BENTE PEDERSEN
NA ŚCIEŻKACH SNÓW
1
Przypłynęły statki z zachodu. Zdążyły w ostatniej chwili. Raija stała na nabrzeżu,
kuląc się z zimna. Przyglądała się Jelizawiecie, która z wypiekami na twarzy czytała
pozdrowienia od stryja. Nawet nie marzły jej ręce - rękawiczki leżały u jej stóp.
Na moment Raija ujrzała przed oczami twarz autora listu. Słowa tego człowieka
potrafiły rozgrzewać. Oczy także. I ręce...
Czy z czystej przekory losu tak wyraźnie zachowała w pamięci jego obraz?
Zapomniała przecież pół życia. Wymazała tak wiele twarzy, które powinna pamiętać, również
z okresu spędzonego w Rosji. Ale nie twarz Wasilija.
Z przekory?
Poszukała wzrokiem Jewgienija. Jego widok zawsze wypełniał ją spokojem.
Pozwoliła skrzydłom duszy nieść się w innych kierunkach niż ku niemu, ale to on był jej
opoką. Przy nim zakotwiczyła. Tej zimy, której tak wypatrywała, Raija będzie wieść spokojne
ż
ycie.
Morze Białe zaczynało zamarzać. Wkrótce droga na zachód zostanie zamknięta.
Będzie można tam pofrunąć tylko myślami, które nie potrzebują wiatru w żaglach.
Raija zamknęła oczy i ukazał jej się obraz jałowego, stromego wybrzeża. To na pewno
nie krajobraz z Rosji. Wydobył się z mroku niepamięci. Płynął ku niej. Nieprzymuszony. Po
prostu się pojawił. Raija patrzyła. Zdawała sobie sprawę, że to nie wytwór czystej fantazji, że
już to gdzieś widziała, że to miejsce istnieje. Istnieje również w niej samej. Musnęła je
wzrokiem i zapamiętała, a potem wypuściła na wolność niczym oddech wiosny ku
nadchodzącej zimie.
Obserwowała, jak Jelizawieta składa list, widziała jej białe, ruchliwe dłonie. Wasilij
był dla dziewczyny jak Bóg - kimś więcej niż stryjem, nawet kimś więcej niż ojcem. Bogiem.
Raija musiała cierpliwie wysłuchać Jelizawiety powtarzającej słowa Wasilija. Jak
rozbrzmiewają tu, w zimnym Archangielsku.
Domyślała się, że Wasilij za pośrednictwem bratanicy napisał do niej. Już zanim
Jelizawieta otworzyła usta, Raija mogła usłyszeć głos Wasilija. Przemawiał do niej z
odległego Finnmarku.
Słyszała jego tęsknotę, unoszącą się na skrzydłach mew. Ale zimowe niebo
znajdowało się wysoko.
Zaszeleścił brzeg spódnicy Toni, który zamarzł i ocierał się o jej nogi, kiedy szła.
Dotknął też nóg Raiji.
- Nowiny? - spytała przyjaciółka. Mrugnęła do Jelizawiety. - Znalazł sobie kogoś w
Norwegii ten twój stryj? Nic na ten temat nie wspomniał w liście do Olega.
Raiję ścisnęło w piersi. Nie powinno. Nie było powodu, dla którego pytanie Toni
miałoby jej sprawić przykrość. Mimo to poczuła ból.
Dobrze, że Jewgienij nie wie, jak blisko niej znalazł się teraz Wasia. Kiedy mieszkali
w tym samym mieście, był jakby za oceanem. Teraz wśliznął się niemal pod jej skórę. Płynął
razem z jej krwią. I stał się może bardziej niebezpieczny.
- Lina zniknęła - oznajmiła Tonią z powagą w oczach. Zniżyła głos, dając Jelizawiecie
do zrozumienia, by zostawiła je same. Sprawa była poufna i powinna pozostać między nią i
Raiją. - Wyjechała z jakimś rybakiem. Zabrała ze sobą chłopca. Prosiła Wasilija, by przekazał
Olegowi, że już nie jest jej potrzebny. I że Olai także go nie potrzebuje...
- Olega?
- Tak. Niezupełnie ją rozumiem - rzekła Tonią. - Założę się, że co do małego, to się
myli. Oleg kocha tego chłopca. I ja też. Czy można nie lubić dzieci? Nie takiego słodkiego
brzdąca, jakim jest Olai. To nawet nie wymaga wspaniałomyślności. I chociaż żal mi Olega,
to muszę przyznać, że się cieszę. Ze względu na mnie i na Linę. Nie można przez całe życie
pozostawać w cieniu wcześniejszej miłości. Nie można zadowalać się resztkami, bo to jakby
hamować własny rozwój...
Raija zmarzła. Nie wzięła peleryny, ponieważ coraz bardziej broniła się przed jej
noszeniem. Przed owijaniem się tym czarnym wełnianym materiałem, który chronił przed
chłodem.
Miała kilka takich okryć. Ludzie układali o niej i o czarnej pelerynie pieśni. Czynili z
niej kogoś, kim nie była. Nie mogła się chować za tę pelerynę. Kiedy ją nosiła, przestawała
być realną Raiją.
Lepiej marznąć, niż stać się dla obcych legendą.
Oleg tracił być może jeszcze jedno dziecko. Raija zdawała sobie sprawę, co przyjaciel
przeżywa. Wydawało jej się, że cierpiała nawet bardziej niż on. Chociaż nie wiedziała
dokładnie, jak czują i myślą mężczyźni. To kobiety rodzą dzieci. Czuła siłę miłości, którą ona
sama darzyła Michaiła. Za skałą, która skrywała przeszłość, kryły się dzieci, które straciła...
Odsunęła to od siebie...
Nie chciała brać na siebie bólu Olega. To do niej niepodobne, ale teraz odsunęła od
siebie cudze kłopoty. Oddaliła się od Toni i jej zmartwień. Nie była w stanie podtrzymać jej
na duchu. Nie umiała jej wesprzeć. Nie teraz.
Nie szukała też towarzystwa Jelizawiety. Nie mogła nawet dzielić radości.
Kiedy zamknęła oczy, wokół zapanowała zima. Czas ciemności. Mróz. Morze Białe
pokryte śniegiem.
Jewgienij!
Lecz jej niemy krzyk nie dotarł do niego. Kiedy poszukała męża wzrokiem, ujrzała
tylko jego szerokie plecy. Spieszył się. Nie miał tu dla niej czasu. Zobaczyła Olgę i Michaiła
obejmujących swych ojców. Dostrzegła Jewgienija, zapragnęła móc swych mężczyzn
zaciągnąć do domu. Być kobietą, matką. Ale port stanowił świat Jewgienija, w którym mąż
jej nie potrzebował.
Fałdy spódnicy powiewały na silnym wietrze, kiedy Raija prowadziła dzieci z
powrotem. Jej spojrzenie wydawało się czarne jak węgiel. Jewgienij tego nie zauważył, ale
synek rozpłakał się, kiedy złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Olga podreptała z tyłu, ssąc
koniuszek rękawiczki. Wiatr zwiał chustę z głowy Raiji, kiedy wędrowała wąskimi zaułkami
do domu Toni. Nie wiedziała, czy przyjaciółka wróciła do siebie, ale stajnia w każdym razie
powinna być otwarta.
Raija nie mogła już dłużej znieść zapachu morskiej wody ani śladów, jakie
pozostawiały wolne wiatry na barwnych żaglach, ani myśli o kraju znajdującym się hen
daleko.
Kiedy to się zaczęło? Kiedy zrodził się ten ból w piersi? Ten głos, który szeptał gdzieś
w głębi duszy...
Łatwo można by powiedzieć, że to z powodu Wasilija. A może to nieprawda? Czy
zapomniała, ponieważ cierpienie również kryło się w okowach niepamięci? Czy i tam
mieszkał ten sam ból?
Raija nie mogła tego wiedzieć. Czasami nawet nie chciała.
W porcie otoczył ją jakiś obcy zapach. Poruszył w niej coś, do czego nie powinna
zbytnio się zbliżać.
- Wpłynęła ostatnia łódź? - spytał Raiję stajenny, kiedy weszła do stajni. Dzieciaki jak
oszalałe skoczyły w siano, w łagodne objęcia zapachu zwierząt. - Całe szczęście! Gdyby
ś
cisnął większy mróz, jak zwykle o tej porze, nie udałoby się już dotrzeć do portu. Woda by
zamarzła...
Od tygodni mieszkańcy Archangielska myśleli o powrocie bliskich. Cieszyli się, że
nie nadchodziły mrozy. Wpatrywali się w dal, na północ, szukając wzrokiem żagli, które
powinny wyłonić się w miejscu, gdzie niebo i morze spotykały się w gorącym pocałunku.
- No, wreszcie dostaniesz swoje ryby - pocieszyła go Raija. Teraz mogła już zdjąć
kurtkę, rozwiązać chustę, strząsnąć włosy w cieple. Uwolnić się od tego, co chciało się
wydostać z okowów niepamięci, a co obudził do życia zapach sprowadzony przez statki.
Stajenny roześmiał się. Mruknął coś o tym, że chyba jego wiara zbytnio nie ucierpiała.
W gruncie rzeczy nie łamał boskich przykazań, jadł po prostu to, co bylo. Zresztą nigdy nie
miał tyle mięsa, by łamanie postów zamknęło przed nim niebieską bramę, zażartował. Raija
roześmiała się razem z nim. Dobrze się tu czuła.
Ból, tęsknota, wielka pustka zbladły. Wszystko nagle wydało się łatwe.
Po chwili przyszedł Jewgienij, uśmiechnięty i promienny. Musnął Raiję pieszczotliwie
dłonią po policzku. Potem wziął syna na rękę, wyglądało na to, że nie czuł bólu w ramieniu.
Raija wiedziała, że zmarszczki na twarzy męża wkrótce się pogłębią. Nazywała je
zmarszczkami zimowymi - mrozy przypomną o ramieniu, które stracił. Ból da o sobie znać.
Stanie się niemal widoczny, prawie namacalny.
Prawdziwa zima jeszcze nie nadeszła. To dopiero początek.
- Sanie są pełne skarbów - mrugnął znacząco Jewgienij. Jego oczy śmiały się.
Czubkiem nosa dotknął noska Miszy. Raija zobaczyła, jaki jej świat staje się mały, że zajmuje
przestrzeń między twarzami męża i syna.
Do szczęścia wystarczy tak niedużo, a mimo wszystko tak wiele. Dwie ciemne głowy
blisko siebie. Bezwarunkowa miłość w dwóch parach ciemnych oczu. Jednego wybrała,
drugiego urodziła.
Wszystko na zachód od Morza Białego, które wkrótce zamarznie, stało się nieważne.
Nieskończenie dalekie. Nie dotyczyło jej. W tej chwili nawet jej myśli nie chciały tam
polecieć. Dały odpocząć skrzydłom. Rozkoszowały się spokojem. Poczuciem bezpieczeństwa
płynącym z widoku ojca i syna dotykających się czołami.
Ż
agle frachtowca, niczym kolorowe skrzydła, również odpoczywały. Nie łapały
wiatru.
Michaił chciał zobaczyć skarby. Chłopiec wkrótce skończy jedenaście lat, ale jeszcze
nie był za duży, by cieszyć się prezentami z dalekiego kraju. Wprost kipiał z ciekawości.
Niemożliwe byłoby zatrzymać go teraz w stajni.
Jewgienij uśmiechnął się do Raiji. Powiedział jej wzrokiem, że czas już iść. Że być
może i dla niej znajdą się w saniach jakieś skarby.
Uległa. Śmiejąc się, podążyła za nimi.
Zrobiło się późno. W saniach rzeczywiście czekały skarby. Materiały, butelki, suszone
ryby. Nawet suszone ryby były skarbem. Muszle, noże z trzonkami z rogu renifera, gładkimi
w dotyku.
Misza dostał jeden z nich. Był oczarowany.
Raija dotknęła zimnym, gładkim trzonkiem do policzka. Doznała dziwnego wrażenia,
które jednak zaraz odpłynęło, tak że nie zdołała go uchwycić.
Wypuściła je, podobnie jak wypuściła trzonek. Czuła, że nie powinna mocniej
zaciskać dłoni na rękojeści. Nie powinna głębiej szukać w pamięci.
Oglądając prezenty, domyśliła się, że materiał jest dla niej. Pochodził z jakiegoś
odległego miejsca świata. Z Europy.
Pokonując długą drogę wzdłuż norweskiego wybrzeża na norweskich statkach, trafił
na samą północ kraju. Stał się upominkiem dla żony rosyjskiego armatora. Palce z
przyjemnością dotykały splotu.
Misza zasnął z nożem w ręku. Raija ostrożnie wysunęła prezent z dłoni syna i
położyła obok łóżka. Gdy chłopiec się obudzi, pomyśli, że nóż wypadł mu podczas snu.
- Podoba ci się? - spytał Jewgienij, wskazując na materiał. Pogładził Raiję po plecach,
czule pomasował.
Raija skinęła głową. Oczywiście, że jej się podobał. Ale go nie potrzebowała. Przez
moment zapragnęła, żeby był bardziej zwyczajny, żeby można z niego uszyć coś, co
nadawałoby się do noszenia nie tylko od święta. Wtedy przydałby się może w skromnych
portowych izbach. Znała wielu ludzi, którzy bardziej niż ona potrzebowali nowego materiału.
Nie mogła się jednak przyznać do swych myśli Jewgienijowi.
Nie chciała go rozczarować. Nie chciała okazać się niewdzięczna. Nie chciała od
siebie odsunąć ani jego, ani miłości, którą jej okazywał. Dał jej ten upominek z taką radością.
Zatem przyjęła materiał. Z mniejszą radością, niż by chciała. Wiedziała, że Jewgienij,
gdyby mógł, przychyliłby jej nieba. Zdarzało się, że pragnęła, by bardziej ją rozumiał, a
kochał mniej.
- Należy ci się to, co najlepsze - rzekł i ucałował ją w czoło.
- Ty jesteś ten najlepszy? - spytała zaczepnie. Co jej szkodzi uciec się do flirtu? -
Poproszę też o najlepsze wino - dodała tonem nie znoszącym sprzeciwu. Jewgienij dla Raiji
skradłby nawet księżyc. Sięgnąłby dla niej po gwiazdkę z nieba.
Pili wino z najładniejszych kieliszków, które były tak ciężkie, że Raija zawsze bała
się, by ich nie upuścić. Spijali napój z warg drugiego. Wino było zimne - schłodziło się w
saniach, przedtem leżakowało w chłodzie na statku, zima pomogła je przechować. Dla nich
obojga, specjalnie na tę okazję.
Ciała mieli gorące. Wydawało się, jakby znad skóry unosiła się para. Odnajdowali te
same krajobrazy, wprawdzie znajome, ale kiedy zamknęli oczy, odkrywali nowe ścieżki,
mogli pójść drogami, których jeszcze nie znali.
Wargi kosztowały wino. Poznawały smak skóry. Spijały soki zmieszane z winem.
Palce zdziwione poruszały się jakby po innej mapie, jakby po dalekich, obcych
stronach. Dłonie, raz delikatne, to znów stanowcze, dotykały, czuły, były.
Pieściły.
Słowa pochodziły z innych języków i z ich własnego. Pochodziły z najgłębszych
zakamarków serca, do których rzadko zaglądali. Rozumieli tę niezwykłą mowę. Potem
płynęli dalej, na otwarte morze. Albo zostawali pod lodem Morza Białego, które pokrywał
ś
nieg.
Płynęli.
Byli sobą i sobą nawzajem. Wszystko było w nich. I dk - aiehi - Nie - nk - byłe - newe
- i jednocześnie nic - takie samo. Czuli w ciałach ociężałość, poruszali się powoli. Mieli w
ustach wszystkie smaki.
Potem napawali się zapachem skóry drugiego na swojej skórze, smakiem drugiego na
własnych wargach. Dłonie nadal rozdawały pieszczoty. Tylko łagodniej, bardziej leniwie.
Nadal odczuwali przyjemność.
Zanim położyli się spać, Raija sprzątnęła kieliszki, wstawiła butelkę do szafy. Dobrze
zakorkowała. Jej policzki rumieniły się, na wargach żyło lato. Wypełniona Jewgienijem,
wypełniona miłością. Nasycona. Zaspokoiła pragnienie. Zawsze powinna tak zasypiać - na je-
go ramieniu, na jego dobrym ramieniu.
Stała przed stromym uskokiem, który wydawał się sięgać aż do nieba. Skała była
wilgotna i zimna, a nad całym tym miejscem wisiało coś złego. Mogło jej wyrządzić krzywdę.
Mogło skrzywdzić każdego, kto dotknął skały, kto zapuścił się zbyt daleko.
Wiedziała, że musi kogoś ochronić. Tu było niebezpiecznie, niebezpiecznie...
Rozejrzała się dokoła. Uznała, że musi to jakoś zasłonić. Musi ukryć całe miejsce.
Musi schować całą tę przeklętą skałę.
Gołymi rękami chwytała kamienne bloki. Podnosiła je, przesuwała, z wysiłku oblewał
ją pot, pozdzierała skórę dłoni, poczuła w ustach smak krwi...
I tak niewiele zdziałała. Jakkolwiek by się starała, zło wydawało się jeszcze bardziej
wyraźne.
Z czarnej czeluści promieniowało światło. Światło, które mogło oczarować,
obezwładnić, opętać...
Które mogło rozpalić pożądanie, niebezpieczne i szalone...
Czuła niechęć, chciała je zakryć, pragnęła schować. Światło było niebezpieczne dla jej
syna. Nie powinien stanąć w blasku bijącym ze skały.
- Skarbie najdroższy, obudź się! Nie płacz, kochana! To sen. To tylko sen, moja Raiju!
Obudź się!
Łagodny, spokojny głos Jewgienija gasił blask nieprzyjemnego światła. Nadal drżała,
kiedy otworzyła oczy. Całe ciało było mokre od potu i zimne, choć leżała pod kocami.
Raija wysunęła się spod nich w objęcia Jewgienija. Pieścił ją czule silnym ramieniem,
delikatnymi palcami, ustami, szepczącymi uspokajające słowa, scałowywał zimny pot z jej
czoła.
- Niezależnie od tego, co to było, moja maleńka Raiju, powinnaś o tym zapomnieć!
Bardziej obawiał się dręczących ją koszmarów niż ona sama. Pewnego dnia mogłyby
przed nią odsłonić przeszłość, którą tak starannie ukrywał. Pewnego dnia mogłyby pewnie
odkryć kłamstwo, w którym i z którym żył. Kłamstwo, które stało się jego krzyżem, ale na
które i dziś by się zdecydował dla spędzonych razem lat.
Spokój jego sumienia nie miał żadnej wartości w porównaniu z wielkim szczęściem,
jakie dzielili.
Raija była szczęśliwa. Była z nim szczęśliwsza, niż mogłaby być w Norwegii.
- Widziałam jakieś światło, Jewgienij - szepnęła tuż przy jego ciepłej szyi. - Złociste
ś
wiatło, które jest niebezpieczne dla Michaiła. Musiałam go przed nim ochronić. Ale nie
byłam w stanie... - Zamilkła. Patrzyła przed siebie. - Jednocześnie czułam, że znajdował się
poza niebezpieczeństwem. Światło zagrażało mojemu dziecku, ale w jakiś dziwny sposób
Michaił znajdował się poza nim...
Jewgienij przełknął.
- To tylko sen...
- Sny zawsze o czymś mówią - stwierdziła. - W snach jest jakieś przesłanie, Jewgienij.
Nie rozumiem, co ten oznacza, ale się przestraszyłam.
Jewgienij także się bał. Raija pokazała już wiele razy, że ma w sobie jakąś siłę, której
większość ludzi nie posiada. Między nią a niektórymi osobami istniały niewidoczne
powiązania.
Sen rzeczywiście był być może jakimś przesłaniem.
Kiedyś pewnie nadejdzie dzień, kiedy Raija przypomni sobie, że ma więcej niż jedno
dziecko, że Michaił nie jest jej jedynym synem.
- Mogę ci przekazać milsze przesłanie - szepnął jej do ucha. - Kocham cię, Raiju
Bykowa. Jak ci się to podoba?
Pozwoliła mu się oderwać od nieprzyjemnych myśli. Dała się skusić i przestała się
martwić snem, który ją tak bardzo przeraził. Chciała zapomnieć o złocistym świetle. Sen
wydawał się jednak bardziej wyrazisty od pozostałych. Tak jakby naprawdę to przeżyła...
Wolała mimo wszystko szukać pociechy na szerokiej piersi Jewgienija. Uśmiechnęła
się do męża i wyznała szczerze:
- Ja też cię kocham, Jewgieniju Byków. Jednak w przeciwieństwie do niego nie
zasnęła od razu. Głowa Jewgienija ciężko spoczywała na jej ramieniu. We śnie wydawał się
jak chłopiec, jak dziecko. Kiedy spal, Raija zauważała w nim cechy, które sprawiały, że
ukochany wydawał jej się jednocześnie obcy.
Ramiona obejmowały jego ciało, w głowie kłębiły się myśli. W ustach czuła smak
strachu, którego nie chciała spróbować. Nie chciała go dotknąć...
Czy mogła spalić tę część siebie?
W tej samej chwili zadrżała. Poczuła, że strach zmienił smak. Nie wiedziała, dlaczego
pomyślała o ogniu. Czuła, jak ponad nią, całkiem blisko, przesuwa się przerażenie.
To uczucie należało tylko do niej. Nie mogła porozmawiać z mężem o swym strachu.
Jewgienij pragnął uchronić ją od bólu, od wszelkiego cierpienia.
Chciał stanąć pomiędzy nią a najmniejszym nawet zagrożeniem, które wypatrzyły
jego oczy.
Prosił ją, by zapomniała o śnie, który ją tak przeraził. By zapomniała...
Jej nigdy nie przyszłoby do głowy prosić go, by zapomniał o ramieniu, które stracił.
Zaskrzypiało łóżko Michaiła. Raija zdawała sobie sprawę, że tylko przekręcił się przez
sen, lecz mimo to ogarnął ją lęk. Zły sen nie może zaszkodzić jej dziecku.
Chciała wstać, zajrzeć do syna, ale Jewgienij przygniatał ją swym ciężarem. Zimą
nigdy nie miał dosyć snu. Nadejdzie jeszcze sporo nocy, gdy będzie kręcił się na posłaniu, nie
mogąc zasnąć i zaciskając zęby, by nie krzyczeć z bólu. Nadejdzie jeszcze sporo nocy, kiedy i
ona nie będzie spała, nasłuchując jego kroków z kuchni.
Nie uda jej się przesunąć Jewgienija, tak żeby go nie obudzić, zatem została. Sama
musiała uporać się ze swym bólem i strachem.
Kiedy Jewgienij obudził się nad ranem, powiedziała z uśmiechem, że tylko przez
krótką chwilę nie mogła zasnąć. Ze wtedy przyglądała mu się i że przyjemnie było patrzeć na
niego, gdy spał.
Nie we wszystkim skłamała. Jednak przeraziła się, że tak łatwo przychodzi jej
zniekształcanie prawdy. Przerażało ją także, że Jewgienij tak łatwo jej wierzył. Dopóki
Wasilij przebywał w Norwegii, Jewgienij wierzył we wszystko, co mówiła.
- Czyżby Jelizawieta nie napaliła? - zdziwił się, kiedy postawił stopy na zimnej
podłodze.
Ich spojrzenia spotkały się. W jednej chwili oboje przypomnieli sobie. Raija opadła z
powrotem na łóżko i zaciągnęła koc na głowę.
- Zapomnieliśmy o niej! - jęknęła. - Jak mogliśmy zostawić Jelizawietę na cały
wieczór i noc! Misza też o niej zapomniał! Dobry Boże, co ona sobie pomyśli?
- Na pewno jest u Toni - odparł beztrosko Jewgienij. Włożył spodnie, uśmiechał się
słabo. - Nie jest już dzieckiem, Raiju. Już dawno mogłaby opuścić dom i wyjść za mąż. Przez
jedną noc poradzi sobie bez twojej matczynej troski. Nie jest nawet twoją córką!
Raija wiedziała o tym. Słyszała też słowa, których Jewgienij nie wypowiedział. Wcale
ich sobie nie wymyśliła.
Wyraźnie wyczytała je z jego wzroku. Słowa, wokół których jego usta starannie się
zamknęły.
Jelizawietą nie jest też rodzonym dzieckiem Wasilija. Nie jest dzieckiem Wasilija i
Raiji, choć może oni oboje chcieliby, żeby tak było.
Jewgienij o tym właśnie pomyślał.
Raija nie sądziła, by jej samej coś podobnego kiedykolwiek przyszło do głowy.
Jewgienij ranił ją bardziej, niż tego chciał. A może robił to świadomie? Jeśli tak, to
tym gorzej. Między obojgiem zawisło ciężko nieme niedowierzanie. Jewgienij sprawiał
wrażenie, jakby się pogodził z tym, że Raija opiekuje się Jelizawietą, jakby nauczył się z tym
ż
yć. Niemal tak, jak wypada zaakceptować w swym domu kłopotliwego krewnego, który nie
ma innego dachu nad głową.
- Musisz przywieźć Jelizawietę do domu!
- Dobrze - odparł z dziwną niechęcią w głosie. Tak jakby był zazdrosny o dziewczynę.
Tak jakby Jelizawietą wykradała mu Raiję. Jewgienij nigdy dotąd nie okazywał takiej
zachłanności. Nie miał powodu.
Byli przecież ze sobą tak blisko, było im tak dobrze.
Raija ubrała się. Została sama. Coraz częściej ich życie przypominało przypływy i
odpływy. Kiedy spływało na nich wszystko, co delikatne i piękne, kąpali się w szczęściu,
wzajemnej bliskości, zaufaniu i wierności. W wielkim uczuciu, którym się obdarzyli. Woda
zacierała wszystkie inne ślady na piasku. Plaże stawały się niezwykle czyste.
A potem morze cofało się. Obnażało wszystko, co brzydkie. Pozostawiało tak wiele
ś
mieci. Nawet to, czego Raija przedtem nie widziała. Za każdym razem odsłaniało coś
nowego.
Teraz nie chciała patrzeć. W ogóle nie chciała wiedzieć. Pozostał w niej strach, który
zasiał nocny koszmar. Jeżeli nie wzmógł się, to w każdym razie wyraźnie dawał o sobie znać.
Jewgienij stal się chorobliwie zazdrosny.
Zaczął się jeden z tych ponurych dni. Zimny, smutny poranek. Nawet śladu złocistego
blasku ze snu. Jednak Raija nie potrzebowała go.
I bez tego było wystarczająco zimno.
2
- Jewgienij powiedział, że o mnie zapomnieliście. - Jelizawieta potrząsnęła głową.
Trzymała się prosto, lecz warkocz zwisał jej krzywo. Była już tak duża, że powinna go
zapleść równo bez niczyjej pomocy. Raija wiedziała o tym, ale widok Jelizawiety wypełnił ją
ż
ałością. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia.
Niech diabli porwą Jewgienija! Mógł wymyślić coś innego i nie mówić prawdy! Mógł
trochę oszczędzić dziewczynę. Wylewanie na to dziecko całej goryczy i niechęci do Wasilija
jest niesprawiedliwe.
Raija objęła Jelizawietę, w każdym razie próbowała. Nie odezwała się, kiedy
dziewczyna odsunęła ją od siebie. Zapiekło ją w piersi, jednak rozumiała tę niechęć.
- Zapomniałaś o mnie? - spytała Jelizawieta.
Kłamstwo stanowiłoby jakieś rozwiązanie. Powiedzieć, że nie zapomniała... Zrzucić
całą winę na Jewgienija...
Jak mogła zapomnieć? Ponieważ chciała zapomnieć o Wasiliju?
Jelizawieta odwiesiła płaszcz. Starannie złożyła ubranie, które zdjęła. Zawsze była
taka dokładna. Zostawiała po sobie idealny porządek, że nie ostał się nawet jeden pyłek
kurzu!
Nie patrzyła na Raiję.
- Jewgienij jest zazdrosny o Wasię.
Raija westchnęła. Zerknęła przez ramię, czy do pokoju nie wszedł Michaił. Gdyby
wytężyła słuch, usłyszałaby jego dźwięczny śmiech.
- Przyszłaś z Tonią?
Bratanica Wasilija skinęła głową. W jej oczach pojawiło się coś, co bardzo
przypominało stryja.
- Wolałabym popłynąć ze stryjem do Finnmarku, niż zostać tutaj! O wiele bardziej.
Wasilij troszczy się o mnie, on w ogóle troszczy się o ludzi. Nie zapomina o nich...
Walerijowi wolno było popłynąć z Piotrem i uczyć się na statku, choć jest jeszcze dzieckiem.
A mnie tak pilnujecie...
Walerij był rok starszy od Jelizawiety, lecz nie wydawał się bardziej dojrzały. Raczej
przeciwnie.
- Zastanów się, dlaczego - westchnęła Raija.
Słowa wprost wyrwały jej się z ust. Nie zamierzała stosować tego rodzaju środków,
ale zwykle bywały skuteczne.
- To nie moja wina, że Wasilij... że ty... - Jelizawieta broniła się już trochę słabiej.
- Nie, to nie twoja wina. - przyznała Raija i objęła Jelizawietę. Ujrzała w niej
dziewczynkę, która czuła się dorosła, która już dawno usiłowała sprawiać takie wrażenie, ale
mimo to zachowała w sobie wiele z dziecka, dziecka, które nigdy się nie bawiło. - Kocham
cię - zapewniła. Pogładziła Jelizawietę po włosach, poprawiła je, tak jak poprawiała włosy
Miszy i Oldze. Tym razem Jelizawieta jej na to pozwoliła. Nawet się uśmiechnęła. -
Kochałabym cię nawet, gdyby Wasilij nie był twoim stryjem. Chyba właśnie z jego powodu o
tobie zapomniałam... I z powodu zbyt gorącej krwi. - Roześmiała się krótko i mrugnęła po-
rozumiewawczo. Jelizawieta znała już tę część życia. Może nie oznaczała dla niej tyle
radości, tyle ciepła, szumu wiosny, co dla Raiji, ale nie była jej całkiem obca. Zarumieniła się
w imieniu Raiji, skoro tamta najwyraźniej wcale się nie zawstydziła.
- Tonią mówi, że stryj kocha wszystkie kobiety, a to nieprawda. Nie kocha wszystkich
kobiet...
- ...ale w każdym razie bardzo wiele - rzuciła sucho Tonią.
Weszła właśnie do środka. Wpuściła jedno z dzieci poranka: świeże powietrze, które
wkradło się przez szczelinę dokładnie tak szeroką jak ona sama, zanim zdążyła zamknąć za
sobą drzwi.
- Uważam, że Wasilij kocha prawie wszystkie kobiety - przyznała Tonią. - Jednak
kilka kocha oczywiście bardziej niż inne. To znaczy, że nie jest z nim tak źle. Twojemu
stryjowi mogłoby się powodzić nie gorzej niż innym mężczyznom, gdyby się ożenił. Tylko
jakoś nie decyduje się na małżeństwo. No cóż, niektórzy z nas nie mogą mieć wszystkiego.
Wyjątkiem jest tylko Raija - Raisa...
Raija uśmiechnęła się, ale czuła, jak sztywnieją jej policzki. Zastanawiała się, czy
Tonią wierzy w to, co mówi. Zastanawiała się, dlaczego ona sama w to nie wierzy.
Raija Bykowa, ona, która ponoć ma wszystko.
- Wybacz mi! - poprosiła i potargała Jelizawietę po włosach. Usiłowała pochwycić
spojrzenie, które jakby zostało porwane do tańca. - Przepraszam, że na ciebie nie zaczekałam.
Wasilij może nigdy mi tego nie wybaczy. A może choć ty spróbujesz? Pewnie podświadomie
czułam, że u Toni jest ci dobrze...
Tonią roześmiała się. Zmęczona i zrezygnowana nie straciła jednak do reszty humoru.
Wyglądało na to, że mimo wszystko było się z czego śmiać.
Jelizawieta odsunęła się od Raiji. Schowała ręce za plecami. Dumnie i z uporem
uniosła głowę.
- Czy jest coś, o czym nie wiem? - spytała powoli Raija.
Spoglądała to na Tonie, to na Jelizawietę. Zauważyła, że Tonią umknęła spojrzeniem,
a Jelizawieta, nie chcąc patrzeć na nikogo, odwróciła wzrok.
Nie wyniośle ani hardo, raczej przestraszona...
Tonią skinęła ku niej głową.
- Gdyby przespała się u mnie, nie musiałabyś się o nią obawiać, Raija - Raisa.
Wówczas byłaby bezpieczna. Jednak do mnie przyszła dopiero dziś nad ranem, zanim
ktokolwiek wyszedł na ulicę. Gdybym chciała, mogłabym po jej śladach trafić tam, skąd
przyszła. Ale przyznała się, gdzie spędziła noc, i nie musiałam tego sprawdzać. - Antonia
westchnęła. W jej ciemnych oczach czaił się niepokój, na twarzy malowała się troska.
Napotkała wzrok Raiji. - Już wolałabym, żeby przenocowała w stajni ze wszystkimi moimi
stajennymi...
- Gdzieś ty, do diabła, była? - nie wytrzymała Raija, zdając sobie sprawę, że nie
przystoi jej przeklinać.
Jelizawieta nie odpowiedziała.
- W domu Norkinów - rzekła ciężko Antonia. Serce Raiji zamarło. Czuła, jak uginają
się pod nią kolana.
- Z ich synem, prawda? - rzuciła Tonią gwałtownie. Uważała, że i tak długo udało jej
się zachować spokój, a Jelizawieta została potraktowana łagodniej, niż na to zasłużyła. Tym
razem dziewczyna brzydko wywróciła oczami. - Może dziękować Matce Boskiej i całemu
zastępowi świętych, że nikt jej w tym domu w nocy nie zauważył. Gdyby stary Norkin znalazł
cię w sypialni swego syna, zażądałby kary publicznej chłosty przed katedrą świętego
Michała! Albo własnymi rękami wrzucił w przerębel na Morzu Białym i czekał, aż otwór
zamarznie!
- Długo znasz Nikołaja Norkina? - spytała Raija ostrożnie. Pogładziła Jelizawietę po
włosach. Na nic się nie zda krzyk, choć naprawdę była tak zła, że mogłaby obedrzeć
Jelizawietę ze skóry. Nie śmiała nawet pomyśleć, co by powiedział Wasilij, gdyby się o tym
dowiedział.
- Jakiś czas - odparła Jelizawieta. Jej ramiona nie wydawały się już tak wyprostowane.
- Jest bardzo miły. To nie jego wina, że rodzina jest bogata.
Raija roześmiała się.
Tak naprawdę można i w ten sposób na to spojrzeć. Nie, to rzeczywiście nie wina
Nikołaja Norkina, że jest najlepszą partią nad Morzem Białym. W każdym razie w tej części
wybrzeża. W Kem mieszkała główna gałąź rodu Norkinów. Prawdopodobnie można by tam
znaleźć nawet kilku krewniaków Nikołaja, którzy pewnie jeszcze bardziej podobaliby się
rodzicom polującym na zięciów.
Poza tym w Archangielsku powszechnie było wiadomo, że matka Nikołaja ze świecą
szukała kandydatki na synową. Zamierzała go wyswatać z panną wywodzącą się z tej samej
sfery.
Jelizawieta nie wzbudziłaby zachwytu w domu Norkinów.
Nawet jako pokojówka.
Tym bardziej nie jako synowa.
- Czy pojmujesz, jak bardzo mogłaś sobie zaszkodzić? - spytała cicho Raija. - Jego
matka zabiłaby cię jak wilczyca w obronie młodych. Ciarki mnie przechodzą, kiedy pomyślę,
jak się przy tym uśmiecha...
- Nie myślę o niej zbyt wiele - rzekła nieśmiało bratanica Wasilija.
- A powinnaś - zauważyła Tonią sucho. - Powinnaś, moje dziecko. Na Boga, mogłaś
przecież przyjść do nas! Dlaczego byłaś tak bezmyślna?
Jelizawieta popatrzyła uważnie na Raiję, potem zatrzymała wzrok na Antonii. Ach, ci
dorośli! Czy zupełnie niczego nie rozumieją, czy tylko udają, że nie są w stanie pojąć?
Czy i ona kiedyś zapomni? O niepewności, strachu, drżeniu, ostrożności, o
samotności...
Czy to wszystko kiedyś przeminie i dorosła Jelizawieta zada kiedyś takie samo
pytanie?
Nie odezwała się ani słowem. Wszyscy wczoraj gdzieś zniknęli. Oleg przybił do
brzegu. Słyszała go. Słyszała, że był zły. Mógłby zaraz ruszyć pieszo na zachód, gdyby
również wybrzeże Finnmarku zimą zamarzało. Nikt nie będzie mu kradł syna!
Widziała, jak Tonią próbowała go uspokoić, widziała ich oboje. Raija się nie
pokazywała. Jewgienij również. Na pewno nie zaprzątał sobie głowy bratanicą Wasilija,
pewnie cieszył się, że nie musi jej oglądać.
Wtedy rozległ się stukot kół. Ujrzała Nikołaja. Dostrzegła cień jego twarzy.
Zobaczyła, jak dostojnie przejeżdża obok, nie pomyślała, że to ich dzieli: że on jedzie, a ona
idzie piechotą.
Podążyła za nim. Czuła na skórze list z Norwegii. Nogi niejako same ją niosły w ślad
za końmi, za wozem.
Nikołaj stal przed stajnią.
Ucieszył się na widok Jelizawiety.
Nie zwróciła uwagi na to, że wprowadził ją do swego dużego domu potajemnie.
Przemykanie tylnymi drogami, przekradanie się ciemnymi korytarzami dla służby wydawało
się jej ekscytujące. Nikołaj był z nią.
Dopiero nad ranem wracała tą drogą sama. Wtedy czuła się jak złodziej. Nikołaj spał.
Nawet nie zauważył, że wyszła.
Przekręcił się przez sen i mruknął coś, kiedy wyśliznęła się z jego ramion.
Ale nic poza tym.
Wtedy Jelizawieta pomyślała, że gdyby śmieci miały duszę i zdolność doznawania
wrażeń, doświadczałyby czegoś podobnego...
- Kochasz go? - spytała Raija. Czuła, jak jej miękną plecy, kolana.
Pod powiekami mignęła jej jakaś twarz, nie zniknęła od razu. Rysy rozmywały się, ale
oczy płonęły jak ogień, jak gwiazdy, jak słońce. I te iskrząco czarne włosy! Pojawił się w
blasku. Właściwie go nie było.
Musiał być...
Czy tę samą twarz ujrzała w Wielikim Ustiugu?
Nie wiedziała.
Odnosiła wrażenie, że to ważne. Wielkie. Jeżeli ten człowiek istniał naprawdę, musiał
dla niej wiele znaczyć.
- Czy go kocham? - powtórzyła Jelizawieta jakby zagubiona albo bliska załamania. -
Kocham...
Tonią głośno westchnęła.
- Popłynę z tobą na zachód, moje dziecko! Poświęcę się...
Raija pomyślała o Wasiliju. Nie będzie zachwycony.
Jelizawieta wysunęła dumnie brodę. Jej szczęki przybrały zdecydowaną linię, którą
Raija widywała u Wasilija. Tonią również zauważyła reakcję dziewczyny. Wiedziała, co to
oznacza.
- Nikt nas nie rozdzieli! - rzekła Jelizawieta z pewnością siebie.
Raija zrozumiała, że przyjęły z Tonią złą taktykę. Atakując, dawały tylko dziewczynie
więcej powodów, by z uporem trwała przy Nikołaju Norkinie.
Mówienie „nie”, mówienie, że jej nie wolno, to jakby błaganie jej na kolanach, by się
z nim związała.
- Masz rację, nie jesteśmy w stanie tego uczynić - westchnęła Raija.
- Ale wierz nam, niczego bardziej nie pragniemy - dodała Antonia.
Raija i Tonią pomyślały o matce Norkina: nikt lepiej niż ona nie potrafił stosować
przymusu. Obie żywiły nadzieję, że sprawy nie zaszły za daleko.
Jelizawieta nie odpowiedziała. Szybkim krokiem wyszła za drzwi pod pretekstem, że
musi pilnować dzieci.
- To, że ja się ciągle w coś wplątuję - zauważyła Tonią z naciskiem - to osobna
sprawa. W twoim przypadku jest podobnie. Ale Jelizawieta... W dodatku to nieznośne
uczucie, że trzeba jej strzec, że ciąży na nas pewnego rodzaju odpowiedzialność.
- Wasilij mnie zabije - rzekła Raija ponuro. - Czy powinnyśmy utwierdzać ją w
przekonaniu, że warto walczyć i zachęcać, żeby się nie poddawała, żeby za wszelką cenę
została z Nikołajem?
Tonią uśmiechnęła się smutno. W jej oczach odbijała się ta sama rezygnacja, co w
spojrzeniu Raiji.
- Czasami z tego biorą się dzieci - Raija realnie patrzyła w przyszłość. Zazgrzytała
zębami. - Bóg jeden wie, czy o tym pomyślała. To ja będę jej musiała o tym przypomnieć.
Przeklęta dziewucha!
Antonia nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Śmiała się do łez, aż do bólu.
Przypomniała sobie własną przeszłość. Nie życzyła nikomu podobnych przeżyć, zwłaszcza
Jelizawiecie. Ta dziewczyna doznała już wystarczająco wiele zła. Być może Tonią widziała
wszystko w czarnych barwach, ale nie potrafiła uwierzyć, by z tego związku wynikło coś
dobrego. Pozycja Norkina nie miała sobie równych. Taka dziewczyna jak Jelizawieta była dla
niego niczym kasza w zupie rybnej.
- Nie możemy jej uchronić - dodała. Czegoś się w życiu nauczyła. Nie wszystko
zapomniała. - Ale jakoś musimy - zastanawiała się na głos, przeczesując palcami włosy.
Szarpała je. - Wasilij zabije nas, jeżeli jej nie upilnujemy. Naprawdę nas zabije...
Mimo wszystko nie udało się trzymać Jelizawiety na uwięzi. Pojawiły się ważniejsze
sprawy. Wszyscy czym innym zaprzątali myśli. Uwagę całego Archangielska pochłaniało co
innego.
Statek Olega i Jewgienija nie był ostatnim, na który czekano. W mieście mieszkało
wielu innych armatorów. Znaczna ich część posiadała liczniejszą flotę niż Jurków i Byków,
większy majątek i tym samym większą władzę.
Wraz z armatorami z innych portów położonych u wybrzeży Morza Białego tworzyli
dobrze zamaskowaną sieć zgarniającą płody, jakie ofiarowała natura - ziemia, Morze Białe
lub Morze Północne.
Mąkę, drewno i ryby.
Przede wszystkim zależało im na władzy i pieniądzach.
Fakt, że w ową sieć wplątanych było wiele ludzkich losów, nie odgrywał dla owych
potentatów większej roli. Jakimś dziwnym sposobem ważyły mniej niż monety.
Początkowo statki wypływały na zachód wyłącznie po zakup ryb. Norwegowie byli
zadowoleni, że mogą pozbyć się towaru w okresie, gdy jego jakość nie przedstawiała się
najlepiej. Zaś kupcy ze wschodu nie przywiązywali większej wagi do tego, że ryby nie są zbyt
ś
wieże: odrobina robactwa w rybim mięsie nie miała żadnego znaczenia. Rzadko się bowiem
zdarzało, by kupcy lub właściciele statków sami musieli je jeść.
Na rybach dobrze zarabiali, w Rosji chętnie je kupowano.
Wtedy to pewien sprytny armator wpadł na pomysł, by na własną rękę rozpocząć
połowy u wybrzeży Norwegii. Nawet jeśli musiałby opłacić załogę, bardzo by na tym zyskał.
Prowadząc zarówno połowy, jak i sprzedaż ryb, mógł zarobić dużo więcej. Statek wysyłany
na zachód jako statek handlowy mógł również zabrać do domu ryby złowione przez własnych
rybaków w Norwegii.
Norwegowie wyznaczyli Rosjanom łowiska w odległości mili od brzegu. Nawet jeśli
półmisek był duży, niech sąsiedzi sobie nie myślą, że po prostu mogą podejść i się częstować.
Powinni przynajmniej zapytać; tego wymagał obyczaj. A państwo duńsko - norweskie
strzegło swego prawa do tego, by zgodzić się lub nie.
Prowadzenie połowów u wybrzeży Finnmarku wymagało zezwolenia, tzw.
recognition,
za którego wydanie państwo żądało opłaty w markach duńskich. Naczelnik
Kjeldsen opracował zarządzenie wprowadzające recognition w 1743 roku, gdy Rosjanie
łowili w Finnmarku od kilku lat Nie obyło się bez ich protestów.
Naczelnik, który zyskał złą sławę z powodu dyskryminowania imigrantów z Finlandii
w swej rodzinnej Alcie, podjął kilka decyzji, które poprawiły nieco jego wizerunek.
Zarządzenie dotyczące recognition zostało zatwierdzone przez rząd w Kopenhadze
cztery lata po tym, jak wprowadzono je w życie w Finnmarku.
W porównaniu z armatorami, którzy posiadali prawdziwą władzę, Oleg i Jewgienij
byli niewielkimi przedsiębiorcami. Ale nawet oni zatrudniali rybaków do połowów w
Finnmarku, a także mieli swego pełnomocnika na Soresyz. Tworzyli fragment owej ogromnej
sieci.
Zanim ryby przeistoczyły się w monety, zanim przeistoczyły się we władzę, musiały
przejść przez ręce zwykłych ludzi.
Rybacy całymi miesiącami przebywali poza domem, z dala od rodzin i ojczyzny.
Sprzedawali swoją siłę za dach nad głową, strawę, środki do życia dla bliskich. Za pożyczkę.
Każdy rosyjski rybak z północnego wybrzeża zaciągał bowiem dług u swego
pracodawcy. Trzeba było jakoś przetrwać surową zimę, która na wybrzeżach północy była
bardzo długa. Morze Białe w tym czasie zamarzało i nie dawało pożywienia. Nad ujściem
Dwiny nie uprawiano też zboża. A głód nie pyta o porę roku.
Za jedzenie potrzebne na zimę trzeba będzie odpracować.
Zima za zimą, na którą niejeden rybak musiał brać zaliczkę z udziałów, z pensji, nie
pozwalały dorobić się bogactwa rękami o twardej skórze z odciskami. Coraz bardziej rosła
natomiast zależność lokatorów szarych izdebek od mieszkańców bogatych domów.
Owa zależność coraz bardziej zginała zmęczone plecy. Zwiększała władzę,
spoczywającą w jedwabiście gładkich rękach.
Rąk z odciskami było wiele, wiele twarzy ze zwątpieniem w każdej bruździe, wiele
pokornych charakterów - było w czym wybierać. Wolne miejsca pracy długo nie czekały.
Ludzi, potrzebujących zatrudnienia, czekało dosyć.
W Finnmarku łowiła duża grupa rybaków z Rosji, sporo rosyjskich statków pływało
wzdłuż norweskiego wybrzeża. Prowadziły połowy na obrzeżach ogromnej sieci, którą
armatorzy znad Morza Białego mocno zaciskali w swych wypielęgnowanych dłoniach.
W niedużych izbach kobiety i dzieci czekały na mężczyzn - ojców, braci i synów.
Czekały również na zimę. Łudziły się nadzieją, że udziały okażą się wystarczające, by
chociaż zaciągnąć dług, który pozwoliłby przetrwać długą noc polarną. Może być ciężko. W
ręce pełne odcisków trafiała trzecia część zarobku ze sprzedaży ryb. Właściciel, który nawet
nie znał się na rybach, zabierał pozostałe dwie trzecie. Rybacy, których skóra przeszła
zapachem ryb, otrzymywali najmniej.
Mieszkańcy ciasnych izb z każdym dniem coraz bardziej martwili się o tych, którzy
sprzedawali siłę własnych rąk za żywność zjedzoną poprzedniej zimy.
W Archangielsku oczekiwano statku Norkina płynącego z Finnmarku. Wypatrywano
rybaków, powracających do skromnych chat.
Codziennie do portu przychodziły kobiety. Wodziły niespokojnie oczyma, szukały
wzrokiem.
W porcie mówiono o statku z Kem, który nie powrócił. O tej porze zimy powrót
zazwyczaj był już niemożliwy. Morze Białe z każdym dniem stawało się coraz mniejsze. Lód
zagarniał swoje obiema rękami.
Norkin czekał na „Fewronię” - statek nazwany imieniem jego żony.
Kobiety czekały na swoich mężów. Na swoich żywicieli. Ich oczy pociemniały,
wydawały się czarne niczym lód pod warstwą śniegu pokrywającą Morze Białe.
Norkin wsunął ręce głęboko w kieszenie swego futra. Czapkę nacisnął mocno na uszy
i na kark.
Kobiety stojące na wietrze szczelniej otulały się wełnianymi szalami, wpatrywały w
biel i szarość, poza którymi nic nie było widać.
Wreszcie przypłynął statek z Kem. Przywiózł wiadomości i czterech rybaków z załogi
Norkina.
„Fewronia” zatonęła. Zatonęły również dwie łodzie, które jej towarzyszyły. Trzecia
popłynęła na półwysep Kola.
Sztorm zniszczył jeden z masztów statku z Kem. Marynarze na jego pokładzie -
dziękowali świętemu Mikołajowi, że miał ich w swej opiece.
Norkin spochmurniał. Z rękami w kieszeniach opuścił port.
Kobiety zostały. Ciągle wpatrzone w morze: szukały wzrokiem bliskich.
3
Nawet w takim mieście jak Archangielsk strata ponad pięćdziesięciu mężczyzn to
dużo.
Jednak armatorzy mówili przede wszystkim o zatopionym statku, o utraconym
sprzęcie, złowionych rybach. O zarobku, który spoczywał teraz na dnie Morza Północnego i
którego nie da się w żaden sposób odzyskać. Połów się udał. Statek był załadowany po brze-
gi, pełen bogactwa. Dorodne ryby wróciły do morza.
To przykre, mówili ludzie pokroju Norkina, mężczyźni, którzy mogli stać z rękami w
kieszeniach, bo nie musieli podejmować żadnych działań. Zaciskali pięści rozczarowani.
To przykre, mówili.
Przybywało im nowych zmarszczek wokół ust. Ostrych linii, jakby wyciętych nożem.
Głębokich rys pociągniętych stromo w dół. Wokół oczu pojawiło się więcej ponurych
ś
cieżek. Niteczek na skórze, które obnażały charakter nieubłaganie, bezlitośnie.
Przykre, mówili. Ssali to słowo, jakby było kawałkiem cukru lub kandyzowanym
owocem. Ssali je, czerpiąc przez chwilę przyjemność, po czym wypluwali.
W jednej chwili mieli mniej do liczenia. Widzieli rzędy liczb po niewłaściwej stronie
w słupkach, które nanosili w swoich papierach.
Przykre.
- To naturalnie przykre - rzekł Norkin do Jewgienija.
Stał odwrócony plecami do Raiji i nie widział jej. Czekała, aż Jewgienij skończy.
Chciała, by poszedł do domu. A on musiał jeszcze powiedzieć tysiąc słów, zanim narzuci
płaszcz.
Zmrok nie czekał.
Raija skrzywiła się. Słowo wiło jej się w uszach. Sprawiało ból.
Roześmiała się gorzko.
Dopiero wtedy Norkin ją zauważył. Ten staruch, który tak bardzo cierpiał. On,
któremu przepadł cały zarobek tak daleko, że być może nigdy nawet tam nie był.
- Straciłem statek - rzekł, akcentując każdą sylabę. - Nie rozumiem, jak panią może to
ś
mieszyć.
- W porcie stoją kobiety, które straciły swoich mężów - odparła Raija. Nie zdołała się
powstrzymać, nie zdołała utrzymać języka za zębami. - One nie uważają, że to przykre. Patrzą
ś
mierci w oczy. Nie ma słów na określenie tego, co czują. Dla nich nazywanie tego, co się
stało, przykrym, brzmi jak drwina...
- Droga pani Bykowa nie słucha uważnie - roześmiał się tubalnie Norkin, ale jego
oczy pozostały zimne jak nagie kamienie w styczniu. Śmiejąc się, chciał, by poczuła się mała.
Wzrokiem zmuszał ją do milczenia. - Nie mówię o kobietach w porcie. Mówię o sobie. Dla
mnie strata statku jest przykra. Łodzie rybackie można szybko zastąpić innymi, ale statek był
niczym złoto. Mógł jeszcze pływać całe lata. Był tak solidny jak kobieta, której imię nosił. To
przykre, pani Bykowa. Przykre...
Raija przełknęła. Przełknęła znowu. Zacisnęła zęby. Nie odpowiedziała. Norkin
zresztą nie spodziewał się odpowiedzi. Zaskoczyło go, że jakaś baba ośmieliła mu się
sprzeciwić. Nie sądził, by kobiety w ogóle mogły myśleć.
Raija widziała, że nie zamierza odejść. Pewnie miał jeszcze coś do powiedzenia
Jewgienijowi o tragedii, która go spotkała. Pewnie chciał jeszcze coś dodać o tym, jak bardzo
mu przykro.
Oddaliła się. Nie mogła znieść widoku karku Norkina, jego pleców, ramion, które
unosiły się i opadały.
Nawet powietrze wydawało się bardziej gęste, tak jakby ten człowiek uniemożliwiał
jej oddychanie.
Na zewnątrz spotkała milczący las czarno ubranych kobiet. Ich ciała były jak proste
pnie drzew. Żony marynarzy osaczały ją wzrokiem. Zaklinały.
Słyszały o niej. Znały ją, mimo że ona większości z nich nigdy nie widziała. Niektóre
dostrzegła może kiedyś w tłumie. Może kiedyś musnęła je spojrzeniem.
Ale one ją znały.
Była Raiją w czarnej pelerynie. Potrafiła ratować życie. Weszła na pokład statku, na
którym wybuchł bunt. Pielęgnowała rannych marynarzy. Troszczyła się o tych, których nikt z
jej pozycją nie zauważał.
Dotykała ich, leczyła, darzyła szacunkiem. Była Carycą. Znały na pamięć pieśni na jej
cześć.
Przed panią Norkin pochyliłyby głowy, nie patrzyłyby jednak jej w. oczy. Nie z
szacunku, raczej ze strachu.
Na Raiję odważyły się spojrzeć. Patrzyły na nią z respektem. Z miłością. Z nadzieją.
- Czy Norkin nadal tam jest? Wymówiły jego nazwisko, jak gdyby był Bogiem i
szatanem w jednej osobie. Jak gdyby uosabiał sądny dzień.
- Czy porozmawiasz z nim? - spytała ochrypłym szeptem jakaś blada kobieta w ciąży,
która z trudem się poruszała. Zostało jej może parę tygodni do rozwiązania...
- Ja mam z nim porozmawiać? - zdumiała się Raija. Czuła, że zewsząd otacza ją
gorycz. Pomyślała, że Norkin nie rozumiał, co to takiego. Używał błędnych określeń, mylił je.
Nie rozumiał, o czym mówił.
- Kobiety nie mają głosu. Nie słucha ich. Nie liczy się z ich zdaniem - A może twój
mąż mógłby z nim porozmawiać? - rzuciła tym razem inna kobieta, znacznie starsza. O rę-
kach, które już piastowały wnuki. Która widziała wiele razy, jak się rodzi i jak odchodzi
ż
ycie. Która już straciła nadzieję. Znała wartość większości rzeczy. Wiedziała, że ludzie tacy
jak ona i jak Norkin inaczej je oceniali.
- Kochana pani Bykowa! Proszę namówić męża! Niech porozmawia z Norkinem!
- Proszę się za nami wstawić!
- Proszę go ubłagać!
- Mam ośmioro dzieci, nie wiem, jak sobie poradzę! Nie mam rodziny, nie mam
dorosłych synów, którzy mogliby nas wyżywić...
- Spodziewam się dziecka, w domu zostawiłam jeszcze troje...
- Proszę go ubłagać!
- Został nam dług sprzed trzech lat, nie jesteśmy w stanie go spłacić. Nigdy nie
możemy zwrócić tego, co jesteśmy winni. Nie udałoby się nam nawet, gdyby mój mąż
wrócił...
- Straciłam tam na morzu męża i dwóch synów...
- Jestem stara, nie wiem, dokąd pójść. Nie mam dzieci, nikt nie otworzy przede mną
drzwi...
- Proszę go ubłagać!
- On nie może być taki nieczuły! Jest zima, musi w nim istnieć choć trochę litości!
- Ma taki wielki dom, niczego mu nie brakuje. Nic nie straci, okazując dobroć.
Raija zaczynała się domyślać, dlaczego otoczyły ją ciasno, przypominając brzozowy
zagajnik. Dlaczego błagalnie wyciągały ku niej ręce - gałęzie.
Zrozumiała i coś w niej zaprotestowało. Nie chciała wierzyć. Pomyślała, że to, co
mówiły kobiety, to tylko w połowie prawda. Nie chciała wierzyć, nie była w stanie, że ktoś
może być aż tak bezduszny.
Nikt by chyba tego nie zrobił.
- O co mnie prosicie? - spytała szeptem. Głos odmówił jej posłuszeństwa. Napotkała
wzrok kobiet. Spojrzała w każdą z tych zaklinających ją, błagających, zrozpaczonych twarzy.
- Norkin wyrzuci nas z domów - rzekła kobieta w ciąży. Była młoda, może młodsza
od Raiji, lecz Raija w jej spojrzeniu dostrzegła oczy jej matki. Potrafiła sobie wyobrazić, w
jaki sposób wiek, ciężka praca i bieda ją naznaczą. Coraz wyraźniej z każdym rokiem, z
każdym dzieckiem. - Nasze mieszkania przejmą inni rybacy. Nawet na te, które zbudowali-
ś
my sami, musieliśmy zaciągnąć dług. Także ci, którzy posiedli domy na własność, są u
Norkina zadłużeni. Jeśli nie zapłacimy, będziemy musieli się wynieść. Zagroził nam, że
wezwie żołnierzy, o ile zajdzie taka potrzeba.
- Proszę go ubłagać! Proszę z nim porozmawiać! Nawet on nie może być taki
nieczuły! On też ma syna.
Raija nie słuchała już kobiet. Oparła się o chropowatą ścianę, usiłując zrozumieć, co
sprawia, że człowiek staje się aż tak bezwzględny. Człowiek, któremu niczego nie brakuje.
Może poza sercem.
Nie była w stanie tego pojąć.
Nie znajdowała również słów obietnic dla tych kobiet. W jej piersi narastał krzyk. Nie
prośba, nie pokora, tylko złość.
Wchodząc do domu Norkina, zostawiła drzwi otwarte, ale kobiety nie ruszyły się z
miejsca. Niczym drzewa wrośnięte w ziemię. Widziały, jak powiewa jej peleryna. Już nie
czarna, jak w pieśniach, lecz granatowa z nieco jaśniejszą niebieską podpinką. Powiewała
niczym żagiel. Obcasy stukały o twardą podłogę. Przypominały strzelanie z bicza. Złość
dodała jej słowom niezwykłego brzmienia.
Kobiety stojące na zimnie słyszały głos Raiji. Nie mieściło im się w głowach, że się
odważyła. Oniemiałe składały dłonie. W równym stopniu za nią, co za siebie.
Nie miała może wiele do stracenia, ale mimo to podziwiały ją za odwagę. Nikt chyba
do tej pory nie rozmawiał z Norkinem tak jak ona. W ich sprawie.
Trochę się nawet za siebie wstydziły. Chodziło im przecież tylko o to, by się za nimi
wstawiła, a nie żeby się dla nich narażała. Nie spodziewały się, że tak dobrze je zrozumie...
Raija wpadła do środka niczym gnana wichrem. Przefrunęła przez pokój jak
granatowy motyl, który złożył skrzydła przed Norkinem. Jej spojrzenie, ciemniejsze niż
kiedykolwiek, spoczęło na gospodarzu. Przykuło lodowato niebieskie oczy tak mocno, że ten
władczy mężczyzna poczuł się nieswojo.
Poza tym powiało od drzwi.
Raija stanęła na szeroko rozstawionych nogach. Czarne noski butów ustawiły się na
ukos pod brzegiem spódnicy. Ręce spoczęły na biodrach. Plecy wyprostowały się.
Jewgienij dwukrotnie wymówił jej imię. Udała, że nie słyszy. Kiedy chciał ją
odciągnąć, bojąc się najgorszego, odepchnęła go. Szorstko strząsnęła z siebie jego rękę.
- To przykre, że straciłeś statki, Anatoliju Norkin! Przykre! Tak przykre, że musisz to
sobie wynagrodzić, wyrzucając wdowy na ulicę. Czy wtedy poczujesz się lepiej?
- Ci, którzy nie mogą spłacić długu w inny sposób, muszą się wyprowadzić ze swoich
domów. Z moich domów.
Raija roześmiała się głucho.
- I zupełnie cię nie obchodzi, że te kobiety straciły swych żywicieli zaledwie tydzień
temu? Nie, tak jest lepiej, nie można być zbyt miękkim. Ktoś przecież mógłby wpaść na
pomysł, by to wykorzystać, co?
- Jeżeli zapłacą, będą mogły zostać.
- Czy ktoś kiedykolwiek był w stanie spłacić dług w tak krótkim terminie? - spytała
Raija. Jej policzki zaczerwieniły się ze złości, lecz również Norkin poczerwieniał na twarzy.
Kiedy ostatnio tak się do niego odezwano, był oseskiem. A guwernantka, która sobie
na to pozwoliła, szybko musiała opuścić dom Norkinów. Nie znalazła później pracy nigdzie
nad Morzem Białym. O ile Norkin wiedział, nawet w Sankt Petersburgu nie udało jej się
znaleźć zatrudnienia.
Jeżeli istniało coś, czego Anatolij Norkin nie znosił, to właśnie braku respektu!
- Wcześniej egzekwowałem spłatę długów - odparł.
Nie mógł milczeć. Coś w tej piekielnej kobiecie drażniło go i zagrzewało do walki.
Ów żar w oczach, które patrzyły na niego tak śmiało. Musi go zgasić. Powinien. To go
podjudzało, irytowało, sprawiało, że miał ochotę ją złamać, kazać jej cofnąć wszystkie
zarzuty...
- Na pewno, Anatoliju Norkinie! - roześmiała się głucho.
- Raija! - rzucił błagalnie Jewgienij.
Złapał żonę za ramię, odciągnął od Norkina, trzymał w żelaznym uścisku, ale nie mógł
jej zmusić do milczenia.
Raija nie zniżyła głosu.
- Jest coś takiego, co się nazywa litością. Coś, co zwykli ludzie dobrze znają. Coś, co
oznacza troskę o innych, wzajemną pomoc. Te kobiety właśnie o to proszą, na czas zimy. Nie
możesz wyrzucić kobiet i dzieci na śnieg. To nie jest egzekwowanie długu, to morderstwo!
- Raija! Jewgienij popchnął ją na swoje krzesło. Podniósł rękę. Raija zamarła.
Z trudem się opanował. Jednak omal nie uderzył.
- Proszę o wybaczenie w imieniu mojej żony - rzekł, patrząc Norkinowi w oczy.
Odwrócił się plecami do Raiji. - Nie wiem, jak wyrazić swój żal z powodu tego wszystkiego,
co powiedziała. Kobiety myślą sercem. Ufam, że wie pan o tym równie dobrze jak ja. Kobiety
często ogarnia niezwykła troska o pokrzywdzonych. Nie potrafię w inny sposób wytłumaczyć
takiego zachowania... Ale bardzo żałuję...
Raija znienawidziła Jewgienija, słysząc, jak się kaja, jak mruczy niczym kot, gdy się
łasi.
- Chciałbym usłyszeć, jak sama przeprasza - zażądał Norkin. - Przekonałem się już, że
jest dość wygadana.
- Raija? - Jewgienij spojrzał na żonę pytająco, z prośbą w oczach.
Wyraźnie dawał do zrozumienia, czego od niej oczekuje.
Raija nie potrafiła się zdobyć na skruchę.
- Nie umiem kłamać - rzekła krótko. - Kłamstwa pozostawiam wam, mężczyznom.
Wam, którzy się nimi karmicie.
Wstała. Przemknęła obok nich. Nie mogła patrzeć nawet na Jewgienija.
Dawno jej tak nie rozczarował. Chyba nigdy nie potrzebowała jego wsparcia tak jak
teraz. Nie dla siebie, lecz dla tych wielu kobiet, które zostały same.
Odwrócił się do niej plecami. Płaszczył się przed Norkinem. Jak zbity kundel lizał
buty temu człowiekowi. I prosił ją, by zrobiła to samo.
Nie potrafiła się czołgać.
Niemy las kobiet utworzył dla Raiji ścieżkę. Nie śmiały nawet na nią spojrzeć. Nie
wiedziały, czy powinny się odezwać. Spodziewały się jej wstawiennictwa, ale nigdy w taki
sposób. Nie znała ich, ale zdecydowanie stanęła w ich obronie.
Raija zatrzymała się na końcu grupy kobiet. Powoli odwróciła się w ich stronę.
Przyglądała się ich twarzom, próbowała zachować je w pamięci. Chciała je zapamiętać.
Chciałaby znać ich imiona, poznać je, porozmawiać, lepiej zrozumieć.
- Nie udało mi się nic dla was zrobić - rzekła zmęczona. - Chyba raczej pogorszyłam
sytuację. Żałuję. Nie chciałam, by tak się stało.
- Rozmawiałaś w naszej sprawie - odezwała się jedna ze starszych wdów. Objęła Raiję
ramieniem. Jej głos brzmiał łagodnie, niemal macierzyńsko. - Nie przywykłyśmy do tego.
Wiemy w każdym razie, że jesteś po naszej stronie, razem z nami. Gorzej dla ciebie, że
wkrótce i cały Archangielsk się o tym dowie... Ludzie pokroju Norkina niełatwo wybaczają.
Nie musiała o tym mówić. Raija doskonale zdawała sobie sprawę, że naraziła się
wszystkim wielkim w okolicy.
Czegoś takiego szybko nie zapomną.
- Mniejsza o mnie - powiedziała szczerze. Poradzi sobie bez Norkina i jemu
podobnych. Jej życie było bez nich lepsze. - Mam dach nad głową - dodała. - Nic nie jestem
Norkinowi winna. Powinnam raczej pomyśleć o was i bić przed nim czołem...
Wokół rozległ się ostrożny śmiech. Rozjaśnił trochę ściągnięte twarze.
- Przyjemnie było usłyszeć, jak ktoś mówi do niego w taki sposób - zauważyła jedna z
kobiet. Inne przyznały jej rację. Nie śmiały się od chwili, kiedy otrzymały wiadomość o
zatonięciu statku. Teraz trochę się rozweseliły.
Kosztem Norkina.
Raiji daleko było do śmiechu.
- Zrobię, co w mojej mocy - obiecała. Nie miała pojęcia, jak tego dokona, ale nie
mogła odejść od tych kobiet, niczego im nie dając.
Odrobina nadziei jest chyba lepsza niż nic. Nie wiedziała. Czuła się w pewnym sensie
jak kłamca. Ale wierzyła w to, co mówiła. W głębi duszy była przekonana, że powinna
spróbować.
Powinna spróbować im pomóc. Może nie wszystkim, ale przynajmniej niektórym.
Uśmiechały się ostrożnie. Już ją usprawiedliwiały. Nie spodziewały się od niej więcej
niż od innych żon armatorów.
A już uczyniła więcej, niż którakolwiek inna by się ośmieliła. Słyszały jej słowa, lecz
uznały, że rzuciła je ot tak, wypluła jak starą kaszę, która rosła w ustach. Musiała je z siebie
wyrzucić.
Zebranym wokół niej kobietom podobało się, że potraktowała je jak ludzi, że uważała,
iż jest im coś winna.
Zostały przed domem Norkina, gdy Raija ruszyła w górę ulicy ku stajni. Ku domowi
Antonii. Ale rozpierzchły się, odsunęły od siebie, zanim Norkin wyszedł. Zanim wyszedł
Jewgienij.
Przestraszone przemykały się do swych szarych izb, których nie kochały, lecz które je
wszystkie wiązały z życiem.
Bykowa miała rację: jeżeli Norkin wyrzuciłby je zimą na ulicę, popełniłby zbrodnię.
Raija wśliznęła się niepostrzeżenie do stajni Antonii i zamknęła drzwi na klucz.
Panowało tu przyjemne i miłe ciepło.
Przemawiała półgłosem do koni. Uspokoiła je, że to tylko ona. Przestały się
denerwować. Poznały ją.
Usiadła na pryczy w izbie stajennego. O tej porze było tu pusto. Tonią nie zatrudniała
teraz stajennych spoza miasta. Stajnia pełniła funkcję stajni, nie domu.
Raija płakała. Ze złości i rozpaczy, że istnieją tacy ludzie jak Anatolij Norkin.
Zastanawiała się, co by stracił - poza twarzą - gdyby pozwolił tym biednym kobietom zostać
razem z dziećmi w swych domach. Zyskałby zasługi w kościele i w niebie, gdyby się zgodził,
by wdowy i dzieci - półsieroty mogły zachować dach nad głową jeszcze przez zimę. Raija nie
sądziła, by ucierpiały na tym jego interesy.
Ale aż do dziś nie przypuszczała, że na świecie żyją tacy ludzie jak on, że w ogóle jest
to możliwe. Ze ludzie mogą mieć tak zimne serca.
Raija płakała z rozczarowania, z bólu, nad Jewgienijem. Często przysięgał, że ją
kocha, że zawsze będzie przy niej stał, wielokrotnie obiecywał jej więcej, niż mogłaby sobie
ż
yczyć.
Rzadko jednak życzyła sobie czegokolwiek.
Ale tym razem nie okazał się na tyle wspaniałomyślny, by ją poprzeć. Przeciwnie,
potraktował ją tak, jak nie potraktowałby nawet Michaiła. Raija dawno nie czuła się równie
upokorzona. Zachował się wobec niej jak ojciec.
Potrzebowała męża, kochanka i przyjaciela, który by ją wspierał. Pomagał.
Był z nią.
Jewgienij zaś stanął przeciw niej. Usprawiedliwiał ją przed Norkinem, nie pytając jej
nawet o zdanie. Niemal nakazał jej, by uczyniła to samo.
W obecności Norkina.
Jak mógł?
Raija nie była pewna, czy będzie mogła mu to wybaczyć. To coś więcej niż
rozczarowanie.
To zdrada.
Sama również może nie zawsze była wobec niego w porządku, ale nigdy jeszcze nie
czuła się tak źle. Nigdy jeszcze z powodu Jewgienija nie przeżywała takiej udręki. Nie
sądziła, że zdoła mężowi wybaczyć.
Nie była w stanie go usprawiedliwić.
Czyżby mogła żywić wobec niego nienawiść?
4
Głos w ciemności. Jej imię. Pytający: Raija, gdzie jesteś?
- Tu...
Raija osuszyła łzy, ale zaraz wezbrały na nowo. Pozwoliła im popłynąć. Wszelkie
próby ich powstrzymania i tak były daremne.
Konie bijące kopytami. Parskające cicho. Może poznały Olega.
Jego sylwetka utworzyła ciemniejszy zarys na tle drzwi, na moment je wypełniła. Po
chwili dostrzegł cień Raiji. Usiadł obok niej.
- Jewgienij pojechał do domu. Zabrał ze sobą Tonie i dzieci. Tonią powiedziała Miszy,
ż
e musisz pomóc komuś, kto zachorował. Brzmiało to nawet wiarygodnie.
Raija skrzywiła się w ciemności, ukazując zęby.
- Poróżniłaś się z Norkinem... - Raija dosłyszała, że się roześmiał. Chętnie zapaliłaby
lampę, żeby zobaczyć jego twarz, stwierdzić, jakie uczucia się na niej malują. - On ci nigdy
tego nie zapomni.
Raija przełknęła.
- Już mi to mówiono - rzekła. - Jeśli o mnie chodzi, nie przejmuję się zbytnio. Boję się
tylko, że nic dobrego z tego nie wyniknie dla tych biednych kobiet...
- Jesteś bardzo odważna. - Oleg pogładził ją po włosach. Może nie miękko i łagodnie,
ale był przecież potężnym mężczyzną. Nigdy zresztą nie miał lekkiej ręki, chociaż starał się
być delikatny. - Założę się, że stary Norkin drży na samą myśl o tobie. Takiej kobiety jak ty
chyba jeszcze nie spotkał. Jewgienij mówił, że chłop zbladł...
- To Jewgienij zbladł - zauważyła Raija. Wargi miała odrętwiałe, z trudem
formułowała słowa. Nie wątpiła, że Jewgienij przedstawił swoją wersję rozmowy z
Norkinem. Sprawiało jej ból, gdy pomyślała, co powiedział na jej temat.
- Mówił o tym... - Oleg nadal przemawiał łagodnym głosem, niczym dobry wujek,
który po długim czasie przyjechał w odwiedziny.
- Jak Norkin może wyrzucać bezbronne kobiety? Dzieci? - Raija nie chciała myśleć o
Jewgieniju. Pragnęła to od siebie odsunąć. Nie chciała słuchać usprawiedliwień, które z
pewnością Oleg wysunie w jego obronie, w jego imieniu. Niech zostawi je na później. - Czy
nic go nie obchodzi, co się z nimi stanie? Nic a nic? Czy on nie widzi, że to też są ludzie?
Oleg ciężko oparł się o ścianę. Prycza zatrzeszczała, kiedy trochę się przesunął.
- Większość domów należy do Norkina - rzekł jakby niechętnie. - Mieszkania są
związane z pracą, z miejscem na statku. Wiążą cię z armatorem. Dom i dług trzymają cię przy
jednym chlebodawcy. Zgadzasz się na to. Więzy działają w obie strony. Jednak zarabia na
tym tylko właściciel statku, bo łatwiej się ugniesz, jeżeli masz coś do stracenia.
Raija potrafiła to zrozumieć. Ona prędzej by się złamała, niż by się ugięła, ale to
zupełnie inna sprawa. Nie była wiotka jak źdźbło trawy.
- Norkin potrzebuje nowych ludzi do pracy. Nie zamierza budować dla nich nowych
domów - mówił dalej Oleg. - Nie może najmować do połowów wdów po marynarzach,
których stracił. W ten sposób na to patrzy. Dlatego każe kobietom się wynieść.
- Wykorzystuje ich dług, żeby się ich pozbyć - wtrąciła Raija.
- I, niestety, ma prawo po swojej stronie - dodał sucho Oleg. - Wie, co robi. Nie musi
okazywać wspaniałomyślności. Nic by na tym nie zyskał. Nikt nie marzy o tym, by go
zniszczyć i pozbawić pozycji, którą zajmuje w Archangielsku. Jeżeli nawet ktoś myśli tak jak
ty, to na pewno się do tego głośno nie przyzna. W każdym razie żadna z wpływowych osób,
która cokolwiek znaczy i której Norkin by wysłuchał. To, co robi, nie jest piękne, ale wolno
mu tak postąpić. I to całkiem bezkarnie. Taka jest prawda.
- To przykre - odezwała się Raija, naśladując Norkina.
Oleg roześmiał się krótko. Raija nie była w stanie się śmiać. Nie zdobyła się nawet na
uśmiech. Była zmęczona i zrezygnowana. Myśl o nieszczęsnych kobietach, o ich dzieciach,
sprawiała jej ból.
A rozczarowanie z powodu zachowania Jewgienija nadal piekło.
- W domu jest ciepło - Oleg wyprostował się. Najwidoczniej było mu niewygodnie
siedzieć na pryczy. Raija wiedziała, że kiedyś uważałby się za szczęśliwca, gdyby znalazł
choć dach nad głową. - Jedzenie. Wódka...
- Czy masz zamiar mnie ułagodzić wódką? - spytała Raija. - Czy tak to sobie
obmyśliliście? To za mało. Myślałam, że lepiej mnie znasz. Myślałam, że Jewgienij zna mnie
lepiej...
- To ja muszę się napić - wyjaśnił Oleg. - Potrzebuję tego chyba bardziej niż ty...
- Uprzedzam, że nigdy nie poproszę Norkina o wybaczenie! - Raija nie ustępowała. -
Nic nie pomoże, jeśli ty i Jewgienij padniecie na kolana i będziecie mnie o to błagać. Nigdy
tego nie uczynię. Prędzej po raz drugi powiem mu to samo prosto w twarz.
Oleg westchnął.
- Wiem o tym - przyznał. - Dobrze o tym wiem. Jewgienij także. To dlatego siedzę tu
teraz z tobą. Jewgienij również potrzebuje trochę czasu do namysłu. Nie ułatwiasz nam
sprawy, Raija - Raisa...
Raija milczała. Pytanie zawisło między nimi. W ciszy. Słowa, których jej usta nie
wypowiedziały, a które i tak usłyszał.
- My także pożyczyliśmy pieniądze od Anatolija Norkina - wyznał wreszcie Oleg. -
My też zaciągnęliśmy u niego dług.
To tłumaczyło zachowanie Jewgienija, lecz mimo wszystko Raiji trudno było mu
wybaczyć.
- Nie jesteście w stanie zapłacić? - spytała. - Czy nie możemy mu zwrócić długu?
Chcesz powiedzieć, że siedzimy w kieszeni u tego człowieka?
- Jeżeli wpadnie na pomysł, by zażądać zwrotu wszystkiego od razu - wyjaśnił Oleg -
to tak. Wtedy ma nas w swojej kieszeni. Dokładnie. Musimy wybierać: czy zapłacić naszym
marynarzom, czy jemu. Lecz naprawdę nie mamy wyboru. Rozumiesz? Rozumiesz
Jewgienija?
Raija nie odpowiedziała. Nie potrafiła. Pytał, czy rozumie. Nie była przecież zawzięta,
rozumiała to. Mimo to nadal czuła kłucie w piersi. Mimo to nadal czuła ból.
Nie była pewna, czy Oleg by to pojął.
- Mówiłeś, że masz wódkę? - spytała. Wstała. Musiała się zastanowić. Właściwie
wątpiła w to, żeby alkohol mógł jej rozjaśnić w głowie, ale musiała stąd wyjść. Musiała na
moment zaczerpnąć świeżego powietrza. Spojrzeć prosto w czarne oczy nocy.
Ciemność nie dała jej odpowiedzi. Ciemność wszystko skrywała. Również ją.
W domu było ciepło. Oleg nalał wódki. Nie skąpił trunku.
Raija przełknęła alkohol. Skrzywiła się. Podsunęła Olegowi szklankę, by nalał jej
jeszcze.
- Nie jesteś Tonią - zauważył Oleg wesoło, ostrzegając po bratersku. Jego oczy śmiały
się, kącik ust uniósł się ku górze. Ostrożnie. - A to nie woda - dodał na wypadek, gdyby Raija
nie zrozumiała, o co mu chodzi.
- Śniło mi się złote światło - rzekła Raija, jakby nie dosłyszała słów Olega. Ściskała
szklankę w dłoniach. Łokcie oparła na stole. To powinno pomóc jej utrzymać równowagę,
gdyby za dużo wypiła. - Nie rozumiem tego snu.
Zamilkła i uniosła szklankę do ust. Nie dostrzegła, że Oleg się o nią martwi. Nie
patrzyła na niego. Wiedziała, jak wygląda. Mówiła bardziej do siebie niż do niego.
Porządkowała myśli. Musiała słyszeć słowa, by móc je umieścić na odpowiedniej półce.
- Może to złote światło to pieniądze. Może powinnam się bać. Nie o Misze, raczej o
Jewgienija. O nas wszystkich...
- Sny mają chyba niewiele wspólnego z Anatolijem Norkinem - zauważył Oleg.
Przyglądał się swoim rękom. Pragnął móc potrząsnąć Raiją, by przywołać ją do rozsądku.
Równocześnie pragnął posiadać tyle odwagi, co ona. Pragnął móc potrząsnąć Norkinem i to
jego przywołać do rozsądku...
- Nie? - spytała Raija takim tonem, że Oleg musiał na nią spojrzeć.
Takie piękne kobiety nie powinny chodzić po świecie, przebiegło mu przez głowę.
Takie jak Raija i Tonią.
Raija nadal miała w sobie wiele z małej dziewczynki. Pamiętał ją sprzed dziesięciu lat.
Nie wiedział, jak wyglądała pół życia temu. Mógł to sobie tylko wyobrazić.
Mimo wszystko nie sądził, by bardzo się mylił w swych wyobrażeniach. Przytłumione
ś
wiatło ukrywało drobne zmarszczki na jej twarzy. Policzki stały się okrągłe i miękkie. Ładne
kreski wokół oczu, które znał, zniknęły w półmroku, tak dla niej życzliwym.
W oczach palił się żar - w tych ciemnych węgielkach nad policzkami, które straciły
letnią opaleniznę. Gęste, długie rzęsy. Brwi biegnące ku prostemu, zdecydowanemu czołu,
ciemne, uparte kreski. Czarne włosy okalające jasną twarz. Zawsze wymykający się któryś z
kosmyków. Raiji nigdy nie udawało się ujarzmić włosów.
Silnie zaznaczone pod delikatną skórą kości policzkowe. Nasz Pan miał dobry dzień,
kiedy stwarzał Raiję, pomyślał Oleg. Wyraźnie zarysowana broda, świadcząca o
zdecydowaniu, prosty nos nad pełnymi ustami.
Na wargach zaznaczony ten sam rys zdecydowania, co na brodzie. Przez te wargi
przeszło tyle różnego rodzaju słów. Raija nie powstrzymywała się od tych najmocniejszych,
wymawiała je głośno, nie ukrywała, że potrafi być dosadna.
Powinno istnieć prawo, które zabraniałoby takiego wyglądu. Nie powinna istnieć taka
kobieta. Tak silna i łagodna jednocześnie. Tak młoda i tak pełna doświadczenia.
Oleg potrafił zrozumieć zaskoczenie Norkina. Ten potężny człowiek widział to, co
chciał widzieć. Oleg mógł sobie wyobrazić, jak wzrok tego podstarzałego człowieka
spoczywa na postaci Raiji. Z pewnością przyjrzał się nie tylko pięknej twarzy, lecz zmierzył
spojrzeniem całą sylwetkę. Miała krągłe piersi i szczupłą talię.
Norkin dostrzegł jej urodę. Tę miękkość, kobiecość. Spodziewał się, że jest kobietą
tego pokroju, które znał. Które poskramiał jedną ręką.
A przed nim stanęła Raija.
Człowiek.
Dusza. Istota myśląca, posiadająca wolę, która nie została stworzona do tego, by
kształtował ją jakikolwiek mężczyzna.
Mężczyźnie wolno by było rzucić Norkinowi w twarz to, co powiedziała mu Raija, to
nie uwłaczałoby jego godności.
Ale Norkin nie zamierzał wybaczyć Raiji jej słów, choć przekonał się, że jest
niezwykła.
Oleg mógłby się założyć, że Raija poważnie przestraszyła tego człowieka.
Była kobietą, a zachowała się jak mężczyzna. Tak jakby miała do tego pełne prawo.
- Moje sny - odezwała się Raija. - Moje sny, Oleg... boję się ich...
Oleg również bałby się śnić, gdyby był Raiją. Nawet teraz go przerażała, gdy tak
patrzyła swymi wielkimi, ciemnymi oczyma, gdzieś dalej, w głąb jego źrenic, w jego duszę,
tam gdzie sam nie mógł zajrzeć.
Przerażała go, gdy próbowała tłumaczyć sny. Pomyślał, że jeszcze jednej rzeczy
należałoby Raiji zabronić - prawa do snów i wizji.
Ta jej niezwykła zdolność również jego napawała lękiem.
- Nie będę się czołgać przed Norkinem! - powtórzyła nagle Raija.
Wcale nie złagodniała, gdy napiła się wódki. Nic by też nie pomogło, gdyby jeszcze
sobie nalała.
Od tego nie zmięknie.
Oleg wiedział, że Raija jest wobec siebie uczciwa. Bardziej niż on sam. Często czuł,
jak sumienie kłuje go w piersi. Jej się to pewnie nie zdarzało. Żyła tak, jak dyktowało jej
serce. Nie łamała swych zasad.
Dobrze jest tak żyć - być sobą. Nie udawać. Ale to może oznaczać kłopoty dla
wszystkich wokół, tych, którzy nie są w stanie podążać za głosem serca, którzy nie żyją w
zgodnym rytmie ze swą duszą.
- Chcę pomóc tym kobietom, Oleg. Czy wolno mi? Ktoś musi to zrobić. Nie wiem jak,
ale wiem, że muszę im pomóc. Nie potrzebują współczucia, słów...
- Będą potrzebowały domów - zauważył Oleg sucho.
- To prawie dwieście osób, Raija - Raisa. I będą potrzebowały jedzenia. Nie
współczucia. Masz co do tego rację. Będą potrzebowały wielu rzeczy, które kosztują, moja
droga. A pieniędzy i ty nie masz. - Westchnął. - Nie uratujesz wszystkich, którzy cierpią,
Raiju. Jeden człowiek nie jest w stanie tego dokonać!
- Muszę - odparła z powagą. Naprawdę tak myślała. - Muszę. Nie mogę zamknąć
oczu. Nie wolno mi udawać, że niczego nie widzę.
Oleg napił się. Zastanawiał się, jak by wyglądał Archangielsk, gdyby wszyscy
postępowali tak jak Raija. Gdyby wszyscy żyli według jej zasad. Nie był w stanie sobie tego
wyobrazić.
- Nie chciałam nikomu sprawić kłopotu... Czy Jewgienij jest na mnie zły? - spytała
Raija nieoczekiwanie.
O nieba! Co powinien odpowiedzieć? Jewgienij bił gołymi pięściami w ścianę, aż
pozdzierał skórę. Oleg nie mógłby powtórzyć tego, co jego druh na początku mówił, zanim
się trochę uspokoił...
- Rozumiem, Jewgienij jest na mnie zły - stwierdziła Raija z przekonaniem. Nie trzeba
być jasnowidzem, żeby zgadnąć.
Oleg też by się tego domyślił, gdyby ktoś opowiedział mu całe zdarzenie.
Na pewno byłby zły, gdyby Tonią zachowała się podobnie. Miałby pewnie ochotę
zepchnąć ją ze skały do morza.
Jewgienij ograniczył się do wrzucenia do wody dwóch krzeseł. Trzecie rozbił o
nabrzeże.
Raija nie uważała, żeby na Norkinie świat się kończył.
- Powinniśmy wybrać się na tańce, Oleg - westchnęła. - Powinniśmy przetańczyć całą
noc. Na stole. Powinieneś śpiewać tęskne pieśni, a wtedy ja mogłabym się wypłakać, nie
wzbudzając niczyjego zdziwienia. Powinniśmy tam spotkać pijanych marynarzy i ludzi,
jakich Norkin nigdy nie chciałby oglądać. Nikt nie powinien zaprzątać sobie głowy
Norkinem...
- Knajpy są teraz zamknięte - zauważył Oleg. - W mieście panuje żałoba. Straciliśmy
prawie pięćdziesięciu rybaków...
- A Norkin stracił statek - dodała Raija. - Nie wolno ci o tym zapominać. To takie
przykre!
- Każdy patrzy ze swojej pozycji - podsumował Oleg. Wódka sprawiła, że poczuł się
zmęczony. Minęło trochę lat od czasów, kiedy budziła w nim diabła. Może zaczynał się
starzeć? - Norkin nie zna tych kobiet. Nie wywołują w nim żadnych uczuć. Statek coś dla
niego znaczył, a kobiety to dla niego teraz tylko kłopot. Załoga, którą stracił, to ręce, które dla
niego pracowały. Musi sobie kupić nowe. Tak właśnie myśli...
Raija zadała pytanie, które musiała postawić. Oleg chyba się tego spodziewał.
- Czy i ty tak myślisz? Czy Jewgienij tak myśli?
- Nie znasz odpowiedzi?
Raija skinęła głową. Mdliło ją. Kręciło się jej w głowie. Odsunęła do połowy pełną
szklankę. Albo do połowy opróżnioną. Zależy, jak na to spojrzeć.
- Wyjdź ze mną! - poprosiła. Zatoczyła się nieco, kiedy próbowała wstać. Zaśmiała się
z siebie, gdy Oleg wyciągnął do niej rękę.
- Jest zimno! Już noc! - próbował protestować. Raija roześmiała się znowu. Miała
przecież ciepły płaszcz. Sama też była rozgrzana. Nie chciała wychodzić po to, by zmarznąć.
Po prostu potrzebowała trochę przestrzeni. Ściany i sufit przytłaczały ją.
- Spadnę z nabrzeża, jeżeli nie pójdziesz ze mną - ostrzegła.
Wychodziła już, kiedy zrezygnowany ruszył się z miejsca.
- Dlaczego zawsze dostosowujemy się do was? - dziwił się. - Dlaczego my,
mężczyźni, dostosowujemy się do takich jak ty i Tonią? Najczęściej w końcu dostajecie to,
czego chcecie. Niezależnie od tego, jak to wygląda na początku...
- Tak ci się tylko wydaje - odparła Raija. - Ja to widzę trochę inaczej.
Rozbawiła go. Raija nie zapominała tak łatwo. W jej wspomnieniach mocno
utwierdzały się najdrobniejsze szczegóły. Dlatego Oleg czul się dziwnie, wiedząc o
wszystkim, o czym zapomniała. Często z trudem się powstrzymywał, by nie wyjawić jej
prawdy. Znał tak wiele faktów z jej życia. Milczenie wydawało mu się wobec niej
niesprawiedliwe.
Bywały chwile, że już miał ochotę opowiedzieć Raiji o jej przeszłości.
Nie raz. Wiele razy.
Jak dotąd udało mu się jednak dochować tajemnicy.
Jewgienij ufał mu ślepo. W przeciwnym razie nie zostawiłby ich samych, tak jak teraz.
Oleg z trudem znosił tę swoistą deklarację zaufania.
Momentami nie zasługiwał na owo zaufanie. Tak jak teraz.
Tak łatwo byłoby ją objąć, wymówić jej imię, powiedzieć, że musi jej coś wyznać...
Noce były ciche o tej porze - zanim zima głębiej nie wgryzie się w ziemię - a dni
jeszcze cichsze, niż do tego przywykli.
Nie hałasowano już na ulicach Archangielska, w wąskich uliczkach nie śpiewano
pieśni pełnym głosem, nie wznoszono głośnych toastów za oknami rzucającymi skąpe światło
na ulicę...
Okazywano szacunek ofiarom.
Ż
ycie i śmierć szły zawsze ręka w rękę dla ludzi żyjących z morza, nad morzem, na
morzu, ale mimo to nie godzono się bez żalu z tym, że zginęło tylu marynarzy.
Nie było w Archangielsku człowieka, którego bliscy nie spoczywaliby w tym
najdalszym z grobów. Wszyscy rozumieli ból.
A ponieważ życie i śmierć szły ręka w rękę, stanowiły część jednej całości, były ze
sobą nierozerwalnie związane niczym kochankowie, okazywano śmierci szacunek. Tak jak
okazywano szacunek życiu.
Ta noc była ciszą. Ciemnością. Chłodem. Ale przede wszystkim ciszą.
Chrzęst zmarzniętego śniegu pod stopami. Tylko ich kroki, nic poza tym. Ich kroki.
Olega, a potem Raiji - niczym echo. Przygłuszone.
Nogi zaprowadziły ich do portu. Od morza wiał zimny wiatr. Nieludzki. Wdzierał się
pod ubrania. Przypominał, co ich wkrótce czeka.
- Powinnaś pożyczyć futrzaną kurtkę Toni.
Oleg objął Raiję ramieniem, ale mróz powstrzymywał go od zwierzeń. To mógłby być
taki moment.
Raija lekko drżała. Marzła, ale przede wszystkim czuła się wolna.
Wiatr smagał ją i mówił, że żyje. Czuła ból - większy niż ten, który odzywał się na
wspomnienie słów Jewgienija, jego spojrzenia, dotyku dłoni.
- Nie poproszę Norkina o wybaczenie - powtórzyła po raz nie wiadomo który. - Nie
zrobię tego. Uważam, że ten drań nie ma prawa żądać przeprosin. Gdybym popełniła błąd,
przyznałabym się do tego. Nie przyszłoby mi to łatwo, ale przeprosiłabym. Lecz tym razem
nie popełniłam błędu.
- Norkin nie domaga się od nas spłaty całości długu - stwierdził Oleg pocieszająco.
Nie powiedział Raiji, że Jewgienij mówił całkiem coś innego. Nie powiedział jej, że Anatolij
Norkin im groził. - Nie martw się, znajdą się tacy, którzy nam pomogą - dodał.
Nie mógłby na poczekaniu podać żadnych nazwisk, gdyby spytała.
Raija jednak nie spytała.
Oleg przez moment ujrzał siebie jako marynarza. Boso lub w drewnianych chodakach.
Grad jak drobne kamyki uderzał w grube wręgi, w cienkie spodnie...
Nie, nie chciałby wrócić do tego życia.
Mimo to nie potrafił się również złościć na Raiję, choć przez jej porywczość mógł
teraz stracić wszystko, co posiadał. Przeciwstawianie się szaleńcom może okazać
niebezpieczne. Nie wolno też zbytnio spoufalać się z tymi, z którymi prowadzi się interesy.
Raija nie mogła powiedzieć, że o tym nie wiedziała. Wyraźniej niż wielu innych
dostrzegała obowiązujące zasady. Wyraźniej niż większość ludzi zauważała ich
różnorodność, widziała powiązania, zależności, uprzedzenia.
Wiedziała...
Nie był na nią zły.
- Czy już się napatrzyłaś? - Uścisnął ją za ramię. Marzł, ale nie chciał, by z jego
powodu wracali. Duzi mężczyźni nie mogą okazać się większymi zmarzluchami niż drobne
kobiety! - Jeżeli się rozchorujesz, nie będziesz mogła podjąć walki ze starym Norkinem -
uśmiechnął się.
- Wasilij mnie tutaj pocałował - wyznała Raija, jak gdyby nie dosłyszała, co mówił.
Oleg rozumiał, dlaczego wspomniała teraz o Wasi. Na szczęście Jewgienij dał się
przekonać, by wracał do domu bez niej. On i Raija pozabijaliby się tej nocy, gdyby jedno
niepotrzebne słowo sprowokowało potok następnych, wywołało lawinę niedopowiedzianych i
skrywanych pretensji, które mimo wszystko powinny pozostać w ukryciu, skoro tak długo
tłumili je w sobie.
Imię Wasilija mogłoby się stać iskierką wyzwalającą wielki pożar.
Oleg ujrzał morze przeszłości, do którego mógłby sięgnąć Jewgienij.
- Gdyby Wasilij nadal był z nami, również by się nie odważył otwarcie wystąpić
przeciw Norkinowi - zauważył Oleg. - Wasilija też wiąże nasz dług. Wiedziałby, kiedy
trzymać język za zębami. Minęło już trochę czasu od tamtej pory, kiedy wypełniało go tyle
goryczy, że zaplanował bunt, moja droga. Minęło też trochę czasu, odkąd ludzie zaczęli cię
nazywać Carycą...
W ciemności błysnęły białe zęby Raiji. Oleg wiedział, że chętnie zrezygnowałaby z
tego przydomka. Nigdy nie upajała się swą sławą.
- Tęsknię za Wasilijem - rzekła. - Zostawił po sobie pustkę, której nie da się opisać
słowami.
- Tęsknisz za nim, ponieważ jesteś zła na Jewgienija.
- Może. - Oparła ciężko głowę na ramieniu Olega. Nie dosięgała mu do barku. -
Chociaż właściwie nie jestem zła na Jewgienija. Raczej rozczarowana. To co innego. Złość
szybciej przechodzi. Rozczarowanie ma pazury. Mocno się wczepia. Długo trzyma...
- Gdybyście poszli spać razem, łatwiej byłoby wam rozmawiać. Nawet stary Norkin z
pewnością łagodnieje, kiedy się przytuli do żony.
Raija nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
- Zimno mi - powiedziała. - Chodźmy do domu.
5
Wykradanych chwil nigdy nie było dość. Jednak te potajemne spotkania były
wszystkim, co mieli. Rzadko widywali się za dnia. Ich schadzkom towarzyszył pewien
niesmak.
Ale to miało się zmienić.
Jelizawieta wierzyła w to. Nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że zawsze będą
musieli coś ukrywać, spotykać się w tajemnicy w miejscach, gdzie nikt niepowołany nie
powinien się pojawić.
- Chyba będziemy mieli kłopoty - rzekł Nikołaj. Chwycił Jelizawietę za ręce. Chociaż
jego palce były bardzo szczupłe, miały niezwykłą siłę. Jelizawieta nigdy nie widziała tak
pięknych męskich dłoni. - Przez nią - dodał, zanim zdążyła zapytać.
- Przez kogo?
- Przez Bykową. - Wzruszył ramionami. - Nie mogę jej nazwać twoją przybraną
matką, bo nią nie jest. Nigdy nie rozumiałem, jakie was łączą więzi...
Jelizawieta nie wspomniała, że Wasilij kochał Raiję. Przemilczała to, o czym, jak się
jej wydawało, od dawna wiedziała.
- Raija nie zniszczy tego, co jest między nami! - Nawet wobec Nikołaja zamierzała
bronić Raiji.
- Mogłem cię przedstawić rodzicom - rzekł Nikołaj Norkin, tak jakby sam wierzył w
to, co mówił. - Chciałem. Ale teraz się nie odważę. Powiedzieliby, że ponieważ jesteś jej
pasierbicą, nigdy nie zaakceptują naszej znajomości. Tato mówi, że zamierza ją zakuć w
kajdany...
Jelizawietę przeszył dreszcz.
- Nie może tego zrobić! Nikołaj znowu wzruszył ramionami. Jelizawietę nagle to
zirytowało. Wcześniej ten gest wydawał się taki niewinny, myślała, że to urocze, iż Nikołaj
nie wie o tylu sprawach.
Teraz urok owej niewiedzy zbladł. Zmienił się w bezradność, której Jelizawieta nie
chciała przyjąć do wiadomości. Nie chciała jej widzieć. Nie u niego.
- Byłoby nam łatwiej, gdyby poprosiła mojego ojca o wybaczenie...
Jelizawieta zamknęła oczy.
Czy Nikołaj zawsze miał taki ton głosu? Czy zawsze brzmiała w nim nuta
utyskiwania?
Dlaczego wcześniej nie zwróciła na to uwagi?
- Raija robi to, co chce - rzekła zimno.
- Nie chcę o niej teraz myśleć - powiedział Nikołaj. Splótł palce z jej palcami. Były
niemal szczuplejsze niż jej własne, dłonie równie wąskie. Jelizawieta zawsze patrzyła na nie z
podziwem. Zdumiewające, że należały do mężczyzny. - Chciałbym móc cię zabrać do domu -
szepnął. Jego usta, miękkie jak u dziewczyny, połaskotały ją po policzku.
Usta innych mężczyzn nie były takie.
Nikołaj był najłagodniejszą z osób, które znała. Dostrzegała w nim cechy, których nie
lubiła, ale i tak był najmilszym z chłopców - z mężczyzn - których kiedykolwiek spotkała.
Dotykał jej, jak gdyby była z najdelikatniejszego szkła. Jak gdyby była niczym filiżanka z
porcelany z przejrzystym dnem.
Lubiła być tak traktowana. Nikt inny nie odnosił się do niej w ten sposób.
Tylko Nikołaj.
Nic nie można na to poradzić, że nazywa się Norkin. Nikt nie ma wpływu na to, w
jakiej rodzinie przyjdzie na świat. To nie wina Nikołaja, że jego rodzicom tak dobrze się
powodzi, że jest spadkobiercą niepojętej fortuny.
- Lubię, gdy do mnie przychodzisz - mówił dalej, bawiąc się guzikami jej bluzki. -
Chciałbym, żeby zawsze tak było. Chciałbym z tobą zasypiać.
Rzeczywiście, było pięknie. Aż do chwili, kiedy wymknęła się nad ranem. Sama. Nikt
jej wtedy nie mówił, że jest śliczna. Wszystko by zniosła, byleby już nie powtórzył się taki
ranek. Nigdy nie czuła się tak niewiele warta.
Nikołaj nie wspomniał nic o budzeniu się razem. Jelizawieta nie śmiała o to spytać.
Bała się, że uzna ją za niemądrą.
Dziewczęta, które znał, nawet by o tym nie pomyślały. W ogóle nie wolno im było
zostawać sam na sam z mężczyzną. A już na pewno nie chciałyby się z nim umawiać w
szopie na łodzie jego ojca.
To jedyne miejsce, gdzie mogli się widywać.
Jelizawiecie również nie podobało się to miejsce: zapachy, zimno, ciasnota, ale po
prostu musiała spotykać się z Nikołajem, nie mogła inaczej.
Marzli.
Mocniej się do siebie przytulili. Nikołaj wykradł z domu wełniane koce. Czasami
Jelizawieta zastanawiała się, czy nie obarczono za to winą kogoś ze służby, bo na pewno
zauważono, że zniknęły.
Ale to też należało do spraw, o które nie miała odwagi spytać. Nie o wszystkim
chciała wiedzieć.
Skulili się pod kocami. Otaczała ich ciemność i nocny chłód.
- Powinniśmy się poznać zimą - mruknął Nikołaj tuż przy jej czole. - Mielibyśmy
przed sobą całe lato...
- Ale potem znowu by nadeszła zima - rzekła i już po chwili żałowała swych słów. Nie
wiedziała przecież, jak długo będą się spotykali i czy ich znajomość przetrwa do następnego
lata. Tak łatwo w rozmowie z Nikołajem zdradzała swoje myśli. Z pewnością uważał, że jest
niemądra, mimo że nie wspomniał o tym nigdy ani słowem.
Morze o nich szeptało. Kazało falom się z nimi drażnić. Jeszcze nie całkiem zamarzło.
Nadal woda potrafiła wypełnić ciszę dźwiękami.
Wiatr przedrzeźniał mowę morza. Opowiadał więcej. Opowiadał dalej. Niósł wieści o
dwojgu młodych daleko do innych krain.
Spotykali się ukradkiem, w tajemnicy. Kochali w ciemności, między wilgotnymi,
szorstkimi kocami. Bez światła. Nie mogąc popatrzeć sobie nawzajem w oczy. Mieli dla
siebie tylko krótkie chwile, urywki, mgnienia.
Tak jak gdyby niebo mogło się rozpaść na kawałki, a potem złączyć w całość. Nie
starczało im czasu na szukanie wszystkich części. Niektóre zostawały.
Być może będą mogli je zebrać. Stopniowo.
Może niektóre zostaną na zawsze. Zapomniane. Bez blasku. Tam gdzie słońce nie
dojdzie, by je oświetlić, by dać im życie.
Potem poprawiali ubranie, przytulali się, wymieniali pocałunki, pieścili. Znajdowali
miejsca na skórze, które zachowały czucie mimo nocnego mrozu. Lodowate wiatry wdzierały
się bezlitośnie do środka.
Szopa nie nadawała się do spania ani do przebywania tu przez dłuższy czas. Nie
nadawała się do kochania.
W żadnym razie nie dawało się tu zasnąć. Siedzieli więc tylko ciasno przytuleni.
Odpoczywali razem.
Myśleli razem.
Może oboje pragnęli więcej ze sobą rozmawiać. Czasem bywało to prawie
niemożliwe.
Teraz dzielił ich mur. słowa, które Raija rzuciła w twarz Norkinowi.
Ale Jelizawieta i Nikołaj nie poruszali tego tematu.
Siedzieli tak długo, jak tylko mogli wytrzymać, aż robiło się tak zimno, że by
zamarzli, gdyby zostali dłużej. Wtedy wymykali się z szopy. Szli razem najbardziej
zacienionymi zaułkami. Nie mogli trzymać się za ręce przez całą drogę. Otulali się cieniami
niczym wełnianymi kocami. Stanowili tylko szare zarysy pośród innych cieni.
Nikołaj podążał za Jelizawieta, dopóki uważał to za bezpieczne. Kiedy wychodzili na
otwartą przestrzeń, nie miał odwagi iść z nią dalej. Wtedy obejmował ją, przytulał i mówił, że
ją kocha.
Rozstawali się niedaleko jego domu. Jelizawieta zawsze musiała pokonać dłuższą
drogę.
Nie zaprzątała sobie jednak tym myśli. Nie przejmowała się drobiazgami. W tym, co
czuła do Nikołaja, istniało tak wiele piękna i światła.
Nogi niosły ją lekko przez ostatni odcinek drogi do domu, do domu nad Dwiną.
Wypełniało ją dziwne ciepło. Czuła się tak bardzo szczęśliwa.
Drzwi rzadko skrzypiały, kiedy wślizgiwała się do środka. Regularnie je oliwiła.
Nie sądziła, by ją słyszeli. Może Raija, ale jej się Jelizawieta nie bała. Wiedziała, że
Raija na wiele jej pozwoli. Poza tym opiekunka myślała zupełnie o czymś innym.
Jelizawietę cieszył spór Raiji z Norkinem za każdym razem, kiedy przekręcała klucz w
zamku i nie słyszała nic poza ciszą.
Jeszcze raz się udało - nikt nie czyni jej wymówek. Jeszcze raz...
Wśliznęła się do łóżka. Czuła, że kocha Nikołaja. Wiedziała, że nie po raz ostatni
spotkała się z nim po kryjomu.
Nastał ranek. Dwie kobiety ramię w ramię zaczęły razem nowy dzień. Ich ręce
poruszały się szybko. Trzeba było ogrzać dom, przygotować strawę dla ludzi i zwierząt,
nanosić wody.
Raija nie miała służby, jedynie własne ręce i ręce Jelizawiety. Również pod tym
względem różniła się od żon innych właścicieli statków.
Wstający poranek rzadko stanowił porę rozmów. Najwięcej mówił Misza. Jewgienij
mniej.
Jelizawieta sądziła, że to może z jej powodu. Ze zrobiło się cicho, odkąd ona pojawiła
się w tym domu. Jewgienij patrzył na nią i widział Wasilija.
Ostatnio w małej kuchni zrobiło się jeszcze ciszej. Zaraźliwy śmiech Raiji rozlegał się
znacznie rzadziej.
Nikt w Archangielsku nie komentował głośno ataku Raiji na Norkina. Ale szeptali o
tym wszyscy.
Nie było w mieście bardziej ekscytującego tematu do rozmów, odkąd Antonia
opuściła dziecko i męża, by wrócić po paru latach.
Wszyscy o tym mówili oprócz Jewgienija, który w ogóle niewiele się odzywał.
Jelizawieta słyszała go dopiero następnej nocy, kiedy Raija wreszcie wróciła do domu.
Jej oczy zdradzały, że nie spała. Białka oczu przecinały czerwone niteczki. Widać, że płakała.
Ale ściągnęła twarz w złości, brodę trzymała w taki sposób, jak zwykła czynić, gdy była
nieprzejednana.
Raija płakała także tej nocy. W jej głosie brzmiał głęboki smutek. W słowach również.
Jelizawieta podsłuchiwała bezwstydnie, lecz nie wszystko słyszała. Chciała lepiej poznać
Raiję, by zrozumieć, dlaczego stryj wybrał samotność. Chciała poznać również ciemne strony
Raiji, te, których nie pokazywała nikomu.
Jewgienij nie szczędził słów. Przemawiał jak do dziecka. Zadawał pytanie za
pytaniem. Milczeniem przyjął jej płacz.
Jelizawieta nie sądziła, by wziął Raiję w ramiona. Nie wtedy.
To nie było takie proste.
Płacz i złość.
Zza drzwi do ich sypialni dochodziły hałasy, jak gdyby toczyła się tam jakaś szaleńcza
wojna bez celu, którą prowadzono, nie pamiętając właściwie, o co.
Ujawniły się oczekiwania wysokie jak stuletnie drzewa. Rozczarowania głębokie jak
studnia...
Złość z najciemniejszego cienia. I płacz. Wszystko, co drżało w ukryciu. To, co
obojgu sprawiało nieludzki ból.
Droga, którą razem przemierzyli. Rozstaje. Cierpienie z powodu braku pomocnej
dłoni drugiego, niemożliwości porozumienia, nie teraz...
Miłość, którą mimo wszystko wzajemnie się darzyli. Ta niepojęta nić, która ich
łączyła, mimo że ciskali sobie w twarz najstraszliwsze słowa.
Więzi, mimo że patrzyli na siebie oczyma, które nie rozumiały, które nie mogły
pojąć...
Mrok ogarnął ziemię, kiedy płacz ucichł, kiedy cisza sprawiała ból ich uszom. Agresję
rozładowały słowa. Potem kochali się.
Jednak niczego nie rozwiązali. Nie usunęli tego, co ich dzieliło. Każde nadal trzymało
swój koniec liny, na której pozostały mocno zaciśnięte supły. Jeżeli nie uda się ich rozwiązać,
z każdym dniem będzie trudniej.
Jelizawieta słyszała, że się kochają w milczeniu. Zabolało ją. Zastanowiła się, czy i
ona będzie taka, czy kiedyś i jej to wystarczy.
Nie sądziła, że tak się stanie, jeśli zwiąże się z Nikołajem. Przy nim nic nie mogłoby
być ponure.
Ranek wstał milczący. Mówiły tylko stopy, ręce i ruchy. Słowom trudno było znaleźć
skrzydła. Zresztą, podobnie jak ptaków u progu zimowej ciemności, słów pozostało niewiele.
Większość - te najpiękniejsze - poleciały ku ciepłu.
A w czasie zawiei śnieżnej nawet wróbel uważał, gdzie stawia łapki.
- Gdzie się z nim spotykasz? - Raija utkwiła wzrok w twarzy Jelizawiety. Dziewczyna
przestraszyła się. Pragnęła, by przytłaczająca cisza panująca od rana mogła nadal trwać. Ale
Jewgienija nie było w domu.
Może wkrótce i Raija wyjdzie. Cisza wypełzła na zewnątrz, gdzieś na ganek, a potem
powędrowała drogą do Archangielska. Nic nie pomogła niewinna mina i udawanie
zaskoczonej. - Nie zgrywaj się! - rzekła Raija surowo. - Przecież słyszę, jak wracasz. Myślisz,
ż
e jestem głucha? Tak dobrze naoliwiłaś zawiasy, że zostały plamy na podłodze, ale nie ze
mną te sztuczki. Może popełniam błąd, ale nikomu nie pisnę o tym ani słowa. Do chwili,
kiedy Jewgienij sam cię nie usłyszy. Wtedy nie będę już udawać...
- Nikt nas nie widział - odparła Jelizawieta naburmuszona. Zamknęła się w sobie
niczym kwiat, który zamyka się przed deszczem, przed chłodem, przed nocą.
Raija westchnęła. Sprzątnęła rzeczy, które stały już na swoim miejscu. Wytarła plamy,
których nie było.
- Czy warto? - spytała. - Czy Nikołaj Norkin jest tego wart, moja Jelizawieto?
- To nie jego wina, że jest Norkinem! Rodziców się nie wybiera!
Gotowa była go bronić do upadłego, bić się za niego do utraty tchu. Zaskoczyło ją to
odkrycie, nie zdawała sobie sprawy, że uczucie, które nią zawładnęło, jest takie silne.
- Nie - przyznała cicho Raija i popatrzyła przez okno. - To nie jego wina, że jest
Norkinem. Ale chciałabym, by nim nie był.
- Ty i Tonią najbardziej się boicie, co na to powie stryj! - wyrwało się Jelizawiecie.
Nie zdążyła się dobrze zastanowić nad tą myślą, nieprawdziwą i złą, która jednak zaświtała
jej w głowie i pluskała się niczym mała rybka tuż pod powierzchnią wody.
- Tonią i ja najbardziej obawiamy się o ciebie. - Raija nawet się nie rozzłościła.
Jelizawieta poczuła się jak niegrzeczne dziecko, zrobiło się jej głupio. - Kochamy cię.
Pragniemy twojego dobra, pragniemy dla ciebie tego, co najlepsze. I żadna z nas nie jest pew-
na, czy Nikołaj Norkin jest dla ciebie najlepszym chłopakiem. Pewnie ci się to nie podoba, ale
nie mogę cię okłamywać, moja droga. Nie mogę ci powiedzieć czegoś innego, niż myślę. Nie
mogę udawać, że jestem z tego zadowolona, skoro wszystko we mnie się temu sprzeciwia.
Chcę tylko twojego dobra, kochanie. Chcę tylko twojego dobra...
- Nie znasz Nikołaja!
- Chcesz mnie z nim poznać? Nikołaj i Raija mieliby się spotkać? Gdzie? Jak?
Nikołaj nigdy się na to nie zgodzi. Uważał przecież, że Raija stanęła między nimi, że
Raija zamknęła mu możliwość przedstawienia jej rodzicom.
O Boże, jak Raija wszystko skomplikowała, chociaż chciała dobrze.
Jelizawieta milczała.
- Pomyśl o tym! - odezwała się Raija. Musnęła Jelizawietę po policzku. Była
jednocześnie z nią i przeciw niej. Wprawiała Jelizawietę w zakłopotanie. - Nie niszcz swojego
ż
ycia, niezależnie od tego, co robisz! Tyle jeszcze przed tobą. Jesteś taka młoda...
Być może w głębi duszy Jelizawieta czuła się rozczarowana, ponieważ spodziewała
się walki.
Matka krzyczałaby i zabroniła się z nim spotykać. Zamknęłaby ją w domu i pozwoliła
widywać tylko z innymi chłopcami. Przy zachowaniu przyzwoitości. Zadbałaby o to,
wypytywała, jak się zachowywali, co robili.
Natomiast Raija jakby wszystko już wiedziała, i ta myśl wydawała się najtrudniejsza
do zniesienia. Jak i ta, że Raiji jest wszystko jedno, że obojętne jej, co Jelizawieta robi, że
właściwie jej to nie obchodzi, ponieważ nie jest jej matką. Nawet macochą. Ściśle biorąc, jest
obcą osobą.
Raija splotła włosy. Zwykle tego nie robiła. Nie dbała o to, by wyglądać jak zamężna
kobieta. Nosiła włosy, ubranie, jak jej się podobało. Nie przejmowała się zbytnio, co
powiedzą inni.
Spięła w węzeł na karku długi czarny warkocz.
Jelizawieta uważała, że wygląda w tym uczesaniu surowo, starzej, niemal ponuro.
Raija zdjęła fartuch. Kręciła się w samej koszuli, szukając porządnej spódnicy.
Założyła starannie uprasowaną bluzkę ze sztywnym kołnierzykiem.
- Jewgienij zabrał sanie - zauważyła Jelizawieta. - Nie możesz wziąć wozu...
- Pojadę konno.
- Sama? Raija przytaknęła.
- Zabierze mi to niecały dzień - dodała. - Zajmij się Misza. Wrócę do domu przed
Jewgienijem.
- Czy on o tym wie? Jelizawieta zdawała sobie sprawę, że nie ma prawa pytać, ale po
prostu jej się wyrwało.
- Nie.
Raija włożyła wysokie buty. Podczas takiej jazdy będzie zimno. Nawet przed
południem. Nawet w futrze sięgającym prawie do kolan.
- Nie zrobisz nic niebezpiecznego? Raija roześmiała się. Jelizawieta zauważyła, że
wokół ust pojawiły się jej zmarszczki. Ukazywały się, kiedy się uśmiechała tym zmęczonym,
smutnym uśmiechem. Wcześniej tego nie zauważyła. Nie starała się tego zobaczyć.
- Nie martw się, nie zamierzam zabić Norkina - uspokoiła ją Raija. Odrzuciła głowę w
charakterystyczny dla siebie sposób. Jelizawieta nigdy nie widziała równie dumnego gestu,
jak ten nieznaczny ruch głową. Wyrażał swoisty upór, wielką siłę.
Zastanawiała się, czy i ona mogłaby się nauczyć podobnie odrzucać głowę, czy też
może trzeba to w sobie mieć: bunt we krwi. Tego nie można się chyba nauczyć.
Raija spojrzała na Jelizawietę. Pragnęła móc pamiętać samą siebie w tym wieku.
Jednak ten okres spoczywał dobrze ukryty w cieniu. W okowach niepamięci.
Czy również była taka naiwna?
Czy nie dostrzegała życia toczącego się wokół? Czy kochała tak gorąco, mocno, tak
młodzieńczo? Czy postępowała na przekór wszystkim?
Chciałaby wiedzieć. Może wtedy mogłaby inaczej doradzić Jelizawiecie? Może
znalazłaby więcej cierpliwości i zrozumienia?
Teraz denerwowało ją, że Jelizawieta nie dostrzega tego, co się dzieje tuż pod jej
nosem. Złościło ją, że ani trochę nie przejmuje się tym, czym żyje całe miasto. Jest zbyt
zaślepiona przez tego młokosa Nikołaja Norkina!
- Dzisiaj zostaną wyrzucone na bruk cztery rodziny - rzekła, starając się zapanować
nad sobą. - To ponad dwadzieścia osób, Jelizawieto. Wolno im zabrać tylko to, co będą mogli
unieść. Zaczyna się zima. Nie mogę zaradzić wszystkiemu, ale chciałabym zobaczyć, że nie
dzieje im się większa krzywda niż niesprawiedliwość, której nie jestem w stanie zapobiec.
- Tylko zobaczyć? - spytała Jelizawieta.
- Nie - odparła Raija stanowczo. - Nie chcę tylko patrzeć. Jest zbyt wielu, których
jedynie na to stać, dziewczyno. Ja nie potrafię.
Jelizawieta nie przyjęła do siebie tej uszczypliwej uwagi. Zmarszczyła brwi, martwiła
się o Raiję. Pomyślała o tym, o co prosił ją Nikołaj, a co wydawało się niemożliwe.
Wiedziała, że stary Norkin posiada ogromną władzę.
Zastanowiła się, jak wielką, jak daleko mogą sięgać jego wpływy, jak mocno może
uderzyć.
Bała się o Raiję. Ale nie mogła jej poprosić, by miała się na baczności.
Nie mogła.
Raija i Antonia dużo rozmawiały o tym, co robić, żeby pomóc wdowom po rybakach.
Nikogo w Archangielsku nie zdziwiłoby, że myślały tak samo, czuły tak samo. W mieście u
ujścia Dwiny po prostu uznawano to za fakt.
Wyróżniały się. Obie. Były inne, niezależnie od tego, w jakim znalazłyby się
towarzystwie. Były sobą. Przyciągały spojrzenia.
Takich jak one nikt by nie chciał mieć blisko siebie. Sprawiały, że przy nich inni czuli
się tacy przeciętni...
Raija jechała konno do Antonii. Było jej zimno. Żal jej było konia i nie popędzała go.
Marzła.
Ale w stajni Antonii było ciepło. I był też chłopak, który zajął się zwierzęciem, kiedy
Raija dotarła na miejsce. Musiała dojść kawałek do domu. Stąpała cicho po udeptanym
ś
niegu.
- Oleg nic nie wie - rzekła Tonią. Stała gotowa, by narzucić futrzaną kurtkę. Na swą
małą głowę już nasunęła zbyt dużą czapkę. - Zabrał ze sobą Olgę. Powiedziałam, że będzie
mi przeszkadzała.
Raija skrzywiła się, próbując się uśmiechnąć. Pomyślała, jak Oleg by zareagował,
gdyby dowiedział się prawdy.
Pomyślała, co by powiedział Jewgienij, jeżeli w ogóle by się odezwał.
- Czy potrzebujemy więcej niż jednego wozu? - Tonią popatrzyła pytająco na Raiję.
Tego żadna z nich nie wiedziała.
- Niewiele można zabrać, jeżeli wszystkie rzeczy trzeba nieść samemu - rzekła Raija
ostrożnie.
Tonią uśmiechnęła się.
- Powinnam była zapytać - wyrzucała sobie. - Do diabła, nie jestem wcale lepsza od
tych damulek... Nie chciałam nikogo zranić, dlatego nie spytałam. Nie pomyślałam.
Weźmiemy dwa wozy, co? Jest też trochę osób do przewiezienia...
Raija czuła tę samą niepewność co Tonią. Co innego obiecać pomoc, a co innego
pomóc, tak by przypominało to podanie ręki. Nie powinno to wyglądać jak jałmużna, jak
dawanie czegoś, na co nas stać tylko dlatego, że jesteśmy lepiej sytuowani.
Nie w ten sposób...
Szare domy wydawały się nieduże, kiedy Raija z Tonią prowadziły konie wąskimi
uliczkami.
Urzędnicy już przybyli. Norkin wyrzucał mieszkańców, zasłaniając się prawem.
Jego samego nie było. Nikt z rodziny Norkinów nie widział, jak żony marynarzy
opuszczają swe domy z pochylonymi głowami. Opłaceni ludzie starannie zamykali za nimi
drzwi na klucz.
Raija i Tonią zaciskały zęby, kiedy pomagały umieszczać w wozach dzieci i sprzęty
wybrane często całkiem przypadkowo. Nie rozmawiały ze sobą. Nie rozmawiały z kobietami,
które skupiły się wokół nich.
Nie było to konieczne. Rozumiały się nawzajem. Nie chciały dostarczać gapiom
dodatkowej rozrywki.
W najbliższych dniach tłum będzie mógł zobaczyć wiele innych rodzin wyrzucanych z
domów. Przyzwyczai się do tego.
Lecz tego pierwszego dnia Archangielsk obiegła wieść, że żony Jurkowa i Bykowa
zabrały kobiety i dzieci wyrzucone na bruk i dały im dach nad głową.
Nie więcej niż dach nad głową. Strych nad stajnią Toni służył przez część roku za
mieszkanie stajennym, których zatrudniała.
Mężczyźni nie stawiali większych wymagań co do wyglądu pomieszczeń. Rzadko
mieszkali tu dłużej. Z nowymi mieszkańcami rzecz miała się inaczej.
Ale nawet niewielki kąt w stajni to coś lepszego niż tułanie się pod gołym niebem.
Ś
ciany stajni chroniły przed wiatrem i śniegiem.
Anatolij Norkin nie przejmował się losem wyrzucanych kobiet. A Tonią i Raija nie
przejmowały się tym, co sobie o nich pomyśli.
Wyciągnęły do potrzebujących pomocną dłoń nie dlatego, by zrobić mu na złość. Nie
uczyniły tego po to, by przysporzyć mu złej sławy. Nie martwiły się wcale, jak zareaguje.
Ale powinny znać jego zdanie.
Słowo po słowie powinny usłyszeć, co Anatolij Norkin sądzi o Jurkowej i Bykowej.
Powiedział o tym wyraźnie przy posiłku, a w domu Norkinów tylko panu domu wolno
było wypowiadać się przy stole.
Jego syn, Nikołaj, miał dobrą pamięć. Powtórzył wszystko Jelizawiecie.
Płakała, opowiadając o tym Raiji.
6
- Nie płacz! - Raija gładziła Jelizawietę po plecach. Pocieszała dziecko, pocieszała
młodą kobietę. - Nie płacz, moja mała! Mów słowo w słowo, co pamiętasz. Łzy nic nie
pomogą. Nic a nic.
Jelizawieta również tej nocy wróciła po kryjomu. Wśliznęła się jak złodziej.
Tej nocy drzwi zaskrzypiały. Jęknęły. Jewgienij nie spał. Ramię, chłód, myśli,
zmartwienia - wszystko mu dokuczało.
I jeszcze Jelizawieta.
Złość. Przesłuchanie. Wymówki.
Jelizawieta siedziała w swoim łóżku. Była jeszcze noc. Powinna spać, lecz jedyne, co
mogła, to płakać.
Nie o wszystkim powiedziała Jewgienijowi, kiedy ją wypytywał i domagał się
zgodnych z prawdą odpowiedzi. Pewne rzeczy mogła wyznać tylko Raiji. Lecz płacz
przygniatał jej pierś, tłumił słowa.
- Groził... że powstrzyma... aktywne kobiety - wybełkotała wreszcie Jelizawieta.
- Słyszałam już o tym - odparła Raija niezrażona.
- Dlaczego to robisz? - spytała Jelizawieta, szlochając. Rękaw koszuli nocnej Raiji był
mokry od łez. - Dlaczego? - Nie czekała na odpowiedź, tylko jeszcze bardziej się rozpłakała. -
Nie wiedziałam, że Jewgienij i Oleg mają u niego dług... - rzuciła ze łzami.
- Ja też nie - odparła sucho Raija. Kołysała w ramionach bratanicę Wasilija. Gładziła
ją po włosach.
Ż
eby naprawdę pocieszyć Jelizawietę, musiałaby obiecać, że pójdzie do Anatolija
Norkina, upadnie przed nim na kolana i cofnie wszystko, co powiedziała.
Tego jedynego nie mogła zrobić.
- Zażąda spłaty długu. Raija skinęła. Dawno już się tego spodziewała.
- Powiedział, że Jewgienij i Oleg nie są w stanie zapłacić. Czy będziecie się musieli
wyprowadzić? Czy Tonią i Oleg również? Czy stracicie wszystko, co macie?
Raija nie wiedziała. Nie znała odpowiedzi. Pytała Jewgienija. Pytała Olega. Żaden z
nich nie chciał jej powiedzieć prawdy.
- Nie wiem.
- Dlaczego to robisz? - spytała Jelizawieta ponownie. Wyswobodziła się z objęć Raiji.
Usiłowała zobaczyć ją w ciemności. Dostrzegła jedynie żar w oczach.
Tę nieugiętość, desperację, dumę, upór...
Raija potrząsnęła głową. Dlaczego? Mogłaby całą noc wymieniać powody. Może nie
skończyłaby do rana, a nawet do następnej nocy.
Mogłaby też odpowiedzieć krótko. Nie tłumacząc wszystkiego, ale mówiąc prawdę.
- Muszę.
Jelizawieta opadła z powrotem na poduszkę. Roześmiała się przez łzy. Drżała, ale nie
chciała, by Raija ją objęła, nie chciała, by przytulała ją jak dziecko.
Nie była już dzieckiem. Już nie. Ona też stanowiła część tej gry. W większym stopniu,
niż by sobie tego Raija życzyła.
- Zagroził, że cię powstrzyma, choćby nie wiem co...
Raija uśmiechnęła się blado, w ciemności błysnęły jej zęby. Westchnęła krótko
zmęczona.
- Wiesz, że opowiadają o tobie historie... Układają pieśni... Nazywają cię Carycą.
Wiesz o tym?
Raija skinęła.
- Wykorzysta to, Raija - Raisa. Powiedział... powiedział, że są odpowiednie miejsca
dla tych, którzy uprawiają szarlataństwo. Dla tych, którzy są w zmowie z diabłem, którzy
ubliżają Matce Rosji, carycy...
Jelizawieta rozpłakała się.
Raiję przeszył dreszcz, ale nie pozwoliła opanować się strachowi. Nie do końca. Nie
brała na poważnie gróźb Anatolija Norkina, nie dziś w nocy.
Nie była w stanie.
Roześmiała się cicho, ale w jej śmiechu zabrzmiał smutek. Oparła się o ścianę i
roześmiała z bezsilności.
- Nie ma się z czego śmiać - rzekła Jelizawieta przestraszona.
Zaczynała rozumieć potęgę Anatolija Norkina. Zaczynała rozumieć, jak wielka jest
owa sieć, której istotną część stanowił ojciec Nikołaja.
- Sądzisz, że caryca pomyśli, że jej w jakiś sposób zagrażam? - spytała Raija. - Raija z
Archangielska nie jest osobą, która mogłaby zasiąść na tronie Romanowów, Jelizawieto.
- Ale mogłaby trafić do więzienia Romanowów - odparła Jelizawieta.
- Norkin nie może do tego doprowadzić - zapewniła Raija bez zająknięcia i pomyślała,
ż
e pewnie by mógł, ale nie chciała denerwować Jelizawiety. Była noc i Jelizawieta musiała
się przespać. Z dziewczyny wkrótce zostaną skóra i kości. Jadła za mało, za dużo się
martwiła, za mało spała...
Dziwnie było tak siedzieć na brzegu łóżka Jelizawiety. Minęło dużo czasu, odkąd
Raija siadywała na łóżku Michaiła, patrząc, jak zasypia. Niekiedy wypełniało ją to
wewnętrznym spokojem. Widok łagodniejącej twarzy, ciemnych rzęs na policzkach, uśmiech
przez sen.
Innym razem ogarniało ją zniecierpliwienie, niepokój. Istniało tysiąc innych rzeczy,
które wolałaby robić, niż siedzieć przy łóżku dziecka, które nie chce zasnąć. Które woli czuć
zapach mamy, trzymać ją za rękę, słuchać bajek, niż pozwolić się ogarnąć snowi.
Jelizawieta również pragnęła, by ktoś przy niej teraz siedział. Kto obroniłby ją przed
ciemnością, kto by czuwał, przynajmniej przez chwilę, kto by przy niej był, kto by się o nią
martwił.
Słowa, które wyszeptała tuż przed zaśnięciem, z czego chyba nie całkiem zdawała
sobie sprawę, długo dźwięczały Raiji w uszach.
- Czy naprawdę mnie kochasz, Raija? Naprawdę mnie kochasz?
- Kocham cię - odparła Raija. - Naprawdę. Pytanie Jelizawiety sprawiło Raiji ból.
Zapiekło. Czy musiała zapytać?
- Nie wydajesz się zbytnio zaskoczona.
Jewgienij zasiadł przy końcu stołu w kuchni.
Raija westchnęła. Ona także była zmęczona. Tłumienie uczuć w rozmowie z
Jelizawieta wyczerpywało w równym stopniu jak noszenie kamieni.
- Wiedziałam - odparła. Z trudem znosiła ten ton głosu męża. Jewgienij nie powinien
patrzeć takim wzrokiem.
- Czy uznałaś, że to nie jest na tyle ważne, by mi o tym powiedzieć? A może myślałaś,
ż
e w ogóle nie ma o czym mówić?
- Miałam nadzieję, że to minie - westchnęła Raija, gryząc kostki dłoni. - Urządziłbyś
prawdziwe piekło, sam to przyznasz. A ona robiłaby wszystko, by i tak się z chłopakiem
spotykać. Łudziłam się, że jej przejdzie, że zniknie jak chmury na letnim niebie. Minie..
- Tam, gdzie jest jakiś Norkin, nie ma letniego nieba! - Jewgienij zacisnął pięść.
Rozluźnił dłoń i zacisnął ją ponownie. - Myślisz, że stary wie? Zdajesz sobie sprawę, co może
zrobić?
Raija przełknęła. Miała ochotę schwycić niespokojną dłoń Jewgienija. Miała ochotę ją
przytrzymać, uścisnąć. Ale nie zdobyła się na to, by wyciągnąć ręce nad stołem, dotknąć
męża.
Nie zdobyła się na to.
Dzielił ich zbyt duży dystans.
- Dla ilu rodzin znalazłyście dom? - spytał. Raija nie wiedziała, czy naprawdę jest
ciekaw. Spytał w sposób, który nie zdradzał żadnych uczuć.
- Dla dwudziestu kilku kobiet - odparła. - Jedenaście z nich znalazło schronienie u
krewnych. Przynajmniej na czas zimy.
Jewgienij potrząsnął głową.
- Jesteście z Tonią z piekła rodem! Raija nie wiedziała, czy miała to być pochwała, bo
i to powiedział bez wyrazu.
- Zostało siedemnaście - westchnęła Raija. - Siedemnaście domów do opróżnienia. Nie
ma w nich wielu dzieci, w każdym razie małych. Większość to starsze kobiety.
- Nie wierzyłem, że uda się wam cokolwiek dla nich znaleźć. Poza tymi, które
rozlokowałyście w stajni Toni...
Czyżby dosłyszała nutę radości w jego głosie? Odrobinę podziwu? Mrok skrywał jego
twarz, otaczał tak ciemnym cieniem, że nic nie można z niej było wyczytać. Raija musiała
zgadywać po głosie.
- Zdołacie pomóc również pozostałym siedemnastu?
- Postaramy się.
- Może zdobędziemy pieniądze na spłacenie długu. Raija wstrzymała oddech.
Jewgienij powiedział to z dziwnym napięciem. Jakby rzucił wielki kamień w wodę, który
przeciął z pluskiem jej powierzchnię. Potem zapadła cisza. Po wodzie rozchodziły się kręgi.
Dopływały niemal do brzegów. Niemal ich dotykały.
- Poświęcimy jeden statek, jeżeli będziemy musieli.
- Jak? - spytała Raija.
- Nie wszyscy darzą Norkina sympatią - odparł Jewgienij. - Znajdą się tacy, którzy nie
będą mu posłuszni. Byle tylko on sam się o tym się nie dowiedział.
Raija uważała, że to ryzykowne, ale może stanowić rozwiązanie.
Nie pytała Jewgienija, jak długo z Olegiem nad tym się zastanawiali i co zdecydowali.
Nie pytała, czy od dawna nosił się z zamiarem sprzedaży.
Jeżeli będzie chciał powiedzieć, na pewno sam jej powie.
- Nie poproszę go o wybaczenie!
Uśmiechnął się. Raija dosłyszała to. Poznała, że jego głos złagodniał. Usłyszała, jak
wypuszcza powietrze przez nos, zanim oznajmił:
- Po jakimś czasie wreszcie zrozumiałem.
- I nadal uważasz, że powinnam przeprosić Norkina? - spytała Raija po chwili
milczenia.
Czekała w napięciu. Odpowiedź Jewgienija wiele dla niej znaczyła, wiele mogła
powiedzieć.
Miała wskazać jej drogę. Im obojgu. Raija zastanawiała się, czy Jewgienij również
dostrzegał wagę swych słów. Czy może po prostu odpowiadał na jakieś tam pytanie. Jedno z
wielu, które zadawała. Bywały momenty, kiedy wzdychał zrozpaczony, ponieważ chciała
poznać na wylot jego duszę, chciała wszystko o nim wiedzieć, znać jego myśli.
- Zgodziłem się poświęcić statek, prawda?
Nie takich słów Raija się spodziewała. Co prawda odpowiedź Jewgienija mieściła w
sobie to samo, ale czasami słowa, które znaczą to samo, mogą brzmieć inaczej.
Teraz Raija wsłuchiwała się w ich muzykę. To nie ta melodia, która miała otworzyć
zamknięte drzwi jej serca.
Otworzyć przed nim jej duszę.
Dla nich obojga.
To nie był odpowiedni moment, kiedy mogłaby poprosić go, by przyjrzał się sobie i
spróbował zobaczyć siebie jej oczyma w chwili, kiedy powiedziała Anatoiijowi Norkinowi
prawdę. To nie pora, by uzmysłowić mu swe rozczarowanie.
Nie mógłby zrozumieć.
- Mam nadzieję, że nie dojdzie do tego, byś musiał poświęcić statek - rzekła.
Przemilczała to, o czym z płaczem mówiła jej Jelizawieta.
Ż
aden urząd nie uwierzy, że w krążących o niej opowieściach kryje się coś więcej niż
bajki. Nie tworzy się oskarżeń przeciw ludziom na podstawie pieśni śpiewanych w tawernach.
Czyż nie?
- Ja także - westchnął Jewgienij.
Lecz jego odpowiedź nie stała się wstępem do ciepłej, miłej rozmowy. Nie zrodziła
niczego nowego. Nawet pustki.
Raija poszukała męża wzrokiem, lecz nie udało jej się podchwycić jego spojrzenia.
Nie udało jej się nawet sprawić, by zrozumiał, że szukała z nim kontaktu.
- Kładziesz się? - spytała.
- Jeszcze trochę posiedzę - odparł. Łóżko wydawało się takie szerokie, gdy położyła
się w nim sama.
Minęło parę dni i nic się nie wydarzyło. I nocy, podczas których Jelizawieta nie
wymykała się z domu. W ciągu dnia kilka razy znikała na dłużej. Raiji wydawało się, że
potem na dziedzińcu pojawiało się więcej śladów stóp, ale o nic nie pytała. Ich stodoła równie
dobrze nadawała się na spotkania, jak każde inne miejsce.
Ostatnie siedemnaście wdów zostało w swych domach. W niepewności i strachu.
Czekając na pukanie do drzwi. Spodziewając się, że kiedy je uchylą, zobaczą przedstawicieli
władzy, żądających opuszczenia mieszkań.
Raija i Tonią poświęciły mnóstwo czasu oraz argumentów, by postarać się o dach nad
głową dla wyrzuconych kobiet.
Prosiły gromkim i ściszonym głosem. Sprawiły, że ludzie poczuli, iż mogą uczynić
coś wielkiego, otwierając swój dom dla potrzebującej kobiety lub dziecka, które w razie
odmowy nie przeżyłoby zimy. Obiecywały cząstkę raju ludziom, którzy przyjmowali wdowę
na swoje utrzymanie. Którzy właściwie nie potrzebowali więcej służby, ale dawali się
przekonać do przygarnięcia matki z dzieckiem.
Schlebiały i prawiły komplementy. Czasem wcisnęły jakiś grosz.
Obiecywały przychylność świętych wszystkim, którzy okażą wspaniałomyślność.
Obiecywały, że Najświętsza Panienka weźmie w opiekę tych, którzy okażą miłość bliźniego.
Zdarzało się też, że niektórzy odmawiali. Zamykali drzwi przed nosem. Pytali, czy
mogą otrzymać w zamian coś więcej niż wątpliwe obietnice raju po śmierci.
Niektórzy mężczyźni nazywali Raiję i Tonie aniołami, ale przy tym sugerowali, że
skosztowanie przedsmaku raju gdzieś między ich udami i biustem pomogłoby w szukaniu
kluczy i uprzątnięciu pokoi.
Dziękowały za ten rodzaj miłości bliźniego.
Straszono ich wójtem, żołnierzami i diabłem oraz niebezpieczeństwami, które mogą
na nie czyhać w ciemnych uliczkach.
Spotkały też takie kobiety, które uważały, że Raija i Tonią przynoszą wstyd całemu
rodzajowi żeńskiemu nad Morzem Białym.
Ale nie mogły się poddać. Nie mogły. Siedemnaście kobiet nadal czekało na dzień, w
którym utracą swe domy.
Jewgienij miał nadzieję, że nie będzie musiał poświęcić statku.
Raija spodziewała się wszystkiego i niczego. Zorientowała się szybko, że ktoś szedł w
jej stronę. Widziała go już z daleka. Była przygotowana.
Ale nie na to, co się stało.
Wyglądał na tego, kim był - na chłopca na posyłki. Może pracował w stajni, może w
ciemnej kuchni, do której rzadko zaglądali jaśnie państwo.
Na wpół dorosły, na wpół wyrośnięty.
Papier, który wcisnął Raiji do ręki, nosił brudne ślady jego palców.
- Pani prosiła mnie, żebym powiedział, co tu jest napisane, gdybyś nie umiała czytać -
bąknął przez nos. W niebieskich oczach, które utkwił w Raiji, nie było śladu pogardy.
Powiedział to, o co go proszono. Za co mu zapłacono. Raija nie miała pewności, czy w ogóle
dostrzegał w wypowiedzianych przez siebie słowach coś obraźliwego. - Chce z tobą pomó-
wić. Możesz od razu przyjść. Czeka na ciebie. Możesz iść ze mną...
Wzruszył ramionami. Wskazał na sanie, które zostawił na dziedzińcu.
Raija dostrzegła kątem oka, że nie były to te najlepsze we dworze Norkina, lecz
służące do wożenia towarów.
Jego pani wszystko starannie dobrała.
Raija rozłożyła papier. Miała nadzieję, że Jelizawieta jeszcze przez chwilę zostanie w
stodole. Zastanawiała się, czy był też tam młody Norkin. Czuła pokusę, by pójść i sprawdzić,
ale to mogło okazać się ryzykowne. Nigdy nie posunęłaby się tak daleko. Nieskończenie
wiele powodów powstrzymywało ją przed kontrolowaniem Jelizawiety.
Raija ujrzała strome pismo kobiety, która zawsze dostawała to, co chciała.
Jakakolwiek odmowa nie mieściła jej się w głowie.
Nie prosiła o nic - wydawała polecenia.
Raija złożyła list. Popatrzyła spokojnie na chłopaka. Jej oczy zwęziły się.
Czekał.
- Zapamiętasz dobrze? - spytała.
Popatrzył zakłopotany. Skinął głową.
Raija uśmiechnęła się swym najbardziej czarującym uśmiechem. Złożyła pismo z
pieczęcią lakową Norkinów na mniejsze części.
- Pozdrów swoją panią i powtórz jej, że nie mogę dzisiaj skorzystać z jej zaproszenia.
Muszę wpierw rozważyć, czy będę mogła przyjść jutro. Jeśli tak, przyjdę z samego rana.
Jeżeli nie dostanę od niej wiadomości, uznam, że się zgadza. Jeżeli twoja pani życzy sobie
widzieć mnie wcześniej, ufam, że wie, gdzie mnie znaleźć. Znajdę czas, by z nią
porozmawiać, ale nie na to, by ją ugościć.
Chłopak nieco zbladł. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
Raija czuła, że pani Norkin również się nie spodziewała odmowy.
- Czy nie mogłabyś tego napisać? - wyjąkał.
- Nie - rzekła Raija krótko. - Myślę, że bezpieczniej będzie, jeżeli ty przekażesz jej
wiadomość, słowo w słowo, niż jeśli ja to napiszę.
Raija potrafiła być przebiegła. Obraza w słodkim opakowaniu stanowiła nowe
doświadczenie. Niektórzy to lubią. W takim razie nie będzie im odmawiać tej przyjemności...
Raija po łokcie unurzała ręce w cieście. Mąkę miała dosłownie wszędzie - we
włosach, na ubraniu. Istniały prace, z którymi była na bakier, i należała do nich większość
zajęć kobiecych.
Pieczenie chleba wyjątkowo lubiła. Podczas ugniatania ciasta można było się pozbyć
wielu złych i trudnych emocji. Ciasto poddawało się. Można w nie bić, aż się rozrywało, ale
dzięki temu chleb stawał się lepszy.
A żadne słowa, które się przy tym mruczało, nie wpływały na zmianę smaku
gotowego pieczywa.
Raija lubiła piec chleb. Ale po każdym pieczeniu musiała sprzątać całą kuchnię, prać
ubranie i myć włosy.
Usłyszała turkot przed domem i wyjrzała przez okno. Tym razem zaprzęgnięto sanie
używane od święta, z wymalowanymi po bokach inicjałami rodziny. Konie wyczyszczone,
dobrze utrzymane.
A Fewronia Norkina wyglądała jak okryta futrem góra na ruchomym tronie.
Nie była wysoka, ale nadrabiała wymiarami wszerz. Raija zastanawiała się, ile wilków
oddało życie na jej futro.
To nie wypływało ze złośliwości. Raija uśmiechnęła się. Chcąc przetrzeć twarz,
ubrudziła ją mąką jeszcze bardziej. Przewróciła niechcący drewniany ceber, kiedy próbowała
trochę sprzątnąć.
- Zabierz Misze do bocznej izby! - skinęła głową w stronę Jelizawiety.
- Ale... - odezwała się dziewczyna. Dobrze wiedziała, czyje sanie zatrzymały się na
dziedzińcu. Tak się bała, że żołądek jej się ściskał, ale wiedziała, że ta wizyta dotyczy także
jej.
Chciała zostać. To tchórzostwo wymykać się z podkulonym ogonem.
- Zabierz Misze do izby i nie wychodź stamtąd, choćbyś nie wiem co usłyszała,
choćby nie wiem co się działo!
Raija wbiła w nią swój wzrok. Jej oczy bardziej przypominały czarne węgielki niż żar,
lecz omal nie ciskały iskier.
Misza już zniknął. Znał matkę i ten wyraz jej twarzy. Bezpieczniej wtedy było, gdy
dzieliły go od niej drzwi i ściany.
Jelizawieta niechętnie wyszła.
Raija wróciła do ugniatania ciasta. Wolno oskrobała palce z lepkiej masy, kiedy
rozległo się pukanie. Nie miała przecież służby, która wykonywałaby za nią szarą, codzienną
robotę.
- Bykowa? - usłyszała warknięcie, kiedy otworzyła drzwi. - Raija Bykowa?
Mało brakowało, a Raija uśmiechnęłaby się mimo wrogości, mimo powagi sytuacji.
Archangielsk nie był aż tak dużym miastem, by ludzie nie wiedzieli, kto kim jest.
Pozdrawiali ją, choć chłodno, od kiedy została żoną Jewgienija. Wtedy była obcym ptakiem,
tak że nawet pani Norkin nieznacznie uniosła brwi zaciekawiona.
- Nie wejdziesz?
Raija wprawiła przybyłą na moment w zakłopotanie. Nie przywitała się, ponieważ
ręce miała nadal w mące i cieście.
Z tego samego powodu nie mogła pomóc pani Norkin zdjąć futro. Nie mogła jej
zaproponować, by usiadła. Nie miała jej czym ugościć, jeżeli składająca wizytę na to liczyła.
Nie można tego nazwać brakiem gościnności lub uprzejmości...
- Poczekaj na zewnątrz! To nie zajmie dużo czasu! - rzuciła matka Nikołaja przez
ramię.
Stajenny cofnął się kilka kroków, gdy tylko się do niego odezwała.
Raija uśmiechnęła się ukradkiem.
Chłopak został za drzwiami.
Pani Norkin pochłaniała Raiję wzrokiem. Sama zatrudniała w kuchni trzy służące.
Utkwiła bladoniebieskie oczy w Raiji, jak gdyby chciała przeniknąć ją wzrokiem na wskroś.
- Masz na swoim utrzymaniu młodą dziewczynę, córkę Walerija Uskowa?
Raija przytaknęła.
- Jest kimś w rodzaju pasierbicy - odparła łagodnie. - Na tej zasadzie jest na moim
utrzymaniu. Należy do rodziny, chociaż nie jest moją rodzoną córką. Nie jest służącą.
- Chcę, żeby przestała zawracać głowę mojemu synowi.
Raija odgarnęła kosmyk z czoła. Czuła, jak mąka spada jej na nos. Na próżno czyniła
starania, by przybrać taki wygląd, żeby tamta mówiła do niej jak do dorosłej.
- To raczej - rzekła Raija głosem słodszym niż cukier - twój syn powinien przestać
zawracać głowę Jelizawiecie. Nie popieram tego związku bardziej niż ty, Norkina.
- Nikołaj nie biegałby za służącą! Raija pozwoliła, by zapadła wymowna cisza, zanim
ponownie się odezwała.
- Proszę zrozumieć, że wcale ich nie zachęcam. Zabroniłam dziewczynie się z nim
spotykać, ale nie mogę jej trzymać na uwięzi. Nie będę ganiać za dorosłą kobietą. Nie podoba
mi się to, ale wiem, że się spotykają. I o ile dobrze się orientuję, to nie Jelizawieta kusi twego
syna do zguby. On ma osiemnaście lat, jeżeli się nie mylę. Myślę, że wie, co robi...
- Ta dziewczyna, którą przygarnęłaś, jest córką dziwki. Jeszcze jako dziecko
sprzedawano ją tym, którzy mogli zapłacić! I ty mi mówisz, że mój Nikołaj ją uwodzi? Nie,
Bykowa! Nawet ślepy by zauważył, co tu się dzieje. Nawet ślepy by się domyślił, która strona
jest winna!
- Właśnie dlatego, że Jelizawieta jest tym, kim jest, że wyrosła w takich, a nie innych
warunkach, nigdy nie zostanie taka, za jaką ją bierzesz! - Raiję ogarnęła złość na matkę
Norkina, ponieważ zaatakowała Jelizawietę, która nie mogła się bronić. Słysząc ten nie-
sprawiedliwy atak omal nie schwyciła za wałek do ciasta dla podkreślenia swoich słów.
Łatwo jest siedzieć na jedwabnych poduszkach i patrząc z góry, oceniać życie innych
ludzi.
- Chciałabym wiedzieć, kto ciebie wychowywał, Norkina, czy przypadkiem nie
urodziłaś się gnieździe żmii!
Matka Nikołaja zaczęła ciężko oddychać, jej twarz nabrała czerwonej barwy. Oczy
zniknęły w licznych fałdach skóry.
- Już rozumiem, dlaczego niektórzy uważają, że jesteś nieuprzejma - rzekła żona
starego Norkina. Udało jej się niemal przywołać wyraz twarzy tak typowy dla jej męża. -
Mimo wszystko złożę ci propozycję, Bykowa. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabyś z niej nie
skorzystać. Nie mówię tego, żeby wywrzeć na tobie presję.
Mój maż ma dzisiaj rozmawiać z gubernatorem. Ma mu powiedzieć o pogłoskach,
jakie krążą tu w Archangielsku o pewnej kobiecie. Kobiecie, która przybyła do miasta jako
obca i która również później znacznie się wyróżniała spośród innych. Która, jak się zdaje,
stawia się ponad prawem i władzą kościoła. A nawet ponad carem. Która drwi z carycy
Elżbiety...
- Jaka to propozycja? - spytała Raija niewzruszona.
W żołądku czuła lodowate zimno, ale nie pozwoliła sobie na strach. Ta kobieta nie
będzie przychodzić do jej domu z groźbami, myśląc, że ją nastraszy.
To nie w taki sposób można nakłonić Raiję Bykową do ustępstw.
- Mój mąż nie darzy cię serdecznymi uczuciami, Bykowa. Muszę przyznać, że
podzielam jego zdanie. Rozmowa z tobą niestety nie zmieniła mojego stosunku do ciebie.
Sądziłam, że dwie kobiety mogłyby dojść do porozumienia... - Westchnęła. Zabrzmiało to
sztucznie. - Mogę sprawić, żeby zapomniał o długu twego męża i Jurkowa. By go skreślił.
Mogę sprawić, żeby zapomniał, że kiedykolwiek go obraziłaś. Żeby powiedział
gubernatorowi, że przez pomyłkę podał mu informacje niezgodne z prawdą.
Cisza była nie do wytrzymania, ale Raija nawet nie mrugnęła.
- Jednak nie chcę widzieć tej dziewczyny w pobliżu mego syna!
- Masz rację, Norkina - odezwała się Raija. - Nic nie wyniknie z naszego spotkania. W
przeciwieństwie do ciebie nie handluję ludzkim życiem. I podtrzymuję wszystko, co
powiedziałam twojemu mężowi.
Fewronia Norkina nie zamknęła za sobą drzwi.
7
Raija nakazała Jelizawiecie milczeć o wizycie niecodziennego gościa. Nietrudno było
ją przekonać. Gorzej poszło z Michaiłem, który dopiero za sporą porcję brązowego cukru
obiecał trzymać język za zębami. Nie rozumiał, dlaczego to takie ważne, by tato się o tym nie
dowiedział, ale słodycze kusiły.
Jelizawieta wyglądała blado. Zarzuciła Raiji ręce na szyję i podziękowała na ucho. Nic
więcej nie musiała mówić. Raija również nie oczekiwała niczego więcej.
Powiedziała sobie, że nie pamięta wizyty Fewronii Norkiny. Nie prosiła Jelizawiety o
zerwanie z Nikołajem Norkinem. W głębi duszy żywiła nadzieję, że Jelizawieta ma dość
rozumu, by wiedzieć, co jest dla niej dobre. Nie chciała jej nic narzucać. Nie była matką, nie
w taki sposób.
Raija nadal robiła to, co sobie poprzysięgła - pomagała tym, których Anatolij Norkin
wyrzucił z domów.
Nadszedł jeden z ostatnich dni przed nastaniem ciemności. Zima nieubłaganie
upominała się o swoje. Chwytała obiema rękami.
Tego dnia obie z Tonią były bardzo poruszone.
Dwie spośród siedemnastu kobiet zdołały spłacić dług. Ani Raija, ani Tonią nie
pytały, w jaki sposób. Domyślały się, ale uważały, że to nie ich sprawa. Cieszyły się, że
prawie dziesięć osób zachowa dach nad głową.
Jedna z kobiet wyznała półgłosem, że może na wiosnę popłynie do Norwegii jako
kucharka załogi Norkina.
A więc przynajmniej jedna mu się przyda.
- Pewnie dlatego, że jest z nich najładniejsza - stwierdziła Tonią cierpko, kiedy
wracały razem z Raiją. - Nawet nie jest zbyt wyniszczona, chociaż ma czworo dzieci i tyra jak
wół. Wszystkie zęby zdrowe i błyszczące włosy. Jak one to robią? Czy to dzięki zupie rybnej?
Ja przecież także jem ryby.
- W każdym razie zostaje - rzekła Raija. - I to jest najważniejsze.
- Naprawdę? - zdziwiła się Tonią. - Sprzedałabyś się za to? Ty nawet nie chcesz prosić
Norkina o wybaczenie! To tanio, jeśli porównywać, moja piękna pani!
- Nie wiemy, co zrobiła! - zaoponowała Raija. - Możemy co najwyżej zgadywać, ale
nie wolno nam głośno mówić o czymś, czego nie jesteśmy pewne...
- Jednak to trochę podejrzane, że stary Norkin pozwolił zostać dwóm najładniejszym
kobietom - westchnęła Tonią. - I można tylko się spodziewać, że nie wszyscy będą tak
delikatni jak my. Ludzie będą gadać!
Raija również westchnęła. Była zadowolona, że sprawy jakoś się układały. Ale nie
zawsze podobał jej się sposób, w jaki to się odbywało.
Poza tym to jeszcze nie koniec. Kilka wdów samodzielnie postarało się o nowy dom.
Kilku się to udało, ale została jeszcze garstka potrzebujących.
Garstka kobiet, ale w sumie całkiem sporo osób, choć każda miała małą rodzinę.
Raija nie wiedziała, co robić. Pukały już do tak wielu drzwi. W całym Archangielsku
szukały pomocy.
Wydawało się, że nie ma już żadnych szans, a mimo to Raija czuła, że nie wolno im
się poddawać.
Musiały próbować. Nie mogły rezygnować, dopóki wszystkie kobiety nie znajdą
schronienia. Obie z Tonią miały czym wypełnić dzień - czymś więcej niż tylko szorowaniem
podłóg i pieczeniem chleba.
- Weźmiemy wóz - zaproponowała Tonią - i wyjedziemy poza miasto. Ludzie są tam
bardziej życzliwi. Zauważyłaś?
Niezły pomysł.
Przed stajnią Toni czekał wóz z insygniami gubernatora i carycy. Obok niego młodzi
ż
ołnierze z rozbieganymi spojrzeniami oraz oficer występujący w imieniu prawa, gubernatora
i carycy Elżbiety, i... w imieniu Anatolija Norkina.
- Raisa Bykowa? Nie mogła zaprzeczyć. Tak, to ona. Nie ukrywała niczego. Była tą, o
którą pytali. Zdawała sobie sprawę, że może dojść do tego spotkania, choć odsuwała od siebie
tę myśl i nawet Toni o niczym nie wspomniała.
- O co chodzi? - spytała Tonią ostrym tonem. Trzymała Raiję mocno za ramiona,
gotowa jej bronić gołymi rękami.
- Mamy rozkaz aresztować tę kobietę, Raisę Bykowa.
- Za co? - Tonią wywróciła oczami. - Na Boga! Ludzi nie aresztuje się ot tak sobie,
bez powodu. Jakiego przestępstwa, na miłość boską, miałaby się dopuścić? To jakieś
nieporozumienie! Czy nie wiecie, kim ona jest?
- Otrzymaliśmy rozkaz - rzekł oficer sucho. Nie miał zamiaru na ten temat
dyskutować.
Raija wyswobodziła się z ramion Toni. Uśmiechnęła się do przyjaciółki, pogładziła ją
pośpiesznie po policzku.
To dziwne, ale ogarnął ją wielki spokój. Niezwykły spokój.
Czuła to, od kiedy zobaczyła nieznajomych. Zrozumiała, kim byli, zrozumiała, w
jakim celu przybyli. Na kogo czekali.
- Postaraj się, by Jewgienij się o tym dowiedział - rzekła spokojnie. - Zaopiekuj się
Misza i uważaj na Jelizawietę. Wszystko się jakoś ułoży...
- Nie możesz, Raija! Na Boga...
Ale Raija odsunęła się od Toni. Stanęła między żołnierzami. Popatrzyła na nich
pytająco. Nawet jej nie dotknęli, prowadząc ją do wozu.
Wsiadła do niego z godnością. Ubrana na czarno w ostatnim ciemnoniebieskim
ś
wietle tego dnia. W ostatnim świetle o tej porze nowego roku.
Raija Bykowa aresztowana. Za przestępstwa, których nawet nie trudzili się wymienić.
Poszła ramię w ramię z młodzieńcami, którzy mogliby być może nie jej synami, ale w
każdym razie młodszymi braćmi. Chwilami czuła na sobie ich spojrzenia rzucane z ukosa.
Prawie jakby ją pytali, dlaczego znalazła się między nimi, czy mimo wszystko nie zaszło
jakieś nieporozumienie.
Raiji przemknęło przez głowę, że powinna była Tonie poprosić, by przekazała
Jelizawiecie, że to nie jej wina.
Nikt jej nie bił, nie drwił z niej, nie kopał, nie opluwał. Raija spodziewała się, że
inaczej ją potraktują, choć nie wiedziała, dlaczego tak pomyślała.
Jewgienij mówił jej, że uciekła przed stosem oskarżona o czary. Pewnie wtedy
również ją aresztowano.
Nie pamiętała:
To musiało być potworne, skoro się z tym pogodziła i nie usiłowała sobie
przypomnieć.
Musiało pozostać w ukryciu, za zasłoną zbawiennej niepamięci, przez którą nie mogła
się przedrzeć.
Jednak coś w niej porównywało sytuację z przeszłości i obecną.
Zmusiło ją, by usiadła na wąskiej ławeczce i nie słyszała nawet kapiącej wody.
Ubranie nasiąknęło wilgocią, kiedy oparła się o ścianę. Raija roześmiała się w duchu - mogło
być gorzej. Mogłaby przymarznąć.
Jednak jej położenie wcale nie było zabawne.
Nikt do niej nie przyszedł, by wytłumaczyć, dlaczego znalazła się w więzieniu,
dlaczego ją tu przyprowadzono. Brzęczeli kluczami, prowadząc ją przez korytarze, a potem
schodami w dół.
Aż do tego zimnego, wilgotnego pomieszczenia. Nie sądziła, by mogła to być piwnica.
Nikt nie był w stanie budować tak głębokich piwnic tu na północy, gdzie ziemia tylko
czasami odrobinę tajała. Nawet gdyby się komuś to udało, już pierwszego roku piwnica
przesunęłaby się, a jej ściany przekrzywiły.
Raija wiedziała tylko, że pomieszczenie było zimne i wilgotne, nieduże, ściany miało
z kamienia, gdyby przypadkiem przyszło jej do głowy próbować ucieczki, na przykład
skrobiąc ziemię ze ściany.
Raija zastanowiła się, czy ktoś został kiedyś doprowadzony do ostateczności i
próbował wyryć korytarz, że pomyślał, iż to w ogóle możliwe.
Zastanowiła się, czy sama wtedy, w Vardo, próbowała w ten sposób uciec. Blizny na
jej ciele mówiły za siebie. Chociaż już nie rozumiała ich języka. Może nie chciała rozumieć.
Może kiedyś usiłowała drapać paznokciami zimne, mokre kamienie. Może zdarła opuszki
palców do krwi, kiedy starała się przedrzeć przez ścianę zimnego więzienia.
Pewnie nie powinna tego pamiętać.
Pragnęła, by ogarnęła ją złość, ale teraz czuła tylko dziwny spokój i zmęczenie.
Raija obudziła się. Usiadła. Ciało miała odrętwiałe i obolałe.
Zabrano jej grubą kurtkę. Zabrano jej wszystko, co posiadała wartościowego.
Nie znaczy to, że nosiła rzeczy o dużej wartości. Nie lubiła tego, co nazywała
rozrzutnością. Nigdy nie szastała pieniędzmi.
Zapragnęła odzyskać kurtkę. Wilgoć wżerała się w ubranie, była dosłownie wszędzie -
jako cienka warstwa wody na ścianach i jako para w powietrzu.
Raija mogła zobaczyć swój oddech. Ruchomy biały obłoczek w czarnym
pomieszczeniu dotrzymywał jej towarzystwa.
Dziwne, że w ogóle udało jej się tu zasnąć. Nie rozumiała, jak to się stało, ale dobrze,
ż
e zmorzyła ją senność. Upłynęło trochę czasu.
Czy dużo? Była noc czy dzień? Raija nie znalazła niczego, co pomogłoby jej mierzyć
upływ czasu, na co by mogła spojrzeć i zgadnąć, w co mogłaby się wsłuchać. Nie docierały tu
ż
adne dźwięki.
Na górze pod sufitem zobaczyła coś w rodzaju kratki wentylacyjnej. A więc w
każdym razie dochodziło tu powietrze. Dmuchało stamtąd chłodem. Tyle udało jej się
zaobserwować.
Jednak nie mogła nic przez ten otwór zobaczyć - ani nieba, ani otaczającego świata.
Wiedziała, gdzie jest, ale nie wiedziała, w której części samego budynku. Nie potrafiła
określić stron świata.
Tak, jakby zabłądziła, jakby straciła orientację.
Usiadła na ławce. Starała się nie czuć zapachów, ale na próżno - zwykła odbierać
ż
ycie również zmysłem węchu.
Jak długo musiałaby tu przebywać, by sama przejść tym zapachem, zapachem
stęchlizny?
Raija nie sądziła, by trzeba na to dużo czasu. Taki zapach szybko wgryzał się we
wszystko. Wciskał się w maleńkie otwory skóry, wnikał pod skórę.
Czy taki zapach można zmyć?
Co się działo? Co mogło się teraz dziać na zewnątrz?
Korytarze, którymi ją prowadzono, były puste. Nie rozlegały się w nich kroki.
Raiję ogarnął nienazwany strach. Pełznął cicho przez korytarze, po kamieniach.
A jeśli o niej zapomnieli?
Zapomnieli...
Kto ją usłyszy, jeśli zacznie pukać do drzwi? Kto ją usłyszy, nawet jeśli będzie
krzyczeć aż do utraty tchu?
Czy już kiedyś tak się zachowywała? Czy tak pukała, krzyczała? Czy istniało w niej
coś takiego? Czy żył w niej strach przed czymś takim? Świadomość tego, jak ją traktowano...
Nosiła na ciele ślady przypalania, chłosty. Ktoś je zostawił. Nie można temu
zaprzeczyć. Nie można wytłumaczyć inaczej.
Miała blizny po ranach zadanych ludzkimi rękami.
Nie powstały na skutek wypadku, lecz z całą pewnością zadał je człowiek, i to z
rozmysłem.
A jeśli stało się to tutaj?
Raija nie mogła przyjąć do wiadomości, że ją aresztowano.
Siedziała wszak w ciemnym lochu z kamieni. I chociaż czuła jego zapach, widziała,
odgadywała całym swym zmarzniętym ciałem, opuszkami palców i powierzchnią dłoni,
którymi dotykała kamiennych ścian, nie była w stanie tego pojąć. Jakoś to do niej nie
docierało.
Przytrafiło się to jej - i nie jej.
Była Raiją i nie Raiją.
Była tu, a jakby patrzyła z zewnątrz, z innego miejsca. Jej ciało marzło - i nie czuła
zimna.
Czuła pewnego rodzaju strach. Strach przed zamknięciem, strach, że o niej zapomną,
ż
e tu zostanie, lecz jednocześnie ożyło w niej coś swobodniejszego niż wiatr.
Czekała, że przyjdą i ją wyprowadzą. Powiedzą, że to nieporozumienie.
Mogła nieomal zobaczyć, jak sam Anatolij Norkin otwiera drzwi. Przeprasza. Mówi,
ż
e nie chciał, że przyznaje jej rację...
Raija podeszła do drzwi. Przyłożyła do nich ucho. Chciała usłyszeć kroki. Dowiedzieć
się, kiedy się po nią zjawią.
Przyjmie oprawców, dumnie siedząc na ławce.
Odgarnie do tyłu kosmyk włosów, kiedy otworzą drzwi i padnie na nią światło lampy.
Uśmiechnie się do nich zaskoczona. Nie będzie im czynić wymówek. Sprawi, że
poczują się mali, ponieważ ją tu przyprowadzili.
Powinni wiedzieć, że postąpili źle. Długo jeszcze powinni o tym myśleć.
W długich korytarzach panowała cisza. Raija słyszała swój własny oddech. Bicie
serca. Niczym szybkie kroki. Nie wolno jej dać się temu zwieść.
Musi wiedzieć, kiedy przyjdą...
Słychać tylko kapanie wody.
Tylko woda wydaje dźwięki.
Poza tym jest cicho...
- Ludzie gubernatora? - Jewgienij był biały na twarzy.
Antonia jeszcze nigdy nie widziała go takim. Nigdy nie widziała, żeby tak zbladł, żeby
miał tak surowy wyraz oczu.
- Dlaczego, do diabła, mieliby zabrać Raiję?
- Jednak to o nią pytali - powiedziała Antonia po raz kolejny. Wydawało jej się, że
musiała to powtarzać wiele razy, zanim Jewgienij pojął, o czym mówi. - Pytali o Raisę
Bykową...
- Czy zrobili jej krzywdę? Starał się opanować. Niemal zgrzytał zębami, gdy mówił.
- Szła jak na spotkanie kochanka - westchnęła Antonia.
Tego właśnie i ona nie rozumiała. Raija, którą znała, walczyła: gryzła, biła, kopała,
mówiła, co myślała. Ale teraz poszła posłusznie, jak zwierzę na rzeź.
- Norkin - rzucił Oleg.
- Dlaczego? - spytał Jewgienij, nie będąc w stanie zrozumieć, jak to się mogło stać. -
Co takiego zrobiła? Ludzie gubernatora nie mogli tak po prostu jej zabrać tylko dlatego, że
otwarcie powiedziała Anatolijowi Norkinowi, co o nim myśli. Nic innego przecież nie
zrobiła. O ile wiem...
Niepewnym wzrokiem spojrzał na Antonię.
- Czym mogłaby zasłużyć na więzienie? - spytała Antonia. - Co takiego musiałaby
zrobić?
- Nie zabrali ciebie... - zauważył Oleg. - Gdyby to miało związek z tym, czym się
ostatnio zajmowałyście, ciebie by także poprosili do wozu. To się nie zgadza. Tu nie chodzi o
to, co Raija zrobiła, lecz o to, komu się naraziła. To Norkin. Czuję, że to jego sprawka. Jest
dobrym znajomym gubernatora. Obaj dzielą dobra, jak im się podoba. Świadczą sobie na-
wzajem drobne przysługi. Mógłbym przysiąc, że to tylko drobna przysługa, jaką gubernator
wyświadczył Norkinowi...
- Zapytam go o to! Jewgienij wciągnął ubranie. Dokładnie się zapiął.
Miał w oczach ów błysk, którego Antonia nie lubiła, który budził w niej strach.
To nie wróżyło nic dobrego.
Lecz była daleka od odmawiania pokornych modlitw za Anatolija Norkina, choć
podejrzewała, że wszystko się na nim skupi.
Jeżeli sprawy potoczą się jak należy.
Może już nic nie toczyło się właściwym torem...
Antonia bała się.
- Gubernatora? - zgadywał Oleg. Widocznie rozumował inaczej.
- Do niego pójdę później - obiecał Jewgienij. Ruszył w stronę drzwi. Z całą godnością,
z na wpół poskramianą złością. Jego oczy wyglądały niczym oczy zwierzęcia, które zdolne
jest zabić. - Razem z Norkinem - dodał z takim przekonaniem, jak gdyby to już z Norkinem
ustalił.
Jewgienij należał do mężczyzn o łagodnym usposobieniu. Tak przyzwyczaili się
oceniać go ci, którzy go znali. Prawie zapomnieli o jego burzliwej młodości, o czasach
płynących wódką, kiedy uciekał przed samym sobą.
Tonią pamiętała.
Kochała go w tych latach. Nie musiałaby szukać daleko, żeby odnaleźć ten ból, który
Jewgienij jej często zadawał.
Dla Raiji Jewgienij mógłby zabić.
Antonia wiedziała o tym. Kłamstwem wprowadził ją w życie, które dzielili. Nie tylko
ze względu na siebie. Również ze względu na Raiję. Ponieważ wierzył, że jest dla Raiji tym
najlepszym, jedynym.
Może miał rację.
Wiara czyni cuda.
Raija była dla Jewgienija całym życiem. Antonia wolała nie zgadywać, co byłby w
stanie uczynić w jej obronie.
Poszła do domu. Czekała tam na nią Jelizawieta. Pilnowała dzieci. Raija zabrała ją i
Misze do miasta. Wróciła wcześnie. Uśmiechała się i była pełna nadziei. Raija również
potrafiła wierzyć.
A dziś wierzyła, że ostatnie wdowy znajdą dach nad głową.
Raija wierzyła tak mocno, że sprawy musiały się toczyć po jej myśli. Niekoniecznie
dlatego, że było w niej coś niezwykłego. Bardziej dlatego, że się nie poddawała, dopóki nie
stało się, jak to sobie zaplanowała.
W przypadku Raiji wiara prowadziła do działania.
Antonia czuła, że zachowuje się inaczej niż zwykle. Nienaturalnie. Twarz miała
zastygłą, oczy piekły, ponieważ chciała płakać, lecz nie mogła. Musiała powstrzymać łzy.
Nie chciała zachowywać się sztucznie, lecz mimo to nie potrafiła na powrót stać się
sobą i udawać, że nic się nie wydarzyło.
- Jesteś jakaś dziwna, mamo - odezwała się Olga i uścisnęła ją. Przyjrzała się jej
uważnie, gdy ją puściła. - Czy coś się stało?
- Gdzie jest mama? - spytał Misza, ufny, że nietrudno będzie na to odpowiedzieć.
- Nie mogła przyjść - odparła Antonia sztywno.
- Byli tu jacyś żołnierze - oznajmił Misza. - Pytali o mamę.
Tonią skinęła głową.
- Rozmawiała z nimi?
- Nie wiem - odpowiedziała Tonią. Nie pomyślała, że ludzie gubernatora mogą
wypytywać dzieci. Nie pomyślała, że z pewnością najpierw tutaj będą szukać Raiji.
Nie mogła nic odpowiedzieć Miszy, zanim nie dowie się czegoś pewnego. Musi to
uczynić Jewgienij.
- Idź do stajni i poszukaj mojego szala! - poprosiła Olgę. - Misza na pewno ci pomoże.
- Znowu ja muszę szukać tego, co ty gubisz! Tonią nawet się nie uśmiechnęła. Nie
zaczęła się przekomarzać tak jak zwykle. Nie przyszło jej to do głowy.
Olga popatrzyła uważnie na matkę. Potem chwyciła Misze za ramię i pociągnęła za
sobą.
- Chodź, poszukamy tego szala - rzekła czystym głosem.
Jej ciemne oczy patrzyły na Tonie z powagą. Mieściły w sobie zrozumienie, którego
Tonią chyba nie pragnęła. Jej córeczka nie powinna być mądrą małą kobietą. Powinna być
beztroskim dzieckiem. Nie powinna pojmować zbyt wiele ze świata dorosłych, w którym
istniało tyle bólu.
Olga nie powinna wykonać tego polecenia bez mrugnięcia okiem.
Mimo to Tonią była wdzięczna, kiedy usłyszała, jak za dziećmi zamykają się drzwi.
- Żołnierze zabrali ze sobą Raiję, prawda? - Jelizawieta domagała się prawdy. -
Wiedziałam, że przybyli z takim zamiarem, kiedy o nią pytali. To sprawka Norkina, czy tak?
- Dlaczego tak myślisz? - spytała Antonia podejrzliwie.
Jelizawieta tak bardzo była o tym przekonana, że musiała wiedzieć coś więcej.
Uciekała wzrokiem, wreszcie zdecydowała się wyznać całą prawdę.
W ten sposób Tonią dowiedziała się o wizycie Fewronii Norkiny w domu nad Dwiną.
Dowiedziała się, jakie warunki postawiła Norkina i jaką odpowiedź dała jej Raija.
Zrozumiała.
Stała jak sparaliżowana, kiedy Jelizawieta zarzuciła na siebie szal. Stała jak
sparaliżowana, kiedy Jelizawieta uchyliła drzwi.
- Myślę, że mogłabym coś zrobić - rzekła Jelizawieta.
Była taka zdecydowana. Wydawała się taka dorosła. Gotowa do walki.
Antonia patrzyła na nią w milczeniu. Widziała dorosłą kobietę. Później miała żałować,
ż
e jej nie powstrzymała.
- Tak, zabrali ją ludzie gubernatora - rzekł Anatolij Norkin. Nawet nie uniósł brwi.
Lecz Jewgienijowi zdawało się, że zdobył się na uniesienie kącika ust, co na początku mogło
do złudzenia przypominać uśmiech. - Tak, na pewno był jakiś powód - mówił dalej, składając
ręce na brzuchu. - Znam gubernatora jako człowieka sprawiedliwego.
- Tak, na pewno znasz gubernatora - rzekł Jewgienij i podszedł jeszcze jeden krok
bliżej Norkina.
- To znaczy? - padło nagle krótkie i ostre pytanie.
- Że chciałbym udać się do niego razem z tobą - wyjaśnił Jewgienij. - Chciałbym,
ż
ebyś poprosił o uwolnienie Raiji. Powiedział, że to nieporozumienie.
Norkin roześmiał się krótko.
- Przeceniasz moje możliwości, Byków. Prosisz mnie, bym uczynił coś, co jest
niezgodne z prawem...
Jewgienij nic nie odpowiedział.
Zobaczył, że ten człowiek bawi się jego kosztem. Czekał tylko, aż Norkin zażąda
zwrotu długu, wyłożenia gotówki na stół. Teraz.
- Myślę, że wreszcie zrozumiałem, na czym opierasz swą władzę - rzekł Jewgienij. -
Myślę, że wiem, kto za tym stoi. I myślę, że wiem, kto mógłby Raiję wydostać z więzienia
jednym skinieniem palca.
W odpowiedzi usłyszał śmiech.
Nagle Norkin zamilkł. Rozmowę przerwały jakieś głosy, krzyki. Drzwi otworzyły się
z rozmachem.
Pojawiła się w nich energiczna, drobna postać otulona wełnianym szalem.
Jej oczy były jak wzburzone morze.
- Jelizawieta!
Tylko spojrzała na Jewgienija. Szybko. Uśmiechnęła się. Lecz uśmiech zastygł na jej
twarzy, kiedy popatrzyła na Anatolija Norkina.
- Kto to jest? Roześmiała się.
- Kim ja jestem? To ja jestem winna temu, że zabrano dziś Raiję - odparła.
Rozwiązała szal. Uwolniła włosy. Rozpięła kurtkę i zdjęła ją. Trzymała coś w fałdach
spódnicy.
- Wyprowadźcie stąd tę szaloną kobietę! - rozkazał Anatolij Norkin, wskazując
palcem na Jelizawietę.
Ale służący, którym wydał polecenie, nadal stali za otwartymi drzwiami, nie mając
odwagi wejść do środka. Z tyłu rozległ się inny głos:
- Nie, Nikołaj! To nie dla ciebie!
Rozległy się odgłosy kroków, biegnących stóp. Jakaś postać wypełniła drzwi.
Zacisnęła dłonie na framugach. Jęknęła.
- Jelizawieta! - Nikołaj wymówił imię dziewczyny z żarliwością i z namiętnością.
- Znasz ją? - ojciec zatrzymał syna samym wzrokiem. Jelizawieta roześmiała się,
jednak była bliska płaczu.
- Obiecuję, że będę się trzymać z dala od twojego cennego syna! - krzyknęła, patrząc
prosto w oczy temu staremu człowiekowi o ogromnej władzy. - To ja jestem tą dziwką, która
uwiodła twojego syna. To ja go pokochałam i sypiałam z nim. To ja słuchałam, jak szeptał, że
mnie kocha. To mnie pragnął. To ze mną chciał się ożenić. To mnie twoja żona za wszelką
cenę chciała się pozbyć. Ale Raija nie chciała się zgodzić na taką umowę. Raija nie prowadzi
handlu ludźmi! - mówiła wzburzona. - Twoja żona na pewno ci to powtórzyła. Pewnie
postawiła warunek, że jeżeli Raija odmówi, jeżeli nadal będę się spotykała z Nikołajem, to
Raija ma zostać wtrącona do więzienia. Jako czarownica i przestępca. Jako ta, która sprzeci-
wia się zarówno carycy, jak i kościołowi. To ja mogłabym temu zapobiec, rozumiesz? Czy
teraz mnie znasz, Anatoliju Norkin? Nie odpowiedział.
- Jelizawieta... - wyszeptał Nikołaj. Mimo że ojciec chciał wzrokiem zmusić go do
pozostania na zewnątrz, chłopak wszedł do środka. Skierował się w stronę Jelizawiety.
Jego wzrok tańczył pomiędzy ojcem a wyprostowaną dziewczyną.
Nie pochyliła głowy, nie tym razem.
- Powinieneś mnie na zawsze zapamiętać, Norkin - rzekła z naciskiem.
Nie spuszczała z niego wzroku. Obezwładniła go swymi niebieskimi jak morze
oczami. Trzymała mocniej, niż gdyby go zakuła w kajdany.
- To ja noszę w swym łonie twego wnuka. I ja go zabiję!
Jelizawieta wyjęła przedmiot, który ukrywała w fałdach spódnicy. Ze wzrokiem
utkwionym w Anatoliju Norkinie zamachnęła się nożem, raniąc się w brzuch. Przyjęła ból bez
wahania. Z otwartymi oczyma.
Zdążyła uderzyć trzykrotnie, zanim Nikołaj i Jewgienij do niej podbiegli.
Jewgienij wyrwał jej nóż z dłoni. Nikołaj trzymał ją mocno, przyciskał do siebie.
Płakał, nie próbując powstrzymać łez.
Jelizawieta nie mogła wydobyć głosu. Oczy nadal patrzyły przytomnie, wodziły za
Nikołajem.
Pocałował ją. Całował oczy, usta. Przytulił do siebie. Nie starał się zatamować
krwawienia. Uznał, że i tak mu się nie uda.
- Kocham cię - szepnął i pocałował delikatnie. - Nie wiedziałem o dziecku.
Nie przestawał płakać.
W pokoju zapanowała niezwykła cisza. Oddech Jelizawiety ucichł. Słychać było
przede wszystkim szloch Nikołaja. Kołysał Jelizawietę. Nie wypuszczał z ramion.
Płakał.
Spojrzał na ojca.
- Nigdy ci tego nie wybaczę, ojcze! Kochałem ją. Chciałem się z nią ożenić. A to
dziecko było moje!
Stary Norkin mógł w tej chwili przekonać się o silnym charakterze syna, którego
często się u niego doszukiwał. Jednak nie spodziewał się, że syn zwróci się przeciw niemu.
Jewgienij rzucił nóż na podłogę przed Norkinem. Spojrzał na niego przelotnie, nie
współczuł mu.
- Być może to wystarczający powód, byś posłał po swego przyjaciela gubernatora?
- Pójdę z tobą - zgodził się Anatolij Norkin. - Mamy pewną sprawę do załatwienia...
8
Raija wiedziała, że muszą przyjść. Nie była zaskoczona, kiedy usłyszała kroki. W
najmniejszym stopniu nie była zdumiona, słysząc na korytarzu głos Jewgienija.
Naturalnie, że Jewgienij przyszedł!
Podniosła się na kolana. Usiadła tuż przy drzwiach. Odgarnęła z czoła kosmyk
włosów. Nie zauważyła, że opadł z powrotem.
- To się nie mieści w głowie! - Jewgienij rozejrzał się dokoła.
Nie znajdował słów. Niemalże cieszył się, że lampa, którą zabrali, rzucała tak słabe
ś
wiatło. Nie chciał dokładniej oglądać tego miejsca. I tak wszystko wydawało tu się
potworne: odór, odgłosy kapiącej wody, pięt uderzających o twardą podłogę. Odległe
dźwięki, niemal zduszone. Zamykane drzwi gdzieś daleko. Głuche, upiorne. Ciemno.
Ciemniej niż najciemniejszą nocą.
Przytłaczająco i ciasno. Zimno. To jakby zostać porwanym przez trolle i uwięzionym
w mrocznej jaskini, bez nadziei na ucieczkę.
Anatolij Norkin powinien to zobaczyć!
Ale on już dawno pojechał do domu. Czekał do przybycia gubernatora, dopóki
Jewgienij stał nad nim jak kat.
Wtedy Norkin zniknął. Nawet nie podejrzewał, jak wygląda to miejsce.
Minęła cała noc i pół dnia, zanim pojawił się gubernator. Upłynęły kolejne godziny,
zanim przyznał, że Raija jest w więzieniu. Nawet stojąc twarzą w twarz z Norkinem
zaprzeczał. I wreszcie musiały minąć następne godziny, nim zdołali wszystko wyjaśnić.
Dopiero następnego wieczoru wydostali Raiję z lochu. Potem spalono papiery, które jej
dotyczyły, tak żeby nie pozostał ślad, że w ogóle tu była. Gubernator oświadczył, że została
niesłusznie wtrącona do aresztu z powodu oskarżenia, które okazało się wierutnym
kłamstwem i które z zemsty wniósł pewien znamienity człowiek.
Być może Norkin żałował swego czynu. Wyraźnie poszarzał na twarzy. Wyglądał na
strapionego.
- Możesz uznać swój dług za niebyły - rzekł do Jewgienija na odchodnym jakby w
odruchu miłosierdzia. Jakby należne pieniądze nic dla niego nie znaczyły.
Jewgienij czuł, jak napinają mu się mięśnie, jak ogarnia go złość.
W tej chwili zrozumiał Raiję.
- Ten dług nie przestanie istnieć, dopóki go nie spłacimy - odparł. - I zamierzamy to
uczynić. Czy tego chcesz, czy nie. Raija nie prowadzi handlu ludźmi. Ja też nie. - Być może
zaczynał być wart własnej żony. - Wielu ludzi tu macie? - spytał oficera, który mu to-
warzyszył w drodze do lochu. Ten nie odpowiedział. Z pewnością nie wolno mu było
udzielać tego rodzaju informacji. - Czy w ogóle wiesz, gdzie ona jest?
- Tak.
Dzień wcześniej ten sam mężczyzna jeszcze nic nie wiedział. Nie miał pojęcia, o kogo
Jewgienij pyta. Kobieta? Nie, nie ma tu żadnych kobiet...
- Czy ktoś u niej był? Czy dostawała coś do jedzenia i picia?
Oficer wzruszył ramionami. Zrobił to tak obojętnie, że Jewgienij najchętniej rzuciłby
się na niego z pięściami. Jednak nic by to nie pomogło.
- Zwykle w pierwszej dobie nie podajemy posiłków - rzekł sucho, bez jakichkolwiek
uczuć. Uważał pewnie, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Jewgienij nic nie powiedział.
Raija przebywała w ciemnym, mokrym i zimnym lochu przez cały dzień i całą noc.
Nikt do niej nie zaglądał. Nikt nie podał jej nic do jedzenia. Nikt jej nie spytał, czy chce się
jej pić.
Jewgienija ogarnęła wściekłość. Sięgnęłaby nieba, gdyby sufit nie był równie solidny
jak ściany.
Wreszcie znaleźli właściwe drzwi. W tym momencie Jewgienij dziękował losowi, że
ma tylko jedno ramię. W przeciwnym razie zacisnąłby obie ręce na szyi stojącego przed nim
mężczyzny.
Teraz zacisnął tylko dłoń w pięść.
Nigdy otwieranie zamka nie trwało tak długo. Jewgienij miał ochotę wyrwać
oficerowi klucze.
Był przygotowany na wszystko. To, co dotąd widział, sprawiało, że wyobrażał sobie
najgorsze.
Oglądał blizny na ciele Raiji. Słuchał opowieści Reijo. Pamiętał dokładnie, co Raija
mówiła o swym poprzednim życiu. O dniach spędzonych w twierdzy Vardohus. O wszystkim,
czego tam doświadczyła. O tym, jak ją katowano. Jak tłumaczyła swe blizny.
Teraz, kiedy niczego z tego okresu nie pamiętała, mogła jedynie zgadywać, czytać ze
ś
ladów na skórze.
Dlatego Jewgienij błogosławił jej zanik pamięci.
Dlatego tłumaczył sobie, że jego kłamstwo również jest dla Raiji błogosławieństwem.
Drzwi uchyliły się ciężko. Uderzyły o coś. Minęła chwila, zanim Jewgienij
uzmysłowił sobie, że tym zawiniątkiem, które zablokowało drzwi, była Raija.
Ś
wiatło lampy rzuciło na nią żółtawy blask i wtedy zrozumiał. Z trudem przyjął to, co
zobaczył. Nie sądził, by podobne traktowanie ludzi w ogóle było możliwe.
Czuł, że mógłby teraz zamordować. Nie zapamiętał swoich słów, ale zdawał sobie
sprawę, że coś powiedział. Paliły go wargi.
Osunął się na podłogę tuż obok żony. Zdołał ją unieść Raija otworzyła oczy,
błyszczały nienaturalnie. Jej ubranie przesiąknęło wilgocią, sama była tak blada i zziębnięta,
ż
e Jewgienijowi ścisnęło się serce.
- Wiedziałam, że przyjdziesz - rzekła. Przyłożyła policzek do jego ramienia.
Jewgienij zapragnął mieć teraz dwie ręce.
Jednak udało mu się jakoś przełożyć Raiję przez jedno ramię, tak żeby móc ją nieść.
Nie chciał przyjąć pomocy. Nie od tych, którzy ją wtrącili do tej nory.
Płakał, kiedy wychodził. Łzy niemal go oślepiły, ale nie chciał także pomocy młodych
ż
ołnierzy stojących na zewnątrz.
Poradził sobie sam.
Wieczór zaczynał przechodzić w noc. Wiał tak zimny wiatr, że łzy niemal zamarzały
na policzkach.
Jewgienij brnął w śniegu. Wiedział mniej więcej, ile kroków musi zrobić, by znaleźć
sanie. Wiedział mniej więcej, w jakim iść kierunku.
Chciał odepchnąć człowieka idącego ku niemu z wyciągniętymi rękami, pragnącego
mu pomóc. Łzy sprawiły, że nie rozpoznał Olega, dopóki przyjaciel się nie odezwał:
- Tędy!
Oleg nie wziął Raiji od Jewgienija. Doprowadził go tylko do sań. Rozłożył skóry,
poczekał, aż Jewgienij usiądzie z Raiją na kolanach, po czym otulił oboje derką.
- Jedźmy stąd, do diabła!
Jewgienij nie był w stanie obejrzeć się za siebie. Oleg pognał konie.
- Jak ona to robi? - zapytał Oleg.
Stał obok Jewgienija, zaciskając dłonie na krawędzi łóżka. Czuł, że wszystkie mięśnie
jego twarzy są napięte.
Razem wnieśli Raiję do środka. Nie było mowy o zatrzymywaniu się w
Archangielsku. Pojechali prosto do domu nad Dwiną.
Musieli sobie tym razem poradzić bez Toni.
Ani Olga, ani Michaił nie powinni zobaczyć Raiji w tym stanie.
Oleg i Jewgienij wspólnie ściągnęli z Raiji mokre, na wpół zamarznięte ubranie.
Przesiąknięte tak silnym odorem, że obu mężczyznom robiło się niedobrze.
Przypomnieli sobie kubryki statku, na którym kiedyś pływali i który z pewnością już
poszedł na dno. Przypomnieli sobie czasy, kiedy zajmowali najgorsze stanowiska. Kiedy
marzli i byli głodni. Ale zapach z tamtych czasów nie był tak potworny.
Ubrali Raiję w czyste ubranie, owinęli wełnianymi kocami, położyli do łóżka i okryli.
- Powinniśmy umyć jej włosy, wykąpać ją...
Oleg położył rękę na ramieniu Jewgienija, poklepał po przyjacielsku. Niełatwo mu
było znaleźć słowa. Przepełniała go złość.
- Tonią zajmie się tym jutro - obiecał. - Misza powinien chyba na razie zostać u nas...
Jewgienij skinął głową.
- Bałem się, że Raija wszystko sobie przypomni - wyznał. - Bałem się, że przypomni
sobie tamto więzienie, a potem całą resztę. Ale teraz myślę, że jednak nadal nie pamięta.
Chciałbym, żeby niepamięć wymazała wszystkie najczarniejsze przeżycia...
- Cokolwiek to było - dokończył Oleg.
- Jak my jej to powiemy? - spytał Jewgienij. - Jak, do licha, powiemy Raiji o
Jelizawiecie?
Oleg zamierzał dać mu prostą odpowiedź, za którą tak często się chował: że Tonią się
tym zajmie.
- Byłem tam - rzekł Jewgienij. - Powinienem jej jakoś to przekazać. Ale może Tonią...
- Westchnął. - Dziewczyna była dla Raiji jak własna córka. Nigdy mi się to nie podobało... -
Pochylił głowę. - Byłem może o nią trochę zazdrosny, ponieważ otrzymywała od Raiji tak
wiele ciepła. Uważałem, że na to nie zasłużyła. Nie należała do naszej rodziny. Biedna dziew-
czyna. Miała tak wiele z Wasilija. Niech mnie diabli!
- Za późno na żal - rzekł Oleg. Nie to Jewgienij chciał usłyszeć, ale przyjaciel mówił
prawdę. Żal poniewczasie nie na wiele się zda.
Większość ludzi jest mądrych po szkodzie, to żadne odkrycie. Ale dobrze przyjrzeć się
temu, co się stało, i wyciągnąć dla siebie naukę.
- Może nie powinieneś o tym mówić Raiji - zaproponował Oleg ostrożnie. - Nie teraz,
nie jutro.
Jewgienij, milcząc, tylko spojrzał na Raiję. Na jej bladą twarz, potargane włosy w na
wpół rozpuszczonym warkoczu prawie tak grubym jak jej ramię. Czarne rzęsy spoczywały na
policzkach, wargi wydawały się niezwykle czerwone. Usta lekko się rozchyliły, jak gdyby
miały się ułożyć w uśmiech. Krótki oddech jak tuż po pocałunku.
Biel. Czerwień. Czerń.
Była taka piękna. Jego Raija. I niczyja Raija. Uciekająca w siebie i poza siebie. W
podróży - na poświacie księżyca, z zorzą polarną, na skraju nieba...
Gdzieś daleko.
Oddaliła się od niego, ale nie miał pojęcia, dokąd. Sama tego nie wiedziała.
Przerażające.
Teraz również zbawienne i niosące pociechę. Myśl o lochu, w którym ją znalazł i z
którego ją wydostał, przyprawiała go o dreszcze.
Zapragnął całym sobą, by Raija nie pamiętała spędzonego tam czasu.
Jej senne podróże w to, co tak odległe: w cienie, w chmury, w to, czego nie mógł
dosięgnąć wzrokiem, powinny sprawić, by przeżycia z czarnego, stęchłego lochu poszły w
zapomnienie.
Nie powinna wiedzieć...
Jewgienij poprzysiągł sobie, że nigdy jej nie powie, jak tam było strasznie. Nie wolno
mu mówić, jak wyglądała, kiedy ją znalazł. Nie opowie jej o drzwiach, które ją uderzyły i
nieco przesunęły na bok. Nie może jej powiedzieć, jak błyszczały jej oczy, kiedy na moment
odzyskała przytomność.
Nigdy.
Powinien jej bronić przed wszystkim, co złe i niebezpieczne.
Nigdy nie może powtórzyć się taka sytuacja, żeby Raija musiała uciekać w swą
podróż, szukać tam otuchy.
Odniosła wrażenie, że znalazła się poza chłodem, poza ciemnością. Obudziła się,
drżąc z zimna. Wyszła z ciemności, która nie była nocą polarną. To coś dużo, dużo
większego. Niewytłumaczalnego.
Nieprzyjemnie pachniało...
- Witamy z powrotem! - zawołał Jewgienij. Uśmiechał się, ale w jego oczach pozostał
smutek.
Raija domyśliła się, że coś jest nie tak. Teraz Jewgienij zachowywał się inaczej niż
zwykle w takiej sytuacji: przygarnął ją do siebie i uścisnął. Trzymał ją w ramionach, nic nie
mówiąc.
Chwilę trwało, zanim Raija zorientowała się, że Jewgienij płacze.
Jej ciało zesztywniało. W objęciach męża usiłowała sobie przypomnieć, co się stało,
lecz przed jej oczami pojawiły się tylko urywane fragmenty.
Ż
ołnierze czekający przed stajnią. Nieprzyjemny zapach. Ciemność. Chłód.
Więzienie.
Nie wiedziała, czy przebywała tam długo. Nie rozumiała, dlaczego Jewgienij płacze.
Ale zarzuciła mu ręce na szyję. Poczuła, jak dobrze jest znów je podnieść do góry.
Czuła, jak przyjemnie jest obejmować męża, wypełnić nim ramiona. Zrozumiała, że
potrzebowała jego bliskości. Odeszli tak daleko od siebie. Od dawna już podążali
odmiennymi drogami.
Również się rozpłakała. Ponieważ Jewgienij płakał.
Ponieważ chciała go na powrót odnaleźć. Musiała. Potrzebowała tego. Ponieważ
chciała również wrócić do życia.
Być Raiją.
Także jego Raiją.
- Czy to Norkin? - spytała. Odezwała się, ponieważ Jewgienij nic nie mówił. Musiała
coś powiedzieć. Cisza zaczynała szumieć jej w uszach. Do bólu.
Jewgienij skinął głową tuż przy jej policzku.
- Czy już oddałeś statek? Wtedy objął ją jeszcze mocniej. Raija zamknęła oczy i piła z
tego ciepła, z tej bliskości, której tak dawno nie dzielili.
Nawet nie zauważyła, że do pokoju cichutko weszła Tonią. Nie widziała spojrzenia,
jakie przesłał przyjaciółce Jewgienij. Wyrazu bólu na jego twarzy. Nie widziała, że daje Toni
nieme znaki.
Wreszcie nadszedł ów nieuchronny moment.
- Jelizawieta nie żyje - rzekł Jewgienij. Wypuścił Raiję z ramion. Opowiedział, jak
Jelizawieta odebrała sobie życie.
Raija nigdy nie sądziła, że jeszcze raz przyjdzie jej rozmawiać z Anatolijem
Norkinem. Ale kiedy odmówiono Jelizawiecie kościelnego pogrzebu, uznała, że tego już za
wiele.
W tej części świata nie chowano zmarłych podczas zimy. Zwykle czekano do wiosny.
Zwłoki leżały aż do pierwszych wiosennych dni, chronione przez mróz.
Raija przyzwyczaiła się do nieobecności swego dużego dziecka. Pogodziła się z tym,
ż
e nie ma Jelizawiety, choć nigdy nie pogodzi się z tym, w jaki sposób odeszła. Czuła się
winna. Odpowiedzialnością obarczyła również Norkinów.
To ich pycha stała się powodem śmierci dziewczyny. Jelizawieta mogła wnieść wiele
nowego do ich jałowego życia, gdyby tylko zechcieli ją przyjąć do rodziny.
Nigdy nikt nie mówił głośno o tym, w jaki sposób umarła. W czterech ścianach
Norkinów nie mogło wydarzyć się coś tak niechlubnego jak samobójstwo.
Ś
wiat nie wiedział, że Jelizawieta zginęła z własnej ręki. Nigdzie o tym nie napisano.
Nikt o tym nie powiedział publicznie.
A jednak władze kościelne odmówiły pochowania dziewczyny tam, gdzie spoczywali
inni zmarli.
- Czy dlatego, że pochodzi z ubogiej rodziny? - dopytywała się Raija.
Nie to było powodem.
- Czy dlatego, że to drogo kosztuje? Możemy zapłacić. Sądziłam, że to jasne. Stać nas
na ten grób. Kościół na tym nie straci.
Wysoki koszt również nie był przyczyną odmowy. Nikt nie wątpił, że Byków posiada
dość pieniędzy, by opłacić miejsce na cmentarzu, pogrzeb oraz dołożyć za zbawienie duszy.
- Czy ma to coś wspólnego z tym, w jaki sposób zginęła jej matka? - spytała Raija. -
Czy ma to może coś wspólnego z tym, kim była jej matka? Czy ma to coś wspólnego z tym,
kim ja jestem?
Powodem odmowy duchownych było to, że Jelizawieta popełniła samobójstwo.
Bez znaczenia okazał się fakt, że oficjalnie nigdzie o tym nie wspomniano. Tak samo
jak i to, że zmarła w domu Norkinów.
W kościele powiedziano Raiji, że i tu dotarły pewne słuchy na temat przyczyny
ś
mierci jej pasierbicy. A dla takiej duszy nie istnieje spokój wieczny czy ukojenie. Raija musi
zrozumieć, że nie można pozwolić na to, żeby samobójca spoczął razem ze zmarłymi
sprawiedliwego serca, ze zbawionymi. Byłaby to kpina z nich wszystkich.
Nawet wobec śmierci nie wszyscy byli równi.
Raija milczała, ale nie rozumiała. Nie pogodziła się z taką decyzją, ale milczała.
Wtedy.
Odszukała Anatolija Norkina. Właściwie nie miała wielkiej nadziei na to, że zechce ją
przyjąć. Ich ostatnie spotkanie nie przyniosło niczego dobrego żadnemu z nich.
Ale zgodził się na rozmowę.
Fewronii Norkiny nie było. Uciekła przed ludzkim gadaniem i przed tym, co
nazwałaby skandalem. Wyjechała do rodziny w Kem, zanim jeszcze ostygło ciało Jelizawiety.
Mówiono, że czyniła wszelkie starania, by zabrać ze sobą syna, ale Nikołaj Norkin
zdołał się jej sprzeciwić.
Dorósł w ciągu kilku minut. Po raz pierwszy przeciwstawił się obojgu rodzicom i
został. Postanowił pracować u ojca. Ludzie mówili, że nie rozmawiają ze sobą.
Wydawał się starszy, niż Raija go zapamiętała. Szczuplejszy. Policzki zrobiły mu się
wiotkie. Posiwiał. Marynarka sprawiała wrażenie jakby zbyt obszernej. Łańcuszek od zegarka
luźno zwisał.
Norkin wskazał Raiji krzesło. Sam usiadł. Przyglądał się jej. Raija nie dostrzegła w
nim tej nienawiści, której się spodziewała. Minęło trochę czasu. Sama zdążyła wiele spraw
przemyśleć. Doszła do wniosku, że nie różnił się specjalnie od innych ludzi. Nie we
wszystkim zasługiwał na potępienie. Nie był jedynym bezwzględnym armatorem w
Archangielsku. Gdyby inny z właścicieli stracił statek w taki sposób jak Norkin, nie
zachowałby się inaczej.
Mimo to Raija nie była w stanie usprawiedliwić jego decyzji. Podtrzymywała
wszystko, co powiedziała. Jeszcze raz zrobiłaby to samo, co wtedy.
- Nie przychodzisz chyba prosić o wybaczenie, Raiso Bykowa - uśmiechnął się, ale
wesołość nie pojawiła się w jego oczach. Ledwie drgnęły kąciki jego ust.
- Sądziłam, że jesteśmy kwita - odparła Raija. - Oboje mamy powody, by prosić o
wybaczenie, a jeżeli żadne z nas tego nie uczyni, zostanie nam tyle samo na sumieniu. Nie
pamiętam wiele z więzienia. Przy okazji możesz tam zajrzeć. Ja na pewno do niego nie
wrócę!
Odchrząknął. Nie spodziewał się, że będzie tak bezpośrednia. Być może sądził, że
jednak dostała nauczkę i trochę spokorniała.
- Po co do mnie przychodzisz?
- Kościół nie chce pochować Jelizawiety.
- Dlaczego uważasz, że ja mogę coś na to poradzić? Wyglądał przekonująco łagodnie.
Niemal wyciągnął do niej ramiona. Chciał, by uwierzyła, że nawet on nie może nic zrobić w
sprawie pogrzebu dziewczyny.
Raija nie dała się zwieść temu mężczyźnie.
Wiedziała, że Anatolij Norkin miał swoje powiązania z gubernatorem. Najwyraźniej
ś
wiadczył gubernatorowi rozmaite przysługi, skoro sam otrzymywał tak wiele w zamian.
- Jelizawieta powinna mieć piękny pogrzeb - rzekła stanowczo. - Nie powinno niczego
zabraknąć. Pop nie może powiedzieć o niej ani jednego złego słowa. Jelizawieta Walerjewna
Uskowa zasłużyła na wzniosłą mowę nad grobem. Jak sądzisz, dlaczego podobała się
twojemu synowi? Nie była uwodzicielką, za jaką chcieliście ją uważać. Nie była łatwą
dziwką, jak twierdziła twoja żona. Jelizawieta to dziewczyna o gorącym sercu, która potrafiła
dawać miłość. Nie powinna spocząć byle gdzie. Trzeba znaleźć dla niej jak najlepsze miejsce.
- Raija zaczerpnęła powietrza. Zamilkła. Nie otrzymała odpowiedzi. - Nie proszę, byś za
cokolwiek płacił. My pokryjemy koszty. Ale postaraj się, by kościół nie stwarzał trudności.
Pogrzeb powinien się odbyć tak, jak sobie to wymyśliłam.
- Dlaczego mam korzystać z moich wpływów? Rai/a uśmiechnęła się zrezygnowana.
- Czyż nie jesteś jednym z najzdolniejszych kupców nad Morzem Białym? Nie
powinno ci to sprawić kłopotu! Anatoliju Norkin, spodziewałam się, że spojrzysz na tę
sprawę jak na każdą inną transakcję. Coś proponujesz i otrzymujesz coś w zamian. Sądziłam,
ż
e będziesz na tyle przewidujący, że dostrzeżesz w tym również własne korzyści.
Nie odpowiedział. Być może chciał zobaczyć jej karty, przekonać się, jak ostro
zamierza grać.
Jak mocno zamierza przycisnąć.
Rzeczywiście należał do najprężniejszych kupców nad Morzem Białym. Nie
wszystko, co posiadał, odziedziczył w spadku. Wiele zawdzięczał sobie.
- Cały Archangielsk wie, że to z twoim synem spotykała się Jelizawieta. Ale nie całe
miasto wie, że dziewczyna była w ciąży. I nikt nie wie o handlu, którego próbowała ze mną
dobić twoja żona. Nikt nie wie, że spędziłam noc w więzieniu. Nikt nie wie, kto mnie tam
posłał ani w jaki sposób stamtąd wyszłam...
- Grozisz, opierając się na plotkach - stwierdził. - Na czymś, czego nie możesz
dowieść.
Raija wzruszyła ramionami.
- Jeżeli nie masz się czego bać, to jesteś szczęśliwym człowiekiem. W takim razie nie
musisz z nikim rozmawiać w sprawie pochówku dziewczyny. Ale, wierz mi, widziałam już,
jak plotka niszczyła bardziej niż nóż, Norkin. Mogę ci podać jeszcze jeden, całkiem inny
powód. Tak, byś mógł wybrać. Twój syn odsunął się od ciebie. Być może mógłbyś go trochę
zjednać, gdybyś okazał Jelizawiecie szacunek. Pamiętaj, że nie tylko Jelizawieta Walerjewna
ma zostać pochowana, lecz również nienarodzone dziecko, które byłoby twoim wnukiem.
- Niczego ci nie obiecuję - rzekł Anatolij Norkin. Nie wstał, kiedy Raija podniosła się,
by wyjść. Nie przejmowała się, że może się wydać niegrzeczna. Tak niewiele była winna tej
rodzinie, temu człowiekowi. Mogła sobie pozwolić na nieuprzejmość.
Zanim opuściła pokój, rzuciła tylko krótkie spojrzenie na gospodarza. Nie żeby się
spodziewała łez lub uczuć na kamiennej twarzy. Norkin miał za sobą wiele lat treningu w
ukrywaniu emocji.
Odprowadził ją wzrokiem. Na pożegnanie powiedział jednak coś, czego Raija się nie
spodziewała:
- Jesteś wyjątkową kobietą, Raiso Bykowa. Marnujesz się. Powinnaś być mężczyzną!
Nikołaj Norkin przybył konno do domu nad Dwiną, kiedy drogę z Archangielska
pokrywało błoto do kolan.
Przez chwilę razem z Raiją patrzyli wyczekująco na siebie nawzajem. W końcu Raija
wpuściła go do środka. Poprosiła, by usiadł.
Zdjął czapkę z głowy. Raija zapamiętała go jako młodsze wydanie ojca, o nieco
słabiej zaznaczonych rysach twarzy.
Nie rozumiała, dlaczego Jelizawieta była tak zapatrzona w tego młodzieńca. Nie
pojmowała, czym zasłużył na tak wielką miłość dziewczyny.
Raija uznała, że chyba go jednak skrzywdziła albo on wyrósł w ciągu zimy na
mężczyznę.
Trzymał się prościej, niż zapamiętała. Był silniejszy. Rysy twarzy niezaprzeczalnie
ś
wiadczyły o tym, że pochodzi z Norkinów, nie można by się pomylić, lecz był także sobą.
Miał w wyrazie twarzy coś, co dobrze wróżyło dojrzałemu człowiekowi, którym miał się stać.
- Ojciec przesyła ci wiadomość, że może zostać pochowana za tydzień - oznajmił.
Jeden jego policzek słabo drgał. Poza tym wydawał się niewzruszony. Nie okazywał uczuć. -
Mówi, że będzie dokładnie tak, jak dla niej chciałaś.
- To dobrze - odpowiedziała Raija. - Jelizawieta zasłużyła, by otrzymać to, co
najlepsze. Nie powinna pozostać w ludzkiej pamięci jako samobójczyni.
Potrząsnął głową.
- Pomyliłem się co do ciebie, Raiju Bykowa - rzekł Nikołaj.
Raija musiała mu się dobrze przyjrzeć. Popatrzeć na tego młodego chłopaka, który
siedział przy jej skromnym stole i płakał.
- Powiedziałem jej, że chcesz nas rozdzielić, ponieważ nie poprosiłaś ojca o
wybaczenie. Ponieważ wystąpiłaś przeciw niemu. Minęło trochę czasu, zanim zrozumiałem,
ż
e się myliłem. Musiała najpierw umrzeć. Ja także przyczyniłem się do jej śmierci.
Raija objęła Nikołaja i pozwoliła mu się wypłakać. Sama nie miała już łez. Płakała
całą zimę.
- Chciałbym pójść na pogrzeb razem z tobą - powiedział. - Ojciec mi zabrania, ale ja i
tak przyjdę. Chciałbym być blisko ciebie, Raija, i blisko niej. Ja także stanowiłem dla niej
najbliższą rodzinę.
Raija skinęła głową. Zaczynała rozumieć, dlaczego Jelizawieta tak bardzo kochała
tego młodego człowieka. Na pewno nie z powodu wyglądu zewnętrznego, którym nie różnił
się specjalnie od innych chłopców.
- Gdybym miała więcej synów, jeden z nich musiałby być taki jak ty - uśmiechnęła się
i wytarła mu łzy.
- Jestem twoim synem - rzekł bez namysłu. - Jeżeli pozwolisz mi nim być.
Raiji nie kosztowało wiele, by przyjąć pod swoje skrzydła także młodego Norkina.
Był tego wart.
9
Wszystko odbyło się tak, jak Raija sobie życzyła. Mimo że Norkin sam trzymał się z
dala, jego słowa - i może pieniądze - wiele znaczyły dla władz kościoła.
Ci, którym Jelizawieta była najdroższa, siedzieli blisko siebie. Najbliżej jej.
Raija, jej mąż Jewgienij, Tonią, Oleg, Olga i Nikołaj.
Poważny, skupiony, wyraźnie zasmucony młody Norkin siedział między Raiją i
Tonią. Nie krył się przed nikim. Nie kryl nawet łez.
Pozostali mężczyźni wstydzili się za niego. Odwracali wzrok. Ich zdaniem, nie
powinien okazywać tak wyraźnie swej słabości. Nawet wiele spośród kobiet udawało, że nie
widzi, jak płacze.
Jelizawieta spoczęła w poświęconej ziemi.
Raija omal nie westchnęła z ulgą. Wszystko poszło dobrze. Do bólu z powodu śmierci
Jelizawiety zdążyła się już przyzwyczaić. Widok trumny opuszczanej do grobu tego bólu nie
zwiększył.
Niewielki tłum zaczął się rozpraszać w zimnoszarym świetle. Dni nadal trwały krótko,
choć przecież zaczęła się już wiosna. Statki znowu mogły pływać po Morzu Białym, kilka
tygodni temu wysłano do Wasilija wiadomość o Jelizawiecie.
Raija pragnęła, by Wasilij zjawił się na pogrzebie.
Mogłaby nieco ciężaru złożyć na jego barki. Wiedziała, że Wasilij ma uzasadnione
powody, by czynić jej wymówki, ale mimo to pragnęła, by był teraz przy niej.
Jako przyjaciel.
Jako jedyny ojciec, którego Jelizawieta znała. Raija nie była nawet matką.
Zapragnęła, by w pogrzebie uczestniczyli ci, których z Jelizawieta łączyły więzi krwi.
Ale nie udało się ich tu sprowadzić. Morze Białe zamknęło drogę statkom na tak długo, że
wiadomości, które wysłali, nie dotarły na czas.
A nie mogli przesunąć pogrzebu na dalszy termin.
Raiji ciężko było odchodzić od grobu. Minęło już co prawda trochę czasu, odkąd
Jelizawieta umarła, ale ten moment wydawał się taki ostateczny.
Chciała wierzyć, że Jelizawieta znajdzie teraz spokój. Gdzie? Raija specjalnie się nad
tym nie zastanawiała. W jakimś miejscu, gdzie jest dobrze. Chciała w to wierzyć. Więcej jej
nie trzeba. Żadne inne zapewnienia nie były konieczne.
Raija dostrzegła przez mgnienie jakąś twarz, która wydała się jej znajoma.
Wasia?
Nie, to nie Wasilij, lecz ktoś niewiarygodnie do niego podobny. Tak się widocznie
zestarzała, że zapomniała, jak szybko zmieniają się chłopcy dorastający do wieku męskiego.
Często wystarczyło jedno lato, by nie móc ich rozpoznać.
Albo zima.
To Walerij.
Szedł jak stryj. Miał tę samą szczupłą sylwetkę, lecz w oczach więcej surowości.
Raija patrzyła, jak chłopak powoli idzie w jej stronę. Zobaczyła, jak przystanął przy
grobie siostry. Zacisnął pięści. Więzi krwi w tej rodzinie były niezwykle silne.
Raija podeszła do Walerija. Objęła go. Pozwolił jej na to. Sam też zarzucił jej ręce na
ramiona, przysunął czoło do jej czoła.
- Dlaczego?
Raija nie pamiętała, by miał tak smutny głos, bardziej ponury niż głos Wasilija,
bardziej szorstki. Przez zimę Walerij stał się dla niej obcy. Nie był już tym chłopcem, którego
przygarnęła pod swoje skrzydła, wychowywała, kochała. Stał się mężczyzną, nie potrzebował
jej opieki.
W następnej chwili Walerij zauważył Nikołaja. Puścił Raiję. Zdecydowanym krokiem
podszedł do młodego Norkina. Stanął z nim twarzą w twarz.
Nikołaj był wyższy i szerszy w ramionach niż Walerij. Jednak brata Jelizawiety życie
nigdy nie rozpieszczało. Był sprytny i odważny, szybki, zwinny i silny mimo szczupłej
budowy. Tak jak inni mężczyźni z jego rodu.
Wyrzucił opaloną rękę do przodu i złapał Nikołaja za kołnierz kurtki.
- Nie umiałeś trzymać się od niej z dala? Nie mogłeś sobie znaleźć jakiejś dobrze
urodzonej panienki? Jelizawieta była moją siostrą! Zasłużyła na kogoś więcej, na kogoś z
naszych. Zasłużyła na kogoś o szorstkich rękach, a nie na takiego chłystka, który musiał się z
nią potajemnie spotykać. Który jest tchórzem!
Walerij puścił Nikołaja. Przez moment wydawało się, że chce go uderzyć. Ale jego
zaciśnięte dłonie rozluźniły się. Oddychał, drżąc. Nie zwracał uwagi na to, że ludzie go
obserwują.
Jeszcze raz spojrzał na Nikołaja.
- Niech wszyscy święci zmiłują się nad moją siostrą, która nic a nic nie znała się na
mężczyznach! Mam nadzieję, że nigdy nie zapomnisz, że to ty ją zabiłeś!
Raija schwyciła Walerija pod ramię i pociągnęła za sobą. Chłopak nie protestował,
choć z trudem opanował gniew.
- Jelizawieta kochała Nikołaja - rzekła Raija zdecydowanie, kiedy prowadziła Walerija
dalej od cmentarza i od ludzi. - I niezależnie od tego, co myślisz o rodzinie Norkinów, to
musisz wiedzieć, że Nikołaj również ją kochał. Z czasem stałby się na tyle silny, by się z nią
ożenić. Nikt się tego teraz nie dowie. Umarła w jego ramionach, Walerij. I myślę, że zdawała
sobie sprawę, jakim ten chłopak darzy ją uczuciem. Myślę, że wtedy czuła, że jest kochana,
naprawdę kochana. Nikołaj nie jest taki zły, jak myślisz, mój drogi.
Walerij nie tak łatwo dał się przekonać. Nie chciał rozmawiać z Nikołajem, nie chciał
na niego nawet patrzeć.
- Powinieneś z nim pogadać - przekonywała Raija. Uścisnęła dłoń chłopaka, tak
podobną do dłoni Wasilija. Dobrze było ją trzymać. Raija uświadomiła sobie zdziwiona, że
ten młody mężczyzna szukał u niej otuchy. - Nikołaj wie o Jelizawiecie więcej niż ja.
Ostatnio twoja siostra zamykała się przed nami. To Nikołaj stał się jej powiernikiem.
- Wasilij powinien był ją zabrać ze sobą do Norwegii!
- Nikt nie mógł przewidzieć tego, co się stało. Walerij nie chciał słuchać argumentów
Raiji.
- Jelizawieta nie znała się na mężczyznach. Nadal była dzieckiem. Zawsze wybierała
tych niewłaściwych. I oczywiście musiała paść ofiarą jednego z Norkinów! - rzekł Walerij
rozgoryczony. - Była wszystkim, co miałem - dodał i popatrzył na Raiję.
Zadrżała. Cieszyła się, że Jewgienij teraz jej nie obserwuje.
Zobaczyła Wasilija w tym młodym chłopcu. Ogarnął ją niepokój.
- Czy Piotr był na pogrzebie? - spytała. Musiała czymś innym zająć myśli. - Nie
widziałam go...
- Był. Na pewno podejdzie. Trzyma się z tyłu, jest dobrze wychowany. Ja nie mogę się
pochwalić tym samym. Jelizawiety i mnie nikt w domu nie uczył dobrych manier, zanim ty
nie zaczęłaś nas tarmosić za uszy.
Uśmiechnął się smutno do Raiji. Uznała, że jest przystojny. Była z niego dumna - tak
jak będzie dumna z Michaiła za parę lat. Walerija również traktowała jak syna. Uważała, że
ma wiele dzieci, mimo że ich nie urodziła.
- Kochała cię - rzekł i popatrzył na Raiję z miłością. Młodzi, niespełna
dwudziestoletni mężczyźni nie wyznają miłości swym przybranym matkom. Walerij mówiąc,
ż
e Jelizawieta kochała Raiję, dawał tym samym Raiji do zrozumienia, że i jemu jest droga.
Młodzi mężczyźni z twarzami, na których już zaznaczyły się linie goryczy, nie posuwają się
dalej. - Dlaczego musiała umrzeć? - spytał. Wpatrywał się w Raiję, a potem uczynił coś,
czego młodzi mężczyźni u progu dorosłego życia zwykle nie robią: objął ją ramieniem i
rozpłakał się. Płakał przez całą drogę do domu nad Dwiną.
Ponieważ poprzez łzy niewiele widział, pozwolił, by go wprowadziła do środka i
położyła w łóżku Jelizawiety. Potem pogładziła go po włosach i spytała, czy chce, by przy
nim posiedziała.
- Odejdź! - poprosił.
Raija zrozumiała, że sam musi przez to przejść.
Jewgienij i Misza również domyślili się, że i Raija chce być sama. Nic nie
powiedzieli, kiedy wyszła z domu.
Stanęła pod wieczornym niebem w swej granatowej, wełnianej, pięknej pelerynie
spiętej bursztynową szpilką, którą tak lubiła i którą dostała od Jewgienija, kiedy urodził się
Michaił. Dawno temu. W tym roku jej dziecko skończy dwanaście lat.
Nastał rok 1747.
Zanim minie kolejna zima, po lecie, do którego jeszcze daleko, jej dziecko będzie
miało dwanaście lat. Ona sama w swym nowym wcieleniu nie żyła o wiele dłużej, bo
zaledwie trzynaście.
A Jelizawieta? To niesprawiedliwe, że nie żyje. Otrzymała od życia tak niewiele. Raija
znała sporo innych osób, które powinny znaleźć się na miejscu tej dziewczyny. Znała ciężko
chorych ludzi, którzy składali ręce i modlili się o śmierć i uwolnienie od bólu.
Lecz odeszła Jelizawieta, która mogłaby dla wielu być jak promyk słońca.
Raija poszła nad Dwinę, jak zwykła to robić Jelizawieta. Próbowała odtworzyć w
pamięci twarz dziewczyny. Próbowała ją zobaczyć taką, jaka była.
Ujrzała dziecko z oczyma, w których czaił się strach. Wiele czasu zabrało Raiji
zdobycie zaufania tego nieszczęsnego dziecka. Pierwsze uśmiechy - cenniejsze niż klejnoty.
Dorastanie.
Jelizawieta stała się również jej córką.
Raija ruszyła wzdłuż brzegu. Nie czuła zimna. Miała na nogach niezbyt wygodne
buty, ale nie mogła ustać w miejscu.
Popadła w dziwny nastrój, ale mu się nie poddała. Brnęła dalej. Wywoływała z
pamięci twarze i wspomnienia z ostatnich trzynastu lat. Tych lat, które pamiętała.
Nagle całkiem wyraźnie stanęła jej przed oczami męska twarz, przypominająca twarz
Wasilija. Ale oczy tego mężczyzny były bardziej zielone. Były jednocześnie latem i morzem.
Jasne włosy. Ostre rysy. Zadarty nos. Siła. Usta, które jakby nie pasowały do reszty twarzy. A
mimo to były jego, tylko jego.
Raija wiedziała, że całowała te usta. Mogła nawet przywołać smak pocałunków. Słony
i czuły. Mężczyzna pływający po morzu lub mężczyzna, który płakał.
Odgadła, że grozi mu niebezpieczeństwo. Doznanie było tak silne, że sprawiało ból.
Nie chciała, by temu człowiekowi stało się coś złego. Nic nie może mu się stać!
Wiedziała, że dla niej coś znaczył, choć nie zdawała sobie sprawy, jak wiele.
Chciała go ostrzec, uratować... Nie miała pojęcia, co mu grozi, ale nie chciała, by to
się stało. Czuła, że to coś ostatecznego.
Ś
mierć...
Raija otrząsnęła się z nieprzyjemnego wrażenia. Pobiegła do domu. Do
bezpieczeństwa i ciepła w czterech ścianach, które nazywała swoimi. Do ludzi, których
nazywała bliskimi.
Do Jewgienija, Michaiła. Teraz również do Walerija.
Uśmiechała się na swój sposób. Była Raiją i mamą, i żoną. Miała miękkie ręce, które
pocieszały i kroiły chleb.
Ale w łóżku odwróciła się do Jewgienija plecami.
- Niech wszyscy myślą, że śpię - poprosiła, uśmiechając się blado. - Nie mogę teraz
rozmawiać o Jelizawiecie. Nie mogę o niczym rozmawiać. Pozwól, bym sama znosiła ten ból.
Nie mogę go z nikim dzielić.
- Ale ja chcę ten ból dzielić z tobą! - Jewgienij usiadł obok.
Miał na sobie wełnianą koszulę. Pusty rękaw zwisał smutno wzdłuż silnego ciała.
Noce zrobiły się cieplejsze, ale Jewgienij ciągle marzł. Każdego ranka starał się ukryć
cierpienie, ale Raija i tak znała prawdę.
- Nie możesz. Nikt nie może. Raija wśliznęła się pod koc. Zwinęła się w kłębek.
Chciała zatopić się w sobie. Zapaść w ciemność panującą w niej samej. Może wtedy
wszystko zniknie? Może i ból wtedy zniknie?
Szukała go. Mężczyzny o zielonych oczach. Szukała go pośród krajobrazów, których
nie pamiętała. Szukała go poza tym wszystkim, co mogły zobaczyć jej oczy. Płynęła z
wiatrem. Przemykała się wzdłuż zorzy polarnej. Zorza nie była zimna, jak powszechnie
uważano. To nie lodowe płomienie, nie trzepoczące łabędzie skrzydła. Była ciepłem.
Przyjazną duszą. Miłością. Obejmowała Raiję, kołysała, kochała. Szeptała jej, że i ona stanie
się jej częścią.
Z czasem.
Ś
piewała, że Raija zrodziła się z niej, z zorzy polarnej, z wiatrów, słońca i równiny. Ze
powinna wrócić na ich łono.
Z czasem.
Raija szukała mężczyzny o zielonych oczach. Znalazła go. Znalazła go nad morzem.
Ono również śpiewało, śpiewało tysiącem szemrzących głosów. Fala za falą śpiewały cichym
chórem. Znalazła go.
Postarzał się. Wydawał się łagodniejszy niż wtedy, gdy go widziała ostatni raz. Może
też bardziej zmęczony. Powinien ogolić brodę. Miał taką ładną twarz. Nie powinien ukrywać
jej pod zarostem.
Chciała go objąć, ale nie mogła. Wiedziała, że nie powinna go dotykać. Nie może.
Zdumiało go to spotkanie. Otworzył usta. Wymówił jej imię.
- Musisz opiekować się Mają - rzekła. Nie miała pojęcia, skąd wzięła to imię. Było w
jej ustach. Mieszkało tam. Nie pomyliła się, poznała to po jego reakcji.
- Co się dzieje z Mają?
- Muszę to przekazać dalej, muszę to przekazać Mai. To konieczność. Nie chcę tego,
ale tak musi być. Ja nie mogę uratować twego życia.
- Uratować mego życia? - spytał. Wyciągnął do niej rękę. Chciał jej dotknąć. Może
przekonać się, czy jest tu naprawdę.
Uchyliła się.
- Maja jest jedyną, która może uratować ci życie.
- Wolałbym raczej umrzeć, jeżeli chcesz przekazać dalej to, o czym myślę, Raiju.
Moje życie nie jest tak wiele warte. Rozumiesz? Wolę raczej umrzeć. Wolę raczej umrzeć, niż
Maję na to narazić!
Pokręciła głową.
- To niemożliwe. Jesteście potrzebni, zarówno ty, jak i ona.
Chciała powiedzieć mu więcej, ale nie było czasu. Coś ją unosiło. Zabrało z sobą.
Prowadziło dalej.
Miała więcej do powiedzenia.
Lubiła go. Bardzo go lubiła. Istniało między nimi tyle ciepła. Dobrego i głębokiego.
Nie był dużo starszy od niej. Przystojny. Nie mógł umrzeć.
Wracała do domu. Wiedziała, że nie jest sama. Wiedziała, że kogoś ze sobą zabrała,
ale nie mogła się odwrócić, żeby go zobaczyć.
Wracała do domu z zorzą polarną. Wracała przez góry, przez płaskowyże, przez
morza.
Tak wyglądał jej krajobraz: otwarty i rozległy. Chociaż Archangielsk również był jej
bliski. Belki i kamienie. Domy.
Kochała je.
Okolicę nadal okrywało trochę śniegu. Morze Białe powoli otwierało się - jak kobieta
przed kochankiem.
Morze Białe kusiło. I wyzwalało w Raiji nienawiść. Nienawidziła morza.
Spojrzała w nocne niebo. Zorza polarna zabarwiła je na lodowato żółto. Jej zorza
polarna.
Stanowiła jedno z Raiją. Raija wraz z nią podróżowała. Chciała tego. Pragnęła się z
nią stopić.
Z czasem.
Na powrót znalazła się w domu. W domu nad Dwiną. Na podwórzu, które należało do
niej. Pozwoliła stopom stąpać po ścieżkach, które znała. Jej ścieżkach.
Zorza polarna wciąż była przyjazna, ciepła.
Zostawiła ją innej kobiecie. Pięknej w szczególny sposób. Płomienne oczy, czarne jak
jej własne, z żółtą otoczką wokół źrenicy. Czarne, długie włosy opadające na plecy. Blada
cera. Oba policzki oszpecone ukośnymi bliznami.
Raija znała ją.
Kochała.
Całą sobą kochała tę młodą kobietę. Ból, który czuła, miał swe źródło w miłości.
Usta w bladej twarzy poruszyły się. Układały słowa. Słowa, których się nie
spodziewała, których nie chciała słuchać.
- Dlaczego nas tak po prostu zostawiłaś? Dlaczego nie wracasz? Dlaczego mnie
zdradziłaś?
Raija uśmiechnęła się. Czuła, że jej kąciki ust lekko uniosły się ku górze, mimo że
najchętniej by się rozpłakała. Wiedziała, że nie zna wytłumaczenia, które by mogło stanowić
odpowiedź. Wiedziała, że nie ma czasu na wyjaśnienia.
Wkrótce wstanie ranek.
Wkrótce nadejdzie czas na słońce. Nie na zorzę polarną. Nie na ciche wiatry nocy.
- Zrobiłam to, co musiałam - odparła. - Wierz mi, zrobiłam to, co musiałam, Maju -
powtórzyła. - Zawsze byłam wierna sobie, moim powinnościom. Robię to, co muszę, moje
dziecko. Przekazuję tobie moje brzemię. Nie prosiłam o nie, ale je otrzymałam i stało się
moim przekleństwem. Lecz bez niego nie mogłabym żyć. Nie chciałam nikomu przekazywać
tej siły, chciałam ją ze sobą zabrać do innego świata. Ale to niemożliwe. Owa moc musi iść
dalej. Znosisz już wystarczająco wiele, Maju, ale jesteś tą wybraną. To dziedzictwo wbrew
swej woli przekazuję tobie. Oby przyniosło ci mniej bólu niż mnie. Będziesz przeklinać tę
zdolność i będziesz przeklinać mnie, ale ja nie mogę pomagać tym, których kocham. Ty
musisz zrobić to za mnie. Dać życie komuś, kto nam obu jest drogi.
Wiedziała, kim jest ta druga kobieta. Wiedziała też, dlaczego ona sama czuje tak
dotkliwy ból.
Ta dziewczyna to jej dziecko. Urodziła ją. Dała jej życie i poświęciła ją. Opuściła.
Zostawiła...
Nie wiedziała, czemu.
Wiedziała tylko, że Maja jest jej dzieckiem i że ją zdradziła.
A teraz przekazuje jej to, co jej samej sprawiło tyle cierpienia. Z czym wiązało się tyle
udręki.
Zobaczyła, jak zorza polarna spowija Maję. Maję, jej dziecko. Jej córkę...
- Dlatego - powiedziała. - Dlatego...
Musiała to uczynić. Inaczej ten człowiek o zielonych oczach umrze. Mężczyzna,
którego bardzo kochała. Którego jej dziecko darzyło niepojętą miłością.
Patrzyła w noc. Widziała wyraźnie.
Zorza polarna otuli jej dziecko ciepłem. Będzie go pilnować, będzie go strzec. Otoczy
swą opieką i zaprowadzi bezpiecznie z powrotem.
Trzeba było jej to pokazać, trzeba było ją tu przywołać.
Nie powiedziała jej, że ją kocha. Nie zdołała jej powiedzieć o swym bólu.
Maja...
Raija zrodziła się z zorzy polarnej, jej córka była również córką tej wielkiej
nieskończoności, tego, co niepojęte, cudowne.
Pora wracać do domu.
Owinęła się ciaśniej peleryną. Kroczyła po rozmokniętej ziemi. W tych butach ciężko
się szło. Marzły jej stopy.
- Święta Panienko! - mruknęła Raija, budząc się. Z trudem wstała. Zdziwiła się, kiedy
wyjrzała przez okno i zobaczyła światło. Światło dzienne.
Rzadko kiedy jej ciało wydawało się tak ciężkie i rozbite, a mięśnie tak wiotkie!
Bolały ją stopy. Bolały wszystkie członki. Odnosiła wrażenie, jak gdyby spędziła całą
noc na końskim grzbiecie. Albo wędrowała wzdłuż brzegu Dwiny. Tak właśnie zmęczone
miała stopy.
Zebrała się w sobie, przełożyła nogi przez krawędź łóżka i spojrzała na nie. Wyglądały
tak jak zwykle. Przypuszczała, że całe jej ciało wyglądało jak zwykle.
Ale w głowie miała taki zamęt, o jaki nie przyprawiłoby jej nawet kilka antałków
wypitej wódki. Nie mogła zebrać myśli, ból rozsadzał jej głowę, która sprawiała wrażenie
zbyt dużej.
Raija zdawała sobie sprawę tylko z tego, że spała. Nie pamiętała, że się położyła.
Przypomniała sobie, że Jewgienij pragnął dzielić z nią jej ból, ale go odtrąciła. A potem po
prostu zasnęła.
Włożyła ubranie. Nie mogła sobie poradzić z zapięciem guzików. Z trudem znalazła
dziurkę w pasku spódnicy. Włosy miała splątane, jak gdyby tańczyły z nocnymi wiatrami w
szaleńczym flircie.
Z mozołem starała się je rozczesać. Nie miała siły ich spleść. Ramiona również ją
bolały.
- O, kto to wstał! - Walerij spojrzał na Raiję zaczepnie, kiedy, zataczając się, weszła
do kuchni. Siedział przy piecu i strugał patyczki z Michaiłem. Jej syn też śmiał się pod
nosem. Rzucał ukradkowe spojrzenia na Walerija. - I to ty nas uczyłaś, że nie można za późno
wstawać, że tylko leń przesypia dzień.
Osunęła się na ławę przy stole. Wiedziała, że nie będzie w stanie się ruszyć przez
resztę dnia.
- Spałam... - rzekła. - Ale nigdy w życiu nie czułam się tak zmęczona, jak teraz. Zdaje
mi się, jakbym całą noc rodziła.
Walerij spojrzał na Raiję poważnie.
- Przeszłaś trudne chwile, Raija. Jewgienij opowiadał mi o tym, jaką miałaś zimę. Jak
sprzeciwiłaś się Norkinowi. Mało kto postąpiłby podobnie. Nic nie zyskałaś. A nawet coś
straciłaś.
Raija musiała oprzeć głowę na rękach. Była skrajnie wyczerpana. Nie czuła głodu ani
pragnienia. Wydawało jej się, że śniła, ale nie pamiętała, o czym. Nie mogła sobie
przypomnieć, nie mogła cofnąć się myślami.
- Czy można się tak zmęczyć z powodu trosk? - spytała. - Czy jesteś w stanie to pojąć,
Walerij? Czuję się tak, jakby ktoś bił mnie przez całą noc. Jestem po prostu wykończona! Czy
smutek może doprowadzić do takiego stanu? Nawet nie płakałam.
Walerij odłożył nóż i drewno. Usiadł w kucki przed Raiją, chwycił ją za obie dłonie.
- Myślę, że tłumiłaś zbyt wiele smutku, Raija - Raisa. Dziś w nocy znalazł ujście i
dlatego jesteś tak zmęczona. - Raija nie była tego pewna. W jej piersi wciąż tkwiła zadra po
ś
mierci Jelizawiety. Nie wiedziała, czy ów dziwny brak siły ma z tym coś wspólnego. - Nikt
nie znaczył dla mnie i Jelizawiety więcej niż ty i stryj Wasilij. Nie możesz sobie niczego
wyrzucać. Przestań się zadręczać!
Czy to takie proste? Czy dlatego jest tak wyczerpana?
Raija nie miała pojęcia.
Była tylko zmęczona.
Czuła pustkę.
10
- Walerij bardzo przeżył śmierć siostry - rzekł Piotr z powagą. - Chciałbym, żeby
Wasia tu był.
Nagle zakłopotał się. Odwrócił wzrok. Jego policzki nabrały żywszych kolorów.
- Masz rację, ze względu na Walerij a Wasilij powinien tu być - przyznała Raija
spokojnie. - Nie musisz się tak czerwienić, Piotr. To nie tajemnica. Wszyscy wiedzą, dlaczego
wyjechał do Norwegii.
Piotr przyglądał się jej przez chwilę.
- Byłaś moją pierwszą miłością - rzekł. Wyznał to, co już wiedziała. Dostrzegła jego
oddanie. Dostrzegła od początku. Ale nigdy nie rozmawiali na ten temat, ponieważ zdawali
sobie sprawę, że to młodzieńcze zauroczenie szybko minie. - Po tym, co zrobiłaś dla nas na
„Antonii”, wydawałaś się aniołem. Dzięki tobie mogliśmy opuścić statek. Sprawiłaś, że moje
rany się zabliźniły. Nie mogłem cię nie pokochać. Kiedy mnie pocałowałaś, przysiągłem
sobie, że do końca życia pozostanę ci wierny.
Uśmiechnął się. W tamtym czasie był jeszcze chłopcem, dopiero stawał się
mężczyzną. Teraz dorósł, miał żonę i dzieci. Położył rękę na swej piersi.
- Nadal zajmujesz cząstkę mego serca. Nie zapomina się kobiety, która pierwsza
rozpaliła namiętność w...
Raija roześmiała się. Potargała mu włosy. Piotr był podobny do Wasilija i Walerija
oraz do swego ojca, Walentina, kuzyna Wasilija.
Siedząc razem na nabrzeżu, patrzyli, jak marynarze ładują towar na statek. Patrzyli,
jak Walerij pracuje, jak jego ubranie nasiąka potem i tworzą się na nim ciemniejsze plamy.
Nic już nie wiązało Walerija z Archangielskiem. W jego oczach widniała surowość,
kiedy o tym mówił. Piotr był starszy. Miał w sobie więcej łagodności.
- Co się z nim stanie? - Raija nie spuszczała z Walerija wzroku. Żałowała z całego
serca, że nie mogła mu ofiarować innego dzieciństwa, innego dorastania, innych możliwości.
Lecz niczego nie można odwrócić.
- Mogę z niego zrobić doświadczonego marynarza - rzekł Piotr. Był niewiele starszy
od Walerija, lecz bardzo wydoroślał od czasu buntu na „Antonii”, kiedy ojciec wyznaczył mu
rolę męczennika. - Jest tak niespokojny, że życie na morzu mogłoby mu się spodobać, ale.. -
Piotr uśmiechnął się krzywo: - „tak jak my wszyscy nie lubi wykonywać niczyich rozkazów.
Najchętniej decydowałby sam. Lecz nie wszyscy mogą być kapitanami Nie jestem zresztą
pewien, czy mógłby zostać dobrym kapitanem.
- Chciałabym móc dać im obojgu coś więcej - odezwała się Raija. Naprawdę tak
myślała. - Ale nic więcej nie mam. Czuję się winna śmierci Jelizawiety. Tylu rzeczy jej nie
powiedziałam. Nie była jeszcze dorosła, choć mnie tak się wydawało.
Piotr uśmiechnął się uśmiechem Uskowów. Nie nosił tego samego nazwiska, ale ów
uśmiech zdradzał przynależność do rodziny.
Objął Raiję ramieniem. Jako młody, zakochany chłopiec nigdy by się na to nie zdobył.
Teraz jako mężczyzna, który nabrał już trochę doświadczenia i odwagi, nie czuł skrępowania.
- Myślisz pewnie, że co do Walerij a również się mylisz. Nie zamartwiaj się, wierzę,
ż
e sobie poradzi. Płynie w nas gorąca krew, ale jesteśmy całkiem rozsądni. Spójrz tylko na
stryjka Wasię.
Raija dziękowała opatrzności, że Wasilij posiadał wystarczająco wiele rozumu. Tak
jak i on trzymała się w ryzach, starała się panować nad sobą. Jednak jej nie kosztowało to tak
wiele jak Wasilija.
- Wciąż bym się martwiła, gdyby Walerij tu został - przyznała Raija. - Po tym, co się
stało, bałabym się, że się w coś wplącze. A gdyby rzeczywiście coś przeskrobał,
wyrzucałabym sobie, że to z mojej winy, że nim odpowiednio nie pokierowałam, że go źle
wychowałam...
- To, co się stało z Jelizawietą, to nie twój błąd!
Raija słyszała takie zapewnienia już nieraz, ale wiedziała, że nigdy nie da im wiary.
Ludzie mówili tak tylko przez grzeczność, ponieważ dobrze jej życzyli. Ponieważ i tak nic się
już nie da zrobić. Jelizawietą nie żyje. I tak nic jej nie wróci życia, nawet gdyby ktoś
przyznał, że Raija ponosi odpowiedzialność za śmierć dziewczyny, że to jej wina.
- Podziwiam twoją odwagę - odezwał się znowu Piotr. Jego głos niczym nóż przeciął
myśli Raiji. Patrzyła, jak Walerij dźwiga na pokład worki plecione ze słomy, w których
przechowuje się mąkę. One także miały trafić na zachód. - Wdowy po marynarzach
zginęłyby, gdyby nie ty i Antonia. Nikt nie kiwnąłby nawet palcem, żeby im pomóc. Każdego
dnia znajdowano by na ulicy kogoś zamarzniętego na śmierć. To, co dla nich zrobiłaś,
przysporzyło ci chwały, Caryco! Uśmiechnął się szeroko.
- Wolałabym, żebyś nie nadał mi tego imienia! - westchnęła Raija. - Przylgnęło do
mnie bardziej, niż bym chciała. Chcę być tylko Raiją. Robić to, co muszę jako Raija.
- A co musi robić Raija?
Zadał zbyt trudne pytanie. Nie potrafiła na nie odpowiedzieć. Domyślała się niejasno,
ale nie miała odwagi starać się tego nazwać. Bała się, że owo wrażenie zniknie, tak jak obraz
w spokojnej wodzie, gdy tylko dotknie się jej powierzchni. Zmieni się. Wykrzywi i
zniekształci.
Nie chciała o tym rozmawiać z Tonią. Jeszcze nie teraz. Tonią by się zmartwiła.
Nie mogła też pomówić z Olegiem, ponieważ Oleg powtórzyłby Toni jej słowa.
Nie mogła tego dzielić z Jewgienijem, nawet jeżeli by chciała. Jewgienij próbowałby
ją chronić, powstrzymywać. Zacząłby jej pilnować.
Tak nie powinno być.
Raija zatęskniła za Wasilijem.
Nie zdobyła się na to, by zwierzyć się Piotrowi. Żyje zbyt krótko, nie zrozumiałby.
Jednak jego pytanie trafiło tak celnie, że aż zapiekło.
Co takiego musi robić Raija?
- Miewam sny - odparła. Wzrokiem ogarniała horyzont. Był szary. Cieszyła się na tę
porę roku, kiedy czysto niebieskie niebo całowało czysto niebieskie morze daleko na tej
cienkiej linii, która istniała dla jej oczu.
Raija wiedziała, że ta cienka linia to coś takiego, czego istnienia człowiek nawet się
nie domyśla, gdy jej dotyka.
Tak łatwo było zwierzyć się obcemu. Komuś, kto znowu wyjedzie.
Piotr zrozumiał, że Raija nie mówi o pięknych snach. Spytał wprost:
- Czy Wasia mógłby ci pomóc?
Przynajmniej by wysłuchał! Pomóc? Raija nie była pewna, czy ktokolwiek mógłby
pomóc. Może jakiś święty! Ale tacy nie chodzą po ziemi.
- Jeśli tak, to uważam, że powinnaś mu o tym opowiedzieć - stwierdził Piotr. Dziwne,
ż
e on również potrafił czytać w jej myślach.
Nawet nie spytał, czy wspomniała o tym Jewgienijowi, czy myślała o tym, by wyznać
mężowi, co ją dręczy. Uznał to za oczywiste.
Raija nie wiedziała, czy to, co czuje, to wyrzuty sumienia. Nie mogła ukazać
Jewgienijowi całej swej duszy, gdyż to, co by w niej znalazł, zmusiłoby go do odizolowania
jej od świata.
Nie zdążyła spytać samej siebie, co powinna uczynić. Na moment pochwyciła
spojrzenie Walerija, stojącego z dala. Zrobił sobie przerwę, na którą właściwie nie miał czasu.
Piotr nie mylił się, mówiąc, że nikt w ich rodzinie nie lubi rozkazów. Woleli ustalać własne
reguły, robić to, co im odpowiada.
Nagle coś przykuło uwagę Walerija. W jego oczach pojawiła się taka surowość, taka
nienawiść, że Raija zadrżała.
Pomyślała, że Walerij powinien się wyzbyć owych wrogich uczuć wobec Nikołaja.
Lepiej, gdyby usiadł z nim przy stole i porozmawiał.
Obok Raiji zatrzymał się młody Norkin. Najwidoczniej jej szukał. Z wyrazem
cierpienia na twarzy, zdyszany, wyraźnie niezadowolony z obecności Piotra. Ale Piotr udał,
ż
e tego nie widzi. Nikołaj zaś był zbyt dobrze wychowany, by go poprosić wprost o zo-
stawienie ich z Raiją samych.
- Wyjeżdżam! - rzekł ponuro. Stanął, stawiając nogę na beczce, na której siedziała
Raija. Oparł dłonie na kolanie. Przeczesał włosy palcami, lecz nie udało mu się ich ułożyć. -
Wyjeżdżam! Bez względu na to, co powiedzą rodzice, wyjeżdżam! Dłużej tu nie wytrzymam!
- Dokąd?! - spytała Raija. Dokąd on mógł jechać? Był przecież dziedzicem rodu
Norkinów, nie mógł zawieść swych bliskich. Stanowił całą przyszłość rodziny.
- Zaciągam się na statek! Chcę popłynąć jak najdalej stąd!
Był zdesperowany. Twarz mu poczerwieniała, zaciskał dłonie w pięści i uderzał nimi
o udo.
Walerij uważnie obserwował jego zachowanie. Uśmiechał się szeroko. Śmiał się, jak
wtajemniczony śmieje się z kogoś, kto nie wie, co go czeka.
Potem podszedł do nich leniwym krokiem. Stanął na wyciągnięcie ramienia od
Nikołaja z rękami na biodrach.
- Wybierz się w rejs jednym ze statków swego ojca, Norkin! Wtedy dostaniesz własną
kajutę i tak łatwe zadania, że niewiele będziesz mógł narobić szkód.
- Nie chcę, by traktowano mnie w szczególny sposób, dlatego że jestem synem
właściciela! - Chciał, by go słuchano, by mu wierzono. Popatrzył na Raiję, szukając jej
poparcia. Wierzył, że przynajmniej ona jest po jego stronie.
Walerij roześmiał się głucho:
- Inni przyjęliby taką propozycję z pocałowaniem ręki. Co ty byś robił na pokładzie?
Co właściwie potrafisz? Twoje ręce nigdy przedtem nie trzymały liny. Nie wiesz, o czym
mówisz. Nikt by nie zarobił, gdyby miał załogę złożoną z takich ludzi jak ty.
- Stary nie pozwoli mi popłynąć swoim statkiem - rzekł Nikołaj z goryczą.
- A sądzisz, że ktoś się odważy zatrudnić na swym pokładzie syna Anatolija Norkina?
- spytała Raija łagodnie. - Wszyscy wiedzą, że twój ojciec sobie tego nie życzy. Zabrałby cię
na swój statek, gdyby taka była jego wola. Wszyscy boją się ludzi posiadających władzę. I
słusznie. Ja nie dysponuję statkiem, na który mogłabym cię zabrać.
- Jewgienij ma.
Raija zrozumiała, dlaczego przyszedł do niej. Miała paść przed Jewgienijem na kolana
i prosić w imieniu Nikołaja. To ona powinna przekonać męża, żeby się zgodził.
- Musisz sam z nim porozmawiać - rzekła. - Jeżeli bardzo tego pragniesz, musisz mieć
odwagę zwrócić się z tym do niego.
Piotr odchrząknął. Na jego ustach czaił się uśmiech.
- Po co zawracać głowę Jewgienijowi? Już dość kłopotów go spotkało ze strony
Norkina - zauważył, wzruszając ramionami. - Znam kapitana, który nie przywiązuje wielkiej
wagi do tego, z kim wypływa. Statek należy do pewnej wdowy, która pozwala kapitanowi
decydować o wszystkim, dopóki statek przynosi jako taki zysk. Jeżeli Norkin będzie się od-
grażał, myślę, że to tylko doda jej odwagi.
- Nie możemy zabrać Nikołaja! Nie na nasz statek! - zaprotestował Walerij biały na
twarzy.
- Możemy - uznał Piotr. - To nasza rodzina nosi żałobę po Jelizawiecie. To z naszą
rodziną się związał, czy tego chce, czy nie, przez krew twojej siostry. Postaramy się, byś z
nami popłynął, Nikołaju Norkin. Nie jako dostojny gość, lecz jako prosty marynarz. Od ciebie
tylko zależy, czy przyznasz się przed załogą, kim jesteś.
- Nie jestem tchórzem, by udawać kogoś innego! - Nikołaj nie lubił, gdy w niego nie
wierzono, gdy traktowano go jak słabeusza. - Właśnie czegoś takiego chciałem. Prawdziwej
pracy na prawdziwym statku!
- I będziesz żałował, że kiedykolwiek wpadłeś na tak idiotyczny pomysł - stwierdził
Walerij, wywracając oczami. Nie mógł pojąć, że ktoś dobrowolnie dokonywał tak
beznadziejnego wyboru. - Musisz naprawdę czuć, że masz wiele do odpokutowania - dodał i
odszedł, kręcąc głową.
- To nie tak! - Nikołaj patrzył zrozpaczony to na Raiję, to na Piotra. - Chciałbym tylko
zrobić coś sam. Samodzielnie stać się mężczyzną. Nie tylko dorastać w cieniu ojca i przejąć
wszystko po jego śmierci, gdy nikt nie będzie zadawał pytań, czy na to zasłużyłem, gdy nikt
nie będzie wiedział, jaki jestem i co potrafię...
- Walerij nie jest taki zły, gdy się go pozna bliżej - rzekł Piotr łagodnie. - Jest tylko
trochę porywczy. - Utkwił wzrok w Nikołaju i mówił dalej: - Słuchaj! Daję ci szansę. Być
może przede wszystkim dlatego, że uważam, iż jestem to winien Jelizawiecie. Kochała cię,
zatem musiała w tobie dostrzec coś wartościowego. Jelizawieta była jedną z nas, a my
polegamy na naszych bliskich. Zakładamy, że widzą tak, jak i my moglibyśmy widzieć. Może
i ja coś w tobie zauważyłem. Może uwierzyłem, że sobie poradzisz. To zależy od ciebie.
Będziesz traktowany dokładnie tak jak inni marynarze. Nawet jeśli przyznasz się, kim jesteś,
wszyscy po tygodniu zapomną twoje nazwisko. Nie będziesz miał lepiej niż pozostali, ale też
nie będziesz miał gorzej.
- Tego właśnie chcę.
Wydawał się tak radośnie podekscytowany, że Raiji zrobiło się go żal. Pomyślała, że
chłopak boleśnie odczuje na własnej skórze, kim jest jego ojciec, przynajmniej przez
pierwszy tydzień, zanim wszyscy rzeczywiście zapomną, czyje nazwisko nosi.
- Jednak najpierw będziesz musiał dopilnować kilku spraw - zastrzegł Piotr. - To
jedyne, co cię nie ominie. - Wzrok Piotra nabrał większej stanowczości, głos stał się jeszcze
bardziej surowy. - Musisz o swych planach powiedzieć ojcu. Chciałbym mieć jego podpis, że
się zgadza, byś zaciągnął się na nasz statek. Chcesz być mężczyzną, więc powiem ci, jak
zacząć.
Nikołaj Norkin zbladł. Tego się nie spodziewał. Ładna twarz zdradzała wszystkie
uczucia, wzrok wydawał się bezbronny. Ale po chwili Nikołaj wyprostował się, a jego drżąca
dolna warga znieruchomiała. Spytał, kiedy ma być gotów do drogi, co powinien zabrać i jak
się nazywa statek.
Piotr uśmiechnął się, patrząc, jak chłopak odchodzi.
- Nie spytał, dokąd płyniemy! Może powinienem go trochę przestraszyć i powiedzieć,
ż
e ruszamy w kurs między Kem i Archangielskiem!
- Daj spokój, już dosyć się nacierpiał.
- Zachowujesz się jak matka, bronisz wszystkich, którzy nie umieją sobie radzić, Raija
- Raisa - uśmiechnął się Piotr. - Myślisz, że jednak przyjdzie? Myślisz, że dobrze postąpiłem,
zgadzając się, by z nami popłynął?
- Powinieneś sam wiedzieć - odparła. - Wszak jesteś mężczyzną, Piotrze, prawda?
Raija nie zdążyła uprzedzić Jewgienija, że się spóźni. Jechała do domu, kiedy wóz
Norkinów z hałasem przejechał obok, nagle zatrzymał się, a stangret zeskoczył na ziemię. Był
biały na twarzy, a konie zlane potem.
- Raisa Bykowa, w imię Najświętszej Panienki i wszystkich świętych, proszę pójść ze
mną! Pani chce z tobą mówić. Pani żąda, byś z nią porozmawiała. - Rozejrzał się na wszystkie
strony i zniżył głos: - Prawdę mówiąc, urządza prawdziwe piekło i wszyscy niedługo oszaleją.
W kółko powtarza, że chce z tobą rozmawiać!
Raija wzruszyła ramionami. Stangret wyglądał żałośnie, tak jakby został wyrzucony z
domu z poleceniem, by nie pokazywał się, zanim jej nie znajdzie.
- Dobrze, jeżeli tak trzeba - zgodziła się. Musiała przyznać przed sobą, że ogarnęła ją
ciekawość. Właściwie nigdzie jej się nie spieszyło. Michaił pojechał z Jewgienijem. Wracała
do domu tylko po to, żeby coś ugotować. Ale raz mogą zjeść suszone mięso z chlebem. A
może zdąży jeszcze podgrzać kaszę. To zależy, jaką sprawę ma do niej Fewronia Norkina. -
Nie wiedziałam, że pani jest tu w Archangielsku - dodała.
- Przyjechała - westchnął stangret - kilka dni temu. Od tamtej pory urządza w domu
prawdziwe piekło.
Rzeczywiście musiało być źle, skoro odważył się w ten sposób wyrazić o swej
chlebodawczyni wobec obcej osoby.
- Pojadę własnymi końmi - oświadczyła Raija. - Pani nie będzie chyba miała nic
przeciwko temu.
Uśmiechnął się z ulgą.
Na miejscu Raija spostrzegła natychmiast, że stangret zbytnio nie przesadził.
Poprowadzono ją przez jasne komnaty. Wszędzie paliły się lampy. Nie było kąta, który by nie
był oświetlony. Lampy różnej wielkości rzucały małe i duże kręgi przeplatające się
nawzajem, tworząc jakby rozedrgany żółty obraz świetlny.
Na widok gospodyni Raiję przeszedł dreszcz.
Z pewnością nikt w Archangielsku nie widział Fewronii Norkiny w takim stanie. Raija
miała ochotę po prostu zamknąć oczy. Nikt nie powinien się tak pokazywać innym ludziom.
Nikt nie powinien upokarzać się do tego stopnia.
Gospodyni leżała na sofie w kolorze głębokiej czerwieni. Raija ledwie dostrzegła ową
czerwień, bo sofa niemal niknęła pod Norkiną i poduszkami, na których się wspierała.
Matka Nikołaja miała na sobie więcej czerni niż najbardziej pogrążona w żałobie
kobieta. Włosy splotła w szczególny sposób. Raija od razu zauważyła, że Norkiną uczesała
się sama. Pewnie tego dnia nie dopuszczała do siebie nikogo ze służby. Kiedy Raija uważniej
się jej przyjrzała, zobaczyła, że suknię ma niedopiętą. To nawet dobrze, uznała nieco
złośliwie Raija, że przy takiej figurze górna część sukni jest luźna.
Matka Nikołaja płakała. Raija przyłapała się na myśli, że jedyne, co jeszcze bardziej
mogłoby ją oszpecić, to rozmazany makijaż.
Na szczęście Norkina się nie malowała, dlatego udało się jej zachować choć odrobinę
godności. Raija przypomniała sobie tę Fewronię Norkinę, która tonem nie znoszącym
sprzeciwu wydawała polecenia innym, oczekując ich natychmiastowego spełnienia, i
bezwzględnie egzekwowała swą wolę.
- Mój syn wyjechał! Słyszałam, że go do tego nakłoniłaś, Raiso Bykowa!
A więc o to chodzi!
O Nikołaja!
Starczyło mu zatem odwagi, by powiadomić ojca o swej decyzji i uzyskać jego zgodę.
Raija poczuła się dumna w imieniu chłopaka. Może to brzydko z jej strony, ale nie
potrafiła współczuć tej kobiecie.
Sama jest matką, ale nie uważała, że posiada Michaiła na własność.
- Twój syn ma dziewiętnaście lat, Norkina - powiedziała spokojnie. - Sądzę, że potrafi
myśleć samodzielnie. Dziewiętnastolatek to już mężczyzna. Czy ci się to podoba, czy nie...
- Czy i do tego go namawiałaś? By pokazał, że jest mężczyzną? - Złość i płacz
przeplatały się ze sobą. Fewronia Norkina nie przedstawiała sobą pięknego widoku. - Z tego,
co słyszę, wnioskuję, że nie przywiązujesz zbytniej wagi do tego, że jesteś żoną Jewgienija
Bykowa. Marynarz z kubryka czy młody niewinny chłopak, co to dla ciebie za różnica,
Caryco!
Raiję ogarnęło wzburzenie. Wiedziała, że takie myśli krążą w ludzkich głowach.
Wiedziała, że ludzie szepczą o tym przy samowarach, ale nikt jeszcze nie rzucił jej tego
prosto w twarz.
Mogłaby zacisnąć zęby i przełknąć ten zarzut, gdyby tkwiło w nim choć ziarno
prawdy.
Ale nie mogła milczeć, słysząc podłe oskarżenia.
- Nie powinno cię to obchodzić, jaką jestem żoną, Norkina! - Lodowaty powiew, który
niósł jej słowa, byłby w stanie zgasić wszystkie lampy w pokoju. - Moja moralność
pozostawiałaby może mniej do życzenia niż prowadzenie się większości innych kobiet, gdyby
przyjrzeć im się bliżej!
- Nigdy nie zdradziłam mojego męża! - Fewronia Norkina zaszlochała wzruszona,
używając brzegu sukienki jako chusteczki.
- Łatwo dochować wierności, jeśli się nigdy nie zostało wystawionym na próbę -
odgryzła się. - A co się tyczy Nikołaja: jeżeli twój syn zdecydował się zaciągnąć na statek i w
dodatku ktoś zgodził się go przyjąć, to myślę, że powinnaś być z niego dumna, zamiast
rozpaczać. Pokazał, że ma dość siły, by stanąć na własnych nogach.
- A więc wiedziałaś o tym? - Norkina wymierzyła w Raiję drżący palec.
Raija skinęła głową.
- Próbowałam go odwieść od tego pomysłu - odparła - ale teraz tego żałuję. Jednak
widzę, że starczyło mu rozsądku i siły woli, żeby postawić na swoim. Może pewnego dnia
będziesz miała powód, by naprawdę być dumna z syna!
- Dlaczego? - szlochała Fewronia Norkina. - On nie musi niczego robić. Nie musi się
niczego uczyć. Ma wszystko, czego się od niego wymaga. Wystarczy, że jest Norkinem.
Więcej nie trzeba. Nie musi być nikim więcej! Jest moim synem. Chcę, by pozostał przy
mnie!
Mówiłam mu, że łamie mi serce, lecz on mimo to zdecydował się odejść! To ty go do
tego nakłoniłaś! Ty, która zwodzisz wszystkich mężczyzn! Ty, która nawet starców
prowokujesz do grzesznych myśli...
Raija zbladła.
A więc chodzi o coś więcej niż tylko o to, że Nikołaj przeciwstawił się rodzicom. O
coś jeszcze innego.
Nie spodziewała się tylu zarzutów. Przecież w niczym nie zawiniła.
Ale na nic się nie zda przekonywanie o tym Norkiny. Wbiła sobie do głowy, że
wszystkim ciosom zadawanym jej przez życie winna jest Raisa Bykowa.
- Nikołajowi dobrze zrobi, gdy się usamodzielni - powiedziała. - Gdy zobaczy inny
ś
wiat.
- Dlaczego?! - krzyknęła Norkina. - Dlaczego? Gdyby Raija próbowała jej to
wytłumaczyć, i tak by nie zrozumiała. Nie uznałaby żadnych argumentów, nie stać jej było na
obiektywizm. Każde słowo wypowiedziane przez Raiję wykorzystałaby przeciwko niej.
Wynalazłaby kolejne powody, by ją nienawidzić.
Raija nie chciała się na to narażać.
Nie było warto.
Nikołaj nie znaczył dla niej aż tak wiele, mimo że i jego obejmowała krańcem swych
opiekuńczych skrzydeł.
- Nie ja jestem za to odpowiedzialna - rzekła. Nie potrafiła zachowywać się uprzejmiej
niż zazwyczaj. Nie wobec kobiety, którą miała przed sobą. - Pozwólcie Nikołajowi wysunąć
się poza cień, jaki ty i twój mąż rzucacie na niego. Pozwól, by przynajmniej w tej podróży nie
docierał do jego uszu twój głos. Pod waszą opieką wyrósłby na słabego człowieka. Teraz być
może wróci do was całkiem inny Nikołaj. Archangielsk wam podziękuje!
- Archangielsk się z nas śmieje! - krzyknęła Fewronia Norkina. - Dzięki tobie, ty
rozpustnico!
Raija nie odpowiedziała. Wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi. Mało
prawdopodobne, by Norkina podążyła za nią, ale Raija pragnęła dosiąść konia, nim gospodyni
zdąży zwlec się z poduszek.
Zanim ruszyła, popatrzyła jeszcze na chybotliwe światła, ów ogród lamp. Na ten
widok doznała nieprzyjemnego wrażenia, poczuła, jakby otrzymała cios w żołądek Coś
sprawiło, że zjeżyły jej się włosy na głowie.
Coś, co istniało w niej samej.
11
Dźwigała brzemię nieznanej przeszłości, nosiła też w sercu ból. Ci, którzy mówili, że
z czasem ból staje się lżejszy, kłamali. Być może przybywało więcej do niesienia, ale ból
pozostawał ten sam. Raija ciągle cierpiała z powodu śmierci Jelizawiety.
Nosiła w sobie poczucie winy.
I nadal śniła dręczące sny. Niewiele jadła. Źle spała. Starała się jednak zachowywać
jak gdyby nigdy nic.
Złościła się, gdy okazywano jej troskę. Mówiła, że nie potrzeba jej niańki. Opiekunki
są dla dzieci z dobrych domów, nie dla takich jak ona.
- Poza tym jestem za stara - śmiała się i nawet sama słyszała, jak głucho brzmi jej
ś
miech. Nie była taką Raiją, jaką bliscy zwykli widywać do tej pory.
- Uważaj na Raiję! - poprosił Oleg Antonię, żegnając się z żoną przed kolejną
wyprawą. Miał wyruszyć na zachód, choć przecież co roku obiecywał, że następnym razem
już nie wypłynie jako kapitan. Ale kiedy nadchodziła wiosna i statek miał pożeglować w
ś
wiat, Olega ogarniał ten sam niepokój i stawał się nie do wytrzymania. Antonia cieszyła się
więc, widząc, jak wchodzi na pokład.
Choć jednocześnie bardzo się o niego niepokoiła. Jednak powstrzymanie Olega nie
wchodziło w grę. Wszelkie próby na nic by się nie zdały.
Teraz prosił ją, by uważała na Raiję. To także wydawało się Antonii daremnym
wysiłkiem. Upór był cechą wspólną Olega i Raiji.
Dlatego Antonia postanowiła zrzucić ten ciężar na Jewgienija. Przysunęła swą ciemną
głowę do jego ciemnej głowy i szeptem przekazała, by pilnował Raiji.
Jak gdyby już nie próbował!
Raija robiła uniki. Wysuwała się z jego objęć, kiedy chciał się do niej zbliżyć, żeby
pomóc jej rozproszyć ciemności, wyjść z niemej przestrzeni, w której się zamknęła.
Z Archangielska wypływały statki na zachód. Do innych miast nad Morzem Białym.
Ku innym morzom i do Norwegii. Czasem wyruszały na południe wzdłuż Dwiny, która była
jakby żyłą prowadzącą do reszty wielkiego rosyjskiego królestwa. Często również wpływały
tu statki. Ich własne statki, które znano w Archangielsku.
Zdarzało się, choć rzadko, że przypadkiem zawinął jakiś z Europy. Ze świata.
Właśnie przybył niewielki frachtowiec z Norwegii. Któryś z ich własnych. Nie miał
jakiegoś szczególnego ładunku, ale ktoś nim przypłynął.
Wasilij.
Pełnomocnik Olega i Jewgienija do połowów na Soroya.
Musiał się spotkać z którymś z właścicieli. Oleg wyjechał, a Jewgienij nie czekał na
nabrzeżu.
Wasilij pozdrawiał znajomych, ale jego zazwyczaj otwarta twarz ściągnęła się. Wzrok
go zdradzał. Patrzył gdzieś obok, nie słuchał, co do niego mówią. Wydawał się nieobecny.
Szedł, nie zatrzymując się.
Oczyma szukał kogoś, kogo na nabrzeżu nie było. Wzrokiem podążył w górę wzdłuż
drogi, którą musiał przejść, czy chciał tego, czy nie.
Ludzie zebrani w porcie przepuścili go. Nikt nie wspomniał słowem o Jelizawiecie,
tak jakby wspólnie zobowiązali się do milczenia, jak gdyby zmówili się, by mu oszczędzić
cierpienia.
Jewgienij, widząc znajomą sylwetkę, poszedł do kantoru, sprzątnął na stole i nastawił
samowar.
- Niewiele wieści przynoszę z łowisk - zaczął Wasilij, siadając za stołem naprzeciw
Jewgienija. Pili gorącą herbatę. Obaj długo obserwowali wijące się smużki pary, które unosiły
się znad filiżanek. - Mamy dobry rok. Sądzę, że Oleg będzie tego samego zdania, kiedy
wróci. Dziwne, że ich nie spotkaliśmy, ale obraliśmy najszybszą drogę do domu.
Jewgienij skinął głową.
- Kiedy wracasz na Soroya? - spytał.
Nie było to uprzejme, ale chciał wiedzieć. Wyznaczał wyraźne linie, jakby wycinał je
nożem. Wasilij powinien wiedzieć, którędy może się poruszać. Powinien wiedzieć, którędy
przebiega cienka granica.
- Nie wracam - odparł Wasilij. Napotkał oczy Jewgienija swoimi, w których mieszały
się błękit, szarość i zieleń. Ale przeważała zieleń: odcień, który lód przybierał wiosną. - W
ogóle nie powinienem był wyjeżdżać - dodał. - Zaniedbałem swoje obowiązki. Będę za to
płacił do końca życia. Musicie znaleźć innego pełnomocnika. Ja skończyłem z połowami w
Norwegii. Zostaję tutaj. Tu, gdzie jest mój dom.
Jewgienij z irytacją pomyślał, że Wasilij Uskow mógłby przywieźć mu lepsze wieści.
- Szkoda, Seroya stanowiła dla ciebie szansę. Jelizawieta nie wróci, nawet jeśli
zostaniesz. A Walerij cię nie potrzebuje, jest dorosły. Dobrze sobie radzi. Wkrótce będzie
mężczyzną. Mieszkał u nas podczas pobytu w Archangielsku. Wspaniały chłopak!
Argumenty Jewgienija nie skłoniły Wasilija do zmiany decyzji. Siedział głęboko na
krześle, kołysząc filiżankę w swych opalonych dłoniach.
Potem popatrzył Jewgienijowi w oczy.
- Zamierzam odwiedzić Raiję. Chcę z nią porozmawiać. Za twoją zgodą lub bez. Raija
jest jedyną osobą, która może mi powiedzieć, jak i dlaczego zginęła Jelizawieta. Możesz mi
oczywiście zabronić, ale to mnie nie powstrzyma.
Jewgienij uniósł kącik ust. Nie miał wyboru. I niezależnie od tego, czy mu się podobał
pomysł Wasilija, powie, że się zgadza. Niezależnie od tego, czy miał jakieś zastrzeżenia,
musiał przychylić się do tej prośby.
- Możesz z nią porozmawiać, Wasiliju Uskow. Ale nie odpowiadam za siebie, jeżeli ją
tkniesz.
- Nie zamierzam jej dotykać - przyrzekł Wasilij sucho. Utkwił wzrok w resztce napoju
pozostałego w filiżance. Robił w nim maleńkie fale. Kołysał naczyniem tam i z powrotem,
trzymając je obiema rękami.
- Raija pewnie by ci na to pozwoliła - rzekł Jewgienij z bólem. Nie podobały mu się
jego własne myśli. Wiedział, że będą krążyć mu po głowie, czy ubierze je w słowa, czy nie.
Łatwiej je było nosić, gdy je wypowiedział. - Ale ja cię proszę, byś się trzymał z dala, byś
zachował dystans. Proszę cię!
Wasilij skinął głową. Nadal nie patrzył na Jewgienija. Miał do niego żal, że o tym
wspomniał.
- Jest jeszcze coś - mówił dalej Jewgienij zmęczony. - Coś dręczy Raiję. Porozmawiaj
z nią. Może uda ci się nakłonić ją do mówienia. Może będziesz mógł jej pomóc...
- A ty? - spytał Wasilij. Dopiero teraz podniósł wzrok. Przyglądał się badawczo
twarzy rywala. Jewgienij miał przecież wszystko. Dzielił z Raiją łóżko, dzielił codzienność.
Powinien być pierwszą osobą, do której mogłaby się zwrócić w trudnych sytuacjach, gdy nie
potrafiła sobie z czymś poradzić.
- Jesteś człowiekiem, któremu najbardziej ufa - rzekł Jewgienij. Niełatwo przyszło mu
to przyznać.
Wasilij wolałby, żeby powrót do domu nie okazał się taki trudny.
- Pożyczę konia od Toni - rzekł na pozór lekko. Odsunął od siebie do połowy
opróżnioną filiżankę. - O Soroya porozmawiamy później - dodał.
Jewgienij przytaknął. Nie oczekiwał od Wasilija szczerości w rozmowie o kobiecie,
którą obaj stawiali najwyżej. Raija nie mogła ich związać. Zawsze będzie ich dzielić.
Wasilij zmartwił się poważnie dopiero po rozmowie z Antonią. Nie należała do osób,
które przesadzały. Raczej bagatelizowała trudności, by studzić uczucia innych.
Teraz patrzyła na Wasilija szeroko otwartymi oczyma, w których kryły się troska i
strach.
- Spróbuj porozmawiać z Raiją, Wasia! Nie tylko pogawędzić... Nie tylko o
Jelizawiecie, choć wiem, że po to wróciłeś. Dla Raiji to także ciężkie przeżycie. Z nią jednak
dzieje się coś niedobrego. Nie chce mi powiedzieć, co to takiego, ale myślę, że to nie tylko
smutek z powodu śmierci Jelizawiety. Widzę, że czuje się bardzo źle. Spróbuj przedrzeć się
przez jej uśmiech, przez jej zmęczone: „nic mi nie jest”, którym nas wszystkich zbywa.
- Jewgienij również mnie o to prosił - rzekł Wasilij zaniepokojony. Zdenerwował się
do tego stopnia, że nie mógł usiedzieć na miejscu. Chodził po kuchni Antonii tam i z
powrotem.
- A więc widzisz, że to nie żarty - stwierdziła Antonia z powagą.
Wolałaby, żeby Wasilij wyglądał starzej, bardziej posiwiał, stracił radość życia.
Wolałaby, żeby należał do tego typu mężczyzn, którzy więdną, zbliżając się do czterdziestki.
Wolałaby, żeby był mniej przystojny...
A on łączył w sobie to wszystko, co kazało jej otworzyć mu drzwi do swej sypialni.
Gdyby nie znaczył tak wiele dla Raiji, może by to znowu zrobiła. Również teraz.
Ponieważ był Wasilijem. Ponieważ w jego objęciach jest bezpiecznie.
Z Raiją było może inaczej. Między tymi dwojga istniało chyba coś więcej niż fizyczny
pociąg. I to właśnie wydawało się groźne.
Trudno to było wyjaśnić. Może miało to związek z czarami, może było
przeznaczeniem, a może przypadkiem.
- Co u nich słychać? - spytał ochrypłym głosem. Nie zdołał ukryć cienia nadziei, którą
zawsze żywił. Nadziei, która dostawała nie więcej pożywki niż tyle, by przetrwać z roku na
rok. - Między nimi? - dodał całkiem niepotrzebnie.
- Być może Jewgienij swą miłością pewnego dnia zabije jej uczucia - rzekła Antonia
ze śmiertelną powagą. - Tylko wtedy będziesz mógł ją zdobyć. Chyba że Jewgienij umrze
wcześniej niż Raija, a ty nadal będziesz niczym dorodny kozioł zdolny toczyć pojedynki z
innymi kozłami.
Wasilij uśmiechnął się szeroko, tak typowym dla Uskowów uśmiechem,
sprawiającym, że kolana kobiet robiły się miękkie jak z waty.
- Podoba mi się sposób, w jaki określasz rzeczy, piękna Toniu - powiedział. - Jeżeli
Oleg umrze przed tobą, mógłbym ogrzać twe łóżko. Jeżeli oczywiście nadal będę jurnym
kozłem i jeżeli w tobie nie przestaną płynąć soki.
Antonia uśmiechnęła się.
- Myślę, że należymy do osób, które pod tym względem dobrze się trzymają.
Wasilij mrugnął porozumiewawczo.
- Pożyczę od ciebie konia. Muszę porozmawiać z Raiją, zanim wróci Jewgienij. Jeśli
dobrze go znam, nie zostawi nam wiele czasu.
- Jewgienij wie, że Misza jest w domu - zauważyła sucho Antonia. - Olga także jest z
nimi. Jewgienij nie potrzebuje lepszych opiekunów. Zostanie poza domem dłużej niż zwykle,
ż
eby udowodnić i sobie, i Raiji, jak bardzo jej ufa.
- Nie masz zbyt wysokiego mniemania o ludziach - westchnął. Chciał trochę
rozdrażnić Antonię. Dobrze się znali. Mogli sobie pozwolić na pewną swobodę.
- Możesz potem przyjść i opowiedzieć, jak było - zaproponowała lekko Tonią.
Za ową lekkością kryło się również trochę powagi.
Wasilij długo przyglądał się Antonii. Z szacunkiem. Niewiele kobiet potrafiło mówić
tak szczerze jak ona. Zresztą często źle rozumiano jej intencje.
Może chciała, by ją tym razem źle zrozumiał. Ta myśl jednocześnie pociągała i...
przerażała.
- Do twojego łóżka? - spytał, unosząc brwi. Obrócił to w żart, tak że oboje mogli się
roześmiać i powiedzieć, że nigdy nie myśleli poważnie, że nigdy by do niczego nie doszło.
- Czyżbyś miał brzydkie myśli, chłopcze?
- Może - odparł. - Chyba jednak nie przyjdę do ciebie nocną porą, słodka Toniu.
Moglibyśmy zaszkodzić naszemu dobremu imieniu.
Oboje się roześmiali. Wasilij wychodził odprowadzany śmiechem. Miło tak się
ż
egnać.
Gnał co koń wyskoczy, a jego myśli pędziły przed nim. Zawsze go wyprzedzały.
Widział, jak ją spotykają. Widział jej uśmiech. Widział, że w jej oczach pojawiało się coś
szczególnego, co nadawało im osobliwego blasku, coś, co istniało tylko dla niego.
Powiedziałaby może, że jest wiosna, wkrótce zacznie się lato, dlaczego zatem ją
odwiedza? Jest przecież jego Śnieżynką.
Nie, tak nie będzie.
Raija wiedziała przecież, dlaczego przyjechał.
Zobaczyła go z oddali. Przez tę krótką chwilę zdążyła się przygotować na spotkanie.
Nikt nie jeździł konno tak jak Wasilij. Nikomu wiatr tak nie rozwiewał włosów jak
jemu.
Nie chciała wyjść mu naprzeciw, ale nie mogła się oprzeć. Nie była w stanie usiedzieć
spokojnie w domu. Musiała wyjść na próg. Odwiązała fartuch, zatroszczyła się o włosy,
poprawiała po kilka razy guziki bluzki, chociaż wszystkie były zapięte.
Wasilij zeskoczył z konia. Olga i Misza podprowadzili go do domu. Musiał zakręcić
Olgą w dzikim tańcu i z powagą zapewnić, że odkąd ją ostatni raz widział, wyrosła niemal na
prawdziwą damę. Musiał położyć obie ręce na ramionach Miszy, przyjrzeć mu się dokładnie,
poklepać po plecach i powiedzieć, że niedługo stanie się dorosłym mężczyzną, prawdziwym
kumplem. Że jeszcze tylko kilka lat.
Miszy i Olgi nie trzeba było przekonywać, by zajęli się koniem, Wasilij potrafił
dogadać się z dziećmi.
- Chciałbym porozmawiać z Raiją - Raisą o Jelizawiecie. Czy mogę z nią zostać sam?
Popatrzył na dzieci, tak jak patrzyłby na dorosłych. Nie kupował ich niczym, prosił
raczej o przysługę.
- Zajmijcie się na razie koniem, co? A potem porozmawiamy. O weselszych sprawach.
Ale najpierw muszę załatwić to, co leży mi na sercu, co najbardziej boli. Rozumiecie?
Dwie ciemne główki schyliły się potakująco. Dwie rączki złapały za uzdę konia.
Dzieci poszły do stajni.
Zostali sami z Raiją na świecie, a między nimi istniało tak wiele. Dziewczyna, która
zmarła zbyt młodo, która powinna być tu razem z nimi.
Wasilij ujął dłonie Raiji.
- Wolałbym, żebyś była brzydsza! - westchnął. - Jesteś chuda jak patyk, ale nie
zbrzydłaś. Czy ty nic nie jesz? Czy Jewgienij oszczędza na jedzeniu?
Raija zdołała się uśmiechnąć. Potem uścisnęła Wasilija. Objęła go, poczuła, jak jego
ręce zaciskają się wokół niej. Kiedy zamknęła oczy, uznała, że już starczy. Kiedy je
otworzyła, wszystko stało się szalone, niemożliwe, nie takie jak trzeba.
Ale pozwoliła, by nadal trzymał ją w ramionach. Tak długo, jak chciał. Tak długo, jak
musiał. Sama też tego potrzebowała.
- Chciałbym, żebyś wiedziała, że nie mam do ciebie żalu - rzekł wreszcie Wasilij.
Niechętnie się odsunął. Misza mógłby coś powiedzieć Jewgienijowi. Olga zaczęłaby snuć
domysły.
Nie chciał tego. Nikt nie powinien mówić źle o Raiji.
- Ale przyjechałem, by się dowiedzieć, jak umarła Jelizawieta i dlaczego. Tak wiele o
tym rozmyślałem. Zdaję sobie też sprawę, że i ty dużo o tym myślałaś. I czuję, że to ja w
którymś momencie popełniłem błąd. Może powinienem był ją zabrać ze sobą do Norwegii.
Ale wprowadziłbym ją do surowego świata mężczyzn, co też nie byłoby dobre. Nie dla takiej
dziewczyny jak Jelizawieta.
- W domu - powiedziała Raija i skinęła w stronę drzwi. - Wtedy słowa pozostaną pod
dachem, nie pofruną do nieba. Boję się, że coś, co powiem na jej temat, dotrze do jej uszu.
Czasami wydaje mi się, że ona nadal żyje.
Usiedli przy kuchennym stole. Oddzieleni całym blatem. Ich ręce nie mogły bez siebie
wytrzymać. Spotkały się. Kobiece palce splotły się z palcami dwóch męskich dłoni.
Słowa padały z jednego końca stołu na drugi.
Poczucie winy i wątpliwości. Łzy. Dłonie, które dawały wsparcie. Mogły pocieszać.
Uścisnąć przyjaźnie. Pomóc wyrazić to, czego nie da się powiedzieć słowami.
- Jaki jest ten Nikołaj? - spytał Wasilij chyba po raz dziesiąty. - Sądziłem, że w tym
mieście mieszka wielu nieznośnych mężczyzn, którzy mogliby się spodobać Jelizawiecie. I
oto wybiera młodego Norkina. Następcę tronu! W jaki sposób ta dziewczyna zdołała się w to
wplątać?
- Nikołaj był dla niej odpowiednim chłopakiem - rzekła Raija łagodnie, trochę smutno.
- Dla Jelizawiety był być może tym jednym jedynym... Dla Jelizawiety istniał tylko on jeden -
powtórzyła, zaczerpnąwszy powietrza. - Nikołaj. Nie zważała na to, że nazywa się Norkin.
Dla niej był tylko mężczyzną, którego kochała. Który się o nią troszczył.
- To nie wystarczy! - Wasilij nie zwlekał z osądem. Raiję ogarnęła rezygnacja. Czuła
się zmęczona.
Uśmiechnęła się, ale z powątpiewaniem.
- On sam nie dostrzegał niczego złego w tych potajemnych schadzkach! - odparła.
Musiała mimo wszystko wziąć chłopaka w obronę. - Nie wtedy. Nie od razu. Nie tak łatwo
jest zerwać ze wszystkim, do czego się przywykło. Nie tak łatwo przeciwstawić się zakazom i
zrobić coś, co w oczach rodziny wydaje się godne potępienia. Nikołaja trzymano surowo w
ryzach. Wymykał się spod kontroli rodziców, by spotykać Jelizawietę.
- ...i zrobić jej dziecko - Wasilij był nieugięty, nie potrafił wybaczyć.
Raija pomyślała, że to dobrze, iż Nikołaj Norkin znajduje się teraz daleko i Wasilij nie
może go dosięgnąć. Stryj wydawał się jeszcze bardziej zawzięty niż brat Jelizawiety.
- To dla mnie Jelizawieta zrobiła to, co zrobiła — Raija wyrzuciła z siebie te słowa
jednym tchem. Czuła, że Wasilij nie obarcza jej winą. Uścisnął jej ręce. Jego kciuki pieściły
powierzchnie dłoni, powoli, leniwie. Ta drobna pieszczota należała do nich. Nikt w pierwszej
chwili by jej nie zauważył.
Wasilij nie czynił Raiji wyrzutów.
Obawiała się tego w głębi duszy.
- Mogłaś jej jakoś przeszkodzić? - spytał łagodnie.
Wyraził wątpliwość, która i ją dręczyła. Pomyślała o wszystkim, czego nie wyjaśniła
Jelizawiecie. O wszystkim, czego nie powiedziała. O wiadomości, której zapomniała przesłać
przez Antonię, kiedy ją aresztowano: że to nie wina Jelizawiety. O wszystkim, co mogło być
inaczej.
Wszystko mogło potoczyć się inaczej.
- Nie byłaś w stanie jej przeszkodzić.
Wasilij nie winił Raiji. Nie obarczał jej odpowiedzialnością. Uważał, że całą winę
ponoszą inni. Dałby wiele, by móc stanąć twarzą w twarz z Nikołajem Norkinem. Z
przyjemnością dosłownie wbiłby temu rozpieszczonemu synalkowi bogacza do głowy trochę
zasad moralnych.
Od kołyski chłopak dostawał wszystko, czego zapragnął. A potem uznał, że chce
dostać Jelizawietę. Czemu nie znalazł sobie panny z odpowiedniej rodziny? Czy nie mogła
mu wpaść w oko któraś z nich? Poza tym dom Norkinów aż roił się od służących. Jeśli
potrzebował dziewczyny do ogrzania łóżka, czy nie łatwiej mu było sięgnąć po którąś z nich?
Wasilij czuł się zmęczony.
Jednak Raija musiała wszystko dokładnie opowiedzieć. O tym, co zdarzyło się potem.
O okolicznościach pogrzebu. O zmowie milczenia i skandalu, który nigdy nie nabrał rozgłosu
i stal się powtarzaną w tajemnicy plotką. O tym, że choć wszyscy wiedzieli o samobójstwie
dziewczyny, to według zapewnień Norkina nic podobnego nigdy nie miało miejsca.
O pogrzebie.
Również o Nikołaju. O Waleriju. O Piotrze, który odważył się wziąć na pokład
swojego statku młodego Norkina. Który przyjął go jako marynarza po uzyskaniu od Anatolija
Norkina podpisu na kawałku papieru jako cichej zgody.
- Opowiedz o więzieniu! - poprosił nagle Wasilij. Raija przestraszyła się. Chciała
cofnąć ręce, ale trzymał je mocno. - Opowiedz o tym - powtórzył. - Chciałbym wiedzieć.
Muszę wiedzieć o wszystkim, co dotyczy ciebie.
- Nie mogę. - Raija drżała.
- Opowiedz! - Wasilij wypuścił na chwilę jej dłonie, usiadł obok. Objął ją, otoczył
jakby murem obronnym, ogrzewał. - Opowiedz - prosił, zaklinał, nalegał. Nie zamierzał
zrezygnować. Chciał, by oddała mu część swego bólu, by się przed nim otworzyła.
- Tak niewiele pamiętam!
- Mów o tym, co pamiętasz! - zachęcił. Przytulił policzek do jej włosów. Nieraz
marzył, by tak z nią siedzieć. Wprawdzie wyobrażał sobie rozmowy o bardziej przyjemnych
rzeczach, ale marzenie przynajmniej w części się spełniło. Nie miał na wszystko wpływu.
Musiał przyjąć choć tyle. Zadowolić się okruchami.
Wiedział, że tak będzie. Czegóż innego mógł oczekiwać?
- Przeszłam już kiedyś przez podobne piekło - zaczęła Raija. - Teraz jestem o tym
przekonana. Więzienie nie wydawało mi się obce. Nie wiem, czy wtedy było gorzej, czy
lepiej, ale czułam, że jest mi znane. Wiedziałam, co mam robić. Wiedziałam, jak się
zachowywać: niepokornie, z dumą i uporem... - Opowiadała Wasilijowi to, co pamiętała.
Niewiele. O ciemności, korytarzu, kamieniach, stęchliźnie, wilgoci. I zbawiennej ciemności,
która jakby ją wsysała. O tym, co kryło się w jej duszy i pozwoliło zapomnieć. - Czułam
potworne zmęczenie w nogach - mówiła. - Na kolanach miałam czerwone plamy, jakbym
klęczała całą dobę, którą spędziłam w lochu. Nie wiem. Jewgienij nie chce mi nic powiedzieć,
kiedy pytam. Nie chce mi powiedzieć, jak wyglądałam, kiedy mnie wyciągnął z więzienia. -
Wasilij dostrzegł, jak przez twarz Raiji przemknął cień uśmiechu. - Myślę, że rzeczywiście
długo klęczałam przy drzwiach. Jewgienijowi wydaje się to takie straszne, że chce mi
oszczędzić szczegółów.
- Robi to w najlepszej wierze - zauważył cierpko Wasilij. Potarł policzkiem o jej
włosy. Były takie miękkie, tak jedwabiście miękkie. O włosach Raiji również marzył, o
wszystkim, co się z nią wiązało.
Zastanawiał się, jak Jewgienij mógł być tak niemądry. Mimo woli musiał się
uśmiechnąć. W jednej chwili wyraźnie zrozumiał, co Antonia miała na myśli, mówiąc, że
Jewgienij zdusi uczucia Raiji właśnie ową troską, swą nadopiekuńcza miłością.
Co za dużo, to niezdrowo.
- W każdym razie wiem, że już kiedyś przeszłam przez coś równie strasznego - rzekła
Raija.
- Tak, na pewno - przyznał Wasilij cicho i pogładził ją delikatnie po ramieniu. Właśnie
to miał na myśli Jewgienij, grożąc, by nie śmiał jej tknąć. To właśnie przed tym go tak usilnie
przestrzegał.
Wasilij uśmiechnął się pod nosem.
- Jeżeli byłaś prześladowana jako czarownica, to musiałaś siedzieć w lochu. Blizny na
twym ciele świadczą też o tym, jak cię traktowano.
Zamilkł. Nie powinni o tym rozmawiać.
- Nie do końca w to wierzyłam - wyznała cicho Raija. - Myślę, że Jewgienij wie o
mnie coś, co przede mną ukrywa.
Wasilij nie potrafił jej pocieszyć.
- Czy stało się coś jeszcze? - spytał po chwili, by przerwać ciszę, która mogła się stać
zbyt intymna. - Kiedy mi opowiesz, co cię naprawdę dręczy, Raiju?
12
Raija zesztywniała w jego ramionach. Zamknęła się w sobie i Wasilij zrozumiał, że
jednak jest jeszcze coś, o czym nie wspomniała. Coś poważnego, co nosiła w sobie i co nie
dawało jej spokoju.
- Nie mogę - rzekła wreszcie. - Nie teraz, Wasia Jesteś być może jedynym
człowiekiem, któremu mogę o tym powiedzieć. - Długo mu się przyglądała dużymi,
ciemnobrązowymi oczyma. Badawczo. Penetrowała dno jego duszy, jakby szukając wiedzy o
sobie. Lecz nie znalazła. - Czuję, że wszyscy znają moją przeszłość - wyznała. Zrobiła to
pośpiesznie, jak gdyby używała niecenzuralnych słów, których nie powinna była wypowiadać
na głos. Które mogły uderzyć w nią samą, gdyby ktoś usłyszał je w jej ustach. Które mogły
chłostać. - Z tobą jest inaczej, Wasilij. Tobie mogę to wyjawić. Ale nie teraz.
Musiał się tym zadowolić. I milczeć, ponieważ być może i on wiedział o niej więcej
niż ona sama. Ponieważ może i on posiadł jakieś tajemnice, może więcej rozumiał. Nie
zasłużył na jej zaufanie, ale przyjął je, kiedy pojawiła się taka możliwość. Okruchy to też
chleb.
- Czy mam już iść?
Pragnął niby przypadkiem musnąć ustami jej czoło, pieścić słowami, ale nie uczynił
tego. Raija zaufała mu, a on nie mógł tego nadużyć.
- Zaraz - odparła. - Za chwilę będziesz mógł odejść.
Zamknęła oczy i skłoniła głowę na jego ramię. Czuła jego ciepło, jego zapach.
Wasilij.
Zamykając oczy, znalazła spokój. Na krótko. Nie można przecież żyć z zamkniętymi
oczami, w końcu trzeba je przecież otworzyć.
Jewgienij zjawił się później niż zwykle, jednak na jego twarzy malowała się
podejrzliwość. Wzrokiem omiótł kąty, jak gdyby się spodziewał, że Raija ukryła tam
Wasilija.
Misza i Olga rozwiali częściowo jego wątpliwości. Przekrzykiwali się nawzajem,
opowiadając, co mówił Wasia, jakie im przywiózł prezenty, że musiały na nie poczekać, bo
Wasia chciał najpierw porozmawiać o Jelizawiecie. Przy tych słowach dwie dziecięce buzie
spoważniały. Jewgienij trochę się uspokoił.
Jednak w nocy znowu nabrał podejrzeń, znowu zacisnął pięści i napiął mięśnie.
- Ufasz mi? - spytała Raija, na powrót budząc jego czujność. Padało na nią światło
jedynej lampy w sypialni, które niemal na blond rozjaśniło jej włosy. Jewgienij patrzył na
ż
onę jak we śnie: w tych jasnych włosach wydawała mu się niebem. Kochałby ją, gdyby jej
włosy zmieniły się w srebro, a także gdyby stały się białe jak śnieg. - Ufasz mi, Jewgienij? -
powtórzyła. Przestraszyła go. Utkwiła w nim spojrzenie, od którego mógł się uwolnić,
odpowiadając tylko w jeden sposób. Każda inna odpowiedź by ją rozczarowała, oddaliła od
niego.
Jewgienij zastanawiał się, czy uczyniła to celowo.
- Tak - odpowiedział. - Oczywiście. W rzeczywistości wcale nie był tego tak do końca
pewien. Wahał się. Zawsze się wahał.
Rozpłakałaby się, gdyby musiał się do tego przyznać. Powiedział to, co Raija chciała
usłyszeć.
- Czy ufasz mi do tego stopnia, że pozwoliłbyś mi dziś w nocy pojechać konno do
Archangielska?
Zaczerpnął głęboko powietrza. Między jej pierwszym pytaniem a następnym istniało
morze tak głębokie, że Jewgienij nie był w stanie dostrzec dna.
Czy dusza Raiji kryła w sobie takie głębiny? Czy Raija skrywała przed nim tak wiele?
Czy mogłaby zadać mu takie pytanie, a potem go zdradzić?
Ból trawił mu piersi.
- Chcesz pojechać do niego? Skinęła głową. Popatrzyła na męża poważnymi oczyma.
Badawczo.
- Muszę porozmawiać z Wasilijem.
- Porozmawiać? - Nie udało mu się ukryć niedowierzania. Czara goryczy zaczynała się
wypełniać.
- Porozmawiać.
- Dlaczego nie ze mną? Raija nabrała powietrza.
- Chciałam, Jewgienij, ale to niemożliwe. Dopóki czuję, że coś przede mną ukrywasz,
nie mogę.
Zbliżyli się niebezpiecznie blisko do momentu, którego Jewgienij najbardziej się
obawiał. Potwornie się bał, że Raija przypomni sobie przeszłość, rzuci mu ją w twarz, a on
podda się i wszystko jej wyzna bez jednego mrugnięcia okiem.
- Jedź - rzucił krótko. - Ale nie ręczę za siebie, jeśli się okaże, że nadużyłaś mojego
zaufania.
Kiwnęła głową. Przewidziała tę część umowy. Przyjęła jej warunki.
Nie była pewna, czy Jewgienij się zgodzi. Wiedziała tylko, że nie potrafiłaby umówić
się z Wasilijem za plecami męża.
Perspektywa nocnej jazdy obudziła w niej swego rodzaju emocje.
Naprawdę musiała z Wasią porozmawiać. Ponieważ Wasilij był kimś więcej niż
przyjacielem, był jej bliski. Znajomość z nim zahaczała o niebezpieczną strefę, ale Raija nie
chciała dotykać tego, co niebezpieczne. Chciała tylko znaleźć się blisko przyjaciela,
potrzebowała jego zrozumienia. Chciała usłyszeć, jak zapewnia, że z nią wszystko jest w
porządku.
Nie udało jej się przemknąć całkiem niepostrzeżenie. Musiała odstawić konia do stajni
Toni, a w pomieszczeniach nad stajnią nasłuchiwało wiele par uszu. Kobiety dziwiła
niezwykła pora odwiedzin, ale Raija ufała, że nie będą na ten temat plotkować.
Przecież powinny czuć dla niej wdzięczność, a nie ją oceniać, pomyślała, ale zaraz
zawstydziła się tej myśli.
- Czy Jewgienij o tym wie? - Antonia przyglądała się przez chwilę Raiji. Potem ją
objęła i mocno uścisnęła. - Wiesz, zaprosiłam Wasię do siebie. Zrobiłam mu nawet
niedwuznaczną propozycję, ale obrócił to w żart.
- Co byś zrobiła, gdyby skorzystał? - w kącikach ust Raiji czaił się uśmiech. Wyznanie
Toni powinno jej sprawić przykrość, ale tak się nie stało.
Wszystko wydawało się takie dziwne i jednocześnie normalne.
- Nie zrób nic, czego ja bym nie zrobiła! - ostrzegła Tonią.
Raija uśmiechnęła się szeroko. Tonią dawno nie widziała u niej takiego uśmiechu.
- A czego byś nie zrobiła? - spytała Raija.
Antonia wzruszyła ramionami.
Gdy Raija znalazła się przed domem Wasilija, musiała zebrać się na odwagę, by
zapukać. Szczelniej otuliła się peleryną, nasunęła kaptur na czoło. Nie chciała, by ktoś ją
rozpoznał.
Wasilij długo nie otwierał. A jeśli nie ma go w domu?
Raija nie wzięła pod uwagę takiej ewentualności. Wybrała odpowiedni moment,
przebyła taki kawał drogi, niemożliwe więc, żeby Wasilij wyszedł.
Powinien na nią czekać.
Inna kobieta? Wprawdzie odmówił Antonii, ale to nie znaczy, że musi sypiać sam.
Wiele myśli przebiegło jej przez głowę, zanim usłyszała jego kroki.
A potem rzucone niezadowolonym głosem:
- Kto tam? Jest noc!
- To ja. Zachrobotało w zamku. Wasilij pojawił się w drzwiach. Nie dowierzał
własnym oczom. Stał długo i wpatrywał się w Raiję zdumiony, zanim się opamiętał i cofnął
do środka. Wpuścił ją.
- Co ty tu robisz?
Raija zsunęła z głowy kaptur. Nie patrzyła na Wasilija. Rozejrzała się po pokoju.
Dokładnie tak zapamiętała to mieszkanie. Ten zapach, który świadczył o tym, że długo nikt tu
nie mieszkał. Powinna pomyśleć o domu Wasilija, kiedy szukała schronienia dla wdów
wyrzuconych przez starego Norkina.
- Jewgienij wie, że tu jestem - rzekła. - Muszę z tobą porozmawiać. Myślę, że to
równie dobry moment jak każdy inny.
Wasilij trząsł się z zimna, mimo że solidnie napalił w piecu po przyjeździe. Także i w
ten sposób starał się stworzyć sobie przytulny kąt. Dom. Zawsze jednak pamiętał, że to tylko
pomieszczenie, które zamieszkuje. Czy ona zdaje sobie sprawę, o czym mówi? Skoro
przychodzi o tej porze...
- Jewgienij wie, że tu jesteś? - powtórzył bezwiednie ochrypłym głosem. Wziął od
Raiji pelerynę. Podobała mu się szpilka, którą Raija ją spinała, choć wiedział, że to prezent od
Jewgienija.
Raija przytaknęła.
- Przyjechałam, żeby porozmawiać. Dała mu wyraźnie do zrozumienia, po co tu przy-
szła i czego się po nim spodziewa.
Wasilij wiedział już, czego oczekuje od niego Jewgienij.
Większość tych oczekiwań wydawała się trudna do spełnienia.
Odłożył pelerynę Raiji. Założył koszulę. Uznał, że nie przystoi pokazywanie nagiego
torsu, gdy Raija jest tak blisko.
To zbyt zmysłowe.
- Zjesz coś? Napijesz się? - spytał. Potrząsnęła głową. Usiadła. Wybrała jedno z
krzeseł, tak że nie mógł usiąść obok niej, nawet gdyby chciał.
Wyznaczała wyraźne linie.
Znowu dzielił ich stół. Lampa rzucała tylko najbardziej niezbędne światło. Wasilij
przykręcił ją, jak tylko się dało. Ciągle tkwiła w nim potrzeba oszczędzania. Nigdy niczego
nie marnował. Nie mógł się wyzbyć owego nawyku. Coś takiego ma się już we krwi. Dzie-
ciństwo pozostawia głębokie ślady.
- Mam sny - rzekła Raija, przerywając ciszę.
- Wszyscy śnią - zauważył Wasilij niepewnie. Nie spuszczał z niej wzroku. Ręce
złożyła na brzuchu, palce zajmowały się sobą. Nerwowo. Wasilij wolałby, żeby wyznała mu
to w domu nad Dwiną, kiedy mógł ją obejmować i być blisko niej, być tylko dla niej. Teraz
czuł większy dystans, mimo że przyjechała do niego w nocy i nikt im nie przeszkadzał.
Szkoda, że Jewgienij nie widzi, jak przyzwoicie się zachowują!
- Nie takie sny! - rzuciła Raija przestraszona. - Nie takie zwyczajne, Wasia!
Wpatrywała się w swoje ręce. Potem podniosła głowę i spojrzała na niego niepewnie.
- Przytulisz mnie, Wasia? Jak przyjaciel? Skinął głową. Poczuł ucisk w gardle.
Zapragnął być silniejszy. Mieć więcej z królewicza z bajek. Albo z rycerza, który wyrzeka się
wszystkiego dla swojej pięknej damy, również jej samej. Ale był tylko Wasilijem Uskowem.
Człowiekiem. Mężczyzną.
Może w najdalszych zakamarkach duszy był złym czarownikiem Kościejem?
Mimo to objął ją.
Zrobił dla niej miejsce obok siebie na twardej drewnianej ławie. Obiema rękami objął
jej szczupłe ciało. Poczuł przez ubranie, że bardzo schudła.
- Co to za sny, droga Raiju? - spytał. Ustami dotknął jej czoła, choć nie miał takiego
zamiaru. - Czy to złe sny?
Potrząsnęła głową.
- To sny na jawie - wyznała po chwili. - Myślę, że pochodzą one z mroku mojej duszy.
Myślę, że opowiadają o mnie. Mówią to, czego nie wiem, czego być może nie powinnam
wiedzieć. - Na krótki moment zamilkła. - Zaglądam w nie. Nie mogę uciec od tych snów,
Wasia. Nie mogę uciec od tych, które przychodzą w nocy, dotykają mnie, trzymają w uścisku
i pokazują fragmenty obrazów, których nie chcę oglądać. Mam przecież zamknięte oczy, nie
mogę ich bardziej zacisnąć. Nie mogę przestać patrzeć na to, co jest w moich oczach. To
niemożliwe. Zaczynam wierzyć, że może najlepiej by było, gdybym niczego sobie nie
przypomniała...
- Co takiego do ciebie przychodzi?
- Światło - odparła szybko, bez zastanowienia. Przysunęła się bliżej do Wasilija.
Dotknęła policzkiem jego ciepłej szyi, piersi, gdzie jego koszula nie była zapięta tak
przyzwoicie, jak jej bluzka. - Żółte światło. Stoję przed skalą. Czarną. Śliską. Nieprze-
niknioną. Być może to ta sama czarna skała, która jest we mnie. Nie wiem. Niczego już nie
jestem pewna. Wiem, że ta skała jest zła. Czuję, że żółte światło pochodzi właśnie stamtąd.
Ż
e nikt nie powinien zapuszczać się zbyt głęboko w czeluści, które kryje. Czuję, że żółte
ś
wiatło może wyrządzić krzywdę Michaiłowi. Przynajmniej wydawało mi się, że chodzi o
Misze... - Raija zaczerpnęła powietrza i wyznała to, o czym tak wiele rozmyślała: - Wiem, że
ż
ółte światło ze skały może wyrządzić krzywdę mojemu dziecku, ale teraz coraz bardziej
jestem przekonana, że nie Michaiłowi. Przypuszczam... doszłam do wniosku, że gdzieś żyje
jeszcze jedno moje dziecko, którego nie pamiętam... - Załamał jej się głos. - Chciałam
myśleć, że to dziecko umarło, ale to nie takie proste. Sądzę, że ono jednak żyje, Wasia. -
Odetchnęła ciężko. - Podejrzewam, że w mroku niepamięci jest więcej dzieci. Wydaje mi się,
ż
e urodziłam ich więcej.
Czy mężczyzna potrafi pojąć, jak bolesne jest takie odkrycie? Jakie to straszne
uzmysłowić sobie coś takiego? Uwierzyć w to?
Jeżeli jakikolwiek mężczyzna na świecie potrafił ją zrozumieć, to musi nim być
właśnie Wasilij.
- Boję się powiedzieć o tym Jewgienijowi - mówiła dalej. - Boję się, że Jewgienij zna
prawdę, ale ją ukrywa. Nie mam pojęcia, z jakiego powodu milczy, ale coś mnie
powstrzymuje, kiedy chcę go o to spytać. Boję się, że jego oczy zdradzą, że kłamie. Boję się
usłyszeć, że to tylko moja fantazja.
- A czy to tylko twoja fantazja?
Raija pokręciła głową.
Wasilij ucałował jej czoło u nasady włosów. Zapomniał się przez krótką chwilę i stał
się dla niej kimś więcej niż tylko przyjacielem. Nie mógł się opanować. Ani nie chciał.
- W moich snach pojawiają się ludzie, Wasia. - Raija musiała wyznać wszystko,
ponieważ nie była w stanie dźwigać tego sama. Musiała jeszcze kogoś wtajemniczyć. Chciała
usłyszeć z ust Wasilija, że nic złego się z nią nie dzieje, że nie oszalała, że to nie jej fantazja,
lecz coś więcej niż sny. - Ukazują mi się twarze. Pojawiają się w jakichś nieznanych
okolicach, Wasilij. Twarze ludzi, których nie spotkałam. Nie pamiętam, żebym ich
kiedykolwiek widziała. Ale czuję, że ich znam, że są mi bliscy. I to mnie śmiertelnie
przeraża!
- Jakie twarze? - spytał Wasilij łagodnie. Był jak skała, dobra i bezpieczna, w
odróżnieniu od tej, która skrywała przeszłość i która za każdym razem odbierała Raiji jakąś
cząstkę zdrowego rozsądku.
- Twarz mężczyzny - odparła. - Widywałam go wcześniej w moich snach. Czuję, że
wiele dla mnie znaczył. - Urwała. Zamilkła. Nie wiedziała, czy może powiedzieć to, o czym
myśli. Jednak musiała to wyznać: - Wiem, że go kochałam.
Wasilij poczuł ukłucie w sercu. Był zazdrosny. Również o mężczyznę ze snu. O
kogoś, kto być może wcale nie istniał.
Jednak zaraz owo wrażenie zniknęło. Stało się czymś nierzeczywistym. Kochał Raiję,
lecz przecież to, o czym mówiła, dotyczyło kobiety, której nie znał.
Dawna Raija tkwiła w niej za czarną skałą, niedostępna i nieprzenikniona.
- Pojawia się też inny mężczyzna - rzekła. - Być może wymyśliłam go i o nim
zapomniałam. Nie wiem. Wiem tylko, że go rozpoznałam... że w moim śnie go rozpoznałam.
Ale nie padają żadne imiona, żadne słowa. Jest młody. Nieładny i ładny jednocześnie. Włosy
ma jak kłosy zboża. Twarz wyrażającą zdecydowanie i siłę. Zielone oczy, bardziej zielone niż
twoje, Wasia. Myślałam, że takie oczy nie istnieją. Nie zielone jak trawa, nie jak morze, a
mimo to zielone.
- Jak zorza polarna? - zgadywał Wasilij. Raija przytaknęła energicznie.
- Właśnie, jak zorza polarna! Wiem, że jest delikatny i dobry. Jest miły. Ma duże,
łagodne dłonie. Poznaję te dłonie. Nie jest bardzo wysoki, ale silny. Znam go. Wiem o nim
wszystko. Starzeje się na moich oczach. Widzę, jak na jego twarzy pojawiają się zmarszczki.
Jak przybywa mu lat, jak coraz bardziej pochylają się jego ramiona. Widzę kosmyki brody.
Widzę, jak jego włosy tracą barwę. Lecz to ten sam mężczyzna, ponieważ ma te same oczy, te
same rysy twarzy. Jest tak samo przyjazny.
Miłość do Raiji sprawiła, że Wasilij otworzył własne drzwi do fantazji, ujrzał postaci
ze snów Raiji jak żywe.
Na Soroya tęsknota za Raiją sprawiała, że wiele marzył. Wtedy nauczył się patrzeć z
zamkniętymi oczami.
Zobaczył tego mężczyznę, którego mu opisała. Zastanowił się, czy ktoś taki naprawdę
istnieje.
Czy potrafi żyć bez Raiji.
- Widzę kobietę - mówiła dalej Raija. - Jest młoda, młodsza ode mnie. Ma długie,
czarne włosy. Jak moje. Brązowe oczy z żółtą otoczką wokół źrenicy. Na obu policzkach
widać blizny, tak jakby ktoś ją zranił nożem. Jest drobna i ruchliwa. Samotna, wydaje mi się.
Myślę, że mnie nie lubi.
Drżąc, nabrała powietrza. Nie powiedziała aż tak wiele, by glos odmówił jej
posłuszeństwa. Ale wiele ją kosztowało wyznanie tego, co powoli wyłaniało się z mroku
niepamięci.
To ogromny wysiłek.
- Ten mężczyzna, o którym śniłam najpierw, ten, którego widzę i nie widzę, ma
ż
ółtawe oczy, jak ogień. Jak żółty pierścień, który młoda kobieta ma wokół źrenic. Nie widzę
owego pierścienia wystarczająco wyraźnie, by móc powiedzieć, jaki on jest. Nie potrafię tego
dokładnie określić, ale wiem, że to ten sam słoneczny blask...
- Kamienie morza - wtrącił Wasilij. - Bursztyny. Może jak bursztyn przy twojej
szpilce, którą spinasz pelerynę?
Skinęła głową. Nie pomyślała o tym. Nie rozumiała, dlaczego sama na to nie wpadła.
- Czy widzisz jakieś dzieci? - spytał Wasilij. Cicho. Ostrożnie.
- Chłopca - odparła Raija. - Chłopca o jasnych włosach. Jest młodszy niż Misza.
- I żadnych innych? Potrząsnęła głową.
- Skąd więc to przekonanie, że masz więcej dzieci? Dlaczego jesteś tego taka pewna,
Raiju? Przecież jesteś pewna.
Skinęła.
- Myślę, że ta kobieta jest moim dzieckiem.
- Dorosła kobieta? - Wasilij nie potrafił ukryć niedowierzania. - Kiedy wydobywasz z
ciemności, która jest w tobie, wizerunki różnych ludzi, potrafię to zrozumieć. Ale nie mogłaś
mieć dorosłej córki, kiedy tu przybyłaś. Sama ledwie byłaś dorosła!
- Myślę, że jednak ona jest moim dzieckiem - stwierdziła Raija z przekonaniem.
- Raczej ten mały chłopiec! - zauważył Wasilij. Jej odpowiedź brzmiała inaczej, niż
się spodziewał.
Przytaknęła zamyślona.
- Może on także.
- Jeżeli ta kobieta jest twoją córką... - Wasilij przełknął - to w takim razie dorosła
później, kiedy tu byłaś, najdroższa. Nie możesz wiedzieć, jak wygląda.
- Nie mogę? - spytała. W jej głosie brzmiała jakaś niebezpieczna nuta. Zmusiła
Wasilija, by i on spojrzał w oczy temu, co niepojęte.
- Może... - przyznał.
- Widziałam, jak mężczyzna się starzeje.
- Jak bardzo się zestarzał? - spytał Wasilij. Nie chciał przyjąć wszystkiego
bezkrytycznie.
- Wydawał się młodszy od Jewgienija - wyszeptała. Wasilij nie chciał tego słuchać.
- I co ty o tym myślisz? - spytał, starając się stąpać mocno po ziemi. Nie było to łatwe.
Raija potrafiła wywrócić rzeczywistość do góry nogami i zmusić najbardziej trzeźwego z
ludzi, by jej uwierzył.
Wszystko wokół niej sprawiało wrażenie nierzeczywistego, we wszystkim były czary,
magia, coś niesamowitego.
Wasilij uważał, że jego zdanie nie ma znaczenia. Najważniejsze, co myśli i w co
wierzy Raija. To, w co wierzy, jest właśnie przyczyną jej choroby.
- Myślę, że ta młoda kobieta jest moją córką - rzekła Raija bez wahania. Rozważała to
tak wiele razy, że owa myśl nie była jej obca. Wiele razy te słowa rozbrzmiewały w jej
głowie. Wargi formułowały je, ale nigdy jeszcze nie wypowiedziała ich na głos. Przebiegł ją
dreszcz, ale mówiła dalej. - Jestem przekonana, że jest moją córką - rzekła z niezłomną wiarą
w głosie. - Myślę, że jest dzieckiem moim i mężczyzny o bursztynowych oczach. Tego, który
pojawiał się w pierwszych snach. Tego, którego nie widzę zbyt wyraźnie. Tego, którego
kochałam.
Wasilij nie wiedział, co powiedzieć. Słowa wydawały się takie miałkie. Nie mógł jej
pocieszyć, że to tylko sen. W przypadku Raiji nic nie było oczywiste.
Nawet coś zupełnie niewiarygodnego znajdowało w sposób naturalny miejsce w jej
ż
yciu. To, co wydawało się niemożliwe, za jej sprawą stawało się możliwe. Potrafiła
dokonywać cudów.
- A ten mały chłopiec? - spytał Wasilij. - Nie możesz wiedzieć, nie możesz być pewna,
ż
e jest twoim synem. Nie możesz też mieć całkowitej pewności, że ta kobieta jest twoim
dzieckiem.
- To prawda, ale czuję takie ogromne wyrzuty sumienia - odparła wreszcie. - Dręczy
mnie potworne poczucie winy, mam nadzieję, że nikt nie doświadcza czegoś podobnego. To
mnie niszczy. Wiem, że bierze się ze snów, powstaje po spotkaniach z postaciami ze snów.
Poczucie winy wyrasta właśnie z tego. Z tego...
Poczucie winy wyrosłe ze snów! Wasilij nie mógł jej powiedzieć, żeby się nie
martwiła, nie mógł bagatelizować tego, co dla Raiji było bardzo ważne.
- Nie wiesz na pewno - rzekł ostrożnie. Nie chciał jej zranić, nie mógł powiedzieć, że
przesadza.
Mówiła, że ją to niszczy. Wierzył jej. Musiał potraktować jej słowa poważnie.
- Ale czuję, że tak jest. - Raija poszukała wzrokiem jego oczu. W jej oczach kryła się
ogromna, czarna otchłań. - Czuję to, Wasilij. Nie możesz powiedzieć, że moje uczucia czy
przeczucia do tej pory mnie zawodziły. Są, Wasia... są moim przekleństwem. To nie ma nic
wspólnego z chłodem czy z ciężkim snem. - Zamilkła. - W więzieniu również miewałam
podobne sny. I jeszcze później. Jednak pamiętam z nich niewiele. Nie wiem, czy widziałam w
nich którąś z tych osób. To jest dla mnie zagadką. To nie są zwyczajne sny. Czuję niemal, jak
pęka skała, która jest we mnie i skrywa przeszłość. Potrafisz to zrozumieć, Wasia? Czy
możesz to pojąć? Uwierzyć?
- Nie potrafię zrozumieć - odparł. - Nie wymagaj ode mnie tego, co niemożliwe. Ale
mogę spróbować uwierzyć. Zdajesz sobie sprawę, że to, co mi wyznałaś, brzmi
niewiarygodnie?
Skinęła głową.
- Nie możesz się pogrążać w bólu, Raiju - przekonywał. - Nie możesz się zamartwiać.
To niczego nie zmieni. Jeżeli te osoby ze snów istnieją, już dla nich zniknęłaś.
Raija zarzuciła Wasilijowi ręce na szyję. Ukryła twarz na jego piersi.
- Masz rację, już dla nich zniknęłam. Zdradziłam wszystko, co kochałam.
Rozpłakała się.
Wasilij nie musiał nic mówić. Wystarczyło, że ją przytulał, że po prostu był. Wierzył
jej. I martwił się o nią, bez względu na wszystko. Chyba tylko dzięki niemu nie postradała
rozumu.
13
- Nie powinnaś o tej porze wracać konno do domu - rzekł Wasilij. On również płakał.
Być może nawet tego nie zauważyła. Jej ból i jemu przeszywał serce. Obejmując ją, nie był w
stanie powstrzymać łez.
- Jewgienij na mnie czeka - łkała cicho.
- Niech nawet sam Bóg i diabeł na ciebie czekają, Raiju. Nie mogę pozwolić, byś
wyruszyła teraz w nocy.
- Jak to będzie wyglądało, jeśli zostanę? Wymknęła się z jego ramion. Przeszła po
pokoju.
Powiew powietrza, który wywołała, poruszając się, ożywił mały płomień lampy.
Wasilij poczuł łaskotanie w żołądku. Raija nie powiedziała, że nie zostanie, że tego
nie chce. Usiłował przywołać przed oczy twarz Jewgienija. Nie całkiem mu się udało.
Próbował spojrzeć na całą sprawę z punktu widzenia Jewgienija. Bez powodzenia.
Jewgienij miał Raiję.
Jewgienij miał wszystko.
Wasilij nie wstydził się tego, że chciał pochwycić dla siebie chociaż to, co możliwe.
Nie wstydził się, że pragnął zerwać obietnice, które złożył. Gdyby Raija się zgodziła,
nie zawahałby się nawet przez moment. On, który stał w cieniu, który zadowalał się tym, co
spadło z pańskiego stołu.
Miał nadzieję.
Ż
ył marzeniami.
Musiał przyznać przed samym sobą, że nie grzeszył przyzwoitością, rozmyślając o
Raiji. Bardziej go to radowało, niż zawstydzało.
- Nie mogę zostać zbyt długo - westchnęła Raija. - Ale chciałabym u ciebie trochę
odpocząć. Czy wolno mi, Wasia? Nie pragnę niczego, czego mielibyśmy potem żałować. To
tylko rodzi ból.
Zgodził się więc i na to.
Wskazał gestem ręki bokówkę, w której sypiał. Zdążył się położyć, zanim Raija
przyszła. Skóry trzymały jeszcze pewnie trochę jego ciepła. Chciał, by się nimi otuliła,
zmieszała swoje ciepło z tą odrobiną jego własnego.
- Muszę wrócić do domu przed świtem - zastrzegła Raija. - Muszę. Wiesz o tym,
Wasia?
Tak, dobrze wiedział.
- Odpoczywaj - rzekł.
Nie rozumiał Jewgienija, zupełnie go nie rozumiał. Jak doprowadził do tego, że Raija
nie mogła przy nim znaleźć spokoju, że nie mogła mu się zwierzyć, że nie mogła z nim
dzielić swego bólu? Dlaczego Jewgienij uważał, że Raija celowo sobie szkodzi? Dlaczego nie
dawał jej oparcia, którego szukała? - Obudzę cię, moja droga. Połóż się, potrzebujesz
odpoczynku.
- Nie mogę spać sama - wyznała. - Nie teraz. To mogło być tanią wymówką.
Podstępem, pułapką, która znienacka zatrzasnęłaby się wokół niego.
Ale nie.
Raija wiedziała, że prosi o wiele. Wasilij zaś cieszył się, że go o to poprosiła.
W ten sposób dała mu do zrozumienia, jak wysoko go ceni, jak bardzo mu ufa.
Położył się z brzegu, otulił ją skórami. Sam się nie przykrył. Musiał pozostawić
przestrzeń, która by ich oddzielała.
Raija skuliła się, odwrócona w jego stronę. Ramię Wasilija posłużyło jej jako
poduszka. Jego wargi tak delikatne, tak ostrożnie dotykające jej czoła, jej włosów, wypełniały
ją spokojem. Oddychał w tym samym rytmie co ona.
Czuła się bezpieczna.
- Jak dobrze przy tobie zasypiać! - westchnęła. - Jak dobrze.
Wasilij pomyślał o Jewgieniju. Wiedział, że tamten czuwa. I w tym momencie po raz
pierwszy ucieszył się, że nie jest mężem Raiji.
Leżał nieruchomo. Starał się odprężyć. Usiłował zachować rozsądek, pozostać tylko
przyjacielem.
Godnym zaufania.
Jednak zdawał sobie sprawę, że jest tylko człowiekiem. Tylko mężczyzną.
Raija spała tak spokojnie, że nikt by nie pomyślał, że dręczyły ją senne koszmary.
Nikt by nie uwierzył, że prześladują ją ludzie bez imion, bez możliwych do nazwania
powiązań z nią samą.
Wasilij pielęgnował tę chwilę. Traktował jak rzadki kwiat, który pragnął zachować w
swym sercu. Wyjąć, kiedy będzie go najbardziej potrzebował.
Chciał wszystko dokładnie zapamiętać. Ciemne rzęsy. Delikatne i piękne niczym
ptasie piórka. Czarne, jak gdyby pożyczyła je od szpaka. Spokojnie spoczywały na
policzkach. Ukrywały ogień, który potrafił zapłonąć w jej oczach. Ukrywały to, co w niej
nieodgadnione. Usta, lekko czerwone, delikatne, niemal się uśmiechały. Przezwyciężył
pokusę, by je pocałować.
Tego, czego smakiem nie wolno się rozkoszować, nie należy nawet próbować.
Łatwo przestrzegać reguł, kiedy przedmiot pożądania nie znajduje się na tyle blisko,
by móc go dotknąć, wziąć do ręki, skosztować...
Jest taka śliczna. To przekonanie przetrwa w nim niezależnie od tego, jak będzie w
przyszłości wyglądała. Jego oczy zawsze dostrzegą w niej piękno. Nie wiedział, czy kochał ją
dlatego, ponieważ była piękna, czy też wydawała mu się piękna, ponieważ ją kochał.
Nieważne.
Kochał ją.
I była piękna.
W pewnej chwili przyszło mu do głowy, że może powinien ją obudzić. Noc za oknem
przybrała się w nieco jaśniejszą pelerynę. Wkrótce będzie za późno, by Raija wyszła z jego
domu niepostrzeżenie.
Pierwsze kobiety - ranne ptaszki niedługo wstaną, rozpalą w piecu, przetrą oczy,
zwrócą je ku światu.
Wasilij pogładził Raiję po włosach. Delikatnie. Przypomniał sobie, że to właśnie tak
Dagnija uczyła go budzić dzieci. Łagodne głaskanie po głowie przygotowywało dziecko na
wymknięcie się ze snu.
Pomyślał, że Raija się budzi, że wystarczyło jedno lekkie dotknięcie. Odwróciła się,
jej wargi poruszyły się, twarz wykrzywił grymas.
- Ogień, ogień! Tyle ognia! - jęknęła. - Nie bierzcie ich! Uważajcie na płomienie! Na
ogień.
Łkała. Skuliła się w kłębek. Płakała przez sen.
Czy powinien ją obudzić? Czy pomoże Raiji, jeżeli przerwie ten sen? Czy też może
przerwany sen powróci kiedyś, kiedy przy Raiji nie będzie nikogo?
Spała niespokojnie, skulona. Rękoma obejmowała kolana. Zgrzytała zębami. Tak
mocno zaciskała szczęki, że drżały. Skóra na policzkach napięła się, brwi ściągnęły się,
tworząc bruzdy na czole.
Wargi Raiji poruszyły się znowu. Układały słowo, którego Wasilij z początku nie
rozumiał. Po chwili uszy Wasilija wyłapały jego brzmienie. Zrozumiał, że to imię. Raija
powtórzyła je tak wiele razy, że nie mogło być wątpliwości.
- Reijo! - zawołała. - Reijo! - zaklinała przez sen z miejsca, do którego Wasilij nie
mógł dotrzeć.
Trzymał ją w ramionach, lecz nie wiedział, czy to coś pomoże. Raija nadal wołała to
jedno słowo, to jedno imię. Dziwne. Nie rosyjskie. Ani też norweskie. Obco brzmiące.
Lapońskie? Język Lapończyków nie przypominał norweskiego. Wasilij nie był
pewien. Może fińskie?
- Reijo - mówiła Raija przez sen. Układała przy tym usta w uśmiech, jakby jej to
słowo smakowało. Ale chwilami też miało gorzki smak. Wasilij zapragnął ujrzeć jej oczy,
odgadnąć jej uczucia związane z tym imieniem, które ciągle powtarzała. - Reijo! - rzekła z
troską. A potem zaczęła mówić coś, czego Wasilij na początku nie mógł zrozumieć. Doznał
szoku, kiedy uświadomił sobie, że Raija mówi po norwesku. - Reijo! Reijo, wybacz mi! Nie
wiedziałam o tobie. Tak by się nie stało, gdybym o tobie wiedziała. Wybacz mi. Tylko ciebie
mogę o to prosić. Błagać o twą przyjaźń. Pozwól mi odpocząć w wodzie.
Była pokorna, przepełniona żalem. Słowa wypływały z głębi jej duszy.
Kimkolwiek ten Reijo był, to w każdym razie rozumiał po norwesku. Zwracając się do
niego, nazwała go przyjacielem.
Wasilij trzymał Raiję w objęciach, śpiącą Raiję, kobietę Raiję, Raiję - Rosjankę. Jego
piersi przepełniała ogromna czułość.
Powinien obudzić ukochaną, ale pozwolił jej spać. Wyśnić do końca ten sen, nawet
jeśli sprawiał jej ból.
Powoli odprężała się, powoli rozluźniała ciało. Puściła kolana, oddychała
równomiernie, jej twarz przybrała normalny wyraz. Raija wyprostowała się. Odnalazła
spokój.
Wasilij pozwolił jej spać.
Jeżeli podobne sny powtarzają się co noc, to naprawdę potrzebowała odpoczynku.
Wasilij pozwolił jej odpoczywać w swych ramionach.
Powoli zaczynał się dzień.
Raija budziła się niespiesznie. Zorientowała się, że coś jest nie tak. Otaczały ją inne
niż zazwyczaj odgłosy poranka. Ale sen był taki przyjemny, że wymknęła się z niego wbrew
swej woli.
Niechętnie powitała nowy dzień. Uniosła powieki. Odnalazła twarz Wasilija blisko
swej twarzy.
Rzuciła jedno krótkie spojrzenie w jego iskrząco zielone oczy. Dojrzała w nich tak
wiele miłości, tak wiele ciepła, tak wiele uczuć, których nie mogła przyjąć.
Ranek?
Nie, to niemożliwe! Wasilij obiecał, że ją obudzi. Chciała tylko trochę odpocząć...
- Dlaczego ciągle tu jestem? - spytała szeptem. Światło przyniosło ze sobą
zakłopotanie. Dostrzegła cienie w kątach i zaczęła szukać wzrokiem, ale nikogo nie
zauważyła. Byli sami.
- Pamiętasz swoje sny z dzisiejszej nocy? - Wasilij odpowiedział pytaniem. Sam leżąc,
poczekał, aż Raija usiądzie. Śledził każdy jej ruch i zachowywał w pamięci. Zbierał nowe
róże do bukietu wspomnień, dobrych wspomnień.
Raija podciągnęła kolana pod brodę. Objęła je rękoma. Poprawiła spódnicę. Zmartwiła
się jej wyglądem. Jewgienij zauważy zagniecenia. Dostrzegał takie drobiazgi.
- Śnił mi się pożar - rzekła zamyślona. Musiała się bardzo skupić, by sobie wszystko
przypomnieć. - Wszędzie szalał ogień - dodała. Szeroko otworzyła oczy. Widziała obraz ze
snu, ale nie cały, jedynie urywane fragmenty, które wypełniły ją goryczą. - Palił się las... -
zawahała się. Nie potrafiła tego stwierdzić z całą pewnością. - Tak mi się wydaje. Pamiętam
czubki drzew całe w ogniu. Płonące wierzchołki drzew na tle nieba. Wszędzie był ogień. I
woda. Musiała być woda. Tak mi się wydaje.
Spojrzała zdziwiona na Wasilija.
- Czułam się tak, jakbym miała mokre stopy. Przemokłam, było mi zimno. Ale nie
sądzę, bym zmarzła. To tylko coś, na co patrzyłam. Nie brałam w tym udziału. Dziwne...
- Pamiętasz jakichś ludzi? Twarze? Kogoś znajomego? - Wasilij mimo woli dał się
wciągnąć w tę historię. A może tylko w sen...
Raija potrząsnęła głową. Między jej brwiami utworzyła się bruzda. Brwi ściągnęły się,
pożeglowały po niebie czoła.
- Nikogo nie widziałam. Nie, nikogo nie pamiętam - odparła, ale niepewnie. -
Szukałam kogoś - przypominała sobie. - Ale przecież mnie tam nie było! - Spojrzała pytająco
na Wasilija, tak jak gdyby razem z nią oglądał obrazy ze snu. Lecz do tego świata wewnątrz
swej duszy wybrała się sama. - Wiem, że się bałam - wyznała w końcu, gdy się dobrze
zastanowiła. - Bałam się o kogoś, nie o siebie. Myślę, że mnie samej nic nie groziło. Może na-
wet tam byłam, ale bałam się o kogoś innego.
- Czy imię Reijo coś ci mówi? Wasilij obserwował ją. Zobaczył, jak uniosła brwi,
otworzyła szeroko oczy, ale nie dlatego, że sobie przypomniała. Smakowała to imię.
Wymówiła je kilka razy.
Ani razu nie zabrzmiało to jednak z takim akcentem i z takim uczuciem jak w nocy.
Teraz powiedziała to całkiem inaczej.
Teraz wymieniła obce imię, formułowała dźwięki, które nic dla niej nie znaczyły.
Wasilij wolałby zapomnieć, z jakim uczuciem powtarzała to imię w nocy. Wolałby,
ż
eby to był tylko sen, który mu się przyśnił.
- Skąd przyszło ci do głowy to imię? - spytała Raija zaciekawiona. Cały czas
wygładzała spódnicę, choć to nic nie pomagało.
- Wołałaś je przez sen - wyjaśnił. - Wołałaś tego człowieka o imieniu Reijo. Wiele
razy. Zaklinałaś go. Prosiłaś, by ci wybaczył.
Raija przerwała mu:
- Nie wiem, czy chcę tego słuchać! Wasilij zamilkł.
- Chcę - zdecydowała w końcu. Wyprostowała plecy. Czekała. Gotowa była na
wszystko.
Wasilij powtórzył jej, co mówiła. Pamiętał dokładnie słowo w słowo. Zawsze miał
dobrą pamięć.
- Reijo... - rzekła Raija zamyślona. - Reijo! - potrząsnęła głową. - Dlaczego go nie
pamiętam? Nie wiem, kim on jest! Może to mężczyzna o bursztynowych oczach. A może ten
drugi, który się starzał. Nie wiem. A może to zupełnie ktoś inny? Dlaczego nie mogę sobie
przypomnieć?
Wasilij nie potrafił jej odpowiedzieć. Nigdy nie spotkał nikogo, kto by odbywał takie
podróże. To go przerażało. I pociągało.
- Czy Reijo to norweskie imię? - spytała. Pytała oczyma, ustami, całą sobą. Całą sobą
wyczekiwała odpowiedzi.
- Nie - wyjaśnił Wasilij. - O ile wiem, to nie. Twoje imię też nie jest norweskie.
Raija drżąc zaczerpnęła powietrza.
- Kim ja jestem? - spytała. - Jakie życie przedtem prowadziłam? Czy w mojej
przeszłości jest coś tak przerażającego, że nie powinnam się w to zagłębiać? Czy to dlatego
nie pamiętam? Jakie okrutne tajemnice kryją się w okowach niepamięci? Dlaczego mam takie
poczucie winy? Dlaczego czuję, że kogoś zdradziłam? Dlaczego spotykam się z nienawiścią,
pogardą, nieufnością ze strony tych nieznanych osób z moich snów? Dlaczego, Wasia,
dlaczego?
Nie umiał jej odpowiedzieć.
- Jak jest w Norwegii? - dopytywała się. - Opowiedz mi o norweskim krajobrazie!
I Wasilij mówił o morzu, o wielkim morzu, które było tak niepojęcie bliskie, tak
niepojęcie rozległe, tak niepojęcie ogromne. O falach. Barwach. Opowiadał o wybrzeżu:
postrzępionym, kamienistym, nagim. O kraju jałowym, surowym, ubogim. O wąskich pasach
uprawnej ziemi. O tym, jak ludzie pracowicie pielęgnowali zieloną trawę. Karczowali
porośnięte lasem górskie zbocza, żeby wyżywić zwierzęta. O soczyście zielonych plamach
pomiędzy kamieniami i czarnymi skałami.
Opowiedział jej o niskopiennych krzewach, o mchu, o kolorze ziemi. O tym, jak
zmieniają się pory roku. O gwałtowności wszystkich przemian w pogodzie i przyrodzie.
Opowiedział o ciepłych latach skąpanych w słońcu. Opowiedział o jesieni, surowej i
wietrznej, przede wszystkim szarej, wilgotnej, potwornie mokrej. Ciemniejącej. Opowiedział
o zimie, o gwałtownych sztormach. O morzu, które nigdy nie zamarzało. O morzu, które
chciało okazać się bardziej zimne i bezlitosne niż śnieg i lód. Opowiedział jej o wiośnie,
nieskończenie długiej na początku, kiedy robiło się tylko odrobinę cieplej. Gdy ludzie
wierzyli, że słychać już oddech lata, mróz śmiał im się prosto w twarz. Bez końca powracał.
Aż wreszcie nagle śnieg i lód topniały. W ciągu jednego dnia, jednej nocy. Kraj wyskakiwał z
zimowego ubrania. Zrzucał je, stawał się zielony i nowy, wytęskniony. To trwało tak krótko.
Potem, zanim ktoś zdążył nazwać poprzednią porę roku wiosną, nastawało lato.
- Czy nie ma tam drzew? - spytała Raija ze smutkiem w głosie, z niedowierzaniem. -
Czy nie ma tam drzew, o jakich ci opowiadałam? Wysokich drzew? Lasów?
- Rosną w głębi lądu - odparł Wasilij z powagą. - Bardziej na południe. Jak myślisz,
dlaczego na wybrzeżu tak chętnie kupują nasze drewno?
Raija oddychała szybko. Trochę drżała.
- A więc pochodzę z głębi kraju? - zgadywała. - Z okolic położonych bardziej na
południe niż Finnmark. - Wasilij kiwnął głową. Myślał, że z całą pewnością można tak
stwierdzić.
- Nigdy tam nie byłem - rzekł z żalem. - Nie mogę ci opowiedzieć o tych
krajobrazach, droga Raiju, choć bardzo bym chciał.
Wstał. Nie odważył się jej dotknąć. Nie zadowoliłby się niewinnym muśnięciem ręki.
Zbyt wiele niebezpiecznych uczuć zrodziło się między nimi.
Nie miał w domu nic do jedzenia. Tylko kilka antałków kwasu, które przetrwały okres
nieobecności gospodarza i których nie zdążył opróżnić w ciągu zimy.
Nalał Raiji i sobie. Pili w milczeniu. Raija skrzywiła się. Chyba jej nie smakowało.
Kwas jest właściwie najlepszy zaraz po sporządzeniu, Wasilij znał się na tym. Cóż, dobry i
taki, skoro nie ma świeżego.
- Mogłabyś teraz wyjść - powiedział. - Ale wtedy wszyscy się zorientują, że spędziłaś
u mnie noc i na pewno nie wszyscy uwierzą, że nic między nami nie zaszło. Albo też możesz
zostać dłużej, by niektórzy dali się zwieść, że przyszłaś na krótko w ciągu dnia. Możesz
również zostać do wieczora i wymknąć się pod osłoną ciemności. - Roześmiał się cicho.
Dodał niby to żartem, choć jego słowa wyrażały to, czego pragnął naprawdę. - Albo możesz
po prostu zostać. Na zawsze.
- Mogę zrobić tylko jedno - rzekła Raija poważnie. - Wyjść teraz.
Wasilij zdawał sobie sprawę, że Raija wybierze to rozwiązanie. Znał ją zbyt dobrze.
Kochał również tę stronę jej osobowości. Kochał w niej wszystko.
- Czy choć trochę ci pomogłem? - spytał, zakładając jej pelerynę na ramiona. Patrzył,
jak drobnymi palcami zapina szpilkę na piersi.
- I ty pytasz, czy mi pomogłeś! - ujęła go za ręce. Okazała mu prawdziwą
wdzięczność. Gwałtowna zmienność uczuć, to też ona, jego Raija. - Wierzysz mi -
powiedziała z przekonaniem. Na jej usta powrócił uśmiech. Oczy nadal błyszczały jak w
gorączce, ale pojawiły się w nich również upór i duma, których Wasilijowi brakowało, kiedy
zobaczył Raiję po swym powrocie. - Nie mówisz mi, że zmyślam. Nie kłamiesz i nie udajesz,
ż
e nie rozumiesz, o czym mówię.
- Przecież nie rozumiem - uśmiechnął się Wasilij. Pragnął, by wszystkie poranki
wyglądały tak jak ten, by dzień zaczynał się przy Raiji.
- Nie rozpoznajesz wydarzeń, o których opowiadam - poprawiła się Raija. - Nie
uciekasz wzrokiem, mówiąc, że nie masz pojęcia, co to takiego, mimo że być może widziałeś
te miejsca i tych ludzi na własne oczy.
Wasilij mógłby wykorzystać tę chwilę i powiedzieć coś niepochlebnego o Jewgieniju.
Mógłby oczernić rywala. Ukazać Raiji jej męża w niekorzystnym świetle.
Ale nie uczynił tego.
Nie potrafił.
- Być może będę musiała jeszcze kiedyś znowu z tobą porozmawiać.
- Wiesz, że zawsze możesz.
- Ale nie tak. - Raija wypuściła jego ręce. Rozłożyła ramiona, jakby chciała objąć cały
ten jego nieduży dom, jego i siebie, tak by powstała jedna całość.
- Nie - zaprotestował Wasilij. Tyle to i on miał rozumu. Pomyślał, że i tak będzie
dobrze, jeżeli po tej nocy Jewgienij nie wbije mu noża między żebra. Wiedział, że Jewgienij
nie okaże zbytniej wyrozumiałości i nie będzie się starał usprawiedliwiać sympatii, którą jego
ż
ona obdarzyła byłego buntownika.
Tego rodzaju przyjaźni żaden małżonek łatwo nie znosi.
Raija omiatała ulice brzegiem peleryny. To jej żagiel, jej tarcza.
Kiedy przybyła do portu, nikt już na nią nie patrzył tak, jak przed domem Wasilija.
Oczyma mówiącymi, że wiedzą, że się domyślają.
Raija nie przejmowała się ludzkimi spojrzeniami. Co prawda bała się i czuła ucisk w
piersi, lecz jednocześnie zyskała nowy spokój.
Ktoś wreszcie jej uwierzył.
Jewgienij nie spał w nocy. Poznała to po nim. Zawsze z łatwością potrafiła go
rozszyfrować. Umiała przewidzieć, co zrobi. W jego przypadku nietrudno to było zgadnąć.
Rzadko ją zaskakiwał.
- A więc jesteś? - przywitał Raiję i odchylił się do tyłu na krześle. Spojrzał na nią, tak
jakby się spodziewał, że zauważy ślady niewierności. Tak jakby mógł to zobaczyć. - Już
zaczynałem myśleć, że z nim zostaniesz. Ze wreszcie udało mu się udowodnić, że chowa w
zanadrzu dużo więcej niż inni. Myślałem, że ujął cię swoim urokiem, uśmiechem,
młodzieńczością.
Jewgienij powtarzał to, co o Wasiliju mówiły kobiety.
Raija zdała sobie sprawę, że i ona określała go podobnie. Lubiła Wasię.
Jewgienija darzyła całkiem innym uczuciem. Pragnęła, by zdawał sobie z tego sprawę
i bardziej jej ufał. Pragnęła, by ją traktował jak dorosłą kobietę, a nie jak dziecko, które musi
chronić własnym ciałem, własnym życiem.
- Zasnęłam - przyznała. - Możesz w to uwierzyć lub nie. Nic złego nie zrobiłam. Tylko
spałam...
Jewgienij się roześmiał.
Wstał. Podszedł do niej. Chwycił ją mocno za ramię. Pocałował.
Pożądliwie i niedelikatnie. Raija poczuła ból w wargach. Palce Jewgienija wrosły w
jej ramię. Przycisnął ją swoim ciałem do drzwi, a potem pocałował tak mocno, że zaparło jej
dech.
Chciała krzyknąć, ale nie uwolnił jej ust na tyle, by mogła wydobyć słowa prośby.
Po chwili, gdy już sądziła, że zamierza wziąć ją siłą, żeby ją ukarać, coś udowodnić
lub upokorzyć, puścił ją.
Puścił i odwrócił się plecami.
- On cię tak nie całuje, prawda? - spytał Jewgienij wzburzony. - Jest zapewne
delikatniejszy, łagodniejszy, bardziej czuły. Okazuje więcej uczucia.
- Wasia mnie nie całował tej nocy - odparła Raija. - A tylko mnie wysłuchał.
Obejmował mnie tak, jak przyjaciel obejmowałby przyjaciela. I zasnęłam. Pozwolił mi spać.
To jedyne, co uczynił dziś w nocy wbrew mej woli, Jewgienij. Pozwolił mi zasnąć. Pozwolił
mi odpocząć. Powiedział, że tego potrzebowałam.
- Wasia jest taki troskliwy - rzekł Jewgienij z ironią. - Boże, robi mi się od tego
niedobrze, Raija. Nie rozumiesz, że pragnę tylko jednego: szczęścia z tobą i Misza. Marzę o
spokojnym życiu we troje. Nie życzę sobie mężczyzn, którzy kręcą się wokół ciebie i
twierdzą, że są jedynie twoimi przyjaciółmi!
- Mówisz, że marzysz o spokojnym życiu. A co ze mną? Z moimi snami? - spytała
Raija.
Jewgienij westchnął.
- Nie uwolniłaś się od nich? - zdziwił się. Raija wiedziała, że i jego martwią jej
koszmary.
- Nie - odparła. - Wyznaczają przede mną ścieżki, ale ja nie wiem, dokąd prowadzą.
- Musisz nimi iść? - spytał. - Tak.
14
- Jesteś niczym morze - rzekła Antonia do Raiji, wzdychając. - Nie możesz przestać
tworzyć fal.
Raija nie zaprzeczała. Stan jej uczuć rzeczywiście przypominał teraz wzburzone
morze.
Jewgienij starał się trzymać głowę wysoko, gdy szedł przez Archangielsk. Napotykał
przenikliwe spojrzenia. Mimo to kroczył wyprostowany. Uważał, że śmiech wkrótce
ucichnie, a kiedy ludzie zobaczą, jak odniósł się do postępku żony, stracą pewność siebie.
Raija nie chciała, żeby się tak starał.
- Może nawet popełniłabym głupstwo - wyznała. - Ale Wasia pomógł mi zachować
zdrowy rozsądek.
- Naprawdę zasnęliście? I nic? Raija westchnęła. Wywróciła oczami.
- Tak to z nami jest - stwierdziła. Spodziewała się, że Tonią jej uwierzy. - Po prostu
jesteśmy sobie bliscy.
Antonia uznała, że to prawda. Po raz kolejny. Słyszała wiele razy, jak Raija to
powtarzała. Za każdym razem słowa przyjaciółki wydawały się jej mniej dziwne. Ale jeszcze
trochę brakowało, by całkiem uwierzyła.
Ona nie mogłaby tak spokojnie spać przy Wasiliju. Był zbyt pociągający, zbyt męski.
Musiałaby być pijana do nieprzytomności, by nie odczuć tego wszystkimi zmysłami.
Raija nawet się nie uśmiechnęła, słuchając Toni.
- Czternaście kobiet - zmieniła temat Antonia, bo o tym naprawdę chciała
porozmawiać. - Nie udało mi się policzyć dzieci. To przygnębiające.
- Stajnia rzeczywiście nie może zastąpić domu - zgodziła się Raija. Ona też się nad
tym zastanawiała. Martwiła się. To również ją dręczyło, to również nie dawało jej spać. - Co
możemy dla nich zrobić? Nie znam nikogo, za kogo można by je wydać za mąż!
Tonią uśmiechnęła się. Widać Raija jest już całkiem zdesperowana, skoro przychodzą
jej do głowy takie pomysły.
- Zupełnie nie wiem, co robić - westchnęła Raija. - Nie mogą przecież mieszkać w
stajni kolejną zimę.
- Zaproponowałam, by zostały stajennymi - rzekła Tonią ze śmiechem. Ona także nie
znajdowała żadnego rozwiązania. - Tylko ty i ja mamy odwagę coś powiedzieć. Tkają, robią
na drutach, gotują, piorą i zwijają wełnę. I każdej brakuje mężczyzny, który mógłby ją
utrzymywać. Do diabła, nie potrzebujemy tylu kobiet, które będą się rozkładały przed każdym
szukającym rozrywki mężczyzną! Tak, rozmyślnie jestem wulgarna. Już nie mogę słuchać,
jak większość z nich tłumaczy się, że nie ma innego wyboru. Wysyłają swoje dzieci do pracy,
ale one niewiele zarabiają. Dzieci też w końcu do niczego w życiu nie dojdą!
- Tak to jest, gdy ktoś jest biedny - zauważyła Raija zmęczona. Zdarzało się, że
ż
ałowała, że pomogła tym kobietom. Łączyła się z tym odpowiedzialność, która teraz ją
przygniatała. Nie miała sił, by ją dźwigać. - Nie wiem, jak zdołałaś przekonać Olega, żeby
zabrał ze sobą na Sereya dwie z nich jako kucharki. Chciałabym, żebyśmy wysyłali tam
więcej rybaków!
- Czy Wasia nie wraca? - spytała Antonia.
- Mówi, że nie. Czy myślisz o tym, by kilka kobiet wysłać na łowiska w jego
zastępstwie jako naszych pełnomocników? Możesz o tym zapomnieć.
- Czy uważasz, że najlepiej dla wszystkich będzie, jeśli Wasilij wróci na Soroya?
Te słowa zapadły głęboko w duszę Raiji. Zaczęły jej ciążyć.
Czy rzeczywiście tak byłoby najlepiej? Gdyby znalazł się daleko? Gdyby nie mogła
go zawołać, nie mogła szukać u niego ciepła, spokoju i rozsądku?
Również braku rozsądku.
Czy tak byłoby najlepiej dla wszystkich?
Przypomniała sobie iskrząco zielone oczy Wasilija. Pomyślała o namiętności, którą w
niej budził, o sile, która w nim tkwiła. Podziwiała jego zdolność przekonywania, gdy chciał
się posłużyć tą właśnie cechą swojego charakteru.
Tak, rzeczywiście dla wszystkich najlepiej będzie, jeżeli Wasilij wróci do Norwegii i
zostanie w Finnmarku.
- Wasia może potrzebować kogoś, kto będzie mu prowadził dom. Za skromne
wynagrodzenie wypłacane przez właścicieli statków - zauważyła Antonia. - Popatrzyła przez
dłuższą chwilę na Raiję. - Myślę, że twój Jewgienij z radością wyłoży trochę grosza, byleby
Wasia znalazł się w bezpiecznej odległości.
- Jesteś okropnie cyniczna - stwierdziła Raija. - Czy powinnam poprosić Wasilija,
ż
eby wrócił na łowiska?
- Nie jesteś taka głupia. - Antonia puściła do niej oczko. - Wtedy zostanie nam tylko
trzynaście wdów. Może mogłyby wyplatać worki na mąkę?
- Czy już wybrałaś jakąś, która miałaby popłynąć z Wasilijem?
Antonia kiwnęła głową.
- Jest w sile wieku. Ma dwoje prawie dorosłych dzieci, coś im tu znajdziemy. Możesz
być spokojna, że Wasia nie pójdzie z nią od razu do łóżka.
Tonią trafiła celnie. Raija zaczerwieniła się, choć za wszelką cenę pragnęła ukryć
zazdrość. Przecież nie miała prawa stawiać Wasilijowi jakichkolwiek warunków.
- Nie mogę tak po prostu zapomnieć o tych kobietach - powiedziała. Musiała uciec od
myśli, które biegły do Wasilija. Wiedziała, że powinien znaleźć się daleko stąd, za
nieskończenie wielkim morzem, bo nie mogła przecież odejść od Jewgienija.
- Nigdy nie udaje ci się zapomnieć o tych, którym się dzieje krzywda - rzekła Antonia
sucho. - Raija po prostu nie może się oprzeć, by nie wcisnąć czegoś biedakowi. Jesteś niemal
za dobra, byś mogła być prawdziwa. Zastanawiam się, czy do naszego Archangielska nie
zawitał anioł albo nowa Madonna.
- Kpisz sobie!
- Co ty powiesz!
Obie roześmiały się. Po chwili Raija spytała nieoczekiwanie:
- Myślisz, że zostawiłam za sobą piekło? Opowiedziała Antonii o nocy spędzonej w
Wasilijem. Wszystko.
Oczy Toni pociemniały. Raija zaniepokoiła się, widząc jej reakcję. Przestraszyła się.
Wydawało się, jakby Tonią również coś wiedziała. Tego właśnie Raija nie chciała
wyczytać z jej twarzy. Nie chciała wierzyć. Nie Antonia!
A na dodatek przyjaciółka nie chciała teraz o tym rozmawiać. Poradziła Raiji, że
powinna raczej patrzeć w przyszłość. Przekonywała, że to, co minęło, nie jest takie ważne. A
poza tym może nie należy rozgrzebywać tego, co zostało ukryte w mroku niepamięci.
Wydawało się, jakby Tonią i Jewgienij uzgodnili, co powinni mówić.
Tych samych słów używał Jewgienij. W tej samej kolejności. Raiję bardzo to smuciło.
Obiecała sobie, że jeszcze kiedyś porozmawia z Wasilijem, lecz wątpiła, że znajdzie
ku temu okazję. Jewgienij zaczął ją wypytywać, dokąd chodzi, co zamierza. Śledził ją.
Zachowywał się nie tylko jak obrońca, lecz również jak pastuch pilnujący swego stada.
Być może właśnie to skłoniło Raiję do szukania okazji umożliwiającej ucieczkę od
prześladującego ją wzroku męża. Nieznana dotąd surowość Jewgienija przerażała ją. Tak nie
pasowała do tego mężczyzny, którego znała i którego nadal kochała. Którego pragnęła mieć
przy swym boku, którego nie mogłaby opuścić, z którym chciała razem żyć.
Nie ułatwiał jej tego. Nie bardziej niż ona jemu.
Oboje nie ustępowali. Raija zdawała sobie sprawę, że jest zbyt uparta, ale zawsze
wynajdowała jakieś usprawiedliwienia dla swego zachowania, gdy ich potrzebowała.
Wystarczyło poszukać.
To wcale nie było takie trudne. Raija wyrwała się z domu pod pretekstem wizyty u
którejś ze znajomych, mieszkającej na przedmieściach Archangielska. Jewgienij przyjął jej
słowa za dobrą monetę.
Raija usprawiedliwiała się przed sobą, że gdyby jej wierzył, nie musiałaby kłamać.
Ale czuła się winna. Zdawała sobie sprawę, że postępuje nieuczciwie.
Wyprowadziła konia. Ruszyła właściwą drogą. Jewgienij widział, w którą stronę
zmierza. Wierzył jej.
Nie wiedział, że Antonia przekazała wiadomość Wasilijowi, że pożycza mu jednego
ze swych koni. Nie wiedział, że Wasilij ruszył w tym samym kierunku co Raija. Na szczęście
mąż Raiji nie miał o tym pojęcia.
Nietrudno było znaleźć odludne miejsce. Kraina nad Dwiną stanowiła jedno wielkie
odludzie, gdy wyjechało się z Archangielska i skręciło trochę w bok od głównego koryta
rzeki.
Raija czekała na brzegu. Koń spokojnie pasł się nieopodal. Siedziała nad wodą i
patrzyła, jak płynie podobnie jak życie.
Czy jej życie też tak uciekało?
Nie chciała o tym myśleć. Nie chciała myśleć o swej przeszłości, nie teraz.
Czekała.
Z przyjemnością patrzyła, jak Wasilij się zbliża. Podobał jej się sposób, w jaki jeździł
konno, bo właśnie dzięki temu mogła poznać go z daleka.
Nie wstała na jego widok, tylko nadal siedziała na miejscu aż do momentu, kiedy
podjechał całkiem blisko. Pozostał w siodle. Uśmiechnął się do niej.
- Właściwie nie sądziłem, że umówisz się ze mną nad rzeką - powiedział. - Bałem się,
ż
e zmarzną ci stopy, i dlatego gnałem, jakby sam diabeł siedział mi na karku.
Wasilij rzeczywiście przyjechał wcześniej, niż Raija się spodziewała. Myślała, że
będzie miała więcej czasu, by się przygotować do tej rozmowy. W głowie krążyło jej tyle
różnych myśli. Nie była pewna, czy będzie mogła dotrzymać wszystkich danych sobie
obietnic.
- Pojedziemy gdzieś dalej? - spytał.
Skinęła głową i wskoczyła na swego konia. Jechała spokojnie obok Wasilija. Tak
jakby należeli do siebie - w innym życiu, w innym czasie.
Może tak było? Może dlatego odnosiła wrażenie, że dobrze się znali?
Takie myśli ktoś mógłby uznać za heretyckie, bezbożne. Nie należało o nich
wspominać nikomu. Ludzi wtrącano do więzienia za mniejsze przewinienia. Niektóre
wypowiedziane słowa pozostawiają ślady podobnie jak narty na śniegu.
Jeżeli słowa, uznane za bluźniercze, trafią do niewłaściwych uszu, trzeba będzie za nie
odpowiedzieć, nawet jeśli zostały rzucone żartem lub bez zastanowienia.
Raija wiedziała o tym i dlatego milczała.
Jechali obok siebie. Znaleźli niewielki zagajnik. Zaciszną polanę. Słyszeli przyjazny
szum Dwiny, choć jej nie widzieli. Oddalili się od jej koryta. Wzrok Jewgienija nie mógł ich
już dosięgnąć.
Przywiązali konie do drzew. Dłonie obojga szukały się nawzajem. Niebo zamykało się
nad nimi. Niebieskie. Nieosiągalne, a mimo to bliskie.
Ptaki trochę o nich poplotkowały, ale już po krótkiej chwili zamilkły.
Raija zdawała sobie sprawę, że jej obietnice zmieniły się w ulotne obłoki. Popłynęły
niebem. Rozwiały się. Zniknęły jej z oczu.
Stały się nierzeczywiste, zdawało się, że nigdy nawet nie przeszły jej przez myśl.
- Czy nadal miewasz sny? - spytał Wasilij. Dłońmi gładził jej twarz. Raija stała bardzo
blisko, choć jej nie obejmował. Szukała z nim kontaktu. On także pragnął bliskości.
Byli w pełni świadomi tego, co czynią. Nie stali się ofiarami jakiejś ogromnej i
niepojętej siły, która nimi owładnęła, nie byli jak liście na wietrze. Zdawali sobie sprawę, co
robią, gdzie są. Dążyli ku sobie, ponieważ tego pragnęli. Nie istniały żadne inne powody.
Mieli pełną świadomość własnych czynów.
- Trochę mniej sugestywne - odparła Raija. - Niewiele rano pamiętam. Staram się ich
nie analizować. Wszyscy mi radzą, żebym nie próbowała sobie przypomnieć. Mówią, że tak
będzie najlepiej. Może rzeczywiście tak będzie lepiej.
- Dla kogo? - spytał Wasilij. Różnił się od innych. Nie podzielał utartych opinii. - Dla
nich? Dla ciebie?
Przesunął palcami wskazującymi po policzkach, a kciukami pod brodą Raiji - wzdłuż
pulsu na szyi. Jego oczy zrobiły się zielone, ale nie tak iskrząco zielone, jak oczy mężczyzny
ze snu. Tego o imieniu Reijo...
- Jeżeli tak byłoby dla ciebie najlepiej, to powinnaś szukać. Powinnaś dociekać.
Powinnaś pójść ścieżką, którą odnajdziesz. Gdzieś na jej krańcu będzie polana taka jak ta. Dla
ciebie.
- Moja ścieżka snów - powiedziała Raija bezbarwnie. Miała ochotę dotknąć Wasilija,
ale powstrzymała się. Nie chciała zbędnego pośpiechu.
Nikt ich tu nie znajdzie.
Trzeba by podążyć jedną ze ścieżek snów, żeby tu trafić, jej ścieżką snów.
- Powinnaś postąpić jak Antonia - poradził Wasilij. - I wyjechać razem ze mną, uciec
stąd.
Raija słyszała, jak już kiedyś to mówił. Kilka razy sama o tym myślała.
- Antonia w końcu wróciła do domu - przypomniała.
Ale intymny nastrój nie prysnął. Nie zdołała zabić tego, co zakiełkowało między nią i
Wasilijem. Raija nie chciała niszczyć tej chwili, choć jednocześnie postanowiła zerwać
związek z Wasilijem.
Zamierzała z nim porozmawiać, przekonać go, by wrócił do Finnmarku, do Norwegii.
To miało być pożegnanie, dotarcie do końca jednej ze ścieżek snów.
Wasilij nie próbował jej namawiać do ucieczki z Archangielska. Nie wierzył, by się
zgodziła.
Gdyby Raija chciała odejść od Jewgienija, uczyniłaby to już dawno.
Wasilij o tym wiedział.
Kochał ją ponad wszystko. Gotów był wyjąć własne serce z piersi i złożyć na jej ręce.
Ale nawet gotowość poniesienia takiej ofiary do niczego by nie doprowadziła. Raija i tak nie
wybrałaby innego życia. Życia z nim.
Wasilij uśmiechnął się.
- Kocham cię - wyznał i objął ją. Miała szczuplejszą talię niż wtedy w Wielikim
Ustiugu, kiedy dane im było na moment dosięgnąć skrawka nieba. - Nie możesz mi zabronić
o tym mówić. Kocham cię. Mam ochotę wykrzyczeć to na cały głos.
- Nikt cię tu nie usłyszy.
- Kocham cię! - zawołał. Nawet konie podniosły głowy. Spojrzały na Wasilija
zdziwione swymi dużymi, pięknymi oczyma.
Czy ktoś może darzyć ją tak wielkim uczuciem jak Wasilij? Czy poza nimi mogą
gdzieś istnieć inni ludzie?
Słyszeli Dwinę. Szeptała. Została wtajemniczona. Rzeka jest kobietą.
Dwina rozumiała.
Konie odwróciły się. Zostawiły ich samym sobie, nie chciały przeszkadzać. Ptaki
również nie zwracały na nich uwagi, odkąd pojawili się na polanie i okazało się, że nie są
groźni.
- Dlaczego musiałem cię spotkać? - spytał Wasilij zdziwiony. - Dlaczego musiałaś się
stać moim życiem?
Raija nie potrafiła odpowiedzieć. Palcami przeczesała jego włosy. Zawsze były za
długie. Nigdy się jeszcze nie zdarzyło, by dotykając ich, pomyślała, że są w sam raz. Zawsze
znalazł się jakiś lok, który chciała poprawić.
Uniosła ku niemu usta. Wydawało się, że Wasilij zamierza zadać jej więcej pytań, na
które nie będzie w stanie odpowiedzieć.
Przyciągnęła ku sobie jego głowę. Musnęła jego usta. Poczuła smak jego warg.
Dolnej wargi. Górnej wargi. Dotykała ustami obu. Powoli. Po kolei. Tak jak gdyby
piła ostrożnie najsłodsze wino świata.
Wasia był dla niej teraz upajającym, pobudzającym zmysły, słodkim winem.
Wsunęła język między jego wargi. Rozkoszowała się jego ustami. Piła z nich. Były
takie czułe.
Potem stały się bardziej zdecydowane. Bardziej zmysłowe. Zmieniły się w pożądliwe,
głodne, spragnione. Wiele czasu upłynie, aż się nasycą i ugaszą pragnienie.
Usta oderwały się od siebie, lecz ręce nie mogły się puścić. Oplatały się nawzajem,
tworząc wieńce ciepła, wzajemnej troski.
Raija i Wasilij chcieli teraz, przez chwilę, być ze sobą. Z własnej woli. Jak dwa wolne
ptaki, które jeden jedyny raz łączyły się w parę, po czym leciały dalej.
Raija nie wiedziała, czy ptaki dochowują wierności. Zastanawiała się, czy ktokolwiek
to wie.
Czuła się jak ptak. Rozpostarła skrzydła i poleciała ku Wasilijowi.
Frunęła przepełniona gorączkowym pragnieniem spotkania z nim. Przepełniona
namiętnością, która ją cieszyła, nie zawstydzała. Trzymała go w objęciach, ponieważ dawał
jej radość, ponieważ otworzył przed nią ramiona. Ponieważ uwolnił myśli, które chciała
ukryć. Sprawił, że się im przyjrzała, że przekonała się, iż nie są tak niebezpieczne, jak jej się
wydawało. Dzięki niemu zrozumiała, że to człowiek kryjący się za myślami może być
niebezpieczny.
Wasilij pomógł jej otworzyć się przed samą sobą.
Do tego stopnia ją kochał.
Przybyła do Wasilija, ponieważ tego pragnęła. Tylko to było dla niej dobre, chociaż w
oczach kościoła i opinii ludzi takie postępowanie prowadziło do zguby.
Kto jednak miałby prawo ją sądzić?
Przecież wielu ludzi marzyło o czymś podobnym, a wielu miało cięższe grzechy na
sumieniu.
Raija kierowała się wolną wolą.
Jej usta całowały szyję Wasilija, poznawały jego smak. Jej ręce zdarły z niego kurtkę,
palce rozpinały guziki koszuli i ściągnęły ją.
Wasilij potrafił się obchodzić z kobiecą bielizną, z drobnymi guziczkami; bez trudu
rozplątywał supełki na cienkich tasiemkach.
Odsłonił fragment okrągłego ramienia, białej piersi i zewnętrzną część uda ukochanej.
Pieścił ją i całował. Potem wyswobodził się z butów i spodni.
Raija przesuwała po jego ciele dłońmi. Jej włosy łaskotały go od palców stóp po
ramiona. Westchnął, gdy skrzydła jej włosów przelatywały nad brzuchem, nad piersią. Błagał
ją o pocałunki, gdy dotykała jego torsu i ud.
Raija zapamiętywała krajobrazy, te nieskończone równiny i łagodne wzniesienia.
Zapamiętywała je dotykiem, z zamkniętymi oczami.
Wyśniła je.
Już wcześniej je poznała i zachowała w pamięci, choć nie przypuszczała, że kiedyś
znowu zbliży się tak bardzo do tych rejonów. Nie uważała, że Wasilij został stworzony dla
niej.
To inna kobieta powinna go nazywać swoją krainą, powinna tworzyć własne mapy
jego ciała. Inna kobieta powinna go odkrywać, nadać mu imię, uczynić swoim mężczyzną.
Pocałowała Wasilija, spełniając jego prośby. Stała się odpowiedzią na wszystkie jego
modlitwy.
Stała się jego niebem.
Sama wyśliznęła się z ubrania. Odrzuciła je daleko. Nie powinna wrócić do domu w
wygniecionych rzeczach. Jewgienij zawsze szukał zagnieceń na jej spódnicy i bluzce. Szukał
oderwanych guzików, tasiemek zawiązanych inaczej, niż zwykła to robić.
Wasilij sprawił, że czuła się godna pożądania, że zapomniała o szpecących ją bliznach.
Jewgienij zapewniał, że mu nie przeszkadzają, ale często je gładził, dziwnie
zamyślony. Sprawił, że Raija stała się przeczulona na ich punkcie. Blizny wprost rosły w jej
oczach.
Może Jewgienij nie miał takich intencji, ale mimo woli się do tego przyczyniał.
Kiedy Wasia całował blizny Raiji po raz pierwszy, płakał razem z nią. Zaraz jednak
jakby przestały dla niego istnieć. Raija znowu stała się w jego oczach kobietą wzbudzającą
namiętność.
Odsunął ją na odległość ramienia. Na jedną krótką chwilę.
W jego spojrzeniu malowała się miłość. Można ją było wyczytać również z twarzy, z
uśmiechu.
Nie musiał ubierać uczuć w słowa, ale mimo wszystko to uczynił. Ponieważ ten
jedyny raz Raija mu na to pozwoliła. Ponieważ podążyli ścieżką snów, odnaleźli ją, razem.
Ponieważ tego chcieli...
- Kocham cię, Raiju. Bezgranicznie. Bezwarunkowo. Mocno. To ty. Cały czas ty.
Dłońmi przesuwał wzdłuż linii jej ciała, bardziej ostrych, niż je zapamiętał. Ale nawet
gdyby była jak uschnięta sosna, i tak by uważał, że jest piękna. Że jest wszystkim,
czegokolwiek w życiu mógłby pożądać.
Wypełnił dłonie jej miękkimi piersiami, palce bawiły się brodawkami - były dla nich
gorącym latem.
Usta całowały ją. Całowały wargi, aż stały się pąsowiejącymi płatkami róży. Całował
piersi. Sprawił, że stały się kwiatami.
Poruszał się wzdłuż wzgórz i dolin, ustami tworzył ścieżki. Jego pocałunki były jak
ś
lady stóp wędrowca. Pocałunki podążały ścieżkami jego snów.
Swymi pieszczotami sprawił, że Raija się przed nim otworzyła, hojna, gościnna.
Przyciągnęła Wasilija ku sobie, przytrzymując kolanami jego biodra, oplatając
nogami. Jej palce igrały po jego skórze. Oddech obojga stał się żarem, rozpalił ogień.
Wasilij nachylał się nad nią raz za razem jak nad powierzchnią morza, ona zaś niczym
woda chciała go wciągnąć, ogarnąć, ukryć. Nie wolno im było jednak tego uczynić.
Nigdy nie staną się jednością.
Granica była cienka jak włos, jak skraj nieba. Raija dotknęła jej. Dotknęła morza i
nieba jednocześnie. Chyba nie każdemu to się udawało.
Wasilij zaraz podążył za nią. Znalazł ten sam skraj nieba. Zobaczył ten sam widok,
którym już się zdążyła nacieszyć. Stał się jego częścią, tak jak ona.
Nie tworzyli jedności, ale byli razem.
Wciąż się obejmowali, nie czuli chłodu. Nie marzli. Słońce głaskało ich promieniami.
Może błogosławiło, a może gładziło, dodając otuchy. Wiedziało może więcej niż oni.
- Chcę, byś wrócił do Finnmarku - odezwała się po chwili Raija. Trzymali się za ręce,
miękko, nie splatając palców. - Tak będzie chyba dla wszystkich najlepiej - dodała, używając
słów, które jakby wyjęła z ust Toni.
- Rozmawiałaś z tą samą osobą co ja - uśmiechnął się. Położył wolną rękę na czole,
osłaniając oczy przed słońcem. - Wszystko mi nakreśliła. Mocnymi kreskami, na wypadek,
gdybym nie zrozumiał.
Raija poczuła się niemal zdradzona, ale i ona dobrze zdawała sobie sprawę z tego, co
Tonią miała na myśli.
Tonią na swój sposób troszczyła się o nią. Sądziła pewnie, że tego potrzebowała.
- Pojedziesz?
- Myślałem, że Tonią już ci to powiedziała - odparł Wasilij. - Myślałem, że chociaż
Jewgienij ci o tym wspomniał. Wracam. Ja także doszedłem do przekonania, że tak będzie
najlepiej dla wszystkich.
- Ach, tak. - Raija zaczynała pojmować, że prawie każda z najbliższych jej osób coś
przemilczała.
Teraz jednak nie chciała o tym myśleć. Nad nimi było niebo i słońce, pod nimi trawa.
Byli rozgrzani, nadzy i wolni.
Jeszcze przez chwilę.
15
Ś
cieżkami rzeczywistości trudniej było iść niż tymi ze snów. Ścieżki z rzeczywistości
dokądś prowadziły, gdzieś się zaczynały. W miejscach, które Raija mogła odnaleźć.
Wasilij znowu popłynął na zachód, przepełniony czułością dla Raiji. Raija wiedziała o
tym, ale to niczego nie zmieniało. Dokonała wyboru i nie rozmyśliła się. Może Wasilij dałby
jej więcej rozkoszy, śmiechu, radości, niż znajdowała u boku Jewgienija. Może. Już się tego
nie dowie.
Kochała Wasię na swój sposób. Domyślał się tego, mimo że mu o tym nie
powiedziała.
Wasilij zabrał z sobą do Norwegii jedną z kobiet. W ten sposób dał jej nadzieję na
lepszą przyszłość. Po długich namowach, choć niechętnie, zgodził się dopuścić kobiety do
sprzedaży ryb złowionych na zachodzie. Nie wierzył, żeby coś z tego wyszło, ponieważ, jak
twierdził, baby nie znają się na handlu.
Początek wydawał się dość obiecujący. Raija nie sądziła, by Jewgienij znalazł jakiś
powód do narzekań.
Opróżnili poddasze nad stajnią. I chociaż nadal zamieszkiwało u nich kilka wdów, o
które nie przestawali się martwić, sytuacja przedstawiała się znacznie lepiej.
Razem z Tonią dokonały czegoś, co wydawało się niemożliwe. Miały powody do
dumy.
Raiję nadal prześladowały zagadkowe sny. Milczące obrazy. Nieme mgnienia z
okolic, których nie pamiętała. Przed oczami pojawiały jej się obce krajobrazy. Raija pragnęła,
by sny do niej przemówiły.
Nie słyszała ich, nie rozumiała. Chciałaby jakimś cudem do nich przeniknąć.
Nie rozmawiała o swych rozterkach z Jewgienijem. Nie mogła. Nie chciał ich dzielić
razem z nią. Raija czuła, że najchętniej uznałby, iż owe sny, ukazujące fragmenty
zapomnianych zdarzeń, są wytworem jej bujnej wyobraźni i w ogóle nie warto zaprzątać
sobie nimi głowy. Pozwalała mu tak myśleć.
Tak było najprościej.
Dla niego.
- Tęsknisz za Wasią? - spytała Antonia, kiedy na kolanach szorowały podłogę na
poddaszu nad stajnią. Panował tam półmrok, mimo że pootwierały na oścież wszystkie
okienka. Trudno wprost uwierzyć, że tak wiele osób mieszkało tu przez całą zimę, prawie do
lata.
- Czy tęsknię? - Raija zastygła w bezruchu. Odnosiła wrażenie, że Wasia jest tak
blisko niej, że stoi między nimi w tej mrocznej, niskiej izbie, uśmiecha się, jak tylko on
potrafił.
To wyobraźnia.
- Chyba nie - odparła wreszcie. - Lepiej go widzę, kiedy go nie ma. Dostrzegam nie
tylko dobre strony, lecz również cechy, których w nim nie lubię. Kiedy jest tutaj, to...
- ...jest jak huragan? - zgadywała Antonia. - Porywający huragan?
- Inaczej - sprostowała Raija. Niełatwo było tak zgłębiać własne myśli, ale z
pewnością wysiłek nie pójdzie na marne. Raija należała do osób, które musiały układać
rzeczy na właściwej półce, zdarzało się, że nadawała im inne nazwy niż powszechnie znane. -
Do tego stopnia inaczej, że nie mogę mu się oprzeć. Zawsze wyciągam rękę po to, co kusi.
Jestem jak dziecko. Muszę dosięgnąć, dotknąć, wziąć do ręki to, co nie jest moje. To, co nie
jest przeznaczone dla mnie. Niektóre rzeczy nie bledną nawet wtedy, kiedy je dostanę.
Niektóre zaś muszę oglądać z pewnej odległości. Ich blask mógłby z łatwością przyćmić to,
co mam, a co także nie jest brzydkie.
Popatrzyła na swoje ręce. Nie tak dawno temu jeszcze pieściły Wasilija, dotykały jego
skóry, czuły jego ciepło, jego...
- Nie tęsknię za Wasią... - wyznała - kiedy wiem, że jest daleko, kiedy nie mogę się z
nim spotkać. Ale tęsknię, kiedy jest tutaj. Rozumiesz, Toniu?
Tonią skinęła głową. Chciałaby stanąć po stronie jednego z dwóch mężczyzn Raiji,
Jewgienija albo Wasilija, ale lubiła obu. Nie pytała Raiji, którego z nich bardziej kocha,
którego bardziej potrzebuje.
Uważała, że nie powinna.
To życie Raiji. A Raija nie potrzebowała rad. Zawsze robiła to, co uważała za
właściwe.
Raija myślała, że to niemożliwe, lecz Jewgienij potrafił ją jednak zaskoczyć.
Nie układało się między nimi najlepiej, kiedy przyjechał Wasilij. Może nieco się
poprawiło, kiedy wyjechał. W każdym razie Jewgienij trochę się uspokoił. I przestał jej
pilnować.
Zimą to on zwlekał z pójściem do łóżka. Nie mógł spać, dokuczały mu bóle barku.
Teraz, latem, na bezsenność cierpiała Raija. Wprawdzie zaczęła znowu jeść, a
przynajmniej jadła więcej niż do tej pory.
Ale sypiała równie niewiele.
Jej bezsenne noce rozdzielały ją z Jewgienijem. Spędzali razem tak mało czasu.
Krótkie chwile przed zaśnięciem, z twarzami zwróconymi ku sobie, stanowiły cały ich
wspólny czas.
Teraz nawet owe chwile zniknęły. Z wyboru Raiji. W nocy zajmowała się pracą: tkała,
szyła, mimo że nie lubiła tych zajęć. Wygniatała ciasto na chleb. Wynajdowała tysiące
czynności, żeby za wcześnie nie zasnąć. W końcu kładła się wyczerpana i zbyt zmęczona, by
pamiętać sny.
- Przypominasz sobie mojego brata Aleksieja? - spytał niespodziewanie Jewgienij.
Raija nie przerwała pracy. Chciała, żeby Jewgienij wreszcie zasnął, żeby pozwolił jej tkać,
bawić się barwami, snuć myśli, które także wplatała w tkaninę.
- Czy on nie umarł, zanim straciłam pamięć? - spytała beztrosko. Nie rozumiała,
dlaczego Jewgienij zadał pytanie, na które musiał przecież znać odpowiedź.
Jednak jego słowa zaparły jej dech.
- Aleksiej spotkał cię w Norwegii wiele lat przedtem, nim pojawiłaś się w moim życiu.
Kochał cię.
Raija spojrzała na męża szeroko otwartymi oczami. Nawet odwróciła się od krosna.
Niewiele spraw było w stanie ją oderwać od tkania, kiedy już się tym zajęła. Jednak teraz
wprost nie mogła spokojnie usiedzieć.
- Wiedziałeś o mnie... wcześniej? Jewgienij wpatrywał się w blat stołu. Pożałował, że
nie utrzymał języka za zębami. Mógł pozwolić, by nadal się od siebie oddalali. Albo mógł jej
odsłaniać fragmenty.
Fragmenty szklanego naczynia, które upadło na podłogę i rozbiło się na tysiące
kawałków. Wszystkie były przezroczyste, trudne do poskładania.
Mógł je wydzielać po trochu. Sprawiać Raiji chwilową przyjemność, powoli
prowadzić bliżej ku sobie.
Na szczęście Wasilij wyjechał na Soroya!
- Aleksiej miał może osiemnaście - dziewiętnaście lat, kiedy cię spotkał. Podczas
jednego z rejsów wysadzono go w Norwegii i statek wrócił bez niego. W tych czasach
niebezpiecznie było sprzedawać tanio mąkę u wybrzeży Finnmarku. Aleksiej został
postrzelony. To ty wyjęłaś mu kulę. Uratowałaś go. Ratowanie ludzi leży w twojej naturze,
moja Raiju. - Słuchała z otwartymi ustami jak zaczarowana. - Jednak Aleksiej nie został w
Norwegii. Nie mógł zostać. Był Rosjaninem, a ty miałaś męża. Ale po powrocie do domu
ciągle o tobie mówił, o tobie myślał, zakochał się w tobie, tak jak to on potrafił. Jego uczucia
nie trwały długo. Nigdy przedtem. Ale ty byłaś inna, nieosiągalna. Mówił, że jesteś najpięk-
niejszą kobietą, jaką widział. Mówił, że jesteś czarownicą, wiedźmą, aniołem, księżniczką...
Jewgienij uśmiechnął się smutno. Teraz nie musiał kłamać. W pewnym sensie
mówienie o Aleksieju działało oczyszczająco. Mimo wszystko Jewgienij zawsze kochał
swego młodszego brata. Nie był w stanie pokierować jego życiem, nie mógł go uchronić
przed ciosami, nie zdołał go oduczyć wykorzystywania przywilejów. Aleksiej złamał wiele
serc. Był tak przystojny, uwodzicielski, tak rozmowny, że niewiele kobiet zdołało się przed
nim obronić. Żeglował beztrosko po powierzchni przez całe swoje życie.
Dopóki nie spotkał Raiji i ona go nie oczarowała.
Raija słuchała. Opowieść Jewgienija wydawała się jej niewiarygodna, jakby nie
dotyczyła rzeczywistości.
Jej rzeczywistości.
Kiedy słuchała Jewgienija, po głowie krążyło jej jedno pytanie: Czemu nigdy o tym
nie mówił?
- Aleksiej przekonał mnie, byśmy popłynęli cię poszukać. Chciał cię zabrać ze sobą na
wschód. Byliście przecież tak podobni. Uważał też, że nie możesz kochać nikogo innego poza
nim. Wszystko kręciło się wokół niego. Aleksiej z trudem godził się z tym, że inni mogą
znaleźć się w centrum zainteresowania. Uważał, że żadna ludzka istota poza nim nie jest tego
godna.
- I co? Znaleźliście mnie?
Raija nie wiedziała, w jaki sposób udało jej się zachować spokój i chłód. Jej gorąca
zazwyczaj krew płynęła tak spokojnie. Sama dziwiła się swemu opanowaniu.
- Tak, udało nam się - odparł Jewgienij. Zamilkł. Części wspomnień nie powinien był
dotykać. - Aleksiej nieustannie cię adorował. A potem przez przypadek spaliłem twój sklep.
- Mój sklep? Jewgienij podniósł głowę i spojrzał na Raiję. Miał takie ciemne oczy. Na
jego poznaczonej ostrymi liniami twarzy malował się ból.
- Nigdy nie byłaś taka jak inne, moja Raiju - westchnął. - Mieszkałaś w osadzie
rybackiej na najbardziej postrzępionej części wybrzeża Finnmarku i prowadziłaś sklep.
Myślałem, że właścicielem jest ktoś inny. Chciałem się zemścić na kupcu, który kilka lat
wcześniej postrzelił mojego brata. Aleksiej rozmyślał o tobie przez dwa lata, zanim
zdecydował się po ciebie wrócić. Nie wiedziałaś o tym... Nigdy tak długo nie pozostał wierny
jednej kobiecie. Tak więc spaliłem twój sklep. Kiedy cię ujrzałem po raz pierwszy, byłaś roz-
złoszczoną, drobną kobietą, która syczała i ciskała błyskawice z najciemniejszych oczu, jakie
kiedykolwiek widziałem. Podeszłaś prosto do mnie, biło od ciebie lodowatym chłodem, a
jednocześnie tlił się w tobie niebezpieczny żar. „Spaliłeś mój sklep, Jewgienij”, powiedziałaś
do mnie po lapońsku. Oboje mówiliśmy tym językiem. Babcia Aleksieja i moja była
Laponką.
Raija słuchała z uwagą. Chłonęła każde słowo. Nie mogła wydobyć głosu.
Jewgienij zupełnie ją zaskoczył.
- Kiedy cię odnaleźliśmy, byłaś sama, twój mąż cię opuścił. Zdecydowałaś się
popłynąć z nami. Planowałaś dotrzeć z Aleksiejem do Rosji, tu do Archangielska. Miałaś z
nim rozpocząć nowe życie. Myślę, że i ty go kochałaś. Łatwo było się w nim zakochać, ulec
jego urokowi. Trudniej może z nim żyć. Tak jak z nami wszystkimi. W naszej rodzinie jest
już coś takiego...
Jewgienij patrzył w przeszłość. Wybierał to, co chciał zobaczyć. Wiele faktów omijał.
Znajdował sporo błahych epizodów. Przeszłość zawsze pełna jest różnych śmieci. Dobrze, że
można je odrzucić.
- Aleksiej kochał cię. Ustawił cię na piedestale. Zamierzał zostać ojcem rodziny. Miał
zamiar dorosnąć, wziąć na siebie odpowiedzialność. Wszystko miało się zmienić, cieszył się z
tego jak dziecko. Aż do chwili, gdy popadł w przygnębienie, gdy na statku zrobiło się dla
niego za ciasno. Gdyby podróż trwała krócej, może jakoś by przezwyciężył depresję. Wtedy
może by zrealizował to, o czym fantazjował. Może by się zmienił, spoważniał. Żyłby dla
ciebie. Jednak źle znosił trudne warunki na pokładzie, stał się wybuchowy, zazdrosny...
Jewgienij nabrał powietrza. Niełatwo przychodziło mu o tym opowiadać. Przyznać, że
zabił własnego brata.
- Aż pewnego dnia doszło między nami do bójki. Oskarżał mnie o romans z tobą.
Gdyby się zastanowił, musiałby przyznać, że to niemożliwe, ponieważ wszyscy mieszkaliśmy
zbyt blisko siebie. Gdyby rzeczywiście coś nas łączyło, pierwszy by to zauważył. Ale
Aleksiej nie chciał słuchać głosu rozsądku. Wolał wierzyć, że go zdradzasz, że ja go
zdradziłem, że ma uzasadnione powody do zazdrości. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że go
uderzyłem. Aleksiej pośliznął się i uderzył głową o kamień. Zmarł.
Gdyby to wszystko opowiedział jej ktoś inny, Raija bez wahania zarzuciłaby mu, że
zmyśla. Tak niewiarygodna wydawała jej się ta historia.
- Chciał zostać ojcem rodziny - powtórzyła. Zaintrygowało ją to określenie. - Czy
miałam rodzinę?
Jewgienij nie od razu odpowiedział. Właśnie teraz miał ochotę skłamać. Chętnie by
ukrył prawdę.
- Miałaś czworo dzieci - wyznał wreszcie po długim milczeniu.
W jego wzroku było błaganie, gdy to mówił, ale Raija tego nie zauważyła. Ledwie
dotarł do niej sens jego słów.
- Czworo dzieci - powtórzył, zadając sobie ból. - Małą rudowłosą dziewczynkę, która
jeszcze nie miała roku, chłopca w wieku około trzech - czterech lat, dziewczynkę trochę
starszą od chłopca, i jeszcze jedną dziewczynkę wyglądającą może na sześć - siedem lat.
Najstarsza miała włosy blond, śliczne dziecko. Druga dziewczynka, czarnowłosa, o złocistej
skórze, była uparta. Chłopczyk miał bardzo jasną czuprynę, najjaśniejszą, jaką kiedykolwiek
w życiu widziałem.
Przyjęcie do wiadomości takiej prawdy wymagało czasu. Trzeba czasu, by zapadła w
ś
wiadomość, by ją zaakceptować.
Czworo dzieci?
Ile mogła mieć lat?
- Kiedy to było? - spytała szeptem.
- Czternaście - piętnaście lat temu - odpowiedział Jewgienij niechętnie. - Miałaś tyle
lat, co Aleksiej.
- Dziecko sześcio - , siedmioletnie? Kiedy sama miałam dwadzieścia lat? - Spojrzała
na męża z niedowierzaniem.
Jewgienij przez chwilę milczał. Mógł powiedzieć więcej, ale wolał nie wyjawiać
wszystkiego. Lepiej, żeby nie wiedziała. Nie powinna rozgrzebywać przeszłości.
- Popłynęłaś z nami jeszcze trochę dalej na wschód - rzekł. Mówił, choć nie był
pewien, czy Raija go słucha. Chciał wypełnić ciszę potokiem słów. - Kochałem cię jak
siostrę. Wtedy nie patrzyłem na ciebie tak, jak patrzę dzisiaj. Nigdy nie wierzyłem w miłość
od pierwszego wejrzenia. A ty znalazłaś we mnie brata. Potrzebowałaś starszego brata. Mimo
wszystko czułem się za ciebie w pewnym sensie odpowiedzialny. W końcu zaproponowałem
ci małżeństwo. Naprawdę chciałem, byś została moją żoną. Wierzyłem, że może nam się
udać, że możemy być ze sobą szczęśliwi. Darzyliśmy się przynajmniej przyjaźnią.
Widywałem małżeństwa, w których brakowało nawet tego.
- Nie jestem chyba tutaj aż tak długo! - Raija utkwiła w mężu wzrok pełen ognia. - Co
się stało z moimi dziećmi? Boże, Jewgienij! Powiedziałeś, że mam ich czworo? Co się z nimi
stało? - Wciągnęła powietrze. Wpatrywała się w Jewgienija szeroko otwartymi oczyma. - Czy
ta czarnowłosa dziewczynka miała blizny na obu policzkach? - spytała szeptem.
Jewgienij spojrzał zdumiony na Raiję. Jego oczy zrobiły się ogromne. Raija widziała,
ż
e się przestraszył.
- Skąd wiesz...?
- Po prostu wiem. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Niewiele wiedział na temat jej
dzieci.
- Nie dopłynęłaś jednak z nami do Rosji - rzekł ciężko. - Nie chciałaś za mnie wyjść,
Raiju. Wysiadłaś w Varanger. Była jesień. Ostatni raz widziałem wtedy ciebie i twoje dzieci,
jak staliście na brzegu, pozwalając nam odpłynąć. Nie mogłem sobie darować, że cię wtedy
posłuchałem. Powinienem był cię zmusić, byś została z nami. - Westchnął. - Kolejny raz po-
jawiłaś się w moim życiu, kiedy uratowaliśmy cię od stosu w Vardohus. Nie wiem, jak tam
trafiłaś. Nie wiem, co się stało z twoimi dziećmi. Byłaś sama. Zginęłabyś, gdybyśmy cię nie
zabrali do Rosji. Tym razem musiałaś popłynąć statkiem ze wschodu.
Skłamał. Opowiadał zwięźle, tylko lekko zarysował całą historię.
- Dlaczego nigdy mi o tym nie mówiłeś? - spytała. Nie mogła zrozumieć, czemu aż
tyle faktów przed nią ukrywał. - Nie wiedziałeś, że to dla mnie bardzo ważne?
Jewgienij uśmiechnął się przepraszająco. Błagalnie. Wydawał się bezradny. Taka
bezradność zawsze ją rozbrajała, niezależnie od tego, u kogo ją dostrzegła. Tym razem Raija
pozostała nieugięta.
- Bałem się, że ze mną nie zostaniesz - odparł cicho. - Pokochałem cię ponad wszystko
na świecie. Zrozumiałem, że nie mógłbym bez ciebie żyć. A i ty obdarzyłaś mnie uczuciem.
Mówiłaś, że mnie kochasz. Stworzyliśmy razem coś, co było dla mnie tak cenne, że nie chcia-
łem tego stracić. Za żadne skarby. Widziałem, że nasze wspólne życie daje ci szczęście.
Wtedy. Teraz. Twoje szczęście wiele dla mnie znaczy. - Zamilkł, choć mógł jeszcze długo się
usprawiedliwiać. Zdawał sobie z tego sprawę. Raija również o tym wiedziała. Nie był pewien,
czy jest w stanie słuchać dalej. - Nie miałem odwagi, ci o tym powiedzieć. Bałem się, że myśl
o dzieciach oddali cię ode mnie, od tego, co stworzyliśmy, od Michaiła. Od naszego
szczęścia, naszego życia. Po prostu się balem. Nie chciałem niczego stracić. Nie chciałem
stracić ciebie ani tego wszystkiego, co wspólnie przeżyliśmy.
Spojrzała na Jewgienija chłodnym wzrokiem. Dobry Boże, co też on jej uczynił!
Przemilczał najważniejsze, a teraz siedzi tu i opowiada jej, że zrobił to z miłości! To
przechodzi ludzkie pojęcie!
- A więc moja niepamięć spadła ci jakby z nieba? - spytała.
Jewgienij zastanowił się, ale nie zauważył pułapki. Niedosłyszał słodyczy miodu w jej
głosie. Nie dostrzegł ostrych kolców na łodydze róży, żądła pszczoły...
- Tak, to prawda - przyznał.
Raija oniemiała.
Dokonał wyboru za nią, pozwolił sobie zdecydować. I twierdzi, że uczynił to dla
dobra ich obojga. Z miłości. By chronić to, co mieli.
Zaczerpnęła powietrza, by powiedzieć mu prosto w oczy, co o tym myśli, ale nie
wykrztusiła ani słowa.
Nie mogła być tak okrutna, żeby wyrzucić w złości wszystko, co się w niej teraz
gotowało.
- Myślę, że powinieneś się położyć, Jewgienij - rzekła, starając się opanować. - Chyba
nie chcę już więcej słuchać. Chyba nie chcę z tobą dłużej rozmawiać. Zresztą zrobiło się już
późno...
Wstał. Patrzył na nią. W jego oczach malowała się prośba.
Raija umknęła wzrokiem.
Na powrót zajęła się tkaniem. Nie widziała, że zwiększył dla niej płomień w lampach.
Nie widziała jego bólu.
Położył się.
Została sama. Z barwnymi szmatkami u krosna. Wplotła najpierw szare, czarne i
granatowe. Potem tworzyła brązowe, brudne pasy.
Ciemne plamy, ciemne linie. Nie ścieżki. Nie drogi. Szmatki zmieniły się w ponure
morze, głębokie i nieprzeniknione. Na dnie mogło znajdować się cokolwiek Raija nie miała
pojęcia, co. Morze było tak rozległe, że nie wiedziała, gdzie powinna zacząć szukać.
Czworo dzieci. Czworo dzieci... Czworo jej dzieci. Trzy dziewczynki i chłopiec.
Kobieta z czarnymi włosami i bliznami na policzkach istniała zatem naprawdę. Miała
te blizny już jako dziecko.
To nie fantazja.
To nie sen.
Wprawdzie pojawiła się we śnie, ale żyła. To jej córka.
Mały, jasnowłosy chłopiec również był rzeczywisty. Teraz zdała sobie sprawę, że go
zna. Odnosiła wrażenie, że go urodziła.
I jeszcze dwoje dzieci. Śliczna dziewczynka i druga maleńka o rudych włosach...
Raija policzyła lata, które upłynęły. Zbladła. Uzmysłowiła sobie, że jej dzieci dorosły.
Rozpoczęły własne życie, jeżeli przeżyły.
Miały swoje imiona.
Jewgienij musiał je pamiętać. Jutro spyta go o imiona swych dzieci. Nie ma prawa ich
przed nią ukrywać.
To jej dzieci!
W tkanym wzorze pojawiło się więcej barwnych wstawek. Stopniowo przybierał
nowych kolorów, oprócz ponurych, które znalazła w koszu na szmatki.
Wplotła jasnoniebieski, potem czerwony jak promień słońca. Nie więcej niż
przebłysk, ale całość nie sprawiała już tak smutnego wrażenia.
Raija płakała przy krośnie. Wypłakała złość. Wplotła we wzór. Sny nie dręczyły jej
dziś w nocy, ponieważ wcale nie spała.
- Chyba cię rozumiem - powiedziała do Jewgienija, kiedy się przebudził. - Może ci
wybaczę, choć nadal czuję ból. Jednak pragnę zachować to, co stworzyliśmy razem. Ja także
wybrałam nasze życie. Nie przestałam cię kochać. Nie mogę.
Jewgienij nie spał dobrze. Teraz wreszcie odważył się uśmiechnąć. Odważył się
pomyśleć, że może było warto.
Raija dodała więcej czerwieni. Ogień i złość, siłę i miłość.
Czerwony pasek pośrodku ciemnych.
Istniało wiele takich pasków w jej życiu. Miała podążyć wzdłuż wszystkich.
To jej ścieżki snów.
Pewnego dnia uda jej się je odnaleźć.