ABY 0007 X Wing 2 Ryzyko Wedge'a

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

1

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

2

Tom II cyklu X-WINGI

RYZYKO WEDGE'A

MICHAEL A. STACKPOLE


Przekład

KATARZYNA LASZKIEWICZ


background image

Michael A. Stackpole

Janko5

3

Tytuł oryginału

X-WING II WEDGE’S GAMBLE


Redaktor serii

ZBIGNIEW FONIAK


Redakcja stylistyczna

MAGDALENA STACHOWICZ


Redakcja techniczna

ANDRZEJ WITKOWSKI


Korekta

JOANNA CIERKOŃSKA

DOROTA PIEKARSKA


Ilustracja na okładce

PAUL YOULL


Skład

WYDAWNICTWO AMBER


Copyright © 1996 by Lucasfilm, Ltd. & TM.

All rights reserved.


For the Polish translation

Copyright © 2002 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.



ISBN 83-241-0032-6




X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

4






















Pamięci Rogera Zelazny’ego








background image

Michael A. Stackpole

Janko5

5

R O Z D Z I A Ł

1

Zanim jeszcze sensory X-winga zdążyły przeskanować i zidentyfikować nowo

przybyły statek, Corran wiedział, że wpadli w tarapaty. I to nie tylko dlatego, że statek
wypadł zupełnie niespodziewanie z hiperprzestrzeni w systemie Pyria. Corran nie po-
trafiłby spamiętać, ile statków wpadało nagle do systemu na szybki zwiad w ciągu tych
kilku miesięcy, jakie upłynęły od zajęcia planety Borleias przez Sojusz Rebeliantów.
Niektóre z nich przybywały w misji dyplomatycznej z planet, które przyłączyły się
wcześniej do Nowej Republiki, po prostu żeby obejrzeć jej nowy nabytek. Inne statki
wysyłali władcy planet, którzy chcieli odsiać fakty od propagandy, zanim zdecydują się
przyłączyć do drugiej strony galaktycznej wojny domowej.

Jeszcze inne były statkami zwiadowczymi Imperium; dużą część pozostałych sta-

nowiły statki Sojuszu przybywające do systemu w różnych ważnych sprawach.
Wszystkie należało poddać kontroli, a nieprzyjaciół zniechęcić, do tej pory jednak
udawało się uniknąć poważniejszych utarczek i ofiar w ludziach. Dyscyplina wśród
pilotów uległa przez ten czas rozluźnieniu, co mogło zmniejszyć ich szanse na dożycie
późnej starości, ale nawet Corranowi trudno było zachować czujność w sytuacji, gdy
nie pojawiały się żadne poważne zagrożenia.

Przybycie nowego statku zburzyło jego spokój ducha równie skutecznie jak cios

wibroostrza. Sensory zidentyfikowały jednostkę jako zmodyfikowany krążownik towa-
rowy, wybudowany w zakładach Rendili Star Drive - wprawdzie nie tych rozmiarów,
co krążowniki klasy Neutron Star, tylko mniej więcej czterokrotnie mniejszy. Samo w
sobie nie było to niczym niezwykłym ani niespotykanym - dziesiątki statków podobne-
go typu pojawiły się i odleciały z systemu od czasu jego podboju. Nazwa - „Mściciel
Derry IV" - mieściła się całkowicie w przyjętej przez Nową Republikę konwencji upa-
miętniania w nazwach statków ważnych wydarzeń z historii wojny domowej. Co wię-
cej, statek wszedł do systemu na kursie i z prędkością wyznaczoną przez Rebeliantów
dla statków towarowych.

A jednak coś tu nie gra, uznał Corran. Podczas swojej krótkiej kariery w Siłach

Ochrony Korelii, kiedy to tropił przemytników i drobnych przestępców, nauczył się
polegać na przeczuciach. Jego ojciec Hal, a nawet dziadek - obaj byli oficerami CorSe-
ku - zachęcali go zawsze, by w niebezpiecznych sytuacjach kierował się instynktem.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

6

Wrażenie było irytująco ulotne, jak drażniący nozdrza zapach kwiatu, którego nazwy
nie potrafimy sobie przypomnieć.

Wystarczy, że wiem, że coś jest nie tak. Na razie nieważne co, pomyślał, urucha-

miając moduł łączności.

- Łotr Dziewięć do Zwycięzcy Pięć, dobrze sobie radzisz z wyzwaniami. Zaczekaj

tu z Szóstką. Przelecę się nad tym statkiem.

- Przyjąłem, Dziewiątka, ale mamy przepuszczać wszystkie transporty w tym rejo-

nie. Nie są jeszcze w strefie zagrożenia.

- Powiedzmy, że mam taki kaprys, Piątka.
- Według rozkazu, Dziewiątka.
Jednostki patrolujące system zostały przydzielone do czterech stref wokół planety

Borleias. Płaszczyzna ekliptyki przecinała system na górną i dolną połowę, a słoneczna
i nocna strona planety dzieliły przestrzeń na strefę jądra i pierścień zewnętrzny. Corran
i dwa Y-wingi ze Skrzydła Obrony generała Salma patrolowali sektor zewnętrzny gór-
ny, zdecydowanie najbardziej ruchliwy, ponieważ księżyc planety opuścił go dwa dni
temu, podążając w kierunku słońca.

- Gwizdek, zobacz, czy uda ci się wyostrzyć sensory tak, żeby odczytał)' ewentu-

alne anomalie dotyczące tego frachtowca.

Zielonobiały robot astromechaniczny zapiszczał z oburzeniem.
- Tak, wiem, że mnóstwo rzeczy w tym frachtowcu może wyglądać nie tak, jak

powinno. - Corran zmarszczył brwi. Popchnął do przodu drążek przepustnicy, a X-wing
ruszył w stronę frachtowca. - Chodziło mi o nietypową broń albo coś podobnego.

W miarę jak myśliwiec Corrana zbliżał się do frachtowca, pojawiło się coraz wię-

cej danych wizualnych na temat statku. Długi na około sto pięćdziesiąt metrów, miał
łagodne linie typowe dla mniejszych statków albo wielkich okrętów z Mon Calamari.
Mostek znajdował się w wybrzuszeniu w górnej części dziobu, który zwężał się ku
dołowi przechodząc w wąskie śródokręcie. W dwóch trzecich odległości od dziobu do
rufy znów się wybrzuszał, kryjąc pod kadłubem gwiezdny napęd. Tuż za mostkiem
sterczały anteny modułu łączności, a wieżyczki poczwórnych dział laserowych jeżyły
się za dziobem i wokół środkowej części statku.

Gwizdek wyświetlił raport na temat statku na głównym ekranie Corrana. Był to

frachtowiec zaprojektowany przez stocznie Rendili Star Drive, klasy Biały Karzeł. Mógł
przewieźć około tysiąca pięciuset ton sprzętu, załoga liczyła czterysta osób, a wyposaże-
nie obejmowało dziewięć poczwórnych działek laserowych i jeden generator promienia
ściągającego, którym mógł ściągać rozbitków do komory towarowej w dolnej części ka-
dłuba. Rodzaj zbrojenia i ładowność sprawiały, że był ulubionym statkiem przewoźników
działających na stosunkowo krótkich dystansach w sektorach galaktyki, gdzie miejscowe
władze upadły lub gdzie można się było spodziewać kłopotów z Imperialnymi.

- Zwycięzca Pięć do Łotra Dziewięć!
- Tu Łotr Dziewięć.
- Wywołałem „Mściciela". Podali właściwy kod.
Corran zdziwił się, bo nadal nie mógł się pozbyć uczucia, że coś jest nie w po-

rządku z frachtowcem.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

7

- Za pierwszym razem?
Filtry modułu łączności Piątki nie zatarły zaskoczenia w glosie jej pilota.
- Nie, za drugim. Dlaczego pytasz?
- Później ci powiem. Zostań na miejscu, ale wezwij z Borleias wahadłowiec abor-

dażowy. Ty i Szóstka miejcie oczy otwarte.

- Według rozkazu, Dziewiątka. Gwizdek zaświergotał pytanie do Corrana.
- Tak, myślę, że to wygląda zupełnie jak sprawa „Za drugim razem".
Jeszcze na Korelii wraz ze swoją partnerka Iellą Wessiri rozpracowywali serię

włamań do domów, z których skradziono rozmaite przedmioty nie pozostawiając żad-
nych śladów. Systemy alarmowe w każdym z okradzionych domów pochodziły od
innego producenta, a instalowały je i nadzorowały różne agencje ochrony. Kluczem do
wyjaśnienia sprawy okazał się fakt, że pamięć operacyjna wszystkich systemów alar-
mowych pochodziła z jednej wytwórni. Jeden z jej pracowników wprowadził ukrad-
kiem kod, który uaktywniał się w kości pamięci, kiedy więc ktoś próbował otworzyć
zamki za pomocą określonego hasła, system odpowiadał, podając właściwą sekwencję.
Przy drugiej próbie złodziej znał już prawidłowy kod, wchodził do domu i dokonywał
kradzieży.

Y-wingi używane przez Sojusz były dość stare, ale nadal sprawne, a ich systemy

wielokrotnie wymieniano i łatano. Niełatwo było trafić na oryginalne części zamienne,
stosowano więc takie, jakie udało się znaleźć, by utrzymać myśliwce na chodzie. Mo-
gło się więc zdarzyć, że sensory albo integrator modułu łączności zostały wyposażone
w procesory, które ujawniały hasła podczas sprawdzania. Zaaranżowanie czegoś takie-
go było całkiem prawdopodobne w przypadku dyrektorki Imperialnego wywiadu
Ysanny Isard, zwłaszcza jeśli miało jej to pomóc w powstrzymaniu Sojuszu Rebelian-
tów od odebrania jej Coruscant.

Corran przełączył swój moduł łączności na częstotliwość stosowaną przez frach-

towiec.

- „Mściciel Derry IV", tu porucznik Corran Horn z Eskadry Łotrów. Zatrzymajcie

się i przygotujcie na inspekcję.

Frachtowiec nawet nie zwolnił, nie mówiąc już o zatrzymaniu.
- Jakiś problem, poruczniku?
Corran skierował celownik przed dziób frachtowca i wysłał w przestrzeń serię

czerwonego ognia laserowego z poczwórnego działka.

- „Mściciel", zatrzymaj się i przygotuj do inspekcji. Jeśli nie zastosujecie się do

rozkazu, będą kłopoty.

- Zatrzymujemy się.
Frachtowiec zaczął się przechylać na lewą stronę, kierując górną część kadłuba w

stronę Corrana. Niedobrze, pomyślał.

- Piątka i Szóstka, przygotujcie torpedy protonowe. Włączcie wyrzutnie i zablo-

kujcie cel na frachtowcu.

- Dziewiątka, przecież oni nic nie zrobili!
- Na razie, Piątka, na razie.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

8

Spod brzucha „Mściciela" wystrzeliły cztery myśliwce typu TIE, kierując się w

stronę myśliwca Corrana. Nie czekając, aż zaczną strzelać, pchnął drążek na prawo i
postawił statek na lotkach stabilizatorów. Myśliwce TIE skręciły na lewo i zanurkowa-
ły, spodziewając się, że będzie próbował uciekać. Corran wcisnął stopą lewy pedał
steru manewrowego, przechylając rufę na prawo, a następnie wystrzelił prosto w nadla-
tujący pościg.

- Dziewiątka, mamy tu dwa bombowce TIE.
- Piątka, strzelaj do „Mściciela", a potem bierz się za duble. Ja biorę gały. Zawia-

dom bazę na Borleias, że mamy kłopoty.

Wiedział, że Y-wingi bez trudu prześcigną duble -jak w żargonie pilotów

ochrzczono bombowce ze względu na podwójny kadłub. Jeśli uda mu się związać wal-
ką myśliwce, nie zdołają zaatakować Y-wingów. Jeśli zaś pociski wystrzelone przez Y-
wingi w „Mściciela" wystarczą, by pozbawić frachtowiec przednich tarcz, jego kapitan
będzie musiał pomyśleć o ucieczce, co powinno odwrócić uwagę pilotów myśliwców,
bo bez frachtowca utkną w systemie Pyria.

Za dużo tych Jeśli". Czas zamienić je w rzeczywistość, pomyślał. Przechylił statek

gwałtownie na prawo, ponownie stając dęba na stabilizatorze, a następnie zanurkował
długą pętlą pod brzuch „Mściciela", którego kadłub zasłonił go przez myśliwcami TIE.
Przechyliwszy statek, skorygował kurs silnikami manewrowymi i wyprowadził myśli-
wiec prosto jak strzała w kierunku frachtowca. Dzięki temu mógł zobaczyć, jak torpedy
protonowe wystrzelone przez Y-wingi trafiają go w dziób. Każdy z pocisków eksplo-
dował jak gwiazda zamieniona w nową.

Astromech zaświergotał requiem dla dziobowych osłon „Mściciela".
Corran zacisnął palce na spuście i posłał cztery serie ognia w kierunku mostka.

Nie sprawdził nawet, czy trafił ani jakie wyrządził szkody, wykręcił beczkę na lewo, w
stronę śródokręcia frachtowca, i pociągnął drążek mocno do siebie, by unieść dziób
myśliwca ku górze. Linie celownika krzyżowały się tuż ponad linią horyzontu wyzna-
czoną przez kadłub frachtowca.

Myśliwiec TIE, odstraszony serią eksplozji przednich osłon, przemknął nad frach-

towcem i pojawił się na wprost Corrana, który w tej samej chwili wcisnął spust po-
czwórnego lasera". Ogień trafił gałę w lewy panel baterii słonecznych wzmocnionych
quedańską stalą, rozdzierając sześciokątny panel na kilkanaście kawałków. Wtórna
eksplozja sugerowała, że jeden z silników padł, co potwierdził bezładny, wirowy lot
uszkodzonego myśliwca.

Corran przechylił statek na lotki lewego stabilizatora i przez krótką jak uderzenie

serca chwilę dryfował na lewo, zanim odbił na sterburtę i szarpnął drążek do siebie.
Manewr pozwolił mu uniknąć ostrzału z dział laserowych „Mściciela". Znalazł się na
tym samym kursie, którym myśliwiec TIE przeleciał ponad kadłubem frachtowca.
Przechyliwszy statek nieco bardziej na prawo i przyciągając drążek jeszcze mocniej do
piersi, Corran przeleciał ponad uszkodzonym dziobem frachtowca i znalazł się na ogo-
nie drugiego z myśliwców TIE.

Gała odpadła na lewo, ale Corran wprowadził swój statek w korkociąg, dzięki któ-

remu nadal miał myśliwiec na celowniku. Pierwszy strzał chybił, ale drugi trafił prosto

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

9
w kabinę. Lasery przebiły silniki, a eksplozja rozerwała myśliwiec. Corran zanurkował
w dół i przeleciał przez rozszerzającą się kulę płonących gazów, przechylił statek na
prawo i ponownie zanurkował.

- Piątka, melduj!
- Jeden dubel martwy, jeden śpi. Corran roześmiał się głośno.
- Dobry strzał, Piątka. Musiałeś nieźle ruszyć głową.
Piloci Y-winga też wykazali się rozsądkiem, strzelając do jednego z bombowców

z działa jonowego. Choć broń miała mniejszą moc niż lasery, dawała tę przewagę, że
niszczyła systemy elektroniczne statku, przeciążając jego obwody. Działo jonowe eli-
minowało statek z walki, umożliwiając jego odholowanie po skończonej bitwie.

Istnieje oczywiście możliwość, że imperialny pilot zabije się, by uniknąć niewoli,

pomyślał Corran. Ale i tak możemy się czegoś dowiedzieć o statku.

- Dziewiątka, frachtowiec zawraca i ucieka. Potrzebujecie pomocy z gałami?
- Nie, Piątka.
Gwizdek złajał go, popiskując ostro.
- Nie, Gwizdek, nie myślę, że jestem aż tak dobry, ale wiem, że oni też nie są.
Odmawianie pomocy w rozprawieniu się z przeważającą liczbą wrogich jednostek

zwykle uchodziło za wyraz bezbrzeżnego egoizmu lub śmiertelnej głupoty, ale Corran
miał na myśli trzeci powód. Piloci Y-wingów, choć pełni zapału i solidnie wyszkoleni,
nie mieli dostatecznego doświadczenia w walce bezpośredniej, by mogli mu w czym-
kolwiek pomóc. Gdyby włączyli się do walki, musiałby uważać, by ich nie postrzelić.
Bez ich interwencji miał na celowniku wyłącznie Imperialnych, a to dawało mu pewną
swobodę.

- Dziewiątka, weźmiemy „Mściciela".
- Nie, Piątka, zdecydowanie nie! - Jeśli ruszana frachtowiec, wystrzela ich jak

kaczki, pomyślał. - Trzymajcie się z daleka i spróbujcie namierzyć te myśliwce torpe-
dami.

Popatrzył na monitor sensorów, odnotował pozycję Y-wingów, a potem przechylił

statek na bok i zanurkował. Wściekłe zielone strzały laserowe przecięły pustkę przed
dziobem jego myśliwca, ale żaden nie trafił. Sensory pokazały, że dwie ostatnie gały
minęły się właśnie i szeroką pętlą nadlatywały z góry i z boku, przypuszczając kolejny
atak. Zrozumiał, że ostatni dwaj piloci są dość dobrzy, by przeżyć więcej niż jedną
walkę.

Nadlatywali torem, który kreślił w przestrzeni podwójną helisę. Corran strzeli! w

sam środek spirali, odpadł w prawo i przeleciał na wprost jednego z myśliwców, aż się
prosząc o pospieszny strzał. Pilot myśliwca dał się skusić i ostrzelał laserami tylne tar-
cze Corrana. Ignorując przenikliwy pisk Gwizdka, Corran wzmocnił tylne tarcze, prze-
chylił statek na bok i zanurkował.

Gała powtórzyła jego manewr i ruszyła za nim. Corran zdusił lekko przepustnicę,

przechylił myśliwiec i ostro zanurkował. Przez kilka sekund pikował, po czym jeszcze
raz przechylił statek i wyprowadził go w górę. Kiedy wrócił na pierwotny kurs, znalazł
się za gałą, która przed chwilą siedziała mu na ogonie, i otworzył ogień.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

10

Myśliwiec TIE w ostatniej chwili zrobił unik, więc seria z poczwórnych laserów

musnęła jedynie górną część jego baterii słonecznych. Myśliwiec zaczął się oddalać,
wirując, ale nie eksplodował. Uszkodzoną gałę nietrudno byłoby dogonić i wykończyć,
ale ostatni z myśliwców TIE zaczął właśnie ostrzeliwać laserem tarcze X-winga, więc
Corran musiał się zająć pilniejszym zagrożeniem.

Myśliwiec zbliżał się od bakburty, więc Corran przechylił statek na prawo i zanur-

kował w dół po łuku, który miał go wprowadzić z powrotem na kurs wznoszący. TIE
wykręcił pętlę do tyłu, by wyjść na ogonie Corrana. Corran odbił w prawo, ale ścigają-
ca go gała zdążyła oddać strzał. Gwizdek zapiszczał przeraźliwie, a na tablicy sterow-
niczej X-winga rząd lampek zamigotał i zgasł.

A niech to Sith pochłonie! Tarcze padły! Corran pchnął prawy pedał steru manew-

rowego, okręcając X-winga nosem w tę stronę, a następnie postawił statek na lotkach
stabilizatora i przyciągnął do siebie drążek. Statek zaczął się wznosić, ale kolejna becz-
ka w lewo wyrwała go z trasy pościgu.

Na głównym monitorze pojawił się licznik, odliczający do tyłu od półtorej minuty.
Kiepsko, bardzo kiepsko.
Główną przewagą, jaką X-wingi miały nad myśliwcami typu TIE, były tarcze. Oba

myśliwce rozwijały podobną prędkość, a pod względem możliwości manewru TIE
nawet przewyższał X-winga. Tarcze pozwalały X-wingowi przeżyć więcej trafień pod-
czas walki, w starciach bezpośrednich zaś celem było przeżycie do końca potyczki, a
nawet dłużej. Corran czuł, że jest lepszym pilotem niż pilot gały, ale angażowanie się w
walkę bez tarcz nie dodawało mu pewności siebie.

Otworzył przepustnicę do końca i zaczął kreślić skomplikowaną trasę skrętów i

pętli, która pozwoliła mu oddalić się od myśliwca TIE, ale nie przybliżała go do Y-
wingów. Czas wydawał się płynąć bardzo powoli; Corran miał wrażenie, że każda se-
kunda odliczana na ekranie trwa co najmniej minutę. Pilot gały zadowolił się krążeniem
wokół Corrana, starając się podejść bliżej, ale po chwili odpadł do tyłu i wystrzelił w
stronę Y-wingów, nadlatując w ich stronę od dołu.

- Głowa do góry, Piątka. Na plecy, nadlatuje z dołu.
Y-wingi przewróciły się na wznak, jak należy, podczas gdy Corran przełączył za-

silanie, które normalnie podtrzymywało tarcze, na napęd, co zapewniło mu dodatkową
prędkość, dzięki której zaczął skracać dystans dzielący go od gały.

- Dziewiątka, namierzyłem cel.
- Strzelaj, Szóstka, strzelaj!
Y-wing wystrzelił torpedę protonową na wprost, ale pocisk minął gałę. Trafiłby w

X-winga Corrana, gdyby ten szybko nie przechylił maszyny na prawo.

- Zwycięzcy, odpadać na zewnątrz!
Pilot Y-winga wykonał rozkaz Corrana, ale za wolno. Myśliwiec TIE obrócił się

dziobem w stronę Zwycięzcy Pięć, ostrzeliwując jego tarcze zielonymi promieniami
lasera. Pilot Y-winga przeszedł z przechyłu w lot nurkowy, ale gała skorygowała kurs i
puściła się w pogoń za myśliwcem, zataczającym płaski łuk.

Teraz jesteś mój, pomyślał Corran. Zwolnił drążek i milimetr po milimetrze na-

prowadzał imperialny myśliwiec w sam środek siatki celowniczej.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

11

Gwizdek zapiszczał ostrzegawczo.
Ktoś z tyłu? Corran rzucił okiem na sensory i zobaczył, że do jego pleców zbliża

się druga gała. W pierwszej chwili chciał odpaść. Nie mogę, bo będzie po Piątce, po-
myślał.

Nacisnął spust, posyłając szlakiem myśliwca TIE rubinowe promienie energii.

Widząc, jak laserowe promienie przecinają skrzydła i kabinę gały, zebrał siły, przygo-
towując się na chwilę, gdy lasery drugiego z myśliwców przebiją jego kabinę. Zobaczy-
ł, jak jego cel eksploduje i zrozumiał, widząc zielone promienie lasera tnące przestrzeń
w jego kierunku, że już nie żyje.

Przygotował się na spotkanie z nicością.
Nie był specjalnie rozczarowany, kiedy nic się nie stało.
Przechylił maszynę na lewo i skierował w górę.
- Znajdź go, Gwizdek.
Robot odpowiedział, że statek zniknął.
- A co z „Mścicielem"?
Gwizdek zameldował, że skoczył w nadprzestrzeń.
No, przynajmniej mamy czysto, pomyślał Corran i poczuł dreszcz wzdłuż kręgo-

słupa. Uniósł lewą rękę i przez tkaninę kombinezonu dotknął złotego medalionu, który
nosił na szyi. Wygląda na to, że nie całkiem opuściło mnie szczęście, zdecydował.

- Piątka, Szóstka, co się stało z tą drugą gałą?
- Załatwiłem go, Dziewiątka.
- Czym, Szóstka?
- Jak to? Torpedą!
Corran przez chwilę nie rozumiał, o co chodzi, ale przypomniał sobie torpedę, któ-

ra o mało nie trafiła w niego, gdy atakował gałę.

- Szóstka, celowałeś w drugi myśliwiec?
- Tak jest, poruczniku. Niepotrzebnie?
Corran miał ochotę ostro zmyć mu głowę za nieumiejętność wybrania celu stano-

wiącego większe zagrożenie, zamiast tego, którego bliskość zwiększała prawdopodo-
bieństwo trafienia, ale oparł się pokusie.

- Nie o to chodzi, Szóstka, ale mogłeś zrobić coś bardziej potrzebnego.
- Tak jest, poruczniku - odpowiedział speszony pilot, choć w jego głosie nadal

mimo zdenerwowania brzmiał zapał. - Następnym razem będę pamiętał, poruczniku.

- Dobra, dobra, powinniśmy się cieszyć, że w ogóle będzie jakiś następny raz.
Gwizdek zapiszczał triumfalnie, obwieszczając, że tarcze X-winga znów działają.
Corran uśmiechnął się.
- Jasne, Gwizdek, doceniam, że udało ci się naprawić tarcze o siedem sekund

szybciej, niż pierwotnie szacowałeś.

Włączył kanał łączności.
- Piątka, Szóstka, zanotujcie współrzędne waszego śpiącego dubla i wracamy.

Czeka nas trochę papierkowej roboty, ale sam fakt, że będziemy mogli ją odwalić,
oznacza, że mieliśmy bardzo udany dzień.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

12

R O Z D Z I A Ł

2

Wedge Antilles uścisnął dłoń dwojgu pilotom, których zastał w swoim biurze.
- Przepraszam, że musieliście czekać, ale okazuje się. że mieliśmy w systemie ko-

lejny zwiad sił Imperium. Imperiale nie bardzo się popisali w walce, ale reszta eskadry
o mało nie poszła w rozsypkę. - Obszedł dookoła biurko z blatem z transpastali i wska-
zał gościom krzesła.

- Witam w Eskadrze Łotrów.
Dwójka pilotów uśmiechnęła się i podziękowała. Wedge spojrzał najpierw na Sul-

lustankę

- Kapitan Nunb, mam nadzieję, że chociaż nie została pani powołana do Eskadry

Łotrów sześć miesięcy temu, nie uważa pani, że nisko oceniam pani umiejętności jako
pilota.

Ari Nunb potrząsnęła głową, aż cienki warkocz brązowych włosów smagnął naj-

pierw jedno, potem drugie ramię.

- Nic takiego nie przyszło mi do głowy, komandorze.
- Ale zdaje sobie pani sprawę, że wybrałem kapitana Tycho Celchu na mojego ofi-

cera wykonawczego, a nie panią?

W jej wielkich, purpurowych oczach zabłysły fioletowe ogniki.
- Takie pogłoski łatwo usłyszeć, ale jeszcze łatwiej zignorować, komandorze.
Wedge uśmiechnął się. Szczera i praktyczna, to lubię!
- Te pogłoski były prawdziwe, pani kapitan. Moje powody...
- Przepraszam, że przerywam, komandorze, ale nie musi się pan przede mną tłu-

maczyć.

- Oboje się z pewnością przekonacie, że w Eskadrze Łotrów jest wielu bardzo do-

brych pilotów. Dyscyplina jest u nas nieco bardziej rozluźniona niż w innych jednost-
kach, a ja sam mam zwyczaj dokładnego wyjaśniania rozkazów, gdy tylko mogę, bo
każdy z nas musi polegać na pozostałych. Nikt tu nie wymiguje się od obowiązków,
choćby nie wiem jak niebezpiecznych. Dlatego uważam, że każdy z członków eskadry
powinien wiedzieć, na czym stoi.

Sullustanka kiwnęła głową, wachlując mysimi uszami.
- Tak jest, komandorze.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

13

- Słyszałem opowieści o pani i pani bracie, a zwłaszcza o waszych wyczynach na

rzecz Sojuszu, kiedy wykradaliście dostawy od SoroSuub Corporation, by przekazać je
nam. Na własne oczy widziałem, jak dobrze lata pani brat, kiedy pilotował „Sokoła
Millenium" podczas ataku na drugą Gwiazdę Śmierci, dzięki czemu Lando i ja mogli-
śmy zniszczyć reaktor i urządzenia kontrolne. Przekonałem się wtedy, a także później,
przeglądając wyniki pani testów, że oboje macie wrodzony talent do pilotażu, którego
nie sposób się nauczyć ani też nie można nauczyć innych. A że odbudowanie Eskadry
Łotrów zakładało intensywne szkolenia, by piloci mogli rozwinąć swoje umiejętności,
uważałem, że niezbyt pasowałaby pani do nas w tym początkowym, szkoleniowym
okresie.

- Rozumiem, komandorze.
Wedge zorientował się, że wiedziała o wiele więcej o sytuacji w galaktyce, niż

uznała za stosowne powiedzieć. W ciągu ostatniego półrocza Eskadra Łotrów straciła
czterech pilotów, czyli jedną trzecią swojego stanu. W normalnych okolicznościach
nowi piloci przyjęci do eskadry prze-szliby intensywne szkolenie, by osiągnąć poziom
umiejętności pozostałych, ale to wymagało czasu. Tego zaś wydarzenia w Galaktyce
nie pozostawiały siłom Nowej Republiki zbyt wiele, więc pilotów, którzy mieli zastąpić
poległych, wybierano spośród najlepszych kandydatów, którzy zgłosili chęć wstąpienia
do jednostki.

Wedge zwrócił się teraz do rudowłosego mężczyzny, który siedział obok Sullu-

stanki.

- Byłem zaskoczony, kapitanie Cracken, gdy zobaczyłem pana nazwisko na liście

kandydatów chętnych do zastąpienia poległych pilotów Eskadry Łotrów. Ma pan prze-
cież własną jednostkę na Rubieżach... no i jest pan przyzwyczajony do latania na my-
śliwcach typu A, a nie X-wingach. Czy nie uzna pan, że jesteśmy zbyt powolni, jak na
pański gust?

- Mam nadzieję, że nie, komandorze. - Pash Cracken zmarszczył lekko brwi.
Przez chwilę Wedge myślał, że pytanie zirytowało młodego pilota, ale w jego gło-

sie, gdy odpowiadał, nie było emocji. Cracken był synem generała Airena Crackena,
jednego z legendarnych przywódców Sojuszu, który miał być odpowiedzią Nowej Re-
publiki na zagrożenia ze strony Ysanny Isard. Airen Cracken sfabrykował dla syna
fałszywą tożsamość, która pozwoliła mu wstąpić do Imperialnej Akademii Marynarki
Wojennej. Podczas pierwszej misji po ukończeniu szkoły Pash nakłonił całe swoje
skrzydło myśliwców do przejścia na stronę Sojuszu. Znano ich jako Lotną Grupę Crac-
kena, a dzięki pokonaniu gwiezdnego niszczyciela klasy Victory sami stali się legendą.

- Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, chciałbym zapytać, dlaczego zostawia pan

swoich ludzi, by przyłączyć się do nas?

Cracken zmarszczył brwi jeszcze mocniej i poruszył się niespokojnie na krześle.
- Trochę trudno to wytłumaczyć, komandorze.
- Ale musi pan mieć mocne powody, bo przyłączając się do nas, będzie pan musiał

się zgodzić na obniżenie rangi do porucznika.

- Wiem o tym.
Wedge rozłożył ręce.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

14

- Pozostałym członkom eskadry może pan nic nie mówić, poruczniku Cracken,

aleja muszę wiedzieć, dlaczego chce pan zostać Łotrem.

Arii Nunb pochyliła się do przodu.
- Może powinnam wyjść, komandorze?
Pash pokręcił głową.
- Nie, nie trzeba. - Wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby. - To, co powiem, za-

brzmi trochę dziwnie.

- Być może, ale nie możemy tego ocenić, zanim nie usłyszymy.
- Tak, komandorze. - Pash westchnął. - Stosunkowo wcześnie, po tym, co wypra-

wiałem na starych symulatorach Łowcy Głów Z-95, mój ojciec zorientował się, że mam
dryg do latania. Zachęcał mnie do rozwijania umiejętności i kiedy tylko mógł, umożli-
wiał mi ćwiczenie na symulatorach, a potem także w prawdziwych gwiezdnych my-
śliwcach. Latałem samodzielnie, zanim wszedłem w okres pokwitania, a w symulato-
rach bitewnych udawało mi się pokonać całkiem niezłych pilotów. Wiedziałem, że
jestem dobry, ale nie wiedziałem, jak bardzo, bo uważałem, że ludzie chwalili moje
umiejętności, żeby się przypodobać ojcu. Kiedy poszedłem do Akademii, dotarło do
mnie, jak dobrym jestem pilotem. Już na początku byłem lepszy niż większość instruk-
torów, a kiedy skończyłem Akademię, żaden z nich nie mógł się ze mną równać. Latali-
śmy myśliwcami typu TIE, a moja eskadra nie straciła ani jednego pilota. Ukończyłem
Akademię z jednym z najlepszych wyników, a wyprzedzili mnie tylko piloci z mojej
eskadry, których zmusiłem, żeby mniej czasu spędzali w symulatorach, a więcej po-
święcili na naukę przedmiotów teoretycznych.

Cracken zacisnął dłonie w pięści, a w jego głosie pojawiło się napięcie.
- Kiedy przeszliśmy na stronę Sojuszu, kiedy pokonaliśmy „Wypruwacza Żył",

moi ludzie poszli za mną i prawie wszyscy przeżyli. Zmęczenie doprowadziło do
zmniejszenia liczebności jednostki i dlatego jesteśmy teraz częścią skrzydła komandora
Vartha, ale ludzie, którzy byli ze mną od początku, uważają, że chroni mnie coś w ro-
dzaju czaru. Myślą, że ich nie zawiodę i że nie można mnie pokonać. Jeśli któryś z
pilotów ginie, przypisują jego śmierć temu, że zrobił nie to, co trzeba i w nieodpowied-
nim czasie, i niekiedy nawet mają rację, ale to ja wysłałem tych ludzi na śmierć. Nowe
dzieciaki wstępujące do eskadry też szybko zaczynają wierzyć w mit o tym, że jestem
niezwyciężony. Moi piloci stają się nieuważni, a to naraża ich na śmierć. Wiem, że tak
się dzieje, ale przez to, że stałem się dla nich legendą, nie słuchają mnie ani nie robią
tego, co im każę. Jeśli tam zostanę i trafię na Imperiała lepszego ode mnie, wszyscy
pozostali pójdą w moje ślady i pozwolą się zabić.

Wedge odchylił się do tyłu i kiwnął głową. Przez Eskadrę Łotrów przewinęło się

wiele osób. Z wyjątkiem rycerzy Jedi, kilku pilotów przydzielonych do szkolenia i paru
innych, którzy odeszli, by zająć się własnymi sprawami, wszyscy pozostali nie figuru-
jący w planie dyżurów byli martwi. Biggs Darklighter, Jek Porkins, Dak Ralter i Bror
Jace należeli do najbardziej utalentowanych i sławnych pilotów, których zabiło Impe-
rium, ale Wedge pamiętał twarze wszystkich członków eskadry i dokładnie wiedział,
jak każdy z nich zginął. Czasami przytłaczało go to, że zginęli pod jego dowództwem,
łatwo więc mu było zrozumieć dylematy Pasha Crackena.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

15

- Cóż, wygląda na to, poruczniku, że przyszedł dla pana czas na zmiany. Pańska

jednostka musi odnaleźć się na nowo i nauczyć działać bez pana... i na pewno wyjdzie
im to na dobre. - Wedge starał się wyczytać coś z wyrazu twarzy Crackena, ale nie
potrafił. - Jednak w Sojuszu jest tyle innych jednostek, które powitałyby pana z otwar-
tymi ramionami, a większość z nich składa się z A-wingów.

- To prawda, proszę pana, ale żadna z nich nie jest Eskadrą Łotrów.
- A dlaczego to dla pana takie ważne, by wstąpić właśnie do Eskadry Łotrów?
Cracken opuścił ramiona - nie aż tak, by można było powiedzieć, że zapadł się w

fotelu. Najwyraźniej postanowił nie przemilczeć niczego.

- W każdej innej jednostce zostałbym dowódcą, a to niczego by nie rozwiązało.

Widzi pan, ze względu na moje wcześniejsze dokonania nie potrafię już w tej chwili
ocenić, jak dobrze latam. Zaczynam kwestionować własne umiejętności i wyniki, a to
oznacza, że jestem o krok od zwątpienia w siebie. Powinienem wiedzieć, czy latam
poniżej moich umiejętności, jeśli jednak stracę wiarę w siebie, stracę wszystko. Tu, w
Eskadrze Łotrów, będę mógł porównać się z najlepszymi, którzy walczą po naszej stro-
nie. Wedge złączył dłonie czubkami palców.

- A co pański ojciec myśli o tej zmianie?
Twarz Crackena wydłużyła się na moment, ale po chwili w jego zielonych oczach

błysnęły buntownicze ogniki.

- Mój ojciec nie ma z tą decyzją nic wspólnego.
- Ale rozmawiał pan z nim o tym?
- Tak.
- I zaaprobował pańską decyzję? Cracken uniósł głowę.
- Jest pełen najwyższego szacunku dla pana, komandorze Antilles.
- Cieszę się, że to słyszę. - Wedge zmarszczył czoło, ściągając brwi nad brązowy-

mi oczami. Podbój systemu Pyria wymagał dwóch misji; za pierwszym razem wywiad
Sojuszu nie zorientował się, że Imperium ma na planecie Borleias dodatkowe siły i
uzbrojenie. Nie należało lekceważyć możliwości, że porażka Rebeliantów była wyni-
kiem działań agentów imperialnych lub zdrajcy we własnych szeregach, a śledztwo w
takiej sprawie przypadłoby w udziale generałowi Crackenowi i jego ludziom.

Choć Wedge nie miał absolutnie żadnych zastrzeżeń do któregokolwiek ze swoich

ludzi, nie wszyscy w dowództwie Sojuszu podzielali jego zaufanie. Generał Salm, do-
wódca Skrzydła Obrońców, od dawna miał poważne podejrzenia wobec kapitana Tycho
Celchu. I chociaż Salm powiedział Wedge'owi, że Tycho na pewno nie przekazał Impe-
rium żadnych informacji na temat planowanego ataku na Pyrię, uważał, że jest on agen-
tem Imperium, który zdradzi Sojusz w najgorszym możliwym momencie.

Podbój systemu Pyria otwierał Sojuszowi Rebeliantów drogę do ataku na Co-

ruscant, planetę - stolicę Imperium. Zajęcie Coruscant stanowiłoby dla wielu obywateli
Imperium legitymizację władzy Nowej Republiki. Ci, którzy orientowali się w sytuacji,
uważali, że nie ma wielkiej różnicy pomiędzy Rebeliantami a imperialnymi admirała-
mi, którzy z pozostałości Imperium chcieli wykroić własne królestwo. Choć mogli nie
wierzyć zapewnieniom Coruscant, że niebezpieczeństwo, jakie grozi Imperium ze stro-

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

16

ny Sojuszu lub ludzi w rodzaju admirała Zsinja jest niewielkie, nie wierzyli też, by
Imperium było trupem, czekającym na rozszarpanie przez padlinożerców.

Coruscant była kluczem do przejęcia przez Nową Republikę władzy nad galakty-

ką. Zajęcie planety było zuchwałym krokiem - ryzykownym przedsięwzięciem, którego
sukces wymagał uwzględnienia tysięcy czynników. Od kiedy admirał Ackbar zaprosił
go na posiedzenie Rady Tymczasowej, na którym omawiano tę kwestię, Wedge wie-
dział, że Eskadra Łotrów ma być poważnie zaangażowana w tę kampanię. Airen Crac-
ken również musiał zdawać sobie sprawę z tej ewentualności.

Gdybym był na jego miejscu, pomyślał Wedge, spróbowałbym wprowadzić swo-

jego szpiega do Eskadry Łotrów, by śledził oznaki ewentualnych podejrzanych działań.
Ale czy wykorzystałbym do tego celu własnego syna? Wedge spojrzał na młodego
Crackena, ale zobaczył w jego twarzy tylko rozczarowanie, nie gniew ani zranioną
dumę. Gdybym chciał odsunąć podejrzenia o to, że jestem szpiegiem, pomyślał, udał-
bym oburzenie i gniew. Pash nie robi tego. Albo jest niewinny, albo to nieodrodny syn
swojego ojca.

Dowódca Eskadry Łotrów pochylił się i oparł łokcie na stole.
- Zaufanie jest w naszej jednostce sprawą bardzo ważną, ale to nie oznacza, że

musi pan zwierzać się kolegom ze swoich najgłębszych sekretów. Mamy tu najlepszych
i jestem pewien, że oboje wkrótce się o tym przekonacie. Jak już powiedziałem, witam
w naszej jednostce.

- Dziękujemy, komandorze.
Wedge wręczył każdemu z nich wąski kawałek plastiku.
- Mamy tu nieco lepsze warunki bytowe niż te, do których przywykliśmy.. . Evir

Derricote kierował tą placówką, zanim nie odebraliśmy jej Imperium. Był przyzwycza-
jony do pewnego poziomu wygód. Kapitan Nunb, będzie pani miała własną kwaterę.
Poruczniku Cracken, pan ma dzielić pokój z Nawarą Venem, Twi’lekem. Myślę, że go
pan polubi.

Pash wziął od niego paski i wręczył jeden Arii.
Wedge zerknął na notes komputerowy i zmarszczył brwi.
- Mam tylko godzinę do odlotu do punktu zbornego, gdzie mam się spotkać z

„Home One". Polecę naszym wahadłowcem klasy Lambda, bo mam przywieźć tu ze
sobą generała Salma. Poruczniku Cracken, może pan na razie używać mojego X-winga;
w ciągu tygodnia powinniśmy wyszykować dla pana jeden z pozostałych myśliwców.
Kapitan Nunb, przedstawię panią kapitanowi Celchu. Ze względu na jego sytuację,
podczas mojej nieobecności to pani będzie de facto dowodzić jednostką. Tycho udzieli
pani wszelkiej potrzebnej pomocy.

Wstał.
- Czy jest jeszcze coś, co chcielibyście omówić? Sullustanka pokręciła głową.
- Nie, komandorze. Wedge spojrzał na Pasha.
- A pan?
- Nie, komandorze.
- A gdybym spotkał pańskiego ojca? Pash uśmiechnął się.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

17

- Niech pan mu powie, że miał rację, twierdząc, że mnie pan prze-magluje, ale że

wyszedłem z tego cało.

- Z przyjemnością, poruczniku. - Wedge uśmiechał się, odprowadzając ich do

drzwi. - Jestem przekonany, że zadania, jakie otrzymacie jako Łotry, będą cokolwiek
trudniejsze niż moje przesłuchanie, ale też nie wątpię, że będąc prawdziwymi Łotrami,
przeżyjecie i to, i o wiele więcej.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

18

R O Z D Z I A Ł

3

Corran powitał gości na progu niewielkiej kwatery, którą zajmował ze swoim

skrzydłowym, Gandyjczykiem Oorylem Qryggiem w bazie na planecie Borleias. Po-
nieważ atak Rebeliantów poważnie uszkodził większość imperialnych budynków na
powierzchni, więc siły Nowej Republiki rozgościły się w podziemnych labiryntach w
fundamentach budynku. Z wyjątkiem bruzd po wystrzałach laserów tu i ówdzie i kilku
zburzonych ścian pomieszczenia były w stosunkowo dobrym stanie.

Kwatera Corrana składała się z dwóch sypialni, przylegających po obu stronach do

prostokątnego pokoju. Ściany pomalowano na szaro, w odcieniu charakterystycznym
dla imperialnych budynków. Kolor ten, w połączeniu z ciemnoniebieskim dywanem,
nadawał pomieszczeniu dość posępny wygląd. Corran postarał się rozjaśnić wnętrze,
wstawiając tyle lamp, ile zdołał znaleźć, a także holoprojektor, który wyświetlał obrazy
z różnych planet na najdłuższej ścianie pokoju.

Wyprosił, pożyczył albo zdobył drogą wymiany meble, które stały w pokoju.

Większość poziomych powierzchni, na których można było cokolwiek postawić, sta-
nowiły pokrywy pojemników po częściach zamiennych. Zdołał zatrzymać jedną z ka-
nap, które pierwotnie stanowiły umeblowanie pokoju, i wymienił podziurawiony strza-
łami blasterów mebel na dwa fotele z Y-winga. Mała lodówka pełniła jednocześnie
funkcję podstawki holoprojektora i choć czasem wypełniała pokój klekotaniem i bu-
czeniem, przydawała się do chłodzenia napoi i przechowywania żywności.

Szczupły, brązowowłosy mężczyzna wszedł do pokoju pierwszy i uśmiechnął się,

widząc wyświetlony na ścianie hologram z Alderaanu.

- Dawno nie widziałem Trójwodospadów Wuitho. - Wskazał na cypel, z którego

rzeka spadała w dół trzema imponującymi kaskadami. - Byłem tam z rodziną na tydzień
przed wyjazdem do Akademii Imperialnej. Spółka NovaComm miała tam repulsorowy
domek, w którym się zatrzymaliśmy. Widok był równie piękny jak ten tutaj, ale bez
huku wodospadów to wygląda... Martwo. Corran nie musiał nawet patrzeć na pełną
bólu twarz Tycha Celchu, by wiedzieć, jak chciał dokończyć zdanie. Oprócz najbar-
dziej zatwardziałych imperialistów reszta ocalonych mieszkańców Alderaanu odniosła
głęboką, emocjonalną ranę, gdy ich świat został zniszczony. Dla niektórych był to ból

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

19
ponad siły, ale innym, jak Tycho i księżniczce Leii Organie, ta strata dodała sił, by na
zawsze skończyć z Imperium i jego złem.

- Przepraszam pana. Projektor wyświetla zdjęcia w przypadkowej kolejności.
Twarz Tycha się rozjaśniła.
- Niech pan nie przeprasza. Tęsknię za domem, ale to nie oznacza, że widoki pla-

nety sprawiają mi przykrości. Planeta mogła umrzeć, ale jej piękno żyje w obrazach
takich jak ten.

Drugi gość przeszedł, szurając, przez drzwi, a gdy zamknęły się za nim gwałtow-

nie, aż podskoczył. Czarny robot miał korpus typowej jednostki 3PO, na którym osa-
dzono przypominającą hełm głowę robota kontroli lotów.

- Dobry wieczór, poruczniku Horn. Z najwyższą przyjemnością przyjąłem pana

zaproszenie na dziś wieczór, bo kapitan Nunb jest nieco zbyt szorstka jak na mój gust...

Corran spojrzał zielonymi oczami na Tycho.
- Pan to zrobi, czy woli pan, żebym ja...?
- Co zrobi? Czy mogę w czymś pomóc? Tycho uśmiechnął się.
- Nie moglibyśmy tego zrobić bez ciebie, Emtrey. Zamknij się.
- Ależ proszę pana, muszę zaprotestować...
- Zamknij się.
- Aleja...
- Zamknij się.
Kiedy Tycho powtórzył rozkaz po raz trzeci, ramiona robota opadły, a jego głowa

pochyliła się mocno do przodu, aż podbródkiem niemal dotknął pokrywy klatki pier-
siowej. U podstawy czaszki, w gnieździe, na którym osadzona była głowa, ukazał się
jarzący się czerwienią przycisk. Emtrey wzdrygnął się, jakby trafiony strzałem z blaste-
ra, po czym znieruchomiał i co najdziwniejsze - zamilkł.

- Za każdym razem, kiedy to widzę, nie mogę wyjść z podziwu. -Corran pokręcił

głową i gestem wskazał Tycho miejsce na kanapie. -Ale chyba w końcu wiem, co się z
nim porobiło.

- To świetnie. - Tycho usiadł, odwracając wzrok od obrazu wyświetlonego na

ścianie. - Powiedz, czego się dowiedziałeś, oczywiście tyle, ile możesz.

- Jasne. - Dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa Corrana. Miesiąc temu Tycho po-

wiedział mu, że Emtrey, wojskowy robot protokolarny Eskadry Łotrów, zachowuje się
bardzo dziwnie, gdy ktoś mu powie, by się zamknął. Robot już wcześniej zachowywał
się nietypowo, ale nikt nie narzekał, bo gadał mniej niż zwykle, a przy tym udawało mu
się zdobyć na czarnym rynku i w zaopatrzeniu Sojuszu bardzo potrzebne eskadrze to-
wary. Corranowi udało się ustalić, że bodźcem, który zainicjował ten rodzaj aktywności
robota, była jego własna sugestia, by robot „skombinował" części zapasowe do jego X-
winga.

- Udało mi się prześledzić zapisy do momentu tuż przed ewakuacją bazy na Hoth.

Emtrey pracował wtedy dla pewnej porucznik w korpusie zaopatrzenia. Miała na imię
Losca czy coś w tym rodzaju. Tak czy owak, ciężko jej szło odbudowanie zapasów po
stratach poniesionych na planecie Derra IV. Po tamtej klęsce perspektywy Rebeliantów
wyglądały nieciekawie, a jej źródła dochodów zaczęły wysychać.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

20

Tycho skinął głową.
- Pamiętam to. Trudno nam było doprowadzić sprzęt do stanu używalności w tym

zimnie, bo nie mieliśmy odpowiednich zestawów konwersyjnych.

- Wygląda na to, że porucznik Losca nie radziła sobie w negocjacjach, a dowódz-

two Sojuszu nie było zadowolone z wyników jej pracy. Chciała utworzyć bazę danych,
która pozwoliłaby jej działać jako pośrednik w obrocie towarowym, ale zasoby kompu-
terowe też były ograniczone, a priorytetem było koordynowanie obrony. Dowództwu
nie przypadł widać do gustu pomysł przekształcenia Sojuszu w giełdę towarową, więc
zabronili jej robić cokolwiek w tym kierunku. Miała zająć się tym, co robiła do tej pory.

- Baza na Hoth miała być ściśle tajna. - Tycho zmarszczył czoło. -Zrobienie z niej

czegoś w rodzaju giełdy doprowadziłoby do jej odkrycia szybciej niż zastosowana
przez Vadera taktyka wysłania robotów zwiadowczych do wszystkich systemów.

- Możliwe, jednak porucznik Losca najwyraźniej sądziła, że bez wymiany han-

dlowej Rebelia wkrótce pozostanie bez zapasów. Baza pozostałaby w ukryciu, ale po-
zbawiona jakichkolwiek środków do walki. Zdesperowana, poleciła technikom złożyć
Emtreya z różnych części zamiennych, sama zaś spreparowała oprogramowanie broke-
ra towarowego i wprowadziła do jednego z procesorów umieszczonych w robocie. Te
procesory nadają Emtreyowi drugą osobowość, działającą w taki sposób, że jego pod-
stawowa osobowość robota nie zdaje sobie z tego sprawy. Kombinatora można uak-
tywnić, polecając mu, by coś skombinował, a wyłączyć - rozkazując, żeby się zamknął,
jak sam pan odkrył. Po tej drugiej komendzie robot zamienia się w zwykły terminal,
który daje panu dostęp do wszystkich swoich danych.

Alderaanin pochylił się do przodu i oparł łokcie na kolanach.
- Jakie środki ostrożności przedsięwzięła Losca w stosunku do robota?
- Nie wiem i nie mogę jej o to zapytać, bo zginęła podczas ataku na bazę Hoth.

Emtrey wydostał się z planety, a potem przechodził z rąk jednej jednostki do drugiej, aż
w końcu dostał się nam. Nikt nie dowiedział się o jego tajemnicy, dopóki myśmy na nią
nie wpadli. Kazałem Gwizdkowi przeprowadzić podstawowe badanie diagnostyczne
Emtreya i wygląda na to, że obwody „kombinowania" to jedyna nietypowa rzecz, jaką
ma w sobie. Nie sądzę, żeby przedstawiał jakieś zagrożenie.

- To dobrze. - Tycho uśmiechnął się. - Odwalił pan kawał dobrej roboty, dociera-

jąc do tych danych z Hoth. Większość plików jest pewnie nadal zastrzeżona?

- Wszystkie, ale Gwizdek ma kod pozwalający mu pokonać podstawowe zabez-

pieczenia. - Corran wzruszył ramionami. - Te pliki łatwo było otworzyć, w przeciwień-
stwie do zabezpieczeń, jakie zastosowano w przypadku pańskich danych.

Corran miał wrażenie, że Tycho nie od razu załapał, bo kapitan powiedział:
- To dobrze. Wątpię, by poznanie szczegółów operacji na Hoth mogło spowodo-

wać wielkie szkody. Moje przygody to co innego... mogą stać się źródłem kłopotów.

Corran nie krył zaskoczenia słowami Tycha.
- Więc nie jest pan na mnie zły, że próbowałem się włamać do pana akt?
Tycho przygładził brązowe włosy.
- Gniew niewiele mi pomoże, prawda? Jestem trochę rozczarowany, ale nie zły.
- Dlaczego rozczarowany?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

21

- Jeśli jest coś, czego chciał się pan o mnie dowiedzieć, wystarczyło zapytać.
- A odpowiedziałby pan szczerze? Tycho zamrugał.
- A dlaczego miałbym kłamać?
Corran wskazał kciukiem zamknięte drzwi.
- Za drzwiami stoi para oficerów służby bezpieczeństwa Sojuszu, zgadza się?

Czekają, by odprowadzić pana do pańskiej kwatery, prawda?

- Tak. A zatem...?
- A zatem generał Salm uważa, że stanowi pan zagrożenie dla Sojuszu. Czy to nie

powinno mnie zastanowić?

- Powinno. - Tycho wzruszył ramionami. - Ale z drugiej strony, mógłby pan prze-

myśleć to, co pan o mnie wie, i samodzielnie zdecydować, czy można mi ufać, czy nie.

Corran usiadł wygodniej i skrzyżował ramiona na piersi. Pracując w Służbie

Ochrony Korelii, przesłuchiwał najróżniejsze osoby - ludzi, obcych, a czasem nawet
roboty. Zawsze wyczuwał, kto mówi prawdę, a kto kłamie. Przyzwyczaił się polegać na
tych przeczuciach, znajdując szczeliny w zgrabnych historyjkach, którymi raczyli go
podejrzani.

W przypadku Tycha nie wyczuwał fałszu, ale to, czego nie wiedział o tym męż-

czyźnie, wydawało się przeważać nad tym, co wiedział. Bez wątpienia Tycho był wa-
lecznym członkiem Eskadry Łotrów od czasów sprzed Hoth aż do okresu po bitwie o
Endor, Bakurę i kilkanaście innych światów. Latał A-wingiem podczas ataku na drugą
Gwiazdę Śmierci i zdołał odciągnąć pościg od Wedge'a i „Sokoła Millenium". W jakiś
czas potem zgłosił się na ochotnika do tajnej misji. Wszystkie informacje na jego temat
z okresu przed ponownym wstąpieniem do Eskadry Łotrów zostały utajnione. Przerwa
w aktach obejmowała zaledwie dziewięć miesięcy, ale stanowiła cezurę, po której
większość prominentnych członków dowództwa Sojuszu przestała mu ufać. Wygląda
na to, pomyślał Corran, że jedynie Wedge Antilles nadal w niego wierzy.

Corran znał Tycha dopiero od pół roku, ale w tym czasie kapitan kilkakrotnie in-

terweniował nieuzbrojonym wahadłowcem w niebezpiecznych sytuacjach, by zebrać
pilotów, których statki zestrzelono. Przy jednej z takich okazji uratował Corranowi
życie, przekazując mu dane, które pozwoliły Korelianinowi namierzyć nadlatujące
myśliwce przechwytujące typu TIE. Wymagało to wielkiej odwagi i narażało Tycha na
śmierć, a jednak podjął ryzyko, by ocalić życie Corrana.

Ale chociaż nie raz, ale po dwakroć zawdzięczał mu życie, Corran nadal miał co

do niego obiekcje. Tycho nie chwalił się swoją przerwą w życiorysie. Corran mógł to
łatwo zignorować, ale łatwość, z jaką Tycho pokonał przedsięwzięte przez niego środki
bezpieczeństwa i wymknął się swoim strażnikom - to wtedy po raz drugi ocalił życie
Corrana - wzbudziła jego czujność. Wiedział, że podejrzenia te zawdzięcza po części
swojemu dziedzictwu oficera KorSeku, syna i wnuka innych oficerów KorSeku, i miał
nadzieję, że kiedy pozna prawdę, odzyska spokój umysłu.

Problem polegał na tym, że jedyną osobą, od której mógł się dowiedzieć wszyst-

kiego, był sam Tycho, w tym przypadku niezbyt wiarygodne źródłem. Mimo wszystko,
uznał Corran, lepsze to niż niejasne podejrzenia.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

22

- Ufałem panu w przeszłości i nadal będę panu ufał, bo nie zauważyłem, żeby zro-

bił pan coś złego. I przepraszam, że próbowałem się włamać do pańskich akt osobo-
wych. Myślę, że praca dla KorSeku przyprawiła mnie o rodzaj manii prześladowczej. A
ponieważ nie wiem, dlaczego Salm kazał pana trzymać pod strażą, nie mam nic, co
pozwoliłoby tę manię przezwyciężyć.

- Ale nadal chciałbyś wiedzieć, co przydarzyło mi się dwa lata temu?
- Tak, proszę pana.
- W porządku. - Tycho wzruszył ramionami z rezygnacją, ale w jego głosie sły-

chać było pewną ulgę. - Dobrze lni zrobi podzielenie się z kimś tym ciężarem, ale pro-
siłbym, żeby ta sprawa pozostała między nami.

Corran uniósł dłoń.
- Słowo honoru, że nikomu nie powiem.
Tycho wpatrywał się w niego przez chwilę stalowoniebieskimi oczami, a wreszcie

kiwnął głową.

- Zgłosiłem się na ochotnika do misji, która polegała na spenetrowaniu Coruscant

na pokładzie myśliwca typu TIE. Sojusz zdobył go na Bakurze i zmodyfikował, wypo-
sażając w dodatkowe zestawy sensorów. Podczas lądowania obleciałem kilkakrotnie
planetę, zbierając interesujące dane na temat orbitalnej fortecy Golan, tarcz obronnych,
orbitalnego systemu zwierciadeł słonecznych, stacji cumowniczych, suchych doków,
zakładów stoczniowych i innych obiektów znajdujących się na orbicie. Kiedy wylądo-
wałem, przesłałem dane z mojego myśliwca kilkoma trasami, a po dwóch tygodniach
otrzymałem rozkaz odlotu. W drodze powrotnej miałem zebrać dodatkowe dane, przy-
cumować do frachtowca i wrócić do Sojuszu. Wiedziałem, że niełatwo będzie się wy-
dostać z Coruscant, ale mieliśmy wszystkie potrzebne kody, więc spróbowałem.

- I Imperialni pana dorwali.
- Tak. Dwa strzały z działa jonowego przepaliły wszystkie obwody, jakie miałem

na pokładzie, łącznie z systemem autodestrukcji. Gwiezdny niszczyciel wciągnął mnie
na pokład i trafiłem do niewoli. Przywalili mi gazem ogłuszającym Stokhli i straciłem
przytomność. Kiedy się ocknąłem, znajdowałem się na transportowcu, który właśnie
wyskoczył z nadprzestrzeni. Wylądowaliśmy, a wtedy zorientowałem się, że trafiłem na
pokład „Lusankyi".

- „Lusankyi"?
- Słyszał pan o tym statku?
- Tylko mgliste, paskudne pogłoski. Podobno to prywatne więzienie Iceheart. Lu-

dziom przytrafiają się tam dziwne rzeczy.

Tycho przytaknął.
- Strażnicy, jeśli już raczą odezwać się do więźnia, z ogromną przyjemnością in-

formują go, że nikt stamtąd nie wyjdzie, dopóki Ysanna Isard z nim nie skończy.

Corran pokręcił głową. Łatwiej by mu było uwierzyć w istnienie Floty Katańskiej

niż więzienia takiego jak „Lusankya". Corran po raz pierwszy usłyszał tę nazwę, gdy
jeden z rywali dyktatora Korelii został zamordowany przez zaufanego współpracowni-
ka. Współpracownik ten jakiś rok wcześniej został zagarnięty przez władze Imperium,
ale powrócił trzy miesiące przed morderstwem. Kiedy już zabił swojego szefa, wielo-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

23
krotnie słyszano, jak powtarzał pod nosem: „Lusankya". Po tym incydencie Corran
słyszał o jeszcze kilkunastu takich przypadkach, kiedy to pozornie normalna osoba
zwracała się przeciwko rodzinie lub przyjaciołom, zdradzając ich lub dopuszczając się
aktu terroryzm u wobec najbliższych dotąd osób. Każdy z tych incydentów w taki czy
inny sposób wiązał się z „Lusankya", ale powiązanie to wychodziło na jaw dopiero po
popełnieniu zbrodni. Corran zmarszczył brwi i popatrzył na Tycha.

- Ludzie, którzy stamtąd wychodzą, to zdalnie sterowane ludzkie bomby. Robią

straszne rzeczy, kiedy Imperium ich uaktywni.

Tycho zacisnął pięści.
- Wiem, wiem! Co gorsza, nikt się nie orientuje, że sprawa ma związek z „Lusan-

kya", zanim dojdzie do zbrodni. Ślady zawsze wychodzą na jaw potem. Ale w moim
przypadku, po trzech miesiącach więziennych przesłuchań, uznali chyba, że jestem
bezużyteczny. Byłem w nie najlepszym stanie... większą część pobytu na „Lusankyi"
spędziłem w śpiączce, więc prawie nic nie pamiętam, a potem mnie wypuszczono. Wy-
słali mnie na Akrit'tar. Po trzech miesiącach udało mi się uciec z tamtejszej kolonii
karnej i wrócić do Sojuszu. Przez dwa miesiące byłem przesłuchiwany, ale nie dopa-
trzyli się we mnie niczego, co byłoby nie w porządku.

- Ale u innych ludzi, którzy byli na „Lusankyi", też nie dopatrzono się niczego

złego, prawda?

- Zgadza się. Jedyna różnica pomiędzy mną a nimi, to że ja pamiętam, że tam by-

łem. Zdaniem generała Salma i paru innych, pozwolono mi zachować pamięć, a moja
ucieczka została zaaranżowana w taki sposób, bym mógł wrócić do Sojuszu i zdradzić,
gdy nadejdzie pora.

Nie mając dowodów, że Tycho jest uśpionym agentem, Rebelianci nie mogli go

uwięzić, bo uznano by ich wtedy za równie bezlitosnych jak Imperium. Mimo wszystko
jednak, powiedział sobie w duchu Corran, brak dowodów winy nie jest jeszcze dowo-
dem braku winy. Podejrzenia Salma w stosunku do Tycha mogły być w stu procentach
uzasadnione, a brak dowodów wskazywał tylko na poziom umiejętności Ysanny Isard i
jej ludzi.

Corran zmrużył oczy.
- A zatem naprawdę nawet pan nie wie, czy jest pan imperialnym agentem czeka-

jącym na sygnał do działania, czy nie?

- Wiem, że nim nie jestem. - Alderaanin opuścił ramiona. - Ale udowodnienie tego

to całkiem inna sprawa.

- Ale ciągłe podejrzenia muszą się na panu odbijać. Dlaczego pan to wszystko

znosi? Jak w ogóle można znieść coś takiego?

Z twarzy Tycho znikły emocje.
- Znoszę, bo muszę - odpowiedział beznamiętnie. - Tylko tak mogę nadal walczyć

przeciwko Imperium. Gdybym porzucił Rebelię, gdybym wycofał się z walki, oznacza-
łoby to poddanie się lękowi przed tym, co Ysanna Isard mogła... mogła, ale nie musia-
ła... mi zrobić. Bez jednego strzału uśmierciłaby mnie równie skutecznie jak uśmierco-
no Alderaan, a na to nie pozwolę. Wszystko, co muszę znosić na co dzień, nie jest na-
wet w jednej tysiącznej tak uciążliwe jak to, co przeżyłem, będąc w rękach Imperium.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

24

Dopóki Imperium nie padnie, nie będę w pełni wolny, bo zawsze będą na mnie ciążyć
podejrzenia. Zgoda na drobne ograniczenia dziś oznacza, że kiedyś nikt już nie będzie
się musiał mnie obawiać. Tycho powoli rozluźnił zaciśnięte pięści i potarł dłońmi
twarz.

- Nie wiem, czy cokolwiek z tego, co powiedziałem, pomogło panu odzyskać spo-

kój umysłu, ale to wszystko, co mam do powiedzenia.

Corran pokręcił głową.
- Pomogło, i to bardzo. Niezależnie od tego, czy jest pan imperialnym agentem w

mundurze Rebelianta, czy nie, dwukrotnie uratował mi pan życie. A to już coś, i to
całkiem niemałe coś.

- To dobrze. - Tycho wskazał na robota. - Co z nim zrobimy?
- Nie wydaje mi się, by stanowił dla nas zagrożenie, jeśli nie zacznie kupować

kontraktów terminowych na towary eksportowane z planet, które mamy zaatakować.
Gwizdek zmodyfikował nieco parametry jego oprogramowania, by uwzględnić podob-
ną sytuację. - Corran uśmiechnął się. -Chociaż uważam, że generał Salm uznałby Em-
treya za takie samo zagrożenie jak pana, gdybyśmy mu zameldowali, że robot ma w
sobie drugą osobowość. Dopóki nie będziemy włączać „kombinatora"... chyba że w
wyjątkowych przypadkach... dopóty będziemy bezpieczni.

- A więc myśli pan, że możemy go włączyć?
- Tak, tak sądzę. - Corran wstał i podszedł do robota. - Proszę się przygotować.
Wcisnął guzik na karku robota.
Głowa Emtreya odskoczyła do tyłu i zablokowała się w odpowiedniej pozycji.

Robot rozglądał się przez chwilę dookoła, odsuwając jednocześnie przyciśnięte wcze-
śniej do boków ręce.

- Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Proszę mi wybaczyć ten karygodny brak

uprzejmości. - Przechylił głowę, a w jego oczach zapaliły się światełka. - Czy coś prze-
gapiłem?

Corran poklepał go po ramieniu.
- Nic, co mogłoby ci się przydać, Emtrey. Powtarzaliśmy tylko zupełnie nieuza-

sadnione plotki i pogłoski.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

25

R O Z D Z I A Ł

4

Własne podniecenie, które przyprawiło go o lekki zawrót głowy, zaskoczyło Wed-

ge'a, ale siadając w krześle za admirałem Ackbarem był zadowolony. Naprawdę tu są,
pomyślał. Cała Rada Tymczasowa. Nie myślałem, że dożyję tego dnia.

Tak samo czuł się jako dziecko, kiedy na stację paliwową rodziców trafił jakiś

przedstawiciel obcego gatunku albo słynny Korelianin. Gdyby go o to zapytano, po-
wiedziałby pewnie, że przebywanie w jednym pomieszczeniu z przywódcami Nowej
Republiki nie jest niczym szczególnym, ale jednak było; pomyślał, że na szczęście
wojna nie wypaliła w nim całej niewinności.

Mon Mothma, która mimo siwych pasemek we włosach nadal wydawała się silna i

spokojna, wstała ze swojego fotela przy okrągłym stole.

- Dzisiejsze posiedzenie Rady Tymczasowej uważam za otwarte. Radny B’thog z

Elomu przeprasza, że nie mógł wziąć udziału w posiedzeniu, ale i tak mamy kworum,
więc możemy zaczynać. Radna Organa, czy mogłaby pani zapoznać nas z postępami w
nawiązaniu dialogu z admirałem Zsinjem?

Kobieta siedząca po prawej stronie Mon Mothmy wstała. Choć miała na sobie ele-

gancką bladozieloną suknię spiętą srebrnym pasem, Wedge nie mógł się pozbyć wraże-
nia, że wygląda na gotową do bitwy, tak jak ją zapamiętał z tylu wcześniejszych spo-
tkań Uderzyła go myśl, że wizerunek militarny tak łatwo przysłaniał mu obraz wytwor-
nej kobiety, która przed nim stała, ale w jej oczach widział ducha walki, a w jej duszy -
ogień. Te cechy uczyniły z Leii Organy jednego z najbardziej szanowanych przywód-
ców Rebelii, a teraz niewątpliwie pomagały jej w wypełnianiu obowiązków rządowych.

- Próbowałam nawiązać kontakt z admirałem Zsinjem różnymi kanałami, ale moje

usiłowania za każdym razem były odrzucane. Według mnie, admirał uważa, że posia-
danie gwiezdnego superniszczyciela „Żelazna Pięść” czyni z niego siłę, której należy
się przywództwo w galaktyce. Z tych niewielu informacji, jakie mamy na temat jego
kariery imperialnej, wynika, że ten człowiek święcie wierzy, iż cel uświęca środki.
Ocalał z pogromu, a teraz zręcznie wygrywa animozje swoich wrogów. Próżnia na
najwyższych szczeblach władzy imperialnej marynarki wojennej po bitwie o Endor
zaprowadziła go wyżej, niż ktokolwiek mógł się wcześniej spodziewać; ogłosi! się

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

26

admirałem i zaczął walczyć o kontrolę nad Imperium. Kremowa sierść Borska Fey'lya
zafalowała, gdy wstawał.

- Radna Organa, mogłoby się wydawać, że ten Zsinj, skoro jest taki zręczny, po-

winien być otwarty na negocjacje z nami. W jaki sposób próbowała pani nawiązać z
nim kontakt?

Skóra wokół oczu Leii była napięta ze zmęczenia.
- Próbowaliśmy skontaktować się z kilkoma osobami na różnych poziomach jego

organizacji. Wiadomości wysłane przez imperialną sieć HoloNetu pozostały bez odpo-
wiedzi, choć pańscy ludzie zapewnili mnie, że Zsinj je odebrał. Więcej światła ucieka z
czarnej dziury niż informacji od niego lub jego floty. Podejrzewam, że chce się przeko-
nać, jak silni naprawdę jesteśmy, zanim podejmie jakiekolwiek negocjacje.

Bothanin zmrużył fioletowe oczy.
- Jeśli z jego organizacji nie docierają do nas żadne informacje, skąd może pani

wiedzieć, że zbiera je o nas?

Admirał Ackbar zwrócił głowę w stronę Leii.
- Jeśli pani radna pozwoli, ja odpowiem na to pytanie. Cień uśmiechu starł oznaki

zmęczenia z jej twarzy.

- Bardzo proszę, admirale.
Ackbar nie wstał i zaczekał, aż Bothanin również usiądzie, zanim się odezwał.

Sierść Borska ponownie zafalowała, tym razem szybciej, co Wedge odczytał jako
oznakę irytacji.

- Niecały standardowy tydzień temu w systemie Pyria pojawił się frachtowiec.

Kiedy poproszono go o identyfikację, podał prawidłowy kod, ale jeden z członków
Eskadry Łotrów postanowił sprawdzić go dokładniej. Frachtowiec wypuścił sześć ma-
szyn typu TIE, cztery myśliwce i dwa bombowce. Sam uciekł, a wszystkie mniejsze
statki z wyjątkiem jednego zostały zniszczone. Ocalały statek był bombowcem, unieru-
chomionym przez dwa z naszych Y-wingów. Badanie statku i przesłuchanie pilota
ujawniły, że statek został wysłany przed admirała Zsinja, by potwierdzić, że zajęliśmy
Pyrię i -jeśli pojawi się taka możliwość - zaatakować naszą bazę.

Twarz Borska przybrała twardy wyraz.
- I pańscy ludzie pozwolili frachtowcowi uciec?
Ackbar zmrużył powieki.
- Radny Fey'lya, frachtowiec był w pełni uzbrojony i wypuścił na nas sześć jedno-

stek szturmowych. Na stanowisku mieliśmy dwa Y-wingi i jednego X-winga. Mimo
przewagi liczebnej wroga nasze siły wyeliminowały sześć jego jednostek i uszkodziły
frachtowiec, zmuszając go do ucieczki. Frachtowiec uciekł, zanim wyeliminowaliśmy
mniejsze statki, ale nawet gdyby tak się nie stało, atak na niego trzema myśliwcami
byłby samobójstwem.

- Myślałem, że takie misje są specjalnością Eskadry Łotrów.
Wedge poczuł, że się czerwieni. Ostatnią podobną sugestię, pomyślał, też usłysza-

łem z ust Bothanina.

Admirał Ackbar rozłożył ręce.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

27

- Powiedziałbym, że lekceważący stosunek do ofiar poniesionych przez Eskadrę

Łotrów umniejsza ofiarę wszystkich tych, którzy zginęli w służbie Rebelii.

Bothanin odchylił się na oparcie fotela, a podziw Wedge'a dla admirała Ackbara

wzrósł jeszcze bardziej. Zawoalowana aluzja admirała do „ofiar" mogła odnosić się
równie dobrze do Bothan, którzy zginęli, by zdobyć informacje na temat drugiej
Gwiazdy Śmierci, o czym ich ziomkowie nie pozwalali nikomu zapomnieć. A że
Bothanie nie dysponowali poważną armią - w przeciwieństwie do kalamariańskiej floty,
która stanowiła szkielet Sił Zbrojnych Nowej Republiki - często przywoływali ofiary,
jakie ponieśli ich bracia, by uzasadnić swój udział w organach władzy Nowej Republi-
ki. Deprecjonując wkład Eskadry Łotrów w sukcesy Rebelii, Borsk pozbawiał sam
siebie mandatu, dzięki któremu uczestniczył we władzach.

Wstała Doman Berrus, płowowłosa kobieta reprezentująca w Radzie wygnańców z

Korelii:

- Wprawdzie ta rozmowa zmierza, jak sądzę, w stronę sedna naszej narady - po-

wiedziała - ale wolałabym przejść do sprawy od razu, zamiast patrzeć, jak moi koledzy
skaczą sobie do oczu. Zsinj wie, podobnie jak my, że każda siła, która zdoła wyrwać
Coruscant z łap imperialnych rządów, zostanie uznana za uprawnionego, a w każdym
razie najsilniejszego pretendenta do przejęcia władzy w galaktyce. System Pyria został
zajęty, by stać się odskocznią do ataku na Coruscant, a Zsinj wie o tym równie dobrze
jak my.

Przedstawiciele Wookiech i Sullustan przytaknęli słowom radnej Doman. Mon

Mothma uniosła wzrok.

- Admirale Ackbar, czy jest pan gotów zabrać głos w tej sprawie?
- Tak. - Ackbar wstał, a zwolnione przez niego miejsce zajął generał Salm, niski,

krępy, łysiejący mężczyzna. Salm podłączył swój notes komputerowy do gniazdka w
blacie stołu. Ponad lustrzanym talerzem holoprojektora stojącego na środku blatu ufor-
mował się obraz planety.

- Oto Coruscant. Centrum administracyjne Starej Republiki pozostało nim po prze-

jęciu władzy przez Imperatora. Palpatine próbował przemianować planetę na „Centrum
Imperialne", ale nazwa ta pojawia się tylko w imperialnych dekretach. Coruscant nadal
uważana jest za serce galaktyki i wielu widzi w niej jedyny ośrodek porządku i władzy,
niezależnie od tego, kto ją kontroluje. Po śmierci Imperatora rząd utworzy! Sate Pesta-
ge. Jego rządy trwały tylko pół roku, do zamachu stanu zorganizowanego przez koterię
innych doradców Imperatora, którzy zmusili go do udania się na wygnanie. Istnieją
podejrzenia, że za zamachem tym stała Ysanna Isard, na pewno to jej właśnie należy
przypisać zaszczucie i śmierć Pestage'a. Zręcznie wykorzystała biurokratów, by pozbyć
się Pestage'a i przejąć kontrolę nad Imperium. Choć zachowała tylko tytuł dyrektorki
wywiadu i twierdzi, że władzę nad planetą sprawuje jedynie w roli namiestnika, nie ma
wątpliwości, że w pełni kontroluje Coruscant.

W miarę jak Ackbar mówił, wizerunek planety rozpłynął się, ustępując miejsca

zdjęciu Isard. Była wysoką szczupłą kobietą nadal pełną witalności, którą Mon Moth-
mie zaczynały odbierać trudy przewodzenia Rebelii. Długie włosy Isard poza kilkoma
siwymi lokami zachowały głęboką czerń, przydającą jej posępnej urody.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

28

Najbardziej uderzającą cechą jej powierzchowności były oczy. Prawe, lodowato

niebieskie, tak samo jak pełne chłodu zachowanie uzasadniało nadany jej przydomek -
„iceheart". Drugie natomiast jarzyło się gorącą czerwienią. Wedge poczuł ciarki od
samego patrzenia na jej wizerunek. Nie miał najmniejszej ochoty zapoznać się z nią
bliżej.

Ackbar ciągnął:
- Choć nie ma przygotowania wojskowego, absolutnie nie zaniedbuje obrony swo-

jej rodzinnej planety. Na pierwszy ogień mamy Orbitalne Stacje Obronne Golan. Ich
siła rażenia jest porównywalna z siłą gwiezdnego niszczyciela. Nie mają napędu, a więc
wyeliminowanie choćby jednej stacji umożliwi nam działanie na obszarze planety znaj-
dującym się w zasięgu jej rażenia, ostatecznie jednak trzeba będzie unieszkodliwić
wszystkie. Oprócz tych stacji obronnych na Coruscant stacjonuje prawdopodobnie sie-
dem gwiezdnych niszczycieli klasy Victory. Są też formacje myśliwców operujące z
powierzchni planety albo rozmieszczone na pokładach większych okrętów wokół
stoczni i orbitalnych fabryk. Stacje kierujące zwierciadłami orbitalnymi i niskoorbitalne
stacje cumownicze również mogą być uzbrojone.

Ackbar złączył dłonie za plecami.
- Choć wymienione przeze mnie środki obrony same w sobie są imponujące, naj-

większym problemem przy próbie zajęcia planety będą bez wątpienia wzajemnie za-
chodzące na siebie tarcze pola siłowego.

Holoprojektor już wcześniej wyświetlił ponownie obraz Coruscant. W miarę jak

Kalamarianin omawiał poszczególne elementy systemu obrony, ich symbole pojawiały
się na hologramie wokół planety. Kiedy wspomniał o tarczach, planetarną kulę otoczyły
dwie sfery złożone z sześciokątnych elementów. Jedna warstwa poruszała się w stronę
orbity, druga - w przeciwną. Jaskrawoniebieska koronka spowiła Coruscant, odcinając
widok jej powierzchni.

- Aby zająć Coruscant, musimy wyeliminować tarcze. Można to zrobić na wiele

sposobów, ale żaden nie jest prosty. Bezpośredni szturm kosztowałby nas więcej niż
bitwy o pierwszą i drugą Gwiazdę Śmierci razem wzięte. Uważam, że jedynym rozsąd-
nym sposobem zajęcia Coruscant jest blokada. Planeta nie jest samowystarczalna; na-
wet stacje obronne mają zapasy prowiantu zaledwie na trzy standardowe miesiące. W
obliczu kurczących się zapasów może uda się zmusić planetę do poddania się.

Mon Mothma zmarszczyła brwi.
- Blokada Stawarza natychmiast dwa problemy. Po pierwsze, na długi czas unieru-

chomilibyśmy całą naszą flotę w jednym miejscu. Pozwoliłoby to Isard wezwać na
pomoc imperialną flotę, która przepędziłaby nas znad planety.

- A tym samym mielibyśmy na karku niejednego, ale wielu admirałów Zsinjów. -

Słowa Borska wydawały się miękko wypływać z jego ust. - A zebranie naszej floty w
jednym miejscu pozwoliłoby Zsinjowi polować na inne światy Nowej Republiki.

Ackbar rozłożył ręce.
- To prawda, może się tak zdarzyć.
Mon Mothma uniosła dłoń, przerywając mu.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

29

- Drugi problem polega na tym, że na blokadzie najbardziej ucierpi ludność cywil-

na Planety. Przyjacielu, byłeś na Coruscant z Wielkim Moffem Tarkinem. Wiesz, że
żyje tam ogromna liczba wyrzutków, zamieszkujących najniższe poziomy tego metro-
politalnego świata. Ledwie utrzymują się przy życiu nawet w obecnym stanie rzeczy.
Jeśli Coruscant zostanie odcięta od dostaw, oni właśnie ucierpią najbardziej, a my nie
możemy sobie pozwolić, by wziąć na siebie odpowiedzialność za takie cierpienia.

- Wiem o tym doskonale, pani przewodnicząca, ale postawiła pani przede mną za-

danie nie do wykonania. - Ackbar wskazał dłonią na hologram Coruscant. - Chce pani,
żebyśmy zajęli planetę, ale jedyny sposób, jaki pozwoli nam do minimum ograniczyć
rozlew krwi, jest dla nas nie do przyjęcia. Możemy przypuścić frontalny atak, nie obę-
dzie się jednak bez skutków ubocznych, które mogą okazać się równie katastrofalne dla
mieszkańców jak blokada. Jednak nawet gdyby tego rodzaju skutki okazały się łatwiej-
sze do zaakceptowania z dyplomatycznego i politycznego punktu widzenia, pozosta-
wałby problem nie do przyjęcia z militarnego punktu widzenia-zajęlibyśmy planetę,
której nie będziemy w stanie utrzymać.

Wedge przytaknął. Standardowa doktryna wojskowa nakazywałaby najpierw zba-

danie tarcz pod kątem słabych punktów, na przykład miejsc, gdzie anomalie atmosfe-
ryczne mogą zakłócać ich funkcjonowanie. W takim właśnie miejscu należałoby przy-
puścić atak i przebić się przez tarcze, a uczyniony wyłom wykorzystać, by zniszczyć
projektory pola za pomocą bombardowań lub ostrzału laserowego. Choć takie postę-
powanie pozwoliłoby wyeliminować tarcze, umożliwiając szturm na powierzchnię,
pozostawiłoby planetę bezbronną do czasu naprawy, a najprawdopodobniej wymiany
generatorów tarcz.

- To, o co prosi pani mnie i moje wojska, jest niemożliwe do zaakceptowania. -

Ackbar pokręcił głową. - Jeśli zajmiemy Coruscant w pośpiechu, równie szybko odbie-
rze nam ją ktoś inny, a wszystko, o co walczyła Rebelia, obróci się wniwecz.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

30

R O Z D Z I A Ł

5

Wedge rozpostarł szeroko ramiona i przeciągnął się. Stojąc na patio jedynego bu-

dynku w bazie na planecie Noquivizor, jaki znajdował się ponad poziomem gruntu,
spoglądał na rozciągające się przed nim wzgórza porośnięte złotawą trawą. Podmuchy
wiatru, które pochylały trawy to w tę, to w drugą stronę, przyjemnie rozgrzewały i wy-
miatały chłód spod ubrania. Zdjął kurtkę i przewiesił ją przez ramię. Potrzebuję go-
dzinki albo dwóch słońca i ciepła, zanim tam wrócę, pomyślał.

Po porannej sesji Rady, w której uczestniczył, Wedge wrócił z Salomem do kwate-

ry admirała Ackbara, gdzie nadal omawiali problem podboju Coruscant. Ze względu na
suchy klimat Noquivizora pomieszczenia zajmowane przez Ackbara zostały wyposażo-
ne w systemy nawilżania powietrza, dzięki którym środowisko stawało się nieco bar-
dziej przyjazne dla Kalamarianina. Wedge i Salm zauważyli jednak, że powietrze
zgęstniało od wilgoci do tego stopnia, że ledwie mogli oddychać.

Wedge uśmiechnął się, widząc stado dzikich nerfów rozpływające się po odległym

wzgórzu jak plama czarnego atramentu na złotym dywanie. Przypomniał sobie, jak
podczas poprzedniego pobytu obiecywał sobie powrócić na Noquivizor i odpocząć
choć przez krótki czas. Chciał pamiętać, o co walczy, a ten świat wyglądał na miejsce,
gdzie znajdzie choć odrobinę pokoju.

No i wróciłem, pomyślał, ale pokoju jak nie było, tak nie ma.
- Jaka szkoda, że ten spokój nie udziela się nam w czasie posiedzenia. Wedge od-

wrócił się.

- Wasza Wysokość...
Leia uśmiechnęła się do niego.
- Daj spokój, Wedge, po co ten oficjalny ton? Znamy się dostatecznie długo, by

darować sobie podobne ceregiele.

Przytaknął zakłopotany.
- Wiem, ale wszystko się zmieniło. Choćby ty... ja nadal widzę Leię Organę, która

na Yavinie nie mogła się doczekać powrotu Luke'a z Gwiazdy Śmierci, ale inni widzą
w tobie przedstawicielkę Alderaanu w Radzie Tymczasowej. Nie chciałbym zachowy-
wać się zbyt poufale czy bezceremonialnie.

- Wiele się zmieniło, ale nie my, Wedge.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

31

- Chyba nie mogę do końca się z tobą zgodzić. - Wedge powiesił kurtkę na oparciu

metalowego krzesła i oparł się o nie ciężko. - Od czasów Yavina minęło siedem lat.
Przeszedłem drogę od pilota, któremu wydaje się, że jest bardzo dobry, do dowódcy
eskadry narwańców i pomocnika admirała, który współtworzy plany ataku na stolicę
Imperium.

Leia pokiwała głową i przysunęła sobie krzesło do tego, o które opierał się Wedge.
- Na Yavinie nie mieliśmy admirałów.
- I prawie nie mieliśmy statków. Był za to generał Dodonna, ale nie ma go już z

nami. - Wedge usiadł obok Lei. - Ty z kolei przeszłaś drogę od najmłodszej członkini
Imperialnego Senatu do centralnej postaci całej Rebelii. Mon Mothma może nam prze-
wodzić, a admirał Ackbar kierować naszymi wojskami, ale to ty spajasz w jedną całość
najrozmaitsze części Nowej Republiki. Nie mam bladego pojęcia, jak ci się to udaje.

Roześmiała się lekko i Wedge poczuł, że też odpowiada śmiechem.
- Trzymanie Hana i Luke'a z dala od kłopotów było bez porównania łatwiejsze. Cza-

sami mam wrażenie, że ta Rebelia trwa już od dziesięcioleci, a nie zaledwie od paru lat.

- Myślałem raczej o stuleciach, ale masz rację. - Wedge potrząsnął głową. - Czy

wszystkie posiedzenia Rady są takie trudne?

- Niektóre. To jest wyjątkowo skomplikowane. Borsk Fey'lya chce tu załatwić parę

spraw i postarał się, żeby wszystko szło po jego myśli.

- Myślę, że admirał Ackbar też ma sporo do powiedzenia.
- Tylko dlatego, że Fey'lya zaplanował tę batalię na długi termin. Dobrze sobie

przemyślał pewne sprawy i potrafi zatroszczyć się o szczegóły.

- Co masz na myśli?
Leia spojrzała na niego z zaskoczeniem i politowaniem zarazem.
- Och, Wedge... Nie uwierzyłbyś, jak dobrze Fey'lya zaaranżował różne sprawy,

by pracowały przeciwko Ackbarowi.

- Nie jestem takim znowu niedowiarkiem.
- Niech ci będzie. - Leia zatoczyła ręką łuk, wskazując na bezdrzewny krajobraz. -

To Fey’lya zadecydował, że posiedzenie odbędzie się tu, na Noquivizorze. Czuje się tu
jak w domu; te sawanny bardzo przypominają jego rodzinną posiadłość na Bothawui.
Mon Mothma, ty, ja i pozostali ludzie uważamy tutejszy klimat za przyjemny i czujemy
się swobodnie. Natomiast Kerrithrarrowi, radnemu Wookiech, na pewno nie podoba się
świat z szerokim niebieskim niebem i całkowicie pozbawiony drzew. Umieszczenie go
w podziemnej kwaterze to niemal pogwałcenie jego osobistego honoru, a sam wiesz,
jak drażliwi są Wookie na tym punkcie.

- Teraz, kiedy zwróciłaś mi na to uwagę, rzeczywiście trudno uznać, by Kashyyyk

miał wiele wspólnego z tą planetą. A admirałowi Ackbarowi i pozostałym Kalamaria-
nom na pewno nie odpowiada tutejsze suche powietrze.

- Sian Tew i jego Sullustanie uważają z kolei, że trochę tu za gorąco. - Leia wzru-

szyła ramionami. - W efekcie większość osób, które Fey'lya uważa za swoją opozycję,
czuje się tu niedobrze. Niewiele potrzeba, by dali się ponieść nerwom i uznali, że nie-
którzy...

- Na przykład admirał Ackbar...

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

32

- Właśnie, że niektórzy niepotrzebnie się upierają. To może wpłynąć na rozkład

głosów i zaszkodzić Ackbarowi i jego planom.

Księżniczka oparła się wygodnie i wygładziła suknię na kolanach.
- Oczywiście Ackbar doskonale zdaje sobie z tego sprawę i dlatego właśnie forso-

wał plan blokady. Wiedział, że pomysł zostanie odrzucony, więc kiedy się z niego wy-
cofa, wyjdzie na rozsądnego i skłonnego do kompromisu. A to oznacza, że i druga stro-
na będzie musiała pójść na kompromis.

Wedge zmarszczył czoło. Dopiero po spotkaniu, kiedy admirał Ackbar wytłuma-

czył mu wszystko, zdał sobie sprawę, że zupełnie nie dostrzegł znaczenia rzeczy, które
-jak właśnie wskazała Leia - były zupełnie oczywiste.

- Myślę, że wytropienie okrętów nieprzyjaciela i zestrzelenie ich jest o niebo ła-

twiejsze niż ta wasza polityka.

- Możliwe, ale to tylko kwestia skali. Prowadzisz swoich ludzi przeciwko najwyżej

kilkudziesięciu Imperialnym, natomiast każdy z nas reprezentuje miliardy istot, a na-
szym celem jest obalenie dalszych miliardów. Nie możemy sobie pozwolić na taką
bezpośredniość i swobodę.

- Kiedyś mogliśmy.
- To prawda, ale wtedy byliśmy samozwańczymi członkami podziemnego ruchu.

Teraz mówimy i działamy w imieniu całych planet. - Leia dotknęła ręki Wedge'a i uści-
snęła ją. - W tamtych czasach nawet w najdzikszych marzeniach nie myślałam, że w
przyszłości będziemy się mierzyć z podobnymi problemami.

Wedge poklepał wierzch jej dłoni.
- Tak, wtedy wydawało się nam, że jeszcze nasze dzieci i wnuki będą walczyć z

Imperium.

- Właśnie. - Roześmiała się znowu. - No to jak, Wedge, są jakieś widoki na to, że

przysporzysz Rebelii nowych członków?

- Ja? W eskadrze mam tyle dzieciaków, ile mi potrzeba. - Zauważył, że jato za-

smuciło - Hej, nie jest tak źle. Mam przyjaciół, tyle tylko, że nie mam czasu na zaloty.
Ty znalazłaś odpowiednią osobę, nawet nie szukając. Może tak to właśnie się dzieje,
więc nie martwię się za bardzo. A na marginesie, co słychać u ciebie i Hana?

- Jesteśmy szczęśliwi, jeśli w ogóle mamy okazję się widzieć. Trochę ciężko jest

kobiecie, która właśnie przyznała się przed sobą, że kogoś kocha, jeśli ten ktoś zostaje
zamrożony w karbonicie na prawie rok. Z drugiej strony, nie miał wtedy okazji dener-
wować mnie swoim zachowaniem.

- To cały on... wcielony chaos. - Wedge uśmiechnął się. - Hana Solo można albo

kochać...

- ... albo zamrozić w karbonicie, wiem. - Leia spojrzała tęsknie przed siebie. -To

dobry człowiek, mimo wszystkich swoich dziwactw i pozornej szorstkości. W całej
galaktyce nie znalazłabym lepszego. Zresztą wcale nie zamierzam szukać, ale czasami
zastanawiam się, dlaczego właśnie on?

- Jeśli kiedykolwiek najdą cię podobne wątpliwości, poważne wątpliwości, daj mi

znać. Podam ci co najmniej tuzin powodów. - Choćby taki, że trzeba faceta równie

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

33
bystrego jak Han Solo, by dotrzymać ci kroku, Leio. pomyślał. Puścił jej dłoń i prze-
ciągnął się jeszcze raz. -A Lukę? Jak sobie radzi?

- Dobrze. Nie przerywa swojego szkolenia Jedi. Podróżuje też po całej galaktyce

w poszukiwaniu artefaktów albo dokumentów, które pozwoliłyby mu dowiedzieć się
więcej o rycerzach Jedi. Imperator bardzo skutecznie przeprowadził ich eksterminację.
Pozostały o nich tylko te opowieści, które sam kazał spisać, a większość z nich jest
wyssana z palca. Lukę mówi, że nie sposób dowiedzieć się z nich czegokolwiek o szko-
leniu Jedi. Kilka tekstów proponuje wprawdzie ćwiczenia, ale tak zaprojektowane, by
przeciągnąć potencjalnego Jedi na ciemną stronę.

- To paskudne, ale bardzo podobne do Imperatora.
- Był zły, a co gorsza, bardzo staranny w tym, co robił. - Leia westchnęła. - Lukę opra-

cował dla mnie zestaw ćwiczeń i przekonał, żebym sama zaczęła trening. Ćwiczę, kiedy
tylko mogę, ale Jedi powinien być spokojny i rozluźniony, a przy moim stanowisku i fru-
stracjach, jakie nieodłącznie się z nim wiążą, rzadko kiedy jestem w odpowiednim nastroju.

- Wyobrażam sobie. Następnym razem, kiedy go zobaczysz albo będziesz z nim

rozmawiać, przekaż mu ode mnie, że z radością przyjmiemy go do Eskadry Łotrów,
jeśli kiedyś przyjdzie mu ochota polatać. Zebrałem świetne osoby, serce zespołu, do
którego będę dodawał nowe, gdy tylko się pojawią. - Wedge pochylił się do przodu. -
Odbudowaliśmy Eskadrę z najlepszych pilotów, którzy mają do zaoferowania także
inne umiejętności. Ackbar chciał, żeby to była elitarna jednostka, która poradzi sobie ze
wszystkim, od zażartej bitwy po tajne operacje zwiadowcze. Dodanie do tej mieszanki
rycerza Jedi na pewno by nie zaszkodziło.

- Podejrzewam, że Lukę z przyjemnością by się do was przyłączył, ale w tej chwili

ciąży na nim duża odpowiedzialność: jest ostatnim, a właściwie pierwszym nowym
Jedi. Próbuje dowiedzieć się jak najwięcej na temat tradycji, której stał się dziedzicem.
Ale przekażę mu twoją wiadomość.

- Dzięki.
Rozległ się sygnał komunikatora; Leia odsłoniła rękaw sukni.
- Radna Organa, słucham.
- Leia, tu Mon Mothma. Jeśli masz chwilę, chciałabym z tobą coś omówić.
- Już idę. - Leia wyłączyła komunikator, pochyliła się i pocałowała Wedge'a w poli-

czek. - Może i masz rację: zmieniliśmy się, ale na szczęście nie na tyle, żebym nie mogła
posiedzieć chwilę ze starym przyjacielem i odprężyć się trochę. Do zobaczenia, Wedge.

- Do widzenia, Leio. - Wedge wstał, gdy wychodziła. Rzeczywiście zmieniliśmy

się, Leio, pomyślał. Ale chyba na lepsze. Siedem lat to długo, ale chyba wytrzymam
następnych siedem. A potem siedem kolejnych.

Na patio wszedł mężczyzna i zwrócił się w stronę Wedge'a. Rude włosy miał

mocno przyprószone siwizną, ale zielone oczy i ostre kości policzkowe sprawiały, że
był uderzająco podobny do syna. Wedge zerwał się na baczność i zasalutował.

Mężczyzna odwzajemnił salut, a potem podał Wedge'owi rękę.
- Miło mi pana poznać, komandorze Antilles.
- Wzajemnie, generale Cracken. Co mogę dla pana zrobić? Generał wskazał Wed-

ge'owi krzesło.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

34

- Jeśli ma pan chwilkę... Wedge usiadł.
- Proszę mówić.
- Chciałbym podziękować panu za przyjęcie mojego syna do Eskadry Łotrów.
- Podziękować mi? - Wedge zachichotał. -- Niewielu rodziców uznałoby, że wstą-

pienie ich dziecka do Eskadry Łotrów to dobry pomysł.

- Z pewnością przekona się pan, że nie jestem typowym rodzicem, komandorze. -

Starszy z Crackenów był zbudowany podobnie jak syn, choć zaokrąglił się nieco w
pasie, a wzdłuż policzków miał głębokie bruzdy. - Wielu innych dowódców odrzuciło-
by go tylko dlatego, że jest moim synem. Uznaliby, że podsyłam im agenta, by szpie-
gował ich działania.

- A robi pan to?
- A powinienem?
Wedge wzruszył ramionami.
- Nie sądzę, choć generał Salin ma zastrzeżenia w kwestii wewnętrznego bezpie-

czeństwa w mojej jednostce.

- Zdaję sobie sprawę z sytuacji kapitana Celchu, ale nie przejmowałbym się nią

zbytnio. Ufam, że zamelduje pan o wszelkich problemach, jakie pojawiłyby się w
związku z tą sprawą.

- Oczywiście.
- Tego się właśnie spodziewałem. - Cracken zatarł dłonie. - Pash jest bardzo zdol-

ny... mówię to jako ojciec i jako oficer Nowej Republiki. Szybkie sukcesy postawiły go
w sytuacji, w której trudno mu jest dokonać czegoś więcej. A to oznacza, że będzie
starał się udowodnić sobie, że potrafi przewyższyć dotychczasowe umiejętności. Choć
nie wątpię, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, jego podwładnym trudno do-
trzymać mu kroku. W tym dążeniu do sprawdzania własnych umiejętności powstrzy-
mywała go dotąd świadomość, że przy okazji może spowodować śmierć swoich ludzi.
Ta sytuacja doprowadziłaby w końcu do tego, że znienawidziłby sam siebie... albo dlatego,
że nic nie osiągnął, albo że zabił swoich podwładnych. Wstąpienie do Eskadry będzie dla
niego wyzwaniem. Jest pan dobrym człowiekiem, Antilles. Nie ryzykuje pan niepotrzebnie,
ale też nie uchyla się pan przed wykonaniem zadania, które trzeba wykonać. Znalazł pan
równowagę, której szuka mój syn. Nie oczekuję, że pośle go pan na śmierć, ale jeśli zginie
jako członek Łotrów, będę wiedział, że robił wszystko, co się da, dla dobra Rebelii. Nie
chciałbym go stracić, ale jeśli muszę, to ten sposób nie jest najgorszy.

- Mam nadzieję, że Eskadra Łotrów sprosta pańskim oczekiwaniom.
- O, nie wątpię, że sprosta.
Pewność w głosie Airena Crackena sprawiła, że Wedge'a coś ścisnęło w żołądku.
- Czy nie powinno mnie zaniepokoić, że szef wywiadu Sojuszu właśnie zapewnił,

że jego synowi w mojej jednostce nie zabraknie wyzwań?

- Zaniepokoić, komandorze?
- Tak jest, generale.
- Właśnie o to chodzi, komandorze Antilles. - Cracken uroczyście pokiwał głową.

- Trafił pan w sedno.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

35

R O Z D Z I A Ł

6

Świergot Gwizdka sprawił, że Corran spojrzał na wyświetlacz czasu zielono-

białego ekranu głównego monitora swojego X-winga.

- Pięć minut do powrotu z nadprzestrzeni, dziękuję.
Odliczanie oznaczało, że dwuetapowy przelot z Borleiasa na Mrisst, który zajął

łącznie około pięciu godzin, dobiegał końca. Podjęcie środka ostrożności w postaci
dodatkowego systemu tranzytowego zamiast lotu bezpośrednio na Mrisst wydało się
Corranowi całkiem niepotrzebne, jeśli dane wywiadowcze, które sprowokowały ich
akcję, były prawdziwe. Nasza ofiara już wie, gdzie stacjonujemy, pomyślał.

Mirax Terrik przyleciała na Borleias na pokładzie swojego statku, „Pulsarowego

Ślizgu", z trasy handlowej, która prowadziła przez Mrisst. Dzięki swoim umiejętno-
ściom przemytniczki zdobyła kopie raportów dotyczących lokalnego ruchu w prze-
strzeni systemu, żeby dowiedzieć się, kto z działających na tym terenie mógłby okazać
się dla niej konkurencją. Jednym ze statków na liście był frachtowiec o nazwie „Mści-
ciel Derry IV". Przybywszy na Borleias, Mirax zapytała Emtreya, czy ma jakieś infor-
macje na temat tego statku; to dlatego Eskadra Łotrów leciała teraz na zwiad do syste-
mu Mrisst.

Corran uznał, że dość już błądzenia myślami i czas skoncentrować się na misji.

Zadanie nie było łatwe ze względu na dwie informacje, które eskadra otrzymała na
kilka godzin przez zaplanowaniem i rozpoczęciem misji. Najpierw dostali potwierdze-
nie od władz Thyferry, że Bror Jace nie żyje. Był najlepszym pilotem Łotrów w trakcie
pierwszych pięciu misji eskadry, podczas których zestrzelił dwadzieścia dwie maszyny
przeciwnika - o jedną więcej niż Corran. Po powrocie z ostatniej misji wezwano go na
Thyferrę z powodu ciężkiej choroby jednego z członków rodziny, jednak nigdy nie
dotarł do kosmoportu przeznaczenia. Wszyscy obawiali się najgorszego, ale dopóki
władze Thyferry, cofając się po trasie jego planowanego przelotu, nie odnalazły szcząt-
ków rozbitego X-winga, mieli nadzieję, że ich obawy są nieuzasadnione.

Choć Corran i Bror rywalizowali ze sobą, dobrze się też rozumieli. Gdyby nie to

porozumienie, Corran przyjąłby pewnie wiadomość o śmierci kolegi równie łatwo jak
pozostali. Thyferranie powiadomili ich, że w okolicy krążył imperialny Interdictor,
wyglądało więc na to, że Jace został przedwcześnie wyrwany z nadprzestrzeni, wpadł

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

36

na myśliwce TIE i został zestrzelony. Ta wersja wydarzeń mogłaby przekonać także
Corrana, gdyby nie fakt, że wokół miejsca, gdzie poległ Jace, nie znaleziono szczątków
żadnej maszyny typu TIE.

Gdyby to na mnie naskoczyli, myślał, na pewno zabrałbym kilku ze sobą. Rozu-

miał wprawdzie, że mogli wziąć Brora z zaskoczenia i po prostu mieć szczęście, ze-
strzelając go już pierwszym czy drugim strzałem, ale nie wydawało mu się to zbyt
prawdopodobne. Bror byłby zupełnie bezbronny tylko wówczas, gdyby jego myśliwiec
okazał się niesprawny lub miał awarię. Tej wersji przeczył jednak fakt, że główny inży-
nier jednostki, Verpin zwany Zraii, utrzymywał maszyny eskadry w doskonałym stanie.
Jeśli w grę nie wchodził sabotaż, prawdopodobieństwo uszkodzenia czy awarii było
znikome.

Imperialny Interdictor został zidentyfikowany jako „Czarna Osa". Mógł to być

przypadek, ale Łotry walczyły z tym krążownikiem podczas swojej pierwszej potyczki.
Corran był wówczas tak blisko śmierci - wyrwano ich z nadprzestrzeni przypadkiem -
jak nigdy więcej nie chciałby się znaleźć. Gdyby nie interwencja Tycha Celchu, byłby
już martwy albo - co gorsza - uwięziony w którejś z kolonii karnych Imperium.

Byłby skłonny uznać obecność „Czarnej Osy” za przypadek, gdyby nie druga in-

formacja, która do niego dotarła. Emtrey próbował na jego prośbę dotrzeć do danych na
temat Gila Bastry, dawnego przełożonego Corrana z czasów jego służby w KorSeku.
Gil był tą osobą, która sfabrykowała dla Corrana, jego partnerki z KorSeku oraz jej
męża fałszywe tożsamości, dzięki którym udało im się uciec z Korelii. Corran poprosił
robota o odszukanie tych informacji z powody fałszywego raportu, który donosił, że Gil
został pojmany i zabity przez władze Imperium.

Emtrey znalazł raport, który potwierdzał, że Gil nie żyje, a także podawał infor-

macje o przyczynie jego śmierci. Gil zmarł mianowicie podczas nieudanego przesłu-
chania prowadzonego przez agenta imperialnego wywiadu Kirtana Loora. Loor był
oficerem łącznikowym oddziału KorSeku, w którym służył Corran, i obaj nie pałali do
siebie miłością. Nie znosiłem go, pomyślał Corran, jeszcze zanim wypuścił na wolność
mordercę mojego ojca.

Poczuł, że coś ściska go za gardło. Dotknął szyi prawą dłonią, wyczuwając zawie-

szony tam medalion. Jego ojciec traktował ten medalion jako talizman. Corran nie miał
innych pamiątek po ojcu, a od Mirax dowiedział się, że był to pamiątkowy medal, jaki
wybijano zawsze, gdy jeden z koreliańskich rycerzy Jedi zostawał wyniesiony do rangi
mistrza. Dotyk medalionu przywołał wspomnienia wielu dobrych chwil, jakie spędzili z
ojcem, a to złagodziło nieco ucisk w gardle.

Corran wiedział, że głupotą byłoby sądzić, że dwa fakty powiązane w czasie łączył

również związek przyczynowy, ale nie mógł się pozbyć przeczucia, że Kirtan Loor był
w jakiś sposób zaangażowany w zasadzkę na Brora Jace'a i jego śmierć. Raport na te-
mat śmierci Gila wskazywał, że Loor został wezwany na Coruscant, gdzie przydzielono
mu „nowe obowiązki". Corran nie miał wątpliwości, że niezależnie od tego, czym Loor
powinien się akurat zajmować, nie przestał szukać sposobów, by wytropić Corrana,
który wymknął mu się na Korelii. Jeśli Loor dowiedział się, że wstąpiłem do Eskadry

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

37
Łotrów, pomyślał, zrobi wszystko, by zadać mi cios, nawet gdyby to miało być zabicie
mojego kolegi. Oparł się hełmem o zagłówek fotela.

- Zostaw Loora na później - skarcił się głośno. - Teraz masz przed sobą misję. -

Spojrzał na chronometr. - Dziesięć sekund do powrotu z nadprzestrzeni. Trzymaj się,
Gwizdek, może być gorąco!

Ściana światła widoczna za osłoną kabiny zamieniła się nagle w miliardy świetl-

nych punktów i Eskadra Łotrów wyskoczyła z nadprzestrzeni do systemu GaTir. Skok
został wyliczony z niezwykłą precyzją - nawet większą niż ta, z której słynęli Sullusta-
nie - pojawili się więc pod płaszczyzną, którą tworzyły tory planet, podchodząc do
Mrisst od strony bieguna południowego. Pash Cracken zasugerował ten kurs ze wzglę-
du na to, że południowy kontynent planety został uznany za zbyt niestabilny geologicz-
nie, by mrisstańska Akademia Nauk i Handlu mogła na nim rozlokować astronomiczne
punkty obserwacyjne.

Piloci Eskadry Łotrów wiedzieli, że ich przybycie nie pozostanie niezauważone,

ale chcieli jak najdłużej uniknąć wykrycia. Gdyby „Mściciel" śledził te same raporty o
ruchu wewnątrz systemowym co Mirax, pojawienie się w systemie ośmiu X-wingów na
pewno zwróciłoby jego uwagę. Natomiast przybycie ośmiu składaków - a taki sygnał
nawigacyjny emitowali członkowie eskadry - zostałoby ledwie odnotowane.

Oczywiście w końcu dane zebrane ze stacji planetarnych w powiązaniu z informa-

cjami o ruchu powietrznym wskazałyby, że „brzydale" -jak Korelianie nazywali po-
dobnie zmodyfikowane myśliwce - zachowują się jak całkiem porządne X-wingi. Przy
odrobinie szczęścia jednak ta anomalia mogła pozostać niewykryta aż do zakończenia
ich misji. Corran był skłonny sądzić, że pozostali niezauważeni, gdyby nie to, że w
końcu sami zauważyli „Mściciela".

X-wingi prześliznęły się ponad górnymi warstwami atmosfery Mrisst, lecąc od do-

łu i w stronę słońca, które zalśniło na krawędziach „Mściciela", gdy statek pojawił się
w ich polu widzenia.

- Gwizdek, co to za statek obok „Mściciela"?
Robot świergotał przez chwilę, po czym wyświetlił odpowiedź na monitorze po-

mocniczym. Zidentyfikował statek jako średniej wielkości transportowiec o nazwie
„Duma Contruum". Do kodu identyfikacyjnego Gwizdek dołączył symbol, który w
żargonie policyjnym oznaczał, że dwa statki poruszają się jako tandem, tym samym
kursem i z taką samą prędkością, by umożliwić przeładunek towaru z jednego do dru-
giego. Zupełnie jak w KorSeku... jakbym przyłapał przemytników, pomyślał Corran.
Zanim zdążył włączyć komunikator, by zawiadomić innych, że „Duma" i „Mściciel"
tworzą tandem, w słuchawkach rozległ się głos Pasha Crackena.

- Dwunastka, ta „Duma" to lipa.
- Skąd wiesz, Czwórka? - zapytała kapitan Nunb.
- Pochodzę z Contruum. U nas tylko jednostki dowodzenia mogą mieć nazwy po-

chodzące od zalet charakteru. Transportowce otrzymują nazwy zwierząt pociągowych
albo rzek.

Corran włączył swój komunikator.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

38

- Dwunastka, Czwórka ma rację. „Duma" odbiera lub przekazuje ładunek z „Mści-

ciela".

- W takim razie bierzemy się za oba. Zablokować płaty w pozycji bojowej.
Corran wyciągnął rękę i pstryknął odpowiedni przełącznik. Stabilizatory myśliwca

rozłączyły się i zablokowały w pozycji, od której X-skrzydłowce wzięły swoją nazwę.
Na sterburcie Corran zobaczył cztery myśliwce klucza drugiego, odlatujące w ślad za
dowodzącym nimi Crackenem. Corran był skrzydłowym kapitan Nunb; razem z Rhysa-
ti Ynr i Erisi Dlarit w Łotrach Siedem i Osiem tworzyli klucz pierwszy.

W słuchawkach rozległ się głos kapitan Nunb.
- Wzywam statki „Mściciel Derry IV" i „Duma Contruum". Mówi kapitan Arii

Nunb z Eskadry Łotrów. Naruszyliście przestrzeń Nowej Republiki. Zatrzymajcie się i
opuśćcie tarcze. Przygotujcie statki do kapitulacji.

Corran zmrużył oczy, widząc jak oba statki zaczynają oddalać się od siebie.
- Uwaga, Łotry! Ruszyli, a wiemy, że „Mściciel" nie ma zbyt wielu myśliwców.
Jakby na jego wezwanie z wolnej przestrzeni pomiędzy statkami wystrzelił tuzin

maszyn typu TIE i myśliwców przechwytujących.

- Chyba jednak ma i myśliwce, i pilotów, Dziewiątka.
- Widocznie parę zdobyli. Czwórka.
- Dosyć pogaduszek. Klucz drugi, bierzecie „Mściciela". Klucz pierwszy, osła-

niamy ich.

- Według rozkazu, Dwunastka. - Corran prawą ręką chwycił za drążek. Przełączył

lasery na tryb podwójny, tak by strzelały parami. Oznaczało to, że poszczególne strzały
będą wprawdzie miały mniejszą moc, ale za to da się strzelać szybciej. W pełnej skrę-
tów, pętli i korkociągów walce bezpośredniej, jaką obiecywał sobie po gałach i sko-
sach, szybkość ostrzału mogła się okazać decydująca.

- Jestem na twoim skrzydle, Dwunastka.
Zanim skończył mówić, kapitan Nunb przechyliła maszynę na lewe skrzydło i za-

nurkowała w kierunku planety. Corran nie miał pojęcia, dlaczego to zrobiła, ale ruszył
w ślad za nią, trzymając się nieco na prawo za jej prawym stabilizatorem. Gdy pode-
rwała statek do góry i zaczęła wychodzić z lotu nurkowego, zobaczył błysk jej laserów,
a prowadząca maszyny przeciwnika gała eksplodowała.

- Niezły strzał, Dwunastka.
Jedyną odpowiedzią był nagły przechył statku na bakburtę, który szybko wyrów-

nała. Rufa myśliwca przesunęła się na prawo, gdy wdepnęła pedał sterów manewro-
wych, unosząc dziób na lewo. Leciała teraz dokładnie na ogonie myśliwca TIE, który
dał się nabrać na tę zamarkowaną beczkę. Poczwórny wystrzał kapitan Nunb ściął lewe
skrzydło gały, która odleciała w przestrzeń, wirując w dzikim młynku.

- Przejmij dowodzenie, Dziewiątka.
- Według rozkazu, Dwunastka. - Corran zerknął na skaner i zobaczył dwa Inter-

ceptory nadlatujące pod ostrym kątem z góry. Pociągnął za drążek sterowniczy, skręcił
i już miał pierwszy cel na celowniku. Ustawił statek dziobem do tamtego i skasował
ciąg. Unosząc lewy stabilizator pozwolił, by myśliwiec przechylił się na prawo, a po-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

39
tem wcisnął pedał lewego steru manewrowego i powtórzył manewr Nunb, ostrzeliwując
prowadzącego skosa.

Potrzebował czterech strzałów zamiast jej jednego, ale efekt był równie spektaku-

larny. Szkarłatne promienie lasera wypaliły rząd otworów w nachylonym lewym skrzy-
dle Interceptora, które zaczęło odrywać się od kadłuba, żeby w końcu roztrzaskać się o
okrągłą kabinę. Gdy górna połowa stabilizatora oderwała się wreszcie, lewe skrzydło
się wygięło, interceptor zaczął wirować, po czym rozpadł się na kawałki. Bliźniacze
silniki jonowe rozerwała eksplozja, a szczątki statku zaczęły opadać ku atmosferze
Mrisst.

Drugi ze skosów nadal zbliżał się pierwotnym kursem, a manewr Corrana wysta-

wił go bokiem do nadlatującej maszyny. Gwizdek zapiszczał ostrzegawczo, ale Corran
był daleki od paniki. Odwrócił statek plecami do góry i mocniej wcisnął lewy ster. W
ten sposób zneutralizował skutki poprzednich manewrów i znalazł się na wprost nadla-
tującego skosa. Naprowadził siatkę celowniczą na imperialną maszynę, a kiedy zmieni-
ła kolor na zielony, wcisnął spust.

Laserowe strzały przedziurawiły kabinę pilota i wypełniły ją ogniem. Wtórna eks-

plozja wstrząsnęła skosem. Skrzydła oderwały się i zaczęły odpływać od jaskrawej,
niebiesko-czerwonej kuli ognia. Po chwili eksplodowały silniki jonowe, otulając pozo-
stałości statku srebrzystą chmurą, która zapadła się w sobie. Drobne szczątki wraku
krzesały iskry o tarcze Corrana, nie wyrządzając mu jednak żadnej szkody.

W oddali przed sobą Corran dostrzegł „Mściciela", którego nietrudno było zauwa-

żyć dzięki jaskrawym promieniom laserowego ognia wystrzeliwanego z dział na dzio-
bie i śródokręciu. Zielone linie tworzyły stożkowate pasma skręcające się w spirale, co
oznaczało, że artylerzyści mają spore trudności z namierzeniem celów.

Wygląda na to, że porucznik Cracken umie latać, i to nie byle jak, pomyślał Cor-

ran.

Zobaczył, że w stronę przypominającego osę frachtowca nadlatują pod najdziw-

niejszymi kątami torpedy protonowe. Nawet gdyby artylerzyści byli dość dobrzy, by
zestrzelić nadlatujące torpedy, trudno by im było zneutralizować wszystkie. Niektóre
pociski musiały trafić, pozostawało tylko pytanie ile.

Trafiły wszystkie, w burzy rozbłyskujących eksplozji pozbawiając „Mściciela"

przednich i tylnych tarcz. „Statek" zaczął powoli wirować w przestrzeni, ukazując wy-
rwę w lewej burcie. Kapsuły ratunkowe wystrzeliły na wszystkie strony. Frachtowiec
nadal oddalał się od Mrisst, ale widać było, że dryfuje i w końcu podda się przyciąganiu
grawitacyjnemu planety.

- Dziewiątka, odpadaj na sterburtę.
Corran gwałtownie przechylił statek w prawo, ale mimo to złapał parę zielonych

laserowych strzałów, które waliły w jego rufowe tarcze. Przełączył zasilanie z laserów
na tarcze, a potem wyrównał ich moc. W miejscu, gdzie był jeszcze przed chwilą, im-
perialny TIE zanurkował szeroką pętlą, a jeden z X-wingów eskadry przemknął obok,
siedząc mu na ogonie.

- Nie mogę się pozbyć tego skosa.
- Dwunastka w drodze, Ósemko.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

40

Erisi ma kogoś na ogonie, a kapitan Nunb leci jej na pomoc, odnotował w myśli

Corran. Zobaczył dwa myśliwce typu TIE, jak mkną w dół, mijając go pod dziwnie
ostrym kątem. Zastanawiał się, co robią, dopóki Gwizdek nie wyświetlił ich trajektorii
na ekranie - leciały kursem przechwytującym ku Łotrowi Siedem, temu, który ostrzegł
go, by odpadł na prawo.

Rhysati ściga ofiarę, która weszła w ciasną pętlę, zorientował się Corran, podczas

gdy te dwa cwaniaki próbują przeciąć pętlę i przyszpilić ją. Nic z tego, dopóki tu je-
stem.

- Siódemka, uważaj na rufę. Lecę do ciebie, ale bądź gotowa wyrwać na prawo i w

górę na mój znak.

- Zrozumiałam, Dziewiątka. Już prawie go mam...
Corran przechylił myśliwiec na bakburtę, a potem tak mocno wcisnął ster manew-

rowy, że postawił maszynę na dziobie. Pchnął akcelerator na pełny ciąg i skierował w
stronę dwóch myśliwców lecących w ślad za Rhysati. Przełączył system celowniczy na
torpedy protonowe, ale nie od razu zaczął namierzać myśliwce TIE. Niektóre modele
mają system ostrzegania o namierzeniu, przypomniał sobie. Jeśli dam im szansę zrobie-
nia uniku, skorzystają z niej. Zrobił głęboki wdech, wypuścił powietrze z płuc i zbliżył
się do prowadzącej gały na nie więcej niż kilometr. Pchnąwszy drążek mocno do przo-
du, naprowadził siatkę celowniczą na imperialny myśliwiec. Gdy wyświetlacz zapalił
się na czerwono, a świergot Gwizdka przeszedł w ciągły pisk, Corran wcisnął spust.

Torpeda protonowa wystrzeliła i trafiła prosto w prowadzący myśliwiec. Pocisk

przebił się przez lewe skrzydło maszyny i eksplodował na wprost kabiny pilota. Cen-
tralna kula myśliwca zaczęła spadać, gdy skrzydła oderwały się od kadłuba. Szczątki
maszyny runęły w dół, ściągane w studnię grawitacyjną planety.

Corran przełączył uzbrojenie na lasery i przechylił X-winga na prawo. Szybki

strzał zahaczył prawe skrzydło drugiego myśliwca, ale nie dość mocno, by wyrządzić
poważniejsze szkody. Myśliwiec TIE odpadł na lewo, więc Corran również przechylił
swoją maszynę na bakburtę, skorygował kurs sterem manewrowym i zdławił ciąg, by
pozostać na ogonie przeciwnika.

Gała weszła w prawy wiraż i gwałtownie wzbiła się w górę. Corran zaczął się

wznosić, gdy przeciwnik nadleciał, zamykając pętlę. Corran postawił X-winga na pra-
wym stabilizatorze, odsłaniając lewy bok nadlatującemu myśliwcowi TIE. Pierwsze
strzały imperialnej maszyny minęły ze sporym zapasem statek Corrana, ale gała zaczęła
korygować kurs, by znaleźć się w lepszej pozycji do strzału.

Corran mocno wcisnął lewy pedał sterów i przechylił maszynę na sterburtę o

dziewięćdziesiąt stopni, ustawiając się dziobem do przeciwnika, w najtrudniejszej po-
zycji do ostrzału. Jednym ruchem kciuka włączył program namierzania dla torped pro-
tonowych i natychmiast usłyszał sygnał Gwizdka. Ignorując grad zielonych promieni
lasera bombardujących jego przednią tarczę, wcisnął spust.

Torpeda protonowa oderwała prawe skrzydło gały, wprowadzając myśliwiec w

płaski wir. Gwizdek zameldował, że ciąg maszyny przeciwnika zmniejszył się o poło-
wę. Corran przypisałby spadek mocy uszkodzeniom prawego silnika. Myśliwiec zaczął
wirować coraz wolniej. Pilot najwyraźniej wyłączył lewy silnik, by wyhamować ruch

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

41
wirowy. Ponowne uruchomienie lewego silnika pozwoliłoby mu manewrować, ale
eksplozja na bakburcie dowodziła, że wszystko poszło gładko. Błękitne błyskawice
oplotły statek, który nagle eksplodował w kulę ognia i runął w stronę słońca systemu.

- Gwizdek, podaj cele.
Robot wyświetlił na ekranie sylwetkę „Dumy Contruum", ale transportowiec tkwił

w miejscu. Corran włączył kilka przycisków na konsoli, by zobaczyć, czy rzeczywiście
nigdzie nie widać myśliwców, ale nie dostrzegł ani jednego. Urażony pisk Gwizdek
skarcił go za to, że zlekceważył informacje przekazane przez robota.

- Tak tylko sprawdzam.
Gwizdek zaćwierkał w odpowiedzi.
- No dobrze, nie powinienem w ciebie wątpić. - Corran włączył komunikator.
- Dwunastka, tu Dziewiątka. Przestrzeń czysta.
- Zrozumiałam, Dziewiątka. Wejdź na kurs 173 i krąż wokół „Mściciela" w odle-

głości trzech kilometrów. Czwórka przekonał „Dumę", by pomogła ustabilizować
„Mściciela", żeby nie spadł w atmosferę. Służby antykryzysowe na Mrisst aż się palą,
żeby rozszabrować jego resztki.

- Przyjąłem, Dwunastka. - Corran uśmiechnął się. -Jeszcze jedno, pani kapitan...
- Tak, Dziewiątka?
- Doskonale pani lata. Witam w Eskadrze Łotrów. Jest pani niewątpliwie jedną z

nas.

- Dziękuję, Dziewiątka. Miło być z powrotem w domu.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

42

R O Z D Z I A Ł

7

Na dźwięk jej głosu Kirtan Loor poczuł dreszcz. Odwrócił się od konsoli roboczej

i przyklęknął na jedno kolano przed górującym nad nim holograficznym wizerunkiem
Ysanny Isard.

- Pani dyrektor, jestem na pani rozkazy.
- Tak mi się właśnie wydawało.
Zimny ton w jej głosie ostrzegł go, że jest w nastroju, w którym nie toleruje błę-

dów. Nie mógł sobie przypomnieć, by jakiś popełnił, ale szybko stłumił gniew, jaki w
nim obudziły niesłuszne pretensje. Przecież o nic cię nie oskarża, pomyślał. Jej nastrój
może nie mieć nic wspólnego z tobą czy twoją służbą.

- Czego sobie pani życzy, pani dyrektor?
Jad w jej różnobarwnych oczach zdołał przebić się nawet przez transmisję z odle-

głego o kilka kilometrów w górę Imperialnego Pałacu.

- Życzę sobie, żebyś się nie obijał.
- Oczywiście, pani.
- Twój raport na temat niekompetencji koordynatora lotu „Czarnej Osy" w sprawie

Brora Jace'a był dość wnikliwy. Chciałam go mieć żywego, by wykorzystać go na „Lu-
sankyi". Z twojego raportu jasno wynika, że major Wortin doskonale o tym wiedział,
ale nie podjął żadnych środków ostrożności, by zapobiec śmierci pilota. I miałeś rację,
że jego zapewnienia, iż statek eksplodował przypadkiem, niewiele mają wspólnego z
prawdą.

- Dziękuję.
- Natomiast nie interesuje mnie, jakie wnioski powinniśmy, twoim zdaniem, wy-

ciągnąć z tej sytuacji. To prawda, że dawniej major Wortin zostałby stracony, ale nie
możemy sobie dziś pozwolić na podobne marnotrawstwo personelu. Zaaprobowałam
jednak twój wniosek w sprawie jego przeniesienia na „Nieuchronnego". Pod dowódz-
twem Thrawna nauczy się tego, co już powinien umieć, albo umrze.

- Tak jest, pani dyrektor.
- Otrzymałam nowy wniosek od generała Derricote'a w sprawie osobników do-

świadczalnych. Tym razem chce Quarrenów, tak?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

43

Loor przygładził dłonią włosy na czubku głowy. Niejednokrotnie mówiono mu, że

wygląda jak młody Wielki Moff Tarkin, ale był niemal pewien, że Tarkin nigdy nie
pozwoliłby takiej Isard się onieśmielić. Tar-kin miał faktyczną władzę, pomyślał, nie-
mal równą tej, jaką Iceheart sprawuje w Imperialnym Centrum. Ja mam tylko trochę
ochłapów, które zdołałem wyrwać innym. Muszę poczekać i zgromadzić ich więcej.

- Tak, pani dyrektor, o to właśnie mu chodzi. Naukowcy generała Derricote'a do-

konali pierwszego przełomu w badaniach nad Gamorreanami. Wirus ma miesięczny
okres inkubacji i jest śmiertelny w siedemdziesięciu pięciu procentach przypadków.

- Okres inkubacji jest zbyt długi. Musi go skrócić.
- Tak, wiedzą o tym.
- Jak długo nosiciel zaraża innych?
Loor sięgnął do tyłu i zdjął z biurka notes komputerowy.
- Przez cztery dni, w ostatnim okresie choroby. Wirus jest przenoszony przez pły-

ny ustrojowe i może przetrwać w zarażonej wodzie przez prawie dobę. Zamrożony
przetrwa w nieskończoność.

Twarz Isard zachmurzyła się.
- A nie może przenosić się przez powietrze?
- Według obecnej teorii te same mechanizmy genetyczne, które pozwoliłyby wiru-

sowi przenosić się przez powietrze, znacznie ułatwiłyby samorzutne mutacje, w wyniku
których zaatakowałby ludzi.

- To nie do przyjęcia.
- To właśnie im powiedziałem, pani dyrektor. - Loor ponownie zajrzał do notesu. -

Derricote uważa, że problem inkubacji można częściowo przypisać powolnej przemia-
nie materii u Gamorrean. Quarreni najprawdopodobniej nie będą tak dobrym materia-
łem, jeśli chodzi o przenoszenie wirusa z gatunku na gatunek, ale mają znacznie szyb-
szy metabolizm niż Gamorreanie.

- Dobrze, daj mu, czego chce. Zorganizuj w dolnym mieście łapanki na Quarre-

nów. Na niższych poziomach miasta powinno ich być dość, by zadowolić Derricote'a. -
Isard potarła powieki szczupłymi palcami. -Zbierz ich z zapasem. Derricote zwykle
zaniża zapotrzebowanie.

- Tak jest, pani dyrektor.
- I powiedz Derricote'owi, że chcę, żeby skrócił okres inkubacji do tygodnia, a

przełomu w badaniach oczekuję najpóźniej za miesiąc.

- Widziałem raporty na temat sił Zsinja. Podobno pojawiły się w pobliżu jądra.

Czy myśli pani, że zmierza w naszą stronę?

Ysanna Isard roześmiała się głośno, a Loor uznał, że przyjemniejsze odgłosy sły-

szał w czasie wielu trudnych przesłuchań.

- Zsinj? Nie wtedy, kiedy ja tu jestem. Wie, że wyrwałabym mu serce i rzuciła na

ulicę z najwyższej wieży pałacu. Jeśli chce zająć planetę, zrobi to wtedy, jak kto inny
mi ją odbierze. Nie, on tylko sonduje moją obronę i siły Rebeliantów. Porówna jedno z
drugim, a potem tak się ustawi, by zostać zwycięzcą, kiedy wojska Rebeliantów i moje
wykrwawią się w walce o władzę nad Centrum Imperialnym.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

44

Choć czytał imperialne akta Zsinja tylko raz, Kirtan Loor doskonale pamiętał

wszystkie umieszczone tam szczegóły. Składały się na obraz oportunisty, choć Loor
wahał się, czy tak jednoznaczna ocena może wyczerpać prawdę o człowieku. Kiedyś
bym tak zrobił, zanim związałem się z Iceheart, pomyślał. To ona boleśnie mi uświa-
domiła, że poleganie na oczywistych wnioskach było źródłem moich kłopotów.

- Jeśli pani sobie życzy, mógłbym zorganizować parę akcji, które zniechęciłyby

admirała Zsinja do dalszych działań zwiadowczych.

- Nie, w żadnym wypadku. Nie grzeszy odwagą, ale nadrabia ten brak mściwością.

Uderz w niego, a poczuje się zmuszony do kontrataku. - Wzrok Isard stał się nieobecny,
a głos odpłynął. -Nie, musimy się skoncentrować na Rebelii. Wszystko ma być gotowe,
kiedy zdecydują się uderzyć na Centrum Imperialne.

- Jak sobie pani życzy, pani dyrektor.
- Lepiej dla ciebie, agencie Loor, żeby tak było. Jeśli Derricote nie będzie miał do

tego czasu swojego wirusa, będę musiała podjąć drastyczne kroki, by nikt związany z
tym projektem nie wpadł w ręce Rebeliantów. - Uśmiechnęła się zimno. - I gdybym
była na twoim miejscu, konsekwencje tego faktu śmiertelnie by mnie przeraziły.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

45

R O Z D Z I A Ł

8

Wedge otarł dłonie o uda, patrząc jak admirał Ackbar wstaje na zaproszenie Mon

Mothmy.

- Dziękuję, pani przewodnicząca. Razem z moimi ludźmi spędziłem od wczoraj

sporo czasu na analizowaniu wszelkich naszych informacji na temat Coruscant. Choć
nadal jesteśmy zdania, że blokada planety byłaby najbardziej pożądanym krokiem z
punktu widzenia militarnego, jesteśmy skłonni przyznać, że ze względu na inne czynni-
ki jest to opcja nie do przyjęcia.

Mon Mothma uśmiechnęła się z nieudawanym zadowoleniem.
- Doceniam pańskie wysiłki, przyjacielu. Czy odkrył pan jakiś inny sposób roz-

wiązania problemu?

- Nawet kilka, pani przewodnicząca.
Borsk Fey'lya wcisnął guzik w notesie komputerowym, który miał przed sobą.
- Najbardziej logicznym krokiem wydawałoby się zidentyfikowanie tych czynni-

ków, które najbardziej utrudniają nam podbój, prawda?

Kalamarianin kiwnął głową z powagą, patrząc na Bothanina.
- Zrobiliśmy to. Jest sprawą oczywistą, że nakładające się planetarne tarcze stano-

wią główną przeszkodę w osiągnięciu naszego celu.

Wysoki czarny Wookie, siedzący na prawo od księżniczki Lei, warknął pytanie, a

jej złocista jednostka 3PO przetłumaczyła:

- O rety, radny Kerrithrar chciałby wiedzieć, czy znalazł pan sposób, by wyłączyć

tarcze?

Wookie prychnął, a ramiona złotego robota oklapły na chwilę.
- Przekazałem znaczenie pańskiej wypowiedzi, panie radny, pomijając barwną

analogię, której pan użył. Wyłącznie dla jasności przekazu, proszę pana.

- Rozumiem pytanie. - Ackbar uniósł rękę, by powstrzymać ewentualne dalsze wy-

jaśnienia ze strony Wookiego. - Odpowiem, że analogia była całkiem trafna. Rzeczywi-
ście Coruscant można przyrównać do pierwszej Gwiazdy Śmierci.

Borsk Fey'lya roześmiał się, co zabrzmiało jak szczeknięcie.
- Czyżby sugerował pan, byśmy pozwolili Skywalkerowi i Eskadrze Łotrów wle-

cieć pod tarcze i zniszczyć planetę jedną celną torpedą protonową?

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

46

- Jest mi ogromnie przykro, że muszę rozczarować mojego szanownego kolegę z

Bothawui, ale myślałem o wcześniejszej wizycie na Gwieździe Śmierci, kiedy to Obi-
Wan Kenobi dokonał sabotażu instalacji, by umożliwić ucieczkę „Sokola Millenium”. -
Ackbar oparł się dłońmi o stół. - Największą trudnością przy podjęciu decyzji, jak po-
dejść do sprawy zajęcia Coruscant, jest to, że nie wiemy dokładnie, gdzie co jest. Ol-
brzymie roboty budowlane nieustannie kruszą stare budynki, wznosząc na ich miejscu
nowe. Choć mamy na powierzchni agentów, którzy starają się nam dostarczyć wszel-
kich możliwych informacji, większość z nich pochodzi od osób umieszczonych w or-
ganach administracji Imperium. Jest to bardzo przydatne, gdy trzeba reagować na dzia-
łania Imperium na innych planetach, ale osoby te nie mają dostępu do danych o znacze-
niu wojskowym ani też odpowiednich umiejętności, by je zdobyć, a takich właśnie
danych potrzebujemy, by zaplanować skuteczną operację.

Doman Beruss spojrzała na Ackbara.
- Chce pan wysłać grupę specjalistów wojskowych, zanim dokonamy właściwego

ataku?

- Morze jest wzburzone, ale to byłby pierwszy krok, by uspokoić fale.
Doman spojrzała na Mon Mothmę, a potem na jednego z jej doradców.
- Generale Cracken, tego rodzaju operacja wywiadowcza to pańska specjalność.

Czy jest pan gotów ją poprowadzić?

- Pani radna Beruss, przejrzałem ogólne wytyczne operacji i akceptuję je. Jestem

gotów wykorzystać moich agentów na Coruscant, by wspomóc wysiłki admirała Ack-
bara. Jednak ogólny podział pracy w ramach Sojuszu, wynikający ze szczupłości na-
szych zasobów, powoduje, że większość moich ludzi nie dysponuje umiejętnościami,
które umożliwiłyby im wykonanie tej misji.

Bothanin wykręcił szyję, by spojrzeć na Crackena.
- O jakich umiejętnościach pan mówi?
- Żaden z moich ludzi na Coruscant nie jest pilotem myśliwca. -Cracken wskazał

na Wedge'a. - Admirał Ackbar zaproponował, a ja zgadzam się z nim, że oczywisty
wybór powinien paść na Eskadrę Łotrów.

- Eskadrę Łotrów? - Borsk Fey'lya nie próbował ukryć zaskoczenia, choć Wedge

uznał, że przesadza nieco dla podkreślenia efektu. -I znów wracamy do pańskiej analo-
gii do Gwiazdy Śmierci, Ackbar. Eskadra Łotrów mogła niegdyś zdziałać cuda, ale
przecież nie uda im się pozbawić Coruscant wszelkiej obrony.

- Pozbawienie planety wszelkiej obrony nie jest celem tej misji, panie radny Fey'l-

ya. - Ackbar odwrócił się i wskazał placem na Wedge’a. - Odbudowując eskadrę, przy-
kładaliśmy wielką wagę do tego, by wybrać najlepszych z możliwych kandydatów,
zarówno pod względem umiejętności pilotażu, jak i całej gamy innych talentów. Eska-
dra Łotrów ma najwłaściwsze kwalifikacje, by wykonać tę misję.

- Czy pan również tak uważa, generale Cracken?
- Tak, panie radny Fey'lya.
- I zaryzykowałby pan życie swojego syna?
- Na to pytanie już nieraz udzieliłem odpowiedzi.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

47

Kremowa sierść Bothanina zafalowała wzdłuż ramion. Wbił fioletowe oczy w

Wedge'a.

- Czy przyjmuje pan tę misję, komandorze Antilles?
Wedge zwlekał z odpowiedzią, dopóki admirał Ackbar nie kiwnął energicznie

głową.

- W ogólnym zarysie, tak. Nad szczegółami trzeba jeszcze trochę popracować.
- Czy uważa pan, że pańscy ludzie okażą się skuteczni na powierzchni? Wedge za-

stanowią! się chwilę, zanim odpowiedział:

- Biorąc pod uwagę parametry operacji... tak. Leia uniosła od niechcenia rękę.
- Czy mógłby pan wytłumaczyć, co ma pan na myśli, komandorze Antilles?
- Oczywiście, pani radna. - Wedge uśmiechnął się do niej, wdzięczny, że przerwa-

ła przesłuchanie, jakiemu poddał go Fey’lya. - Fakt, że praktycznie cała powierzchnia
Coruscant jest zurbanizowana, narzuca specyficzne ograniczenia oddziałom wojsko-
wym, które chciałyby ją zająć. Jak widzieliśmy na Hoth, Imperialni od razu wiedzieli,
gdzie strzelać, by wyeliminować nasze generatory tarcz, a dopiero potem przeszli do
innych celów o mniejszym znaczeniu wojskowym. Musimy dowiedzieć się dokładnie,
gdzie na Coruscant znajdują się elektrownie, ośrodki łączności i inne cele, których za-
atakowanie pozwoliłoby zakłócić dowodzenie i kontrolę wojsk imperialnych. Musimy
wyłączyć tarcze, a potem sprawić, by stali się ślepi i głusi. Jeśli uda nam się odciąć
zasilanie, nie będą w stanie użyć swoich sił obronnych, co zwiększy nasze szanse na
sukces.

Leia pokiwała głową.
- Powiedział pan, że trzeba zidentyfikować cele. Dlaczego piloci mieliby być w

tym lepsi niż kto inny?

Łatwe pytania i doniosłe odpowiedzi, pomyślał Wedge. Atak na Coruscant nie bę-

dzie taki prosty.

- Pani radna, zidentyfikowanie celu, w który powinniśmy uderzyć, to jedno, a sa-

mo przeprowadzenie ataku to coś całkiem innego. Jako pilot, potrafię zidentyfikować
cel i najkorzystniejszą taktykę ataku. Jestem również w stanie powiedzieć, jakiej siły
ognia będzie wymagało wyeliminowanie go. Chciałbym też zwrócić uwagę na jeszcze
jedną sprawę. Operacja wymaga niezwykłej precyzji, ponieważ musimy brać pod uwa-
gę możliwość, że admirał Zsinj lub inny imperialny-dowódca może próbować odebrać
nam Coruscant, zanim zdążymy odbudować środki obrony planety. Lepiej na przykład
trafić w przewody elektryczne niż w reaktor generujący prąd przesyłany tymi przewo-
dami, bo przewody znacznie łatwiej wymienić niż reaktor.

Bothanin przygładził sierść na brodzie.
- Jeszcze łatwiej byłoby przekupić szefa elektrowni, by w odpowiednim momencie

ją wyłączył, prawda?

- Owszem, proszę pana, ale tego rodzaju działania nie są moją specjalnością.
- Rozumiem.
Borsk Fey'lya pochylił się do przodu na krześle i złączył dłonie.
- Mimo zastrzeżeń, jakie mam do tej misji, zgadzam się z moim kalamariańskim

kolegą, że zwiad jest konieczny, jeśli podbój Coruscant ma rzeczywiście nastąpić. Za-

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

48

kładam również, że wszelkie zakłócenia normalnego funkcjonowania Imperium na
Coruscant, spowodowane przez Eskadrę Łotrów lub ludzi generała Crackena, nie były-
by źle postrzegane.

Ackbar zamrugał i złączył dłonie za plecami.
- Takie zakłócenia nie są konieczne, ale mogłyby okazać się skuteczne, a nawet

pomocne.

- Sądzę, że byłyby bardzo pomocne, zwłaszcza gdyby posłużyły do odwrócenia

uwagi władz imperialnych od działań Eskadry Łotrów. -Fey'lya rozłożył ręce. - Brzmi
to rozsądnie, prawda?

Ackbar przytaknął.
- Możliwe.
Wedge wyczuł najwyższą niechęć Ackbara, gdy ten przyznawał rację Bothanino-

wi. Leia sugerowała, że admirał będzie musiał pójść na kompromis, pomyślał Wedge,
więc wycofał się z pomysłu blokady. Jednak wygląda na to, że Borsk Fey'lya chce go
nakłonić do dalszych ustępstw.

- To dobrze, bo mam taką małą operację, która według mnie pomogłaby wam

osiągnąć to, co planujecie.

- Co to za operacja?
Fey’lya wcisnął przycisk na swoim notesie komputerowym i holoprojektor stojący

na środku stołu wyświetlił małą, brudnoczerwoną, spłaszczoną planetę, z której atmos-
fera ulatywała w przestrzeń jak dym unoszący się znad gasnącego żaru. Krążył wokół
niej pojedynczy księżyc, przesłaniany od czasu do czasu wąskimi pasmami atmosfery
ciągnącej się za planetą. Wedge rozpoznał planetę dopiero wtedy, gdy bothańskie hie-
roglify biegnące wzdłuż dolnej krawędzi obrazu znikły ustępując miejsca literom
wspólnego, które rozciągnęły się pod południowym biegunem.

Kessel? Wedge pokręcił głową. Wiedział, że Imperium utrzymuje tam kolonię

karną, zatrudniając więźniów do niewolniczej pracy przy wydobywaniu przyprawy.
Jedna z pilotek Eskadry Łotrów - pierwsza, która poległa - pochodziła z Kessel; pozo-
stała tam jej siostra i rodzice, pracujący jako wychowawcy. Po śmierci Imperatora
więźniowie zbuntowali się przeciw swoim panom i przejęli kontrolę nad planetą. Sami
zajmowali się administracją kopalni i olbrzymich fabryk atmosfery, uwalniających z jej
składu dość tlenu i innych gazów, by ludzie na powierzchni mogli egzystować, posłu-
gując się nieskomplikowanymi recyrkulatorami powietrza. Ludzie ci prowadzili surowe
życie przy niezwykle skąpych zasobach - to, że na planecie w ogóle dało się żyć, było
świadectwem nieustępliwości jej mieszkańców, niepoddąjących się wymowie nauko-
wych faktów.

Borsk Fey’lya wstał.
- Kessel była jednym z ośrodków więziennych Imperium, gdzie zsyłano dysyden-

tów i najbardziej zatwardziałych kryminalistów. Kiedy miejscowi przejęli władzę, na
administratora wybrali Rybeta, niejakiego Morootha Doole'a. Był przedtem niższym
urzędnikiem w więzieniu i musiał mieć zapewne powiązania z handlem przyprawą,
sądząc po łatwości, z jaką sprzymierzył się z więźniami. Imperiale i więźniowie poli-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

49
tyczni zostali odesłani do pracy w kopalniach przyprawy. Kilkoro uwolniono, ale do-
piero wtedy, gdy ich rodziny i przyjaciele z ojczystych planet wpłacili słony okup.

Threepio znów przetłumaczył radnego rasy Wookie:
- Kerrithrar chciałby wiedzieć, co przestępcy i Kessel mają wspólnego z Co-

ruscant?

- Właśnie miałem przejść do tego punktu - powiedział Bothanin, ale Wedge w jego

zębatym uśmiechu wyczytał cień groźby. - Na Coruscant pozostało wielu dawnych
członków organizacji Czarne Słońce. Jak zapewne państwu wiadomo, próba przejęcia
władzy przez księcia Xizora od początku była skazana na niepowodzenie, ale to właśnie
Czarne Słońce pozwoliło mu planować przeciwstawienie się Mrocznemu Lordowi Si-
thów. Proponuję wyselekcjonowanie i uwolnienie niektórych przywódców Czarnego
Słońca, a następnie zabranie ich na Coruscant. Kiedy już się tam znajdą, będą mogli
odbudować organizację z luźnych grupek, na które się rozpadła, i zająć się akcjami
sabotażowymi.

Ackbar usiadł ciężko i spojrzał twardo na Fey'lyę.
- Chce pan przywrócić do życia zmorę, jaką było Czarne Słońce?
- Nie odbudować, tylko wykorzystać do określonego celu. Wrogowie naszych

wrogów są naszymi przyjaciółmi. Czy nie tą zasadą kierowała się radna Organa, próbu-
jąc zbliżenia z Hapanami? Podobny powód skłonił nas do zawarcia paktu z Imperium
na Bakurze przeciwko Ssi-ruukom. - Fey'lya popatrzył z niedowierzaniem na Ackbara.
- Zabierając wybranych przestępców z Kessel, co równałoby się usunięciu z drogi Mo-
rutha Doole'a jego najpoważniejszych rywali, możemy jednocześnie nakłonić go do
wypuszczenia naszych ludzi, którzy tam trafili. A gwarancją, że Czarne Słońce zacho-
wa się zgodnie z naszymi oczekiwaniami, będzie obietnica, że po wykonaniu zleconej
przez nas akcji wypuścimy jeszcze paru ich ludzi.

- Nie podoba mi się ten pomysł. - Ackbar zdecydowanie pokręcił głową. - Chce

pan dać wolną rękę do działań na Coruscant mordercom i złodziejom.

- Żeby mogli kraść imperialne dobra i zabijać imperialnych żołnierzy. A może wo-

li pan zarezerwować zabijanie wyłącznie dla swoich ludzi? Wtedy również tylko oni
zginą. Czy ma to być przywilej zarezerwowany dla wojskowych, czy też jest pan
skłonny przyjąć pomoc od tych, którzy zechcą jej panu udzielić? - Fey'lya skrzyżował
ręce. - Przyznał pan przecież, że odwrócenie uwagi Imperium pomogłoby misji Eskadry
Łotrów. Nie wątpię, że dysponowanie nieregularnymi oddziałami, które mogłyby za-
kłócać działania Imperium w momencie rozpoczęcia inwazji, pozwoliłoby zmniejszyć
liczbę ofiar.

- Wygląda na to, że radny Fey’lya proponuje po prostu, byśmy zwalczali ogień

ogniem -podsumowała Doman.

Kalamarianin przymknął oczy.
- Nie podobają mi się te analogie z ogniem. Jak mawiamy na Mon Calamari, nie

igraj z falami przy brzegu, bo porwie cię wsteczny prąd.

Leia wstała.
- Jak powiedział kiedyś pewien Korelianin, jeśli rozgniewasz Wookiego, nie dziw

się, kiedy wyrwie ci ręce. Łatwo może się okazać, że w przyszłości będziemy żałować

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

50

wejścia w konszachty z członkami Czarnego Słońca. Z drugiej strony jednak, chyba
nikt z nas nie zdaje sobie na razie sprawy, z jakimi trudnościami przyjdzie się nam
zmierzyć, by zneutralizować imperialne siły na Coruscant. Sam pan powiedział, admi-
rale Ackbar, że dopóki Eskadra Łotrów nie oceni sytuacji na powierzchni planety, nie
możemy być do końca pewni, jakich sił i działań będzie wymagać zajęcie Coruscant. Z
drugiej strony, pozyskanie wdzięczności przynajmniej części świata przestępczego
Coruscant na pewno nam nie zaszkodzi.

Mon Mothma skinęła głową.
- Chciałabym zwrócić uwagę, że niektórzy z naszych najznakomitszych dowód-

ców również długo uchodzili za rzezimieszków, konfidentów i przemytników. Dając im
okazję przyłączenia się do nas, umożliwiliśmy im zerwanie z dawnym życiem.

- A jeśli to tylko wyjątki potwierdzające regułę? - Ackbar niecierpliwie uderzył

dłońmi o stół. - Ani trochę nie podoba mi się ten pomysł, ale stwierdzam, że wielu z
was widzi w nim pozytywne strony, których ja nie dostrzegam. Jeśli mamy zatwierdzić
tę operację na Kessel, chcę być wprowadzony w każdy jej szczegół, by mieć pewność,
że wszystko potoczy się tak, jak to zaplanujemy. Nikt, nawet idiota w rodzaju Zsinja,
nie okazał się dotąd dość głupi, by wypuścić z Kessel największe szumowiny galaktyki.
Nie chcę, żeby doszło do sytuacji, w której moi ludzie staną się zakładnikami, a nasz
sprzęt posłuży kryminalistom do przestępczych celów. Ma to być operacja w każdym
calu wojskowa i nie pozwolę, by przerodziła się w katastrofę w rodzaju tej, która spo-
tkała nas na Borleiasie.

Sierść radnego Fey'lya zjeżyła się na karku i za uszami w długie półksiężyce;

przygładził futro dłonią. Pierwszy atak na Borleias zaplanował i poprowadził generał
Laryn Kre'fey, Bothanin, który -jak głosiły pogłoski - był dalekim krewnym Borska
Fey'lya. Misja zakończyła się fatalnie; kosztowała życie generała Kre'feya i niemal
połowy Łotrów. Gdyby generał Salm nie sprzeciwił się wyraźnym rozkazom, zginęłaby
cała Eskadra Łotrów, a Sojusz Rebeliantów nie miałby szans nawet pomyśleć o ataku
na Coruscant.

Fey'lya odezwał się głosem miękkim i cichym, tak że Wedge musiał mocno natę-

żyć słuch.

- Daleki jestem od tego, by życzyć komukolwiek powtórki z Borleiasa. To pan

dowodzi naszymi siłami zbrojnymi, Ackbar, i nie zamierzam wchodzić panu w drogę.
Pan zajmie się szczegółami wojskowymi, ja natomiast przygotowałem listę ludzi, któ-
rych powinniśmy zabrać z Kessel. Do listy dołączyłem kompletne akta, tak więc sam
będzie pan mógł zdecydować, jakie środki ostrożności należy podjąć.

- Doceniam to, że zechciał pan zrozumieć mój punkt widzenia, panie radny Fey-

'lya.

- To dobrze. Jesteśmy po tej samej stronie, admirale. Podobnie jak pan chciałbym,

by podbój Coruscant przebiegł możliwie gładko i skutecznie. - Fey'lya uśmiechnął się,
ale Wedge nie dostrzegł ani śladu ciepła w jego twarzy. - Mam nadzieję, że wykorzysta
pan swoich najlepszych ludzi, by zapewnić powodzenie tej misji. Może gdyby to Eska-
dra Łotrów zajęła się uwolnieniem tych ludzi, nawiązaliby z nimi nić porozumienia, co
pomogłoby im później na Coruscant.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

51

- Rozważę pańską sugestię, panie radny.
Wedge pochylił się do przodu i odezwał szeptem:
- Panie admirale, uwolnienie kryminalistów z Kessel nie jest tym rodzajem misji,

jaki mógłby przypaść do gustu Eskadrze Łotrów.

Kalamarianin odwrócił głowę tylko na tyle, by widzieć Wedge'a jednym okiem.
- A poddanie Coruscant nie jest tym, co przypadłoby do gustu Ysannie Isard.

Wszyscy musimy czasem robić rzeczy, które nam się nie podobają, komandorze.
Miejmy nadzieje, że uda się nam wyciągnąć z nich maksymalne korzyści.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

52

R O Z D Z I A Ł

9

Wedge wcisnął przycisk w notesie komputerowym i holoprojektor stojący na stole

w pokoju odpraw eskadry ukazał ten sam perspektywiczny obraz Kessel, który naświe-
tlono na spotkaniu Rady Tymczasowej.

- Dobra, zaczynamy odprawę.
Członkowie Eskadry Łotrów zajęli miejsca. Wedge zauważył, że Corran Horn i

Nawara Ven - Twi’lek, który przed przyłączeniem się do Rebeliantów był adwokatem -
usiedli razem. Właśnie z ich strony Wedge spodziewał się najsilniejszego sprzeciwu
wobec tej misji, kiedy omawiał wstępne plany operacji z kapitan Nunb i Tychem Cel-
chu. Jeden wysyłał kiedyś ludzi na Kessel, drugi próbował nie dopuścić, by tam trafili,
pomyślał Wedge. Obaj mają powiązania z tamtejszą populacją, a to może skompliko-
wać mi sprawy.

Wedge rozluźnił napięte mięśnie ramion i zaczął mówić.
- Ta operacja będzie się składać z trzech odrębnych etapów. Każdy etap musi

pójść zgodnie z planem albo przerywamy misję. Admirał Ackbar pozostawił decyzję o
ewentualnym przerwaniu działań w moich rękach. Niekoniecznie musi mi się podobać
to, o co nas poproszono... i nie podoba mi się, ale Rada Tymczasowa chce, by zadanie
zostało wykonane, więc musimy je wykonać. Zrobimy to jednak po swojemu.

Wskazał na księżyc orbitujący wokół Kessel.
- Imperiale mieli kiedyś bazę na tym księżycu. Podobno jest opuszczona, ale nie

wiemy, czy nie zostawili po sobie niespodzianek dla gości w rodzaju bomb-pułapek czy
zautomatyzowanych, bezzałogowych instalacji obronnych. Pierwszy etap ma polegać
na przelocie nad bazą, zneutralizowaniu ewentualnych zautomatyzowanych instalacji
obronnych i zestrzeleniu wszystkiego, co mogłoby nas zaatakować. Porucznik Page i
jego oddziały komandosów wejdą wtedy i zabezpieczą bazę. Po nich przyjdą Służby
Bezpieczeństwa Sojuszu i zwolnią oddziały Page'a. Na tym kończy się etap pierwszy.
Wszystko jasne?

Usadowieni przed nim piloci pokiwali głowami, jedni bardziej entuzjastycznie, in-

ni mniej, a jeszcze inni zgoła bez entuzjazmu.

- Etap drugi jest powtórzeniem pierwszego, tyle że na Kessel. Oblecimy planetę i

oczyścimy lądowisko dla ludzi Page'a. Komandosi zabezpieczą strefę lądowania a wte-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

53
dy ja, Horn i Ven wylądujemy na powierzchni. Kapitan Nunb będzie dowodzić resztą z
was. Zajmiecie się osłanianiem strefy lądowiska i kapitana Celchu, który promem „Za-
kazany" będzie transportować wybranych ludzi z Kessel na księżyc. Na księżycu zaj-
miemy się ich odprawą a potem wyślemy część z nich różnymi statkami na Coruscant,
reszta zaś wróci na swoje planety lub do kolonii swoich rodaków. Odprawa i odlot z
Kessel to etap trzeci. Będzie przebiegać równolegle z etapem drugim. Jakiekolwiek
kłopoty z odlatującymi oznaczają natychmiastowy koniec operacji. - Wedge skrzyżo-
wał ramiona. - I jeszcze dwie uwagi. Pierwsza: misja jest wyjątkowo delikatna i nie-
bezpieczna zarazem. Ludzie, z którymi będziemy mieć do czynienia są bardzo groźni.
Postawimy sprawę jasno: najpierw ogólne ostrzeżenie, a potem używamy wszelkich sił,
jakich będzie trzeba, by uprzedzić problemy. Druga uwaga jest następująca: razem z
kryminalistami zabierzemy z Kessel paru porządnych ludzi. Mamy własną listę szu-
mowin, o które nam chodzi, ale oni nie będą wiedzieć, kogo chcemy wziąć. Mamy za
zadanie wynegocjować uwolnienie jak największej liczby osób z list}' więźniów poli-
tycznych w zamian za tych z listy kryminalnej, których zabierzemy. Kluczem do sukce-
su tej strategii jest Doole. Zabieramy z planety jego wrogów i zmniejszamy ogólną
liczbę ludności, co przy szczupłości środków pozwoli mu zwiększyć kontrolę nad pro-
dukcją przyprawy. Uzna, że wyjdzie na tej operacji lepiej niż my. Siedzący z tyłu Cor-
ran podniósł rękę do góry.

- Panie komandorze, a co zrobimy, jeśli jeden z tych ludzi zagrozi, że zabije nie-

winnych, jeśli go nie zabierzemy? Lujayne Forge miała... ma rodzinę na Kessel. Ludzie
skazani na Kessel zrobią wszystko, by się stamtąd wydostać. Z tego, co wiemy, sam
Doole chciałby się wynieść z tej planety.

- Taka sytuacja jest oczywiście możliwa, ale mamy plany awaryjne, by zapobiec

podobnemu rozwojowi wypadków. W materiałach uzupełniających dołączonych do
plików na temat misji jest lista strategicznych obiektów na Kessel. Są na niej fabryki
atmosfery, a co najważniejsze, również składy z przyprawą. Moruth Doole ma ukryte
spore zapasy, by móc zaspokoić popyt w przyszłości. Dam mu bardzo wyraźnie do
zrozumienia, że jeśli nie zdoła utrzymać swoich ludzi pod kontrolą, będę zmuszony
zniszczyć te magazyny. A że lokalną gospodarką rządzi, jak się zdaje, chciwość, chyba
szybko zrozumie, że powinien z nami współpracować.

Corran przytaknął.
- Kiedy zawodzi perswazja, przymus potrafi zdziałać cuda.
- Mam nadzieję, poruczniku Horn.
Nawara Ven pochylił się do przodu, aż jego spoczywające na ramionach głowogo-

ny zadyndały w powietrzu.

- Panie komandorze, przejrzałem listę kandydatów do wymiany. Czy mi się wyda-

je, czy też faktycznie znaczna część z nich to Bothanie?

- A co to za różnica, poruczniku Ven?
- Pozornie żadna, ale zauważyłem, że wiele osób, z których niejednej broniłem, bo

była naprawdę więźniem politycznym, nie ma na tej liście. Nie twierdzę, że ktoś celo-
wo postanowił uniemożliwić moim klientom wyrwanie się z tej planety, ale na liście

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

54

„dobrych" jest sporo nazwisk, które spokojnie mogłyby się znaleźć na liście „złych", a
parę bardzo wartościowych, niewinnych osób zostało pominiętych.

Wedge uśmiechnął się, co -jak zauważył - zaskoczyło jego pilotów.
- Cieszę się, że zwrócił pan na to uwagę. Przedstawiając ten plan Radzie Tymcza-

sowej, generał Ackbar jasno dal do zrozumienia, że musimy negocjować z pozycji siły.
Radny Fey’lya dostarczył nam pakiet przetargowy, wskazując, o kogo powinniśmy
poprosić w zamian za tę czy inną osobę z listy przestępców. Z pańską pomocą i do-
świadczeniem w negocjacjach chciałbym wywalczyć większą liczbę osób niż te, które
wskazała Rada. Mam pozwolenie na uzupełnienie listy pod kątem łączenia rodzin.
Mam zamiar wykorzystać tę możliwość w jak najszerszym zakresie.

Rozejrzał się dookoła.
- Czy są jakieś pytania, zanim przejdę do następnych zastrzeżeń porucznika Hor-

na? - Nikt nie odpowiedział, więc Wedge skinął głową w stronę Corrana. - Słucham,
poruczniku Hom.

- To właściwie nie zastrzeżenie, komandorze, tylko pytanie: czy możemy wykre-

ślić pewne nazwiska z listy kryminalistów? - Corran skrzywił się. - Jest na niej kilka
osób, które naprawdę nie powinny opuścić Kessel, chyba że po drodze stamtąd wymro-
zimy je gdzieś w okolicy Otchłani.

Pomysł wrzucenia dowolnej liczby przestępców w czarną dziurę znajdującą się w

pobliżu Kessel wywołał uśmiech na twarzy Wedge'a, ale komandor szybko spoważniał.

- Ci ludzie mają podobno nam się przydać. Kogo konkretnie ma pan na myśli?
- Zekka Thyne... mówią o nim też „Łaciaty", chociaż nie w jego obecności. Trafił

na Kessel, bo razem z moim ojcem zdołaliśmy przyszpilić go pod zarzutem przemytu
przyprawy, ale ma powiązania z zabójstwami kilkunastu osób, z których wszystkie były
rywalami Czarnego Słońca. Łaciaty był uważany za namiestnika księcia Xizora na
Korelii. Xizor próbował sfałszować akta Thyne'a, by wyciągnąć go z Kessel, ale nie
udało mu się to, bo imperialny oficer łącznikowy w KorSeku, Kirtan Loor, przypadko-
wo zmienił strukturę plików zawierających informacje na temat Thyne'a. Gdyby nie
jego niekompetencja, Thyne'a już dawno nie byłoby na Kessel. To jedyna dobra rzecz,
która udała się Loroowi.

- Jeśli nam się poszczęści, poruczniku Horn, Thyne zginie. Corran uśmiechnął się.
- Możemy się postarać, żeby tak się stało.
- Zabójstwo, poruczniku Horn? - Wedge zmarszczył brwi. - Nawet jeśli jest tak

zły, jak pan twierdzi...

- Zaraz, zaraz... - Corran uniósł ręce, gdy wszyscy obecni zwrócili się w jego stro-

nę. - Byłbym pierwszą osobą, która zatańczy na jego grobie, a jeśli zrobi cokolwiek nie
tak, jak należy, z rozkoszą go anihiluję, ale nie proponuję zabójstwa. Uderzyło mnie
jednak, że moglibyśmy na-mieszać trochę w pewnych aktach i zameldować o śmierci
pewnych osób, by uniknąć uwolnienia ich z Kessel.

Propozycja Corrana wydała się Wedge'owi bardzo kusząca. Lista przestępców do-

starczona przez Borska Fey’lya wyglądała jak katalog zorganizowanej przestępczości.
Wedge nie kochał Imperium, ale musiał przyznać, że całkiem skutecznie wyeliminowa-
ło kierownictwo Czarnego Słońca. Organizacja była jak rak - Imperium nie zdołało

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

55
wyciąć całej chorej tkanki, ale dało radę doprowadzić do poważnej remisji. Odbudowa-
nie Czarnego Słońca w celu zaszkodzenia Imperium miało jednak pewien sens, a suge-
stia Corrana pozwoliłaby wyeliminować z grupy kilka najbardziej złowrogich elemen-
tów.

Iskra nadziei, która zapłonęła w umyśle Wedge'a, szybko zgasła, gdy powrócił

myślami do rzeczywistości.

- Celem naszej misji jest uwolnienie z Kessel i przetransportowanie na Coruscant

ludzi, którzy skomplikują życie Ysanny Isard i jej ludzi. Najgorsi przestępcy są zara-
zem tymi, którzy przysporzą jej największych kłopotów. Będziemy mogli wykorzystać
zamieszanie, które spowodują.

Pash spojrzał na Corrana.
- Jeśli Czarne Słońce będzie za słabe, Imperium je zniszczy.
- Jasne, ale jeśli okaże się zbyt silne, możemy stracić zaufanie ludzi, którym orga-

nizacja wyrządzi krzywdę, a może nawet dojść do tego, że będziemy musieli walczyć z
nimi o władzę nad Coruscant. - Corran pokręcił głową. - Xizor pozbawiłby władzy
Imperatora, gdyby tylko potrafił, ale Zekka Thyne nie cofnie się przed zaatakowaniem
Isard, jeśli tylko będzie miał taką możliwość.

Wedge wzruszył ramionami.
- Wygląda na to, że właśnie kogoś takiego radny Fey'lya chciałby widzieć na Co-

ruscant.

- I właśnie kogoś takiego większość z nas nie chciałaby tam widzieć. - Corran

zmrużył oczy. - Czy nie możemy go wpisać na listę strategicznych celów do zniszcze-
nia?

- Ufam pańskiemu osądowi w tej sprawie, poruczniku Horn. Dlatego właśnie za-

bieram pana ze sobą na powierzchnię planety. Jeśli Zekka Thyne narobi nam tam pro-
blemów, zajmiemy się nim już na dole. -Wedge rozejrzał się dookoła. - Coś jeszcze?
Żadnych innych obiekcji natury ogólnej? Poruczniku Horn?

Corran wzruszył ramionami, ale nie dość spontanicznie, by przekonać Wedge'a, że

nie ma zastrzeżeń.

- Przydzielono nam zadanie, więc je wykonamy.
- Myślałem, że będzie pan bardziej ostro protestował przeciwko uwalnianiu kry-

minalistów.

Corran uśmiechnął się.
- Nie twierdzę, że ten pomysł mi się podoba, ale w KorSeku nieraz dobijaliśmy

targu z przestępcami. Wtedy, podobnie jak tym razem, chodziło o to, by wybrać mniej-
sze zło. Najchętniej wystawiłbym Zekkę Thyne^ i podobne szumowiny jako przynętę
dla rankora, ale jeśli mają nam pomóc w obaleniu Iceheart, to myślę, że moje obiekcje
nie mają większego znaczenia. Jestem skłonny to zaakceptować, Wedge. Jakoś to prze-
żyję.

Wedge pokiwał głową. Ma chłopak rację, pomyślał, chociaż nie sądzę, by pomysł

przypadł mu do gustu bardziej niż mnie. Ale takie zadanie nam przydzielono, więc
Eskadra Łotrów zrobi, co do niej należy.

- Jeszcze jakieś pytania?

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

56

Nikt się nie odezwał, więc Wedge wyłączył projektor.
- Zaczynamy misję za dwanaście godzin. Pewnie chcecie się przespać, ale wcze-

śniej dajcie Emtreyowi listę waszych rzeczy osobistych. Podczas gdy my wybierzemy
się na Kessel, sztab przeniesie się z powrotem na Noquivizor. W najbliższej przyszłości
tam będzie nasza baza.

Pash wyglądał na zaskoczonego.
- Obawiamy się kontrataku ze strony admirała Zsinja?
Wedge uśmiechnął się tylko.
- Takie mam rozkazy... bezpośrednio od Rady Tymczasowej, której mądrość, jak

sądzę, objawi się nam po zakończeniu misji na Kessel.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

57

R O Z D Z I A Ł

10

Słaba atmosfera Kessel powoli zdławiła płomienie płonące wśród zgliszczy dwóch

wyrzutni pocisków udarowych na grzbiecie wznoszącym się ponad strefą lądowiska.
Nieco dymu i znacznie więcej kurzu spływało leniwymi kłębami w dół skarpy i słało
się jak strumień pary wzdłuż bitej drogi wyciętej w jej zboczu. Mgła rozwiała się, za-
nim dosięgła równiny, pozostawiając czyste pole do ostrzału dla ludzi Page'a, wznoszą-
cych barykadę wokół pagórka w samym środku równiny.

Gwizdek zagwizdał niskim tonem.
- Tak, wygląda na to, że oczyściliśmy teren. - Corran wszedł w długi wiraż na

sterburtę, który wyprowadził go nad główne zabudowania kopalni. Na powierzchni
widać było tylko budynki administracyjne i kilka garaży pojazdów naziemnych. Jeden
szlak prowadził niemal prostą linią na północ, ku najbliższej fabryce atmosfery. Druga
szeroka droga biegła na południe, ku wzgórzom i równinie, na której miał wylądować.

- Dziewiątka do dowódcy Łotrów. Melduję, że teren czysty.
- Zrozumiałem, Dziewiątka. Możesz lądować. Nie zapomnij maski tlenowej.
- Dziękuję, szefie. - Corran zawrócił X-winga i skierował się z powrotem nad

równinę. Zmniejszył ciąg i włączył repulsory. Maszyna szybowała łagodnie w dół, by
zawisnąć pięć metrów nad ziemią. Używając pedałów sterów manewrowych, Corran
obrócił dziób myśliwca i ustawił maszynę w taki sposób, by uformowała trzeci wierz-
chołek trójkąta utworzonego przez X-wingi Wedge'a i Nawary. W ten sposób zajął
pozycję na południowym łuku obrony pozycji Łotrów, pozostawiając dość miejsca dla
Tycha, który miał sprowadzić wahadłowiec klasy Lambda pomiędzy trzy myśliwce.

Corran wypuścił podwozie, osadził statek na ziemi, wyłączył silniki repulsorowe i

napęd główny.

- Gwizdek, pamiętaj, jakby przyszło co do czego, to najpierw strzelaj, a dopiero

potem włącz silniki. Lasery będą miały wtedy więcej energii. Jeśli będziesz musiał,
podnieś statek i wyprowadź poza strefę niebezpieczeństwa, a potem zaczekaj na pozo-
stałych.

Robot zagwizdał żałośnie.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

58

- Nie, obiecuję, że nic się nie stanie, ale chcę, żebyś był ostrożny. - Część odpo-

wiedzi Gwizdka mu umknęła, ale poirytowany ton wystarczył, by przekazać jej znacze-
nie. Zdjął hełm, wyciągnął blaster z kabury pod pachą, sprawdził broń, zabezpieczył i
schował z powrotem. Wreszcie wyciągnął maskę tlenową i parę gogli, po czym zwolnił
zatrzask kopuły kabiny. Kiedy się uniosła, podciągnął się do góry i wydostał na ze-
wnątrz.

Zeskoczył na ziemię i zorientował się od razu, że przyciąganie na Kessel jest

odrobinę mniejsze niż na Borleiasie czy Noquivizorze. Podbiegł do Wedge'a i Nawary,
którzy stali obok pomarańczowego, grzybiastego namiotu rozstawionego przez koman-
dosów.

- Jak ci poszła rozmowa z Moruthem Doolem?
Wedge zmarszczył lekko brwi.
- Chyba zrozumiał, o co mi chodzi, ale wydaje się, że jest na granicy paranoi i

niewiele potrzeba, by ją przekroczył.

- Doole jest pewnie błyszczojadem.
Twi'lek machnął głowogonami w stronę Corrana.
- Nie przypominam sobie, żebym słyszał to słowo.
- Przepraszam, to żargon KorSeku. Błyszczostym to najsilniejsza postać przypra-

wy. Większość ludzi przyjmuje ją tak rozdrobnioną i rozwodnioną, że najwyżej wpro-
wadza ich w lekką euforię. Błyszczojady przyjmują przyprawę w surowej postaci i
zdaje się, że u niektórych potęguje ukryte możliwości umysłowe. Potrafią czytać myśli,
a przynajmniej tak im się wydaje, i zakładają, że jeśli nie potrafią odczytać ich u kogoś,
to dlatego, że taka osoba zamknęła przed nimi swój umysł, bo coś ukrywa. Doole pew-
nie zdążył zapomnieć, że przesłał mu pan holowiadomość. Miał pan wrogie zamiary,
skoro nie potrafił odczytać pańskich myśli, więc uznał, że naprawdę czyha pan na nie-
go.

Porucznik Page, ciemnowłosy mężczyzna średniego wzrostu i budowy ciała, pod-

szedł do nich i wskazał na linię horyzontu.

- Zbliża się do nas śmigacz. Wedge włączył komunikator.
- Dowódca do Dwunastki. Jak to wygląda?
- Jeden pojazd, dowódco.
- Dziękuję, Dwunastka. - Wedge odwrócił się do Page'a. - Przyjeżdża sam. Proszę

go zrewidować i przepuścić.

- Rozkaz, komandorze. - Page ruszył biegiem w stronę dużego, kanciastego śmi-

gacza, a oddział jego ludzi ruszył za nim. Śmigacz zwolnił, zatrzymał się i otworzył
wejście. Page rozmawiał z kimś przez otwarte drzwi, a w tym czasie jeden z jego ludzi
sprawdził wnętrze pojazdu. Zadowolony z wyników inspekcji Page zamknął drzwi i
zeskoczył z płozy śmigacza. Ręką dał znak kierowcy, by ruszał i pojazd skierował się w
ich stronę. Następny komandos zatrzymał śmigacz jakieś sto metrów za barykadą, gdzie
znajdował się w polu rażenia dział myśliwca Wedge'a. Z pojazdu wysiadło dwoje ludzi
i pod eskortą żołnierza ruszyło w stronę Wedge'a. Mężczyzna był wyjątkowo wysoki i
zdaniem Corrana chorobliwie chudy. Resztki włosów na głowie miał kompletnie posi-
wiałe i tak cienkie, że nawet słabiutki watr w rozrzedzonej atmosferze Kessel zdołał je

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

59
poruszyć. Kobieta sięgała mu do ramienia i miała gęste brązowe włosy. Ze sposobu, w
jaki się poruszała, Corran, domyślił się, że była młodsza od swojego towarzysza, choć
jej twarz była tak pobrużdżona głębokimi zmarszczkami, że gdyby patrzył na nieru-
chomy hologram, uznałby ją za równolatkę mężczyzny.

Komandos podprowadził dwójkę gości do pomarańczowego namiotu i wpuścił

przez prostą śluzę powietrzną. Corran i Nawara weszli do środka w ślad za Wedge'em.
W środku mogli zdjąć maski tlenowe, ale kwaśny odór rozgrzanego plastiku namiotu
sprawił, że Corran momentalnie nabrał ochoty, by włożyć swoją z powrotem. W końcu
uznał, że postara się oddychać płytko, i dołączył do Nawary, który zdążył już usiąść na
jednym ze składanych krzeseł.

Przecisnąwszy się obok stolika, na którym stał holoprojektor, Wedge wyciągnął

dłoń do mężczyzny.

- Jestem komandor Wedge Antilles z Sił Zbrojnych Nowej Republiki. Dowodzę

Eskadrą Łotrów i znałem państwa córkę.

Mężczyzna uścisnął mocno dłoń Wedge'a ze spokojną twarzą; tylko lekkie drżenie

dolnej wargi zdradzało jego prawdziwe emocje.

- Nazywam się Kassar Forge. To moja żona Myda. Chciałbym podziękować panu

za hologram, który przysłał pan po tym, jak Lujayne... -przerwał na chwile, a żona po-
gładziła go po plecach. - Zawsze mówiła, że chce zostać bohaterką i pokazać wszyst-
kim, że Kessel to nie tylko przestępcy.

- Udało jej się. - Wedge odwrócił się w stronę swoich ludzi. - A to Nawara Ven i

porucznik Corran Horn.

Kassar uścisnął im dłonie.
Corran nie wypuścił ręki mężczyzny. Zmusił się do uśmiechu, patrząc w ciemne

oczy Kassara.

- Pańska córka naprawdę była bohaterką. To ona spajała naszą jednostkę. Opowia-

dała mi o tym, co państwo tu robią, o resocjalizacji i edukacji więźniów, by nie musieli
wracać do przestępczego życia. Nas też wiele nauczyła.

- Dziękuję panu.
- Nie, to ja panu dziękuję. - Corran poklepał dłoń mężczyzny. -Jestem jej winien

wielką przysługę, której nie zdążyłem spłacić. Jeśli cokolwiek mógłbym dla państwa
zrobić, proszę tylko powiedzieć.

Kassar skinął głową, uwolnił dłoń z uścisku Corrana i zwrócił się ponownie do

Wedge'a.

- Chyba powinienem zapytać, co ja mogę dla pana zrobić, komandorze? Jestem

pewien, że w całej tej operacji nie chodziło tylko o to, by się z nami przywitać. Wasz
atak na księżyc wywołał wielkie poruszenie, a Doole nie był specjalnie szczęśliwy,
kiedy stracił wyrzutnię pocisków.

- Jeśli Doole szuka szczęścia, to dziś nie jest jego dzień. - Wedge potarł szczękę. -

Jesteśmy tu po to, by zabrać z Kessel pewnych ludzi; bardzo złych ludzi. Chcemy rów-
nież zabrać jak najwięcej dobrych. Pan i pańska rodzina jesteście na pierwszym miejscu
mojej listy, jeśli zechcecie opuścić Kessel. Niezależnie od tego chciałbym, żeby przej-
rzał pan tę listę i wskazał, kto jeszcze powinien się na niej znaleźć.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

60

Mężczyzna złączył dłonie na brzuchu i przez chwilę wpatrywał się w pomarań-

czową podłogę namiotu.

- Przybyłem tu z wyboru dawno temu, na długo przed waszym urodzeniem. Nawet

przed Wojnami Klonów. Nie wiem, czy wiele tu zdziałałem dobrego, ale myślę, że w
każdym razie bardzo mało złego. Ja zostaję. A ty, Myda?

Chwyciła go za kark i potrząsnęła nim lekko.
- Nie przyjechałam tu z własnej chęci, ale zostałam, bo chciałam być z tobą. Zo-

staniemy tu i nasza rodzina również. - W głosie Mydy, gdy kończyła zdanie, Corran
wyczuł nieoczekiwane napięcie. Zauważył też, że wymieniła ostre spojrzenie z mężem.

Kassar pokiwał głową.
- Chętnie wam pomogę, komandorze, ale nie chciałbym brać na siebie decyzji, kto

ma jechać, a kto zostać. Służę jednak swoją wiedzą.

- Jeśli obawia się pan odwetu...
- Nie, nie, już dawno zostałem uznany przez wszystkich za nieszkodliwego. To

pan ich zabiera, decyzja należy więc do pana.

- Rozumiem. Porucznik Ven ma moją listę więźniów politycznych, których chce-

my stąd wyciągnąć. Chciałbym, by przejrzał ją pan wraz z nim. - Wedge obrócił się na
pięcie i dotknął holoprojektora. - Pozostawiłem Morutha Doole'a w przekonaniu, że to
samowolna operacja Łotrów. Uważa mnie za negocjatora, który stara się rozwiązać
problem zakładników. Powiedziałem mu, że chcę przetransportować z Kessel więź-
niów, tych, których chętnie by się pozbył, ale w zamian chcę dostać swoich ludzi. To
dość dokładny opis sytuacji, ale nie to jest naszym głównym celem. Mimo to jednak
Doole powinien być przekonany, że nie zawaham się zabić jego więźniów, wysadzić w
powietrze jego składów przyprawy, a jego samego porzucić w Otchłani.

Myda spojrzała na Wedge'a i Corrana przenikliwym wzrokiem.
- Czy naprawdę jesteście w stanie to zrobić?
- Czy jesteśmy w stanie? O, tak. - Wedge pokiwał głową. - I wcale nie będzie nam

przykro.

Uśmiechnęła się.
- To dobrze. Strach jest na Kessel równie wszechobecny jak powietrze i przypra-

wa. Ten, kto kontroluje te trzy czynniki, może spać spokojnie.

Wedge włączył holoprojektor. Nad płytką pojawił się obraz Morutha Doole'a

wielkości hełmu pilota. Płazopodobny Rybet przestępował niecierpliwie z nogi na no-
gę; wreszcie przestał i złączył dłonie. Skręcił całe ciało, by przyjrzeć się bliżej jedynym
sprawnym mechanicznym okiem hologramowi, który pojawił się w jego ciemnym ga-
binecie. Zieleń jego skóry stapiała się z kolorem kurtki, a ciemniejsze prążki na ciele
wyglądały jak wytatuowane. Gdy pochylił się nad holokamerą, jego głowa spuchła
nieproporcjonalnie w stosunku do reszty ciała. Wyglądał komicznie i Corran omal się
nie roześmiał.

- Czy to ty, Antilllles? - głos Rybeta skakał pomiędzy oktawami, ślizgając się po

zbyt wielu „I" w nazwisku Wedge'a.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

61

- To ja, Doole. Jest pierwsza osoba do wymiany. - Wedge spojrzał na Nawarę Ve-

na, który skinął głową. Wedge uśmiechnął się do holoprojektora. - Mam tu grupę dzie-
sięciu Sullustan. W zamian za nich zabiorę Arba Skynxneksa.

- Nie!
- Nie?
- To ja ich sprzedaję. Ja dyktuję ceny. Skynxnex jest mój i zostanie tutaj! - Doole

zaczął podskakiwać gniewnie, a po chwili znowu się rozejrzał, aż szklano-metalowe
oko natrafiło na obiektyw holokamery. -Za tych Sullustan wydam ci Zekkę Thyne'a.

Wymienione nazwisko nie zaskoczyło Corrana, ale reakcja Kassara, gdy je usły-

szał - owszem. Stary mężczyzna wzdrygnął się, a Myda przytuliła się do jego ramienia.
Wygląda na to, zauważył w myśli Corran, że boją się Thyne'a tak samo jak Doole.
Uniósł rękę i Wedge wyłączył fonię holoprojektora.

- Panie komandorze, za bardzo się do tego pali. Chce się pozbyć Thyne'a. Możemy

za niego dostać więcej

Wedge przystanął i ponownie włączył głos w holoprojektorze.
- Thyne mnie nie interesuje. Musiałbym być szalony, żeby wypuścić stąd kogoś

takiego.

- Zabierzesz go stąd albo nie dostaniesz nikogo.
Wedge wyciągnął z kieszeni kombinezonu komunikator i uniósł go tak, by Doole

mógł zobaczyć urządzenie.

- Dowódca Łotrów do Dwunastki, zezwalam na wysadzenie w powietrze składu

numer jeden.

Postać Doole'a oddaliła się od holokamery i zgarbiła, jakby patrzył na monitor

wbudowany w biurko. Potem Rybet odwrócił się i podbiegł do kamery.

- Nie odważysz się!
- Nie?
- Dwunastka do dowódcy Łotrów. Cel namierzony. Zaczynam atak.
- Antilles!
- Chcesz coś powiedzieć, Doole?
- Ci Sullustanie... dołożę jeszcze kilku...
- Dwunastka, przerwij atak, ale nie usuwaj danych z systemu namierzania.
- Rozkaz, dowódco.
Doole oblizał wąskie wargi długim fioletowym językiem.
- Możesz wziąć tych Sullustan. Kogo jeszcze chcesz?
Wedge odwrócił się od holoprojektora, jakby się zastanawiał. Nawara uniósł palce,

wskazując kogo, jego zdaniem, należy dołączyć do okupu za Thyne'a. Wedge kiwnął
głową.

- Prześlemy ci dane na temat grupy pięciu Bothan, w tym Esrca Plo'kre.
- Plo'kre. - Doole zamknął gwałtownie usta i skłonił głowę. - Dobrze. Ale Thyne

weźmie ze sobą jeszcze jedną osobę.

- Kogo?
- Swoją tnącą.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

62

Wedge spojrzał na Forge'ów, ale wyglądali, jakby nie usłyszeli, co powiedział Do-

ole, nie mówiąc już o rozumieniu.

- Corran?
Wiem, że już gdzieś słyszałem to słowo, pomyślał Corran. Sięgnął myślą w prze-

szłość.

- To termin stosowany przez uzależnionych od przyprawy; słyszałem to słowo

wiele lat temu, kiedy Thyne był jeszcze na Korelii. Tnący to ktoś, kto przygotowuje
przyprawę do sprzedaży lub użycia. Z biegiem czasu termin ten zaczął oznaczać osobę
na tyle bliską, że można jej powierzyć cięcie przyprawy. Pewnie ma na myśli zaufaną
współpracowniczkę. Kassar uniósł głowę.

- Raczej kochankę. Corran wzruszył ramionami.
- Możliwe.
Wedge pokiwał głową.
- Znacie ją?
Kassar pochylił głowę; odpowiedziała Myda.
- Znamy. Ma na imię Inyri.
Corran sprawdził coś w notesie komputerowym.
- Nie mam tu nikogo o takim imieniu.
- Nic dziwnego. Nie zrobiła nic złego.
Coś tu nie gra, pomyślał Corran. Zmarszczył brwi.
- Nie zsyła się ludzi na Kessel za nic. Jak dobrze znacie tę Inyri?
- Myślałam, że znamy ją bardzo dobrze. - Myda otarła łzę, która spłynęła po jej

policzku. - To nasza córka.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

63

R O Z D Z I A Ł

11

- A zatem dobiliśmy targu, Antilles?
- Możesz ich wysyłać. - Wedge wcisnął guzik, który unieruchomił transmitowany

obraz. Odbierający go Doole widział teraz tylko holograficzny wizerunek półksiężyca,
godła Eskadry Łotrów. Zwrócił się w stronę Forge'ów. - Powiedzcie tylko słowo, a
każemy ich rozdzielić. Znajdziemy dla niej miejsce gdzieś daleko od Thyne'a.

- Tak! - Myda zacisnęła rękę na dłoni Wedge'a. - Proszę, niech jej pan nie zostawia

z tym człowiekiem!

Kassar położył dłonie na ramionach żony i przyciągnął ją do siebie.
- Mydo, nie możemy tego zrobić. To ona podjęła decyzję.
- Ale to zła decyzja.
Ojciec Inyri wolno pokręcił głową.
- I dlatego mamy odmówić jej wolności wyboru? Podejmowanie błędnych decyzji

to jeszcze nie zbrodnia, nawet według prawa Imperium.

- Widziałem wielu ludzi zesłanych na Kessel, bo w pewnym momencie podjęli

błędną decyzję. - Corran dostrzegł ból w oczach Mydy, który odbił się też w twarzy jej
męża. - Znam Thyne'a, to naprawdę zły człowiek. Decyzja waszej córki ściągnie na nią
kłopoty.

Kassar wyprostował się.
- Tylko wówczas, gdy pójdą za nią czyny.
- Ale ona chce z nim wyjechać.
Kassar bezradnie wzruszył ramionami.
- Musiała dostrzec w nim coś wartościowego. Może zdoła go uchronić przed nim

samym.

Corran skrzywił się.
- Jeśli chodzi o ocalenie, Thyne nie różni się zbytnio od czarnej dziury.
- Całe życie poświęciłem na uczenie ludzi, jak żyć, kiedy wydostaną się z Kessel.

Na tym jednak kończy się moja rola. Nie mogę podejmować decyzji za nich. Nie mogę
przeżyć za nich ich życia. - Kassar spojrzał w twarz żony i otarł z niej łzy. - Daliśmy
naszej córce, tak jak wszystkim naszym dzieciom, tyle miłości i wsparcia, na ile było

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

64

nas stać. Ufamy im. Podobnie jak zaufaliśmy Lujayne, gdy postanowiła przyłączyć się
do Rebeliantów i wstąpić do Eskadry Łotrów, tak teraz musimy zaufać Inyri.

Corran pokręcił głową.
- Nie podoba mi się to, komandorze.
- Mnie też niespecjalnie, Corran, ale to nie nasza walka i nie myją wygramy, w

każdym razie nie teraz. - Wedge spojrzał na swoje dłonie, zaciśnięte w pięści, i powoli
rozpostarł palce. - Może Inyri będzie dla niego jakimś hamulcem.

- A jeśli on ten hamulec spali?
- Oczekuję, że przygotujesz jakiś plan awaryjny na tę ewentualność.
- Rozkaz, komandorze. - Corran przebiegł wzrokiem listę przestępców w swoim

notesie komputerowym. Oryginalna lista została zaczerpnięta z akt Imperium i opatrzo-
na komentarzami na temat przydatności poszczególnych osobników dla Rebelii. Z ty-
sięcy skazanych ludzie Nowej Republiki wybrali tylko siedemnaście nazwisk osób
potencjalnie użytecznych. Tych siedemnastu - teraz szesnastu, bo Doole odmówił wy-
dania Arba Skynxeksa - wyglądało na wschodzące gwiazdy organizacji Czarne Słońce.
Choć żaden z nich nie wspiął się na same szczyty, wszyscy wykazali się taką inicjatywą
i ambicją, że prawdopodobnie gdyby ich kariery nie przerwało skazanie i uwięzienie,
najlepsi z nich mogliby się równać z Huttem Jabbą pod względem potęgi i wpływów.

Corran przypomniał sobie, jak jego ojciec narzekał, że świat zorganizowanej prze-

stępczości się zmienia. Niegdyś Czarne Słońce było organizacją honorową - zgoda,
kierowali się swoiście rozumianą moralnością, ale przynajmniej mieli jakiś kodeks
postępowania, którego się trzymali. Czarne Słońce zawsze było bezwzględne - w przy-
padku porzucenia ładunku przyprawy czy broni przez przemytnika członkowie organi-
zacji nie spoczęliby, dopóki by się nie wypłacił, a donosiciele karani byli okrutną
śmiercią. Polowanie i szukanie pomsty na policjantach były na porządku dziennym, ale
osoby postronne właściwie nie musiały się obawiać organizacji.

Nowe pokolenie skłonne było podłożyć bombę pod zatłoczoną knajpę, by uśmier-

cić jedną osobę, która się w niej znalazła. Normą stało się zabijanie nie tylko kapusia,
ale także całej jego rodziny. Przyprawę sprzedawano coraz silniejszą, a zabójstwa prze-
ciwników politycznych sprzeciwiających się przestępczemu kartelowi stały się regułą,
nie wyjątkiem. Hal Horn przypisywał sukcesy Rebelii i rzucenie wyzwania Imperium
powszechnemu rozluźnieniu standardów moralnych, którym przesiąkły szeregi Czarne-
go Słońca, pozwalając prosperować dzikusom takim jak Zekka Thyne.

Po drugiej stronie półprzezroczystej śluzy powietrznej namiotu pojawiły się trzy

sylwetki. Żołnierz stojący obok śluzy otworzył zamek i najpierw wciągnął do wnętrza
Thyne'a. Łańcuchy wokół kostek sprawiły, że mężczyzna potknął się i zatoczył, ale
odzyskał równowagę, chociaż ręce również miał związane za plecami. Strząsnął z twa-
rzy maskę tlenowa, wyprostował się i powiedział buntowniczo:

- Jestem Zekka Thyne.
Pięć lat na Kessel nie zaszkodziło Thyne’owi specjalnie, poza tym, że był nieco

chudszy niż dawniej i - sądząc po nienawistnym błysku w oku -znacznie bardziej zde-
prawowany. Tak jakby lata tu spędzone wy destylowały z niego samą esencję zła, po-
myślał Corran. Thyne miał zaledwie o kilka centymetrów więcej niż Corran, ale żylasta

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

65
budowa sprawiała, że wydawał się wyższy. Gładko wygolona twarz i łysa głowa - brak
owłosienia był prawdopodobnie wrodzony - błyszczały jak wypolerowana skóra.

Cechą bardziej niezwykłą niż blask skóry było jej ubarwienie. Najbardziej rzucały

się w oczy jasnoniebieskie plamy na bladoróżowej gdzie indziej skórze. Wyglądały,
jakby Thyne'a opryskano kiedyś ultramarynową farbką, której nigdy nie zdołał do koń-
ca zmyć. Największa z plam przecinała wzdłuż chrząstkę nosa, cofała się pod lewą
kością policzkową do ucha, by tam wznieść się z powrotem ku czubkowi czaszki. Wy-
glądało to tak, jakby Thyne miał kiedyś jedno wielkie, czarne oko, które wypłowiało z
biegiem czasu.

Oprócz koloru skóry, szpiczastych uszu i równych, rzadko rozstawionych zębów,

kolejną cechą, która kazała się w nim domyślać domieszki rasy innej niż ludzka, były
oczy. Gałki miał całe czerwone, koloru krwi tętniczej, przecięte czarnymi diamentami
źrenic. Złote plamki, okalające czarne źrenice, w ciemności odbijały światło. To one
zdradziły go na Korelii, dzięki czemu Corran i jego ojciec mogli wysłać Thyne'a na
zasłużone wakacje na Kessel.

Wedge uniósł brew.
- Czy to naprawdę on? Corran przytaknął.
- Tak, to Łaciaty, jak się patrzy.
- Horn, ty tutaj? - syknął Thyne. - A co, nie dostałeś mojej wiadomości?
- Jakiej znowu wiadomości?
- Twój ojciec nie żyje, zgadza się?
Jad w głosie mężczyzny w połączeniu z zaskoczeniem niespodziewanym pytaniem

sprawiły, że Corran poczuł się tak, jakby ciężki młot uderzył go prosto w serce. Chciał
krzyknąć coś do Thyne'a, ale najpierw oddech, a potem słowa go zawiodły. Thyne zaw-
sze chętnie posługiwał się pogróżkami i starał zbić z tropu przeciwnika, ale Corran i
jego ojciec nie słuchali jego gróźb. Nie był ani pierwszym, ani ostatnim przestępcą,
który im groził.

I nie pierwszym, którego można winić za śmierć mojego ojca, pomyślał Corran. W

jego głowie zaświtała myśl, że pewnie Thyne usłyszał o śmierci starszego Horna i po-
stanowił przypisać ją sobie tylko po to, by mu dokuczyć. Corran uznał, że Thyne jest
absolutnie najbardziej zdolny do tego, by zlecić zabicie kogoś, a Czarne Słońce abso-
lutnie zdolne wykonać taki rozkaz, ale od przybycia Thyne'a na Kessel do śmierci Hala
Horna upłynęło półtora roku. Czarne Słońce woli działać szybko, o ile pamiętam, po-
myślał Corran.

Zmrużył oczy, które zmieniły się w zielone szparki.
- Mogłeś pewnie być tym, który zlecił zamordowanie mojego ojca. W końcu gro-

ziłeś nam obu i pozwoliłeś, by ktoś spartolił robotę, co nieźle pasuje do twojej zwykłej
niezdarności.

Riposta nie zrobiła na Thynie wrażenia. Przeniósł wzrok z Corrana na Wedge'a.
- Jesteś Jedi?
- Nie, po prostu facetem, który zadecyduje, czy opuścisz to miejsce, czy nie. -

Wedge wskazał kciukiem na Corrana. - Pierwsze wrażenie nie było najlepsze.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

66

- Och, przepraszam, zapomniałem, że Rebelianci to sam miód. Powtarzają nam to

wszyscy polityczni, których tu zesłano. - Zekka Thyne uśmiechnął się ostrożnie. - Z
drugiej strony... pojawiacie się tutaj, by wyciągnąć z mamra kogoś takiego jak ja. Wy-
gląda na to, że potrzeba przeważyła nad szczytnymi ideałami.

Komandos pilnujący śluzy wprowadził Inyri Forge i Corran dostrzegł rodzinne

podobieństwo do Lujayne, gdy tylko dziewczyna zdjęła maskę. Obie miały te same
brązowe oczy i szczupłe sylwetki, choć Inyri nosiła dłuższe włosy niż siostra, a jeden z
pukli ufarbowała na ten sam odcień niebieskiego, co plamy na ciele Thyne'a. Wygląda-
ła na zszokowaną widokiem rodziców, ale szybko się opanowała i odwróciła od nich,
kładąc ręce na lewym ramieniu Zekki.

Wedge przyglądał się jej przez chwilę, a potem przeniósł wzrok na Thyne'a.
- Nowa Republika upoważniła mnie do zabrania pana z Kessel w miejsce, którego

nazwę pozna pan później. Otrzyma pan zadania do wykonania. Jeśli wykona je pan w
sposób zadowalający, Nowa Republika udzieli panu warunkowego ułaskawienia. Zro-
zumiał pan?

- A jeśli zdecyduję się przyjąć waszą ofertę, a potem po prostu ucieknę?
Wedge uśmiechnął się szeroko.
- Wytropimy pana i sprowadzimy tu z powrotem.
- Galaktyka jest ogromna..
- Może się taka wydawać, ale cały czas się kurczy. - Wedge niedbale wzruszył ra-

mionami. - Imperator nie zdołał się przed nami ukryć, więc nie spodziewaj się, że tobie
się to uda.

Corran przytaknął.
- Nie tak trudno było cię znaleźć poprzednio, Łaciaty, to i tym razem damy sobie

radę.

- Nie nastraszysz mnie, Horn.
- Nie interesuje mnie straszenie, Thyne, tylko łapanie. - Corran schylił się, pod-

niósł maskę tlenową Thyne'a i rzucił mu ją w twarz. -Niezależnie od tego, dokąd pój-
dziesz, znajdę te twoje czarne diamenty, tak jak poprzednim razem. Możesz być tego
pewien.

Wedge kiwnął głową na strażników.
- Zabierzcie go na zewnątrz i przygotujcie do transportu na pokładzie wahadłowca.

- Inyri odwróciła się, by wyjść za Thyne'em, ale strażnik zatrzymał ją na znak dany
przez Wedge'a.

- Panno Forge, chciałbym porozmawiać z panią na osobności. Odwróciła się,

sztywno i powoli.

- Nie jesteśmy na osobności.
- Nie musi pani jechać z Thyne'em. Spojrzała na rodziców, a potem na Wedge'a.
- Postanowiłam być z nim razem. Koniec. Kropka. To moja sprawa, a wam nic do

tego.

- Posłuchaj. - Corran wyciągnął do niej rękę. - Możemy cię przed nim ochronić.
- Tak jak ochroniliście moją siostrę?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

67

Ręka Corrana opadła. To samo okropne uczucie, które miał, gdy zginęła Lujayne,

wróciło do niego z całą mocą. Zdawał sobie sprawę, że to ból w głosie Inyri obudził w
nim to wspomnienie, ale wiedział, że wyczuł w niej też tę część niej, która umarła, gdy
dowiedziała się o śmierci siostry. Gdyby miał wybierać, czy gorszy jest ból własnych
wspomnień, czy ten, który wyczuł w Inyri, nie umiałby odpowiedzieć, który przyspo-
rzył mu więcej cierpienia, ale fakt, że nie może odkupić ani jednego, ani długiego, fru-
strował go bardziej niż cokolwiek innego.

- Zrobiłem... wszyscy zrobiliśmy wszystko, by ochronić Lujayne. -Corran uderzył

się pięścią w pierś. -Nie znaliśmy jej tak długo jak ty ani tak dobrze, ale sama wiesz,
jaka była twoja siostra. Wiesz, jak umiała sprawić, by każdy czuł się mile widziany,
swobodny i wartościowy. My wszyscy tak się przy niej czuliśmy.

Wskazał na śluzę.
- Może to nie moja sprawa, co cię łączy z Zekką Thyne'em, ale jestem pewien, że

twoja siostra nie chciałaby, żebyś z nim odleciała. Lujayne nie żyje, ale to jeszcze nie
powód, by ludzie, którzy ją kochali i szanowali, pozwolili ci pakować się w kłopoty.
Thyne to całkowite przeciwieństwo twojej siostry.

- Nie znasz go.
- Ty pewnie też nie. - Corran znów wyciągnął do niej dłoń. - Nie musisz tego ro-

bić.

- Muszę. - Skrzyżowała ramiona zdecydowanym gestem. - Zrobię.
Wedge pokręcił głową.
- Masz jeszcze czas, by to sobie przemyśleć. Przez całą drogę, póki nie wyląduje-

my.

- Czy to wszystko? Wedge zmarszczył brwi.
- Nie chcesz się pożegnać z rodzicami?
- Po co? To nie uratowało Lujayne.
- Ani jej nie zabiło.
Odpowiedź Wedge'a zmiękczyła chyba na chwilę Inyri. Spojrzała na rodziców i

przez krótką chwilę Corran sądził, że się opamięta. Po chwili jednak jej wzrok stward-
niał. Włożyła maskę tlenową, bez słowa odwróciła się i podeszła do śluzy.

Wedge patrzył na rodziców dziewczyny, niezdolny wymówić słowa.
Kassar przytulił żonę.
- Przynajmniej pan spróbował, komandorze. O nic więcej nie moglibyśmy pana

prosić.


Pozostała część procesu wymiany więźniów przeszła stosunkowo gładko. Wedge

posunął się kilkakrotnie do pogróżek, gdy Doole nie chciał mu wydać ludzi, o których
prosił, ale w końcu udało mu się wyciągnąć z więzienia stu pięćdziesięciu więźniów
politycznych w zamian za zabranie szesnastu najbardziej zatwardziałych i godnych
pogardy kryminalistów, jakich znała galaktyka.

W końcu Corran zdołał znaleźć kogoś, kto mógłby im pomóc trzymać Thyne'a w

szachu. Wedge zaproponował wymianę Doole'owi, ale ten zbył go, twierdząc, że nic na
tym nie zyska. Wedge zasugerował, że uznałby to za oznakę dobrej woli, a kiedy my-

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

68

śliwce Eskadry Łotrów przeleciał)' nad składami Doole'a, ten zgodził się, że w jego
najlepszym interesie jest przychylić się do prośby Wedge'a.

- To ostatni raz. kiedy idę wam na rękę, wy cholerni Rebelianci. Od tej pory Kes-

sel rządzi się sama!

Wedge uśmiechnął się do wizerunku Doole'a.
- W takim razie nie zamierzamy tu wracać, chyba że po to, by panu zwrócić kilku

z pańskich starych przyjaciół. - Wyłączył transmisję, zanim krzyki Doole'a osiągnęły
poziom nieznośny dla uszu.

Dziesięć minut później komandosi wprowadzili do namiotu ostatniego więźnia.

Był to mężczyzna stary, ale nie słaby. Na hologramach, które widział Corran, jego skó-
ra nie zwisała aż tak luźno, a policzki nie były tak zapadłe, ale ciemne oczy nadal lśniły
żywotnością. Choć niższy nawet od Corrana, roztaczał wokół siebie pewną aurę wła-
dzy. Gęsta czupryna białych włosów przydawała mu godności, z której odzierał go
brudny kombinezon.

Nawet na Wedge'u wywarł pewne wrażenie.
- Moff Fliry Vorru, jak sądzę? Jestem komandor Wedge Antilles.
Vorru uśmiechnął się z wdziękiem.
- Jestem oczarowany. Czy dobrze usłyszałem w pana głosie koreliański akcent?
- Jak najbardziej.
- A więc lojalny syn mojej planety przybywa, by mnie uwolnić?
- Być może.
Corran nigdy wcześniej nie spotkał moffa Vorru, ale dziadek opowiadał mu wiele

o tym człowieku. Jako administrator sektora koreliańskiego przymykał oko na działal-
ność przemytniczą, dzięki czemu Korelia stała się prawdziwym centrum przemytu i nie
pozbyła się tej reputacji nigdy. Kiedy senator Palpatine ogłosił się Imperatorem, uznał
Vorru za swego rodzaju rywala. Książę Xizor wydał Vorru Imperatorowi, ten jednak
nie zabił go. Powszechnie sądzono, że Vorru kupił sobie życie, latami przekazując Im-
peratorowi informacje zgromadzone na temat innych członków Imperialnego Senatu,
bit po bicie.

Choć od czasu, gdy Korelia pod administracją Vorru cieszyła się statusem sektora

otwartego, minęło wiele lat, dla wielu przestępców okres jego rządów był wspomnie-
niem złotego wieku niezrównanej prosperity. Vorru stał się legendą świata przestępcze-
go Imperium i w KorSeku ciągle krążyły nowe pogłoski o kolejnych próbach odbicia
go z Kessel.

Dawny imperialny moff wzruszył ramionami na tyle, na ile pozwalały mu na to

więzy.

- Co mam dla pana zrobić?
- Czy zna pan Zekkę Thyne'a? Vorru westchnął,
- Zam. Agresywny i inteligentny, jakby zaprogramowany na agresję. Uderzy na-

tychmiast, jeśli się go zaskoczy. Poza tym kompletnie nieprzewidywalny.

- Zamierzamy wykorzystać go przeciwko Imperium, ale nie chcemy, by posunął

się za daleko, krzywdząc osoby postronne.

Starszy mężczyzna uśmiechnął się lekko.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

69

- Używanie strategicznej broni dla uzyskania taktycznej przewagi to oznaka despe-

racji.

- Żyjemy w desperackich czasach. - Wedge wskazał głową na Corrana. - Porucz-

nik Horn uważa, że jest pan w stanie utrzymać Thyne'a pod kontrolą.

- Jego? Pod kontrolą? Nie. - Vorru przymknął oczy na chwilę- - Ale kontrolować

tych, których potrzebuje, żeby posunąć się za daleko... tak, to jestem w stanie zrobić.

- A zrobi to pan?
- Z przyjemnością. - Pewny siebie uśmiech Vorru rozjaśnił otwarte oczy moffa. -

Niebezpieczne zadanie, ale warto zaryzykować, by jeszcze raz zobaczyć Centrum Im-
perialne.

Corran zamrugał i spojrzał na równie zaskoczonego Wedge'a. Skąd wiedział, że

zabieramy go na Coruscant? - pomyślał.

Na widok zaskoczenia na ich twarzach stary mężczyzna roześmiał się.
- Nie dziwcie się, że udało mi się odgadnąć, dokąd mnie zabieracie. Powinniście

się raczej z tego cieszyć. Gdybym nie potrafił przeprowadzić nawet tak prostej deduk-
cji, nie miałbym szans wypełnienia misji, którą mi zleciliście.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

70

R O Z D Z I A Ł

12

Przejście jednym z długich, ciemnych korytarzy zbudowanych pod Imperialnym

Pałacem nawet nie przygnębiło Kirtana Loora, zwłaszcza że miał się spotkać z genera-
łem Evirem Derricotem. Kiedy go wzywał, generał zachowywał się jak opętany - po-
przednio w takim stanie zawsze ciskał się ze złości, stawiając żądania, ale tym razem
nawet to nie mogło zniweczyć dobrego humoru Loora.

Corran Horn był na Kessel, by uwolnić więźniów! Loor pozwolił sobie na śmiech,

który rozbrzmiał złowrogim echem w ciemnym korytarzu. W ciągu ostatnich dwóch
tygodni uwolnieni przestępcy przeniknęli do Centrum Imperialnego. Rebelianci byli
bardzo ostrożni w swoich próbach przerzucenia kryminalistów - siły bezpieczeństwa
pracowały normalnym trybem. Dzięki temu odpowiednio sowita łapówka mogła spra-
wić, że każdy plik danych wyglądał tak, jakby nigdy się do niego nie włamano. Gdyby
Loor nie uzyskał poufnych informacji na ten temat, powrót zesłańców z Kessel do
świata przestępczego Coruscant przeszedłby niezauważony.

Loor musiał przyznać, że plan Sojuszu jest w pewien sposób godny podziwu.

Kryminaliści mieli skłonność do tego, by szybko stawać się doskonale widocznymi
celami. Imperium musiało dbać o porządek w swojej stolicy, ale jego zasoby nie po-
zwalały na wiele więcej. Sprowadzając do Centrum Imperialnego tych ludzi, Sojusz
zdołał powtórnie tchnąć życie w martwe zwłoki Czarnego Słońca, powodując, że na
posterunki policji zaczęły docierać dość alarmujące meldunki.

Jednak nawet te złowróżbne przewidywania nie mogły zaćmić w umyśle Loora

obrazu Corrana Horna eskortującego kryminalistów z Kessel. Trzech z nich aresztowa-
no przecież na Korelii za czasów służby Horna w KorSeku. Musiał być zrozpaczony,
myślał Loor, widząc, że ktoś taki jak Zekka Thyne wymyka się sprawiedliwości. Dał-
bym wszystko, żeby móc zobaczyć wtedy jego minę.

Kirtan Loor zmusił się do ponownego wybuchu śmiechu. Usilnie pragnął przeko-

nać się, że czuje w sercu triumf, ale nie udało mu się to. Pierwotny strach, którym na-
pawał go Corran Horn, przyćmił jego poczucie wyższości. Corran Horn, Gil Bastra i
Iella Wessiri tak długo wodzili go za nos na Korelii, że udało im się uciec, zanim zdą-
żył ich aresztować i wtrącić do więzienia. Odnalazł wprawdzie Gila Bastrę rok później,
ale Bastra twierdził, że udało mu się to tylko dlatego, że on sam podsuwał mu wska-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

71
zówki, by Loor nie przestawał podążać jego tropem. Raz Loorowi wydawało się, że już
prawie ma w ręku Corrana, ale okazało się, że się mylił, a gdzie mogą być Wessiri i jej
mąż, nie miał najmniejszego pojęcia.

Skoro już raz zdołali wystrychnąć go na dudka, mogło im się to udać powtórnie.

Dawniej, zanim Ysanna Isard wezwała go do Centrum Imperialnego i zwróciła mu
uwagę, że ma zwyczaj polegać na nieuzasadnionych założeniach, przyjąłby z całą pew-
nością, że nie da się oszukać po raz drugi. Gdyby im się to udało... To oznaczałoby
moją zgubę, pomyślał.

Teraz już nie pozwalał sobie na niczym niepoparte założenia, musiał więc dokonać

ponownej oceny Corrana Horna. Po tej ocenie jego strach przed Korelianinem tylko się
umocnił. Loor zawsze wiedział, że Horn jest zdolny zabić, a przez pewien czas wręcz
zakładał, że Horn faktycznie zamordował z zimną krwią kilku przemytników. Kiedy
stało się jasne, że te zbrodnie były sfingowane - Loor nadal czerwienił się na myśl o
tym, że swoje przekonanie, że Horn jest mordercą opierał jedynie na raporcie sfabry-
kowanym przez Gila Bastrę - zobaczył w Corranie Hornie człowieka, który jest zdolny
do przemocy, ale jednocześnie umie kontrolować swoje popędy. Horn okazał się
znacznie bardziej przebiegły, niż Loor przypuszczał; ta cecha mogła się okazać bardzo
niebezpieczna, zwłaszcza w połączeniu ze znaną mu nieustępliwością Korelianina.

Aby „zachęcić" Loora do jeszcze cięższej pracy przy nadzorowaniu projektu gene-

rała Derricote?a, Ysanna Isard puściła wiadomość o tym, że Loor zabił Bastrę, kanała-
mi, którymi musiała ona dotrzeć do Sojuszu Rebeliantów. Upewniła się także, że do-
wiedzą się o obecności Loora w Centrum Imperialnym. Powiedziała wtedy, że ma na-
dzieję, iż wiadomość ta odwiedzie Horna od bliższego przyjrzenia się pewnym spra-
wom, ale Loor wiedział, że jednocześnie będzie przyciągać Corrana ma Coruscant rów-
nie silnie jak występek przyciąga Hutta.

Będę musiał bardzo uważać, kiedy się tu pojawi, pomyślał. Jeśli mnie znajdzie, to

dlatego, że ja tak chcę, na moich warunkach i dla mojej korzyści.

Kiedy Loor był prawie u celu, drzwi do laboratorium Derricote'a otwarły się i sta-

nął w nich sam generał w poświacie światła padającego zza jego pleców. Choć Loor był
wychudzony jak szkielet, wiedział, że w żaden sposób nie przeciśnie się obok korpu-
lentnego generała i nie wejdzie do laboratorium, póki Derricote stoi w jego drzwiach.

- Myślałem, że chce pan pokazać mi coś w laboratorium, generale.
Derricote przygładził dłonią rzednące czarne włosy i klasnął w dłonie.
- Tak. Quarreni okazali się bardzo przydatni, doprawdy bardzo przydatni.
- Proszę napisać o tym w raporcie, generale.
- Nie, musi pan wejść i zobaczyć to na własne oczy.
Loor zawahał się. Hologram dołączony do pierwszego raportu Derricote^ wystar-

czył, by zrobiło mu się niedobrze. Pomysł przyglądania się istotom doświadczalnym na
własne oczy ani trochę go nie pociągał. No, może trochę... z niezdrowej ciekawości.

- Proszę przodem.
Derricote ustąpił na bok i Loor wszedł do laboratorium. W przeciwieństwie do

większości pomieszczeń w Pałacu Imperialnym, laboratorium urządzone było surowo i
funkcjonalnie. Jasne światła odbijały się od białych i srebrnych powierzchni, a za jedy-

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

72

ne „dekoracje" można było uznać czerwone i żółte znaki ostrzegające o niebezpieczeń-
stwie biologicznym, odsłonięte przewody elektryczne i włączone lasery. Szklane ściany
pozwalały zajrzeć w prawdziwy labirynt pomieszczeń, w których ubrani w białe kitle
pracownicy laboratorium rozdzierali żywe istoty na strzępy lub składali je z powrotem
przy pomocy robotów chirurgicznych.

Drzwi zamknęły się za nimi z coraz głośniejszym świstem powietrza, w miarę jak

szczelina stawała się coraz węższa.

- Ten dźwięk spowodowany jest tym, że utrzymujemy tu podciśnienie. W ten spo-

sób, jeśli nawet jakaś substancja się uwolni, przeciąg nie zabierze jej poza laboratorium.

- Myślałem, że ludzie są odporni na tę chorobę.
- To nie do końca prawda. - Generał uśmiechnął się, a Loor uświadomił sobie, że

Derricote wprost uwielbia sytuacje, w których wychodzi na jaw niewiedza Kirtana na
temat projektu. - Zaczęliśmy od kilku wirusów, na które obce rasy są bardzo podatne.
Samorzutne mutacje mogą spowodować, że wirus stanie się groźny również dla ludzi.
Prawdopodobieństwo jest niezwykle małe, głównie dlatego, że sekwencje genetyczne,
które wykorzystujemy, musiałyby ulec daleko idącym zmianom, by na chorobę zaczęli
chorować ludzie, ale przy średnim tempie mutacji coś takiego może nastąpić w przecią-
gu tysiąca lat.

- Ale możecie chyba wyprodukować szczepionkę?
- Uodpornienie na wirusa nie jest takie proste. Opracowanie skutecznej szczepion-

ki przeciwko tej chorobie zajęłoby lata. - Derricote uśmiechnął się niedbale, jakby cho-
dziło o parę tygodni. - Można to zrobić, ale koszty dziesięciokrotnie przewyższałyby
zasoby, które postawiono do mojej dyspozycji.

W takim razie przynajmniej Rebelianci nie zdołają tego zrobić, bo nie mają nawet

tego laboratorium, pomyślał Loor. Loor ściszył głos.

- Ale potraficie to wyleczyć? Derricote przytaknął.
- Bacta.
- Tylko tyle? - Bacta była uniwersalnym lekarstwem na wszystkie niedomagania,

od zwykłego rozcięcia po ciężki szok bojowy, od kataru po złośliwą formę bandoniań-
skiej malarii. -Jeśli pańską zarazę można wyleczyć bactą, to jest bezużyteczna.

- Czyżby? Im cięższy przypadek choroby, tym więcej płynu bacta potrzeba, by ją

wyleczyć. - Ciemne oczy Derricote'a błysnęły, co Loor uznał za niepokojący objaw. -
W ostatnich stadiach choroby bacta jest w stanie powstrzymać jej rozwój, ale niektóre
organy mogą być już tak wyniszczone, że będą wymagać protez cybernetycznych. Pro-
szę podejść i zobaczyć samemu.

Derricote zaprowadził go w głąb laboratorium do korytarza o ścianach z kwasood-

pornej stali. Znajdujące się w nich okienka pozwalały zajrzeć do niewielkich cel, w
których umieszczono osobników doświadczalnych, po jednym lub w parach. Na lewo
znajdowali się prosiakowaci Gamorreanie - nadzy, podobnie jak głowonogi Quarren po
prawej stronie -wyglądający wyjątkowo żałośnie w klinicznie czystym otoczeniu. Ci,
którzy przebywali w celach najbliższych wylotu korytarza, wyglądali prawie normalnie,
a jednak był to widok, którego Loor nie chciał studiować zbyt dokładnie.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

73

- Jak pan widzi, transpastalowe okna są trójszybowe. Środkowa szyba powleczona

jest lustrzaną powłoką po ich stronie, więc nie mogą nas widzieć. Ściany pomiędzy
celami są dźwiękoszczelne. Okazało się to konieczne w celu zapewnienia porządku.

- Rozumiem - powiedział Loor, chociaż w gruncie rzeczy nie widział potrzeby tak

daleko posuniętych środków ostrożności. Kilku pierwszych Gamorrean wyglądało spo-
kojnie. Musieli sobie chyba jednak zdawać sprawę, że mogą być obserwowani, bo usie-
dli w taki sposób, by zasłonić intymne części ciała. Dalsi wyglądali tak, jakby zapadli
w odrętwienie czy śpiączkę. Szklistymi czarnymi oczami wpatrywali się w jeden punkt.
Leżeli na podłodze, nieporuszeni, w przypadkowych pozycjach, nawet jeśli wydawały
się wyjątkowo niewygodne.

Loor zauważył na ciele Gamorrean jakieś plamy. Z rozjątrzonych czarnych wrzo-

dów rozbiegały się linie łączące je ze sobą niczym pajęczyna. Jedno ze stworzeń miało
wrzód na języku, u innych widać je było na stopach. Loor uznał, że wrzody muszą być
bolesne, bo jeśli w ogóle się poruszali, to w taki sposób, by zmniejszyć nacisk na zmie-
nione chorobą miejsca.

Zauważył również, że Gamorreanie wyglądają na odwodnionych. Na ich twarzach

nie widział zwykłych u tego gatunku strużek śliny i śluzu. Widać było, że istoty są cho-
re, ale ten właśnie objaw wydał się Loorowi najbardziej znamienny.

A potem zobaczył pacjentów w ostatnim stadium choroby.
Czyraki otworzyły się, a skóra Gamorreanina popękała wzdłuż łączących je paję-

czych linii. Z ran sączyła się czarna krew i chory zostawiał krwawe ślady wszędzie tam,
gdzie przeszedł. Bo cały czas chodził, zataczając się w prawo i w lewo, do przodu i w
tył, tańcząc, jakby po podłodze płynęła stopiona lawa. Wpadał na ściany, pozostawiając
na transpastali lepkie odciski swego ciała, odbijał się i przewracał na podłogę, rzucał się
jakiś czas po niej, wymiotując całymi litrami gęstej, ciemnej cieczy, by po chwili po-
nownie wstać i rozpocząć od nowa dziki taniec wokół celi.

Loor odskoczył, gdy Gamorreanin, na którego patrzył, wpadł na szybę, klęknął

podpierając się dłońmi i wszelkimi siłami starał się powstrzymać wymioty. Zmusił się
do kilku głębokich oddechów przez nos i po chwili fala nudności minęła.

- To straszne.
- Wiem. - Derricote klepnął go w plecy. - Quarreni robią się cali czarni, a potem

ich system odpornościowy kompletnie wariuje i rozpuszcza kości. Pod koniec stają się
workiem cieczy, w której aż roi się od Krytosa.

- Krytosa?
- Tak nazwałem mojego wirusa... od pierwszych sylab nazw planet, z których po-

chodzą wirusy, które wykorzystałem. - Generał westchnął, a Loor wiedział, że napawa
się widokiem umierającego Gamorreanina. -Wystarczy milimetr sześcienny krwi pa-
cjenta, by zarazić dorosłego. Okres inkubacji powoli się skraca, ale czas od wystąpienia
pierwszych objawów do stadium terminalnego jest dość stały. Wątpię, czy uda nam się
tu coś wskórać.

- Dlaczego?
- Ze względu na to, co pan zobaczył. Wrzody i krwawienie to część tego procesu.

Wirus powiela się w ciele nosiciela. Kiedy wirusy wypełnią całą komórkę, komórka

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

74

pęka zarażając te, które znajdują się obok. Krwiobieg roznosi zarazki po całym organi-
zmie. Organizm umiera komórka po komórce, a proces ten nasila się, dopóki nie osią-
gnie ostatniego stadium. Ból jest wtedy nie do zniesienia... czy wspomniałem, że wirus
nie wydaje się zainteresowany niszczeniem receptorów bólu? To doprawdy zdumiewa-
jące.

Loor podniósł się z kolan. Skupił rozbiegany wzrok na generale i zmusił się, by

zignorować ruch, który dostrzegł kątem oka.

- Ile czasu upływa od zarażenia do śmierci?
- Choroba ma siedem stadiów, z których każde trwa jeden dzień. -Derricote wska-

zał na prawą stronę korytarza, ale Loor nie odwrócił wzroku w tę stronę. - Quarreni
umierają z większym wdziękiem, jeśli za wdzięczne można uznać rozpuszczenie
wszystkich organów wewnętrznych.

- A jak tam postępy z przenoszeniem wirusa między gatunkami?
- Nieźle. Odmiana opracowana dla Quarrenów powinna też atakować Kalamarian.

Potrzebuję oczywiście przedstawicieli innych gatunków, żeby przebadać inne krzyżów-
ki. Myślałem o Kashyyyk, może jakiś mały najazd...

- Kashyyyk? - Loor spojrzał na Derricote'a, jakby był przekonany, że naukowiec

do reszty oszalał. - Zapytam panią dyrektor Isard, ale myślę, że eliminowanie gatunku,
który sprawdził się jako niewolnicza siła robocza, nie byłoby zbyt rozważne. Proponu-
ję, by wraz ze swoimi naukowcami porównał pan znane przypadki podatności na zara-
żenie i pogrupował je odpowiednio, modyfikując wirusa w taki sposób, by był groźny
dla jak największej liczby gatunków.

- Można to zrobić w ten sposób, ale oczywiście dużo bardziej eleganckim rozwią-

zaniem byłoby...

- W wirusie Krytos nie ma nic eleganckiego. Derricote cofnął się i zamrugał.
- Nic eleganckiego? Jak to?
- Proszę mnie dobrze zrozumieć, generale... - Loor zmusił się do uśmiechu. - Je-

stem naprawdę pod wrażeniem pańskich osiągnięć. To doprawdy niezapomniane wra-
żenie. - Wizja miliardów obcych, zarażonych i zamienionych w cuchnące kałuże w
głębi kanionów Centrum Imperialnego przyprawiła Loora o mdłości. - Rebelianci przy-
bywają by zająć serce Imperium, a dostaną planetę śmierci, której nie będą w stanie
uratować.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

75

R O Z D Z I A Ł

13

Corran Horn czekał za transpastalową grodzią, aż „Pulsarowy Ślizg" wyłączy sil-

niki antygrawitacyjne i opuści trap. Zmodyfikowany jacht klasy Baudo w pełni zasłu-
giwał na swoje imię, głównie ze względu na długą, łagodnie zakrzywioną linię skrzy-
deł. Corran uświadomił sobie, że to piękny statek, co go zdziwiło, bo swego czasu wraz
z ojcem usilnie starali się wyeliminować „Pulsarowy Ślizg" i jego szypra z gry.

Jego dawnego szypra, poprawił się w myśli. Booster Terrik i jego ojciec przynieśli

sobie nawzajem zgubę. Booster miał na statku komory towarowe umożliwiające mu
szmuglowanie wszelkiego rodzaju kontrabandy, nie tylko przyprawy. Wśród towarów,
które przemycał, było dostatecznie dużo przedmiotów, jakich pożądali ludzie obdarzeni
władzą, by Booster zdobył sobie wielu wpływowych przyjaciół. Gdyby chciał, mógł się
ustatkować i zostać pośrednikiem handlowym, ale za bardzo lubił latać. W końcu za-
trzymał go Hal Horn i Booster został skazany na pięć lat na Kessel.

Córka Boostera Mirax schodziła właśnie po trapie, rozplatając długie czarne wło-

sy. Zatrzymała się, widząc Corrana, i uśmiechnęła. Zacięta rywalizacja ojców wytwo-
rzyła pomiędzy Corranem a Mirax swoistą więź, którą wzmocnił jeszcze fakt, że oby-
dwoje wychowali się na Korelii. Ta więź pozwoliła im uniknąć wrogości, jaka wiązała
ich ojców.

Corran odwzajemnił uśmiech.
- Jak podróż?
- Bez komplikacji ze strony Imperium. - Przewróciła brązowymi oczami. - Z dru-

giej strony, przebywanie na pokładzie „Ślizgu" przez tydzień w towarzystwie dwóch
tuzinów rozradowanych Sullustan wystarczyło, żeby mi przypomnieć, dlaczego wolę
przewozić nieruchome ładunki.

- Zjedli więcej prowiantu niż sami ważą?
- To też, ale nie był to najgorszy problem. Kiedy są szczęśliwi, strasznie ich nosi,

co potrafi być wyjątkowo męczące. - Kiwnęła ręką w stronę mostka. - Liat w ogóle mi
nie pomagał. Natychmiast zakochał się do szaleństwa w jednej z uciekinierek. Wyglą-
dała na bardzo tym podekscytowaną, podobnie jak pozostali. Wcale niewykluczone, że
miałam w ładowni ślub, ale nie jestem do końca pewna.

Corran wzruszył ramionami.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

76

- Nie znam zwyczajów Sullustan. Możemy zapytać kapitan Nunb.
- Niezły pomysł. - Uśmiech Mirax przygasł, gdy kładła dłoń na jego ramieniu. -

Przeżyłeś jakoś Kessel?

- Co masz na myśli?
Wzruszyła ramionami.
- Wiem, że uwolniliście wielu niesłusznie więzionych tam ludzi, ale również, że w

zamian musieliście zabrać paru typków wartych wrzucenia do jamy rankora. Nie uwie-
rzyłabym zresztą, że facet, który rządzi na Kessel, przyjmie za więźniów weksle Nowej
Republiki. Doole nie robi nic za darmo.

- W przeciwieństwie do niektórych przemytniczek?
Na chwilę na jej twarz powrócił szeroki uśmiech.
- Liczę na to, że ty i Wedge skończycie z Imperium, a wtedy upomnę się o zapłatę.
- A jeśli nie zdołamy?
- Wtedy kredyty Nowej Republiki, tak jak ta moneta Jedi, którą nosisz na szyi, na-

biorą wartości kolekcjonerskiej i odzyskam pieniądze później. - Zabrała dłoń z jego
ramienia, by dać mu kuksańca w bok. -Nawiasem mówiąc, zgrabnie zmieniłeś temat.

- Przepraszam. - Corran nie odpowiedział na jej pytanie o Kessel, bo niechętnie

pozwalał sobie na roztrząsanie tej kwestii. Co innego powiedzieć Wedge'owi przed
nalotem, że nie ma obiekcji co do wypuszczania na wolność przestępców. To prawda,
że KorSek, jak każda policja, czasami przymykał oko na mniejsze zło, by wyelimino-
wać większe. O to przecież chodziło w operacji na Kessel - by napuścić odrodzone
Czarne Słońce na Imperium. Mając Fliry'ego Vorru w szeregach uwolnionych, Rebe-
lianci mogli liczyć na to, że organizacja nie wymknie się całkiem spod kontroli.

Z drugiej strony jednak Corran czułby się o wiele lepiej, gdyby ludzi z listy uwol-

nionych przestępców załadowano na statek wystrzelony w stronę Otchłani, skąd nigdy
by nie powrócili. Przestępcy mogli wykonać zadanie zlecone im przez Nową Republi-
kę, ale wyłącznie dzięki temu, że byli równie bezwzględni i okrutni jak każdy z wiel-
kich moffów, którzy kiedykolwiek służyli Imperium. I choć nie można było zaprze-
czyć, że ich działania miały pomóc w obaleniu Imperium, Corran wiedział, że przy
okazji mogło zginąć wielu niewinnych ludzi, a tym, których uwolnili, nie spędzi to snu
z powiek.

- Po namyśle chyba zmieniłem zdanie. Wiem, że Imperium nie zawahałoby się

przed użyciem żadnej broni przeciwko nam, i dlatego są naszym celem. - Zmarszczył
czoło. - Kiedy już zajmiemy Coruscant, z przyjemnością wytropię i odstawię z powro-
tem na Kessel każdą z tych szumowin, które uwolniliśmy.

- Jeśli będziesz potrzebował przewoźnika, możesz na mnie liczyć. Załatwię to gra-

tis

Corran uśmiechnął się.
- Ale nie powiemy twojemu ojcu, że pomaga ci w tym facet o nazwisku Horn.
- Jasne, za bardzo dbam o jego życie, by narażać go na podobne wiadomości. - Mi-

rax roześmiała się. - Czy jedzenie na Noquivizorze poprawiło się choć trochę od czasu,
gdy byłam tu ostatnio?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

77

- Wyobraź sobie, że tak. Przysłano sporo smakołyków na naradę w zeszłym mie-

siącu i admirał Ackbar zostawił nam nadwyżki. Część na pewno przehandlował Em-
trey, ale zostało jeszcze parę niespodzianek. Masz ochotę coś przekąsić?

- Chętnie.
Skierowali się w stronę centralnego korytarza, na którego końcu odchodziła odno-

ga do mesy. Po drodze Mirax opowiedziała mu o co dziwniejszych figlach jej sullustań-
skiego pilota i jego wybranki. Zdarzenia byty zabawne, więc Corran chichotał w odpo-
wiednich miejscach, ale zauważył, że śmieje się nie tylko z komizmu samej opowieści.
Uświadomił sobie, że przy Mirax czuje się swobodnie, co sprawiało, że wydawała mu
się tym bardziej atrakcyjna.

Wiedział wprawdzie, że nie jest w niej zakochany, ale znał samego siebie dosta-

tecznie dobrze, by zrozumieć, że gdyby tylko sobie na to pozwolił, znalazłby się na
szczycie bardzo niebezpiecznego, śliskiego zbocza. Miłość nigdy nie oznaczała dla
niego gwałtownej namiętności od pierwszego wejrzenia. Kiedy przytrafiało mu się coś
takiego, wiedział, że to tylko pożądanie, nic więcej. Choć Mirax była wystarczająco
ładna, by budzić pożądanie, Corran wiedział, że ogień, który jasno płonie, szybko się
wypala. Został wychowany w przekonaniu, że związek mężczyzny i kobiety powinien
być stabilny, a nie przypominać wybuch supernowej, która zapada się szybko w emo-
cjonalną czarną dziurę.

Czuł też, że to zamordowanie ojca spowodowało ten emocjonalny dryf. Póki jesz-

cze był w KorSeku, miał Gila i Iellę, którzy jak kompas kierowali go zawsze we wła-
ściwą stronę, ale w tamtym okresie miał tylko jedną nową przyjaciółkę, która zresztą
zostawiła go po pół roku. Później, kiedy uciekał, nie mógł zbliżyć się zbytnio do ludzi z
obawy, że zostanie rozpoznany i wydany imperialnym władzom. Nawet gdy już przyłą-
czył się do Rebeliantów i starał się o przyjęcie do Eskadry Łotrów, zażarta rywalizacja
z innymi pilotami o to, kto zostanie przyjęty, wznosiła między nimi mur. Pierwszego
wyłomu dokonała w nim Lujayne Forge, a inni wykorzystali to, by pomóc mu przy-
zwyczaić się od nowa do przebywania z innymi ludźmi i ufania im.

- Corran...
Odwrócili się oboje, słysząc wysoki, skrzekliwy głos wypowiadający jego imię.

Zobaczyli, że korytarzem nadchodzi w ich stronę wysoki, zwalisty Gandyjczyk. Jego
egzoszkielet miał jednolity kolor, z wyjątkiem miejsc pomiędzy nachodzącymi na sie-
bie płytami prawego przedramienia i dłoni. Tam skorupa była bledsza, niemal kredo-
wobiała. Ostatni odcinek prawej ręki był identycznej długości jak lewej, ale znacznie
cieńszy.

Corran wskazał na prawą rękę.
- Zdjęli ci kapsułę z płynem bacta!
- Tak. Ooryl jest bardzo zadowolony. - Gandyjczyk z trudem znajdował we

wspólnym właściwą intonację dla podkreślenia zadowolenia, więc po prostu podniósł
głos. Dwa miesiące wcześniej, podczas pierwszej bitwy o Borleias, Ooryl Qrygg został
wystrzelony ze swego X-winga i przy okazji o mało nie stracił prawego przedramienia.
Zamykając kikut w kapsule z płynem bacta, lekarze Rebeliantów zdołali przyspieszyć i

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

78

tak imponującą zdolność regeneracji tkanek Gandyjczyka-zdolność, z której nikt w
Sojuszu nie zdawał sobie wcześniej sprawy.

Ooryl zgiął trójpalczastą dłoń.
- Kiedy pancerz stwardnieje, Ooryl będzie mógł znowu być twoim skrzydłowym.
- Nie mogę się tego doczekać. Trudno jest dotrzymać kroku kapitan Nunb. Jest tak

dobra, że mogłaby przelecieć przez środek supernowej, a jej statek nawet by się nie
osmalił.

Mirax uśmiechnęła się.
- Idziemy coś zjeść. Pójdziesz z nami?
- Ooryl bardzo by chciał, ale został wysłany przez komandora Antillesa. - Pokryte

skorupą powieki zakryły wielofasetkowe, czarne oczy Gandyjczyka, by odsłonić je po
chwili. - Komandor chce, żebyś się u niego stawił, Corran.

- Dlaczego? - Corran nie przypominał sobie, by ostatnio coś prze-skrobał. Mam

nadzieję, pomyślał, że Emtrey nie kazał Gwizdkowi szperać w swoich plikach.

Mirax wzięła Corrana pod ramię.
- Chodźmy więc wszyscy i załatwmy to od razu. Przywitam się przy okazji z We-

dge'em, a potem pójdziemy coś zjeść.

Ooryl delikatnie położył dłoń na ramieniu Mirax.
- Qrygg żałuje, że musi to powiedzieć, ale komandor Antilles powiedział, że to

sprawa oficjalna. Komandor wiedział, że będziecie razem, bo wysłał najpierw Ooryla
do twojego statku, ale chce, żeby Corran przyszedł sam. Komandor Antilles powiedział,
że spotka się z tobą później i wszystko wyjaśni.

- Jak tak, to trudno. - Wzruszyła ramionami i puściła rękę Corrana. - Mimo

wszystko idę coś zjeść. Nie będę się spieszyć, więc jeśli sprawa nie potrwa długo, znaj-
dziesz mnie w mesie.

- Jasne.
Mirax spojrzała na Ooryla.
- Nadal będzie mi miło, jeśli do mnie dołączysz.
- Ooryl jest zaszczycony.
- To dobrze. Lubię jeść w towarzystwie, a ponieważ mieszkasz w jednym pokoju z

Corranem, będziesz mógł mi opowiedzieć różne jego wstydliwe sekrety. - Wsunęła
rękę pod lewe ramię Gandyjczyka puściła oko do Corrana. -Nie spiesz się, jak będziesz
rozmawiał z Wedge'em. Ooryl dobrze się mną zaopiekuje.

Corran roześmiał się bardziej z powodu zmieszania Ooryla niż jej uwagi.
- Przynajmniej wy bawcie się dobrze.

Corran minął Emtreya i wszedł do gabinetu, który przydzielono Wedge'owi po

powrocie jednostki na Noquivizor. Pokój, choć niezbyt duży, wydawał się i tak zbyt
przestronny dla Wedge'a. Inni oficerowie pozawieszali ściany hologramami, a na pół-
kach poustawiali różne trofea ze swoich dawnych przygód. Natomiast Wedge, prócz
paru zdjęć rodziców i siebie samego w otoczeniu swojego oddziału, nie miał zbyt wielu
pamiątek z wyczynów w szeregach Rebelii.

Antilles wskazał Corranowi jedno z krzeseł przed swoim biurkiem.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

79

- Siadaj. To nie potrwa długo, ale chodzi o pewne zmiany. Łączy się z tym ko-

nieczność podjęcia pewnych działań przez ciebie... a raczej przez was oboje.

Wedge kierował te słowa do Corrana i do dziewczyny, która siedziała w drugim

krześle. Erisi Dlarit dołączyła do Eskadry Łotrów w tym samym czasie co Horn. Miała
krótkie czarne włosy ciasno przylegające do głowy i niebieskie oczy, które błyszczały
jak szafiry. Urodą i elegancją niewątpliwie przewyższała Mirax. Erisi, wychowana
wśród uprzywilejowanych klas na Thyferze, korzystała z obfitości bogactw zgroma-
dzonych przez jej rodzinę prowadzącą jeden z kartelów produkujących płyn bacta. Mi-
rax nazywała ją zwykle „królową bacta", głosem, w którym Corran słyszał jednocze-
śnie zazdrość i niesmak.

Do zazdrości na pewno by się nie przyznała, pomyślał Corran. Usiadł i uśmiechnął

się do Erisi.

- To bardzo interesujące.
- Rzeczywiście. W końcu polecimy gdzieś razem. Wedge odchrząknął.
- Emtrey da wam kody dostępów do pewnych plików. Zawierają samouruchamia-

jącego się wirusa, który zniszczy dane po przeczytaniu. Przeczytajcie jej więc uważnie,
dobrze zapamiętując informacje o punktach kontaktowych.

Corranowi przemknęły przez myśl wspomnienia odpraw, jakie Gil Bastra odbywał

z nim i Iellą, zanim wysłał ich na kolejną tajną misję.

- Nie posyłasz nas chyba znowu do eskortowania kogoś?
- Nie. - Wedge spojrzał na biurko, a potem znowu na nich. - Z różnych powodów

Rada Tymczasowa uznała, że Nowa Republika musi zająć Coruscant. Żeby móc tego
dokonać, potrzebujemy wiarygodnych danych wywiadowczych na temat środków
obrony i lokalizacji celów taktycznych. Ktoś musi te dane zebrać i tym kimś będziecie
wy.

- My?
Erisi spojrzała zaskoczona na Corrana.
- Panie komandorze, to niemożliwe, żebyśmy zdołali to zrobić tylko we dwójkę,

nawet gdyby nam pomógł)' tamtejsze siły. Lecimy wszyscy, tak?

- Nie wolno mi ani potwierdzić, ani zaprzeczyć, porucznik Dlarit. - Komandor po-

trząsnął głową. - Oboje wiecie, jak działa system komórkowy: każdy orientuje się tylko
w tym, co dotyczy jego komórki. To, czego nie wiecie, umożliwi bezpieczne działanie
innym.

- Komu mamy się meldować?
- Dowiecie się tego z plików, z którymi macie się zapoznać. Nawet ja nie wiem,

jakiej przykrywki użyjecie ani w jaki sposób będziecie tam podróżować, i bardzo wąt-
pię, żebym miał możliwość kontaktowania się z wami.

- Ale pan też poleci, prawda? - Erisi zmarszczyła czoło. -Nie miałoby sensu, gdy-

by wysyłał pan tylko nas dwoje.

Wedge pokręcił głową.
- To, co ma sens dla generała Crackena, jest zupełnie osobną sprawą. Twierdzi, że

te środki ostrożności są konieczne. Chodzi o wasze własne bezpieczeństwo.

Corran skrzywił się.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

80

- Od kiedy to izolacja jest synonimem bezpieczeństwa?
Erisi poklepała go po dłoni.
- Nie martw się, będę z tobą.
- To już coś. - Corran uśmiechnął się. - Kiedy odlatujemy, komandorze?
- Jak tylko wyjdziecie z mojego gabinetu. „Zakazany już na was czeka.
- Czy Tycho z nami leci?
- Nie. Generał Cracken przysłał własną załogę.
Corran pokiwał głową. Operacja jest na tyle delikatna, pomyślał, że nie chcą, by w

niej uczestniczył... choćby częściowo.

- W takim razie proszę go ode mnie pożegnać. I Mirax też.
- Nie ma sprawy. - Wedge skrzyżował ramiona. - Jest jeszcze jedna sprawa, dość

niezręczna... Potrzebujemy waszej zgody, by Emtrey przelał środki z waszych osobi-
stych kont, przepuścił je przez parę innych dla zmyłki i przekazał na rachunki, których
będziecie używać na Coruscant.

Corran roześmiał się.
- Mamy zbierać rachunki, a po powrocie się rozliczyć?
Wedge zaśmiał się razem z nim.
- Nie wystarczą im nasze ciała, chcą jeszcze, żebyśmy finansowali tę wojnę. Jak

rozumiem, tej operacji przyznano budżet, lecz niewystarczający. Jeśli coś pójdzie nie
tak, lepiej, żebyście mieli przy sobie parę kredytów.

- Miałem już pewne doświadczenia w tej materii i nie chciałbym przeżyć tego

jeszcze raz. Dam wam dziesięć, nie więcej.

Erisi spojrzała na Corrana, a potem na Wedge'a.
- Czy to wystarczy? Corran uśmiechnął się do niej.
- Miałem na myśli dziesięć tysięcy.
- Och, ja myślałam o dziesięciu milionach! - zamrugała zdziwiona. - Na pewno

wystarczy?

Wedge zakasłał, zakrywając usta dłonią.
- Myślę, że tak.
- Jasne, na wszelki wypadek zawsze warto mieć dość pieniędzy, żeby kupić skrzy-

dło myśliwców. - Corran pokręcił głową. - Czy musimy tu wrócić po zakończeniu mi-
sji?

- Czy musicie? Nie wiem, ale na pewno chciałbym, żebyście mogli to zrobić. -

Wedge wyszedł zza biurka i podał Corranowi dłoń. - Niech Moc będzie z wami.

- I z panem również. - Corran uścisnął dłoń Corrana. - Tyle, ile tylko będziemy po-

trzebować, i jeszcze trochę na zapas.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

81

R O Z D Z I A Ł

14

No, teraz chyba przyszła pora, żeby się przekonać, czy moje przebranie zadziała,

pomyślał Wedge, rozpierając się wygodnie w pluszowym siedzeniu gwiezdnego li-
niowca. Zerknął kątem oka na ekran wbudowany w siedzenie przed nim. Przebiegały
po nim holograficzne wiadomości na temat Rebelii i wojny, jaką toczy z nią Imperium.
Przesłanie płynące z tych wiadomości miało upewnić odbiorców w przekonaniu, że
walka z zabójcami Palpatine'a toczy się pomyślnie, a do kolejnych systemów, wyrywa-
nych jeden za drugim ze zdradzieckich rąk Rebelii, powraca sprawiedliwość.

Wedge w swoim przebraniu zadawał kłam wysiłkom propagandowym Imperium.

Metalowa maska ukrywała jego czoło, prawe oko i policzek aż po linię szczęki, czę-
ściowo zachodziła na prawe ucho, rozpłaszczając je bezlitośnie, i obejmowała tylną
część czaszki. Z drugiej strony maska wyginała się pod szczęką i okalała gardło. Okrą-
gła soczewka umieszczona na prawym oku wyolbrzymiała je i podkreślała błękit szkieł
kontaktowych, które Wedge nosił pod spodem.

Ciśnienie powierzchniowe utrzymywało maskę na miejscu, sprawiając jednak, że

jej noszenie było wyjątkowo niewygodne. Zaokrąglona krawędź wrzynała się w skórę
na tyle mocno, by sprawiać wrażenie, że zastępowała ciało na zakrytej połowie twarzy.
Maska ciążyła też w jedną stronę, przyprawiając Wedge'a o taki ból szyi, że nie był w
stanie przez cały czas utrzymać głowy prosto. W rezultacie przekrzywiał ją nieco na
prawo, co przydawało wiarygodności przebraniu.

Celnik, który wkroczył na pokład tuż po tym, jak dairkański gwiezdny liniowiec

„Klejnot Churby" wszedł do systemu Coruscant, zatrzymał się w przejściu naprzeciwko
Wedge'a. - Poproszę o dowód tożsamości.

Wedge wysunął kartę identyfikacyjną z wewnętrznej kieszonki na piersi czarnego

imperialnego munduru. Zrobił to prawą ręką, okrytą czarną skórzaną rękawicą. Ręka-
wica nie mogła skorygować kształtu szerokiej, zniekształconej dłoni, ale nawet gdyby
dłoń była normalna, fakt, że miała tylko dwa palce i kciuk musiał powiedzieć celniko-
wi, że coś jest nie tak. Rękawica zahuczała cicho, gdy na karcie identyfikacyjnej zaci-
snęły się palce Wedge'a, który skrętem nadgarstka wręczy! kartę celnikowi.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

82

- Proszę. - Głos Wedge'a przypominał zduszony skrzek, po części z powodu naci-

sku, jaki maska wywierała na jego krtań, po części zaś ze względu na wbudowany mo-
dulator głosu.

Celnik pobieżnie tylko przyjrzał się karcie, zanim przeciągnął ją przez szczelinę w

notesie komputerowym.

- Pułkownik Antar Roat...
- Ro-at.
- Słucham?
- Moje nazwisko wymawia się z akcentem na ostatnią sylabę. - Przez buczenie

modulatora słowa były niemal kompletnie niezrozumiałe, ale intonacja chyba wystar-
czyła, by celnik zrozumiał, o co chodzi.

- Przepraszam, pułkowniku Ro-at. Leci pan do Centrum Imperialnego w celu re-

konstruk... no tak, oczywiście. - Funkcjonariusz zmieszany, zawiesił głos. - Wygląda na
to, że wszystko w porządku, pułkowniku.

Wedge uniósł rękę, by odebrać kartę, ale nie od razu zacisnął na niej palce.
- Jest pan pewien? Mój bagaż jest na półce nad moją leżanką.
- Ależ nie, jestem pewien. - Celnik niecierpliwie postukał kartą o kciuk Wedge'a.
- Rozumiem potrzebę zachowania środków bezpieczeństwa.
- Oczywiście, proszę pana.
- Jeśli będziecie mieć jakieś kłopoty, chętnie pomogę - dokończył Wedge głosem

przechodzącym w szept, jakby nagle ogarnęło go zmęczenie. Przechylił przy tym gło-
wę, ale zaraz ją wyprostował. - Tak, pomogę.

Celnik kiwnął głową.
- Zapamiętam to, pułkowniku.
Wedge zabrał kartę i bawił się nią przez chwilę, zanim wsunął z powrotem na

miejsce.

- Moje życie to ciągła służba.
Celnik przeszedł dalej, mrucząc pod nosem:
- Jesteś na służbie, chociaż już nie żyjesz. Roboty medyczne powinny były pozwo-

lić ci umrzeć.

Wedge nie dosłyszałby tej uwagi, gdyby nie wzmacniacze dźwięku wbudowane w

maskę, które przekazały dźwięk prosto do jego prawego ucha. Powściągnął uśmiech,
który zdradliwie wypłynął mu na usta, bo wiedział, że pułkownik Antar Roat nie znala-
złby w swoim życiu wielu powodów do śmiechu. A gdyby celnicy złapali mnie już
podczas lądowania na Coruscant, pomyślał, byłoby to mało zabawne.

Nie zaprzątał sobie głowy kwestią sposobu, w jaki dostanie się na Coruscant, aż do

odprawy, na której mu to wyjaśniono. Wiedział oczywiście, że nie przyleci tam swoim
X-wingiem, i szczerze wątpił, czy na Coruscant udałoby się przemycić kontrabandę lub
nielegalnych imigrantów w taki sposób, by nikt o tym nie wiedział. Przypuszczał, że
otrzyma jakieś przebranie, ale nigdy nie przyszło mu do głowy, że przybędzie na plane-
tę w mundurze oficera imperialnej marynarki wojennej.

Odprawa, na której zapoznał się ze swoją nową tożsamością, była fascynująca.

Ludzie generała Crackena opracowali dla niego kilka przykrywek. Jako pułkownik

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

83
Roat miał wylądować na Coruscant, a jeśli się uda, również stamtąd odlecieć. Na czas
swojej misji zwiadowczej na powierzchni dostał inną tożsamość i jeszcze trzecią na
wypadek, gdyby nie mógł odlecieć jako pułkownik Roat. Zapoznano go pobieżnie ze
wszystkimi fałszywymi życiorysami, ale datakarty z dokładnymi danymi miał otrzymać
dopiero na Coruscant, kiedy nawiąże kontakt z tamtejszym łącznikiem i trochę się za-
domowi.

Wywiad wybrał jako przykrywkę osobę pułkownika Antara Roata z kilku powo-

dów. Po pierwsze, proteza niemal całkowicie zakrywała prawdziwą twarz Wedge'a. Co
więcej, przyciągała uwagę, do której patrzącemu nie wypadało się przyznać - wyglądał
tak niecodziennie, że ludzie musieli na niego zerkać, ale koncentrowali się przede
wszystkim na samej protezie, a nie na mężczyźnie, który ją nosił. A gdyby przyłapał
kogoś na tym, że się na niego gapi, osoba taka szybko odwróciłaby wzrok ze wstydem.
Zostanie zapamiętany jako ktoś, kto odniósł ciężkie rany w bitwie, ale w pamięci pa-
trzących pozostanie tylko niesamowita maska. A ponieważ można ją było zdjąć i po-
rzucić, w razie czego władze będą szukać mężczyzny, który zniknie, gdy tylko Wedge
zdejmie mechaniczną protezę.

Drugi powód wymyślenia dla Wedge'a pułkownika Roata stanowiło to, że był pi-

lotem. W razie potrzeby mógł inteligentnie i ze znawstwem wypowiadać się na temat
potyczek gwiezdnych myśliwców. Historyjka, którą dla niego spreparowano, głosiła, że
został zestrzelony podczas obrony Vladet w systemie Rachuk, a Wedge mógł o tej bi-
twie opowiadać godzinami, bo sam w niej uczestniczył.

Wprawdzie po stronie Rebeliantów, pomyślał, ale jednak tam byłem.
Przez statek przebiegł delikatny dreszcz. Wedge wcisnął guzik obok ekranu w

przednim siedzeniu i obraz przełączył się na zewnętrzny sygnał dochodzący z kamery
zamontowanej na rufie liniowca. Od doku cumowniczego na górnej części kadłuba
statku oderwał się wahadłowiec. Pasażerowie pierwszej klasy podróżowali otoczeni
niewyobrażalnym zbytkiem na wyższych pokładach liniowca. Ci, którzy mogli sobie na
to pozwolić, odlecieli widać na powierzchnię prywatnymi promami, by nie czekać z
innymi na opuszczenie statku

Wedge pomyślał, jakie to zdumiewające, że ktokolwiek mógł dbać o luksusy w

czasach takiego niepokoju. Zaskakiwał go nawet nie fakt, że ktoś mógł aż tak bardzo
pożądać zbytku i wygody, ile całkowity brak umiejętności perspektywicznego myśle-
nia. Z punktu widzenia Rebeliantów koniec Imperium był bliski - choć kwestia, czy
nową siłą rządzącą galaktyką będzie Nowa Republika, czy ktoś w rodzaju admirała
Zsinja, pozostawało jeszcze do rozstrzygnięcia. Tak czy owak jednak unikanie zbęd-
nych wydatków w tych trudnych czasach wydawało się Wedge'owi kwestią zwykłego
zdrowego rozsądku.

Zdawał sobie sprawę, że część z tych ludzi wydaje pieniądze po to, by utworzyć

wokół siebie kokon, poza który zjawiska takie jak Rebelia nie mają wstępu. Podtrzy-
mywanie iluzji, że Imperium ma się jak najlepiej, nie było trudne, gdy pieniądze nie
graty roli. Wedge nie wątpił, że w odległych zakątkach Imperium są jeszcze ludzie,
którzy nie tylko wierzą, że Imperator żyje, ale będą w to wierzyć jeszcze przez lata,
jeśli nie dziesiątki czy nawet setki lat.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

84

Mogę zrozumieć ignorancję, pomyślał, ale nie samooszukiwanie się.
Zdusił kolejny uśmiech, zanim zdążył wypłynąć mu na usta, choć tym razem po-

szło mu trudniej niż poprzednio. Ci sami ludzie, których posądzał o samooszukiwanie
się, jego uznaliby za nawiedzonego świra. Połowa z nich zaprzeczyłaby, że Imperium
boryka się z problemami, które domagają się rozwiązania - tak jakby łatwo było zapo-
mnieć o niewolnictwie, resentymentach międzygatunkowych czy broni, która unice-
stwia całe planety. Druga połowa przyznałaby wprawdzie, że problemy istnieją, ale
protestowałaby przeciwko koncepcji, że ich rozwiązaniem może być powstanie prze-
ciwko prawomocnej władzy. Dla tych ludzi sposobem doprowadzenia do pożądanych
zmian było działanie wewnątrz systemu, umykał im jednak fakt, że gdy władza staje się
tak skorumpowana, jak w Imperium, wprowadzenie istotnych zmian jest niemożliwe
bez podważenia samej struktury tej władzy.

Zabawne w tym wszystkim było - i ta właśnie myśl wywołała uśmiech na jego

usta że każda ze stron mogłaby przedstawić logiczne i rozsądne argumenty na uzasad-
nienie swojego stanowiska. Na tym właśnie polegał problem z politykami. Skoro poli-
tyka jest sztuką kompromisu, dyskusje mogą toczyć się w nieskończoność, a kwestia
pozostaje nierozwiązana. Jedynym sposobem, by móc dokonać istotnych zmian, jest
znalezienie ludzi, którzy będą gotowi zginąć za to, w co wierzą. Przy braku niezbędne-
go zaangażowania - zaangażowania, do którego nie byli zbyt skłonni obywatele Impe-
rium - Imperium mogło trwać w nieskończoność, w takiej czy innej formie, instytucjo-
nalizując zło.

Na końcu rzędu foteli, w którym siedział Wedge, pojawił się mężczyzna.
- Pułkownik Roat?
Wedge obejrzał się powoli i przytaknął.
- Prefekt Dodt. Cóż, nie widziałem pana całe lata.
Pash Cracken - występujący jako Parin Dodt, imperialny prefekt z siwiejącymi

włosami i brązowymi oczami - kiwnął głową.

- Ostatnim razem, o ile pamiętam, widzieliśmy się na ceremonii zakończenia roku

żałoby, tuż przed pańskim przeniesieniem. Nie poznałbym pana, ale celnik mi powie-
dział, że pana tu znajdę. Galaktyka staje się coraz mniejsza.

Wedge poklepał sztywno siedzenie obok siebie.
- Proszę, niech .pan siada, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu. Moje ciało odnio-

sło poważne obrażenia, ale mózg pozostał nietknięty. Leci pan do Centrum Imperialne-
go służbowo?

- Dobrze pan wie, że nie należy zadawać takich pytań, pułkowniku, tak jak ja nie

pytam, gdzie pan został ranny. - Pash usadowił się obok niego i luźno zapiął pasy. -
Gładko przeszedł ten lot.

- Rzeczywiście - przytaknął Wedge. Uwaga Pasha potwierdziła jego własną opinię

o locie na Coruscant - ochrona nie była aż tak ścisła, by grozić im zdemaskowaniem,
ani tak niedbała, jak można się było spodziewać, gdyby imperialne instytucje chyliły
się ku upadkowi. Oznaczała również, że Pash nie natrafił na żadne trudności w kontak-
tach z innymi pasażerami. Choć obaj wiedzieli, że podróżują tym samym lotem, nie
próbowali się wcześniej kontaktować. Gdyby pojawiły się jakiekolwiek kłopoty, Pash

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

85
nie skontaktowałby się z nim przed lądowaniem, a teraz zrobił to tylko po to, by uła-
twić im obu transport z kosmoportu.

Na ekranie pojawiła się uśmiechnięta twarz stewardesy.
- Rozpoczynamy podchodzenie do lądowania. Proszę postawić oparcia foteli w

pozycji wyprostowanej i...

Wedge wyłączył dźwięk.
- Mam nadzieję, że lądowanie przebiegnie równie gładko jak sam lot.
- Ja również - powiedział Pash z przekonaniem. - Nie znoszę zamieszania w ko-

smoporcie. Jeżeli coś ma pójść nie tak, zwykle dzieje się to właśnie tam.

Kosmoport, w którym wylądował „Klejnot Churby", był wielopoziomowym bu-

dynkiem wniesionym na szczycie trójki wieżowców oddalonych o jakieś pięćdziesiąt
kilometrów od Pałacu Imperialnego. Hale przylotu mieściły się na kilku poziomach, by
zapobiec mieszaniu się pasażerów podróżujących różnymi klasami. Najzamożniejsi,
jeśli nie opuścili statku prywatnymi wahadłowcami, byli przyjmowani w bogato urzą-
dzonym, przestronnym wnętrzu, które Wedge zauważył przez iluminator, gdy „Klejnot-
'" podchodził do lądowania. Pasażerowie podróżujący bliżej kilu - obcy i ludzie z bile-
tami w niższych klasach - wysiadali w osłoniętej ładowni.

Pasażerowie klas od pierwszej do trzeciej zostali wyprowadzeni z liniowca przez

liczne drzwi do czystych, ale zatłoczonych poczekalni. Celnicy kontrolowali wyryw-
kowo niektórych pasażerów, ale Wedge nie widział, by kogoś cofnięto. Za stanowi-
skami odprawy celnej mieściła się sala bagażowa, ale zanim razem z Pashem zdołali
przecisnąć się przez tłum, by wziąć swoje rzeczy, podeszła do nich ciemnowłosa kobie-
ta w nieskazitelnym stroju lekarskim.

- Pułkownik Roat? Wedge skinął głową.
- To ja. A to mój przyjaciel, prefekt Parin Dodt. A pani nazywa się...
- Irin Fossyr. Przyjechałam z Kliniki Biomechanicznej Rohair. Wysłano mnie, by

pana odebrać z kosmoportu.

- Ach, tak?
- Powiedziano mi, że został pan o tym powiadomiony. Zostawiłam wiadomość u

pańskiego adiutanta, kapitana Seeno.

- To wszystko tłumaczy. Seeno został zabity tuż przed moim wyruszeniem w tę

podróż.

- Proszę przyjąć wyrazy współczucia.
- Dziękuję. - Wedge z powagą skłonił głowę. Kobieta przedstawiła się właściwymi

słowami, co potwierdzało, że jest jedną z agentek Crackena. Komandor czekał przez
chwilę, aż razem z Pashem wezmą bagaże, a następnie dziewczyna zaprowadziła ich do
oczekującego aerowozu. Pojazd miał z boku oznaczenia Kliniki Biomechanicznej Ro-
hari, ale poza tym nie wyróżniał się niczym szczególnym. Bagaże załadowano na ze-
wnętrzny bagażnik i cała trójka wsiadła do środka. Kierowca na przednim siedzeniu
skierował pojazd w stronę miasta.

- Nasz przejazd do miejsca, gdzie się udajemy, zajmie około piętnastu minut. Mo-

glibyśmy dotrzeć tam szybciej, ale...

Wedge uśmiechnął się na tyle, na ile pozwalała mu maska.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

86

- Rozumiem, ostrożność przede wszystkim. Zastanawiałem się jednak, czy nie

mógłbym już zdjąć tej maski.

- Ależ oczywiście, proszę pana.
Na wypowiedzianą szeptem przez Wedge'a komendę powietrze uszło z wbudowa-

nych w urządzenie pęcherzy, obluzowując maskę. Komandor wyswobodził głowę,
zakasłał, a na końcu wytrzasnął dłoń z rękawicy.

- Luke'owi może nie przeszkadza jego sztuczna ręka, ale to chyba dzięki treningo-

wi Jedi.

Pash zachichotał uprzejmie, ale kobieta siedziała prosto i tylko wpatrywała się w

Wedge'a. W końcu zaczerwieniła się i uciekła wzrokiem w bok.

- Proszę mi wybaczyć. Wiedziałam, że eskortuję ważną osobistość, ale nie zdawa-

łam sobie sprawy, że to pan. Pamiętam pańską twarz z wczesnych listów gończych
Imperium. Wedge Antilles, prawda?

Wedge przytaknął.
- Widziała pani imperialne listy gończe z moim zdjęciem?
- Ich obieg był bardzo ograniczony. Dyktat popierał wprawdzie Imperium, ale nie

sami Kordianie. - Wyciągnęła rękę do Wedge'a. - Jestem Iella Wessiri. Cieszę się, że
mogę pana poznać.

Iella Wessiri? Skąd znam to nazwisko? - zastanawiał się Wedge. Uścisnął jej dłoń

i przedstawił Pasha Crackena, wywołując kolejny rumieniec, ale przez cały czas usiło-
wał sobie przypomnieć, gdzie o niej słyszał. W końcu zaskoczył - tak nazywała się
partnerka Corrana.

- Musiała pani widzieć moje listy gończe podczas służby w KorSeku. Iella zamru-

gała zaskoczona, a potem pokiwała głową.

- Widzę, że odprawa była bardzo szczegółowa.
- Właściwie to nie, ale słyszałem o pani. - Wzruszył ramionami. - Oczywiście nie

mogę zdradzić od kogo.

Pokręciła głową.
- Nie, oczywiście, że nie.
- Powiem tylko tyle - uśmiechnął się Wedge - że zważywszy, co o pani słyszałem,

spodziewam się, że gładki początek tej misji dobrze wróży na przyszłość i że osiągnie-
my tu wszystko, co zaplanowaliśmy.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

87

R O Z D Z I A Ł

15

Corran Horn czuł się okropnie. Sfabrykowana dla niego przykrywka, dzięki której

miał wylądować na Coruscant, wymagała, by spowijały go liczne warstwy ciężkich i
nieprzepuszczających powietrza tkanin, składających się na fioletowo-czerwone szaty,
jakie miał na sobie. Kołnierz koszuli, którą nosił na gołe ciało, był wykrochmalony i
wrzynał mu się boleśnie w grdykę. Na głowie miał wielki, stary okrągły kapelusz w
kształcie walca, a rąbkiem wierzchniej szaty zamiatał korytarze najbardziej luksusowe-
go pokładu „Klejnotu Churby".

Ręce trzymał ukryte w rękawach szaty, jak każdy szanujący się kuatański telbun.

Wybrano taki strój, bo maskował wszelkie widome znamiona płci. Gdyby Horn podró-
żował razem z Erisi na Kuat, dla członków wyższych warstw społecznych byłby niemal
niewidzialny, natomiast na pokładzie „Klejnotu" stanowił ciekawostkę, a także przed-
miot zazdrości i litości.

Towarzystwa Erisi zazdrościł mu każdy osobnik płci męskiej podróżujący na naj-

wyższym pokładzie. Dziewczyna miała na sobie obcisłe niebieskie legginsy, a na nich
obszerną błękitną bluzę upstrzoną rzucającymi złote i srebrne błyski plamkami światła.
W talii bluzę zbierał pas - na szczęście, bo była pozbawiona guzików i rozcięta od góry
do dołu. W ten sposób każdy, kto miał choć odrobinę więcej rozumu niż kowiakiańska
małpojaszczurka mógł sobie dokładnie wyobrazić, jak wygląda Erisi bez ubrania, a
pomysł dzielenia z nią kabiny musiał się wydawać niezwykle pociągający wielu męż-
czyznom.

Litość natomiast budziło obserwowanie, jak Erisi go traktuje. Szydziła z niego

okrutnie, gdy tylko postanowiła zauważyć jego obecność. Zazwyczaj z szacunkiem
trzymał się parę kroków za nią - płacił za rzeczy, które kupowała, nosił zakupy, które
kazała mu nieść, podnosił wszystko, co upuściła i wdzięcznie przepraszał, sunąc jej
śladem. Choć zachowanie dziewczyny nie było pozbawione wdzięku, wydawała się
czerpać siłę z dręczenia go. Ich związek robił wrażenie chorej symbiozy, w której Cor-
ran godził się na poniżenia w zamian za korzyści seksualne.

Erisi tupała niecierpliwie nogą, czekając aż służba celna dotrze do nich z sąsied-

niego doku. Skrzyżowała ramiona i spojrzała na krępą celniczkę pogardliwie. W pierw-
szej chwili celniczka zawahała się, ale po chwili jej twarz rozjaśnił uśmiech. Z wyrazu

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

88

jej twarzy Corran bez trudu mógł odczytać, co myśli. Przypomniała sobie, że to ona ma
tu władzę i że postara się odpłacić Erisi za aroganckie zachowanie.

Spojrzała na swój notes komputerowy.
- RiskDarsk?
Erisi chłodno skinęła głową.
- Mam tu plik podróżny ze wszystkimi odpowiednimi wizami dla pani, ale nie dla

niego.

- To Darsk Ristel. - Erisi machnęła niedbale ręką. - Jest tam.
- Mam tu tylko jednego pasażera.
Erisi wysunęła palec i wcisnęła przycisk w notesie celniczki.
- Tutaj. Bagaż. Urzędniczka skrzywiła się.
- Proszę podać cel podróży do Centrum Imperialnego.
- To sprawa prywatna.
Nieprzyjemny uśmiech zastąpił grymas celniczki.
- To nie wystarczy do naszej dokumentacji.
Erisi spojrzała na Corrana i uśmiechnęła się do celniczki tak zimno i jadowicie, że

tamta straciła nieco pewności siebie.

- Podróżuję dla przyjemności, choć nie spodziewam się jej wiele. Celniczka zwró-

ciła się w stronę Corrana.

- A cel pańskiej podróży? Erisi odpowiedziała za niego.
- On tu jest służbowo.
- Służbowa podróż dla przyjemności? To coś nowego. Erisi pokręciła głową.
- Nie wtedy, gdy do jego obowiązków służbowych należy zapewnianie przyjem-

ności mnie. To telbun.

Urzędniczka cofnęła głowę, przez co dorobiła się dodatkowego podbródka.
- Telbun?
- Właśnie. Mój telbun przywiózł mnie tu, do Centrum Imperialnego, a ja w zgo-

dzie z tradycją rodzinną przybyłam z tym telbunem, żeby począć.

- Począć? Dziecko?
- Właśnie. Zajść w ciążę.
- Telbun. No tak, rozumiem. - Celniczka spojrzała na Corrana, który uciekł wzro-

kiem w bok. - Telbun.

Telbunowie pochodzili ze średnich klas społeczeństwa planety Kuat. Rodziny nie

szczędziły środków na ich wychowywanie i wykształcenie, ze szczególnym uwzględ-
nieniem przedmiotów akademickich, dobrych manier i sportu. Kiedy osiągali odpo-
wiedni wiek, przechodzili serię surowych testów, otrzymując oceny zależnie od inteli-
gencji, wdzięku, zdrowia i jakości materiału genetycznego. Bogate rody kupieckie ku-
powały wówczas telbunów dla swoich córek, na ojców ich dzieci, które następnie sami
wychowywali. Dziecko dziedziczyło majątek rodu, korzystając ze wszystkich przywile-
jów, jakie zapewniało im urodzenie, podczas gdy rodzina telbuna wzbogacała się nie-
pomiernie na opłatach za jego usługi.

Proces ten, oddzielający rozmnażanie od więzi uczuciowej, wielu ludziom - nie

wyłączając Corrana - wydawał się nieludzki, ale arystokracja z Kuat uważała, że pod

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

89
wieloma względami jest niezwykle praktyczny. Pozwalało im to swobodnie wchodzić
w alianse kupieckie i fuzje przedsiębiorstw, nie narażając się na niebezpieczeństwo, że
dziecko zostanie przeciągnięte do obozu wroga, jeśli przedsięwzięcie, które doprowa-
dziło do związku przedstawicieli dwóch rodów, załamie się. Zapobiegało również de-
generacji członków szlachetnych rodów wskutek chowu wsobnego, a dziecku zapew-
niało opiekuna i nauczyciela, który bardzo poważnie i z oddaniem wypełniał swoje
obowiązki. Dzieci wiedziały, że telbunowi zawdzięczają połowę dziedzictwa genetycz-
nego, przyznawały się jednak do więzów krwi jedynie ze swoimi arystokratycznymi
rodzicami.

Nie było to łatwe dla telbów, ale kogo obchodziły ich uczucia? Byli częścią mająt-

ku, niczym więcej.

Celniczka wcisnęła kilka przycisków w swoim notesie.
- Odprawa zakończona. Jest pani wolna. Pani telbun też. Za śluzą czeka na pań-

stwa wahadłowiec. Przyjemnego pobytu... zresztą mniejsza oto.

Kobieta skierowała się w stronę rufy statku do następnego doku cumowniczego.

Erisi i Corran cofnęli się w stronę cylindra na środku pomieszczenia. Cylinder uniósł
się w stronę poszycia kadłuba, a okrągła platforma, na której stali, ze stukotem wpaso-
wała się w zaczepy śluzy. Corran czuł pod stopami wibracje jej elementów, a po chwili
cylindryczna śluza obróciła się powoli o dziewięćdziesiąt stopni, aż jeden z jej boków
otworzył się ukazując właz do wahadłowca. Za progiem stała pilotka, która gestem
zaprosiła ich na pokład zmodyfikowanego statku klasy Lambda.

Właz zamknął się za nimi.
- Jeśli zechcą państwo usiąść - oznajmiła pilotka - i zapiąć pasy, zabiorę państwa

do hotelu Imperial.

Erisi skinęła głową.
- Mamy już przyznany wektor wejścia?
- Tak, pani Darsk.
Corran wszedł do przedziału pasażerskiego i zajął miejsce w ostatnim z czterech

rzędów foteli. Erisi wyjrzała na korytarzyk prowadzący do kabiny pilota, podeszła do
Corrana i usiadła obok. Nic nie mówiąc, zapięła pasy i oparła się o niego ramieniem.
Światełka na jej bluzie co chwila zmieniały barwę, co wyglądało, jakby złotą plażę
zalewała raz po raz srebrna fala.

Statek zadrżał i szarpnął, odbijając od śluzy „Klejnotu", a następnie uniósł się i

opuścił skrzydła. Jednocześnie na ekranach zamontowanych na ścianach pokładu pasa-
żerskiego wyświetliły się obrazy, co sprawiało wrażenie, jakby poszycie statku było
wykonane z transpastali. Wahadłowiec oderwał się w górę, oddalając się od „Klejnotu";
przez chwilę leciał w stronę przeciwną od Coruscant. Ekrany wypełniły się niezliczo-
nymi punktami odległych gwiazd.

Erisi odezwała się szeptem:
- Wybacz, że tak okropnie cię traktowałam.
- Twoje życzenie, pani.
Spojrzała na niego, przerażona tą beznamiętną odpowiedzią; uświadomiła sobie,

że chociaż są sami w kabinie, nie oznacza to, że nie można podsłuchać ich rozmowy.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

90

Pochyliła się w stronę Corrana, napełniając jego nozdrza słodką wonią perfum o zapa-
chu kwiatów nlorna. Całując go w usta, skorzystała z okazji, by szepnąć:

- Jesteś telbunem. Zrozumiesz. Corran przytaknął:
- Jestem telbunem. Rozumiem.
Ta uwaga i odpowiedź, choć pozornie niewinne i nic nieznaczące w hipotetycznej

relacji między osobami, które udawali, wydały się im wypełnione szczególnym znacze-
niem, jak hasło i odzew, które przypominały o ich prawdziwym ,ja". Zawsze, gdy
chcieli się nawzajem zapewnić, że to, co mówią lub robią, wynika z narzuconej im
tożsamości, wypowiadali te dwa zdania. Dzięki temu Corran wiedział, że jej szyderstwa
wymusza sytuacja, a Erisi -że te chłodne odpowiedzi nie odzwierciedlają jego praw-
dziwych uczuć w stosunku do niej.

Oczywiście nie wiem, jakie naprawdę są te uczucia, pomyślał Corran. Lubił Erisi i

uważał, że jest bardzo atrakcyjna. Fizyczna bliskość, jaką wymuszały ich role, nie prze-
szła w kontakt seksualny, ale mieszkali razem przez cały okres podróży na pokładzie
„Klejnotu" i wcześniej podczas szkolenia. Erisi swego czasu nie kryła, że Corran ją
pociąga. Nikt nie miałby im za złe, gdyby ze sobą sypiali, biorąc pod uwagę okoliczno-
ści, ale Corran nie chciał poddać się jej wdziękom i bezpieczeństwu, jakie dawała in-
tymność.

Na początku przekonywał sam siebie, że to dlatego, by cały czas mieć się na bacz-

ności. Gdyby zaczęli się kochać i zatonęli w namiętności, jedno nieopatrzne słowo,
jedno niewłaściwe imię mogło zniweczyć wysiłki całej ekipy, która opracowała ich
nowe tożsamości. Tylko zachowując dystans, mogli zagwarantować bezpieczeństwo
misji.

W miarę jak mijał wspólnie spędzany czas, te obawy ustąpiły. Pomyślał, że gdyby

przespał się z Erisi, w jakiś sposób byłoby to zdradą wobec Mirax. Nie wypierał się, że
czuje coś do Mirax, ale nie mieli przecież wobec siebie żadnych zobowiązań. Mirax
mogła przecież mieć kochanków rozsianych po wszystkich kosmoportach galaktyki.
Wątpił w to wprawdzie, ale zaskoczyło go ukłucie zazdrości, jakie wywołała w nim ta
myśl -cóż jeśli rzeczywiście tak było, to nie jego sprawa. Byli dorośli i gdyby rzeczy-
wiście miał ich połączyć związek, wszystko, co miało miejsce przedtem, musieliby
uznać za zamkniętą przeszłość.

Pozostały tylko dwa źródła jego oporu, których wpływ nawzajem się wzmacniał.

Po pierwsze - co go zaskoczyło, gdy sobie to uświadomił, ale nie mógł temu zaprzeczyć
- w głębi serca uznaj Erisi za osobę należącą do całkowicie innej klasy społecznej, na
zawsze i nieodwracalnie. Na planecie, z której pochodziła, była arystokratką. Pieniądze,
możliwości, korzyści materialne i wszystko co najlepsze należały jej się z racji samego
urodzenia, ł chociaż fakt, że przyłączyła się do Rebelii, wiele mówił o szlachetności jej
ducha nie przesłaniał tego, że przyzwyczajona do luksusu dziewczyna traktowała zby-
tek jako coś, co jej się należy. Widział to na każdym kroku w czasie podróży - w ele-
ganckim otoczeniu czuła się jak Sarlaac w piasku.

Chociaż podczas podróży Corran uchodził za telbuna, miał dostęp do tych samych

luksusów. Dziwiło go, że tak trudno mu się do tego przyzwyczaić. Podczas gdy Erisi
nie miała najmniejszych oporów przed obraniem owocu i pozostawieniem skórki na

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

91
oparciu kanapy obitej skórą nerfa, Corran nie mógł pozbyć się obawy przed zniszcze-
niem kanapy, gdy przypadkiem coś na nią wyleje. Erisi nie dbała o to, w przeciwień-
stwie do niego. Corran wiedział, że sam nie ma tylu pieniędzy, by móc się nie przej-
mować, gdyby ktoś zażądał, by zapłacił za zniszczony mebel.

Trudno było mu pogodzić się z beztroskim lekceważeniem spraw finansowych

przez Erisi. Zżymał się, gdy kazała mu wręczać sowite napiwki służącym, nawet jeśli
byli obojętni lub niedbali. A służba na najwyższym pokładzie zachowywała się obrzy-
dliwie wręcz służalczo i przymilnie. Czasem miał ochotę zerwać się i zwyczajnie im
przyłożyć, ale wiedział, że przyjęliby lanie z pokorą i jeszcze podziękowali, że wymie-
rzył je z taką gracją. Zrobiliby wszystko, co ich zdaniem zwiększało szansę na podwyż-
szenie kwoty napiwku.

Wiedział, że nigdy nie czułby się swobodnie w jej świecie, i podejrzewał, że ona

również zdaje sobie z tego sprawę. Choć kaprysy i szyderstwa Erisi były przesadne, to
wiedział, że stanowią część roli; jednak ton jej głosu albo zjadliwe spojrzenia bywały
czasem nieco zbyt przekonujące. Musiała jakąś częścią siebie zdawać sobie sprawę, że
Corran nie nadaje się na jej partnera, i ta część walczyła z drugą, której się podobał.
Spowodowane tym napięcie ujawniało się w ostrzejszym niż trzeba traktowaniu.

Czując jej zniecierpliwienie, że nie potrafił się dostosować do podstawowych

składników jej życia, Horn chciał udowodnić, że jednak to potrafi. W głębi serca wie-
dział jednak, że podobnie jak razem z Erisi potrzebują specjalnego zaklęcia, by przy-
pomnieć sobie, kim naprawdę są, tak on sam tęskni za jakimś łącznikiem z tym, co
uważał za normalne życie. Jego rodzina nigdy nie była zamożna, chociaż nie uboga.
Podobnie jak ojciec i dziadek, Corran pracował w Służbie Ochrony Korelii i był dumny
ze swoich korzeni. Jeśli on i Erisi nie mogli być parą, tym gorzej dla niej - on nie czuł
żalu z tego powodu.

Ręka Erisi zacisnęła się na ramieniu Corrana.
- Ojej! Patrz!
Prom zawrócił i nagle ich oczom ukazał się wyraźny obraz planety. Żeglowali po-

niżej kuli utworzonej przez platformy Systemu Obrony Golan i orbitalnych stacji
zwierciadeł solarnych. Te ostatnie odbijały światło słoneczne w stronę powierzchni
Comscant, ogrzewając strefy czapy lodowej wokół obu biegunów. Choć planeta nada-
wała się do zamieszkania, z powodu wydłużonej orbity krążyła na tyle daleko od słoń-
ca, że dla zachowania równomiernej temperatury powietrza w ciągu roku konieczne
było przechwycenie i skierowanie na powierzchnię części energii słonecznej.

Prom schodził ku powierzchni po dziennej stronie planety, ale znaczną jej część

zajmował jeszcze półksiężyc nocnego cienia. Na stronie oświetlonej dominowały stoż-
kowate, ostre kształty wieżowców pnących się w górę i głębokich kanionów przecina-
jących szarobury krajobraz. Powietrzne stacje cumownicze - wielkie kamienne wyspy
upstrzone zielenią i purpurą ogrodów - unosiły się leniwie nad żelbetową powierzchnią.
Corran nie dostrzegał na tej stronie planety nic żywego, tylko surowe blizny ludzkiej
wytwórczości i ślady ciągłej przebudowy powierzchni planety.

Dla kontrastu nocna strona połyskiwała i lśniła całą gamą kolorów, płynących

niewidzialnymi kanałami. Miliony światełek zdobiły niewidoczne teraz wieżowce, a

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

92

każde z nich świadczyło o obecności jednej, dwóch, trzech czy czterech osób żyjących
w bezpośredniej bliskości. Głęboko w dole, u podstaw wieżowców, zapalały się i gasły
stłumione światła, przesłaniane od czasu do czasu cieniem budynków, niczym znaki
pod powierzchnią oceanu, świadczące o niewidocznym i pozornie nieprzeniknionym
życiu w głębinach.

W miarę jak zbliżali się do linii dzielącej stronę dzienną od nocnej, Corran zoba-

czył budynek, który mógł być tylko Pałacem Imperialnym. Arogancka budowla rywali-
zowała monumentalnymi rozmiarami z górami Manarai widocznymi na południu. Jej
wieże pięły się w górę jak zarośla rafy koralowej, a ostre, trójkątne kształty wydały się
Corranowi równie niebezpieczne jak gałązki koralowca, które przypominały. Te wieże,
te sztuczne góry mieściły rzesze urzędników i biurokratów, którzy mogli skazać na
zagładę całe planety przez drobny błąd rachunkowy w budżecie.

To siedlisko zła, pomyślał i wzdrygnął się. Nikt nie będzie bezpieczny, dopóki się

tego zła nie wykorzeni.

- Imponujący widok, co?
Corran uniósł wzrok i zobaczył pilotkę stojącą w drzwiach przedziału pasażerskie-

go.

- Czy nie powinna pani raczej pilotować promu?
- Trasa do hotelu Imperial jest dokładnie zaprogramowana. Mój robot, który pełni

funkcję pierwszego oficera, poradzi sobie z przelotem bez trudu. - Wskazała na obraz
planety na monitorach. - Mają państwo szczęście. Noc jest pogodna. Gdybyśmy trafili
na burze, siedzielibyście na dziobie, uchylając się przed błyskawicami i stacjami cu-
mowniczymi, i niewiele byście zobaczyli.

Erisi uniosła podbródek.
- Mój telbun i ja...
- Chcecie dostać apartament Imperatora. Niestety, ktoś ma wcześniejszą rezerwa-

cję.

Corran odezwał się powoli i ostrożnie.
- Myśleliśmy, że to załatwione.
- Może być załatwione. Erisi zmrużyła oczy.
- Czy tysiąc kredytów wystarczy?
- Tak, na zadatek.
Corran uśmiechnął się.
- Ty jesteś naszym kontaktem?
Pilotka potwierdziła skinieniem głowy i dopiero teraz Corran dobrze jej się przyj-

rzał. Była ładna, a w ciemnych oczach dostrzegł ogień. Było w jej wyglądzie coś jesz-
cze, czego nie mógł w pierwszej chwili zdefiniować. Pomyślał, że może chodzi o to,
jak szybko przekształciła się z anonimowej pilotki w ich osobę kontaktową, ale taka
zmienność zachowania świadczyła tylko o wprawie we wcielaniu się w różne osoby,
charakterystycznej dla pracy agenta. Iella też umiała się zmieniać w ten sposób, pomy-
ślał, stwarzać określony nastrój i nagle stawać się kimś zupełnie innym.

Kiedy kobieta podeszła, uświadomił sobie, kogo mu przypomina. Choć włosy mia-

ła zupełnie białe i zebrane na karku, była uderzająco podobna do księżniczki Leii Orga-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

93
ny. Nie zauważył tego, póki występowała jako pilotka - po prostu nie zwrócił wtedy na
nią większej uwagi. To na pewno nie Leia Organa, ale takie podobieństwo... Corran
byłby skłonny się założyć, że pochodziła z Alderaanu.

Pilotka usiadła w fotelu przed Corranem i odwróciła się w ich stronę.
- Nie mamy zbyt wiele czasu, ale przedział jest czysty, więc możemy swobodnie

rozmawiać. Ja już wiem, kim jesteście. Jestem tutaj znana pod pseudonimem Celow-
niczka, choć jako pilotka nazywam się Rima Borealis. Na razie możecie się do mnie
zwracać tym imieniem. Zabierzemy was teraz do hotelu i zakwaterujemy w apartamen-
cie, ale na co dzień będziecie działać z innych pokoi, które dla was załatwiliśmy. Tam
dostaniecie nowe tożsamości i nowe karty identyfikacyjne.

Erisi pokiwała głową.
- Nie jesteśmy tu sami, prawda? - wskazała palcem na Pałac Imperialny, który mi-

jali schodząc w dół. -Nas dwoje nie wystarczy, by zrównać z ziemią coś takiego.

Rima wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, a nawet gdybym wiedziała, nie mogłabym ci powiedzieć. Przykro mi.

- Poklepała Erisi po ramieniu. - Ale nie przejmuj się. Z tego, co mi wiadomo, wy, Ło-
try, jesteście cierniem w cielsku Imperium. Teraz mamy okazję wbić ten cierń głębiej i
jeszcze nim powiercić.

- Niezła analogia - uśmiechnął się Corran. - Podoba mi się.
- Tak myślałam. - Rima odpowiedziała uśmiechem. -Nie ma w tej misji nic, czemu

nie podołałaby para Łotrów... - wzruszyła ramionami -... nawet jeśli dotarcie na Co-
ruscant było jej najłatwiejszą częścią.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

94

R O Z D Z I A Ł

16

Gavin Darklighter nie odezwał się ani słowem, gdy „Pulsarowy Ślizg" wyskoczył

z nadprzestrzeni. Jego milczenie nie było skutkiem ostrzeżenia, które wcześniej wy-
warczał Liat Tsayv, ani nie wynikało z potrzeby zachowania ostrożności, co wpoili mu
ludzie generała Crackena. Nie wzięło się też z tego, że nic nie widział, bo miał za-
mknięte oczy.

Nie miał zamkniętych oczu.
Widział.
Patrzył na Coruscant i ten widok odebrał mu mowę.
Mirax odwróciła się w fotelu.
- Imponujący widok, co, maty?
Gavin miał świadomość, że nie zwiedził galaktyki wzdłuż i wszerz jak niektórzy -

na przykład cała Eskadra Łotrów i załoga „Pulsarowego Ślizgu" - ale nie uważał się za
kompletnego głąba czy pastucha nerfów. Nie był jednym z ludzi piasku i znał się na
wielu skomplikowanych rzeczach, na przykład pilotowaniu X-winga albo włamywaniu
się do komputerów. Może i wyrósł na farmie z dala od Anchorhead, ale przynajmniej
raz w miesiącu bywał w mieście, a jego rodzinę zawsze zapraszano do wielkiego domu
wuja na rodzinne przyjęcia.

Był nawet w Mos Eisley. Raz.
Ale nigdy wcześniej nie widział nic, co choć odrobinę przypominałoby Coruscant.
- To tylko miasto, to wszystko... jedno wielkie, ogromne, przeogromne miasto. -

Gavin rozłożył ramiona dla podkreślenia swych słów, ale nie zdołał rozpostrzeć ich
dostatecznie szeroko, bo uderzył dłonią w poszycie pokładu.

- Od bieguna do bieguna, od horyzontu po horyzont, mniej więcej. -Mirax

uśmiechnęła się. -Na lodowcu są miejsca, których nie zabudowano, ale tylko dlatego,
że bieguny są rezerwuarami zamarzniętej wody. Jeśli będziesz pil wodę tam na dole, to
wiedz, że pochodzi albo z czap polarnych, albo z importu.

Na konsoli zapaliła się kontrolka. Sullustański pilot zagdakał coś do Mirax, która

odwróciła się i wcisnęła trzy przełączniki na tablicy kontrolnej.

- Zgłasza się „Nadzieja Merisee".

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

95

- Tu koordynator ruchu orbitalnego na Coruscant. Z naszych danych wynika, że

przewozisz obcorasowców. Skaner wykazał obecność ośmiu osób na pokładzie.

- Potwierdzam. Troje ludzi, pięciu obcorasowców.
- Zrozumiałem. Możesz wchodzić wektorem 34293AFX.
Liat dał Mirax znak głową, więc odezwała się znowu do koordynatora:
- Przyjęliśmy i dziękujemy.
Gavin zobaczył, że wyłącza kanał łączności i uniósł brew.
- Nie za łatwo poszło?
- Podejrzliwość jest cenną cechą, jeżeli nie rzuca się na mózg.
- Coś takiego mógłby powiedzieć Corran.
Obejrzała się na Gavina, ale nie potrafił zinterpretować wyrazu jej twarzy.
- Może mógłby rzeczywiście tak powiedzieć. I też pomyślałby, że za łatwo poszło.

Cała sztuczka polega na tym, że przekupiliśmy niektórych pracowników coruscańskie-
go biura koordynacji ruchu orbitalnego. Kiedy satelity rozpoznawcze wysłały pytanie
do „Pulsarowego Ślizgu", otrzymały od transpondera sygnał tożsamości statku, który
zidentyfikował go jako „Nadzieję Merisee". Ten statek jest znany jako dostawca nie-
wolników do jednego z burdeli na obrzeżach Znik-Sektora.

- Znik-Sektora? Mirax zmarszczyła brwi.
- Myślałam, że miałeś jakieś szkolenie przed lotem.
- Owszem, miałem, ale nie przypominam sobie, żeby mówili cos o Znik-Sektorze.

- Gavin bezradnie wzruszył ramionami. - Co to takiego?

- Dzielnica Imperial City, zwana tak głównie dlatego, że ludzie wolą nie pamiętać

o jej istnieniu. Jest dostatecznie duża, by wchłonąć trzy albo nawet cztery największe
obszary metropolitalne z każdego innego miejsca galaktyki, ale tutaj to tylko jedna z
wielu dzielnic. Znik-Sektor to skrót, używany przez jej bywalców.

- Masz na myśli Strefę Ochrony Obcych?
- No tak, jasne... jeśli chcesz używać oficjalnej nazwy imperialnej, ale tylko woj-

skowi nazywają tak to miejsce. Mieszkańcy w ogóle o nim nie mówią... albo mówią
„tam'", albo „niewidzialna dzielnica", a dowcipnisie, którzy tam wpadają, często
oświadczają, że na chwilę „zniknęli". Znik-Sektor obejmuje głównie Strefę Ochrony
Obcych, ale rozciąga się poza jej granice i ma swoje „kolonie" w innych częściach
miasta. To coś w rodzaju Mos Eisley, tylko jeszcze brzydsze, jeszcze gorsze i jeszcze
mniej gościnne.

Gorsze niż Mos Eisley? Gavin zamrugał.
- Czy to w ogóle możliwe?
- Tak to jest ze złem, Gavin. Nie zmniejsza się, jeśli rozciągniesz je na większym

obszarze. Krąży pogłoska, że Vader wybudował pałac w pobliżu Znik-Sektora, bo dla
niego było to miejsce równie pociągające jak dla normalnych ludzi zachód słońca na
plaży. Ci obcy, którzy mają pozwolenie na pracę, mogą opuszczać Znik-Sektor, by
dojechać do pracy. Ci, którzy nie mają pozwolenia, są zmuszeni pracować w fabrykach
wybudowanych na obrzeżach Znik-Sektora.

Patrząc ponad ramieniem Mirax w iluminatory kokpitu, Gavin zobaczył pod sobą

ciemne miasto, unoszące się w kierunku statku. Wyglądało to tak, jakby jego wieże

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

96

chciały przekłuć „Pulsarowy Ślizg", ale sullustański pilot zręcznie manewrował między
nimi. Statek schodził coraz niżej i niżej pomiędzy domy, w dół głębokich kanionów,
przelatując przez kolejne warstwy światła i cienia, aż dotarli do punktu, gdzie Liat mu-
siał włączyć reflektory statku, by zachować jakąkolwiek orientację w terenie.

Suliustanin zwolnił i sprowadził statek pod nawis wysokiego budynku. Ściany po-

krywał grzyb i białe plamy wapna. Gavin nie potrafi! zidentyfikować kamienia, z któ-
rego wzniesiono budynek, ale wyglądał na bardzo stary. Pokrywały go dziwne, kręte
runy, niepodobne do żadnego pisma, które znał.

- Co mówią te napisy?
Mirax roześmiała się.
- To nie żadne napisy, Gavin, to ślady granitowych ślimaków. Jastrzębionietoperze

nie zwykły polować aż tak nisko.

- Granitowe ślimaki i jastrzębionietoperze?
- Jastrzębionietoperze są nawet ładne, kiedy krążą nad rurami ciepłowniczymi...

dopóki nie przyssą ci się do silnika. Polują na granitowe ślimaki, a czasem na borszczu-
ry. Borszczury dorastają do dwóch metrów długości.

- Coś jak szczurbacze w domu.
- Jasne, tyle tylko, że mają kły, kolce, pancerz i pazury, które mogą przebić żelbe-

ton. Jedyne, co dobrego można o nich powiedzieć, to że lubią samotnicze życie. - Mirax
pstryknęła kilka przełączników nad głową. – Można tu też spotkać sporo gatunków
spoza planety, które ktoś kiedyś przywiózł na Coruscant i wypuścił na wolność. Więk-
szość jest nieszkodliwa, ale ...

Gavin wzdrygnął się. Po co się zgodziłem na tę misję? - pomyślał.
„Ślizg" zaczął się powoli wznosić. Gavin już myślał, że uderzą o dolne piętro bu-

dynku ponad nimi, ale zorientował się, że przelatują przez otwór w nawisie.

- Sprytne rozwiązanie.
- Wiele towarów transportuje się niższymi poziomami miasta, dzięki temu ruch na

górze jest mniejszy. Ten budynek był kiedyś poza Znik-Sektorem, ale kiedy roboty
budowlane po kawałku rozbierają tę dzielnicę z jednej strony, bezdomni zajmują nowe
obszary miasta. To powolna migracja, ale Znik-Sektora przybywa średnio dwa kilome-
try na jeden stracony.

„Pulsarowy Ślizg" skierował się do przodu i wysunął podwozie. Opadł na ciemną

podłogę budynku, przecisnął się przez stosy śmieci, przetworniki ścieków i urządzenia
sterujące systemami ogrzewania i chłodzenia. Liat wyłączył silniki repulsorowe, pozo-
stawił jednak włączone światła -jedyne źródło w pogrążonym w ciemnościach wnętrzu.

Mirax odpięła pasy, wstała z fotela kapitana i wcisnęła jeden z guzików. Gavin

usłyszał syk i towarzyszący im dźwięk serwomotorów opuszczających trap, który do-
tknął ziemi z metalicznym zgrzytem.

- Chodź, mały, zobaczymy, co dla ciebie przygotowali.
Gavin odpiął pasy i poszedł za nią do budynku. Powietrze było stęchłe i momen-

talnie wysuszało śluzówki. Przypominało Gavinowi Tatooine - pachniało jak tuż przed
wściekłym atakiem burzy pyłowej. Woń była na tyle znajoma, że poczuł się trochę
pewniej.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

97

Mirax zeszła po rampie przed nim i podeszła do sterty śmieci. Przyklęknęła i

przywołała go gestem ręki.

- Chwyć za tamten koniec skrzyni i pociągnij.
Gavin złapał jeden z uchwytów duraplastowej skrzyni i wyciągnął ją spod śmieci.

Mirax chwyciła za rączkę na drugim końcu dwumetrowej długości pojemnika i razem
zataszczyli ciężkie pudło w miejsce, gdzie oświetlały je reflektory „Ślizgu". Reszta
Łotrów zeszła po trapie i dołączyła do nich.

Czarny płaszcz Nawary Vena ułożył się w regularne koło, gdy jego właściciel

przyklęknął i schyli! się, by obejrzeć szyfrowy zamek skrzyni. Po chwili uniósł głowę i
spojrzał na Mirax.

- Wygląda na to, że właśnie tę skrzynię mieliśmy odszukać. W środku muszą być

ubrania i dokumenty. Chyba nie powinnaś asystować przy otwieraniu skrzyni.

Wzruszyła ramionami.
- Pewnie masz rację, nie powinnam, ale mam jeszcze dwie standardowe godziny,

zanim zaczną działać kontakty, dzięki którym mam stąd odlecieć.

Gavin zmarszczył brwi, patrząc na Nawarę.
- Przecież jej chyba możemy zaufać.
Twi'lek uniósł dłoń.
- Nie wątpię w jej uczciwość, Gavin, ale im mniej będzie wiedzieć, tym lepiej dla

niej samej. Tak samo my... dzięki temu, że nie znamy jej wektora wylotowego i nazwi-
ska, pod jakim opuści planetę, nie będziemy mogli jej wydać, gdyby pojawiły się kom-
plikacje.

Mirax poklepała Gavina po ramieniu.
- Nie przejmuj się, Gavin. Mam parę obliczeń do zrobienia. Niech Moc będzie z

wami. - Weszła do statku po trapie, który uniósł się za nią i zamknął.

Nawara wstukał kombinację znaków w klawiaturę zamka szyfrowego. Zamek

szczęknął i uniosła się pokrywa skrzyni. Ich ekwipunek był popakowany w osobne,
ponumerowane pojemniki, które Nawara wręczał każdemu z kolei. Gavin wziął pojem-
nik numer jeden i odszedł nieco na bok, by go otworzyć.

W środku znalazł zwiniętą zmianę ubrania, mały worek, w którym można je było

nosić, sto kredytów w różnej postaci, niewielki, poręczny miotacz i pakiet pełen kart
identyfikacyjnych. Rozerwał pakiet i wysypał jego zawartość na otwartą dłoń. Miał
kartę bankową, za pomocą której w razie potrzeby mógł wyjąć pieniądze z konta, kartę
podstawowej opieki medycznej z zapisaną historią jego zdrowia, dzięki której każdy
lekarz mógłby go leczyć niezależnie od tego, pod jakim nazwiskiem Gavin będzie wy-
stępował, a także nową kartę identyfikacyjną.

Miał się teraz nazywać Vin Leiger; Vin był młodym mężczyzną z jednego ze świa-

tów Rubieży, który wpadł w tarapaty. Przyłączył się do Shistavanena - w tej roli wystę-
pował Riv Shiel - i opuścił rodzinną planetę. Razem oblecieli sporo planet, na których
Vin, ze swoim niewinnym wyglądem, udawał naiwniaka, który łatwo padał ofiarą oszu-
stów. Oskubanie tych oszustów było zadaniem Shiela, a właściwie Shaalira Resha, bo
tak miał się teraz nazywać Shistavanen. Po udanej akcji przenosili się na inną planetę.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

98

Gavin poczuł ciarki wzdłuż kręgosłupa, gdy czytał wszystkie te szczegółowe in-

formacje na temat swojej nowej tożsamości. Uświadomił sobie, że historia życia Vina
Leigera była bardziej kompletna niż jego własna. Pomysł, by podawać się za wyrzutka
z innej planety, wydał mu się zupełnie niedorzeczny. Z drugiej strony, czy nie więk-
szym absurdem było to, że należał do elitarnej jednostki Rebeliantów, wysłanej z misją
szpiegowską na planetę stanowiącą serce Imperium? Co ja tutaj robię? - zapytał sam
siebie.

Przypomniał sobie, jak stał nad krawędzią kotliny, w której mieszkała jego rodzi-

na, wpatrzony w rozciągające się przed nim pustkowia Tatooine i zastanawiał się, czy
w tym samym miejscu mógł kiedyś stać Lukę Skywalker i widzieć to samo, co on. Wi-
dok nie mógł bardziej kontrastować ze sceną w dole, gdzie jego matka i rodzeństwo
sprzątali pozostałości po jego szesnastych urodzinach. Bezpieczeństwo, ciepło, miłość -
wszystko to skupiało się w tej kotlince, podczas gdy to, co poza nią, wydawało się wro-
gie, niegościnne i niemiłosierne.

Jego ojciec wyszedł wtedy za nim na krawędź kotliny i stanął obok.
- Masz w oczach spojrzenie Darklighterów, i to już w tym wieku - westchnął. -

Wiedziałem, że ten dzień nadejdzie, ale nie myślałem, że tak szybko.

Gavin spojrzał wtedy na ojca.
- Co masz na myśli?
- Na Darklighterów przychodzi w życiu taki moment, kiedy zaczynają patrzeć po-

za siebie. Poza granice, które wyznacza ich życie. W gwiazdy. Dla niektórych, jak na
przykład mojego ojca, ten moment przychodzi pod koniec życia, i żałują wtedy wszyst-
kich tych rzeczy, których nie zrobili. Twój wuj Huff spojrzał dawno temu, ale postano-
wi! zignorować to, co zobaczył. Dlatego został tutaj i zaczął robić karierę w handlu
żywnością. Budując swoje małe imperium, jest zbyt zajęty, by patrzeć dookoła.

Gavin poczuł na karku szorstką dłoń ojca.
- Twój kuzyn Biggs miał to samo spojrzenie, w tym samym wieku. Uparł się, że

wstąpi do Akademii i zostanie bohaterem, a jego imię zapisze się w gwiazdach. Udało
mu się to nawet lepiej niż sobie wyobrażał, jak przypuszczam, choć ja wolałbym, żeby
odniósł mniejszy sukces, ale dłużej zachował życie. A teraz ty, mój najstarszy syn,
masz w oczach to spojrzenie.

- Gdzieś tam coś na mnie czeka, ojcze. - Gavin wzruszył ramionami. - Może to

złudzenie, ale wydaje mi się, że to moje przeznaczenie.

- Jest tylko jeden sposób, by się o tym przekonać. Odpowiedź ojca zaskoczyła go.
- Więc pozwoliłbyś mi odlecieć i przyłączyć się do Rebeliantów? Starszy z Dar-

klighterów westchnął.

- Nie zdołałbym cię zatrzymać, tak jak Huffowi nie udało się zatrzymać Biggsa,

choć próbował. Kiedy zrozumiał, że nie wygra, załatwił Biggsowi wstęp do Akademii.
Myślał, że w ten sposób zachowa jakąś kontrolę nad losem syna. Biggs wstąpił oczywi-
ście do Akademii, ale miał ojcu za złe, że się mieszał w jego sprawy. Rozdzieliła ich
przepaść i to gryzie Hurra po dziś dzień. No cóż, ja nie będę ci stawał na drodze. Zaw-
sze możesz tu wrócić. Niezależnie od tego, co zrobisz albo czego nie zrobisz, czy od
czego będziesz uciekał, powitamy cię z otwartymi ramionami.. Jesteś Darklighterem.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

99
Jeśli musisz odjechać, zabierzesz ze sobą nasze najgorętsze życzenia, by Moc była z
tobą i zachowała cię w zdrowiu. Gavin uśmiechnął się. Cały czas patrzył na horyzont.

- Czuję się tak, jakby cały wszechświat otwierał się przede mną; wystarczy, żebym

zrobił krok, a wpłynę na jego losy. To przemożne i radosne uczucie. Czy ty też się tak
czułeś, kiedy... spojrzałeś w gwiazdy?

- Nie robiłem tego do tej chwili, Gavinie. Za bardzo się bałem. A teraz widzę tam

tylko ból i krzywdę. - Uśmiechnął się do syna. -Ale żałuję, że nie będzie mnie tam z
tobą. Cokolwiek zrobisz, pamiętaj, kim i czym jesteś. Przeznaczenie Darklightera czeka
tam, wśród gwiazd. Rebelia zbyt długo musiała sobie radzić bez Darklightera. Czas, by
się to zmieniło.

No i jestem teraz z Rebeliantami, pomyślał Gavin, i mam do wykonania niebez-

pieczną misję wyszukania słabości planety-fortecy. Czyja wizja była słuszna, ojcze -
moja wizja przeznaczenia, czy twoja, bólu i krzywdy? Potrząsnął głową. Przynajmniej
wiem, że tam, u ciebie, czeka na mnie bezpieczna przystań. Ta misja jest także po to, by
każdy miał gdzieś bezpieczną przystań i wolność wyboru własnego przeznaczenia.
Pewnie powiedziałbyś mi, że skoro mamy wśród nas Darklightera, na pewno wygramy.
Mam nadzieję, że to prawda.

Ciężka ręka Shiela opadła na ramię chłopca.
- Czas ruszać, Gavin.
- Nie znam żadnego Gavina, Shaalir. - Gavin wepchnął ubrania do torby, wetknął

miotacz za pas i schował do kieszeni karty identyfikacyjne i pieniądze. -Nazywam się
Vin Leiger i przyjechałem zobaczyć, jak kręci się ten świat, a potem znaleźć sposób, by
go zatrzymać.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

100

R O Z D Z I A Ł

17

Wedge Antilles uświadomił sobie, że misja, którą przydzielono jemu i Pashowi

Crackenowi, była chyba najtrudniejsza do wykonania. Przypuszczał, że innym człon-
kom eskadry zlecono zadania polegające na opracowaniu map sieci energetycznych
albo zlokalizowaniu stacji generatorów tarczy planetarnej. Ustalenie położenia tych
stacji było kluczem do powodzenia inwazji, ale te dane będą bezużyteczne, jeśli raport
jego i Pasha nie będzie pozytywny.

Powierzono im mianowicie zadanie oceny poziomu lojalności ludności planety.

Iella Wessiri przekazała im swoje wrażenia co do ogólnych nastrojów mieszkańców,
ale nie kryła, że jest prawdopodobnie największą pesymistką wśród nich trojga.

- Mania prześladowcza nie pozwala obiektywnie ocenić świata.
Wedge uśmiechnął się. Znajdowali się w Muzeum Galaktycznym, w sali poświę-

conej pamiątkom po Sithach.

- Nietrudno się nabawić manii prześladowczej w tej sali. Makabryczne ekspona-

ty...

- Ale kuszące swoją mocą. - Iella spojrzała tęsknie w dół. - Nie tak bezpośrednio,

jak metr sześcienny kredytów, ale odwołują się do czegoś jeszcze bardziej elementar-
nego niż chciwość.

- Mam to samo wrażenie. - Ze względu na rozmiary misji Wedge uznał, że odwie-

dzenie różnych obiektów imperialnych otwartych dla publiczności powinno stanowić
podstawę ich analizy. Przez ostatni tydzień od przylotu na Coruscant zwiedzili ich cał-
kiem sporo. Spodziewał się, że Imperium będzie się próbowało pokazać z najlepszej
strony i wyeksponować obiekty, które przedstawią Rebeliantów w jak najmniej ko-
rzystnym świetle. Nie zawiódł się. Wiedząc, jaką wizję Rebeliantów Imperium stara się
zaszczepić w umysłach swoich obywateli, był w stanie ocenić, na ile ich propagandowe
sztuczki się powiodły.

Wizyta w muzeum okazała się pod tym względem bardzo pouczająca. Na najniż-

szych piętrach znajdowały się tu obszerne ekspozycje flory, fauny i skarbów mineral-
nych zebranych ze wszystkich światów Imperium. Opisy części eksponatów wskazywa-
ły, że ten czy inny gatunek wyginął wskutek działań „malkontentów i wyrzutków".
Wśród tych gatunków byli Ewokowie, a imperialni spece od wypychania zwierząt nie-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

101
źle się natrudzili, by wyglądały jeszcze bardziej bezradnie i wdzięcznie niż w rzeczywi-
stości. Jednak mimo propagandowych komentarzy eksponaty robiły wrażenie i przy-
pomniały Wedge'owi, że Imperium to coś więcej, niż byłby skłonny świadomie przy-
znać.

Pierwsze dwa piętra zostały bez wątpienia zaprojektowane w taki sposób, by

olśnić zwiedzających swoją wspaniałością, a następne cztery wykorzystywały ten efekt,
przedstawiając rozwój kulturalny i społeczny Imperium. Całe jedno piętro poświęcono
Imperatorowi i jego życiu. Holograficzne postacie osób, które znały go za życia, służy-
ły za przewodników przy każdym z eksponatów, a roboty zachęcały zwiedzających do
przechodzenia dalej. Wszystkie eksponaty i umieszczone przy nich opisy miały wyro-
bić w zwiedzających przekonanie, że wszystko, co uczynił Imperator, zrobił dla ich
własnego dobra.

Ostatnia tablica pokazywana na tym piętrze stanowiła kulminację tego przekazu.

Pokazywała Imperatora leżącego na marach w ciemnym pokoju. Wydawał się znacznie
młodszy i przystojniejszy niż zapamiętali z opisu Luke'a Skywalkera, jakby zgnilizna
moralna i zło nie skaziły w żaden sposób jego oblicza. Imperator wyglądał, jakby spał,
gotów się w każdej chwili obudzić, gdyby Imperium potrzebowało go ponownie.

Holograficzny wizerunek Dartha Vadera obudził się do życia, gdy Wedge pod-

szedł bliżej.

- Spójrz na mojego Mistrza i płacz. Zabrali go nam ci, którzy dali się opętać nie-

nawiści. Imperator dowiedział się, że Rebelianci wykradli plany imperialnej stacji wy-
dobywczej i planowali wykorzystać urządzenia budowane w pobliżu Endor na nieza-
mieszkanych planetach. Zebrał więc flotę i nie zważając na własne bezpieczeństwo,
rozkazał mi, bym go zawiózł na Endor. Dostał się do wnętrza na wpół ukończonej sta-
cji, oferując Rebeliantom przebaczenie i przyjaźń. Oni jednak odrzucili przyjazną dłoń i
zaatakowali jego flotę. Mój pan nie miał innego wyjścia, jak tylko zniszczyć Gwiazdę
Śmierci, oddając przy tym własne życie, by mogli żyć jego poddani. Zginąłem u jego
boku, ale nie żałuję tego, bowiem poległem w służbie mojego pana.

W miarę jak Vader mówił, na ścianie w głębi pomieszczenia wyświetlała się sy-

mulacja bitwy o Endor. Flota Imperium, choć znacznie mniej liczna i dysponująca
mniejszą siłą ognia niż Rebelianci, jak sztylet wbiła się w formację wroga. Imperialni
artylerzyści niezwykle celnie rozprawiali się z kolejnymi okrętami Rebeliantów. Pod-
czas gdy na zewnątrz szalała bitwa, we wnętrzu Gwiazdy Śmierci Imperator z na-
tchnioną twarzą przekonywał niewidocznego rebelianckiego gospodarza. Ból i smutek
przemknęły cieniem po jego twarzy, oczy zalśniły, a dłonie zacisnęły się w pięści. Na-
gle jego wizerunek eksplodował, zabierając ze sobą całą Gwiazdę Śmierci. Wybuch
zdziesiątkował siły Rebeliantów; tylko kilka najmniejszych okrętów zdołało uciec.

Oglądając ten pokaz, Wedge poczuł dreszcz. Był pod Endorem -a jednak wersja

opowiedziana w muzeum wydała mu się równie poruszająca, jak prawdziwe wydarze-
nia, które się tam rozegrały. Sugerowała, że Gwiazda Śmierci była z zamierzenia nie-
szkodliwym urządzeniem, a z Rebeliantów robiła potwory, które planowały jej użyć
przeciwko nie-zamieszkanej planecie. Upewniła też widza, że Imperator zginął, by
zapobiec podobnej perwersji. W ten sposób strach, który zagościł w sercach mieszkań-

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

102

ców galaktyki po zniszczeniu Alderaanu, przekształcał się w strach przed Rebeliantami.
Imperator poświęcił własne życie, by uratować wszystkich pozostałych, i tylko naj-
większy prostak i zwyrodnialec mógł nie poczuć w tym momencie wdzięczności.

Przechodząc z Iellą do Sali Sprawiedliwości. Wedge nie mógł wyjść ze zdumienia,

że imperialnym specom od propagandy tak łatwo przyszło przekształcić prawdę histo-
ryczną w państwotwórczą legendę.

- Ludzie, którzy zaprojektowali tę wystawę, są mistrzami w tym, co robią.
- Jeszcze bardziej to widać w sali poświęconej rycerzom Jedi. - Przechodząc obok,

Iella wzięła Wedge'a pod ramię. - Gdyby nie Imperator, wszyscy bylibyśmy niewolni-
kami w stworzonym przez nich państwie.

Historia rycerzy Jedi została przedstawiona linearnie, od prawej do lewej strony

wzdłuż ścian sali. Ich trwającą od tysięcy pokoleń sagę skondensowano w taki sposób,
by podkreślić dorobek najdawniejszych legendarnych mistrzów, sugerując następnie
stopniowe wypaczanie się szlachetnej tradycji w miarę, jak zakon się rozrastał. Praw-
dziwa korupcja nastąpiła- Wedge od razu się zorientował, jaki wniosek ma wypływać z
wystawy -gdy rycerze rasy ludzkiej zaczęli dobierać sobie na uczniów przedstawicieli
innych gatunków. Ze strażników Starej Republiki rycerze Jedi stali się tajemnymi pa-
nami jej przyszłości. Swoje umiejętności wykorzystywali, by zamienić przywódców
Republiki w posłuszne ich woli marionetki.

Po zakończeniu Wojen Klonów Jedi zaczęli otwarcie sięgać po władzę. Senator

Palpatine zwyciężył ich i obalił figuranta, którego postawili na czele Republiki. Nisz-
cząc skorumpowaną Starą Republikę, Imperator pozbawił Jedi władzy politycznej i
ukazał wszystkim ich zło. Jedi odmawiali prawdziwości jego oskarżeniom, wszyscy z
wyjątkiem jednego. Jego towarzysze próbowali go zamordować, ale przeżył ich zdradę
i postanowił stanąć u boku Imperatora, by wykorzenić zło, którym nasiąknął zakon. Był
to Darth Vader, w którym ideały Imperium - jak twierdziły napisy -znalazły swoje naj-
lepsze ucieleśnienie. Wedge uśmiechnął się.

- Przynajmniej to jedno jest prawdą. Vader był do szpiku kości przesiąknięty „ide-

ałami" Imperium.

- Zauważyłeś, jak im się udało wmówić, że ród prawdziwych rycerzy Jedi umarł

wraz z Vaderem na Endorze? Żadnej wzmianki o Luke'u Skywalkerze, oprócz sugestii,
że jest spadkobiercą tej drugiej linii, Jedi wypaczonych i skorumpowanych. - Pokręciła
głową. - Chociaż zastanawiam się, czy nie zanadto subtelnie to pokazali.

- Odwołanie się do strachu może być bardzo delikatne i zarazem bardzo skuteczne.

- Wedge odwrócił się i spojrzał w kierunku przeciwległego końca sali. - Mam wrażenie,
jakby za tą salą była kiedyś jeszcze następna, do której wejście zamurowano.

- Widziałam stare wersje mapek dla turystów zwiedzających muzeum. .. mamy lu-

dzi, którzy archiwizują dla nas takie materiały, żebyśmy mogli śledzić zmiany. Kiedyś,
za czasów Starej Republiki, były tu jeszcze trzy sale, zawierające pamiątki po słynnych
rycerzach Jedi i ich czynach. - Iella wzruszyła ramionami. - Są zamurowane od ponad
trzydziestu standardowych lat. Krążą pogłoski, że większość przedmiotów, które tam
zostały, to swoiste memento mori, a opisy niektórych z nich wystarczą, by artefakty
Sithów uznać za zgoła sympatyczne.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

103

Przed wystawą poświęconą rycerzom Jedi spotkali Pasha Crackena z małą torbą na

ramieniu.

- Macie dość na dzisiaj?
Wedge nie odpowiedział od razu, bo jego uwagę przyciągnął widok za plecami

Pasha. Muzeum zbudowano w taki sposób, że pośrodku wznosiło się aż po dach okrą-
głe foyer, na które każde piętro wychodziło półokrągłą galerią. Północna ściana, przez
którą zwiedzający wchodzili do tunelu, była przeszklona taflą transpastali, oferując
imponujący widok Pałacu Imperialnego i kładki łączącej muzeum z Imperialnymi Są-
dami.

W odległości mniej więcej kilometra pomiędzy muzeum a Pałacem zbierała się

właśnie ciemna, kłębiasta chmura. Przecinały ją złote błyskawice, a następnie strzelały
łukiem w górę. Jaskrawe pajęczyny energii połączyły chmurę z najniższą z planetar-
nych tarcz, a po kilku sekundach budynkiem wstrząsnął potężny huk grzmotu. W trze-
wiach chmury rozbłysła nowa błyskawica, a obłok zaczął sunąć w ich stronę.

Wedge spojrzał na Iellę.
- Ta burza wygląda wyjątkowo paskudnie. Czy jesteśmy fu bezpieczni?
- Najzupełniej -powiedziała, puszczając stalową barierkę, której się dotąd trzyma-

ła. - Kompresor zburzył prawdopodobnie jeden z budynków pod nami. Uwalnia się
wówczas para wodna, która skrapla się w powietrzu i zaczyna pluć energią. Na wszyst-
kich otaczających nas budynkach, wieżowcach i stacjach cumowniczych są pioruno-
chrony, więc powinniśmy być bezpieczni. Poznasz, że burza jest naprawdę niebez-
pieczna, gdy stacje cumownicze puszczą cumy i odlecą.

Pod nimi Wedge zobaczył tłum ludzi; wpływali do foyer, odkąd zaczęła się burza.

Pod ciemną chmurą połyskująca ściana deszczu obmywała budynki.

- Burze, które tak szybko się tu tworzą, muszą bardzo utrudniać przewidywanie

pogody.

- Słyszałam, że meteorolog, którego prognozy tu, na Coruscant, sprawdzają się w

trzydziestu procentach, ma zakaz wstępu do kasyna na statku podwodnym „Koral Van-
da”, a także do innych kasyn, bo ma zbyt duże szczęście. W rzeczywistości jednak nikt
nie ma tu powodów, by wychodzić na zewnątrz, więc pogoda tak naprawdę nie ma
znaczenia.

Piorun trafił gdzieś w pobliżu muzeum i światła przygasły na moment. Pash

uśmiechnął się.

- Dopiero to może być problemem.
- To prawda.
Wedge wskazał na torbę, którą Pash niósł na lewym ramieniu.
- Widzę, że znalazłeś coś ciekawego w tutejszym sklepie z upominkami?
- Mam tu najbardziej chodliwe pamiątki, jak mi usłużnie podpowiedział sprzedaw-

ca. - Pash spojrzał na torbę. - Na przykład statuetkę Imperatora z odlewanej na zimno
żywicy Corusca: jeśli skierujesz promień lasera na podstawę, zacznie wyświetlać na
ścianie serię zdjęć Imperatora. Obiecałem ojcu, że przywiozę mu jakiś prezent, i myślę,
że ten się nada.

Wedge z powagą pokiwał głową

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

104

- Będzie zachwycony.
- Mam nadzieję. Mam też dwie dyskietki do holoprojektora z filmem prezentują-

cym najciekawsze momenty z życia Imperatora: Wojnę Klonów i drugi moment, zaty-
tułowany „Ofiara na Endor". Zapewniono mnie, że to absolutne bestsellery, szczególnie
popularne wśród turystów z odleglejszych planet.

- Ciekawe.
Kiedy wcześniej dyskutowali, jak najlepiej wykonać przydzielone im zadanie,

Pash zasugerował, że warto byłoby sprawdzić, na co ludzie wydają pieniądze. Pomoże
im to ustalić, w co naprawdę wierzą. Popularność statuetki wskazywała, że niemało
ludzi darzyło Imperatora szacunkiem, choć wizja ojca Pasha prezentującego to trofeum
w swoim gabinecie wskazywała, że nawet przeciwnicy Imperatora mogli uznać podob-
ny przedmiot za użyteczną ciekawostkę. Holofilmy na dyskietkach dowodziły zaintere-
sowania wydarzeniami, które rozegrały się jeszcze przed powstaniem Imperium, ale
także tymi, które świadczyły o jego schyłku. „Ofiara na Endor" była dobrym przykła-
dem: potwierdzała śmierć imperatora i można ją było pokazać na najodleglejszych
światach w celu rozwiania ewentualnych wątpliwości. Co prawda, pokazywała, jakoby
flota Rebeliantów została rozgromiona i przypisywała im złowrogie motywy, ale nie
martwiło to Wedge'a specjalnie. Choć funkcjonariusze Imperium starali się tym filmem
wykazać, jak Imperium dbało o swych mieszkańców, szanse na przekonanie kogokol-
wiek, że Rebelia umarła pod Endorem, był)' znikome.

Zawsze to jakiś początek, pomyślał. Chyba wreszcie do ludzi zaczyna docierać, że

Imperator nie żyje. Niezależnie od tego jak zginął-czy w samobójczej akcji, czy z ręki
Luke'a Skywalkera - widać z tego wyraźnie, że Rebelianci byli dość silni, by stanowić
dla niego śmiertelne zagrożenie. Każdy z mieszkańców tej planety musi choć od czasu
do czasu zastanawiać się, ile z sił Rebeliantów ocalało i czy to wpłynie w jakiś sposób
na ich życie.

Wedge uśmiechnął się.
- Myślę, że to wystarczy. Wszyscy powinni być zadowoleni.
- Mam nadzieję. - Pash wskazał głową w stronę foyer budynku i umieszczonych

na jego obwodzie wind. - Burza powinna wkrótce się skończyć. Wychodzimy?

Wedge kiwnął głową i ruszył w stronę wind, gdy nagle chwyciła go za łokieć jakaś

kobieta. Odwrócił się w jej stronę z uprzejmym uśmiechem, a wtedy ona rzuciła mu się
na ramiona.

- Kochanie! - wykrzyknęła i pocałowała go w usta. - Jak się cieszę, że was złapa-

łam!

Wedge położył dłonie na ramionach kobiety i odsunął ją od siebie. Odchrząknął, a

kiedy się zorientował, kogo ma przed sobą, w żołądku poczuł grudę zimną jak odłamek
Hoth. Mirax!

- No właśnie, już mieliśmy zacząć cię szukać, moja droga. Gdzie byłaś?
- Spóźniłam się na przesiadkę i nie mogłam wyjechać zgodnie z planem. - Mirax

roześmiała się, choć brzmiało to nieco sztucznie, i popatrzyła na Pasha i Iellię. -Znacie
mnie, zawsze zostawiam wszystko na ostatnią chwilę. Tym razem przedobrzyłam i nie
mam pojęcia, co ze sobą zrobić Może ty mi coś podpowiesz, mój drogi.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

105

R O Z D Z I A Ł

18

Choć tydzień spędzony na włóczędze po górnych dzielnicach Coruscant pozwolił

Corranowi przyzwyczaić się do ciągłej inwigilacji, nie mógł się pozbyć wrażenia, że
ktoś go obserwuje. Oczywiście ludzie mieli powody, by na niego patrzeć. Siedział w
kawiarni na skraju promenady Wielkiego Korytarza Pałacu Imperialnego w towarzy-
stwie dwóch uderzająco pięknych kobiet. Erisi z krótkimi, czarnymi włosami, Rima z
dłuższymi, za to całkiem białymi, stanowiły dostateczny kontrast, by w naturalny spo-
sób przyciągać spojrzenia. On jeden mógł się cieszyć towarzystwem obu piękności
naraz, co czyniło z niego obiekt zawiści, zwłaszcza że najwyraźniej wszyscy troje nie
mieli nic do roboty, skoro gawędzili od niechcenia.

Corran i Erisi mieli przeanalizować dwa aspekty życia na Coruscant: podstawowe

środki bezpieczeństwa i utrzymania porządku, a także ochronę zdrowia i jej placówki.
Jako były policjant, Corran wiedział, czego szukać, by uzyskać wszystkie informacje,
których potrzebował, o rozmieszczeniu sił policyjnych, ich morale, dyscyplinie, czasie
reakcji i taktyce. Większa część ubiegłego tygodnia upłynęła mu na obserwacji patroli
policyjnych i towarzyszących im oddziałów szturmowców.

Wizyta w Wielkim Korytarzu Pałacu była ukoronowaniem ich licznych ekspedycji

mających na celu zbadanie górnych poziomów Coruscant. Z początku Corran wzdragał
się przed podjęciem takiego ryzyka, sądząc że tu, w sercu budynku, z którego rządzono
galaktyką, środki bezpieczeństwa będą najostrzejsze. Tu prawdopodobnie groziło naj-
większe niebezpieczeństwo, że zostaną zatrzymani, jednak trzeba było zweryfikować to
założenie. Wiedział, że wszelkie próby zajęcia Coruscant mogą się skończyć zażartą
walką w salach i na korytarzach Pałacu, więc informacje na temat stosowanych tu za-
bezpieczeń mogły im ocalić życie.

Eskadra Łotrów mogłaby tu stoczyć potyczkę z całym skrzydłem myśliwców TIE,

pomyślał.

Wielki Korytarz zrobił na nim ogromne wrażenie swoimi rozmiarami. Ciągnął się

całymi kilometrami, a place, które przecinał, pomieściłyby gwiezdny niszczyciel. Z
balustrad i łuków zwisały różnobarwne flagi. Każda z nich reprezentowała jeden ze
światów Imperium, a było ich więcej, niż Corran zdołałby zliczyć przez całe życie.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

106

Na głównym piętrze i wyższych poziomach rosły fioletowo-zielone drzewa ch'ha-

la. Ich kora reagowała na wibracje i dźwięki, mieniąc się kolorami i tworząc wielo-
barwną, żywą mozaikę plam światła na tle szarego granitu ścian i kolumn. Corran pod-
słuchał, jak oprowadzające gości roboty opowiadały, że drzewa ch'hala były ulubiony-
mi roślinami Imperatora i zostały tu posadzone na jego rozkaz. Choć Corran nienawi-
dził wszystkiego, co reprezentował sobą Imperator, musiał przyznać, że to właśnie
drzewa ch'hala nadawały temu miejscu niezwykły splendor.

Potrzeby nowoczesnego życia nie zakłócały majestatu sali. Czytniki wiadomości,

podobne do tych, które wszędzie na Coruscant wyświetlały najnowsze wiadomości,
tutaj ulokowano tak zręcznie, że ich potencjalni odbiorcy musieli ustawić się w kon-
kretnym miejscu sali, by móc odczytać przesuwające się po ekranie szkarłatne litery.
Niewielkie nisze rozmieszczone w regularnych odstępach zapewniały pewną dozę pry-
watności przy korzystaniu ze stacji holoprzekaźnikowych, które w nich zainstalowano.

Budynek na pierwszy rzut oka nie wydawał się szczególnie pilnie strzeżony, ale

Corran dostrzegł rzeczy, które umknęły Erisi. Oddziały szturmowców patrolowały
główne piętro, mijając punkty kontrolne w dość regularnych odstępach czasu. Wyglą-
dało na to, że ich największą troską jest rozpędzanie grupek obcorasowców. Ci, których
pobyt był uzasadniony, musieli się skierować w swoją stronę, podczas gdy osoby po-
dziwiające tylko wspaniałość budynku odsyłano do poruszających się pod eskortą grup
zwiedzających.

Wyższe galerie Wielkiego Korytarza wydawały się wolne od osobników ras nie-

ludzkich, a osiągnięto ten stan w wyjątkowo subtelny i dyskretny sposób. Boczne kory-
tarze prowadzące do klatek schodowych lub wind były wyjątkowo wąskie, tak że mo-
gły w nich stanąć obok siebie najwyżej dwie lub trzy osoby. Strażnicy w zbrojach
szturmowców, ale stylizowanych i miłych dla oka, stali na posterunku u wylotu tych
korytarzy i delikatnie kierowali w inną stronę każdego, kto wyglądał, jakby zgubił dro-
gę. Odpowiadali na pytania, ale tylko o drogę, i kierowali wszystkich do najbliższych
punktów informacji dla gości, gdzie musieli dopytać się reszty.

Same schody dwukrotnie zmieniały kierunek. Dzięki temu można było odizolować

nieproszonych gości na środkowym poziomie i pozbyć się ich, jeśli udało im się wcze-
śniej minąć posterunki na dole. Podesty pomiędzy schodami wydawały się najzupełniej
normalne, ale Corran na poczekaniu podałby z tuzin sposobów, dzięki którym mogły
zamienić się w pułapkę, czasem nawet śmiertelną, gdyby na przykład zza ukrytych
paneli ukazywało się działo laserowe i ostrzeliwało niepożądane osoby, nie czyniąc
szkody personelowi imperialnemu. Choć projekt i wykonanie Wielkiego Korytarza
czynił z niego miejsce zgoła fantastyczne, nie zapomniano o względach bezpieczeń-
stwa.

Corran szybko odgadł, jakie jeszcze zabezpieczenia zastosowano. Podejrzewał, że

w wąskich korytarzach ukryto detektory broni. Technologia pozwalająca na wykrycie
nieorganicznych przedmiotów w pobliżu ciała żywej istoty była stara i nieinwazyjna.
Wyczuwając zakłócenia pola bioelektrycznego komputer mógł powiadomić najbliższe-
go strażnika, że dana osoba ma przy sobie broń, a nawet podać jej typ.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

107

Podobne urządzenia można było zastosować do lokalizowania innych obiektów,

takich jak kanistry paliwa albo bomby, wykrywały bowiem molekularne ślady pozo-
stawiane przez te przedmioty. Według Corrana, nie należało wykluczać możliwości, że
drzewa ch'hala zostały zmodyfikowane genetycznie w taki sposób, by stały się orga-
nicznymi wykrywaczami zapachów. Wzory świateł, którymi pulsowała ich kora mogły
mieć określone znaczenie i w razie potrzeby alarmować imperialnych funkcjonariuszy
o niebezpieczeństwie bez wiedzy innych osób znajdujących się w korytarzu.

Chyba za wiele o tym myślę, uznał Corran. Uśmiechnął się i spojrzał na Rimę.

Przez chwilę miał wrażenie, że dziewczyna patrzy na niego, ale w końcu zorientował
się, że ani mu się nie przygląda, ani o nim nie myśli, a wzrok ma utkwiony w prze-
strzeń.

- Centrum Imperialne do Rimy, zgłoś się. Zamrugała i uśmiechnęła się zmieszana.
- Przepraszam. Zamyśliłam się.
- To było widać. O czym myślałaś?
Zawahała się, co momentalnie postawiło Corrana na baczność. Przez ten czas, któ-

ry spędzili ze sobą, zdążył się upewnić, że Rima jest wyjątkowo bystrym obserwatorem
i nie zapomina prawie nic z tego, co dzieje się wokół niej. Właściwie Corran nie przy-
pominał sobie, by cokolwiek jej umknęło, a często poprawiała jego własne spostrzeże-
nia. Jeżeli zawahała się przed odpowiedzią, oznaczało to, że sytuacja może zagrozić
bezpieczeństwu ich misji.

Jej wzrok zmiękł i Corran wyczuł, że jest gotowa otworzyć się przed nim.
- Myślałam o tym, że prawdopodobnie mamy wspólnego przyjaciela. Pochodzi z

tej samej planety co ja, choć nie znam go z tamtych czasów. Zastanawiam się, co u
niego słychać.

Corran uśmiechnął się i podniósł do ust filiżankę zimnej kawy. Przez cały czas za-

kładał, że Rima pochodzi z Alderaanu. Nigdy tego nie potwierdziła, ale i nie zaprzecza-
ła. Nie przypominał sobie, by w jakikolwiek sposób dał jej do zrozumienia, że tak są-
dzi, ale we wzroku dziewczyny widział, że musiał jednak kiedyś to zrobić. Dlatego
zadała pytanie w tak okrężny sposób.

Odstawił filiżankę i odpowiedział, starając się, by jego głos zabrzmiał obojętnie.
- Masz na myśli Sela? - Skrócił w ten sposób nazwisko Tycha, zakładając, że na-

wet jeśli ktoś podsłuchuje ich rozmowę, jedna sylaba będzie miała niewielką wartość
wywiadowczą.

- Tak, o nim właśnie myślałam.
Erisi uśmiechnęła się.
- Doskonale sobie radzi. Niedawno wyciągnął mnie z bardzo ciasnej dziury. Ten

człowiek to skarb!

- Naprawdę? Cieszę się.
Corran dostrzegł w oczach Rimy cień zaskoczenia i bólu. Szybko się opanowała,

ale wydawało mu się, że wyczuł zazdrość w reakcji na swobodne słowa Erisi. Coś ją
łączy z Tychem, pomyślał.

- Myślę, że znasz go lepiej niż ktokolwiek z nas - odezwał się. - Tak naprawdę je-

steśmy tylko znajomymi.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

108

Rima spojrzała na niego ostro.
- Tylko znajomymi? Myślałam, że wy dwaj szybko się zaprzyjaźnicie.
- Moglibyśmy, ale facet ma swoje tajemnice. - Corran wzruszył ramionami. Choć

zdecydował się zaufać Tychowi, rzeczywistość powoli zaczynała łamać to postanowie-
nie. Przygotowania do misji na Coruscant wyostrzyły skłonność Corrana do paranoi.
Najgorsze było to, że tylko Ysanna Isard wiedziała, czy Tycho jest jej marionetką, czy
nie. Corran zaczął emocjonalnie izolować się od Tycha, ale do tej chwili nie uświada-
miał sobie, jak daleko zabrnął na tej drodze. - A tajemnice tworzą dystans i podważają
zaufanie.

W oczach Rimy znów pojawił się ból.
- Życie go nie rozpieszczało.
- Ani nikogo z nas.
Rima uniosła głowę.
- Nie rozumiesz. Jego rodzina zginęła...
- Rozumiem. - Corran mówił cicho, ale pozwolił, by głos przekazał emocje, które

nim targały. -Ja też nie mam rodziny. I wiesz co? Widziałem, jak strzelano do mojego
ojca, jak go zabijano, a ja nic nie mogłem na to poradzić. Byłem o sto metrów od niego,
miałem go na podglądzie, osłaniałem go, a łowca nagród wszedł do kantyny i ostrzelał
stolik, przy którym siedział z dwiema innymi osobami. Zabił ich wszystkich, a ja nie
mogłem nic zrobić. Pobiegłem tam i trzymałem ojca w ramionach, ale było już za póź-
no. Więc nie mów mi, że mnie życie rozpieszczało.

Corran zacisnął dłonie w pięści, a Erisi pochyliła się, by go objąć. Patrzył na Ri-

mę, jakby czekał, by ośmieliła się zaprzeczyć jego bólowi. Chciał, by się załamała, by
przestała w końcu patrzeć na niego z tą swoją wyższością. Żeby przyznała, że nic, przez
co przeszedł Tycho, nawet zniszczenie całej planety, z której pochodził, nawet niewola
w rękach Imperium, nic nie mogło się równać z tym, co on musiał przeżyć.

Erisi szepnęła „tak mi przykro" prosto do jego ucha. Corran wiedział, że zareago-

wał przesadnie i brzydko. Co we mnie wstąpiło? - pomyślał. Szukał w głowie odpo-
wiedzi, ścigał rozbiegane myśli i w końcu doszedł do wniosku, który zaskoczył go swo-
ją prostotą i poraził.

Tycho, ratując mu życie i opiekując się nim w początkowym okresie jego służby w

Eskadrze Łotrów, dołączył w umyśle Corrana do dostojnej kompanii -jego ojca, Gila
Bastry i Wedge'a Antillesa, jedynych osób, które Corran uznawał za opiekunów i men-
torów. Zrozumiał, że po śmierci ojca i Gila to Wedge i Tycho stali się dla niego rodza-
jem moralnego kompasu

Fakt, że nie mógł mieć pełnego zaufania do Tycha, pozostawał w konflikcie z sza-

cunkiem, jakim go darzył. Oddalając się od Tycha, zaczął się czuć tak, jakby to tamten
go zdradził. Gniew na niego, który sprowokował wybuch Corrana, był owocem przy-
puszczenia, że został zdradzony, a także poczucia winy, że kogoś tak niegodnego za-
ufania postawił w jednym rzędzie z ojcem.

Chyba zwariowałem, pomyślał. Muszę to wszystko wyprostować. Tycho nie zdra-

dził ani mnie, ani nikogo innego. Muszę go przeprosić, tak samo jak Rimę.

Zanim się zdążył odezwać, Rima zaczęła mówić cichym, spokojnym głosem.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

109

- Nie wątpię w szczerość twoich uczuć i bardzo ci współczuję. Historia, którą

opowiedziałeś, rzeczywiście jest tragiczna, ale myślę, że doświadczenia Sela można
uznać za równie bolesne.

Corran chciał jej powiedzieć, że nie można już nic wyjaśniać, ale powaga w głosie

Rimy sprawiła, że nie był w stanie wykrztusić słowa.

- Sel ukończył Akademię i dostał przydział do załogi gwiezdnego niszczyciela,

„Oskarżyciela”. W swoje urodziny... a ten dzień większość pilotów myśliwców TIE
hucznie celebrowała, bo tak niewielu mogło świętować kolejne... połączył się HoloNe-
tem z domem. Była tam cała rodzina: ojciec, matka, siostry, dziadkowie, jego narze-
czona... Rozmawiał właśnie z nimi, gdy transmisja została przerwana. Często się to
zresztą zdarzało. Już zamierzał zbesztać za to ojca, który kierował Novacomem, naj-
większą firmą zajmującą się transmisją HoloNetu na jego planecie. Nie miał jednak
okazji tego zrobić, bo, jak się wkrótce dowiedział, jego rodzina zginęła w największej
planetarnej katastrofie.

Żołądek Corrana zapadł się jak gwiazda neutronowa. A więc Tycho rozmawiał

właśnie z rodziną, gdy Alderaan została zniszczona, pomyślał. Widziałem, jak ginie
mój ojciec, ale on praktycznie widział, jak giną wszyscy. Mogłem chociaż trzymać
ciało ojca i wyprawić mu pogrzeb. Mogłem pocieszać przyjaciół i przyjmować ich po-
cieszenia. Wprawdzie mój ojciec umarł samotnie, ale ja nie musiałem sam przeżyć
żałoby po nim. W porównaniu z Tychem, moje życie biegło po różach.

Usłyszał, że Erisi tłumi łkanie, a na jego kark spadła mu łza. Odwrócił się w stronę

dziewczyny i nagle zobaczył przed sobą widmo przeszłości, które zmroziło mu krew w
żyłach. Ujął w dłonie twarz Erisi, przyciągnął bliżej i mocno pocałował. Poczuł, że
dziewczyna próbuje się wyrwać, ale przytrzymał ją delikatnie, aż poddała się i odwza-
jemniła pocałunek z namiętnością, od której zmiękł w środku jak wosk.

Jakąś częścią siebie chciał przerwać ten pocałunek i wyrwać się z ramion dziew-

czyny, ale oparł się tej chęci, bo nie był pewien, co zrobi z odzyskaną wolnością. To,
czego naprawdę chciał dokonać, było szaleństwem na skalę imperialną. Groziło opóź-
nieniem zajęcia Coruscant przez Nową Republikę i położenia kresu Imperium. Naraża-
ło na niebezpieczeństwo wszystko to, nad czym pracowali Rebelianci.

Ale poczułbym się cudownie, gdybym to zrobił, pomyślał.
Ponad ramieniem Erisi Corran zobaczył Kirtana Loora. Nie sposób było pomylić z

nikim jego długiej, szczupłej sylwetki, dziarskiego kroku i głowy trzymanej tak wyso-
ko, jakby Loor był już co najmniej imperatorem. Zapamiętał te cechy na długie miesią-
ce przed śmiercią ojca. A nawet gdyby wygląd zewnętrzny go zmylił, upewniłaby go
wściekłość i pogarda, które poczuł na jego widok.

W tej chwili Corran marzył tylko o jednym - żeby podejść do Loora, podnieść go i

przerzucić przez barierkę. Żałował, że nie jest na wyższym piętrze - znacznie wyższym
- ale nie mógł nic na to poradzić. Miał nadzieję, że Loor i tak byłby się zabił, choć ist-
niało niebezpieczeństwo, że po upadku z wysokości zaledwie dziesięciu metrów tylko
połamie żebra i może jeszcze uszkodzi jakieś organy wewnętrzne.

Poczuł, że ktoś kładzie mu rękę na ramieniu, przez ułamek sekundy myślał, że to

Loor go zauważył. Mniej więcej w tym samym momencie, gdy uświadomił sobie, że

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

110

nic takiego się nie stało -jeszcze nie zaciskał się wokół nich pierścień szturmowców ani
nie włączy! się żaden alarm odezwała się Rima.

- Niebezpieczeństwo minęło. Poszedł na następne piętro.
Corran cofnął się, przelotnie pocałował Erisi w nos i spojrzał na Rimę.
- Skąd wiedziałaś?
- Obecność Kirtana Loora na Coruscant nie przeszła niezauważona. Powiązanie

tego, co wiedziałam o nim i o tobie, nie było trudne.

Erisi zamrugała wielkimi niebieskimi oczami; spoglądała to na Corrana, to na Ri-

mę.

- Co właściwie się tu stało?
- Uratowałaś mi życie - uśmiechnął się do niej. - Wybacz mi swobodę, na jaką so-

bie pozwoliłem, ale...

Odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się.
- Rozumiem. Jeśli jeszcze kiedyś będziesz potrzebował, by ktoś ocali! ci życie, to

służę swoją osobą.

Poklepał ją po kolanie.
- Dzięki. Zapamiętam to sobie. - Odwrócił się w stronę Rimy. -Nie boję się go.
- Wcale tak nie myślałam.
- Chcę go zabić. - Corran wyciągnął rękę i dotknął jej skroni. -Wiesz dlaczego?
- Wiem wiele, ale nie wszystko.
- Złapałem Trandoszanina, który zabił mojego ojca, a Loor wypuścił go na wol-

ność. - Corran nabrał powietrza w płuca i wypuścił je powoli. -Kiedyś mi za to zapłaci.
Raczej wcześniej niż później, mam nadzieję, ale nie martw się, wiem, co jest teraz prio-
rytetem. Zemsta może poczekać do czasu, gdy obalimy rząd, który ludziom takim jak
on daje władzę czynienia zła na tylu światach, że nawet nie jesteśmy w stanie ich zli-
czyć.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

111

R O Z D Z I A Ł

19

Gdyby jego ojciec wiedział, pomyślał Gavin, że syn skończy w knajpie Azure

Dianoga, nigdy nie puściłby go z farmy. Jeśli Mos Eisley uchodziło za ściekowisko, to
ta część Coruscant stanowiła istne szambo. W zadymionej sali, w niszy pomiędzy
drzwiami a barem Gavin zobaczył kwartet Kubazów grających na fletotrąbach i perku-
sji, ale gwar setek przedstawicieli obcych ras mówiących jednocześnie skutecznie za-
głuszał muzykę.

Kwaśny, zielonkawy dym spowijał wnętrze knajpy, piekąc Gavina w oczy i osa-

dzając kolejną warstwę brudu na jego twarzy. W głębi dolnych pokładów Znik-Sektora
chłopiec wypracował sobie metodę ubierania: nosił na sobie wszystko, co miał, po kolei
przekładając odzież bliższą ciału na sam wierzch, a minął już tydzień od dnia, gdy wy-
lądowali. Czuł, że śmierdzi jak dewback cierpiący na puchlinę, ale im gorzej pachniał,
tym mniej narzekań słyszał ze strony licznych obcych, z którymi musiał się zadawać.

Zadanie, które przydzielono jego zespołowi, nie było łatwe. Mieli zbadać, w jakim

stopniu Imperium kontroluje dolne poziomy miasta, a także ogólne nastroje części po-
pulacji, składającej się z przedstawicieli obcych ras. Musieli też sprawdzić czy infra-
struktura dolnych poziomów miasta mogłaby stać się punktem wyjścia do ataków prze-
ciwko rządowi. Gavin czul, że to ma głęboki sens; jeśli okaże się, że rząd nie kontroluje
fundamentów, na których wznosi się Coruscant, to obalenie go może okazać się nieco
łatwiejsze.

Przykrywka Gavina i Shiela zakładała, że działają jako partnerzy, więc pracowali

niezależnie od pozostałych, poświęcając mnóstwo czasu na eksplorację tuneli i ruin
dolnych części miasta. Shistavaneński wilkoczłek zaproponował, żeby zaczęli od granic
Znik-Sektora, bo gdyby wydostanie się stamtąd do nowszych części miasta okazało się
niemożliwe, siły inwazyjne, które wylądowałyby w Znik-Sektorze, utknęłyby tam bez
możliwości dalszego ruchu.

Obrzeża dzielnicy okazały się fascynującą mieszanką stylów architektonicznych,

stłoczonych na niewielkim obszarze. W miejscach, gdzie roboty budowlane wgryzały
się w Znik-Sektor, ściany wznoszono z gołego żelbetonu, bez żadnych bram ani drzwi
na drugą stronę. Niezależnie od tego, jak niedawno powstały, od strony Znik-Sektora

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

112

pokrywała je plątanina napisów i rysunków - w przeważającej części obraźliwych dla
Imperium - albo ślady ostrych pazurów czy zębów.

Borszczury były specjalistami w wygryzaniu dziur w murach. Zrobione przez nie

otwory miały rozmiar mniej więcej dwóch kasków pilota, a ich krawędzie pokrywały
wgłębienia od pazurów. Niektóre z tych dziur zostały powiększone przez jakieś rozum-
ne stworzenia do rozmiarów pozwalających bez trudu przedostać się na drugą stronę
niemal każdej istocie. Część otworów zaplombowano, ale żelbetowe łaty łatwo było
usunąć, wykruszając je wzdłuż krawędzi otworu. W jednym przypadku zobaczyli nawet
uchwyt, który pozwalał wyjąć łatę od strony Znik-Sektora i włożyć ją ponownie na
miejsce po wydostaniu się na drugą stronę.

Strefa nienależąca dotąd do Znik-Sektora, ale anektowana powoli przez jego

mieszkańców, zwana była w miejscowym żargonie Zewnętrznymi Rubieżami. Tutaj
otwory w żelbetowym murze były znacznie liczniejsze i na tyle duże, że pozwalały na
wymianę handlową. Napisy na ścianach oznaczały miejsca, gdzie Imperialni mogli
zaminować przejście. Skomplikowane runy i napisy w najrozmaitszych językach, o
których Gavin nawet nie słyszał, znaczyły miejsca walki, w których Imperialni zabili
mieszkańców, chcąc zapobiec zajmowaniu przez nich nowych terenów.

Z zewnętrznych Rubieży znacznie łatwiej byłoby siłom inwazyjnym wedrzeć się

do właściwego miasta, bo mury były tu słabsze niż po drugiej stronie Znik-Sektora.
Fakt ten stanowił jednak na razie jedyny jasny punkt w ich ponurym raporcie. Po ca-
łych dniach wędrowania krętymi ulicami i przejściami Znik-Sektora do świadomości
Gavina zaczęło docierać, jak wielkie siły będą potrzebne, by odebrać planetę Imperium.
Mieszkały tu miliardy miliardów istot. Siły niezbędne do utrzymania porządku wśród
ludności i jednoczesnej walki z Imperium musiałyby być ogromne.

Potrzeba by więcej ludzi, myślał Gavin, niż cała Rebelia ma pod bronią. Już same

tarcze to twardy orzech do zgryzienia, a przeżucie następnego kęsa wcale nie będzie
łatwiejsze.

Pochylił się nad stolikiem za przepierzeniem w kącie sali i wziął w obie ręce kufel

lominiańskiego piwa.

- Nie wygląda to najlepiej, co?
Shiel odsunął swój kufel od pyska i otarł nadmiar piany rękawem.
- Jeśli nie ma zwierzyny, polowanie nie ma sensu.
Nawara Ven i Rhysati Ynr przedarli się jakoś przez zadymione wnętrze i wcisnęli

za przepierzenie, zmuszając Gavina, by przesunął się bliżej środka półokrągłej kanapy.
Twi'lek miał na sobie tylko jedną warstwę ubrania, znacznie elegantszego i wyraźnie
czyściejszego niż szmaty na grzbietach Gavina i Shiela. Rhysati ubrała się w obcisły
ciemnoniebieski kombinezon i wysokie do bioder botki. Paski, łańcuchy i mnóstwo
innych przypominających uprząż akcesoriów podkreślało jej i tak już bardzo wyekspo-
nowane wdzięki. Gavin wytrzymał jej wzrok, ale zarumienił się, gdy puściła do niego
oko.

Nawara przywołał gestem robota z obsługi.
- Dla mnie churbańska brandy albo najbardziej podobny syntetyk, jaki zdołacie

zdobyć. Moja pani weźmie Ogień Durinda, lekki i na fosforyzującym podkładzie. -

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

113
Otoczył ramiona Rhysati głowoogonem, popatrzył za oddalającym się robotem i kiwnął
głową na powitanie Oorylowi i Arii Nunb, którzy również do nich dołączyli.

- Wszyscy cali i zdrowi, jak widzę.
Ooryl walnął się w pierś.
- Gandyjczyk przewędrował sektor wzdłuż i wszerz, i widział mnóstwo egzotycz-

nych towarów. Specjały z całej galaktyki można tu kupić po cenach zależnych jedynie
od odległości do miejsca wysyłki. Nie ma żadnych ograniczeń podaży.

Nawara rytmicznie postukiwał palcem o blat obdrapanego i poplamionego stolika.
- Czy jesteście w stanie oszacować, na jak długo wystarczą zapasy tych towarów?
Arii przekrzywiła głowę.
- Miesiąc, może dłużej, pod warunkiem, że Imperialni ich nie skonfiskują. Wszy-

scy tu opłacają się Imperialnym, Czarnemu Słońcu i jeszcze paru lokalnym gangom
Znik-Sektora. Jeśli zrobi się ciężko, niektóre dobra mogą zniknąć.

Gavin wymienił spojrzenie z Shielem. Wilkoczłek optował za blokadą planety,

dopóki Imperialnych nie przyciśnie głód. Według jego szacunków, wytrzymaliby dwa-
trzy miesiące. Jednak wykonana przez Arii ocena stanu zapasów w Znik-Sektorze
oznaczała, że przedstawiciele obcych ras zamieszkujący Coruscant ucierpieliby na blo-
kadzie bardziej niż Imperialni. Jeśli się znało uprzedzenia Imperium wobec obcych ras,
taki wynik nie dziwił.

Jeśli Ysanna Isard ma trochę oleju w głowie, pomyślał Gavin, zażąda dostaw pro-

wiantu jako okupu za populację obcych... albo zwyczajnie ich pozabija, a zapasy odda
ludziom.

Gwar w knajpie nagle przycichł, gdy w drzwiach ukazał się oddział szturmowców.

Mieli na sobie zwykłe białe zbroje, takie same, jakie nosili w całej galaktyce, z wyjąt-
kiem małych reflektorków przypiętych do prawego ramienia. Dwóch żołnierzy uzbro-
jonych w ciężkie rusznice laserowe stanęło przy drzwiach, podczas gdy pozostali trzy-
osobowymi grupkami zaczęli się przeciskać przez ciemną. owalną salę. Gavinowi wy-
dawało się, że za drzwiami widzi dodatkowych szturmowców i jakiś duży pojazd, ale
nie mógł stwierdzić tego z całą pewnością przez zasnuwający powietrze dym i mrok
panujący w knajpie.

Arii zniżyła głos.
- Kolejna łapanka?
Nawara kiwnął głową potakująco, ale nic nie odpowiedział.
Wśród przedstawicieli obcych ras stłoczonych w knajpie zapanowało wyraźne po-

ruszenie. Gotal siedzący plecami do Nawary za przepierzeniem pochylił głowę, tak że
między jego rogami Gavin mógł wyraźnie zobaczyć szturmowca. O mało się nie
uśmiechnął, przypominając sobie opowieści o tym, że Gotale potrafią odczytywać cu-
dze myśli. Ciekawe, co szturmowcy mogą sobie myśleć pod tymi hełmami, zastanowił
się. Jeśli w ogóle myślą. Ciekawe też, czego tu szukają.

Grupka szturmowców przechodząca najbliżej Łotrów zatrzymała się przy stoliku,

przy którym dwóch mackogłowych Quarrenów rozmawiało z wysokim Durosem. Do-
wódca szturmowców zażądał okazania kart identyfikacyjnych. Każdą kolejną kartę

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

114

przesuwał wzdłuż szczeliny miniaturowego notesu komputerowego przypiętego do
pancerza na prawym udzie, a potem jedną zwrócił Durosowi.

- Wy dwaj pójdziecie z nami. - Szturmowcy stojący za dowódcą unieśli karabiny

blasterowe i wycelowali je w Quarrenów.

- Dlaczego? Co takiego zrobiliśmy?
- To rutynowe przesłuchanie. Nie macie się czego obawiać, jeśli nie zrobiliście nic

złego.

Quarreni zebrali fałdy szat ciasno wokół siebie, wstali ze stołków i ruszyli w stro-

nę wyjścia. Nikt się im nie przyglądał, a jednak wszyscy wydawali się obserwować, jak
wychodzą. Gavin wyraźnie czuł, jak w sali - podobnie jak w nim samym - wzbiera
niechęć.

Druga trójka szturmowców nie znalazła widać nikogo, kogo warto by pomęczyć,

bo wycofała się w stronę drzwi, podczas gdy ostatnia grupa podeszła do stolika Łotrów.
Dowódca wyciągnął rękę w stronę Gavina.

- Daleko od domu cię poniosło, co mały? Identyfikator, ale już!
Gavin wygrzebał kartę i podał dowódcy.
Szturmowiec przeciągnął kartę przez szczelinę czytnika, ale nie oddał jej od razu.
- Zadałem ci pytanie, synu. Co tutaj robisz?
- Eee.. ja... po prostu tu jestem. - Gavin czuł, że jeszcze chwila i nie zdoła opano-

wać dławiącej go paniki.

Szturmowiec rzucił identyfikator na stół.
- Mam tu raport, który mówi, że opuściłeś rodzinną planetę w dziwnych okolicz-

nościach. Może chciałbyś pójść z nami i wrócić do swoich? Nie pozwolimy, by ci tutaj
cię skrzywdzili.

- Nie, nie, dziękuję, wszystko w porządku. Żołnierz przeniósł wzrok na Rhysati.
- Identyfikator.
Przysunęła się mocniej do Nawary, wtuliła w jego głowoogon i długim, różowym

językiem zmysłowo polizała podbródek Twi’leka. Nawara sięgnął ręką do kieszeni
tuniki i wyjął kartę identyfikacyjną, trzymając ją między palcem wskazującym i ser-
decznym. Gdy podniósł kartę, Gavinowi mignął zarys trójkątnej, czarnej monety stu-
kredytowej.

- Nie musicie sprawdzać jej identyfikatora.
Szturmowiec wziął od niego kartę i zgrabnie wyłuskał spod niej monetę. Uniósł ją

w górę, by dokładniej porównać holozdjęcie Rhysati z oryginałem, ale rzucił ją gniew-
nie na stolik, gdy zauważył, że puściła do niego oko. - Na widok twojej rasy robi mi się
niedobrze.

- A mnie na widok twojej i dlatego zadaję się z nim.
Szturmowiec obrócił się na pięcie i wyglądało na to, że za chwilę sięgnie po bla-

ster, gdy nagle wewnątrz jego hełmu dał się słyszeć brzęczyk. Dotknął hełmu lewą
dłonią, odwrócił się w stronę pozostałej dwójki szturmowców i kiwnął głową w stronę
drzwi. Spojrzał znowu na Nawarę i powiedział:

- Tym razem masz szczęście, cwaniaku, ale na twoim miejscu znalazłbym sobie

nową przyjaciółkę. Niewiele by ci pomogło, że ta tutaj opłakiwałaby twoje prochy, nie?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

115

- Chyba nie.
- Nawet na pewno. I lepiej o tym pamiętaj.
Szturmowiec wycofał się i półmrok z powrotem ogarnął Azure Dia-noga. Rozmo-

wy jednak toczyły się teraz ciszej, dzięki czemu przy stoliku słychać było dźwięki mu-
zyki. W pobliżu drzwi Gavin zauważył parę osób, które zaczęły kołysać się i skręcać w
takt granego utworu, choć ruchy jednej z nich kazały mu się domyślać, że część dźwię-
ków jest emitowana w paśmie bardzo odległym od tego, które jego ucho mogło ode-
brać.

Arii przysunęła sobie piwo Gavina i pociągnęła tęgi łyk.
- Niewiele brakowało.
- Gandyjczykowi udawało się dotąd uniknąć takich sytuacji. Gandyjczyk widział,

jak Imperialni zatrzymywali innych, Quarrenów i Gamorreańczyków.

Shiel przytaknął.
- Chłopak i ja widzieliśmy, jak zabierali rodzinę Gamorrcańczyków
- Słyszeliśmy, że takie łapanki na Quarrenów i Gamorrean odbywają się średnio co

tydzień. Zabierają ich tuzin albo dwa. - Nawara Ven podrapał pazurami podbródek. -
Może na Gamorrze wybuchło antyimperialne powstanie.

- To by tłumaczyło, dlaczego zabierają Gamorrean. - Oczy Arii rozbłysły reflek-

sami odbitymi od drinka, który robot kelnerski postawił przed Rhysati. - Ale dlaczego
Ouarreni?

Nawara wsunął dziesięciokredytową monetę w szczelinę na czubku głowy robota i

zabrał swoje brandy z tacy.

- Ouarreni pochodzą z tej samej planety co Kalamarianie, ale obie populacje nie

żyją ze sobą najlepiej. Może Imperium chce wykorzystać istniejące między nimi ani-
mozje.

Drobna Bothanka porośnięta czarnym włosem podeszła do ich stolika i uśmiech-

nęła się zachęcająco do Gavina. Romb białej sierści sięgał jej od szyi po pępek, wi-
doczny pod koronkowymi połami bezrękawnika. Biała sierść pokrywała też jej dłonie,
zachodząc aż na przedramiona. Jedna krzaczasta brew także jaśniała bielą, okalając
lewe oko i policzek do kości jarzmowej. Jasnofiołkowe oczy kontrastowały z sierścią
wokół nich; przydawało to jej spojrzeniu przenikliwości, która przyprawiła Gavina o
dreszcz.

Nawara spojrzał na Bothankę.
- W czym mogę pomóc?
- Chyba w niczym, szanowny panie. - Podniosła kartę identyfikacyjną Gavina,

przeczytała i delikatnie odłożyła z powrotem. - Zauważyłam, jak odważnie stawiłeś
czoło szturmowcom, Vinie Leigerze, i pomyślałam, że może warto dowiedzieć się wię-
cej o mężczyźnie, który potrafi się zachowywać tak swobodnie w miejscu, gdzie można
spotkać tak niewielu jego pobratymców. Pomyślałam, że moglibyśmy porozmawiać o
tym... na osobności.

Gavin dopiero po chwili sobie przypomniał, że Vin Leiger to właśnie on; w ogóle

nie rozpoznał siebie w takiej wersji opisu wydarzeń, które rozegrały się przed chwilą.
Chyba pomyliła mnie z Nawarą, pomyślał... chociaż patrzy prosto na mnie.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

116

- Eee... tego... jestem tu z przyjaciółmi.
Bothanka przytaknęła uprzejmie.
- Oczywiście, nie chciałbyś ich zostawiać samych. Rozumiem. -Obejrzała się

przez ramię w stronę tańczących. - Ale chyba nie będą mi mieli za złe, jeśli wypożyczę
cię na jeden taniec?

- Właściwie to akurat coś omawialiśmy, panno..
- Nazywam się Asyr Sei'lar. - Przestała się uśmiechać. - To może kiedy indziej?
- Jasne, nie ma sprawy.
Gotal siedzący po drugiej stronie przepierzenia odwrócił się w ich stronę.
- On kłamie, Asyr- zwrócił się do Bathanki. - Twoja propozycja zaniepokoiła go, a

odwrót sprawił ulgę. - Gotal wyszedł zza przepierzenia, by stanąć naprzeciwko Gavina,
wyjął miotacz i wycelował broń w Łotrów. Kątem oka Gavin dostrzegł, że Asyr się
poruszyła i po chwili w jej prawej dłoni pojawił się niewielki blaster. Chociaż nie zoba-
czył więcej pistoletów, zauważył, że narastający pisk wykrywaczy broni nagle ucichł,
więc natychmiast odrzucił pomysł sięgnięcia po własny byle jaki blaster.

Nawara przemówił, a w jego głosie Gavin usłyszał ton, jakiego Twi’lek musiał

chyba używać, broniąc klientów na sali sądowej.

- Czy ktoś byłby łaskaw mi wytłumaczyć, co złego uczynił mój przyjaciel? Czy w

Azure Dianoga to zbrodnia odmówić dziewczynie tańca?

- Oczywiście, że nie, ale skoro poczuł taką ulgę, to znaczy, że jest takim samym

hipokrytą jak szturmowcy, którzy właśnie wyszli. -Asyr postukała w identyfikator
Gavina końcem lufy. - Gdyby nie skłamał, gdyby przyjął moje zaproszenie, wiedzieli-
byśmy, że jest taki jak twoja kobieta: że gatunek nie ma dla niego znaczenia. Ale po-
nieważ jest wrednym dwulicowcem, znajdziemy dla niego inne zastosowanie.

- To znaczy?
Bothanka uśmiechnęła się chłodno.
- Imperialni porywają ze Znik-Sektora osoby, które już nigdy nie wracają. Coś

trzeba z tym zrobić, więc założyliśmy Połączony Front Wyzwolenia Nieludzi. Potrze-
bujemy kogoś, kto zaniesie Imperialnym wiadomość, że nie zamierzamy dłużej tolero-
wać ich polowań na naszych. Twój przyjaciel zgłosił się na ochotnika do tej roli... i
będzie to pierwszy przypadek, że trup opowie jakąś historię.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

117

R O Z D Z I A Ł

20

Kirtan Loor poczuł ucisk w uszach, gdy winda zaczęła wznosić się w kierunku

wyżej położonych dzielnic, gdzie miała mieszkanie Ysanna Isard. Ona niema mieszka-
nia, poprawił się w myśli, tylko matecznik. Choć nie znosił jej holoodwiedzin w swoim
ciasnym biurze, nie był też zachwycony, że musi stawić się przed nią osobiście. I cho-
ciaż ostatnio przekazy wał jej same dobre wiadomości, Iceheart nie należała do osób,
które wzywają podwładnych do gabinetu, by pogratulować im sukcesu.

Prędzej po to, żeby zjeść kogoś żywcem, pomyślał, a nie po to, by go pochwalić.
Winda zwolniła, stanęła i drzwi rozsunęły się na boki. Loor wyszedł na zewnątrz i

natychmiast podniósł ręce do góry. Ubrani w szkarłatne zbroje członkowie Gwardii
Imperialnej, stojący po obu stronach windy i na końcu krótkiego korytarza, pozornie
nie zwrócili na niego uwagi, wiedział jednak, że na tym terenie każdy gwałtowny lub
nieostrożny ruch mógł mieć śmiertelne konsekwencje. Zaczekał chwilę, opuścił ręce i
powoli poszedł korytarzem na prawo. Po kilku zakrętach, minąwszy parę kolejnych
posterunków gwardii, dotarł pod drzwi gabinetu Isard, które rozsunęły się przed nim
bezszelestnie.

Choć wzrostem przewyższał Ysannę o pół głowy, zawsze w jej obecności czuł się

karłem. Wrażenie to nie miało nic wspólnego z jej fizyczną obecnością, choć była ude-
rzająco piękną kobietą a oczy różnego koloru przydawały jej wyglądowi egzotyki.
Chodziło ojej postawę, sposób poruszania się i noszenia szkarłatnego munduru, który
potwierdzał jej prawo do władzy. Nie domagała się tytułu Imperatorki, ale sposób bycia
miała niezwykle imperialny. W czasach, gdy Imperium chyliło się ku upadkowi, to
wystarczyło, by inni jej się podporządkowali.

Isard nakazała mu gestem, by wszedł do środka. Jak za każdym razem, gdy od-

wiedzał jej biuro, uderzyła go pustka i nagość olbrzymiego gabinetu. Podczas gdy inni
imperialni oficerowie i biurokraci zaśmiecali swoje ciasne biura trofeami z niezliczo-
nych światów, Isard rozkoszowała się największym luksusem, jaki istniał w zatłoczo-
nym Centrum Imperialnym -rozległą, nie-zagraconą przestrzenią. Zewnętrzna ściana,
cała z transpastali, pozwalała jej podziwiać zachód słońca nad światem, którym włada-
ła, a czerwony pas okalający błękitny dywan pasował do purpury i oranżu nieba.

- Życzyła sobie pani mnie widzieć, pani dyrektor?

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

118

Isard wcisnęła przycisk zdalnego sterownika i widok za oknem powoli przesłoniły

tarcze. Zaczekała, aż gabinet pogrąży się w całkowitym mroku, zanim włączyła światła.

- Rzeczywiście, chciałam się z tobą widzieć. Generał Derricote potrzebuje teraz do

swych eksperymentów Sullustan, prawda?

- Tak. Są drudzy na jego liście. Wolałby Wookiech, ale wytłumaczyłem mu, że

głupotą byłoby zabijanie cennej siły roboczej.

- A czy nie przyszło ci do głowy wytłumaczyć mu, że głupotą jest także wybranie

Sullustan?

Loor przytaknął.
- Próbowałem, ale odparł, że skoro SoroSuub zdecydowało się na poparcie Rebe-

lii, ukaranie ich będzie bardzo właściwe. Zasugerowałem, by zamiast nich wykorzystał
Ewoków, ale generał ma solidne naukowe argumenty przemawiające za Sullustanami.
Quarreni stanowią ogniwo łączące z pozostałymi gatunkami wodnymi, Gamorreanie z
inną grupą ras, Sullustanie zaś mogą stworzyć pomost do Shistavanenów, Bothan i
innych podobnych gatunków.

Isard zmarszczyła czoło.
- Wolałabym uniknąć rzezi Sullustan. Podobnie jak Wookie, są użyteczni. Jeśli

jednak poświęcenie ich zapewni nam wykończenie Bothan, to korzyści przeważają nad
szkodami. Może dałoby się zastosować kwarantannę wobec grupy rozpłodowej Sullu-
stan, tak by mogli ponownie rozmnożyć się na swej planecie.

W jej rozumowaniu dostrzegł zaskakującą logikę. Z jednej strony snuła intrygi

mające doprowadzić do śmierci milionów istot w najstraszniejszych męczarniach, z
drugiej jednak troszczyła się o to, by zachować dość przedstawicieli poszczególnych
gatunków do ponownego zasiedlenia zdewastowanych światów. Choć nie przepadał za
Sullustanami i uważał ich za gatunek niższy od ludzi, widział w nich coś więcej niż
tylko zatrute ziarno podrzucane szczurom, którego część należy zachować w stanie
nieuszkodzonym, by gatunek nie wyginął.

Czy kiedyś nie uznałbym tego za szaleństwo? pomyślał. Gdy to pytanie pojawiło

się w jego umyśle, był zaskoczony, że nie znajduje na nie łatwej odpowiedzi. Co z te-
go? - pomyślał. Czasy są niezwyczajne i wymagają niezwyczajnych działań.

- Niezwykle to roztropne, pani dyrektor, ale zastanawiam się, czy będzie potrzeb-

ne.

- Proszę nie owijać spraw w bawełnę, agencie Loor. O co chodzi? - założyła ręce

za plecy. - Czy są jakieś problemy w związku z wirusem Krytos?

- Owszem. Zakażenie da się wyleczyć za pomocą bacty.
- Wiem.
- Wie pani?
- Oczywiście-uśmiechnęła się. -Możliwość wyleczenia choroby bactą była jednym

z moich wstępnych warunków, które ma spełniać wirus.

Loor poczuł, że opada mu szczęka.
- Myślałem, że chodzi pani o eksterminację obcych ras na Coruscant, żeby przera-

zić Rebeliantów, gdy tu przybędą.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

119

- To też, ale w nieco inny sposób, niż sobie wyobrażasz. Problemem w twoim sce-

nariuszu jest to, że nie wyrządza szkód samej Rebelii. - W jej oczach pojawiły się ostre
błyski. - Admirał Zsinj, Darth Vader, a nawet Imperator nie dostrzegli, że jeden cios nie
wystarczy, by zdławić Rebelię. Rebelia jest jak ognisko. Trzeba albo zdusić każdą
iskierkę, albo powstrzymać dopływ paliwa, aby ogień wygasł sam z siebie. Oni wybrali
pierwszą metodę, podczas gdy ja zamierzam zastosować tę drugą.

- Chyba nie do końca rozumiem.
- Nie dziwi mnie to. - Uniosła dłoń. - Co robią Rebelianci, gdy jeden z ich towa-

rzyszy zginie?

- Grzebią go albo palą... wyprawiają jakiś pogrzeb.
- A jeśli zostanie ranny?
- Pomagają mu, jak mogą.
Prostota pytania i szybkość odpowiedzi nie musiały oznaczać, że pytanie jest mało

ważne. Loor zastanowił się przez chwilę, po czym dodał:

- Uratowanie rannego, zapewnienie mu pomocy medycznej, rehabilitacja i ponow-

ne wprowadzenie do walki są znacznie bardziej kosztowne niż pochówek.

- Jest dla ciebie jeszcze jakaś nadzieja, agencie Loor. - Isard uśmiechnęła się sze-

rzej, co już całkiem zmroziło Loora. - Rebelianci dokonali bardzo wiele przy bardzo
ograniczonych zasobach, zarówno materialnych, jak i ludzkich. Jeśli lekarze nie zdołają
uratować wyszkolonego bojownika, Rebelia straci nie tylko jego; ale na marne pójdzie
też cały czas poświęcony na jego wyszkolenie. Choć zawsze znajdzie się dość chęt-
nych, by poświęcić własne życie w imię obalenia Imperium, wyszkolenie ochotników
jest wąskim gardłem Rebelii. A oto kolejne pytanie: co zrobią Rebelianci, kiedy znajdą
chorych zarażonych wirusem Krytos? Loor zmarszczył czoło.

- Będą ich leczyć, jeśli zdołają.
- Co oznacza, że będą potrzebować niewyobrażalnych ilości płynu bacta. Samo

ustabilizowanie zarażonego w okresie inkubacji wirusa, zanim zacznie się rozmnażać w
sposób niekontrolowany, oznacza utratę jednego litra bacty. Na pierwszy rzut oka to
niedużo; zbiornik bacta mieści jej znacznie więcej, ale w miarę jak zaraza zacznie się
rozprzestrzeniać, straty będą znaczne. Całkowita wielkość zeszłorocznej produkcji
bacty na Thyferze wyniosła siedemnaście miliardów litrów. Ilość potrzebna na wyle-
czenie wszystkich chorych na Coruscant pochłonie trzy czwarte zeszłorocznej produk-
cji. Przy obecnych cenach bacty uratowanie każdego, kogo da się uratować, będzie
oznaczać bankructwo Rebelii.

- Nie ma ognia bez paliwa. - Loor wbił wzrok w podłogę i wzdrygnął się. - Kiedy

Derricote wystarczająco udoskonali wirusa, odda pani planetę Rebeliantom.

- Właśnie. A ponieważ wirus nie działa na ludzi, zmuszę tym samym Rebeliantów,

by ratowali jak najwięcej zarażonych nieludzi. Jeśli tego nie zrobią, to ci spośród ich
sprzymierzeńców, którzy należą do obcych ras, mogą uznać, że los nieludzi jest równie
obojętny Rebeliantom, jak i Imperium. W dodatku dzięki temu, że członkowie Eskadry
Łotrów są w Centrum Imperialnym, tu i teraz, możemy zacząć dyskretną kampanię
dezinformacyjną, sugerującą, że to oni przyczynili się do rozprzestrzenienia wirusa.

Nikt nie uwierzy, że byliby do tego zdolni.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

120

- Nikt by nie uwierzył, że uwolnią z Kessel najgorszych kryminalistów i przyślą

ich do Centrum Imperialnego, a jednak to zrobili. - Isard zatarła dłonie. - Chociaż ten
kawałek będzie kłamstwem, Bothanie chętnie to kłamstwo wykorzystają, by wzmocnić
swoją pozycję we władzach Rebelii. Ci z nieludzi, których nie zabijemy albo poddamy
przymusowej kwarantannie, poważnie się zastanowią, czy nie wyrzec się sojuszu ze
zdradzieckimi ludźmi. Rebelia rozpadnie się od środka.

Loor przez chwilę nie odpowiadał, porządkując w myślach wszystko, co przed

chwilą usłyszał.

Czy w takim razie mam zakładać, że nie chce pani, byśmy zgarnęli tych członków

Eskadry Łotrów, których udało nam się zidentyfikować?

- Właśnie. Chcę, żeby kontynuowali swoją misję zwiadowczą i zdecydowali się na

taką czy inną metodę ataku, by odebrać nam tę planetę. Dopóki widzą to, co chcemy,
żeby zobaczyli, a nasi agenci informują nas o ich ruchach, mogą się nam przydać. Nie
możemy tylko dopuścić, by zaczęli działać, zanim populacja nieludzi zostanie zarażona
wirusem. Jeśli uderzą zbyt wcześnie, nie uda im się zająć planety, a wszystkie nasze
wysiłki, by zgromadzić ich tutaj i wywołać kryzys związany z wirusem Krytos, pójdą
na marne.

Isard przymknęła oczy i pokiwała głową.
- Nadasz odpowiedni tekst do naszego agenta i zażądasz spotkania twarzą w twarz.
- Czy to nie zbyt duże ryzyko?
- Myślę, że to konieczne. Załatw to dziś wieczorem. Pójdziesz tam osobiście.
- Ale...
W śmiechu Ysanny Isard zabrzmiały ostre, szydercze nuty.
- Boisz się, że Corran Horn cię znajdzie, tak?
Loor wiedział, że wypieranie się prawdy byłoby głupotą.
- Zabiłby mnie, gdyby tylko miał okazję.
- Ale prawdopodobieństwo, że wpadniesz na niego tu, w Centrum Imperialnym,

jest nie większe niż jeden do... boja wiem... tryliona?

- Corran Horn ma denerwującą skłonność do wyłamywania się z reguł prawdopo-

dobieństwa i pojawiania się tam, gdzie człowiek najmniej się go spodziewa. - Loor
zmarszczy! czoło i skrzywił się, ale nie dlatego, że wstydził się swojego strachu przed
Corranem Hornem. Jego obawy były uzasadnione i pożyteczne, podobnie jak strach
przed rankorami, który trzyma ludzi z dala od ich nor. Gdyby Corran miał okazję go
zabić, wykorzystałby ją i najprawdopodobniej udałoby mu się to.

Znacznie bardziej niepokoiła Loora gotowość Ysanny Isard, by narazić go na nie-

bezpieczeństwo, wysyłając na spotkanie ze zdrajcą w szeregach Eskadry Łotrów. Do tej
pory informacje przekazane przez tego szpiega tylko raz zostały wykorzystane. Skut-
kiem tego była śmierć Brora Jace, ale wszystko zaaranżowano tak, by wyglądała na
wypadek. Być może, to wystarczyło, by uśpić podejrzenia Corrana, jeśli jakieś miał, ale
jeśli nie, to ta wyprawa mogła się zakończyć konfrontacją z Hornem i śmiercią Loora.

Ta kobieta uważa, że można mnie spisać na straty, pomyślał Loor, a ja nie zga-

dzam się z tą opinią. Ona nie ma obiekcji, by narażać moje życie, aleja nie mogę sobie
na to pozwolić. Na szczęście nie jestem całkowicie pozbawiony wpływów tu, w Cen-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

121
trum Imperialnym. Muszę podjąć odpowiednie środki ostrożności. Nie mogę dopuścić
do konfrontacji, której Corran Horn pragnie równie żarliwie, jak ja chcę uniknąć.

Isard studiowała bezlitośnie jego twarz.
- Nie powinieneś przejmować się Hornem, tylko zapewnieniem naszego agenta, że

ma nasze pełne wsparcie. Bez punktualnych i wiarygodnych raportów sprawy mogą się
potoczyć w niepożądanym kierunku, a to uznałabym za okoliczność wielce niezadowa-
lającą.

- Tak jest, pani dyrektor.
- Aha, i zarządź łapankę na Sullustan. Musimy się starać, by generał Derricote był

zadowolony. - Zawahała się przez chwilę, zanim się uśmiechnęła. - A przynajmniej
produktywny. Imperium ogarnęły płomienie, a on ma środek, który może jej ugasić.
Kiedy wykona swoje zadanie, Rebelianci przestaną być problemem. Dopiero wtedy
będziemy mogli się zająć wprowadzaniem w galaktyce takich porządków, jakie powin-
ny w niej panować.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

122

R O Z D Z I A Ł

21

Wedge'a zaskoczyło i lekko wytrąciło z równowagi pojawienie się Mirax, za to

Iella bez trudu weszła w rolę. Otoczyła Mirax ramieniem i uśmiechnęła się słodko.

- My też musimy coś obgadać, więc wy, chłopaki, idźcie z tyłu i nie próbujcie nas

podsłuchiwać. - Choć nie przestawała się uśmiechać i mówiła lekkim tonem, Wedge
dostrzegł w jej oczach napięcie i czujność.

- Jak sobie życzycie, moje panie. - Zamarkował kurtuazyjny ukłon i poszedł za

nimi w stronę wind. Zjechali na dół i wyszli na spłukaną deszczem promenadę. Iella i
Mirax gawędziły i chichotały wędrując od miejsca do miejsca. Podziwiały widoki i
atrakcje turystyczne, kierowały się jednak coraz niżej i niżej. Wedge zorientował się na
podstawie trasy ich wędrówki, że Iella niektóre miejsca wybiera przypadkiem, inne zaś
celowo. Wielokrotnie zatrzymywały się przed butikami, gdzie czasem tylko oglądały
wystawy, a czasem wstępowały do środka, by buszować wśród ubrań. Wedge poczuł
się nieswojo, choć widział, że Iella bardzo utrudniała zadanie każdemu, kto chciałby ich
śledzić.

Uświadomił sobie, że czekanie między wieszakami na damskie ubrania wprawia

go w zakłopotanie nie tylko dlatego, że jako mężczyzna czuł się tam całkowicie nie na
miejscu. Od ponad siedmiu lat walczył na wojnie. Choć zdarzały się okresy spokojniej-
sze, a od czasu do czasu dostawał urlop, nawet na przepustce nie przestawał być pilo-
tem bojowego myśliwca. Nie miał rodziny, którą mógłby odwiedzić -jego rodzice zgi-
nęli, a ze względu na udział Wedge'a w Rebelii wizyty u innych członków rodziny na-
rażałyby ich na niebezpieczeństwo - więc właściwie nigdy nie miał prawdziwych wa-
kacji. Wędrowanie po pasażach Coruscant było od wielu lat doświadczeniem najbliż-
szym „normalnego" życia.

Nawet okres, kiedy jako etatowy bohater Rebelii wspierał jej wysiłki dyploma-

tyczne, daleki był od normalności. Przemieszczał się z planety na planetę, z bankietu na
bankiet, w paradnym mundurze, jakiego nigdy wcześniej nie widział. Na tych bankie-
tach, przyjęciach i spotkaniach gratulowały mu bohaterskich wyczynów istoty, których
istnienia nawet nie podejrzewał. Odbierał podarunki, przyjmował honory, korzystał z
okazji robienia rzeczy, o których jako dziecko nie miałby odwagi pomarzyć.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

123

Przyglądał się, jak Iella i Mirax zabawiają się holomodułem odzieżowym, prze-

dłużając, skracając, zwężając i poszerzając ubrania, których nigdy nie zamówią. Za-
śmiewały się i wyraźnie dobrze bawiły. Zupełnie jak normalni ludzie, pomyślał Wedge,
cieszący się normalnym życiem.

Przez chwilę zastanawiał się, co właściwie oznacza słowo „normalny" i uświado-

mi! sobie, że dla większości ludzi normalność jest celem, który wymyka się definicji.
Kiedy główny inżynier Eskadry Łotrów, Zraii, testował X-winga Wedge'a, „normal-
ność" określała seria parametrów technicznych odczytywanych z przyrządów diagno-
stycznych, które musiały się zgadzać ze specyfikacją Sojuszu i instrukcjami producen-
ta. Istniały sposoby, by stwierdzić, czy myśliwiec zachowuje się „normalnie", czy nie.
A jeśli czegoś mu do tej normalności brakowało, defekt taki można było naprawić.

W życiu natomiast niełatwo było określić, co jest normalne. Dla Mirax normalne

było szmuglowanie kontrabandy, podczas gdy Iella czy Corran uznaliby takie zacho-
wanie za mocno odbiegające od normy. Dla jego rodziców normalne życie oznaczało
prowadzenie stacji paliwowej i wychowywanie dzieci. Taki właśnie wariant, z pewny-
mi drobnymi odmianami, wydawał się najbliższy pojęciom większości istot o tym, jak
powinno wyglądać normalne życie.

Ale czy to oznacza, że wszystko inne jest nienormalne? - zastanawiał się Wedge.

Dia niego normalne było życie pilota gwiezdnego myśliwca walczącego przeciwko
Imperium. Co więcej, takie życie wydawało mu się głęboko zakorzenione w rzeczywi-
stości. Imperium, choć osłabione, rzucało cień na całą galaktykę, i dopóki nie zostanie
wyeliminowane, normalność w pracy, domu i rodzinie będzie stale zagrożona. Naj-
drobniejsza sugestia, że ktoś popełnił coś niewłaściwego, mogła rozerwać kokon nor-
malności, którym otaczała się większość ludzi, i zniszczyć ich życie na zawsze.

Wedge i Pash w milczeniu szli w ślad za Iellą i Mirax. Wyglądało na to, że tym ra-

zem Iella bardziej świadomie wybiera trasę, a kiedy wyszli z klatki schodowej na pro-
menadę przerzuconą ponad cienistym miejskim kanionem, tuż obok nich zatrzymała się
repulsorowa taksówka. Drzwi się rozsunęły i Iella przywołała ich gestem do środka.
Wedge nie rozpoznał kierowcy i ten fakt nie wiedzieć czemu podniósł go na duchu.

Nie czekając na instrukcje Ielli, taksówkarz skierował pojazd w dół. Trasa wiła się

podobnie jak wtedy, gdy prowadziła ich Iella, ale podróż zakończyła się nadspodziewa-
nie szybko. Kierowca wyrzucił ich przy innej powietrznej kładce, kilka kilometrów
niżej, z dala od miejsca, skąd ich zabrał; otoczył ich cień spowijający dolne poziomy
miasta.

Iella poprowadziła ich do odchodzącej w bok ulicy. Poszli nią kawałek, by następ-

nie wejść do wnętrza jednego z budynków. Trzy piętra wyżej Iella otworzyła drzwi i
wprowadziła ich do oszczędnie umeblowanego pokoju. Dwa imponujące ekrany okien-
ne na przeciwległej ścianie ukazywały panoramiczny widok na skrzyżowanie, na które
wychodził apartament.

Iella zamknęła drzwi i wskazała dwie kanapy stojące naprzeciwko siebie na środku

pokoju.

- Siadajcie.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

124

Mirax usiadła tyłem do jednego z okien, a na jej wargach pojawił się uśmieszek

rozbawienia.

- Od czego mam zacząć? Co robię na Coruscant, czy jak udało mi się was znaleźć?
Iella wzruszyła ramionami.
- A co prędzej mnie przekona, że nie jesteś agentką Imperium?
Wedge zmarszczył czoło.
- Mirax jest czysta. Znam ją od dzieciństwa. Nie jest żadnym imperialnym szpie-

giem.

- Przekonaj mnie.
Wedge otworzył usta, by coś powiedzieć, ale Mirax odchrząknęła i przerwała mu.
- Dam sobie radę, Wedge, naprawdę - uśmiechnęła się. - Doceniam wagę środków

ostrożności, zwłaszcza tu, na Coruscant. Zacznę od muzeum, wybiegając w przeszłość
tylko na tyle, na ile to będzie niezbędne. Dzięki temu dowiecie się tylko tego, co musi-
cie.

Iella kiwnęła głową.
- Na Coruscant mieszkają miliardy ludzi. Prawdopodobieństwo, że znajdziesz się

w odpowiednim miejscu i czasie, by spotkać kogoś, kogo znasz, jest nieskończenie
małe. Nawet wyjątkowe szczęście czy wiara w Moc niewiele mogą w tym pomóc.

- To prawda, ale jest coś, co może to znacznie ułatwić. - Mirax machnęła rękaw

stronę Pasha i Wedge'a. - Ci dwaj to piloci myśliwców. Wcześniej czy później musieli
trafić do Muzeum Galaktycznego, żeby obejrzeć, jak przedstawiono tam bitwę o Endoi.
To kwestia ciekawości: łatwiej by im było nauczyć się oddychać w próżni niż przepu-
ścić okazję sprawdzenia, jakie kłamstwa opowiada o nich wróg. Koreliańscy piloci są
niepoprawnie próżni, więc obstawienie muzeum było najbardziej oczywistym wybo-
rem.

Wedge uniósł brew i spojrzał na Mirax.
- Uważasz, że jestem próżny?
- Wedge, kocham cię jak brata i boli mnie, że muszę to powiedzieć, ale jesteś

próżny do tego stopnia, że wydaje ci się, iż potrafisz nad tą próżnością zapanować. I
przez większość czasu ci się to udaje i tylko to cię ratuje. A kiedy ci to nie wychodzi...
cóż, na szczęście nie ja padam ofiarą takich sytuacji, ale wyobrażam sobie, że jest paru
imperialnych, którzy szczerze żałują, że stanęli ci wtedy na drodze. Jeśli jeszcze żyją.

Wedge'a zabolała trochę jej uwaga, ale wiedział, że Mirax ma więcej racji, niż

byłby skłonny świadomie jej przyznać. Podczas drugiego ataku na Borleias pofolgował
sobie w gniewie, który wywołał w nim sposób, w jaki Imperialni próbowali go po-
wstrzymać. Rzeczywiście popuściłem wtedy wodze próżności, pomyślał, a oni zapłacili
za to najwyższą cenę.

Odwrócił się w stronę Ielli.
- No cóż, to przynajmniej powinno cię przekonać, że Mirax naprawdę dobrze mnie

zna.

- Jej wyjaśnienia wskazują, że faktycznie zna koreliańskich pilotów. Pracowałam

kiedyś z facetem, który był prawdziwym asem na X-wingu. Jeśli kiedykolwiek przyłą-
czy się do Rebeliantów, na pewno będzie chciał popróbować swoich sił przeciw tobie. -

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

125
Iella wsunęła pukiel brązowych włosów za ucho. - Skoro nie ty przywiozłaś komandora
Antillesa na Coruscant, nie mogłaś wiedzieć, że tu jest. A to oznacza, że przywiozłaś tu
innych pilotów i liczyłaś na to, że odwiedzą muzeum. Zakładam, że ci inni też należą
do Eskadry Łotrów.

Mirax przechyliła głowę.
- Niewątpliwie masz powody, by uznać taki wniosek za trafny.
- O, jestem pewna, że trafny. - Iella usiadła na oparciu kanapy naprzeciwko Mirax.

- Twoja obecność tutaj oznacza, że tożsamość przygotowana dla ciebie na czas odlotu
nie wypaliła, a to może stwarzać zagrożenie dla pozostałych członków Eskadry.

Mirax spojrzała na Wedge'a.
- Czy ty i ja jesteśmy jedynymi Kordianami, którzy nie rozmawiają tak, jakby

przeszli szkolenie śledcze w KorSeku?

Iella poklepała Mirax po kolanie.
- Ja naprawdę przeszłam szkolenie w KorSeku.
- Byłaś w KorSeku?
- Tak, a dlaczego pytasz? Mirax westchnęła i podała jej rękę.
- Jestem Mirax Terrik.
Ręka leli i zatrzymała się tuż przed dłonią Mirax.
- Córka Boostera Terrika?
Mirax opuściła dłoń z powrotem na kolana.
- Założę się, że wolałabyś, żebym się okazała imperialną agentką.
- Przegrałabyś. - Teraz Iella wyciągnęła rękę. - Wstąpiłam do KorSeku tuż po tym,

gdy Hal Horn zamknął twojego ojca. Booster był dostatecznie inteligentny, bym uwie-
rzyła, że jego córka wpadła na pomysł obstawienia muzeum. Był też nieprawdopodob-
nym farciarzem, więc wierzę, że nawet nikłe prawdopodobieństwo wydarzenia nie jest
dla ciebie przeszkodą. Nazywam się Iella Wessiri.

Wedge czekał na błysk rozpoznania w oczach Mirax, ale dziewczyna tylko uści-

snęła dłoń Ielli, jakby nazwisko nic jej nie mówiło. Może Corran nigdy nie rozmawiał z
nią o swojej współpracownicy, pomyślał Wedge, albo nie wymieniał jej z nazwiska.

Iella uwolniła rękę z uścisku Mirax i oparła się wygodnie na kanapie.
- Sprawy strasznie się pokomplikowały, ale przynajmniej wiemy, że nie grozi nam

bezpośrednie niebezpieczeństwo. To miejsce to nasza kryjówka. Wezwałam tu kogoś,
kto miał nam pomóc przesłuchać cię, jeśli okaże się to konieczne. Przesłuchanie nie jest
potrzebne, ale nadal musimy poznać pewne fakty, by zorientować się, czy misja nie jest
zagrożona. Twoje kłopoty mogą mieć zupełnie niewinne wytłumaczenie, ale ponieważ
w grę wchodzi Imperium, szczerze w to wątpię.

- Właściwie nie wiem, co się stało. - Mirax wzruszyła ramionami. -Jak zwykle za-

aranżowałam wszystko z pośrednikiem. Załatwił mi kod identyfikacyjny i okno wekto-
ra wyjścia. Miałam wprowadzić dwa albo trzy plany lotów, podać je odprawie kosmo-
portu i odlecieć. Tym razem, kiedy z publicznego notesu komputerowego próbowałam
wprowadzić plany lotu, podając uzyskany od pośrednika kod identyfikacyjny, coś po-
szło nie tak. Wycofałam się, a na miejscu wylądowała imperialna żandarmeria. Było to
w Znik-Sektorze, więc powstało spore zamieszanie. Wykorzystałam kontakty ojca z

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

126

paroma członkami Czarnego Słońca, którzy byli mu winni przysługę, żeby wyciągnąć
mój statek i załogę. Od tego czasu szukałam jakiejkolwiek przyjaznej twarzy.

Iella skoncentrowała na chwilę wzrok na oknie za plecami Mirax.
- Wygląda na to, że imperialni dorwali kontrolera, który fabrykował fałszywe ko-

dy. Dzięki temu, że korzystałaś z pośrednika, nie dotarli do ciebie od razu, ale kiedy
użyłaś kodu, namierzyli cię. Mamy paru hackerów, którzy mogą prześledzić procedury
wstecz i zorientować się, jak poważnie wygląda sytuacja. Sama nie dysponuje takimi
umiejętnościami, musimy więc uzbroić się w cierpliwość. Pash usiadł obok Mirax.

- Czekając na tych speców, powinniśmy chyba zastanowić się, jak sobie poradzić z

jeszcze poważniejszym problemem.

Mirax zmarszczyła czoło.
- Co może być poważniejszego niż fakt, że imperialni wiedzą o pobycie na Co-

ruscant Eskadry Łotrów?

Wedge uśmiechnął się.
- Jeśli dowiedzą się również, po co tu jesteśmy. Mogą wtedy podjąć kroki, które

uniemożliwią nam podbój Coruscant. A wtedy, moja Mirax, gorzej już być nie może.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

127

R O Z D Z I A Ł

22

Mimo niespokojnej sytuacji Corran był zadowolony, gdy z Erisi i Rimą dotarli w

końcu do hotelu Imperial. Dość szybko przedostali się przez miasto, chociaż wściekła
burza w pobliżu muzeum zatrzymała ich na pewien czas, powodując odcięcie prądu od
ruchomego chodnika, którym się poruszali. Podobnie jak pozostali piesi, musieli cze-
kać, aż chodnik zostanie naprawiony. Zajęli się przez ten czas obserwowaniem burzy i
czytaniem wiadomości, które przewijały się na czytnikach. Corran zauważył, że cho-
ciaż burze mogły zakłócić funkcjonowanie transportu publicznego, wyraźnie nie prze-
szkadzały w nadawaniu propagandowych tekstów.

Niewiele rozmawiali w drodze powrotnej do hotelu, ale Corran zauważył, że Erisi

od czasu do czasu posyła mu uśmiech, by podtrzymać go na duchu. Doceniał jej wysił-
ki, chociaż przypominały mu o tym, jakiego idiotę z siebie zrobił. Chciał ją nawet po-
prosić, by przestała, ale w głębi duszy czuł, że odrobina upokorzenia dobrze mu zrobi,
przykrawając jego miłość własną do odpowiednich rozmiarów i zmuszając, by nie był
taki bezmyślny.

Położył rękę na ramieniu Rimy.
- Naprawdę przepraszam za to, co się tam stało.
Kurtyna białych włosów, zsuwając się na plecy dziewczyny, musnęła wierzch dło-

ni Corrana.

- Ja chyba też ci jestem winna przeprosiny.
- Ależ nie!
- Ależ tak! -Jej włosy rzucały srebrne, błękitne i różowe błyski; chodnik niósł ich

teraz tunelem, którego ściany rozświetlały rozmieszane tu i ówdzie neony. - Każdy z
moich rodaków ma coś w rodzaju kompleksu ocalonego. Nie chcemy, by się nad nami
litowano, ale jednocześnie ofiara naszego ludu domaga się szacunku. Są wśród nas
tacy, którzy stracili o wiele więcej niż inni...

- Ale ty straciłaś wszystko.
- To prawda, ale ktoś, kto akurat był wraz z rodziną na placówce na innej planecie,

stracił trochę mniej niż ktoś, komu zginęła cała rodzina. Sel widział, jak giną wszyscy
jego bliscy. Jego historia jest tragiczna. -Rima spojrzała na swoje dłonie. - Wszyscy
pamiętamy, gdzie byliśmy, gdy usłyszeliśmy tę wiadomość i uświadomiliśmy sobie

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

128

ogrom tragedii. Sel myślał, że wszystko jest w porządku i dopiero potem zrozumiał
prawdziwą wagę tego, czego był świadkiem. Te godziny, kiedy myślał, że nic się nie
stało, prześladują go do dziś.

Podobnie jak mnie prześladuje świadomość, że nie pomściłem ojca, pomyślał Cor-

ran.

- Miałaś rację, życie go nie rozpieszczało.
Erisi pogłaskała go po plecach.
- Rima chce chyba przez to powiedzieć, że jej rodacy budzą litość z powodu cze-

goś, nad czym nie mieli żadnej kontroli. Różnica między litością a szacunkiem jest
ogromna. Kiedy ktoś deprecjonuje ich cierpienia. .. a tak właśnie brzmiało to, co po-
wiedziałeś... odziera ich z szacunku i sprowadza do roli osób godnych tylko politowa-
nia. A chociaż nie chcą, by się nad nimi litowano, nie sposób osądzać ich czynów, nie
biorąc pod uwagę tragedii, która na zawsze zdeterminowała ich życie.

Corran pokiwał głową. Udział w Rebelii, pomyślał, pozwala Alderaanom zreali-

zować dwa cele: zemstę i zaskarbienie sobie szacunku, którego oczekują od innych.
Szukają zemsty, tak jak ja, kiedy pojmałem Bosska za zamordowanie mojego ojca, i
starają się uniknąć tego, co czułem, gdy Loor go wypuścił.

Uśmiechnął się.
- Oboje nie mieliśmy racji.
Rima pokręciła głową.
- Oboje byliśmy niedoinformowani, ale tę przeszkodę już naprawiliśmy.
- Słusznie.
Zeszli z ruchomego chodnika pod jednym ze środkowych wejść do hotelu Impe-

rial. Erisi zauważyła, że Rima zwalnia kroku, i gestem zachęciła ją do wejścia.

- Chyba pójdziesz z nami na kolację?
- Nie mogę. - Rima machnęła rękaw nieokreślonym kierunku. - Muszę coś spraw-

dzić. Odezwę się do was jutro rano.

Corran i Erisi pożegnali się z Rimą i wsiedli do windy, która miała zabrać ich na

dół do ich pokoju. Nie rozmawiali, ale Erisi stanęła nieco bliżej Corrana niż zwykle.
Nie przeszkadzało mu to specjalnie, bo jej troskliwość pozwalała mu myśleć, że nie jest
sam i że ma w niej przyjaciela, któremu może zaufać. Jej oczy i ciało wysyłały wpraw-
dzie jeszcze inne, wzajemnie sprzeczne sygnały, ale Corran był zbyt rozkojarzony, aby
choćby próbować coś z nich zrozumieć.

Otworzył drzwi do pokoju i wszedł pierwszy. Włączywszy światło nie zobaczył w

środku nikogo i przekonał się, że wszystkie przedmiot) znajdują się w tych samych
miejscach, w których zostawił je rano. Trójkątny kawałek czarnej skarpetki nadal wy-
stawał z szuflady, a drzwi szafy były dosunięte tylko do miejsca, w którym wisiały
beżowe spodnie Erisi.

Usłyszał za sobą stuknięcie zamykanych drzwi, a chwilę potem światło zgasło.

Odwrócił się i poczuł dłonie Erisi sunące po jego piersi, by złączyć się na karku. Po-
czuł, że dziewczyna przytula się do niego, a ustami muska delikatnie jego czoło, nos i
wargi. Przyciągnęła go bliżej i pocałowała z tą samą gwałtowną namiętnością, którą
dzielili w Wielkiej Sali.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

129

Objął ją odruchowo. Lewa ręka powędrowała pod bluzkę dziewczyny, gładząc jej

plecy, podczas gdy prawa uniosła się wyżej, podtrzymując głowę. Głęboko wciągnął
powietrze, rozkoszując się korzennym zapachem perfum Erisi. Kiedy oderwała wargi
od jego ust i odchyliła głowę w tył, koniuszkiem języka odnalazł drogę od jej podbród-
ka po płatek ucha.

Erisi pociągnęła go leniwie za sobą, powoli kierując się w stronę łóżka. Corran od

razu zrozumiał jej intencje i uznał, że powinien oprzeć się pokusie. Racjonalne argu-
menty jeden po drugim przelatywały mu przez głowę, ale zbił je wszystkie. Bezpie-
czeństwo misji nie miało tu nic do rzeczy, bo gdyby imperialni postanowili ich teraz
przymknąć, nie mieliby sposobu, by im uciec. To, czy zamierzają spać razem, czy
osobno, nie będzie miało najmniejszego znaczenia, jeśli dowiedzą się o nich dość, by
wiedzieć, gdzie ich szukać.

To, że oboje byli członkami Eskadry Łotrów również nie stanowiło przeszkody dla

romansu. Nawara Ven i Rhysati Ynr zakochali się w sobie, co w niczym nie umniejszy-
ło ich umiejętności i wyników. Corran i Erisi byli dorośli, w pełni władz umysłowych i
oboje mieli ochotę na to samo. To prawda, pochodzili z innych światów i innych kultur,
ale nie miało to wpływu na ich zamiary. Liczy się wyłącznie to, że jesteśmy tu razem,
w tej właśnie chwili, pomyślał Corran.

Słowa „w tej chwili" wywołały różne wspomnienia. Kiedy jeszcze pracował w

KorSeku, nieraz słyszał, jak jego ojciec albo Gil Bastra powtarzali złapanym bandytom,
że są głupi, bo żyją wyłącznie chwilą obecną, co oznaczało, że nie zastanawiają się nad
konsekwencjami swoich czynów. Nie podejmowali środków ostrożności, nie opraco-
wywali planów, a w rezultacie to. co robili, obracało się przeciwko nim.

Te wspomnienia wydobyły na powierzchnię inne, głębsze. Przypomniał sobie, jak

jego ojciec płakał w rocznicę śmierci matki Corrana. „Wiesz, dlaczego była tak dobrą
kobietą, żoną i matką? - pytał. - Bo nigdy nie myślała o sobie. Nie miała w sobie ani
krztyny egoizmu. Zawsze na pierwszym miejscu stawiała innych, a własne potrzeby
odkładała na później, bo my potrzebowaliśmy jej teraz. Ale nie ma już dla niej żadnego
«później», a ja nie widzę powodu, by żyć, kiedy jej zabrakło".

Erisi przestała się cofać, a Corran poczuł, że dotyka krawędzi łóżka. Powoli zato-

nęła w pościeli, pociągając go za sobą. Opierał się lekko, opuszczając ja miękko na
pikowaną narzutę. Światło przesiane przez zasłony okienne malowało jej twarz mięk-
kimi barwami. To był bardzo pociągający widok, jak sen, który zamienił się w ciepłą
rzeczywistość, i musiał walczyć ze sobą, by nie wykorzystać jej do uspokojenia goni-
twy myśli.

Choć wizja ta miała wielką siłę przyciągania, pokonało ją przeczucie nadciągającej

klęski. Corran przypomniał sobie, jaki był zadowolony, że nie przespał się Iellą w cza-
sach, kiedy jeszcze był w KorSeku. Taki romans zniszczyłby nie tylko jej małżeństwo,
ale i na zawsze zmienił stosunki pomiędzy nimi, rozbił zaufanie i przyjaźń, zbudowane
podczas wspólnej pracy. Przez pewien czas mogłoby to pomóc im w pracy, bo stanowi-
liby zgraną i silną parę, ale tak naprawdę brakowało fundamentów trwałego związku.
Zbliżyły ich tylko okoliczności.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

130

I tu też zbliżyły nas okoliczności, pomyślał Corran. Na Noquivizorze Mirax

ostrzegła, że Erisi nie byłaby dla niego dobrą partnerką, ale dopiero na Coruscant prze-
konał się, jak bardzo się te dwie kobiety od siebie różnią. Zaczął wtedy wątpić, czy
możliwe jest między nimi porozumienie, a to, co działo się teraz w najmniejszym stop-
niu nie przekreślało tych wątpliwości. Jest pociągająca, trudno jej się oprzeć, ale coś tu
jest nie tak, pomyślał.

W głębi serca czul, że nawet bardzo nie tak. Ojciec powtarzał mu tysiące razy, by

ufał swoim przeczuciom i traktował je poważnie. Corran wziął sobie jego radę do serca
i teraz już wiedział, że lepiej kierować się intuicją, niż żałować, że się ją zlekceważyło.
Zdarzało mu się postępować wbrew przeczuciom, nawet kiedy pokusa była znacznie
słabsza, ale nigdy nie wyszedł na tym dobrze.

Teraz pozwolił się Erisi przyciągnąć, ale zatrzymał się w pół drogi.
- Nie mogę.
Erisi uśmiechnęła się.
- Doskonale ci idzie.
- Mówię poważnie... nie mogę tego zrobić. - Położył się na boku obok niej. - To

nie wyjdzie.

Przekręciła się w jego stronę i pogładziła go po policzku.
- Dlaczego? Co zrobiłam nie tak?
- Tu nie chodzi o ciebie. - Przytrzymał jej dłoń i pocałował. - Niczego bardziej nie

pragnę, niż być tutaj z tobą, ale...

- Jesteś ze mną. Teraz. Potrzebuję tego... i ty też. Bez konsekwencji. Żadnych zo-

bowiązań. Żadnych oskarżeń. Żadnych żalów.

Jej słowa były jak balsam dla jego uszu. Nie miał wątpliwości, że mówiła poważ-

nie i że właśnie do tego dążyła.

- Wierzę ci, ale nie jestem pewien, czyja potrafiłbym przejść nad tym do porządku

dziennego. Może rzeczywiście nie miałoby to konsekwencji dla naszych dalszych kon-
taktów... może nic by się między nami nie zmieniło, ale znając siebie, nie bardzo w to
wierzę. To nie z tobą jest problem, tylko ze mną.

Przewrócił się na wznak i usiadł.
- Pewnie myślisz, że jestem skończonym idiotą. Parę razy byliśmy tak blisko, a ja

stale trzymam cię na dystans.

Poczuł na plecach jej rękę, gdy usiadła obok niego.
- Chociaż to dla mnie frustrujące, te opory to jedna z twoich najbardziej rozczula-

jących cech.

- Rzeczywiście, zdecydowanie u mężczyzny jest takie odpychające!
Erisi roześmiała się swobodnie.
- Podoba mi się też twoje poczucie humoru, pod warunkiem, że nie używasz go

jako tarczy.

- Przepraszam.
Pocałowała go w ramię.
- Widzisz, Corran, niewielu facetów pozwala, by emocje odgrywały rolę w ich de-

cyzjach. Przeważnie kierują się wyłącznie logiką. Emocje ich motywują, ale nimi nie

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

131
kierują. Większość nie wahałaby się ani chwili, a o emocjach pomyśleliby dopiero póź-
niej. Ty potrafisz uwzględnić uczucia już w momencie, gdy podejmujesz decyzję, co
czyni cię kimś wyjątkowym i godnym pożądania.

- Albo wielką stratą czasu.
- Na razie nie ma o tym mowy.
- Dopiero się rozgrzewam. Zobaczysz. Daj mi trochę czasu.
Erisi westchnęła.
- To chyba najlepsze wyjście niezależnie od tego, czego chcemy. Tak naprawdę

każde z nas potrzebuje chyba trochę czasu w samotności.

Uśmiechnął się w stronę jej sylwetki.
- Jak możesz być taka logiczna? Czy nie powinnaś czuć się teraz wzgardzona?
- Może powinnam, aleja też nie zawsze pozwalam sobie na kierowanie się emo-

cjami. - Wzruszyła ramionami. - Dopiero co zadecydowaliśmy, że później zastanowimy
się nad tym, co dalej między nami. Zobaczymy, co postanowisz. Być może, potem
poczuję się odtrącona, ale sądzę, że ten rodzaj emocji jest niegodny nas obojga.

Corran pokiwał głową.
- Masz rację, w obu przypadkach.
- W takim razie zostawiam cię samego...
- Nie. - Corran wyciągnął rękę i chwyci! ją za udo. - Lubię chodzić na spacer, kie-

dy chcę sobie coś poukładać w głowie. Mam klucz do pokoju, więc nie będę musiał cię
budzić. Nie wiem, o której wrócę.

- W takim razie wyjdę coś zjeść. Będę z powrotem, kiedy wrócisz, chyba że jakieś

hapańskie książątko porwie mnie, żebym została królową na jakiejś dalekiej planecie.
Wtedy byś żałował, co?

- Chyba tak. - Corran wstał, pochylił się i pocałował ją w czoło. -Dzięki za zrozu-

mienie.

- Dzięki, że dałeś mi szansę cię zrozumieć.

Nie zastanawiając się, co zamierza zrobić, Corran wyszedł z pokoju, w którym zo-

stała Erisi, poszedł do windy i wcisnął guzik na najniższy poziom, jaki znalazł. Winda
zawiozła go dużo poniżej piętra, na którym pożegnali się z Rimą. Kładka przed windą
nie wyglądała tak źle, choć znajdowała się niżej niż jakiekolwiek miejsce, które do-
tychczas odwiedził na Coruscant.

Szedł zgarbiony, z rękami w kieszeniach brązowej kurtki ze skóry bantha. Nie

miał konkretnego celu, chciał tylko pospacerować. Chodzenie absorbowało umysł w
niewielkim stopniu, miał więc w końcu okazję przemyśleć sobie rzeczy, które nieko-
niecznie wiązały się bezpośrednio z misją- czego nie robił od ponad miesiąca.

Starał się zidentyfikować źródło swojego niepokoju, ale nie znalazł żadnego

oczywistego powodu. Na pewno wiele wspólnego z tymi obawami miała presja pobytu
na Coruscant. Choć podjęto tyle środków ostrożności, o mało nie wpadł na Kirtana
Loora. Jeszcze jeden dowód na to, że niezależnie od tego, jak bardzo się uważa, trzeba
brać pod uwagę także zwykłego pecha.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

132

Corran uśmiechnął się. W czasach KorSeku przestępcom, tłumaczącym się, że

wpadli z powodu pecha, cytowali stary sparafrazowany przez siebie aforyzm Jedi. Ry-
cerze Jedi twierdzili, że nie ma czegoś takiego jak pech czy traf-jest tylko poddanie się
Mocy. Złapanym delikwentom mówili, że nie ma czegoś takiego jak pech czy traf-jest
tylko poddanie się Służbie Ochrony Korelii.

A teraz nawet tego nie ma, pomyślał Corran. Z wiadomości przewijających się

przez holoekrany Coruscant dowiedział się, że Dyktat rozwiązał KorSek, przydzielając
większość jego członków do nowej służby bezpieczeństwa publicznego. Nie trzeba
było szczególnej przenikliwości, by dostrzec, że zmiana pozwalała przeprowadzić
czystkę i usunąć ze służby osoby, których lojalność wobec dyktatury była wątpliwa, ale
Corran odczuł to jako pęknięcie kolejnego ogniwa, które łączyło go z przeszłością.

Odruchowo uniósł dłoń do piersi, ale złotego medalionu, który zwykle tam nosił,

nie było. Ludzie generała Crackena twierdzili, że zatrzymując medalion, naraża misję
na poważne niebezpieczeństwo, więc schował wisiorek w niewielkim schowku w kor-
pusie Gwizdka. Wiedział, że robot go przechowa i dopilnuje, a świadomość, że tali-
zman jest w pewnym i bezpiecznym miejscu, miała niemal ten sam skutek, co noszenie
go na szyi. Ten Jedi, którego twarz widnieje na medalionie, pomyślał Corran, na pewno
powiedziałby, że nie ma czegoś takiego jak szczęście czy pech, wobec tego żadne tali-
zmany nie są potrzebne.

Przyszło mu do głowy, że zaczyna zatracać poczucie kierunku we własnym życiu.

Za czasów służby w KorSeku sprawy wyglądały prosto. Wiedział, kim jest, podobnie
jak wszyscy wokół niego. Choć życie nie było czarno-białe, liczba odcieni szarości
zdawała się ograniczona. Nie musiał zajmować się tyloma sprawami naraz, więc o wie-
le łatwiej było mu skoncentrować się na tym, co robi.

Podsumowując chaotyczne wydarzenia ostatnich pięciu lat jego życia łatwo było

wypełnić rubrykę minusów. Śmierć ojca. Odejście z KorSeku. Rozstanie z przyjaciół-
mi. Odgrywanie coraz to innej postaci w czasie nieustannej ucieczki. Po miesiącach
szkolenia i walki po stronie Rebeliantów - kiedy to raz po raz o włos unikał śmierci -
lądowanie na Coruscant i natknięcie się na jedną z kilku zaledwie osób na tej planecie,
które mogły go rozpoznać. Uziemienie. Brak medalionu. Tęsknota za Gwizdkiem, Mi-
rax, Oorylem i resztą.

Wzdrygnął się. Jeśli będę się dalej koncentrował na minusach, pomyślał, dam so-

bie tylko kolejną wymówkę, by nie dość mocno przykładać się do swojego zadania.
Kluczem do odzyskania koncentracji było wyodrębnienie rzeczy, nad którymi miał
kontrolę, i zajęcie się właśnie nimi. Wszystko inne się nie liczyło, bo nie miał na to
wpływu. Tylko wówczas, gdy zrobi wszystko, co tylko możliwe, w dziedzinach, nad
którymi panuje, będzie w stanie podejmować decyzje, zamiast tkwić w ślepym zaułku.

Co oznacza, że w tej chwili powinienem się zająć misją, pomyślał. Mam się do-

wiedzieć tyle, ile zdołam, o sprawach bezpieczeństwa i porządku na tej planecie, więc
tym właśnie muszę się zająć. Pokiwał głową. Powoli zaczęło do niego docierać, że
spacerując bez celu zapuścił się niżej i głębiej w trzewia Coruscant, niż sobie tego ży-
czył. W Coronet City na Korelii było niejedno zapuszczone i niebezpieczne miejsce, ale
w porównaniu z okolicą, w której się znalazł wydawały mu się teraz oazą spokoju. Cóż,

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

133
mógł się przynajmniej pocieszać, że dzięki temu dowiedział się czegoś ważnego - mia-
nowicie tego, że na tak niskich poziomach nie widuje się oddziałów imperialnej policji.

Uznał, że najwyższy czas ustalić, gdzie właściwie się znajduje. Przeszedł na drugą

stronę ulicy, klucząc pomiędzy śmigaczami różnych marek i modeli zaparkowanymi
koło knajpy naprzeciwko. Jeśli nad drzwiami spelunki widniały kiedykolwiek jakieś
napisy, to zatarły się zbyt mocno, by Corran mógł je odczytać. Migały tylko hologramy
przedstawiające hełm szturmowca rozpadający się na cztery nierówne i dość pokiere-
szowane części. Znaczenie neonu pozostało dla Corrana tajemnicą, dopóki nie zszedł
do środka po kilku stopniach i nie zobaczył buczącego pomarańczowego neonu, który
chwilami - gdy tylko zdołały zapalić się wszystkie litery -głosił, że knajpa nazywa się
Sztab.

Corranowi zdarzało się ścigać Selonian w rurach kanalizacyjnych, gdzie pachniało

przyjemniej, a oświetlenie było lepsze niż w Sztabie. Wąskie schody rozszerzały się,
przechodząc w przedsionek, zakończony trójkątnym barem. Żeby dostać się w głąb
knajpy, należało przejść przez jedną z bramek ustawionych na obu końcach baru. Choć
powietrze zasnuwał gęsty dym, Corran widział stłoczone w głębi sali stoliki i boczne
loże naokoło. W dwóch rogach za zasłonami znajdowały się drzwi prowadzące do stacji
utylizacji śmieci i - ze względu na rodzaj klienteli odwiedzającej ten przybytek - kilku-
nastu stanowisk do strzelania.

A Corran zauważył też, że... blasterowe strzały podziurawiły ściany wokół wejścia

gęstym wzorem dziur. Zaczynały się o jakiś metr nad ziemią, a kończyły, jak nożem
uciął, na poziomie tuż powyżej głowy przeciętnego szturmowca. Uznał to za pomyślną
okoliczność, ale instynkt podpowiadał mu, że nie ma się specjalnie z czego cieszyć. Im
prędzej stąd wyjdę, uznał, tym bardziej spodoba mi się to miejsce.

Starał się iść swobodnym, luźnym krokiem. Zmierzając w stronę baru powoli wy-

ciągnął ręce z kieszeni i podszedł do wolnego miejsca bliżej lewego końca. Potężnie
zbudowana Quarrenka w koszulce bez rękawów położyła ręce na ladzie tuż przed nim.

- Myślę, że się zgubiłeś.
W jednej chwili Corran poczuł się tak, jakby znów był na służbie w KorSeku i

przetrząsał kolejną spelunkę w Coronet City.

- Gdybym tęsknił za myśleniem, nie przyszedłbym tutaj. Jedno lomińskie piwo.

Powiedział to agresywnie, chcąc, by barmanka zrewidowała swoją o nim opinię. Kiedy
się odwróciła, by podać mu zamówione piwo, cały czas obraźliwie potrząsając macka-
mi, zdał sobie sprawę, że jego ubranie jest za porządne, by mógł się łatwo wpasować w
otoczenie. Większość gości miała na sobie płaszcze, raczej nie ze względu na modę,
tylko po to, by łatwiej ukryć swoją tożsamość. Niewielu z tych, którzy odwiedzali
Sztab, chciało zapaść w pamięć innym gościom.

Quarrenka wróciła z niewielką szklanką piwa, której połowę wypełniała piana.

Corran rzucił na bar kilka monet, które natychmiast zniknęły w jej szarej dłoni. Pocią-
gnął łyk piwa. Nie było aż tak złe, jak się spodziewał, choć nie zaszkodziłoby bardziej
je schłodzić. Był jedyną osobą, której podano napój w małej szklance, co było niezbyt
subtelną aluzją do oceny dokonanej przez barmankę. Wiedział, że drugiego drinka nie
dostanie i nie zamierzał zbyt długo siedzieć nad tym pierwszym.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

134

Z drugiej strony, gdyby teraz odwrócił się i spróbował wyjść, połowa regularnych

bywalców rzuciłaby się za nim. Ucieczka miałaby ten sam skutek, co afiszowanie się
kredytami albo zdjęcie kurtki i pokazanie wszem i wobec, że nie ma przy sobie blaste-
ra. Przez chwilę zastanawiał się nad kupnem broni, ale to wymagałoby kontaktu z
uzbrojonymi przestępcami, którzy mogliby uznać, że nie warto sprzedawać mu broni,
skoro dużo łatwiej będzie po prostu go obrabować.

Corran pochylił się nad barem i pociągnął łyk piwa. Wiedząc, że znalazł się w nie

najlepszej sytuacji, zaczął rozglądać się dookoła, by ocenić ryzyko, jakie mogło mu
grozić ze strony poszczególnych klientów baru. Klasyfikował ich na podstawie gatunku
i ogólnego wrażenia. Wśród osób znajdujących się w promieniu siedmiu metrów od
niego były dwa ewidentne przypadki zagrożenia klasy pierwszej, kilka - klasy drugiej i
jeden Gamorreańczyk, który wyglądał na tak przerażonego, że Corran spróbował przy-
porządkować go do któregoś z niezrealizowanych nakazów aresztowania, które pamię-
tał z KorSeku. Nie przypominał sobie jednak nikogo takiego, zaczął więc rozglądać się
po stolikach w lożach na obwodzie sali.

Nagle zamrugał i potrząsnął głową; szybko spojrzał jeszcze raz. Słabo widoczny

poprzez kłęby dymu, naprzeciwko wysokiej, chudej postaci okrytej płaszczem i kaptu-
rem siedział Tycho Celchu.

Niemożliwe.
Corran odwrócił wzrok, a potem spojrzał po raz trzeci. Człowiek, z którym roz-

mawiał Tycho, wstał i zasłonił sobą pułkownika. Jednocześnie Corran kompletnie stra-
cił zainteresowanie Tychem, bo pomimo panującego w sali półmroku i gęstego dymu
stwierdził, że tą zakapturzoną postacią może być tylko jedna osoba.

Kirtan Loor.
Corran odstawił piwo i ruszył wokół baru. Loor i Tycho! - myślał. To imperialny

agent! Muszę...

Wpadł na ogromnego Trandoszanina i odbił się od piersi gada. Ktoś zacisnął dłoń

na jego prawym ramieniu i zaraz poczuł między żebrami ucisk lufy miotacza.

- Nigdzie stąd nie pójdziesz, koleś.
Corran spojrzał w kierunku głosu, ale nie rozpoznał mężczyzny, który trzy mai

broń. Zauważył tylko, że facet ma komunikator wpięty w klapę kurtki, z przewodem
odchodzącym do miniaturowej słuchawki w uchu. Gdy Corran zerknął w drugą stronę,
żeby sprawdzić, czy Trandoszanin jest podobnie wyposażony, zauważył, że postać w
płaszczu zniknęła w tylnych drzwiach. Po Tychu również nie było śladu.

Corran poczuł, że zalewa go fala przygnębienia. Wiedział, że teraz sprawy mogą

potoczyć się jeszcze gorzej.

I potoczyły się. Dużo gorzej.
Przez drzwi, za którymi zniknęła sylwetka w płaszczu, wszedł krzykliwie ubrany

osobnik. Dym ukrywał jego twarz, zanim podszedł bliżej, ale nawet przytłumione świa-
tła knajpy odbijały się od przypominających diamenty źrenic.

Corran potrząsnął głową.
- Na co to można się natknąć, jeśli człowiek nie weźmie ze sobą blastera.
Zekka Thyne nawet się nie uśmiechnął.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

135

- To samo przyszło mi do głowy. - Wyciągnął rękę za siebie i wyszarpnął z cienia

Inyri Forge, która podała mu miotacz. - Tyle, że teraz ja mam broń... i mnóstwo pomy-
słów, co z nią zrobić.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

136

R O Z D Z I A Ł

23

Chociaż maszerował na czele parady, Gavin Darklighter nie był zadowolony.

Przeszukano go i odebrano blaster. Za nim szedł Gotal, poszturchując od czasu do cza-
su miotaczem, a Asyr Sei'lar trzymała się jego boku. Rzadko patrzyła na Gavina, a kie-
dy to robiła, w fiołkowych oczach widział sam jad.

Pozostałych Łotrów wyprowadzono z knajpy w ślad za nim, a pozostali goście tło-

czyli się wokół, przyglądając się nieoczekiwanemu widowisku. Pozwolono im zatrzy-
mać broń, odebrano tylko ogniwa energetyczne, co redukowało miotacze do roli kawał-
ków metalu. Najbardziej wściekły wydawał się Shiel, ale Arii i Ooryl wzięli go między
siebie, izolując od osób, które szły po obu stronach, więc nie doszło do przepychanek.

Asyr prowadziła labiryntem korytarzy i klatek schodowych, które umożliwiały ła-

twy i szybki dostęp do dolnych poziomów miasta. W przeciwieństwie do przejść zloka-
lizowanych przez Gavina i Shiela, te wyglądały, jakby zostały zaprojektowane i zbu-
dowane od początku, a nie dodane później przy okazji robót budowlanych. N ie wyglą-
dał}' na nowe - na pewno nie tak nowe, jak na terenach Połączonego Frontu Wyzwole-
nia Nieludzi więc Gavin domyślił się, że zostały zbudowane dzięki łapówce jakiegoś
Hutta albo innego gangstera, wręczonej planistom, którzy programowali robota budow-
lanego.

Wędrówka skończyła się w dużej, prostokątnej hali, do której weszli przez po-

dwójne drzwi. Wnętrze hali wypełniały slumsy, sklecone naprędce z bloków ferrobeto-
nu, duraplastowych skrzynek, odłamków transpastali i wystrzępionych kawałków
szmat. Pomieszczenia dla istot większych rozmiarów stanowiły fundament tego bloko-
wiska. Mniejsze gatunki -Sullustanie, Ughnaughtci i Jawowie zajmowali wyższe piętra.
Gavin był pewien, że budowla wznosi się przynajmniej na dziesięć metrów w górę, ale
światło było za słabe, by mógł dostrzec coś więcej niż poruszające się sylwetki.

Bothanka zaprowadziła ich na centralny placyk. Szerokie, opuszczane na prowad-

nicach drzwi, dzielące na pól dłuższe ściany, były zamknięte. W drzwiach na lewo od
Gavina wycięto otwór, dostatecznie duży, by umożliwić przejście większości humano-
idów. W ich pobliżu trzymała straż para Twi’lekan i Rodianin, wszyscy uzbrojeni w
pistolety. Ponieważ wrota byty dostatecznie duże, by wpuścić repulsorowe ciężarówki,

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

137
Gavin domyślił się, że prowadzana ulicę, czy coś, co za nią uchodziło na tych pozio-
mach miasta,

Asyr kazała Gavinowi zatrzymać się na środku placyku. Pozostali nieludzie roz-

stawili się po obwodzie okręgu, otaczając mniej więcej połowę placu. Reszta Łotrów
znalazła się w ten sposób mniej więcej w połowie drogi między nimi a Gavinem. Gotal
obszedł go i podszedł do metalowego słupka wbitego w durabetonową podłogę. Wziął
młot zawieszony na lince obok i mocno uderzył w płaski czubek słupka.

Rozległ się głęboki, żałobny ton, który dotarł do najdalszego kąta pomieszczenia.

Gavin czuł pod stopami wibracje rezonującej podłogi. Wszędzie dookoła pojawiły się
twarze, wyglądające przez okna i drzwi chat. Gotal uderzył w słupek ponownie, wzy-
wając wszystkich, by wyszli przed domy. Dopiero kiedy uderzył trzeci, ostatni raz,
odwiesił młot.

Gavin usłyszał warkot silnika i spojrzał w górę, skąd powoli opuszczała się duża

skrzynia. Podtrzymywały ją liny przechodzące przez ruchomy kołowrót, który poruszył
się na szynach biegnących w górę przeciwległej ściany. W skrzyni zapaliło się światło,
ukazując zarysy okien i drzwi. Kiedy ruchomy budynek osiadł pewnie na podłodze,
otworzyły się drzwi. Stanął w nich Devaronianin otulony dokładnie czarnym płasz-
czem. Płaszcz odsłaniał tylko wąski pasek wydatnego brzucha i klatki piersiowej, two-
rząc szkarłatny pas wśród tej czerni.

Asyr ukłoniła się.
- Dmaynel, przyprowadziliśmy ci jednego z tych ludzkich obłudników, którzy od-

wiedzają Znik-Sektor, by z nas szydzić. To jego powinniśmy wykorzystać do przekaza-
nia naszej wiadomości dla Imperium.

Światło odbijało się od białych rogów Devaronianina. Dmaynel wystąpił naprzód i

uniósł dłonią podbródek Gavina. Jego paznokcie ostro wbijały się w ciało chłopca,
który jednak nie próbował wyrwać się ani uchylić. Patrzył w ciemne oczy Dmaynela, ze
wszystkich sił starając się ukryć strach.

Devaronianin uśmiechnął się, puścił go i cofnął się.
- Mądrze wybrałaś, Asyr. Jest młody i przystojny, nawet jak na ich standardy. Jego

ciało powie wszystko to, co chcemy im przekazać, a nawet więcej.

- Rzeczywiście - powiedział Nawara Ven. - Powie im, że przewyższają nas pod

każdym względem, jaki im dotąd przychodził do głowy, a także pod kilkoma nowymi.

- Kim jesteś? Bothanka skrzywiła się.
- Tych pięcioro towarzyszyło temu człowiekowi. Dmaynel spojrzał ponad głową

Gavina.

- I wszyscy jesteście jego przyjaciółmi?
- Owszem i jesteśmy z tego dumni. - Nawara Ven pojawił się nagle przy lewym

boku Gavina. - Znam go od ponad sześciu standardowych miesięcy i uważam za jedne-
go z najlepszych przyjaciół, jakich kiedykolwiek miałem.

Devaronianin skrzyżował ręce na piersi.
- Rzadko się zdarza, by ktoś z naszych otwarcie przyznawał się do przyjaźni z ob-

łudnikiem.

Nawara uśmiechnął się.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

138

- A jakie macie dowody, że mój przyjaciel jest obłudnikiem? Asyr prychnęła.
- Nie chciał ze mną zatańczyć. Twi'lek rozłożył ramiona.
- Oczywiście, jak mogłem zapomnieć? Odmowa zatańczenia z kimś jest niewąt-

pliwie oznaką hipokryzji. A gdybym to ja odmówił twojej prośbie? Czy też byłbym
obłudnikiem?

- Ty byłeś z nią.
- Z ludzką kobietą. Tak. - Nawara pokiwał głową. - A zatem miałem powód, by ci

odmówić.

Asyr nerwowo przygładziła sierść na policzkach.
- Tak, miałeś powód.
- A więc czy nie jest możliwe, że ten człowiek też miał powód, żeby ci odmówić?
- Owszem, miał. Taki, że jest obłudnikiem.
- Wyciągasz wnioski nie poparte żadnymi dowodami, moja droga. -Nawara rozło-

żył ręce i zatoczył nimi koło, obejmując gestem wszystkich obecnych. - Dlaczego nie
wierzysz, że on też miał powód, który wyjaśniałby jego zachowanie? Może słabo tań-
czy. Może ma kogoś, kogo kocha, daleko stąd. Może ma alergię na bothańską sierść.

Asyr wycelowała palec w Gotala.
- Ale Mnor Nha powiedział, że poczuł ulgę, kiedy odeszłam. Ulżyło mu, że nie

musi mnie dotykać ani zadawać się ze mną w inny sposób.

- Ona mówi prawdę, Dmaynel. To właśnie wyczułem.
Nawara wyprostował się i zwrócił w stronę Gotala.
- Powiedz mi, Mnorze Nha, czy wyczułeś u tego mężczyzny ulgę, kiedy sztur-

mowcy odeszli od naszego stolika?

Gotal zawahał się, ale kiwnął głową.
- Tak.
- Więc kiedy jedno zagrożenie zniknęło, ten człowiek poczuł ulgę. -Nawara od-

wrócił się i uśmiechnął do Asyr. - Czy nie jest możliwe, piękna Asyr Serlar, że ten
mężczyzna uznał cię za równie niebezpieczną jak szturmowców?

Bothanka uniosła głowę.
- Nie jestem szturmowcem.
- Nie, ale myślę, że możesz być równie groźna. – Twi’lek poklepał Gavina po ra-

mieniu. - Mój przyjaciel jest młody, a ty jesteś bardzo piękna. Podeszłaś do niego.
Schlebiałaś mu. Wyraziłaś zainteresowanie jego osobą i byłaś natarczywa. Podeszłaś
go, co musiało sprawić, że serce zaczęło mu bić mocniej. Wyraźnie dostrzegłaś w nim
coś, co jego zdaniem nie zgadzało się z rzeczywistością, więc go to zaniepokoiło. Kie-
dy odeszłaś, ucieszył się, że nie doznasz rozczarowania, stwierdzając, że nie dorasta do
twoich wyobrażeń. Ulga była w tym momencie całkowicie uzasadnionym uczuciem.

Gavin pokiwał głową, zgadzając się z oceną Nawary. Zauważył, że pozostali wi-

dzowie także przytakują jego słowom. Nawara dostatecznie zbliżył się do sedna rzeczy,
pomyślał, by móc pominąć resztę. Jeszcze bardziej przekonująco można było wytłuma-
czyć ulgę Gavina jego udziałem w sekretnej misji Rebeliantów, ale ujawnienie tego
faktu naraziłoby na niebezpieczeństwo ich operację. Chociaż Połączony Front powstał

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

139
jako ruch sprzeciwu wobec praktyk Imperium, Gavin domyślał się, że wśród istot ze-
branych w magazynie na pewno jest co najmniej jeden imperialny informator.

- Uważał, że stanowię dla niego zagrożenie? - Asyr zmrużyła fiołkowe oczy. - Co

za bzdura. Jak ktokolwiek mógłby pomyśleć, że jestem groźna?

- Rzeczywiście, jak? - Nawara przesadnie zmarszczył czoło. - Ale może on słyszał

o odwadze Bothan, którzy poświęcili życie, by przekazać Rebeliantom informacje o
drugiej Gwieździe Śmierci? Może uznał, że przedstawicielka rasy, która przyczyniła się
do śmierci Imperatora, też jest groźna? Uważasz to za niemożliwe?

A czy później nie miał prawa uznać, że grozi mu niebezpieczeństwo z twojej stro-

ny czy którejś z pozostałych zgromadzonych tu osób? Może przypadkowy sposób, w
jaki go wybrano, i skazanie na śmierć nie wiadomo za jakie winy, przypominają mu
poczynania Imperium, którego tak nienawidzisz? Może pomysł, że ma być posłańcem,
żeby zanieść wiadomość ludziom, których nie zna, wydał mu się bardzo imperialny?
Może całe twoje zachowanie sprawia, że trudno mu dostrzec różnicę pomiędzy tobą a
Imperium?

- To absurd!
- Naprawdę, Asyr? - Nawara rozejrzał się po twarzach obcorasowców zgromadzo-

nych wokół placyku. - Jeśli postępujesz jak Imperium, nie dziw się, że inni porównują
cię z Imperium.

Devaronian bagatelizująco machnął ręką.
- On jest jednym z nich. Zabijcie go i zostawcie im jego ciało.
- Nie! On jest jednym z nas! -Twi'lek nieustępliwie pokręcił głową. - Protestujecie

przeciwko zabijaniu i maltretowaniu, jakiego dopuszcza się Imperium, ale ludzie ucier-
pieli z rąk Imperium tak samo jak my. To prawda, że Kalamarianie, Gamorreanie i
Wookiee zostali zniewoleni, ale ich planet nie unicestwiono tak, jak unicestwiono Alde-
raan. A kto zadał Imperium najgorsze ciosy? Rebelianci, a wśród nich ludzie. Ilu z nas
przyłączyło się do Rebeliantów? Ilu z nas przelało krew pod Yavinem? Ilu z nas zamar-
zło na Hoth lub zginęło na Derrze?

Ktoś z górnej galerii wykrzyknął:
- Byliśmy pod Endorem! Kalamarianin dowodził tam flotą! My też mieliśmy swój

udział w walce przeciwko Imperium!

- To prawda - powiedziała Asyr. - Byliśmy pod Endorem. Bez Bothan Endor nigdy

by się nie wydarzył. To Sullustanin pilotował „Sokoła Millenium", który zniszczył
Gwiazdę Śmierci. Twoje słowa niczego nie dowodzą.

Nawara uśmiechnął się.
- Tak, byliśmy pod Endorem, ale to człowiek oddał strzały, które zniszczyły

Gwiazdę Śmierci. To człowiek zabił Imperatora. Argumenty, które wysuwasz, prze-
mawiają za moimi racjami. Nie byłoby nas pod Endorem, gdyby nie ludzie, którzy
zapoczątkowali Rebelię, którzy przelewali krew w pierwszych bitwach przeciwko Im-
perium, którzy przyjęli nas i powitali z otwartymi ramionami. Oskarżasz tego człowie-
ka o hipokryzję, bo poczuł ulgę, kiedy zostawiłaś go w spokoju, a jednak zamierzasz go
potraktować jak lojalnego syna Imperium, nie przyjmując do wiadomości, że być może
nienawidzi Imperium równie mocno jak ty.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

140

Dmaynel niedbale wzruszył ramionami.
- Gdyby rzeczywiście nienawidził Imperium, walczyłby z nim zamiast ukrywać się

w jego sercu.

Nawara zawahał się przez moment, ale Gavin pokręcił głową.
Nie narażaj misji, pomyślał. Lepiej, żeby mnie zabili, jeśli dzięki temu misja nie

zostanie odkryta. Nie wolno dawać znać Imperium, że tu jesteśmy. Zbyt wielu ludzi
słyszałoby nasze wyjaśnienia. Nie możemy narażać innych na niebezpieczeństwo.

Twi’lek podrapał się po brodzie.
- A gdybyśmy zdołali udowodnić jego lojalność wobec Rebeliantów?
Dmaynel wzruszył ramionami.
- Rebelianci są daleko. Minęłyby lata, zanim nawiązalibyśmy z nimi kontakt, a do

tego czasu o tym tutaj nikt nie będzie pamiętał. Za to teraz posłuży nam za posłańca, by
przekazać Imperium wiadomość, że nie będziemy dłużej tolerować polowań na nas.
Zabijcie go.

Gotal starannie wycelował miotacz, ale zanim zdążył wcisnąć spust, ogłuszająca

eksplozja wyrwała metalowe drzwi po lewej stronie Gavina. Ciężkie blachy przygniotły
Twi’lekan i Rodianina, którzy trzymali przy nich straż. Do wnętrza wpłynęła Latająca
Forteca HAVr A9 produkcji ubrikkiańskiej. Pole antygrawitacyjne wcisnęło w podłogę
wyważone drzwi, spod których zaczęła wypływać gęsta ciemna ciecz. Działo laserowe
zamontowane na wieżyczce pojazdu zwróciło się na prawo, a dwa boczne reflektory
przyszpiliły Devaronianina. Za pojazdem do magazynu wkroczyło dwudziestu kilku
uzbrojonych szturmowców.

Światło w kabinie sterowniczej fortecy ukazało im sylwetkę jej dowódcy, który

odezwał się przez trzymany przy ustach komunikator.

- To zgromadzenie jest nielegalne. Odłóżcie broń i rozejdźcie się spokojnie, kiedy

wam na to pozwolimy. W przeciwnym razie zostaniecie ostrzelani.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

141

R O Z D Z I A Ł

24

Wedge uśmiechnął się, gdy zobaczył białowłosą kobietę, która weszła drzwiami

otwartymi przez Iellę.

- Rada Tymczasowa musi poważnie myśleć o zajęciu Coruscant, skoro sprowadzili

tu nawet ciebie. - Wyciągnął do niej rękę. - Dawno się nie widzieliśmy, Winter... ale ty
na pewno dokładnie wiesz, ile czasu upłynęło, prawda?

- Wiem, komandorze Antilles, i właśnie dlatego tu jestem, podobnie jak ty. - Win-

ter uścisnęła jego dłoń i przywitała się z Iellą. Potem zwróciła się do Pasha.

-, Ty musisz być synem generała Crackena - powiedziała.
- A pani jest legendarną Winter. To dla mnie zaszczyt. - Pash ukłonił się.
Mirax wstała i uścisnęła dłoń gościa.
- Jestem Mirax Terrik.
Winter kiwnęła głową.
- To właśnie z pani powodu mnie tu wezwano. - Spojrzała na Iellę. - Nic w na-

szych aktach nie wskazuje, by miała jakiekolwiek powiązania z Imperium.

Pash zmarszczył czoło.
- Nie byłbym synem mojego ojca, gdybym nie zadał tego pytania... chociaż pani i

tak pewnie nie odpowie. Razem z komandorem Antillesem towarzyszyliśmy Ielli i
Mirax przez cały czas aż do tej pory i nie widziałem, by Iella próbowała się z kimś
skontaktować. Skąd pani wiedziała, że matu przyjść?

Twarz Winter spoważniała, co uwydatniło jeszcze jej podobieństwo do księżniczki

Leii.

- Użyła specjalnego numeru konta, żeby uzyskać dostęp do komputera w sklepie z

ubraniami. Wszystkie detale wybranej sukni, na przykład jej kolor, trafiły do komputera
miejskiego. Zmiany oświetlenia w określonych punktach miasta, w tym przypadku na
ruchomych chodnikach, powiedziały mi, dokąd mam się udać. Mamy też systemy awa-
ryjne na wypadek, gdyby nie było odpowiedzi, ale tym razem wszystko poszło jak na-
leży. Wedge pokiwał głową z uznaniem.

- Miło wiedzieć, że można się włamać do centralnego komputera Coruscant.
Winter potrząsnęła głową.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

142

- Tego nie potrafimy. Zabezpieczenia są zbyt silne, byśmy mogli wejść i wyjść z

systemu niezauważeni. Centralny komputer jest podłączony do dwunastu pomocni-
czych ośrodków komputerowych, które mają przejmować jego działanie w przypadku
awarii, do tego czasu są wykorzystywane głównie do mniej istotnych funkcji admini-
stracyjnych i komercyjnych. Do nich potrafimy się dostać i robimy to regularnie, ale
żaden z naszych programów intruzyjnych, które próbowaliśmy wprowadzić przez nie
do centralnego komputera, nie zdołał się przedrzeć.

Iel la usiadła.
- Gdybyśmy umieli wyłączyć centralny komputer, bylibyśmy górą, bo to on kon-

troluje najważniejsze urządzenia, na przykład tarcze planetarne i naziemną obronę
przeciwlotniczą.

- Tarcze są kluczem. - Wedge przysiadł na oparciu kanapy obok Mirax. - Gdyby

opadły, zaryzykuję stwierdzenie, że większość ludności poparłaby zmianę władz.

Winter usiadła obok Ielli.
- Środki bezpieczeństwa nie są tak rygorystyczne, jak można by się spodziewać

pod rządami Ysanny Isard. Dotyczy to również Pałacu Imperialnego. Siedziałam na
promenadzie blisko cztery godziny, popijając kawę, i nie zauważyłam niczego szcze-
gólnego. O mało nie doszło do kłopotów, gdy nagle pojawił się tam agent imperialnego
wywiadu. Bałam się, że jeden z moich towarzyszy zaatakuje Loora, ale zdołał się opa-
nować. Z trudem, ale zdołał.

Iella zmrużyła oczy.
- Kirtan Loor jest na Coruscant?
Winter skinęła głową.
Mirax uniosła brew.
- Jakbym słyszała Corrana. Pewnie podobnie zareagowałby na wiadomość o Lo-

orze.

Iella rozdziawiła usta.
- Znasz Corrana?
Mirax wpatrywała się w nią przez moment, a potem zamrugała ze zdziwienia.

Obie kobiety jednocześnie zwróciły się do Wedge'a.

- Corran jest tutaj? - zapytała Mirax.
- Z Eskadrą Łotrów? - dodała Iella. - Czy jest z nim Gwizdek? Wedge uniósł dło-

nie w obronnym geście.

- Nie wiem dokładnie, w którym miejscu, ale tak, jest na Coruscant. Iella, wiem,

że pracowaliście razem w KorSeku. Nie wspominałem, że Corran jest teraz członkiem
Eskadry Łotrów, bo skoro nic o tym nie wiedziałaś, to widocznie wywiad Nowej Repu-
bliki uznał, że nie powinnaś. Sama rozumiesz, względy bezpieczeństwa i tak dalej.

- Corran Horn jest tutaj, ale nie ma ze sobą robota - wyjaśniła Winter. Mirax

zmarszczyła czoło.

- Skąd wiedziałaś, że Gwizdek to robot?
- Dwa lata temu Corran Horn uciekł z KorSeku, zabierając ze sobą X-winga i au-

tomat R2. Uznaliśmy wówczas, że jest szansa, by go zwerbować, ale wymknął się nam.
Półtora roku później znalazł się w Eskadrze Łotrów, co świadczy o tym, że jest praw-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

143
dziwym asem pilotażu. Musiał więc sporo latać w okresie, kiedy się ukrywał, a to ozna-
cza, że zatrzymał swojego R2. Doszłam do wniosku, że pytanie Ielli dotyczy robota, bo
w X-wingach raczej nie ma miejsca na trzymanie ulubionych zwierzaków.

Mirax odchyliła się na oparcie.
- Dobra jesteś.
- Dziękuję. Wedge skrzywił się.
- Corran jest tu z Erisi.
- No tak, z królową bacty... - warknęła Mirax. Iella spojrzała na nią badawczo.
- Powiedziałaś to takim tonem... ale przecież jesteś córką Boostera Terrika. To

niemożliwe, żebyś ty i Corran...

- Jesteśmy po prostu przyjaciółmi.
Iella roześmiała się.
- Nie pierwszy raz słyszę, jak dziewczyna mówi coś takiego. Mogłabym ci opo-

wiedzieć to i owo.

- Skoro nie ma tu Corrana, by mógł się bronić, to chyba nie najlepszy pomysł. -

Wedge spojrzał na Winter. - Tożsamość, którą Mirax miała przygotowaną do odlotu,
została spalona. Dziewczyna utknęła tu, kiedy wysadziła na powierzchnię resztę mojej
eskadry.

- Wszystkich, nawet Ooryla. Są w Znik-Sektorze, a w każdym razie tam ich zo-

stawiłam.

- Dzięki. Próbujemy ustalić, czy Imperialni trafili na Mirax przypadkiem, czy mo-

że cała operacja wyszła na jaw. Czy były jakieś problemy z Corranem i Erisi?

- Żadnych. - Winter zastanawiała się przez sekundę. - Moi ludzie obserwowali ich

przez pierwszych kilka nocy, żeby sprawdzić, czy nie wzbudzili zainteresowania Impe-
rium, ale nic takiego nie miało miejsca. Ci sami ludzie zostali następnie przeniesieni do
Znik-Sektora, by obserwować łapanki organizowane tam przez Imperium. Zgarniają
Gamorrean i Quarrenów, ale nikt dobrze nie wie dlaczego.

Słuchając Winter, Wedge wyjrzał przez okno, bo jego wzrok przyciągnęły kolo-

rowe błyski. Jaskrawe promienie czerwonych i zielonych blasterowych wystrzałów
rozjaśniły skrzyżowanie za oknem. Przez chwilę studiował wzór kolorowych świateł,
zastanawiając się, o co w tym wszystkim chodzi, a kiedy dotarło do niego, co oglądał,
aż otworzył usta ze zdumienia.

- Wszyscy na podłogę!
Nie mając czasu na wyjaśnienia, chwycił za oparcie kanapy i przewrócił ją do tyłu.

Mirax zamachała rękami, próbując zachować równowagę, aż jej lewa dłoń trafiła na
podporę w postaci Pasha. Przyciągnęła nogi do piersi, ułatwiając tym samym Wedge'-
owi przewrócenie kanapy do końca.

Wedge przetoczył się wraz z kanapą do tyłu, zsunął się na bok, uchylając się przed

ciałem Mirax, i w ostatniej chwili schował lewą nogę za bezpieczną osłonę. Uniósł ręce
nad głowę, by uchronić ją przed uderzeniem o podłogę, choć tym akurat martwił się
najmniej.

Mam nadzieję, że kanapa okaże się dostatecznie mocną tarczą, pomyślał.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

144

Motor pościgowy, który Wedge zobaczył lecący prosto w okno, w końcu w nie

uderzył. Transpastalowa tafla pękła z głośnym brzękiem, a grawicykl wpadł do środka,
wirując. Kierowca poleciał w jedną stronę, motor w drugą- wśród tysięcy śmierciono-
śnych szklanych odłamków, siekących powietrze pomieszczenia, które - jak na ironię -
miało być bezpieczną kryjówką.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

145

R O Z D Z I A Ł

25

Corran osunął się ciężko na mężczyznę po swojej prawej stronie. Tamten ode-

pchnął go lufą pistoletu. Wtedy przesunął się w lewo, a kiedy przestał czuć lufę wbija-
jącą się w żebra, dał krok do tyłu. Mężczyzna po jego prawej stronie pociągnął za spust
miotacza, posyłając szkarłatny promień energii prosto w brzuch Trandoszanina. Pro-
mień wypalił w nim dymiącą dziurę, a sam Trandoszanin upadł na stolik, który załamał
się pod jego ciężarem.

Lewą ręką Corran złapał blaster i szarpnął. Jednocześnie prawym łokciem trafił

strzelca pomiędzy usta a nos. Pociągnął mężczyznę ku sobie, zasłaniając się nim przed
Zekką Thynem, wyszarpnął blaster z jego dłoni i kopniakiem pchnął go w stronę Th-
yne'a.

Nie oglądając się, by obejrzeć skutki swoich działań, rzucił się zygzakiem w kie-

runku drzwi. Jęki blasterowego ognia wypełniły salę. Strzały przelatywały między no-
gami Corrana i ponad jego głową, wypalając płonące dziury po obu stronach drzwi.
Pamiętając rozkład pomieszczenia, Corran zanurkował saltem w dół i wylądował na
nogach u podstawy ukrytych w cieniu schodów. Przerzucił broń do prawej ręki, uniósł
ją do góry i posłał w tył kilka strzałów, by zniechęcić pogoń.

Gdy tylko wypadł z knajpy, strącił kopniakiem Rodianina z motoru pościgowego.

Przekręcił rączkę gazu i skoczył do przodu, kierując grawicykl ku najbliższemu skrzy-
żowaniu kanionów, które pozwoliłoby mu zginąć w mieście. W jednej chwili pożało-
wał, że nie zestrzelił pozostałych motorów stojących przed Sztabem, ale rzut oka za
siebie dowiódł, że powrót byłby teraz samobójstwem.

Jeśli mam umrzeć, pomyślał, to wolę, by stało się to na moich warunkach i wtedy,

kiedy uznam za stosowne. To, co zrobił w knajpie, było głupotą, ale w obliczu śmierci
nie miał wyboru. Nie miał też najmniejszych wątpliwości - podobnie jak nie miał ich
nikt z gości spelunki - że Thyne zamierzał go zabić. Corran liczył tylko na to, że męż-
czyzna po jego prawej stronie się zawaha. Pozbawienie Thyne’a możliwości zabicia
upatrzonej ofiary mogło być równie śmiertelne w skutkach, jak znalezienie się na miej-
scu Corrana Horna.

Corran wcisnął sprzęgło, zmienił nogą bieg i dodał gazu prawą ręką. Kciukiem

włączył przycisk jazdy samobójczej, ustawiając prędkość na stałym poziomie, a na-

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

146

stępnie umocował lufę blastera parą zacisków, które idealnie przytrzymały na miejscu
lufę i osłonę spustu. Wrzucił wsteczny bieg, a lotki ustawił do góry. Trzymał się mocno
kierownicy, gdy grawicykl zaczął się wspinać w stronę najbliższej stacji cumowniczej.

Nie pamiętam, żeby Incom Zoom 11 tak się dobrze spisywał, pomyślał, ale wyglą-

da na to, że Rodianin trochę go podrasował. I całe szczęście. Zgarbił się i wykręcił
motorem, aby kadłub skrył go przed strzałami pogoni. Grawicykl nie miał wbudowane-
go żadnego uzbrojenia. Mały ekran umocowany pomiędzy dźwignią akceleratora a
drążkami kierownicy nie przestawał wyświetlać komunikatów po rodiańsku, więc Cor-
ran nie miał pojęcia, co znaczą. Mniejsza o to, pomyślał, dopóki lecę dostatecznie
szybko. Zawrócił motor i kilkoma ruchami kierownicy skierował pojazd w jeden z gór-
nych kanionów. Utrzymywał grawicykl na kursie przeciwnym do przypominającego
olbrzymią górę Pałacu Imperialnego, ścinając drogę do platformy cumowniczej. Balan-
sując ciałem i korygując kurs delikatnymi ruchami kierownicy, podrywał grawicykl w
górę albo opadał w dół. żeby uniknąć śmigających wokół jego potarganych wiatrem
włosów laserowych strzałów. Niektóre wyglądały na mocniejsze niż wystrzelone z
ręcznego miotacza, co oznaczało, że ścigające go maszyny muszą być wyposażone w
dodatkowe uzbrojenie, utrzymywane w doskonałym stanie.

Obejrzał się za siebie, ale w mroku ulicy widział tylko nadlatujące w jego stronę

błyski. Strzały ścigających stawały się coraz bardziej celne i Corran uświadomił sobie,
że lot wysoko i na otwartej przestrzeni daje im przewagę, z której skwapliwie korzysta-
ją. Potrzebny mi ciasny kurs, nie dający wielu możliwości trafienia, pomyślał. A to
oznacza lot w dół!

Chwycił mocno drążki kierownicy, zmienił kierunek lotu i pchnął stery w tył. Mo-

tor zanurkował w ciemność, mijając kolejne piętra apartamentów, sklepów, biur i pro-
menad. Corran zmniejszył prędkość, pochylił się mocno na lewo i wykręcił ósemkę
wąskim przesmykiem pomiędzy dwoma wieżowcami. Pochylając się z powrotem na
prawo, okrążył obły wieżowiec i wystrzelił w dół w powietrzną aleję.

Laserowe strzały osmaliły ściany wokół niego. Corran skręcił w lewo, wcisnął

sprzęgło i wrzucił luz. Szarpnięciem drążków sterowniczych wprowadził maszynę w
ruch wirowy wokół pionowej osi, który następnie zdławił, zmniejszając gaz. Zawisł w
powietrzu, chwycił miotacz i oparł rękę o korpus motoru.

Dwa grawicykle wpadły w aleję za nim, ścigając go na pełnym gazie. Pierwsze

dwa strzały Corrana trafiły w dziób maszyny lecącej po prawej. Panel kontroli motoru
eksplodował srebrną kaskadą iskier. Strzał poderwał kierowcę, który przekoziołkował
do tyłu. Sam grawicykl zaczął nurkować w kłębach dymu ku powierzchni planety, a
pechowy kierowca poszedł w jego ślady.

Corran wycelował broń w drugi z grawicykli, ale jego kierowca już zaczął wypro-

wadzać maszynę w górę. Dwa strzały trafiły jednak w cel -jeden zranił kierowcę w
nogę, drugi uderzył w słupek konektora, mocujący boczną gondolę grawicykla. Pojazd
nie rozpadł się, ale jego kierowca miał widać dość, bo zawrócił maszynę, więc Corran
umieścił miotacz w poprzedniej pozycji i ruszył do przodu.

Coś na monitorze przyciągnęło jego uwagę. Wiedział, że napisy są po rodiańsku,

którego nie rozumiał ani w mowie, ani w piśmie, ale uznał, że to faceci na motorze i w

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

147
gondoli porozumiewają się między sobą. Koordynują swoje ruchy, a znają to miasto
lepiej niż ja, pomyślał. Odruchowo uniósł rękę w stronę talizmanu, ale go nie znalazł.
Jestem zdany tylko na siebie, zdecydował.

Nie poddał się. Ustawił grawicykl na umiarkowaną prędkość i skierował jeszcze

niżej - w dół i w dół, ku powierzchni Coruscant. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje,
ale to liczyło się mniej niż lokalizacja pogoni. Na szczęście dla niego ścigający mieli
zwyczaj ogłaszać swoje przybycie blasterową kanonadą, która mijała go coraz bliżej,
ale dotąd nie trafiała.

Mając na karku trzech wrogów, zanurkował w czarną dziurę blisko podstawy ka-

nionu, wprowadził grawicykl w zakręt i strzelił w kierunku, z którego nadleciał. Zwol-
niwszy nieco, serią uników wyminął plątaninę przypór i wsporników, zanurkował niżej,
a potem wyprowadził motor okrężną drogą w górę przez otwór w dachu. Odciął napęd i
prowadził maszynę wokół otworu. Wyciągnął blaster i czekał. Któryś musi w końcu
stamtąd wylecieć.

Jeden ze ścigających faktycznie wystrzelił do góry przez dziurę w dachu. Pędził

jak rakieta. Wystrzelił do niego, ale spudłował. Ktoś musiał go ostrzec, pomyślał.

Z góry spadł na niego grawicykl. Coś jasnego błysnęło przed koszem motoru i na-

gle Corran poczuł szarpnięcie. Jego grawicykl podskoczył i zaczął lecieć do tyłu. Ze
względu na wcześniejsze ustawienia przyrządów kontrolnych wpadł w niezgrabną spi-
ralę, a Corran o mało nie spadł z siodełka.

Walcząc z siłą odśrodkową poprawił się w siodełku, wrzucił luz i zmienił położe-

nie drążka kontroli kąta lotu, by powstrzymać wirowanie. Złapali mnie na linę, pomy-
ślał. Odwrócił się, żeby zobaczyć linę i przestrzelić ją, ale była za cienka, by mógł ją
dostrzec w panujących ciemnościach. Nie mając wyboru, wycelował w kadłub maszyny
przeciwnika, Starhawka typu Ikas-Ando, i wystrzelił serię trzech strzałów o jakiś metr
poniżej triumfalnie uniesionej pięści.

Pilot Starhawka opadł bezwładnie na przednią część maszyny, a Corran natych-

miast poczuł, że jego motor zwalnia. Odchylił się na siodełku do tyłu, wrzucił bieg i
pchnął dźwignię akceleratora do oporu. Zataczając łuk w prawo, minął dołem zawie-
szonego w powietrzu Starhawka. Dwadzieścia metrów dalej poczuł następne szarpnię-
cie i motor gwałtownie zwolnił.

A niech to! Facet w koszu nie puścił liny, pomyślał. Wszystkie motory pościgowe

były wyposażone w wyłącznik bezpieczeństwa, który odłączał napęd, gdy ustawał na-
cisk na dźwignię akceleratora. Dzięki temu motor nie leciał dalej na oślep, gdy jego
kierowca zmarł, spadł lub z innych powodów nie mógł dłużej kierować pojazdem. Był
to przede wszystkim środek bezpieczeństwa, ale podobnie jak w maszynie, którą ukradł
Corran, można było ustawić wyłącznik w taki sposób, by motor utrzymywał stałą pręd-
kość, mimo że kierowca puścił drążek akceleratora.

Corran pchnął dźwignię gazu do oporu, ale lina łącząca go ze Starhawkiem nie po-

zwalała mu nabrać prędkości. Trzy ścigające go motory krążyły w pobliżu, ale najwy-
raźniej ich kierowcy postanowili wezwać pomoc, zanim przypuszczana niego ostatecz-
ny atak. Muszę się pozbyć tego balastu, postanowił Corran. Trzeba odciąć linę.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

148

Zanurkował, ciągnąc za sobą Starhawka. Pędził coraz niżej i niżej, mijając kolejne

poziomy miasta, aż dotarł do olbrzymiego skrzyżowania przypominających kaniony
szlaków powietrznych.

Niedobrze, znowu jestem na widoku, pomyślał Corran. Pościg zaczął się zbliżać.

Corran próbował uników, jak poprzednio, ale z uwiązanym jak kotwica Starhawkiem
nie bardzo mu to wychodziło.

Prychnął z frustracji i skierował motor prosto na budynek na rogu skrzyżowania.

Celował w oświetlony prostokąt na jednym z dolnych pięter; chciał doprowadzić do
tego, by ciągnący się za nim Starhawk uderzył w oświetloną planszę reklamową, która
wisiała na ścianie budynku. Byłaby w tym ironiczna sprawiedliwość, pomyślał, gdyby
ten neon był reklamą Starhawka. Spodziewał się, że siła uderzenia rozbije motor w
drzazgi. A jeśli nie - cóż, dookoła było jeszcze wiele ścian.

Dopiero kiedy podleciał dostatecznie blisko, by rozróżnić ludzi siedzących w

oświetlonym pokoju, zorientował się, że to, co wcześniej wziął za planszę reklamową,
było zwykłym oknem. Chciał skręcić, ale wtedy dostałby się pod ogień blasterowych
strzałów kierowanych w jego stronę. Przez chwilę miał ochotę wlecieć prosto w okno i
przebić się na drugą stronę, ale wiedział, że nie przeżyłby spotkania z transpastalową
szybą. Z drogi! -pomyślał.

W ostatniej chwili wprowadził maszynę w ostry zakręt na lewo. Starhawk ciągną-

cy się za nim uderzył w okno. Corran poczuł ostre szarpnięcie, a jego motor przesko-
czył na drugą stronę skrzyżowania, równolegle do ściany przeciwległego budynku.
Zerknął za siebie. Przez chwilę myślał, że uwolnił się od Starhawka, ale właśnie wtedy
poczuł, że ramę grawicykla przebiega delikatne drżenie, w rytmie idealnie zgranym z
fontannami iskier na ścianie budynku.

Ale mam pecha pomyślał. Transpastalową szyba nie przecięła liny łączącej go z

prześladowcą. Za to gwałtowne szarpnięcie przy skręcaniu obluzowało mocowanie
gondoli z głównym kadłubem Starhawka. Pasażer gondoli zniknął, ale Corran nie wie-
dział gdzie. Gondola ciągnęła się za nim jak dziecinny balonik na mocnym wietrze, a
pół tuzina dodatkowych grawicykli, które wpadły nagle na skrzyżowanie, uniemożliwi-
ło Corranowi pozbycie się balastu.

Uczepiona do motoru gondola groziła, że Corran zaczepi o wystającą kolumnę czy

słup. Starał się skręcać ostrożnie, ale musiał unikać wąskich alejek i nie przesadzać z
prędkością. Gdyby leciał za szybko, gondola zadziałałaby jak bicz, uderzając o ścianę i
gwałtownie obracając jego grawicyklem. Gdyby nagle zwolnił, połączony z nim liną
balast poleciałby do przodu. Lina była elastyczna, co oznaczało, że Corran musiał zejść
z linii lotu gondoli.

Ścigające go motory i śmigacze spróbowały zajść go z flanki. Corran zrozumiał,

że próbują go skierować w określone miejsce. Desperacko starał się do tego nie dopu-
ścić, ale nie miał wielkiego wyboru. Zanurkował i szarpnął maszynę w bok, by roztrza-
skać gondolę o ścianę i w końcu uwolnić się od niej, ale znów mu się nie udało.

Jeśli wyjdę z tego cało, pomyślał, chyba wyślę list do ludzi z Ikas-Ando, gratulu-

jąc im wytrzymałości gondoli do grawicykli, które produkują...

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

149

Skręcił za róg i zobaczył inne motory nadlatujące z góry i z tyłu -znalazł się w pu-

łapce szerokiej alei, zakończonej ślepą ścianą odległą o jakieś sto pięćdziesiąt metrów.
Od góry nie zauważył w niej żadnych prześwitów, tylko na dole było coś w rodzaju
bramy towarowej, zamkniętej na głucho. Koniec wycieczki. Miał do wyboru walnąć w.
bramę i zginąć albo podjąć walkę i zginąć.

Już miał zwolnić, by spróbować jednak obrony, kiedy gwizd ciągnącej się z tyłu

gondoli przypomniał mu, że to głupota. Gondola zmiażdż)' mnie prędzej niż.. .tak, to
jest pomysł! - stwierdził. Skierował grawicykl prosto w bramę towarową i pchnął do
oporu akcelerator. Dwadzieścia metrów od bramy poderwał przód maszyny w stronę
nieba i odwrócił ciąg. Dzięki temu najpierw poleciał do przodu, by zaraz opaść z po-
wrotem na siodełko. Gdy motor obrócił się do góry nogami, a gondola przepłynęła pod
nim, Corran złapał miotacz i z wysokości mniej więcej dwóch i pół metra zeskoczył na
ziemię.

Gondola uderzyła w podnoszoną bramę towarową z dostateczną siłą, by wgnieść

metalowe wrota do środka i wyrwać je z prowadnic. Grawicykl, z uruchomionym wy-
łącznikiem bezpieczeństwa, uderzył w opadającą kurtynę metalu, przekoziołkował
ponad nią i wpadł do wnętrza budynku. Nadal ciągnął za sobą gondolę, która zahaczyła
wreszcie o coś i zerwała się, uwalniając śmigacz.

Wśród kanonady laserowego ognia Corran wpadł do wnętrza budynku. Motory

pościgowe minęły go o włos. Uniósł broń i rozejrzał się szukając celu, ale było ich zbyt
wiele, by mógł się zdecydować. To, co zobaczył, oszołomiło go. Dobrze wiedział, że
ścigają go opryszki Zekki Thyne'a i jego Czarnego Słońca, ale zupełnie nie rozumiał,
jakim cudem trasę jego ucieczki mogli przewidzieć szturmowcy, w których pułapkę
właśnie wpadł.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

150

R O Z D Z I A Ł

26

Zgrzyt metalu trącego o metal i hałas drzwi wyrywanych z prowadnic sprawił, że

Gavin odruchowo spojrzał w prawo. Z tyłu za Asyr zobaczył, że brama po przeciwnej
stronie imperialnej fortecy z hukiem spada w dół, a do magazynu wpada rozpędzony,
pozbawiony kierowcy grawicykl. Strzały laserowe podziurawiły szczątki drzwi, a w
stronę szturmowców poleciał deszcz szkarłatnych promieni energii wystrzeliwanych z
nadlatujących motorów pościgowych.

Kiedy minął pierwszy szok, Gavin dał nura na prawo, pociągając za sobą Asyr Se-

i'lar. Upadli na ziemię. Warknęła i wbiła mu w plecy pazury, ale nie puścił jej, dopóki
nie przeturlali się za krawędź koła, poza zasięg spadających odłamków. Umierający
Duros - z dziurą w piersi, osmaloną w środku i okoloną płomieniami - przygniótł go do
ziemi. Gavin strącił go z pleców, chwytając jednocześnie blaster, który tamten upuścił.

Podniósł się na jedno kolano i wystrzelił dwukrotnie w stronę szturmowca. Jeden

strzał zadrasnął nagolenniki mężczyzny, pozostawiając sczerniałą bruzdę, drugi przele-
ciał między jego kolanami. Szturmowiec odwrócił się i wycelował do Gavina z ruszni-
cy laserowej.

O nie, nie tak jak na Talasei, pomyślał Gavin. Ktoś z tyłu złapał go za ramię i po-

ciągnął w dół. Strzały szturmowca przecięły powietrze na wysokości, na której przed
momentem znajdowała się głowa Gavina, a jeden strzał rozerwał mu płaszcz, ale nie
zadrasnął ciała.

Asyr puściła ramię Gavina, wychyliła się zza osłaniających ich ferro-betonowych

bloków i dwukrotnie strzeliła w stronę szturmowca. Oba strzały trafiły go w pierś, a ich
siła okręciła nim, zanim runął na ziemię. Szturmowcem wstrząsały drgawki, a dłońmi
odruchowo próbował zatkać otwory wypalone w pancerzu, nie podniósł się już jednak.

Powietrze przecinał krzyżujący się ogień zielonych i czerwonych laserowych

strzałów, wypełniając magazyn ostrą wonią ozonu, stopionej zbroi i spalonego ciała.
Ciężkie działa laserowe fortecy metodycznie ostrzeliwał)' dolne poziomy prowizorycz-
nych mieszkań. Ciemne wnętrza na moment oblewały się szkarłatnym światłem, by
eksplodować wśród dymu i pyłu. Górne piętra zapadły się, grzebiąc żywcem mieszkań-
ców dolnych pomieszczeń.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

151

Gavin podniósł się, by znowu strzelić, ale Asyr ponownie szarpnęła go w dół,

ściągając z drogi grawicykla, który minął go o włos.

- Nie podnoś głowy, chyba że chcesz ją stracić.
- Minutę temu chciałaś mnie zabić. Uśmiechnęła się przelotnie.
- Obłudnik by mnie nie ratował.
Gavin odepchnął ją na bok i wystrzelił serię w stronę szturmowca, wychylającego

się zza osłony.

- Nie możemy tu zostać.
- Dalej, biegnij do otwartych drzwi! - Zręcznie zerwała się na nogi i ruszyła bie-

giem, strzelając w stronę fortecy. Nie widział, czy w coś trafiła, z powodu dymu i pyłu,
ale biegł tuż za nią, strzelając w tym samym kierunku. Laserowe strzały ze świstem
przecinały chmurę dymu, ale żaden nie zbliżył się do niego bardziej niż na metr.

Gavin zauważył, że ostrzał kierowany na szturmowców znacznie przewyższał siłę

ognia, którym odpowiadali. Szturmowcy nadrabiali jednak celnością i mocą. Poprzez
dym Gavin widział strzały z pistoletów i rusznic, które odbijały się tylko od pancerza
fortecy, podczas gdy ostrzał w przeciwnym kierunku zabarwia! dym kolorem krwi i
wybuchów wszędzie tam, gdzie padł. Ludzie wokół niego biegli z krzykiem, zataczali
się i padali. Rozejrzał się, szukając znajomych twarzy, ale wśród tłumu nie dostrzegł
żadnego z Łotrów.

Wybiegłszy na ulicę, poczuł, że ktoś wyszarpnął go nagle ze strumienia uciekają-

cych i pociągnął na lewo. Wyrwał ramię z uścisku, odwrócił się i uśmiechnął.

- Corran?
- Cieszę się, że cię widzę, Gavin.
Asyr, która stała obok Nawary i Rhysati, zmarszczyła czoło.
- Gavin?
- To długa historia. - Gavin rozejrzał się po twarzach osób zebranych przy

drzwiach. Shiel i Ooryl podtrzymywali Devaronianina, Dmaynela Kipha. Czarna krew
sączyła się jak ropa z rany na prawym udzie. Wszyscy pozostali wyglądali na całych i
zdrowych.

- Gdzie Arii?
Nawara potrząsnął głową.
- Nie wiem.
Corran spojrzał w stronę ludzi uciekających z magazynu.
- Jest niska. Mogliśmy jej nie zauważyć. Rhysati przytaknęła.
- Wśród uciekinierów było wielu Sullustan. Gavin machnął pistoletem.
- Nie możemy jej tak zostawić.
Z wnętrza magazynu usłyszeli huk kolejnej eksplozji. Corran cofnął się od drzwi.
- Nadlatuje forteca. Nie możemy wejść tam z powrotem.
Kamienne odłamki spadły na płaszcz Gavina i siekły go w twarz. Chciał wrócić do

walki, ale czuł pulsujący ból brzucha w miejscu, gdzie postrzeli! go szturmowiec, więc
się zawahał. Zalała go fala poczucia winy, bo to z jego powodu Łotry znalazły siew
magazynie. Logika podpowiadała mu, że imperialna operacja musiała być zaplanowana

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

152

dużo wcześniej, zanim zaciągnięto go tu na sąd, ale nie pokonało to obaw o los Arii i
pozostałych, którzy nadal byli w środku.

Z magazynu wypadły nagle dwa motory pościgowe, potem trzeci i czwarty. Za

nimi wylecieli dwaj szturmowcy na własnych grawicyklach. Szturmowiec na przedzie
wystrzelił z działa jonowego i stopił połowę instrumentów kontrolnych Starhawka.
Maszyna runęła w dół, zrzucając kierowcę. Drugi motor zniżył lot, kierując się w stronę
leżącego.

Szybciej, niż Gavin sądziłby, że to możliwe, Corran dobył miotacz i wystrzelił

szybko trzy razy. Raz spudłował, ale dwa pozostałe strzały trafiły do celu i szturmowiec
wyskoczył z siodełka. Z wysokości dziesięciu metrów okryta pancerzem postać spadła
na ferrobetonową ulicę i przeturlała się bezwładnie, by zastygnąć martwo obok swojej
ofiary. Grawicykl zawisł nad nim w powietrzu, poza zasięgiem, ale całkowicie nie-
szkodliwy.

Nawara wskazał palcem na kilku szturmowców, którzy zanurkowali na grawicy-

klach w dół ulicy.

- Posiłki! Uciekamy!
Asyr wskazała na uchylone drzwi w ścianie po prawej stronie.
- Tędy.
Corran zachęcił ich gestem, a sam pobiegł w kierunku kierowcy motoru, który

spadł na ziemię. Gavin popędził za nim, osłaniając go bezładnym ogniem strzałów
oddawanych na oślep w kierunku magazynu. Dobiegi do kierowcy chwilę po Corranie i
zorientował się, że to kobieta. Zerwała z głowy hełm, spod którego na ramiona wysypa-
ły się długie brązowe włosy. Jeden lok przylepił się do spoconego czoła.

- Zostaw mnie! - warknęła na Corrana.
- Nic z tego, Inyri. - Corran chwycił ją za kurtkę na ramieniu i chciał pociągnąć za

sobą, ale zdołał tylko poderwać dziewczynę na nogi.

- Moje kolano... -jęknęła. - Nie dam rady...
Gavin wręczył Corranowi blaster i zarzucił sobie dziewczynę na plecy.
- Idziemy!
Inyri początkowo próbowała się wyrywać, ale przestała, gdy ze wszystkich stron

zaczęli do nich strzelać szturmowcy. Ci z Łotrów, którzy pobiegli w stronę drzwi wska-
zanych przez Asyr, odpowiedzieli ogniem, zmuszając szturmowców do odwrotu do
magazynu. Corran, z miotaczem w obu dłoniach, ostrzelał pierwszy z grawicykli, które
ruszyły w ich stronę. Nie trafił pilota, który jednak robiąc unik, wpadł na ścianę budyn-
ku.

Motor eksplodował, a płomienie osmaliły ścianę i rozlały się wzdłuż ulicy. Spo-

wodowało to nagłą przerwę w wymianie ognia, co pozwoliło Gavinowi dobiec do
drzwi. Wpadł do środka i zatoczył się, ale udało mu się utrzymać na nogach. Odbłyski
strzałów pozostałych Łotrów zapewniały dość światła, by mógł wejść głębiej do po-
mieszczenia, które wyglądało na zagracony magazynek. Mimo dymu wypełniającego
powietrze Gavin wyczuł ciężki zapach chemikaliów.

Gdzieś przed nimi Asyr otworzyła drzwi, wpuszczając do ciemnego magazynu

snop stłumionego, żółtego światła. Wszędzie stały półki pełne zapasów. Kiedy Gavin

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

153
szedł korytarzem z Inyri, zobaczył na nich dość kurzu, by stwierdzić, że nie były uży-
wane od dawna.

Asyr przeszła w stronę klatki schodowej i zaczęła prowadzić ich w dół. Ooryl i

Shiel szli za nią z Dmaynelem; Nawara, Rhysati i Corran tworzyli tylną straż. Choć
wyglądało na to, że nikt ich nie goni, Corran i pozostała dwójka pozwolili się rannym
znacznie wyprzedzić, zanim ruszyli za nimi.

Gavin nie rozpoznawał żadnego z tuneli, którymi szli, ani budynków, które mijali;

wszystkie wyglądały mniej więcej tak samo jak ten, który zwiedzali razem z Shielem w
Znik-Sektorze. W końcu zaczęli iść w górę i trafili do jakiegoś mieszkania. Ithorianin
przeprowadził ich z dość konwencjonalnie urządzonego pokoju do przypominającego
dżunglę miejsca o gęstej, wilgotnej atmosferze, gdzie rosły różnokolorowe rośliny i
sączyła się woda.

Asyr skierowała Ooryla i Shiela w stronę niebieskozielonej plamy mchu, na której

położyli Dmaynela.

- Houlilan, zajmij się nim - poleciła. - Ten drugi też jest ranny, ale nie tak ciężko.
Inyri poruszyła się w ramionach Gavina.
- Możesz mnie już postawić. Dam radę stać. Po prostu stłukłam kolano, upadając.
Gavin podtrzymał ją, gdy zachwiała się, stawiając lewą nogę.
- Wszystko w porządku?
Kiwnęła głową, ale skrzywiła się lekko, gdy spróbowała przenieść ciężar na prawą

nogę.

- Pewnie uważasz, że powinnam ci być wdzięczna.
Asyr wyglądała na zdziwioną.
- Uratowali cię od śmierci albo czegoś jeszcze gorszego: trafienia w łapy Impe-

rium. Podziękowania byłyby bardzo wskazane.

Inyri wzruszyła ramionami.
- Mam im dziękować? Nigdy. To przez nich tu jestem. Gdyby nie mieszali się w

moje życie, nie wpadłabym w kłopoty.

Corran, stojący w drzwiach, zmarszczył czoło.
- Miałaś wybór. Nie musiałaś opuszczać Kessel.
Asyr schowała do kieszeni swój mały blaster i skrzyżowała ramiona.
- Czegoś tu nie rozumiem. Pytanie brzmi: czy chciałabym zrozumieć? Gavin po-

trząsnął głową.

- Chyba nie.
- Dla twojego dobra - dodał Nawara. Inyri uśmiechnęła się złośliwie.
- To oni sprowadzili na Coruscant ludzi Czarnego Słońca. Bothanka dobrze ukryła

zaskoczenie i spojrzała Gavinowi prosto w oczy.

- Czy to prawda? Wzruszył ramionami.
- Niestety tak.
Asyr zmarszczyła czoło.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

154

- Uwolnienie ludzi z Kessel wyjaśnia, dlaczego Imperialni was nie kochają, ale też

wątpię, żeby to, co zrobiliście, przysporzyło wam popularności u Rebeliantów. Galak-
tyka zrobi się dla was trochę mała. To spory problem.

- Nie masz racji. - Corran oddał Gavinowi jego blaster. - To tylko drobny problem.
- Drobny problem? - Asyr zmarszczyła czoło jeszcze bardziej. - Czy w ogóle po-

winnam wiedzieć, kim jesteście?

- Raczej nie. - Gavin uśmiechnął się do niej. - Jesteśmy Rebeliantami, pilotami

Eskadry Łotrów.

- I przybyliście tu, na Coruscant? - ametystowe oczy Asyr rozszerzyły się ze zdu-

mienia. - Teraz widzę całą sprawę z trochę innej perspektywy.

Corran kiwnął głową.
- Pozwól, że przedstawię ci pełny obraz. Jesteśmy tu po to, żeby wymyślić sposób

na oswobodzenie Coruscant. W porównaniu z naszą misją każdy inny problem jest
drobny.


Arii Nunb uznała, że najlepiej będzie udawać nieprzytomną gdy wyciągano ją

spod gruzów, ale pęknięte żebra z prawej strony bolały tak, że jęknęła, gdy szturmo-
wiec szarpnął ją za ramię. Postawił dziewczynę na nogi i pchnął w stronę grupy pora-
nionych i krwawiących uciekinierów, stojących za latającą fortecą.

Arii wydawało się, że nie straciła przytomności, kiedy to wszystko się zaczęło, ale

nie dałaby za to głowy. Pamiętała, jak pojawili się szturmowcy, a potem wyważenie
drzwi po drugiej stronie magazynu. Pobiegła w stronę wyjścia razem z resztą Łotrów,
ale strzał z fortecy zdemolował chałupę po jej prawej stronie. Myślała, że przewróciła
ją tylko fala uderzeniowa po wybuchu, ale ból w piersi sugerował, że musiał ją uderzyć
fragment lecącego gruzu. Potem zobaczyła krzyczące sullustańskie dziecko, przywalo-
ne zwałami gruzu. Schyliła się, by je wyciągnąć, gdy zapadła się pozostała część bu-
dynku.

Spojrzała na rumowisko, z którego ją wyciągnęli, ale nie zobaczyła tam dziecka.

Odwróciła się, by popatrzeć jeszcze raz, ale nie znalazła go wśród przerażonych ocala-
łych. Istoty, które potrafiły płakać, płakały, inne lizały rany, wiele z nich po prostu
patrzyło tępo przed siebie.

Robot medyczny Too-Onebee spojrzał w jej stronę i wskazał na lewo. Arii w mil-

czeniu poszła w tamtą stronę. Znalazła się w ciasno stłoczonej grupie Sullustan, oddzie-
lonych od pozostałych uciekinierów. Dzieci cisnęły się do rodziców, kryjąc się między
ich nogami albo wtulając twarze w piersi. Arii nie dostrzegła nigdzie malca, którego
próbowała wyciągnąć z gruzów. Zresztą z trudem przypominała sobie jego twarz, co
przekonało ją, że musiała być przez jakiś czas nieprzytomna.

Zamiast jednak uznać, że poniosła porażkę, wytypowała jedno z dzieci i uznała, że

to właśnie jemu próbowała pomóc. Kiwnęła w jego stronę, ale dzieciak tylko głębiej
wsunął się za nogi ojca.

Ktoś chwycił ją za lewe ramię. Arii spojrzała w twarz mężczyzny o wydatnych

szczękach, który patrzył na nią z góry, wyższy od niej o dobre czterdzieści centyme-
trów. Był mocno zbudowany, ale brązowe oczy lśniły przebiegłością, która nie pozwo-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

155
liła zaliczyć go do zwykłych osiłków. Przerzedzone czarne włosy miał przycięte krótko
na żołnierską modłę, pasującą do generalskiego munduru, który nosił.

- Wyglądasz zdrowo. Świetny okaz.
Arii dotknęła prawej strony klatki piersiowej i skrzywiła się. Mężczyzna położył

ciężką dłoń na jej boku i obmacał żebra. Krzyknęła z bólu. Dotykał jej jak lekarz, ale
dość mocno, żeby ból był przejmujący.

- Żebra może złamane, ale niewykluczone, że tylko stłuczone. - Spojrzał jej prosto

w oczy, po czym obrócił jej głowę w prawo i w lewo.

- Wyglądasz doskonale. Nie martw się. Zajmiemy się tobą. Wyprostował się.
- Dirric!
Starszy mężczyzna o otępiałym wzroku w poplamionym krwią uniformie sanita-

riusza obrócił się na pięcie.

- Tak, generale Derricote? Derricote poklepał Arii po ramieniu.
- Tę zabieramy ze sobą. Dołącz ją do pozostałej grupy.
- Razem z nią będzie osiemnaście.
- Doskonale. - Generał wycelował palec w sanitariusza. - Idź razem z nim - polecił

Arii. - Będziesz miała najlepszą opiekę. Ośmielę się nawet stwierdzić, że przez resztę
życia twoim zdrowiem będzie się zajmował zespół najlepszych lekarzy w galaktyce.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

156

R O Z D Z I A Ł

27

Admirał Ackbar zamknął na chwilę oczy. Zaraz jednak spojrzał na swojego asy-

stenta.

- Nadszedł czas przypływu, nie dam rady uciec przed falą. Wprowadź radnego

Fey'lya.

Asystent wyszedł, pozostawiając Ackbara na chwilę w ciszy, by mógł przygoto-

wać się do nieuniknionej konfrontacji. To nie tak, stary, upomniał się admirał w myśli.
Jeśli przyjmiesz, że napój jest gorzki, na pewno nie wyczujesz w nim słodyczy. Nie
chciał uznawać Bothanina za rywala do władzy, głównie dlatego, że sam nie pragnął jej
dla siebie. Swoją obecną pozycję szefa sił zbrojnych Sojuszu uzyskał dzięki gruntownej
znajomości imperialnej doktryny militarnej, którą opanował w niewoli u Wielkiego
Moffa Tarkina; przysłużyło mu się także to, że Mon Calamari wystawiła znaczną flotę,
by wspomóc marynarkę Rebeliantów w bitwie o Endor. Gdyby Imperium zostało w
końcu pokonane, a jego usługi przestałyby być potrzebne, Ackbar z chęcią powróciłby
na Mon Calamari i spędził resztę lat na zasłużonej emeryturze, żyjąc w rytm przypły-
wów i odpływów oceanu.

Uświadomił sobie, że prawdopodobnie nie ma racji, nie widząc rywala w Borsku

Fey'lyi, ale nie mógł się teraz rozpraszać. Wraz ze śmiercią generała Laryna Kre’feya w
bitwie o Borleias Bothanie stracili swojego najlepszego dowódcę. Nie mieli do zapro-
ponowania żadnego innego kandydata, który byłby w stanie przeprowadzić operację tak
szeroko zakrojoną jak podbój Coruscant.

Co oznaczało, że wszelkie plany Bothan muszą przejść przez ręce Ackbara.
I dlatego właśnie Fey’lya przychodzi teraz do mnie, pomyślał.
Właz do kabiny Ackbara na pokładzie „Home One" otworzy! się i Borsk Fey'lya

wszedł do pogrążonego w półmroku gabinetu. Ackbar chciał zwiększyć moc oświetle-
nia, ale Bothanin pokręcił głową.

- Proszę sobie nie robić kłopotu, admirale, widzę dobrze nawet teraz.
Przymilny ton głosu Fey’lyi i pojednawcze słowa od razu kazały Ackbarowi mieć

się na baczności.

- Pańskie odwiedziny są dla mnie zaszczytem, panie radny.
Fey'lya uniósł pokrytą złocistą sierścią dłoń.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

157

- Ależ proszę, te formalne tytułu są między nami zbędne. Nie zawsze byliśmy po

tej samej stronie i zapewne nie uważa mnie pan za przyjaciela, ale przecież musi pan
przyznać, że jako Rebeliantów łączy nas silna więź.

- Oczywiście. - Ackbar powoli skinął głową. - Przyszedł pan porozmawiać o

Noquivizorze?

- Właśnie. Raporty, które otrzymałem, były bardzo pobieżne.
Ackbar odchylił się na oparcie przypominającego muszlę fotela.
- Oto szczegóły: jeden standardowy dzień temu admirał Zsinj pojawił się w syste-

mie na pokładzie „Żelaznej Pięści", wypuścił klucz myśliwców typu TIE i zbombardo-
wał planetę. Nasza baza dostała niezłe cięgi, ale dzięki temu, że większa jej część znaj-
duje się pod ziemią, szkody nie byty tak poważne, jak zapewne się spodziewa admirał
Zsinj.

Fioletowe oczy Fey'lyi zalśniły w półmroku.
- Spotkaliśmy się na Noquivizorze mniej więcej siedem standardowych tygodni

temu. Czy sądzi pan, że była to chybiona próba zamachu?

Ackbar zastanowił się przez chwilę, ale pokręcił głową.
- To mało prawdopodobne. Gdyby Zsinj wymordował dowództwo Rebeliantów,

sam stałby się celem. Pewnie sądził, że atakuje Eskadrę Łotrów w odwecie za atak na
jego statki. Jego mściwość jest niemal przysłowiowa. Nie robiliśmy sekretu z lokaliza-
cji Eskadry Łotrów, głównie po to, by odciągnąć siły imperialne od innych celów.

- Jak ciężkie szkody ponieśliśmy na Noquivizorze?
Ackbar zmrużył oczy.
- Kompleks koszarowy jest poważnie uszkodzony. Kilka pięter zawaliło się jedno

na drugie. Jeszcze długo będziemy stamtąd wydobywać zwłoki. Eskadra Łotrów straci-
ła znaczną cześć personelu pomocniczego. Z drugiej strony jednak, hangary nie są
uszkodzone. Kiedy eskadra wróci z Coruscant, będą mieli na czym latać.

- Nawet najgorsza zaraza oszczędzi kilku sprawiedliwych. - Bothanin pokręcił

głową. - Admirał Zsinj przysparza nam coraz więcej kłopotów. Jeśli nie odpowiemy
kontratakiem, rozzuchwali się i zaatakuje ponownie.

- Zgoda, ale gdzie dokładnie mamy go dopaść? Wydaje się równie nieuchwytny

jak katańska flota. Galaktyka jest ogromna i nawet przy wszystkich wysiłkach wywiadu
ustalenie jego położenia jest niemal niemożliwe. Odnalezienie go wymagałoby zaanga-
żowania całej floty, a to oznaczałoby odłożenie operacji na Coruscant na bliżej nieokre-
śloną przyszłość.

- Gdybyśmy to zrobili i spróbowali wytropić Zsinja, narazilibyśmy się na dalsze

akcje odwetowe z jego strony, a ewentualne osłabienie naszych sił mogłoby skłonić
Ysannę Isard do ataku. - Fey'lya wygładził sierść wokół ust. - Walka na dwa fronty jest
szaleństwem.

- Szczera prawda. - Ackbar przechylił głowę. - Ale nie byłoby tu pana, gdyby nie

miał pan innego pomysłu do zaproponowania. Na razie w naszej rozmowie poruszyli-
śmy jedynie kwestie oczywiste dla każdego, kto zapoznał się z raportami.

Na twarzy Fey'lyi pojawił się wyraz bólu, ale przebiegłe spojrzenie zniweczyło

zamierzony efekt.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

158

- Żeby uciec rankorowi, trzeba czasem znosić ugryzienia much.
- Czyli?
- Nie możemy koncentrować się na celach innych niż Imperium. Proponuję zu-

chwały atak na Coruscant.

- Nie jesteśmy gotowi.
- Musimy być. - Fey'lya rozłożył dłonie. - Przygotowania są w toku, a w raportach

nadchodzących z Coruscant nic nie wskazuje na to, by Ysanna Isard szykowała się do
obrony. Ona też wie, że nie jesteśmy gotowi, więc sądzi, że ma czas na przygotowania.
Jeśli zaatakujemy w najbliższym czasie, weźmiemy ją z zaskoczenia.

- Mocno pan nie docenia Iceheart, jeśli sądzi pan, że kiedykolwiek bywa nieprzy-

gotowana.

Fey'lya uniósł głowę i uśmiechnął się drapieżnie.
- Ale nie odrzuca pan natychmiast mojej propozycji jako czystego szaleństwa?

Myśli pan podobnie jak ja, prawda?

Ackbar pochylił się do przodu, a jego wąsy zadrgały.
- Znaleźliśmy się w krytycznym punkcie. Przygotowania Iceheart do odparcia in-

wazji, o której musi wiedzieć, że nastąpi, okazały się niewystarczające. Raporty z Co-
ruscant są korzystne. Po ostatnich wydarzeniach wygląda na to, że uda się zjednoczyć
różne odłamy populacji Coruscant, by zorganizować na powierzchni partyzantkę. Są
słabo wyposażeni, ale mogą narobić wiele szkód i odwrócić uwagę.

- Na tyle, by można było opuścić tarcze?
- Tego nie wiem. - Ackbar pokręcił głową. - Wysłałem wiadomość na Coruscant

do komandora Antillesa, polecając mu opracowanie i przygotowanie do wdrożenia
planu wyeliminowania tarcz, przy tych środkach, jakimi dysponuje w tej chwili. Gdy
tylko otrzymam potwierdzenie, że taki plan jest gotowy, podam mu dokładny termin
jego realizacji. Kiedy tarcze opadną wylądujemy na Coruscant.

Bothanin zmrużył oczy.
- Pański plan wymaga doskonałego zgrania w czasie. Co się stanie, jeśli nie zdoła-

ją opuścić tarcz na czas?

Ackbar uśmiechnął się.
- Dostałem raport, który pozwala myśleć o sukcesie tej operacji nawet wówczas,

gdy komandorowi Antillesowi i jego ludziom nie uda się wyeliminować planetarnych
tarcz. Może pamięta pan, że w ostatnich miesiącach imperialny krążownik klasy Inter-
dictor, „Czarna Osa", miał potyczkę z Eskadrą Łotrów? Kapitan tego krążownika, Uwl-
la Iillor, złożyła protest z powodu przeniesienia oficera operacyjnego, który był człon-
kiem jej załogi. Protest został zignorowany i to najwyraźniej wystarczyło, by pani kapi-
tan i jej załoga zdecydowali się przejść na naszą stronę. To daje nam Intedictora, czyli
coś, o czym do tej pory mogliśmy tylko marzyć. W zależności od tego, jaki kurs obie-
rzemy, przelot z Borleias na Coruscant zajmie około dwudziestu standardowych go-
dzin. Mam zamiar wysłać „Czarną Osę" wcześniej i kazać jej wyskoczyć z nadprze-
strzeni na obrzeżach systemu Coruscant. Jeśli tarcze nie zostaną do tego czasu wyłą-
czone, Interdictor uruchomi emitery studni grawitacyjnej i wyrwie naszą flotę z nad-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

159
przestrzeni przed czasem. Jeśli tarcze opadną Iillor nie zrobi nic, a my wyskoczymy z
nadprzestrzeni tuż ponad orbitą Coruscant.

Fey'lya powoli pokiwał głową.
- Proste i eleganckie rozwiązanie, a przy tym niewątpliwie skuteczne. Widzę, że

ufa pan tej kapitan Iillor. Nie sądzi pan, że jej przejście na naszą stronę może być jed-
nym z podstępów Ysanny Isard?

- Nie. Jako główny powód przejścia na naszą stronę kapitan Iillor wymieniła tarcia

z wywiadem, który próbował ingerować w jej decyzje. Generał Cracken sprawdził ją i
jej załogę. W ciągu tygodnia „Czarna Osa" będzie gotowa do walki, z naszą załogą na
pokładzie.

Bothanin pokiwał głową.
- Czy nazwa statku zostanie zmieniona?
- Załoga wybrała już nową nazwę: „Tęcza Corusca".
- Dobry omen, bez dwóch zdań.
- Mam taką nadzieję. - Ackbar wbił wzrok w Fey'lyę. - Czy zaproponuje pan ten

plan Mon Mothmie?

- Tak, w imieniu nas obu. - Fey'lya uśmiechnął się. - Z jej poparciem i naszą ko-

rzystną opinią Rada Tymczasowa nie będzie mogła go odrzucić.

- To dobrze. - Kalamarianin pokiwał głową. - W takim razie teraz muszę tylko

zrobić wszystko, by operacja zakończyła się powodzeniem.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

160

R O Z D Z I A Ł

28

Kirtan Loor opadł na jedno kolano przed holograficznym obrazem Ysanny Isard,

ale nie skłonił głowy.

- Dziękuję, że odpowiedziała pani na moją prośbę tak szybko, pani dyrektor.
Uniosła brew spoglądając na niego.
- Pokazy zuchwałości i zarozumialstwa zawsze przyciągają moją uwagę, agencie

Loor.

- Czy mogę się więc spodziewać, że udzieli pani reprymendy generałowi Derrico-

te?

- Dlaczego?
Loor zamrugał zdziwiony.
- Dlaczego? Ależ pani dyrektor, samowolnie udał się do Znik-Sektora, żeby wy-

brać obiekty doświadczalne, które następnie dostarczono do jego laboratorium. Robiąc
to, naruszył chyba każdą z obowiązujących procedur bezpieczeństwa. Sullustanie, któ-
rych zgarnął, nie zostali przez nas przebadani, więc nie wiemy, kim są. Pozostali jeńcy
mówili coś o Połączonym Froncie Wyzwolenia Nieludzi, a ci Sullustanie mogliby pew-
nie udzielić nam więcej informacji na temat tej organizacji.

Isard prychnęła, bagatelizując jego obiekcje.
- Powiedziałam mu, że ma ci pozwolić przesłuchać jeńców.
- Tylko że on od razu naszprycował ich najnowszym szczepem wirusa Krytos.

Podczas przesłuchań moi ludzi musieliby mieć na sobie kombinezony ochronne, a wte-
dy przesłuchiwani od razu zorientowaliby się, że nigdy stamtąd nie wyjdą. Nie mieliby
żadnej motywacji do współpracy. A jeśli generał ma rację, jeśli ten szczep ma dwuty-
godniowy okres inkubacji, Sullustanie popadną w demencję albo umrą, zanim zdążymy
przeanalizować zebrane materiały i przeprowadzić dodatkowe przesłuchania.

- Nie to jest teraz twoim problemem, agencie Loor. Projekt Krytos generała Derr-

icote'ama ogromną wagę. Ten nowy szczep może być przełomem, którego potrzebuje-
my, by przygotować Imperial City na przybycie Rebeliantów. - W jej lewym oku poja-
wił się błysk. - Ten idiota Zsinj zaatakował Rebeliantów, by uratować własną zranioną
dumę. Nie zdaje sobie sprawy, że gdyby zmobilizowali całą swoją flotę i poświęcili się
wyłącznie tropieniu go, wystarczyłby im rok, żeby go dopaść. Ten głupiec myśli, że

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

161
jest potężny, a nie rozumie, że jedyne, do czego doprowadził, to zmuszenie Rebelian-
tów, by szybciej ruszyli na Centrum Imperialne. Zbyt szybko.

Loor przysiadł na piętach.
- Nic nie wskazuje na to, by zbliżał się moment rozpoczęcia operacji. Tak twierdzi

nasz szpieg w Eskadrze Łotrów.

- Wiem, ale znam też ich dowództwo. Chcą nas wymieść z galaktyki i wiedzą, że

nie uda im się to, jeśli będą gonić za każdym moffem, któremu się wydaje, że może się
stać drugim Imperatorem. Centrum Imperialne jest kluczem do całej galaktyki. Tamci
doskonale o tym wiedzą. Wiedzą też, że im szybciej posadzą Mon Mothmę na tronie
imperatora, tym łatwiejsza będzie ich krucjata.

Zuchwałość pomysłu, by przypuścić atak na centrum Imperialne, zaskoczyła Lo-

ora, ale wiedział, że przywódcy Rebeliantów często uważali niemożliwe za niezbędne,
a po sukcesie, jaki odnieśli, unicestwiając Gwiazdę Śmierci, zaczęli sądzić, że wszystko
im się uda. Isard celowo osłabiła obronę Centrum Imperialnego, tylko po to jednak, by
wirus Krytos mógł stać się przyczyną upadku Sojuszu Rebeliantów. Jeśli wirus nie
będzie gotowy, jej plan zawiedzie, a Sojusz stanie się silniejszy niż kiedykolwiek.

- Będę śledził rozwój wypadków, pani dyrektor.
- O tak. - Wycelowała w niego holograficzny palec. - Łotry mogą snuć wszelkie

plany, jakie im tylko przyjdą do głowy, ale w ciągu dwóch tygodni nic tak naprawdę
nie zwojują. Zamierzam wypuścić tę wersję wirusa Krytos i zacząć infekowanie plane-
tarnych wodociągów od zaraz. Sprawdzimy w ten sposób, czy przewidywania Derricot-
e'a co do czasu jego rozwoju i śmiercionośności były prawidłowe. Zakładając, że tak,
oszczędzimy sobie dwóch tygodni oczekiwania. Jeśli Łotry uderzą zbyt szybko,
wszystko będzie stracone. Dwa tygodnie to minimum, choć lepszy byłby miesiąc.
Zgromadź niezbędne zasoby, zrób, co tylko będzie trzeba, ale dopilnuj, by Łotry nie
porwały się na nic poważnego wcześniej, niż sobie tego życzę.

- Tak się stanie, pani dyrektor. - Loor skłonił głowę, a kiedy podniósł ją z powro-

tem, obraz zniknął. Wstał powoli, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. -Zgromadź
niezbędne zasoby i zrób, co tylko będzie trzeba. Na twój rozkaz.

Wyniósł się z ciemnego, zagraconego gabinetu i przeszedł korytarzem do innego

pomieszczenia. Drzwi uniosły się w stronę sufitu, ukazując pogrążony w mroku pokój,
a w nim przykutą do krzesła postać, której strzegło dwóch szturmowców. Loor uniósł
podbródek siedzącego mężczyzny, który skrzywił się, czując uścisk jego palców.

Loor roześmiał się i uderzył go na odlew w twarz.
- Popisywanie się odwagą może być bolesne.
- Nie jesteś w stanie sprawić mi bólu, Loor.
- Ach, więc pamiętasz mnie, Łaciaty. Powinno mi to pochlebiać. -Loor spojrzał w

dół na Zekkę Thyne'a i znów go uderzył. Głowa mężczyzny odskoczyła do tyłu, ale
czerwone oczy patrzyły prosto, pełne buntu. Uderzenie Thyne'a podziałało na Loora
oczyszczająco, ale nie pozwolił sobie na pofolgowanie przyjemnościom.

- Na szczęście dla ciebie, ja również cię pamiętam.
- Nic ze mnie nie wyciągniesz, Loor.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

162

- Nie masz nic, co chciałbym wyciągnąć, Łaciaty. - Loor wycelował palec we wła-

sną pierś. - Ja natomiast mogę ci coś zaoferować. Eskadra Łotrów przerzuciła ciebie i
inne szumowiny z Czarnego Słońca do Centrum Imperialnego, a potem was śledzili.
Płynie stąd tylko jeden wniosek, a mianowicie taki, że planujecie atak na Centrum Im-
perialne.

- Nic mi o tym nie wiadomo.
Loor chwycił go za ucho i wykręcił je boleśnie.
- Masz teraz słuchać, a nie mówić.
Thyne spojrzał na niego z żądzą mordu w oczach, ale nie odezwał się.
- Dobrze. - Loor puścił ucho. - Będziesz moimi oczami i uszami wśród tutejszych

członków Sojuszu. Chcę znać ich plany, rozkład zajęć, dostawców, hierarchię, wszyst-
ko. Jeśli dasz mi to, czego potrzebuję, pozwolę ci żyć.

- Jeśli stąd wyjdę, nigdy więcej mnie nie dostaniesz, więc twoje pogróżki na nic

się nie przydadzą.

- O, ja cię nie zabiję. W każdym razie nie własnymi rękami. Podsunę jednak hake-

rom Czarnego Słońca parę plików, jeszcze z czasów KorSeku, opisujących naszą
współpracę. Wynika z nich, że to ty stałeś za upadkiem Czarnego Słońca tu, w Centrum
Imperialnym. O twoim losie zadecydują twoi bracia, nie ja.

Po tej groźbie Thyne zaczął patrzeć nieco mniej buntowniczo.
- Ale nie trać ducha, Łaciaty. Nie wydam cię, jeśli mnie do tego nie zmusisz. Ci

dwaj szturmowcy doprowadzą cię do pewnego miejsca. Tam już będziesz mógł twier-
dzić, że uciekłeś, kiedy twój grawicykl został uszkodzony. Przeczesujemy ten teren od
trzech dni. Powiesz swoim towarzyszom, że musiałeś się ukrywać, a w końcu udało ci
się zwiać. Uwierzą ci.

- Nikt nie uwierzy, że się ukrywałem.
Loor spojrzał na jednego ze szturmowców.
- Słusznie. Zanim go wypuścicie, wpakujcie mu kulę w brzuch. Tylko żeby go nie

zabiła i nie powstrzymywała zbytnio.

- Nie musicie tego robić.
Loor uśmiechnął się.
- Chyba jednak musimy. To kwestia prawdopodobieństwa. Jeśli ty sam nie wie-

rzysz, że mogłeś się ukrywać, nikt inny też nie uwierzy. Ludzie są podejrzliwi, zwłasz-
cza ludzie pokroju Corrana Horna.

- A więc to następna rzecz, którą mi się naraził. Gdyby nie on, nie trafiłbym w wa-

sze łapy.

- Z całą pewnością. - Loor zdecydowanie pokiwał głową. - A żeby ci udowodnić,

że nie jestem potworem, dam ci prezent. Jeśli trafi ci się okazja, by zabić Horna, daję ci
wolną rękę. Uważam go za zagrożenie dla ciebie i dla powierzonego ci zadania, więc
wyeliminowanie go sprawi mi najwyższą przyjemność.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

163

R O Z D Z I A Ł

29

Corran nienawidził czekania. Wydawało mu się, że odkąd zostawił resztę Łotrów z

Ithorianinem, nie robił nic innego, tylko czekał. Po wyjściu z ithoriańskiej dżungli -
która była jak mieszkanie w bloku pełnym podobnych apartamentów, gdzie Ithorianie
mogli mieszkać razem, jak pragnęli - skorzystał z publicznej stacji łączności i zadzwo-
nił pod numer, który podała mu Rima. Nagranie, które usłyszał po drugiej stronie, za-
wierało polecenie, by wstukał osobisty kod - co zrobił i wtedy otrzymał instrukcje,
dokąd ma się udać.

Uważając, czy nie jest śledzony, poszedł we wskazane miejsce. Znalazł się w hote-

lu biokapsuł prowadzonym przez Selonianina. Wysoki, szczupły właściciel hotelu za-
prowadził Corrana do jednej z kapsuł, umieszczonej w samym centrum całej ściany
podobnych. Kiedy Corran wszedł do środka, uznał, że wnętrze kabiny jego X-winga
jest przestronniejsze. Wstukał kod, który sprawił, że drzwi kapsuły stały się zupełnie
nieprzezroczyste, i położył się. Kapsuła miała dwa metry długości, metr szerokości i
metr wysokości.

Od razu podkręcił ogrzewanie - temperaturę ustawiono na tak niski poziom, że

chyba poprzednim gościem musiał być Sullustanin - i włączył kanał muzyczny. Ekran
terminalu komputerowego nad głową wyświetlił serię informacji na temat wyjść poża-
rowych, usytuowania modułu odświeżającego i lokalizacji najbliższych placówek ga-
stronomicznych. Corran obserwował ekran, dopóki nie ukazała się na nim reklama, na
której Gamorreanin wciskał łapę w jakąś różową, pulsującą papkę. Widok ten sprawił,
że Corran przestał odczuwać gwałtowną potrzebę znalezienia miejsca, gdzie mógłby
coś zjeść.

Spędził w hotelu dwa dni, zanim przyszła po niego Rima i zabrała go w inne miej-

sce, lepiej przystosowane do jego potrzeb, choć aż proszące się o generalny remont.
Jedną ze ścian pokrywały arkusze plastali. Meble, choć mało zużyte, były poplamionej
brudne. Na dywanie widać było ślady krwi, a pod stopami tu i ówdzie chrzęściło szkło.
Na wewnętrznej ścianie widniało wgniecenie najwyraźniej po uderzeniu jakiegoś po-
dłużnego, mniej więcej cylindrycznego obiektu. Corran spojrzał na Rimę.

- Czy to ten budynek, w którym grawicykl rozbił ścianę? Spojrzała na niego ze

zdziwieniem.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

164

- Skąd o tym wiesz?
- To ja prowadziłem motor, który do tego doprowadził. - Corran przeciągnął ręką

po wgłębieniu w ścianie. - Inni nie mogli ci o tym powiedzieć. Łotry o niczym nie wie-
działy, a członkowie Czarnego Słońca nie lubią się przechwalać swoimi porażkami.
Wyobrażam sobie, że zrobili z tej historii akcję ratowania nieludzi przez Imperialnymi,
czy coś w tym stylu.

- Nie wiem. - Rima bezceremonialnie wzruszyła ramionami. - Moim podstawo-

wym problemem było zadbanie o ciebie i Erisi. Przepraszam, że musiałam was rozdzie-
lić, ale nie mam pojęcia, jak wiele informacji uzyskał imperialny wywiad.

- Ja też nie, ale załatwiłem pewne podstawowe sprawy, zanim wyszedłem, i za-

dzwoniłem pod numer awaryjny, który mi podałaś. Inyri Forge wybierała się z powro-
tem do „Sztabu". To jedno z miejsc, gdzie można spotkać Fliry'ego Vorru. Miałem
pecha, że Zekka Thyne wpadł tam tej samej nocy co ja. Od tego właśnie zaczęła się
cała pogoń, która zakończyła się moim wtargnięciem w sam środek imperialnej opera-
cji przeciwko członkom Połączonego Frontu Nieludzi. „Sztab" jest punktem kontakto-
wym dla pozostałych Łotrów. Nie mamy ze sobą łączności, chyba że wykorzystałbym
Inyri. Wyobrażam sobie, że Połączony Front Nieludzi też ma sposoby, by dotrzeć do
Łotrów. Czy są jakieś wiadomości na temat Arii?

Rima pokręciła przecząco głową. Corran zmarszczył czoło.
- Czy to znaczy „nie, nie ma", czy „są ale nie musisz o tym wiedzieć"?
- Nie ma żadnych wiadomości. - Ramiona Rimy opadły. - Było sporo zamieszania

po ataku szturmowców. Krążą pogłoski, choć na razie niepotwierdzone, że grupę Sullu-
stan uprowadzono na samym początku; nic też nie wskazuje na to, by trafili do które-
gokolwiek z tutejszych więzień. Po prostu zniknęli, a Arii razem z nimi.

- To się zdarza. - Dłonie Corrana odruchowo zacisnęły się w pięści. - Jeszcze jed-

na ważna sprawa: muszę porozmawiać z komandorem Antillesem.

- Z kim?
Corran posłał Rimie zmęczony uśmiech.
- Ja tu jestem, inne Łotry też tu są. - W tym Tycho, pomyślał. - A więc na pewno

jest tu również komandor Antilles, a ja muszę z nim pogadać. Parę dni temu zobaczy-
łem coś, o czym powinien się dowiedzieć.

- Jeśli to takie ważne, może ja również powinnam o tym wiedzieć?
Biorąc pod uwagę, ile łączy cię z Tychem - na pewno nie, pomyślał Corran.
- Przepraszam, Rima, ale nie. To sprawy eskadry.
- W porządku. - Białowłosa kobieta wzruszyła ramionami. - Zostań tu, zanim nie

wrócę.

- Rozkaz! - Corran wyciągnął blaster z prowizorycznej kabury, którą zmajstrował

z podszewki kurtki. - Czy możesz mi załatwić parę zapasowych ogniw energetycznych
do tej zabawki?

- Zobaczę, co się da zrobić.
- To nie brzmi zbyt obiecująco. A co będzie, jeśli pojawią się tu szturmowcy?
- Zapytaj, czy któryś z nich by ci nie pożyczył. - Rima uśmiechnęła się ponuro. -

Najwyżej odmówią.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

165

Corran czekał przez dwa następne dni, zabawiając się wymyślaniem odzywki, któ-

ra skłoniłaby szturmowców do oddania mu broni. Uznał to za wyjątkowo frustrujące
zajęcie, bo wiedział, że tamci, zwykle wyżsi i potężniej zbudowani od niego, nie dadzą
się onieśmielić. Odwoływanie się do ich ludzkich uczuć również było pomysłem wąt-
pliwym, podobnie jak apelowanie o fair play.

Większość czasu spędził w swoim pokoju, przypominając sobie wcześniejsze wy-

darzenia, analizując je i próbując wyciągnąć wnioski. Po pierwsze - i najważniejsze -
był pewien, że widział, jak Tycho Celchu rozmawiał z Kirtanem Loorem. A to oznacza-
ło, że operacja na Coruscant nie jest już żadną tajemnicą dla Imperium. Mając na Co-
ruscant Tycha, Imperialni na pewno dysponowali opisem i danymi wszystkich człon-
ków eskadry. Corran musiał przyjąć, że byli - albo wkrótce będą- pod obserwacją.

Fakt, że wpadł na Tycho i Loora w miejscu publicznym, trochę go niepokoił. Jeśli

Tycho był imperialnym agentem -jak każdy, kto trafił na „Lusankyę" - to dlaczego
spotkanie odbyło się tam, a nie gdzie indziej? Nasuwała się oczywista odpowiedź, że
Tycho nie docenił tego, co przydarzyło mu się na „Lusankyi" i obawiał się, że gdyby
trafił do jakiejś imperialnej fortecy, mógłby już z niej nie wyjść. Był dostatecznie inte-
ligentny, by rozumieć, że nie można ufać Imperialnym, więc może próbował wyciągnąć
od nich dość kredytów, by móc kupić sobie jakaś odległą planetę i przez resztę życia
żyć jak jakiś moff.

Skoro ich misja została ewidentnie wykryta, Łotry praktycznie miały jedną możli-

wość - natychmiastowe opuszczenie Coruscant. Corran sądził, że zebrał dość informacji
o zagadnieniach planetarnego bezpieczeństwa, by mogły się na coś przydać, z drugiej
strony jednak spodziewał się, że w najbliższej przyszłości wszystko, czego się dowie-
dział, ulegnie zmianie, jeśli już się nie zmieniło. Musiał zakładać, że wszelkie informa-
cje zebrane przez Łotrów należy traktować jako niepewne, a zatem - koniec końców -
ich misja zakończyła się niepowodzeniem.

Jedyny sposób, by cokolwiek z tego uratować, pomyślał, to wracać do domu i za-

cząć walczyć z Imperium od nowa.

Zanim zdołał wykoncypować alternatywny plan, który miałby szanse powodzenia

- a już miał zamiar przyznać się sam przed sobą do klęski -przyszła po niego Rima. Nie
odpowiedziała na jego pytanie, dokąd idą, w ogóle wydawała się wyjątkowo mało-
mówna i zamknięta w sobie, ale przyniosła mu ogniwa energetyczne do blastera, więc
postanowił jej nie naciskać. Zastanawiał się, co w nią wstąpiło, ale uznał, że lepiej nie
pytać oto na ulicy. Kiedy wśliznęli się do „Sztabu" inne sprawy zaprzątnęły jego uwa-
gę, tym bardziej, że zaprowadziła go tylnym korytarzem do pokoju, w którym czekał
Wedge.

Corran stanął na baczność i zasalutował. Rima wyszła.
- Melduje się Horn, panie komandorze.
Wedge oddał salut, uśmiechnął się, uścisnął Corrana i poklepał go po plecach.
- Cieszę się, że jesteś cały i zdrowy, chociaż kiedy cię widziałem, ostatnim razem,

robiłeś wszystko, żeby zabić mnie i jeszcze parę innych osób.

O czym on mówi? - pomyślał Corran
- Jak to? - zapytał.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

166

- Byłem w tym mieszkaniu, które staranowałeś grawicyklem. - Wedge uniósł rękę

i Corran zauważył kilka całkiem świeżych szram. - Nic poważnego, ale nie mamy tu
zbyt wiele bacty, więc muszę czekać, aż się zabliźnią tradycyjnym sposobem. Dobrze,
że znalazłem maść z ryllu, która zapobiegła infekcji.

- Gdybym wiedział...
- Nikt oprócz kierowcy nie odniósł poważniejszych obrażeń, więc nie przejmuj się.

- Wedge wskazał głową na drzwi. - Winter powiedziała, że chciałeś ze mną porozma-
wiać. O czymś, co możesz powiedzieć tylko mnie.

- Winter? - Corran na chwilę zmarszczył brwi. - Aha, Rima...
- Właśnie. Spotkaliśmy się już kiedyś. Przyjaźni się z Tychem.
- Takie odniosłem wrażenie i dlatego właśnie chciałem z panem porozmawiać . -

Corran złączył dłonie za plecami. - Pięć dni temu, tu, w „Sztabie", zobaczyłem, jak
Tycho Celchu rozmawia z Kirtanem Loorem, imperialnym agentem.

Wedge zrobił zdziwioną minę, ale po chwili zmarszczył czoło i pokręcił głową.
- Pięć dni temu?
- Tak jest.
- To niemożliwe.
- Wiem, co widziałem. - Corran wskazał kciukiem na znajdujący się za nimi bar. -

Jestem tego równie pewien jak śmierci Imperatora. - Chciał, żeby jego oświadczenie
zabrzmiało stanowczo, ale na twarzy Wedge'a zobaczył zmieszanie i smutek. - Na-
prawdę go widziałem.

- To niemożliwe, Corran. Pięć dni temu admirał Zsinj zaatakował naszą bazę na

Noquivizorze. Koszary zostały zbombardowane. Nadal trwają poszukiwania ciał po-
grzebanych pod gruzami, ale nikt już nie spodziewa się znaleźć tam żywych. - Wedge
zawahał się i przełknął ślinę. -Nasz personel pomocniczy został zdziesiątkowany. Zraii
żyje, ale to na razie jedyna osoba, której ocalenie potwierdzono.

- A co z Gwizdkiem? - wpadł mu w słowo Corran, zanim się zorientował, jak bez-

dusznie zabrzmiało jego pytanie. - Wiem, że to tylko robot, ale...

Wedge poklepał go po ramieniu.
- Rozumiem. Nie wiem nic na pewno, ale Zraii zajmował się naszymi myśliwcami

w hangarze, co pozwala przypuszczać, że większość astromechów była tam razem z
nim. Hangar nie odniósł poważniejszych szkód. Jeśli będę miał jakieś wiadomości, dam
ci znać.

- Dziękuję. - Corran wziął głęboki oddech i spróbował poukładać sobie w głowie

wszystko, czego się dowiedział. - Zatem twierdzi pan, że jeśli widziałem Tycha, to
mógł to być jedynie jego duch?

- Mniej więcej tak to wygląda.
- Ale powiedział pan o tym Rimie... to znaczy Winter? To dlatego była taka za-

mknięta w sobie.

- Sam dopiero co się dowiedziałem. Przekazałem jej tę wiadomość najdelikatniej

jak umiałem. Jest jeszcze nadzieja... bacta potrafi zdziałać cuda, jeśli w kimś tli się
choćby iskra życia... ale sprawy nie wyglądają zbyt dobrze. - Wedge westchnął. -
Zresztą to w tej chwili najmniejszy z naszych problemów.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

167

- Naprawdę?
Wedge przytaknął.
- Atak Zsinja przyspieszył plany naszej inwazji. Mamy do wykonania nową misję,

a ty masz pomóc mi ją zaplanować.

- Zrobię, co w mojej mocy.
- Miejmy nadzieję, że wszyscy zdołamy zrobić, co w naszej mocy, a nawet więcej.

- Wedge westchnął. - Musimy wymyślić plan, który pozwoli nam w jak najkrótszym
czasie przejąć lub zniszczyć wszystkie obiekty, które umożliwią opuszczenie tarcz, by
Sojusz mógł rozpocząć inwazję.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

168

R O Z D Z I A Ł

30

Corran wyszedł za Wedge'em z małego pokoiku na korytarz. Przeszli dalej, do

większego gabinetu. Pierwszymi osobami, które tam zobaczyli, była Bothanka Asyr i
Devaronianin, któremu pomógł uciec z magazynu. Siedzieli przy dużym okrągłym stole
na środku pokoju. Wchodząc, Wedge zauważył też Fliry'ego Vorru, który wyglądał
bardzo imperialnie, i Zekkę Thyne - bladego i dość zmarnowanego.

Wygląda na to, że nie wszyscy zdołali uciec cali i zdrowi, pomyślał.
- Corran!
- Iella! - Horn nachylił się, uniósł ją nad ziemię i mocno przytulił. -Nie mogę

uwierzyć, że tu jesteś!

- To przez Gila. Wszystkie moje przykrywki to mieszkanki Coruscant. - Iella od-

sunęła się do tyłu, ale nie zabrała dłoni, które Corran nadal trzymał w swoich. -Nie
mogę uwierzyć, że to ty.

Jeśli widok Thyne'a sprawił Corranowi przyjemność, to widząc Iellę, poczuł się

niemal... niemal usatysfakcjonowany. Za dużo czasu spędziłem, pomyślał, nie mając
nikogo ani niczego - oprócz Gwizdka- co wiązałoby się z moim dawnym życiem. Tak
jakby ono nigdy nie istniało. Uśmiechnął się.

- Gdzie Dirric?
Uśmiech Ielli na chwilę stężał, gdy spojrzała w dół.
- Nie wiem.
- Tak mi przykro. Co się stało?
- Mniej więcej rok temu Imperialni zgarnęli go w łapance. Nigdy nie wrócił do

domu. Ale nie poddałam się, poznałam parę osób z Sojuszu i przyłączyłam się do Rebe-
liantów. Nie miałam o nim żadnych wiadomości, a minęło już tyle czasu...

Corran pokiwał głową i przytulił ją ponownie. Dirric Wessiri był ciekawym czło-

wiekiem. Pochodził ze starej, bardzo zamożnej rodziny, dzięki czemu nie musiał zara-
biać. Uważał życie za zbiór zjawisk, które należało zbadać i doświadczyć, ale nie po-
zwoliłby z całą pewnością, by te doświadczenia go zmieniły. Był dobrze ponad dwa-
dzieścia lat starszy od Ielli, ale pasowali do siebie jak tlen i wodór. Dirric nie zawsze
zgadzał się z działaniami KorSeku, ale starał się zrozumieć ich dokonania i tą otwarto-
ścią umysłu imponował Corranowi.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

169

Nie pora opowiadać Ielli, że Gil nie żyje, zabity przez Loora, pomyślał. Na pewno

znajdzie się na to czas kiedy indziej.

- Dirric był wyjątkowy, podobnie jak ty. Strasznie się cieszę, że cię widzę, nieza-

leżnie od okoliczności.

- To miłe. - Iella delikatnie uścisnęła jego dłonie. - Mirax prosiła, żeby cię od niej

pozdrowić.

Twarz Corrana rozjaśnił uśmiech.
- Jest tutaj? Jakim cudem?
- „Pulsarowy Ślizg" przywiózł tu resztę eskadry i nie udało jej się odlecieć. - Iella

zmarszczyła czoło. - Myślałam, że reszta Łotrów powiedziała ci, jak tu trafiła.

- Byliśmy trochę zajęci, kiedy w końcu na siebie wpadliśmy.
- Naprawdę? Mirax zagroziła, że zacznie cię uczyć jazdy na grawicyklu. Pierwsza

zasada, powiedziała, to trzymać się z dala od ścian budynków.

Corran roześmiał się.
- No tak. Musimy o tym kiedyś pogadać. Thyne prychnął.
- Jak długo jeszcze mamy słuchać tego szczebiotu?
- Jeśli kiedyś dorobisz się przyjaciela, Łaciaty, to przekonasz się, że to właśnie ro-

bią przyjaciele, kiedy się spotykają po długiej nieobecności. - Corran puścił Iellę, która
podeszła do Rimy i zajęła miejsce obok niej.

- Dobrze powiedziane, poruczniku Horn. - Vorru położył złączone dłonie na stole.

- Ponieważ jednak czas nas goni, jak rozumiem, powinniśmy przejść do rzeczy. Ko-
mandorze?

Corran usiadł obok Wedge'a, po swojej prawej stronie mając Winter. Obok niej

siedziała Iella, dalej dwoje obcorasowców, a na końcu Vorru i Thyne. Corran zauważył,
że Thyne prawą ręką osłania brzuch.

Dostał w trzewia, pomyślał. Bolesny strzał. Bardzo dobrze.
Wedge wstał.
- Przejdźmy od razu do rzeczy. Od czasu incydentu w magazynie doszliśmy wszy-

scy do wniosku, że przeciwstawiając się Imperium razem zdziałamy więcej, niż gdy
każda grupa będzie walczyć osobno, na własną rękę. Każda z grup ma swoje silne i
słabe strony, które w większości się uzupełniają, co zmniejsza zagrożenie ze strony
wroga. Chyba wszyscy się zgodzimy, że lepiej nam się będzie działo na Coruscant, jeśli
przegonimy stąd Imperium, a realizacja tego celu jest zadaniem, jakie postawiła sobie
Rebelia. Eskadra Łotrów została przysłana na Coruscant na rozpoznanie, by zidentyfi-
kować słabe punkty, które można by wykorzystać podczas późniejszej inwazji. Problem
polega na tym, że Admirał Zsinj testuje zarówno Sojusz, jak i Imperium. Imperialni
zdają sobie sprawę, że atakując Zsinja, osłabiliby własne siły do tego stopnia, że mo-
głoby to doprowadzić ich do klęski. Sojusz z kolei wie, że ściganie Zsinja oznaczałoby
rozproszenie sił, co uniemożliwiłoby atak na Coruscant na lata, a może nawet dziesię-
ciolecia. A to oznacza, że Sojusz musi uderzyć na Coruscant w najbliższym czasie i
chce, żebyśmy to my otworzyli bramy miasta. Fliry Vorru postukał palcem o blat stołu.

- Opuszczenie planetarnych tarcz nie będzie łatwe.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

170

- To prawda. - Wedge oparł się na rękach i pochylił nad stołem. -Kluczem jest tu

kompleks, w którym znajduje się centralny komputer. Czy słusznie zakładam, że hake-
rom Czarnego Słońca nie udało się wprowadzić swoich kodów do głównego programu
kontrolującego funkcjonowanie planety?

Siwowłosy mężczyzna odchylił się na oparcie krzesła.
- Uważam, że trochę za wcześnie na dyskutowanie tego rodzaju spraw.
- Doprawdy?
- Tak, komandorze. - Vorru kiwnął głową w stronę przedstawicieli Połączonego

Frontu Nieludzi. - Ich zainteresowanie tą operacją jest całkiem zrozumiałe. Imperialny
reżim traktuje ich niewątpliwie okrutnie i nieludzko. Oswobodzenie tej planety byłoby
dla nich ze wszech miar korzystne. A wy, Rebelianci... no cóż, wy osiągnęlibyście w
końcu cel, który przyświecał wam przez ostatnich siedem lat. Bo czy nie jest tak, droga
Winter, że każdy Alderaanin marzy o tym, by Coruscant wam zastąpiła wasz utracony
świat?

Oczy Winter zalśniły zimno.
- Celem Sojuszu jest obalenie rządów zła, które doprowadziły do zagłady nasz

świat. Nic nie zastąpi Alderaanu, a na pewno nie to transpastalowe i durabetonowe
mauzoleum Imperium.

Wedge skrzyżował ramiona.
- O co konkretnie panu chodzi, Vorru?
- Chodzi mi o to, komandorze, że Sojusz nie będzie patrzył na Czarne Słońce bar-

dziej przyjaznym okiem niż Imperium. Podejrzewam, że wręcz przeciwnie. Chcę wie-
dzieć, co ze współpracy z wami będę miał ja i moi ludzie.

Corran prychnął.
- Może zaczniemy od tego, że uwolniliśmy was z Kessel?
Vorru uśmiechnął się lekko.
- Z przyjemnością zobaczyłby mnie pan tam z powrotem, prawda, poruczniku? Je-

śli wasz plan się powiedzie, może zostanie pan ministrem spraw wewnętrznych. Jeśli
przekleństwa, jakie usłyszałem od Thyne na temat pana i pańskiej rodziny, mogą być
miarą skuteczności Hornów, myślę, że wolałbym mieć za wroga Ysannę Isard. Chodzi
mi o to, komandorze Antilles, by otrzymać od was jakąś gwarancję łaski dla tych z
moich ludzi, którzy pomogą wam w obaleniu Isard.

- A jeśli to niemożliwe?
- Chciałbym ich przenieść na planetę, którą wybiorę. Planetę, która przyłączy się

do waszego Sojuszu ze mną jako przywódcą.

- Po to, żeby mógł ją pan zamienić w raj dla przestępców? - zapytała zdegustowa-

na lei la.

Corran pokręcił głową.
- Jest na to za sprytny. Zacznie zbierać okup od światów, które nie zechcą mieć u

siebie jego i jego bandy. Wzbogaci się w ten sposób dostatecznie, by kupić jeden czy
dwa układy gwiezdne.

Vorru rozłożył ręce.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

171

- Po prostu szukam świata, na którym mógłbym w spokoju dożyć swoich dni, a wy

posądzacie mnie o wszystko co najgorsze. Trudno mi uwierzyć, że macie w takiej po-
gardzie wychowawcze walory Kessel.

- Dość tego. - Wedge podniósł ręce, by powstrzymać Corrana od odpowiedzi na

obłudne komentarze Vorru. -Dam osobistą gwarancję panu i pańskim ludziom, że nie
pociągniemy was do odpowiedzialności za przestępstwa popełnione w okresie współ-
pracy z nami. Nie oznacza to, że pozwolę, by socjopata w rodzaju Thyne'a zaczął mor-
dować niewinnych ludzi. Będziemy atakować wyłącznie cele stricte militarne. Jeśli
ulice zaczną spływać krwią, osobiście z wami skończę. Myślę, że to najlepsza oferta, na
jaką może pan liczyć.

- Do przyjęcia. Na razie - przytaknął Vorru. - A odpowiedź na pańskie wcześniej-

sze pytanie brzmi: nie, nasi hakerzy nie zdołali włamać się do głównego komputera.

Thyne poruszył się niespokojnie na swoim krześle.
- Powinniśmy po prostu go wysadzić. Wszystko padnie, nie wyłączając tarcz.
- Nieprawda. - Winter zmarszczyła czoło. - Uszkodzenie głównego komputera

spowoduje, że kontrolę nad tarczami przejmą stacje satelitarne na orbicie. Choć nie są
tak dobrze chronione jak obiekty naziemne, nie będzie łatwo je przejąć. Istnieje rów-
nież możliwość, że kluczowe systemy, takie jak kontrola tarcz, zostaną przełączone na
inną stację satelitarną, jeśli pojawi się kłopot zjedna. Innymi słowy, żeby w ten sposób
opuścić tarcze, musielibyśmy zagwarantować, że uderzymy jednocześnie na wszystkie
stacje satelitarne i na główne centrum, a nie wiemy, gdzie mieszczą się wszystkie
ośrodki pomocnicze. Vorru uśmiechnął się.

- Mogę dostarczyć ich lokalizację, ale pani zastrzeżenia co do planu wysadzenia

ich wszystkich w powietrze są uzasadnione. Wydaje mi się, że lepszy byłby bardziej
subtelny sposób.

Asyr delikatnie położyła rękę na dłoni Vorru.
- Nie rozumiem, dlaczego tak trudno jest włamać się do głównego komputera i

wprowadzić do niego własne kody. Każdej godziny system obsługuje miliardy transak-
cji i wiadomości. Coś chyba musi się przedrzeć?

Wedge wzruszył ramionami.
- Tak by się wydawało, ale najwyraźniej tak nie jest. Winter?
Rima odsunęła za ucho pasmo białych włosów.
- Komputery Imperium są zaprogramowane w bardzo restrykcyjnym języku o hie-

rarchicznej strukturze poleceń i dostępu. Programy inwazyjne, aby mogły skutecznie
działać w całym systemie, musiałyby mieć najwyższy poziom autoryzacji. Ten poziom
jest bardzo starannie zabezpieczony. Programy są skanowane pod kątem treści, która
porównywana jest z przyznanym im poziomem dostępu. Jeśli wprowadzimy program
systemowy bez odpowiednich kodów dostępu, zostanie odrzucony.

Corran zmarszczył brwi.
- To znaczy, że jeśli program inwazyjny miałby odpowiednie „opakowanie", byłby

w stanie pokonać te zabezpieczenia?

- Prawdopodobnie, ale nie mamy odpowiednich kodów. Są zmieniane co godzina.

Rdzenie pamięci codziennie wymienia się na nowe, a po tygodniu - niszczy. Zresztą po

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

172

całodniowym użytkowaniu i tak się już do niczego nie nadają. Każdej nocy umieszcza
się w komputerach nowy, czysty rdzeń i przenosi do niego tryliony terabajtów transak-
cji. Ta sama procedura obowiązuje w całym systemie.

Asyr przytaknęła.
- Fabryka produkująca rdzenie pamięci firmy Palar znajduje się na skraju Znik-

Sektora. Paskudna robota. Powierzchnie do przechowywania danych trawi się tam naj-
rozmaitszymi trującymi chemikaliami, a mnóstwo energii idzie na formatowanie. Co-
dziennie ktoś tam ginie.

Wedge skrzyżował ramiona.
- Jeśli codziennie dostają nowe rdzenie, w jaki sposób następuje transfer danych?

No bo przecież jeśli zastępuje się stary rdzeń nowym, to jakoś trzeba przenieś dane z
jednego na drugi?

- Istnieją dwa banki rdzeni, pomiędzy którymi przenosi się dane. Nie trwa to wcale

tak długo - uśmiechnęła się Winter. - Systemy komputerowe Senatu Imperium używały
tego samego systemu bezpieczeństwa, choć na znacznie mniejszą skalę. Pół standardo-
wej godziny wystarcza, by wykonać tę operację.

Corran odchylił się na oparcie krzesła.
- A co dzieje się z transakcjami, które mają miejsce w czasie transferu?
- Są przechowywane w pomocniczym banku pamięci, gdzie oczekują w kolejce na

przesłanie do głównego, dopóki nie zwolnią odpowiednie rdzenie. Wówczas rdzenie te
przesyłają dane do nowych banków pamięci.

- W porządku, Winter; w takim razie jaki rodzaj programu zarządza transferem

danych pomiędzy bankami pamięci?

Spojrzała na niego spod oka.
- Dość prosty, właściwie każdy system stosuje podobne. Wprowadza się go do

rdzenia podczas formatowania. Do czego zmierzasz?

- Dane przechodzą z pierwszego banku pamięci do drugiego, zgadza się? - Tak. - I

to szybko, bo zakładam, że zostały sprawdzone w momencie transferu do pierwszego
banku pamięci, który odrzucił wszystko to, co nie powinno tam trafić, tak?

Winter zaczęła się uśmiechać.
- A zmiana kodów transferu na jednym z dysków pomocniczych, który przesłałby

nasz program w momencie transferu danych do głównego banku pamięci zamiast blo-
kowania go w taki sposób, jak należy, nie byłaby taka trudna...

- Zwłaszcza - dodała Asyr - że mamy dostęp do fabryki, gdzie wytwarzane są

rdzenie, więc możemy zmienić kody stosowane w celu ich formatowania.

- Właśnie. - Corran aż pokraśniał. - Wyślemy program, który spowoduje, że dosta-

niemy kody dostępu i adresy programów konserwacji tarcz i będziemy mogli je podno-
sić i opuszczać, kiedy nam tylko przyjdzie ochota.

Vorru skłonił głowę w stronę Corrana.
- KorSek zyskał to, co Czarne Słońce straciło. Ma pan przebiegły umysł... szkoda,

że używa go pan, by nas ścigać.

Corran puścił do niego oko.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

173

- Na tym właśnie to wszystko polega. Nie mogę znieść myśli, że kryminalista, któ-

ry jest głupszy ode mnie, mógłby czerpać zyski z przestępstwa. Mój ojciec też tego nie
mógł znieść, co wyjaśnia, dlaczego skrócił karierę Łaciatego.

- Gdyby twój ojciec był taki sprytny, nadal by żył.
Corran nie dał się podpuścić.
- Ta operacja jest trochę ważniejsza niż korygowanie twoich błędnych wyobrażeń,

ale i na to przyjdzie czas.

Thyne zaczął wstawać, ale Wedge pchnął go z powrotem na krzesło.
- Siedź!
- Spróbuj mnie zmusić!
Prawa ręką Vorru wystrzeliła prosto w brzuch Thyne'a. Mężczyzna zawył, a kiedy

zgiął się w pół, Vorru chwycił go za kark i uderzył jego czołem o stół. Thyne ze szkli-
stym wzrokiem odbił się od stołu, a Vorru zrzucił go z krzesła.

- Niektórzy potrzebują jednej lekcji dyscypliny. Dla innych nauka trwa całe życie.
Corran poczuł dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Ten facet z uroczego starszego pana

zmienia się w sukinsyna szybciej, niż zapada ciemność po wyłączeniu światła, pomy-
ślał. A Vorru wyłączył Thyne'a w mgnieniu oka. Wymienił porozumiewawcze spojrze-
nie z Iellą, która potrząsnęła głową.

Wedge spojrzał na mężczyznę leżącego na podłodze i wzruszył ramionami.
- Chyba ustaliliśmy dość, by wziąć się za opracowanie konkretnych planów. Win-

ter, gdyby twoi hakerzy mogli zacząć pracować nad programem, byłoby to wielką po-
mocą. Asyr, potrzebujemy podstawowych informacji o zabezpieczeniach fabryki Pala-
ru, plus procedury i wszelkie informacje o zabezpieczeniach komputerów, jakie zdołasz
zebrać. - Spojrzał na Vorru. - A pan...

- Ja dowiem się, czy któryś z techników zajmujących się rdzeniami ma w życiory-

sie jakiegoś haka, którego moglibyśmy wykorzystać.

- Myślę, że powinno się udać. - Wedge uśmiechnął się. - Za dwa dni spotkamy się

znowu i zobaczymy, na ile udało nam się zbliżyć do realizacji planu.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

174

R O Z D Z I A Ł

31

Dłonie Kirtana Loora zacisnęły się konwulsyjnie. Kto jest głupszy -głupiec czy

ten, kto liczy na głupca? - pomyślał. Wstępny raport Zekki Thyne'a na temat spotkania,
na którym Łotry zastanawiały się, jak obalić Centrum Imperialne, wydawał się obiecu-
jący. Thyne powiedział mu, kto był obecny i Loo." ucieszył się, słysząc o spotkaniu
Corrana i Ielli. Nie był specjalnie zadowolony ze swojej niewiedzy, że Iella żyje sobie
niemal pod jego nosem, ale miejsce jej pobytu nie znajdowało się w polu jego bezpo-
średniego zainteresowania, dopóki nie stała się częścią operacji Eskadry Łotrów.

Pliki z danymi, które przysłano mu z sekcji walki ze zorganizowaną przestępczo-

ścią wywiadu Imperialnego, zawierały interesujące informacje na temat Fliry'ego Vorru
i Devaronianina Dmaynela Kipha, natomiast Asyr Sei'lar nie była u nich notowana.
Choć Ysanna Isard nieraz karciła go za wyciąganie niczym niepopartych wniosków,
Loor uznał, że Się’lar musi należeć do jakiejś bothańskiej siatki szpiegowskiej. Możli-
wość, że w Centrum Imperialnym prowadzono niezależną operację wywiadu bothań-
skiego sugerowała, że Sojusz nie jest monolitem, a zatem przyjęta przez Iceheart strate-
gia podsycania podziałów i niszczenia wroga po kawałku miała tym większą wartość.

Za to bardzo rozgniewało Loora, że Thyne go okłamał -jego kłamstwa stały się

dość oczywiste w miarę jak napływały kolejne raporty. Thyne twierdził, że pierwsze
spotkanie miało charakter czysto organizacyjny i nie wypracowano na nim żadnych
konkretnych planów działania. W ciągu pięciu dni, jakie upłynęły od tego pierwszego
spotkania, Zekka otrzymał jednak pewne zadania, które wykraczały poza zakres jego
zwykłych obowiązków jako członka Czarnego Słońca. Początkowo nadzorował groma-
dzenie wszelkich danych na temat operacji Czarnego Słońca związanych z hazardem i
przemytem przyprawy do Centrum Imperialnego, ale miał tylko zbierać datakarty. Nie
wiedział, jakie dane zawierały.

Po dwóch dniach przeniesiono Thyne'a do zaopatrzenia. Choć jego kontakty po-

zwoliły Loorowi uzyskać interesujący wgląd w czarny rynek i przekonać się, że niemal
wszystko jest na nim dostępne, nie ułatwiły mu w żaden sposób kontrowania działań
Łotrów. Thyne na potęgę kupował broń, którą dostarczano w mnóstwo miejsc. Loor
stwierdził, że to próba uniemożliwienia wywiadowi Imperialnemu obstawienia ich
wszystkich naraz.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

175

Wyglądało na to, że Thyne został odizolowany od grupy dowodzenia; przydziela-

no mu zadania, które - choć nie pozbawione znaczenia - nie były na tyle ważne, by ich
niepowodzenie mogło faktycznie zaszkodzić operacji. Thyne nie był jedyną osobą,
która kupowała broń na czarnym rynku, więc Loor musiał założyć, że być może zapasy
gromadzone przez Zekkę nigdy nie zostaną wykorzystane. Uznałby nawet, że przydat-
ność Thyne'a jako agenta się wyczerpała, ale dane na temat Vorru nie pozostawiały
wątpliwości, jaka przyszłość czekała Łaciatego, gdyby jego współpraca z Imperium
wyszła na jaw.

Loor uznał za oczywiste, że Thyne dał się poznać jako osoba, na której nie można

polegać. Prawdopodobnie wynikało to z faktu, że tak bardzo pragnął objąć po Vorru
przywództwo Czarnego Słońca, czemu Vorru równie mocno pragnął zapobiec. Nie bez
znaczenia były też zapewne animozje Thyne'a z Corranem i Iellą. Loor uznał, że Thyn-
e'a po prostu wyrzucono z wstępnego spotkania, zanim zaczęto omawiać konkretne
plany. Dopiero potem dowiedział się, że Łaciaty został ogłuszony i nie pamiętał znacz-
nej części narady.

Szpieg w Eskadrze Łotrów nie brał udziału w spotkaniu. Jego kolejne raporty były

w zasadzie bezużyteczne. Na naradzie podzielono pomiędzy poszczególne grupy zada-
nia konieczne do realizacji misji, więc działania szpiega dostarczały jeszcze mniej in-
formacji niż starania Thyne'a. Ludzie Eskadry Łotrów nie znali zbyt dobrze Centrum
Imperialnego, więc nie było nic dziwnego w tym, że starali się zbytnio nie rzucać w
oczy, ale przez to ich działania dawały jeszcze mniej wskazówek co do planu.

Jedynym pozytywnym aspektem całej sytuacji było to, że sprawy postępowały ra-

czej powoli. Isard powiedziała Loorowi, że nic nie ma prawa się wydarzyć przed upły-
wem dwóch tygodni - tyle bowiem wynosił okres inkubacji nowego szczepu wirusa
Krytos. Sullustanom zgarniętym w magazynie wstrzyknięto wirusa dziesięć dni temu.
więc niewiele brakowało do wyznaczonego Loorowi terminu. Isard poinformowała go
też, że kazała już zainfekować wirusem wodociągi, więc niezliczone istoty właśnie się
nim zarażały. Sam Loor zaczął pić wyłącznie przegotowaną wodę i wina importowane
spoza planety - choć wirus podobno nie zakażał ludzi, wolał nie ryzykować.

Loor rozparł się wygodnie w swoim ciemnawym gabinecie i potarł dłonią czoło.

Kluczem do zajęcia każdej planety było opuszczenie planetarnych tarcz, by umożliwić
desant wojsk. Chociaż bombardowanie z orbity mogło wyrządzić duże szkody, jedynie
wojska lądowe mogły zająć i utrzymać cele naziemne. Przy podniesionych tarczach
było to niemożliwe, a zatem to tarcze wydawały się logicznym celem dla Eskadry Ło-
trów.

Najbardziej oczywistym sposobem opuszczenia tarcz było zaatakowanie urządzeń,

które je generowały. Śmigacz wyładowany nergonem 14, prowadzony przez sapera-
samobójcę, załatwiłby to najlepiej. Dwa argumenty przemawiały jednak przeciwko
takiej taktyce -sama liczba generatorów wymagałaby od Rebeliantów zgromadzenia co
najmniej tony Nergonu 14, a o ile się orientował, Rebelianci nie kupowali ostatnio ner-
gonu. Co więcej, zniszczenie generatorów tarcz utrudniłoby im później utrzymanie
planety.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

176

Zaatakowanie elektrowni nastręczało podobne problemy. Sieć energetyczna plane-

ty była skoordynowana w taki sposób, że w przypadku utraty mocy na jednym obszarze
energia była natychmiast dostarczana z sąsiedniego sektora. Jedynym skutkiem takiej
akcji byłoby chwilowe przygaśnięcie żarówek. W ciągu miesięcy spędzonych w Cen-
trum Imperialnym Loor tylko raz był świadkiem, by światła przygasły - gdy potężna
burza rozpętała się nad budynkiem, w którym akurat się znajdował.

Oczywistym celem był więc komputer kontrolujący wszystko, co działo się w

Centrum Imperialnym, ale Loor widział więzienia gorzej zabezpieczone niż centralny
komputer. Stacjonował tam na stałe pluton szturmowców, a wszystkie koszary w pro-
mieniu pięćdziesięciu kilometrów miały na jego rozkaz niezwłocznie i pełnymi siłami
odpowiedzieć na alarm z centrum. Sam kompleks został wzniesiony według specyfika-
cji bardziej szczegółowej i wymagającej niż jakikolwiek inny budynek na planecie, nie
wyłączając pałacu imperialnego. Mawiano, że gdyby przeciwko Centrum Imperialnemu
użyto Gwiazdy Śmierci, centrum komputerowe ocalałoby jako jeden z nienaruszonych
szczątków.

Atak zbrojny na centrum komputerowe wydawał się więc z góry skazany na nie-

powodzenie, ale obecność Eskadry Łotrów czyniła tę opcję nieco bardziej wykonalną.
Gdyby mieli myśliwce - a na czarnym rynku można było znaleźć myśliwce różnych
typów - mogliby przechwycić i związać walką część posiłków. Wywalczyliby więc
atakującym trochę więcej czasu, choć atak i tak musiałby zakończyć się porażką Rebe-
liantów. Stacjonujące na powierzchni eskadry myśliwców typu TIE wyeliminowałyby
zagrożenie ze strony rebelianckich myśliwców. Loor postanowił zasugerować Isard, by
ogłosić w eskadrach stan podwyższonej gotowości.

Najtrudniejszym chyba elementem powstrzymania operacji Rebeliantów było ba-

lansowanie na wyostrzonej krawędzi planu Isard. Chciała oddać planetę w ręce Rebe-
liantów, obarczając ich odpowiedzialnością za los ludności, a potem pozbawić ich
wszelkich zapasów bacty i płynnego kapitału i przykuć, okaleczonych, do jednej plane-
ty. Jeśli zbyt gorliwie zacznie przeszkadzać Rebeliantom, mogą zrobić coś nieoczeki-
wanego, co pozwoli im zająć planetę wcześniej, niż życzyłaby sobie tego Isard, albo, co
gorsza, skłoni ich do zarzucenia planów inwazji. Myśl, że musiałby zmierzyć się z
gniewem Iceheart, gdyby sprawy potoczyły się źle, napełniała Loora panicznym stra-
chem.

Ale przecież zostały jeszcze tylko cztery dni do jej najwcześniejszego terminu,

pomyślał, i chyba dwa i pół tygodnia do ostatecznego. Pokiwał powoli głową w pogrą-
żonym w ciemnościach pokoju.

- Jeśli Derricote spełni swoją obietnicę co do tych Sullustan, Rebelianci zajmą

umierający świat, a ich ruch sczeźnie razem z nim.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

177

R O Z D Z I A Ł

32

Corran zwilżył szmatkę alkoholem etylowym i potarł nią wylot lufy swojego Bla-

sTecha DL-44. Przyjrzał się bliżej lufie i jeszcze raz przetarł ją lekko szmatką. Gdy
alkohol wyparował, zobaczył na lśniącej lufie miniaturowe odbicie Gavina.

- Gavin! Już trzeci raz mnie pytasz, czy możesz zadać pytanie.
Chłopak zaczerwienił się i schował moduł celowniczy swego Soro-Suuba S1 BR z

powrotem do obudowy.

- Wiem, przepraszam - odpowiedział cichym głosem, tak by nikt w magazynie

oprócz Corrana nie mógł go usłyszeć. - Chciałem cię zapytać o., no wiesz...

Corran skrzywił się. Oczywiście nie wiedział, ale tego rodzaju wstęp poprzedzał

zwykle pytania na temat zabijania albo seksu. A ponieważ Gavin od dawna był asem i
doskonale się spisał podczas walki w magazynie, Corran przyjął, że jego pytanie doty-
czy seksu. Rodzice powinni mu byli powiedzieć o tych sprawach, zanim wypuścili go
na wojnę, pomyślał Corran. Rozejrzał się dookoła, szukając Wedge'a, który -jak sądził -
znacznie lepiej poradziłby sobie z problemem uświadamiania Gavina niż on sam.

Wedge'a nigdzie nie było. Corran wzruszył ramionami i zwolnił koncentrator w lu-

fie blastera.

- O co konkretnie chciałeś mnie zapytać?
Gavin przybrał minę, która w założeniu miała być poważna, ale dziecinna buzia

zniweczyła jego wysiłki.

- No więc na Tatooine... to znaczy w Anchorhead... to znaczy w okolicach naszej

farmy... wiesz, to małe miasto, no więc... To znaczy nie mieliśmy normalnej szkoły, jak
wy na Korelii, tylko, rozumiesz, lekcje odbywały się przez lokalny HoloNet, a zadania
wysyłaliśmy na datakartach... sam rozumiesz...

Corran złożył elementy lufy i połączył z głównym korpusem pistoletu.
- Gavin, czy próbujesz mi powiedzieć, że nigdy w życiu nie pocałowałeś dziew-

czyny?

Chłopak uniósł głowę, zamrugał i zmarszczył czoło.
- Anchorhead to może nie metropolia, ale nie jest aż tak mała.
- Krewni się nie liczą. Gavin zarumienił się.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

178

- Nie byłem spokrewniony z każdym, kto tam mieszkał. Corran uniósł rękę i

uśmiechnął się.

- Wiem, wiem, po prostu chciałem się z tobą podroczyć. To co chcesz wiedzieć?
- No wiesz, byłeś w wielu miejscach. No i pochodzisz z Korelii. -Gavin ściszył

nagle głos. - Widziałeś, no wiesz... osoby, którzy tworzą parę, choć są do siebie zupeł-
nie niepodobne?

- Jak Erisi i ja? Pochodzimy z różnych planet, ale oboje jesteśmy ludźmi. Tyle, że

nie jesteśmy parą.

- Nie, jak Nawara i Rhysati.
- Aha! -Corran pokiwał głową. W całej galaktyce kombinacje związków pomiędzy

dwoma lub więcej osobami były niezliczone, podobnie jak zasady - formalne i niefor-
malne - które rządziły ich zachowaniem. Zakazy związków pomiędzy istotami różnych
ras, klas społecznych czy kast różniły się na poszczególnych planetach, natomiast zasa-
dy, które rządziły związkami pomiędzy przedstawicielami różnych gatunków, były w
miarę jednolite. Większość z nich określała oficjalna polityka Imperium - polityka,
którą pracownicy KorSeku podsumowali zwięzłą maksymą: „Patrz, ale nie dotykaj".

- Odmienności i różnice mogą być bardzo pociągające, Gavin. Są ludzie, którzy

absolutnie wykluczają możliwość bliskich kontaktów z przedstawicielami innych ga-
tunków, są też tacy, którzy chcą doświadczyć wszystkiego, co się da. - Corran wzruszył
ramionami. - Nie twierdzę, że to coś złego, ale chyba niekoniecznie musi to być dobre i
słuszne.

- Nie rozumiem.
- Wyjaśnię ci to. Chciałbyś mieć kiedyś dzieci, no wiesz... rodzinę?
- Tak, chyba tak.
- No dobrze, a co będzie, jeśli osoba, w której się zakochasz, nie będzie mogła

mieć dzieci z człowiekiem?

- Hm, wtedy... no nie wiem.
- Są też inne problemy... i nie mam na myśli tylko potencjalnych trudności, a na-

wet niebezpieczeństw, jakie mogą się wiązać z seksem między gatunkowym.

- Niebezpieczeństw?
- No jasne. Załóżmy, że osoba, z którą jesteś, ma zwyczaj wyrażać swoje uczucia

kąsając delikatnie swego ukochanego... dziesięciocentymetrowymi zębami? - Corran
zgiął dwa palce, by wyglądały jak kły. -Twoja skóra nie jest tak gruba jak Gamorrean,
więc mógłbyś po akcie miłosnym wylądować w szpitalu.

- Nie pomyślałem o tym. - Gavin zmarszczył czoło, a ramiona mu opadły. - To

znaczy, nie wydaje mi się, by w tym przypadku był to problem.

- Niektóre gatunki żyją znacznie krócej od nas, choć wśród obecnych tu osób po-

tencjalna długość życia nie powinna stanowić problemu. -• Corran wziął następny cięż-
ki pistolet i zaczął go rozkładać do oczyszczenia. - W takich przypadkach należy wziąć
pod uwagę wiele rzeczy, Gavin, ale ostatecznie wszystko sprowadza się do tej samej
kwestii, co w przypadku związków między dwojgiem ludzi: jeśli dobrze wam razem, to
problemy można rozwiązać.

Gavin pokiwał głową.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

179

- A ty, czy kiedykolwiek... no wiesz? - głos chłopca cichł, w miarę jak na jego po-

liczki wypływał coraz większy rumieniec.

Corran poczuł, że ktoś kładzie mu dłonie na ramionach. Odwrócił się i zobaczył

nad sobą uśmiechniętą twarz Ielli.

- Czy Corran kiedykolwiek co? Corran wzruszył ramionami.
- Nic.
Z lewej strony Corrana pojawiła się Mirax i oparła się o stół pomiędzy Gavinem a

Corranem. Ciemne włosy miała splecione w gruby warkocz.

- Wyraz twarzy Gavina sugeruje, że to jednak coś, glino. Iella zacisnęła niedbale

dłonie na szyi Corrana.

- No, Corran, powiedz, o co chodzi. Niewiele jest rzeczy, których nie robiłeś.
Na twarzy Gavina pojawił się uśmiech i Corran nagle zdał sobie sprawę, że jest w

mniejszości. I że nie ma ochoty odpowiadać na pytanie Gavina. Wiedział, że nie chodzi
o Iellę - ona dobrze znała tę historię i pewnie opowiedziałaby ją lepiej, niż on sam.
Gavina pewnie by rozbawiła, dzięki czemu poczułby się pewniej. Najwyraźniej chło-
piec chciał usłyszeć, że Corran umawiał się na randki z przedstawicielką innego gatun-
ku, bo sam się kimś interesował, a ze spojrzeń i z opowieści, które dotarły do Corrana,
dzieciak musiał wiele myśleć o Asyr Sei'lar. Choć Corran uważał, że Bothanka jest
nieco zbyt światowa jak na wytrzymałość Gavina, był gotów się założyć, że młody
chłopak z farmy na Tatooine szybko się uczy.

Uświadomił sobie, że nie chce o tym mówić z powodu Mirax i tego, co do niej

czuł. Erisi pracowała teraz w parze z Nawarą, dzięki czemu Corran mógł od niej trochę
odpocząć, co pozwoliło mu przyjrzeć się ich stosunkom z dystansu. Choć byli przed-
stawicielami tego samego gatunku i wydawali się sobie pociągający, gdzieś w głębi
duszy Corran czuł, że ich ewentualny związek nie przyniósłby nic dobrego. A nawet
więcej - musiałby zakończyć się katastrofą.

Wszystko, co przemawiało na niekorzyść Erisi, w coraz lepszym świetle stawiało

Mirax. Rozumieli się, bo mieli ze sobą wiele wspólnego. To fakt, że ich ojcowie byli
wrogami - Corran uznał ich za chronicznych, ale nie śmiertelnych wrogów - ale może
właśnie dlatego łączyła ich więź, której nie było w przypadku Erisi. Przede wszystkim
jednak przy Erisi czuł się jak jej zabawka, podczas gdy wobec Mirax -jak równy jej
przyjaciel.

Podczas obecnego etapu operacji Corran, Mirax, Gavin i Iella dużo razem przeby-

wali, organizując dostawy najróżniejszego sprzętu potrzebnego w dalszej fazie misji.
Trudno było cokolwiek dostać, a jeśli już coś znaleźli, to ceny były zaporowe. Nieraz
Corran żałował, że nie ma z nimi Emtreya, który mógłby pomóc w zaopatrzeniu, ale
Mirax okazała się równie skuteczna, jeśli chodzi o zdobywanie pożądanych towarów.
Robot potrafiłby przeprowadzić błyskawiczną ocenę towarów danego dostawcy i na tej
podstawie obliczyć jego marżę, a następnie sprowadzić ją do rozsądnego poziomu,
Mirax natomiast czarowała, przypochlebiała się, przymilała się, a jak trzeba-groziła.
Nauczyła się od ojca wszystkich sztuczek i Corran często myślał, że stary Booster był-
by dumny, gdyby wiedział, jak doskonale córka sobie radzi.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

180

Ale tylu rzeczy o niej nie wiem, pomyślał. Na przykład nie mam pojęcia, jak zare-

aguje, gdy dowie się, że umawiałem się z osobą innego gatunku. Bał się, że mogłaby
uznać takie postępowanie za haniebne, i dlatego nie potrafił wymyślić żadnej dowcip-
nej odpowiedzi na słowa Ielli. Spojrzał na Mirax, ale w jej twarzy nie zauważył po-
dejrzliwości ani rozczarowania.

Gavin złożył dwie części rusznicy blasterowej i zablokował je w odpowiedniej po-

zycji.

- Chciałem wiedzieć, czy kiedykolwiek miał dziewczynę, która nie była człowie-

kiem.

Iella roześmiała się.
- No cóż, parę dziewczyn, z którymi się umawiał, miało niewiele ludzkich cech.
Mirax prychnęła.
- Po co wciągać w to królową bacty?
- Erisi nigdy nie była moją dziewczyną.
- Nie, ty tylko udawałeś jej kuatańskiego samca rozpłodowego, a potem pocałowa-

łeś ją na samym środku Wielkiej Sali Galaktycznej w Pałacu Imperialnym. - Mirax
potrząsnęła głową. - Jasne, nic was nie łączy. Nic a nic.

Corran roześmiał się.
- Twoja wersja brzmi tak, jakbym miał niezłą zabawę. Iella trzepnęła go lekko w

głowę.

- Zawsze narzekałeś, że przypadają ci najłatwiejsze obowiązki, Horn.
- Uwierz mi, że ucieszyłbym się, gdyby na miejscu Erisi była Chertyl Ruluwoor.
- Tak? - Iella uniosła brew. - To ciekawe. Gavin zmarszczył czoło.
- Kto to jest Chertyl Ruluwoor?
Mirax wyprostowała się i dotknęła palcem podbródka.
- Chyba jakaś Selonianka.
- Właśnie. - Iella uśmiechnęła się szeroko. - Opowiedz im, Corran.
- Nie, ty im opowiedz. Robisz to lepiej.
- Nie masz nic przeciwko temu?
- Jeśli muszę się najeść wstydu, to wolę, żeby to było przez ciebie. Mirax odwróci-

ła się i przysiadła na krawędzi stołu.

- To brzmi cudownie. - Puściła oko do Corrana i spojrzała na Iellę. -Mów, nic mu

nie będzie.

- To prawda, nie pierwszy raz musi tego słuchać. - Iella uśmiechnęła się i Corran

już wiedział, że przedstawi cały incydent w dobrym świetle. - Chertyl Ruluwoor to
Selonianka, którą przysłano do naszej jednostki na szkolenie w ramach programu wy-
miany kulturowej. Była bardzo wysoka - ponad dwa metry - i szczupła. Selonianie są
bardzo gibcy, a Chertyl miała krótką, czarną sierść, która połyskiwała srebrem i grana-
tem, gdy światło padło na nią pod odpowiednim kątem. Zdecydowanie piękna, zdecy-
dowanie człekopodobna i zdecydowanie nieludzka. Zbliżał się doroczny bal o nagrodę
KorSeku, a ona nikogo u nas nie znała: Selonianie są bardzo skryci, a publicznie poka-
zują się tylko bezpłodne samice. To one rządzą ich społecznością i są głowami rodzin,
na które składają się płodni samcy i samice, ona jednak była sama jak palec. Samotni

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

181
oficerowie naszej jednostki urządzili losowanie, żeby wyznaczyć faceta, który zabierze
Chertyl na bal. Każdy miał kupić jeden los za pięć kredytów, a zwycięzca - którego w
tym przypadku uznano za przegranego - miał dostać zebrane w ten sposób pieniądze
jako rekompensatę za zmarnowany wieczór.

Mirax zmarszczyła czoło.
- Co za obrzydliwy pomysł!
Corran uśmiechnął się.
- Losowanie jest tradycją sięgającą wstecz do czasów, gdy dyrektor KorSeku miał

córkę, która ze względu na panujące obyczaje nie mogła pójść na bal sama. Dyrektor
nie chciał nikomu wydawać rozkazu towarzyszenia córce, więc nakazał wszystkim
wziąć udział w losowaniu. Zazwyczaj losujący zgłaszają się na ochotnika, a pieniądze
idą na Fundusz Wdów i Sierot. Tego roku jednak nagrodą była Chertyl, która nie miała
o rym pojęcia. Większość osób, które brały udział w losowaniu, uważało to za perfidne,
ale tłumaczyli sobie, że tego wymaga tradycja.

Gavin uśmiechnął się.
- I Corran wygrał, tak?
- Można tak powiedzieć. - Iella dała mu lekkiego kuksańca w brzuch. - Tak na-

prawdę jednak Corran wziął w obroty dziewczyny, które chciały iść na bal z innymi
oficerami. Każdej dał do zrozumienia, że całe losowanie jest ustawione i niezależnie od
tego, jaki los wyciągnie jej facet, będzie to los wygrywający. Jedynym sposobem, w
jaki ich mężczyzna mógł się wykręcić od wygranej, było wyeliminowanie go z losowa-
nia. Przyciśnięty przez dziewczyny, Corran dawał się przekupić i godził się wziąć na
siebie dodatkowy los, pod warunkiem utrzymania całej rzeczy w tajemnicy. Dziewczy-
ny nakłaniały więc swoich partnerów, by oddali Corranowi swoje losy. Do momentu
losowania Corran miał już wszystkie.

Mirax rozpromieniła się.
- Niezły pomysł, Corran!
- No cóż, wiedziałem, że sam będę się bawi! fatalnie, bo ze względu na to, co dzia-

ło się wtedy w moim życiu, nie miałem głowy do zabawy, ale nie widziałem powodu,
by inni nie mogli się cieszyć obecnością osoby, z którą chciały przyjść na bal.

- To bardzo szlachetnie z twojej strony. Dobrze zrobiłeś.
To jeszcze nie koniec, Mirax. Corran oddał wygrane pieniądze i łapówki na fun-

dusz, a potem postarał się, żeby Chertyl bawiła się jak nigdy. Wynajął grawilimuzynę,
dowiedział się, jaki rodzaj kwiatów Selonianie uważają za odpowiednie na taką okazję,
wsiadł do swojego X-winga i poleciał do jedynej kwiaciarni na Korelii, która miała je o
tej porze roku. Zamówił nawet na tę okazję nowy mundur galowy i w ogóle pokazał, że
umie się zachować. Chertyl zresztą też wyglądała olśniewająco. Wysoka i szczupła,
ubrała się w obcisłą, połyskującą sukienkę. Włożyła naszyjnik ze srebra wysadzany
akwamaryną i pasujące do niego bransolety, które sprawiły, że światło wydawało się
tańczyć na jej kruczoczarnej, połyskliwej sierści. Każda dziewczyna, która na nią spoj-
rzała, musiała czuć zawiść, a każdy mężczyzna zazdrościł Corranowi. Wszystko to
działo się jakieś pół roku po śmierci jego ojca i Corranowi trudno się było z tego otrzą-
snąć, więc wydawało się, że wszystko ułożyło się idealnie.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

182

Czując, że kąciki ust mimo woli unoszą mu się do góry, Corran pochylił głowę, ale

doszedł do wniosku, że tak naprawdę nie chce powstrzymywać uśmiechu. Dobrze się
wtedy bawiłem, pomyślał. Włożyłem w to tyle energii, że musiałem na chwilę zapo-
mnieć o kłopotach.

- Było wspaniale.
Gavin pochylił się do przodu.
- Więc co się stało? Corran spojrzał na Iellę.
- Oszczędź nam pikantnych szczegółów. Mirax uśmiechnęła się.
- Opowiesz mi to dokładnie kiedy indziej, Iella. Iella wzruszyła ramionami.
- Chociaż Chertyl była bezpłodna, nie była aseksualna. Najwyraźniej w świecie

bawiła się tego wieczora równie dobrze jak Corran i koniec balu nie oznaczał dla nich
końca zabawy. Czy wyrażam się dostatecznie oględnie?

- Ujdzie.
- I jak było? - wypsnęło się Gavinowi, który natychmiast się zaczerwienił.
Corran puścił do niego oko.
- Jak w niebie. Mirax uniosła brew.
- To znaczy jak?
- Wyobraź sobie, że natykasz się na stos kamieni, postanawiasz się ich pozbyć,

upuszczasz jeden, a on pęka i w środku znajdujesz klejnot corusca.

- Orany!
- Podnosisz kolejny kamień, i jeszcze jeden, a w każdym klejnot corusca jest więk-

szy i czystszy niż w poprzednim.

- Hm., to rzeczywiście nie byle co.
- A wszystkie te klejnoty razem idealnie do siebie pasują, tworząc przepiękną, cu-

downie wykonaną rzeźbę.

- No dobra, wystarczy. Mam już mniej więcej pełny obraz, Corran. Gavin zamru-

gał.

- Orany!
Mirax zmrużyła brązowe oczy.
- Skoro wszystko ułożyło się tak wspaniale, to co robisz tutaj, zamiast w jakiejś

norze na Selonii?

Corran skrzywił się.
- No cóż, był jeden drobny, naprawdę drobny problem. Iella pokiwała głową.
- Chemia nie zadziałała.
- Jak to? Przecież mówiłeś, że było wam razem wspaniale? - Gavin uśmiechnął się

szeroko.

- Na poziomie emocjonalnym tak, Gavinie, było idealnie. Ale nie na poziomie

czystej biochemii ciał. - Iella położyła dłoń na ramieniu Corrana. - Wiesz, dlaczego
Corran nosi swój talizman na złotym łańcuszku? Bo jego pot ma na tyle kwaśny od-
czyn, że srebro by od niego sczerniało. Odczyn mieści się oczywiście w przedziale
typowym dla człowieka, tyle że jest bliższy kwaśnego końca skali. A to wystarczyło, by
pokonać woskową barierę ochronną na sierści Chertyl i podrażnić jej skórę. Za to w
przypadku Corrana okazało się, że sierść Chertyl go uczula.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

183

- Oboje czuliśmy się tak, jakbyśmy się poparzyli na słońcu. Mirax zachichotała,

ale po chwili opanowała się i posmutniała.

- To okropne.
Corran wzruszył ramionami.
- Tak właśnie wygląda moje życie. - Spojrzał na Gavina. - I to by było na tyle, ma-

ły. Moja rada brzmi: zobacz, co z tego wyjdzie. To nie boli, chyba że w sporadycznych
przypadkach.

Gavin odłożył blaster i wstał.
- Dzięki. Przyjmę twoją radę, ale teraz muszę zostawić was samych.
- Powodzenia, Gavin. - Corran pomachał mu ręką na pożegnanie i uśmiechnął się

do Ielli. - Ładnie opowiedziane.

Mirax zmarszczyła brwi.
- A ile z tego jest prawdą?
- Wszystko, co do słowa. Spojrzała na niego.
- To naprawdę smutne. Corran potrząsnął głową.
- Wcale nie. Obydwoje wiedzieliśmy, że przeżywamy cudowne chwile, ale na

dłuższą metę nic by z tego nie wyszło. Nie miałem ochoty przenosić się na Selonię i
stać się członkiem rodziny lęgowej. A Chertyl wiedziała, że nie urodzi mi dzieci, które
chciałbym z nią mieć. Pozostaliśmy przyjaciółmi i oboje zachowaliśmy piękne wspo-
mnienia. Tak naprawdę to żaden inny z moich związków nie zakończył się równie do-
brze.

- To prawda, Corran, ale to dlatego, że nigdy nie słuchałeś moich rad w kwestii

kobiet, które cię interesowały. - Iella pokręciła głową. - Były okropne, wszystkie po
kolei.

Mirax uśmiechnęła się.
- A co myślisz o królowej bacty?
- Ona? Nie dla Corrana. Jest atrakcyjna, nie przeczę, ale zupełnie do niego nie pa-

suje.

- Mam dokładnie takie samo zdanie. Powiedziałam mu to, ale mnie nie posłuchał.
- Jak zwykle.
Corran uniósł dłonie w geście poddania.
- Proszę, przestańcie. Możecie sobie myśleć, że Erisi do mnie nie pasuje... zresztą

też sądzę, że nie. I zauważcie, że sam doszedłem do tego wniosku. Jednak dziewczyna
nie zasługuje na to, byście tak źle o niej mówiły. Nawet Ysanna Isard by na to nie za-
sługiwała.

Iella spojrzała na niego.
- I owszem, Ysanna Isard jak najbardziej by zasługiwała.
Corran pomyślał przez chwilę.
- No dobra, masz rację. Ona tak. Mów dalej. Zanim skończysz, zdążę oczyścić

wszystkie te miotacze. A wtedy będziemy gotowi, by zabrać się za prawdziwą robotę.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

184

R O Z D Z I A Ł

33

Gabinet generała Derricote'a wcale nie był większy niż jego własny, a mimo to

Kirtan Loor poczuł się w nim bezbronny, może ze względu na zimną biel ścian. Wolał-
by zaczekać i przekazać wiadomość Ysannie Isard z własnego biura, ale wstępując tam
mógłby się spóźnić, a wolał nie ryzykować. Ysanna Isard i tak będzie wściekła, gdy
usłyszy to, co miał jej do powiedzenia; nie widział powodu, by jeszcze potęgować jej
gniew.

Przykląkł na jedno kolano i nie podniósł wzroku, gdy obraz Ysanny wyświetlił się

w gabinecie generała.

- Co cię sprowadza tak nagle, agencie Loor?
- Generał Derricote mylił się w swoich przewidywaniach dotyczących okresu in-

kubacji wirusa Krytos.

- Co?- Loor nie widział wyrazu twarzy Isard, ale jej głos brzmiał tak, jakby wła-

śnie usłyszała, że Rebelianci przybyli z Gwiazdą Śmierci. -Mylił się? W jakim sensie?

- Mylił się na swoją niekorzyść. Przekonywał panią, że minie dziesięć dni, zanim

Sullustanie zaczną chorować, tymczasem musi upłynąć aż dwanaście. Poza tym...

- Jest coś jeszcze?
- Tak, pani dyrektor. Wirus nie przenosi się przez powietrze. Kontakt z zawierają-

cą wirusy cieczą lub tkankami wywołuje zakażenie u innych osobników, jednak najbar-
dziej pożądany jest kontakt z płynami ustrojowymi.

- To nie do przyjęcia, Loor. Ty za to wszystko odpowiadasz! Spójrz na mnie!
Loor podniósł wzrok i zobaczył, że w jej lewym oku płonie wściekłość.
- Generał Derricote podał mi fałszywe informacje.
- Zrobił to również na Borleiasie, a jednak go przejrzałeś.
- Ale wtedy nie musiałem tropić poczynań Eskadry Łotrów w Centrum Imperial-

nym. Martwiłem się o ostateczny termin, który upływa dzisiaj. - Loor zawahał się i
poczuł, że kurczy się ze strachu w oczekiwaniu na jej odpowiedź.

- Ten termin opierał się na założeniu, że okres inkubacji potrwa dziesięć dni, po

czym nastąpi faza terminalna. Teraz wszystko diabli wzięli. -Obraz Isard wznosił się
tuż nad nim. - Masz jakieś dane dotyczące przenoszenia choroby? Czy wirus przenosi
się z gatunku na gatunek?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

185

- Kontakt z dziesięcioma centymetrami sześciennymi zakażonego płynu jest za-

kaźny w dwudziestu procentach przypadków. Wirus może przeżyć trzydzieści sześć
godzin poza organizmem żywiciela, w środowisku ciepłym i wilgotnym nawet dłużej.
Można go zamrażać i odmrażać, nie niszczy go to ani nie zmienia jego śmierciono-
śnych właściwości. Jeśli zostanie podany w płynie lub w zastrzyku, wystarczy centy-
metr sześcienny, by zarazić biorcę.

- A przenoszenie między gatunkami?
- Generał Derricote przewiduje...
- Przewiduje? Żądam wyników, nie przewidywań. - Na hologramie Isard uderzyła

zaciśniętą pięścią w otwartą dłoń, ale odgłos przekazany przez holołącza zabrzmiał
cicho i głucho. - Każ Derricote'owi zacząć namnażanie szczepów wirusa. Ma nimi za-
razić cały zapas wody.

Loor ponownie skinął głową.
- Uprzedziłem pani życzenie. Derricote mówi, że za cztery dni będzie miał wystar-

czającą ilość zapasów dla całej planety.

- Powiedz mu, że nie ma aż czterech dni. Namnażanie i produkcja mają się zacząć

natychmiast, a każda kolejna partia wirusa ma trafiać do wody, gdy tylko będzie goto-
wa. Muszą zaczynać natychmiast. Nie będę tolerowała kolejnych omyłek, jego czy
twoich, czy to jasne?

- Tak, pani dyrektor.
- I jeszcze jedno, agencie Loor.
- Tak, pani?
- Z twojego raportu o Łotrach wynika, że właśnie dziś wieczorem mają poczynić

pierwsze kroki na drodze do oswobodzenia Centrum Imperialnego. To zbyt wcześnie.
Nie mogę na to pozwolić. Rozpędź ich, zabij, rozpraw się z nimi tak czy owak. Jutro o
tej porze nie chcę się już nimi martwić.

- Jak sobie pani życzy, pani dyrektor.
Obraz Isard zniknął, ukazując Derricote'a stojącego w drzwiach do swojego gabi-

netu.

- Co za wspaniałe widowisko! - pochwalił uprzejmie.
Loor wydał nieartykułowany dźwięk i wstał szybko. Lewą pięścią uderzył Derric-

ote'a w brzuch, potem wyrżnął go w głowę prawym sierpowym. Potężny mężczyzna
zachwiał się i osunął na ścianę. Zrzucił przy tym półki, z których posypały się niezli-
czone pudełka z datakartami dzienników; sam usiadł na podłodze i zwalił się na data-
karty.

Jakąś częścią siebie Loor rozkoszował się wyrazem zdumienia na czerwonej twa-

rzy Derricote'a, ale nawet to chwilowe uniesienie nie było w stanie stłumić jego wście-
kłości. Chwycił Derricote'a za tunikę i pociągnął grubasa do góry, stawiając go na no-
gach.

- Naraził mnie pan na śmiertelne niebezpieczeństwo przez swoją niekompetencję!
- Niekompetencję?! My dopiero przecieramy nowe szlaki! Robiłem, co w mojej

mocy! Fakt, że moje wysiłki nie dają wyników zgodnych z wyliczeniami osób, które
nie mają zielonego pojęcia o prawdziwej naturze...

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

186

Loor wymierzył generałowi siarczysty policzek i wywlókł go z gabinetu.
- Po pierwsze, pańscy technicy mają zacząć namnażać wirusy Krytos we wszyst-

kich możliwych formach i od razu zakażać nimi wodę. Natychmiast! Okłamał mnie pan
co do tego, ile czasu zajmie zabicie obcych, więc teraz nie wiem, czy mogę wierzyć
pańskim wyliczeniom dotyczącym zakaźności. Dlatego chcę, by użył pan natychmiast
jak największej ilości wirusa Włączając wersje eksperymentalne.

- Ale...
- Żadnych ale, Derricote, do roboty! - Loor rozdął nozdrza. - W czym jeszcze mnie

pan okłamał? Czy przynajmniej wirus jest tak śmiercionośny, jak pan obiecywał?

- Widział pan efekty, agencie Loor.
- Tak, widziałem efekty, ale nie wszystkie. - Loor pociągnął potykającego się

Derricote'a przez laboratorium na korytarz, gdzie trzymano ofiary. Wypchnął go do
przodu, a generał upadł na odkażoną podłogę w holu. -Nie będę płacił za twoje kolejne
pomyłki, Derricote!

Loor rozejrzał się i zobaczył Quarrena, który zaczynał się już rozpuszczać. Przyj-

rzał się stłoczonej grupce Sullustan. Stali wokół dwójki małych dzieci, które gwałtow-
nie wymiotowały. Dorośli garściami wyrywali sobie włosy z głów. Niektórzy odcho-
dzili chwiejnym krokiem, inni po prostu padali w drgawkach, jakby ich rozrywał na
kawałki cyborreański pies bojowy.

Loor spojrzał w dół, na Derricote'a.
- Pani dyrektor chce, żeby płyn bacta leczył wirusa Krytos.
- Tak będzie.
- Testowałeś to na Sullustanach?
- Nie, nie ma potrzeby marnować bacty. Loor kopnął mężczyznę w udo.
- Zła odpowiedź, Derricote. Wstawaj.
Generał podniósł się, a Loor zaciągnął go do transpastalowej ściany.
- Sprawdzimy, czy bacta działa na wirusa, generale. - Loor przyjrzał się Sullusta-

nom. Jego wzrok padł na Sullustankę, która rozpaczliwie wycierała ślady wymiotów z
twarzy dziecka. - Tych dwoje, Sullustanka i dziecko. Niech pan zrobi testy na nich.
Chcę, żeby przeżyli, Derricote. Czy to jasne?

- Matka i dziecko? Wzruszające.
- Nie drażnij mnie, Derricote. Dziecko jest jeszcze małe i choroba poczyniła w je-

go organizmie większe spustoszenia niż u matki. A ona zadba o dziecko. Może powie-
dzieć innym, jak się opiekować ofiarami wirusa, przyspieszając skutki, jakie chcemy
sprowadzić na Rebeliantów. - Loor wetknął Derricote'owi do tłustej ręki komunikator. -
Wezwij tu swoich ludzi i ocal tych dwoje. Prędzej!

- Bo co?
- Bo jak nie, to już za chwilę poznasz przedsmak tego, czym dziś uraczę Łotrów. -

Loor uśmiechnął się chłodno. - Zapewniam, generale, że nie spodoba się to panu ani
trochę bardziej niż im.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

187

R O Z D Z I A Ł

34

Wszystko szło jak z płatka do momentu, w którym Trandoszanin upuścił rdzeń.

Wedge'owi serce podeszło do gardła. Może nawet całkiem by się wyrwało, ale wymu-
szony uśmiech i zaciśnięte zęby uniemożliwiły mu ucieczkę. Pudło upadło na róg, który
natychmiast się wgniótł, a dźwięk, jaki temu towarzyszył, świadczył o tym, że metal się
odkształcił.

Technik imperialny zbladł.
- No to jesteśmy w tarapatach. Wedge podniósł rękę.
- Może nie, przyjacielu.
- Nie mam czasu, a ten wypadek trzeba będzie zgłosić i zbadać.
- Chyba wiem, jak rozwiązać twój problem.
- Mam nadzieję, dla pańskiego własnego dobra. -Niski technik parsknął i rozejrzał

się nerwowo dookoła. - Jeśli będą z tego kłopoty, nie chcę być za nie odpowiedzialny.
Pan i pańscy obcorasowcy ponosicie całą winę.

Załadunek odbywał się niemal bez opóźnień. Wszystkie rdzenie zostały umiesz-

czone w osobnych pudełkach, a datakarty diagnostyczne powkładano do przejrzystych
plastikowych pojemników przymocowanych do pudełek. Technik wybrał czterdzieści
rdzeni pamięci Palara spośród pięćdziesięciu pięciu znajdujących się w fabryce. Każda
datakarta została sprawdzona, a potem jedną czwartą pudełek otwarto i przetestowano
przypadkowo wybrane rdzenie. Jeśli dane na nich zgadzały się z danymi na karcie,
partię uważano za dobrą.

Zapasowe rdzenie były trochę inne i wyprodukowano ich tylko dziesięć. Trzy spo-

śród nich sformatowano specjalnymi kodami; miały one numery seryjne, w których
ostatnie dwie cyfry zsumowane dawały dziesięć. Trandoszanin, który prowadził zała-
dunek, miał przykazane upuścić jakiś rdzeń, jeśli żaden ze specjalnie przygotowanych
nie zostanie wybrany do testów, ale jeden przebadano.

Właśnie ten, który upuścił.
Trandoszanin podreptał z powrotem do pięciu pozostałych pudeł i wy-p brał jedno

z dwóch, w których rdzenie zawierały kody Rebeliantów. Zaczął je podnosić, ale tech-

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

188

nik położył zdecydowanym ruchem rękę na pudelku i zmusił go, by je odstawił na zie-
mię.

- Nie będziesz selekcjonował rdzeni, niezdaro. Moja kolej.
Wedge mocno uderzył Tradoszanina w rękę, raniąc sobie dłoń o twardą skórę.
- Odsuń się, Portha. Zgłoszę, gdzie trzeba, jaka z ciebie oferma.
Wielki, jaszczurowaty Trandoszanin syknął i odsunął się od pudeł, by stanąć obok

Pasha. Technik wolno skinął głową.

- Dziękuję. Oni tak rzadko rozumieją nasze problemy.
- To prawda. - Wedge podrapał się w brodę, którą zapuścił, żeby zmienić wygląd.

- Ma pan rację, że sam dokonuje pan wyboru, ale nie ma dość czasu, by samemu prze-
prowadzać diagnozę. Widział pan karty tych rdzeni i wie, że są czyste, ale chce pan
upewnić się, że pańskie wybory były ściśle przypadkowe. Jeśli tak nie będzie, wątpię,
by pańscy przełożeni byli zachwyceni.

- To rzeczywiście byłoby fatalne.
- Nie możemy na to pozwolić, więc wybieraj. Kilka razy, żeby nikt nie mógł wąt-

pić w przypadkowość wyboru. Zobaczysz. - Wedge uśmiechnął się i wyciągnął ręce. -
Jest ich pięć. Wybierz trzy.

Mężczyzna na sekundę zmarszczył czoło, a potem wskazał na pierwszy i na dwa

ostatnie.

Wedge przywołał Gavina ruchem ręki.
- Zabierz tamte dwa.
Gavin przesunął dwa wskazane pudełka w głąb fabrycznego magazynu. Wedge

szybko przestawił trzy pozostałe tak, by tworzyły linię. Chcę, żeby wybrał jedno z nich,
a dwa odrzucił, pomyślał.

- Wybierz dwa następne. Mężczyzna wskazał na dwa ostatnie.
- Wybieram te.
- Dobrze. - Zwrócił się do Pasha. - Zabierz tamto. Teraz wybierz jeden. - Wedge

chciał, żeby wybrał pierwsze pudlo, ale technik wskazał na drugie. Wedge pokiwał
głową, uśmiechnął się, odwrócił i spojrzał groźnie na Gavina.

- Na co czekasz? Wstaw je do ciężarówki razem z innymi. - Wydając Gavinowi

komendę Wedge oparł stopę na wybranym rdzeniu pamięci. - Szybciej, ten człowiek
ma dokładny harmonogram, i to bardzo napięty.

- Nie upuść - syknął technik.
Wedge westchnął.
- Nieludzie ciężko pracują, ale nie można im zaufać. Wziąłem sobie człowieka, a

okazał się wcale nie lepszy.

Technik pokiwał głową patrząc, jak Gavin niesie pudło do repulsorowej ciężarów-

ki i wsuwa je na tył.

- To wszystko wina Rebelii.
- Tak pan myśli?
- Oczywiście. Kiedy Imperator był jeszcze u władzy, nikt nie miał wątpliwości, co

i jak należy robić. Teraz... - mężczyzna znacząco wzruszył ramionami, a Wedge z zapa-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

189
łem pokiwał głową. - Teraz ludzie w ogóle nie myślą, bo nikt ich nie każe za zaniedba-
nia tak jak kiedyś.

- Ma pan całkowitą rację. - Wedge uśmiechnął się i zatarł ręce. Gdybyś ty myślał

choć trochę, przyjacielu, to byś zauważył, że kierowałem tobą, kiedy wybierałeś pudeł-
ka. Ty dokonałeś wyboru, aleja zdecydowałem, jaki to będzie wybór. Gdybyś wybrał
najpierw dwa rdzenie z naszymi kodami, ja bym odrzucił trzy pozostałe. Zadowoliłeś
się złudzeniem wyboru. Pomyślał, że musi podziękować Boosterowi Terrikowi, że
kiedyś, dawno temu, pokazał mu jak sterować ludzkimi wyborami i w ten sposób na-
uczył go przydatnej sztuki wprowadzania ludzi w błąd.

Technik zapisał coś w notesie komputerowym.
- Nawet szturmowcy się opuszczają. Dziś wieczorem próbowali mi uniemożliwić

wejście do tego sektora, ale nie dałem im się, o nie. Wszedłem na siłę i nie zdołali mnie
powstrzymać!

- Szturmowcy? - Wedge potrząsnął głową i zwrócił się do Gavina.
- Słyszałeś, synu? Nawet szturmowcy stają się tak niezdyscyplinowani, że mógł-

byś się do nich przyłączyć. Może tamci na zewnątrz powiedzą ci, gdzie mają biuro
rekrutacyjne.

Technik patrzył na nich zdumiony.
- Synu? To pana syn?
- Wdał się w matkę. - Wedge odprowadził mężczyznę do jego repulsorowej cięża-

rówki. - Nie chcę pana zatrzymywać.

Nagle z bocznych drzwi doku załadunkowego wystrzeliły iskry, opadając desz-

czem z sufitu. Aureola jaskrawego białego światła otoczyła drzwi, które się zapadły
pozostawiając dymiącą dziurę. Do środka wtargnęli szturmowcy. Durabeton i stal po-
sypały się z góry wraz z oddziałami wpadającymi do środka przez dach i opuszczają-
cymi się na cienkich linach. Przed nosem ciężarówki centrum komputerowego Wedge
zobaczył tępy dziób poduszkowca zwiadowczego marki Mekuuna, taranujący bramę po
przeciwnej stronie magazynu; pojazd odskoczył, wystrzelił serię z działa laserowego, a
potem przejechał przez roztopione resztki bramy.

Wedge pchnął technika do przodu, obrócił się na pięcie i zaczął biec w stronę to-

nącej w ciemnościach tylnej części magazynu. Przeskoczył rząd rdzeni pamięci, skręcił
w lewo, a potem znowu w prawo, umykając przed wiązkami lasera wybuchającymi tuż
za nim. Przesadził kolejny rząd skrzynek i przykucnął za nimi. Iella rzuciła w jego stro-
nę po podłodze rusznicę laserową, a potem uruchomiła swój komunikator.

- Shiel, Ooryl... Wedge jest bezpieczny. Otwierajcie.
W głębi magazynu Gand i Shistavanen zaczęli strzelać ze swoich ciężkich dział la-

serowych typu Merr-Sonn E-Web. Działa, ustawione na trójnogach, miały ściśle okre-
ślone pole rażenia.

Ooryl skierował strumień ognia na dok załadunkowy i na poduszkowiec zwiadow-

czy. Czerwone wiązki lasera wypaliły dziurę w dziobie pojazdu i przeszły na wylot
przez szybę kabiny, która wybuchła wśród płomieni i kłębów dymu.

Shiel skierował ogień na szturmowców, którzy zjeżdżali po linach z otworów w

suficie. Szybkostrzelne działo pozwoliło mu namierzać strzały i strącać szturmowców z

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

190

lin. Wedge i Iella także zaczęli strzelać. Skoncentrowali ogień na otworach w dachu,
celując w szturmowców, którzy dopiero zaczęli opuszczać się na dół.

Wyjście na drugim końcu fabryki eksplodowało. Wedge chwycił swój komunika-

tor.

- Corran, zgłoś się.
Nie dostał odpowiedzi. Tam, gdzie kiedyś była klatka schodowa, Wedge widział

tylko ogień i poskręcany metal. Zgodnie z pierwotnym planem ewakuacja miała się
odbyć tymi schodami i przez niższe piętro, na którym Corran, Mirax i niektórzy spo-
śród członków Czarnego Słońca mieli pilnować głównego wyjścia. Teraz droga była
odcięta.

Wedge spojrzał na Iellę.
- Plan awaryjny. Odsuń się.
Iella przekazała sygnał przez komunikator. Portha, Pash i Gavin zeszli ze swoich

stanowisk pod osłoną Ielli i Wedge'a. Kiedy już byli bezpieczni, Iella i Wedge rzucili
się do ucieczki, ale nie odbiegli daleko. Pomimo osłony ciężkich dział i innej broni,
szturmowcy zdołali skoncentrować dość ognia, by uniemożliwić im jakikolwiek ruch.

Wedge leżał rozpłaszczony na betonie, z lewym policzkiem przyciśniętym do

zimnej podłogi. Iskry płonących skrzyń parzyły mu prawy policzek. Miał wrażenie że
jeszcze parę chwil i wszystko to zawali się na niego. Wiedział, że przebywanie w ma-
gazynie w Znik-Sektorze było kompletnie chorym pomysłem, gorszym nawet niż wy-
syłanie kilkunastu myśliwców przeciwko Gwieździe Śmierci.

Powinien być w X-wingu, jeśli zamierzał walczyć z Imperialnymi. Wdanie się w

strzelaninę ze szturmowcami było jednym z najlepszych znanych mu sposobów na
popełnienie samobójstwa i bardzo się obawiał, że sam stanie się tego najlepszym do-
wodem w ciągu najbliższych trzech, czterech minut.

Przygotowując operację, zastanawiali się, co będzie, jeśli patrol szturmowców

zorganizuje łapankę w fabryce Palara. Uznali, że dwa ciężkie działa w zupełności wy-
starczą, by wyeliminować zagrożenie. Obecność tak wielu szturmowców świadczyła,
że zostali zdradzeni co najmniej dwukrotnie -po pierwsze, akcja Imperialnych musiała
zostać wcześniej zaplanowana, po drugie, zwiadowcy, których mieli poza fabryką, nie
ostrzegli ich przed nadchodzącym zagrożeniem. Corran miał rację, pomyślał Wedge. że
powierzanie organizacji punktów obserwacyjnych Thyne'owi to duży błąd.

Kolejne wystrzały z miotaczy przeszyły powietrze tuż nad nim. Jeśli zaraz czegoś

nie wykombinuję, to zginiemy, pomyślał. Wcisnął dolną część komunikatora i obrócił
ją, ustawiając urządzenie na nową częstotliwość.

- Tu Dowódca Łotrów. Krucho z nami. Namierz i zablokuj ten sygnał. Przygotuj-

cie się na rozprawę ze szturmowcami.

- Zrozumiałem.
Iella przyczołgała się do niego i spojrzała na komunikator.
- Czy powinnam wiedzieć, o co chodzi?
- Nie lubię pracować bez wsparcia - uśmiechnął się i odsunął głowę, bo kolejny

wystrzał przeszył powietrze. - Jeżeli uda nam się pozostać w kontakcie, to może się z
tego wygrzebiemy.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

191

- Jesteś bohaterem Rebelii, więc ci ufam - uśmiechnęła się do niego. - Założę się,

że Thyne nas zdradził.

- Nie przyjmuję zakładu. - Tuż nad nimi przemknęły trzy kolejne wiązki z lasera. -

Nie możemy tu zostać. Ruszamy!

- Jak?
Wedge uśmiechnął się.
- Wezwij Shiela. Niech użyje działa i wypali nam wyjście z tego labiryntu.
- Załatwione. - Iella wydała komendę Shielowi i gruba czerwona wiązka zaczęła

ciąć z góry na dół. Rdzenie pamięci wybuchały, rozrzucając wszędzie płonące szczątki.
Dyski wirowały w powietrzu, spadały i toczyły się po podłodze magazynu. Dym już
zasłaniał sufit grubą wełnistą warstwą, a nadal go przybywało. Układał się w złowiesz-
czy, ciemny kształt gradowej chmury.

Na ile Wedge potem pamiętał, strzały Shiela, które rozwalając skrzynie miały uto-

rować drogę jemu i Ielli, zostały potraktowane przez technika komputerowego jako
próba zniszczenia rdzeni pamięci stojących z tyłu repulsorowej ciężarówki.

Ktokolwiek siedział za kierownicą uruchomił silnik i podał moc do obwodów re-

pulsora. Ciężarówka podniosła się z podłogi magazynu i łagodnie ruszyła do przodu.
Skręcając w lewo, zatoczyła krąg wokół płonącego poduszkowca zwiadowczego.

Nagle poderwała się do przodu, a jej prawy przedni zderzak uderzył w krawędź

otworu doku załadunkowego. Pojazd skręcił w lewo i zawrócił w stronę płonącego
poduszkowca. Zawisł nad pojazdem wojskowym, a zaraz potem repulsorowe obwody
zwariowały i ciężarówka spadła prosto na poduszkowiec.

Potężna eksplozja rozerwała oba pojazdy na drobne części i rozrzuciła je po całym

doku załadunkowym. Siła wybuchu poderwała do góry skrzynie i zakręciła Wedge'em
jak Chandra-Fanem w zapasach z rankorem. Komandor opadł ciężko na skrzynię, roz-
bijając ją, a wraz z nią także rdzeń pamięci, który był w środku. W tej samej chwili
poczuł, że coś wybuchło z jego lewej strony, a każdy oddech sprawia mu piekący ból.
Dostałem w zebrą ale przynajmniej mogę się ruszać, pomyślał.

Chwycił wyciągniętą do niego dłoń Gavina i wstał. Razem zaczęli strzelać w czar-

ną chmurę unoszącą się w drugim końcu magazynu. W odpowiedzi w ich stronę padło
niewiele strzałów. Szturmowcy najwyraźniej ponieśli duże straty po wybuchu, zwłasz-
cza, że byli tak blisko kiedy magazynek pocisków udarowych poduszkowca zwia-
dowczego wyleciał w powietrze.

Iella, Pash i Portha zajęli pozycję wokół drzwi prowadzących w głąb kompleksu

fabrycznego. Za nim Nawara Ven i Shiel mocowali się z ciężkimi działami laserowymi.
Rhysati i Erisi stali z przodu, a Ooryl tuż za nimi. Dźwigał rusznicę laserową.

Wedge skrzywił się z bólu, kiedy podniósł rękę, by ich przywołać.
- Chodźcie, chodźcie! Tutaj aż się roi od Imperialnych. Zostaliśmy wystawieni,

więc teraz musimy się stąd zmywać.

Oczy Gavina zaokrągliły się ze zdumienia.
- Przecież jest pan ranny!
- Mogę się ruszać, Gavin, a to nasze jedyne wyjście. - Wedge popchnął go do

przodu. - W przeciwnym razie wszyscy poniesiemy o wiele większe straty.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

192

R O Z D Z I A Ł

35

Czekając w biurze kierownika fabryki, Corran się martwił. Miał przeczucie, że w

magazynie sprawy nie toczą się jak należy. Holoprojektor kierownika był podłączony
do kamer służb ochrony magazynu. Figurki Wedge'a, technika, Pasha, Gavina i Porthy
maszerowały po blacie biurka jak postaci w grze holograficznej. Choć wszystko wyda-
wało się wskazywać, że sprawy toczą się po myśli drużyny, Corran nie mógł otrząsnąć
się z wrażenia, że coś jest nie tak.

Mirax siedziała za masywnym stalowym biurkiem, przyglądając się z szerokim

uśmiechem na twarzy, jak Wedge steruje technikiem, który miał „przypadkowo" wy-
brać nowy rdzeń,

- Ależ dobry szmugler byłby z tego Wedge'a! Tamten facet myśli, że wybiera

rdzenie na chybił-trafił, podczas gdy Wedge od początku wiedział, który chce mu pod-
sunąć!

- Wierzę ci na słowo. - Corran nerwowo chodził tam i z powrotem za jej plecami.

Biuro kierownika miało dwa wejścia. Drzwi w przedniej części biura prowadziły do
poczekalni, której okna wychodziły na magazyn. Drugie, w tylnej ścianie gabinetu,
wychodziły na osobną klatkę schodową prowadzącą na prywatny parking pod pozio-
mem podłogi magazynu. Nie chcąc, by ktoś w magazynie zauważył ich przez okno,
Mirax i Corran schowali się w biurze. Pod nimi, na parkingu, Inyri i kilku innych
członków Czarnego Słońca czekało w śmigaczach, by zabrać Łotrów z powrotem.

- Nie denerwuj się. Już prawie po wszystkim.
- Uwierzę w to, gdy znajdziemy się daleko stąd, a ludzie Winter zaczną testować

kody. - Opuścił dłoń na ciężki miotacz, który miał przypasany na biodrze, tylko po to,
by sprawdzić, czy dobrze leży w kaburze, a potem rzucił okiem na rusznicę blasterową,
którą trzymał w rękach i upewnił się, że jest odbezpieczona. - Czekaj, co to takiego?

- Nie wiem. - Mirax pochyliła się i wskazała palcem na rozbłyski iskier na skraju

hologramu. - Ktoś przepala się przez drzwi!

Corran poczuł swąd dymu i uświadomił sobie, że są zbyt daleko od doku załadun-

kowego, by woń mogła dochodzić aż stamtąd. Coś innego się pali, pomyślał. Za blisko.
Wyciągnąwszy gwałtownym ruchem prawą rękę zepchnął Mirax z krzesła.

- Na ziemię!

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

193

Ściana pomiędzy poczekalnią a gabinetem eksplodowała do wewnątrz. Zobaczył,

jak pęka, a przez szczeliny wdziera się ogień. Fragmenty ściany zaczęły się kruszyć,
rozpadając na coraz mniejsze kawałki, aż zamieniły się w gruz i pył. Ogień osmalił
aluminiowe śruby, które wyrwane z podłogi i ścian przeleciały przez gabinet, gnąc się i
skręcając w locie. Siła wybuchu poderwała Corrana nad podłogę i rzuciła nim o tylną
ścianę biura. Ściana ugięła się i wgniotła, śruby zazgrzytały, ale konstrukcja wytrzyma-
ła. Drzwi prowadzące na klatkę schodową wygięły się i zerwały z zawiasów, otwierając
drogę fali uderzeniowej. Biurko wyrżnęło o ścianę, a nogi Corrana wylądował}' na jego
blacie. Głową i ramionami poleciał w dół, zsuwając się na ziemię nogami do góry, aż
runął na usłaną gruzem podłogę. Czuł w uszach nieprzerwane dzwonienie, a na twarzy -
cieknącą z nosa krew.

Poprzez kurz i dym zobaczył czterech szturmowców wpadających przez dziurę w

podłodze, by stanąć na suficie. Dłuższą chwilę zajęło mu zrozumienie, że wydaje mu
się tak, bo leży nadal do góry nogami. Jeszcze bardziej zaskoczyło go - ale i ucieszyło -
gdy uświadomił sobie, że nadal ściska w lewym ręku rusznicę laserową.

Pozwolił ciału opaść na prawy bok i przeturlał się na brzuch. W chwilę potem

świat powrócił na właściwe miejsce. Przesunął prawą rękę do przodu, aż natrafił dłonią
na kolbę. Lewą rękę uniósł nieco, by przytrzymać lufę, i nacisnął spust.

Pierwszy strzał trafił szturmowca w kolana i pchnął na towarzyszy. Tylko jeden

odwrócił się w jego stronę, pozostali dwaj wpatrywali się w podłogę magazynu, roz-
świetloną krzyżującym się ogniem plującym z co najmniej tuzina miotaczy. Szturmo-
wiec, który domyślił się, co jest grane, uniósł karabin, ale udało mu się jedynie podziu-
rawić kulami ścianę ponad głową Corrana.

Corran prowadził ogień coraz wyżej; trafił szturmowca po kolei w brzuch, pępek,

serce i gardło, zanim czwartym strzałem zerwał z głowy mężczyzny hełm i powalił go
w końcu na podłogę. Hełm odbił się od pleców jednego ze szturmowców i uderzył w
kask drugiego. Obaj mężczyźni obrócili się do tyłu i skierował broń w stronę Corrana
precyzyjnym, jednoczesnym ruchem.

Corran zdołał wystrzelić jeszcze jedną wiązkę, zanim rusznica laserowa odmówiła

posłuszeństwa. Mężczyzna, którego trafił, okręcił się wokół własnej osi i upadł na ko-
lano, ale nadal wydawał się pełen bitewnego zapału. Corran uderzył przycisk zwalnia-
nia ogniwa energetycznego i sięgnął do kieszeni spodni po zapasowe, ale wyczuł tylko
rozdartą tkaninę i własne ciało.

Stojące obok niego biurko zakołysało się nagle i przewróciło do przodu. Upadło

niezgrabnie, zasłaniając go częściowo i przyjmując pełną siłę ognia, który ostatni z
trzymających się na nogach szturmowców puścił serią w stronę Corrana. Corran prze-
turlał się na prawo, starając się jak najlepiej wykorzystać osłonę. W tym samym mo-
mencie Mirax podniosła się, przyklękła na jedno kolano i skosiła paroma seriami ostat-
nich dwóch szturmowców. Trafiła w brzuch jednego, przewracając go, i zestrzeliła
hełm drugiemu, którego Corran tylko zranił.

Corran zobaczył, że Mirax patrzy na niego, poruszając ustami, ale przez dzwonie-

nie w uszach nic nie słyszał. Domyślił się, co mogła mówić i zmusił się do uśmiechu,
mimo krwi, której posmak wyczuwał w ustach.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

194

- Przeżyję. Użyli amunicji udarowej, ale ściana zamortyzowała trochę siłę eksplo-

zji, dzięki czemu jeszcze żyjemy. - Podniósł się na kolana i łokcie. - Spadajmy stąd.

Mirax podpełzła do wyważonych drzwi i zsunęła się w dół na pierwszy podest.

Corran poszedł w jej ślady, a potem razem zbiegli w dół po schodach. Corran kopnia-
kiem otworzył drzwi do piwnicznego garażu. Mirax weszła do środka zgięta w pół, a
Corran za nią. Kiedy zobaczyła, co tam zastali, zaklęła brzydko, a jedyną dobrą stroną
sytuacji było to, że Corran usłyszał jej przekleństwo.

Na prawo od nich zobaczył cztery odjeżdżające śmigacze, umykające wśród cieni.

Z lewej strony sześciu imperialnych szturmowców zjeżdżało po rampie na wojskowych
motorach pościgowych marki Aratech 74-Y. Pięciu oderwało się od formacji i pogoniło
za uciekającymi śmigaczami, jeden zaś zawrócił w ich stronę.

- Mirax, biegiem! - Corran odrzucił nieprzydatną już rusznicę i wyciągnął miotacz.

Mirax dała nura za jeden z grubych filarów podtrzymujących strop garażu. Przywołała
go ręką, gotowa wyskoczyć zza filaru, by go osłaniać, ale laserowy wystrzał oddany z
grawicykla oderwał kawał durabetonu tuż obok jej głowy.

Potrząsnął głową i pobiegł prosto na nacierający grawicykl. Nagle odskoczył w

prawo, oddał dwa strzały, zrobił unik i przeturlał się na bok, gdy laserowe wiązki wy-
strzeliwane z motoru ze świstem przecięły powietrze nad jego głową. Wylądował przy-
kucnięty zaledwie dwadzieścia metrów od grawicykla. Unosząc prawą dłoń, w której
trzymał miotacz, zobaczył, że szturmowiec na grawicyklu podkręca gaz. Motor skoczył
z rykiem do przodu, a Corran zorientował się, że szturmowiec chce go nadziać na kol-
ce, sterczące z przednich stateczników grawicykla.

Okręcił się w prawo, pragnąc z całej siły, by jego ciało minęło ostry grot włóczni

sterczący z przedniej części pojazdu. Statecznik rozdarł mu lewą połę kurtki, przecho-
dząc tuż pod lewym ramieniem. Corran spróbował wycelować miotacz w szturmowca,
ale zdołał go tylko walnąć pistoletem w dłoń, zanim ten kolanem kopnął go w biodro i
przewrócił na ziemię.

Pod wpływem ciosu dłoń szturmowca osunęła się z dźwigni kontroli położenia,

podrywając dziób grawicykla ostro w górę. Przednia część motoru wyrżnęła o sufit
wśród snopów iskier, a zaraz potem tył wykrzesał kolejne fajerwerki rysując ze zgrzy-
tem ziemię. Przednie stateczniki wygięły się i wgniotły, gdy uderzyły z całej siły o
sufit. Motor zaczął koziołkować, zrzucając kierowcę z siodełka i odbijając się od sufitu
i podłogi, zanim w końcu zatrzymał się i zawisł ponad ziemią.

Szturmowiec szorował na opancerzonych plecach po podłodze, wirując jak bąk. W

końcu zawadził nogami o filar i udało mu się zatrzymać. Potrząsnął głową i spróbował
wstać, gdy zza filara wyszła Mirax i kopniakiem w głowę pozbawiła go przytomności.

- Co teraz, Corran?
Stłumiona eksplozja na wyższych piętrach wstrząsnęła garażem. Kurz i dym na-

pływały przed drzwi.

- Na pewno nie wrócimy na górę. Zmarszczyła czoło.
- No dobra, jedną opcję mamy z głowy. Masz jakiś inny pomysł? Wzruszył ramio-

nami i wtedy zobaczył laserowe strzały przelatujące przez garaż. Jeden ze śmigaczy
zawrócił w ostatniej chwili i właśnie pędził w ich stronę, ścigany przez grawicykl. Kie-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

195
rowca śmigacza zręcznie prowadził pojazd, klucząc pomiędzy filarami krętym kursem,
uniemożliwiając szturmowcowi oddanie czystego strzału. Grawicykl nadrabiał jednak
zwrotnością, dzięki czemu coraz bardziej skracał dystans dzielący go od śmigacza i
było tylko kwestią czasu, kiedy go dopadnie. Corran wskazał na pościg.

- Strzelaj do grawicykla! Niech kierowca śmigacza dowie się, że ma osłonę.
- A ty?
- A ja zamierzam odwrócić naszą dotychczasową złą passę. - Corran podbiegł do

unoszącego się nad ziemią grawicykla, chwycił za kierownicę i zaczął przepychać po-
jazd w stronę wolnej przestrzeni pomiędzy rzędami filarów. Wskoczył na siodełko i
sprawdził monitor kontrolny systemów uzbrojenia. Gotowy do akcji, pomyślał. Teraz
tylko muszę wybrać cel. Wcisnął kciukiem guzik na kontrolce kierunku lotu i posłał w
dal rubinową wiązkę lasera.

Mirax puściła serię, która zmusiła grawicykl do wyhamowania przed ścianą ognia,

co kierowca śmigacza skrzętnie wykorzystał, gwałtownie skręcając kierownicę w pra-
wo i kierując pojazd pomiędzy dwoma rzędami kolumn w stronę Mirax i Corrana.

Gdy tylko śmigacz minął przód unoszącego się nad ziemią grawicykla, Corran

wcisnął przycisk uruchamiający laserowe działka, które plunęły ciągłą serią szkarłat-
nych strumieni energii. Spodziewał się, że pościg wypadnie zza filarów prosto na linię
jego ognia, ale szturmowiec skręcił gwałtownie w lewo, unikając pułapki zastawionej
przez Corrana.

Na szczęście dzięki temu wystawił się prosto na strzały Mirax. Jej pierwsza seria

trafiła mężczyznę w lewy bok, strącając go z siodełka. Uderzył ciężko o ziemię, a hełm
pękł jak skorupa przejrzałego owocu meiloorun. Szturmowiec zatoczył się, wyprosto-
wał, wpadł na słup i powoli osunął się na ziemię.

Śmigacz zatrzymał się między Corranem a Mirax.
- Do środka, szybko!
Corran zdumiał się, gdy zobaczył, kto kieruje pojazdem.
- Inyri, wróciłaś tu po nas?
- Jeśli ci się to nie podoba, Horn, możesz tu zostać.
Mirax złapała Corrana za ramię i wepchnęła go na tylne siedzenie, a sama wsko-

czyła obok Inyri.

- Chyba dostał w głowę. Ruszaj!
Leżąc w poprzek tylnego siedzenia, Corran otarł usta ręką, na której została krew.

Oderwał kawałek podszewki od kurtki i zaczął ją ścierać.

- Co się stało tam na górze?
- Nie wiem. - Inyri wyprowadziła śmigacz z garażu i natychmiast zaczęła piąć się

w górę. - Czekaliśmy na dole, tak jak było ustalone, gdy nagle usłyszeliśmy odgłosy
kilku mniejszych eksplozji, po których nastąpił jeden większy wybuch w biurze u
szczytu schodów. Nie wyglądało na to, by ktokolwiek miał szanse przeżyć, więc odje-
chaliśmy. - W jej głosie pojawiło się napięcie. - Wcale nie wracałam po was. Grawicy-
kle wypadły na nas z bocznego zjazdu i doszłam do wniosku, że wyjeżdżając ostatnia,
prawdopodobnie pierwsza zginę. Postanowiłam więc odłączyć się od reszty i wydostać
tą samą trasą, którą oni tu wpadli. Wtedy zauważyłam, że strzelacie do motoru, który

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

196

mnie ścigał. Kiedy go wyeliminowaliście, wypadało mi przynajmniej zabrać was ze
sobą.

Mirax poklepała Inyri po ramieniu.
- Intencje się nie liczą, liczy się to, co naprawdę robisz.
Corran usiadł na tylnym siedzeniu. Jedynym wyjaśnieniem, w jaki sposób Impe-

rialni trafili do fabryki rdzeni i zaatakowali ją dokładnie wtedy, kiedy Łotry przeprowa-
dzały swoją operację, był fakt, że mieli wśród nich informatora. Nawet nie zastanawia-
jąc się zbytnio, był w stanie wymienić dwadzieścia osób, które wiedziały o akcji, a
liczba ta mogła znacznie wzrosnąć wykładniczo, jeśli jakiś idiota zaczął się przechwa-
lać swoją wiedzą

Z grona osób, które mogły ich sprzedać, od razu wykluczył wszystkich Łotrów,

Mirax, Winter i Iellę. Oprócz Rimy każda z tych osób była na miejscu, w fabryce. A
Wedge twierdził, że Rima jest absolutnie nie-przekupna. I choć w naturze Corrana nie
leżało dawanie wiary tego rodzaju zapewnieniom, skoro Pash Cracken i Iella również
ręczyli za Winter, musiał założyć, że jest czysta.

Mirax wyjrzała przez przednią szybę.
- Dokąd lecimy?
- Zekka podał nam adres miejsca, w którym mieliśmy się spotkać, gdyby coś po-

szło nie tak. Zameldujemy się tam i zobaczymy, kto jeszcze przeżył ten pogrom.

Podczas gdy Inyri prowadziła śmigacz krętą, przyprawiającą o zawrót głowy trasą

przez miasto, to wznosząc się na wyższe poziomy, to opadając, lawirując między bu-
dynkami, Corran analizował kolejnych podejrzanych. Gdzieś na dnie mózgu tkwiła
myśl, że to zupełnie daremne przedsięwzięcie, bo nie miał sposobu poparcia swoich
podejrzeń dowodami. Wiedział również, że pierwsza osoba na jego liście podejrzanych
-Zekka Thyne -jednocześnie te listę zamyka. Corran wiedział, że Thyne ich zdradził,
był o tym absolutnie przekonany i w gruncie rzeczy nie potrzebował żadnych dowo-
dów, by uzasadnić to przekonanie.

Umieszczenie go na zewnątrz jako czujki, myślał, było idealne z punktu widzenia

Imperialnych. Protestował wprawdzie, że chce robić coś ważniejszego, ale Vorru zmu-
sił go, by poprzestał na tym zadaniu. Chociaż czułem, przypomniał sobie Corran, że
powierzanie mu zorganizowania obserwatorów było złym pomysłem, to przecież ulżyło
mi, że nie będzie się kręcił z bronią w ręku w miejscu, gdzie mogły się znaleźć moje
plecy. Do licha, nawet się cieszyłem, że jest niezadowolony ze swojego przydziału.
Niestety, nie mając w ręku dowodów, trudno mi będzie przekonać pozostałych, że to on
jest tym pomiotem Sithów, który wydał nas Imperialnym.

Inyri sprowadziła śmigacz łagodną pętlą w dół ku niewielkiej okrągłej bramie w

środkowej części pogrążonego w cieniu budynku. Klapa bramy zasunęła się za nimi,
gdy znaleźli się w środku. Kiedy w hangarze zapaliły się światła, okazało się, że jest
niemal pusty, z wyjątkiem stojącego na stojaku motoru pościgowego po ich prawej
stronie. Inyri zatrzymała śmigacz, pozwalając mu osiąść na podłodze hangaru.

- Chyba przylecieliśmy przed wszystkimi. - Przytrzymała się przedniej szyby i

wyskoczyła z pojazdu. - Mam nadzieję, że innym się uda.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

197

- Nie liczyłbym na to. - Corran wygramolił się z tylnego siedzenia śmigacza i pod-

szedł do grawicykla. Dotknął dłonią chłodnego metalu obudowy silnika i odwrócił się,
gdy za jego plecami otworzyły się drzwi do wnętrza budynku.

- Lepiej odejdź od grawicykla. - Zekka Thyne pojawił się w drzwiach z karabinem

laserowym wycelowanym w Corrana. - Łapy do góry. Hmm, już rozumiem, dlaczego
wy, gliniarze, tak lubicie to mówić. Co za poczucie władzy! Ty też podnoś ręce, Terrik.
Inyri, zabierz im miotacze.

Mirax zmarszczyła brwi.
- O co tu chodzi?
Corran uniósł ręce na wysokość ramion, a Inyri odebrała mu broń.
- Łaciaty nas sprzedał.
Inyri pokręciła głową.
- Niemożliwe. On nienawidzi Imperialnych tak samo jak wy... jak każdy z nas.
Corran wskazał palcem na grawicykl.
- Silnik jest zimny. Nie ostrzegł nas, bo go tam nie było. Nie chciał ryzykować, że

Imperialni go postrzelą.

- Wiedziałem, że się domyślisz, tak jak wiedziałem, że cię nie dostaną. -Thyne

uśmiechnął się szyderczo. - Ty i twój stary zawsze mieliście szczęście. Tylko dlatego
udało się wam mnie dostać, że twój ojczulek miał więcej szczęścia ode mnie.

- To nie kwestia szczęścia. Po prostu był od ciebie mądrzejszy. I nadal jest.
- Tyle, że nie żyje.
- To niczego nie zmienia. - Corran wzruszył ramionami. - Jak miałeś zamiar wy-

tłumaczyć Flirry'emu Vorru, że Imperialni zgarnęli wszystkich oprócz ciebie? A może
w ogóle się nad tym nie zastanawiałeś?

Mirax powoli pokiwała głową.
- On ma plan, jak się mu wymknąć, Corran. Sprzeda cię swojemu imperialnemu

kontaktowi w zamian za bezpieczny odlot i nową tożsamość na nowej planecie.

Thyne uśmiechnął się jeszcze szerzej, co wyglądało odrażająco.
- Blisko, całkiem blisko, z wyjątkiem jednego szczegółu. - Uniósł karabin na wy-

sokość ramion. - Kirtanowi Loorowi wystarczy trup.

Jęk pojedynczego wystrzału laserowego wypełnił hangar i zabarwił wszystko ko-

lorem krwi. Thyne potknął się i zatoczył na ścianę. Nogi ugięty się pod nim, a karabin z
głośnym stukotem upadł na ziemię. Obiema dłońmi próbował zatamować parującą
krew, która sączyła się z jego brzucha.

Corran spojrzał na Inyri. Jego wzrok przyciągnął pistolet laserowy, który wypadł

jej z rąk. Przeniósł wzrok z powrotem na Thyne'a. Ocenił ilość wypływającej z niego
krwi i doszedł do wniosku, że nic się już nie da dla niego zrobić.

- Jeśli nie masz tu gdzieś zbiornika bacty, jesteś trupem.
- W takim razie jestem trupem. Zupełnie jak twój stary. - Mokry kaszel wstrząsnął

Thyne'em. - Chciałbyś wiedzieć, czy go zabiłem, co?

Corran potrząsnął głową.
- Nie. Nie uwierzyłbym ci, cokolwiek byś powiedział. No i nie przywróciłoby mu

to życia.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

198

A że miałbyś ochotę mnie tym zadręczać, pomyślał, nie dam ci satysfakcji, przy-

znając, że chciałbym to wiedzieć.

Thyne skrzywił się z bólu, który szarpał mu mięśnie.
- Powiem ci tylko tyle: Loor wie o tobie. Wiedział, zanim zmusił mnie, żebym was

zdradził. Sprzedałem cię, ale ktoś inny sprzedał cię już przede mną.

Corranowi opadła szczęka.
Tycho! - pomyślał. Ale przecież Wedge twierdzi, że zginął na Noquivizorze, więc

nie mogłem go widzieć! A zatem ktoś inny. Kto? Thyne zmusił się do śmiechu.

- No i proszę, nadal będę cię prześladował.
- Nie jako nieboszczyk. Na dodatek umrzesz ze świadomością, że ostrzegłeś mnie

przed wrogiem, o którym wcześniej nie miałem pojęcia. -Corran poklepał mężczyznę
po ramieniu, cofając rękę, zanim Thyne zdążył go ugryźć. - Właśnie uratowałeś mi
życie, Zekko Thyne, a to jest coś, o czym obaj będziemy pamiętać aż do śmierci.

Głowa Thyne'a opadła na bok, a ciało osunęło się bezwładnie. Corran wstał i zo-

baczył, że Mirax próbuje pocieszyć Inyri. Zaczął otwierać usta, żeby coś powiedzieć,
ale Mirax dostrzegła jego zamiar i ostrzegawczo potrząsnęła głową. Powstrzymał się,
bo zauważył, że na pytanie, które chciał zadać - proste pytanie - nie było chyba prostej
odpowiedzi. Zresztą i tak bym jej pewnie nie zrozumiał, pomyślał.

Nie był pewien, czy ma dziękować Inyri, że zabijając kochanka, ocaliła życie je-

mu. Musiał przyznać sam przed sobą, że nie przypuszczał, by mogła to zrobić... nawet
za wszystkie gwiazdy galaktyki. Była do niego wrogo nastawiona od pierwszej chwili,
kiedy spotkali się na Kessel. Corran dokładnie pamiętał, jak beznamiętnie dziewczyna
wręczyła Thyne'owi broń, kiedy ten chciał go zastrzelić w „Sztabie". Później zaś robiła
wrażenie urażonej, że to właśnie on pomógł jej uciec Imperialnym, gdy jej grawicykl
został zestrzelony.

Wszystko, co do tej pory zrobiła albo powiedziała, wskazywało na to, że chemie

wyręczyłaby Thyne'a, gdyby ten ociągał się z zastrzeleniem Corrana.

Inyri uwolniła się z uścisku Mirax i przysiadła na masce śmigacza. Przód maszyny

zasłaniał zwłoki Thyne'a przed jej wzrokiem, chociaż kręty strumyczek krwi płynął w
stronę kratki odpływowej na środku hangaru. Ukryła twarz w dłoniach i zaszlochała
bezgłośnie, ale po chwili otarła łzy.

Kiedy podniosła wzrok i spojrzała na niego, mimo czerwonych obwódek wokół

oczu wyglądała jak duch swojej siostry, Lujayne.

- Chcesz wiedzieć, dlaczego to zrobiłam?
Corran przytaknął. Słyszał w życiu dość wyznań poprzedzonych podobnymi sło-

wami, by wiedzieć, że bardziej ona potrzebowała się wygadać, niż on - usłyszeć jej
wyjaśnienia.

- Jeśli masz ochotę mi to powiedzieć.
- Fakt, że pochodzisz z Kessel, naznacza cię swoistym piętnem. Nikt cię nie szanu-

je, bo wszyscy zakładają, że jesteś kryminalistą. Kiedy próbujesz im coś tłumaczyć,
uważają, że kłamiesz. Nawet więźniowie cię nie szanują... wszyscy pochodzą z planet,
na których jest coś więcej niż tylko kopalnie przyprawy i więzienie. Jeśli urodzisz się
na Kessel, nigdy się stamtąd nie wyrwiesz.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

199

Corrana coś ścisnęło w żołądku. Kiedy po raz pierwszy spotkał Lujayne Forge, był

do niej uprzedzony właśnie dlatego, że pochodziła z Kessel. Wszystko, co mówiła Iny-
ri, było prawdą, ale jej siostra nie pozwoliła, by stanowiło to dla niej przeszkodę.
Uświadomiła Corranowi jego uprzedzenia i pokazała, jak fatalnie się zachowywał. To
doświadczenie zmieniło go. W Inyri dostrzegł już coś więcej niż tylko jej pochodzenie,
za to ona była uprzedzona do niego i odrzuciła rękę, którą do niej wyciągał.

- Thyne pomógł mi uciec z Kessel. Szanował mnie. Zmusił innych, by okazywali

mi szacunek. Sprawił, że sama zaczęłam siebie szanować. A mimo to przez cały czas,
kiedy z nim byłam, wiedziałam, że nie należy do osób, do których poważanie mi wpo-
jono. Był antytezą wszystkiego, co według moich rodziców było dobre i wartościowe w
galaktyce.

Mirax skinęła głową.
- Ale jednak cenił cię w taki sposób, na jaki nigdy nie liczyłaś.
- Właśnie. - Inyri spojrzała na Corrana. - Za każdym razem, kiedy cię widziałam,

przypominałam sobie wszystko to, czego mnie uczono. Próbowałam trzymać cię na
dystans, ale nagle w samym środku walki podbiegliście z Gavinem, by zabrać mnie z
ulicy. Thyne tego nie zrobił. Nie odwrócił się i nie wrócił po mnie. Ale nawet wtedy
mnie to nie uderzyło. Dzisiaj nie ostrzegł mnie, co ma się wydarzyć w fabryce. Gdyby
was dwojga nie było w garażu, zginęłabym. A kiedy tu przyjechaliśmy, jego głównym
zmartwieniem było zabicie ciebie; w ogóle się nie przejął tym, że ja przeżyłam. Uświa-
domiłam sobie, że Thyne wcale nie szanował mnie, tylko sposób, w jaki mogłam mu
się przydać. Uważał, że może mi bezwzględnie zaufać, o co trudno wśród członków
Czarnego Słońca. Wzruszyła ramionami.

- A więc on uratował mnie z Kessel, ale wy uratowaliście mnie przed Imperialny-

mi, a dzięki temu przestałam myśleć, że jestem do niczego. To było warte więcej niż
szacunek Thyne'a... albo jego życie. Myślę, że tę przysługę, którą byłeś winien mojej
siostrze, możemy uznać za spłaconą.

- Tego, co jestem winien twojej siostrze, nie da się spłacić nawet przez całe życie.

To, co zrobiłaś tutaj, według mnie wyrównuje rachunki między tobą i mną. Jesteśmy
kwita. - Corran uśmiechnął się i pokręcił głową. - Oczywiście nadal jesteśmy na Co-
ruscant, ścigają nas imperialni szturmowcy, a Thyne właśnie mi oznajmił, że mamy
wśród nas jeszcze jednego zdrajcę. To najlepsza pora, by wyrównywać rachunki i po-
rządkować swoje sprawy.

- Nigdy nie odkładaj do jutra tego, co możesz zrobić dziś - przypomniała mu Mi-

rax.

Inyri uniosła brew.
- Może z wyjątkiem umierania.
- Słuszna uwaga. - Corran ruszył w stronę drzwi budynku. - Zmywajmy się stąd i

chodźmy się przekonać, czy ktoś jeszcze zdołał odwlec swoją śmierć.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

200

R O Z D Z I A Ł

36

Jeśli jest z nami Moc, pomyślał Gavin chowając się za rogiem, to musi to być jej

ciemna strona. Blasterowe strzały rozszarpały całą ścianę, pozostawiając podziurawio-
ny i płonący narożnik. Zerknął na prawo i zobaczył w drzwiach Ooryla i Nawarę, za-
nurkował więc pomiędzy nich i przeturlał się, gdy otworzyli ogień w stronę szturmow-
ców ścigających ich w dół korytarza.

Pościg zaczął się tuż po ich wyjściu z fabryki. Uciekali przez kolejne budynki i już

myśleli, że się wyrwali, kiedy Portha strzelił do szturmowca, który pojawił się na ich
drodze. Szturmowiec padł, ale najwyraźniej żył jeszcze dość długo, by wezwać posiłki.
Wszędzie dookoła zaroiło się od szturmowców. Zamykali Łotrom coraz to nowe drogi
ucieczki i nie pozostawiali czasu, by mogli się zastanowić, którędy dalej uciekać.

Wedge nalegał, że powinni pobiec do góry, ale budynek, który wybrali, by dostać

się do powietrznych mostów lub na wyższe poziomy, zupełnie nie nadawał się do tego
celu. Prawdziwy monolit z transpastali i ferrobetonu, stał całkowicie osobno, bez żad-
nych występów, kładek czy połączeń z innymi budynkami. Dopiero na pięćdziesiątym
piętrze rozgałęział się, dając im dostęp do innych dróg ucieczki, ale dotarcie na pięć-
dziesiąte piętro okazało się, delikatnie mówiąc, dość kłopotliwe.

Gavin kucnął, rozejrzał się dookoła i serce w nim zamarło. Podobnie jak na kilku

poprzednich piętrach, także i tu była pusta przestrzeń wokół szybu windy i klatki scho-
dowej. Sięgające od podłogi do sufitu okna oferowały piękny widok na pogrążone w
cieniu poziomy Coruscant -ten widok przyprawił Gavina o klaustrofobię.

Zwłaszcza że za oknami, na ich poziomie, unosił się imperialny transportowiec.

Opancerzona klapa pojazdu opadła w dół pudłowatego kadłuba, ukazując szturmowca,
który rzucił coś w kierunku okna. Przedmiot, wyglądający jak czarna bezkształtna ame-
ba, przywarł na chwilę do szyby, a potem eksplodował, rozpryskując potłuczone ka-
wałki transpastali po całym pomieszczeniu.

Gavin chwilę wcześniej zanurkował na podłogę, ale poczuł, jak odłamki szkła ra-

nią mu twarz i prawy bok. Już po nas, pomyślał.

- Na podłogę! -Wedge przekrzyczał brzęk tłuczonej transpastali. - Wszyscy na

podłogę!

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

201

Choć nie miał zamiaru wystawiać się na strzały dwóch oddziałów szturmowców,

Gavin zastanawiał się, czy dowódca mówi poważnie. Pozostanie na podłodze było
równoznaczne z poddaniem się, co mogłoby nawet być rozsądnym rozwiązaniem, gdy-
by nie fakt, że szturmowcy nigdy nie wykazali śladu zainteresowania braniem jeńców.
Patrząc na szturmowców wyłaniających się spod uniesionej klapy transportowca i
wchodzących do środka przez rozbite okna, Gavin odniósł wrażenie, że ci tutaj nie
wyglądają na ani trochę bardziej skłonnych, by okazać im współczucie niż inni sztur-
mowcy, z którymi do tej pory walczył.

I wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Transportowiec poderwał dziób, zrzucając

dwóch szturmowców z przedniego końca kładki do wnętrza budynku, a pozostałych - w
przepaść. Pół sekundy później obiekt, który spowodował, że kierowca transportowca
wykonał tak gwałtowny manewr, trafił w przód pojazdu i eksplodował. Wstrząs wywo-
łany wybuchem pozbawił szyb kilka kolejnych okien, a transportowiec - kabiny. Po-
przez kłąb zwiotczałych ciał spadających szturmowców Gavin zobaczył, jak maszyna
rozpada się na kawałki i znika z pola widzenia.

Smukły myśliwiec przemknął na poziomie ich oczu, a potem nawrócił, lecąc pro-

sto na budynek. Choć nie tak elegancki, jak myśliwce nowej generacji, czarny i obra-
mowany złotym paskiem Łowca Głów Z-95 stanowił dla oczu Gavina niezwykle miły
widok. Laserowe działka myśliwca na końcu obu skrzydeł plunęły ogniem, burząc szyb
windy i klatkę schodową w osi budynku. Z poszarpanych przewodów elektrycznych
zaczęły się sypać iskry, a z podziurawionych rur wodociągowych trysnęła woda. Ściany
rozpadły się pod naporem ostrzału, a po szturmowcach, którzy ich ścigali, Gavin nie
zobaczył ani śladu.

Łowca Głów oddalił się od budynku, a na jego miejscu pojawił się długi, czarny

repulsorowy pojazd. Wedge wstał i podbiegł do okien, zanim jeszcze klapa włazu do
przedziału pasażerskiego pojazdu otworzyła się do końca. Przywołał ich gestem, więc
Gavin pobiegł w tamtą stronę, cały czas zerkając jednak na wszelki wypadek w stronę
zabitych szturmowców i klatki schodowej.

- Gavin, do środka!
- Pan pierwszy!
Wedge roześmiał się, ale zaraz przybrał marsową minę.
- Idź, to rozkaz!
Gavin rzucił swoją rusznicę laserową Pashowi, a sam wskoczył do pojazdu i wci-

snął się między Erisi a Trandoszanina. Wedge wskoczył za nim i pojazd odbił od ściany
budynku. Wiatr świszczał przez niedomknięte drzwi i dopiero kiedy w końcu zapano-
wała cisza, Gavin usłyszał głos kierowcy. Kiedy go rozpoznał, na twarzach pozostałych
Łotrów zobaczył podobny wyraz zaskoczenia, jaki niewątpliwie pojawił się na jego
twarzy.

Wedge kiwnął głową w stronę kabiny kierowcy.
- Tak, Emtrey, jestem ranny, ale to nic poważnego.
Gavin potrząsnął głową i wepchnął palec w prawe ucho, jakby wątpił w to, co sły-

szy.

- Czy to możliwe, że Emtrey jest tutaj? Rhysati kiwnął głową, że możliwe.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

202

- A kto prowadzi Łowcę Głów, komandorze?
- Tycho.
Gavin zamarł, czując kolejno radość, podejrzenie i rozpacz zdrady.
- Jak to możliwe? Przecież zginął na Noquivizorze?
Wedge powoli pokręcił głową.
- Nie, nie zginął. Atak naprawdę miał miejsce, ale ani Tycha, ani Emtreya tam nie

było. Gwizdek wysyłał raporty w imieniu ich obu, żeby się wydawało, że są obecni.
Ale obaj przez cały czas byli tutaj.

Iella uniosła brew.
- To pan ich tu sprowadził? Dlaczego?
- Będąc Rebeliantem, nauczyłem się dwóch rzeczy. Po pierwsze tego, że to, co

każdy z nas uważa za tajne, jest tylko informacją, za którą można kupić inne, cenniejsze
informacje. Gdyby uznano za celowe i pożyteczne, by wiadomość o naszej obecności
na Coruscant stała się powszechnie wiadoma, na przykład po to, by przekonać naszego
sojusznika, że podejmujemy kroki, by zająć tę planetę, to taki sojusznik musiałby się
dowiedzieć, że tu jesteśmy. Jest tylko kwestią czasu, kiedy ta informacja trafiłaby do
rąk Imperialnych, a my znaleźlibyśmy się w opałach.

Nawara przytaknął.
- Fakt, że dzisiaj zostaliśmy sprzedani, potwierdza słuszność tej teorii.
- I tu dochodzimy do drugiego punktu: nasz przeciwnik może zaplanować reakcję

tylko na to, o czym wie. Tycho jest tutaj od tego samego momentu co my wszyscy i
przez cały ten czas pracował dla mnie. Chciałem mieć w ręku kartę sabaka, która nie
zmieni nagle wartości, i tą kartą był on. Był już na Coruscant dwa lata temu, wie, jak
się tu poruszać i jak się przekonaliśmy przed chwilą okazał się bardzo użyteczny.

Przypominająca muszlę głowa Emtreya odwróciła się do tyłu.
- Kapitan Celchu informuje, że nie widać śladu pogoni i możemy bezpiecznie skie-

rować się do naszej kryjówki. Ma również dla pana wiadomość.

- Połącz go.
- Wedge, oszczędziłbym ci tego, ale to nie może czekać.
- Mów, tu są sami swoi.
- Przyszła pilna wiadomość w czasie, gdy na was czekałem. - Głos Tycha stał się

nagle poważny. - Mamy czterdzieści osiem godzin na opuszczenie coruscańskich tarcz
planetarnych.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

203

R O Z D Z I A Ł

37

Kirtan Loor skłonił się przed Ysanną Isard.
- Eskadra Łotrów nie stanowi już zagrożenia.
Isard skinęła krótko głową, jakby myślała o czymś innym.
- Ale nadal żyją.
- Nie dlatego, że nie próbowaliśmy ich zabić. - Loor powstrzymał grymas, który

omal nie zdradził jego myśli. Rozkazała mu powstrzymać Eskadrę Łotrów od realizacji
ich planów, obojętne jakie były. Zabicie ich było jedną z możliwości, a Loor mógł
oczywiście wysłać eskadrę bombowców typu TIE, by zrównała z ziemią fabrykę Pala-
ra. Gdyby to jednak zrobił, niewątpliwie skrytykowałaby go, że strzela z armaty do
wróbla.

- Szkoda, że udało im się uciec, ale nasze siły przejęły ich zapasy broni i skrzynie

ze sprzętem. Są bezradni.

Isard uniosła brew nad niebieskim okiem.
- Nie sądzę, by dowody uzasadniały podobne stwierdzenie.
Pod wpływem jej wzroku Loor poczuł dreszcz wzdłuż kręgosłupa, ale odważnie

podniósł głowę.

- Zgadzam się, pani, że pojawienie się Łowcy Głów i transportowca może budzić

pewien niepokój, ale wyciąganie z tego pochopnych wniosków nie ma sensu. Prawdo-
podobnie przekonamy się wkrótce, że ludźmi, którzy pomogli im w ucieczce, byli na-
jemnicy albo łowcy nagród. Gdyby Eskadra Łotrów miała do dyspozycji te siły, które
umożliwiły im ucieczkę, nie wymyśliliby tak kiepskiego planu jak ten, który udaremni-
liśmy.

- Kiepskiego? - Isard zaczęła przechadzać się po swoim przestronnym gabinecie. -

Moim zdaniem, był dość subtelny.

To prawda. Analiza niektórych rdzeni pamięci wykazała, że zawierały programy,

które mogły wprowadzić kody bezpieczeństwa do centralnego komputera, co umożliwi-
łoby Rebeliantom dostęp do całego systemu na prawach programisty. To mogłoby im
choć szansę opuszczenia tarcz, ale na jak długo? Zabezpieczenia wewnątrzsystemowe
pozwoliłyby nam odzyskać kontrolę nad tarczami w ciągu godziny.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

204

- Pod warunkiem, agencie Loor, że chodzi im jedynie o tarcze. Jak widzę, podej-

rzewa pan Rebeliantów, że albo stosują brutalną siłę, albo bardzo wyrafinowany i ele-
gancki plan. - Isard potrząsnęła głową. - Może to pierwszy etap miał być wyrafinowa-
ny, natomiast drugi będzie miażdżący i umożliwi im zniszczenie samego centralnego
komputera.

- Biorę taką możliwość pod uwagę, ale nie sądzę, by pani sama wierzyła w to, co

mówi. - Uniósł w górę rękę, by uprzedzić gniewną ripostę, którą obiecywało jej czer-
wone oko. - Zniszczenie centralnego komputera oznaczałoby koniec wszystkich służb
działających w Centrum Imperialnym: pogotowia, zaopatrzenia w prąd, wodę, wszel-
kich form transportu miejskiego. Choć dla nich byłoby to korzystne, ogromne kłopoty,
jakich doświadczyłaby przez to ludność cywilna, działałyby przeciw Rebeliantom. Pani
plan, zakładający pozbawienie Rebeliantów zapasów bacty i pieniędzy zasadza się na
koncepcji altruistycznego charakteru ich poczynań, więc chyba pani nie wierzy, że
byliby zdolni do tak bezwzględnego działania.

Ogień w oczach Isard przygasł; kiwnęła głową a nawet zaczęła się uśmiechać.
- Zaskakuje mnie pan, agencie Loor, swoją przenikliwością. Nie dostrzegłam jej

wcześniej, widząc, jak bezmyślnie pan postępuje w innych sprawach.

Loor poczuł, że ściska mu się żołądek.
- Nie bardzo rozumiem, co pani dyrektor ma na myśli.
- Myślałeś, że zrobisz z Zekki Thyne'a swojego agenta za moimi plecami?
- Nie miałem takiego zamiaru, pani. To pionek, więc nie chciałem zaprzątać pani

głowy detalami bez znaczenia.

- Kłamiesz. Przydał się nam jako źródło informacji, ale przede wszystkim chciałeś,

żeby zabił Corrana Horna. - Kobieta postukała się palcem w spiczasty podbródek. -
Bardzo dobrze, że Thyne'owi się nie udało, bo chyba chciałabym spotkać tego Corrana
Horna. Choćby po to, żeby się przekonać, dlaczego tak się go boisz.

- Boję się go, bo jest nieustępliwy. Nienawidzi mnie, bo wypuściłem na wolność

łowcę nagród, który zamordował jego ojca. Choć to żadna zbrodnia, Horn mi tego nie
wybaczy. Gdyby miał zadatki na mordercę, już bym nie żył. A teraz, kiedy przyłączył
się do Rebeliantów, zabicie mnie nie będzie morderstwem. - Loor zmrużył oczy. - Igra-
nie z Corranem Hornem to zabawa z ogniem.

- Jestem Iceheart. Ogień mi nie zaszkodzi.
- Tak, pani.
Isard przyglądała mu się przez chwilę, wreszcie pokręciła głową.
- Nie bardzo wiem, co mam z tobą zrobić, Loor. Projekt, którym kierowałeś. ..

opracowanie wirusa Krytos... nie spełnił wszystkich moich oczekiwań, które podałam
we wstępnej specyfikacji. Widzę też, że zaczynasz się robić niepokojąco niezależny, co
sprawia, że mam ochotę cię zniszczyć.

Poczuł, że serce ściska mu strach, który jednak - co go zaskoczyło -nie ma już nad

nim władzy. Przyszło mu do głowy, że w jego życiu strach był główną siłą motywują-
cą, a zarazem najważniejszym narzędziem, jakiego używał w kontaktach z innymi.
Najpierw wstąpił do służby imperialnej ze strachu, by nie sprawić zawodu rodzicom.
Strach przed porażką motywował go, gdy wspinał się po kolejnych szczeblach kariery.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

205
Strach przed wyjściem na głupca sprawił, że starał się zniszczyć Horna, a obawa o wła-
sne życie naznaczyła jego działania od czasu, gdy Horn przestał służyć w KorSeku.

Uświadomił sobie, że żyjąc od tak dawna w ciągłym strachu przyzwyczaił się do

niego. Jakby to był narkotyk, potrzebował coraz silniejszych jego dawek, by odczuć
efekt. Przez ostanie dwa lata pracował w nieustannym strachu, najpierw przed Hornem,
potem przed Isard. Isard nieustannie groziła mu śmiercią gdyby poniósł porażkę; a więc
obawa przed porażką stała się jego nieodłącznym towarzyszem. Zrozumiał jednak, że ta
presja nie złamała go -przeciwnie, sprawiła że stał się silniejszy.

Isard powoli pokiwała głową.
- Już wkrótce ta planeta stanie się ropiejącym siedliskiem chorych i umierających

nieludzi. Spodziewam się też tu wkrótce ogromnej liczby Rebeliantów... albo ich, albo
ludzi admirała Zsinja. Z tego powodu, a także z innych względów, przeniosę się teraz
na „Lusankyę". Mam tam nasiona ostatecznej zagłady Rebelii i muszę o nie zadbać. Z
drugiej strony Centrum Imperialne aż prosi się o ogień. Choć pogodziłam się z myślą,
że inne siły zajmą tę planetę, nie zamierzam im tego ułatwiać. Nie chcę, żeby wpadli w
samozadowolenie. Postanowiłam więc zostawić na planecie sprawną siatkę oddziałów
specjalnych wywiadu i komórek terrorystycznych. Nie zdecydowałam jeszcze, kogo
posadzę jak pająka w centrum tej pajęczyny, ale przyszło mi właśnie do głowy, że ty
nieźle byś się do tego nadawał. Wygląda na to, że masz kręgosłup i niezależność, o
które cię nie podejrzewałam, co świadczy, że potrafiłbyś działać niezależnie w moim
imieniu.

Częścią siebie - tą zimną kalkulującą, tchórzliwą częścią siebie - Loor czuł, że za

nic na świecie nie chciałby przyjąć podobnej propozycji. Jeśli Isard miała rację i Rebe-
lianci wkrótce zajmą planetę, nie było powodu, by na niej zostawać. Lepiej uciec razem
z Isard na „Lusankyę" i codziennie narażać się na śmierć z jej rąk niż zostać na Co-
ruscant i żyć jako cień.

Druga część jego umysłu właściwie oceniła sytuację. Niemal cały czas byłby w

niebezpieczeństwie, nie miałby gdzie uciec ani gdzie się schronić, ale byłby panem
własnego losu - to jego decyzje rozstrzygałyby o tym, czy przeżyje, czy zginie. Ta per-
spektywa przerażała go, ale jednocześnie wydawała się wspaniała. Horn opuścił prze-
cież bezpieczne szeregi KorSeku i wyszło mu to tylko na dobre. Teraz Loor miałby
okazję się przekonać, czy potrafi stanąć na własnych nogach.

Wstał i wyprostował się na pełną wysokość.
- Uczyniłaby mnie pani w istocie Wielkim Moffem Centrum Imperialnego?
- Staniesz się przywódcą Frontu Kontrrebelii Palpatine'a. Będziesz nękał Rebelian-

tów w Centrum Imperialnym, tak jak oni nękali nas w całej galaktyce. Chcemy, by
skupili się na tobie, co odwróci ich uwagę od innych rzeczy. Podetniemy im skrzydła,
oddając im tę planetę; oślepimy ich, każąc im patrzeć tylko na ciebie, tak by nie do-
strzegli pułapek, które na nich zastawię.

Uśmiechnęła się zimno.
- Teraz są zjednoczeni, bo mają wspólnego wroga. Wirus Krytos, walka o władzę

nad planetą i twój Front pomogą nam rozbić Sojusz Rebeliantów z powrotem na frak-

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

206

cje, które go utworzyły. Kiedy to nastąpi, kiedy dopuszczą do podziałów wśród siebie,
pokonanie ich stanie się dziecinnie łatwe.

Loor potarł dłonią podbródek.
- Jeśli mi się uda, jaką otrzymam nagrodę?
- Jeśli ci się uda, będzie to oznaczało, że opanowałeś umiejętności, którymi dyspo-

nuje dziś niewielu ludzi. - Isard uśmiechnęła się szerzej, a choć myśl ojej zadowoleniu
była przerażająca, ten uśmiech był dla niego swoistą nagrodą. - A wtedy, Kirtanie Loor,
będziesz mógł sam mi powiedzieć, jakiej pragniesz nagrody, i wyrwać mija, gdybym
okazała się na tyle głupia, by ci jej odmówić.

Czyli gdzieś po drodze będziesz musiała mnie zniszczyć, pomyślał Loor, ale tego i

tak mogłem się spodziewać. Skinął głową.

- Rozumiem pani propozycję i jej potencjalne konsekwencje.
- I?
- I przyjmuję ją.
- Doskonale! Wysłałam już dwa gwiezdne niszczyciele i kilka stacjonujących na

powierzchni pułków myśliwców TIE, by przygotowały drogę dla masowego eksodusu,
jaki nastąpi, gdy przybędą tu nasi wrogowie. Wtedy zniknę. - Isard złączyła dłonie. -
Tobie powierzam odpowiedzialność za Centrum Imperialne, serce Imperium. Strzeż
dobrze tego skarbu, a chwała, jaką jaśniało kiedyś Imperium Palpatine'a, znów zabły-
śnie, by rozjaśnić galaktykę.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

207

R O Z D Z I A Ł

38

Miejsce, które Tycho wybrał na kryjówkę, zaskoczyło Wedge'a, bo wydawało się

nietypowe jak na Coruscant. Choć Wedge nie wierzył, by pomieszczenie, do którego
ich zaprowadził, rzeczywiście znajdowało się pod poziomem gruntu, to w dziwny spo-
sób sprawiało takie wrażenie. Sufit tworzył wysokie sklepienie, które miało przypo-
mnieć jaskinię, łącznie ze zwisającymi stalaktytami. Plamy rdzy i łuszczący się tynk
przypominały mu jednak, gdzie się znalazł.

Podobnie jak wilgotna sterta śmieci pośrodku pomieszczenia. Składały się na nią

głównie szczątki organiczne, powoli rozkładające się w cuchnącą breję, choć gdzie-
niegdzie plastikowe przedmioty w jaskrawych kolorach pstrzyły bury stos. Nic z tych
odpadków nie wyglądało na użyteczne, a smród był przeraźliwy, co chyba nie najlepiej
służyło Shielowi. Zgniła wilgoć tworzyła specyficzny mikroklimat kryjówki, parując i
osadzając się na sklepieniu, skąd następnie skapywała w dół.

Gavin wyglądał na jedyną osobę, której nie przeszkadzały ściekające krople.
- Na Tatooine nigdy nie widziałem deszczu, nie mówiąc już o tym, żeby na mnie

padał.

Pozostałym raczej psuło to nastrój, nikomu jednak aż tak mocno, jak Corranowi

widok Tycha.

Wedge zauważył, że w Hornie wzbiera gniew, gdy tylko minęła pierwsza chwila

zaskoczenia. Odciągnął młodego mężczyznę na bok, z dala od innych.

- Mam przepraszać, że cię oszukałem, Corran?
Zielone oczy Corrana zapłonęły.
- Jest pan moim dowódcą. Nie musi się pan przede mną tłumaczyć. - Trudno było

nie wyczuć w jego głosie bólu, a w oczach nie zauważyć nieprzejednania. - Cieszę się,
że kapitan Celchu nie zginął na Noquivizorze.

- Corran, postanowiłem utrzymywać obecność Tycha w tajemnicy, by go chronić,

a także by mieć w zanadrzu broń, o której nasz przeciwnik nic nie wie.

- Wedge, widziałem go, jak rozmawiał z Kirtanem Loorem w „Sztabie"!
- Tycho powiedział, że spotkał się tam z Durosem, handlarzem broni, który nazy-

wa się Lai Nootka. Nie widział cię, ale na pewno nie spotykał się tam z żadnym impe-

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

208

rialnym agentem. Gdyby cię zobaczył i zorientował się, że wpadłeś w tarapaty, z pew-
nością by ci pomógł.

- Nie wątpię.
Wedge złapał Corrana za ramiona.
- Słuchaj, Tycho dostał instrukcje, by skontaktować się z tobą, gdyby cokolwiek

mi się przytrafiło. Powiedziałbym ci o tym, ale dopiero wtedy, gdy stałoby się to ko-
nieczne. Do tej pory nie było.

Corran uniósł głowę.
- Zekka Thyne, zanim umarł, powiedział, że Kirtan Loor wiedział o naszej obec-

ności na Coruscant, zanim go zmusił do zostania swoim szpiegiem. Ktoś wśród nas jest
fałszywym gadem.

- I ty wierzysz w jego słowa?
- A nie powinienem?
- A powinieneś? - Wedge zmrużył brązowe oczy. - Jak myślisz, dlaczego Thyne ci

to powiedział?

Corran zawahał się.
- Chciał mi sprawić ból, to oczywiste, ale to nie oznacza, że kłamał.
- Ale nie oznacza to również, że mówił prawdę. - Wedge zmarszczył czoło. - Od

czasu incydentu w magazynie nie widzieliśmy Arii Nunb. Całkiem możliwe, że została
przesłuchana, zanim doszło do konfrontacji Loora z Thyne'em. Loor zablefował, a
Thyne mu uwierzył.

Corran powoli pokręcił głową.
- Pracowałem z Loorem przez kilka lat i nigdy nie widziałem, żeby blefował. Ten

facet jest w stanie zapamiętać tyle rzeczy, że mógłby stawać w zawody z Winter. Za-
miast pozwolić podejrzanemu domyślać się, co zrobił, a czego nie zrobił, Loor po pro-
stu wykładał mu wszystkie fakty na stół. Zalewał go szczegółami, udowadniając, ile
wie, żeby delikwentowi wydawało się, że wcześniej czy później prawda musi wyjść na
jaw. Nie, jeśli Loor powiedział Thyne'owi, że wie, że tu jesteśmy, to znaczy, że wie-
dział. Pamiętaj też, że kiedy ją zabrano, Arii nie wiedziała o obecności nikogo spoza
swojej grupy.

Tu ma rację, pomyślał Wedge, ale nadal buduje całą teorię na słowach umierają-

cego kryminalisty.

- Więc uważasz, że Tycho jest imperialnym agentem?
- Znasz jego historię. I co myślisz?
- Znam jego historię, i to całą. - Wedge wskazał na Tycha, który siedział obok, za-

topiony w rozmowie z Rimą. - Obserwowałem go podczas niezliczonych misji prze-
ciwko Imperium. Ma talent, by pojawiać się we właściwym miejscu o właściwym cza-
sie.

- Cenna umiejętność dla szpiega.
- Albo dla bohatera. Ratował mi życie... a także tobie, o ile pamiętam... i to nieje-

den raz. Ufam mu całkowicie i bez zastrzeżeń. Jeśli rzeczywiście mamy wśród nas
szpiega, a wredna opowieść Zekki Thyne'a nie wydaje mi się zbyt wiarygodna, prędzej

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

209
uwierzę, że jest nim któryś z nas, ale na pewno nie Tycho. Przede wszystkim jednak
wszyscy go potrzebujemy, jeśli jutro wieczorem mamy wyłączyć tarcze.

Corran skrzyżował ręce na piersi.
- Wiec mówisz, że mam zapomnieć o wszystkim, nawet jeśli może to zagrozić na-

szej misji?

Wedge rozłożył ręce.
- Słuchaj, Corran, wierzę w twojego nosa, naprawdę, ale jestem tu ponad piętna-

ście godzin dłużej niż ty. Inne nasze składy zaatakowali Imperialni. To jest jedyna kry-
jówka, jaka nam została. Gdyby Tycho nas zdradził, to miejsce także zostałoby zaata-
kowane. Owszem, Imperialni mogą mieć jakiś powód, żeby z tym czekać, ale trudno mi
wymyślić inny niż ten, że po prostu nie wiedzą gdzie jesteśmy. Może dla ciebie to nic
nie znaczy, ale mnie wystarczy, by wierzyć, że mamy szansę zrealizować naszą misję.

Corran zmarszczył czoło.
- Niewielka to nadzieja, ale w tej chwili nie możemy liczyć na nic więcej. Posta-

ram się mieć otwartą głowę, ale jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, dowiem się, kto za tym
stał. I nie chciałbym być w skórze tego kogoś.

- Poprę cię na całej linii.
- Myślę, że na więcej nie mogę liczyć, biorąc pod uwagę okoliczności. Wedge

strząsnął z ramienia kroplę wody.

- To za mało powiedziane.
Zaprowadził Corrana do stołu otoczonego krzesłami i przysiadł na jednym z nich.
- Chodźcie tu, musimy się zastanowić, co dalej robić. Jestem otwarty na wszelkie

sugestie.

Wszyscy zebrali się wokół stołu. Oprócz członków Eskadry Łotrów w grupie zna-

leźli się Iella, Winter, Mirax, Inyri, Portha i Asyr. Trandoszanin i Shiel zostali na pry-
czach; nie brali udziału w naradzie. Wedge zauważył, że obaj śpią, a Shiel rzuca się we
śnie niespokojnie, więc postanowił ich nie budzić. Lepiej, żeby teraz nabrali sił, pomy-
ślał, skoro czeka ich walka. Oparł się o stół i pochylił do przodu.

- Nasz podstawowy problem pozostał bez zmian: musimy wyłączyć tarcze chro-

niące tę planetę. Podjęliśmy próbę, która miała nam umożliwić pokonanie blokad w
systemie komputerowym, ale się nie udała. Co mamy teraz zrobić?

Winter uniosła dłoń.
- To nie do końca prawda, że problem pozostał taki sam. Utrata rdzeni pamięci

oznacza, że centralny komputer musiał zacząć delegować pracę do systemów pomocni-
czych, by umożliwić konserwację nośników pamięci. Dyski, których teraz używają, są
w kiepskim stanie, pojawia się coraz więcej błędów. Robot budowlany wznosi nową
fabrykę rdzeni, przylegającą do głównego centrum komputerowego, tak żeby zakład
produkujący rdzenie znalazł się pod pełną kontrolą Imperium, ale fabryka nie zdoła
podjąć produkcji wcześniej niż za dwa dni.

Wedge wzdrygnął się. Widział już kiedyś, jak pracują roboty budowlane i ich wy-

dajność zrobiła na nim równie mocne wrażenie, co ich potencjał destrukcyjny. Te ol-
brzymie maszyny skupiały w sobie cały cykl produkcyjny, niczym ruchomy kombajn
wszechstronnego zastosowania. Przedni koniec maszyny używał laserów do rozbiórki

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

210

starego budynku. Mniejsze roboty pomocnicze - niektóre wielkości grawiciężarówki -
sortowały szczątki i przenosiły fragmenty poszczególnych materiałów konstrukcyjnych
do podajnika, który transportował je do wnętrza maszyny. Tam metal był przetapiany, a
kamień mielony na pył i przetwarzany w nowy budulec, wypluwany następnie w posta-
ci dźwigarów, bloków, płyt i elementów dekoracyjnych. Tylna część robota budowla-
nego układała następnie kamienne bloki, na podstawie planów wprowadzonych wcze-
śniej do pamięci, wznosząc nowy budynek, w tym samym miejscu, gdzie wcześniej stał
stary. Wyspecjalizowane roboty pomocnicze, wyposażone w obwody repulsorowe,
budowały kładki i pomosty łączące ze sobą budowle i pracowały na wyższych pozio-
mach najwyższych wieżowców Coruscant.

- Trudno uwierzyć, że w trzy dni można wybudować od zera całą fabrykę, ale

zawsze to jakiś postęp.

- Mam nadzieję, że eksmitowali mieszkańców budynku, który zniszczyli, by zbu-

dować fabrykę - warknęła Asyr. - Zawsze „zapominają" to zrobić, gdy przysyłają jedno
z tych monstrów, by wycięło kolejny fragment Znik-Sektora.

Corran zmarszczył czoło.
- Jeśli dobrze pamiętam, stacje komputerów pomocniczych nie są tak dobrze strze-

żone jak centralny komputer. Są przez to bardziej narażone na atak, prawda?

- Prawda, ale wykorzystanie jednego z komputerów do wyłączenia tarcz oznacza,

że wyeliminujemy tylko niewielką ich część. - Wedge potrząsnął głową. - Zmusiłoby
nas to do skoncentrowania wszystkich naszych sił uderzeniowych w jednym punkcie,
co pozwoliłoby Imperium zrobić to samo z obroną. Ta planeta jest zbyt dobrze strzeżo-
na, by Sojusz mógł ją zająć, atakując jak burza.

Gavin zerwał się z krzesła i klasnął w dłonie.
- Burza! To jest to! Tak właśnie zajmiemy planetę!
Jedynie kapanie spadających kropel przerywało ciszę, jaka zapadła po słowach

Gavina.

Wedge popatrzył uważnie na chłopca.
- O czym ty mówisz, Gavin?
- Mówię o burzach, które widzieliśmy tu wcześniej. Pojawia się chmura i uderzają

błyskawice.

Corran pokręcił głową.
- Wywołanie burzy nie jest takie łatwe, Gavin.
- Owszem, Corran, bardzo łatwe. - Gavin przeczesał palcami wilgotne włosy. -

Mój wuj na Tatooine jest magnatem w branży spożywczej i praktycznie zmonopolizo-
wał prawa wodne i farmy wilgoci na całej Tatooine. Chciał mieć pod kontrolą całą
wodę, jaką tylko zdoła zgromadzić. Setki ludzi przychodziły do niego z planami wywo-
łania deszczów na Tatooine, a pewnie dziesięć razy tyle próbowało złamać kontrolę
wujka Huffa nad rynkiem wody. Zwykle wuj ignoruje takie osoby, ale niekiedy je
przekupuje, by porzuciły swoje plany. Jeden z gości, któremu zapłacił, przedstawił mu
plan rozprzestrzenienia w atmosferze kryształków pewnej substancji chemicznej, wokół
której kondensuje się para wodna. Para wodna łączy się następnie w chmury, z których
zaczyna padać deszcz.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

211

Wedge wyprostował się.
- Ale żeby to się udało, w powietrzu powinno być dość pary wodnej. A z wyjąt-

kiem tego miejsca, atmosfera na Coruscant raczej nie obfituje w wilgoć.

- A kiedy się pojawia, niemal natychmiast przychodzi burza. - Pash kiwnął głową

w stronę Ielli. - Widzieliśmy jedną z takich nagłych burz, kiedy zwiedzaliśmy muzeum.

Corran uśmiechnął się.
- Może każemy wszystkim członkom Czarnego Słońca i Zjednoczonego Frontu

Nieludzi naraz gotować wodę w garnkach?

Wszyscy się roześmieli, oprócz Winter.
- To nawet niezły pomysł, ale czy macie pojęcie, ile wody musieliby gotować? I

ile ciepła by to wymagało?

Corran rozłożył ręce.
- No dobra, to skąd weźmiemy tyle wody?
Winter przygryzła dolną wargę, namyślając się.
- Wodę topi się na lodowcach polarnych, a następnie pompuje długimi akweduk-

tami do przepompowni i podziemnych rezerwuarów rozproszonych wzdłuż równika. W
każdym z takich zbiorników jest mnóstwo wody.

- Ale jak zamienić ją w parę? - Wedge podrapał się po głowie. -Detonatory ter-

miczne są za mało wydajne, a ostrzał laserowy zająłby zbyt wiele czasu. Potrzebujemy
olbrzymiej ilości ciepła, ale naraz.

- Mam! - oznajmiła dumnie Asyr. - Użyjemy jednego ze zwierciadeł orbitalnych!

Są tak zaprojektowane, że skupiają promienie słoneczne i przesyłają je na powierzch-
nię, by ogrzać chłodniejsze rejony. Skierujemy takie zwierciadło na zbiornik wody, a
błyskawicznie zamieni w parę nie tylko wodę, ale także durabeton i transpastal.

- Problem polega na tym, Asyr, że musimy się dostać do zwierciadła. - Corran po-

trząsnął głową. - Musielibyśmy najpierw przedostać się przez tarcze, które chcemy
wyłączyć, a to nie będzie łatwe. Zanim skończymy atak na zwierciadło, zestrzelą je
orbitalne stacje obronne Golan albo pułk myśliwców TIE.

Iella spojrzała na Winter.
- Czy zwierciadła kontroluje się z ziemi, czy mają własną załogę?
- Z ziemi. Służba przy zwierciadłach jest uważana za karę. Załogi, które konser-

wują urządzenia, od czasu do czasu lecą na orbitę naprawiać szkody wyrządzone przez
kosmiczne odłamki, ale nic ponadto.

Wedge zmrużył oczy.
- Sugerujesz więc, żebyśmy przejęli kontrolę nad stacją naziemną i skierowali jed-

no ze zwierciadeł na zbiornik wody. Wytworzona w ten sposób para wywoła monstru-
alną burzę, z piorunami walącymi wszędzie dookoła, które uszkodzą sieć energetyczną.
Komputery zwariują, próbując przesłać moc do miejsc, które jej potrzebują i cała sieć
energetyczna padnie.

Iella uśmiechnęła się.
- Masz lepszy pomysł?
- Niestety nie. - Wedge zmarszczył czoło. - Słabym punktem tego planu jest, we-

dług mnie, przejęcie stacji kontrolnej.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

212

- Orbitalnymi zwierciadłami sterują pomocnicze ośrodki komputerowe. - Winter

zajrzała w swój notes komputerowy. -Najbliższa jest stacja SCC 4, tuż na południe od
Pałacu Imperialnego.

- Czy mamy dość ludzi, by móc ją zaatakować i wejść do środka na tyle szybko,

żebyśmy mogli bez zakłóceń zrobić wszystko, co trzeba? -Wedge rozejrzał się wokół
stołu i zobaczył marsowe miny na wszystkich twarzach oprócz jednej.

- Poruczniku Horn, ma pan pomysł?
- Tak. Eksmitujmy załogę tej stacji.
- Co?
Corran pochylił się i oparł łokcie na stole.
- W zasięgu strzału laserowego od tego centrum komputerowego pracuje robot bu-

dowlany, prawda? Nasza załoga przejmie kontrolę nad robotem, który zacznie działać
na własną rękę. Skieruje się prosto do centrum komputerowego. Nie sadzę, by ktokol-
wiek pozostał w stacji, kiedy młodszy brat Gwiazdy Śmierci zacznie pochłaniać oko-
liczne zabudowania. Robot oczywiście nie zniszczy centrum, a nasza załoga powinna
od razu przedostać się do środka i przekierować zwierciadło orbitalne. Co więcej, mo-
żemy tak przeprogramować robota, by zaczął tuż obok budować nową stację centralne-
go komputera, z naszymi własnymi kodami. Jeśli zajmiemy planetę, będziemy mogli od
razu zacząć działać, nawet jeśli Imperialni wysadzą stary centralny komputer w powie-
trze.

- A jeśli Imperialni zdołają zatrzymać robota budowlanego, zanim uderzy w

opuszczone centrum komputerowe, będą myśleli, że powstrzymali nasz atak i pokrzy-
żowali nam szyki.

Wedge pokiwał głową.
- Rozumiem. Emtrey, umiesz obsługiwać robota budowlanego?
Robot podniósł głowę.
- Mam pewne doświadczenie z mniejszymi systemami wytwórczymi, proszę pana,

więc sądzę, że uda mi się ustalić, co trzeba zrobić.

Mirax podniosła rękę.
- Pracowałam kiedyś na jednym z mniejszych systemów, żeby postawić mojemu

ojcu składy. Zgłaszam się do tej załogi.

- Świetnie. - Wedge poczuł ból w klatce piersiowej. - Z połamanymi żebrami nie

nadaję się do latania, więc ja też do was dołączę. Iella?

- Idę z tobą.
- Doskonale. - Wedge zatarł ręce. - Winter, jesteś najlepszym hakerem, jakiego

mamy, więc musisz być w ekipie, która zajmie centrum komputerowe. Tycho, Gavin i
Ooryl będą stanowić resztę drużyny.

Corran spojrzał na Wedge'a.
- A co z resztą?
- Polecicie jako osłona.
- Komandorze, chyba nie sądzi pan, że zmieścimy się wszyscy w kabinie jednego

Łowcy Głów?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

213

- Nie sądzę, i dlatego Tycho załatwi! nam ich sześć. - Wedge uśmiechnął się sze-

roko. - Corran, ty z Erisi na skrzydle. Rhysati i Pash polecą razem, a... - spojrzał na
Shiela. - Hm... Nawara, chyba będziesz musiał polecieć sam.

Asyr uniosła rękę.
- Komandorze Antilles, mam kwalifikacje pilota bojowego na Łowcę Głów.
- Słucham?
Zmieszana Bothanka spuściła oczy.
- Znacie mnie jako Asyr Sei'lar, ale nie wiecie, że jestem absolwentką Bothańskiej

Akademii Wojskowej. Ukończyłam Akademię na rok przed Peshkiem Vri'sykiem. Był
na tyle dobry, że w zeszłym roku przyjęliście go do Eskadry Łotrów, a podczas szkole-
nia mieliśmy identyczne wyniki. Minęło trochę czasu, od kiedy miałam okazję latać, ale
dam sobie radę z myśliwcem.

Wedge uniósł brew.
- A co oficer bothańskich sił zbrojnych robi na Coruscant?
- Wolałabym nie mówić, proszę pana.
- Rozumiem - pokiwał głową Wedge. - Cóż, dobrze... w takim razie polecisz jako

numer sześć, z Nawarą na piątce.

Twi’lek potrząsnął głową i Wedge zauważył, że jego skóra, zwykle barwy popio-

łu, przybrała kremowy odcień, a gdzieniegdzie stała się niemal przezroczysta.

- Chyba się rozchorowałem, proszę pana. Wziąłem ryli, i trochę pomógł, ale oba-

wiam się, że nie czuję się dość dobrze, by siadać za sterami myśliwca.

- Nie mam licencji pilota, ale sporo ćwiczyłam na symulatorach. -Inyri zagryzła

dolną wargę. - Lujayne była moim przeciwnikiem. Była lepsza ode mnie i regularnie
zwyciężała, ale nie zawsze.

Corran uśmiechnął się do dziewczyny.
- Widziałem, jak prowadzi motor pościgowy i śmigacz. Dobrze sobie radzi w cia-

snych wąwozach miasta.

Wedge czuł pokusę, by przystać na propozycję Inyri, ale w końcu zdecydował, że

tego nie zrobi.

- Wierzę, że to, co mówisz jest prawdą, ale nie mogę wziąć na siebie odpowie-

dzialności za twój pierwszy lot bojowy gwiezdnym myśliwcem tu, na Coruscant. Wo-
lałbym, żebyś podrzuciła Winter i pozostałych do centrum komputerowego. Będziesz
miała okazję poużywać sobie na śmigaczu, bo dookoła będzie sporo wyburzania.

- Panie komandorze - zaczęła Erisi -jeśli Asyr albo Inyri sprowadzą dodatkowych

ludzi do zespołów naziemnych, moglibyśmy zwolnić Gavina, kapitana Celchu albo
Ooryla, tak żeby było sześciu pilotów.

- Nie, nikt więcej nie weźmie udziału w tej operacji. - Wedge znów pochylił się

nad stolikiem. - Corran zwrócił mi uwagę na możliwość, że ktoś mógłby nas zdradzić.
Zekka Thyne doniósł Imperialnym o naszych planach dotyczących fabryki. Będziemy
potrzebować każdej minuty z czasu, jaki nam pozostał, na jak najdokładniejsze spraw-
dzenie naszych planów i sprzętu. Nikt z nas nie będzie się kontaktował z nikim z ze-
wnątrz, byśmy mogli być pewni, że Imperialni nie mają pojęcia, co zamierzamy. Ta
próba musi się powieść.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

214

Gavin powoli pokręci! głową.
- Czternastu przeciwko światu. Nie mamy wielkich szans.
- Poruczniku Darklighter, rozmawia pan z Korelianinem. Nie interesują mnie

szanse. - Wedge uśmiechnął się szeroko, starając się włożyć w uśmiech tyle optymi-
zmu, ile tylko zdołał. - Niewątpliwie Imperialni mają sporą przewagę nad nami, bo
działają na własnym terenie, ale teraz, kiedy na Coruscant zawitała wojna, muszą grać
w naszą grę, a to wyrównuje nasze szanse.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

215

R O Z D Z I A Ł

39

Corran ścisnął pasy modułu podtrzymywania życia, poprawiając pudełkowate

urządzenie tak, by znalazło się na samym środku jego klatki piersiowej. Wolał, kiedy
system podtrzymywania życia był wbudowany w fotel, jak w jego korsekowskim X-
wingu, ale Z-95 był bardziej prymitywnym modelem myśliwca, więc musiał nosić mo-
duł na sobie. Wcisnął guzik, który uruchomił autodiagnozę urządzenia, a po chwili
usłyszał brzęczyk, informujący, że wszystko w porządku.

Mirax podeszła do niego z szerokim uśmiechem, który złagodził nieco grozę, jaką

wywołał w nim widok jej czarnego imperialnego munduru.

- Niedługo będziemy gotowi, żeby ruszać. U ciebie wszystko w porządku?
- Tak. Sprawdziliśmy te maszyny od dzioba po rufę i z powrotem. Wszystko działa

jak należy.

- Na to wygląda. Przypominam sobie, że widziałam cię zatopionego w rozmowie z

Erisi.

Corran poczuł, że się czerwieni.
- To był tylko wstęp do narady całej naszej grupy. Skończyło się korektą zestawu

czujników i nastawieniem zasięgu laserów na sto pięćdziesiąt metrów. Uznaliśmy, że
walka bezpośrednia będzie na bardzo bliski dystans, a okazja do strzału na dalej niż sto
pięćdziesiąt metrów w tych kanionach nie trafia się zbyt często.

- Uważaj na siebie.
- Hej, mam za zadanie utrzymać myśliwce TIE i inne paskudztwa z dala od ciebie.

- Corran wyciągnął rękę i dotknął koniuszka jej nosa. -Słuchaj, tam na zewnątrz będzie
naprawdę gorąco. Według wszelkiego prawdopodobieństwa Izba Pamięci Eskadry Ło-
trów wzbogaci się o kilku nowych bohaterów.

Mirax uśmiechnęła się kpiąco.
- Corran, jeśli chcesz mi wstawiać gadkę typu „jutro możemy zginać, więc spędź-

my razem tę noc", to wybrałeś najgorszy moment, bo jutro wypada teraz, a wczorajsza
noc skończyła się dziś rano.

- Wiem. - Corran roześmiał się, ubawiony własnym zdenerwowaniem. - Chyba

chciałem ci powiedzieć, że zanim przylecieliśmy na Coruscant, wydawałaś mi się
atrakcyjna i interesująca. Od kiedy tu jesteśmy, poznałem cię trochę lepiej, zobaczyłem,

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

216

jak reagujesz w trudnych sytuacjach, jak łatwo się z każdym dogadujesz. Podziwiam w
tobie te cechy i... jeśli oboje wyjdziemy z tego cało, chciałbym mieć okazję, by poznać
cię jeszcze lepiej.

- Corranie Horn, zapraszasz mnie na randkę? - w ciemnych oczach Mirax zapaliły

się iskierki. - A może przegrałeś jakieś losowanie?

- Jeśli byłoby takie losowanie, wykupiłbym wszystkie losy - westchnął. - Mirax,

wiele nas dzieli, choćby nasze pochodzenie, więc szansa, że coś z tego wyjdzie, jest
naprawdę niewielka.

- Ale jesteśmy z Korelii, więc nie zawracamy sobie głowy prawdopodobieństwem.

- Dotknęła jego warg, a potem go pocałowała. - I chyba powinieneś wiedzieć, że nie
jesteś jedyną osobą w tym towarzystwie, której ktoś zaimponował, więc jesteśmy
umówieni. Zabierasz mnie na największe i najbardziej huczne obchody zwycięstwa,
jakie Nowa Republika wyprawi na tym kawałku skały. - Popukała palcem w pudło na
jego piersi. - Mam nadzieję, że system podtrzymywania życia nie będzie obowiązko-
wym elementem stroju.

- Jasne, jesteśmy umówieni. - Musnął ustami jej wargi, a kiedy podniósł głowę,

zobaczył Wedge'a kierującego się do czarnego śmigacza, którym Emtrey miał ich za-
wieźć w pobliże robota budowlanego. - Lepiej się zbieraj.

- Niech Moc będzie z tobą.
- I z tobą też. - Corran uśmiechnął się, patrząc, jak biegnie w stronę śmigacza.

Czuł się prawdziwym szczęściarzem i miał nadzieję, że jego dobra passa potrwa przez
całą misję. Odwrócił się i znalazł się twarzą w twarz z Tychem Celchu.

- Panie kapitanie?
- Cieszę się, że polecisz tym czarno-złotym Łowcą Głów. Moim zdaniem to naj-

lepsza maszyna, jaką mamy, i dlatego użyłem jej przedwczoraj. Sprawdziłem ją do-
kładnie i wszystko wygląda okay, a wiem, że mogę ci zaufać, że sprowadzisz ją z po-
wrotem w jednym kawałku.

- Postaram się, proszę pana. - Corran odwrócił wzrok, by nie patrzeć w oczy Ty-

cha. - Przepraszam, ale muszę już lecieć.

- Nie, zaczekaj chwilę. - Tycho zrobił krok w prawo, zastępując mu drogę. - Chcę

ci powiedzieć, że mylisz się co do mnie. Nie spotkałem się z Kirtanem Loorem tamtej
nocy, kiedy mnie widziałeś. Nie pracuję dla Imperialnych.

Corran powoli wypuścił powietrze.
- Panie kapitanie, Wedge prosił mnie, żebym odpuścił sobie tę sprawę, więc zrobię

to... na razie. Wydarzyło się jednak zbyt wiele dziwnych rzeczy, bym porzucił ją na
zawsze.

- Na przykład?
- Na przykład to, że jest pan tutaj, podczas gdy wywiad Sojuszu szuka pana pod

gruzami na Noquivizorze. Na przykład to, że widziałem, jak rozmawiał pan z agentem
Imperialnego wywiadu. Na przykład pańskie wakacje na „Lusankyi". - Mięśnie szczęk
Corrana napięły się. - Na przykład to, że Bror Jace zginął wciągnięty w zasadzkę przez
Imperium po tym, jak wystarał się pan dla niego o przepustkę i wytyczył kurs jego
podróży.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

217

Tycho rozluźnił się nieco.
- To wszystko tylko poszlaki. Nie masz żadnych dowodów.
- Na razie. - Corran spojrzał mu prosto w oczy. - Brak dowodów świadczy tylko o

tym, że jest pan naprawdę dobry.

Wzrok Tycha nagle stwardniał.
- Albo oznacza to, poruczniku Horn, że nie zostawiłem dowodów, bo jestem na-

prawdę niewinny.

- Wkrótce się o tym przekonamy, kapitanie Celchu. - Corran oparł pięści na bio-

drach. - Kiedy wrócę, wytropienie szpiega, który działa pośród nas, stanie się moim
hobby. A jestem dobry w te klocki. Bardzo dobry.

Tycho rozłożył ręce.
- Jesteś też uczciwy, więc wiem, że nie mam się czego obawiać.
Jego spokojna odpowiedź zaskoczyła Corrana. Rozpoznał w niej całkowitą bez-

bronność, z jaką nigdy wcześniej się nie spotkał. Nie był pewien, jak zareagować na te
słowa, więc postanowił je pominąć milczeniem.

- No cóż, kapitanie, jeśli ma się pan czego obawiać, na pewno dowiem się, co to

jest.

- Udanych lotów, Corran. - Tycho skłonił głowę na pożegnanie i odszedł. Corran

pochwycił wzrok stojącego za nim Pasha Crackena, który jednak odwrócił się szybko i
zaczął wycierać niewidoczna plamkę na kopule kabiny swojego czerwono-zielonego
Łowcy Głów.

Corran przeszedł obok niego, kierując się w stronę własnego myśliwca. Erisi spoj-

rzała w jego stronę od swojego niebieskiego Łowcy Głów, ozdobionego czerwonym
paskiem, i ruszyła mu na spotkanie. Corran zmusił się do uśmiechu.

- Gotowa, Erisi?
- Tak, ale nadal żałuję, że nie lecimy razem.
- Cieszyłbym się, mając cię na skrzydle. - Kiedy Asyr dołączyła do ich formacji,

Wedge zmienił im przydziały, więc Pash miał w końcu lecieć w parze z Bothanką a
Erisi z Rhysati. Corran został więc sam. Ale nieraz w pojedynkę brał udział w walce, a
obaj z Wedge'em wiedzieli, że nikt z wyjątkiem Pasha Crackena i tak nie dotrzymałby
mu kroku. - Może to, że lecę sam, da Imperialnym fałszywe poczucie bezpieczeństwa.

- Pożałują tego. - Erisi uśmiechnęła się swobodnie. - Dobrze się czujesz? Nie roz-

łożysz się jak Nawara i Shiel?

Corran potrząsnął głową.
- Nie, wszystko w porządku. Miałem właśnie... eee.. drobne starcie z Tychem. Im-

perium ma go w ręku. Czuję to. Powiedziałem mu, że kiedy wrócę, dokopię się do
wszelkich wskazówek na temat szpiega, którego mamy w naszych szeregach i udowod-
nię, że to on był zamieszany w zorganizowanie zasadzki na Brora Jace i utrudnianie
naszej misji tutaj

- Rozumiem. To rzeczywiście mogło wytrącić się z równowagi. -wyciągnęła rękę i

pogłaskała go po ramieniu. - Jeśli mogę ci jakoś pomóc, daj mi znać.

- Dzięki, Erisi. Doceniam twoją ofertę. - Puścił do niej oko, cofnął się i głośno

gwizdnął, tak by go było słychać w całej pieczarze.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

218

- Do roboty, Łotry! Czas ruszać. Nasi ludzie będą na stanowiskach za piętnaście

minut, a to oznacza, że nasze ofiary pojawią się wkrótce potem. Prostych strzałów i
szybkich lotów!

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

219

R O Z D Z I A Ł

40

Przerywane brzęczenie notesu elektronicznego przyciągnęło uwagę Kirtana Loora.

Odszedł z miejsca, gdzie inwentaryzował broń do rozprowadzenia wśród podwładnych
i wcisnął klawisz notesu. Ten rodzaj dźwięku mówił, że wiadomość jest pilna i o wyso-
kim priorytecie. Informacja, która ukazała się na wyświetlaczu, spełniała te warunki.

A zatem na skraju naszego systemu zauważono krążownik typu Interdictor, pomy-

ślał. To zbyt duże i cenne okręty, aby wykorzystać je jako statki zwiadowcze. Albo
mają wywabić część naszych sił z planety, albo to przednia straż floty inwazyjnej. Nie
miał wątpliwości, że prawdziwa była druga wersja, ale ta perspektywa nie napełniała go
takim lękiem, jakby mogła pół roku temu. Inwazja Rebeliantów i podbój Coruscant był
teraz jedyną racją jego życia. Nie wyłączyliśmy pola ochronnego, zastanowił się, więc
postanowili je zniszczyć, albo...

Loor wcisnął jeszcze kilka klawiszy i sprawdził, czy nadeszły jakieś ostrzeżenia

od wtyczki z Eskadry Łotrów. Nic nie znalazł, ale postanowił pogrzebać trochę głębiej.
Używając programu obchodzącego zabezpieczenia stwierdził, że wszystkie wiadomości
od szpiega zostały przeklasyfikowane na „wyłącznie do wiadomości Isard". Zaprogra-
mowała wszystko tak, że wszystkie meldunki kierowano najpierw do niej, a już ona
decydowała, gdzie mają trafić. Loor wiedział, że gdyby ją o to zapytał, odparłaby, że to
wszystko dlatego, aby mu nie przeszkadzać w przygotowaniach.

Na innym etapie swojego życia Loor zmarnowałby mnóstwo cennego czasu i

energii, aby znaleźć sposób na obejście zabezpieczeń Isard, ale nie teraz. To, co miał do
powiedzenia szpieg, nie było już istotne dla jego misji. Isard chciała, aby Coruscant
wpadła w ręce Rebeliantów - i tak się stanie. Skoro już wiedział, kto jest szpiegiem, to
w razie potrzeby, nawiązanie ponownego kontaktu nie powinno nastręczać trudności.

Najlepiej będzie, pomyślał, jeśli uznam, że Łotry coś knują. To dobrze. Życzę im,

aby Moc pomogła osiągnąć sukces, którego tak pragną. Kiedy zwyciężą, kiedy stracą
czujność, uderzymy w nich, i to mocno. Zaśmiał się głośno i wrócił do pracy. Niedługo
Rebelianci osiągną to, czego pragną najbardziej, pomyślał. A zaraz potem stwierdzą, że
wcale tego nie chcą.

Czarny śmigacz pędził przez pogrążone w mroku ulice torem równoległym do tra-

sy robota budowlanego. Niebawem Emtrey skręcił w lewo i przyciągnął do siebie drą-

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

220

żek sterowniczy. Śmigacz zaczął się szybko wznosić, a kiedy dziób pojazdu opadł,
Emtrey skierował go w stronę płaskiego lądowiska wybudowanego za centrum kontroli
robota.

- Lądujemy za piętnaście sekund, proszę pana.
Wedge poprawił prawą stronę maski. Wypowiedział komendę, która podpompo-

wała powietrzne poduszki przytrzymujące hełm na miejscu.

- Jak wyglądam? - wycharczał.
- Bardzo majestatycznie, pułkowniku Roat. - Iella skinęła w jego stronę.
Mirax mniej przypadło do gustu jego przebranie.
- Wyglądasz jak cyborg.
- No i dobrze. To zmniejsza szansę, że mnie rozpoznają.
Wedge poczuł lekki wstrząs, kiedy Emtrey posadził maszynę na robocie budowla-

nym. Dało się słyszeć ciche brzęczenie, które zmieniło się w nieznośny hałas, kiedy
otworzyli drzwi śmigacza. Wedge wysiadł pierwszy, po czym pomógł wyjść Mirax i
Ielli.

Podbiegł ku nim wymachujący rękami mężczyzna w czerwonym hełmie i poma-

rańczowym kombinezonie.

- Nie możecie tu zostać. Wynoście się stąd albo wezwę szturmowców.
Wedge zmarszczył brwi, pukając w metal nad swoim prawym uchem.
- Nie słyszę cię.
- MÓWIŁEM...
- Za głośno tu.
Pracownik zmarszczył brwi i ruchem ręki kazał im iść za sobą. Wprowadził ich do

małego przedsionka tuż obok centrum dowodzenia. Drzwi zamknęły się za nimi, prawie
zupełnie wyciszając okropny hałas.

- Nie możecie tu zostać.
- Jestem pułkownik Antar Roat, a to moi pomocnicy. Przybyłem na inspekcję wa-

szych systemów bezpieczeństwa.

- Nic o tym nie wiem.
Mirax spojrzała na niego z wyższością:
- Oczywiście, że nie, idioto. Gdybyś wiedział, inspekcja nie byłaby niespodzianką,

prawda?

Iella wyciągnęła rękę.
- Proszę o identyfikator i zezwolenie na pracę.
- Chwileczkę- Mężczyzna poszedł po karty identyfikacyjne i pokazał je. - Powi-

nienem sprawdzić...

Iella złapała karty.
- Chcesz powiększyć listę zarzutów, jakie mamy przeciwko sobie? Spiskujesz ze

swoimi dostawcami? Jak dużo ci płacą za udział w przemycie? - Iella krążyła wokół
niego, jak thevaksański drapieżca podkradający się do ofiary.

- W jakim znowu przemycie? - Budowlaniec uniósł ręce i odwrócił się do niej. -

Nic nie wiem o...

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

221

Kanciasta dłoń Wedge'a uderzyła mężczyznę w tył głowy, powalając go na ziemię,

Iella natychmiast skierowała się do wewnętrznych drzwi, a Mirax wpuściła Emtreya do
pomieszczenia. Robot, który niósł karabiny laserowe dla każdego z nich, wręczył im je
ostrożnie. Iella sprawdziła swój, a następnie przesunęła kartę identyfikacyjną powalo-
nego pracownika przez czytnik.

Iella otworzyła następne drzwi, a Wedge i Mirax wbiegli do środka, wymachując

blasterami w stronę trzech mężczyzn siedzących przy stole do hologry. Ściany prosto-
kątnego centrum dowodzenia były wypełnione monitorami, wykresami, pokrętłami i
lampkami przekazującymi niezliczone informacje o wszystkich działaniach robota bu-
dowlanego. Większość kolorowych lampek była zielona, co nadawało cerze mężczyzn
niezdrowy kolor.

- Połóżcie się na podłodze, a nikomu nie stanie się krzywda. - Mirax skierowała

blaster w stronę całej trójki i uśmiechnęła się. - Proszę tylko raz. Jeśli nie posłuchacie,
robot posieka was na plasterki i skończycie jako nawóz w którymś z wewnętrznych
ogrodów ithorian, zrozumiano? Dobrze, a teraz przytulcie się do pokładu, a nic się ni-
komu nie stanie.

Iella przytrzymała otwarte drzwi, kiedy Wedge wciągał nieprzytomnego mężczy-

znę do sterowni. Pozostali trzej wyglądali na zszokowanych widokiem towarzysza, ale
kiedy poznali, że żyje, przestali się niepokoić o własny los. Iella spętała im ręce za
plecami i związała nogi syntetycznym sznurem.

- Mogłabym zacisnąć mocniej, panowie, więc leżcie spokojnie, aby nie było wam

jeszcze bardziej niewygodnie.

Podczas gdy Iella pętała jeńców, Wedge zdjął maskę i przyłączył się do Mirax

przy konsoli dowodzenia.

- Umiesz tym kierować?
Mirax spojrzała w jedną stronę, potem w drugą, zawahała się i skinęła głową.
- Jest trochę bardziej skomplikowany niż ten, którego używałam poprzednio, ale

myślę, że Emtrey może mi w tym pomóc. Emttey, naprowadź tego potwora na nowy
cel.

- Tak, panno Terrik. Proszę, już wprowadziłem nowy kurs.
Główny ekran ukazywał nocny krajobraz pełen świateł. Cienie zaczęły się przesu-

wać w poprzek, kiedy robot budowlany wykonał zwrot pod kątem prostym na południe.
W pewnej odległości pomiędzy dwiema krępymi wieżami biurowymi Wedge zobaczył
przysadzistą bryłę Pomocniczego Centrum Komputerowego numer 4.

- Cel namierzony.
- Świetnie. - Mirax spojrzała w górę i uderzyła w jarzący się na czerwono przy-

cisk. Światełko zaczęło błyskać.

- A to co?
- Wszystkie budynki rządowe muszą mieć alarmy ewakuacyjne na wypadek kata-

strofy.

Wedge uśmiechnął się.
- Na przykład ataku robota budowlanego?

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

222

- Od razu widać, dlaczego zostałeś dowódcą eskadry. - Mirax dała mu kuksańca w

bok- Alarmy włączą się w promieniu dziesięciu kilometrów od naszej trasy. Takie same
alarmy ewakuacyjne są wymagane w ważniejszych rejonach mieszkalnych. Nie w ta-
kich miejscach, jak Znik-Sektor.

Emtrey odwrócił się.
- Wprowadziłem do tych planów nasz pomocniczy kod, proszę pana. Budowa na-

szego centrum komputerowego zaraz się rozpocznie.

Budynki na ich drodze natychmiast ożyły feerią poruszających się z różną prędko-

ścią świateł. Wedge przebiegł wzrokiem po klawiaturze i przycisnął klawisz, przełącza-
jąc obraz ze zwykłego światła na podczerwień. Zobaczył ślady ścigaczy najróżniej-
szych typów opuszczających teren. Potężna złota kula zabarwiona u góry i u dołu na
czerwono pomknęła po mostach łączących spisane na straty wieże z bezpieczniejszymi
budynkami.

Urządzenie komunikacyjne ożyło:
- Tu ministerstwo planowania i rejonizacji. Wzywam robota budowlanego cztery-

sześć-dziewięć. Macie jakieś problemy? Zboczyliście z kursu.

Wedge nacisnął klawisz odpowiedzi.
- Żadnych problemów, mamy po prostu nowe plany. Skoro Coruscant jest pod

nowym dowództwem, postanowiliśmy zacząć od razu, aby ułatwić przejęcie.

- O czym wy mówicie? Kto tam jest?
- Tu Eskadra Łotrów. X-wingi są wprawdzie szybsze, ale to cacko buduje o wiele

ładniej. Mówi Antilles, bez odbioru. - Uderzył w komunikator, kończąc rozmowę.

- Myślicie, że staniemy się przez to celem?
Iella zaśmiała się.
- Jeśli nie, to kolejny dowód na to, że Imperium jest zbyt głupie, by przetrwać.

Kapitan Uwlla Iillor z krążownika Nowej Republiki typu Interdictor, „Tęcza Co-

rusca", spojrzała na wyświetlacz wbudowany w jej fotel kapitański, a następnie na ho-
lograficzny obraz Coruscant unoszący się w połowie mostka. Z danych na ekranie wy-
nikało, że pozostało tylko dwadzieścia minut do momentu, kiedy flota Rebeliantów
będzie na tyle blisko, żeby mogła wyrwać ją z hiperprzestrzeni. Jeśli tego nie zrobi,
polecą w głąb systemu i dotrą do Coruscant, aby stoczyć bitwę o klejnot Imperium.

Hologram Coruscant - wygenerowany na podstawie danych transmitowanych z

Kontroli Ruchu Orbitalnego Imperium do ich systemu - ukazywał planetę jako półprze-
zroczystą kulę naszpikowaną tęczowymi światłami. Na nią były nałożone dwie sfery
składające się z sześciokątnych płytek. Jeśli te sfery nadal tam będą, wskazując, że
Coruscant chronią tarcze ochronne, kapitan Iillor miała rozkaz uruchomić generatory
studni grawitacyjnych swojego statku i przed wyznaczonym czasem wyciągnąć flotę
Rebeliantów z hiperprzestrzeni. Sytuacja była krytyczna; admirał Ackbar powiedział
nawet, iż wystarczy częściowe uszkodzenie teraz, aby flota Rebeliantów kontynuowała
atak, jeśli tylko kapitan Iillor uzna, że przerwa w polu ochronnym jest dostatecznie
duża.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

223

Decyzja, którą miała podjąć, była jeszcze trudniejsza niż postanowienie, że jej sta-

tek i załoga przyłączą się do Rebeliantów, chociaż Ackbar wydał jasne rozkazy, a ona
wiedziała, że podbój Coruscant przyniesie duże straty Imperium i odpowiednio
wzmocni Nową Republikę. Fakt, że postawiono ją na tak odpowiedzialnym stanowisku,
dowodził, jak bardzo Republika różni się od Imperium, i właśnie dlatego nie chciała
podjąć złej decyzji.

Porucznik Jhemiti, jej kalamariański pierwszy oficer, wręczył jej notes elektro-

niczny, aby skontrolowała sytuację.

- Obsługa generatorów przeprowadziła pełną kontrolę systemów. Jesteśmy gotowi

do uruchomienia generatorów na pani rozkaz.

Spojrzała na dane, żeby sprawdzić czas, w jakim przeprowadzono testy.
- Załoga się grzebie. To niedopuszczalne.
Kalamarianin uśmiechnął się.
- Niewielu wierzy, że uruchomimy generatory studni grawitacyjnej, pani kapitan.
Iillor uniosła brew.
- A to dlaczego, poruczniku?
Jhemiti zawahał się na moment.
- Krążą pogłoski, że ludzie, których mamy na powierzchni planety, to Eskadra Ło-

trów. To oni zniszczyli Gwiazdy Śmierci. Wykonają swoją misję.

- Ach tak, Eskadra Łotrów. - Kapitan uśmiechnęła się lekko - Pozwoli pan, że coś

panu powiem, poruczniku. Walczyłam z Eskadrą Łotrów. Odparli atak tego statku. To
wtedy właśnie straciłam prawie wszystkie myśliwce TIE. Gdyby na dole był ktokol-
wiek inny, byłabym pewna, że poniosą porażkę. Ale skoro to oni, dopuszczam możli-
wość, że im się uda.

Jhemiti mrugnął, a złote plamy na jego czerwonych łuskach zalśniły mocniej.
- Eskadra Łotrów jest znana z tego, że może dokonać rzeczy niemożliwych.
- Gdyby samą reputacją można było wygrać wojnę, poruczniku, to Darth Vader

jeszcze by żył, a pan nadal byłby niewolnikiem. - Kapitan Iillor z ponurą miną znów
spojrzała na zegary. Zostało im niewiele czasu. - Eskadra ma osiemnaście minut na
pozbawienie tej planety obrony. Damy im tyle czasu, ile się da, ale będziemy gotowi
spełnić nasz obowiązek, jeśli im się nie uda.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

224

R O Z D Z I A Ł

41

Gavin położył ręce na desce rozdzielczej śmigacza, kiedy Inyri przelatywała przez

chmurę kurzu, wzbitego przez robota budowlanego. Nawet w zamkniętej kabinie śmi-
gacza było słychać ostrzegawcze syreny alarmów w Pomocniczym Centrum Kompute-
rowym numer 4. Kiedy wyrwali się z tumanów pyłu, ujrzał najróżniejsze pojazdy ucie-
kające z centrum komputerowego i ludzi przebiegających mostami do innych wież.

Inyri przechyliła śmigacz, kierując pojazd w dół, prosto na balkon przylepiony od

frontu do piątego piętra. Z informacji dostarczonych pierwotnie przez Czarne Słońce
Winter wywnioskowała, że centrum kontrolne, którego szukali, znajduje się właśnie na
tym piętrze. A ponieważ spodziewali się, że cały budynek będzie opuszczony, uznali, iż
ogólne blokady bezpieczeństwa mocno utrudnią im wejście przez parter i drogę na
górę.

- Przygotujcie się na uderzenie. - Inyri odcięła napęd i zaczęła zwalniać; prze-

mknęła nad balkonem i wleciała do znajdującego się za nim biura. Transpastalowa
ściana zamieniła się w falę drobnych kryształków, które obsypały przednią szybę śmi-
gacza. Pod wpływem lekkiego uderzenia przedniego zderzaka biurko eksplodowało, a
ściany odkształciły się, kiedy śmigacz wylądował w poczekalni tego, co kiedyś było
biurem dyrektora obiektu.

Gavin wypiął się szybko z pasów i otworzył kopniakiem drzwiczki po swojej stro-

nie. Wyśliznął się ze śmigacza z blasterem gotowym do strzału. Alarm zagłuszał
wszelkie dźwięki, które mogłyby zdradzić obecność ewentualnych przeciwników, a
chmura kurzu pomiędzy nim a resztą budynku nie pozwalała dostrzec potencjalnych
wrogów. Nic nie widział, ukryty za otwartymi drzwiami śmigacza, ale z każdą sekundą
utwierdzał się w przekonaniu, że budynek jest opustoszały.

Tycho skierował się na prawo, a Gavin na lewo. Wysforował się do przodu. Z tego

wysuniętego stanowiska wszystko wyglądało bezpiecznie, więc skinieniem ręki przy-
wołał pozostałych. Pojawił się Ooryl, a tuż za nim Rima Winter. Inyri osłaniała tyły,
bez przerwy oglądając się za siebie, czy nikt za nimi nie podąża.

Powodzenie misji zależało od Winter i jej notesu elektronicznego. Notes zawierał

kody, które miały im umożliwić nakierowanie zwierciadła orbitalnego na najbliższą
przepompownię i zbiornik wody. Kiedy wyszli z pomieszczeń zrujnowanych przez

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

225
Inyri podczas parkowania śmigacza, mogli posuwać się szybciej. Wszystkie drzwi w
korytarzu prowadzącym do centrum kontrolnego były zamknięte. Gavin próbował
otworzyć te po swojej stronie, ale były zamknięte na głucho. Tycho stwierdził, że po
jego stronie sytuacja wygląda identycznie, ale należało się tego spodziewać, skoro
ośrodek opuścili jego pracownicy.

Bez przeszkód dotarli do drzwi centrum komputerowego. Gavin zajrzał przez

transpastalowy wizjer w ciężkich drzwiach. Pokój wydał mu się opuszczony, ale na
ciemnej powierzchni komputerów błyskały światełka. Holograficzne strumienie danych
przepływały stąd w pustkę nad tuzinem terminali. Płynąca od komputerów poświata
rzuciła zielone i czerwone cienie na pozostałą część pokoju, co w połączeniu z drobną
mgiełką unoszącą się w powietrzu robiło złowieszcze wrażenie.

Winter uklękła przy drzwiach i podłączyła kabel ze swojego notesu do gniazdka

komputerowego we framudze.

- Mam tu program sekwencyjny, który bez problemu otworzy te drzwi. Najpierw

jednak muszę uruchomić program diagnostyczny i ustalić, jakiego rodzaju kombinacji
potrzebuję.

- Powodzenia. - Gavin ukucnął i zaczął się przyglądać korytarzowi prowadzącemu

w głąb budynku. Usadowił się tak, aby osłaniać Winter swoim ciałem. Poczuł skurcz w
żołądku, w miejscu, gdzie miał starą ranę postrzałową. Miał nadzieję, że to nie jest zły
omen.

Z notesu dobiegł ostrzegawczy brzęczyk, a Winter zaklęła:
- A to pomiot Sithów! Tycho pochylił się nad nią:
- Co?
- Wypełnili pokój kontrolny gazem. Wygląda na Fex-M3d. - Rima uniosła pięść,

ale zrezygnowała z walenia w drzwi. - Jest rozrzedzony, więc jeśli się go nawdychacie,
nie zabije was, ale stracicie przytomność.

Gavin wskazał kciukiem na drzwi:
- Na lewo na ścianie jest gablota z maskami gazowymi. Gdybyśmy dostali się do

środka, moglibyśmy je włożyć.

- Gdybanie na nic się nam nie przyda. Gablota też jest zakodowana, tak jak te

drzwi. Zanim program sekwencyjny znajdzie odpowiedni kod, będziecie musieli ode-
tchnąć i stracicie przytomność. - Winter pokręciła głową. - Wygląda na to, że ten sys-
tem założyli w ciągu ostatnich dwóch tygodni, po tym, jak dostaliśmy dane, na podsta-
wie których zaplanowaliśmy atak. Nic nie możemy zrobić. Nie dostaniemy się do środ-
ka. To koniec.


Krążąc Łowcą Głów Z-95 przez durabetonowe kaniony Coruscant z ręką na drąż-

ku sterowniczym, Corran Horn czuł w sobie więcej życia i wolności, niż wszystkie
jastrzębionietoperze tej planety razem wzięte. Co prawda, o wiele bardziej by wolał
latać na X-wingu i czuł się głupio, lecąc na bitwę bez Gwizdka, ale sam fakt, że znowu
latał, sprawiał mu tyle radości, że mógł nawet wybaczyć Gwizdkowi jego nieobecność.
I tak nie ma dla niego miejsca w tym Łowcy Głów, pomyślał.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

226

Łowca Głów nie umywał się do X-winga. Nie miał jego zwrotności i szybkości,

choć kadłub i tarcze były równie solidne. Łowca Głów nie miał hipernapędu, a co za
tym idzie, nie potrzebował jednostki R2. Jego potrójne blastery i pociski udarowe nie
mogły się równać z działami laserowymi i wyrzutniami torped protonowych X-winga,
co nie oznaczało jednak, że jest bezbronny.

Walka w Łowcy Głów przeciwko gwiezdnym myśliwcom Imperium mogła być

kłopotliwa - tak dla niego, jak i dla nich. W atmosferze planety TIE nie były już tak
zwrotne. Brak tarcz sprawiał, że każdy jego atak mógł być dla nich zabójczy. Jednak
wobec ich przewagi liczebnej trudno mu będzie utrzymać się na ogonie pojedynczego
myśliwca na tyle długo, by go strącić. Koncentrując się na jednym celu, sam stałby się
celem.

Spojrzał w dół na wyświetlacz czujników.
- Tu dowódca Łowców. Mam dwanaście, powtarzam: dwanaście gwiezdnych my-

śliwców nad robotem. Czas do spotkania trzydzieści sekund. Strzelajcie od razu i wo-
łajcie o pomoc.

Odebrał serię potwierdzeń przez komunikator, przyciągnął do siebie drążek ste-

rowniczy i Z-95 zaczął się wznosić. Otworzył maksymalnie przepustnicę i przyspieszył
tak, jakby miał zamiar opuścić planetę. Na ogonie usiadła mu czwórka myśliwców TIE,
ale zanim dotarły na tyle blisko, aby otworzyć do niego ogień, skręcił Łowcą na ster-
burtę. Myśliwiec wzniósł się, po czym zanurkował w kierunku, z którego nadleciały
TIE.

Pikując, zrobił pół beczki w lewo i wzbił się długą pętlą, dzięki czemu przeleciał

ponad robotem budowlanym i dogonił resztę myśliwców TIE. Namierzył dowódcę i
puścił dwie serie laserowego ognia. Dwanaście strzałów energetycznych promieni trafi-
ło w gałę, która zaczęła kręcić się powoli, by nagle uderzyć w wieżowiec i eksplodo-
wać.

Pilot następnego TIE leciał za swoim dowódcą, najwyraźniej nie orientując się, że

jeden ze strzałów Corrana przebił kabinę i zabił pilota. W ostatniej chwili spróbował
odbić w górę i ominąć przeszkodę, ale sześciokątne lewe skrzydło zahaczyło o narożnik
wieżowca, wprowadzając maszynę w korkociąg. Wirując, spadła w głąb ciemnego
kanionu i wybuchła.

Corran postawił Łowcę na lewym stateczniku i skręcił lewy ster tak, aby statek

wszedł w lot nurkowy, omijając w ten sposób robota budowlanego. Skierował dziób
myśliwca dokładnie w dno miejskiego kanionu i ruszył w dół. Odciął napęd i sterując
samym drążkiem, ustawił maszynę równolegle do ścian kanionu. Na końcach obu
skrzydeł miał bezkresną pustkę, a nad głową i pod stopami - stłoczone budynki.

Dwa wrogie myśliwce ruszyły za nim, szybko skracając dystans. Corran minimal-

nie korygował lot, zmuszając je, by trzymały się jak najbliżej jego ogona i namierzyły
go. Pierwsze strzały nie dosięgły celu, wysyłając zielone smugi w głąb ciemności, na-
stępne były coraz celniejsze. W końcu zbliżyli się na tyle, by trafić go w rufowe tarcze,
zmuszając do podjęcia działania.

Przechylił maszynę o dziewięćdziesiąt stopni na lewe skrzydło, wyrównał lot i

przyciągnął drążek do siebie. W tym samym momencie przesłał całą moc silników do

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

227
obwodów repulsora. Dziób Łowcy Głów podskoczył, unosząc maszynę na wysokość
stu metrów ponad dnem kanionu. Siła bezwładności nadal pchała go do przodu, oddala-
jąc zarazem od myśliwców.

Jeden z pilotów popełnił poważny błąd, nie przechylając maszyny, zanim wypuścił

się za Łowcą. Próbował przeprowadzić manewr, który miał wprowadzić jego myśliwiec
w wąwóz ostrym skrętem w prawo-zwrotem, który udałby się w próżni przestrzeni
kosmicznej, wyprowadzając go na ogon Corrana, prosto pod lufy jego działek. Jednak-
że w atmosferze manewr ten sprawił, że lewe skrzydło myśliwca poleciało dokładnie w
odwrotną stronę do pierwotnej trasy jego lotu. Sześciokątne skrzydło pękło, a jego
część ścięła górną połowę okrągłej kabiny pilota. Nadal pędząc z pełną prędkością,
myśliwiec TIE uderzył w ziemię i wybuchł.

Drugi pilot TIE najpierw pochylił maszynę, a potem wśliznął się do kanionu za

Corranem. Prędkość, z jaką nurkował, zmusiła pilota do wykonania szerszego skrętu,
niż zamierzał. Dolne brzegi skrzydeł zaiskrzyły na durabetonowej ulicy. Walcząc z siłą
bezwładności, pilot robił wszystko, aby poderwać maszynę. W końcu statek zaczął
zwyciężać w walce z grawitacją i wznosić się do góry.

I wtedy trafił prosto w jedną z kładek powietrznych łączących budynki. Wbił się w

centralną część przęsła, siłą uderzenia rozszczepiając permabetonowy fragment. My-
śliwiec eksplodował, wybijając szyby w oknach okolicznych budynków i rozrzucając
odłamki po całej okolicy.

Corran odwrócił ciąg i wciskając lekko pedały sterów manewrowych zrobił zwrot,

żeby lepiej się przyjrzeć płonącym szczątkom, które zostawił za sobą. Niezły początek,
pomyślał, cztery strącenia... ale to jednak dopiero początek. Otworzył przepustnicę i
zaczął się powoli wznosić w coraz wyższe warstwy atmosfery Coruscant. Spojrzał na
zegar pokładowy i wskaźnik paliwa.

Mamy piętnaście minut na opuszczenie tarcz, pomyślał, a paliwa starczy na pół

godziny lotu. To niemal wieczność, jeśli nam się uda, albo mgnienie oka, jeśli nie.


Komunikator Wedge'a zaczął buczeć.
- Tu Antilles, słucham.
- Tycho. Mamy problem: gaz w centrum komputerowym. Potrzebujemy Emtreya.

Natychmiast.

- Rozumiem. - Spojrzał na Mirax. - Czy ta maszyna może dalej robić swoje bez

naszej pomocy?

Skinęła głową.
- Robot zatrzyma się na zewnętrznej granicy centrum komputerowego, jeśli -

wskazała na monitory ukazujące myśliwce TIE bombardujące teren pod sobą - one nie
zatrzymają go pierwsze.

-- To dobrze, że możemy zostawić robota samego. Potrzebują nas w centrum

komputerowym.

- Chodźmy - powiedziała Mirax.
Iella skierowała się do wyjścia. Zaczęła otwierać drzwi, lecz szybko od nich od-

skoczyła. Seria strzałów z blastera upstrzyła wnętrze czarnymi śladami po trafieniach.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

228

Wedge podbiegł do miejsca, gdzie usiadła.
- Nicei nie jest?
- Nic.
- Co to było?
Potrząsnęła głową.
- Nie widziałam za dobrze, ale sądząc z rozmiaru tych śladów, wydaje mi się, że to

szturmowcy z ciężkim działkiem laserowym typu E-web na jednym z okolicznych wie-
żowców. Obstawili te drzwi, i to dokładnie.

Iella wzruszyła ramionami.
- Jeśli nikt nam nie pomoże, utkniemy tu do końca życia.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

229

R O Z D Z I A Ł

42

Gavin poczuł skurcz w żołądku, kiedy usłyszał przez komunikator głos Wedge'a.
- Przykro mi, Tycho, utknęliśmy. Bez pomocy nigdzie się stąd nie ruszymy.
- Rozumiem, Wedge. - Tycho spojrzał na Gavina. - Pójdziemy tam i zobaczymy,

czy da się im jakoś pomóc.

Ooryl wzniósł trójpalczastą dłoń:
- Ooryl...
Tycho pokręcił głową.
- Chcę, żebyś został tutaj i pomógł Inyri osłaniać Winter. Pójdę z chłopakiem.
Gandyjczyk skinął głową i zaraz otworzył otwór gębowy:
- Ooryl nie kwestionuje pańskich rozkazów, kapitanie. Ooryl chce tylko wiedzieć,

jak działa ten Fex-M3d.

Winter wyprostowała się powoli.
- Wdychasz to, gaz dostaje się do krwiobiegu i blokuje neuroreceptory, uniemoż-

liwiając nerwom przesyłanie informacji. Jeśli wchłoniesz wystarczająco silną dawkę,
twój autonomiczny system nerwowy zablokuje się i przestaniesz oddychać. Udusisz się.

Otwór gębowy Gandyjczyka z powrotem się zamknął.
- Ooryl rozumie. Jeśli cofniecie się do końca korytarza, Ooryl otworzy drzwi,

otworzy gablotę i przyniesie wam maski gazowe.

Gavin rozdziawił usta.
- Ale przecież umrzesz! Gandyjczyk pokręcił głową.
- Ooryl nie oddycha.
- Co? - zamrugała Inyri.
Ooryl uderzył się w pierś.
- Gandyjczycy nie oddychają.
- Ale przecież mówicie.
- Tak, Inyri Forge, ale żeby mówić, nie trzeba oddychać. Ciało Ooryla ma umię-

śniony pęcherz gazowy, który pozwala Oorylowi wdychać gazy i wypuszczać je w
kontrolowanych ilościach przez te części egzoszkieletu Gandyjczyka, które drgają i
wytwarzają głos. Ooryl otrzymuje wszystkie składniki potrzebne do przemiany materii,
trawiąc pokarm, a nie oddychając. Fex-M3d nie zadziała na Ooryla.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

230

Tycho zastanowił się chwilę i skinął głową.
- Oto, co zrobimy. Ooryl zaczeka tutaj, aż oddalimy się na bezpieczną odległość.

Inyri, wykręcisz śmigaczem i uruchomisz silnik. Skieruj dysze w stronę tego korytarza,
żebyśmy mogli ich użyć do wtłoczenia uwolnionego Fex-M3d w głąb budynku.

- W ten sposób śmigacz będzie gotowy do ucieczki.
- Słuszna uwaga, Inyri. - Tycho spojrzał na Gavina. - Jeśli masek będzie za mało,

ty i Inyri będziecie musieli zaczekać na zewnątrz. Jeśli będzie ich dość, wchodzimy
wszyscy i zajmujemy centrum.

- Jasne.
Tycho klepnął Gandyjczyka w ramię.
- Zaczekaj, aż znajdziemy się w bezpiecznej odległości, a potem ruszaj.
- Ooryl rozumie.
Gavin podążył za pozostałymi. Zamknęli się w śmigaczu. Inyri uniosła pojazd i

obróciła dziobem do okien, co pozwoliło Gavinowi przyjrzeć się walce toczonej na
zewnątrz. Myśliwce TIE spadały i nurkowały. Wściekłe serie zielonych strzałów lasera
przecinały niebo. Niezliczone ślady uderzeń pocisków znaczyły boki i przód robota
budowlanego, a mimo to, kiedy się do nich zbliżał, zdawał się coraz większy.

Winter odwróciła się do nich.
- Wszedł - zawiadomiła.
Gavin obserwował poczynania Gandyjczyka. Drzwi do pomieszczenia były otwar-

te. Wypełzała z nich zielonożółta mgiełka, która wypełniła korytarz. Odrzut z dysz
śmigacza wypychał ją w głąb korytarza, ale z centrum komputerowego wydobywało się
jej coraz więcej.

Potężny odgłos eksplozji sprawił, że wszystkie oczy skierowały się znowu na ze-

wnątrz. Mignął im rozmazany kształt pary Łowców Głów, które przeleciały przez opa-
dającą kulę ognia i gruzów. Kolejne strzały laserowe uderzyły w robota budowlanego,
ale wyglądało na to, że nie są w stanie zagrozić potężnej maszynie. I choć na zewnątrz
sytuacja wyglądała źle, niesamowita skuteczność, z jaką robot zniszczył budynek stoją-
cy mu na drodze, wydawała się jeszcze bardziej przerażająca. Ze swojego punktu ob-
serwacyjnego Łotry mogły zajrzeć w paszczę robota, a Gavin wyobraził sobie, że to, co
miał przed sobą, musiało być ostatnim widokiem miliardów Alderaańczyków, zanim
ich świat eksplodował.

Coś uderzyło w dach śmigacza, a Gavin aż podskoczył i walnął głową w sufit.

Zgarbił się i rozmasował ciemię:

- Na kości Imperatora! -jęknął.
Na zewnątrz stanął zaskoczony Gandyjczyk. Wyciągnął rękę, w której trzymał

cztery maski.

- Oorylowi się udało.
Tycho wychylił się z tylnego siedzenia i klepnął Gavina w ramię.
- Gotów do wyjścia?
- Pewnie. Może łyknę sobie troszkę gazu i serce przestanie mi tak walić. - Gavin

wyszedł ze śmigacza i naciągnął maskę. Momentalnie zrobiło mu się gorąco, ale pocią-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

231
gnął za paski, aby dokładnie dopasować maskę do twarzy. Odczepił komunikator z
klapy kurtki i przypiął go do pojemnika obok prawego ucha.

- Tycho, jestem gotów. Alderaanin kiwnął głową.
- Więc chodźmy. Sprawdźmy, czy uda się nam wywołać deszcz.

Przelatując Łowcą Głów pomiędzy wieżowcami, Corran wyłapał wiadomość We-

dge'a do Tycha.

- Tu dowódca Łowców, komandorze. Jakiś problem?
- Na to wygląda, Corranie. Z wieżowca po wschodniej stronie celują do nas z E-

weba.

- Są jakieś inne cele?
- Nie mam pojęcia, ale budynek powinien być opuszczony przez wszystkich z wy-

jątkiem wojska. Załatw ich.

- Rozkaz! Bądźcie gotowi. - Corran otworzył przepustnicę i skierował czarno-złoty

myśliwiec w stronę gwiazd. Lecz zanim do nich dotarł, a wieżowce Coruscant zostały
w tyle, skręcił na sterburtę i wszedł w wiraż. Z góry dość łatwo jest zauważyć strumień
ognia z najbliższej okrągłej wieży, skierowany w robota budowlanego.

Corran poszerzył pętlę i pozwolił maszynie okrążyć z góry centrum komputerowe.

Zanurkował i wyrównał: zbliżył się do wieży lecąc równolegle do kursu robota budow-
lanego. Strzelił i odrobinę się wzniósł. Ciężkie działo laserowe nadal ostrzeliwało robo-
ta. Corran puścił szybką serię w bok budynku.

Pęd maszyny sprawił, że przeleciał nad celem, zaczął więc zawracać, kiedy z bu-

dynku pomknęły w jego stronę strzały. Odbiły się niegroźnie od tylnej tarczy, ale mimo
to Corran natychmiast zawrócił Łowcę Głów i od-frunął od ściany wieży, którą atako-
wał. Wyrównał, a po chwili zanurkował i rozpoczął nowy atak. Przełączył systemy
uzbrojenia na pociski udarowe, sprzężone po dwa, i znowu wzniósł się ponad zwalistą
sylwetkę robota budowlanego.

Ustawił celownik na źródle czerwonego strumienia skierowanego przeciw robo-

towi Wedge'a. Nie mógł zablokować celownika - E-web i obsługujący go szturmowcy
nie pasowali do żadnego ze wzorów celu w komputerze bojowym Łowcy. Mimo to
nacisnął spust, wystrzeliwując dwa pociski, które uderzył)' tam gdzie należało.

Srebrzysty wybuch ogarnął całe piętro wieżowca. Jasny dysk rozprzestrzeniał się

wewnątrz budynku i na zewnątrz, spopielając wszystko, co znajdowało się na jego dro-
dze, rozpryskując szczątki po okolicy. Jednak mimo gwałtowności eksplozji pociski
udarowe nie zniszczyły filarów konstrukcji. Powyżej i poniżej zniszczonego piętra,
gdzie w ciemnościach płonęły teraz ognie, wieżowiec był nieuszkodzony.

Corran nacisnął klawisz komunikatora.
- Czy to wystarczy, komandorze?
- Dzięki, Corran. Wychodzimy, żeby spotkać się z przyjaciółmi.
- Rozumiem. Potrzebujecie eskorty?
- Jeśli nie masz nic lepszego do roboty. Corran uśmiechnął się.
- Jestem do waszej dyspozycji, komandorze. Żyję po to, by służyć.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

232

Gavin ustawił się tak, aby widzieć drzwi, a zarazem móc obserwować kątem oka,

co robi Winter. Kiedy dostali się do pokoju, podłączyła swój notes do komputera i po
chwili nad terminalem pojawiło się holograficzne odwzorowanie Coruscant. Jej palce
śmigały po klawiaturze i nagle nad globem podzielonym trzema pierścieniami zaczęły
krążyć małe sześciany. Jeden okrążał równik, podczas gdy pozostałe dwa ustawiły się
w połowie drogi miedzy równikiem a biegunami.

Winter, która w masce przeciwgazowej przypominała owada albo Verpine'a, kiw-

nęła głową w stronę Tycha.

- To są satelitarne przekaźniki energii słonecznej - wskazała błyszczący czerwony

punkt przesuwający się tuż nad równikiem - Oto nasz cel. W tej chwili jest noc, ale
kilka zwierciadeł orbitalnych znajduje się dostatecznie wysoko, aby zapewnić nam to,
czego potrzebujemy.

Po kilku kolejnych uderzeniach w klawiaturę przy każdym z sześcianów pojawiła

się mała etykietka. Gavin nie mógł ich przeczytać z tej odległości, ale uznał, że to
oznaczenia jednostek, dzięki którym Winter będzie mogła wysyłać rozkazy z kompute-
ra do poszczególnych stacji.

- Użyjemy satelity 2711. Najpierw lustro musi zmatowieć. Potem skierujemy je tu-

taj i przywrócimy mu możliwość odbijania światła.

- Możesz na tym wyświetlaczu pokazać stacje Golan i statki na orbicie? - zapytał

Tycho.

Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, prawdopodobnie tak. Ale to może zwrócić czyjąś uwagę. Najpierw

zajmijmy się tym, co najważniejsze.

- No to do roboty. - Tycho stanął za nią i położył jej dłonie na ramionach -Ten

świat potrzebuje kąpieli, więc zacznijmy podgrzewać wodę.


Mogło być gorzej, pomyślał porucznik Virar Needa. Kapitan Needa, kiedyś do-

wódca imperialnego niszczyciela gwiezdnego „Mściciel", był tylko kuzynem Virara, i
to jedno pokolenie wcześniej. Darth Vader zgładził Lortha Needa za niekompetencję po
wydarzeniach w Hoth, kiedy Virar był jeszcze w Akademii Wojskowej Imperium.
Wszyscy jego kuzyni zniknęli, podobnie jak ciotka i dziadkowie ze strony rodziny Ne-
edów, ale przynajmniej jego pozostawiono przy życiu i pozwolono na dalszą służbę w
szeregach Imperium. Mogło być gorzej, pomyślał ponownie, mógłbym nie żyć.

Oczywiście służba na satelitarnym przekaźniku energii słonecznej mogła tak łatwo

doprowadzić do śmierci, jak to tylko możliwe w marynarce wojennej Imperium, jeśli
nie liczyć serii z karabinu. Inni, włączając resztę sześcioosobowej załogi, uważali służ-
bę na SPES za karę, ale Virar Needa uznawał ją za szlachetny obowiązek. W końcu
powierzono mu opiekę nad urządzeniem podtrzymującym czynności życiowe w Cen-
trum Imperialnym. Bez SPES 2711 życie w Centrum Imperialnym byłoby nieporów-
nywalnie bardziej niewygodne, a gdyby ludzie, którzy rządzą Imperium, cierpieli nie-
wygody - no cóż, wtedy wszystko zaczęłoby się rozpadać.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

233

Przez stację przeszło leciutkie drżenie. Inni podnieśli głowy znad kart sabaka, w

którego grali w holu. W ich oczach ujrzał strach; nie wiedzieli, co się dzieje. On, dzięki
czteroletniej służbie na SPES 2711, wiedział. Dlatego był porucznikiem i dowódcą.

Podniósł dłoń.
- Spokojnie, to tylko panele lustrzane obracają się, żeby powierzchnia zmatowiała.
Jeden z kadetów spojrzał na niego.
- Czemu miałyby to robić, proszę pana?
Needa uśmiechnął się do niego.
- Wiesz, Pedetsen, zapewne dlatego, że inna stacja została wyłączona w celu na-

prawy, a my przejmiemy jej obowiązki. Ustawienie lustra zostanie skorygowane ... -
wyciągnął rękę i wyprostował palec wskazujący w momencie, kiedy silniki manewrowe
rozpoczęły pracę. - Widzisz?

- Dziękuję, proszę pana.
Needa skinął głową i znów zaczął wyglądać przez iluminator. Pod sobą ujrzał

ciemny kształt uśpionego Centrum Imperialnego. Iskrzył się różnobarwnymi światłami,
które krążyły jak fosforyzująca krew w ciemnym ciele. Uśmiechnął się i spróbował
zapamiętać ten widok. Zawsze tak ładnie stąd wygląda, pomyślał, jak ideał, który się
rozpływa, gdy jestem tam, na dole.

Ustawienie nowego kierunku zajęło silnikom manewrowym nieco więcej czasu niż

zazwyczaj, i to go zastanowiło. Nie dlatego, że uznał iż dzieje się coś złego, w końcu
opieka nad SPES utrzymywała go przy życiu, więc nic nie mogło pójść źle. Nie mógł i
nie chciał dopuścić do siebie takiej możliwości. Nie, uznał w końcu. Dłuższe niż zwy-
kle ustawianie urządzenia musiało oznaczać, że zbudowano nowe urządzenie odbiera-
jące energię od SPES. A ponieważ nie słyszał nic na ten temat, najwyraźniej plany były
utajnione. Wykorzystanie SPES 2711 do zasilania utajnionej, niezbędnej nowej kon-
strukcji oznaczało, że ktoś tam na dole w końcu postanowił wynagrodzić jego nieza-
chwianą i niezawodną lojalność.

Przez stację jeszcze raz przeszło drżenie i Needa się uśmiechnął.
- Zwierciadło znów odbija, chłopcy. Dajemy im wszystko, czego sobie życzą.

Nasz udział w tej operacji nigdy nie zostanie zapomniany.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

234

R O Z D Z I A Ł

43

Corran Horn przechylił maszynę na prawy statecznik i przyciągnął drążek do sie-

bie. Zdławił przepustnicę, aby zmniejszyć prędkość myśliwca, i wprowadził go w cia-
sny zakręt. Wyrównawszy lot, wystrzelił dwie serie z blastera, które rozświetliły powie-
trze przed myśliwcem TIE. Gała zaprzestała pościgu za śmigaczem Wedge'a. Czarny
pojazd wśliznął się do ciemnej jaskini, która kiedyś była biurem na piątym piętrze.

Corran przechylił maszynę na lewo, zanurkował, po czym zatoczył koło nad cen-

trum komputerowym.

- Tu prowadzący Łowców. Czy ktoś potrzebuje pomocy?
W odpowiedzi usłyszał przez komunikator głos Asyr:
- Widzę jeszcze sześć myśliwców przechwytujących kierujących się w naszą stro-

nę. Przypuszczalny czas spotkania: - pięć minut.

- Rozumiem, Piątko. - Corran spojrzał na swój skaner i zobaczył grupę, o której

mówiła. - Zobacz, czy uda ci się skierować walkę w tę stronę.

- Rozkaz, dowódco.
Wyrównawszy lot, Corran łagodnie skręcił na wschód. Nagle przez nocne niebo

przebił się złoty promień słońca. Skupił się na okazałym budynku z kolumnadą i kaska-
dą coraz szerszych schodów. Budynek coraz bardziej się rozjaśniał, aż zalśnił jak latar-
nia morska. Przez moment mógł się nawet mierzyć z wyniosłym splendorem Pałacu
Imperialnego.

Potem zaczął się rozpuszczać.
Futryny okien dymiły i jaśniały, dopóki nie wysadziło ich ciśnienie przegrzanego

powietrza z wnętrza budynku. Zapaliły się proporce na szczycie. Ogromne żelazne
drzwi zmieniły kolor z czarnego na pomarańczowy, potem czerwony, a w końcu biały,
zanim zaczęły się chwiać i runęły. Kolumny się odkształciły, a ostre kanty budynku
zniknęły.

Budynek najpierw zaczął się zapadać, a potem jakby spuchł w środku. Dach

wzniósł się jak stożek wulkanu, a po chwili gmachem wstrząsnęła eksplozja. Na wpół
roztopione bloki granitu, rozrywając się, wystrzelił na boki jak gnijące warzywa, kiedy
strumień pary strzelił w niebo. Strumień zachwiał się i zgęstniał, kiedy para natknęła się
na zimniejsze powietrze górnych warstw atmosfery. Wodna mgiełka mętniała w miarę

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

235
wznoszenia, a po chwili Corran zobaczył, jak od wewnątrz rozświetlają ją złote rozbły-
ski.

Pierwsza srebrzysta błyskawica uderzyła w Pałac Imperium. Corran zaśmiał się

głośno.

- Nawet żywioły chcą zniszczyć Imperium!
Uruchomił swój komunikator.
- Mam nadzieję, że mnie słyszysz, Wedge. Rozpętaliście tu wspaniałą burzę, która

robi swoje. Oby tak dalej.


Wizerunek Coruscant unoszący się przed kapitan Uwllą Iillor na mostku „Tęczy

Corusca" zaczął się zmieniać. Pod bliźniaczymi polami ochronnymi napływające dane
nakreśliły obraz wściekłej, czerwonej burzy, skupionej nad dzielnicą pałacową. Złote
punkty oznaczały uderzenia piorunów, a po chwili zrobiło się ich tak dużo, że plamki
czerwieni wyglądały jak wyspy w morzu złota.

Jhemiti nachylił się w stronę obrazu.
- Wygląda na to, że burza będzie bardzo gwałtowna.
- Sądzę, że najgorsza, jaka spotkała Coruscant od pokoleń. - Schyliła się i popa-

trzyła na obraz spod półprzymkniętych powiek. - Eskadra Łotrów musiała ją w jakiś
sposób wywołać. To broń o niesamowitych możliwościach, ale trudno nią kierować.

- Może rycerz Jedi... - zastanowił się Kalamarianin.
- Mógłby ją opanować? Wątpię, by nawet Imperator potrafił zapanować nad burzą

o takiej sile. Co uważam za pozytywny aspekt sprawy, bo to oznacza, że Imperium nie
będzie w stanie jej powstrzymać.

Wewnętrzne pole ochronne zamigotało i zgasło. Jhemiti wskazał hologram.
- Proszę, tracą tarcze.
- Być może. - Iillor spojrzała na chronometr. - Zostało pięć minut do przybycia

floty. Zacznijcie uruchamiać generatory studni grawitacyjnych.

Jhemiti przymknął oczy.
- Ale tarcze ...
- Nadal tam są - kapitan Iillor spojrzała zimno na swojego pierwszego oficera. -

Damy czas Eskadrze Łotrów na dokończenie misji, ale jeśli im się nie uda, my zakoń-
czymy naszą.

Kiedy Gavin zameldował, że droga jest wolna, Wedge wyszedł zza rogu i dotarł

do centrum komputerowego. Robot budowlany miał takie same zabezpieczenia antyw-
łamaniowe jak centrum, więc Mirax, Iella i Wedge zaopatrzyli się w maski gazowe,
zanim przybiegli do centrum komputerowego. Wedge natychmiast skręcił w stronę
terminala, przy którym siedziała Winter, podczas gdy Iella i Mirax zajęły pozycje
obronne przy drzwiach. Jak leci?

Tycho zerknął na niego. Winter zawzięcie uderzała w klawisze swojego notesu.
- Dobrze i źle. Burza jest tak silna, że orbitalne stacje cumownicze odłączają się i

wycofują. Nawet lepiej: opuściliśmy wewnętrzne tarcze. Niestety, wygląda na to, że ich
wyłączenie spowodowało przesunięcie w programach alokacji zasobów. Burza wyłącza

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

236

niektóre elektrownie, ale inne mają za zadanie przekazywać energię nieużywanymi
wcześniej przewodami.

Wedge zmarszczył brwi.
- Czy masz na myśli, że na skutek zniszczenia pierwszej powłoki ochronnej przez

systemy wspomagające skierowano moc do pozostałych tarcz?

Winter skinęła głową.
- Nikt nie wiedział o istnieniu systemu wspomagającego i zapasowych przewo-

dów. Nie przesyłano nimi żadnej energii, więc zwiadowcy szukający punktów, w któ-
rych można podłączyć się do sieci, nie zauważyli ich. Krótko mówiąc, jest to całkowi-
cie nowa sieć energetyczna. Dostarcza energię najważniejszym służbom miejskim,
których częścią jest ten budynek, co oznacza, że główne tarcze nie zostaną wyłączone.

Niedobrze, pomyślał Wedge, opierając się jedną ręką o pulpit.
- Możesz pokazać plany sieci zapasowej?
- Niedostępne.
Emtrey zbliżył się do rozmawiających.
- Czy mógłbym zaproponować, proszę pana...?
- Co takiego?
- Błyskawica wybiera najprostszą drogę między ziemią a chmurami. Zapasowa

sieć przewodów, a zwłaszcza punkty przekaźnikowe, będą tracić część mocy. Pioruny
uderzą właśnie w te miejsca, więc punkty uderzeń wskażą nam, gdzie się ta sieć znajduje.

Palce Winter pomknęły po klawiaturze notesu. Kula spłaszczyła się, a na nowo

powstałej siatce mapy zaczęły się pojawiać złote punkty. Obraz ukazał okolice Pałacu;
kiedy się powiększył, uderzenia nadal łączyły się w złotą sieć. Wedge zauważył czarne
punkty ukazujące się na mapie za każdym razem, gdy na zewnątrz słychać było ogłu-
szający grzmot.

Tycho wskazał spory kłąb, z którego rozchodziły się liczne złote niteczki.
- To pewnie punkt przekaźnikowy. Nasza burza miała uderzyć w elektrownie i

zniszczyć je. Ta wygląda na odporną na pioruny. To tyle z naszego planu.

Wedge potrząsnął głową.
- Uziemienie, które ochrania ją przed błyskawicami, nie obroni jej przed rakietami.

Winter, możesz namierzyć ten punkt przekaźnikowy?

- Gotowe.
Tycho spojrzał na Wedge'a.
- Masz zamiar wysłać tam kogoś, kiedy nad tamtym terenem szaleje burza?
- Śmigacz, którym przybyłem, nie ma już rakiet, inaczej poleciałbym sam.
- Tak, ale ty jesteś Korelianinem. Nie doceniasz tego, jak bardzo beznadziejne są

niektóre zadania.

- Zgadza się.
- Więc wyślesz Corrana.
- Znów masz rację. - Wedge klepnął Tycha w plecy. - Nie znam pilota, o którym

wiem na pewno, że prześcignie błyskawicę, ale jeśli komuś miałoby się to udać, to
tylko Corranowi.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

237

Corran skierował swój myśliwiec w stronę celu wskazanego przez Winter.
- Chcecie, żebym wleciał w to? - Sześć kilometrów dalej nie było już pojedyn-

czych piorunów; uderzały całą kurtyną ognia. - Wygląda paskudnie.

- Rozumiem, Corran, ale trzeba to zrobić. Ale nie trać ducha, cel jest dwa razy

większy niż przewód na Borleias.

- Trzeba było tak mówić od początku. - Corran szerzej otworzył przepustnicę. -

Cel na kursie.

- Masz cztery minuty.
- Zapamiętam to sobie.
Corran zanurkował i starał się lecieć tak nisko, jak to możliwe pośród durabeto-

nowych otchłani. Burza zaczęła już szarpać skrzydła myśliwca, ale budynki hamowały
uderzenia wiatru. Uderzyło go kilka paskudnych podmuchów, kiedy przelatywał przez
skrzyżowania, najgorsze dopadły go na największym. Miał jeszcze sporo czasu na doj-
ście do siebie.

Zaczął wznosić się, żeby wylecieć z labiryntu miasta jakieś dwa kilometry od celu.

Natychmiast uderzył w niego deszcz. Walił tak mocno w obudowę kabiny i tak bardzo
trząsł całym statkiem, że dopiero kiedy kontrolka tarcz zmieniła barwę z zielonej na
żółtą, zorientował się, iż ktoś do niego strzela. Spojrzenie na rufowy monitor ukazało
dwa myśliwce przechwytujące wiszące mu na ogonie.

Corran zrobił beczkę i zaczął nurkować, ale prawie natychmiast zaprzestał tego

manewru. Przechylając maszynę z powrotem, wyrównał lot i przełączył napęd na silni-
ki repulsorowe. Włączyły się natychmiast; statek uniósł się ponad chodnikiem, zawie-
szony między dwoma budynkami. Jak się odetnie napęd, pomyślał, gasną światła pozy-
cyjne.

Coś za nim eksplodowało, a rufowy czujnik pokazał, że ściga go tylko jeden skos.

Para rakiet, które przeleciały tuż obok jego prawego statecznika, powiedziała mu, że
przeciwnik jest dobry. Lecąc na lewym skrzydle, wykonał ostry skręt za róg budynku,
po czym wykręcił pół beczki i ominął następny. Manewr pozwolił mu na chwilę pozbyć
się przeciwnika, skierował się więc z powrotem w stronę celu.

Łowca Głów rozcinał powietrze wśród ogłuszającego huku grzmotów i uderzeń

piorunów. Corran wiedział, że nie da się wyminąć piorunu -w jednym momencie go nie
ma, w sekundę później się pojawia. Błyskawice oświetlały sylwetki ciemnych wieżow-
ców, pomagając mu w nawigacji. Pod tym względem dawały więcej pożytku niż szko-
dy, ale wiedział, że jedno mocne uderzenie usmażyłoby mu wszystkie przyrządy ste-
rownicze. Wtedy myśliwiec przestałby lecieć, a on by zginął.

Powietrzne turbulencje zaczęły rzucać maszyną. Drążek o mało nie wyrwał się

Corranowi z ręki, ale udało mu się go utrzymać. Lecąc w tak trudnych warunkach, mu-
siał wypośrodkować pomiędzy chwytem zbyt mocnym, który zablokowałby stery do-
prowadzając do katastrofy, a zbyt słabym, który oznaczałby utratę kontroli nad drąż-
kiem sterowniczym i rozbicie myśliwca. Zmniejszył prędkość, usilnie starając się lecieć
prosto na cel.

Obok przemknęły "kolejne smugi zielonego lasera. Przynajmniej dzięki turbulen-

cjom trudno mnie trafić, pomyślał. Skręcił drążek ostro w lewo, potem w prawo i moc-

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

238

no przyciągnął do siebie. Po dwóch sekundach znów skręcił w lewo i przyciągnął drą-
żek. Wyrównując lot na prawo, wcisnął pedały sterów manewrowych i naprowadził
dziób maszyny na rufę myśliwca przechwytującego. Dzięki szybkim zwrotom i bły-
skawicznemu pokonaniu odległości znalazł się za swoim przeciwnikiem w doskonałej
pozycji strzeleckiej.

Blasterowe strzały trafiły w prawe skrzydło myśliwca Imperium, który skręcił w

lewo, schodząc z linii ognia. Corran mógł go dogonić i wykończyć, ale zbliżał się już
do celu, więc przełączył uzbrojenie na pociski udarowe. Ustawił je na pojedynczy
ogień, wykręcił beczkę i zanurkował w stronę celu.

Naprowadził prostokąt celownika na coś, co wyglądało na postument potężnego

obelisku ku czci Imperatora, i wcisnął spust.

Pocisk udarowy wystrzelił, trafił w środek podstawy obelisku, która wybuchła,

rozrzucając gruz na wszystkie strony. Obelisk rzucił olbrzymi cień na fasadę pałacu
Imperialnego, po czym zachwiał się i zawalił. Uderzając o ziemię, rozpadł się na tysią-
ce kawałków, ale Corran nie zauważył żadnych wtórnych wybuchów. Zniszczyłem
pomnik, pomyślał, ale nic poza tym. Lepiej poprawić robotę drugim pociskiem.

Wedge wpatrywał się w mapę. Widział przebieg ataku Corrana i tor lotu pocisku,

który trafił w cel, ale światła nie wyjadły, a obraz nie zgasł.

- Co się stało? Trafił, prawda?
Winter skinęła głową.
- Prosto w cel, ale z niewystarczającą siłą., Zniszczył zewnętrzną powłokę. Kolej-

ny strzał albo dwa powinny załatwić sprawę.

- Lepiej, żeby to był jeden, bo więcej pocisków nie ma - pokręcił głową Tycho.
Wedge wskazał zielony punkt, który oznacza myśliwca przechwytującego zbliża-

jącego się do czerwonej kropki - Łowcy Głów Corrana.

- Pod warunkiem, że będzie w stanie strzelić jeszcze raz. Winter, nie możesz nic

zrobić z tym skosem?

Spojrzała na niego.
- Ten skos dostarczył nam danych do wysłana pocisku. Chcesz, żebyśmy stracili

możliwość kontroli sytuacji?

- Nie, oczywiście, że nie. - Wedge spuścił na chwilę wzrok i coś sobie przypo-

mniał. - Ściągasz od niego dane? Masz jego numer identyfikacyjny i wewnętrzną iden-
tyfikację, prawda?

- Nie da się inaczej zdobyć tych danych. Jesteśmy wewnątrz systemu Imperium,

więc zdobycie ich to pestka.

- Dobrze. Mam pomysł. Włącz się do Kontroli Ruchu Coruscant i wprowadź jego

numer do programów Taksówek, Hangaru i Pomocy Technicznej. - Wedge uruchomił
swój komunikator. - Corran, słuchaj uważnie. Twój pierwszy strzał był dobry, ale drugi
musi być nieco mocniejszy. Oto plan...


Corran zamknął usta, które przed chwilą otworzył ze zdziwienia. - Rozumiem,

Wedge. - Nacisnął kilka klawiszy na klawiaturze. -Dane telemetryczne w drodze. Za-

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

239
uważyłeś, że zawsze kradniesz moje dane do swoich celów? Powinienem dostać doda-
tek do żołdu za wynajdywanie tras.

- Pewnie, zapiszę ci to na poczet przyszłych wypłat. Zbliża się do ciebie skos.

Przygotuj się.

- Rozkaz, szefie! - Corran uśmiechnął się szeroko. Podleć bliżej, złociutki, pomy-

ślał, tak blisko, jak chciał szef, ale na tyle daleko, żebyś mnie nie przypalił. Nieświa-
domie przycisnął dłoń do szyi, ale nie było tam medalionu, który zwykle nosił. Ma go
Gwizdek, przypomniał sobie. Dziś to się będzie musiało liczyć jako szczęście.

Wchodząc na nowy kurs ataku, Corran pozwolił się zbliżyć skosowi. Zmniejszając

odrobinę uścisk na drążku pozwolił, by turbulencje z lekka wstrząsały statkiem. Zielone
strzały lasera otoczyły go ze wszystkich stron. Ruchem kciuka przeniósł całą energię z
przednich tarcz na tylne, po czym zacisnął dłoń na drążku i skręcił pod kątem prostym
w lewo. Cały czas nurkował w stronę celu, ale był gotów poderwać maszynę w ostat-
niej chwili.

Wypatrzył dziurę, którą wyrwał poprzedni pocisk.
- Kontrola, trzy, dwa, jeden! -Nacisnął spust, po czym maksymalnie przyciągnął

drążek do siebie. - Pocisk wystrzelony!


Winter nacisnęła klawisz w swoim notesie.
- Połączenie ustanowione, dane płyną.

Kapitan Iillor spojrzała na Jhemitiego.
- Trzydzieści sekund, odliczanie trwa. Na mój znak włączcie pełną moc generato-

rów studni grawitacyjnych.


Pocisk udarowy Corrana wleciał w cel. Podczas krótkiego lotu komputer namie-

rzający wbudowany w pocisk zbierał odczyty z czujników, porównywał uzyskane w ten
sposób współrzędne z danymi o celu, decydując, kiedy odpalić ładunek, i przekazywał
dane z powrotem do komputera pokładowego Łowcy Głów Corrana. Proces ten powta-
rzał się miliony razy na sekundę, bez przerwy aktualizując pozycję pocisku w stosunku
do celu i przesyłając dane do Łowcy.

Z myśliwca Corrana te same dane przepływały do notesu Winter. Tam zatrzymy-

wały się przez nanosekundę, żeby skierować się do sieci komputerowej Imperium.
Przebiegały przez kilka kluczowych systemów, a potem trafiały do Kontroli Ruchu
Coruscant. Tam informacje przekazywane były do programów Taksówek, Hangaru i
Pomocy Technicznej, po czym - dzięki znacznikom najwyższego priorytetu, którymi
opatrzyła je Winter - byty przekazywane z powrotem do imperialnego myśliwca prze-
chwytującego, który ścigał Łowcę Głów.

Podstawową zaletą komputerów jest to, że mogą zautomatyzować nudne i rutyno-

we prace, którymi nie musi się zajmować człowiek. Jeśli trzeba przesunąć X-winga z
lądowiska do hangaru albo do konserwacji, jednostka R2 przydzielona do myśliwca
może wykonać to proste zadanie, nie kłopocząc nim pilota. A ponieważ myśliwce TIE
nie używały R2, opracowano programy, które wprowadzały do ich komputerów pokła-

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

240

dowych trasy lotu, współrzędne i prędkości, dzięki czemu myśliwcem można było ste-
rować bez pilota.

W tym wypadku kurs, który został przesłany z Łowcy do myśliwca przechwytują-

cego, był kursem, jakim leciał pocisk. Punktem docelowym były współrzędne celu
pocisku, a prędkość- możliwie najbliższa jego prędkości. Wprowadzenie tych danych
wymagało kodu pierwszeństwa, który został podany. Ze względu na potencjalne nie-
bezpieczeństwo wynikające z tego, że kody mogły wpaść w ręce wroga, piloci mogli
wyłączyć automatyczne oprogramowanie, naciskając na klawiaturze odpowiednią se-
kwencję znaków.

Wykonanie tego wymagało dwóch i pół sekundy niepodzielnej uwagi pilota.
Pilot myśliwca przechwytującego na pewno nie mógł skupić w tym momencie

uwagi.

Pocisk udarowy wleciał w otwór, który pozostał po jego poprzedniku, i eksplodo-

wał. Wyrwał dziurę w obudowie kabli energetycznych. Fragmenty obudowy i samych
kabli rozprysły się, uszkadzając część przewodów i pozostawiając resztę nienaruszoną.
Poleciały iskry i kilka kabli się stopiło. Na moment w paru budynkach zabrakło energii,
ale pozostałe linie przejęły więcej mocy i tarcze pozostały nienaruszone.

Potem w to samo miejsce wpadł myśliwiec przechwytujący. Chociaż nie leciał tak

szybko, jak jego poprzednik, uderzył ze znacznie większą siłą. Zgromadził ogromną
ilość energii kinetycznej, która uwolniła się w momencie zderzenia. Prócz tego ogniwa
paliwowe myśliwca wybuchły pod wpływem ciśnienia. Zniszczona obudowa maszyny
skosiła przewody energetyczne, rozcinając grubą wiązkę kabli, a wybuch splątał i spalił
przewody, których nikt nigdy nie miał dotykać.


Wokół kabiny myśliwca Corrana światła Coruscant zgasły.
- Dziesięć, dziewięć, osiem - odliczała kapitan Iillor.
- Patrzcie!
Oderwała wzrok od zegara. Ostatnia sfera pola ochronnego zamigotała.
- Siedem, sześć, pięć...
Tarcze znikły.
- Poruczniku Jhemiti, wyłączyć generatory. - Kapitan Iillor spojrzała w stronę pla-

nety iskrzącej się w oddali jak gwiazda. - Rozpoczyna się bitwa o Coruscant.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

241

R O Z D Z I A Ł

44

Wciąż pławiąc się w chwale odkupienia, porucznik Virar Needa wyjrzał przez wi-

zjer w stronę Centrum Imperialnego. Zobaczył, że światła na planecie zamigotały i
zgasły, ale nawet tak dziwne zjawisko nie przebiło się przez spowijającą go aurę dobre-
go samopoczucia. Było dla niego oczywiste, że ci, którzy dopuścili do problemów z
zasilaniem w Centrum Imperialnym, zostaną skazani na zapomnienie, a on będzie mógł
zająć ich stanowiska.

Kiedy spojrzał w przestrzeń kosmiczną, zobaczył na dużym odcinku falujące

gwiazdy. Z nadprzestrzeni zaczęły wyskakiwać okręty, a jego serce mocniej zabiło na
ten widok. Zawsze lubił oglądać statki wchodzące i wychodzące z przestrzeni Centrum
Imperialnego. Sprawiało mu olbrzymią przyjemność określanie ich typów, a następnie
sprawdzanie swoich ocen z wiadomościami z wojny przeciwko Rebeliantom.

Uśmiechnął się, kiedy z hiperprzestrzeni wyłoniły się dwa duże okręty. Natych-

miast rozpoznał w nich imperialne gwiezdne niszczyciele. Statki skręciły na sterburtę i
zaczęty krążyć po orbicie geostacjonarnej. To standardowa procedura, co doskonale
wiedzą kapitanowie „Oskarżyciela” i „Sędziego”.

Fakt, że rozpoznał oba statki, sprawił mu przyjemność i dlatego zdziwił go wkra-

dający się powoli do serca niepokój. W momencie kiedy pojawił się jeden z długich,
łagodnie zaokrąglonych kalamariańskich krążowników wojennych i ustawił się obok
poprzednich, Needa przypomniał sobie, że „Oskarżyciel” i „Sędzia” zostały zdobyte
przez Rebeliantów w bitwie o Endor. A skoro wraz z nimi zbliżały się kalamariańskie
okręty, oznaczało to... Needa zbladł. W chwili mojej największej chwały Rebelianci
przybyli, aby mnie zniszczyć! - uświadomił sobie w końcu

Coraz więcej rebelianckich statków wyskakiwało z nadprzestrzeni. Duże, małe,

myśliwce, frachtowce, fregaty i korwety, wszystkie ustawione w jednym szeregu z
cięższymi statkami. Krążowniki wojenne i niszczyciele zajęły pozycję w centrum, pod-
czas gdy mniejsze i słabsze jednostki rozciągnęły się wokół północnej półkuli, od rów-
nika do bieguna.

Momentalnie czarna próżnia kosmosu ożyła strzałami z turbolaserów i dział jono-

wych. U dołu iluminatora Needa zobaczył kosmiczną stację obronną Golan. Rombo-
idalna platforma wysyłała w kierunku intruzów serie torped protonowych, baterie tur-

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

242

bolaserów zaś ostrzeliwały najeźdźców zielonymi pociskami energii. Ogień przeciwni-
ka odbijał się bez szkód od tarcz platformy, a przynajmniej tak się na początku Needzie
wydawało, po chwili jednak zauważył, że jej pole ochronne zaczyna się kurczyć.

To niemożliwe, pomyślał. Odwrócił się od iluminatorów i przeczesał brązowe

włosy palcami.

- Panowie, na stanowiska bojowe! Wróg atakuje!
Pedetsen podniósł głowę znad sabaka.
- Przepraszam, proszę pana, ale zwierciadło nie ma stanowisk bojowych.
Needa kilka razy otworzył i zamknął usta, przetrawiając słowa kadeta. To prawda,

uświadomił sobie w końcu, ale przecież musimy coś zrobić!

- Znajdziemy sobie jakąś broń. Nie poddamy się bez walki!

W centrum komputerowym przez kilka sekund było ciemno, ale Wedge'owi te se-

kundy rozciągnęły się w całe lata. Czasu było dość, aby pozostałości z dziecinnego lęku
przed ciemnością zmieszały się z dorosłą obawą przed porażką. Ciemność oślepiła go,
otwierając drogę niezliczonym możliwościom potwornych rozwiązań sytuacji. Zaczął
nawet myśleć, że prąd dostarczany do pomocniczego centrum komputerowego odcięli
imperialni szturmowcy, którzy właśnie w tej chwili przygotowują się do wtargnięcia i
przejęcia kontroli nad urządzeniami.

Włączyło się światło. Holograficzna mapa zafalowała, błysnęła, po czym obraz się

ustabilizował. Przez chwilę Wedge'a przepełniało uczucie triumfu, ale zaraz się zorien-
tował, że skoro nadał jest zasilanie, to przegrali. A może nie?

- Dlaczego mamy prąd?
Winter nacisnęła dwa klawisze w swoim notesie.
- Kiedy zewnętrzne zasilanie zostało odcięte, włączyły się generatory rezerwowe.
- Czyli zasilania nie ma? A pole ochronne?
Nacisnęła jeszcze kilka klawiszy i mapa, ukazująca do tej pory okolice Pałacu,

zamieniła się w mapę orbitalną przedstawiającą całą planetę. Nigdzie nie było widać
śladu tarcz.

- Tarcze wyłączone.
Wedge uruchomił komunikator.
- Corran, udało ci się.
- Ja tylko celowałem, Wedge, to wy zaprogramowaliście zwycięstwo.
- Później będziemy się kłócić, komu ma przypaść zasługa. Uważaj, nadal krążą

wokół ciebie imperialne myśliwce.

- Wszystkie kierują się w górę, Wedge.
- Co?
- Mamy towarzystwo. Wedge spojrzał na Winter.
- Połącz mnie z kontrolą ruchu. Chcę zobaczyć, co się dzieje na orbicie.
- Robi się. - Palce Rimy pomknęły po klawiaturze, a wokół sfery przedstawiającej

Coruscant pojawiły się nagle niezliczone stacje orbitalne, satelity i statki. Flota Rebe-
liantów otaczała zwartą siecią część północnej półkuli. W ich zasięgu unosiło się sporo
stacji Golan, a kilka gwiezdnych niszczycieli zmierzało do ataku przeciw Rebeliantom.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

243

- Możesz poprawić jakość obrazu? Albo ściągnąć obraz z tamtego zwierciadła?
Potrząsnęła głową.
- Nie da się stamtąd ściągnąć obrazu, a wszystkie wojskowe jednostki uniezależni-

ły się od naziemnych stacji kontroli, więc od nich też nic nie uzyskam. Wiemy, gdzie
są, ale nie wiemy, dokąd się kierują.

W formacji Rebeliantów pojawiło się kilka wyrw. Wedge wiedział, że stracone

statki były małe - najprawdopodobniej zmodyfikowane i dozbrojone frachtowce - ale
ich utrata zdenerwowała go. Rzut oka na hologram wystarczył, by się zorientować, że
wobec rozmiarów floty atakującej i niedostatków obrony siły Imperium nie mogły po-
konać Rebeliantów. Mogą nas opóźnić i zranić, pomyślał, ale ochronić przed nami Co-
ruscant? Nie. A to oznacza, że każdy, który zginie tam na górze, zginie niepotrzebnie.

Tycho wskazał jedną z platform kosmicznych.
- Założę się, że to stacja Golan III. Nasze ciężkie statki nie będą się mogły z nią

rozprawić, dopóki nie pokonają niszczycieli. Nie jest tak dobrze uzbrojona jak niszczy-
ciele klasy Victory, ale to ona powoduje najwięcej zniszczeń w naszej flocie.

- Nie możesz się włamać do żadnej z naziemnych wyrzutni rakietowych, aby użyć

ich przeciw tej stacji?

Winter potrząsnęła głową.
- Poza Corranem i innymi Łowcami nie mamy tu żadnej broni. Miło by było, gdy-

by stacja Golan zaczęła nagle strzelać w dół, w atmosferę i w naszą burzę, ale na to
bym w najbliższym czasie nie liczyła.

Tycho wzruszył ramionami.
- Spójrz na to z jaśniejszej strony, Wedge...
- A jest jaśniejsza strona?
- Oczywiście. Gdyby nas namierzyli, przerobiliby nas na skwarki.
- Nie nazwałbym tego jasną stroną, Tycho - Wedge podniósł głowę - ale mogłoby

tak być. Mogłoby być bardzo jasno.


- Nie poddamy się bez walki, poruczniku Needa? - fuknął Pedetsen.
- Wystarczy jedna protonowa torpeda, a poddamy się nawet bez jęku. Biorę dwie.
Needa mrugnął zaskoczony.
- Chcesz, żeby trafili nas dwiema?
- Nie, chcę jeszcze dwie karty. - Kadet spojrzał na swoje karty, a potem znów na

Needę. - Jeśli chodzi o torpedy protonowe, to nie chcę żadnej.

- Nadciągnęli Rebelianci! -Needa wskazał na iluminator. - Musimy coś zrobić!
Pedetsen potrząsnął głową i położył swoje karty do sabaka na stole.
- Proszę pana, jeśli zrobimy cokolwiek, zginiemy. Może którejś ze stron przydadzą

się martwi bohaterowie, ale nie sądzę, żeby sami bohaterowie jakoś na tym skorzystali.
Z drugiej strony, ktokolwiek zdobędzie Centrum Imperialne... a może powinniśmy
nazywać je Coruscant? .. .będzie potrzebował nieuszkodzonego zwierciadła i żywej
załogi.

Needa spojrzał znów na flotę.
- Ale to są Rebelianci!

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

244

- Nie sądzi pan chyba, że mogą nam znaleźć jakieś gorsze zajęcie od tego? - Pede-

tsen uśmiechnął się. - Zapewne potraktują pana jak bohatera.

- Co?
- Przecież to pańskiego kuzyna zamęczył Darth Vader, kiedy tamten pozwolił

uciec Hanowi Solo z Hoth. Załóżmy, że sympatyzował z Rebeliantami, z czego zwie-
rzył się tylko panu, i dlatego pozwolił, by Solo uciekł. Skoro ukarano pana zesłaniem
tutaj, to znaczy, że Imperium coś podejrzewało, ale nie mogło tego udowodnić.

Chyba rzeczywiście można to tak przedstawić. Needa zmarszczył brwi.
- Myślisz, że Rebelianci w to uwierzą?
- Nie wiem, ale jeśli zginiemy, to nie będzie pan mógł ich przekonać, że pan i pań-

ska wierna załoga czekali tu na nich od wieków. - Pedetsen zgarnął ze stołu karty i
zaczął je tasować. - To pański wybór, proszę pana. Proszę robić to, co pan uważa za
stosowne.

Needa zastanawiał się przez chwilę, zmarszczył brwi, po czym kiwnął głową.
- Myślę, że już postanowiłem. Jeśli coś zrobimy, ryzykujemy śmiercią. A ponie-

waż i tak nic nie możemy zrobić, nie mamy żadnego wyboru.

Drżenie przebiegło przez SPES 2711. Needa chwycił się grodzi, kiedy silniki ma-

newrowe lustra znowu zaczęły pracować.

- Przesuwamy się.
- Wiem, poruczniku. Wygląda na to, że ktoś podjął decyzję za pana.

Na mostku „Home One" panował chaos. Przekrzykiwały się setki głosów, a każdy

naglący. Admirał Ackbar siedział w centrum tego wszystkiego i wsłuchiwał się w ko-
munikator przesyłający informacje od grupy jego dowódców. Do bitwy włączyły się
dwa imperialne gwiezdne niszczyciele: „Triumf i „Monarcha". „Emancypator” i „Wy-
zwoliciel” już atakowały. „Triumf stracił z jednej strony tarcze, zmuszając kapitana,
aby wykonał pół beczki i wystawił w stronę Rebeliantów bok z nieuszkodzonymi osło-
nami.

Kłopoty niszczyciela podniosły Ackbara na duchu, ale sytuacja po prawej stronie

rufy platformy kosmicznej stacji obronnej Golan przyprawiała go o mdłości. Stacja
wychwytywała i bezlitośnie niszczyła małe statki Rebeliantów. Dowódca platformy
niszczył jednostki przeciwnika niezliczonymi torpedami protonowymi, pozostawiając
turbolasery do obrony przed myśliwcami. Wyglądało na to, że myśliwce TIE przyby-
wające z Coruscant były zadowolone, mogąc walczyć pod osłoną stacji. Co prawda,
stacja nie mogła się przemieszczać, ale dzięki temu była tylko odrobinę mniej śmier-
cionośna niż gwiezdne niszczyciele. A przecież zanim te ostatnie zostaną usunięte z
gry, zginie jeszcze wiele mniejszych statków Rebeliantów.

Ackbar podniósł oczy na Quarrenkę, która właśnie podeszła do jego fotela kapi-

tańskiego.

- O co chodzi, komandor Sirlul? Coś ze stacją?
- Możliwe...- Jakiś hałas zagłuszył jej słowa, kiedy wskazała na wizjer w prawej

burcie - Zwierciadło się rusza.

- Niby czemu miałoby to...?

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

245

Zanim Sirlul zdążyła odpowiedzieć, panele lustra zmieniły położenie i zatrzymały

się w pozycji odbijającej światło. Cała konstrukcja skręciła lekko, mocniej skupiając
promienie. Poza odbitym światłem nie widać było w przestrzeni nic, więc łatwo było
zauważyć, na czym się skupiło. Wyglądało jak świecąca kropka na brzegu stacji Golan
III.

Na brzegach koła zaczęły się pojawiać srebrzyste linie, jak pęknięcia w lodzie albo

rozrastające się w ziemi korzenie. Delikatne i kruche, ześliznęły się ze stacji i uleciały
w kosmos. Świetlisty punkt przesunął się odrobinę, pozostawiając po sobie czarny ślad.
Srebrzyste korzonki przylgnęły do brzegu śladu, podczas gdy inne pognały w kosmos.

Quarrenka złączyła ręce za plecami.
- W punkcie ogniskowym promień słoneczny ma około dwunastu i pół metra śred-

nicy. To mniej więcej długość X-winga.

Przesuwający się powoli promień wypalał w stacji coraz zwiększą dziurę. Przesta-

ła już strzelać połowa baterii turbolaserowych. Ackbar łatwo mógł sobie wyobrazić
zniszczenia, których dokonywał promień, dziurawiąc przegrodę za przegrodą, powoli
przepalając stację na pół. Pokład stawał się czerwony, potem biały, a następnie wypa-
rowywał. Promień słoneczny wnikał głębiej, spalając wszystko, czego dotknął, po czym
docierał do kolejnej przegrody.

Ackbar wzniósł oczy do góry.
- Kiedy platforma przestanie strzelać, wyślijcie tam „Devoniana” i „Rylotha”.

Chcę, żeby ludzie przeprowadzili inspekcję tej stacji i pomogli tym, którzy przetrwali.

- Proszę pana, „Ryloth” i „Devonian” mogą zabrać na pokład mniej niż stu ludzi.

A na stacji jest ponad tysiąc.

- Już nie, komandorze. - Ackbar przymknął oczy, kiedy eksplodowało coś w po-

bliżu centrum stacji. - A ci, co zostali, nie będą wrogo nastawieni. Będą chcieli opuścić
to miejsce, a my im w tym pomożemy. Wyślijcie ich na inne stacje Golan, niech tam
opowiedzą, co się im przydarzyło. Da to do myślenia ich dowódcom i może - tylko
może - ocali wielu ludzi po obu stronach.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

246

R O Z D Z I A Ł

45

Corran spojrzał na wskaźnik na desce rozdzielczej. Zostało mu paliwa jeszcze na

dziesięć minut lotu. Powrót do bazy Tycha zająłby mu ze dwie, trzy minuty, a tanko-
wanie około pół godziny. Nie był pewien, czy Wedge'owi i reszcie nie zagraża niebez-
pieczeństwo ze strony sił Imperium, z całą tą flotą krążącą nad okolicami pałacu, ale
pytanie to musiało pozostać bez odpowiedzi, bo i tak nie starczyłoby mu paliwa. Podej-
rzewał, że pozostali byli w podobnej sytuacji.

- Tu dowódca Łowców, meldujcie o poziomie paliwa.
Za chwilę już wiedział, że są w takiej samej sytuacji jak on.
- Zrobimy tak: wszyscy mają rozejrzeć się dokładnie po okolicy. Jeśli nie ma w tej

chwili żadnego niebezpieczeństwa, lecimy do bazy, tankujemy i wracamy tutaj.

- Zrozumiano, dowódco Łowców - odezwały się głosy.
- Corran, ja też to słyszałem - odezwał się głos Wedge'a. - Według Winter, w two-

jej okolicy nic się nie dzieje, podobnie u nas. Lećcie do bazy i wracaj szybko.

- Dobra, Wedge. Bez odbioru.
Corran zatoczył swoim Łowcą Głów duży łuk, dzięki czemu inni szybciej dotarli

do hangarów. Pierwszy w powietrzu, ostatni na ziemi, pomyślał i uśmiechnął się. Wie-
dział, że nie musi innym służyć za przykład. Prawda była taka, że ich piątka strąciła
tuzin gwiezdnych i przechwytujących myśliwców, co oznaczało, że Łotrzy nie stracili
swoich umiejętności, a Asyr Sei'lar była tak dobrym pilotem, jak twierdziła.

Przestawił czujniki na daleki zasięg i natychmiast odebrał na skanerze kilka sygna-

łów. Uruchomił kanał łączności.

- Pash, wychwyciłem dziewięć czy dziesięć sygnałów - zameldował.
- Rozumiem, Corran. To chyba statki cywilne. Zaczynają uciekać.
Corran skręcił na lewo i zanurkował, kierując się w stronę jednego z sygnałów wy-

łapanych przez czujniki. Okazało się, że to luksusowy jacht o eleganckiej, płynnej linii i
jaskrawo pomalowanym kadłubie. Podobnie jak inne statki, kierował się na północny
wschód, aby prześliznąć się w miejscu, gdzie kończyła się sieć okrętów Sojuszu. Za-
mierzały przelecieć na słoneczną stronę planety i stamtąd skoczyć w nadprzestrzeń,
osłonięci tarczą planety przed atakami Rebeliantów.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

247

Corran był pewien, że większość uciekających była absolutnie przekonana, iż Re-

belianci ukradną ich dobra, pozbawią kosztowności, zgwałcą dzieci, będą torturować,
kaleczyć i zabijać mieszkańców, a także popełniać wiele innych przestępstw. Nie są-
dził, aby większość Rebeliantów myślała o grabieży i gwałtach, ale tutaj, w sercu Impe-
rium, wiara w kłamstwa, których Imperator używał do uprawomocnienia swej dyktator-
skiej władzy, była niezachwiana. A nawet ci, którzy nie wierzyli w te kłamstwa, uważa-
li, że mają się czego obawiać, skoro jednym z głównych postulatów Rebeliantów było
pociągnięcie Imperialnych do odpowiedzialności za ich winy.

Myśląc o uciekających, czuł rozterkę. Z jednej strony chciał, by spotkała ich kara.

Mógłby łatwo skręcić odrobinę i odstrzelić strzałem z lasera hipernapęd jachtu. To
zatrzymałoby jego pasażerów na Coruscant i zmusiło do poniesienia odpowiedzialności
za zbrodnie popełnione przeciwko innym mieszkańcom.

Z drugiej strony, miał dla nich zrozumienie. Imperium zmusiło go do ucieczki z

Korelii z bagażem, w którym zmieściło się niewiele więcej niż ubranie na zmianę. Mu-
siał nawet zmienić tożsamość... i to samo będą musieli zrobić ci uchodźcy. Jemu pozo-
stanie przy własnym nazwisku groziło tym, że dopadną go łowcy Imperium. Musiał
zmienić tożsamość i styl życia, aby je ochronić. Ta ciągła obawa przed wykryciem,
przed kolejną ucieczką wydawała mu się gorszą karą niż jakiekolwiek więzienie, a
nawet wyrok śmierci. Lepiej nie żyć, niż żyć w ciągłym strachu, pomyślał.

Nie wiedział, czy kiedyś gdzieś słyszał te słowa, czy sam je wymyślił, ale uderzyło

go, że w tych słowach kryło się sedno rebelianckiej opozycji przeciw Imperium. Mon
Mothma i inni przywódcy byli na tyle dalekowzroczni, aby patrzeć w przyszłość i pla-
nować kierunek kampanii przeciwko Imperium, ale dla ludzi z jego sfery walka toczyła
się o to, aby pokonać siły, których się bali. Fakt, że po każdej bitwie, każdym zwycię-
stwie można się było odrobinę mniej bać, był naprawdę wspaniałą nagrodą.

Corran przyciągnął do siebie drążek i oddalił się od uciekającego jachtu. Uciekaj,

ale wiedz, że nigdy nie uciekniesz wystarczająco daleko, pomyślał.

Kierował maszynę w stronę hangaru, kiedy ujrzał nietypowy punkt na ekranie sen-

sorów. Uruchomił program identyfikacyjny, ale punkt znikał i pojawiał się, nie pozwa-
lając zebrać wystarczających danych. Komputer nie mógł się zdecydować, czy ma do
czynienia z nieznanym myśliwcem, czy z gwiezdnym superniszczycielem.

- Pash, czy masz coś na 352,4 stopnia?
- Nic. A ty masz?
- Tak, ale to coś dziwnego. Pewnie jakieś zawirowania powietrzne. Sprawdzę to.
- Potrzebujesz wsparcia? Nie muszę jeszcze lądować.
- Nie, zrobię tylko rundkę. Jeśli będę potrzebował pomocy, twoja maszyna będzie

musiała być gotowa do lotu. - Corran rzucił okiem na wskaźnik paliwa. - Jedna rundka i
wracam.


Kiedy kosmiczna stacja obronna Golan została zniszczona, admirał Ackbar wysłał

sygnał do przegrupowania sił. Początkowo Rebelianci spodziewali się, że natkną się na
dwa albo trzy razy więcej gwiezdnych niszczycieli broniących Coruscant. To, że wy-
stawiono tylko „Triumf i „Monarchę", zaskoczyło Ackbara, ponieważ żaden z tych

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

248

statków nie mógł się szczycić specjalnymi osiągnięciami ani nadzwyczajną załogą.
Według ostatnich raportów, w skład sił obronnych Coruscant miały także wchodzić
„Wola Imperatora" i „Imperator", a ich udział w bitwie bardzo skomplikowałby sprawę.

„Wyzwoliciel", „Emancypator" i „Home One" przesuwały się szeregiem wzdłuż

niszczycieli „Triumf i „Monarcha". Obie strony wymieniły serie pocisków i rakiet,
czyniąc sobie nawzajem drobne szkody. Na początku chroniły ich tarcze, które jednak z
każdą chwilą-jak można było przewidzieć -słabły. Pod nimi potężne pancerze statków
musiały wytrzymywać siłę wybuchów rakietowych i laserowych pocisków. Niektóre
strzały, prowadzone przez Moc albo przez ślepy traf, trafiały w baterie turbolaserowe i
wyrzutnie torped, topiąc je, miażdżąc i niszcząc. Inne odbijały się od kadłuba statku
albo nadbudowy. Stopniowo osłabiały granicę między próżnią a wnętrzem statku.

Jak zawsze na wojnie najlepszą strategią było trafić, samemu nie będąc trafionym.

W przypadku statków tych rozmiarów co gwiezdne niszczyciele i ciężkie krążowniki,
uniknięcie trafienia było- w najlepszym wypadku - trudne. Jedynym rozwiązaniem w
takiej sytuacji było maksymalne zmniejszenie ilości broni, którą celowano w statek. W
przypadku dwóch linii statków mijających się naprzeciw siebie obie strony były nara-
żone na olbrzymie straty.

Artylerzyści „Mon Remondy" zaczęli ostrzał „Triumfu". Imperialny niszczyciel

gwiezdny stracił już osłony, więc strzały z turbolasera bez problemu trafiały w kadłub
maszyny. Jeszcze więcej zniszczeń zadawały jonowe działa kalamariańskiego krążow-
nika. Ich niebieskie błyskawice błądziły po całym kadłubie niszczyciela i powodowały
eksplozje.

Podczas gdy „Mon Remonda" zaatakowała „Triumf, ochronny parasol statków So-

juszu otaczający Coruscant zaczął się rozłączać. Fregaty szturmowe -jak szumnie na-
zwano przebudowane frachtowce - zaczęły zaciskać sieć wokół dwóch okrętów Impe-
rium i ich statków pomocniczych. Wcześniej nie mogłyby przetrwać ataku większych
statków, ale działania wojenne mocno nadwątliły arsenał gwiezdnych niszczycieli.
Fregat było tak dużo, że artylerzyści, którzy je namierzali, nie byli w stanie namierzyć
wszystkich naraz.

Inne, cięższe statki-koreliańskie korwety, kanonierki i najróżniejsze ciężkie krą-

żowniki - oddaliły się trochę od Coruscant. Z dalszej odległości mogły zobaczyć, co
jest po drugiej stronie planety, i stwierdzić, czy nie kryją się tam jakieś siły Imperium.
Znalazły się poza zasięgiem kosmicznych stacji obronnych Golan, ale na tyle blisko, by
w razie czego szybko włączyć się do akcji.

Gwiezdne myśliwce i transportowce skierowały się w stronę planety. Wynik walki

w przestrzeni kosmicznej był ważny, ale bez oddziałów na planecie, które przejmą,
utrzymają i zabezpieczą najważniejsze-budynki, Coruscant pozostanie niezdobyta.
Ackbar nie wierzył w to, że planeta jest całkowicie bezbronna. To, że tarcze zostały
wyłączone, było niemal cudem, ale nie wiedział, jak długo ten stan się utrzyma. A że
miał możliwość wysłania oddziałów na planetę, zrobił to na tyle szybko, na ile pozwa-
lała mu rozwaga.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

249

Komandor Sirlul wystukała rozkaz na klawiaturze umieszczonej w podłokietniku

fotela Ackbara. Przed nim pojawił się holograficzny obraz niszczyciela „Triumf. Wiele
systemów było zaznaczonych na czerwono, między innymi mostek.

- „Triumf stracił napęd i opada w stronę atmosfery. Ackbar uruchomił komunika-

tor.

- Ackbar do Onomy.
- Tu Onoma, admirale.
- Wstrzymać ostrzał niszczyciela „Triumf. Użyjcie promienia ściągającego, aby

wyciągnąć „Triumfa” na orbitę i nadać mu prędkość, dzięki której nie spadnie w atmos-
ferę. Jeśli to możliwe, chciałbym ocalić ten okręt. - Ackbar spojrzał na „Monarchę” i
stwierdził, że doznał podobnych uszkodzeń jak „Triumf. Jak się uda z „Triumfem”,
pomyślał, to może ocalimy w ten sam sposób większość niszczycieli.

- Zrozumiałem, proszę pana. Bez odbioru. - Sirlul spojrzała na Ackbara.
- Kapitan Averen z „Monarchy" wysłał do wszystkich prośbę o rozejm.
- Podda się bezwarunkowo?
- Nawet jeśli będzie stawiał warunki, to nieistotne. Ackbar skinął głową.
- Rozpocznij negocjacje.
- Tak jest, admirale.
- A potem będę miał dla pani kolejną robotę.
- Tak, admirale?
Ackbar wskazał na Coruscant.
- Trzeba znaleźć tam kogoś, kto będzie mógł poddać tę planetę.

Wedge kazał Rimie pokazać taktyczny plan okolic Pałacu.
- Corran, nie ma nic w miejscu, które zgłaszałeś - powiedział.
- Sygnał jest słaby. Oscyluje, jakby przemieszczał się między budynkami. Kompu-

ter nie może zlokalizować... chwileczkę!

- Co się dzieje, Corran?
- Straciłem kontrolę nad przepustnicą! Przyspieszam! -Zielona strzałka, która

wskazywała Łowcę Corrana, zaczęła nurkować w stronę planety. - Rozpoczynam awa-
ryjną blokadę wtryskiwaczy paliwa numer jeden i dwa.

W ten sposób ograniczy ilość paliwa o połowę i statek zwolni, pomyślał Wedge.

Spojrzał na Winter.

- Możesz mu pomóc?
- Spróbuję.
- Odmawiam. Winter, wyłącz kod pierwszeństwa, którego używasz. Muszę za-

mknąć te dwa wtryskiwacze.

- Corranie, nie użyłam kodu pierwszeństwa.
- Oczywiście, że tak. Jestem zablokowany. Nie mam władzy nad maszyną. Wedge

zaczął się wpatrywać w dane przepływające po ekranie notesu.

- Co się dzieje?
W dobiegającym przez komunikator głosie Corrana pojawiła się panika.
- Ręczny kod pierwszeństwa nie działa.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

250

- Katapultuj się, Corran!
- Nie mogę, jestem odwrócony. Nic nie da się...
Komunikator zamilkł, kiedy zielona strzałka zniknęła z ekranu. Wedge usłyszał

eksplozję i wsłuchiwał się w jej echa, podczas gdy holograficzny obraz budynku, w
który trafił Łowca Corrana, zaczął się powoli walić. Widział, jak budynek zapada się do
środka, ale wydało mu się, że to w nim coś się zapada. Poczuł wewnętrzną pustkę, która
wchłonęła uprzednie podniecenie. Przepełniał go ból i poczucie winy.

Wedge uderzył pięścią w blat terminalu, zerwał z głowy maskę i odrzucił ją daleko

za siebie. Nie wiedział, czy cały gaz już się ulotnił, podświadomie miał nadzieję, że
jeszcze nie. Walczył przeciw Imperium ponad siedem lat. W tym czasie przyjaciele
przychodzili i odchodzili - zazwyczaj odchodzili. Stał się na tyle cyniczny, że przestał
nawiązywać przyjaźnie z nowymi rekrutami, ponieważ to oni pierwsi ginęli, a jeśli nie
byli bliskimi przyjaciółmi, ich śmierć tak bardzo nie bolała.

Prawda była jednak taka, że utrzymywanie dystansu wcale nie izolowało; wyda-

wało mu się tylko, że nie czuje bólu, gdy kogoś traci. Ale Corran, podobnie jak reszta
Łotrów i parę innych osób, przebił się przez ten kokon. Nie zawsze się zgadzali, ale
różnice zdań nie umniejszały szacunku i podziwu, jaki wobec siebie czuli. Corran był
dobrym pilotem i mądrym człowiekiem, który uważał lojalność za święty fundament
przyjaźni. Był jak Tycho i Luke-wszyscy oni znali potworność, napięcie i niepokój
związane z wojną i wszyscy znali poczucie satysfakcji, jakie towarzyszy dobrze wyko-
nanemu zadaniu.

Chociaż walczyli przeciwko szturmowcom Imperium i pilotom, uważali, że jest

coś złego w radości z zabijania innych żywych istot. I nie byli dumni z tego, że zabijali,
ale z tego, że udawało im się przeżyć. Cieszyli się, że powstrzymali kogoś przed zabi-
ciem swych przyjaciół i w ten sposób udawało im się nieco rozluźnić więzy zła, w któ-
rych imperium trzymało przerażoną ludność. Tylko ci, którzy przeszli przez to, co oni,
mogli na prawdę to wszystko zrozumieć. I tylko ci, którzy to zrozumieli, wiedzieli,
dlaczego wojna i zabijanie powinny być ostatecznością.

Ktoś położył dłoń na ramieniu Wedge'a. Komandor szarpnął się, odsuwając rękę

Tycha.

- Straciłem kolejnego.
- Może tak. - Maska odcisnęła na twarzy Tycho czerwoną krechę. -A może nie.

Może Corranowi udało się katapultować, zanim się rozbił. Może leży właśnie na tej
stercie gruzu i czeka, żeby mu ktoś pomógł.

A może jest tak głęboko pod gruzami, że nigdy go nie znajdziemy, pomyślał Wed-

ge. Odetchnął głęboko i skinął głową.

- Masz rację, zapewne tak właśnie się stało. Pewnie teraz na nas czeka.
- Bądź co bądź jest Łotrem.
- Dobra, idziemy. - Wedge skierował się do drzwi. - On jest Łotrem, a my trosz-

czymy się o naszych ludzi. Bez względu na okoliczności i położenie, troszczymy się o
naszych ludzi.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

251

R O Z D Z I A Ł

46

Wedge Antilles stwierdził, że durabeton i transpastal są niezwykle czyste. Desz-

cze, które prawie bez przerwy padały przez ostatnie cztery dni, spłukały kurz i sprawi-
ły, że pokruszone kawałki pseudogranitu wyglądały prawie ładnie. W stercie nic się nie
ruszało; oprócz odbłysków srebra, czerni i szarości nie było widać innych kolorów.
Góra gruzu sięgała niecałe siedem metrów powyżej miejsca, w którym stał, ponieważ
walące się kondygnacje zapadły się do środka.

A gdzieś tam znajdują się doczesne szczątki Corrana Homa, pomyślał Wedge. Bu-

dynek, w który uderzył Corran, stał na drodze robota budowlanego, kiedy więc Mirax
uruchomiła syreny alarmowe, aby spowodować ewakuację centrum komputerowego,
również ten gmach został opuszczony. Większość dopiero co pozbawionych domu
ludzi przejęła już powiedzonka Rebeliantów i stwierdziła, że musiała być z nimi Moc,
kiedy uciekali z budynku. A inni twierdzili, że Corran, wiedząc, że jego Łowca Głów
spada specjalnie celował w wieżę, w której nie było ludzi. Mówili, że zachował się jak
bohater.

Jakby właśnie dlatego miał być bohaterem. Jakby nie zrobił nic innego, żeby za-

służyć na to miano. Wedge stwierdził, że znów zaciska pięści. Zmusił się do rozpro-
stowania palców, jak to robił wielokrotnie od czasu zdobycia Coruscant. Kiedy już do
tego doszło, dzięki staraniom jego ludzi Coruscant nie utonęła we krwi. W gruncie
rzeczy, poza przykrymi incydentami w przestrzeni kosmicznej i kilkoma wypadkami na
planecie, nikt nie odniósł obrażeń.

- Kolejny cud, kolejny znak, że Moc była z nami.
Wedge nie cierpiał kpiącego tonu, jakim wymówił te słowa. Wszyscy wokół po-

szaleli z radości, kiedy Coruscant się poddała. Nawet on świętował, chociaż był nieco
przygaszony, ponieważ Arii Numb znaleziono żywą i prawie zdrową w Znik-Sektorze.
Jej powrót nie zmniejszył bólu po stracie Corrana, zwłaszcza że Mirax Terrik zacho-
wywała się tak, jakby ktoś jej wyrwał serce, a Iella Wessiri też nie wyglądała dużo
lepiej. Przy takiej stracie ciężko się było skupić nad olbrzymim hologramem ukazują-
cym wyzwolenie Coruscant.

Za powód swojego niepokoju i frustracji Wedge uznał śmierć Corrana. Nie chciał

zastanawiać się nad pytaniem, które zadawali sobie wszyscy dowódcy Rebeliantów:

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

252

dlaczego poszło im tak łatwo? Samo rozmyślanie o tym wydawało się w jakiś sposób
uszczuplać zwycięstwo, które było, jak by na to nie patrzeć, zdobyte ciężką walką,
dzięki temu, że wszystko zostało dokładnie zaplanowane i wykonane. Mimo to prze-
ciętna talia kart do sabaka miała większą moc obliczeniową niż całe pozostawione do
obrony planety dowództwo marynarki wojennej Imperium.

Jedynym wnioskiem, jaki można było wysnuć ze skrajnie nieudolnej obrony Co-

ruscant, było to, że Ysanna Isard chciała, aby Nowa Republika przejęła planetę. Rada
Tymczasowa uważała Coruscant za symbol. Przejęcie planety miało dać im prawo do
rządzenia galaktyką. Nie było wątpliwości, że wiele planet, które dotąd deklarowały
neutralność, zaprzysięgnie wierność Republice. W ten sposób zdobycie Coruscant przy-
spieszało upadek Imperium.

Coruscant stała się też czarną dziurą, z której Nowa Republika nie mogła uciec.

Jak zdobycie planety było celem dla nich, tak samo byłoby w przypadku każdego inne-
go pretendenta do tronu Palpatine'a. Rebelianci, którzy uniknęli odkrycia przez wroga
dzięki nieustannemu przenoszeniu się z miejsca na miejsce, teraz znaleźli się w ślepym
zaułku. Przehandlowali elastyczność i ruchliwość za legitymizację swojej władzy, i
Wedge nie był pewien, czy to była opłacalna zamiana.

Wiedział też, że będą musieli zapłacić za podbój Coruscant. Nie ulegało wątpliwo-

ści, że Ysanna Isard przehandlowała planetę za możliwość ucieczki z niej - nikt nie
znalazł żadnych jej śladów, a powód ucieczki wydawał się całkiem logiczny. Pogłoski
o zarazie rozprzestrzeniającej się po Znik-Sektorze rozchodziły się szybko i sprawnie.
Nawara Ven i Riv Shiel przeszli terapię bacta i powracali do zdrowia. Sądząc z tych
kilku informacji, które podał mu generał Cracken na podstawie wiadomości od Arii
Nunb. wirus został zapewne stworzony przez Imperium specjalnie po to, aby zamienić
Coruscant w kostnicę, ale podbój zniweczył te plany. Wirusa znaleziono w zapasach
wody, ale zagotowanie jej przez Eskadrę Łowców zapewne wybiło większość zaraz-
ków.

Wedge usłyszał za plecami kroki, ale zamiast Tycha i Rimy. których się spodzie-

wał, ujrzał generała Crackena i Pasha. Już chciał się uśmiechnąć, ale Pash sprawiał
wrażenie niepewnego, a Airen zdeterminowanego, co oznaczało, że sytuacja jest po-
ważna.

- Dzień dobry, generale, poruczniku. Co mogę dla panów zrobić?
Cracken, jako starszy, odezwał się pierwszy:
- Jest pewien postęp w śledztwie w sprawie tego, co przydarzyło się porucznikowi

Hornowi. Moi ludzie sprawdzili wszystkie wykryte przez czujniki ślady, które mogły
mieć coś wspólnego z katastrofą, a także transmisje radiowe i zeznania wszystkich
osób, które słyszały jego ostatnie przekazy.

Wedge uśmiechnął się z zadowoleniem.
- To dobra wiadomość. Możecie panowie chwilę poczekać? Jestem pewien, że Ty-

cho chciałby to usłyszeć, i nie trzeba będzie powtarzać. - Wedge spojrzał na zegarek. -
Powinien tu być za chwilę.

Airen Cracken pokręcił głową.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

253

- Obawiam się, że nie przyłączy się do pana. Został aresztowany za zdradę i zabój-

stwo Corrana Horna.

- Co? To niemożliwe! - Wedge wpatrywał się w szefa wywiadu Sojuszu - Tycho

nigdy by tego nie zrobił. Nigdy!

Generał Cracken wyciągnął rękę.
- Są rzeczy, o których pan nie wie, komandorze, i chyba nie muszę panu przypo-

minać, że zatrzymanie nie oznacza skazania. Mamy po prostu wystarczająco dużo do-
wodów, aby go aresztować, i uważaliśmy, że należy to zrobić.

Wedge skrzyżował ręce na piersi.
- Jakie to dowody?
- Bez zgody opuścił stanowisko na Noquivizorze. Przyleciał stamtąd na Coruscant,

przywożąc ze sobą robota M-3PO napakowanego mnóstwem poufnych informacji.

- Zrobił to wszystko na mój rozkaz, generale. Te rozkazy zostały przekazane i za-

pieczętowane przeze mnie na Noquivizorze.

Starszy mężczyzna kiwnął głową.
- Tak mnie poinformowano i tak brzmi pańskie oświadczenie. Jeśli kiedykolwiek

dotrzemy do pańskiego biura, jestem pewien, że znajdę tam te rozkazy. Jednakże dopó-
ki ich nie mam, jego zniknięcie wygląda bardzo podejrzanie, zwłaszcza w połączeniu z
innymi sprawami.

- Jakimi?
- Kapitan Celchu znał kody dowodzenia Łowcy Głów, którym leciał Hom.
- Znał kody wszystkich tych myśliwców.
- Tak, ale żaden inny pilot nie oskarżał go o zdradę. - Generał Cracken spojrzał na

swojego syna. - Pash usłyszał ożywioną rozmowę pomiędzy Hornem a Celchu tuż
przed początkiem misji. Celchu powiedział Hornowi, że specjalnie sprawdził jego ma-
szynę.

Wedge podniósł głowę, a Pash wzdrygnął się na widok jego surowego spojrzenia.
- Czy to prawda?
- Nie szpiegowałem, komandorze.
- Mój syn nie został przydzielony do pańskiej jednostki, żeby szpiegować. Po pro-

stu akurat tam się znalazł - Airen zmarszczył brwi. - Nie chciał mi powiedzieć o tej
rozmowie i był bardzo trudnym świadkiem.

- Rozumiem. - Szef Eskadry Łotrów skinął na Pasha. - Corran pewnie się wście-

kał. Jak zareagował Tycho?

Napięta twarz Pasha rozluźniła się.
- Powiedział, że nie ma nic przeciwko dochodzeniu. Powiedział, że nie ma się

czego bać.

Wedge uniósł brew.
- To nie brzmi jak oświadczenie osoby, która boi się odkrycia prawdy o sobie.
- Nie miałby się czego bać, gdyby wyłączył ręczny kod pierwszeństwa i podał

swoim mocodawcom kod dowodzenia do Łowcy. To, co zrobiliście z tamtym myśliw-
cem przechwytujący m, oni zrobili z Łowcą Głów Horna.

- Nadal nie wyjaśnił pan związku pomiędzy Tycho a Imperium.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

254

- Ale zaraz to zrobię, komandorze. - Cracken wzruszył ramionami. -Mamy sposób,

motyw i możliwość. To wszystko, czego potrzebujemy, aby go aresztować i postawić
przed sądem.

Wedge spojrzał na niego z ukosa.
- Popełniacie błąd i dobrze o tym wiecie. Po tym wszystkim, czego dokonaliśmy,

doszliśmy do momentu, kiedy aresztuje się kogoś, kto narażał swoje życie dla Rebelii,
wyłącznie na podstawie poszlak. Postępek godny Imperium.

- Nie, komandorze Antilles, myli się pan. - W oczach starszego Crackena błysnął

gniew, który dało się słyszeć w głosie. - Imperium złapałoby Celchu, torturowało tak
długo, aż by się przyznał, po czym by go zabiło. Zniknąłby, a nikt nie śmiałby nawet o
niego zapytać. Tak zajęłoby się sprawą Imperium. Ale my postąpimy inaczej: będzie
miał proces i zostanie uniewinniony lub uznany winnym publicznie, jawnie i uczciwie.
Sprawiedliwości stanie się zadość.

Cracken podniósł rękę i spojrzał w oczy Wedge'a.
- Po to właśnie walczyliśmy, komandorze. Wie pan o tym. Musi pan zrozumieć, że

nie ma innego sposobu na rozwiązanie tej sprawy.

Wedge zastanowił się przez moment, zamknął oczy i skinął głową.
- Oczywiście ma pan rację, generale. Walczyliśmy o sprawiedliwość. - Odwrócił

się, by spojrzeć na grób Corrana i pomyśleć o Tychu. - Smutne jest to, że mimo zwy-
cięstwa nie możemy wymierzyć sprawiedliwości tym, którzy najbardziej na to zasługu-
ją.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

255

E P I L O G

Nawet jeśli istniało miejsce, które by go nie bolało, Corran Horn nie umiałby go

wskazać. Największy ból czuł w ramionach. Kajdanki, którymi skuto mu na plecach
ręce, wrzynały się coraz bardziej w ciało, przyciągając łokieć do łokcia. Ręce miał za-
kute w metal od łokci po czubki palców. W KorSeku stosowanie takich kajdan było od
dawna zakazane.

Stwierdził, że leży w ciemnościach na brzuchu na jakiejś wąskiej pryczy. Był nagi,

jeśli nie liczyć kajdanek, a pomieszczenie było dość chłodne. Słabe, ledwo uchwytne
drżenie przebiegło przez pryczę, wywołując ciche brzęczenie, które, jeżeli trzymał gło-
wę pod odpowiednim kątem, mógł od czasu do czasu usłyszeć. Wytężył wzrok, mając
nadzieję coś zobaczyć, ale w całkowitych ciemnościach nic nie było widać.

Corran zorientował się, że nie może skupić myśli, co nasunęło mu pomysł, że zo-

stał czymś odurzony. Jeśli dodać do tego kajdanki, nagość i ciemność, po prostu musiał
dojść do wniosku, że został złapany przez Imperium. Ciemności i narkotyki sprawiały,
że nie mógł jasno myśleć. Przez nagość czuł się bezbronny, a w każdym razie taki był
zamiar jego prześladowców. Przypomniał sobie szkolenie w KorSeku na temat sposo-
bów, jakie porywacze stosują, by wytrącić z równowagi swoje ofiary i doszedł do
wniosku, że właśnie tak jest traktowany.

Chłód i wibracja sugerowały, że jest na statku lecącym gdzieś w hiperprzestrzeni.

Wiedział, że Imperialni uciekają z Coruscant, ale przez chwilę zastanawiał się dlacze-
go. Po chwili przypomniał sobie, że do systemu Coruscant przybyła flota Sojuszu.
Zmarszczył brwi. Ale skoro wygraliśmy, pomyślał, to czemu jestem ich więźniem?

Spróbował sobie przypomnieć ostatnie chwile spędzone na Coruscant. Stracił pa-

nowanie nad swoim Łowcą i nie mógł uruchomić ręcznego sterowania. Potem błysnęło
światełko na desce rozdzielczej, ostrzegając, że jednostka kompensacji przyspieszenia
przestała działać. Statek wykonał zwrot przy dużym przeciążeniu i Corran nic więcej
nie pamiętał. Bez kompensatora przyspieszenia, uświadomił sobie, poczułem pełny
efekt tego skrętu. Krew odpłynęła mi z mózgu i zemdlałem.

Corran przekręcił się na lewy bok i podciągnął kolana pod brodę. Rozhuśtał ciało i

wreszcie udało mu się podnieść na kolana. Natychmiast zakręciło mu się w głowie; ten
nieprzyjemny efekt pogłębiła jeszcze panująca wokół ciemność. Opuścił głowę i oparł
ją o pryczę, ale sam się nie położył. Nie szkodzi, że czuje się okropnie; skoro podniósł
się na kolana, to już nie położy się na brzuchu.

Nagle rozbłysły światła, powodując potworny ból głowy. Usłyszał otwieranie

drzwi i ostrożne, spokojne kroki na schodach z metalowej kraty, ale nie próbował skie-
rować w tamtą stronę wzroku. Dobrze wiedział, że ten, kto wejdzie, chce zrobić na nim
wrażenie, pogratulował sobie opanowania.

Zanim podniósł głowę, zaczekał, aż kroki ucichną. Półprzymknięte oczy chronił

przed światłem rzęsami i warstewką łez. Kątem prawego oka zauważył czerwoną
plamkę, więc powoli przekręcił głowę i otworzył oczy. Zanim jeszcze rozpoznał różno-

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

256

barwne oczy, wiedział, kto przed nim stoi. Miał mimo wszystko nadzieję, że to tylko
widziadło wywołane narkotykami, które mu podano.

Kiedy się odezwała, jej głos był zimny, ale zabarwiony nutką ciekawości.
- Sądziłam, że będziesz wyglądał... hmm... nieco bardziej imponująco.
- Szata czyni mężczyznę - odpowiedział. A przynajmniej tak mu się zdawało.

Dźwięk wydobywający się z jego ust brzmiał głucho, bardziej przypominał huttyjski
niż wspólny. Gdyby miał trochę śliny bulgoczącej w gardle, na pewno wzięto by go za
Hutta.

- Ach, sławne poczucie humoru Hornów.
Corran otworzył szerzej oczy i przesunął się tak, aby spojrzeć jej w twarz.
- Większość zostawiłem na Coruscant.
Podniosła ręce i lekko klasnęła.
- Zadziwia mnie, że mężczyzna w takiej sytuacji może żartować. - Nachyliła się i

spoliczkowała go. - Zadziwia mnie, że mężczyzna w takiej sytuacji śmie żartować -
dodała.

Corran przejechał językiem po pękniętej wardze.
- Porucznik Corran Horn, flota Sojuszu, Eskadra Łotrów. Ysanna Isard wstała, a

on nie próbował podążać za nią wzrokiem.

- Niepokorny? Świetnie. Lubię niepokornych.
- Gdyby to była prawda, to znalazłabyś ich dość na Coruscant.
Tak, zapewne. To w każdym razie nie twoje zmartwienie. - Jej cichy śmiech wy-

pełnił pomieszczenie i sprawił, że zrobiło się w nim jeszcze zimniej. Informuję cię, że
wasze rebelianckie wojska kontrolują teraz Centrum Imperialne. Odkryli już, chociaż
nie zgłębili do końca tej prawdy, że Centrum Imperialne jest planetą zatrutą, planetą
chorą. To czarna dziura, z której nie mogą uciec. Ugryźli więcej, niż są w stanie prze-
żuć, i udławią się tym kęsem na śmierć.

Jakoś nie mam ochoty uwierzyć ci na słowo. Corran włożył w to zdanie tyle po-

gardy, ile zdołał, ale to, co powiedziała, zaniepokoiło go. Shiel, Nawara Ven i Portha
rozchorowali się tak bardzo, że nie mogli brać udziału w ostatniej akcji. Nie sądził, aby
ktokolwiek mógł rozmyślnie wpuścić na planetę jakiś rodzaj zarazy, ale wcześniej nie
podejrzewał, że ktokolwiek użyłby broni, która niszczyła cale zamieszkane planety.
Imperium jednak tego dokonało, a więc wykorzystanie biologicznej broni do zniszcze-
nia ludzi i pozostawienia na planecie nietkniętej infrastruktury wyglądało jak nowator-
ska ekonomizacja dotychczasowej imperialnej doktryny militarnej.

- Nie obchodzi mnie, czy wierzysz, w to, co mówię. Tak naprawdę twoje myśli są

bez znaczenia. Mam cię, jesteś mój i zrobię z. tobą to, co uznam za stosowne.

Mimo bólu Corran podniósł głowę.
- Co zrobiłaś Tychowi Celchu. żeby mnie zdradził? To on dał ci kody do mojego

statku. Tak mnie dopadłaś.

Spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek.
- Świetnie, Horn. Brawo. Oczywiście zaprzeczyłabym temu, ale ostatnie informa-

cje z Centrum Imperialnego mówią, że Tycho Celchu został aresztowany przez wywiad
Sojuszu za zdradę i morderstwo. A dokładniej za zabicie ciebie.

background image

Michael A. Stackpole

Janko5

257

- Trudno to uznać za niesprawiedliwość, biorąc pod uwagę okoliczności.
- Może nie, ale znajdę sposób, żeby to wykorzystać. Oddam im ciebie, kiedy on

już zostanie skazany i stracony. Jego niesprawiedliwa śmierć będzie gryzła wasze su-
mienia i zniweczy iluzję Rebeliantów o ich wyższości moralnej.

- Powiem im prawdę.
- Jedyna prawda, jaką będziesz znał, to ta, którą usłyszysz ode mnie. - Isard

uśmiechnęła się okrutnie. - Lecimy na „Lusankyę", do mojej prywatnej pracowni, gdzie
zajmuję się takimi jak ty. Kiedy z tobą skończę, twój umysł będzie należał do mnie, a
twoje najskrytsze marzenia będą takie, na jakie ci pozwolę.

Corran potrząsnął energicznie głową, mając nadzieję, że ból wystarczy, aby strącił

przytomność. Niestety, nie wystarczył.

- Nigdy nie zdradzę przyjaciół.
Znów się zaśmiała.
- Słyszałam tę śpiewkę już tyle razy... a za każdym razem brzmi tak słodko. Zdra-

dzisz ich, Corranie Horn, tak jak Tycho Celchu zdradził ciebie. Będziesz instrumentem,
który zniszczy Eskadrę Łotrów i wymierzy potężny cios w chwiejną jedność Sojuszu.
Kiedy z tobą skończę, człowieczku, będziesz narzędziem zemsty Imperatora i nikt nie
potrafi cię powstrzymać.

X-Wingi II – Ryzyko Wedge'a

Janko5

258

P O D Z I Ę K O W A N I A

Autor pragnie podziękować za wkład w powstanie tej książki:
Jannie Silverstein, Tomowi Dupree i Ricii Mainhardt za wpakowanie mnie w ten

bałagan.

Sue Rostoni i Lucy Autrey Wilson za pozwolenie, by uszło mi to na sucho.
Kevinowi J. Andersonowi, Timothy'emy Zahnowi, Kathy Tyers, Billowi Smitho-

wi, Billowi Slavicskowi, Peterowi Schweighoferowi, Michaelowi Kogge'owi i Dave'o-
wi Wolvertonowi za materiał, który stworzyli i porady, którymi mnie wspierali.

Lawrence'owi Hollandowi i Edwardowi Kilhamowi za gry komputerowe „X-

wing" i „TIE Fighter".

Chrisowi Taylorowi za wskazanie mi, którym myśliwcem latał Ty-cho w szóstej

części Gwiezdnych Wojen - filmie Powrót Jedi, a także i Gail Milharze za zwrócenie
uwagi na rozbieżności, których powinienem uniknąć.

Moim rodzicom, siostrze Kerin, bratu Patrickowi i jego żonie Joy za zachętę i nie-

ustające wysiłki, dzięki którym moje książki pojawiają się na półkach księgarń.

Dennisowi L. McKiernanowi, Jennifer Roberson, a zwłaszcza mojej żonie Eliza-

beth T Danforth za wysłuchiwanie fragmentów tej opowieści w miarę jak powstawały i
znoszenie tej męki z uśmiechem, a nawet zachęcanie mnie do dalszej pracy.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ABY 0007 X Wing 1 Eskadra Łotrów
ABY 0007 X Wing 4 Wojna o Bactę
ABY 0007 X Wing 3 Pułapka Krytosa
ABY 0009 X Wing 8 Zemsta Isard
ABY 0008 X Wing 6 Żelazna pięść
ABY 0008 X Wing 7 Rozkaz Solo
ABY 0013 X Wing 9 Myśliwce Adumaru
ABY 0009 X Wing 8 Zemsta Isard
ABY 0008 X Wing 6 Żelazna pięść
Co DZIŚ możesz zrobić aby zmniejszyć ryzyko wystąpienia objawów choroby Alzheimera
RYZYKO KURSOWE
Ryzyko zawodowe UE
10 RYZYKO PRZĘDZIĘBIORSTWA I JEGO POMIARid 10630 ppt
ryzyko zawodowe w przemysle rolno spozywczym 3

więcej podobnych podstron