OD
MARKSIZMU
do
feminizmu
Ksiêga pami¹tkowa
z okazji 70. rocznicy urodzin
Profesora Kazimierza lêczki
NR 2651
OD
MARKSIZMU
do
feminizmu
Ksiêga pami¹tkowa
z okazji 70. rocznicy urodzin
Profesora Kazimierza lêczki
pod redakcj¹
Tomasza Czakona
Wydawnictwo Uniwersytetu l¹skiego
Katowice 2009
Redaktor serii: Filozofia
ANDRZEJ KIEPAS
Recenzent
JACEK R¥B
Publikacja bêdzie dostêpna po wyczerpaniu nak³adu
w wersji internetowej:
l¹ska Biblioteka Cyfrowa
www.sbc.org.pl
Redaktor:
JERZY STENCEL
Projektant ok³adki i stron dzia³owych:
ANNA KMITA
Redaktor techniczny:
MA£GORZATA PLENIAR
Korektor:
LUIZA PRZE£O¯NY
Copyright © 2009 by
Wydawnictwo Uniwersytetu l¹skiego
Wszelkie prawa zastrze¿one
ISSN 0208-6336
ISBN 978-83-226-1787-8
Wydawca
Wydawnictwo Uniwersytetu l¹skiego
ul. Bankowa 12B, 40-007 Katowice
www.wydawnictwo.us.edu.pl
e-mail: wydawus@us.edu.pl
Wydanie I. Ark. druk. 16,0 + wklejka. Ark. wyd. 18,5. Prze-
kazano do ³amania we wrzeniu 2008 r. Podpisano do druku
w styczniu 2009 r. Papier offset. kl. III, 80 g
Cena 30 z³
£amanie: Pracownia Sk³adu Komputerowego
Wydawnictwa Uniwersytetu l¹skiego
Druk i oprawa: EXPOL, P. Rybiñski, J. D¹bek, Spó³ka Jawna
ul. Brzeska 4, 87-800 W³oc³awek
Wstêp
Jubileusz urodzin znacz¹cego badacza nie jest tylko jego prywatn¹
spraw¹ dla przyjació³ i uczniów jest okazj¹ do refleksji nad drog¹, któ-
r¹ przeby³ Jubilat, i wyra¿enia swoich uczuæ wobec osoby, która w ich ¿y-
ciu odegra³a wa¿n¹ rolê nauczyciela, mistrza, przyjaciela. Dlatego grupa
przyjació³ i uczniów Profesora Kazimierza lêczki postanowi³a wydaæ tê
ksiêgê dla uczczenia 70. rocznicy Jego urodzin.
Tytu³ ksiêgi pami¹tkowej Od marksizmu do feminizmu nie w pe³ni od-
daje drogê ideow¹ przebyt¹ przez Jubilata. Powinien on raczej brzmieæ Od
geologii do globalizacji, jednak wtedy nie by³by tak sugestywny, jak ten
którym ksi¹¿kê opatrzono, nie opisywa³by dramatycznych zmagañ Profe-
sora ze wiatem idei. Najpierw pogr¹¿enie siê w pewnej nieortodoksyjnej
wówczas wersji marksizmu, a póniej ¿mudne z niego wychodzenie i po-
szukiwanie nowego obszaru filozoficznej ekspresji.
Mój pierwszy kontakt z Profesorem Kazimierzem lêczk¹ nast¹pi³ po-
przez Jego rozprawê habilitacyjn¹ Dialektyka procesu rewolucji: w sporze
o Geschichte und Klassenbewusstsein (1978). By³em wtedy po archeologii
i studiowa³em filozofiê na Uniwersytecie Jagielloñskim w Krakowie. Ksi¹¿ka
mnie zafascynowa³a, choæ jednoczenie by³a mi obca. Zainteresowa³a mnie
hermeneutyczna analiza dzie³a Györgya Lukácsa oraz tak wielkie odda-
nie siê potêdze filozofii a¿ do przypisywania jej roli dziejotwórczej. Wów-
czas bardziej zajmowa³y mnie problemy metodologii nauk. Pozostaj¹c pod
wp³ywem szko³y lwowsko-warszawskiej, nie by³em gotów przypisywaæ fi-
lozofii roli dziejotwórczej. Jednak pomyla³em sobie, ¿e po ukoñczeniu stu-
diów dobrze by³oby pracowaæ w Instytucie Filozofii Uniwersytetu l¹skie-
go w Katowicach, aby móc wspó³pracowaæ z Profesorem K. lêczk¹. Uda³o
siê. Jednoczenie wydarzenia polityczne i spo³eczne 19801981 roku spo-
wodowa³y moje odejcie od metodologii nauk na rzecz filozofii spo³ecznej,
6
Wstêp
konkretnie marksizmu. W efekcie podj¹³em pracê pod kierownictwem
Profesora i pod Jego te¿ kierownictwem napisa³em pracê doktorsk¹.
Ksiêga sk³ada siê z kilku czêci. W czêci pierwszej, co oczywiste, znaj-
duj¹ siê wspomnienia opisuj¹ce, nieraz w sposób bardzo osobisty, drogê ¿y-
ciow¹ oraz ideow¹ Jubilata. Czêæ tê rozpoczyna niezwyk³e wspomnienie
Jana Rzyme³ki (Notatki o epizodach fascynacji z ¿ycia Kazimierza lêcz-
ki, który studiowa³ geologiê [i nie tylko] a profesorem filozofii zosta³),
pierwszego doktoranta Profesora lêczki i od 1989 roku (z krótk¹ prze-
rw¹) pos³a na sejm. Jan Rzyme³ka opowiada o niezwyczajnoci kulturo-
wej dawnego ksiêstwa cieszyñskiego miejsca urodzin Profesora. Opowia-
da o jego latach studenckich, ówczesnych fascynacjach, a¿ do dojcia do
zainteresowania siê twórczoci¹ G. Lukácsa. Krzysztof Wieczorek (Z dzie-
jów pewnego filozoficznego entuzjazmu) ukazuje zmieniaj¹cy siê stosunek
Kazimierza lêczki do idei postêpu. Zmiana ta ma swe ród³a w prze³omie
teoretycznym, w zerwaniu epistemicznym uosabianym przez takich my-
licieli, jak Louis Althusser, a tak¿e Jacques Derrida. Ewolucja ta uwidocz-
ni³a siê w rewidowaniu w³asnego stanowiska wobec marksizmu. Ewa Hy¿y
(Osobista refleksja o Kazimierzu lêczce Johnie S. Millu polskiego fe-
minizmu) przekazuje czytelnikom sw¹ ciep³¹ ocenê Kazimierza lêczki
J.S. Milla polskiego feminizmu. Czêæ tê koñczy wypowied Andrzeja Mu-
rzyna (Wyznania ucznia) bêd¹ca pochwa³¹ filozofii, takiej filozofii, która
jest bliska postawie Jubilata.
W drugiej czêci znajduj¹ siê trzy wypowiedzi podejmuj¹ce spór o ak-
tualnoæ klasycznych filozoficznych problemów, obecnych tak¿e w twórczoci
Kazimierza lêczki. Halina Promieñska (Arystoteles w wiecie postmoder-
nizmu i... feminizmu) podejmuje problem znaczenia Arystotelesa dla wspó³-
czesnoci, a szczególnie próbuje uzasadniæ tezê, ¿e filozof ten nie jest a¿
takim antyfeminist¹, na jakiego wygl¹da. Nastêpnie Leszek Nowak (O po-
trzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu) rekonstru-
uje koncepcjê cz³owieka, a zarazem etykê mi³oci obecn¹ w Nowym Testa-
mencie i pokazuje konflikty, którymi obarczona jest ewangeliczna koncep-
cja cz³owieka. Na jej miejsce proponuje nieewangeliczny model cz³owieka.
W³odzimierz Lorenc (Filozofie skoñczonoci. Zmierzch idei absolutu i sk³on-
noci do absolutyzowania) zgodnie z tytu³em ukazuje zmierzch meta-
fizyki przez poddanie krytyce idei absolutu i zastêpowanie jej ide¹ skoñ-
czonoci.
Trzecia czêæ zawiera teksty powiêcone recepcji wybranych problemów
marksizmu, w du¿ym stopniu obecnych w pewnym okresie w twórczoci
Kazimierza lêczki. Barbara Przybylska-Czajkowska (Etyka w Ontologii
Lukácsa. Szkic rekonstrukcji) analizuje wybrany w¹tek fundamentalnej
pracy tego autora, przyswojonej polskiej filozofii przez Jubilata. Autorka
ukazuje aktualnoæ propozycji Lukácsa, wskazuj¹c, ¿e w jego dziele obec-
7
Wstêp
na jest ciekawa perspektywa oceny globalizacji. Warto dodaæ, ¿e Kazimierz
lêczka jest t³umaczem interesuj¹cej ksi¹¿ki Jana A. Scholtego o globali-
zacji. Waldemar Czajkowski (Györgya Lukácsa ontologia historyczna glo-
balizacji), wydobywaj¹c w dziele Lukácsa pewn¹ ontologiê globalizacji, uka-
zuje jej aktualnoæ we wspó³czesnych dyskusjach o globalizacji. Tomasz
Czakon (Recepcja ksi¹¿ki Andrzeja Walickiego Marksizm i skok do króle-
stwa wolnoci) przedstawia du¿e zainteresowanie i ró¿norodnoæ sposo-
bów odbioru ksi¹¿ki Walickiego. Marek Zagajewski (Widmo komunizmu
kr¹¿y po Polsce) polemizuje z beztroskim dzisiaj nadu¿ywaniem terminów:
komuna, komunista, pañstwo komunistyczne. Jednoczenie, zauwa-
¿aj¹c nowe wydanie Manifestu komunistycznego, proponuje wspó³czesne
odczytanie tego dokumentu Wiosny Ludów.
W czêci czwartej Ewa Kochan (Feminizm i ideologia. Na marginesach
ksi¹¿ki Kazimierza lêczki) proponuje ponown¹ lekturê ksi¹¿ki Profesora.
Stwierdza, ¿e publikacja ta oznacza³a szczególne otwarcie siê polskiej hu-
manistyki na wiat.
Czêæ pi¹ta ksiêgi powiêcona jest wybranym aspektom problematyki
wa¿nej dla Jubilata wyobcowaniu i jego przezwyciê¿aniu. Wojciech Kau-
te (Cz³owiek urodzi³ siê wolny, a wszêdzie jest w okowach. Rousseau i jego
bunt wobec nowo¿ytnego wiata) ukazuje ten problem, odwo³uj¹c siê do
filozofii Jeana Jacquesa Rousseau. Jerzy Kopel (To¿samoæ spo³eczna i ko-
munikacja interpersonalna. W krêgu myli Micha³a Bachtina) ukazuje
problem zagro¿enia to¿samoci zarówno w warstwie podmiotowoci jednost-
ki, jak i jej relacji wspólnotowych. Ksiêgê koñczy wypowied Jacka Wodza
(O tak zwanej permanentnej legitymizacji w³adzy s³ów kilka) stanowi¹ca
w gruncie rzeczy klucz do wyjcia z mniej lub bardziej hermetycznych fi-
lozoficznych rozwa¿añ o wiecie idei do realiów spo³ecznych i politycznych
dzisiejszej Polski.
S³owa-klucze: marksizm, feminizm, globalizacja, ideologia, postêp, ontolo-
gia, estetyka
Tomasz Czakon
Introduction
A birthday jubilee of an outstanding researcher is not only his perso-
nal business. For his friends and students, it is an occasion to reflect on
a way he has gone through, and express their feelings towards a person
who played an important role of a teacher, master and friend in their life.
Therefore, a group of friends and students of Professor Kazimierz lêczka
decided to publish this volume in order to celebrate his 70
th
birthday.
The title of the commemorative book From marxism to feminism does
not fully reflect the ideological way professor went through. It should ra-
ther be entitled From geology to globalization, however, it would not be
as suggestive as the present one, and would not describe dramatic strug-
gles Professor lêczka experienced with the world of ideas. First, he im-
mersed himself in a certain non-Orthodox version of Marxism, and later
on his struggled to leave it and searched for a new area of philosophical
expression.
My first contact with Professor lêczka was via his postdoctoral book
A dialectics of the revolution process: in a debate on Geschichte und Klas-
senbewusstsein (1978). I finished archeology at that time and was study-
ing philosophy at the Jagiellonian University in Kraków. The book fasci-
nated me, though, it was strange at the same time. What interested me
was a hermeneutic analysis of the work by György Lukács, as well as
a strong devotion to the power of philosophy, and the history-making role
ascribed to it. Then I was much more interested in the issues of the me-
thodology of sciences. Remaining under the influence of Lwów and War-
szawa School, I was not able to think of philosophy in terms of history
making. However, it occurred to me that it would be a good idea to work
in the Institute of Philosophy at the University of Silesia to co-operate with
Professor lêczka having finished the studies. I managed to do it. At the
9
Introduction
same time, the political and social events of 19801981 made me with-
draw from the methodology of the sciences and devote myself to social phi-
losophy, i.e. Marxism to be more specific. As a result, I started work under
his supervision, and wrote a doctoral dissertation also supervised by him.
The volume consists of several parts. Obviously, the first part covers
memories describing, often in a very personal way, a Professors way of
life and ideology. It opens with a memory by Jan Rzyme³ka (Notes on the
episodes of fascination from life of Kazimierz lêczka who studied (not
only) geology and became the Professor of philosophy), the professors first
PhD candidate and from 1989 (with a short break) an MP for the Seym,
Jan Rzyme³ka presents the cultural uniqueness of the former Ksiêstwo Cie-
szyñskie the place in which professor was born. He writes about pro-
fessors student times, fascinations and his way to get interested in works
by G. Lukács. Krzysztof Wieczorek (From the history of a certain philoso-
phical enthusiasm) shows a changing attitude professor held towards the
idea of progress. The change in question has its sources in a theoretical
breakthrough and epistemic withdrawal represented by such thinkers as
Louis Althusser and Jacques Derrida. The very evolution was evident in
revising his own attitude towards Marxism. Ewa Hy¿y (A personal reflec-
tion on Kazimierz lêczka a John S. Mill of the Polish feminism) provi-
des the readers with her warm opinion on Professor Kazimierz lêczka
a J.S. Mill of the Polish feminism. The section closes with a text by An-
drzej Murzyn (Students confessions) being an approval of philosophy and
such philosophy that is close to professors attitude.
The second part includes three texts dealing with an argument on the
up-to-dateness of classical philosophical problems also to be present in
works by Kazimierz lêczka. Halina Promieñska (Aristotle in the world
of postmodernism and feminism) raises the issue of the importance of
Aristotle in the world, and, more importantly, attempts to justify the hy-
pothesis that this philosopher is not such an antifeminist as he seems to
be. Next, Leszek Nowak (On the need to modify normative ethics of the
New Testament) reconstructs a conception of man, and, at the same time,
the ethics of love present in the New Testament, and shows the conflicts
an evangelic conception of man is marked with. He proposes to replace it
with a non-evangelic model of man. W³odzimierz Lorenc (Philosophies of
definiteness. A twilight of the idea of absolute and inclination to absolu-
tising). According to its title, it shows a twilight of metaphysics by means
of criticising the idea of absolute, and the process of replacing it with the
idea of definiteness.
The third part contains texts devoted to the reception of selected pro-
blems of Marxism, present to a large extent at some point of the activity
of Professor Kazimierz lêczka. Barbara Przybylska-Czajkowska (Ethics
10
Introduction
in Ontology by Lukács. A reconstruction outline) analyses a selected frag-
ment of his fundamental work, the Polish philosophy assimilated by pro-
fessor. The author presents the up-to-dateness of the proposition Lukács
put forward, indicating that his work contains an interesting perspective
of the evaluation of globalisation. It is worth emphasising that Kazimierz
lêczka is a translator of J.A. Scholtes book on globalization. Waldemar
Czajkowski (A historic ontology of globalization by György Lukács), deriv-
ing a certain ontology of globalization from Lukács, presents its up-to-da-
teness in contemporary discussions on globalization. Tomasz Czakon
(A reception of the book by Andrzej Walicki Marxism and the leap to the
kingdom of freedom) presents a great level of interest and a variety of
ways of reception of the book by Walicki. Marek Zagajewski (A spectre of
communism circles around Poland) polemicises with a careless abuse of
such terms as communism, a communist, a communist country nowa-
days. At the same time, a new edition of A communist manifesto suggests
a contemporary interpretation of the document of Wiosna Ludów.
In the fourth part, Ewa Kochan (Feminism and ideology. On the mar-
gins of Kazimierz lêczkas book) proposes to read the professors book a-
gain. She claims that the very book meant a special kind of openness of
the Polish humanistics to the world.
The fifth part of the book is devoted to selected aspects of the issues
important for professor, i.e. alienation and its overcoming. Wojciech Kaute
(Man was born free though he is bound everywhere. Rousseau and his
rebellion against the modern world) presents the very problem referring
to Jean Jacques Rousseaus philosophy. Jerzy Kopel (Social identity and
interpersonal communication. In the circle of Mikhail Bachtins thought)
shows the problem of identity being endangered both within the scope of
individual subjectivity and its community relations. The volume closes with
a text by Jacek Wódz (On the so-called permanent legitimization of po-
wer) constituting, generally speaking, the key to the exit from more or less
hermetic philosophical considerations on the world of ideas to social and
political reality of todays Poland.
Keywords: Marxism, feminism, globalization, ideology, progress, ontology,
esthetics.
Tomasz Czakon
Vorwort
Das Geburtstagsjubiläum eines bedeutenden Wissenschaftlers ist nicht
nur seine private Sache für seine Freunde und Schüler ist es ein An-
lass, dem Berufsweg des Jubilars nachzugehen und ihm, dem Lehrer,
Meister und Freund zu danken. Das vorliegende Buch ist auf Anregung
der Freunde und Schüler von Professor lêczka zur Ehre seines 70. Ge-
burtstags herausgegeben worden.
Der Titel des Gedenkbuches Vom Marxismus bis zum Feminismus gibt
den ideologischen Weg des Professors nicht vollkommen wieder. Er sollte
eher lauten: Von der Geologie bis zur Globalisierung, aber dann würde
er nicht so überzeugend sein und könnte den dramatischen Kampf des
Professors mit der Ideenwelt nicht wiedergeben: zuerst die Versenkung in
eine damals nicht orthodoxe Art des Marxismus, dann mühevolle Ver-
suche, sich daraus wieder herauszukrabbeln, und schließlich die Suche
nach einem neuen Gebiet der philosophischen Expression.
Meinen ersten Kontakt mit Professor lêczka habe ich anlässlich sei-
ner Habilitationsarbeit Die Dialektik eines revolutionären Prozesses: im
Streit wegen Geschichte und Klassenbewusstsein (1978) aufgenommen.
Ich war damals Absolvent der Archäologie und Student der Philosophie
an der Jagiellonen Universität in Krakau. Das Buch hat mich sehr beein-
druckt, obwohl ich es auch fremd fand. Sehr interessant fand ich seine
hermeneutische Analyse des Werkes von Lukács und sein starkes Vertrauen
an die Macht der Philosophie. Ich war damals viel mehr für Methodologie
der Wissenschaften interessiert. Von Lemberger-Warschauer Schule beein-
flusst war ich nicht bereit, der Philosophie eine geschichtsbildende Bedeut-
ung beizumessen, wie es bei Ihm der Fall war. Doch nach dem Studium-
sabschluss hätte ich gern im Institut für Philosophie an der Schlesischen
Universität in Kattowitz mit Professor lêczka mitwirken können. Das hat
12
Vorwort
mir auch gelungen. Infolge der politischen und sozialen Geschehnisse in
den Jahren 19801981 habe ich die Methodologie der Wissenschaften zu-
gunsten der Sozialphilosophie, und genauer gesagt des Marxismus, auf-
gegeben. Schließlich habe ich unter der Leitung des Professors als Men-
tors meine Dissertation geschrieben.
Das Buch besteht aus fünf Teilen. Der erste beinhaltet offensichtlich
die Memoiren, die manchmal auf eine sehr persönliche Weise das Leben
und die Ideologie des Jubilars darstellen. Angefangen wird es mit einer
ungewöhnlichen Erinnerung von Jan Rzyme³ka (Die Bemerkungen über
die Faszinationsepisoden aus dem Leben von Kazimierz lêczka, der Geo-
logie studierte und Philosophieprofessor geworden ist), dem ersten Dokto-
randen des Professors und seit 1989 (mit kurzer Pause) dem Sejmabge-
ordneten. Jan Rzyme³ka spricht über die kulturelle Einzigartigkeit des ehe-
maligen Teschener Fürstentums des Geburtsortes des Professors, erzählt
von seinen Studentenjahren, seinen Faszinationen von damals und von
seinem Interesse für G. Lukács Werke. Krzysztof Wieczorek (Aus der Ge-
schichte eines philosophischen Enthusiasmus) zeigt, wie Kazimierz lêcz-
ka mit der Zeit sein Verhältnis zur Idee des Fortschritts änderte. Die Ur-
sache dafür war ein theoretischer Umbruch, dessen Vertreter solche Den-
ker, wie Louis Althusser und Jacques Derrida waren, und der dazu geführt
hat, dass lêczka seine eigene Meinung über den Marxismus revidiert hat.
In warmen Worten stellt Ewa Hy¿y (Meine persönliche Meinung von Ka-
zimierz lêczka als John S. Mill des polnischen Feminismus) den Lesern
die Gestalt des Professors Kazimierz lêczka als John S. Mill des Feminis-
mus in Polen vor. Der Teil des Buches endet mit dem Text von Andrzej
Murzyn (Ein Geständnis des Schülers), der die dem Jubilar nahe Philo-
sophie rühmt.
Im zweiten Teil befinden sich drei Aussagen, in denen es wegen der
Gültigkeit der klassischen philosophischen Fragen, die auch von Profes-
sor lêczka behandelt waren, gestritten wird. Halina Promieñska (Aristo-
teles in der Welt des Postmodernismus und... Feminismus) schreibt über
die Bedeutung des Aristoteles für die heutige Zeit und versucht die These
zu beweisen, dass er nicht so antifeministisch war, wie es auch herauskam.
Leszek Nowak (Zur notwendigen Modifizierung der normativen Ethik
von dem Neuen Testament) schildert die Idee des Menschen und damit
die im Neuen Testament vorhandene Ethik der Liebe, und zeigt alle Kon-
flikte, mit denen die evangelische Konzeption des Menschen belastet
ist. Stattdessen schlägt sie ein nicht evangelisches Modell des Menschen
vor. W³odzimierz Lorenc (Die Philosophien der Endlichkeit. Der Nieder-
gang von der Idee des Absoluten und des Vorliebens fürs Absolutisie-
ren) zeigt den Niedergang der Metaphysik, indem er die Idee des Absolu-
13
Vorwort
ten der Kritik unterwirft und sie mit der Idee der Endlichkeit zu ersetzen
versucht.
Der dritte Teil beinhaltet Texte, die der Rezeption von den aus-
gewählten, im Werk Professors lêczka besonders in einer Periode seiner
Tätigkeit auch berührten Problemen des Marxismus gewidmet sind. Bar-
bara Przybylska-Czajkowska (Die Ethik in der Ontologie von Lukács. Die
Rekonstruktionsskizze) analysiert ausgewählte Fäden vom fundamenta-
len Werk des Autors, mit dem die polnische Philosophie dank dem Jubilar
vertraut gemacht worden ist. Die Verfasserin beweist, dass Lukács The-
sen immer noch aktuell bleiben, denn sie lassen die Globalisierung von
einem besonderen Standpunkt beurteilen. Es ist erwähnenswert, dass Pro-
fessor lêczka ein interessantes Buch von Jan A. Scholte über Globalisie-
rung übersetzt hat. Waldemar Czajkowski (Die geschichtliche Ontologie
der Globalisierung von György Lukács) zeigt im Lukács Werk eine gewisse
Ontologie der Globalisierung und beweist, dass sie in heute geführten Dis-
kussionen über Globalisierung immer noch aktuell bleibt. Tomasz Czakon
(Die Rezeption des Buches Der Marxismus und der Sprung ins Freiheits-
reich von Andrzej Walicki) zeigt wie verschieden das Buch von Walicki
von den Lesern empfangen wurde. Marek Zagajewski (Das Gespenst des
Kommunismus rennt durch Polen) polemisiert gegen den heutigen Miss-
brauch von solchen Termini, wie: Kommunismus, Kommunist, kommu-
nistischer Staat. Er schlägt auch vor, den neu herausgegebenen Kommu-
nistischen Manifest aus der Zeit des Völkerfrühlings aufs Neue auszu-
legen.
Im vierten Teil ermuntert Ewa Kochan (Feminismus und Ideologie.
Am Rand des Buches von Kazimierz lêczka) zur nochmaligen Lektüre des
vom Professor lêczka geschriebenen Buches, das ihrer Meinung nach dazu
beigetragen hat, dass die polnische Humanistik in der Welt berücksichtigt
wurde.
Der fünfte Teil ist den ausgewählten Aspekten der für den Jubilar wich-
tigen Thematik, nämlich Entfremdung und deren Überwindung, gewid-
met. Wojciech Kaute (Ein Mensch ist als freies Wesen geboren und trotz-
dem ist er überall in Fesseln. Rousseau und sein Protest gegen die neue
Welt) bespricht das Thema sich auf die Philosophie von Jean Jacques
Rousseau berufend. Jerzy Koppel (Die gesellschaftliche Identität und zwi-
schenmenschliche Kommunikation. Ringsum Michail Bachtins Philoso-
phie) schildert das Problem der bedrohten Identität im Bereich der per-
sönlichen Auffassung, als auch der Wechselbeziehung zwischen einer Per-
son und der Gemeinschaft. Das Buch endet mit der Aussage von Jacek
Wódz (Ein paar Worte über die sog. permanente Legitimierung der Gewalt)
die ein Versuch ist, sich aus dem Kreis der mehr oder weniger hermeti-
14
Vorwort
schen philosophischen Betrachtungen über die Ideenwelt zu befreien, und
soziale und politische Realien des heutigen Polens in Rücksicht zu neh-
men.
Schlüsselwörter: Marxismus, Feminismus, Globalisierung, Ideologie, Fort-
schritt, Ontologie, Ästhetik
Tomasz Czakon
JAN RZYME£KA
Notatki o epizodach fascynacji
z ¿ycia Kazimierza lêczki,
który studiowa³ geologiê (i nie tylko)
a profesorem filozofii zosta³
Kazimierz lêczka, dla wielu znajomych po prostu Kaziu, to ciekawy
wiata wspó³czesny racjonalny myliciel, filozof, wra¿liwy na cz³owieka
(szczególnie na produkty myli rodzaju ¿eñskiego) i piêkno wiata realne-
go. Cz³owiek analizuj¹cy wiat zewnêtrzny i poddaj¹cy go wnikliwej ob-
serwacji. Jego ¿ycie sk³ada siê z epizodów zaciekawienia wiatem. Niektó-
re by³y tylko samodzielnymi bytami, niektóre zachodzi³y na siebie w cza-
sie. Te epizody dotyczy³y geologii, afrykanistyki, uniformitaryzmu, mar-
ksizmu i wielu kierunków filozoficznych, w tym ostatnio feminizmu. Jest
jednym z aktywnych publicznie by³ych geologów (miêdzy innymi A. Aren-
darski, J. Braun, J. Rzyme³ka, P.G. Woniak), którzy z zafascynowania
wiatem przyrody nieo¿ywionej poszli na studia geologiczne, a póniej sed-
no swojego ¿ycia realizowali w innej dziedzinie. Pewne nawyki przyrodni-
czego, stratygraficznego i retrospektywnego mylenia pozwala³y im osi¹-
gn¹æ sukces ¿yciowy.
Korzenie rodzinne
Rzadko za m³odu uwiadamiamy sobie, jak wiele zawdziêczamy genom
przodków, ich zdolnociom i pracowitoci, a tak¿e pomocy w dzieciñstwie
2 Od marksizmu...
18
Jan Rzyme³ka
w rozumieniu i poznawaniu otaczaj¹cego wiata. Dlatego te¿, aby zrozu-
mieæ istotê cieszyñskoci Kazimierza lêczki, musimy siêgn¹æ do korzeni,
do atmosfery domu, w którym wzrasta³. Jest w nim co najmniej jedna
czwarta górala, bo dziadek po k¹dzieli by³ góralem z Jaworzynki, który
awansowa³ na wachmistrza ¿andarmerii austriackiej, a potem wachmistrza
policji (granatowej). Babcia, rodowita harbutowianka, córka wójta Harbu-
towic, zakochana w tamtej Austrii Franciszka Józefa, czêsto wzdycha³a:
Nie by³o to, jak za Austryje.... M³odemu Kaziowi tamte czasy kojarz¹ siê
z zapachami kuchni babci, miêdzy innymi wspania³ymi Weinchateau i nie-
zrównanymi sztrudelami jab³kowymi, jakimi ponoæ sam Wiedeñ nie móg³
siê poszczyciæ. W naszej tradycji szukamy szczególnie korzeni po mieczu.
Kazimierz dotar³ do siedliska, do ojcowizny czyli gniazda lêczków, do
Bie¿anowa pod Wieliczk¹. Okaza³o siê, ¿e stamt¹d jego dziadkowie wyru-
szyli w XIX wieku za chlebem pod Karwinê na l¹sk, do ciê¿kiej, ale do-
brze p³atnej pracy górniczej w kopalni wêgla kamiennego. Syn dziadka
górnika, a ojciec Kazimierza urodzi³ siê ju¿ w Rychwa³dzie jako Zaolziak.
Ten Franiczek lêczka, zacna postaæ, po ukoñczeniu gimnazjum w Suchej
Górnej, zosta³ legionist¹, póniej w latach trzydziestych komisarzem Stra-
¿y Granicznej (m.in. jej szefem w Cieszynie). Z kresów po³udniowych s³u¿ba
popêdzi³a go do pracy w Komisariacie Generalnym w Gdañsku. W czasie
wojny ojciec Kazimierza by³ dzia³aczem podziemia, aresztowanym przez
gestapo. Zgin¹³ najprawdopodobniej w Owiêcimiu. Matka Kazia pocho-
dzi³a z Wis³y. Przez wiele lat pracowa³a w ewangelickim Domu Opieki
im. Matki Ewy w Miechowicach pod Bytomiem. Jest autork¹, pisz¹c¹
jako Anna Sikorska sta³e religijne felietony w g³ównym ewangelickim
pimie Zwiastun.
¯ona Kazimierza lêczki Alicja, urodzona na dawnych kresach w Ka-
mionce Strumi³owej, dobrze zaadoptowa³a siê na l¹sku Cieszyñskim ju¿
w 1966 roku. Urodzi³a dwoje dzieci syna Bart³omieja (obecnie katowic-
ki biznesmen) i córkê Agnieszkê, doktora filozofii. Ma³¿eñstwo lêczków po-
siada dwoje wnuków: od Bartka Macieja (rok przed matur¹), od Agniesz-
ki Rachelkê (ma piêæ lat).
l¹zak z Harbutowic w Cieszyñskiem
Kazimierz urodzi³ siê 3 grudnia 1937 roku w Cieszynie. Swoje dzie-
ciñstwo i szczeniactwo spêdzi³ w powiecie cieszyñskim w sta³ym rozkroku
miêdzy Harbutowicami (szko³a w Skoczowie i liceum w Cieszynie) a Kra-
kowem (gdzie co roku spêdza³ zimê i wiosnê). Ta ziemia cieszyñska, ongi
19
Notatki o epizodach fascynacji z ¿ycia Kazimierza lêczki...
zwi¹zana z Czechami i Monarchi¹ Austriack¹, by³a i jest obszarem pogra-
nicza, przenikania i pojednania kultur. Widoczne to jest do dzisiaj w pie-
lêgnacji tradycji ojców i we wzajemnej tolerancji religijnej (jest tam naj-
bardziej w Polsce zaawansowany ekumenizm katolicko-ewangelicki).
A gwara jego dzieciñstwa to dialekt cieszyñski zawieraj¹cy wiele archa-
izmów polskich i czechizmów. Byæ mo¿e to ju¿ stanowi³o bodziec do g³êbo-
kiego mylenia i kreowania zdolnoci filozoficzno-lingwistycznych. Istotna
dla rozwoju i chêci poznawczych przysz³ego profesora by³a te¿ tradycja edu-
kacyjna i samokszta³ceniowa, du¿a wiadomoæ narodowa polska elit cie-
szyñskich, wród których m³ody Kazimierz wyrasta³.
Z urodzenia by³ l¹zakiem i czu³ siê góralem l¹skim z balastem tra-
dycji i historii. Inna gwara, inny stosunek do wiedzy, do pracy ni¿ w po-
zosta³ej czêci l¹ska. Wychowa³ siê w samym centrum Harbutowic,
w domu nazywanym nieformalnie Bia³y Domek, tu¿ przy szosie z Kato-
wic do Wis³y. Ten domek, dopóki w nim mieszka³, by³ bia³y (dzi ¿ó³ty),
a obecna dwupasmówka Katowice-Wis³a, przy której stoi, by³a wówczas zwy-
k³¹ asfaltow¹ drog¹. To w³anie przed uci¹¿liwociami dwupasmówki uciek³
w dziwnym kierunku, przeciwnie ni¿ wielu l¹zaków spod Skoczowa
do... Katowic, na Osiedle Tysi¹clecia. Z okien tego rodzinnego domu, le¿¹-
cego na terasach zalewowych Wis³y, matki naszych rzek, ogl¹da³ Beskidy,
potê¿ne nieznane piaskowcowe góry, które wraz z ciotkami poznawa³ na
dalekich wêdrówkach. Na tych beskidzkich groniach obserwowa³ przyro-
dê, a szczególnie osobliwoci wnêtrza ziemi. Wêdrowa³ po dzikich ostêpach,
obserwowa³ osuwiska, piêknie ukszta³towane odlewy ripplemarków. Fascy-
nowa³y go przek³adañce fliszu karpackiego, naprzemianleg³e serie twar-
dych piaskowców i miêkkich ³upków. Podziwia³ te¿ ska³y intruzyjne,
tzw. cieszynity, wielk¹ ciekawostkê przyrodnicz¹ wystêpuj¹c¹ w okolicach
Cieszyna. We w³asnych wspomnieniach pamiêta regularne wycieczki w góry
na punkty widokowe i do okolicznych wód mineralnych, miêdzy innymi
do róde³ ¿elazistych, do s³ynnej Ajzenkweli (Eisenquelle) pod Równic¹,
które dzisiaj prawie wysch³o. Ten ca³y bliski kontakt z przyrod¹ budzi³ cie-
kawoæ i namiêtnoci badawcze, ciekawoæ sprowadzan¹ do pytañ, jak
i kiedy to powsta³o? Dlaczego to wygl¹da tak, a nie inaczej, jakie prawa
tym rz¹dz¹? Czy ta przyroda geologiczna jest rzeczywicie nieo¿ywiona?
Fascynacja wiedz¹ studia na wielu kierunkach
W latach piêædziesi¹tych m³ody szanuj¹cy siê mê¿czyzna, zgodnie
z obyczajem, powinien pójæ tylko na studia medyczne, ekonomiczne lub
2*
20
Jan Rzyme³ka
in¿ynierskie. A m³odego Kazimierza interesowa³a przyroda. Wybra³ studia
geologiczne na Akademii Górniczo-Hutniczej, bo ³aczy³y w sobie elementy
studiów przyrodniczych i in¿ynierskich a w prospekcie studiów geologicz-
nych by³o wiele zachêcaj¹cych informacji o przygodach, podró¿ach
i wêdrówkach. Studia rozpocz¹³ w 1954 roku na AGH w monumentalnym
budynku przy Alejach Trzech Wieszczy a w³aciwie przy alei Mickiewi-
cza w tzw. budynku A-0. Spêdzi³ tam lata 19541960, doskonal¹c siê
w fachu in¿yniera geologa górniczego w sekcji Rudy i Kruszce na Wydziale
Geologiczno-Poszukiwawczym (dzisiaj Geologii i Ochrony rodowiska). Tam
pozna³ zaczarowany wiat przyrody geologicznej. Na korytarzach wydzia³u
dominowa³y gabloty z minera³ami i rekonstruowanymi epokami geologicz-
nymi. wiat zwierz¹t epok minionych, a szczególnie gadów kopalnych
dinozaurów, nie by³ wtedy powszechnoci¹. Dzisiaj, dziêki upowszechnieniu
w fantastycznych filmach animowanych, jest normalnoci¹ w wiadomo-
ci m³odego pokolenia. Wokó³ jeszcze tradycja Krakowa i szczególnie tra-
dycja romantycznego zawodu geologa, tu³acza, zes³añca, podró¿nika odwo-
³uj¹ca siê do takich postaci, jak: Ignacy Domejko, Jan Czerski, Aleksander
Czekanowski i in. W takiej atmosferze dorasta³ m³ody student Kazimierz,
ale dociekliwoæ go nie opuszcza³a. Ci¹gle zadawa³ sobie g³êbsze pytania
ni¿ przeciêtni studenci geologii. Dlaczego tak siê w³anie dzia³o, jak powstaj¹
rekonstrukcje przesz³oci, jakimi prawid³owociami siê rz¹dz¹, czy istniej¹
prawa geologiczne równie silne jak prawa fizyki i chemii? Pojawia siê cie-
kawa cecha charakterystyczna dla Kazimierza lêczki, czêsta zmiana pól
zainteresowañ, kierunków badañ, przeskakiwanie, a raczej uzupe³nianie
i poszukiwanie nowych ciekawych zagadnieñ jeszcze niestrawionych. Py-
ta³em kiedy Profesora Kazimierza lêczkê, dlaczego sporód wielu atrak-
cyjnych sekcji na wydziale wybra³ Rudy i Kruszce. Dziwi³a mnie Jego od-
powied, bo oto intensywne wra¿enia estetyczne piêkno atrakcyjnych
minera³ów kruszcowych spowodowa³o, ¿e wybra³ w³anie tê specjalizacjê,
a nie surowce skalne czy modn¹ wtedy ropê i gaz. Warto zwróciæ uwagê,
¿e na AGH nie tylko uczy³ siê fachu in¿ynierskiego, zaliczaj¹c typowe prze-
dmioty politechniczne, jak matematykê, fizykê, chemiê, przedmioty geolo-
giczne (miêdzy innymi paleontologiê), górnicze. Dokona³ tak¿e, zaliczaj¹c
obowi¹zkowy przedmiot studiów filozofiê, zalubin z filozofi¹ profesjonal-
n¹, uprawian¹ dla intelektualnej przyjemnoci. Pierwszy jego kontakt
z filozofi¹ dotyczy³ nie tylko filozofii marksistowskiej, wtedy wszechpanu-
j¹cej na polskich uczelniach, ale tak¿e filozofii spo³ecznej. Dokona³o siê to
poprzez ksi¹¿kê ze starego przedwojennego wydawnictwa Rój, autorstwa
Bertranda Russela Ma³¿eñstwo i moralnoæ. Znalaz³ j¹ na pó³ce biblio-
tecznej swojego wujka Paw³a Sikory, Zaolziaka z Nawsia, profesora antro-
pologii Uniwersytetu Jagielloñskiego, u którego mieszka³ w Krakowie.
21
Notatki o epizodach fascynacji z ¿ycia Kazimierza lêczki...
Pierwsza praca
Po ukoñczeniu studiów, nie maj¹c nakazu pracy, pierwszej pracy nie
znalaz³ w Krakowie, a w Warszawie w geofizyce, a cilej mówi¹c, w Przed-
siêbiorstwie Poszukiwañ Geofizycznych. By³a to atrakcyjna praca (za³a-
twi³ te¿ j¹ dla kilku kolegów), dobrze p³atna (nieco lepiej p³atna ni¿ w in-
nych przedsiêbiorstwach mo¿e lepiej tak, bo dobrze na sta¿u to raczej
by³by sarkazm), profilowania geofizycznego otworów badawczych. Polega³o
to na zak³adaniu odpowiednich ³adunków wybuchowych w 30-metrowych
otworach i pomiarach impulsów sejsmicznych. Praca by³a nie tylko roman-
tyczna i interesuj¹ca naukowo, w trudnych warunkach polowych, ale da-
j¹ca czas wolny. Wykorzysta³ go w terenie w barakowozie na rozczytywa-
nie siê w literaturze filozoficznej. Poch³on¹³ go wpierw Friedrich Nietzsche
wtedy by³y to Niewczesne rozwa¿ania. Ale po krótkim czasie niespokoj-
na, poszukuj¹ca dusza da³a o sobie znaæ. Znudzi³a mu siê monotonia geo-
fizyka terenowego, zaciekawi³a biologia.
Zafascynowany botanik¹ wst¹pi³ na studia biologiczne na Uniwersy-
tecie Jagielloñskim. Niestety proza dnia powszechnego, g³ównie brak rod-
ków do ¿ycia zmusi³ go po trzech miesi¹cach na powrót do Warszawy do
pracy w sejsmice. Ale i pracê sejsmologa porzuci³. Kolejny ¿yciowy etap to
praca dydaktyczna na AGH w budynku A-0, gdzie ongi studiowa³, u tro-
chê ekscentrycznego profesora Stanis³awa Stopy, guru geologii wêgla i mi-
strza wielu pokoleñ wêglarzy. Przez jeden rok akademicki (1961/1962) by³
asystentem w Katedrze Z³ó¿ Wêgli AGH. Ale i tu nie wytrwa³ d³ugo. Po
kilku miesi¹cach bowiem nadarzy³a siê okazja otworzyæ pole nowych na-
miêtnoci i fascynacji rozpoczêcia studiów afrykanistycznych. Skorzy-
sta³ z tej mo¿liwoci i zafascynowa³ siê kulturami Afryki, maj¹c nadziejê,
¿e w przysz³oci in¿ynier geolog górniczy ze studiami podyplomowymi
z afrykanistyki znajdzie pracê na Czarnym L¹dzie. By³a to kolejna fascy-
nacja. Studiowa³ afrykanistykê w latach 19621964 na Studium Afryka-
nistycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Tam te¿ napisa³ Kazimierz lêcz-
ka pracê o z³o¿ach metali w Afryce. Po ukoñczeniu studiów nast¹pi³o silne
rozczarowanie, gdy¿ to na co liczy³, czyli na kolejn¹ przygodê, na wyjazd
fachowca do Afryki, nie zosta³o zrealizowane. Racjonalizm i romantyzm
prys³, przysz³o wielkie rozczarowanie, albowiem wysy³ano do Afryki, nie
tych wykszta³conych, którzy co potrafili, a miernych swoich. Sinusoidal-
na modulacja ¿yciowa z fascynacji w rozczarowanie, z górki w do³ek, za-
koñczy³a kolejny etap. Nie zawêdrowa³ jednak na Czarny L¹d, lecz z po-
wrotem w rodzinne strony.
Kolejny epizodzik w ¿yciu Kazia lêczki to praca pod domem rodzin-
nym, na rzecz swojej ma³ej ojczyzny, ziemi cieszyñskiej w lokalnej cemen-
22
Jan Rzyme³ka
towni. Zosta³ geologiem Cementowni Goleszów w Goleszowie (1964
1966), kierownikiem samodzielnej jednoosobowej sekcji. Tu by³ sam sobie
¿eglarzem i okrêtem. O¿eni³ siê te¿ w tym czasie, ale nie ustatkowa³.
Prawie wykoñczy³by Cementowniê, potwierdzaj¹c w ekspertyzie geologicz-
nej, i¿ jej z³o¿a wapienia s¹ na wyczerpaniu i nie nadaj¹ siê w zasadzie
do produkcji cementu. Cementownia uratowa³a siê, importuj¹c surowiec
z kieleckich Nowin. On za uratowa³ siê, uciekaj¹c przed pewn¹ marsko-
ci¹ w¹troby na kolejne studia. Jesieni¹ 1966 roku zosta³ doktorantem fi-
lozofii na UW.
Fascynacja filozofi¹
Nie³atwo odpowiedzieæ na pytanie, dlaczego geolog, góral beskidzki, in-
¿ynier geologii zostaje filozofem uniwersyteckim. Wstêpem do tego etapu
¿ycia s¹ fantastyczne studia filozoficzne w Warszawie w okresie przebu-
dzenia spo³ecznego w latach 19661970 by³o to Studium Doktoranc-
kie Filozofii UW przy Krakowskim Przedmieciu dla absolwentów po stu-
diach niefilozoficznych. Podjêcie tych nowych kolejnych studiów by³o trudn¹
decyzj¹, albowiem, z jednej strony, w domu by³a ¿ona spodziewaj¹ca siê
dziecka, a z drugiej, istnia³o niebezpieczeñstwo niedostania siê na te stu-
dia. By³o ponad 100 kandydatów (g³ównie po studiach humanistycznych)
na 20 miejsc, pisemny egzamin z filozofii i logiki. Do drugiego etapu roz-
mowy kwalifikacyjnej przesz³o jednak wiêcej fizyków i cis³owców ni¿ hu-
manistów, na przyk³ad po polonistyce. Z kilku tematów do wyboru wybra³
traktat o przyczynowoci.
Co za wspania³a atmosfera panowa³a na tych podyplomowych studiach
ambitni i bojowi m³odzi ludzie pod wodz¹ kwiatu warszawskiej filozofii.
Od czerwca 1966 do marca 1968 roku ch³on¹³ wiedzê filozoficzn¹ pod kie-
runkiem Jana Legowicza, W³adys³awa Krajewskiego, Adama Schaffa, Zyg-
munta Baumana, Bronis³awa Baczki, Krzysztofa Pomiana, Stefana Mo-
rawskiego.
Przez te pierwsze dwa lata przerobi³ ca³¹ filozofiê magistersk¹, któr¹
normalnie robi siê w piêæ lat. Wiêc nawet w czasie wypadów do domu
w Harbutowicach czy podczas wakacji letnich czêciej nurza³ siê w lektu-
rze filozoficznej ni¿ w nieopodal p³yn¹cej Wile. Tam posmakowa³ filozofii
neopozytywistycznej Ko³a Wiedeñskiego, fascynowa³ siê dzie³ami Reichen-
bacha o przyczynowoci w przyrodzie i uniformitaryzmie. Doktoratem z fi-
lozofii sp³aci³ d³ug swej pierwszej uczelni, pisz¹c u W³adys³awa Krajew-
skiego pracê pt. Uniformitaryzm i aktualizm w teorii geologicznej Charle-
23
Notatki o epizodach fascynacji z ¿ycia Kazimierza lêczki...
sa Lyella. Dalej ju¿ jednak zanurzy³ siê w odmêtach myli niejasnej i wie-
loznacznej, czyli humanistycznej. Póniej dozna³ mocnego uk¹szenia przez
Georga W.F. Hegla. Ta piêkna przenonia mocne uk¹szenie dowodzi, ¿e
heglowska filozofia, która wydaje siê po pierwszym czytaniu be³kotem myli,
mo¿e fascynowaæ i wci¹gaæ do kolejnych lektur.
Na ostatnim roku studiów doktoranckich zosta³ Kazimierz asystentem
w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Jednak ¿ona pozosta-
wa³a nadal w Harbutowicach, z ma³ym synem, co sk³oni³o Go do przyjêcia
oferty pracy na Uniwersytecie l¹skim w Katowicach od 1 lipca 1971 roku,
najpierw jako adiunkt, póniej docent, a wreszcie jako profesor. Jeszcze
bardziej ni¿ Hegel zassa³ Kazimierza lêczkê wêgierski filozof marksistow-
ski, historyk filozofii i estetyki György Lukács. lêczka po pierwszym czy-
taniu uleg³ fascynacji spo³ecznymi mylami Lukácsa. Zaj¹³ siê tym myli-
cielem, bo nie móg³ do koñca zrozumieæ jego sk¹din¹d poci¹gaj¹cej kon-
cepcji. Przet³umaczy³ jego dzie³a na polski. Habilitowa³ siê studium o Lu-
kácsu (Dialektyka rewolucji. W sporze o Geschichte und Klassenbewusst-
sein). A w efekcie tych studiów mo¿e zrozumia³ go lepiej ni¿ on sam, a kon-
sekwencj¹ tego by³o opuszczenie przez lêczkê niecki marksizmu, w któ-
rej Lukács tkwi³ z determinacj¹ do koñca swego ¿ycia. Zreszt¹ dziêki
Lukácsowi wysz³o z marksizmu spore grono jego uczniów nie bêd¹c tego
wiadom, wskazywa³ im tê drogê wyjcia dziêki uczciwej i g³êbokiej anali-
zie samego marksizmu.
W tym w³anie czasie ukoñczy³em drugie studia (po geologii na AGH)
filozofiê na UJ i niewiadomie powieli³em cie¿ki edukacyjne Kazimie-
rza lêczki, pozna³em go bli¿ej jako guru pogranicza filozofii i nauk geo-
logicznych. Zosta³ promotorem mojego doktoratu z zakresu metodologii geo-
logii. Ja za sta³em siê jego pierwszym doktorantem. Do dzisiaj Kazimierz
lêczka wypromowa³ siedmiu doktorantów.
Wir dzia³añ solidarnociowych, rozpoczêtych w sierpniu 1980 roku, bu-
dz¹cych nadziejê w narodzie, nie by³ mu obojêtny. Ale to ju¿ etap ¿ycia
dla innego dziejopisarza. Trzeba tu dopowiedzieæ, ¿e kolejny etap ¿ycia
bycie mistrzem, profesorem filozofii ³¹czy³ z funkcjami administracyjnymi,
dwa razy piastowa³ funkcjê prorektora Uniwersytetu l¹skiego. Zapewne
by³ to ogromnie intensywny, namiêtny epizod fascynacji ¿yciem spo³ecz-
nym Kazimierza lêczki.
KRZYSZTOF WIECZOREK
Z dziejów pewnego filozoficznego
entuzjazmu
Profesora Kazimierza lêczkê (podówczas zreszt¹ docenta doktora, jesz-
cze bez magicznego hab. przed nazwiskiem) pamiêtam jako entuzjastê
idei postêpu w filozofii. W jego postawie (zauwa¿y³em to, co prawda, du¿o
póniej) mo¿na by³o dostrzec wyrany lad duchowego pokrewieñstwa
z Pierreem Teilhardem de Chardin. Obaj z pierwszego wykszta³cenia byli
geologami; ze studiów przyrodoznawczych wnieli wiêc w swój drugi, w³a-
ciwy zawód filozofiê szczególny typ kultury umys³owej przyrodni-
ka-intelektualisty. Jego cechy charakterystyczne, które da³o siê dostrzec
tak¿e u Kazimierza, to: fascynacja prawd¹ materialn¹, dowiedln¹ empi-
rycznie, ale równoczenie ogromny szacunek i zaufanie do spekulatyw-
no-logicznych metod budowania abstrakcyjnych schematów teorii, wyja-
niaj¹cych strukturê rzeczywistoci na g³êbszym poziomie ni¿ empiryczny.
Do tego dosz³o jeszcze co równie wa¿nego: wysoki stopieñ usystematyzo-
wania wiedzy o budowie utworów geologicznych zaowocowa³ g³êbok¹ wiar¹
w istnienie i poznawalnoæ tego rodzaju prawdy, któr¹ w odró¿nieniu
od prawdy przedmiotowej nale¿a³oby nazwaæ prawd¹ strukturaln¹; cho-
dzi o prawdê odnosz¹c¹ siê do najg³êbszego, najbardziej fundamentalne-
go poziomu uporz¹dkowania rzeczywistoci. Codzienny kontakt naukowo-
-poznawczy ze wiatem nieo¿ywionej przyrody sprzyja bowiem utrwale-
niu przekonania, ¿e wiat jako ca³oæ jest harmonijnie zorganizowan¹, zin-
tegrowan¹ jednoci¹; a jeli tak, to w szczególnoci wszystko ma swój
sens.
Przenosz¹c ten sposób nastawienia do rzeczywistoci i towarzysz¹cy mu
zespó³ przekonañ na obszar filozofii takiej, jak¹ m³odemu adeptowi nauk
przyrodniczych, który decydowa³ siê kszta³ciæ dalej w zakresie królowej
25
Z dziejów pewnego filozoficznego entuzjazmu
nauk i sztuk wyzwolonych, mia³a do zaoferowania kadra akademic-
ka PRL-owskich uczelni w latach szeædziesi¹tych
1
trzeba by³o zmie-
rzyæ siê przede wszystkim z problemem prawide³ spo³ecznego rozwoju. To
by³a bowiem istotna nowoæ w porównaniu z dotychczasowym polem za-
interesowañ i kompetencji. wiat cz³owieka, z jego z³o¿onym ¿yciem we-
wnêtrznym z jednej strony, obejmuj¹cym zagadnienia wiadomoci, woli,
uczuæ i pragnieñ, a z drugiej z ca³¹ skomplikowan¹ sieci¹ powi¹zañ miê-
dzyludzkich, w tym instytucji pañstwowych, spo³ecznych, prawnych
czy religijnych, to przecie¿ co zupe³nie innego ni¿ wiat ska³ magmowych,
jaskiñ krasowych czy prehistorycznych skamielin. Czy w nim, w tym no-
wym wiecie, obowi¹zuje tak samo wysoki stopieñ uporz¹dkowania? Czy
tu te¿ mo¿na mówiæ o prawdzie strukturalnej, ods³aniaj¹cej najg³êbszy
poziom organizacji ³adu spo³ecznych wiêzi? Czy w tym wiecie tak¿e ka¿-
de zjawisko i ka¿dy fakt ma swój g³êboki, lecz przejrzysty, bo poznawalny
sens?
Na te pytania, narzucaj¹ce siê z ca³¹ si³¹ temu, kto próbuje nagi¹æ swój
umys³ wyszkolony do rozwi¹zywania innego rodzaju problemów, by spro-
staæ jakociowo nowym wyzwaniom na te pytania mo¿na próbowaæ szu-
kaæ odpowiedzi, pos³uguj¹c siê intuicj¹, obserwacj¹ i zdrowym rozs¹dkiem.
Ale nie tylko: istniej¹ przecie¿ gotowe teorie spo³eczne, i to takie, które
wchodz¹ w zakres kompetencji wspó³czesnej filozofii. Wszak w podrêczni-
ku, z którym obowi¹zkowo musia³ siê zapoznaæ ka¿dy ówczesny student,
napisane jest wyranie: Marksizm jest ca³kowitym i wszechstronnym sys-
temem teoretycznym [...] i przedstawia siê jako uporz¹dkowany zbiór twier-
dzeñ naukowych, które obejmuj¹ poznanie rzeczywistoci we wszystkich
jej przejawach, stanowi¹c harmonijn¹, wewnêtrznie skoordynowan¹ ca³oæ.
W podstawy marksistowskiego systemu wchodz¹: filozofia w najszerszym
tego s³owa znaczeniu, nauka o spo³eczeñstwie i prawach jego rozwoju, eko-
nomia polityczna oraz nauka o strategii i taktyce walki proletariatu
2
. Nie
ma siê wiêc co dziwiæ, ¿e umys³ nawyk³y do porz¹dkowania danych empi-
rycznych z u¿yciem narzêdzi takiej teorii, która mo¿liwie najg³êbiej siêga
ku ukrytym podstawom zjawiskowego ³adu, z pe³nym zaufaniem pod¹¿y
1
Kazimierz lêczka ukoñczy³ w 1960 roku Akademiê Górniczo-Hutnicz¹ w Krako-
wie, uzyskuj¹c stopieñ naukowy magistra in¿yniera geologa, a potem zwi¹za³ siê z Uni-
wersytetem Warszawskim, gdzie w 1964 roku zosta³ absolwentem podyplomowego stu-
dium afrykanistycznego, a nastêpnie by³ s³uchaczem studium doktoranckiego z filozofii,
w ramach którego obroni³ najpierw pracê magistersk¹ (1968), a nastêpnie doktorsk¹
z filozofii. By³o to w roku 1970. Temat rozprawy brzmia³: Uniformitaryzm i aktualizm
w teorii geologicznej Charlesa Lyella, a promotorem by³ prof. W³adys³aw Krajewski.
2
A. S c h a f f: Wstêp do teorii marksizmu. Warszawa 1948, s. 7. [Podkrelenie
w tekcie moje K.W.]
26
Krzysztof Wieczorek
za przewodnikiem, który obiecuje dotrzeæ dalej ni¿ inni w poszukiwaniu
ostatecznego sensu widzialnej rzeczywistoci, nie tylko w przyrodniczym,
lecz i w spo³ecznym jej wymiarze
3
.
W wysi³kach badawczych, coraz bardziej samodzielnie podejmowanych
przez Kazimierza lêczkê, widaæ jak na d³oni w³anie tê pasjê odkrywa-
nia rzeczy ukrytych od czasu stworzenia wiata: im dalej w g³¹b, tym le-
piej; im mniej oczywiste s¹ ustalenia badawcze, tym wyraniejszy to sy-
gna³, ¿e siêgnêlimy tam, gdzie rozstrzygaj¹ siê najbardziej fundamental-
ne sensy. Po to jest filozofia, by porzuciæ powierzchniê zjawisk i zst¹piæ
w niewidzialn¹ krainê obiektywnej istoty. Ambicj¹ naszego bohatera nie
jest jednak odkrywanie istot pojedynczych przedmiotów konia czy jam-
nika, a nawet czego tak wysublimowanego, jak europejski sposób bycia
cz³owiekiem
4
lecz celem jest zrozumienie istotnego mechanizmu spo³ecz-
no-historycznych przemian wielkiej, ogólnoludzkiej wspólnoty.
Ukoronowaniem filozofii od samego pocz¹tku by³a refleksja nad by-
tem; lecz dzi dopiero, wskutek stulecia trwaj¹cej ewolucji filozoficzne-
go mylenia, dochodzimy do dostatecznie wysoko rozwiniêtej metodologii
owej refleksji, by siêgn¹æ po zrozumienie podstaw tej odmiany bytu, któr¹
filozofia dotychczas uporczywie ignorowa³a, udaj¹c (z coraz marniejszym
skutkiem), ¿e jej badanie i opis nie wymagaj¹ ¿adnych szczególnych, od-
rêbnych narzêdzi czy zabiegów, wystarczy bowiem potraktowaæ j¹ po pro-
stu jako jedn¹ z wielu czêci wszechogarniaj¹cej rzeczywistoci bytu. Cho-
dzi, rzecz jasna, o byt spo³eczny postrzegany teraz jako nowa jakoæ,
charakteryzuj¹ca siê znacznie wiêkszym stopniem z³o¿onoci, a zatem wy-
3
Nie od rzeczy bêdzie uwiadomiæ sobie, i¿ ta nadzieja i zaufanie o¿ywia³y wów-
czas równie¿ intelektualne poszukiwania ludzi myl¹cych samodzielnie, nowoczenie
i bynajmniej nie p³ytko. Na przyk³ad Marek Siemek, buduj¹c sw¹ wizjê nowej filozofii
drugiej po³owy XX wieku, filozofii ukonstytuowanej przez nowy typ odniesieñ do ca³o-
ci mylowego pola, który inauguruje now¹ p³aszczyznê mylenia, poród inicjato-
rów owego prze³omu umieszcza obok Husserla i Heideggera tak¿e na przyk³ad
now¹ wiadomoæ dwudziestowiecznego marksizmu, zw³aszcza w latach dwudziestych
[czyli w czasie, gdy powstaje analizowana wnikliwie przez K. lêczkê w jego rozprawie
habilitacyjnej praca G. Lukácsa Historia i wiadomoæ klasowa przyp. mój, K.W.]
gwa³townie wyzwalaj¹cego siê z pozytywistycznych i naturalistycznych dogmatów okresu
II Miêdzynarodówki [...] nietrudno dostrzec, ¿e w³anie ta postaæ okaza³a siê szczegól-
nie p³odna, dziêki temu za perspektywa marksistowska dostarczy³a myli wspó³-
czesnej jednego z najskuteczniejszych narzêdzi umo¿liwiaj¹cych teoretyczn¹ identyfi-
kacjê, a nastêpnie krytyczn¹ destrukcjê tego systemu, którego przezwyciê¿enie kon-
stytuuje nowy, wspó³czesny par excellence, typ filozofii; tak stawia³ sprawê Marek Sie-
mek w tekcie Myl drugiej po³owy XX wieku. Wprowadzenie. W: Drogi wspó³czesnej fi-
lozofii. Red. M. S i e m e k. Warszawa 1978, s. 1920.
4
Por. E. H u s s e r l: Kryzys europejskiego cz³owieczeñstwa a filozofia. Prze³. J. S i -
d o r e k. Warszawa 1993.
27
Z dziejów pewnego filozoficznego entuzjazmu
magaj¹ca bardziej odpowiedzialnego i wnikliwego podejcia badawczego ni¿
to wszystko, czym dotychczas zajmowa³a siê refleksja nad bytem.
I oto badaczowi, szukaj¹cemu wyzwañ na miarê swych ambicji, trafia
siê wielka gratka: jeden z najwybitniejszych ¿yj¹cych filozofów, György
Lukács, og³asza w przeci¹gu paru kolejnych lat trzy kolejne tomy monu-
mentalnego studium: Zur Ontologie des gesellschaftlichen Seins (Wprowa-
dzenie do ontologii bytu spo³ecznego). Niemieckie wydania tych prac uka-
zywa³y siê w latach 19711973, równolegle nieco tylko póniej po-
jawia³y siê edycje wêgierskojêzyczne.
Kazimierz lêczka okaza³ siê bodaj¿e najpilniejszym jeli nie w Eu-
ropie, to przynajmniej w Polsce czytelnikiem tekstów Lukácsa; tekstów
bynajmniej nie³atwych ani banalnych, nie tylko ze wzglêdu na (stosun-
kowo ³atw¹ do pokonania) barierê jêzykow¹
5
. O pilnoci, a tak¿e owocno-
ci tej lektury wiadczy naukowy dorobek Profesora z lat siedemdziesi¹-
tych, w tym przede wszystkim praca habilitacyjna pod tytu³em Dialek-
tyka procesu rewolucji. W sporze o Geschichte und Klassenbewusstsein
6
,
a tak¿e (wymagaj¹cy ogromnej pracy translatorsko-edytorskiej) przek³ad
ca³ego tekstu Ontologii bytu spo³ecznego
7
.
Chytry los sprawi³, ¿e w tym samym mniej wiêcej czasie, to jest
w drugiej po³owie lat siedemdziesi¹tych, na Górnym l¹sku zaczê³o z tru-
dem i mozo³em odradzaæ siê rodowisko filozoficzne; nie tyle mo¿e odra-
5
Godny odnotowania jest fakt, ¿e (podobnie jak swego czasu Jaros³aw Iwaszkie-
wicz nauczy³ siê duñskiego specjalnie po to, by w oryginale cieszyæ siê lektur¹ prac
filozoficznych Sørena Kierkegaarda), Profesor lêczka zada³ sobie niema³y trud naucze-
nia siê i to p³ynnie jêzyka wêgierskiego, by dok³adnie przestudiowaæ prace Györgya
Lukácsa.
6
Por. K. l ê c z k a: Dialektyka procesu rewolucji. W sporze o Geschichte und Klas-
senbewusstsein. Katowice 1978. Omawiana w tej monografii ksi¹¿ka Lukácsa Histo-
ria i wiadomoæ klasowa to jedna z najwczeniejszych prac tego autora ukaza³a siê
w 1923 roku w niemieckim wydawnictwie Malik-Verlag. Jednak lektura i interpreta-
cja, jakiej podda³ j¹ prof. lêczka, upowa¿ni³a go do postawienia nastêpuj¹cej tezy
(w roku przypomnijmy 1971): Geschichte und Klassenbewusstsein jest ksi¹¿k¹
aktualn¹. Oznacza to, ¿e jest wspó³czenie czytana zazwyczaj nie jako dokument hi-
storyczny, [...] lecz jako praca o na wskro aktualnej wymowie i wartoci (K. l ê c z -
k a: Dialektyka procesu rewolucji..., s. 9). O tym, ¿e praca Lukácsa faktycznie by³a czy-
tana w latach siedemdziesi¹tych, wiadczy jej wznowienie i to a¿ trzykrotnie w odstê-
pie czterech lat: najpierw w 1968 roku w drugim tomie Geörg Lukacs Werke, nastêpnie
jako Sonderausgabe (osobne wydanie) w oficynie Leuchterhanda, Neuwied und Berlin
1970, a wreszcie w jêzyku wêgierskim w Budapeszcie w roku 1971.
7
Por. K. l ê c z k a: Wprowadzenie do ontologii bytu spo³ecznego. Cz. I. Wspó³czesny
stan problemu. Warszawa 1982; Cz. II. 1. Najwa¿niejsze kompleksy problemowe. Rozdz.
IIII. Warszawa 1984; Cz. II. 2. Najwa¿niejsze kompleksy problemowe. Rozdz. IV. Prze-
³o¿y³ i przypisami opatrzy³ K. l ê c z k a, przek³ad przejrza³ M.J. S i e m e k. Warsza-
wa 1984.
28
Krzysztof Wieczorek
dzaæ siê, co powstawaæ na nowo, jako ¿e sporód osób, które w latach miê-
dzywojennych takie rodowisko tworzy³y
8
, na miejscu nie pozosta³ nikt.
Przybyli za to nowi, ¿ywotnie zainteresowani tym, by czym prêdzej wy-
pe³niæ wstydliw¹ bia³¹ plamê na mapie polskich orodków filozoficznych.
Do pierwszych, którzy z ochot¹ przyst¹pili do realizacji tego zadania (a byli
to by wymieniæ tylko samodzielnych pracowników naukowych Jaro-
s³aw £adosz, Janusz Sztumski, Czes³aw G³ombik, Józef Bañka i Halina
Promieñska), nale¿a³ tak¿e Kazimierz lêczka.
Wokó³ tego ostatniego doæ prêdko utworzy³ siê kr¹g m³odych ludzi, stu-
diuj¹cych rozmaite kierunki, dostêpne wówczas na dopiero co powsta³ym
Uniwersytecie l¹skim (o uruchomieniu tu samodzielnego akademickiego
kierunku studiów filozoficznych jeszcze przez d³ugie lata nie by³o co ma-
rzyæ); byli to ludzie zainteresowani filozofi¹, ale przede wszystkim za-
fascynowani dynamiczn¹ osobowoci¹ Pana Docenta. Nie bez kozery: by³
w Kazimierzu ogromny ³adunek energii, zaraliwego entuzjazmu, niemal
euforycznej wiary w potêgê ludzkiego rozumu, który m¹drze kierowa-
ny potrafi wedrzeæ siê na najwy¿sze szczyty; s³owem ogromna daw-
ka romantyzmu. Mówi³o siê czasem o nim (po kryjomu) romantyczny re-
wolucjonista.
Rzecz wymaga jednak wyjanienia: nie by³o w nim nic a nic z rewolu-
cjonisty w rozumieniu partyjno-aparatczykowskim; nie s¹dzê, by ktokolwiek
by³ w stanie sobie wyobraziæ Kazia lêczkê z przywieszon¹ u pasa kabur¹,
z ³adownic¹ pe³n¹ nabojów czy ze stercz¹cym zza pazuchy naganem od
takiego modelu przekszta³cania wiata by³ on jak najdalszy. Jeli widziano
w nim rewolucyjnego ducha, to dlatego, ¿e jego bezkompromisowoæ i orygi-
nalnoæ intelektualna zdawa³a siê zwiastowaæ jak¹ istotn¹ rewolucjê w my-
leniu. Bo te¿, rzeczywicie, co takiego wisia³o ju¿ w powietrzu.
To bynajmniej nie przypadek, ¿e dok³adnie w tym samym 1978 roku,
w którym lêczka wyda³ sw¹ pracê habilitacyjn¹, równoczenie intensyw-
nie pracuj¹c nad przek³adem opus magnum Lukácsa, na polskim rynku
wydawniczym dok³adniej: w presti¿owej serii Panorama wydawnictwa
Czytelnik, publikuj¹cej ksi¹¿ki opracowane przez wybitnych specjalis-
tów reprezentuj¹cych zasadnicze dziedziny wspó³czesnej humanistyki,
a przedstawiaj¹ce aktualne problemy i osi¹gniêcia nauki wiatowej
9
ukaza³a siê jedna z najwa¿niejszych ksi¹¿ek filozoficznych w Polsce lat sie-
demdziesi¹tych. Nios³a ona z sob¹ potê¿ny ferment intelektualny wraz
8
Zob. K. W i e c z o r e k: Historia Katowickiego Oddzia³u Polskiego Towarzystwa Fi-
lozoficznego na tle najnowszych dziejów kultury umys³owej Górnego l¹ska. W: Polskie
Towarzystwo Filozoficzne, czyli z dziejów filozofii jako nauki instytucjonalnej. Red.
B. M a r k i e w i c z. Warszawa 1999, s. 172191.
9
Fragment noty redakcyjnej, umieszczanej na 4. stronie ok³adki ksi¹¿ek z oma-
wianej serii.
29
Z dziejów pewnego filozoficznego entuzjazmu
z zapowiedzi¹ d³ugo oczekiwanych, radykalnych zmian w stylu uprawia-
nia i dyskutowania o filozofii. Ksi¹¿k¹ t¹ by³y Drogi wspó³czesnej filozofii
w opracowaniu redakcyjnym Marka J. Siemka antologia tekstów wspó³-
czesnych mylicieli zachodnich. Niektóre z tych tekstów by³y ju¿ nieco pod-
starza³e (jak choæby Edmunda Husserla Pos³owie do moich Idei czystej
fenomenologii i fenomenologicznej filozofii z 1930 roku czy Louisa Althus-
sera Marksizm a humanizm z 1964 roku), wiêkszoæ jednak dopiero co wy-
sz³a spod pras drukarskich renomowanych wydawnictw zachodnich. I znów
kolejna nieprzypadkowa zbie¿noæ: wród tych najnowszych i zdaniem
autora wyboru najbardziej reprezentatywnych dla epoki rzeczywiste-
go prze³omu teoretycznego w filozofii
10
tekstów znalaz³ siê, i to na pocze-
snym miejscu, Györgya Lukácsa Przyczynek do ontologii momentu ideal-
nego fragment Wprowadzenia do ontologii bytu spo³ecznego w przek³a-
dzie Kazimierza lêczki. Znalaz³ siê dodajmy wród prac takich au-
torów, jak Edmund Husserl, Martin Heidegger, Jürgen Habermas, Hans-
-Georg Gadamer, Paul Ricoeur czy Jacques Derrida...
W swym wstêpie do prezentowanego w tomie autorskiego wyboru tek-
stów wstêpie, który sta³ siê (mówi¹c dzisiejszym jêzykiem) kultow¹ lek-
tur¹ pokolenia m³odych, mniej wiêcej dwudziestoletnich w tym czasie en-
tuzjastów filozofii Marek Siemek pisa³: Jestemy dzi wiadkami rze-
czywistego prze³omu teoretycznego w filozofii. [...] Filozofia wytwarza
w nim nie tylko nowy »przedmiot« i now¹ »metodê«, lecz tak¿e nowe sta-
nowisko poznawcze, nowy punkt mylowego »widzenia«. [...] Mylenie nie
przekrela tu bowiem siebie ani nie zamiera w jakiej ateoretycznej to¿sa-
moci ze swoim przedmiotem, lecz przeciwnie, odkrywa dopiero w³aciwy
obszar swej rzeczywicie p³odnej dzia³alnoci jako mylenia. Wsku-
tek tego istotne przemiany, jakie zachodz¹ [w wiadomoci filozoficznej]
mniej wiêcej od lat dwudziestu, pozwalaj¹ zasadnie mówiæ o jakociowo
nowym etapie mylenia
11
. Charakterystycznym mo¿e nie najistotniej-
szym, lecz najbardziej rzucaj¹cym siê w oczy objawem tego nowego stylu
mylenia mia³o byæ coraz wyraniej postêpuj¹ce zanikanie »nurtowego«
i »dziedzinowego« statusu refleksji filozoficznej. [...] Etykieta przynale¿noci
do okrelonego »nurtu« w coraz mniejszym stopniu wyra¿a jakiekolwiek
rzeczowe sensy czy treci [...] albowiem tradycyjne podzia³y, dokonywane
zawsze wzd³u¿ doktrynalnych granic oddzielaj¹cych od siebie poszczegól-
ne »izmy«, ustêpuj¹ teraz miejsca podzia³om nowym, które najczêciej bie-
gn¹ w³anie w poprzek tych granic
12
.
10
M.J. S i e m e k: Myl drugiej po³owy XX wieku. Wstêp w: Drogi wspó³czesnej filo-
zofii. Wybór i wstêp M.J. S i e m e k. Warszawa 1978, s. 5.
11
Tam¿e, s. 56.
12
Tam¿e, s. 67.
30
Krzysztof Wieczorek
Dzi ju¿ ma³o kto pamiêta, jak tego rodzaju tekst w konfrontacji z oko-
licznociami, w jakich wchodzi³ w obieg komunikacji spo³ecznej, nasyca³ siê
dodatkowymi treciami. Czytelnik z epoki pónego Edwarda Gierka dys-
ponowa³ ju¿ wielk¹ wpraw¹ w odczytywaniu Ezopowej mowy aluzji i nie-
domówieñ, tworz¹cych pokan¹ czêæ zawartoci komunikatów kr¹¿¹cych
podówczas miêdzy ludmi. Taki czytelnik natychmiast dopowiada³ sobie do
literalnej treci wypowiedzi prof. Siemka nastêpuj¹ce dwie, wielce krzepi¹ce
kwestie: po pierwsze, granice nie s¹ czym wiecznym, a nadchodz¹ce ze
strony najwiatlejszych umys³ów Europy sygna³y zwiastuj¹ realn¹ mo¿li-
woæ ich stopniowego zanikania. Ka¿dy, kto wie, jak uci¹¿liwa by³a fizyczna
izolacja krajów zza ¿elaznej kurtyny od cywilizowanej reszty Europy, jak
rzadkim i ekstremalnym prze¿yciem by³o przekroczenie jednej z tych gra-
nic, które dla obywateli wolnych krajów by³y niczym wiêcej ni¿ umown¹
kresk¹ na mapie, ten potrafi zrozumieæ si³ê otuchy i nadziei, jaka wstêpo-
wa³a w czytelników Siemka. I druga kwestia, interesuj¹ca ju¿ wê¿szy kr¹g
odbiorców tych, którym le¿a³a na sercu przysz³oæ krajowej filozofii:
z lektury przytoczonych s³ów wynika³o niedwuznacznie, ¿e bliski jest czas
ba! ju¿ nadchodzi gdy filozof marksista, dotychczas lekcewa¿ony, igno-
rowany b¹d zwalczany w geopolitycznej strefie swobodnego mylenia,
zbrata siê z hermeneut¹, strukturalist¹ czy fenomenologiem, by odt¹d ra-
zem z nimi tworzyæ filozoficzne porozumienie bez barier
13
. Warunek jest
tylko jeden: trzeba udowodniæ, ¿e potrafi siê sprostaæ najtrudniejszym spo-
ród intelektualnych wyzwañ, niesionych przez nadchodz¹ce czasy; trze-
ba pokazaæ, ¿e marksista potrafi; a poniewa¿ wychodzi siê z pozycji, znaj-
duj¹cych siê w wolnym wiecie na cenzurowanym, wiêc trzeba byæ lep-
szym od najlepszych: docign¹æ cis³¹ czo³ówkê filozoficznych przemian,
zmierzyæ siê intelektualnie z Martinem Heideggerem, Paulem Ricoeurem,
Jacquesem Derrid¹ i Jürgenem Habermasem. Siemek pisze sw¹ przedmowê
z zamiarem wykazania gotowoci do takiej konfrontacji: temu s³u¿y nie-
zwykle mia³a (jak na dotychczasowe standardy rodzimej twórczoci filo-
zoficznej) ekwilibrystyka intelektualna, z jak¹ wprowadza czytelnika
w nowe obszary przedmiotowe, nowe odczytanie sensu bycia podmiotem
poznania i refleksji oraz nowe funkcje i zadania tego, co zwie siê myle-
niem (was heisst Denken).
13
Zapowiedzi tego nowego sojuszu s¹ w cytowanym tekcie wyj¹tkowo czytelne
i jednoznaczne; Siemek pisze miêdzy innymi: [...] fenomenologia Landgrebego czy
Schütza wiêcej ma wspólnego z marksizmem Lukácsa, Goldmanna lub Habermasa
ni¿ z fenomenologi¹ szko³y Ingardena. Podobnie dialektyczny marksizm Lukácsa i Gold-
manna bli¿szy jest np. Heideggerowskiej filozofii historycznoci ni¿ popularnemu mar-
ksizmowi »filozoficznych antropologów« lub teoretyków »materialnej przyrody«. S³owem,
topografia nowej przestrzeni mylenia jest zasadniczo niewspó³mierna z dawn¹ siat-
k¹ doktrynalnych zró¿nicowañ na szko³y i kierunki. Tam¿e, s. 7.
31
Z dziejów pewnego filozoficznego entuzjazmu
Taka oto, pe³na elektryzuj¹cego napiêcia i mia³ych oczekiwañ atmos-
fera towarzyszy³a stawianiu przez nas, m³odych uczniów Kazimierza lêcz-
ki, pierwszych kroków na gruncie filozofii. Nie mielimy cienia w¹tpliwo-
ci, ¿e nasz mistrz jest kim w rodzaju l¹skiego Siemka i pe³ni zapa³u
pod¹¿alimy wraz z nim ku nowym horyzontom, janiej¹cym blaskiem przy-
gody. Rozpiera³a nas energia i duma, czulimy siê bowiem pionierami filo-
zoficznego ekumenizmu. Startowalimy, co prawda, z ró¿nych pozycji, lecz
bynajmniej nam to nie przeszkadza³o; przeciwnie, wzmaga³o jeszcze po-
czucie, ¿e naprawdê przecieramy nowe szlaki, pod¹¿aj¹c z ró¿nych stron
w tym samym, bliskim nam wszystkim, kierunku. Tu¿ za lini¹ horyzontu,
ku któremu bieg³y nasze myli, przeczuwalimy obecnoæ prawdy nie
tej dawno wywiechtanej i skompromitowanej, zaw³aszczonej przez mono-
partyjn¹ ideologiê, w któr¹ ju¿ nikt wokó³ nas nie wierzy³, lecz nowej, au-
tentycznej i pluralistycznej prawdy, wznosz¹cej siê ponad sztuczne i nie-
potrzebne podzia³y; prawdy nieuchronnie paradoksalnej, a mimo to wia-
rygodnej. Takiej, o jakiej niebawem napisze Jacek Woniakowski: Mówi¹c
o prawdzie, ci¹gle wpada siê w paradoksy, jak ten, ¿e najw³aciwsza mo¿e
forma dzielenia siê ni¹, to wspólnie, choæby z ró¿nych stron, ku niej zmie-
rzaæ, do niej docieraæ
14
. Takiej prawdy by³o nam wtedy potrzeba jak po-
wietrza i wiat³a...
Zmierzalimy do niej rzeczywicie z ró¿nych stron. Oczekiwane, ba!
zgo³a prowokowane przez nas zrównanie marksizmu z innymi propozy-
cjami dyskursu filozoficznego, a w dalszej perspektywie stopienie siê ich
w now¹ ca³oæ o nowej jakoci, dla jednych mia³o oznaczaæ cichy, ukryty,
lecz satysfakcjonuj¹cy tryumf marksizmu, podczas gdy dla innych wrêcz
przeciwnie: zapowied bezkrwawej rewolucji (choæ zgodnie z podówczas
obowi¹zuj¹c¹ konwencj¹ terminologiczn¹ nale¿a³oby raczej powiedzieæ:
kontrrewolucji) duchowej, dziêki której panosz¹cy siê dot¹d na podbitej zie-
mi, zaszczepiony perfidnymi metodami
15
i uwik³any w nieczyste intencje
polityczno-ideologiczne marksizm zostanie dyskretnie, elegancko, lecz sku-
tecznie zneutralizowany. Nie by³o to wcale mylenie utopijne; pod koniec
lat siedemdziesi¹tych sta³o siê bowiem tajemnic¹ poliszynela, ¿e najwy¿-
sze kierownictwo partyjno-rz¹dowe naszego kraju nie przywi¹zuje prze-
sadnej wagi do ideowej czystoci pobudek dzia³ania, gdy¿ w coraz wiêk-
szym stopniu licz¹ siê dlañ wzglêdy pragmatyczne. Rezultat owego prze-
wartociowania by³ taki, ¿e pogl¹dy, które jeszcze u schy³ku poprzedniej
dekady spotka³yby siê ze zdecydowanym, pryncypialnym odporem i zosta-
³yby surowo napiêtnowane jako odchylenie od jedynie s³usznej linii, obec-
14
J. Wo n i a k o w s k i: Czy kultura jest do zbawienia koniecznie potrzebna? Kra-
ków 1988, s. 2021.
15
Por. J. T i s c h n e r: Polski kszta³t dialogu. Paris 1980.
32
Krzysztof Wieczorek
nie mog³y byæ g³oszone i dyskutowane bez jakichkolwiek przeszkód. M³o-
de, formuj¹ce siê wówczas l¹skie rodowisko filozoficzne nie omieszka³o
z tego skorzystaæ; niezale¿nie zatem od indywidualnych pobudek i wia-
topogl¹dowych pozycji czulimy pospo³u, ¿e idzie nowe; mia³ym wzrokiem
patrzylimy, jak nasz okrêt kieruje siê w rodek dziejowej burzy, a nieustra-
szonym i niezawodnym sternikiem owego okrêtu by³ komandor (czytaj: do-
cent) Kazimierz lêczka.
Dzi mo¿e siê to wydawaæ osobliwe i niewiarygodne: jak mo¿na by³o
byæ tak naiwnym, by w samym rodku realnego socjalizmu spodziewaæ siê
oddolnej rewolucji w myleniu, inspirowanej przez (z ca³ym nale¿nym sza-
cunkiem) mo¿e i zdolnego, lecz niewiele znacz¹cego, prowincjonalnego na-
ukowca. Lecz przecie¿ dok³adnie tak samo naiwn¹ mog³a wydawaæ siê wia-
ra dzia³aczy wolnych zwi¹zków zawodowych, ¿e uda siê zmusiæ w³adzê lu-
dow¹ do pójcia na daleko id¹ce ustêpstwa a jednak siê uda³o. Naiw-
noæ, jeli ³¹czy siê z g³êbok¹ wiar¹ w powodzenie reformatorskich dzia-
³añ, bywa niekiedy potê¿n¹ si³¹.
Póniejsza historia dojrzewania katowickiego rodowiska filozoficzne-
go potoczy³a siê, jak wiemy, innymi torami; rozbudzonym pod koniec lat
siedemdziesi¹tych nadziejom nie by³o dane doczekaæ siê realizacji. Przy-
czyny by³y, jak mo¿na dzi s¹dziæ, dwojakiego rodzaju. Pierwsze, nader pro-
zaiczne, wi¹¿¹ siê z pamiêtn¹ dat¹ 13 grudnia 1981 roku. Nast¹pi³o wów-
czas brutalne rozproszenie naszych z³udzeñ, ¿e na drodze racjonalnego
namys³u nad porz¹dkiem wiata mo¿na dojæ do pokojowej przebudowy
spo³ecznego ³adu
16
. To jeszcze nie by³ ten etap. Istnia³a jednak równie¿ inna
grupa przyczyn. Przekonalimy siê o tym, gdy po trwaj¹cych kilka d³u-
gich lat terrores de los años ochentas
17
mo¿na by³o ponownie nawi¹zaæ ze-
rwany kontakt z czo³ówk¹ europejskiej filozofii. Okaza³o siê wówczas, ¿e
prognozy Marka Siemka i Kazimierza lêczki nie by³y ca³kowicie trafne;
prze³om, który siê dokona³ w myleniu drugiej po³owy XX wieku bo istot-
nie siê dokona³, pod tym wzglêdem nie zawiód³ naszych bohaterów zmys³
16
Fakty i dokumenty dotycz¹ce wyj¹tkowo dotkliwych represji, jakie spad³y w stanie
wojennym na l¹skie rodowiska intelektualne, zw³aszcza zwi¹zane z Uniwersytetem
l¹skim, zob. np. w: Wyrós³ z dobrego drzewa... Uniwersytet l¹ski 19681998. Fakty,
dokumenty, relacje. Red. A. B a r c i a k. Katowice 1998. Tytu³em przyk³adu warto wspo-
mnieæ choæby fakt, ¿e po og³oszeniu stanu wojennego zwolniono z pracy na Uniwersyte-
cie l¹skim 21 osób, cztery dalsze zosta³y aresztowane za dzia³alnoæ zwi¹zkow¹
w okresie stanu wojennego, a internowano 35 pracowników naukowych (w tym rek-
tora i prorektora, co jest wydarzeniem bez precedensu w skali ogólnopolskiej) i 59 stu-
dentów U.
17
Okropnoci lat osiemdziesi¹tych (aluzja do tytu³u rozprawy doktorskiej José O r -
t e g i y G a s s e t a: Los terrores del año mil [Okropnoci roku tysi¹cznego] powiêconej
zbiorowej psychozie, jaka ogarnê³a Europê pod wp³ywem przewiadczenia, ¿e w roku
1000 po narodzeniu Chrystusa nast¹pi koniec wiata).
33
Z dziejów pewnego filozoficznego entuzjazmu
obserwacji zaowocowa³ zupe³nie inn¹ ni¿ przewidywana w latach sie-
demdziesi¹tych struktur¹ pola problemowego. Zamiast twórczej syntezy,
wykorzystuj¹cej efektywnie wszystko, co najwartociowsze w rozwijaj¹cych
siê dotychczas oddzielnie nurtach rozmaitych filozoficznych izmów,
ukszta³towa³ siê stopniowo ten typ kultury umys³owej, który dzi wszyscy
znamy pod nazw¹ postmodernizmu. W porównaniu z tym, czego jak
siê wydawa³o mielimy prawo siê spodziewaæ, s¹dz¹c po dynamice po-
cz¹tkowych faz prze³omu, spotka³o nas okrutne rozczarowanie.
Zacznijmy wszak¿e od pozytywów: zaiste, nie sposób nie przyznaæ, ¿e
Marek Siemek okaza³ siê wnikliwym obserwatorem i diagnost¹ wspó³cze-
snoci. Nakrelony przezeñ w pierwszych dwóch rozdzia³ach wstêpu (s. 5
17) obraz przekszta³ceñ, dokonuj¹cych siê w filozofii zachodniej drugiej
po³owy XX wieku, jest zaskakuj¹co trafny; ma³o kto chyba ju¿ dzi pamiê-
ta, ¿e zawarta tam diagnoza to pierwsza w polskiej literaturze filozoficz-
nej udana próba opisu róde³ i pocz¹tków, a tak¿e wielu charakterystycz-
nych cech i symptomów filozofii ponowoczesnej. Siemek bardzo wczenie
i arcytrafnie zauwa¿y³ oraz opisa³ to, co dzi bywa wymieniane w podrêcz-
nikach jako g³ówne wyznaczniki dyskursu postmodernistycznego.
Zgo³a inaczej wygl¹da kwestia przejcia od diagnozy do prognozy. Spo-
strzeg³szy (z ogromn¹ wnikliwoci¹) genezê, sens i kierunek dokonuj¹cych
siê przemian, autor owej panoramy myli drugiej po³owy XX wieku uzna³,
¿e wie ju¿, co dalej nast¹pi, poniewa¿ prze³om mylowy, jakiego jestemy
wiadkami, zmierza wyranie w okrelonym, daj¹cym siê przewidzieæ kie-
runku. Nakreli³ wiêc z du¿ym rozmachem wizjê nowej, zjednoczonej filo-
zofii, która nie tylko przekracza granice dotychczasowych izolowanych dok-
tryn i nurtów, lecz co wa¿niejsze mia³o wznosi siê ponad wspólne
do niedawna ograniczenia ca³ego pola teoretycznego myli dwudziesto-
wiecznej, i to zapewne wraz ze swym historycznym zapleczem, jakim jest
w³aciwie ca³y »pokartezjañski« model ontologicznej konstytucji wiata
w rozdwojeniu na samoistne sfery czystej podmiotowoci Mylenia i abso-
lutnej przedmiotowoci Bytu. Nowe za pole teoretyczne, które dla filozofii
powstaje w wyniku tego rozpadu i poniek¹d jako jego konieczny produkt,
jest w³anie macierzystym polem myli wspó³czesnej, myli drugiej po³owy
stulecia
18
.
Istotê dostrze¿onego przez siebie (na podstawie poszczególnych symp-
tomów) nowego typu filozofii opisuje Siemek nastêpuj¹co: [...] filozofia
wspó³czesna [...] przekszta³ca ca³oæ swego dawnego pola mylowego i wy-
twarza jego postaæ now¹, która znów najwyraniej stanowi pewien ca³o-
ciowy obszar lub teren wspólny dla wieloci ró¿norodnych problematyk
i typów filozofowania. Mówi¹c nieco metaforycznie, ten nowy obszar lub
3 Od marksizmu...
18
M. S i e m e k: Myl drugiej po³owy XX wieku..., s. 17.
34
Krzysztof Wieczorek
teren powstaje dziêki otwarciu dodatkowego »wymiaru« istotnociowego
pytañ, który zreszt¹ odt¹d ju¿ zostaje uznany za najbardziej w³aciwy wy-
miar swoistej relewancji i racjonalnoci mylenia filozoficznego. Porzuca-
j¹c »p³aski«, »jednowymiarowy« teren bezporednich form wiedzy i samo-
wiedzy, w jakich ludzie artyku³uj¹ swe wiadome dowiadczenie wiata,
filozofia niejako rozbudowuje go »w g³¹b« ku totalnoci sensu, który wy-
ra¿a siê poprzez te bezporednie formy wiadomoci i w nich dochodzi do
g³osu. Mylenie ma tu wiêc strukturê zasadniczo »dwuwymiarow¹«: jego
punktem wyjcia jest zawsze jaka postaæ prostej episteme, czyli naszej wie-
dzy-o-wiecie, jaki konkretny kszta³t poznawczego i praktycznego przy-
swojenia rzeczywistoci przez cz³owieka w rozumiej¹cym dowiadczeniu;
zarazem jednak ta prosta episteme zawsze zostaje umieszczona w przed-
i pozaepistemicznym horyzoncie mo¿liwego rozumienia siebie samej jako
takiej. Filozofia jest odt¹d czynnoci¹ wytwarzania tego w³anie horyzon-
tu: w niej dochodzi do skutku wykrycie rzeczywistego charakteru i sensu
epistemicznych form dowiadczenia
19
.
Nietrudno siê domyliæ, ¿e najwa¿niejszym ród³em inspiracji dla Siem-
ka by³y rozwa¿ania M. Heideggera o koniecznoci przezwyciê¿enia dotych-
czasowej filozofii i potrzebie stworzenia nowego modelu mylowego
20
. Jed-
nak¿e jak dzi wiemy to nie Heidegger wytyczy³ nowe szlaki mylo-
we dla filozofii koñca wieku. Zatryumfowa³ w niej, jak siê okaza³o, znacz-
nie mniej ambitny projekt, który zamiast realizowaæ wznios³e cele za cenê
wysi³ku przekraczania dotychczasowych struktur mylowych ku nowej
uniwersalnej syntezie, zadowoli³ siê znacznie skromniejszymi, lecz bardziej
praktycznymi aspiracjami. Dosz³o mianowicie do tego, ¿e rodowisko filo-
zoficzne powszechnie, z nielicznymi tylko wyj¹tkami, zaakceptowa³o nowe
regu³y uprawomocnienia wyników swych przemyleñ, dostosowane do kon-
dycji intelektualnej schy³ku XX wieku w kszta³cie opisanym przez Jean-
-François Lyotarda. To zapewne tak¿e nie przypadek, ¿e Lyotard pisa³ swój
raport o stanie wiedzy pod koniec lat siedemdziesi¹tych, a wiêc równocze-
nie z prac¹ lêczki nad Lukácsem i Siemka nad antologi¹ tekstów myli-
cieli zachodnich oraz wynikaj¹c¹ z niej wizj¹ nowej, maj¹cej nadejæ filo-
zofii. Prognozy autora La condition postmoderne s¹ jednak zdecydowanie
odmienne; lecz niestety, to on mia³ racjê. Przypomnijmy pokrótce, na czym
wy³o¿one przezeñ racje polegaj¹.
Tekst ksi¹¿ki rozpoczyna siê nastêpuj¹co: [...] nasza hipoteza robocza
g³osi, ¿e wiedza zmienia swój status równoczenie z wkraczaniem spo³e-
czeñstwa w epokê zwan¹ postindustrialn¹, a kultur w epokê zwan¹ po-
19
Tam¿e, s. 24.
20
Por. M. H e i d e g g e r: Koniec filozofii i zadanie mylenia. Prze³. K. M i c h a l s k i.
W: Drogi wspó³czesnej filozofii..., s. 202222.
35
Z dziejów pewnego filozoficznego entuzjazmu
nowoczesn¹. Ten proces rozpocz¹³ siê przynajmniej od koñca lat piêædzie-
si¹tych
21
. Widzimy wiêc, ¿e ramy czasowe prze³omu postrzega Lyotard bar-
dzo podobnie jak Siemek. Co za do filozofii, to autor La condition post-
moderne widzi j¹ przede wszystkim jako dyskurs, który dostarcza upra-
womocnienia dyskursowi naukowemu
22
. Tradycyjn¹ rolê, przewidzian¹ dla
filozofii w kulturze nowo¿ytnej Europy, przedstawia Lyotard nastêpuj¹co:
Filozofia winna odtworzyæ jednoæ wiedzy rozsianej w naukach szczegó-
³owych, w laboratoriach i w nauczaniu przeduniwersyteckim; mo¿e tego
dokonaæ tylko w takiej grze jêzykowej, która powi¹¿e ró¿ne nauki jako mo-
menty stawania siê ducha, a wiêc w narracji, a raczej w metanarracji ro-
zumowej
23
.
Jest wiêc filozofia w swej istocie szczególn¹ gr¹ jêzykow¹, której g³ów-
ne zadanie polega na uprawomocnieniu wiedzy naukowej poprzez odna-
lezienie na poziomie metateoretycznym warunków i przes³anek jednoci
wszelkiej szczegó³owej wiedzy. Jako gra jêzykowa, ona te¿ wszak¿e potrze-
buje uprawomocnienia. Jak za przedstawia siê ta sprawa? Lyotard pisze:
Nowa gra jêzykowa od pocz¹tku stawia problem swojej prawomocnoci [...].
Wraz z nowoczesn¹ nauk¹ w problematyce uprawomocnienia pojawiaj¹ siê
dwa nowe elementy. Po pierwsze, aby odpowiedzieæ na pytanie: Jak do-
wieæ dowodu?, czy te¿, ogólniej: Kto decyduje o warunkach prawdziwo-
ci?, nie szuka siê ju¿ w sposób metafizyczny pierwszego dowodu albo trans-
cendentnego autorytetu, lecz przyznaje, ¿e warunki prawdziwoci, to zna-
czy regu³y gry naukowej, s¹ immanentne dla samej tej gry, ¿e nie mo¿na
ich ustaliæ inaczej, jak tylko w ramach debaty, która sama jest ju¿ nauko-
wa, i ¿e nie ma innego dowodu na poprawnoæ regu³ poza faktem, ¿e sta-
nowi¹ przedmiot konsensusu ekspertów
24
. To jednak jeszcze nie koniec:
o ile w ogóle mo¿na siê spodziewaæ jakiego konsensusu w stosunku do fi-
lozofii, z natury swojej aspiruj¹cej do uchwycenia ca³ociowego aspektu ujê-
cia rzeczywistoci, to musi on podlegaæ pewnemu dotkliwemu ogranicze-
niu, albowiem nic nie pozwala przypuszczaæ, ¿e mo¿na by okreliæ meta-
preskrypcje wspólne wszystkim grom jêzykowym i ¿e ca³oæ metapreskryp-
cji, reguluj¹cych ca³oæ wypowiedzi, jakie kr¹¿¹ w spo³eczeñstwie, mog³a-
by stanowiæ przedmiot rewidowalnego konsensusu [...], jeli istnieje jaki
konsensus, dotycz¹cy regu³, okrelaj¹cych ka¿d¹ grê oraz »ruchów«, jakie
mo¿na w grze wykonaæ, to musi on mieæ charakter lokalny, to znaczy sta-
nowiæ umowê miêdzy aktualnymi partnerami i podlegaæ mo¿liwemu od-
3*
21
J.-F. Ly o t a r d: Kondycja ponowoczesna. Prze³. M. K o w a l s k a, J. M i g a s i ñ -
s k i. Warszawa 1999, s. 25.
22
Tam¿e, s. 101.
23
Tam¿e, s. 102.
24
Tam¿e, s. 90 i 93 passim.
36
Krzysztof Wieczorek
wo³aniu
25
. Wynika z tego, ¿e filozofia nie ma innego wyjcia, jak zastoso-
waæ do swych badañ strategiê lokalnych mikronarracji, porzucaj¹c jeli
nie raz na zawsze, to przynajmniej na jaki czas ideê skonstruowania
nowego, ca³ociowego pola problemowego, w ramach którego mieci³yby siê
ró¿ne, dotychczas oddzielone barierami odmiennych jêzyków przedmioto-
wych lub odmiennie zdefiniowanymi celami badawczymi, pr¹dy i dyskur-
sy filozoficzne sprzed prze³omu.
Ta zatem wizja nowej, powszechnej i uniwersalnej filozofii, czerpi¹cej
sw¹ m¹droæ z syntezy wczeniejszych odkryæ mylowych, rozproszonych
po ró¿nych typach partykularnych dyskursów wizja tak mia³o zaryso-
wana w nowatorskich pracach M. Heideggera, ale obecna tak¿e w propo-
zycji interpretacyjnej M. Siemka oraz w sposobie odczytania przez K. lêcz-
kê Lukácsowskiego marksizmu okaza³a siê ostatecznie utopi¹, a entu-
zjazm, jaki w nas, m³odych uczniach Profesora, budzi³a perspektywa uczest-
nictwa w jej budowaniu, musia³ ust¹piæ miejsca trzewemu wype³nianiu
zawodowych obowi¹zków pracownika naukowo-dydaktycznego w za-
kresie filozofii; sit transit gloria mundi... Godzi siê jednak, patrz¹c wstecz
na minione lata, przypomnieæ z nut¹ zadumy te dawne, pe³ne romanty-
zmu chwile, których bohaterem by³ nie kto inny, jak Docent Kazimierz
lêczka.
25
Tam¿e, s. 173 i 176 passim.
EWA HY¯Y
Osobista refleksja
o Kazimierzu lêczce Johnie S. Millu
polskiego feminizmu
Tak jak John Stuart Mill przemówi³ w XIX wieku na rzecz sytuacji
i praw kobiet, tak Profesor Kazimierz lêczka, ponad wiek póniej, prze-
mówi³ w imiê kobiet i doktryny feminizmu; doktryny dot¹d w Polsce wyci-
szanej, niezauwa¿anej i czêsto lekcewa¿onej, zw³aszcza przez akademików
okrelaj¹cych siê pompatycznie prawdziwymi naukowcami. Ten wyj¹tko-
wy przejaw odwagi intelektualnej Profesora budzi mój szacunek i pokorê
oraz potrzebê wyra¿enia g³êbokiej wdziêcznoci wzglêdem Niego.
Mam osobisty d³ug wobec Kazimierza. Powody zainteresowania siê
dan¹ dziedzin¹ wiedzy czy konkretn¹ problematyk¹ s¹ zazwyczaj bardzo
z³o¿one. Mog¹ na przyk³ad wynikaæ z zaistnienia szczególnego zbiegu oko-
licznoci tak w³anie przydarzy³o siê w moim przypadku. Powróci³am
do czynnego filozofowania po d³u¿szej przerwie zwi¹zanej z polityczn¹
emigracj¹ do USA. To, ¿e rozpoczê³am studia, w szczególnoci nad filozo-
fi¹ feministyczn¹, zawdziêczam w³anie koledze. Paradoksalnie, ze wzglê-
du na poruszan¹ problematykê, zawdziêczam ten fakt mê¿czynie, czyli
Profesorowi lêczce.
Wyje¿d¿aj¹c w 1983 roku do USA, ¿egna³am siê nie tylko z krajem,
ale tak¿e Instytutem Filozofii Uniwersytetu l¹skiego w Katowicach. Nie
wiedzia³am, czy kiedykolwiek powrócê do pracy w tej dziedzinie. Profesor
lêczka, mój doradca naukowy, zajmowa³ wówczas stanowisko dyrektora
Instytutu Filozofii do spraw naukowych. Zna³ sytuacjê moj¹ i mojej rodzi-
ny i wiedzia³ jak trudna by³a dla mnie ta decyzja. Nigdy o mnie nie zapo-
mnia³, wymienia³ ze mn¹ korespondencjê i informowa³ mnie od czasu do
czasu o ¿yciu na mojej by³ej macierzystej uczelni. Przypuszczam tak¿e, ¿e
38
Ewa Hy¿y
w swej szlachetnoci stara³ siê w ten sposób podtrzymywaæ mnie na, bar-
dzo rozchwianym wówczas, duchu. Gdzie w drugiej po³owie lat dziewiêæ-
dziesi¹tych, w czasie jednej z mych regularnych wizyt do Polski, podsun¹³
mi jako temat zainteresowañ... feminizm. Propozycja ta wyda³a mi siê za-
razem zaskakuj¹ca i niezwykle ciekawa. Chocia¿ pracowa³am ju¿ wówczas
w Instytucie Filozofii Metropolitan State College of Denver, Colorado jako
wyk³adowca, jednak ta dziedzina nie by³a mi teoretycznie bliska. Natych-
miast skontaktowa³am siê z Center Womens Studies, funkcjonuj¹cym przy
Metro w Denver, by zorientowaæ siê w problemie i programie. Zg³osi³am
tak¿e swoj¹ gotowoæ do wszechstronnej wspó³pracy.
Minê³o kilka lat. Uwieñczeniem niejako tych rozbudzonych przez Ka-
zimierza zainteresowañ, a przede wszystkim d³ugich, g³ównie interneto-
wych, rozmów oraz jego niezast¹pionej pomocy naukowej, by³a moja
ksi¹¿kowa publikacja z zakresu filozofii feministycznej oraz przyjazd do
kraju celem rozwijania i rozpowszechniania wród polskich studentek i stu-
dentów teorii genderu, a szczególnie feminizmu.
I jeli zwalczanie krzywdz¹cych stereotypów na temat p³ci/genderu,
rozbudzanie zainteresowania wspó³czesnymi kierunkami oraz alternatyw-
nymi, w stosunku do tradycyjnych, sposobami uprawiania filozofii czy so-
cjologii wiedzy jest potrzebne i konieczne w kszta³ceniu m³odzie¿y, to wy-
pe³niam to zadanie w pewnym sensie jako wykonawczyni inspiracji i ini-
cjatywy Profesora lêczki.
Kazimierz pozostawi³ ju¿, choæ nie s¹dzê by ostatecznie, tematykê fe-
ministyczn¹ za sob¹ i wyruszy³ w dalsz¹ przygodê filozoficzn¹. Tym bar-
dziej Jego prace w tym zakresie s¹ bezcenne dla polskiej nauki. A Jego
ksi¹¿ka z 1999 roku pt. Feminizm jest nadal jedynym w Polsce pe³nym ró-
d³em informacji o historii i teorii ruchów rozwijanych przez kobiety. Tak¿e
osoby interesuj¹ce siê studiami genderowymi, wykraczaj¹cymi poza sam¹
problematykê feministyczn¹, korzystaj¹ z jego wszechstronnej ekspertyzy
i zwracaj¹ siê do niego po konsultacje i intelektualne wsparcie.
Urodziny Profesora s¹ doskona³¹ okazj¹ do podziêkowania, co niniej-
szym czyniê. Zawdziêczam Ci Profesorze odnalezienie swojego teoretycz-
nego miejsca w akademii i mam te¿ nadziejê, ¿e i mój entuzjazm tak¿e nieco
wspomaga³ Ciê w pracy.
Long Live Professor lêczka!
ANDRZEJ MURZYN
Wyznania ucznia
W czasach, kiedy coraz czêciej mówi siê o upadku humanistyki, a co
za tym idzie upadku uniwersytetu, w czasach, kiedy nawet studenci
ekonomii nie studiuj¹ ju¿ ekonomii dlatego, ¿e mi³uj¹ ekonomiê jako
naukê, lecz dlatego, ¿e mi³uj¹ przedmiot tej nauki, a wiêc pieni¹dz
1
, jedy-
n¹ przeciwwag¹ dla panosz¹cej siê ideologii facylitacji
2
oraz towarzysz¹-
cej jej ideologii przeciêtnoci
3
, której najlepszym odzwierciedleniem jest
everyman
4
, wydaje siê jak s¹dzê nieustanne podkrelanie spo³eczne-
go znaczenia tych osób, które konsekwentnie realizuj¹ zadanie, jakie po-
stawi³ przed humanistami Sokrates zadanie prowadzenia cz³owieka
w kierunku m¹droci, która kryje siê w niepewnoci
5
. Aby realizowaæ to
zadanie, trzeba pozwoliæ uczniowi na zaistnienie w jego mo¿liwociach by-
cia. Mamy tutaj do czynienia z wyj¹tkowym rodzajem wzajemnoci
skromnej i niewymuszonej wzajemnoci bycia. Taka jest miêdzy innymi
misja filozofa, którego dzie³o nigdy nie zastyga, pozostaje zawsze niedo-
koñczone podobnie jak cz³owiek, który wprawdzie jest miertelny, ale nie
jest skoñczony. Dziêki filozofom ludzie zdobywaj¹ siê na akt mylenia,
który jest deklaracj¹ wolnoci
6
. Dziêki filozofom zaczynamy rozumieæ, na
czym polega powa¿ne podejcie do mylenia, które oznacza, ¿e jestemy
niezdolni do poddañstwa
7
.
Byæ mo¿e zasadne jest twierdzenie, ¿e filozofia nie ma w³aciwie swo-
jego przedmiotu, poniewa¿ jej zadaniem jest nieustanne postêpowanie
1
A. B l o o m: Umys³ zamkniêty. Poznañ 1997, s. 444.
2
A. M u r z y n: Filozofia edukacji u schy³ku XX wieku. Kraków 2001.
3
Tam¿e.
4
Tam¿e.
5
G. T i n d e r: Mylenie polityczne. Warszawa 1995, s. 251.
6
Tam¿e.
7
Tam¿e.
40
Andrzej Murzyn
w nawietlaniu rzeczy i przenikanie wszystkich nauk
8
. Chodzi przede
wszystkim o mylenie, które chroni ka¿dego badacza przed zamkniêciem
(siê) w getcie specjalistów
9
. Wiele wydaje siê przemawiaæ za tym, ¿e her-
bartowska refleksja nad filozofi¹ i jej rol¹ w ¿yciu cz³owieka przysporzy³a
mu wiêcej wrogów ni¿ zwolenników, a jego próby uczynienia pedagogiki
pomostem miêdzy metafizyk¹ i etyk¹ nadal znajduj¹ zrozumienie u nie-
wielu. Dzieje siê tak dlatego, ¿e zadanie, jakie Sokrates, Johann F. Her-
bart i inni postawili przed filozofami, jest wyj¹tkowo skromne, ale jak¿e
trudne do zrealizowania. Wszechobecnoæ filozofii by³a bowiem i nadal jest
wyzwaniem rzuconym technokratom i ludziom aparatury
10
. Filozofia to du-
sza uniwersytetu, a ducha uniwersytetu jak pisa³ Herbart nie mo¿-
na kszta³towaæ na wzór ¿ycia politycznego, bo uniwersytet poprzedza na-
wet konstytucjê
11
. Filozofii nie mo¿na siê po prostu wyuczyæ, aby g³osiæ j¹
beznamiêtnie przed studentami, filozofi¹ trzeba siê z nimi dzieliæ, aby mo-
gli uwierzyæ w siebie, aby mogli uwierzyæ w to, ¿e te¿ maj¹ co do przeka-
zania, ¿e potrafi¹ siê dzieliæ sob¹ z innymi. Filozof to tak¿e terapeuta, który
pomaga uczniowi w poznawaniu samego siebie. Filozof to osoba, która po-
trafi s³uchaæ i wspó³byæ z uczniem, a dziêki subtelnoci pedagogicznego
taktu
12
wyzwala u niego drzemi¹c¹ w nim si³ê ducha.
Kiedy po raz pierwszy mia³em szczêcie spotkaæ Profesora Kazimierza
lêczkê i uczestniczyæ w jego wyk³adach, by³em studentem pierwszego roku
pedagogiki pracy kulturalno-owiatowej Filii U w Cieszynie. Muszê przy-
znaæ, ¿e nie zastanawia³em siê wtedy nad wyborem kierunku, chodzi³o mi
przede wszystkim o uzyskanie tytu³u magistra, który mia³ byæ jedynie do-
pe³nieniem moich kwalifikacji do nauczania jêzyka angielskiego w szkole
redniej. To instrumentalne podejcie do studiów szybko siê jednak prze-
rodzi³o w namiêtnoæ studiowania i badania. Sta³o siê tak dziêki niektó-
rym osobom, wród których szczególn¹ rolê odegra³ Profesor Kazimierz
lêczka. Chocia¿ filozofi¹ interesowa³em siê ju¿ jako licealista, nie zasta-
nawia³em siê nad jej znaczeniem w ¿yciu cz³owieka i rol¹ w procesie na-
uczania i wychowania. Potrzebowa³em kogo, kto potrafi obudziæ we mnie
upione pragnienie refleksji nad otaczaj¹c¹ mnie rzeczywistoci¹, pragnie-
nie czytania jej przez siebie i innych, ale tak¿e czytania jej dla siebie i in-
nych. Potrzebowa³em kogo, kto wprowadzi³by mnie do królestwa ludzkich
myli, ale nie po to, aby je za wszelk¹ cenê opanowaæ, lecz po to, aby z jed-
8
A. M u r z y n: Johann Friedrich Herbart i jego miejsce w kontekcie pokantowskiej
myli idealistycznej. Kraków 2001, s. 9.
9
W. A n d r u k o w i c z: Edukacja integralna. Kraków 2001.
10
A. M a s l o w: Motywacja i osobowoæ. Warszawa 1990.
11
A. M u r z y n: Johann..., s. 15.
12
Tam¿e.
41
Wyznania ucznia
nej strony dobrze siê w nich przejrzeæ, a drugiej strony chroniæ siebie i in-
nych przed spo³eczno-polityczn¹ pych¹ i nigdy nie zapomnieæ o tym, co pisa³
Friedrich A. Hayek: Im bardziej jestemy ludmi cywilizowanymi, tym od-
powiednio wiêkszym ignorantem je¿eli chodzi o fakty, od których zale¿y
funkcjonowanie cywilizacji, jest ka¿dy pojedynczy cz³owiek
13
.
Wszystko zaczê³o siê od Ko³a Filozofów, które postanowilimy za³o¿yæ
na Filii wraz z kilkoma studentami. Dziêki wsparciu Profesora zarów-
no pod wzglêdem merytorycznym, jak i organizacyjnym Ko³o Filozofów
szybko sta³o siê orodkiem prawdziwie akademickiej wymiany myli. Bez
wsparcia Profesora by³oby to niemo¿liwe by³ on niczym tarcza chroni¹-
ca nas przed ludmi, których uprzedzenia niewiele mia³y wspólnego z ide¹
uniwersytetu i którzy nie pozwalali nam zapomnieæ o atmosferze stanu
wojennego, chocia¿ by³ on ju¿ formalnie zniesiony. W warunkach, kiedy
jednym z najwa¿niejszych przedmiotów by³o zdominowane przez ideolo-
giê nie tyle marksizmu, ile pseudomarksizmu, przysposobienie obronne,
nie³atwo by³o realizowaæ zasadê bezinteresownej nauki, nauki, która
jak twierdzi³ Wilhelm von Humboldt musi pochodziæ z wnêtrza i byæ za-
szczepiana we wnêtrzu, bo tylko wówczas przekszta³ca charakter
14
. Oso-
by, dla których uniwersytet sta³ siê miejscem eliminowania nauki krytycz-
nej, miejscem, gdzie przekazywan¹ studentom wiedzê nale¿a³o czerpaæ nie
z rozumu, lecz z przepisów mylenia i dzia³ania w spo³eczeñstwie socjali-
stycznym, z wielkim niepokojem odnosi³y siê do wszelkich oddolnych ini-
cjatyw. Wsparcie Profesora polega³o nie tylko na tym, ¿e mielimy gwa-
rancjê, i¿ nasze Ko³o dzia³a legalnie, chocia¿ w pewnym sensie dzia³ali-
my jakby w podziemiu, na przyk³ad wtedy, gdy nie podporz¹dkowalimy
siê absurdalnemu zakazowi publicznego zawiadomienia studentów o ma-
j¹cym siê odbyæ spotkaniu Ko³a powiêconemu myli Leszka Ko³akowskie-
go. Tak¿e Ko³o Mi³oników Kultury Angielskiej, które powsta³o z mojej ini-
cjatywy, dzia³a³o przez jaki czas w podziemiu, poniewa¿ pewna osoba
nie mog³a pogodziæ siê z tym, ¿e zrodzi³a siê inicjatywa za³o¿enia Ko³a Mi-
³oników Kultury Angielskiej, podczas gdy nie funkcjonowa³o Ko³o Mi³o-
ników Kultury Rosyjskiej (a raczej Ko³o Mi³osników Kultury Radzieckiej).
Dopiero skuteczna interwencja Profesora spowodowa³a, ¿e zaczêlimy dzia-
³aæ legalnie. Najwa¿niejsze jednak by³o to, ¿e Profesor, poprzez swoje wy-
k³ady i dzia³ania, uczy³ nas jak¿e trudnej sztuki odró¿niania rzetelnej pracy
badawczej i pozbawionej uprzedzeñ refleksji nad cz³owiekiem i jego pro-
blemami od tego, przed czym przestrzega³ Andrzej Nowicki
15
tendencji
w kierunku przypisania cz³owieka do jakiej jednej uproszczonej myli czy
13
A. M u r z y n: Filozofia..., s. 68.
14
H. S c h n ä d e l b a c h: Filozofia w Niemczech 18311933. Warszawa 1992.
15
A. N o w i c k i: Cz³owiek w wiecie dzie³. Warszawa 1974.
42
Andrzej Murzyn
pojêcia, aby tym samym zamkn¹æ go na zawsze w wiecie wyjanianym
jedynie za pomoc¹ prostego modelu o charakterze dwubiegunowym
16
. Dziê-
ki Profesorowi uczylimy siê szukaæ prawdy o cz³owieku gdzie pomiêdzy
rozumem i uczuciem, logosem i erosem, jednostk¹ i spo³eczeñstwem, teori¹
i praktyk¹, kultur¹ i religi¹.
Podczas spotkañ Ko³a Filozofów, które przede wszystkim dziêki Pro-
fesorowi dawa³y poczucie prawdziwie uniwersyteckiej wspólnoty, dojrze-
wa³em do nastêpnego etapu moich studiów pisania pracy magisterskiej.
Dziêki takim osobom jak Profesor coraz bardziej utwierdza³em siê w prze-
konaniu, ¿e moja praca nie mo¿e byæ pisana jedynie pod dyktando, ¿e po-
winna byæ ona potwierdzeniem tego, co ju¿ we mnie tkwi³o w³asnej idei.
W zwi¹zku z tym, ¿e prace magisterskie z pedagogiki by³y wówczas zdo-
minowane przez mocno zideologizowan¹ teoriê wychowania, zdecydowa-
³em siê na pracê z pogranicza etyki i estetyki.
Z ró¿nych powodów musia³em czekaæ kilka lat, aby nawi¹zaæ ponow-
ny kontakt z Profesorem. Przygotowywa³em siê wtedy do rozpoczêcia
pracy nad rozpraw¹ doktorsk¹. Profesor zainspirowa³ mnie badaniami nad
feminizmem i ich znaczeniem dla szeroko pojêtej edukacji. Zajmowanie siê
t¹ problematyk¹ nie by³o ³atwe przede wszystkim ze wzglêdu na mity zwi¹-
zane z funkcjonowaniem mê¿czyzny i kobiety w spo³eczeñstwie. Najwiêk-
szym wyzwaniem dla badacza by³o jednak mylenie, które ku mojemu
wielkiemu zaskoczeniu charakteryzowa³o ludzi, którzy uwa¿ali siê za
wykszta³conych. Okaza³o siê bowiem, ¿e tak¿e w rodowiskach intelektu-
alistów istnia³y i jak s¹dzê nadal istniej¹ silne stereotypy dotycz¹ce
nie tylko spo³ecznej roli mê¿czyzny i kobiety w spo³eczeñstwie, ale równie¿
stereotypy praktycznie skrelaj¹ce tê tematykê z obszaru badañ, jako nie-
zas³uguj¹c¹ na to, aby mog³a staæ siê przedmiotem powa¿nej refleksji. Dziê-
ki merytorycznej opiece Profesora i jego szczerej trosce o rozwój mojej per-
spektywy poznawczej badania nad twórczoci¹ Simone de Beauvoir, która
dla wielu by³a po prostu przedstawicielk¹ jednostronnie pojmowanego fe-
minizmu, uchroni³y mnie przed popadniêciem w b³êdne ko³o dominacji,
z którego ju¿ w zasadzie nie ma wyjcia. Dziêki Profesorowi zda³em sobie
sprawê z tego o czym pisa³ Józef Tischner
17
¿e kobieta i mê¿czyzna
to dwa odmienne rodzaje wra¿liwoci, co wiêcej, tylko uznanie tego faktu
mo¿e nas uchroniæ przed bezsensownym to znaczy w imiê panowania
jednej strony nad drug¹ zadawaniem sobie bólu.
Profesor Kazimierz lêczka jest niew¹tpliwie kontynuatorem mylenia,
które Glenn Tinder
18
okrela jako uprzejmoæ Sokratesa. Wyra¿a siê ona
16
K. B r a c h e r: The age of ideologies. London 1985.
17
J. T i s c h n e r: Ksi¹dz na manowcach. Kraków 2000.
18
G. T i n d e r: Mylenie polityczne. Warszawa 1995.
43
Wyznania ucznia
w dociekliwej otwartoci, która wydaje siê jedynym rodkiem chroni¹cym
ludzi przed tymi ideologiami, które d¹¿¹ do mobilizacji ni¿ do mylenia
oraz raczej do nowego porz¹dku ni¿ do porozumienia
19
. Dociekliwa otwar-
toæ nie dotyczy jedynie ¿ycia wewnêtrznego osoby. Dziêki wiadomoci,
¿e posiadamy moc zadawania pytañ, zdajemy sobie sprawê z tego, ¿e
ka¿da organizacja lub w³adza, która stara siê t³umiæ nasze pytania i uczy-
niæ z nas automatyczn¹ czêæ jakiej monolitycznej grupy tak, jak czy-
ni¹ to pañstwa totalitarne gwa³ci sam¹ istotê naszego bytu
20
. Aby ow¹
moc zadawania pytañ obudziæ i rozwijaæ w swoich wychowankach, trze-
ba byæ nie tylko filozofem, trzeba byæ jednoczenie pedagogiem. Chodzi
o to, aby umiejêtnie zbli¿yæ siê do Innego i przebywaj¹c na jego peryfe-
riach, przyzwoliæ na coesistere
21
. I w³anie za to przyzwolenie na coesis-
tere, jestem Panu Profesorowi szczególnie wdziêczny. Jestem wdziêczny za
powa¿ne podejcie do mylenia
22
, a wiêc za to, ¿e uwierzy³em, ¿e nie je-
stem zdolny do poddañstwa. Dopóki takie osoby jak nasz drogi Jubilat s¹
wród nas, nie musimy siê obawiaæ, ¿e spe³ni¹ siê niecne plany tych, któ-
rzy pragn¹ zamieniæ uniwersytet w zak³ad produkcyjny.
19
Tam¿e, s. 251.
20
Tam¿e.
21
G. F l o r e s d A r c a i s: Pedagogia della persona. Milano 1994.
22
G. T i n d e r: Mylenie polityczne...
HALINA PROMIEÑSKA
Arystoteles
w wiecie postmodernizmu i feminizmu
Trudno nie zauwa¿yæ, ¿e ostatni cz³on tytu³u niniejszej rozprawki sta-
nowi uk³on w stronê Jubilata, Profesora Kazimierza lêczki, badacza, po-
pularyzatora i zaanga¿owanego obroñcy idei feminizmu
1
.
W artykule staram siê broniæ tezy o szczególnej aktualnoci filozofii Ary-
stotelesa dla wspó³czesnego wiata, co nie oznacza wszak¿e, ¿e mo¿na i na-
le¿y zgodziæ siê w sposób bezkrytyczny z wszystkimi jego propozycjami.
(Miêdzy innymi z doæ anachronicznym stanowiskiem w niektórych kwe-
stiach spo³ecznych i politycznych, w tym z niektórymi w¹tkami natura-
lizmu etycznego i politycznego).
Kilka uwag metodologicznych
i refleksji historycznych
Tezê o szczególnej aktualnoci wielu przemyleñ Arystotelesa dla wspó³-
czesnej filozofii moralnoci mo¿na rozumieæ ró¿nie. Albo jako realny wk³ad
tej filozofii w kszta³towanie siê póniejszych historycznie stanowisk onto-
1
Jest to zreszt¹ doæ naturalna konsekwencja pytañ stawianych przez K. lêczkê;
pytañ dotycz¹cych realnych i postulowanych mechanizmów funkcjonowania ¿ycia spo-
³ecznego, uwzglêdniaj¹cego prawa i wolnoci obywatelskie jego uczestników. St¹d
w pewnym okresie Jego fascynacja G. Lukácsem (przet³umaczy³ jego Wprowadzenie do
ontologii bytu spo³ecznego) i wci¹¿ ¿ywe zainteresowanie problemem spo³ecznych i poli-
tycznych ram wolnoci cz³owieka jako jednostki.
48
Halina Promieñska
logicznych, epistemologicznych czy etyczno-politycznych wizji, dotycz¹cych
sposobu organizacji ¿ycia spo³ecznego albo, odwracaj¹c niejako perspek-
tywê jako pytanie o wspó³czesnoæ, jej dylematy poznawcze, moralne
i polityczne, z towarzysz¹cym tej perspektywie pytaniem, czy i na jakie
problemy teoretyczne i praktyczne wspó³czesnoci myl filozoficzna Arysto-
telesa mog³aby stanowiæ adekwatn¹ odpowied i drogowskaz w poszuki-
waniu ich rozwi¹zañ.
Pierwszemu ujêciu nieod³¹cznie towarzyszy obawa, czy i w jakim stop-
niu odczytanie Arystotelesa jest wiarygodne, poniewa¿ tylko wówczas
uprawnione s¹ wnioski dotycz¹ce nawi¹zañ, kontynuacji i swoistych re-
zonansów mylenia w kategoriach arystotelesowskich w ró¿nych dziedzi-
nach myli ludzkiej i w ró¿nych okresach rozwoju wiata kultury i filozo-
fii. Drugie ujêcie z kolei obci¹¿one jest chronicznie obecnym zarzutem pre-
zentyzmu
2
i programowej niejako nieobiektywnoci poznawczej, poniewa¿
to w³anie problemy wspó³czesnoci stanowi¹ swoisty klucz interpretacyj-
ny w rozpoznawaniu i selekcjonowaniu tego, co wa¿ne i znacz¹ce w mi-
nionych systemach filozoficznych.
O ile zatem pierwsze ujêcie skoncentrowane jest g³ównie na wiernoci
odczytu odautorskiego zapisu treci intencjonalnych zawartych w bada-
nych dzie³ach, to drugie, nie zawsze, a i niekoniecznie. Dopuszcza ono obec-
noæ sensów niejawnych i niezamierzonych, które, postrzegane z perspek-
tywy wspó³czesnoci, ukazuj¹ nowe aspekty znaczeniowe, wczeniej nie-
zauwa¿ane i wrêcz niemo¿liwe do zauwa¿enia
3
. Co wiêcej, wci¹¿ trwaj¹ce
spory o autentyzm pewnych dzie³ i o w³aciw¹ ich interpretacjê, zgodn¹
z intencj¹ i przekonaniami twórcy tych dzie³ nie u³atwiaj¹ zadania, o czym
wiadcz¹ odradzaj¹ce siê co pewien czas tendencje do zmiany kodu inter-
pretacyjnego klasycznych dzie³ staro¿ytnej filozofii greckiej (i nie tylko jej
zreszt¹! Sprawa dotyczy wielu koncepcji i systemów filozoficznych, których
odczytanie ewoluuje wraz z ewolucj¹ wiadomoci historycznej epoki i ujaw-
nianych w niej nowych problemów). Samo ju¿ odczytywanie Arystotelesa
2
Jest to stanowisko, zgodnie z którym interpretacji historii dokonuje siê zawsze
ze wspó³czesnej perspektywy i zgodnie z aktualnymi ocenami i przekonaniami narodo-
wymi, ideowymi i osobistymi.
3
Przywo³uj¹c bardzo plastycznie wyra¿on¹ myl filozofa neoplatoñskiego z XI wieku
Bernarda z Chartre, porównuj¹cego ludzi sobie wspó³czesnych do kar³ów siedz¹cych
na ramionach olbrzyma (symbolizuj¹cego ogrom dokonañ filozofii staro¿ytnej), którzy
widz¹ dalej i szerzej od niego, ale nie z racji przymiotów umys³u, lecz z powodu uprzy-
wilejowanego miejsca zajmowanego przez nich mo¿na by uznaæ, ¿e interwa³ czaso-
wy oddzielaj¹cy historycznie epokê Arystotelesa od problemów filozoficznych i prag-
matycznych cz³owieka wspó³czesnego ma wydwiêk jeszcze mniej optymistyczny. Sta-
nowi jednak wci¹¿ wa¿ny problem w pytaniu o kondycjê epistemologiczn¹ cz³owieka
uwik³anego w historiê i poszukuj¹cego wolnej od ograniczeñ czasowych prawdy jako
takiej prawdy ponadhistorycznej.
49
Arystoteles w wiecie postmodernizmu i... feminizmu
po Heglu przyk³adowo, zmienia optykê patrzenia na wiele problemów. I to
nie tylko z uwagi na to, co sam Hegel mia³ do powiedzenia i powiedzia³
o Arystotelesie, ale i ze wzglêdu na zasadnicze znaczenie nowej perspek-
tywy (historycznej i dynamicznej) ujmowania analizowanych problemów
poznawczych w filozofii
4
.
A zatem o aktualnoci propozycji filozoficznych Arystotelesa mo¿na
mówiæ w bardzo ró¿ny sposób, k³ad¹c akcent b¹d na zakres zaintereso-
wañ badaczy precyzj¹ i perfekcj¹ rekonstrukcji jego myli uwalnianej z na-
lotów uproszczeñ i historycznych zafa³szowañ jej w³aciwego sensu (gdzie
miar¹ aktualnoci by³aby skala wysi³ków badawczych podejmowanych
przez wspó³czesn¹ filozofiê nad myl¹ Arystotelesa), b¹d na pragma-
tyczn¹ przydatnoæ i merytoryczn¹ wagê niektórych rozwi¹zañ i podpo-
wiedzi Arystotelesa dla wspó³czesnoci, borykaj¹cej siê ze zjawiskiem twór-
czego chaosu w myleniu filozoficznym oraz z zawirowaniami w rozwo-
ju kultury, cywilizacji i strategiach ratowania wiata przyrody i kultury
ludzkiej.
Ale o aktualnoci filozofii Arystotelesa mo¿na mówiæ jeszcze trochê ina-
czej, podkrelaj¹c nieco inny aspekt zagadnienia, a mianowicie, jako o re-
alnym, empirycznie konstatowanym powrocie do jego sposobu rozumie-
nia i uprawiania filozofii (a przynajmniej niektórych jej dzia³ów) albo
jako o nieobecnym w sensie nominalnym, ale strukturalnie i postula-
tywnie koniecznym uzupe³nieniu zakresu i g³êbi rewizji tradycyjnych sta-
nowisk w filozofii, które (i ono dopiero) nadaje sens krytycznym przewar-
tociowaniom i zmianie akcentów wa¿noci pewnych tez i teorii, tak czêsto
i w tonie skandalu proponowanych przez postmodernizm. Albowiem dopiero
w tym drugim przypadku destrukcja broni siê, postrzegana jako mo¿li-
wy wariant rekonstrukcji pola refleksji filozoficznej. (Tym bowiem co wy-
4
Szczególnie spektakularnym potwierdzeniem istotnoci tego zjawiska jest przy-
k³adowo Pierrea Hadota propozycja odczytywania filozofii staro¿ytnej jako narzêdzia
kszta³towania duszy raczej ani¿eli dba³ego o rygor mylowy opisu rzeczywistej struk-
tury bytu czy kryteriów obiektywnego poznania. (Por. Te n ¿ e: Filozofia jako æwiczenie
duchowe. Warszawa 1992). Filozofia staro¿ytna mia³aby w tym ujêciu wartoæ g³ównie
psychagogiczn¹, a nie poznawcz¹. Podobnym prze³omem okaza³a siê w latach szeæ-
dziesi¹tych XX wieku propozycja Hansa Krämera odczytania Platona przez pryzmat
jego pism niepisanych (doksa agrafa). A przecie¿ wci¹¿ otwarte pozostaj¹ hipotezy
dotycz¹ce interpretacji konkretnych dzie³ tego czy innego filozofa, na przyk³ad Parme-
nidesa Platona. Przyk³adowo W³adys³aw Witwicki, t³umacz i autor Wstêpu do polskie-
go przek³adu tego tekstu Platona, snuje domys³
y, czy jest to tylko gra mylowa i za-
bawa z czytelnikiem? Samokrytyka dojrza³ego ju¿ Platona rewiduj¹cego sw¹ teoriê idei?
Czy po prostu przejaw zmêczenia wiekiem i wi¹¿¹cego siê z tym spadku formy inte-
lektualnej tego myliciela? Dopuszczaj¹c mo¿liwoæ ka¿dej z tych wersji interpretacyj-
nych, nie przes¹dza s³usznoci ¿adnej z nich. (Por. P l a t o n a: Parmenides. Warszawa
1961).
4 Od marksizmu...
50
Halina Promieñska
znacza to pole, jest szersze spojrzenie na warunki i przejawy rozwoju po-
znania ludzkiego, dokonuj¹cego siê zgodnie z psychologiczn¹ zasad¹ kon-
trastu wspó³czesnego i nastêpczego, uwzglêdniaj¹cego podmiotowe i histo-
ryczne uwarunkowania krytycyzmu w myleniu ludzkim).
Otó¿ wydaje siê, i¿ wspó³czenie obserwujemy pewien renesans zain-
teresowañ myl¹ Arystotelesa we wszystkich wspomnianych wy¿ej znacze-
niach. W pierwszym, poniewa¿ stanowi on znacz¹cy fundament klasycz-
nej filozofii greckiej, a w³anie powrotem do staro¿ytnej myli greckiej zna-
czy sw¹ obecnoæ wspó³czesne mylenie naukowe i odnawiane teoretycz-
nie idea³y humanistyczne
5
. Ale tak¿e w drugim sensie jako ¿e charak-
ter, zakres i wartoæ rewizji poznawczych mo¿e zostaæ odpowiednio oceniona
(i doceniona) tylko w kontekcie w miarê stabilnego punktu odniesienia,
jakim przyk³adowo jest ca³ociowo i koherentnie pojmowana teoria struk-
tury bytu, istoty poznania i cech konstytutywnych natury ludzkiej. Funkcja
swoistego regulatora tych bardzo z³o¿onych pól relacji zdaje siê przypadaæ
zasadzie wzglêdnej równowagi ka¿dego z uk³adów i poduk³adów tej dyna-
micznie rozumianej ca³oci. Na trop tej zasady wpadano czêsto w myle-
niu filozoficznym staro¿ytnoci (w opisie struktur ontologicznych bytu, ale
i w postulatach moralnych umiaru, jako dyrektywy postêpowania licz¹ce-
go siê z obiektywnym wymiarem harmonijnego zgrania elementów ca³oci
w strukturê pe³niejsz¹ i bogatsz¹ wspó³brzmieniowo). Tak¿e póniej, szcze-
gólnie w nurtach myli ewolucjonistycznej, wskazuj¹c na miejsce cz³owie-
ka w strukturze naprzemiennych rytmów integracji i dezintegracji, ewo-
lucji i dysolucji struktur mylenia i wartociowania moralnego cz³owieka
dystansuj¹cego siê od stereotypów mylowych i siêgaj¹cego do g³êbiej roz-
poznawanych cech istotnych samej rzeczywistoci, a tak¿e mentalnych na-
rzêdzi ich poznawczego wykrywania. Zasada wzglêdnej równowagi wyma-
ga swoistego stela¿u; pewnych ram stabilnoci na meta-piêtrze lub sub-
-fundamentach rozwa¿añ, które pozwalaj¹ utrzymaæ zwiewne ornamen-
ty mylenia rewiduj¹cego czy nawet burz¹cego stary uk³ad prawd, ale
bez zagro¿enia anomi¹ g³êbszych pok³adów mylenia zorientowanego na
poszukiwanie mocniej rozumianej prawdy w poznaniu ludzkim.
5
Znamienny pod tym wzglêdem jest nie tylko wzrost zainteresowañ w drugiej po-
³owie XX wieku filozofi¹ presokratyków u samych filozofów (np. Martina Heideggera,
Karla Poppera, Herberta Reada i in.), ale i swoiste przewroty interpretacyjne w odczy-
tywaniu tych koncepcji z przesz³oci. Wystarczy przywo³aæ w tym miejscu propozycjê
nowego odczytania Platona przez Hansa Krämera i in. czy uznan¹ za nowatorsk¹ me-
todê interpretacji Arystotelesa zaproponowan¹ przez Wernera Jaegera. (Zakwestiono-
wan¹ zreszt¹ wkrótce przez jego nastêpców).
51
Arystoteles w wiecie postmodernizmu i... feminizmu
Fenomen powrotu
do staro¿ytnych korzeni wspó³czesnoci
Nie po raz pierwszy w historii filozofii obserwuje siê zjawisko odkry-
wania m¹droci myli staro¿ytnej. I chocia¿ ca³a historia kultury i filozo-
fii europejskiej pisana jest takimi powrotami, to wiek XX obfitowa³ w nie
w sposób szczególny. Jedni widz¹ to jako wygodn¹ i bezpieczn¹ ucieczkê
od wspó³czesnoci oraz jej dylematów poznawczych i moralnych, inni jed-
nak jako ród³o i szansê uchwycenia istotnych rysów fundamentalnych
pytañ o byt, poznanie ludzkie i sens egzystencji cz³owieka, w sposób jesz-
cze wolny od uwarstwieñ sensów przydawanych odpowiedziom na te py-
tania przez stulecia ewolucji myli ludzkiej. Ale s¹ i inne przyczyny.
Jedn¹ z nich, i to bodaj najwa¿niejsz¹, stanowi swoista niezgoda na
kierunek rozwoju kultury i cywilizacji ludzkiej, krytyka dostrzeganych nie-
prawid³owoci tego¿ rozwoju oraz obawa zagubienia w³aciwego sensu po-
jêcia cz³owieczeñstwa w tych trzech, wspó³zale¿nych uk³adach rozwoju
i samorealizowania siê istoty ludzkiej, jakimi s¹: cz³owiek, wiat wartoci
i cywilizacja techniczna. Tym samym krytyka wspó³czesnoci wymusza nie-
jako poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o cechy esencjalne cz³owieczeñ-
stwa cz³owieka; cechy mo¿liwe do uchwycenia w abstrakcyjnej formule de-
finicji projektuj¹cej, podejmowanej w planie refleksji teoretycznej bardziej
ani¿eli w meandrach historycznie zmiennych wzorców zachowañ i idea³ów
moralnych, tylko g³oszonych lub praktycznie realizowanych. Problem po-
lega na trudnoci adekwatnego rozpoznania cech konstytutywnych cz³o-
wieczeñstwa cz³owieka (rozpatrywanych w perspektywie pozahistorycznej),
przy jednoczesnym uwzglêdnianiu nie tylko ewolucji struktur poznawczych
cz³owieka oraz zmian w metodologii formu³owanych przez niego ujêæ po-
znawczych, ale i koniecznoci selektywnego wartociowania tych zmian za
pomoc¹ kryterium, z koniecznoci nie do koñca stabilnego. Innymi s³owy:
pojawia siê pytanie o ³¹czenie wymiaru pozaczasowoci (ahistorycznoci)
z histori¹ dziejów i rodzajowoci¹ dowiadczeñ ludzkich tworz¹cych histo-
riê, ale i zarazem zale¿nych od niej. Pytanie o to, w czym przejawia siê
sama istota cz³owieczeñstwa, jest w sposób nieroz³¹czny zwi¹zane z pyta-
niem o mechanizmy oraz prawa rozwoju ¿ycia spo³ecznego, dziejów ludz-
kich i g³êbszych uwarstwieñ psychicznych osobowoci cz³owieka, rozumia-
nej jako autonomiczna moralnie jednostka ludzka. Dopiero tak poszerzo-
ne spojrzenie na istotê cz³owieczeñstwa pozwala na g³êbsze rozpoznanie
tego, co z istoty samej stanowi o cz³owieczeñstwie cz³owieka a co tylko
z przypadku historycznego czy statystycznie rozumianej normy zachowañ
wydaje siê nim byæ ale nim nie jest.
4*
52
Halina Promieñska
Staro¿ytnoæ nêci³a i nadal urzeka cz³owieka wspó³czesnego wizj¹ ko-
smologicznej niemal jednoci cz³owieka z przyrod¹ ³adem uporz¹dkowa-
nych relacji spo³eczno-politycznych z innymi ludmi, które wyjania³y mu
jego miejsce w porz¹dku wszechwiata i sens jego ¿ycia wyprowadzany
z praw kosmosu. Wspó³czesnoæ zagubi³a ten wymiar relacji cz³owieka do
rzeczywistoci i samego siebie, poniewa¿ zagubi³a zdolnoæ do mylenia
w kategoriach szeroko rozumianej ca³oci strukturalnej bytu, a przy tym
g³êbiej zwi¹zanego z pytaniem o sens i w³aciwy kierunek dzia³añ moral-
nych cz³owieka
6
. Co wiêcej, wspó³czesnoæ boryka siê z problemami rozpa-
daj¹cych siê struktur ¿ycia spo³ecznego i braku takich koncepcji dzia³añ
politycznych, które mog³yby stanowiæ antidotum na konflikty interesów
i niedojrza³oæ poczucia wiêzi wspólnotowej w poszerzonych ramach spo-
³ecznoci wszechludzkiej
7
. S¹ to te same problemy, które nurtowa³y myl
filozoficzno-polityczn¹ staro¿ytnej Grecji i które zwi¹zane by³y z upadkiem
polis greckiego, a wyra¿a³y siê w próbach szukania wyjcia z sytuacji cha-
osu ¿ycia moralnego i politycznego przez reformê pañstwa, g³ównie b¹d
(lub zarazem) przez pog³êbienie ram autonomii rozumu i wiadomoci mo-
ralnej cz³owieka jako jednostki. Wspó³czenie, jak siê wydaje, mamy do czy-
nienia z podobnym zjawiskiem, chocia¿ o radykalnie zmienionej skali od-
niesieñ; nie tyle pañstwo, ile wspólnota ludzka (ludzkoæ jako kategoria
szersza czy nawet ¿ycie i wiat przyrody, jako kategorie jeszcze szersze),
rozpatrywane w skali planetarnej wyznaczaj¹ sceneriê, na której rozgry-
wa siê dramat przysz³ych losów kultury i cywilizacji; ich ludzkiego b¹d
nieludzkiego oblicza.
Nic wiêc dziwnego, ¿e co najmniej od po³owy XX wieku narasta w filo-
zofii tendencja do krytycznej analizy rozwoju cywilizacji ludzkiej (dehu-
manizacji i alienacji cz³owieka oraz tworzonych przezeñ form ¿ycia spo-
³ecznego, kultury i moralnoci), a tak¿e coraz czêciej pojawiaj¹ siê pro-
pozycje wychodzenia z impasu poprzez powrót do wczeniejszych histo-
6
Problem ten sta³ siê znany i szczególnie mocno eksponowany przez nurt psycho-
logii humanistycznej i psychiatrii egzystencjalnej w po³owie XX wieku, za spraw¹ miê-
dzy innymi Viktora Frankla, uznaj¹cego potrzebê sensu za podstawow¹ potrzebê cz³o-
wieka jako cz³owieka, a deprywacjê tej potrzeby za g³ówny czynnik etiologicznie zna-
cz¹cy we wspó³czesnych formach psychopatologii cz³owieka (depresje, poczucie bezsen-
su ¿ycia, brak busoli orientuj¹cej w sprawach wyborów moralnych itp.). Logoterapia,
rozumiana jako reedukacja cz³owieka w dziedzinie zdolnoci do mylenia w szerokich
kategoriach pytañ filozoficznych i podstawowej orientacji w obszarze hierarchii warto-
ci, postrzegana by³a przez Frankla jako rodzaj psychoterapii, która, oswajaj¹c cz³o-
wieka z pytaniem o sens ¿ycia w ogóle, pozwala³a mu podj¹æ odpowiedzialnoæ za nie.
7
Pos³ugujê siê tu okreleniem Floriana Znanieckiego, które jego zdaniem
wyraziciej akcentuje wk³ad ró¿nych wartoci kulturowych we wspólne dziedzictwo ogól-
noludzkie ani¿eli pojêcie spo³ecznoæ miêdzynarodowa, zbyt obci¹¿one sugesti¹ odrêb-
noci interesów i zachowania status quo w sferze dzia³añ politycznych.
53
Arystoteles w wiecie postmodernizmu i... feminizmu
rycznie etapów rozwoju kultury ludzkiej. Mo¿na siê spieraæ co do tego, czy
jest to przejaw pewnej prawid³owoci z zakresu psychologii spo³ecznej, gdzie
powroty pe³ni¹ funkcjê wyranie obronn¹ (w psychologii indywidualnej
bywa to okrelane mianem regresji psychicznej i jest zaliczane do mecha-
nizmów obronnych psychicznie), czy jest to podyktowane racjami episte-
mologicznymi doæ radykalne poszerzenie pola analiz i wyjcie poza par-
tykularyzm sytuacji bie¿¹cej ale faktem pozostaje sama obecnoæ zja-
wiska i jego historyczna powtarzalnoæ.
Wród wielu propozycji wyjcia z impasu s¹ i takie, które opowiedz¹
siê za redniowieczem, traktuj¹c je jako antidotum na choroby sfery war-
toci i poznania. Wyrazicielem takiego stanowiska by³ miêdzy innymi Mi-
guel de Unamuno, postuluj¹cy przywrócenie drugiego redniowiecza jako
kontrrewolucyjnego programu katolicyzmu i mesjañskiej roli Hiszpanii
w ocaleniu wiata dziêki tak pojêtej tradycjonalistycznej ideologii
8
. Inni cof-
n¹ siê znacznie dalej w czasie. Zgodnie z zasad¹, ¿e im wiêksze szkody
wyrz¹dzi³ rozwój cywilizacji, tym g³êbiej powinna siêgaæ terapia, zapro-
ponuj¹ zabieg dotarcia do struktur g³êbokich w byciu cz³owiekiem, a wiêc
odkrycia fundamentalnych potrzeb natury ludzkiej i tych wiêzi cz³owieka
ze wiatem przyrody i relacji miêdzyludzkich w spo³eczeñstwie, które wy-
ra¿aj¹ tradycyjna symbolika i rytua³y, oswajaj¹ce cz³owieka z wszechwia-
tem jako miejscem zamieszkania. Znalaz³o to swój wyraz w propozycji Mir-
cea Eliadego powrotu do cz³owieka archaicznego (religijnego w sensie mi-
tologicznym), do kultury archaicznej, i w postulacie nawi¹zania dialogu
z kulturami pozaeuropejskimi. Propozycja odnowienia wspó³czesnego wiata
poprzez zrozumienie g³êbokich rytów trybalizmu, mitów i kultury archa-
icznej, traktowana jest przez Eliadego jako droga do uwolnienia siê cz³o-
wieka wspó³czesnego od mira¿u pseudowartoci tworzonych przez cywili-
zacjê konsumpcji, konkurencji i medialnego sukcesu, gubi¹cej dowiadcze-
nia wielowiekowych relacji praktycznych i mitycznych cz³owieka z przy-
rod¹ i symbolik¹ tych relacji uobecnianych w kulturze. Jeszcze inni (na
przyk³ad Erich Fromm) w sposób bardziej realistyczny zaproponuj¹ nawi¹-
zanie do psychologicznych korzeni egzystencji ludzkiej (wiê pierwotna ze
wiatem przyrody) i wska¿¹ na wagê i znaczenie wiêzi wtórnych, wiado-
mie kszta³towanych i empatycznie odczuwanych w stosunku do wszyst-
kich ludzi i istot czuj¹cych (przyrody w ogóle), a kwintesencji tych wiêzi
dopatrz¹ siê w etyce oraz zdolnoci do rozpoznawania wartoci autentycz-
nych i pseudowartoci, spe³niaj¹cych podstawowe warunki zdrowia psy-
chicznego cz³owieka (w pierwszym przypadku) b¹d zak³ócaj¹cych i redu-
kuj¹cych obszar wolnoci i poczuwania siê do moralnej odpowiedzialnoci
8
Por. M. de U n a m u n o: O poczuciu tragicznoci ¿ycia wród ludzi i wród narodów.
T³um. H. Wo n i a k o w s k i. KrakówWroc³aw 1984 (orygina³ ukaza³ siê w 1913 roku).
54
Halina Promieñska
(w drugim przypadku, czego nastêpstwem jest patologia dehumanizacji
zachowañ ludzkich).
Tendencja do poszukiwania podstaw i korzeni czego, co wydawa³o siê
dot¹d niekwestionowanym punktem wyjcia przes³ank¹, zawierzenie
której pozwala na uprawomocnienie innych s¹dów nie ominê³a równie¿
tak podstawowego instrumentarium procesów poznawczych cz³owieka, do
jakich mo¿na zaliczyæ logikê i etykê. I w³anie tu dochodzimy do newral-
gicznego punktu oceny postmodernizmu w filozofii (czy, jak chc¹ niektó-
rzy, ponowoczesnoci w kulturze mylenia i wartociowania ludzkiego).
Czy jest to zaw³aszczanie nowego obszaru zjawisk, przekraczaj¹cego
dotychczasowe pole zastosowañ kategorii prawdy, dobra i piêkna (w tym
sensie wyra¿enie Friedricha Nietzschego poza dobrem i z³em zachowuje
sw¹ dwuznacznoæ) czy rezygnacja z tych kategorii os¹du w ogóle? Pro-
ponuj¹c ponowne przemylenia dotycz¹ce humanizmu i logiki, Martin Hei-
degger na przyk³ad uzna, i¿ przeciwstawienie siê »humanizmowi« wcale
nie pociaga za sob¹ obrony tego, co nieludzkie, lecz otwiera inne perspek-
tywy [...]
9
. Podobnie logika musi siêgn¹æ do namys³u nad samym byciem,
to znaczy ponownie przemyleæ mylenie, które myli prawdê bycia. Do-
piero owo mylenie trafia w ród³ow¹ istotê logosu, która ju¿ u Platona
i Arystotelesa, twórcy »logiki«, ulega zakryciu i zatraceniu. Myleæ prze-
ciwko »logice« nie znaczy kruszyæ kopie o to, co nielogiczne, lecz przemy-
leæ logos i jego istotê u zarania mylenia, znaczy raz wreszcie potrudziæ
siê nad przygotowaniem takiego przemylenia. Ta sama procedura my-
lowa odnosi siê i do wiata wartoci. Myleæ przeciw wartociom kon-
tynuuje swe rozwa¿ania Heidegger wcale wiêc nie znaczy biæ w bêben
na czeæ bezwartociowoci i marnoci bytu, lecz znaczy: wbrew subiekty-
wizacji bytu, która czyni z niego przedmiot jedynie, stawiaæ przed myle-
nie przewit prawdy bycia
10
.
Mimo bardzo specyficznego jêzyka tych wypowiedzi ich sens jest doæ
wyrany: kwestionowanie podstaw mylenia (w aspekcie logicznym, ak-
sjologicznym czy etycznym) nie zawsze jest aktem destrukcji jego zasad,
a czêsto wprost przeciwnie stanowi raczej test jego wiarygodnoci, dziê-
ki spojrzeniu nañ spoza systemu za³o¿eñ czy intuicji zakrzep³ych w swej
schematycznoci. Sam Heidegger siêga³ do filozofii presokratyków, ledz¹c
przewity prawdy w ich rozumieniu logosu
11
.
9
M. H e i d e g g e r: List o humanizmie. W: Te n ¿ e: Budowaæ, mieszkaæ, myleæ.
Eseje wybrane. Warszawa 1977, s. 110.
10
Tam¿e, s. 110111.
11
Nie jest rzecz¹ przypadku, ¿e równie¿ K.R. Popper, szukaj¹c praróde³ teorii
prawdy ³¹cz¹cej w sobie wymóg obiektywnoci prawdy z wiedz¹ o tym, ¿e cz³owiek jest
omylny (a st¹d wiedza nie mo¿e mieæ absolutnego i pewnego charakteru) odwo³ywa³
siê do presokratyków (g³ównie do Ksenofanesa), z ich pogl¹dami wi¹¿¹c swoj¹ koncep-
55
Arystoteles w wiecie postmodernizmu i... feminizmu
Jest jeszcze jeden powód atrakcyjnoci stanowiska Arystotelesa dla
wiata wspó³czesnego. Jego pogl¹dy, podobnie zreszt¹ jak i pogl¹dy Plato-
na, stanowi³y w staro¿ytnoci wa¿ny kontrapunkt dla relatywizmu i su-
biektywizmu w teorii poznania i etyce, przeciwstawiaj¹c siê sofistom (i so-
fistyce jako metodzie tanich zwyciêstw retorycznych, prowadzonych bez
nale¿nej troski o prawdê) w sposób doæ zasadniczy i fundamentalny. Dzi
i pod tym wzglêdem sytuacja okaza³a siê podobna, chocia¿ inne s¹ jej przy-
czyny. Postêp wiedzy (g³ównie nauk szczegó³owych i dyscyplin cis³ych),
tempo i zakres rewizji wczeniej uznawanych za ostateczne teorii nauko-
wych i rysuj¹ce siê mo¿liwoci docierania badawczego do coraz g³êbszych
struktur rzeczywistoci sprawi³y, ¿e poczucie niestabilnoci wiedzy i nie-
pewnoci poznania uzyska³y dominuj¹c¹ pozycjê w epistemologii i etyce
12
.
Wyznaczy³o to pewne ramy rozumienia ponowoczesnoci jako gry pozorów
i radykalnego odejcia od tradycyjnych kanonów prawdy, piêkna i dobra,
stanowi¹cych gwarancjê obiektywnoci i trwa³oci kryteriów poznania ludz-
kiego, a tym samym daj¹cej odpór skrajnie pojêtym: sceptycyzmowi, rela-
tywizmowi i subiektywizmowi. I w tym w³anie kontekcie postaæ, pogl¹-
dy, warsztat metodologiczny oraz rodzaj klucza interpretacyjnego przyjmo-
wany przez Arystotelesa w wyjanianiu oraz postulowaniu rozwi¹zañ do-
tycz¹cych kwestii psychologii, biologii, etyki, logiki i polityki w kszta³towa-
niu charakteru i cnót osobowych cz³owieka-obywatela wszystko to bywa
postrzegane coraz czêciej jako szansa na stabilizacjê ³adu aksjologiczne-
go cz³owieka i spo³eczeñstwa oraz obronê obiektywnoci poznania teore-
tycznego oraz sprawiedliwoci w stanowieniu i egzekwowaniu prawa
w p³aszczynie ¿ycia spo³eczno-politycznego pañstwa, czy szerzej, wspól-
noty pañstw o odmiennych kulturach, ale z³¹czonych tym samym losem
walki z zagro¿eniami zrodzonymi przez zbyt ekspansywn¹ eksploatacjê za-
sobów naturalnych i niszczeniem rodowiska naturalnego.
cjê wiedzy obiektywnej i psychologicznej tolerancji niepewnoci, jako wymogu rzetelno-
ci intelektualnej i moralnej. Por. miêdzy innymi K.R. P o p p e r: W poszukiwaniu lep-
szego wiata. Warszawa 1997, rozdz. 14.
12
Bardzo obrazowo przedstawi³ tê sytuacjê K.R. Popper, odwo³uj¹c siê do symbo-
liki zegarka i ob³oku, jako metaforycznych opisów sytuacji nauki w XIX w. i wieku XX.
Tradycyjny sposób uprawiania nauki sprowadza³ siê do rozpoznawania funkcji i dys-
funkcji elementu w stabilnym uk³adzie ich wzajemnych relacji (zegar). Wspó³czesny
sposób jej uprawiania przypomina obserwacjê zwiewnych i ulotnych kszta³tów ob³o-
ków, których kolejny kszta³t jest nieprzewidywalny i który dopuszcza wieloæ interpre-
tacji jego relacji niejawnych. Sprawia to, ¿e nauka zmienia swój charakter, a to z kolei
wymaga równie¿ zmiany postaw samych badaczy; wymaga wiêkszej odpornoci psy-
chicznej na stan niepewnoci poznawczej, jako stan chronicznie towarzysz¹cy modelo-
wi wiedzy ewoluuj¹cej, z jak¹ mamy do czynienia wspó³czenie. (Por. K.R. P o p p e r:
Wiedza obiektywna. Ewolucyjna teoria epistemologiczna. T³um. A. C h m i e l e w s k i. War-
szawa 1992, s. 265324).
56
Halina Promieñska
Spory o ocenê dokonañ Arystotelesa
w dziedzinie filozofii
Recepcja arystotelizmu w filozofii europejskiej przechodzi³a ró¿ne ko-
leje. Poczynaj¹c od bezkrytycznej akceptacji i uznawania go za jedynego
filozofa godnego tej nazwy po radykaln¹ (a nierzadko sarkastyczn¹
wrêcz) krytykê jego pogl¹dów i budowanie nowej, ju¿ antyarystotelesow-
skiej koncepcji ontologii, epistemologii, logiki czy etyki.
O bezgranicznym zaufaniu do Arystotelesowej wizji wiata (w zakre-
sie ontologii i fizyki) oraz lêku przed jakimkolwiek naruszeniem jej funda-
mentów wiadczy zdaniem wybitnego mediewisty polskiego Stefana
Swie¿awskiego to, i¿ Jeszcze w XVII wieku gro¿ono na Sorbonie kar¹
mierci, je¿eli kto wyk³ada³ fizykê nie wed³ug Arystotelesa. To jest niepraw-
dopodobne dodaje Swie¿awski ale takie by³y pogl¹dy
13
. Byæ mo¿e do
najbardziej spektakularnych przejawów krytyki i opozycji anty-Arystote-
lesowskiej nale¿a³oby zaliczyæ Francisa Bacona Novum Organum (1620),
a tak¿e ju¿ w XX wieku Alfreda Korzybskiego koncepcjê Nie-Arysto-
telesowego Systemu Semantyki Ogólnej
14
. Wród krytyków Arystotelesa nie
sposób pomin¹æ równie¿ Karla Poppera. Oczywicie nie brak i innych,
mniej jawnie wyra¿anych form niezgody na ujêcia niektórych spornych
zagadnieñ filozoficznych, sankcjonowanych przez wieki autorytetem Ary-
stotelesa. Jest to jednak naturalny przejaw nie tylko ¿ywotnoci myli po-
zostawionej przez Arystotelesa, ale i ewolucji instrumentarium badañ filo-
logicznych i filozoficznych, która pozwala w nowy sposób spojrzeæ na wie-
le kwestii.
13
Por. S. S w i e ¿ a w s k i: Zdradzona m¹droæ, wywiad przeprowadzony przez Da-
riusza Suskê na ³amach Gazety Wyborczej z 24 stycznia 2001 r. Mo¿na by dodaæ, i¿
jest to tym bardziej zdumiewaj¹ce, jeli przywo³amy s³owa Danieli Gromskiej ze Wstêpu
do t³umaczonej przez ni¹ Etyki nikomachejskiej, gdzie stwierdza, ¿e jeszcze W pierw-
szej po³owie XIII w. hamowa³y rozwój studiów arystotelicznych w uniwersytecie pary-
skim [...] kocielne zakazy czytania i komentowania pism Arystotelesa w tej¿e uczel-
ni. (Ta ¿: Wstêp do Etyki nikomachejskiej. PWN 1956, s. XX).
14
W obu przypadkach tak mocno podkrelany antyarystotelizm wydaje siê w grun-
cie rzeczy wyolbrzymiaæ skalê niezgody poprzez u¿ycie przedrostka anty, ale w gruncie
rzeczy nie usuwa on samych fundamentów mylenia w kategoriach arystotelesowskich.
Francis Bacon wyrazi³ swój sprzeciw wobec sylogistyki i scholastyki inspirowanej logi-
k¹ dedukcji Arystotelesa, eksponuj¹c wagê swojej propozycji indukcji eliminacyjnej
Alfred Korzybski z kolei podkrela³ rolê s³ów i jêzyka w semantogennej etiologii cho-
roby cz³owieczeñstwa cz³owieka i procedurach proponowanych przez siebie technik se-
mantoterapii i psychoterapii ale nie s¹ to propozycje roz³¹czne czy radykalnie prze-
ciwstawne ujêciu Arystotelesowemu. (Por. miêdzy innymi A. K o r z y b s k i: Science and
sanity (1933)).
57
Arystoteles w wiecie postmodernizmu i... feminizmu
W ostatecznym jednak rozrachunku nawi¹zania do Arystotelesa dys-
kontuj¹ krytykê jego pogl¹dów, a wiele propozycji metodologicznych w za-
kresie odnajdywania sensu w³aciwego pojêæ i kategorii, podstawowych dla
rozumnego poznania i etycznego dzia³ania cz³owieka, zachowuj¹ swój walor
do dzi. Myl Arystotelesa, pomijaj¹c najbardziej znan¹ jej recepcjê, jak¹ sta-
nowi filozofia w. Tomasza z Akwinu (czy nawi¹zania do niej przez filozo-
fiê arabsk¹ wieków rednich), wyranie zaznaczy³a sw¹ obecnoæ w XX wie-
ku w filozofii Nicolaia Hartmanna, nawi¹zuj¹cej do Arystotelesa phi-
losophia prima oraz a mo¿e nawet g³ównie w jego próbie dokonania
syntezy etyki staro¿ytnej i nowo¿ytnej
15
, której owocem sta³a siê swoista in-
terpretacja Arystotelesowskiej teorii cnót. Kilkadziesi¹t lat póniej (w 1984 ro-
ku) w podobnym kierunku pod¹¿y Alasdair MacIntyre, eksponuj¹c zna-
czenie Arystotelesa teorii cnót jako dziedzictwa, którego dobrodziejstwa,
zdaniem MacIntyrea, ujawniaj¹ swe znaczenie zw³aszcza dzisiaj, w wie-
cie ponowoczesnoci. Zasadniczym elementem mojej tezy jest przekona-
nie stwierdza MacIntyre ¿e nowoczesne wypowiedzi i praktykê mo-
raln¹ nale¿y uznaæ za zbiorowisko szcz¹tków [podkr. H.P.] tego, co prze-
trwa³o z dawno minionej przesz³oci i dopóki sprawa ta nie zostanie zro-
zumiana, nierozwi¹zywalne problemy które wskutek tego stoj¹ przed
nowoczesnymi teoretykami moralnoci pozostan¹ nadal nierozstrzygniê-
te
16
. Trudno o bardziej jednoznaczne powi¹zanie charakterystyki stanu ist-
niej¹cego nie³adu moralnego i bezdro¿y w refleksji teoretycznej nad etyk¹
z przekonaniem, i¿ to w³anie powrót do teorii cnót Arystotelesa sta-
nowi w³aciwe wspó³czesnoci rozwi¹zanie problemu. Tym za, co przes¹-
dza o szczególnym znaczeniu teorii cnót dla wspó³czesnoci, jest wskaza-
nie na wagê autonomii moralnej jako cechy istotnej struktury charakteru
osoby myl¹cej oraz wra¿liwej na wartoci, a st¹d i dysponuj¹cej zdolno-
ci¹ do trafnego rozpoznawania dobra i z³a moralnego, g³êbiej refleksyj-
nego ani¿eli samo tylko podporz¹dkowanie siê uznawanym formu³om oraz
zasadom zwyczajowo przyjêtego postêpowania. A tego w³anie coraz czê-
ciej wymagaj¹ nowe, znacznie bardziej z³o¿one sytuacje konfliktów war-
toci, przed jakimi staje wspó³czesny cz³owiek.
Nic wiêc dziwnego, ¿e Arystoteles bywa przywo³ywany w sytuacjach
fundamentalnych zagro¿eñ egzystencji biologicznej cz³owieka (II wojna
wiatowa)
17
oraz zwi¹zanego z tym chaosu aksjologicznego, stanowi¹cego
15
Por. N. H a r t m a n n: Ethic. Berlin 1962, s. VII.
16
A. M a c I n t y r e: Dziedzictwo cnoty. Warszawa 1996, s. 210.
17
Przyk³adem jest chocia¿by rozprawa znanego mediewisty ks. prof. Konstantego
Michalskiego Miêdzy heroizmem a bestialstwem, w której okrucieñstwa wojny oraz po-
szukiwanie dróg wyjcia z impasu moralnego, w jakim znalaz³a siê ludzkoæ w XX wie-
ku, analizowane s¹ z pozycji arystotelesowskiej koncepcji natury ludzkiej i psycholo-
gicznych korzeni moralnego os¹du dobra i z³a moralnego dzia³añ ludzkich. (Por. Te n -
58
Halina Promieñska
tyle¿ przyczynê, co i skutek za³amywania siê morale cz³owieka i kulturo-
wych oraz politycznych ram jego egzystencji. Rozmiary oraz tempo postê-
pu naukowo-technicznego, aktywuj¹ce pytanie o kryterium cz³owieczeñ-
stwa oraz znaczenie zasady umiaru dla zachowania ludzkiego kszta³tu
kultury i cywilizacji, zdaj¹ siê reaktywowaæ myl moraln¹ i niektóre w¹tki
myli politycznej Arystotelesa. Jednak najbardziej bodaj zdaje siê przes¹-
dzaæ o znaczeniu myli etycznej Arystotelesa (szczególnie jego teorii cnót)
dla wspó³czesnoci zwi¹zanie jej z aktywnym uczestnictwem w ¿yciu spo-
³ecznym i politycznym, w którym to w³anie dziêki rozwiniêtej autonomii
rozumu i cechom osobowociowym cz³owieka-obywatela mo¿liwe jest spra-
wowanie przez niego funkcji korekcyjnych (sprzeciwiaæ siê wadliwie spra-
wowanej w³adzy politycznej w pañstwie), kiedy te decyzje s¹ szkodliwe dla
pañstwa i obywatela. (Zdolnoæ do mylenia refleksyjnego i otwartego,
z poszanowaniem jednak obiektywnego porz¹dku struktur ontycznych rze-
czywistoci oraz hierarchii dóbr i wartoci moralnych, stanowi wiêc waru-
nek konieczny w³aciwego sprawowania w³adzy politycznej w pañstwie;
a dotyczy to zarówno rz¹dz¹cych, jak i rz¹dzonych).
Nie mo¿na jednak nie zauwa¿yæ, ¿e tak mocne podkrelanie autono-
mii mylowej i moralnej cz³owieka, jak to mo¿na odnotowaæ w teorii cnót
Arystotelesa, zbli¿a jego koncepcjê zdaniem MacIntyrea do propo-
zycji F. Nietzschego: obaj bowiem przekraczaj¹ ramy uwiêcania tego, co
istnieje (bo istnieje!) i obu im wspólne jest odniesienie do strukturalnie
g³êbszej warstwy pytañ o autonomiê i prawdê wewnêtrzn¹ w byciu pe³-
niej cz³owiekiem. Arystoteles czyni to z w³aciwym sobie umiarem, respek-
tuj¹c naturaln¹ hierarchiê wa¿noci tego, co jest, co mo¿e byæ, i tego co po-
winno byæ (a czego klarown¹ ilustracj¹ jest dopuszczalnoæ, a nawet po-
winnoæ odstêpstw od prawa stanowionego na rzecz sprawiedliwoci g³ê-
biej pojêtej) Nietzsche znacznie gwa³towniej, epatuj¹c pozorami para-
doksu, uzna z kolei, ¿e cz³owiek naprawdê moralny to cz³owiek nieobyczajny.
Jednak tym, co ³¹czy ich obu jest niezgoda na konformizm i bierne przy-
stosowanie (których psychologiczn¹ podstaw¹ jest tchórzostwo i resenty-
ment), jako wysoce niewystarczaj¹ce i pozorne li tylko kryteria moralnej
oceny zachowañ ludzkich. W tym kontekcie nale¿a³oby, byæ mo¿e, ina-
czej spojrzeæ na wyznanie N. Hartmanna, i¿ uczestnicz¹c jako ¿o³nierz
w walkach I wojny wiatowej, nie rozstawa³ siê w okopach z Etyk¹ niko-
¿ e: Miêdzy heroizmem a bestialstwem. Czêstochowa 1984). Podobnie lady mylenia
w kategoriach Arystotelesowych mo¿na odnaleæ w Tadeusza Kotarbiñskiego propozy-
cji postrzegania typologicznych punktów odniesienia dla ocen etycznych jako dotycz¹-
cych czynów haniebnych z jednej oraz czynów czcigodnych z drugiej strony granicy sze-
rokiego spektrum motywacji i zachowañ, charakterystycznych dla kondycji ludzkiej cz³o-
wieka.
59
Arystoteles w wiecie postmodernizmu i... feminizmu
machejsk¹ Arystotelesa i tomem dzie³ Nietzschego
18
. Podobnie jak nie mo¿-
na nie zauwa¿yæ, i¿ sformu³owanie: Nietzsche czy Arystoteles?, u¿yte jako
tytu³ jednego z rozdzia³ów g³onej pracy A. MacIntyrea Dziedzictwo cnoty,
nie spe³nia sugerowanej pytaniem roz³¹cznoci tych propozycji. Co wiêcej
podobnie negatywna ocena stereotypowoci pragnieñ ludzkich, sank-
cjonowanych i uzwyczajnionych popêdow¹ natur¹ cz³owieka, przy zbyt s³a-
bym rozpoznaniu hierarchii dóbr i celów dzia³añ ludzkich bardziej ³¹-
czy ni¿ dzieli zasadnicz¹ myl obu mylicieli w ich poszukiwaniu wewnêtrz-
nego wymiaru prawdy moralnej, a w³aciwie zdolnoci do autentyzmu
w tym zakresie. Przyznaje to zreszt¹ poniek¹d i sam MacIntyre, sytuuj¹c
arystotelizm i nietzscheanizm po tej samej stronie oponentów i krytyków
projektu owieceniowego
19
. Znamienne bowiem pod tym wzglêdem s¹ s³o-
wa MacIntyrea, który podkrelaj¹c wolicjonalny charakter moralnoci
w ujêciu Nietzschego i jego sprzeciw wobec fikcji zasad moralnych takich
jak prawo naturalne, u¿ytecznoæ czy najwiêksze szczêcie najwiêkszej licz-
by ludzi uzna, i¿ to cz³owiek sam powinien uczyniæ siê autonomicznym
podmiotem moralnym, stwierdzaj¹c: My jednak b¹dmy tym, czym jeste-
my nowymi, jednokrotnymi, nieporównywalnymi, prawodawcami so-
bie samym, twórcami samych siebie
20
.
18
N. H a r t m a n n: Ethics. Vol. 1. London 1932 (Introduction). We Wstêpie do an-
gielskiego przek³adu ksi¹¿ki N. Hartmanna Ethics przytacza tê informacjê S. Coit.
I w³anie stanowiska obu tych filozofów (Arystotelesa i Nietzschego) zainspirowa³y
Hartmanna w jego badaniach dotycz¹cych wartoci moralnych, którym powiêcony jest
II tom jego Etyki. Te same ramy problemowe zosta³y przyjête w analizach A. MacInty-
rea (Nietzsche czy Arystoteles?), wyznaczaj¹c pole kontrastu pewnego wariantu natura-
lizmu etycznego w sposobie podejcia do fundamentalnych zagadnieñ z zakresu filozo-
fii moralnej.
19
Por. A. M a c I n t y r e: Dziedzictwo cnoty..., s. 224.
20
Cytat z Wiedzy radosnej... Podajê za: A. M a c I n t y r e: Dziedzictwo cnoty..., s. 215.
Problem polega wiêc na tym podsumowuje swe rozwa¿ania nad filozofi¹ moralno-
ci Nietzschego MacIntyre jak skonstruowaæ w zupe³nie oryginalny sposób, jak wy-
myliæ nowe tablice tego, co dobre oraz tego, co jest prawem; przed takim problemem
stoi ka¿da jednostka ludzka. Problem ten stanowi równie¿ rdzeñ filozofii moralnej Nie-
tzschego. Wielkoæ Nietzschego polega bowiem w³anie na nieustannym dr¹¿eniu tego
problemu z ca³¹ nale¿n¹ mu powag¹, nie za proponowanych przezeñ frywolnych roz-
wi¹zaniach tego zagadnienia. (Tam¿e, s. 215).
60
Halina Promieñska
Trzy przês³a konstrukcji systemowej
filozofii Arystotelesa,
których znaczenie dla wspó³czesnoci
wydaje siê szczególnie wa¿ne
Mo¿na by wyró¿niæ trzy obszary wa¿noci myli Arystotelesa dla pro-
blemów, z jakimi boryka siê wspó³czesnoæ (a dok³adniej: wspó³czesna filo-
zofia moralna).
Pierwszym z nich jest dominacja paradygmatu biologicznego w spoj-
rzeniu na zagadnienie struktury bytu i filozofiê cz³owieka. Jest to o tyle
istotne, ¿e po trudnych dowiadczeniach bezdro¿y emotywizmu metaetycz-
nego i fragmentarycznych li tylko sukcesach filozofii analitycznej w tym
zakresie mamy do czynienia z tendencj¹ do odradzania siê neonaturali-
zmu jako najbardziej konstruktywnej drogi poszukiwania oparcia dla od-
rêbnoci statusu epistemologicznego wartoci i powinnoci, stanowi¹cych
wspó³konieczne uwarstwienia struktury bytu cz³owieka i rodzajów my-
lenia ludzkiego. Tym, co dodatkowo podkrela wagê tej perspektywy w uj-
mowaniu zagadnieñ filozoficznych, jest stopieñ dewastacji przyrody oraz
ranga badañ i manipulacji genetycznych oraz ich zastosowañ w praktyce
(przy wci¹¿ narastaj¹cej niewiedzy co do odleg³ych czasowo skutków tych
dzia³añ dla cz³owieka i przyrody). Przypominanie o constansach praw przy-
rody i prawid³owej struktury rozwoju psychicznego cz³owieka staje siê
w tej sytuacji swoistym ogranicznikiem przed lekkomylnym progresizmem
i niekontrolowanym eksperymentowaniem w obszarze kodów DNA. Ary-
stoteles, tak czêsto krytykowany za rolê hamulcowego w dziedzinie roz-
woju fizyki teoretycznej, w biologii i psychologii okaza³ siê znacznie bar-
dziej wspó³czesny, chocia¿by z uwagi na bliskoæ tematyki zwi¹zanej
z mechanizmami i strukturami ¿ycia oraz kierunkiem jego potencjalnego
rozwoju, jako fundamentalnej kategorii prawa natury. A w³anie ta opty-
ka ujmowania wiêkszoci zjawisk uzyska³a wspó³czenie szczególne zna-
czenie. I to zarówno z uwagi na stopieñ zagro¿enia ró¿nych postaci i form
¿ycia w skali planetarnej, jak i z uwagi na stopieñ ryzyka w podejmowa-
niu inwazyjnych badañ nad procedurami zmian genetycznych cz³owieka,
o trudnych do przewidzenia konsekwencjach dla dalszych losów cz³owie-
czeñstwa cz³owieka oraz kszta³tu kultury i cywilizacji przysz³ych pokoleñ.
Ponadto, tak mocno zarysowane przez Arystotelesa struktury bytu oraz
struktury uwarstwieñ ontycznych i epistemicznych cz³owieka (i odpowied-
nio: hierarchizacja wiata dóbr i wartoci autotelicznych, wyprowadzana
z ewolucji (!) form ¿ycia (przyjemnoæ, u¿ytecznoæ i eudajmonia, rozumiana
61
Arystoteles w wiecie postmodernizmu i... feminizmu
jako piêkno czynu moralnego jako takiego)) stworzy³o nader stabiln¹
przeciwwagê dla skrajnego historycyzmu i impresjonizmu aksjologiczne-
go, tak czêsto preferowanego wspó³czenie w spojrzeniu na problem filo-
zofii cz³owieka.
Drugim obszarem bliskim wspó³czesnej myli epistemologicznej i meto-
dologicznej z Arystotelesowskim pojmowaniem w³aciwej miary w pozna-
niu i dzia³aniu ludzkim jest szczególne uprzywilejowanie kategorii obiek-
tywnoci w poznaniu, pojmowanej jako rozumne uwolnienie siê od jedno-
stronnoci i skrajnoci absolutyzmu i relatywizmu, stanowisk inspirowa-
nych bardziej przes³ankami psychologicznymi ani¿eli wzglêdami meryto-
rycznej i formalnej poprawnoci samych rozumowañ. Obiektywnoæ pozna-
nia wi¹¿e siê ze wskazaniem na wielop³aszczyznowoæ i wielorodzajowoæ
poznania, ró¿nicowanego kryterialnie zasad¹ rosn¹cej ogólnoci odniesieñ
zakresowych i pu³apem uwarstwieñ hierarchicznych. Stanowi to pewnego
rodzaju antycypacjê stanowiska, które w bli¿szych nam czasach próbuje
(Wilhelm Dilthey, Karl Popper i in.) przerzuciæ pomost metodologiczny miê-
dzy poznaniem stricte logicznym, przyrodniczym i... humanistycznym, re-
stytuuj¹c w du¿ym stopniu wartoæ tego ostatniego!
21
Stanowi to jednocze-
nie antycypacjê regu³ poznania naukowego jako prawdopodobnego i za-
sad poznania etycznego pojmowanego jako pewna wersja intuicjonizmu
epistemologicznego
22
.
Trzecim obszarem refleksji Arystotelesa, wa¿nym dla wspó³czesnoci, s¹
te w¹tki myli etycznej i politycznej, które nawi¹zuj¹c do pitagorejskich
badañ nad harmoni¹ muzyczn¹ i rednimi matematycznymi
23
stanowi-
³y swoist¹ syntezê zasad bytu i zasad mylenia oraz postêpowania, co zna-
laz³o swój wyraz w teorii cnót, rozumianej jako z³oty rodek miêdzy skraj-
21
Co wiêcej, ranga poznania humanistycznego zaczyna byæ postrzegana nieco ina-
czej od czasu, kiedy to postêp poznania naukowego, szczególnie w fizyce, ujawni³ nie-
jednoznacznoæ wyników i wielomo¿liwoæ interpretacyjn¹ uzyskiwanych na tej drodze
obrazów badanego wiata zjawisk i praw przyczynowo-skutkowych. W tej sytuacji to
w³anie poznanie humanistyczne (szczególnie za fundamentalne zasady etyki) zaczê-
³o byæ postrzegane jako bardziej stabilne, bo zwi¹zane w sposób naturalny z istot¹
natury ludzkiej i hierarchi¹ wyznaczanych przez ni¹ dóbr.
22
wiadczy o tym niezwykle czêste u¿ywanie orzecznika piêkne, odnoszonego do
sfery czynów, obyczajów, polityki, a tak¿e w formie odrzeczownikowej piêkno jako
ekstremalna postaæ dobra moralnego, harmonii i sprawiedliwoci, uchylaj¹ca potrze-
bê dalszych uzasadnieñ i t³umaczeñ. wiadczy o tym równie¿ doæ wymownie odpo-
wied Arystotelesa, przekazana przez Diogenesa Laertiosa (¯ywoty i pogl¹dy s³ynnych
filozofów. Prze³. I. K r o ñ s k a. Warszawa 1988, s. 264): Pytaj¹cemu, dlaczego tak wie-
le czasu powiêcamy rzeczom piêknym, powiedzia³: To pytanie lepca.
23
rednia matematyczna rozumiana jako rodek miêdzy dwoma ekstremami, ³¹-
cz¹cy i uzgadniaj¹cy najlepsze w³aciwoci obu, w etyce Arystotelesa wyra¿ana teori¹
umiaru, teori¹ z³otego rodka itp.
62
Halina Promieñska
nociami. Mo¿na by uznaæ, ¿e ten obszar zagadnieñ i tak wyodrêbnione
kryteria wyboru wartoci i zachowañ ludzkich (wymagaj¹ce odeñ namys³u
moralnego, samowiedzy i umiejêtnoci dzia³ania rozumnego i odpowiedzial-
nego), s¹ wci¹¿ aktualn¹, a wspó³czenie szczególnie aktualn¹ teoretycz-
nie i po¿¹dan¹ praktycznie koncepcj¹ rozumienia etyki jako cech postawy
i charakteru cz³owieka ukierunkowanych na dobro, sprawiedliwoæ i piêk-
no, a przy tym g³êboko autonomicznego w swych os¹dach. Jest to wa¿ne
równie¿ dlatego, ¿e myl arystotelesowska w³¹cza siê w ten obszar zjawisk
trapi¹cych wspó³czesnoæ, w którym wewnêtrzne zwi¹zki miêdzy etyk¹ in-
dywidualn¹ a etyk¹ spo³eczn¹ (i polityk¹) zosta³y zerwane b¹d s¹ dosyæ
powierzchowne, a groba procesów zwyrodnieniowych ustroju demokra-
tycznego w skali pañstwa lub wspólnoty miêdzynarodowej jest zbyt real-
na jak na to, by nie budziæ niepokoju filozofów i etyków. Arystoteles do-
strzeg³ i wyartyku³owa³ wagê zwi¹zku miêdzy cnot¹ sprawiedliwoci cz³o-
wieka i obywatela a w³aciwym sposobem sprawowania w³adzy politycz-
nej w pañstwie. Dzisiejszym jêzykiem rzecz ujmuj¹c, mo¿na by stwierdziæ,
¿e s¹ to zmienne zale¿ne; ¿e jedno warunkuje i uprawomocnia drugie
i na odwrót. A kluczem do prawid³owego funkcjonowania pañstwa jest w³a-
ciwe wychowanie, k³ad¹ce nacisk na charakter i postawê cz³owieka, zdol-
nego do samodzielnego dokonywania wyborów moralnych i dba³ego o do-
bro wspólne, jakim jest sposób sprawowania w³adzy politycznej w pañstwie.
Bez cnót moralnych (mêstwa, umiaru, sprawiedliwoci), mocno zakorzenio-
nych w strukturze osobowociowej cz³owieka, obywatele nie s¹ w stanie
egzekwowaæ swoich praw politycznych i rozpoznawaæ lub korygowaæ b³ê-
dów rz¹dz¹cych. Czy tak pojêty zwi¹zek etyki i polityki nie stanowi o ak-
tualnoci przemyleñ Arystotelesa dla wspó³czesnych demokracji? Jest to
pytanie poniek¹d retoryczne. Poniek¹d, poniewa¿ pojawia siê pytanie o fe-
minizm, a tak¿e pytanie o granice dopuszczalnoci (i zasadnoci) stoso-
wania modelu mylenia naturalistycznego w filozofii, etyce i nauce.
Antyfeminizm
czy tradycjonalizm kulturowy Arystotelesa?
Wiele zarzutów kierowano pod adresem Arystotelesa odnonie do jego
bezkrytycznego (¿eby nie powiedzieæ mocniej konserwatywnego) stano-
wiska w niektórych kwestiach z zakresu filozofii spo³ecznej i politycznej.
Szczególnie mocno obci¹¿ano go za teoriê niewolnictwa, uznawanego prze-
zeñ za naturaln¹, po¿yteczn¹, a i sprawiedliw¹ formê nierównoci w rela-
63
Arystoteles w wiecie postmodernizmu i... feminizmu
cjach miêdzy ludmi, z których jedni maj¹ zdolnoæ rozumowania, a inni
(niewolnicy) nie. Jeszcze inni za maj¹ tê zdolnoæ w tak minimalnym stop-
niu, ¿e mimo nominalnej wolnoci s¹ i powinni byæ zale¿ni od innych, na-
prawdê rozumnych. Ta ostatnia sytuacja dotyczy relacji kobiet i mê¿czyzn
w³anie, staj¹c siê wa¿kim argumentem za tez¹ o antyfeminizmie Arysto-
telesa.
Warto przy tym dodaæ, i¿ antyfeminizm (rozumiany w sensie najbar-
dziej podstawowym, jako odmowa przyznania równych praw kobietom
i mê¿czyznom) dostrzegany bywa b¹d wprost przez odwo³anie siê do bez-
porednich wypowiedzi na ten temat w pismach Arystotelesa b¹d wy-
prowadzany jest jako konsekwencja jego pogl¹dów w zakresie ontologii (sub-
stancja jako z³o¿enie materii i formy), logiki (dwudzielnoæ jako podstawo-
wa operacja mylenia dyskryminuj¹cego ocennie jeden z podzakresów po-
dzia³u, a tym samym urabiaj¹ca postawê nietolerancji)
24
czy etyki, preferu-
j¹cej wzorzec zachowañ cz³owieka s³usznie dumnego. Zatrzymajmy siê krótko
na bezporednio wyra¿anych s¹dach Arystotelesa o kobietach.
W Polityce (Ksiêga Trzecia) Arystoteles szczegó³owo okrela obowi¹zki
i cnoty dobrej ¿ony, których kwintesencjê stanowi pos³uszeñstwo mê¿owi,
skromnoæ, uczciwoæ itp. Jedyn¹, dopuszczaln¹ form¹ podzia³u w³adzy
i kompetencji w ma³¿eñstwie jest przyznanie kobiecie w³adztwa w rz¹dze-
niu domem. [...] (nie godzi siê mê¿owi, jak siê zdaje, wnikaæ w drobiazgi
wewnêtrzne gospodarstwa domowego), ale we wszystkich innych rzeczach
niech ¿ona stara siê byæ uleg³a mê¿owi. Niech siê nie dopytuje o sprawy
publiczne ani nie próbuje decydowaæ w sprawach dotycz¹cych ma³¿eñstwa,
lecz [...] bêdzie pos³uszna mê¿owi, niech razem z nim rozwa¿y, ale s³ucha,
gdy on postanowi, maj¹c na uwadze, ¿e nie przynosi to w tym stopniu ujmy
mê¿owi wydawaæ decyzje w sprawach domowych, co kobiecie wnikaæ
w sprawy, które rozgrywaj¹ siê poza domem
25
.
Trzeba jednak przyznaæ, ¿e Arystoteles dopuszcza wyj¹tki w tym mo-
nolicie skamielin tradycyjnej obyczajowoci. Brak pos³uszeñstwa ¿ony
w sytuacjach kiedy m¹¿ nakazuje rzeczy niew³aciwe, jest mo¿liwy, a na-
wet powinny, ale prawie natychmiast pada przypomnienie, i¿ nie zmie-
nia to ogólnej zasady pos³uszeñstwa ¿ony wobec mê¿a. Dlatego winna siê
mieæ na bacznoci w takich razach [niew³aciwych decyzji mê¿a H.P.],
w innych jednak wypadkach tym skrupulatniej winna go s³uchaæ, jak by
przyby³a do domu jako niewolnica kupiona [podkr. H.P.] zaostrza
prewencyjnie katalog zachowañ okrelaj¹cych miejsce i rolê kobiety w ma³-
24
Kwestie te podejmuje w ciekawej pracy na temat feminizmu korporalnego Ewa
H y ¿ y w ksi¹¿ce: Kobieta, cia³o, to¿samoæ. Teorie podmiotu w filozofii feministycznej
koñca XX wieku. Kraków 2003.
25
A r y s t o t e l e s: Polityka, Ksiêga Trzecia. W: Te n ¿ e: Dzie³a wszystkie. T. 6, s. 257.
64
Halina Promieñska
¿eñstwie Arystoteles. Rol¹ t¹ za, a zarazem uzasadnieniem prawomocno-
ci tak rozumianego niewolnictwa, jest dobro rodziny i pañstwa. Za wiel-
k¹ cenê zosta³a bowiem istotnie nabyta [¿ona jako niewolnica przyp.
H.P.], bo za wspólnoæ po¿ycia i rodzenie dzieci, nad co nic nie mo¿e byæ
wiêkszego ani wiêtszego
26
.
Podobne stwierdzenia doæ czêsto pojawiaj¹ siê w trzech Etykach Ary-
stotelesa, a odró¿nianie sprawiedliwoci arytmetycznej od proporcjonalnej
pozwala temu uczonemu odwo³ywaæ siê doæ czêsto do przyk³adów, które
nie pozostawiaj¹ w¹tpliwoci co do tego, jak postrzegana jest przez niego
relacja nierównociowa miêdzy ma³¿onkami. Odró¿niaj¹c przyjañ opart¹
na równoci i przyjañ opart¹ na nierównoci, Arystoteles nie szczêdzi do-
okreleñ tej ostatniej jako relacji miêdzy poddanym a rz¹dz¹cym, kobiet¹
a mê¿czyzn¹, s³abszym i silniejszym, czy po prostu: cz³owiekiem gorszym
i lepszym. Stwierdza bowiem, i¿ Nie ma wszak równoci wród nierów-
nych przyjació³, a przywi¹zanie ojca do syna oparte jest na nierównoci,
podobnie jak kobiety i mê¿czyzny albo s³ugi i pana i w ogóle cz³owieka gor-
szego i lepszego [podkr. H.P.]
27
.
Mamy zatem do czynienia z sytuacj¹, w której przy generalnie bardzo
pozytywnej ocenie wk³adu Arystotelesa do historii myli filozoficznej i do-
strzeganiu aktualnoci wielu jego propozycji z zakresu aksjologii
28
, etyki
29
czy teorii polityki
30
dla czasów wspó³czesnych; czasów, w których impre-
syjnoæ, ulotnoæ i zmiennoæ konstatacji poznawczych zdominowa³y spo-
sób uprawiania epistemologii i etyki stajemy przed problemem doæ rady-
26
Tam¿e, s. 258.
27
A r y s t o t e l e s: Etyka Wielka, Ksiêga Druga. W: Te n ¿ e: Dzie³a wszystkie. T. 5,
s. 383.
28
Hierarchiczny uk³ad wartoci, wyprowadzony przez Arystotelesa z analiz pro-
wadzonych nad natur¹ ludzk¹ (wartoci hedonistyczne, utylitarne i eudajmonia, prze-
s¹dzaj¹ca o cz³owieczeñstwie cz³owieka a wyra¿aj¹ca siê w jego zdolnoci do rozumne-
go mylenia i etycznego dzia³ania) sta³ siê osiowym uk³adem odniesienia dla wszel-
kich póniejszych rekombinacji ³adu aksjologicznego, poprzez pryzmat rozwoju natury
ludzkiej odczytywanego i utrwalanego (miêdzy innymi dla Maxa Schelera czy wielu
nurtów etyki ewolucjonistycznej).
29
Odró¿nienie etyki obyczaju i prawa od etyki w sensie w³aciwym (bezinteresow-
noci¹ i szlachetnoci¹ intencji pisanej) zaci¹¿y³o wyranie na póniejszych rozró¿nie-
niach etyki legalizmu i etyki autonomicznego sumienia (Immanuel Kant), etyki prze-
konañ i etyki odpowiedzialnoci (Max Weber), moralnoci obowi¹zku i moralnoci d¹-
¿eñ (Lon Fuller) itd.
30
Arystoteles, podobnie jak jego mistrz Platon, uwa¿ani s¹ za antenatów tego nurtu
etyki spo³ecznej, który podkrela wagê dobra wspólnego, jakim jest harmonijne zgra-
nie interesów jednostki i pañstwa, a tak¿e (szczególnie w wypadku Arystotelesa), zna-
czenie poziomu etycznego obywateli dla prawid³owego spe³niania funkcji korekcyjnej
w odniesieniu do decyzji politycznych pañstwa i przeciwdzia³ania jego dewiacjom. Nurt
ten wspó³czenie okrelany jest mianem komunitaryzmu.
65
Arystoteles w wiecie postmodernizmu i... feminizmu
kalnej niezgody na propozycje szczegó³owe tego myliciela, dotycz¹ce oceny
nierównoci spo³ecznych jako naturalnych, a st¹d i usprawiedliwionych.
W tym kontekcie archaizuj¹ce spojrzenie na problem wyboru kryte-
rium równoci i nierównoci praw ludzkich w uk³adzie politycznym pañ-
stwa czy rodziny (która, zdaniem Arystotelesa, stanowi najprostszy mini-
uk³ad stosunków spo³ecznych, przenoszonych nastêpnie na relacje w ra-
mach pañstwa) mo¿na by wyt³umaczyæ w trojaki sposób:
jako konsekwentne zastosowanie proponowanych przez Arystotelesa re-
gu³ sprawiedliwoci proporcjonalnej (odró¿nianej przezeñ od sprawie-
dliwoci równociowej, arytmetycznej), przy niezbyt udanym egzempli-
fikowaniu jej sytuacjami z krêgu relacji rodzinnych, w których funkcje
biologiczne uk³adu relacji wymuszaj¹ zupe³nie szczególny ich charak-
ter, zdominowany wiêzami krwi i regu³ami podporz¹dkowania co nie
musi (a i nie powinno!) mieæ bezporedniego prze³o¿enia na relacje za-
chodz¹ce w uk³adzie ¿ycia spo³ecznego i politycznego, gdzie wiêzy krwi
zostaj¹ zast¹pione przez równoæ wobec prawa;
jako drastyczny przyk³ad bezkrytycznej akceptacji tradycyjnych rozwi¹-
zañ pewnych kwestii spo³ecznych i politycznych (takich jak niewolnic-
two czy pasywny tradycjonalizm) przy jednoczesnym g³oszeniu tezy,
i¿ to rozumnoæ, jako cecha gatunkowa, stanowi definicyjny wyró¿nik
cz³owieczeñstwa cz³owieka w wiecie przyrody. (A co w konsekwencji
musi prowadziæ do radykalnej redukcji zakresu pojêcia cz³owiek, wy³¹-
czaj¹c z niego niewolników, barbarzyñców (obcych) i... przynajmniej
w pewnym stopniu, kobiety);
jako wyraz wewnêtrznego rozdarcia systemu Arystotelesa, w którym fi-
lozofia cz³owieka, zajmuj¹c poczesne miejsce w ca³oci jego dorobku
(szczególnie w etyce i polityce), ujawnia niespójnoæ jego pogl¹dów na
tyle istotn¹, ¿e dezawuuje to wartoæ wszelkich innych twierdzeñ Ary-
stotelesa. (Tak¹ zgeneralizowan¹ krytykê Arystotelesa przeprowadzi³
w po³owie XX wieku przyk³adowo K.R. Popper, negatywnie oceniaj¹c
nie tylko teoriê niewolnictwa Arystotelesa (co zrozumia³e!), ale i bliskie
Popperowi pogl¹dy Arystotelesa na rolê intuicji w poznaniu i niedowo-
dliwoæ podstawowych przes³anek dowodów (co przecie¿ pozytywnie ko-
reluje z tez¹ o hipotetycznym charakterze wiedzy u Poppera
31
).
5 Od marksizmu...
31
Por. K.R. P o p p e r: Arystotelesowskie korzenie heglizmu. W: Te n ¿ e: Spo³eczeñ-
stwo otwarte i jego wrogowie. Warszawa 1973.
66
Halina Promieñska
Konkluzje
Trudnoæ zwi¹zana z obron¹ tezy o znaczeniu filozofii Arystotelesa dla
wspó³czesnoci, przy jednoczesnej niezgodzie na te elementy jego koncep-
cji spo³ecznej i politycznej, które ra¿¹co naruszaj¹ wspó³czesne poczucie
sprawiedliwoci, równoci praw i wolnoci, wymagaj¹ kilku s³ów dopowie-
dzenia. Otó¿ wydaje siê, ¿e w przypadku Arystotelesowskiej teorii cnót (jako
kwintesencji etyki) i teorii niewolnictwa (której odpryskiem jest oficjalnie
zalecany stosunek do kobiet oraz lista ich obowi¹zków, w tym g³ównie po-
s³uszeñstwa w stosunku do mê¿czyzn) mamy do czynienia z nieodró¿-
nianiem porz¹dku socjologicznego (i obyczajowego) od porz¹dku idealne-
go i normatywnego w sensie uniwersalnym i abstrakcyjnym. Jest to po-
k³osie tyle¿ b³êdu naturalistycznego (jak powiedzia³by George Moore), ile¿
i naturalnych ograniczeñ zwi¹zanych z czasami, w których jaki system
czy teoria powstaje. Jedni nazw¹ to historycznym uwarunkowaniem sty-
lu mylenia i wartociowania analizowanych zjawisk i propozycji (perspek-
tywizm Karla Mannheima), inni odwo³aj¹ siê do teorii wieloci rzeczywi-
stoci (Leon Chwistek), z których ka¿da ma w³asny kanon zasad postêpo-
wania, a jeszcze inni szczególnie wspó³czenie zamkn¹ problem tez¹
o pluralizmie epistemologicznym, aksjologicznym i kulturowym.
Nie podejmuj¹c siê wyjanienia tego sk¹din¹d bardzo wa¿kiego w¹t-
ku, mo¿na dokonaæ pewnej rekapitulacji wniosków, wynikaj¹cych z nie-
spójnoci niektórych elementów pogl¹dów Arystotelesa. Po pierwsze:
Niespójnoæ pogl¹dów dotycz¹cych filozofii cz³owieka, teorii etyki i poli-
tyki a koncepcj¹ natury kobiety i istoty niewolnictwa mo¿na potrakto-
waæ (i najczêciej tak siê czyni), jako wci¹¿ ¿yw¹ w¹tpliwoæ, kto jest
autorem poszczególnych dzie³ (szczególnie trzech etyk), z towarzysz¹-
c¹ tej w¹tpliwoci sugesti¹, i¿ nie s¹ one autorstwa Arystotelesa, lecz
jego uczniów. Mo¿na te¿ usprawiedliwiaæ tê niespójnoæ wskazuj¹c na
historyczne ograniczenia epoki, w której ¿y³ autor. (Tu jednak czêsto
pojawia siê zarzut, i¿ grecka myl filozoficzna dysponowa³a ju¿ wia-
domoci¹ niegodziwoci zjawiska niewolnictwa, sprzecznego z ide¹ hu-
manizmu, a tak¿e znane ju¿ by³y ruchy przeciwko niewolnictwu
32
). Jed-
nak nie to jest najistotniejsze, który z wariantów historycznie spraw-
czych lub tylko towarzysz¹cych okolicznoci uznamy za trafny sposób
32
Pisze o tym K.R. Popper w Spo³eczeñstwie otwartym... T. 2, s. 11. Najbardziej
radykalnie zakwestionowali niewolnictwo kilkadziesi¹t lat po Arystotelesie stoicy, uzna-
j¹c wszelkie podzia³y rasowe, spo³eczne i ekonomiczne za rzecz konwenansu i postulu-
j¹c tezê o równoci wszystkich ludzi jako dzieci natury. Z urodzenia wszyscy s¹ zatem
wolni, staj¹ siê niewolnikami, kiedy zamiast rozumem kieruj¹ siê po¿¹daniami i po-
pêdami.
67
Arystoteles w wiecie postmodernizmu i... feminizmu
wyjanienia tej niezgodnoci w pogl¹dach Arystotelesa, ale sam fakt
obecnoci tego dysonansu. Stanowi on bowiem przyk³ad nader wa¿kiej
lekcji epistemologicznej, która poucza, i¿ zasada autorytetu jako gwa-
rancji prawdy w poznaniu czy s³usznoci w dzia³aniu jest nie tylko nie-
wystarczaj¹ca, ale i bywa poznawczo fa³szywa.
Problemem staje siê zatem fakt niespójnoci pogl¹dów jako pytanie
o psychologiczne uwarunkowania poznania ludzkiego, a w konsekwencji
pytanie o cz³owieka i stosowane przezeñ metody poznania. (W tym py-
tanie o to, czy logika dwuwartociowa jest wystarczaj¹co czu³ym narzê-
dziem dla coraz wnikliwszego ró¿nicowania cech istotnych analizowanych
zjawisk, bez piêtnowania ró¿nic mianem dyskryminacji?). Niespójnoæ po-
gl¹dów formu³owanych w sferze abstrakcyjnie pojmowanej teorii etyki,
z pogl¹dami maj¹cymi na wzglêdzie czytelnoæ regu³ s³u¿¹cych celom bez-
porednio praktycznym, to tylko jedna z wielu niespójnoci, które towarzy-
sz¹ historii myli ludzkiej. Warto jednak w tym miejscu przypomnieæ, ¿e
tak pojêty dysonans poznawczy wcale nie jest zjawiskiem rzadkim. Przy-
padek Arystotelesa, który z równym niemal przekonaniem broni etosu cz³o-
wieka s³usznie dumnego, dobrego i wra¿liwego na piêkno, jak i godzi siê
na kulturowo akceptowane niewolnictwo, w tym na uznanie kobiety za
niepe³nego cz³owieka (!), stanowi tylko potwierdzenie od strony logicznej
wadliwego, ale od strony psychologicznej czêstego sposobu mylenia, jaki
towarzyszy naszym procesom poznawczym. (Wadliwoæ logiczna polega na
nieuwzglêdnianiu tego, i¿ podzia³ na ludzi rozumnych i nierozumnych
krzy¿uje siê z podzia³em wed³ug p³ci, a nie jest równoleg³y do niego). Mo¿na
siê wprawdzie spotkaæ z opini¹, i¿ rozszczepienie pogl¹dów, uwa¿ane za
cechê patologiczn¹ ludzkiego mylenia (schizofrenia), jest cech¹ normaln¹
mylenia, ale jest to pogl¹d raczej odosobniony. Wspomina o nim Maria
Ossowska, która, wyranie sympatyzuj¹c z nim, zauwa¿a: Dlatego New-
ton móg³ byæ nie tylko wynalazc¹ prawa ci¹¿enia, ale i autorem topografii
piek³a
33
. Równie zwiewna wydaje siê granica miêdzy b³êdem poznawczym,
mizogini¹ i rozszczepieniem poznawczym w próbach okrelenia niektórych
jednostek chorobowych dotycz¹cych kobiet. Mocno utrwalone przekonanie,
i¿ wysoka inteligencja i rozumnoæ s¹ czym zupe³nie nietypowym dla ko-
biet, kaza³o niektórym badaczom chorób umys³owych broniæ stanowiska,
¿e w przypadku obecnoci takich cech u kobiet mamy do czynienia z symp-
tomami procesów patologicznych o charakterze degeneracyjnym
34
.
5*
33
Por. M. O s s o w s k a: O cz³owieku, moralnoci i nauce, miscellanea. Warszawa
1983, s. 495.
34
Taki pogl¹d g³osi³ u progu XX wieku miêdzy innymi P. M ö b i u s (18541907).
Por. R. P o r t e r: Szaleñstwo. Rys historyczny. T³um. J. K a r ³ o w s k i. Poznañ 2003,
s. 171.
68
Halina Promieñska
Wracaj¹c do Arystotelesa, mo¿na by uznaæ, i¿ stanowi on niemal kla-
syczny przyk³ad genialnoci pewnych intuicji poznawczych, które pozostaj¹
do dzi wa¿ne (a mo¿e nawet w³anie dzisiaj nabieraj¹ one szczególnego
znaczenia!) przy jednoczesnej obecnoci propozycji dzi ju¿ anachronicz-
nych. (Oczywicie anachronicznych w znaczeniu historycznym i teoretycz-
nym). Po rewolucji mylowej, jakiej dokona³a filozofia owiecenia europej-
skiego (Jeremy Bentham, John S. Mill i in.
35
) a której kontynuacj¹ sta-
³a siê w drugiej po³owie XX wieku idea poszerzenia zakresu odniesieñ za-
sady wolnoci, równoci czy podstawowych praw na wszystkie istoty czu-
j¹ce w wiecie przyrody (ekologia g³êboka i niektóre nurty bioetyki) ana-
chronizm pogl¹dów Arystotelesa w kwestii podkrelania cechy nierówno-
ci kobiet i mê¿czyzn sta³ siê szczególnie czytelny i szokuj¹cy. Ale... i tu
miejsce na wniosek drugi:
Druga lekcja epistemologiczna, któr¹ zdaje siê ujawniaæ zaprezentowa-
na wy¿ej niespójnoæ pogl¹dów Arystotelesa, ma znaczenie bardziej hi-
storyczno-cywilizacyjne i wi¹¿e siê z pytaniem o to, co dzi, po prawie
dwu i pó³ tysi¹cach lat po Arystotelesie, mo¿emy powiedzieæ o niewol-
nictwie jako zjawisku spo³ecznym i politycznym? Czy mo¿na zanego-
waæ jego istnienie w XXI wieku i rysuj¹cy siê zmierzch w najbli¿szych
dziesiêcioleciach? Logika praw rozwoju podpowiada³aby odpowied twier-
dz¹c¹; realia socjologiczne i cywilizacyjne wiadcz¹ jednak przeciwko
temu. Zwiêksza siê bowiem rozziew miêdzy skal¹ bogactwa i ubóstwa
w wiecie wspó³czesnym, a taka sytuacja niemal zawsze prowadzi do
reaktywacji tradycyjnych mechanizmów radzenia sobie z nierównoci¹
ekonomiczn¹ miêdzy ludmi i miêdzy narodami. Zwiêksza siê równie¿
dystans miêdzy postulatywnie rozumian¹ równoci¹ praw i obrony god-
noci ludzkiej (zapisanych w wielu deklaracjach o charakterze miêdzy-
narodowym na przyk³ad w Deklaracji Praw Cz³owieka, Deklaracji Glo-
balnej Etyki i wielu innych dokumentach powiadczaj¹cych godnoæ
i prawa ka¿dego cz³owieka) a empirycznie konstatowanymi realiami nie
tylko nieprzestrzegania ich, ale co wiêcej tworzenia siê nowych form
nierównoci, dyskryminacji i ³amania godnoci ludzkiej. Dzi niewolnic-
35
Warto w tym miejscu przypomnieæ rolê fundamentalnego za³o¿enia Benthama,
jakim by³a teza o równoci wszystkich ludzi, traktowanych symbolicznie jako jedynki
(co mia³o u³atwiaæ arytmetykê moraln¹), czy sposób widzenia problemu nierównoci
praw kobiet i mê¿czyzn przez Johna S. Milla, ze wskazaniem na znaczenie przyzna-
nych kobietom praw dla oceny stopnia postêpu spo³ecznego. [...] dowiadczenie uczy
nas powiada Mill ¿e ka¿demu krokowi na drodze postêpu zawsze towarzyszy³o
podniesienie kobiety o stopieñ wy¿ej w po³o¿eniu spo³ecznym, co doprowadzi³o history-
ków i filozofów do wniosku, ¿e podniesienie lub poni¿enie kobiety jest najpewniejszym
i najlepszym kryterium miary cywilizacji pewnego narodu lub wieku. (J.S. M i l l:
O rz¹dzie reprezentatywnym. Poddañstwo kobiet. Kraków 1995, s. 304).
69
Arystoteles w wiecie postmodernizmu i... feminizmu
two i antyfeminizm przybieraj¹ bardziej zawoalowan¹ postaæ, jak cho-
cia¿by handel kobietami w celach merkantylnych z naruszeniem pra-
wa, nadal obecna nierównoæ szans w wielu sferach ¿ycia spo³ecznego
i politycznego czy ciche i podstêpne zniewalanie rynkowym stylem ¿y-
cia i uzale¿nianiem od niego za pomoc¹ rodków nie tylko reklamy (te
oddzia³ywania znane by³y ju¿ staro¿ytnym znawcom retoryki), ale i g³ê-
biej siêgaj¹cych technik manipulacyjnych, oddzia³ywuj¹cych na podwia-
domoæ potencjalnego nabywcy dóbr, oferowanych na rynku. Jest to te¿
swoista postaæ zniewolenia; i chocia¿ jego forma jest niejawna, zasiêg
odniesieñ bywa szerszy obejmuje bowiem zarówno mê¿czyzn, kobiety,
jak i dzieci. Dlatego mo¿na by uznaæ, ¿e dysonans miêdzy postulowa-
n¹ wolnoci¹ cz³owieka, rozumian¹ jako autonomia cz³owieka rozum-
nego i moralnie wra¿liwego (na piêkno czynów moralnych chocia¿by)
i równoci¹ wszystkich wobec prawa a rynkowymi zabiegami uczynie-
nia z niego ch³onnego nabywcy dóbr materialnych sta³ siê t¹ form¹ znie-
walania cz³owieka, która uzupe³nia i czêciowo kamufluje obecnoæ ich
tradycyjnych form. (Nie mówi¹c ju¿ o tym, ¿e pojawi³y siê nowe formy
zagro¿eñ, bardziej fundamentalnych, bo zagra¿aj¹cych biologicznej stro-
nie egzystencji ludzkiej w skali globu, co w odczuciu potocznym margi-
nalizuje problem nierównoci spo³ecznych jako drugoplanowo wa¿ny).
Pozostaje mieæ nadziejê, ¿e dysonans ten mieci w sobie szanse na pe³-
niejsze wyzwolenie (tym razem ju¿ cz³owieka, a nie tylko kobiet!) z pêt
narzucanych zale¿noci i poddañstwa psychicznego wobec monopolu nie
zawsze niewidzialnej rêki rynku.
LESZEK NOWAK
O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej
Nowego Testamentu
Kazimierzowi lêczce,
filozofowi, który ³¹czy przenikliwoæ
z otwartoci¹ i tolerancj¹
Ewangeliczny model cz³owieka
Problem. Celem niniejszego tekstu jest rekonstrukcja pewnej koncep-
cji cz³owieka zawartej w Nowym Testamencie. Obejmuje ona zarówno czêæ
opisow¹, jak i normatywn¹. Opisowa jest prawdziwa, ale tylko w pewnym
zakresie, w pozosta³ym jest fa³szem. Odpowiednio normatywna jest s³usz-
na moralnie, ale te¿ tylko w pewnym zakresie regulacji co do oceny po-
zosta³ych okazuje siê ona wedle naszego dzisiejszego poczucia moral-
nego moralnie bezzasadna b¹d te¿ zgo³a propaguje normy niew³aci-
we moralnie.
Zastrze¿enie interpretacyjne. To, co bierze siê tutaj za model ewan-
geliczny, jest, rzecz jasna, pewn¹ interpretacj¹ tekstu Ewangelii. Niczym
te¿ innym byæ nie mo¿e. W materiach interpretacyjnych ka¿da teza jest
kontrowersyjna i ka¿da mo¿e byæ kwestionowana. Mo¿e wiêc byæ i tak, ¿e
proponowana tu wyk³adnia chrzecijañskiej koncepcji cz³owieka jest wa-
dliwa z czysto intelektualnego punktu widzenia. Uwa¿am jednak, ¿e nie
ma jakiejkolwiek w³adzy hermeneutycznej pozwalaj¹cej niezawodnie do-
trzeæ do sensu jakichkolwiek tekstów trzeba siê z tym pogodziæ, bo ina-
czej interpretacje nie by³yby tak bezustannie kwestionowane; to przecie¿
bodaj najbardziej ryzykowna metoda badawcza humanisty. Wszystko jest
tu spraw¹ lepiej czy gorzej uzasadnionych hipotez, i tylko hipotez. W ta-
71
O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu
kim razie równie¿ ortodoksyjne interpretacje tekstów nie s¹ wcale pod tym
wzglêdem ró¿ne od heretyckich. Fakt, ¿e za jak¹ interpretacj¹ stoj¹
sprawne organizacje, wielonak³adowe czasopisma, stacje radiowe czy tele-
wizyjne jest dowodem jej si³y materialnej, nie jej prawdziwoci. Ale gdyby
nawet taka w³adza hermeneutyczna zapewniaj¹ca wgl¹d w sens tekstów
istnia³a, to i tak twierdzenie, ¿e posiedli j¹ akurat ci, co okazali siê w da-
nym czasie najsilniejsi, by³oby ewidentnym nadu¿yciem.
Warto jeszcze zwróciæ uwagê, ¿e nawet gdyby proponowana wyk³ad-
nia modelu chrzecijañskiego by³a fa³szywa, prezentowanej tu koncepcji
nieewangelicznemu modelowi cz³owieka w ¿adnej mierze by to nie
zaszkodzi³o. To koncepcja, która próbuje modelowaæ strukturê interakcji
ludzkich i wskazuje na pewne zastosowania tego modelu. Czy za model
ten zasadnie przeciwstawia siê ewangelicznemu, czy nie, jest spraw¹ dru-
gorzêdn¹, bo jeno interpretacyjn¹, a wiêc zwi¹zan¹ z jego stosunkiem do
jakich tekstów, nie do samej rzeczywistoci. Mylê jednak, ¿e przyjêta tu
wyk³adnia ewangelicznego modelu cz³owieka jest z grubsza trafna i od
argumentacji za t¹ supozycj¹ zaczynam.
Etyka mi³oci bliniego. Naczeln¹ norm¹ etyki chrzecijañskiej jest
nakaz mi³oci bliniego pojmowany o ile dobrze rzecz rozumiem jako
obowi¹zek bezwarunkowej i bezinteresownej mi³oci dla istot wspó³rodza-
jowych. Bezwarunkowej, to znaczy okazywanej z góry, bez wzglêdu na to,
jak ten, do którego jest ona kierowana, odnosi siê do nas samych. Bezinte-
resownej, to znaczy takiej, która nie jest nastawiona na jakiekolwiek ko-
rzyci p³yn¹ce w zamian; mi³oci siê nie wymienia na nic.
Etyka chrzecijañska wyró¿nia siê wszak¿e nie tyle sam¹ ide¹ mi³oci
bliniego
1
, ile niezwyk³¹ konsekwencj¹ w jej rozwijaniu. Mamy wiêc w szcze-
gólnoci obowi¹zek mi³owaæ nieprzyjacio³y swoje. Trudno o normê bar-
dziej ur¹gaj¹c¹ naszym ludzkim sk³onnociom, które ka¿¹ nam, przeciw-
nie, nienawidziæ swoich nieprzyjació³, a wiêc o normê bardziej paradok-
saln¹. Trudno te¿ o przyk³ad normy wiêkszej. Miar¹ wielkoci odkrycia
wszelkiego odkrycia, naukowego, artystycznego, moralnego jest bowiem
to, w jakiej mierze ³amie ono nasze stereotypy, w jakiej mierze ur¹ga na-
szemu, trywializuj¹cemu wszystko zdrowemu rozs¹dkowi, ukazuj¹c zupe³-
nie nieoczekiwane, nowe horyzonty. Mylê, ¿e nakaz mi³oci nieprzyjació³
jest jednym z najsilniejszych ciosów, jakie zosta³y wymierzone w historii
kultury ludzkiej w nasze poczucie oczywistoci. I ¿e do dzi nasza wra¿li-
woæ moralna nie przetrawi³a tej zaskakuj¹cej normy.
Ewangeliczny nakaz mi³oci bliniego jest norm¹ tak odkrywcz¹, ¿e
sk³ania to do przyjrzenia siê jej podstawom poznawczym. Ka¿da bowiem
1
Sam¹ tê ideê mo¿na znaleæ ju¿ w Starym Testamencie: [...] bêdziesz mi³owa³
bliniego, jak siebie samego (Kp³. 18, 19).
72
Leszek Nowak
norma X-ie (nie) czyñ p opiera siê na pewnym rozpoznaniu stanu fak-
tycznego, a wiêc na pewnej wiedzy o tym, jak jest, a na wiedzy opisowej
(naukowej b¹d zdroworozs¹dkowej) o stanie rzeczy p i jego nastêpstwach
(ograniczamy palenie, jakiemu oddaj¹ siê miliony ludzi, bo dowiedzielimy
siê z medycyny, jakie skutki powoduje u pal¹cych i ich otoczenia dym ni-
kotynowy itd.). Opiera siê tak¿e na w³asnociach, którymi charakteryzuje
siê adresat normy X. Dopiero na tej czysto deskryptywnej podstawie nor-
ma nakazuje czyniæ co, co ma sk³oniæ adresata X normy do przekszta³ce-
nia stanu faktycznego p w to, co byæ powinno. Etyka normatywna nie jest
tylko projekcj¹ wra¿liwoci moralnej, lecz zak³ada pewn¹ czysto teoretycz-
n¹ wizjê natury ludzkiej. Jest te¿ mo¿liwe, i¿ wielkoæ moralisty polega
przede wszystkim na wielkoci odkrycia teoretycznego, nad którym nad-
budowuje swoje nakazy czy zakazy.
Wizja natury ludzkiej wedle Jezusa z Nazaretu. Przyjrzyjmy siê
teraz uzasadnieniu tej zaskakuj¹cej normy nakazuj¹cej nam mi³oæ do nie-
przyjació³. O ile rozumiem, przedstawia siê ono nastêpuj¹co. Mamy ten obo-
wi¹zek najpierw dlatego, ¿e nie jestemy od naszych nieprzyjació³ wcale
lepsi. Ci, którzy nas krzywdz¹, nie s¹ bowiem na ogó³ jakimi potworami,
jak to sobie dla usprawiedliwienia w³asnej nienawici chêtnie wyobra¿a-
my. Tak samo wykorzystuj¹ swoj¹ przewagê nad nami, tak samo ci¹gn¹
z niej korzyci, tak samo sk³onni s¹ tego wszystkiego nie dostrzegaæ, tak samo
s¹ wiêc po ludzku s³abi. Tak samo jak i my sami. My bowiem po-
stêpowalibymy na ich miejscu tak samo, jak oni. Nie s¹dcie, a nie bê-
dziecie s¹dzeni; nie potêpiajcie, a nie bêdziecie potêpieni (£uk. 6, 3738).
Nasz protest przeciwko krzywdzie, jaka nas spotyka, nie mo¿e wiêc byæ
przepojony nienawici¹, ju¿ raczej gorzkim zrozumieniem, ¿e mój przeciw-
nik to ja sam na jego miejscu. Dlatego nie wolno mi go s¹dziæ nie
jestem lepszy. Wiêcej, jestem taki sam: jeli ja zajmê miejsce mego krzyw-
dziciela, tak samo wykorzystam swoj¹ przewagê nad nim. I sam bêdê s¹-
dzony. Nie ma wiêc wród ludzi podzia³u na ludzi o dobrej i z³ej natu-
rze. Ta bowiem jest u wszystkich taka sama: ludzka.
To znaczy jaka? By odpowiedzieæ na to pytanie, trzeba ujawniæ nadzie-
jê, na jakiej oparta jest norma Mi³ujcie waszych nieprzyjació³; dobrze czyñ-
cie tym, którzy was nienawidz¹ (£uk. 6, 27). Otó¿ jeli przezwyciê¿ê nie-
nawiæ do mego wroga, jeli zdobêdê siê na bezwarunkow¹ i bezinteresow-
n¹ mi³oæ wobec tego, kto mnie krzywdzi, to powiadaj¹ Ewangelie
nie uczyniê tego nadaremnie. Jeli bowiem ja zdobêdê siê na to, by mi³o-
waæ miast nienawidziæ, jeli we wrogu swym dojrzê nie drania bez czci
i sumienia, lecz kogo takiego, jak ja sam, tak samo po ludzku u³omnego,
wówczas wykorzeniê w nim nienawiæ, wówczas i on odpowie ludziom tym
samym: bezwarunkow¹, bezinteresown¹ mi³oci¹. Mo¿e nie mnie samemu
odpowie, ale komu odpowie. Mo¿e w przypadku ludzi szczególnie
73
O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu
zatwardzia³ych w z³oczynieniu konieczna bêdzie ofiara, by ich z tego
stanu wyprowadziæ. Ofiara, a wiêc akt samopowiêcenia, który z zasady
nie mo¿e liczyæ na odwzajemnienie. Ale ¿adna ofiara nie jest nadaremna
w planie spo³ecznym. Kto zobaczy brata we wrogu swoim, pozwoli doj-
rzeæ mu braci w innych ludziach.
Ta obietnica Ewangelii wsparta jest ju¿ wprost na pewnej teorii natu-
ry ludzkiej. Jeli dobrze rozumiem, teoriê tê mo¿na wyraziæ w jednym zda-
niu: natur¹ cz³owieka s¹ ludzie
2
. I tak, nienawiæ do innych nie wynika
z ¿adnej wewnêtrznej sk³onnoci cz³owieka, lecz jest wywo³ana, aktualn¹
czy skumulowan¹ w dowiadczeniu ¿yciowym jednostki nienawici¹, jak¹
napotyka ze strony innych ludzi. Ca³kiem podobnie z mi³oci¹ im wiê-
cej cz³owiek jej doznaje ze strony innych ludzi, tym wiêcej sam jest sk³on-
ny jej udzielaæ. Cz³owiek postêpuje wobec ludzi tak, jak ludzie wobec cz³o-
wieka:
Nie s¹dcie, a nie bêdziecie s¹dzeni; nie potêpiajcie, a nie bêdziecie potê-
pieni; odpuszczajcie, a bêdzie wam odpuszczone. Dawajcie, a bêdzie wam
dane; miar¹ dobr¹, nat³oczon¹, utrzêsion¹ i op³ywaj¹c¹ wsypi¹ w zana-
drza wasze. Odmierz¹ wam bowiem tak¹ miar¹, jak¹ wy mierzycie.
£uk., 6, 3738
Dopiero, kiedy wierzy siê w taki mniej wiêcej obraz natury ludzkiej,
jasny staje siê przypuszczam sens nakazu mi³oci do nieprzyjació³.
Oto, jak nakaz ten jest wyra¿ony:
Jak chcecie, ¿eby inni ludzie wam czynili, podobnie wy im czyñcie! Je¿eli
bowiem mi³ujecie tylko tych, którzy was mi³uj¹, jaka¿ za to dla was
wdziêcznoæ? Przecie¿ i grzesznicy mi³oæ okazuj¹ tym, którzy ich mi³u-
j¹. [...] Wy natomiast mi³ujcie waszych nieprzyjació³, czyñcie dobrze i po-
¿yczajcie, niczego siê za to nie spodziewaj¹c. A wasza nagroda bêdzie wiel-
ka i bêdziecie synami Najwy¿szego.
£uk., 6, 3135
A wiêc moralnym obowi¹zkiem kogo, kto wie, ¿e ludzie odpowiadaj¹ nie-
nawici¹ na nienawiæ i mi³oci¹ na mi³oæ jest to, by nie bacz¹c na do-
znane krzywdy, pierwszemu zrezygnowaæ ze swych najbardziej nawet uza-
sadnionych roszczeñ i zdobyæ siê na bezwarunkow¹ i bezinteresown¹ mi-
³oæ wobec wroga. Obowi¹zkiem kogo takiego jest wiêc przerwanie b³êd-
2
To sformu³owanie Gombrowiczowskie, bo te¿ autor Ferdydurke wyrazi³ w swej
sztuce ca³¹ teoriê natury ludzkiej. Por. podpisanego, Modele z Gombrowicza. Warsza-
wa 2000. Warto zauwa¿yæ, ¿e Gombrowicz by³ ateist¹, co samo w sobie jest argumen-
tem za niezale¿noci¹ antropologii Ewangelii od przyjmowanej w niej teologii.
74
Leszek Nowak
nego ko³a nienawici rodz¹cej nienawiæ. Koció³ ma byæ wspólnot¹ ludzi,
którzy okazuj¹ sobie bezwarunkowo i bezinteresownie mi³oæ wzajemn¹,
a misja jego polega na tym, by uczyæ wszystkich mi³oci wzajemnej, wy-
baczaj¹c doznane krzywdy. Na tym polega zwyciê¿anie z³a dobrem. W gra-
nicznym przypadku spo³eczeñstwa ewangelicznego (cywilizacji mi³oci)
ka¿da jednostka odnosi³aby siê z mi³oci¹ do ka¿dej.
Bezwarunkowa mi³oæ czy bezwarunkowa ¿yczliwoæ? Ju¿ tu
napotykamy problem interpretacyjny. Przecie¿ nikt mo¿e z nielicznymi
wyj¹tkami nie jest zdolny do bezwarunkowej mi³oci do ka¿dego. Co
z wojnami, w których ¿o³nierze strzelaj¹ wzajem do siebie i ka¿demu sku-
tecznemu trafieniu przeciwnika towarzyszy nie tylko duma zabójcy, ale
i ryk radoci jego towarzyszy broni? A policzmy tylko tych zabójców wszyst-
kich wiar, w tym chrzecijañskiej, którzy przewinêli siê przez 2000 lat hi-
storii naszej ery. A mo¿e pe³na niekiedy pod³oci walka we wszystkich urzê-
dach i firmach o jak najwy¿sze stanowisko oraz radoæ ich ¿on jest wy-
razem mi³oci do pokonanych rywali? A szmalcownicy kochali i ¿ydów,
i SS-manów? S³owem twierdzenie:
(1) ka¿dy cz³owiek jest zdolny do mi³oci do ka¿dego bliniego
jest fa³szem tak jawnym, ¿e trzeba rozumieæ mi³oæ inaczej, na przyk³ad
jako bezwarunkow¹ ¿yczliwoæ do cz³owieka. O tym, ¿e ¿o³nierz nie musi
nienawidziæ wroga, oddaj¹c doñ strza³, wiadczy fakt, ¿e szanuje przeciw-
nika za jego dzielnoæ, ¿e jeli ten zosta³ ranny, opatruje rany jak umie,
przywo³uje swojego sanitariusza, a jeli przeciwnik zosta³ przezeñ za-
bity i jest na to czas, kopie mu grób z podrêcznych patyków, uk³adaj¹c
krzy¿ czy gwiazdê Dawida, ¿e pisze sam list do rodziny zabitego z in-
formacj¹ o jego dzielnoci w walce z nim itd. Czy mo¿na powiedzieæ, ¿e
mi³owa³ tego nieznanego mu cz³owieka i przed, i po zabójstwie? Wszak
to nonsens jêzykowy. Ale powiedzieæ, ¿e okaza³ mu ¿yczliwoæ mo¿na.
Natomiast o katolickich czy protestanckich nazistach niemieckich czy
prawos³awnych w³asowcach dobijaj¹cych hurtem rannych powstañców
warszawskich w zdobytych szpitalikach polowych tego siê nie da po-
wiedzieæ. Podobnie polscy prawicowcy-antysemici nie kochali bynajmniej
¯ydów przed wojn¹, a kryj¹c parê lat póniej uciekinierów z getta okazy-
wali im z pewnoci¹ ¿yczliwoæ. S¹ wiêc mo¿liwe zachowania niewyra-
¿aj¹ce mi³oci, lecz ¿yczliwoæ dla ludzi kochanych albo niekochanych.
S³owem,
(2) s¹ ludzie zdolni do ¿yczliwoci wobec ka¿dego cz³owieka.
I tak w³anie bêdziemy s³owo mi³oæ w nowej ewangelii rozumieæ: jako
bezwarunkow¹ i bezinteresown¹ ¿yczliwoæ. Nakazuje to zreszt¹ Ajdukie-
wicza-Davidsona regu³a ¿yczliwoci interpretacyjnej:
75
O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu
(A-D) interpretator, maj¹c do wyboru dwa rozumienia wypowiedzi t au-
tora A, jest zobowi¹zany przyj¹æ tê z nich, która jest lepiej uzasadnio-
na w wietle wiedzy potocznej i/lub naukowej autora A,
której konsekwencj¹ jest miêdzy innymi:
(A-D)* interpretator maj¹c do wyboru dwa rozumienia R
1
i R
2
pojê-
cia P z wypowiedzi t autora A, przy czym rozumienie R
1
czyni t lub
jakie z jej za³o¿eñ oczywistym fa³szem na gruncie wiedzy potocznej
i/lub naukowej dostêpnej autorowi A, sens za R
2
czyni wypowied
t akceptowaln¹ na gruncie tej wiedzy ma obowi¹zek przyjêcia sen-
su R
2
pojêcia P wypowiedzi t.
Zgodnie z t¹ zasad¹ ¿yczliwoci interpretacyjnej przyjmujeny, ¿e mi³oæ
znaczy w Ewangeliach tyle, co bezwarunkowa i bezinteresowna ¿yczliwoæ.
Ewangeliczny model cz³owieka: idee. Zr¹b podstawowy ewange-
licznego modelu cz³owieka mo¿na wyraziæ nastêpuj¹co: im ludzie s¹ ¿ycz-
liwsi dla cz³owieka, tym cz³owiek jest ¿yczliwszy dla ludzi, a im wiêksz¹
¿ywi¹ doñ nienawiæ, tym bardziej sami staj¹ siê mu nienawistni. Zale¿-
noæ ta nie obowi¹zuje jednak w sposób nieograniczony.
Przede wszystkim nikt, ¿aden cz³owiek, nie jest nieograniczenie dobry.
Dla ka¿dej tedy jednostki istnieje pewien próg ¿yczliwoci dla innych, któ-
rego ju¿ nie przekracza i to bez wzglêdu na to, jak dalece rosn¹æ bêdzie
¿yczliwoæ tych innych wobec niej samej. Tym t³umaczy siê, ¿e nie mamy
bynajmniej obowi¹zku moralnego ¿ywienia wszystkich g³oduj¹cych kosz-
tem wyczerpania w³asnych zasobów, bo zwiêkszony zosta³by w koñcu zbiór
g³oduj¹cych o dawcê (i jego rodzinê) nieograniczonej ¿yczliwoci wobec
partnera. Zakres normy nakazuj¹cej ¿yczliwoæ ma wiêc swój kres górny.
Podobnie, nikt nie jest nieograniczenie z³y. Tak wiêc i nienawiæ ka¿dej jed-
nostki ma swój kres dolny i to bez wzglêdu na to, z jak¹ nienawici¹
bêdzie siê spotykaæ. Dlatego ka¿dego mo¿na wyprowadziæ ze stanu z³oczy-
nienia swoj¹ bezinteresown¹ ¿yczliwoci¹ do niego.
Normalnie wiêc wedle ewangelicznego modelu cz³owieka jednostka od-
powiada nienawici¹ na nienawiæ a ¿yczliwoci¹ na ¿yczliwoæ; istnieje
przy tym w reakcjach typowej jednostki zarówno kres ¿yczliwoci, jak i kres
nienawici.
Istniej¹ te¿ ludzie wyj¹tkowi, którzy zawsze zachowuj¹ siê z jednako-
wym poziomem ¿yczliwoci wobec blinich zarówno w reakcji na cudz¹
¿yczliwoæ, jak i na obojêtnoæ czy wrogoæ. Okreliæ by ich mo¿na mia-
nem dobroczyñców odpowiada³oby to, byæ mo¿e, pojêciu wiêtoci. Nie
ma natomiast z³oczyñców, a wiêc ludzi, którzy zawsze reaguj¹ z jednako-
wo wysokim poziomem nienawici nie tylko na nienawiæ, ale i na obo-
jêtnoæ czy ¿yczliwoæ ze strony blinich. Dlatego w³anie, ¿e z³oczyñców
76
Leszek Nowak
nie ma, ¿e nienawiæ jest jeno reakcj¹ na z³o, jakie ludzi spotyka, tylko
dlatego ka¿dy mo¿e zostaæ ze stanu z³oczynienia wyprowadzony o ile
napotka ¿yczliwoæ ze strony blinich swoich.
Tako rzecze Jezus z Nazaretu przy proponowanej wyk³adni s³owa mi-
³oæ. Jeli interpretacja ta jest akceptowalna (oczywicie, nic to pewnego),
to zauwa¿amy, ¿e Bóg nie jest do niczego w tych sformu³owaniach potrzeb-
ny. Obejdziemy siê wiêc bez Niego w poni¿szych eksplikacjach idei Chry-
stusa.
Ewangeliczny model cz³owieka: eksplikacja. Sformu³ujmy idee te
nieco bardziej wyrazicie; nie trzeba zastrzegaæ, ¿e to jedna tylko z mo¿li-
wych ich eksplikacji. Dana niech bêdzie okrelona preferencja osoby X po-
zwalaj¹ca uporz¹dkowaæ (liniowo, co zak³adamy) pewien zbiór stanów rze-
czy; nazywajmy je z tej racji wartociami tej osoby, sam ten ci¹g stanów
rzeczy nazywaæ bêdziemy za porz¹dkiem wartoci osoby X. Jeden z tych
stanów rzeczy okrelamy jako neutralny (indyferentny) stan rzeczy osoby
X wyró¿niamy go jako stan równocenny z faktem tautologicznym (a wiêc
faktem postaci: (tu i teraz) deszcz pada lub nie pada). Stany rzeczy po-
przedzaj¹ce stan neutralny, a wiêc wy¿ej odeñ przez jednostkê X cenione,
nazywane s¹ dobrami tej jednostki. Stany rzeczy, które nastêpuj¹ po neu-
tralnym stanie rzeczy, a wiêc s¹ ni¿ej przez dan¹ osobê cenione, zwane s¹
z³ami osoby X.
Rozwa¿my teraz osobê Y i za³ó¿my to samo o jej z kolei porz¹dku war-
toci: ¿e rozci¹ga siê od jej najwy¿szego dobra, poprzez stan neutralny, do
z³a najwy¿szego dla tej¿e osoby. Stan neutralny jest, zak³adamy dalej, dla
rozpatrywanych jednostek to¿samy, natomiast dobra osoby X (aktora) mog¹
siê ró¿niæ od dóbr osoby Y (recypienta) i to samo dotyczy stanów rzeczy uzna-
wanych za z³e przez X-a i przez Y-ka; mo¿e te¿ byæ tak, i¿ zbiory wartoci
aktora X i recypienta Y s¹ to¿same, ale ich porz¹dki wartoci s¹ odmien-
ne, bo inaczej waloryzuj¹ jedne i te same sytuacje na przyk³ad to, co
jest najwy¿szym dobrem dla X-a (zajmuje wiêc pierwsz¹ pozycjê w jego
porz¹dku wartoci), jest dobrem polednim, a nawet zgo³a z³em, dla Y-ka.
Przyjmijmy definicje: X jest ¿yczliwy dla Y-ka, gdy X sk³onny jest (wia-
domie) realizowaæ dobra Y-ka; X jest wrogi wobec Y-ka, gdy X sk³ania siê
ku temu, by (wiadomie) realizowaæ z³a Y-ka. Otó¿ wedle proponowanej
eksplikacji ewangeliczny model cz³owieka utrzymuje, i¿ typowa jednostka
przyjmuje nastêpuj¹ce postawy aksjologiczne wobec innych ludzi:
(A1) normalnie, przy obojêtnoci aktora X, recypient Y jest równie¿ obo-
jêtny, im za bardziej X jest wrogi dla Y-ka, tym bardziej Y jest wrogi
dla X-a, a tak¿e im bardziej X jest ¿yczliwy dla Y-ka, tym bardziej Y
jest ¿yczliwy dla X-a;
(A2) istnieje kres ¿yczliwoci, jak i kres wrogoci X-a wobec Y-ka.
77
O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu
Proponowana eksplikacja ewangelicznego modelu cz³owieka oparta jest
na rozlicznych uproszczeniach. I tak, zak³ada siê przede wszystkim, ¿e ak-
tor X jest zdolny spowodowaæ ka¿dy stan rzeczy z porz¹dku wartoci recy-
pienta Y-ka, ¿e porz¹dki wartoci obu partnerów s¹ liniowe, wyklucza siê
wiêc idealizuj¹co przypadki równocennoci stanów rzeczy tych porz¹dków
i tak dalej
3
.
Problemy z interpretacj¹ ewangelicznego
modelu cz³owieka
Komentarz interpretacyjny. Interpretacjê powy¿sz¹ nale¿y opatrzyæ
pewnym komentarzem. Otó¿ nie twierdzi siê tutaj, ¿e ca³e bogactwo moty-
wów sk³adaj¹cych siê na chrzecijañsk¹ filozofiê cz³owieka sprowadza siê
do tez (A12). Stawia siê natomiast hipotezê, i¿ proponowana wyk³adnia
jest dopuszczaln¹ interpretacj¹ koncepcji natury ludzkiej z Nowego Testa-
mentu. Chcia³bym objaniæ to pojêcie.
Trzeba odró¿niaæ historyczne pojêcie doktryny od systematycznego (lo-
gicznego). Ka¿da doktryna w sensie historycznym stanowi wielowarstwowe
i wielokierunkowe nagromadzenie rozlicznych interpretacji, jakie siê z bie-
giem czasu pojawia³y czy pojawiaj¹. Wieloæ wyk³adni bierze siê przede
wszystkim z przypisywania ró¿nym motywom rozmaitej wagi mylowej.
Doktryna w sensie systematycznym to efekt okrelonej hierarchizacji mo-
tywów, w szczególnoci okrelonego ich podzia³u na g³ówne (niepomijal-
ne) i poboczne (pomijalne). Rdzeñ wedle danej wyk³adni doktryny
w sensie historycznym zawiera tylko motyw (motywy) g³ówne, dalsze jej
sk³adowe uzupe³niaj¹ rdzeñ o motywy poboczne i pokazuj¹ zarazem, jak
wysubtelnia to pierwotn¹ (grub¹) eksplikacjê motywów zasadniczych.
Mo¿na inaczej powiedzieæ, ¿e ka¿da interpretacja doktryny jako jednost-
ki historycznej jest przekszta³ceniem jej w jak¹ jednostkê logiczn¹.
Z oczywistego faktu, ¿e zawsze mo¿liwych jest wiele interpretacji czego-
kolwiek, wynika, i¿ przekszta³cenie to nigdy nie jest jednoznaczne, a wiêc,
¿e ka¿dej doktrynie w sensie historycznym odpowiada ca³a plejada mo¿li-
wych interpretacji. Wyk³adnia mo¿liwa, która jest spójna wewnêtrznie, to
interpretacja dopuszczalna. Odpowiednio, jest wiele interpretacji dopusz-
czalnych ka¿dego tekstu czy koncepcji, bo wiele mo¿liwych jego (jej) od-
3
Zauwa¿my, i¿ relacja preferencji pozwala tylko na uporz¹dkowanie wartoci, nie
na porównywanie ró¿nic miêdzy nimi.
78
Leszek Nowak
czytañ spe³nia warunek niesprzecznoci, pe³noci (nie pozostawia zbyt wiele
obszarów tekstu interpretowanego nieinterpretowanymi), jasnoci itd.
Otó¿ wszystko, co (hipotetycznie tylko) twierdzê na temat koncepcji
natury ludzkiej z Nowego Testamentu to to, i¿ ewangeliczny model cz³o-
wieka jest jedn¹ z dopuszczalnych interpretacji tej koncepcji.
Motyw ludzki i motyw transcendentalny w chrzecijañstwie.
Natychmiastow¹ jednak konsekwencj¹ powy¿szej hipotezy jest to, ¿e mo-
tyw transcendentalny jest w chrzecijañskiej filozofii cz³owieka w¹tkiem
jeno rytualnym. Ta za konsekwencja na gruncie tego, co samo chrzeci-
jañstwo i to bodaj we wszystkich swych odmianach mówi o sobie, zda-
je siê byæ absolutnie, nie do przyjêcia. Mówi ono wszak, ¿e:
W³aciwy stosunek do Boga poprzedza ustanowienie w³aciwej mi³oci
bliniego, bo kochaæ bliniego znaczy kochaæ w nim Boski pierwiastek
jak to ujmuje jeden z filozofów prawos³awnych (Iwan Iljin). Czêsto powtarza
siê, i¿ nakaz mi³oci bliniego wynika z godnoci, jak¹ cz³owiek posiad³ jako
dziecko Boga wobec tego separacja motywu ludzkiego od transcenden-
talnego zdaje siê zgo³a dowodem nie¿yczliwoci interpretacyjnej.
Otó¿, moim zdaniem, wyk³adnia powy¿ej przedstawiona dziêki temu
w³anie mo¿e aspirowaæ do miana ¿yczliwej interpretacji chrzecijañskiej
koncepcji natury ludzkiej, ¿e w¹tek transcendentalny ca³kowicie pomija.
A oto szkicowa argumentacja przemawiaj¹ca za tym punktem widzenia.
Koncepcja cz³owieka zawarta w Ewangeliach bêdzie dalej poddana kry-
tyce merytorycznej. Tym niemniej jest to wielka koncepcja, do dzi w³aci-
wie odkrywcza i zas³uguj¹ca na wielki respekt moralny. Natomiast zawar-
ty w tych¿e Ewangeliach w¹tek transcendentalny na respekt taki jeli
nie jestem w b³êdzie nie zas³uguje. Poniek¹d przeciwnie motyw trans-
cendentalny likwiduje w³anie te wartoci, które niesie ze sob¹ w¹tek ludzki
w chrzecijañstwie. ¯eby siê o tym przekonaæ, wystarczy potraktowaæ ów
motyw transcendentalny Biblii w sposób kompletny i na serio. W sposób
kompletny, to znaczy bior¹c pod uwagê pe³n¹ charakterystykê Boga bi-
blijnego, a na serio znaczy, ¿e naprawdê teksty te traktujemy jako sa-
crum, a to, co przedstawiaj¹, jako przedmiot wiary. To ostatnie poci¹ga miê-
dzy innymi i to, ¿e zawieszamy relatywizacjê historyczn¹ kto wierzy
w prawdy objawione, nie pyta, kto te prawdy spisa³, od jakich ówczesnych
warunków kulturowych czy interesów spo³ecznych (na przyk³ad narodo-
wych) treæ ich zale¿a³a, i tak dalej. Kto o takie rzeczy pyta i uzale¿nia od
nich ocenê Biblii czy innych tekstów wiêtych, dowodzi, ¿e nie traktuje
ich jako noników prawdy objawionej, a wiêc, ¿e traktuje je jak ka¿de inne
teksty, a wiêc jako zwyczajne (niewiête).
79
O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu
Potraktujmy wiêc obraz Boga z Biblii powa¿nie, tak jak traktowali-
my obraz cz³owieka z Ewangelii. I có¿ widzimy?
Ja jestem Bogiem i nie ma innego,
Bogiem, i nikogo nie ma, jak Ja.
Obwieszczam od pocz¹tku to, co ma przyjæ,
I naprzód to, co siê jeszcze nie sta³o.
Mówiê: Mój zamiar siê spe³ni
I uczyniê wszystko, co zechcê. [...]
Ledwie co wypowiem, ju¿ w czyn wprowadzone
Ledwie myl powzi¹³em, ju¿ wykonana
Iz., 46, 912
Nie chcia³bym dotkn¹æ niczyich uczuæ religijnych, ale traktuj¹c tego
typu teksty serio, widzi siê natychmiast, ¿e przedstawiaj¹ one wizerunek
pysza³kowatego samodzier¿cy zachwyconego w³asn¹ potêg¹ i w³adz¹. Ob-
raz taki móg³by przedstawiaæ jakiego cezara rzymskiego czy tyrana per-
skiego albo cara Wszechrosji ale nie przystoi Ojcu Chrystusa. I rzecz
nie jest do wyjanienia wzglêdami historycznymi, bo na ten sposób ar-
gumentacji wyznawcy tezy o wiecznoci wartoci nie mog¹ sobie przecie¿
pozwalaæ. Jest to tekst z Pisma w. chrzecijañstwa. I ten to tekst przed-
stawia Boga pe³nego czysto ludzkich przywar. A rzecz nie ogranicza siê by-
najmniej do przywar. Albowiem obraz Boga, jaki ujawnia Biblia raz jesz-
cze: jeli tylko potraktowaæ te teksty powa¿nie jest zgo³a zaprzeczeniem
wielkich wartoci moralnych, jakie wnios³a nauka Jezusa z Nazaretu. Bóg
jest przecie¿ zawistnikiem, skoro zakazuje ludziom zrywania owoców
z drzewa poznania dobra i z³a. I to bezwzglêdnym, skoro z³amanie zaka-
zu (notabene przez kobietê...) ze zwyk³ej ludzkiej ciekawoci z której
zreszt¹ wszystko, co cz³owiek stworzy³ wartociowego, koniec koñców siê
wywodzi przynosi natychmiastow¹ karê do¿ywotnich robót dla ca³ej
ludzkoci. A przy tym mciwym, skoro zwyk³e ludzkie niegodziwoci wy-
wo³a³y odwet tak przera¿aj¹cy:
A potop trwa³ na ziemi czterdzieci dni [...]. Wszystkie istoty poruszaj¹ce
siê na ziemi z ptactwa, byd³a i innych zwierz¹t i z wszelkich jestestw,
których by³o wielkie mnóstwo na ziemi, wyginê³y wraz z wszystkimi lud-
mi. Wszystkie istoty, w których nozdrzach by³o o¿ywiaj¹ce tchnienie ¿y-
cia, wszystkie, które ¿y³y na l¹dzie, zginê³y. I tak Bóg wygubi³ doszczêt-
nie wszystko, co istnia³o na ziemi, od cz³owieka do byd³a, zwierz¹t pe³-
zaj¹cych i ptactwa powietrznego; wszystko zosta³o doszczêtnie wytêpione
z ziemi. Pozosta³ tylko Noe i to, co z nim by³o w arce.
Rdz. 7, 1723
80
Leszek Nowak
Bóg wygubi³ doszczêtnie wszystko.... Wiêc te nieumiej¹ce ust nawet
otworzyæ do grzechu niemowlêta równie¿ Wszechmocny wymordowa³? Ale¿
to ludobójstwo, i to takie, z którym nie równaæ siê najwiêkszym ludzkim
tyranom! Jak w ogóle mo¿na zestawiaæ w jednej i tej samej doktrynie ko-
go, kto na o³tarzu mi³oci do ludzi sk³ada w³asne ¿ycie, ze sprawc¹ roz-
mylnego, totalnego mordu na rodzaju ludzkim? Oczywicie, zawsze mo¿-
na powiedzieæ, ¿e Bóg jest w istocie swej nieskoñczenie dobry, a tylko my
nie jestemy w stanie poj¹æ, jak to mo¿liwe wobec czynów, jakich siê do-
puszcza wedle Biblii. Temu, ¿e zdaje siê nam, i¿ jest on istot¹ moralnie
niegodziw¹, winne maj¹ byæ nasze, ludzkie ograniczenia. Ale ogranicze-
nia te jako nie obowi¹zuj¹, kiedy mamy wynosiæ Boga, obdarzaj¹c go mia-
nem mi³osierdzia najwy¿szego. Do tego, ¿eby powiedzieæ tak, mamy do-
statecznie wiele rozumu, nie dorastamy ponoæ tylko do tego, by powiedzieæ
nie. Zabieg ten, niezale¿nie od najlepszych mo¿e intencji nim kieruj¹-
cych, polega na tym, by na przekór najbardziej elementarnej wra¿liwoci
moralnej uzasadniæ uczucie podleg³oci wobec kogo, kto reprezentuje naj-
gorsze cechy ludzkie ¿¹dzê w³adzy, mciwoæ, okrucieñstwo i to w roz-
miarach nieznanych ludzkiej historii. Niezale¿nie tedy od intencji funkcj¹
spo³eczn¹ tego rodzaju t³umaczeñ jest to, by odebraæ ludziom odwagê po-
wiedzenia despocie, ¿e jest despot¹, by pogwa³ciæ sens s³ów. Jak widaæ, no-
womowa jest bardzo starym wynalazkiem. Mo¿na by nawet s¹dziæ, ¿e
wspó³czesne wcielenia nowomowy pozostaj¹ w tyle za swym biblijnym pier-
wowzorem. W istocie, czy mo¿na dokonaæ wiêkszego gwa³tu na naszym
poczuciu moralnym i/lub na naszym jêzyku ni¿ wówczas, kiedy ka¿e siê
nam nazywaæ dobroci¹ nieskoñczon¹ mordercê dzieci z poczêtymi a nie-
narodzonymi w³¹cznie wszystkich ras, klas i nacji?
Takie s¹ tedy najbardziej oczywiste konsekwencje potraktowania w spo-
sób kompletny i na serio motywu transcendentalnego w myli chrzecijañ-
skiej. Zaiste, kto chce przydaæ tej koncepcji wielk¹ donios³oæ w kszta³to-
waniu naszej wiadomoci moralnej a przecie¿ donios³oæ tê wykazywa³a
ona i wykazuje w sposób niezaprzeczalny ten musi pomin¹æ w¹tek Bo-
ski jako (krwawe) banie, które z czysto historycznych powodów obci¹¿y³y
tradycjê chrzecijañsk¹ i które stanowi¹ dzi tradycjê czysto rytualn¹.
Wszystko, co dobrego wnios³o chrzecijañstwo do kultury europejskiej, wy-
nika z prawdy o cz³owieku, jak¹ zawdziêczamy Jezusowi z Nazaretu. Ciem-
ne strony chrzecijañstwa wynika³y li tylko z ziemskiego interesu Kocio-
³a, który powo³ywa³ siê na Boga transcendentalnego. I na to tylko powo-
³ywaæ siê móg³: ofiara Chrystusa nie legitymizowa³a d¹¿enia Kocio³a do
rz¹du dusz, skryta groza otaczaj¹ca imiê Samow³adnego, owszem. W isto-
cie, w³anie ¿yczliwa interpretacja antropologii chrzecijañskiej wymaga,
by pomin¹æ motyw transcedentalny.
81
O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu
Pominiêcie to nie poci¹ga ani negacji sensownoci problematyki istnie-
nia Boga, ani zaprzeczenia poznawczym walorom teologii. Co do pierw-
szej sprawy: Bóg poza tym, ¿e ma jaki stosunek do ludzi, jest absolutem.
A to dla metafizyki kluczowa kategoria. W koncepcji metafizycznej rozwi-
janej gdzie indziej przez podpisanego absolut jest zgo³a niezbêdnym i pod-
stawowym sk³adnikiem rzeczywistoci
4
. Ale te¿ idzie o absolut, nie o Boga,
którego obdarza siê ludzkimi przymiotami. Co do sprawy drugiej: jak sta-
ra³em siê gdzie indziej pokazywaæ
5
, teologia akurat jest bliska naukom hu-
manistycznym pewnego typu. Bo te¿ naukowy charakter danych rozwa-
¿añ nie zale¿y od ich treci, lecz od metody.
Nieewangeliczny model cz³owieka
Punkt wyjcia. Ewangeliczny model cz³owieka jest traktowany w ni-
niejszej ksi¹¿ce jak normalna koncepcja teoretyczna. Bo te¿ by³a to wielka
koncepcja teoretyczna, która ujawni³a wiele prawdy o cz³owieku. Przede
wszystkim tê podstawow¹, ¿e postawa jednostki wobec innych ludzi zale-
¿y decyduj¹co od ich postawy wobec niego. Jako czynnik g³ówny kszta³tu-
j¹cy postawê jednostki model ten wysuwa wiêc postawy innych ludzi wo-
bec niej samej. Mo¿na uj¹æ tê podstawow¹ prawdê w drastycznym Gom-
browiczowskim skrócie: natura cz³owieka jest w ludziach.
Ewangeliczny model cz³owieka ma jednak pewne ograniczenia.
Pierwsze ograniczenie: zjawisko zniewolenia. Najpierw, zale¿noæ
im bardziej kto wrogi dla mnie, tym wiêksz¹ wrogoæ doñ ¿ywiê spraw-
dza siê tylko dla niskiego poziomu wrogoci, kiedy to spotyka nas, by tak
rzec, z³o normalne. Przy bardzo wysokim natomiast poziomie zagro¿enia
wrogoæ wobec przeciwnika a wiêc sk³onnoæ do wyrz¹dzania mu z³a
nie tylko dalej nie ronie, ale zgo³a stopniowo maleje i w koñcu dla wa-
runków ekstremalnych przekszta³ca siê w ¿yczliwoæ dla ciemiê¿cy. Kiedy
grozi nam ze strony innych z³o, które odczuwamy jako skrajnie niezno-
ne, miast zdrowej wrogoci kszta³tuje siê w nas patologiczna ¿yczliwoæ
wobec ciemiê¿cy, mamy niejako sk³onnoæ do oddania siê silniejszemu.
Literackim obrazem takiej sytuacji jest 1984 Orwella. Autor ten z prze-
nikliwoci¹, której zabrak³o w Ewangeliach, uchwyci³ nader ciemn¹
i nader dla nas przykr¹ stronê natury ludzkiej. Winston Smith zagro-
6 Od marksizmu...
4
Por. L. N o w a k: Byt i myl. U podstaw negatywistycznej metafizyki unitarnej.
T. 2. Poznañ 1998.
5
Tam¿e, dodatek (ii).
82
Leszek Nowak
¿ony wyrz¹dzeniem mu tego, czego obawia³ siê najbardziej, szczerze po-
kocha³ Wielkiego Brata. Z normalnego cz³owieka sk³onnego do wrogoci
wobec wrogiej mu Partii sta³ siê w odpowiedzi na wyrz¹dzone mu z³o
i dopiero wtedy istot¹ sk³onn¹ do czynienia tego, co Partia uwa¿a za
dobro. Wielkoæ dzie³a Orwella polega na tym, i¿ przedstawia ono w wy-
idealizowanej postaci pewn¹ wa¿n¹ sk³adow¹ rzeczywistych postaw ludz-
kich. Sk³adow¹ tê odnajdujemy w postêpowaniu æwiczonego batem niewol-
nika, który ca³uje rêkê swego pana; w postawie rekruta, który sponiewie-
rany przez kaprala w swej ludzkiej godnoci chwilê potem mieje siê us³u¿-
nie z jego wulgarnego dowcipu; w osobowoci dzia³acza politycznego, który
bez s³owa sprzeciwu przyjmuje najbardziej absurdalne oskar¿enia ze strony
kierownictwa i przyznaje siê do win niepope³nionych; i tak dalej.
Powszechnoæ tego rodzaju postaw zdaje siê wiadczyæ, ¿e mamy tu do
czynienia z pewn¹ regu³¹ przecz¹c¹ ewangelicznemu modelowi cz³owie-
ka. Oto po przekroczeniu pewnego obszaru wrogoci osoby X do osoby Y,
przy którym zwrotna wrogoæ Y-ka do X-a osi¹ga pu³ap najwy¿szy (ob-
szar buntu Y-ka wobec X-a), ka¿dy dalszy przyrost wrogoci X-a do Y-ka
poci¹ga w³anie spadek zwrotnej wrogoci Y-ka do X-a, a wiêc zanikanie
u Y-ka sk³onnoci do odpowiadania z³em na z³o. A¿ w koñcu Y postawiony
wobec najwiêkszych zagro¿eñ ze strony X-a, w odpowiedzi tedy na skraj-
n¹ wrogoæ sk³onny jest reagowaæ ¿yczliwoci¹ wobec ciemiê¿cy. Nazwij-
my to zjawisko efektem zniewolenia. Jest to sytuacja, w której przejmuje
siê cudze poczucie s³usznoci; Y podejmuje wiêc decyzje, wyzbywaj¹c siê
swych w³asnych preferencji, a przejmuje za swoje preferencje X-a. Otó¿
pierwsze ograniczenie ewangelicznego modelu cz³owieka polega na tym,
¿e na skrajn¹ wrogoæ (zagro¿enie ekstremalnym z³em) z czyjej strony
sk³onni jestemy odpowiadaæ w³anie ¿yczliwoci¹. My jednostki typo-
we mamy w polu naszych reakcji na zachowania innych obszar znie-
wolenia.
Drugie ograniczenie: obszar zbieszenia. Symetryczna niejako oso-
bliwoæ ujawnia siê w drugiej sytuacji granicznej, kiedy to jednostka na-
potyka ¿yczliwoæ ekstremaln¹. I w tym przypadku nie jest tak, by spraw-
dza³a siê zale¿noæ liniowa: im bardziej kto ¿yczliwy dla partnera, tym wiêk-
szej ¿yczliwoci mo¿e z jego strony oczekiwaæ. Jest tak do pewnego tylko
górnego pu³apu ¿yczliwoci: wtedy obdarowany Y odpowiada dobrem na
dobro, jakiego doznaje ze strony osoby X. Kiedy natomiast ¿yczliwoæ X-a
nadal wzrasta, wówczas sytuacja zaczyna siê zmieniaæ Y sk³onny siê
staje do coraz mniej ¿yczliwych dla X-a reakcji. A¿ Y sk³onny siê staje do
odp³acania na najwy¿sz¹ ¿yczliwoæ w³anie wrogoci¹. Nazwijmy to zja-
wisko nawi¹zuj¹c do rosyjskiego okrelenia: s ¿yru biesitsa efektem
zbieszenia. Postawa zbieszenia polega wiêc na tym, ¿e postêpujemy od-
powiednio do kontrpreferencji naszego dobroczyñcy; na najwy¿sze dobra
83
O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu
odpowiadamy wiêc z³em. My jednostki typowe mamy wiêc w polu na-
szych reakcji na postêpowanie innych ludzi obszar zbieszenia.
Poprawki do ewangeliczego modelu cz³owieka. Proponowany
model utrzymuje, ¿e typowa jednostka Y przyjmuje nastêpuj¹ce postawy
aksjologiczne wobec innych ludzi:
(A1) w warunkach normalnych (tj. przeciêtnej ¿yczliwoci/wrogoci ze
strony partnera), przy obojêtnoci X-a, Y jest równie¿ wzglêdem niego
obojêtny, im bardziej za X jest wrogi dla Y-ka, tym bardziej Y jest wrogi
dla X-a, a tak¿e, im bardziej X jest ¿yczliwy dla Y-ka, tym bardziej Y
jest ¿yczliwy dla X-a;
(A2) istnieje kres ¿yczliwoci, jak i kres wrogoci, X-a wobec Y-ka;
(B) natomiast, na ekstremalne z³o wyrz¹dzane przez X-a, Y odpowiada
w³anie dobrem, skrajna wrogoæ wywo³uje wiêc w³anie ¿yczliwoæ (ina-
czej, Y przejmuje wówczas preferencje X-a za swoje na tym polega
zniewolenie Y-ka przez X-a);
(C) a tak¿e, na ekstremalne dobro sprawiane przez X-a, Y odpowiada
w³anie z³em, skrajna ¿yczliwoæ wywo³uje wrogoæ (Y zale¿ny jest wów-
czas od X-a na sposób negatywny i kieruje siê odwróconymi preferen-
cjami X-a na tym polega zbieszenie Y-ka przez X-a).
Oczywicie, przyjmuje siê tu rozliczne za³o¿enia idealizuj¹ce z³o¿onoæ
ludzkich interakcji o omnipotencji X-a: ¿e jest on w stanie zrealizowaæ
ka¿dy stan rzeczy z porz¹dku wartoci Y-ka; ¿e wartoci te s¹ uporz¹dko-
wane liniowo; o doskona³ej znajomoci porz¹dku wartoci partnera itd.
Model, o którym mowa, jest wiêc dalece id¹cym uproszczeniem i z tej racji
dla konkretnych zastosowañ musi byæ poszerzany.
Komentarze i dope³nienia
Otoczenie spo³eczne jako partner omnipotentny jednostki. Nie-
ewangeliczny model jednostki jest oparty na idealizuj¹cym za³o¿eniu
o omnipotencji partnera interakcji. W obrêbie jednostek za³o¿enie to nigdy
niemal nie jest jednak spe³nione, wobec czego w danym momencie jednostka
typowa przyjmuje tylko jak¹ z postaw wobec danego partnera. Powiedz-
my, kto jest dostatecznie silny, by nas zniewoliæ i czyni to; wobec tej
osoby jestemy wiêc (my, jednostki typowe) patologicznie ¿yczliwi. Kto inny
natomiast ma rodki tylko na wrogoæ umiarkowan¹ i krzywdzi nas
w tej mierze; wobec tego kogo jestemy sami w stanie wrogoci. Inny ofia-
6*
84
Leszek Nowak
rowuje nam ¿yczliwoæ bezinteresown¹ odp³acamy mu tym samym. Jesz-
cze inny (czy inna) ofiarowuje nam nieroztropnie mi³oæ bezgraniczn¹
odp³acamy mu (jej) bezinteresown¹ z³oliwoci¹.
Wobec ró¿nych ludzi zatem zajmujemy ca³e spectrum postaw. Inaczej,
otoczenie spo³eczne, w jakim siê znajdujemy, imituje omnipotentnego part-
nera, czy te¿ jest jako ca³oæ jego przybli¿eniem. Zniewolony przez szefa,
wrogi wobec rywali, obojêtny wobec ¿ony, zbieszony przez kochankê oto
dosyæ typowy obraz postaw jednostki. Postawy te s¹ wiêc kszta³towane przez
innych; wewnêtrzne sk³onnoci stanowi¹ tylko o odstêpstwach; w nielicznych
tylko wypadkach (wiêty, z³oczyñca) jestemy w stanie uniezale¿niæ siê od
innych ludzi, a i to nie wiadomo, jak wielki udzia³ maj¹ w tym nasze prze-
sz³e z ludmi dowiadczenia i ugruntowana w nich postawa.
Stan i postawa. Trzeba przy tym odró¿niæ stan oraz postawê znie-
wolenia. Stan ten mo¿e przytrafiæ siê normalnemu cz³owiekowi poddane-
mu ekstremalnej presji i ustêpuje wraz z ust¹pieniem presji. Natomiast po-
stawa zniewolenia, wykszta³cona na trwa³e, obejmuje chroniczn¹ niezdol-
noæ do buntu, a wiêc niezdolnoæ do odpowiadania z³em na wszelkie z³o,
tak ekstremalne, jak i umiarkowane. Kontynuuj¹c ten sposób rozumowa-
nia warto zauwa¿yæ, ¿e to samo daje siê powiedzieæ o postawie zbieszone-
go. Jest to kto, kogo ¿adne dobro ze strony partnera ani umiarkowa-
ne, ani skrajne nie jest zdolne sk³oniæ do odpowiedzenia dobrem. Zbie-
szony nie potrafi siê wiêc zdobyæ na ¿yczliwoæ, z jak¹kolwiek doz¹ ¿yczli-
woci sam siê zetknie. Tak samo z ka¿dym innym przypadkiem czym
innym jest stan danego typu, czym innym sk³onnoæ czy dyspozycja do
przyjmowania tego stanu.
Postawy naturalne. Zazwyczaj jednostka zostaje ukszta³towana
przez otoczenie spo³eczne: rodzinê, grupy rówienicze, szko³ê itd. na jeden
okrelony sposób, zostaje na przyk³ad zniewolona, zbieszona czy przekszta³-
cona w wiecznego buntownika. Wówczas ta postawa staje siê jej posta-
w¹ naturaln¹ w tym znaczeniu, i¿ stanowi¹c¹ jej stan równowagi w sto-
sunkach z innymi ludmi. Jednostka cechuj¹ca siê dan¹ postaw¹, nawet
jeli w danej sytuacji przybiera postawê inn¹, wczeniej czy póniej wraca
do swej postawy naturalnej w stosunkach z ludmi. Nieewangeliczny mo-
del cz³owieka obejmuje szeæ postaw naturalnych, jakie ludzie przyjmuj¹
wobec siebie. Odró¿niamy mianowicie:
postawê zniewolenia, kiedy to podmiot rezygnuje z w³asnego os¹du,
sk³onny jest natomiast do realizacji preferencji partnera, bez wzglêdu
na to, jakie one bêd¹; niemo¿liwy jest tu konflikt interesów (dóbr), bo
zniewolony definiuje swoje dobro jako respektowanie dobra partnera
interakcji;
postawê buntownicz¹ podmiot jest sk³onny do najwy¿szej dostêpnej
mu wrogoci w odpowiedzi na akty odbierane przezeñ jako wrogie;
85
O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu
postawê egoistyczn¹ podmiot sk³onny jest do wrogoci umiarkowa-
nej wobec partnera interakcji; w razie kolizji dóbr zawsze maksymali-
zuje swoje w³asne, choæ bez doprowadzania partnera do zniewolenia;
postawê partnersk¹ podmiot jest umiarkowanie ¿yczliwy wobec part-
nera interakcji i choæ w wiêkszoci konfliktów dóbr wybiera swoje, to
nie maksymalizuje go, lecz jedynie zadowala, to znaczy, po zrealizowa-
niu swych preferencji na pewnym poziomie sk³onny jest do ustêpstw
na rzecz s³abszego;
postawê altruistyczn¹, kiedy to podmiot jest sk³onny apriorycznie ofia-
rowaæ partnerowi maksimum ¿yczliwoci; w razie konfliktu dóbr powiêci
swoje na rzecz s³abszego partnera;
postawê zbieszenia wówczas podmiot sk³onny jest realizowaæ kontr-
preferencje partnera, a wiêc realizowaæ stany rzeczy przeciwne ni¿ te,
których ten by sobie ¿yczy³; ka¿dy chce realizowaæ to, co uwa¿a za do-
bro, osobnik zbieszony wzglêdem danej osoby bêdzie zatem realizowaæ
to, co uwa¿a ona za z³e dla siebie.
Etyka normatywna generowana przez
ewangeliczny model cz³owieka
G³ówne normatywne idee chrzecijañstwa. Tak wiêc mamy obo-
wi¹zek z³o dobrem zwyciê¿aæ, bo to jedyny sposób na wykorzenienie z³a
w ludziach. Dlatego to idea³em moralnym jest w chrzecijañstwie wiêty
kto, kto zachowuje siê zawsze wobec blinich z nieodmienn¹ ¿yczliwo-
ci¹: odp³aca zawsze dobrem tak na dobro, jak i na z³o. Idea³ ten prze³a-
muje siê wszak¿e nieco inaczej wobec obu postaci interakcji miêdzyludz-
kiej aktora i recypienta. Obrazem postêpowania idealnego recypienta
interakcji jest prosta równoleg³a do osi rzêdnych. Postêpowanie aktora in-
terakcji natomiast wymaga tego, i¿by nie realizowa³ stanów rzeczy sk³a-
niaj¹cych recypienta do wrogoci, a tylko takie, które bêd¹ go sk³aniaæ do
odpowiedzi wrogich.
Zestawienie g³ównych norm etycznych chrzecijañstwa. Chodzi
teraz o sformu³owanie generowanych przez ewangeliczny model cz³owie-
ka norm etycznych. Oto one:
(E1) [kochaj bliniego swego, jak siebie samego] Recypient Y dzia³añ
indyferentnych dla aktora X winien reagowaæ dzia³aniami indyferent-
nymi lub pomagaæ X-owi w jego celach, o ile s¹ one tak¿e jego dobra-
mi;
86
Leszek Nowak
(E2) [mi³uj nieprzyjacio³y swoje] Jeli recypient Y otrzymuje od aktora
X z³o za z³em, mimo to winien w razie skruchy i wyznania przez
X-a swoich win akt ten winien byæ ka¿dorazowo przyjmowany ¿ycz-
liwie i nie skutkowaæ z³ami X-a nastawionymi na odwet na Y-ku;
(E3) [regu³a drugiego policzka] Jeli recypient Y otrzymuje od aktora
X z³o za z³em, wszystkie te akty z³oczynienia winien traktowaæ jedna-
kowo ¿yczliwie;
(E4) [z³o dobrem zwyciê¿aj] aktor X powinien realizowaæ dobra Y-ka
tak¿e wtedy, kiedy one s¹ równie¿ jego dobrami i kiedy s¹ jego lub osób
trzecich z³ami.
Zapewne wiêcej z etyki chrzecijañskiej daje siê z Emc wygenerowaæ,
ale to przecie¿ (ma³o fachowy) artyku³, nie monografia. A materia³u do kry-
tycznej analizy etyki Jezusa ju¿ wystarczy.
Normatywny nieewangeliczny model cz³owieka
Wstêpny szkic etyki normatywnej
opartej na nieewangelicznym modelu cz³owieka
Powstaje pytanie o to, jakiego rodzaju model postêpowania nale¿a³oby
uznaæ za trafny moralnie. Jako punkt wyjcia wemiemy chrzecijañski
model cz³owieka. Model ten rekonstruuje bowiem bardzo wiele z naszych
intuicji moralnych. Przede wszystkim tê zasadnicz¹, i¿ mamy obowi¹zek
do ¿yczliwoci i zgo³a do uprzedzania swoj¹ ¿yczliwoci¹ ich wobec nas po-
stawy (E1). Zasadê ¿yczliwoci wobec ka¿dego bliniego przyjmujemy za
modelem ewangelicznym bez zmian:
(nE1) [nakaz powszechnej ¿yczliwoci] Recypient Y dzia³añ indyferent-
nych dla aktora X winien reagowaæ dzia³aniami indyferentnymi lub
pomagaæ X-owi w jego celach, o ile s¹ one tak¿e jego dobrami.
Nie s¹dzê jednak, by nasze intuicje moralne wyra¿a³y zgodê a w ka¿-
dym razie nie wyra¿aj¹ jej intuicje moralne ni¿ej podpisanego na uczy-
nienie z tego uniwersalnej regu³y postêpowania. Regu³a (E2) natomiast
z³o dobrem zwyciê¿aj obowi¹zuje tylko na tym obszarze stosunków miêdzy-
ludzkich, na którym prawdziwy jest ewangeliczny model cz³owieka. Roz-
wa¿my najpierw postawê recypienta interakcji.
87
O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu
Zajmijmy siê sytuacj¹ zniewolenia. Kto doprowadzony jest (presj¹ psy-
chiczn¹, grob¹ utraty ¿ycia, torturami itd.) do stanu, w którym na krañ-
cow¹ krzywdê odpowiada czynieniem tego, co krzywdziciel s¹dzi, i¿ powi-
nien on czyniæ, przekszta³cony wiêc zosta³ w istotê niezdoln¹ do podejmo-
wania decyzji na podstawie w³asnego poczucia s³usznoci (np. cz³onka po-
licji ¿ydowskiej pomagaj¹cej SS-manom przy wywózce ludzi z getta do Au-
schwitz-Birkenau, w donosiciela s³u¿b tajnych, PRL czy dzisiejszych, szpie-
guj¹cego na ich polecenie bliskich). Powiedzenie komu takiemu mi³uj nie-
przyjacio³y swoje jest tylko utwierdzeniem go w zniewoleniu.
Gorzej, dostarcza mu wygodnej racjonalizacji ideologicznej dla jego po-
ni¿enia. Taki zapewne sens mia³a nastêpuj¹ca idea w. Paw³a:
Ka¿dy [...] niech pozostanie w takim stanie, w jakim zosta³ powo³any.
Zosta³e powo³any jako niewolnik? Nie martw siê! Owszem, nawet jeli
mo¿esz staæ siê wolnym, skorzystaj z twego niewolnictwa!
I Ko, 7, 202
Niewolnicy, ze czci¹ i bojani¹ w prostocie serca b¹dcie pos³uszni wa-
szym doczesnym panom, jak Chrystusowi [...] Z ochot¹ s³u¿cie, jak gdy-
bycie s³u¿yli Panu, nie ludziom.
Efe, 6, 56
Wezwania takie, skierowane do ludzi, którzy wedle ówczesnych pojêæ
(miêdzy innymi Arystotelesa) nie byli w³aciwie ludmi, lecz mówi¹cymi
narzêdziami, których w³aciciel mia³ pe³ne prawo po prostu zabiæ i zaku-
piæ na ich miejsce innych, ot, jakby wyrzuca³ jedn¹ tunikê i zastêpowa³
modniejszymi, otó¿ wezwania takie i wyra¿aj¹c¹ siê w nich postawê uwa-
¿am za niemoralne. Nakaz mi³oci nieprzyjació³ traci sens moralny, kiedy
nieprzyjaciel nas zniewala, albowiem traci wówczas walor ewangeliczny
model cz³owieka. Wedle naszych, a w ka¿dym razie moich, intuicji moral-
nych istota zniewolona mo¿e odzyskaæ cz³owieczeñstwo tylko wówczas, je-
li zdobêdzie siê na odwagê (bo wy³amanie siê z og³upionego niewol¹ t³u-
mu wymaga olbrzymiej odwagi) uczynienia z³a swemu ciemiêzcy, a wiêc
jeli odpowie buntem na ekstremalne z³o. Nie jest bowiem tak, ¿e jak to
przyjmowa³ implicite Chrystus ka¿dy z nas ma spontaniczn¹ sk³onnoæ
do odpowiadania z³em na z³o i ¿e problem moralny polega tylko na tym,
i¿by tê sk³onnoæ do walki w nas wykorzeniæ. Problem polega przede
wszystkim na tym, ¿e ludzie poddani presji prawdziwie ekstremalnej nie
s¹ w stanie siê w ogóle zdobyæ na wrogoæ, ¿e wdrukowano im uleg³oæ do
tego stopnia, ¿e nie s¹ w stanie zdobyæ siê na bunt. W takich to warun-
kach dobrze jest czyniæ z³o swoim ciemiêzcom. Na tym polega³ przecie¿ pro-
ceder obozu Auschwitz-Birkenau: aby wykorzeniæ sk³onnoæ do buntu,
matkom zabierano dzieci, za ucieczkê jednego karano natychmiastowym
88
Leszek Nowak
zagazowaniem arbitralnej liczby pozosta³ych, umêczonych torturami, g³od-
nych wiêniów/wiêniarki trzymano godzinami na deszczu. I niewielu wstê-
powa³o do ruchu oporu, nie byli w stanie siê oprzeæ. Wiêcej, jak przenikli-
wie zauwa¿a wielki polski biolog i filozof nauki Ludwik Fleck, wszystkie
te dzia³ania powodowa³y, ¿e wielu ludzi z oddaniem, psim wzrokiem pa-
trzyli na prezentuj¹cych sw¹ moc i piêkno munduru SS-manów, gotowi
do uczynienia wszystkiego co dany mundurowy czyniæ ka¿e. W naszych
terminach: byli ju¿ zniewoleni. Dlatego to odczuwamy aprobatê moraln¹
dla wezwania, które jest dok³adnie niezgodne z zaleceniem w. Paw³a:
Walczê i umrê jedynie dlatego, ¿e w wychodku, jakim jest nasze ¿ycie,
¿yæ nie mogê, to ubli¿a s³yszysz! ubli¿a mi jako cz³owiekowi z god-
noci¹ nieniewolnicz¹. Niech inni siê bawi¹ w hodowanie kwiatów czy
socjalizmu, czy polskoci, czy czego innego w wychodkowej [...] atmosfe-
rze [naszych czasów] ja nie mogê! To nie sentymentalizm, nie mazgaj-
stwo, nie maszynka ewolucji spo³ecznej czy tam co, to zwyczajne cz³owie-
czeñstwo. [...] bez walki, i to walki na ostre, jestem wprost bydlêciem
ok³adanym kijem czy nahajk¹.
J. P i ³ s u d s k i: List do Feliksa Perla. Obecnoæ 1985, 9
Aprobuj¹c za postawê Pi³sudskiego zamiast tej zalecanej przez w. Paw³a,
przyjmujemy tym samym, ¿e dla warunków ekstremalnych zasada z³o do-
brem zwyciê¿aj traci walor moralny. Istotnie, w warunkach tych traci moc
obowi¹zuj¹c¹ etyka chrzecijañska, która zostaje zast¹piona przez etykê
rewolucyjn¹:
(nE2a) z³o skrajne nios¹ce grobê zniewolenia z³em normalnym od-
pieraj.
Uznajemy wiêc bo s¹dzê, ¿e s¹ to doæ powszechne intuicje moraln¹
s³usznoæ buntu, gdy stawk¹ jest nasze cz³owieczeñstwo. Tego rodzaju etyka
przewija siê przez bunty niewolników, pañszczynianych ch³opów, robot-
ników dziewiêtnastowiecznych w USA i na Zachodzie Europy, ruch oporu
nawet w Auschwitz przeciw nazizmowi, a tak¿e przez pokojow¹ re-
wolucjê Ghandiego, bunty w Gu³agu na prze³omie lat 1940/1950, rewolu-
cjê wêgiersk¹ 1956 czy Solidarnoæ.
Wszystkie te dzia³ania, oparte deklaratywnie co nie raz podkrela-
ne na etyce Nowego Testamentu by³y przez ten sam Testament za-
kazane. Pogwa³cono go wiêc cokolwiek z³otouci mówili na ten temat.
Wszystkie te zaburzenia by³y skierowane zapewne niewiadomie prze-
ciw Chrystusowej zasadzie (E2). Przecie¿ zgodnie z ni¹ na przyk³ad pod-
dani trójw³adzy winni byli cieszyæ siê swym statusem zosta³e powo³a-
ny na poddanego Biura Politycznego PZPR ciesz siê i pokornie zno tê
89
O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu
dolê, bo taki widaæ jest plan wiata u³o¿ony przez kochaj¹cego was wszyst-
kich Boga. A tu papie¿ wbrew tradycji papieskiej potêpiaj¹cej powsta-
nia narodowe 1830, 1863 akurat on, wyst¹pi³ na sztandarach rewolu-
cji. On jeden post¹pi³ wbrew tradycji Kocio³a i odst¹pi³ od linii w. Paw³a.
Tak wiêc owo mylne za³o¿enie Jezusa z Nazaretu brzmi:
(*) Cz³owiek charyzmatyczny zawsze jest w stanie ochroniæ s³uszne
(w ujêciu swego otoczenia) wartoci sam lub wraz z ufaj¹c¹ mu dru-
¿yn¹.
Niestety, tak nie jest. Skok Wa³êsy przez ogrodzenie stoczni, zdjêcia Jana
Paw³a II na bramie stoczni wszystko to by³y okolicznoci drugo- czy da-
lejrzêdne. Czy Wa³êsa wróci³ przez p³ot czy nie, inny przywódca (mo¿e An-
drzej Gwiazda) zawar³by wraz ze swymi ludmi kompromis mo¿e m¹-
drzejszy ni¿ 21 tworów roboczej wyobrani. W 1980 roku innej drogi nie
by³o, mo¿na by³o jedynie zawrzeæ lepszy kompromis z PZPR. Ale to wszyst-
ko zale¿a³o od rozpowszechnienia postaw buntowniczych w rozmaitych
dziedzinach ¿ycia spo³ecznego. W sumie (E2) jest norm¹ zak³adaj¹c¹ fa³-
szywy opis lat 19801981.
Wreszcie, czy da siê z normy (E3) co zrozumieæ na gruncie nieewan-
gelicznego modelu cz³owieka?
A zatem nieewangeliczny normatywny model cz³owieka zawiera
w wariancie recypienta zamiast linii do osi rzêdnych liniê buntu. Nie
jest to jeszcze pe³ny obraz tego modelu. Nie sprowadza siê on bowiem po
prostu do uznania za godny aprobaty ewangelicznego deskryptywnego mo-
delu cz³owieka, a wiêc do rewizjonizmu uznaj¹cego, i¿ cz³owiek sam z sie-
bie postêpuje moralnie i wszelka ingerencja w przyrodzony mu sposób po-
stêpowania jest szkodliwa i naganna. Takie by³oby zapewne stanowisko
etyki liberalnej. Wedle niej cz³owiek jest istot¹ konkurencyjn¹ i powinien
ni¹ byæ. Winien zatem na obojêtnoæ ze strony innych ludzi reagowaæ obo-
jêtnoci¹, a na z³o z³em. Chrzecijañska krytyka tego rodzaju etyki kon-
kurencjonistycznej a z ni¹ krytyka socjalistyczna, bêd¹ca jedynie wzmoc-
nieniem krytyki chrzecijañskiej, jest ca³kowicie trafna. Trafne jest te¿ wy-
rastaj¹ce z ducha Ewangelii ¿¹danie, i¿bymy gotowi byli ofiarowaæ z góry
nasz¹ ¿yczliwoæ innym ludziom. Z góry, to znaczy niezale¿nie od tego, czy
s¹ do nas ¿yczliwie, obojêtnie czy wrogo usposobieni. W wietle tego, o czym
by³a wy¿ej mowa, konieczny jest jedynie dodatek o ile tylko ich posta-
wy wobec nas pozostaj¹ w granicach normalnych (to jest dopóki rozwa¿a-
my obszar dzia³añ pomiêdzy obszarem ¿yczliwoci pe³nej i pe³nej wrogo-
ci). Znaczy to zatem, i¿ tak d³ugo, jak d³ugo spontaniczn¹ nasz¹ sk³on-
noci¹ do reakcji na zachowania bliniego wobec nas samych jest chêæ
odp³aty, tak d³ugo sk³onnoæ tê winnimy po chrzecijañsku powstrzymy-
waæ i oferowaæ mu ¿yczliwoæ. Kiedy jednak z³o to wzrasta tak dalece, i¿
90
Leszek Nowak
zaczyna groziæ nam zanikiem naszej naturalnej sk³onnoci do odpowiedze-
nia z³em, a wiêc zanikiem naszej sk³onnoci do buntu, wówczas zmieniæ
winnimy drastycznie postawê. Wtedy w³anie, kiedy ju¿ budzi siê w nas
uleg³oæ, winnimy zdobyæ siê na bunt i przeciwstawiæ ekstremalnemu z³u
z³o normalne (bez okrucieñstwa i bez oczekiwania na wielk¹ nagrodê).
W sumie normatywny nieewangeliczny model cz³owieka mo¿na by³o-
by streciæ dla wariantu recypienta powiedzeniem, ¿e wyra¿a on re-
gu³ê jednego policzka: ka¿dy ma obowi¹zek przyj¹æ za³o¿enie o dobrej woli
partnera interakcji, ale tylko do odwo³ania kiedy siê przekona, i¿ tam-
ten grozi mu zniewoleniem, winien zdobyæ siê na uczynienie mu z³a; nad-
stawianie drugiego policzka do uderzenia jest tylko zachêt¹ dla z³oczyñcy.
Kto za s¹dzi, ¿e mo¿na przez pojedyncze cudze dzia³ania (np. zaczerp-
n¹æ wodê ze ród³a, które uchodzi za wiête, albo przez udzia³ we mszy
na stadionie odprawianej przez duchowego przywódcê zgromadzenia) re-
alnie przejæ od z³oczynienia do sk³onnoci czynienia dobra, poddaje siê at-
mosferze otoczenia i traci w³asny ogl¹d na rzecz t³umnego albo ma inte-
res, na przyk³ad poszerzenie rz¹du dusz Kocio³a.
Rozwa¿my teraz liniê zachowania aktora. Wedle normatywnego mo-
delu ewangelicznego winien on powstrzymaæ siê od dzia³añ wrogich wo-
bec partnera, a wykonywaæ jedynie dzia³ania motywowane ¿yczliwoci¹
wobec niego. I to roszczenie jest wedle naszych, a w ka¿dym razie moich,
intuicji moralnych nies³uszne. W pewnym zakresie jest ono uzasadnione
w zakresie normalnym. Rozwa¿my jednak stan zbieszenia. Oto kto po-
pad³ w stan, w którym na najwiêksz¹ ¿yczliwoæ odpowiada wrogoci¹.
W tego rodzaju sytuacji jedynym sposobem wyprowadzenia go ze z³oczy-
nienia jest obojêtnoæ, a jeli i to nie skutkuje wyrz¹dzenie mu z³a. I na
to, by w tego rodzaju warunkach wyrz¹dzaæ z³o, nasze intuicje moralne
wyra¿aj¹ pe³n¹ zgodê. Wedle okrelenia prawniczego chuligan jest to kto
taki, kto dokonuje czynu przestêpnego nie dla uzyskania jakiegokolwiek
innego celu, jak tylko po to, aby zamanifestowaæ lekcewa¿enie porz¹dku
publicznego. Nie jest to okrelenie zbyt dalekie od powiedzenia, ¿e czyn
chuligañski, podobnie jak czyn totalnego terrorysty, wyrasta z postawy
zbieszenia, ewentualne za racje przez aktorów tego rodzaju czynów po-
wodowane s¹ niczym wiêcej jak tylko ideologiczn¹ mask¹. I otó¿ nie mamy
najmniejszych w¹tpliwoci co do tego, ¿e praworz¹dne s¹dy maj¹ moralny
tytu³ do tego, aby karaæ, a wiêc wyrz¹dzaæ z³o, chuliganom i terrorystom.
Zawieszamy zatem zasadê z³o dobrem zwyciê¿aj do warunków zbiesze-
nia, rozumiej¹c, ¿e ³ad publiczny opiera siê na pewnej surowoci stosun-
ków miêdzyludzkich. Jeli wiêc idzie o normatywny obraz aktora, to nie-
ewangeliczny model cz³owieka postuluje ograniczenie postawy wrogoci do
obszaru, w którym wolno oczekiwaæ od recypienta altruizmu b¹d egoty-
91
O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu
zmu. W sumie normatywny nieewangeliczny model cz³owieka co do (E2)
brzmi:
(nE2a) [Nakaz postawy buntowniczej wobec z³a ekstremalnego] Recy-
pient Y dzia³añ powinien w obszarze normalnym przestrzegaæ normy
(nE1), po przekroczeniu jednak obszaru z³a normalnego winien prze-
ciwstawiæ siê niewol¹cemu go aktorowi X, nawet przemoc¹, jeli to ko-
nieczne;
(nE2b) [Nakaz postawy indyferentnej, a w koñcu buntowniczej wobec
dobra ekstremalnego] aktor X w warunkach normalnych winien utrzy-
mywaæ recypienta Y w pewnej surowoci, karz¹c go za wykroczenia;
kiedy jednak Y mimo to trwaæ bêdzie w stanie patologicznej ¿yczliwo-
ci i rozci¹gaæ nadal sw¹ ¿yczliwoæ ponad normaln¹ dobroæ, Y winien
zostaæ ukarany przez X-a najpierw d³ugotrwa³¹ indyferencj¹, a je-
li i to nie pomo¿e, Y winien zostaæ ukarany z³em normalnym; aktor X
tak tylko mo¿e sam obroniæ siê przed zbieszeniem przez Y-a.
Ad (a): Ró¿nica prezentowanego wy¿ej modelu z deskryptywnym ewan-
gelicznym modelem cz³owieka polega na tym, ¿e linia postêpowania recy-
pienta pozostaje przy obojêtnoci partnera stale w obszarze ¿yczliwocio-
wym, wkracza za w obszar wrogi dopiero dla tego natê¿enia wrogoci part-
nera, przy którym wrogoæ recypienta zaczyna opadaæ. Wówczas ma on
nie prawo, ale zgo³a obowi¹zek moralny do samoobrony.
Ad (b): Ró¿nica w porównaniu z normatywnym ewangelicznym modelem
cz³owieka polega na tym, ¿e obszar powinnej ¿yczliwoci jest zawê¿ony,
a nastêpnie zalecana jest d³ugotrwa³a ignorancja wobec partnera (na przy-
k³ad niewra¿liwoæ na prezenty polegaj¹ca dajmy na to na ich zwro-
cie lub demonstracyjnym oddaniu fundacji zdrowia czy na dozbrojeniu
wspólnego im pañstwa lub temu podobne), a w koñcu siêgniêcia po kary
bêd¹ce (nieekstremalnym) z³em dla Y-a.
I wreszcie, kwestia drugiego policzka. Tu ju¿ Jezus z Nazaretu moc-
no pob³¹dzi³. Za wiele myla³ o jednostce, za ma³o o jej funkcjonowaniu
w spo³ecznoci. Otó¿ literalne i masowe stosowanie zasady (E3) jest poza
mo¿e okazjonalnymi przypadkami niemo¿liwe do stosowania. Na rzecz
refutacji tej zasady ewangelicznej wskazuje ca³a historia ludzka i ta
przed Chrystusem, i ta po nim. Zasada (E1) s³usznie wskazuje na koniecz-
noæ powstrzymania siê od zemsty po pierwszym policzku tyle mo¿na
i trzeba wytrzymaæ. Jednak przy ponowieniu ataku mam raz jeszcze ¿ycz-
liwie na to odpowiedzieæ? Kto mi kradnie parê butów w nocy. Czy mam
czuwaæ w tê noc, by móg³ sobie dobraæ odpowiadaj¹cy mu garnitur? A na-
stêpnej daæ mu wybraæ stosowny do garnituru krawat? Te idee Jezusa
robi¹ wra¿enie niedomylanych. Dlatego norma (E3) winna byæ zast¹pio-
na jakim sformu³owaniem w rodzaju tego oto:
92
Leszek Nowak
(nE3) [nakaz przyjêcia pierwszego policzka wraz z walk¹ z nastêpny-
mi] Jeli recypient Y otrzymuje od aktora X-a z³o za z³em, akt ten raz
winien byæ przyjmowany ¿yczliwie i nie skutkowaæ z³ami Y-ka nasta-
wionymi na odwet na X-ie. Ale na tym koniec inaczej Y móg³by zgo³a
popaæ w zniewolenie wobec X-a.
I wreszcie ostatnia z kanonicznych norm Chrystusa: [z³o dobrem zwy-
ciê¿aj] (por. wy¿ej E4): aktor X powinien realizowaæ dobra Y-ka, tak¿e wte-
dy, kiedy s¹ one równie¿ jego dobrami i kiedy s¹ jego lub osób trzecich z³a-
mi.
To piêkna idea. A¿ siê chce, by by³a realizowana. Niestety, poza leka-
rzami z organizacji Lekarze bez granic, niewielu innych chce leczyæ tro-
pikalne choroby za marne pieni¹dze, poza zakonnicami sprz¹taj¹cymi
w hospicjach pod³ogi, pociele czy w.c. i na ka¿de zawo³anie prezentuj¹cy-
mi mi³e obejcie i pogodny umiech itd. Za³o¿enie jednak [E4] jest po pro-
stu jawnym fa³szem dla ogromnej wiêkszoci ludzi: wiadectwem nie tylko
wojny, ale i kataklizmów przyrodniczych pozostaj¹cych poza mo¿liwocia-
mi wolnej woli cz³owieka. Tak wiêc, do (*) musimy dodaæ:
(**) najbardziej charyzmatyczna osobowoæ lidera nie doprowadzi do
rewolucji, chyba ¿e bêdzie on/ona musia³/a byæ powolny/a masom oby-
watelskich, wtedy jego/jej charyzma doda si³ walcz¹cym jakich nowych
ludzi, os³abi dodatkowo kontrrewolucjonistów (na przyk³ad z aparatu
SB lub aparatczyków z PZPR);
(***) wobec kataklizmów przyrodniczych ludzkie wysi³ki mog¹ tylko
usun¹æ odleg³e skutki tych klêsk.
A skoro tak, skoro nieszczêcia dziej¹ siê naturalnym trybem, to status nor-
my (E4) ulega zmianie. Wszelka norma ma postaæ: ludzie o w³asnociach
R czyñcie stan rzeczy p w warunkach W, czyli: powinno byæ tak, ¿e ka¿dy
cz³owiek o w³asnociach R realizuje stan rzeczy p. Warunki niezbêdne sen-
sownoci normy s¹ wiêc takie:
w³asnoci W mog¹ wyst¹piæ u pewnych ludzi ³¹cznie zdolnych do
wykonania dzia³añ prowadz¹cych do p;
warunki W nie mog¹ byæ sprzeczne z ¿¹danym stanem rzeczy p.
Tymczasem warunki rewolucyjne (wrzenie) wystêpuj¹ rzadko i s¹ nie-
przewidywalne numerycznie (dobra teoria potrafi okreliæ jeno ich klasy).
A modlitwy o przyhamowanie ocieplenia klimatu ziemskiego trzeba raczej
kierowaæ do prezydenta USA i sekretarzy Komunistycznej Parii Chin ni¿
do Chrystusa. Przy za³o¿eniu trafnoci spostrze¿eñ (**) i (***) norma (E4)
jest wiêc, podobnie jak polecenie nie oddychaj czy nakaz wstrzymania
tsunami. Takie normy s¹ w³anie bezsensownymi normatywnie nakazami.
93
O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu
W³¹czenie jej do korpusu norm obowi¹zuj¹cych czyni ca³oæ nierealizowal-
n¹. W (E4) nie ma ju¿ co poprawiaæ trzeba jej po prostu poniechaæ.
Oto wiêc zr¹b etyki generowanej przez nieewangeliczny model cz³o-
wieka:
(nE1) [nakaz powszechnej ¿yczliwoci];
(nE2a) [nakaz postawy buntowniczej wobec z³a ekstremalnego];
(nE2b) [nakaz postawy indyferentnej, a w koñcu buntowniczej wobec
dobra ekstremalnego];
(nE3) regu³a pierwszego policzka;
(nE4) nie obowi¹zuje norma: z³o dobrem zwyciê¿aj jako norma uniwer-
salna.
Zapewne, nie jest to bardzo rozbudowana etyka, st¹d i jej zastosowa-
nia na przyk³ad do moralnych problemów wspó³czesnoci by³yby ograni-
czone. Jest to po prostu to, co da siê nadbudowaæ nad deskryptywnym nie-
ewangelicznym modelem cz³owieka. Celem moim by³o natomiast przepa-
trzenie filozoficznych podstaw etyki Chrystusa i pokazanie, ¿e etyka ta za-
wiera:
Chrystusow¹ normê ¿yczliwoci powszechnej (E1) akceptowaln¹ ja-
ko (nE1) w szkicowanym tu ujêciu;
z kolei (E2) nie uwzglêdnia efektu zniewolenia i zbieszenia, a nad-
to nie ró¿nicuje sytuacji ofiary i agresora; wymaga wiêc silnej ko-
rekty zaproponowane zosta³y zamiast niej normy (nE2a) i (nE2b);
(E3) musi ulec korekcie (wyk³adni zawê¿aj¹cej) (por. nE3) i nie mo¿e
byæ uznawana za normê uniwersaln¹;
(E4) ta norma oparta jest na tak fa³szywej socjologii, ¿e nie daje siê
po prostu skorygowaæ i trzeba j¹ usun¹æ.
Podsumowuj¹c: etyka Chrystusa zawiera normê kluczow¹ (E1) godn¹ ak-
ceptacji; norma (E2) wymaga powa¿nych korekt; norma (E3) musi zostaæ
realistycznie zawê¿ona; (E4) nie nadaje siê do akceptacji nie widzê te¿
sposobu, by j¹ jako skorygowaæ.
Na zakoñczenie chcê podkreliæ, ¿e rekonstrukcja deskryptywnego mo-
delu cz³owieka, a tak samo uznanie norm (E1-4) za ewangeliczne to
hipotezy, które nie musz¹ byæ prawdami. Podobnie hipotetyczny jest nie-
ewangeliczny model cz³owieka. A co powiedzieæ o normach (nE1), (E2a-b),
(nE3) i odrzuceniu (E4)... Jak wiadomo od czasów Davida Humea, Frie-
dricha Engelsa czy Pierrea Duhema karmimy siê tyko hipotezami, niczym
wiêcej. Warto te¿ by chrzecijanie siêgali raczej do ludzkiego poczucia s³usz-
noci ni¿ do dogmatów, które przy pewnych za³o¿eniach (por. nieewanglicz-
ny model cz³owieka) okazuj¹ siê w¹tpliwe i trzeba je zwyczajnie poprawiæ.
W nauce to nic nadzwyczajnego ka¿da teoria jest poprawiana. Czy to
94
Leszek Nowak
prawa Galileusza, zasady mechaniki Isaaca Newtona, czy teorii ewolucji
i teoria reprodukcji Karola Marksa wszystko to jest analizowane, by wy-
dobyæ te okruchy prawdy, które zawiera, i które mog¹ pos³u¿yæ w dalszych
usprawnieniach koncepcji wyjciowej. Dlaczego mia³oby byæ inaczej z filo-
zofi¹ cz³owieka (w³¹czaj¹c w to etykê normatywn¹)?
W£ODZIMIERZ LORENC
Filozofie skoñczonoci
Zmierzch idei absolutu i sk³onnoci
do absolutyzowania
Od kilkudziesiêciu lat w filozofii zaznacza siê wiadomoæ zrywania
z jej dotychczasowymi formami. Zachodz¹ce zmiany budz¹ czasem zanie-
pokojenie o przysz³e losy filozofii, choæ s¹ i tacy, którzy witaj¹ je z nadzie-
j¹ na wyzwolenie siê od dawnych z³udzeñ. Niezale¿nie od tych ró¿nic, prak-
tycznie wszyscy maj¹ obecnie dystans w stosunku do dokonañ wielkich fi-
lozofów minionych epok, wyra¿aj¹cy siê w tym, i¿ ich dzie³a nie przema-
wiaj¹ do nas w ten sposób, w jaki przemawia³y jeszcze do niedawna. Zmie-
ni³y siê oczekiwania wi¹zane z filozofowaniem, wzorce filozoficznego my-
lenia, a nawet same przes³anki aktywnoci filozoficznej. Zmiany te, jak
zawsze w filozofii, spotykaj¹ siê z ró¿n¹ ocen¹, ale nie ulega w¹tpliwoci,
i¿ filozofia pojmowana w sposób klasyczny jest ostatnio w odwrocie i trud-
no by³oby wskazaæ na podstawy oczekiwañ zmiany tej sytuacji w najbli¿-
szej przysz³oci.
Jak powszechnie wiadomo, zachodz¹ca we wspó³czesnym filozofowa-
niu zmiana oddawana jest przez okrelenie zmierzch metafizyki, czy te¿
metafizycznego sposobu mylenia. Sformu³owano ideê mylenia pometafi-
zycznego, odpowiednio do tendencji ujmowania za pomoc¹ terminu meta-
fizyka ca³ej dotychczasowej filozofii. Granica dziel¹ca oba typy filozofo-
wania bywa charakteryzowana na wiele ró¿nych sposobów (o ile, na przy-
k³ad, dla Martina Heideggera metafizyka skoñczy³a siê na Friedrichu Nie-
tzschem, to dla Jacquesa Derridy metafizykiem jest równie¿ Heidegger),
odpowiednio do nieostroci sensu terminu metafizyka.
Nie wchodz¹c w dyskusjê nad wspomnianymi zagadnieniami (ró¿no-
rodnoæ opinii odnosz¹cych siê do poruszonych kwestii nie pozwala ocze-
96
W³odzimierz Lorenc
kiwaæ na ³atwe dokonanie jednoznacznych ustaleñ), chcia³bym zatrzymaæ
siê przy jednej z konkretnych charakterystyk zmiany zaznaczaj¹cej siê
ostatnio w ramach filozofowania, zmiany obrazuj¹cej charakter dokonu-
j¹cej siê w filozofii przemiany, bêd¹cej zdecydowanym zerwaniem ze spo-
sobem filozofowania w minionych epokach, a wyra¿aj¹cej siê w odejciu
od wi¹zania go z ide¹ absolutu oraz sk³onnoci¹ do absolutyzowania przed-
miotu zajmuj¹cego filozofów, b¹d te¿ samego filozoficznego mylenia. Wy-
daje siê, i¿ analiza wspomnianej zmiany udokumentuje, ¿e we wspó³cze-
snym filozofowaniu mamy do czynienia z prze³omem stawiaj¹cym pod zna-
kiem zapytania dokonania wielkich filozofów przesz³oci, oznaczaj¹cym
przejcie do innego rozumienia statusu filozofii i jej relacji wzglêdem in-
nych dziedzin wiedzy, jak te¿ bêd¹cym przekszta³ceniem jej pozycji w ra-
mach ca³okszta³tu kultury duchowej. Moim zamierzeniem jest przeanali-
zowanie tej sytuacji oraz zarysowanie pewnej mapy filozofii staj¹cych na
miejscu jej dotychczasowej postaci.
Geneza sk³onnoci do absolutyzowania
Zastanawiaj¹c siê nad genez¹ filozoficznej sk³onnoci do absolutyzo-
wania, która w czasach nowo¿ytnych doprowadzi³a do zwi¹zania filozofii
z ide¹ absolutu (idea ta pojawi³a siê znacznie wczeniej, by³a obecna ju¿
u Arystotelesa i Plotyna, a niektórzy dopatruj¹ siê jej nawet u Platona),
pragnê wyraziæ przypuszczenie, i¿ sk³onnoæ ta wyp³ywa z powi¹zania fi-
lozofii z formami mylenia j¹ poprzedzaj¹cymi, to jest z mitem i religi¹. Na-
wi¹zuj¹c do s³ów Hegla, w którego dziele rozwa¿ania nad dziejami filozo-
fii po raz pierwszy sta³y siê integralnym sk³adnikiem samej filozofii, mo¿-
na powiedzieæ, ¿e religia w sposób wyobra¿eniowy wyra¿a tê sam¹ praw-
dê, któr¹ filozofia wyra¿a w sposób pojêciowy
1
. Jeden z uznanych history-
ków filozofii Giovanni Reale twierdzi w swej Historii filozofii staro-
¿ytnej, i¿ w samych pocz¹tkach filozofii zasada arche, czyli physis wszyst-
kiego, woda czy bezkres skupiaj¹ w sobie te cechy charakterystyczne, któ-
1
We Wstêpie do Wyk³adów z historii filozofii Hegel pisze, i¿ filozofia stoi z religi¹
na wspólnym gruncie, ma ten sam przedmiot: ogólny, istniej¹cy sam w sobie i dla sie-
bie rozum (G.W.F. H e g e l: Wyk³ady z historii filozofii. Prze³. .W. N o w i c k i. T. 1. War-
szawa 1994, s. 100101). Ró¿nica pomiêdzy nimi polega na tym, ¿e filozofia myli,
pojmuje to, co religia przedstawia jako przedmiot wiadomoci [...] (s. 197) i dlatego
mo¿na powiedzieæ, i¿ religia ma treæ wspóln¹ z filozofi¹, a jedynie ich formy s¹ ró¿-
ne (s. 121). W filozofii wed³ug Hegla idzie w³anie o takie wydoskonalenie for-
my pojêcia, ¿eby mog³o ono uj¹æ treci religijne (tam¿e).
97
Filozofie skoñczonoci. Zmierzch idei absolutu...
re Homer i tradycja uznawa³y za istotne prerogatywy bogów [...]
2
. Pisze
on, i¿ tym, co przygotowa³o powstanie filozofii, by³o ujêcie ¿ycia wewnêtrz-
nego i ¿ycia we wspólnocie jako wydarzeñ zwi¹zanych z bogami. Zrozu-
mia³e jest zatem wielkie oddzia³ywanie myli pierwszych filozofów.
W jego interpretacji mo¿na siê pos³u¿yæ stwierdzeniem Martina Heideg-
gera, odnosz¹cym siê, co prawda, do innego tematu, ale daj¹cym do my-
lenia równie¿ w odniesieniu do postawionej przeze mnie kwestii.
Otó¿ Heidegger zauwa¿y³, maj¹c na myli pogl¹dy pierwszych filozo-
fów, ¿e uprawianie etyki nie jest wcale konieczne do tego, by wyniki filozo-
fowania mog³y mieæ sens etyczny. Przypowieæ o gociach odwiedzaj¹cych
Heraklita i o odpowiedzi, jakiej im udzieli³, widz¹c ich zawiedzione miny
(brzmia³a ona: tu tak¿e obecni s¹ bogowie) wiadczy, i¿ filozofia w swych
pocz¹tkach nie mia³a statusu w¹skoteoretycznego. Zasada, o której mówi-
li presokratycy, mia³a charakter nieskoñczony, by³a rozumna i m¹dra
3
,
a tym samym poznawczy z ni¹ kontakt nabiera³ charakteru sakralnego.
Filozofia od pocz¹tku by³a g³êboko powi¹zana z ca³okszta³tem ludzkiego
¿ycia. Poznawanie rzeczywistoci by³o zarazem wchodzeniem z ni¹ w szcze-
gólny zwi¹zek.
W jakim stopniu odpowiada to charakterystykom mylenia archaicz-
nego. Ju¿ Edmund Husserl w Kryzysie... zauwa¿y³, i¿ wiedza spekulatywna
z pocz¹tku stawia³a sobie za cel s³u¿enie cz³owiekowi w jego ¿yciowych pro-
blemach. Pisa³ on, ¿e cz³owiek pierwotny egzystowa³ w horyzoncie zwi¹z-
ku z si³ami sakralnymi i zwraca³ siê do nich o pomoc za porednictwem
swoich zabiegów i ofiar. Od wspó³czesnych antropologów kultury (mam tu
na myli na przyk³ad Luciena Lévy-Bruhla) wiemy, i¿ cz³owiek pierwotny
antropomorfizowa³ byty dostêpne w jego dowiadczeniach, widz¹c w przed-
miotach tych dowiadczeñ pierwiastki osobowe i duchowe, co pozwala³o mu
na wchodzenie w bezporedni, osobowy stosunek z otaczaj¹c¹ go rzeczy-
wistoci¹.
Wspó³czenie dysponujemy rozwiniêtymi próbami rekonstrukcji myle-
nia ludzi w epokach poprzedzaj¹cych filozofowanie
4
. Tak zwany fizjono-
miczny ogl¹d rzeczy, stanowi¹cy formê mylenia ludzi bardzo odleg³ych
w sensie czasowym, polega³ na dostrzeganiu w rzeczach dyspozycji ludz-
kich
5
. Dyskusyjne jest, co prawda, ujmowanie tego sposobu mylenia jako
7 Od marksizmu...
2
G. R e a l e: Historia filozofii staro¿ytnej. Prze³. E.I. Z i e l i ñ s k i. T. 1. Lublin 1994,
s. 83.
3
Tam¿e, s. 186.
4
Odwo³ujê siê tu na przyk³ad do ksi¹¿ki Andrzeja P. K o w a l s k i e g o: Mylenie
przedfilozoficzne..., w której zestawiono wyniki namys³u nad tym myleniem.
5
Por. A.P. K o w a l s k i: Mylenie przedfilozoficzne. Studia z filozofii kultury i histo-
rii idei. Poznañ 2001, s. 52.
98
W³odzimierz Lorenc
postaci antropomorfizacji
6
(antropomorfizacja oznacza bowiem wtórne pro-
jektowanie cech przys³uguj¹cych cz³owiekowi na obiekty przyrodnicze,
w tamtych za czasach nie dysponowano jeszcze ujêciem tego, co jest istotne
dla cz³owieka, co równie dobrze pozwala mówiæ o antropomorfizacji, jak
i o urzeczowianiu cz³owieka), ale patrz¹c z naszej obecnej perspektywy, u¿y-
cie okrelenia antropomorfizacja wydaje siê jak najbardziej uprawnione.
Antropomorficzne ujêcie otaczaj¹cej nas rzeczywistoci pozwala³o, co jest
tu najbardziej istotne, na wchodzenie z ni¹ w bezporedni zwi¹zek. Z sy-
tuacj¹ tak¹ mielimy te¿ do czynienia zarówno na gruncie magii, jak i re-
ligii.
Wydaje siê, i¿ mo¿liwoæ taka wystêpowa³a te¿ od pocz¹tku na grun-
cie filozofii. Ujmuj¹c ca³oæ (przypominam, w nawi¹zaniu do s³ów Plato-
na, i¿ filozofem jest ten, kto mo¿e zobaczyæ ca³oæ i potrafi sprowadziæ wie-
loæ do jednoci
7
), wchodzono z ni¹ w bezporedni zwi¹zek wskazuj¹cy, i¿
nasze istnienie jest w pewien sposób wyró¿nione i wa¿ne. Ca³oæ ta by³a
w jakim sensie podobna do nas. Okazywa³o siê ponadto, ¿e posiadamy
wzglêdem niej pewne zobowi¹zanie. Poznanie filozoficzne oznacza³o wy-
znaczenie nam pewnego miejsca i zadañ ¿yciowych, niezale¿nie od tego,
czy na danym etapie filozofowania widziano w problematyce cz³owieka ja-
ki osobny problem domagaj¹cy siê przemylenia, czy te¿ by³o inaczej.
Z filozofowania p³ynê³o pewnego rodzaju ciep³o (niewykluczaj¹ce wcale po-
trzeby grzania siê przez filozofa przy piecu chlebowym, jak to by³o w przy-
padku Heraklita) i otucha. Bêd¹c zwi¹zani z ca³oci¹, okazywalimy siê
zarazem wyranie od niej gorsi, a wiêc z filozofii wywodzi³a siê tendencja
do podejmowania prób dorównania jej na tyle, na ile jest to dla nas mo¿li-
we. Z filozofowaniem ³¹czy³o siê pewne zobowi¹zanie, któremu trudno by³o
sprostaæ, ale które nie pozostawia³o nas w pustce dowolnoci i przypadko-
woci subiektywnego istnienia. Uznanie umys³u (nous) za co boskiego su-
gerowa³o, na czym winnimy siê skupiæ i czemu powiêciæ. Z kolei potrak-
towanie przez Platona boskiego umys³u jako w³adzy porz¹dkuj¹cej wszech-
wiat by³o kolejnym krokiem konkretyzuj¹cym obraz naszego istnienia
i naszych zadañ.
Ujêcie Georga W.F. Hegla, twierdz¹cego, ¿e punktem wyjcia filozofii
by³o ujêcie Boga jako bezporedniej, nierozwiniêtej jeszcze ogólnoci [...]
8
i ¿e filozofia w sensie w³aciwym zaczyna siê tam, gdzie Absolut nie ist-
nieje ju¿ jako wyobra¿enie, lecz staje siê przedmiotem dla wolnej myli [...]
9
wydaje siê dobrym ujêciem charakteru filozofii w jej pocz¹tkach. Oczywi-
6
Odwo³ujê siê tu do zastrze¿eñ sformu³owanych w ksi¹¿ce Andrzeja P. Kowals-
kiego.
7
Por. G. R e a l e: Historia filozofii staro¿ytnej. T. 2. Lublin 1996, s. 103.
8
G.W.F. H e g e l: Wyk³ady z historii filozofii. T. 1..., s. 149.
9
Tam¿e, s. 139.
99
Filozofie skoñczonoci. Zmierzch idei absolutu...
cie, zupe³nie inn¹ kwesti¹ jest to, czy mylenie filozoficzne rozpoznaje
w pozytywnej treci religii sw¹ w³asn¹ treæ i czy pojednanie filozofii z re-
ligi¹ jest celem, do którego zmierza ona w toku swych dziejów. Te ostatnie
przekonania stanowi¹ wyraz filozoficznych i religijnych przekonañ same-
go Hegla, pragn¹cego doprowadziæ, za pomoc¹ rodków filozoficznych, do
ods³oniêcia Boga, bêd¹cego Bogiem religii chrzecijañskiej. Hegel ma na-
tomiast w pe³ni racjê, gdy twierdzi, i¿ z uprawianiem filozofii ³¹czy³o siê
pewne wtajemniczenie
10
. Wydaje siê, i¿ o takim w³anie charakterze filo-
zofowania wiadczy odbiór myli pierwszych filozofów ze strony ich
uczniów. Pierwszym wyrazem uwiadomienia sobie tego faktu by³y za po-
gl¹dy Platona, który uj¹³ proces poznawczy filozofii jako postaæ pewnego
nawrócenia, do którego dochodzi siê wy³¹cznie dziêki mi³oci.
Ogólnie mo¿na za powiedzieæ, w nawi¹zaniu do opinii Richarda Ror-
tyego, i¿ dla intelektualistów »filozofia« sta³a siê substytutem religii
11
. Po-
ród polskich filozofów z opini¹ t¹ w pe³ni solidaryzuje siê Stefan Moraw-
ski: Zgadzam siê z Rortym, ¿e filozofia by³a i ci¹gle jest przede wszystkim
surogatem teologii, która zawsze próbowa³a i próbuje racjonalizowaæ do-
wiadczenie religijne
12
. Bliskoæ filozofii wzglêdem podejcia religijno-teo-
logicznego nie przeczy, wed³ug niego, pewnej odleg³oci obu zakresów my-
li. Morawski pisze, ¿e za filozofem kryje siê pokusa boskiego punktu wi-
dzenia, ale zarazem filozof nie ma potrzeby odwo³ywania siê do trans-
cendencji
13
.
Postacie absolutyzowania
Na podstawie powy¿szych przyk³adów mo¿na sobie uzmys³owiæ, i¿ ab-
solutyzowanie mo¿e wystêpowaæ w bardzo wielu postaciach. Absolutny cha-
rakter posiada³a grecka physis, gdy¿, jak mo¿na przypuszczaæ, ³¹czy³a
7*
10
T³umacz Wyk³adów z historii filozofii wiêtos³aw Florian Nowicki ujmuje
tê kwestiê w sposób nastêpuj¹cy: Skoro [...] przedmiotem filozofii jest Tajemnica, to
sama filozofia jest Wtajemniczeniem, uczestnicz¹c w niej, uczestniczymy w misterium
(Przedmowa t³umacza, w: G.W.F. Hegel: Wyk³ady z historii filozofii. T. 1..., s. XXII).
11
R. R o r t y: Filozofia a zwierciad³o natury. Prze³. M. S z c z u b i a ³ k a. Warszawa
1994, s. 10.
12
S. M o r a w s k i: List do profesora Richarda Rortyego. W: Miêdzy pragmatyzmem
a postmodernizmem. Wokó³ filozofii Richarda Rortyego. Red. A. S z a h a j. Toruñ 1995,
s. 138.
13
S. M o r a w s k i: Niewdziêczne rysowanie mapy. O postmodernie(izmie) i kryzysie
kultury. Toruñ 1999, s. 242.
100
W³odzimierz Lorenc
w sobie element podmiotowy z elementem si³y, co wskazywa³o na pew-
n¹ bliskoæ wzglêdem natury ludzkiej. Ten boski moment ujêty by³, co praw-
da, na sposób abstrakcyjny, ale cechy przypisywane physis nie pozosta-
wiaj¹ w¹tpliwoci, i¿ mia³a ona charakter absolutny (jako absolutne ró-
d³o wszystkiego oraz podstawa tego, co jest i tego, co siê w wiecie dokonu-
je, a jednoczenie pozostaj¹ca ci¹gle tak¹ sam¹). Absolutne by³y, w pew-
nym sensie, atomy Demokryta, z uwagi na sw¹ niezniszczalnoæ. Absolut-
ne, z powodu swej wiecznoci, by³y idee Platona, a ponadto mówi³ on o bo-
skim umyle stanowi¹cym pierwotn¹ przyczynê metafizyczn¹ ca³ej rzeczy-
wistoci. W oczywisty sposób absolutna by³a te¿ czysta forma Arystotele-
sa, gdy¿ ujmowa³ on j¹ jako boga bêd¹cego pierwszym poruszycielem.
W czasach nowo¿ytnych absolutne sta³o siê niemog¹ce nie istnieæ Karte-
zjañskie cogito, pe³ni¹ce funkcjê ostatecznej podstawy uznania istnienia
innych istnieñ
14
. Absolutny okazywa³ siê te¿ Kantowski rozum, z uwagi
na sw¹ ostatecznoæ i niezale¿noæ od jakichkolwiek zmian zachodz¹cych
w czasie i w przestrzeni, nawet jeli pozostawa³ on zwi¹zany z istotami
istniej¹cymi w formie czasowej i przestrzennej, czyli ludmi. Z uwagi na
to, ¿e rozum ten okazywa³ siê czym boskim w cz³owieku, ¿ycie zgodne
z nim okazywa³o siê najbardziej wskazane. Odpowiada³o to przekonaniu
filozofii metafizycznej, i¿ w ¿yciu kontemplacyjnym wchodzimy w styk
z bóstwem. Absolutna by³a nawet materia nowo¿ytnych filozofów mate-
rialistycznych, gdy¿ jak to ju¿ wielokrotnie wykazywano cechowa³y
j¹ w³asnoci przypisywane wczeniej istocie boskiej (u Giordana Bruna, któ-
ry nie podwa¿a³ istnienia Boga, absolutny, z uwagi na sw¹ nieskoñczo-
noæ, okazywa³ siê wszechwiat).
Z kolei u Hegla rozum nie tyle okazuje siê absolutny, ile wrêcz staje
siê absolutem, gdy¿ zawiera w sobie równie¿ myl¹ce go mylenie, odpo-
wiednio do tezy Hegla, i¿ mylenie jest równie¿ bytem. Hegel, jak wiemy,
spogl¹da na ca³¹ poprzedzaj¹c¹ go filozofiê jako na drogê doprowadzaj¹c¹
do idei absolutu, bêd¹cego wrêcz absolutem boskim. Pisze on, ¿e punktem
wyjcia historii filozofii by³o ujêcie Boga jako bezporedniej, nierozwiniê-
tej jeszcze ogólnoci, a jej celem [...] jest pojêcie Absolutu jako ducha
15
.
W jego filozofii nastêpuje zrównanie filozofii i religii. Filozofia góruje nad
religi¹ pod wzglêdem formy, natomiast pozostaje za ni¹ w tyle pod wzglê-
dem treci. Dogmaty religijne zostaj¹ wyra¿one rodkami filozoficznymi.
14
Leszek Ko³akowski pisze o tym w sposób nastêpuj¹cy: Kartezjañskie ego jest
w tym sensie absolutem, ¿e bêd¹c jedynym i wyj¹tkowym, nieprzeniknienie i wsobnie
moim, mo¿e zawsze powiedzieæ, jak biblijny stwórca, »jestem, który jestem« (L. K o -
³ a k o w s k i: Horror metaphysicus. Trans. M. P a n u f n i k. Warszawa 1990, s. 83).
15
G.W.F. H e g e l: Wyk³ady z historii filozofii. T. 1..., s. 149.
101
Filozofie skoñczonoci. Zmierzch idei absolutu...
Przyczyny zmierzchu idei absolutu
Jak wiadomo, po Heglu nast¹pi³o odejcie filozofii od tak pojmowa-
nej idei absolutu. W pierwszym momencie mog³o siê wydawaæ, i¿ wi¹za³o
siê to z kryzysem chrzecijañstwa (mog³y to sugerowaæ pogl¹dy Ludwiga
Feuerbacha), czy te¿ problematycznoci¹ spekulatywnej teologii (na to
z kolei mog³y wskazywaæ pogl¹dy Sørena Kierkegaarda). Sprawa okazuje
siê jednak bardziej z³o¿ona. Przekonanie Feuerbacha, i¿ apogeum pewnej
tendencji prowadzi w sposób bezporedni do zniesienia tego, co podleg³o
absolutyzowaniu, okazuje siê wyrazem przejêcia pogl¹dów krytykowanego
przez niego Hegla. Zachodz¹ce w wiecie zmiany rzadko prowadz¹ prze-
cie¿ do zmian jakociowych, gdy¿ najczêciej jedna iloæ przechodzi w inn¹
iloæ. Historia chrzecijañstwa ostatnich 150 lat obrazuje, i¿ zachodz¹ce
w nim przemiany nie niwecz¹ go, lecz zmieniaj¹ jedynie pewne jego daw-
ne formy i treci. Zajêcie krytycznej postawy wobec chrzecijañstwa nie
musi wiêc oznaczaæ odejcia od tendencji do absolutyzowania. Przes³ank¹
pogl¹dów Feuerbacha by³o uznanie, i¿ Hegel ma racjê w swej interpreta-
cji dziejów historii filozofii. Przyk³ad filozofii samego Feuerbacha wskazu-
je zreszt¹, i¿ wspomnianej tendencji nie opar³ on sam zgodnie z huma-
nizmem renesansowym na miejscu Boga postawi³ on cz³owieka. Z kolei
u Kierkegaarda zabsolutyzowana zosta³a sama egzystencja.
Oczywisty w filozofii wspó³czesnej zmierzch idei absolutu (jej zwolen-
nicy sytuuj¹ siê obecnie na obrze¿ach filozofowania) nie oznacza zatem,
sam przez siê, jakiej filozoficznej rewolucji. Jest raczej cofniêciem siê do
sytuacji filozofii poprzedzaj¹cej Hegla do absolutyzowania nieprowa-
dz¹cego do obecnej w jego myli idei absolutu. Sk³onnoci do absolutyzo-
wania mo¿na siê doszukaæ nawet u filozofów jak najdalszych od idei ab-
solutu. Jej lady obecne s¹, na przyk³ad, u Karola Marksa (a jeszcze wy-
raniej u Györgyego Lukácsa
16
), gdy¿ potraktowanie rewolucji jako jedynej
drogi rozwi¹zania aktualnych problemów okaza³o siê wyrazem absoluty-
zowania zarówno jej skutków, jak i potrzeby jej przeprowadzenia. Marks
(podobnie jak póniej Lukács) nie rozwa¿a przecie¿ wi¹¿¹cych siê z ni¹
niebezpieczeñstw, nie bada sytuacji rzeczywistych ludzi, przynale¿¹cych
do okrelonych narodów i tradycji kulturowych, lecz mówi jedynie o wy-
idealizowanych proletariuszach. Dowiadczenie historyczne ostatnich stu
piêædziesiêciu lat nie pozostawia ¿adnych w¹tpliwoci co do tego, ¿e doko-
na³ on absolutyzacji jednej z perspektyw. Analogiczna sytuacja wi¹¿e siê
z filozofi¹ pozytywistyczn¹. Albowiem pozytywizm zachowa³ Boga w po-
16
Twórczoæ tego filozofa mia³em przyjemnoæ zg³êbiaæ w latach siedemdziesi¹-
tych wraz z Dostojnym Jubilatem, któremu powiêcam niniejszy tekst.
102
W³odzimierz Lorenc
jêciu Nauki (i w pojêciu »filozofii naukowej«), w pojêciu czêci kultury, gdzie
dotknêlimy czego, co nie jest nami, gdzie znalelimy obna¿on¹ Prawdê
niezale¿n¹ od wszelkich opisów
17
.
Dyskusyjne pozostaje natomiast, czy na wspomniany zmierzch idei ab-
solutu nale¿y spogl¹daæ jako na wyraz jakiego nag³ego zwrotu dokonu-
j¹cego siê w myleniu (sugerowa³y to ujêcia Feuerbacha i Marksa), czy te¿
jako na wynik d³ugiej tendencji rozwoju filozofii. Ten ostatni sposób ujêcia
tego zmierzchu proponuje Stefan Sarnowski w pochodz¹cej sprzed ponad
trzydziestu lat ksi¹¿ce Zmierzch absolutu?... (znak zapytania w tytule wspo-
mnianej ksi¹¿ki sugerowa³, i¿ zmierzch ten nie jest wcale pewny): Dekon-
strukcja filozofii, której podstawowym projektem jest poszukiwanie abso-
lutu jeli wemiemy pod uwagê filozofiê nowo¿ytn¹ daje siê odna-
leæ tak¿e wewn¹trz niej samej. Pocz¹wszy od Renesansu, tworzy³ siê ³añ-
cuch koncepcji filozoficznych, które aczkolwiek sytuowa³y siê w projekcie
filozofii poszukuj¹cej absolutnej jednoci, zarazem prowadzi³y do stopnio-
wej eliminacji absolutu
18
. Pisz¹c o stopniowej destrukcji filozofii zaprojek-
towanej jako teoria absolutu, twierdzi on, ¿e filozoficzna destrukcja ab-
solutu jest [w wieku XVII W.L.] utwierdzeniem antropocentryzmu
idea³ów renesansowego humanizmu skupiaj¹cych siê wokó³ autonomii cz³o-
wieka
19
.
Pozostawiaj¹c na uboczu wspomnian¹ kwestiê, mo¿na powiedzieæ, za
Richardem Rortym, i¿ obecnie mamy w filozofii do czynienia z koñcem po-
szukiwania absolutu, a ponadto wszyscy chc¹ dzi odejæ od wiedzy abso-
lutnej, gdy¿ kultura liberalizmu obywa siê bez ladów boskoci. Mówi¹c
wszyscy, Rorty popada, co prawda, w pewn¹ przesadê, ale z ca³¹ pewno-
ci¹ ma racjê, jeli bierze pod uwagê najbardziej znacz¹ce i wp³ywowe po-
stacie filozofowania ostatnich dziesiêcioleci. Jego stanowisko podzielaj¹
zreszt¹ tak¿e wspó³czeni przeciwnicy jego filozofii, czego przyk³adem mog¹
byæ pogl¹dy Jürgena Habermasa. Tak¿e on zauwa¿a, i¿ wspó³czenie upra-
wiana filozofia nie jest w stanie sprostaæ roszczeniom religii. Twierdzi, za
Theodorem Adornem, i¿ filozofia ju¿ nie w³ada absolutem i nie wyzwala
nas ze skoñczonoci. Zauwa¿a, ¿e coraz to wiêkszej si³y przekonuj¹cej za-
czynaj¹ nabieraæ wymiary naszej skoñczonoci, gdy¿ przygodnoci histo-
ryczne zyska³y filozoficzn¹ istotnoæ. Pod tym wzglêdem jego pogl¹dy po-
zostaj¹ zatem w ca³kowitej zgodzie z doæ odleg³ym mu Michelem Foucaul-
tem, który w S³owach i rzeczach (1966) pisa³, ¿e próg nowoczesnoci ma
17
R. R o r t y: Konsekwencje pragmatyzmu. Eseje z lat 19721980. Prze³. C. K a r -
k o w s k i. Warszawa 1998, s. 42.
18
S. S a r n o w s k i: Zmierzch absolutu? Z problemów filozofii chrzecijañskiej i egzy-
stencjalistycznej. Warszawa 1974, s. 16.
19
Tam¿e, s. 18.
103
Filozofie skoñczonoci. Zmierzch idei absolutu...
miejsce w tym momencie, gdy skoñczonoæ zaczê³a byæ mylana w niekoñ-
cz¹cym siê odwo³ywaniu do samej siebie
20
. We wspomnianej ksi¹¿ce czy-
tamy: Kultura wspó³czesna myli o tym, co skoñczone, wychodz¹c od tego,
co skoñczone
21
. Odpowiednio do tego, Odo Marquard nazywa filozofiê
wspó³czesn¹ filozofi¹ skoñczonoci
22
.
Szukaj¹c przyczyn wyjaniaj¹cych tê zasadnicz¹ zmianê (wrêcz rewo-
lucyjn¹!), dokonan¹ w ramach wspó³czesnego filozofowania, mo¿na doszu-
kiwaæ siê ich w dwojakim uwarunkowaniu myli filozoficznej po Heglu.
Po pierwsze, nowoczesnoæ przynios³a ze sob¹ autonomiê ludzkiego ist-
nienia ujawniaj¹c¹ siê w wyzwoleniu ze zrutynizowanych form realizo-
wania swej egzystencji. Nast¹pi³o wyrane rozlunienie poczucia zwi¹zku
jednostkowego istnienia z ca³oci¹ tego, co nas otacza, czego wynikiem sta³o
siê odczucie problematycznoci jednostkowego istnienia, na które filozofia
musia³a jako odpowiedzieæ. Mówi¹c skrótowo, o ile dot¹d na gruncie filo-
zofii problemy polityki zdecydowanie dominowa³y nad problemami peda-
gogiki, o tyle ju¿ w filozofii drugiej po³owy wieku XIX mo¿na mówiæ o pew-
nej ich równowadze. Jednostkowe istnienie cz³owieka sta³o siê jednym
z centralnych tematów myli filozoficznej (na gruncie filozofii ¿ycia, a pó-
niej w ramach myli egzystencjalnej). Zmiana ta oczywicie poci¹ga³a za
sob¹ przemianê rozumienia ca³oci.
Warto przypomnieæ, i¿ zgodnie z opini¹ wielu historyków filozofii pro-
blematyka filozoficzna pojawi³a siê jako wyraz postawienia problematyki
ca³oci. Niektórzy nawet s¹dz¹, i¿ filozofia pozostaje sob¹ tak d³ugo, jak
d³ugo mierzy siê z ca³oci¹ i próbuje zarysowywaæ jej sens. Nawi¹zuj¹c do
tych pogl¹dów, mo¿na powiedzieæ, ¿e dawna idea ca³oci zosta³a rozlu-
20
M. F o u c a u l t: S³owa i rzeczy. Archeologia nauk humanistycznych. Prze³. T. K o -
m e n d a n t. T. 2. Gdañsk 2005, s. 134.
21
Tam¿e.
22
Mówi¹c precyzyjnie, filozofi¹ skoñczonoci nazywa on zredefiniowany sceptycyzm,
bêd¹cy wyrazem rozstania siê z filozofi¹ pierwszych zasad. Filozofia pierwszych za-
sad chce pryncypialnie znaæ to, co pryncypialne, pyta o najbardziej pryncypialn¹ z za-
sad. Ta absolutna zasada wszak¿e przemienia ca³¹ faktyczn¹ rzeczywistoæ w co, co
nie jest zrozumia³e samo przez siê, co jest kontyngentne i nieprawomocne oraz co na-
le¿y wybawiæ z tego niepryncypialnego statusu przede wszystkim dziêki pryncypialne-
mu uprawomocnieniu (O. M a r q u a r d: Rozstanie z filozofi¹ pierwszych zasad. Studia
filozoficzne. Prze³. K. K r z e m i e n i o w a. Warszawa 1994, s. 11). Zgodnie z Marquar-
dem z filozofi¹ tak¹ ju¿ siê rozstalimy i dlatego termin filozofia skoñczonoci do-
brze oddaje charakter aktualnego filozofowania. Potwierdzenie tej opinii odnajdujê
w odczytaniu jego intencji przez Wolfganga Welscha, który twierdzi, ¿e dla Marquar-
da rozstanie z filozofi¹ pierwszych zasad oznacza uwolnienie cz³owieka od abso-
lutnych kontrowersji co do absolutu, a tym samym odciêcie od tego, co absolutne
(W. We l s c h: Nasza postmodernistyczna moderna. Prze³. R. K u b i c k i, A. Z e i d l e r -
- J a n i s z e w s k a. Warszawa 1998, s. 272).
104
W³odzimierz Lorenc
niona. Nasz zwi¹zek z ca³oci¹ nie mo¿e byæ ju¿ traktowany jako bezpo-
redni, jak by³o to na gruncie idei absolutu, gdy¿ przeczy³oby to niekwe-
stionowalnemu poczuciu naszej autonomii, nie daj¹cemu siê sprowadziæ do
charakterystycznego dla nowo¿ytnoci poczucia autonomii wzglêdem Boga
(zgodnie z Etienne Gilsonem, to Odrodzenie zapocz¹tkowa³o epokê, w której
cz³owiek owiadczy³, i¿ jest zadowolony ze stanu upad³ej natury
23
). W tym
znaczeniu mo¿na powiedzieæ, i¿ odkrycie skoñczonoci cz³owieka prowa-
dzi do kresu metafizyki.
Po drugie za, impulsem dla zmian filozofowania okaza³a siê nauka.
Na jej gruncie dosz³o do rozlunienia idei ca³oci, a ponadto sposób jej upra-
wiania, sprzeciwiaj¹c siê antropocentryzmowi (wspó³czenie na gruncie
nauk humanistycznych dosz³o wrêcz do sformu³owania propozycji myle-
nia nieludzkiego), sprzeciwia siê tak¿e wszelkiemu absolutyzowaniu
24
. Ta
ostatnia sprawa z pocz¹tku nie by³a wcale oczywista. Nauka klasyczna ope-
rowa³a bowiem ide¹ absolutnych w³asnoci (np. masy), a ponadto pos³ugi-
wa³a siê pojêciami absolutnego czasu (absolutnie ci¹g³ego i jednostajnego)
i absolutnej przestrzeni (nieskoñczonej). Czêsto odwo³ywa³a siê te¿ do idei
pochodz¹cych z dawnej filozofii, bêd¹cych wyrazem absolutyzowania pew-
nych w³asnoci empirycznych (nierozk³adalnoci atomu, wiecznoci ruchu
itp.). Jak wiemy, to dopiero w nauce XX wieku zrezygnowano z tych kon-
cepcji i stworzono wzorzec naukowego postêpowania obywaj¹cy siê bez ab-
solutyzowania w³asnoci bytów badanych na sposób empiryczny. Same pra-
wa przyrody równie¿ nie s¹ dzi ujmowane jako wieczne, gdy¿ odnosz¹
siê tylko do pewnego okresu obecnie istniej¹cego wszechwiata. W sytu-
acji, w której w równaniach fizycznych zaczynaj¹ siê pojawiaæ wielkoci
nieskoñczone, fizyka uznaje granice swych kompetencji. Nie znaczy to, i¿
czasem fizycy nie próbuj¹ granic tych przekraczaæ. Wtedy jednak staj¹ siê
oni filozofami i ponownie zaczynaj¹ dokonywaæ pewnych absolutyzacji,
analogicznie do tego, jako czynili to dot¹d filozofowie. Sytuuj¹ siê w ten
sposób poza g³ównym nurtem wspó³czesnego filozofowania, które z abso-
lutyzacji takich stara siê rezygnowaæ.
Nauka wspó³czesna, wbrew d¹¿eniom niektórych filozofuj¹cych na-
ukowców, nie jest w stanie przezwyciê¿aæ poczucia metafizycznego osamot-
nienia zwi¹zanego z utrat¹ bezporedniego zwi¹zku z absolutem. Jak za-
uwa¿y³ to ju¿ Karl Popper, nauka nie mo¿e odpowiadaæ na pytania doty-
cz¹ce znaczenia i celu wszechwiata. Na jej gruncie nie jestemy w stanie
23
E. G i l s o n: Duch filozofii redniowiecznej. Prze³. J. R y b a ³ t. Warszawa 1958,
s. 30.
24
W pracy znanego interpretatora wiedzy naukowej Johna Horgana czytamy:
[...] sama nauka g³osi, ¿e my, ludzie, musimy zawsze zadowoliæ siê prawdami cz¹st-
kowymi (J. H o r g a n: Koniec nauki, czyli o granicach wiedzy u schy³ku ery naukowej.
Prze³. M. Te m p c z y k. Warszawa 1999, s. 20).
105
Filozofie skoñczonoci. Zmierzch idei absolutu...
sprecyzowaæ ca³okszta³tu staj¹cych przed nami zadañ, rozjaniæ zobowi¹-
zañ wzglêdem innych i wzglêdem bytu jako takiego. Nie zarysowuje ona
bowiem obrazu absolutnej ca³oci, lecz posuwa siê naprzód jedynie w po-
znaniu ca³oci relatywnych. Jej sukcesem jest rozpoznanie wielu wymia-
rów naszego powi¹zania z wszechwiatem, z histori¹ ¿ycia na Ziemi, jak
te¿ z histori¹ naszego w³asnego gatunku.
Zarazem jednak na jej gruncie okazuje siê, i¿ jako jednostka i jako ga-
tunek jestemy efektem serii przypadków wskazuj¹cych na zasadnicz¹
przypadkowoæ naszego istnienia. Nauka umo¿liwi³a rozwi¹zanie wielu pro-
blemów praktycznych, co by³o nierealne na etapie przednaukowym, po-
zwoli³a na uprzyjemnienie i uatrakcyjnienie ¿ycia, a nawet na stworzenie
poczucia bezpieczeñstwa zwi¹zanego ze stworzeniem nowego typu relacji
z innymi (Husserl rozpozna³, i¿ z projektem wkroczenia na drogê nauki
³¹czy siê nowy typ relacji miêdzyludzkich, nowa postaæ wspólnoty, ale jest
to wspólnota nie wszystkich ludzi, gdy¿ nie³atwo jest sprostaæ warunkom
umo¿liwiaj¹cym wkroczenie w ni¹), ale wszystko to nie rekompensuje daw-
nego poczucia zwi¹zku z absolutem.
Ukonkretnienie zasady co z czego, znajduj¹cej zastosowanie na
gruncie nauki, umo¿liwia uzyskiwanie wielu informacji szczegó³owych, ale
wyklucza próbê uchwycenia zwi¹zku z ca³oci¹. Pocz¹tek wszechwiata,
o którym mówi nauka, nie daje siê przecie¿ uj¹æ jako co w sensie, w ja-
kim dawna filozofia mówi³a o absolucie czy Bogu. Mo¿emy siê posuwaæ na-
przód w mówieniu o tym czym (wiadcz¹ o tym sukcesy aktualnej na-
uki), ale jak mo¿na s¹dziæ na podstawie opinii jednego z wybitnych fi-
zyków Hoimara von Ditfurtha w fizyce pojawiaj¹ siê oznaki zbli¿ania
siê do obszarów, w jakich przyroda bêdzie dla nas definitywnie niezrozu-
mia³a
25
. Jak to ju¿ bowiem zauwa¿y³ Carl Friedrich von Weizsäcker, po-
stulowanie innego postrzegania rzeczywistoci ni¿ to, które jest nam dane,
wydaje siê postulowaniem czego niemo¿liwego
26
.
Nasz zdrowy rozs¹dek okazuje siê ograniczony, podobnie jak ogra-
niczone s¹ mo¿liwoci naszego jêzyka i dlatego ujêcie matematyczne nie
zawsze mo¿e prowadziæ do zrozumia³oci tego, co w ten sposób badamy
27
.
U filozofuj¹cych fizyków na przyk³ad u Alberta Einsteina czy Stephena
Hawkinga pojawiaj¹ siê wprawdzie oczekiwania na zrozumienie, dziê-
ki fizyce i matematyce, myli Bo¿ych, czy te¿ umys³u Bo¿ego. Ten ostatni
wierzy nawet w to, ¿e jestemy zdolni do ca³kowitego zrozumienia zdarzeñ
25
Por. H. von D i t f u r t h: Na pocz¹tku by³ wodór. Prze³. A.D. Ta u s z y ñ s k i. War-
szawa 1978, s. 49.
26
Por. C.F. von W e i z s ä c k e r: Jednoæ przyrody. Prze³. K. N a p i ó r k o w s k i. War-
szawa 1978, s. 268.
27
Por. M. H e l l e r: Filozofia wiata. Wybrane zagadnienia i kierunki filozofii przy-
rody. Kraków 1992, s. 107.
106
W³odzimierz Lorenc
wokó³ nas i naszego istnienia
28
, obywaj¹cego siê bez odwo³ywania siê do
jakichkolwiek treci o charakterze religijnym, ale trudny do uchwycenia
jest sens tej wiary (nie wykluczam, i¿ potrzebne s¹ do tego znacznie lepsze
kompetencje matematyczne ni¿ te, które znajduj¹ siê w sferze moich mo¿-
liwoci, choæ z drugiej strony trudno sobie w ogóle uzmys³owiæ fizyczny,
empiryczny sens modelu zamkniêtego wszechwiata, o którym mówi Haw-
king i do którego zbudowania d¹¿y). Pozostaje zatem przypuszczenie, ¿e
pewne wymiary rzeczywistoci przekraczaj¹ granice naszej zdolnoci wy-
obra¿ania i z tego wzglêdu okazuj¹ siê niewyra¿alne na gruncie nauki.
Zajmowanie siê nimi mo¿e natomiast nadawaæ pracy fizyka wznios³y wy-
miar (wspomina o tym Steven Weinberg
29
).
Idea filozofii skoñczonoci
Naukê z filozofi¹ wspó³czesn¹ ³¹czy to, ¿e w obu tych dziedzinach my-
li nastêpuje odwrót od absolutyzowania (ostro¿ny naukowiec dostrzega
granice wiedzy empirycznej i prezentuje postawê fallibilistyczn¹), a zara-
zem obie one nie wykluczaj¹ absolutyzowania w sposób ostateczny. W fi-
lozofii do absolutyzacji tych dochodzi³o ostatnio na wiele ró¿nych sposo-
bów. Absolutny charakter mia³a transcendentalna wiadomoæ u Edmun-
da Husserla (zaznacza³ to sam twórca fenomenologii). U Heideggera ab-
solutny charakter nadany by³ pewnemu wzorcowi duchowoci, zbli¿onemu
do duchowoci pierwszych chrzecijan, a na etapie Bycia i czasu absoluty-
zowane by³o z kolei znaczenie dotychczasowej filozofii. Równie¿ u Sartrea
nie nast¹pi³o jeszcze wyzwolenie od absolutu, gdy¿, mówi¹c skrótowo i u¿y-
waj¹c terminologii samego Jeana Paula Sartrea, ostatecznym pragnieniem
cz³owieka okaza³o siê bycie Bogiem, tj. bytem, którego istnienie, wed³ug
samego Sartrea, jest niemo¿liwe. Jego wizja cz³owieka znajdowa³a siê wiêc
w horyzoncie, który wyznacza boski absolut [...]
30
i podobnie do przed-
stawicieli humanizmu renesansowego stawia on cz³owieka na miejscu Boga,
absolutyzuj¹c przys³uguj¹c¹ nam wolnoæ.
Przyk³ady te mo¿na oczywicie mno¿yæ, a ich lista z pewnoci¹ nie jest
wyczerpana przez istniej¹ce koncepcje. Dlatego bardziej wskazane wy-
28
Por. S. H a w k i n g: Czarne dziury i wszechwiaty niemowlêce. Prze³. A. M i n c z e w -
s k a - P r z e c z e k. Warszawa 1993, s. 7, 50.
29
Por. S. We i n b e r g: Pierwsze trzy minuty. Wspó³czesny obraz pocz¹tku wszech-
wiata. Prze³. A. B l u m. Warszawa 1980, s. 179.
30
S. S a r n o w s k i: Zmierzch absolutu?..., s. 292.
107
Filozofie skoñczonoci. Zmierzch idei absolutu...
daje siê dokonanie próby bli¿szego scharakteryzowania filozofii, które mo¿-
na okrelaæ filozofiami skoñczonoci. Filozofie te doæ zasadniczo ró¿ni¹ siê
od filozofii znanej z przesz³oci, co pozwala tym wszystkim, którzy pozo-
staj¹ wierni jej tradycyjnym idea³om na mówienie o zasadniczym kryzysie
jej wspó³czesnych postaci. Tradycyjna filozofia ma bowiem ogromne aspi-
racje teoretyczne (chcia³a obj¹æ ca³y byt, poznaæ ostateczn¹ przyczynê rze-
czy, poznaæ ich ca³oæ na sposób zbli¿aj¹cy siê do tego typu poznania, który
jest w posiadaniu Boga), a zarazem chcia³a byæ dyscyplin¹ w pe³ni auto-
nomiczn¹. Autonomiê tê, zgodnie z opiniami wielu dawnych filozofów, za-
pewnia³o za³o¿enie istnienia absolutu, gdy¿ tylko filozofia okazywa³a siê
sposobem mylenia mog¹cym doprowadziæ do wiedzy na jego temat. Dla-
tego uprawnione wydaje siê pytanie, czy filozofia jako wiedza autonomicz-
na mo¿e istnieæ tylko wtedy, gdy jej ostatecznym celem jest poszukiwanie
absolutu?
31
. £¹czy siê z nim drugie pytanie stawiane przez cytowanego
filozofa: Czy [...] wspieranie siê na absolucie jest koniecznym warunkiem
odnalezienia sensu wiata i sensu ludzkiego istnienia?
32
.
Jak siê wydaje, odpowied na pierwsze z przytoczonych pytañ powin-
na mieæ charakter pozytywny. Co prawda, autonomia filozofii w stosunku
do teologii nie by³a z pocz¹tku czym oczywistym, ale odwo³anie siê do
wzorców racjonalnoci umo¿liwi³o zapewnienie filozofii jej autonomii. Sy-
tuacja ta skomplikowa³a siê natomiast wraz z powstaniem nauk nowo¿yt-
nych odwo³uj¹cych siê do podobnych wzorców racjonalnoci co filozofia. Jak
siê okaza³o, w sytuacji istnienia wiedzy naukowej tylko przyjêcie idei ab-
solutu zdaje siê zapewniaæ odrêbnoæ wiedzy filozoficznej w stosunku do
wiedzy naukowej. Z kolei, jeli mamy na myli ostateczny sens wiata
i ludzkiego ¿ycia, to znaczy jeli zak³adamy prawomocnoæ idei takiego sen-
su i mamy potrzebê jego posiadania, tylko filozofia odwo³uj¹ca siê do ab-
solutu jest w stanie nam go dostarczyæ.
Problematyczne jest natomiast, czy zak³adanie jego istnienia samo nie
okazuje siê wyrazem absolutyzowania naszych potrzeb poznawczych, p³y-
n¹cym z przekonania, i¿ zadaniem filozofii jest pewnego rodzaju zastêpo-
wanie religii. Dyskusyjne jest te¿ to, czy filozofia winna za wszelk¹ cenê
d¹¿yæ do absolutnej autonomii, gdy¿ byæ mo¿e przekonanie o potrzebie
takiej autonomii jest jedynie wyrazem przyzwyczajeñ do dawnych jej wzor-
ców i pewnej intelektualnej wygody jej twórców.
Przedstawiciele filozofii skoñczonoci zdaj¹ sobie, w ka¿dym razie, spra-
wê z tego, i¿ ich dziedzina rozwa¿añ nie ma charakteru autonomicznego.
O ile jednak zgodni s¹ oni w przyznaniu tego faktu, o tyle ró¿ni ich na-
strój zwi¹zany z uwiadomieniem sobie tej sytuacji. Przyk³adowo, Richard
31
Tam¿e, s. 15.
32
Tam¿e, s. 307.
108
W³odzimierz Lorenc
Rorty, przyznaj¹c siê do braku autonomii swej dziedziny, mia³o zaznacza,
i¿ staje siê ona jednym z gatunków literackich, peryferyjn¹ dyscyplin¹ aka-
demick¹. Nie widzi on ¿adnych potrzeb zdecydowanego rozgraniczania fi-
lozofii i niefilozofii, granic dziel¹cych j¹ od nauki, sztuki czy religii i apro-
buje równie¿ postacie filozofowania maj¹ce charakter prywatny, zwi¹za-
ny z jednostkowym wymiarem istnienia, nastawiony na prywatne dosko-
nalenie siê. Zarzuca on nawet Jürgenowi Habermasowi, który równie¿
wiadomy jest tego, ¿e mylenie filozoficzne przestaje byæ samowystarczalne,
i¿ zaznaczaj¹c ten fakt, wyra¿a on pewnego rodzaju ubolewanie, ubole-
wanie dotycz¹ce koñca filozofii.
O ile Rorty g³osi w tym wzglêdzie stanowisko zbie¿ne z Derrid¹, o tyle
opinia Habermasa ³¹czy go na przyk³ad z Paulem Ricoeurem, który w pe³ni
opowiada siê za filozofi¹ skoñczonoci, ale jednoczenie dostrzega, ¿e ¿yje-
my w krytycznym okresie filozofii. Jest on bowiem g³êboko zwi¹zany z tra-
dycj¹ dawnego filozofowania, nawi¹zuje do dorobku wielkich postaci hi-
storii filozofii, w zwi¹zku z czym nie³atwo jest mu przestawiæ siê na filozo-
fowanie w ramach skoñczonoci. Pisze on o ¿a³obie po utracie wiedzy ab-
solutnej i nie jest wcale pewny dalszego istnienia filozofii. Doæ podobna
sytuacja panuje te¿ w pogl¹dach Hansa-Georga Gadamera, który mocno
zaznacza istnienie dystansu, jaki dzieli nas od klasycznych wzorców filo-
zofowania, a zarazem korzysta z inspiracji filozofów bardzo odleg³ych od
filozofii skoñczonoci (na przyk³ad Hegla). Zdaje on sobie sprawê, i¿ pozy-
cja filozofa nie jest ju¿ pozycj¹ absolutn¹ i ¿e nie istniej¹ wystarczaj¹ce
przes³anki przyjmowania istnienia rzeczywistoci absolutnej, ale sytuacji
tej nie traktuje on w sposób radosny, jako wyzwolenia z dawnych z³udzeñ
i nieuprawnionych nadziei, jak czyni¹ to Rorty i Derrida.
Wspólnym motywem ³¹cz¹cym wszystkich reprezentantów filozofii skoñ-
czonoci jest natomiast postawa skromnoci, wyra¿ana jedynie odmienny-
mi rodkami jêzykowymi. W sposób bezporedni o skromnoci swoich filo-
zofii mówi¹ reprezentanci poheideggerowskiej filozofii hermeneutycznej.
Gadamer, pisz¹c o skromnoci aktualnej filozofii, ma na myli to, ¿e
widzi ona nasze mylenie w perspektywie skoñczonoci i dlatego jej reflek-
sja dotyczy tego, czego nigdy nie mo¿emy wiedzieæ do koñca i w sposób
pe³ny. Sytuacja ta stanowi, wed³ug niego, podstawowe ograniczenie aktyw-
noci filozofa. W zwi¹zku z tym, ¿e pozycja filozofa nie jest pozycj¹ abso-
lutn¹, wbrew dawnym roszczeniom wysuwanym przez filozofiê, nie jest on
ju¿ w stanie zapewniaæ mocnego ugruntowania osi¹ganej przez siebie wie-
dzy. Z kolei Ricoeur, mówi¹c o skromnoci wspó³czesnej filozofii, wyra¿a to
za pomoc¹ myli, i¿ filozof staje siê wiadkiem tego, o czym wiadczy jego
doktryna. Filozofowanie, w jego opinii, nie mo¿e siê do koñca wyzwoliæ
z osobistego punktu widzenia i dlatego uprawomocnienie tego, co g³osi fi-
lozof, mo¿e byæ tylko skoñczone. Dlatego nie powinnimy absolutyzowaæ
109
Filozofie skoñczonoci. Zmierzch idei absolutu...
jego ustaleñ, sama za filozofia winna mieæ charakter otwarty. Powinni-
my byæ wiadomi w³asnej omylnoci, jak te¿ tego, ¿e nasza wiedza jest
tylko wiedz¹ ludzk¹, a nie wiedz¹ absolutn¹. Inni przedstawiciele oma-
wianego nurtu filozoficznego, tym razem w zradykalizowanej jego posta-
ci, równie¿ s¹ wiadomi s³abego statusu ustaleñ rozwijanej przez nich fi-
lozofii. To w³anie Gianni Vattimo jest jednym ze wspó³twórców okrelenia
s³aba ontologia, okrelaj¹cego status mo¿liwoci osi¹gniêæ aktualnie upra-
wianej filozofii, John Caputo za przedstawiciel hermeneutyki radykalnej,
opowiada siê za myleniem pozbawionym podstaw i tym samym nie do-
prowadzaj¹cym do komfortu oferowanego przez dawne postacie filozofo-
wania.
O skromnoci swojej filozofii mówi te¿ Habermas, przy czym odwo³uje
siê on do statusu pojêcia prawdy. Zauwa¿a, i¿ obecnie status tego pojêcia
nie jest zbytnio mocny. Filozofia nie jest zdolna wywodziæ wiedzy w spo-
sób samodzielny, gdy¿ sama usytuowana jest na poziomie empirycznym.
Postawa fallibilistyczna przeniknê³a ju¿ z nauki na filozofiê i kryteria wa¿-
noci filozoficznych ustaleñ nie znajduj¹ siê w dyspozycji samego filozofa.
Dlatego Habermas opowiada siê za skromnym, pometafizycznym myle-
niem, za zaporedniczaniem pomiêdzy tzw. kulturami ekspertów a ¿yciem
codziennym i za wspó³prac¹ filozofii z nauk¹.
Natomiast Rorty, podobnie jak inni przedstawiciele postmodernizmu (na
przyk³ad Odo Marquard), wspomina o skromnoci wynikaj¹cej z równego
uprawnienia ró¿nych koncepcji filozofowania. Mówi on o proponowanym
przez siebie modelu uprawiania filozofii jako o filozofii z ma³ej litery f,
w odró¿nieniu od filozofii z du¿ej litery F. Proponuje podejmowanie skrom-
nych, pragmatycznych zagadnieñ, sugerowanie interesuj¹cych mo¿liwo-
ci zwi¹zanych z trzymaniem siê przez filozofa konkretu. Przede wszyst-
kim chodzi mu o dopasowanie dyskursu filozofii do naszych potrzeb, o to,
by filozofia by³a u¿yteczna. Mówi¹c ogólnie, filozofia ma siê zajmowaæ pro-
blemami kultury, zwi¹zanymi z nasz¹ epok¹ i spo³eczeñstwem, w którym
¿yjemy
33
. O skromnoci tej dziedziny rozwa¿añ wiadczyæ ma jej peryfe-
ryjnoæ w stosunku do innych dyscyplin akademickich.
Jak wynika z powy¿szego zestawienia opinii prezentowanych przez
przedstawicieli filozofii skoñczonoci, skromnoæ tych filozofii nie wynika
ze statusu wiedzy osi¹ganej w filozofii i jej zakresu, gdy¿ tego rodzaju
skromnoæ znana by³a od dawna z tradycji filozofii sceptyckiej. Przes³an-
k¹ skromnoci okazuj¹ siê pozycja filozofa w ramach kultury, jak te¿ nie-
wielkie mo¿liwoci wp³ywu filozofii na wiat. Jak wiadomo, minimalizowanie
33
Podjêcie przez Dostojnego Jubilata problemów feminizmu jak najbardziej mie-
ci siê zatem w ramach aktualnego pojmowania filozofii i jest wrêcz wyrazem jednej
z jego wa¿nych tendencji.
110
W³odzimierz Lorenc
mo¿liwoci znajduj¹cych siê w dyspozycji filozofa zosta³o doprowadzone do
skrajnoci na gruncie postmodernizmu, gdy¿ rolê filozofa ograniczono do
proponowania nowej metaforyki i uwodzenia stylem pisarstwa. Postawê
skromnoci prezentuj¹ jednak nie tylko postmodernici, gdy¿ obecna jest
ona u wszystkich przedstawicieli filozofii skoñczonoci. Wiedz¹ oni, i¿ nie
jest prawomocne traktowanie filozofii jako najwy¿szego trybuna³u rozs¹-
dzaj¹cego, co jest najwa¿niejsze w ludzkim ¿yciu.
Mapa filozofii skoñczonoci
Zarysowuj¹c z³o¿on¹ mapê filozofii skoñczonoci, mo¿na siê pos³u¿yæ
dwoma wyznacznikami pozwalaj¹cymi na dokonanie dwóch powi¹zanych
ze sob¹ jej podzia³ów. Otó¿ przede wszystkim rzuca siê w oczy podzia³ tej
filozofii w zwi¹zku z odmiennym stosunkiem do nas jako tych, którzy tê
filozofiê uprawiaj¹ lub tych, którzy s¹ jej odbiorcami i zwolennikami. My-
lê tu przede wszystkim o tym, co w ostatnich dziesiêcioleciach by³o dys-
kutowane pod mianem sporu o humanizm. Chodzi mianowicie o to, czy filo-
zofia w dalszym ci¹gu okazuje pewn¹ troskê o nas (w sensie troski o jed-
nostkê, jak¹ jest ka¿dy z nas lub te¿ o wspólnotê, do której przynale¿ymy,
czy o kulturê, która stanowi obejmuj¹c¹ nas tradycjê), czy te¿ troski tej
siê wyzbywa (pozostawiaj¹c mo¿e tylko pewne jej elementy, czy te¿ lady)
i kieruje siê w stronê wyzwalania siê od ró¿nego rodzaju z³udzeñ i przy-
zwyczajeñ mylowych, nie dbaj¹c o wynikaj¹ce st¹d dla nas konsekwen-
cje (w szerokim sensie s³owa my). Zamiast dba³oci o nas pojawia siê tro-
ska o rozwój mylenia (wczesny Michel Foucault) i jego honor, o spra-
wiedliwoæ (Jean-François Lyotard) lub te¿ szuka siê form sprzeciwu wo-
bec przemocy dotychczasowego mylenia (Derrida).
£atwo zauwa¿yæ, i¿ filozofowie przynale¿¹cy do pierwszej orientacji
mog¹ znajdowaæ siê w ró¿nych obozach filozoficznych. Troskê o nas (w ró¿-
nych sensach tego okrelenia) przejawiaj¹ przedstawiciele filozofii herme-
neutycznej (Gadamer, Ricoeur), filozofii postmodernistycznej (Marquard,
Rorty), czy te¿ teorii krytycznej (Habermas). Ogólnie rzecz bior¹c, filozo-
fowie ci pozostaj¹ w g³êbszych zwi¹zkach z dotychczasow¹ filozofi¹, wszy-
scy powi¹zani s¹ z tradycj¹ humanizmu, podczas gdy przedstawiciele dru-
giej orientacji, równie¿ prezentuj¹cy czêsto odmienne stanowiska filozoficz-
ne, s¹ raczej antyhumanistami i ich zwi¹zki z tradycj¹ filozofowania oka-
zuj¹ siê zdecydowanie luniejsze. Reprezentantami tego nurtu s¹ przede
wszystkim filozofowie zaliczani do orientacji postmodernistycznej (Jacques
111
Filozofie skoñczonoci. Zmierzch idei absolutu...
Derrida, Jean-François Lyotard, Gilles Deleuze), choæ obejmuje ona rów-
nie¿ przedstawicieli hermeneutyki radykalnej (John D. Caputo). Twórczoæ
ostatniego ze wspomnianych filozofów nieco wymyka siê jednak z zaryso-
wanych ram klasyfikacyjnych, gdy¿ wyzwalaj¹c nas z wszelkich z³udzeñ
(wystawiaj¹c nas, jak mówi, na zimno), stara siê on to jednak czyniæ
w trosce o nas, co zabawowo mo¿na by³oby porównaæ do koncepcji zimne-
go wychowu. Podobnie jest zreszt¹ z pogl¹dami Foucaulta, który sw¹
wczesn¹ twórczoci¹ sugerowa³ co zupe³nie odmiennego ni¿ to, co by³o jego
punktem dojcia. Sugeruj¹c odchodzenie od podmiotu i od cz³owieka (od-
wo³ujê siê do jego hase³ mierci podmiotu i mierci cz³owieka), dochodzi³
on do nich okrê¿n¹ drog¹, co pozwala zaliczyæ go w poczet reprezentan-
tów postmodernistycznego humanizmu
34
.
Drugim z proponowanych przeze mnie wyznaczników tworzenia mapy
filozofii skoñczonoci jest zachowywanie powagi filozofowania lub te¿ wy-
zbywanie siê jej na korzyæ czego zupe³nie odmiennego. Sposobem zapew-
niania powagi by³o dot¹d przede wszystkim zapewnianie wynikom filozo-
fowania dobrego uprawomocnienia oraz podejmowanie tematów jawi¹cych
siê jako donios³e (poród tych ostatnich znajdowa³y siê kwestie dotycz¹ce
naszego istnienia i dlatego pomiêdzy obu rozwa¿anymi wyznacznikami
panuje pewien zwi¹zek). Na gruncie filozofii skoñczonoci drugi ze wspo-
mnianych sposobów raczej podlega uniewa¿nieniu. Brak zwi¹zku z abso-
lutem powoduje, i¿ na tzw. pytania ostateczne nie mo¿na ju¿ odpowiedzieæ
w sposób wi¹¿¹cy, a ponadto wiele z tych pytañ zostaje z filozofii wyelimi-
nowanych. Pozostaje zatem pytanie, czy filozofia winna dalej dbaæ o upra-
womocnianie tego, co g³osi i tego, co czyni, czy te¿ zostaje z tego obowi¹z-
ku zwolniona.
Klasyfikacja dokonywana pod tym k¹tem okazuje siê nieco prostsza.
Otó¿ za powag¹ filozofowania zdecydowanie opowiada siê Habermas
i wrêcz wyra¿a on obawê, i¿ bez rozwi¹zywania problemów stanie siê ono
krytyk¹ literack¹. Derridzie i innym reprezentantom filozofii postmoder-
nistycznej stawia on wrêcz zarzut braku mylowej powagi ich myli. Za-
mierza on podtrzymaæ w filozofii pojêcie prawdy, chce by filozofowanie by³o
do czego potrzebne i by stanowi³o pewn¹ dyscyplinê odwo³uj¹c¹ siê do re-
gu³ i zasad. Za ugruntowywaniem wiedzy opowiada siê te¿ Gadamer,
a jeszcze mocniej Ricoeur, chc¹cy podtrzymaæ klasyczne wzorce racjonal-
noci, wiedz¹c zarazem, i¿ uprawomocnienie dokonywane obecnie w filo-
zofii mo¿e mieæ jedynie charakter skoñczony.
Za myleniem bez podstaw opowiadaj¹ siê za reprezentanci filozofii
postmodernistycznej (oczywicie, nie wszyscy w sposób równie konsekwent-
34
Odwo³ujê siê tu do swej ksi¹¿ki W poszukiwaniu filozofii humanistycznej. Hei-
degger, Levinas, Foucault, Rorty, Gadamer. Warszawa 1998.
112
W³odzimierz Lorenc
ny) i hermeneutyki radykalnej. Elementy powagi, jakie odnajdujemy w ich
myli, wi¹¿¹ siê raczej z tonem ich wypowiedzi ni¿ ich treciami. Tak na-
prawdê chodzi im o tworzenie czego nowego w ramach ludzkiej myli. Fi-
lozofia staje siê tu rodzajem literatury, czy te¿ gry albo przygody intelek-
tualnej, której mo¿na zaznaæ tylko przez w³¹czenie siê w ni¹. Jest tak
przede wszystkim u Derridy, Deleuza i Rortyego. Pokrewne w¹tki mo¿na
odnaleæ tak¿e i u Mauricea Merleau-Pontyego
35
, choæ odnosi siê to tylko
do pierwszego etapu jego twórczoci (zw³aszcza w jej odczytaniach przez
Claudea Leforta i Bernharda Waldenfelsa).
O ile zatem dot¹d powaga filozofowania opiera³a siê, odwo³uj¹c siê do
s³ów Rortyego, do przekonania, i¿ jestemy bliscy bezspornego rozwi¹za-
nia kwestii o najwy¿szej wadze, o tyle obecnie jestemy wiadomi, i¿ rów-
nie¿ filozof spogl¹da na wiat w sposób odzwierciedlaj¹cy ró¿norakie inte-
resy i wartoci. Dlatego jedni filozofowie rezygnuj¹ z wysuwania roszczeñ
do prawdy i eliminuj¹ ze swych rozwa¿añ jej pojêcie, inni za je podtrzy-
muj¹, choæ dostrzegaj¹ os³abienie jej dawnego statusu. Niektórzy sporód
tych pierwszych rozwijaj¹ mylenie zupe³nie odmienne od dotychczasowe-
go, charakteryzowane czasem jako artystyczne i nie boj¹ siê p³yn¹cych st¹d
konsekwencji, jawi¹cych siê czasem jako nieodpowiedzialne, a w najlep-
szym razie jako podejrzane. Upoetycznienie filozofii okazuje siê dla nich
bardziej istotne ni¿ racjonalizowanie, opowiadanie dominuje nad teorety-
zowaniem, dowody za zostaj¹ wyeliminowane na korzyæ powodów.
Zwi¹zek pomiêdzy obydwiema zaproponowanymi siatkami podzia³ów
filozofii skoñczonoci polega na wiêkszym zwi¹zaniu reprezentantów pierw-
szych obozów z filozofi¹ znan¹ z wczeniejszych okresów dziejów filozofii.
Oczywicie fakt ten nie oznacza jakiego wartociowania omawianych pro-
pozycji. Jak wiemy, nie ze wszystkich elementów tradycji warto siê wyzwa-
laæ, czego wiadomoæ maj¹ równie¿ reprezentanci postmodernizmu (Mar-
quard, Rorty), podobnie jak nie zawsze to, co nowe, jest lepsze od tego, co
by³o. Z twórczoci¹ mo¿na ³¹czyæ pewne nadzieje, ale te¿ twórczoci (i lu-
dziom twórczym) nie mo¿na do koñca ufaæ, co udokumentowa³a ju¿ psy-
choanaliza.
Warto te¿ zauwa¿yæ, i¿ filozofia skoñczonoci nie pozbywa siê do koñ-
ca pokusy absolutyzowania kieruj¹cej siê na ró¿ne obszary. Absolutyzowana
mo¿e bywaæ tradycja, podobnie jak absolutyzowane mo¿e byæ znaczenie
tego, co nowe. Absolutyzowaniu mo¿e podlegaæ jednostkowy wymiar ludz-
35
Mocno zaznacza³ to Stefan Sarnowski w cytowanej ju¿ ksi¹¿ce, pisz¹c, ¿e rezy-
gnuje on z wszelkich absolutów oraz mniemania, ¿e filozofia mo¿e pretendowaæ do po-
znania absolutnego (por., s. 308). W gruncie rzeczy we wspomnianej ksi¹¿ce jest to je-
dyny konkretny przyk³ad takiej filozofii, gdy¿ u omawianych przez siebie egzystencja-
listów Sarnowski dostrzega liczne lady zwi¹zania z myleniem absolutu, a idei my-
lenia krytycznego i mylenia dialektycznego nie konkretyzuje on w swej pracy.
113
Filozofie skoñczonoci. Zmierzch idei absolutu...
kiego ¿ycia (na przyk³ad w egzystencjalizmie), podobnie jak absoluty-
zowany mo¿e byæ i wymiar spo³eczny (do pewnego stopnia dzieje siê tak
u Habermasa). Mo¿emy siê troszczyæ o siebie w sposób nadmierny (Em-
manuel Lévinas i Jean-François Lyotard stawiaj¹ taki zarzut dotychcza-
sowej filozofii), ale mo¿emy te¿ absolutyzowaæ znaczenie wymiaru innoci
(tak dzieje siê u obu ostatnich filozofów). Mo¿emy absolutyzowaæ znacze-
nie istniej¹cych struktur rozumnoci, ale mo¿emy te¿ próbowaæ wyzbywaæ
siê ich na sposób absolutny (grozi nam wtedy popadanie w szaleñstwo, jak
u Georgesa Bataillea). Mówi¹c krótko, filozofii skoñczonoci stale grozi ze-
lizgiwanie siê ku dawnym formom filozofowania. Jej pozycja teoretycz-
na, nie doæ, ¿e skromna, to jeszcze okazuje siê ma³o stabilna. Ju¿ zreszt¹
Friedrich Nietzsche uwiadomi³ nam, ¿e z filozofowaniem ³¹czy siê okrelo-
ne ryzyko. wiadomoæ ta nie jest radosna. Nie jest wiêc niczym przypad-
kowym tradycjonalizm czêci rodowiska filozoficznego, nawet jeli musi
byæ on okupiony pewnym dogmatyzmem myli jej reprezentantów. Daw-
na pozycja filozofa by³a du¿o bardziej bezpieczna i bardziej stabilna.
Charakterystyka strategii rozproszenia
Ostatni fragment moich rozwa¿añ pragnê powiêciæ zagadnieniu, w jaki
sposób mo¿na staraæ siê unikaæ (lub te¿ mo¿e jedynie minimalizowaæ) wspo-
mniane zagro¿enia. Jak siê wydaje, najbardziej skuteczn¹ strategi¹ oka-
zuje siê strategia rozproszenia polegaj¹ca na wyró¿nieniu wielu niespro-
wadzalnych do siebie zadañ staj¹cych przed filozofi¹. Strategia ta stoso-
wana jest przez tak ró¿nych filozofów, jak Habermas, Rorty i Derrida. Jej
lady odnajdujemy tak¿e u Gadamera czy Ricoeura. Najogólniej rzecz bio-
r¹c, sprowadza siê ona do równoczesnego wi¹zania filozofii z perspektyw¹
ró¿nych podmiotów albo ró¿nych wymiarów jednego podmiotu. Naj³atwiej
jest to zobrazowaæ na przyk³adzie obu ostatnio wspomnianych filozofów.
Otó¿ ich filozofia nie mo¿e byæ okrelona, w sposób do koñca uprawniony,
ani jako filozofia cz³owieka, ani jako filozofia spo³eczna, czy te¿ filozofia
kultury, choæ elementy tych dziedzin obecne s¹ w dokonaniach ka¿dego
z nich. W przypadku Habermasa trudno jest za powiedzieæ, czy kieruje
on swe wysi³ki na zwi¹zanie siê z myl¹ naukowców (ekspertów), czy te¿
z myl¹ potoczn¹. Jego dzie³a mo¿na czytaæ, przyjmuj¹c perspektywê ka¿-
dego z tych podmiotów. Z kolei Rorty jest zarówno filozofem spo³ecznym,
jak i filozofem prywatnym (odpowiednio do dwu wymiarów naszego ja),
fascynuj¹ go rezultaty filozofowania tego ostatniego rodzaju, uwa¿a siê za
8 Od marksizmu...
114
W³odzimierz Lorenc
raczej za filozofa spo³ecznego czy politycznego. Do skrajnoci strategia ta
zosta³a za doprowadzona przez Derridê, który mówi zarazem o sprawach
powa¿nych, jak i prowadzi z czytelnikiem pewn¹ grê maj¹c¹ dostarczaæ
mu okrelonej satysfakcji, proponuje rozwijanie zarówno strategii podej-
rzeñ (demistyfikuj¹cej), jak i podejmuje w¹tki mesjanistyczne (bez wi¹za-
nia siê z okrelon¹ tradycj¹ religijn¹), okazuje siê destrukcyjny i konstruk-
cyjny zarazem (zgodnie z ide¹ dekonstrukcji), jest autorem swych prac,
a zarazem podwa¿a ideê bycia autorem itd.
Jak widaæ z przytoczonych przyk³adów, strategia rozproszenia mo¿e byæ
realizowana na wiele odmiennych sposobów. W zwi¹zku z jej zastosowa-
niem filozofiê skoñczonoci musi cechowaæ pewna nieprzejrzystoæ. Filozo-
fia ta z natury daleka jest od dawnej formy mylenia systemowego, jak
te¿ od idei metody. Brak pe³nej autonomii mylenia filozoficznego poci¹ga
za sob¹ wi¹zanie siê filozofii z dokonaniami wielu innych dziedzin, przy
czym z nawi¹zywaniem tym ³¹czy siê pewna przypadkowoæ (filozof, jako
istota skoñczona, nie jest wszechwiedz¹cy, nie jest w stanie ogarniaæ i syn-
tetyzowaæ dorobku ró¿nych dziedzin wiedzy i dlatego pozostaje mu nawi¹-
zywaæ jedynie do dorobku niektórych sporód nich, odpowiednio do jego
kompetencji). Filozofia zamiast zajmowaæ siê, jak to by³o dawniej, rzeczy-
wistoci¹ jako ca³oci¹, podejmuje mniejszy zakres problemowy, a zarazem
dostrzega wieloæ problemów godnych podjêcia.
Dyskusyjne staje siê jedynie to, czy mo¿na wyró¿niæ niektóre sporód
nich jako g³ówne (jest tak u Gadamera, Ricoeura, Rortyego czy Haber-
masa), czy te¿ wszystkie okazuj¹ siê równoprawne (tak jest u Lyotarda czy
Derridy). W obu przypadkach chodzi o problemy aktualne, gdy¿ teraniej-
szoæ okazuje siê tu zagadnieniem filozoficznym, a zadaniem filozofii staje
siê próba sformu³owania odpowiedzi na pytanie, na czym owo teraz po-
lega (Foucault). Ró¿nica pomiêdzy przedstawicielami filozofii skoñczono-
ci polega jedynie na tym, czy wspomniane teraz obejmuje szersz¹ per-
spektywê czasow¹ (tak jest u Gadamera, Ricoeura i Habermasa), czy te¿
zostaje ukonkretnione do wymiaru okrelonego pokolenia. W tym ostatnim
przypadku mamy do czynienia z pewn¹ skrajnoci¹, do jakiej doprowadza
postmodernizm. Wyra¿aj¹ j¹ s³owa Stefana Morawskiego odnosz¹ce siê do
pogl¹dów Lyotarda: Có¿ wiêc pozostaje do dyspozycji? Inny rodzaj wie-
dzy, z³o¿onej z fragmentów wci¹¿ ró¿norodnych; pisanie, które nie chce
i nie mo¿e byæ ksi¹¿k¹-ewangeli¹, uczulenie na to, co pojedyncze i kon-
kretne, co rodzi wci¹¿ zdziwienie i co ur¹ga jakiemukolwiek »ureligijnie-
niu« postawy wobec wiata
36
.
36
S. M o r a w s k i: Niewdziêczne rysowanie mapy..., s. 194.
115
Filozofie skoñczonoci. Zmierzch idei absolutu...
Wnioski
W podsumowaniu rozwa¿añ pragnê sformu³owaæ pewne przypuszcze-
nie odnosz¹ce siê do wspomnianego podzia³u filozofii skoñczonoci na myl
okazuj¹c¹ troskê o nas i myl wyzbywaj¹c¹ siê tej troski. Wydaje siê mia-
nowicie, i¿ rzecz¹ wskazan¹ pozostaje, by filozofia troskê tê okazywa³a, czyli
tym samym pozostawa³a zwi¹zana z ide¹ humanizmu. Przypuszcze-
nie to wyra¿am w odwo³aniu do istnienia pewnego typu rozdzielenia po-
miêdzy nauk¹ a filozofi¹, doæ oczywistego zarówno dla filozofów, jak i dla
naukowców. Zwi¹zanie z empiri¹ w sferze nauk realnych pozostaje prze-
cie¿ w oczywisty sposób znacznie silniejsze, ni¿ jest to w przypadku filozo-
fii skoñczonoci i próby rozmywania tego rozró¿nienia (dokonywane na
przyk³ad przez Rortyego) nie naruszaj¹ rozdzielenia tych dziedzin. Z ko-
lei, jak dobrze wiemy, to w³anie na gruncie nauki rozwijane jest ostatnio
mylenie o charakterze nieludzkim. Mówi¹c to, mam na wzglêdzie to, ¿e
z punktu widzenia nauki (nie naukowców) zastosowania wiedzy nauko-
wej okazuj¹ siê czym zewnêtrznym w stosunku do wiadomych motywa-
cji twórców wiedzy. Ponadto, na gruncie przyrodoznawstwa, a ostatnio rów-
nie¿ humanistyki, myl naukowa przestaje siê ju¿ wi¹zaæ z mo¿liwociami
rozumienia skoñczonego podmiotu, jakim jestemy. Stopniowo tracimy zdol-
noæ bezporedniego odró¿niania prawdy od fikcji, gdy¿ praktycznie wszyst-
ko okazuje siê mo¿liwe w pewnych warunkach (to znaczy dopuszczane
przez aktualnie panuj¹ce teorie). Z kolei na gruncie humanistyki (na przy-
k³ad strukturalizmu) okaza³o siê, ¿e opisywanych przez ni¹ procesów nie
daje siê rozumieæ w odwo³aniu do tego, jak prze¿ywamy swe istnienie i jak
rozumiemy swe otoczenie. Dlatego próby rozwijania przez filozofiê myle-
nia nieludzkiego (tzn. skrajnie abstrakcyjnego, w znaczeniu: oderwane-
go, trudnego w odbiorze) wydaj¹ siê o tyle nieuprawnione, ¿e s¹ prób¹ ko-
piowania tego, co dzieje siê w nauce (w tym sensie wczesny Foucault, De-
leuze czy Lyotard s¹ scjentystami).
Utrzymywanie siê rozró¿nienia pomiêdzy filozofi¹ i nauk¹ winno za-
tem znajdowaæ swe odbicie w tym, ¿e filozofia konsekwentnie zwi¹¿e siê
z myleniem ludzkim, kieruj¹cym siê czy to w stronê zapewniania pra-
womocnoci swym ustaleniom, czy to w stronê twórczoci i intelektualnej
przygody. Mylenie nieludzkie rozwijane jest bowiem przez naukê i pro-
wadzi do jej sukcesów. Z tego wzglêdu niniejsze rozwa¿ania mo¿na zakoñ-
czyæ wnioskiem, i¿ g³ówny wybór, jaki oferuje aktualna filozofia skoñczo-
noci (zak³adaj¹c, ¿e nie mamy ostatnio do czynienia w wy³anianiem siê
jakich nowych form tej filozofii), polega na wyborze pomiêdzy filozofi¹ her-
meneutyczn¹ (oczywicie poheideggerowsk¹ i podiltheyowsk¹) i teori¹ kry-
8*
116
W³odzimierz Lorenc
krytyczn¹, z jednej strony, a filozofi¹ postmodernistyczn¹, z drugiej (ka¿-
dy z tych typów filozofowania domaga siê dok³adniejszego okrelenia, ale
wykracza to poza mo¿liwoci niniejszych rozwa¿añ).
Sama za filozofia skoñczonoci pozostaje w wyranej opozycji w sto-
sunku do dotychczasowych postaci filozofowania maj¹cych w dalszym ci¹-
gu swych licznych reprezentantów
37
. Jednak bior¹c pod uwagê wp³yw obu
nurtów na wspó³czesne ¿ycie filozoficzne, mo¿na siê pokusiæ na sformu³o-
wanie przypuszczenia, odwo³uj¹cego siê do s³ów Vincenta Descombesa, bê-
d¹cych z kolei rekonstrukcj¹ opinii Pierrea Klossowskiego, i¿ filozofia, od
Platona do Hegla, nie jest bynajmniej d³ugotrwa³¹ mistyfikacj¹ (metafizy-
k¹ itp.), przeciw której buntuj¹ siê odwa¿nie i, wyj¹tkowo, nieliczni wolni
myliciele; nale¿y stwierdziæ co przeciwnego: filozofia [...] by³a jedynie d³u-
gotrwa³¹ demistyfikacj¹, d³ugim schy³kiem woli mistyfikowania, zmyla-
nia, stwarzania bogów
38
.
37
Napisana przez Józefa Ni¿nika Przedmowa do ksi¹¿ki Habermas, Rorty, Ko³a-
kowski: Stan filozofii wspó³czesnej (przek³ad i opracowanie J. N i ¿ n i k. Warszawa 1996)
wiadczy o tym, i¿ mo¿liwoæ istnienia filozofii nieodwo³uj¹cej siê do absolutu wielu
filozofom wci¹¿ jawi siê jako problematyczna. Jedno z trzech postawionych we wspo-
mnianej Przedmowie pytañ brzmia³o: Czy jestemy w stanie zrezygnowaæ z naszej
przemo¿nej potrzeby »Absolutu«? (s. 8).
38
V. D e s c o m b e s: To samo i inne. Czterdzieci piêæ lat filozofii francuskiej (1933
1978). Prze³. B. B a n a s i a k, K. M a t u s z e w s k i. Warszawa 1996, s. 220. Warto jed-
noczenie zastrzec, i¿ przytoczonego stwierdzenia w ¿adnym razie nie nale¿y odczyty-
waæ jako próby obwieszczania koñca religii. W nawi¹zaniu do opinii Gianniego Vatti-
ma mo¿na bowiem powiedzieæ, i¿ w aktualnym dyskursie filozoficznym upadaj¹ me-
tafizyczne, scjentystyczne i historycystyczne zakazy zwrócone przeciwko religii (G. Va t -
t i m o: lad ladu. W: Religia. Seminarium na Capri przeprowadzone przez Jacquesa
Derridê i Gianniego Vattimo, w którym udzia³ wziêli: Maurizio Ferrais, Hans-Georg Ga-
damer, Aldo Gargani, Eugenio Trías, Vincenzo Viliello. Prze³. M. K o w a l s k a, E. £ u -
k a s z y k, P. M r ó w c z y ñ s k i, R. R e s z k e, J. Wo j c i e s z a k. Warszawa 1999, s. 112).
Spór, jaki prowadzi spora czêæ filozofów skoñczonoci, nie jest ju¿ przecie¿ sporem
z religi¹ jako tak¹, lecz jedynie z jej dogmatycznymi treciami i formami (por. J. D e r -
r i d a: Wiara i wiedza oraz H.-G. G a d a m e r: Rozmowy na Capri, we wspomnianej wy-
¿ej ksi¹¿ce).
BARBARA PRZYBYLSKA-CZAJKOWSKA
Etyka w Ontologii Lukácsa
Szkic rekonstrukcji
Wstêp
Jak stwierdza Miklos Almasi, autor tekstu zamieszczonego przez wy-
dawców jako swego rodzaju wstêp do Wprowadzenia do ontologii bytu spo-
³ecznego, autor tego dzie³a György Lukács przygotowywa³ siê do napisa-
nia wyczerpuj¹cego dzie³a o etyce, w którego pierwszym rozdziale znala-
z³oby siê wyjanienie form bytowych w³aciwych stosunkom spo³ecznym,
relacjom wystêpuj¹cym miêdzy ludmi
1
. Jak wiemy, dzie³a tego napisaæ
nie zd¹¿y³, a pierwszy rozdzia³ rozrós³ siê do rozmiarów czterech wolu-
minów. Ma wszak¿e racjê Kazimierz lêczka, t³umacz Wprowadzenia..., gdy
stwierdza, i¿ perspektywa maj¹cej siê jeszcze pojawiæ Etyki jest stale
w nim obecna
2
.
Perspektywa ta jest obecna, ale niezbyt wyranie widoczna: uwagi istotne
z tego punktu widzenia s¹ rozproszone po ca³ym, tak przecie¿ obszernym,
dziele. Dlatego te¿ warto, jak mylê, podj¹æ próbê zebrania i choæby szki-
cowego usystematyzowania w¹tków etycznych zawartych w dziele wêgier-
skiego marksisty.
Zadanie to wydaje siê warte podjêcia z trzech, co najmniej, powodów.
Po pierwsze, z uwagi na znaczenie problemu dla interpretacji ca³okszta³tu
dorobku Lukácsa. Po drugie, ze wzglêdu na interesuj¹ce (z punktu widze-
nia szeroko rozumianej historii kultury czy historii myli spo³ecznej nie-
1
M. A l m a s i: Wstêp. W: G. L u k á c s: Wprowadzenie do ontologii bytu spo³ecznego.
Cz. I: Wspó³czesny stan problemu. Warszawa 1982 (dalej jako: L u k á c s, I), s. VII.
2
L u k á c s, I, s. XLI.
120
Barbara Przybylska-Czajkowska
zale¿nie od takich czy innych w³asnych przekonañ wiatopogl¹dowych ba-
dacza) zagadnienie ró¿norodnoci etycznych (czy szerzej: aksjologicznych)
idei ³¹czonych z programem radykalnej (socjalistycznej) przebudowy spo-
³eczeñstwa. Po trzecie, idee etyczne Lukácsa wydaj¹ siê tworzyæ pewn¹ ca-
³oæ godn¹ uwagi tak¿e z punktu widzenia systematycznie (a nie tylko
historycznie) potraktowanej etyki normatywnej.
Problematykê etyczn¹ podejmowan¹ przez Lukácsa dogodnie by³o po-
dzieliæ na dwie grupy. Pierwsza z nich mo¿e byæ nazwana mianem ontolo-
gii wartoci; obejmuje ona kwestie istoty, genezy i roli wartoci w bycie spo-
³ecznym. Druga to elementy w³asnej etyki (normatywnej) Lukácsa: ka-
tegorie ocenne i formu³owane za ich pomoc¹ oceny zjawisk spo³ecznych,
a przede wszystkim procesów historycznych; czy mo¿na by³oby wy-
chodz¹c od tych ocen zrekonstruowaæ pewien system etyki, nie sposób
tu przes¹dzaæ, ale pewne elementy takiego systemu s¹ niew¹tpliwie wi-
doczne. Stosownie do tego uporz¹dkowania problematyki dalsza zasad-
nicza czêæ tego artyku³u sk³ada siê z dwóch rozdzia³ów.
Lukácsa ontologia wartoci
1. Ogólnoontologicznym punktem wyjcia Lukácsa jest twierdzenie
o tym, ¿e wartoci s¹ pewnym (i od razu dodajmy wa¿nym oraz by-
najmniej nieepifenomenalnym) sk³adnikiem bytu spo³ecznego. Ten za jest
ontologicznie (kategorialnie; i logicznie, i historycznie) pierwotny w stosun-
ku do wartoci. Poniewa¿ za byt spo³eczny jest ontologicznie wtórny wo-
bec bytu przyrodniczego (bytu przyrody nieorganicznej i organicznej), to
wolno na gruncie lukácsowskiej ontologii powiedzieæ, ¿e byt przyrod-
niczy jest pierwotny wobec wiata wartoci.
Tê zwiêz³¹ i zarazem ogóln¹ charakterystykê warto uzupe³niæ kilkoma
bardziej szczegó³owymi uwagami. Odnotujmy przede wszystkim, ¿e Lukács
mówi miêdzy innymi o pe³nej ontologicznej neutralnoci wszelkiego bytu
przyrodniczego wzglêdem problemu sensu
3
. Chcia³oby siê w tym miejscu
powiedzieæ (sk¹din¹d wbrew osobistym sympatiom filozoficznym Lukácsa,
który egzystencjalizmu najwyraniej nie lubi³), i¿ w pewnym sensie
cz³owiek jest rzucony w nagi (w sensie aksjologicznym) wiat. Oczywi-
cie miêdzy Lukácsem a Martinem Heideggerem czy Jeanem Paulem Sar-
trem s¹ nieb³ahe ró¿nice, o których nie sposób tu dyskutowaæ; ró¿nice nie
wykluczaj¹ jednak zbie¿noci, a te warte s¹, jak siê zdaje, odnotowania.
3
Tam¿e, s. 562.
121
Etyka w Ontologii Lukácsa. Szkic rekonstrukcji
Wa¿nym uzupe³nieniem powy¿szej tezy jest stwierdzenie g³osz¹ce, i¿
materializm w ontologii oznacza niedwuznaczne oddzielenie ontologicz-
nego i wartociuj¹cego punktu widzenia
4
. Jego znaczenie ujawni siê, gdy
umiecimy je w kontekcie doæ szeroko rozpowszechnionej opinii uznaj¹-
cej przekonanie o odrêbnoci porz¹dku faktów i porz¹dku wartoci za
zwi¹zane silnie (nierozerwalnie?) z tradycj¹ pozytywistyczn¹; z tradycj¹,
w której obrêb wpisaæ Lukácsa by³oby nader trudno.
Istotn¹ konsekwencj¹ tej tezy jest twierdzenie dotycz¹ce relacji miêdzy
prymatem ontologicznym a prymatem aksjologicznym. Jak podkrela
wêgierski myliciel: [...] jeli przypisujemy jakiej kategorii ontologiczne
pierwszeñstwo przed inn¹, to mamy na myli tylko tyle: ta pierwsza mo¿e
istnieæ bez tej drugiej, gdy tymczasem sytuacja odwrotna jest [...] niemo¿-
liwa [a wiêc] [...] byt mo¿e wystêpowaæ bez wiadomoci, podczas gdy wszel-
ka wiadomoæ musi mieæ za przes³ankê i za pod³o¿e co bytuj¹cego [...].
Ale nie wynika z tego [...] jaka hierarchia wartoci miêdzy bytem a wia-
domoci¹
5
. S¹dzê, ¿e pozostaj¹c w zgodzie z duchem myli Lukácsa, da³o-
by siê tezê tê wzmocniæ: tym, co ontologicznie pierwotne jest to, co najprost-
sze i najpowszechniejsze zarazem. Natomiast tym, co aksjologicznie naj-
cenniejsze jest to, co z³o¿one to, co najrzadsze, najtrudniej utrzymuj¹ce
siê w bycie. Nawiasem mówi¹c, w punkcie tym bardzo bliscy jestemy doæ
powszechnej intuicji: arcydzie³a poezji maj¹ za przes³ankê jêzyk potoczny,
czêsto banalny i nieporadny, a nie na odwrót; nie wyklucza to mo¿liwoci
(niezbyt chyba czêsto siê aktualizuj¹cej...), ¿e poezja zwrotnie na ów jêzyk
oddzia³ywa.
2. Kontynuuj¹c rozwa¿ania powiêcone ontologii wartoci, zmieñmy jej
kontekst: od ontologii ogólnej przejdmy do ontologii bytu spo³ecznego.
Wed³ug Lukácsa pod wzglêdem fundamentalnej struktury ontologicznej
byt spo³eczny jest w swym charakterze jednorodny: jego ostatecznymi »ele-
mentami« s¹ dokonywane przez ludzi za³o¿enia teleologiczne, nie wyka-
zuj¹ce zasadniczo ró¿nych cech w obrêbie swych podstawowych w³aciwo-
ci bytowych zarówno wewn¹trz, jak i na zewn¹trz sfery ekonomicznej
6
.
To samo w sobie niewymagaj¹ce ¿adnego komentarza stwierdzenie trzeba
uzupe³niæ nastêpuj¹c¹ tez¹: [...] spo³eczna koniecznoæ zak³adania war-
toci [...] jest w sposób tak samo ontologicznie konieczny zarazem przes³an-
k¹, jak i nastêpstwem alternatywnego charakteru spo³ecznych aktów lu-
dzi
7
. Widaæ od razu, ¿e mówi¹c metaforycznie wartoci raczej prze-
4
G. L u k á c s: Wprowadzenie do ontologii bytu spo³ecznego. Cz. II: Najwiêksze kom-
pleksy problemowe. Warszawa 1984 (dalej jako: L u k á c s, II), s. 228.
5
L u k á c s, I, s. 465.
6
L u k á c s, II, s. 538539.
7
L u k á c s, I, s. 638.
122
Barbara Przybylska-Czajkowska
nikaj¹ ca³y byt spo³eczny, ani¿eli s¹ jak¹ jego wyodrêbnion¹ warstw¹,
w szczególnoci jak¹ ideologiczn¹ fasad¹ czy te¿ zwieñczeniem.
W innym miejscu powiada dobitnie: [...] centralne miejsce kategorii war-
toci jest pewnym faktem ontologicznym
8
. Oczywicie, tak¹ rolê mog¹ od-
grywaæ wartoci tylko wtedy, gdy treci tej kategorii nie redukuje siê do
Dobra, Prawdy i Piêkna, czy jakich innych wielkich wartoci.
Takie ujêcie wartoci w sposób bezporedni wi¹¿e siê z twierdzeniem,
zgodnie z którym [...] stan rzeczy, [którym jest] rozwiniêcie siê ludzkich
zdolnoci i potrzeb, tworzy obiektywny fundament wszelkich wartoci, fun-
dament ich obiektywnoci
9
. Podkrelmy, ¿e mowa jest tu o rozwoju zdol-
noci i potrzeb. Ludzki wiat wartoci nie jest w konsekwencji wiatem
statycznym, lecz dynamicznym. Jego j¹drem (i historycznie, i aktualnie;
jeli chodzi o ten ostatni wymiar, warto by³oby zasygnalizowaæ tu pewne
interesuj¹ce zbie¿noci z teori¹ potrzeb/wartoci Abrahama Maslowa) s¹
niew¹tpliwie wartoci u¿ytkowe zwi¹zane z po¿ywieniem, bezpieczeñ-
stwem czy w sferze miêdzyludzkiej relacjami seksualnymi.
Jako istotne uzupe³nienie lukácsowskiej koncepcji wartoci przytoczmy
jeszcze wypowied powiêcon¹ wa¿nej kategorii etycznej, jak¹ jest powin-
noæ: Z problemem powinnoci jako kategorii bytu spo³ecznego ³¹czy siê
cile problem wartoci. Albowiem podobnie jak powinnoæ jako okrela-
j¹cy czynnik praktyki podmiotowej w procesie pracy mo¿e spe³niaæ tyl-
ko dlatego tê specyficznie determinuj¹c¹ rolê, ¿e to, co jest tu zamierzone
jako cel, jest dla cz³owieka czym wartociowym, tak samo wartoæ nie mo-
g³aby zostaæ urzeczywistniona w takim procesie, gdyby nie potrafi³a w pra-
cuj¹cym cz³owieku ustanowiæ powinnoci swego urzeczywistnienia jako wy-
tycznej jego praktyki
10
.
3. Jak wiadomo, jednym z fundamentalnych zagadnieñ etyki (filozo-
fii wartoci) jest problem natury obiektywnej b¹d subiektywnej war-
toci (moralnych). Lukács próbuje przezwyciê¿yæ tê tradycyjn¹ opozycjê.
Z jednej strony, traktuj¹c jak to ju¿ wczeniej podkrelalimy warto-
ci jako sk³adnik bytu spo³ecznego, musi odrzuciæ wszystkie te koncepcje
wartoci, które czyni¹ z nich jak¹ samoistn¹, niezale¿n¹ od cz³owieka rze-
czywistoæ (platoñsk¹ teoriê idei mo¿na by uznaæ za paradygmat tego ro-
dzaju koncepcji). Z drugiej, nie mo¿e zaakceptowaæ tych interpretacji war-
toci, które traktuj¹ je jako swego rodzaju produkt (w szczególnoci wer-
balny) poszczególnych jednostek (tu za paradygmatyczn¹ mog³aby byæ
uznana koncepcja Sartrea).
8
Tam¿e, s. 475.
9
Tam¿e, s. 533.
10
L u k á c s, II, s. 103104.
123
Etyka w Ontologii Lukácsa. Szkic rekonstrukcji
Przyznajmy, ¿e trudno jest jasno i przekonuj¹co wyartyku³owaæ kon-
cepcjê, której Lukács poszukuje. Lapidarna teza, wedle której obiektyw-
noæ wartoci polega [...] na tym, ¿e s¹ one poruszaj¹cym i poruszanym
sk³adnikiem spo³ecznego rozwoju globalnego
11
, nie dostarcza w pe³ni sa-
tysfakcjonuj¹cego punktu wyjcia.
Spróbujmy, niejako na w³asn¹ rêkê, naszkicowaæ kierunek mo¿liwych
dociekañ. W tym celu zostawmy na chwilê na boku wartoci. Spójrzmy na
inne obiekty, które mo¿na odnaleæ wewn¹trz bytu spo³ecznego. Wemy
pod uwagê na przyk³ad bank, rodzinê czy osobowoæ jednostki. Ka¿dy
z tych obiektów jest z punktu widzenia jednostki obiektywn¹ (ze-
wnêtrzn¹, zastan¹, stawiaj¹c¹ jaki opór próbom przekszta³cenia) rzeczy-
wistoci¹, choæ jednoczenie jednostka ta uczestniczy w jej reprodukcji,
a poza spo³eczeñstwem (a wiêc, w szczególnoci, pewn¹ reprodukuj¹c¹ siê
wieloci¹ jednostek) ¿aden z tych obiektów nie daje siê zgo³a pomyleæ.
W tym mniej wiêcej sensie tak¿e wartoci s¹ obiektywne z punktu widze-
nia jednostki, choæ nie istniej¹ poza wiatem ludzkim.
Elementy etyki Lukácsa
Jak siê wydaje, pogl¹dy etyczne Lukácsa mo¿na zgrupowaæ wokó³ kil-
ku kluczowych idei. Przyjrzyjmy siê im po kolei.
1. Rozpocznijmy od pewnego zespo³u idei, który nie trac¹c nic z treci
etycznych, wykracza poza etykê w jakim wê¿szym sensie, a siêga zagad-
nieñ dotycz¹cych sensu ludzkiego ¿ycia, natury cz³owieczeñstwa (cz³owie-
ka jako takiego).
Szukaj¹c jakiej w miarê porêcznej etykietki, moglibymy pos³u¿yæ siê
na przyk³ad terminem perfekcjonizm albo te¿ prometeizm (cudzys³ów
jest tu niezbêdny, gdy¿ tylko niektóre treci ³¹czone z tymi pojêciami mo¿-
na odnieæ do pogl¹dów Lukácsa).
Byæ mo¿e najdobitniej interesuj¹cy nas tu fragment pogl¹dów Lukácsa
wyra¿a nastêpuj¹ca wypowied: [...] cz³owiek nie mog¹c wprawdzie ni-
gdy pozbyæ [siê] biologicznego zdeterminowania bytu buduje sobie w³as-
n¹, now¹ formê bytu, a mianowicie formê bytu rzeczywistoci spo³ecznej.
[...] Cz³owiek uspo³eczniony jest jedyn¹ istot¹, która we wci¹¿ rosn¹cej
mierze sama wytwarza i coraz wy¿ej rozwija warunki w³asnych oddzia-
11
Tam¿e, s. 132.
124
Barbara Przybylska-Czajkowska
³ywañ wzajemnych z otaczaj¹cym wiatem
12
. Zamiast komentarza przy-
toczmy zaskakuj¹co podobne (pod pewnymi wzglêdami) s³owa polskiego my-
liciela wywodz¹cego siê z zupe³nie (?) innej ni¿ Lukács tradycji: Cz³owiek
[...] zmienia Przyrodê, ujarzmiaj¹c j¹ (rolnictwo, technika) i nadaje jej pe-
wien sens, której ona sama w sobie nie posiada [...]. Tworzy dzie³a sztuki
[...] stwarza naukê, filozofiê, religiê, a tak¿e historiê samego siebie i ludz-
koci. Wytwarza te¿ w jakim sensie sw¹ rodzinê [...], swój w³asny naród
[...]
13
. I dalej: Cz³owiek jest [...] zmuszony do ¿ycia na pod³o¿u Przyrody
i w jej obrêbie, lecz dziêki swej szczególnej istocie musi przekraczaæ jej gra-
nice, ale nigdy nie mo¿e w pe³ni zaspokoiæ swej wewnêtrznej potrzeby by-
cia cz³owiekiem. Tak tragiczny jest los cz³owieka
14
. I jeszcze kilka s³ów: Na-
tura ludzka polega na nieustannym wysi³ku przekraczania granic zwie-
rzêcoci tkwi¹cej w cz³owieku i wyrastania ponad ni¹ cz³owieczeñstwem
i rol¹ cz³owieka jak twórcy wartoci. Bez tej misji i bez tego wysi³ku wyra-
stania ponad samego siebie cz³owiek zapada z powrotem i bez ratunku
w swoj¹ czyst¹ zwierzêcoæ, która stanowi jego mieræ
15
.
Wróæmy do Lukácsa. Pewn¹ (wa¿n¹) konkretyzacjê jego ogólnych idei
mo¿emy znaleæ na przyk³ad w nastêpuj¹cej tezie: [...] historia ludzkiej
seksualnoci, z ma³¿eñstwem, erotyk¹ itd. zawdziêcza sw¹ nieporównywal-
n¹ przewagê [nad seksualnoci¹ innych gatunków] pod wzglêdem bogac-
twa, zró¿nicowania, ustopniowania, tworzenia form jakociowo nowych itd.,
kompleksowi okreleñ spo³ecznych
16
. Wystarczy zwróciæ uwagê na kate-
gorie, którymi autor Wprowadzenia... charakteryzuje przewagê ludzkiej
seksualnoci, by uchwyciæ fundamentaln¹ intuicjê aksjologiczn¹, która
przewija siê (raz dobitniej, raz mniej dobitnie) przez ca³e dzie³o.
Odnotujmy te¿, i¿ Lukács za Marksem wielokrotnie podkrela,
¿e duchowe bogactwo jednostki zale¿y od bogactwa jej stosunków ze wia-
tem
17
. Trudno jest znaleæ wypowiedzi, które w sposób bezporedni
rozwija³yby tê ideê wyraniej. Je¿eli jednak odwo³amy siê do sformu³owañ
powiêconych problematyce doæ na pozór odmiennej, to odnajdzie-
my, jak siê zdaje, potwierdzenie naszych przypuszczeñ.
Jedn¹ z najczêciej cytowanych w dziele Lukácsa wypowiedzi Marksa
s¹ s³ynne rozwa¿ania o królestwie wolnoci i królestwie koniecznoci.
Dla przejrzystoci wywodu przytoczmy odpowiedni fragment Kapita³u: Po-
dobnie jak cz³owiek dziki, tak te¿ cz³owiek cywilizowany musi walczyæ
z natur¹, aby [...] reprodukowaæ swój gatunek [...]. Wraz z jego rozwojem
12
Tam¿e, s. 555.
13
R. I n g a r d e n: Ksi¹¿eczka o cz³owieku. Kraków 1972, s. 15.
14
Tam¿e, s. 18.
15
Tam¿e, s. 26.
16
L u k á c s, I, s. 542.
17
L u k á c s, II, s. 573.
125
Etyka w Ontologii Lukácsa. Szkic rekonstrukcji
rozszerza siê królestwo koniecznoci przyrodniczej, wzrastaj¹ bowiem po-
trzeby [...] Wolnoæ w tej dziedzinie mo¿e polegaæ tylko na tym, ¿e... zrze-
szeni producenci reguluj¹ [...] swoj¹ wymianê materii z natur¹ [...] doko-
nuj¹ tej wymiany najmniejszym nak³adem si³ i w warunkach najbardziej
godnych ich ludzkiej natury [...]. Zawsze jednak jest to królestwo koniecz-
noci. Poza jego granicami rozpoczyna siê rozwój si³ ludzkich jako cel sam
w sobie, prawdziwe królestwo wolnoci. Mo¿e ono [...] rozkwitn¹æ [...] na
[...] bazie, któr¹ stanowi królestwo koniecznoci. Skrócenie dnia robocze-
go jest podstawow¹ przes³ank¹
18
. Dodajmy, ¿e charakteryzuj¹c ukazane
przez Marksa trzy wielkie procesy [powszechno-dziejowe]
19
, jako pierwszy
wymienia proces polegaj¹cy na tym, ¿e ka¿dorazowy spo³ecznie koniecz-
ny czas pracy do reprodukcji cz³owieka wykazuje sta³¹ tendencjê malej¹c¹,
czyli, mówi¹c w bardziej obiegowym (choæ zarazem gubi¹cym pewn¹ do-
bitnoæ poprzedniego) jêzyku, wydajnoæ pracy wykazuje tendencjê ros-
n¹c¹
20
. Mo¿na by³oby powiedzieæ tak: nie materialne bogactwo (iloæ bez-
porednio u¿ytecznych rzeczy, które s¹ do dyspozycji przeciêtnej jednost-
ki) samo w sobie jest zasadniczym miernikiem rozwoju si³ wytwórczych,
lecz u¿yjmy wspó³czesnej terminologii iloæ czasu wolnego. Lukács
oczekuje (czy s³usznie, to ju¿ inna sprawa), ¿e ów czas wolny bêdzie wy-
korzystywany nie na lenistwo (jak chcia³ Paul Lafargue), lecz na rozwój
stosunków jednostki ze wiatem, a wiêc na rozwój jej duchowego
bogactwa.
Dodajmy te¿, ¿e tak czêsto (choæ bez przeprowadzenia g³êbszej anali-
zy jej sensu) u¿ywana przez Lukácsa i maj¹ca u niego wyranie nega-
tywny wydwiêk aksjologiczny kategoria manipulacji zdaje siê (miê-
dzy innymi) odnosiæ do jakiego niepe³nego czy te¿ powierzchownego
stosunku cz³owieka do wiata stosunku, w którym wiat staje siê swego
rodzaju zasobnikiem przedmiotów zaspokajaj¹cych (bezporednio, a choæ-
by i porednio) elementarne ludzkie potrzeby, interesuj¹cych jedynie
w swej czysto utylitarnej wartoci.
Je¿eli Lukács twierdzi, i¿ w pozytywizmie manipulacja [...] pojawia
siê jako naczelna dyrektywa naukowego poznania
21
, to wolno powiedzieæ,
i¿, co prawda, mamy u niego do czynienia z nader jednostronnym stosun-
kiem do pozytywizmu, z pewnoci¹ nie oddaj¹cym historycznej sprawie-
dliwoci temu nurtowi, ale akurat w tym punkcie wskazuj¹cym na ten jego
element, który mo¿e byæ przedmiotem krytyki (w pewnym oczywicie kon-
18
Cyt. za: L u k á c s, I, s. 650.
19
G. L u k á c s: Wprowadzenie do ontologii bytu spo³ecznego. Cz. III: Prolegomena.
Warszawa 1985 (dalej jako: L u k á c s, III), s. 418.
20
L u k á c s, III, s. 419.
21
L u k á c s, I, s. 57.
126
Barbara Przybylska-Czajkowska
tekcie aksjologicznym). Kontynuuj¹c w¹tek manipulacji przytoczmy jesz-
cze nastêpuj¹c¹ tezê: Taki byt spo³eczny, który [...] nastawiony jest wy-
³¹cznie na potrzeby partykularnoci, musi [...] produkowaæ koniecznie i ma-
sowo nudê. [...] Nienasycone pragnienie sensacji [...], seksualne ogl¹dac-
two [...], kult narkotyków [...] jest wytworem na wskro zmanipulowane-
go ¿ycia codziennego
22
.
W kontekcie uwag Lukácsa dotycz¹cych manipulacji warto zacytowaæ
pewien fragment tekstu Heideggera: wiatoobraz w rozumieniu istotnym
nie oznacza [...] obrazu wiata, lecz wiat pojmowany jako obraz. W tym
ujêciu byt w ca³oci bytuje dopiero i o tyle, o ile postanawia go cz³owiek,
który przedstawia i dostawia wytwarza. [...] sam fakt, ¿e wiat staje siê
obrazem, znamionuje istotê nowo¿ytnoci
23
. W tych s³owach Heideggera
mo¿na dos³uchaæ siê w¹tków bliskich czy wrêcz identycznych z myl¹
Lukácsa; z pewnoci¹ s¹ te¿ w¹tki, które obu mylicieli g³êboko ró¿ni¹. Nie
miejsce tu, by wchodziæ g³êbiej w tê skomplikowan¹ problematykê. Ale na-
wet proste zestawienie z Heideggerem mo¿e pomóc w uchwyceniu istotne-
go sensu myli (aksjologicznej) wêgierskiego marksisty.
2. O ile poprzednio mówilimy o relacji jednostki ze wiatem, o tyle te-
raz skupimy siê na (zapo¿yczmy terminologiê z innej tradycji) relacjach
dialogicznych, stosunkach Ja Ty. Wolno powiedzieæ, ¿e kolejn¹ ide¹
etyczn¹, odgrywaj¹c¹ wa¿n¹ rolê w myli etycznej Lukácsa, jest idea
powiedzmy autentycznie ludzkich stosunków miêdzy ludmi.
Nie ulega w¹tpliwoci, ¿e Lukács jest tu (byæ mo¿e w stopniu wiêkszym
ni¿ sam chcia³by to przyznaæ) kontynuatorem Kanta: Postêpuj tak, by
cz³owieczeñstwa tak w twej w³asnej osobie, jako te¿ w osobie ka¿dego in-
nego, u¿ywa³ zawsze zarazem jako celu, nigdy tylko jako rodka.
Rzecz¹ godn¹ odnotowania jest fakt, i¿ dziedzin¹, w której konkrety-
zuj¹ siê dialogiczne rozwa¿ania Lukácsa, jest sfera relacji miêdzy mê¿-
czyzn¹ a kobiet¹. Z wyranym uznaniem odnotowuje, i¿ Fourier by³ pierw-
szym, który w przeobra¿eniach relacji seksualnej, w stosunkach miêdzy
mê¿czyzn¹ a kobiet¹ [...] dostrzeg³ skalê i [miernik] ka¿dorazowego szcze-
bla rozwoju
24
. Podkrela te¿, ¿e walka z alienacj¹ w tym obszarze nie mo¿e
byæ zredukowana do walki z innego rodzaju jej typami (na przyk³ad eko-
nomicznym czy politycznym) zwraca uwagê na czêsto zdarzaj¹cy siê
w ruchu robotniczym przypadek, ¿e ludzie, którzy z pasj¹ i skutecznie zwal-
czaj¹ swoje wyobcowanie jako robotników, w ¿yciu rodzinnym tyranizuj¹
swe ¿ony, powoduj¹c ich wyalienowanie, przez co sami te¿ koñczyæ musz¹
22
L u k á c s, II, s. 1135.
23
M. H e i d e g g e r: Budowa. Mieszkaæ. Myleæ. Eseje wybrane. Warszawa 1977,
s. 142143.
24
L u k á c s, II, s. 207.
127
Etyka w Ontologii Lukácsa. Szkic rekonstrukcji
na pewnym nowym wyobcowaniu samych siebie
25
; podobnie w na-
wi¹zaniu do powieci Fallady
26
. Takie podejcie pozwala mu uznaæ, i¿ we
wspó³czesnym ruchu wyzwolenia seksualnego tkwi zdecydowanie pozytyw-
ne i postêpowe j¹dro. Zawiera siê w nim wiadomie b¹d niewiadomie
wypowiedzenie wojny wszelkiej ideologii »posiadania«, która [...] nale-
¿y do fundamentalnych podstaw wszelkiego wyobcowania ludzkiego i nie
mo¿e na tym polu zostaæ zlikwidowana bez radykalnego zerwania z sek-
sualnym poddañstwem kobiety
27
. Podkrelmy tu szerszy kontekst, jakim
jest walka z ideologi¹ posiadania.
Wa¿na jest te¿ nastêpuj¹ca teza: Autentyczny zwi¹zek mê¿czyzny
i kobiety, pe³ne wprowadzenie w ¿ycie jednoci seksu i bytu cz³owieczego,
bytu osobowociowego, mo¿e realnie nast¹piæ tylko w realnym stosunku
ka¿dego z osobna konkretnego mê¿czyzny do ka¿dej z osobna konkretnej
kobiety
28
. Podkrelmy dwa jej elementy. Po pierwsze, dla Lukácsa auten-
tycznoæ zwi¹zku mierzy siê niejako jego ca³ociowoci¹ (przeciwstawio-
n¹ partykularnoci relacji czysto seksualnej). Po drugie, chodzi tu o stan
rzeczy, który realizuje siê w konkretnoci stosunku dwojga konkretnych
jednostek.
Warto te¿ odnotowaæ nieprzypadkowo w tym w³anie miejscu, i¿ Lu-
kács kilkakrotnie powraca do problemu rozwoju medycyny, a szczególnoci
stosunku lekarz pacjent. Z nieukrywan¹ ironi¹ stwierdza, i¿ neopozy-
tywistyczny idea³, [...] by [...] zast¹piæ osobist¹ diagnozê lekarza [...] [dzia-
³aniem] cybernetycznej maszyny, ukazuje w karykaturalnie wyostrzonej
postaci metodologiczn¹ swoistoæ neopozytywizmu
29
.
Dla pe³niejszej charakterystyki interesuj¹cego nas tu problemu podej-
miemy temat, który z pozoru jest doæ odeñ odleg³y temat, do którego
Lukács kilkakrotnie, choæ raczej incydentalnie, powraca, temat tzw. kon-
sumpcji presti¿owej. Jego ocena tego zjawiska jest jasna i zdecydowana:
[...] konsumpcja presti¿owa [...] we wszelkich okolicznociach musi oddzia-
³ywaæ samoalienuj¹co, deformuj¹co i poni¿aj¹c jednostkê
30
. W pe³nej i na-
tychmiastowej akceptacji tej tezy przeszkadza nasuwaj¹ce siê przypusz-
czenie, i¿ nie jest ona ca³kiem niewinna: byæ mo¿e w jakim stopniu
stanowi przejaw dzia³ania psychologicznych mechanizmów obronnych
u intelektualisty, któremu liczne rodki presti¿owej konsumpcji nie by³y do-
stêpne. Ale, z drugiej strony, mo¿emy abstrahowaæ od kwestii genezy roz-
25
Tam¿e, s. 848.
26
Tam¿e, s. 887.
27
Tam¿e, s. 853.
28
Tam¿e, s. 856.
29
L u k á c s, s. 83.
30
L u k á c s, II, s. 938.
128
Barbara Przybylska-Czajkowska
wa¿anej tezy, a skupiæ siê na jej w³asnej, wewnêtrznej treci. Jeli tak, to
jedyn¹ (choæ nader istotn¹) w¹tpliwoæ, jak¹ mo¿na by³oby zg³osiæ pod ad-
resem tej tezy, by³oby pytanie, czy konsumpcja presti¿owa naprawdê ist-
nieje. Jeli jednak odpowied na to pytanie bêdzie pozytywna, to wypad-
nie zgodziæ siê z Lukácsem. Konsumpcja presti¿owa by³aby bowiem zjawi-
skiem z tego samego obszaru co przemoc: nie ulega w¹tpliwoci, ¿e zjawi-
skiem znacznie bardziej ³agodnym, zgo³a subtelnym, ale koniec koñców
wyrastaj¹cym z tego samego nastawienia podstawowego: podporz¹dko-
wania sobie drugiego cz³owieka. Zasygnalizujmy tylko nie wchodz¹c g³ê-
biej w problem, który i przez samego Lukácsa nie jest poddany bardziej
systematycznej analizie, i¿ analizuj¹c formy autoreifikacji, podkrela on,
¿e tak¿e i tu odsuwana jest bariera przyrodnicza, urzeczowienie bardziej
prymitywne zast¹pione zostaje przez inne bardziej wyrafinowane, a po-
równanie D¿yngis-chana z Eichmanem ma byæ przyk³adem tego, i¿ okru-
cieñstwo [...] zarazem ronie i maleje
31
.
3. Wa¿n¹ dla Lukácsa kwesti¹, zarówno w planie ontologicznym, jak
i co nas g³ównie interesuje w tym miejscu w planie aksjologicznym,
jest gatunkowoæ. Za kluczow¹ w tym obszarze problemowym mo¿na, jak
siê wydaje, uznaæ nastêpuj¹c¹ tezê: [...] rozwój ludzkoci, od bytu sa-
mego w sobie gatunku do jego bytu dla siebie, stanowi proces rozgrywa-
j¹cy siê we wnêtrzu ludzi, w ostatecznoci w ka¿dym poszczególnym cz³o-
wieku
32
.
Istotnym momentem tego procesu jest (postêpuj¹ca, choæ nie bez
sprzecznoci, zahamowañ, a nawet cofniêæ) egalitaryzacja spo³eczeñstwa
ludzkiego: Wystêpuj¹ca wspó³czenie formalnie koncepcja równo-
ci ludzi jako ludzi nie pojawi³aby siê [...] bez [...] wstêpnych przygotowañ,
a jej ogólne upowszechnienie [...] jest pewnym przygotowaniem do rzeczy-
wistej integracji, os³abieniem oporu przeciw uznaniu [...] faktu, ¿e w eko-
nomicznie zjednoczonym wiecie równoæ ludzi stanowi podstawê [...] two-
rz¹cej siê tutaj gatunkowoci, istniej¹cej dla siebie
33
.
Wydaje siê te¿, ¿e tak silne akcentowanie przez Lukácsa roli gatunko-
woci (na którego tle tradycyjne w¹tki marksistowskie walki klas, re-
wolucji itd. zdaj¹ siê schodziæ w ostatnim jego dziele na dalszy plan)
mo¿e byæ interpretowane jako nawi¹zanie (powrót, mniej lub bardziej wia-
domy) do wa¿nej tezy, któr¹ sformu³owa³ w roku 1918, mówi¹cej o tym,
jaki jest jego zdaniem ostateczny sens walki klasowej proletariatu:
by naprawdê uniemo¿liwiæ wszelk¹ dalsz¹ walkê klasow¹, stworzyæ taki
31
Tam¿e, s. 940.
32
Tam¿e, s. 580.
33
L u k á c s, III, s. 444.
129
Etyka w Ontologii Lukácsa. Szkic rekonstrukcji
ustrój spo³eczny, w którym nie mo¿e siê ona pojawiæ nawet jako mo¿liwoæ
mylowa
34
.
Kiedy mówimy o lukácsowskim ujêciu gatunkowoci (jako wartoci) na-
potykamy, jak siê zdaje, pewn¹ istotn¹ lukê, czy te¿ niedopowiedzenie.
Nie by³oby chyba niezgodne z zasadniczymi intencjami Lukácsa, by uj¹æ
ideê nie niemej gatunkowoci nie tylko w perspektywie czysto wiadomo-
ciowej, ale tak¿e w perspektywie wiadomego, zorientowanego na re-
produkcjê bytu spo³ecznego dzia³ania. Tak przecie¿ wolno chyba zin-
terpretowaæ tak czêsto przywo³ywane przez Lukácsa s³owa Marksa
o koñcu prehistorii i pocz¹tku prawdziwej historii ludzkiego gatunku. Inte-
resuj¹ce by³oby zbadanie, na ile da³oby siê w³¹czyæ w obrêb Lukácsa idee,
którym szczególnie dobitny wyraz da³a Hannah Arendt w swej koncepcji
dzia³ania
35
. To ju¿ jednak kolejne, osobne zadanie, które nasuwa siê w toku
rozwa¿añ nad etyk¹ Lukácsa do podjêcia w innym miejscu i czasie.
4. Ostatni¹ sporód odgrywaj¹cych wa¿n¹ rolê w etyce Lukácsa idei,
na których postanowilimy skupiæ nasz¹ uwagê jest idea indywidualnoci.
Donios³oæ tej idei uwidacznia siê na przyk³ad w nastêpuj¹cej tezie: [...] cen-
traln¹ treæ dziejów stanowi to, jak cz³owiek rozwija³ siê od samej tylko jed-
nostkowoci [...] (pojedynczy egzemplarz gatunku) do [postaci] cz³owieka
rzeczywistego, osobowoci [...] indywidualnoci
36
.
Indywidualnoæ to kategoria ontologiczna, ale zarazem aksjolo-
giczna (etyczna). Nader dobitnie wiadczy o tym nastêpuj¹ca wypowied:
Tak jak jedyny i niepowtarzalny charakter odcisków palców nie awansu-
je jeszcze nikogo na osobowoæ, podobnie te¿ nie mog¹ tego zapewniæ czy-
je zachowuj¹ce partykularny charakter spo³eczne formy wyra¿ania siê,
obojêtnie czy chodzi przy tym o jakie »osobiste zabarwienie« przy do-
borze krawatów czy te¿ przymiotników. Cz³owiek jednostkowy mo¿e siê
wznieæ ponad sw¹ w³asn¹ partykularnoæ tylko wówczas, kiedy w czynach,
z których sk³ada siê jego ¿ycie, wykrystalizowuje siê taki stosunek miêdzy
cz³owiekiem jednostkowym a spo³eczeñstwem, który kryje w sobie elemen-
ty pewnej gatunkowoci-dla-siebie
37
.
Nie ulega w¹tpliwoci, ¿e bycie indywidualnoci¹ (w sensie Lukácsa)
nie jest czym, co przys³uguje jednostce z tego tylko tytu³u, ¿e urodzi³a
siê jako przedstawiciel gatunku homo sapiens. Co wiêcej, nawet kulturowo
(a nie przyrodniczo, biologiczne) artyku³owana szczególnoæ (niepowtarzal-
noæ) jednostki nie wystarcza, by mo¿na j¹ by³o uznaæ za (po lukácsow-
sku rozumian¹) indywidualnoæ.
34
Za: B. J a s i ñ s k i: Lukács. Warszawa 1985.
35
H. A r e n d t: Kondycja ludzka. Warszawa 2000, s. 11.
36
L u k á c s, II, s. 361.
37
Tam¿e, s. 1042.
9 Od marksizmu...
130
Barbara Przybylska-Czajkowska
Lukács w ¿adnym bodaj miejscu nie daje pe³nej i wyranej charakte-
rystyki treci tego pojêcia. Trzeba wiêc bêdzie podj¹æ próbê wydobycia jej
z licznych kontekstów, w których pojêcie to funkcjonuje. Przede wszyst-
kim trzeba odnotowaæ sformu³owania, w których Lukács mówi o stawa-
niu siê indywidualnoci¹
38
. Pozwala to uznaæ, ¿e indywidualnoæ jest ra-
czej cech¹ stopniowaln¹ ni¿ skokow¹. Tê interpretacjê wzmacniaj¹ wy-
powiedzi, w których mówi siê mniej czy bardziej metaforycznie o wiêk-
szym czy mniejszym bogactwie indywidualnoci. Kolejny aspekt proble-
mu ujawnia siê w dwóch nastêpuj¹cych, komplementarnych wzglêdem sie-
bie, wypowiedziach Lukácsa. Pierwsza z nich to: [...] im bardziej rozwi-
niête, im bardziej uspo³ecznione spo³eczeñstwo, im silniej zaznacza siê
w nim w praktyce odsuwanie bariery przyrodniczej, tym wyraziciej, wie-
loaspektowo i bardziej zdecydowanie zaznacza siê [...] zerodkowanie de-
cyzji na Ja, które ma za ka¿dym razem realizowaæ dany czyn. I druga:
[...] im wiêcej decyzji ma pojedynczy cz³owiek do podjêcia, im bardziej s¹
one wieloaspektowe, im bardziej s¹ one oddalone od swego bezporednie-
go celu, w im wiêkszym stopniu ich powi¹zanie z tym celem opiera siê na
z³o¿onych zwi¹zkach zaporedniczeñ, tym bardziej staje siê konieczne, aby
pojedynczy cz³owiek tworzy³ w sobie rodzaj systemu gotowoci do wielo-
rakich i czêsto heterogenicznych w stosunku do siebie mo¿noci reago-
wañ [...], jeli pragnie utrzymaæ siê w takim kompleksie coraz liczniejszych
i ró¿norodniejszych zobowi¹zañ
39
. Stopieñ indywidualnoci (indywiduali-
zacji?) jednostki mo¿na by³oby chyba w zgodzie z Lukácsem okreliæ
jako stopieñ (samo)organizacji osobowoci albo inaczej stopieñ systemo-
woci, jaki tworz¹ dzia³ania danej jednostki. Warto tu dodaæ, ¿e Lukács
zdaje siê tu zmierzaæ w zgo³a przeciwn¹ stronê ni¿ ci sporód postmoder-
nistów, którzy mówi¹ o tzw. decentracji podmiotu.
Ta kwestia wewnêtrznego uporz¹dkowania dzia³añ jednostki wi¹¿e siê
te¿, jak mo¿na s¹dziæ, z jednym z najbardziej klasycznych problemów fi-
lozoficznych problemem sensu ¿ycia. I tu podkrela Lukács spo³eczno-
-historyczny wymiar tej problematyki: W spo³eczeñstwach pierwotnych [...]
¿ycie, które jest zgodne z nakazami aktualnego spo³eczeñstwa, jest sen-
sowne [...]. Dopiero kiedy spo³eczeñstwo staje siê tak zró¿nicowane, ¿e cz³o-
wiek indywidualnie nadaje sensowny kszta³t swemu ¿yciu b¹d te¿ pod-
daje siê bezsensownoci, pojawia siê ów problem [sensu ¿ycia] w postaci
ogólnej
40
. Nawiasem mówi¹c, interesuj¹cym uzupe³nieniem tej wypowie-
dzi mo¿e byæ nastêpuj¹cy komentarz do pewnego fragmentu filozofii Hei-
deggera: [...] im bardziej ¿ycie ludzkoci jest wyobcowane, tym dobitniej
38
Tam¿e, s. 585.
39
Tam¿e, s. 390391.
40
Tam¿e, s. 146.
131
Etyka w Ontologii Lukácsa. Szkic rekonstrukcji
mieræ staje w centrum uwiadamianych sobie przez ni¹ problemów ¿ycia.
[...] Jest wa¿nym faktem ¿ycia, ¿e sensown¹ mierci¹ mo¿e siê koñczyæ tyl-
ko ¿ycie sensowne
41
.
Wa¿ne w koncepcji Lukácsa jest to, ¿e rozwój indywidualnoci nie jest
bezporednim produktem rozwoju spo³ecznego, jest raczej swego rodzaju
wyzwaniem, które rozwój ten stawia przed jednostk¹: [...] rozwój stosun-
ków spo³ecznych [...] prowadzi [...] do tego, ¿e i przeobra¿enie samego sie-
bie przez podmiot staje siê bezporednim przedmiotem powinnociowych
za³o¿eñ teleologicznych
42
. W konsekwencji centralne zagadnienie we-
wnêtrznego przekszta³cenia cz³owieka polega na tym, ¿e osi¹ga on wiado-
me panowanie nad samym sob¹
43
. Proces osi¹gania owego panowania nie
jest przy tym, co warto podkreliæ, czym ³atwym i bezbolesnym. Wed³ug
Lukácsa to w [...] walce i przez tê walkê z w³asnym przyrodniczo mu da-
nym charakterem cz³owiek sta³ siê cz³owiekiem
44
. Uderzaj¹ce, ¿e u schy³-
ku swego ¿ycia Lukács nawi¹zuje do idei, która obecna by³a i u Platona,
i u stoików, i w ca³ej tradycji chrzecijañskiej...
Koñcz¹c, pragnê podkreliæ, i¿ w moim przekonaniu etyka Lu-
kácsa jest (w swej strukturze g³êbokiej, acz nie powierzchniowej)
zwartym systemem: wartoci perfekcjonistyczne, personalistyczne, kumu-
nitarystyczne i (pewnego rodzaju) indywidualistyczne s¹, przy pewnej ich
interpretacji, wartociami wzajemnie siê uzupe³niaj¹cymi. Pe³ne uzasad-
nienie tego przekonania jest zadaniem do podjêcia i wykonania.
41
L u k á c s, I, s. 124.
42
L u k á c s, II, s. 102.
43
Tam¿e, s. 139.
44
Tam¿e, s. 179.
9*
WALDEMAR CZAJKOWSKI
Györgya Lukácsa
ontologia historyczna globalizacji
Kazimierzowi lêczce,
z wyrazami serdecznej
wdziêcznoci i przyjani.
W.Cz.
Uwagi wstêpne
1. Kazimierz lêczka jest autorem wielu wa¿nych tekstów filozoficz-
nych, sporód których Feminizm jest niew¹tpliwie dzie³em najwybitniej-
szym i najdoniolejszym. Jego problematyka jest doæ odleg³a od tej, któr¹
zamierzam podj¹æ w tym artykule. Niech mi bêdzie jednak wolno kilka s³ów
na jej temat (w tym w³anie miejscu) powiedzieæ. Donios³oæ tej ksi¹¿ki jako
pierwszego w polskiej literaturze obszernego i systematycznego wprowa-
dzenia w problematykê jednego z najdoniolejszych zjawisk spo³ecznych,
kulturowych, politycznych wspó³czesnego wiata jest oczywista. Specy-
fika problematyki (a i rozliczne zwi¹zane z ni¹ emocje) mo¿e przes³aniaæ
inny (g³êbszy, ale zarazem trudniej uchwytny) wymiar tego dzie³a. Jest
ono znakomitym, powiedzia³bym nawet: wzorcowym, przyk³adem analizy
ideologii. Analizy ¿yczliwej, ale i krytycznej zarazem; precyzyjnej i dosko-
nale uporz¹dkowanej. W filozoficznej (metodologicznej) warstwie tego dzie³a
splot³y siê w niezwykle, moim zdaniem, udany i twórczy sposób tra-
dycje analityczne szko³y lwowsko-warszawskiej, w której krêgu K. lêcz-
ka kszta³ci³ siê w filozoficznym rzemiole, oraz tradycja dialektyczna: Mar-
ksa i Lukácsa, któremu tyle uwagi powiêci³ i jako badacz (przypomnijmy
rozprawê o Geschichte und Klassenbewusstsein, która dawa³a niezwykle
133
Györgya Lukácsa ontologia historyczna globalizacji
klarowny obraz tego owianego w swoim czasie legend¹, kontrower-
syjnego, ale ma³o analizowanego w rzeczowy i spokojny sposób dzie-
³a), i jako t³umacz.
A t³umaczem jest lêczka znakomitym. Po pierwsze: jest t³umaczem
z trzech jêzyków: niemieckiego, angielskiego i wêgierskiego. Po drugie: jest
t³umaczem, który znakomicie z lekkoci¹ i swad¹ w³ada jêzykiem pol-
skim (co bynajmniej nie jest wród t³umaczy uniwersaln¹ regu³¹). Po trzecie:
jest t³umaczem niezwykle rzetelnym. Niech mi bêdzie wolno w tym miej-
scu wróciæ pamiêci¹ do drugiej po³owy lat siedemdziesi¹tych, kiedy to
K. lêczka rozpoczyna³ pracê t³umaczeniow¹ nad Lukácsa Wprowadzeniem
do ontologii bytu spo³ecznego. Kolejne fragmenty t³umaczenia by³y przed-
miotem dyskusji i merytorycznej, i translatorskiej. Dyskusji, które by³y
niezwykle pouczaj¹ce dla uczestników seminaryjnych zebrañ kierowane-
go ówczenie przez niego Zak³adu i które, mylê, jako mu te¿ w tej ¿mud-
nej i trudnej robocie pomaga³y. Dla kompletnoci obrazu dodajmy, ¿e ma-
szynopisy t³umaczenia by³y powielane, co znakomicie u³atwia³o nasze dys-
kusje.
Losy przet³umaczonego przez lêczkê dzie³a mog³yby daæ asumpt do
filozoficznych (w potocznym, ale i akademickim sensie tego s³owa) reflek-
sji: jego ukazanie siê wzbudzi³o rezonans doæ ograniczony... Z³o¿y³o siê
na to kilka przyczyn. Najwa¿niejsz¹ z nich by³ prze³om roku 1989 (a wiêc
cztery lata po ukazaniu siê ostatniego tomu Ontologii): filozofia nawi¹zu-
j¹ca do Marksa znalaz³a siê na niemal niewidocznym marginesie (dopiero
w ostatnich kilku latach co siê zaczê³o zmieniaæ: gdy doros³o pokolenie,
które mo¿e siêgaæ swobodnie do marksizmu bez zajmowania siê w³asn¹
biografi¹). Inn¹ by³y gigantyczne rozmiary Ontologii: prawie 2 500 stron
(co prawda charakterystycznych dla BKF-u niezbyt wielkich, ale jed-
nak). I gdyby jeszcze liczba stron odpowiada³a bogactwu mylowemu dzie³a.
Niestety trzeba to jasno i wyranie powiedzieæ Wprowadzenie do on-
tologii bytu spo³ecznego jest dzie³em ogromnie przegadanym, pe³nym po-
wtórzeñ, wielokrotnych cytowañ tych samych fragmentów Krótko mó-
wi¹c: dzie³em niezwykle uci¹¿liwym w lekturze (swoj¹ drog¹, jakim¿ mu-
sia³o byæ w t³umaczeniu?!). Zaiste, trudno dziwiæ siê brakowi szerszej jego
recepcji.
Uwa¿am jednak, ¿e zawartoæ mylowa tego dzie³a jest interesuj¹ca.
Na tyle interesuj¹ca, ¿e uzasadniaj¹ca podjêcie wysi³ku wydobycia z tego
prawdziwego oceanu s³ów idei, nad którymi warto by³oby dalej pracowaæ.
I to nie (wy³¹cznie) z powodów historyczno-filozoficznych, ale tak¿e sys-
tematycznych.
2. Jak podaje Jan Aart Scholte (autor interesuj¹cej ksi¹¿ki nt. globa-
lizacji tak¿e przet³umaczonej przez K. lêczkê, tym razem z jêz. angiel-
134
Waldemar Czajkowski
skiego), czasownik »to globalize« [...] pojawi³ siê w latach czterdziestych
ubieg³ego wieku [...] [a], s³owo »globalization« [...] ujrza³o wiat³o dzienne
w 1959 roku, a do s³ownika wkroczy³o dwa lata póniej
1
. Wszelako jako
celowo przykrojone narzêdzie badawcze, pojêcie czego »globalnego« po-
jawi³o siê prawie równoczenie i niezale¿nie od siebie w kilku dziedzinach
badañ akademickich mniej wiêcej we wczesnych latach 80. ubieg³ego wie-
ku
2
. Nie ulega wiêc w¹tpliwoci, ¿e jeszcze w drugiej po³owie lat szeædzie-
si¹tych, gdy Lukács pisa³ sw¹ Ontologiê, s³owo globalizacja by³o u¿ywa-
ne raczej z rzadka, a z pewnoci¹ nie mia³o charakteru kategorii teore-
tycznej i has³a ideologicznego zarazem, które zyska³o póniej: gdzie na
prze³omie stuleci. Jest te¿ ³atwe do sprawdzenia (dziêki niezwykle precy-
zyjnemu Skorowidzowi rzeczy, w który t³umacz wyposa¿y³ Ontologiê), ¿e
w dziele Lukácsa pojêcie globalizacji (ani ¿adne pokrewne) siê nie poja-
wia (w zasadzie okazjonalnie, albowiem przymiotnik globalny wy-
stêpuje jako synonim s³owa ca³ociowy lub zbli¿onych; nie ma to jednak
wiêkszego znaczenia). Czy¿ wiêc jest sens mówiæ o jakiej ontologii globa-
lizacji, której autorem mia³by byæ Lukács? Tytu³ niniejszego eseju zawie-
ra wyran¹, pozytywn¹ odpowied na to pytanie. Jej uzasadnieniem bê-
dzie ca³y tekst. Apeluj¹c do cierpliwoci ³askawego Czytelnika, chcia³bym
w tym miejscu poczyniæ kilka uwag wstêpnych dotycz¹cych tego pytania.
Przede wszystkim trzeba przypomnieæ rzecz dla filozofów oczywist¹:
czym innym jest s³owo, czym innym pojêcie (czy, tym bardziej, katego-
ria teoretyczna). Zale¿noæ bywa w obie strony niejednoznaczna: to samo
pojêcie bywa oznaczane ró¿nymi s³owami, a odmienne pojêcia bywaj¹ wy-
ra¿ane tym samym s³owem. W przypadku Lukácsa: nie u¿ywa on s³owa
globalizacja, ale zajmuje siê procesami, które wspó³czenie pod t¹ nazw¹
bywaj¹ analizowane. Uwa¿am, ¿e jest to wystarczaj¹ce uzasadnienie dla
sformu³owania u¿ytego w tytule niniejszego tekstu.
Pragn¹³bym te¿ od razu na wstêpie zadeklarowaæ, i¿ lukácsowskiej on-
tologii globalizacji nie uwa¿am za (li tylko bo oczywicie tak te¿, rów-
nolegle, mo¿na na ni¹ spojrzeæ) ciekawostkê historyczn¹. Przeciwnie, uwa-
¿am, i¿ mamy tu do czynienia z koncepcj¹ znacznie g³êbsz¹ i maj¹c¹ so-
lidniejszy fundament teoretyczny ni¿ wiele modnych koncepcji wspó³cze-
snych. Ta bardzo pozytywna, z pe³nym przekonaniem sformu³owana, opi-
nia wymaga niestety pewnego ograniczenia. Uwa¿am, ¿e g³êbia (czy
te¿ p³ytkoæ) pewnej perspektywy teoretycznej to jedno, a starannoæ (czy
te¿ niestarannoæ) opracowania pewnej koncepcji dan¹ perspektywê zak³a-
daj¹cej to dwa, wzglêdnie co najmniej niezale¿ne, atrybuty produktu
pracy intelektualnej: bywaj¹ koncepcje opracowane starannie, ale p³ytkie;
1
J.A. S c h o l t e: Globalizacja. Sosnowiec 2006, s. 55.
2
Tam¿e, s. 56.
135
Györgya Lukácsa ontologia historyczna globalizacji
bywaj¹ te¿ g³êbokie, choæ przedstawione byle jak. Lukácsowska ontologia
globalizacji jest, powtórzê, koncepcj¹ g³êbok¹. Niestety, jakoæ jej opraco-
wania pozostawia wiele do ¿yczenia. Na tyle du¿o, i¿ nie da siê tu przed-
stawiæ rekonstrukcji tej koncepcji w takiej postaci, która by w zadowalaj¹-
cym stopniu spe³nia³a akceptowane przeze mnie (a maj¹ce swe korzenie
we lwowsko-warszawskiej tradycji) metodologiczne standardy. Jest to za-
ledwie pierwszy krok w tym kierunku. Mam nadziejê, ¿e bêd¹ i dalsze.
Ontologia bytu spo³ecznego
1. Ten fragment swoich rozwa¿añ pragnê rozpocz¹æ od pewnej pole-
miki. Byæ mo¿e zagadnienia, które zamierzam tu poruszyæ, nabior¹ dziêki
temu pewnej wyrazistoci.
Najwybitniejszy, oprócz K. lêczki polski znawca twórczoci Lukácsa,
Marek J. Siemek, stwierdza w eseju pt. Marksizm jako filozofia zamiesz-
czonym jako przedmowa do polskiego wydania m³odzieñczego, najs³yn-
niejszego dzie³a Lukácsa, i¿ da³oby siê wykazaæ, ¿e pod wzglêdem teore-
tycznym i filozoficznym rozwój Lukácsa od »Historii i wiadomoci klaso-
wej« do... »Ontologii bytu spo³ecznego« jest regresem raczej ni¿ postêpem
3
.
Przede wszystkim: niczego nie da³oby siê wykazaæ. No chyba, ¿e za³o¿y-
my jak¹ teleologiê historii filozofii. Jeli nie wejdziemy na tê drogê, to po-
zostan¹ nam oceny zrelatywizowane do takich czy innych za³o¿eñ
(meta) filozoficznych. Jak mi siê zdaje, rozumiem powody, dla których Sie-
mek formu³uje tak¹ opiniê. Rozumiem, ale ich nie podzielam: tak samo
w sensie rzeczowym interpretujê rozwój myli Lukácsa, ale (z przyczyn,
o których ni¿ej) inaczej go oceniam: st¹d to, co dla Siemka jest regresem,
dla mnie jest w³anie postêpem.
(By do ogólnych porównañ obu dzie³ Lukácsa ju¿ nie wracaæ, powiem,
¿e pod pewnym wzglêdem Historia jest dzie³em lepszym ni¿ Ontologia: jest,
po prostu, du¿o lepiej napisana, jest lepszym dzie³em literackim; nie ma to
jednak nic wspólnego z kwesti¹ trafnoci stanowisk filozoficznych wyra-
¿onych w obu dzie³ach).
Komentuj¹c przed laty ukazanie siê polskiego t³umaczenia Materiali-
stycznego pojmowania dziejów Karola Kautskiego, dzie³o to okrela³ Sie-
mek jako ksi¹¿kê za star¹ ju¿ w momencie swych narodzin
4
. Ksi¹¿ka
3
M.J. S i e m e k: Marksizm jako filozofia. W: G. L u k á c s: Historia i wiadomoæ
klasowa. Warszawa 1988, s. XXXVI.
4
M.J. S i e m e k: W krêgu filozofów. Warszawa 1984, s. 236.
136
Waldemar Czajkowski
Kautskiego ukaza³a siê w roku 1927, a wiêc w trzy lata po Historii Lukácsa.
To fakt wiele mówi¹cy.
Przytoczmy teraz fragment uwag Siemka nt. Kautskiego: Oparta na
przyrodniczych modelach naukowoci i separuj¹ca »wartoæ« od »faktu« jed-
nolita nauka o homogenicznym wszechwiecie wyklucza dialektyczn¹ wi-
zjê wiata, zbudowan¹ na absolutnym priorytecie ontologicznym zbioro-
wych dzia³añ cz³owieka spo³ecznego
5
. Dlaczego przywo³ujê tu za po-
rednictwem Siemka Kautskiego? Otó¿ dlatego, i¿ nie ulega w¹tpliwo-
ci, i¿ postawa autora Ontologii jest bli¿sza (powiedzia³bym nawet, choæ
zachowuj¹c ju¿ pewn¹ ostro¿noæ, du¿o bli¿sza) postawie autora Materia-
listycznego pojmowania dziejów ani¿eli postawie autora Historii. Inaczej
mówi¹c, Lukács oddali³ siê od stanowiska, które sam zajmowa³ w m³odo-
ci, a zbli¿y³ siê do stanowiska Kautskiego.
(Nawiasem mówi¹c, czy¿ przytoczone tu fakty historycznofilozoficzne
nie nakazywa³yby niejakiej ostro¿noci w ferowaniu wyroków, na temat
tego, co jakoby w filozofii mia³o byæ anachroniczne, przebrzmia³e, osta-
tecznie ju¿ przezwyciê¿one...?).
By unikn¹æ w¹tpliwoci, które zawsze mog¹ siê nasuwaæ, gdy mamy
do czynienia z omówieniami, przytoczê trzy cytaty. Pierwszy: Ontologia
bytu spo³ecznego zak³ada [...] pewn¹ ontologiê ogóln¹
6
. Drugi: Byt spo-
³eczny w ca³oci i we wszystkich poszczególnych procesach zak³ada jako
przes³ankê byt nieorganicznej i organicznej przyrody
7
. I trzeci, bardziej
obrazowy: wysokie góry istnia³y dawno temu, lecz dopiero okrelony etap
rozwoju spo³ecznego uczyni³ je [...] krajobrazem
8
. Mylê, ¿e komentarz jest
tu zbyteczny.
Problem, którego tu dotknêlimy, ma jak wspomina³em pewne zna-
czenie historycznofilozoficzne. Nie jest to jednak, przynajmniej dla mnie,
najistotniejszy aspekt tego problemu. Du¿o powa¿niejsz¹ spraw¹ jest kwe-
stia w³aciwego filozoficznego ujêcia przyrody. W kontekcie i samego
Lukácsa, i szerzej tradycji, do której przynale¿y, mo¿na by³oby za-
daæ pytanie o dialektycznoæ takiego czy innego ujêcia przyrody. ¯eby py-
tanie to mo¿na by³o uznaæ za zadowalaj¹co jednoznaczne, trzeba poczy-
niæ choæby kilka krótkich uwag na temat s³owa dialektyka i jego pochod-
nych. Z oczywistych powodów uwagi te nie mog¹ pretendowaæ do miana
choæby najbardziej pobie¿nej analizy; ich jedyn¹ funkcj¹ jest byæ swego
rodzaju linkiem (w sensie ¿argonu internetowego) odsy³aj¹cym czytelni-
5
Tam¿e, s. 239.
6
G. L u k á c s: Wprowadzenie do ontologii bytu spo³ecznego. Cz. I: Wspó³czesny stan
problemu. Warszawa 1982 (dalej: L u k á c s, I), s. 6.
7
Tam¿e, s. 431.
8
G. L u k á c s: Wprowadzenie do ontologii bytu spo³ecznego. Cz. II: Najwa¿niejsze
kompleksy problemowe. Warszawa 1984 (dalej jako: L u k á c s, II), s. 577.
137
Györgya Lukácsa ontologia historyczna globalizacji
ka do pewnej jak wolno za³o¿yæ dobrze mu znanej tradycji. Otó¿
dla tradycji tej dwie (co najmniej) idee odgrywaj¹ rolê kluczow¹. To, po
pierwsze, idea dialektyki ca³oci i czêci. Tu z kolei dwie sprawy s¹ wa¿ne:
Ca³oæ jest czym wiêcej ni¿ sum¹ czêci, ale z drugiej strony Ka¿-
da czêæ ma wzglêdn¹ autonomiê. Po drugie, idea g³êbokiej zmiany: Rze-
czywistoæ jest zmienna nie tylko zjawiskowo, ale tak¿e istotnociowo;
w szczególnoci zmieniaj¹ siê wewnêtrzne struktury ró¿norakich ca³oci,
ale tak¿e granice miêdzy ca³ociami: z jednych ca³oci powstaj¹ inne,
niekiedy wiêksze (w procesie swego rodzaju syntezy, totalizacji pewnego
fragmentu rzeczywistoci), niekiedy mniejsze (w procesie rozpadu, de-to-
talizacji).
Tak rozumiej¹c dialektykê wolno moim zdaniem twierdziæ, i¿ ob-
raz przyrody (nieorganicznej i organicznej) przedstawiony przez Lukácsa
w Ontologii jest bardziej dialektyczny ni¿ obraz zaprezentowany przezeñ
w Historii. Po pierwsze, przyroda nie jest w Ontologii jak¹ nieuformo-
wan¹, nieokrelon¹, swego rodzaju arystotelesowsk¹ materi¹ pierwsz¹.
Choæ gdy w³¹czona w obrêb ca³oci, jak¹ jest byt spo³eczny ujawnia
nowe w³aciwoci, to jednak pojawiaj¹ siê one niejako obok w³aciwoci,
które posiada(³a) ona sama w sobie. Po drugie, przyroda i to trakto-
wana jako czêæ spo³ecznej ca³oci pozostaje nie w jednej, ale w ca³ym
kompleksie relacji z t¹ ca³oci¹. W Historii owe relacje mia³y charakter g³ów-
nie idealny; w Ontologii ów moment idealny zostaje zachowany, ale klu-
czow¹ kategori¹ staje siê pewien materialny kompleks relacji okrelany
przez Lukácsa mianem odsuwania bariery przyrodniczej. Warto podkre-
liæ historyczn¹ naturê owego kompleksu: miejsce przyrody w ca³oci spo-
³ecznej nie jest sta³e, lecz zale¿y miêdzy innymi od wytworzonych
przez ludzi materialnych, czy zgo³a rzeczowych, rodków oddzia³ywania
na przyrodê. Inaczej mówi¹c, relacje miêdzy tym, co przyrodnicze, tym,
co spo³eczne nie dadz¹ siê w perspektywie starego Lukácsa zamkn¹æ
w ¿adn¹ prost¹ formu³kê.
Dodajmy te¿, ¿e pe³en obraz bytu spo³ecznego musi zawieraæ w sobie
te¿ jak¹ interpretacjê jego genezy. Jeli pomin¹æ zgo³a fantastyczn¹ wi-
zjê odwiecznego istnienia ludzkoci oraz klasyczn¹ wizjê kreacjonistyczn¹,
to bêdziemy musieli przyj¹æ, ¿e byt spo³eczny wy³oni³ siê z rzeczywistoci
przedspo³ecznej. I albo przyjmiemy, ¿e owa przedspo³eczna rzeczywistoæ
jest sama w sobie ca³kowicie niepoznawalna, a wy³onienie siê z niej bytu
spo³ecznego niepojmowalne, albo w zgodzie (miêdzy innymi) z autorem
Ontologii, ¿e powinnimy stopniowo badaæ etapy procesu wy³aniania siê
bytu spo³ecznego z bytu nieorganicznej i organicznej przyrody.
Wiele argumentów przemawia za wyborem tej drugiej strategii. Bynaj-
mniej nieb³ahymi s¹ te, które odwo³uj¹ siê do wspó³czesnej wiedzy przy-
rodniczej. Nie trzeba bynajmniej byæ radykalnym scjentyst¹ (czy zwolen-
138
Waldemar Czajkowski
nikiem naturalizmu), by uwa¿aæ, ¿e filozof/humanista nie powinien nego-
waæ wiedzy przyrodniczej bez istotnej po temu przyczyny. Kieruj¹c siê
t¹ regu³¹ mo¿na, a mo¿e nawet i trzeba zachowaæ rezerwê wobec socjo-
biologii, ale czy na przyk³ad wobec geologii, to ju¿ bardziej w¹tpliwe.
Ale za t¹ drug¹ strategi¹ przemawiaj¹ argumenty bardziej, by tak rzec,
wewnêtrzne (dla filozofii czy teorii spo³ecznej). W³anie w kontekcie glo-
balizacji adekwatne ujêcie przyrody staje siê spraw¹ i teoretycznie, i prak-
tycznie donios³¹.
Mówi¹c o przyrodzie, mam na myli dwa obiektywnie rzecz bior¹c:
jedynie nader wzglêdnie autonomiczne, ale dla celów analitycznych: ko-
niecznie odró¿nialne jej regiony.
Z jednej strony, mam na myli tzw. rodowisko naturalne (albo po pro-
stu Ziemiê, mo¿e Gajê w sensie Jamesa Lovelocka). Kwestia krytyki (w³a-
nie w filozoficznym, kantowsko-marksowskim sensie tego s³owa) cywili-
zacji naukowo-technicznej nie mo¿e byæ (przyk³ad choæby usi³owañ Her-
berta Marcusego jest tu dostatecznie wymowny) ograniczony do krytyki
rozumu instrumentalnego, kapitalistycznego sposobu produkcji, nowo-
¿ytnoci czy czego tam jeszcze. To oczywicie wszystko niezwykle wa¿ne
kwestie, ale jeli ich nie powi¹zaæ z fundamentalnym a nie daj¹cym siê
wyraziæ w czysto spo³ecznych kategoriach pytaniem o (nie)istnienie
granic (i jeli istniej¹ o ich lokalizacjê) materialnej ingerencji w ziem-
sk¹ przyrodê, to pozostan¹ zawieszone w powietrzu.
Drugi, niezwykle donios³y region to przyrodnicza (biologiczna) na-
tura cz³owieka, która dziêki pospólnym wysi³kom genetyki, farmakolo-
gii, chirurgii staje siê obszarem kreacyjnych, modelarskich ambicji na-
szego gatunku (mówi¹c precyzyjniej: oczywicie rozmaitych grup profesjo-
nalnie, finansowo, presti¿owo rozwojem owego modelarstwa zainteresowa-
nych).
I tu ze wszech miar po¿¹dana krytyka (filozoficzna, a nie czysty pro-
test) tych aspiracji musi uwzglêdniaæ splot czynników politycznych, kul-
turowych, ekonomicznych, ale nie mo¿e zapominaæ o rzeczy samej czyli
o znaczeniu (tak¿e spo³ecznym) biologicznoci (samej w sobie) cz³owieka.
Koñcz¹c tê z koniecznoci nader pobie¿n¹ dyskusjê problematyki
znaczenia adekwatnej ontologii przyrody dla ontologii spo³ecznej (osobli-
wie zorientowanej i teoretycznie, i praktycznie na spo³eczeñstwo glo-
balne/globalizuj¹ce siê), chcia³bym poruszyæ jeszcze jeden w¹tek.
Nie ulega dla mnie w¹tpliwoci, ¿e globalizacja stwarza (mówi¹c za Je-
rzym Kmit¹) obiektywne zapotrzebowanie na historiozofiê (filozofiê/
teoriê historii; mniejsza o s³owa). I nie chodzi tu ani o projekty usensow-
niania Historii, ani te¿ o wysi³ki zmierzaj¹ce do odgadniêcia jej przysz³e-
go, ale ponoæ jako ju¿-teraz-danego kszta³tu. Chodzi, mówi¹c metaforycz-
139
Györgya Lukácsa ontologia historyczna globalizacji
nie o rozpoznanie regu³ gry-w-historiê, czy jak kto woli g³êbokiej gra-
matyki-historii (aluzje do Johna von Neumanna i Noama Chomskiego s¹
jak najbardziej zamierzone; ich systematyczne rozszyfrowanie pozostawiam
na inn¹ okazjê; s¹dzê, ¿e i w tej postaci powinny byæ czytelne). Nie ulega
te¿ dla mnie w¹tpliwoci, ¿e to, czy i jak owo zapotrzebowanie zostanie za-
spokojone, nie jest w ¿aden sposób z góry przes¹dzone. Akceptuj¹c wiêc
obie przes³anki, staje siê przed problemem wyboru (mo¿liwie optymalnej)
strategii poszukiwañ teorii historii. Zapewne jest niejedna taka strate-
gia. S¹dzê te¿, ¿e wród nich znajduje siê i taka, która przyjmuje, ¿e Hi-
storia jest procesem pod pewnymi (!) wzglêdami analogicznym do innych
procesów rozwojowych i ¿e warto te analogie próbowaæ wykorzystaæ. War-
to te¿ podkreliæ, ¿e z pewnego powiedzmy: empiryczno-naukowego
punktu widzenia ¿adne rozwa¿ania czysto filozoficzne nie s¹ w stanie
przes¹dziæ z góry, jak daleko/blisko siêgaj¹ granice owych analogii to
trzeba po prostu zbadaæ.
Jedn¹ z takich analogii (po czêci ju¿ i to z niez³ymi efektami
eksploatowan¹; mylê tu g³ównie o pracach Krzysztofa £astowskiego) jest
analogia miêdzy teori¹ historii a teori¹ ewolucji. Poniewa¿ w niektórych
rodowiskach idea ta uchodzi za przebrzmia³¹, pragnê odwo³aæ siê do wy-
danej przed kilku laty ksi¹¿ki niedawno zmar³ego jednego z najwybitniej-
szych wspó³czesnych biologów ewolucyjnych J. Maynarda Smitha (jej
wspó³autorem jest m³ody biolog wêgierski Eors Szathmary) zatytu³owanej
Tajemnice prze³omów ewolucji. W ksi¹¿ce omawia siê osiem takich prze³o-
mów. Pierwszym z nich to przejcie od powielaj¹cych siê cz¹steczek do po-
pulacji cz¹steczek w prakomórkach. Ostatni, ósmy to przejcie od spo³eczeñ-
stwa naczelnych do spo³eczeñstw ludzkich
9
. Autorzy przytaczaj¹ argumen-
ty, i¿ decyduj¹cym krokiem w przejciu od spo³eczeñstw ma³pich do ludz-
kiego by³o wytworzenie siê jêzyka
10
. Podkrelaj¹ te¿ podobieñstwa miêdzy
mow¹ a kodem genetycznym. To dwa naturalne systemy, które umo¿liwiaj¹
dziedzicznoæ nieograniczon¹
11
. Najbardziej frapuj¹ce jest zakoñczenie
ksi¹¿ki: Uznalimy narodziny mowy za ostatni z zasadniczych prze³omów,
jestemy bowiem biologami, a nie historykami. Powstanie jêzyka by³o koñ-
cowym etapem, który wymaga³ ewolucji biologicznej, w sensie zmiany in-
formacji genetycznej. Lecz od tamtych czasów nast¹pi³y dwie istotne zmia-
ny w sposobie przekazywania informacji. Pierwsz¹ by³ wynalazek pisma.
Bez pisma czy odpowiadaj¹cego mu sposobu przechowywania informacji
cywilizacja na wiêksz¹ skalê nie by³aby mo¿liwa choæby dlatego, ¿e nie
9
J. M a y n a r d S m i t h, E. S z a t h m a r y: Tajemnice prze³omów w ewolucji. Od
narodzin ¿ycia do powstania mowy ludzkiej. Warszawa 2000, s. 2729.
10
Tam¿e, s. 29.
11
Tam¿e.
140
Waldemar Czajkowski
da siê ci¹gn¹æ z ludzi podatków, nie prowadz¹c rejestru ich zobowi¹zañ.
Najnowszy prze³om, który odbywa siê na naszych oczach, to zastosowanie
elektronicznych rodków magazynowania i przekazywania danych. Uwa-
¿amy, ¿e skutki tej rewolucji bêd¹ równie g³êbokie, jak powstanie kodu ge-
netycznego lub mowy ludzkiej ale nie spieszno nam do pochopnego sta-
wiania prognoz. Czy nasi potomkowie ¿yæ bêd¹ g³ównie w rzeczywistoci
wirtualnej? Czy wyewoluuje jaki rodzaj symbiozy miêdzy genetycznymi
a elektronicznymi sposobami gromadzenia zasobów informacji? Czy urz¹-
dzenia elektroniczne uzyskaj¹ zdolnoæ samoodtwarzania i ewolucji i za-
st¹pi¹ te prymitywne formy ¿ycia, które wyda³y je na wiat? Nie wiemy
12
.
Pytania stawiane przez cytowanych tu biologów zas³uguj¹ niew¹tpliwie
na namys³ filozofów. Wielokierunkowy.
2. W poprzednim punkcie próbowa³em umieciæ ontologiê bytu spo³ecz-
nego w szerszym kontekcie ontologii bez przymiotników. Pora teraz usys-
tematyzowaæ g³ówne w¹tki ontologii spo³ecznej. Za swego rodzaju ³¹cz-
nik miêdzy obu warstwami myli Lukácsa mo¿na uznaæ tezê nastêpuj¹-
c¹: Forma za³o¿enia teleologicznego jako materialna zmiana materialnej
rzeczywistoci pozostaje z ontologicznego punktu widzenia czym zasad-
niczo nowym
13
.
Najwa¿niejsz¹ mo¿e, a z pewnoci¹ jako zaskakuj¹c¹ w kontekcie
marksistowskiej tradycji jest teza nastêpuj¹ca: [...] pod wzglêdem fun-
damentalnej struktury ontologicznej byt spo³eczny jest w swym charakte-
rze jednorodny: jego ostatecznymi »elementami« s¹ dokonywane przez lu-
dzi za³o¿enia teleologiczne, nie wykazuj¹ce zasadniczo ró¿nych cech w ob-
rêbie swych podstawowych w³aciwoci bytowych zarówno wewn¹trz, jak
i na zewn¹trz sfery ekonomicznej
14
. Niezwykle interesuj¹ca jest kom-
plementarna poniek¹d do poprzedniej teza charakteryzuj¹ca stosunek miê-
dzy baz¹ ekonomiczn¹ i nadbudow¹ ideologiczn¹. Ów stosunek ukazuje
sw¹ genezê ontologiczn¹ [...] ju¿ w ka¿dym akcie pracy, której rozga³êzie-
nia i wysubtelnienia, a tak¿e zmiany funkcji winny byæ systematycznie
uwidaczniane w analizie sfery ekonomicznej i nadbudowy
15
. (Osobicie,
chêtnie bym powiedzia³, i¿ w ujêciu Lukácsa byt spo³eczny ma naturê
fraktaln¹. Czy jest jednak pewna tylko ciekawostka, czy te¿ mo¿na by³o-
by wyci¹gn¹æ z tej obserwacji jakie wnioski, co do mo¿liwoci zastosowa-
nia matematycznej teorii fraktali do opisu rzeczywistoci spo³ecznej kwe-
stii tej nie mogê w tym miejscu rozstrzygaæ).
12
Tam¿e, s. 203.
13
G. L u k á c s: Historia i wiadomoæ..., s. 432.
14
L u k á c s, II, s. 539.
15
G. L u k á c s: Historia i wiadomoæ..., s. 539540.
141
Györgya Lukácsa ontologia historyczna globalizacji
Swego rodzaju konsekwencj¹ uznania pracy za swego rodzaju funda-
ment bytu spo³ecznego jest te¿ przyznanie donios³ej roli i w strukturze,
i w dynamice rzeczywistoci spo³ecznej (spo³ecznemu) podzia³owi pracy.
Kategoria ta pojawia siê wielokrotnie i w ró¿nych kontekstach; w szcze-
gólnoci zró¿nicowanie klasowe jest okrelone przez Lukácsa jako histo-
rycznie najwa¿niejsza forma spo³ecznego podzia³u pracy
16
. Szkoda, ¿e ta
tak wa¿na kategoria w ¿adnym miejscu Ontologii nie jest poddana syste-
matycznej analizie. Podkrelaj¹c wiêc jej donios³oæ, ograniczê siê do przy-
toczenia jednego ze sformu³owañ mo¿liwie lapidarnie i dobitnie ukazuj¹-
cej sposób pos³ugiwania siê ni¹ przez Lukácsa. Powiada on tak: [...] roz-
wój podzia³u pracy ze swej w³asnej samorzutnej dynamiki wy³ania kate-
gorie coraz wyraziciej spo³eczne
17
. Odnotujmy, ¿e i to wielorako wa¿-
ne dla Lukácsa stwierdzenie sta³oby siê niezrozumia³e bez przyjêcia za-
³o¿enia o pierwotnoci przyrody wzglêdem bytu spo³ecznego
Jak powiada w pewnym miejscu Lukács, [...] tym, co istnieje pierwot-
nie, jest dynamiczna totalnoæ [...] jaka jednia kompleksowoci i procesu-
alnoci
18
. Jest wiêc zrozumia³e, ¿e dalsza prezentacja lukácsowskiej onto-
logii spo³ecznej musi skupiæ siê w³anie na procesach.
Spraw¹, na któr¹ warto zwróciæ szczególn¹ uwagê, jest fakt, ¿e nieja-
ko centraln¹ kategori¹ opisuj¹c¹ procesualny wymiar bytu spo³ecznego
jest reprodukcja (a nie na przyk³ad walka klasowa, jak tego mo¿na by-
³oby byæ mo¿e: ulegaj¹c stereotypom oczekiwaæ). Powiêca jej w czê-
ci II du¿y, blisko trzystustronicowy rozdzia³. Zaczyna go od podkrelenia,
i¿ praca [...] jako rozwiniêta kategoria bytu spo³ecznego osi¹gn¹æ mo¿e
prawdziwe i adekwatne istnienie tylko w jakim kompleksie spo³ecznym,
który wystêpuje i reprodukuje siê w formie procesu
19
.
Warto te¿ zwróciæ uwagê na posiadaj¹cy ostatecznie decyduj¹ce zna-
czenie biegunowy charakter kompleksu globalnego. Te dwa bieguny, któ-
re wyznaczaj¹ granice ruchów reprodukcyjnych i okrelaj¹ te ruchy, za-
równo w pozytywnym, jak i w negatywnym sensie, to po jednej stronie
procesy reprodukcji w swej ekstensywnej i intensywnej postaci, po dru-
giej stronie jednostkowi ludzie, których reprodukcja jako jednostek sta-
nowi bytow¹ podstawê reprodukcji globalnej
20
. W¹tek ten powróci, w nie-
co skonkretyzowanej postaci, w analizie procesów globalizacyjnych.
Proces reprodukcji, bêd¹c zasadniczo (co wynika zreszt¹ z natury
pracy ludzkiej, jako aktywnoci maj¹cej charakter rozstrzygniêæ teleologicz-
nych) procesem reprodukcji rozszerzonej, ma charakter kierunkowy (choæ
16
L u k á c s, II, s. 218.
17
Tam¿e, s. 191.
18
L u k á c s, I, s. 459.
19
L u k á c s, II, s. 183.
20
L u k á c s, II, s. 359.
142
Waldemar Czajkowski
nie teleologiczny). Pozwala to Lukácsowi na opis pewnej iloci g³ównych
trendów (tendencji) rozwojowych, które jego zdaniem charakteryzu-
j¹ proces reprodukcji bytu spo³ecznego. Opis ten jest niew¹tpliwie istotnym
sk³adnikiem jego spo³ecznej ontologii. Przyjrzyjmy mu siê wiêc bli¿ej.
Dla przejrzystoci wyró¿nijmy kilka ich grup. Mamy wiêc, po pierwsze,
trendy, które mo¿na by³oby (roboczo!) nazwaæ ontologicznymi. Ich cha-
rakterystykê zawiera np. nastêpuj¹ca wypowied Lukácsa: [...] zasadni-
czy kierunek samokszta³towania siê bytu spo³ecznego polega [...] na za-
stêpowaniu czysto przyrodniczych okreleñ ontologicznymi formami mie-
szanymi przyrodniczoci i uspo³ecznienia [...]. G³ówna tendencja wytwa-
rzaj¹cego siê w ten sposób procesu rozwojowego to sta³y przyrost sk³adni-
ków o charakterze czysto lub w przewa¿aj¹cej mierze spo³ecznych, a wiêc
»odsuwanie bariery przyrodniczej« [...], jak zwyk³ by³ mawiaæ Marks
21
. Do
tej grupy nale¿a³oby zaliczyæ te¿ charakteryzowany przez Lukácsa w III to-
mie Ontologii jeden z trzech wielkich procesów omawianych przez
Marksa: Powstanie bytu spo³ecznego jest [...] pewnym przekszta³ceniem
cz³owieka [...] pod tym wzglêdem, ¿e procesualne przeobra¿enie sposobów
bytu po raz pierwszy stwarza podmioty i przedmioty
22
.
Grupê drug¹ stanowi¹ ró¿ne, acz blisko splecione ze sob¹ trendy (na-
zwijmy je antropologicznymi), które dobrze charakteryzuje na przyk³ad
taka oto teza: [...] centraln¹ treæ dziejów stanowi to, jak cz³owiek rozwi-
ja³ siê od samej tylko jednostkowoci [...] do [postaci] cz³owieka rzeczywi-
stego, osobowoci [...], indywidualnoci
23
.
Wreszcie mamy grupê trendów o charakterze, powiedzmy, spo³eczno-
ekonomicznym (w wê¿szym sensie tego okrelenia). W jednym z tych tren-
dów ³¹cz¹ siê przekszta³cenia struktury spo³ecznej (i fizycznej zarazem)
przestrzeni z przeobra¿eniami pewnych ontologicznych w³aciwoci bytu
spo³ecznego: [...] wraz z powstaniem pierwszych miast uczyniony zosta³
pierwszy krok w procesie uspo³ecznienia spo³ecznego bytu
24
. Nieco podob-
ny trend jest opisany nastêpuj¹co: Uspo³ecznienie jako ogólny skutek tego
procesu rozwojowego przejawia siê tak¿e w tym, ¿e ten rodzaj za³o¿eñ
z góry ju¿ cechuj¹cych siê czystym charakterem spo³ecznym które nie
maj¹ bezporednio na wzglêdzie wymiany materii ludzi z przyrod¹, lecz
obliczone s¹ na to, aby wywrzeæ wp³yw na innych ludzi, nak³aniaj¹c ich
z kolei do przeprowadzenia pojedynczych za³o¿eñ teleologicznych po¿¹da-
nego typu, stale ilociowo wzrasta i nabiera znaczenia. Tak zasadniczy
21
L u k á c s, I, 435.
22
G. L u k á c s: Wprowadzenie do ontologii bytu spo³ecznego. Cz. III: Prolegomena.
Warszawa 1985 (dalej jako: L u k á c s, III).
23
L u k á c s, II, s. 361.
24
Tam¿e, s. 215.
143
Györgya Lukácsa ontologia historyczna globalizacji
zwrot w procesie wzrostu uspo³ecznienia bytu spo³ecznego nie mo¿e w ¿a-
den sposób wyst¹piæ jako zjawisko izolowane
25
.
Na zakoñczenie tego fragmentu naszych rozwa¿añ wymieñmy dwa
sporód trzech (trzeci omówi³em ju¿ wy¿ej; chodzi o rozwój relacji: podmiot
przedmiot) ukazanych przez Marksa wielkich procesów.
Po pierwsze, jest to proces polegaj¹cy na tym, ¿e ka¿dorazowy spo-
³ecznie konieczny czas pracy dla reprodukcji cz³owieka wykazuje sta³¹ ten-
dencjê malej¹c¹. Inaczej mówi¹c, wydajnoæ pracy wykazuje tendencjê
rosn¹c¹
26
.
Po drugie, chodzi o konieczny proces integrowania siê pierwotnie zu-
pe³nie ma³ych grup ludzi w grupy wiêksze, w narody, w imperia, a¿ osta-
tecznie pojawiaj¹ siê pierwsze zwi¹zki [pe³nej] realizacji [tego zintegrowa-
nia] pod postaci¹ rynku wiatowego i jego spo³ecznych oraz politycznych
skutków, w których po raz pierwszy faktycznie daje siê zauwa¿yæ tenden-
cja do utworzenia faktyczno-spo³ecznej jednoci ludzkoci
27
. Jak widaæ,
doszlimy bezporednio do tytu³owego tematu tego eseju, jakim jest onto-
logia globalizacji.
Ontologia globalizacji
Do problemu globalizacji dotarlimy od strony, od której bywa ona naj-
czêciej sk¹din¹d na gruncie ró¿nych tradycji teoretycznych ujmo-
wany, tj. od strony roli rynku wiatowego (nawiasem mówi¹c, pisz¹c pod
koniec lat szeædziesi¹tych ubieg³ego stulecia, Lukács stwierdza³ bystro, i¿
[rynek wiatowy] przejawia niedwuznaczne oznaki nieuchronnego ilocio-
wego i jakociowego dalszego rozwoju
28
). To, co mo¿na moim zdaniem
nazwaæ Lukácsowsk¹ ontologi¹ globalizacji i ten aspekt tego procesu
(kompleksu procesów) ujmuje, ale daleko poza niego wykracza.
Spróbujmy usystematyzowaæ g³ówne elementy tej koncepcji.
Przede wszystkim warto by³oby zastanowiæ siê nad tym, jak mo¿na by-
³oby zdefiniowaæ globalizacjê, wprowadzaj¹c to s³owo do koncepcji pomy-
lanej jako rekonstrukcja (i rozbudowa) spo³ecznej ontologii Lukácsa. My-
lê, ¿e definicja najprostsza, a zarazem trafnie chwytaj¹ca g³ówn¹ myl
Lukácsa, mog³aby byæ wypowiedziana nastêpuj¹co: globalizacja to proces
jednoczenia siê ludzi w ludzki rodzaj.
25
Tam¿e, s. 439.
26
L u k á c s, III, s. 419.
27
Tam¿e, s. 432.
28
L u k á c s, II, s. 521.
144
Waldemar Czajkowski
Przyj¹wszy tê definicjê, mielibymy natychmiast wa¿n¹ tezê: Samo-
rzutne, niepowstrzymane jednoczenie siê ludzi [...] w ludzki rodzaj [...],
stanowi nieuniknione zjawisko towarzysz¹ce rozwojowi si³ wytwórczych
29
.
Mo¿na by³oby zastanawiaæ siê, czy mamy tu do czynienia rzeczywicie
z jakim automatyzmem, ale nie s¹dzê, by warto by³o tej kwestii powiê-
caæ wiele czasu. Z innych wypowiedzi Lukácsa mamy pe³ne prawo wno-
siæ, i¿ jest to pewnego rodzaju skrót mylowy, jakich zreszt¹ u niego my-
liciela niemieckiego, który specjalnie precyzj¹ wypowiedzi siê nie przej-
mowa³ jest wiele.
G³êbiej siêgaj¹c¹ by³aby definicja charakteryzuj¹ca globalizacjê, jako
proces przekszta³cania siê gatunkowoci niemej w gatunkowoæ ju¿ nie-
-niem¹ (gatunkowoæ w sobie)
30
. Inaczej mówi¹c: proces kszta³towania siê
wiadomych odniesieñ jednostki do gatunku oraz do innych ludzi, a tak-
¿e: do siebie samego jako tego gatunku reprezentantów. Owo odniesie-
nie cz³owieka do gatunku ludzkiego [...] od samego pocz¹tku jest kszta³to-
wane i zaporedniczone przez spo³eczne kategorie, takie jak praca, jêzyk,
wymiana, komunikowanie siê
31
. Rzecz jasna, nie jest [ono] nigdy »nie-
me«, lecz mo¿e siê realizowaæ wy³¹cznie w stosunkach i zale¿nociach funk-
cjonuj¹cych wiadomociowo
32
.
Proces ten jest procesem ewolucyjnym w szerokim sensie tego s³o-
wa: a wiêc niewolnym od sprzecznoci, zahamowañ, lepych uliczek... Jak
podkrela Lukács, owe odniesienia pojawiaj¹ siê w obrêbie ludzkiego ga-
tunku, który pocz¹tkowo [...] istnieje tylko sam w sobie, konkretne cz¹st-
kowe realizacje, które w³anie przez sw¹ konkretn¹ cz¹stkowoæ i party-
kularnoæ [...] zajmuj¹ w rozwoju wiadomoci gatunkowej miejsce owego
bytu samego w sobie [...] [gatunku przyrodniczego]
33
. A podstawowa obiek-
tywna sprzecznoæ w tym stosunku zaznacza siê w ten sposób, ¿e docho-
dzenie do wiadomoci gatunku [...] w ramach tej cz¹stkowoci i partyku-
larnoci musi stale mniej lub bardziej przes³aniaæ ogóln¹ istotê gatunko-
w¹, a przynajmniej w znacznym stopniu spychaæ j¹ na dalszy plan
34
.
Wêziej rozumian¹ ewolucyjn¹ naturê tego procesu charakteryzuje na-
stêpuj¹ca teza: [...] tworzenie siê ludzkiej wiadomoci gatunkowej ujaw-
nia najrozmaitsze rzêdy wielkoci i szczeble, od prawie jeszcze przyrodni-
czo powi¹zanych plemion do wielkich narodów
35
. Pewnym jej rozwiniêciem
mo¿e byæ nastêpuj¹ca wypowied: Nowa pod wzglêdem jakociowym for-
29
L u k á c s, I, s. 622.
30
L u k á c s, III, s. 59137.
31
L u k á c s, I, s. 621.
32
Tam¿e.
33
Tam¿e.
34
Tam¿e, s. 622.
35
Tam¿e.
145
Györgya Lukácsa ontologia historyczna globalizacji
ma bytowa gatunkowoci w spo³eczeñstwie ju¿ na wstêpie przejawia siê
w tym, ¿e jest pluralistyczna, tzn. ¿e w³anie w bezporedniej praktyce ró¿-
nicuje siê od pocz¹tku na mniejsze gatunkowe grupy zespoleniowe [...],
w zestawieniu z którymi powszechno-ludzka gatunkowoæ zdaje siê bez-
porednio istnieæ jako tylko abstrakcja, choæ w ostatecznoci jest w³a-
nie t¹ si³¹, która wyznacza kierunek g³ównej tendencji [rozwojowej]
36
.
I dalej: [...] gatunek ludzki, który sta³ siê spo³ecznym, ró¿nicuje siê na
mniejsze jednostki, sprawiaj¹ce wra¿enie bezporednio zamkniêtych w so-
bie [...]. Nie niema ju¿ gatunkowoæ cz³owieka swoj¹ samowiedzê zakotwi-
cza [...] nie bezporednio w rzeczywistym, totalnym gatunku ludzkoci, któ-
ry mia³by wkraczaæ w byt, jako spo³eczeñstwo, lecz w owych bezporednio
dopiero cz¹stkowych formach jej przejawu. W p³aszczynie wiadomoci roz-
dzia³ ten posuwa siê a¿ tak daleko, ¿e cz³onkowie tych pierwszych [...] form
gatunkowoci praktycznie nie traktuj¹ cz³onków innych podobnych grup
jako blinich, przynale¿nych do tego samego gatunku (kanibalizm itp.) [...]
ogólny rozwój gatunkowoci cz³owieka przybiera formê nieznanego przy-
rodzie pluralizmu. Ów pluralizm wykazuje jednak w dziejach [...] godn¹
uwagi dialektykê: z jednej strony [...] wystêpuje bardzo silna odpornoæ
na zmiany owego sposobu, w jaki pierwotnie dana im jest ich spo³eczna
egzystencja [...] z drugiej strony jako wa¿ny moment w dziejach ludzkoci
zaznacza siê nieprzerwane znoszenie tego pocz¹tkowego zró¿nicowania,
tworzenie siê coraz wiêkszych jednostek integracyjnych na drodze stapia-
nia siê tych cz¹stkowych zespoleñ. [Ta ostatnia tendencja] posunê³a siê a¿
do utworzenia [...] narodów, przede wszystkim tam, gdzie pierwiastki [...]
coraz bardziej uspo³ecznione bardziej zdecydowanie ni¿ gdzie indziej wy-
par³y pierwiastki li tylko przyrodnicze
37
. A oto jedna z dramatycznych kon-
sekwencji tej dialektyki: [...] krwawe wojny, spustoszenia i poni¿enia lu-
dzi, zaostrzanie siê wzajemnych stosunków miêdzy l¹dami, przechodz¹ce
nawet w wiekami ci¹gn¹c¹ siê nienawiæ oto bezporednie »narzêdzia«,
za pomoc¹ których dokonywa³a siê i jeszcze dokonuje gatunkowa integra-
cja ludzkoci. Ale ¿e jednak mimo wszystko siê dokonuje to fakt niew¹t-
pliwy
38
.
Przekszta³cenia, w wyniku których zamiast ma³ych zbiorowoci powstaj¹
wiêksze itd., mo¿na potraktowaæ jako wa¿ny, ale jednak szczególny, przy-
padek szerszej klasy zjawisk, które Lukács okrela mianem p³ynnoci gra-
nic kompleksów [w bycie spo³ecznym], [a] która stanowi bezporednie na-
stêpstwo odsuwania bariery przyrodniczej
39
.
10 Od marksizmu...
36
L u k á c s, III, s. 75.
37
Tam¿e, s. 7677.
38
L u k á c s, I, 627628.
38
Tam¿e, s. 542.
146
Waldemar Czajkowski
Szczególnie wa¿n¹ (zw³aszcza w wietle idei zwykle uznawane, za szcze-
gólnie istotne w marksizmie oraz w doktrynach ruchów politycznych in-
spirowanych t¹ filozofi¹), choæ jakby mimochodem rzucon¹, jest wypowied
nastêpuj¹ca: [...] w ekonomicznie zjednoczonym wiecie równoæ ludzi sta-
nowi podstawê [...] tworz¹cej siê tutaj gatunkowoci, istniej¹cej dla siebie
40
.
Warto odnotowaæ te s³owa, bo sytuuj¹ one problem równoci w perspekty-
wie doæ rzadko przyjmowanej i to zarówno przez zwolenników, jak
i przeciwników egalitaryzmu.
Wreszcie, odnotowaæ trzeba niezwykle interesuj¹c¹ (choæ kontrowersyj-
n¹) tezê mówi¹c¹ o swego rodzaju wspó³zbie¿noci dwóch procesów glo-
balizacji i indywidualizacji: [...] rozwój spo³eczny w skali wiatowohisto-
rycznej zmierza równolegle do wytworzenia siê istniej¹cych dla siebie in-
dywidualnoci w poszczególnych ludziach i do ukonstytuowania ludzko-
ci, która by w swej praktyce by³a wiadoma samej siebie jako gatunku
ludzkiego
41
.
I jeszcze jeden problem problem, który od¿y³ przed kilkunastu laty
za spraw¹ Francisa Fukuyamy: problem koñca Historii, jak chc¹ jedni, czy
raczej jej pocz¹tku, jak za Marksem chce Lukács. Problem ten osa-
dza Lukács w szerszej ni¿ zwykle siê to czyni perspektywie. Pójdmy jego
tropem. Zaczyna on od nastêpuj¹cej tezy: [...] niemota gatunku przecho-
dzi skokowo wraz z pojawieniem siê pracy i jêzyka w gatunkowoæ
sam¹ w sobie bytu spo³ecznego
42
. I przechodzi do nastêpnej, w której mowa
jest o prehistorii ludzkiego spo³eczeñstwa: [...] historia ucz³owieczania siê
cz³owieka, stawania siê spo³eczeñstwa adekwatnym wyrazem gatunku
mo¿e tylko wówczas zbli¿yæ siê do kresu, gdy oba bieguny bytu spo³eczne-
go, ludzka jednostka i spo³eczeñstwo, przestaj¹ oddzia³ywaæ wzajemnie na
siebie w sposób ¿ywio³owo-antagonistyczny, [tzn.] gdy reprodukcja spo³e-
czeñstwa wspiera ludzki byt cz³owieka, jednostka za w swym indywidu-
alnym ¿yciu realizuje siê wiadomie jako cz³onek gatunku. Jest to drugi
wielki skok w rozwoju bytu spo³ecznego [...] pocz¹tek prawdziwej historii
ludzkoci
43
.
Rozwa¿ania wokó³ Lukácsa ontologii globalizacji zakoñczmy swego ro-
dzaju potrójnym akordem.
Po pierwsze, wróæmy do rynku wiatowego. Jak mówi Lukács, jest on
niedaj¹c¹ siê obejæ podstaw¹ do zrealizowania siê jednoci rodzaju ludz-
kiego, jednoci istniej¹cej dla siebie; mo¿e on jednak powo³aæ do ¿ycia tyl-
ko [byt] sam w sobie tej jednoci co zreszt¹ czyni koniecznoci¹ nato-
40
L u k á c s, III, s. 444.
41
L u k á c s, II, s. 395.
42
Tam¿e, s. 579.
43
Tam¿e, s. 580.
147
Györgya Lukácsa ontologia historyczna globalizacji
miast przeobra¿enie i podniesienie tego bytu samego w sobie do postaci bytu
dla siebie mo¿e siê dokonaæ jedynie za spraw¹ wiadomego czynu samych
ludzi
44
.
Po drugie, po³¹czmy problematykê, na której koñczymy, z problema-
tyk¹, od której zaczynalimy. Wed³ug Lukácsa: Zaczyna [...] stopniowo po-
wstawaæ pewna zupe³nie nowa totalnoæ totalnoæ gatunku ludzkiego
wraz z jego, ostatecznie przez niego samego stworzonym, wiatem otacza-
j¹cym. Dopiero kiedy ludzie stworz¹ j¹ w konkretnej pe³ni [...] dobiega koñ-
ca tworzenie siê kategorii totalnoci w bycie spo³ecznym. Ale ju¿ znacznie
wczeniej [...] zauwa¿amy, jak g³êboko [...] ró¿ni siê ta forma totalnoci od
wszystkich wczeniejszych [...] nasza Ziemia jest [...] jak¹ [...] totalnoci¹,
która przeby³a w³asn¹ historiê rozwoju. W tym sensie, poruszaj¹ca siê ru-
chem nieodwracalnym i rozwijaj¹ca siê totalnoæ rodzaju ludzkiego jako
totalnoæ [tworz¹ca ca³oæ] wraz z jej wiatem, wydaje siê reprezentowaæ
ten sam zwi¹zek kategorialny i jako substancja tego bytu wydaje siê mieæ
tak samo pewn¹ w³asn¹ historiê jak jej materialny fundament, planeta Zie-
mia
45
.
Po trzecie, zacytujmy s³owa, które zabrzmieæ mog¹ jak moralne wezwa-
nie: [...] rozwój ludzkoci od bytu samego w sobie gatunku do jego bytu
dla siebie stanowi proces rozgrywaj¹cy siê we wnêtrzu ludzi, w ostatecz-
noci w ka¿dym poszczególnym cz³owieku
46
. Podpisuj¹c siê w pe³ni pod tym
wezwaniem, koñczê tê próbê wydobycia z dzie³a Lukácsa zarysu ontolo-
gii globalizacji. A czy próba, choæ po czêci, siê powiod³a nie jej autorowi
s¹dziæ.
10*
44
Tam¿e, s. 243.
45
L u k á c s, III, s. 295296.
46
L u k á c s, II, s. 580.
TOMASZ CZAKON
Recepcja ksi¹¿ki Andrzeja Walickiego
Marksizm i skok do królestwa wolnoci...
Przywo³ana w tytule publikacja Andrzeja Walickiego
1
ukaza³a siê w jê-
zyku polskim w 1996 roku. Jest autorskim t³umaczeniem wersji angielskiej
2
wydanej rok wczeniej.
Wbrew kilku malkontentom (W³odzimierz Rydzewski, Jerzy Kochan)
ksi¹¿ka A. Walickiego spotka³a siê z du¿ym i ¿yczliwym zainteresowaniem.
Nominowana by³a do nagrody Nike, choæ jej nie otrzyma³a. Opublikowano
kilka wywiadów z autorem, dotyczy³y one nie tylko prezentowanej publi-
kacji, lecz tak¿e sytuacji ideowej w Polsce. Ksi¹¿kê zauwa¿ono w ró¿no-
rodnych rodowiskach politycznych. Opinie o niej by³y doæ jednorodne.
Zwracano uwagê na osobê autora, najczêciej z aprobat¹ przedstawiano
ideê przewodni¹ ksi¹¿ki, zgadzano siê, ¿e istnieje zwi¹zek miêdzy wizj¹
komunizmu a praktyk¹ realnego socjalizmu. Doæ zgodnie (negatywnie)
oceniano kondycjê zarówno antykomunizmu, jak i marksizmu po 1989 ro-
ku. Taki jest dominuj¹cy sposób odczytania dzie³a Walickiego. Na szczê-
cie jest kilka wyj¹tków w tym zadziwiaj¹co zgodnym odczytaniu ksi¹¿ki
tego autora. (W³odzimierz Rydzewski, Ryszard Panasiuk, Tadeusz Kowa-
lik, Jerzy Kochan, Marek Styczyñski).
1
A. Wa l i c k i: Marksizm i skok do królestwa wolnoci. Dzieje komunistycznej uto-
pii. Warszawa 1996.
2
Te n ¿ e: Marxism and the leap to the kingdom of freedom: the rise and fall of the
Communist utopia. Stanford University Press, 1995.
149
Recepcja ksi¹¿ki Andrzeja Walickiego Marksizm i skok do królestwa wolnoci...
Ocena przyjêcia ksi¹¿ki
Oceniaj¹c przyjêcie ksi¹¿ki, recenzenci nie s¹ jednomylni. Z jednej stro-
ny powiadaj¹, ¿e spotka³a siê z du¿ym zainteresowaniem, a z drugiej
¿e zosta³a przemilczana.
Rafa³ Stobiecki nale¿y do tej pierwszej grupy recenzentów. Stwier-
dza, ¿e zna trzy historie marksizmu: Padra Vranickiego, Leszka Ko³akow-
skiego oraz Andrzeja Walickiego. Ka¿da z nich jest inna. Praca jugos³o-
wiañskiego badacza Padra Vranickiego (Geschichte des Marxismus, nie-
miecki przek³ad 1974 rok) ma jego zdaniem charakter rewizjonistycz-
ny, pisana jest z pozycji krytycznego przemylenia marksizmu radzieckie-
go, jest prób¹ nawi¹zania do koncepcji wczesnego Karola Marksa. Dla
L. Ko³akowskiego (G³ówne nurty marksizmu. Powstanie. Rozwój. Rozk³ad.
Wyd. I Pary¿ 19761978) jego ksi¹¿ka jest prób¹ osobistego rozliczenia
siê z teori¹, której przez lata by³ zwolennikiem. Ujêcie A. Walickiego, we-
dle Stobieckiego, jest inne. Autor jest wolny od osobistych kontekstów za-
uroczenia marksizmem, choæ w przeciwieñstwie do zachodnich sowieto-
logów odczytanie marksizmu wyrasta z jego dowiadczeñ socjalizmu. Wa-
licki, podkrela Stobiecki, wiadomie redukuje marksizm do zawartej
w nim teorii komunizmu, co wynika z jego dowiadczeñ zetkniêcia siê
z marksizmem oraz zainteresowañ dla utopijnych elementów historii idei.
Walicki odró¿nia tak¿e teoretyczny i praktyczny aspekt tkwi¹cy w mar-
ksizmie, lecz interesuje siê przede wszystkim sam¹ ideologi¹ i jej determi-
nuj¹c¹ rol¹ dla mentalnoci, a wiêc w efekcie w sferze zachowañ. Taki
punkt widzenia pozwala Walickiemu uchwyciæ to, co zwykle umyka³o uwa-
dze dotychczasowych badaczy lub by³o przez nich celowo bagatelizowane,
mianowicie swoist¹ ci¹g³oæ miêdzy marksizmem Marksa i Engelsa a jego
praktyczn¹ realizacj¹ przez Lenina, Trockiego, Stalina, Bucharina. Pró-
buj¹c uchwyciæ najbardziej pierwotn¹ i najbardziej podstawow¹ treæ ko-
munistycznej utopii, Walicki szuka jej w Marksowskim rozumieniu pojêcia
wolnoci, jako »aksjologicznym« uzasadnieniu komunizmu
3
. Stobiecki pod-
krela znaczenie wskazania ci¹g³oci miêdzy Marksem a jego pónymi zwo-
lennikami i wskazuje na odpowiedzialnoæ Marksa za póniejsz¹ prak-
tykê polityczn¹. Jednoczenie twierdzi Stobiecki Walicki patrzy na
marksizm oczami libera³a, któremu drogie s¹ wartoci wolnoci i autono-
mii jednostki, idea wolnego rynku, obawa przed wszelkimi formami my-
lenia kolektywistycznego, lecz jednoczenie zauwa¿aj¹cego, ¿e marksizm
3
R. S t o b i e c k i: Miêdzy wolnoci¹ a zniewoleniem. Tygiel Kultury 1996, nr 12,
s. 111114.
150
Tomasz Czakon
narodzi³ siê w³anie w protecie wobec rzeczywistych u³omnoci spo³e-
czeñstw kapitalistycznych i tradycji liberalnej
4
. Walicki pisze Stobiecki
przedstawia tak¿e przyczyny upadku komunistycznego systemu i widzi
je w sferze ideologii, jej kryzysu, erozji (Michai³ Gorbaczow i pieriestrojka
jako g³ówne czynniki erozji). Z tez¹ t¹ R. Stobiecki nieco polemizuje, wska-
zuj¹c na ideologiczn¹ zaciek³oæ Trybuny Ludu jeszcze w latach osiem-
dziesi¹tych oraz na niedocenianie przez Walickiego problemów ekonomicz-
nych. Na koniec Stobiecki przypomina wypowied Walickiego, ¿e po do-
wiadczeniach marksizmu nikt ju¿ nie mo¿e odwo³ywaæ siê ani do autory-
tetu nauki, ani do logiki praw dziejowych usprawiedliwiaj¹cych dzia³ania
polityczne.
Lecz z drugiej strony, W. Rydzewski zauwa¿a, ¿e ksi¹¿ka Walickiego
jest przemilczana. Jest to powiada wielka, solidna ksi¹¿ka do studio-
wania, a nie po prostu czytania. Powinna byæ przedmiotem sporów, a nie
jest. Jego zdaniem o ksi¹¿ce Walickiego traktowa³o tylko parê dy¿urnych
recenzji. Dla Rydzewskiego najbardziej znacz¹ca jest owa cisza. Dobrze
charakteryzuje nasz¹ polsk¹ rzeczywistoæ w czasie »ma³ej potransforma-
cyjnej stabilizacji« i nasze ¿ycie intelektualne, tyle¿ senne i leniwe, co sk³on-
ne do podejmowania ju¿ na w³asny [...] rachunek tematów raczej zastêp-
czych ni¿ istotnych
5
. Tak¿e Jerzy Kochan
6
twierdzi, ¿e ksi¹¿ka Walickie-
go spotka³a siê z cisz¹, znacz¹c¹ cisz¹ dotycz¹c¹ marksizmu. Wyró¿nia na-
wet kilka jej rodzajów; jest cisza przed 1989 wi¹¿¹ca siê z brakiem oficjal-
nej dyskusji nad ksi¹¿k¹ L. Ko³akowskiego G³ówne nurty marksizmu oraz
jest cisza po 1989. Oba milczenia pisze Kochan s¹ wiadectwem uwi-
k³ania; najpierw w upañstwowieniu marksizmu, a po roku 1989 wiado-
moci swej obecnoci w tym uwik³aniu.
Informacje o autorze
Wielu recenzentów informuje, kim jest A. Walicki, czym siê zajmuje,
wskazuj¹c miêdzy innymi, ¿e jest historykiem idei, znawc¹ rosyjskiej i pol-
skiej historii idei, a teraz da³ siê poznaæ jako kompetentny, rzetelny, orygi-
nalny znawca historii marksizmu. Przyk³adowo, Jerzy Wiatr pisze, ¿e naj-
wybitniejszy w nauce polskiej, a mo¿e nawet wiatowej, znawca rosyjskiej
4
Tam¿e, s. 114.
5
W. R y d z e w s k i: Walicki czyta Marksa. Zdanie 1996, nr 45, s. 7275.
6
J. K o c h a n: Grube ksi¹¿ki i milczenie owiec. Nowa Krytyka 1999, nr 10.
151
Recepcja ksi¹¿ki Andrzeja Walickiego Marksizm i skok do królestwa wolnoci...
myli filozoficznej i spo³ecznej rozszerzy³ swe zainteresowania równie¿ na
marksizm
7
. Walicki bada³ równie¿ zauwa¿a J. Wiatr kondycjê inte-
lektualisty w warunkach komunizmu. Nie sprowadza siê ona ani do pry-
mitywnego schematu »hañby domowej«, »zdrady klerków« czy innego tego
typu ujêæ potêpiaj¹cych, ani te¿ do kusz¹cej konstrukcji mi³oszowskiego
»ketmanu«. A. Walicki pokazywa³ na tle w³asnej biografii, jak mo¿na by³o,
dzia³aj¹c w ramach systemu i wykorzystuj¹c mo¿liwoci, które pojawi³y siê
po 1956 roku, przyczyniaæ siê do stopniowej redukcji elementu totalitar-
nego w systemie komunistycznym
8
.
Problem ci¹g³oci marksizmu
i odpowiedzialnoci Marksa
za póniejsz¹ praktykê polityczn¹
Przechodz¹c do charakterystyki merytorycznej zawartoci dyskusji nad
ksi¹¿k¹ Marksizm i skok do królestwa wolnoci..., mo¿na powiedzieæ, ¿e
jednym z jej najbardziej widocznych elementów by³o pytanie o odpowie-
dzialnoæ Marksa i marksizmu za taki a nie inny kszta³t rewolucji i prak-
tyki politycznej w Zwi¹zku Radzieckim i pañstwach zale¿nych od niego.
Jest to pytanie o moc sprawcz¹ marksizmu. Dominuje przekonanie o ist-
nieniu takiego zwi¹zku, z tym ¿e niektórzy dodaj¹, ¿e zale¿noæ ta widoczna
jest tak¿e wówczas, gdy przemiany w marksizmie doprowadzi³y (sprzyja-
³y) do erozji ustrojów odwo³uj¹cych do tej ideologii.
Recenzenci, odwo³uj¹c siê do ksi¹¿ki Walickiego, zwracaj¹ uwagê na
ci¹g³oæ marksizmu i polityczne konsekwencje koncepcji Marksa. Wed³ug
Stobieckiego
9
rewizjonici odwo³uj¹cy siê do m³odego Marksa, huma-
nisty, zauwa¿aj¹cy zró¿nicowanie marksizmu ¿ywili po prostu z³udze-
nia, s¹dz¹c, ¿e s¹ ró¿ne marksizmy.
Tak¿e Stanis³awa Jankowicz
10
zwraca uwagê na polityczne konsekwen-
cje analizy A. Walickiego uto¿samiaj¹cego marksizm z komunizmem, a ten
z pewn¹ koncepcj¹ wolnoci. Walicki pisze Jankowicz ukazuje ci¹-
7
J. W i a t r: Pu³apki urojonej wolnoci. Wokó³ nowej ksi¹¿ki Andrzeja Walickiego.
Myl Socjaldemokratyczna 1996, nr 1, s. 510.
8
Tam¿e, s. 67.
9
Tam¿e.
10
S. J a n k o w i c z: Dzieje komunistycznej utopii. Arcana 1997, nr 18 (6), s. 165
174.
152
Tomasz Czakon
g³oæ marksizmu i jego twórcz¹ rolê w systemie radzieckim, w którym ko-
munistyczny totalitaryzm wyrasta z marksizmu; marksizm jest za niego
odpowiedzialny.
Równie¿ Ryszard Panasiuk
11
podejmuje problem ci¹g³oci ideowej Mar-
ksa i marksizmu oraz ich odpowiedzialnoci za totalitaryzm. Walicki pi-
sze Panasiuk choæ nie jest wyznawc¹ cile deterministycznego ujêcia
procesów spo³ecznych i nie twierdzi bynajmniej, ¿e totalitarny system ra-
dziecki by³ historycznie koniecznym rezultatem nauk Marksa, to sugeruje
jednak¿e niedwuznacznie, ¿e jego antyliberalna koncepcja wolnoci sta-
nowi³a dobre oparcie teoretyczne dla antydemokratycznego kierunku roz-
woju systemu radzieckiego
12
. Panasiuk zasadniczo aprobuje ostro¿ne
jak stwierdza stanowisko Walickiego w tej sprawie i dodaje swoje w¹t-
pliwoci: czy twórcy marksizmu mogli mieæ totalitarne intencje, jaka fak-
tycznie by³a rola doktryny w powstawaniu, umacnianiu, uzasadnianiu,
utrzymaniu w³adzy przez jej wyznawców, czy realny socjalizm by³ zgod-
ny z doktryn¹, w jakim stopniu tak, w jakim nie i czy to ma znaczenie dla
oceny jej odpowiedzialnoci. Jednak wniosek koñcowy Panasiuka jest jed-
noznaczny by³ to nieudany, tragiczny eksperyment.
Z kolei wed³ug T. Kowalika ksi¹¿ka Walickiego jest wybitna, idzie pod
pr¹d opinii publicznej, traktuj¹c marksizm jako ideologiê skompromitowa-
n¹, lecz mimo to zas³uguj¹c¹ na to, aby dostrzec w niej co wa¿nego
gwa³town¹, przesadzon¹ reakcjê na rozliczne, rzeczywiste u³omnoci spo-
³eczeñstwa kapitalistycznego
13
.
Zdaniem Adama Krzemiñskiego
14
najoryginalniejsze w ksi¹¿ce Walic-
kiego s¹ strony powiêcone ostatnim trzydziestu latom realnego socjalizmu,
latom jego detotalitaryzacji. Nie mo¿na pisze Krzemiñski winiæ Marksa
za ekscesy stalinizmu, lecz u podstaw komunistycznej wizji przysz³oci le¿y
koncepcja wolnoci, która legitymizowa³a totalitarne praktyki. Os³abienie
tej wizji sta³o siê ród³em jej upadku. Walicki zauwa¿a Krzemiñski
wiele miejsca powiêca Polsce najs³abszemu ogniwu miêdzynarodowe-
go komunizmu aby wykazaæ, ¿e nie mo¿na uto¿samiaæ PRL z komuni-
zmem i totalitaryzmem, ¿e komunistyczne i totalitarne by³y tylko lata miê-
dzy 1948 a 1956 rokiem.
11
R. P a n a s i u k: Podzwonne dla marksistowskiego komunizmu. Przegl¹d Filozo-
ficzny Nowa Seria 1998, R. 7, nr 1 (25), s. 109123; Te n ¿ e: Na czym polega³ b³¹d
Marksa? Zbli¿enia: Polska Niemcy 1998, nr 1, s. 7275.
12
R. P a n a s i u k: Podzwonne..., s. 119.
13
T. K o w a l i k: Spór o Marksa i ZSRR ci¹gle otwarty, dwóch Marksów, wiele mar-
ksizmów. Zdanie 1997, nr 12, s. 6265.
14
A. K r z e m i ñ s k i: Historia jako religia. Przegl¹d Polityczny 1997, nr 35,
s. 120124.
153
Recepcja ksi¹¿ki Andrzeja Walickiego Marksizm i skok do królestwa wolnoci...
Zdaniem J. Wiatra
15
upadek europejskiego socjalizmu pañstwowego
spowodowa³ odsuniêcie siê od marksizmu tak¿e wielu ludzi lewicy, tym wiêk-
sze znaczenie ma powrót do róde³ zaprezentowany z wielk¹ erudycj¹
i mistrzowsko przez A. Walickiego [...]
16
. Dzie³o Walickiego jest pisze
J. Wiatr w ostatnich latach najdoniolejszym g³osem w dyskusji o inte-
lektualnych korzeniach systemu pañstwowego socjalizmu. A. Walicki nie
oszczêdza ani ideologii marksistowskiej [...], ani inspirowanej przez tê ide-
ologiê praktyki
17
. Jednak, w przeciwieñstwie do innych stwierdza Wiatr
stara siê dociec róde³ komunistycznej utopii i jej konsekwencji. Szcze-
gólnie interesuj¹ca jest koncepcja Walickiego opisuj¹ca mechanizm prze-
zwyciê¿ania totalitaryzmu w ramach istniej¹cego systemu. Ca³e dzie³o
powiada wydaje siê napisane z myl¹ o takiej tezie. Jest ona sprzeczna
z klasycznymi koncepcjami totalitaryzmu odrzucaj¹cymi mo¿liwoæ istnie-
nia wewnêtrznych mechanizmów detotalitaryzacji. ród³em takiego mecha-
nizmu wskazuje Wiatr okaza³a siê sprzecznoæ miêdzy doktryn¹
a praktyk¹. Marksizm kreowa³ ca³e legiony rozczarowanych ekswyznaw-
ców. Walicki ukazuje rozwój tego mechanizmu. Ta stopniowa »detotalita-
ryzacja« systemu spowodowa³a, ¿e w obliczu realnego ruchu opozycyjne-
go [...] nie by³ on ju¿ ani gotów zd³awiæ tego ruchu, ani zdolny przeciw-
stawiæ mu siê ideologicznie
18
. Rezultatem by³o za³amanie siê systemu.
Ocena dyskusji o marksizmie i antykomunizmie
po 1989 roku
Kolejnym w¹tkiem obecnym w recenzjach ksi¹¿ki Walickiego jest oce-
na sytuacji marksizmu i jednoczenie antykomunizmu po roku 1989.
Walicki stwierdza Jerzy Szacki zauwa¿a ubóstwo literatury anty-
komunistycznej w Polsce, niezauwa¿aj¹cej elementarnych spraw dotycz¹-
cych obecnoci-nieobecnoci komunizmu w Polsce, b³êdnie uto¿samiaj¹ce-
go PRL z komunizmem. Formu³owana jest teza, ¿e zajmowanie siê mar-
ksizmem nie jest modne
19
. R. Stobiecki
20
pisze, ¿e okrelenie marksista sta³o
15
J. W i a t r: Pu³apki..., s. 7.
16
Tam¿e, s. 8.
17
Tam¿e.
18
Tam¿e, s. 9.
19
J. S z a c k i: Nieudany skok do królestwa wolnoci. Gazeta Wyborcza 24
25.05.1997 [nr 120], s. 20.
20
R. S t o b i e c k i: Miêdzy wolnoci¹...
154
Tomasz Czakon
siê po 1989 roku raczej polityczn¹ etykiet¹, a nawet obraliwym epitetem.
Z kolei S. Jankowicz
21
wskazuje, ¿e wed³ug Walickiego prawica antykomu-
nistyczna nie odró¿nia komunizmu jako ideologii i autorytarnego pañstwa,
na tym polega jej s³aboæ. Wed³ug Jerzego £adyki
22
ksi¹¿ka Walickiego jest
u¿yteczna do ukazania s³aboci krytyki antykomunistycznej (w Polsce) nie
rozró¿niaj¹cej podstawowych pojêæ: komunizm, totalitaryzm; uto¿samiaj¹-
cych ca³y okres istnienia PRL z komunizmem i totalitaryzmem. W naszych
rodowiskach intelektualnych pisze R. Panasiuk panuje wokó³ mar-
ksizmu pe³ne za¿enowania milczenie
23
, z tym ¿e za¿enowani s¹ raczej daw-
ni zwolennicy. Przeciwnicy demonstruj¹ lekcewa¿enie i pogardê. Za Wa-
lickim wskazuje na ubóstwo literatury antykomunistycznej. Mo¿e twier-
dzi R. Panasiuk up³ynê³o zbyt ma³o czasu od owego krachu, by kon-
cepcje teoretyczne, które mia³y legitymowaæ tworzone u nas i gdzie indziej
formy ¿ycia spo³ecznego, mog³y staæ siê przedmiotem wyzbytych emocji, bez-
interesownych studiów? Walicki tak nie uwa¿a
24
. Jednak zajmowanie siê
marksizmem nie straci³o na znaczeniu, poniewa¿ to z niego wywodzi³y siê
inspiracje, które kiedy pobudzi³y skupionych wokó³ Lenina rosyjskich so-
cjalistów do podjêcia próby radykalnego przekszta³cenia dotychczasowej
rzeczywistoci polityczno-spo³ecznej
25
. Zdaniem Walickiego pisze R. Pa-
nasiuk to w³anie idee maj¹ decyduj¹cy wp³yw na kszta³t wiata spo-
³ecznego. Dlatego gruntowny rozrachunek z marksizmem jako intelektu-
alnym ród³em radykalnych reform jest konieczny. Bez tego nie zrozumie-
my, dlaczego Marks dla tak wielu by³ ród³em inspiracji spo³ecznej. I na
tym w³aciwie, jak mo¿na s¹dziæ, polega³by wed³ug Walickiego naj-
wiêkszy b³¹d Marksa, ¿e wylansowa³ on projekt antyliberalnie pojêtej wol-
noci, który w postaci realizuj¹cej j¹ formy ustrojowej musia³ wydaæ za-
trute owoce
26
. R. Panasiuk uznaje, ¿e taki zarzut wychodzi z dzisiejszego
punktu widzenia, a wobec Marksa mo¿na wysun¹æ inne zarzuty: zbytni¹
gorliwoæ w realizacji zaprojektowanej formy ¿ycia, ¿e nie wzi¹³ pod uwa-
gê potrzeby instytucjonalnych zabezpieczeñ zaprezentowanego modelu
wolnoci, ¿e poszed³ za daleko w swoim optymizmie w pojmowaniu natury
ludzkiej, jej spo³ecznie-historycznego charakteru. Podziela³ w tym z³udze-
nia epoki wierz¹cej w postêp nauki i racjonalnego urz¹dzenia wiata. Marks
21
S. J a n k o w i c z: Dzieje komunistycznej utopii...
22
J. £ a d y k a: Dramat pojednania wolnoci i koniecznoci (Jeszcze raz o ksi¹¿ce
A. Walickiego: Marksizm i skok do królestwa wolnoci). Myl Socjaldemokratyczna
1997, nr 2, s. 6367.
23
R. P a n a s i u k: Na czym polega³ b³¹d Marksa? Zbli¿enia: Polska Niemcy
1998, nr 1, s. 7275.
24
Tam¿e, s. 72.
25
Tam¿e.
26
Tam¿e, s. 74.
155
Recepcja ksi¹¿ki Andrzeja Walickiego Marksizm i skok do królestwa wolnoci...
myli³ siê w wielu sprawach: dziejowej perspektywy kapitalizmu, prognozy
zdarzeñ, poniós³ klêskê jako twórca ruchu spo³ecznego, który mia³ dopro-
wadziæ do rewolucyjnej przemiany, lecz nie pomniejsza to jego znaczenia
jako myliciela. R. Panasiuk uznaje tak¿e, ¿e przedstawiona przez Walic-
kiego krytyka marksowskiej koncepcji wolnoci jest zbyt radykalna. Zda-
niem Panasiuka powinna byæ bardziej zniuansowana. [...] nale¿a³oby
przecie¿ dostrzec w koncepcji tej treci trwale obecne w ¿yciu duchowym
ludzkoci, treci ³¹cz¹ce siê z przekonaniem, ¿e wartoci¹ jest mo¿liwoæ
autokreacji i swobodnego manifestowania przez indywiduum swoich si³
i mo¿liwoci oraz nadzieja, ¿e cz³owiek przecie¿ zapanuje kiedy nad wy-
twarzanymi przez siê w ¿ywio³owym rozwoju swojej historii ró¿nymi po-
staciami zniewolenia
27
. Jednak koñcowy wniosek Panasiuka jest pesymi-
styczny. S¹dzi bowiem, ¿e te ewentualne, oczekiwane przez niego rezulta-
ty mo¿na osi¹gn¹æ, lecz za cenê innego zniewolenia. J. Szacki pisze, ¿e
w Polsce ksi¹¿ka Walickiego jest szczególnie potrzebna, poniewa¿ nie wi-
dzi siê tutaj problemu marksizmu, nie bierze siê go serio; po prostu odrzu-
ca siê go, nie badaj¹c, dlaczego przez d³ugi czas by³ ród³em fascynacji dla
wielu rozumnych sk¹din¹d ludzi i to nawet takich, którzy mu nigdy nie
ulegli
28
.
W. Rydzewski twierdzi z kolei, ¿e dzisiaj (to jest w 1996 roku) wydanie
ksi¹¿ki Walickiego nie jest wydarzeniem. Wydarzeniem by³oby kilka lat
wczeniej, przed transformacj¹. Dzisiaj nic nie organizuje ¿ycia intelektu-
alnego. Jednak sam temat marksizm oraz autor s¹ sensacj¹. Ksi¹¿ka
jest wiadectwem odwagi intelektualnej i politycznej. Wed³ug W. Rydzew-
skiego dyskusja nad ksi¹¿k¹ Walickiego, a w³aciwie jego zdaniem
brak takiej dyskusji jest dowodem na sytuacjê polskiego marksizmu. Przy-
pomina tu wypowied Kazimierza lêczki w sprawie nieobecnoci marksi-
zmu na VI Polskim Zjedzie Filozoficznym w Toruniu
29
. Lecz tak¿e okrzyk
lêczki, ¿e król jest nagi, pisze W. Rydzewski, zosta³ przemilczany. W tym
kontekcie nie dziwi pisze milczenie wokó³ ksi¹¿ki Walickiego. Zda-
niem W. Rydzewskiego ksi¹¿ka Walickiego jest trudna dla obydwu stron
(niedyskutowanego) sporu. Zarówno dla takich ludzi jak Adam Schaff, któ-
rzy problem marksizmu chcieliby zwekslowaæ na poziom b³êdnego odczy-
tania pogl¹dów Marksa. Lecz równie¿ antymarksistów, antykomunistów,
postkomunistów. Dla obu stron dzie³o Walickiego jest zbyt rzetelne, zbyt
udokumentowane. Walicki pokazuje wagê problemu, a problemem jest od-
czytanie marksizmu jako komunizmu pojêtego jako królestwo wolnoci. Dla
27
Tam¿e, s. 75.
28
J. S z a c k i: Nieudany skok do królestwa wolnoci. Gazeta Wyborcza, dzia³
wi¹teczna, 2425 maja 1997 [nr 120].
29
K. l ê c z k a: Milczenie filozofów. Impresja zjazdowa. Principia. T. XIIIXIV.
156
Tomasz Czakon
Rydzewskiego oznacza to wyeliminowanie z marksizmu wygodnych dla
zachodnich marksistów wersji, sprowadzaj¹cych go do jakiej krytycznej
koncepcji spo³eczeñstwa. Rydzewski zwraca tak¿e uwagê na krytyczne
uwagi wobec ksi¹¿ki L. Ko³akowskiego G³ówne nurty marksizmu. Idzie
o inn¹ ocenê pism m³odego Marksa oraz Antonio Gramsciego, a tak¿e pod-
jêcie przez Walickiego, ca³kowicie pomijanej przez Ko³akowskiego, wizji ko-
munistycznej przysz³oci jako ca³kowitego zniesienia gospodarki rynkowej.
Rydzewski usprawiedliwia te ró¿nice czasem powstania i zwi¹zanym z tym
kontekstem spo³ecznym i politycznym.
Stosunek do Marksowskiej koncepcji wolnoci
We Wstêpie do ksi¹¿ki A. Walicki pisze, ¿e jej zadaniem jest rekonstruk-
cja Marksowsko-Engelsowskiej koncepcji wolnoci; wykazanie, ¿e w³anie
pewna koncepcja wolnoci le¿y u podstaw komunistycznej wizji spo³eczeñ-
stwa przysz³oci; przeledzenie dziejów utopii komunistycznej w myli mar-
ksistowskiej, ³¹cznie z marksizmem-leninizmem, i wreszcie wyjanienie,
w jaki sposób wewnêtrzna logika komunistycznej koncepcji ogólnoludzkiego
wyzwolenia przekszta³ci³a marksizm w legitymizacjê praktyk totalitarnych
30
.
Wobec tak sformu³owanej i zrealizowanej tezy recenzenci zajmuj¹ kilka sta-
nowisk: aprobuj¹ j¹, kwestionuj¹, ukazuj¹ sprzecznoæ w wypowiedziach
Walickiego.
Wypowiedzi aprobuj¹ce tezê Walickiego. Wed³ug J. Wiatra
31
idea wol-
noci uznawana jest przez Walickiego za centraln¹ dla ca³ego systemu myli
Marksa. Jest to powiada wp³yw tej interpretacji marksizmu, która
pojawi³a siê po odczytaniu wczesnych pism Marksa. Interpretacja ta by³a
antycypowana w koncepcjach Geörgya Lukácsa oraz Antonio Gramscie-
go. Do takiej interpretacji marksizmu nawi¹zywali tak¿e polscy rewizjoni-
ci. Do pism m³odego Marksa pisze Wiatr odwo³ywali siê równie¿
ludzie z krêgu historyków idei (Bronis³aw Baczko, Leszek Ko³akowski, Zyg-
munt Bauman, Julian Hochfeld, Adam Schaff, a jako bezpartyjny outsi-
der zwi¹zany z nimi by³ Walicki). S. Jankowicz pisze, ¿e dla Walickie-
go problem wolnoci jest centralny w marksizmie, poniewa¿ Marks, po-
dobnie jak Hegel, w³anie w wolnoci, a nie w sprawiedliwoci spo³ecznej
na przyk³ad, widzia³ ostateczny cel procesu dziejowego i ca³a jego filozofia
30
A. Wa l i c k i: Marksizm i skok do królestwa wolnoci. Dzieje komunistycznej uto-
pii. Warszawa 1996, s. 15.
31
J. W i a t r: Pu³apki..., s. 7.
157
Recepcja ksi¹¿ki Andrzeja Walickiego Marksizm i skok do królestwa wolnoci...
historii by³a uzasadnieniem koniecznoci komunizmu pojmowanego jako
»królestwo wolnoci«
32
. Ta koncepcja wolnoci jest zupe³nie inna ni¿ libe-
ralna. Jankowicz akceptuje ustalenia Walickiego. W innej recenzji
33
oma-
wia wk³ad kolejnych, znacz¹cych marksistów w zmiany sposobu rozumie-
nia wolnoci, lecz tak¿e umacnianie antyliberalnego sposobu pojmowania
wolnoci w marksizmie. Szczególnie zwraca uwagê na Fryderyka Engelsa,
W³odzimierza Lenina, Gieorgija Plechanowa, Józefa Stalina. Za Walickim
podkrela ró¿nicê miêdzy koncepcj¹ wolnoci Marksa i Engelsa, lecz jed-
noczenie przypomina, ¿e obie wersje umacnia³y antyliberalny i totalitar-
ny charakter marksistowskiej koncepcji wolnoci. Zwraca uwagê na to, ¿e
to Engels mia³ wiêkszy wp³yw na totalitarne aspekty marksizmu. Wypo-
wiedzi Engelsa dotycz¹ce materializmu dialektycznego jako zestawu goto-
wych odpowiedzi umacnia³y autorytaryzm ruchu, lecz równie¿ wolunta-
ryzm (omnipotencja tych, którzy prawid³owo zrozumieli prawa historii) oraz
fatalizm (rozpoznanie koniecznoci s³u¿y ³amaniu woli przeciwników). Tak¿e
koncepcja partii przedstawiona przez Lenina umacnia³a jej totalitarny cha-
rakter oraz umacnia³a ideê poddania kontroli wszelkiej ¿ywio³owoci. Pod-
sumowuj¹c, S. Jankowicz pisze, ¿e cywilizacja marksistowska upad³a, po-
niewa¿ nie potrafi³a pokonaæ trudnoci wynikaj¹cych z nieuchronnego
os³abniêcia ideologicznej gorliwoci; komunistyczna wiara mog³a przetrwaæ
przy Józefie Stalinie, ale nie przy Leonidzie Bre¿niewie pisze za Walic-
kim
34
.
R. Panasiuk wykorzystuje ksi¹¿kê Walickiego jako pretekst do rozwa-
¿añ o kilku najwa¿niejszych problemach marksizmu jego koncepcji wol-
noci, odpowiedzialnoci za przysz³oæ, wewnêtrznej strukturze. Aprobuje
generalne ustalenia Walickiego, dopowiada pewne konteksty. Zwraca uwa-
gê na tragizm sytuacji Marksa
35
. Jeli chodzi o g³ówny w¹tek ksi¹¿ki Wa-
lickiego, to Panasiuk zwraca uwagê na diametraln¹ odmiennoæ koncepcji
wolnoci u Marksa i w liberalizmie. Marks pisze Panasiuk wolnoæ
liberaln¹ pojmowa³ jako swobodê dzia³añ indywiduów zd¹¿aj¹cych do re-
alizacji swoich partykularnych celów. Dla Marksa by³a to wolnoæ iluzo-
ryczna. By³a to wolnoæ zwyciêzców ówczesnych przemian spo³ecznych.
Marks twierdzi Panasiuk zauwa¿a³ korzyci rodz¹cej siê przemys³o-
wej, kapitalistycznej cywilizacji, lecz zauwa¿a³ równie¿ postêpuj¹c¹ pola-
ryzacjê spo³eczn¹, iluzorycznoæ wolnoci ludzi nieposiadaj¹cych odpowied-
nich rodków materialnych. Zauwa¿a³ tak¿e zerwanie z ukszta³towanym
32
S. J a n k o w i c z: Dzieje komunistycznej utopii. Arcana 1997 nr 18 (6), s. 167.
33
S. J a n k o w i c z: Dzieje komunistycznej utopii. Kwartalnik Filozoficzny 1998,
T. 26, z. 2, s. 257268.
34
Tam¿e, s. 267.
35
R. P a n a s i u k: Podzwonne dla marksistowskiego komunizmu. Przegl¹d Filozo-
ficzny Nowa Seria 1998, R. 7, nr 1 (25), s. 109123.
158
Tomasz Czakon
w staro¿ytnoci modelem wspólnoty, w której jej uczestnik jest w pe³ni zoon
politikon, za wspólnota owa jest systemem praw i obyczajów afirmuj¹-
cych spo³eczn¹ aktywnoæ jednostek, tworz¹cych wspólnotê tak¿e w sen-
sie etycznym
36
. Swój wniosek Marks wysun¹³ z analizy natury historii,
rozwoju procesów spo³ecznych. Marks zwróci³ siê z tym w stronê ekonomii
politycznej, poniewa¿ s¹dzi³, ¿e w ten sposób opuci filozoficzne spekula-
cje. Jednak utrzymuje Panasiuk Historia, ta wielka ironistka, po-
ucza, ¿e nie mo¿na bezkarnie przekszta³caæ metafizyki w politykê, a poli-
tyki w metafizykê. Dowiod³a ona, ¿e tak pojêta wolnoæ, jak j¹ sobie wy-
marzy³ Karol Marks, w wiecie ludzkim nie jest mo¿liwa. Jest to zapewne
najwa¿niejszy wniosek, jaki wynika z ksi¹¿ki Walickiego
37
. W innej recenzji
Panasiuk zwraca uwagê na niepodejmowany przez innych recenzentów
w¹tek nowatorstwa Marksa odpowiadania na ówczesne wyzwania.
R. Panasiuk tak¿e uznaje, ¿e problem wolnoci jest g³ówn¹ osi¹ ksi¹¿ki Wa-
lickiego i jest to koncepcja niezgodna z koncepcj¹ liberaln¹. Marks
pisze Panasiuk widzia³, ¿e formuj¹cy siê system spo³eczny daje jednost-
ce wiêcej wolnoci ni¿ poprzednie. Jednak zauwa¿a, ¿e jednostka wyzwo-
lona z wiêzów personalnej zale¿noci popada w zale¿noæ od ¿ywio³owo dzia-
³aj¹cych mechanizmów gospodarczych, staje siê niewolnikiem wytworzo-
nych przez siebie anonimowych si³, obcych mocy, nad którymi nikt nie ma
w³adzy. Rodzi to atomizacjê spo³eczeñstwa. To znaczy utrzymuje R. Pa-
nasiuk koncepcja wolnoci Marksa odsy³a do jego filozofii cz³owieka
pojmowania cz³owieka jako wytworu spo³eczeñstwa, w konkretnej sytuacji
spo³eczeñstwa kapitalistycznego rodz¹cego jednostki egoistyczne, ¿¹dne po-
siadania dóbr. Marks przeciwstawia tej koncepcji indywiduum i ³adu spo-
³ecznego idea³ wspólnoty personalnej, zintegrowanej, w za³o¿eniu bezre-
presyjnej, w której jednostki mog¹ swobodnie afirmowaæ siê we wszystkich
obszarach swojej aktywnoci
38
. W¹tek ten stwierdza R. Panasiuk nie
jest specjalnie dostrze¿ony przez Walickiego.
Krzysztof Tyszka
39
aprobuje tezê Walickiego, ¿e w marksowskiej kon-
cepcji wolnoci najwa¿niejsza jest jej diametralna odmiennoæ od koncep-
cji liberalnej. Wydaje siê jednak, ¿e Tyszka nie zrozumia³ ani pogl¹du Mar-
ksa, ani Walickiego. Tyszka pisze, ¿e zasadniczym zarzutem Marksa wo-
bec liberalnej koncepcji wolnoci by³o to, ¿e sankcjonuje ona skrajn¹ ato-
mizacjê spo³eczeñstwa i zwi¹zan¹ z tym ró¿norodnoæ ludzkich d¹¿eñ i in-
teresów. Chyba jest inaczej. Dla Marksa wa¿na jest podmiotowoæ cz³owieka
jako istoty gatunkowej, posiadanie mocy pozwalaj¹cej zapanowaæ nad ¿y-
36
Tam¿e, s. 113.
37
Tam¿e, s. 117.
38
Tam¿e, s. 74.
39
K. T y s z k a: Marksowskie rozumienie wolnoci. Spo³eczeñstwo Otwarte 1997,
nr 1, s. 4649.
159
Recepcja ksi¹¿ki Andrzeja Walickiego Marksizm i skok do królestwa wolnoci...
wio³owoci¹, i dopiero w tym kontekcie wa¿ne jest przeciwdzia³anie atomi-
zacji. Zdaniem Tyszki sama krytyka liberalnej koncepcji wolnoci jest
u Marksa tylko elementem jego wyobra¿eñ o wolnoci. Istotne jest uznanie,
¿e ta koncepcja sta³a siê przewodnikiem ku wolnoci prawdziwej, ludz-
kiej, a wiêc wa¿ny jest w¹tek profetyczny.
Tezê Walickiego kwestionuje T. Kowalik. Zwraca uwagê, ¿e marksizm
nie tyle jest utopi¹ komunizmu jako skoku do królestwa wolnoci, lecz jest
efektywnym narzêdziem badania kapitalizmu oraz jego krytyk¹. Zwraca
uwagê, ¿e alternatywna wobec marksizmu liberalna koncepcja wolnoci jest
tak¿e winna nieludzkiej sytuacji ludzi. S¹dzi, ¿e u Walickiego wystêpuje
uproszczona interpretacja wolnoci i gospodarki bezrynkowej. Z czasem
Marks zauwa¿a, ¿e nie ma potrzeby likwidacji rynku, poniewa¿ robotnicy
wydzieraj¹ kapita³owi ustêpstwa i kapita³ wziêto na ³añcuch ustawowej
regulacji, dostrzega tak¿e nowe formy w³asnoci spó³ki akcyjne oraz ko-
operatywy, które zmieni³y jego dawniejszy sztywny podzia³ na w³asnoæ
prywatn¹ albo pañstwow¹ i nic poredniego. Kowalik zarzuca Walickie-
mu, ¿e nie wykorzystuje informacji zawartych w ksi¹¿kach Gabriela Tem-
kina o pogl¹dach Marksa na gospodarkê komunistyczn¹ (Karola Marksa
obraz gospodarki komunistycznej oraz Od krytyki do akceptacji pieni¹dza
pracy)
40
, gdzie jest ukazana ewolucja pogl¹dów Marksa w tych sprawach.
Nie zauwa¿y³ równie¿ ksi¹¿ki Edwarda Lipiñskiego Marks i zagadnienia
wspó³czesnoci, gdzie zosta³a przedstawiona dwoistoæ filozofii Marksa. Tak-
¿e Krytyka programu gotajskiego wskazuje stwierdza T. Kowalik na
odejcie od pierwotnej, uproszczonej wizji komunizmu. Równie¿ Kapita³,
w porównaniu z tekstami m³odego Marksa, robi wra¿enie dzie³a pozyty-
wistycznego. Podobna ewolucja pisze T. Kowalik jest zauwa¿alna
w sprawie koncepcji wolnoci. Przeciwstawienie w III tomie »Kapita³u« kró-
lestwa koniecznoci (w procesie produkcji) i prawdziwego królestwa wol-
noci poza sfer¹ produkcji jest rewizj¹ koncepcji wolnoci jako zrozumia-
nej koniecznoci
41
. W efekcie zdaniem Kowalika Walicki zbyt sta-
tycznie traktuje pogl¹dy Marksa, nie zauwa¿a wielu nurtów marksizmu
(austro-marksizm, szko³a frankfurcka, Krzywicki, Abramowski...). Jednym
s³owem, T. Kowalik zarzuca Walickiemu, ¿e wiadomie prezentuje jeden
z w¹tków marksizmu, lecz ca³y czas pos³uguje siê terminem marksizm, co
wprowadza w b³¹d. Chodzi o niezagubienie tego, co Marks da³ naukom
spo³ecznym. Wybitne dzie³o Walickiego, w³anie dlatego, ¿e jest wybitne,
mo¿e utrwaliæ traktowanie Marksa i dzie³ marksistów wy³¹cznie jako czêæ
40
Zob. tak¿e w tej sprawie: A. O c h o c k i: Dialektyka i historia, gdzie sformu³owa-
na jest teza o rozpadzie u Marksa wizji komunizmu i w efekcie nieukoñczenie Kapi-
ta³u.
41
T. K o w a l i k: Spór o Marksa i ZSRR..., s. 63.
160
Tomasz Czakon
ideologii (tu: Schumpeter, Max Weber, Somart)
42
. O ile T. Kowalik krytycz-
nie docenia wk³ad Walickiego w sprawie oceny Marksa i marksizmu, o tyle
kwestionuje jego ocenê konfrontacji utopii i Marksa z ¿yciem, to znaczy
uznania marksizmu jako pod³o¿a totalitaryzmu, kwestionuje równie¿ jego
charakterystykê przyczyn upadku realnego socjalizmu. Czysto ideologicz-
ne przyczyny zarówno totalizmu, jak i detotalizacji zakoñczonej upadkiem,
s¹ w ksi¹¿ce Walickiego stanowczo za bardzo wyolbrzymione. Inne przy-
czyny s¹ albo zlekcewa¿one, albo zupe³nie pomijane. Inne przyczyny wy-
janienia fenomenu potraktowane wrêcz jako »nieodpowiedzialne«
43
. To
znaczy, ¿e T. Kowalik odrzuca przekonanie Walickiego, i¿ tak jak przyczy-
n¹ marksistowskiego totalitaryzmu by³a utopia wolnoci, tak jej destruk-
cja sta³a siê ród³em upadku systemu politycznego i gospodarczego. Przy-
czyny pisze s¹ inne, spo³eczne, gospodarcze. Odpowiadaj¹c Kowali-
kowi, Walicki stwierdza
44
, ¿e zarzuty oparte s¹ na nieporozumieniach. Do-
tyczy to zakresu ksi¹¿ki. Przedmiotem nie jest marksizm, lecz jego czêæ,
marksowska koncepcja wolnoci, to jest komunizmu. Walicki pisze dalej, ¿e
wbrew pokoleniom marksistów nie widzi zwi¹zku miêdzy wizj¹ ko-
munizmu u Marksa a innymi czêciami jego koncepcji, w szczególnoci
materializmu historycznego. Miêdzy tezami materializmu dziejowego a wi-
zj¹ komunizmu zachodzi radykalna sprzecznoæ [...]. Materializm historycz-
ny jest teori¹ niezamierzonych skutków dzia³añ ludzkich, teori¹ tworze-
nia historii w strukturze alienacji, w warunkach zale¿noci wiadomoci
od bytu; komunizm za postuluje wiadome sterowanie histori¹, radykal-
ne przezwyciê¿enie sytuacji opisywanej przez materializm dziejowy
45
. Je-
li chodzi o rozumienie gospodarki komunistycznej, to Walicki zarzuca Ko-
walikowi b³êdne odczytanie prac Temkina. Wed³ug Walickiego zas³uga Tem-
kina polega w³anie na ukazaniu ca³ej wewnêtrznej konsekwencji Mar-
ksowskiej wizji komunizmu jako jednej wielkiej fabryki, bez zacierania kan-
tów, bez upiêkszeñ. Wskaza³, na przyk³ad, realn¹ treæ wznios³ego has³a
»ka¿demu wed³ug potrzeb«, stwierdzaj¹c, ¿e naprawdê oznacza to: »Ka¿-
demu wed³ug kolektywnej oceny jego potrzeb«
46
. Zdaniem Walickiego Tem-
kin zdawa³ sobie sprawê z demaskatorskiego charakteru swojej rekonstruk-
cji komunistycznego idea³u. Odrzuca zarzut Kowalika, jakoby twierdzi³, ¿e
utopia komunistyczna jest jedyn¹ przyczyn¹ powstania komunistycznego
systemu totalitarnego. Nie jest tak¿e prawd¹ pisze A. Walicki ¿e upa-
dek realnego socjalizmu wyjania destrukcj¹ tej wizji. Dalej wyjania, ¿e
42
Tam¿e.
43
Tam¿e, s. 64.
44
A. Wa l i c k i: Sporu ci¹g dalszy, odpowied prof. Tadeuszowi Kowalikowi. Zda-
nie 1997, nr 34, s. 3339.
45
Tam¿e, s. 34.
46
Tam¿e, s. 35.
161
Recepcja ksi¹¿ki Andrzeja Walickiego Marksizm i skok do królestwa wolnoci...
gdyby pisa³ pracê czysto historyczn¹, dotycz¹c¹ powstania systemu tota-
litarnego w konkretnym czasie i miejscu, zaj¹³bym stanowisko nazywane
dzi w Rosji »teori¹ z³ej syntezy«: syntezy najgorszych cech rosyjskiego dzie-
dzictwa z najgorszymi cechami komunistycznej utopii. Interpretacja taka
da³aby bowiem mo¿liwoæ uwydatnienia specyfiki rosyjskiego dziedzictwa
przy jednoczesnym pokazaniu, ¿e pozostawione same w sobie nie mog³oby
ono zrodziæ fenomenu komunistycznego
47
. Nie oznacza to jednoczynniko-
wej analizy przyczyn komunistycznego totalitaryzmu.
Tak¿e J. Kochan
48
odrzuca g³ówn¹ tezê ksi¹¿ki Walickiego, odrzuca
jak powiada: tezê Walickiego wi¹¿¹cego atrakcyjnoæ komunizmu i mar-
ksizmu z wizj¹ komunizmu. Kochan zwraca uwagê, ¿e rekonstruowana
przez Walickiego koncepcja wolnoci wystêpowa³a tylko u m³odego Mar-
ksa, póniej nie by³a kontynuowana i w ¿aden sposób nie rzutowa³a na dal-
szy rozwój marksizmu. Wed³ug Kochana rozwój marksizmu wynika³ z oko-
licznoci spo³ecznych, politycznych; marksizm odpowiada³ na wyzwania
swoich czasów i z tym wi¹za³a siê jego atrakcyjnoæ. W tym kontekcie po-
jawia siê kolejny sprzeciw Kochana. Jego zdaniem wbrew jak s¹dzi
Walickiemu to nie marksizm, a szczególnie jego idea wolnoci, jego wizja
komunizmu by³y przyczyn¹ powstawania pañstw realnego socjalizmu.
Przyczyny by³y zwi¹zane z ówczesnymi okolicznociami spo³ecznymi i po-
litycznymi. Sprowadza je do procesów narodowowyzwoleñczych; dotyczy
to tak¿e Rosji w roku 1917. Kochan s¹dzi równie¿, ¿e Walicki nierzetelnie
rekonstruuje marksizm. S¹dzê, ¿e Kochan zbyt jednostronnie interpretu-
je ksi¹¿kê Walickiego. Mo¿na tutaj przywo³aæ wypowied Walickiego na za-
rzuty Kowalika, ¿e jego rekonstrukcja wizji komunizmu jako wolnoci nie
jest monokauzalizmem, lecz zwraca uwagê na potêgê tej wizji, zdolnoæ mo-
bilizacyjn¹, która w po³¹czeniu z okolicznociami spo³ecznymi i politycz-
nymi przynios³a z³¹ syntezê komunistyczny totalitaryzm.
Najciekawsz¹, choæ nieudowodnion¹ tezê dotycz¹c¹ oceny idei przewod-
niej ksi¹¿ki Walickiego stawia M. Styczyñski
49
. Zauwa¿a sprzecznoæ w in-
terpretacji przez Walickiego marksowskiej koncepcji wolnoci. Stwierdza,
¿e w rozprawie Stanis³aw Brzozowski i rosyjscy neomarksici pocz¹tku
XX wieku, zamieszczonej w tomie Polska Rosja marksizm. Studia
z dziejów marksizmu i jego recepcja (Warszawa 1983), Walicki pisa³, ¿e Marks
rozumia³ wolnoæ tak, jak rozumie j¹ ogromna wiêkszoæ ludzi wychowa-
nych w krêgu nowoczesnej kultury europejskiej: jako wolnoæ od zewnêtrz-
nych nacisków, umo¿liwiaj¹c¹ (aczkolwiek niegwarantuj¹c¹) wszechstronny
11 Od marksizmu...
47
Tam¿e, s. 36.
48
J. K o c h a n: Grube ksi¹¿ki i milczenie owiec...
49
M. S t y c z y ñ s k i: O ideach, ¿e z³owrogie bywaj¹. Res Publica Nowa 1997,
nr 5 (104), s. 6165.
162
Tomasz Czakon
rozwój w³asnej indywidualnoci
50
. Widzia³ zatem mo¿liwoæ liberalizacji
marksizmu. Natomiast w Marksizmie i skoku do królestwa wolnoci nie
widzi mo¿liwoci pojednania marksowskiej i liberalnej koncepcji wolnoci.
Styczyñski nie dr¹¿y tego problemu. Nie pyta, dlaczego nast¹pi³a taka
zmiana. Tak¿e Walicki nie podejmuje w innych wypowiedziach tej kwe-
stii, chocia¿ odpowiadaj¹c Kowalikowi, powo³uje siê na Styczyñskiego. Cho-
cia¿ teza Styczyñskiego jest interesuj¹ca, to jednoczenie jest w¹tpliwa,
poniewa¿ faktycznie nie wskazuje na ewolucjê pogl¹dów Walickiego w spra-
wie marksowskiego rozumienia wolnoci. Wbrew sugestii Styczyñskiego
w tekcie Stanis³aw Brzozowski i rosyjscy neomarksici pocz¹tku XX wieku
Walicki nie ukazuje ¿adnej bliskoci Marksa i liberalizmu, tak¿e w arty-
kule w Zdaniu z 1984 roku nie ukazuje podobieñstwa koncepcji wolno-
ci Marksa do liberalizmu.
50
Zob. A. Wa l i c k i: Polska, Rosja, marksizm. Studia z dziejów marksizmu i jego
recepcji. Warszawa 1983, s. 364.
MAREK ZAGAJEWSKI
Widmo komunizmu kr¹¿y po Polsce
Tytu³owe zawo³anie wiadomie nawi¹zuje do pierwszych zdañ Mani-
festu Partii Komunistycznej Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, które
warto przytoczyæ gwoli przypomnienia jako punkt odniesienia opisu pew-
nego fragmentu sytuacji ideologicznej i politycznej w naszym piêknym kra-
ju ojczystym. Tym bardziej ¿e przy tej okazji warto odnotowaæ ukazanie
siê nowego wydania Manifestu..., który po up³ywie niemal trzydziestu lat
w poprawionym t³umaczeniu zosta³ niedawno opublikowany w ramach Bi-
blioteki Myli Spo³ecznej, w niszowym wydawnictwie Jirafa Roja wraz
z kompetentn¹ i wnikliw¹ przedmow¹ Edwarda Karolczuka.
Widmo kr¹¿y po Europie widmo komunizmu. Wszystkie potêgi sta-
rej Europy po³¹czy³y siê dla wiêtej nagonki przeciw temu widmu, papie¿
i car, Metternich i Guizot, francuscy radyka³owie i niemieccy policjanci.
Gdzie jest taka partia opozycyjna, która by nie by³a okrzyczana za ko-
munistyczn¹ przez swych przeciwników, bêd¹cych u w³adzy, która by nie
rzuca³a nawzajem piêtnuj¹cego zarzutu komunizmu, zarówno bardziej od
siebie postêpowym przedstawicielom opozycji, jak i swoim reakcyjnym prze-
ciwnikom. Dwojaki wniosek wyp³ywa z tego faktu.
Komunizm jest ju¿ przez wszystkie potêgi europejskie uznany za po-
têgê.
Czas ju¿ wreszcie, aby komunici wy³o¿yli otwarcie wobec ca³ego wiata
swój system pogl¹dów, swoje cele, swoje d¹¿enia i bajce o widmie komuni-
zmu przeciwstawili manifest samej partii
1
.
Ta uwertura, toutes proportions gardées, przy pe³nej wiadomoci od-
miennoci kontekstu historycznego i geograficznego po³¹czonej z przeko-
naniem, ¿e historia siê nie powtarza, wbrew opinii Hegla, nawet jako far-
11*
1
K. M a r k s, F. E n g e l s: Manifest komunistyczny. Warszawa 2006, s. 31.
164
Marek Zagajewski
sa, nieub³aganie wywo³uje wra¿enie, i¿ w jakiej mierze jestemy w Pol-
sce, hic et nunc.
I chocia¿ w naszym kraju komunici, znajduj¹c siê na marginesie ¿y-
cia politycznego, nie docieraj¹ ze swoimi pogl¹dami do szeroko pojêtej opi-
nii publicznej, to bajka o widmie komunizmu toczy siê przez media w kon-
wencji niekoñcz¹cej siê opowieci. Wszak od kilkunastu lat w rozmaitych
politycznych dokumentach, wypowiedziach polityków, masowej publicysty-
ce, fachowych publikacjach, a tak¿e w aktach prawnych w odniesieniu do
PRL na trwale zagoci³ termin komunizm, oczywicie w radykalnie nega-
tywnym kontekcie znaczeniowym. Sta³ym elementem politycznej retory-
ki jest bezustanna obecnoæ bogactwa s³ów typu: komunizm, komuna,
komunista, kraj komunistyczny, re¿im komunistyczny, ideologia ko-
munistyczna, partia komunistyczna, pañstwo komunistyczne, zbrod-
nia komunistyczna i wszelkich mo¿liwych pochodnych wyra¿eñ. To nasi-
lenie antykomunistycznej retoryki budzi zdumienie wród licznego grona
starszego pokolenia naszych ziomków, poniewa¿ w czasach zaprzesz³ego
ustroju wytrwale eksponowano termin socjalizm we wszelkich jego od-
mianach, gdy równoczenie s³owo komunizm by³o praktycznie nieobecne
w ¿yciu publicznym. Zgo³a odwrotny stan rzeczy panowa³ w krêgach poli-
tycznej opozycji, jej opiniach prezentowanych w literaturze i publicystyce
czy w publikacjach sowietologicznych, gdzie termin komunizm by³ obie-
gowo u¿ywany.
Opinia, któr¹ wyrazi³ George R. Urban, zas³u¿ony bojownik na froncie
zimnej wojny, mo¿e byæ dobrym przyk³adem standardowego jêzyka urzê-
dowej sowietologii. W samych krajach komunistycznych jednak kanony
Marksa i Lenina poza krêgami oficjalnymi traktowane by³y z pogar-
d¹ i nie znajdowa³y spo³ecznej akceptacji
2
. Polska jest dobrym przyk³adem
kraju, którego spo³eczeñstwo nie aprobowa³o kanonów Marksa i Lenina,
tak¿e dlatego, co warto dodaæ, ¿e wbrew pozorom nie mia³o zbyt wiele oka-
zji, by siê z nimi zarówno w przesz³oci, jak i obecnie dok³adnie siê
zapoznaæ. Równoczenie jednak robotnicy w trakcie swoich buntów i pro-
testów w czasach PRL, tak¿e w Sierpniu, stale powracali do tradycyjnego
has³a Socjalizm tak, wypaczenia nie, czego wybitny anglosaski so-
wietolog ju¿ nie objania. Warto by³oby zreszt¹ pokusiæ siê o zbadanie me-
chanizmów eliminacji tego has³a ze zbiorowej pamiêci Polaków, zapewne
nie bez udzia³u G.R. Urbana jako wieloletniego pracownika frontu ideolo-
gicznego, w tym równie¿ w Radiu Wolna Europa.
Nasz autor nie zechcia³ tak¿e zauwa¿yæ rzucaj¹cej siê w oczy sprzecz-
noci miêdzy treci¹ formu³y kraj komunistyczny i jej zastosowaniem do
2
G.R. U r b a n: Radio Wolna Europa i walka o demokracjê. Moja wojna w czasach
zimnej wojny. Prze³. M. A n t o s i e w i c z. Warszawa 2000, s. 20.
165
Widmo komunizmu kr¹¿y po Polsce
¿yj¹cego w tym kraju spo³eczeñstwa, które odrzuca komunizm Marksa
i Lenina. Rodzi siê naturalne pytanie, czy jest mo¿liwy taki kraj, którego
spo³eczeñstwo nie akceptuje doktryny komunistycznej, a jednak nazywa-
my go komunistycznym. Ponadto kraj komunistyczny, wedle Marksa czy
Lenina, to taki kraj w którym nie ma klas spo³ecznych, a zatem nie ma
te¿ pañstwa komunistycznego, jako zorganizowanego aparatu przemocy
pozaekonomicznej, sprawcy komunistycznych zbrodni.
I na koniec, wyró¿nione przez G.E. Urbana, krêgi oficjalne w kra-
jach komunistycznych, wbrew jego ocenie, w pierwszej kolejnoci mia³y
w wielkiej pogardzie kanony Marksa i Lenina. Wiedzieli o tym doskonale
przedstawiciele niewielkiej, ale stale obecnej w czasach PRL, grupy par-
tyjnych intelektualistów, nie bez powodu etykietowanych mianem dogma-
tyków czy ortodoksów, którzy w dorobku Marksa czy Lenina szukali ar-
gumentów na poparcie swojej krytyki prawicowej polityki kierownictwa
PZPR.
Zapewne ciekawa by³aby lektura ród³owej pracy, zreszt¹ niezbyt ab-
sorbuj¹ca ze wzglêdu na jej ³atw¹ do przewidzenia szczup³oæ, opisuj¹ca
frekwencjê inkryminowanej terminologii wraz z jej kontekstem spo³eczno-
-ideologicznym w dyskursie politycznym w czasach PRL. £atwo sobie wy-
obraziæ, ¿e ju¿ na wstêpie tej wirtualnej monografii niezorientowany czy-
telnik mia³by zapewne okazjê zapoznaæ siê z interesuj¹c¹ relacj¹ ze spo-
tkania Józefa Stalina z przedstawicielami polskich komunistów tu ko-
nieczny akcent etniczny w wiêkszoci pochodzenia ¿ydowskiego, którzy
schroniwszy siê w ZSRR przed najazdem hitlerowskim, zorganizowali siê
w ramach Zwi¹zku Patriotów Polskich. ledz¹c rozwój wydarzeñ na fron-
cie wschodnim i zbli¿aj¹ce siê wyzwolenie polskich ziem przez Armiê Czer-
won¹, nieliczna grupa tych komunistów z Alfredem Lampe na czele, któ-
rzy prze¿yli rozprawê Stalina z Komunistyczn¹ Parti¹ Polski i wymordo-
wanie prawie ca³ego jej kierownictwa w 1937 roku, opracowa³a stosowny
manifest polityczny, którego g³ówn¹ treci¹ by³o zbudowanie w Polsce ko-
munizmu i w³¹czenie jej do ZSRR jako siedemnastej republiki. W pilnym
trybie g³ówni pomys³odawcy tej koncepcji zostali zawezwani na Kreml, gdzie
spotka³a ich nader surowa osobista reprymenda gospodarza po³¹czona ze
stanowczym odrzuceniem tej konstrukcji politycznej.
I rzeczywicie, wkrótce powsta³a w kraju Polska Partia Robotnicza; roz-
wi¹zana przez Komintern krótko przed wojn¹ Komunistyczna Partia Pol-
ski nie zosta³a reaktywowana, a jej dzia³acze byli stopniowo usuwani z ¿ycia
politycznego tak zdecydowanie, ¿e niektórzy sporód nich odnaleli siê
dopiero w wiêzieniach UB; Polska sta³a siê krajem demokracji ludowej
i w sensie formalnoprawnym suwerennym podmiotem ¿ycia miêdzynaro-
dowego, a o komunizmie, tak¿e ukrytym za rozmaitymi fasadami, rzecz
166
Marek Zagajewski
jasna nie mog³o nawet byæ mowy. U schy³ku swojego ¿ycia Stalin zd¹¿y³
jeszcze osobicie dopilnowaæ, aby z projektu Konstytucji PRL uchwalo-
nej 22 lipca 1952 roku usuniêto wszelkie zapisy, które uzna³ za zbyt do-
gmatyczne w sensie komunistycznym. Jeli do tego do³¹czyæ szeroko kol-
portowane opowieci kremlowskich bonzów, ¿e komunizm w Polsce jest rów-
nie mo¿liwy jak osiod³anie krowy, widaæ, ¿e sprawa komunizmu w naszym
kraju w nieodleg³ej przesz³oci nie by³a a¿ tak prosta, jak siê mo¿e wyda-
waæ na podstawie wspó³czenie obiegowej retoryki politycznego antykomu-
nizmu.
Najnowsza publikacja Manifestu... ze wszech miar warta jest odnoto-
wania jako swego rodzaju wydarzenie, poniewa¿ zbiega siê z zatroskaniem
niektórych naszych publicystów, którzy nie bez racji zwracaj¹ uwagê na
niebezpieczeñstwa zwi¹zane z przytaczaniem tego tekstu, tudzie¿ szerzej
pism W³odzimierza Lenina, Lwa Trockiego czy Karola Marksa w ró¿nych
witrynach internetowych o jawnie komunistycznym charakterze. Przypo-
minaj¹ oni z niepokojem, ¿e chocia¿ polskie prawo przewiduje ciganie pro-
pagowania komunizmu, to jednak ledztwa w tych sprawach nale¿¹ do
rzadkoci.
Patriotycznie nastawieni zwolennicy demokracji i wolnoci podkrelaj¹,
¿e w szczególnoci chodzi o takie organizacje, jak Komunistyczna Partia
Polski, Komunistyczna M³odzie¿ Polski czy Grupa na rzecz Partii Robot-
niczej, które kieruj¹ siê wskazaniami klasyków rewolucji proletariackiej.
Ich szkodliwa dzia³alnoæ polega na tym, ¿e na swych stronach interneto-
wych organizacje te umo¿liwiaj¹ zapoznanie siê z zasadami komunizmu
zawartymi w pogl¹dach Marksa, Engelsa, Lenina, Trockiego czy Ró¿y Luk-
semburg.
Przy okazji, w charakterze aneksu, nale¿y zauwa¿yæ, ¿e tradycyjnie
Trocki zwyciê¿a w rankingu pechowców, jeli przypomnieæ, ¿e w PRL, czyli
wedle obowi¹zuj¹cej terminologii w komunizmie, by³ autorem zakazanym,
a pierwsza publikacja jego kluczowej pracy Moje ¿ycie
3
w demokratycznych
czasach ukaza³a siê w 1990 roku w formie reprintu wydania sprzed szeæ-
dziesiêciu lat. Ta okolicznoæ nieuchronnie stwarza ludziom nieprzychyl-
nym nowym czasom ³atw¹ okazjê do wypowiadania z³oliwych uwag tego
typu, ¿e w przedwojennej Rzeczpospolitej szkodnik Trocki by³ jednak dru-
kowany. Tym razem, mo¿na ¿ywiæ nadziejê, ¿e zgodnie z oczekiwaniami
wp³ywowych wnioskodawców to niedopatrzenie zapewne w krótkim cza-
sie bêdzie usuniête.
3
L. Tr o c k i: Moje ¿ycie. Próba autobiografii. Prze³. J. B a r s k i, S. £ u k o m s k i.
Autoryzowany przek³ad z rosyjskiego. Warszawa 1930; reprint w 1990 roku z egzem-
plarza udostêpnionego przez Bibliotekê Uniwersytetu Warszawskiego.
167
Widmo komunizmu kr¹¿y po Polsce
Wracaj¹c do g³ównego w¹tku, propagowanie d¹¿enia do urzeczywist-
nienia idei komunizmu poprzez nawo³ywanie do rewolucji, wedle obroñ-
ców naszego demokratycznego ³adu, ma byæ w istocie ³amaniem prawa, któ-
re konstytucyjnie zakazuje prowadzenia tego rodzaju dzia³alnoci. Ponie-
wa¿ Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej nie jest masow¹ lektur¹, warto
przytoczyæ powiêcony tej kwestii art. 13 w pe³nym brzmieniu. Zakazane
jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwo³uj¹cych siê
w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk dzia³ania nazizmu,
faszyzmu i komunizmu, a tak¿e tych, których program lub dzia³alnoæ za-
k³ada lub dopuszcza nienawiæ rasow¹ i narodowociow¹, stosowanie prze-
mocy w celu zdobycia w³adzy lub wp³ywu na politykê pañstwa albo prze-
widuje utajnienie struktur lub cz³onkostwa
4
. Bezporednio wynika st¹d
stosowny art. 256 kodeksu karnego, na podstawie którego osobnik prowa-
dz¹cy wy¿ej wskazan¹ dzia³alnoæ podlega grzywnie, karze ograniczenia
wolnoci albo pozbawienia wolnoci do lat 2.
W tym kontekcie nie powinna dziwiæ reakcja lidera SLD na publiczn¹
wypowied kolegi pos³a z prawicy okrelaj¹cego go jako komunistê, który
temu gwa³townie zaprzeczy³, gro¿¹c mu zarazem s¹dem w przypadku jej
powtórzenia oraz zdecydowanie owiadczy³, jak na lewicowca przysta³o, ¿e
komunizm jest w Polsce zakazany, chocia¿ niekonsekwentnie z etykiet-
k¹ postkomunisty ju¿ nie polemizowa³.
Problem tkwi jednak nie w tym, ¿e czo³owy polski lewicowiec demokra-
tyczny, w domyle socjalista, od¿egnuje siê od komunizmu, co nie tylko na-
le¿y do dobrego tonu, ale wrêcz zmuszony jest to uczyniæ, lecz w b³êdnym
informowaniu opinii publicznej, ¿e w Polsce komunizm jest zakazany, po-
niewa¿ takie stwierdzenie po prostu nie jest zgodne z prawd¹. Jeli wczy-
taæ siê w treæ art. 13 Konstytucji RP, to widaæ wyranie, ze zapisano tam
jedynie zakaz istnienia partii politycznych i innych organizacji odwo³uj¹-
cych siê w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk dzia³ania
nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a nie zakaz komunizmu jako takiego.
W rozwa¿anej kwestii totalitarne metody i praktyki dzia³ania komunizmu
mog¹ oznaczaæ jedynie stalinizm, wraz z jego pochodnymi odmianami, jako
doktrynê polityczn¹ i epokê historyczn¹, pod warunkiem przyjêcia milcz¹-
cego za³o¿enia, ¿e stalinizm by³ komunizmem. Deklarowanie przez gospo-
darza Kremla wraz z gronem popleczników wiernoci idei komunizmu,
kanonom Marksa i Lenina oraz raportowanie o sukcesach w budowie komu-
nizmu w Zwi¹zku Radzieckim i na wiecie za ich panowania niczego, rzecz
jasna, nie rozstrzyga. Warto odnotowaæ, ¿e autorzy s³awetnego stalinow-
4
Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 2 kwietnia 1997 r. W: M. K a l l a s:
Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej. Wyd. II. Warszawa 1999, s. 94.
168
Marek Zagajewski
skiego Krótkiego kursu WKP(b) nader oszczêdnie u¿ywali s³owa komu-
nizm, i to g³ównie z powodów historycznych, przy okazji referowania po-
gl¹dów klasyków czy bez entuzjazmu w opisie komunizmu wojennego wpro-
wadzonego po rewolucji bolszewickiej
5
.
W istocie jednak w niestaranny i nader powierzchowny sposób zapisa-
no w art. 13 zakaz funkcjonowania partii totalitarnych, bez ich ogólnej
charakterystyki, czego wymaga prawnicza retoryka, ale z zawê¿aj¹c¹ eg-
zemplifikacj¹ wskazuj¹c¹ na trzy konkretne odniesienia do nazizmu, fa-
szyzmu i komunizmu. Nadal zatem nie ma poprawnej od strony formalno-
prawnej definicji partii totalitarnej, w której mo¿liwoæ zbudowania na-
le¿y generalnie w¹tpiæ, tak¿e dlatego, ¿e do konstrukcji pojêcia ustrojowe-
go u¿yto filozoficznej kategorii totalitaryzmu o szerokiej spo³ecznej, psy-
chologicznej i politycznej konotacji
6
.
Wprowadzenie art. 13 do projektu Konstytucji odby³o siê w wielkim po-
piechu w toku negocjacji z³o¿onej z SLD, PSL, UW i UP tzw. konstytu-
cyjnej wielkiej czwórki z przedstawicielami NSZZ Solidarnoæ prezen-
tuj¹cymi Obywatelski Projekt Konstytucji RP, które odby³y siê w styczniu
1997 roku na krótko przed uchwaleniem ostatecznej wersji projektu do-
kumentu. Brak by³o zatem stosownej dyskusji w tej sprawie, nie mówi¹c
ju¿ o publicznej debacie. W ka¿dym razie, literalnie rzecz ujmuj¹c, art. 13
nie ustanawia nawet zakazu dzia³alnoci partii komunistycznej, ale jedy-
nie zabrania funkcjonowania takiej partii komunistycznej, która ma cha-
rakter totalitarny, a z kolei nie precyzuj¹c, jak rozumieæ totalitarne meto-
dy i praktyki dzia³ania partii, czyni zakaz w praktyce iluzorycznym.
Zapewne wiadom prawnej nieporadnoci zapisu art. 13 Konstytucji
RP wybitny konstytucjonalista Marian Kallas ograniczy³ siê do jak¿e traf-
nego jednozdaniowego komentarza: Przywrócenie b¹d wprowadzenie sys-
temu monopartyjnego by³oby sprzeczne z Konstytucj¹
7
. Z kolei Roman
Graczyk przepis art. 13 poddaje szerszej dyskusji w kontekcie art. 11 Kon-
stytucji, który powiêcony jest prawnemu umocowaniu partii politycznych.
Jego zdaniem zawarta w art. 11 definicja partii politycznej zrzeszenie
obywateli na zasadach dobrowolnoci i równoci oraz wp³ywanie na poli-
tykê pañstwa metodami demokratycznymi przes¹dza o niekonstytucyj-
noci takich partii, jakie wylicza artyku³ 13. Wydaje siê, ¿e dla osi¹gniêcia
efektu propagandowego polegaj¹cego na pustej manifestacji antykomuni-
5
Por. Historia Wszechzwi¹zkowej Komunistycznej Partii (Bolszewików). Krótki kurs.
Red. Komisja KC WKP(b). Publikacja zaaprobowana przez KC WKP(b) 1938 r. War-
szawa 1949.
6
E. K a m e n k a: Totalitaryzm. W: Przewodnik po wspó³czesnej filozofii politycznej.
Red. R.E. G o o d i n, Ph. P e t t i t. Prze³. C. C i e l i ñ s k i, M. P o r ê b a. Warszawa 1998,
s. 800810; Totalitaryzm a zachodnia tradycja. Red. M. K u n i ñ s k i. Kraków 2006.
7
M. K a l l a s: Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej..., s. 35.
169
Widmo komunizmu kr¹¿y po Polsce
zmu, powiêcono tu prawnicz¹ przejrzystoæ konstytucji
8
. Tym samym Gra-
czyk s³usznie podkrela, ¿e autorom art. 13 Konstytucji chodzi³o wy³¹cz-
nie o zakazanie dzia³alnoci partii komunistycznych, a zrównanie ich
z partiami nazistowskimi czy faszystowskimi mia³o w zamyle s³u¿yæ do-
datkowemu wzmocnieniu deprecjacji komunizmu. Jeli ta interpretacja jest
trafna, a wiele na to wskazuje, art. 13 jest podwójnie ideologicznie stron-
niczy, poniewa¿ instrumentalnie i nieszczerze zakazuje dzia³alnoci partii
nazistowskich i faszystowskich, kamufluj¹c zarazem, ¿e intencja jego umie-
szczenia w tym kszta³cie w Konstytucji by³a wy³¹cznie antykomunistycz-
na, a nie równorzêdnie antynazistowska i antyfaszystowska, jak gdyby za-
gro¿enie ze strony nazizmu czy faszyzmu mia³o nieistotne, drugorzêdne
znaczenie.
Przy omawianiu problemu zakazu komunizmu przemilcza siê zwykle
niezwykle wa¿n¹ kwestiê regulacji demokratycznych regu³ ¿ycia politycz-
nego. Zapisano bowiem w Konstytucji, ¿e partie polityczne maj¹ wp³ywaæ
metodami demokratycznymi na kszta³towanie polityki pañstwa (art. 11),
a zarazem zakazane jest stosowanie przez nie przemocy w celu zdobycia
w³adzy lub wp³ywu na politykê pañstwa (art. 13). Zastanawiaj¹ce jak
zgodnie elity polityczne wywodz¹ce siê, z jednej strony, z tradycji Sierpnia
i, z drugiej, Okr¹g³ego Sto³u opowiedzia³y siê przeciwko wszelkim prote-
stom, buntom czy spo³ecznej rewolucji.
Tymczasem zarówno strajki sierpniowe, jak i póniejszy okres Solidar-
noci by³y starannie, z wielk¹ ¿yczliwoci¹, na gor¹co analizowane w³a-
nie jako przejaw d¹¿eñ rewolucyjnych. wiadcz¹ o tym tak wa¿ne publi-
kacje, jak wydana w Stanach Zjednoczonych, ale nie w Polsce, monogra-
fia Poland: Self-Limiting Revolution (1985) autorstwa niezwykle znacz¹-
cej uczestniczki wydarzeñ Jadwigi Staniszkis czy u brytyjskiego wydawcy
The Polish Revolution: Solidarity (1984) pióra tak wielkiego entuzjasty
Solidarnoci jak Timothy Garton Ash. Ta ucieczka od tradycji spo³ecznych
ruchów rewolucyjnych, z których wszak wywodzi siê aktualna rzeczywi-
stoæ polityczna naszego kraju i kategoryczne przeciwstawienie siê wszel-
kim ruchom protestu spo³ecznego, nie mo¿e mieæ przypadkowego charak-
teru. Nale¿y odnotowaæ, ¿e, z drugiej strony, jestemy równoczenie wiad-
kami reinterpretacji robotniczego buntu w Poznaniu 1956 roku w stronê
niepodleg³ociowego powstania narodowego.
Oczywiste, ¿e konstytucja nie mo¿e byæ stosownym miejscem do wyra-
¿ania przyzwolenia czy zachêty do obalenia w³adzy przemoc¹, chocia¿ wol-
no sobie wyobraziæ tak¹ sytuacjê, w której w obronie konstytucji i zapisa-
nych w niej podstawowych wartoci opatrzonych Sierpniow¹ metryk¹ prze-
8
R. G r a c z y k: Konstytucja dla Polski. Tradycje, dowiadczenia, spory. Warszawa
1997, s. 166.
170
Marek Zagajewski
ciwko skorumpowanej, oligarchicznej w³adzy masowo protestuje zdradzo-
ne spo³eczeñstwo. Historia zna przypadki restauracji czy kontrrewolucyj-
nych rz¹dów, a ostatnie kolorowe rewolucje, co najmniej dwuznaczne
z punktu widzenia ich stosunku do konstytucji, raczej otwieraj¹ ni¿ za-
mykaj¹ proces burzliwych przemian spo³ecznych w krajach dawnego bloku
wschodniego. Gniew, protest spo³eczny wykluczonych grup i klas spo³ecz-
nych stanowi bowiem integralny sk³adnik ¿ycia politycznego w ustroju de-
mokratycznym
9
.
S³owa komunizm czy rewolucja maj¹ nie tylko wieloznaczny cha-
rakter, ale tak¿e dla jednej grupy spo³ecznej mog¹ mieæ znaczenie pozy-
tywne, gdy dla innej negatywne
10
. Wspó³czenie w Polsce czynniki opi-
niotwórcze, wiadome tej ró¿nicy znaczeniowej w sensie wartociuj¹cym,
kszta³tuj¹ opiniê publiczn¹ w takim kierunku, aby uformowaæ radykalnie
negatywny stosunek do komunizmu, a przy okazji i rewolucji spo³ecznej.
Wielokrotnie mo¿na by³o w ostatnich latach us³yszeæ z wysokich trybun
sakramentaln¹ formu³ê: Nam rewolucji nie potrzeba czy Nie chcemy re-
wolucji. W charakterze argumentu pada³y zwykle sformu³owania typu,
¿e rewolucja ju¿ by³a i wiadomo, czym siê skoñczy³a czy w podobnym
duchu, a w domyle zawsze i tak chodzi³o o to samo wydarzenie historycz-
ne, czyli o rewolucjê bolszewick¹ 1917 roku. Ta antyrewolucyjna retoryka
naszej warstwy rz¹dz¹cej i jej rzeczników, p³yn¹ca jak siê nale¿y domy-
laæ z g³êbi duszy i serca, szczerze przemilcza zdobycze solidarnocio-
wej rewolucji, o francuskiej rewolucji nawet nie wspominaj¹c, której zreszt¹
zawdziêczamy nie tylko nowo¿ytny parlamentaryzm, ale i bezp³atne szkol-
nictwo. Nale¿y dodaæ jeszcze rewolucjê angielsk¹ czy amerykañsk¹ jako
trwa³e elementy wspó³czesnej postêpowej tradycji historycznej. Jednak te
same elity polityczne ochoczo spiesz¹ z poparciem dla kolorowych rewolu-
cji, które jak nale¿y wnioskowaæ s¹ potrzebne i maj¹ szlachetne cele
albo te¿ jak mo¿na domniemywaæ stwarzaj¹ tylko pozór rewolucji.
Poniewa¿ te rewolucje s¹ sterowane odgórnie, na dodatek z udzia³em za-
granicznych orodków kierowniczych, mo¿na uznaæ je za ca³kowicie bez-
pieczne i dzieki temu warte propagowania.
Tak jak wiele by³o rewolucji i sam termin ma wiele znaczeñ, podobnie
jest z komunizmem, ale dopiero w fachowej literaturze przedmiotu, w od-
ró¿nieniu od propagandy i politycznych wyst¹pieñ, w których króluj¹ ba-
na³ i prymitywna antykomunistyczna sztampa. Dominikanin Józef Maria
9
Por. D. O s t: Klêska Solidarnoci. Gniew i polityka w postkomunistycznej Euro-
pie. Prze³. H. J a n k o w s k a. Przek³ad autoryzowany. Warszawa 2007, s. 4392.
10
Por. O. R e b o u l: Kiedy s³owo jest broni¹. Prze³. J. A r n o l d. W: Jêzyk i spo³eczeñ-
stwo. Wybra³ i wstêpem opatrzy³ M. G ³ o w i ñ s k i. Prze³. J. A r n o l d, K. B i s k u p s k i,
K. F a l i c k a, J. F a r y n o, M. £ u k a s i e w i c z. Warszawa 1980, s. 306.
171
Widmo komunizmu kr¹¿y po Polsce
Bocheñski rozró¿ni³ cztery znaczenia s³owa komunizm. Ten wybitny so-
wietolog, twórca i wieloletni kierownik Osteuropa-Institut in Freiburg,
redaktor czasopisma Studies in Soviet Thought i serii wydawniczej So-
vietica by³ zwolennikiem radykalnej dekomunizacji i uczestniczy³ jako eks-
pert w latach 19551956 w uwieñczonym sukcesem procesie o delegali-
zacjê Niemieckiej Partii Komunistycznej przed Trybuna³em Konstytucyj-
nym w Karlsruhe.
Otó¿, postêpuj¹c za Bocheñskim, w pierwszym znaczeniu mianem ko-
munizmu opatruje siê kondycjê spo³eczn¹ stra¿ników idealnego polis
przedstawionego przez Platona w jego Pañstwie, którzy zostali, jak wia-
domo, pozbawieni jakiejkolwiek w³asnoci prywatnej i osobistej, a ich ¿ony
i dzieci by³y wspólne. Po drugie, s³owo komunizm u¿ywa siê na okrele-
nie ka¿dego ustroju spo³eczno-gospodarczego opartego na wspólnocie w³a-
snoci i kontrolowaniu jednostki przez spo³eczeñstwo; po trzecie, na okre-
lenie stanu opisanego przez Marksa w jego eschatologii b¹d po czwar-
te wreszcie rozleg³ego ruchu, którego rdzeñ stanowi partia za³o¿ona
przez Lenina
11
.
Gwoli cis³oci, nader cenna i godna g³êbszej refleksji, klasyfikacja Bo-
cheñskiego wymaga kilku uzupe³nieñ. Na przyk³ad zwrócenia uwagi, ¿e
ani Platon, ani te¿ znacznie póniej ¿yj¹cy autorzy tekstów zachwalaj¹-
cych organizacjê ¿ycia spo³ecznego opartego na wspólnej w³asnoci i kon-
troli jednostki od Thomasa Morea Utopii (1516) poczynaj¹c, terminu ko-
munizm nie u¿ywali, bo go po prostu nie by³o. S³owo komunizm pojawi-
³o siê dopiero wród cz³onków tajnej organizacji rewolucyjnej Sprzysiê-
¿enie Równych, któr¹ za³o¿y³ François-Noël Babeuf (17601797), i by³o
upowszechniane przez jego zwolennika, w³oskiego rewolucjonistê Filippo
Michele Buonarrotiego (17611837), dzia³aj¹cego we Francji u schy³ku
XVIII wieku i na pocz¹tku wieku XIX. Ksi¹¿ka Buonarrotiego Conspira-
tion pour légalité dite de Babeuf, opisuj¹ca sprzysiê¿enie Babeufa, stra-
conego z wyroku Dyrektoriatu, w decyduj¹cym stopniu wp³ynê³a na roz-
wój tajnych stowarzyszeñ rewolucyjnych w Pary¿u w latach 18351840,
których cz³onkowie uwa¿ali siê za komunistów i tak siê nazywali. Jednak
do u¿ytku publicznego s³owo komunizm wprowadzi³ Louis Auguste Bla-
nqui (18051881), który w roku 1840 g³osi³ ideê rewolucyjnej, komuni-
stycznej dyktatury
12
. Historia pojêcia socjalizm, z grubsza rzecz bior¹c,
przebiega podobnie, tyle tylko, ¿e z udzia³em innych postaci jako jego po-
mys³odawców i popularyzatorów.
11
J.M. B o c h e ñ s k i: Lewica, religia, sowietologia. Oprac. J. P a r y s. Warszawa
1996, s. 240.
12
Por. G. S a r t o r i: Teoria demokracji. Prze³. P. A m s t e r d a m s k i, D. G r i n b e r g.
Warszawa 1998, s. 483, przyp. 14.
172
Marek Zagajewski
Karol Marks (18181881) zetkn¹³ siê z terminem komunizm nie bez-
porednio u Francuzów, lecz dziêki swemu przyjacielowi, zwolennikowi so-
cjalizmu Mosesowi Hessowi (18121875) oraz g³onemu w Niemczech
opracowaniu
13
, przedstawiaj¹cemu socjalizm i komunizm we Francji z nie-
przychylnych pozycji, autorstwa Lorenza von Steina (18151890), hegli-
sty, profesora filozofii i prawa pañstwowego oraz tajnego agenta rz¹du pru-
skiego. Marks dopiero w padzierniku 1842 roku u¿y³ publicznie termin
komunizm, zreszt¹ w polemice, a zatem z koniecznoci i bez widocznego
entuzjazmu, w artykule i jego tytule na ³amach redagowanej przez siebie
Rheinische Zeitung. Fryderyk Engels (18201895) nieco wczeniej po-
s³ugiwa³ siê s³owem komunizm w swojej m³odzieñczej publicystyce spo-
³ecznej. Natomiast bezspornie ukazanie siê drukiem Manifestu Partii Ko-
munistycznej w 1848 roku równa³o siê wprowadzeniu do publicznego obie-
gu w europejskiej, a wkrótce i wiatowej skali, pojêcia komunizm.
Podsumowuj¹c ten w¹tek, nale¿y stwierdziæ, ¿e przez stulecia, ale przed
pojawieniem siê Marksa, zwolennicy i propagatorzy komunizmu, nie wy-
³¹czaj¹c komunistów utopijnych, rozumianego jak chce Bocheñski jako
okrelenie ka¿dego ustroju spo³eczno-gospodarczego opartego na wspól-
nocie w³asnoci i kontrolowaniu jednostki przez spo³eczeñstwo nie pos³u-
giwali siê terminem komunizm, poniewa¿ on jeszcze nie powsta³. Ponad-
to warto podkreliæ, ¿e w tworzeniu tej nazwy ani Marks, ani Engels nie
mieli ¿adnego udzia³u, natomiast w decyduj¹cym stopniu przyczynili siê
od popularyzacji komunizmu jako s³owa, cokolwiek by ono znaczy³o
w cile okrelonym kontekcie i u¿yciu. Tym niemniej za ich czasów ko-
munistów uwa¿ano czêsto za sekciarski od³am socjalistów i przez wiele lat
stanowili ma³o znacz¹cy nurt polityczny w ruchu proletariackim. O talen-
tach organizacyjnych i osobistych wysi³kach Marksa czy Engelsa, a zw³asz-
cza ich sukcesach w chwalebnym dziele rozwoju partii komunistycznych,
niczego bli¿ej nie wiadomo.
Trzecim znaczeniem s³owa komunizm jest u¿ywanie go, wedle Bocheñ-
skiego, na okrelenie stanu opisanego przez Marksa w jego eschatologii.
Zastrze¿enie budzi formu³a komunizmu jako stanu, skoro w tekstach
Marksa wielokrotnie wskazuje siê, ¿e komunizm nie jest stanem, ale ru-
chem rozumianym zarówno jako proces historyczny, który zmierza w stro-
nê przysz³ego spo³eczeñstwa bezklasowego, jak i ruch polityczny, stanowi¹-
cy spo³eczny podmiot globalnych przemian dokonuj¹cych siê przede wszyst-
kim w sferze gospodarki wraz z wynikaj¹cymi z nich konsekwencjami
w strukturach w³adzy politycznej oraz psychologii i wiadomoci spo³ecz-
13
L. von S t e i n: Der Sozialismus und Kommunismus des heutigen Frankreichs. Ein
Beitrag zur Zeitgeschichte. Leipzig 1842.
173
Widmo komunizmu kr¹¿y po Polsce
nej. Ponadto nale¿y podkreliæ, ¿e to w³anie komunici i socjalici utopijni
specjalizowali siê w opisach idealnych wizji, czyli stanów, doskona³ych spo-
³eczeñstw sprawiedliwoci spo³ecznej w przysz³oci, wywo³uj¹c regularnie
zasadnicz¹ i zjadliw¹ krytykê Marksa i jego zwolenników.
Jednak centraln¹ kwesti¹ w dokonanej przez Bocheñskiego charakte-
rystyce Marksowskiej koncepcji komunizmu jest ³¹czenie jej z eschatolo-
gi¹, która wszak oznacza z regu³y w religiach, a czasami tak¿e w niektó-
rych koncepcjach filozoficznych, zespó³ pogl¹dów traktuj¹cych o przezna-
czeniu i ostatecznym celu wiata, a tak¿e o pomiertnych losach cz³owieka.
Ta skrótowa formu³a Bocheñskiego znajduje, zapewne niewiadome, ale
zgrabne rozwiniêcie w tekcie kolejnego dekomunizatora Bronis³awa Wild-
steina. Jeli przyj¹æ za wieloma mylicielami, ¿e komunizm jest wcieleniem
uniwersalnych tendencji umys³u ludzkiego, utopijnych czy gnostyckich tê-
sknot, które w imiê wizji ziemskiego raju odrzucaj¹ rzeczywistoæ, to trze-
ba zrozumieæ, ¿e ich atrakcyjnoæ wynika z opacznie rozumianej moralno-
ci, jest owocem absolutyzmu etycznego w³anie, czy próby budowy ziem-
skiej religii i jako taka nie wiadomo jak d³ugo jeszcze zachowaæ mo¿e swo-
j¹ atrakcyjnoæ zw³aszcza dla m³odych ludzi. Tym bardziej wiêc nale¿y
jednoznacznie z ideologi¹ ow¹ siê rozliczyæ
14
.
Nie sposób nie zauwa¿yæ, ¿e Wildstein zaskakuj¹co, w przypadku am-
bitnego, ale i wykszta³conego dekomunizatora, zakoñczy³ cytowany frag-
ment zdumiewaj¹cym wezwaniem do rozliczeñ, posi³kuj¹c siê najlepszym
stylem PRL-owskiej nowomowy. Ka¿dy historyk zaprzesz³ego ustroju jest
w stanie wyliczyæ przynajmniej piêæ, nastêpuj¹cych po sobie, rozci¹gniê-
tych w czasie okresów politycznych rozliczeñ, którym nigdy nie by³o koñca.
Mo¿e jednak tkwi ziarenko prawdy w powiedzeniu, ¿e styl to cz³owiek.
Odnosz¹c siê do meritum, trzeba zaznaczyæ, ¿e Wildstein, aprobatyw-
nie co prawda, jednak nie we w³asnym imieniu, starannie pozbiera³ i przed-
stawi³ w cytowanym fragmencie obiegowo funkcjonuj¹ce stereotypowe for-
mu³y rozumienia komunizmu. Pisze zatem o uniwersalnych tendencjach
umys³u ludzkiego, utopijnych czy gnostyckich têsknotach, wizjach ziem-
skiego raju, odrzucaniu rzeczywistoci, absolutyzmie etycznym i ziem-
skiej religii. Zosta³y one celowo od³¹czone od ca³ego kontekstu zwi¹zane-
go z komunizmem po to, aby spojrzeæ na nie z bardziej ogólnej perspekty-
wy teoretycznej. Uwa¿ny czytelnik ze zdumieniem zapewne zauwa¿y, ¿e
one wszystkie zarówno razem wziête i w ró¿nych konfiguracjach jak i po
kolei w osobnoci by³y przedmiotem Marksowskiej krytyki.
14
B. W i l d s t e i n: Antykomunizm po komunizmie. W: Antykomunizm po komuni-
zmie. Red. J. K l o c z k o w s k i. Kraków 2000, s. 242; przedruk B. W i l d s t e i n: Antyko-
munizm po komunizmie. W: B. W i l d s t e i n: D³ugi cieñ PRL-u, czyli dekomunizacja,
której nie by³o. Kraków 2005, s. 151.
174
Marek Zagajewski
Dla przyk³adu, gdyby Marks uznawa³ uniwersalne tendencje umys³u
ludzkiego, cokolwiek by to mia³o znaczyæ, jako podmiot dziejów by³by zwo-
lennikiem idealizmu filozoficznego, który stanowczo i bezustannie kryty-
kowa³, a z kolei wiadomo powszechnie, ¿e na podstawie jego pogl¹dów
ukszta³towa³ siê materializm filozoficzny i historyczny jako przeciwieñstwo
filozoficznie rozumianego idealizmu. Wszak wedle Marksa ludzki
umys³ i mylenie nale¿y do sfery wiadomoci spo³ecznej, która jest funk-
cj¹ bytu spo³ecznego, czyli ca³okszta³tu procesów spo³ecznych zakorzenio-
nych w przemianach ekonomicznych, politycznych i kulturowych, a ich dy-
namiczny charakter uniemo¿liwia ustalenie jakichkolwiek mylowych uni-
wersaliów.
Z tych samych powodów Marks negowa³ absolutyzm etyczny, nie ule-
ga³ utopijnym czy gnostyckim têsknotom i przeszed³ do historii jako je-
den z bardziej zdecydowanych krytyków religii jako takiej, a nie tylko ziem-
skiej czy nieziemskiej, chocia¿ wszelkie religie maj¹ ziemski charakter. Nie
odrzuca³ te¿ rzeczywistoci, ale siê nad ni¹ z uwag¹ pochyla³, wnikliwie
badaj¹c sprzecznoci spo³eczne, niesprawiedliwoæ, ludzk¹ biedê i krzyw-
dê, dochodz¹c do wniosku, ¿e gdy ludzie nie widz¹ mo¿liwoci ich rozwi¹-
zywania w ziemskiej perspektywie, szukaj¹ pociechy i ukojenia w têskno-
tach, wizjach, religiach i absolutnych wartociach, aby chocia¿ w ten spo-
sób znaleæ sposób na pogodzenie siê z otaczaj¹cym ich wiatem, który budzi
sprzeciw.
Cytowany fragment tekstu Wildsteina zawiera w sobie jeszcze jedn¹
niespodziankê, mianowicie znakomicie wpisuje siê w Marksowsk¹ krytykê
utopijnego komunizmu i socjalizmu. Dla czytelnika obeznanego z pracami
utopistów oraz ich Marksowsk¹ krytyk¹ jest od pocz¹tku jasne, ¿e to w³a-
nie w ich tekstach mo¿na bez trudu odnaleæ bezustanne odwo³ania do
zasad umys³u czy wartoci, ale równie¿ religii w projektowaniu wizji ide-
alnych systemów spo³ecznych, które by³yby ich doskona³ym wcieleniem,
gdyby uda³o siê je zrealizowaæ. Mo¿na takie koncepcje przypisywaæ Mar-
ksowi, czego Wildstein nie czyni, wszak nazwisko Marksa w tekcie nie
pada, ale zabieg ten jest o tyle zaskakuj¹cy, ¿e to w³anie Marks w postaci
najbardziej radykalnej krytyki je odrzuca³.
Marks i Engels, wbrew pogl¹dom ówczesnych komunistów i socjalistów,
którzy lubowali siê w rysowaniu rozmaitych wizji ustroju sprawiedliwoci
spo³ecznej, przyjmowali kapitalizm jako bezdyskusyjn¹ podstawê formowa-
nia bezklasowego spo³eczeñstwa po zwyciêstwie rewolucji proletariackiej.
Tak¿e dlatego przysz³y kszta³t spo³eczeñstwa komunistycznego nie zosta³
nigdzie w Manifecie... szczegó³owo opisany. Oto jedyny d³u¿szy fragment,
którym autorzy Manifestu... zamknêli jego drugi rozdzia³ Proletariusze
a komunici: Skoro w biegu rozwoju zanikn¹ ró¿nice klasowe i ca³a pro-
dukcja zostanie skupiona w rêku zrzeszonych jednostek, w³adza publicz-
175
Widmo komunizmu kr¹¿y po Polsce
na utraci swój charakter polityczny. W³adza polityczna, we w³aciwym tego
s³owa znaczeniu, jest zorganizowan¹ przemoc¹ jednej klasy celem ucisku
innych. Jeli proletariat jednoczy siê w walce z bur¿uazj¹ si³¹ rzeczy
w klasê, staje siê poprzez rewolucjê klas¹ panuj¹c¹ i, jako klasa panuj¹ca,
znosi przemoc¹ dawne stosunki produkcji, to znosi wraz z tymi stosunka-
mi produkcji warunki istnienia przeciwieñstw klasowych, klasy w ogóle
i tym samym swoje w³asne panowanie jako klasy. Miejsce dawnego spo³e-
czeñstwa bur¿uazyjnego z jego klasami i przeciwieñstwami klasowymi zaj-
muje zrzeszenie, w którym swobodny rozwój ka¿dej jednostki jest warun-
kiem swobodnego rozwoju wszystkich
15
.
Kluczow¹ rolê w rozumowaniu Marksa i Engelsa odgrywa przyjêcie
jako punktu wyjcia klasowego charakteru ¿ycia spo³ecznego, wedle któ-
rego klasy spo³eczne ufundowane s¹ na stosunkach w³asnoci i spo³ecz-
nym podziale pracy. Zasadnicze znaczenie ma prywatna w³asnoæ rodków
produkcji jako podstawa spo³ecznego zró¿nicowania wed³ug kryterium ich
posiadania b¹d braku w³asnoci. Nale¿y podkreliæ, ¿e w tej koncepcji li-
cz¹ siê wy³¹cznie rodki produkcji, a nie jakakolwiek w³asnoæ rzeczy,
przedmiotów czy nawet ludzi, jak w szerokim sensie interpretowali stosunki
w³asnoci utopici.
Autorzy Manifestu... oczywicie uznawali, ¿e wraz ze zniesieniem pry-
watnej w³asnoci rodków produkcji znikn¹ ró¿nice klasowe i ca³a produk-
cja zostanie skupiona w rêkach zrzeszonych jednostek, co doprowadzi do
zaniku pañstwa, które maj¹c ze swej istoty klasowy charakter, zostaje znie-
sione w bezklasowym spo³eczeñstwie. Problem komunizmu sprowadza siê
zatem do kwestii istnienia klas, a co za tym idzie w³asnoci rodków pro-
dukcji, w szczególnoci ich prywatnego charakteru. Jeli nie ma klas, lo-
gicznie wynika z tej sytuacji ogólna charakterystyka komunizmu, prak-
tycznie jedyna w ca³ym tekcie Manifestu..., która zreszt¹ ma równie ogól-
ny, co metaforyczny charakter. Miejsce dawnego spo³eczeñstwa bur¿uazyj-
nego z jego klasami i przeciwieñstwami klasowymi zajmuje zrzeszenie,
w którym swobodny rozwój ka¿dego jest warunkiem swobodnego rozwoju
wszystkich
16
.
Rzeczowa interpretacja tak ogólnej, by nie rzec ogólnikowej, charakte-
rystyki komunizmu wymaga odwo³ania siê do ca³okszta³tu struktury teo-
retycznej koncepcji autorów Manifestu..., czyli rozpoznania jej miejsca
w ramach procesu historycznego i jego opisu w ramach materialistyczne-
go pojmowania dziejów. Zwieñczeniem tego procesu przemian nie jest by-
najmniej komunizm, ale nowoczesne rodki produkcji i wymiany oraz opar-
ty na wolnej konkurencji ich rewolucyjny charakter, który poci¹ga za sob¹
15
K. M a r k s, F. E n g e l s: Manifest komunistyczny..., s. 55.
16
Tam¿e.
176
Marek Zagajewski
przemiany w³asnociowe i przekszta³cenia stosunków klasowych. W ten spo-
sób przejawia siê tendencja historyczna, która zarysowuje perspektywê
komunizmu jako spo³eczeñstwa bezklasowego, umo¿liwiaj¹cego swobodny
rozwój jednostek i zarazem spo³eczeñstwa.
Z tego punktu widzenia komunizm wedle Manifestu..., nie jest ce-
lem ani stanem, ani wizj¹ ¿ycia spo³ecznego, ale rezultatem wielowieko-
wego procesu historycznego. Tego rodzaju mylenie o komunizmie jest
sprzeczne z zarzucan¹ Marksowi koncepcj¹ eschatologiczn¹, tak¿e ze
wzglêdu na konotacje teologiczne. Pozostaje oczywicie spór filozoficzny
o rozró¿nienie miêdzy celem historii a jej rezultatem, zak³ada bowiem roz-
strzygniêcie sporu o mo¿liwoæ rozpoznania w dziejach mechanizmów wiêzi
przyczynowo-skutkowej i praw rz¹dz¹cych histori¹.
Poniewa¿ kontekst teoretyczny i polityczny okrela charakter g³oszo-
nych pogl¹dów, tak¿e w przypadku atrakcyjnego intelektualnie okrele-
nia komunizmu jako zrzeszenia, w którym swobodny rozwój ka¿dego jest
warunkiem swobodnego rozwoju wszystkich, mo¿na tê formu³ê odnaleæ
tak¿e w takiej strukturze teoretycznej, która jest ca³kowicie obca autorom
Manifestu..., na przyk³ad w dorobku niemieckiego konserwatyzmu ówcze-
snej epoki. Przywo³ywany wczeniej Lorenz von Stein, jeden z wybitniej-
szych socjologów niemieckich XIX wieku, heglista i czo³owy reprezentant
konserwatyzmu socjalnego, po niemal trzydziestu latach pokusi³ siê o wy-
artyku³owanie zbli¿onej formu³y jako kwintesencji pañstwa spo³ecznego lub
socjalnego, ale ze wzglêdu na radykaln¹ zmianê kontekstu teoretycznego
i politycznego, polegaj¹c¹ na zachowaniu klas spo³ecznych, nada³ jej sens
wrêcz przeciwstawny.
Jak pisze Lorenz von Stein w swoim g³ównym dziele Gegenwart und
Zukunft der Rechts- und Staatswissenschaft Deutschlands (1876) w³anie
pañstwo, jako uosobienie interesów ogó³u, ma s³u¿yæ urzeczywistnieniu
samostanowienia jednostki w ramach wspólnej egzystencji, kieruj¹c siê fun-
damentaln¹ zasad¹ równoci i wolnoci. Jednak w spo³eczeñstwie wystê-
puj¹ ró¿ne interesy jednostek i klas, które d¹¿¹c do urzeczywistnienia swe-
go samostanowienia, zmierzaj¹ do przekszta³cenia siê interesu w przywi-
lej, co nieuchronnie rodzi nierównoæ w postaci klasowych ró¿nic.
Lecz dla pañstwa jako reprezentanta ka¿dego interesu wszystkie in-
stytucje gospodarcze i spo³eczne s¹ w zasadzie równe; jego zadanie po-
lega przede wszystkim na tym, by w drodze prawa nie sta³y siê one nie-
równe; z tej racji neguje ono najpierw i przede wszystkim przekszta³cenie
interesu w przywilej; na mocy swojej istoty i swojej w³adzy zapobiega wiêc
ono procesowi, z którego w innych systemach spo³ecznych zrodzi³a siê w³a-
nie nierównoæ, to znaczy procesowi powstawania z gospodarczych i spo-
³ecznych ró¿nic klasowych klas prawnie wyodrêbnionych. Aby sprostaæ
temu zadaniu, pañstwo musi absolutnie staæ ponad ka¿d¹ klas¹; wszelka
177
Widmo komunizmu kr¹¿y po Polsce
bowiem niewola powstaje wówczas, gdy jakakolwiek jedna klasa przy-
w³aszcza sobie w³adzê w pañstwie. Pañstwo przy pomocy swej w³adzy musi
nastêpnie utrzymaæ absolutn¹ równoæ prawa w odniesieniu do wszel-
kich zró¿nicowañ poszczególnych samookrelonych jednostek i w tym sen-
sie nazywamy je pañstwem prawa. Musi ono wreszcie przy pomocy swej
w³adzy popieraæ gospodarczy i spo³eczny postêp wszystkich swych oby-
wateli, gdy¿ zawsze rozwój jednego cz³owieka jest w koñcu warun-
kiem i w tej samej mierze konsekwencj¹ rozwoju drugiego: i w tym zna-
czeniu mówimy o pañstwie spo³ecznym lub socjalnym. W ten sposób ele-
ment wolnego samookrelenia jednostki tworzy nie tylko porz¹dek spo³e-
czeñstwa, ale tak¿e porz¹dek pañstwowy i jego prawo. Dziêki temu powstaje
publiczne prawo obywatelskiego porz¹dku spo³ecznego, w ramach które-
go pañstwo, poprzez konstytucjê i administracjê, sta³o siê organicznym
wyrazem tej samej si³y, która stworzy³a prawo cywilne, to jest wolnej jed-
nostki
17
.
Zatem dla Steina formu³a, wedle której rozwój jednego cz³owieka jest
w koñcu warunkiem i w tej samej mierze konsekwencj¹ rozwoju drugie-
go, mo¿e byæ urzeczywistniona wy³¹cznie w pañstwie socjalnym, w któ-
rym istniej¹ klasy i w³asnoæ prywatna. Natomiast jako teoretyczny punkt
wyjcia przyjmuje on abstrakcyjnie pojête zasady wolnoci i równoci jako
uniwersalne, wieczne wartoci i idee. Zgodnie z tradycj¹ konserwatywn¹,
na podstawie filozoficznej koncepcji idealizmu, pañstwo stanowi swego ro-
dzaju duchow¹ ca³oæ, przenikniêt¹ jednoci¹ wiata wartoci z czego wy-
p³ywa jego opiekuñcza funkcja, która zapewnia utrzymanie pokoju spo-
³ecznego. Aby zapewniæ wszystkim obywatelom wszechstronny rozwój oso-
bowoci, pañstwo opiekuñcze rozwija owiatê i przeprowadza reformê, co
zarazem chroni spo³eczeñstwo przed rewolucj¹
18
.
Wracaj¹c do Manifestu... i zawartego w nim zarysu komunizmu, nale-
¿y raz jeszcze podkreliæ ca³oæ kontekstu teoretycznego koncepcji spo³ecz-
nej jego autorów, zasadzaj¹cej siê, z jednej strony, na rozpoznaniu aktu-
alnego momentu procesu historycznego, którego istot¹ jest burzliwy roz-
wój i postêpowy charakter kszta³tuj¹cej siê gospodarki kapitalistycznej,
a z drugiej strony krytyka utopijnego komunizmu i socjalizmu ze wzglêdu
na ich reakcyjny charakter polegaj¹cy g³ównie na nieuwzglêdnieniu ka-
pitalizmu jako podstawy dzia³alnoci politycznej na rzecz przysz³ego spo-
³eczeñstwa sprawiedliwoci spo³ecznej, które mo¿liwe jest jedynie po kapi-
talizmie.
12 Od marksizmu...
17
L. von S t e i n: Teraniejszoæ i przysz³oæ niemieckiej nauki o pañstwie i prawie.
Prze³. T. W ³ o d a r c z y k, cyt. za: B. S o b o l e w s k a, M. S o b o l e w s k i: Myl polityczna
XIX i XX w. Liberalizm. Warszawa 1978, s. 458459.
18
Por. R. S k a r z y ñ s k i: Konserwatyzm. Zarys dziejów filozofii politycznej. War-
szawa 1998, s. 195196.
178
Marek Zagajewski
Chocia¿ Manifest... z natury rzeczy by³ wymierzony przeciwko kapi-
talizmowi, to jednak samo s³owo kapitalizm nie pojawi³o siê w nim ani
razu, poniewa¿ nie by³o jeszcze wówczas tego terminu. Krytyka kapitali-
zmu mia³a w ujêciu autorów Manifestu... heglowski charakter, zaczê³a siê
bowiem od jego pochwa³y, a z analizy sprzecznoci zosta³a wyprowadzona
logika ich przezwyciê¿enia i zmiany poprzez zniesienie wyzysku na dro-
dze przekszta³cenia na wy¿szy stopieñ rozwoju spo³ecznego ju¿ bez klaso-
wych antagonizmów.
W tamtym czasie pisano oczywicie o kapitale i kapitalicie, jako uoso-
bieniu kapita³u, a tak¿e w postaci przymiotnikowej w licznych pochodnych
wyra¿eniach, jak w przypadku Marksa, gdy charakteryzowa³ kapitalistycz-
ny sposób produkcji. Jednak gdy u wspó³czesnego czytelnika powstaje ca³-
kowicie s³usznie wra¿enie, ¿e Marks pisze w Manifecie... o kapitalizmie,
najczêciej padaj¹ tam takie zwroty jak nowoczesne spo³eczeñstwo bur-
¿uazyjne czy nowoczesna gospodarka.
Termin kapitalizm, wed³ug Oxford English Dictionary, zosta³ po raz
pierwszy zastosowany przez Thackeraya w 1854 roku w odniesieniu do
posiadania kapita³u. Natomiast w odniesieniu do systemu gospodarczego
termin ten po raz pierwszy u¿yto w roku 1884 w ksi¹¿ce Better Times, któ-
rej autorem jest Douai
19
. Jego upowszechnienie nale¿y zawdziêczaæ mar-
ksistowskiej literaturze z koñca XIX stulecia, w licznych krytykach, odt¹d
ju¿ kapitalizmu. Przy okazji warto sprostowaæ podan¹ przez autorów cy-
towanej Historii kapitalizmu datê u¿ycia przez Marksa po raz pierwszy
s³owa kapitalizm, któr¹ b³êdnie ustalili na 1877 rok.
Dla cis³oci termin kapitalizm zosta³ przez Marksa wykorzystany
po raz pierwszy i jedyny dopiero w 1879 roku, cztery lata przed mierci¹,
w korespondencji, by podkreliæ znaczenie powstania kolei nie tylko jako
rodka komunikacji odpowiadaj¹cego nowoczesnym rodkom produkcji, ale
tak¿e jako podstawy mechanizmu ekonomicznego inicjuj¹cego koncentra-
cjê kapita³u w olbrzymiej skali, zw³aszcza w formie kapita³u po¿yczkowego.
W ten sposób koleje, przyspieszaj¹c rozwój nowoczesnego przemys³u w tych
krajach, w których zdo³a³ siê on ju¿ mocno zakotwiczyæ, stawa³y siê zara-
zem swego rodzaju awangard¹ nowych stosunków spo³ecznych tam, gdzie
przewa¿a³a tradycyjna gospodarka. Zdaniem Marksa, z drugiej strony, po-
wstanie sieci kolei w przoduj¹cych krajach kapitalizmu umo¿liwi³o pañ-
stwom, w których kapitalizm ogranicza³ siê do nielicznych wysepek spo³e-
czeñstwa, a nawet zmusi³o je do stworzenia w najkrótszym czasie kapita-
listycznej nadbudowy i jej rozszerzenia do rozmiarów niepozostaj¹cych
w ¿adnym stosunku do przewa¿aj¹cej czêci spo³eczeñstwa, produkuj¹cej
19
Por. N. R o s e n b e r g, L.E. B i r d z e l l, Jr: Historia kapitalizmu. Prze³. A. D o r o -
b a. Kraków 1994, s. 12.
179
Widmo komunizmu kr¹¿y po Polsce
g³ównie w formach tradycyjnych
20
. Innymi s³owy, w pañstwach opartych
na tradycyjnej gospodarce budowa kolei prowadzi³a do ich rozk³adu, pod-
czas gdy w krajach rozwiniêtych przyspiesza³a ich rozwój.
Na odwrót, obiegowy wówczas termin komunizm nader czêsto goci³
na ³amach Manifestu..., ale bez podania jego konkretnej treci, co w po³¹-
czeniu z radykaln¹ i niewoln¹ od z³oliwoci krytyk¹ standardowych w tym
okresie pogl¹dów socjalistycznych i komunistycznych czyni ca³¹ sytuacjê
w tym wzglêdzie mocno zagmatwan¹. Przyczyni³a siê do tego stanu rze-
czy tak¿e ta okolicznoæ, ¿e krytyka ówczesnej literatury socjalistycznej
i komunistycznej dominuje w Manifecie... nad pozytywn¹ wyk³adni¹ kon-
cepcji komunizmu. W istocie pojêcie komunizmu rozumiane jest w dwu zna-
czeniach b¹d jako ruch polityczny, b¹d spo³eczeñstwo, które nast¹pi
po ostatecznym zniesieniu klas.
Pocz¹tek Manifestu... jest w istocie zaskakuj¹c¹, jak na tekst o komu-
nistycznym przes³aniu, pochwa³¹ kapitalizmu, a co za tym idzie postêpo-
wego charakteru samej bur¿uazji. Ju¿ na pierwszych stronach pada jed-
noznaczna ocena: Bur¿uazja odegra³a w historii rolê w najwy¿szym stop-
niu rewolucyjn¹
21
. Mo¿na tylko dodaæ, ¿e odgrywa j¹ nadal, co prowadzi
do konkluzji, ¿e w pierwszej kolejnoci sam kapitalizm jest bezustann¹ re-
wolucj¹.
Bur¿uazja nie mo¿e istnieæ bez nieustannego rewolucjonizowania na-
rzêdzi produkcji, a wiêc stosunków produkcji, a wiêc ca³okszta³tu stosun-
ków spo³ecznych. Natomiast pierwszym warunkiem istnienia wszelkich
dawniejszych klas przemys³owych by³o zachowanie bez zmiany starego
sposobu produkcji. Ci¹g³y przewrót w produkcji, bezustanne wstrz¹sanie
wszystkimi stosunkami spo³ecznymi, wieczna niepewnoæ i wieczny ruch
wyró¿niaj¹ epokê bur¿uazyjn¹ sporód wszystkich innych. Wszystkie
stê¿a³e, zaniedzia³e stosunki, wraz z nieod³¹cznymi od nich, z dawien daw-
na uwiêconymi pojêciami i pogl¹dami ulegaj¹ rozk³adowi, wszystkie nowo
powsta³e starzej¹ siê, zanim zd¹¿¹ skostnieæ. Wszystko, co stanowe i znie-
ruchomia³e znika, wszelkie wiêtoci zostaj¹ sprofanowane i ludzie s¹ na-
reszcie zmuszeni patrzeæ trzewym okiem na swe stanowisko ¿yciowe, na
swoje wzajemne stosunki.
Potrzeba coraz szerszego zbytu dla swych produktów gna bur¿uazjê
po ca³ej kuli ziemskiej. Wszêdzie musi siê ona zagniedziæ, wszêdzie ugrun-
towaæ, wszêdzie zadzierzgn¹æ stosunki. Przez eksploatacjê rynku wiato-
wego bur¿uazja nada³a produkcji i spo¿yciu wszystkich krajów charakter
12*
20
Marks do Miko³aja Francewicza Danielsona w Petersburgu. 10 kwietnia 1879 r.
W: K. M a r k s, F. E n g e l s: Dzie³a. T. 34. Prze³. H. H o l d e r. Red. A. P o n i k o w s k i.
Warszawa 1976, s. 409.
21
K. M a r k s, F. E n g e l s: Manifest komunistyczny..., s. 34.
180
Marek Zagajewski
kosmopolityczny. Ku wielkiemu ¿alowi reakcjonistów usunê³a spod nóg prze-
mys³u podstawê narodow¹. Odwieczne narodowe ga³êzie przemys³u ule-
g³y zniszczeniu i ulegaj¹ mu codziennie w dalszym ci¹gu. Zostaj¹ one wy-
parte przez nowe ga³êzie przemys³u, których wprowadzenie staje siê kwe-
sti¹ ¿ycia dla wszystkich narodów cywilizowanych, przez ga³êzie przemy-
s³u, które przerabiaj¹ ju¿ nie miejscowe, lecz sprowadzane z najodleglej-
szych stref surowce i których fabrykaty spo¿ywane s¹ nie tylko w danym
kraju, lecz tak¿e we wszystkich czêciach wiata. Miejsce dawnych potrzeb,
zaspokajanych przez wyroby krajowe, zajmuj¹ nowe, wymagaj¹ce dla swe-
go zaspokojenia produktów najodleglejszych krajów i klimatów. Dawna
miejscowa i narodowa samowystarczalnoæ i zasklepienie ustêpuj¹ miejsca
wszechstronnym stosunkom wzajemnym i wszechstronnej wspó³zale¿no-
ci narodów. I podobnie jak w produkcji materialnej, dzieje siê w produkcji
duchowej. Wytwory duchowe poszczególnych narodów staj¹ siê ogólnym
dorobkiem. Jednostronnoæ i ograniczonoæ narodowa staje siê coraz bar-
dziej niemo¿liw¹, a z wielu literatur narodowych i miejscowych powstaje
jedna literatura wiatowa
22
.
Podstaw¹ tej globalizacji produkcji i ¿ycia spo³ecznego sta³y siê potê¿ne
i stale rozwijaj¹ce siê si³y wytwórcze, które umo¿liwiaj¹ nies³ychane opa-
nowanie si³ przyrody. Dziêki szybkiemu doskonaleniu wszelkich narzêdzi
produkcji, dziêki niezwyk³emu u³atwieniu komunikacji, bur¿uazja wci¹ga
w pr¹d cywilizacji wszystkie, nawet najbardziej barbarzyñskie narody. Ta-
nioæ jej towarów jest t¹ ciê¿k¹ artyleri¹, za pomoc¹ której burzy ona
wszystkie mury chiñskie, zmusza do kapitulacji najbardziej zaciek³¹ nie-
nawiæ barbarzyñców do cudzoziemców. Pod grob¹ zag³ady zniewala ona
wszystkie narody do przyswojenia sobie bur¿uazyjnego sposobu produk-
cji, zniewala je do wprowadzenia u siebie tzw. cywilizacji, tj. do stania siê
bur¿uazj¹. S³owem, stwarza sobie wiat na obraz i podobieñstwo swoje
23
.
Dzisiejszy czytelnik ma wszelkie podstawy, by odczytywaæ ten tekst jako
wspó³czesny. Tak te¿ uczyni³ guru wspó³czesnej lewicy Slavoj iek, wska-
zuj¹c na to, jak silnie upowszechnia siê slogan globalizacji, brutalnego
narzucania jednorodnego rynku wiatowego, zagra¿aj¹cego wszystkim lo-
kalnym tradycjom etnicznym, w tym tak¿e formie Pañstwa Narodowego.
Je¿eli tak, czy mimo wszystko opis spo³ecznej roli bur¿uazji zawarty w Ma-
nifecie... nie jest bardziej aktualny w odniesieniu do tej globalnej sytu-
acji ni¿ kiedykolwiek przedtem?
24
.
W tych fragmentach Manifest... sprawia wra¿enie, ¿e jest on nie tyle
komunistyczny, ile raczej kapitalistyczny. Paradoksalnie mo¿na uznaæ, ¿e
22
Tam¿e, s. 3536.
23
Tam¿e, s. 36.
24
S. i e k: Przekleñstwo fantazji. Prze³. A. C h m i e l e w s k i. Wroc³aw 2001, s. 6.
181
Widmo komunizmu kr¹¿y po Polsce
wizja kapitalizmu jest w tym tekcie bardziej realistyczna ni¿ niespe³nio-
ne dot¹d przepowiednie bezklasowego spo³eczeñstwa komunistycznego.
Widoczne jest, ¿e dla Marksa i Engelsa klasowa analiza tendencji roz-
wojowych kapitalizmu, z wyranym podkreleniem postêpowej roli bur¿u-
azji, stanowi fundament zarysowania komunistycznej perspektywy prze-
mian historycznych. Z drugiej strony poddaj¹ oni tak¿e radykalnej kry-
tyce ówczesne koncepcje komunistyczne i socjalistyczne, powiêcaj¹c im
w Manifecie... osobny rozdzia³ Literatura socjalistyczna i komunistyczna.
Mo¿na tam zapoznaæ siê ze skrótowymi, pe³nymi zjadliwoci i sarkazmu
charakterystykami socjalizmu reakcyjnego, w jego trzech postaciach: so-
cjalizmu feudalnego, socjalizmu drobnomieszczañskiego oraz socjalizmu nie-
mieckiego, czyli prawdziwego, nastêpnie socjalizmu konserwatywnego,
czyli bur¿uazyjnego oraz socjalizmu i komunizmu krytyczno-utopijnego.
W ka¿dym z tych przypadków podstaw¹ krytycznej analizy jest uchwyce-
nie ich klasowej treci, która w efekcie wskazuje, ¿e pod szyldem szlachet-
nych hase³ maj¹cych pozory troski o poprawê losu klasy robotniczej w istocie
skrywaj¹ siê interesy kolejno feuda³ów, drobnomieszczañstwa czy bur¿u-
azji. Jak widaæ, autorom Manifestu... bardziej przeszkadza w dziele rewo-
lucji proletariackiej wyra¿anie przez ideologów proletariatu, czêsto niewia-
dome, potrzeb bur¿uazji ni¿ wskazywanie na postêpow¹ rolê kapitalistów
w procesach historycznych, które w ostatecznym rachunku sprzyjaj¹ re-
wolucyjnym przemianom. Parê lat wczeniej Marks w Rêkopisach ekono-
miczno-filozoficznych z 1844 r. dokona³ radykalnego odrzucenia komuni-
zmu prymitywnego, równociowego, który przypomina³ koszarow¹ wizjê
spo³eczeñstwa
25
.
Jedynie w czêci pism socjalistycznych i komunistycznych odnajduj¹
autorzy Manifestu... pozytywne twierdzenia o przysz³ym spo³eczeñstwie,
na przyk³ad, zniesienie przeciwieñstwa miêdzy miastem a wsi¹, zniesie-
nie rodziny, zysku prywatnego, pracy najemnej, g³oszenie harmonii spo-
³ecznej, przeobra¿enie pañstwa w proste zarz¹dzanie produkcj¹ wszyst-
kie te twierdzenia wyra¿aj¹ jedynie koniecznoæ usuniêcia przeciwieñstwa
klasowego, które w³anie dopiero zaczyna siê rozwijaæ i które jest im zna-
ne zaledwie w swej zarodkowej, bezkszta³tnej nieokrelonoci. Dlatego te¿
same te twierdzenia maj¹ jeszcze sens czysto utopijny
26
.
Zreszt¹ utopijnoæ sama w sobie nie musi byæ od razu odrzucana jako
szkodliwy spo³ecznie sposób uprawiania ideologii. Przy narodzinach Sta-
nów Zjednoczonych Ameryki Pó³nocnej znacz¹c¹ rolê odegra³o mylenie
25
Por. K. M a r k s: Rêkopisy ekonomiczno-filozoficzne z 1884 r. Prze³. K. J a ¿ d ¿ e w -
s k i, T. Z a b ³ u d o w s k i. W: K. M a r k s, F. E n g e l s: Dzie³a. T. 1. Wyd. III. Warszawa
1976, s. 575577.
26
K. M a r k s, F. E n g e l s: Manifest komunistyczny..., s. 65.
182
Marek Zagajewski
utopijne, tak¿e pe³ne sprzecznoci, które nie budzi dzisiaj zdecydowanie
negatywnej reakcji, a raczej traktowane jest jako sk³adnik tradycji histo-
rycznej amerykañskiej rewolucji
27
. Tak¿e za prezydentury Franklina Ro-
osevelta w latach trzydziestych zrodzi³o siê marzenie o sprawiedliwym pañ-
stwie, które wyrównuje ¿yciowe szanse tak dalece, aby bez rewolucji USA
mia³y staæ siê pierwszym bezklasowym spo³eczeñstwem. Jakby tego by³o
ma³o, to marzenie powróci³o w idei Wielkiego Spo³eczeñstwa za czasów pre-
zydentury Lyndona Johnsona w latach 19631968. Nast¹pi³ odwrót od
tych tendencji spo³ecznych, ale to nie oznacza ich spo³ecznej czy moralnej
dyskwalifikacji, ani te¿ totalnego odrzucenia.
Intencja autora koñcz¹cego siê eseju jest prosta. Zamiast zakazywaæ
czytania Manifestu komunistycznego, lepiej siê z nim zapoznaæ. Jeli ewen-
tualnie po Polsce kr¹¿y komunizm, to raczej w wersji utopijnej ni¿ Mar-
ksowskiej, a do jego zwalczania Manifest... nadaje siê znakomicie. Zarówno
dlatego, ¿e w jego tekcie zawarta jest niezwykle ostra, ale racjonalna kry-
tyka wszelkich utopii, jak i sensowna krytyczna charakterystyka wspó³-
czesnego wiata kapitalistycznego, która pozwala go lepiej zrozumieæ. Wy-
daje siê, ¿e mamy aktualnie w naszym kraju do czynienia raczej z wid-
mem antykomunizmu, którego panowanie rodzi ³atw¹ do zauwa¿enia re-
akcjê w postaci antyantykomunizmu. Pewne jest jedno, ¿e bez powa¿nej,
merytorycznej debaty o komunizmie, Marksie i w tym kontekcie historii
PRL wspó³czesnych problemów nie da siê do koñca poj¹æ i skutecznie roz-
wi¹zaæ.
27
Por. T. ¯ y r o: Bo¿a plantacja. Historia utopii amerykañskiej. Warszawa 1994; Wizje
Stanów Zjednoczonych w pismach Ojców Za³o¿ycieli. Oprac. W. O s i a t y ñ s k i. Warsza-
wa 1977.
EWA KOCHAN
Feminizm i ideologia
Na marginesach ksi¹¿ki Kazimierza lêczki
Od publikacji ksi¹¿ki Kazimierza lêczki Feminizm. Ideologie i kon-
cepcje spo³eczne wspó³czesnego feminizmu
1
minê³o dopiero osiem lat. Okres
taki dla filozofa i humanisty to najczêciej bardzo niewiele. W tej dziedzi-
nie na porz¹dku dziennym jest przecie¿ cytowanie Platona czy innych my-
licieli z bardzo odleg³ej przesz³oci. Sprawa nie ogranicza siê przy tym do
cytowania. Z t¹ odleg³¹ przesz³oci¹ toczy siê nadal ¿ywy dialog, myl
z przesz³oci stanowi intelektualny kapita³, o którym mówi siê czasem wzo-
rem Nietzschego, ¿e wspó³czeni nie potrafi¹ go pomna¿aæ, tylko trwoniæ
2
.
Bywa jednak te¿ tak, ¿e w krótkim czasie dokonuj¹ siê zmiany istotne, zda-
rzaj¹ prawdziwe naukowe czy kulturowe rewolucje, w nastêpstwie których
zmienia siê nasz stosunek do rzeczywistoci, w tym tak¿e stosunek do prze-
sz³oci do Platona i innych. Mo¿na by zapewne mówiæ o rewolucjach
globalnych, skutkuj¹cych zmianami powszechnymi tymi sprawami od
dawna z du¿ym zaanga¿owaniem zajmowali siê specjalici od historii, kul-
tury, nauki. Mo¿na tak¿e mówiæ o ma³ych rewolucjach, lokalnych ze
wzglêdu na miejsce ich wystêpowania i znaczenie. Rewolucje takie, jak lo-
kalne burze, przede wszystkim zmieniaj¹ lokaln¹ atmosferê. W moim prze-
konaniu praca Kazimierza lêczki mia³a w³anie taki mikrorewolucyjny
charakter.
Zacznijmy od oczywistoci: Feminizm... by³ w Polsce dzie³em pionier-
skim. Choæ dzi mo¿e siê to wydawaæ niezwyk³e, znajomoæ feministycznej
1
K. l ê c z k a: Feminizm. Ideologie i koncepcje spo³eczne wspó³czesnego feminizmu.
Katowice 1999.
2
Por. F. N i e t z s c h e: Schopenhauer jako wychowawca. W: Te n ¿ e: Niewczesne roz-
wa¿ania. Kraków 2000, s. 130.
186
Ewa Kochan
problematyki by³a w naszym kraju jeszcze przed kilku laty bardzo ogra-
niczona. We wstêpie do swej ksi¹¿ki Kazimierz lêczka pisze: [...] pozycji
wydanych po polsku brak prawie zupe³nie, obcojêzyczne za s¹ trudno lub
w ogóle niedostêpne w krajowych bibliotekach
3
. Przypomnijmy raz jesz-
cze, ¿e s³owa te pad³y w roku 1998. Feminizm wspó³czesny, zwany tak¿e
feminizmem drugiej fali, tak ¿ywo rozwijaj¹cy siê w Europie i Ameryce lat
szeædziesi¹tych i siedemdziesi¹tych, w Polsce jako zjawisko intelektualne
i spo³eczne w ogóle nie zaistnia³. W zwi¹zku z tym faktem nasuwaj¹ siê
pewne uwagi i w¹tpliwoci.
Po pierwsze, trzeba z przykroci¹ stwierdziæ, acz bez zaskoczenia, ¿e
dyskurs spo³eczny w naszym kraju w tamtym okresie mia³ izolowany,
wsobny charakter. Wa¿ne i kontrowersyjne idee, nowe filozoficzne pro-
pozycje nie przebija³y siê przez ideologiczne i kulturowe granice. Wystar-
czy wskazaæ na intelektualne efekty przemian czy wrêcz rewolucji kultu-
ralnej lat szeædziesi¹tych, znane czêsto pod mianem postmodernizmu.
Nadrabianie zaleg³oci rozpoczê³o siê w latach dziewiêædziesi¹tych, kiedy
to ksiêgarnie zape³ni³y siê przek³adami, a uniwersyteckie programy zachod-
nimi nowociami. Oderwane od swego czasu, a tak¿e w pewnej mierze
od swego miejsca, nowoci te (czêsto ju¿ zupe³nie nienowe) nie wzbudza³y
jakiego szczególnego zainteresowania, nie inicjowa³y dyskusji. By³o ich tak
wiele. Choæby ju¿ z tego powodu jawi³y siê jako elementy ideowej oferty,
oderwanej od wyra¿aj¹cego siê w zupe³nie innym jêzyku ¿ycia. Zjawisko
to, czy raczej proces, mo¿na okreliæ jako inflacjê idei, której przyczyn na-
le¿y upatrywaæ, jak siê zdaje, we wskazywanej ju¿ izolacji lat siedemdzie-
si¹tych i osiemdziesi¹tych.
Po drugie, mo¿na zaryzykowaæ hipotezê, ¿e rzekomo otwarta i liberal-
na epoka lat siedemdziesi¹tych nie przynios³a zmniejszenia siê tego ide-
owego dystansu. Przeciwnie, dystans ów jeszcze powiêkszy³a. O ile upa-
dek stalinowskiego dogmatyzmu zaowocowa³ otwarciem dyskursu na
horyzoncie ideowym pojawi³ siê egzystencjalizm, personalizm itd. o tyle
polski rok 1968 oznacza³ przymkniêcie tego dyskursu. Mielimy tu do czy-
nienia nie tyle z dyktatem jakiej spo³ecznej ideologii, ile raczej z jej szybk¹
erozj¹ w ogóle. W jakim stopniu by³o to zjawisko lokalne, w jakim nato-
miast mia³o charakter cywilizacyjny, pozostaje spraw¹ dalszego namy-
s³u. Postmodernici, jak Jean-François Lyotard, powiedzieliby, ¿e i nas do-
tkn¹³ uwi¹d wielkiej narracji, jest jednak charakterystyczne i istotne to,
¿e uwi¹d ten czy kryzys pozbawiony by³ w³aciwie zupe³nie kryzysowej
samowiedzy o jakim bardziej ogólnym charakterze, w której program wpi-
suje siê tak¿e nowoczesny feminizm.
3
K. l ê c z k a: Feminizm..., s. 18.
187
Feminizm i ideologia. Na marginesach ksi¹¿ki Kazimierza lêczki
Ksi¹¿ka Kazimierza lêczki poszerza zatem ten w¹ski horyzont, uzu-
pe³nia rzeczywistoæ, chcia³oby siê nawet powiedzieæ, otwiera drzwi do
wspó³czesnoci, poprawiaj¹c nam tym samym wydatnie intelektualne samo-
poczucie. Specyfika Feminizmu..., to znaczy charakterystyka myli femi-
nistycznej w powi¹zaniu z ruchem spo³ecznym, próba ujêcia doktryny na
tle przemian politycznych i kulturowych broni doskonale tê pracê przed
chorob¹ inflacyjn¹, na któr¹ cierpi¹ czêsto kulturowi rekonwalescenci.
Praca ta historycznie, a mo¿e tak¿e logicznie, sta³a siê pocz¹tkiem fali
feministycznej twórczoci w naszym kraju, wliczaj¹c w to równie¿ skrom-
niejszy przyp³yw przek³adów. Dzi mo¿emy ju¿ porównaæ ksi¹¿kê lêczki
z klasyczn¹ histori¹ feminizmu Rosemarie Putnam Tong
4
, jest kilka war-
tociowych antologii i opracowañ, wiele prac prezentuje feministyczn¹ per-
spektywê w naukach humanistycznych, zw³aszcza w psychologii
5
, choæ jest
rzecz¹ charakterystyczn¹, ¿e nie ukaza³y siê w³aciwie w ogóle w jêzyku
polskim teksty klasyczne, od The feminine mystique Betty Friedan z roku
1963 pocz¹wszy. W bibliotekach literatura feministyczna bynajmniej nie
zalega pó³ek, a na ostatnim, VII Polskim Zjedzie Filozoficznym w Szcze-
cinie referaty Sekcji Filozofii Feministycznej cieszy³y siê ogromnym zain-
teresowaniem. Uleg³a wiêc istotnej zmianie sytuacja, w jakiej znajduje siê
i sama praca Kazimierza lêczki, i oczywicie czytelnik. Okazja, jak¹ sta-
nowi jubileusz Autora, i zwi¹zana z nim powtórna lektura Feminizmu...
uwiadamia wp³yw tej sytuacji na odbiór i interpretacjê dzie³a.
Jest dzi ten odbiór inny ni¿ przed laty. O ile wtedy przedmiotem po-
szukiwañ i zainteresowania by³a przede wszystkim informacja, domino-
wa³a chêæ uzyskania odpowiedzi na pytanie, kto i co powiedzia³, jaki jest
ten feminizm, czym jest w istocie, tak dzi na pierwszy plan wysuwaj¹ siê
pytania o stanowisko Autora, specyfikê jego interpretacji, trafnoæ ocen
i prognoz.
Jako ¿e Feminizm..., bêd¹cy przecie¿ histori¹ myli spo³ecznej, to dzie-
³o obszerne, w wypowiedzi o nim trzeba dokonaæ wyboru. Bêdzie on spo-
wodowany specyfik¹ samego dzie³a, decyduj¹c¹ zarówno o jego treci, jak
i niecodziennej formie. O specyfice tej za stanowi w naszym przekonaniu
w oczywisty sposób Kazimierza lêczki koncepcja ideologii.
Sam Autor pisze: Przyjêta w niniejszym opracowaniu koncepcja ide-
ologii jest tylko jedn¹ z mo¿liwych. [...] Poniewa¿ zadaniem ksi¹¿ki jest pre-
4
R. P u t n a m To n g: Myl feministyczna. Wprowadzenie. Warszawa 2002.
5
Na szczególn¹ uwagê zas³uguje feministyczna seria Gdañskiego Wydawnictwa
Psychologicznego, w której ukaza³y siê miêdzy innymi takie prace, jak: S. L i p s i t z
B e m: Mêskoæ kobiecoæ. O ró¿nicach wynikaj¹cych z p³ci. Gdañsk 2000; E. K a -
s c h a k: Nowa psychologia kobiety. Podejcie feministyczne. Gdañsk 2001 czy Kobiety
i mê¿czyni: odmienne spojrzenia na ró¿nice. Red. B. Wo j c i s z k e. Gdañsk 2004.
188
Ewa Kochan
zentacja feminizmu, a nie jego ocenianie, równie¿ pojêcie ideologii, którym
siê pos³ugujê, ma charakter opisowy, oparty na podejciu funkcjonalnym
6
.
Szczegó³owo ta funkcjonalna koncepcja ideologii zosta³a wy³o¿ona w arty-
kule Feminizm czy feminizmy? Feminizm jak wi¹zka ideologii
7
.
W ideologiach mog¹ i musz¹ wystêpowaæ elementy prawdziwego od-
zwierciedlenia rzeczywistoci spo³ecznej, zapewne tak¿e musz¹ wystêpo-
waæ poznawcze zniekszta³cenia, ale wziête w ca³oci ideologie w ogó-
le nie mog¹ byæ ani prawdziwe, ani fa³szywe, gdy¿ odwo³uj¹ siê nieuchron-
nie do okrelonych hierarchii wartoci, a tak¿e do okrelonych koncepcji
filozoficznych, oba za te sk³adniki wykluczaj¹ zabiegi globalnej weryfi-
kacji poznawczej
8
. By³aby tu zatem koncepcja ideologii stosowana w zna-
czeniu, jakie Raymond Aron okreli³ jako obojêtne ideologia jest inter-
pretacj¹ tego, co jest i tego, co jest po¿¹dane, w opozycji do sensu pejora-
tywnego zbioru fa³szywych pojêæ usprawiedliwiaj¹cych interesy i pos-
tawy
9
.
Tak pojête ideologie, usytuowane w zasadzie poza prawd¹ i fa³szem,
nale¿y zaliczyæ do rodzaju spo³ecznych i politycznych narzêdzi: [...] ide-
ologie to przyodziewki programów i polityk ruchów i si³ spo³ecznych
10
. Pe³-
ni¹ one s³u¿ebne funkcje wobec rozmaitych wspólnot politycznych, obs³u-
guj¹ jak pisze Autor ró¿ne programy spo³eczne.
Ideologie zdaj¹ siê mieæ trwa³¹ strukturê. Stanowi¹ zespó³ powi¹zanych
ze sob¹ odpowiedzi na stawiaj¹ce siê kolejno pytania.
Wszystko rozpoczyna siê od pytania: jak jest? W odpowiedzi powstaje
opis stanu faktycznego, bêd¹cy w przekonaniu Kazimierza lêczki
wzglêdnie neutralnym opartym na faktach sprawozdaniem z rzeczy-
wistoci. Oczywicie, rozmaite ideologie bêd¹ zwraca³y uwagê na ró¿ne
aspekty tej rzeczywistoci i mo¿na za³o¿yæ, ¿e wybór przedmiotu stanowi
o specyfice ideologii jako takiej.
Nastêpne pytanie: czy tak, jak jest, jest dobrze, czy le? wywo³uje odpo-
wied bêd¹c¹ ocen¹ opisanej wczeniej rzeczywistoci. Oceny wspieraj¹ siê
na okrelonych za³o¿eniach aksjologicznych.
Kolejny krok to próba wyjanienia przyczyn zaistnia³ego stanu. Dla-
czego tak jest? Wyjanieñ dostarczaj¹ rozmaite teorie spo³eczne, filozofie,
doktryny religijne. W powi¹zaniu z przyjêt¹ aksjologi¹ kreuj¹ one obraz
6
K. l ê c z k a: Feminizm..., s. 263.
7
K. l ê c z k a: Feminizm czy feminizmy? Feminizm jako wi¹zka ideologii. W: P³eæ
kobieta feminizm. Red. Z. G o r c z y ñ s k a, S. K r u s z y ñ s k a, I. Z a k i d a l s k a.
Gdañsk 1997.
8
Tam¿e, s. 17.
9
Por. R. A r o n: Fin des idéologies, renaissance des idées. In: R. A r o n: Trois essais
sur lâge industriel. Paris 1966, s. 214.
10
K. l ê c z k a: Feminizm czy feminizmy?..., s. 18.
189
Feminizm i ideologia. Na marginesach ksi¹¿ki Kazimierza lêczki
sytuacji spo³ecznej. Zawiera on te¿ zazwyczaj odpowiednio spreparowany
obraz historii, przesz³oci, która do dnia dzisiejszego doprowadzi³a, a tak-
¿e wskazanie na si³y spo³eczne, sojuszników, przeciwników itp., a przede
wszystkim image podmiotu spo³ecznego, czasem tylko potencjalnego pod-
miotu, do którego adresowane s¹ owe zabiegi ideologiczne
11
.
Czwarte i ostatnie pytanie czy nale¿y dzia³aæ? oznacza w istocie
ca³¹ grupê pytañ: czy dzia³anie na rzecz zmiany rzeczywistoci jest w ogóle
mo¿liwe, czy nie naruszy podstawowych, chronionych (z punktu widze-
nia za³o¿onej aksjologii) wartoci, czy wysi³ek siê op³aci? Jeli na ka¿de
z pytañ padnie odpowied pozytywna, ideologia bêdzie gotowa do prze-
kszta³cenia siê w program polityczny, skupiony na konkretnych politycz-
nych celach i metodach ich osi¹gania.
Przedstawiona koncepcja stanowi swego rodzaju klucz teoretyczny, we-
dle którego feminizm oznaczony jest jako zespó³ tytu³owa wi¹zka ide-
ologii. Wedle tego klucza Autor ocenia zatem feminizm jako ca³oæ. Klucz
ten s³u¿y tak¿e jako narzêdzie analizy poszczególnych nurtów wspó³cze-
snego feminizmu. Rozwa¿my kolejno obydwa problemy.
Choæ feminizm wystêpuje w wielu odmianach przypomnijmy, ¿e
przedmiotem zainteresowania lêczki jest feminizm wspó³czesny, maj¹cy
swe korzenie w powojennej Ameryce, o tym feminizmie Autor orzeka, ¿e
ukszta³towa³ siê na w³asnych podstawach, to znaczy bez powi¹zania
z przesz³oci¹, do której zaczêto siê odwo³ywaæ ex post fundamentem
i warunkiem ruchu jako ca³oci jest wiedza na temat spo³ecznego zna-
czenia p³ci. Wiedza ta opiera siê na faktach, ma zatem obiektywny, na-
ukowy charakter. Mo¿na wiêc za³o¿yæ, ¿e w przedstawionej koncepcji ide-
ologii, okrelony wzglêdnie wysoki poziom wiedzy warunkuje powsta-
nie spo³ecznych doktryn i ruchów. Z pewn¹ przesad¹ zatem mo¿na rzec
u róde³ ideologii le¿y nauka. Hipotezê tê potwierdza przekonanie Au-
tora, ¿e ten sam obraz rzeczywistoci wzglêdnie obiektywny b¹d neu-
tralny mo¿e byæ akceptowany przez przeciwników feminizmu, a mo¿e
i przez przeciwników wszelkiej ideologii.
Ocena opisanej wczeniej rzeczywistoci oczywicie negatywna
³¹czy feminizmy i odró¿nia je od niefeminizmów. Kobiety zarabiaj¹ mniej
ni¿ mê¿czyni, choæ wykonuj¹ tê sam¹ pracê to fakt. Dzieje siê im za-
tem krzywda to ocena tego faktu. S¹ dyskryminowane, wyzyskiwane,
uciskane to próby wyjanienia. Przyk³ad ten pokazuje zwi¹zek opisu
i oceny w doktrynie feministycznej. Ci wszyscy, którzy potêpiaj¹ stan ist-
niej¹cy, powinni zostaæ zaliczeni do zwolenników, ci za, którzy ów stan
popieraj¹, chwal¹ b¹d tylko akceptuj¹, ci nawet, którzy uznaj¹ go za ko-
nieczny, bo jedyny mo¿liwy, uznani bêd¹ za przeciwników feminizmu czy
11
Tam¿e, s. 19.
190
Ewa Kochan
choæby niefeministów. Jako ¿e ideologie przemawiaj¹ zazwyczaj w imie-
niu ca³ej ludzkoci, feminizmy czêsto, choæ nie zawsze, staraj¹ siê przeko-
nywaæ, ¿e krzywda kobiet jest nieszczêciem wszystkich.
Mo¿liwych odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak siê dzieje, jak dosz³o do
tej sytuacji, jest wiele. Podobnie wiele jest ró¿nych odmian feminizmu. Wy-
daje siê jednak, ¿e wielorakoci te da³oby siê stosunkowo ³atwo uprociæ.
Sam lêczka pokazuje, ¿e, z jednej strony, mamy te koncepcje, które
przyczyn opresji upatruj¹ w strukturach i czynnikach obiektywnych. Fe-
minizm liberalny, marksistowski czy socjalistyczny, obwinia za wyzysk
i opresjê kobiet struktury spo³eczne, klasowy podzia³ spo³eczeñstwa, insty-
tucje spo³eczne, utrwalone historycznie zasady, tradycje i zachowania.
Z drugiej natomiast, mamy koncepcje subiektywne, takie jak feminizm ra-
dykalny czy kulturowy. Tu winê ponosz¹ wprost mê¿czyni, o winie mo¿-
na chyba mówiæ w tym jedynie przypadku, mê¿czyni bowiem dla w³asnej
korzyci stosuj¹ wyzysk i przemoc.
Oprócz podzia³u obiektywne subiektywne wród teorii wyjaniaj¹-
cych przyczyny krzywdy kobiet wystêpuje ró¿nica co do roli cech i cha-
rakterystyk biologicznych. W tej sprawie stanowisko feminizmu podlega
znamiennej ewolucji. Feministki od pocz¹tku kwestionuj¹ decyduj¹ce zna-
czenie biologii i jej ostateczny wp³yw na istniej¹ce podzia³y i nierównoci.
Postawa ta doprowadza do odró¿nienia p³ci biologicznej od p³ci kulturowej
pojmowanej jako zbiór cech i norm przypisywanych kobietom (i mê¿czy-
znom) w ramach kultury, swoisty model kulturowy z p³ci¹ biologiczn¹ po-
wi¹zany doæ s³abo.
Rozwa¿my przyk³adowo [przyk³ad nasz E.K.]: strój spódnica, ele-
ment wygl¹du fryzura, a tak¿e zespó³ po¿¹danych cech osobowocio-
wych pracowitoæ czy opiekuñczoæ. W zale¿noci od obowi¹zuj¹cego
w kulturze wzoru osobnik wystrojony w spódnicê, d³ugow³osy i opiekuñ-
czy czy pracowity mo¿e przecie¿ byæ i biologicznym mê¿czyzn¹, i biologicz-
n¹ kobiet¹.
Odró¿nienie sex gender wywar³o wp³yw na powstanie koncepcji oso-
by androginicznej b¹d to reprezentuj¹cej najlepsze cechy mêskie i ko-
biece, b¹d te¿ dokonuj¹cej swobodnego wyboru wród tych cech.
Jednak¿e czêæ feministek aprobuje oparty na biologii dualizm p³cio-
wy. Domagaj¹ siê one przy tym odwrócenia dotychczasowego porz¹dku,
który nies³usznie uprzywilejowuje to, co mêskie. Nale¿y powróciæ do praw-
dziwej kobiecoci, przywróciæ jej wartoæ zepchniêt¹ i zakwestionowan¹ nie-
s³usznie przez opresywn¹ mêskoæ.
I wreszcie pytanie: czy dzia³aæ? Feminizmy zgodnie odpowiadaj¹: mo¿-
na, wolno i warto dzia³aæ. Ró¿nice pojawiaj¹ siê na etapie tworzenia pro-
gramów dzia³ania. Reformizm konkuruje tu z rewolucjonizmem, czasem
jakby wziêtym ¿ywcem z malowniczych literackich utopii, w miarê orygi-
191
Feminizm i ideologia. Na marginesach ksi¹¿ki Kazimierza lêczki
nalnym zjawiskiem jest zwi¹zany z feminizmem kulturowym kontrkultu-
rowy w istocie izolacjonizm. Bez w¹tpienia jednak, jak na ideologiê przy-
sta³o, feminizm nie tylko opisuje i ocenia wiat, lecz pragnie go zmieniæ.
Z przeprowadzonej analizy, któr¹ poddalimy oczywicie pewnemu
uproszczeniu i interpretacji, w przekonaniu autora Feminizmu... wynika
wniosek, ¿e choæ wiele feminizm dzieli szczególnie teorie wyjaniaj¹ce
i przyjête aksjologie, to jednak sporo i ³¹czy. Chodzi tu o opis rzeczywisto-
ci, jej ogóln¹ ocenê i wiarê, ¿e z³o mo¿na pokonaæ. To zdaniem Kazi-
mierza lêczki wystarczy, by feminizm uznaæ w³anie za ideologiê, zró¿-
nicowan¹ wewnêtrznie, niejednorodn¹, ale wyranie manifestuj¹c¹ swoj¹
odrêbnoæ w przestrzeni spo³ecznych myli i praktyk.
Praca Feminizm. Ideologie i koncepcje spo³eczne wspó³czesnego femi-
nizmu jest pod wzglêdem konstrukcyjnym doæ niezwyk³a. Czêæ pierwsza
to w przekonaniu Autora [...] obraz roli p³ci w ¿yciu spo³eczeñstwa [...],
czysty, nie wartociuj¹cy opis, w którym oceny pojawiaj¹ siê jako jeden
z rodzajów faktów spo³ecznych
12
. By³aby to wiêc próba odpowiedzi na zna-
ne nam ju¿ pytanie: jak jest? Czêæ druga historyczna zawiera cha-
rakterystykê ruchów i doktryn feministycznych dwudziestego stulecia poj-
mowanych przede wszystkim jako ruchy i doktryny spo³eczne. Z tej per-
spektywy prezentowane s¹ tak¿e wa¿ne, milowe prace. Selekcja mate-
ria³u jest za³o¿ona, wyjaniona i przez to oczywista, choæ jak to zwykle
bywa opinie Autora, a i sam dobór i perspektywa mog¹ staæ siê przed-
miotem dyskusji. Sprawa trzeciej czêci przedstawia siê inaczej. Przypo-
mnijmy, ¿e w czêci tej feminizm uporz¹dkowany jest jako zespó³ ideologii
na podstawie schematu ideologii zaprezentowanego powy¿ej. O czêci tej
Kazimierz lêczka pisze, ¿e stanowi ona [...] zasadniczy trzon rezultatu
moich poszukiwañ i wysi³ków badawczych. Tu tak¿e mieci siê fragment
najbardziej ryzykowny dla mnie jako autora
13
. Niepokój ten budzi sam
zamiar uporz¹dkowania i usystematyzowania obszaru doæ nieporz¹dne-
go, a przy tym i takiego, dodajmy, który raczej niechêtnie odnosi siê do
idei porz¹dku. Czy efekt pracy Autora niepokoje te rozwiewa, czy mno¿y?
Lub mówi¹c inaczej, czy przyjêty schemat ideowy faktycznie porz¹dkuje
analizowany obszar, u³atwiaj¹c tym samym jego zrozumienie i krytykê?
I wreszcie na koniec, jakie p³yn¹ st¹d, to znaczy z odpowiedzi na posta-
wione pytania, wnioski dla opinii o samej koncepcji ideologii?
Zacznijmy od stwierdzenia, ¿e choæ autorka tych uwag nie zadeklaro-
wa³a siê jako zwolenniczka czy adeptka której z odmian feminizmu, to wy-
korzystuj¹c niew¹tpliw¹ sympatiê dla tego ruchu, pozwoli sobie na czaso-
we przynajmniej zajêcie stanowiska, które tradycyjnie przypisuje siê ko-
12
K. l ê c z k a: Feminizm..., s. 17.
13
Tam¿e, s. 18.
192
Ewa Kochan
bietom i które feministki (oczywicie nie wszystkie) w koñcu tak¿e uzna³y
za swoje. Zacznijmy zatem od wra¿eñ i uczuæ.
Dominuje uczucie pewnego niepokoju, mimo pamiêci ¿e wra¿enie za-
gubienia mo¿e byæ podyktowane rozmiarem badanej przestrzeni i wymia-
rem badawczego projektu.
Autor oddziela porz¹dek historyczny od formalnego, ale jakby nie do
koñca. Ju¿ przecie¿ w czêci historycznej zaznaczaj¹ siê i uznawane s¹ za
oczywiste podzia³y i ró¿nice. Analiza formalna z kolei w sposób milcz¹cy
postêpuje wedle historycznego porz¹dku wynikania i krytyki. Oznaczaæ
to mog³oby, ¿e porz¹dków tych w³aciwie oddzieliæ siê nie da. A co wa¿niej-
sze z punktu widzenia realizowanego zamys³u ¿e forma myli ma tak-
¿e historyczny charakter. S¹ to zapewne oczywistoci, ale mimo to wa¿ne.
Skoro bowiem podzia³y i zwi¹zane z nimi charakterystyki s¹ czym wobec
analizy formalnej uprzednim, s¹ te¿ od niej niezale¿ne. Sama analiza for-
malna nie wydobywa zatem z badanej koncepcji jej specyfiki. S³u¿y oczy-
wicie za³o¿onemu celowi, nadaje imiê i kwalifikuje okrelone zjawisko.
Standaryzuje jego opis dokonywany ju¿ w wiadomoci jego specyfiki.
To nak³adanie siê porz¹dków i wynikaj¹ce st¹d powtórzenia rodz¹ nie-
pokój, o którym wspominalimy. Wydaje siê przy tym, ¿e problem bierze
siê tu w³anie z decyzji zasadniczej pragnienia prezentacji feminizmu
wedle pewnego sta³ego schematu czy scenariusza, którym jest schemat ide-
ologii.
Mo¿na ³atwo poj¹æ, a nawet uto¿samiæ siê z zamierzeniem Autora wpro-
wadzenia porz¹dku tam, gdzie z powodu braku choæby punktów orienta-
cyjnych trudno siê swobodnie poruszaæ. Jednak to pragnienie uporz¹dko-
wania samo w sobie jest problemem. Autor za³o¿y³ bowiem, ¿e taki porz¹-
dek istnieje, ¿e mo¿na go zatem wysi³kiem interpretacyjnym wydobyæ. Jest
to pogl¹d tradycyjnie akceptowany w podejciu do zjawisk spo³ecznych
i intelektualnych wspó³czesnoci. Wspó³czesna kultura to liberalizmy i so-
cjalizmy, pozytywizmy i egzystencjalizmy i powstaje pewien dyskomfort, gdy
pojawia siê kto bez przydzia³u, zreszt¹ czy to w ogóle jest mo¿liwe? Nie
jest jednak naszym zamiarem kwestionowanie podzia³ów. Teorie spo³ecz-
ne i filozofie, które sk³adaj¹ siê na mapê wspó³czesnej kultury, zdobywaj¹
sobie na niej miejsce ze wzglêdu na swój za³o¿ycielski charakter. Przed-
stawiaj¹ oryginalne modele rzeczywistoci lub, mówi¹c inaczej, tworz¹ w³a-
sny jêzyk. Maj¹, co oczywiste, swych ojców za³o¿ycieli nie ma pozyty-
wizmu bez Augusta Comtea, a psychoanalizy bez Sigmunda Freuda. Ru-
chy spo³eczne, mimo ich powszechnoci, tak¿e maj¹ swych twórców, choæ
mo¿na uznaæ ich za jedynie rzeczników. Ideologie za to formy niejasne.
W omawianej pracy uznawane s¹ jak gdyby za twory zbiorowe, przyjêty
sposób ich analizy nie rozstrzyga problemu autorstwa. Praca podsuwa
przypuszczenie, ¿e autorki s¹ w³aciwie reprezentantkami ruchu, wyrazi-
193
Feminizm i ideologia. Na marginesach ksi¹¿ki Kazimierza lêczki
cielkami zbiorowej opinii. Doæ trudno je odró¿niæ i w ogóle zapamiêtaæ po-
przez skojarzenie z jak¹ istotn¹, twórcz¹ i nowatorsk¹ ide¹. Sam Kazi-
mierz lêczka pisze: Ideologie to dobro zespo³owe, to duch ca³ych wspól-
not, nie jest w ich wypadku wa¿ne pierwszeñstwo pomys³u i prawo autor-
skie. Pisz¹ce feministki same czêsto nie przywi¹zuj¹ wagi do tych spraw
14
.
Nieco wczeniej lêczka podkrela, ¿e ideologie s¹ raczej ubogie pod wzglê-
dem ideowym. Jedna z feministek zauwa¿a z sarkazmem moim zda-
niem nieusprawiedliwionym ¿e lektura licznych publikacji feministycz-
nych kojarzy siê ze s³uchaniem mocno zu¿ytej p³yty. To prawda. Ale taka
jest w³anie istota publikacji o przes³aniu ideologicznym. Jest to wci¹¿ ta
sama szata, w któr¹ przyobleka siê kolejne nowe odpowiednio dobrane fak-
ty. Monotonia tych powtórzeñ nale¿y do samej istoty funkcjonowania ide-
ologii
15
.
Co charakterystyczne, sta³y schemat ideowy, nie przes¹dzaj¹c o jego
zasadnoci, sam narzuca pewn¹ monotoniê powtórzeñ. I choæ Autorowi
trudno odmówiæ racji, wydaje siê tak¿e, ¿e w prezentacji ideologii obok hi-
storii ruchu, a raczej ponad ni¹, sytuuj¹ siê ¿ywoty i pogl¹dy wiêtych.
Gdyby autorka przedstawionych uwag by³a sk³onna do prawdziwie femi-
nistycznej krytyki propozycji lêczki, stwierdzi³aby zapewne, ¿e zak³ada-
ny przezeñ stosunek do autorstwa ma u swych podstaw patriarchalne
ograniczenia: wszak kobiety nie mog¹ byæ autorkami, dziedzin¹ ich jest
bowiem nie bezporednioæ i twórczoæ, ale odtwórczoæ i porednictwo. Po-
dobnie by³oby zreszt¹ i ze sk³onnoci¹ do systematyzacji. I w tym przy-
padku jest to sk³onnoæ uznawana za mêsk¹ patrz: patriarchaln¹
i jako taka odrzucana.
Czy feminizmy wspó³czesne zawieraj¹ oryginalne idee i propozycje spo-
³eczne? Czy stanowi¹ przede wszystkim przyodziewek ruchów emancy-
pacyjnych u¿ywany ju¿ wczeniej, przy okazji innych, wczeniejszych
emancypacji? Wiele mówi¹ce jest ju¿ samo nazewnictwo: liberalny, mar-
ksistowski, socjalistyczny. Przybieraj¹c najczêciej w³asnowolnie ta-
kie, a nie inne tytu³y feminizmy do³¹czaj¹ tym samym do wielkich spo-
³ecznych ideologii nowo¿ytnoci, sytuuj¹ siê poród ich teoretycznych czy
politycznych uzasadnieñ. S¹ tak¿e koncepcje o wiêkszej nie tylko tytu-
larnej autonomii, jak po czêci feminizm radykalny czy kulturowy.
W tym miejscu pojawia siê problem dotycz¹cy zró¿nicowania wewn¹trz
samego feminizmu. Poszukuj¹c ró¿nic, koncepcja Kazimierza lêczki si³¹
rzeczy k³adzie nacisk na podobieñstwa. Jako ideologie feminizmy maj¹ iden-
tyczn¹ lub bardzo podobn¹ formê. Wydaje siê jednak, ¿e mimo podpada-
nia pod ten uniwersalny wzorzec feminizmy znacz¹co ró¿ni¹ siê miêdzy
14
Tam¿e, s. 17.
15
Tam¿e, s. 16.
13 Od marksizmu...
194
Ewa Kochan
sob¹ w sprawach, których schemat nie eksponuje dostatecznie. Problem ten
wyraniej jeszcze ni¿ wszystko poprzednie ³¹czy siê z Kazimierza lêczki
ujêciem ideologii.
Przy pe³nej wiadomoci, ¿e podejmujemy rozwa¿ania, o wartoci któ-
rych Autor nie jest bynajmniej przekonany Nie miejsce tu na prowa-
dzenie sporów, czêsto ja³owych, na temat w³aciwego rozumienia ideologii.
Jest to zawsze w du¿ym stopniu kwestia wyboru. Wa¿ne, aby Czytelnik
by³ zorientowany, w jaki sposób autor operuje tym pojêciem
16
decydu-
jemy siê jednak poczyniæ uwagi, które w naszym przekonaniu, wykorzy-
stuj¹c pioniersk¹ i za³o¿ycielsk¹ pracê autora Feminizmu..., mog¹ siê przy-
czyniæ do rozjanienia sprawy, czyli w tym wypadku nakrelenia uza-
sadnionych dystynkcji oraz diagnoz i prognoz. Z wszystkich mo¿liwych
przyczyn, zarówno formalnych, jak i merytorycznych, uwagi te pozostan¹
na etapie intuicji, co zreszt¹ pozostaje w zgodzie z nieco instrumentalnie
ju¿ wykorzystanym feministycznym programem.
Utopijna jest taka wiadomoæ, która nie pokrywa siê z otaczaj¹c¹ j¹
»rzeczywistoci¹«. Ta niezgodnoæ objawia siê zawsze w ten sposób, ¿e taka
wiadomoæ w prze¿ywaniu, myleniu i dzia³aniu orientuje siê na czynni-
ki, których owa rzeczywistoæ nie zawiera. Dalej Karl Mannheim pisze,
¿e nie ka¿da niezgodna z rzeczywistoci¹ orientacja mo¿e zostaæ uznana
za utopijn¹. O utopii mo¿emy mówiæ jedynie w przypadku, gdy wiado-
moæ zmierza praktycznie do [...] zburzenia istniej¹cej »budowli bytu«
17
,
pragnie rozsadziæ istniej¹cy ³ad.
W przekonaniu Mannheima ideologie tak¿e rzeczywistoæ transcen-
duj¹ce staj¹ siê utopiami wtedy, gdy okrelone grupy ludzi w³¹czaj¹ je
w swoje dzia³anie.
Nie miejsce tu, by dok³adnie rozwa¿aæ propozycjê Karla Mannheima
jego koncepcjê rzeczywistoci, porz¹dku ¿ycia, ideologii i utopii. Nie cho-
dzi te¿ o jakie alternatywne kwalifikacje. To, ¿e dla Mannheima feminizm
móg³by byæ uznany za utopiê, nie ma dla naszych rozwa¿añ wiêkszego
znaczenia. Chodzi o doæ instrumentalne wykorzystanie myli ojca socjo-
logii wiedzy. Otó¿ w naszym przekonaniu dla zrozumienia spo³ecznej i po-
litycznej wiadomoci niezbêdna jest w³anie mannheimowska idea spo-
³ecznej transcendencji. Nie funkcjonalna zatem, a projektuj¹ca koncepcja
ideologii, zorientowana na rzeczywistoæ mo¿liw¹, koncepcja, w której na
planie pierwszym, nie za ostatnim, znajduje siê projekt przysz³ej rzeczy-
wistoci, oddaje istotê sprawy. Przypomnijmy, ¿e poddaj¹c analizie formy
wiadomoci utopijnej Mannheim wyró¿ni³ jedynie cztery jej historyczne
formy: chiliastyczn¹ (religijny aktywizm spo³eczny okresu reformacji), li-
16
Tam¿e, s. 263.
17
K. M a n n h e i m: Ideologia i utopia. Prze³. J. M i z i ñ s k i. Lublin 1992, s. 159.
195
Feminizm i ideologia. Na marginesach ksi¹¿ki Kazimierza lêczki
beralno-humanitarn¹, konserwatywn¹ i socjalistyczno-komunistyczn¹. Za-
uwa¿my, ¿e podzia³ ten w znacznej mierze odpowiada systematyce i typo-
logiom feminizmu, które aprobowane s¹ powszechnie. O wspó³czesnej so-
bie rzeczywistoci Mannheim zauwa¿y³, ¿e charakteryzuje j¹ [...] ca³ko-
wity demonta¿ transcendencji rzeczywistoci tak utopijnej, jak ideolo-
gicznej
18
. Skutki tego demonta¿u by³yby op³akane przepowiada autor.
Powsta³by najwiêkszy paradoks, który mo¿na sobie wyobraziæ, ¿e miano-
wicie cz³owiek opanowuj¹cy racjonalnie rzeczy sta³ siê cz³owiekiem popê-
dów, ¿e cz³owiek, który po tak d³ugim, heroicznym i pe³nym ofiar rozwoju
osi¹gn¹³ najwy¿szy stopieñ uwiadomienia w którym historia nie jest
ju¿ lepym losem, lecz w³asnym tworem utraci³ wraz z porzuceniem ró¿-
nych postaci utopii wolê historyczn¹ i tym samym wgl¹d w historiê
19
.
Swoj¹ posêpn¹ diagnozê odniós³ Mannheim do wiadomoci i kultury
europejskiej. Pozostawi³ tym samym pewn¹ nadziejê przynajmniej po-
tencjalnie orientacjom spoza Europy. Byæ mo¿e Ameryka ojczyzna
nowoczesnego feminizmu tak¿e ju¿ tê nadziejê skonsumowa³a. Jest to
przynajmniej prawdopodobne. O ile bowiem feminizm jest zdolny do stwo-
rzenia nowych utopii? Praca Kazimierza lêczki pozwala to pytanie po-
stawiæ i u³atwia odpowied. A zatem, choæ bior¹c pod uwagê konsekwencje
naszych rozwa¿añ w sensie cis³ym, feminizmu jako ideologii w dawnym
stylu nie ma, mo¿liwe, ¿e takich ideologii ju¿ po prostu nie bêdzie i byæ
nie mo¿e. Zadowolimy siê wtedy wi¹zk¹, która nieco przypomina znane
z innej opowieci k³¹cze symbol naszego ponowoczesnego wiata.
13*
18
Tam¿e, s. 204.
19
Tam¿e, s. 210.
WOJCIECH KAUTE
Cz³owiek urodzi³ siê wolny,
a wszêdzie jest w okowach
Jean Jacques Rousseau
i jego bunt wobec nowo¿ytnego wiata
Przywo³ane powy¿ej s³owa szwajcarskiego filozofa i pedagoga otwie-
raj¹ pierwszy rozdzia³ jego Umowy spo³ecznej. Gdyby to zdanie przeczyta³
ojciec doktryny liberalizmu John Locke, by³by zdziwiony. W dziele tego
ostatniego, w Dwóch traktatach o rz¹dzie, w Traktacie drugim czytamy:
Bóg, który nada³ ludziom wiat we wspólne w³adanie, da³ im tak¿e ro-
zum, by pos³ugiwali siê nim dla zapewnienia sobie w ¿yciu jak najwiêk-
szych korzyci i wygód. Ziemia i wszystko, co siê na niej znajduje, zosta³y
nadane im dla ich utrzymania i dobrobytu. Wszystkie owoce, bêd¹ce jej
naturalnymi p³odami, wraz z pas¹cymi siê na niej zwierzêtami, wspólnie
nale¿¹ do rodzaju ludzkiego, tak jak zosta³y nadane hojn¹ rêk¹ natury.
Pierwotnie, kiedy znajdowa³y siê one w naturalnym dla nich stanie, nikt
nie rozci¹ga³ nad nimi swego osobistego panowania ani nie wy³¹cza³ ich
spod wspólnego w³adania pozosta³ych. Skoro jednak by³y one im nadane
dla ich po¿ytku, to musia³a pojawiæ siê koniecznoæ zaw³aszczenia ich w taki
czy inny sposób, zanim mia³y one jeszcze jak¹kolwiek wartoæ i mog³y byæ
zu¿yte przez ka¿dego cz³owieka. Dziczyzna i owoce, jakimi ¿ywi siê dziki
i niewiadomy ¿adnych ograniczeñ Indianin, który nadal jest u¿ytkowni-
kiem dóbr wspólnych, musz¹ nale¿eæ do niego, co wiêcej, tak do niego na-
le¿¹, ¿e s¹ czêci¹ jego samego, do której nikt inny nie ma ju¿ ¿adnych
uprawnieñ, poniewa¿ s¹ to dobra s³u¿¹ce do utrzymania go przy ¿yciu
1
.
Cz³owiek w ujêciu Lockea chc¹c ¿yæ, musi jeæ; i musi zaspokoiæ
1
J. L o c k e: Dwa traktaty o rz¹dzie. Prze³. Z. R a u. Warszawa 1992, s. 181.
200
Wojciech Kaute
wszystkie inne potrzeby s³u¿¹ce prze¿yciu. Jest to zawsze ¿ycie i ca³okszta³t
potrzeb konkretnej jednostki. Jeli, by tak rzec, za cz³owieka podstawo-
wego uznajemy takiego, który odczuwa g³ód, to ów cz³owiek bêdzie rady-
kalnie oddzielony od swoich blinich; pozostaje w zwi¹zkach wy³¹cznie
z w³asnym cia³em i z natur¹ [...] rekonstruuje wspó³czenie myl Lo-
ckea Pierre Manent. Wemy zatem jednostkê w stanie natury, która uda-
je siê na poszukiwanie po¿ywienia. Zrywa ona liwki z drzewa i zjada je.
Powiedzieæ, ¿e zjada, to znaczy powiedzieæ, i¿ czyni je swoj¹ w³asnoci¹.
Ma ona prawo je zjadaæ, poniewa¿ gdyby tego nie uczyni³a, umar³aby
2
.
Jednostka, aby ¿yæ, wykorzystuje i przetwarza to, co rodzi ziemia, na-
tura; podejmuje ona zatem jaki wysi³ek, trud. Rzecz w tym wszak, i¿
w myli Lockea nie jest to zwyk³e wykorzystanie tych dóbr. Ot, po prostu,
jednostka zbiera owoce i je zjada. Zebrane przez ni¹ owoce stanowi¹ inte-
graln¹ czêæ tej jednostki. A co to, w rzeczy samej, oznacza? Oznacza to
tyle, i¿ na to wszystko, kim jestem, sk³ada siê ta liwka, któr¹ zerwa³em,
i ta zwierzyna, któr¹ upolowa³em itd. Ja, to to wszystko, co mam. India-
nin chce ¿yæ. Je¿eli nie ma on liwki czy zwierzyny, a dok³adniej: je¿eli
nie ma on mo¿liwoci skonsumowania efektów jego wysi³ku, to nie jest to
mo¿liwe. Z jego strony nie ma miejsca na oczekiwanie na czyjekolwiek ze-
zwolenie na konsumpcjê zerwanej liwki, upolowanej przez niego dziczy-
zny. Samo takie przypuszczenie jest nonsensowne. Gdyby taka zgoda by³a
konieczna, pisze Locke, cz³owiek g³odowa³by niezale¿nie od obfitoci dóbr,
jakie Bóg mu nada³. [...] Tak wiêc trawa, któr¹ gryzie mój koñ, darñ, któr¹
cina mój s³uga, czy kruszec, który wydobywam [...], staj¹ siê moj¹ w³a-
snoci¹ bez przydzia³u czy zgody ze strony kogokolwiek. [...] Kto w¹tpi, i¿
nale¿¹ca do ka¿dego, tryskaj¹ca z fontanny woda, kiedy jest ju¿ w dzba-
nie, nale¿y do tego, kto j¹ przyniós³? Jego praca wydoby³a j¹ z r¹k natury,
gdzie by³a wspólna, w równym stopniu nale¿a³a do wszystkich jej dzieci
i w ten sposób zosta³a przez niego zaw³aszczona. [...] Upolowana przez In-
dianina ³ania nale¿y do niego
3
. I Locke uzupe³nia: Tak¿e wród tych, któ-
rych zalicza siê do cywilizowanej czêci rodzaju ludzkiego, którzy ustano-
wili i pomno¿yli prawa pozytywne dotycz¹ce w³asnoci, to pierwotne pra-
wo natury, traktuj¹ce o pocz¹tkach w³asnoci by³o powszechne i nadal nas
obowi¹zuje. [...] Tak¿e wród nas zaj¹c nale¿y do tego, kto go odstrzeli³
podczas ³owów. Ktokolwiek w³o¿y³ tyle pracy, by wytropiæ i cigaæ zwierzê,
które by³o dot¹d traktowane jako wspólne i nie by³o przedmiotem niczyje-
go prywatnego posiadania, to tym samym wydoby³ on je ze stanu natury,
w którym by³o ono wspólne i uczyni³ je swoj¹ w³asnoci¹
4
. Je¿eli India-
2
P. M a n e n t: Intelektualna historia liberalizmu. Kraków 1994, s. 67.
3
J. L o c k e: Dwa traktaty o rz¹dzie..., s. 182183.
4
Tam¿e, s. 183.
201
Cz³owiek urodzi³ siê wolny, a wszêdzie jest w okowach...
nin ma du¿o liwek (jego wysi³ek w przyswojeniu dóbr natury by³ du¿y),
to jest go du¿o; je¿eli ma ma³o (jego wysi³ek by³ ma³y), to jest go ma³o.
Sytuacja, w której nie ma on nic, nie istnieje; oznacza to bowiem to, co siê
tu o niej orzeka: nie-istnienie. ¯yæ, to tyle, co mieæ.
W tej sytuacji powstaje pytanie o to, kiedy decyduje siê rozmiar zaw³asz-
czania przez Indianina dóbr natury?; gdzie tkwi ten moment? Ten, kto
od¿ywia siê zbieranymi pod dêbem ¿o³êdziami b¹d zrywanymi z drzew
w lecie jab³kami, z pewnoci¹ je sobie przyw³aszcza pisze Locke. Nikt
nie mo¿e zaprzeczyæ, ¿e to po¿ywienie nale¿y do niego. Pytam wiêc, kiedy
sta³o siê ono jego w³asnoci¹? Kiedy je strawi³? Kiedy je zjad³? Kiedy je ugo-
towa³? Kiedy przyniós³ do domu? Czy te¿ mo¿e kiedy podniós³ z ziemi? Ja-
sne jest, ¿e jeli pierwsze zebranie (the first gathering) nie uczyni³o tych
owoców jego w³asnoci¹, to ju¿ nic nie mog³o ich tym uczyniæ
5
. Cz³owiek
w myli Lockea staje siê w³acicielem, jak pisze Manent, od momentu, kie-
dy wydzieli³ liwki ze wspólnego obszaru po to, by je u¿yæ dla zaspokoje-
nia w³asnych potrzeb, czyli od momentu, kiedy je zerwa³. Co pozwala od-
ró¿niæ liwki zerwane od tych, które s¹ jeszcze na drzewie? Te pierwsze
zosta³y przekszta³cone dziêki pracy jednostki, zmieszane z prac¹ jego r¹k.
Poniewa¿ cz³owiek jest w sposób naturalny w³acicielem w³asnej osoby,
a zatem i swojej pracy, rzeczy, które by³y do tej pory wspólne, jeli zosta³a
w nie w³o¿ona jego w³asna praca, staj¹ siê jego w³asnoci¹. [...] W³asnoæ
pojawia siê w wiecie dziêki pracy, a ka¿da jednostka stanowi ze swojej istoty
jej wielkie ród³o, poniewa¿ jest pracownikiem i w³acicielem samej siebie,
a wiêc i swojej pracy
6
. Nie ma czego takiego, jak praca w ogóle; jest tyl-
ko zerwanie przez tê czy inn¹ jednostkê konkretnej liwki; czerpanie kon-
kretnej iloci wody z fontanny, upolowanie konkretnego, tego a nie inne-
go, zaj¹ca. Jest to zatem fakt daj¹cy siê wyranie wskazaæ. Sytuacja wyj-
ciowa jest zatem prosta. Jest drzewo liwkowe, zrywam je; tryska woda,
czerpiê j¹; biegnie zaj¹c, strzelam. W ujêciu Lockea ten moment, kiedy
ta czy inna jednostka dokonuje pierwszego zebrania, to w jej ¿yciu fakt
pierwotny. Jak siê jednak okazuje, nie dotyczy to tylko jej ¿ycia. Bóg, jak
wiemy, nada³ ludziom wiat we wspólne w³adanie. Jednak w koncepcji
Lockea zaw³aszczanie tego, co wspólne, jest zawsze indywidualne. Bez tego
jak pisze to, co wspólne, nie mo¿e zostaæ zu¿yte
7
. A to oznacza, i¿
pierwsze zebranie konkretnego Indianina, to punkt zerowy tak jego
dzia³alnoci, jak i ca³ego gatunku. Bez tego pierwszego zebrania nie ma
kultury i cywilizacji; nie ma nic.
5
Tam¿e, s. 182.
6
P. M a n e n t: Intelektualna historia liberalizmu..., s. 68.
7
J. L o c k e: Dwa traktaty o rz¹dzie..., s. 182.
202
Wojciech Kaute
W tej sytuacji Locke zauwa¿a, co nastêpuje: Mo¿na tu postawiæ za-
rzut, ¿e skoro zbieranie ¿o³êdzi czy innych owoców na ziemi daje do nich
uprawnienie, to ka¿dy mo¿e nagromadziæ ich tyle, ile zechce. Odpowiem
na to, ¿e nie. To samo prawo natury, które moc¹ swoich postanowieñ na-
daje nam w³asnoæ, równie¿ j¹ ogranicza. Bóg nam wszystkiego obficie do-
starcza do u¿ywania (I Tym. 6. 16) mówi nam Objawienie [...] Jak dalece
On nam tego dostarcza? Do u¿ywania. Kto mo¿e tak dalece pos³ugiwaæ
siê tym, co po¿yteczne dla jego ¿ycia, dopóki tego nie zniszczy. Mo¿e te¿
tak dalece, dziêki swojej pracy, rozci¹gn¹æ sw¹ w³asnoæ. Cokolwiek znaj-
duje siê ju¿ poza tym [...] nale¿y do innych
8
. Jednostka w koncepcji Lo-
ckea, zaw³aszczaj¹c dobra natury, niejako kreuje siebie. A to oznacza, i¿ nie
mo¿e ona udzieliæ zgody na sytuacjê, która jest odwrotnoci¹ tego proce-
su. A dzieje siê tak wówczas kiedy efekt takiego dzia³ania ulega zmarno-
trawieniu. To za jest mo¿liwe w sytuacji, kiedy jednostka zaw³aszczy wiê-
cej, ni¿ jest ona w stanie wykorzystaæ. Na pocz¹tku, jak to okrela Lo-
cke, ludzie byli uprawnieni do zaw³aszczania poprzez swoj¹ pracê, ka¿dy
dla siebie, tyle darów natury, ile mogli zu¿yæ
9
. Jednoczenie zauwa¿a, i¿
ten, kto zebra³ sto buszli jab³ek i ¿o³êdzi, musia³ uwa¿aæ, by zu¿yæ je, za-
nim siê zepsuj¹, gdyby bowiem zabra³ ich wiêcej, ni¿ mu siê nale¿a³o,
okrad³by innych. [...] Gdyby wiêc wymieni³ on liwki, które zepsu³yby siê
po tygodniu, na orzechy, które mog³yby byæ spo¿ywane przez ca³y rok, wte-
dy nie pope³ni³by przestêpstwa. [...] Gdyby wiêc znów wymieni³ swe orze-
chy na kawa³ek metalu, zadowalaj¹c siê jego kolorem [...], nie naruszy³by
uprawnieñ innych
10
. I tak ludzie zgodzili siê [...], ¿e ma³y kawa³ek ¿ó³te-
go metalu, który mo¿na by³o zachowaæ bez zniszczenia b¹d zepsucia, wi-
nien odpowiadaæ wartoci du¿ego kawa³ka miêsa czy kopca zbo¿a
11
. Tak
dosz³o do u¿ycia pieniêdzy
12
. Rzecz w tym jednak, i¿ pieni¹dz, w swej isto-
cie, nie s³u¿y wy³¹cznie do zachowania efektu pracy jednostki, przedmio-
tu jej w³asnoci. Jego funkcja jest bardziej powa¿na. Tam, gdzie nie ma
czego jednoczenie trwa³ego, pozostaj¹cego w niewielkiej iloci, oraz tak
wartociowego, aby mo¿na to przechowywaæ, ludzie nie bêd¹ zdolni do po-
wiêkszania swych gruntów, nie bêd¹ bogaci, gdy¿ trudno tam bêdzie dojæ
do maj¹tku podkrela Locke. St¹d te¿ pytam, co by³oby warte dla cz³o-
wieka dziesiêæ albo sto tysiêcy akrów znakomitego gruntu, dobrze upra-
wianego i zasobnego w byd³o w wewnêtrznej czêci Ameryki, gdzie nie ma
¿adnej nadziei na wymianê z reszt¹ wiata, by uzyskaæ pieni¹dze ze sprze-
da¿y produktów? Ogrodzenie takiego gruntu nie mog³oby przedstawiaæ
8
Tam¿e, s. 183184.
9
Tam¿e, s. 188.
10
Tam¿e, s. 195196.
11
Tam¿e, s. 188.
12
Tam¿e, s. 196.
203
Cz³owiek urodzi³ siê wolny, a wszêdzie jest w okowach...
¿adnej wartoci i zauwa¿ylibymy, ¿e on odda³by wkrótce dzikiej naturze
we wspólne posiadanie wszystko, co pozostawa³oby z tego, co mia³oby za-
pewniæ wygody ¿ycia jemu i jego rodzinie. Na pocz¹tku zatem ca³y wiat,
w wiêkszym stopniu ni¿ obecnie, by³ Ameryk¹. Nigdzie nie by³a znana taka
rzecz jak pieni¹dze. Rzeczy jednak tak siê maj¹, i¿ kiedy kto przekona
siê, ¿e u s¹siadów wynaleziono co, co posiada przydatnoæ i wartoæ pie-
niêdzy, to zobaczymy, jak ten sam cz³owiek zacznie zaraz powiêkszaæ swój
maj¹tek
13
. Ten powiêkszany maj¹tek da siê okreliæ jednym s³owem: ka-
pita³. ¯yæ, to tyle, co mieæ. A mieæ, to mieæ pieni¹dze. A mieæ pieni¹-
dze, to wymieniaæ. A wymieniaæ, to pomna¿aæ siebie. W tej sytuacji powstaje
potrzeba jakiego zorganizowania tego procederu, tego pomna¿ania. Ze-
rwanie i zjedzenie liwki jest w ka¿dym przypadku indywidualne. Je¿eli
jeden zerwa³ tê oto tu liwkê, to drugi tej samej liwki zerwaæ nie jest
w stanie; i je¿eli jeden j¹ je, to drugi ju¿ jej zjeæ nie zdo³a. Nadto jeszcze,
jest rzecz¹ oczywist¹, i¿ je¿eli jednostka ma liwki, z których czêæ konsu-
muje, a czêæ przeznacza na zamianê na pieni¹dze, to zak³ada ona tym
samym, ¿e tych zakumulowanych liwek nikt jej odebraæ nie mo¿e. A za-
k³ada to z tej przyczyny, i¿ odebranie jej choæby jednej liwki to uszczer-
bek tej integralnej ca³oci, jak¹ ona jest; a ca³oæ pozbawiona czêci
przestaje istnieæ. Odebranie jednostce przedmiotu jej pierwszego zebrania
to jej unicestwienie. Nie mo¿na jeæ tylko czêciowo. I nie mo¿na istnieæ
tylko czêciowo. Wspólne w³adanie, w jakie Bóg nada³ ludziom wiat,
nie oznacza bynajmniej w³asnoci spo³ecznej. Kapita³em nie da siê dzieliæ.
I kapita³u nie mo¿na odebraæ. W myli Lockea to wszystko, takie status
quo, gwarantuje to, co powstaje w efekcie umowy miêdzy jednym a dru-
gim Indianinem. Jest to prawo; prawo w³asnoci. I to jest dobre, twier-
dzi Locke. I to jest najlepsze, co istota ludzka, organizuj¹c swoje ¿ycie wród
innych, w spo³eczeñstwie, pañstwie, wymyliæ mo¿e. I gdzie tu okowy?
I oto pojawia siê Rousseau i zadaje pytanie: czy¿by? Co to bowiem ozna-
cza: wymieniaæ? Mam liwki. Mam ich tyle, ile w efekcie mojej pracy
zerwa³em. Rzecz w tym, i¿ s¹ tacy, którzy maj¹ ich ode mnie wiêcej. Nadto
jeszcze: mam liwkê; nie mam jednak jab³ka; mam jab³ko, nie mam ³ani.
Mam liwki, ale w³aciwie moje liwki mnie nie interesuj¹ (zaspokoi³em
wszak ju¿ potrzebê konsumpcji liwki). Bardziej ni¿ moje liwki intrygu-
je mnie fakt, i¿ ty masz ich wiêcej. I jednoczenie bardziej ni¿ moje liwki
interesuje mnie jab³ko, którego ja nie mam; a które ty masz. Okazuje
siê zatem, ¿e ja, podmiot prawa w³asnoci liwek, tracê zainteresowanie
sob¹; a ca³e zainteresowanie wiatem przenoszê na ciebie podmiot pra-
wa w³asnoci liwek w wiêkszej iloci ni¿ ja mam czy jab³ka, którego nie
mam. Co siê zatem dzieje? Wytwarza siê odpowiada Jean Jacques
13
Tam¿e, s. 196197.
204
Wojciech Kaute
Rousseau przyzwyczajenie przygl¹dania siê ró¿nym osobom, a wiêc
i czynienia porównañ
14
. Ja, maj¹c liwkê, porównujê siê z tym, kto ma
liwek wiêcej, i z tym, kto ma jab³ka. I tak pisze Rousseau do duszy
zaczyna siê wkradaæ uczucie czu³e i pe³ne s³odyczy, przy najmniejszym opo-
rze gotowe staæ siê sza³em i burz¹; zazdroæ
15
. I nie jest tak, i¿ liwek i ja-
b³ek jest dosyæ. Jednostce ludzkiej nigdy bowiem nie jest dosyæ. Jednostka,
¿yj¹c w spo³eczeñstwie, chce mieæ i liwki, i jab³ka; i chce je mieæ za-
wsze w ilociach wiêkszych od wszystkich pozosta³ych w³acicieli liwek
czy jab³ek. Co wiêcej, owo: mieæ nie sprowadza siê w myli Rousseau do
w³asnoci rzeczy. Rozumie on je jako powszechne pragnienie rozg³osu, za-
szczytów i przywilejów, po¿eraj¹ce nas wszystkich
16
. Mieæ to chcieæ mieæ
wszystko. To pragnienie twierdzi Rousseau ten, jak to okrela, sza³
wyró¿niania siê, sprawia, ¿e jestemy wci¹¿ jakby na zewn¹trz siebie
17
.
Co wiêcej, jak zauwa¿a, jeli garstkê mo¿nych i bogatych widzimy u szczy-
tu wszelkiej chwa³y i powodzenia, gdy t³um k³êbi siê w nêdzy i mroku, to
dlatego, ¿e tamci pierwsi ceni¹ swe korzyci tylko o tyle, o ile ich reszta
jest pozbawiona, i ¿e, nie zmieniaj¹c stanu w³asnego, przestaliby czuæ siê
szczêliwi, gdyby lud przesta³ siê mêczyæ
18
. Jest wiêc nie tylko tak, i¿ jed-
nostka istnieje na zewn¹trz siebie. Jednoczenie jest tak, i¿ bez tego ist-
nienia na zewn¹trz istnieæ nie mo¿e. Stale siê widuj¹c, ¿yæ ju¿ nie mo¿-
na bez widywania siê jeszcze
19
.
Jest zatem tak: tym, co okrela mój wiat, jest wiat nie mój. Od jego
istnienia zale¿ê bez reszty. Dokonuje siê to w ten sposób, i¿ ja, wiedz¹c, ¿e
ty masz ode mnie liwek wiêcej, imponujesz mi tym. I dalej, maj¹c liwki,
a nie maj¹c jab³ka, z nadziej¹ patrzê na ciebie, jako na tego, z którym
moje liwki zamieniê na jab³ko. A ty, z kolei, maj¹c jab³ko, a nie maj¹c
liwek, wi¹¿esz tak¹ sam¹ nadziejê ze mn¹. Po porzuceniu stanu natury
jak pisze Rousseau ka¿dy zacz¹³ siê przygl¹daæ innym i pragn¹æ,
by i jemu siê przygl¹dano, i uznanie publiczne nabra³o ceny. Kto najlepiej
piewa³ lub tañczy³, kto górowa³ si³¹, urod¹, zrêcznoci¹ albo wymow¹, tego
powa¿ano najwiêcej
20
. Cz³owiek uspo³eczniony, jak go okrela Rousseau,
umie ¿yæ tylko w opinii drugich i z ich to oceny czerpie ca³e, chcia³oby siê
powiedzieæ, poczucie swego istnienia. [...] Z tego rodzaju nastawienia ro-
14
J.J. R o u s s e a u: Rozprawa o pochodzeniu i podstawach nierównoci miêdzy lud-
mi. W: Te n ¿ e: Trzy rozprawy z filozofii spo³ecznej. Prze³. H. E l z e n b e r g. PWN 1956,
s. 194.
15
Tam¿e.
16
Tam¿e, s. 223.
17
Tam¿e, s. 224.
18
Tam¿e.
19
Tam¿e, s. 194.
20
Tam¿e.
205
Cz³owiek urodzi³ siê wolny, a wszêdzie jest w okowach...
dzi siê tyle obojêtnoci dla dobra i z³a przy tylu piêknych rozprawianiach
o moralnoci, [...] wszystko sprowadza siê do pozorów, wszystko staje siê
podrobione i sztuczne, honor, przyjañ, cnota a czêsto nawet i same wy-
stêpki, [o ile] zosta³ odkryty sekret czerpania z nich chluby; s³owem [...]
ci¹gle drugich pytaj¹c, czym jestemy, a nigdy nie maj¹c odwagi samych
siebie o to zapytaæ, wród ca³ego tego zalewu filozofii, ludzkoci, grzeczno-
ci, wznios³ych zasad mamy ju¿ tylko czcze i zwodnicze pozory honoru bez
cnoty, rozumu bez m¹droci, przyjemnoci bez szczêcia
21
. W wiecie cy-
wilizowanym nie piewam dla samego piewu, dla siebie; piewam dla tego
kogo, kto potrafi tañczyæ, a czego ja nie umiem. Z kolei ten, kto tañczy,
nie tañczy dla samego siebie. Tañczy on dla mnie, czyli dla tego kogo, kto
umie piewaæ, a czego on sam, jako tancerz, nie potrafi. Cz³owiek zatem
w tym, jak to okrela Rousseau, porz¹dku rzeczy
22
, staje siê podleg³y resz-
cie ludzi
23
. W bogactwie potrzebuje ich us³ug, w biedzie pomocy [...].
Musi zatem ci¹gle staraæ siê o zainteresowanie ich swoim losem i o to, by
w pracy na jego korzyæ znajdowali korzyæ w³asn¹, je¿eli nie prawdziw¹,
to urojon¹; to za czyni go wobec jednych chytrym i szczwanym, wobec
drugich w³adczym i twardym, zmuszaj¹c go do ok³amywania wszystkich,
których potrzebuje
24
. Jest to stan, w którym ka¿da jednostka nie jest tym,
kim jest ona w swej istocie. W wiecie porównañ byæ a wydawaæ siê
[...] sta³y siê czym zgo³a ró¿nym
25
.
Bogactwo, szlachectwo lub stanowisko, w³adza i osobista zas³uga sta-
nowi¹ te rozró¿nienia zasadnicze, na podstawie których siê ludzie w spo-
³eczeñstwie jakby mierz¹ wzajemnie
26
pisze Rousseau. Jednak, jak za-
uwa¿a, ta ró¿norodnoæ tych wzajemnych miar, wbrew pozorom, nie sta-
nowi totalnego chaosu. Wród wspomnianych przez niego rozró¿nieñ
zwraca on uwagê szczególnie na pierwsze z nich, na bogactwo. »Bogac-
two« jak pisze jest tym, na którym wszystkie inne [»rozró¿nienia za-
sadnicze«] ostatecznie siê koñcz¹, a to dlatego, ¿e jest najbezporedniej przy-
datne dla dobrobytu, naj³atwiej siê przekazuje i naj³atwiej siê nim wobec
tego pos³u¿yæ do nabycia wszystkiego innego
27
. Jak rekonstruuje myl Rous-
seau P. Manent, poniewa¿ takie spo³eczeñstwo opiera siê na powszech-
nym porównywaniu, na porównywaniu wszystkich ze wszystkimi, jest prze-
to naturalne, i¿ przy zró¿nicowaniu przedmiotów porównania w³adza,
urodzenie, bogactwo, zdolnoci przyznaje ono najwiêksz¹ rangê przed-
21
Tam¿e, s. 229.
22
Tam¿e, s. 201.
23
Tam¿e, s. 202.
24
Tam¿e.
25
Tam¿e.
26
Tam¿e, s. 223.
27
Tam¿e.
206
Wojciech Kaute
miotowi porównania pozwalaj¹cemu, by tak rzec, byæ porównaniem porów-
nañ; przyznaje ono wiêc tê rangê takiej nierównoci, która »streszcza«
wszystkie inne i na któr¹ wszystkie inne mog¹ byæ prze³o¿one pieni¹-
dzom
28
. Maj¹c liwkê, przygl¹dam siê w³acicielowi jab³ka. Przygl¹dam
siê mu jednak nie jako cz³owiekowi. Przygl¹dam mu siê wy³¹cznie jako
komu, kto posiad³ jab³ko. Gdybymy wszak poszli dalej, to trzeba tak
powiedzieæ: Przygl¹daj¹c siê temu komu, przygl¹dam siê w³aciwie so-
bie; sobie in spe; sobie, który ju¿ zrealizowa³ swój cel: sta³ siê podmiotem
prawa w³asnoci jab³ka. A to oznacza pieni¹dze. Ka¿dy z nas zatem, po-
równuj¹c siê z drugim, przygl¹da siê w istocie jego pieni¹dzom; a do-
k³adniej: porównuj¹c siê z drugim, przygl¹dam siê tym pieni¹dzom, które
na miarê moich ambicji a te nie maj¹ w³aciwie ¿adnej miary chcia³-
bym uzyskaæ; przygl¹daj¹c siê jego pieni¹dzom, przygl¹dam siê pieni¹-
dzom in potentia swoim. Staro¿ytni politycy pisze Rousseau
mieli na ustach wci¹¿ tylko obyczaje i cnotê, nasi wiecznie tylko handel
i pieni¹dz. Jeden powie wam, ¿e w tym a tym kraju cz³owiek wart jest sumê,
za któr¹ mo¿na by go sprzedaæ w Algierii; kto drugi, w ten sam sposób
rachuj¹c, znajdzie kraje, gdzie cz³owiek nie jest wart nic, i jeszcze inne,
gdzie jest wart mniej ni¿ nic
29
.
Cech¹ cz³owieka wiata wymiany jest jak powiada Rousseau
nieugaszona ¿¹dza poprawienia swej sytuacji w porównaniu z sytuacj¹
s¹siada, nie tyle z prawdziwej potrzeby, ile by siê wznieæ ponad niego
30
.
Rzecz w tym, i¿ wszyscy nie mog¹ wznieæ siê ponad wszystkich. Tak za-
tem rodzi siê nierównoæ. Jest to nierównoæ w posiadaniu wszystkie-
go, co sk³ada siê na ludzk¹ egzystencjê; nierównoæ, chcia³oby siê rzec,
istnienia. Jak mam jednak wiedzieæ, jaka jest moja pozycja?; ile mam,
gdzie jestem de facto (chocia¿ nigdy nie porzucam ambicji posiadania
wszystkiego, bycia na szczycie)? Na pytanie o Francjê, o to, jak to uj-
muje Manent, kto rz¹dzi?, odpowied autora Umowy spo³ecznej jest taka:
Opinia. Czyja opinia? Spo³eczeñstwa. Czym jest spo³eczeñstwo? Nierów-
noci¹. Od tej pory król i jego ³askawoæ nie obdarzaj¹ ludzi kredytem za-
ufania, a wiêc pozycj¹ spo³eczn¹. Kredytem zaufania obdarza ich opinia,
to znaczy w³adza nieposiadaj¹ca ani okrelonego organu, ani miejsca, chy-
ba ¿e bêdzie nim »Pary¿«, który zast¹pi³ Wersal; nie udziela go ona niko-
mu konkretnemu, ale wszyscy uznaj¹ jej decyzjê i s¹ jej pos³uszni. Ten kre-
dyt zaufania opinii pozostaje w cis³ym zwi¹zku z pojêciem kredytu w sensie
finansowym: udziela siê go tylko bogatym, a ci, którzy ciesz¹ siê zaufa-
28
P. M a n e n t: Intelektualna historia liberalizmu..., s. 101.
29
J.J. R o u s s e a u: Rozprawa o naukach i sztukach. W: Te n ¿ e: Trzy rozprawy...,
s. 2829.
30
J.J. R o u s s e a u: Rozprawa o pochodzeniu i podstawach nierównoci miêdzy lud-
mi..., s. 202.
207
Cz³owiek urodzi³ siê wolny, a wszêdzie jest w okowach...
niem, bez wzglêdu na to z jakiego powodu, zyskuj¹ bogactwo. Dlatego w³a-
nie ludzkie stosunki uk³adaj¹ siê nie w zale¿noci od posiadanej w³adzy
czy od urodzenia, czy od posiadanych umiejêtnoci, a nawet nie w zale¿-
noci od posiadanego bogactwa w cis³ym sensie ekonomicznym, lecz w za-
le¿noci od owego nieuchwytnego kredytu zaufania, którego bogactwo jest
jedynie zmys³owym czy mierzalnym znakiem. Spo³eczeñstwo, o jakim mówi
Rousseau, nie charakteryzuje siê systemem, który w sposób precyzyjny roz-
dziela w³adzê osobom czy instytucjom, lecz nierównoci¹, która nie odwo-
³uje siê do niczego poza sam¹ sob¹, która poza sam¹ sob¹ nie posiada ani
innej treci, ani innego sensu. Ludzie spogl¹daj¹ na siebie »z góry na dó³«
czy »z do³u do góry« w zale¿noci od punktu widzenia, który jest punktem
widzenia w³adzy, ale który w³adza, we w³aciwym sensie tego s³owa, opu-
ci³a: ze stosunków w³adzy pozosta³y przede wszystkim »stosunki«
31
. Tu
wolnoæ wszystkich jest jedynie niemoc¹ wszystkich
32
; jest to, w istocie,
zinstytucjonalizowanie poni¿enia cz³owieka
33
.
Jak dosz³o do takiego zinstytucjonalizowania? Zanim zosta³y wyna-
lezione zewnêtrzne oznaki bogactwa, mog³o ono polegaæ wy³¹cznie na zie-
mi, pisze Rousseau. [...] Otó¿ kiedy liczba i wielkoæ posiad³oci dziedziczo-
nych wzros³a na tyle, ¿e pokry³y one ca³¹ przestrzeñ jakiego kraju
i wszystkie siê ze sob¹ zetknê³y, nikt ju¿ nie móg³ rozszerzaæ swych granic
inaczej jak kosztem drugich
34
. Nie wszyscy jednak grunt zdobyli. W tej
sytuacji pojawi³y siê gwa³ty i grabie¿
35
. Bogacze za ledwie zaznali roz-
koszy panowania, a ju¿ ka¿d¹ inn¹ wzgardzili i [...] o tym ju¿ tylko my-
leli, jak pod sw¹ w³adzê ugi¹æ i w pacho³ków zamieniæ swoich s¹siadów;
podobni owym wilkom zg³odnia³ym, które raz zakosztowawszy miêsa ludz-
kiego, ka¿dy inny pokarm maj¹ w pogardzie
36
. Tak to tworz¹ce siê spo³e-
czeñstwo ust¹pi³o miejsca najstraszliwszemu stanowi wojennemu: rodzaj
ludzki, spodlony i udrêczony, nie móg³ ju¿ ani siê cofn¹æ, ani zrzec siê swych
nieszczêsnych zdobyczy i pracowa³ wy³¹cznie na swoj¹ hañbê, nadu¿ywaj¹c
zdolnoci, które przynosz¹ mu zaszczyt, a¿ sam stan¹³ u progu zag³ady
37
.
Najszybciej zrozumieli to bogacze; i w zmianie tego stanu mieli najwiêk-
szy interes; wszak doskonale zdawali sobie sprawê z tego, ¿e ich przyw³asz-
czenia oparte by³y jak otrzymuje Rousseau na prawie w¹tpliwym
i powsta³ym z nadu¿yæ i ¿e dobra si³¹ zdobyte si³a im te¿ mo¿e odebraæ
31
P. M a n e n t: Intelektualna historia liberalizmu..., s. 99100.
32
Tam¿e, s. 107.
33
Tam¿e.
34
J.J. R o u s s e a u: Rozprawa o pochodzeniu i podstawach nierównoci miêdzy lud-
mi..., s. 203.
35
Tam¿e.
36
Tam¿e, s. 203204.
37
Tam¿e, s. 204.
208
Wojciech Kaute
bez podstawy do skargi z ich strony
38
. Na pró¿no mówili: to ja ten mur
zbudowa³em; teren ten zdoby³em sw¹ prac¹. A któ¿, mo¿na by³o im odpo-
wiedzieæ, wytyczy³ wam linie graniczne i na jakiej to zasadzie domagacie
siê zap³aty za pracê, której wam nikt nie narzuca³?
39
Tak to, konstatuje
Rousseau, przyciniêty koniecznoci¹ bogacz powzi¹³ [...] plan najbardziej
przemylany, na jaki umys³ ludzki kiedykolwiek siê zdoby³, plan obróce-
nia na w³asn¹ korzyæ tych w³anie si³, które w niego godzi³y, zamienienia
swoich przeciwników w obroñców
40
. Po³¹czmy siê rzek³ aby s³abych
zabezpieczyæ przed uciskiem, ambitnych powci¹gn¹æ i ka¿demu zapew-
niæ posiadanie tego, co doñ nale¿y; umocnijmy sprawiedliwoæ i pokój, wpro-
wadzaj¹c przepisy, do których wszyscy bêd¹ siê musieli stosowaæ, przepisy
nie znaj¹ce szczególnych wzglêdów dla nikogo i które poniek¹d naprawi¹
kaprysy losu, nak³adaj¹c obowi¹zki wzajemne tak na potê¿nego, jak na
s³abego
41
. Tak powsta³o pañstwo i prawo.
W przekonaniu Rousseau, jak pisze Manent, [...] nierównoæ i zacho-
wania, które s¹ zarówno jej skutkiem, jak i przyczyn¹, spotyka siê nie tylko
w spo³eczeñstwie francuskim jego czasów. [...] Zasadniczo takie zachowa-
nie charakteryzuje cz³owieka nowo¿ytnego w nowo¿ytnym spo³eczeñstwie;
jest ono takie samo w Pary¿u i w Londynie, w Edynburgu i w Neapolu.
Cz³owiek nowo¿ytny sta³ siê mieszczaninem
42
. O co idzie mieszczaninowi?
Wydawaæ siê odpowiada Rousseau. W toku ewolucji gatunku ludzkie-
go, kiedy ju¿ pojawi³a siê rodzina pisze potrzeby maj¹c bardzo ogra-
niczone i bêd¹c ju¿ w posiadaniu narzêdzi, wynalezionych dla ich zaspo-
kojenia, maj¹c tedy du¿o czasu wolnego, u¿yli go ludzie na zapewnienie
sobie licznych wygód nieznanych ich przodkom
43
. I nie by³oby w tym ni-
czego z³ego, gdyby nie to, i¿ by³o to pierwsze jarzmo, jakie na siebie na³o-
¿yli, wcale siê tego nie domylaj¹c, i pierwsze ród³o nieszczêæ, jakie goto-
wali swoim potomkom
44
. Tak bowiem zamiast oczywistej potrzeby zapew-
nienia sobie wygód, pojawi³y siê w wiecie cz³owieka przepych, zbytek.
O có¿ wiêc w tej kwestii zbytku chodzi naprawdê?, zadaje pytanie Rous-
seau. I odpowiada: Chwilê zab³ysn¹æ
45
. Nie mo¿na twierdziæ pisze
w odpowiedzi królowi polskiemu Stanis³awowi Leszczyñskiemu ¿eby no-
szenie mankietów koronkowych, wyszywanego fraka i emaliowanego puz-
38
Tam¿e, s. 205.
39
Tam¿e.
40
Tam¿e.
41
Tam¿e, s. 206.
42
P. M a n e n t: Intelektualna historia liberalizmu..., s. 101102.
43
J.J. R o u s s e a u: Rozprawa o pochodzeniu i podstawach nierównoci miêdzy lud-
mi..., s. 192.
44
Tam¿e.
45
J.J. R o u s s e a u: Rozprawa o naukach i sztukach..., s. 30.
209
Cz³owiek urodzi³ siê wolny, a wszêdzie jest w okowach...
derka by³o rzecz¹ z³¹ sam¹ w sobie; ale jest z³em bardzo wielkim fata³asz-
kom tym przypisywaæ jakie znaczenie, myleæ, ¿e szczêliwy jest naród,
u którego takie rzeczy siê nosi i na zapewnienie ich sobie obracaæ czas
i starania, które cz³owiek jest winien przedmiotom bardziej szanownym
46
.
Wedle Rousseau w wiecie, jaki on opisuje, pierwszeñstwo [jest] przyzna-
wane talentom przyjemnym nad po¿ytecznymi
47
. Na czym zatem mia³a-
by polegaæ przyjemnoæ na przyk³ad w noszeniu mankietów koronkowych?
Oczywicie, nie w samym tym noszeniu. Je¿eli mam mankiety koronko-
we, a inny ich nie ma, to jestem wy¿ej; wydajê siê lepszy od niego. Je¿eli
mam mankiety koronkowe takie, jakie mam, a inny ma piêkniejsze, to je-
stem od niego ni¿ej; muszê siê postaraæ o to, aby mieæ takie same, a do-
k³adniej: piêkniejsze. Tak to rozkrêca siê spirala potrzeb, prowadz¹ca do
konsekwencji paradoksalnych. Wszak wygody powiada Rousseau
w miarê jak [...] wchodzi³y w zwyczaj, tym samym traci³y ca³y niemal swój
urok, jednoczenie wyradzaj¹c siê w prawdziwe potrzeby, do tego stopnia,
¿e brak ich o wiele by³ dokuczliwy ni¿ posiadanie przyjemne i straciæ je
by³o nieszczêciem, a nie by³o szczêciem móc z nich korzystaæ
48
. Zbytek,
z³o najgorsze jest dzie³em
49
produkuj¹cego i wymieniaj¹cego spo³eczeñ-
stwa, twierdzi Rousseau. Tam wszêdzie, gdzie ludzie s¹ spragnieni w³a-
snej wygody i powa¿ania u innych
50
niemo¿liwoci¹ jest mu zapobiec. Co
wiêcej, zbytkowi nie tylko nie mo¿na zapobiec; nie mo¿na go tak¿e zli-
kwidowaæ. le zna ludzi pisze Rousseau kto myli, ¿e raz uleg³szy
pokusie zbytku, kiedykolwiek siê potrafi¹ go wyrzec; stokroæ ³atwiej wy-
rzekn¹ siê tego, co najpotrzebniejsze, i raczej z g³odu umr¹, ni¿by mieli
umieraæ ze wstydu
51
. Ob³êdzie wyró¿nienia siê, czego¿ nie potrafisz zro-
biæ z cz³owieka!
52
Dodaj¹c do zwyk³ego mankietu koronkê mieszczanin
twierdzi Rousseau chce co powiedzieæ. Mankiet koronkowy nie dlatego
jest lepszy ni¿ mankiet zwyk³y, ¿e jest od tego drugiego piêkniejszy; naj-
piêkniejszy. Jest lepszy dlatego, ¿e wiadczy o moim miejscu w wiecie
nierównoci; wiadczy o mnie. Jest on lepszy dlatego, i¿ ja jestem lepszy
ni¿ ty, który masz mankiet zwyk³y; jestem in potentia najlepszy.
Wedle Rousseau, ta wymiana, jaka nastêpuje w spo³eczeñstwie liberalnym,
w swej istocie nie polega na wymianie towarów. Jest ona wymian¹ in-
formacji o ka¿dym z nas; istniej¹cych na zewn¹trz. Nie miemy siê ju¿
46
J.J. R o u s s e a u: Odpowied królowi polskiemu. W: Trzy rozprawy..., s. 9495.
47
Tam¿e.
48
J.J. R o u s s e a u: Rozprawa o pochodzeniu i podstawach nierównoci miêdzy lud-
mi..., s. 192193.
49
Tam¿e. Przypisy autora..., s. 249.
50
Tam¿e, s. 248249.
51
J.J. R o u s s e a u: Ekonomia polityczna. W: Te n ¿ e: Trzy rozprawy..., s. 337.
52
J.J. R o u s s e a u: Rozprawa o naukach i sztukach..., s. 28.
14 Od marksizmu...
210
Wojciech Kaute
okazaæ tym, czym jestemy pisze Rousseau; i wród tego nieustaj¹cego
przymusu ludzie sk³adaj¹cy siê na to stado, które zwyklimy zwaæ spo³e-
czeñstwem, w tych samych okolicznociach bêd¹ wszyscy robili to samo.
[...] Nigdy wiêc nie bêdzie wiadomo, z kim naprawdê ma siê do czynienia.
[...] Ani ju¿ szczerej przyjani, ani prawdziwego szacunku, ani podstaw
do zaufania. Podejrzenia, urazy, obawy, oziêb³oæ, skrytoæ, nienawiæ,
zdrada
53
. I niech mi nikt nie mówi, ¿e to jest dobre owiadcza Rous-
seau; ¿e to jest najlepsze, co istota ludzka, organizuj¹c swoje ¿ycie poród
innych ludzi, w polis, mo¿e wymyliæ. Czy powie siê kiedykolwiek o z³o-
dzieju nak³adaj¹cym liberiê jakiego domu, by swój niecny zamiar ³atwiej
wykonaæ, ¿e sk³ada on ho³d panu domu, który okrada? zadaje pyta-
nie. I odpowiada: Nie: pokrywaæ sw¹ niegodziwoæ niebezpiecznym p³asz-
czem ob³udy, to nie znaczy cnotê czciæ
54
.
Cz³owiek, jednostka ludzka, rzecz jasna, najbardziej kocha siebie. Mi-
³oæ samego siebie, pisze Rousseau, jest to uczucie naturalne, sk³aniaj¹ce
ka¿de stworzenie do dba³oci o swe zachowanie
55
. Kogo najbardziej kocha
mieszczanin? Mieszczanin kocha mankiety koronkowe. Kochaj¹c je, wi-
dzi siebie w oczach tych, którzy je podziwiaj¹; widzi w tych oczach podziw
dla niego, jako ich w³aciciela. Nie mo¿e on kochaæ kogo; mo¿e on ko-
chaæ tylko to, co daje mu mo¿liwoæ utwierdzenia siê w swym przekona-
niu, ¿e wszed³ na drogê, która da mu wszystko; najwiêcej; mo¿e on ko-
chaæ siebie tylko jako kogo, kto jest w³acicielem (koronkowych mankie-
tów). Tu znajduje wyraz inny rodzaj mi³oci, ta, któr¹ Rousseau okrela
jako mi³oæ w³asn¹
56
. Ta mi³oæ powiada jest tylko uczuciem wzglêd-
nym, sztucznym i bior¹cym pocz¹tek z ¿ycia w spo³eczeñstwie, uczuciem,
za którego spraw¹ ka¿da jednostka sam¹ siebie ma za co wiêcej ni¿ kogo-
kolwiek innego
57
. I ka¿dy mieszczanin tak kocha. Rzecz w tym, i¿ jedno-
czenie ka¿dy mieszczanin wie, ¿e ka¿dy mieszczanin tak kocha. I to jest
jego dramat. W sytuacji zatem, kiedy ka¿dy jest mieszczaninem a to jest
sytuacja, w jakiej znalaz³ siê cywilizowany, liberalny wiat si³¹ rzeczy
dochodzi do totalnego konfliktu. Mi³oæ w³asna, jak pisze Manent, nie jest
mi³oci¹ do samego siebie, a pod pewnymi wzglêdami jest wrêcz jej prze-
ciwna. Mi³oæ w³asna ¿yje z porównywania, stanowi pragnienie bycia osza-
cowanym przez innych za cenê tak wysok¹, na jak¹ siê cz³owiek sam sza-
cuje; jest ona skazana na nieszczêliwoæ, poniewa¿ ka¿dy ma tak¹ sam¹
mi³oæ w³asn¹ i dowiadcza tego samego pragnienia. Mi³oæ w³asna wie,
53
Tam¿e, s. 14.
54
J.J. R o u s s e a u: Odpowied królowi polskiemu..., s. 96.
55
J.J. R o u s s e a u: Rozprawa o pochodzeniu i podstawach nierównoci miêdzy lud-
mi. Przypisy autora..., s. 270.
56
Tam¿e.
57
Tam¿e, s. 270271.
211
Cz³owiek urodzi³ siê wolny, a wszêdzie jest w okowach...
¿e nie mo¿e byæ zaspokojona i nienawidzi innych ze wzglêdu na ich mi-
³oæ w³asn¹. Utrzymuje ona w duszy poczucie nieszczêcia z samego siebie
oraz bezsiln¹ nienawiæ wobec innych. ¯ycie cz³owieka w takim spo³eczeñ-
stwie toczy siê wy³¹cznie przez wzgl¹d na innych ludzi, których on niena-
widzi
58
. Ja, w³aciciel mankietów, narzucam sposób zachowania temu, kto
ma mniej piêkne; narzucam mu pragnienie takich, jak moje, b¹d jeszcze
piêkniejszych, mankietów. A ten, kto ma je piêkniejsze, ni¿ moje, narzuca
sposób zachowania mnie. Ka¿da jednostka ma ambicjê bycia panem;
a jest niewolnikiem. Wy, ludy nowo¿ytne wo³a Rousseau nie ma-
cie niewolników, bo jestecie nimi sami
59
.
Co zatem robiæ? Zacz¹æ od pocz¹tku, odpowiada Rousseau. Rousseau
wraca do Indianina, którego widzi jednak inaczej ni¿ Locke. Cz³owiek dziki
i cz³owiek ¿yj¹cy w spo³eczeñstwie czytamy w Rozprawie o pochodzeniu
i podstawach nierównoci miêdzy ludmi tak dalece siê ró¿ni¹ w naj-
g³êbszych swoich uczuciach i sk³onnociach, ¿e to, co dla jednego stanowi
najwy¿sze szczêcie, drugiego doprowadzi³oby do rozpaczy. Pierwszy pra-
gnie wy³¹cznie spokoju i wolnoci; chce on po prostu ¿yæ i nie mieæ nic do
roboty
60
. Jak zatem nale¿y rozumieæ to po prostu? Rozpatruj¹c cz³owie-
ka takim, jakim musia³ wyjæ z r¹k natury, pisze Rousseau, widzê zwierzê
nie tak silne jak jedne, nie tak zwinne jak drugie, lecz w sumie o ustroju
najszczêliwszym ze wszystkich: widzê go, jak g³ód syci pod dêbem, pra-
gnienie gasi w byle strumieniu, ³o¿e znajduje u stóp tego¿ drzewa, pod któ-
rym przed chwil¹ spo¿y³ posi³ek i otó¿ i jego potrzeby zaspokojone
61
.
Jednostka ludzka u swych korzeni
62
odczuwa³a tylko, jak to okrela Rous-
seau, potrzeby istotne
63
. ¯yje ona chwil¹; z trudem tylko umie pomy-
leæ rankiem o potrzebach wieczoru
64
. Nie maj¹c zatem jakiegokolwiek
punktu odniesienia, bierze ona ¿ycie takim, jakim ono jest; ¿yje. Pytam
czytamy u Rousseau czy s³ysza³ ktokolwiek, by cz³owiekowi dzikie-
mu, póki siê cieszy wolnoci¹, przysz³o kiedykolwiek na myl skar¿yæ siê
na ¿ycie lub je sobie odbieraæ?
65
Mo¿na wiêc przyj¹æ, i¿ nikt nie by³by
tak nieszczêsny, jak cz³owiek dziki olepiony wiedz¹, targany namiêtno-
ciami, rozmylaj¹cy nad stanem innym ni¿ jego w³asny
66
. Tym, do czego
14*
58
P. M a n e n t: Intelektualna historia liberalizmu..., s. 106107.
59
J.J. R o u s s e a u: Umowa spo³eczna. Prze³. A. P e r e t i a t k o w i c z. Kêty 2002,
s. 76.
60
J.J. R o u s s e a u: Rozprawa o pochodzeniu i podstawach nierównoci miêdzy lud-
mi..., s. 228.
61
Tam¿e, s. 144.
62
Tam¿e, s. 182.
63
Tam¿e, s. 181.
64
Tam¿e, s. 199.
65
Tam¿e, s. 169.
66
Tam¿e, s. 170.
212
Wojciech Kaute
da siê sprowadziæ istotê dzikiego, jest to, co Rousseau okrela jako in-
stynkt
67
. Jest to chêæ prze¿ycia. Jednostka naturalna, wyra¿aj¹c tak¹
chêæ, objawia j¹ wy³¹cznie wobec przyrody. Do tego nie s¹ potrzebne ¿ad-
ne rodki komunikacji spo³ecznej. Jak bowiem twierdzi Rousseau, jest tak,
i¿ chocia¿ narz¹d mowy jest cz³owiekowi dany przez naturê, mowa sama
nie jest u niego czym naturalnym
68
. ¯ycie zgodne z instynktem to stan,
w którym ¿adne niemal stosunki miêdzy ludmi nie s¹ mo¿liwe
69
. Tam,
gdzie siê nie kocha, có¿ po piêknoci? Có¿ po dowcipie tam, gdzie siê nie
mówi, a po chytroci tam, gdzie nie ma interesów do za³atwienia? argu-
mentuje Rousseau. S³yszê, jak siê ci¹gle powtarza, ¿e silniejsi bêd¹ uci-
skaæ s³abszych. Ale niech¿e mi kto wyt³umaczy, co siê tu rozumie przez wy-
raz ucisk. To, ¿e jedni bêd¹ panowali przemoc¹, inni za bêd¹ jêczeli, zda-
ni na ich wszystkie kaprysy? Tak to w³anie dzieje siê u nas; ale nie wiem,
jakim sposobem mo¿na by to powiedzieæ o dzikich, którym nawet wyt³u-
maczyæ by³oby trudno, co to panowanie, a co poddañstwo. Mo¿e sobie oczy-
wicie jeden przyw³aszczyæ zebrane przez drugiego owoce, zwierzynê, któr¹
upolowa³, jaskiniê s³u¿¹c¹ mu za schronienie; ale jak i jakimi rodkami zdo-
³a nakazaæ mu pos³uch? I jaka¿ to byæ mo¿e zale¿noæ tam, gdzie nikt nic
nie ma w³asnego? Gdy z jednego drzewa mnie spêdz¹, w³a¿ê na inne i tyle;
gdy mi w jednym miejscu dokucz¹, któ¿ mi broni siê przenieæ gdzie in-
dziej?
70
W wiecie, w którym rz¹dzi instynkt, twierdzi Rousseau, mi³oæ
w³asna nie istnieje
71
. W stanie natury ka¿dy cz³owiek z osobna uwa¿a
siebie za jedynego widza samego siebie, jedyn¹ na ca³ym wiecie istotê, któ-
ra siê nim interesuje i jedynego sêdziego w³asnej wartoci
72
. Dziki to cz³o-
wiek wystarczaj¹cy sam sobie
73
. Jego serce jest spokojne a cia³o zdrowe
74
.
Jego jedyn¹ mow¹ jest krzyk natury
75
. W myli Rousseau jak zauwa-
¿a Manent bunt wywo³any przez spo³eczeñstwo, które by³o prawdopo-
dobnie najbardziej uspo³ecznione, najprzyjemniejsze i najbardziej sztucz-
ne w dotychczasowej historii Europy, kierowa³ siê w sposób naturalny ku
skrajnoci przeciwnej
76
. Zacz¹æ od pocz¹tku to w koncepcji autora Umo-
wy spo³ecznej zajrzeæ pod powierzchniê wiata jednostki cywilizowanej,
w którym to wiecie dominuje chêæ zab³yniêcia. I co siê oka¿e? Oka¿e
67
Tam¿e.
68
Tam¿e. Przypisy autora..., s. 256.
69
Tam¿e, s. 183.
70
Tam¿e.
71
Tam¿e. Przypisy autora..., s. 271.
72
Tam¿e.
73
Tam¿e, s. 181.
74
Tam¿e, s. 169.
75
Tam¿e, s. 164.
76
P. M a n e n t: Intelektualna historia liberalizmu..., s. 111.
213
Cz³owiek urodzi³ siê wolny, a wszêdzie jest w okowach...
siê, i¿ w jednostce naturalnej, w wiecie Lockeowskiego Indianina ist-
nieje, jak pisze Rousseau czynnik [...] dany cz³owiekowi, by w pew-
nych okolicznociach ³agodziæ bezwzglêdnoæ jego mi³oci w³asnej lub
jeszcze przed jej powstaniem jego bezwzglêdne pragnienie zachowania
siebie przy ¿yciu; czynnik ten to t³umi¹ca nadmiern¹ troskê o w³asn¹
pomylnoæ odraza do widoku cierpienia istot jemu podobnych. [...] Mówiê
tu o litoci (pitié), o tej sk³onnoci jak¿e przystoj¹cej istotom, tak jak my
s³abym i nara¿onym na wszelkie niedole i klêski; jest to cnota tym bar-
dziej powszechna, a tym cz³owiekowi po¿yteczniejsza, ¿e poprzedza u nie-
go mylenie
77
. Rousseau zdejmuje z mieszczanina mi³oæ w³asn¹; mi-
³oæ do siebie, jako w³aciciela mankietów koronkowych. I co zostaje? Zo-
staje litoæ.
U Rousseau jednostka naturalna nie chce mieæ nic do roboty. Ozna-
cza to tyle, i¿ nie chce ona roboty mieszczanina; nie interesuje j¹ po-
równywanie siê. Czego zatem ona chce? Rzecz to [...] pewna czytamy
w Rozprawie o pochodzeniu... ¿e litoæ jest uczuciem naturalnym; w ka¿-
dej jednostce ³agodzi ona samolubstwo i przez to przyczynia siê do wza-
jemnego podtrzymywania gatunku. Ona to rzuca nas bez namys³u na po-
moc tym, którzy cierpi¹; ona to w stanie natury starczy za prawo, za oby-
czaje i cnotê, z t¹ w dodatku ró¿nic¹ na lepsze, ¿e nikt nie doznaje pokusy
oparcia siê jej ³agodnemu g³osowi; ona to krzepkiego dzikusa powstrzyma
od zabrania s³abemu dziecku lub niedo³ê¿nemu starcowi zdobytego przez
nich z trudnoci¹ po¿ywienia, o ile tylko sam spodziewa siê je sobie zna-
leæ gdzie indziej; ona to, zamiast wznios³ej zasady wyrozumowanej spra-
wiedliwoci: Czyñ drugiemu to, co chcesz, by tobie czyniono, podsuwa
wszystkim ludziom zasadê dobroci naturalnej, mniej doskona³¹, ale mo¿e
od tamtej po¿yteczniejsz¹: Czyñ dobrze samemu sobie z mo¿liwie najmniej-
sz¹ krzywd¹ bliniego. S³owem, w tym to naturalnym uczuciu raczej ni¿
w wymylnych rozumowaniach nale¿y szukaæ ród³a wstrêtu, którego,
wyrz¹dzaj¹c krzywdê drugiemu, ka¿dy cz³owiek by musia³ doznawaæ nie-
zale¿nie nawet od zasad wpojonych mu przez wychowanie
78
. Ja mam
wolê czynienia dobrze samemu sobie z mo¿liwie najmniejsz¹ krzywd¹ bli-
niego. I ty masz tak¹ sam¹ wolê. I ka¿dy j¹ ma. I tak, jak dla Lockea
przedmiot pracy jednostki przyw³aszczone przez ni¹ dobra natury
nale¿y do niej tak, i¿ jest czêci¹ jej samej, tak dla Rousseau tym czym
jest litoæ. U Lockea wszystko zaczyna siê od pierwszego zebrania;
u Rousseau od pierwszego odruchu litoci. Jak dla Lockea jestem o tyle,
o ile mam, tak dla Rousseau jestem o tyle, o ile siê litujê. I tak, jak dla
77
J.J. R o u s s e a u: Rozprawa o pochodzeniu i podstawach nierównoci miêdzy lud-
mi..., s. 172173.
78
Tam¿e, s. 176.
214
Wojciech Kaute
Lockea nie istnieje liwka czy jab³ko, jako konkretnie wskazane przedmioty,
tu oto na tym drzewie, a istniej¹ one jedynie jako zerwana liwka czy ze-
rwane jab³ko, przyw³aszczone przeze mnie, tak dla Rousseau nie ma li-
toci, rozumianej jako daj¹cy siê cile wskazaæ desygnat okrelonej na-
zwy, a jest jedynie litoæ, któr¹ ja okazujê i ty okazujesz. W jednym i dru-
gim przypadku mamy do czynienia z czynnoci¹. Dla Rousseau wszak cz³o-
wiekiem podstawowym nie jest ten, kto odczuwa g³ód, a ten, kto odczuwa
litoæ. ¯yæ to litowaæ siê. A litowaæ siê to pomna¿aæ siebie. I nie mo¿na
litowaæ siê tylko czêciowo; tzn. litowaæ siê i zarazem nie litowaæ siê.
W tym stanie rzeczy, podobnie jak w przypadku tworzenia kapita³u
u Lockea, powstaje kwestia odpowiedzi na pytanie o to, jak zorganizo-
waæ to okazywanie litoci; to czynienie dobra? Poniewa¿ jak pisze Rous-
seau ludzie nie mog¹ tworzyæ nowych si³, ale tylko ³¹czyæ i kierowaæ
tymi, które istniej¹, nie maj¹ wiêc innego sposobu samozachowania, jak
utworzyæ przez ³¹czenie sumê si³, które by mog³y prze³amaæ przeszkody,
wprawiæ w ruch za pomoc¹ jednej sprê¿yny i spowodowaæ ich zgodne
wspó³dzia³anie
79
. U Lockea wymiana mojej liwki na twoje jab³ko doko-
nuje siê bezproblemowo; wszystko za³atwia rynek. W myli Rousseau idzie
o wypracowanie mechanizmu, który ujawni moj¹ wolê czynienia dobra
i twoj¹ wolê takiego czynienia; wolê nas wszystkich. Jest to trudne. Ta
trudnoæ jak zauwa¿a Rousseau mo¿e byæ wyra¿ona w nastêpuj¹-
cych s³owach: Znaleæ formê zrzeszenia, która by broni³a i chroni³a ca³¹
si³¹ wspóln¹ osobê i dobra ka¿dego cz³onka i przy której ka¿dy, ³¹cz¹c siê
ze wszystkimi, s³ucha³by jednak tylko siebie i pozosta³ równie wolnym jak
poprzednio
80
. Koncepcja jednej sprê¿yny rozwi¹zuje ten problem. Jest to
taka organizacja ¿ycia zbiorowego, gdzie nastapi jak to ujmuje Manent
osi¹gniêcie uto¿samienia ka¿dej jednostki z now¹ ca³oci¹, której bê-
dzie ona stanowi³a czêæ, a wiêc uto¿samienie ka¿dej jednostki ze sob¹:
w ten sposób ¿aden cz³onek wspólnoty nie bêdzie ju¿ odró¿nia³ swojego bytu
od bytu wspólnego, którego jest czêci¹, czy, rozumuj¹c odwrotnie, nie bê-
dzie ju¿ odró¿nia³ bytu wspólnego od w³asnego. Bêdzie jednoci¹, ponie-
wa¿ stanowiæ bêdzie jedno ze wspólnot¹ polityczn¹
81
. Tak¹ sytuacjê wy-
ra¿a w myli Rousseau wola powszechna (volonté générale). Jest to, jak
to ujmuje Manent, zasada i miejsce uto¿samienia jednostkowej woli kon-
kretnej z ka¿d¹ inn¹ wol¹ jednostkow¹, uto¿samienia daj¹cego legitymi-
zacjê oraz istnienie nowej sztucznej jednostce, z któr¹ identyfikuj¹ siê
wszystkie jednostki naturalne. Wszelkie analizy Rousseau dotycz¹ce praw
i woli maj¹ jeden jedyny cel: pokazanie, w jaki sposób mo¿na ustanowiæ
79
J.J. R o u s s e a u: Umowa spo³eczna..., s. 18.
80
Tam¿e, s. 19.
81
P. M a n e n t: Intelektualna historia liberalizmu..., s. 112.
215
Cz³owiek urodzi³ siê wolny, a wszêdzie jest w okowach...
ow¹ jednoæ i to¿samoæ
82
. Jest to jednoæ i to¿samoæ mojego ¿ycia po pro-
stu; i twojego ¿ycia po prostu; i ka¿dego z nas.
Myl Rousseau to program wskrzeszenia cz³owieczeñstwa, które
w wiecie mankietów koronkowych przesta³o istnieæ. Kto wiêc ma tego do-
konaæ? Odpowied Rousseau jest na pierwszy rzut oka absurdalna; a jed-
nak oczywista. Tym kim ma byæ mieszczanin. A jest tak dlatego, i¿ tylko
z kim takim w wiecie, w którym ka¿dy jest w okowach, mamy do czy-
nienia. Koncepcja Rousseau to program wykrzesania z mieszczanina cze-
go, co nim nie jest. Czy jest to mo¿liwe? W jaki sposób zadaje pytanie
Rousseau lepe pospólstwo, nie wiedz¹ce czêstokroæ, czego chce, gdy¿
rzadko wie, co jest dla niego dobre, urzeczywistni³oby w³asnymi si³ami tak
wielkie i tak trudne przedsiêwziêcie jak system prawodawstwa? Lud sam
przez siê zawsze pragnie dobra, ale nie zawsze sam przez siê je widzi. Wola
powszechna jest zawsze w³aciwa, ale kieruj¹ce ni¹ pogl¹dy nie zawsze
s¹ owiecone. Nale¿y jej pokazaæ rzeczy takimi, jakie siê maj¹ istotnie, nie-
kiedy takimi, jakimi powinny jej siê wydaæ, wskazaæ jej dobr¹ drogê, któ-
rej poszukuje, zabezpieczyæ przed uwiedzeniem ze strony woli prywatnej,
uwidoczniæ miejsca i czasy, zrównowa¿yæ atrakcyjnoæ obecnych i nama-
calnych korzyci niebezpieczeñstwem odleg³ych i ukrytych szkód. Jednostki
widz¹ dobro, które odrzucaj¹; ogó³ chce dobra, którego nie widzi. Wszyscy
na równi potrzebuj¹ kierowników
83
. Kim zatem jest kierownik? Jest to
ustawodawca. Co to znaczy tworzyæ ustawy? Ten, kto podejmuje siê or-
ganizowania ludu pisze Rousseau powinien czuæ siê na si³ach zmie-
niaæ, ¿e tak powiem, naturê ludzk¹; przekszta³ciæ ka¿d¹ jednostkê, stano-
wi¹c¹ sam¹ przez siê zupe³nie samoistn¹ ca³oæ, w czêæ wiêkszej ca³oci,
od której owa jednostka otrzymuje poniek¹d swoje ¿ycie i swój byt; zmie-
niæ ustrój cz³owieka, aby go wzmocniæ; zast¹piæ byt fizyczny i niezale¿ny,
otrzymany przez nas wszystkich z natury, bytem czêciowym i moralnym.
S³owem, powinien on odebraæ cz³owiekowi jego w³asne si³y, aby mu udzie-
liæ si³ cudzych [...]
84
. Rousseau wszak¿e doskonale zdaje sobie sprawê
z tego, i¿ w logice jego myli nie ma miejsca na organizowanie woli po-
wszechnej w tym rozumieniu, i¿ istnieje taki kto, kto jest kim innym ni¿
ja i ty; i ka¿dy z nas. W sytuacji bowiem, kiedy kierowników potrzebuj¹
wszyscy a potrzebuj¹ pojêcie kierownika traci sens. Kim zatem
jest kierownik? powtórzmy pytanie. Wola powszechna to moja wola
i twoja wola, i wola ka¿dego z nas. Ustawa w której tworzeniu biorê
udzia³ kieruje siê do tego, co we mnie ogólne, prawdziwie ludzkie; nie-
partykularne. Inaczej mówi¹c, ja poprzez ustalane demokratycznie pra-
82
Tam¿e.
83
J.J. R o u s s e a u: Umowa spo³eczna..., s. 3637.
84
Tam¿e, s. 37.
216
Wojciech Kaute
wo wprawiam w ruch to, co we mnie naturalne, a nie to, co okrelo-
ne przez wiat opinii; wprawiam w ruch to, co we mnie dobre. Wszak,
jak twierdzi Rousseau, cz³owiek z natury jest dobry
85
.
I tak w jego myli pojawia siê pojêcie obywatela. Kierownik to ka¿-
dy z nas; ka¿dy, kto poprzez ustalenia woli powszechnej, poprzez usta-
wê zmusza samego siebie, mieszczanina, do zdjêcia z siebie swej mi-
³oci w³asnej. Pañstwo, prawo, konkretna w³adza to taki kierownik kie-
rowników, daj¹cy mo¿liwoæ ¿ycia w wiecie, w którym oddaj¹c siê bez
reszty litoci, uzyskuje siê litoæ wszystkich litoci. A to oznacza ¿ycie
w rzeczywistoci, w której ka¿dy z nas odzyskuje siebie. Nie jest bowiem
prawd¹, i¿ jak mam ma³o, to jest mnie ma³o; a jak mam du¿o, to jest
mnie du¿o. I o to, czym jestem, nie muszê pytaæ drugiego; nie muszê siê
z nim porównywaæ. Wystarczy, i¿ zapytam o to samego siebie. Ja i ty,
i ka¿dy z nas, wobec tego, co w ka¿dym z nas jest dobre a co zostanie,
je¿eli z ka¿dego z nas odj¹æ mieszczanina jestemy równi; równi w swej
dobroci. Dzie³em produkuj¹cego i wymieniaj¹cego spo³eczeñstwa nie musi
byæ zbytek. Spo³eczeñstwo nie musi siê okradaæ z tego, czym jest ono
w swej istocie. Je¿eli przygl¹dam siê tobie, to nie przygl¹dam siê twoim
pieni¹dzom, a przygl¹dam siê twojemu, a wiêc mojemu, cz³owieczeñstwu.
A to oznacza z³o¿yæ ho³d temu cz³owieczeñstwu; autentyczny ho³d. A co
bêdzie zadajmy pytanie kiedy oka¿e siê, ¿e moja wola bêdzie inna
ni¿ twoja? Co bêdzie, kiedy ja w ustawie siebie nie poznam? W tworze-
niu prawa powiada Rousseau sta³a wola wszystkich cz³onków pañ-
stwa stanowi wolê powszechn¹; dziêki niej s¹ oni obywatelami i ludmi
wolnymi. [...] Gdy wiêc przewa¿y zdanie przeciwne mojemu, dowodzi to
jedynie, ¿e siê pomyli³em i ¿e to, co bra³em za wolê powszechn¹, ni¹ nie
by³o
86
. A to oznacza, i¿ nie zrozumia³em siebie jako cz³owieka; residuum
Dobra. I tu tkwi istota buntu Rousseau wobec wiata, który dla Lo-
ckea stanowi³ ukoronowanie ludzkiej teodycei; wiata wymiany przed-
miotów prawa w³asnoci, przedmiotów pierwszego zebrania.
W wizji Rousseau to, co autentycznie ludzkie, jest wczeniejsze od
pierwszego zebrania; i wszelkich wymylnych rozumowañ. I to co trze-
ba uznaæ za punkt zerowy ca³ego ludzkiego gatunku. Cywilizacja to nie
ca³okszta³t praw pozytywnych dotycz¹cych w³asnoci, a artykulacja chê-
ci czynienia dobrze samemu sobie z mo¿liwie najmniejsz¹ krzywd¹ blinie-
go. A czyniæ dobrze to tyle, co litowaæ siê. Dla wiata nowo¿ytnego, tak
jak to przedstawia Locke, istniejê, o ile jestem podmiotem prawa w³asno-
ci; dla Rousseau o ile czyniê dobro; w ca³oci. Nasi politycy czy-
85
J.J. R o u s s e a u: Rozprawa o pochodzeniu i podstawach nierównoci miêdzy lud-
mi. Przypisy autora..., s. 243.
86
J.J. R o u s s e a u: Umowa spo³eczna..., s. 84.
217
Cz³owiek urodzi³ siê wolny, a wszêdzie jest w okowach...
tamy w Umowie spo³ecznej nie mog¹c podzieliæ zwierzchnictwa co do za-
sady, dziel¹ je co do przedmiotu; dziel¹ na si³ê i wolê; na w³adzê ustawo-
dawcz¹ i wykonawcz¹; na prawo do opodatkowania, do wymiaru sprawie-
dliwoci i do wojny; na administracjê wewnêtrzn¹ i dyplomacjê. Raz ³¹cz¹
wszystkie te czêci, innym razem je oddzielaj¹; czyni¹ ze zwierzchnika isto-
tê urojon¹, utworzon¹ z czêci z³o¿onych, tak jakby sk³adali cz³owieka
z wielu organizmów, z których jeden mia³by oczy, inny ramiona, inny nogi
i nic wiêcej. Powiadaj¹, ¿e kuglarze japoñscy æwiartuj¹ dziecko na oczach
widzów, nastêpnie rzucaj¹ w powietrze wszystkie cz³onki jeden po drugim
i dziecko spada ¿ywe i ca³e. Mniej wiêcej podobnymi sztukami paraj¹ siê
nasi politycy; po rozcz³onkowaniu organizmu spo³ecznego ze zrêcznoci¹
jarmarcznych kuglarzy zbieraj¹ kawa³ki, nie wiadomo w jaki sposób
87
.
Dziecka nie mo¿na poæwiartowaæ. Albo rodzi siê ono i ronie; albo go nie
ma. I to jest nowa robota, jakiej perspektywê rysuje przed cz³owiekiem
nowo¿ytnym autor Umowy spo³ecznej; robota jednostki-obywatela. Myl
Rousseau ujawnia pewn¹ pokusê kultury nowo¿ytnej. W wiecie, w któ-
rym nie ma ju¿ mowy o transcendencji, jest to pragnienie odkrycia cze-
go, co wykracza poza rynek; i organizacji na wzór tego odkrycia ¿ycia
polis. Jak zauwa¿a P. Manent, si³a Rousseau tkwi w niezwykle przeko-
nywuj¹cym charakterze jego opisu cz³owieka nowo¿ytnego i nowo¿ytnej
duszy. Ta si³a perswazji [...] okaza³a siê [...] mo¿e najmocniejsza w litera-
turze nowo¿ytnej oraz w nowo¿ytnej »wra¿liwoci«
88
. Takie wszak myle-
nie, jak pisze cytowany autor, wywo³uje [...] nad sob¹ niewyran¹, lecz
straszn¹ grobê: grobê »rewolucji«
89
. I rytmowi tej myli bêdzie pos³usz-
na
90
rewolucja 1789 i 1917 roku.
87
Tam¿e, s. 27.
88
P. M a n e n t: Intelektualna historia liberalizmu..., s. 107108.
89
Tam¿e.
90
Tam¿e.
JERZY KOPEL
To¿samoæ spo³eczna
i komunikacja interpersonalna
W krêgu myli Michai³a Bachtina
1. Dowiadczeniem i problemem dnia dzisiejszego oznajmia filozof
jest samo zagro¿enie w³asnej to¿samoci i stosownie do tego groba utra-
ty wspólnego wiata, w którym mo¿na powszechnie porozumieæ siê nawza-
jem
1
. Wród wielu aspektów wspó³czesnych spo³eczeñstw, aspektów naj-
czêciej kojarzonych z pojêciem kryzysu, znajduj¹ siê te, które wyra¿ane
s¹ przez terminy to¿samoæ i autorytet stwierdzaj¹ socjologowie
2
. Nie-
pewnoæ co do w³asnej to¿samoci spo³ecznej wywo³uje szczególnie silne
napiêcie w strukturze Ja dodaje do tego psycholog
3
. Zestawienia typu:
to¿samoæ i komunikacja miêdzyludzka, to¿samoæ i autorytet, to¿-
samoæ i role spo³eczne w kontekcie diagnozy zagro¿eñ zdaj¹ siê su-
gerowaæ, i¿ kwestia to¿samoci jest osi¹ szczególnego rodzaju kryzysu nisz-
cz¹cego jednoczenie, i to u samych podstaw, strukturê podmiotowoci jed-
nostki i struktury jej ¿ycia zbiorowego rozk³adaj¹cego spójnoæ Ja i za-
razem spójnoæ pewnego My tego Ja. By³oby oczywicie naiwnoci¹ przyj-
mowaæ, ¿e przywo³ane wy¿ej sformu³owania wychodz¹ z tak samo pojêtej
1
L. L a n d g r e b e: Redukcja i monadologia podstawowe sporne pojêcia fenome-
nologii Husserla. Prze³. J. G a r e w i c z. W: Archiwum Historii Filozofii i Myli Spo-
³ecznej nr 26. Warszawa 1980, s. 13. Na powi¹zanie problemów to¿samoci i komuni-
kacji zwraca tak¿e uwagê Robertson w swej dyskusji z Habermasem. Por. Aspects of
identity and authority in sociological theory. In: Identity and authority: explorations in
the theory of society. Eds. R. R o b e r t s o n, B. H o l z n e r. Oxford 1980 (dalej cyt. jako
Identity and authority), s. 258 nn.
2
Zob. R. R o b e r t s o n, B. H o l z n e r: Introduction. In: Identity and authority..., s. 1.
3
Zob. J. R e y k o w s k i: Motywacja. Postawy prospo³eczne a osobowoæ. Warszawa
1979, s. 161.
219
To¿samoæ spo³eczna i komunikacja interpersonalna...
koncepcji to¿samoci. Nie istnieje ¿adna tego rodzaju koncepcja; istnieje za
zapewne zaostrzaj¹cy siê problem, który sk³ania do tego, aby siêgaæ ku
temu w³anie terminowi. By³oby jawnym nadu¿yciem zak³adaæ, ¿e wspól-
ny terminologiczny mianownik to¿samoæ wystêpuje w przedsta-
wionych ujêciach w takim samym kontekcie teoretycznym i problemowym.
Przeciwnie, zasadniczo odmienne pola tematyczne stanowi³y tu p³aszczy-
znê wyjciow¹ i odmienne drogi mylowe doprowadzi³y do powy¿szych kon-
statacji. A jednak, pomimo niezale¿nych od siebie punktów wyjcia oraz
pomimo ca³ej odmiennoci ujêæ, wypowiedzi dotycz¹ tego samego: powsze-
dnich lêków i niepewnoci oraz dezorientacji cz³owieka, który ju¿ w tym
wykazuje istotn¹ osobliwoæ, i¿ z mniejsz¹ lub wiêksz¹ wiadomoci¹ sy-
tuacji, która to sprawia, postawiony jest wobec pytania, kim w istocie je-
stem jako cz³owiek w wiecie innych ludzi?, czym jest cz³owieczeñstwo,
bêd¹ce moim udzia³em, jako podmiotu swego ludzkiego ¿ycia i wspó³pod-
miotu ¿ycia zbiorowoci? Nie jest zreszt¹ istotne, czy i ewentualnie
jak, artyku³owana jest kwestia, o któr¹ tu idzie. Istotna jest nader cha-
rakterystyczna sytuacja pytania, sama przez siê znamionuj¹ca stan ja-
kiego kryzysu. Oznacza bowiem zasadniczy zwrot w normalnym biegu
codziennego ¿ycia cz³owieka zwrot, czy mo¿e odwrót od codziennoci,
w której normalnie cz³owiek jest niekwestionowanym dla siebie ród³em na
zewn¹trz ukierunkowanych, sensownych d¹¿noci, poprzez które urzeczy-
wistnia siê we w³aciwej sobie okrelonoci. Normalnie nie poszukuje sie-
bie, lecz odtwarza siê takim, jakim jest. Ta sytuacja pytania jest wiêc
o tyle osobliwa, ¿e pod znakiem zapytania staje w niej ów uwik³any w tê
sytuacjê cz³owiek bêd¹cy ród³em sensu ¿e tym samym ulegaj¹ nadw¹-
tleniu, jeli nie wrêcz przekreleniu, same sensownoci wyzwalaj¹ce jego
¿yciowe d¹¿noci. Dezorientacja, niepewnoæ i lêk, o których mowa, nie s¹
jedynie stanami wiadomoci, lecz nastawieniami warunkuj¹cymi sposób
bycia takiego cz³owieka. Sytuacja pytania o to¿samoæ jest w istocie mo-
mentem samej to¿samoci.
Przywo³ane wypowiedzi zbiegaj¹ siê nade wszystko w tym, ¿e dotycz¹
ludzkiego dowiadczenia nie³adu wiata, w którym przysz³o ¿yæ miano-
wicie nie³adu Ja, nieodnajduj¹cego siebie w jakimkolwiek gwarantowanym
porz¹dku ludzkiego My oraz nie³adu wspólnoty My, która nie znajduje trwa-
³ego ugruntowania w wieloci trwale unormowanych Ja. Do sposobu by-
cia przenika niepewnoæ, kim siê jest i z kim ma siê do czynienia. Nie
chodzi przy tym o dowiadczenie nie³adu przypadkowego, wynikaj¹cego
z niezwyczajnych okolicznoci ¿ycia, gdy czasowemu zawieszeniu podlega
trwale unormowany sk¹din¹d, usankcjonowany uznanym autorytetem
porz¹dek indywidualnego ludzkiego ¿ycia oraz porz¹dek miêdzyludzkich
odniesieñ. W takim przypadku anomalie nie tyle podwa¿aj¹, ile raczej
uwydatniaj¹ poszczególne regu³y i sam¹ moc obowi¹zuj¹c¹ normy. Rzecz
220
Jerzy Kopel
dotyczy dowiadczenia strukturalnego nie³adu, w którym pogr¹¿ona jest
ca³a czasoprzestrzeñ ¿ycia podmiotowego Ja, gdy niepewne staj¹ siê prze-
s³anki w³asnej przesz³oci, gdy w¹tpliwe staj¹ siê wartoci wyznaczaj¹ce
antycypowan¹ przysz³oæ, gdy nieprzejrzysty jest wiat wartoci i norm te-
raniejszoci.
2. Zgo³a nic nie wymyka siê takiej jak to jest okrelane w socjologii
anomii, skoro samo uznanie cz³owieczeñstwa zatraca trwa³¹ moc obo-
wi¹zuj¹c¹. Albowiem anomia oznacza w istocie upowszechniony i spotêgo-
wany kryzys spo³ecznej to¿samoci indywiduów. Jest to sytuacja, w której
poszczególne Ja wystêpuje wobec siebie samych i wobec siebie nawzajem
jako podmiotowoci kieruj¹ce siê tymczasowo obowi¹zuj¹cymi wartociami
i normami, prowizoryczne dla siebie i wzglêdem siebie w samym sposobie
swego spo³ecznego bycia i posiadaj¹ce dla siebie i wzglêdem siebie jako
strony rzeczywistych i mo¿liwych miêdzyludzkich odniesieñ w szczegól-
nym stopniu zrelatywizowan¹ wa¿noæ jako ludzie. Wprawdzie pewna re-
latywizacja jest z istoty nieusuwalnym momentem ka¿dej relacji spo³ecz-
nej: jestem kim okrelonym jedynie wobec okrelonoci kogo drugiego;
rozpoznajê i uznajê Innego jako kogo spo³ecznie okrelonego i posiada-
j¹cego obowi¹zuj¹c¹ dla mnie wa¿noæ jedynie z pewnego spo³ecznie okre-
lonego miejsca, w którym jestem tym kim odpowiednio uznanym
i stosownie do tego uznaj¹cym Innych. Nieprzejrzysta to¿samoæ jednej ze
stron czyni nieprzejrzyst¹ to¿samoæ strony drugiej. Ale zak³ócenie takie
potêguje siê niepomiernie wówczas, gdy nieprzejrzyste dla siebie samych
i nieprzejrzyste wzglêdem siebie staj¹ siê wszystkie strony aktualnych
i potencjalnych spo³ecznych odniesieñ. Nieprzejrzystoæ korzystaj¹c ze
znanej idei Meada ogarnia tu uogólnionego Innego, konstrukt, który
w przebiegu dotychczasowych, swoicie spo³ecznych dowiadczeñ konstytuu-
je siê we mnie jako wype³nione pewn¹ treci¹, przesycone pewnymi warto-
ciami, moje syntetyczne alter ego. W ten sposób nieprzejrzystoæ staje siê
z mojej perspektywy udzia³em ka¿dego innego Ja i we wszelkich okoliczno-
ciach mojego spo³ecznego wspó³bycia z nimi; sam dla siebie jestem w swej
to¿samoci nieprzejrzysty. Dotykamy w tym miejscu kwestii o rozstrzyga-
j¹cym, jak siê wydaje, znaczeniu dla podniesionej na pocz¹tku sprawy.
Otó¿ wzajemne bycie kim dla kogo w relacjach ustanawiaj¹-
cych spo³eczn¹ okrelonoæ stron ufundowane jest na uprzednim uzna-
niu przez ka¿d¹ ze stron cz³owieczeñstwa drugiej strony. Jakkolwiek bez-
wiedny i nieuchwytny jest dla mnie ów moment uznania, bez niego nie
wkraczam w ogóle w zwi¹zek miêdzyludzki, w którym Inny wystêpuje
dla mnie jako odmiana mojego ludzkiego Ja. (Moje wspó³bycie z blinimi
zak³ada, ¿e uprzednio uzna³em ich za blinich zauwa¿a Maurice Mer-
221
To¿samoæ spo³eczna i komunikacja interpersonalna...
leau-Ponty
4
). Co wiêcej, w ¿adnym przypadku tego rodzaju miêdzyludzki
zwi¹zek nie sprowadza siê dla mnie do ujêcia innego Ja wy³¹cznie w pew-
nej konkretnej faktycznoci jego spo³ecznej roli, w której akurat on siê
przedstawia. Wystêpuje wobec mnie zawsze w otoczce niedookrelonej po-
tencjalnoci, któr¹ we w³aciwym sobie stylu moich odniesieñ do Innych
(czy te¿ do odpowiednich kategorii Innych) antycypujê. Istniej¹ zatem
podstawy, aby utrzymywaæ, ¿e zawarty w takiej antycypacji naddatek sensu
wi¹zanego z Innym naddatek w stosunku do tego, co faktycznie do-
wiadczane wyp³ywa z treci pewnego, poprzedzaj¹cego ka¿dorazowo
wszelkie swoicie spo³eczne akty, prauznania. Z powy¿szego wynika, ¿e
uznanie cz³owieczeñstwa innego Ja nie jest bynajmniej pozbawion¹ wszel-
kich kwalifikacji, prost¹ i czysto poznawcz¹ konstatacj¹: oto cz³owiek, ca³-
kiem pust¹ treciowo i wyzbyt¹ momentu wartociuj¹cego, a dopiero w toku
dalszego dowiadczania wype³niaj¹c¹ siê takimi czy innymi okrelonocia-
mi. Uznanie cz³owieczeñstwa innego Ja jest dla mnie poprzedzaj¹cym
wszelkie dalsze dowiadczenia praokreleniem tego Ja, zasadniczo bezs³ow-
nym i jak to okrela Edmund Husserl pasywnym, daj¹cym siê
wszak¿e wys³owiæ w nastêpuj¹cej formule: oto cz³owiek istota stano-
wi¹ca mo¿liw¹ stronê takich a takich spo³ecznych odniesieñ, podmiot ta-
kich to a takich potencjalnych motywacji i mo¿noci. W uznaniu inne Ja
uzyskuje dla mnie pasywnie bez aktywnego anga¿owania siê mojej
wiadomoci pewn¹ niedookrelon¹ okrelonoæ, pewn¹ wstêpn¹ kwali-
fikacjê i treæ jako domniemany przeze mnie typ cz³owieka; uzyskuje pew-
n¹ wstêpnie obowi¹zuj¹c¹ dla mnie wartoæ jako osoba, pewn¹ wa¿noæ
jako podmiot ca³kiem ogólnie domniemywanego przeze mnie sposobu spo-
³ecznego bycia. Inaczej mówi¹c, uznanie innego Ja przeze mnie nasta-
wia mnie do niego, zanim jeszcze dowiadczê jego osobistej okrelonoci
i jako nastawienie z góry wyznacza w pewien ogólny sposób drogê
mych dalej id¹cych dookreleñ owego zrazu niedookrelonego Ja, z góry
przes¹dza o stylu (jak mawia Edmund Husserl) mych praktycznych i ko-
munikacyjnych odniesieñ, które wzglêdem niego projektujê i inicjujê. Nie
trzeba dodawaæ, ¿e dla charakteru mojego uznania nadzwyczajn¹, kon-
stytutywn¹ istotnoæ ma zakres i zawartoæ wspó³uznawanej przeze mnie
w Innym ludzkiej potencjalnoci. Skrajnie rzecz stawiaj¹c, Inny mo¿e
przedstawiaæ siê jako mikrokosmos cz³owieczeñstwa, w który wpisujê prze-
sycone wartociami treci ca³ej kultury, bêd¹cej moim udzia³em; mo¿e wszak-
¿e przedstawiaæ siê wy³¹cznie w planie moich doranych celów jako szcze-
gólnego rodzaju zredukowany cz³owiek-obiekt, który w swych motywa-
cjach i mo¿nociach rozpatrywany jest przeze mnie od strony podatnoci
4
M. M e r l e a u - P o n t y: Obecni w s³owie. Prze³. J. S k o c z y l a s. W: Te n ¿ e: Pro-
za wiata. Eseje w mowie. Warszawa 1976, s. 72.
222
Jerzy Kopel
na warunkowanie w ramach prostego systemu nagród i kar tak
jak g³osi to powiedzenie: ka¿dy mo¿e zostaæ kupiony, kwesti¹ pozostaje tyl-
ko cena. Wszelkie przypadki odbiegaj¹ce od tego rodzaju mojej normy
bez zastanowienia kwalifikujê jako anomalie.
3. Ka¿dy jest dla mnie cz³owiekiem. Bez specjalnych zabiegów, bez
zastanowienia w³anie, dokonujê takiej identyfikacji, w której jest ju¿ za-
warty moment praokrelaj¹cego uznania. Wszechobecny humanistyczny
frazes zroniêty z cz³owiekiem skutecznie zataja rzeczywist¹ treæ uzna-
nia; rzeczywist¹ poniewa¿ ujawniaj¹c¹ siê w sposobie mego spo³eczne-
go bycia wzglêdem Innych treæ i wartoæ uznawanego w Innych cz³o-
wieczeñstwa. W szczególnoci zataja on dokonywane bez zastanowienia
redukcjê i przesuniêcia sensu wi¹zanego przeze mnie z pojêciem cz³owiek
zataja mianowicie relatywizacjê powoduj¹c¹, ¿e mój uogólniony Inny
oraz poszczególne kategorie moich innych (a tak¿e zwrotnie ja sam
dla siebie) wystêpuj¹ jako dalece zró¿nicowane w swej wa¿noci, zredu-
kowane w swej mocy obowi¹zuj¹cej odmiany cz³owieczego Ja. W swym
generalnym odniesieniu do Innych, w swym zró¿nicowanym odniesieniu
do poszczególnych kategorii moich Innych jestem tym, kim w sposobie
swego spo³ecznego bycia jestem: cokolwiek sam s¹dzi³bym o sobie i swym
stosunku do cz³owieka, kwestia takiego zasadniczego odniesienia jest ju¿
ka¿dorazowo przes¹dzona. Moje uznanie Innych ufundowane jest na
pewnym poziomie wartoci i wa¿noci, które Innym przypisujê tego
poziomu wprost nie rejestrujê i rejestrowaæ wprost nie mogê. Znajduje
tu bowiem zastosowanie trafne spostrze¿enie Wittgensteina: Cz³owiek
wprawdzie widzi to, co ma, ale nie to, czym jest. Czym on jest, jest niejako
jego wysokoci¹ nad poziomem morza, czego przewa¿nie nie da siê bez k³o-
potów oszacowaæ
5
.
Nie w tym jednak rzecz, i¿ szacunek tego rodzaju jest k³opotliwy. (Na-
le¿a³oby tu raczej powiedzieæ, ¿e nie istnieje ¿adna zniewalaj¹ca zasada
takich oszacowañ). Rzecz nade wszystko w tym, ¿e poniek¹d sam jestem
owym poziomem morza stanowi¹cym podstawê wszelkich mo¿liwych osza-
cowañ; sam stanowiê, jak rzecze Husserl, punkt zerowy osobowego zorien-
towania w wiecie ludzi. Jest to punkt (czy poziom), do którego bynaj-
mniej nie dochodzê z zewn¹trz jak do upatrzonego wczeniej i oszacowa-
nego sk¹din¹d miejsca punkt, którego w ¿aden sposób nie wyznaczam
sobie wiadomie, lecz w którym jako zerowym zawsze ju¿ jestem
(tak¿e wówczas, gdy w toku ¿ycia jest on przesuwaj¹cym siê punktem).
5
L. W i t t g e n s t e i n: Uwagi ró¿ne (kultura i wartoæ). Prze³. M. S a d y. Colloquia
Communia [Warszawa] 1987, nr 34, s. 190.
223
To¿samoæ spo³eczna i komunikacja interpersonalna...
W niezwyczajnych okolicznociach ¿ycia mogê co najwy¿ej zastawaæ siê
w takim punkcie w dokonywanej ex post refleksji; w nadzwyczajnych
okolicznociach mogê uchwyciæ go w jego relatywnoci, jako pewien nie-
-zerowy poziom z perspektywy dokonanej konwersji, bêd¹cej aktem
przemieszczenia siê na owej skali uznania. Natomiast normalnie, w swej
codziennoci ¿ycia, nie znajdujê powodów do stawiania Wittgensteinowskie-
go pytania o usytuowanie na jakiej uprawomocnionej skali uznania cz³o-
wieczeñstwa Innych. Dla mnie ka¿dy tak¿e ja sam jest cz³owiekiem:
¿yjê wszak w poczuciu oczywistoci tego, tak¿e wówczas, gdy treci i war-
toci wi¹zane przeze mnie z cz³owiekiem staj¹ siê nieprzejrzyste, w¹tpli-
we i zubo¿one. (Gdy bezwiednie trwam jak ilustruje to Erikson w po-
stawie pranieufnoci, wówczas oczywista jest dla mnie ograniczona war-
toæ ka¿dego cz³owieka jako potencjalnej strony relacji miêdzyludzkich.
Napiêcie i niepokój wyp³ywaj¹ce z niepewnoci wszelkich ludzkich wiêzi
same staj¹ siê oczywistoci¹ mojej codziennoci).
Rzeczywista treæ mojego uznania jest wiêc zatajona, poniewa¿ akt
uznania zachodzi normalnie poza moim polem uwa¿noci, jest ze swej istoty
pierwotnie nietematycznym aktem. Moja subiektywna aktywnoæ (uzna-
nie Innego) przedstawia mi siê jako samoprezentacja cudzej obiektywno-
ci (Inny). Tak oto ustanawia siê dla mnie (ka¿dorazowo na pewnym po-
ziomie) poprzedzaj¹ca wszelk¹ mo¿liw¹ refleksjê oczywistoæ cz³owieczeñ-
stwa ka¿dego innego Ja, z gruntu niekrytyczna oczywistoæ, stanowi¹ca
z koniecznoci wype³niony pewn¹ okrelon¹ treci¹, lecz jednak ukryty
fundament wszelkich dokonywanych przeze mnie dalszych dookreleñ
tego Ja. W³anie ze wzglêdu na ow¹ oczywistoæ ze swej istoty oporn¹
wobec wszelkiej krytycznej autorefleksji dookrelenia takie nie s¹ tema-
tycznymi dookreleniami substancji, treci samego cz³owieczeñstwa uzna-
wanego akurat przeze mnie innego Ja, nie s¹ te¿ dookreleniami owego
poziomu mego uznania, lecz s¹ niejako dookreleniami funkcji, tema-
tyzacjami aktualnych i potencjalnych ról i pozycji spo³ecznych owego
drugiego Ja.
4. W zarysowanej perspektywie, mówi¹c ogólnie, anomia przedstawia
siê zatem jako dokonuj¹ce siê w sposób dla podmiotu nieuchwytny
podwa¿enie i relatywizacja mocy obowi¹zuj¹cej cz³owieczeñstwa odniesio-
nych do siebie podmiotów, podwa¿enie i relatywizacja zachodz¹ce w fun-
damentalnym wymiarze praokrelaj¹cego uznania, poprzez które podmio-
ty konstytuuj¹ siê nawzajem dla siebie jako strony swoicie spo³ecznych
relacji jako podmioty nastawione ju¿ na siebie w swych sposobach spo³ecz-
nego bycia. Anomia wi¹¿e siê przeto z bezwiedn¹ redukcj¹ i relatywizacj¹
to¿samoci odniesionych do siebie podmiotów, które w samym sposobie swe-
go spo³ecznego bycia wystêpuj¹ wzglêdem siebie jako nosiciele jedynie tym-
224
Jerzy Kopel
czasowo obowi¹zuj¹cej wa¿noci i prowizorycznie uznawanej wartoci,
jako wymienialne strony relacji spo³ecznych jako funkcje, których
szczególne, osobiste w³aciwoci s¹ zbêdne i nieistotne. Stosownie do tego
podmioty traktuj¹ siebie nawzajem i tym samym potwierdzaj¹ siê wobec
siebie jako podmioty rzeczywicie zawê¿one do takiej zredukowanej i zre-
latywizowanej to¿samoci. Jest to istnienie w czasoprzestrzeni zdegrado-
wanej wspólnoty (jak mówi Karol Marks: ogo³oconej z czci), w dowiad-
czeniu nieprzezwyciê¿alnej przypadkowoci i niepewnoci spo³ecznego miej-
sca, czasu i sposobu urzeczywistniania swej nieprzejrzystej ludzkiej poten-
cjalnoci. ¯ycie staje siê jedynie przemijaniem przemijania sprowadza
siê do autoreprodukcji swego mniej lub bardziej rozleg³ego, ale jednak zre-
dukowanego, jednostkowego istnienia, do utwierdzania siê w tym, co przed-
stawia siê jako jedyna nieprzemijaj¹ca wartoæ, to jest w pieni¹dzu jako
czystej mo¿liwoci dalszej autoreprodukcji
6
. Jest to wiêc istnienie w konti-
nuum w³asnych teraniejszoci pozbawionych konstytutywnego ugrunto-
wania w istotnej jeszcze teraz przesz³oci oraz istotnej ju¿ teraz przy-
sz³oci.
Czasoprzestrzeñ chronicznie tymczasowych, zredukowanych odnie-
sieñ spo³ecznych podmiotów jest wprawdzie dla nich niepodwa¿on¹ w swej
oczywistoci faktycznoci¹ ich ¿ycia, któr¹ potwierdzaj¹ sami sposobem
swego spo³ecznego bycia, ale jest faktycznoci¹, która ma swe rozleg³e ho-
ryzonty wielorakich potencjalnoci takich, ku którym podmioty zwraca-
j¹ siê z nadziej¹, a tak¿e takich, od których odwracaj¹ siê z lêkiem. Sama
tymczasowoæ naznaczaj¹ca swym piêtnem sposób wspó³bycia podmiotów
motywuje do wyjcia poza ow¹ nieustannie reprodukowan¹ teraniejszoæ,
do uchylenia teraniejszoci. Jak dowodzi autor tego ostatniego okrele-
nia, Eliade, lêk przed czasem historycznym, któremu towarzyszy nieja-
sne pragnienie uczestnictwa w chwalebnym, pierwotnym pe³nym Czasie
wyra¿a siê u wspó³czesnych poprzez niejednokrotnie rozpaczliwe usi³owa-
nie rozbicia jednorodnoci Czasu, by »wyjæ« poza trwanie i zintegrowaæ
czas jakociowo ró¿ny od tego, który mijaj¹c tworzy ich w³asn¹ »historiê«
7
.
¯ycie sprowadzone do reprodukcji (ewentualnie rozszerzonej reproduk-
cji) w³asnej teraniejszoci, do tego, co Marks nazywa przemijaniem prze-
mijania, to w perspektywie Eliadego upadek w czas, zbiegaj¹cy siê z de-
sakralizacj¹ pracy i wynikaj¹c¹ z niej mechanizacji egzystencji: [...] je-
dynie w spo³eczeñstwach wspó³czesnych cz³owiek czuje siê wiêniem swe-
go zawodu, gdy¿ nie mo¿e ju¿ uciec od czasu. Dlatego za, i¿ nie mo¿e »za-
6
Nawi¹zujê w tym miejscu do Marksowskiego ujêcia tej sprawy, zob. Te n ¿ e: Za-
rys krytyki ekonomii politycznej. T³um. Z.J. Wy r o z e m b s k i. Warszawa 1986 (dalej
cyt. jako Zarys...), s. 522, por. te¿ s. 890.
7
M. E l i a d e: Mity wspó³czesnego wiata. T³um. K. K o c j a n. Znak [Kraków] 1988,
nr 400, s. 51 [podkr. M.E.].
225
To¿samoæ spo³eczna i komunikacja interpersonalna...
biæ« swego czasu podczas godzin pracy to znaczy wtedy, gdy cieszy siê
prawdziw¹ to¿samoci¹ spo³eczn¹ usi³uje »wyjæ poza Czas« w swych
wolnych godzinach; st¹d tak zawrotna liczba rozrywek wymylonych przez
wspó³czesne cywilizacje. Innymi s³owy, rzeczy maj¹ siê dok³adnie na od-
wrót ni¿ w spo³eczeñstwach tradycyjnych, gdzie »rozrywki« prawie nie ist-
niej¹, albowiem »wyjcia poza Czas« osi¹ga siê przez ka¿d¹ po¿yteczn¹ pra-
cê
8
. S³owa te z powodzeniem mo¿na do³¹czyæ do przywo³anych na wstê-
pie diagnoz kryzysu, którego osi¹ jest kwestia to¿samoci.
5. Na podstawie rozwijanych dot¹d wywodów nie nale¿y w ¿adnym
razie wnosiæ, ¿e kryzys to¿samoci wynika z zast¹pienia jednego porz¹dku
konstytutywnych dla podmiotu Ja wartoci porz¹dkiem odmiennym,
w którym cz³owiek przestaje siê spe³niaæ; ¿e jest ów kryzys rezultatem
historycznego przekszta³cenia sposobu bycia cz³owieka, którego skutkiem,
powiedzmy, porz¹dek religii zosta³ wyrugowany przez porz¹dek pieni¹-
dza, porz¹dek pracy wyparty przez porz¹dek rozrywki, porz¹dek mi-
³oci zast¹piony porz¹dkiem si³y itp. w wielorakich wariantach tego ro-
dzaju opozycji, a wielki Czas w sensie Eliadego rozpad³ siê w ci¹g zawê¿o-
nych teraniejszoci podmiotowego Ja. Nale¿y widzieæ to inaczej: anomia jest
nieporz¹dkiem. Anomia oznacza sytuacjê wspó³wystêpowania i nak³ada-
nia siê na siebie pewnej wieloci niejednorodnych i koliduj¹cych z sob¹ po-
rz¹dków, nawet jeli jedne z nich zwykle dominuj¹, inne za spychane s¹
na dalszy plan podmiotowego sposobu bycia. (Jeli we wczeniej nakrelo-
nych ilustracjach uwydatnia siê porz¹dek pieni¹dza, to dlatego, ¿e w spo-
sobach powszedniego ludzkiego bycia on sam siê uwydatnia jako medium,
jako czysta mo¿noæ przenoszenia w przysz³oæ, prolongowania wszelkich
nieurzeczywistnionych potencjalnoci podmiotu. Jest przy tym dalsz¹ kwe-
sti¹, jak wiele z³udzeñ wi¹¿e siê ze sposobem bycia, którego momentem istot-
nym s¹ pseudoantycypacje i w którym na lepsz¹ przysz³oæ odsuwa siê
postulat bycia wiernym sobie, to jest postulat urzeczywistniania siê w ob-
rêbie niepowszednich wartoci). Rzeczone porz¹dki wspó³wystêpuj¹ z sob¹
i nak³adaj¹ siê na siebie w ten sposób, ¿e pierwsze relatywizuj¹ moc obo-
wi¹zuj¹c¹ drugich i odwrotnie, ¿e przez te drugie, gdy na ich gruncie
staæ, niejako przewituje ¿yciowa istotnoæ pierwszych i na odwrót, ¿e
wreszcie, podkrelmy ten moment, motywacje do urzeczywistniania siê
w obrêbie jednego z nich zak³ócane s¹ przez niewygas³e motywacje sk³a-
niaj¹ce ku innym porz¹dkom istnienia i innym sposobom bycia. (W kary-
katuralnym uproszczeniu rzecz ujmuj¹c: pragnê jednoczenie ¿yæ w ³asce
Boga i w potêdze pieni¹dza wbrew dysharmonii panuj¹cej pomiêdzy
przejêtymi przeze mnie nakazami wiary a uznanymi przeze mnie wymo-
8
Por. tam¿e, s. 53 [podkr. M.E.].
15 Od marksizmu...
226
Jerzy Kopel
gami ekonomicznej racjonalnoci). Podkrelam ów moment motywacji, aby
zwróciæ uwagê, ¿e kolizje te zachodz¹ w sferze samej podmiotowoci oraz
w sferze miêdzypodmiotowych wzajemnych odniesieñ i s¹ w istocie koli-
zjami nieharmonizuj¹cych z sob¹ motywacji, i to nie dowolnych motywa-
cji, lecz motywacji dla podmiotu konstytutywnych, bo wyznaczaj¹cych ak-
tywa i pasywa sposobu bycia tego podmiotu: co pobudza go do dzia³a-
nia w pewnych w³aciwych mu kierunkach, co go powstrzymuje w tych
dzia³aniach. S¹ to bowiem kolizje zachodz¹ce w obszarze samego Ja, na-
ruszaj¹ce jak zwyk³ mówiæ Husserl wspólnotê z sob¹ samym tego
Ja, a jednoczenie s¹ to kolizje wystêpuj¹ce w obszarze pewnego My: po-
miêdzy motywacyjnie niejednorodnymi w sobie i dlatego nieprzejrzystymi
wzajem dla siebie podmiotowymi Ja, które tworz¹ to My. Na tym zasadza
siê tematyczny zwi¹zek indywidualnej to¿samoci i spo³ecznej anomii.
6. To¿samoæ podmiotowoci jest to¿samoci¹ chwiejn¹ i nieprzejrzyst¹
dla siebie samej i dla innych Ja poniewa¿ w ruchu samoodtwarza-
nia siebie, w pewnej rozleg³oci i zawartoci takiego Ja sam, podmioto-
woæ nie jest w planie swego indywidualnego istnienia zdecydowana, kim
jest, nie jest rozstrzygniêta, i to bynajmniej nie tylko w tym sensie, ¿e
zawsze jej egzystencja poprzedza jej esencjê, ¿e jest niezwieñczon¹ pod-
miotowoci¹, lecz nade wszystko w tym znaczeniu, ¿e w ka¿dorazowym te-
raz jej istnienia jest podmiotowoci¹ rozszczepion¹. Jako centrum w³a-
snych ¿yciowych funkcji i w napiêciu utrzymuje ona sw¹ podmiotow¹ jed-
noæ i ci¹g³oæ. W ka¿dorazowym teraz procesu ¿ycia tylko tymczasowo
i do pewnego stopnia utrzymuje siebie w tym oto akurat jednym spo-
ród wielu innych dla niej mo¿liwych i istotnych porz¹dku swego ludz-
kiego istnienia, który przez to samo posiada dla niej w jakim stopniu zre-
latywizowan¹ wa¿noæ. Tego rodzaju intrasubiektywna relatywizacja w³a-
snego sposobu spo³ecznego bycia z koniecznoci przechodzi w relatywiza-
cjê intersubiektywn¹; nieuchronnie tak¿e dla Innych i wobec Innych pod-
miotowoæ rozszczepiona wystêpuje jako niejednorodna w konstytutyw-
nych dla niej, swoicie spo³ecznych motywacjach jako nieobliczalna,
albowiem niepodlegaj¹ca jednolitym prawid³owociom motywacji
9
. Poza
9
Zob. E. H u s s e r l: Idee czystej fenomenologii i fenomenologicznej filozofii. Ks. II.
T³um. D. G i e r u l a n k a. Warszawa 1974 (dalej cyt. jako Idee II), s. 322. W kwestii
zaznaczonego rozszczepienia w obrêbie Ja oraz pomiêdzy Ja w obrêbie ich My por.
nastêpuj¹ce spostrze¿enie Bachtina: [...] w ramach abstrakcyjnej jednoci kalenda-
rzowej konkretny czas ¿ycia ludzkiego rozszczepi³ siê. Ze wspólnego czasu ¿ycia zbioro-
wego wyodrêbni³y siê jednostkowe porz¹dki ¿yciowe, indywidualne losy. Pocz¹tkowo nie
s¹ one czym zdecydowanie wyizolowanym z ¿ycia ca³oci spo³ecznej, niby p³askorze-
ba tkwi¹ w jego pod³o¿u [...]. We wczesnych stadiach spo³eczeñstwa niewolniczego
i w spo³eczeñstwie feudalnym indywidualne porz¹dki ¿yciowe jeszcze nader cile ³¹-
cz¹ siê ze wspólnym ¿yciem najbli¿szej grupy spo³ecznej. Jednak¿e i tutaj istnieje ju¿
227
To¿samoæ spo³eczna i komunikacja interpersonalna...
zredukowan¹ i zrelatywizowan¹ wspólnot¹ swych powi¹zañ zinstytu-
cjonalizowanych powi¹zañ w obrêbie poszczególnych porz¹dków, bêd¹-
cych jednoczenie odrêbnymi i zawê¿onymi uniwersami ich mo¿liwej ko-
munikacji wzajemnej podmiotowoci takie s¹ sobie obce i niepojête, nie-
pewne siebie samych i niepewne siebie nawzajem. (Nie jest przypadkiem,
¿e w rozstrz¹saniach socjologów kwestia to¿samoci nader czêsto wystêpuje
w kontekcie zagadnienia przewidywalnoci zachowañ jako zasady sta-
nowi¹cej niezbêdny warunek trwa³oci form ¿ycia zbiorowego). St¹d wiêc
siê bierze, i¿ w paraokrelaj¹cym uznaniu uobecnia siê wskazany moment
tymczasowoci i niejakiej chwiejnoci. Dodajmy tu jeszcze, ¿e przechodze-
niu intrasubiektywnej relatywizacji w relatywizacjê intersubiektywn¹ od-
powiada, zwrotnie, przechodzenie wielorodnej (u samych jej fundamentów)
kultury w niejednorodn¹ (w jej konstytutywnych okrelonociach) osobo-
woæ poszczególnego Ja. Mówi¹c w ten sposób nie chcê bynajmniej suge-
rowaæ, ¿e w obrêbie jednorodnej kultury, w spo³ecznoci niedotkniêtej ano-
mi¹, ¿ycie jednostki przebiega w jednym tylko planie, ogranicza siê do jed-
nego tylko z porz¹dków istnienia. Chodzi raczej o to, ¿e nawet jeli takich
odrêbnych porz¹dków jest wiele, to jednak nie dochodzi do wzajemnej re-
latywizacji ich mocy obowi¹zuj¹cej. Kluczowy aspekt w tej kwestii wyja-
nia Bachtin w taki oto sposób: Niepimienny ch³op ¿yj¹cy za siódm¹ gór¹,
za siódm¹ rzek¹ naiwnie tkwi¹cy we wci¹¿ dla niego niewzruszonym, nie-
zmiennym sposobie ¿ycia, ¿y³ w kilku systemach jêzykowych: do Boga mo-
dli³ siê w jednym jêzyku, [...] w innym piewa³ pieni, w domu mówi³ jesz-
cze innym, dyktuj¹c za pisarzowi podanie do gminy usi³owa³ przemówiæ
czwartym (oficjalnym, »papierkowym«). By³y to ró¿ne jêzyki, nawet z punk-
tu widzenia abstrakcyjnych cech spo³eczno-dialektologicznych. Ale w wia-
domoci ch³opa jêzyki te nie odnosi³y siê do siebie dialogowo; ch³op prze-
chodzi³ z jednego na drugi bezmylnie, automatycznie; ka¿dy by³ niew¹t-
pliwy w swoim miejscu i miejsce ka¿dego by³o niew¹tpliwe [...]. Kiedy
w wiadomoci naszego ch³opa dochodzi³o do krytycznego, wzajemnego
owietlania siê jêzyków, kiedy okazywa³o siê, ¿e s¹ to nie tylko ró¿ne, ale
i sprzeczne jêzyki, ¿e cile z nimi zwi¹zane systemy ideologiczne i postawy
wobec wiata sprzeciwiaj¹ siê sobie, a nie wspó³istniej¹ spokojnie, wtedy
od razu koñczy³a siê te¿ niewzruszonoæ tych jêzyków i zaczyna³a czynna
oddzielenie. Przebieg ¿ycia jednostek, tok ¿ycia grup i tok ¿ycia spo³eczno-pañstwowej
ca³oci nie stapiaj¹ siê ze sob¹, s¹ miêdzy nimi rozbie¿noci, brak czasem wspólnego
rytmu, ich miar¹ staj¹ siê ró¿ne skale wartoci, ka¿dy z porz¹dków posiada w³asn¹
logikê rozwoju, w³asne fabu³y, na swój sposób wykorzystuje i przekszta³ca dawne mo-
tywy [...]. Proces wyodrêbnienia i oderwania od ca³oci indywidualnych porz¹dków ¿y-
ciowych siêga kulminacjê w momencie rozwoju stosunków pieniê¿nych w spo³eczeñstwie
niewolniczym i w ustroju kapitalistycznym. Zob. M. B a c h t i n: Problemy literatury
i estetyki. Prze³. W. G r a j e w s k i. Warszawa 1982 (dalej cyt. jako Problemy...), s. 435.
15*
228
Jerzy Kopel
selektywna wród nich orientacja. Jêzyk i wiat modlitwy, jêzyk i wiat pie-
ni, jêzyk oraz wiat pracy i ¿ycia codziennego, specyficzny jêzyk i wiat
w³adzy gminnej, nowy jêzyk i wiat robotnika przyby³ego z miasta
wszystkie te jêzyki i wiaty wczeniej lub póniej porzuca³y stan spokojnej
i martwej równowagi i sprzeciwia³y siê sobie
10
.
7. W³aciwoci¹ opisywanego sposobu spo³ecznego bycia Ja jest zatem
brak jednozgodnoci motywacji motywacji o konstytutywnym dla tego
Ja charakterze takich mianowicie, które trwale ukierunkowuj¹ ca³oæ
jego podmiotowego ¿ycia. Motywacji, które reguluj¹ je wedle jednorodnych
wartoci, bêd¹cych odniesieniem takich motywacji. Chodzi przy tym
w szczególnoci o wartoci swoicie spo³eczne, które przenikaj¹ treci uzna-
nia praokrelaj¹cego cz³owieczeñstwo innych i wyznaczaj¹ trwale obowi¹-
zuj¹ce dla tego Ja relacje bliskoci i obcoci z odpowiednimi kategoriami
osób. Wartoci, które wytyczaj¹ niepodlegaj¹ce relatywizacjom normy ludz-
kiego sposobu bycia oraz anomalie wzglêdem tych norm.
Treciowa jednoæ i ci¹g³oæ indywidualnej egzystencji podmiotu-Ja to
przede wszystkim jednoæ i ci¹g³oæ motywacji nadaj¹cych kierunek, cha-
rakter i dynamikê spo³ecznego bycia. Nie daj¹ siê one trwale ugruntowaæ
poza nadrzêdn¹ jednoci¹ i ci¹g³oci¹ tworz¹c¹ ramy tej pierwszej oraz
ustanawiaj¹c¹ kontekst jej sensu. Dopiero taka rozleg³a, nadrzêdna jednoæ
i ci¹g³oæ ustanawia by tak rzec zorientowan¹ czasoprzestrzeñ pod-
miotowego Ja. Jest to warunek pod¹¿ania jak¹ drog¹ ¿ycia, na której ka¿de
dowolne tu i teraz ma charakter sensownie dowiadczanego miejsca, odno-
sz¹cego siê do sensownie okrelonego sk¹d i, nade wszystko, dok¹d. Jak
ujmuje to M. Bachtin, Tylko wówczas, gdy nie odgradzam siê od postulo-
wanego sensu, zdobywam siln¹ w³adzê nad sob¹ w absolutnej przysz³oci,
z jej nieskoñczenie odleg³ej perspektywy kierujê sob¹, utrzymuj¹c siê w ry-
zach swej postulatywnoci [...]. Kiedy jednak tylko wy³¹czê postulatywnoæ
z wype³nionego wartociami pola mojego widzenia i zaniecham napiêtego
obcowania z sob¹ w przysz³oci, wtedy moja konkretnoæ traci dla mnie za-
³o¿on¹ jednoæ, rozwarstwia siê i rozpada na lepe fragmenty bytu
11
.
10
M. B a c h t i n: S³owo w powieci. W: Problemy..., s. 125126 [podkr. M.B.].
11
M. B a c h t i n: Autor i bohater w dzia³alnoci estetycznej. W: Estetyka twórczoci
s³ownej. Prze³. D. U l i c k a. Warszawa 1986 (dalej cyt. jako Estetyka...), s. 179, por. te¿
s. 158: Sens nie rodzi siê ani nie umiera, a zatem z wewnêtrznej perspektywy ¿ycia
nie mo¿na wyznaczyæ pocz¹tku i koñca jego sekwencji (jego napiêcia poznawczo-etycz-
nego). mieræ nie zamyka tego wype³nionego sensem porz¹dku, tzn. w rozumieniu po-
zytywnym nie ma ona znaczenia kresu. W obrêbie takiego szeregu pozytywne zwieñ-
czenie nie jest znane. Nie mo¿e on skierowaæ siê na siebie, by bez przeszkód uto¿sa-
miæ siê ze swym obecnym wygl¹dem. Tylko wtedy, gdy zwraca siê poza siebie, gdzie dla
samego siebie nie istnieje, mo¿e nañ sp³yn¹æ zwieñczaj¹ca aprobata.
229
To¿samoæ spo³eczna i komunikacja interpersonalna...
Anomia oznacza rozpad owej nadrzêdnej czasoprzestrzeni stanowi¹cej
kontekst sensu aktów indywidualnej egzystencji. Stwarza sytuacjê jedno-
czesnej wieloci mo¿liwych dróg, dróg i miejsc, z których ka¿demu swe
uprawomocnione ¿yciowo sk¹d i dok¹d, ale dróg potencjalnie rozbiega-
j¹cych siê w ka¿dym tu i teraz i uchylaj¹cych wzajem racje swej prawo-
mocnoci i sensownoci.
Brak trwale ugruntowanej jednoci i ci¹g³oci przekrela w istocie mo¿li-
woæ ¿ycia w postawie solidaryzowania siê z sob¹ samym a wiêc i w po-
stawie samoodpowiedzialnoci. A przecie¿ to samoodpowiedzialnoæ jest fun-
damentem wewnêtrznie umotywowanej odpowiedzialnoci wobec Innego,
przed Innym i za Innego. Odpowiedzialnoci, która wykracza w swym za-
siêgu poza w¹skie tu i teraz sytuacyjnego wspó³bycia z Innym. Jak
to zwiêle wyk³ada D. Bell: [...] odpowiedzialnoæ zak³ada wystarczaj¹co
d³ug¹ ci¹g³oæ poczucia to¿samoci wewnêtrznej
12
. Taki brak, okrelany
przez A. Kêpiñskiego brakiem prawdziwego charisma, czyni Ja podmio-
tem-obiektem mo¿liwej konwersji z zewn¹trz b¹d od wewn¹trz ini-
cjowanej radykalnej zmiany struktury motywacyjnej, w wyniku której ule-
gaj¹ zasadniczym przekszta³ceniom konstytutywne odniesienia spo³ecz-
ne podmiotu czyni go obiektem podatnym na charyzmatyczne inno-
wacje (czêstokroæ o dewiacyjnym charakterze) ze strony wirtuozów to¿-
samoci
13
.
8. Konwersja jest prób¹ wyrwania siê ze strukturalnego nie³adu. Jest
prób¹ poradzenia sobie ze strukturaln¹ (bo nieokazjonaln¹) niepewnoci¹
z nadziej¹ na przezwyciê¿enie epizodycznoci i relatywizacji, któr¹ niesie
anomia. Czymkolwiek by³aby ponadto, konwersja jest aktem zmiany, rady-
kalnej zmiany to¿samoci Ja, nieograniczaj¹cej siê do przeobra¿enia samo-
wiadomoci (czy te¿ poczucia to¿samoci), lecz zmiany gruntownie prze-
kszta³caj¹cej sposób bycia takiego Ja. Chodzi nawi¹zuj¹c do wczeniej
poruszanego w¹tku o zmianê normy dotychczasowego sposobu bycia
poród Innych oraz charakter praokrelaj¹cego uznania, z którym staje
wobec Innych. Stanowi zatem próbê trwa³ego podporz¹dkowania sposobu
swego spo³ecznego bycia jednorodnym wartociom i tym samym definityw-
nego umiejscowienia siebie w perspektywie jednego, jako wyró¿nionego
porz¹dku istnienia Ja.
12
Zob. D. B e l l: Refleksje o poczuciu to¿samoci. Prze³. J. A n t i s ³ a w s k i. Tema-
ty [Nowy JorkLondyn] 1968, nr 28, s. 90. Por. te¿ stanowisko R. Ingardena: cis³a
identycznoæ dzia³aj¹cej osoby jest wiêc drugim ontycznym fundamentem odpowiedzial-
noci [...]. Zob. Te n ¿ e: O odpowiedzialnoci i jej podstawach ontycznych. Prze³. A. Wê -
g r z e c k i. W: R. I n g a r d e n: Ksi¹¿eczka o cz³owieku. Kraków 1972, s. 125.
13
Por. R. R o b e r t s o n, B. H o l z n e r: Introduction..., s. 29.
230
Jerzy Kopel
Na fenomen konwersji (a mylimy to przecie¿ nie tylko o jej klasycz-
nej, religijnej postaci) sk³ada siê poza przypadkami faktycznie dope³-
nionych radykalnych zwrotów w sposobie bycia poszczególnych osób tak-
¿e sta³a mo¿liwoæ takiego nag³ego zwrotu, mo¿liwoæ ukryta w ka¿dej fak-
tycznej egzystencji dotkniêtej anomi¹. (Zauwa¿my przy tym, ¿e mo¿liwo-
ci takie ujawnia i do urzeczywistnienia takich mo¿liwoci prowokuje dzie³o
sztuki. Jak dowodzi Hans-Georg Gadamer: [...] sztuka przemawia do w³a-
snego samorozumienia ka¿dego cz³owieka [...]. W dziele sztuki stykamy siê
z czym bliskim, a jednoczenie to zetkniêcie w zagadkowy sposób wstrz¹-
sa nami i burzy zwyczajnoæ [...] dzie³o sztuki oznajmia: To jeste ty ale
mówi tak¿e: Musisz zmieniæ swoje ¿ycie
14
). Otó¿ tak w³anie rozumiany
fenomen konwersji zdaje siê szczególnie wyrazicie uwydatniaæ praktycz-
n¹ istotnoæ problemu oraz teoretyczn¹ zasadnoæ tematu to¿samoci. Ujaw-
nia on wprawdzie pewn¹ otwartoæ Ja, potencjaln¹ lub rzeczywist¹ zmien-
noæ podmiotowych okrelonoci, ujawnia wszak¿e zarazem w³aciw¹ pod-
miotowemu istnieniu tendencjê do utrzymania siebie w jednozgodnoci
swych wielorakich motywacji, do utrzymania siebie w pewnej trwale ugrun-
towanej okrelonoci swego autonomicznego a jednoczenie uwspólnoconego
istnienia w obrêbie nadrzêdnej czasoprzestrzeni celów i wartoci, sta-
nowi¹cej kontekst sensu poszczególnych praktycznych i komunikacyjnych
aktów ¿ycia. Napiêcie wynikaj¹ce ze strukturalnej niepewnoci co do swej
to¿samoci i redukcja tego napiêcia poprzez ca³ociow¹ restrukturalizacjê
wiata swego ¿ycia taki charakter ma ów zwrot zachodz¹cy w sposób
w³aciwy zmianom paradygmatów badawczych, który przeto jak wy-
kazuje Jones nie mo¿e dokonywaæ siê po kroku, lecz jako przemiana
postaci (gestalt switch), musi zajæ od razu w ca³oci albo w ogóle nie za-
chodzi
15
. Konwersja jest bowiem punktem drastycznego zerwania moty-
wacyjnej jednoci i ci¹g³oci indywidualnego istnienia, ale przecie¿ zerwa-
niem ustanawiaj¹cym jednoczenie jednoæ i ci¹g³oæ, która jawi siê jako
mocniej ufundowana: jest zmian¹ ca³ociowej korelacji Ja wiat tego Ja,
ale tak¹ zmian¹, która niesie z sob¹ intencjê ugruntowania siê w ca³oci
niepodlegaj¹cej dowolnej i przypadkowej zmiennoci: jest wreszcie podwa-
¿eniem zwyczajnego porz¹dku urzeczywistnienia zwyczajnych celów, ale
14
H.-G. G a d a m e r: Estetyka i hermeneutyka. Prze³. M. £ u k a s i e w i c z. W:
H.-G. G a d a m e r: Rozum, s³owo, dzieje. Warszawa 1979, s. 125, 127.
15
R.K. J o n e s: Paradigm shifts and identity theory: Alternation as a form of identi-
ty management. In: Identity and religion: international, cross-cultural approaches. Ed.
H. M o l. SAGE Studies in International Sociology. London 1978 (dalej cyt. jako Identi-
ty and Religion...), s. 66. Na szczególny rodzaj zwi¹zku pomiêdzy kwesti¹ to¿samoci
a fenomenem konwersji zwraca uwagê H. M o l: Identity and the sacred. Agincourt 1976,
s. 50 n, por. tak¿e D.F. G o r d o n: Identity and social commitment. In: Identity and reli-
gion..., s. 229 nn.
231
To¿samoæ spo³eczna i komunikacja interpersonalna...
po to w³anie, aby odnaleæ siebie w jakim nadzwyczajnym porz¹dku nie-
powszednich wartoci: [...] w nowej rzeczywistoci i nowej to¿samoci
16
,
które zdaj¹ siê gwarantowaæ wy¿szy stopieñ pewnoci ludzkiego istnienia.
Podkrelmy jednak raz jeszcze: fenomen konwersji rozpatrywany w kon-
tekcie tematu to¿samoci a wiêc ujmowany jako problem to¿samoci,
wobec którego postawiona jest istota ludzka nie sprowadza siê jedynie
do faktycznych przypadków radykalnych, jednorazowych i nieodwracal-
nych nawróceñ, do których niekiedy dochodzi na drogach ludzkiego ¿y-
cia. (Dalsz¹ spraw¹ jest nadto praktyczno-¿yciowy kierunek oraz z na-
szego stanowiska oceniana moralna intencja i moralna wartoæ takich
nawrotów). By³oby zapewne zupe³nie bezzasadne utrzymywaæ, ¿e ka¿-
da bli¿ej lub dalej posuniêta gotowoæ do konwersji owocuje bezpored-
nio pe³n¹ konwersj¹. Przeciwnie, wszystko przemawia za tym, ¿e takie
dope³nione konwersje maj¹ za sob¹ swoj¹ niekiedy nader d³ug¹ w skali
jednostkowego ¿ycia historiê. Co wiêcej, cz³owiek do koñca mo¿e trwaæ
w samej tylko gotowoci, zachowuj¹c w pewnym zawieszeniu w³aciwe
sobie motywacje zarówno te, które jako zrelatywizowane w swej wa¿-
noci jedynie czêciowo ujawnia w swej aktywnoci na zewn¹trz, jak i te
potencjalne, które (niekiedy przed nim samym) pozostaj¹ zatajone. Zauwa¿-
my wszak nawi¹zuj¹c do wczeniejszych wywodów ¿e w spo³ecznym
wiecie ow³adniêtym anomi¹ owa gotowoæ do wielorakich nawrotów oraz
faktyczne przechodzenie pomiêdzy nieharmonizuj¹cymi z sob¹ porz¹dkami
istnienia staje siê dla jednostek swego rodzaju powszechnie urzeczywist-
nian¹ norm¹ odchylenia od normy z wszelakimi tego konsekwencja-
mi. W upraszczaj¹cym skrócie rzecz przedstawiaj¹c, ka¿dy sam dla siebie
oraz wszyscy dla wszystkich nawzajem wystêpuj¹ jako potencjalni konwer-
tyci, nawet jeli daleko im do wielkich, klasycznych konwersji, które jako
mo¿liwoæ ich w³asnego ¿ycia podsuwa im kultura. (Skalê zjawiska mo¿e-
my za jedynie ca³kiem ogólnie i prowizorycznie dopiero wówczas oszaco-
waæ, gdy pod uwagê wemiemy nie tylko wysublimowane formy religijnej,
wiatopogl¹dowej w szerszym sensie czy te¿ politycznej konwersji, lecz tak¿e
masowe i chroniczne ma³e konwersje ludzi rozszczepionych w swym co-
dziennym sposobie bycia pomiêdzy porz¹dkiem (trzewej) pracy a po-
rz¹dkiem (odrzucaj¹cej) rozrywki). Tak wiêc nie tyle konwersja sama, ile
raczej bezterminowa gotowoæ na ni¹ stanowi sytuacjê problemow¹ za-
równo dla samego podmiotu, jak i dla wspó³podmiotów takiego Ja. Wszystko
staje siê przemawiaæ za tym, ¿e owe dope³nione konwersje s¹ jedynie skraj-
nymi przypadkami, w których znajduje swój dramatyczny, zewnêtrzny
wyraz spo³ecznie rozleg³y, mniej lub bardziej g³êboki i utajony w poszcze-
gólnych Ja oraz w intersubiektywnie kszta³tuj¹cej i intersubiektywnie od-
16
Zob. R.K. J o n e s: Paradigm shifts..., s. 69.
232
Jerzy Kopel
twarzanej, swoistej dziedzinie pomiêdzy
17
owymi Ja kryzys to¿samo-
ci. Sama konwersja stanowi bowiem mniej lub bardziej pomyln¹ dla pod-
miotu próbê przezwyciê¿enia przez niego takiej sytuacji problemowej
jest aktywnym, mniej lub bardziej adekwatnym i trafnym ods³oniêciem
i uchwyceniem przez podmiot problemu to¿samoci w³asnej w perspekty-
wie wiata swego ¿ycia jako pola motywacji i mo¿noci, w szczególnoci za
w perspektywie spo³ecznej to¿samoci innych Ja. Natomiast beztermino-
wa, przewlek³a gotowoæ do konwersji oznacza pasywne trwanie w owej
problemowej sytuacji: wtopienie podmiotu w strukturalne napiêcie pomiê-
dzy niedaj¹cymi siê uzgodniæ motywacjami oraz nieprzejrzystoæ systemu
miejsc (adaptuj¹c tu pewn¹ ideê Husserla
18
) nieprzejrzystoæ systemu
wzajemnych odniesieñ wyznaczaj¹cego spo³eczn¹ czasoprzestrzeñ, która
jest polem rzeczywistych i mo¿liwych usytuowañ podmiotu Ja wzglê-
dem innych Ja. Zale¿nie od stopnia ostroci stanu anomii
19
od spo³ecz-
nej rozleg³oci oraz intensywnoci kryzysu to¿samoci poszczególnych jed-
nostek odpowiednio g³êbokim i rozleg³ym zaburzeniom podlegaj¹ miê-
dzypodmiotowe relacje konstytutywne dla kszta³tu i trybu odtwarzania siê
owej dziedziny pomiêdzy mianowicie relacje wzajemnej komunikacji
i wiêzi wzajemnych ufundowanych na uznaniu pospólnego autorytetu i auto-
rytatywnie obowi¹zuj¹cych wartoci, które spe³niaj¹ funkcjê zespalaj¹c¹
poszczególne Ja w aktualne lub potencjalne My. Tote¿ gdy w przywo³a-
nych na wstêpie diagnozach kryzys to¿samoci jest, z jednej strony, zwi¹-
zany z kryzysem komunikacji (jak dowodzi Landgrebe), z drugiej za, z kry-
zysem autorytetu (na co wskazuj¹ Robertson i Holzer), to nie nale¿y w tym
upatrywaæ dwu odrêbnych i niezale¿nych od siebie powi¹zañ, w które
17
Por. B. Wa l d e n f e l s: Das Zwischenreich des Dialogs. Sozialphilosophische Unter-
suchungen in Anschluss an Edmund Husserl. Series: Phaenomenologica 41. Den Haag
1971, s. 18. W³anie w kontekcie rozwa¿añ dotycz¹cych spo³ecznych wyznaczników
to¿samoci istoty ludzkiej pisze J. Szczepañski: Zatem do wiata zewnêtrznego rze-
czy, do których zalicza siê tak¿e inny cz³owiek jako organizm, do wiata wewnêtrznego
mojego i jego do³¹cza siê jeszcze jeden wiat, wiat spo³eczny, wiat »miêdzy« nami,
przestrzeñ przedziwna, któr¹ socjologowie kierunku socjologistycznego nazwali prze-
strzeni¹ spo³eczn¹, ani fizyczn¹, ani psychiczn¹, ale swoist¹ »spo³eczn¹«. Zob. Te n -
¿ e: Sprawy ludzkie. Warszawa 1984, s. 58, por. te¿ dalej s. 65 nn.
18
Zob. Idee II..., s. 117118.
19
Jak pisze Merton: Zwyk³a anomia odnosi siê do stanu zamieszania w grupie
lub spo³eczeñstwie, w których istnieje konflikt systemów wartoci, co powoduje pewien
niepokój i poczucie oderwania od grupy; anomia ostra dotyczy degeneracji, a w osta-
tecznoci rozpadu systemów wartoci, co prowadzi do silnych lêków. Rozró¿nienie ta-
kie ma tê zaletê, ¿e zaznacza terminologicznie fakt czêsto stwierdzany, lecz czasem
zapoznawany, i¿ tak jak w wypadku innych stanów spo³eczeñstwa nasilenie oraz,
byæ mo¿e, rodzaj anomii s¹ zmienne. Por. R.K. M e r t o n: Teoria socjologiczna i struk-
tura spo³eczna. Prze³. E. M o r a w s k a, J. We r t e n s t e i n - ¯ u ³ a w s k i. Warszawa 1982,
s. 226.
233
To¿samoæ spo³eczna i komunikacja interpersonalna...
uwik³ana jest to¿samoæ jednostek dotkniêtych anomi¹. Nale¿y raczej do-
strzegaæ w tym dwa aspekty jednego kryzysowego syndromu, którego osi¹
jako zarazem jego przes³anka i rezultat jest kryzys to¿samoci.
9. Przyjrzyjmy siê bli¿ej temu powi¹zaniu. Powiada Watts, ¿e potrze-
by wspó³¿ycia z innymi wymagaj¹ uzgodnieñ co do prawa i moralnoci,
obyczajów i sztuki, miar, wag i liczb, a przede wszystkim ról. Mamy k³opo-
ty w porozumiewaniu siê z sob¹, póki nie potrafimy okreliæ siê poprzez
swoje role ojca, nauczyciela, robotnika, artysty, »równego ch³opa«, gen-
tlemana, sportowca itd. Czujemy, ¿e jestemy kim w takim stopniu, w ja-
kim uto¿samiamy siê z tymi stereotypami i ze zwi¹zanymi z nimi sposoba-
mi bycia
20
. Wypowied powy¿sza jest celn¹, aczkolwiek powierzchown¹ ilu-
stracj¹ wielostronnego powi¹zania, które Bernhard Waldenfels nazywa
trynarn¹ struktur¹ dialogu
21
. Mam k³opoty w porozumiewaniu siê z In-
nym po prostu gdy nie wiem, kim w istocie jest. Oznacza to, ¿e nie
wiem, kim sam jestem dla niego: jak¹ wa¿noæ ma sprawa, któr¹ do niego
adresujê. Mam k³opoty w porozumiewaniu siê z sob¹, je¿eli w swej to¿-
samoci, jako strony dialogu, jestemy dla siebie samych i wzajem wobec
siebie nieprzejrzyci co do charakteru i sta³oci poruszaj¹cych nas moty-
wacji, je¿eli tym samym w nieprzejrzystoci pogr¹¿ona jest sfera pomiê-
dzy stronami. Z koniecznoci bowiem pod znakiem zapytania dla ka¿dej
ze stron pozostaje wówczas nie tylko sens aktualny komunikacyjnej intencji
zamys³ podejmowanego dialogu i nie tylko przedmiot tego oto konkret-
nego aktu komunikacji wzajemnej sens omawianej sprawy. Pod zna-
kiem zapytania stoi sama wspólnota porz¹dku istnienia, w obrêbie któ-
rych poszczególne strony rozwijaj¹ swe wypowiedzi pozas³owny kontekst
sensu ich komunikacyjnej aktywnoci. (Inaczej jest w przypadku, gdy
jak dowodzi Bernstein u podstaw dialogu le¿y relacja spo³eczna oparta
na rozleg³ym zestawie cile podzielanych identyfikacji i oczekiwañ, pod-
porz¹dkowuj¹cy sobie wiadomoæ cz³onków wspólnoty. W takich okolicz-
nociach kulturowa to¿samoæ wspólnoty, redukuj¹c potrzebê werbalizo-
wania intencji w sposób eksplicytny, wp³ywa na uproszczenie struktury
mowy i na zacienienie zakresu s³ownictwa [...]. Wa¿ne jest to, jak i kiedy
siê mówi, a nie co siê mówi. Intencjê s³uchacza uwa¿a siê za co oczy-
wistego, podobnie jak intencjê mówi¹cego
22
). Rzecz w tym, i¿ dla ustano-
20
Zob. A.W. Wa t t s: Filozofia Tao. Prze³. A. H o f f m a n. Znak [Kraków] 1976,
nr 259, s. 5556.
21
Zob. Zwischenreich des Dialogs..., s. 134135.
22
B. B e r n s t e i n: Socjolingwistyka a spo³eczne problemy kszta³cenia. Prze³. K. B i -
s k u p s k i. W: Jêzyk i spo³eczeñstwo. Red. M. G ³ o w i ñ s k i. Warszawa 1980, s. 99 [podkr.
B.B.].
234
Jerzy Kopel
wienia siê sytuacji komunikacyjnej nie wystarcza sama tylko wspó³obec-
noæ dwu (lub wiêkszego grona) podmiotowych Ja, nawet jeli za³o¿yæ
jak czyni to Marleau-Ponty ¿e taka wspó³obecnoæ niesie ju¿ w sobie
moment wzajemnego uznania ludzkiego partnerstwa odniesionych do sie-
bie stron. Nie dochodzi do inicjacji efektywnego dialogu, dopóki wspó³obec-
noæ zamyka siê w obrêbie binarnych tylko relacji: Ja Inny b¹d te¿:
My sprawa (bêd¹ca tematycznym przedmiotem rodz¹cego siê dyskur-
su). Co wiêcej jednak, rzeczywista zawartoæ sensu dialogu wymyka siê
nam nadal, dopóki w rozumieniu takiego aktu komunikacyjnego ograni-
czamy siê do troistej wprawdzie relacji trzech niezale¿nie od siebie trakto-
wanych momentów: Ja Inny sprawa. Oto bowiem w naturalnym
nastawieniu ¿ywego s³owa (by u¿yæ Bachtinowskiej formu³y), w dalekich
od jakiejkolwiek formalizacji aktach codziennej komunikacji miêdzyludz-
kiej wykszta³ca siê i dalej w ich toku kszta³tuje wielostronna i wielowy-
miarowa kombinacja zachodz¹cych na siebie relacji w taki na przyk³ad spo-
sób, ¿e Inny jest stron¹ dialogu wspó³okrelan¹ przez charakter sprawy
i spo³eczn¹ okrelonoæ Ja, sprawa za jest w swym przedmiotowo-zna-
czeniowym i wartociuj¹cym horyzoncie wspó³wyznaczana poprzez okre-
lonoæ obu podmiotowych stron, wreszcie i Ja uzyskuje swe sytuacyjne
dookrelenie przez relacje wi¹¿¹ce owo Ja ze spraw¹ oraz z innym Ja.
10. Dialog ma zatem trynarn¹ strukturê w tym prostym znaczeniu,
¿e zawsze kto z kim rozprawia w nim o czym ka¿dy za z trzech
jego elementów, maj¹c sw¹ w³asn¹ wstêpn¹ okrelonoæ, dookrelany jest
w dialogu przez dwa pozosta³e. Z³o¿one aspekty tej ¿ywej struktury wy-
dobywa Bachtin w nastêpuj¹cy sposób: wszelka wypowied sytuuje siê wo-
bec [...] przedmiotowo-ekspresywnego apercepcyjnego t³a rozumienia
wobec antycypowanego cudzego s³owa, które nale¿y rozumieæ jako do-
mniemane ujêcie pewnej konkretnej sprawy z perspektywy drugiego Ja,
bêd¹cego adresatem wypowiedzi. Z drugiej strony i stosownie do tego
wszelkie konkretne rozumienie ma czynny charakter: w³¹cza ono rozu-
miane w swój horyzont przedmiotowo-ekspresywny i nierozerwalnie wi¹-
¿e siê z odpowiedzi¹, z umotywowanym sprzeciwem lub zgod¹. Dlatego te¿
jego nastawienie na s³uchacza jest sytuowaniem siê wobec szczególnego
horyzontu, szczególnego wiata s³uchacza [...]. Mówi¹cy usi³uje wnikn¹æ
w obcy dla niego punkt widzenia s³uchacza, buduje swoj¹ wypowied na
cudzym terytorium, na czyim apercepcyjnym tle
23
. Dynamika zawi¹zu-
j¹cej siê wiêzi komunikacyjnej polega na zachodzeniu na siebie pierwot-
nie nieprzejrzystych i obcych sobie dwóch krêgów intencji jak po-
wiada Bachtin to znaczy dwóch znaczeniowych i ekspresywnych ten-
23
S³owo w powieci... W: Problemy..., s. 108109.
235
To¿samoæ spo³eczna i komunikacja interpersonalna...
dencji, w których przez pewne co dialogowej sprawy znajduje swój wy-
raz ludzka i spo³eczna okrelonoæ kogo. Tote¿ efektywnie rozwijany dia-
log oznacza nie tyle przechodzenie przez ka¿d¹ ze stron na cudze teryto-
rium strony drugiej, ile raczej jest ich spotkaniem na wspólnym teryto-
rium znaczeñ, wartoci i celów w intersubiektywnym polu tworz¹cym
dziedzinê pomiêdzy stronami, w obrêbie której konstytuuj¹ siê niejako
jednoczenie rzeczywista i mo¿liwa wspólna sprawa oraz aktualne i po-
tencjalne strony owej sprawy. Ujmowanie przedmiotu przez s³owo ma cha-
rakter dialogowy zaznacza Bachtin
24
. (Podobnie Merleau-Ponty: Nigdy
nie rozumiemy do koñca tego przesuwania siê rzeczy ku ich znaczeniu,
tej nieci¹g³oci wiedzy, która osi¹ga swój najwy¿szy punkt w akcie s³ow-
nym, jeli nie pojmiemy jej jako zachodzenia mnie na innych i odwrotnie
[...]. Ja i ten drugi jestemy jak dwa prawie koncentryczne ko³a, które ró¿-
ni¹ siê od siebie jedynie lekkim i tajemniczym przesuniêciem
25
).
Nie tylko sensowna zgoda, lecz tak¿e sensowny sprzeciw zak³ada do-
tarcie do wspólnego terytorium intersubiektywnie uzgodnionych znaczeñ,
dziêki czemu przedmiot dialogu mo¿e dla obu stron staæ siê jedn¹ i t¹ sam¹
spraw¹. Ale owocnie rozwijany dialog zak³ada co wiêcej dotarcie do
wspólnego terytorium intersubiektywnie uzgodnionych podmiotowych
ról, dziêki czemu strony dialogu sytuuj¹ siê wobec siebie i lokalizuj¹ wza-
jemnie w jednolitej czasoprzestrzeni uwspólnoconego istnienia jako lu-
dzie. Nie trudno bowiem zauwa¿yæ nawi¹zuj¹c do wczeniej prowadzo-
nych rozwa¿añ ¿e buduj¹c sw¹ wypowied na czyim apercepcyjnym
tle antycypuj¹c w takiej wypowiedzi cudze s³owo jej adresata, jego
szczególny horyzont i szczególny wiat (i w zale¿noci od tego ujmuj¹c
sens sprawy, która daje powód do komunikacji), ka¿da ze stron wycho-
dzi naprzeciw drugiej z tym, co nazwalimy praokrelaj¹cym uznaniem.
Antycypacja treci i spo³ecznej wa¿koci cudzego s³owa zak³ada wszak do-
mniemanie zawartoci cudzego istnienia, którego s³owo jest tylko mniej
lub bardziej adekwatnym, zewnêtrznym wyrazem. Tote¿ w³aciwy mi ob-
raz uogólnionego Innego, charakter uznania praokrelaj¹cego Innych
z koniecznoci wyznacza pewien styl antycypacji, z którymi wchodzê w dia-
log i w perspektywie których ujmujê zarówno Innego, jak i ustanawiaj¹c¹
siê pomiêdzy nami sprawê.
11. Osobliwoci¹ owego trynarnego w swej strukturze dialogu nie jest
jedynie ta jego w³aciwoæ, i¿ ka¿da ze stron (b¹d wzajemne relacje po-
miêdzy stronami) staæ siê mo¿e wprost danym pierwszoplanowym te-
matem dialogowej sprawy, lecz to zw³aszcza, ¿e podmiotowe Ja bêd¹ce
24
Tam¿e, s. 106.
25
Obecni w s³owie..., s. 6465.
236
Jerzy Kopel
stronami aktu komunikacyjnego (oraz swoicie spo³eczne stosunki miêdzy
nimi) w istocie zawsze s¹ konstytutywnymi (aczkolwiek zazwyczaj niete-
matycznymi) momentami ka¿dej sk¹din¹d przedmiotowej sprawy.
Gdy mówiê o czym, wyra¿am w tym siebie. Dialog wiêc nigdy nie jest
gr¹ wy³¹cznie przedmiotowych znaczeñ, prost¹ i bezosobow¹ wymian¹
s³ów w ich neutralnym znaczeniu gr¹, w której partnerzy ograniczaj¹
siê w swych rolach do zamiennie spo³ecznych, doranie okrelanych funk-
cji autora i adresata wypowiedzi. Prowadzony w naturalnym nastawie-
niu ¿ywego s³owa dialog jest nie tylko przedstawianiem w³asnego i przej-
mowaniem cudzego s³owa o przedmiocie, lecz jest tak¿e samookrelaniem
siebie jako podmiotu ¿ycia oraz prób¹ uchwycenia podmiotowej okrelono-
ci partnera. W tym sensie mówiæ, znaczy robiæ co jak podkrela
Ohmann mowa jest dzia³aniem
26
. Dialogowa aktywnoæ podmiotów jest
mianowicie spo³ecznym dzia³aniem splata siê ona z ich aktywnoci¹ samo-
odtwarzania swego spo³ecznego istnienia, z praktycznym dookrelaniem
swej spo³ecznej to¿samoci, swego usytuowania w obrêbie wspólnego te-
rytorium wzajemnych odniesieñ. Stanowi tedy grê podmiotowoci o inter-
subiektywne uznanie, o pewne swoje miejsce w sieci spo³ecznych wiêzi
i podzia³ów o w³asne przeto, choæ spo³eczne w swej treci, wartoci i cele.
Trwale zawi¹zana sytuacja komunikacyjna, w której poszczególne podmioty
posiadaj¹ dla siebie i wzglêdem siebie sta³¹ moc obowi¹zuj¹c¹ jako uzna-
j¹ce siê wzajemnie strony rzeczywistych i mo¿liwych aktów dialogu, to sy-
tuacja autorytatywnie obowi¹zuj¹cych norm porozumiewania siê re-
spektowania swoicie spo³ecznych regu³ dyskursu okrelaj¹cych kto
z kim, jak i kiedy mo¿e sensownie o czym rozprawiaæ. (To, co nazy-
wam swoicie spo³ecznymi regu³ami dyskursu, czyni tematem swego stu-
dium Ohmann, poddaj¹c analizie regu³y dotycz¹ce aktów illokucyjnych.
S¹ one regu³ami podobnymi do regu³ struktur zdaniowych, regu³ trans-
formacyjnych czy semantycznych: zdaj¹ one sprawê z pewnego fragmen-
tu wiedzy ka¿dego mówi¹cego dotycz¹cej sposobu porozumiewania siê za
pomoc¹ jêzyka. Je¿eli regu³y transformacyjne i pozosta³e z wymienionych
prezentuj¹ kompetencjê gramatyczn¹ mówi¹cego, to regu³y aktów mówie-
nia prezentuj¹ jego kompetencjê w pos³ugiwaniu siê mow¹ w dzia³aniu (lub
poddawaniu siê dzia³aniu) w ramach pewnych spo³ecznych i jêzykowych
konwencji. Jak pokazuje nawet skrótowe przedstawienie tych regu³, nici
sk³adaj¹ce siê na sieæ konwencji to ¿ywe relacje miêdzyludzkie: w³adza, pra-
wo, zobowi¹zanie, dobra i z³a wiara, pozycja spo³eczna, rola, umowy, po-
rozumienia, przysiêgi, zale¿noci itd. Je¿eli kto zdaje sobie sprawê, ¿e spo-
³eczeñstwo opiera siê na umowach i zna jêzykow¹ naturê cz³owieka, to nie
26
R. O h m a n n: Mowa, dzia³anie, styl. Prze³. K. R o s n e r. W: Znak, styl, konwen-
cja. Red. M. G ³ o w i ñ s k i. Warszawa 1977, s. 130, 144.
237
To¿samoæ spo³eczna i komunikacja interpersonalna...
bêdzie siê dziwi³, ¿e wielu dzia³añ maj¹cych zasadnicze znaczenie dla trwa-
³oci spo³eczeñstwa ludzkiego i dla wspó³dzia³ania dokonuje siê czêsto lub
z regu³y za porednictwem aktów illokucyjnych [...]. Wypowied respek-
tuj¹ca regu³y aktów illokucyjnych to wypowied jak dowodzi przytoczony
autor z Austinem w stosownych okolicznociach i w ustach w³aciwych
osób, przy tym jêzykowo poprawna i kompletna, wypowiadaj¹ca siê za
osoba musi faktycznie ¿ywiæ te myli czy uczucia, które s¹ treci¹ wypo-
wiedzi i nie mo¿e opieraæ swego przysz³ego postêpowania ani mowy na
stanie rzeczy sprzecznym z treci¹ [...] s¹du. Sytuacja komunikacyjna,
w której akty illokucyjne spe³niane s¹ w sposób w³aciwy, to wiat s³ów,
w którym norm¹ ludzkiego wspó³dzia³ania, jakkolwiek le przestrzegan¹
jest zasada: cz³owiek rêczy za swoje s³owo
27
).
Te szczególnego rodzaju regu³y dyskursu nie daj¹ siê wywieæ z ¿ad-
nego z trzech wskazywanych wczeniej elementów struktury dialogu. Re-
gu³y takie s¹ raczej intersubiektywnym warunkiem mo¿liwoci konstytu-
owania siê strukturalnej ca³oci, któr¹ owe trzy elementy tworz¹. O takich
w³anie fundamentalnych, swoicie spo³ecznych regu³ach dyskursu zdaje
siê myleæ Bachtin, gdy wystêpuje z koncepcj¹ nadadresata. Bachtinow-
ski nadadresat to (zasadniczo bezwiednie) za³o¿ony autorytet, na które-
go nakierowana jest w dalszym planie intencja komunikacyjna autora wy-
powiedzi. (Nadadresat wyjania Bachtin wraz ze sw¹ idealnie wier-
n¹ percepcj¹-odpowiedzi¹ w ró¿nych epokach, w warunkach ró¿norako
odczuwanego wiata, uzyskuje odmienne konkretyzacje ideologiczne (Bóg,
absolutna prawda, s¹d bezstronnego sumienia ludzkiego, naród, wyrok hi-
storii, nauka itp.) [...]. Wszelki dialog odbywa siê niejako na tle wspó³od-
powiadaj¹cego rozumienia ze strony niewidzialnego trzeciego uczestnika,
usytuowanego ponad wszystkimi innymi bior¹cymi w nim udzia³ osobami
(partnerami) [...]. Nawet s³owo jawnie fa³szywe nigdy absolutnie nie k³a-
mie, zawsze zabiega o instancjê, która by je rozumia³a i usankcjonowa³a,
choæby w formie: »ka¿dy na moim miejscu tak¿e by sk³ama³«
28
). Dla stron
27
Tam¿e, odpowiednio s. 132133, 135.
28
Problem tekstu. W: Estetyka..., s. 436 i 437. We wprowadzeniu do cytowanych
sformu³owañ Bachtin stwierdza: Wszelka wypowied ma zawsze adresata (ró¿nego
typu, niejednakowo oddalonego, skonkretyzowanego, rozpoznanego itp.). Autor utworu
jêzykowego oczekuje od niego rozumienia wspó³odpowiadaj¹cego, antycypuje je. Jest
to druga (znów nie w znaczeniu arytmetycznym) osoba. Jednak¿e oprócz tego adresata
(drugiego) zak³ada on te¿ mniej lub bardziej wiadomie istnienie wy¿szego nada-
dresata (trzeciego), licz¹c na to, ¿e jego wspó³odpowiadaj¹ce rozumienie, które odda
utworowi pe³n¹ sprawiedliwoæ, nast¹pi w nieokrelonej metafizycznej dali b¹d w od-
leg³ym czasie historycznym. Zob. tam¿e, s. 436 [podkr. M.B.]. Wczeniejsze ujêcia tej
idei wskazuj¹ na zbie¿noæ Bachtinowskiej koncepcji nadadresata z uogólnionym
Innym Meada. Pisze np. Bachtin: [...] funkcje innego cz³owieka w dialogu w³anie
jako innego, wyzutego z wszelkiej spo³ecznej czy ¿yciowo-pragmatycznej konkrety-
238
Jerzy Kopel
dialogu nadadresat jest niejako porêczycielem i arbitrem sensownoci ko-
munikacyjnej intencji wypowiedzi, intersubiektywnej istotnoci jej przed-
miotu, jej sytuacyjnej stosownoci uzale¿nionej od spo³ecznego kontekstu,
w którym jest realizowana, adekwatnoci stosowanych rodków wyrazu itd.
Nadadresat stanowi zwierzchni¹ instancjê, do której zawsze mo¿na siê
odwo³aæ w przypadkach rozbie¿nych racji poznawczych, moralnych czy
praktycznych bêd¹cych przes³ank¹ wypowiedzi stron. Sw¹ normuj¹c¹ funk-
cjê spe³nia tak¿e przez przyporz¹dkowanie stosownych jêzyków odpowied-
nim porz¹dkom ludzkiego istnienia. Sumuj¹c: nadadresat to poniek¹d
sumienie, superego cz³owieka jako wspó³podmiotu komunikacyjnej
wspólnoty. Stanowi on bowiem subiektywn¹, uwewnêtrznion¹ gwarancjê
komunikacyjnego ³adu takiej spo³ecznoci. Mog¹ i rzeczywicie wystêpuj¹
w niej komunikacyjne anomalie naruszaj¹ce milcz¹co uznane, spo³eczne
regu³y dyskursu. Nie podwa¿aj¹ one jednak unormowanego systemu re-
gu³ porozumiewania siê s¹ anomaliami w ramach przejrzycie danej
i zachowuj¹cej sw¹ moc obowi¹zuj¹c¹ normy jêzykowych zachowañ
w zbiorowoci.
12. Anomia nie oznacza prostego zwielokrotnienia wystêpuj¹cych ano-
malii. Oznacza ona rozk³ad komunikacyjnego ³adu wspólnoty, a rozk³ad
taki nie polega bynajmniej na niedostatkach kompetencji gramatycznej
cz³onków wspólnoty na zapoznawaniu przez nich regu³ semantyki czy
sk³adni. Polega on raczej na rozszczepieniu i relatywizacji owego nada-
dresata na podwa¿eniu autorytatywnoci intersubiektywnie uznawa-
nych swoicie spo³ecznych regu³ porozumiewania siê za porednictwem s³o-
wa. (Gdy tekst narusza regu³y syntaktyczne lub semantyczne zauwa-
¿a Ohmann powstaje dysonans poznawczy lub logiczny. Pogwa³cenie
regu³ aktów illokucyjnych tak¿e powoduje rodzaj chaosu; jest to jednak [...]
chaos spo³eczny
29
. Dodajmy do tego: chaos drugiego rodzaju jest trudniej
uchwytn¹, trudniejsz¹ do przezwyciê¿enia anomali¹, albowiem pierwszy
z nich zastajemy przed sob¹ wprost, jak ³atwo dostrzegaln¹ przeszkodê
w drugim za tkwimy, ogarnia on nas). Rozszczepienie w strukturze nada-
dresata na cz¹stkowe i zrelatywizowane w swej wa¿noci, tylko prowizo-
rycznie obowi¹zuj¹ce autorytety (przyporz¹dkowane wspó³uznawanym
przez podmiot, a nie harmonizuj¹cym z sob¹ porz¹dkom istnienia pod-
miotu) jest nieuchronn¹ konsekwencj¹ rozszczepienia dokonuj¹cego siê
zacji. Ten inny cz³owiek »nieznajomy«, którego pan nigdy wiêcej »nie spotka« spe³nia
swe funkcje w dialogu, pozostaj¹c poza fabu³¹, bez najmniejszej fabularnej okrelono-
ci, wy³¹cznie jako »cz³owiek w cz³owieku«, reprezentuj¹cy »wszystkich innych« wobec
jednego »ja«. Zob. Te n ¿ e: Problemy poetyki Dostojewskiego. Prze³. N. M o d z e l e w -
s k a. Warszawa 1970, s. 400.
29
Por. Mowa, dzia³anie, styl..., s. 142.
239
To¿samoæ spo³eczna i komunikacja interpersonalna...
w strukturze podmiotowego Ja, kryzysu jego spo³ecznej to¿samoci. Dla ta-
kiego podmiotu nie tylko poszczególne przedmiotowe sprawy, lecz sen-
sownoæ nakierowanej na inne podmioty intencji komunikacyjnej oraz trwa-
³a wa¿noæ samej dialogowej wiêzi pozostaje chronicznie pod znakiem za-
pytania. Przyjmuj¹cy tego rodzaju postawê cz³owiek pozostaje, by tak rzec,
w ironicznym dystansie w stosunku do ka¿dej z nastrêczaj¹cych siê spraw
nie tylko w stosunku do cudzych, lecz tak¿e do w³asnych przekonañ,
wartoci i celów. Owo ironiczne nastawienie (w przewa¿aj¹cej mierze bez-
wiednie i pozostaj¹ce poza zasiêgiem autorefleksji) godzi wprost w dzie-
dzinê pomiêdzy, w obrêbie której podmioty uzyskuj¹ wobec siebie wza-
jemnie uznan¹, wstêpn¹ okrelonoæ. Dokonuje ono rozk³adu dziedziny in-
tersubiektywnoci, poniewa¿ rozmywa niejako moc obowi¹zuj¹c¹ pospól-
nych przekonañ, wartoci i celów ustanawiaj¹cych konieczny fundament
mo¿liwego dyskursu: podwa¿a autorytatywnoæ nadadresata. (Ironia
zaznacza Bachtin przeniknê³a wszystkie jêzyki nowo¿ytne [...]. Wesz³a
do wszystkich s³ów i form [...]. Z nieprzekraczalnego i jedynego wciele-
nia sensu i prawdy jêzyk przeobra¿a siê w jedn¹ z mo¿liwych hipotez sen-
su
30
). W ukszta³towanych w podobny sposób okolicznociach ¿adna ze
stron nie mo¿e przedstawiaæ siê drugiej w dalej siêgaj¹cym teleologicz-
nym horyzoncie ludzkiego ¿ycia jako cz³owiek rêcz¹cy za swoje s³owo,
poniewa¿ ka¿da ze stron w poszczególnych aktach komunikacyjnych wy-
stêpuje wobec drugiej jako jedynie cz¹stkowy wspó³podmiot doranie obo-
wi¹zuj¹cych go wiêzi, sytuacyjnie ograniczonych w swej wa¿noci relacji
wzajemnoci oraz niezwi¹zany przez uznanego za autorytet porêczyciela
nadadresata s³owa. Poprzez sposób bycia, którego s³ownym wyrazem jest
ta oto akurat wypowied (b¹d ta oto reakcja na cudze s³owo) przeb³y-
skuj¹ potencjalne inne, gotowe do aktualizacji sposoby podmiotowego by-
cia i odmienne komunikacyjne intencje. Tote¿ i w jêzykowej aktywnoci pod-
miot jako aktualna lub potencjalna strona dyskursu jest w istocie (zgod-
nie ze spostrze¿eniem Ohmanna
31
) podmiotem ró¿nych »wiatów« i ró¿nych
wra¿liwoci, podmiotem którego trudno usytuowaæ [...] (trudno) okreliæ
jego system wartoci i rodowisko spo³eczne. Jego jêzyk zdaje siê mieæ ró-
d³o w trudnym do wyobra¿enia wspó³istnieniu uczuæ i postrze¿eñ, nie za
w spójnej osobowoci. W taki w³anie sposób to¿samoæ, autorytet i ko-
munikacja miêdzyludzka staj¹ siê has³ami wyra¿aj¹cymi odmienne aspekty
jednego, rozleg³ego syndromu kryzysowego. O ka¿dej ze sk³adowych owe-
30
Zob. S³owo w powieci..., s. 216. W kwestii ironii por. M. B a c h t i n: Notatki
z lat 19701971. W: Estetyka..., s. 476, 479.
31
Por. Mowa, dzia³anie, styl..., s. 124 i 126. W cytowanych wypowiedziach Ohmann
charakteryzuje wprawdzie osobliw¹ niespójnoæ narratora powieci Becketta Watt, nie
konkluzje jego analiz znajduj¹ powszechne zastosowanie w powszednich formach ko-
munikowania siê w zbiorowociach dotkniêtych anomi¹.
240
Jerzy Kopel
go syndromu mo¿na powiedzieæ tak samo jak o komunikacji: strukturalne
zak³ócenia komunikacji miêdzyludzkiej s¹ konsekwencj¹ upowszechnionego
kryzysu to¿samoci spo³ecznej jednostek, a zarazem kryzys ten dalej re-
produkuj¹ i utrwalaj¹, (jeli nie pog³êbiaj¹), niszcz¹c tym samym podsta-
wy spójnoci struktury podmiotu-Ja oraz os³abiaj¹ce miêdzypodmiotowe
wiêzi ustanawiaj¹ce strukturê pewnego My.
Z analizy warunków koniecznych do spe³nienia, aby mo¿na siê w ogóle
porozumiewaæ pisze Jürgen Habermas wy³ania siê idea nienaruszo-
nej intersubiektywnoci, która umo¿liwia³aby swobodne porozumiewanie
siê jednostek we wzajemnym obcowaniu oraz zachowanie to¿samoci jed-
nostki porozumiewaj¹cej siê swobodnie z sam¹ sob¹. Nienaruszona inter-
subiektywnoæ jest oznak¹ symetrycznych stosunków swobodnego, wzajem-
nego uznawania siê
32
. Sytuacja anomii, jak widzielimy, oddala mo¿liwoæ
spe³nienia takich warunków warunków, które zdaniem Habermasa
s¹ jednoczenie koniecznymi warunkami form niechybionego ¿ycia
33
.
Konkluzja tego autora mówi¹ca, i¿ nie ma widoków na takie formy ¿ycia,
nawet in abstracto, zdaje siê zbiegaæ z diagnoz¹, któr¹ stawia Landgrebe.
Wskazuje siê w niej na niesamowit¹ samotnoæ jednostki, która nie po-
trafi ju¿, artyku³uj¹c swe myli, wdaæ siê w rozmowê, w której uzyskuje
pewnoæ zarówno identycznoci w³asnej, jak cudzej
34
. Jest to nie tylko kwe-
stia ma³ych historii wype³niaj¹cych codziennoæ spo³ecznego ¿ycia jedno-
stek, problem jak mówi Landgrebe stosunku jednostki do swoich bli-
nich. Jest to jednoczenie makroproblem wielkiej historii, problem poli-
tyki wiatowej tworz¹cej horyzonty owej codziennoci. Jaki by nie by³ to
wymiar, jest to ostatecznie kwestia tego, czy ludzka pewnoæ to¿samoci
w³asnej i (stosownie do tego) cudzej uzyskiwana jest na zasadzie pospól-
nego zaufania do rozumu, który znajduje wyraz w mowie, czy te¿ pod-
staw takiej pewnoci oraz gwarancji uznania to¿samoci poszukuje siê
w sile i gotowoci do przemocy.
* * *
Tekst ten napisany zosta³ w roku 1989 i by³ wedle niegdysiejszych
intencji zbiorem refleksji na gruncie jeszcze wczeniej toczonych dys-
kusji, w tym dyskusji z Szanownym Jubilatem. Zagadnieniu to¿samoci
powiêcono w miêdzyczasie wiele dyskusji i ksi¹¿ek, zmieni³ siê te¿ doæ
gruntownie spo³eczny wiat. Moi uczeni przyjaciele zachêcili mnie jednak,
aby ten tekst opublikowaæ bez zmian, jako wybrane strony swoistego pa-
32
J. H a b e r m a s: Jednoæ rozumu w wieloci g³osów. Prze³. E. £ a b n o. Pismo Li-
teracko-Artystyczne [Kraków] 1989, nr 2, s. 103.
33
Tam¿e.
34
Redukcja i monadologia..., s. 1112.
241
To¿samoæ spo³eczna i komunikacja interpersonalna...
miêtnika. Ze swej strony, gdybym mia³ dodaæ najbardziej skrótowe uzu-
pe³nienie, to odwo³a³bym siê do nastêpuj¹cych wypowiedzi przytoczonych
przez Zygmunta Baumana w kontekcie jego rozwa¿añ powiêconych nam,
ludziom-konsumentom: Andrzej Stasiuk Surogatem zbawienia jest mo¿-
liwoæ bycia kim innym. Za pomoc¹ przeró¿nych technik mo¿emy odmie-
niæ swoje cia³o i ukszta³towaæ je wed³ug wybranego wzoru. Strój i styl wy-
prowadzaj¹ nas z egipskiej niewoli codziennoci. Kiedy przegl¹damy kolo-
rowe magazyny, mo¿na odnieæ wra¿enie, ¿e opowiadaj¹ one g³ównie o spo-
sobach przeistoczenia naszej osoby, pocz¹wszy od diety, otoczenia, miesz-
kania, a skoñczywszy na przebudowie struktury psychicznej, ukrytej czê-
sto pod kusz¹c¹ propozycj¹ »bycia sob¹«. S³awomir Mro¿ek wiat sta³
siê bieganin¹, ka¿dy biega z miejsca na miejsce i pyta drugiego: »nie by³o
tu mojego Ja? Szukam go wszêdzie«. »Nie, ale mo¿e Pan widzia³ moje tam,
sk¹d Pan przybywa«. Tu tamtego nie by³o, tego tam nie ma. Wiêc znowu
pêdz¹, a wszyscy zdyszani. Ju¿ nawet æwieræinteligent wie, ¿e musi szu-
kaæ swojego »Ja« zamiast siê czego porz¹dnie nauczyæ
35
.
16 Od marksizmu...
35
Zob. Z. B a u m a n: Moralnoæ w niestabilnym wiecie. Poznañ 2006, s. 27.
JACEK WÓDZ
O tak zwanej
permanentnej legitymizacji w³adzy
s³ów kilka
1. W miarê postêpów demokracji w naszym kraju coraz czêciej zada-
wane s¹ pewne zasadnicze pytania o legitymizacjê w³adzy. Co prawda re-
fleksja taka pojawi³a siê jeszcze przed sam¹ dat¹ prze³omu w 1989 roku
1
,
ale, z koniecznoci, mia³a charakter pewnej projekcji sytuacji przysz³ej. Jeli
na to zagadnienie spojrzeæ okiem socjologa, to trzeba stwierdziæ, ¿e dopiero
pewne dowiadczenia funkcjonowania naszej demokracji w latach dziewiêæ-
dziesi¹tych i póniejszych stworzy³y podstawy do pewnych uogólnieñ. Po-
jawi³o siê sporo badañ empirycznych, zw³aszcza tych dotycz¹cych polskich
wyborów, mo¿na przyk³adowo wskazaæ prace Jacka Raciborskiego
2
, coraz
czêciej te¿ podejmowano sprawy zwi¹zane z funkcjonowaniem w³adzy lo-
kalnej
3
, ale te¿ zaczêto doæ licznie siêgaæ do dowiadczeñ tzw. starych de-
mokracji. Nie doæ tego, po krótkim okresie pierwszych lat dziewiêædziesi¹-
tych, kiedy to demokracjê pojmowano jako pewien system formalny, zarów-
no socjologowie, jak i politologowie dostrzegli, i¿ mamy do czynienia ze zja-
wiskiem, które w swym socjologicznie badanym wyrazie, a wiêc w tym, co
nazywa siê praktyk¹ polityczn¹, jest zjawiskiem dynamicznym, a proble-
my zwi¹zane z funkcjonowaniem demokracji wynikaj¹ z cech spo³eczeñstw,
które j¹ stosuj¹. To ostatnie spostrze¿enie jest o tyle wa¿ne, ¿e przenios³o
1
Legitymizacja. Teorie i polskie dowiadczenia. Red. A. R y c h a r d, A. S u ³ e k. War-
szawa 1988.
2
J. R a c i b o r s k i: Polskie wybory. Zachowania wyborcze spo³eczeñstwa polskiego
w latach 19891995. Warszawa 1997.
3
Les acteurs de la vie politique locale. Eds. J. P e t a u x, J. W ó d z. Katowice 1996;
Local power and modern community political life. Ed. J. W ó d z. Katowice 1999.
243
O tak zwanej permanentnej legitymizacji w³adzy...
16*
ono ciê¿ar poszukiwañ z diagnozy na pewne przewidywania ewolucji, zmia-
ny pewnych form czy atrybutów demokracji. Refleksja nad legitymizacj¹
w³adzy demokratycznej nale¿y z pewnoci¹ w³anie do tych zagadnieñ, które
dzi najczêciej pojmowane s¹ w³anie dynamicznie, zauwa¿a siê ró¿ne for-
my tej¿e legitymizacji, ich spo³eczne uwarunkowania i czêsto podejmuje siê
próby wskazywania kierunków ich zmian. Nie bez znaczenia dla tego faktu
by³a najpierw doæ szeroka (przynajmniej w gronie osób zainteresowanych)
debata poprzedzaj¹ca nasze cz³onkostwo w Unii Europejskiej, a póniej
analiza zmian, jakie nastêpowa³y i nadal nastêpuj¹ w zwi¹zku z funkcjo-
nowaniem w³adzy w³anie w ramach tego szczególnego aliansu pañstw
i spo³eczeñstw. Daje to podstawê do tego, by dzi pokusiæ siê o parê reflek-
sji ogólniejszych. Bêd¹ to w³anie refleksje, a nie akademickie analizy, ale
refleksje te pokazuj¹ pola aktualnych i przysz³ych debat publicznych.
2. Pierwsza sprawa, nad któr¹ warto siê zatrzymaæ, to ró¿nice w ro-
zumieniu legitymizacji w³adzy na szczeblu szerszym (narodowym-pañstwo-
wym, ale tak¿e na szczeblu Unii Europejskiej dotyczy to przede wszyst-
kim refleksji nad legitymizacj¹ w³adzy Parlamentu Europejskiego) i na
szczeblu regionalnym czy lokalnym. Dok¹d problemy legitymizacji w³adzy
nale¿a³y wy³¹cznie do dziedziny prawa konstytucyjnego, sprawa wydawa³a
siê banalnie prosta. W³adza, obojêtnie czy na szczeblu narodowym-pañ-
stwowym czy te¿ na szczeblu samorz¹du terytorialnego w ustroju demo-
kratycznym pochodzi z wyborów, ergo jej legitymizacj¹ jest w³anie wynik
wyborów, który zgodnie z wczeniej przyjêtymi normatywnymi zasadami
funkcjonowania w³adzy ustawodawczej i sposobu wy³aniania w³adzy wy-
konawczej pozwala na uznanie legalnoci w³adzy ustawodawczej i legal-
noci wy³onionej przez ni¹ w³adzy wykonawczej. To stwierdzenie, choæ przy
dok³adniejszej analizie okaza³oby siê, ¿e wymaga jeszcze kilku dodatko-
wych doprecyzowañ, wystarcza zwykle w debatach politologicznych czy
socjologicznych do uznania tzw. legitymizacji formalnej. I nikt nigdy nie
mo¿e w demokracji tej zasady kwestionowaæ. Z czysto formalnego punktu
widzenia owa legitymizacja jest i niezbêdna, i wystarczaj¹ca dla uznania
legalnoci w³adzy. Ale w refleksji politologicznej, a zw³aszcza socjologicz-
nej, zadaje siê jeszcze kilka innych pytañ. Takich jak po co jest ta w³a-
dza? Co winna robiæ, by mieæ uznanie spo³eczne? Czy ta w³adza potrafi
mobilizowaæ ludzi do realizacji celów wspólnych? Czy ludzie, którzy j¹ po-
wo³ali, czuj¹ siê przez ni¹ reprezentowani na forum szerszym nili zakres
terytorialny tej w³adzy (w wypadku w³adzy pañstwowej w relacjach miê-
dzynarodowych, w wypadku w³adzy samorz¹dowej na terenie pañstwa, ale
tak¿e Unii)? To tylko przyk³ady, bo tych pytañ mo¿na zadaæ o wiele wiê-
cej. I wówczas przechodzimy na inn¹ ju¿ p³aszczyznê rozwa¿añ. Bo oka-
zuje siê, ¿e o ile legitymizacja formalna jest conditio sine qua non funk-
244
Jacek Wódz
cjonowania ka¿dej demokratycznej w³adzy, o tyle jej legitymizacja spo³ecz-
na wygl¹da inaczej na ka¿dym szczeblu w³adzy. Trzeba jednak przyznaæ,
¿e przy pewnym maksymalistycznym podejciu, które jest zupe³nie niere-
alne w praktyce (zdarza siê w has³ach niektórych ruchów czy partii o cha-
rakterze radykalnym czy wrêcz rewolucyjnym), stawia siê wymaganie, by
legitymizacja spo³eczna ka¿dej w³adzy mia³a ten sam stopieñ intensywno-
ci. Nale¿y od razu wyjaniæ, i¿ jest to postulat grony dla funkcjonowa-
nia w³adzy na szczeblu narodowym, oznacza bowiem, i¿ pañstwo staraj¹ce
siê realizowaæ tê zasadê, nie jest stabilnym podmiotem w stosunkach miê-
dzynarodowych. Tak wiêc kadencyjnoæ w³adzy pañstwowej wy³onionej
w wyborach pozwala pañstwu funkcjonowaæ w relacjach miêdzynarodo-
wych w ten sam sposób przez ca³¹ kadencjê bez wzglêdu na stopieñ legi-
tymizacji spo³ecznej uzyskiwanej w danym momencie przez jej w³adze we-
wn¹trz kraju. Co oczywicie nie oznacza, ¿e w³adza na szczeblu narodo-
wym nie powinna dbaæ o wysoki stopieñ legitymizacji spo³ecznej, bez któ-
rej nie mo¿e skutecznie realizowaæ w demokratycznych warunkach swej
polityki wewnêtrznej. Jednak mimo tych, wydawa³oby siê, oczywistych
prawd mamy ci¹gle do czynienia z przesuwaniem siê znaczenia legitymi-
zacji spo³ecznej w³adzy na szczeblu narodowym-pañstwowym ku uzale¿-
nianiu jej od aktualnego stopnia poparcia spo³ecznego. Zjawisko to nale¿y
jednak do innego przedmiotu rozwa¿añ i zwi¹zane jest z tym, co has³owo
nazywane jest demokracj¹ sonda¿y.
Dla naszych rozwa¿añ wystarczy tu stwierdzenie pokazuj¹ce jakociowe
ró¿nice miêdzy problemem legitymizacji spo³ecznej na szczeblu pañstwo-
wym-narodowym i na szczeblu terytorialnym, przy czym ró¿nica ta jest
szczególnie widoczna w wypadku w³adzy na szczeblu narodowym-pañstwo-
wym (to sformu³owanie s³u¿y do podkrelania, i¿ w naszych rozwa¿aniach
nie pojawia siê bardziej skomplikowane zagadnienie legitymizacji w³adzy
w federacjach i konfederacjach) i na szczeblu lokalnym
4
. Zagadnienie to
wymaga g³êbszego zastanowienia, albowiem to ono pozwala zrozumieæ, dla-
czego to w³anie w stosunku do w³adzy na szczeblu lokalnym pojawia siê
postulat legitymizacji permanentnej.
Podstaw¹ postulatu legitymizacji permanentnej jest odpowied na py-
tanie, w jaki sposób w systemie demokratycznym w³adza lokalna mo¿e osi¹-
gaæ cele wspólne poprzez trwa³¹ mobilizacjê spo³eczn¹? Pytanie to mo¿na
te¿ postawiæ w sposób negatywny, czy w³adza lokalna, wybrana legalnie
(a wiêc wyposa¿ona w legitymizacjê formaln¹) mo¿e osi¹gaæ swe cele spo-
³eczne bez wspó³udzia³u obywateli? Odpowied wydaje siê oczywista, choæ
4
J. W ó d z: Kilka uwag o specyfice w³adzy lokalnej. Refleksja socjologa polityki. W:
Prawo w³adza spo³eczeñstwo polityka. Ksiêga jubileuszowa Profesora Krzyszto-
fa Pa³eckiego. Red. M. B o r u c k a - A r c t o w a i in. Toruñ 2006, s. 515527.
245
O tak zwanej permanentnej legitymizacji w³adzy...
trzeba przyznaæ, ¿e stopieñ owego postulowanego wspó³udzia³u mo¿e byæ
ró¿ny. Istota zagadnienia tkwi bowiem w specyfice zbiorowoci lokalnych.
Jest wiele przyk³adów na to, by stwierdziæ, ¿e w realizacji jednych celów
jest wrêcz niezbêdne, ale s¹ i takie cele, których osi¹gniêcie wymaga na
przyk³ad dzia³añ wy³¹cznie fachowych i wówczas wspó³dzia³anie spo³ecz-
ne odgrywa zdecydowanie mniejsz¹ rolê. Jednak zawsze pewne formy sta³ej
komunikacji miêdzy w³adz¹ lokaln¹ a obywatelami podnosz¹ szanse osi¹-
gniêcia zamierzonych celów wspólnych, albowiem nawet jeli same decy-
zje maj¹ charakter raczej techniczny czy zale¿ny od wiedzy fachowej, to
przewidywanie ich skutków spo³ecznych zale¿ne jest ju¿ od pewnych form
wspó³dzia³ania spo³ecznego. Przyk³adem tego s¹ przemiany w dawnych mia-
stach czy ogólnie gminach górniczych na Górnym l¹sku i w Zag³êbiu D¹-
browskim, gdzie decyzje o likwidacji kopalñ, choæ techniczne i ekonomicz-
ne, wywo³ywa³y bardzo, ale to bardzo powa¿ne skutki spo³eczne st¹d
sposób zarz¹dzania tymi skutkami spo³ecznymi zale¿ny by³ od wspó³dzia-
³ania w³adzy ze spo³eczeñstwem
5
.
W tym miejscu wypada postawiæ nieco inne pytanie. Co to znaczy, ¿e
w³adza lokalna wspó³dzia³a ze spo³eczeñstwem? Przecie¿ w warunkach spo-
³ecznoci, w³anie ze wzglêdu na specyficzne cechy takiej spo³ecznoci, za-
wsze dochodzi do jakiego wspó³dzia³ania, bo w zbiorowociach lokalnych
stycznoci bezporednie zawsze odgrywaj¹ pewn¹ rolê i zawsze istnieje ja-
ka komunikacja miêdzy w³adz¹ a spo³eczeñstwem. Tu w³anie dochodzi-
my do kolejnego zagadnienia wa¿nego dla funkcjonowania tzw. legitymi-
zacji permanentnej. Jest to pewien styl sprawowania w³adzy poprzez part-
nerstwo spo³eczne.
3. W jêzyku polskim nie istnieje rozró¿nienie zadomowione w angiel-
skim czy francuskim miêdzy government i governance. Pierwsze oznacza
rz¹dzenie w sensie ogólnym, przede wszystkim formalnym, zgodnym z za-
kresem w³adzy, drugie za oznacza tê szczególn¹ formê rz¹du (czy zarz¹-
du), która oparta jest na wspó³dzia³aniu, poszukiwaniu partnerstwa, a wiêc
mówi¹c ogólnie, jest rz¹dzeniem poprzez relacje spo³eczne. W tym drugim
wypadku analizy spo³eczne (socjologiczne czy politologiczne) pozwalaj¹ na
pokazanie ró¿nych form tych kontaktów i ich skutecznoæ w osi¹ganiu za-
mierzonych celów w³adzy, ale i zarz¹dzanej zbiorowoci. Otó¿, co oczy-
wiste, gdy mówimy o tzw. legitymizacji permanentnej, nale¿y poruszaæ siê
w obszarze governance, a wiêc efektywnej w³adzy spo³ecznej sprawowanej
5
J. W ó d z, K. W ó d z: W poszukiwaniu nowej to¿samoci. Miasta l¹ska i Zag³êbia
w okresie przemian koñca XX wieku. W: To¿samoæ spo³eczno-kulturowa miasta postin-
dustrialnego w Europie rodkowej. Red. B. K l o c h, A. S t a w a r z. RybnikWarszawa
2005.
246
Jacek Wódz
za pomoc¹ partnerstwa. Od kilku dziesiêcioleci ten typ zarz¹dzania spo-
³ecznociami lokalnymi rozwija siê we wszystkich dojrza³ych demokracjach.
U nas, co te¿ zrozumia³e, o takiej formie rz¹dów lokalnych nie mo¿na by³o
mówiæ przez kilka dziesiêcioleci, bo istot¹ jej funkcjonowania jest wolnoæ
i aktywnoæ obywatelska. Jednak po 1990 roku (pierwsze i chyba najwa¿-
niejsze ustawy samorz¹dowe pochodz¹ w³anie z tego roku) zaczynamy
obserwowaæ powolny rozwój owej governance, co w naszej sytuacji najle-
piej ilustrowaæ rodzeniem siê partnerstwa spo³ecznego w zarz¹dzaniu spo-
³ecznoci¹ lokaln¹
6
. Oczywicie, intensywnoæ polskich przemian by³a doæ
ró¿na w ró¿nych typach zbiorowoci lokalnych, w ró¿nych regionach, ina-
czej sytuacja wygl¹da³a w ma³ych gminach wiejskich, inaczej w miastach
redniej wielkoci, a zupe³nie inaczej w wielkich miastach. Ale ogólny kie-
runek przemian jest podobny, st¹d warto mu powiêciæ kilka refleksji, za-
stanawiaj¹c siê przy tym nad pope³nianymi w toku tego procesu b³êdami.
Z pewnoci¹ za pierwszy b³¹d nale¿y uznaæ debatê z pierwszych lat
dziewiêædziesi¹tych na temat tego, czy samorz¹d terytorialny ma byæ po-
lityczny czy apolityczny (jak to wówczas mówiono). Gdy rozpocz¹³ siê
proces wy³aniania siê pierwszych aktorów politycznych i spo³ecznych, na
poziomie lokalnym pojawi³o siê has³o odpolityczniæ samorz¹dy. Patrz¹c
na tamte czasy z pewnej perspektywy, mo¿na uznaæ, ¿e wyra¿a³a siê
w nim myl nie tyle odpolitycznienia co odpartyjnienia samorz¹dów. Jest
bowiem rzecz¹ oczywist¹, ¿e samorz¹d lokalny jest w³adz¹, jest w³adz¹ po-
lityczn¹ i nie mo¿e byæ mowy o jego odpolitycznieniu, gdy¿ to on w³anie
na poziomie lokalnym podejmuje decyzje w³adcze. Mo¿na zrozumieæ, i¿
wówczas obawiano siê, by ani partie, ani ludzie z tzw. okresu minionego
nie przejêli w³adzy samorz¹dowej, ale ca³a ta dyskusja zamiast zmierzaæ
do wy³aniania aktorów spo³ecznych mog¹cych byæ w przysz³oci partnera-
mi w³adzy, wprowadza³a pewien chaos na lokalnej scenie politycznej.
Drugi b³¹d polega³ na za³o¿eniu, i¿ na poziomie lokalnym partie poli-
tyczne nie powinny odgrywaæ wa¿nej roli. Tu, podobnie jak w sytuacji opi-
sanej wy¿ej, da siê zrozumieæ lêk przed powrotem do dawnych uk³adów
partyjnych, ale konsekwencj¹ tego pogl¹du by³ fakt widoczny i dzi, po kil-
kunastu latach transformacji politycznej polskie partie polityczne nie
umiej¹ nadal dzia³aæ na szczeblu lokalnym, nie umiej¹ budowaæ specyficz-
nych dla tych zbiorowoci programów wyborczych, nie umiej¹ korzystaæ
z zasobów kadrowych wy³aniaj¹cych siê na szczeblach lokalnym i regio-
nalnym.
Trzeci b³¹d polega³ na niezrozumieniu roli spo³ecznych partnerów w³a-
dzy lokalnej. Bardzo czêsto wybrane ju¿ w³adze lokalne traktowa³y part-
6
J. W ó d z: New social partners of local power in Poland. International Social Scien-
ce Journal 2002, Vol. 172, s. 239245.
247
O tak zwanej permanentnej legitymizacji w³adzy...
nerów jak intruzów przeszkadzaj¹cych w sprawowaniu w³adzy. Co gro-
niejsze, opierano siê tu na czysto formalnym pojêciu legitymizacji w³adzy
lokalnej, uznaj¹c, ¿e jest ono jedynym i zupe³nie wystarczaj¹cym. W kon-
sekwencji rozwin¹³ siê u nas pewien styl sprawowania w³adzy lokalnej, któ-
ry mo¿na nazwaæ techniczno-eksperckim. Jest to zjawisko o tyle grone
dla ewolucji ku legitymizacji permanentnej, ¿e stwarza, przynajmniej
w pocz¹tkowej fazie swego funkcjonowania, wra¿enie skutecznego rz¹dze-
nia. Ale jednoczenie pog³êbia dystans miêdzy alienuj¹c¹ siê ze swej spo-
³ecznoci w³adz¹ lokaln¹ (bo jest to w³adza techniczno-ekspercka, która
mówi swym w³asnym jêzykiem eliminuj¹cym powszechnie zrozumia³¹ ko-
munikacjê polityczn¹ ze zbiorowoci¹ lokaln¹) a obywatelami. Ludzie po-
strzegaj¹ w³adzê jako czynnik obcy, zamiera aktywnoæ spo³eczna, a z cza-
sem rodz¹ siê coraz to nowe rewindykacje i oczekiwania od tej w³adzy. Od-
dalamy siê wiêc od mo¿liwoci ustanowienia w³aciwego partnerstwa w³a-
dzy i obywateli.
Wypada wiêc postawiæ pytanie o to, dlaczego, skoro tak akuratnie sy-
tuacja wygl¹da w wielu polskich spo³ecznociach lokalnych, mamy staraæ
siê budowaæ owo partnerstwo i d¹¿yæ do modelu legitymizacji permanent-
nej. Najprostsza, ale zarazem najbardziej banalna odpowied brzmi bo
takie s¹ sprawdzone w starych demokracjach najskuteczniejsze metody
zarz¹dzania zbiorowociami lokalnymi, bo ten model popiera Unia Euro-
pejska, w dodatku sowicie wynagradzaj¹c tych, którzy potrafi¹ go wcieliæ
w ¿ycie. To s¹ oczywicie bardzo wa¿ne zdania, zw³aszcza ostatnie wska-
zanie na szanse pozyskiwania funduszy unijnych na rozwój spo³ecznoci
lokalnych, w wypadku gdy za tymi projektami stoj¹ w³anie widoczne ele-
menty partnerstwa spo³ecznego legitymizuj¹ce w³adzê lokaln¹ w sposób
permanentny. Ale taka odpowied jest zbyt powierzchowna, by przekonaæ
nas na trwa³e do modelu legitymizacji permanentnej. Odpowiedzi nale¿y
szukaæ g³êbiej, w modelu tzw. obywatelstwa lokalnego
7
. Otó¿ zak³ada siê,
¿e w dzisiejszych czasach trzeba rozró¿niæ miêdzy obywatelstwem rozu-
mianym jako przynale¿noæ pañstwowa i obywatelstwem rozumianym jako
poczucie przynale¿noci do okrelonej zbiorowoci, w naszym wypadku do
zbiorowoci lokalnej (choæ podobnie mo¿na mówiæ o przynale¿noci do zbio-
rowoci regionalnej). W tym drugim wypadku nie idzie tylko o potwierdze-
nie legalne przynale¿noci, ale tak¿e o swoiste poczucie odpowiedzialnoci
czy wspó³odpowiedzialnoci za losy danej zbiorowoci. I w³anie w tym dru-
gim wypadku powstaje nadzieja na tworzenie partnerstwa w³adzy lokal-
nej ze zbiorowoci¹ lokaln¹, bo obywatele miasta czy wsi maj¹ wiadomoæ
wspó³decydowania o losach tej wspólnoty gminnej. To nowoczesne za³o¿e-
7
J. W ó d z: Obywatelstwo lokalne jako pojêcie socjologii polityki. W: W³adza, naród,
to¿samoæ. Red. K. G o r l a c h, M. N i e z g o d a, Z. S e r ê g a. Kraków 2004, s. 339351.
248
Jacek Wódz
nie przek³ada siê w praktyce na model aktywnego obywatela. Ale ów ak-
tywny obywatel nie mo¿e dzia³aæ samodzielnie, choæ jak to wska¿emy
nieco dalej przy tzw. aktywnym przywództwie spo³ecznym nie jest to
niemo¿liwe. Jednak g³ówna nadzieja pok³adana jest w tym, ¿e spo³eczno-
ci lokalne, w których mamy aktywnych obywateli, zdolne s¹ do samoor-
ganizacji, przez co powstaje nowoczesne spo³eczeñstwo obywatelskie. W ta-
kim modelu partnerzy spo³eczni w³adzy to ró¿nego typu organizacje spo-
³eczne, ruchy spo³eczne, grupy opinii, grupy tworz¹ce siê ad hoc dla osi¹-
gniêcia konkretnego celu itp. S³owem partnerzy spo³eczni w³adzy s¹ w ró¿-
nym stopniu zorganizowani i identyfikowalni przez w³adzê oficjaln¹. Samo
partnerstwo polega za na w³¹czaniu tych w ró¿ny sposób zorganizowa-
nych aktorów zbiorowych w proces przygotowywania decyzji i ich podej-
mowania, przy czym sam proces decyzyjny w swej ostatecznej formie do-
konuje siê ju¿ w sposób sformalizowany, zgodny z prerogatywami w³adzy
lokalnej. Tak wiêc partnerstwo powoduje, i¿ w³adza, która w³anie przez
to partnerstwo uzyskuje swoist¹ legitymizacjê permanentn¹, nie jest za-
gro¿ona alienacj¹ od swej w³asnej zbiorowoci obywatelskiej. Wytwarza siê
wiêc, mówi¹c modelowo, swoista sytuacja likwidacji zagro¿enia podzia³em
na my w³adza i oni obywatele.
4. Wspomnielimy wy¿ej, ¿e przy takim modelowym rozwi¹zaniu
mamy do czynienia z powolnym (bo jest to proces stosunkowo wolny) wy-
twarzaniem siê nowej formy przywództwa politycznego, przywództwa po-
przez definiowanie problemów spo³ecznych
8
. Otó¿ wiadomi swych praw,
wolni i aktywni obywatele zbiorowoci lokalnych dostrzegaj¹ problemy spo-
³eczne wystêpuj¹ce w tych zbiorowociach. To jest bana³ i nie nale¿y z tego
faktu robiæ ¿adnego anonsu jakich wielkich zmian. Ale jeli konstatuje-
my taki fakt, to stwierdzamy jednoczenie, ¿e istnieje pewien potencja³ do
budowania wizji przysz³oci zbiorowoci lokalnej, potencja³, który wycho-
dz¹c od diagnozy zauwa¿anych problemów, poszukuje ich rozwi¹zania.
Oczywicie nie jest prawd¹, ¿e wszyscy zawsze zauwa¿aj¹ to samo zjawi-
sko jako problem, problemy s¹ ró¿ne i ich nazywanie, diagnozowanie od-
bywa siê w bardzo ró¿ny sposób, czasem ju¿ samo diagnozowanie proble-
mów jest konfliktogenne. To prowadzi nas do nastêpnego wniosku otó¿
postrzegaj¹c problemy, obywatele zbiorowoci lokalnej tworz¹ wspóln¹
p³aszczyznê interesu tych, którzy ten problem postrzegaj¹ jednakowo lub
podobnie. I wówczas powstaj¹ warunki do ukszta³towania siê ró¿nego ro-
dzaju zwi¹zków spo³ecznych bêd¹cych w przysz³oci partnerami w³adzy
lokalnej. Jednak dowiadczenie wskazuje, ¿e du¿¹ rolê w tworzeniu siê ta-
8
J. W ó d z: Przywództwo poprzez definiowanie problemów spo³ecznych. W: Model
przywództwa. Red. A. P i a s e c k i. Kraków 2006.
249
O tak zwanej permanentnej legitymizacji w³adzy...
kiego partnerstwa odgrywa postawa samej w³adzy lokalnej. Mówi¹c wprost,
w³adza lokalna winna byæ zainteresowana wspieraniem takich grup, któ-
re powstaj¹ na gruncie wspólnego definiowania problemów spo³ecznych,
bo poprzez przejêcie inicjatywy w rozwi¹zaniu tych problemów w³adza, po
pierwsze, buduje wskazany wy¿ej model przywództwa poprzez rozwi¹zy-
wanie problemów, a po drugie, legitymizuje siê w³anie w sposób perma-
nentny, a wiêc poprzez uznanie spo³eczne.
Nie jest tajemnic¹, ¿e taki nowoczesny model przywództwa lokalnego
stoi w jawnej sprzecznoci z rozwijaj¹cym siê u nas od pewnego czasu mo-
delem techniczno-eksperckim. Jest te¿ oczywist¹ rzecz¹, ¿e zmiana w tym
wzglêdzie nie mo¿e nast¹piæ szybko, ale dowiadczenie z krajów tzw. sta-
rych demokracji wskazuje, ¿e mo¿e ona byæ wymuszana przez aktorów spo-
³ecznych w zbiorowoci lokalnej wspieranych przez media. Stowarzysze-
nia, ruchy spo³eczne, grupy interesu, wspierane przez media potrafi¹ wy-
musiæ na w³adzy oficjalnej najpierw wziêcie pod uwagê ich punktu widze-
nia, a póniej zmiany stylu pracy w³adzy lokalnej. Du¿¹ w tym wzglêdzie
rolê odgrywa Unia Europejska, która bierze te sprawy pod uwagê w mo-
mencie decyzji o ewentualnym wsparciu konkretnych dzia³añ w³adzy lo-
kalnej czy regionalnej. Temu w³anie zostanie powiêcona ostatnia czeæ
naszej refleksji.
5. Na koniec warto zastanowiæ siê nad dynamik¹ przemian od stanu
obecnego do po¿¹danego w przysz³oci modelu legitymizacji permanentnej.
Oprócz znanych ju¿ u nas powodów, jakie pozwalaj¹ wierzyæ w kierunko-
wy rozwój tzw. legitymizacji permanentnej w³adzy na szczeblu lokalnym
(takich jak: wzrost wiadomoci obywatelskiej, wiadomoæ w³asnych inte-
resów, powstawanie coraz to nowych stowarzyszeñ i ich aktywnoæ itd.)
ku powstaniu modelu zarz¹dzania poprzez partnerstwo spo³eczne warto
wskazaæ i na nieco mniej znany aspekt tej sprawy, ten p³yn¹cy z zastoso-
wania pewnych wymogów polityki unijnej. Otó¿, co nale¿y przypomnieæ,
Unia Europejska po zmianach, jakie zasz³y od czasu podpisania traktatu
w Maastricht, staje siê coraz bardziej uni¹ spo³eczeñstw. Dwoistoæ Unii,
z jednej strony, zwi¹zku pañstw, z drugiej za zwi¹zku spo³eczeñstw d¹-
¿¹cych do respektowania coraz to wiêkszej liczby wspólnych wartoci i za-
sad rozwija siê w ten sposób, i¿ nieco spowolniony zosta³ proces pog³êbia-
nia zwi¹zku pañstw (czego najlepszym dowodem s¹ k³opoty z przyjêciem
traktatu konstytucyjnego), a poprzez budowanie nowych modeli respekto-
wania w praktyce wspólnych wartoci pog³êbia siê zwi¹zek spo³eczeñstw.
Wystarczy spojrzeæ na swobodê ruchu ludnoci, coraz wiêksz¹ swobodê za-
trudnienia, wymianê m³odzie¿y, unifikacjê systemów szkolnych i szkolnic-
twa wy¿szego, co pozwala m³odzie¿y na odbywanie czêci edukacji za gra-
nic¹ itd. Otó¿ jedn¹ ze wspólnych wartoci jest d¹¿enie do zbudowania
250
Jacek Wódz
w Europie otwartego spo³eczeñstwa obywatelskiego. A modelem, poprzez
który w praktyce mo¿e siê to realizowaæ na poziomie spo³ecznoci lokalnej,
jest zarz¹dzanie poprzez partnerstwo, które opiera siê miêdzy innymi na
legitymizacji permanentnej. Otó¿ w³adze Unii (przede wszystkim Komisja)
w praktyce wyranie popieraj¹ wszystkie te dzia³ania wspólne (od badaw-
czych pocz¹wszy, a na konkretnym dofinansowaniu projektów skoñczyw-
szy), u zarania których pojawiaj¹ siê inicjatywy wynikaj¹ce z partnerstwa
w³adzy spo³ecznej i aktorów spo³ecznych. W swym za³o¿eniu polityka ta
ma podwójny cel, po pierwsze, ma ona wspomagaæ uzyskiwanie efektów
p³yn¹cych z realizacji konkretnych wspieranych finansowo projektów roz-
woju lokalnego, a po drugie, ma wzmacniaæ w praktyce politycznej model
sprawowania w³adzy oparty w³anie na spo³ecznym partnerstwie. Dodat-
kowym, d³ugofalowym efektem ma te¿ byæ przekonanie w³adz centralnych
poszczególnych pañstw do cedowania pewnych zadañ na samorz¹dy tery-
torialne (regionalne i lokalne), co ma doprowadziæ do wiêkszego ich upod-
miotowienia. Ta ostatnia sprawa nie jest prosta, bo Unia nie ingeruje bez-
porednio w wewnêtrzn¹ strukturê w³adz pañstw cz³onkowskich, a prak-
tyka pokazuje, ¿e w wielu pañstwach dawne przyzwyczajenia do centrali-
zowana w³adzy s¹ jeszcze bardzo silne.
Wskazane wy¿ej czynniki zewnêtrzne odgrywaj¹ jednak dynamizuj¹-
c¹ rolê w pañstwach i spo³eczeñstwach Unii, nawet jeli nie zawsze widaæ
ich efekty dorane. Jeli wiêc z³o¿yæ w jedn¹ ca³oæ przemiany, jakie doko-
nuj¹ siê pod wp³ywem czynników wewnêtrznych i ow¹ dynamizuj¹c¹ rolê
czynnika zewnêtrznego, to mo¿na za³o¿yæ, i¿ zmierzamy w kierunku mo-
delu opartego na partnerstwie, a wiêc tak¿e do wzrostu znaczenia legity-
mizacji permanentnej.
Introduction (Tomasz Czakon) .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
1. Memories on Professor
JAN RZYME£KA
: Notes on the episodes of fascination from life of Kazi-
mierz lêczka who studied (not only) geology and became the Pro-
fessor of philosophy .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
KRZYSZTOF WIECZOREK
: From the history of a certain philosophical enthu-
siasm .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
EWA HY¯Y
: A personal reflection on Kazimierz lêczka a John S. Mill of
the Polish feminism .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
ANDRZEJ MURZYN
: Students confessions .
.
.
.
.
.
.
.
.
2. An argument on the up-to-dateness of classical
propositions
HALINA PROMIEÑSKA
: Aristotle in the world of postmodernism and... femi-
nism .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
LESZEK NOWAK
: On the need to modify normative ethics of the New Te-
stament
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
W£ODZIMIERZ LORENC
: Philosophies of definiteness. A twilight of the idea
of absolute and inclination to absolutising .
.
.
.
.
.
.
List of contents
5
17
24
37
39
47
70
95
252
List of contents
3. Problems of the reception of marxism
BARBARA PRZYBYLSKA-CZAJKOWSKA
: Ethics in Ontology by Lukács. A re-
construction outline .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
WALDEMAR CZAJKOWSKI
: A historic ontology of globalization by György
Lukács .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
TOMASZ CZAKON
: A reception of the book by Andrzej Walicki Marxism and
the leap to the kingdom of freedom .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
MAREK ZAGAJEWSKI
: A spectre of communism circles around Poland .
.
4. Feminism
EWA KOCHAN
: Feminism and ideology. On the margins of Kazimierz lêcz-
kas book .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
5. Alienation and its overcoming
WOJCIECH KAUTE
: Man was born free though he is bound everywhere.
Jean Jacques Rousseau and his rebellion against the modern world .
.
JERZY KOPEL
: Social identity and interpersonal communication. In the circle
of Mikhail Bachtins thought .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
JACEK WÓDZ
: On the so-called permanent legitimization of power .
.
.
119
132
148
163
185
199
218
242
Vorwort (Tomasz Czakon) .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
1. Die Erinnerungen an den Jubilar
JAN RZYME£KA
: Die Bemerkungen über die Faszinationsepisoden aus
dem Leben von Kazimierz lêczka, der Geologie (nicht nur) studierte
und Philosophieprofessor geworden ist .
.
.
.
.
.
.
.
.
KRZYSZTOF WIECZOREK
: Aus der Geschichte eines philosophischen Enthu-
siasmus .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
EWA HY¯Y
: Meine persönliche Meinung von Kazimierz lêczka, als John S.
Mill des polnischen Feminismus .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
ANDRZEJ MURZYN
: Ein Geständnis des Schülers .
.
.
.
.
.
.
2. Der Wortwechsel wegen klassische Anschauungen
HALINA PROMIEÑSKA
: Aristoteles in der Welt des Postmodernismus und...
Feminismus .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
LESZEK NOWAK
: Zur notwendigen Modifizierung der normativen Ethik von
dem Neuen Testament .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
W£ODZIMIERZ LORENC
:
Die Philosophien der Endlichkeit. Der Niedergang
von der Idee des Absoluten und des Vorliebens für Absolutisieren .
.
.
Inhaltsverzeichnis
5
17
24
37
39
47
70
95
254
Inhaltsverzeichnis
3. Probleme mit der Rezeption der marxistischen Ideen
BARBARA PRZYBYLSKA-CZAJKOWSKA
: Die Ethik in der Ontologie von Lu-
kács. Die Rekonstruktionsskizze .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
WALDEMAR CZAJKOWSKI
: Die geschichtliche Ontologie der Globalisierung
von György Lukács .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
TOMASZ CZAKON
: Die Rezeption des Buches Der Marxismus und der Sprung
ins Freiheitsreich von Andrzej Walicki .
.
.
.
.
.
.
.
MAREK ZAGAJEWSKI
: Das Gespenst des Kommunismus rennt durch Po-
len .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
4. Der Feminismus
EWA KOCHAN
: Feminismus und Ideologie. Am Rande des Buches von
Kazimierz lêczka .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
5. Die Entfremdung und deren Überwindung
WOJCIECH KAUTE
: Ein Mensch ist als freies Wesen geboren und trotzdem
ist er überall in Fesseln. Jean Jacques Rousseau und sein Protest gegen
die neue Welt .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
JERZY KOPEL
: Die Gesellschaftsidentität und zwischenmenschliche Kommu-
nikation. Ringsum Michail Bachtins Philosophie .
.
.
.
.
.
JACEK WÓDZ
: Ein paar Worte über die sog. permanente Legitimierung der
Gewalt .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
119
132
148
163
185
199
218
242
Wstêp (Tomasz Czakon) .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
1. Wspomnienia o Jubilacie
JAN RZYME£KA
: Notatki o epizodach fascynacji z ¿ycia Kazimierza lêcz-
ki, który studiowa³ geologiê (i nie tylko) a profesorem filozofii zo-
sta³ .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
KRZYSZTOF WIECZOREK
: Z dziejów pewnego filozoficznego entuzjazmu .
.
EWA HY¯Y
: Osobista refleksja o Kazimierzu lêczce Johnie S. Millu pol-
skiego feminizmu .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
ANDRZEJ MURZYN
: Wyznania ucznia .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
2. Spór o aktualnoæ klasycznych propozycji
HALINA PROMIEÑSKA
: Arystoteles w wiecie postmodernizmu i... feminiz-
mu
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
LESZEK NOWAK
: O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Te-
stamentu .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
W£ODZIMIERZ LORENC: Filozofie skoñczonoci. Zmierzch idei absolutu
i sk³onnoci do absolutyzowania .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Spis treci
5
17
24
37
39
47
70
95
256
Spis treci
3. Problemy recepcji marksizmu
BARBARA PRZYBYLSKA-CZAJKOWSKA
: Etyka w Ontologii Lukácsa. Szkic
rekonstrukcji .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
WALDEMAR CZAJKOWSKI
: Györgya Lukácsa ontologia historyczna globali-
zacji .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
TOMASZ CZAKON
: Recepcja ksi¹¿ki Andrzeja Walickiego Marksizm i skok
do królestwa wolnoci... .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
MAREK ZAGAJEWSKI
: Widmo komunizmu kr¹¿y po Polsce .
.
.
.
.
4. Feminizm
EWA KOCHAN
: Feminizm i ideologia. Na marginesach ksi¹¿ki Kazimierza
lêczki .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
5. Wyobcowanie i jego przezwyciê¿enia
WOJCIECH KAUTE
: Cz³owiek urodzi³ siê wolny, a wszêdzie jest w okowach.
Jean Jacques Rousseau i jego bunt wobec nowo¿ytnego wiata .
.
.
JERZY KOPEL
: To¿samoæ spo³eczna i komunikacja interpersonalna. W krê-
gu myli Michai³a Bachtina .
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
JACEK WÓDZ
: O tak zwanej permanentnej legitymizacji w³adzy s³ów kil-
ka
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
119
132
148
163
185
199
218
242