CECILY VON ZIEGESAR
WIEM, śE MNIE KOCHACIE
plotkara 2
Przekład Alicja Marcinkowska
Tytuł oryginału YOU KNOW YOU LOVE ME
Jestem twoją Wenus, jestem twoim ogniem.
Na twoje żądanie.
Bananarama Wenus
∗
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Witajcie w Nowym Jorku, na Manhattanie, w jego najelegantszej cz
ęś
ci - Upper East Side,
gdzie moi przyjaciele i ja mieszkamy w olbrzymich, bajecznych apartamentach i chodzimy do
ekskluzywnych prywatnych szkół. Mo
ż
e i nie jeste
ś
my najmilszymi lud
ź
mi na
ś
wiecie, ale
nadrabiamy to urod
ą
i gustem. Nadchodzi zima. To ulubiony sezon całego miasta i mój te
ż
.
Chłopcy przesiaduj
ą
w Central Parku, gdzie graj
ą
w pitk
ę
, czy te
ż
robi
ą
cokolwiek innego, co
tylko chłopcy mog
ą
robi
ć
o tej porze roku, a w ich włosach i swetrach pełno jest suchych li
ś
ci. I
te ich zaró
ż
owione policzki... jak si
ę
temu oprze
ć
?
Ju
ż
czas wyci
ą
gn
ąć
karty kredytowe i uderzy
ć
do Bendel's i Barneysa po nowe odjazdowe
buty, seksowne rajstopy kabaretki, krótkie wełniane spódniczki i cudowne kaszmirowe
sweterki. O tej porze roku miasto jest bardziej błyszcz
ą
ce i my chcemy błyszcze
ć
razem z
nim!
Niestety, to równie
ż
czas pisania poda
ń
do college'u. Wszyscy pochodzimy z takich rodzin i
chodzimy do takich szkół, gdzie nieubieganie si
ę
o przyj
ę
cie do jednego z najlepszych
college'ów nie wchodzi w gr
ę
. A ju
ż
totalnym obciachem byłoby, gdyby ci
ę
do
ż
adnego nie
przyj
ę
li.
ś
yjemy pod presj
ą
, ale ja si
ę
nie daj
ę
. To nasz ostatni rok w szkole
ś
redniej i musimy
sobie maksymalnie pou
ż
ywa
ć
, a jednocze
ś
nie dosta
ć
si
ę
do wybranego college'u. W naszych
ż
yłach płynie najlepsza krew na Wschodnim Wybrze
ż
u i jestem pewna,
ż
e wykombinujemy,
jak to rozegra
ć
,
ż
eby jednocze
ś
nie i mie
ć
ciastko, i je zje
ść
. Jak zawsze. Znam kilka
dziewczyn, które te
ż
nie poddaj
ą
si
ę
presji...
Na celowniku
B razem z ojcem wybiera okulary słoneczne u Gucciego na Pi
ą
tej Alei. Jej ojciec nie mógł si
ę
zdecydowa
ć
, czy kupi
ć
te z ró
ż
owymi, czy niebieskimi szkłami, wi
ę
c kupił obie pary. Wow! On
naprawd
ę
jest gejem! N z kumplami w Barnes & Noble na skrzy
ż
owaniu Osiemdziesi
ą
tej
Szóstej z Lexington sprawdza w Nieoficjalnym przewodniku po college'ach, gdzie najlepiej si
ę
imprezuje. S siedzi u kosmetyczki w salonie Avedy w centrum. D rozmarzonym wzrokiem
przygl
ą
da si
ę
ły
ż
wiarzom w Centrum Rockefellera i bazgrze w notatniku. Bez w
ą
tpienia
poemat o S - ale powiało romantyzmem! A B woskuje sobie lini
ę
bikini w Salonie J. Sisters.
Przygotowuje si
ę
na...
CZY B JEST NAPRAWD
Ę
GOTOWA NA KOLEJNY KROK?
Nawija o tym od ko
ń
ca wakacji, kiedy razem z N wrócili do miasta. Ci
ą
gle razem. Ale potem
pojawiła si
ę
S i N zacz
ą
ł zerka
ć
w jej stron
ę
, wi
ę
c B postanowiła go ukara
ć
i kazała mu
czeka
ć
. Ale teraz S ma D, a N obiecał,
ż
e b
ę
dzie wierny B. Ju
ż
czas. A poza tym,
ż
adna z nas
przecie
ż
nie chce i
ść
do college'u jako dziewica. B
ę
d
ę
trzyma
ć
r
ę
k
ę
na pulsie.
Wiem,
ż
e mnie kochacie
plotkara
i mie
ć
ciastko, i zje
ść
ciastko
- Za Blair, mojego misiaczka - powiedział pan Harold Waldorf, unosząc
kieliszek z szampanem, żeby stuknąć nim o kieliszek Blair. - Nadal jesteś moją małą
dziewczynką, nawet jeśli nosisz skórzane spodnie, a z twojego chłopaka jest kawał
chłopa. - Idealnie opalony ojciec Blair posłał uśmiech Nate'owi Archibaldowi, który
siedział obok niej przy stoliku. Pan Waldorf wybrał na ich specjalną kolację Le
Giraffe, bo restauracja była mała, przytulna i modna, jedzenie bajeczne, a wszyscy
kelnerzy mówili z wyjątkowo seksownym francuskim akcentem.
Blair Waldorf sięgnęła ręką pod obrus i ścisnęła kolano Nate'a. Blask świec
sprawiał, że czuła się napalona. Gdyby tylko tata wiedział, co planujemy na potem,
myślała upojona. Stuknęła się kieliszkiem z ojcem i upiła potężny łyk szampana.
- Dzięki, tato. Dzięki, że przejechałeś taki kawał drogi, tylko po to, żeby się ze
mną zobaczyć.
Pan Waldorf odstawił kieliszek i osuszył usta serwetką. Jego paznokcie
błyszczały - miał perfekcyjny manikiur.
- Och, kochanie, wcale nie przyjechałem tu dla ciebie. Przyjechałem, żeby się
pokazać. - Przechylił głowę i wydął usta jak model pozujący do zdjęcia. - Czyż nie
wyglądam fantastycznie?
Blair wbiła paznokcie w nogę Nate'a. Musiała przyznać, że ojciec rzeczywiście
wygląda fantastycznie. Zrzucił prawie dziesięć kilogramów, był opalony, miał
cudowne ciuchy od francuskich projektantów i ogólnie wyglądał na szczęśliwego. Ale
Blair i tak była zadowolona, że zostawił swojego chłopaka w ich winnicy we Francji.
Nie była jeszcze gotowa, by przyglądać się, jak jej ojciec publicznie okazuje uczucie
innemu facetowi, niezależnie od tego, jak świetnie wyglądał.
Wzięła do ręki menu.
- Możemy zamówić?
- Dla mnie stek - oświadczył Nate. Nie zamierzał robić ze swojego
zamówienia wielkiej sprawy. Chciał po prostu mieć wreszcie tę kolację z głowy. Nie
żeby miał coś przeciwko siedzeniu w restauracji z nowym wcieleniem ojca Blair;
właściwie to była całkiem niezła zabawa - zrobił się taki gejowaty. Ale Nate nie mógł
się doczekać, kiedy pójdą do Blair, która w końcu zamierzała dać za wygraną.
Najwyższy czas.
- Dla mnie też - powiedziała Blair i zamknęła menu, nawet nie zaglądając do
środka. - Stek. - I tak nie zamierzała się opychać, nie dzisiaj. Nate przysiągł jej, że na
dobre skończył z Sereną van der Woodsen, jej koleżanką z klasy i byłą najlepszą
przyjaciółką. Był gotów poświęcić Blair całą swoją uwagę. Miała gdzieś, co zje na
kolację, stek, małże czy móżdżek - dzisiaj wreszcie straci cnotę!
- To ja też - powiedział jej ojciec. - Trois steak an poivre - oświadczył
kelnerowi idealną francuszczyzną. - I nazwisko twojego fryzjera. Masz cudowną
fryzurę.
Blair spaliła cegłę. Porwała z koszyczka na stole kawałek chleba i zagryzła na
nim zęby. Głos ojca i jego maniery kompletnie się zmieniły od czasu ich ostatniego
spotkania przed dziewięcioma miesiącami. Wtedy był poważanym konserwatywnym
prawnikiem w garniturze, nie budził żadnych skojarzeń. A teraz na pierwszy rzut oka
widać, że jest gejem - wyskubane brwi, lawendowa koszula i dobrane do niej
skarpety. I to jest jej ojciec.
W zeszłym roku cale miasto mówiło o ujawnieniu się jej ojca i późniejszym
rozwodzie rodziców. Teraz wszyscy przeszli już nad tym do porządku dziennego i
pan Waldorf mógł spokojnie prezentować wszem wobec swoją przystojną twarz. Ale
to wcale nie znaczy, że inni goście Le Giraffe nie zwracali na niego uwagi.
- Widziałeś jego skarpetki? - szepnęła podstarzała dziedziczka do znudzonego
męża. - Szaro - różowe w romby.
- Nie wydaje ci się, że przesadził z żelem? Myśli, że jest Bradem Pittem, czy
co? - zapytał swoją żonę znany prawnik.
- Ma lepszą figurę od swojej byłej żony, mówię wam - zauważył jeden z
kelnerów.
Rzeczywiście, to było bardzo zabawne. Dla wszystkich z wyjątkiem Blair.
Jasne, chciała, żeby ojciec był szczęśliwy, a skoro jest gejem, w porządku. Ale czy
musiał się z tym tak obnosić?
Spojrzała przez okno na latarnie uliczne. Z kominów luksusowych domów
przy Sześćdziesiątej Piątej unosiły się kłęby dymu.
W końcu przyniesiono sałatki;
- To jak, nadał wybierasz się w przyszłym roku do Yale? - zapytał pan
Waldorf, nadziewając na widelec cykorię. - Właśnie tam pcha cię serce, Blair? Do
mojej starej uczelni?
Blair odłożyła widelec i wyprostowała się na krześle, spoglądając swoimi
niebieskimi oczami wprost na ojca.
- A gdzie indziej miałabym pójść? - powiedziała, jakby uniwersytet w Yale był
jedyną uczelnią na świecie.
Nie rozumiała, dlaczego ludzie składają podania do sześciu, siedmiu uczelni,
niektórych tak beznadziejnych, że mówiło się na nie „koło ratunkowe”. Ona była
jedną z najlepszych uczennic ostatniej klasy prywatnej szkoły dla dziewcząt
Constance Billard, elitarnej żeńskiej szkoły z obowiązkowymi mundurkami, na
Dziewięćdziesiątej Trzeciej. Wszystkie absolwentki Constance podejmowały studia
na dobrych uczelniach - Ale Blair nigdy nie poprzestawała na tym, co po prostu dobre.
Musiała mieć wszystko najlepsze, nie zgadzała się na żadne kompromisy. A według
niej najlepszy college to Yale.
Ojciec roześmiał się.
- Czyli wszystkie inne uczelnie jak Harvard czy Cornell powinny przesłać ci
listowne przeprosiny, że w ogóle zawracają ci głowę, prosząc o dołączenie do grona
ich studentów?
Blair wzruszyła ramionami i zaczęła oglądać paznokcie - miała świeżo
zrobiony manikiur.
- Po prostu chcę iść do Yale, to wszystko.
Nate nie cierpiał szampana. Tak naprawdę to miał ochotę na piwo, choć
zawsze się krępował zamawiać piwo w takim miejscu jak Le Giraffe. Zawsze robili z
tego wielką sprawę i przynosili ci oszronioną szklankę, do której nalewali potem
heinekena, jakby był absolutnie wyjątkowym trunkiem, a nie zwykłym browarem, jaki
możesz dostać na meczu koszykówki.
- A ty, Nate? - zapytał pan Waldorf. - Gdzie składasz podanie?
Blair była już i tak porządnie zdenerwowana perspektywą utraty dziewictwa,
gadka o studiach jeszcze pogarszała sprawę. Odsunęła krzesło i podniosła się, żeby
pójść do toalety. Wiedziała, że to obrzydliwe i powinna z tym skończyć, ale kiedy się
denerwowała, musiała puścić pawia. To był jej jedyny zły nawyk.
Właściwie to nie do końca prawda, ale o tym później.
- Nate idzie do Yale razem ze mną - powiedziała i przemaszerowała pewnie
przez restaurację.
Nate odprowadził ją wzrokiem. Proste brązowe włosy miała rozpuszczone na
nagie plecy. Wyglądała bardzo sexy w nowym topie z czarnego jedwabiu i obcisłych
skórzanych spodniach opinających biodra. Wyglądała jakby już to robiła wiele razy.
Skórzane spodnie zwykle sprawiają takie wrażenie.
- Więc i ty będziesz studiować w Yale? - zapytał pan Waldorf, kiedy Blair
odeszła.
Nate spojrzał spod zmarszczonych brwi na swój kieliszek z szampanem.
Naprawdę bardzo mu się chciało piwa. I naprawdę nie sądził, żeby udało mu się
dostać do Yale. Nie możesz się rano upalić, a potem napisać test z matematyki, i
jeszcze oczekiwać, że cię przyjmą do Yale - po prostu się nie da. A ostatnio właśnie
tak wyglądało jego życie. Przypalał, i to sporo.
- Chciałbym dostać się do Yale. Ale zdaje się, że Blair będzie zawiedziona.
Mam za słabe stopnie.
Pan Waldorf puścił do niego oczko.
- Tak miedzy nami, Blair chyba trochę za surowo ocenia pozostałe uczelnie.
Nikt nie mówi, że musisz koniecznie iść do Yale. Jest mnóstwo innych szkół.
Nate pokiwał głową.
- Właśnie. Brown wydaje się całkiem niezły. Mam tam rozmowę w przyszły
weekend. Chociaż to też pewnie będzie porażka. Dostałem tróję z ostatniego testu z
matematyki i nie chodzę na żadne zajęcia dla zaawansowanych - przyznał. - Blair i tak
nie uważa Browna za prawdziwą szkołę. No wie pan, bo mają mniejsze wymagania i
lak dalej.
- Blair stawia sobie poprzeczkę niemożliwie wysoko - powiedział pan
Waldorf, popijając drobnymi łyczkami szampana; jego mały palec był wyprostowany.
- Ma to po mnie.
Nate rzucił okiem na innych gości restauracji. Zastanawiał się, czy biorą go i
pana Waldorfa za parę. śeby zadać kłam ewentualnym spekulacjom, podciągnął
rękawy swojego kaszmirowego zielonego swetra i odchrząknął w bardzo męski
sposób. Blair dała mu ten sweter w zeszłym roku i ostatnio ciągle go nosił, by
upewnić ją, że nie zamierza jej opuścić ani zdradzić, ani w ogóle jej zmartwić. - Sam
nie wiem - powiedział, sięgając do koszyka na pieczywo po bułkę i łamiąc ją
gwałtownie na pół. - Byłoby świetnie wziąć sobie rok wolnego i żeglować razem z
moim tatą albo robić coś w tym stylu.
Nate nie rozumiał, dlaczego w wieku siedemnastu lat trzeba zaplanować sobie
całe życie. Będzie jeszcze mnóstwo czasu na dalszą naukę po rocznej czy nawet
dwuletniej przerwie na żeglowanie po Morzu Karaibskim czy narciarskie szaleństwa
w Chile. Ale wszyscy jego koledzy z męskiej szkoły Świętego Judy planowali iść
prosto do college'u, a zaraz potem zrobić magistra. A według Nate'a było to jak
wyrzeczenie się życia, nie zastanowiwszy się nawet, co tak naprawdę chciałoby się
robić. On na przykład uwielbiał plusk chłodnych fal Atlantyku rozbijających się o
dziób jego łodzi. Uwielbiał gorące promienie słońca na plecach, kiedy wciągał żagle.
Uwielbiał, kiedy słońce, zasnuwając się zielenią, topi się w oceanie. Zdawał sobie
sprawę z istnienia wielu takich przyjemności i chciał doświadczyć wszystkich.
O ile tylko nie będzie się to wiązało ze zbyt wielkim wysiłkiem. Nie lubił się
przemęczać.
- No cóż, Blair nie będzie zadowolona, jak się dowie, że zamierzasz sobie
zrobić dłuższe wakacje. - Pan Waldorf zachichotał. - Zakłada, że razem pójdziecie do
Yale, a potem się pobierzecie i zawsze będziecie szczęśliwi.
Nate nie spuszczał wzroku z Blair, kiedy z wysoko uniesioną głową wracała
do stolika. Pozostali goście w restauracji też się jej przyglądali. Nie była najlepiej
ubraną, najszczuplejszą czy najwyższą dziewczyną na sali, ale bił od niej jakiś blask,
silniejszy niż od pozostałych. I Blair o tym wiedziała.
Na siół wjechały steki i Blair rzuciła się na swój, popijając go szampanem i
dopychając górą purée. Przyglądała się seksownemu pulsowaniu skroni Nate'a, kiedy
przeżuwał. Nie mogła się doczekać, kiedy stąd wyjdą. Nie mogła się doczekać, kiedy
wreszcie zrobi to z chłopakiem, z którym planowała spędzić resztę życia. Lepiej już
być nie mogło.
Nate nie mógł nie zauważyć, jak mocno Blair ściska swój nóż. Pokroiła mięso
na duże kawałki i rozszarpywała je gwałtownie. Zastanawiał się, czy równie ostra
będzie w łóżku. Dużo się wcześniej zabawiali, ale to on zawsze był bardziej
agresywny. Blair przeważnie tylko leżała, mrucząc jak bohaterki filmów, kiedy on
obdarzał ją pieszczotami. Ale dzisiaj sprawiała wrażenie zniecierpliwionej i
wygłodzonej.
Oczywiście, że była wygłodzona. Przed chwilą się wyrzygała.
- W Yale nie serwują takiego jedzenia, misiaczku - rzekł pan Waldorf do
córki. - Będziesz wcinała pizzę i taco z całą resztą akademika.
Blair zmarszczyła nos. Nigdy wcześniej nie jadła taco.
- Nie ma mowy - powiedziała. - Tak czy inaczej, nie będziemy mieszkać z
Nate'em w akademiku. Będziemy mieć własne mieszkanie. - Pogłaskała kostkę Nate'a
czubkiem buta. - Nauczę się gotować.
Pan Waldorf spojrzał na Nate'a spod uniesionych brwi.
- Szczęściarz z ciebie - zażartował.
Nate wyszczerzył zęby w uśmiechu i zlizał purée z widelca. Nie zamierzał
mówić teraz Blair, że jej słodkie małe marzenie o wspólnym mieszkaniu w New
Haven jest jeszcze bardziej absurdalne od myśli, że mogłaby jeść taco. Nie chciał
powiedzieć niczego, co mogłoby ją zdenerwować.
- Przymknij się, tato - powiedziała Blair.
Talerze już były puste. Zniecierpliwiona Blair obracała na palcu pierścionek z
rubinem. Pokręciła głową, że nie chce kawy ani deseru, i wstała, żeby jeszcze raz
udać się do damskiej toalety. Dwa razy w ciągu jednego posiłku to przegięcie, nawet
jak na nią, ale była tak zdenerwowana, że nie mogła się powstrzymać.
Chwała Bogu, że w Le Giraffe były miłe, intymne toalety.
Kiedy wróciła, z kuchni wyłonił się cały personel. Szef kuchni trzymał tort
udekorowany migoczącymi świeczkami. Było ich osiemnaście, wliczając w to jedną
dodatkową, na szczęście.
O Boże.
Blair podeszła do stolika ciężkim krokiem w swoich kozaczkach na obcasie ze
spiczastymi nosami i usiadła. Posłała ojcu wściekłe spojrzenie. Dlaczego musiał
narobić tyle zamieszania? Jej urodziny były dopiero za trzy tygodnie. Osuszyła
jednym łykiem kolejny kieliszek szampana.
Kelnerzy i kucharze otoczyli stolik. A potem zaczęli śpiewać Happy birthday.
Blair chwyciła rękę Nate'a i mocno ją ścisnęła.
- Zrób coś, żeby przestali - szepnęła.
Ale Nate siedział bez ruchu, szczerząc się jak ostatni dupek. Właściwie
podobało mu się, kiedy Blair była czymś zakłopotana. Nieczęsto się jej to zdarzało.
Ojciec wykazał więcej zrozumienia. Kiedy zobaczył, jak bardzo Blair jest
nieszczęśliwa, przyspieszył tempo i szybko zakończył piosenkę. Personel uprzejmie
zaklaskał, a potem wszyscy wrócili do swoich obowiązków.
- Wiem, że jest jeszcze trochę czasu - powiedział przepraszająco pan Waldorf.
- Ale już jutro muszę wracać, a siedemnaste urodziny to poważna sprawa. Nie
sądziłem, że będziesz miała coś przeciwko.
Coś przeciwko? Nikt czegoś takiego nie lubi. Nikt!
Blair bez słowa zdmuchnęła świeczki i przyjrzała się tortowi. Był kunsztownie
udekorowany marcepanowymi butami na wysokich obcasach, wędrującymi cukrową
Piątą Aleją, obok cukierkowego modelu jej ulubionego sklepu Henri Bendeta. Coś
przepięknego.
- A to dla mojej małej fetyszystki... - Ojciec, cały rozpromieniony, wyciągnął
spod stołu zapakowany prezent.
Blair potrząsnęła pudelkiem, z wprawą eksperta rozpoznając głuchy, dudniący
dźwięk, jaki wydaje para nowych butów. Rozdarła papier. Manolo Blahnik - było
wydrukowane złotymi literami na wieku pudełka. Blair wstrzymała oddech i zdjęła
pokrywę. W środku znajdowała się para przepięknie wykonanych skórzanych
sandałków na uroczych, małych obcasikach.
Trčs fabulous.
- Kupiłem je w Paryżu - powiedział pan Waldorf. - Wypuścili zaledwie
kilkaset par. Założę się, że nikt inny nie ma takich w Nowym Jorku.
- Fantastyczne! - westchnęła Blair.
Podniosła się i przeszła na drugą stronę stolika, żeby uściskać ojca. Tymi
butami całkowicie wynagrodził jej publiczne upokorzenie. Były niewiarygodnie
cudowne i wiedziała już, co włoży później na upojną noc z Nate'em. 'tylko te sandałki.
Nic więcej.
Dzięki, tato!
do czego tak naprawd
ę
słu
żą
schody metropolitan museum of
art
- Usiądźmy z tylu - powiedziała Serena van der Woodsen, prowadząc Daniela
Humphreya do Serendipity 3 na Sześćdziesiątej Wschodniej. Ciasną, staromodną
knajpkę, w której serwowano hamburgery i lody, wypełniali rodzice ucztujący z
dziećmi, kiedy nianie miały wolne. Piskliwie wrzeszczały maluchy na cukrowym
haju, a zmęczone kelnerki biegały tam i z powrotem, taszcząc olbrzymie szklane
miski z lodami, mrożoną czekoladę i superdługie hot dogi.
Dan zamierzał zabrać Serenę w jakieś bardziej romantyczne miejsce, ciche i
słabo oświetlone. Gdzieś, gdzie mogliby trzymać się za ręce, rozmawiać i lepiej
poznać. Gdzieś, gdzie nie rozpraszaliby ich wściekli rodzice, wydzierający się na
małych chłopców o zwodniczym wyglądzie aniołków w nudnych koszulach i
spodniach od Brooks Brothers. Ale Serena chciała przyjść właśnie tutaj.
Może naprawdę miała ochotę na lody, a może jej oczekiwania co do tego
wieczoru nie były aż tak duże ani romantyczne jak jego.
- Czy to nie cudowne? - wykrzyknęła entuzjastycznie. - Razem z moim bratem
Erikiem przychodziliśmy tu raz w tygodniu na miętowy deser lodowy. - Otworzyła
menu. - Nic się nie zmieniło. Super.
Dan uśmiechnął się i odgarnął z oczu swoje rzadkie brązowe włosy. Prawda
była taka, że zupełnie go nie obchodziło, gdzie jest, dopóki jest z nią.
Był z West Side, a Serena ze wschodniej części miasta. Mieszkał z ojcem,
samozwańczym intelektualistą i wydawcą mało znanych poetów z kręgu bitników,
oraz z młodszą siostrą, Jenny, która chodziła do dziewiątej klasy w Constance Billard
- w tej samej szkole uczyła się Serena. Mieszkali w zrujnowanym mieszkaniu, które
nie było remontowane od lat czterdziestych ubiegłego wieku. Jedyną osobą, która w
ogóle tam sprzątała, był ich olbrzymi kot Marks, prawdziwy ekspert w zabijaniu i
pożeraniu karaluchów. Serena natomiast mieszkała ze swoimi bogatymi rodzicami,
członkami zarządów wszystkich większych instytucji w mieście, w ogromnym
apartamencie na ostatnim piętrze; apartament został urządzony przez sławnego
dekoratora i rozciągał się z niego widok na Metropolitan Museum of Art oraz Central
Park. Serena miała pokojówkę i kucharkę, którą mogła poprosić o upieczenie ciasta
lub cappuccino, kiedy tylko przyszła jej na to ochota.
Więc co robiła z Danem?
Natknęli się na siebie parę tygodni temu na castingu do filmu reżyserowanego
przez Vanessę Abrams, przyjaciółkę Dana i szkolną koleżankę Sereny. Serena nie
dostała roli i Dan prawie stracił nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy, ale
spotkali się ponownie w barze na Brooklynie. Od tamtej pory dzwonili do siebie i
choć widzieli się jeszcze parę razy, to była ich pierwsza prawdziwa randka.
Serena wróciła do miasta w zeszłym miesiącu, po tym jak ją wyrzucili ze
szkoły z internatem. Na początku była podekscytowana powrotem do Nowego Jorku,
ale wkrótce przekonała się, że Blair Waldorf postanowiła się z nią więcej nie
zadawać, tak samo jak reszta dawnych przyjaciół. Serena nadal nie wiedziała, co
takiego strasznego zrobiła. Zgadza się, w zasadzie nie utrzymywała z nikim kontaktu,
i owszem, może za bardzo chwaliła się tym, jak dobrze bawiła się w minione wakacje
w Europie. Tak dobrze, że nie pojawiła się na początku roku w Hanover Academy w
New Hampshire i właśnie przez to wyleciała.
W jej dawnej szkole Constance Billard byli bardziej wyrozumiali. To znaczy -
szkoła jako instytucja była bardziej wyrozumiała, bo na pewno nie jej koleżanki.
Serenie nie pozostała w Nowym Jorku ani jedna przyjazna dusza, więc była
zachwycona Danem. Poza tym poznawanie kogoś tak innego od siebie było
superzabawą.
Dan miał ochotę uszczypnąć się za każdym razem, kiedy patrzył w
ciemnoniebieskie oczy Sereny. Był w niej zakochany, od kiedy ujrzał ją po raz
pierwszy na imprezie w dziewiątej klasie, i miał nadzieję, że teraz, dwa i pół roku
później, ona też się w nim zakocha.
- Weźmy największe desery z całego menu - powiedziała Serena. - Potem
możemy się zamienić, żeby się nam nie znudziło.
Zamówiła potrójny deser lodowy o smaku mięty z dodatkowym sosem toffi, a
Dan wziął lody kawowo - bananowe. Mógłby zjeść wszystko, co tylko zawierało w
sobie kawę. Albo tytoń.
- To coś dobrego? - zapytała Serena, wskazując wystającą z kieszeni płaszcza
Dana książkę.
Dan miał przy sobie Przy drzwiach zamkniętych Jeana Paula Sartre'a,
egzystencjalną opowieść o czyśćcu.
- Tak. Z jednej strony to całkiem zabawne, a z drugiej przygnębiające - odparł
Dan. - Ale zdaje się, że jest w tym dużo prawdy.
- A o czym to jest?
- O piekle.
Serena roześmiała się.
- Wow! Zawsze czytasz takie książki?
Dan wyłowił kostkę lodu ze swojej szklanki z wodą i włożył do ust.
- Znaczy jakie?
- No na przykład o piekle - powiedziała Serena.
- Nie, nie zawsze. - Właśnie skończył czytać Cierpienia młodego Wertera, co
było o miłości. I piekle.
Lubił myśleć o sobie jako udręczonej duszy. Uwielbiał powieści, sztuki i
wiersze, które ukazywały tragiczną absurdalność życia. To idealnie zgrywało się z
kawą i papierosami.
- Mam problem, jeśli chodzi o czytanie - wyznała Serena.
Pojawiły się ich desery. Ledwie widzieli siebie nawzajem przez góry lodów.
Serena zanurzyła w misce specjalną długą łyżkę i wycięła ogromny, doskonały
kawałek. Dan zachwycał się jej szczupłym przegubem, naprężonymi mięśniami ręki,
złocistym połyskiem jej jasnych włosów. Zamierzała właśnie pochłonąć
nieprzyzwoicie wielki deser lodowy, ale dla niego była boginią.
- To znaczy, oczywiście potrafię czytać - ciągnęła Serena. - Mam tylko
problem ze skupieniem uwagi. Moje myśli błądzą i nagle zaczynam się zastanawiać,
co będę robić wieczorem. Albo co muszę kupić w drogerii. Albo myślę o czymś
zabawnym, co zdarzyło mi się przed rokiem i tak dalej. - Przełknęła lody i spojrzała w
wyrozumiałe brązowe oczy Dana. - Po prostu nie mogę się skupić - powiedziała ze
smutkiem.
To właśnie Danowi najbardziej podobało się w Serenie. Potrafiła być
jednocześnie smutna i szczęśliwa. Była jak samotny, roześmiany anioł, unoszący się
nad powierzchnią ziemi, zachwycony, że może latać, a jednocześnie cierpiący na
samotność. Przy Serenie wszystkie zwyczajne rzeczy stawały się czymś niezwykłym.
Dan drżącymi rękami odciął łyżeczką czubek swoich oblanych czekoladą
bananowych lodów i przełknął w milczeniu Chciał powiedzieć, że będzie jej czytać.
śe zrobiłby dla niej wszystko. Kawowe lody roztopiły się, przelewając nad brzegiem
pucharka. Dan usiłował uspokoić serce, żeby nie wyskoczyło z piersi.
- W zeszłym roku mieliśmy w Riverside świetnego nauczyciela angielskiego -
rzekł, odzyskując równowagę. - Mówił, że najlepszym sposobem na zapamiętanie
tego, co się czyta, jest czytanie po kawałku. Delektowanie się słowami.
Serena uwielbiała sposób mówienia Dana. Uśmiechnęła się i oblizała usta.
- Delektowanie się słowami - powtórzyła, unosząc kąciki ust.
Dan przełknął kolejną łyżkę bananowego deseru i sięgnął po wodę. Boże, ale
była piękna.
- Hm, zdaje się, że jesteś wzorowym, piątkowym uczniem i pewnie już
złożyłeś podanie o wcześniejsze przyjęcie do Harvardu, co? - Serena, wyjęła ze
swojego deseru złamaną laskę cukierka i zaczęła go ssać.
- Nic z tych rzeczy - odparł Dan. - Pojęcia nie mam, co będzie. To znaczy,
wiem na pewno, że chcę pójść na jakąś uczelnię, gdzie mają dobry program dla
przyszłych pisarzy, ale jeszcze nie wiem gdzie. Nasz doradca dał mi długaśną listę
uczelni: i mam wszystkie katalogi, ale nadal nie wiem, co robić.
- Ja też. Pewnie wkrótce wybiorę się do Brown - powiedziała mu Serena. -
Mój brat tam studiuje. Chcesz się przejechać?
Dan zanurkował w głębinę jej oczu, usiłując zorientować się, czy Serena żywi
do niego tak samo namiętne uczucia, jak on do niej. Czy kiedy powiedziała: „Chcesz
się przejechać?”, miała na myśli: „Spędźmy razem weekend, trzymając się za ręce,
patrząc sobie głęboko w oczy i całując bez końca”? A może znaczyło to: „Jedźmy
razem, bo zawsze fajniej jest z kimś znajomym”? Tak czy inaczej, nie mógł odmówić.
Nie dbał o to, czy chodzi o Brown, Loserville czy miejski college. Serena zapytała go,
czy chce jechać, i odpowiedź brzmiała „tak”. Pojechałby z nią wszędzie.
- Brown - powiedział Dan, jakby się ciągle nad tym zastanawiał - - Powinni
mieć świetny program dla pisarzy.
Serena pokiwała głową, przeczesując palcami swoje długie jasne włosy.
- Więc jedź ze mną.
Pojedzie. Oczywiście, że pojedzie. Dan wzruszył ramionami.
- Pogadam o tym z moim ojcem.
Starał się, żeby zabrzmiało to niedbale. Nie chciał, by Serena wiedziała, że w
środku cały podskakuje jak uradowany szczeniak. Bał się, że może ją przestraszyć.
- Okay, gotów? No to zamiana - powiedziała Serena, podsuwając mu swoją
miskę.
Zamienili się miskami i spróbowali swoich deserów. Kiedy ich kubki
smakowe zarejestrowały nowe smaki, skrzywili się i wystawili języki. Lody miętowe i
kawowe po prostu nie pasowały do siebie. Dan miał nadzieję, że nie jest to żaden
znak.
Serena zabrała z powrotem swoją miskę i na nowo zaatakowała lody. Dan
zjadł jeszcze trochę, a potem odłożył łyżkę.
- Uff! - westchnął, odchylając się do tyłu na krześle i trzymając się za brzuch. -
Wygrałaś.
Serena też odłożyła łyżkę, choć zjadła dopiero połowę porcji i odpięła górny
guzik dżinsów.
- Chyba jest remis. - Zachichotała.
- Chcesz pójść na spacer? - odważył się zapytać Dan, zaciskając swoje drżące
palce u rąk i nóg tak mocno, że aż mu zsiniały.
- Chętnie - odparła Serena.
Na Sześćdziesiątej było bardzo cicho jak na piątkowy wieczór. Kierowali się
na zachód, w stronę Central Parku. Na Madison zatrzymali się przed Barneysem i
zapatrzyli w okno wystawowe. W środku, w dziale z kosmetykami nadal kręciło się
za kontuarami parę osób, przygotowując się na wzmożony ruch w sobotni poranek.
- Nie wiem, co bym zrobiła bez Barneysa. - Serena westchnęła, jakby ten dom
handlowy ocalił jej życie.
Dan był w Środku tego sławnego domu towarowego tylko raz. Puścił wodze
wyobraźni i kupił na kartę kredytową ojca smoking od bardzo drogiego projektanta,
fantazjując o tym, że właśnie w tym smokingu tańczy z Sereną na wspaniałym
przyjęciu. Ale potem przemówiła rzeczywistość. Nie cierpiał wytwornych przyjęć i
jeszcze do niedawna myślał, że Serena nie zamieni z nim nawet dwóch słów. No i
zwrócił smoking.
Teraz uśmiechnął się na to wspomnienie. Serena zamieniła z nim
zdecydowanie więcej niż dwa słowa. Zaproponowała mu wspólny weekend. Może
zakochają się w sobie. Może nawet skończy się tak, że pójdą do tego samego college'u
i spędzą razem resztę życia.
Spokojnie, Dan. Znowu odzywa się twoja bujna wyobraźnia.
Na Piątej Alei, obok parku, odbili w górę i przeszli obok Hotelu Pierre, gdzie
w dziesiątej klasie oboje byli na szkolnym balu. Dan pamiętał, jak przyglądał się
Serenie i żałował, że jej nie zna - Serena siedziała roześmiana przy stole z
przyjaciółmi, ubrana w zieloną sukienkę bez ramiączek, a jej włosy migotały. Już
wtedy był w niej zakochany.
Minęli gabinet ortodonty Sereny i Frick, starą rezydencję, w której teraz
znajdowało się muzeum. Dan miał ochotę włamać się do środka i całować Serenę na
jednym z pięknych starych łóżek. Chciał, by tam razem zamieszkali, niczym uchodźcy
w raju.
Szli dalej Piątą Aleją, mijając apartamentowiec prey Siedemdziesiątej Drugiej,
w którym mieszkała Blair Waldorf. Serena znała Blair od pierwszej klasy i setki razy
była u Waldorfów, ale teraz nie była już tam mile widziana.
Nie mogła udawać, że nie ponosi za ten stan żadnej winy. Wiedziała, co
najbardziej ubodło Blair. Nie chodziło tylko o to, że Serena odcięła się od ich
nowojorskiej paczki, czy balowała w Europie, kiedy rozwodzili się rodzice Blair. Tak
naprawdę kres ich przyjaźni położył fakt, że Serena spała z Nate'em tamtego lata, tuż
przed wyjazdem do nowej szkoły.
Było to zaledwie dwa lata temu, a miała wrażenie, jakby przydarzyło się to
jakiejś innej dziewczynie w zupełnie innym życiu. Z Blair i Nate'em zawsze się
przyjaźnili. Miała nadzieję, że Blair potraktuje całe zdarzenie jako jedną z tych
szalonych rzeczy, jakie zachodzą miedzy przyjaciółmi i jej wybaczy. To był czysty
przypadek. A poza tym Blair nadal miała Nate'a. Tyle że dowiedziała się o wszystkim
dopiero ostatnio i nie zamierzała odpuścić.
Serena pogrzebała w torebce, wyciągnęła papierosa i włożyła do ust.
Zatrzymała się i pstryknęła zapalniczką. Dan patrzył, jak Serena zaciąga się, a
następnie wypuszcza w chłodne powietrze chmurę szarego dymu. Owinęła się swoim
znoszonym brązowym płaszczem Burberry.
- Może usiądziemy na chwilę przed Met - zaproponowała. - Chodź.
Wzięła Dana za rękę i szybko pokonali dziesięć przecznic dzielących ich od
Metropolitan Museum of Art. Zaciągnęła go do połowy schodów i usiadła. Mieszkała
w apartamentowcu po drugiej stronie ulicy. Jej rodzice wyszli na jakąś imprezę
charytatywną czy też otwarcie wystawy i ciemne okna świeciły pustkami.
Puściła rękę Dana, który zaczął się zastanawiać, czy zrobił coś nie tak. Nie
potrafił odgadnąć jej myśli, co doprowadzało go do szaleństwa.
- Razem z Blair i Nate'em przesiadywaliśmy na tych schodach całymi
godzinami, nawijając o wszystkim i o niczym - powiedziała tęsknie Serena. - Czasami
nawet, kiedy mieliśmy iść na jakieś przyjęcie, Blair i ja stroiłyśmy się, robiłyśmy
makijaż i tak dalej, a potem pojawiał się Nate z butelką czegoś mocniejszego,
kupowaliśmy fajki i po prostu olewaliśmy przyjęcie, bo lepiej było posiedzieć tutaj. -
Jej oczy zalśniły łzami.
- Czasami żałuję... - głos jej się załamał. W zasadzie sama nie wiedziała,
czego dokładnie żałuje, ale była już zmęczona tym podłym samopoczuciem z powodu
Blair i Nate'a. - Przepraszam - pociągnęła nosem, spoglądając w dół na swoje buty. -
Mam nadzieję, że cię nie zanudzam.
- No co ty - powiedział Dan.
Chciał znowu wziąć ją za rękę, ale schowała dłoń w kieszeni. Dotknął więc jej
łokcia. Odwróciła się do niego. To była jego szansa. Bardzo chciał powiedzieć jej coś
pięknego i przepojonego namiętnością, ale nie potrafił. Spiesząc się, by nie
sparaliżowały go nerwy, nachylił się i pocałował ją delikatnie w usta. Ziemia zatrzęsła
się w posadach. Całe szczęście, że siedział. Kiedy się odsunął, oczy Sereny
błyszczały.
Otarła nos wierzchem dłoni i uśmiechnęła się do niego. Następnie uniosła
brodę i też go pocałowała. Było to lekkie muśnięcie dolnej wargi, a potem Serena
pochyliła głowę i oparła o jego ramię. Dan zamknął oczy, żeby się opanować.
O Boże! Ciekawe, co myśli, zastanawiał się gorączkowo. Dlaczego nic nie
mówi?
- Gdzie wy, westsidersi, spędzacie wolny czas? - zapytała Serena. - Macie tam
jakieś miejsce jak to?
- W zasadzie nie. - Objął ją ramieniem. Nie miał teraz ochoty na rozmowę.
Chciał wziąć ją za rękę, skoczyć z klifu do rozświetlonego przez księżyc morza i
leżąc na plecach, unosić się z nią na falach. Chciał ją jeszcze raz pocałować. I jeszcze
raz. I jeszcze. - Czasami, w ciągu dnia, chodzę na przystań. A nocami po prostu
szwendamy się po ulicach.
- Przystań - powtórzyła Serena. - Zabierzesz mnie tam?
Dan pokiwał głową. Zabrałby ją wszędzie.
Czekał, aż Serena uniesie głowę, żeby mogli się znowu pocałować. Ale Serena
cały czas tuliła się do jego ramienia, wdychając papierosowy zapach płaszcza Dana,
co działało kojąco na jej nerwy.
Siedzieli tak jeszcze przez chwilę. Dan był jednocześnie zbyt zdenerwowany,
szczęśliwy i oszołomiony, żeby nawet zapalić papierosa. Miał nadzieję, że tak zasną,
a potem obudzą się w różowym świetle poranka, ciągle spleceni ramionami.
Kilka minut później Serena się odsunęła.
- Lepiej już pójdę, bo jeszcze tu zasnę. - Wstała, nachyliła się i pocałowała
Dana w policzek. Zadrżał, kiedy jej włosy otarły się o jego ucho. - Zobaczymy się
niedługo, okay?
Dan skinął głową. Naprawdę musiała już iść? Bał się, by przypadkiem nie
wymknęły się słowa, które cały wieczór cisnęły się mu na usta. - Kocham cię. Wciąż
się obawiał, że mógłby ją wystraszyć.
Patrzył, jak Serena z rozwianymi włosami przebiega przez ulicę. Portier
przytrzymał jej drzwi. Zniknęła w środku.
Serena jechała na górę windą, pobrzękując kluczami w kieszeni płaszcza. Parę
tygodni temu siedziałaby w piątkowy wieczór w domu, jedynie w towarzystwie
telewizora, i użalała nad sobą. Miała szczęście, że zaprzyjaźniła się z Danem.
Dan siedział na schodach Met jeszcze jakiś czas, aż na ostatnim piętrze
budynku po drugiej stronie ulicy zapaliły się światła. Wyobrażał sobie, jak Serena
zdejmuje w holu buty, a płaszcz rzuca na krzesło, zostawiając pokojówce do
odniesienia. Potem pewnie przebierze się w długą białą koszulę nocną z jedwabiu i
usiądzie przed lustrem w pozłacanej ramie, szczotkując swoje długie jasne włosy jak
bajkowa księżniczka. Dotknął palcem dolnej wargi. Naprawdę ją pocałował? Tyle
razy całował ją w snach i teraz trudno mu było uwierzyć, że to wydarzyło się
naprawdę.
Podniósł się, potarł oczy i wyciągnął ręce wysoko nad głowę. Czuł się
świetnie. Zabawne - znienacka stał się jednym z tych facetów, których zwykle
nienawidził, kiedy czytał o nich w książkach. Był najszczęśliwszym facetem na
świecie.
drugie podej
ś
cie
- Nie rozumiem, dlaczego musisz jechać do Brown w ten sam weekend, kiedy
ja jadę do Yale! - krzyknęła do Nate'a Blair z łazienki.
Nate leżał na jej łóżku, szurając paskiem Blair po narzucie, bawiąc się w ten
sposób z Kitty Minky, błękitną rosyjską kotką. Światło było zgaszone, paliły się
świece, z odtwarzacza leciała Macy Gray, a Nate był bez koszuli.
- Nate, dlaczego?! - powtórzyła niecierpliwie Blair. Zaczęła się rozbierać,
zrzucając ubrania na stertę na podłodze łazienki. Planowała, że w ten weekend pojadą
razem do New Hampshire. Mogliby wypożyczyć samochód i zatrzymać się w jakimś
romantycznym hotelu, zupełnie jakby byli w podróży poślubnej.
- Właśnie na ten weekend wyznaczyli mi w Brown rozmowę - odezwał się w
końcu Nate. - Przykro mi. - Wyszarpnął pasek spomiędzy łap Kitty Minky i strzelił
nim w powietrzu nad jej głową, aż przestraszona pognała do szaty. Potem przekręcił
się na wznak i czekał, wpatrując się w sufit.
Ostatnim razem, kiedy już mieli uprawiać seks, Nate wygadał się, że robił to z
Sereną tamtego lata, przed jej wyjazdem. Po prostu uważał, że Blair powinna się
najpierw dowiedzieć, że: A) nie jest to jego pierwszy raz, B) robił to z jej byłą
najlepszą przyjaciółką. Oczywiście kiedy się przyznał, Blair nie chciała już tego
zrobić. Była wściekła.
Na szczęście już miał to za sobą. Tak jakby.
Blair skończyła zapinać swoje nowe buty i spryskała się perfumami. Zamknęła
oczy i policzyła do trzech. W ciągu tych trzech sekund w jej głowie wyświetlił się
krótki film - wyobrażała sobie niesamowitą noc, którą za chwilę przeżyją z Nate'em.
Byli kochankami z dzieciństwa, przeznaczonymi sobie nawzajem. Oddawali się sobie
całkowicie. Otworzyła oczy i jeszcze raz przejechała szczotką po włosach,
przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądała na pewną siebie i gotową.
Wyglądała na dziewczynę, która zawsze dostaje, czego chce. Była dziewczyną, która
pójdzie do Yale i poślubi ukochanego chłopaka. Gdyby tylko nie miała tak dużych
dziurek od nosa, a za to większe piersi... ale nieważne.
Pchnęła drzwi od łazienki.
Nate spojrzał na nią i ze zdziwieniem zorientował się, że jest już podniecony.
Może to przez ten szampan albo stek. Zamknął oczy, po czym ponownie je otworzył.
Nie, Blair naprawdę wyglądała zajebiście. Chwycił ją za rękę i pociągnął na siebie.
Zaczęli się całować; ich usta i języki grały w tę samą grę, która trwała już od dwóch
lat. Ale tym razem ich gra nie miała przypominać czterogodzinnej rozgrywki w
monopol, kiedy już wszyscy gracze mają dość i odchodzą od stolika. Ta gra dokądś
zmierzała i nie zamierzali przestać, dopóki nie wykupią wszystkiego, co tylko
wpadnie im w ręce.
Blair zamknęła oczy i wyobrażała sobie, że jest Audrey Hepburn w Miłość po
południu. Uwielbiała stare filmy, zwłaszcza te z Audrey Hepburn. W tych filmach
nigdy nie pokazywali, jak bohaterowie uprawiają seks. Sceny miłosne były zawsze
bardzo romantyczne i w dobrym guście - mnóstwo długich, przepełnionych uczuciem
pocałunków, cudowne ciuchy, fryzury super. Blair starała się leżeć z wyciągniętymi
rękami i szyją, żeby czuć się wyższą, szczuplejszą i bardziej zmysłową w ramionach
Nate'a.
Nate niechcący wbił jej w żebra łokieć.
- Aj! - jęknęła, odsuwając się. Nie chciała, żeby to zabrzmiało, jakby się bała,
ale się bała, trochę. Audrey Hepburn nigdy nie dostała po żebrach od Cary'ego Grama,
nawet przez przypadek. Traktował ją delikatnie jak porcelanową lalkę.
- Przepraszam - wymamrotał Nate. Sięgnął po poduszkę i wsunął ją pod Blair,
tak że leżała teraz na niej wygodnie. Uniosła głowę i zarzuciła sobie seksownie włosy
na twarz, a potem ugryzła Nate'a w ramię, zostawiając na jego skórze siad w kształcie
białego „o”.
- Proszę, tak to się kończy, jak mnie krzywdzisz - powiedziała, wachlując
rzęsami.
- Obiecuję, że będę ostrożny - rzekł poważnie Nate, przesuwając rękę po jej
biodrze, a potem wzdłuż nogi.
Blair wzięła głęboki oddech, próbując się zrelaksować. Nie było jak w scenach
miłosnych z jej ulubionych starych filmów. Nie myślała, że to będzie takie realne i
niezręczne.
Nic nigdy nie wygląda równie dobrze jak w filmach, co nie znaczy, że nie jest
przyjemne.
Nate pocałował ją miękko, a ona położyła mu rękę na karku. Odważnie
sięgnęła drugą ręką w dół, usiłując rozpiąć jego skórzany pasek od spodni.
- Zaciął się - powiedziała, szarpiąc za metalową sprzączkę. Paliły ją policzki, z
czego nie była zadowolona. Nigdy wcześniej nie miała tak nieskoordynowanych
ruchów.
- Ja to zrobię - zaproponował Nate. Szybko rozpiął pasek.
Blair spojrzała na stary obraz przedstawiający jej babkę jako młodą
dziewczynę trzymającą koszyk z różanymi płatkami. Nagle poczuła się kompletnie
obnażona.
Odwróciła się do Nate'a i patrzyła, jak ściąga spodnie, wierzgając nogami.
Przód jego bokserek w biało - czerwone paski sterczał jak namiot.
I wtedy otworzyły się drzwi wejściowe, po czym zamknięto je z trzaskiem.
- Jest tam kto? - zawołała matka Blair.
Blair i Nate zamarli. Matka Blair i Cyrus, jej nowy facet, wyszli do opery. Nie
powinni wracać jeszcze przez parę godzin.
- Blair, kochanie? Jesteś tam? Mamy z Cyrusem ekscytujące wieści!
- Blair?! - donośny głos Cyrusa odbił się echem od ścian.
Blair odepchnęła Nate'a i podciągnęła kołdrę pod szyję.
- Co robimy? - szepnął Nate, Wsunął dłoń pod kołdrę i dotknął brzucha Blair.
Błąd. Nigdy nie dotykaj brzucha dziewczyny, dopóki cię o to nie poprosi.
Inaczej poczuje się gruba.
Blair ze wzdrygnięciem odsunęła się od niego i opuściła nogi na podłogę.
- Blair?! - Głos jej matki dobiegał tuż zza drzwi sypialni. - Mogę na chwilę
wejść? To ważne -
O rany!
- Chwila! - krzyknęła Blair. Rzuciła się do szafy po spodnie od dresu. - Ubieraj
się - syknęła do Nate'a. Zrzuciła ze stóp sandałki, pospiesznie naciągnęła spodnie i
starą bluzę ojca z logo Yale. Nate z powrotem włożył spodnie i zapiął pasek. Drugie
podejście zaliczone.
- Gotowy? - szepnęła Blair.
Zawiedziony Nate pokiwał w odpowiedzi głową.
Blair otworzyła drzwi sypialni i zobaczyła swoją matkę czekającą w holu.
Eleanor Waldorf rozpromieniła się na widok córki; na policzkach miała wypieki, po
części od czerwonego wina, po części z podniecenia.
- Zauważyłaś, że coś się zmieniło? - zapylała, poruszając w powietrzu palcami
lewej dłoni. Na jej serdecznym palcu błyszczał olbrzymi złoty pierścionek z
brylantem. Wyglądał jak tradycyjny pierścionek zaręczynowy, tyle że był jakieś cztery
razy większy. Śmiechu warte.
Blair stała jak skamieniała w drzwiach sypialni i wpatrywała się w
pierścionek. Czuła na uchu oddech Nate'a, który stał za nią. śadne z nich nie
powiedziało ani słowa.
- Cyrus poprosił mnie o rękę! - wykrzyknęła matka Blair. - Czy to nie
cudowne?
Blair przyglądała się jej z niedowierzaniem.
Cyrus Rose łysiał i miał szczeciniaste wąsiki. Nosił złotą bransoletkę i ohydne
dwurzędowe garnitury w prążki. Jej matka spotkała go minionej wiosny w dziale z
kosmetykami Saksa. Szukał perfum dla swojej matki i Eleanor zaoferowała mu
pomoc. Blair pamiętała jeszcze ten dzień i te perfumy.
- Dałam mu nawet swój numer - powiedziała jej matka po powrocie do domu,
chichocząc. Blair miała ochotę puścić pawia. Ku obrzydzeniu i konsternacji Blair
Cyrus rzeczywiście zadzwoni! i potem dzwonił już ciągle. A teraz zamierzali wziąć
ślub.
W tym momencie na końcu korytarza pojawił się Cyrus Rose.
- I co o tym myślisz, Blair? - zapytał, puszczając do niej oko. Miał na sobie
niebieski dwurzędowy garnitur i błyszczące czarne buty. Był czerwony na twarzy,
miał wytrzeszczone oczy jak napompowana żaba i wielki brzuchol. Zatarł grube
dłonie, za którymi znajdowały się włochate nadgarstki ozdobione tandetną złotą
biżuterią.
Będzie miała ojczyma. Zebrało się jej na wymioty. I to by było na tyle, jeśli
chodzi o utratę dziewictwa z ukochanym chłopcem. Film zwany jej życiem stawał się
coraz bardziej absurdalny i tragiczny.
Zacisnęła usta i sztywno musnęła policzek matki.
- Moje gratulacje, mamo - powiedziała.
- Grzeczna dziewczynka - zagrzmiał Cyrus.
- Gratuluję, pani Waldorf - rzekł Nate, drepcząc obok Blair Czuł się
niezręcznie, uczestnicząc w tak intymnej sytuacji rodzinnej. Czy Blair nie mogła po
prostu kazać matce zaczekać i porozmawiać z nią rano?
Pani Waldorf ściskała go bez końca.
- Czy to nie cudowne? - powtarzała. Nate nie był tego taki pewny.
Blair westchnęła z rezygnacją i podreptała boso korytarzem, żeby
pogratulować Cyrusowi. Śmierdział serem pleśniowym i potem. Na czubku nosa rosły
mu włosy. I to on miał być jej ojczymem. Ciągle nie mogła w to uwierzyć.
- Tak się cieszę, Cyrusie - powiedziała sztywno. Wspięła się na palce i
przyłożyła swój gładki, chłodny policzek w pobliże jego gorących, zarośniętych ust.
- Jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie! - Cyrus dal jej odrażająco
mokrego całusa w policzek.
Blair wcale nie czuła się szczęśliwa.
Eleanor uwolniła w końcu Nate'a.
- Nie zamierzamy czekać - oznajmiła. - Weźmiemy ślub w sobotę po Święcie
Dziękczynienia. To już za trzy tygodnie!
Blair zamurowało. Sobota po Święcie Dziękczynienia? Ale wtedy są jej
urodziny. Jej siedemnaste urodziny.
- Wesele wyprawimy w hotelu St. Claire. I chcę mieć dużo druhen. Moje
siostry i twoje przyjaciółki. Oczywiście ty będziesz starszą druhną. Pomożesz mi
wszystko zaplanować. Będziemy się świetnie bawić, Blair - paplała jej matka jednym
tchem. - Po prostu kocham śluby!
- W porządku - odparła Blair głosem zupełnie wypranym z emocji. - Mam
powiedzieć tacie?
Eleanor na chwilę zamilkła.
- No właśnie, jak tam ojciec? - zapytała, ciągle rozpromieniona. Nic nie mogło
ostudzić jej radości.
- Świetnie. - Blair wzruszyła ramionami. - Dostałam od niego buty. I tort.
- Tort? - zapytał z wielkim zainteresowaniem Cyrus.
Co za wieprz, pomyślała Blair. Dobrze chociaż, że ojciec wyprawił jej
wcześniejsze urodziny, bo nie zapowiadało się, że w jej właściwe urodziny będzie
dobra zabawa.
- Przepraszam, że nie przynieśliśmy nic do domu, ale zupełnie zapomniałam.
Eleanor przejechała dłonią po ustach.
- Cóż. i tak nie mogłabym nawet spróbować. Panna młoda musi uważać na
figurę! - Spojrzała na Cyrusa i zachichotała.
- Mamo... - odezwała się Blair.
- Tak, skarbie?
- Nie masz nic przeciwko, że pójdziemy z Nate'em do mnie pooglądać
telewizję?
- Oczywiście, że nie. Idźcie - odparła jej matka, uśmiechając się
porozumiewawczo do Nate'a.
Cyrus puścił do nich oczko.
- Dobrej nocki, Blair. Na razie, Nate.
- Dobranoc, panie Rose - powiedział Nate i wrócił za Blair do jej sypialni.
W chwili kiedy zamknął za sobą drzwi, Blair rzuciła się twarzą w dół na
łóżko, zakrywając głowę rękami.
- Nie przesadzaj, Blair. - Nate usiadł na skraju łóżka i gładził ją po stopie. -
Cyrus jest w porządku. Mogło być gorzej, nie? Mógłby być totalnym dupkiem.
- On jest totalnym dupkiem - mruknęła Blair. - Nienawidzę go. - Nagle
zapragnęła, żeby Nate po prostu wyszedł, zostawiając ją, by mogła w spokoju
cierpieć.
Nate położył się obok i zaczął bawić się jej włosami.
- A czy ja jestem totalnym dupkiem? - zapytał. - Nie.
- Nienawidzisz mnie?
- Nie - odpowiedziała Blair w narzutę.
- Chodź do mnie. - Nate pociągnął ją za rękę. Wsunął ręce pod jej bluzę z
nadzieją, że powrócą do tego, na czym skończyli. Pocałował ją w szyję.
Blair zamknęła oczy, próbując się odprężyć. Mogła to zrobić. Mogła pójść na
całość, uprawiać seks i mieć milion orgazmów, nawet jeśli jej matka i Cyrus byli w
sąsiednim pokoju. Mogła...
Wcale nie. Chciała, żeby jej pierwszy raz był doskonały, a zrobiło się zupełnie
do kitu. Jej matka i Cyrus pewnie właśnie zabawiali się w sypialni. Na samą myśl o
tym czuła się. jakby obłaziły ją wszy czy coś takiego.
Wszystko było nie tak. Zupełnie do bani. Jej życie było kompletną katastrofą.
Odsunęła się od Nate'a i ukryła twarz w poduszce.
- Przykro mi. To nie był odpowiedni czas na cielesne rozkosze. Czuła się jak
Joanna d'Arc grana przez Ingrid Bergman w pierwszej ekranizacji - piękna, nietknięta
męczennica.
Nate zaczął na nowo bawić się jej włosami i głaskać po plecach. Miał
nadzieję, że Blair zmieni zdanie, ale z uporem trzymała twarz wbitą w poduszkę.
Zastanawiał się, czy w ogóle zamierzała to z nim zrobić.
Podniósł się po kilku minutach. Zrobiło się już późno, był znudzony i
zmęczony.
- Muszę iść do domu - powiedział.
Blair udała, że go nie słyszy. Była zbyt przejęta dramatyzmem swojej
nieszczęsnej sytuacji.
- Zadzwoń do mnie - powiedział Nate.
I wyszedł.
S postanawia si
ę
nie łama
ć
W sobotni poranek obudził Serenę głos matki.
- Mogę wejść?
- O co chodzi? - zapytała Serena, siadając na łóżku. Ciągle nie mogła się
przyzwyczaić, że znowu mieszka z rodzicami. Było to dość upierdliwe.
Drzwi lekko się uchyliły.
- Mam ci coś do powiedzenia - oznajmiła matka.
Serena w zasadzie nie miała za złe matce, że ją obudziła; nie chciała tylko, by
myślała, że może wpadać do jej pokoju nieproszona, kiedy tylko przyjdzie jej na to
ochota.
- Słucham - rzuciła, sprawiając wrażenie bardziej rozdrażnionej, niż była w
rzeczywistości.
Pani van der Woodsen weszła do pokoju i usiadła w nogach łóżka. Miała na
sobie granatowy jedwabny szlafrok od Oscara dc la Renta i granatowe kapcie. Jej
falujące, rozświetlone pasemkami jasne włosy były zebrane w luźny kok na czubku
głowy, a blada cera miała perłowy połysk, efekt stosowania od wielu lat kremu La
Mer. Pachniała Chanel No. 5.
Serena podciągnęła kolana pod brodę i przykryła nogi kołdrą.
- Co się dzieje? - zapytała.
- Przed chwilą dzwoniła do mnie Eleanor Waldorf. A z czym? Zgadnij!
Serena przewróciła oczami; jej matka przechodziła samą siebie, by wytworzyć
napięcie.
- No co jest?
- Wychodzi za mąż.
- Za tego Cyrusa?
- Naturalnie. A niby za kogo? - odparła jej matka, strzepując wyimaginowane
pyłki ze szlafroka.
Serena zmarszczyła brwi, zastanawiając się, jak Blair przyjęła te nowiny.
Zapewne bez zbytniego zadowolenia. Choć Blair nie była ostatnio dla niej zbyt miła,
Serena ciągle przejmowała się swoją starą przyjaciółką.
- Niezwykłe jest to - ciągnęła pani van der Woodsen - że zamierzają to zrobić
ot tak. - Pstryknęła swoimi ozdobionymi pierścionkami palcami.
- Co masz na myśli?
- Świąteczny weekend - szepnęła jej matka, unosząc brwi, by podkreślić
niezwykłość tej sytuacji. - Sobota po Święcie Dziękczynienia. Na tę sobotę
wyznaczona jest data ślubu. I Eleanor chce, żebyś była jej druhną. Blair na pewno
zapozna cię ze wszystkimi szczegółami. Jest starszą druhną.
Pani Waldorf wstała i zaczęła ustawiać porozwalane na komodzie Sereny
buteleczki z perfumami, małe pudełeczka z biżuterią od Tiffany'ego i tubki z fluidem
Stila.
- Co za pomysł! - jęknęła Serena, zamykając oczy. Sobota po Świecie
Dziękczynienia. To już za trzy tygodnie.
Serena zdała sobie sprawę, że właśnie wtedy Blair ma urodziny. Biedna Blair.
Uwielbiała swoje urodziny. To był jej dzień. Ale najwyraźniej nie w tym roku.
I co ją czeka jako druhnę, kiedy Blair ma być starszą druhną? Czy specjalnie
załatwi jej sukienkę, która w ogóle nie będzie na nią pasować? A może dosypie jej
czegoś do szampana? Każe jej przemaszerować nawą w parze z Chuckiem Bassem,
najbardziej oślizłym typem z kręgu ich znajomych? To wszystko było zbyt straszne,
żeby nawet o tym myśleć.
Matka ponownie usiadła na łóżku i zaczęła bawić się włosami Sereny.
- Coś nie tak, skarbie? - zapytała zmartwiona. - Myślałam, że zachwyci cię
perspektywa bycia druhną.
Serena otworzyła oczy.
- Boli mnie głowa, to wszystko - westchnęła, owijając się kołdrą. - Chyba
jeszcze trochę sobie polezę i pooglądam telewizję, dobrze?
Matka poklepała ją po nodze.
- W porządku. Przyślę ci Deidre z kawą i jakimś sokiem. Zdaje się, że kupiła
też croissanty.
- Dzięki, mamo.
Pani van der Woodsen podniosła się i podeszła do drzwi. W progu zatrzymała
się i odwróciła, posyłając córce promienny uśmiech.
- Jesienne śluby są zawsze urocze. To wszystko jest ekscytujące.
- Tak - powiedziała Serena, napuszając poduszkę. - Będzie świetnie.
Kiedy matka wyszła, Serena przekręciła się na drugi bok i patrzyła przez
chwilę za okno, obserwując, jak ptaki zrywają się z wierzchołków drzew otaczających
Met. Potem sięgnęła po telefon i wcisnęła guzik, pod którym miała zakodowany
numer Erika w Brown. Zawsze kiedy potrzebowała duchowego wsparciu, dzwoniła
do brata. Drugą ręką włączyła pilotem telewizor. Na Nickelodeon leciało akurat
SpongeBob SquarePants. Wpatrywała się w ekran niewidzącym wzrokiem, słuchając
w słuchawce sygnału; trzy dzwonki, cztery.
Po szóstym dzwonku Erik wreszcie odebrał.
- Tak?
- Hej - powiedziała Serena. - Co porabiasz?
- Właściwie to jeszcze śpię. - Głośno zakaszlał. - O cholera.
Serena uśmiechnęła się szeroko.
- Sorki. Ciężka noc, co?
Tylko jęknął w odpowiedzi.
- Dzwonię do ciebie, bo właśnie się dowiedziałam, że matka Blair wychodzi
za mąż za tego faceta, Cyrusa. Nie wydaje mi się, żeby znali się dość długo, ale to
szczegół. W każdym razie mam być druhną, a Blair jest starszą druhną, co znaczy...
W zasadzie sama nie wiem, co to znaczy. Ale jestem pewna, że sprawa będzie
śmierdzieć.
Czekała przez chwilę na odpowiedź. Nie doczekawszy się powiedziała:
- Zdaje się, że jesteś za bardzo skacowany, żeby teraz o tym gadać, co?
- Tak jakby - odparł Erik.
- Okay, nie ma sprawy. Zadzwonię później. - Była zawiedziona. - A w ogóle to
myślałam o tym, żeby cię odwiedzić Może w przyszły weekend?
- W porządku. - Erik ziewnął.
- Okay, na razie. - Rozłączyła się.
Wypełzła spod kołdry, wstała z łóżka i poszła, powłócząc nogami, do łazienki,
gdzie przyjrzała się uważnie swojemu odbiciu w lustrze. Szare bokserki wisiały na jej
tyłku, koszulo z Panem Bąbelkiem była przekręcona i opadała jej z ramienia. Na
jednym policzku widniała zaschnięta smużka śliny.
Oczywiście ciągle wyglądała jak gorąca laska.
- Grubas - powiedziała Serena do swojego odbicia. Sięgnęła po szczoteczkę i
zaczęła powoli myć zęby, myśląc o Eriki Choć balował nawet więcej od niej, udało
mu się utrzymać w szkole z internatem i dostać do Brown. Erik był dobrym synem, a
Serena złą córką. To takie niesprawiedliwe.
Zmarszczyła z determinacją brwi, szorując zawzięcie zęby trzonowe.
I co z tego, że wyleciała ze szkoły z internatem, miała marne stopnie, a
jedynym dodatkowym zajęciem było nakręcenie tego zwariowanego filmiku na
Festiwal Filmowy uczennic ostatniej klasy Constance Billard? Pokaże wszystkim, że
nie jest taka beznadziejna, jak myślą - dostanie się do dobrego college'u, jak na
przykład Brown, i zostanie kimś.
Nie żeby już teraz nie była kimś wyjątkowym. Zapadała wszystkim w pamięć.
Wszyscy uwielbiali jej nienawidzić. Nie musiała robić nic, żeby błyszczeć - sama z
siebie błyszczała mocniej niż cała reszta.
Splunęła pastą do umywalki.
Tak, z całą pewnością pojedzie w przyszły weekend do Brown, nawet jeśli
szanse na odniesienie sukcesu nie były zbyt duże. Może jej się poszczęści. Zwykle
miała fart.
szcz
ęś
ciarz i nieszcz
ęś
nica
- Dziwoląg - szepnęła Jenny Humphrey do swojego odbicia.
Stała przed lustrem, wstrzymując oddech i mocno wypinając brzuch do
przodu. Ale i tak nie sterczał tak bardzo jak jej cycki - olbrzymie, zwłaszcza jak na
dziewczynę z dziewiątej klasy. Jej różowa koszula nocna sprawiała wrażenie
trójkątnego namiotu, który opadał z piersi do kolan, przykrywając wystający brzuch i
krótkie nogi. Rozrosła się do przodu, zamiast urosnąć w górę, jak Serena van der
Woodsen z ostatniej klasy Constance Billard, którą Jenny wprost uwielbiała. Przez te
wielkie cycki Jenny nie miała nadziei, że kiedykolwiek będzie wyglądać choć w
części tak dobrze jak Serena. Były zmorą jej życia.
Wypuściła powietrze i ściągnęła koszulę, żeby przymierzyć nowy czarny top,
który kupiła wczoraj po szkole w Urban Outfitters. Szamocząc się, przeciągnęła go
przez ramiona i naciągnęła w dół, na piersi. Spojrzała w lustro. Nie miała już dwóch
wielkich cycków - jej piersi zlały się w bezkształtną masę monstrualnej wielkości.
Wyglądała jak zdeformowana.
Założyła swoje ciemnobrązowe kręcone włosy za uszy i zdegustowana
odwróciła się od lustra. Wciągnęła stare szkolne spodnie od dresu i poszła do kuchni,
by napić się herbaty. Jej starszy brat, Dan, właśnie wyłonił się ze swojego pokoju.
Zawsze rano wyglądał przerażająco, ze swoimi potarganymi włosami i przekrwionymi
oczami. Ale dzisiaj jego oczy były duże i błyszczące, jakby przez całą noc był na
nogach, pojąc się kawą.
- No i...? - zapytała Jenny, kiedy oboje weszli do kuchni.
Patrzyła, jak Dan wsypuje do kubka rozpuszczalną kawę i zalewają gorącą
wodą z kranu. Nie był zbyt wymagający, jeśli chodzi o kawę. W milczeniu stał przy
zlewie, mieszając w kubku łyżeczką i przyglądając się wirującej brązowej pianie.
- Wiem, że wczorajszy wieczór spędziłeś z Sereną - powiedziała
zniecierpliwiona Jenny, splatając ręce na piersi. - I jak było? Pewnie niesamowicie?
W co była ubrana? Co robiliście? Co mówiła?
Dan upił łyk. Jenny zawsze strasznie się ekscytowała wszystkim, co miało
związek z Sereną. Uwielbiał się z nią drażnić.
- No, powiedz coś. Co robiliście? - nalegała Jenny.
Wzruszył ramionami.
- Byliśmy na lodach.
Jenny położyła dłonie na biodrach.
- Wow! Co za gorąca randka.
Dan tylko się uśmiechnął. Miał gdzieś, czy przez niego siostra dostanie świra;
nie zamierzał wyjawić jej nic więcej. To było zbyt cenne, zwłaszcza kwestia z
całowaniem. Napisał już nawet wiersz na ten temat, żeby móc się tym bez końca
rozkoszować. Zatytułował go Słodycz.
- Ale co jeszcze robiliście? Co Serena mówiła? - szturchnęła go Jenny.
Dolał do kubka gorącej wody.
- Nie wiem... - zaczął. I wtedy zadzwonił telefon.
Oboje zerwali się, żeby odebrać. Dan był szybszy.
- Cześć, Dan, tu Serena.
Przycisnął słuchawkę mocno do ucha, wyszedł z kuchni i usiadł na oknie w
małym pokoju. Przez zakurzoną szybę widział dzieciaki szalejące na rolkach w
Riverside Parku i jasne, jesienne słońce połyskujące w oddali na wodzie Hudsonu.
Wziął głęboki, uspokajający oddech.
- Cześć - powiedział.
- Słuchaj, to dość dziwna prośba, ale mam być druhną na tym głośnym ślubie
za trzy tygodnie i zastanawiałam się, czy nie poszedłbyś ze mną, no wiesz, jako moja
osoba towarzysząca.
- Jasne - odparł Dan, zanim zdążyła powiedzieć coś więcej.
- To wesele matki Blair Waldorf - ciągnęła Serena. - No wiesz, tej
dziewczyny, z którą się kiedyś przyjaźniłam.
- Jasne - powtórzył Dan. Wyglądało na to, że Serena nie tylko chce, żeby z nią
poszedł, ale co więcej, potrzebuje jego moralnego wsparcia. Poczuł się nagle ważny i
zebrał się na odwagę. Zniżył głos do ledwie słyszalnego szeptu, na wypadek gdyby
Jenny podsłuchiwała go z drugiego pokoju. - I naprawdę chętnie pojadę też z tobą do
Brown, jeśli chcesz.
- Jasne. - Serena na moment umilkła. - Hm, chyba wyjadę w następny piątek
po szkole. W piątki mamy skrócone zajęcia. A ty?
Zabrzmiało to trochę, jakby Serena zapomniała już, że proponowała mu
wspólny wyjazd. Ale Dan uznał, że widocznie się przesłyszał.
- W piątki kończę o drugiej - odpowiedział.
- Okay, więc moglibyśmy się spotkać na Grand Central. Zamierzam podjechać
pociągiem do Ridgefield, gdzie mamy wiejską rezydencję, skąd bym wzięła samochód
zarządcy - powiedziała.
- Brzmi nieźle.
- Będzie super. - W głosie Sereny słychać było większy entuzjazm. - I dzięki,
że zgodziłeś się pójść ze mną na to wesele. Kto wie, może będzie dobra zabawa?
- Mam nadzieję. - Dan nie widział możliwości, by w jej towarzystwie mógł się
nudzić. Ale będzie musiał wykombinować coś przyzwoitego do ubrania. Powinien był
zatrzymać ten smoking z Barneysa.
- Hm, będę kończyć. Pokojówka wrzeszczy, żebym przyszła na śniadanie -
powiedziała Serena. - Zadzwonię jeszcze do ciebie, żeby pogadać o przyszłym
weekendzie, okay?
- Dobra.
- To cześć.
- Cześć. - Dan odłożył słuchawkę, zanim z jego ust wyrwało się jeszcze coś.
Kocham cię.
- To była ona, prawda? - zapytała Jenny, kiedy wrócił do kuchni.
Wzruszył ramionami.
- Co mówiła?
- Nic.
- Tak, jasne. Słyszałam, jak szeptaliście - wytknęła mu Jenny.
Dan wyciągnął bajgla z papierowej torby i przyjrzał się mu uważnie. Był
spleśniały. Też mi niespodzianka. Ich ojciec nie był bynajmniej najlepszą gosposią na
świecie. Jak miał pamiętać o zakupach w spożywczym czy przejechaniu mopem po
podłodze, kiedy był zajęty pisaniem esejów wyjaśniających, dlaczego jeden z poetów,
o którym nikt nie słyszał, miał być kolejnym Allenem Ginsbergiem. Dan i Jenny
przeważnie żywili się chińskim żarciem na wynos.
Dan wyrzucił torbę z zapleśniałymi bajglami i znalazł w kredensie nową
paczkę chipsów ziemniaczanych. Rozdarł torebkę i wepchnął do ust garść chipsów.
Lepsze to niż nic.
- Musisz być takim irytującym dupkiem? - zapytała Jenny. - Wiem, że to była
Serena. Dlaczego mi po prostu nie po wiesz, co mówiła?
- Chciała, żebym poszedł z nią na jakiś ślub. Matka tej Blair wychodzi za mąż
i Serena będzie druhną. Chce, żebym jej towarzyszył.
- Idziesz na ślub pani Waldorf? - Jenny aż się zachłysnęła. - Gdzie to będzie?
- Nie wiem, nie pytałem - wzruszył ramionami.
Jenny zjeżyła się.
- Nie mogę w to uwierzyć. Cały czas razem z ojcem byliście zapiekłymi
wrogami tych wszystkich wytwornych dziewczyn, z którymi chodzę do szkoły, i ich
bogatych rodzin. A teraz ty umawiasz się z ich królową i jesteś zapraszany na
niesamowite śluby. To niesprawiedliwe!
Dan wepchnął do ust kolejną garść chipsów.
- Przykro mi - wymamrotał.
- Mam tylko nadzieję, że nie zapomniałeś, kto ci uświadomił, że masz szanse
u Sereny - powiedziała wzburzona Jenny Cisnęła gniewnie zużytą torebkę herbaty
ekspresowej do zlewu. - Zdajesz sobie sprawę, że o tym ślubie będą pisać w prasie,
może nawet w „Vogue”? Nie mogę uwierzyć, że tam idziesz.
Ledwie jej słuchał. Wyobrażał sobie, jak jedzie z Sereną pociągiem, trzymając
ją za ręce i tonąc w ciemnej głębi jej oczu.
- Mówiła coś o jutrze? - zapytała Jenny.
Dan spojrzał na nią pustym wzrokiem.
- Serena, Vanessa i ja mamy się spotkać jutro w barze chłopaka Vanessy w
Williamsburgu, żeby obejrzeć film, który pomogłyśmy zrobić Serenie na nasz szkolny
festiwal filmowy. Upewnić się, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik.
Kolejne puste spojrzenie.
- Myślałam, że może cię zaprosiła.
Zero reakcji.
Jenny westchnęła, doprowadzona do rozpaczy. Zdała sobie sprawę, że Dan jest
kompletnie chory z miłości. Nie zdoła wyciągnąć od niego żadnych informacji. Co za
beznadzieja. Nawet nie zapytał, dlaczego w sobotni ranek chodzi po domu w czarnym
topie. Nagłe poczuła się przeraźliwie samotna. Zawsze mogła liczyć na towarzystwo
brata, ale teraz doprowadzał ją do szału.
Koniecznie musiała poszukać sobie nowych przyjaciół.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
Ś
LUB ROKU
O tej porze roku zwykle jest do
ść
nudno i a
ż
do sezonu
ś
wi
ą
tecznych przyj
ęć
nie dzieje si
ę
nic
szczególnego. Ale matka B zapewniła nam wszystkim temat do plotek. No bo jak długo zna
si
ę
ze swoim nowym facetem? Dwa, trzy miesi
ą
ce? Gdybym to ja zamierzała sp
ę
dzi
ć
z kim
ś
reszt
ę
ż
ycia, czy chocia
ż
by weekend, chciałabym pozna
ć
t
ę
osob
ę
lepiej. W ka
ż
dym razie
słyszałam,
ż
e prawdziwy z niego tandeciarz, wi
ę
c naprawd
ę
warto b
ę
dzie zobaczy
ć
ten
ś
lub
na własne oczy. Ale jak B zamierza si
ę
dobrze bawi
ć
, maj
ą
c S na głowie? Czuj
ę
,
ż
e szykuje
si
ę
niezła afera. Mo
ż
e by
ć
ostro. Jejku! Nie mog
ę
si
ę
doczeka
ć
!
Wasze e - maile
P: Cze
ść
P,
Nie wiem, czy ju
ż
o tym wiesz, ale B b
ę
dzie miała nowego braciszka. Chodz
ę
z nim
do tej samej klasy, ale on tu niezbyt pasuje. Ale jest całkiem milutki.;)
Bronx Kat
O: Cze
ść
. BronxKat,
Mog
ę
tylko powiedzie
ć
,
ż
e ta cała sprawa ze
ś
lubem robi si
ę
coraz ciekawsza!
P: Cze
ść
P,
słyszałam,
ż
e ojciec b przekazał yale jaki
ś
milion dolarów, wi
ę
c nie b
ę
dzie si
ę
musiała zbytnio stara
ć
,
ż
eby j
ą
przyj
ę
li, a tak poza tym, zało
żę
si
ę
,
ż
e n i b nie
wyl
ą
duj
ą
w przyszłym roku w tym samym college'u. jak my
ś
lisz?
mól ksi
ąż
kowy
O: Cze
ść
, mól,
Na razie powstrzymam si
ę
od robienia zakładów. B jest bardziej nieprzewidywalna,
ni
ż
si
ę
wydaje...
P
A SKORO JU
ś
O COLLEGE'U MOWA...
Nadszedł czas, kiedy wszystkie powinny
ś
my odchodzi
ć
od zmysłów, przegl
ą
da
ć
zdj
ę
cia w
katalogach uczelni, wyobra
ż
a
ć
sobie, jak rozmawiamy z przystojniakami na zielonych
trawnikach przed wielkimi, poro
ś
ni
ę
tymi bluszczem ceglanymi budynkami. Nadszedł czas,
ż
eby zastanowi
ć
si
ę
nad wszystkimi zawalonymi testami i pracami społecznymi, jakie
olały
ś
my, i kopn
ąć
si
ę
w tytek za swoje lenistwo i głupot
ę
. Nadszedł czas, kiedy kujony staraj
ą
si
ę
o wcze
ś
niejsze przyj
ę
cie, przez co my, normalni ludzie, czujemy si
ę
jak
ś
mieci. Ale ja si
ę
nie dam zdołowa
ć
. Oto mój przepis na opanowanie stresu w ostatniej klasie liceum: zmieszaj
jednego przystojniaka z now
ą
par
ą
cudownych skórzanych kozaczków, nowym kaszmirowym
sweterkiem, całonocn
ą
imprez
ą
i kilkoma drinkami. Potem długi poranek w łó
ż
ku i gor
ą
ca
czekolada. Zaczniecie wypełnia
ć
swoje podania do college'u, kiedy b
ę
dziecie odstresowane, i
gotowe. Widzicie? Nie ma si
ę
czym przejmowa
ć
.
Na celowniku
N gra w tenisa ze swoim ojcem w Asphalt Green. B siedzi w kinie na Osiemdziesi
ą
tej Szóstej
na jakim
ś
filmie akcji ze swoim młodszym bratem. Pewnie woli ogl
ą
da
ć
, jak faceci strzelaj
ą
do
siebie z płon
ą
cych helikopterów ni
ż
siedzie
ć
w domu z mam
ą
i dyskutowa
ć
o sukniach,
tortach oraz dostawcach. S kupuje perfumy w Barneysie. Mówi
ę
wam, ta dziewczyna jest tam
praktycznie codziennie. D bazgrze w swoim notatniku na przystani obok Siedemdziesi
ą
tej
Dziewi
ą
tej. Pewnie kolejny wiersz miłosny o S. J zwraca czarny top w Urban Outfitters.
Wkrótce napisz
ę
wi
ę
cej!
Wiem,
ż
e mnie kochacie
plotkara
B jest gotowa na wszystko,
ż
eby tylko n jej znowu zapragn
ą
ł
- Chodź, kochanie, zjesz naleśnika! - zawołała pani Waldorf w głąb korytarza.
- Kazałam Myrtle, żeby były cienkie, tak jak lubisz.
Blair otworzyła drzwi sypialni i wystawiła głowę.
- Chwileczkę, ubieram się.
- Nie musisz, skarbie. Cyrus i ja jeszcze jesteśmy w pidżamach - powiedziała
żywo matka Blair. Rozwiązała pasek swojego zielonego jedwabnego szlafroka. Cyrus
miał taki sam. Kupili je wczoraj u Saksa, po przymiarce obrączek ślubnych u Cartiera.
Potem poszli do mrocznego, przytulnego baru King Cole w hotelu St. Regis na
szampana. Cyrus nawet zażartował, że mogliby wynająć sobie pokój. To było takie
romantyczne.
Obrzydliwość.
- Poczekajcie chwilę - powtórzyła uparcie Blair i matka wycofała się do
jadalni. Blair usiadła na skraju łóżka, przyglądając się swojemu odbiciu we
wbudowanym w szafę lustrze. Właśnie okłamała matkę. Nie spała już od dawna i była
kompletnie ubrana. Miała na sobie dżinsy, czarny golf i buty. Nawet pomalowała
paznokcie na ciemnobrązowy kolor, zgodnie ze swoim nastrojem.
Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najuczciwszy w świecie?
Na pewno nie Blair - w każdym razie nie dzisiaj.
Przez całą sobotę była wkurzona. Poszła spać wkurzona i obudziła się w
niedzielny poranek tak samo wkurzona. W zasadzie wyglądało na to, że będzie
permanentnie wkurzona przez resztę życia. Nate nie próbował się z nią skontaktować
od piątku. Ciągle była dziewicą. Jej matka wychodziła za mąż za ostatniego idiotę. I
tak się jakoś złożyło, że data ślubu pokrywała się z jej urodzinami, najważniejszymi w
życiu.
O tak, jej życic to kompletna katastrofa.
Ale skoro już chyba się nie mogło nic pogorszyć, a ona była głodna, wstała i
poszła zjeść te naleśniki z matką i Cyrusem.
- Oto i ona - zagrzmiał Cyrus. Poklepał siedzenie obok siebie. - Chodź, siadaj.
Posłusznie usiadła. Przeniosła widelcem kilka naleśników z półmiska na swój
talerz.
- Nie bierz tego z dziurą w środku - powiedział jej jedenastoletni brat Tyler. -
Jest mój. - Tyler był ubrany w koszulkę z Led Zeppelin, a na głowie miał zawiązaną
czerwoną bandanę. Chciał zostać dziennikarzem muzycznym specjalizującym się w
rock and rollu i wzorował się na Cameronie Crowe, reżyserze filmowym, który w
wieku zaledwie piętnastu lat był w trasie z Led Zeppelin. Tyler posiadał olbrzymią
kolekcję płyt winylowych i trzymał pod łóżkiem zabytkową fifkę, w której można
było na przykład przypalać trawkę. Nie żeby kiedykolwiek z niej korzystał. Blair
martwiła się, że Tyler wyrasta na dziwaka, który będzie miał problemy ze
znalezieniem sobie przyjaciół. Ale jej rodzice uważali to wszystko za urocze, dopóki
wychodził codziennie rano do szkoły Świętego Jerzego w garniturku od Brooks
Brothers jak grzeczny chłopiec i miał otwartą drogę do dobrej szkoły z internatem.
W świecie Blair i jej przyjaciół wszyscy rodzice byli tacy sami - dopóki ich
dzieci czegoś naprawdę nie spieprzyły, przynosząc im wstyd, mogły bez
najmniejszego problemu robić, na co tylko przyszła im ochota. Właśnie ten błąd
popełniła Serena. Przegięła i dała się przyłapać, a coś takiego było nie do przyjęcia.
Powinna była bardziej uważać.
Blair polała naleśniki syropem klonowym i zwinęła je jak burrito, tak jak
lubiła.
Matka oderwała grono z kiści winogron w misce i włożyła Cyrusowi do ust.
Mruczał radośnie, kiedy je przeżuwał i w końcu przełknął. Potem wysunął usta jak
ryba, prosząc o więcej. Pani Waldorf zachichotała i dała mu kolejne grono. Blair
turlała swoje zwinięte naleśniki w syropie, ignorując to niesmaczne przedstawienie.
- Cały poranek rozmawiałam przez telefon z facetem z St. Claire - powiedziała
do niej matka. - Jest bardzo ekstrawagancki i strasznie trzęsie się nad wystrojem.
Naprawdę komiczny człowiek.
- Ekstrawagancki? Chodzi ci o to, że jest gejem? Nie ma nic złego w słowie
„gej”, mamo.
- Tak, no cóż... - matka jąkała się niezręcznie. Nie chciała używać słowa „gej”.
Była żoną takiego... - To zbyt upokarzające.
- Zastanawiamy się, czy nie zarezerwować kilku apartamentów w hotelu -
powiedział Cyrus. - W jednym mogłybyście, dziewczyny, przebierać się i czesać. Kto
wie, może niektórzy goście będą tak wstawieni, że będą chcieli się zdrzemnąć, żeby
jakoś dotrwać do rana. - Roześmiał się, puszczając oczko do matki Blair.
Apartamenty?
Nagle Blair wpadła, na genialny pomysł. Razem z Nate'em! mogliby mieć
swój apartament! Czy istnieje bardziej idealne miejsce i okoliczności na utratę
dziewictwa niż siedemnaste urodziny w apartamencie hotelu St. Claire?
Odłożyła widelec, otarła delikatnie kąciki ust serwetką i uśmiechnęła się
słodko do matki.
- A możecie zarezerwować apartament dla mnie i moich przyjaciół? - zapytała.
- Oczywiście. To świetny pomysł.
- Dzięki, mamo - powiedziała Blair, uśmiechając się do swojej filiżanki z
kawą. Nie mogła się doczekać, kiedy powie o tym Nate'owi.
- Jest tyle do zrobienia - westchnęła z obawą jej matka. Nawet podczas snu
układam listy spraw do załatwienia.
Cyrus ujął jej dłoń i pocałował. Na palcu Eleanor błysnął brylant.
- Nie martw się, króliczku - powiedział Cyrus, jakby zwracał się do dwulatki.
Blair wzięła do ręki ociekający syropem zrolowany naleśnik i wsadziła do ust.
- Naturalnie chcę, żebyś się we wszystko angażowała, Blair - powiedziała jej
matka. - Masz taki dobry gust.
Blair wzruszyła ramionami, żując z wypchanymi policzkami.
- I nie możemy się już doczekać, kiedy poznacie Aarona - dodała Eleanor.
Blair przestała ruszać szczęką.
- Jakiego Aarona? - zapytała z pełnymi ustami.
- Mojego syna - powiedział Cyrus. - Chyba wiedziałaś, że mam syna, prawda?
Potrząsnęła głową. Nie wiedziała nic o Cyrusie. Był dla niej przypadkowo
spotkanym facetem, który właśnie poprosił jej matkę o rękę. Im mniej o nim
wiedziała, tym lepiej.
- Jest w ostatniej klasie w Bronxdale Prep. Bystry chłopak. Przeskoczy!
dziesiątą klasę. Ma dopiero szesnaście lat, a już kończy szkołę i idzie do college'u! -
oznajmił z dumą Cyrus.
- Robi wrażenie, prawda? - dodała Eleanor. - A poza tym prawdziwy z niego
przystojniak.
Blair sięgnęła po kolejny naleśnik z półmiska. Miała gdzieś opowieści Cyrusa
i matki o jakimś dziwaku, który pewnie nosi w kieszeni paralizator i dla zabawy
przeskakuje z klasy do klasy. Mogła sobie wyobrazić Aarona: chudsza, pryszczata
wersja Cyrusa z przetłuszczonymi włosami, aparatem korekcyjnym na zębach i w
beznadziejnych ciuchach. Oczko w głowie tatusia.
- Ej, to moje! - krzyknął Tyler, uderzając nożem w widelec Blair. - Oddawaj.
Blair dopiero teraz zauważyła, że naleśnik miał pośrodku dziurę wielkości
palca.
- Sorry - powiedziała i podsunęła swój talerz Tylerowi pod nos. - Masz.
- To jak, zostaniesz dziś w domu, żeby mi pomóc? - zapytała jej matka. - Mam
całą górę katalogów i magazynów ślubnych do przejrzenia.
Blair nagle odsunęła krzesło i wstała. Chyba nie mógł już istnieć gorszy
sposób na spędzenie dnia.
- Przykro mi, ale już wcześniej miałam coś zaplanowanego.
Skłamała, choć była przekonana, że jak tylko skończy rozmowę z Nate'em,
rzeczywiście będzie miała plany na dzisiaj. Mogli obejrzeć jakiś film, pójść na spacer
do parku, posiedzieć trochę u niego, porozmawiać o ich nocy w St. Claire...
Akurat!
- Sorki, ale umówiłem się w parku z Anthonym i chłopakami, żeby pograć w
piłkę - powiedział Nate. - Mówiłem ci o tym wczoraj.
- Wcale nie. Wczoraj mówiłeś, że musisz spędzić trochę czasu ze swoim
ojcem. Powiedziałeś, że może dzisiaj coś porobimy - narzekała Blair. - Już w ogóle
cię nie widuję.
- No cóż, ale ja właśnie idę do parku - odparł Nate. - Przykro mi.
- Ale ja chciałam ci coś powiedzieć. - Blair starała się, by zabrzmiało to
tajemniczo.
- Co takiego?
- Naprawdę wolałabym powiedzieć ci o tym osobiście.
- Daj spokój, Blair - zniecierpliwił się Nate. - Muszę iść.
- Okay. Niech ci będzie. Chciałam ci powiedzieć, że moja matka i Cyrus
wynajmują na wesele pokoje w St. Claire. A ponieważ to będzie akurat w moje
urodziny i tak dalej, pomyślałam, że może to byłby idealny czas dla nas, żeby... no
wiesz... zrobić to.
Nate milczał.
- Nate? - zapytała Blair.
- Tak?
- No i co o tym myślisz?
- Sam nie wiem - odparł. - Brzmi niezłe. Słuchaj, muszę już kończyć, okay?
Blair przycisnęła słuchawkę kurczowo do ucha.
- Nate, czy ty mnie jeszcze kochasz?
- Zadzwonię do ciebie później, dobra? Cześć.
Odłożyła słuchawkę i zapatrzyła się na perski dywan na podłodze sypialni.
Naleśniki przemieszczały się nieswojo w jej żołądku. Ale nie miała nawet czasu, żeby
pomyśleć o wetknięciu sobie palców do gardła - musiała opracować jakiś plan
działania.
Dzisiaj już nie zobaczy się z Nate'em i prawdopodobnie nie spotkają się w
tygodniu, nie z jej setką zajęć ponadprogramowych i jego treningami. W przyszły
weekend ona pojedzie do Yale, a on do Brown. Nie mogła pozwolić, by Nate był
przez cały tydzień na nią zły za to, że go odtrąciła w piątkowy wieczór; sama też nie
zamierzała się zamartwiać, że on jest na nią wściekły. Musiała coś zrobić.
Gdyby tylko mogli przeżyć romantyczną kłótnię, jak para z filmów. Najpierw
by wrzeszczeli, raniąc się wzajemnie, aż ona by zaczęła płakać. Chwyciłaby torebkę,
potem płaszcz, szamocząc się ze zdenerwowania z guzikami. A potem, kiedy
roztrzęsiona otwierałaby drzwi, by na zawsze zniknąć z jego życia, podszedłby do
niej, objął ramionami i mocno przytulił. Odwróciłaby się do niego, spoglądając przez
chwilę badawczo w jego oczy, a potem całowaliby się namiętnie. Na koniec błagałby
ją, żeby została, a później by się kochali.
Prawdziwe życie było takie nudne, ale Blair wiedziała, jak podgrzać
atmosferę.
Wyobraziła sobie, jak idzie do Nate'a w długim czarnym płaszczu, w
jedwabnym szalu na głowie i olbrzymich ciemnych okularach od Chanel,
przesłaniających jej twarz. Zostawia mu specjalny podarunek i znika w nocnych
ciemnościach. A kiedy on rozpakuje prezent, poczuje jej perfumy i za nią zatęskni.
Zupełnie zapominając, żeby włożyć palce do gardła, Blair podniosła się i
chwyciła torebkę, gotowa zaatakować Barneysa.
Ale co kupić chłopakowi, żeby przypomniał sobie, że cię kocha i pragnie
bardziej niż kiedykolwiek przedtem?
Hm. Trudna sprawa...
na gor
ą
cym uczynku
- Po co do mnie znowu dzwonisz? - zapytał zrzędliwie Erik.
- Ciebie też milo słyszeć - zażartowała Serena. - Dzwonię, by ci powiedzieć,
że w przyszły weekend na sto procent będę w Brown. Mam umówioną rozmowę na
dwunastą w sobotę.
- Okay. Zwykle balujemy w nocy z soboty na niedzielę. Mam nadzieję, że ci to
nie przeszkadza.
- Chyba żartujesz - roześmiała się Serena. - Super. Aha, pewnie przyjedzie ze
mną jeden znajomy.
- Jaki znajomy? - zapytał Erik.
- Ten Dan, z którym ostatnio się trochę spotykam. Polubisz go, mogę się
założyć.
- Świetnie. Słuchaj, w zasadzie nie mam teraz czasu. Muszę kończyć.
Serena zdała sobie sprawę, że najprawdopodobniej brat nie jest teraz sam.
Zawsze miał przynajmniej ze trzy dziewczyny równocześnie, z którymi na zmianę
sypiał.
- Ale z ciebie ogier. No dobra. Do zobaczenia wkrótce. Rozłączyła się i
podeszła do szafy, żeby znaleźć coś do ubrania.
W środku były te same nudne ciuchy co zawsze. Ale w przyszłym roku idzie
do college'u. Może nawet dostanie się do Brown? Chyba zasługiwała na to, żeby
kupić sobie coś nowego?
Wciągnęła znoszone dżinsy Diesla i czarny kaszmirowy sweter, szykując się
na wyjście do jej ulubionego miejsca na całym świecie - do Barneysa.
W sklepie tłoczyli się już mieszkańcy Upper East Side, którzy nie mogli się
oprzeć, by tam nie wstąpić. Jasno oświetlony gwarny parter, gdzie znajdowały się
szklane gabloty wypełnione biżuterią, cudownymi rękawiczkami i jedynymi w swoim
rodzaju torebkami, lady zastawione luksusowymi kosmetykami - wszystko to
sprawiało, że każdy dzień wydawał się Gwiazdką. Na stoisku Creed Serena
podziwiała piękne szklane buteleczki z perfumami z takim samym zachwytem, jaki
widać na twarzy małego dziecka w sklepie z zabawkami. Skierowała się do stoiska
Kiehla, gdzie skusił ją słoik głęboko oczyszczającej, naturalnej maseczki do twarzy z
gliny. Oczywiście miała już tyle kosmetyków, że wystarczyłoby jej na kolejnych
dziesięć lat, ale uwielbiała wypróbowywać ciągle nowe. To pewien rodzaj
uzależnienia.
Ale nic w tym złego. Są o wiele gorsze nałogi.
Już miała zapytać sprzedawcę, czy maseczka nadaje się do cery suchej, kiedy
zobaczyła znajomą postać zmierzającą prosto do działu dla mężczyzn.
Była to Blair Waldorf. Serena odstawiła słoiczek z maseczką i poszła za nią.
Blair nie była pewna, czy znajdzie to, czego szuka, bo sama nie wiedziała,
czego właściwie szuka. Nate'owi nie zaimponują kolejny sweter czy eleganckie
skórzane rękawiczki. Musiała dla niego znaleźć coś niepowtarzalnego. Sexy, ale nie
wulgarnego. Coś absolutnie super, co uświadomi Nate'owi, że ciągle ją kocha i
pragnie jej. Ruszyła prosto do działu z bielizną.
Najpierw natknęła się na stół zawalony kolorowymi bawełnianymi
bokserkami. Dalej, na wieszakach, wisiały supermiękkie, puchate szlafroki kąpielowe
i flanelowe bluzy od pidżamy; półki były zapełnione pudelkami z klasycznymi
białymi slipami i stringami. Nic z tego się nie nadawało. A potem Blair zauważyła
wieszak z szarymi, kaszmirowymi, ściąganymi w pasie spodniami od pidżamy.
Zdjęła jedną parę z wieszaka. Made in England, głosiła metka. Cena: $360.00.
Były swobodne, ale jednocześnie wyszukane. Eleganckie, a do tego tak miękkie i
delikatne, że na mysi o tym, jak ocierają się o skórę Nate'a, Blair poczuła przypływ
macierzyńskich uczuć. Zgniotła spodnie w dłoniach i przycisnęła do policzka. Zapach
świetnego kaszmiru wypełnił jej nozdrza i Blair zamknęła oczy, wyobrażając sobie
Nate'a tylko w tych spodniach, z jego obnażoną, doskonałą klatą, jak nalewa im po
kieliszku szampana w ich apartamencie hotelu St. Claire.
Zdecydowanie były sexy. Musiała je mieć - co do tego nie było żadnych
wątpliwości.
Serena udawała, że jest niezwykle zainteresowana puchatym, czerwonym
szlafrokiem kąpielowym Ralpha Laurena w rozmiarze XL. Szlafrok był dość duży,
żeby zasłonić ją przed wzrokiem Blair, ale jednocześnie zawieszony na takiej
wysokości, że spokojnie mogła ją obserwować. Zastanawiała się, czy Blair kupuje coś
dla Nate'a. Najprawdopodobniej. Szczęściarz! Te spodnie od pidżamy, którym się
przyglądała, były wprost cudowne.
W dawnych dobrych czasach Blair poprosiłaby Serenę o pomoc w wyborze
prezentu dla Nate'a. Ale to już była przeszłość.
- Szuka pani czegoś na prezent? - zapytał sprzedawca, zbliżając się do Sereny.
Istny paker; był łysy i opalony, a jego garnitur wyglądał, jakby miał za chwilę
eksplodować.
- Nie, ja... - Serena urwała. Nie chciała, żeby facet zaczął ciągać ją po sklepie,
pokazując jej różne rzeczy; byłoby to zbyt ryzykowne. - Tak. Dla brata. Przyda mu się
nowy szlafrok kąpielowy.
- To jego rozmiar? - zapytał sprzedawca, wskazując szlafrok, na który właśnie
patrzyła.
- Tak, będzie idealny - powiedziała Serena. - Biorę go. - Podążyła wzrokiem
za Blair, która szła do kasy ze swoimi spodniami od pidżamy. - Mogę dać panu kartę
tutaj? - zapytała sprzedawcę, odwracając się do niego, by zatrzepotać długimi
rzęsami.
- Tak, oczywiście - odpowiedział, ściągając szlafrok z wieszaka i biorąc od
niej kartę. - Zaraz wracam.
- To prezent - powiedziała Blair sprzedawcy za ladą, podając mu swoją kartę.
Ale choć widniało na niej jej imię i nazwisko, karta nie była tak naprawdę jej. Była to
karta do rachunku matki. Rodzice nie dawali jej kieszonkowego, tylko pozwalali
kupować wszystko, w granicach rozsądku. Spodnie od pidżamy dla Nate'a za blisko
czterysta dolców, kiedy do świąt było jeszcze daleko, w zasadzie nie mieściły się w
kategorii „w granicach rozsądku”, ale już ona znajdzie jakiś sposób na przekonanie
matki, że ten zakup był absolutnie niezbędny.
- Przykro mi, proszę pani - powiedział sprzedawca - ale pani karta kredytowa
została unieważniona. - Oddał jej kartę. - Może ma pani jakąś inną?
- Unieważniona? - powtórzyła Blair z wypiekami na twarzy. Coś takiego jej
się jeszcze nie zdarzyło. - Jest pan pewien?
- Absolutnie. Może chce pani skorzystać z telefonu, żeby zadzwonić do
swojego banku?
- Nie, dziękuję - powiedziała Blair. - Wrócę innym razem.
Schowała kartę do portfela, wzięła spodnie od pidżamy i odwróciła się,
zmierzając z powrotem do wieszaka, z którego je zdjęła. Przelewający się przez ręce
kaszmir był tak miękki... Nie mogła opuścić bez nich sklepu. A tak w ogóle, co jest
grane? Przecież pieniądze tak po prostu nie wyparowały z konta matki. Jednak nie
mogła teraz do niej zadzwonić, żeby o to zapytać, skoro wychodząc z domu, skłamała,
że idzie z Nate'em do kina.
Już miała odwiesić spodnie, kiedy zauważyła, że sprzedawca zdążył już
usunąć z nich zabezpieczający plastikowy identyfikator. Zauważyła też, że zostało
jeszcze mnóstwo szarych kaszmirowych dołów od pidżamy. Czy naprawdę będą mieli
coś przeciwko, jeśli je sobie po prostu... weźmie? Przecież chciała za nie zapłacić.
Poza tym zostawiła tu już tyle pieniędzy, że zasłużyła na drobny upominek.
Serena czekała, aż wróci napakowany sprzedawca ze szlafrokiem kąpielowym,
którego wcale nie miała zamiaru kupować, i potwierdzeniem zapłaty. Patrzyła, jak
Blair zaczęła odwieszać spodnie od pidżamy, z czego nagle zrezygnowała.
- Potrzebny jest mi pani podpis na paragonie - powiedział Serenie sprzedawca.
Odwróciła się, a on jej podał dużą czarną torbę firmową sklepu, w której znajdował
się starannie zapakowany w czarne pudełko szlafrok.
- Dzięki. - Serena wzięła wydruk, uklękła na podłodze i podpisała się,
podkładając pod kwitek pudełko ze szlafrokiem. Widziała, jak przykucnięta pomiędzy
wieszakami z flanelowymi bluzami od pidżamy Blair upycha pospiesznie do torebki
kaszmirowe spodnie.
Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Właśnie była świadkiem kradzieży!
- Dziękuję panu bardzo. Podniosła się, wcisnęła wydruk sprzedawcy do ręki,
chwyciła swoją torbę i skierowała się do wyjścia. Chociaż nie zrobiła nic złego,
widok kradnącej Blair sprawił, że się tak czuła. Wreszcie znalazła się na ulicy.
Skręciła w Madison i ruszyła szybkim krokiem. Torba z zakupami obijała się
rytmicznie o jej nogę. Poszła do Barneysa, bo chciała kupić sobie coś fajnego, a
wracała z olbrzymim męskim szlafrokiem kąpielowym. I po co śledziła Blair? A tak
w ogóle co, u diabła, wyprawiała Blair? Dlaczego kradła? Przecież nie była w ciężkiej
sytuacji materialnej ani nic takiego.
Tak czy inaczej, sekret Blair był bezpieczny. Serena nie miała komu o tym
powiedzieć.
Blair wyszła z Barneysa i z walącym sercem skręciła w Madison. Nie włączył
się żaden alarm i wyglądało na to, że nikt za nią nie idzie. Udało się! Naturalnie
wiedziała, że kradzież jest złem, zwłaszcza jeśli ma się kupę pieniędzy na zakupy, ale
i tak czuła się podjarana, bo zrobiła coś kompletnie sprzecznego Z prawem. Było tak,
jakby dostała w filmie rolę femme fatale zamiast prostej, przewidywalnej dziewczyny
z sąsiedztwa. A poza tym to jednorazowy wyczyn. Nie zamierzała zamienić się w
nałogową złodziejkę sklepową.
A potem zobaczyła coś, co sprawiło, że stanęła jak wryta. Z końca przecznicy
połyskiwały w słońcu długie jasne włosy Sereny van der Woodsen, która czekała na
zmianę światła. Z ramienia zwisała jej duża czarna torba firmowa Barneys. I tuż
zanim weszła na pasy, odwróciła się, spoglądając prosto na Blair.
Blair spuściła głowę, udając, że patrzy na swojego roleksa. Cholera!,
pomyślała. Widziała mnie? Widziała, jak kradnę spodnie od pidżamy?
Otworzyła torebkę i zaczęła w niej grzebać, szukając papierosów. Kiedy
uniosła wzrok, sylwetka Sereny, która już minęła skrzyżowanie, rozpływała się w
oddali.
A nawet jak mnie widziała, co z tego?, uspokajała się Blair. Zapaliła papierosa
trzęsącymi się palcami. Serena mogła wypaplać, komu tylko chciała, że widziała, jak
Blair Waldorf kradła u Barneysa, a i lak nikt by jej nie uwierzył.
Idąc dalej, włożyła rękę do torebki, gładząc palcami miękkie kaszmirowe
spodnie. Nie mogła się doczekać, kiedy Naleje włoży i zrozumie, co do niego czuje i
będzie ją kochał bardziej niż dotąd. I nic, co mogłaby powiedzieć Serena, nie będzie
miało znaczenia.
Nie tak szybko. Obdarowywanie kogoś kradzionymi rzeczami nie wróży
dobrze. Wszystko może obrócić się przeciwko tobie w najbardziej niespodziewany
sposób.
zbiórka na brooklynie
- Co ty tu robisz? - zapytała Vanessa Abrams Dana, kiedy razem z Jenny
pojawił się w The Five and Dime.
- Chciałem zobaczyć, jak wyszedł film Sereny - rzekł niedbale.
Taaak, jasne, pomyślała Vanessa. A mnie się zdaje, że raczej przyszedłeś
ślinić się na widok jej kościstego tyłka.
- Sereny jeszcze nie ma - powiedziała, kiedy zaczęli się rozglądać po knajpie.
Mgliście oświetlony bar był prawie pusty, jedynie przy stoliku z tyłu siedziało dwóch
dwudziestokilkuletnich gości, którzy czytali niedzielnego „Timesa” i palili papierosy.
- Ale jest już wpół do drugiej. - Jenny spojrzała na zegarek. - Mieliśmy się
spotkać o pierwszej.
Vanessa wzruszyła ramionami.
- No wiecie, jaka ona jest.
To była prawda, rzeczywiście wiedzieli. Serena zawsze się spóźniała. Nie żeby
Dan i Jenny mieli jej to za złe. Zaszczytem była dla nich sama jej obecność. Ale
Vanessę doprowadzało to do szału.
Podszedł Clark i przeczesał palcami krótko ostrzyżone czarne włosy Vanessy.
- Chcecie się czegoś napić? - zapytał.
Vanessa uśmiechnęła się szeroko do niego. Uwielbiała, kiedy Clark dotykał ją
na oczach Dana. Należało się mu. Clark był barmanem w The Five and Dime, barze
znajdującym się w dole ulicy, przy której Vanessa mieszkała razem ze swoją starszą
siostrą. Ruby. Miał dwadzieścia dwa lata, czerwone baczki i przepiękne szare oczy.
Poza tym był jedynym facetem, przy którym nie czuła się dziwaczna czy jak ostatni
pasztet. Przez cały czas myślała, że Clark leci na Ruby, jej cudowną starszą siostrę,
która nosiła skórzane spodnie i dawała czadu na basie w zespole grającym w tym
barze. Ale okazało się, że Clark od początku był zainteresowany Vanessą.
- Jesteś inna niż wszyscy - powiedział jej. - Podoba mi się to.
Vanessa faktycznie była inna. Zwłaszcza na tle jej szkolnych koleżanek z
Constance Billard. One mieszkały z bogatymi rodzicami w apartamentach przy Piątej
Alei. Vanessa mieszkała w małym mieszkanku nad hiszpańską winiarnią w
Williamsburgu na Brooklynie. Wychowywała się w Vermont, a kiedy skończyła
piętnaście lat, tak długo prosiła i urabiała swoich rodziców artystów, aż ulegli i
pozwolili jej zamieszkać w Nowym Jorku razem z Ruby. Jedynym warunkiem było,
że odbierze porządne wykształcenie w sztywniackiej szkole Constance Billard.
Szkolne koleżanki Vanessy właściwie nie wiedziały, co o niej myśleć. Podczas gdy
one robiły sobie pasemka i spędzały czas na zakupach, Vanessa goliła głowę
maszynką i polowała na dżinsy oraz koszulki bez firmowych naszywek, wyłącznie
czarne i totalnie niekobiece.
Poznała Dana, kiedy oboje zostali uwięzieni na klatce schodowej podczas
głupiego przyjęcia w dziesiątej klasie, i od tamtej pory byli przyjaciółmi. W ciągu
minionego roku spędzili razem mnóstwo czasu i Vanessa się w nim zabujała. Ale dla
Dana istniała tylko jedna dziewczyna: Serena van der Woodsen.
Vanessa miała szczęście, że spotkała Clarka i próbowała dać sobie spokój z
Danem, ale to nie było takie łatwe. Za każdym razem, kiedy widziała jego bladą twarz
i trzęsące się, prawie ptasie dłonie, odczuwała zawroty głowy. Dan naturalnie nie miał
o niczym pojęcia. Był po prostu dla niej miły albo zupełnie ją ignorował, kiedy w
pobliżu znajdowała się Serena, co wcale nie ułatwiało sprawy.
Siostra Dana, Jenny, pracowała z Vanessą przy tworzeniu „Rancora”,
szkolnego magazynu o sztuce, którego naczelną była Vanessa. Jenny naprawdę
świetnie radziła sobie z kaligrafią, a poza tym była niezłym fotografem - miała do
tego talent. Jenny i Vanessa pomagały też razem Serenie przy filmie. Poprosiła je o to,
a nikt nie potrafił odmówić Serenie. Ale Jenny nie miała żadnego powodu, żeby
przyjaźnić się z Vanessą. Vanessa - dziwak totalnie na bakier z modą, nie była
dziewczyną, którą Jenny mogłaby podziwiać.
- Mogę prosić kawę po irlandzku? - zapytał Dan. To był jego ulubiony napój,
bo głównie składał się z kawy.
- Jasne - odparł Clark.
- A ja colę - powiedziała Jenny. Nie przepadała za alkoholem, z wyjątkiem
szampana.
- To będziemy oglądać ten film Sereny czy nie? - Dan obrócił się na stołku
przy barze.
- Musimy zaczekać na Serenę, głąbie - przypomniała mu Jenny.
Vanessa wzruszyła ramionami.
- Ja już i tak mam tych filmów po dziurki w nosie. Od trzech tygodni nie
robiłam nic innego.
Vanessa każdej nocy siedziała do późna, pracując nad swoim filmem na ich
szkolny festiwal filmowy. Ten sam film zamierzała dołączyć do podania na
nowojorski uniwersytet. Marzyła, żeby w przyszłym roku dostać się na uniwerek w
Nowym Jorku i specjalizować się w filmie. Chciała zostać sławnym reżyserem, zrobić
coś na miarę takich kultowych dziel jak Zagadka nieśmiertelności czy Ghost Dog,
droga samuraja, ale ostatnie dokonania odniosły lekką porażkę.
Jej film był adaptacją jednej sceny z Wojny i pokoju Tołstoja. Główną rolę
męską odtwarzał Dan, a partnerowała mu Marjorie, dziewczyna z dziesiątej klasy,
która wiecznie żuła gumę i nie miała za grosz talentu aktorskiego. Vanessa
postanowiła zaangażować Marjorie, choć Serena była wprost stworzona do tej roli; po
prostu nie mogła znieść, jak podczas próby Dan robi do Sereny maślane oczy. Co za
fatalny błąd. To była scena miłosna, a pomiędzy Danem i Marjorie nie było ani
odrobiny iskrzenia. Vanessie zbierało się na śmiech, kiedy na to patrzyła, ale
przeważnie była bliska płaczu. Totalna beznadzieja. Miała nadzieję, że jury festiwalu
filmowego skupi się na jakości zdjęć, a pominie dialogi i grę aktorską, które były
zupełnie do bani.
Z kolei z projektu Sereny wyszła najbardziej artystyczna w swojej prostocie
filmowa perełka, z jaką Vanessa miała kiedykolwiek do czynienia. Ledwie mogła na
ten film patrzeć. A najbardziej wkurzające było to, że stało się tak zupełnie przez
przypadek. Serena nie miała zielonego pojęcia, co robi, ale jakimś cudem wyszedł z
tego fascynujący film. Czysty geniusz. Naturalnie ten film był tak dobry głównie
dlatego, że większość ujęć nakręciła Vanessa. Nie mogła uwierzyć, że pomogła
Serenie zrobić taki gorący kawałek, nie czerpiąc z tego żadnych profitów.
Dan spoglądał na zegarek już pięćdziesiąty raz w ciągu ostatniej minuty. Był
tak podjarany, że praktycznie sikał po nogach.
- Jezu! Może po prostu do niej zadzwonisz? - burknęła niecierpliwie Vanessa.
Zazdrość wyzwalała w niej najgorsze instynkty.
Dan już dawno temu zapisał sobie w komórce numer Sereny. Wyciągnął
telefon z kieszeni płaszcza i zsunął się ze stoika; chodził tam i z powrotem, czekając,
aż Serena podniesie słuchawkę. W końcu włączyła się automatyczna sekretarka.
- Cześć, tu Dan. Czekamy na ciebie na Brooklynie. Gdzie jesteś? Zadzwoń do
mnie, jak tylko będziesz mogła. No dobra. Na razie. - Starał się, żeby jego głos
brzmiał nonszalancko, ale to było nie do wykonania. Gdzie ona się podziewała?
Wrócił do baru i wdrapał się na stołek. Naprzeciw niego stała parująca kawa
po irlandzku, udekorowana górą bitej śmietany. Cudownie pachniała.
- Nie było jej w domu - powiedział, podmuchał na kawę i upił gigantycznego
łyka.
Serena wjeżdżała właśnie windą do swojego apartamentu, kiedy uświadomiła
sobie, jaki numer wycięła. W windzie jechała z nią starsza kobieta w futrze z norek,
ściskając dodatek towarzyski niedzielnego „Timesa”. Była niedziela. Serena powinna
być na Brooklynie, analizować z Vanessą i Jenny ostatnie poprawki do jej filmu. I
powinna tam być już od godziny.
- Cholera - mruknęła pod nosem.
Kobieta w norkach przed wyjściem z windy posłała jej piorunujące spojrzenie.
Za czasów jej młodości młode dziewczęta mieszkające przy Piątej Alei nie ubierały
się w dżinsy ani nie przeklinały publicznie. Chodziły na bale kotylionowe, nosiły
rękawiczki i perły.
Serena też mogła bawić się w rękawiczki i perły, ale po prostu wolała dżinsy.
- Cholera - mruknęła ponownie, rzucając klucze na stolik w przedpokoju.
Ruszyła pospiesznie do swojego pokoju, gdzie błyskała lampka automatycznej
sekretarki. Odsłuchała wiadomość.
- Cholera - powiedziała po raz trzeci. Nie spodziewała się, że Dan też tam
będzie. A że nie miała numeru na komórkę ani do Dana, ani do Jenny, tylko ich
domowy numer, nie mogła zadzwonić.
Przybita, zdała sobie sprawę, dlaczego wyleciało jej to z głowy. Nie chciała
jeszcze raz oglądać swojego filmu, zwłaszcza w obecności innych. To był jej
pierwszy film i miała co do niego pewne wątpliwości, choć Vanessa uważała, że jest
super.
Nie był to typowy film. Był to w zasadzie film o robieniu filmu, kiedy nie
masz żadnych aktorów i nie znasz się na sprzęcie. Jak dokument w środku
dokumentu. Serena świetnie się bawiła przy jego realizacji; nie była tylko pewna, czy
film będzie miał jakikolwiek sens dla tych, którzy jej nie znali. Ale Vanessa była taka
tym podjarana, że Serena poszła na całość i zgłosiła swój film na ich szkolny festiwal
filmowy. Nagrodą za pierwsze miejsce była wycieczka na festiwal w Cannes w maju,
ufundowana przez ojca Isabel Coates, sławnego aktora.
Serena była już w Cannes, i to wiele razy, więc nie obchodziła jej ta nagroda.
Ale byłoby super wygrać, zwłaszcza że zarówno Blair, jak i Vanessa zgłosiły swoje
filmy, a obie chodziły na zajęcia z filmu dla zaawansowanych, podczas gdy ona nie
miała w tej dziedzinie żadnego doświadczenia.
Znalazła na biurku listę swoich klasowych koleżanek z Constance Billard i
wybrała domowy numer Vanessy Abrams.
- Cześć, tu Serena - powiedziała, kiedy włączyła się automatyczna sekretarka. -
Kompletnie zapomniałam, że byłyśmy na dzisiaj umówione. Przepraszam. Ale ze
mnie ofiara. To co, widzimy się jutro w szkole, okay? Na razie.
Potem wybrała domowy numer Dana.
- Słucham? - odezwał się szorstki głos.
- Pan Humphrey? - zapytała. W odróżnieniu od Sereny i większości jej
znajomych Dan nie miał swojej prywatnej linii telefonicznej.
- Owszem, a o co chodzi?
- Czy jest może Dan? - zapytała. - Mówi jego przyjaciółka, Serena.
- Ta ze złotymi ramionami i malinowymi ustami? Ta ze skrzydłami zamiast
dłoni?
- Słucham? - spytała, kompletnie zaskoczona. Ojciec Dana był szurnięty, czy
co?
- Dan pisze o tobie wiersze - wyjaśnił pan Humphrey. - Zostawił na stole swój
notatnik.
- Aha. Może mu pan przekazać, że dzwoniłam?
- Naturalnie. Jestem pewien, że będzie zachwycony.
- Dziękuję. Do widzenia. - Odłożyła słuchawkę i zaczęła obgryzać paznokieć
kciuka; weszło jej to w nawyk w zeszłym roku w szkole z internatem. Myśl, że Dan
pisze o niej wiersze, sprawiła, że była jeszcze bardziej zdenerwowana niż przed
chwilą, kiedy dowiedziała się, że Dan zamierza oglądać jej film. Czyżby Dan był nią
zainteresowany bardziej, niż myślała?
O tak. Był.
- Nie sądzę, żeby przyszła. - Jenny ziewnęła. - Pewnie zeszłej nocy była do
późna na jakiejś imprezie. - Lubiła myśleć o Serenie jako o królowej nocy, która
całymi godzinami sączy szampana i tańczy na stołach.
I jeszcze jakiś czas temu byłaby to prawda.
- Ale ja i tak chciałbym zobaczyć jej film - powiedział Dan, odgarniając z oczu
zmierzwione włosy i uśmiechając się przebiegle do Vanessy. - Może byśmy go
obejrzeli u ciebie?
Vanessa wzruszyła ramionami.
- Ja raczej dziękuję. Widziałam już ten film ze czterysta razy. - Naprawdę
chodziło o to, że nie zniosłaby, gdyby musiała siedzieć obok Dana i patrzeć, jak ślini
się na widok Sereny niczym zakochany szczeniak. To było ponad jej siły.
- Uważam, że nie powinieneś oglądać tego filmu bez zgody Sereny -
powiedziała Danowi Jenny. - Skąd wiesz, że chciał laby, żebyś go w ogóle oglądał?
- Na pewno nie będzie miała nic przeciwko - stwierdza Dan.
Vanessa nie mogła strawić obsesyjnej wręcz niecierpliwość błyszczącej w jego
oczach. Dala mu swoje klucze od mieszkania.
- Ja posiedzę tu z Clarkiem, a wy idźcie obejrzeć ten film. Jest w
magnetowidzie w pokoju Ruby. Spokojnie, Ruby wyjechała na weekend.
Jenny pokręciła głową.
- Nie chcę go oglądać bez Sereny - upierała się.
Dan wziął klucze i wstał. Był zawiedziony, że Serena nie pojawiła się
osobiście, ale nie ma mowy, żeby przepuścił taką okazję.
- Okay. Sam go obejrzę.
Jenny obróciła się na stoiku barowym, popijając colę i odprowadzając
wzrokiem brata.
- Ej, macie może w tym roku historię Ameryki z Peterson? - Vanessa zapytała
Jenny, próbując nawiązać rozmowę. - Ludzie ciągle gadają głupoty, że jest ostatnią
ćpunką, ale kiedy mieliśmy raz zebranie uczniów i nauczycieli, powiedziała mi o
swojej chorobie. Właśnie dlatego trzęsą się jej ręce. Super, że mi o tym powiedziała.
Jest niesamowita.
Jenny nadal obracała się na swoim stołku.
- Historię Ameryki będziemy mieć dopiero w przyszłymi roku - powiedziała
chłodno. Nie wiedziała, dlaczego nagle Vanessa zrobiła się dla niej taka miła.
Vanessa spodziewała się cieplejszej reakcji.
- A, pewnie macie teraz historię Europy? Sorry, nie pamiętam już niczego z
dziewiątej klasy - powiedziała.
- Tak. Beznadzieja. - Jenny zeskoczyła ze stoika i zaczęła szamotać się z
guzikami swojej kurtki Diesla. - Chyba złapię jakąś taksówkę do domu. Do
zobaczenia.
- Cześć - powiedziała Vanessa.
Starała się być miła i co z tego? Chciałaby móc raz na zawsze wyrzucić Dana i
jego paskudną siostrzyczkę ze swojego życia. śeby oderwać od nich swoje myśli,
zapatrzyła się na wypięty tyłek Clarka, który uzupełniał lodówkę butelkowym piwem.
- Hej, facet! - krzyknęła do niego. - Czuję się samotna.
Clark spojrzał przez ramię i przesłał jej całusa.
Dzięki Bogu, mam Clarka, pomyślała. Gdyby tylko był bardziej...
Gdyby tylko był Danem.
J gra w piłk
ę
z du
ż
ymi chłopcami
- Może mnie pan tułaj wysadzić? - zapytała Jenny.
Taksówkarz zdecydował się wjechać w Roosevelta po zjechaniu z mostu w
Williamsburgu i próbował teraz przedostać się na drugą stronę, na West Side od
Siedemdziesiątej Dziewiątej, ale wszystko było tak zakorkowane, że od dziesięciu
minut stali na tych samych światłach. Jenny patrzyła, jak wskazania taksometru ciągle
idą w górę, choć oni stoją w miejscu. Taksówka kosztowała ją już tyle, że mogłaby
kupić sobie za tę kasę trzy błyszczyki MAC. W końcu stwierdziła, że dłużej tego nie
wytrzyma. Był piękny jesienny dzień. Mogła się przejść.
Zapłaciła taksówkarzowi, wyskoczyła na chodnik na skrzyżowaniu
Siedemdziesiątej Dziewiątej z Madison i ruszyła w stronę Central Parku. Słońce
świeciło nisko na niebie i Jenny mrużyła oczy. idąc szybkim krokiem przez piątą
Aleję. Wreszcie znalazła się w parku. Ścieżki były przysypane suchymi liść. mi, a w
powietrzu unosił się zapach palonego drewna i hot dogów z wózków ulicznych
sprzedawców. Szła, rozkopując liście, ręce miała wbite w kieszenie kurtki, a wzrok
spuszczony na swoje błękitne pumy. Rozmyślała o Danie. Czy zdawał sobie sprawę,
jaki jest beznadziejny? Było zupełnie tak, jakby kompletnie zatracił własną
osobowość i każdą minutę swojego życia poświęcał na wielbienie Sereny. Wiedziała,
że pisze łzawe wierszydła o Serenie, bo go na tym przyłapała.
Kiedy zatnę się przy goleniu, myślę o twoich zębach na moich ustach
i ból staje się rozkoszą.
Udało jej się przeczytać te wersy, zanim Dan zabrał notatnik. To więcej niż
żałosne.
Użyteczne było to, że skoro Dan spotykał się z Sereną, Jenny mogła jakby
nigdy nic podejść do Sereny w szkole i po prostu zacząć z nią rozmawiać, choć
Serena była najfajniejszą laską w Nowym Jorku, a Jenny tylko zwykłą
dziewiątoklasistką. Ale jeśli Serena odkryje, jakim beznadziejnym przypadkiem jest
chory z miłości Dan, ucieknie z krzykiem. A jeśli Serena będzie miała tak dość Dana,
że nigdy więcej nie będzie chciała rozmawiać także z nią, to co wtedy? Jeszcze trochę
i Dan wszystko zepsuje.
Szła parkiem, nie zwracając uwagi na to, dokąd się kieruje. W końcu znalazła
się na skraju Owczej Łąki i weszła na trawę.
Jakieś sto metrów dalej paru chłopaków grało w piłkę nożną. Nie mogła
oderwać od nich oczu, zwłaszcza od jednego. Jego włosy świeciły w słońcu
miodowozłotym blaskiem, kiedy zwinnie przeprowadził piłkę obok kumpli i posłał ją
do prowizorycznej bramki z ich swetrów i plecaków. Był opalony, a na widok jego
umięśnionych nagich ramion serce w Jenny zadrżało.
Nagle piłka wystrzeliła w powietrze, a po wylądowaniu potoczyła się do jej
stóp.
Jenny wpatrywała się w nią z wypiekami na twarzy.
- No dalej, kopnij! - krzyknął jeden z chłopaków.
Uniosła wzrok. To był ten złotowłosy chłopiec, który stał zaledwie dziesięć
metrów od niej z rękami na biodrach. Jego zielone oczy błyszczały. Policzki miał
zaczerwienione, czoło zroszone potem. Miała ochotę go posmakować. Nigdy
wcześniej nie widziała takiego przystojniaka ani nie doświadczała podobnych uczuć
jak teraz.
Oderwała od niego wzrok i skoncentrowała się na piłce, przygryzając wargę w
skupieniu, kiedy zrobiła zamach nogą, a następnie kopnęła piłkę z całej siły.
Ale zamiast polecieć w stronę chłopaków, piłka wystrzeliła pionowo w górę,
nad jej głowę. Jenny zatkała dłonią usta. Była potwornie zażenowana.
- Mam ją! - krzyknął złotowłosy chłopiec.
Podbiegł do Jenny. Piłka spadła z nieba i odebrał ją na główkę, posyłając z
powrotem do kumpli; mięśnie na jego karku napięły się w cudowny sposób.
Zatrzymał się i odwrócił do Jenny.
- Dzięki - powiedział zziajany. Stał tak blisko, że Jenny czuła jego zapach.
Wyciągnął rękę. - Jestem Nate.
Jenny wpatrywała się przez chwilę w jego dłoń, a potem ją ujęła..
- Jennifer - przedstawiła się. Jennifer brzmiało o wiele doroślej i bardziej
wyrafinowanie niż Jenny. Postanowiła, że od tej chwili będzie Jennifer.
- Chcesz z nami pograć? - zapytał Nate, kiedy wymieniali uścisk dłoni. Miała
tak słodką twarz i tak bardzo starała się dobrze kopnąć piłkę... Cóż, nie mógł się temu
oprzeć.
- Hm... - mruknęła Jenny z namysłem. Wtedy Nate zauważył jej piersi. O
ludzie, były naprawdę wielkie. Nie mógł pozwolić, żeby odeszła, zanim Jeremy i
reszta chłopaków będą mogli rzucić na nią okiem.
Faceci. Wszyscy są tacy sami.
- Chodź - powiedział. - Jesteśmy porządnymi gościami. Słowo.
Jenny zerknęła na pozostałych trzech chłopaków, upewniając się, że nie ma
wśród nich Chucka Bassa. Parę tygodni temu wypiła odrobinę za dużo szampana na
eleganckim przyjęciu i pozwoliła Chuckowi Bassowi zaciągnąć się do damskiej
toalety. Wprawdzie tylko ją pocałował, ale zrobiłby o wiele więcej, gdyby nie przybyli
jej na ratunek Dan z Sereną. Chuck nawet nie zapytał jej o imię. Co za dupek.
Ale Chucka tu nie było.
Wzruszyła ramionami.
- Okay - powiedziała.
Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Słyszała o Nacie na
przyjęciach i ze szkolnych plotek; była pewna, że to musi być ten Nate. Był
największym przystojniakiem na całym Upper East Side i właśnie jej zaproponował,
żeby spędzili razem trochę czasu! Było tak, jakby wyszła z drugiej strony szafy i
znalazła się w świecie spełnianych marzeń, zostawiając daleko za sobą żałosnego,
opętanego miłością brata i jego głupią poezję.
Nate poprowadził Jenny do swoich kumpli, którzy przerwali grę i siedzieli na
trawie, popijając niebieską gatoradę.
- Chłopaki, to jest Jennifer - rzekł z błogim uśmiechem na twarzy. - Jennifer,
to są Jeremy, Charlie i Anthony.
Jenny uśmiechnęła się do chłopaków, a oni uśmiechnęli się do jej biustu.
- Miło cię poznać, Jennifer - powiedział Jeremy Scott Tomkinson z uznaniem.
Był mały i chudy, spodnie khaki miał pobrudzone trawą, ale w świetnej fryzurze z
długimi baczkami i gęstą grzywą wyglądał jak angielski gwiazdor rocka.
- Chodź, siadaj z nami - Anthony Avuldsen miał jasne włosy i urocze piegi na
nosie, a ręce umięśnione nawet bardziej od Nate'a, ale Jenny i tak wolała Nate'a.
- Właśnie mieliśmy przypalić co nieco - odezwał się Charlie Dern,
wymachując małą fajką. Na głowie miał istną burzę brązowych, niesfornych włosów i
był strasznie wysoki. Kiedy siedział ze skrzyżowanymi nogami, kolana miał prawie
przy uszach. Trzymał na brzuchu małą plastikową torebkę pełną trawki.
- Nie masz nic przeciwko, Jennifer? - zapytał Nate.
Wzruszyła ramionami, usiłując sprawiać nonszalanckie wrażenie, choć była
lekko zdenerwowana. Jeszcze nigdy nie przypalała.
- Jasne, że nie - powiedziała.
Razem z Nate'em usiedli na trawie obok chłopaków. Charlie podpalił fajkę,
zaciągnął się głęboko i podał ją Nate'owi.
Jenny przyglądała się, w jaki sposób Nate trzyma fajkę. Miała ochotę
spróbować, ale nie chciała, by się zorientowali, że to jej pierwszy raz.
Nate miał nadęte od dymu policzki, kiedy podał fajkę Jenny. Ujęła ją w lewą
rękę i podniosła do ust, tak jak on przed chwilą. Nate podpalił jej główkę fajki,
pstrykając kilka razy zapalniczką, zanim zaskoczyło. A potem Jenny się zaciągnęła.
Czuła, jak dym wypełnia jej płuca, ale nie była pewna, co dalej.
- Masz. - Podała fajkę Anthony'emu, rozpaczliwie próbując zatrzymać dym.
- Niezłe - zauważył Charlie, kręcąc głową z podziwem.
Jenny łzawiły oczy.
- Dzięki - powiedziała, wypuszczając kącikami ust odrobinę dymu.
- Jezu, ale mocny ten materiał. - Nate potrząsnął swoją złotą głową.
- Wow! - potaknęła Jenny. W końcu wypuściła resztę dymu. Czuła się
niesamowicie dobrze.
Fajka zatoczyła kółko i znowu do niej wróciła. Tym razem Jenny podpaliła ją
sama, powielając sposób, w jaki robili to chłopcy, starając się, by wypadło to
swobodnie. I znowu trzymała dym w płucach, dopóki mogła wytrzymać bez kaszlu.
Miała wrażenie, że gałki oczne zaraz jej eksplodują.
- To mi coś przypomina - powiedziała, podając fajkę do Anthony'ego. - Nie
pamiętam co, ale coś na pewno.
- Taaak - zgodził się Jeremy.
- Mnie to przypomina lato - rzekł Anthony.
- Nie, to nie to. - Jenny zamknęła oczy. Ojciec wysłał ją w wakacje na
hippisowsko - artystyczny obóz w góry Adirondack. Musiała pisać wierszą o
środowisku, śpiewać pieśni pokojowe po hiszpańsku i chińsku oraz tkać koce dla
bezdomnych. Cały obóz śmierdział sikami i masłem orzechowym. - Moje wakacje
były do bani. To, o czym myślę, jest przyjemne, jak Halloween, kiedy się jest małym
dzieckiem.
- Właśnie. - Nate leżał na wznak i przyglądał się pomarańczowym liściom
trzęsącym się na drzewach nad ich głowami. - Jest dokładnie jak w Halloween.
Jenny leżała obok. Normalnie nigdy by nie zrobiła czegoś takiego, bo kiedy
leżała, jej cycki rozlewały się na boki i wybrzuszały ubranie, tak że wyglądała, jakby
była zdeformowana. Ale ten jeden raz nie przejmowała się swoimi cyckami. Było
przyjemnie po prostu leżeć obok niego, oddychać tym samym powietrzem.
- Kiedy byłam mała, zamykałam oczy i myślałam, że nikt mnie nie widzi,
skoro i ja nie widzę nikogo - powiedziała, zasłaniając ręką oczy.
- Ja też. - Nate był całkiem odprężony, jak pies, który po długim biegu drzemie
przed kominkiem. Ta Jennifer jest naprawdę miła i nie ma wobec niego żadnych
oczekiwań; czuł się z nią cudownie.
Gdyby tylko Blair wiedziała, jak łatwo go uszczęśliwić.
- Kiedy jest się młodszym, wszystko wydaje się takie proste, nie? - Jenny
język się rozwiązał i nie mogła się powstrzymać od mówienia. - A im jesteś starszy,
wszystko staje się bardziej skomplikowane.
- Właśnie - potwierdził Nate. - Tak jest z college'em. Nagle musimy sobie
zaplanować, co będziemy robić przez resztę życia, i próbować zaimponować ludziom,
jacy to my jesteśmy mądrzy i we wszystko zaangażowani. O co mi chodzi? Czy nasi
rodzice mają po osiem lekcji dziennie, grają w szkolnej drużynie, redagują gazetę i
uczą nieprzystosowane dzieci, w dodatku dzień w dzień? Nie.
- To szaleństwo - przyznała Jenny. Miała jeszcze mnóstwo czasu, żeby poczuć
presję związaną z dostaniem się do college'u, ale potrafiła wczuć się w czyjąś
sytuację. - To znaczy, mój ojciec przez cały dzień tylko czyta i słucha radia. Jakim
cudem my musimy mieć tyle na głowie?
- Nie wiem - westchnął Nate ze zmęczeniem. Sięgnął po dłoń Jenny i oplótł jej
palce swoimi.
Jenny czuła, że zaraz się roztopi; jej ciało od strony Nate'a było gorące i całe
buzowało. Odnosiła wrażenie, że ich dłonie stopiły się w jedność. Przez cale swoje
życie nie czuła się tak wspaniale.
- Ej, a może chcesz pójść do mnie, żeby coś przekąsić? zapytał Nate,
pocierając kciukiem jej kostki u ręki.
Jenny skinęła głową. Wiedziała, że nie musi nic mówić. Nat i tak ją słyszał.
Nie do wiary, jak szybko może się zmienić cale życie. Skąd mogła wiedzieć,
kiedy rano się obudziła, że właśnie dzisiaj się zakocha?
obsesja D
Na początku Dan czuł się trochę jak perwer, skoro miał samotnie oglądać film
Sereny w mieszkaniu Vanessy i Ruby. Ale kiedy tylko wziął sobie szklankę coli z ich
starej brązowej lodówki, usadowił na skraju niezasłanego materaca Ruby i wcisnął
Play, zapomniał o wszelkim skrępowaniu.
Kamera zrobiła najazd na błyszczące czerwone usta Sereny.
- Witajcie w moim świecie - powiedziała ze śmiechem. Potem jej usta zaczęły
iść, a raczej to Serena zaczęła iść. Kamera cały czas była skupiona na jej ustach,
zmieniało się tylko tło. - Przywołuję taksówkę - mówiła Serena. - Ciągle jeżdżę
taksówkami. Idzie na to mnóstwo kasy.
Obok zatrzymał się samochód i usta wsiadły na tylne siedzenie.
- Jedziemy teraz do centrum. Do Jeffreya. To wspaniały dom handlowy.
Jeszcze nie wiem, czego szukam, ale jestem pewna, że to znajdę.
Kamera pozostała na jej ustach, które milczały przez całą drogę. W tle grała
muzyka. Coś francuskiego z lat sześćdziesiątych. Może Serge Gainsbourg. Za
zamazanymi oknami taksówki migały przelotnie scenki z nowojorskich ulic.
Dan ściska! kurczowo swoją szklankę z colą. Prawdziwą mordęgą było
widzieć same usta Sereny. Czuł się tak, jakby miał zaraz zemdleć.
- No i jesteśmy - powiedziały w końcu usta Sereny. Kamera wysiadła za
czerwonymi ustami z taksówki, podążyła za nimi przez wielkie szklane wejście do
rozświetlonego białego sklepu. - Patrzcie na te bajeczne ubrania - zamruczały usta.
Były odrobinę uchylone, kiedy Serena lustrowała zawartość sklepu. - Jestem w niebie.
Dan trzęsącymi się dłońmi grzebał w kieszeni spodni w poszukiwaniu
papierosa. Zapalił jednego, potem drugiego, kiedy kamera zwiedzała sklep razem z
ustami Sereny, które zatrzymały się, żeby najpierw pocałować małą brązową torebkę
ze zdjęciem psa, a potem przeciągnąć wyszywanymi cekinami rękawiczkami z angory
po obiektywie kamery. W końcu usta znalazły sukienkę, której po prostu nie mogły
się oprzeć.
- Jest idealnie czerwona - mówiły z zachwytem. - Ostatnio mam fazę na
czerwony. Okay. Zaraz ją przymierzę.
Dan zapalił trzeciego papierosa.
Kamera przemieściła się za ustami Sereny do przymierzalni.
- Ale tu zimno - powiedziała Serena. - Mam nadzieję, że nie będzie za mała.
Nie cierpię, kiedy coś jest na mnie za małe. - Jej włosy, nagie ramiona, szyja, ucho,
wszystko to było widoczne przez ułamek sekundy w lustrze, ale nieostro. Dan ledwie
mógł na to patrzeć.
A potem...
- No i proszę! - wykrzyknęły usta. Kamera powoli odjechała do tyłu, ukazując
Serenę w całości, paradującą w cudownej czerwonej sukience. Była boso, paznokcie u
stóp miała pomalowane na czerwono. - Niesamowita, prawda? - Serena klasnęła w
ręce i obróciła się, a sukienka zawirowała wokół jej kolan. Znowu rozbrzmiała
francuska piosenka i nastąpiło zaciemnienie.
Dan opadł na materac. Czuł się jak naćpany. Chciał być teraz z Sereną. Te
usta! Chciał je całować bez końca.
Wyciągnął z kieszeni płaszcza komórkę i wszedł w książkę, żeby wybrać
numer.
- Halo? - Serena podniosła słuchawkę już po pierwszym dzwonku.
- Tu Dan - powiedział łamiącym się głosem. Ledwie mógł oddychać.
- Cześć. Słuchaj, strasznie przepraszam, że zapomniałam o spotkaniu z wami.
Vanessa pewnie była nieźle wkurzona, co?
Dan zamknął oczy.
- Właśnie obejrzałem twój film - powiedział. Sięgnął po pilota i wcisnął
przewijanie.
Serena na moment zamilkła. Była zakłopotana.
- Och... I co myślisz?
Wziął głęboki oddech.
- Myślę... - Czy mógł to powiedzieć? Mógł? Wszystko zawierało się w dwóch
słowach. Mógł je teraz powiedzieć i mieć to za sobą. Mógł.
Nie, nie mógł.
- Jest niesamowity - powiedział w zamian. Stchórzył w ostatniej chwili.
- Poważnie?
- Uhm.
- A co myśli o nim twoja siostra? Widziała wcześniej tylko niektóre kawałki.
Było tego o wiele więcej, ale w końcu razem z Vanessą okroiłyśmy to tak, że został
tylko motyw z ustami.
- Jenny nie chciała oglądać bez ciebie. Jestem tu sam. Vanessa dała mi klucze.
- Czuł się dziwnie, przyznając się do tego, ale nie chciał kłamać.
- Och... - Serena przypomniała sobie, jak dowiedziała się, że Dan pisze o niej
wiersze. A teraz oglądał w samotności jej film u Vanessy? Nie chciała popadać w
paranoję, ale w tej sytuacji...
- Nie mogę się już doczekać przyszłego weekendu - rzekł Dan, siadając. -
Myślisz, że mógłbym spróbować umówić się na rozmo...?
- Świetnie - przerwała mu Serena. - Czyli widzimy się w piątek, tak? Grand
Central, piętnasta.
- Okay. - I to już wszystko? Już po rozmowie?
- Cześć. - Rozłączyła się. Nie chciała przeciągać tej rozmowy, na wypadek
gdyby Dan miał powiedzieć coś tak poważnego, z czym nie mogłaby sobie poradzić. I
tak już wszystko zaszło dalej, niż się spodziewała.
- Cześć - powiedział Dan. Jeszcze raz wcisnął Play na pilocie. W głowie ciągle
mu się kotłowało i nie był w stanie jasno myśleć, zupełnie jakby ten film rzucił na
niego urok. Nic się nie stanie, jeśli obejrzy go jeszcze raz, prawda?
Hm... Czujecie obsesję? I nie mówimy tu bynajmniej o perfumach.
łagodne
ż
eglowanie
- Nigdy nie byłam w takim wielkim domu - powiedziała Jenny. Dom był
dwupiętrowy, w oknach stały pomalowane na zielono skrzynki z pelargoniami, a z
dachu spuszczał się kaskadami bluszcz. Drzwi zabezpieczał skomplikowany system
alarmów i zamków, a kamery filmowały wszystko od frontu i tyłu.
Nate wzruszył ramionami, wprowadzając kod, by wyłączyć alarm.
- Jest zupełnie tak samo, jakby się mieszkało w apartamencie - powiedział. -
Tyle że są schody.
- Taaak... Chyba tak. - Nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo jest
oczarowana.
Nate wprowadził ją do środka. Podłoga w holu była z czerwonego marmuru.
W rogu stał ogromny kamienny lew. Ktoś włożył ma na głowę futrzany kapelusz. Pod
schodami znajdował się ogromny salon. Na wszystkich ścianach wisiały oryginalne
dzieła znanych mistrzów. Jenny sądziła, że udało się jej rozpoznać niektóre z nich.
Renoir. Sargent. Picasso.
- Moi rodzice interesują się sztuką - rzekł Nate, kiedy zauważył, jak Jenny się
przygląda obrazom. A potem zauważył coś jeszcze. Na stoliku pod ścianą stał jakiś
pakunek. Na bileciku widniało jego imię. Nate podszedł i rozdarł kopertę.
Z przodu bileciku było wydrukowane klasyczną czcionką nagłówkową
Tiffany'ego: BLAIR PAIGE WALDORF. Jego treść głosiła: Dla Nate'a. Wiesz, że Cię
kocham. Blair.
- Co to? - zapylała Jenny. - Masz może urodziny czy co?
- Nie. - Nate wepchnął bilecik z powrotem do koperty, podniósł pudełko i
schował na dno szafy. Nie był nawet ciekaw, co znajduje się w środku. Pewnie jakiś
sweter albo woda kolońska. Blair zawsze dawała mu prezenty bez powodu, tylko żeby
przykuć jego uwagę. Czasami bywała taka wymagająca.
- To co byś zjadła? - zapytał, prowadząc Jenny korytarzem do kuchni. - Nasza
kucharka piecze niesamowite ciasteczka czekoladowe. Założę się, że zostało ich
jeszcze trochę.
- Kucharka? - powtórzyła Jenny, idąc za nim. - Naturalnie, macie kucharkę.
Nate znalazł puszkę z ciastkami na olbrzymim marmurowymi blacie. Wsadził
sobie czekoladowe ciasteczko do ust.
- Moja mama nie jest zbyt dobra w kuchni.
Pomysł, by jego matka, francuska księżniczka, miała zrobić tosta, był
świetnym dowcipem. śywiła się w restauracjach albo na przyjęciach obsługiwanych
przez firmy cateringowe. Rzadko kiedy nawet pojawiała się w kuchni.
- Spróbuj. - Podał Jenny ciastko.
- Dzięki. - Jenny była zbyt podekscytowana, by jeść. Istniało ryzyko, że ciastko
rozpuści się w jej spoconej dłoni.
- Chodźmy na górę - zaproponował Nate. - Tędy będzie najszybciej.
Jenny wstrzymała oddech. Nigdy wcześniej nie była sam na sam z chłopakiem
u niego w domu i było to trochę przerażające, Ale bardzo chciała ufać Nate'owi. Był
zupełnie inny od tego okropnego Chucka Bassa, który próbował ją wykorzystać na
przyjęciu. Chuck na początku wydawał się nawet całkiem kręcący, ale nawet nie
zapytał, jak miała na imię. Nate był miły. Wyglądało na to, że naprawdę jest
zainteresowany tym, by ją bliżej poznać. A Jenny była naprawdę zainteresowana tym,
by mu na to pozwolić.
Poprowadził ją przez boczne drzwi, a potem wąskimi schodami na górę. Jenny
naczytała się dość książek Jane Austen i Henry'ego Jamesa, by się domyślić, że szli
schodami dla służby. Na drugim piętrze Nate otworzył drzwi i wyszli na szeroki
korytarz oświetlony światłem wpadającym z góry przez świetliki. Minęli olejny
portret małego chłopca w marynarskim ubranku, który trzymał drewnianą łódkę.
Jenny odgadła, że to był Nate.
Nate otworzył następne drzwi.
- To mój pokój.
Jenny weszła za nim do środka - Pomijając zabytkowe łóżko w kształcie sań i
supernowoczesne, naprawdę odjazdowe biurko z megacienkim laptopem, jego pokój
wyglądał całkiem normalnie. Łóżko było przykryte flanelową narzutą w zielono -
czarną kratę, po podłodze walały się porozrzucane płyty DVD, w rogu stał chwiejny
stos hantli, z szafy wypadały buty, a na ścianach wisiały klasyczne plakaty z
Beatlesami.
- Fajny pokój. - Jenny usiadła nerwowo na brzegu łóżka. Obok na nocnym
stoliku zauważyła model łodzi. - śeglujesz?
- Tak. Razem z ojcem budujemy łodzie. W Maine. - Podał model Jenny. - W
tej chwili pracujemy nad tą. To łódź wycieczkowa, więc ma cięższy kadłub niż łodzie
wyścigowe, które budowaliśmy, dotąd. Najpierw popłyniemy nią na Karaiby. A potem
może nawet do Europy.
- Naprawdę? - Jenny przyglądała się uważnie modelowi. Nie mogła sobie
wyobrazić, jak można przepłynąć przez Atlantyk czymś tak małym i delikatnym. - A
jest tam toaleta?
Nate uśmiechnął się.
- Jasne. Tutaj. - Wetknął mały palec do kabiny. Znajdowały się tam malutkie,
owalne drzwi z napisem WC. - Widzisz?
Jenny pokiwała z fascynacją głową.
- Chciałabym nauczyć się żeglować.
Nate usiadł obok niej.
- Może pojedź ze mną do Maine. Nauczyłbym cię - rzeki cicho.
Jenny odwróciła się do niego, wpatrując się badawczo swoimi dużymi
brązowymi oczami w jego szmaragdowe.
- Mam dopiero czternaście lat.
Nate uniósł rękę i dotknął jej kręconych brązowych włosów, przeczesując je
delikatnie palcami. A potem cofnął dłoń.
- Wiem - powiedział. - Nic nie szkodzi.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
WSZYSCY TO ROBI
Ą
!
Nawet ja mam na koncie zwini
ę
cie kitkata ze stoiska z gazetami na rogu w pi
ą
tej klasie.
Zrobiłam to, bo taki był zakład, ale nadal dr
ę
cz
ą
mnie podszyte wyrzutami sumienia nocne
koszmary. Nie przyłapiecie mnie na kradzie
ż
y torebek z Prady czy bielizny od Armaniego. Ale
niektóre dziewczyny nie mog
ą
si
ę
powstrzyma
ć
.
Winon
ę
Ryder przyskrzyniono, kiedy kradła jakie
ś
ciuszki z butiku w Los Angeles. Przysi
ę
gała,
ż
e po prostu przygotowuje si
ę
do nowej roli. Taaak, jasne. A teraz B. Była tak dobra,
ż
e nie
dała si
ę
przyłapa
ć
. Oczywi
ś
cie przy kradzie
ż
y te
ż
trzeba si
ę
kierowa
ć
dobrym gustem.
Kradzie
ż
, powiedzmy, ta
ś
my izolacyjnej z Ace Hardware czy papieru toaletowego z CVS
byłaby swego rodzaju ujm
ą
. Co innego kaszmirowe spodnie od pid
ż
amy. To si
ę
dopiero
nazywa pokazaniem klasy. Jednocze
ś
nie sugeruje powa
ż
ne skłonno
ś
ci psychotyczne.
Jeszcze troch
ę
, a B b
ę
dzie kradła jaguary i mercedesy!
Na celowniku
B zanosi prezent dla N do jego domu, a
ż
e go wtedy nie ma, zostawia paczk
ę
pokojówce. D
wychodzi z mieszkania V na Brooklynie i idzie pieszo prawie cał
ą
drog
ę
do siebie na Upper
West Side. To si
ę
nazywa spacer. Pewnie musiał si
ę
troch
ę
ochłodzi
ć
. S gryzie paznokcie i
czyta Przy drzwiach zamkni
ę
tych w The Corner Bookstore na skrzy
ż
owaniu
Dziewi
ęć
dziesi
ą
tej Trzeciej z Madison.
Zapewne robi to,
ż
eby móc lepiej zrozumie
ć
D. Mała J opuszcza dom N z olbrzymim
u
ś
miechem. Miło
ść
to wspaniała sprawa. Ale ostro
ż
nie J - bananowy chłopiec nie jest
najodpowiedniejszym typem do zakochania si
ę
.
Dla tych, którzy nie s
ą
w temacie... Bananowy chłopiec [rzeczownik], elitarna wersja zwykłego
ć
punka. Nosi kaszmirowe swetry. Lubi przypala
ć
trawk
ę
- bardzo. Nie przepada za
zobowi
ą
zaniami. Ale mo
ż
e N nas zaskoczy.
Wasze e - maile
P: Hej P,
Co s
ą
dzisz na temat starszych chłopaków umawiaj
ą
cych si
ę
z młodszymi
dziewczynami?
ś
mijka
O: Cze
ść
,
ś
mijka,
Wszystko zale
ż
y od ró
ż
nicy wieku i okoliczno
ś
ci. Na przykład, je
ś
li jeste
ś
na
ostatnim roku college'u i umawiasz si
ę
z kim
ś
z drugiej klasy szkoły
ś
redniej,
powiedziałabym,
ż
e cierpicie na syndrom Woody'ego Allena (sprawa z Soon Yi
Previn). Ale je
ś
li osoba z ostatniej klasy ogólniaka chodzi ze studentem pierwszego
roku, wszystko jest w porz
ą
dku. Lekkim przeci
ą
ganiem struny jest natomiast, kiedy
kr
ę
c
ą
ze sob
ą
uczniowie pierwszej i ostatniej klasy szkoły
ś
redniej. A wszystko i tak
układa si
ę
lepiej, kiedy to dziewczyna jest młodsza, głównie dlatego,
ż
e dojrzewamy
o wiele szybciej - pod wszelkimi wzgl
ę
dami.
P
P: Cze
ść
, Plotkara,
Jestem prawie pewna,
ż
e widziałam, jak B kradnie butelk
ę
szamponu Aveda w
Zitomer. A przecie
ż
nie cierpi na brak pieni
ę
dzy. Je
ś
li ma jakich
ś
prawdziwych
przyjaciół, powinni zorganizowa
ć
jej pomoc.
Szpiegula
O: Cze
ść
, Szpiegula,
Dzi
ę
ki za rad
ę
. Ale naprawd
ę
nie wydaje mi si
ę
,
ż
eby to byt teraz najwi
ę
kszy
problem B. Widziała
ś
ju
ż
tego go
ś
cia, który ma by
ć
jej ojczymem?
P
FESTIWAL FILMOWY UCZENNIC OSTATNIEJ KLASY SZKOŁY CONSTANCE BILLARD
Swój udział zgłosiły V, B i S. V zaprezentuje swoj
ą
krótkometra
ż
ówk
ę
na bazie Wojny i
pokoju; B poka
ż
e przeróbk
ę
pierwszych dziesi
ę
ciu minut
Ś
niadania u Tiffany'ego; a S pojawi
si
ę
ze swoim... dziełem. Rywalizacja jest ostra. Zarówno V, jak i B my
ś
l
ą
,
ż
e maj
ą
wygran
ą
w
kieszeni. S uwa
ż
a,
ż
e nie ma
ż
adnych szans. Przyjmuj
ę
zakłady!
Wiem,
ż
e mnie kochacie
plotkara
B i V nie mog
ą
si
ę
doczeka
ć
ko
ń
ca szkoły
- Gdzie to będzie?
- Ilu będzie gości?
- Ile będzie miała druhen?
- W co się ubierzesz?
- Z ilu pięter będzie się składał tort?
- Zaprosili twojego ojca?
Blair wstrzymała oddech. Czekała w kolejce w szkolnej stołówce razem z Kati
i Isabel. Ale nie była nawet głodna, już nie. Kati zaczęła to całe wkurzające
przesłuchanie, wspominając, że widziała naprawdę odjazdową suknię ślubną w
„Vogue” z lat sześćdziesiątych. Suknia była cała wyszyta malutkimi kryształkowymi
stokrotkami, miała białą, aksamitną lamówkę i wielką białą, również aksamitną
kokardę z tyłu. Potem Isabel zapytała Blair, czy jej matka zamierza włożyć tradycyjną
białą suknię ślubną, czy może coś innego, i teraz Blair była otoczona podnieconymi
dziewczynami, które zarzucały ją gradem pytań na temat wesela matki. Co gorsza, nie
tylko koleżanki z ostatniej klasy uważały, że mają prawo poznać wszystkie szczegóły.
Becky Dormand i jej irytujące kumpele z dziewiątej klasy praktycznie ciągnęły Blair
za czarny kaszmirowy sweter, łykając żarłocznie każdy kąsek weselnych nowin. W
pobliżu kręciło się też kilka innych dziewięcioklasistek w nadziei na usłyszenie
czegoś, czym mogłyby się potem przechwalać przed znajomymi.
- To przecież nic wielkiego - powiedziała niecierpliwie Blair. - Była już
wcześniej mężatką.
- Kto będzie druhnami? - zapytała Becky Dormand.
- Ja, Kati, Isabel... - Blair przesunęła swoją tacę po blacie i wzięła jogurt
kawowy. - Serena i moje ciotki - dodała szybko.
Na półce na wysokości jej oczu leżały na małych białych talerzykach kuszące,
oblane karmelem czekoladowe ciasteczka z orzechami. Wzięła jedno, przyjrzała się,
czy nie ma jakichś ukrytych defektów i położyła na tacę. Nawet jeśli zdecyduje się je
zjeść, potem zawsze może je zwymiotować.
Nie było to wiele, ale przynajmniej miała choć taką kontrolę nad swoim
życiem.
- Serena? - powtórzyła Becky ze zdumieniem. - Naprawdę?
- Tak - odparła wściekle Blair. - Naprawdę.
Gdyby nie była przewodniczącą szkolnej Rady Pomocy Społecznej, szefową
Klubu Francuskiego oraz przewodniczącą wszystkich liczących się młodzieżowych
komitetów w mieście, kazałaby się Becky odpieprzyć - Ale musiała dbać o swoją
reputację; była wzorem do naśladowania.
Wrzuciła na talerz kilka liści szpinaku i polała je dressingiem z pleśniowego
sera. Następnie podniosła tacę i ruszyła w stronę stolików. Dziewczyny z klas od
pierwszej do ósmej już zjadły, więc jadalnia była wypełniona uczennicami szkoły
średniej, które plotkowały o sobie nawzajem, dziobiąc jedzenie.
- Słyszałam, że Blair robi sobie liposukcję przed weselem matki, żeby dobrze
wyjść na zdjęciach w „Vogue” - poinformowała przyjaciółki dziewiątoklasistka.
- Myślałam, że już miała - zażartowała inna. - Dlatego zawsze nosi czarne
rajstopy. śeby ukryć blizny.
- Słyszałam, że Nate ją zdradza, ale Blair z nim nie zerwie, dopóki nie zrobią
im wspólnych zdjęć na weselu - wtrąciła się Becky Dormand. - Czy to nie typowe?
Serena van der Woodsen siedziała samotnie przy stoliku zajmowanym zwykle
przez Blair i czytała książkę. Upięła swoje jasne włosy w kok i miała na sobie czarny
sweter z dekoltem w szpic, który włożyła na gołe ciało. Siedziała ze skrzyżowanymi
nogami, a jej krótka, bordowa spódniczka sprawiała całkiem szykowne wrażenie.
Serena wyglądała jak modelka Burberry czy Miu Miu.
Właściwie to wyglądała lepiej niż modelka, bo nie starała się dobrze wyglądać
- taka po prostu była.
Blair odwróciła się i ruszyła do stolików pod oknami. To, że jej matka
poprosiła Serenę, by była jej druhną, nie oznaczało jeszcze, że Blair musi się do niej
odzywać.
Kiedy były młodsze, razem się kąpały. Co weekend zostawały u siebie
nawzajem na noc; uczyły się wtedy całować na poduszkach, wydzwaniały dla jaj do
ich nawiedzonej nauczycielki biologii z siódmej klasy i całe noce chichotały. Serena
wspierała Blair, kiedy ta dostała okres pod koniec ósmej klasy i była przerażona
tamponami. Razem też upiły się po raz pierwszy. I obie kochały Nate'a jak brata. Tak
było na początku -
Ale Serena wyjechała dwa lata temu do szkoły z internatem i wszystkie
wakacje balowała w Europie, jedynie od czasu do czasu przysyłając Blair jakieś
pocztówki. Było to szczególnie bolesne, kiedy ojciec Blair ogłosił, że jest gejem, i jej
matka wystąpiła o rozwód. Blair nie miała nikogo, komu mogłaby się wtedy zwierzyć.
No i jeszcze pozostawała jedna drobnostka - Serena i Nate ze sobą spali,
podczas gdy Blair jeszcze z nim tego nie zrobiła.
Więc kiedy Serena wróciła do miasta, Blair postanowiła odpłacić jej za to, że
tak ją swego czasu olała, i zażądała od reszty wspólnych znajomych, by też ją
ignorowali. Dzięki niej Serena została towarzyskim wyrzutkiem.
Blair usiadła i zaczęła gniewnie dziobać swoją sałatkę. Gdy wyszła wczoraj z
Barneysa, siedziała przez chwilę na parkowej ławce, czekając, aż Serena zniknie jej z
oczu. A kiedy w końcu wróciła do domu, matka poinformowała ją, że właśnie
zamknęła rachunek i otworzyła nowe wspólne konto z Cyrusem. Nowa karta
kredytowa Blair powinna się zjawić za dzień lub dwa. To wyjaśniało, czemu nie
mogła zapłacić kartą. Dzięki za info, mamo.
Blair znalazła w swojej szafie fajne pudełko, do którego zapakowała spodnie
od pidżamy. Owinęła wszystko ślicznym srebrnym papierem, przewiązała czarną
wstążką, a potem zaniosła do domu Nate'a. Ale Nate nie zadzwonił do niej wczoraj
wieczorem z podziękowaniem. O co mu właściwie chodziło?
Kati i Isabel usadowiły się naprzeciw Blair.
- Dlaczego po prostu nie powiesz mamie, że nie chcesz, żeby Serena była
druhną? - Isabel próbowała przemówić Blair do rozsądku. Zebrała swoje gęste
brązowe włosy w węzeł na czubku głowy i upiła łyk chudego mleka. - Jestem pewna,
że by cię posłuchała.
- Normalnie powiedz mamie, że ty i Serena już się nie przyjaźnicie - dodała
Kati. Wyciągnęła z herbaty swoje jasne kręcone włosy. Jej włosy zawsze wszędzie
wpadały.
Blair spojrzała ukradkiem na Serenę. Matka już rozmawiała z panią van der
Woodsen; Serena wiedziała, że ma być druhną. I choć to było niezwykle kuszące, nie
mogła poprosić matki, żeby odwołała zaproszenie. To byłoby w złym stylu. Blair nie
chciała ryzykować, dając Serenie jakikolwiek powód do niezadowolenia, na wypadek
gdyby Serena widziała, jak kradnie te spodnie z Barneysa. Serena mogłaby ją
obsmarować na całym Upper East Side.
- Już za późno - powiedziała Blair, wzruszając ramionami. - Ale w sumie aż
lak bardzo mnie to nie rusza. Po prostu przejdzie z nami przez kościół w takiej samej
sukience, nic wielkiego. Przecież nie będziemy musiały się razem bawić ani nic
takiego.
Nie była to do końca prawda. Jej matka planowała coś w rodzaju uroczystego
lunchu i dnia piękności dla wszystkich druhen, ale Blair udawała, że to się nie dzieje
naprawdę.
- Jakie będziemy mieć sukienki? Wybrałyście już coś z mamą? - zapytała Kati,
nadgryzając ciastko. - Proszę, powiedz, że nie będziemy musiały ubierać się w nic
obcisłego. Obiecałam sobie, że zrzucę do Bożego Narodzenia jakieś pięć kilo. a tylko
popatrz, jak opycham się tym głupim ciastkiem!
Blair przewróciła oczami i zamieszała jogurt.
- A czy to ma jakieś znaczenie, co włożymy?
Isabel i Kati spojrzały na nią. Nie wierzyły własnym uszom. Oczywiście, że to
miało znaczenie!
Kiedy dziewczyna taka jak Blair mówi podobne brednie, wiesz, że coś jest nie
tak.
Blair zjadła łyżeczkę jogurtu, nie zwracając na nie uwagi. Co się im wszystkim
stało? Nie mogliby po prostu przestać ględzić o tym ślubie i zostawić ją w spokoju?
- Nie jestem głodna. - Wstała nagle. - Pójdę wysłać jakieś maile albo co.
Kati wskazała nietknięte ciastko na jej tacy.
- Będziesz je jadła? - zapytała.
Blair pokręciła głową.
Kati przeniosła ciastko na tacę Isabel.
- Możemy się podzielić - powiedziała.
Isabel skrzywiła się i oddała ciastko Kati.
- Jak masz na nie ochotę, to jedz.
Blair zabrała swoją tacę i pospiesznie się oddaliła. Nie mogła się doczekać
cholernego końca szkoły.
Jenny zauważyła Serenę w tej samej chwili, kiedy weszła do jadalni z filiżanką
herbaty i bananem. Serena siedziała sama i coś czytała. Jenny ruszyła w jej stronę.
- Mogę się przy siąść? - zapytała.
- Jasne - odparła Serena, zamykając książkę. Czytała Cierpienia młodego
Wertera Goethego. Jenny nic to nie mówiło.
Serena zauważyła, że Jenny przygląda się książce.
- Twój brat mi ją polecił. Kompletnie nie rozumiem, jak może czytać takie
badziewie. Okropna nuda. - Właściwie to Dan wcale lej książki nie polecał,
wspomniał tylko, że ją czytał. Było to o gościu, który miał totalną obsesję na punkcie
jednej dziewczyny. Mógł myśleć i pisać tylko o niej. Było to dość przerażające.
Jenny roześmiała się.
- Powinnaś zobaczyć jego wiersze.
Serena zmarszczyła brwi. śałowała, że faktycznie nie może zobaczyć wierszy,
które pisał Dan, skoro wyszło na to, że część jest najprawdopodobniej o niej.
- Obiecasz, że nie wygadasz, jeśli nie dokończę tego? - Zamknęła książkę.
- Będę milczeć jak grób - przyrzekła Jenny. - O ile nie powiesz mu, że
uważam jego wiersze za strasznie nudne.
- Masz moje słowo - powiedziała Serena.
Jenny spojrzała ukradkiem pod stolik. Jak zwykle Serena miała na sobie
bordową plisowaną spódnicę wełnianą z domieszką poliestru, strój nieoficjalnie
zarezerwowany dla frajerek z siódmej klasy. Tyle że wyglądała w niej zachwycająco.
Jak zawsze.
- Wiesz, jesteś chyba jedyną dziewczyną z ostatniej klasy, która nosi bordową
spódnicę od mundurka - zauważyła Jenny.
Serena wzruszyła ramionami.
- Uważam, że jest super. Granatowy się szybko nudzi, a noszenie szarego
sprawia, że nie możesz więcej patrzeć na ten kolor. A ja lubię szary.
Jenny chodziła w szarym mundurku.
- Chyba masz rację - przytaknęła. - Mam szare spodniej których nigdy nie
wkładam. Może to dlatego. - Odchrząknęła. Tak naprawdę to chciała porozmawiać z
Sereną na temat Nate'a.
- Przepraszam, że wczoraj nawaliłam - powiedziała Serena. - Kompletnie
zapomniałam, że miałam się spotkać z tobą i Vanessą.
- Nie ma sprawy - zaczęła mówić Jenny - bo potem przeżyłam niesamowite...
- Cześć, dziewczyny! - Vanessa Abrams stanęła przy ich stoliku. Miała na
sobie czarne rajstopy, które maskowały jej masywne kolana. - Co słychać?
- Hej. Sorry za wczoraj - odezwała się Serena.
Vanessa wzruszyła ramionami.
- W porządku. I tak mam już dosyć oglądania w kółko tych filmów. - A
zwłaszcza twojego, pomyślała gorzko. Jest piekielnie dobry.
Serena skinęła głową.
- Siadaj.
Jenny posłała Vanessie wściekle spojrzenie. Chciała mieć Serene tylko dla
siebie.
- Dzięki, ale nie mogę - powiedziała Vanessa. - Hm, Jenny, musimy wywołać
zdjęcia reportażu do kolejnego wydania? „Rancora”. Jest tego ze dwadzieścia rolek, a
w tej chwili nie ma absolutnie nikogo w ciemni. Mogłabyś mi pomóc?
Jenny spojrzała na Serenę, która wzruszyła ramionami i wstała.
- Ja i tak muszę się zbierać. Mam spotkanie w sprawie college'u z panią Glos.
Zapowiada się kupa zabawy.
- Przed chwilą u niej byłam - stwierdziła Vanessa. - Uważaj, znowu leci jej
krew z nosa.
Pani Glos miała żółtą cerę i częste krwotoki z nosa. Wszystkie dziewczyny
były przekonane, że cierpi na jakąś okropną chorobę zakaźną. Jeśli dała ci jakiś
prospekt czy pożyczyła katalog reklamowy college'u, powinnaś czytać w
rękawiczkach. Albo przynajmniej umyć po wszystkim ręce w gorącej wodzie.
- Super - zachichotała Serena. - No dobra, zobaczymy się później.
Vanessa usiadła, czekając, aż Jenny dokończy swojego banana.
Jenny zjadła ostatni kawałek i zawinęła skórkę w papierową serwetkę.
- Gotowa? - zapytała Vanessa.
Jenny wzruszyła ramionami.
- Właściwie to nie mogę. Muszę wydrukować na następną lekcję referat z
historii. Sorry. - Podniosła się.
Vanessa zmarszczyła brwi.
- Rozumiem. Ale daj znać, kiedy będziesz miała trochę czasu. Naprawdę
potrzebuję pomocy.
- Okay - rzuciła beztrosko Jenny. - Odezwę się. A, czy mogłabyś od tej pory
mówić do mnie Jennifer zamiast Jenny? Bardzo mi na tym zależy.
- W porządku. Jennifer.
- Dzięki.
- Jenny ruszyła pospiesznie do pracowni komputerowej. Może Nate przysłał
jej maila!
Vanessa patrzyła, jak Jenny idzie do wyjścia, zastanawiając się, jakim cudem
zamieniła się w taką wyniosłą zdzirę. Myślała, że zadając się z Jenny, będzie się
czuła, jakby była bliżej Dana, ale to ją tylko wkurzało. Jenny była taka sama jak
pozostałe sześćset dziwacznych uczennic w Constance - płytka i zarozumiała.
Vanessa też już się nie mogła doczekać końca szkoły.
amor omnia vincit
GADU - GADU
Od: Bwaldorf@constancebillard.edu
Do: Narchibald@constancebillard.edu
Bwaldorf: hej natie
Bwaldorf: zaraz tu oszaleję, wszyscy chcą gadać tylko o tym ślubie, jakby mnie to coś
obchodziło.
Bwaldorf: nate? wiem, że wisisz na necie, spotkasz się ze mną dzisiaj po francuskim klubie?
Bwaldorf: znalazłeś prezent, który ci wczoraj zostawiłam?
Bwaldorf: nate????
Bwaldorf: okay.
GADU - GADU
Od: Narchibald@constancebillard.edu
Do:Jhumphrev@constancebillard.edu
Narchibald: Hej Jennifer.
Jhumohrev: hej
Narchibald: chcesz się ze mną spotkać po szkole w parku?
Jhumphrev: hm, ok. co będziemy robić?
Narchibald: nie wiem. a co byś chciała?
Jhumohrev: nie wiem. twoi kumple też tam będą?
Narchibald: nie, tylko ja. nadal chcesz przyjść?
Jhumphrey: jasne, możemy się nawet spotkać przed twoją szkolą, jeśli chcesz.
Narchibald: spotkajmy się przed Met.
Jhumphrey: okay, na ra.
Jenny wylogowała się, czując się wspaniale. Ciągle była w dziewiątej klasie,
ale miała na imię Jennifer, a po szkole spotykała się z Nate'em, największym
przystojniakiem z ostatniej klasy w całym mieście. Będzie musiała olać Vanesse i
„Rancora”, ale absolutnie warto. Gdyby była Danem, napisałaby miłosny wiersz o
tym, jaki cudowny jest Nate i jak zawiłe są koleje przeznaczenia, które połączyło
dwoje ludzi niemających ze sobą nic wspólnego, i że jest im pisany tragiczny koniec.
Ale Jenny była raczej optymistką i poprzestała na misternym wykaligrafowaniu Fani
Jennifer Archibald z tyłu swojej szarej podkładki pod myszkę.
Nie śmiać się. Tak właśnie robią dziewczyny z dziewiątej klasy, kiedy się
zakochają.
Po drugiej stronie miasta, w Riverside Prep brat Jenny Dan wysyłał właśnie
mailem Serenie swój najnowszy wiersz miłosny zatytułowany Kiedy umarłem po raz
ostatni.
Twoja lina otula moją szyję, skaczę.
Twoje usta całują mnie, kiedy opadam, i opadam spokojnie...
- Chodź, dziwaku! - zawołał jego kumpel, Zeke Freedman, z drzwi pracowni. -
Spóźnimy się na łacinę.
Arno ergo sum, pomyślał Dan. Kocham, więc jestem.
- Jestem zajęty - powiedział. Wklepał adres Sereny w Constance.
- Cóż, po prostu nie chcę zostać potem za karę po lekcjach - rzucił Zeke. -
Pograsz później w kosza w parku?
- Okay - odparł z roztargnieniem Dan. - Zobaczymy się w parku.
- Zaczął na szybko pisać maila, żeby wysłać go razem z załącznikiem.
Droga Sereno,
nadchodz
ą
cy weekend zapowiada si
ę
cudowniej
Na sobot
ę
mam umówiona rozmow
ę
i dostan
ę
od ojca
fors
ę
ekstra. Nie mog
ę
si
ę
ju
ż
doczeka
ć
.
Zał
ą
czyłem wiersz, który napisałem dzi
ś
rano.
Mam nadziej
ę
,
ż
e Ci si
ę
spodoba.
B
ę
d
ę
na boisku do koszykówki niedaleko Ł
ą
ki, gdyby
ś
chciała sp
ę
dzi
ć
ze mn
ą
troch
ę
czasu po szkole.
U
ś
ciski,
Dan
Amor omnia vincit! . Miło
ść
wszystko zwyci
ęż
y.
z D jest coraz gorzej
Jenny stała przed budynkiem Met, starając się nie zwracać uwagi na faceta
leżącego za nią na schodach. Miał rozpięte i spodnie i była prawie pewna, że jego
penis jest na wierzchu.
Człowiek przyzwyczaja się do pewnych widoków, kiedy mieszka w mieście,
ale i tak budzi to odrazę.
Jenny bardzo chciała się stamtąd odsunąć, ale właśnie tu umówiła się z
Nate'em i nie chciała ryzykować, że się rozminą.
- Spadaj! - krzyknął facet w rozpiętych spodniach do jakiegoś turysty.
Uliczny sprzedawca hot dogów stojący nieopodal na chodniku rozmawiał
przez komórkę. Jenny podeszła bliżej, by słyszeć treść rozmowy; miała nadzieję, że
dzwoni na policję. Ale wyglądało na to, że rozmawia ze swoją matką czy kimś takim,
bo w kółko powtarzał tylko jedno słowo: „dobrze”.
Ktoś dotknął jej ramienia.
- Cześć, Jennifer.
Odwróciła się.
- Cześć. - Uśmiechnęła się do Nate'a. Skrępowana uniosła ręce do twarzy i
założyła za uszy swoje niesforne brązowe loki. - Cieszę się, że jesteś. Ten gość mnie
stresuje.
- No - powiedział Nate. Objął ją ramieniem. - Chodź, zmywamy się stąd.
Pod wpływem jego dotyku cała krew napłynęła Jenny do mózgu. - Okay -
zachłysnęła się, opierając się o Nate'a. - Chodźmy.
Nate obejmował ją przez całą drogę do parku; zmierzali na Owczą Łąkę.
Znaleźli miłe, nasłonecznione miejsce i usiedli na trawie, twarzami do siebie, ze
skrzyżowanymi nogami, a ich kolana się stykały. Było to takie przyjemne, że Jenny
zastanawiała się, czy przypadkiem nie śni. Ze wszystkich dziewczyn w całym mieście
Nate lubił właśnie ją. To było niewiarygodne.
- Zaraz przyjdą moi kumple. Mam nadzieję, że nie będzie ci to przeszkadzać -
powiedział, wyciągając z kieszeni woreczek z trawką.
- Jasne, że nie. - Wzruszyła ramionami, choć była zawiedziona.
Nate wyciągnął z torebki garstkę zielska i wysypał na bibułkę, którą następnie
wprawnie zwinął w małego grubego skręta, po czym polizał papier, żeby go skleić.
Zaproponował Jenny, żeby przypaliła, ale odmówiła.
- Mnie jest tak dobrze. - Wiedziała, że mogło to zabrzmieć nie całkiem
przekonująco, ale siedząc tak blisko Nate'a, faktycznie czuła się jak na lekkim haju.
Nie chciała kompletnie stracić głowy.
- Super. - Nate wrzucił skręta do torebki i wepchnął ją z powrotem do kieszeni
płaszcza.
Jenny odetchnęła z ulgą. Chciała poznawać bliżej Nate'a kiedy był sobą, a nie
totalnie upalony.
- To jak, jeździsz w weekendy do różnych college'ów? - zapytała. - Wiesz już,
gdzie chciałbyś się dostać?
- Tak - odparł Nate, marszcząc brwi. - Ale też zastanawiam się, czy nie zrobić
sobie wolnego na jakiś rok czy dwa, żeby żeglować z ojcem. Może nawet mógłbym
wystartować w Pucharze Ameryki.
- Wow! - Jenny była pod wrażeniem. - Brzmi super.
- A może zrobię sobie trzyletnią przerwę? Wtedy moglibyśmy do college'u
pójść razem. - Nate wziął ją za rękę. Miała takie malutkie paluszki.
Oczy Jenny napotkały spojrzenie Nate'a i przez chwilę uśmiechali się do
siebie. Nate oparł głowę o jej ramię. Pachniała jak świeże pranie. Nie mógł się
nadziwić, jak swobodnie się przy niej czuje. Przed spotkaniem z Blair zwykle musiał
przypalić albo wychylić kilka drinków, żeby jakoś znieść jej wieczne planowanie i
gadanie na temat przyszłości. Z Jennifer nie musiał być na haju ani pod gazem.
O Boże! - pomyślała Jenny. Zaraz mnie pocałuje.
Zamknęła oczy. Cała aż drżała z podniecenia. Nate pachniał sosnowymi
igłami, a jego głowa była taka ciepła.
- Jennifer - zamruczał sennie. Uniósł głowę i potrząsnął swoimi
miodowozłotymi włosami. - Dobrze mi z tobą. - Wzrokiem błądził po jej twarzy,
zatrzymując się w końcu na ustach.
Jenny zachichotała. Nie było wątpliwości - zaraz ją pocałuje.
- Cześć, Archibald! - ktoś krzyknął. - Zostaw trochę dla nas!
Wow! Naprawdę świetne wyczucie czasu.
Anthony, Jeremy i Charlie zmierzali do nich przez trawę. Jeremy niósł piłkę
do nogi. Nate szybko wstał, odsuwając się od Jenny.
- Hej - przywitał ich swobodnie. - A więc jesteście.
- Cześć, chłopaki - powiedziała Jenny, podnosząc się powoli i strzepując ze
swojego mundurka zabłąkane źdźbła trawy. Wie była zachwycona, że przyszli.
- To co, skręcisz nam dużego, smakowitego jointa? - zapytał Anthony na
widok plastikowej torebki wystającej z kieszeni Nate'a.
- Stary, ja już jestem upalony jak smok - skłamał Nate. Wyciągnął woreczek z
kieszeni i rzucił Anthony'emu. - Jeden jest już skręcony.
- Dzięki. - Anthony opadł na trawę i zabrał się do rzeczy. - Cholera, tego mi
było trzeba - mruknął. - Doradca truł mi przez ostatnią godzinę o college'u.
- Nie przypominaj mi o nim - żachnął się Jeremy.
Jenny obgryzała paznokcie; czuła się nieco pominięta. Spojrzała na Nate'a, ale
on porwał piłkę z rąk Jeremy'ego i z przejęciem dryblował ją między nogami.
- To jeszcze nic. Mój ojciec ględzi mi na temat college'u już od ósmej klasy -
rzekł Charlie. - Już rozmawiał z dziekanem na wydziale prawa w Yale, zupełnie jakby
chciał ich uprzedzić, że się tam pojawię. Mógłby trochę wyhamować, nie?
- Ale w ten weekend jedziemy do Brown, prawda? - zapytał Jeremy.
Brown. Jenny nadstawiła uszu. Właśnie tam wybierali się w nadchodzący
weekend Dan i Serena.
- Jasne - przytaknął Nate.
Podał piłkę do Jenny, a ona kopnęła ją lekko z powrotem do niego i
uśmiechnęła się. Chciała, by wiedział, że naprawdę nie ma nic przeciwko
towarzystwu jego kumpli ani ciągłej gadaninie o college'u, kiedy ona była dopiero w
dziewiątej klasie. Cieszyła ją myśl, że tak naprawdę Nate wcale nie jest upalony jak
smok i że powiedział jej o swych wątpliwościach, czyby nie zrobić sobie wolnego
przed pójściem do college'u. Wiedziała o nim więcej niż jego najlepsi kumple!
- No dobra - powiedział Nate. - Gramy.
Jenny żałowała tylko, że Nate spasował, kiedy pojawili się inni chłopcy i
ostatecznie jej nie pocałował.
Dan siedział na ławce, czekając na Zeke'a i Serenę. W każdym razie Zeke miał
być na pewno. A w razie gdyby pojawiła się Serena, Dan każe Zeke'owi iść do diabla i
zostawić ich samych.
Właśnie od tego są przyjaciele.
Wetknął sobie camela do ust. Dłonie mu się trzęsły. Od lunchu zdążył wypić
sześć filiżanek kawy, a poza tym był zdenerwowany na myśl o ponownym spotkaniu z
Sereną, zwłaszcza jeśli przeczytała jego wiersz. Wyjął z kieszeni notatnik i przyglądał
się niewidzącym wzrokiem kilku ostatnim wersom. W każdej chwili Serena mogła
przybiec, zarzucić mu ręce na szyję, całując do utraty tchu i płacząc, że była taka
bezduszna, nie pojawiając się w niedzielę, i powtarzając bez końca, jak bardzo
podobał się jej jego wiersz. I że go kocha.
Albo i nie.
Zaciągnął się zbyt gwałtownie, prawie wypluwając płuco, a potem przypalił
kolejnego papierosa od tego, którego właśnie kończył. Zamierzał palić jednego za
drugim, dopóki Serena się nie pojawi. Może będzie już martwy, kiedy w końcu
przyjdzie, ale przynajmniej będą razem.
Wydychając dym, zapatrzył się na trawę. Niska dziewczyna z wielkimi
cyckami i kręconymi brązowymi włosami grała w nogę z czterema chłopakami,
których znał trochę z widzenia. To była jego siostra Jenny. Od kiedy to przesiadywała
w parku z tymi nudnymi, nadętymi dupkami z Upper East Side? Ciekawe, czy był
wśród nich Chuck, ten zboczeniec? Zaniepokojony Dan już miał się podnieść, ale
zrezygnował. Wyglądało na to, że Jenny dobrze się bawi, a poza tym nie widział
nigdzie Chucka. Mógł zachować się jak upierdliwy starszy brat i pójść tam, żeby
popsuć im całą zabawę, albo po prostu siedzieć na tyłku, pozwalając Jenny na chwilę
radości. Z miejsca, w którym siedział, mógł mieć na nią oko, no a tak w ogóle. Jenny
powinna poznawać nowych ludzi, zwłaszcza teraz, kiedy on spotykał się z Sereną i
miał dla niej mniej czasu.
No, tak jakby spotykał się z Sereną. O ile się pojawiała.
- Hej, muszę już iść do domu - powiedziała Jenny, podając piłkę do Nate'a.
- Okay. Wkrótce się do ciebie odezwę. - Przyciągnął ją do siebie i pocałował w
policzek.
Niemal się przewróciła.
- Cześć! - pisnęła, machając do trzech pozostałych chłopaków. Potem
odwróciła się i odeszła szybko w stronę Central Park West, żeby nie posikać się w
majtki. Nie mogła się już doczekać, kiedy znowu spotkają się z Nate'em. Sam na sam.
- Stary, a co Blair na tę twoją nową łalunię? - zapytał Nate'a Anthony, kiedy
Jenny zniknęła. Podpalił nowego skręta, wziął macha i podał Jeremy'emu.
- To nie jest żadna moja lalunia, człowieku - powiedział Nate. - To po prostu
fajna dziewczyna, którą przypadkiem spotkałem. - Wzruszył ramionami. - Lubię ją.
- Ja też ją lubię. - Jeremy podał skręta Nate'owi. - Ale Blair nie będzie
zachwycona, jak się dowie, że spędzasz wolny czas z laską z dziewiątej klasy zamiast
z nią. Mam rację?
Nate wziął jointa i zaciągnął się głęboko.
- Nie musi się o niczym dowiedzieć - burknął, starając się zatrzymać w
płucach dym, a potem go wypuścił. - Stary, przecież nie zamierzam rzucić Blair dla
Jennifer. To nic poważnego.
- Jasne - zgodził się Charlie, przejmując skręta.
Nate przyglądał się żarowi na końcu jointa. Był świadomi że nie powiedział
prawdy. To było coś poważnego. Nie wiedział tylko, co z tym zrobić.
Człowiek musi być wyjątkowo ostrożny, mając do czynienia z taką
dziewczyną jak Blair. Wiedział, na co ją stać, i niezbyt mu się to podobało.
- Sorry za spóźnienie, dupku - powiedział Zeke, odbijając piłkę do kosza o
głowę Dana. - Chodź, idziemy grać.
Dan uniósł głowę znad notatnika. Właśnie zaczął pisać kolejny wiersz,
zatytułowany Złamane stopy.
Drzazgi, przebite opony, odłamki szkła.
Przeznaczenie dzierży swój topór niesprawiedliwości.
Upadek.
Wiersz mówił o pragnieniu bycia w pewnym miejscu z pewną osobą i
niemożliwości dotarcia do celu. Serena najwyraźniej utknęła gdzieś, wbrew swej
woli, usychając z tęsknoty za Danem, marząc o tym, aby być z nim. Może była gdzieś
w metrze, uwięziona pomiędzy stacjami. A on utkwił w parku z Zeke'em.
- Cześć - powiedział Dan, chowając notatnik do torby i podnosząc się. - Miło,
że wpadłeś.
- Pieprz się. Miałem korki z matmy, przecież wiesz - odparł Zeke, kozłując
piłkę.
Szli w stronę boiska do kosza.
- Taaak, no cóż, powinieneś bardziej się przykładać do matmy - rzekł Dan. -
Wtedy nie potrzebowałbyś korków.
- A ty powinieneś się wypieprzyć, bo jesteś beznadziejny.
- Co to miało znaczyć? - Dan rzucił torbę przy siatce otaczającej boisko i
ściągnął płaszcz.
Zeke tańczył wokół z piłką. Miał lekką nadwagę i szerokie biodra jak
dziewczyna, ale był najlepszym koszykarzem w Riverside Prep. Nie do wiary.
- Ostatnio jesteś ciągle zajęty i wiecznie nie w humorze - powiedział. - Coraz
trudniej z tobą wytrzymać.
Dan wzruszył ramionami i rzucił się do przodu, żeby odebrać mu piłkę.
- Co mogę powiedzieć? Mam dziewczynę. - Odskoczył do Bu, kozłując przez
boisko. Nie popisał się, piłka minęła kosz o jakieś trzydzieści centymetrów.
- Nieźle, frajerze. - Zeke podbiegi, przejmując odbitą piłkę. - Dziewczynę? -
zapytał, kozłując w miejscu. Widać było, jak mu drga brzuch pod białą koszulką. -
Mówisz o Vanessie?
Dan potrząsnął głową.
- Ma na imię Serena. Nie znasz jej. W ten weekend razem jedziemy na
rozmowę w college'u.
- Wow! - Zeke odwrócił się, żeby popędzić z piłką do drugiego kosza. Nie
wyglądało na to, żeby był pod wielkim wrażeniem.
Dan patrzył, jak jego przyjaciel idealnie zdobywa kosza z wyskoku. Stał
nieruchomo, kiedy Zeke przykozłował piłkę z powrotem.
- Czyli to coś poważnego, tak? - zapytał, rzucając do Dana.
Dan złapał piłkę, dalej nie ruszając się z miejsca. Nic był pewien, co
odpowiedzieć. Dla niego z pewnością to było coś poważnego. Ale czy Serena w tej
chwili mówiła swoim przyjaciołom o Danie, jej nowym chłopaku? Czy fantazjowała o
ich wspólnym weekendzie?
Niezupełnie.
Dokładnie w tym samym czasie Serena siedziała u dentysty, bo miała ubytek
do zaplombowania. Była głodna i lekko wkurzona, że będzie musiała poczekać, aż
przejdzie jej znieczulenie, by mogła coś zjeść.
Niezbyt to poetyckie.
Przeczytała już wiersz Dana i nic wiedziała, co ma z tym zrobić. Była
przyzwyczajona do zainteresowania ze strony chłopaków, ale nie w takim wydaniu.
Dan przeistaczał się powoli w nawiedzonego wielbiciela i naprawdę zaczynało ją to
niepokoić.
B zyskuje nowego braciszka
- Na jakie pytania się przygotowałaś? - zapytała pani Glos. Było środowe
popołudnie i pani Glos dawała Blair wskazówki odnośnie jej sobotniej rozmowy w
Yale. - Musisz ich przekonać, że interesujesz się sprawami ważnymi dla Yale, a nie że
ubiegasz się o przyjęcie tam tylko ze względu na reputację uczelni, bo jesteś
dzieckiem jednego z jej absolwentów.
Blair pokiwała niecierpliwie głową. Co ta Glos sobie myślała? śe jest jakąś
kretynką czy co?
Pani Glos rozprostowała nogi i dotknęła opatrunku na kostce. Tułów miała
krępy i kanciasty jak u faceta, ale - zdaniem Blair - nadspodziewanie zgrabne nogi jak
na pięćdziesięcioletniego doradcę do spraw college'u.
- Zamierzam ich zapytać, czy istnieje możliwość wyjazdu do Francji na
pierwszym roku. Zapytam też o zaplecze sportowe i warunki mieszkaniowe. Dowiem
się, jakie trzeba spełniać wymogi, żeby móc się udzielać w samorządzie studenckim.
A, i zapytam ich jeszcze o perspektywy pracy - powiedziała Blair. Nagrała sobie to
wszystko na dyktafon.
- Grzeczna dziewczynka. Udowodnisz dzięki temu, że nie tylko dobrze się
uczysz, ale również masz szerokie zainteresowania i chętnie udzielasz się społecznie.
- Pani Glos zamknęła akta Blair i wsunęła z powrotem do szuflady biurka. - Poradzisz
sobie śpiewająco. - Jesteś więcej niż gotowa.
Blair podniosła się. Doskonale wiedziała, że jest gotowa. Przygotowywała się
do tego przez całe życie.
- Dziękuję, pani Glos. - Sięgnęła po gałkę od drzwi. - Jeśli dobrze pójdzie,
mogę ubiegać się o wcześniejsze przyjęcie i zapomnieć o rozglądaniu się za innymi
uczelniami, prawda?
- Cóż, nie zaszkodziłoby przyjrzeć się jeszcze jakimś innym college'om, może
byś znalazła nawet coś, co by ci bardziej odpowiadało - powiedziała pani Glos,
przykładając do nosa chusteczkę higieniczną. - Ale nie widzę powodu, dla którego nie
mieliby cię przyjąć w Yale.
- Świetnie. - Blair uśmiechnęła się i wyszła. Była z siebie zadowolona.
Kiedy wróciła do domu, od razu zauważyła, że jest jakoś inaczej. Cały hol był
zastawiony walizkami i pudłami. Na wielkim telewizorze w bibliotece leciało na cały
regulator TRL. Słyszała też drapanie psich pazurów o drewnianą podłogę, a na gałce
od drzwi zobaczyła wiszącą smycz.
Weszła do środka i rzuciła plecak na podłogę w holu. Przywitał ją ogromny
bokser, który podbiegł do niej truchtem i szturchnął głową w krok.
- Hej powiedziała, odpychając psi nos. - Odpieprz się. - Zerknęła w głąb
długiego korytarza. - Mamo!
Z sypialni matki wyszedł Cyrus Rose ubrany w swój ulubiony jedwabny
czerwony szlafrok od Versacego i bambusowe sandały. Wyglądał na niezwykle
zrelaksowanego.
- Witaj, Blair! - ryknął; podszedł, szurając nogami, i wziął ją w niedźwiedzi
uścisk. - Twoja matka jest w wannie. Już oficjalnie się wprowadziłem. Aaron i
Mookie również!
- Mookie? - zapytała Blair, odsuwając się do tyłu .Nie chciała być zbył blisko
Cyrusa, kiedy najprawdopodobniej nie miał pod szlafrokiem żadnej bielizny.
- Pies Aarona! Niezły z niego łobuziak. Cha, cha! Łobuziak Mookie. - Cyrus
pstryknął swoimi grubymi, ozdobionymi złotem palcami. - Mamy Aarona przeważnie
nie ma, a on nie chce ciągle siedzieć sam w wielkim domu w Scarsdale, mając tylko
Mookiego do towarzystwa, więc postanowił zamieszkać z nami. Jak mówi twoja
mama, im więcej, tym weselej!
Blair stała jak zamurowana, nie wierząc własnym uszom. Mookie podszedł do
niej od tyłu i zaczął obwąchiwać jej tyłek.
- Mookie, nie wolno! - powiedział Cyrus ze śmiechem. - Chodź tu, piesku.
Chodź, pomożesz mi poznać Blair z Aaronem. Idziemy. - Chwycił psa za obrożę i
zaprowadził go do biblioteki.
Blair zdawała sobie sprawę, że w zasadzie powinna za nim pójść, ale nie
ruszyła się z miejsca; nadal była w szoku.
Chwilę później zza drzwi biblioteki wyłoniła się głowa w krótkich brązowych
dredach. Głowa należała do chłopaka w wieku Blair, miał duże brązowe oczy, bladą
cerę i czerwone, uniesione w kącikach usta.
- Cześć - powiedział. - Jestem Aaron. - Ruszył w stronę Blair, głośno tupiąc
swoimi ciężkimi butami, żeby wymienić z nią uścisk dłoni. Na jego rozdartym T -
shircie widniał wyblakły wizerunek Boba Marleya. Workowate spodnie miał nisko
opuszczone, tak że wystawały mu znad nich bokserki, co oczywiście nie umknęło
uwagi Blair.
Fuj?
Blair dotknęła jego ręki niemal samymi koniuszkami palców i odsunęła się.
- Czyli będziemy teraz współlokatorami - powiedział Aaron, ciągle z
uśmiechem.
Naprawdę. Fuj.
- Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe, ale musiałem zamknąć
kota w twojej sypialni, bo trochę mu odbiło z powodu Mookiego. Strasznie napuszył
ogon. - Roześmiał się, potrząsając dredami.
Blair posłała mu piorunujące spojrzenie.
- Muszę odrobić lekcje - powiedziała i ruszyła do swojego pokoju,
zatrzaskując drzwi przed samym nosem Aarona.
Kiedy już była sama, chwyciła kotkę i rzuciła się na łóżko. Kitty Minky wbiła
się pazurami w jej sweter.
- Już w porządku, skarbie - mruczała Blair, przyciskając kotkę do piersi.
Zacisnęła mocno oczy i schowała głowę w jej miękkim futrze, życząc sobie, żeby cały
świat szlag trafił.
Przez dłuższy czas leżała nieruchomo, nie otwierając oczu. Może jeśli zostanie
w tej pozycji odpowiednio długo, wszyscy o niej zapomną i nie będzie musiała być
dłużej Blair Waldorf . i wieść swojego coraz bardziej beznadziejnego życia. Mogłaby
stać się kimś innym, ale nadal studiować w Yale. W końcu po wielu latach
nieustających poszukiwań Nate by ją odnalazł. Byłoby jak na starym, czarno - białym
filmie, kiedy bohaterka doznaje amnezji i zaczyna nowe życie, a nawet zakochuje się
w nowym facecie, ale mężczyzna, którego kochała wcześniej, nie daje za wygraną i
wytrwale jej szuka, i znajduje, i się oświadcza, choć ona nawet nie pamięta jego
imienia. Ale kiedy on daje jej swój stary szal, przesiąknięty zapachem dawnych
czasów, ona sobie wszystko przypomina, zgadza się wyjść za niego i od tej pory już
są zawsze szczęśliwi.
Napisy końcowe przewinęły się w jej głowie przy łagodnej melodii granej na
skrzypcach.
Kiedy wszystko inne zawodziło, Blair zawsze mogła przenosić się myślami w
świat filmów. Ale lepiej będzie, jeśli nie przyzna się do tego przed komisją
rekrutacyjną w Yale. Mogliby uznać ją za psycholkę.
W końcu uwolniła Kitty Minky z objęć i usiadła. Chwyciła pilota i wcisnęła
Play. Zawarczał magnetowid i po chwili zaczęła się w kółko odtwarzać pierwsza
scena Śniadania u Tiffany'ego - Audrey Hepburn, ciągle wystrojona po nocy
spędzonej poza domem, jadła o świcie croissanty naprzeciw Tiffany'ego. To był jej
film, który zgłosiła na ich szkolny festiwal filmowy. Audrey je croissanty przy
temacie muzycznym z Ucznia czarnoksiężnika i podziwia brylanty na wystawie
Tiffany'ego. I jeszcze raz, przy starej piosence Duran Duran - Girls on Film. A potem
był Rocket - boy Liz Phair i jeszcze parę innych piosenek. Za każdym razem Blair
dostrzegała w tej scenie coś nowego i nigdy nie miała dość. Miała nadzieję, że jury
festiwalu, który odbywał się w przyszły poniedziałek, będzie odbierać to podobnie do
niej.
Rozległo się pukanie do drzwi i Blair przewróciła się na drugi bok, żeby
zobaczyć, kto ma czelność jej przeszkadzać. To był Aaron. Mookie prześliznął się
między jego nogami i wpadł do pokoju. Kitty Minky popędziła z wrzaskiem do szafy.
- Mookie, nie! - warknął Aaron, chwytając psa za obrożę. - Sorry - powiedział,
spoglądając przepraszająco na Blair. Wyciągnął psa za drzwi i pacnął go po zadku. -
Niedobry pies!
Blair, z brodą opartą na dłoniach, przyglądała się Aaronowi, z każdą sekundą
nienawidząc go coraz bardziej.
- Masz ochotę na piwo? - zaproponował.
Nie odpowiedziała. Nie cierpiała piwa.
Aaron spojrzał na ekran.
- O, dokopałaś się do tego starego gniota.
Blair wyłączyła telewizor. Nie pozwoli, żeby Aaron obrażał jej film. Już i tak
wyrządził dość szkód.
- Wiem, że musisz czuć się dziwnie, że się tak nagle wprowadziliśmy i z
powodu tego całego ślubu, i w ogóle - rzekł Aaron. - Ale pomyślałem sobie, że
gdybyś chciała pogadać albo co, byłoby super.
Blair cały czas przyglądała mu się chłodno, marząc o tym, żeby w końcu dal
jej spokój.
Aaron odchrząknął.
- Właśnie spędziłem trochę czasu z Tylerem, telewizja, piwko i tak dalej. To
znaczy, ja piłem piwo, on tylko colę. W każdym razie wydaje się, że on nie ma
żadnych wątków co do tej całej sytuacji. Fajny z niego dzieciak.
Blair zamrugała ze zdziwienia. Czy temu dupkowi się wydaje, że prowadzą
rozmowę?
- Okay - powiedział Aaron. - Słuchaj, później wychodzimy wszyscy na
kolację. Jestem jaroszem, więc idziemy do wegetariańskiej restauracji. Mam nadzieję,
że nie masz nic przeciwko. - Cofnął się, czekając przez chwilę na jakąś odpowiedź.
Nie doczekawszy się, uśmiechnął się z rezygnacją i zamknął drzwi.
Blair przycisnęła do brzucha poduszkę. Oczywiście, że był jaroszem. To takie
typowe. śałowała, że nie ma pod ręką surowego mięsa, by mu cisnąć w twarz.
No co? Czy wszyscy oczekiwali, że zgotuje gorące powitanie swojemu
nowemu przyszywanemu bratu, tylko dlatego że teraz mieszkał z nimi, popijał piwko,
jakby był panem domu, i zadawał się Tylerem niczym starszy, troskliwy braciszek?
Pseudohippis jeden. No cóż, mogli wsadzić sobie ten pomysł w swoje tłuste dupska.
W każdym razie wyjeżdżała na ten weekend i wkrótce będzie już w Yale. Na
zawsze uwolni się od tej szopki. Może gdyby powiedziała Nate'owi, co się stało,
zrobiłoby się mu jej żal i mimo wszystko pojechałby z nią do New Haven?
Sięgnęła po telefon przy łóżku.
- Co jest? - Nate odebrał po piątym sygnale. Był upalony.
- Cześć, to ja - powiedziała Blair odrobinę drżącym głosem. Nagłe zaczęło się
jej zbierać na płacz.
- Cześć.
Blair przekręciła się na plecy i zapatrzyła na sufit. Kitty Minky wyjrzała z
szafy; jej oczy płonęły na żółto.
- Hm, zastanawiałam się, czy przypadkiem nie zmieniłeś zdania i nie chciałbyś
pojechać ze mną do Yale... - głos jej się załamał. Zaraz chyba naprawdę się popłacze.
- Nie, chłopaki strasznie się napalili na naszą małą wycieczkę - odparł Nate.
- Rozumiem - powiedziała Blair. - Po prostu... ta cała sprawa ze ślubem... a
teraz jeszcze... - urwała. Po jej policzkach pociekły łzy.
- Ej, płaczesz? - zapytał Nate.
Z oczu Blair popłynęła kolejna fala łez. Nate wydawał się laki odległy. Była
zbyt zdenerwowana, żeby mu teraz wszystko tłumaczyć. Nawet nie podziękował jej
za prezent. Co jest, do cholery?
- Muszę kończyć - pociągnęła nosem. - Zadzwoń do mnie jutro, okay? •
- Dobra - powiedział Nate, ale Blair mogła się założyć, że nie zadzwoni.
Pewnie nie będzie nawet pamiętał, że rozmawiali. Był za bardzo upalony.
- Cześć.
Rozłączyła się. Rzuciła telefon na łóżko i przejechała paznokciami po
narzucie. Kitty Minky wyszła ostrożnie z szafy i wskoczyła na łóżko.
- Wszystko w porządku, skarbie - powiedziała Blair, głaszcząc kotkę po
głowie. Uniosła ją i położyła sobie na brzuchu. - Już dobrze.
Kitty Minky zamknęła oczy i ułożyła się wygodnie w ciepłych fałdach swetra,
mrucząc z zadowoleniem. Blair żałowała, że ona nie ma nikogo, przy kim czułaby się
tak dobrze. Myślała, że tym kimś będzie Nate, ale okazał się tak samo zawodny i
beznadziejny jak wszystko inne w jej zafajdanym życiu.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
SPRAWY RODZINNE
Wiem,
ż
e nienawi
ść
to bardzo mocne słowo i tak dalej, ale wszystko w porz
ą
dku: jeste
ś
my
nastolatkami. To zupełnie normalne,
ż
e czasami nienawidzimy swoich rodziców. Wolno nam
równie
ż
nienawidzi
ć
rodze
ń
stwa, starszego czy młodszego, które nas wkurza, a zwłaszcza tak
zwanego przyszywanego rodze
ń
stwa, z którym nie jeste
ś
my nijak spokrewnieni i o które nie
prosili
ś
my.
Ale je
ś
li okazuje si
ę
,
ż
e ten niechciany, przyszywany brat jest całkiem milutki, i z tego co
wiem, jest te
ż
niezłym gitarzyst
ą
i jednym z najsłodszych chłopców na całym
ś
wiecie, to chyba
mo
ż
na by okaza
ć
troch
ę
dobrej woli. Niewinny flirt ze swoim przyszłym przyszywanym bratem
nie jest niczym zakazanym czy niezdrowym. To całkiem sympatyczne zaj
ę
cie, a jakie
wygodne, je
ś
li si
ę
mieszka pod tym samym dachem! Tak sobie tylko my
ś
l
ę
, bo nie wygl
ą
da na
to,
ż
eby Blair brała tak
ą
opcj
ę
pod uwag
ę
.
Wasze e - maile
P: Cze
ść
, Plotkara,
Słyszałam,
ż
e B jest totaln
ą
kleptomank
ą
. Podobno w przedszkolu ukradła innej
dziewczynce gumki z Barbie, ołówki i inne gad
ż
ety. I
ż
e nie mo
ż
na jej zaprosi
ć
na
noc, bo wyniesie twoje ciuchy. Słyszałam te
ż
,
ż
e zwin
ę
ła zegarek z Tiffany'ego.
Podgl
ą
daczka
O: Cze
ść
, Podgl
ą
daczko,
B nosi tego samego rolexa od dziesi
ą
tej klasy, wi
ę
c akurat to nie musi by
ć
prawda.
Ale dzi
ę
ki za info.
P
P: hej, plotkara,
jestem pewna,
ż
e widziałam N, jak rozmawiał z tak
ą
jedn
ą
dziewi
ę
cioklasistk
ą
z
Constance przed gapem na 86 ulicy.
sowa99
O: Cze
ść
, sowa99,
No i? To
ż
adna nowo
ść
. Musisz si
ę
lepiej postara
ć
.
P
Na celowniku
N kupuje superwielki zestaw rodzinny trawki w swojej zaufanej pizzerii na rogu
Osiemdziesi
ą
tej i Madison. Pewnie przygotowuje si
ę
do weekendowej wyprawy. B i jej nowa,
powi
ę
kszona rodzina sp
ę
dzaj
ą
rado
ś
nie czas na zakupach u Saksa, kompletuj
ą
c
ś
lubny
ekwipunek. Tak wła
ś
ciwie to B sp
ę
dziła wi
ę
kszo
ść
czasu w damskiej przebieralni, d
ą
saj
ą
c
si
ę
. S znowu kr
ąż
y po dziale z kosmetykami w Barneysie, gryz
ą
c paznokcie. D przylepiony do
ławki w Riverside Parku pali jednego papierosa za drugim. J gryzmoli imi
ę
N we wszystkich
sekretnych miejscach w całym mie
ś
cie swoim cudownym charakterem pisma. Moja
podkładka pod mysz była cała zamazana.
CO JEST NIEZB
Ę
DNE ODWIEDZAJ
Ą
CYM COLLEGE
Samochód.
Przyjaciele. Najlepiej tacy, dla których nie jest to sprawa
ż
ycia lub
ś
mierci i nie b
ę
d
ą
sprawia
ć
problemów, je
ś
li postanowicie ola
ć
wypraw
ę
do college'u, siedz
ą
c w zamian w motelowym
pokoju, ogl
ą
daj
ą
c telewizj
ę
i graj
ą
c w pijackie gry.
Ciuchy, w których spokojnie mo
ż
na si
ę
przespa
ć
i nie b
ę
dzie potem szkoda ich porzuci
ć
w
motelowych pokojach, które z pewno
ś
ci
ą
zdemoluje si
ę
po drodze.
Eleganckie łaszki na rozmow
ę
. Ale nie mog
ą
by
ć
zbyt wyszukane, bo inaczej wasz rozmówca
mo
ż
e popa
ść
w kompleks ni
ż
szo
ś
ci. Wi
ę
kszo
ść
z nich nie widzi ró
ż
nicy pomi
ę
dzy Barneysem
i sieci
ą
Wal - Mart.
Małe co nieco (piwo puszkowe, oblane czekolad
ą
donuty Entenmanna, pringles itp.).
Wiem,
ż
e mnie kochacie
plotkara
B ma dosy
ć
- Nie sądzisz, że jest za bardzo w stylu Little Bo Peep? - zapytała matka Blair.
Obróciła się na specjalnym podeście w dziale ślubnym Saksa przy Piątej Alei; dół
białej sukni z satyny i koronki rozłożył się półkoliście wokół jej stóp.
Blair potrząsnęła głową. Widok matki odpicowanej w nadętą białą suknię
ślubną z głębokim dekoltem sprawiał, że zbierało się jej na pawia, ale im szybciej
będą to miały za sobą, tym lepiej. Musiała się przygotować do jutrzejszej rozmowy w
Yale.
- Wygląda całkiem ładnie - skłamała.
- Trochę się wstydzę wystąpić w bieli - zadumała się pani Waldorf. - Już
miałam swoje białe wesele. Może kazać im pofarbować? Mogłaby cudownie
wyglądać w kolorze złocistego beżu lub jasnoliliowym.
- Nie widzę nic złego w bieli. - Blair miała wrażenie, że sprawa z farbowaniem
tylko wszystko wydłuży. Na stylizowanej na zabytkową kanapce czuła się
niewyraźnie.
- Zawsze można pofarbować już po uszyciu - powiedziała sprzedawczyni. -
Możemy zabrać się do dzieła? - Nawet ona zaczynała się już niecierpliwić. Zaliczyły
siedem sukni i trzy kostiumy. Jeśli pani Waldorf chciała, by sukienka była gotowa
zaledwie w dwa tygodnie, powinna trochę przyspieszyć tempo.
Matka Blair przestała się obracać i przyjrzała się uważnie swojemu odbiciu w
dużym lustrze.
- Myślę, że ta mi pasuje najlepiej ze wszystkich, które mierzyłam. Jak
uważasz, Blair?
Blair pokiwała entuzjastycznie głową.
- Dokładnie. Jesteś w niej taka chuda i delikatna.
Chcesz się dostać do serca dziewczyny, powiedz jej, że wygląda na kruchą i
delikatną.
Pani Waldorf uśmiechnęła się zachwycona.
- W takim razie w porządku - zdecydowała. - Zaczynajmy.
Sprzedawczyni zaczęła robić zakładki i upinać suknię szpilkami, mierzyła to i
tamto, zapisując pomiary na kartce papieru. Blair spojrzała na zegarek. Było już wpół
do czwartej. Zapowiadało się, że ta cholerna przymiarka będzie ciągnąć się w
nieskończoność. Co za nuda.
- Znalazłaś coś dla druhen? Spodobało ci się coś? - zapytała matka.
- Jeszcze nie - mruknęła Blair, choć nawet nie rozejrzała się po sklepie. Matka
chciała, by Blair znalazła jakąś wystrzałową kieckę, którą by zamówiły dla wszystkich
druhen. Blair uwielbiała zakupy, ale trudno było się jej ekscytować wyborem tej
konkretnej sukienki. Nienawidziła nosić tych samych ciuchów co inni. W końcu
spędziła większość życia w cholernym mundurku szkolnym.
- Widziałam boską sukienkę w Barneysie. Chloé, tak się chyba nazywała ta
projektantka. Jedwabna, w kolorze czekolady, wyszywana koralikami i na wąskich
ramiączkach. Długa, ukośnie zakończona. Bardzo wyrafinowana. Będzie wyglądać
oszałamiająco na Serenie, z jej szczupłymi nogami i jasną karnacją. Ale obawiam się,
że ciebie mogłaby troszeczkę... pogrubiać.
Blair spojrzała z wściekłością na odbicie matki w lustrze, nie mówiąc ani
słowa. Czyżby sugerowała, że jestem gruba?! Grubsza od Sereny?!
Wstała, podniosła swój plecak.
- Idę do domu, mamo - powiedziała gniewnie. - Nie mam już więcej czasu na
pogaduchy o ciuchach. Na wypadek gdybyś zapomniała, jutro mam rozmowę wstępną
w Yale, która dla mnie jest jakby trochę ważniejsza.
Matka obróciła się zamaszyście, aż sprzedawczyni upuściła poduszeczkę z
igłami.
- Właśnie sobie przypomniałam! - wykrzyknęła pani Waldorf, zupełnie nie
zauważając urażonej nuty w głosie Blair. - Kiedy Cyrus dowiedział się o twoim
planowanym wyjeździe do New Haven, doznał olśnienia.
O nie!
Olśnienie w przypadku Cyrusa - to brzmiało złowieszczo. Blair nadstawiła
uszu, przygotowując się na najgorsze.
- Już wszystko postanowione, Aaron pojedzie z tobą! On też chce się przyjrzeć
Yale i ma samochód w garażu na Lexington - wyjaśniała pospiesznie jej matka. -
Czyż wszystko nie składa się idealnie?
Blair znowu zaczęło zbierać się na płacz. Nie! - chciała krzyknąć. Nic nie jest
idealnie. Wszystko jest do bani! Ale nie zamierzała stracić panowania nad sobą w
dziale ślubnym Saksa. Byłoby to doprawdy żałosne.
- Zobaczymy się później - rzuciła szorstko, odwracając się do wyjścia.
Jej matka zmarszczyła brwi. Biedna Blair! - pomyślała. Musi się bardzo
stresować tą rozmową w Yale.
Blair przeszła dwadzieścia dwie przecznice do domu, walcząc ze łzami
oburzenia. Zastanawiała się, czy nie wyprowadzić się do hotelu Pierre; chciała
zniknąć, a to byłby pierwszy etap. Mogłaby zadzwonić do ojca i zapytać, czy może
zamieszkać razem z nim i jego chłopakiem w ich winnicy we Francji. Mogłaby
nauczyć się wygniatać winogrona, czy cokolwiek tam robili.
Ale musiała dokończyć ostatni rok nauki w Constance. Musiała wreszcie
zrobić to z Nate'em. I musiała dostać się do Yale.
Trzeba jakoś to przetrwać.
Kiedy weszła do mieszkania, Mookie przypędził korytarzem i rzucił się na nią,
liżąc ją po twarzy i entuzjastycznie wywijając tyłkiem. Blair upuściła plecak i usiadła
na podłodze, pozwalając psu, by ją stratował; po jej policzkach ciekły łzy. Oddech
Mookiego śmierdział jak pierdy.
Blair sięgnęła dna.
Aaron wyszedł z biblioteki.
- Hej, co się dzieje? Mookie, nie wolno! - krzyknął, odciągając psa. - Nie
powinnaś mu pozwalać na coś takiego. Jeszcze się w tobie zakocha, a wtedy zacznie
bzykać twoją nogę.
Blair stłumiła szloch i otarła nos wierzchem dłoni.
- To co, jesteś gotowa ruszyć jutro na Yale? - zapytał Aaron, wyciągając rękę,
by pomóc się jej podnieść z podłogi.
Blair zignorowała jego gest. Musiała się napić.
- Nie mogę się już doczekać, żeby się stąd wyrwać - wymamrotała ponuro.
- Jak chcesz, możemy wyjechać zaraz. Wtedy nie będziemy musieli zrywać się
z samego rana, żeby zdążyć na tę twoją rozmowę - rzekł Aaron. Założył swoje dredy
za uszy. Blair nie widziała nigdy wcześniej, żeby ktoś tak robił.
- Zaraz? - Blair podniosła się chwiejnie, korzystając z pomocy Aarona. Nie tak
to sobie zaplanowała. Ale dlaczego nie, do diabła? Będą musieli zatrzymać się w
jakimś hotelu. Będą mieli do swojej dyspozycji samochód. Będą mogli pojechać
gdziekolwiek. Wszystko było lepsze od sterczenia tutaj.
Postanowiła choć raz zrobić coś spontanicznie.
- Okay - zgodziła się, pociągając nosem. - Muszę się tylko spakować.
- Super. Ja też. Hej, Tyler! - zawołał Aaron. Tyler wyłonił się z biblioteki w
samych skarpetach. Był ubrany w jedną z koszulek Aarona z cyklu
ZALEGALIZOWAĆ KONOPIE i miał twarz umazaną czekoladą. - Przykro mi stary,
nie mogę z tobą obejrzeć do końca Reaktywacji - powiedział mu Aaron. -
Wyjeżdżamy z Blair.
- Spoko - odparł Tyler. - Kontynuacje są do bani.
Blair przepchnęła się obok brata i popędziła do swojego pokoju, żeby się
przygotować. Serce jej waliło. Może i nie cierpiała Aarona, ale bardzo chciała się stąd
wyrwać. Byle tylko nie odgrywał troskliwego braciszka ani nie odstawiał innego
badziewia.
rendez - vous na grand central station
Kiedy Serena pojawiła się w barze na górze Grand Central Station, Dan już
tam siedział; palił papierosa i popijał dżin z tonikiem. Wyglądał na zdenerwowanego.
- Cześć - rzuciła zadyszana Serena.
Zawsze była zadyszana, bo zawsze się spóźniała. Dan lubił sobie wyobrażać,
że zstępuje z niebios, żeby dostać się na umówione miejsce. To była daleka droga.
- Nasza kucharka dała mi jakieś kanapki, na wypadek gdybyśmy zgłodnieli -
powiedziała.
Jej kucharka! Cóż, była bajkową księżniczką - oczywiście, że miała kucharkę.
Dan zagrzechotał lodem w szklance. Serena miała na sobie błękitny sweter,
przez co jej oczy były jeszcze większe i bardziej niebieskie niż zawsze.
- Mam wino - powiedział Dan. - Możemy sobie urządzić piknik.
Serena wśliznęła się na stołek barowy obok niego. Barman postawił przed nią
na serwetce kir royale, musujący drink w kolorze lawendy.
- Uwielbiam ten bar - powiedziała, unosząc kieliszek. Barman sam wiedział,
na co ma ochotę. Super!
Dan poczęstował ją papierosem, sobie też wsuną! do ust, i podpalił im obojgu.
Poczuł się jak prawdziwy dżentelmen.
Serena wypuściła dym w kierunku zdobionego sufitu dworca.
- Chyba najbardziej uwielbiam w podróżach dworce, lotniska i taksówki. To
takie... sexy.
Dan zaciągnął się papierosem.
- Taaak - powiedział, choć się z nią zupełnie nie zgadzał. On nie mógł się
doczekać, kiedy już będą na miejscu. A kiedy zostaną wreszcie sami, zamierzał...
Tak?
Nie był pewien, co się wydarzy, ale był przekonany, że na coś się zanosi.
- Polubisz mojego brata Erika - powiedziała Serena, sącząc drinka. - Lubi
sobie pofilozofować. Ale też niezły z niego imprezowicz.
Dan pokiwał głową i odgarnął swoje brązowe loki. Zupełnie zapomniał o
Eriku. O ile szczęście dopisze, Erik będzie balował ze swoimi kumplami z akademika
podczas ich wizyty. Dzięki temu on będzie miał Serenę tylko dla siebie.
Tablice odjazdów i przyjazdów błyskały i turkotały, kiedy pojawiały się na
nich nowe informacje. Na dworcu panował weekendowy tłok. Ludzie pędzili do
pociągów albo kręcili się po hali, czekając na znajomych.
Serena zerknęła na tablicę odjazdów.
- Zostało nam piętnaście minut. - Jeszcze po jednym papierosku na drogę i
powinniśmy się zbierać.
Dan wyciągnął kolejne dwa papierosy i okręcił się na stołku, żeby podać jej
ogień.
- Czytałam twój wiersz - powiedziała Serena. Musiała kiedyś poruszyć ten
temat, a teraz był równie dobry moment jak każdy inny. Wiersz był niezły, tylko
ciągle miała mieszane uczucia.
Dan zamarł.
Kątem oka zauważył czterech skądś mu znajomych chłopaków wchodzących
na dworzec od strony Vanderbilt Avenue. Jeden z nich zatrzymał się i zapatrzył na
Serene.
Nate był upalony, ale nie miał halucynacji. Serena van der Woodsen siedziała
na górze, w dworcowym barze. Miała na sobie białe, rozszerzane ku dołowi sztruksy,
jasnoniebieski sweter z dekoltem w szpic i jej ulubione, brązowe buty z zamszu.
Przez ten sweter jej oczy wydawały mu się jeszcze głębsze i ciemniejsze niż zawsze.
Blair wymusiła na nim przyrzeczenie, że zapomni o Serenie, ale Nate nie był
pewien, czy mu się to uda. Unikał jej, bo zwykłe na widok Sereny bolało go serce.
Ale nie tym razem. Tym razem było jakoś inaczej. Kiedy na nią patrzył,
widział jedynie dawną piękną przyjaciółkę.
- Hej, znam tych chłopaków! - Serena zeskoczyła ze stołka. Zostawiła
palącego się papierosa przy barze i ruszyła do Nate'a.
- Zaczekaj! - wykrzyknął Dan. Nie powiedziała mu, co myśli o jego wierszu.
Patrzył, jak Serena podchodzi do chłopaka, który się jej przyglądał, i całuje go
w policzek. Nagle Dan uświadomił sobie, skąd kojarzy tych chłopaków. To z nimi
jego siostra grała wtedy w parku w piłkę.
- Cześć, chłopcy! - Serena uśmiechała się swoim niepowtarzalnym
uśmiechem. - Dokąd się wybieracie?
To było dla niej typowe; po prostu podeszła, dała Nate'owi buziaka i
powiedziała „cześć”, jakby zupełnie nie zauważyła, że Nate ignorował ją od czasu jej
powrotu do Nowego Jorku w zeszłym miesiącu.
Nie chowała długo urazy. Nie tak jak niektórzy ludzie, których znamy.
- Jedziemy do Brown - powiedział Anthony. - Ale najpierw musimy zabrać
samochód matki Jeremy'ego z New Canaan.
Serenie zaświeciły się oczy.
- Poważnie? My też tam jedziemy! Mój brat studiuje w Brown i zatrzymamy
się u niego. Chcecie jechać z nami?
Nate zmarszczył brwi. Wycieczka do Brown razem z Sereną nie spodobałaby
się Blair - wykraczało to poza zbiór jej zasad stworzonych na jego samotny wyjazd.
Ale kto powiedział, że on musi przestrzegać jakichś zasad?
- Jasne - rzekł Jeremy. - Chyba zapowiada się imprezka.
- Super - powiedziała Serena. - Pewnie też będziecie mogli zostać u mojego
brata. - Odwróciła się i pomachała do bladego, niechlujnego chłopaka zgarbionego
nad barem. - Hej, Dan, chodź tu.
Dan podniósł się i podszedł do nich. Serena zauważyła, że trochę posmutniał.
- Chłopaki, to jest Dan. Dan, to Nate, Charlie, Jeremy i Anthony. Jadą z nami
do Brown.
Serena uśmiechnęła się promiennie do Dana, który próbował zrewanżować się
jej również uśmiechem; naprawdę starał się, ale to było trudne. Dlaczego nie wsiedli
wcześniej do pociągu? Mogliby popijać wino i jeść kanapki Sereny pogrążeni w
błogostanie, a teraz czekała ich podróż z czterema zepsutymi chłopakami ze Świętego
Judy, którzy totalnie zmonopolizują Serenę. Nie będzie żadnego szeptania w
całonocnych barach i trzymania się za ręce pod stolikiem. Nie będą spać razem na
podłodze u jej brata. To nie był już romantyczny weekend za miastem, tylko zwykła
wycieczka do college'u, impreza bez znaczenia.
Buuu!
Dan jeszcze nigdy nie był tak zawiedziony.
- Super - powiedział. śałował, że nie jest teraz w swoim, pokoju, pisząc o tym,
jaki mógłby być ten weekend.
- No, zbieramy się, jak mamy zdążyć na ten pociąg - rzekł Charlie.
Serena wzięła Dana pod rękę i pociągnęła go za sobą w dół schodów.
- Chodź! - krzyknęła, biegnąc.
Potykając się, ruszył za nią. Nie miał wyjścia.
Nate szedł za nimi; było mu trochę smutno. śałował, że nie zabrał kogoś ze
sobą, i nie myślał bynajmniej o Blair.
best western a motel 6
- Może powinniśmy po drodze zahaczyć o Middletown. Przyjrzeć się
Wesleyan - zaproponował Aaron. Uderzy! pięścią w samochodową zapalniczkę i
otworzył szyberdach saaba.
Właśnie wjechali na I - 95 w Connecticut, Blair cały czas milczała, kiedy
Aaron usiłował wydostać się z miasta. Z głośników leciała jakaś radosna, hippisowska
muzyczka reggae. „Chcesz dodać smaku swojemu życiu...”
Blair nigdy wcześniej nic takiego nie słyszała. Ściągnęła buty i już w samych
skarpetkach położyła stopy na deskę rozdzielczą.
- Nie ubiegam się o przyjęcie nigdzie indziej poza Yale - powiedziała. - Ale
możemy wstąpić do Wesleyan, jeśli chcesz.
Aaron wyciągnął papierosa z zabawnego pudełka i podpalił go. Skinął głową
na Blair. - Skąd wiesz, że się na pewno dostaniesz?
Wzruszyła ramionami.
- Planowałam to jeszcze, kiedy byłam mała. To trawka?
- O nie - rzekł Aaron z szerokim uśmiechem. - Ziołowe. Chcesz spróbować?
Blair skrzywiła się i wyciągnęła z torebki paczkę merit ultra lights.
- Wolę te.
- To cię kiedyś zabije - stwierdził Aaron. Wjechał na Środkowy pas i zaciągnął
się głęboko. - Te są w stu procentach naturalne.
Blair patrzyła z wściekłością za okno. Naprawdę nie miała ochoty słuchać o
cudownych właściwościach specjalnych papierosów Aarona.
- Dzięki, ale nie skorzystam. - Miała nadzieję, że położy kres ich rozmowie.
- Próbuję się zorientować, czy dużo imprezujesz - powiedział Aaron. - Coś mi
mówi, że kiedy rozpuścisz włosy, możesz ostro zaszaleć.
Wciąż patrzyła za okno. Właściwie to miał rację, ale miała zupełnie gdzieś, co
o niej myślał. Niech sobie myśli, co chce. r Raczej nie. - Zaciągnęła się papierosem.
- Masz chłopaka?
- Tak.
- Ale on nie chce iść do Yale?
- Nie. To znaczy, chce - poprawiła się Blair - tylko w ten weekend jedzie z
kumplami do Brown.
- Rozumiem. - Aaron pokiwał głową.
Sposób, w jaki to powiedział, potwornie rozwścieczył Blair. Było zupełnie tak,
jakby czytał w myślach i wiedział, że praktycznie błagała Nate'a na kolanach, żeby
pojechał z nią do New Haven, ale on odmówił.
Niech szlag trafi Aarona. Przez niego czuła się jak śmieć.
- Słuchaj, naprawdę nic ci do tego - warknęła. - Po prostu tam jedźmy, okay?
Aaron potrząsnął głową i wskazał pudełko z ziołowymi papierosami, które
odłożył na tablicę rozdzielczą.
- Na pewno nie chcesz? Trochę byś się dzięki nim uspokoiła.
Pokręciła głową.
- Okay. - Zjechał na lewy pas i przyspieszył do stu czterdziestu.
Blair spojrzała na jego dłoń na dźwigni biegów. Paznokieć od kciuka miał
zasiniony, fioletowo - czarny, i nosił srebrny pierścionek w kształcie węża. Gdyby nie
był jej przyszłym bratem, można by to uznać za całkiem sexy.
Ale był.
Dan był zbyt przygnębiony, żeby nawet myśleć o upaleniu się razem z
kumplami Nate'a na tylnym siedzeniu. Przez całą podróż pociągiem do Ridgefield
Serena, Nate i jego kumple gadali o rzeczach, o których Dan nie miał pojęcia. Barach,
o których nigdy nie słyszał, czy różnych miejscach, w których nigdy nie żeglował ani
nie grał w tenisa. W minione wakacje pracował dorywczo w księgarni na Broadwayu i
w delikatesach. W księgarni dostawał gratis książki, a w delikatesach mógł pić tyle
kawy, ile tylko chciał. Było świetnie. Ale nie podzielił się tym z nimi. Z całą
pewnością nie było to nic olśniewającego.
Wiedział, że Serena nie kreuje się na snobkę. Nie była taka. Nie musiała się
wspinać po kolejnych stopniach drabiny społecznej - urodziła się na samym jej
szczycie. Przygnębiało go tylko to, że nie chciała być z nim sama, tak jak on chciał
być z nią. Gdyby było inaczej, nie zamieniłaby ich miłego, kameralnego weekendu w
rozbujaną imprezkę.
- Kto chce?! - krzyknęła Serena z siedzenia obok kierowcy. Odwróciła się i
pokazała chłopakom sześciopak piwa.
- Ja! - wrzasnęli wszyscy czterej, łącznie z Nate'em, który prowadził.
- Nic z tego, Nate - powiedziała Serena. - Musisz zaczekać, aż się
zatrzymamy.
- Daj spokój - rzucił Nate. - Byłem naćpany, kiedy zdawałem prawko.
- Przykro mi - odparła Serena, podając piwo Charliemu. - Sam chciałeś byś
kierowcą, tatuśku. Teraz musisz ponieść konsekwencje.
Anthony roześmiał się i kopnął w oparcie fotela Nate'a.
- Tatuśku, daleko jeszcze?
- Zamknąć się tam z tyłu! - krzyknął szorstko Nate. - Bo będę musiał się
zatrzymać i przetrzepać ci tyłek.
Tylne siedzenie wybuchnęło śmiechem.
Dan siedział zgarbiony przy oknie, patrząc na przelatujące poboczem
billboardy przy I - 95, dysząc nienawiścią do Nate'a i jego kumpli. Najpierw ukradli
mu siostrę, a teraz dziewczynę. Jakby nie mieli jeszcze wszystkiego, o czym tylko
można zamarzyć, cholera, w dodatku podanego na srebrnej tacy. Wiedział, że nie jest
sprawiedliwy, ale miał to gdzieś. Był wkurzony.
Sięgnął do kieszeni po camela; dłonie bardzo mu drżały.
Jedno było pewne. Nie wyruszył w tę podróż na darmo. Jutro będzie musiał
zaliczyć tę cholerną rozmowę w Brown.
Aaron zauważył drogowskaz na Motel 6 jakieś trzydzieści kilometrów przed
New Haven i skręcił na zjeździe.
- Co robisz? - zapytała Blair. - Jeszcze nie jesteśmy na miejscu.
- Tak, ale to Motel 6. Jesteśmy wystarczająco blisko - odparł Aaron, jakby to
wszystko wyjaśniało.
- A co jest takiego cudownego w tym motelu?
- Jest czysto. Tanio. Mają kablówkę. I automaty, które się kołyszą.
- Myślałam, że zatrzymamy się w jakimś miłym pensjonacie z obsługą do
pokoju - powiedziała Blair. Nigdy wcześniej nie była w motelu.
- Zaufaj mi - rzekł Aaron, zatrzymując się przed recepcją.
Blair siedziała ponuro w samochodzie, kiedy Aaron poszedł ich zameldować.
Starał się zachowywać zwyczajnie i udawał, że wcale nie jest zepsutym, bogatym
dzieciakiem. To było takie irytujące. Nie czuła się najlepiej, podjeżdżając pod motel
czerwonym saabem z chłopakiem w dredach. Parking był kiepsko oświetlony, a we
wszystkich oknach motelu były zaciągnięte zasłony. Wyglądało to jak miejsce, w
którym ludzie znikają, uciekając od dawnego życia.
Aaron wrócił z jednym kluczem.
- Mieli tylko jeden pokój wolny. Ale jest tam duże łóżko. Nie masz nic
przeciwko?
Na pewno się spodziewał, że będzie zszokowana i zażąda własnego pokoju.
- W porządku - powiedziała. Mogła to znieść.
Aaron wsiadł do samochodu i wyjechał z piskiem z parkingu, wracając na
główną drogę.
- A teraz gdzie jedziemy? - zapytała Blair. Nie cierpiała jego sposobu bycia.
Robił, na co tylko miał ochotę, nigdy nie licząc się z jej zdaniem.
- Jest jeszcze jedna fajna sprawa z siecią Moteli 6. Zawsze są przy nich tanie
delikatesy. - Aaron skręcił na parking przed Shop'n'Save i wyciągnął z portfela kartę
kredytową Shop'n'Save swojej matki. - Chodź, przepuścimy trochę kasy.
Blair przewróciła oczami.
Przynajmniej wiedział, jak korzystać z karty.
Nate wytrwale prowadził, aż w końcu poczuł, że dłużej tego nie wytrzyma. Od
dwóch i pół godziny jego kumple zaśmiewali się na tylnym siedzeniu, a on musiał
napić się piwa.
- Zjeżdżam - powiedział. - Wdziałem reklamę Best Western. Są w porządku,
nie?
- Razem z rodziną zatrzymaliśmy się w apartamencie Best Western, kiedy
odwoziliśmy moją siostrę na obóz - powiedział Dan. - Fajnie było.
- Mają apartamenty? - zapytał Jeremy. - Myślałem, że Best Westerns to
motele.
- Była obsługa do pokoju. - Dan jakby się bronił. - I pełna lodówka drinków.
- No to koniecznie musimy wziąć apartament - stwierdził Charlie.
Dan zamknął oczy i modlił się, żeby akurat w tym motelu sieci Best Western
nie było żadnych apartamentów. Ciągle istniała nadzieja, że on i Serena wylądują
sami w jednym pokoju. Mogło być jeszcze lepiej, niż myślał.
Łóżko w Motelu 6 było zawalone przekąskami. Chrupki Ahoy, fritosy,
ziemniaczane prażynki, bezmleczny pudding czekoladowy, szwajcarski ser, donuty,
krakersy Ritz, no i oczywiście piwo w puszkach.
- Założę się, że na TNT leci coś dobrego - powiedział Aaron, opadając na
łóżko. Otworzył z trzaskiem piwo i sięgnął po pudełko swoich specjalnych
papierosów.
Blair napuszyła poduszkę i oparła się o zagłówek, podciągając zgrabnie kolana
pod brodę. Nigdy wcześniej nie robiła czegoś takiego - nie jadła śmieciowego żarcia,
nie piła piwa i nie oglądała kiepskich programów w telewizji w motelowym pokoju z
chłopakiem, którego ledwie znała. Było to coś... innego.
- Wezmę jedno - mruknęła cicho.
Aaron, nie odrywając oczu od telewizora, podał jej piwo. Błysnął srebrny
pierścionek w kształcie węża.
- A nie mówiłem? Szklana Pułapka 2. Super.
- I jeszcze bym zapaliła - powiedziała Blair.
Aaron odwrócił się, unosząc w uśmiechu kącik ust.
- Działają naprawdę odprężająco - uprzedził.
- Okay - mruknęła Blair spokojnie.
Przez kitka ostatnich dni żyła w ciągłym stresie. Dlaczego nie miałaby się
zrelaksować?
Aaron rzucił jej papierosa i podał pudełeczko zapałek.
- Tylko uważaj, nie zaciągaj się za szybko, bo spalisz sobie płuca.
Blair przewróciła zirytowana oczami. Umiała palić. Irytował ją też napis z tyłu
koszulki Aarona: WŁADZA DLA LUDZI. Uważał, że jest taki świetny, superliberalny
i uświadomiony politycznie. Zapaliła zapałkę i podniosła do papierosa. Po prostu
szybka fajka, parę łyków piwa, może donut i zaraz potem pójdzie do łóżka.
Jutro musiała stawić czoło swojej przyszłości.
W apartamencie w Best Western znajdowały się dwa podwójne łóżka i
rozkładana kanapa. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające sceny polowania, a
przez wielkie okno rozciągał się widok na lokalne centrum rozrywki, zamknięte na
zimę. Diabelski młyn na tle ciemnego nieba przypominał opasły szkielet. Dan nie
mógł oderwać od niego wzroku.
Nate i jego kumple zamówili parę rodzajów pizzy i skrzynkę piwa, a teraz
przewracali się po łóżkach, walcząc o pilota. Jeremy chciał oglądać pornosy na
dodatkowo płatnym kanale, Nate stary włoski western na Bravo. Charlie natomiast
chciał zgasić wszystkie Światła, pootwierać okna i puścić płytę Radiohead.
Serena brała prysznic. Dan czuł zapach pary wydobywającej się pod drzwiami
od łazienki. Pachniało lawendą i woskiem. [Serena śpiewała: Voulez - vous couchez
avec moi ce soir?
Tak, Dan chciał z nią dzisiaj spać. Potwornie chciał. Ale nie wyglądało na to,
żeby jego pragnienie miało się spełnić.
- Ej, chłopaki, nie wysmarujcie mi łóżka pepperoni - ostrzegła Serena,
otwierając drzwi łazienki; była owinięta dużym białym ręcznikiem hotelowym.
- A które jest twoje? - zapytał Anthony, głośno bekając.
- Jeszcze nie wybrałam - odparła Serena. - Ale jak będziecie bekać i pierdzieć
na tym, pewnie będę spać na drugim.
Przeszła przez pokój do swojej torby, skąd wyciągnęła szarą bluzę i flanelowe
kraciaste bokserki.
Wszyscy chłopcy bez wyjątku się jej przyglądali. Trudna było tego nie robić.
- I nie zjedzcie całej pizzy - powiedziała Serena, wracając do łazienki, żeby się
przebrać. - Umieram z głodu.
Dan zapalił papierosa; ręce trzęsły mu się jeszcze bardziej niż zawsze.
Podniósł się ze swojego fotela pod oknem, porwał piwo z łóżka i usiadł na kanapie.
Nie miał nic lepszego do roboty. Równie dobrze mógł się upić.
Serena wróciła z łazienki w bluzie i bokserkach. Z piwem i kawałkiem pizzy
usiadła na kanapie obok Dana. Miała szczęście, że pojechali z nimi chłopcy. Wiersz,
który przesłał jej Dan, był o miłości, śmierci i o tym, że tylko ona, Serena, trzyma go
przy życiu. Bardzo lubiła Dana, ale naprawdę powinien wyluzować.
- No to za college - powiedziała, uderzając pizza, o puszkę Dana. - Prawda, że
byłoby fajnie, gdybyśmy wszyscy dostali się do Brown?
Dan pokiwał głową, dopił piwo i wstał po następne. Tak rzeczywiście, byłoby
fajnie, pomyślał.
Cudownie.
Blair leżała w łóżku na wznak, trzymając krakersa nad lewym okiem, a
prawym zezowała na sufit. Do górnego światła wędrował mały pajączek.
- Ohyda. Na suficie jest pająk - powiedziała Aaronowi. Wypiła trzy piwa i
zjadła cztery donuty. A na deser krakersa spryskanego cheddarem w sprayu.
- Wiesz, o czym zapomnieliśmy? - zapytał Aaron, skopując z łóżka puste
puszki po piwie i wrzucając do ust garść fritosów.
- O wodzie? - Blair wchłonęła tyle cukru, soli i tłuszczu, że teraz umierała z
pragnienia.
Te trzy ziołowe papierosy, które wypaliła, bynajmniej nie pomogły.
- Nie - odparł Aaron. - O czymś słodkim.
- Okay - zgodziła się. Kitkat mógłby im dobrze zrobić
Wyszli na paluszkach z pokoju i skierowali się do automatu. Blair wybuchnęła
śmiechem, kiedy zobaczyła dywan w korytarzu. Był brązowy w czerwone zwoje. Kto
urządzał ten motel?
Aaron stał przed automatem ze zmarszczonymi brwiami.
- Nie mogę się zdecydować - powiedział.
Blair stanęła obok niego. Do wyboru mieli kitkaty. twiksy, snickersy i almond
joys. To była trudna decyzja.
- Ile mamy drobnych? - zapytała poważnie.
Aaron wyciągnął dłoń. Mieli dokładnie na dwa i pół batona. Albo na dwa
batony i jakieś gumy.
Blair znowu wybuchnęła śmiechem.
- Mam same szóstki z matmy, a nie potrafię nawet wybrać cholernego batona!
Aaron wrzucił trzy ćwierćdolarówki do otworu. A potem chwycił Blair za
rękę.
- Zamknij oczy i wybieraj.
Poprowadził jej dłoń do automatu, aż jej palce zaczęły ślizgać się po
przyciskach. Blair wcisnęła jeden guzik i usłyszała, jak coś wpadło do kieszeni na
dole automatu. Pochyliła się, żeby to podnieść.
- Poczekaj! - zawołał Aaron, odciągając ją do tylu. - Zróbmy to jeszcze raz, a
potem zobaczymy, co mamy. - Wrzucił do otworu kolejne trzy monety.
Blair próbowała sobie przypomnieć, gdzie znajdował się guzik przypisany
kitkatowi, ale bezskutecznie. Wcisnęła kolejny przycisk i znowu coś wyleciało u dołu
automatu. Blair otworzyła oczy i pospiesznie sięgnęła po ich łup. Almond joy i paczka
Lifesavers.
- Lifesavers? O nie! - wykrzyknęła.
- O tak! - powiedział Aaron, wyrwał jej z ręki batona i uciekł korytarzem.
- Czekaj, to moje! - wrzasnęła i pognała za nim, ślizgając się w skarpetach po
cienkim dywanie. Było dopiero parę minut po drugiej w nocy. Do jej rozmowy
wstępnej zostało niecałe dziewięć godzin i choć Blair nie chciała tego przyznać,
właściwie nieźle się bawiła.
Pal licho Yale.
Dan leżał na kanapie, obok niego cicho pochrapywał Charlie. Po drugiej
stronie pokoju, na jednym z podwójnych łóżek, spala Serena z Anthonym, a może to
był Nate? Otwarte usta przyciskała do poduszki i Dan widział jej przednie zęby
połyskujące w świetle księżyca. Na zewnątrz z ciemności wyłaniali się diabelski młyn
niczym olbrzymie oko, które ich obserwowało. Dan odwrócił się twarzą do ściany.
Chciał wstać i napisać wiersz, ale nie wziął swojego notatnika. Myślał, że będzie zbyt
zajęty przeżywaniem upojnych chwil z Serena, by zechcieć napisać w ten weekend
coś poważnego. Właśnie zaczynał się przekonywać, że nic nigdy nie przebiega
zgodnie z oczekiwaniem.
śycie jest do bani, a potem się umiera. Może właśnie to Sartre starał się
przekazać w swojej sztuce Przy drzwiach zamkniętych.
Dan zrzucił z siebie przykrycie i podniósł się. W drodze do łazienki, gdzie
zmierzał po szklankę wody, musiał minąć łóżko, na którym spali Serena z Nate'em.
To był z całą pewnością Nate - teraz to zobaczył. A na poduszce pomiędzy nimi
znajdowały się ich dłonie... ciasno ze sobą splecione.
Trzymają się za ręce podczas snu.
Dan wziął długopis ze stolika przy łóżku i zamknął się w łazience.
Kiedy odczuwasz niepohamowaną potrzebę napisania chwytającego za serce
poematu o absurdalności ludzkiej egzystencji, może być w ostateczności i papier
toaletowy.
Blair zdawała sobie sprawę, że śpi w dziwny sposób. Pod nosem miała paczkę
chrupek i wciąż była w staniku, ale postanowiła zrobić coś z tym rano. W żołądku
miała ciepłe uczucie sytości i naprawdę powinna zmusić się do wymiotów, jeśli
chciała się dalej mieścić w swoje ulubione skórzane spodnie, ale to leż mogło
poczekać do rana. Przy niej leżał Aaron, który śmiał się przez sen i klaskał w ręce,
jakby przywoływał swojego psa. Woofie? Tak ten pies się nazywa? Blair nie mogła
sobie przypomnieć. Nie mogła sobie nawet przypomnieć, dlaczego tu jest, w obcym
pokoju motelowym obok chłopaka z dredami. Ale było miło zasnąć w zapachu
czekoladowych chrupek i sosnowym dymie jego stuprocentowo naturalnych
papierosów. To przywoływało jej na myśl Nate'a.
Hm.... Wygląda na to, że ktoś wreszcie rozpuści! swoje włosy. Wygląda na to,
że ktoś również zapomniał zamówić w recepcji budzenie na telefon.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
ZAPOMNIENI
Gdzie, u licha, si
ę
wszyscy podziali? Powinnam si
ę
czu
ć
jak totalna ofiara,
ż
e zostałam w ten
weekend w mie
ś
cie. Rajd po college'ach zaliczyłam ju
ż
latem - okay, wi
ę
c jestem ofiar
ą
. W
ka
ż
dym razie, wiem sporo o tym, które uczelnie s
ą
ś
wietne, a które do bani, a tego czego nie
wiem, mog
ę
si
ę
dowiedzie
ć
z katalogów. Teraz mogłabym pojecha
ć
na wizyt
ę
do college'u
tylko po to,
ż
eby wkr
ę
ci
ć
si
ę
na jak
ąś
imprezk
ę
, i je
ś
li mam by
ć
szczera, my
ś
l
ę
,
ż
e nigdzie
indziej ludzie nie baluj
ą
tyle co my w naszym dobrym starym Nowym Jorku.
Tak czy siak, wszyscy mogli sobie wyjecha
ć
z miasta, ale cały czas jeste
ś
my w kontakcie.
Przejrzyjcie sobie maile, jakie dostaj
ę
.
Wasze e - maile
P: cze plotkara.
pracuj
ę
w motelu 6 pod miastem pomara
ń
czy w connecticut. no wi
ę
c zatrzymuje
si
ę
cudny chłopiec w tym cudnym czerwonym saabie na nowojorskich numerach,
nie? naturalnie musz
ę
zobaczy
ć
, kto z nim jest. dziewczyna wygl
ą
da na niezł
ą
zdzir
ę
i jest zupełnie nie w jego typie, tak czy siak ko
ń
cz
ę
prac
ę
i jad
ę
do domu, ale
wiem,
ż
e na pewno balowali w swoim pokoju, chyba przez cał
ą
noc, bo w całym
holu
ś
mierdzi jakim
ś
dziwnym dymem, kiedy wychodziłam, samochód stal z
wł
ą
czonymi
ś
wiatłami, mam nadziej
ę
,
ż
e je wył
ą
czyli, bo inaczej b
ę
d
ą
mieli dzisiaj
zdechły akumulator.
kiera3
O: cze
ść
, kiera3.
Ups, wygl
ą
da na to,
ż
e B ma ci
ęż
ki poranek.
P
P: Hej Plotkara,
Te
ż
wyruszyłam w pi
ą
tek do Yale i zatrzymałam si
ę
w Motelu 6. Okay. Wiem,
ż
e B i
jej przyszywany brat s
ą
prawie rodzin
ą
i tak dalej. Ale przysi
ę
gam, widziałam jak
migdalili si
ę
na parkingu. Czy to nie obrzydliwe?
MsPink
O: Cze
ść
, MsPink,
Nie chc
ę
ci wierzy
ć
, bo owszem, to obrzydliwe.
P
P: Cze
ść
Plotkara,
Słyszałam,
ż
e gliny zrobiły nalot na Best Western gdzie
ś
w Massachusetts i popsuły
jakim
ś
dzieciakom imprezk
ę
. Wygl
ą
da na to,
ż
e wszyscy zamieszani sp
ę
dzili noc w
wi
ę
zieniu. Pomy
ś
lałam,
ż
e chciałaby
ś
wiedzie
ć
.
Wa
ż
ka
O: Cze
ść
, Wa
ż
ka,
Nie wiem, czy nasi przyjaciele s
ą
na tyle głupi, by da
ć
si
ę
zgarn
ąć
glinom. Mam
nadziej
ę
,
ż
e nie!
P
Na celowniku
Pozosta
ń
my przy mie
ś
cie, okay? J snuje si
ę
z nieszcz
ęś
liw
ą
min
ą
po Central Parku w pi
ą
tek
po szkole. Pewnie rozpaczliwie t
ę
skni, za N. V dopieszcza swój film. W ten weekend urz
ą
dza
pokaz przedpremierowyw Five and Dime. Odwa
ż
na jest, moim zdaniem. D kupuje nowe
golarki w drogerii na Czterdziestej Drugiej przed udaniem si
ę
na dworzec Grand Central w
pi
ą
tek. Pewnie chce by
ć
ś
wie
ż
utki i idealnie ogolony dla S. A kupuje
ś
mieszn
ą
kartk
ę
z serii
Hallmark w pi
ą
tek, w drodze po samochód. Ciekawe dla kogo? To tyle na razie. Jestem
pewna,
ż
e b
ę
dzie wi
ę
cej, kiedy wszyscy wróc
ą
do miasta.
Trzymajcie r
ę
k
ę
na pulsie.
Wiem,
ż
e mnie kochacie
plotkara
nast
ę
pny poranek
Słońce wpadło przez okno, przypuszczając szturm na paczkę chrupek na tyle
mocny, by je rozpuścić. Blair poczuła lepki zapach roztopionej czekolady i obudziła
się. Przekręciła się, wpadając na Aarona, a potem przekręciła się na drugą stronę,
miażdżąc napoczętą paczkę fritosów.
- Cholera - mruknęła pod nosem. Podniosła zegarek do oczu. O jedenastej
miała rozmowę w Yale. Była już dziesiąta, a ona leżała z twarzą w paczce fritosów w
zapuszczonym motelu w jakiejś dziurze w Connecticut. - Do diabla! - wrzasnęła,
zrywając się z łóżka. - Aaron! Wstawaj natychmiast!
Trudno byłoby nie zauważyć paniki w jej głosie.
- Która jest? - wymamrotał Aaron. Usiadł, potrząsając sennie głową.
- Trzy po dziesiątej! - zaskrzeczała Blair, grzebiąc w swojej torbie. Nie zadała
sobie nawet trudu, by powiesić na wieszaku ubrania, więc spódnica, w której miała
udać się na rozmowę, była cała pomięta. Co się z nią działo? Czyż nie był to
najważniejszy dzień w jej życiu?
- Nie przejmuj się - powiedział Aaron.
Nie powinien był otwierać buzi.
- Zamknij się! - wrzasnęła Blair, rzucając w niego czarnym mokasynem od
Gucciego. - To wszystko twoja wina!
Aaron sięgnął ręką pod przykrycie, żeby podrapać się po tyłku.
- Niby co?
- Po prostu zamknij się - powiedziała Blair. Zwinęła swoje ubrania, poszła
ciężkim krokiem do łazienki i zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Pójdę zobaczyć w recepcji, czy dają tu kawę! - zawołał do niej Aaron. -
Wymelduję nas i poczekam na ciebie przy samochodzie.
Zwiesił nogi na podłogę i wciągnął dżinsy. Potem podniósł się i przyjrzał
swojemu odbiciu w lustrze. Jeden z dredów stał mu pionowo na samym czubku
głowy, a koszulkę miał umazaną czekoladą. Wzruszył ramionami. To nie on miał dziś
rozmowę. Włożył kurtkę i chwycił klucze od pokoju. Nie ma mowy, żeby Blair
obwiniała go za spieprzenie jej życia. Zawiezie ją tam na czas.
Blair szorowała się z furią pod prysznicem, powtarzając w myślach
przygotowane odpowiedzi na czekające ją pytania.
Dlaczego Yale...? Bo to najlepsza szkoła. Nie idę do college'u po to, żeby się
bawić. Chcę mieć najlepszych wykładowców, najlepszy wybór oferowanych kursów i
najlepsze warunki. Nie chcę po prostu przetrwać jakoś kolejnych czterech lat. Chcę,
by ciągle stawiano przede mną nowe wyzwania.
Powiedz mi coś o sobie. Jakiego typu jesteś osobą...? Jestem bardzo
zorganizowana (chichot). Moi znajomi uważają, że jestem przesadnie dokładna.
Jestem ambitna. Nie mogę znieść myśli, że mogłabym być w jakiejś dziedzinie po
prostu przeciętna. Jestem stanowcza. Zawsze staram się dać z siebie wszystko. Zdaje
się, że jestem też odrobinę uparta. Dużo udzielam się towarzysko. Organizuję
przyjęcia i imprezy charytatywne. Staram się być na bieżąco z wydarzeniami
politycznymi, ale muszę przyznać, że mając tyle lektur szkolnych, nie czytam
codziennie gazet. Kocham zwierzęta. Staram się być troskliwą córką i siostrą, i
sprawiać mojej rodzinie przyjemne niespodzianki.
Kto jest dla ciebie wzorem do naśladowania...? Są dwie takie osoby.
Jacqueline Kennedy Onasis i Audrey Hepburn. Obie były niezwykłymi, silnymi,
szanowanymi, pięknymi kobietami. Pełnymi gracji.
Blair zakręciła kurek i chwyciła ręcznik. Nie zdążę już umyć włosów. Miała
nadzieję, że nie zalatują dymem. Przyjrzała się uważnie swojej twarzy w lustrze.
Miała podpuchnięte oczy, a nad lewą brwią wyskoczył jej mały różowy pryszcz.
Spryskała twarz tonikiem ogórkowym i wklepała pod oczy krem La Mer. W każdym
razie i tak do Yale nie będą jej przyjmować na podstawie wyglądu. Wciągnęła
jasnoniebieską, zapinaną na guziki bluzkę od Calvina Kleina, plisowaną, czarną
spódniczkę DKNY i czarne rajstopy. Potem zaczesała włosy do tyłu, w luźny koński
ogon. No. Wyglądała na dziewczynę, która lubi przesiadywać w księgarniach,
zaczytując się w poezji. Wyglądała na osobę inteligentną i poważną.
Grzebała chwilę w kosmetyczce, szukając puderniczki. Rozprowadziła jasny
róż po policzkach, na grzbiecie nosa i czole. Potem przejechała bezbarwnym
błyszczykiem po ustach. Bardziej już nie mogła być przygotowana.
Ignorując nerwowe sensacje, które odczuwała w przeładowanym żołądku,
upchnęła swoje rzeczy do torby, wsunęła na stopy skórzane mokasyny od Gucciego,
włożyła czarny wełniany płaszcz i wyszła z pokoju. Była zorganizowana, ambitna,
stanowcza, uświadomiona politycznie... Zeszła ze schodów i otworzyła drzwi na
parking. Maska saaba była uniesiona. Aaron nachylał się nad silnikiem,
przymocowując jakąś klamrę do akumulatora. Blair zatrzymała się i zassała
powietrze. Co, u diabła, stało się z tym cholernym samochodem?
Aaron odwrócił się i spojrzał na nią.
- Akumulator zdechł - powiedział. - Pewnie zostawiliśmy zapalone światła na
całą noc.
- Zostawiliśmy? - Blair upuściła torbę i tupnęła ze złością nogą. - No i co ja
mam teraz zrobić?
- Kierowniczka motelu podłączy swój akumulator do naszego, żeby silnik
zaskoczył - powiedział Aaron, zakładając dredy za uszy. - Jest okay.
- Wybacz, ale wcale nie jest okay. Powinniśmy już tam być!!! - wrzasnęła
Blair, choć Aaron stał tuż przed nią.
Tleniona blondynka po czterdziestce zatrzymała się obok saaba starym
brązowym suburbanem. Wyskoczyła z wozu, zostawiając zapalony silnik.
- Zróbmy to szybko - powiedziała do Aarona. - Nie lubię wychodzić, kiedy
telefon się urywa. - Uniosła maskę swojego samochodu.
Blair ponownie spojrzała na swój zegarek. Była dziesiąta trzydzieści.
- Jak daleko jest do Yale? - zapytała.
- Chodzi o uniwersytet? Ze czterdzieści kilometrów - powiedziała kobieta. -
Mój syn tam studiuje. Dojazd zajmuje mu jakieś dwadzieścia minut.
Blair zmarszczyła brwi. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że dzieci ludzi
pokroju osób zarządzających motelami mogły dostać się do Yale.
- Ile zajmie odpalenie tego samochodu?
Aaron podał kobiecie klamerki od przewodów rozruchowych. Roześmiał się.
- Hm, może wystarczy pięć minut, ale równie dobrze mogą minąć ze dwie
godziny - powiedział, puszczając oczko do kierowniczki motelu.
Blair założyła ręce na piersi.
- Nie mamy dwóch godzin!
Aaron otworzył drzwi saaba i zapalił silnik, wciskając parę razy pedał gazu,
żeby się upewnić, że silnik jest dość rozgrzany i mogą jechać. Nie wyłączając silnika,
skinął na Blair, żeby wsiadała.
- Masz szczęście. - Jeszcze raz puścił oczko do kierowniczki motelu. Kobieta
zgasiła swój samochód, a Aaron wyciągnął kable, zamknął maskę saaba i wsiadł za
kierownicę. Wyciągnął z kurtki kopertę i podał ją Blair.
Rozdarła kopertę. W środku była śmieszna kartka z serii Hallmark z
wizerunkiem małej dziewczynki. DLA MOJEJ SIOSTRA głosił napis. Z OKAZJI JEJ
WYJĄTKOWEGO DNIA.
- Gotowa? - zapytał Aaron.
Blair zamknęła kartkę.
- Jedź już, proszę - zarządziła. Dotknęła pryszcza na czole. Zdawało się, że
rósł gwałtownie z każdą mijającą minutą.
Co jest twoją największą silą...? Nigdy się nie poddaję.
A największą słabością...? Jestem odrobinę niecierpliwa. Ale tylko odrobinę.
Tak, jasne.
J zdobywa si
ę
na uprzejmo
ść
- Może wyjdziesz sobie pobiegać albo co? - zasugerował Rufus Humphrey
córce w sobotni poranek. Drapał się po kępce siwych, szorstkich włosów wystających
zza dekoltu pożółkłego podkoszulka. - Twoja matka była biegaczką.
Jenny skrzywiła się. Nie cierpiała rozmów o swojej matce.
- Mama biegała tylko ze swoim osobistym trenerem. Sypiali ze sobą,
pamiętasz?
Ojciec wzruszył ramionami.
- Chodzi mi tylko o to, że wyglądasz na znudzoną. - Chcesz pójść ze mną do
kina?
- Nie. - Jenny popijała małymi łyczkami herbatę. - Wolę zostać w domu i
pooglądać telewizję.
- W porządku, tylko oglądaj coś pouczającego. No wiesz, jak Ulica
Sezamkowa. - Ojciec pacnął ją po czubku głowy sobotnim „Timesem” i poszedł do
łazienki.
Jenny została przy kuchennym stole, wpatrując się w kubek. Marks, ich
zapasiony kot, wskoczył na stół i zaczął obwąchiwać jej ucho.
- Nudzę się - powiedziała mu Jenny. - Ty też?
Marks usiadł i polizał swój wielki brzuch - Potem zeskoczył ze stołu i poszedł
do swojej miski z kocią karmą.
Zaczął jeść bez większego entuzjazmu.
Jenny podniosła się i otworzyła lodówkę. Stała przez chwilę, przyglądając się
jej zawartości. Szwajcarski ser. Grejpfrut. Skwaśniałe mleko. Pudełko płatków
kukurydzianych, schowane do lodówki przed karaluchami. Samotny muffin.
Zadzwonił telefon.
Jenny nie ruszyła się. I tak wiedziała, że to nie do niej. Nate, Dan, Serena -
wszyscy wyjechali.
Telefon dzwonił i dzwonił, i dzwonił.
- Jenny, do cholery! - wrzasnął ojciec z łazienki.
Zatrzasnęła drzwi lodówki i podniosła słuchawkę.
- Słucham? - powiedziała.
- Cześć, Jennifer, tu Vanessa.
- Cześć.
- Jest Dan?
- Nie. Dan wyjechał na ten weekend z Sereną do Brown. Nie powiedział ci?
- Nie.
- To dziwne.
- Taaak. Ale ostatnio prawie wcale ze sobą nie rozmawiamy - przyznała
Vanessa.
- Och. - Jenny wróciła do lodówki i znowu ją otworzyła. Szwajcarski ser.
Mogłaby go stopić i polać nim muffina.
- Okay, no cóż, skoro go nie ma, to nie ma - powiedziała Vanessa. Słychać
było, że jest naprawdę zawiedziona. Zawiedziona i zraniona.
Cala farsa Vanessy z jej cudownym starszym chłopakiem ani na moment nie
zamydliła oczu Jenny. Vanessa była śmiertelnie zakochana w Danie. Gdyby Dan jej
powiedział, że ożeni się z nią, jeśli zapuści włosy, zacznie nosić żywe kolory i będzie
się gimnastykować, Vanessa by to zrobiła. W zasadzie Jenny jej współczuła.
Odstawiła ser z powrotem na półkę. Postanowiła być miła.
- Słuchaj, chcę ci zadać pytanie, ale może ci się wydać dziwne. Chciałabyś coś
dzisiaj porobić? Ze mną?
Nastąpiła krótka chwila ciszy. Vanessa wahała się.
- Jasne - powiedziała. - W południe robię pokaz mojego filmu w Five and
Dime. Mogłabyś przyjść, a potem byśmy coś porobiły razem.
Jenny zamknęła drzwiczki i oparła się o lodówkę. Vanessa nie była jej
ulubienicą, ale co innego mogłaby robić, skoro Nate wyjechał?
- Okay. To do zobaczenia w barze.
Kto wie? Może ona i Vanessa mogłyby nawet zostać przyjaciółkami.
jak zrobi
ć
wra
ż
enie no rozmowie wst
ę
pnej
- Dziękuję, że zaczekałaś - powiedział mężczyzna mający przeprowadzić z
Blair rozmowę kwalifikacyjną, wchodząc do zimnej, niebieskiej poczekalni biura
rekrutacyjnego Yale.
Blair siedziała sztywno na skraju potężnego fotela od ponad piętnastu minut.
Aaron prawie stuknął parę osób, żeby tylko dojechać na czas, a potem musiała czekać.
Teraz nerwy miała w kompletnej rozsypce.
- Witam! - szepnęła, zrywając się na równe nogi. Wyciągnęła rękę. - Nazywam
się Blair Waldorf.
Wysoki opalony mężczyzna z siwiejącymi skroniami i błyszczącymi zielonymi
oczami ujął jej dłoń i potrząsnął.
- Miło mi cię poznać. Jestem Jason. - Odwrócił się i poprowadził Blair do
swojego gabinetu. Blair zauważyła, że miał trochę zbyt opięte spodnie na tyłku. -
Proszę, siadaj - powiedział, krzyżując nogi i wskazując obity niebieskim aksamitem
fotel naprzeciwko siebie.
Przypominał Blair jej ojca.
Usiadła i założyła nogę na nogę. Bardzo chciało jej się sikać. Na spódniczce
miała kocią sierść, czego wcześniej nie zauważyła.
- No to opowiedz mi o sobie - powiedział Jason, uśmiechając się do niej
swoimi sympatycznymi zielonymi oczami. Zielonymi jak u Nate'a.
- Hm - zaczęła Blair. Nie mogła sobie przypomnieć, czy na to pytanie miała
przygotowaną odpowiedź. Wydawało się to takie ogólnikowe. Opowiedz mi o sobie.
Od czego zacząć?
Bez końca obracała na palcu pierścionek z rubinem. Naprawdę bardzo chciało
się jej sikać.
Wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.
- Jestem z Nowego Jorku. Mam młodszego brata. Moi rodzice się rozwiedli.
Mieszkam z mamą, która wkrótce ponownie wychodzi za mąż, a mój tata mieszka we
Francji. Jest gejem. Uwielbia chodzić na zakupy. Mam kota, a mój nowy przyszywany
brat Aaron psa. Mój kot nienawidzi tego psa, więc nie wiem, jak to wszystko się
ułoży. - Urwała, by zaczerpnąć powietrza i uniosła wzrok. Zdała sobie sprawę, że
przez cały czas, kiedy mówiła, przyglądała się czarnym sznurowanym butom Jasona.
To było niedopuszczalne. Powinna nawiązać kontakt wzrokowy. Powinna wywrzeć
na nim wrażenie.
- Rozumiem - rzekł uprzejmie Jason. Zapisał coś w notatniku.
- Co piszesz? - zapytała Blair, nachylając się, żeby zobaczyć.
Dobry Boże, to z całą pewnością była kolejna niedopuszczalna akcja.
- Robię drobne notatki - powiedział Jason, zasłaniając swoje uwagi dłonią. -
Więc powiedz mi, dlaczego jesteś zainteresowana akurat Yale?
Na to pytanie była przygotowana.
- Chcę tego, co najlepsze. Jestem najlepsza i zasługuję na to, co najlepsze -
powiedziała pewnie Blair. Zmarszczyła brwi. Nie zabrzmiało to dobrze. Co się z nią
działo? - Mój tata studiował w Yale - dodała pospiesznie. - Wtedy nie był jeszcze
gejem.
- Doprawdy? - Jason zmarszczył brwi i coś zanotował.
Blair ziewnęła dyskretnie w zwiniętą dłoń. Była potwornie zmęczona i
piekielnie uciskały ją buty. Rozprostowała nogi, oparła łokcie o kolana i zsunęła ze
stóp pięty butów. Tak było lepiej.
Tylko że teraz wyglądała, jakby siedziała na sedesie.
Kiedy Jason pisał, błyskały jego złote, ozdobione monogramem spinki do
mankietów. Jej ojciec też miał takie spinki, kiedy tamtego wieczoru zabrał ją na
urodzinową kolację. Tamtego wieczoru, kiedy moce piekielne wydostały się na
wolność.
- Możesz mi opowiedzieć o ulubionej książce, jaką ostatnio czytałaś? - zapytał
Jason, unosząc wzrok.
Blair wpatrywała się w niego, szukając w pamięci tytułu jakiejś książki,
jakiejkolwiek, ale nie mogła sobie przypomnieć absolutnie żadnej.
Kubuś Puchatek? Biblia? Słownik... na litość boską, to naprawdę nie takie
trudne.
I nagle coś zaskoczyło w mózgu Blair. A może raczej jej mózg kompletnie się
wyłączył i coś innego przejęło jego obowiązki.
Nie jest to zalecane w czasie rozmów wstępnych do college'u.
- Nie mogłam zbyt wiele czytać w ciągu paru ostatnich miesięcy - wyznała
Blair drżącymi ustami. Zamknęła oczy, jakby odczuwała ból. - Wszystko jest nie lak.
To był jej powrót - była główną bohaterką tragicznego filmu zwanego jej
życiem. Wyobraziła siebie, jak patrzy w morze, stojąc na wyludnionej plaży, ubrana w
modny czarny trencz. Deszcz i słona woda smagały jej twarz, mieszając się ze łzami.
- Ukradłam spodnie od pidżamy - ciągnęła dramatycznie Blair. - Dla mojego
chłopaka. Nie mam pojęcia, co mnie do tego popchnęło, ale myślę, że to jakiś znak,
nie uważasz? - Zerknęła na Jasona. - Nate nawet mi nie podziękował.
- Nate?
Jason poruszył się niezręcznie w swoim fotelu. Blair wyciągnęła chusteczkę
higieniczną z pudełka na jego biurku i głośno wydmuchała nos.
- Myślałam, żeby z tym wszystkim skończyć. Mówię poważnie, naprawdę to
rozważałam. Ale staram się być dzielna) i dalej to ciągnąć.
Jason przesiał pisać. Za oknem przebiegł chłopak w bluzie z logo Yale.
- A co ze sportami? Interesujesz się sportem?
Blair wzruszyła ramionami.
- Gram w tenisa. Ale w tej chwili interesuje mnie jedynie to, by zacząć
wszystko od początku. Zacząć nowe życie. - Całkiem zsunęła but z prawej stopy,
którą założyła na lewe kolano i zaczęła masować sobie palce. - To wszystko jest takie
trudne - dodała ze znużeniem w głosie.
Jason założył nasadkę na swój długopis i schował go do kieszeni koszuli. -
Hm... masz może do mnie jakieś pytania?
Blair przestała rozcierać palce i postawiła stopę z powrotem na podłogę.
Przesunęła się z fotelem do przodu i wyciągnęła; rękę, by dotknąć kolana Jasona.
- Jeśli obiecasz mi, że zostanę przyjęta wcześniej, obiecuje, że będę
najlepszym studentem, jaki kiedykolwiek studiował w Yale - powiedziała żarliwie. -
Możesz mi to obiecać, Jason?
O mój Boże! śegnaj Yale, witaj miejscowy college'u!
Jason poszperał po omacku w kieszeni, wyciągnął długopis i dopisał coś w
swoim notatniku, podkreślając podwójną linią.
Zgadnijmy, co napisał. Błazenada?
- Zobaczę, co da się zrobić. - Podniósł się i ponownie wyciągnął rękę. -
Dziękuję. - Potrząsnął dłonią Blair. - Powodzenia.
Blair wcisnęła pięty z powrotem w buty i uśmiechnęła się do niego ujmująco.
- Do zobaczenia przyszłą jesienią - powiedziała.
A potem wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
Jakby jeszcze nie zdążyła zrobić wystarczającego wrażenia.
zgadnijcie, kto dostanie si
ę
do brown
- Myślałam, że będę bardziej zdenerwowana - powiedziała Serena, tupiąc
nogami w kupie suchych liści przed Corliss Bracken House, małym ceglanym
budynkiem, w którym mieściło się biuro przyjęć Uniwersytetu Brown.
Obudziła się w łóżku hotelowym, trzymając Nate'a za rękę. Kiedy otworzył
oczy chwilę później, uśmiechnęli się do siebie i Serena wiedziała, że wszystko między
nimi będzie dobrze. Ciągle jeszcze mieli na głowie Blair i nigdy już nie będą ze sobą
tak blisko jak kiedyś, ale z oczu Nate'a zniknęła podejrzliwość, tak samo jak tęsknota.
Serena była po prostu jego starą przyjaciółką. Była bezpieczna.
- Ja też nie jestem zdenerwowany - stwierdził Nate. - No bo jaki jest najgorszy
scenariusz? śe mnie nie przyjmą? I co z tego?
- Właśnie - przyznał Dan, choć był naprawdę zestresowany. Czuł, że
przesadził z kofeiną - był cały spocony i roztrzęsiony. Tego ranka przesiedział dwie
godziny w holu Best Western, czytając gazetę i pijąc jedną kawę za drugą, kiedy
reszta dopiero zbierała się z betów. Zaciągnął się ostatni raz camelem, po czym cisnął
peta w krzaki. - Gotowi, żeby wejść?
- Przedtem powiedzmy sobie nawzajem coś optymistycznego - zaproponowała
Serena, owijając się płaszczem.
- Albo i nie. - Nate dal jej lekkiego kuksańca w ramię.
- Aj - zachichotała Serena, oddając mu. - Młotek!
Dan skrzywił się ze wzrokiem wbitym w swoje buty. Wkurzało go, jak ci
dwoje czuli się ze sobą swobodnie. Serena odwróciła się i pocałowała Dana w
policzek.
- Powodzenia - szepnęła.
Jakby nie był jeszcze dość zdenerwowany.
A potem odwróciła się i pocałowała również Nate'a.
- Połamania nóg - powiedział Nate, otwierając drzwi.
Rozmowę z Sereną przeprowadzał starszy mężczyzna o przeszywającym
spojrzeniu niebieskich oczu i z krzaczastą siwą brodą. Nie zadał sobie nawet trudu,
żeby się przedstawić. Po prostu usiadł i zarzucił ją gradem pytań.
- Zostałaś wyrzucona ze szkoły z internatem. - Bębnił palcami o swoje solidne
dębowe biurko, zerkając w jej akta. Podniósł wzrok i zdjął okulary. - Jak to się stało?
Serena uśmiechnęła się uprzejmie. Czy koniecznie musiał zacząć od tak
drażliwego tematu?
- Po prostu nie wróciłam na czas na rozpoczęcie roku szkolnego. -
Rozprostowała swoje doskonałe nogi, po czym ponownie je skrzyżowała, mając
nadzieję, że nie błysnęła za bardzo udami. Miała barowo krótką spódniczkę.
Surowo zmarszczył siwe brwi.
- Można powiedzieć, że trochę wydłużyłam sobie wakacje - wyjaśniała dalej. -
Nie spodobało się im to. - Wsadziła kciuk do ust, żeby wgryźć się w paznokieć, ale
zaraz go wyjęła. Poradzi sobie.
- Rozumiem. A gdzie byłaś? Utknęłaś na jakiejś wyspie na Pacyfiku?
Pracowałaś dla Korpusu Pokoju? - burknął. - Budowałaś latryny w Salwadorze? Czy
co?
Potrząsnęła głową. Nagle poczuła, że jej potwornie wstyd.
- Byłam na południu Francji - pisnęła.
- Aha. Jesteś dobra z francuskiego? - Ponownie założył okulary i zerknął w
dokumentacje Sereny. - We wszystkich prywatnych szkołach dla dziewcząt w Nowym
Jorku zaczynacie naukę francuskiego jeszcze w przedszkolu, tak?
- W trzeciej klasie - powiedziała Serena, zakładając włosy za uszy. Nie da się
zastraszyć temu faciowi.
- Czyli po tym, jak we Francji kazali ci spakować manatki, przyjęła cię stara
szkoła? - zauważył. - To miło z ich strony.
- Tak - przyznała Serena. Wolałaby, żeby nie zabrzmiało to aż tak potulnie.
Spojrzał na nią.
- I teraz już się pilnujesz?
Staram się - odpowiedziała Serena z najbardziej ujmującym uśmiechem.
Kobieta przeprowadzająca rozmowę kwalifikacyjną z Nate'em miała na imię
Brigid. W zeszłym roku skończyła Brown, a że bardzo pokochała tę uczelnię, dostała
pracę w komisji rekrutacyjnej. Za dodatkową kasę wieczorami telefonowała,
zabiegając o darowizny od byłych studentów. Była bardzo żywiołowa.
- No to opowiedz mi o swoich zainteresowaniach - powiedziała z pogodnym
uśmiechem, a w policzkach zrobiły się jej dołeczki. Miała bardzo krótkie jasne włosy
i budowę gimnastyczki. Przysiadła na skraju swojego biurka, twarzą do Nate'a. W
dłoni trzymała mały biały notatnik.
Nate kręcił się na niewygodnym drewnianym krześle naprzeciw niej. Nie
przygotowywał się do tej rozmowy, bo nie był nawet pewien, czy w ogóle chce iść od
college'u zaraz po szkole. Będzie musiał improwizować.
- Chyba najbardziej interesuje mnie żeglarstwo - zaczął. - Razem z tatą
budujemy łodzie w Maine. A latem biorę udział w wyścigach. Chciałbym znaleźć się
w załodze startującej w Pucharze Ameryki. To mój cel.
Zastanawiał się, czy nie wyszedł na jakiegoś żałosnego, zbzikowanego na
punkcie żaglówek pojeboja, ale Brigid pokiwała entuzjastycznie głową.
- Jestem pod wrażeniem.
Wzruszył ramionami.
- Zdaje się, że więcej czasu poświęcam na żeglowanie niż na naukę - przyznał.
- Cóż, jeśli coś naprawdę cię pasjonuje, nie zwracasz uwagi na wysiłek.
Ciężka praca staje się wspaniałą zabawą. - Brigid uśmiechnęła się promiennie i
zapisała coś w notatniku. Zupełnie, jakby właśnie potwierdził jedną z jej ulubionych
życiowych zasad.
Nate potarł kolana i nachylił się do przodu.
- Chcę tylko powiedzieć, że moje stopnie pewnie są za słabe na Brown.
Brigid odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się, prawie spadając z biurka. Nate
wyciągnął rękę, żeby ją przytrzymać.
- Dzięki - powiedziała, prostując się. - Słuchaj, kompletnie zawaliłam w
szkole średniej biologię, a mimo to dostałam się tutaj. Wiem, to może być
zaskakujące, ale nam w Brown chodzi o coś więcej niż stopnie. Interesują nas ludzie,
a nie roboty z samymi szóstkami.
Nate miał wrażenie, jakby dosłownie przyznał się, że nie jest zainteresowany
dostaniem się do Brown, a ona robiła wszystko, by nabrał ochoty spróbować.
- Macie tu jakąś załogę żeglarską? - zapytał.
Brigid pokiwała energicznie głową.
- Najlepszą!
- A więc dużo czytasz - zauważyła wychudzona Marion, która przeprowadzała
rozmowę wstępną z Danem. Siedziała przycupnięta na skraju swojego krzesła i robiła
jakieś notatki na fiszce; patykowate nogi oplotła tak, że przypominały precel. - No
dobrze, wymień dwie książki i powiedz, dlaczego jedna podoba ci się bardziej od
drugiej.
Dan odchrząknął i przełknął ślinę. Czuł, że język ma tak wysuszony i kruchy,
iż w każdej chwili może się odłamać i wypaść na podłogę. Zastanawiał się, jak radzi
sobie Serena. Miał nadzieję, że wszystko u niej dobrze.
- Cierpienia młodego Wertera Goethego - rzekł w końcu. - I Hamlet Szekspira.
- Dobrze. - Marion zapisała jakąś uwagę. - Kontynuuj.
- Wiem, że miał wyjść na dzielnego księcia i żołnierza, ale ja uważam, że
Hamlet jest żałosny - powiedział Dan. Marion uniosła brwi. - Bardziej mogę się
identyfikować z Werterem - ciągnął. - Jest poetą. śycie toczy się w jego głowie, ale
wydaje się, jakby był... jakby był zakochany w całym świecie. Nie może się
powstrzymać, żeby o tym nie pisać.
- Naprawdę uważasz, że Werter jest mniej żałosny od Hamleta? - zapytała
Marion.
- Tak - odparł Dan; czuł się już pewniej. - Wiem, że Hamlet miał dużo na
głowie. Jego ojciec został zamordowany, ukochana dziewczyna traci rozum,
przyjaciele go zdradzają, jego własna matka i ojczym chcą jego śmierci.
Marion pokiwała głową, klikając długopisem.
- Zgadza się. A jedynym problemem Wertera jest jego miłość do Lotty, która
tak naprawdę nie odwzajemnia jego uczucia i jest już zaręczona. Ma na jej tle
prawdziwą obsesję. Powinien zacząć żyć własnym życiem.
Dan zassał powietrze. Marion dotarła do samego sedna. Widział to teraz jak na
dłoni. On był Werterem, a Serena to Lotta. Nie była w nim zakochana. Była już zajęta
- w końcu widział, jak trzyma się z Nate'em za ręce.
A on, Dan... powinien zacząć żyć własnym życiem.
Objął głowę dłońmi; cały się trząsł. Obawiał się, że zaraz może się rozpłakać.
- Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem swobody, z jaką dyskutujesz o
literaturze - stwierdziła Marion, robiąc więcej notatek.
Dan nie uniósł wzroku. Teraz już wszystko było jasne. Serena go nie kochała.
Marion jeszcze kilka razy kliknęła swoim długopisem.
- Daniel?
Rozmówca Sereny pociągnął się za brodę i spojrzał na nią zmrużonymi
oczami.
- Czytałaś ostatnio jakieś dobre książki? - zapytał.
Serena wyprostowała się, intensywnie myśląc. Chciała wywrzeć na nim
wrażenie. - Przy zamkniętych drzwiach, Jean Paul Sartre - powiedziała niepewnie,
przypominając sobie książkę polecaną jej przez Dana, którą ledwie zaczęła i oddała.
- To nie książka, tylko sztuka - odparł brodacz. - Pełna niezadowolonych w
piekle.
- Uważam, że to było zabawne - utrzymywała Serena, przypominając sobie,
jak Dan mówił, że go to rozśmieszyło. - Piekło to inni ludzie i to wszystko -
zażartowała. Nic więcej nie zapamiętała z książki.
- Tak, można tak powiedzieć. Cóż, może po prostu jesteś ode mnie bystrzejsza
- powiedział brodacz, choć było jasne, że w to nie wierzy. - Czytałaś to po francusku?
- Mais bien sur! - wykrzyknęła Serena, kłamiąc jak z nut.
Facet zmarszczył brwi i coś zanotował.
Serena naciągnęła spódniczkę na kolana. Czuła, że nie idzie zbyt dobrze, ale
nie była pewna dlaczego. Odnosiła wrażenie, że jej rozmówca nie zamierza nawet dać
jej szansy, jakby miał coś przeciwko niej, zanim jeszcze przekroczyła próg jego
gabinetu. Może właśnie opuściła go żona, która była Francuzką albo miała jasne
włosy jak ona. A może właśnie umarł jego pies.
- Czym jeszcze się zajmujesz? - zapytał ogólnikowo. Nie zabrzmiało to wcale,
jakby był tym naprawdę zainteresowany.
Serena przechyliła głowę.
- Nakręciłam film - powiedziała. - To coś w rodzaju eksperymentu. Nigdy
wcześniej nie zrobiłam żadnego filmu.
- Próbujesz nowych rzeczy, podoba mi się to - powiedział brodacz. Wydawało
się, że przez chwilę spojrzał na nią przychylniejszym wzrokiem. - O czym jest ten
film?
Serena siedziała na dłoniach, by powstrzymać się od obgryzania paznokci. Jak
miała opisać swój film, żeby on to zrozumiał? Nawet ona go do końca nie łapała, choć
sama go zrobiła. Wzięła głęboki oddech.
- No cóż, kamera śledzi każdy mój krok, cały czas pozostaje w zbliżeniu.
Najpierw podąża za mną przez centrum do taksówki. A potem jestem w tym
cudownym sklepie na Czternastej ulicy i tam sobie chodzę, opisując różne rzeczy. A
później przymierzam sukienkę.
Facet znowu zmarszczył brwi i Serena zdała sobie sprawę, że zabrzmiało to,
jakby była kompletną idiotką. Spuściła wzrok na swoje czarne buty, stukając
obcasami jak Dorotka, która próbowała przenieść się z powrotem z krainy Oz do
Kansas.
- Można powiedzieć, że to kino artystyczne - dodała słabo. - Musiałby pan to
zobaczyć, żeby zrozumieć, o co mi chodzi.
- Pewnie tak - odparł facet, niezbyt starając się ukryć pogardę. - Masz może
jakieś pytania do mnie?
Serena usiłowała znaleźć coś takiego, co by zatarło wcześniejsze, niezbyt
dobre wrażenie. „Okaż im swoje zainteresowanie” - zawsze mówiła pani Glos.
Wpatrywała się w podłogę, a ze zdenerwowania pojawiły się jej na powiekach
maleńkie kropelki potu. Co by zrobił jej brat w tej sytuacji? Zawsze udawało mu się
wykaraskać z tarapatów. Pieprzyć ich - to było jego ulubione powiedzonko.
Właśnie, pomyślała Serena.
Bardzo się starała. Jeśli ten facio nie chciał z jakiegoś powodu dać jej szansy,
to go pieprzyć. Nie musiała wcale iść do Brown. Owszem, Erik tam studiował, ale ona
mogła wymyślić dla siebie coś innego i rodzinka będzie musiała po prostu to
zaakceptować. Jak powiedział Nate, przyjechali tu tylko na rozmowę, więc co z tego,
jeśli się nie dostanie? Mogła próbować gdzie indziej.
Uniosła wzrok.
- Jakie tu macie jedzenie? - zapytała, doskonale zdając sobie sprawę z
beznadziejności swojego pytania.
- Prawdopodobnie nawet się nie umywa do tego, które jadłaś na południu
Francji - odparł brodacz z drwiącym uśmieszkiem. - Coś jeszcze?
- Nie - powiedziała Serena, podnosząc się, by wymienić uścisk dłoni. Jak dla
niej ta rozmowa była już skończona. - Dziękuję. - Jeszcze raz posłała mu swój
najlepszy uśmiech, po czym wyszła z wysoko uniesioną głową.
Tym razem nie dopisało jej szczęście, ale nadal była niesamowita, jeśli chodzi
o zachowanie spokoju.
- No dobrze, opowiedz mi o czymś, co ostatnio czytałeś - powiedziała Brigid. -
O jakiejś książce albo artykule. O czymś, co cię zainteresowało.
Nate zastanawiał się. Nie przepadał za czytaniem. Tak naprawdę to ledwie
udawało mu się przebrnąć przez książki, które musieli czytać na angielski. Z
pewnością nie czytał dla przyjemności. Ale wspomniała o artykule... Musi się coś
znaleźć.
I przypomniał sobie. Razem z kumplami znaleźli artykuł o trawce w pigułce.
Czyste THC. śadnych chemikaliów, żadnych paprochów, koniec ze zwijaniem.
Oczywiście tabletka ta była tworzona z myślą o chorych, ale Nate'owi i jego kumplom
co innego chodziło po głowie.
- Czytałem w „Timesie”, że robią tabletkę, która zawiera czyste THC. Ma być
podawana pacjentom chorym na raka i AIDS, żeby łatwiej im było znieść ból. Ale to
bardzo kontrowersyjne. Wszyscy chyba się boją, że tabletka może trafić na ulice. To
naprawdę ciekawe.
- Fascynujące - powiedziała Brigid. - THC? Co oznacza ten skrót?
- Tetrahydrocannabinol - powiedział Nate bez zająknięcia.
Brigid pochyliła się z przejęciem do przodu, ponownie ryzykując upadek z
biurka.
- Tabletka, o której mówisz, została stworzona w laboratorium przez
genialnych naukowców, żeby trafić do chorych za pośrednictwem dobrze
wyszkolonych lekarzy. A mimo to może stać się katalizatorem do rozwoju nowej ery
w świecie narkotyków i przestępstwa.
- Właśnie - Nate pokiwał głową.
- Wiesz, mamy w Brown obóz koncentracyjny zwany wydziałem nauk ścisłych
i technologii, który jest na bieżąco z tego rodzaju nowinkami - powiedziała Brigid. -
Powinieneś się tym zainteresować.
- Okay. - Nate znowu odnosił wrażenie, że Brigid nie da mu spokoju, dopóki
nie postanowi spróbować szczęścia w Brown. Była jego przepustką.
- A może ty masz jakieś pytania do mnie? - zapytała Brigid.
A co tam, pomyślał Nate. Co mi zrobi, idę na całość.
- No więc, nawet jeśli nie mam najlepszych stopni, czy mimo to mógłbym
ubiegać się o wcześniejsze przyjęcie?
Blair by go zabiła, że kompletnie olał Yale, ale Nate uświadomił sobie, że już
go nie obchodzi, co myśli Blair. Naprawdę by się odstresował, gdyby mógł złożyć
podanie tylko na jedną uczelnię, zostać przyjęty, a potem zdecydować, czy podjąć
studia. Gdyby dostał się do Brown, mógłby przypłynąć z Maine łodzią, którą
zbudowali z ojcem, i trzymać ją gdzieś niedaleko szkoły. Byłoby super. Wziął głęboki
oddech, napinając mięśnie łydek. Cholera, czuł się świetnie.
- Koniecznie złóż wcześniej podanie - zachwyciła się Brigid. - To dowiedzie
twojego zaangażowania. Uwielbiamy to.
- Super - powiedział Nate. - Zrobię tak.
Nie mógł się doczekać, kiedy opowie Jennifer o tym, jak świetnie jest w
Brown.
- Sam też piszesz, prawda. Daniel? - zapytała łagodnie Marion.
Dan odsunął z oczu dłonie i oszołomiony rozejrzał się po gabinecie. Marion
miała na regale mnóstwo książek o mężczyznach, kobietach i związkach. Mógł ją
sobie wyobrazić, jak siedzi w swoim gabinecie zwinięta w fotelu i, popijając bulion,
czyta Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus.
Może powinien poprosić ją o pożyczenie tej książki.
- Co piszesz? - ciągnęła go za język Marion.
- Głównie wiersze. - Wzruszył z przygnębieniem ramionami.
Pokiwała głową.
- Jakie?
Dan spuścił wzrok na swoje wytarte zamszowe buty. Jego szyja i policzki
oblały się żarem.
- Miłosne - wymamrotał. O Boże! Nie mógł uwierzyć, że wysłał ten wiersz
Serenie. Pewnie myślała, że jest beznadziejnym dziwadłem.
- Rozumiem. - Marion parę razy kliknęła długopisem, czekając, aż Dan
rozwinie temat.
Ale on siedział bez słowa, patrząc przez okno na płomienne jesienne liście
ozdabiające miasteczko uniwersyteckie. Wyobraził sobie, jak razem z Sereną
przechadzają się ręka w rękę po trawnikach, dyskutując o książkach, sztukach i
poezji. Widział oczami wyobraźni, jak robią razem pranie w suterenie ich akademika,
siedząc na klapie pralki, kiedy ich ubrania wirują bez końca.
Teraz nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego w ogóle chciał iść do Brown.
Wszystko wydawało się zupełnie bezcelowe.
- Przepraszam - powiedział, wstając. - Muszę iść.
Marion rozplotła nogi.
- Dobrze się czujesz? - zapytała z niepokojem.
Dan potarł oczy i ruszył do drzwi.
- Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. - Otwierając drzwi, uniósł rękę. -
Dziękuję.
Na zewnątrz zapalił papierosa i spojrzał na Van Wickle Gates, oficjalne
wejście na teren Uniwersytetu Browna. Czytał w katalogu, że brama ta jest używana
dwa razy do roku. Jej skrzydła otwierają się do środka, kiedy nowi studenci zaczynają
uroczyście pierwszy rok, i na zewnątrz, by wypuścić absolwentów po ceremonii
zakończenia.
Wyobraził sobie siebie i Serenę, jak maszerują przez bramę w odświętnych
togach.
Wyobrażał już sobie tyle różnych rzeczy, że nie byłby zdziwiony, gdyby sama
Serena okazała się wytworem jego wyobraźni.
Ale nie.
- Hej, Dan, wynosimy się stąd! - zawołała Serena z samochodu. - Mój brat
szykuje beczkę piwa.
Dan zgasił papierosa. Cudownie, stary - pomyślał z sarkazmem. Doprawdy,
nie mógł się doczekać, żeby napić się piwa i pozbijać bąki z ledwo znanymi kolesiami
w college'u, do którego się nie dostanie, bo właśnie przeszedł załamanie nerwowe na
rozmowie kwalifikacyjnej. Miał wielką ochotę powiedzieć Serenie i całemu
towarzystwu, że pójdzie złapać autobus do domu.
Ale kiedy się odwrócił, zobaczył złote włosy Sereny rozświetlone słońcem, jej
blade palce połyskujące na kierownicy, jej uśmiech. Nie zapomniał dzięki temu o
swoich problemach, ale wystarczyło, by podszedł i wsiadł do samochodu.
Przynajmniej miał nowy materiał do swojej przygnębiającej poezji.
wojna i pokój
Jenny była zadowolona, że przyszła na pokaz filmu Vanessy w Five and Dime,
bo na widowni oprócz Clarka znajdowała się jeszcze tylko jedna osoba. Ale Vanessie
chyba to nie przeszkadzało.
- Siadaj - powiedziała, kiedy Jenny weszła. - Właśnie zaczynamy. - Przeszła na
tyły sali i przyciemniła światło. Telewizor nad barem migotał na niebiesko.
- Zaczekaj - rzucił Clark zza kontuaru. - Muszę się odlać.
W barze unosił się stęchły zapach papierosów i rozlanego piwa. Przy
kontuarze siedziała samotnie dziewczyna w niebieskich skórzanych spodniach i
odważnej czarnej koszulce. Na bicepsie miała wytatuowaną małpę. Jenny usiadła
obok niej.
- Cześć. - Dziewczyna wyciągnęła do niej dłoń całą w srebrnej biżuterii. -
Jestem Ruby, starsza siostra Vanessy.
- Jennifer - powiedziała Jenny. - Ładny masz tatuaż, Ruby.
- Dzięki. Będę piła colę. Też chcesz?
Jenny kiwnęła głową i Ruby machnęła swoim świetnym czarnym kokiem,
odwracając się do drzwi łazienki.
- Hej, facet, przynieś nam colę! - krzyknęła.
Z łazienki wyłonił się Clark.
- Do usług! - odkrzyknął.
- Lubię, kiedy zarabia na swoje pieniądze - zażartowała Ruby.
Vanessa klapnęła obok Jenny i kopnęła zniecierpliwiona nogi swojego stołka.
- Będziemy w końcu oglądać czy nie?
Ostatnio znowu ogoliła głowę. Wyglądało to jajowato i bardzo dziwnie. Jenny
zastanawiała się, czy powinna powiedzieć coś w stylu „Fajna fryzura”, ale stwierdziła,
że zabrzmiałoby to nieszczerze.
Clark napełnił colą dwie szklanki i przesunął je po barze. Wcisnął Play w
odtwarzaczu, wyszedł zza kontuaru i objął Vanessę w pasie.
- A teraz nasza cudowna prezentacja - zapowiedział jak konferansjer.
Vanessa skrzywiła się.
- Po prostu oglądaj - burknęła.
Jenny nie odrywała wzroku od telewizora. Kamera tańczyła Dwudziestą
Trzecią, podążając za Marjorie Jaffe, uczennicą dziesiątej klasy z Constance, która
kierowała się do Madison Square Parku. Miała kręcone rude włosy i zielony szal z
metką Kelly.
Kelly w kolorze zieleni - coś znakomitego, jeśli ma się to na sobie dla jaj. Ale
wyglądało na to, że Marjorie traktuje to bardzo poważnie.
Przeszła przez ulicę do parku. Przystanęła, a kamera skoncentrowała się na jej
twarzy. Marjorie leniwie żuła gumę, wypatrując kogoś. W kąciku ust wyskoczył jej
pryszczyk, który zapomniała zamaskować korektorem. Wyglądało to dość
obrzydliwie.
W końcu chyba znalazła obiekt swoich poszukiwań. Kamera podążała cały
czas za nią, kiedy Marjorie pospieszyła do parkowej ławki. Na ławce Dan leżał na
wznak, z odrzuconą jedną ręką, dotykając palcami ziemi. Miał pomięte ubranie i
rozwiązane buty. Na jego piersi leżała szklana fajka, a we włosach miał śmieci.
Kamera zawisła nad jego nieruchomym ciałem. Słońce chyliło się ku zachodowi i
policzki Dana błyszczały pomarańczowym różem.
Jenny upiła łyk coli. Jej brat naprawdę przekonująco wcielił się w rolę ćpuna.
Marjorie uklękła obok Dana i ujęła jego dłoń.
Dan się nie poruszył. A potem powoli otworzył oczy.
- Spałeś? - zapytała Marjorie, przyglądając się jego twarzy. Parę razy mlasnęła
gumą i otarła nos wierzchem dłoni.
- Nie, od długiego czasu przyglądałem się tobie - powiedział Dan cicho. -
Wyczułem, że tu jesteś. Nikt oprócz ciebie nie daje mi takiego poczucia błogiego
spokoju... co za lekkość! Mam ochotę płakać z radości.
Jenny wiedziała, że film jest adaptacją jednej sceny z Wojny i pokoju Tołstoja.
Było trochę dziwnie słyszeć brata mówiącego jak ktoś z dziewiętnastego wieku, a z
drugiej strony było to całkiem fajne.
Marjorie zaczęła sznurować Danowi buty, ciągle międląc swoją gumę. Nie
wyglądało wcale na to, że stara się wczuć w swoją rolę. Po prostu tam była. Jenny nie
potrafiła stwierdzić, czy ten zabieg jest celowy.
Zanim jeszcze dokończyła wiązać mu buty, Dan usiadł i złapał ją za
nadgarstki. Fajka stoczyła się na ziemię i roztrzaskała.
- Nataszo, tak bardzo cię kocham! Bardziej niż kogokolwiek innego na
świecie! - zachłysnął się, próbując się wyprostować, a potem z powrotem opadł na
ławkę, jakby w bólu.
- Spokojnie, żołnierzu - powiedziała Marjorie. - Bo dostaniesz zakrzepicy.
Ruby wybuchnęła śmiechem.
- Ta dziewczyna jest niesamowita! - zawołała.
Cicho! - Vanessa spiorunowała ją wzrokiem.
Jenny wpatrywała się w ekran. Dan chciał podnieść fifkę, ale zostały po niej
tylko odłamki szkła.
- Ostrożnie! - Marjorie pogrzebała w kieszeni i wyciągnęła listek gumy. -
Masz. - Podała gumę Danowi. - Supermocna.
Dan wziął gumę i położył ją sobie na piersi, jakby był zbyt wyczerpany, żeby
odwinąć ją z papierka i włożyć do ust. Zamknął oczy i Marjorie ponownie wzięła go
za rękę. Kamera powoli przechodziła w ujecie panoramiczne, omiatając parkowe
trawniki. Zatrzymała się chwilę na gołębiu, który dziobał na ziemi zużytą
prezerwatywę, a potem pomknęła Dwudziestą Trzecią na zachód, nad Hudson,
obserwując chowające się za horyzont słońce. Ekran zasnuł się czernią.
Vanessa wstała i zapaliła światło.
- A co się stało w końcu z tym gołębiem i prezerwatywą? - zapytał Clark.
Wszedł za bar i wyciągnął z lodówki butelkę corony. - Podać coś komuś?
- To wyraz moich emocji - wyjaśniła Vanessa. - Nie musi mieć jakiegoś
głębokiego sensu.
- Jak dla mnie to było komiczne. - Ruby przechyliła szklankę i wessała się w
kostkę lodu. - Jeszcze coli, proszę - powiedziała do Clarka.
- To wcale nie miało być śmieszne - stwierdziła gniewnie Vanessa. - Książę
Andrzej jest umierający. Natasza już go więcej nie zobaczy.
Jenny widziała, że Vanessa za wszelką cenę stara się nie spuszczać z tonu.
- Uważam, że zdjęcia są świetne - powiedziała. - Zwłaszcza końcowe ujęcia.
Vanessa spojrzała na nią z wdzięcznością.
- Dzięki. Ale zaraz, nie widziałaś filmu Sereny, prawda? Jest naprawdę dobry.
- No tak - odparła Jenny. - Ty odwaliłaś cale filmowanie?
Taaak. - Vanessa wzruszyła ramionami.
- A tak poważnie, twój film jest niezły, ale ja wolę Planetę małp - zażartowała
Ruby.
Vanessa przewróciła oczami. Jej siostra bywała czasem taka niedojrzała.
- Bo jesteś debilką - odparowała.
- Podobało mi się - rzekł Clark. Upił łyk piwa. - Choć nie załapałem do końca,
o co chodziło.
- Tam nie ma nic do załapywania - powiedziała Vanessa, doprowadzona do
rozpaczy.
Jenny nie miała ochoty siedzieć z nimi i słuchać, jak się kłócą. Przyjechała do
Williamsburga, żeby się rozerwać, a nie katować.
- Hej, chcesz pójść coś zjeść? - zapytała Vanessę.
Vanessa porwała ze stołka przy barze swój płaszcz i wciągnęła na siebie.
- Jasne. Idziemy.
Poszły do arabskiej knajpki i zamówiły humus z gorącą czekoladą.
- Powiedz, Jennifer, jak to możliwe, że z takimi zderzakami nie masz ze
siedmiu chłopaków? - zapytała Vanessa, wskazując klatkę piersiową Jenny.
Jenny była tak zażenowana, że nawet nie zwróciła uwagi, jak bardzo pytanie
Vanessy było niegrzeczne.
- Cóż... w zasadzie... mam chłopaka.
- Tak?
- Tak. Tak jakby. - Jenny poczerwieniała, przypominając sobie, że w parku
Nate niemal ją pocałował. Obiecał, że zadzwoni do niej, jak tylko wróci z Brown.
Pociła się na samą myśl o tym.
Kelnerka przyniosła im gorącą czekoladę.
Vanessa przysunęła się bliżej z krzesłem i zaczęła dmuchać w kubek.
- No to opowiedz mi o nim.
- Ma na imię Nate i jest w ostatniej klasie u Świętego Judy. Trochę przypala,
ale jest naprawdę miły i zupełnie bezpretensjonalny, no wiesz, jak na chłopaka, który
mieszka w chacie za jakiś miliard dolców.
Vanessa pokiwała głową.
- Uhm. - Najwyraźniej był to chłopak, na jakiego ona nie zwróciłaby
najmniejszej uwagi. - No i co, chodzicie na randki? Nie jest trochę... no wiesz, za
stary?
Jenny tylko się uśmiechnęła.
- Jemu to nie przeszkadza. On... on mnie lubi. - Dmuchnęła uszczęśliwiona w
kubek i gorąca para owionęła jej policzki.
Vanessa zamierzała zapytać, czy Jenny okazała jakoś Nate'owi, że chętnie by
się z nim przespała. To by wyjaśniało, dlaczego ją tak bardzo lubi.
- Nawet się jeszcze nie całowaliśmy ani nic - ciągnęła Jenny, zanim Vanessa
zdążyła zapytać. - I dlatego tym bardziej go lubię. Nie jest oślizgły, wiesz? Nawet nie
gapił się na mój biust.
- Wow! - Vanessa była pod wrażeniem.
- W każdym razie - dodała Jenny, popijając czekoladę - wyjechał na ten
weekend do Brown. Ciekawe, czy wpadnie tam na Dana.
- Może. - Vanessa wzruszyła ramionami, starając się sprawiać wrażenie, że jej
to nie obchodzi. Miała już dość, że za każdym razem, kiedy tylko ktoś wspomni o
Danie, dostawała gęsiej skórki.
Kelnerka przyniosła humus; Vanessa zatopiła w nim pitę.
Jenny wiedziała, że Vanessa nadal ma fioła na punkcie Dana - jej film był tego
dowodem. Ale Dan był teraz z Sereną. A skoro Dan był z Sereną, Jenny miała do niej
nieograniczony dostęp, tak jak zawsze tego chciała, prawda?
Zanurzyła w humusie mały paluszek, podniosła do ust i zaczęła ssać w
zamyśleniu. Dan - czy był z Sereną, czy nie - jest takim samym ponurakiem. Kiedy
zastanowiła się nad tym głębiej, uświadomiła sobie, że wcale nie potrzebuje, żeby ci
dwoje ze sobą chodzili, by kumplować się z Sereną. W końcu pomogła jej przy filmie.
Mogła z nią rozmawiać, kiedy tylko chciała. Nie była już tylko młodszą siostrą Dana.
Była Jennifer, była sobą i miała superchłopaka, który wkrótce kończył szkołę.
Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do Vanessy. Może mogłaby jej pomóc.
- Wiesz, Serena próbowała przeczytać jedną z ulubionych książek Dana -
powiedziała. - I kompletnie jej się nie podobała. Nawet nie zdołała jej dokończyć.
- No i...? - Vanessa zmarszczyła brwi.
Jenny wzruszyła ramionami. - Po prostu nie wydaje mi się, żeby do siebie
pasowali, to wszystko.
- I to mówi dziewczyna, która była gotowa lizać Serenie stopy, gdyby tylko ją
o to poprosiła?
Jenny otworzyła usta, żeby powiedzieć coś w swojej obronie, a potem je
zamknęła. To była prawda. Łaziła za Sereną jak zakochany szczeniak. Ale koniec z
tym. Teraz nazywała się Jennifer.
- Myślę tylko, że jeśli nadaj czujesz coś do Dana, powinnaś coś z tym zrobić, i
tyle. Mogłabyś się zdziwić.
- Akurat! - Vanessa chwyciła trójkątną pitę i rozdarła ją gniewnie na pół.
- A właśnie że tak.
Vanessa nie lubiła być przez nikogo pouczana, zwłaszcza przez jakąś
smarkulę. Ale Jenny wydawała się szczera, a jeśli także ona miała być szczera z samą
sobą, musiała przyznać, że faktycznie ciągle zależy jej na Danie.
Przejechała dłonią po swojej prawie łysej głowie i spojrzała Jenny prosto w
oczy.
- Tak myślisz? - zapytała.
Jenny przechyliła głowę. Vanessa była całkiem ładnie zbudowana. Z odrobiną
szminki mogłaby właściwie uchodzić za dziewczynę. Poza tym nie była nawet w
połowie tak twarda i dziwna, jak udawała.
- Może byś musiała odrobinę zapuścić włosy. Już jesteście przyjaciółmi. Teraz
musicie tylko przejść na następny poziom.
Dajcie dziewczynie chłopaka, a od razu stanie się ekspertem od związków.
B kompletnie puszczaj
ą
nerwy
- Jak poszło? - zapytał Aaron, kiedy Blair wróciła po rozmowie. Siedział na
masce saaba, brzdąkając na gitarze i paląc kolejnego ziołowego papierosa. Czuł się w
Yale jak w domu.
- Chyba dobrze - powiedziała niepewnie Blair. Rzeczywistość jeszcze do niej
nie dotarła. Otworzyła drzwi, usiadła w fotelu i ściągnęła buty. - Czuję, że zrobił mi
się pęcherz. Cholerne buty.
Aaron też wsiadł do samochodu.
- O co cię pytali?
- No wiesz, dlaczego akurat Yale i takie tam - mruknęła ogólnikowo Blair.
Cała ta rozmowa stała się dla niej tylko mglistym wspomnieniem. Była zadowolona,
że już po wszystkim.
- Czyli nic nadzwyczajnego - stwierdził Aaron. - Na pewno świetnie ci poszło.
- Taaak. - Blair odwróciła się i sięgnęła po swoją torbę. Na tylnym siedzeniu
leżały Opowiadania wybrane Edgara Allana Poe.
Blair przypomniała sobie jedno z pytań: „Możesz mi opowiedzieć o ulubionej
książce, jaką ostatnio czytałaś?”
O nie!
Nagle cały koszmar powrócił.
Zaczęła się wiercić, drżąc.
- Cholera - szepnęła.
- Co?
- Zawaliłam sprawę. Kompletnie wszystko spieprzyłam.
- Co masz na myśli?
Blair potarła pryszcza nad brwią.
- Zapytał mnie, czy ostatnio przeczytałam jakąś dobrą książkę. I wiesz, co
powiedziałam?
Aaron potrząsnął głową.
- Co?
- Powiedziałam mu, że niczego nie czytałam, bo moje życie to kanał.
Przyznałam się do kradzieży w sklepie. Powiedziałam mu, że miałam ochotę ze sobą
skończyć.
Aaron tylko się jej przyglądał szeroko otwartymi oczami.
Blair spojrzała za szybę, na piękne miasteczko uniwersyteckie. Chciała
studiować w Yale od czasu, kiedy po raz pierwszy przyjechała z ojcem na mecz
futbolowy Yale z Harvardem w jakiś weekend dla absolwentów; miała wtedy sześć
lat. Yale to było jej przeznaczenie. Tak dużo pracowała. Dlaczego nie wychodziła już
na żadne imprezy w tygodniu? Bo cały czas się uczyła. Była tak pewna, że się
dostanie, a w ciągu kilku krótkich chwil wszystko zawaliła. Jak po tym wszystkim
spojrzy ludziom w twarz?
Aaron położył rękę na jej ramieniu.
- A tak jest? To znaczy, chcesz ze sobą skończyć?
- Nie. - Pierś jej falowała, kiedy po policzkach popłynęły łzy wściekłości. -
Chociaż pewnie powinnam po tej rozmowie.
- Naprawdę kradłaś w sklepie?
- Zamknij się! - burknęła, zrzucając z ramienia jego dłoń. - To wszystko twoja
wina. Trzymałeś mnie do późna na nogach. Powinnam przyjechać rano pociągiem, tak
jak planowałam.
- Ej, to nie ja kazałem ci gadać bzdury - zwrócił jej uwagę. - Mimo wszystko
nie przejmowałbym się tym. Rozmowa wstępna to jeszcze nie wszystko, zaledwie
jakaś jedna piąta całego procesu. Ciągle masz szanse. A nawet jeśli się nie dostaniesz,
jest jeszcze z milion innych dobrych szkól, do których możesz pójść.
Blair usiłowała sobie przypomnieć, jak przebiegła reszta rozmowy. Może to
drobne potknięcie nie miało aż takiego znaczenia.
A potem przypomniała sobie, co zrobiła na samym końcu.
- O Boże! - Walnęła głową o zagłówek.
Aaron włożył kluczyk do stacyjki i zapalił silnik.
- No co?
- Pocałowałam go.
- Kogo?
- Tego faceta, z którym miałam rozmowę. Pocałowałam go w policzek przed
wyjściem. - Dolna warga jej drżała, po twarzy potoczyło się więcej łez. - To była
kompletna błazenada.
- Wow! - Aaron był pod wrażeniem. - Pocałowałaś faceta na rozmowie
kwalifikacyjnej? Założę się, że ty pierwsza coś takiego zrobiłaś.
Nie odpowiedziała. Odwróciła się do okna, skuliła ramiona i żałośnie płakała.
Co teraz powie ojcu? Co powie Nate'owi? Tyle mu truła, że nie myśli poważnie o
Yale, a sama zamieniła swoją rozmowę wstępną w farsę.
- Wiesz co? - powiedział Aaron, wycofując samochód z parkingu. - Myślę, że
powinniśmy stąd spadać, zanim zadzwonią po gliny, nie? - Uśmiechnął się, podniósł z
podłogi brudną serwetkę z Dunkin' Donuts i podał ją Blair, żeby wydmuchała nos.
Blair pozwoliła, by serwetka z powrotem opadła na podłogę. Nie mogła
zrozumieć, jak się w to wpakowała. Podróżowała brudnym samochodem z przesadnie
optymistycznym wegetarianinem z dredami, który wkrótce miał zostać jej przyrodnim
bratem. Siedziała do późna w nocy, opychając się śmieciowym jedzeniem i żłopiąc
piwo. Wymiękła na rozmowie wstępnej i pocałowała obcego faceta, całkowicie
przekreślając swoją przyszłość. Tego typu rzeczy nie przydarzały się jej. Dotyczyły
frajerów z problemami. Aktorów, którzy przychodzili ciągle na castingi, ale nigdy nie
dostali głównej roli. Ludzi, którzy mieli kiepskie włosy, problemy z cerą, koszmarne
ubrania i brak ogłady towarzyskiej. Blair ponownie dotknęła pryszcza na czole. O
Boże! W co ona się zamienia?
- Chcesz pojechać na jakieś śniadanie? - zapytał Aaron, wjeżdżając na główną
drogę przez New Haven.
Blair zatopiła się w swoim fotelu. Nie mogłaby niczego przełknąć. Nigdy
więcej.
- Po prostu zawieź mnie do domu - powiedziała ze wstrętem.
Aaron puścił płytę Boba Marleya i skierował się na autostradę. Blair
tymczasem wyglądała za okno, usiłując znaleźć jakieś powody do życia.
W poniedziałek był ich szkolny festiwal filmowy. Jeśli wygra, będzie mogła
dodać do swojej listy kolejne osiągnięcie i, być może, w Yale przymkną oko na
sprawę jej niefortunnej rozmowy wstępnej. Może wybaczą jej to dziwaczne
zachowanie, bo w końcu była artystką. A jeśli mimo to nie dostanie się do Yale,
mogłaby zacząć kreować się na artystkę pełną gębą, zacząć ubierać się wyłącznie na
czarno jak ta dziwaczka Vanessa i ubiegać się o przyjęcie na Uniwersytet Nowojorski
albo Pratt. A jeśli nie wygra? Będzie miała jeszcze jedną pozycję do dodania na listę
powodów, dlaczego jej życie jest w totalnej rozsypce.
Jakby nie było jeszcze dość, na przyszły weekend jej matka zaplanowała dzień
piękności i uroczysty lunch z druhnami. A ona, Blair, będzie musiała być miła i
tryskać entuzjazmem. Może nawet będzie musiała rozmawiać z Sereną. Hura, hura!
A w sobotę za dwa tygodnie będzie w końcu ten wielki dzień - wesele. I jej
urodziny. Dzień, w którym miała wreszcie stracić dziewictwo z Nate'em. Zacisnęła
oczy, próbując przywołać obraz, który sobie wcześniej wymarzyła - Nate otwiera
butelkę szampana w ich hotelowym apartamencie, ubrany w seksowne kaszmirowe
spodnie od pidżamy. Ale jej głowę wypełniła zupełnie inna wizja. Wyobraziła sobie,
jak pies Aarona biegnie do niej truchtem z jakimś listem w zaślinionej paszczy. List
jest na papierze firmowym Yale, a jego treść brzmi: „Droga pani Waldorf, z żalem
informujemy, że pani podanie o przyjęcie do Yale zostało odrzucone. Dziękujemy, że
pani próbowała, życzymy udanego życia. Z poważaniem. Komisja Rekrutacyjna
Uniwersytetu Yale”.
Blair otworzyła oczy. Nie! - powiedziała sobie stanowczo. Nie jest frajerką.
Niezależnie od wszystkiego dostanie się do Yale. Pójdą tam razem z Nate'em.
Zamieszkają razem i będą to robić, kiedy tylko będą chcieli. To było życie, które sobie
wymarzyła, i tak właśnie będzie.
Odwróciła się do Aarona.
- Zaraz po powrocie zadzwonię do mojego ojca i poproszę, żeby przekazał
Yale jakąś darowiznę - powiedziała z determinacją. Właściwie nie było to żadne
przekupstwo, prawda? Coś takiego jest przecież na porządku dziennym! A poza tym
nie była złą uczennicą ani nic takiego.
Ale na pewno facet, z którym miała rozmowę wstępną, nie zapomni tak
szybko tego pocałunku. Jej ojciec będzie musiał zrobić naprawdę dużą darowiznę.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
KTO JEST Z KIM?
Czy D ju
ż
kompletnie odpu
ś
cił sobie S? Czy S zwodzi D celowo, czy nie jest niczego
ś
wiadoma, na ten swój cudowny sposób? A czy N faktycznie traktuje J powa
ż
nie? To znaczy,
czy naprawd
ę
zamierza porzuci
ć
B, kiedy ta jest w potrzebie? Dla dziewczyny z dziewi
ą
tej
klasy?? Mo
ż
ecie obstawia
ć
.
TO BYŁO NIEUNIKNIONE
Władze Uniwersytetu Yale wła
ś
nie poinformowały o przekazaniu uniwersytetowi Winnicy
Waldorfa; do programu zaj
ęć
został dopisany nowy przedmiot: zarz
ą
dzanie winnic
ą
. Studenci
maj
ą
produkowa
ć
własne wino, które b
ę
dzie sprzedawane przez lokalnych kupców, z nazw
ą
uniwersytetu na etykiecie. Co semestr grupa studentów b
ę
dzie mieszka
ć
i pracowa
ć
w nowej
winnicy uniwersyteckiej na południu Francji, doskonal
ą
c si
ę
w sztuce wyrobu wina, degustuj
ą
c
francuskie potrawy i szkol
ą
c j
ę
zyk. B
ę
d
ą
mówili po francusku jak rodowici Francuzi. Winnica
rozkwitnie tego lata dzi
ę
ki hojno
ś
ci przewiduj
ą
cego rodzica.
Wygl
ą
da na to,
ż
e tatu
ś
wyzbywa si
ę
maj
ą
tku, ale B i tak b
ę
dzie musiała zaczeka
ć
do
kwietnia, zanim dowie si
ę
, czy została przyj
ę
ta, tak jak reszta nas. To napi
ę
cie mnie zabija!
Wasze e - maile
P: Cze
ść
P,
Słyszałam par
ę
rzeczy o wszystkich filmach bior
ą
cych udział w szkolnym festiwalu
filmowym (te
ż
chodz
ę
do Constance). Uwa
ż
am,
ż
e powinna wygra
ć
B. Powa
ż
nie.
Wiem,
ż
e jej film mo
ż
e wydawa
ć
si
ę
troch
ę
monotonny, ale maj
ą
w nim by
ć
wykorzystane te superefekty jak z klipów na MTV, Chodz
ę
z ni
ą
na zaj
ę
cia z filmu i
jest najlepsza z monta
ż
u, wi
ę
c zało
żę
si
ę
,
ż
e wyszło całkiem fajnie. S nie wie
nawet, jak wł
ą
czy
ć
kamer
ę
, a filmy V s
ą
zawsze takie pretensjonalne. To tyle.
Deszczowy Dzie
ń
O: Cze
ść
, DeszczowyDzie
ń
,
My
ś
lałam,
ż
e film B b
ę
dzie tam troch
ę
nie na miejscu, ale chc
ę
ci wierzy
ć
na słowo.
Wszystko zale
ż
y od decyzji s
ę
dziów w poniedziałek. A przegrani zawsze okazuj
ą
swoje rozgoryczenie na ró
ż
ne oburzaj
ą
ce sposoby. Nie mog
ę
si
ę
doczeka
ć
!
P
Na celowniku
J i V robi
ą
zakupy w Domsey w Williamsburgu. V nawet kupuje klasyczn
ą
mał
ą
czarn
ą
. Musi
jej naprawd
ę
zale
ż
e
ć
na D. B i A wpadaj
ą
na jej matk
ę
, jego ojca i organizatora ich wesela w
drodze do ich mieszkania na Siedemdziesi
ą
tej Drugiej ulicy. B nie wygl
ą
dała na szcz
ęś
liw
ą
. D,
S, N i ich kumple wysypuj
ą
si
ę
z Grand Central w niedzielne popołudnie. Cała szóstka
wygl
ą
da na skacowanych, ale to
ż
adna nowo
ść
.
I JESZCZE JEDNO
Przed nami
Ś
wi
ę
to Dzi
ę
kczynienia, wi
ę
c czas podzi
ę
kowa
ć
za to, co mamy. No wi
ę
c...
dzi
ę
kuj
ę
za te
ś
wietne skórzane spodnie w Intermix i cudowny skórzany płaszczyk, który
dorwałam w Scoop. Dzi
ę
kuj
ę
te
ż
za wszystkich chłopców, których znam, i tych, których
jeszcze nie poznałam, i za to,
ż
e z wiekiem robi
ą
si
ę
coraz fajniejsi. I dzi
ę
kuj
ę
wam wszystkim,
ż
e ci
ą
gle odstawiacie jakie
ś
numery, dzi
ę
ki czemu mam zawsze o czym plotkowa
ć
.
Wi
ę
cej wkrótce.
Wiem,
ż
e mnie kochacie
plotkara
a zwyci
ęż
czyni
ą
jest...
Pani McLean, dyrektorka szkoły Constance Billard, wydala rozporządzenie, że
uczennice ze starszych klas będą zwolnione z dwóch ostatnich lekcji w poniedziałek,
by uczestniczyć w festiwalu filmowym. Dziewczyny z klas od siódmej do dwunastej
wypełniły audytorium. Nad podestem zwisał z sufitu olbrzymi biały ekran.
Uczestniczki konkursu siedziały w pierwszym rzędzie, wśród nich Blair, Vanessa i
Serena. Arthur Coates, sławny aktor, ojciec Isabel, stał na podeście, szykując się do
wygłoszenia mowy i przedstawienia filmów.
Serena siedziała na końcu rzędu, pod oknem, przyglądając się elegancko
ubranym przechodniom paradującym po Dziewięćdziesiątej Trzeciej. Paznokcie miała
już kompletnie obgryzione i nierówne, a w zaciągniętych czarnych rajstopach wielkie
oczko od kostki aż do uda.
I tak wyglądała świetnie. Jak zawsze.
Ale nerwy ją zżerały. Film to jej jedyny projekt w ramach zajęć dodatkowych.
Wygrana była w jej wypadku jedynym sposobem na udowodnienie władzom uczelni,
że jest kimś więcej niż tylko dziewczyną, którą wyrzucono z francuskiej szkoły, bo
nie raczyła wrócić na czas po wakacjach i olała pierwsze tygodnie nauki, czy
dziewczyną z kiepskimi stopniami. Nie była kompletną nieudacznicą. Była kreatywna.
Miała duże możliwości. Miała dobry gust. A jeśli nie będą potrafili tego dostrzec, to
pieprzyć ich... Racja?
Vanessa też była zdenerwowana, choć nie dawała nic po sobie poznać.
Siedziała bezwładnie na swoim krześle, ryjąc iksy na wierzchu swojego czarnego
segregatora i spoglądając z wściekłością nad czubkami swoich martensów na
drewnianą podłogę audytorium. Miała gdzieś, że Ruby i Clark nie rozumieli jej filmu.
Jenny powiedziała, że jej się podobało. I nawet jeśli cała historia nie wyszła tak, jak
chciała, a pomiędzy Danem i Marjorie nie było zupełnie iskrzenia, zdjęcia były
doskonałe. Jeszcze zanim nawet zaczęła robić ten film, liczyła na wygraną. To by
przesądziło sprawę jej wcześniejszego przyjęcia na Uniwersytet Nowojorski.
Blair odczuwała sensacje żołądkowe z wielu różnych powodów. Dzwoniła do
Nate'a, wysyłała mu e - maile, próbowała go złapać na Gadu - Gadu, od kiedy tylko
wróciła do miasta w sobotę po południu, a on nie odpowiadał. Zeszłego wieczoru
chciała przypuścić szturm na jego dom, żeby się przekonać, o co chodzi, ale matka
zaciągnęła ją na degustację do hotelu St. Claire, żeby pomogła wybrać menu na jej
wesele. Tak jakby Blair coś obchodziło, czy quenelle nie jest za bardzo rybiaste, a sos
do sałatki zbyt tłusty. W końcu stanęło na czterech daniach i musiała przysłuchiwać
się niedorzecznej dyskusji jej matki z organizatorem wesela, czy aranżacje kwiatowe
powinny być wysokie, czy raczej niskie - kwiaty na długich łodygach czy krótko
przycięte. Wysokie oznaczały, że ludzie będą mieli problem, żeby coś nad nimi
zobaczyć. Niskie za to nie były aż tak imponujące. W końcu postanowili pójść na
kompromis, tak jakby nie było to najbardziej oczywiste rozwiązanie na świecie.
Kiedy wróciła do domu, na sekretarce była wiadomość od ojca, który pytał, jak
poszła jego misiaczkowi rozmowa wstępna w Yale. Blair nie oddzwoniła.
Wspomnienie tej beznadziejnej rozmowy prześladowało ją jak cuchnący cień i nie
chciała o tym z nikim rozmawiać. Rozmowa na ten temat byłaby jak przyznanie się do
porażki, a ona nie czuła się jeszcze na to gotowa. W zamian wysłała ojcu radosnego e
- maila o tym, jak bardzo facet, który przeprowadzał z nią rozmowę, był
zafascynowany winem i że od łat starał się dodać zarządzanie winnicą do listy zajęć.
Nie wspomniała nic o faktycznym przebiegu rozmowy; napisała tylko, że jakaś
darowizna zabezpieczy jej, już dość pewne” miejsce w Yale. Tymi paroma zdaniami
sprawiła, że jej ojciec zapragnął ponad wszystko podarować Uniwersytetowi Yale
całą swoją posiadłość. Blair była mistrzynią perswazji.
A dzisiejszy konkurs filmowy był dla niej kolejną szansą na odmianę jej losu.
Coś musiało się zmienić. Po prostu musiało.
- Witam wszystkich serdecznie - powiedział pan Coates, błyskając swoim
notorycznie olśniewającym uśmiechem. Jako nastolatek grał w serialu telewizyjnym,
po dwudziestce zdobyli platynowy album i nagrał pełno seksownych klipów. Teraz
był gwiazdą i grał w reklamach Pepsi. - Mam dzisiaj przyjemność przedstawić kolejne
pokolenie nowych talentów przemysłu filmowego.
Potem zrobił krótki wywód na temat historii kobiet w filmie. Marylin Monroe.
Audrey Hepburn. Elizabeth Taylor. Meryl Streep. Nicole Kidman. Julia Stiles.
Potem zapowiedział pierwszy film - Sereny. Światła zostały przyciemnione i
rozpoczęła się projekcja.
Serena czuła nerwowe łaskotanie w żołądku, kiedy patrzyła na swój film, który
oglądała już chyba po raz setny. Mimo to film trzymał w napięciu. Co więcej, w
zasadzie zaczęła być z niego dumna.
- Hm. Chyba można użyć słowa „dziwne”? - szepnęła Becky Dormand do
swojego oddziału dziewiątoklasistek.
- O mój Boże. Ale dziwkarsko wygląda w tej sukience, nie? - szepnęła Rain
Hoffstetter do Laury Salmon w ostatnim rzędzie, gdzie siedziały najstarsze
dziewczyny.
- I dokładnie widać było jej goły cycek w lustrze przebieralni - odszepnęła
Laura.
Kiedy ekran zasnuł się czernią i zapaliły się światła, widownia zaczęła bić
brawa. Nie był to jakiś dziki, niepohamowany, histeryczny aplauz, ale całkiem solidne
oklaski. Ktoś zagwizdał i Serena wyciągnęła szyję, żeby go zlokalizować. To był pan
Beckham, który uczył filmu. A ona nawet nie chodziła na jego zajęcia.
- Słyszałam, że nawet nie zrobiła tego filmu sama - szepnęła Kati Farkas do
Isabel Coates. - Zapłaciła sławnemu reżyserowi, żeby go za nią nakręcił.
Isabel pokiwała głową.
- No, chyba chodzi o Wesa Andersona - powiedziała.
Następnie pan Coates zapowiedział dwa kolejne filmy. Pierwszy był zapisem
rozmowy Carmen Fortier z jej dziewięćdziesięcioczteroletnią babcią, która toczyła się
głównie wokół korzyści wynikających z oglądania Ulicy Sezamkowej i raczej nie
miała zbyt wielkiego sensu. Kolejny film był o tym, jak Nicki Button jeździ po swojej
wiejskiej posiadłości w Rumson w New Jersey; nudne jak flaki z olejem, zwłaszcza
kiedy wyliczała imiona wszystkich wypchanych zwierząt, jakie uzbierały się im przez
lata. Świrek. Larry. Szczekacz. Ralf. Chrum - pieprzony - Chrum.
No kogo to, u diabła, obchodziło?
Dziewczyny klaskały uprzejmie, a potem pan Coates zapowiedział film
Vanessy.
Gdy na wielkim ekranie pojawiła się Marjorie ze swoją porośniętą rudymi
lokami głową, Vanessa zaczęła nerwowo chichotać. Rzadko się śmiała czy nawet
uśmiechała publicznie, ale Marjorie była tak śmieszna, że nie mogła się powstrzymać.
Cała aż się trzęsła ze śmiechu i musiała odwrócić wzrok. Siedząca obok niej Blair
Waldorf skrzyżowała nogi w ten swój sukowaty sposób i posłała Vanessie
nieprzyjemne spojrzenie. Potem kamera przesunęła się pieszczotliwie nad leżącym
Danem i Vanessa przestała się śmiać. Boże, był taki piękny.
Kiedy film dobiegł końca, na sali przez chwilę panowała cisza. Potem zaczęła
klaskać Jenny, a zawtórowała jej reszta dziewiątoklasistek. Pan Beckham głośno
zagwizdał i sala wybuchła brawami.
- Super, Marjorie! - zawołały dziewczyny z dziesiątej klasy.
- Ten motyw z prezerwatywą był naprawdę obrzydliwy - szepnęła Kati do
Isabel na końcu sali.
- Co to w ogóle było? - zapytała Laura.
- Ta dziewczyna jest naprawdę pomylona - stwierdziła Rain.
W końcu nadeszła kolej Blair.
Blair przyciskała swojego palmpilota kurczowo do piersi, kiedy Audrey
Hepburn na okrągło jadła swojego croissanta. Z tyłu audytorium jej przyjaciółki
tańczyły w rytm muzyki, a kiedy film się skończył, zaczęły głośno klaskać.
- To było super - powiedziała Isabel do Kati. - Prawda?
- Absolutnie - zgodziła się Kati.
- Niezłe - szepnęła Becky Dormand do swoich przyjaciółek. - Zwłaszcza że nie
miała na to zbyt dużo czasu, bo jest zajęta wypełnianiem formularzy z prośbą o
przyjęcie do wszystkich uczelni na Wschodnim Wybrzeżu.
- Słyszałam, że nawet jak dostanie się do Yale, będzie musiała przełożyć
rozpoczęcie studiów o rok, by poddać się w tym czasie intensywnej terapii - dodała
jakaś inna dziewiątoklasistka.
- Pewnie chodzi ci o tę sprawę z jej nowym bratem? Słyszałam, że sypiają ze
sobą, od kiedy tylko się wprowadził - powiedziała Becky.
- Obrzydliwość! - wykrzyknęły pozostałe dziewczyny.
Wreszcie Arthur Coates wstał. W dłoni trzymał białą kopertę.
- Wiecie, że tak naprawdę nie ma tu ani zwycięzców, ani przegranych - zaczął.
Blair przełknęła nerwowo ślinę. Tak, tak, tak. No, otwieraj tę pieprzoną
kopertę.
- A zwyciężczynią jest...
Chwila ciężkiego napięcia.
- Serena van der Woodsen!
Kompletna cisza.
Potem wstała Vanessa i zagwizdała przeciągle, jak nauczyła ją siostra.
Wolałaby sama wygrać, ale film Sereny był dobry i pieprzyć to - czuła dumę, że się do
tego przyczyniła. Kiedy Jenny zobaczyła Vanessę, również wstała i zaczęła głośno
klaskać. Potem podniósł się pan Beckham i krzyknął: „Brawo”, a wtedy do aplauzu
przyłączyła się reszta szkoły.
Serena podeszła do podestu oszołomiona szczęściem i odebrała nagrodę - dwa
bilety do Cannes na wiosenny festiwal filmowy; nagroda obejmowała również trzy
noce w pięciogwiazdkowym hotelu. Wahała się, zakładając za uszy swoje błyszczące
jasne włosy, w końcu nachyliła się do mikrofonu.
- Chciałabym, żeby przyszły tu jeszcze dwie dziewczyny - powiedziała. -
Vanessa Abrams i Jennifer Humphrey. Nie poradziłabym sobie bez ich pomocy.
Vanessa pokazała Jenny język przez audytorium, a potem podeszła do podium
i stanęła obok Sereny. Było nie było, to ona wszystko filmowała. Zasługiwała na
jakieś uznanie, bo dzięki niej ten film w ogóle wypalił.
Serena uścisnęła dłoń Vanessy i wręczyła jej bilet na samolot.
- Dzięki - szepnęła. - Chcę, żebyś to wzięła.
Jenny przedarta się podniecona po kolanach swoich koleżanek z klasy i
podeszła do Sereny i Vanessy. Serena pocałowała ją w policzek i wcisnęła jej do ręki
drugi bilet.
- Jesteś niesamowita - powiedziała.
Jenny spiekła raka. Nigdy wcześniej nie stała przed całą salą.
To się nie dzieje naprawdę, myślała Blair. Siedziała sztywno, zamknęła oczy.
To się jej tylko śniło. Była dopiero trzecia nad ranem. Poniedziałek się jeszcze nie
zaczął. Minie parę godzin, zanim wejdzie dumnie na podest w swoim liliowym
sweterku, żeby odebrać nagrodę od pana Coatesa.
Otworzyła oczy. Serena nadal uśmiechała się promiennie do widowni. To było
takie irytujące.
A Blair nadal grała w najbardziej przygnębiającym filmie, jaki kiedykolwiek
powstał. Filmie, który był jej życiem.
udr
ę
czony romantyk nie jest w stanie odmówi
ć
- Wygrałam! - wykrzyknęła Serena.
Dan kopnął rozbitą butelkę po West End Avenue i przycisnął komórkę do
ucha.
- Co takiego? - zapytał, starając się nie okazać zainteresowania.
- Festiwal filmowy - wyrzuciła jednym tchem. – Podobało im się! Nie mogę
uwierzyć. Vanessa nawet powiedziała, że mogłabym pomyśleć o jakiejś szkole
artystycznej. Mogłabym zostać filmowcem!
- Świetnie. - Dan nie potrafił wymyślić bardziej stosownej odpowiedzi. Za
każdym razem, kiedy słyszał głos Sereny, czy tylko o niej myślał, czuł się jakby był na
torturach.
- W każdym razie chciałam tylko, żebyś wiedział, skoro widziałeś ten film i w
ogóle - powiedziała Serena.
Cisza.
- Dan?
- Tak?
- Tylko upewniam się, że dalej tam jesteś. Tak czy owak - nawijała dalej - w
ten weekend będę musiała zaliczyć takie tam pierdoły związane z przygotowaniem do
ślubu, więc pewnie nie będziemy mogli się spotkać. Ale nadal idziesz ze mną na to
wesele, prawda?
Dan potrząsnął głową. Odmów jej, nakazywał mu rozum.
- Obiecałeś - przypomniała mu Serena.
- Jasne - powiedział. Jego serce za każdym razem wygrywało.
- Super! - wykrzyczała Serena. - Okay, zadzwonię później. Cześć.
Rozłączyła się. Dan usiadł na dolnym stopniu schodów czyjegoś domu i
drżącą dłonią zapalił papierosa. Może przesadzał? Czy to możliwe, że wszystko źle
zrozumiał? Może Serenie zależało, przynajmniej trochę?
To już było coś, czym można się było łudzić.
I coś, czym można się było bez końca zadręczać.
J po prostu lepiej smakuje
- I co, podobało ci się w Brown? - zapytała Jenny Nate'a. Siedzieli przy stawie
z łódkami w Central Parku, patrząc, jak mali chłopcy puszczają swoje łódeczki
między leniwymi kaczkami i unoszącymi się na powierzchni wody liśćmi. Nate
trzymał ją za rękę i było tak przyjemnie, że Jenny nie dbała o to, czy rozmawiają, czy
też nie.
- Uhm - mruknął Nate. - To znaczy, ciągle muszę dobrze zaliczyć ten semestr,
napisać esej i tak dalej. Ale naprawdę nie myślałem o tym, żeby od razu w przyszłym
roku iść do college'u, wiesz? A teraz jestem tym nawet podjarany. - Uniósł dłoń Jenny
do swojej twarzy i przyglądał się jej malutkim paluszkom.
- Co robisz? - zachichotała.
- Nie wiem. Ale cieszę się, że cię widzę - uśmiechnął się do niej. - Jennifer,
myślałem o tobie przez cały weekend, a teraz jesteś tu ze mną.
- Ja też o tobie myślałam - powiedziała z nieśmiałym uśmiechem. Znowu
zastanawiała się, czy Nate ją pocałuje.
- Chodziło mi coś niegrzecznego po głowie, kiedy byliśmy w parku - ciągnął
Nate. - No wiesz, kiedy przyszli moi kumple.
Jenny pokiwała głową. Tak?
- Chciałem wtedy coś zrobić - powiedział Nate. - Powinienem był pójść na
całość i po prostu to zrobić.
Tak, tak!
Nate przyciągnął ją do siebie. Oboje mieli otwarte oczy i uśmiechali się w
trakcie pocałunku.
Jenny całowała się z dwoma chłopakami jednego razu na przyjęciu, kiedy grali
w butelkę, ale całowanie się z Nate'em! było najwspanialszym wydarzeniem w jej
całym życiu. Czuła, że zaraz wybuchnie ze szczęścia.
Nate był zaskoczony, jak dobrze całowała. Było o wiele lepiej, niż kiedy
całował się z Blair. Jennifer po prostu smakowała lepiej. Jak donut albo waniliowy
shake.
Odsunął się, ciągle patrząc na jej zaczerwienioną ze szczęścia twarz.
Jennifer nie wiedziała nic o Blair, a Blair nie wiedziała nie o Jennifer.
Ignorował telefony Blair i zasadniczo udawał, że w ogóle nie istnieje, ale jak długo
mógł coś takiego ciągnąć? Wcześniej czy później będzie musiał coś powiedzieć.
Nie był tylko pewien co.
pedikiur w kwa
ś
nym mleku
Po drobnych zakupach u Chanel na parterze Eleanor Waldorf i jej druhny
wjechały windą na górę centrum odnowy o szumnej nazwie Frederic Fekkai Beauté de
Provence przy Pięćdziesiątej Siódmej ulicy. Blair, jej matka, Kati, Isabel, Serena i
ciotka Blair Zo Zo przybyły tam, by poddać się zabiegom pielęgnacyjnym stóp i dłoni
w mleku i miodzie, zaliczyć maseczki błotne i, naturalnie, pogadać o weselu. Później
wybierały się na lunch do Daniela, ulubionej restauracji Eleanor Waldorf. Tam miała
się z nimi spotkać druga ciotka Blair, Fran, omijając pedikiur, bo nie cierpiała, kiedy
ktoś dotykał jej stóp.
Salon piękności przypominał zatłoczoną restaurację, tyle że nie pachniało tu
jedzeniem, ale szamponem i żelem Frederica Fekkai. Był duży i jasny, pracownicy
biegali tam i z powrotem, obsługując kobiety w beżowych, przypominających
szpitalne szlafrokach, które chroniły ubrania. Wszystkie kobiety miały takie same
platynowe i czerwonawe pasemka we włosach. Był to charakterystyczny kolor dla
Upper East Side.
- Ciao, mes cheries! - zawołał Pierre, miody chudy Japończyk, który pracował
w recepcji. - Trzy z was pójdą teraz na pedikiur, a pozostałe na oczyszczanie twarzy.
Proszę bardzo za mną, za mną!
Blair nie wiedziała zupełnie, jak to się stało, ale za chwilę już siedziała
pomiędzy Sereną i swoją matką, mocząc dłonie i stopy w miskach pełnych ciepłego
mleka z miodem, a Kati, Isabel i jej ciotka miały nakładane maseczki w innej części
salonu.
- Prawda, że przyjemnie? - zagruchała matka Blair, zapadając się w swój fotel.
- Moje mleko Śmierdzi - stwierdziła Blair. śałowała, że nie postanowiła
spotkać się z pozostałymi w restauracji, tak jak to zrobiła ciotka Fran.
- Ostatnio robiłam pedikiur w wakacje - powiedziała Serena. - Moje stopy są
w tak okropnym stanie, że nie zdziwiłabym się, gdyby przez nie skwaśniało mleko.
Ja też bym się nie zdziwiła, pomyślała złośliwie Blair.
- Co robimy z paznokciami? - zapytała manikiurzystka jej matkę,
rozmasowując jej palce.
- Chcę, żeby były zaokrąglone, ale nie spiczaste - odparła Eleanor.
- A ja chcę kwadratowe - powiedziała Serena swojej manikiurzystce.
- Ja też - powiedziała Blair, choć z trudem przeszło jej przez gardło
stwierdzenie, że chce czegoś takiego samego jak Serena.
Manikiurzystka Blair poklepała ją żartobliwie po nadgarstku.
- Jesteś taka spięta. Rozluźnij się. To ty jesteś panną młodą?
Blair spojrzała na nią pustym wzrokiem.
- Nie, to ja - odpowiedziała wesoło jej matka. - To mój drugi raz - szepnęła,
mrugając irytująco do manikiurzystki.
Blair poczuła, że jej mięśnie napinają się jeszcze bardziej. Niby jakim cudem
miałaby się rozluźnić?
- Widziałam w Barneysie cudowne kaszmirowe spodnie od pidżamy - paplała
dalej jej matka. - Pomyślałam, że może kupię Cyrusowi parę w prezencie ślubnym. -
Zwróciła się do Blair. - Myślisz, że chodziłby w nich?
Serena zerknęła nerwowo na Blair, zastanawiając się, czy powinna coś
powiedzieć. Teraz miała szansę ją przytemperować i odpłacić za to, że była taką
zdzirą. Mogłaby powiedzieć coś w stylu: „Blair, czy to nie ciebie widziałam, jak w
zeszłym tygodniu kupowałaś w Barneysie takie spodnie?” Ale Blair robiła się coraz
bardziej czerwona na twarzy i Serena nie miała serca, by cokolwiek powiedzieć. A
może raczej miała za dużo serca. Blair już i tak się nie popisała tą sprawą z kradzieżą,
Serena nie chciała pogrążać jej jeszcze bardziej.
- Nie wiem, mamo - powiedziała żałośnie Blair. Swędział ją kark. Może ma
alergię i będzie musiała iść do szpitala?
Manikiurzystki skończyły masować ich dłonie i przeniosły się na niskie
stołeczki, żeby natrzeć im stopy i kostki olejkiem lawendowym.
- Nie mówiłaś mi jeszcze, jak poszło ci w Yale - stwierdziła matka Blair z
błogo zamkniętymi oczami.
Blair wierzgnęła nogą; na podłodze utworzyła się kałuża mleka.
- Ostrożnie - poprosiła manikiurzystka.
- Przepraszam - powiedziała Blair. - Było w porządku, mamo, naprawdę super.
Serena westchnęła.
- Ja też byłam w zeszły weekend na rozmowie. W Brown. Było okropnie.
Wydaje mi się, że facet, który ją ze mną przeprowadzał, miał akurat zły dzień.
Zachowywał się jak palant.
Brown? Serena była w zeszły weekend w Brown? W głowie Blair włączyły się
syreny alarmowe, dzwonki, gwizdki, a wszystko wyło przeraźliwie głośno.
- Jestem przekonana, że poszło ci lepiej, niż myślisz, skarbie - zapewniła
Serenę pani Waldorf. - Te rozmowy wstępne są naprawdę okropne. Zupełnie nie
rozumiem, dlaczego wywierają na was tak dużą presję.
Blair wychlapała na podłogę kolejną mleczną kałużę. Nie mogła usiedzieć
spokojnie. Chciała, by manikiurzystka odczepiła się od jej nogi.
- Kiedy miałaś tę rozmowę? - zapylała Serenę.
- W sobotę - odparła Serena. Nie była pewna, czy powinna wspomnieć, że był
tam i Nate. Miała przeczucie, że raczej nie.
- O której godzinie? - pytała dalej Blair.
- O dwunastej.
Niech to jasny szlag!
- Nate też miał rozmowę w Brown - rzuciła wyzwanie Blair. - Też był
umówiony na sobotę o dwunastej.
Serena wzięła głęboki oddech.
- Tak, wiem, Widziałam go.
Blair naprężyła ze złości stopę. Co u licha? Manikiurzystka pacnęła ją w nogę.
- Spokojnie - powiedziała.
- Nate nie zadzwonił do mnie od czasu powrotu - warknęła Blair. Zmrużonymi
oczami wpatrywała się w profil Sereny.
Serena wzruszyła ramionami.
- Nate i ja w zasadzie już ze sobą nie rozmawiamy.
Z pewnością nie zamierzała wspomnieć o tym, że spała z Nate'em na jednym
łóżku w pokoju hotelowym i obudzili się ze splecionymi dłońmi. Ani że upili się
beczkowym piwem na imprezie u Erika i rzygali w krzakach za jego domem. Jednak
nie rozmawiali ze sobą po powrocie do miasta - to akurat była prawda.
- A tak w ogóle, gdzie podziewa się Nate? - ziewnęła matka Blair. Masaż stóp
działał na nią usypiająco. - Nie widziałam go od wieków.
- Ja też - syknęła Blair. Była pewna, że ma to coś wspólnego z Sereną. -
Ciekawe dlaczego.
Serena wiedziała, że Blair czeka na jakieś wyznanie z jej strony. Zamknęła
oczy.
- Nie patrz na mnie - powiedziała i w tej samej chwili tego pożałowała.
Wyszło tak, jakby niemal sama się o to prosiła.
Blair podniosła się gwałtownie, rozlewając mleko z miseczek na dłonie na
podłogę i prawie przewracając wanienkę na stopy.
- Ojej! - pisnęła manikiurzystka, ześlizgując się ze stołka i lądując tyłkiem w
kałuży mleka.
- Blair, co ty wyprawiasz?! - krzyknęła matka Blair.
- Przepraszam - wydusiła z siebie Blair. Do oczu cisnęły się jej gorące łzy
wściekłości. - Nie mogę już tu dłużej wysiedzieć. Idę do domu. - Spojrzała w dół na
manikiurzystkę. - Przepraszam za ten bałagan. - I wyszła ciężkim krokiem z salonu,
ślizgając się na mokrej kafelkowej podłodze.
- O co jej chodziło? - matka Blair zapytała Serenę. Martwiła się o córkę, ale
nie zamierzała biec za Blair i zrezygnować tym samym z przyjemności rozpieszczania
przez manikiurzystkę.
Serena potrząsnęła głową. Nie miała nic wspólnego z problemami Blair i
Nate'em, choć oczywiście zżerała ją ciekawość. No i też trochę martwiła się o dawną
przyjaciółkę, niezależnie od tego, jak Blair była dla niej ostatnio paskudna. Chyba
przechodziła drobne załamanie nerwowe.
- Pewnie denerwuje się tym weselem - powiedziała Serena, choć była pewna,
że sprawa ze ślubem była jedynie kroplą w morzu problemów Blair. - Wiesz, jaka ona
jest.
Matka Blair pokiwała głową.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
NIKT NIE ZROBIŁBY TEGO LEPIEJ
W zwi
ą
zku z jej dramatycznym wyj
ś
ciem, B omin
ę
ły zabiegi piel
ę
gnacyjne twarzy Frederica
Fekkai, a szkoda, bo drobne upi
ę
kszenie zawsze robi człowiekowi lepiej. Omin
ę
ło j
ą
równie
ż
to, jak K i I upijały si
ę
białym winem w restauracji Daniel, zapewniaj
ą
c jej matk
ę
,
ż
e B i N
jeszcze nie skonsumowali swojego zwi
ą
zku. Przegapiła krzy
ż
owy ogie
ń
pyta
ń
, w który wzi
ę
ły
Seren
ę
ciotki odno
ś
nie jej planów zwi
ą
zanych ze studiami, i straciła olbrzymi czekoladowy
suflet. Miejmy nadziej
ę
,
ż
e nie przegapi wesela - wszyscy i tak si
ę
b
ę
d
ą
ś
wietnie bawi
ć
bez
niej, ale to ona dostarczy całemu wydarzeniu dramaturgii.
Wasze e - maile
P:
Słyszałam,
ż
e S spała ze wszystkimi jurorami festiwalu filmowego, wi
ę
c to chyba
nic dziwnego,
ż
e wygrała.
sisi
O: Hej, sisi,
Spała ze wszystkimi? Nawet z dziewczynami?
P
P: cze plotkara,
jak leci? chc
ę
ci tylko powiedzie
ć
,
ż
e chocia
ż
nigdy si
ę
nie spotkali
ś
my, my
ś
l
ę
,
ż
e
jeste
ś
superlask
ą
. tak przy okazji, jestem chłopakiem, chciałem ci te
ż
powiedzie
ć
,
ż
e byłem w
ś
rod
ę
po szkole w parku i widziałem J i N. jej trudno nie zauwa
ż
y
ć
, to
znaczy jej górnej połowy, wygl
ą
dali na bardzo zadowolonych ze spotkania, je
ś
li
wiesz, co mam na my
ś
li. Goodie
O: Cze
ść
, goodie,
Hm, dzi
ę
ki za komplement. I wielkie dzi
ę
ki za sensacyjn
ą
wiadomo
ść
. Wygl
ą
da na
to,
ż
e N i J spotykaj
ą
si
ę
codziennie po szkole. Biedna B.
P
Na celowniku
B kr
ąż
y ulicami pomi
ę
dzy domami S i N, próbuj
ą
c przyłapa
ć
ich na gor
ą
cym uczynku. J i N
siedz
ą
w bibliotece publicznej na Dziewi
ęć
dziesi
ą
tej Szóstej i si
ę
ucz
ą
. Jak miło! N
najwyra
ź
niej jest zdecydowany dosta
ć
si
ę
do Brown i do... serca J. S stoi w swoim oknie,
ubrana w br
ą
zow
ą
sukienk
ę
od Chloe - matka B kupiła te sukienki wszystkim swoim druhnom.
Wiem,
ż
e powinna mie
ć
najlepsz
ą
figur
ę
na Pi
ą
tej Alei, ale słyszałam,
ż
e wygl
ą
da odrobin
ę
biodrza
ś
cie. Pewnie za du
ż
o
ś
mieciowego
ż
arcia na Rhode Island, co? N odbiera swój
ś
lubny
smoking od Zellera. A B widziano na meczu hokeja w Madison Square Garden razem z jej
starym i nowym bratem. Pewnie nawet mecz hokeja jest lepszy od przesiadywania z przyszł
ą
pann
ą
młod
ą
i rozentuzjazmowanymi przyjaciółkami druhnami. Cho
ć
trudno w to uwierzy
ć
.
Do wielkiego dnia został ju
ż
niecały tydzie
ń
.
ś
ycz
ę
wam cudownego
ś
wi
ę
ta Dzi
ę
kczynienia,
tylko nie ob
ż
erajcie si
ę
za bardzo, bo nie zmie
ś
cicie si
ę
w swoje weselne ciuszki!
Wiem,
ż
e mnie kochacie
plotkara
superfaceci i seksowne druhny
- W tej sukience wyglądam, jakbym miała w udach silikonowe implanty -
narzekała Kati, szturchając swoje nogi, kiedy przyglądała się swojemu odbiciu w
lustrze.
- A jak mi poszarza cerę - jęknęła Isabel. Trochę kremu Lubriderm
rozprowadziła po ramionach. - Powinnam była kupić ten brązowy podkład w
Sephorze - dodała, wydymając wargi.
Blair stoczyła się z łóżka w apartamencie hotelu St. Claire i chwyciła swoją
sukienkę - długą, brązową i lśniącą, z maciupkimi perłowymi koralikami, których
rządek biegł ukośnie przez górę sukienki. Dwa delikatne, również wyszywane
ramiączka. przytrzymywały górę jak naszyjnik.
Zrzuciła z siebie biały hotelowy szlafrok i wciągnęła sukienkę przez głowę.
Materiał przylgnął do jej ciała, ale wcale nie czuła, by ją opinał - czuła się świetnie.
Blair przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. W tej sukience wcale nie miała
szerokich bioder. Wyglądała wystrzałowo. Wczoraj zaliczyła woskowanie,
depilowanie, peelling, saunę i nawilżanie od cebulek włosów aż po paznokcie u stóp
w salonie piękności Aveda na Spring Street. We włosach miała nowe złocisto -
beżowe pasemka, a wizażysta matki pokrył całe jej ciało połyskującym, pachnącym
pudrem. Blair napuszyła włosy, które właśnie zostały ułożone przez stylistę matki.
Nie obchodziło jej, że Isabel i Kati nie są zadowolone ze swoich sukienek. Nate nie
będzie mógł dzisiaj oderwać od niej rąk. Co więcej, sukienka idealnie pasowała do
sandałów, które dostała od ojca na urodziny. Wyciągnęła buty z torby i zaczęła je
zapinać. Była zadowolona, że może pozostać wierna ojcu nawet na weselu matki.
- Wiem, że mnie pragniesz - powiedziała do swojego odbicia, udając, że
rozmawia z Nate'em. Wyglądała nieziemsko i zdecydowanie była gotowa, żeby to
zrobić.
- Wszystko załatwione - powiedziała Serena, wyłaniając się z łazienki w
chmurze słodkich perfum. Również i na niej sukienka wyglądała świetnie, ale Blair
starała się nie patrzeć. Spisała się na medal, ignorując Serenę przez całe popołudnie,
kiedy je malowano i czesano. Nie widziała żadnego powodu, żeby teraz zacząć
zwracać na nią uwagę.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Hej, to ja - powiedział Aaron. - Jesteście gotowe?
Blair otworzyła drzwi. Na korytarzu stali Aaron i Tyler, obaj w smokingach.
Aaron krótko przyciął swoje dredy, więc teraz sterczały mu na wszystkie strony.
Wyglądał jak gwiazda rocka na rozdaniu nagród Grammy. A Tyler, z grzecznym
przedziałkiem na włosach i wzorowo zawiązaną muszką, ten jeden raz, wyglądał jak
idealny młody dżentelman. Musiała przyznać, że obaj wyglądali uroczo.
- Wow! - wykrzyknął Aaron. - Zajebista sukienka.
Tyler pokiwał twierdząco głową.
- Naprawdę świetnie wyglądasz, Blair.
Zmarszczyła brwi, rozkoszując się ich zainteresowaniem.
- Nie sądzicie, że mnie pogrubia?
Prawdziwa królowa dramatu.
- Daj spokój, Blair. - Aaron potrząsnął głową. - Wiesz, że wyglądasz jak ostra
sztuka.
- Naprawdę tak myślisz? Blair wykrzywiła twarz w grymasie.
- Taaak. Mookie też tak uważa. Powiedział mi. Musiałem go zostawić w
domu, bo na pewno chciałby pojeździć sobie na twojej nodze, widząc cię w tej
sukience.
- Odpieprz się - warknęła Blair, rozkoszując się każdą minutą. Odwróciła się
do Kati, Isabel i Sereny. - Chodźcie. Miejmy to za sobą.
Kiedy dziewczyny wychodziły z pokoju, Blair rzuciła okiem na olbrzymie
łóżko. Okay, kilka następnych godzin to będzie prawdziwe piekło. I owszem, nie
miała zielonego pojęcia, gdzie pójdzie w przyszłym roku na studia. Ale dzisiaj były
jej urodziny i tej nocy straci dziewictwo z Nate'em właśnie w tym łóżku.
- Czy ty, Cyrusie Solomonie Rose, bierzesz Eleanor Wheaton Waldorf za
prawowitą małżonkę, żeby ją kochać i jej służyć, w zdrowiu i chorobie, dopóki śmierć
was nie rozdzieli? - zapytał unitariański duchowny z ołtarza małego kościoła
wszystkich wyznań Stanów Zjednoczonych.
- Tak.
- A czy ty, Eleanor Wheaton Waldorf, bierzesz Cyrusa Solomona Rose'a za
prawowitego małżonka, żeby go kochać i mu służyć, w zdrowiu i chorobie, dopóki
was śmierć nie rozdzieli?
- O, tak.
Misty Bass przesunęła się na niewygodnej drewnianej ławce.
- Wytłumacz mi raz jeszcze, dlaczego tak szybko zdecydowali się na ten ślub -
szepnęła do Titi Coates.
Pani Coates przybliżyła się do przyjaciółki i spojrzała na nią wymownie zza
błękitnej woalki opadającej z jej olśniewającego toczka z pawimi piórami.
- Słyszałam, że wyczyściła się z pieniędzy. To było dla nic jedyne wyjście,
żeby nie popaść w długi.
Pani Archibald nie mogła się powstrzymać, musiała się wtrącić.
- Słyszałam, że zakochała się w jego letniej posiadłości w Hamptons -
powiedziała, nachylając się do uszu Misty i Titi. - Chciała od niego odkupić, ale nie
zgodził się sprzedać. Wiec wymyśliła inny sposób, żeby dostać ją w swoje ręce.
- Jak myślicie, długo to małżeństwo potrwa? - zapytała Misty z
powątpiewaniem.
Titi uśmiechnęła się zjadliwie.
- A jak długo mogłabyś żyć z czymś takim?
Przyglądały się Cyrusowi Rose'owi w szarym, prążkowanym garniturze,
kremowej koszuli, krawacie i kamizelce. Był jeszcze bardziej czerwony na twarzy niż
zwykle. Miał przy sobie złoty zegarek kieszonkowy, a na butach białe skórzane getry.
Getry? Co on sobie myślał, że to bal kostiumowy? Eleanor wyglądała promiennie,
mimo swojej śmiesznej ciemnoróżowej sukienki od Little Bo Peep. Jej niebieskie
oczy błyszczały od łez szczęścia, a szyja, nadgarstki i uszy od rodowych brylantów.
Ale co ważniejsze, druhny i ich partnerzy...
Blair ściskała kurczowo swój bukiet lilii, nie spuszczając oczu z Nate'a, nie
zważając na to, co się wokół niej dzieje. Kilka dni temu Nate w końcu przysłał jej
niezbyt jasnego e - maila, w którym pisał, jak mu przykro, że nie widzieli się przez
jakiś czas, ale musiał pojechać do Maine, by spędzić z rodziną Święto
Dziękczynienia. Blair natychmiast odpisała, pisząc, jak bardzo jest zdenerwowana i
podniecona czekającą ich nocą. Nate nie odpowiedział, więc mogła tylko mieć
nadzieję, że wszystko się rozwiąże, kiedy znowu się spotkają.
O ile w drogę nie wejdzie im ta zdzira Serena.
Blair starała się go przyłapać, jak przypatruje się Serenie pożądliwie, ale Nate
twardo obserwował ceremonię, a jego zielone oczy migotały w rozświetlonym
świecami kościele.
Postanowiła choć raz być optymistką.
Może myliła się co do nich. Pal licho Serenę - Nate był podniecony na myśl o
tej nocy tak samo jak i ona. Niby dlaczego wyglądał tak dobrze? Dosłownie
emanował seksem.
Tak jak ona.
Sukienka przylegała do jej ciała jak kondom i Blair nic miała na sobie
absolutnie nic więcej, oprócz elastycznych, zakończonych u góry koronką pończoch.
No i jej urodzinowych butów, oczywiście.
Blair była gotowa, Seksmaszyna z bukietem.
Więc dlaczego Nate nawet na nią nie spojrzał?
Nate obserwował przebieg ceremonii, udając zainteresowanie, żeby uniknąć
kontaktu wzrokowego z Blair. Zauważył, że wyglądała niezwykle atrakcyjnie, ale to
go tylko zmartwiło - jak miał sobie z tym wszystkim poradzić? W kieszeni miał
ulubiona pióro Jennifer, które mu dała przed jego wyjazdem na Święto
Dziękczynienia, żeby o niej pamiętał. Nie mógł jej przyprowadzić na ślub z
oczywistych powodów. Ale obiecał, że spotka się z nią później w hotelowym barze,
żeby mogła go zobaczyć! w smokingu. Obiecał jej również, że powstrzyma się od
spalenia dużego skręta przed uroczystością. Teraz tego żałował. Będzie musiał stawić
czoło Blair zupełnie na trzeźwo. Wepchnął rękę do kieszeni i ścisnął pióro. Na samą
myśl o tym był roztrzęsiony.
Serena też była roztrzęsiona, choć patrząc na nią, nikomu by to nawet nie
przyszło do głowy. Za każdym razem, kiedy profesjonaliści przyłożyli swoją rękę do
jej makijażu czy fryzury, efekt był zniewalający. Jej złote włosy błyszczały, skóra
promieniowała, policzki były zaróżowione, a brązowa sukienka opinała jej ciało,
akcentując wąskie biodra, krzywiznę pleców i długie, cudowne nogi.
Ale w środku Serena była w lekkiej rozsypce.
Po pierwsze i najważniejsze, martwiła się o Dana. Zachowywał się dziwnie.
Nie mogła się z nim spotkać przed ślubem, ale rozmawiała z nim zeszłego
wieczoru. Tak jakby. To ona cały czas mówiła. Dan tylko pochrząkiwał i w końcu
powiedział, że zobaczą się na uroczystości. Serena nie wiedziała, co się z nim dzieje,
ale z całą pewnością coś się działo.
Martwiła się również o Blair, chociaż Blair przez cały dzień ją ignorowała.
Dziewczyny stały obok siebie i Serena dosłownie czuła, jak od Blair bije napięcie; w
powietrzu niemal fruwały ładunki elektrostatyczne.
Z drugiej strony przejścia brat Sereny, Erik, puścił do niej oczko. Wyglądał w
smokingu jak książę. Męski odpowiednik Sereny: złote włosy, niebieskie oczy,
wysoki z piegowatym nosem i uroczymi dołeczkami w policzkach. Kiedy Serena
opowiedziała mu o rozmowie w Brown, Erik, tak jak się można było tego
spodziewać, skwitował to dwoma słowami: „Pieprzyć ich”.
Nie była to może najbardziej optymistyczna porada, jakiej jej kiedykolwiek
udzielono, ale Serena szanowała propagowaną przez brata filozofię beztroski: w jego
przypadku świetnie się sprawdzała. Poza tym i tak teraz zastanawiała się poważnie
nad jakąś szkołą artystyczną.
Odwróciła głowę, próbując wypatrzyć Dana, ale nie dostrzegła nigdzie jego
brązowych, rozczochranych włosów między tłumem olśniewających kapeluszy i
natapirowanych fryzur. Zastanawiała się, czy w ogóle raczył się pojawić.
Dan siedział bezwładnie w ławce na końcu; dłonie pociły mu się jak szalone, a
on starał się nie słuchać krążących wokół niego uszczypliwych plotek.
- Jest jeszcze bardziej tandetnie, niż się spodziewałam - szepnęła jakaś
kobieta.
- Co, u licha, ona ma na sobie? - odszepnęła jej sąsiadka.
- A co powiesz o nim? - szydziła pierwsza.
- I te sukienki druhen. Czysta pornografia!
Dan nie miał pojęcia, o czym one mówią. Dla niego wszyscy wyglądali
olśniewająco, zwłaszcza Serena. Próbował doprowadzić się do porządku, ale jego
zdarte czarne mokasyny w ogóle tu nie pasowały, a koszula nie była nawet dobrze
wyprasowana. Nigdy wcześniej nie czuł się bardziej nie na miejscu niż teraz.
Ale Serena chciała, żeby przyszedł, więc był. Jagnię gotowe na rzeź.
- Teraz pan młody może pocałować pannę młodą - oświadczył duchowny.
Cyrus chwycił Eleanor w pasie. Blair przycisnęła swój bukiet do brzucha, żeby
nie puścić pawia.
Nie był to długi pocałunek, ale każde publiczne okazywanie sobie uczuć przez
ludzi w wieku twoich starych wystarczy, żeby ci się zebrało na haftowanie.
Cyrus roztrzaskał owinięty w serwetkę kieliszek od wina, a mężczyzna przy
pianinie zagrał pierwsze akordy marsza weselnego.
W końcu byli małżeństwem!
Goście weselni podążyli za młodą parą wzdłuż przejścia, a potem wyszli z
kościoła.
Już na zewnątrz, na chodniku Pierwszej Alei, Blair podeszła na paluszkach od
tyłu do Nate'a i jej oddech owionął jego ucho.
- Tęskniłam za tobą - zamruczała.
Nate obrócił się na pięcie i zmusił do uśmiechu.
- Cześć. Moje gratulacje, Blair - powiedział, całując ją w policzek.
Zmarszczyła brwi.
- Czego ty mi gratulujesz? To jest chyba najgorszy dzień w moim życiu. -
Przysunęła się do niego. - No, chyba że coś z tym zrobisz.
- Co masz na myśli? - Nate nadal się uśmiechał.
- To, że nie mam na sobie bielizny. - Wypaliła prosto z mostu. Była zbyt
wyczerpana, żeby bawić się w słowne gierki.
- Aha. - Nate przestał się uśmiechać. Wbił ręce w kieszenie, gładząc palcami
pióro Jenny.
- Nawet nie złożyłeś mi jeszcze życzeń urodzinowych. - Blair wydęła wargi.
Poklepała kieszenie Nate'a. - Prezentu też dla mnie nie masz.
Dłoń Nate'a zacisnęła się na piórze, chowając je przed nią.
- Może poprosisz tamtego gościa, żeby zrobił nam zdjęcie? - zaproponował
zdesperowany.
Fotoreporter z „Vogue'a” pracowicie pstrykał romantyczne fotki Cyrusa i
Eleanor z tyłu ich bentleya. Blair podeszła do niego i pociągnęła za rękaw.
- Zrobi mi pan zdjęcie z moim chłopakiem? - zapytała go radośnie.
Ale kiedy się odwróciła, Nate'a już nie było.
Serena, zgodnie z obietnicą, czekała na ulicy, aż Dan wyłoni się z kościoła.
Podszedł do niej ze zwieszoną głową, szurając nogami.
- Sorry za to wszystko - powiedziała Serena, ściskając go lekko. - Mam
nadzieję, że nie było to dla ciebie zbyt dziwaczne.
- Było w porządku. - Dan wsunął ręce do kieszeni swojego smokingu.
- No cóż, dla mnie to było dziwne. A ja znam tych ludzi.
Wydawała się szczerze wdzięczna, że tam był, i postanowił odrobinę
wyluzować.
- Świetnie wyglądasz - rzekł.
Serena uśmiechnęła się.
- Ty też. Chodź. - Pociągnęła Dana za sobą do czekającej limuzyny, wepchnęła
go na tylne siedzenie. - Jedźmy się upić.
Mieli cały samochód dla siebie. Danowi strasznie podobał się zapach
skórzanych obić. Siedział blisko Sereny. Ich nogi się stykały.
- Dzięki, że ze mną przyszedłeś - powiedziała Serena.
Dan odwrócił głowę i spojrzeli sobie w oczy. Samochód już miał oderwać się
od krawężnika. Serena miała wrażenie, że Dan zamierza powiedzieć coś głębokiego.
Wtedy otworzyły się drzwiczki i Nate wetknął głowę do środka.
- Cześć - rzucił zadyszany. - Mogę się z wami zabrać? - Nie było mowy, żeby
utknął sam na sam z Blair w samochodzie.
Zza jego pleców wyłonił się Erik.
- A ja? - zapytał. Rzucił na siedzenie butelkę brzoskwiniowego schnappsa. -
Przyniosłem piciu.
Serena przesunęła się szybko, żeby zrobić miejsce.
- Im więcej, tym weselej! - wykrzyknęła rozradowana.
Dan nie odezwał się ani słowem. Zapalił papierosa.
przyj
ę
cie weselne to
ś
rednia impreza
- Musisz być podekscytowana.
- Gratulacje, skarbie!
Blair nie przewidziała w scenariuszu na ten wieczór przyjmowania gratulacji,
a jej matka i Cyrus uparli się, by jak najbardziej przeciągnąć ten koszmar. Twarz ją
bolała od uśmiechania się i miała już dość ludzi, którzy ją całowali, tak samo jak
zapewniania ich, że jest bardzo szczęśliwa ze względu na mamę. Dobre sobie. Co
gorsza, musiała pozować do zdjęcia z ustami przyciśniętymi do tłustego czerwonego
policzka Cyrusa. Obrzydliwość.
- Naprawdę można z nią zabalować - usłyszała, jak mówi komuś Aaron. Stał
obok niej i powtarzał wszystkim, jak bardzo się cieszy, że ma taką fajną nową siostrę.
Blair wiedziała, że mówi to z ironią. Miała ochotę go walnąć.
Wszystkiego najlepszego, Blair, pomyślała gorzko. Jak tylko skończy się ta
komedia z przyjmowaniem gratulacji, znajdzie Nate'a i przeprowadzi z nim poważną
rozmowę. Czy on nie widział, jak bardzo go teraz potrzebowała? Niczego nie
rozumiał?
- Przynajmniej zrobili to jak należy - szepnęła Misty Bass do męża, kiedy
przeszli obok bohaterów wieczoru i ich rodzin, wchodząc do eleganckiej sali balowej
hotelu St. Claire, gdzie odbywało się przyjęcie weselne. Sala mieniła się srebrem;
były białe obrusy, kryształy, świece. W rogu siedziała harfistka, brzdąkając
dyskretnie. Kelnerzy w białych marynarkach roznosili wysokie kieliszki ze złotym
szampanem i odprowadzali gości do wyznaczonych stolików.
Gdyby Blair zaangażowała się w sprawę rozlokowania gości przy stolach,
wszystko mogłoby wyglądać odrobinę inaczej, a tak Serena, Dan, Nate i Erik siedzieli
przy jednym stoliku (Serena między Nate'em i Danem). Naprzeciw nich znalazł się
Chuck Bass, najmniej ulubiona osoba Sereny i Dana w całej okolicy. Przylizał do tyłu
swoje ciemne włosy na żel. Teraz jeszcze bardziej niż wcześniej wyglądał na fiuta.
(Fiut [rzeczownik], gruboskórny, arogancki, irytujący palant. Zwykle, ale nie
zawsze, niski i łysy. Myśli, że jest najbardziej męskim facetem na sali).
Chuck był nieprzyzwoicie przystojny, prosto jak z reklamy płynu po goleniu.
Fiutem był z charakteru.
Siedział między Kati i Isabel, które ciągle wierciły się w swoich przyciasnych
sukienkach.
Dan zaczął przypatrywać się rządkowi srebrnych sztućców.
- To nie takie trudne - powiedział ironicznie Chuck. Wskazał łyżkę od zupy. -
Po prostu zacznij od brzegu, a dalej pójdzie samo.
- Dzięki - mruknął Dan ponuro. Wytarł swoje wilgotne dłonie w spodnie od
smokingu. Nie powinien był tu przychodzić.
Kelnerzy przynieśli pierwsze danie. Zupę krem z dyni, dla uczczenia Święta
Dziękczynienia, i wielki kosz ciepłych bułek.
- Naprawdę, już się pogubiłem - ciągnął Chuck, narzucając zebranym przy
stole swój parszywy sposób bycia. Wycelował nożem od pieczywa w Serenę. - Jesteś
z nim? - zapytał, machając nożem w stronę Nate'a. - Czy z nim? - wskazał nożem
Dana.
Erik roześmiał się.
- Tak właściwie - rzekł sarkastycznie - są we trójkę. Nate od zawsze leciał na
Dana. Serena ich sobie przedstawiła.
Serena zamieszała swoją zupę i przepraszająco zerknęła na Dana.
- Jestem z Danem - powiedziała. - A on pewnie mnie teraz nienawidzi.
Dan wzruszył ramionami.
- Wcale nie.
Ale zastanawiał się, jak brzmi prawdziwa odpowiedź na pytanie Chucka.
Jesteś z nim? To jak, była? Była?
W końcu wszyscy goście złożyli gratulacje i Blair wraz ze swoją nową,
powiększoną rodziną udała się do głównego stołu. Siedziała pomiędzy Aaronem i
Tylerem, praktycznie plecy w plecy z Nate'em. Nie mogła w to uwierzyć. Serena i
Nate siedzieli obok siebie przy sąsiednim stole, a ona była skazana na swoją rodzinę.
Koszmar!
Odchyliła się do tyłu na swoim krześle i szepnęła Nate'owi do ucha:
- Możemy porozmawiać? Po przemówieniach?
Nate pokiwał niepewnie głową. Spojrzał na zegarek. Niedługo pojawi się
Jennifer. Istniała możliwość, że uda mu się uniknąć rozmowy z Blair.
Zadowolona, Blair jednym haustem wypiła kieliszek szampana. Jeśli ma w
końcu stracić dziewictwo z Nate'em, chciała być rozluźniona.
- Spokojnie, księżniczko - ostrzegł Aaron. - Nie chciałbym, żebyś mnie
obrzygała.
- Dlaczego nie? - Uniosła kieliszek, żeby kelner go napełnił. - Mogłoby ci to
dobrze zrobić.
Cyrus mamrotał pod nosem, czytając zapiski ze stosu fiszek; ćwiczył swoją
przemowę.
- Nie denerwuj się, kochanie. - Eleanor poklepała go po ramieniu. - Po prostu
bądź sobą.
Blair przewróciła oczami i wychyliła kolejny kieliszek szampana. To była
najgorsza rada, jaką kiedykolwiek słyszała.
Kelnerzy zabrali talerze po zupie i rozlali więcej szampana. Cyrus Rose pocił
się jak świnia. Uniósł widelec i brzdęknął nim o swój kieliszek. Blair nie mogła
wytrzymać już ani chwili dłużej. Przepłukała szampanem usta, odwróciła się na
krześle i pociągnęła za rękaw marynarki Nate'a.
- Chodźmy już teraz - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Nate odwrócił się i spojrzał na nią.
- Ludzie, bardzo was proszę o chwilę uwagi! - Cyrus nadal uderzał widelcem
w kieliszek.
- Chodź! - zarządziła Blair.
Nate spojrzał na zegarek. Jennifer miała zjawić się za kilka minut. Nie ma
mowy, żeby kazał jej czekać, bo sam będzie się gdzieś szwendał z Blair, pozwalając,
by wypłakiwała się na jego ramieniu.
- Ale Cyrus właśnie wygłasza mowę - powiedział.
Blair wbiła mu paznokcie w ramię.
- No właśnie. Chodźmy.
Nate potrząsnął głową. Wziął głęboki oddech, potem wypuścił powietrze.
- Uspokój się - powiedział do Blair i odwrócił się.
Blair wpatrywała się w tył głowy Nate'a z niedowierzaniem. Nie była pewna,
czy dobrze go usłyszała. Swędział ją nagi tyłek, o który ocierała się sukienka. To się
nie dzieje naprawdę, przekonywała siebie. Nate wcale nie zachował się jak dupek i jej
nie obraził. To wszystko działo się w jej głowie.
Cyrus odchrząknął.
- Blair! - syknęła jej matka z drugiej strony stołu.
Aaron chwycił ją za rękę i odwrócił twarzą do ich stolika.
- Nie bądź niegrzeczna - powiedział.
Na sali zapadła cisza; wszyscy czekali na przemówienie Cyrusa.
- Dziękuję wam za przybycie - zaczął. - I dziękuję, że zmieniliście swoje
świąteczne plany, żeby być tu z nami. - A potem zaczął wygłaszać tę samą żałosną
przemowę, którą Blair słyszała już od tygodnia; Cyrus ćwiczył ją, chodząc tam i z
powrotem po korytarzu ich apartamentu przy Siedemdziesiątej Drugiej, w
kaszmirowych spodniach od pidżamy, takich samych, jakie ukradła dla Nate'a.
Siedziała bez ruchu, patrząc, jak bąbelki szampana unoszą się z dołu kieliszka
ku górze. Głowa chyba jej zaraz eksploduje.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
Ś
LUBNE OGŁOSZENIE „NEW YORK TIMESA”
Eleanor Wheaton Waldorf, dama z towarzystwa Upper East Side, i Cyrus Solomon Rose,
inwestor budowlany, wst
ą
pili dzi
ś
w zwi
ą
zek mał
ż
e
ń
ski, w atmosferze skandalu, plotek i intryg.
Poznali si
ę
u Saksa ubiegłej wiosny i od tamtej pory prawie si
ę
nie rozstawali. Kiedy si
ę
spotkali, ona cierpiała na brak pewno
ś
ci siebie, bo pierwszy m
ąż
porzucił j
ą
dla innego
m
ęż
czyzny. Ale dzi
ę
ki Cyrusowi o wszystkim zapomniała. Cyrus zakochał si
ę
w jej u
ś
miechu,
nowej, odchudzonej sylwetce oraz olbrzymim apartamencie przy Pi
ą
tej Alei, i nie zamierzał ju
ż
ich wypu
ś
ci
ć
z r
ą
k. Nie mógł si
ę
równie
ż
doczeka
ć
,
ż
eby opu
ś
ci
ć
swoj
ą
obł
ą
kan
ą
na punkcie
operacji plastycznych
ż
on
ę
. Eleanor zakochała si
ę
w radosnym usposobieniu Cyrusa, jego
seksownej fizjonomii
Ś
wi
ę
tego Mikołaja i niesamowitym domu na pla
ż
y w Bridgehampton.
Czy
ż
nie s
ą
dla siebie stworzeni?
Panna młoda jest córk
ą
bogatego inwestora Tylera Augusta Waldorfa, ju
ż
nie
ż
yj
ą
cego, i damy
z towarzystwa, Mirabel Antoinette Kattrel Waldorf, równie
ż
nie
ż
yj
ą
cej - Ma dwoje dzieci; córka,
Blair Cornelia Waldorf ma siedemna
ś
cie lat, a syn, Tyler Hugh Waldorf jedena
ś
cie. Pan młody
jest synem Jeremiaha Leslie Rose'a, byłego rabina synagogi w Scarsdale, ju
ż
nie
ż
yj
ą
cego, i
Lynne Dinah Bank, emerytowanej dekoratorki wn
ę
trz, która mieszka w Meksyku. Jego syn,
Aaron Elihue Rose, ma siedemna
ś
cie lat.
Po absurdalnie krótkim okresie narzecze
ń
stwa tych dwoje zawarto dzi
ś
zwi
ą
zek mał
ż
e
ń
ski.
Młodzi zdecydowali si
ę
na
ś
lub w ko
ś
ciele wszystkich wyzna
ń
Stanów Zjednoczonych,
poniewa
ż
on jest
ż
ydem, a ona protestantk
ą
i
ż
adne z nich nie chciało zmienia
ć
wyznania.
Obecnie trwa przyj
ę
cie weselne w luksusowym hotelu St. Claire przy Sze
ść
dziesi
ą
tej
Pierwszej Wschodniej. W menu znalazła si
ę
potrawa o nazwie quenelle, czyli rybi mus, i jest
wielce prawdopodobne,
ż
e je
ś
li popije si
ę
j
ą
zbyt du
żą
ilo
ś
ci
ą
szampana, mo
ż
na si
ę
powa
ż
nie
rozchorowa
ć
. Młoda para sp
ę
dzi miesi
ą
c miodowy na jachcie na Morzu Karaibskim; przez ten
miesi
ą
c ich dzieci zostan
ą
w domu, pozostawione same sobie.
Hm, zapowiada si
ę
interesuj
ą
co!
Panna młoda przyj
ę
ła nazwisko nowego m
ęż
a, tak samo jak jej syn Tyler. Jej córka Blair
pozostaje niezdecydowana, „Nie ma mowy” - brzmiała jej odpowied
ź
, kiedy ostatnio j
ą
o to
zapytano. Poprzednie mał
ż
e
ń
stwa obojga młodych zako
ń
czyły si
ę
rozwodem. Swego czasu
towarzyszyła temu atmosfera skandalu, ale wznie
ś
my za nich potrójny toast - ruszyli naprzód!
Wracam na przyj
ę
cie!
Wiem,
ż
e mnie kochacie
plotkara
cheek to cheek
- Mam nadzieję, że czeka na nas w holu - powiedziała zdenerwowana Jenny.
- Nie martw się - uspokajała ją Vanessa. - Znajdziemy go.
Przeszły przez obrotowe drzwi hotelu St. Claire i zaczęły się rozglądać po
okazałym holu. Obie miały na sobie małe czarne w stylu lat sześćdziesiątych, które
kupiły po dziesięć dolców w Domsey w Williamsburgu. Sukienka Jenny była obszyta
gagatowymi koralikami, a Vanessy miała aksamitne wstawki w spódnicy.
Vanessa miała na sobie również czarne kabaretki, po raz pierwszy w życiu.
Obie wyglądały bardzo retro i niezmiernie słodko.
- Tam jest! - zapiszczała Jenny, rzucając się w stronę Nate'a, który siedział
sztywno na krześle w rogu, popijając szampana.
- To dobrze - powiedziała Vanessa, nagle czując się kompletnie nie na
miejscu. Co miała ze sobą zrobić, kiedy Jenny i jej bogaty chłopaczek będą się
obmacywać? - Zobaczymy się przy barze.
Utrzymywała, że przyszła tylko po to, by wspierać moralnie Jenny, ale
naturalnie miała swoje ukryte powody. Istniała szansa, że natknie się na Dana, kiedy
na przykład będzie szedł do toalety. A wtedy nie będzie miała więcej poczucia
zmarnowanego czasu, że wbiła się w sukienkę.
- Cześć, Jennifer - powiedział Nate, całując Jenny w policzek. Wziął ją za
rękę.
- Cześć - powiedziała Jenny z błyszczącymi z podniecenia oczami. Chłonęła
wzrokiem lśniące sznurowane buty Nate'a, jego elegancki smoking, jego pofalowane
złotobrązowe włosy, jego migoczące zielone oczy. - Wyglądasz... naprawdę świetnie.
Nate uśmiechnął się.
- Dzięki. Ty też.
- To co chciałbyś robić?
- Posiedźmy tu trochę, dobra?
- Okay - powiedziała Jenny.
Nate poprowadził ją do małej sofy w cichym kącie niedaleko baru.
- Chyba napiję się tylko wody mineralnej. - Jenny krzyżowała nogi i na powrót
je rozprostowywała; była zdenerwowana. - Czuję się jakoś dziwnie.
- Jasne - odparł Nate. Kiedy pojawił się kelner, złożył zamówienie; - Dwie
wody.
Wow. Naprawdę był reformowalny.
Ponownie ujął dłoń Jenny i położył ją sobie na kolana. Jenny zachichotała.
Czuła się nieswojo, będąc z Nate'em w hotelowym barze, zamiast w parku czy u niego
w domu. Miała wrażenie, że wszyscy hotelowi goście się im przyglądają.
- Nie denerwuj się - szepnął Nate. Uniósł jej małą dłoń i czule pocałował.
- Staram się. - Zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i oparła głowę o ramię
Nate'a. Łatwo się było rozluźnić, kiedy była z Nate'em. Czuła się przy nim
bezpieczna. Otworzyła oczy i zobaczyła, że Nate się do niej uśmiecha swoimi
błyszczącymi, zielonymi oczami.
- Mam przeczucie, że będę miał przez to kłopoty - powiedział, jakby na to
czekał.
- Jak to? - Jenny zmarszczyła brwi.
- Nie wiem. - Nie miał zamiaru wyjaśniać Jenny, że za ścianą znajduje się jego
dziewczyna, Blair, prawdopodobnie uzbrojona i niebezpieczna. - Po prostu mam takie
przeczucie.
Jenny ujęła jego dłoń i uścisnęła.
- Nie martw się - uspokajała go. - Nie robimy nic złego.
- Więc - powiedziała matka Blair, kiedy Cyrus skończył wygłaszać mowę, a na
stół wjechały quenelle i organiczna sałata. - Rozmawialiśmy z Cyrusem i Trierem o
naszym nazwisku.
- A co z nim? - zapytała Blair. Szturchnęła quenelle widelcem. - Co to ma
być?
- Nie pamiętasz? - zdziwiła się jej matka. - Zdecydowałyśmy się na to podczas
degustacji.
Blair spróbowała odrobinę.
- Smakuje jak kocie żarcie. - Odsunęła talerz i ujęła swój kieliszek z
szampanem.
- No więc - ciągnęła jej matka - Tyler zgodził się przyjąć nazwisko Rose. Ja
już to zrobiłam. Zostałaś tylko ty.
Blair kopnęła nogę od swojego krzesła. Nie pierwszy raz poruszali ten temat.
- Zmieniasz nazwisko? - zapytała brata z niedowierzaniem.
Tyler pokiwał głową.
- Tak postanowiłem. Tyler Rose. Brzmi super, nie? Jakbym był DJ - em.
- Dokładnie - przyznał Aaron. Zniżył głos. - Przy deklach Tyler Rose,
specjalnie dla was na żywo, prosto z Siedemdziesiątej Drugiej ulicy.
- Zamknij się - mruknęła Blair. Jakby jej drugie imię nie było wystarczająco
beznadziejne, teraz jeszcze usiłowali uszczęśliwić ją jeszcze bardziej beznadziejnym
nazwiskiem? Blair Cornelia Rose? Niech się wypchają. - Już ci mówiłam. Nie
zmienię nazwiska.
Matka zrobiła zawiedzioną minę.
- Och, byłoby miło, gdybyśmy wszyscy nosili jedno nazwisko. Jak prawdziwa
rodzina.
- Nie - upierała się Blair.
Cyrus uśmiechnął się do niej życzliwie.
- Znaczyłoby to bardzo dużo dla mnie i dla twojej matki, gdybyś to
przynajmniej jeszcze sobie przemyślała.
Blair zacisnęła usta, żeby powstrzymać się od krzyku. Której części słowa
„nie” nie zrozumieli? Odwróciła się do tyłu, by spojrzeć na Nate'a, ale jego krzesło
było... puste. Dlaczego jej życie jest jak jeden wielki kanał?
Rybia papka podeszła jej do gardła, zmieszana z musującymi litrami
szampana, które w siebie wlała. Blair zatkała usta ręką i uciekła od stolika.
Serena i Erik ze swojej rybiej papki robili rzeźby. Quenelle było zbyt
obrzydliwe do jedzenia, a ponieważ zespół nie zaczął jeszcze grać, nie mieli nic
innego do roboty. Erik zagarnął talerz Nate'a i ustawili jedna na drugiej trzy ciapiaste
rzeźby w kształcie ryb, łącząc je w całość dwiema koktajlowymi słomkami. Erik znał
się na rzeczy - w końcu studiował w Brown architekturę.
A Danowi quenelle smakowało. Jadł powoli, zbierając się na odwagę.
- Hej, możemy chwilę pogadać? - zapytał w końcu Serenę, kładąc dłoń na stół
obok jej talerza, żeby zwrócić na siebie uwagę.
- Jasne.
- Nie zwracajcie na mnie uwagi - powiedział Erik, umacniając stos quenelle
kulkami masła. - Mam robotę.
- Co jest? - zapytała Serena. Założyła włosy za uszy i nachyliła się do Dana,
całkowicie się na nim koncentrując.
Dan spojrzał w jej niebieskie oczy, usiłując znaleźć to, czego szukał. Coś, co
by go przekonało, że był głupkiem, tak się zamartwiając. śe Serena kocha go równie
mocno, jak on ją. Ale nie widział nic, oprócz błękitu.
- Chciałem tylko powiedzieć, że nie miałem zamiaru... nie chciałem... kiedy
wysłałem ci tamten wiersz, myślałem... - Dan nie był już pewien, co próbował
powiedzieć. Zabrzmiało to tak, jakby przepraszał, a wcale nie było mu przykro. Nie
było mu przykro z żadnego innego powodu oprócz tego, że oczy Sereny były
niebieskie i nic więcej.
- A, nie przejmuj się tym. - Serena upiła łyk szampana i zaczęła zabawiać się
brzegiem obrusa. - Po prostu trochę za bardzo się wczułeś, to wszystko - dodała.
Za bardzo się wczułeś? - zastanawiał się Dan. Co to miało znaczyć?
I nagle zaczęła grać orkiestra jazzowa.
- Och, uwielbiam tę piosenkę! - wykrzyknęła Serena. Grali Cheek to cheek.
Przepadała za banalnymi piosenkami.
- Panie i panowie, państwo młodzi! - ogłosił lider zespołu. Cyrus i Eleanor
Rose podnieśli się i powoli przeszli tanecznym krokiem na parkiet, kiwając na swoich
gości, żeby się przyłączyli.
Chuck chwycił Kati i Isabel za ręce, i zaczął z nimi wirować; jego dłonie od
razu ześliznęły się z ich pleców na tyłki.
- Chcesz zatańczyć? - zapytała Dana Serena. Podniosła się i wyciągnęła do
niego rękę.
Dan spojrzał na nią zranionym wzrokiem; rzeczywiście, za bardzo się
wczuwał.
- Nie, dzięki. - Wstał, kierując się do wyjścia. - Chyba pójdę zapalić.
Serena wiedziała, ze jest zmartwiony, ale co mogła zrobić? Wyglądało na to,
że niezależnie od tego, co powie czy zrobi, Dan zawsze znajdzie jakiś powód, żeby
się umartwiać. Taki już był. Dzięki temu miał o czym pisać.
Ona zaś była beztroska i wolała lekko podchodzić do życia, tak jak jej brat.
Wychyliła kieliszek szampana i chwyciła Erika za rękę, żeby oderwać go od
babraniny w jedzeniu.
- Czy dziewczyna nie może się już zabawić? - zapytała go, chichocząc z lekką
desperacją.
Erik podniósł się.
- Ta dziewczyna z pewnością może - powiedział, biorąc siostrę w ramiona, po
czym odchylił ją widowiskowo do tyłu.
I to była prawda. Serena zawsze znalazła jakiś sposób, żeby się zabawić. Po
prostu noc była ciągle młoda...
amor omnia vincit - miło
ść
wszystko zwyci
ęż
y
-
Widziałeś mojego brata? - zapytała Jenny Nate'a. - Dobrze się bawi?
Nate otworzył pstryknięciem swoją srebrną zapalniczkę Zippo i przypalił
papierosa.
- W zasadzie to nie zwróciłem uwagi - przyznał.
- Na pewno tak. - Jenny rozejrzała się po dekadenckim wystroju hotelu. Niby
jak mogło być inaczej?
Nate wypuścił obłok dymu w sufit. Jenny upiła łyk swojej wody.
- A ty dobrze się bawisz? - zapytała.
Nate oparł głowę o jej nagie ramię. Pachniała pudrem dla dzieci i odżywką do
włosów Finesse.
- O wiele lepiej bawię się teraz, kiedy jestem tutaj - powiedział.
- Naprawdę? - Jenny nadal nie mieściło się w głowie, że Nate w ogóle ją
polubił. A teraz jeszcze jej mówi, że woli siedzieć z nią tutaj niż tańczyć na jednym z
największych przyjęć weselnych roku?
Nate przechylił głowę i zaczął całować jej szyję, a potem, kierując się po linii
szczęki, dotarł do jej ust. Jenny zacisnęli powieki i oddała mu pocałunek. Czuła się
jak księżniczka z bajki i nie chciała się nigdy obudzić.
Dan wśliznął się na stołek przy końcu hotelowego baru i zamówił podwójną
szkocką z lodem. Drżącymi rękami wyciągnął z kieszeni płaszcza camela i zapalił.
Łzy potoczyły się na zwisającego z jego ust bezwładnie papierosa, zgiętego i
przemoczonego. Dan chwycił z baru długopis i narysował na serwetce wielkie czarne
X. Na nic więcej nie było go stać.
Wszystkie te dramatyczne wiersze o miłości, które napisał, miały zapobiec
prawdziwej tragedii, odpędzić nawet myśl, że Serena go nie kocha. Ale taka była
prawda. Serena go nie kochała.
Zaskakujące, że nie płakał po niej aż tak bardzo - bardziej dotknęło go to, co
powiedziała.
Za bardzo się wczuwał. Jest frajerem, który odstrasza ludzi, bo nikt nie potrafi
zrozumieć jego wrażliwości.
Pierś mu drżała od tłumionego szlochu i opadł na bar, opierając czoło o brzeg
szklanki. Nagle, kątem oka dostrzegł znajomą szopę brązowych kręconych włosów,
wielki biust, drobne ciało.
To była jego siostra.
A obok niej, z rękami krążącymi po jej wielkim biuście i drobnym ciele,
siedział ten bogaty dupek, Nate.
Dan nie był w nastroju, żeby przyglądać się spokojnie, jak jego młodsza
siostra jest molestowana przez zaćpanego bananowego chłoptasia z haszem zamiast
mózgu. Wychylił swoją szkocką i wstał.
Gdy Blair już wyrzygała swoją porcję quenelle, wyszła przed hotel, żeby
zapalić papierosa i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Nie trwało to długo.
Ponieważ był listopad i przemarzła na wylot, wróciła zaraz do środka, kierując się do
damskiej toalety, żeby trochę się ogarnąć.
Kiedy tylko przepłucze usta, przygładzi włosy, nałoży na wargi nową warstwę
szminki MAC Spice i spryska się perfumami, pójdzie poszukać Nate'a i zabierze go
na górę, do ich apartamentu. Miała już dość tego wszystkiego. To były jej urodziny i
chciała je przeżyć po swojemu.
Ale kiedy w drodze do toalety przechodziła obok baru, stanęła jak wryta. W
rogu Nathaniel Archibald - jej Nate - całował małą dziewiątoklasistkę.
Muzyka przeszła w crescendo, a potem zamarła. Główna bohaterka zadrżała;
oczy miała okrągłe jak spodki.
Czuła się tak. jakby została postrzelona w brzuch. Nate sprawiał wrażenie
całkowicie rozluźnionego i szczęśliwego. On i ta dziewczyna - jak ona ma na imię,
Ginny? Judy? - trzymali się za ręce. Uśmiechali się do siebie i coś słodko mamrotali.
Wyglądali na zakochanych.
Tego z całą pewnością nie było w scenariuszu.
I kiedy tak na nich patrzyła z fascynacją i przerażeniem, uświadomiła sobie
coś strasznego. Nigdy wcześniej nie przeżyła większego zawodu. Było to gorsze
nawet od myśli, że nie dostanie się do Yale.
Nate nie był jej mężczyzną, głównym bohaterem jej filmu. Nie padnie do jej
stóp, nie będzie kochać jej i tylko jej. To aktor drugoplanowy, frajer, który zniknie z
ekranu przed finałową sceną. A skoro tak było, to ona go nie chciała.
Blair odwróciła się z oczami zasnutymi łzami rozczarowania i po raz trzeci
skierowała się do damskiej toalety. Musiała zapalić, ale chciała to zrobić w jakimś
ciepłym, ustronnym miejscu.
- Zabieraj łapska od mojej siostry - warknął Dan, wymachując swoim tlącym
się camelem w stronę Nate'a.
- Przestań - poprosiła Jenny. - Wszystko w porządku.
- Nic nie jest w porządku! - Dan uśmiechnął się szyderczo do swojej młodszej
siostry. - Nic nie wiesz.
Nate ścisnął nogę Jenny, żeby dodać jej otuchy, i wstał. Poklepał delikatnie
Dana po ramieniu.
- Spoko, stary. Jesteśmy przyjaciółmi. Wiesz przecież.
Dan potrząsnął głową. Po jego twarzy ciekły gniewne łzy kapiąc na
marmurową podłogę.
- Nie dotykaj mnie.
- O co ci chodzi? - zapytała Jenny, podnosząc się. - Upiłeś się?
- Chodź, Jenny. - Dan złapał ją za rękę. - Idziemy do domu.
Jenny wyrwała się.
- Nie! - krzyknęła.
- Ej, stary - powiedział Nate. - Może ty pójdziesz do domu. Dopilnuję, żeby
Jennifer bezpiecznie wróciła.
- Taaak, nie wątpię - odparował Dan. Znowu sięgnął po rękę Jenny.
- Hej, Dan! - dobiegł od baru sarkastyczny dziewczęcy głos. - A może
pójdziesz napisać o tym wiersz? Powinieneś trochę ochłonąć.
Dan, Jenny i Nate unieśli wzrok. To była Vanessa, która przysiadła na stołku
barowym w swojej czarnej sukience. Usta miała pomalowane ciemnoczerwoną
szminką. W brązowych oczach widać było rozbawienie. Głowę miała wygoloną jak
żołnierz, a skórę tak bladą, że aż świeciła. Wyglądała bajecznie.
Przynajmniej dla Dana.
Najbardziej zdumiewające były jej oczy. Dlaczego nigdy wcześniej tego nie
zauważył? Nie były po prostu brązowe, tak jak Sereny niebieskie. Mówiły do niego.
Mówiły słowa, które chciał słyszeć.
- Cześć - powiedziała Vanessa tylko do Dana.
- Cześć. Co tu robisz?
Zsunęła się ze swojego stoika, podeszła, objęła Dana ramieniem i pocałowała
w policzek.
- Stawiam ci drinka. Chodź.
jak zwykle B siedzi w toalecie, ale tym razem jest tam takie S
Kiedy skończyła się piosenka Cheek to cheek, zespół zagrał Putting on the
Ritz. Serena i Erik udawali Ginger Rogers i Freda Astaire'a, robiąc przedstawienie w
swoim rogu parkietu. Serena wesoło wymachiwała rękami, starając się zachować
beztroskę, być duszą imprezy. Ale nie mogła przestać myśleć o zbolałej minie Dana.
A potem napatoczył się Chuck.
- Mogę? - zapytał, przesuwając swoją łapę z sygnetem po talii Sereny i
spychając na bok Erika.
Serena nie mogła znaleźć lepszego powodu, żeby przestać tańczyć.
- Nie ma mowy - powiedziała.
Zeszła z parkietu i porwała z krzesła swoją torebkę. Może powinna złapać
Dana w barze i pocieszyć go jakoś przy papierosie.
Ale kiedy poszła do baru, zobaczyła, że Dan się już pocieszył... za sprawą
Vanessy. Obejmowała go ramieniem i choć nadal była łysa, a na nogach miała
martensy, jej twarz była łagodniejsza i słodsza niż kiedykolwiek wcześniej. Było tak,
bo Vanessa patrzyła na Dana, Dan patrzy! na nią i byli w sobie zakochani!
Serena poszła dalej, prosto do damskiej toalety. Nadal miała ochotę zapalić,
ale nie chciała psuć im romantycznej chwili.
Blair przysiadła na umywalce na końcu toalety, paląc jednego papierosa za
drugim. Słyszała, że ktoś wszedł, ale nie odwróciła głowy. Zbyt pochłaniało ją
rozpatrywanie własnego nieszczęścia.
Istniała duża szansa, że nie dostanie się do Yale, mimo oburzająco hojnej
darowizny jej ojca. Nawet nie nosiła już tego samego nazwiska co reszta jej rodziny.
Ciągle była dziewicą. Nate jej nie kochał. Było tak, jakby stała się kimś zupełnie
innym, nawet się o to nie starając. Jakby wpadła pod samochód, doznała amnezji i
żyła dalej, nawet nie zdając sobie sprawy, że przeżyła jakiś wypadek.
Z nosa ciekło jej na sukienkę. Nie wiedziała już nawet, czy płacze, czy po
prostu kapie jej z nosa. Czuła się jak sparaliżowana.
- Hej, Blair, wszystko w porządku? - zapytała nieśmiało Serena. Blair nie
miała wprawdzie kłów, ale i tak potrafiła być groźna.
Blair spojrzała przez ramię i pokiwała głową. Kosmyki włosów przylepiły się
do jej mokrych policzków, tusz się rozmazał.
Serena podeszła do niej ze zwitkiem papierowych ręczników.
- Mam w torebce przybory do makijażu, jeśli czegoś potrzebujesz.
- Dzięki - powiedziała Blair, biorąc ręczniki. Wydmuchała nos, aż jej ramiona
zadrżały z wysiłku. Była wyczerpana.
- Wszystko w porządku? - powtórzyła pytanie Serena.
Blair uniosła wzrok i zobaczyła w jej oczach szczerą troskę. Niewiarygodne,
ale prawdziwe. A Blair zachowywała się wobec niej tak podle!
- Nie - przyznała. - Nie jest w porządku. - Jej pierś zafalowała, kiedy wyrwał
się z niej szloch. - Moje życie to kanał.
Jedno z wyszywanych ramiączek sukienki Blair zsunęło się w dół. Serena
delikatnie je poprawiła.
- Widziałam, jak kradłaś w Barneysie spodnie od pidżamy.
Blair spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Ale nikomu nie powiedziałaś, prawda?
- Słowo.
Blair westchnęła i spojrzała na swoje śliczne buty.
- Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. - Dolna warga jej drżała. - Nawet mi nie
podziękował.
Serena wzruszyła ramionami.
- Pieprzyć to. - Znalazła w torebce szczotkę oraz paczkę papierosów. Wyjęła
dwa papierosy, jednego podała Blair. - To twoje urodziny - powiedziała.
Blair skinęła głową i wzięła papierosa. Zaciągała się nim niepewnie, po twarzy
ciekły jej łzy. A potem głośno czknęła.
Wyglądała żałośnie. Serena starała się z całych sil powstrzymać śmiech,
starając się nie wypaść z roli. Przygryzła usta mocno, żeby się pohamować. Po jej
policzkach popłynęły łzy.
Blair spojrzała na Serenę z wściekłością. Ale kiedy otworzyła usta, żeby
powiedzieć jej coś nieprzyjemnego, znowu głośno czknęła. Rzuciła przekleństwo i
zachichotała.
A kiedy już zaczęła, nie mogła przestać. Serena też. Cudownie było się tak
śmiać! Po ich twarzach spływała mascara, z nosów kapało na podłogę, a wszystko to
sprawiało, że śmiały się jeszcze bardziej.
Kiedy w końcu się uspokoiły, Serena zaczęła szczotkować Blair włosy.
- No to wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - powiedziała z papierosem
między zębami, patrząc na Blair w lustrze. - Powiedz, jak będzie bolało.
Blair zamknęła oczy i opuściła ramiona. Ten jeden raz nie myślała o swojej
rozmowie wstępnej w Yale, utracie dziewictwa z Nate'em czy popieprzonej rodzince.
Nie była gwiazdą żadnego filmu. Rozkoszowała się delikatnymi pociągnięciami
szczotki po włosach.
- Nie boli - powiedziała dawnej przyjaciółce. - Jest okay.
kto opuszcza przyj
ę
cie, a kto si
ę
wkr
ę
ca
- Nie sądzę, żeby Vanessa zamierzała wyjść ze mną - szepnęła Jenny do
Nate'a, wskazując głową Vanessę i Dana, którzy z pochylonymi głowami siedzieli
razem przy barze.
- A kto powiedział, że wychodzisz? - zapytał Nate.
Jenny wygładziła sukienkę na udach. Całowali się przez chwilę z Nate'em i jej
się zadarła.
- A nie chcesz wrócić na przyjęcie? No wiesz, jesteś drużbą, powinieneś tam
być.
Nate przechylił szklankę i zmiażdżył zębami kostkę lodu. Już go nie
obchodziło, czy ktoś widział ich razem. Łącznie z Blair. Chciał, żeby wszyscy
zobaczyli.
- Wracam, ale zabieram cię ze sobą.
- Nie ma mowy! - Jenny była jednocześnie przerażona i podekscytowana. - Nie
mogę!
Ale naturalnie aż się paliła, żeby pójść na to przyjęcie. Mogła nawet znaleźć
się na zdjęciu w „Vogue'u”!
- Chodź. - Nate podniósł się i wyciągnął do niej rękę. - Zatańczmy.
Dan upił duży łyk szkockiej i odstawił szklankę na bar. Vanessa stała tuż obok
w swoich seksownych kabaretkach.
- Założę się, że pewnie uważasz mnie za kompletnego frajera, mam rację? -
zapytał, odwracając się, by spojrzeć w roześmiane oczy Vanessy. Znowu się
zastanawiał, jak mógł ich wcześniej nie zauważyć.
- No cóż, jesteś frajerem - powiedziała Vanessa, zakładając nogę na nogę jak
dama. Wzięła garść orzeszków z miseczki na barze i wrzuciła sobie do ust.
- Ale i tak mnie kochasz, racja? - Wpatrywał się w nią uważnie.
Vanessa strzepnęła na podłogę baru jakiś pyłek ze swoich kabaretek. Nie
mogła uwierzyć, że właśnie flirtuje z Danem. Nawet jeszcze nie zerwała z Clarkiem!
Ale było całkiem fajnie zabawić się w dziwkę.
Nachyliła się i pocałowała Dana w jego drżące wargi.
- Racja - powiedziała z buzią pełną orzeszków.
- Mieliśmy dziś z Nate'em uprawiać tu seks - powiedziała Blair, opadając na
łóżko w hotelowym apartamencie i ściągając buty. Mięśnie nóg miała zupełnie luźne
z wyczerpania.
Serena postanowiła, że nie będzie przeciągać struny, pytając, co poszło nie tak.
Zdjęła sukienkę przez głowę i cisnęła ją na fotel w rogu. W samych skąpych
majteczkach z białej satyny poszła do łazienki i włożyła biały puchaty szlafrok.
Przyniosła szlafrok również dla Blair.
Blair wzięła szlafrok i wyswobodziła się z sukienki.
- Nie patrz - uprzedziła. - Nie mam na sobie bielizny.
Serena roześmiała się i utkwiła wzrok w suficie.
- Nie mów. Na woskowaniu też byłaś, racja?
Blair uśmiechnęła się. Serena znała ją aż za dobrze.
- Tak - przyznała. - Co za strata. - Zrzuciła sukienkę na podłogę. - A teraz
dostałam od tego cholerstwa wysypki.
Serena poszła włączyć telewizor.
- Ciekawe, czy mają tu kanał Playboya. Mogłybyśmy pooglądać pornosy i
zamówić piwo do pokoju - zażartowała. Przyniosła do łóżka pilota i usiadła.
- Daj mi to. - Blair wyrwała Serenie pilota z ręki. - To moje urodziny. - Skoro
nie będzie uprawiać seksu, może przynajmniej popatrzy na American Movie Classics.
Na tym kanale zawsze puszczali filmy z Audrey Hepburn. - Obejrzymy film, a potem
pójdziemy do jakiegoś klubu, co?
- Dobra. - Serena układała poduszki na kupę, żeby się o nie oprzeć. - A
możemy zamówić pizzę? Umieram z głodu.
Blair przesunęła się do końca łóżka, tak że siedziała tuż obok Sereny. Skakała
po kanałach, aż w końcu znalazła AMC. Właśnie zaczęło się Śniadanie u Tiffany'ego.
Usadowiła się wygodnie, opierając głowę o poduszki, ledwie parę centymetrów od
Sereny, a kosmyki jej brązowych włosów zmieszały się z jasnymi lokami Sereny.
Dziewczyny patrzyły, jak Audrey Hepburn przemyka po swoim mieszkaniu i
flirtuje z nowym sąsiadem. Śpiewały na głos razem z nią piosenkę Moon River na
schodach pożarowych i liczyły, ile miała zwariowanych kapeluszy.
Audrey Hepburn była szczupła, pewna siebie i zawsze wiedziała, co
powiedzieć. Nosiła niesamowite ciuchy i była przepiękna. Dokładnie taka chciała być
Blair.
Westchnęła ciężko.
- Nie jestem wcale podobna do Audrey, co?
Serena uśmiechnęła się, nie odrywając oczu od ekranu.
- Jesteś bardzo podobna - powiedziała.
A Blair postanowiła uwierzyć, że powiedziała to szczerze.
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie
!
Na celowniku
Pó
ź
ny sobotni wieczór: D i V wychodz
ą
z hotelu St. Claire, trzymaj
ą
c si
ę
za r
ę
ce. Zaraz, czy
ona przypadkiem nie ma ju
ż
chłopaka? J i N je
ż
d
żą
po Central Parku doro
ż
k
ą
. Mato
oryginalne, ale słodkie. B i S imprezuj
ą
w Patchouli w
ś
ródmie
ś
ciu, ta
ń
cz
ą
c do upadłego w
swoich jednakowych sukienkach. Niedziela: S odzyskuje paczk
ę
z domu N. Pó
ź
niej S i B id
ą
do działu m
ę
skiego w Barneysie i podrzucaj
ą
kaszmirowe spodnie od pid
ż
amy z powrotem na
wieszak. Normalnie dobre samarytanki!
Wasze e - maile
P: Cze
ść
. Plotkara,
Po pierwsze, potrafisz dokopa
ć
. Po drugie, nie martw si
ę
o B. Jej matka i ojczym
wyje
ż
d
ż
aj
ą
na miesi
ą
c w podró
ż
po
ś
lubn
ą
, wi
ę
c wszyscy b
ę
dziemy u niej na maksa
imprezowa
ć
. Wiem, bo te
ż
tam mieszkam.;)
PodwójneA
O: Cze
ść
, PodwójneA,
Kto powiedział,
ż
e si
ę
martwi
ę
? Do zobaczenia na imprezce!
P
Pytania i odpowiedzi
Kiedy wszyscy zmieniaj
ą
swoich chłopaków i dziewczyny jak r
ę
kawiczki, trudno przewidzie
ć
,
co si
ę
dalej wydarzy!
Czy B i S pozostan
ą
w przyja
ź
ni?
Czy B i N zostan
ą
„tylko przyjaciółmi”?
Czy B znajdzie prawdziw
ą
miło
ść
? I czy w ko
ń
cu straci cnot
ę
?
Czy V rzuci swojego chłopaka,
ż
eby by
ć
z D?
Czy D b
ę
dzie szcz
ęś
liwy? I czy przestanie pisa
ć
wiersze?
Czy N i J zostan
ą
razem?
Czy S spotka kogo
ś
, kto b
ę
dzie potrafił przyku
ć
jej uwag
ę
na dłu
ż
ej ni
ż
pi
ęć
minut?
Czy ja kiedykolwiek przestan
ę
o nich wszystkich plotkowa
ć
?
Nie ma mowy.
Do nast
ę
pnego razu.
Wiem,
ż
e mnie kochacie
plotkara