pod tym wzglę
dem najlepszym naszym mężom państwowym i arty
stom: żaden z nich nie miał Goethego za wycho
w a w c ę — i mieć nie m ó g ł.
108.
R z a d k i e u r o c z y s t o ś c i . — Treściwość
jędrną, spokój i dojrzałość — kiedy takie cechy znaj
dziesz u autora, tedy zatrzymaj się, i świętuj długą
uroczystość w pustyni: dużo czasu upłynie, zanim
znowu poczujesz się tak dobrze.
109.
S k a r b p r o z y n i e m i e c k i e j . — Jeśli pomi
niemy dzieła Goethego, i szczególniej Rozmowy Goe
thego z Eckermannem, najlepszą książkę niemiecką,
296
jaka istnieje: co pozostanie właściwie z niemieckiej
literatury prozaicznej, coby zasługiwało na odczyty
wanie bezustannie? Aforyzmy Lichtenberga, pierw
sza księga Historyi mego życia Jung-Stillinga, Spóź
nione lato Wojciecha Stiftera i Ludzie z Seldwyla
Gottfrieda Kellera, i oto koniec, tymczasem przy
najmniej.
110.
S t y l w p i s a n i u i s t y l w m o w i e . — Sztuka
pisania przedewszystkiem wymaga ś r o d k ó w , z a
s t ę p u j ą c y c h takie sposoby wyrażenia, które są
dostępne tylko dla mówiącego: a więc zastępujących
gesty, akcenty, tony, spojrzenia. Stąd styl w piśmie
jest zupełnie inny, niż styl w mowie, i czemś o wiele
trudniejszem —: mniejszymi środkami chce być rów
nie zrozumiałym, jak tamten. Demostenes wygłaszał
swe mowy inaczej, niż my je czytamy: zanim oddał
je do czytania, przedtem przerobił je. — Mowy Cy
cerona w tym samym celu musiały być uprzednio
demostenizowane: obecnie zawiera się w nich o wiele
więcej forum rzymskiego, niż czytelnik znieść może.
111.
O s t r o ż n i e z c y t o w a n i e m . — Młodzi auto
rzy nie wiedzą, że dobre wyrażenie, dobra myśl od
bijają dobrze tylko między podobnemi do siebie, że
297
doskonała cytata może zniweczyć całe strony, ba,
całą książkę, ponieważ ostrzega czytelnika i woła do
niego: »Uważaj, oto ja jestem drogim kamieniem,
a wszystko wokół mnie ołowiem, szarym, nędznym
o ł o w i e m ! « Każdy wyraz, każda myśl chce żyć tylko
w s w o j e m t o w a r z y s t w i e : oto moralność stylu
wytwornego.
112.
J a k n a l e ż y w y p o w i a d a ć b ł ę d y . —
Można się spierać, co jest szkodliwszą, kiedy błędy
wypowiadane bywają źle lub tak dobrze, jak najlep
sze prawdy. To pewna, że w pierwszym wypadku
szkodzą głowie podwójnie i z trudem dają się z niej
wyrugować. Lecz i to prawda, że działają nie tak
niezawodnie, jak w wypadku drugim: tamte są mniej
zaraźliwe.
113.
Z a c i e ś n i a ć i p o w i ę k s z a ć . — Homer za
cieśnił, zmniejszył zakres tematu, lecz powiększył
sceny oddzielne i pozwolił im wybujać swobodnie —
i tak samo czynili później wciąż tragicy: każdy z nich
bierze jeszcze m n i e j s z ą część tematu, niż jego po
przednik, lecz osiąga jeszcze b u j n i e j s z y porost
w swym spokojnym, otoczonym żywopłotem, ogródku.
298
114.
L i t e r a t u r a i m o r a l n o ś ć o b j a ś n i a j ą
s i ę w z a j e m n i e . — Można okazać na literaturze
greckiej, jakie siły rozwijały ducha greckiego, jak
wstępował na drogi rozmaite, wskutek czego osłabł.
Wszystko to jest obrazem, jak w gruncie rzeczy
działo się także z m o r a l n o ś c i ą grecką i jak dziać
się będzie z każdą moralnością: jak pierwotnie była
przymusem, jak najpierw w y k a z y w a ł a surowość,
a potem stawała się stopniowo łagodniejszą, jak
w końcu powstała przyjemność z pewnych postęp
ków, z pewnych konwenansów i form, i z tej znowu
pociąg do pełnienia ich wyłącznie, do wyłącznego
ich posiadania: jak droga napełnia się i przepełnia
spółzawodnikami, jak następuje przesycenie, jak wy
najduje się nowe przedmioty walki i ambicyi, przy
wołuje do życia przestarzałe, jak widowisko powta
rza się, jak widzowie wogóle nużą się widowiskiem,
g d y ż całe koło zdaje się być spełnione — i wtedy
następuje cisza, wytchnienie: potoki przepadają
w piasku. Wtedy bywa koniec, przynajmniej p e
w i e n koniec.
115.
J a k i e o k o l i c e t r w a ł ą p r z y j e m n o ś ć
s p r a w i a j ą . — Ta okolica posiada cechy wybitne
do obrazu, ale nie mogę znaleźć dla niej formuły,
jako całość pozostaje dla mnie nieuchwytną. Spo
strzegam, że wszystkie krajobrazy, które podobały mi
299
się dłużej, przy całej rozmaitości posiadają prosty
geometryczny schemat liniowy. Bez takiego substratu
matematycznego żadna okolica nie może być niczem,
sprawiającem przyjemność artystyczną. I być może
prawidło to pozwala się zastosować w przenośni do
ludzi.
116.
O d c z y t y w a ć . — Żeby umieć odczytywać,
trzeba umieć d e k l a m o w a ć : wszędzie należy sto
sować barwy blade, lecz stopień bladości musi być
w ścisłym stosunku do zasadniczego malowidła peł
nego barw głębokich, które unosi się wciąż i kieruje,
to znaczy, zastosowany do d e k l a m a c y i tych sa
mych ustępów. Trzeba więc być do niej samej
zdolnym.
117.
Z m y s ł d r a m a t y c z n y . — Kto nie posiada
czterech delikatniejszych zmysłów sztuki, stara się
pojąć wszystko zapomocą najordynarniejszego, pią
tego: to jest właśnie zmysłem dramatycznym.
118.
H e r d e r . — Herder wcale nie jest tem, za co
się brać kazał (i za co sam brać się radby): ani wielkim
300
myślicielem i wynalazcą, ani świeżą, urodzajną glebą
dziewiczą z niewyzyskaną silą. Lecz posiadał w naj
wyższym stopniu zmysł przeczuwania, spostrzegał
i zbierał nowalie sezonowe wcześniej, niż wszyscy
inni, którzy następnie sądzić mogli, że on je wyho
dował: duch jego wahał się między jasnością i ciem
nością, starem i miodem, i był wszędzie jako strzelec
i czatownik, gdzie były przejścia, zapadania się,
wstrząśnienia, oznaki wewnętrznych źródeł i stawa
nia się: niepokój wiosenny pędził go wszędy, lecz on
sam wiosną nie był! — Przeczuwał to snać kiedy
niekiedy, a przecież wierzyć nie chciał samemu so
bie, on, kapłan ambitny, któryby tak chętnie pragnął
być papieżem duchowym swych czasów! To było
źródłem jego cierpienia: zdaje się, iż długo żył jako
pretendent licznych królestw ducha, ba, powszech
nego państwa duchowego i miał zwolenników, któ
rzy weń wierzyli: między nimi znajdował się młody
Goethe. Lecz zewsząd, gdzie rzeczywiście rozdawano
korony, odszedł z próżnemi rękoma: Kant, Goethe,
następnie prawdziwi pierwsi niemieccy historycy, fi
lologowie odjęli mu to, co roił był dla siebie —
często jednak w największej cichości i tajemnicy
n i e roił nawet. Właśnie kiedy wątpił o sobie, chęt
nie okrywał się godnością i zapałem: były one
dla niego zbyt często osłonami, które musiały wiele
ukrywać, oszukiwać i pocieszać jego samego. Posia
dał rzeczywiście zapał i ogień, lecz ambicya jego
była o wiele większa! Ona to niecierpliwie rozdmu
chiwała ogień, że ten buchał, trzaskał i dymił —
s t y l jego bucha, trzaska i dymi —, ale on pragnął
płomienia w i e l k i e g o , i tego nie wydał nigdy! Nie
siedział za stołem właściwych twórców: a ambicya
301
nie pozwalała mu, żeby zasiadł skromnie między
właściwie spożywającymi. Był też gościem niespo
kojnym, pierwszy próbował wszystkich potraw du
chowych, jakie Niemcy w ciągu pół wieku poznosili
sobie ze wszystkich dziedzin świata i ze wszystkich
czasów. Nigdy prawdziwie syty i zadowolony, po
nadto był Herder zanadto często chory: wtedy zawiść
nieraz siadała przy jego łożu i obłuda nawiedzała go
także. Coś zranionego i skrępowanego było w nim
zawsze: i bardziej niż jakiemukolwiek z naszych tak
zwanych »klasyków« zbywa mu na prostej, dzielnej
męskości.
119.
W o ń w y r a z ó w . — Każdy wyraz m a swą
woń: istnieje harmonia i dysharmonia woni, a więc
i wyrazów.
120.
S t y l w y s z u k a n y . — Styl znaleziony jest
obrazą dla miłośników stylu wyszukanego.
121.
Ś l u b o w a n i e . — Nie będę czytał autora, po
którym spostrzega się, że chciał książkę napisać:
302
1 2 2 .
K o n w e n c y o n a l n o ś ć a r t y s t y c z n a . —
Trzy czwarte Homera jest konwencyonalnością, i po
dobnie rzecz ma się ze wszystkimi artystami grec
kimi, którzy nie posiadali gruntu do nowoczesnej go
rączki oryginalności. Wszelka obawa przed konwen
cyonalnością była im obca; dzięki niej stanowili jedno
ze swą publicznością. Konwencyonalność bowiem dla
słuchaczów jest n a b y t y m środkiem artystycznym
do zrozumienia, z trudem wyuczonym językiem wspól
nym, zapomocą którego artysta rzeczywiście może
się u d z i e l i ć . Nadewszystko kiedy, jak poeci i mu
z y c y greccy, każdem swem dziełem pragnie zwycię
żyć n a t y c h m i a s t — ponieważ przyzwyczajony
jest walczyć publicznie z jednym lub dwoma współ
zawodnikami —, kiedy pierwszym warunkiem jest,
żeby n a t y c h m i a s t też był z r o z u m i a n y : c o
właśnie możliwem jest tylko dzięki konwencyonal
ności. To, co artysta wynajduje ponad konwencyo
nalność, to daje z dobrej woli i przytem sam się na
raża, w najlepszym razie z tem tylko powodzeniem,
ż e s t w a r z a nową konwencyonalność. Zazwyczaj,
to, co jest oryginalnego, podziwiają, nieraz nawet
ubóstwiają, lecz rzadko rozumieją; uparcie unikać
konwencyonalności: znaczy nie chcieć być rozumia
nym. Na co tedy wskazuje nowoczesna gorączka
oryginalności ?
303
123.
lecz tylko takich, których myśli niepostrzeżenie stały
się książką.
A f e k t o w a n i e n a u k o w o ś c i p r z e z a r t y
s t ó w . — Szyller, podobnie innym artystom niemiec
kim, sądził, że jeśli się ducha posiada, ma się też
prawo z p i ó r e m w ręku i m p r o w i z o w a ć na te
mat różnych przedmiotów trudnych. I oto stoją przed
nami jego wypracowania prozą — pod każdym wzglę
dem wzory, jak n i e wolno przystępować do kwestyi
naukowych z dziedziny estetyki i etyki, — i niebez
pieczeństwo dla młodych czytelników, którzy w po
dziwie swoim dla Szyllera poety nie mają odwagi
lekceważyć Szyllera myśliciela i pisarza. — Pokusa,
która tak łatwo opanowywa artystę, pokusa tak wy
baczalna, iść też raz na zakazaną właśnie dla s i e
b i e łąkę i do n a u k i wtrącić słówko swoje — albo
wiem najdzielniejszy znajduje nieraz swój zawód
i pracownię swoją nieznośnymi —, pokusa ta prowadzi
artystę tak daleko, że całemu światu chce pokazać,
czego on wcale widzieć nie potrzebuje, mianowicie,
że w jego komnatce myśliciela ciasno i nieporządnie —
i czemużby nie? przecież on w niej nie mieszka! —
że spichlerze jego wiedzy albo są puste, albo napeł
nione gratami — i czemużby nie? w gruncie rzeczy
artyście-dziecku nawet wcale nieźle z tem — i prze
dewszystkiem, że nawet do najłatwiejszych sposo
bów metody naukowej, z którymi nawet początku
jący są spoufaleni, stawy jego są za mało wyćwi
czone i za ociężałe — i tego także, zaprawdę, wsty
dzić się nie potrzebuje! — Natomiast rozwija nieraz
wcale niemałą sztukę w n a ś l a d o w a n i u błędów,
niedorzeczności i złej uczoności, jakie się w cechu
naukowym zdarzają, w tem przekonaniu, że to właś
304
nie, jeżeli nie do rzeczy, to przecież do pozorów rze
czy należy: i to też jest zabawne w takich pis
mach artystów, że w nich artyści, mimowolnie, czy
nią wprost, co do ich urzędu należy p a r o d y u j ą
natury naukowe i nieartystyczne. A innego stano
wiska, prócz parodyującego, mieć on nie powinien,
o ile jest artystą i tylko artystą.
124.
I d e a F a u s t a . — Młodziutka szwaczka została
uwiedziona i unieszczęśliwiona; złoczyńcą jest wielki
uczony czterech fakultetów. Czyżby mogło to stać
się naturalnie? Nie, z pewnością nie! Gdyby nie
dyabeł w swej własnej osobie, wielki uczony nie do
piąłby swego celu. Czyżby to był rzeczywiście naj
większy niemiecki »pomysł tragiczny«, jak to się
słyszy między Niemcami? — Dla Goethego jednak
była i ta myśl zbyt straszliwa; jego serce łagodne
nie mogło się uspokoić, póki młodziutkiej szwaczki,
» biednej duszyczki, która tylko raz się zapomniała,
po jej śmierci mimowolnej, nie przeniósł w sąsiedz
two świętych; ba, nawet wielkiego uczonego udało
mu się zapomocą figla, spłatanego dyabłu w chwili
decydującej, przenieść w porę do nieba, jego, »czło
wieka dobrego«, z »ciemnymi popędami«: - tam,
w niebie odnajdują się kochankowie znowu. Goethe
rzekł pewnego razu, że dla właściwego tragizmu
przyrodzenie jego było zbyt zgodne.
305
125.
C z y i s t n i e j ą k l a s y c y n i e m i e c c y ? —
Sainte-Beuve robi w jednem miejscu uwagę, że do
pewnego rodzaju literatury wyraz »klasyk« zgoła nie
pasuje: nikt naprzykład nie będzie lekkomyślnie mó
wił o «klasykach niemieckich«! Co powiedzą na
to księgarze niemieccy, będący w trakcie dodania do
pięćdziesięciu klasyków niemieckich, w jakich już
wierzyć musimy, pięćdziesięciu innych? Zdaje się
niemal, jak gdyby trzeba tylko od lat trzydziestu być
zmarłym i publicznie leżeć jako łup dozwolony —
żeby nagle i niespodziewanie usłyszeć jako klasyk
trąbę zmartwychwstania! I to w czasach i u narodu,
gdzie nawet z sześciu wielkich protoplastów litera
tury pięciu się starzeje lub się przestarzało, — pod
czas kiedy ten czas i ów naród n i e odczuwa po
trzeby wstydzenia się t e g o ! Albowiem oni ustą
pili przed s i ł a m i tego czasu — rozważcie to
tylko z całą sprawiedliwością ! — O Goethem, jak
wzmiankowano wyżej, nie mówię, należy on do wyż
szego rodzaju literatury, niż »literatury narodowe«:
wskutek tego stosunek jego do swego n a r o d u nie
mierzy się ani tem, czy żyje, ani czy jest nowy, ani
czy jest przestarzały. Dla nielicznych żył on i żyje
jeszcze: dla większości jest tylko fanfarą próżności,
którą odgrywa się kiedy niekiedy nad granicami Nie
miec. Goethe był nietylko dobrym i wielkim człowie
kiem, lecz k u l t u r ą — Goethe w historyi Niemców
jest wypadkiem, który minął bez skutków: ktoby był
w stanie, naprzykład w polityce niemieckiej ostatnich
lat siedmdziesięciu, odszukać choćby cząstki Goethego!
(podczas kiedy cząstka Szyllera, a nawet, być może,
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI.
20
306
Lessinga była w nich czynna). Lecz ci pięciu innych!
Klopstock starzał się już za życia z wielką przytem
godnością; i to tak gruntownie, że rozważna książka
z jego lat późniejszych, Rzeczpospolita uczonych,
z pewnością do dziś dnia przez nikogo nie była
brana poważnie. Nieszczęściem Herdera było, że pisma
jego były zawsze albo za świeże, albo przestarzałe;
dla głów subtelniejszych i silniejszych (jak dla Lichten-
berga) naprzykład nawet najgłówniejsze dzieło Her
dera, jego Idee do historyi ludzkości, było natych
miast po ukazaniu się już czemś przestarzałem. Wie-
land, który sam żył bujnie i budził życie, jako czło
wiek mądry, śmiercią swoją wyprzedził zanik swego
wpływu. Lessing żyje może jeszcze — lecz między
młodymi i coraz młodszymi uczonymi! I Szyller dziś
z rąk młodzieńców przeszedł do rąk chłopców,
wszystkich chłopców niemieckich! Jest to wszak
znany sposób starzenia się, że książka zstępuje do
coraz mniej dojrzałych okresów wieku. — I co tych
pięciu tak odsunęło, że ludzie pilni i posiadający
dobre wykształcenie już ich nie czytują ? Lepszy
smak, lepsza wiedza, większy szacunek dla prawdy
i rzeczywistości: same tylko więc cnoty, które znowu
owych pięciu i dziesięciu lub dwudziestu innych
0 mniej głośnych imionach s z c z e p i ł o dopiero
w Niemczech, i które dziś niby wysoki las rozesłały
nad ich grobami obok cienia czci coś z cienia zapom
nienia. — L e c z k a s y k a m i nie s ą s z c z e p i c i e l e
cnót umysłowych i literackich, lecz w i e ń c z y c i e l e
i najwyższe szczyty tych cnót, wznoszące się nad
ludami, kiedy same ludy giną: albowiem one są lżej
sze, wolniejsze, czystsze, niż tamte Możliwy tak w y s o k
stan ludzkości, że Europa ludów będzie należała do
307.
ciemnej przeszłości, lecz że Europa ż y ć będzie
jeszcze w trzydziestu bardzo starych, nigdy nie prze
starzałych książkach: w klasykach.
126.
I n t e r e s u j ą c a , l e c z n i e p i ę k n a . — Oko
lica ta ukrywa, lecz posiada jakieś znaczenie, któ
reby się chciało odgadnąć: dokąd spojrzę, czytam
wyrazy i wskazówki do wyrazów, lecz nie wiem,
gdzie się zaczyna zdanie, rozwiązujące zagadkę tych
wszystkich wskazówek, i wykręcam sobie szyje, pró
bując, czy należy je czytać stąd, czy stamtąd.
127.
P r z e c i w n o w a t o r o m j ę z y k o w y m . —
Wprowadzanie do języka rzeczy nowych lub wskrze
szanie starych, przekładanie rzadkich i obcych, dą
żenie do bogactwa wyrazów zamiast do ogranicze
nia — zawsze jest oznaką niedojrzałego lub zepsu
tego smaku. Szlachetne ubóstwo, lecz w niepozornej
chudobie swoboda mistrzowska wyróżnia greckich
artystów słowa: chcą oni posiadać m n i e j , niż lud —
albowiem ten jest najbogatszy rzeczami staremi i no
wemi — ale to niewiele chcą posiadać l e p i e j .
Prędko można się załatwić z wyliczeniem ich archaiz
mów i form cudzoziemskich, lecz niema końca po
dziwu, jeśli się posiada dobre oko, dla lekkiego i de
308
likatnego sposobu obcowania ich z tem, co jest co
dziennego i pozornie dawno zużytego w wyrazach
i zwrotach.
128.
A u t o r o w i e s m u t n i i p o w a ż n i . — Kto n a
papier przenosi, co c i e r p i , staje się autorem s m u t
n y m : lecz p o w a ż n y m , jeśli nam mówi, c o c i e r
p i a ł i czemu teraz wypoczywa w radości.
129.
Z d r o w i e s m a k u . — Czem się dzieje, że zdro
wie nie jest tak zaraźliwe, jak choroby, wogóle
i szczególniej co do smaku. Lub czy może istnieją
epidemie zdrowia?
130.
P o s t a n o w i e n i e . — Nie czytać więcej książki,
która jednocześnie urodziła się i została ochrzczona
(atramentem).
309
131.
132.
K s i ą ż k i k l a s y c z n e . — Najsłabszą stroną
każdej książki klasycznej jest to, że jest napisana
w zanadto ojczystym języku autora.
133.
K s i ą ż k i z ł e . — Książka winna wołać o pióro,
atrament i stół do pisania: lecz zazwyczaj pióro, atra
ment i stół do pisania wołają o książkę. Dlatego dziś
książki są tak błahe.
134.
P r z y t o m n o ś ć z m y s ł ó w . — Publiczność,
rozmyślając nad malowidłem, staje się poetą; i roz
myślając nad poematem, obserwatorem, W chwili,
kiedy artysta ją przywołuje, brak jej zawsze odpo
M y ś l p o p r a w i a ć . — Styl poprawiać — zna
czy myśl poprawiać, i zgoła nic więcej! — Kto nie
przyzna tego natychmiast, nigdy o tem przekonany
nie będzie.
310
w i e d n i e g o zmysłu, więc nie umysłu, lecz przy
tomności zmysłów.
135.
M y ś l i w y b o r o w e — Wyborowy styl wybitnej
epoki wybiera nietylko wyrazy, lecz i myśli — i mia
nowicie oboje między z w y c z a j n y m i i p a n u j ą
j ą c y m i : ryzykowne i o zbyt świeżej woni myśli
dla dojrzalszego smaku są nie mniej wstrętne, jak
nowe, szalenie śmiałe obrazy i wyrażenia. Z czasem
oboje — wyborową myśl i wyborowe słowo — czuć
z lekka miernością, gdyż woń wyborowości łatwo się
ulatnia i wtedy odczuwa się tylko rzecz zwyczajną
i codzienną.
136.
G ł ó w n a p r z y c z y n a z e p s u c i a s t y l u . —
Chcieć o k a z y w a ć dla rzeczy więcej odczucia, niż
się p o s i a d a rzeczywiście, psuje styl w mowie i we
wszystkich sztukach. Każda sztuka wielka posiada
raczej skłonność przeciwną: lubi, jak każdy człowiek
wybitny pod względem moralnym, zatrzymywać uczu
cie w drodze i nie pozwala mu dobiegać do s a m e g o
końca. Ta wstydliwość, ta półwidoczność uczucia daje
się obserwować najpiękniej naprzykład u Sofoklesa;
i zdaje się to rysy uczucia prześwietlać, kiedy podaje
się samo za trzeźwiejsze, niż jest.
311
137.
N a u n i e w i n n i e n i e c i ę ż k i c h s t y l i s t ó w .
— Rzecz lekko wypowiedziana rzadko wpada w ucho
dosyć ciężko — lecz winą to źle wyuczonych uszu,
które od wychowania przez to, co dotychczas nazy
wano muzyką, muszą przejść do wyższej szkoły
dźwięków, to znaczy do szkoły m o w y .
138.
P e r s p e k t y w a z l o t u p t a k a . — Tutaj spa
dają w przepaść z wielu stron potoki wód: bieg ich
tak gwałtowny i tak porywa oko za sobą, że nagie
lub porosłe lasem urwiska skał wokoło nie zdają się
spadać, lecz jakby s f r u w a ć . Widok ten wywołuje
pełne bojaźni naprężenie, jak gdyby coś wrogiego
ukrywało się poza tem wszystkiem, przed czem
wszystko uciekać musi i przed czem przepaść jest
schronieniem. Okolica ta całkiem nie nadaje się do
malowania, chyba, że się człowiek jak ptak unosi
nad nią w wolnem powietrzu. Tutaj perspektywa
z lotu ptaka snać nie jest samowolą artystyczną, lecz
jedyną możliwością.
139.
R y z y k o w n e p o r ó w n a n i a . — Jeśli ryzy
kowne porównania nie są dowodem swawolności pi
312
sarza, to są dowodem znużenia jego fantazyi. W ka
żdym razie są dowodem jego złego smaku.
140.
T a ń c z y ć w ł a ń c u c h a c h . — Wobec ka
żdego poety i pisarza greckiego należy stawiać sobie
pytanie: jaki n o w y p r z y m u s nałożył n a siebie
i uczynił ponętnym dla swych współczesnych (iż
znajdował przez to naśladowców)? Ponieważ co się
nazywa »wynalazkiem« (naprzyklad w metryce), jest
zawsze takiemi dobrowolnie nałożonemi więzami. »Tań-
czyć w łańcuchach«, wziąć na się ciężar i następnie
rozciągnąć nad tem złudzenie lekkości — oto sztuka,
jaką nam chcieli pokazać. Już u Homera spostrze
gamy mnóstwo formuł odziedziczonych i epickich
zasad opowiadania, p o ś r ó d których tańczyć musiał;
i on sam stworzył nowe konwencyonalności dla po
koleń następnych. Taka była szkoła wychowania dla
poetów greckich: naprzód więc pozwolić nałożyć na
się różnorodny przymus przez poetów dawniejszych;
następnie wynaleźć samemu jeszcze jeden przymus,
nałożyć go na siebie i pokonać go z wdziękiem: tak
iż przymus i zwycięstwo zauważą i będą podziwiać.
141.
P e ł n i a a u t o r ó w . — Ostatnie, czego nabiera
dobry autor, jest pełnia; kto ją przynosi ze sobą,
313
nigdy nie będzie autorem dobrym. Najlepsze wyści
gowce są chude, póki nie pozwolą im w y p o c z ą ć
po zwycięstwach.
142.
B o h a t e r z y z c i ę ż k i m o d d e c h e m . —
Poeci i artyści, cierpiący na ciasność uczucia, każą
najczęściej swym bohaterom oddychać ciężko: nie
znają się na lekkim oddechu.
143.
Na p ó ł ś l e p y . — Napółślepy jest śmiertel
nym wrogiem wszystkich autorów, którzy pozwalają
sobie na rozwlekłość. Niechby widzieli jego gniew,
kiedy książkę zamyka, spostrzegłszy się, iż autor
zużył pięćdziesiąt stron, żeby podzielić się pięciu myś
lami: ów gniew, że resztę swych oczu niemal bez
żadnej korzyści naraził na niebezpieczeństwo. — Pe
wien napólślepy rzekł: w s z y s c y autorowie po
zwalają sobie na rozwlekłość. — »Czy i Duch Święty
także?« — I Duch Święty także. Ale ten miał prawo;
pisał on dla zupełnie ślepych.
314
144.
145.
P r z e c i w o b r a z o m i p r z e n o ś n i o m . —
Obrazami i przenośniami przekonywa się, lecz nie
dowodzi. Dlatego też w sferze naukowej istnieje taka
obawa przed obrazami i przenośniami; właśnie tutaj
n i e chcą tego, co przekonywa i czyni p r a w d o p o
d o b n e m : żądają raczej najzimniejszego niedowie
rzania, przez sam już sposób wyrażania się i gołe
ściany: ponieważ niedowierzanie jest kamieniem pro
bierczym dla złota pewności.
146.
O s t r o ż n i e . — Komu brak wiedzy gruntownej,
ten niechby się wystrzegał pisać w Niemczech. Bo
wiem d o b r y Niemiec nie powie: »jest to nieuk«,
lecz: jest to charakter dwuznaczny. Ten wniosek
zbyt pośpieszny przynosi zresztą zaszczyt Niemcom.
315
147.
148.
S t y l w s p a n i a ł y i c o ś w y ż s z e g o . — Prę
dzej można nauczyć się pisać wspaniale, niż lekko
i z prostotą. Przyczyny tego gubią się w etyce.
149.
S e b a s t y a n B a c h . — O ile muzyki Bacha
n i e słuchamy jako skończeni i inteligentni znawcy
kontrapunktu i wszelkich rodzajów stylu fugowego,
a wskutek tego nie odczuwamy właściwej rozkoszy
artystycznej, tedy nam, słuchaczom jego muzyki,
bywa tak na duszy (żeby użyć wspaniałego wyrażenia
Goethego), jak gdybyśmy byli przytem, k i e d y B ó g
ś w i a t t w o r z y . T o znaczy: czujemy, ż e staje się
tutaj coś wielkiego, lecz jeszcze tego n i e m a : na
szej w i e l k i e j muzyki nowoczesnej. Przezwyciężyła
ona już świat, ponieważ przezwyciężyła Kościół, na
rodowości i kontrapunkt. W Bachu jest jeszcze za
wiele surowej chrześcijańskości, surowej niemiec
kości, surowej scholastyki; stoi on na progu muzyki
S t y l n i e ś m i e r t e l n o ś c i . — Tucydydes za
równo jak Tacyt — obydwaj przy wypracowywaniu
dzieł swoich mieli na myśli ich trwałość nieśmier
telną: możnaby to było odgadnąć już z ich stylu,
gdyby się nie wiedziało skądinąd. Jeden myślom
swoim chciał nadać trwałość przez zagotowanie, drugi
przez solenie; i żaden, zdaje się, nie przerachował się.
P o m a l o w a n e s z k i e l e t y . — Pomalowane
szkielety: są to autorzy, którzyby chcieli zastąpić far
bami sztucznemi to, co im zbywa na mięsie.
316
europejskiej (nowoczesnej), lecz stąd zwraca wzrok
ku średniowieczu.
150.
H a e n d e l . — Haendel w wynajdywaniu swej
muzyki śmiały, żądny nowości, prawdziwy, potężny,
zwracający oczy ku heroizmowi i pokrewny temu
heroizmowi, do którego n a r ó d jest zdolny — przy
wypracowywaniu bywał często skrępowany i zimny,
ba, znużony sam sobą; wtedy stosował niektóre wypró
bowane metody wykonania, pisał prędko i wiele, i był
rad, kiedy skończył, ale nie w ten sposób rad, jak
B ó g i inni twórcy byli pod wieczór swego dnia two
rzenia.
151.
H a y d n . — O ile genialność może się łączyć
z człowiekiem po prostu d o b r y m , Haydn ją posia
dał. Dochodzi on wprost do granicy, którą moralność
zakreśla intellektowi; tworzy on tylko taką muzykę,
która nie posiada »przeszłości«.
152.
B e e t h o v e n i M o z a r t . — Muzyka Beetho
vena wydaje się często, jako głęboko wzruszona
317
k o n t e m p l a c y a ustępu, który, jak się sądziło, za
ginął dawno i który nagle niespodziewanie słyszy się
znowu: »niewinność w dźwiękach«; jest to muzyka
o muzyce. W pieśni żebraka lub dziecka na ulicy,
w monotonnem nuceniu wędrownych Włochów, pod
czas tańców w karczmie wiejskiej, lub podczas nocy
karnawałowych — oto gdzie odkrywa swoje »melo
dye«: znosi je jak pszczoła w jedno miejsce, wyry
wając to tu, to tam dźwięk, krótki ustęp. Są to dla
niego przemienione w s p o m n i e n i a z lepszego
świata: podobnie jak Plato wyobrażał sobie idee.
Stosunek Mozarta do jego melodyi jest zupełnie
inny: natchnienia swoje znajduje nie wtedy, kiedy
słucha muzyki, lecz kiedy przygląda się życiu, ruch
liwemu życiu p o ł u d n i o w e m u : marzył on zawsze
o Włoszech, kiedy nie był w nich obecny.
153.
R e c y t a t y w . — Niegdyś recytatyw był suchy;
obecnie żyjemy w epoce r e c y t a t y w u w i l g o t
n e g o : wpadł w wodę i fale go unoszą, gdzie się
im podoba.
154.
M u z y k a » p o g o d n a « . — Jeśli się było długo
pozbawionym muzyki, to następnie zanadto prędko
przechodzi w krew jak ciężkie wino południowe
318
i pozostawia w duszy uczucie narkotyczne, odurza
jące, półtrzeźwe, senne; szczególniej sprawia to właś
nie muzyka »pogodna«, która zmusza do sączenia
wciąż i wciąż, niby w ocukrzonej truciźnie, kropli
goryczy i bólu, przesytu i tęsknoty za ojczyzną. Sala
pełna pogodnej, gwarnej wesołości zdaje się przytem
zwężać, światło tracić na jasności i brunatnieć;
w końcu, zdaje się, jak gdyby muzyka wpływała do
więzienia, gdzie biedny człowiek z tęsknoty za ojczyzną
zasnąć nie może.
155.
F r a n c i s z e k S z u b e r t . — Franciszek Szu
bert, artysta mniej znaczny, niż inni muzycy wielcy,
posiadał przecież od wszystkich większe d z i e d z i c z n e
b o g a c t w o muzyczne. Trwonił je pełną ręką i z do
brego serca: tak iż muzycy jeszcze w ciągu kilku
wieków będą mogli się p o ż y w i a ć wciąż jego
myślami i pomysłami. W dziełach jego posiadamy
niewyczerpany skarb n i e z u ż y t k o w a n y c h wyna
lazków; inni wykażą swą wielkość w ich zużytkowa
niu. — Jeśliby wolno było nazwać Beethovena ideal
nym słuchaczem grajka, Szubert posiadałby prawo
sam nazywać się grajkiem idealnym.
156.
N a j n o w o c z e ś n i e j s z e w y k o n y w a n i e
muzyki. — Wykonywanie muzyki w wielkim stylu
319
tragiczno dramatycznym nabiera charakteru przez na
śladowanie giestów w i e l k i e g o g r z e s z n i k a , jak
go wyobraża sobie i pragnie mieć chrześcijanizm:
stąpającego powoli, opanowanego przez namiętne
myśli czarne, rzucającego się na wszystkie strony od
cierpień sumienia, uciekającego w przerażeniu, chwy
tającego powietrze w zachwycie, z rozpaczą stają
cego nagle — i z innemi cechami, jakie tylko wielka
grzeszność mieć może. Tylko przy rozumieniu chrze
ścijanina, że wszyscy ludzie są wielkimi grzesznikami
i że nie robią nic innego, tylko grzeszą, da się uspra
wiedliwić zastosowanie tego stylu wykonania do
w s z e l k i e j muzyki: w tem znaczeniu, że muzyka
jest odbiciem wszystkich czynów i postępków ludz
kich i jako taka powinna ustawicznie przemawiać
giestami wielkiego grzesznika. Słuchacz, nie będący
dość dobrym chrześcijaninem, żeby tę logikę zrozu
mieć, mógłby wprawdzie, słuchając takiego wykona
nia, zawołać w przerażeniu: »Na Boga, jakżeż się to
stało, że grzech dostał się do muzyki!«
157.
F e l i k s M e n d e l s o n — Muzyka Feliksa Men
delsona jest muzyką dobrego smaku we wszystkiem,
co było wtedy dobrego: wskazuje ona zawsze poza
siebie. Jakżeby mogła mieć wiele »przed sobą«, wiele
przyszłości! — Ale chciałże on ją m i e ć ? Feliks Men
delson posiadał cnotę rzadkę między artystami, cnotę
wdzięczności bez ukrytych myśli: i ta cnota także
wskazuje zawsze poza siebie.
320
158.
159.
W o l n o ś ć w w i ę z a c h — w o l n o ś ć k s i ą
ż ę c a . — Ostatni z muzyków nowszych, który oglą
dał i ubóstwiał piękno na podobieństwo Leopardiego,
Polak Chopin, on, który nie był do naśladowania —
żaden, którzy byli przed nim i po nim nastąpili, nie
miał prawa do tego epitetu —, Chopin posiadał tę
samą książęcą wspaniałość konwencyonalności, jaką
wykazuje Rafael w używaniu farb tradycyjnych, naj
prostszych lecz nie w stosunku do barw, lecz do
zwyczajów melodyjnych i rytmicznych. Uznawał on
t e zwyczaje, ponieważ u r o d z i ł s i ę w e t y k i e
c i e , lecz jako duch najwolniejszy i najwdzięczniej
szy, igrając i pląsając w tych więzach — i to b e z
ich wyszydzania.
321
160.
161.
R o b e r t S c h u m a n n . — »Młodzian«, jak g o
sobie roili niemieccy i francuscy pieśniarze roman
tyczni z pierwszej trzeciej tego stulecia — młodzian
ten zupełnie wypowiedział się w śpiewie i dźwięku —
przez Roberta Schumanna, wiecznego młodzieńca, do
póki czuje się w pełni swych sił: wprawdzie są mo
menty, w których muzyka jego przypomina odwieczną
»starą pannę«.
162.
Ś p i e w a c y d r a m a t y c z n i . — »Dlaczego ten
żebrak śpiewa ?« — Prawdopodobnie nie umie ję
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI.
2 1
B a r k a r o l a C h o p i n a . - Niemal wszystkie
stany i warunki życia posiadają chwilę b ł o g o s ł a
w i o n ą . Dobrzy artyści umieją ją wyłowić. Taki
moment posiada nawet ż y c i e n a w y b r z e ż u
p o r t o w e m , tak nudne, brudne, niezdrowe, upływa
jące w sąsiedztwie najhałaśliwszego i najchciwszego
motłochu — Tę chwilę błogosławioną Chopin w takie
zaklął dźwięki Barkarolą, że nawet bogów chwy
taćby mogła pokusa, aby długie wieczory letnie prze
leżeć w łodzi.
M a t k a s z t u k . — W naszych czasach scep
tycznych składową częścią właściwej d e w o c y i jest
też niemal brutalny heroizm a m b i c y i; nie wystar
cza już fanatyczne przymykanie oczu i padanie na
kolana. Czy by nie była możliwa, żeby ambicya zo
stania po wszystkie czasy ostatnim w dewocyi, stała
się matką ostatniej katolickiej muzyki kościelnej, jak
już została matką ostatniego kościelnego stylu w bu
downictwie? (Nazywają go stylem jezuickim.)
322
163.
M u z y k a d r a m a t y c z n a . — Dla tego, kto
nie widzi, co się dzieje na scenie, muzyka drama
tyczna jest niedorzecznością; tak jak niedorzecznoś
cią są ustawiczne komentarze do zaginionego tekstu.
Właściwie wymaga ona, żeby uszy mieć akurat tam,
gdzie znajdują się oczy; to jednak znaczy zadawać
gwałt Euterpie: ta biedna muza pragnie, żeby jej
oczy i uszy zostawić w tem miejscu, gdzie je posia
dają i inne muzy.
164.
Z w y c i ę s t w o i r o z u m . — Niestety i w woj
nach estetycznych, jakie wywołują artyści dziełami
swojemi oraz ich obroną rozstrzyga ostatecznie siła, nie
zaś rozum. Dziś w s z y s c y uznają za fakt historyczny,
iż Gluck w walce z Piccinim posiadał s ł u s z n o ś ć :
w każdym razie z w y c i ę ż y ł on; siła była po jego
stronie.
323
165.
166.
M u z y k a d z i s i e j s z a . — T a najnowocześ
niejsza muzyka, o silnych płucach i słabych nerwach,
przeraża się zawsze naprzód sama przed sobą.
O z a s a d z i e w y k o n a n i a w m u z y c e . —
Czy rzeczywiście przypuszczają teraźniejsi artystyczni
wykonawcy muzyczni, iż najwyższem przykazaniem
ich sztuki jest nadawanie każdemu utworowi jak naj
większej w y p u k ł o ś c i i staranie się, żeby za wszelką
cenę, przemawiały językiem d r a m a t y c z n y m . Nie
jestże to, w zastosowaniu do Mozarta naprzykład,
grzechem właściwie przeciw duchowi, pogodnemu, sło
necznemu, delikatnemu, lekkomyślnemu duchowi Mo
zarta, którego powaga była powagą dobrotliwą, nie
zaś powagą straszliwą, której obrazy nie chcą wyska
kiwać ze ściany, żeby widzów przerażać i zmuszać do
ucieczki. Lub czy myślicie, że muzyka Mozarta jest
to samo, co »muzyka gościa kamiennego?« I nietylko
muzyka Mozarta, lecz każda? — Lecz wy odpieracie,
że za waszą zasadą przemawia to, iż wywieracie naj
większe w r a ż e n i e — i mielibyście słuszność, o ileby
nie było pytania przeciwnego, na k o g o wtedy wy
wiera się działanie, i na kogo wyłącznie wogóle szla
chetny artysta p o w i n i e n c h c i e ć działać! Nigdy
na lud! Nigdy na niedojrzałych! Nigdy na wrażli
w y c h ! Nigdy na ludzi chorobliwych! Przedewszyst
kiem nigdy jednak na stępiałych!
c z e ć . — »Tedy postępuje słusznie: lecz nasi śpiewacy
dramatyczni, którzy jęczą, ponieważ śpiewać nie
umieją — postępująż i oni słusznie ?«
324
167.
168.
S e n t y m e n t a l i z m w m u z y c e . — Można
mieć jak największą skłonność do muzyki poważnej
i wielkiej, tem bardziej jednak w pewnych chwilach
czuje się człowiek pokonany, oczarowany i niemal
325
unicestwiony przez przeciwieństwo tej muzyki. Mam
na myśli owe najprostsze melizmy oper włoskich,
które pomimo jednostajności rytmicznej i dzieciństwa
harmonijnego zdają się nam śpiewać, jak sama du
sza muzyki. Przyznacie to, czy nie, wy faryzeusze
dobrego smaku: t a k jest jednak i teraz zależy mi
tylko na tem, żeby tę zagadkę, iż tak jest, dać do
odgadnięcia i samemu nad jej odgadnięciem cokol
wiek popracować. - Kiedyśmy byli jeszcze dziećmi,
próbowaliśmy po raz pierwszy miodu wielu rzeczy;
nigdy już potem miód nie był tak smaczny, jak wtedy,
uwodził on do życia, do najdłuższego życia, w po
staci pierwszej wiosny, pierwszych kwiatów, pierw
szych motyli, pierwszych przyjaźni. W ó w c z a s — mogło
to być koło dziewiątego roku życia — usłyszeliśmy
pierwszą muzykę: i była to pierwsza muzyka, którą
z r o z u m i e l i ś m y , najprostsza więc i najdziecin
niejsza, zawierająca nie wiele więcej niż ciąg dalszy
pieśni niańki lub grajka ulicznego. (Trzeba bowiem
i do najnieznaczniejszych »objawień« sztuki być
wprzódy p r z y g o t o w a n y m i p r z y u c z o n y m :
niema zgoła »bezpośredniego« działania sztuki, choć
filozofowie tak pięknie o tem bajali.) Do tych pierw
szych zachwytów muzycznych najsilniejszych w ży
ciu — nawiązuje się uczucie, z jakiem słuchamy
owych melizmów włoskich: błogość dziecka i utrata
dzieciństwa, uczucie niepowetowaności, jako najsłod
szego posiadania — to porusza strunami naszej du
szy tak silnie, jak nie zdoła tego uczynić choćby
najbogatsza i najpoważniejsza obecność sztuki. Ta
mieszanina radości estetycznej z smętkiem moralnym,
którą obecnie ogólnie przyjęto nazywać »sentymen
talnością«, cokolwiek za grzecznie, jak mnie się wy
G d z i e m u z y k a c z u j e s i ę u s i e b i e . —
Muzyka osiąga wielką silę tylko pomiędzy ludźmi,
którzy nie mogą, lub nie powinni dyskutować. Dla
tego pierwszymi protektorami są książęta, pragnący,
żeby w ich sąsiedztwie nie wiele krytykowano, ba,
nawet niewiele myślano; następnie, społeczeństwa,
które pod jakimkolwiek uciskiem (książęcym lub reli
gijnym) muszą przyzwyczajać się do milczenia, lecz
szukają tem silniejszych środków przeciw nudzie
uczucia (zwykle wiecznej miłości i wiecznej muzyki);
po trzecie, całe narody, w których niema zupełnie
społeczeństwa, ale tem więcej jednostek z pociągiem
do samotności, do napół ciemnych myśli i do czci
dla rzeczy, nie dających się wypowiedzieć: to są
dusze właściwie muzyczne. — Grecy, jako naród
chętny do mowy i sporów, znosili muzykę tylko
jako p r z y p r a w ę do sztuk, o które rzeczywiście
spierać się i mówić można: podczas kiedy o muzyce
zaledwie można myśleć ś c i ś l e . Pitagorejczycy, owi
pod wielu względami Grecy wyjątkowi, byli też, jak
podają, wielkimi muzykami; ci sami, którzy wynaleźli
pięcioletnie milczenie, lecz n i e dyalektykę.
126
daje — jest nastrojem Fausta w końcu pierwszej
sceny —, ta »sentymentalność« słuchaczy wychodzi
na korzyść muzyce włoskiej, którą zresztą doświad
czeni smakosze sztuki, czyści »esteci« lubią ignoro
wać. — Zresztą niemal każda muzyka wtedy dopiero
zaczyna działać c z a r u j ą c o , kiedy wysłuchujemy
z niej głos swojej własnej p r z e s z ł o ś c i : i dlatego
też laikowi wszelka muzyka d a w n a zdaje się sta
wać coraz lepszą i dopiero co zrodzona małej war
tości: albowiem nie wzbudza ona jeszcze »sentymen
talności«, która, jak się rzekło, jest zasadniczym pier
wiastkiem szczęścia w muzyce dla każdego, kto jest
niezdolny rozkoszować się tą sztuką tylko jako artysta.
169.
J a k o p r z y j a c i e l e m u z y k i . Ostatecznie
jesteśmy i pozostaniemy przyjaciółmi muzyki, jak
pozostaniemy przyjaciółmi światła księżycowego.
Wszak żadne z nich nie chce słońca wyprzeć —
oboje pragną tylko, o ile mogą, rozświecać n o c e
nasze. Lecz nieprawdaż? Żartować i śmiać się z nich
mimo to nam wolno? Cokolwiek przynajmniej? I kiedy
niekiedy? Z człowieka na księżycu! Z kobiety w mu
z y c e !
170.
S z t u k a w c z a s i e , p r z e z n a c z o n y m n a
pracę. — Posiadamy sumienie wieku pracowi
327
t e g o : nie pozwala nam ono poświęcać sztuce naj
lepszych godzin i poranków, chociażby ta sztuka miała
być najlepszą i najdostojniejszą. Uważamy ją za rzecz
wczasu, wypoczynku: poświęcamy jej r e s z t ę na
szego czasu, naszych sił. — Jest to zjawisko najpo
wszechniejsze, które zmieniło stosunek sztuki do ży
cia: jeśli ta reagującym na sztukę stawia w i e l k i e
wymagania co do czasu i sił, zwraca się p r z e c i w
niej sumienie ludzi pracowitych i dzielnych, i ska
zuje się sama na niesumiennych i niedbałych; ci
jednak, z przyrodzenia swego, nie są skłonni do
sztuki w i e l k i e j i wymagania jej odczuwają jako
zarozumiałość. Mogłoby się więc stać tak, iżby na
stąpił jej koniec, ponieważby zbrakło jej wolnego
powietrza i oddechu: lub — sztuka wielka próbuje,
w pewnego rodzaju zgrubieniu i przeodzianiu, za
aklimatyzować się w owej innej atmosferze (a przy
najmniej znieść ją), która właściwie jest elemen
tem m a ł e j sztuki, sztuki dla wypoczynku i rozwe
selającej rozrywki. Dzieje się to obecnie wszędzie;
artyści wielkiej sztuki obiecują także wypoczynek
i rozrywkę, i oni zwracają się do znużonych, i ci
proszą o godziny wieczorne dnia roboczego zu
pełnie jak artyści rozweselający, którzy bywają za
dowoleni, jeśli odnoszą zwycięstwo nad ciężką po
wagą, zalegającą czoła, nad zapadniętemi oczyma.
Do jakiegoż podstępu uciekają się ich więksi towa
rzysze? Ci w broni swojej posiadają najgwałtowniej
sze środki podniecające, dzięki którym nawet napół
umarły wstrząsnąć się musi; ci posiadają środki odu
rzające, otumaniające, wstrząsające — spazmy płaczu:
tymi pokonywają człowieka znużonego i przenoszą
go w stan gorączki nocnej, zapomnienia o sobie, za
328
chwytu i przerażenia. - Z powodu niebezpieczeństwa
tych środków czyż należy względem wielkiej sztuki,
jaką dziś żyje opera, tragedya i muzyka żywić
gniew, niby względem podstępnej grzesznicy? Z pew
nością nie: samaby ona wolała stokrotnie żyć w czy
stym elemencie ciszy porannej i zwracać się do wy
czekujących jej, niezużytych, pełnych siły dusz po
rannych słuchaczów i widzów. Składajmy jej dzięki,
iż przekłada życie takie nad zupełną ucieczkę: ale
powiedzmy to sobie, że dla wieku, który znowu wpro
wadzi w życie wolne, całkowite święta i dni radości,
n a s z a sztuka wielka będzie niezdatna.
171.
U r z ę d n i c y n a u k i i i n n i . — Wszystkich
dzielnych i mających powodzenie uczonych możnaby
nazwać »urzędnikami«. Kiedy, w młodych latach, by
strość ich zostaje dostatecznie wyćwiczona, pamięć
napełniona, ręka i oko nabiorą pewności, starsi uczeni
naznaczają ich na pewne miejsce w nauce, gdzie za
lety ich mogą przynieść korzyść; później, kiedy sami
nabędą wejrzenia, gdzie znajdują się niekompletne
lub uszkodzone miejsca w nauce, stają sami z siebie
tam, gdzie są potrzebni. Wszystkie te natury znajdują
się tutaj dla nauki: ale istnieją natury rzadsze, rza
dziej osiągające powodzenie i zupełnie dojrzewające,
gwoli »którym istnieje nauka« — przynajmniej im
samym tak się to wydaje —: ludzie często nieprzy
jemni, często zarozumiali, często uparci, lecz niemal za
wsze do pewnego stopnia czarujący. Nie są to urzędu
329
jący, ani też rządzący, posługują się tem, co inni opraco
wali i stwierdzili, z pewnem niedbalstwem książęcem,
oraz z nieznaczną i rzadką pochwałą: zupełnie jak gdyby
tamci należeli do istot niższego rzędu. A przecież po
siadają oni tylko te same własności, przez które ci
inni wyróżniają się, i nieraz nawet w stopniu nie
dostatecznie rozwiniętym: prócz tego właściwa im
jest o g r a n i c z o n o ś ć , której nie posiadają tamci,
i wskutek której niemożliwa umieścić ich na pewnem
stanowisku i widzieć w nich narzędzia pożyteczne, —
mogą żyć tylko w s w o j e j w ł a s n e j a t m o s f e
r z e , na swoim własnym gruncie. Ograniczenie to
pozwala im sądzić, że niemal wszystko w nauce »do
nich należy«, to znaczy, że wszystko w swą atmosferę
i siedzibę przenieść mogą; roi się im, iż ustawicznie
zbierają swoje rozsiane »dostatki«. Jeśli im przeszko
dzić w pracy nad własnem gniazdem, giną, niby ptaki
bezdomne: niewola jest dla nich usychaniem. Jeśli
uprawiają oddzielne dziedziny nauki na sposób owych
innych, bywają to dziedziny tylko takie, na któ
rych wzrastają owoce i nasiona im właśnie po
trzebne: co ich obchodzi, czy nauka, rozważana jako
całość, posiada okolice nieuprawione lub źle opraco
wane? Z b y w a im na owym nieosobistym udziale
w problemacie poznania: jak sami są tylko osobą
nawskroś, tak wyrastają też i ich poglądy i wiado
mości w jedną osobę, w żyjącą różnorodność, której
części oddzielne od siebie zależą, wrastają w siebie,
razem odżywiają się, która, jako całość, posiada własną
atmosferę i woń własną. — Natury takie ze swymi
o s o b i s t y m i tworami poznania wywołują owo z ł u
d z e n i e , że nauka (lub zgoła cała filozofia) jest go
towa, i stoi u swego celu; czar ten sprawia życie
330
w ich tworach. W pewnych czasach czar ten jest
bardzo zgubny dla nauki; w błąd wprowadza owych,
wyżej opisanych, dzielnych i właściwych pracowni
ków ducha, w innych znowu, kiedy panowały posu
cha i wyczerpanie, działał jak balsam i jak powiew
z chłodnego, ożywczego miejsca wypoczynku. —
Zwykle ludzi takich nazywa się f i l o z o f a m i .
172.
U z n a n i e t a l e n t u . — Kiedy przechodziłem
przez wieś S., chłopiec zaczął ze wszyskich sił trzas
kać z bicza, — daleko już zaszedł w tej sztuce, i wie
dział o tem. Rzuciłem mu spojrzenie uznania — w grun
cie rzeczy wyrządzał mi straszny ból. — Tak samo
postępujemy przy uznawaniu wielu talentów. Czy
nimy im dobrze, kiedy one czynią nam źle.
173.
Ś m i a ć s i ę i u ś m i e c h a ć s i ę . — I m pogod
niejszym i pewniejszym staje się duch, tem bardziej od
zwyczaja się człowiek od głośnego śmiechu; natomiast
bije zeń ustawicznie bardziej duchowy uśmiech,
oznaka podziwu dla ukrytych niezliczonych przyjem
ności dobrego istnienia.
331
174.
R o z r y w k i c h o r y c h . — Jak w cierpieniu
duchowem człowiek rwie sobie włosy, bije się w czoło,
rozrywa wargi lub zgoła jak Edyp wyłupuje sobie
oczy: tak przeciw gwałtownym bólom fizycznym nie
raz przywołuje się na pomoc gwałtowne gorzkie
uczucie, a to, przypominając sobie oszczerców i tych.
co na nas rzucili podejrzenie, zaciemniając, sobie swoją
przyszłość przez złośliwości i uderzenia sztyletu,
które rozdajemy w wyobraźni na lewo i prawo. I nie
raz, wprawdzie, jeden dyabeł wypędza drugiego, —
ale ma się wtedy drugiego. — Przeto zaleca się cho
rym owa inna rozrywka, która, jak się zdaje, bóle
łagodzi: rozmyślać nad dobrodziejstwami i uprzejmoś
ciami, któreby przyjaciołom i wrogom wyświadczyć
się dało.
175.
M i e r n o ś ć j a k o m a s k a . — Mierność jest
najszczęśliwszą maską, jaką duch wyższy nosić może,
ponieważ tłumowi, to znaczy miernym, nie pozwala
myśleć o masce —: a przecież nakłada on ją właśnie
gwoli nim — żeby i c h nie drażnić, ba, nierzadko ze
współczucia i dobroci.
176.
C i e r p l i w e . — Pinia zdaje się nasłuchiwać,
jodła oczekiwać — i obie bez niecierpliwości: nie
332
myślą o małym człowieku pod sobą, którego pożera
niecierpliwość i ciekawość.
177.
N a j l e p s z e ż a r t y . — Najbardziej lubię żart,
kiedy się zjawia zamiast ciężkiej, nie zupełnie bez
piecznej myśli, jednocześnie jako wskazówka ręką
i błysk oka.
178.
N i e o d ł ą c z n o ś ć w s z e l k i e g o u b ó s t w i a
n i a . Gdzie się oddaje cześć przeszłości, nie na
leży wpuszczać porządkujących i czystych do prze
sady. Pobożność nie czuje się dobrze, jeżeli niema
cokolwiek kurzu, gratów i błota.
179.
W i e l k i e n i e b e z p i e c z e ń s t w o u c z o n y c h .
— Właśnie najdzielniejszym i najgruntowniejszym
uczonym grozi niebezpieczeństwo, że widzą cel życia
swego zawsze umieszczony niżej i że w poczuciu
tego w drugiej połowie życia stają się coraz smut
niejsi i nieznośniejsi. Z początku wpływają na ocean
nauki z szerokiemi nadziejami i stawiają sobie śmiałe
333
zadania, których cele fantazya ich nieraz już anty
cypuje: następnie bywają chwile, jak w życiu wiel
kich odkrywców żeglarzy — kiedy wiedza, przeczu
cie i siła coraz wyżej podnoszą się wzajemnie, aż
oku ukazuje się w oddali po raz pierwszy nowy
brzeg. Teraz jednak człowiek ścisły poznaje z ka
żdym rokiem coraz więcej, jak wiele zależy na tem,
żeby oddzielne zadania badacza były brane możliwie
w sposób najbardziej ograniczony, żeby mogły być
rozwiązane »bez reszty«, i żeby uniknąć tego nieznoś
nego marnotrawstwa sił, na które cierpiały dawniej
sze okresy nauki: wszystkie prace wykonywano po
dziesięć razy i wtedy zawsze jeszcze jedenasty miał
do powiedzenia ostatnie i najlepsze słowo. Im bar
dziej jednak uczony uczy się tego rozwiązywania za
gadek bez reszty, im bardziej w niem się ćwiczy,
tem większą też znajduje w tem przyjemność: lecz
również wzrasta surowość jego wymagań względem
tego, co tutaj n a z y w a się »bez reszty«. Odkłada na
stronę wszystko, co w tem znaczeniu musi pozostać
niezupełnem, nabywa wstrętu i wyczuwania wzglę
dem kwestyi napół rozwiązalnych — względem
wszystkiego, co tylko w ogólności i w sposób nieo
kreślony może dać pewnego rodzaju pewność. Jego
plany młodzieńcze rozpadają się mu w oczach: po
zostaje z nich zaledwie kilka węzłów i węzełków,
nad których rozwiązaniem mistrz pracuje teraz z przy
jemnością, na których pokazuje swą siłę. I oto, po
śród tej tak pożytecznej, tak niezmordowanej działal
ności opada go, człowieka starzejącego się, nagle
i potem coraz częściej głębokie niezadowolenie, ro
dzaj udręczeń sumienia: patrzy na siebie, niby na
przemienionego, jak gdyby zmalał, poniżył się, prze
334
tworzył się w k a r ł a zręcznego, niepokoi się, czy
mistrzostwo w małem nie jest tylko gwoli wygodzie
wybiegiem przed upomnieniem do wielkości w życiu
i tworzeniu. Lecz nie ma już możliwości p o w r o t u —
już po czasie.
180.
N a u c z y c i e l e w e p o c e k s i ą ż e k . — Przez
to, że samowychowanie i wychowywanie się wza
jemne staje się coraz powszechniejsze, nauczyciel
w swojej zwykłej formie dzisiejszej musi się stać
niemal zbytecznym. Żądni nauki przyjaciele, chcący
wspólnie przyswoić sobie wiedzę, w epoce książek
znajdą krótszą i naturatniejszą drogę, niż »szkoła«
i »nauczyciel«.
181.
P r ó ż n o ś ć j a k o r z e c z w i e l k i e j u ż y
t e c z n o ś c i . — Pierwotnie jednostka silna obchodzi
się nietylko z przyrodą, lecz także ze społeczeństwem
i jednostkami słabszemi jak z przedmiotami gospo
darstwa rabunkowego: wyzyskuje je, ile może, i na
stępnie idzie dalej. Ponieważ wiedzie żywot bardzo
niepewny, wahając się między głodem i nadmiarem,
zabija zwierząt w i ę c e j , niż może pożreć, i rabuje
i krzywdzi więcej ludzi, niż konieczna. Przejawy jej
siły są zarazem przejawami zemsty za stan pełen
335
przykrości i lęku: następnie chce, żeby ją poczyty
wano za potężniejszą, niż jest, i z tego powodu nad
u ż y w a okoliczności: przyrost rozbudzonego przez nią
strachu jest przyrostem jej władzy. Wcześnie spo
strzega, iż nie to, czem j e s t , lecz to, za co ją po
c z y t u j ą , wznosi ją lub pogrąża: tutaj jest źródło
p r ó ż n o ś c i . Władca stara się wszelkimi środkami
0 wzrost w i a r y w swą władzę. — Poddani, drżący
przed nim i usługujący mu, wiedzą z kolei, że akurat
tyle są warci, ile dla niego mają z n a c z e n i a : dla
tego pracują nad tern znaczeniem, nie zaś nad włas-
nem zadowoleniem z siebie. My znamy próżność tylko
w formach najbardziej osłabionych, w jej sublimatach
1 dawkach małych, ponieważ żyjemy w późnym,
bardzo złagodzonym stanie społeczeństwa: pierwotnie
jest ona rzeczą n a j w i ę k s z e j u ż y t e c z n o ś c i ,
najsilniejszym środkiem do utrzymania się przy życiu.
I mianowicie próżność była tern większa, im jednostka
była przebieglejsza: albowiem powiększyć wiarę w po
tęgę łatwiej, niż powiększyć samą potęgę, lecz tylko
dla tego, kto posiada d u c h a — lub, jakby się to
mówiło w czasach pierwotnych , kto jest c h y t r y
i p o d s t ę p n y .
182.
P r o g n o s t y k i c y w i l i z a c y i . — Istnieje tak
mało decydujących prognostyków cywilizacyi, że
każdy musi być rad z posiadania przynajmniej je
dnego niezawodnego do użytku w swym domu i ogro
dzie. Żeby wypróbować, czy ktoś do nas należy lub
336
nie — myślę, do duchów wolnych —, wypróbujcie
jego uczucia względem chrześcijanizmu. Jeśli stosu
nek jego jest jakikolwiek inny, niż k r y t y c z n y ,
obróćmy się doń plecami: przynosi nam nieczyste
powietrze i złą pogodę. — N a s z e m zadaniem nie
jest już takich ludzi pouczać, co jest siroco; oni mają
Mojżesza i proroków pogody i oświecenia: jeśli ich
słuchać nie chcą, tedy —
183.
G n i e w i k a r a w s w o i m c z a s i e . — Gniew
i kara są naszem wiązaniem ze stanu zwierzęcego.
Człowiek stanie się samodzielnym, kiedy zwróci zwie
rzętom ten podarek urodzinowy. — Tutaj kryje się
jedna z największych myśli, jakie ludzie posiadać
mogą, myśl o postępie wszystkich postępów. —
Pójdźmy o kilka tysięcy lat naprzód, przyjaciele!
B a r d z o w i e l e ludziom przeznaczono jeszcze ra
dości, których nawet woń nie zalatuje do współczes
nych! I mamy prawo te radości obiecać, ba, nawet
jako konieczne przyrzec i przysiąc, jeśli tylko n i e z a
t r z y m a s i ę rozwój umysłu ludzkiego! Nastąpi czas,
kiedy z b r a k n i e j u ż o d w a g i d o popełniania błędu
l o g i c z n e g o , który się kryje w gniewie i karze,
indywidualnie lub z ramienia społeczeństwa: wów
czas, kiedy serce i głowa nauczą się żyć w takiem
sąsiedztwie, jak dziś jeszcze są zdaleka od siebie.
Ż e dziś już n i e s ą o d s i e b i e t a k d a l e k o , jak
pierwotnie, widoczna dostatecznie z ogólnego rozwoju
ludzkości; i jednostka, która obejmie okiem życie
337
pracy wewnętrznej, z radosną dumą uświadomi so
bie pokonane oddalenie, osiągnięte zbliżenie i ma
prawo ważyć się na większe jeszcze nadzieje.
184.
P o c h o d z e n i e » p e s s y m i s t ó w « . - Kęs po
silnego pożywienia rozstrzyga często, czy patrzymy
w przyszłość okiem zapadłem, czy pełnem nadziei:
sięga to sfer najwyższych i najbardziej duchowych.
Niezadowolenie i czarne na świat patrzenie dzisiej
szego pokolenia jest d z i e d z i c t w e m mąk gło
dowych. Również po naszych artystach i poetach,
choćby sami żyli w największych dostatkach, spo
strzega się często, że nie są dobrego pochodzenia, że
ze krwią i mózgiem otrzymali niejedno po przodkach,
którzy żyli w ucisku i źle się odżywiali, co z kolei
widać w przedmiocie i w wybranych barwach ich
dzieł. Cywilizacya Greków jest cywilizacyą ludzi za
możnych i to zdawna zamożnych: żyli oni przez
kilka stuleci l e p i e j niż my (w każdem znaczeniu
lepiej, szczególniej o wiele prościej co do jadła i na
poju): tedy mózgi w końcu stały się tak pełne i sub
telne zarazem, tedy krew przepływała przez nie tak
szybko, niby radosne, jasne wino, iż rzeczy dobre
i najlepsze występowały u nich nie posępnie, w za
chwyceniu i gwałtownie, lecz pięknie i słonecznie.
2 2
335
185.
339
186.
187.
W o j n a j a k o ś r o d e k l e c z n i c z y . — Naro
dom osłabionym i wynędzniałym można doradzać
wojnę, jako środek leczniczy, mianowicie, jeśli bądź
co bądź istnieć chcą dalej: albowiem na suchoty na
rodów istnieje także kuracya brutalna. L e c z chcieć
żyć wiecznie i nie móc umrzeć samo już jest oznaką
starczości uczucia; im się żyje pełniej i dzielniej, tem
prędzej znajduje się gotowość oddania życia za jedno
22*
U w s t e c z n i a n i e . — W s z y s c y przestępcy
spychają społeczeństwo na wcześniejsze stopnie cy
wilizacyi od tych, na których się znajduje; dzia
łają uwsteczniająco. Pomyślcie o narzędziach, które
społeczeństwo dla obrony koniecznej musi sobie spo
rządzić i utrzymywać: o przebiegłym policyancie,
o stróżu więziennym, o kacie; nie zapominajcie
o oskarżycielu publicznym i adwokacie; w końcu po
stawmy sobie pytanie, czy sam sędzia i kara i całe
postępowanie sądowe w działaniu swojem na nie
przestępców nie są raczej zjawiskami przygnębiają
cemi niż podnoszącemi: nigdy się nie uda obrony
koniecznej i zemsty przyodziać w szatę niewinności;
a ile razy u ż y w a się i poświęca człowieka jako śro
dek do celów społecznych, smuci się nad tem cała
ludzkość wyższa.
O ś m i e r c i r o z u m n e j . — Co jest rozumniej,
zatrzymać maszynę, kiedy zostało wykonane dzieło,
jakiego od niej wymagano, — czy pozwolić jej iść,
dopóki się sama nie zatrzyma, to znaczy, dopóki się nie
zepsuje? C z y to ostatnie nie jest trwonieniem kosz
tów utrzymania, sił i uwagi obsługujących? C z y nie
wyrzuca się tutaj tego, coby gdzieindziej bardzo było
potrzebne? C z y nie jest to rozpowszechnianiem pew
nego rodzaju pogardy dla maszyn wogóle, przez to,
iż tak wiele z nich utrzymuje się i obsługuje bezuży
tecznie? — Mówię o śmierci niedobrowolnej (natural
nej) i dobrowolnej (rozumnej). Śmierć naturalna jest
śmiercią niezależną od wszelkiego rozumu, właściwie
śmiercią n i e r o z u m n ą , gdzie nędzna substancya
skorupy decyduje o tem, jak jądro długo ma istnieć
lub nie istnieć: gdzie tedy więdniejący, chory, stę
piały stróż więzienny jest panem, naznacza punkt,
w którym jego więzień dostojny ma umrzeć. Śmierć
naturalna jest samobójstwem natury, to znaczy znisz
czeniem istoty najrozumniejszej przez najnierozum
niejszą, związaną z tamtą. Tylko w oświetleniu reli
gijnem może przedstawiać się przeciwnie: ponieważ
wtedy, jak słuszna, rozum w y ż s z y (boski) wydaje
rozkaz, któremu rozum niższy podporządkowuje się.
Jeśli pozostawimy na stronie religię, śmierć naturalna
nie zasługuje na gloryfikowanie. — Pełne mądrości
zarządzanie i rozporządzanie śmiercią należy do nie
pojętej jeszcze dziś i brzmiącej niemoralnie etyki
przyszłości, lecz oglądanie jej jutrzenki musi być nieo
pisanem szczęściem.
340
jedyne uczucie dobre. Naród, tak żyjący i odczuwa
jący, nie potrzebuje wojen.
188.
D u c h o w e i f i z y c z n e p r z e f l a n r o w y -
w a n i e j a k o ś r o d e k l e c z n i c z y . — Rożne c y-
w i l i z a c y e są różnymi klimatami duchowymi z któ
rych każdy dla tego lub owego organizmu bywa
szczególniej szkodliwy lub zbawienny. Hi s t o r y a,
rozważana w całości, jako wiedza o rozmaitych cy-
wilizacyach, jest n a u k ą o ś r o d k a c h l e k a r
s k i c h , lecz nie samą sztuką lekarską. Tu dopiero
potrzebny jest l e k a r z , posługujący się tą nauką
0 środkach lekarskich, żeby wysłać każdego do kli
matu, który dla niego jest właśnie najkorzystniej
szy na pewien czas, lub na zawsze. Życie w te
raźniejszości, pośród jednej wyłącznie cywilizaeyi, nie
wystarcza jako przepis ogólny, wskutek tego wymar
łyby liczne nadzwyczaj pożyteczne gatunki ludzkie,
które w niej z pożytkiem oddychać nie mogą. Zapo-
mocą historyi należy dostarczyć im p o w i e t r z a
1 starać się je utrzymać; nawet ludzie z cywiliza
cyi, pozostałych w tyle, mają swą wartość. — Nieza
leżnie od tej kuracyi duchowej, pod względem fizycz
nym winna dążyć ludzkość do zbadania zapomocą
geografii medycznej, do jakich zwyrodnień i chorob-
liwości daje okazyę każda okolica ziemi, i odwrotnie,
jakie posiada czynniki lecznicze: i wtedy należy stop
niowo tak długo i tak wytrwale przeflancowywać
341
ludy, rodziny i jednostki, póki się nie zapanuje nad
odziedziczonemi ułomnościami fizycznemi. W końcu
cała ziemia stanie się zbiorem stacyi leczniczych.
189.
D r z e w o l u d z k o ś c i i r o z u m . Czego się
z krótkowzroczą starczością obawiacie, jako przeud
nienia ziemi, to wkłada w ręce tych, co żywią wię
cej nadziei, wielkie zadanie: ludzkość powinna stać
się kiedyś drzewem, które ocieni całą ziemię, z wielu
miliardami kwiatów, które wszystkie społem winny
stać się owocami, i ziemia ma być przygotowana do
wyżywienia tego drzewa. Żeby teraźniejszy j e s z c z e
m a ł y zaród soków i siły wzrastał, żeby w niezliczo
nych kanałach przepływał sok do odżywiania całości
i jednostki — temi i podobnemi zadaniami m i e r z y ć
należy, czy człowiek teraźniejszy jest pożyteczny, czy
bezużyteczny. Zadanie jest nieskończenie wielkie
i śmiałe: przyłóżmyż się wszyscy do tego, żeby
drzewo przed czasem nie zmarniało! Kto umie być
historykiem może wszak przedstawić sobie ludzką
istotę i czyny w całym przebiegu czasu, jak nam
wszystkim stoi przed oczami istota mrówek z jej
artystycznie napiętrzonemi mrowiskami. Kiedy są
dzimy powierzchownie, cała ludzkość, podobnie jak
społeczeństwo mrówcze, nasuwa na myśl »instynkt«.
Badając jednak ściślej, spostrzegamy, jak całe narody,
całe stulecia trudzą się nad wynalezieniem i w y
próbowaniem nowych środków, dobroczynnych
342
dla wielkiej całości ludzkiej, a w ostateczności dla
wielkiego ogólnego drzewa owocnego ludzkości. I ja
kąkolwiekby szkodę cierpiały przy tem wypróbowy
waniu jednostki, narody i czasy, dzięki tej szkodzie
zawsze bywają jednostki, nabierające m ą d r o ś c i ,
i mądrość ich powoli udziela się środkom, stosowa
nym przez całe narody i całe epoki. Błądzą też
i mylą się mrówki; ludzkość może bardzo łatwo zgi
nąć i uschnąć przed czasem wskutek szaleństwa środ
ków; ani dla mrówek ani dla ludzi niema instynktu,
kierującego nieomylnie. Raczej wielkiemu zadaniu
p r z y g o t o w a n i a ziemi pod wzrost największej
i najradośniejszej płodności winniśmy s p o j r z e ć
w o c z y — zadaniu rozumu dla rozumu.
190.
P o c h w a ł a b e z i n t e r e s o w n o ś c i i j e j po
c h o d z e n i e . — Między dwoma sąsiadującymi wo
dzami istniała od lat kłótnia: pustoszono sobie za
siewy, uwodzono stada, puszczano z dymem domo
stwa, w rezultacie bez decydującego skutku, ponie
w a ż potęga obydwu była mniej więcej jednakowa.
Trzeci, który dzięki odgraniczonemu położeniu swoich
posiadłości, mógł się trzymać zdala od zatargów, lecz
posiadał powody obawiać się dnia, w którym jeden
z kłótliwych sąsiadów nabierze decydującej przewagi,
wystąpił życzliwie i uroczyście zarazem między wio
dącymi spór: a tajemnie swój wniosek pokojowy po
parł argumentem ciężkiej wagi, dając do zrozumienia
343
każdemu oddzielnie, że ktoby na przyszłość przeciwił
się pokojowi, będzie z nim miał do czynienia. Sta
nęli przed nim obydwaj, ociągając się położyli w dłoń
jego swe dłonie, które dotychczas były narzędziami
i zbyt często przyczynami nienawiści, — i rzeczy
wiście, poważnie uczynili próbę pokoju. Ze zdziwie
niem patrzył każdy, jak nagle jego dobrobyt, wygody
wzrastały, jak teraz zamiast podstępnego i jawnie
drwiącego złoczyńcy znajdowano w sąsiedzie kupca,
chętnego do kupna i sprzedaży, jak nawet, podczas
nieprzewidzianych klęsk, wzajemnie wyciągano się
z nędzy, zamiast, jak dotychczas się działo, w y z y
skiwać potrzebę sąsiada i doprowadzać ją do stop
nia najwyższego. Zdawało się nawet, jak gdyby od
tego czasu typ ludzki wypiękniał w obydwu okoli
cach: albowiem oczy zajaśniały, czoła wygładziły się,
wszyscy nabrali zaufania do przyszłości — a niema
nic w duszach i ciałach ludzkich dobroczynniejszego,
jak to zaufanie. Co rok w dzień zawarcia sojuszu
spotykali się wodzowie, zarówno jak ich orszak:
i mianowicie w obecności pośrednika, którego postę
powanie, im większa była korzyść, którą mu zawdzię
czano, tem bardziej podziwiano i czczono. Nazywano
je b e z i n t e r e s o w n e m — wzrok ich zbyt mocno
był przytwierdzony do korzyści własnej, którą odtąd
zbierali, żeby w postępowaniu sąsiada widzieć coś
więcej, niż to, że stan jego nie zmienił się w tej mie
rze, jak ich własny: raczej pozostał ten sam, i zda
wało się, iż ów interesu swego nie miał na oku. Po
raz pierwszy powiedziano sobie, że bezinteresowność
jest cnotą: bez wątpienia, na małą skalę i w życiu
prywatnem rzeczy podobne mogły się zdarzać u nich
nieraz, lecz spostrzeżono tę cnotę dopiero, kiedy po
344
raz pierwszy wielkiemi literami, czytelnemi dla całej
gminy, ukazała się jakby wypisana na murze. Uznane
zostały za cnoty, doszły do imienia, otoczone zostały
szacunkiem i zalecone do przyswojenia przymioty
moralne dopiero od chwili, kiedy zaczęły w i d o c z
n i e rozstrzygać o szczęściu i przeznaczeniu całych
społeczeństw. Odtąd napięcie uczucia i podnieta we
wnętrznych sił twórczych stają się w w i e l u ludziach
tak wielkie, że przynosi się ofiary tym przymiotom
z tego, co każdy ma najlepszego: poważny składa
im u nóg swoją powagę, godny swą godność, ko
biety słodycz, młodzieńcy wszelkie nadzieje i bogac
two swojej istoty; poeta użycza im głosu i nadaje
imiona, wprowadza w korowód istot podobnych, two
rzy dla nich drzewo genealogiczne i w końcu ubó
stwia, jak czynią artyści, twór swej fantazyi, jako
nowe bóstwo — u c z y je ubóstwiać. Tak cnota, po
nieważ nad nią niby nad posągiem pracują miłość
i wdzięczność wszystkich, staje się w końcu z b i o
r e m rzeczy dobrych i godnych czci, rodzajem świą
tyni i razem osobą boską. Odtąd stoi jako cnota od
dzielna, jako istota sama dla siebie, czem dotychczas
nie była, i sprawuje prawa i władzę uświęconej nad
ludzkości. — W późniejszym okresie Grecyi miasta
były pełne takich abstrakcyi ubóstwiono-uczłowieczo
nych (niechaj mi wybaczą wyraz szczególny dla wy
rażenia pojęcia szczególnego); lud zbudował sobie na
ziemi na swój sposób platońskie »niebo idei«, i nie
przypuszczam, żeby jego mieszkańców odczuwano
mniej żywo, niż jakiekolwiek stare bóstwo home
ryczne.
345
191.
C z a s y c i e m n o ś c i . — »Czasami ciemności«
nazywają w Norwegii takie, kiedy słońce przez cały
dzień pozostaje poniżej horyzontu: temperatura przy
tem spada powoli i ustawicznie. - Piękne porówna
nie dla wszystkich myślicieli, którym na pewien czas
znikło słońce przyszłości człowieczeństwa.
192.
F i l o z o f o b f i t o ś c i . Ogródek, kilka fig,
kawałek sera, przytem trzech lub czterech dobrych
przyjaciół — to było obfitością dla Epikura.
193.
E p o k i ż y c i a . Właściwemi epokami w ży
ciu są owe krótkie okresy zastoju między wzbiera
niem i opadaniem kierowniczej myśli lub uczucia.
Tutaj znowu odczuwamy s y t o ś ć : wszystko inne
jest pragnieniem i głodem — lub przesytem.
194.
W i d z e n i a s e n n e . — Sny nasze, jeśli wy
padkiem udają się i zostają skończone — zazwyczaj
346
sen bywa fuszerką — są łańcuchami symbolicznych
scen i obrazów, zastępującymi opowiadanie poety; opi
sują nasze przeżycia lub oczekiwania, lub stosunki,
ze śmiałością i wyrazistością poetycką, że następnie
dziwimy się zawsze sobie nazajutrz, kiedy sobie na
sze sny przypominamy. Zużywamy we śnie zbyt wiele
artyzmu — i dlatego w dzień jesteśmy często w niego
zbyt ubodzy.
195.
P r z y r o d a i n a u k a . — Zupełnie jak w na
turze, tak w nauce najgorsze i najnieurodzajniejsze
okolice uprawiane bywają najpierw — ponieważ
w tym celu wystarczają mniej więcej środki nauki
p o c z ą t k u j ą c e j . Uprawa najpłodniejszych okolic
każe przypuszczać z góry starannie rozwiniętą nie
zmierną siłę metody, pewne rezultaty już osiągnięte
i zorganizowany tłum robotników, robotników dobrze
przygotowanych — wszystko to razem odnajduje się
dopiero później. — Niecierpliwość i ambicya chwyta
się często zawcześnie tych najpłodniejszych okolic,
lecz wyniki równają się zeru. Próby takie w naturze
mściłyby się w ten sposób, że koloniści pomarliby
z głodu.
196.
P r o s t o t a w ż y c i u . — Prosty rodzaj ży
cia jest trudny obecnie: do tego potrzeba o wiele
347
więcej namysłu i daru wynalazczego niż posiadają
nawet ludzie bardzo rozsądni. Najbardziej prawy
z nich powie jeszcze może: »Nie mam czasu tak
długo nad tem rozmyślać. Prosty sposób życia jest
dla mnie celem zanadto wzniosłym; poczekam, póki
mądrzejszy ode mnie go nie wynajdzie«.
197.
S z c z y t y i s z c z y c i k i . — Nieznaczna płod
ność, częste bezżeństwo i wogóle chłód płciowy du
chów najwyższych i najbardziej cywilizowanych, jak
również klas, do których należą, jest rzeczą zasadni
czą w ekonomii ludzkości: rozum rozeznaje i czyni
użytek z tego rozeznania, iż przy krańcowym roz
woju duchowym niebezpieczeństwo n e r w o w e g o
potomstwa jest bardzo wielkie: ludzie tacy są szczy
tami człowieczeństwa — nie powinni przeto kończyć
się szczycikami.
198.
N a t u r a n i g d y n i e c z y n i s k o k ó w . —
Choćby człowiek najbardziej się rozwinął i zdawało
się, że z jednego przeciwieństwa przeskoczył w inne:
jeśli się obserwuje dokładniej, wynajdzie się w i ą
z a n i a , gdzie nowy budynek wyrasta ze starego. To
jest zadaniem biografa: musi myśleć o życiu według
zasady, iż natura nigdy skoków nie robi.
348
199.
200.
S a m o t n i k p r z e m a w i a . — Jako zapłatę z a
wiele przesytu, zniechęcenia, nudy — które z sobą musi
przynosić samotność bez przyjaciół, obowiązków i na
miętności — zbiera się owe kwadranse najgłębszego
powrotu do siebie i natury. Kto się zupełnie zabez
pieczył od nudy, ten zabezpieczył się też od siebie:
najsilniejszego napoju ożywczego z własnego naj
głębszego źródła pić nigdy nie będzie.
201.
F a ł s z y w a s ł a w a . — Nienawidzę owych rze
komych piękności przyrody, które w rzeczywistości
nabierają pewnego znaczenia tylko dzięki wiadomoś
ciom, szczególniej geograficznym, same przez się je
dnak dla zmysłu, spragnionego piękna, pozostają bez
znaczenia: naprzykład widok Montblancu z Genewy —
coś niepozornego, gdyby nie biegło na pomoc zado
wolenie umysłowe z wiedzy; wszystkie góry bliższe
są piękniejsze i pełniejsze wyrazu — lecz »daleko im
do tej wysokości«, jak owa bezmyślna wiedza, dla
349
osłabienia wrażenia, dodaje. Oko przeczy przytem
wiedzy: jakżeby mogło w przeczeniu prawdziwie się
radować!
202.
P o d r ó ż u j ą c y d l a p r z y j e m n o ś c i . —
Wspinają się na górę jak zwierzęta, bezmyślnie
i okryci potem; zapomniano im powiedzieć, że po
drodze są piękne widoki.
203.
Z a w i e l e i z a m a ł o . — Wszyscy ludzie prze
żywają dziś za wiele i przetrawiają za mało: odczu
wają straszny głód i kolkę zarazem, i dlatego stają
się coraz chudsi, choćby jedli jak najwięcej. — Kto
mówi obecnie: »ja nie przeżyłem n i c « — uchodzi za
głupca.
204.
K o n i e c i c e l . — Nie zawsze koniec jest ce
lem. Koniec melodyi nie jest jej celem; ale mimo to:
jeśli melodya nie dobiegła końca, nie osiągnęła też
swego celu. Przenośnia.
W p r a w d z i e c z y s t o . — »Kto się odziewa
w czysto wyprane łachmany, odziewa się wprawdzie
czysto, ale tem niemniej w łachmany.
350
205.
206.
Z a p o m n i e ć o z a m i a r a c h . — Podczas po
dróży zapomina się najczęściej o jej celu. Niemal
każdy zawód wybiera się, rozpoczyna się jako środek
do celu, lecz uprawia jako cel ostateczny. Zapomi
nanie o zamiarach jest najczęstszem głupstwem, ja
kie się popełnia.
207.
D r o g a s ł o n e c z n a i d e i . — Kiedy n a hory
zoncie wschodzi idea, temperatura duszy bywa bar
dzo nizka. Dopiero stopniowo idea wywiązuje ciepło
i najgorętsza jest (to znaczy wywiera w p ł y w naj
większy), kiedy wiara w ideę zaczyna znikać.
351
208.
P r z e z c o m i a ł o b y s i ę w s z y s t k i c h w n e t
p r z e c i w k o s o b i e . — Jeśliby dziś się odważył ktoś
rzec: »kto nie jest za mną, jest przeciw mnie«, miałby
natychmiast wszystkich przeciw sobie. — To uczucie
przynosi zaszczyt naszej epoce.
209.
W s t y d z i ć s i ę b o g a c t w a . — Czasy nasze
znoszą tylko jeden jedyny rodzaj bogatych, taki, który
się w s t y d z i swego bogactwa. Jeśli się słyszy o kimś
»to człowiek bardzo bogaty«, natychmiast odczuwa się
coś podobnego, jak na widok wstrętnej choroby, przy
której ciało nabrzmiewa, chorobliwej otyłości, lub
puchliny wodnej: trzeba gwałtem pamiętać o ludz
kości, żeby z takim bogaczem obchodzić się w spo
sób, nie pozwalający nic zauważyć z naszego uczu
cia wstrętu. Skoro ten jednak zaczyna się pysznić ze
swego bogactwa, do uczucia naszego przyłącza się
niemal współczujące zdziwienie nad tak wysokim stop
niem ludzkiego nierozumu: tak iż chciałoby się wznieść
ręce do nieba i zawołać: »Biedny, zdeformowany, prze
ciążony człowieku, stokrotny niewolniku, któremu każda
godzina przynosi l u b p r z y n i e ś ć m o ż e coś nieprzy
jemnego, w którego członkach odzywa się każde zda
rzenie, zachodzące w dwudziestu narodach, jakże mo
żesz kazać nam uwierzyć, iż w swoim stanie czujesz
się dobrze! Kiedy gdziekolwiek ukazujesz się publicz
nie, wiemy, że jest to rodzaj biegania przez rózgi,
O b o j ę t n o ś ć w i e l k i e j n a t u r y . — Obojęt
ność wielkiej natury (gór, morza, lasów i pustyni)
podoba się, lecz tylko przez czas krótki: potem nie
cierpliwimy się. »Nie chcą więc te rzeczy zupełnie
nic n a m powiedzieć? Dla nich więc n i e istnie
jemy?« Odczuwamy crimen laesae majestatis humanae.
352
pod spojrzeniami, które dla ciebie mają tylko zimną
nienawiść, natręctwo lub milczące szyderstwo. Zdo
bywanie twoje, być może, jest łatwiejsze niż innego,
lecz jest to zdobywanie zbyteczne, które mało spra
wia radości, lecz z a c h o w a n i e zdobytego jest d z i ś
w każdym razie sprawą mozolniejszą, niż jakiekol
wiek zdobywanie mozolne. Cierpisz b e z u s t a n n i e ,
ponieważ bezustannie straty ponosisz. Na cóż ci się
zda, iż wciąż nową krew ci doprowadzają: przeto
nie mniej ci sprawiają bólu bańki, na grzbiecie sie
dzące, ustawicznie siedzące! Lecz żeby nie być
niesprawiedliwym: trudno, być może niemożliwa dla
ciebie n i e być bogatym: musisz przechowywać, mu
s i s z na nowo zdobywać, odziedziczony pociąg twego
przyrodzenia jest twem j a r z m e m , ale przeto nie
oszukuj nas i w s t y d ź s i ę lojalnie i jawnie swego
jarzma, które dźwigasz: albowiem w gruncie rzeczy
znużony jesteś swą duszą i niechętny ku jej dźwiga
niu. Wstyd ten nie hańbi«.
2 1 0 .
Z b y t e k z a r o z u m i a ł o ś c i . — S ą ludzie tak
zarozumiali, że nie umieją inaczej chwalić wiel
kości, jaką publicznie podziwiają, tylko że ją przed
stawiają za stopień i most, do n i c h prowadzący.
DZIEŁA NIETZSCEGO. T. XI.
211.
N a g r u n c i e h a ń b y . — Kto chce ludziom
odjąć jakieś wyobrażenie, nie zadowala się zwykle
353
tem, że je obala i wyciąga z niego robaka nielogicz
ności, który się w niem kryje: raczej, zabiwszy ro
baka, rzuca i cały owoc w b ł o t o , aby go w oczach
ludzi pozbawić uroku i wszczepić wstręt do niego.
Sądzi, iż w ten sposób znalazł środek, który czyni
niemożliwem tak zwykłe obalonym wyobrażeniom
»zmartwychwstanie dnia trzeciego«. — Myli się, po
nieważ właśnie n a g r u n c i e h a ń b y , pośród nieczy
stości, nasienie wyobrażenia prędko wypuszcza nowe
kiełki. — T e d y : nie należy ani wyszydzać, ani plu
gawić, co się ostatecznie chce usunąć, lecz z całym
szacunkiem k ł a ś ć n a l o d z i e , wciąż i wciąż n a
nowo, zważywszy, że wyobrażenia posiadają żywot
bardzo uparty. Tutaj należy postępować według ma
ksymy: »raz obalić znaczy tyle, co wcale nie obalać«.
212.
L o s m o r a l n o ś c i . — Ponieważ więzy, krę
pujące umysły, luźnieją, z pewnością zmniejsza się
moralność (odziedziczony, przekazany, instynktowy
sposób postępowania w e d ł u g u c z u ć m o r a l n y c h ) :
jednak nie cnoty oddzielne, umiarkowanie, sprawiedli
wość, pokój duchowy — albowiem największa wol
ność ducha prowadzi już do nich mimowolnie i na
stępnie doradza je, jako p o ż y t e c z n e .
213.
F a n a t y k n i e u f n o ś c i i j e g o r ę k o j m i a .
— Starzec: Chcesz się ważyć, na rzecz niezmierną
23
354
i pouczać ludzi na wielką skalę? Gdzież twoja rę
kojmia? — P i r r o n : Oto ona: chcę ostrzec ludzi
przed samym sobą, chcę przyznać się publicznie do
wszystkich wad mej natury i przed oczami wszyst
kich obnażyć swoje sądy pośpieszne, sprzeczności
i głupstwa. Nie słuchajcie mnie, chcę im rzec, do
póki się nie stanę równy najmniejszemu z was i jesz
cze mniejszy, niż on; brońcie się przed prawdą, póki
możecie, ze wstrętu do tego, kto jest jej rzecznikiem.
Będę uwodzicielem i oszustem dla was, dopóki bę
dziecie widzieli we mnie choćby najmniejszy blask
zacności i godności. — S t a r z e c : Za wiele obiecu
jesz, tego ciężaru nie podźwigniesz. — P i r r o n : Więc
też i to chcę ludziom powiedzieć, iż jestem za słaby
i nie mogę dotrzymać swej obietnicy. Im większa bę
dzie moja niegodność, tem bardziej będą nieufać
prawdzie, przechodzącej przez moje usta. — S t a
r z e c : Chcesz więc być nauczycielem nieufności
względem p r a w d y ? — P i r r o n : Nieufności, jakiej
nigdy jeszcze na świecie nie było, nieufności wzglę
dem wszystkich i każdego. Jest to jedyna droga do
prawdy. Oko prawe nie powinno ufać lewemu i światło
musi przez pewien czas nienawidzieć ciemności: to
jest droga, którą iść musicie. Nie sądźcie, że was po
wiedzie ku drzewom owocowym i na piękne błonia.
Znajdziecie na niej małe i twarde ziarna — to są
prawdy: dziesiątki lat będziecie musieli połykać całe
garści kłamstw, żeby z głodu nie pomrzeć: wiedząc
nawet, że są to kłamstwa. Owe ziarna jednak będą
posiane i zakopane i może, może nastąpi kiedyś
dzień sprzętu: nikt nie ma prawa go o b i e c y w a ć ,
jeśli nie jest fanatykiem. — S t a r z e c : Przyjacielu,
przyjacielu! I słowa twoje są słowami fanatyka! —
355
P i r r o n : Masz słuszność! Nieufnym chcę być wzglę
dem wszystkich słów. — S t a r z e c : Tedy będziesz
musiał milczeć. — P i r r o n : Powiem ludziom, że mil
czeć muszę i że winni nie dowierzać memu milcze
n i u . — S t a r z e c : Odstępujesz więc od swego przed
sięwzięcia? — P i r r o n : Raczej — tyś mi dopiero
wskazał wrota, przez które iść mam. — S t a r z e c :
Nie wiem —: rozumiemyż my się jeszcze zupełnie? —
P i r r o n : Prawdopodobnie nie. — S t a r z e c : Jeżeli
tylko ty siebie rozumiesz zupełnie! — P i r r o n od
wraca się i śmieje się. — S t a r z e c : A c h przyja
cielu! Milczeć i śmiać się — jestże to teraz cała
twoja filozofia? — P i r r o n : Nie byłaby jeszcze naj
gorsza. —
214.
K s i ą ż k i e u r o p e j s k i e . Czytając Mon
taigne'a, La Rochefoucauld'a, Labruyere'a, Fontenelle'a
(szczególniej Dialogues des morts), Vauvenargues'a
Chamforta, jesteśmy bliżsi starożytności, niż podczas
czytania jakiejkolwiek innej grupy sześciu autorów
innych narodów. Dzięki tym sześciu d u c h o s t a t
n i c h s t u l e c i dawnej ery powstał znowu,— wszyscy
razem tworzą ważne ogniwo w wielkim dotychczas
rozwijającym się łańcuchu Odrodzenia. Książki ich
wznoszą się ponad zmienność gustu narodowego i za
barwień filozoficznych, któremi zwykle mieni się
obecnie i mienić musi każda książka, żeby się stać
sławną: zawierają więcej m y ś l i p r a w d z i w y c h ,
niż wszystkie książki filozofów niemieckich razem
2 3 *
350
wzięte: myśli tego rodzaju, które płodzą myśli,
i które — jestem w kłopocie, żeby określenie dopro
wadzić do końca: dość, iż zdają mi się autorami,
którzy nie pisali ani dla dzieci, ani dla marzycieli,
ani dla dziewic, ani dla chrześcijan, ani dla Niem
ców, ani dla znowu jestem w kłopocie z zakoń
czeniem swej listy. Lecz żeby wypowiedzieć po
chwałę zrozumiałą: napisane po grecku, dzieła ich
byłyby rozumiane także przez Greków. Natomiast,
ileby sam Plato zrozumiał z pism naszych najlepszych
myślicieli niemieckich, naprzykład z Goethego lub
Schopenhauera, wogóle mógł zrozumieć, nie mówiąc
już o niechęci, jakąby w nim wywołał ich sposób pi
sania, mianowicie ciemność, przesada i znowu kiedyin-
dziej suchość — błędy, na które wymienieni cierpią
jeszcze najmniej ze wszystkich myślicieli niemieckich,
a mimo to jeszcze nadto wiele (Goethe, jako myśliciel,
więcej niż słuszna lubił bujać w obłokach, i Scho
penhauer nie bezkarnie obracał się niemal ustawicznie
między symbolami rzeczy, zamiast między samemi
rzeczami). — Natomiast jaka jasność i pełna wdzięku
określność u owych Francuzów! Sztukę tę musieliby
aprobować nawet obdarzeni najsubtelniejszem uchem
Grecy i jednoby nawet podziwiali i uwielbiali, fran
cuski d o w c i p wyrażenia : l u b o w a l i s i ę oni
w tego rodzaju rzeczach nadzwyczajnie, choć sami
nie byli w nich szczególniej silni.
215.
M o d a i n o w o c z e s n o ś ć . — Wszędzie, gdzie
panuje jeszcze nieuctwo, nieochędóstwo, przesąd, gdzie
357
handel ospały, rolnictwo nędzne, duchowieństwo po
tężne, tam znajdujemy także s t r o j e n a r o d o w e .
M o d a panuje natomiast tam, gdzie znajdujemy oznaki
przeciwne. Modę więc znaleźć można obok c n ó t
Europy dzisiejszej: miałażby rzeczywiście być ich
stroną ciemną? — Przedewszystkiem odzież m ę s k a ,
modna, która już przestała być narodową, wypowiada
o tym, kto ją nosi, że Europejczyk ani jako je
dnostka ani jako członek stanu lub narodu
nie chce się r z u c a ć w o c z y , że rozmyślne przy
ćmienie tego rodzaju próżności uczynił dla siebie pra
wem; następnie, że jest pracowity i że nie ma wiele
czasu do ubierania się i strojenia, a także że wszelką
kosztowność i obfitość materyału i kroju znajduje
w przeciwieństwie ze swoją pracą; w końcu, że
odzieżą swoją wskazuje na uczeńsze i bardziej du
chowe zawody, które są dlań jako dla człowieka
europejskiego najbliższe, lub które chciałby mieć za
najbliższe: podczas kiedy przez istniejące jeszcze
stroje narodowe przegląda rozbójnik, pasterz lub żoł
nierz, jako najpożądańsze i nadające ton stanowisko
życiowe. W tym ogólnym charakterze mody męskiej
istnieją owe drobne wahania, które wywołuje próż
ność młodzieży, frantów i nicponiów miast wielkich,
więc t y c h , c o j a k o l u d z i e e u r o p e j s c y s ą
n i e d o j r z a l i . — Kobiety europejskie są niemi
j e s z c z e o w i e l e m n i e j , wskutek czego wahania
u nich są o wiele większe: i one nie chcą strojów
narodowych i nie cierpią, jeśli po ubraniu poznaje
się, że są Niemkami. Francuzkami lub Rosyankami,
lecz jako jednostki bardzo chętnie radeby zwracać
na się uwagę: również już przez samo ubranie nikt
nie powinien pozostawać w wątpliwości, że należą do
szanownej klasy społeczeństwa (do »dobrego«, lub
»wysokiego«, lub »wielkiego« świata) i pragną w tym
kierunku tem bardziej się posunąć, że nie należą lub
zaledwie należą do owej klasy. Przedewszystkiem ko
bieta młoda nie chce nosić nic, co nosi cokolwiek
starsza od niej, ponieważ sądzi, że przez podejrzenie,
iż jest starsza, spadnie w cenie: starsze znowu chcia
łyby tak długo zwodzić strojem bardziej młodzień
czym, jak się tylko da. — z tego współzawodnic
twa muszą zawsze wypływać mody, w których właś
ciwa młodzieńczość musi być widoczna w sposób
niedwuznaczny i nie dający się naśladować. Jeśli
zmysł wynalazczy młodych artystek zajmował się
przez pewien czas takiem obnażaniem młodości, lub
żeby całą prawdę powiedzieć — jeśli znowu wciąg
nęło się do rady zmysł wynalazczy dawniejszych cy
wilizacyi dworskich, jak również dotychczas istnieją
cych narodowości, i wogóle cały kostyumowy glob
ziemski i złączono naprzykład Hiszpanów, Turków
i Greków starożytnych do inscenizowania pięknego
ciała: to zawsze odkrywa się ostatecznie, że nie naj
lepiej rozumiano się na własnej korzyści, że dla wy
wierania wrażenia na mężczyzn gra w chowanego
z pięknem ciałem jest szczęśliwsza od nagiej lub
napół nagiej lojalności. I oto teraz koło smaku i próż
ności obraca się znowu w kierunku przeciwnym: co
kolwiek starsze niewiasty spostrzegają, że powróciło
ich panowanie, i współzawodnictwo najmilszych i naj
niedorzeczniejszych istot zaczyna się znowu w naj
lepsze. Lecz im b a r d z i e j kobiety rozwijają się
wewnętrznie i przestają między sobą, jak to było do
tychczas, przyznawać pierwszeństwo wiekowi niedoj
rzałemu, tem nieznaczniejsze bywają te wahania
359
w strojach, tem prostsze ich upiększenia: o tem je
dnak, jeśli się chce być sprawiedliwym, nie należy
wydawać sądu według wzorów antycznych, a więc
n i e według stopnia odziewania się mieszkanek wy
brzeży mórz południowych, lecz z uwzględnieniem
warunków klimatycznych środkowych i północnych
okolic Europy, tych mianowicie, w których obecnie
posiada swą najulubieńszą ojczyznę geniusz Europy,
wytwarzający ducha i formy. — Naogół więc cha
rakterystyczną cechą m o d y i n o w o c z e s n o ś c i
n i e j e s t z m i e n n o ś ć , gdyż właśnie zmiana jest
czemś wstecznem i cechuje jeszcze n i e d o j r z a
ł y c h Europejczyków płci męskiej i żeńskiej: lecz
o d r z u c e n i e p r ó ż n o ś c i n a r o d o w e j , k l a s o
w e j i i n d y w i d u a l n e j . Z tego punktu widzenia,
godna pochwały, ponieważ oszczędza to siły i czas,
jeśli pewne miasta i kraje europejskie myślą i wy
najdują w sprawach odzieży za wszystkie pozostałe,
z tego względu, że zazwyczaj nie każdy bywa obda
rzony zmysłem form i że zaprawdę nie jest to zbyt
górna ambicya, jeśli naprzykład Paryż, dopóki te wa
hania jeszcze istnieją, przywłaszcza sobie prawo, iż
w tem państwie jest jedynym wynalazcą i innowato
rem. Jeśli Niemiec z nienawiści do tych pretensyi
miasta francuskiego chce inaczej się odziewać, na
przykład jak się nosił Albrecht Dürer, to niech ze
chce zważyć, że wprawdzie posiada kostyum, który
nosili niegdyś Niemcy, lecz że go bynajmniej Niemcy
nie wynaleźli — nie było n i g d y stroju, któryby od
różniał Niemców jako Niemców. Zresztą niech się
też przyjrzy, jak wygląda w tym stroju i czy na
przykład głowa zupełnie nowoczesna ze wszystkiemi
swemi liniami i brózdami, które wyrył na niej wiek
358
36o
dziewiętnasty, nie założyłaby protestu przeciw odzieży
diurerowskiej. Tutaj, gdzie pojęcie »nowoczesny«
i »europejski« niemal są równoznaczne, przez Europę
rozumie się o wiele więcej krajów, niż obejmuje
Europa geograficzna, mały półwysep A z y i : szczegól
niej należy tutaj Ameryka, o ile właśnie jest córką
naszej cywilizacyi. Z drugiej strony nie cała Europa
podpada pod pojęcie cywilizacyjne »Europa«; lecz
tylko te narody i części narodów, których wspólna
przeszłość tkwi w cywilizacyi greckiej, rzymskiej,
żydowskiej i chrześcijańskiej.
216.
» C n o t a n i e m i e c k a « . — Nie da się zaprze
czyć, iż od końca ubiegłego stulecia przez Europę
przepływał prąd przebudzenia moralnego. Wtedy do
piero cnota znowu stała się wymowna; nauczyła się
wynajdywać swobodne giesty wzniosłości i wzrusze
nia, przestała się wstydzić samej siebie i wymyśliła
systematy filozoficzne, tudzież poezye ku własnej
gloryfikacyi. Jeśli się szuka źródeł tego prądu: od
najduje się z jednej strony Rousseau, ale Rousseau
mitycznego, którego wymyślono sobie według wraże
nia pism jego — i według wskazówek, których on
sam udzielił (— i on, i jego publiczność pracowali
ustawicznie nad tą postacią idealną). Inne źródło kryje
się w zmartwychwstaniu wielkiego stoickiego laty
nizmu, przez który Francuzi w sposób najgodniejszy
kontynuowali zadanie Odrodzenia — od naśladowania
z najwspanialszem powodzeniem form antycznych
361
przeszli do naśladowania charakterów: tak iż na
zawsze zdobyli sobie prawo do najwyższych oznak
czci, jako naród, który dotychczas ludzkości nowo
czesnej dał najlepsze książki i najlepszych ludzi. Jak
te dwa wzory, wzór Rousseau mitycznego i owego
zbudzonego ducha latynizmu, działał na słabszych
sąsiadów, widzimy szczególniej na Niemczech: które
wskutek swego nowego i całkiem niezwykłego po
rywu ku powadze i wielkości chcenia i panowania
nad sobą, w końcu wpadły w podziw dla swojej
własnej nowej cnoty i rzuciły w świat pojęcie »cnoty
niemieckiej«, jak gdyby nie mogło istnieć nic bar
dziej pierwotnego, bardziej samoistnego od tego po
jęcia. Pierwsi wielcy mężowie, którzy ową francuską
inicyatywę wielkości i świadomości chcenia moral
nego na siebie przejęli, byli uczciwsi i nie zapomi
nali o wdzięczności. Moralizm Kanta, skąd pochodzi?
Bezustannie daje on do zrozumienia: od Rousseau
i ze wskrzeszonego Rzymu stoickiego. Moralizm Szyl
lera: to samo źródło, to samo wysławianie źródła.
Moralizm Beethovena w dźwiękach: jest wieczną pieś
nią pochwalną na cześć Rousseau, Francuzów sta
rożytnych i Szyllera. Dopiero »młodzian niemiecki«
zapomniał o wdzięczności, w tym czasie bowiem
skłoniono ucho ku głoszonej nienawiści dla Francuzów:
ten młodzian niemiecki, który przez pewien czas z więk
szą świadomością, niż to się uważa za dozwolone
innym młodzieńcom, występował na plan pierwszy.
Jeśliby poszukał swego ojcostwa, słusznie mógłby
pomyśleć o blizkich sobie Szyllerze. Fichtem i Schleier
macherze: ale dziadów swoich szukaćby musiał w Pa
ryżu, w Genewie, i było to z jego strony krótko
wzrocznością, jeśli przypuszczał to, co przypuszczał:
362
iż cnota nie jest starsza nad lat trzydzieści. W ó w c z a s
przyzwyczajono się do wymagania, żeby przy wyra
zie »niemiecki« rozumieć zarazem jako dodatek wy
raz cnota: i do dnia dzisiejszego nie oduczono się
tego jeszcze zupełnie. W nawiasie zauważmy, że tak
zwane rozbudzenie moralne, jak niemal odgadnąć
można, dla p o z n a n i a zjawisk moralnych przyniosło
tylko szkody i ruch wsteczny ze sobą. Czem jest
cała niemiecka filozofia moralna, poczynając od
Kanta, ze wszystkiemi swemi francuskiemi, angiel
skiemi i włoskiemi rozgałęzieniami i towarzyszkami?
Napół teologicznym zamachem na Helvetiusa, porzu
ceniem długo i mozolnie zdobywanej wolności per
spektywy lub wskazań drogi właściwej, które on
ostatecznie wypowiedział dobrze i zebrał. Do dnia
dzisiejszego w Niemczech Helvetius jest najbardziej
oplwanym ze wszystkich dobrych moralistów i do
brych ludzi.
217.
K l a s y c z n i i r o m a n t y c z n i . — Zarówno
klasycznie jak romantycznie nastrojone duchy — jak
te dwa rodzaje zawsze istnieją — noszą się z wizyą
przyszłości: lecz pierwsi czerpią ją z s i ł y swojej
epoki, drudzy z jej s ł a b o ś c i .
218.
M a s z y n a j a k o n a u c z y c i e l k a . — Sama
przez się uczy maszyna przenikania się wzajemnego
363
219.
N i e o s i a d l i . — Chętnie się mieszka w ma
łem miasteczku; lecz kiedy niekiedy właśnie z jego
powodu ciągnie nas do przyrody najsamotniejszej,
najbardziej ukrytej: wtedy mianowicie, kiedy owo
miasteczko stało się dla nas zbyt przejrzystem.
W końcu, żeby znowu w y p o c z ą ć po tej naturze,
udajemy się do wielkiego miasta. Kilka łyków z niego
i odgadujemy, co znajduje się na spodzie jego kie
licha — ruch kołowy, z małem miasteczkiem na po
czątku, zaczyna się na nowo. — Tak żyją ludzie
nowocześni: którzy w e wszystkiem s ą z b y t g r u n
t o w n i , żeby być o s i a d ł y m i podobnie jak ludzie
innych czasów.
220.
R e a k c y a p r z e c i w c y w i l i z a c y i m a s z y
nowej. — Maszyna, będąca wynalazkiem najwyższej
tłumów ludzkich, przy czynnościach, w których każdy
spełnia tylko jedną część: daje ona wzór organiza
cyi partyjnej i prowadzenia wojny. Natomiast nie
uczy samowładztwa indywidualnego: z wielkiej liczby
czyni jedną maszynę, i z każdej jednostki narzędzie
do j e d n e g o celu. W p ł y w jej najogólniejszy jest, iż
uczy korzyści centralizacyi.
364
siły myślowej, w osobach, które ją obsługują, za
prząta niemal wyłącznie siły niższe i bezmyślne.
Wogóle wytwarza przytem niepomierną ilość siły,
która inaczej byłaby uśpiona, to prawda; lecz n i e
daje bodźca do wspinania się wyżej, do doskonale
nia, do artyzmu. Robi c z y n n y m i j e d n o s t a j
n y m — to jednak w ciągu czasu dłuższego wytwa
rza reakcyę, rozpaczliwe nudy dla duszy, która się
uczy pragnąć pełnej zmian bezczynności.
221.
N i e b e z p i e c z e ń s t w o o ś w i e c e n i a . —
Wszystkie te rzeczy napół waryackie, komedyanckie,
zwierzęco okrutne, pełne żądz i przedewszystkiem
sentymentalne i upajające się samemi sobą, które ra
zem tworzą właściwą s u b s t a n c y ę r e w o l u c y j n ą
i przed Rewolucyą przyoblekły się w ciało i ducha
w osobie Rousseau — cała ta istota w przewrotnym
zapale okryła swą głowę fanatyczną o ś w i e c e n i e m
i przez nie sama zaczęła błyszczeć czemś w rodzaju
gloryi promieniejącej. Oświecenie, które w gruncie
rzeczy jest tak obce tej istocie i które, gdyby samo
dla siebie działało, przechodziłoby cicho jak promie
nie przez chmury, długo zadowalając się tylko tem,
żeby przekształcać jednostki: tak iżby bardzo powoli
przekształcało obyczaje i instytucye narodów. Teraz
jednak, w połączeniu z istotą gwałtowną i nagłą
samo oświecenie stało się gwałtownem i nagłem.
Wskutek tego niebezpieczeństwo oświecenia stało się
niemal większem od jego pożyteczności wyzwalają
365
cej i rozjaśniającej, wprowadzonej przez nie w wielki
ruch rewolucyjny. Kto zrozumie to, będzie też wie
dział, od jakich domieszek trzeba je oczyścić, od ja
kich zanieczyszczeń trzeba je uwolnić: żeby następ
nie n a s o b i e s a m y m k o n t y n u o w a ć dzieło
oświecenia i następnie po f a k c i e zdusić rewolucyę
w zarodku, uczynić ją niebyłą.
222.
N a m i ę t n o ś ć w w i e k a c h ś r e d n i c h . —
Wieki średnie są epoką największych namiętności.
Ani starożytność, ani nasze czasy nie posiadały tej
szerokości duszy: p o j e m n o ś ć jej nigdy n i e b y ł a
większa i nigdy nie mierzyła się większą skalą. Dzie
wicza budowa fizyczna ludów barbarzyńskich i prze
duchowione zgorączkowane wiecznem czuwaniem, cho
robliwie błyszczące oczy chrześcijańskich uczniów mi
steryów, dzieciństwo i młodzieńczość, zarówno jak przej
rzałość i starczość zniedołężniała, surowość zwie
rzęcia drapieżnego i wydelikacenie i wysubtelnienie
ducha późnej starożytności — wszystko to razem
nieraz spotykano w jednej osobie: tedy musiała, jeśli
człowiek podobny wpadł w namiętność, szybkość
prądu duchowego być gwałtowniejsza, wir bardziej
zmieszany, spadek głębszy, niż kiedykolwiek. — My
ludzie nowocześniejsi winniśmy być zadowoleni z cof
nięcia się, które tu uczyniono.
366
223.
224.
D u s z e r a d o s n e . — Jeśli o napoju, pijań
stwie i źle woniejących plugastwach choć zdaleka
napomknięto, wtedy dusze starożytnych Niemców sta
wały się radosne — zresztą były pochmurne. Miały
one do tego pewien rodzaj najwnętrzniejszej po
jętności.
225.
A t e n y r o z p u s t u j ą c e . — Jak nawet targ
rybi w Atenach miał swoich myślicieli i poetów, tak
też rozpusta grecka posiadała zawsze jeszcze wy
gląd bardziej idylliczny i subtelniejszy, niż rozwiąz
łość rzymska lub niemiecka. Głos Juvenala rozlegałby
się tam, jak głos trąby pustej: odpowiedziałby zaś
śmiech niemal dziecinny.
367
220.
227.
» W i e c z n y E p i k u r « . — Epikur żył zawsze
i żyje jeszcze, nieznany tym, którzy się nazywali
i nazywają epikurejczykami, i nie posiadający sławy
u filozofów. Sam też zapomniał swego własnego
imienia: było to najcięższe brzemię, jakie kiedykol
wiek odrzucił.
228.
S t y l w y ż s z o ś c i . — Pochodzenie sposobu
mówienia studentów niemieckich wywodzi się ze
sfery studentów nie studyujących, którzy umieją
osiągnąć pewien rodzaj przewagi nad swymi poważ
niejszymi kolegami przez to, że odkrywają wszystko,
R a b o w a ć i o s z c z ę d z a ć . — Wszystkie ru
chy umysłowe mają powodzenie, jeśli skutkiem ich
jest to, że wielcy mogą mieć nadzieję r a b o w a n i a
a mali o s z c z ę d z a n i a . — Dlatego naprzykład po
wiodła się Reformacya niemiecka.
M ą d r o ś ć G r e k ó w . — Ponieważ chęć zwy
ciężania i wyróżniania się jest nieprzezwyciężonym
rysem natury ludzkiej, starszym i pierwotniejszym,
niż wszelki szacunek i zadowolenie z równości — to
też państwo greckie uświęciło zapasy gimnastyczne
i muzyczne między równymi, odgraniczyło więc
arenę, gdzie ów popęd mógł się wyładowywać, nie
narażając porządku politycznego. Kiedy zapasy gim
nastyczne i muzyczne ostatecznie upadły, państwo
greckie poczęły trawić niepokoje wewnętrzne i rozkład.
368
co jest maskaradowego w wykształceniu, obyczajności,
uczoności, porządku, umiarkowaniu i mają wpraw
dzie wciąż na ustach wyrazy z tej dziedziny, jak
lepsi i uczeńsi, lecz ze złośliwością w oku i z towa
rzyszącym im grymasem. W tym języku wyższości —
jedynym, który w Niemczech jest oryginalnym —
przemawiają dziś mimowolnie także mężowie pań
stwowi i krytycy dziennikarscy: jest to ustawiczne
cytowanie drażniące, niespokojne, zadzierżyste strzela
nie oczami na prawo i lewo. niemiecczyzna cudzy
słowiowa i grymasowa.
229.
Z a k o p a n i . — Usuwamy się w ukrycie: lecz
nie z powodu jakiegoś osobistego niezadowolenia,
jak gdyby teraźniejsze warunki polityczne i społeczne
nie zadowalały nas, lecz ponieważ przez nasze usu
nięcie się chcemy zaoszczędzić i zebrać siły, które
p ó ź n i e j , kiedyś, cywilizacyi będą gwałtownie po
trzebne, im bardziej ta teraźniejszość jest tą teraź
niejszością i jako taka spełnia s w o j e zadanie. Two
rzymy kapitał i staramy się go zabezpieczyć: lecz
w sposób, jak w czasach n a j n i e b e z p i e c z n i e j
s z y c h , ż e g o z a k o p u j e m y .
230.
T y r a n i d u c h a . — W naszych czasach uwa
żanoby każdego, ktoby był tak ściśle wyrazem je
369
dnej cechy moralnej, jak postaci Teofrasta lub Mo
lière'a, za chorego, i mówionoby o idée fixe. Ateny
w trzeciem stuleciu byłyby dla nas,
jeślibyśmy mogli
je odwiedzić, jakby zaludnione szaleńcami. Obecnie
w każdej głowie panuje demokracya p o j ę ć —
w i e l e pojęć r a z e m są panem: jedno pojęcie wy
łączne, któreby c h c i a ł o być panem, nazywa się
obecnie, jak się rzekło, idée fixe. To jest n a s z spo
sób mordowania tyranów, wskazujemy im na dom
obłąkanych.
231.
N a j n i e b e z p i e c z n i e j s z a e m i g r a c y a . —
W Rosyi istnieje emigracya inteligencyi: przechodzi
ona granicę, żeby czytywać i pisywać dobre książki.
W ten sposób jednak przyczynia się do tego, że oj
czyzna, opuszczona przez ducha, staje się coraz da
lej sięgającą paszczą Azyi, któraby chciała pożreć
maleńką Europę.
232.
S z a ł p a ń s t w o w y . — Kiedy nastąpił koniec
królestwa u Greków, miłość niemal religijna dla króla
przeszła na państwo. I ponieważ pojęcie znosi wię
cej miłości niż osoba i przedewszystkiem, że nie tak
często miłującemu kołki na głowie ciosa, jak to czy
nią ludzie kochani (— albowiem im bardziej czują się
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI.
370
kochani, tem bezwzględniejszymi stają się najczęś
ciej, aż w końcu przestają być godni miłości i zer
wanie następuje rzeczywiście), to też uwielbienie dla
grodu i państwa było większe, niż kiedykolwiek
uwielbienie dla panujących. Grecy są ofiarami s z a ł u
p a ń s t w o w e g o w historyi starożytnej — w now
szej są niemi inne narody.
233.
P r z e c i w n i e o s z c z ę d z a n i u o c z u . — Czy
też w oświeconych klasach angielskich, które czytują
Times'a, nie możnaby było wykazać, że siła wzroku
maleje co każde dziesięć lat ?
234.
W i e l k i e d z i e ł a i w i e l k a w i a r a . — O w
posiadał wielkie dzieła, lecz towarzysz jego posiadał
wielką wiarę w te dzieła. Byli nierozłączni: ale naj
widoczniej pierwszy w zupełności zależał od drugiego.
235.
T o w a r z y s k i . — »Nie znoszę sam s i e b i e « mó
wił ktoś, żeby objaśnić swój pociąg towarzyski. »Żo
371
236.
Z a m y k a n i e o c z u p r z e z d u c h a . — Choć
się jest wyćwiczonym i przyzwyczajonym do roz
myślania nad postępowaniem, jednak przy samem
postępowaniu (choćby to było tylko pisanie listów,
jedzenie lub picie) należy przymykać oko wewnętrzne.
Ba, nawet w rozmowie z ludźmi zwykłymi trzeba
umieć m y ś l e ć z zamkniętemi oczami myśliciela, —
mianowicie, żeby osiągnąć i zrozumieć zwykle myś
lenie. To zamykanie oczu jest aktem, który się od
czuwa i spełnia z wolą.
237.
N a j s t r a s z l i w s z a z e m s t a . Jeśli się
bądź co bądź chce z e m ś c i ć na przeciwniku, należy
czekać tak długo, dopóki się nie ma pełnej garści
prawd i słuszności i nie może jak gdyby niedbale prze
ciw niemu je wystawić: tak iż wywieranie zemsty
jest zarazem wywieraniem sprawiedliwości. Jest to
najstraszliwszy rodzaj zemsty: nie ma on nad sobą
żadnej instancyi, do którejby zaapelować można. Tak
zemścił się Wolter na Pironie pięciu wierszami,
w których zawiera się sąd o calem jego życiu, czy
nach i intencyach: ile wyrazów, tyle prawd; tak
2 4 *
łądek towarzystwa jest silniejszy od mojego, znosi
mnie«.
372
238.
P o d a t e k na z b y t e k . — Kupuje się w ma
gazynach rzeczy konieczne i najniezbędniejsze i trzeba
za nie płacić drożej, bo przypłaca się i za to, co tam
także sprzedają, lecz co rzadko znajduje nabywcę:
rzeczy zbytkowne i zbyteczne. W ten sposób zbytek
ustawicznie nakłada podatek na człowieka z potrze
bami prostemi, który może się obejść bez niego.
239.
D l a c z e g o ż e b r a c y ż y j ą j e s z c z e . — Jeś
liby wszystkie jałmużny były udzielane tylko ze
współczucia, wszyscy żebracy wymarliby z głodu.
240.
D l a c z e g o ż e b r a c y ż y j ą j e s z c z e . —
Najhojniejszą rozdawczynią jałmużny jest tchórzostwo.
373
241.
242.
S z t u k a u n i e w i n n i a n i a s i ę . — Jeśli się
ktoś uniewinnia, musi to robić bardzo dobrze, gdyż
inaczej łatwo sami czujemy się winnymi i doznajemy
przykrego uczucia.
243.
N i e m o ż l i w e t o w a r z y s t w o . Okręt two
ich myśli osiada za głęboko, żebyś mógł wypłynąć
J a k m y ś l i c i e l z u ż y t k o w u j e r o z m o w ę .
— Nie wsłuchując się nawet, można wiele usłyszeć,
jeśli się umie patrzyć dobrze, choć samemu się znika
na pewien czas z oczu. Ale ludzie nie umieją zużyt
kować rozmowy: o wiele za dużo poświęcają uwagi
temu, co mówią i co chcą odpowiedzieć, podczas
kiedy s ł u c h a c z prawdziwy zadowala się często
odpowiedzią tymczasową, żeby wogóle cokolwiek
p o w i e d z i e ć jako zaliczkę za uprzejmość, natomiast
w głębi swej pamięci unosi wszystko, co inny wy
raził, wraz z odcieniem dźwięku i giestu, j a k i e g o
używał. — W zwykłej rozmowie każdy sądzi się być
kierownikiem, jak gdyby dwa okręty, płynące obok
siebie i kiedy niekiedy o siebie się zaczepiające,
żeglowały każdy w dobrej wierze, iż okręt sąsiedni
dąży za nim, lub nawet jest przez niego holowany.
zemścił się on na Fryderyku Wielkim (w liście
z Farney).
374
na wody tych ludzi serdecznych, zacnych i uprze
dzających. Za wiele tam miejsc płytkich i mielizn:
musiałbyś krążyć i lawirować i w ciągłym być kło
pocie; i tamci natychmiast poczuliby się zakłopo
tani — twojem zakłopotaniem, którego przyczyny od
gadnąćby nie mogli.
244.
L i s z l i s ó w . — Prawdziwy lis nazywa kwaś
nemi nietylko te winogrona, których dostać nie może,
lecz i te, których dostał i które innemu sprzątnął
z przed nosa.
245.
W n a j b l i ż s z e m o t o c z e n i u . — Choćby lu
dzie jak najściślej należeli do siebie: w obrębie ich
wspólnego widnokręgu istnieją przecież jeszcze
wszystkie cztery strony świata, i spostrzegają to nieraz.
246.
M i l c z e n i e z e w s t r ę t u . — Oto ktoś, jako
myśliciel i człowiek przeżywa głęboką, bolesną prze
mianę i następnie składa o tem świadectwo publiczne.
I słuchacze nie spostrzegają nic! Sądzą, że jest
375
jeszcze zupełnie ten sam! — To zwykłe doświadcze
nie przyprawiło o wstręt niejednego już pisarza: oce
niali zbyt wysoko intelektualność ludzi, i kiedy błąd
swój spostrzegli, ślubowali sobie milczenie.
247.
P o w a g a w i n t e r e s a c h . — Interesy nieje
dnego bogacza i dostojnika są jego rodzajem wy
p o c z y n k u po zbyt długo trwającej i zwykłej mu
b e z c z y n n o ś c i : dlatego bierze je tak poważnie
i namiętnie, jak inni ludzie rzadkie w y w c z a s y i swoje
zajęcia ulubione.
248.
D w u z n a c z n o ś ć o k a . — Jak wody u stóp
twoich przebiega nagłe mieniące się łuskami wstrząś
nienie, tak bywają i w oku ludzkiem takie nagłe nie
pewności i dwuznaczności, kiedy człowiek się pyta:
jestże to dreszcz? jestże to uśmiech? jestże to jedno
i drugie ?
249.
P o z y t y w n y i n e g a t y w n y . — Myśliciel ten
nie potrzebuje nikogo, ktoby go obalał: do tego wy
starcza sam sobie.
376
250.
251.
Z p r a w a s w e g o n i e k o r z y s t a ć . Wy
wieranie władzy kosztuje trudów i wymaga odwagi.
Dlatego tak wielu nie korzysta ze swego dobrego,
najlepszego prawa, ponieważ prawo to jest rodzajem
w ł a d z y , oni jednak są za leniwi lub za tchórzliwi,
żeby j ą wywierać. W y r o z u m i a ł o ś ć i c i e r p l i
w o ś ć — tak nazywają płaszczyki cnoty tych
błędów.
252.
R o z n o s i c i e l e ś w i a t ł a . — W towarzystwie
nie byłoby ani jednego promienia słonecznego, gdyby
go nie przynosili ze sobą pochlebcy z urodzenia, mam
na myśli tak zwanych ludzi miłych.
377
253.
254.
Do ś w i a t ł a . — Ludzie c i s n ą się do światła
nie żeby widzieć lepiej, lecz żeby błyszczeć więcej. —
Tego, przed kim się błyszczy, chętnie uznaje się za
światło.
255.
H i p o k o n d r y k . Hipokondryk jest to czło
wiek, który akurat posiada dość ducha i przyjemności
z ducha, żeby swoje cierpienia, swoje straty, swoje
błędy brać poważnie: lecz dziedzina, na której się
karmi, jest za mała; ogołaca ją do tego stopnia, że
musi w końcu wyszukiwać oddzielnych ździebełek.
Wtedy ostatecznie staje się zawistnikiem i sknerą —
i dopiero teraz jest nieznośnym.
256.
Z w r ó c i ć . — Hezyod radzi zwracać sąsiadowi,
który nam przyszedł z pomocą, dobrą miarą i o ile
N a j ł a g o d n i e j s z y . — Kiedy człowiek doznał
wielkiego zaszczytu i podjadł cokolwiek przytem,
bywa najłagodniejszy.
Z e m s t a p r ó ż n y c h s i e c i . Miejcie się
na baczności przed każdym, co doznaje gorzkiego
uczucia rybaka, kiedy ten po dniu pełnym mozołów
wraca do domu z próżnemi sieciami.
378
możliwa hojniej, skoro tylko jesteśmy w możności.
Z tego sąsiad doznaje przyjemności, albowiem jego
uprzednia dobroczynność przynosi mu procenty; ale
także i ten, który zwraca, kontent jest z tego, ponie
waż uprzednie drobne upokorzenie, że musiał sobie
pozwolić pomóc, odkupuje teraz drobną przewagą,
jako ofiarodawca.
257.
S u b t e l n i e j s z y , n i ż p o t r z e b a . — Nasz
zmysł obserwacyjny do tego, czy inni spostrzegają
nasze słabości, jest o wiele subtelniejszy od naszego
zmysłu obserwacyjnego dla słabości innych: skąd
wypływa, iż jest subtelniejszy, niżby było potrzeba.
258.
R o d z a j j a s n e g o c i e n i a . — Tuż obok lu
dzi całkiem ciemnych niemal zawsze, jakby z nimi
związana, znajduje się dusza świetlana. Jest ona nie
jako cień negatywny, który tamci rzucają.
259.
N i e m ś c i ć s i ę ? — Istnieje tyle subtelnych
sposobów zemsty, że ten, ktoby miał powód do zem
sty, w gruncie rzeczy może do woli: mścić się lub
379
zaniechać zemsty: wszyscy zgodzą się po pewnym
czasie na to, iż się z e m ś c i ł . Nie mścić się więc,
bodaj czy zależy od upodobania człowieka: a że
mścić się nie c h c e , nie powinien tego wypowiadać
nawet, ponieważ pogardzanie zemstą wytłumaczą
i o d c z u j ą jako zemstę wyniosłą i bardzo dotkliwą.—
Stąd wypływa, że nie należy czynić nic z b y t e c z
n e g o — —
260.
B ł ą d w i e l b i c i e l i . Każdy sądzi, i ż oka
zuje myślicielowi cześć i sprawia przyjemność, kiedy
mu pokazuje, że sam z siebie wpadł na te same
myśli i na ten sam ich wyraz; a przecież takie wiado
mości rzadko cieszą myśliciela, natomiast często bu
dzą nieufność i do myśli, i do ich sposobu wyrażenia:
postanawia w milczeniu kiedyś oboje poddać rewizyi. —
Jeśli komuś chce się cześć okazać, należy się wy
strzegać wyrażania zgodności: ta stawia na jednym
poziomie. - W wielu wypadkach jest rzeczą przy
zwoitości towarzyskiej słuchać cudzego zdania tak,
jak gdyby nie było naszem zdaniem i nawet wykra
czało poza nasz horyzont: naprzykład, jeśli starzec
bogaty doświadczeniem zechce wyjątkowo otworzyć
skrzynie swoich wiadomości.
261.
L i s t , — List jest to wizyta niezapowiedziana,
listonosz pośrednikiem w tych niegrzecznych niespo
380
dziankach. Raz na tydzień należy mieć godziny, prze
znaczone na odbieranie listów, i potem brać kąpiel.
262.
U p r z e d z o n y . — Ktoś rzekł: od dziecka je
stem u p r z e d z o n y względem siebie: to też w ka
żdej naganie znajduję cokolwiek prawdy, w każdej
pochwale cokolwiek głupoty. Oceniam zwykle po
chwałę za nizko, naganę za wysoko.
263.
D r o g a d o r ó w n o ś c i . — Kilka godzin wspi
nania się pod górę czynią i z łajdaka, i z świętego
dwa prawie jednakowe stworzenia. Zmęczenie jest
najkrótszą drogą do r ó w n o ś c i i b r a t e r s t w a —
a podczas snu przyłącza się wreszcie do nich w o l
n o ś ć .
264.
O s z c z e r s t w o . — Jeśli się odkrywa istotnie
bezecne podejrzenie, źródła jego nie należy nigdy
szukać między swymi lojalnymi i otwartymi w r o
g a m i ; albowiem ci, jeśliby o nas coś podobnego
wynaleźli, jako wrogowie, nie znaleźliby wiary. Lecz
381
między tymi, dla których przez pewien czas byliśmy
bardzo pożyteczni, a którzy teraz z jakiegoś powodu
mogą w tajemnicy być pewni, że już nic od nas nie
zdobędą, tacy są w stanie puścić w obieg beze
ceństwo: ci znajdują wiarę, po pierwsze, ponieważ
przypuszcza się, żeby nie wynaleźli nic, coby im sa
mym mogło wyrządzić szkodę; następnie, ponieważ
lepiej nas poznali. — Na pocieszenie, oczerniony tak
bezecnie może rzec sobie: oszczerstwa są to choroby
innych, wybuchające w twojem ciele; dowodzą, iż
społeczeństwo jest j e d n e m ciałem (moralnem), tak
iż możesz przedsięwziąć na s o b i e kuracyę, która
i n n y m powinna przynieść korzyść.
265.
N i e b o d z i e c i n n e . - Szczęście dziecka jest
zgoła takim samym mitem, jak szczęście Hiperborej
czyków, o którem opowiadali Grecy. J e ś l i szczęście
wogóle na ziemi przebywa, tak sądzili Grecy, tedy
z pewnością jak najdalej od nas. być może, hen, na
krańcu ziemi. Tak samo myślą ludzie starsi: j e ś l i
człowiek wogóle może być szczęśliwy, tedy z pew
nością w epoce jak najbardziej oddalonej od wieku
n a s z e g o , na granicach i w początkach życia. Dla
niejednego widok dzieci p o p r z e z woal tego mitu
jest największem szczęściem, jakiego doznawać jest
w stanie: sam bowiem wtedy dociera aż do samego
przedsionka królestwa niebieskiego, kiedy mówi: »po
zwólcie dzieciom przyjść do mnie, albowiem ich jest
królestwo niebieskie«. — Mit o królestwie niebieskiem
382
dzieci odnajdujemy czynnym wszędzie, gdzie w świe
cie nowoczesnym istnieje cokolwiek sentymentalizmu.
266.
N i e c i e r p l i w i . — Właśnie kto dopiero się
staje, nie chce stawania się: jest na to zbyt niecierp
liwy. Młodzieniec nie chce czekać, póki, po długich
studyach, cierpieniach i niedostatkach jego własny
obraz ludzi i rzeczy stanie się kompletny: tedy bie
rze obraz inny, który stoi przed nim gotów i który
mu ofiarowują, na wiarę i niewiarę, jak gdyby
z góry dano mu barwy i linie j e g o obrazu, rzuca
się na piersi jakiemuś filozofowi, jakiemuś poecie
i teraz musi długo odrabiać pańszczyznę i siebie sa
mego się zapierać. Wiele uczy się przytem, lecz czę
sto z tego powodu zapomina o rzeczy najgodniejszej
nauczenia się i poznania — zapomina o sobie samym
i przez całe życie zostaje stronnikiem. — Ach, wiele
nudy należy przezwyciężyć, wiele potu trzeba, póki
się nie znajdzie swoich barw, swojego pendzla, swo
jego płótna! — I wtedy jeszcze daleko do stania się
mistrzem swojej sztuki życia — ale się jest przynaj
mniej panem w swoim warsztacie.
267.
N i e m a w y c h o w a w c ó w . — Jeżeli się jest
myślicielem, należy mówić tylko o samowychowaniu.
Wychowanie młodzieży przez innych albo jest eks
383
perymentem, którego się dokonywa nad czemś nie
poznanem, niepoznawalnem, lub zasadniczą niwelacyą,
żeby istotę nową, j a k ą k o l w i e k b y była, u c z y n i ć
zgodną z panującemi przyzwyczajeniami i obycza
jami: w obydwu wypadkach jest to coś niegodnego
myśliciela, jest to dzieło rodziców i nauczycieli, któ
rych jeden z ludzi śmiałych i prawych nazwał nos
ennemis natureles. — Pewnego dnia, kiedy już od
dawna według opinii świata zostaliśmy wychowani,
o d k r y w a m y samych s i e b i e : tutaj zaczyna się
zadanie myśliciela; teraz czas przywołać go na po
moc — nie jako wychowawcę, lecz jako tego, kto
siebie wychował sam i posiada doświadczenie.
268.
W s p ó ł c z u c i e d l a m ł o d z i e ż y . — Bole
jemy nad tem, kiedy słyszymy, że młodzieńcowi wy
padają już zęby, że inny traci wzrok. Jeślibyśmy wie
dzieli, jaka nieodwołalność i beznadziejność tkwi w ca
łej jego istocie, jakże wielki byłby ból nasz wtedy! —
Czemu właściwie c i e r p i m y przytem? Ponieważ
młodzież winna kontynuować to, cośmy my przed
sięwzięli, i wszelki ubytek i nadwyrężenie jej siły
wyjdzie na szkodę n a s z e m u dziełu, które w jej
ręce wpadnie. Jest to narzekanie nad złą rękojmią
naszej nieśmiertelności: lub też jeśli się uważamy
tylko za wykonawców posłannictwa ludzkości, narze
kanie nad tem, że to posłannictwo musi przejść do
rąk słabszych, niż nasze.
384
269.
385
wszędzie tryskają soki, pełno kwiatów i pełno woni:
mnóstwo czarujących poranków i nocy: praca, do
której budzi nas śpiew słowika, prawdziwie praca
według serca, rodzaj rozkoszowania się własną świe
żością, krzepi przedsmakiem spełnionych nadziei.
W końcu piąty dziesiątek życia: tajemniczy, jak
wszystko, co się znajduje w spokoju; podobny do
wysokiego, obszernego płaskowzgórza, po którem
przebiega wiatr chłodny; z jasnem, bezchmurnem nie
bem ponad tem, dniem i nocą spoglądającem zawsze
z jednakową łagodnością: czas sprzętu i serdecznej
pogody — jest to j e s i e ń życia.
270.
D u c h k o b i e t w t o w a r z y s t w i e w s p ó ł
c z e s n e m . — Jak kobiety myślą obecnie o duchu
mężczyzn, odgaduje się z tego, że przy całej sztuce
strojenia się myślą o wszystkiem innem raczej, niż
o podkreślaniu ducha swoich rysów lub duchowych
szczegółów swej twarzy: raczej ukrywają coś po
dobnego i natomiast umieją nadawać sobie, naprzy
kład zapomocą ułożenia włosów na czole, wyraz ży
wej, pożądliwej zmysłowości i braku ducha — czy
niąc to pospolicie wówczas, kiedy tych własności po
siadają niewiele. Przekonanie, że duch w kobietach
odstrasza mężczyzn, posuwa się tak daleko, że chęt
nie wypierają się nawet ostrości najduchowszego
zmysłu i rozmyślnie ściągają na siebie opinię k r ó t k o
wzroczności: przez to, jak sądzą, dodają męż
E p o k i ż y c i a . — Porównanie czterech epok
życia z czterema porami roku jest czcigodnem bzdur
stwem. Ani pierwsze, ani ostatnie lat dwadzieścia
nie odpowiadają porze roku: przypuszczając, że nie
zadowolimy się przy porównywaniu białością włosów
i śniegu, lub inną igraszką kolorów. Owe pierwsze
lat dwadzieścia są przygotowaniem do życia wogóle,
na cały wiek życia, jako rodzaj długiego nowego
roku; a ostatnie lat dwadzieścia są przeglądem, wcie
leniem, uporządkowaniem i zharmonizowaniem tego
wszystkiego, cośmy przedtem przeżyli: jak to się
czyni na małą skalę z każdym rokiem ubiegłym
w Sylwestra. Pośrodku istotnie jednak znajduje się
okres, nasuwający porównanie z porami roku: okres
czasu od dwudziestego do pięćdziesiątego roku (licząc
z gruba lat dziesiątkami, podczas kiedy samo przez
się rozumie się, że każdy te grube zarysy powinien
według własnego doświadczenia dla siebie wysubtel-
nić). Owe trzy dziesiątki lat odpowiadają trzem po
rom roku: latu, wiośnie i jesieni, — zimy w życiu
ludzkiem nie bywa, chyba że się chce nazwać porą
zimową niestety często wplatające się w nie ostre,
zimne, samotne, beznadziejne, bezpłodne c z a s y
c h o r o b y . Trzeci dziesiątek lat: skwarny, uciążliwy,
burzliwy, bujnie osypany kwieciem, nużący; lata,
w których się błogosławi pod wieczór dzień skoń
czony i czoło przytem ociera: lata, kiedy praca wy
daje się nam ciężką, lecz konieczną, — ten trzeci
dziesiątek lat jest l a t e m życia. Natomiast czwarty
jest jego w i o s n ą : powietrze już to za gorące, już
to za zimne, zawsze niespokojne i podniecające:
DZIEŁA NIETZSCHEGO. T. XI.
25
386
czyznom więcej ufności; wydaje się, jakby wokół
nich rozścielał się zachęcający miękki zmrok.
271.
W i e l k o ś ć i z n i k o m o ś ć . — Co do łez wzru
sza widza, to rozmarzone szczęściem spojrzenie, ja
kiem młoda piękna kobieta obrzuca swego małżonka.
Odczuwa się przytem cały smutek jesienny nad
wielkością, jak zarówno nad znikomością szczęścia
ludzkiego.
272.
Z m y s ł o f i a r y . — Niektóre kobiety posiadają
intelletto del sacrifizio, i życie przestaje je radować,
jeśli małżonkowie nie chcą ich poświęcać: wtedy nie
wiedzą, co czynić ze sobą, i niepostrzeżenie ze zwie
rząt ofiarnych stają się ofiarniczkami.
273.
N i e k o b i e c o ś ć . — »Głupi jak mężczyzna«
mówią kobiety; »tchórzliwy jak kobieta« mówią męż
czyźni. Głupota w kobiecie nie jest kobiecością.
387
274.
275.
E p o k a b u d o w l i c y k l o p ó w . — Demokra
tyzacya Europy jest niepowstrzymana: kto się jej
przeciwi, używa przecież tych samych środków, które
dopiero idea demokratyczna dała do rąk każdemu,
i czyni same te środki poręczniejszymi i skuteczniej
szymi. I zasadniczy przeciwnicy demokracyi (mam
na myśli duchów przewrotowych) zdają się być po
to tylko, ażeby przez obawę, jaką wzbudzają, popy
chać coraz szybciej partye rozmaite na drodze de
mokratycznej. Możliwa jednak, że w kimś na widok
tych, co obecnie świadomie i uczciwie pracują dla
tej przyszłości, rzeczywiście budzą się pewne wątpli
wości: jest coś pustego i jednostajnego w ich obli
czach, a szary pył, zdaje się, przenikać aż do ich
mózgów. Mimo to: prawdopodobna, iż potomność śmiać
się będzie z tych wątpliwości, a o pracy demokra
2 5 *
T e m p e r a m e n t m ę s k i i k o b i e c y a ś m i e r
t e l n o ś ć . — Że płeć męska posiada temperament
gorszy, niż płeć żeńska, okazuje się z tego, że dzieci
płci męskiej bardziej wystawione są na śmiertelność,
niż dzieci płci żeńskiej, oczywista, ponieważ łatwiej
»tracą przytomność«: dzikość i nieznośność potęguje
w nich wszelkie zło do tego stopnia, że łatwo staje
się śmiertelnem.
388
tycznej tych pokoleń myśleć będzie naprzykład. jak
my o budowlach wałów i murów ochronnych,—
niby o działalności, która nieodzownie rozsypuje wiele
pyłu na odzieży i obliczach, a i robotników czyni
także cokolwiek idyotami: ale któż z tego powodu
życzyłby sobie, żeby praca taka nie była wykonana!
Zdaje się, iż demokratyzacya Europy jest ogniwem
w łańcuchu owych niezmiernych ś r o d k ó w p r o f i
l a k t y c z n y c h , które są ideą czasów nowszych
i zapomocą których odgraniczamy się od wieków
średnich. Obecnie dopiero nastała epoka budowli cy
klopowych! Ostateczne ubezpieczenie fundamentów,
żeby cała przyszłość mogła na nich bez obawy bu
dować! Niemożliwa na przyszłość, żeby urodzajne
niwy cywilizacyi w ciągu jednej nocy spustoszone
zostały przez dzikie i bezmyślne wody górskie! W a ł y
i mury ochronne przeciw barbarzyńcom, przeciw
zarazie, przeciw f i z y c z n e m u i d u c h o w e m u
u j a r z m i e n i u ! I to wszystko tymczasem dosłownie
i z gruba, lecz stopniowo w znaczeniu coraz w y ż
szem i bardziej duchowem, tak iż wszystkie zazna
czone tutaj środki zdają się być przemyślnemi przygo
towaniami najwyższego artysty w sztuce ogrodniczej,
który dopiero wtedy może się zwrócić do swego za
dania właściwego, kiedy owe przygotowania w zu
pełności zostaną wykonane! — To prawda, że wobec
wielkich okresów czasu, oddzielających środek od
celu, że wobec wielkiego, niezmiernie wielkiego mo
zołu, zużywającego siły i ducha stuleci, jaki tutaj
jest konieczny dla stworzenia lub zdobycia choćby
jednego środka, nie należy sądzić zbyt surowo pra
cowników teraźniejszości, jeśli głośno oświadczają,
iż mury i szpalery są już celem i celem ostatecznym;
389
nikt bo jeszcze nie widział ogrodnika i roślin owo
cowych, g w o l i k t ó r y m szpaler istnieje.
276.
P r a w o g ł o s o w a n i a p o w s z e c h n e g o . —
Lud nie nadał sobie prawa głosowania powszech
nego, wszędzie, gdzie ono obecnie istnieje, otrzymał je
i tymczasowo przyjął: w każdym razie posiada prawo
zwrócić je, jeżeli ono nie czyni zadość jego nadzie
jom. To, zdaje się, właśnie zachodzi teraz wszędzie:
albowiem, jeśli przy jakiejś okazyi, gdzie jest w uży
ciu, zaledwie dwie trzecie, ba nieraz nawet nie więk
szość wszystkich uprawnionych do glosowania zjawia
się do urny wyborczej, to jest to wotum p r z e c i w
całemu systemowi głosowania wogóle. — Tutaj na
leży nawet sądzić surowiej. Prawo, orzekające, że
większość rozstrzyga ostatecznie o losie wszystkich,
nie może być zbudowane na tej podstawie, która
tworzy się dopiero przez nie samo; koniecznie wy
maga podstawy szerszej i tą jest j e d n o m y ś l n o ś ć
w s z y s t k i c h . Ogólne prawo głosowania powinno
być nietylko wyrazem woli większości: cały kraj
musi go chcieć. Przeto wystarcza już opozycya bar
dzo nielicznej mniejszości, żeby je jako nierzeczywi
ste usunąć na stronę: a n i e u c z e s t n i c z e n i e
w głosowaniu jest właśnie taką opozycyą, powodu
jącą upadek całego systemu. »Absolutne veto« je
dnostki, lub, żeby się nie gubić w drobnostkach, veto
kilku tysięcy wisi nad całym systemem, jako waru
nek sprawiedliwości: ile razy czyni się zeń użytek,
390
winno ono sposobem, w jaki uczestniczą w niem, wy
borcy, dowieść wprzódy, ż e j a k o p r a w o i s t n i e j e
jeszcze.
277.
Z ł e w n i o s k o w a n i e . — Jakże licho zwykli
ludzie wnioskować w dziedzinach, w których nie
czują się u siebie, choćby nawet jako ludzie naukowi
najbardziej przywykli do dobrego wnioskowania!
Wstyd prawdziwie! I oto rzecz jasna, że w wiel
kich sprawach świata, w rzeczach polityki, we wszyst
kich kwestyach nagłych i nie cierpiących zwłoki, ja
kie niemal każdy dzień przynosi z sobą, rozstrzyga
t o z ł e w n i o s k o w a n i e : albowiem nikt nie czuje
się zupełnie pewnym wobec tego, co przez noc urosło;
każde politykowanie, choćby największych mężów
państwowych jest improwizowaniem na los szczęścia.
278.
P r z e s ł a n k i w i e k u m a s z y n . — Prasa, ma
szyna, droga żelazna, telegraf są to przesłanki, z któ
rych dotychczas nikt jeszcze nie odważył się wy
ciągnąć konkluzyi; ta nastąpi po upływie tysięcy lat.
391
279.
H a m u l e c c y w i l i z a c y i . — Kiedy słyszymy:
tam ludzie nie mają czasu na sprawy produkcyjne;
ćwiczenia z bronią i przemarsze zabierają im cały
dzień, a ludność pozostała musi ich żywić i odzie
w a ć ; strój ich rzuca się w oczy, b y w a często różno
kolorowy i dziwaczny; tam uznaje się tylko nieliczne
przymioty, jednostki bardziej są sobie równe, niż
gdzieindziej, lub w każdym razie bywają traktowane,
jako równe; tam wymaga się posłuszeństwa i oka
zują je bez rozumowania: rozkazują, lecz bynajmniej
nie przekonywują; tam kary bywają nieliczne, lecz
te są surowe i szybko dochodzą do ostatniej, naj
straszliwszej; tam zdradę uważa się za największe
przestępstwo, już na samą krytykę nadużyć ważą się
tylko najodważniejsi; tam życie w małej cenie i am
bicya przybiera często formę, wystawiającą życie na
niebezpieczeństwo, — kto słyszy to wszystko, powie
natychmiast: »jest to obraz s p o ł e c z e ń s t w a b a r
barzyńskiego, któremu grozi niebezpieczeń
stwo«. Być może, że kto inny doda: »jest to opis
Sparty«; lecz inny jeszcze zamyśli się i będzie utrzy
m y w a ł , ż e opisano n a s z n o w o c z e s n y s y s t e m
m i l i t a r n y , jaki istnieje w łonie naszej inaczej
uorganizowanej cywilizacyi i społeczności — jako
żyjący anachronizm, jako obraz, jak się rzekło, spo
łeczeństwa barbarzyńskiego, nad którem wisi niebez
pieczeństwo, jako pogrobowe dzieło przeszłości, które
dla koła teraźniejszości może mieć tylko znaczenie
hamulca. — Nieraz jednak hamulec cywilizacyi jest
jak najpotrzebniejszy: kiedy ta mianowicie zbyt
392
szybko posuwa się z góry lub, jak być może w tym
wypadku, p o d g ó r ę .
280.
W i ę c e j s z a c u n k u d l a w i e d z ą c y c h ! —
Wskutek konkurencyi w dziedzinie pracy i między
sprzedawcami p u b l i c z n o ś ć stała się sędzią rze
miosła: nie posiada ona jednak ścisłej znajomości rze
czy i sądzi według p o z o r ó w dobroci. Wskutek
tego sztuka pozoru (i być może smak) dzięki pano
waniu konkurencyi muszą wzrastać, natomiast jakość
wszystkich wytworów pogarszać się. Przeto, jeśli
tylko rozum nie ma stracić na wartości, kiedykol
wiek owej konkurencyi koniec położony być musi,
i nowa zasada odnieść nad nią zwycięstwo. Tylko
mistrz w swojem rzemiośle może sądzić o rzemiośle,
i publiczność musi być zależną od wiary w o s o b ę
sędziego i jego uczciwość. Żadnej więc pracy anonimo
wej! Przynajmniej znawca jako poręczyciel jej istnieć
musi i swoje imię jako rękojmię zastawić, jeśli niema
imienia twórcy, lub imię to jest nieznane. T a n i o ś ć
dzieła jest innego rodzaju pozorem i podstępem dla
laika, ponieważ dopiero t r w a ł o ś ć rozstrzyga, czy
rzecz jest tania i o ile tania; tę jednak trudno ocenić,
i laik zgoła tego uczynić nie może. — Tak więc: co
jest efektowne na oko i kosztuje mało, to obecnie
otrzymuje przewagę i taka naturalnie będzie praca
maszynowa. Z drugiej strony znowu maszyna jako
przyczyna największej szybkości i łatwości wykona
393
nia, faworyzuje z swojej strony gatunki n a j p o
k u p n i e j s z e : inaczejby nie można z niej wyciąg
nąć znaczniejszej korzyści; za małoby się jej uży
wało i zbyt często stałaby bezczynna. Czego jednak
najwięcej się sprzedaje, o tem rozstrzyga publicz
ność, jak się rzekło: musi to najbardziej łudzić po
zorami, to znaczy tem, co w y d a j e się dobrem i na
stępnie wydaje się także t a n i e m . Tak więc i w dzie
dzinie pracy hasłem naszem być musi: »Więcej sza
cunku dla wiedzących!«
281.
N i e b e z p i e c z e ń s t w o k r ó l ó w . — Bez ucie
kania się do środków gwałtownych, samym tylko sta
łym prawnym naciskiem, demokracya może uczynić
p u s t ą królewskość i cesarskość: póki nie zostanie
z nich zero, może, jeśli się c h c e , posiadające zna
czenie każdego zera, że samo przez się nie znaczy
nic, lecz umieszczone z prawej strony dziesięć razy
powiększa d z i a ł a n i e liczby. Cesarskość i królew
skość pozostałyby wspaniałą ozdobą na prostej i prak
tycznej odzieży demokracyi, pięknym zbytkiem, na
który ta pozwolić sobie może, resztką z historycznych,
czcigodnych pradziadowskich sprzętów, ba, symbolem
samej historyi — i w tem wyłącznie znaczeniu czemś
niezmiernie skutecznem, jeśliby, jak się rzekło, ta
królewskość nie stała sama dla siebie, lecz była we
właściwem miejscu u s t a w i o n a . — Ażeby zapobiec
temu niebezpieczeństwu, zębami trzymają się obecnie
394
królowie swej godności w o d z ó w w o j e n n y c h :
do tego potrzebne są im wojny, to znaczy stany wy
jątkowe, podczas których pauzuje ów powolny,
prawny nacisk władz demokratycznych.
282.
N a u c z y c i e l z ł e m k o n i e c z n e m . — Jak
najmniej osób pośredniczących między duchami pro
dukcyjnymi i duchami łaknącymi i otrzymującymi!
Albowiem p o ś r e d n i c y fałszują niemal mimowolnie
pokarm, przy którym pośredniczą: następnie, jako wy
nagrodzenie za swe pośrednictwo żądają za wiele
d l a s i e b i e , co się więc odejmuje duchom oryginal
nym i produkcyjnym: mianowicie zainteresowania, po
dziwu, czasu, pieniędzy i rzeczy innych. — Tedy:
zapatrujmy się zawsze na n a u c z y c i e l a , jako na
zło konieczne, zupełnie jak na kupca: jako na zło,
które należy uczynić jak najmniejszem! — Jeśli główna
przyczyna złych obecnie stosunków w Niemczech
polega być może na tem, iż nazbyt wiele ludzi żyje
i chce żyć dobrze z handlu (a więc wytwórcy chce
ceny jak najbardziej obciąć, a spożywcy jak naj
bardziej podwyższyć, ażeby z największej szkody
obydwu korzyść dla siebie wyciągnąć): tedy z pew
nością główną przyczynę niedomagań duchowych
należy widzieć w nadzwyczajnej obfitości nauczy
cieli: z ich to powodu tak mało i tak źle się uczą.
395
283.
284.
Ś r o d e k d o r z e c z y w i s t e g o p o k o j u . —
Żaden rząd nie przyznaje się obecnie, że utrzymuje
armię dla zaspokojenia, przy zdarzonej okazyi, swych
popędów zdobywczych. Armia ma służyć dla obrony;
etykę, uznającą słuszność obrony koniecznej, powo
łuje się tutaj na jej rzeczniczkę. To jednak znaczy:
sobie przyznawać moralność, a niemoralność przy
P o d a t e k s z a c u n k u . — Temu, kogo znamy
i szanujemy, bądź to lekarzowi, bądź artyście, bądź
rzemieślnikowi za to, co dla nas czynią lub czego
nam dostarczają, chętnie płacimy tak wiele, jak tylko
możemy, często nawet ponad swą możność, natomiast
nieznajomemu płacimy tak mało, jak tylko można.
Tutaj istnieje walka, w której każdy i sam walczy,
i z którym walczą o każdą piędź ziemi. W pracy
znajomego d l a n a s jest coś n i e o p ł a c o n e g o , to,
c o zostało włożone w pracę z e w z g l ę d u n a
n a s — uczucie i wynalazczość: sądzimy, iż inaczej
nie możemy wyrazić uczucia, które z tego powodu
odczuwamy, jak zapomocą pewnego p o ś w i ę c e n i a
z naszej strony. Największym podatkiem jest p o -
d a t e k s z a c u n k u . I m bardziej panuje konkurencya,
kupuje się od nieznajomych, dla nieznajomych pra
cuje, tem niższym się staje ten podatek; podczas
kiedy on jest właśnie miernikiem wysokości o b c o
w a n i a duchowego między ludźmi.
396
pisywać sąsiadowi, albowiem o nim trzeba mieć wyo
brażenie jako o zaczepnym i zaborczym, jeśli nasze
państwo nieodzownie myśleć musi o obronie koniecz
nej; ponadto: jego, który zupełnie jak państwo nasze
wypiera się popędów zaczepnych i ze swojej strony
utrzymuje armię tylko dla obrony koniecznej, ogła
szamy przez swoje motywowanie konieczności utrzy
mywania armii, za obłudnika i podstępnego prze
stępcę, który zbyt chętnie radby n a p a ś ć bez wszel
kiej walki na niewinną i bezbronną ofiarę. Tak stoją
obecnie wszystkie państwa względem siebie: przypi
sują złe zamiary sąsiadowi, a dobre intencye sobie.
To przypuszczenie jednak jest n i e l u d z k i e , złe
i gorsze od wojny: więcej jeszcze, w gruncie jest to
już wyzwanie i przyczyna do wojen, ponieważ, jak
się rzekło, p o d s u w a sąsiadowi niemoralność i przez
to rzeczywiście zdaje się w y w o ł y w a ć nastrój i czyn
wrogi. Teoryi o armii, jako o środku do obrony ko
niecznej należy się przeto wyrzec równie gruntownie,
jak popędów zaborczych. I nastąpi, być może, wielki
dzień, kiedy naród, wsławiony w wojnach i zwycię
stwach najwyższym rozwojem dyscypliny i inteligen
cyi wojskowej, przyzwyczajony do składania tym
rzeczom najcięższych ofiar, zawoła z własnej woli:
» s k r u s z m y m i e c z e « — i zburzy cały swój ustrój
wojskowy do najgłębszych fundamentów. Uczynić się
bezbronnym wtedy
r
, kiedy się jest najbardziej uzbro
jonym, kierując się w y s o k o ś c i ą uczucia, — oto
środek do r z e c z y w i s t e g o pokoju, który zawsze
opierać się musi na nastroju pokojowym: podczas
kiedy tak zwany pokój zbrojny, jaki panuje obecnie
we wszystkich krajach, jest nastrojem niespokojnym,
nie dowierzającym ani sobie, ani sąsiadowi i nie
397
składa broni napół z nienawiści, napół ze strachu.
Lepiej zginąć niż nienawidzieć i bać się i d w a k r o ć
l e p i e j z g i n ą ć , n i ż n i e n a w i ś ć i s t r a c h
w z b u d z a ć to musi się stać kiedyś najwyższą
maksymą każdego społeczeństwa uorganizowanego! -
Naszym liberalnym przedstawicielom ludu brak, jak
wiadomo, czasu do zastanawiania się nad przyrodze
niem człowieka; inaczejby wiedzieli, że pracują na
próżno, pracując nad »stopniowem zmniejszeniem cię
żarów militarnych«. Raczej: dopiero kiedy tego ro
dzaju nędza będzie największa, najbliższym będzie
rodzaj boga, który tutaj jedynie pomóc może. Drzewo
gloryi wojennej może być tylko za jednym uderze
niem, uderzeniem piorunu, obalone: piorun jednak,
wiecie wszak o tem, zstępuje z chmury — i z wy
sokości.
285.
C z y w e d ł u g s p r a w i e d l i w o ś c i w ł a s
n o ś ć m o ż e b y ć z r ó w n a n a . — Jeśli niespra
wiedliwość posiadania odczuwa się bardzo silnie —
wskazówka na wielkim zegarze znowu jest na tem
miejscu —, wymienia się wtedy d w a środki zarad
cze: po pierwsze, równy podział i następnie, zniesie
nie własności i powrót wszelkich majątków do gminy.
Ten ostatni środek szczególniej jest według serca
naszych socyalistów, którzy nie mogą darować swemu
antycznemu Żydowi, iż mówił: »nie kradnij«. Według
nich siódme przykazanie winno raczej brzmieć: »nie
powinieneś mieć majątku«. — Próby według pierw
398
szej recepty często czyniono w starożytności, wpraw
dzie zawsze w małych rozmiarach, jednak z niepo
wodzeniem, które i dla nas także może być poucza
jącem. »Równe działy ziemi« łatwo to powiedzieć;
ale ileż goryczy wytwarza się przytem przez ko
nieczny w tych wypadkach podział i zrywanie, przez
utratę od wieków czczonej posiadłości, ileż pietyzmu
rani się i składa w ofierze! Grzebie się moralność,
przekopując kopce graniczne. I znowu, ileż nowej go
ryczy między nowymi posiadaczami, ileż zazdrości
i krzywego na się patrzenia, ponieważ dwa rzeczy
wiście równe działy gruntu nie istniały nigdy i nawet
jeśliby istniały, zawiść ku sąsiadowi nigdyby w to
nie uwierzyła. I jakby długo istniała ta w korzeniu
już zatruta i niezdrowa równość! Po upływie kilku
pokoleń wskutek dziedziczenia tutaj wypadałby jeden
dział na pięć głów, tam pięć działów na jedną głowę:
i jeśliby przez surowe prawa spadkowe zapobieżono
takim wadliwościom, istniałyby wprawdzie jeszcze
równe działki gruntu, lecz istnieliby też potrzebujący
i niezadowoleni, nie posiadający nic oprócz niechęci
do krewnych i sąsiadów i pragnienia przewrotu
wszystkich rzeczy. — Z drugiej strony, jeśliby chciano
według d r u g i e j recepty własność zwrócić g m i n i e
i jednostkę uczynić tylko czasowym dzierżawcą: te
dyby zrujnowano pola uprawione. Albowiem człowiek
względem wszystkiego, co posiada tylko tymczasowo,
nie zna ani przezorności, ani poświęcenia, postępuje
z tem, jak wyzyskiwacz, jak rozbójnik lub jako nędzny
7
marnotrawnik. Jeśli Plato sądzi, że ze zniesieniem
prawa posiadania, znikłby też egoizm, tedy można mu
odpowiedzieć, że po odjęciu egoizmu z pewnością to,
co pozostanie, nie będą to cztery cnoty kardynalne —
399
jak również trzeba powiedzieć: najzłośliwsza zaraza
nie może ludzkości bardziej zaszkodzić, niż to, jeśliby
pięknego dnia zniknęła próżność. Bez próżności
i egoizmu — cóżby się stało z cnotami ludzkiemi?
Przez co nawet zdała nie chcę napomknąć, że one
są imionami i maskami tamtych. Zasadnicza melodya
utopijna Platona, którą dotychczas jeszcze nucą
w ciągu dalszym socyaliści, opiera się na niedosta
tecznej znajomości człowieka. Platonowi brak było
historyi uczuć moralnych, wniknięcia w pochodzenie
dobrych i pożytecznych własności duszy ludzkiej.
Tak jak cała starożytność wierzył w dobro i zło, jak
w białe i czarne, a więc w radykalną różnicę między
ludźmi dobrymi i złymi, dobremi i ziemi własnoś
ciami. — Żeby na przyszłość posiadanie wzbudzało
więcej zaufania i stało się moralniejszem, należy
otworzyć wszystkie drogi do posiadłości d r o b n e j
lecz przeszkodzić wzbogacaniu się nagłemu, bez tru
dów: należy wycofać z rąk osób i towarzystw pry
watnych wszystkie gałęzie przewozu i handlu, sprzy
jające gromadzeniu się w i e l k i c h majętności, a mia
nowicie handel pieniędzmi — i uważać za niebezpie
czeństwo publiczne zarówno tych, co posiadają za
wiele, jak tych, co nie posiadają nic.
286.
W a r t o ś ć p r a c y . — Jeśliby się chciało okreś
lić wartość pracy według tego, ile zużyto na nią
czasu, pilności, dobrej lub złej woli, przymusu, wy
nalazczości lub lenistwa, uczciwości lub pozoru, te
400
dyby wartość nigdy nie mogła być s p r a w i e d l i w a ;
ponieważby trzeba było całą osobę umieścić na
szalce, co niemożliwa. Tutaj stosuje się »nie sądź
c i e ! « L e c z właśnie wołanie o sprawiedliwość sły
szymy od tych, którzy są niezadowoleni z szacowa
nia pracy. Jeśli się posuniemy dalej, znajdziemy, że
nikt nie jest odpowiedzialny za swój produkt, pracę:
nie należy więc nigdy wnioskować z niej o z a s ł u
d z e , każda praca jest tak dobra lub zła, jaką przy
danej i koniecznej konstelacyi siły i słabości, wie
dzy i pożądań być musi. Nie zależy to od dobrej
woli robotnika, c z y pracuje, ani też, j a k pracuje.
Jedynie punkty widzenia p o ż y t e c z n o ś c i , szersze
lub węższe, stworzyły szacunek wartości pracy. To,
co teraz nazywamy sprawiedliwością, jest bardzo na
miejscu, jako najwyżej wysubtelniona pożyteczność,
która uwzględnia nietylko chwilę i wyzyskuje oko
liczność, lecz myśli o trwałości wszystkich stosun
ków i dla tego ma na oku także dobrobyt robotnika,
jego fizyczne i duchowe zadowolenie — a ż e b y
i on i jego potomstwo dobrze też pracowali dla na
szego potomstwa i żebyśmy mogli l i c z y ć na nich
na czas dłuższy, niż jedno życie ludzkie. W y z y s k i
w a n i e robotnika było, jak to się teraz pojmuje, głu
potą, budowaniem rabunkowem kosztem przyszłości,
niebezpieczeństwem społecznem. Obecnie ma się już
niemal wojnę: i w każdym razie koszty utrzymania
pokoju, zawierania umów i zdobycia zaufania będą
bardzo wielkie, ponieważ głupota wyzyskiwaczy była
bardzo wielka i długotrwała.
401
287.
288.
J a k d a l e c e m a s z y n a u p o k a r z a . — M a
szyna jest nieosobowa, pozbawia pracę jej dumy, in
dywidualnej d o b r o c i i w a d l i w o ś c i , przylegają
cej do każdej pracy nie maszynowej, — a więc czą
steczki człowieczeństwa. Niegdyś każde kupno u rze
mieślnika było w y r ó ż n i e n i e m o s ó b , których
oznakami otaczano się: w ten sposób sprzęty domowe
i odzież stawały się symboliką wzajemnego szacunku
i osobistej przynależności, podczas kiedy my zda
jemy się żyć pośród anonimowego i nieosobowego
niewolnictwa. — Ułatwienia pracy nie należy okupy
wać zbyt drogo.
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI.
O s t u d y o w a n i u c i a ł a s p o ł e c z n e g o . —
Najgorsza dla tego, kto chce studyować obecnie eko
nomikę i politykę w Europie, a szczególniej w Niem
czech, iż stosunki rzeczywiste zamiast illustrować r e
g u ł y , illustrują w y j ą t k i lub s t a d y a p r z e j
ś c i o w e i p o c z ą t k o w e . Przeto trzeba się przedtem
nauczyć spoglądać ponad to, co istnieje rzeczywiście
i naprzykład kierować wzrok na Amerykę Północną —
gdzie początkowe i normalne ruchy ciała społecznego
można u j r z e ć jeszcze okiem i odszukać, jeśli się
tylko chce —, podczas kiedy w Niemczech potrzeba
do tego trudnych studyów historycznych, lub, jak się
rzekło, lunety.
26
402
289.
290.
N a j n i e b e z p i e c z n i e j s z y z w o l e n n i k . —
Najniebezpieczniejszym zwolennikiem jest ten, którego
odstępstwo zniweczyłoby całą partyę: a więc zwo
lennik najlepszy.
291.
L o s i ż o ł ą d e k . — Jedna przekąska więcej
lub mniej w żołądku dżokeja nieraz rozstrzyga w wy
ścigach i zakładach, a więc o szczęściu lub nie
szczęściu tysięcy.— Dopóki los narodów zależy jeszcze
od dyplomatów, żołądki ich będą zawsze przedmio
tem trosk patryotycznych. Quousque tandem —
292.
Z w y c i ę s t w o d e m o k r a c y i . — Wszystkie
władze polityczne usiłują obecnie wyzyskać obawę
403
przed socyalizmem, żeby siebie wzmocnić. Lecz
trwałą korzyść wyciąga z tego tylko demokracya:
albowiem wszystkie partye są zmuszone obecnie do
schlebiania »ludowi« i czynienia mu ułatwień i wol
ności wszelkiego rodzaju, dzięki którym stanie się
w końcu wszechpotężnym. Lud jest jak najdalszy od
socyalizmu, jako od nauki o zmianie systemu zarobko
wania i własności: i jeśli kiedyś będzie miał w ręku
śrubę podatkową, przez posiadanie olbrzymich więk
szości w swoich parlamentach, tedy wprost ude
rzy zapomocą podatku postępowego na panowanie
kapitalistów, kupców i giełdziarzy i w rzeczywistości
powoli stworzy stan średni, który będzie mógł z a
p o m n i e ć o socyalizmie, niby o przebytej chorobie.
Praktycznym wynikiem tej rozrastającej się demokra
tyzacyi będzie nasamprzód europejski związek ludów,
w którym każdy naród oddzielny, w granicach, za
stosowanych do warunków geograficznych, zatrzyma
stanowisko kantonu i jego praw szczególnych: ze
wspomnieniami historycznemi narodów dotychczas
istniejących będą się przytem liczyć mało, ponieważ
zmysł pietyzmu dla nich pod panowaniem żądnych
nowości i chętnych do prób zasad demokratycznych
stopniowo z gruntu wykorzeniony zostanie. Poprawki
w granicach, które się przytem okażą konieczne, będą
tak przeprowadzone, żeby służyły p o ż y t k o w i wiel
kiego kantonu i zarazem związkowi ogólnemu, nie
zaś wspomnieniom jakiejkolwiek samodzielnej prze
szłości. Wynajdywanie punktów widzenia dla tych po
prawek będzie zadaniem przyszłych d y p l o m a t ó w ,
którzy muszą być zarazem badaczami cywilizacji,
agronomami i znawcami środków komunikacyi, mając
poza sobą nie armie, lecz przyczyny i względy po
26*
K w a r a n t a n n y s t u l e t n i e . — Instytucje de
mokratyczne są urządzeniami kwarantannowemi prze
ciw starej zarazie zakusów tyranicznych: jako takie
bardzo pożyteczne i bardzo nudne.
404
żyteczności. Wtedy dopiero polityka z e w n ę t r z n a
będzie nierozerwalnie związana z w e w n ę t r z n ą ,
podczas kiedy dotychczas ta ostatnia biegnie jeszcze
za swą dawną rozkazodawczynią i w nędzny koszy
czek zbiera pokłosie, zostające po sprzęcie pierwszej.
293.
C e l i ś r o d k i d e m o k r a c y i . — Demokracya
dąży do tego, żeby dla jak największej liczby stwo
rzyć i zabezpieczyć n i e z a l e ż n o ś ć , niezależność
opinii, sposobu życia i zarobkowania. W tym celu
musi zarówno nic nie posiadającym, jak właściwym
bogaczom odjąć polityczne prawo głosowania: jako
dwum niedozwolonym klasom ludzi, nad których usu
nięciem musi pracować ustawicznie, ponieważ te
wciąż zadanie jej kwestyonują. Również musi prze
szkadzać wszystkiemu, co wydaje się zmierzać do or
ganizowania partyi. Albowiem trzema największymi
wrogami niezależności w tem potrójnem znaczeniu są
hołysze, bogacze i partye. — Mówię o demokracyi,
jako o czemś, co ma nastąpić. To, co już dziś taką
nazwę nosi, różni się od dawniejszych form rządu
jedynie tem, ż e powozi n o w y m i k o ń m i : drogi s ą
jeszcze stare i koła są też jeszcze stare. — Czy nie
bezpieczeństwo t y c h pojazdów dla dobrobytu ludu
rzeczywiście stało się mniejsze?
405
294.
R o z w a g a i p o w o d z e n i e . — T a wielka za
leta, rozwaga, która w gruncie jest cnotą cnót, ich
protoplastką i królową, w życiu codziennem zgoła
nie zawsze miewa powodzenie: i zalotnik, któryby
tylko ze względu na powodzenie starał się o nią, do
znałby rozczarowania. Między ludźmi p r a k t y c z
n y m i uchodzi za podejrzaną i brana bywa za uda
wanie i obłudną przebiegłość: przeciwnie, komu jaw
nie zbywa na rozwadze — człowiek, który szybko się
decyduje i nieraz decyduje się nietrafnie, posiada
przesąd za sobą, że jest uczciwym i godnym zaufa
nia towarzyszem. Ludzie praktyczni nie lubią więc
rozważnego, dla nich, jak sądzą, jest on niebezpie
czeństwem. Z drugiej strony łatwo bierze się rozważ
nego za bojaźliwego, skrępowanego, pedantycznego —
ludzie niepraktyczni i używający życia znajdują, iż
jest niewygodny, p o n i e w a ż nie żyje tak lekko
myślnie jak oni, nie myśląc o postępowaniu i obo
wiązkach: zjawia się między nimi jak wcielone su
mienie i jasny dzień na jego widok blednie w ich
oczach. Jeśli mu tedy zbywa na powodzeniu i szczęś
ciu do ludzi, na pocieszenie zawsze może rzec sobie:
»tyle właśnie wynoszą p o d a t k i , które musisz opła
cać za posiadanie najdroższego dobra pomiędzy
ludźmi — warto ono tego.
295.
Et in A rcadia ego. — Patrzałem na dół, ponad
falami wzgórz, ku mleczno-zielonemu jezioru poprzez
406
jodły i sędziwe sosny: odłamy skał wszelkiego ro
dzaju wokół mnie, ziemia ubarwiona kwiatami i trawy.
Przede mną posuwało się, rozciągało i rozwijało
stado; kilka krów samotnych i połączonych w grupy
w oddali, w najostrzejszem świetle zachodniem, na
tle lasu iglastego; inne bliżej, ciemniejsze; wszystko
w spokoju i zmierzchu wieczornym. Zegar pokazy
wał pół do szóstej. Byk stadnik wstąpił w biały pie
niący się potok i posuwał się powoli przeciw bu
rzliwemu prądowi, to opierając się, to ustępując:
musiało to mu snać sprawiać rodzaj gniewnego za
dowolenia. D w a ciemno-brunatne stworzenia z Ber
gamo były pasterzami tego stada: dziewczyna niemal
jak chłopiec odziana. Z lewej strony urwiska skalne
i pola śniegowe nad szerokim pasem leśnym, na
prawo dwa niezmierne lodowe zębiska, pływające
wysoko nade mną w zawoju mgły słonecznej —
wszystko wielkie, ciche i jasne. Cała piękność wy
woływała dreszcz i w z y w a ł a do milczącej adoracyi
tej chwili objawienia; mimowolnie, jak gdyby nic
naturalniejszego być nie mogło, chciało się w ten
świat czysty, wypełniony jasnem światłem (nie ma
jący w sobie nic tęsknego, niezadowolonego, ocze
kującego, wybiegającego w przyszłość lub cofającego
się wstecz) przenieść bohaterów greckich; czuło się
tak, jak Poussin i jego uczniowie: heroicznie i idyl
licznie zarazem. — I t a k też ż y l i ludzie niektórzy,
tak ustawicznie c z u l i się w świecie i świat odczu
wali w sobie, i między nimi jeden z ludzi najwięk
szych, wynalazca heroiczno-idyllicznego sposobu filo
zofowania: Epikur.
407
296.
L i c z y ć i m i e r z y ć . — Widzieć wiele rzeczy,
ważyć wzajemnie, obrachowywać i szybko wyciągać
z nich wniosek, tworzyć niemal ścisłą sumę — to
czyni wielkim politykiem, wodzem, kupcem: a więc
szybkość w pewnego rodzaju rachunku pamięciowym.
J e d n ą rzecz widzieć, w niej znajdować jedyny mo
tyw działania, sędziego wszelkich innych postępków,
czyni bohaterem, a także fanatykiem — jest to więc
zręczność mierzenia jednym tylko miernikiem.
297.
N i e c h c i e ć w i d z i e ć n i e w p o r ę . — Do
póki się coś przeżywa, należy się oddać przeżywa
niu i zamknąć oczy, a więc nie odgrywać już p o d
c z a s t e g o roli obserwatora. Toby właśnie roz
stroiło dobre trawienie przeżywania: zamiast mądrości,
wyniosłoby się niestrawność.
298.
Z p r a k t y k i m ę d r c a . — Żeby mądrym się
stać, trzeba pewne przeżycia c h c i e ć przeżyć, a więc
lecieć im w paszczę. Wprawdzie jest to rzecz bardzo
niebezpieczna; niejeden »mędrzec« był przytem pożarty.
408
299.
Z n u ż e n i e d u c h a . — Obojętność i chłód,
które okazujemy nieraz ludziom, a które tłumaczą
jako oschłość i brak charakteru, bywają często tylko
znużeniem ducha: wtedy nietylko inni są dla nas,
lecz sami dla siebie jesteśmy obojętni i uciążliwi.
300.
» R z e c z n i e z b ę d n a « . — Jeśli się jest rozsąd
nym, tedy należy tylko dbać o to, żeby mieć radość
serca. — Ach, wtrącił ktoś, jeśli się jest rozsądnym,
tedy jest coś lepszego do zrobienia, trzeba stać się
mądrym.
301.
Ś w i a d e c t w o m i ł o ś c i . — Pewien człowiek
rzekł: »Nad dwiema osobami nie zastanawiałem się
nigdy głębiej: jest to świadectwem mojej ku nim
miłości«.
302.
J a k s t a r a j ą s i ę z ł e a r g u m e n t y p o p r a
wić. — Są ludzie, którzy za złymi argumentami po
409
syłają jeszcze cząstkę swej osoby, jak gdyby przez
to prędzej do celu trafić miały i zmienić się w pro
ste i dobre argumenty; zupełnie jak osoby, grające
w kręgle, starają się już po rzucie nadać kuli kie
runek zapomocą giestów i ruchów.
303.
P r a w n o ś ć . — Nie wystarcza w stosunku do
praw i własności być człowiekiem wzorowym, jeśli
się naprzykład będąc chłopcem nie brało owoców
z cudzego ogrodu, będąc człowiekiem dorosłym nie
deptało się po nieskoszonej łące, — żeby wymienić
drobnostki, które, jak wiadomo, lepiej dowodzą tego
rodzaju wzorowości, niż rzeczy wielkie. Jest to mało
jeszcze: jest się wtedy wciąż jeszcze »osobą prawną«,
z takim stopniem moralności, do której zdolne jest
nawet »społeczeństwo«, aglomerat ludzi.
304.
C z ł o w i e k ! — Cóż znaczy próżność najpróż
niejszego z ludzi wobec pychy, którą odczuwa czło
wiek najskromniejszy, czujący się wobec natury
i świata »człowiekiem«.
41o
305,
306.
S i e b i e s a m e g o u t r a c i ć . — Jeśli się już
znalazło samego siebie, trzeba umieć kiedy niekiedy
się g u b i ć — i potem odnajdywać: w przypuszcze
niu, że się jest myślicielem. Dla tego bowiem jest ze
szkodą, jeśli jest związany ustawicznie z jedną osobą.
307.
K i e d y r o z s t a n i e s i ę j e s t k o n i e c z n e . —
Z tem, co chcesz poznać i zmierzyć, musisz się roz
stać, przynajmniej na pewien czas. Dopiero opuś
ciwszy miasto, widzisz, jak wysoko ponad domami
wznoszą się jego wieże.
411
308.
309.
S t r z e c s i ę s w e g o m a l a r z a . — Wielki
malarz, który odsłonił i oddał w portrecie najpełniej
szy wyraz i chwilę, do jakich człowiek jest zdolny,
W p o ł u d n i e . Komu los udzielił czynnego
i burzliwego poranku życia, tego duszę napada o po
łudniu życia dziwne pragnienie spokoju, któreby
mogło trwać miesiące i lata. Cisza zalega wokół
niego, głosy dźwięczą daleko i coraz dalej; słońce
nań spada prostopadle. Na samotnej łące leśnej
widzi uśpionego Pana; wszystkie twory natury zo
stały wraz z nim uśpione, z wyrazem wieczności na
obliczu — tak mu się to przynajmniej zdaje. Nie
pragnie nic, nie troszczy się o nic, serce ustaje, tylko
oko żyje; jest to śmierć z czuwającemi oczami. Wiele
wtedy widzi człowiek, czego nie widział nigdy, i jak
daleko widzi, wszystko jest otoczone siecią światła
i jakby w niej pogrzebane. Czuje się przytem szczęś
liwy, lecz jest to ciężkie szczęście. — Lecz w końcu
wszczyna się wiatr w drzewach, południe minęło,
ż y c i e porywa go znowu ze sobą, życie z ślepemi
oczami, za którem ciśnie się jego orszak: pragnienia,
podstępy, zapomnienie, użycie, zniszczenie, znikomość.
I tak zstępuje wieczór, burzliwszy i czynniejszy, niż
był poranek. — Ludziom prawdziwie czynnym stany
poznawania, trwające długo, zdają się niemal niepo
kojącymi i chorobliwymi, lecz nie nieprzyjemnymi.
N a j p o t r z e b n i e j s z a g i m n a s t y k a . —
Przez brak drobnych samoprzezwycięźeń traci się
stopniowo zdolność do wielkich. Każdy dzień jest źle
użyty i niebezpieczeństwem dla następnego, jeśli się
n i e o d m ó w i ł o sobie czegoś chociażby w rzeczach
drobnych: taka gimnastyka jest nieodzowna, jeśli
się chce zachować przyjemność z tego, że się jest
panem siebie.
412
jeśli później w życiu rzeczywistem spotka tego czło
wieka, będzie sądził, że widzi jego karykaturę.
310.
D w i e z a s a d y ż y c i a n o w e g o . — Z a s a d a
p i e r w s z a : należy budować życie na tem, co jest
najpewniejsze, najbardziej dowiedzione: nie tak jak
dotychczas na tem, co najbardziej oddalone, najmniej
określone i podobne do horyzontu, ukrytego w chmu
rach. Z a s a d a d r u g a : należy ustalić k o l e j n o ś ć
rzeczy najbliższych i blizkich, pewnych i mniej pew
nych, zanim się swe życie urządzi i nada mu osta
teczny kierunek.
311.
N i e b e z p i e c z n a d r a ż l i w o ś ć . — Ludzie
utalentowani, lecz b i e r n i , zawsze wydają się cokol
wiek podrażnieni, kiedy któryś z ich przyjaciół k o ń
c z y pracę poważniejszą. Budzi się ich zazdrość,
wstydzą się swego lenistwa — lub raczej, boją się,
że człowiek czynny gardzi nimi teraz w i ę c e j , niż
kiedykolwiek. W tym nastroju krytykują nowe dzieło—
i krytyka ich staje się zemstą, ku największemu zdzi
wieniu autora.
413
312.
313.
M o n o t o n n o ś ć m ę d r c a . — Krowy miewają
niekiedy wyraz zdziwienia, które się zatrzymało na
drodze p y t a n i a . Natomiast w oku wysokiej intelli
gencyi rozściela się nil admirari, niby monotonność
nieba bezchmurnego.
314.
N i e c h o r o w a ć z a d ł u g o . — Należy się
wystrzegać choroby za długiej: albowiem wkrótce
widzowie zniecierpliwią się zwykłym obowiązkiem
okazywania współczucia — ponieważ podtrzymywa
nie w sobie przez czas dłuższy tego stanu przyczy
nia im trudu — i wtedy natychmiast przechodzą do
podejrzewania waszego charakteru, wnioskując tak:
« z a s ł u g u j e c i e na chorobę, i my nie potrzebujemy
już wysilać się na współczucie.
R o z w i e w a n i e z ł u d z e ń . — Złudzenia s ą
z pewnością kosztownemi przyjemnościami: lecz roz
wiewanie złudzeń jest jeszcze kosztowniejsze — roz
ważane jako przyjemność, czem dla wielu ludzi, nie
da się zaprzeczyć, bywa.
414
315.
W s k a z ó w k a d l a e n t u z y a s t ó w. — Kto
chętnie chce być p o r w a n y i pragnąłby, żeby go
unoszono do góry, musi baczyć, żeby się nie stał za
c i ę ż k i ; to znaczy, żeby nie uczył się wiele i szcze
gólniej nie pozwalał n a p e ł n i a ć s i ę mądrością. Ta
bowiem czyni ociężałym! — miejcie się na baczności,
entuzyaści!
316.
U m i e ć s i ę z a s k o c z y ć . — Kto siebie sa
mego chce ujrzeć takim, jakim jest, musi umieć siebie
samego z a s k o c z y ć , z pochodnią w ręku. Albo
wiem z rzeczami ducha dzieje się tak, jak z rzeczami
ciała: kto się przyzwyczaił przeglądać w zwierciadle,
zapomina zawsze o swojej szpetności: dopiero dzięki
malarzowi odzyskuje znowu jej wrażenie. Ale przy
zwyczaja się również do obrazu i zapomina o swej
szpetności po raz drugi. — A to w myśl powszech
nego prawa, że człowiek n i e z n o s i rzeczy niezmier
nie szpetnych: zapomina o nich, lub zaprzecza ich
we wszystkich wypadkach. — Moraliści muszą liczyć
na ów moment, żeby móc prawdy swoje przed
stawić.
415
317.
318.
O z n a k i w o l n o ś c i i n i e w o l i . — Swoje
konieczne potrzeby zaspokajać o ile można samemu,
choćby w sposób niedoskonały, oto kierunek ku wol
n o ś c i d u c h a i o s o b y . Wiele, a między niemi
i wiele zbytecznych potrzeb kazać sobie zaspokajać
i to w sposób jak najdoskonalszy — kształci w n i e
w o l i . Sofista Hippias, który wszystko, co nosił, we
wnątrz i zewnątrz, sam zdobył, sam wykonał, odpo
wiada właśnie przez to temu kierunkowi ku najwyż
szej wolności ducha i osoby. Nie o to chodzi, żeby
wszystko było jednakowo dobrze i doskonale zro
bione. Duma sceruje już miejsca uszkodzone.
319.
S o b i e s a m e m u w i e r z y ć . — W naszych
czasach nie dowierza się nikomu, kto sam w siebie
O p i n i e i r y b y . — Jest się właścicielem swo
ich opinii, jak się jest właścicielem ryb — o ile, ma
się rozumieć, jest się właścicielem stawu zarybionego.
Trzeba zarzucić sieci i mieć szczęście — wtedy ma
się s w o j e ryby, s w o j e opinie. Mówię tutaj o ży
jących opiniach, o żyjących rybach. Inni są zadowo
leni, kiedy posiadają gabinet z okazami kopalnymi —
i, w głowach swoich, »przekonania«.
416
wierzy; niegdyś wystarczało, żeby inni w człowieka
wierzyli. Przepis, żeby teraz wiarę znaleźć, brzmi:
»Nie oszczędzaj siebie! Jeśli chcesz opinie swoje
wystawić w świetle wiarogodnem, podpal tedy naj
pierw własną chałupę!«.
320.
B o g a t s z y i b i e d n i e j s z y z a r a z e m . —
Znam człowieka, który od dziecka przywykł dobrze
myśleć o intellektualiźmie ludzi, a więc o ich praw
dziwem oddaniu się rzeczom duchowym, o ich bez
interesownem wyróżnianiu tego, co zostało uznane
za prawdę i tym podobne, natomiast o własnej gło
wie (sądzie, pamięci, przytomności umysłu, wyobraźni)
mieć pojęcie skromne, ba, nawet nizkie. Nie robił
sobie nic z siebie, kiedy się porównywał z innymi.
I oto w ciągu lat z początku raz, a potem sto razy
bywał zmuszony zmieniać na tym punkcie swe zda
nie, — należałoby sądzić ku wielkiej swej radości
i zadowoleniu. Bo też w istocie było coś z tego, lecz
»przecież, jak rzekł pewnego razu, jest w tem do
mieszka goryczy najbardziej gorzkiego rodzaju, któ
rej w życiu dawniejszem nie znalem: albowiem
odkąd ludzi i siebie samego sprawiedliwiej szacuję
ze względu na potrzeby duchowe, duch mój zdaje
mi się być mniej pożyteczny; nie sądzę, żebym
mógł jeszcze coś dobrego nim dokazać, ponieważ
duch innych nie umie go przyjmować: widzę teraz
znowu przed sobą straszliwą przepaść, która oddziela
tego, co pomoc przynieść może, od tego, co pomocy
417
potrzebuje. I tak dręczy mnie ta niedola, ducha
swego mieć dla siebie i samemu go spożywać, o ile
do spożycia jest zdatny. Lecz d a w a n i e jest bar
dziej błogie niż p o s i a d a n i e : i czem jest najbo
gatszy w samotności pustyni!«
321.
J a k n a l e ż y n a p a d a ć . — Przyczyny, dla
których się w coś wierzy lub nie wierzy, są bardzo
rzadko i to u niezmiernie rzadkich ludzi tak silne,
j a k b y b y ć m o g ł y . Zazwyczaj, żeby wiarą w coś
zachwiać, zgoła nie trzeba wytaczać najcięższych
dział oblężniczych; względem wielu prowadzi już do
celu, jeśli napad czyni się z pewnym hałasem, tak iż
często wystarczają bodajby tylko petardy. Względem
osób bardzo próżnych wystarcza już m i n a gwałtow
nej napaści: wyobrażają sobie, że bierze się je bar
dzo poważnie — i chętnie ustępują.
322.
Ś m i e r ć . — Pewna perspektywa śmierci mog
łaby do każdego życia dodawać rozkosznie wonie
jącą kroplę beztroski — lecz oto, dziwaczni dusz
aptekarze, uczyniliście z niej niesmaczną kroplę jadu,
przez którą życie całe staje się wstrętne!
DZIEŁA NIETZSCHEG0. T. XI.
27
418
323.
324.
S t a ć s i ę m y ś l i c i e l e m . — Jakże może stać
się ktoś myślicielem, jeśli przynajmniej trzeciej części
każdego dnia nie spędza bez namiętności, ludzi
i książek?
325.
N a j l e p s z y ś r o d e k l e k a r s k i . — Nieco
zdrowia kiedy niekiedy jest najlepszym środkiem le
karskim dla chorego.
419
326.
327.
Z a p o m n i a n a n a t u r a . — Mówimy o natu
rze i zapominamy przytem o sobie: sami jesteśmy
naturą, quand même —. Przeto naturą jest zupełnie
co innego, niż to, co odczuwamy przy wymienianiu
tej nazwy.
328.
G ł ę b o k o ś ć i n u d n o ś ć . — U ludzi głębokich,
jak w studniach głębokich, trwa długo, zanim coś, co
w nie wpada, dna dosięgnie. Widzowie, nie czeka
jący zazwyczaj dość długo, łatwo biorą ludzi takich
za nieruchliwych i surowych — lub za nudnych.
2 7 *
N i e d o t y k a ć ! — Bywają ludzie straszliwi,
którzy zamiast rozwiązać zaciemniają i czynią trud
niejszym do rozwiązania problemat dla wszystkich,
którzy się chcą nim zajmować. Kto nie umie w sedno
mierzyć, powinien być proszony, żeby nie mierzył
wcale.
S k r u c h a . — Nigdy nie użyczać miejsca skru
sze, lecz natychmiast rzec sobie: to się nazywa do
jednego głupstwa dodawać drugie. — Jeśli się krzywdę
wyrządziło, myślże o tem, żeby coś dobrego zdzia
łać. Jeśli się za swój czyn karę poniosło, tedy znoś
karę z uczuciem, że przez nią sprawiasz coś do
brego: odstraszasz innych, żeby podobnego głup
stwa nie popełnili. Każdy ukarany złoczyńca może
się czuć dobroczyńcą ludzkości.
420
329.
K i e d y c z a s ś l u b o w a ć s o b i e w i e r n o ś ć .
— Zapędzamy się nieraz w kierunku duchowym,
przeczącym naszym zdolnościom; przez pewien czas
walczy się heroicznie przeciw prądowi i wiatrom,
w gruncie przeciw sobie samemu: nuży się człowiek,
brak mu tchu; a gdy czegoś dokona, nie przynosi to
mu z sobą prawdziwej radości, sądzi, że powodzenie
zostało za drogo okupione. Ba, poczyna t r a c i ć
w i a r ę w swą płodność, przyszłość, pośród zwycię
stwa, być może —. W końcu, w końcu z a w r a
c a m y — i teraz wiatr n a d y m a nasze żagle i pę
dzi nas na n a s z e wody. Co za szczęście! Jak
p e w n i czujemy się z w y c i ę s t w a ! Dopiero teraz
wiemy, czem jesteśmy i czego chcemy, teraz ślubu
jemy sobie wierność i m a m y p r a w o to uczynić —
jako wiedzący.
330.
P r o r o c y p o g o d y . — Jak chmury wskazują
nam, dokąd pędzą wysoko ponad nami wiatry, tak
duchy najlżejsze i najwolniejsze przez swoje kie
runki są zwiastunami powietrza, które nastąpi. Wiatry
w dolinie i opinie jarmarczne doby bieżącej nie mó
wią nic o tem, co ma nastąpić, lecz tylko o tem, co
było.
421
331.
332.
D o b r a t r ó j c a . — Wielkość, spokój, światło
słoneczne — trójca ta obejmuje wszystko, czego myś
liciel pragnie i od siebie także w y m a g a : jego na
dzieje i obowiązki, wymagania pod względem intellek-
tualnym i moralnym, nawet w codziennym trybie
życia i nawet pod względem krajobrazu miejsca za
mieszkania. Im odpowiadają myśli w z n i o s ł e , na
stępnie u s p o k a j a j ą c e , p o trzecie r o z ś w i e t l a
j ą c e — po czwarte zaś, myśli, uczestniczące we
wszystkich tych trzech własnościach, w których
wszystkie rzeczy ziemskie przemieniają się: jest to
królestwo, gdzie panuje wielka t r ó j c a r a d o ś c i .
333.
U m r z e ć z a » p r a w d ę « . — Nie dalibyśmy się
spalić za swoje poglądy: nie jesteśmy ich tak pewni.
Ale być może za to, że mamy prawo posiadać po
glądy i zmieniać je.
S t a ł e p r z y ś p i e s z e n i e . — O w e osoby, za
czynające powoli i przyzwyczajające się z trudem
do rzeczy, miewają nieraz własność stałego przyśpie
szenia, tak iż ostatecznie nie wie nikt, dokąd je prąd
porwać może.
422
334.
335.
M o r a ł d l a b u d u j ą c y c h d o m y . — Należy
sprzątnąć rusztowanie, kiedy dom skończony.
336.
S o f o k l e i z m . — Kto wlewał więcej wody do
wina, niż Grecy! Trzeźwość połączona z gracyą —
to było przywilejem dostojności Ateńczyków za cza
sów Sofoklesa i późniejszych. Niech naśladuje, kto
może! W życiu i w działaniu !
337.
H e r o i z m . - Heroizm polega na tem, iż czyni
się coś wielkiego (lub też w sposób wielki czegoś
nie czyni), nie czując bynajmniej współzawodnic
423
twa z kimkolwiek. Bohater unosi z sobą wszędzie,
dokąd się udaje, i odludzie swe i świętą nieprzekra
czalną rubież.
338.
S o b o w t ó r s w o w n a t u r z e . — W pewnych
okolicach odkrywamy znów siebie samych, odczuwa
jąc przytem dreszcz przyjemny; jest to najpiękniejsze
sobowtórstwo. — Jak szczęśliwym musi być ten, kto
takie uczucie posiada właśnie t u t a j , w tem usta
wicznem, słonecznem promieniu październikowem,
w tych filuternych, szczęśliwych powiewach wiatru
od rana do wieczora, w tej najczystszej jasności
i najumiarkowańszym chłodzie, w uśmiechniętym
naogół, a zarazem poważnym charakterze pagórków,
jezior i lasów tego płasko wzgórza, bez lęku rozcią
gającego się obok grozy wiecznych śniegów, tutaj,
gdzie Włochy i Finlandya zawarły sojusz, i gdzie
zdaje się być ojczyzna srebrnych odcieni natury: jak
szczęśliwy ten, kto może rzec: »z pewnością istnieją
w naturze rzeczy o wiele większe i piękniejsze, to
jednak jest mi najbliższe i najzażylsze, pokrewne,
ba, więcej jeszcze«.
339.
L u d z k o ś ć m ę d r c a . — Mędrzec mimowol
nie będzie się obchodzić z innymi ludźmi po ludzku,
P o s i a d a ć s w ą t a k s ę . — Jeśli się chce u c h o
d z i ć za to, czem się j e s t , trzeba być czemś, co ma
s w o j ą t a k s ę . L e c z tylko rzeczy użytku codzien
nego mają taksę. Przeto owo wymaganie jest albo
skutkiem ograniczonej skromności — lub głupiej nie
skromności.
424
jak książę, i nie bacząc na wszelkie różnice talentu,
stanu i obyczajowości, jednakowo traktować ich bę
dzie: co, skoro zauważą, wezmą mu bardzo za złe.
340.
Z ł o t o . — Nie wszystko błyszczy, co jest złoto.
Własnością najszlachetniejszego metalu jest promie
niowanie łagodne.
341.
K o ł o i h a m u l e c . Koło i hamulec mają
obowiązki różne, ale także i jednakowe: wzajemnie
ból sobie zadawać.
342.
R o z t a r g n i e n i a m y ś l i c i e l a . — N a wszystko,
co myślicielowi przerywa myślenie (co mu przeszka
dza, jak się mówi), winien on patrzyć ze spokojem,
jako na nowy model, stukający do drzwi, żeby artyście
zaofiarować swe usługi. Przerwy są krukami, zno
szącymi samotnikowi pokarm.
425
343.
344.
J a k t r z e b a z w y c i ę ż a ć . — Należy nie chcieć
zwyciężyć, jeśli się ma widoki prześcignięcia swego
przeciwnika tylko o s z e r o k o ś ć w ł o s a . — Dobre
zwycięstwo winno zwyciężonego usposabiać radośnie,
powinno mieć w sobie coś boskiego, coś wyłączają
cego pierwiastek z a w s t y d z e n i a .
345.
O b ł ę d d u c h ó w w y ż s z y c h . — Duchy w y ż
sze z trudem uwalniają się od pewnego złudzenia:
wyobrażają sobie mianowicie, iż wzbudzają zawiść
w ludziach ducha miernego i że są uważane za wy
jątki. W rzeczywistości jednak ci odczuwają je jako
W i e l e d u c h a p o s i a d a ć . — Posiadanie
wiele ducha zachowuje m ł o d y m : ale trzeba też
znosić przytem, że właśnie uchodzi się za s t a r
s z e g o , niż się jest. Albowiem ludzie odczytują pismo
d u c h a jako ślady d o ś w i a d c z e n i a ż y c i o w e g o ,
to znaczy życia wielorakiego i złego, cierpień, błą
dzenia, żalów. Tedy: uchodzi się w ich oczach za
starszego i g o r s z e g o , niż się jest, jeśli się posiada
i okazuje wiele ducha.
426
coś zbytecznego i czego brak nie dawałby się
odczuć.
346.
W y m a g a n i a c z y s t o ś c i . — I ż się swoje
opinie zmienia, jest dla pewnych natur równie wy
maganiem czystości, jak zmiana ubrania: dla innych
jednak natur tylko wymaganiem próżności.
347.
G o d n e b o h a t e r a . — Oto bohater, który nie
zdziałał nic więcej, jak tylko to, iż potrząsnął drze
wem, kiedy owoce dojrzały. Zdaje się w a m za mało?
Tedy przyjrzyjcie się wpierw drzewu, którem po
trząsnął.
348.
C z e m n a l e ż y m i e r z y ć m ą d r o ś ć . — Przy
rost mądrości daje się łatwo mierzyć ubywaniem żółci.
349.
B ł ą d w y p o w i a d a ć w s p o s ó b n i e p r z y
jemny. — Nie jest to według smaku wszystkich,
427
jeśli prawdę wypowiadają w sposób przyjemny. Nie
chaj przynajmniej nikt nie sądzi, że błąd staje się
prawdą, jeśli go wypowiemy w sposób n i e p r z y
j e m n y .
350.
Z ł o t a m a k s y m a . — Nałożono człowiekowi
wiele łańcuchów, ażeby się oduczył, zachowywać
się jak zwierzę, i rzeczywiście, stał się łagodniejszy,
bardziej duchowy, radośniejszy, rozważniejszy od
wszystkich zwierząt. Lecz oto cierpi teraz nad tem
jeszcze, iż tak długo nosił swe łańcuchy, iż tak długu
zbywało mu na czystem powietrzu i wolnym ruchu: —
tymi łańcuchami jednak są, powtarzam to wciąż
i wciąż, owe ciężkie i pełne znaczenia błędy w wyob
rażeniach moralnych, religijnych i metafizycznych.
Dopiero kiedy c h o r o b a ł a ń c u c h ó w zostanę
przezwyciężona, pierwszy wielki cel w zupełności bę
dzie osiągnięty: rozdział między człowiekiem i zwie
rzętami. — Obecnie stoimy w połowie tej pracy zdej
mowania łańcuchów i potrzebna nam przytem jak
największa ostrożność. Tylko c z ł o w i e k o w i u s z l a
c h e t n i o n e m u m o ż n a zwrócić w o l n o ś ć d u
c h a ; ku niemu tylko zbliża się u l g a ciężaru ż y c i a
i maści balsamem rany jego; on pierwszy ma prawo
rzec, iż żyje gwoli radosności i gwoli żadnemu in
nemu celowi; i w każdych innych ustach hasło jego
byłoby niebezpieczne: P o k ó j w o k o ł o m n i e i upo
d o b a n i e w e w s z y s t k i c h r z e c z a c h n a j b l i ż
szych. — To hasło dla jednostek przywodzi mu na
428
myśl dawne, wielkie i wzruszające słowo, które sto
sowało się do w s z y s t k i c h i które pozostało nad
całą ludzkością, jako hasło i znak proroczy, od któ
rego każdy zginąć musi, kto zbyt wcześnie nim swój
sztandar przystraja, — od którego chrześcijanizm zgi
nął. I bodajże wciąż jeszcze n i e c z a s , aby wszyst
kim ludziom stało się tak, jak owym pasterzom, którzy
ujrzeli nad sobą jasność niebieską i głos: »Pokój na
ziemi i w ludziach dobre upodobanie«. - Wciąż
jeszcze trwa c z a s j e d n o s t e k .
C i e ń : Ze wszystkiego, coś wyłożył, nic mi się
b a r d z i e j nie podobało, niż ta obietnica, że chcecie
znowu stać się dobrymi sąsiadami rzeczy najbliższych.
Wyjdzie to na dobre i nam, biednym cieniom. Albo
wiem, przyznajcie się jeno, dotychczas zbyt chętnie
oczernialiście nas.
W ę d r o w i e c : Oczernialiśmy? Ależ czemuż
nigdy nie broniłyście się? Wszakże nasze uszy mia
łyście w pobliżu.
C i e ń : Zdawało się nam, że właśnie jesteśmy
wam za blizkie, żebyśmy miały prawo mówić o so
bie samych.
W ę d r o w i e c : Delikatnie! bardzo delikatnie!
Ach, wy cienie jesteście »lepszymi ludźmi«, niż my,
jak spostrzegam.
C i e ń : I przecież nazwaliście nas »natrętnymi«—
nas, które przynajmniej jedno dobrze umiemy: milczeć
i czekać — żaden Anglik nie potrafi tego lepiej. To
prawda, spotyka się nas bardzo, bardzo często w or
szaku człowieka, przecież nigdy w jego służbie. Kiedy
człowiek lęka się światła, lękamy się my czło
wieka: dotąd sięga nasza wolność.
430
W ę d r o w i e c : Ach, światło lęka się jeszcze
bardziej człowieka, i wtedy opuszczacie go także.
C i e ń : Opuszczałem cię często z bólem: dla
mnie, który jestem chciwy wiedzy, wiele ciemnego
pozostało w człowieku, ponieważ nie zawsze mogę
być koło niego. Za cenę zupełnego poznania czło
wieka zgodziłbym się zostać nawet twym niewolnikiem.
W ę d r o w i e c : Wieszże ty, wiemże ja, czybyś
przez to nie stał się niepostrzeżenie panem z nie
wolnika. Lub czybyś, nie pozostawszy wprawdzie nie
wolnikiem, jako gardziciel pana swego nie wiódł żywota
w poniżeniu i wstręcie? Bądźmy więc obaj zadowo
leni z wolności, takiej, jaka ci pozostała — tobie i mnie!
Albowiem widok niewolnika zaprawiłby żółcią naj
większe moje radości, i rzecz najlepsza stałaby się
dla mnie wstrętną, jeśliby ktoś ze mną ją dzielić
m u s i a ł — nie chcę znać niewolników koło siebie.
Dlatego nie lubię też psa, leniwego, merdającego ogo
nem pasorzyta, który dopiero jako niewolnik czło
wieka nabrał charakteru »sobaczego«; którego zwykle
nawet wysławiają, iż wierny jest panu i idzie za
nim jak jego —
C i e ń : Jak cień jego, tak mówią. Być może,
że zbyt długo szedłem dziś za tobą? Był to dzień
najdłuższy, lecz jesteśmy już u jego schyłku, przez
chwilę jeszcze bądź cierpliwy! Łąka staje się wil
gotna, czuję chłód.
W ę d r o w i e c : Och, czasze już się rozstać?
I musiałemże ci na koniec przykrość sprawić, widzia
łem, że pociemniałeś przytem.
C i e ń : Poczerwieniałem, w kolorze, w jakim to
dla mnie możliwe. Przywidziało mi się, że często jak
pies leżałem u nóg twoich, i że ty wtedy —
431
W ę d r o w i e c : Czyżbym nie mógł naprędce
uczynić jeszcze coś, coby ci przyjemność sprawiło?
Nie masz żadnego życzenia?
C i e ń : Żadnego, oprócz życzenia chyba, które
»pies« filozof miał wobec wielkiego Aleksandra: usuń
się cokolwiek ze słońca, zaczyna mi być zanadto
zimno.
W ę d r o w i e c : C o mam uczynić?
C i e ń : Ustąp pod te sosny i obejrzyj się na
góry; słońce zachodzi.
W ę d r o w i e c : Gdzie jesteś? Gdzie jesteś?
WYKAZ A F O R Y Z M Ó W
ZDANIA I MYŚLI RÓŻNE
S t r o n a
Z a w i e d z i o n y m p r z e z filozofię 1 5
W y b r e d n y 1 5
O b l u b i e ń c y r z e c z y w i s t o ś c i 1 6
P o s t ę p w o l n o m y ś l n o ś c i 1 6
G r z e c h p i e r w o r o d n y f i l o z o f ó w 1 6
P r z e c i w f a n t a s t o m 1 7
W r o g i ś w i a t ł u 1 8
S c e p t y c y z m c h r z e ś c i j a ń s k i 1 8
» P r a w o n a t u r y « j a k o p r z e s ą d 1 8
H i s t o r y i p r z y p a ś ć w u d z i a l e 19
P e s s y m i s t a i n t e l e k t u 1 9
U k r y t y w ę z e ł e k m e t a f i z y k ó w 2 0
S z k o d l i w o ś ć p o z n a n i a w p e w n y c h w y p a d k a c h 2 0
C z e g o filister p o t r z e b u j e k o n i e c z n i e 2 1
M a r z y c i e l e 2 1
D o b r o w a b i d o ż y c i a 2 2
S z c z ę ś c i e h i s t o r y k a 2 2
T r z y r o d z a j e m y ś l i c i e l i 2 2
O b r a z ż y c i a 2 3
P r a w d a nie z n o s i i n n y c h b o g ó w o b o k s i e b i e 2 3
O c z e m w y m a g a j ą m i l c z e n i a 2 3
Historia in nuce 23
DZIEŁA NIETZECHEGO T. XI 28
S t r o n a
III
S t r o n a
II
N i e u l e c z a l n y 2 4
O k l a s k i p r z e d ł u ż e n i e m w i d o w i s k a 2 5
O d w a g a b y ć n u d n y m 2 5
Z n a j w n ę t r z n i e j s z e g o d o ś w i a d c z e n i a m y ś l i c i e l a 2 5
O b s k u r a n c i 2 8
J a k i e g o r o d z a j u f i l o z o f i a j e s t z g u b n a d l a s z t u k i 2 9
W G e t s e m a n e 30
Z a w a r s z t a t e m t k a c k i m 3 0
W p u s t y n i n a u k i 30
R z e k o m a » r z e c z y w i s t o ś ć r z e c z y w i s t a « 3 1
C h c i e ć b y ć s p r a w i e d l i w y m , a c h c i e ć b y ć s ę d z i ą 3 2
P o ś w i ę c e n i e 3 5
P r z e c i w t y m , c o b a d a j ą m o r a l n o ś ć p r z e z m i k r o s k o p 3 5
Z ą b ż m i i 3 5
O s z u s t w o w m i ł o ś c i 3 6
W y p i e r a j ą c e m u się p r ó ż n o ś c i 3 6
C z e m u g ł u p i s t a j ą się t a k c z ę s t o z ł o ś l i w y m i 3 7
S z t u k a w y j ą t k ó w m o r a l n y c h 3 7
U ż y w a n i e i n i e u ż y w a n i e t r u c i z n 3 7
Ś w i a t b e z p o c z u c i a g r z e c h u 3 8
S u m i e n i e 3 8
R ó ż n e ś r o d k i p r z e c i w z g o r z k n i e n i u 3 8
N i e b r a ć z b y t c i ę ż k o 3 9
L u d z k a » r z e c z s a m a w s o b i e « 3 9
K o m e d y a w i e l u p r a c o w i t y c h 3 9
R a d o w a ć się w i e l e 4 0
W z w i e r c i a d l e p r z y r o d y 40
P o t ę g a b e z z w y c i ę s t w 4 1
W e s e l e i b ł ą d 4 1
G ł u p i o j e s t p o p e ł n i a ć n i e p r a w o ś c i 4 2
Z a w i ś ć g ł o ś n a i z a w i ś ć m i l c z ą c a 4 2
G n i e w s z p i e g i e m 4 3
O b r o n a m o r a l n i e t r u d n i e j s z a o d n a p a d a n i a 4 3
U c z c i w y w b r e w u c z c i w o ś c i 4 4
R o z ż a r z o n e w ę g l e 4 4
N i e b e z p i e c z n e k s i ą ż k i 4 4
O b ł u d n e w s p ó ł c z u c i e 4 5
J a w n a o p o z y c y a d z i a ł a c z ę s t o p o j e d n a w c z o 4 5
S w o j e w ł a s n e ś w i a t ł o w i d z i e ć 4 5
R a d o ś ć p o d z i e l a ć 4 6
C i ą ż a n a s t ę p c z a 4 6
T w a r d o ś ć s e r c a z p r ó ż n o ś c i 4 6
U p o k o r z e n i e 4 7
H e r o s t r a t y z m k r a ń c o w y 4 7
Ś w i a t n a z w z d r o b n i a ł y c h 4 7
W a d y w s p ó ł c z u c i a 4 8
N a t r ę c t w o 4 8
W o l a w s t y d z i s i ę i n t e l l e k t u 4 8
D l a c z e g o s c e p t y c y nie p o d o b a j ą się m o r a l n o ś c i 4 9
L ę k l i w o ś ć 4 9
N i e b e z p i e c z e ń s t w o d l a m o r a l n o ś c i p o w s z e c h n e j 4 9
B ł ą d n a j b a r d z i e j g o r z k i 5 0
M i ł o ś ć i d u a l i z m 50
S e n t ł u m a c z e m 5 0
R o z p u s t a 5 1
K a r a ć i n a g r a d z a ć 51
D w a k r o ć n i e s p r a w i e d l i w i e 5 1
N i e d o w i e r z a n i e 5 2
F i l o z o f i a p a r w e n i u s z a 5 2
U m i e ć się m y ć c z y s t o 5 2
P o z w a l a ć s o b i e 5 2
N i e w i n n y s z u b r a w i e c 5 3
P r o j e k t o w a ć 5 3
Z a p o m o c ą c z e g o w i d z i m y i d e a ł 5 3
N i e s z c z e r a p o c h w a ł a 5 4
J a k się u m i e r a — o b o j ę t n a 5 4
O b y c z a j i j e g o o f i a r y 5 5
D o b r o i c z y s t e s u m i e n i e 5 6
P o w o d z e n i e u ś w i ę c a i n t e n e y e 5 6
C h r z ę ś c i j a n i z u j a c y , nie c h r z e ś c i j a n i e 5 7
D o c z e g o p o d o b n i w p r z y r o d z i e l u d z i e p o b o ż n i i n i e r e l i g i j n i 5 7
M o r d e r s t w a l e g a l n e 5 8
» M i ł o ś ć « 5 8
C h r z e ś c i j a n i z m s p e ł n i o n y 5 9
O p r z y s z ł o ś c i c h r z ę ś c i j a n i z m u 60
K o m e d y a n c t w o i u c z c i w o ś ć l u d z i n i e w i e r z ą c y c h 6 1
P o e t a j a k o w s k a z i c i e l p r z y s z ł o ś c i 6 4
M u z a j a k o P e n t e z i l e a 6 5
28*
I V
S t r o n a
V
S t r o n a
C o b y w a d r o g ą o k ó l n ą d o p i ę k n a 6 5
N a u n i e w i n n i e n i e n i e j e d n e g o b ł ę d u 6 6
N a j l e p s z y c h z a d o w o l i ć 6 6
Z tej s a m e j m a t e r y i 67
M o w a i u c z u c i e 6 7
B ł ą d c o d o o d c z u w a n i a b r a k u 6 7
T r z y c z w a r t e siły 6 8
G ł ó d j a k o g o ś c i a o d p r a w i ć 6 8
Ż y ć b e z s z t u k i i w i n a 6 8
G e n i u s z d r a p i e ż n y 6 9
D o p o e t ó w m i a s t w i e l k i c h 6 9
O s o l i w y m o w y 70
P i s a r z n a j w o l n o m y ś l n i e j s z y 7 0
O b r a n a r z e c z y w i s t o ś ć 7 3
Z w y r o d n i a ł e k i e r u n k i w s z t u c e 73
B r a k o b e c n i e b a r w d o o d m a l o w a n i a b o h a t e r a 7 4
Styl p r z e ł a d o w a n y 7 4
Pulchrum estpaucorum hominum 75
P o c h o d z e n i e z a m i ł o w a n i a w d z i e ł a c h s z t u k i 7 5
N i e z a n a d t o b l i z k o 7 7
B r u t a l n o ś ć i s ł a b o ś ć 77
D o b r a p a m i ę ć 7 7
G ł ó d w z b u d z i ć , z a m i a s t g ł ó d u ś m i e r z y ć 7 8
O b a w a a r t y s t ó w 7 8
K o ł o m u s i b y ć o p i s a n e 7 8
S z t u k a d z i s i e j s z a i d u s z a w s p ó ł c z e s n a 7 9
P r z y g a n i a c z o m k r ó t k o ś c i 8 1
P r z e c i w k r ó t k o w i d z o m 8 1
C z y t e l n i c y s e n t e n c y i 8 1
N i e p r z y z w o i t o ś ć c z y t e l n i k a 8 2
C o j e s t n i e p o k o j ą c e g o w h i s t o r y i s z t u k i 8 2
D o w i e l k o ś c i w s z t u c e 8 2
P o z b a w i e n i s u m i e n i a e s t e t y c z n e g o 8 3
J a k p o w i n n a p o r u s z a ć się d u s z a w e d ł u g m u z y k i n o w s z e j 8 3
P o e t a i r z e c z y w i s t o ś ć 85
Ś r o d k i i cel 85
N a j g o r s i c z y t e l n i c y 8 5
C e c h y d o b r e g o p i s a r z a 8 5
M i e s z a n e r o d z a j e 8 6
M i l c z e ć 8 6
O z n a k i h i e r a r c h i i 8 6
Z i m n e k s i ą ż k i 8 6
P o d s t ę p o c i ę ż a ł e g o 8 7
O s t y l u b a r o k o w y m 8 7
W a r t o ś ć k s i ą ż e k u c z c i w y c h 8 9
D z i ę k i c z e m u s z t u k a w y t w a r z a p a r t y ę 8 9
Z e s z k o d ą h i s t o r y i s t a ć się w i e l k i m 9 0
W j a k i s p o s ó b m o ż n a p o z y s k a ć d l a s z t u k i e p o k ę 9 0
K r y t y k a i z a d o w o l e n i e 91
P o z a s w o j e g r a n i c e 9 2
O k o s z k l a n e 9 2
P i s a ć i c h c i e ć z w y c i ę ż y ć 92
» D o b r a k s i ą ż k a m o ż e p o c z e k a ć « 9 3
N i e u m i a r k o w a n i e j a k o ś r o d e k a r t y s t y c z n y 9 3
U k r y t a k a t a r y n k a 9 4
N a z w i s k o n a k a r t c e t y t u ł o w e j 9 4
N a j o s t r z e j s z a k r y t y k a 9 5
M a ł o i b e z m i ł o ś c i 9 5
M u z y k a i c h o r o b a 9 5
Z y s k d l a p r z e c i w n i k ó w 9 6
M ł o d z i e ż i k r y t y k a 96
E f e k t i l o ś c i 9 6
K a ż d y p o c z ą t e k j e s t n i e b e z p i e c z n y 9 7
W o b r o n i e k r y t y k ó w 9 7
P o w o d z e n i e s e n t e n c y i 9 8
C h c i e ć z w y c i ę ż y ć 9 8
Sibi scribere 98
P o c h w a ł a s e n t e n c y i 9 9
O d r u g o r z ę d n y c h p o t r z e b a c h a r t y s t y c z n y c h 9 9
N i e m c y w t e a t r z e 1 0 1
M u z y k a j a k o p ó ź n y o w o c k a ż d e j c y w i l i z a c y i 1 0 3
P o e c i p r z e s t a l i b y ć n a u c z y c i e l a m i 1 0 6
R z u t o k a n a p r z ó d i w s t e c z 1 0 7
P r z e c i w s z t u c e d z i e ł s z t u k i 1 0 8
T r w a n i e s z t u k i 1 0 9
H e r o l d b o ż y 110
C z e g o k a ż d a s z t u k a c h c e i nie m o ż e d o k o n a ć 111
S z t u k a i r e s t a u r a c y a 111
V I
S t r o n a
V I I
S t r o n a
S z c z ę ś c i e e p o k i 1 1 2
W i z y a 113
W y c h o w a n i e w y k r z y w i a n i e m 1 1 4
F i l o z o f o w i e i a r t y ś c i e p o k i 115
T y l k o z k o n i e c z n o ś c i b y ć ż o ł n i e r z e m c y w i l i z a c y i 115
J a k n a l e ż y o p o w i a d a ć h i s t o r y ę p r z y r o d y 1 1 6
G e n i a l n o ś ć l u d z k o ś c i 1 1 7
K u l t c y w i l i z a c y i 1 1 7
Ś w i a t s t a r o ż y t n y i r a d o ś ć 1 1 8
M u z y k ł a m c z y n i a m i 119
J a k d a l e c e H o m e r m o ż e b y ć p a r a d o k s a l n y m 119
N a s t ę p c z e u s p r a w i e d l i w i e n i e b y t u 1 2 0
Pro i contra k o n i e c z n e 1 2 0
N i e s p r a w i e d l i w o ś ć g e n i u s z a 1 2 0
N a j g o r s z y l o s p r o r o k a 1 2 1
T r z e c h m y ś l i c i e l i s t a n i e z a p a j ą k a 1 2 1
Z o b c o w a n i a z a u t o r a m i 1 2 1
Z a p r z ą g d w u k o n n y 1 2 2
T o , c o ł ą c z y i c o r o z d z i e l a 1 2 2
S t r z e l c y i m y ś l i c i e l e 1 2 2
Z d w u c h s t r o n 1 2 3
O r y g i n a l n o ś ć 1 2 3
B ł ą d f i l o z o f ó w 1 2 3
D o w c i p 1 2 4
W c h w i l i r o z w i ą z a n i a 1 2 4
O b c o w a ć z m a r z y c i e l a m i 1 2 4
O s t r e p o w i e t r z e 1 2 5
D l a c z e g o u c z e n i s ą s z l a c h e t n i e j s i o d a r t y s t ó w 1 2 5
O ile p i e t y z m z a c i e m n i a 1 2 6
S t a n ą ć n a g ł o w i e 1 2 6
P o c h o d z e n i e i p o ż y t e c z n o ś ć m o d y 1 2 6
C o r o z w i ą z u j e j ę z y k i 1 2 7
W r o l n e d u c h y k o c z u j ą c e 1 2 7
T a k , s p r z y j a n i e m u z ! 1 2 8
P r z e c i w p i e l ę g n o w a n i u m u z y k i 1 2 8
O d k r y w c y t r y w i a l n o ś c i 1 2 9
M o r a l n o ś ć u c z o n y c h 1 2 9
P r z y c z y n a b e z p ł o d n o ś c i 1 3 0
Ś w i a t ł e z n a w s p a k 1 3 0
G r e c y t ł u m a c z a m i 1 3 0
O n a b y t y m c h a r a k t e r z e G r e k ó w 131
W ł a ś c i w y p o g a n i z m 1 3 2
W y j ą t k i m i ę d z y G r e k a m i 1 3 4
P r o s t o t a nie u k a z u j e się a n i n a p o c z ą t k u , a n i n a k o ń c u 1 3 5
D o k ą d j e c h a ć n a l e ż y 1 3 7
B a l s a m i t r u c i z n a 1 3 9
W i a r a z b a w i a i p o t ę p i a 1 4 1
T r a g i k o m e d y a r a t y s b o ń s k a 1 4 2
B ł ę d y G o e t h e g o 1 4 4
P o d r ó ż n i i i c h s t o p n i e 1 4 5
P o d n o s z ą c się w y ż e j 1 4 6
M i a r a i ś r o d e k 1 4 6
L u d z k o ś ć w p r z y j a ź n i i w m i s t r z o s t w i e 1 4 7
G ł ę b o c y 1 4 7
T y m , c o g a r d z ą » s t a d e m l u d z k i e m « 1 4 7
G ł ó w n e p r z e w i n i e n i e w z g l ę d e m p r ó ż n y c h 1 4 7
R o z c z a r o w a n i e 1 4 8
D w a ź r ó d ł a d o b r o c i 1 4 8
W ę d r o w i e c w g ó r a c h d o s i e b i e s a m e g o 1 4 9
Z w y j ą t k i e m b l i ź n i e g o 1 4 9
O s t r o ż n o ś ć 1 5 0
C h c i e ć u c h o d z i ć z a p r ó ż n e g o 1 5 0
P r z y j a ź ń o s k o n a ł a 1 5 0
P r z y j a c i e l e u p i o r a m i 1 5 1
J e d n o o k o i d w a s p o j r z e n i a 1 5 1
B ł ę k i t d a l e k i 1 5 1
K o r z y ś ć i s z k o d a z p o w o d u t e g o s a m e g o n i e p o r o z u m i e n i a 1 5 2
M ę d r z e c u d a j ą c y s z a l e ń c a 1 5 2
Z m u s z a ć się d o u w a g i 1 5 2
D r o g a d o c n o t y c h r z e ś c i j a ń s k i e j 1 5 3
P o d s t ę p w o j e n n y n a t r ę t a 1 5 3
P r z y c z y n a n i e c h ę c i 1 5 3
P r z y r o z ł ą c e 1 5 3
Silentium 1 5 4
N i e g r z e c z n o ś ć 1 5 5
P r z e r a c h o w a n i e się w s z c z e r o ś c i 1 5 4
W p r z e d p o k o j u ł a s k i 1 5 5
O s t r z e ż e n i e d l a p o g a r d z a n y c h 1 5 5
V I I I
S t r o n a
IX
S t r o n a
K i e d y n i e k i e d y 1 6 9
C n o t a n i e z o s t a ł a w y n a l e z i o n a p r z e z N i e m c ó w 1 6 9
Pia fraus l u b c o ś i n n e g o 170
J a k i w d o b r e m n a w e t p o ł o w a m o ż e b y ć w a r t a w i ę c e j niz c a ł o ś ć . . 170
C z ł o w i e k p a r t y j n y 1 7 1
C o w e d ł u g G o e t h e g o j e s t c e c h ą n i e m i e c k ą 1 7 1
K i e d y z a c h o d z i p o t r z e b a z a t r z y m a n i a się 1 7 2
R e w o l u c y o n i ś c i i p o s i a d a c z e 1 7 2
T a k t y k a p a r t y j n a 1 7 3
D l a w z m o c n i e n i a p a r t y i 1 7 4
D b a ć o s w o j ą p r z e s z ł o ś ć 1 7 4
P i s a r z e p a r t y j n i 1 7 5
P r z e c i w s o b i e s a m e m u w y s t ę p o w a ć 1 7 5
N i e b e z p i e c z e ń s t w o w b o g a c t w i e 1 7 5
P r z y j e m n o ś ć w r o z k a z y w a n i u i p o s ł u s z e ń s t w i e 1 7 6
A m b i c y a s t r a c o n e j p l a c ó w k i 1 7 7
K i e d y o s ł y s ą k o n i e c z n e 1 7 7
O b y c z a j e p a r t y j n e 1 7 7
S t a ć się p u s t y m 1 7 7
U p r a g n i e n i w r o g o w i e 1 7 8
M a j ą t e k p o s i a d a 1 7 8
O p a n o w a n i u z n a w c ó w 1 7 8
O » n a r o d z i e m y ś l i c i e l i « ( a l b o n a r o d z i e z ł e g o m y ś l e n i a 1 8 0
Z a n i e ś c i e s o w y d o A t e n 1 8 0
P r a s a 1 8 3
P o w i e l k i e m w y d a r z e n i u 1 8 3
B y ć d o b r y m N i e m c e m z n a c z y o d n i e m c z y ć się 1 8 3
C u d z o z i e m s z c z y z n a 1 8 5
O p i n i e 1 8 7
D w a r o d z a j e t r z e ź w o ś c i 1 8 7
F a ł s z o w a n i e r a d o ś c i 1 8 7
K o z i e ł c n o t l i w y 1 8 8
S a m o w ł a d z t w o 1 8 8
C z ł o w i e k w p ł y w w y w i e r a j ą c y f a n t o m e m , n i e r z e c z y w i s t o ś c i ą 1 8 8
B r a ć i d a w a ć 1 8 9
D o b r a r o l a 1 8 9
O b c o w a n i e r o z k o s z ą 1 8 9
U m i e ć c i e r p i e ć p u b l i c z n i e 1 8 9
N i e j e d n a n i e ś w i a d o m o ś ć u s z l a c h e t n i a 1 5 5
P r z e c i w n i k g r a c y i 1 5 5
P r z y s p o t k a n i u 1 5 6
T y l k o m i ę d z y p r a c o w i t y m i w y b i e r a ć p r z y j a c i ó ł 1 5 6
j e d n a b r o ń d w u k r o t n i e o b s t a n i e z a d w i e 1 5 6
G ł ę b i a i m ę t y 1 5 7
P r z e d p r z y j a c i e l e m i w r o g i e m d o w o d z i ć s w e j p r ó ż n o ś c i 1 5 7
O s t u d z e n i e 1 5 7
P r z y c z y n e k d o m i e s z a n i n y u c z u ć 1 5 8
K i e d y n i e b e z p i e c z e ń s t w o j e s t n a j w i ę k s z e 1 5 8
N i e z a w c z e ś n i e 1 5 8
P r z y j e m n o ś ć , j a k ą s p r a w i a j ą o p o r n i 1 5 9
U s i ł o w a n i e u c z c i w o ś c i 1 5 9
W i e c z n e d z i e c k o 1 5 9
K a ż d a filozofia j e s t filozofią p i e r w s z e g o o k r e s u ż y c i a 1 6 0
U m y s ł k o b i e t 1 6 0
W z n i o s ł o ś ć i p o n i ż e n i e w s t o s u n k a c h p ł c i o w y c h 1 6 1
K o b i e t a s p e ł n i a , m ę ż c z y z n a o b i e c u j e 1 6 1
P r z e s z c z e p i e n i e 1 6 2
Ś m i e c h z d r a j c ą 1 6 2
Z d u s z y m ł o d z i e ń c a 1 6 2
K u p o p r a w i e ś w i a t a 1 6 3
S w e m u u c z u c i u z a u f a ć 1 6 3
O k r u t n y p o m y s ł m i ł o ś c i 1 6 3
D r z w i 1 6 4
K o b i e t y l i t o ś c i w e 1 6 4
P r z e d w c z e s n a z a s ł u g a 1 6 4
D u s z e z j e d n e g o b l o k u 1 6 4
M ł o d e t a l e n t y 1 6 5
W s t r ę t d o p r a w d y 1 6 5
Ź r ó d ł o w i e l k i e j m i ł o ś c i 1 6 6
C z y s t o ś ć 1 6 6
O s t a r c a c h p r ó ż n y c h 1 6 6
S p o ż y t k o w a n i e n o w o ś c i 1 6 7
M i e ć s ł u s z n o ś ć u o b y d w u p ł c i 1 6 7
W y r z e c z e n i e się w w o l i p i ę k n o ś c i 1 6 7
N i e d o p o j ę c i a , nie d o z n i e s i e n i a 1 6 8
P a r t y a z w y r a z e m m ę c z e n n i c y 1 6 8
T w i e r d z i ć r z e c z p e w n i e j s z a n i ż d o w o d z i ć 1 6 8
N a j l e p s i p a s e r z y 1 6 9
S t r o n a
X I
S t r o n a
X
C i e p ł o n a s z c z y t a c h 1 9 0
D o b r a c h c i e ć , p i ę k n o m ó c 1 9 0
N i e b e z p i e c z e ń s t w o w y r z e k a j ą c y c h się 1 9 0
O s t a t e c z n e z d a n i e o z d a n i a c h 1 9 1
»Gaudeamus igitur« 1 9 1
C h w a l o n e m u 1 9 2
M i s t r z a k o c h a ć 1 9 2
A r c y p i ę k n e i l u d z k i e 1 9 2
M a j ą t e k r u c h o m y i w ł a s n o ś ć n i e r u c h o m a 1 9 3
M i m o w o l n e p o s t a c i i d e a l n e 1 9 3
I d e a l i s t a i k ł a m c a 1 9 3
B y ć ź l e z r o z u m i a n y m 1 9 4
W o d ę p i j a j ą c y p r z e m a w i a 1 9 4
Z k r a j u l u d o ż e r c ó w 1 9 4
O p u n k c i e z a m a r z a n i a w o l i 1 9 5
Z a p r z e ć się i d e a ł u 1 9 5
Z d r a d z i e c k a s k ł o n n o ś ć 1 9 6
S z c z ę ś c i e n a s c h o d a c h 1 9 6
R o b a k i 1 9 6
P o s t a w a z w y c i ę s k a 1 9 7
N i e b e z p i e c z e ń s t w o p o d z i w i a n i a 1 9 7
P o ż y t e k c h o r o b l i w o ś c i 1 9 7
N i e w i e r n o ś ć w a r u n k i e m m i s t r z o s t w a 1 9 8
N i g d y n a d a r e m n i e 1 9 9
P r z e d s z y b ą m a t o w ą 1 9 9
O z n a k i z m i a n g w a ł t o w n y c h 1 9 9
L e k a r s t w o d u s z n e 1 9 9
Z k l a s y f i k a c y i u m y s ł ó w 1 9 9
F a t a l i s t a 1 9 9
P r z y c z y n a w i e l u k w a s ó w 2 0 0
N a d m i a r l e k a r s t w e m 2 0 0
» C h c i e j s i e b i e « 2 0 0
O ile m o ż n o ś c i ż y ć b e z z w o l e n n i k ó w 2 0 1
Ś c i e m n i a ć się 2 0 1
N u d a 2 0 1
N i e b e z p i e c z e ń s t w o p o d z i w i a n i a 2 0 2
C z e g o się ż ą d a o d s z t u k i 2 0 2
O d s t ę p s t w o 2 0 2
P o ś m i e r c i 2 0 3
P o z o s t a w i ć w p a ń s t w i e c i e n i 2 0 3
U p r o g u ż e b r a c t w a 2 0 3
M y ś l e ć ł a ń c u c h e m 2 0 4
W s p ó ł c z u c i e 2 0 4
C o j e s t g e n i u s z 2 0 4
P r ó ż n o ś ć z a p a ś n i k ó w 2 0 4
Z y c i e f i l o z o f i c z n e źle t ł u m a c z ą 2 0 4
N a ś l a d o w a n i e 2 0 5
O s t a t n i a n a u k a h i s t o r y i 2 0 5
W i e l k o d u s z n o ś ć m a s k ą 2 0 5
N i e d o p r z e b a c z e n i a 2 0 6
Z d a n i a p r z e c i w n e 2 0 6
B r a k u c h a 2 0 7
B ł ą d p u n k t u w i d z e n i a , nie z a ś o k a 2 0 7
N i e u c t w o p o d b r o n i ą 2 0 7
U s t o ł u d o ś w i a d c z e n i a 2 0 8
P t a k i ś p i e w a j ą c e 2 0 8
N i e d o r ó ś ć 2 0 8
P r a w i d ł o j a k o m a t k a , l u b j a k o d z i e c k o 2 0 9
K o m e d y a 2 0 9
B ł ę d y b i o g r a f ó w 2 0 9
N i e k u p o w a ć z a d r o g o 2 0 9
J a k a filozofia d l a s p o ł e c z e ń s t w a z a w s z e j e s t k o n i e c z n a 2 1 0
O z n a k i d u s z y s z l a c h e t n e j 2 1 o
W i e l k o ś ć i t e n , k t o j ą r o z w a ż a 2 1 0
U m i e j ę t n o ś ć z a d o w a l a n i a się 211
K o r z y ś ć z n i e d o s t a t k u 211
P r z e p i s d l a m ę c z e n n i k a 211
S ę d z i a 2 1 2
P o ż y t e k w i e l k i e g o w y r z e c z e n i a się 2 1 2
W j a k i s p o s ó b o b o w i ą z e k n a b i e r a b l a s k u 2 1 2
M o d l i t w a d o l u d z i 2 1 3
T w ó r c y i s p o ż y w a j ą c y 2 1 3
S ł a w a w s z y s t k i c h w i e l k o ś c i 2 1 3
P o d r ó ż d o p i e k i e ł 2 1 3
W Ę D R O W I E C I JEGO CIEŃ
O d r z e w i e p o z n a n i a 2 2 1
R o z u m ś w i a t a 2 2 1
X I I
S t r o n a
X I I I
» N a p o c z ą t k u b y ł o « 2 2 2
M i a r a w a r t o ś c i p r a w d y 2 2 2
M o w a i r z e c z y w i s t o ś ć 2 2 2
N i e d o s k o n a ł o ś ć z i e m s k a i j e j g ł ó w n a p r z y c z y n a 2 2 3
D w a s p o s o b y p o c i e s z a n i a 2 2 5
P o d c z a s n o c y 2 2 6
G d z i e p o w s t a ł a n a u k a o w o l n o ś c i w o l i 2 2 7
N i e c z u ć n o w y c h k a j d a n 2 2 8
W o l n o ś ć w o l i i i z o l o w a n i e f a k t ó w 2 2 9
B ł ę d y z a s a d n i c z e 2 3 0
D w a r a z y p o w i e d z i e ć 2 3 1
C z ł o w i e k k o m e d y a n t e m ś w i a t a 2 3 1
S k r o m n o ś ć c z ł o w i e k a 2 3 3
W z g l ę d e m c z e g o o b o j ę t n o ś ć j e s t k o n i e c z n a 2 3 3
G ł ę b o k i e o b j a ś n i e n i a 2 3 5
D y o g e n e s n o w o c z e s n y 2 3 7
I m m o r a l i ś c i 2 3 7
N i e u t o ż s a m i a ć 2 3 8
C z ł o w i e k j a k o t e n , k t ó r y m i e r z y 2 3 9
Z a s a d a r ó w n o w a g i 2 3 9
C z y z w o l e n n i c y n a u k i o w o l n e j w o l i k a r a ć p o w i n n i ? 2 4 2
P r z y c z y n e k d o s ą d u o p r z e s t ę p c y i j e g o s ę d z i 2 4 4
W y m i a n a i s p r a w i e d l i w o ś ć 2 4 5
S t o s u n k i p r a w n e j a k o ś r o d e k 2 4 5
O b j a ś n i e n i e r a d o ś c i z ł o ś l i w e j 2 4 6
D o w o l n o ś ć w w y m i e r z a n i u k a r 2 4 7
Z a w i ś ć i j e j b r a t s z l a c h e t n i e j s z y 2 4 8
Z a w i ś ć b o g ó w 2 4 9
P r ó ż n o ś ć o d d ź w i ę k i e m s t a n u n i e u s p o ł e c z n i o n e g o 2 4 9
S ł u s z n o ś ć 2 5 0
P i e r w i a s t k i z e m s t y 2 5 0
C n o t y , p r z y n o s z ą c e s z k o d ę 2 5 5
K a z u i s t y k a k o r z y ś c i 2 5 6
S t a ć się o b ł u d n i k i e m 2 5 6
P e w i e n r o d z a j k u l t u n a m i ę t n o ś c i 2 5 6
W y r z u t y s u m i e n i a 2 5 7
P o c h o d z e n i e p r a w 2 5 7
Z n a c z e n i e z a p o m n i e n i a w u c z u c i a c h m o r a l n y c h 2 5 8
B o g a c i d z i e d z i c e m o r a l n o ś c i 2 5 9
S t r o n a
S ę d z i a i o k o l i c z n o ś c i ł a g o d z ą c e 2 6 0
P r o b l e m a t o b o w i ą z k u p r a w d y 2 6 0
S t o p n i e m o r a l n o ś c i 2 6 1
M o r a l n o ś ć w s p ó ł c z u c i a w u s t a c h n i e p o h a m o w a n y c h 2 6 2
U s t ę p y d u s z y 2 6 3
P e w i e n r o d z a j s p o k o j u i k o n t e m p l a c y i 2 0 3
Z a k a z b e z p r z y c z y n y 2 6 3
C h a r a k t e r y s t y k a 2 6 4
W s p ó ł c z u c i e i p o g a r d a 2 6 4
U m i e ć b y ć m a ł y m 2 6 5
T r e ś ć s u m i e n i a 2 6 5
P o k o n a n i e n a m i ę t n o ś c i 2 6 6
Z r ę c z n o ś ć w u s ł u g i w a n i u 2 6 6
N i e b e z p i e c z e ń s t w o m o w y d l a w o l n o ś c i d u c h o w e j 2 6 6
U m y s ł i n u d a 2 6 7
Z o b c o w a n i a z e z w i e r z ę t a m i 2 6 7
N o w i a k t o r z y 2 6 9
C o z n a c z y » b y ć u p a r t y m « 2 6 9
W y r a z » p r ó ż n o ś ć « 2 6 9
F a t a l i z m t u r e c k i 2 7 0
A d w o k a t d y a b ł a 2 7 1
M a s k i c h a r a k t e r ó w m o r a l n y c h 2 7 2
C n o t a n a j w z n i o ś l e j s z a 2 7 2
C o p r z e d t e m j e s t k o n i e c z n e 2 7 2
C o j e s t p r a w d a ? 2 7 3
P r z y z w y c z a j e n i e d o p r z e c i w i e ń s t w 2 7 3
C z y m o ż n a p r z e b a c z a ć ? 2 7 4
W s t y d z p r z y z w y c z a j e n i a 2 7 4
N a j n i e z r ę c z n i e j s z y w y c h o w a w c a 2 7 5
O s t r o ż n y s p o s ó b p i s a n i a 2 7 6
M i s y o n a r z e b o s c y 2 7 7
S u m i e n n o ś ć w m a l a r s t w i e 2 7 7
M o d l i t w a 2 7 8
Ś w i ę t o b l i w e k ł a m s t w o 2 7 9
A p o s t o ł n a j n i e z b ę d n i e j s z y 2 8 0
C o j e s t b a r d z i e j p r z e m i j a j ą c e , d u c h c z y c i a ł o ? 2 8 0
W i a r a w c h o r o b ę c h o r o b ą 2 8 0
M o w a i p i s m o l u d z i r e l i g i j n y c h 2 8 1
N i e b e z p i e c z e ń s t w o o s o b o w o ś c i 2 8 1
X I V
S t r o n a
X V
S t r o n a
S p r a w i e d l i w o ś ć z i e m s k a 2 8 2
A f e k t a c y a p r z y p o ż e g n a n i u 2 8 2
Z b a w i c i e l i l e k a r z 2 8 3
W i ę ź n i o w i e 2 8 3
P r z e ś l a d o w c a B o g a 2 8 5
S o k r a t e s 2 8 5
N a u c z y ć się p i s a ć d o b r z e 2 8 6
N a u k a n a j l e p s z e g o s t y l u 2 8 7
Z w r a c a ć u w a g ę n a t o k 2 8 8
J u z i j e s z c z e 2 8 8
O r y g i n a l n i e n i e m i e c k i e 2 8 8
K s i ą ż k i z a k a z a n e 2 8 9
D o w c i p e m p o p i s y w a ć się 2 8 9
L i t e r a t u r a n i e m i e c k a i f r a n c u s k a 2 9 0
N a s z a p r o z a 2 9 0
W i e l k i styl 2 9 1
W y m i j a ć 2 9 1
C o ś j a k c h l e b 2 9 1
J e a n P a u l 2 9 2
I w p r z e c i w i e ń s t w i e u m i e ć s m a k o w a ć 2 9 2
A u t o r z y s p i r y t u s o w i 2 9 2
Z m y s ł p o ś r e d n i c z ą c y 2 9 3
L e s s i n g 2 9 3
N i e p o ż ą d a n i c z y t e l n i c y 2 9 4
M y ś l i p o e t ó w 2 9 4
P i s z c i e w s p o s ó b p r o s t y i p o ż y t e c z n y 2 9 4
W i e l a n d 2 9 4
R z a d k i e u r o c z y s t o ś c i 2 9 5
S k a r b p r o z y n i e m i e c k i e j 2 9 5
Styl w p i s a n i u i styl w m o w i e 2 9 6
O s t r o ż n i e z c y t o w a n i e m 2 9 6
J a k n a l e ż y w y p o w i a d a ć b ł ę d y 2 9 7
Z a c i e ś n i a ć i p o w i ę k s z a ć 2 9 7
L i t e r a t u r a i m o r a l n o ś ć o b j a ś n i a j ą się w z a j e m n i e 2 9 8
J a k i e o k o l i c e t r w a ł ą p r z y j e m n o ś ć s p r a w i a j ą 2 9 8
O d c z y t y w a ć 2 9 9
Z m y s ł d r a m a t y c z n y 2 9 9
H e r d e r 2 9 9
W o ń w y r a z ó w 3 0 1
Styl w y s z u k a n y 3 0 1
Ś l u b o w a n i e 3 0 1
K o n w e n c y o n a l n o ś ć a r t y s t y c z n a 3 0 2
A f e k t o w a n i e n a u k o w o ś c i p r z e z a r t y s t ó w 3 0 3
I d e a F a u s t a 3 0 4
C z y i s t n i e j ą k l a s y c y n i e m i e c c y 3 0 5
I n t e r e s u j ą c a , l e c z nie p i ę k n a 3 0 7
P r z e c i w n o w a t o r o m j ę z y k o w y m 3 0 7
A u t o r o w i e s m u t n i i p o w a ż n i 3 0 8
Z d r o w i e s m a k u 3 0 8
P o s t a n o w i e n i e 3 0 8
M y ś l p o p r a w i a ć 3 0 9
K s i ą ż k i k l a s y c z n e 3 0 9
K s i ą ż k i zie 3 0 9
P r z y t o m n o ś ć z m y s ł ó w 3 0 9
M y ś l i w y b o r o w e 3 1 0
G ł ó w n a p r z y c z y n a z e p s u c i a s t y l u 3 1 0
N a u n i e w i n n i e n i e c i ę ż k i c h s t y l i s t ó w 3 1 1
P e r s p e k t y w a z l o t u p t a k a 3 1 1
R y z y k o w n e p o r ó w n a n i a 3 1 1
T a ń c z y ć w ł a ń c u c h a c h 3 1 2
P e ł n i a a u t o r ó w 3 1 2
B o h a t e r z y z c i ę ż k i m o d d e c h e m 3 1 3
N a p ó ł ś l e p y 3 1 3
Styl n i e ś m i e r t e l n o ś c i 3 1 4
P r z e c i w o b r a z o m i p r z e n o ś n i o m 3 1 4
O s t r o ż n i e 3 1 4
P o m a l o w a n e s z k i e l e t y 3 1 5
Styl w s p a n i a ł y i c o ś w y ż s z e g o 3 1 5
S e b a s t y a n B a c h 3 1 5
H a e n d e l 3 1 6
H a y d n 3 1 6
B e e t h o v e n i M o z a r t 3 1 7
R e c y t a t y w 31 7
M u z y k a » p o g o d n a « 3 1 7
F r a n c i s z e k S z u b e r t 3 1 8
N a j n o w o c z e ś n i e j s z e w y k o n y w a n i e m u z y k i 3 1 8
F e l i k s M e n d e l s o n 3 1 9
X V I I
S t r o n a
X V I I I
S t r o n a
N a t u r a n i g d y nie c z y n i s k o k ó w 3 4 7
W p r a w d z i e c z y s t o 3 4 8
S a m o t n i k p r z e m a w i a 3 4 8
F a ł s z y w a s ł a w a 3 4 8
P o d r ó ż u j ą c y d l a p r z y j e m n o ś c i 3 4 9
Z a w i e l e i z a m a ł o 3 4 9
K o n i e c i cel 3 4 9
O b o j ę t n o ś ć w i e l k i e j n a t u r y 3 5 0
Z a p o m n i e ć o z a m i a r a c h 3 5 0
D r o g a s ł o n e c z n a i d e i 3 5 0
P r z e z c o m i a ł o b y się w n e t w s z y s t k i c h p r z e c i w k o s o b i e 3 5 1
W s t y d z i ć się b o g a c t w a 3 5 1
Z b y t e k z a r o z u m i a ł o ś c i 3 5 2
N a g r u n c i e h a ń b y 3 5 2
L o s m o r a l n o ś c i 3 5 3
F a n a t y k n i e u f n o ś c i i j e g o r ę k o j m i a 3 5 3
K s i ą ż k i e u r o p e j s k i e 3 5 5
M o d a i n o w o c z e s n o ś ć 3 5 6
» C n o t a n i e m i e c k a « 3 6 0
K l a s y c z n i i r o m a n t y c z n i 3 6 2
M a s z y n a j a k o n a u c z y c i e l k a 3 6 2
N i e o s i a d l i 3 6 3
R e a k c y a p r z e c i w c y w i l i z a c y i m a s z y n o w e j 3 6 3
N i e b e z p i e c z e ń s t w o o ś w i e c e n i a 3 6 4
N a m i ę t n o ś ć w w i e k a c h ś r e d n i c h 3 6 5
R a b o w a ć i o s z c z ę d z a ć 3 6 6
D u s z e r a d o s n e 3 6 6
A t e n y r o z p u s t u j ą c e 3 6 6
M ą d r o ś ć G r e k ó w 3 6 7
» W i e c z n y E p i k u r « 3 6 7
Styl w y ż s z o ś c i 3 6 7
Z a k o p a n i 3 6 8
T y r a n i d u c h a 3 6 8
Naj n i e b e z p i e c z n i e j s z a e m i g r a c y a 3 6 9
S z a ł p a ń s t w o w y 3 6 9
P r z e c i w n i e o s z c z ę d z a n i u o c z u 3 7 0
W i e l k i e d z i e ł a i w i e l k a w i a r a 3 7 0
T o w a r z y s z k i 3 7 0
Z a m y k a n i e o c z u p r z e z d u c h a 3 7 1
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. XI 29
W o l n o ś ć w w i ę z a c h — w o l n o ś ć k i ą ż ę c a 3 2 0
B a r k a r o l a C h o p i n a 3 2 1
R o b e r t S c h u m a n n 3 2 1
Ś p i e w a c y d r a m a t y c z n i 3 2 1
M u z y k a d r a m a t y c z n a 3 2 2
Z w y c i ę s t w o i r o z u m 3 2 2
O z a s a d z i e w y k o n a n i a w m u z y c e 3 2 3
M u z y k a d z i s i e j s z a 3 2 3
G d z i e m u z y k a c z u j e s i ę u s i e b i e 3 2 4
S e n t y m e n t a l i z m w m u z y c e 3 2 4
J a k o p r z y j a c i e l e m u z y k i 3 2 6
S z t u k a w c z a s i e p r z e z n a c z o n y m n a p r a c ę 3 2 6
U r z ę d n i c y n a u k i i i n n i 3 2 8
U z n a n i e t a l e n t u 3 3 0
Ś m i a ć się i u ś m i e c h a ć się 3 3 0
R o z r y w k i c h o r y c h 3 3 1
M i e r n o ś ć j a k o m a s k a 3 3 1
C i e r p l i w e 3 3 1
N a j l e p s z e ż a r t y 3 3 2
N i e o d l ą c z n o ś ć w s z e l k i e g o u b ó s t w i a n i a 3 3 2
W i e l k i e n i e b e z p i e c z e ń s t w o u c z o n y c h 3 3 2
N a u c z y c i e l e w e p o c e k s i ą ż e k 3 3 4
P r ó ż n o ś ć j a k o r z e c z w i e l k i e j u ż y t e c z n o ś c i 3 3 4
P r o g n o s t y k i c y w i l i z a c y i 3 3 5
G n i e w i k a r a w s w o i m c z a s i e 3 3 6
P o c h o d z e n i e » p e s s y m i s t ó w « 3 3 7
O ś m i e r c i r o z u m n e j 3 3 8
U w s t e c z n i a n i e 3 3 8
W o j n a j a k o ś r o d e k l e c z n i c z y 3 3 9
D u c h o w e i f i z ) T c z n e p r z e f l a n c o w y w a n i e j a k o ś r o d e k l e c z n i c z y . 3 4 0
D r z e w o l u d z k o ś c i i r o z u m 3 4 1
P o c h w a l a b e z i n t e r e s o w n o ś c i i j e j p o c h o d z e n i e 3 4 2
C z a s y c i e m n o ś c i 3 4 5
F i l o z o f o b f i t o ś c i 3 4 5
E p o k i ż y c i a 3 4 5
W i d z e n i a s e n n e 3 4 5
P r z y r o d a i n a u k a 3 4 6
P r o s t o t a w ż y c i u 3 4 6
S z c z y t y i s z c z y c i k i 3 4 7
X V I I I
X I X
S t r o n a
N a j s t r a s z l i w s z a z e m s t a 3 7 1
P o d a t e k n a z b y t e k 3 7 2
D l a c z e g o ż e b r a c y żyją j e s z c z e 3 7 2
D l a c z e g o ż e b r a c y żyją j e s z c z e 3 7 2
J a k m y ś l i c i e l z u ż y t k o w u j e r o z m o w ę 3 7 3
S z t u k a u n i e w i n n i a n i a się 3 7 3
N i e m o ż l i w e t o w a r z y s t w o 3 7 3
Lis z l i s ó w 3 7 4
W n a j b l i ż s z e m o t o c z e n i u 3 7 4
M i l c z e n i e z e w s t r ę t u 3 7 4
P o w a g a w i n t e r e s a c h 3 7 5
D w u z n a c z n o ś ć o k a 3 7 5
P o z y t y w n y i n e g a t y w n y 3 7 5
Z e m s t a p r ó ż n y c h s i e c i 3 7 6
Z p r a w a s w e g o n i e k o r z y s t a ć 3 7 6
R o z n o s i c i e l e ś w i a t ł a 3 7 6
N a j ł a g o d n i e j s z y 3 7 7
D o ś w i a t ł a 3 7 7
H i p o k o n d r y k 3 7 7
Z w r ó c i ć 3 7 7
S u b t e l n i e j s z y niż p o t r z e b a 3 7 8
R o d z a j j a s n e g o c i e n i a 3 7 8
N i e m ś c i ć s i ę ? 3 7 8
B ł ą d w i e l b i c i e l i 3 7 9
L i s t 3 7 9
U p r z e d z o n y 3 8 0
D r o g a d o r ó w n o ś c i 3 8 0
O s z c z e r s t w o 3 8 0
N i e b o d z i e c i n n e 3 8 1
N i e c i e r p l i w i 3 8 2
N i e m a w y c h o w a w c ó w 3 8 2
W s p ó ł c z u c i e d l a m ł o d z i e ż y 3 8 3
E p o k i ż y c i a 3 8 4
D u c h k o b i e t w t o w a r z y s t w i e w s p ó ł c z e s n e m 3 8 5
W i e l k o ś ć i z n i k o m o ś ć 3 8 6
Z m y s ł o f i a r y 3 8 6
N i e k o b i e c o ś ć 3 8 6
T e m p e r a m e n t m ę s k i i k o b i e c y a ś m i e r t e l n o ś ć 3 8 7
E p o k a b u d o w l i c y k l o p ó w . 3 8 7
S t r o n a
P r a w o g ł o s o w a n i a p o w s z e c h n e g o 3 8 9
Z ł e w n i o s k o w a n i e 3 9 0
P r z e s ł a n k i w i e k u m a s z y n 3 9 0
H a m u l e c c y w i l i z a c y i 3 9 1
W i ę c e j s z a c u n k u d l a w i e d z ą c y c h ! 3 9 2
N i e b e z p i e c z e ń s t w o k r ó l ó w 3 9 3
N a u c z y c i e l z ł e m k o n i e c z n e m 3 9 4
P o d a t e k s z a c u n k u 3 9 5
Ś r o d e k d o r z e c z y w i s t e g o p o k o j u 3 9 5
C z y w e d ł u g s p r a w i e d l i w o ś c i w ł a s n o ś ć m o ż e b y ć z r ó w n a n a 3 9 7
W a r t o ś ć p r a c y 3 9 9
O s t u d y o w a n i u ciała s p o ł e c z n e g o 4 0 0
J a k d a l e c e m a s z y n a u p o k a r z a 4 o 1
K w a r a n t a n n y s t u l e t n i e 4 0 2
Naj n i e b e z p i e c z n i e j s z y z w o l e n n i k 4 0 2
L o s i ż o ł ą d e k 4 0 2
Z w y c i ę s t w a d e m o k r a c y i 4 0 2
C e l i ś r o d k i d e m o k r a c y i 4 0 4
R o z w a g a i p o w o d z e n i e 4 0 5
Et in Arcadia ego 4 0 5
L i c z y ć i m i e r z y ć 4 0 7
N i e c h c i e ć w i d z i e ć nie w p o r ę 4 0 7
Z p r a k t y k i m ę d r c a 4 0 7
Z n u ż e n i e d u c h a 4 0 8
» R z e c z n i e z b ę d n a « 4 0 8
Ś w i a d e c t w o m i ł o ś c i 4 0 8
J a k s t a r a j ą się złe a r g u m e n t y p o p r a w i ć 4 0 8
P r a w n o ś ć 4 0 9
C z ł o w i e k ! 4 0 9
N a j p o t r z e b n i e j s z a g i m n a s t y k a 4 1 0
S i e b i e s a m e g o u t r a c i ć 4 1 O
K i e d y r o z s t a n i e się j e s t k o n i e c z n e 4 1 0
W p o ł u d n i e 4 1 1
S t r z e c się s w e g o m a l a r z a 4 1 1
D w i e z a s a d y ż y c i a n o w e g o 4 1 2
N i e b e z p i e c z n a d r a ż l i w o ś ć 4 1 2
R o z w i e w a n i e z ł u d z e ń 4 1 3
M o n o t o n n o ś ć m ę d r c a 4 1 3
N i e c h o r o w a ć z a d ł u g o 4 1 3
29*
X X
S t r o n a
W s k a z ó w k a d l a e n t u z y a s t ó w 4 1 4
U m i e ć się z a s k o c z y ć 4 1 4
O p i n i e i r y b y 4 1 5
O z n a k i w o l n o ś c i i n i e w o l i 4 1 5
S o b i e s a m e m u w i e r z y ć 4 1 5
B o g a t s z y i b i e d n i e j s z y z a r a z e m 4 1 6
J a k n a l e ż y n a p a d a ć 4 1 7
Ś m i e r ć 4 1 7
S k r u c h a 4 1 8
S t a ć się m y ś l i c i e l e m 4 1 8
N a j l e p s z y ś r o d e k l e k a r s k i 4 1 8
N i e d o t y k a ć ! 4 1 9
Z a p o m n i a n a n a t u r a 4 1 9
G ł ę b o k o ś ć i n u d n o ś ć 4 1 9
K i e d y c z a s ś l u b o w a ć s o b i e w i e c z n o ś ć 4 2 0
P r o r o c y p o g o d y 4 2 0
S t a ł e p r z y ś p i e s z e n i e 4 2 1
D o b r a t r ó j c a 4 2 1
U m r z e ć z a » p r a w d ę « 4 2 1
P o s i a d a ć s w ą t a k s ę 4 2 2
M o r a ł d l a b u d u j ą c y c h d o m y 4 2 2
S o f o k l e i z m 4 2 2
H e r o i z m 4 2 2
S o b o w t ó r s t w o w n a t u r z e 4 2 3
L u d z k o ś ć m ę d r c a 4 2 3
Z ł o t o 4 2 4
K o ł o i h a m u l e c 4 2 4
R o z t a r g n i e n i a m y ś l i c i e l a 4 2 4
W i e l e d u c h a p o s i a d a ć 4 2 5
J a k t r z e b a z w y c i ę ż a ć 4 2 5
O b ł ę d d u c h ó w w y ż s z y c h 4 2 5
W y m a g a n i a c z y s t o ś c i 4 2 6
G o d n e b o h a t e r a 4 2 6
C z e m n a l e ż y m i e r z y ć m ą d r o ś ć 4 2 6
B ł ą d w y p o w i a d a ć w s p o s ó b n i e p r z y j e m n y 4 2 6
Z ł o t a m a k s y m a 4 2 7
TREŚĆ
Strona
Przedmowa 1
Rozdział pierwszy: Zdania i myśli różne 13
Rozdział drugi: Wędrowiec i jego cień 215
Wykaz aforyzmów I
POLSKIEJ EDYCYI DZIEŁ FRYDERYKA
N I E T Z S C H E G O W WYD. CAŁKOWITEM
( B E Z S K R Ó C E Ń )
wyszły i są do nabycia we wszystkich księ
garniach (każdy tom sprzedaje się oddzielnie)
Rb. k.
Tom I - T A K O R Z E C Z E Z A R A T U S T R A
C z t e r y c z ę ś c i . P r z e ł o ż y ł W A C Ł A W B E R E N T
w y d a n i e o z d o b n e z p o r t r e t e m N i e t z s c h e g o — a k w a f o r t ą
o r y g i n a l n ą F . S i e d l e c k i e g o 3 . —
w y d a n i e o z d o b n e w o p r a w i e 3.50
» w y t w o r n e w 25 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 7 . 5 0
w y d a n i e z w y k ł e t a n i e 1.60
Tom I I — P O Z A D O B R E M I Z Ł E M
p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I
w y d a n i e o z d o b n e 2.—
» » w o p r a w i e 2.50
» w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 5 . —
Tom III — Z G E N E A L O G I I M O R A L N O Ś C I
p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F
w y d a n i e o z d o b n e 2 . —
» » w o p r a w i e 2.50
» w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 5 . —
Tom I V — D Y T Y R A M B Y D Y O N I Z Y J S K I E
p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I
w y d a n i e o z d o b n e — . 6 0
» » w o p r a w i e 1.35
» w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 1.10
Tom V — Z M I E R Z C H B O Ż Y S Z C Z
p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I
w y d a n i e o z d o b n e 1 . 2 0
» » w o p r a w i e 1.70
» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 2 . 7 5
Tom VI — W I E D Z A R A D O S N A
p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F
w y d a n i e o z d o b n e 2 . 5 0
» » w o p r a w i e 3.—
» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6.—
WYDANI
E
CAŁKOWIT
E
(BE
Z
SKRÓCEŃ
)
WYDANI
E
CAŁKOWIT
E
(BE
Z
SKRÓCEŃ
)
Tom VII - J U T R Z E N K A
p r z e ł o ż y ł S T A N I S Ł A W W Y R Z Y K O W S K I
w y d a n i e o z d o b n e
» » w o p r a w i e
» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h
2,50
3 , —
6 . —
Tom VIII - A N T Y C H R Y S T
Rb. k.
p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F
w y d a n i e o z d o b n e 1. —
» » w o p r a w i e . 1.50
» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 2.50
Tom IX — N A R O D Z I N Y T R A G E D Y I
p r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F
w y d a n i e o z d o b n e 1.60
» » w o p r a w i e 2.10
» w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 4 . —
Tom X — L U D Z K I E , A R C Y L U D Z K I E
C z ę ś ć p i e r w s z a . P r z e ł o ż y ł K O N R A D D R Z E W I E C K I
w y d a n i e o z d o b n e 2.50
» » w o p r a w i e 3 . —
» w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6.—
Tom XI — W Ę D R O W I E C I J E G O C I E Ń
L U D Z K I E , A R C Y L U D Z K I E . Część druga.
P r z e ł o ż y ł K O N R A D D R Z E W I E C K I
w y d a n i e o z d o b n e 2.50
» » w o p r a w i e 3 . —
» w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 6 . —
Tom XII - W O L A M O C Y
P r z e ł o ż y ł W A C Ł A W B E R E N T
w y d a n i e o z d o b n e 3 . —
» » w o p r a w i e 3.50
» w y t w o r n e w 1 5 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h 7 . —
Suplement- E C C E H O M O (Autobiografia)
P r z e ł o ż y ł L E O P O L D S T A F F
w y d a n i e o z d o b n e 1.50
» » w o p r a w i e 2 . —
» w y t w o r n e n a c z e r p a n y m p a p i e r z e 4 . —
D O N A B Y C I A W E W S Z Y S T K I C H K S I Ę G A R N I A C H .
WYDANI
E
CAŁKOWIT
E
(BE
Z
SKRÓCEŃ
)
(WYDANI
E
CAŁKOWIT
E
(BE
Z
SKRÓCEŃ
)
W A C Ł A W B E R E N T
R b . k .
Ź R Ó D Ł A I U J Ś C I A N I E T Z S C H E A
N I Z M U —.80
Portret F R Y D E R Y K A N I E T Z S C H E G O , akwaforta
oryginalna, Franciszka Siedleckiego, na
papierze grubym 1.—
na papierze japońskim 3.—
W A R S Z A W A 1910. — N A K Ł A D J A K Ó B A M O R T K O -
W I C Z A . - S K Ł A D Y G Ł Ó W N E : W K S I Ę G A R N I
G. C E N T N E R S Z W E R A I S P Ó Ł K I W W A R S Z A W I E
O R A Z H . A L T E N B E R G A W E L W O W I E .