Rozdział 1
SPOTKANIE Z INNOŚCIĄ — U KORZENI ANTROPOLOGII
Gdy zastanowimy się nad naszym sposobem postrzegania życia innych ludzi —
zarówno tych, których znamy, jak i egzotycznych ludów dalekich krajów — dojdziemy
do wniosku, iż znany nam świat własnej kultury stanowi dla nas podstawową
płaszczyznę odniesienia w ocenie owych innych ludzi, kultur, obyczajów. Przecież —
na czym mielibyśmy opierać swoje sądy, jeśli zrezygnowalibyśmy z tych oto podstaw
myślenia i oceny, do których nas przyzwyczajono, które „wyssaliśmy z mlekiem
matki"?
Przekonanie, że społeczeństwo, z którego wywodzi się obserwator, zajmuje
centralne, „środkowe", a więc zawsze uprzywilejowane miejsce w świecie, a inne
społeczeństwa i kultury leżą na rubieżach „naszego świata", towarzyszy ludzkiej
ś
wiadomości od zarania dziejów. Obfite materiały antropologiczne i językoznawcze
dostarczają bogatej dokumentacji wskazującej na etnocentryzm jako główny
wyznacznik samo-wartościowania grup społecznych i podstawę ich samoidentyfikacji.
Wprawdzie termin ten został po raz pierwszy zdefiniowany przez znanego socjologa
Williama Sumnera dopiero na przełomie XIX i XX wieku (zob. Sumner, 1995), ale nie
oznacza to wcale, iż zjawisko etnocentryzmu odkryto w tym właśnie czasie. Jednak
dzięki
Sumnerowi
wszedł
on
na
stałe
do
repertuaru
naczelnych
pojęć
humanistycznych.
Oto kilka tylko przykładów z bogatej listy owego „mierzenia cudzego pola własną
miarą", jak często potocznie rozumie się etnocentryzm. Tak więc aborygeni
australijscy uważali swe ziemie za centrum świata; nie byli w tym oryginalni —
podobnie mieszkańcy Haiti wyrażali przekonanie, że z jaskini na ich właśnie wyspie
wyłoniły się słońce i księżyc, i że tu w ogóle nastąpiło stworzenie świata. W Chinach
— nazywanych wszak Państwem Środka — ówczesne miasto Lojang, położone w cen-
trum terytorium, stawało się automatycznie środkiem całego świata. Również świat
kultury judaistycznej i chrześcijańskiej przepojony był ideą „środka" świata; dla
ś
ydów „środkiem" owym była Jerozolima (Tak mówił Pan Bóg: „Oto jest Jerozolima,
którą umieściłem między poganami, otoczona obcymi krajami"*, a dokładniej
ś
wiątynia jerozolimska z Arką Przymierza; dla chrześcijan, kontynuujących i
adaptujących pojęcia żydowskie, stała się nim Golgota. We Francji średniowiecznej
królewskie St. Denis, a potem Paryż uważane były za środek świata, ale w momencie
trwałego upowszechnienia się światopoglądu chrześcijańskiego został on na długo
utożsamiony z Ziemią Świętą. Dla Greków wreszcie (nie baczmy w tym momencie na
chronologię dziejów), środek Ziemi był wprawdzie różnie oznaczany, ale mieścił się
nieodmiennie na terytorium zdominowanym przez oddziaływanie kultury helleńskiej.
Omfalos, półokrągły kamień w świątyni Apollina w Delfach, symbolizował zarówno
ś
rodek Ziemi, jak i jej początek, co wyjaśniał odpowiedni mit. Nie dziwi zatem
pewność siebie wyrażona w III w. n.e. przez Dio-genesa Laertiosa w jego śywotach i
poglądach słynnych filozofów: „Powiadają niektórzy, że filozofia narodziła się u
ludów barbarzyńskich. Jako dowód przytaczają perskich magów, babilońskich czy
asyryjskich Chaldejczyków, indyjskich gymnosofistów oraz celtyckich i galackich
druidów i semnoteów [...] Ale ludzie, którzy tak twierdzą, nie zdają sobie sprawy z
tego, że przypisują barbarzyńcom osiągnięcia będące w rzeczywistości osiągnięciami
Greków i że od Greków zaczyna sienie tylko filozofia, ale w ogóle rodzaj ludzki"
(Laertios, 1988, 3-6; podkr. — W.J.B.)
'.Centrum świata, „pępek Ziemi" zamieszkiwali zawsze prawdziwi ludzie otoczeni
przez nieludzi lub co najmniej barbaros. Staroegipskie ro-met (człowiek) odnosiło się
tylko do Egipcjan, nigdy do obcych; Irokezi określali siebie mianem najważniejszego
ludu — „Ani-Yunwiya". Eskimosi Innuit z Grenlandii, Khoin-Khoin (Hotentoci)
afrykańscy, australijscy Narrinyeri to także zawsze tyle co „prawdziwi ludzie".
Zdaniem wybitnego antropologa brytyjskiego, Sir Edmunda Leacha (którego
poglądy przedstawimy w kolejnych rozdziałach), uniwersalne przeciwstawienie „my"
— „oni", poprzedzone jest opozycyjnym zestawieniem „ludzie" — „nieludzie" oraz, po
drugie, różnice ustanawiające obie pary tych opozycji opierają się na identycznych
trzech zasadach. „Ludzie" różnią się od innych gatunków zwierząt, gdyż ogień służy
im nie tylko jako źródło ciepła, ale również do przygotowywania pożywienia „ludzie"
(= „my") angażują się uczuciowo w związki seksualne oraz dokonują zabiegów na
swym ciele poprzez malowanie, różnorodne okaleczenia lub przywdziewanie
odpowiednich strojów. „My — ludzie prawdziwi" — w konsekwencji tym różnimy się
od „innych", gdyż „oni" nie przygotowują jadła na naszą modłę, nie podzielają
naszych konwencji dotyczących związków płci i nie ozdabiają swych ciał w znany i
akceptowany przez nas samych sposób.
Pożywienie, seks i „nagość" (a właściwie stosunek doń) są zdaniem antropologów
prawie we wszystkich kulturach głównymi sferami społecznymi obwarowanymi tabu1,
a społeczeństwa wypracowują szczegółowe zasady, nakładające szczególne warunki na
czynności wiążące się z tymi właśnie aspektami życia. Z definicji niejako żaden
„obcy" czy „inny" nie powinien mieć do nich dostępu. Oczywistością jest już pod-
kreślenie, że „swoi" są zawsze lepsi od „innych", a własne konwencje kulturowe (czyli
to, jak myślimy i działamy) traktują jako naturalne, oczywiste i jedynie słuszne. Tutaj
właśnie tkwią źródła megalomanii plemiennych i narodowych, o których Jan Stanisław
Bystroń pisał: „Są ludzie, którzy uważają ją (megalomanię — W.J.B.) za conditio sine
qua non rozwoju społecznego, za jedyną sprężynę życia i postępu, i niewątpliwie jest
w tym dużo prawdy: na podstawach tych wspierały się wielkie państwa, wyrastały
bogate kultury" (Bystroń, 1980, s. 277).
Antropologia kultury, nowocześnie rozumiana, jest nauką, która wskazuje na
podłoże tych różnych etnocentryzmów, idei środka i „naturalności" własnej kultury.
Spotkanie Europejczyków z Nowym Światem i jego sukcesywne poznawanie, miało
decydujące znaczenie dla ukształtowania się tak rozumianego przedmiotu jej
zainteresowań. Antropologia narodziła się bowiem w Europie, jest nawet — według
Leszka Kołakowskiego — nauką europejską par excellence. Warto więc poznać ową
długą
drogę
naszych
przodków
od
prób
przezwyciężania
spontanicznego
etnocentryzmu do współczesnych badań antropologicznych.
Wiek XVI, a także, choć w inny sposób, dwa stulecia następne, stanowiły dla
kultury europejskiej unikatowe wyzwanie w skali świata. Zapyta ktoś: dlaczego
unikatowe? Europejczykom bowiem przyszło „szturmować" rubieże świata,
wprowadzać tam własny porządek zarówno w sensie ekonomicznym i politycznym, jak
i pojęciowym. W końcu ów daleki świat, coraz rozleglejszy i bardziej złożony,
należało poddać za biegom klasyfikacyjnym. Tym bardziej że jak się niebawem
przekonamy, nawet samo pojęcie kultury wówczas znane nie było i być nie mogło. To
1Tabu „oznacza zakaz podejmowania pewnych czynności wobec obiektów czy stanów rzeczy, co do których istnieje przekonanie o ich sakralności lub
nieczystości; złamanie t. prowadzi do «skażenia» osoby, przez co zostaje ona narażona na sankcje o charakterze światopoglądowym i społecznym oraz sama
staje się niebezpieczna dla otoczenia" (Słownik etnologiczny. Terminy ogólne, pod red. Z. Staszczak, Warszawa 1987, s. 344; hasło autorstwa M. Buchowskiego);
wszystkie definicje podawane w pracy pochodzą z tego właśnie źródła; znaleźć w nim można ponadto szczegółowe omówienia różnych koncepcji
antropologicznych, w których znajdują zastosowanie poszczególne pojęcia.
jedynie z dzisiejszej, postkolonialnej perspektywy, spoglądamy na przeszłe zjawiska
głównie pod kątem ich znaczenia dla współczesnego stanu kultury. Zrozumienie
naszych przodków na rubieżach świata — to również sfera zainteresowań antropologii
kultury.
Pod wpływem odkryć geograficznych rozszerzyły się horyzonty poznawcze Starego
Ś
wiata. Lokalny wymiar przeciwstawienia „my" — „oni" stał się wymiarem
globalnymi Jak pisze Jacques Attali w pracy 1492: „W początkach wieku XV świat
wydaje się jeszcze złożony z zamkniętych w sobie kontynentów, oddzielonych od
siebie przez nieprzebyte morza lub niebezpieczne pustynie. «Zadna cywilizacja nie
ogarnia wzrokiem więcej niż jedną trzecią część planety» — pisze Pierre Chau-nu. Ale
w istocie i jedni, i drudzy już wiedzą o sobie. Tysiące więzów łączy ludy, pozornie
sobie obce. Wszędzie rozporządzano pewną liczbą niespójnych i tajemniczo
brzmiących informacji. Po paru latach w Europie informacje te utworzą globalną,
spójną, obiektywną, nie budzącą wątpliwości ostateczną wizję. W ciągu trzydziestu lat,
od 1480 do 1510 roku, świat staje się dla Europejczyków nierozerwalną całością;
swoją planetę uważają oni za kulę, a siebie za nomadów" (Attali, 1992, s. 117). A
jednak jeszcze Krzysztof Kolumb, dopływając do Ameryki, nie mógł uświadomić
sobie, gdzie tak naprawdę dotarł. Jedną z książek, którą miał na pokładzie i której
„wierzył",
była
Imago
Mundi
Pierre'a
dAilly'ego,
kompilacja
informacji
geograficznych o świecie jako wielkiej wyspie oblanej bezkresną wodą, dzielącej się
na trzy „kontynenty": Europę, Afrykę i Indie. Świat u kresu XV stulecia przedstawiano
w formie liścia z trzema odnogami, bo tak owa wielka wyspa miała wyglądać. Dopiero
od roku 1507, dzięki nowej mapie świata autorstwa Martina Waldseemullera,
kontynent amerykański przestał być ostatecznie uważany za część wielkiego Orientu, a
stał się odrębnym kontynentem! Otro mundo (inny świat) Kolumba zamienia się w
mundus novus (nowy świat), które to określenie pojawia się w liście Ameriga
Vespucciego.
Przedstawiciele kultury europejskiej nie mieli wątpliwości, kim są i jakie należy im
się miejsce w hierarchii społeczeństw: „Nowy Świat powstał najpierw w Europie,
wśród ludzi dostrzegających swoją wspólnotę cywilizacyjną, przez poczucie jej
odrębności od «nowego» — innego świata i w tej mierze doświadczenie odkrywców
kształtowało stosunek do odkrywanej rzeczywistości" (Kieniewicz, 1995: XIV).
Prawdziwy dylemat tkwił jednakże w potrzebie określenia przynależności, statusu i
praw nowo odkrywanych „dzikich" ludów. Podstawowa kwestia zawierała się najpierw
w pytaniu najistotniejszym: czy są to w ogóle ludzie, a jeśli tak, skąd wzięli się na
antypodach globu? I dalej — jak można pogodzić ich istnienie z „naszą" wykładnią
Biblii? Czy „dzicy" to potomkowie Adama i Ewy oraz Noego? Czy w ogóle należą do
rodzaju ludzkiego pozostającego pod opieką Boga? Czy zatem warto przywrócić ich
Kościołowi?
Jednym z aspektów tego problemu był stosunek ówczesnych Europejczyków do
czasu. Wprawdzie istniała już — wbrew temu, co się niekiedy sądzi — idea czasu
linearnego, będąca wynikiem tradycji iudeochrześcijańskiej, ale w jej ramach czas był
pojmowany jako medium świętej historii. Tym samym nie miał on charakteru
uniwersalnego, czyli „w równy" sposób znaczącego ślad naszej (czasowej) wędrówki i
obecności we wspólnych dziejach całej ludzkości. Był on sekwencją określonych
zdarzeń, ale były one ważne ze względu na to, czego doświadczyli Wybrani i które
celebrowano jako znaki Czasu Zbawienia. Jak powiada Mircea Eliade, wybitny znawca
ś
wiatowej mitologii: „Tak więc po raz pierwszy w dziejach prorocy waloryzują
historię, osiągając przekroczenie tradycyjnej wizji cyklu — koncepcji, która zapewnia
wszystkiemu wieczny powrót — i odkrywają czas o jednym jedynym znaczeniu. Owo
odkrycie w świadomości ludu żydowskiego nie od razu i nie całkiem się przyjmie i
dawne koncepcje będą mieć jeszcze długie życie" Eliade, 1970, s. 258). Jednak
Objawienie zostaje usytuowane w czasie historycznym, aliści wszelkie wydarzenia
dziejące się w określonym ..miejscu" i „terminie" mają o tyle tylko wartość, o ile
określa je wola Boża. Czas judeochrześcijański nie był czasem uniwersalnym, odnosił
się bowiem do ściśle określonej przestrzeni, której centrum stanowiły Jeruzalem i
Rzym, a która koncentrycznie obejmowała świat naznaczony boską opieką. Poza tym
czasem i poza tą przestrzenią pozostawało to wszystko, co zwano „światem
pogańskim".
Z tego punktu widzenia odkrycie wielości form życia na antypodach, które „nie
miały prawa" istnieć w „tym samym czasie", stanowiło poważny problem — przede
wszystkim teologiczny. Kościół już w roku 1493 decyzją papieża Aleksandra VI
polecił mimo wszystko chrzcić „dzikich" i tym samym uznał ich za ludzi. Następni
papieże, Juliusz II i Paweł III, uznali ich z kolei oficjalnie za potomków Adama i Ewy.
Ciągle jednak nie rozstrzygnięta pozostawała odpowiedź na pytanie zasadnicze: skąd i
jak znaleźli się owi ludzie, już nawet ochrzczeni, na rubieżach ówczesnego świata?
Poglądy były bardzo zróżnicowane. Jean Léry określił ich jako potomków Chama
wygnanych do Ameryki przez Hebrajczyków (jest to jakby protestancka wykładnia
exodusu); katolicki biskup Jacques Bossuet widział w nich gorszą część ludzkości
dotkniętą „pomieszaniem" języków i rozproszeniem poza stare siedziby. Z prawdziwą
herezją wystąpił Isaak de la Peyrere, mówiąc, że Biblia to święta księga dotycząca
wyłącznie śydów i chrześcijan, a inne ludy zostały stworzone, zanim pojawił się
Adam! Nietrudno się domyślić, że ogłoszenie takiej wersji pojawienia się części
ludzkości omal nie przyczyniło się do spalenia jej autora na stosie; była to jednak
próba przełamania biblijnej interpretacji historii człowieka, na co słusznie zwraca
uwagę wspominany Edmund Leach. Omawiając detale dominującej wówczas wizji
ś
wiata, którą można określić mianem „antropologii biblijnej", antropolog ten pokazuje,
dlaczego nie dopuszczała ona konkurencyjnych ujęć dziejów ludzkich. Sporo miejsca
zajęłoby nam wyliczenie najróżnorodniejszych, prześcigających się fantazją wersji
genezy „dzikich" — od tezy, iż są oni Mongołami przybyłymi do Ameryki na słoniach,
do poglądu o ich szkockiej proweniencji dzięki wyprawie księcia Modoka. Ale
pomińmy ten akurat aspekt niezwykłego spotkania Europy z tym, co Vespucci, nie-
chcący, choć proroczo, określił mianem mundus novus, i wróćmy do spraw bardziej
zasadniczych.
Otóż wydaje się, że wyobrażenia, opisy i oceny związane z nowo odkrywanymi
„innymi" również w tamtych czasach były tożsame z wszelkimi etnicznymi
wyobrażeniami o „obcych", o „nieludziach". Wyrastały one bowiem z silnego
przeświadczenia o centralnym położeniu Europy wobec całego pozostałego świata oraz
z przekonania o wyjątkowości własnej kultury i światopoglądu ludzi, którzy zasługują
na miano najbardziej światłych i rozwiniętych. Ponadto Europejczycy wyrazili w
sposób dobitny to, co może być potencjalną konsekwencją naturalnej postawy
etnocentrycznej każdego społeczeństwa. Chodzi mianowicie o dążenie do
kształtowania innych na własne podobieństwo, zgodnie z żywionymi przez siebie
przekonaniami, co oznacza także w praktyce odmawianie im decydowania o sposobie,
w jaki sami pragną żyć, a właściwie — już żyją. Kolejne pokolenia kolonizatorów,
zauważając zasadniczo przyjazne i otwarte (na początku) nastawienie do nich wśród
przedstawicieli podbijanych kultur, reprezentowały klasyczną ideologię ugruntowanej
ksenofobii. W wypadku pragmatycznie nastawionych zdobywców hiszpańskich
(maksymalne eksploatowanie bogactw naturalnych i ludzi), z całą powagą traktujących
wiarę chrześcijańską, realizacja tego dążenia doprowadziła do niewolnictwa i
bezwzględnego tępienia kultur „niższych". Zgodnie z zasadą etnocentrycznego
postrzegania świata „inny" znaczy gorszy; etnocentryzm agresywny, przeradzający się
w megalomanię, polega m.in. na tym, że w jego ramach postrzega się siebie jako
harmonijną i samo przez się zrozumiałą całość, podczas gdy owym „innym" przypisuje
się wszelkie braki i odstępstwa od normy. „Dzikim" brak więc sądów, rządu, religii,
dobrych manier, ubioru i tak dalej. Są „inni" (= gorsi), gdyż jedzą ludzkie mięso,
pchły, pająki i wszelkie robactwo (albo wieprzowinę), kobiety rodzą bez bólów (a
przecież Biblia wyraźnie powiada, że „w bólu będziesz rodziła dzieci"), są leniwi,
brudni; lista zarzutów jest naprawdę nieskończona...
Rzecz jasna, nie jest prawdą, iż tylko taka, powyżej zarysowana postawa, cechowała
Europejczyków w kontakcie z odkrywanymi kulturami. W naszym wywodzie
przypomnimy dwie jedynie postacie, które z racji zupełnie odmiennych,
wyprzedzających swoje czasy poglądów, na stałe znalazły swoje miejsce w
podręcznikach antropologii. Pierwsza z nich to Bar-tolomé de Las Casas, druga —
Michel de Montaigne, zwany francuskim Talesem. W przypadku dominikańskiego
procuradura de los Indios chodziło o postulat zastąpienia dotychczasowego podboju
{conquista) nowych ziem Ameryki jedynie ich pokojowym odkrywaniem i
wykorzystywaniem descubrimento), połączonym z wprowadzaniem ich mieszkańców
do Kościoła Chrystusowego. Las Casas przeszedł do historii jako niezłomny obrońca
człowieczeństwa Indian. W swej Apologetica historia de los Indios, opisując obyczaje
tubylcze, nie wahał się ich porównać z religiami starożytnej Grecji i Rzymu!
Przypisywał on Indianom te wszystkie przymioty, które obecnie przywykliśmy
nazywać kulturą w sensie antropologicznym (zob. rozdz. „Kultura i kultury"). Jako
istoty rozumne i kierujące się wolnością rdzenni mieszkańcy Ameryki nadają się do
pokojowego procesu ewangelizacji, dokonywanego bez wykorzeniania ich z
oryginalnych tradycji plemiennych. Hiszpanie i Indianie różnią się diametralnie pozio-
mem cywilizacyjnym, ale są w jednakowym stopniu otwarci i gotowi na przyjęcie
wiary. Opozycja „ludzie" — „nieludzie" zamienia się u hiszpańskiego dominikanina
jedynie
w
przeciwstawienie
„my"
—
„oni"
jako
równi
wobec
Boga
(chrześcijańskiego).
Mimo iż Kościół w osobach papieży i kardynałów przyznawał rację „apostołowi
Indian", Las Casasowi, w praktyce decydowały względy ekonomiczne. Kierowano się
znanym argumentem, iż ludy barbarzyńskie są takimi z natury, a zatem nadają się
wyłącznie na „niewolnicze zwierzęta pociągowe". Jak zauważa w swoim słynnym
Smutku tropików Claude Lévi-Strauss: „...kiedy Las Casas usiłował znieść roboty
przymusowe, kolonizatorzy byli bardziej zdziwieni niż oburzeni: «A więc nie wolno
już nawet posługiwać się zwierzętami pociagowymi?»" (Lévi-Strauss, 1960, s. 73).
O ile poglądy misjonarzy, takich jak Las Casas czy Franciszek de Vitorio wyrastały
pośrednio z przekonania o duchowej wyższości Europy (wiara w prawdziwego Boga),
o tyle stanowisko Michela de Montaigne'a miało na celu całkowite zneutralizowanie
europocentrycznego postrzegania, opisywania i tłumaczenia zjawisk kultur odrębnych
przez pryzmat kultury własnej i w tym sensie było absolutnie prekursorskie. W
dzisiejszej stylistyce można byłoby powiedzieć, iż chodziło o zanegowanie roszczeń
Europy do dominacji moralnej poprzez odrzucenie, a przynajmniej podanie w
wątpliwość, wywyższania własnego światopoglądu ponad światopoglądy inne oraz
uwzględnienie — w pewnym zakresie — faktu, iż zachowania ludzi powinny być
analizowane w kontekście kultury, w której mają określone znaczenie, a nie z
perspektywy wobec nich zewnętrznej. Innymi słowy: podejście Montaigne'a antycy-
puje o trzy przeszło wieki późniejsze stanowisko relatywizmu kulturowego w jego
wersji odnoszącej się do moralności (zob. rozdz. „Względność i uniwersalność").
W znanym tekście, zatytułowanym O kanibalach, Montaigne zestawiał pod kątem
moralnej wartości Europejczyków oraz Indian z Francji Antarktycznej (dzisiejsze
okolice Rio de Janeiro!) i nie znajdował niczego szczególnie dziwnego we wszystkich
rzucających się w oczy odmiennościach. Był więc przekonany, iż „nie ma nic
barbarzyńskiego ani dzikiego w tym ludzie, chyba że każdy zechce mienić
barbarzyństwem to, co różni się od jego obyczaju. Jakoż po prawdzie nie mamy innej
miary dla prawdy i rozumu jak tylko przykład i obraz mniemań i zwyczajów naszej
ojczystej ziemi: tam jest zawżdy najlepsza wiara, najlepsze prawa, najlepszy i
doskonały obyczaj w każdej rzeczy" (Montaigne, 1985, s. 311). „Inność" dzikiego
oznacza w przypadku Montaigne'a jego „naturalność", a nie to, że jest on w
jakimkolwiek sensie gorszy. Nie dziwi więc konkluzja filozofa: „Możemy ich tedy
nazywać barbarzyńcami w odniesieniu do prawideł rozumu, ale nie w odniesieniu do
nas, którzy przewyższamy ich we wszelakim barbarzyństwie" (ibidem).
Poglądy Montaigne'a przyczyniły się do narodzin koncepcji szlachetnego dzikiego,
który żyjąc w naturalnych warunkach, jest istotą harmonijną i samowystarczalną.
Winien on stanowić przeciwwagę dla deprawującej człowieka cywilizacji rozumu. Jest
to ujęcie „dzikości", które przeciwstawia się Szekspirowskiej wizji Kalibana, bestii
raczej niźli człowieka. Aliści właściwy czas takich konkurujących ze sobą koncepcji
miał dopiero nadejść wraz z Oświeceniem. A zatem i pod tym względem możemy
Montaigne'a uważać za wizjonera i prekursora problemów dopiero w przyszłości
wyraźnie obecnych, a dla jeszcze później pojawiającej się antropologii, wręcz
fundamentalnych.
Rywalizacja obu koncepcji „dzikiego" — łagodnego i szlachetnego, którego losy
wyznaczyły dzieje upadku, i złowrogiego dzikusa Hobbesa i Locke'a —
charakteryzować będzie dysputy filozoficzne w wieku XVII i XVIII. Mimo iż obraz
„dzikich" i koncepcja stanu natury powstały w sposób od siebie niezależny i nie należy
ich identyfikować, dostrzec można między nimi znaczące podobieństwa i prowadzą
one — co może nawet ważniejsze — do analogicznych konkluzji. Zarówno stan
natury, jak i dzikość są, rzecz jasna, przeciwieństwem społeczeństw cywilizacyjnych.
W obu przypadkach podkreślano także to samo: odwrócenie porządku rzeczy
panującego w Europie; dziki jest „inny" od „nas", gdyż żyje w stanie natury; zależnie
od tego, jak ów stan oceniano, różnie traktowano samych dzikich. Jako przykład
wystarczy przywołać jakże odmienne koncepcje Hobbesa i Woltera z jednej, a
Rousseau i Diderota z drugiej strony.
Dysputy filozoficzne nad odmiennością stanu naturalnego, w jakim bytuje człowiek
pierwotny, od sytuacji ludzi z kręgu własnej cywilizacji (czyli Europy), są wyrazem
niezwykle istotnej cechy świadomości myślicieli doby Oświecenia. Taka refleksja
stała się bowiem możliwa w momencie daleko posuniętej samoidentyfikacji kulturowej
Europejczyków, przy czym nie zapomnijmy, iż chodzi o jej warstwy oświecone,
władające pismem. To właśnie ugruntowane poczucie historycznej i cywilizacyjnej
jedności wobec zróżnicowania i odmienności zewnętrznego świata Azji, Ameryki i
Afryki, a później nieco Oceanii i Australii, zrodziło dość szczególną tendencję do
kwestionowania wyższości własnych wartości i zapoczątkowało ważny proces zwany
samokrytyką kultury nowożytno europejskiej. Leszek Kołakowski trafnie określił to
zjawisko mianem typowo europejskiego „łamania własnego «etnocentrycznego
zamknięcia » widząc w nim prawdziwe podwaliny przyszłej antropologii, nauki, którą
nazwał — przypomnijmy — europejską par excellence : żakowski, 1984, s. 15).
Objawem narastania tego procesu, tej tendencji, jest odmienny charakter, jaki w tym
czasie mają sposoby opisywania „dzikich", jeśli „pod łupę" weźmiemy analogiczne
próby z wieku XVI. Myślicieli oświeceniowych mniej teraz interesują detale,
szczegółowe sprawozdania na temat różnych aspektów życia tubylców. Uwaga skupia
się na uogólnionej refleksji filozoficzno-moralnej nad sytuacją człowieka w „postępie
dziejów". Można nawet bez szczególnego nadużycia powiedzieć, że zarówno odkrycie
Inności, jak i odkrycie własnej historyczności stało się faktem i powodem
„filozoficznego spotkania", jakże brzemiennego w skutki dla dyscypliny, o której
traktuje ta oto książka.
Wiek XVIII cechuje niezwykle rozbudowana refleksja nad statusem cywilizacji, dla
której to refleksji swoistą współrzędną stał się człowiek pierwotny. Przeglądając pisma
Hobbesa, Locke'a, Hume'a, Montesquieu, Woltera, Diderota, nade wszystko zaś Jana
Jakuba Rousseau, widzimy zawsze, że sytuacja wyjściowa rozważań wiąże się z
zagadnieniem stanu natury, dzikości lub pierwotnej umowy społecznej. „Dziki" staje
się wygodną i niezbędną płaszczyzną rozwijania własnych teorii, snucia utopijnych
wizji przyszłości i tworzenia ogólnej filozofii człowieka. Oświecenie nie jest już tak
bardzo zafascynowane odkrywaniem „nowych fiatów", pomimo iż właśnie doceniono
gospodarcze znaczenie Oceanii, Nowej Zelandii i Australii. Władające pismem
warstwy intelektualne posiadają już świadomość faktu, że świat jest zróżnicowany, że
istnieją w nim różnice rasowe, językowe i obyczajowo-instytucjonalne. Konfrontacja
cywilizacji europejskiej, ukształtowanej i rozwijającej się w duchu postępu całości
kulturowej, z niezwykle urozmaiconą, ale zastygłą w czasie paletą kultur i
społeczeństw „innych", rodzi szczególny rodzaj postawy filozoficznej, jaką jest
dążenie do porządkowania świata według prawideł rozumu. Spekulacja oświeceniowa
łączy w sobie różne poziomy refleksji — polityczny, moralny, filozoficzny oraz taki
jej rodzaj, który
nie się niebawem językiem pojawiających się dyscyplin naukowych w rodzaju
socjologii i antropologii. Piszący reprezentują w pełni ukształtowaną świadomość
wyższości kulturalnej Europy, a Dominico Caraccioli n:e wahał się mówić, że świat to
Europa właśnie; jednocześnie jednak - zmaga się poczucie, iż rozwój cywilizacji
powoduje nieodwołalną utratę niewinności, prostoty i naturalności „dzikiego".
Postać „dzikusa" w dalszym ciągu służy jako argument w dysputach filozoficznych,
ale antropologia biblijna przestała już być jedyną wykładnia dziejów człowieka. W
wielkim stopniu wpłynęło na ów fakt bliższe poznanie długiego rodowodu cywilizacji
chińskiej, która wręcz zafascynowała umysły Europy. Jeszcze w wieku XVII okazało
się, że chronologia Chin jest dłuższa od chronologii Genesis, co zmusiło teologów do
kolejnej rewizji poglądów. Ojciec Pezron, aby uzgodnić obie, przyjął, że pierwszy
cesarz chiński, według zapisów tradycyjnej kroniki, Fu-si — to po prostu Adam; inni
identyfikowali go z Noem lub patriarchą Enochem. Trudności ze sprowadzeniem
historii Chin do chronologii biblijnej były jednak oczywiste. Skoro opowiada ona
zdarzenia jeszcze sprzed potopu, który przeżył tylko Noe z rodziną, to w jaki sposób
Chińczycy rozwijali swoją cywilizację, będąc pod wodą? Wiadomo było skądinąd, że
od tysięcy lat potrafili oni obserwować zaćmienia słońca! Te właśnie, coraz bardziej
widoczne trudności z uczynieniem z chrześcijaństwa jedynej miary porządkującej
dzieje różnych kultur, utorowały drogę dla rozwoju świeckiej historyczności opartej na
koncepcji czasu uniwersalnego.
Jak pamiętamy, czas chrześcijański miał wprawdzie charakter linearny i
nieodwracalny (coś było wcześniej, coś później), ale nie był czasem uniwersalnym.
Dokonana przez Oświecenie sekularyzacja pojmowania czasu, dzięki nadaniu mu
statusu uniwersalnego i uogólnionego, miała kluczowe znaczenie dla rozwoju nauk
społecznych. Co również ważne, w sposób ostateczny przełamała chrześcijański
monopol na wizję historii.
Osiemnastowieczny czas zsekularyzowany zawiera dwa elementy o szczególnym
znaczeniu dla mającej się niebawem pojawić nowej nauki, czyli antropologii. Po
pierwsze, jest on immanentną cechą natury, względnie wszechświata, nie jest czasem
„tu i teraz", ale atrybutem przynależnym wszystkim zjawiskom. Po drugie, związki
pomiędzy różnymi częściami świata, w tym — co istotne dla nas szczególnie —
pomiędzy jednostkami społeczno-kulturowymi, a więc poszczególnymi kulturami,
mogą być rozumiane jako związki o charakterze czasowym. Kiedy w roku 1800
Joseph-Marie Degérando pisał monumentalne The Observation of Savage People, nie
wahał się więc oznajmić: „Podróżnik filozoficzny, żeglując na krańce ziemi, w istocie
podróżuje w czasie; on bada przeszłość; każdy jego krok to podróż w czasie"
(Degérando, 1969, s. 942). Oświecenie traktowało podróż jako naukę umożliwiającą
realne przenoszenie się w czasie, a wiedza o temporalnym następstwie i związkach
pomiędzy zjawiskami uważana była za wiedzę nadrzędną. Taka koncepcja utrwaliła się
na dobre w wieku następnym, kiedy to dla ówczesnych antropologów przeszłość stała
się czymś na wskroś autentycznym i namacalnym.
Szczególne miejsce w panoramie myśli filozoficznej i społeczno-moralizatorskiej
Oświecenia zajmuje Jan Jakub Rousseau. Lévi-Strauss twierdzi nawet, że był to
myśliciel, którego można uważać za jednego z głównych fundatorów nauk o
człowieku, w tym przede wszystkim antropologii. W Rozprawie o pochodzeniu i
podstawach nierówności między ludźmi francuski filozof kreśli wizję idealnego
badacza cywilizacji, przyszłego „nowego Herkulesa" — badacza i myśliciela w jednej
osobie. Miałby on być połączeniem Montesquieu, Buffona, Diderota, d'Alemberta i
Condillaca z podróżnikami, którzy dotarli do wszelkich możliwych krańcowo odmien-
nych społeczeństw i dostarczyli wiarygodnych świadectw o ich obyczajach i
organizacji społecznej. Jego zadaniem byłoby napisanie naturalnej, moralnej i
politycznej historii świata, w taki jednakże sposób, abyśmy widzieli, że świat, w
którym żyjemy sami, jest tylko jednym z wielu możliwych.
Rousseau postawił problem relacji pomiędzy naturą a kulturą, ;eden z
podstawowych dla antropologii ogólnej, jeśli przyjąć, iż jest ona właśnie najbardziej
generalną „wiedzą o człowieku". Rousseau miał pierwszy dostrzec, że poszukiwanie
„społeczeństwa natury" wymaga zastanowienia się nad naturą społeczeństwa. Pociąga
to za sobą teoretyczny postulat przedmiotu badań „nauki o obyczajach", odrębnej od
historii i moralistyki. Kiedy pragniemy badać człowieka, trzeba rozejrzeć się wokół
siebie, a to znów wymaga umiejętności oglądu z dystansu; najpierw należy widzieć
różnice, aby w końcu odkryć cechy charakterystyczne. Lévi--Strauss twierdzi, że
reguła wskazywana przez autora Wyznań prowadzi do paradoksu, z jakim prędzej czy
później styka się każdy badacz kultury odmiennej od własnej. Chodzi bowiem o
badanie ludów najbardziej obcych, połączone z jednoczesną analizą samego siebie;
antropolog powinien identyfikować się właśnie z owymi „innymi", zapominając, kim
jest w istocie on sam. Doświadczenie badacza innych kultur jest tedy szczególne:
obserwator traktuje siebie samego jako instrument obserwacji.
Dla Rousseau życie umysłowe, na którym bazuje cywilizacja, i życie uczuciowe, w
którym zatopione są ludy „dzikie", są tak samo przeciwstawne jak porządki kultury i
natury. Stąd jego „człowiek w stanie natury" żyje w świecie czystych wrażeń
zmysłowych. Ludzie posiadają jednak jednostkową i gatunkową zdolność do
doskonalenia się, czego brak zwierzętom, których rozwój dokonuje się w ciągu kilku
miesięcy i ulega ostatecznemu zatrzymaniu. Ewolucja takich pojęć i zdolności
intelektualnych, jak litość i ciekawość świata oraz przewidywanie tkwi już w na-
turalnej kondycji człowieka, w jego stanie psychicznym. Jego treść jest nierozłącznie
dwoista — uczuciowa i intelektualna. Pierwotnie człowiek utożsamia się z wszystkimi
istotami sobie podobnymi (także ze zwierzętami); przejście od natury do kultury
przejawia się w zdolności do odróżniania samego siebie od „innych", co jest
równoznaczne z przejściem w stan pełnego człowieczeństwa, który w Trzech
rozprawach z filozofii społecznej nazwany został stanem „rozumnego myślenia". W
stanie natury życie jest indywidualne, a pojawiający się ustrój społeczny jest
sztucznym tworem rozumu powodującym narastanie nierówności między ludźmi.
Rousseau atakuje cywilizację opartą na intelekcie, gdyż prowadzi ona do
zwyrodnienia człowieka — w wymiarze jednostkowym i społecznym. Dziki w swej
szlachetnej naiwności jest zaprzeczeniem racjonalnie ukształtowanego życia;
wszystko, co przekracza stan pierwotny (np. nauka i sztuka), jest złe. Dzieje
cywilizacji to nie dzieje postępu, ale dzieje upadku natury i wolności opierających się
na uczuciu.
Poglądy Rousseau zilustrujmy cytatem z Diderota Utopijnej społeczności Tahiti; oto
plemienny starzec przemawia do słynnego Bougainville'a: „Zostaw nam nasze
obyczaje: rozsądniejsze są i uczciwsze od twoich; nie chcemy zmieniać tego, co ty
nazywasz «naszym nieuctwem», na twoje bezużyteczne wiadomości. Znamy wszystko,
co potrzebne i dobre. Czy jesteśmy godni wzgardy, że nie umieliśmy sobie stworzyć
zbytecznych potrzeb? [...] Uganiaj się, dokąd ci się podoba, za tym, co nazywasz «wy-
godami życia», ale pozwól rozsądnym istotom zatrzymać się przy mecie, poza którą
owocem ciężkich i ustawnych wysiłków byłyby jedynie dobra urojone" (Diderot, 1982,
s. 344 - 345). Dla Rousseau cywilizacja jest takim właśnie dobrem urojonym, a dzicy
to człowieczeństwo w całej pełni.
Stan natury — bądź idealizowany w stylu Rousseau, bądź demonizowany jak u
Hobbesa — stanowi praktycznie prototypowe ujęcie społeczeństwa pierwotnego,
naczelnego pojęcia zajmującego uwagę antropologów od przeszło 130 lat. Ujmując
sprawę szerzej, oświeceniowy racjonalizm stanowił podwalinę i wytyczył w ogromnej
mierze drogę rozwoju antropologii kultury, przesądzając w dużym stopniu o tym, co
się w niej działo w wieku XIX, w okresie dominacji pierwszego jej kierunku
naukowego, jakim był ewolucjonizm schematyczny. Ale o tym za chwilę.
Wróćmy raz jeszcze do kontekstu społeczno-politycznego, w którym kształtował się
oświeceniowy pogląd na świat pozaeuropejski. Otóż znany historyk francuski, Pierre
Chaunu, wyliczył, że u schyłku Oświecenia Europa pozaeuropejska sprawowała ciągłą
kontrolę (wyłączając Syberię) nad około 15 milionami kilometrów kwadratowych i 75
milionami ludzi, co na progu roku 1780 stanowiło prawie 50% ludności samej Europy.
I dalej: „W ciągu 30 lat nastąpiło podwojenie tej powierzchni i pięciokrotny przyrost
ludności. W roku 1780, u kresu Oświecenia, Europa intra et extra muros kontroluje
30% ludności świata. Zaczęła się erozja innych czasoprzestrzeni kulturowych [...]
Linia krzywa przestrzeni wydłuża się w dostatecznej mierze, aby «poza» stało się
dostępne i względnie łatwe za granicami szesnastowiecznego świata. Świat otwiera się
w latach 1760 - 1770, aby szybko zamknąć się znowu, ale tym razem granicę tworzą
nie ludzkie możliwości Oświecenia, lecz sama już kula ziemska" (Chaunu, 1989, s. 70
- 73). A proces europejskiej ekspansji wcale się nie skończył! O ile w roku 1800
Zachód posiadał „jako swoje'" 30 - 35% powierzchni Ziemi, to w roku 1878 proporcja
ta wynosiła już 67%, a zatem na koncie „ma" przybywało rocznie 83 tysiące mil
kwadratowych. Proces nieustannej aneksji obcych terytoriów kończy się dopiero w
latach I wojny światowej, kiedy to 85% ówczesnej Ziemi stanowią kolonie, pro-
tektoraty, dominia, wspólnoty i terytoria zależne (Burszta, 1996, s. 49).
Ten ogromny obszar zaludniony przez wiele ras i społeczeństw, w którym
Europejczycy stanowią początkowo ledwie małe wyspy, domaga się jakiegoś
uporządkowania. Częścią tego świata stali się nasi „dzicy"; nie są oni jednak ujmowani
jako
przedstawiciele
określonych
społeczeństw
o
wyodrębnionych
cechach
szczególnych — oświeceniowy dzikus to jednostka usytuowana poza jakąkolwiek
przestrzenią kulturową jako pojęcie w sensie niemalże teoretycznym. Jego „obcość"
polega na tym, iż jest on geograficznie odległy i charakteryzują go cechy nadające mu
status antytetyczny wobec białego, cywilizowanego Europejczyka. Jak zauważyła
Michèle Duchét w pracy Anthropologie et histoire au siècle des lumières, zasługą
XVIII wieku było wypracowanie logicznej struktury postrzegania dzikości przez
oświeceniowy Rozum. Człowiek cywilizowany ma się do człowieka dzikiego tak, jak
teraźniejszość ma się do przeszłości i podmiot do przedmiotu.
Pierwszy w pełni skrystalizowany kierunek antropologii, jakim był ewolucjonizm
schematyczny, przyjął bez zastrzeżeń podane wyżej opozycje jako całkowicie
naturalne i wskazujące jednocześnie na przedmiot badań — dzikość. Jednakże w
ramach założeń teoretycznych ewolucjonizmu pojawiły się trzy, dotąd nieobecne,
pojęcia, które szybko uzyska-.'/ uprzywilejowane miejsce. Pierwszym z nich było
społeczeństwo pierwotne (primitive society), drugim umysł pierwotny (primitive
mind), trzecim wreszcie kultura. Umysłowość pierwotna w trybie społecznym, a więc
powszechnie, egzystuje wyłącznie w ramach społeczeństw niższych. Doskonalenie się
umysłu znajduje swój bezpośredni wyraz w ewolucji poszczególnych dziedzin kultury
społeczeństwa pierwotnego. I odwrotnie: cechy kultury przypisywane organizacji
społeczeństwa typu pierwotnego „załamują" się w sposobach myślenia każdego
człowieka będącego jego członkiem. Zajmijmy się bliżej dwoma pierwszymi pojęciami
(szczegółowe rozważania nad kulturą podejmiemy w rozdziale następnym).
Analogicznie jak w okresie niepodzielnej dominacji racjonalistycznej myśli
oświeceniowej, ewolucjoniści musieli przyjąć, że -ich" społeczeństwo pierwotne było
taką formą społecznego bytu, z której żałoby się wywodzić nowo powstające formy
bardziej skomplikowane, aż do ówczesnej współczesności sięgając. Człowiek w
społeczeństwie pierwotnym był już uwikłany w podstawowe i najprostsze formy
społecznej organizacji oraz posiadał prymitywne wyobrażenia kulturowe. O ile w
Oświeceniu mówiono o człowieku naturalnym lub znajdującym się w stanie natury, o
tyle teraz był to człowiek nieświadomy, istota wprawdzie racjonalna z natury, ale o
ograniczonych możliwościach intelektualnych, myśląca nielogicznie i zależna od
ś
wiata zjawisk naturalnych, których nie potrafi „naukowo" rozpoznać i stąd ucieka się
np. do magii.
Przyglądając się koncepcji społeczeństwa pierwotnego wyłaniającej się z prac
czołowych ewolucjonistów: Johanna Jakoba Bachofena, Josefa Kohlera, Henry'ego
Maine'a, Jamesa McLennana, Lewisa Henry'ego Morgana, Edwarda B. Tylora, Jamesa
Frazera, Johna Lubbocka i innych, zauważyć możemy zarówno wyraźną kontynuację,
jak i przekształcenie tradycji filozoficznej wieku XVIII. Ewolucjonizm zachował w
pełni rozumienie innych ludów jako antytezy własnego społeczeństwa. Śmiało można
identyfikować ideę społeczeństwa pierwotnego z wyobrażeniem społeczeństwa
europejskiego widzianego w krzywym zwierciadle. Cechami tego drugiego miały być:
rząd, państwowość terytorialna, rodzina monogamiczna i własność prywatna. Skoro
społeczeństwo pierwotne funkcjonowało na zasadach całkowicie różnych, musiało
zatem charakteryzować się nie tylko brakiem cech wyżej przypisanych cywilizacji, ale
zastępować je ich dokładnym przeciwieństwem: nomadycznością, uporządkowaniem
na zasadzie związków krwi, rodziną niemonogamiczną i pierwotnym komunizmem.
Równolegle przeciwieństwem oddanego nauce i racjonalnie myślącego człowieka
nowożytnego była uwikłana w magię, nielogiczna umysłowość pierwotna.
Jednakże inaczej niż w Oświeceniu, społeczeństwo pierwotne posiadało w wieku
XIX swoje konkretne miejsce w czasie i przestrzeni. Ewolucjoniści głosili tezę, że
istniejące ludy niecywilizowane są „naszymi żyjącymi przodkami" w sensie
dosłownym. Rodziło to dwie ważne konsekwencje. Po pierwsze, człowiek pierwotny
jest jednocześnie odległy i bliski. Odległy, gdyż reprezentuje zawsze któryś ze
wstępnych etapów kultury, jej pierwociny bądź kolejne stadia przedcywilizacyjne.
Takie ludy, jak cejlońscy Wedowie, ludy myśliwskie północy Ameryki i Azji czy
tubylcy Australii i Oceanii obrazują — zdaniem ewolucjonistów
— panujące przed wiekami stosunki społeczne i cechy kulturowe, które gdzie
indziej zastąpione już zostały formami nowszymi, egzystując co najwyżej na zasadzie
przeżytku, tj. takiego elementu kultury, który zbiegiem różnych okoliczności przetrwał
w nowych realiach kulturowych. Człowiek pierwotny był jednocześnie „bliski",
współczesnym badaczom, uchwytny dla nich empirycznie; można go było dotknąć, po-
rozmawiać z nim, chociaż ewolucjoniści — o czym za chwilę — takiej potrzeby
„zbliżenia" nie dostrzegali. Człowiek pierwotny reprezentował sobą jakby „żywy"
materiał archeologiczny, potwierdzał go, będąc owym „żyjącym przeżytkiem". Tym
samym czasoprzestrzennie umiejscowione kultury pierwotne uzyskiwały swój wymiar
genetyczno-historyczny jako przykłady określonego stadium rozwoju kultury ludzkiej
pojmowanej globalnie, lub jej poszczególnych aspektów (dziedzin). W taki właśnie
sposób Henry Morgan ilustrował rozwój trzech epok etnicznych — dzikości,
barbarzyństwa i cywilizacji, rodziny i form polityczno-prawnych; podobnie było w
przypadku ewolucji religii u Tylora i Lubbocka, prawa McLennana itd. Ewolucjonista
badał każdorazowo historyczny rozwój i następstwo czasowe form ludzkiej kultury,
które układały się w postępowy ciąg o zawsze tym samym punkcie końcowym.
Przedmiotem szczególnej fascynacji była geneza wszelkich elementów kulturowych,
ów prapoczątek form społecznego bytowania człowieka na ziemi: „pierwsza" religia,
system prawny, forma małżeństwa, język. Czas był wprawdzie uniwersalny dla całego
ś
wiata, ale inne miejsce na jego linearnym spektrum zajmował człowiek pierwotny,
inne - wykształcony badacz antropolog. Chronologia miała charakter bezwzględny i
nie można jej było odwrócić; gdyby było inaczej, to Huron lub Irokez badałby Tylora i
McLennana. Powiedzieć zatem możemy, że pojęcie społeczeństwa pierwotnego od-
nosiło się zarówno do konkretnych przykładów ludów niecywilizowanych,
sklasyfikowanych zgodnie z kontinuum: dzikość- barbarzyństwo- cywilizacja. jak i do
ogólnej idei formy społecznej organizacji i typu mentalności. Dane czerpane z badań
społeczności pierwotnych w pierwszym rozumieniu potwierdzały bezpośrednio
uogólniony sens tego pojęcia. Prototypowym ujęciem społeczności jako organicznej
całości o wyodrębnionych cechach modelowych była praca Henry Maine'a Ancient
Law z roku 1561. Jej wyjściowe założenie było dokładnym odwróceniem poglądów
fana Jakuba Rousseau: u początków ludzkości organizacja społeczna miała charakter
patriarchalny, a nie matriarchalny; sytuacja przypominała tę znaną nam z kart Starego
Testamentu. Mieliśmy zatem grupy rodzin rządzone przez despotycznego władcę
patriarchalnego; grupy te stopniowo rozrastały się, stawały się coraz bardziej złożone,
tworząc w efekcie korporacje patrylinearne. Ostatecznie społeczeństwa oparte na
związkach pokrewieństwa zmieniały się w społeczeństwa oparte na organizacji
terytorialnej.
W tym samym czasie, odwołując się do podobnych co Maine źródeł, Johannes
Bachofen wyprowadzał strukturę rodziny z pierwotnego matriarchatu; analogiczne
poglądy głosił McLennan, ale w roku 1877 ukazuje się najbardziej wpływowa książka
tego okresu, Ancient Society Morgana, która wyprowadzała wszystkie typy rodzin z
pierwotnej sytuacji tzw. bezładu płciowego, promiskuityzmu. Tylor i Frazer dołączyli
do idei społeczeństwa pierwotnego dwa nowe istotne elementy, a mianowicie pojęcia
egzogamii i związków grup pochodzeniowych* (descent groups), opowiadając się za
matriarchatem jako sytuacją pierwotną. Nie będziemy śledzili szczegółów podobnych
dyskusji, jakie toczyły się w światku ewolucjonistów, warto jednak zauważyć, iż
badacze ówcześni porywali się zawsze na problemy najogólniejsze, podstawowe, że
fascynowało ich przede wszystkim to, jakie były początki i dalszy rozwój człowieka.
Wracając do wyobrażeń społeczeństwa pierwotnego w tym okresie, zawołajmy się
do wspólnych ich elementów zestawionych przez współczesnego antropologa Adama
Kupera w pracy The Invention of Primitive Society (1988). Według ewolucjonizmu
najbardziej prymitywne społeczeństwa pierwotne opierają się bez wyjątku na
związkach pokrewieństwa wykorzystujących zasadę grup pochodzeniowych; te
ostatnie ma-a charakter egzogamiczny, dzięki czemu powstaje cała seria wymian
małżeńskich. O tych najpierwotniejszych formach społecznych wnioskować można na
podstawie analizy rytuałów i terminologii pokrewieństwa, które są „śladem" dawno
zanikłych, niegdyś powszechnych praktyk. Przejście od społeczeństwa pierwotnego do
społeczeństwa w nowożytnym tego słowa rozumieniu dokonało się dzięki temu, iż
wraz z rozwojem własności prywatnej zanikają dotychczasowe grupy pochodzeniowe i
pojawia się w ich miejsce organizacja terytorialna.
' Konkretne społeczeństwo prymitywne (= pierwotne) było ilustracją jakiejś cechy z
ogólnego zbioru swego prototypu. Jednakże dalszy rozwój antropologii pokazał, że ten
zbiór cech w sensie kolektywnym, stworzony przez ewolucjonizm schematyczny, jest
iluzją. Powyższa koncepcja społeczeństwa pierwotnego prowadziła do ujęć kultury
nazywanych typologiczno-taksonomicznymi, w których antropologów zupełnie nie
interesowały
różnice
pomiędzy
poszczególnymi
ludami,
grupami
jednostek
wchodzących w ich skład, i różnice pomiędzy samymi jednostkami. Słowem to
wszystko, co jest solą współczesnej antropologii kultury, z perspektywy
ewolucjonizmu
nie
było
w
ogóle
dostrzegane.
Dla
„prawdziwego"
dziewiętnastowiecznego
badacza
jedynym
przedmiotem
godnym
naukowych
zainteresowań były niezmienne, jednoliniowe typy schematów rozwojowych kultury i
jej poszczególnych dziedzin. Bytujący dotychczas poza czasem oświeceniowy „dziki"
uzyskuje w ewolucjonizmie antropologicznym swoje umiejscowienie w przeszłości i
zostaje włączony w naukowo skonstruowany schemat rozwoju historycznego
ludzkości. Jednocześnie jednak istnieje on stale w „zakrzepłej teraźniejszości" jako
izolowany, zahamowany w postępie przykład skamieliny świata prawdziwie
pierwotnego. Ewolucjonizm można zatem — za Florianem Znanieckim — nazwać
porównawczym studium ludzi pierwotnych w zbiowowościach prymitywnych.
Patrząc z punktu widzenia kształtowania się antropologii jako odrębnej od
socjologii i prawa dyscypliny wiedzy, widać wyraźnie zasadniczą rolę, jaką w tym
względzie odegrało upowszechnienie się idei społeczności pierwotnej i umysłu
pierwotnego; były to pojęcia niezbędne w historycznym procesie usamodzielniania się
tej gałęzi wiedzy. Jak już wspomnieliśmy, trzecim takim pojęciem stało się pojęcie
kultury. Jej pierwszą definicję zawdzięczamy Tylorowi, który sformułował ją w roku
1871. Głosiła ona, iż „kultura, względnie cywilizacja, wzięta w najszerszym sensie
etnograficznym, jest złożoną całością zawierającą wiedzę, wierzenia, sztukę,
moralność, prawo, obyczaj oraz wszystkie inne zdolności i przyzwyczajenia nabyte
przez człowieka jako członka społeczeństwa" (Tylor, 1871). Od czasów Tylora
dyskusja wokół pojmowania kultury stanowi jeden z głównych wątków myśli
humanistycznej, o czym przekonamy się w kolejnym rozdziale. Sformułowana przez
niego definicja kultury określiła niezwykle szerokie pole badań antropologii i — co
więcej — pozwalała je porządkować w odrębne działy, aspekty, względnie dziedziny
kultury. Umożliwiała więc klasyfikację zjawisk według określonych bloków
tematycznych i specjalizacji. Dzięki temu z kolei „magma" oświeceniowego
pojmowania dzikości, związana z szeregowaniem różnych odrębnych zjawisk według
wspólnej kategorii „obyczajów", zaczęła się różnicować na te składniki, które zostały
wymienione w definicji Tylora.
Krytyka założeń ewolucjonizmu, dokonana wszechstronnie i w sposób bezwzględny
przez kolejną generację badaczy, a więc przez Franza Boasa, Bronisława
Malinowskiego, Alfreda Louisa Kroebera, Alfreda Radcliffe--Browna, Edwarda
Evans-Pritcharda i wielu innych sprawiła, że społeczeństwo pierwotne zaczęto
traktować inaczej. Analizowano je teraz jako synchroniczną, wieloelementową całość
podlegającą określonym prawom funkcjonalno-strukturalnym, będącą tworem
konkretnych ludzi, powiązanych ze sobą wzajemnie siecią złożonych relacji. Primitive
society stało się w większym stopniu terminem technicznym, określającym podsta-
wowy, a do pewnego okresu wyłączny, zakres badań antropologii kultury. Pojawiać się
także zaczęły najróżnorodniejsze jego mutacje: społeczeństwo preliterackie,
plemienne, trybalne, ludowe, itd. Nie chodziło już teraz o jakąkolwiek „pierwotność"
w sensie genetyczno-historycznym, ale o pierwotność w rozumieniu typologicznym.
Pod wpływem krytyki ewolucjonizmu zawieszono bowiem na czas dłuższy możliwość
ustalenia rzeczywistej historii tego typu zbiorowości; decydował o tym przede
w
szystkim
brak
danych
wykorzystywanych
przy
rzetelnych
wyjaśnieniach
historycznych: brak zabytków, które dałoby się datować, brak pisemnej historii (i
pisma samego), nieobecność rachuby czasu pojmowanego linearnie. Pojęciu
społeczeństwa prymitywnego przypisano obecnie zespół cech tworzących zeń całość
analizowaną w danym momencie czasu, której odmienność od kultur nieprymitywnych
zawierała się nie w oryginalności i swoistości (= obcości) jakiejś pojedynczej cechy
(np. myślenia magicznego), ale w globalnym obrazie funkcjonowania systemu tej
całości. Poszczególne empirycznie uchwytne zbiory kultur podpadające pod ryp
społeczeństwa prymitywnego ilustrowały, w mniejszym lub większym stopniu, ów
teoretyczny typ, dzieląc z nim wyróżniające cechy. Zwięźle wyraził tę ideę Robert
Redfield, mówiąc, że zadaniem antropologa jest analizowanie możliwie wielkiej liczby
tych kultur w celu ustalenia, co sprawia, że są one do siebie podobne, a jednocześnie
tak odmienne od kultury nowożytnej. Inny znany ówczesny antropolog amerykański,
Aleksander Goldenweiser, charakteryzując pięć zbadanych przez siebie typowych
społeczeństw prymitywnych, stwierdzał, że są one małe, izolowane, nieliterackie,
wyrażające wyłącznie lokalną kulturę, stosunkowo homogeniczne z punktu widzenia
dystrybucji wiedzy, postaw . i funkcji, ubogie technologicznie i proste ekonomicznie;
jednostka w takiej grupie nie stanowi wyraźnie wyodrębnionej części całości, a wiedza
me posiada charakteru usystematyzowanego.
Niezwykle ważny wydźwięk na gruncie antropologicznym miały teoretyczne
koncepcje Emile'a Durkheima, który znajduje poczesne miejsce w historii tej
dyscypliny, choć — jak wiadomo — położył podwaliny przede wszystkim pod
socjologię teoretyczną. Weźmy tutaj pod uwagę dokonane przezeń opozycyjne
zestawienie typów społecznej solidarności.
Wychodząc z założenia, iż przedstawiciel nauk społecznych ma do czynienia ze
sferą „faktów moralnych" o charakterze ponadindywidualnym, Durkheim wyodrębnił
dwie całości „moralne" (typy solidarności), w ramach których wzajemna zależność
jednostki i społeczeństwa przejawia się w odmienny sposób. Typy te są jednocześnie
podstawą wyodrębnienia rodzajów społeczeństw jako rzeczywistości — jak to
ujmował — sui generis. Pierwszy z nich — typ solidarności mechanicznej — wynika z
całkowitego „rozmycia się" i podporządkowania jednostki grupie społecznej.
Ś
wiadomość
indywidualna
jest
prostym
odbiciem
typu
zbiorowego,
jego
naśladownictwem. A zatem pojedynczy człowiek jest w dosłownym sensie rzeczą do
dyspozycji społeczeństwa, a jego uprawnienia wyznaczone i tożsame z panującym
prawem, które ma charakter represyjny. Naruszenie tego prawa traktowane jest jako
pogwałcenie powszechnie w danym społeczeństwie przyjętych sposobów myślenia,
odczuwania i działania. Społeczeństwu, gdzie świadomość indywidualna tożsama jest
właściwie z zakresem świadomości zbiorowej, odpowiada konkretna struktura
społeczna jako system wzajemnie do siebie podobnych szeregów segmentów. Ten typ
organizacji życia społecznego obrazowały, zdaniem Durkheima, tubylcze kultury
Australii i Ameryki Północnej, a więc plemiona oparte na prostej asocjacji klanów.
Miały się one cechować komunistyczną wspólnotą dóbr, dominacją „elementarnej
formy religii", za którą Durkheim mylnie uważał totemizm, tradycjonalizm, oraz —
najistotniejszym w tej koncepcji — brakiem podziału pracy. Można rzec, że pojęcie
społeczeństwa prymitywnego daje się u autora De la division du travail social
identyfikować właśnie z typem społeczeństwa opartego na podobieństwie uczuć i
myśli w ramach solidarności mechanicznej, gdzie jednostka jest funkcją zbiorowości.
W momencie, gdy mamy do czynienia z już wykształconym podziałem pracy,
podobieństwo jednostek, zakładane przez solidarność pierwszego typu, zamienia się w
ich zróżnicowanie w ramach solidarności organicznej. Ujednolicona dotąd osobowość
zbiorowa rozpada się na autonomiczne osobowości jednostkowe, które jednak zawsze
w jakiś sposób zależne są od zwyczajów i praktyk wspólnych dla całej zbiorowości. W
społeczeństwach solidarnych organiczne prawo ma charakter restytucyjny, wiąże
jednostkę ze społeczeństwem za pośrednictwem specjalnych organów powołanych do
jego reprezentowania. Solidarność organiczna i rozwój prawa restytucyjnego są wprost
proporcjonalne do stopnia zróżnicowania i swobody jednostkowej społeczeństwa.
Durkheim i jego szkoła L'Année traktowali życie plemienne jako rodzaj integracji
społecznej i kulturowej, którą Europa dawno już utraciła. Miało to podwójne
konsekwencje dla ujmowania społeczeństwa prymitywnego. Podkreślało, po pierwsze,
spójność i harmonijność tej kultury oraz — po drugie — jej całościowość jako
rzeczywistości sui generis, zniewalającej umysły poszczególnych jednostek „siłą
przymusu". Obie :e tezy znajdziemy w późniejszych ujęciach społeczeństw
prymitywnych na gruncie antropologii, choć ulegną one znacznym niekiedy zmianom.
Do niedawna antropologowie badali prawie wyłącznie fakty społeczne w
zbiorowościach plemiennych, które miały być zbliżone do typu „organicznego"
Durkheima; każde z nich tworzyło zatem całkowitą, konkretną _ spójną jednostkę,
swoiste laboratorium dla obserwacji funkcjonowania kultur i społeczeństw możliwych
do opisu i wyjaśnienia jako całości, czego nie można uczynić wobec złożonych
społeczeństw
nowożytnych.
To.
co
Durkheim
nazywał
„przedstawieniami
kolektywnymi", na gruncie antropologii anglosaskiej oznaczało wspólny zakres
wartości, przekonań . obyczajów, których uczy się każda jednostka, które akceptuje i z
którymi żyje w ramach społeczności. Redfield stworzył koncepcję „społeczeństwa
ludowego" (folk society), w którym każdy członek wspólnoty wie to i wierzy w to, w
co wierzą i co wiedzą wszyscy pozostali — .nawyki są takie same jak obyczaje"
(Redfield, 1967, s. 236).
Antropologia, która rozwija się po ewolucjonizmie, posługuje się — podobnie jak
tamten — dwoma pojęciami kultury prymitywnej. Pierwsze z nich odnosiło się do
ż
ywego organizmu społeczności, z którym stykał się badacz w trakcie badań
terenowych, te zaś od czasów Bronisława Malinowskiego stały się podstawowym
wymogiem pasowania na antropologa „prawdziwego". Drugie pojęcie kultury
prymitywnej to skonstruowany przez badacza idealny obiekt teoretyczny. Przykładem
pierwszego rodzaju społeczeństwa empirycznego byli Trobriandczycy Malinowskiego,
Andamanowie Radcliffe-Browna, Zuni Benedict i setki plemion z grup wyspiarskich,
do których dotarli inni badacze. Kulturę prymitywną na wyższym stopniu abstrakcji
można z kolei utożsamiać z pojęciem kultury w ogóle, gdyż na jej przykładzie
ilustrowano generalne mechanizmy funkcjonowania życia społecznego. Kultura
nowożytna nie nadawała się do tego celu ze względu na swą złożoność i fakt, że jej
społeczna równowaga jest permanentnie zakłócana przez wewnętrzne sprzeczności i
ingerencje zewnętrzne. Sam Malinowski wyraźnie sugerował, że pokazuje nie tylko
funkcjonowanie kultury egzotycznej, ale także — na przykładzie teorii tejże kultury —
wspólne i uniwersalne cechy człowieka jako istoty racjonalnej.
W obrębie obu pojęć kultury prymitywnej mieścił się całokształt działalności
badawczej antropologa. Można powiedzieć, że do lat siedemdziesiątych, kiedy to
doszło do wielu zmian w tym względzie, schemat jego postępowania składał się z
trzech etapów; pierwszym był zawsze etap empiryczny, polegający na wejściu w
wybraną obcą kulturę, nauce tubylczego języka, opanowaniu wartości i pojęć tam
funkcjonujących, następnie na ich przełożeniu i interpretacji w kategoriach
pojęciowych antropologii jako nauki; etap drugi to teoretyczne uogólnienie, ukazanie,
jak dana kultura „pracuje" jako całość oraz jak powiązane są jej elementy; etap trzeci
wreszcie zakładał badania porównawcze nad dwoma lub większą liczbą społeczeństw,
a także — w przypadku wybitnych indywidualności — formułowanie autorskich teorii
kultury.
Do tej pory mowa była wyłącznie o jednym tylko typie tytułowej Inności — o
ś
wiecie, który znajduje się poza Europą i który dzięki antropologii stawał się coraz
bliższy. Obraz kształtowania się tej gałęzi wiedzy byłby niepełny i jednostronny,
gdybyśmy pominęli drugi, lokalny nurt badania Inności, którego odkrycie i analiza to
także domena szeroko pojmowanej antropologii kultury.
Owa druga gałąź antropologii kultury również ma swoje korzenie w Oświeceniu, a
była skierowana ku kulturze ludowej (chłopskiej) w państwach cywilizowanych.
Przybierała ona w wielu krajach różne nazwy. W Polsce zalążkiem przyszłej
antropologii kultury stało się ludoznawstwo, przemianowane później na etnografię, a
jeszcze później na etnologię.
Okoliczności kształtowania się tej drugiej gałęzi dyscypliny były bardziej złożone i
zmienne niźli w przypadku badań ludów pierwotnych, znanych z kolei pod nazwami
Völkerkunde, antropologia społeczna i antropologia kulturowa (we Francji do dzisiaj
obie te gałęzie wiedzy określa się mianem etnologii). Pojęcie postępu jako kategorii
filozoficznej odnosiło się nie tylko do świata w skali globalnej, ale skierowało uwagę
myślicieli także na strukturę samych społeczeństw europejskich. Spekulatywne teorie
historiozoficzne, oparte na idei postępu ludzkości, zostały w odniesieniu do
społeczeństw zachodnioeuropejskich przełożone na ideę walki o „prawa człowieka i
obywatela". To zaś zwróciło uwagę na lud jako tę sferę narodu, która stanowi
podstawę egzystencji nowoczesnego, scentralizowanego państwa. Lud stał się odtąd
nie tylko przedmiotem spekulacji filozoficznych, historiozoficznych i socjalistycznych
utopii, ale także obiektem badań — najpierw o charakterze topograficzno-
statystycznym. Chodziło o zobrazowanie jego liczebności, rozmieszczenia, podstaw
bytowych, a wszystko po to, aby uzasadnić pogląd, że lud jest trwałą podwaliną
każdego państwa europejskiego. Następnie rozszerzono zainteresowania sytuacją
„człowieka gminu" także na wytwory jego działalności, a więc na to, co nazwano
kulturą ludową. W ten sposób ta ostatnia stała się autonomicznym przedmiotem badań.
Myśl oświeceniowa łączyła z tymi badaniami cały zestaw wartościowań i ocen. Jak
pisał Józef Burszta: „to nie tylko lud był uciskany, biedny i ciemny, ale i jego kultura
była niska, zacofana i zabobonna. Znamienne, że właśnie wówczas stworzono pojęcie
zabobonów i przesądów! Stąd oczywiście praktyczne podejście do całości tej kultury:
należy ją poznać po to, by ją zmienić — podnieść, polepszyć, oczyścić z wstecznictwa,
jednym słowem, «oświecić» i zbliżyć do kultury elitarnej" (Burszta, 1974, s.
160).Jeszcze inna sytuacja wytworzyła się w krajach słowiańskich, a więc także w
ówczesnej Polsce. Wprawdzie wśród ówczesnych warstw intelektualnych wpływ
Oświecenia był ewidentny, ale jego idee w sytuacji uzależnienia kraju od woli
zaborców uległy poważnemu przekształceniu. Wraz z utratą niepodległości status
narodu polskiego postrzegany był w sposób szczególny: upadek państwa zamknął
dotychczasowe dzieje narodu i pielęgnowaniu historii zaczęto przypisywać większą
niż gdzie indziej rolę. To, co najcenniejsze w polskim dziedzictwie, nie mogło ulec
zatracie, łącznie z kulturą chłopską, tak ważną dla narodowej esencji. Program
badania, utrwalania i podtrzymywania historii narodu polskiego opracował w roku
1802 Hugo Kołłątaj. Wskazywał w nim, ze opis dziejów narodowych nie powinien
ograniczać się do kultury wyższej, ale musi pomieścić opis „obyczajów również i
pospólstwa, różnic w mowie, szczegółach ubiorów, zabawie, muzyce, gusłach i
zwyczajach, żywności i mieszkaniach, zajęciach wiejskich etc." (zob. Wiek XIX, lc-
06, s. 90). Kołłątajowi nie chodziło jednak o zwykłą ciekawość, jak ryje ludowa
warstwa społeczeństwa, ale o coś bardziej zasadniczego. Zadanie kultury chłopskiej
było przezeń traktowane jako jednoczesne żądanie początków historii Polski, tylko
bowiem na wsi ówczesnej znaleźć jeszcze można było rzeczywistość, która w kulturze
miejskiej dawno zanikła: rzeczywistość prawdziwie narodowej kultury, jej rdzenna,
nie skażoną kosmopolityzmem postać. Tylko tam, w wiejskich przysiółkach, na
rubieżach kraju, w kurnych chatach, miała się przechowywać kultura etniczna w takiej
postaci, jak przed wiekami. Kultura chłopska jako spichlerz narodowej tradycji.
Wprawdzie stosunkowo szybko okazało się, że kultura ludowa nie jest kulturą
archaiczną w prawdziwym sensie, lecz nie zmieniło to ogólnego do niej nastawienia,
wciąż postrzegana była ona jako źródło tradycji : wizerunek narodowej przeszłości, do
której wartości będzie się można odwołać w momencie odzyskania niepodległości.
Samo zaś ludoznawstwo, a później etnografia, stało się nauką o zanikających
elementach kultury.
Lud, kultura ludowa i klasa chłopska dla rodzimych naszych ludoznawców,
zarówno oświeceniowych, jak i romantycznych, stały się tą bliską Innością, która była
odpowiednikiem
Inności
dalekich
lądów
i
peryferii.
Kulturze
pierwotnej
ewolucjonistów odpowiadała kultura włościańska - chłopska, ludowa). Aby przekonać
się, jak wygląda takie pierwotne chłopsko-słowiańskie bytowanie, rodzimy nasz
ludoznawca udawał się w najdalsze zakątki kraju. Przecież nie kto inny, jak Johann
Gottried Herder pisał, że „na całej kuli ziemskiej najstarsze ślady narodów i języków
znajdujemy albo w górach, albo na peryferiach kraju i w jego zakątkach" Herder,
1962, s. 42). Im głębiej uda się w takie właśnie rejony dotrzeć, m nasza wiedza o
pierwocinach kultury będzie pełniejsza. Warto tu wspomnieć postać Zoriana Dołęgi-
Chodakowskiego, który z kijem w ręku i torbą na plecach przeszedł pieszo tysiące
kilometrów drogami Białorusi, Ukrainy, Polski i Rosji, zaglądając pod wiejskie
strzechy, gdzie — w jego głębokim przekonaniu — kryła się w pieśniach, baśniach i
legendach starożytność ludów słowiańskich. W ten oto sposób prześledziliśmy
najistotniejsze wątki kształtowania się antropologii jako nauki zajmującej się
kulturową odmiennością. Antropologia kultury, zwana także etnologią i etnografią, to
dyscyplina zrodzona z potrzeby poznawania światów społecznych zewnętrznych albo
wobec całości zwanej „kulturą europejską", albo wobec dominującego nurtu kultury
elitarnej. W pierwszym przypadku chodziło o kultury prymitywne, w drugim — o
kultury chłopskie. Oba obszary zainteresowań zjednoczyło pojęcie Inności. Jest ono
niezwykle pojemne, gdyż zawiera się w nim klasycznie rozumiana „egzotyka" dalekich
lądów i narodów, ale także — jak w wypadku wielu antropologii regionalnych — kul-
tury nie elitarne, istniejące w naszej bezpośredniej bliskości, a mimo to tajemnicze i
mało znane. Antropologia kultury badała ową Inność poprzez pryzmat pojęcia kultury,
starając się odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób zunifikowana natura człowieka
egzystuje w tak wielu ludziach zakorzenionych w odmiennych tradycjach?
Współcześnie dokonały się pod tym względem istotne zmiany. Antropologia nie
ogranicza się do „kultur prymitywnych" i „kultury ludowej", mimo iż potocznie nadal
z ich badaniem jest kojarzona. Jak się przekonamy, bycie dzisiaj antropologiem to
przede wszystkim reprezentowanie określonego spojrzenia na kulturowy obraz świata,
stawianie pytania, dlaczego jest on taki, a nie inny, i próba odpowiedzi na nie.
Jednakże korzenie współczesnej antropologii tkwią w jej przeszłości, w próbach
przeniknięcia i wyjaśnienia odmiennych form życia człowieka, jego wielowymiarowej
Inności.
Rozdział 2
KULTURA I KULTURY
Termin „kultura" należy do grona najważniejszych pojęć, jakimi posługuje się
współczesna humanistyka. Dla antropologii kultury termin ten stanowi zaś jej raison
d'etre w tym sensie, iż nie tylko pojawia się ;/.wie samej dyscypliny, ale
ukierunkowuje sposób, w jaki określa na świat ludzkiej intencjonalności.
Jak pamiętamy z poprzedniego rozdziału, autorem pierwszej antropologicznej
definicji kultury był Edward Tylor. Dzięki bliższemu okręceniu merytorycznego
zakresu tego pojęcia badacze zostali „zaopatrzeni" w bardzo istotną wskazówkę
teoretyczną, określającą sposób podejścia a:, jakże przecież zróżnicowanych, zjawisk
objętych pojęciem kultury. Tylor zadekretował, iż kultura jest pewną złożoną całością,
dającą się analitycznie rozłożyć na swoje czynniki składowe. Badacz może zatem
wypowiadać się w trybie ogólnym o ludzkiej kulturze jako takiej oraz analizować jej
poszczególne aspekty, z których każdy ewoluuje w sposób analogiczny jak owa całość
— od form najprostszych do najbardziej skomplikowanych. Nie jest dla nas w tym
momencie istotny problem prawomocności podobnego podejścia do kultury. Zostało
ono — jak wiadomo powszechnie — zdyskredytowane i zastąpione całkowicie innymi
konceptualizacjami. Ważne jest coś innego, bardziej podstawowego. Oto bowiem
pojęcie kultury stało się pojęciem „osiowym" dla humanistyki, a dla antropologii
wręcz jej cechą definicyjną. Spróbujmy na wstępie zilustrować wyrażoną przed
momentem intuicję.
Kulturę możemy sobie zatem wyobrazić jako rodzaj zagruntowanego płótna obrazu,
jego „zaprawę". Definicja tej ostatniej ustala, iż jest to grunt, w technikach malarskich
warstwa najczęściej roztworu klejonego, kredy, gipsu, barwnika, nakładana na
podobrazie (płótno, drewno itp. i spełniająca częściowo rolę zabezpieczającą i
utrwalającą
podobrazie,
jak
i
zabezpieczającą
koloryt
malowidła
przed
prześwitywaniem koloru podobrazia" {Słownik terminologiczny sztuk pięknych, 1969,
s. 380 -381). Przekładając powyższe na język teorii kultury, możemy powiedzieć, że
antropologia zajmuje się człowiekiem jako twórcą i reprezentantem unikatowej w
ś
wiecie przyrody umiejętności, jaką jest
nabywanie, przekazywanie i transformowanie kultury. Sposób pojmowania tej
umiejętności, a więc sposób definiowania istoty kultury, to owa zaprawa, grunt, który
zabezpiecza (ale i określa) zakres zainteresowań antropologii. Pojęcie kultury w
najszerszym sensie odgranicza to, co jest domeną natury, od świata celowościowej
intencjonalności. Składniki, które potencjalnie mogą stanowić zawartość kulturowej
całości, mają zróżnicowany charakter. „Kreda", „gips", „barwnik" przyjmują w tym
kontekście postać Języka", „organizacji społecznej", „narzędzi", „obyczajów",
„religii", słowem, tego wszystkiego, co zwyczajowo pod pojęciem kultury się ukrywa.
Nieodmiennie są to przymioty typowo ludzkie i tylko do ludzi się ograniczające;
zabezpieczają one „koloryt malowidła przed prześwitywaniem koloru podobrazia", a
więc — raz jeszcze — wyodrębniają człowieka jakościowo ze świata przyrodniczego.
W refleksji antropologicznej natura i kultura stanowią dwa przeciwstawne sobie
porządki; opozycję między nimi wyrażają następujące relacje:
1)
natura jest stanem charakteryzującym się chaotycznym niezróżnicowaniem,
kultura jest czymś uporządkowanym i można ją zrozumieć;
2)
natura jest tym, co pierwotne i bezpośrednie, kultura to przede wszystkim
społeczna organizacja, coś, co się „nadbudowuje" na porządku naturalnym;
3)
natura jest ciągła, kultura nieciągła,
4)
w naturze istnieje „wolność", kultura to człowieczeństwo,
5)
natura to zwierzęcość, kultura to reguły i normy,
6)
natura to zjawiska biologiczne, kultura jest mentalna,
7) natura
jest
ś
wiatem
nie
przetworzonym,
kultura
przetworzonym
(np. potrawy „surowe" a „gotowane" i „smażone").
Powyższe zestawienie można podsumować w taki oto sposób: do natury należy
wszystko, co jest w ludziach obecne zawsze i wszędzie, do kultury zaś to, co
występuje tylko niekiedy i w niektórych miejscach; do natury należy to, co
spontaniczne, a do kultury to, co podyktowane przez normę; natura stanowi całość
samowystarczalną, zrozumiałą bez uwzględniania kultury, kultura natomiast nie może
być zrozumiana bez odniesienia do natury — zarówno wtedy, kiedy uważamy, że jest
jej przedłużeniem, jak i wtedy, kiedy traktujemy ją jako zupełnie nowy jakościowy
etap w życiu człowieka.
Prawie wszystko, co charakteryzuje ludzkość, daje się streścić w słowie „kultura".
Dlatego też równolegle do pojęcia dziedziczenia cech biologicznych mówi się także o
dziedziczności kulturowej, a uogólniająco — o dziedzictwie kultury ludzkiej.
Ewolucja kulturowa może jednak zachodzić, i tak się dzieje, z szybkością o kilka
rzędów większą niż ewolucja biologiczna. Pod względem biologicznym człowiek XX
wieku nie różni się od swoich przodków żyjących 30 tysięcy lat temu. Natomiast świat
kultury, technologia i społeczeństwo naszego kończącego się stulecia nie mają wiele
wspólnego z realiami znanymi z jego początków. Kto z najbardziej światłych ludzi
przełomu XIX i XX wieku mógł sobie wyobrazić i pojąć rzeczywistość wirtualną?
Antropologowie byli jednymi z pierwszych, którzy ostro przeciwstawił: się
tłumaczeniu różnic w ludzkiej kulturze czynnikami rasowymi. To dzięki nim i
przedstawicielom nauk przyrodniczych nikt poważny nie będzie obecnie utrzymywał,
ż
e odmienności między wspólnotami mi mają potwierdzenie w naturze. W roku 1945
podpisano akt założycielski UNESCO, w którym podkreślono całkowitą bezpodstaw-
ność posługiwania się argumentami rasowymi. Kilka lat później, na zamówienie tej
organizacji, klasyczny już dziś tekst Rasa a historia napisał nie kto inny jak Claude
Lévi-Strauss. Możemy w nim wyczytać między innymi: „Istnieje znacznie więcej
kultur ludzkich niż ras, ponieważ pierwsze liczą się na tysiące, drugie natomiast na
jednostki: dwie kultury stworzone przez ludzi należących do tej samej rasy mogą
różnić się między sobą w równym lub nawet w większym stopniu niż iwie kultury grup
rasowo odmiennych" (Lévi-Strauss, 1961, s. 127). Kiedy jednak dwadzieścia lat
później, w roku 1971 poproszono tego samego znamienitego antropologa raz jeszcze o
zabranie głosu na ten temat, wybuchł skandal. Wielki humanista niespodziewanie w
sposób
ODW
ażny odniósł się do pojęcia rasy i na podstawie prac z dziedziny genetyki
zaproponował następujące rozumowanie: „Formy kultury, jakie tu i tam przyjmują
ludzie, dominujące niegdyś, a często i dzisiaj, sposoby życia, określają w dużej mierze
rytm ewolucji biologicznej i jej wizerunek. Dalecy od tego, by zastanawiać się, czy
kultura jest, czy nie jest, funkcją rasy, odkrywamy, że rasa jest jedną z funkcji kultury"
»1993, s. 39). Lévi-Strauss uważa, że u zarania ludzkości ewolucja biologiczna
wyselekcjonowała najprawdopodobniej jakieś cechy przedkulturowe, takie jak pozycja
pionowa, zręczność manualna, towarzyskość, myślenie symboliczne, zdolność
komunikowania. Od momentu, kiedy pojawia się kultura, wzmacnia ona i
rozpowszechnia te cechy. Kultury jednak — jak poucza nas właśnie antropologia —
specjalizują się, i każda z nich umacnia i chroni inne cechy, na przykład odporność
Eskimosów na zimno lub plemion afrykańskich na upał, agresywność lub
kontemplacyjność, pomysłowość technologiczną i wiele innych. śadna z tych cech,
uchwytnych na poziomie kulturowym, nie daje się w jasny sposób odnieść do
podstawy genetycznej, nie można mimo to wy-Moczyć pośredniego istnienia takiego
związku. W konkluzji zatem czytamy, iż „W takim razie można by zasadnie mówić o
tym, że każda kultura dokonuje selekcji zdolności genetycznych, a te reagują zwrotne,
wpływając na kulturę, która przyczyniła się pierwotnie do ich wzmocnienia" (Lévi-
Strauss, 1993, s. 46). Co równie istotne, proces ten może mieć charakter pozytywny
bądź przeciwnie — zagrażać egzystencji cywilizacji wówczas, kiedy pod wpływem
warunków demograficznych sprzężenie zwrotne między ewolucją organiczną a
ewolucją kulturową ulega zachwianiu. O tym głównie problemie dyskutowano przed
kilku laty na ostatniej konferencji poświęconej zagadnieniom przeludnienia globu,
która odbyła się w Kairze.
Pamiętajmy więc, iż nasza malarska zaprawa (= kultura), pokrywając to, co
naturalne, tym, co konwencjonalne i społeczne, wcale nie „ukrywa" w sposób
absolutny faktu, iż człowiek to także istota biologiczna. Rzecz jednak w tym, iż do
badania tego akurat aspektu człowieczeństwa „delegowani" są przedstawiciele nauk, w
ramach których problem ten może ewentualnie znaleźć wiarygodne rozwiązanie.
Dzięki nim wiemy dziś, że czterdzieści sześć ludzkich chromosomów stanowi
„program genetyczny" człowieka. Natomiast w przeciwieństwie do organizmów
prostych ludzkie geny nie określają szczegółowo wszystkich aspektów naszego
zachowania. Przykładowo: zdolność mówienia każde dziecko otrzymuje jako swoje
wyposażenie genetyczne, ale to środowisko, w jakim ono przebywa, uczy je raczej
tego, a nie innego języka. Potomek rodowitych Chińczyków, wychowywany w
rodzinie francuskiej, będzie z pewnością wyglądał na przedstawiciela populacji
azjatyckiej, ale nauczy się literackiej francuszczyzny z taką samą biegłością jak jego
frankofoński kolega z ławki.
Współzależność pierwiastka biologicznego i kulturowego w człowieku jest często
niedoceniana, a czasami wręcz negowana ze względu na rozmaite racje ideologiczne i
polityczne. Słynny biolog molekularny Francois Jacob o zwolennikach całkowitego
wykluczania się dziedziczności i kultury powiada, że traktują oni ludzki mózg bądź
jako czystą taśmę magnetofonową, bądź jako płytę gramofonową (analogową). Taśma
magnetofonowa otrzymuje ze środowiska instrukcje pozwalające nagrać i
wielokrotnie odtwarzać jakiś dowolny fragment muzyki — jednostka ludzka jest bez
reszty ukształtowana przez kulturę. Z kolei płyta gramofonowa, niezależnie od swego
ś
rodowiska, może tylko grać fragment, który został raz na zawsze odciśnięty w jej
rowkach — dziedziczność zastępuje wpływ kultury i środowiska (Jacob, 1987). W
tym momencie warto przypomnieć o zamieszaniu, jakie wywołały wyniki badań
Richarda Herrsteina i Charlesa Murraya opublikowane w książce The Bell Curve.
Otrzymujemy w niej jakby portret społeczeństwa amerykańskiego nakreślony za
pomocą krzywej inteligencji. Autorzy dowodzą, że kulturowemu i ekonomicznemu
rozwarstwieniu populacji USA odpowiada jego rozwarstwienie pod względem
poziomu umysłowego, a ten ostatni uwarunkowany jest już bezpośrednio genetycznie.
Krótko mówiąc, Murzyni, choćby czyniono dla nich wszelkie możliwe preferencje
edukacyjne, nie są w stanie „pokonać", przekroczyć swej niższej inteligencji i nie
dościgną białych. Podstawą badań Herrsteina i Murraya był pomiar tzw.
współczynnika inteligencji, IQ {Intelligence Quotient), który dla Murzynów wyniósł
ś
rednio 78 punktów, a dla białych 102. Dodatkowo czwarta część Murzynów ma IQ
poniżej 75 punktów. Problem jednak w tym, że samo znaczenie wskaźnika IQ jest
stale przedmiotem gorących dyskusji. Jacob na przykład w ogóle wątpi w możliwość
jasnego zdefiniowania pojęcia inteligencji globalnej, niezależnej od uwarunkowań
kulturowych. Czynniki składające się na IQ zawierają elementy do siebie nie
przystające:
obraz świata i sił nim rządzących, zdolność reagowania na różne okoliczności w
odmiennych warunkach, szerokość spojrzenia, szybkość wychwytywania wszystkich
elementów danej sytuacji i gotowość podjęcia decyzji, umiejętność wykrywania mniej
lub bardziej ukrytych analogii, porownywanie rzeczy na pierwszy rzut oka
nieporównywalnych itd. To wszystko musi uchwycić jeden parametr na liniowej skali
od 50 do 150! Również genetyka ma do dzisiaj najmniej do powiedzenia na temat
dziedziczenia właściwości intelektualnych i psychicznych i raczej skłania się ku
twierdzeniu, iż rzekomo obiektywne testy inteligencji są w ogromnym stopniu
uzależnione od warunków środowiskowych. W odróżnieniu od innych organów, mózg
rozwija się jeszcze długo po urodzeniu człowieka. Tak więc pamięć i umiejętności
rozumowania kształtują się w miarę rozszerzania się sieci neuronów, łączących się w
tzw. synapsy. Od sprawności tych powiązań zależy przekazywanie bodźców do
ośrodków mózgowych. Jeśli dziecko, dziedzicząc pewne możliwości genetyczne, żyje
w warunkach murzyńskiego getta, nie rozwinie ich w taki sam sposób, jak rówieśnik z
— powiedzmy — elitarnej rodziny kalifornijskiej. Lecz i to nie jest takie proste i
jednoznaczne, jeśli zważyć przypadki wybitnych ludzi posiadających mierne
potomstwo (to przemawia przeciwko badaniom Herrsteina i Murraya) lub wielkie
osiągnięcia innych, którzy rozwijali się w ekstremalnie niekorzystnych warunkach.
Problem „natura-kultura" ma wiele swoich szczegółowych wariantów, o których
tych powiemy bliżej w dalszej części książki. Jest jednak faktem, n. nadal nie istnieje
spójny sposób wyjaśniania, jak obie te sfery mają się wzajemnie do siebie. Claude
Lévi-Strauss powiedział swego czasu: .Istnieją więc tutaj dwa wielkie porządki
faktów, jeden, dzięki któremu wiążemy się ze światem zwierzęcym przez to wszystko,
czym jesteśmy t samego faktu naszych narodzin i cech, jakie nam przekazali nasi
rodzice i przodkowie, cech, odnoszących się do biologii, czasem do psychologii. Z
drugiej strony cały ten sztuczny świat, świat, w którym żyjemy jako członkowie
społeczeństwa. Etnologia, czy też ujmując szerzej antropologia, próbuje dokonać w
dziedzinie kultury tego samego dzieła opisu, obserwacji, klasyfikacji i interpretacji,
którego zoolog lub botanik dokonuje w dziedzinie natury. Dla mistrza francuskiego
strukturalizmu głównym składnikiem „zaprawy" oddzielającej naturę od kultury jest
język artykułowany, dla vieìu innych badaczy zdolność posługiwania się narzędziami,
dla innych jeszcze — jak dla Clifforda Geertza — w ogóle niemożliwe jest wskazanie
jakiegoś „punktu krytycznego", od którego historia homo sapiens t; także historia
animai symbolicum. Antropologia kultury nie dysponuje zresztą rzeczywistą wiedzą
pozwalającą na zasadne wypowiadanie się w tym względzie. A zatem „powołując do
ż
ycia" pojęcie kultury jako swoisty grunt dla własnych badań szczegółowych, musi
ona przyjmować istnienie kultury za fakt dokonany. Dla Levi-Straussa zadecydował o
tym tzw. paradoks neolityczny, a według Geertza jedyne, co antropologom przystoi, to
stwierdzenie, iż: „Ludzkość ma urodziny, ale człowiek nie" (Geertz, 1973, s. 47).
To, co dotąd powiedzieliśmy, wydaje się oczywiste. Mało tego — kultura jako
„grunt" i „zaprawa" wyznacza ledwie przestrzeń dla dalszych rozważań nad jej
fenomenem. Zagruntowane płótno to jeszcze nie gotowy obraz, choć namalowanie
obrazu umożliwia i do tego zaprasza. Kolory, sposób potraktowania tematu,
perspektywa i ogólna kompozycja, gra światłocieni itp. to już domena twórczej
działalności. Nie inaczej jest w przypadku humanistyki, a zwłaszcza antropologii.
Prawdziwe problemy z kulturą zaczynają się dopiero wówczas, gdy staje się ona
przedmiotem bardziej szczegółowych dociekań i ustaleń, gdy próbuje się z tego
pojęcia uczynić narzędzie teoretyczne, ukierunkowujące badawczą praktykę
poszczególnych szkół antropologicznego myślenia. Pora najwyższa udać się w gąszcz
tej problematyki, aby pokazać przede wszystkim, jak porusza się w nim antropolog,
czego poszukuje, dlaczego niekiedy błądzi, z jakich powodów próbuje go okiełznać
poznawczo i jakie przywołuje argumenty na rzecz preferowanego stanowiska.
Nieuchronnie będzie to także jeden z najważniejszych epizodów w historii
antropologii.
Zagłębiając siew literaturę zajmującą się procesami rozwojowymi humanistyki,
możemy często natrafić na dość powszechnie zresztą akceptowany sąd, że dzięki
antropologii pojawiło się i utrwaliło szerokie, holistyczne, opisowe, pozbawione
wartościowania pojmowanie kultury. Wydaje się, że tak właśnie jest, ale — po
pierwsze — wcale to nie oznacza, że odmienne, zawężone sensy pojęcia kultury uległy
zapomnieniu i eliminacji oraz — po drugie — że „antropologiczna koncepcja kultury"
jest czymś oczywistym, ustalonym i niezmiennym. Sytuacja jest wręcz przeciwna,
istnieje tutaj wiele kontrowersji, konkurencyjnych sposobów rozumowania, wśród
których obecnie mamy i takie, które samo pojęcie kultury podają w zasadniczą
wątpliwość (zob. rozdz. „Antropolog na krawędzi wieku").
Zacznijmy od kwestii pierwszej. Węższe i wartościujące ujęcie kultury pojawiało
się w przeszłości i widoczne jest obecnie w wielu kontekstach, choć nie zawsze jest
prezentowane w sposób jawny i bezpośredni. Ograniczmy się do wskazania tylko
jednego z nich. Chodzi o mającą już swoje początki w XIX wieku debatę nad
rozpowszechnianiem się kultury masowej i równoległym procesem stopniowej
amerykanizacji kultury; współcześnie dyskutuje się z kolei nad zjawiskiem kultury
popularnej i jej wszechobecnością w świecie zdominowanym przez elektroniczne me-
dia. Wspólnym mianownikiem i ukrytą przesłanką dyskursów o zakresie tych zjawisk i
ich konsekwencjach jest pewien ideał kultury elitarnej, „wysokiej", który podlega
ciągłej destrukcji w procesie upowszechniania się kultury opartej na nieograniczonej
konsumpcji równie nieograniczonej oferty jej producentów. Opozycja kultury wysokiej
i popularnej postrzegana jest jako kontrast pomiędzy „prawdziwą" kulturą doceniali
wagę tradycji, rolę literatury, dobry smak, odwołanie do utrwalonych wartości,
refleksję, namysł i interpretację a kulturą szybkiej konsumpcji i zmiennych ideałów,
powierzchownych wartości i nieustannego nowościom. Im tej drugiej więcej, tym
pierwszej ubywa, a efekty destrukcyjne dla kultury w ogóle, kultury ogólnoludzkiej.
Mówiąc krótko: świat popularnych ideałów jest mniej „kulturalny" od „prawdziwej”
kultury pielęgnującej normy, wartości i artefakty uważane za największą zdobycz
cywilizacyjną.
Inaczej zwykli myśleć antropologowie. Rzeczywiście jest tak, że w ramach tej
dyscypliny wszystko, co można określić mianem „kulturowego", jest jednocześnie
„kulturalne", problem leży bowiem w tym, iż nie wolno arbitralnie ustalać ogólnej
normy „kulturalności". ponieważ - jeśli coś takiego w ogóle istnieje — zależne jest
każdorazowo od kontekstu społecznego. To, co zwiemy KULTURĄ w najszerszym
rozumieniu
ANTROPO
logicznym, i co stanowi swoistą abstrakcję, „rozpisuje" się na
konkretnych, empirycznie istniejących i zróżnicowanych kulturach świata. Dlatego też
dla konsekwentnie myślącego antropologa, opozycja kultury elitarnej i popularnej
musi być traktowana jako uwarunkowana właśnie kontekstowo — wyrosła ona,
utrwaliła sie i jest nadal żywotna w ramach całości kulturowej zwanej kulturą
Zachodu, kulturą euroatlantycką lub, najszerzej sprawę ujmując, kulturą nowożytno
europejska.
Co jednak ukrywa się za tym najogólniejszym stwierdzeniem? Cóż właściwie jest
kultura w sensie antropologicznym? Dotąd bowiem nie wyszliśmy poza nasze
zagruntowane płótno, które ma się stać obrazem. Położyliśmy szerokim machnięciem
grubego pędzla pierwszy z kolorów, ustalając powyżej, iż w antropologii termin ten
oznacza wszystkie stworzone przez człowieka materialne lub niematerialne aspekty
całokształt
ś
rodowiska ludzkiego, jego społecznie uregulowany „sposób życia". W
modelu kultury Zachodu wyraża się on m.in. opozycją kultury wyższej, która nie
występuje w kontekście kultur zwanych prymitywnymi.
Pisanie o problemie kultury oznacza jednoczesne podjęcie podstawowych zagadnień
teoretycznych humanistyki. Wejdźmy w nie uzbrojeni w warunkowo zaakceptowany
zestaw pewników, jakie w odniesieniu do wypracowała antropologia (od których
zresztą dzisiaj się już dystansuje). W słynnej pracy Man and His Works Melville
Herskovits zaproponował następujące twierdzenia związane z teorią kultury, będą
jednocześnie wykazem cech charakteryzujących samą kulturę
1)
A zatem:
2)
kultury się uczymy,
3)
kultura wywodzi się z biologicznych, środowiskowych, psychicznych
historycznych elementów ludzkiej egzystencji,
4)
kultura jest zorganizowana
5)
kultura jest wieloaspektowa,
6)
kultura jest dynamiczna,
7)
kultura jest zmienna,
8)
w kulturze występują pewne prawidłowości, które pozwalają analizować
ją metodami naukowymi, wreszcie
9)
kultura jest instrumentem przystosowania jednostki do całokształtu
otoczenia oraz zdobycia środków dla twórczej ekspresji.
Wygląda na to, iż powinniśmy się zgodzić z powyższym wykazem cech
przypisywanych kulturze, cech, które stały się przedmiotem drobiazgowej analizy w
ramach poszczególnych teorii kultury, jakie na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat
wypracowała antropologia. Idąc tym tropem i opierając się na analizie istniejących
wówczas (przełom lat czterdziestych i pięćdziesiątych) definicji kultury, Alfred Louis
Kroeber i Clyde Kluckhohn pokusili się nawet o ustalenie wspólnej treści wszystkich z
nich. I tak: „Na kulturę składają się wzory sposobów myślenia, odczuwania i
reagowania, nabyte i przekazywane głównie poprzez symbole stanowiące wraz z ich
wcieleniami w wytworach ludzkich znamienne osiągnięcia grup ludzkich; zasadniczy
trzon kultury stanowią tradycyjne (tzn. historycznie narosłe i wyselekcjonowane) idee,
a szczególnie związane z nimi wartości" (Kluckhohn, 1975, s. 32).
Porównajmy teraz wykaz cech kultury według Herskovitsa z przytoczoną
„składankową" jej metadefinicją. W pierwszym wypadku rodzi się podejrzenie, że
kultura jest czymś od człowieka niezależnym, obiektywnie się narzucającym,
podległym własnym prawom; wprawdzie, jak podaje punkt 1., kultury się uczymy, ale
ś
ledząc punkty kolejne, możemy dojść do wniosku, że tak naprawdę jesteśmy jej
zakładnikami i poddanymi. Zachowujemy się w określony sposób, nie zdając sobie
sprawy z mechanizmów, które ukrywają się za naszymi rzekomo autonomicznymi
poczynaniami. Pochylając się natomiast nad tym, co ustalili Kroeber i Kluckhohn,
widzimy, że kultura jawi się tutaj jako proces albo zespół wzorów myślenia,
odczuwania i reagowania, zapośredniczony poprzez symbole i znajdujący także wyraz
w wytworach materialnych. W tym znaczeniu kultura to zespół idei, ma więc charakter
zasadniczo mentalny, a uzewnętrznia się ona jedynie pod postacią zachowań (regu-
larnych) i obiektów (typowych).
Widzimy więc, że mamy tutaj do czynienia z dwiema tendencjami w myśleniu
antropologicznym — skłonnością do reifikacji i esencjalizacji kultury oraz próbą jej
potraktowania jako bytu zasadniczo ideacyjnego. Zajmijmy się najpierw tą pierwszą
tendencją, tym bardziej że pomoże to nam zrozumieć tendencję drugą.
Wiemy już, dlaczego pojęcie kultury miało decydujące znaczenie dla
uporządkowania i poddania naukowym rygorom klasyfikacyjnym danych, jakimi
dysponowała wczesna antropologia. Ponadto jednak cechą znamienną badań tej gałęzi
wiedzy przez większość naszego stulecia stało się poszukiwanie takich systemów
społecznych, a więc takich kultur prymitywnych, w odniesieniu do których ów
porządkujący zabieg dałoby się przeprowadzić w sposób pełny. Małe społeczności
wyspiarskie i kultury tubylcze Afryki obiecywały, iż na ich przykładzie można będzie
ukazać, jak kultura funkcjonuje jako całość, a zatem jak w praktyce ..antropologiczny
Jad świata", z którego nie zdajemy sobie sprawy
będąc członkami społeczeństw
złożonych, targanych sprzecznościami i regularnymi kryzysami. Nie dziwi zatem, że to
w tamte rejony przede wszystkim udawali się badacze europejscy, szukając
niezakłóconego ładu i całościowości antropologia amerykańska z kolei zajęła się
swoimi kulturami tubylczymi — Indianami i Eskimosami — ich dni bowiem
zetknięciu z cywilizacją były policzone. A zatem, im szybciej uda się przeprowadzić
badania wśród nich, tym więcej z antropologicznego ładu kultury
da się pokazać i
utrwalić dla potomnych.
Dla
antropologów
posługujących
się
holistyczną
koncepcją
kultury
społeczności prymitywne były całościami, które, jeśli tylko nie dochodziło
zewnętrznych ingerencji, bezustannie się odtwarzały w niezmiennej postaci istniały
one właściwie poza czasem i w tym znaczeniu reprezentowały znaną Czytelnikowi z
rozdziału poprzedniego „solidarność mechaniczną Durkheima. Typowym skrótem
myślowym, jaki znajdziemy we wczesnych monografiach terenowych, były
stwierdzenia w rodzaju kultura powoduje", „sprawia" albo „decyduje". Skoro ogólna
idea kultury każe widzieć jako całość wzajemnie powiązanych elementów, konkretna
kultura tubylcza na mocy definicji musiała także spełniać takie warunki - była więc
bytem kolektywnym i zuniformizowanym. Warto w tym momencie przywołać
metaforę Rogera Keesinga, który określił tę koncepcję mianem „rafy koralowej". W
tak pojmowanej kulturze to, co raz zostało zakumulowane, przechowywało się w stanie
nienaruszonym. Dlatego badacz antropolog mógł zasadnie mówić o „kulturze
balijskiej", „kulturze trobriandzkiej", „kulturze andamańskiej”,
gdyż nawet mimo
rzeczonych zmian o charakterze zewnętrznym stale przechowywała się esencja każdej
z nich, powodująca, iż formowała ona unikatową całość. Słuchający amerykańskiej
listy przebojów tubylec mimo wszystko — reprezentował jakoby tradycyjną kulturę.
Zapytajmy, jakie czynniki decydują, że dana kultura utrzymuje stan koherencji, że jest
— jak powiadał Kroeber — ładem i uporządkowaniem?
Są dwa zespoły nakładających się na siebie czynników za ten niezmienny
stan
odpowiedzialnych — wewnętrzne i zewnętrzne. Pierwsze są immanentnie zawarte w
samym systemie, a podstaw do dostarczyły dwa główne modele pojęciowe: organiczny
i lingwistyczny. Z modelem organicznym łączą się koncepcje instytucji i funkcji;
każda kultura istnieje, przechowuje się i odtwarza dzięki instytucjom społecznym,
których funkcją jest zachowywanie stabilności i integracji danego systemu. Ten sposób
myślenia zapoczątkowany został przez Herberta Spencera, kontynuowany był przez
Durkheima, a do ekstremalnej postaci doprowadzony został przez Alfreda Radcliffe-
Browna. Przedmiotem zainteresowań tego ostatniego były właściwie nie kultury, ale
procesy społeczne jako systemy faktycznych stosunków zależności pomiędzy jed-
nostkami, które konstytuują strukturę społeczną będącą realnym układem owych
zależności. Składa się nań „suma wszelkich społecznych relacji pomiędzy wszystkimi
jednostkami w danej chwili. Mimo że nie może ona oczywiście uwidocznić się w całej
swej rozciągłości w żadnym momencie — możemy ją obserwować; jest w niej całość
jawiącej się nam rzeczywistości" (Radcłiffe-Brown, 1957, s. 109). W innej pracy tego
antropologa struktura społeczna ujmowana jest jako „trwałe uporządkowanie osób w
obrębie stosunków społecznych określonych czy też kontrolowanych przez instytucje,
tj. społecznie ustanowione normy lub wzory zachowania'' (1968, s. 177). Zadaniem
antropologa jest opisanie typowego wzoru stosunków zawartych w strukturze — jej
„formy strukturalnej". Radcliffe--Brown dowodził, iż mimo zmienności struktur
społecznych ich forma pozostaje zasadniczo niezmienna. Przemijają kolejne pokolenia,
zmienia się władza, grupy rozpraszają się i ponownie łączą, ich liczebność jest różna,
ale mimo to cały czas utrzymują się te same zwyczaje społeczne. Trwałość formy
strukturalnej zależy od stopnia zintegrowania jej części i spełniania przez nie
szczególnych zadań — są to funkcje części systemu. Antropologia zaś pokazuje, w jaki
sposób winny być zaspokajane potrzeby, aby zapewnić trwałość form społecznych.
Dla Radcliffe-Browna jedyną obiektywnością są właśnie stosunki społeczne, które
można badać niezależnie od subiektywnych uczuć i przekonań ludzi. Stąd kultura to
tylko cecha systemu, sfera wyuczonych sposobów myślenia i zachowania, które mają
charakter ujednolicony i są podtrzymywane dzięki rytuałom i symbolom. To, jaka jest
kultura, jak przejawia się w ludzkich działaniach, wynika bezpośrednio z praw stru-
ktury społecznej.
Odmienne było stanowisko Bronisława Malinowskiego, również odwołującego się
do modelu organicznego, ale wykorzystującego go w sposób o wiele bardziej złożony.
W pracy The Scientific Basis of Applied Anthropology twórca metody funkcjonalnej
skonstruował rodzaj schematycznego przewodnika wskazującego, z jakich elementów
składa się kultura. Mamy najpierw jej aspekty funkcjonalne: gospodarkę, wychowanie,
ustrój polityczny, ład i prawo, magię i religię oraz wiedzę i rekreację; są one
„przeniknięte", uwarunkowane zasadniczymi czynnikami kultury:
1)
substratem materialnym,
2)
organizacją społeczną,
3)
językiem.
Dopiero wzajemne powiązanie aspektów i czynników kultury składa się na strukturę
systemu kulturowego jako harmonijną, zintegrowaną i stabilną całość (Malinowski,
1938, s. 16 - 17). W przypadku Malinowskiego właściwym przedmiotem nauki o
kulturze stają się więc zależności między jej elementami a pojęciami umożliwiającymi
opis systemu kulturowego; są to pojęcia „funkcji" oraz „instytucji". To drugie wchodzi
dodatkowo w specyficzne związki z wypracowaną przez funkcjonalizm teorią potrzeb
— „funkcja nie może być zdefiniowana w jakikolwiek inny sposób niż zaspokojenie
potrzeby poprzez działania". W tym świetle kultura staje się aparatem
instrumentalnym, gdyż służy dwóm celom, jakimi są zaspokajanie potrzeb i
utrzymanie tożsamości systemu kulturowego. Koncepcja kultury Malinowskiego daje
się właściwie streścić w czterech hasłach:
1)
Kultura jest całością
2)
Kultura jest zintegrowanym systemem
3)
zależności między elementami kultury mają charakter funkcjonalny,
4)
kultura jest aparatem instrumentalnym (Paluch, 1990, s. 141).
Jeśli chodzi o drugi model podkreślający koherentność i całościowość kultury
model lingwistyczny — zajmiemy się nim szczegółowo rozdziale następnym.
Obecnie powiedzmy tylko tyle, iż w jego ramach dochodzi do znamiennego
utożsamienia kultury ze sferą symbolicznego myślenia, a teoria antropologiczna
budowana jest pod wpływem osiągnięć w badaniach nad językiem. Najbardziej
znanymi adherentami modelu lingwistycznego byli Franz Boas, Edward Sapir, Ruth
Benedict, Claude Levi-Strauss, Ward Goodenough.
Przejdźmy do obecnie do wymienionych wcześniej zewnętrznych czynników
odpowiedzialnych za kulturowy ład i harmonię systemów społecznych. Podstawowym
z nich jest środowisko przyrodnicze. Wprawdzie jego wagę podkreśla każda właściwie
szkoła antropologiczna (mówiąc — nie będzie mistrzów siatkówki plażowej wśród
Eskimosów), ale niektóre z nich nadają mu status tzw. jądra kulturowego, Tak było
w wypadku Juliana Stewarda, dla którego środowisko przyrodnicze danej kultury
stanowiło podstawowy układ odniesienia dla analiz procesów integracyjnych.
Integracja przebiega najpierw w sferze podstawowych dla przeżycia człowieka
elementów kulturowych, dopiero na tym „nadbudowują" się elementy wtórne, łącznie z
tym, co zwykliśmy nazywać symbolicznym wymiarem ludzkiej egzystencji. Steward
sforami własną teorię ekologii kulturowej, najpełniej wyrażoną
W DZIELE
Theory of
Culture Change: „Człowiek wkracza na scenę ekologiczną nie tylko jako organizm,
który jest powiązany z innymi orkami ze względu na ich cechy fizyczne. Wprowadza
on ponadorganiczny czynnik kultury, który podlega wpływom całej struktury życia
także na nią wpływa" (1976, s. 30-31). W ujęciu Stewarda kulturowa stanowiła pewien
projekt badania związków kultury ze środowiskiem naturalnym, a jej podstawową
przesłanką stało się pojęcie wspomnianego wcześniej jądra kulturowego — „układu
cech, które są najściślej powiązane z działalnością służącą zdobywaniu środków do
ż
ycia i układem ekonomicznym. Jądro zawiera takie wzory społeczne, polityczne i
religijne, które empirycznie zostały określone jako najściślej związane z tym układem.
Inne niezliczone cechy mogą ujawniać dużą potencjalną zmienność, ponieważ są
znacznie słabiej powiązane z jądrem [...] Ekologia kulturowa zwraca największą
uwagę na te cechy, które — jak to wykazują analizy empiryczne — są najbardziej
związane z wykorzystywaniem środowiska w sposób określony przez kulturę" (ibidem,
s. 37). Chodzi tutaj zatem o badanie związku pomiędzy dwoma porządkami —
naturalnym (klimat, ukształtowanie terenu, flora i fauna,
:
bogactwa naturalne) i
kulturowym (technika, ekonomia, organizacja społeczna, ideologia itd.). Fakty
tworzące kulturę mają obiektywny i autonomiczny charakter i formują lad
powiązanych ze sobą elementów. Kultura to jakby mechanizm opierający swoje
funkcjonowanie na zasadzie przyczynowo-skutkowej; jeśli mamy do czynienia ze
zbliżonymi warunkami środowiskowymi (przyczyna), powinny pojawić się podobne
fakty kulturowe jako reakcja na nie.
Nasze dotychczasowe rozważania miały na celu zobrazowanie kontekstu, w jakim
pojawiła się antropologiczna, holistyczna koncepcja kultury. Aby uniknąć
nieporozumień, warto podkreślić, iż jest to dzisiaj koncepcja już tylko o walorze
historycznym. W sposób oczywisty była ona związana przede wszystkim z kulturami
pozaeuropejskimi, relatyw- I nie homogenicznymi i mało zróżnicowanymi
wewnętrznie. Można nawet powiedzieć, iż takie kultury ilustrowały, w jaki sposób
teoretyczne prawa i prawidłowości kulturowe działają w praktyce, powodując w
efekcie, iż systemy społeczne zachowują swoją koherencję. Czegoś podobnego nie
dało się ukazać na przykładzie kultury nowożytnoeuropejskiej, zbyt złożonej i
niejednoznacznej, by poddawała się ona konceptualizacjom w terminach ładu,
harmonii i całościowości. Bardzo szybko zaczęło się jednak okazywać, że także świat
tubylczych, peryferyjnych społeczeństw plemiennych, których obraz modelowała
powyższa koncepcja kultury, ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Najpierw pojawia się podstawowe pytanie o granice kultur. Mogą mieć one trojaki
charakter, gdyż dotyczą:
1)
wewnętrznych dziedzin danego systemu społeczno-kulturowego (religijnych,
politycznych, międzyludzkich),
2)
granic lokalnych, międzygrupowych czy nawet indywidualnych oraz
3)
granic hierarchii statusu i klasy.
Wiadomo dzisiaj powszechnie, że kultura, obojętnie, jak będziemy ją rozumieli, nie
ogranicza się do ram jakiejkolwiek społeczności lokalnej, a przykład kultury
popularnej pokazuje, w jaki sposób dochodzi do umownej „penetracji" i
przełamywania również tych granic wyszczególnionych w punktach 1-3.
Współcześnie antropologia całkowicie odeszła od tradycyjnego pojmowania.
kultury jako „rafy koralowej" czy „drogowskazu" i zajmuje się nie tyle ideą
całościowości kultury, ile jej zróżnicowaniem wewnętrznym i zewnętrznym (jej
granicami). Ta zmiana wcale nie powoduje, że antropologiczne podejście do kultury
unika podstawowych problemów epistemologicznych, teoretyczno-metodologicznych,
politycznych i etycznych. Zapoznamy się z nimi wielokrotnie w dalszych rozdziałach.
Frederik Barth zaproponował zasadniczą modyfikację pojmowania kultury przez
antropologię. Ma ona sprawić, że teoria kultury zdolna będzie adekwatnie ująć
zarówno złożone współczesne sposoby życia pozostające w orbicie wpływów kultury
globalnej, jak i badać małe społeczności, subkultury i warstwy społeczne dzisiejszego
ś
wiata. Modyfikacja owa sprowadza się do trzech ustaleń (Barth. 1994, s. 356). Po
pierwsze, charakteryzuje się wieloznacznością, jest „wielogłosowa". Po drugie poddaje
się bardzo różnorodnym, jednakowo uprawnionym interpretacjom. Po trzecie wreszcie,
jest zawsze pewnym konstruktem, a nie namacalnym bytem, co silnie podkreślał już
zresztą Clyde Kluckhohn mówiąc iż „nikt nigdy nie widział kultury jako takiej"
(Kluckhohn, 1949, . - Sam Barth opowiada się za koncepcją kultury jako
rzeczywistości ideacyjnej, w sposób zróżnicowany rozprzestrzenionej w obrębie
populacji, tworzącej rodzaj „scenariusza", w ramach którego różnice pomiędzy
jednostkami. z punktu widzenia wiedzy, wartości, pojęć i perspektyw poznawczych
„ożywiają” zachodzące działania i interakcje społeczne. Tym samym Barth należący
do grona raczej dość zachowawczo myślących antropologów wpisuje się obecnie w
powszechny trend ku zawężaniu pojmowania kultury do sfery symbolicznej oraz
postuluje, iż pojęcie kultury musi być przede wszystkim użyteczne analitycznie. Nie
chodzi już więc o wielce skądinąd szlachetną — wizję wszechogarniającej kultury jako
podstawy ładu antropologicznego, ale o uczynienie zeń pojęcia, jak powiada Barth,
„zaangażowanego w realia świata". W tym momencie docieramy do najważniejszej
części rozważań niniejszego rozdziału,
Pojęcie kultury
jest jednym z najbardziej
obciążonych
eklektycznością
funkcjonujących w nauce. Warto więc — zgodnie z sugestią Cliforda Geertza —
zdecydować się już w punkcie wyjścia na określony sposób konceptualizowania i
werbalizacji tej sfery zjawisk, które pragniemy określać jednym wspólnym terminem
„kultura". Ponadto należy rozstrzygnąć jak ma się ogólna, teoretyczna idea kultury do
konkretnych społeczeństw subkultur i wszelkich innych jednostek społecznych,
którym przypisujemy wyróżniony status na podstawie charakterystycznych dla nich
cech nazywanych właśnie „ich" kulturą.
Przyjmijmy zatem, iż wspólną miarą wszelkich podejść do analizy fenomenu
kultury jest wskazywanie, iż stanowi ona zawsze pewien wyróżniony sposób życia
człowieka. Dzięki niemu odróżniamy się od świata przyrodniczego; kultura ma
charakter konwencjonalny umowny. Człowiek jest zwierzęciem uwikłanym w sieci
znaczeń, które sam utkał, a kultura to nic innego, jak owe sieci (Geertz, 1973, s. 5
Wiemy jednak, że owe sposoby życia człowieka bywają bardzo różne, niej kiedy wręcz
nie przystają do siebie. O odmienności kultur dowiadujemy się z przekazów
historycznych, poznając różne mitologie i tradycje, ale przekonujemy się o niej także
naocznie. Wystarczy przekroczyć granice naszego orbis interior, aby być zmuszonym
do stwierdzenia oczywistego faktu, że „inni" myślą i zachowują się inaczej, że ich
pomysł na życie nia przystaje do naszego. W tym drugim znaczeniu mówimy tedy o
„kulturze chińskiej", „polskiej", „rosyjskiej" i „amerykańskiej", ale także — o „kul-
turze europejskiej", „kulturze średniowiecznej", „kulturze chłopskiej", nia
wspominając o tradycyjnych kulturach prymitywnych, a ponadto o wszelkiego typu
subkulturach w obrębie dzisiejszych społeczeństw późnego kapitalizmu. Aby taki
wyróżniony „sposób życia" dawał się analitycznie wyodrębniać, powinien spełniać
dwa podstawowe warunki:
1)
musi być podzielany przez pewną grupę osób oraz
2)
przekazywany kolejnym generacjom.
Przyjeżdżając do danego kraju, w którym byliśmy już poprzednio, nie musimy
uczyć się wszystkiego od nowa, potrafimy rozpoznać stałe cechy kultury jego
społeczeństwa, mimo iż nie tkwi ono w bezruchu. Rodzi się wszakże pytanie, co
właściwie jest społecznie „podzielane" i co „przekazywane"? Jak można bowiem
przekazywać „sposób życia"?
Ponownie więc dla celów analitycznych wyróżnijmy dwa poziomy zjawisk, z
którymi mamy tutaj do czynienia — poziom mentalny oraz poziom zachowań i ich
efektów. Nie są one całkowicie rozdzielne, łącza się i nakładają na siebie, ale
sensowne badania nad kulturą muszą wychodzić z założenia, iż to idee, pojęcia i
przekonania dające się zapisać w postaci różnorodnych sądów są przewodnikiem dla
zachowań. W ten sposób nasz dotychczasowy „sposób życia" staje się obecnie przede
wszystkim zespołem akceptowanych i respektowanych w skali społecznej idei danej
grupy. Kultura to rzeczywistość myślowa albo ideacyjna.
„Sposób życia", a więc kultura, jest zatem własnością czy raczej przymiotem
różnorodnych zespołów jednostek, które możemy nazwać grupami kulturowymi lub
systemami społeczno-kulturowymi. Te drugie stanowią scenę, na której rozgrywa się
cały skomplikowany dramat społecznego życia — relacje ekonomiczne, religijne,
polityczne, związane z pokrewieństwem itd. Wszystkie te „poziomy" danego, wyod-
rębnionego systemu społeczno-kulturowego, stanowią względnie zintegrowaną całość,
gdyż wzajemnie na siebie wpływają i nie pozostają całkowicie autonomiczne, choć —
z drugiej strony — nie oznacza to, iż nie można ich badać jako wyodrębnionych
jednostek. Pojęcie systemu społeczno-kulturowego jest terminem szerszym od kultury
i zakłada, że:
1)
sądy i praktyki kulturowe regulują działanie jego części składowych, a
zatem
2)
kulturze jako rzeczywistości myślowej stanowiącej całokształt tych
„rozpisanych" na różne sfery, odpowiadają zespoły praktyk społecznych na
poszczególnych
poziomach
systemu
społeczno-kulturowego.
Powyższe
roz
różnienie kultury i systemu społeczno-kulturowego ma istotne
znaczenie. Pozwala ono na analizowanie wzajemnych związków nie tylko
między myśleniem pojedynczych jednostek a jej działaniami, lecz także na
badanie związku pomiędzy jakąś dziedziną kultury (np. religią) a zachowaniami
społecznymi, określanymi jako „praktyki religijne” danej wspólnoty. Grupy
podzielające wspólny zespół przekonań mogą mieć bardzo różny charakter — od
modelowych społeczeństw prymitywnych, poprzez najrozmaitsze subkultury w
obrębie społeczeństw złożonych (np. kultura chłopska, wszelkie mniejszości), aż
po pojęcie społeczeństwa globalnego, w którym uczestniczymy dziś jako
konsumenci kultury popularnej (zob. rozdz. „Globalizacja i nowa lokalność").
Możemy teraz pokusić się o bliższą charakterystykę przyjętego powyżej
rozumienia kultury. Ustaliliśmy dotąd, że kultura jest społecznie akceptowaną lub
przynajmniej respektowaną wiedzą danej grupy, która jest przekazywana i
utrwalana w jej obrębie oraz powoduje, iż dany system Społeczno-kulturowy
funkcjonuje jako współzależna całość i zachowuje stabilność oraz zdolność
odtwarzania się. Proces międzygeneracyjnej
misji wiedzy nazywany jest w antropologii enkulturacją jej przedmiotem jest zespół
przekonań wspólnych dla grupy, a dotyczących pojmowania rzeczywistości,
właściwego partycypowania we wspólnocie, powszechnych norm i wartości. Wiedza
społecznie podzielana (akceptowana lub respektowana) musi wykazywać duży stopień
stabilności, gdyż to właśnie zapewnia jej możliwość spełniania roli przewodnika dla
właściwego i znaczącego dla innych działania jednostki. Odwołajmy się do najbardziej
w tym momencie odpowiedniej definicji Warda Goodenougha: „na kulturę danej
społeczności składa się wszystko to, co trzeba wiedzieć- czy też w co trzeba wierzyć,
aby postępować w sposób akceptowalny dla jej członków, i to w ramach jakiejś roli
zaakceptowanej przez każdego z nich. Skoro kultura jest czymś, czego ludzie mają się
uczyć w przeciwieństwie do tego, co biologicznie dziedziczą, zatem staną ostatecznie
wynik uczenia się: jest wiedzą w najogólniejszym, relatywnie pojętym sensie tego
terminu. Za pośrednictwem powyższego twierdzenia odnotowujemy, że kultura nie jest
zjawiskiem materialnym; nie stanowią jej rzeczy, ludzie, zachowania czy przeżycia
emocjonalne, raczej organizacja tych zjawisk. Stanowią ją formy rzeczy w umysłach
ludzi — modele ich percypowania, inaczej — interpretowania ich. Gdy ograniczymy
pojęcie kultury do obszaru wskazanego przez Goldenougha, a więc do ram kultury
symbolicznej, i tak pozostaje nam niezwykle szeroki wachlarz możliwości jej
rozumienia. Wiedza kulturowa, wiedza funkcjonująca w skali społecznej i
międzygeneracyjnej dotyczy i obejmuje tak różne sfery życia, jak język,
pokrewieństwo, władza stosunek do przyjaciół i wrogów, moralność, obyczaj, płeć,
higiena, ekonomia, sztuka, religia, prawo... Każdy z Czytelników może kontynuować
konstruowanie tej listy bez większych problemów. Przyglądając się z kolei temu, co i
jak badają antropologowie, zobaczymy, iż zajmują się oni właśnie owymi
poszczególnymi sferami, które nazywają aspektami ez; dziedzinami kultury. W tym
sensie dzisiejsza antropologia nawiązuje do tradycji rozumienia kultury przez Tylora
przy jednoczesnym jej doprecyzowaniu.
Kulturę jako rzeczywistość ideacyjną pod postacią najogólniej pojmowanej wiedzy
charakteryzującej daną grupę społeczną i jej poszczególne — różne w czasie i
przestrzeni — segmenty, można porównać doi ośmiornicy. Takiej metafory użył swego
czasu Geertz, powiadając, że kultura nie funkcjonuje jak idealnie skoordynowana i
współdziałająca całość, która wymusza na jednostkach odpowiednie działania.
Przejawia się ona raczej w postaci „poruszeń" jej poszczególnych części — uczestnik
kultury dostarcza bodźców dla ich aktywności, partycypując w różnych sferach życia
społecznego (Geertz, 1973, s. 408). Bardzo rzadko, jeśli w ogóle, zdarza się, aby
potrzebne były bodźce zmuszające do działania ową całość jako taką. Wiedza
kulturowa nie jest bezładną masą informacji i wskazówek, jak należy zachowywać się
poprawnie i jak rozumieć świat. Wprawdzie nie jest także w większości wypadków
formalnie skategoryzowana, analogicznie do struktury języka, ale działa tak. jakby
podobne uporządkowanie miało miejsce. Antropologowie skłonni są dzielić ją na trzy
główne komponenty.
Znaczącą część wiedzy kulturowej stanowią normy, które wyznaczają ideały
(reguły) właściwego zachowywania się w danych sytuacjach i w odniesieniu do innych
jednostek. Pojęcie normy kulturowej nie zakłada faktu jej powszechnego
obowiązywania, ale wskazuje jedynie, iż:
1)
w danej grupie istnieje zasadnicza zgoda co do określonych standardów
zachowania,
2)
inni jej członkowie osądzają zachowania jednostki według stopnia jego zgodności
(lub odstępstwa) od przyjętych standardów oraz
3)
jednostki nie podporządkowujące się ustalonym regułom są marginalizowane, w
jakiś sposób naznaczane innością i odpowiednio klasyfikowane.
Zauważmy, jak przejawia się moc wspomnianych standardów. W ciągu naszego
ż
ycia zdarza nam się niejednokrotnie wyrażać sądy o czyjejś moralności osobistej; to,
ż
e w ogóle możemy dokonywać podobnych ocen, wynika z faktu, iż istnieje ogólna
norma moralności, zawierająca zespół sądów i przekonań, czym powinna ona być.
Innymi słowy, normy to reguły definiujące „normalność" i przepustka do świata
społecznych konwencji. Niektóre z nich możemy otwarcie i wręcz posuwać się do ich
obrony, choćby w działalności inne ledwie respektujemy, uważając za irracjonalny
„balast" konwenanse, manifestowanie historycznych symboli martyrologicznych
społecznym itp.). Warto w tym miejscu przypomnieć ideę „uogólnionego innego”
Georga H. Meada, dla którego ..przeniesienie bardziej ogólnych działań danej całości
społecznej (lub zorganizowanego społeczeństwa jako takiego) do zakresu
doświadczenia którejkolwiek jednostki zaangażowanej lub zawartej w tej całości
tworzy istotną podstawę, konieczny warunek najpełniejszego rozwoju osobowości
jednostki". Dzięki normom wiemy, jak zachowywać się wobec innych oczekiwać z ich
strony w stosunku do nas. Poprzez przypisywanie innym jednostkom norm
kulturowych ich zachowanie czynimy sensownymi i w dużym zakresie możliwym do
przewidzenia.
Drugi wielki komponent wiedzy kulturowej stanowią wartości, i podzielane
powszechnie idee dotyczące pożądanych celów i sposobów w wymiarze
jednostkowym, grupowym (np. społeczność akademicka”) ogólnospołecznym
(„kultura polska") czy nawet ogólnoludzkim (współczesne ideologie „mocnej"
ekologii, walka o prawa człowieka itp.). Wpływ wartości na jednostkowe przeżywanie
ś
wiata w obrębie konkretnego społeczeństwa jest z reguły nie uświadamiany i nie
werbalizowany wprost. Można je zdefiniować jako ostateczne standardy, w które
ludzie wierzą w każdej sytuacji. Z jednej strony może to być ideał chrześcijańskiego
porządku ziemskiego jako przygotowania do życia wiecznego, z drugiej - wartości
społeczeństwa liberalnego i prawa człowieka, albo też zespół standardów, za pomocą
którego próbuje się obie te wersje „ostatecznej wartości” uzgodnić.
Mówiąc o wartościach, zwłaszcza tych, które ustalają niejako ostateczny sens
indywidualnego i społecznego życia, a także sens świata jako takiego i nasze w nim
miejsce, wchodzimy w kolejną sferę wiedzy kulturowej, jaką jest światopogląd. Często
powiada się na zasadzie myślowego skrótu, iż światopogląd takiej to a takiej kultury
„nie dopuszcza” do czegoś albo że dany stan rzeczy „nie mieści" się w
ś
wiatopoglądzie innej. Za tym stylem rozumowania kryje się definicja
ś
wiatopoglądowej sfery wiedzy kulturowej jako utrwalonego sposobu, w jaki w
wyróżnionych systemach społeczno-kulturowych postrzega się i interpretuje
rzeczywistość, zawarte w niej zdarzenia i relacje między nimi. W zakres pojęcia
ś
wiatopoglądu wchodzą nadto wyobrażenia o miejscu jednostki ludzkiej w świecie,
relacjach z otaczającą ją rzeczywistością społeczną i przyrodniczą. W ścisłym związku
z ogólnymi charakterystykami i nacechowaniem znaczeniowym owej rzeczywistości
pozostają sądy odnoszące się do pojęcia dobra i zła, „sił sprawczych" decydujących o
obrazie świata, losu jednostki (teraz i pośmierci), pojmowania czasu i przestrzeni.
Ś
wiatopogląd w skondensowanej postaci wyraża ostateczną aksjologię każdej grupy
cechującej się odrębną i złożoną z wielu aspektów wiedzą kulturową.
Wiele lat temu Edward Sapir zauważył, że każda dająca się wyodrębnić grupa
społeczna charakteryzuje się wspólnym zakresem przekonań i praktyk symbolicznych,
które powodują, iż możliwe jest powszechne porozumienie jej członków oraz
samoidentyfikacja względem innyc
1
grup (Sapir, 1978, s. 38). Weźmy pierwszy z
brzegu przykład. Jeśli za łożyć, iż taką odrębną grupą są także antropologowie kultury,
wówczas ramy powszechnego porozumienia w obrębie tej wspólnoty wyznacza między
innymi pojęcie kultury. Wprawdzie w „kulturze antropologicznej" nie ma zgody co do
jednego i właściwego jej rozumienia i badania, ale analiza tego wyrażenia „dość
prędko wyjawia, pod kolizją różnych treści, istnienie jednoczącej je tonacji
uczuciowej. Ona to właśnie tworzy otoczę, powoduje, iż ów niezgodny szereg znaczeń
odpowiada na to samo wezwanie" (ibidem, s. 170). Jednym z elementów składowych
ś
wiatopoglądu antropologicznego jest wyróżniona rola pojęcia kultury, a zwłaszcza
teza: „wszystkie kultury są równe" (zob. rozdz. „Względność i uniwersalność").
Wracając jednak do świata kultur badanych przez antropologię, możemy obecnie
powiedzieć, że kultura jako zespół sądów i przekonań formujących powszechne
porozumienie to w ogromnej mierze nie uświadamiany przewodnik po rzeczywistości
społecznej każdej grupy. Gdy żyjemy w jej ramach i respektujemy przynajmniej
podstawowy korpus obowiązującej wiedzy kulturowej, w kontaktach międzyludzkich
nie musimy zwykle nieustannie wyjaśniać, co i w jakim celu robimy. Bywa niekiedy
tak, że próbując przybliżyć nasz „sposób życia" obcokrajowcowi lub antropologowi,
wskazujemy na główne normy i wartości zawarte w naszej kulturowej tradycji,
wyjaśniamy powody, być może dziwacznych dla niego niekiedy praktyk i kryjące się
za nimi standardy zachowań. To wszystko jednak nie wystarcza, aby stał się on
natychmiast jednym z nas, mimo iż będzie miał ogólne pojęcie o elementach konsty-
tutywnych naszego porozumienia, obowiązujących symbolach i hierarchii wartości.
Kulturę jako rzeczywistość myślową nie do końca można przedstawić za pomocą
wzajemnie powiązanych zespołów sądów normatywnych i dyrektywalnych. Formalny
jej opis to ledwie mapa rzeczywistego bogactwa kulturowych realizacji. Urok
antropologii polega na usiłowaniach, by przeniknąć, tak dalece, jak to możliwe,
tajemnicę fenomenu kultury Określenie „tajemnica" nie jest wcale przesadne i za
bardzo metafizyczne. Wydaje się, że każdy z nas doświadczył uczucia podobnej
bezradności, kiedy próbował wyjaśniać outsiderowi (którym bywa choćby własne
dziecko!), dlaczego dana barwa głosu, gesty, określone słowa i fraz zdaniowe
oznaczają akurat to, a nie co innego, jak zmienia się ich sens w zależności od
kontekstu, jakie jest znaczenie „obowiązujące", oficjalnie, a gdzie się zaczyna
interpretacja, parodia, pastisz. Sami, dzięki akulturacji i partycypowaniu w
symbolicznej grze społecznej, formalnie posiadamy wiedzę, ale nie bardzo potrafimy
ją usystematyzować i wskazać jej niejawne założenia (semantykę). Tajemnica kultury
to także „kulturalne" i „niekulturalne" sposoby oddychania, reguły nakrywania stołu w
restauracji i kolejność serwowanych przystawek. Przed laty wielki antropolog Franz
Boas powiadał wręcz, że każda kultura charakteryzuje się swoistym „geniuszem" i
dlatego jest tworem unikatowym. Także ze względu na cechy, które zwykliśmy
uważać za mało istotne, nie stanowiące przedmiotu głębszej refleksji.
Poczucie wspólnoty przekonań to ważna cecha wiedzy kulturowej; dzięki niej
arbitralność kulturowych konwencji jest odbierana jako coś zupełnie naturalnego,
„kanonicznego", w tym więc sensie jedynie słusznego i prawdziwego. Powszechność
porozumienia i społecznie „znaturalizowana" konwencjonalność zamienia się w
obowiązujący wzorzec myślenia i działania, którego podstaw nie dociekamy, ale
według którego oceniamy konwencje obce. Symbole, którymi się posługujemy, wydają
się nam powszechnie zrozumiałe i czytelne do tego stopnia, iż przesłania to nam ich
arbitralny, partykularny i historyczny charakter (zob. rozdz. „Obrzędy i Symbole").
Kiedy widzimy niespodziewanie biało-czerwona flagę na jakimś budynku w Afryce,
odruchowo spodziewamy się, że w pobliżu pojawi się rodak albo znaleźliśmy po
prostu skrawek polskości (nasz orbis interior), choć dzieje się to na rubieżach świata
(orbis exterior), w obcym systemie symbolicznym, całkowicie dla nas skądinąd nie-
czytelnym. Głównym nośnikiem' symbolicznych wyobrażeń jest język naturalny, który
będzie przedmiotem szczegółowych rozważań w następnym rozdziale. Warto już
jednak tutaj podkreślić, że z tego powodu, iż znaczenia związane z czynnościami i
obiektami symbolicznymi są równie arbitralne i kontekstowe, jak dźwięki, wyrazy,
frazy i zdania języka, właśnie ten ostatni dostarcza podstawowego, choć nie
wyłącznego, klucza do analizy kultury symbolicznej.
Ogólnie charakteryzowana w terminach sądów i przekonań kultura rozpada się na
szereg wzajemnie powiązanych aspektów, które w antropologii zwykło się określać
mianem dziedzin kultury. śyjąc w grupie społecznej (w plemieniu, grupie etnicznej,
społeczeństwie narodowym lub jego subkulturze), jednostka partycypuje w różnych
formach praktyk społecznych i posiada swoje określone miejsce w istniejącej
hierarchii. Im taka grupa bardziej jest złożona, tym większej potrzeba kompetencji,
aby poruszać się adekwatnie w różnych dziedzinach jej kultury. Bywa tak, iż nikt nie
może powiedzieć o sobie, że jest w posiadaniu kompetencji (wiedzy, przekonań)
ogarniających całokształt praktyk grupy, której jest członkiem. Ale i tutaj istnieje
stopniowalność wymogów: można nie orientować się w wielu dziedzinach
ezoterycznych i specjalistycznych, można nie posiadać odpowiedniej wiedzy
technologicznej, ale podobny brak kompetencji w przypadku języka stanowi główną
barierę dla właściwego uczestnictwa w życiu wspólnoty albo w ogóle uniemożliwia
udaną enkulturację. Wiedzą o tym doskonale wszyscy przybysze, którzy bezustannie
przekonują się w Stanach Zjednoczonych, iż mimo prób wtopienia się w tamtejsze
społeczeństwo ciągle pozostają na jego uboczu tylko ze względu na akcent zdradzający
miejsce pochodzenia.
Jednym z podstawowych problemów, jaki staje przed antropologiczną teorią
kultury, jest powiązanie kultury z zachowaniami. Skoro przyjmujemy, że ta pierwsza
jest bytem ideacyjnym, a nie możliwymi do zaobserwowania regularnościami tych
drugich, to jaki związek można pomiędzy nimi ustalić? Jedno ze stanowisk przyjmuje,
ż
e kultura jest po prostu rodzajem pojęciowych instrukcji dla zachowań — to, co
obserwujemy w strumieniu społecznych interakcji, musi zostać najpierw „pomyślane",
a zachowujemy się tak, jak „każe" (w słabszej wersji „podpowiada") nam zespół
obowiązujących kulturowych norm i dyrektyw. Stopień zależności zachowań od ich
myślowego zaplecza nie jest jednak całkowity. Ponadto nie zawsze mamy do czynienia
z bezpośrednim związkiem danego przekonania i zachowaniem. I tak, wartości, sądy
natury światopoglądowej czy kategorie pojęciowe klasyfikujące rzeczywistość
dostarczają zachowaniom jedynie najogólniejszej orientacji, pozostają zatem z nimi w
związku pośrednim. Użyteczne jest przypomnienie idei Gilberta Ryle'a, który wyróżnił
dwa rodzaje wiedzy, knowledge how oraz knowledge that. W pierwszym wypadku ma
ona bardziej praktyczny charakter, podatny na pojęciowe dyrektywy, w drugim — o
wiele trudniej jest ustalić jej związek z działaniami.
Współczesna antropologia pokazuje, iż regulatywna funkcja wiedzy kulturowej to
wprawdzie rodzaj ograniczeń i przymusów, które zawężają zakres możliwych
zachowań w skali społecznej aprobowanych, ale kultura umożliwia także jednostkom
swobodę w wyborze alternatywnych sposobów zachowań. Jako członkowie
społeczeństwa możemy realizować zindywidualizowane strategie życiowe, które
wprawdzie odwołują się do panujących standardów wiedzy kulturowej, ale często na
zasadzie ich negacji. W takim świetle warto spojrzeć na współczesne ruchy
feministyczne, rozwijający się ruch mniejszości seksualnych, a także — na ideologię
multikulturalizmu (zob. rozdz. „Etniczność i wielokulturowość").
Aby we właściwym świetle ujrzeć ową współzależność porządku ideacyjnego i
porządku fenomenalnego (zachowaniowego), odwołajmy się do dwóch pojęć „modelu"
omawianych przez Geertza. Oto odpowiedni fragment jego wywodu: „Termin «model»
ma jednak dwa znaczenia — może chodzić o model «czegoś» {model of) i model «dla
czegoś» {model for) i chociaż są one aspektami tego samego podstawowego pojęcia,
to dla celów analitycznych warto je rozróżnić. W pierwszym znaczeniu akcentuje się
takie manipulowanie strukturami symbolicznymi, które przybliża je mniej lub bardziej
do istniejących już systemów niesymbolicznych. Tak postępujemy wtedy, gdy chcąc
dowiedzieć się, jak działa tama, tworzymy teorię hydrauliki lub konstruujemy wykresy
przepływu wody. Teoria czy wykresy [...] są modelami «Rzeczywistości»
. W drugim znaczeniu podkreśla się manipulację systemami niesymbolicznymi
sterowaną przez związki wyrażone w systemach symbolicznych, a jest tak wtedy, gdy
budujemy tamę zgodnie z ustaleniami wyprowadzonymi z teorii hydrauliki wykresów
przepływu wody. Tutaj teoria dostarcza modelu dla tworzenia związków fizycznych:
jest modelem dla «rzeczywistości»". Pojęcie kultury jako rzeczywistości myślowo-
przekonaniowej zakłada, że wiedza kulturowa pełni dwojaką funkcję — jest „modelem
czegoś", gdyż nadaje sens otaczającej rzeczywistości, oraz modelem
,dla" w tym rozumieniu, że „podpowiada" mentalne wzory dla odpowiednich
zachowań. Kultura jest określoną formą pojęciową rzeczywistości przyrodniczej i
społecznej z jednej strony i zespołem wzorów przystosowujących jednostki do
właściwego poruszania się w obrębie tej rzeczywistości. Jeszcze inaczej rzecz ujmując,
powiedzmy tak: kultura to system norm w obrębie granic danego systemu społeczno-
kulturowego. Jeśli wyobrazić sobie ów system pod postacią szachownicy, wówczas
chcąc poruszać się na jej polach figurami w sposób prawidłowy i skuteczny musimy
czerpać z zasobu norm i zasad ustanowionych dla tej akurat gry. Mogę wprawdzie
zachowywać się tak, jakbym grał „w damkę” nie podejmuję w tym momencie
interakcji z partnerem (brak „powszechnego porozumienia" w sensie Sapira) i
„wypadam" z ustalonych reguł. Podobnie dzieje się w wypadku całej kultury —
pojęcie zachowań idiosynkratycznych, dziwacznych, nagannych ma tylko wówczas
sens i może zostać bliżej scharakteryzowane, jeśli porówna się je z panującą normą,
nawet niezbyt skwapliwie przestrzeganą.
Wiele napisano na temat możliwych podziałów kultury. Tradycyjnie wyodrębniano,
na przykład w etnologii polskiej, trzy jej sfery: kulturę duchową, społeczną i
materialną (techniczną). Kroeber wydzielił z kolei „kulturę wartości" i „kulturę
rzeczywistości", Linton „kulturę jawną" i „ukrytą" itd. W tle tych wszystkich
podziałów ukrywa się dążenie do uporządkowania całego spektrum możliwych zjawisk
klasyfikowanych przejawy kultury. Mamy symbole religijne, rytuały i obrzędy
inicjacyjne. sferę obyczajową i moralność, kodeksy etyczne, reguły pokrewieństwa i
zawierania małżeństw, prawo i sądownictwo, działalność polityczną. ale także: formy
budownictwa, typy zagród, wzory osadnictwa, narzędzia rolnicze. To wszystko bez
wyjątku jest przecież kulturą! Na pierwszy rzut oka symboliczne wydaje się to
wszystko, co podpada pod pojęcie kultury duchowej, wyższej, co jest związane ze
ś
wiatopoglądem i religią. Wiejski wychodek z pewnością nie spełnia kryteriów tak
rozumianej symboliczności, to „zwykła" kultura materialna. Z kolei kulturą społeczną
wydaje się to wszystko, co szczególnie zajmuje socjologów, a więc cała sfera
symbolicznej interakcji, stosunki klasowe, podział ról społecznych, powszechnie
respektowana moralność itp. W ten sposób o zasadności podobnych podziałów
dyskutować można właściwie w nieskończoność i zawsze znajdą się argumenty „za" i
„przeciw". Wszelako jednak każdy taki podział ma umowny charakter i jeśli służy
celom analitycznym, może być warunkowo przyjęty jako miara porządkująca. I
rzeczywiście tak się dzieje, wystarczy otworzyć dowolną monografię etnograficzną,
aby się o tym przekonać.
Przyjęcie ideacyjnej koncepcji kultury nie tyle unieważnia podobne debaty
terminologiczne, ile minimalizuje ich wagę. Kultura jest zawsze symboliczna, gdyż
wszystkie zachowania i ich artefakty można (i należy) interpretować w kontekście
odpowiednich
systemów
pojęciowych
(norm,
wartości,
znaczeń,
kategorii
klasyfikacyjnych), będących modelem „dla" działań. Jest tak zarówno wtedy, gdy
pochylimy się nad układem przestrzennym zagrody wiejskiej lub strukturą zabudowy
w afrykańskiej osadzie, nad symbolicznymi sensami zawartymi w kościelnej
architekturze, jak również, gdy pragniemy przeniknąć ową tajemnicę kultury ukrytą w
znakach, symbolach i metaforach językowych. Porządek materialny kultury jest także
jej porządkiem symbolicznym, gdyż daje się interpretować w terminach tego drugiego.
W rozdziale następnym przyjrzymy się bliżej, jak taka interpretacja wygląda przy
założeniu, że źródłem kulturowej wiedzy i symboliki jest język naturalny.
Zmiany w sposobie postrzegania kultury przez antropologię są wyrazem
ogólniejszych procesów, jakie miały miejsce w tej dyscyplinie, a także w całej
humanistyce. Można wyodrębnić trzy ważne etapy tych procesów, znamionujące
również istotne różnice w podejściu do pojęcia kultury. Etap pierwszy to dominacja
antropologii
historyczno-porównawczej
(ewolucjonizm,
szkoły
kulturowo-
historyczne). Pojęcie kultury stanowi tutaj użyteczne narzędzie służące teoretycznemu
porządkowaniu czynności i obiektów kulturowych z różnych kontekstów społecznych
w „schematy rozwojowe" czy „kręgi kulturowe". Jeśli założyć, jak to uczyniliśmy w
rozdziale pierwszym, że antropologia od swego zarania oznacza poznawcze
„mierzenie" się z kulturową odmiennością, w wypadku badaczy reprezentujących
wspomniane szkoły stawało się ono zmaganiem nauki z obcym kontekstem. Jeśli
mowa była o różnicach między kulturą Zachodu a kulturami prymitywnymi, to były to
zawsze różnice (a także podobieństwa) widziane poprzez pryzmat uprawomocnionej
epistemologicznie nauki, której kompetencji i mocy wyjaśniającej nie podawano w
wątpliwość. Przez cały właściwie wiek XIX i początek XX pojęcie kultury — mimo iż
miało deklaratywnie charakter opisowy — było silnie związane z ideą „ostatecznego
celu przyrody", w czym nawiązywało jeszcze do Kanta.
Dopiero przełom wieków przynosi jakościową zmianę w sposobie postrzegania i
doświadczania obcości: po raz pierwszy różnice między „nami" i „nimi" są traktowane
wyłącznie jako różnice kulturowe, jako wyraz odmienności kulturowej tradycji i
możliwości (Jądro kultury" Stewarda). Jest to drugi, relatywistyczny etap w dziejach
antropologii. Obecnie to już nie ewolucja, ale kultura tłumaczy zróżnicowanie
obyczajów, stylów życia, praktyk seksualnych i form religijnych wierzeń. Pojęcie
kultury staje się wyrazem pewnej ideologii, w ramach której konkurują ze sobą
odmienne teorie kultury. Każda z nich pragnie lepiej i pełniej oddać istotę tak
wielkiego zróżnicowania „sposobów bycia człowiekiem". Wszelkie definicje kultury
na tym etapie mają jednak — jak zaznaczaliśmy wielokrotnie — charakter holistyczny
i starają się pokazać, jak wielka potęga kultury w wyznaczaniu odrębnych form życia
na ziemi. W tym okresie rodzi się wielka antropologiczna opowieść o kulturowym
zróżnicowaniu świata ludzkiej intencjonalności. Jej naczelną zdobyczą jest
ustanowienie zasady powszechności kultury, jej wszechobecności i zarazem
niezbywalności. Dzięki uniwersalnemu i ogólnemu pojęciu kultury antropologia mogła
zajmować się konkretnymi społeczeństwami po to, aby pokazać, jak ta generalna idea
KULTURY „przekłada się” na wielość kultur ludzkich istniejących na świecie.
Mamy wreszcie etap trzeci, w którym zresztą nadal znajduje się antropologia
kultury. Bywa on różnie nazywany: okresem kryzysu meta narracji antropologią
postmodernistyczną, postkolonialną, krytyczną, refleksyjną itd. Jedną ze znamiennych
cech współczesnej refleksji antropologicznej jest próba wypracowania takiego ujęcia r.
które oddałoby owo swoiste napięcie, jakie istnieje dziś między globalnością i
homogenicznością a lokalnością i tradycją, między światem hiperrzeczywistości
kultury popularnej i próbami tworzenia wspólnot wyobrażeniowych, w których
współczesny człowiek poszukuje jakichś autentycznego zakorzenienia. Obecnie nie
powstają zwarte i systemowe teorie kultury, żadna z nich bowiem i tak nie mogłaby
objąć złożoności tych procesów. Tak więc antropologiczna koncepcja kultury jest
dzisiaj nakierowana nie tyle na trwałość i całościowość kulturowych ile pokazuje
procesy, transformacje i zmienność, jakim one podlegają.
Na koniec ważna uwaga. Trzeba pamiętać, że pojęcie kultury, a właściwie dyskusja
nad najbardziej adekwatnym jej ujęciem, nie posiada dzisiaj tak wielkiego znaczenia w
badaniach i nie budzi takich emocji jak w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.
Jeden z wpływowych nurtów antropologicznych, tekstualizm, wręcz zachęca do
zaniechania jego stosowania i zastąpienia go terminem „Inność". Powody tego stanu
rzeczy staną się bardziej jasne, kiedy zapoznamy się z treścią kolejnych rozdziałów.
Rozdział 3
JĘZYK I MYŚLENIE O ŚWIECIE
Dzięki listom niejakiej pani Sullivan otrzymaliśmy fascynujący opis, jak
głuchoniema i niewidoma dziewczynka dokonała decydującego kroku, prowadzącego
od posługiwania się znakami i pantomimą słów. Warto go przytoczyć jako punkt
wyjścia do dalszych rozważań : „Znów muszę napisać do Pani parę słów zaraz z rana,
bo bardzo zaszło coś bardzo ważnego. Helenka uczyniła drugi wielki krok w nauce.
Zrozumiała, że każda rzecz ma nazwę i że alfabet ręczny jest kluczem do wszelkiej
wiedzy... Dziś rano przy myciu dała mi do zrozumienia, że chce dowiedzieć się nazwy
wody. Gdy chce się dowiedzieć jakiejś nazwy, wskazuje dany przedmiot i klepie mnie
po ręce. Wypalcowałam: «woda» i więcej o tym nie myślałam... Poszłyśmy do pompy
i ja pompowałam, mała kubek pod pompą. Podczas gdy zimna woda lała się do kubka
palcowałam na wolnej rączce Heleny: «woda». To słowo w tak nagłym zestawieniu z
wrażeniem zimnej wody spływającej po jej ręce podziałało wstrząsająco. Upuściła
kubek i stała jak skamieniała. Nowe światło zajaśniało w jej twarzy. Wypalcowała
parę razy «woda», usiadła na ziemi zapytała o jej nazwę, wskazała na pompę, na
okratowanie i odwróciwszy się nagle, zapytała o moje imię. Wypakowałam:
«nauczycielka»… W drodze powrotnej była bardzo podniecona. Uczyła się każdej
rzeczy, której się dotknęła, tak że w kilka godzin dodała do swojego słownika
trzydzieści nowych słówek [...] Teraz każda rzecz musi mieć nazwę
Jakiego odkrycia dokonała Helena Keller? Otóż do tej pory dziewczynka umiała
jedynie łączyć określony przedmiot lub wydarzenie z odpowiednim znakiem w
alfabecie rąk i w ten sposób kojarzyć każdą rzecz i zdarzenie z konkretnymi
wrażeniami dotykowymi. Ludzka mowa to jednak więcej niż powtarzające się serie
skojarzeniowe; znaczenie językowe opiera się na uniwersalnym symbolizmie, który
obejmuje cały zakres myśli ludzkiej. Z chwilą, gdy dziecko zrozumie po raz pierwszy
symbolizm mowy, dokonuje się każdorazowo prawdziwa rewolucja w jego życiu.
Rodzice znają doskonale ów „głód nazw” u swoich pociech, nieustanne pytania, jak
nazywa się to, a jak tamto. Ernst Cassirer ujął ten fenomen w terminach metafory
filozoficznej „Pierwsze nazwy świadomie używane przez dziecko można porównać do
laski, która niewidomemu pozwala po omacku znajdować dragę Język zaś, wzięty jako
całość, staje się bramą prowadzącą do nowego świata […] śarliwość i entuzjastyczna
chęć mówienia nie wywodzi się jedynie z chęci nauczenia się lub używania nazw —
oznacza pragnienie wykrycia i podboju świata obiektywnego" Zasada symbolizmu jest
magicznym kluczem do świata kultury.
Podobne doświadczenia bliskie są wszystkim usiłującym nauczyć się jakiegoś
obcego języka. Zwykle zaczynamy od zakupu odpowiedniego podręcznika, staramy
się opanować podstawowe słownictwo i reguły gramatyczne. Bardzo szybko
przekonujemy się że jest to tylko pierwszy, mało istotny krok w prawdziwych
zmagań
z
obcą
materią
wyrażeń,
ich powiązań i znaczeń. Mówić innym językiem to myśleć w nim. Wymaga to
wielkiego wysiłku, jako że zmusza do „zawieszenia" wiedzy o tym, jak nasze
postrzeżenia i pojęcia zrosły się z określeniami i częściami mowy języka, którym
od urodzenia władamy i w którym myślimy na co dzień. Słowa i rzeczy pozostają
ze sobą w związku arbitralnym, a nie naturalnym, jak zwykliśmy to bezrefleksyjnie
przyjmować, bez trudu znajdując językowe pojęcia na oznaczanie stanów rzeczy
wokół nas. „Wnikając w «ducha» obcego języka mamy nieodmiennie wrażenie
wkraczania w świat nowy, w świat, który ma swoją własną strukturę intelektualną.
Przypomina to podróż odkrywczą po obcym kraju a największą korzyścią, jaką
odnosimy z tej podróży, jest to. że nauczyliśmy się patrzeć na nasz język ojczysty
w nowym świetle".
Antropologia kultury dostarcza szczególnych doświadczeń i wiedzy na tym polu.
Jeśli założyć — jak to uczyniliśmy w tej książce — że zajmuje się ona szeroko
rozumianą odmiennością, jej naczelnym zadaniem jest próba poznawczego
przeniknięcia innych systemów kulturowych, nieznanej symboliki, nauka owych
„nowych
ś
wiatów”
myślowych,
w których żyją ludzie jako członkowie społeczeństw. Wiedza, którą zyskujemy dzięki
badaniom antropologicznym, daje korzyści dwojakiego rodzaju. Pozwala poznawać
inne kultury, opisywać je i interpretować, pokazywać fascynujące zróżnicowanie
sposobów życia na Ziemi. Ale „mierzenie" się z intencjonalnością obco kulturową
umożliwia ponadto nowe spojrzenie na kulturę, w której sami żyjemy, zachęca do
przyjrzenia się także naszemu „pomysłowi na życie". W jakim zakresie jesteśmy
wszędzie tacy sami, a gdzie tkwią powody naszej odrębności? Niekwestionowana
zasada antropologii głosi, iż poznawanie i objaśnianie innych kultur jest nieuchronnie
samo objaśnianiem się nas samych. W konsekwencji prowadzi to do refleksji nad samą
antropologią jako nauką i pytań o jej status. Czy jest ona wiedzą uniwersalną, czy
jedynie lokalnym (nowożytnoeuropejskini) sposobem wyjaśniania świata, który
rości sobie pretensje do powszechności i prawdziwości tego, co głosi?
Obca kultura to często nieznany język. Ale każda bez wyjątku kultura to zawsze
jakiś odrębny system pojęciowy. Skoro zdecydowaliśmy się traktować ją
konsekwentnie jako byt intencjonalny, jest oczywiste, iż sfera języka jawi się jako ta,
w której zakodowane są kulturowo funkcjonujące poglądy na świat, formy pojęciowe,
systemy terminologiczne, normy i wartości. Dlatego antropologowie od wielu lat
szczególną uwagę przywiązują do analizowania związków języka i kultury. Jest to
jedno z najbardziej skomplikowanych zagadnień, i ciągle dalekie od jednoznacznego
rozwiązania. Problem zawiera się w tym, że efektywne badanie związków pomiędzy
obiema tymi sferami musi najpierw ustalić ich porównywalność. Tylko wówczas
bowiem zasadne będą twierdzenia zarówno o wpływie języka na kulturę, jak i kultury
na język.
W pierwszym okresie swojej działalności antropolog i lingwista Edward Sapir
wyraźnie odseparował od siebie język i kulturę. Tę drugą definiował jeszcze w duchu
tradycyjnej antropologii, stwierdzając, że jest ona społecznie odziedziczonym zbiorem
praktyk i wierzeń, określających strukturę codziennego życia ludzi i wpływających na
nią (Sapir, 1949, s. 207). Sapir uważał, że kulturę można określić jako to, „co"
społeczeństwo robi i „o czym" myśli. Język zaś jest zbiorową sztuką myślenia oraz
intuicyjnym przyswajaniem sobie doświadczeń — mówi nam o tym, Jak"
społeczeństwo myśli. Autor Language nie sądził początkowo, by można było znaleźć
przyczynowe relacje pomiędzy zawartością doświadczenia (owym „co") a sposobem
jego wyrażania (owym ..jak"). Wszelkie zmiany w kulturze dotyczą zawsze treści jej
poszczególnych dziedzin, natomiast dążeniem języka są zmiany w ekspresji formalnej.
Nie wydaje się zatem prawdopodobne, aby kultura i język były w jakimkolwiek
prawdziwym sensie powiązane przyczynowo. Kultura jest podstawą istnienia języka,
ale ten ostatni nie odzwierciedla bynajmniej pierwszej, poza oczywistym i czysto
powierzchownym
faktem
relacji
pomiędzy
słownictwem
danego
języka
a
„inwentarzem" kultury. Relacje tego typu mają dwojaki charakter:
1)
związku słownictwa z zainteresowaniami kultury oraz
2)
historycznego rozwoju języka i innych dziedzin kultury.
I tak dla Eskimosów śnieg stanowi najważniejszy element natury, co znajduje
bezpośrednie odzwierciedlenie w rozbudowanym słownictwie; istnieje oddzielne
słowo na określenie śniegu niesionego przez wiatr, leżącego na ziemi, zbitego w
twarde bryły lodu, roztopionego, miękko padającego, zacinającego i tak dalej. W
językach boliwijskich i peruwiańskich Indian Ajmara istniało ponad dwieście słów na
określenie ziemniaka. Wśród północnoafrykańskich Arabów doliczono się z kolei
tysiąca słów na określenie miecza, a w słowniku Maorysów z Nowej Zelandii
znajdziemy dziewięć określeń łechtaczki i dwanaście prącia.
Analizując dzisiejszą kulturę popularną pod względem panującego w niej
słownictwa, również możemy wyrobić sobie opinię o zainteresowaniach i fascynacjach
naszych współczesnych.
Historię języka i kultury wyznaczają paralelne linie jedynie w tym sensie, że
słownictwo języka bardziej lub mniej dokładnie odzwierciedla daną kulturę, cele,
którym ono służy) Jako takie są to jednak jakości nieporównywalne — konkluduje
Sapir. W innym miejscu Language poczynił jednak ważne spostrzeżenie, którego
konsekwencje okazały się brzemienne dla dalszego rozwoju jego zainteresowań
związkami języka i kultury. Zauważył on bowiem, iż przyczyna nieporównywalności
tych dziedzin tkwi w nieadekwatnym, powierzchownym pojmowaniu kultury w
konfrontacji z precyzyjnym definiowaniem języka. Pojęcie kultury musi zostać
„oderwane" od znaczenia deskryptywne-go, związanego z poszczególnymi opisami
monograficznymi różnych społeczeństw. Udowodnienie, że kultura posiada .wrodzoną
formę", coś w rodzaju szeregu konturów, struktur, względnie wzorów podobnych do
tych, jakie odkryto w systemie języka dzięki lingwistyce strukturalnej, będzie
pierwszym krokiem ku wypracowaniu porównawczej płaszczyzny analitycznej języka i
kultury jako teoretycznie równorzędnych jakości. Właściwe zrozumienie wzajemnych
relacji języka z innymi systemami kulturowymi wymaga badania wzorów
leksykalnych, morfologicznych i syntaktycznych w relacji do analogicznych formalnie
wzorów kultury, jeśli takowe można oczywiście ustalić. Tylko wówczas można będzie
cokolwiek powiedzieć o rzeczywistych struktura mych związkach języka z innymi
dziedzinami kultury, wykazującymi podobna regularność. W niedalekiej przyszłości
Sapir zajął się z powodzeniem tym problemem. Zanim omówimy jego sławną tezę
względności językowej, która stała się podstawą hipotezy Sapira-Whorfa, musimy
poczynić kilka ważnych uwag generalnych.
W poprzednim rozdziale podaliśmy zestaw ośmiu cech, jakimi charakteryzuje się
kultura. Przypomnijmy je obecnie, odnosząc je do pojęcia języka. Skoro jest on
dziedziną kultury, i to uważaną za primus inter pares, również i on winien spełniać
kryteria, do których odwołują się antropologiczne badania nad kulturą. I rzeczywiście,
prawdą jest, że:
1)
języka się uczymy,
2)
wywodzi się on z
biologicznych, środowiskowych, psychicznych i historycznych elementów
ludzkiej egzystencji,
3)
jest zorganizowany,
4)
wieloaspektowy,
5)
dynamiczny,
6)
zmienny,
7)
występują W nim prawidłowości, które pozwalają go analizować
metodami naukowymi, w końcu
8)
jest instrumentem przystosowania jednostki do całokształtu otoczenia
oraz nabycia środków dla twórczej ekspresji.
Wydaje się nawet, że to język w pełniejszym zakresie spełnia kryteria Herskovitsa;
o ile w odniesieniu do kultury pozostają one często jedynie sloganami, w przypadku
systemu językowego badania lingwistyczne (i antropologiczne) udowodniły ich
prawdziwość i uniwersalność. Sytuacja ulega odwróceniu — można traktować język
jako wzorzec dla całej kultury, a jego cechy definicyjne uogólniać na jej całokształt.
Jest to stanowisko większości szkół poszukujących związków determinacyjnych
pomiędzy językiem a kulturą oraz — w konsekwencji — pomiędzy jakimś konkretnym
jego systemem (np. językiem etnicznym) a sposobem myślenia ludzi, którzy danym
językiem operują.
Charlesowi
Hockettowi,
amerykańskiemu
lingwiście
i
antropologowi,
zawdzięczamy zestawienie cech definicyjnych języka. Posłużył się on tabelą
porównującą występowanie danej cechy w języku ludzkim i w różnych systemach
porozumiewania się zwierząt. Lista ich ulegała systematycznemu rozszerzaniu —
najpierw było ich siedem, później trzynaście, w ostateczności szesnaście (Hockett,
Altmann,
1968).
Pomijając
cechy
definicyjne
dotyczące
tylko
przewodu
przekaźnikowego oraz fizycznych właściwości sygnałów głosowych, przytoczymy
pozostałe trzynaście, skupiając się później na omówieniu sześciu z nich, tych, które są
najważniejsze z punktu widzenia interesującego nas tytułowego problemu niniejszego
rozdziału.
Cechy omawiane przez Hocketta to:
1)
dwustopniowość (dwupoziomowość),
2)
produktywność (zdolność wytwarzania nowych przekazów),
3)
arbitralność,
4)
zdolność do wzajemnej wymiany (przemienność ról nadawcy i odbiorcy),
5)
specjalizacja (pośredni stopień funkcjonalnego powiązania sygnału z reakcją),
6)
przemieszczanie się (możliwość odnoszenia się do przedmiotów i zdarzeń
odległych w czasie i przestrzeni),
7)
transmisja kulturowa,
8)
nieciągłość,
9)
semantyczność,
v
'
10)
całkowite sprzężenie zwrotne (cecha związana z punktem 4) — nadawca jest
równoczesnym odbiorcą danego sygnału, może go kontrolować i modyfikować),
11)
samozwrotność (język może mówić o sobie samym, ma walor metajęzykowy),
12)
wyuczalność (każda jednostka zdolna jest nauczyć się dowolnego języka),
13)
dwuznaczność albo nadużywalność (język może dezinformować).
Nie wchodząc w szczegóły zestawienia Hocketta (zob. także Hockett, 1960),
możemy powiedzieć, iż tylko język ludzki odznacza się wszystkimi tymi cechami
łącznie, inne systemy porozumiewania zawsze wykazują
ich niekompletność. Ponadto język posiada cechy specyficzne tylko dla siebie. Na
nich skupi się obecnie nasza uwaga.
Dwustopniowość albo podwójne rozczłonkowanie to cecha, która przez wielu
uczonych uważana jest w ogóle za cechę definicyjną języka sensu stricto. Język ma
dwa poziomy organizacji strukturalnej: gramatyczny i fonologiczny. Zdania,
składające się z wyrazów (morfemów), stanowią ciągi odpowiednich fonemów.
Jednostki zdaniowe i frazowe charakteryzują się formą i treścią, są znaczące, ale na
niższym poziomie każda z nich rozkłada się na jednostki foniczne (fonemy), które
znaczenia nie posiadają. Dzięki takiej dwustopniowości język jest niezwykle precyzyj-
nym i ekonomicznym systemem semiotycznym. Na podstawie niewielkiej liczby
fonemów (jest ich w różnych językach od 16 do 60) można tworzyć ogromną liczbę
połączeń wyrazowych, a te znów mogą utworzyć nieskończoną liczbę dowolnych zdań.
Arbitralność, wyjąwszy onomatopeje, które są znakami dźwiękonaśladowczymi (w
tym sensie umotywowanymi), to inna podstawowa cecha języka. Jej wagę podkreślał
zwłaszcza Ferdynand de Saussure, który z konwencjonalności związku formy znaku
językowego z jego znaczeniem uczynił jedną z podstawowych zasad całej swojej
teorii. Polskie „drzewo", angielskie „tree", niemieckie „Baum" i francuskie „arbre"
oznaczają to samo, odnoszą się bowiem do tej samej klasy obiektów. Nie można
powiedzieć, iż któryś z tych wyrazów „lepiej" lub „gorzej" obrazuje drzewo i jego
właściwości — są one równie arbitralne, jednakowo odpowiednie i precyzyjne. Istotę
arbitralności dobrze oddaje znany „trójkąt” Ogdena i Richardsa:
Należy go odczytywać w następujący sposób: znak językowy [A] wiąże się ze
swoim odniesieniem przedmiotowym (obiektem) [C] jedynie w sposób pośredni — za
pomocą pojęcia [B].
Dzięki arbitralności język jest narzędziem doskonale giętkim i przystosowującym
się do wszelkich okoliczności zewnętrznych. Jego cechą jest więc także
produktywność zwana niekiedy (Noam Chomsky) kreatywnością. Twórczy aspekt
języka pozwala jego użytkownikom na konstruowanie i rozumienie nieskończonej
liczby możliwych zdań w języku, który opanowali w dostatecznym stopniu. Dzięki
arbitralności znaku w stosunku do jego odniesienia przedmiotowego, możliwe jest
opisanie nieskończonego zakresu obiektów tego odniesienia, a dzięki dwustopniowości
(fonologia i gramatyka) można konstruować nieskończenie wiele zdań.
Cecha nieciągłości albo dyskretności powoduje, że różnice między sygnałami
systemu semiotycznego, jakim jest język, nie polegają na stopniowym nasilaniu jakiejś
cechy: „Składnik słowny języka jest nieciągły w tym sensie, że dwie formy wyrazowe,
rozpatrywane tylko ze względu na swój kształt, są albo absolutnie identyczne (jako
okazy tego samego typu), albo absolutnie różne" (Lyons, 1984, s. 80). W języku
polskim wyrazy „pal" i „bal" różni cecha dźwięczności; gdy się ona pojawia, mamy
„bal", gdy jej brak —• jest „pal"; nie może wystąpić tu jakaś cecha pośrednia, jak
dzieje się to w ciągłych systemach semiotycznych w rodzaju „tańca pszczół". W tym
drugim wypadku intensywność ruchów pszczoły zmienia się w sposób ciągły, zależny
bezpośrednio od ciągłych zmian odległości źródła nektaru.
Na cechę semantyczności szczególną uwagę zwracają badacze kultury, głównie
semiotycy i antropologowie. Sygnały językowe związane są z cechami świata
fizycznego i społeczno-kulturowego, a zatem pojęcia danego języka mogą stanowić
przewodnik po tym, jak dana grupa kulturowa kategoryzuje świat. Dobrze ujął to
Kluckhohn, pisząc: „Język wskazuje nam jak gdyby: «zauważ to», «zawsze uważaj to
za odmienne od tam-tego», «takie a takie rzeczy należą do jednej grupy». Ponieważ
ludzie od dzieciństwa zaprawiani są do reagowania w ten sposób, uważają takie
rozróżnienia za nieunikniony element życia. Każdy język wywiera wpływ na to, co
posługujący się nim ludzie widzą, co czują, jak myślą ^ o czym mogą mówić"
(Kluckhohn, 1949, s. 166). Znaczenia językowe tworzą świat znaczeń kulturowych,
istotnych dla każdego społeczeństwa i wyróżniających je wobec innych wspólnot.
Dochodzimy w końcu do ostatniej ważnej cechy, jaką jest dwuznaczność
(nadużywalność). Dzięki niej język nadaje się idealnie do formułowania naukowych
hipotez, ale i do fałszowania obrazu świata. Jego „giętkość" powoduje, że staje się
medium przekazywania informacji zmanipulowanych. Antropologowie muszą ten fakt
brać pod uwagę, gdy opierają się na słownych świadectwach różnych kultur, próbując
na tej podstawie ustalić zakres ich kultury symbolicznej. Inny problem z tym związany
to pytanie, jak odróżnić znaczenie literalne od metaforycznego.
Omówione pokrótce cechy definicyjne języka — dwustopniowość, arbitralność,
produktywność, nieciągłość, semantyczność i dwuznaczność — są wielorako ze sobą
powiązane, niejako wzajemnie się wspierają, tworząc w sumie unikatowy układ
możliwości, jakie posiada system języka naturalnego. Występują one we wszystkich
językach i są niezależne od przewodu przekazowego i substancji, są zatem
uniwersalne.
Próbując analizować relacje języka i kultury, badacze muszą zadać sobie pytanie,
czy zjawiska językowe pozostają w bezpośrednim czy jedynie pośrednim związku z
kulturą symboliczną. Czy wzory językowe kształtują, czy wręcz determinują nasz
sposób myślenia? Czy zatem kultura jako rzeczywistość myślowa daje się z nich
wyprowadzić? Wróćmy do poglądów Sapira.
Kluczowym pojęciem teorii Sapira stał się symbolizm, który obejmuje złożone
systemy odniesienia, jak mowa, pismo, notacja matematyczna, godła narodowe,
sygnalizacje. Dźwięki i znaki używane w tego typu systemach nie mają znaczenia
same w sobie, a uzyskują je jedynie dla tych, którzy potrafią dokonać ich interpretacji
ze względu na ich semantyczne odniesienia (Sapir, 1934, s. 492). Jest to symbolizm
„referencyjny", a jego znamienną i podstawową cechę wyznacza fakt, iż jest on
substytutem innego typu zachowania i jego znaczenia nie da się wyprowadzić
bezpośrednio z kontekstu doświadczenia. Również ludzkie zachowania — twierdzi
Sapir — spełniają kryteria symbolizmu, który jest w tym wypadku skondensowaną
formą zachowania zastępczego, pozwalającą jednostce „uwolnić się od ciśnienia
afektywnego" (Sapir, 1934, s. 493). Jednakże podstawowy sens terminu „symbolizm"
ogranicza się do „obiektów i znaków przeznaczonych do przyciągania lub ukierunko-
wywania szczególnej uwagi na jakąś osobę, rzecz, ideę, zdarzenie, lub planowane
działania skojarzone lub nie skojarzone z symbolem w jakikolwiek naturalny sposób"
(ibidem, s. 492).
Każda ludzka kultura, a także kultura rozważana na poziomie abstrakcji, składa się
z poszczególnych systemów symbolicznych. Język wyróżnia się wśród nich
najbardziej rozwiniętą formą. -Język jest w ogólnym odczuciu doskonałym systemem
symbolicznym, o idealnie jednorodnym materiale, jako narzędzie wszelkich odniesień
i znaczeń dostępnych danej kulturze zarówno w formie zaktualizowanej komunikacji,
jak i w formie takich idealnych substytutów komunikacji, jak myślenie" 'Sapir, 1978,
s. 37). Każda treść kulturowa daje się zawsze wyrazić w języku; materiał językowy
symbolizuje dla użytkowników danego języka rzeczywiste znaczenia, mało tego — on
je niejako „projektuje". Dzięki językowi człowiek zdolny jest wyjść poza to, co dane w
jego indywidualnym doświadczeniu. Wyodrębniając z doświadczenia poszczególne
jego elementy, kategoryzując je, język tworzy coś w rodzaju potencjalnego,
ponadindywidualnego świata, który konstytuuje — znane nam już z poprzedniego
rozdziału — powszechne porozumienie. Przykład Heleny Keller pokazuje, jak
dramatyczne może być niekiedy odkrycie powszechności i uniwersalności
symbolizmu. Owo „powszechne porozumienie" opiera się na uczestnictwie we
wspólnych systemach symbolicznych, z językiem jako systemem naczelnym.
Symbolizm to istota kultury.
Jako doskonały system symboliczny język posiada zdolność przenikania
bezpośredniego doświadczenia do tego stopnia, iż jest niekiedy trudno oddzielić
rzeczywistość zewnętrzną (przyrodnicza i społeczną) od odnoszących się do niej
symboli językowych. Klarownego przykładu dostarczają kultury o świadomości
magicznej, gdzie dochodzi do identyfikowania słowa i rzeczy (Burszta, 1986). Ale
także dla współczesnego człowieka „wszelkie doświadczenie, rzeczywiste i
potencjalne, przesycone jest werbalizmem" (Sapir, 1978, s. 39). Poznajemy świat,
nadając nazwy poszczególnym jego obiektom, zdarzeniom i ich związkom.
W odróżnieniu od innych form symbolizmu, przenikająca rola języka względem
doświadczenia posiada kontekstowy charakter; poza formowaniem i interpretowaniem
doświadczenia, język może też być jego substytutem. Język jest nade wszystko
głosową realizacją tendencji do symbolicznego ujmowania rzeczywistości, a dopiero w
drugiej kolejności narzędziem służącym komunikacji.
Według Sapira, szczególność symbolizmu językowego sprawia, że ma on
pierwszorzędne znaczenie dla uczenia się kultury, myślenia jednostek, a tym samym
stanowi uprzywilejowane pole badań kultury symbolicznej. Innymi słowy, język jest
przewodnikiem po rzeczywistości społecznej. W artykule Status lingwistyki jako nauki
Sapir odrzuca pogląd o małym znaczeniu języka w procesach przystosowywania się do
rzeczywistości. Uczestnicy danej kultury nie żyją wyłącznie w świecie „obiektywnym"
oraz w świecie możliwych do zaobserwowania działań społecznych. Ich doświadczenie
jest zawsze zapośredniczone językowo — rzeczywistość społeczna jest w dużej mierze
uzależniona od językowych zwyczajów panujących w danej grupie. Języki zaś nigdy
nie są na tyle do siebie podobne, by można je było traktować jako reprezentujące tę
samą rzeczywistość. Jak głosi słynna formuła Sapira: „Światy, w których żyją różne
społeczeństwa, są odrębnymi światami, nie zaś tym samym światem, tylko opatrzonym
odmiennymi etykietkami" (Sapir, 1978, s. 88,).
$ł języku, w jego specyficznych kategoriach, jest jak gdyby zawarty myślowy,
konstrukcyjny schemat danej kultury. W strukturze każdego języka można odczytać
cały zbiór nie uświadamianych sądów o świecie; pewne cechy zewnętrznej
rzeczywistości zostają uwypuklone, inne pominięte. Każda społeczność posiada
własne charakterystyczne klasy pojęciowe, za pomocą których porządkuje ona
doświadczenie, a budowane są one dzięki kategoriom językowym.
A zatem język to także zespół wzorów, które ukierunkowują nasze sposoby
doświadczania świata przyrodniczego i społecznego. Sapir twierdzi, że wpływają one
na sposób, w jaki się zachowujemy. Modelowanie zachowań w każdej kulturze ma
zawsze charakter poza świadomościowy w tym sensie, że jednostka z reguły nie zdaje
sobie sprawy ze znaczenia, zasięgu i granic zachowania się, które mimo to respektuje.
Nieświadomość istnienia uwzorowania w najpełniejszy sposób objawia się ponownie
w przypadku języka. Modelowanie zachowań werbalnych przejawia się zarówno w
samych formach językowych, jak i w materiale, z którego jest on zbudowany
(spółgłoski, samogłoski, zmiany akcentu, intonacja). Mówiący nie zdaje sobie z tego
sprawy, ale zachowuje się tak, jakby doskonale je znał i przyjmował za oczywiste.
Nie wszystkie formy zachowań kulturowych uwidaczniają tak wyraźnie
mechanizmy modelowania jak język, ale całość kultury jest przeniknięta wzorcami
symbolicznymi. „Im uważniej [...] analizujemy zachowania kulturowe, tym
gruntowniej przekonujemy się, że różnice te dotyczą jedynie stopnia owej
nieświadomości" — pisze Sapir (1978, s. 165). Można więc postawić hipotezę, że
reguły ważne dla języka, zwłaszcza gramatyczne, są istotne i wiążące dla badań innych
dziedzin kultury — organizacji społecznej, religii, sztuki, mitologii, obyczaju.
Podsumujmy poglądy Sapira. Ustalił on, że:
1)
jednostki ludzkie nie bytują w świecie obiektywnym w sposób bezpośredni, ale
jest to zawsze życie kształtowane przez język, który ukierunkowuje myślenie. Zatem
2)
„realny" świat jest w dużej mierze funkcją wzorów językowych (język to
przewodnik po rzeczywistości społecznej). W konsekwencji symbolizm językowy ma
podstawowe znaczenie dla kultury i staje się on
3)
modelem dla wszelkich innych zachowań, które podległe są analogicznym lub
zbliżonym uwzorowaniom. Punkty 1-3 można traktować jako zrąb tzw. hipotezy
Sapira-Whorfa, ale w jej złagodzonej wersji. O wiele radykalniejsze poglądy były
udziałem jej współtwórcy, Benjamina Lee Whorfa.
Najbardziej znany i dyskutowany fragment dorobku tego ucznia Sapira dotyczy jego
porównawczych badań języka Indian Hopi i języków indoeuropejskich, nazwanych
przez niego standardowymi językami europejskimi (SAE — Standard Average
European). Wychodząc z założeń swego mistrza, które znamy z punktów 1-3, Whorf
przyjął, że gramatyki tych języków mają związek z kulturą ich użytkowników i zadał
dwa pytania. Pierwsze, czy pojęcia „czasu", „przestrzeni" i -materii" przejawiają się w
ludzkim doświadczeniu w jednakowej formie, czy ingeruje tutaj struktura różnych
języków? Drugie, czy możliwe jest wykrycie wspólnoty pomiędzy normami
kulturowymi i zachowaniowymi a szeroko pojmowanymi wzorami językowymi?
(Whorf, 1982, s. 181).
Różnice pomiędzy językiem hopi a językami SAE dotyczą według Whorfa
następujących cech:
a)
pojmowania wielości i stosowania liczebników.
b) kształtu rzeczowników odnoszących się do jakości fizycznych i pojmowania
samych tych jakości,
c)
pojmowania faz i cyklów,
d)
temporalnych form czasowników oraz
e) pojmowania czasu trwania czegoś, intensywności i dążenia.
Dokonajmy krótkiego omówienia najistotniejszych, elementów dowodzenia Whorfa.
W językach SAE pojęcie wielości oraz liczebniki główne i porządkowe stosuje się
w analogiczny sposób do obiektów bądź wydarzeń, których istnienie daje się
empirycznie stwierdzić, jak i do tych, które mają charakter metaforyczny. W języku
polskim powiemy zarówno -dziesięć osób", jak i „dziesięć dni", choć tych drugich nie
sposób
zaobserwować.
Jednocześnie
subiektywne
poczucie
czasu
ulega
obiektywizacji. Odwrotna sytuacja charakteryzuje język hopi, gdyż liczbę mnogą i
liczebniki główne stosuje się w nim tylko do przedmiotów, które mogą utworzyć
obiektywny zbiór. Nie istnieje natomiast wyimaginowana liczba mnoga, której funkcję
przejmują liczebniki porządkowe i liczba pojedyncza. W języku hopi nie powie się:
„dziesięć dni to więcej niż dziewięć dni", ale należy użyć, dziwacznej z naszego
punktu widzenia (a także w przekładzie), konstrukcji: „dziesiąty dzień to więcej niż
dziewiąty dzień". Podobnych przykładów można podać więcej. Także długość czasu
traktowana jest w obu językach odmiennie: w SAE jest to klasyczna długość, możliwa
do wyobrażenia sobie w postaci ciągłej linii z zaznaczonymi na niej
udokumentowanymi „faktami"; u Hopiów jest to relacja między dwoma wydarzeniami
w przeszłości.
W językach SAE mamy dwa rodzaje rzeczowników — indywidualne i zbiorowe.
Dzięki temu rozróżnieniu funkcjonują w kulturze nowożytno europejskiej pojęcia
substancji (materii) i formy. U Hopiów istnieje natomiast formalnie wydzielona klasa
rzeczowników, ale są one wszystkie nazwami indywidualnymi, które występują
zarówno w liczbie pojedynczej, jak i mnogiej. W języku tym nie ma konieczności
ujmowania istnienia jako dualizmu bezkształtnej materii i formy.
Pojęcia dotyczące faz i cyklów są w językach SAE wyrażane zawsze za pomocą
rzeczowników (np. lato, zima, zmierzch, poranek), a zjawiska o charakterze fazowym
obiektywizowane i umiejscawiane w przestrzeni. Sytuacja w hopi jest znów odmienna:
pojęcia takie występują w formie zbliżonej do naszego przysłówka, mają jednak
charakter temporalny. Nie znajdziemy w nim zwrotów w rodzaju „rankiem" i „przed
południem", ale konstrukcję typu „podczas-gdy-wydarza-się-faza-południowa". W
języku hopi nie spotkamy czasów w naszym rozumieniu gramatycznym, a więc czasu
przeszłego, teraźniejszego i przyszłego, tworzących zobiektywizowany ciąg zdarzeń.
Istnieje tam za to korelacja czasu i przestrzeni, czyli miejsca wydarzenia z czasem
wydarzenia. To, co dzieje się w tym samym czasie, ale w różnych miejscach,
interpretowane jest tak, jakby odbywało się w różnych czasach.
Wreszcie różnica ostatnia: pojęcia trwania, intensywności i tendencji wyraża się w
językach SAE, używając metafor przestrzennych, których nie zna język hopi. Ich
funkcję przejmują tzw. tensory.
Wszystkie powyższe różnice Whorf łączy następnie ze sposobem myślenia o
ś
wiecie i jego kategoryzowaniem, odmiennym w kulturze nowożytno europejskiej i
indiańskiej. Użytkownicy SAE analizują rzeczywistość w kategoriach rzeczy, formy i
substancji, natomiast Hopiowie widzą świat w kategoriach „zdarzania się", a same
wydarzenia ujmowane są w kategoriach obiektywnych i subiektywnych. „Obiektywne"
są tylko te z nich, które można uchwycić w sposób sensoryczny, wszystkie inne — o
charakterze psychicznym i niepsychicznym — są zdarzeniami „subiektywnymi".
Whorf sądzi, że skoro struktura języka decyduje o różnicach w sposobie myślenia
uczestników każdej odrębnej wspólnoty językowo-kulturowej, to różnice te muszą się
objawiać także w „charakterze" kultury samej. W kulturze europejskiej rozróżnienie
substancji i formy znalazło swe odbicie w ukształtowaniu się materializmu,
paralelizmu psychofizycznego i fizyki Newtonowskiej. Czas jako „continuum"
domagał się utrwalenia i zobiektywizowania, co było powodem narodzin historii,
doprowadziło do rozpowszechnienia się kalendarzy itp. Cykliczny i stabilny czas
Indian Hopi powoduje, że w ich kulturze brak jakiegokolwiek pośpiechu, nacisk zaś
kładzie się na działania przygotowawcze wobec zdarzeń, które mają dopiero nastąpić.
Znana nam dobrze metafora, iż „czas to pieniądz", byłaby w tamtym kontekście
całkowicie niezrozumiała.
W rezultacie swoich dociekań Whorf dochodzi do jednoznacznego wniosku, że
język i jego wzorce, głównie gramatyczne, modelują pojęcia czasu i materii, czego
przykładem są podane wcześniej różnice międzykulturowe. Można powiedzieć, że
Whorf traktuje język jako jedyny system w obrębie bliżej nie zdefiniowanej kultury,
który posiada zdolność kategoryzowania rzeczywistości — jest on interpretantem kul-
tury. Struktura języka, ukierunkowując ludzkie myślenie, narzucając ową siatkę
interpretacyjną na kalejdoskopowy strumień wrażeń" płynących ze świata
zewnętrznego, w istotny, aczkolwiek trudno uchwytny sposób wpływa także na
zachowania jednostek. Tak brzmi podstawowa wersja hipotezy Sapira-Whorfa.
Podstawowa, ale nie jedyna.
W artykułach Nauka a językoznawstwo, Język i logika oraz Język, umysł,
rzeczywistość Whorf koncentruje się na fascynującym zagadnieniu wzajemnej
przekładalności różnych systemów językowych, odmiennych — jak sam je określa —
„katalogów rzeczywistości". Pisze: „nikt nie potrafi opisać rzeczywistości całkowicie
bezstronnie; wszystkich nas krępują pewne prawidła interpretacji nawet wówczas, gdy
sądzimy, że jesteśmy wolni [...] Dochodzimy tu do nowej zasady relatywizmu: po-
strzegający nie utworzą sobie tego samego obrazu świata na podstawie tych samych
faktów fizycznych, jeśli ich zaplecza językowe nie są podobne lub przynajmniej
porównywalne" (Whorf, 1982, s. 285). Ta wersja poglądów Whorfa bywa
interpretowana jako wyraz stanowiska skrajnie deterministycznego: jeśli dwa języki
różnią się w znaczący sposób, porozumienie pomiędzy jego użytkownikami jest
właściwie niemożliwe, gdyż postrzeganie i opis świata, dokonywane na ich gruncie,
zupełnie do siebie nie przystają. Tym samym „mocne" odczytanie hipotezy za-
przeczałoby możliwości jakiegokolwiek międzykulturowego porozumiewania się
ludzi. A przecież właśnie antropologia kultury pokazuje, że różnice między kulturami i
językami dają się przezwyciężyć (zob. rozdz. „Względność i uniwersalność"). Dell
Hymes (1963, s. 282) zaproponował więc, aby dyskutując o wpływie języka na
kulturę, mieć na uwadze jedynie to, jak przejawia się on w sferze „zwyczajowego",
bezrefleksyjnego myślenia ludzi. Nie chodzi więc o to, że ingerencja wzorów ję-
zykowych jest nieprzezwyciężalna i absolutna (myślimy wyłącznie w sposób, w jaki
pozwala język), że człowiek nie jest w stanie „wyzwolić" się spod ich wpływu, ale o
to, że język ułatwia i „podpowiada" sposób konceptualizacji świata, pomaga w
porozumieniu się ludzi, którzy takim językiem mówią. Jednakże zawsze możemy nie
tylko przezwyciężyć tę determinację, ale i analizować nasz rodzimy język pod kątem
„obrazu świata", jaki się z niego wyłania. O każdym języku można mówić w me-
tajęzyku. Jako członkowie określonych społeczeństw, w których dominuje jakiś język,
kodyfikujemy doświadczaną rzeczywistość według jego prawideł, które tworzą tzw.
szablony mówienia. Jak to ujęła Dorothy Lee: „Zakładamy nie to, że sama
rzeczywistość jest względna, ale że różnie jest akcentowana i klasyfikowana przez
uczestników różnych kultur, czyli że spostrzegają oni różne wymiary rzeczywistości
czy też różne wymiary są im przedstawiane" (Lee, 1960, s. 154).
Poglądy Sapira i Whorfa, określane nieprecyzyjnie jako „hipoteza" ich wspólnego
autorstwa (czym one nie są2), pierwotnie sprowadzano do czterech możliwych
poziomów znaczeniowych. Powołując się na różne aspekty ustaleń obu tych badaczy,
wskazywano
1)
na leksykalne zróżnicowanie języków; istnienie danego terminu
językowego ułatwia członkom danej społeczności uświadomienie sobie i
wyrażenie stanu rzeczy objętego tym terminem (i odwrotnie — brak określenia
utrudnia percepcję i opis zjawisk istotnych z punktu widzenia języka innego
społeczeństwa).
Bardziej
złożony
rodzaj
analiz
lingwistyczno-
antropologicznych starał się wykazać istnienie związku
2„Hipoteza Sapira-Whorfa" jako taka nie została nigdy sformułowana; jest ona jedynie wypadkową poglądów przypisanych
tym badaczom przez grono kontynuatorów i uczniów. Z metodologicznego punktu widzenia nie jest to także hipoteza w sen-
sie naukowym.
2)
między różnicami w leksyce a odmiennymi zachowaniami poza-
werbalnymi członków różnych społeczności językowych. Uwaga trzeciej grupy
badaczy skupiała się na
3)
gramatycznej strukturze języka, którą zestawiano z ogólnymi „wizjami
ś
wiata" (światopoglądem) poszczególnych kultur. Wreszcie czwarty typ
analizy, który wydaje się najbardziej zbliżony do poglądów Whorfa, badał
4)
związek między gramatyką języka a zachowaniami niewerbalnymi
(Fishman, 1960; Burszta, 1986).
Po dłuższym okresie braku zainteresowania Sapirem i Whorfem, w latach
osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych antropologowie lingwistyczni powrócili do
niektórych idei związanych ze względnością językową. Uległy one jednak znacznemu
przetworzeniu. Warto wspomnieć o badaniach Paula Friedricha i Emily Schultz. W
pracy The Language Parallax: Linguistic Relativism and Poetic Indeterminacy (1986)
Friedrich odwołał się przede wszystkim do Sapira, twierdząc, że rozpoznał on istotny
wymiar języka, jakim jest poetyckość. To w niej właśnie kryją się najistotniejsze
różnice występujące między językami. Antropologia zwykła przeceniać rolę wzorów
gramatycznych i metaforyki, tymczasem każdy język zawiera w sobie inne „tropy
wyobraźni", które powodują, iż nadajemy różny sens i „klimat" estetyczny naszej
percepcji świata. Tropy takie stanowią uczuciowo-emocjonalne i epistemologiczne
podstawy rozumienia rzeczywistości. Najważniejsze wśród nich to:
1)
tropy formalne,
2)
tropy metonimiczne,
3)
tropy analogiczne.
Opisując świat za pomocą któregoś z nich, dokonujemy każdorazowo innej
konceptualizacji świata. Możemy wskazywać na jego własności abstrakcyjne i
statystyczne (1), odwoływać się do istniejących w nim związków i zależności (2) lub
tworzyć zupełnie nowe relacje między językiem, myśleniem i rzeczywistością, czerpać
z poetyckiej metaforyki (3).
A zatem względność obrazu świata nie jest w wypadku Friedricha jedynie
względnością rozpatrywaną z międzykulturowego punktu widzenia (porównanie
dwóch odmiennych języków), ale objawia się równie dobrze w obrębie tego samego
języka, zależnie od sposobu, w jaki korzystamy z bogactwa zawartych w nim tropów
kształtujących wyobraźnię.
Równie interesujące możliwości ponownego zinterpretowania, ale tym razem
poglądów Whorfa, ukazane są w pracy Emily A. Schultz, Dialogue at the Margins
(1990). Przyjęła ona, iż nie istnieje jeden wyłączny i prawdziwy „kanon"
odczytywania jego tekstów, który próbowano sformułować na podstawie pośmiertnego
wyboru jego pism. Teksty Whorfa są z założenia polifoniczne i tak należy je czytać i
rozumieć. W dorobku tego badacza znajduje się cały wachlarz rozważań o charakterze
jawnie metafizycznym, w których Emily Schultz odnajduje złożony dyskurs różnych
„podmiotów mówiących", a więc słynną Bachtinowską polifonię. Polifoniczny dialog
toczy się między trzema postaciami, autorem, czyli naukowcem-lingwistą Whorfem,
czytelnikiem, zwanym „logikiem naturalnym", i tubylczym bohaterem-Indianinem,
mówiącym własnym językiem, którego cechy komentuje Whorf. Lingwista ukazuje
błędy naturalnej logiki wykorzystywanej w myśleniu potocznym, uznającej gramatykę
własnego języka za uniwersalną regułę myślenia i postrzegania świata. Szary człowiek
nie jest w stanie dostrzec, iż jego język kształtuje obraz rzeczywistości, który jest
względny i warunkowy, ponieważ „kontrola" ze strony własnego zaplecza językowego
jest pełna i nie dopuszcza innych interpretacji. Z kolei Indianin, posługujący się
zwykle jakimś dziwacznym (z naszego punktu widzenia!) językiem, ma owemu
szaremu człowiekowi, a więc i czytelnikom, uświadomić, jak powstają wizje świata
całkowicie wręcz odmienne od naszej. Osobą, która może położyć podwaliny pod
przyszły dialog międzykulturowy, jest naukowiec-lingwista-antropolog, potrafiący
rozwinąć „multietniczną świadomość". Nie będzie to jednak zwykły badacz, a za
takiego jedynie uważał się Whorf, ale rodzaj mędrca, który pomoże lepiej zrozumieć
się ludziom mówiącym i myślącym konkurencyjnymi językami. Można zatem
powiedzieć, że tak zinterpretowane poglądy Whorfa stawiałyby go w gronie
prekursorów powszechnie dziś przyjmowanej tezy o wielo-głosowości współczesnego
ś
wiata jako głównym problemie naszych czasów. I do tego zagadnienia będziemy w
książce wielokrotnie powracali.
Odmienne konsekwencje tezy o wyjątkowym usytuowaniu języka w kulturze
unaoczniają się w przypadku koncepcji Claude Lévi-Straus-sa. W jego „antropologii
strukturalnej" język jest nie tyle interpretantem kultury, jak w wypadku Sapira i
Whorfa, ale jej warunkiem, i to w dwojakim sensie. Po pierwsze, jest on środkiem
transmisji kultury w procesie filo- i ontogenetycznego rozwoju człowieka. Po drugie
jednak, inne systemy, inne dziedziny kultury, takie jak mitologia, religia czy sztuka
„nadbudowywują" się na języku i posiadają analogiczną lub zbliżoną budowę
strukturalną. Lévi-Strauss powiada: „Z wielu powodów uważam język za najbardziej
zasadniczy fakt kulturowy. Po pierwsze, język jest częścią kultury, jedną z tych
umiejętności, które otrzymujemy z tradycji. Po drugie, język jest zasadniczym
instrumentem, uprzywilejowanym środkiem, dzięki któremu przyswajamy kulturę
naszej grupy... dziecko uczy się kultury, ponieważ się do niego mówi: karci się je,
upomina, i wszystko to za pomocą słów. W końcu i przede wszystkim, język jest
najdoskonalszym ze wszystkich przejawów porządku kulturowego, tworzących
systemy na tej czy innej zasadzie. I jeśli chcemy zrozumieć, czym jest sztuka, religia,
prawo, a może nawet i kuchnia lub zasady uprzejmości, należy je rozumieć jako kody
utworzone przez artykulację znaków, według modelu lingwistycznego porozumiewania
się" (Charbonnier, 1968, s. 142). Można zatem powiedzieć, iż dla strukturalisty to, co
jest prawdziwe w odniesieniu do języka, jest także prawdą w odniesieniu do całej
kultury symbolicznej. Zdaniem francuskiego etnologa, dyskutując o związkach języka
z kulturą, należy wyodrębnić trzy płaszczyzny potencjalnych rozważań. Można
zajmować się stosunkiem między jednym określonym językiem a jedną określoną
kulturą, stosunkiem między mową a kulturą w ogóle oraz stosunkiem między
lingwistyką a etnologią jako naukami. Zarówno kultura, jak i język nie interesują Lévi-
Straussa ani jako ogół określonych procesów psychicznych, ani też jako zbiór
wytworów tych procesów. Zakładając, że kultura posiada zasadniczo mentalny
charakter, próbuje on odpowiedzieć na pytanie: W jakim sensie język jest logicznym
warunkiem kultury, jeśli założyć, iż ta druga posiada podobną jak pierwszy budowę?
Odpowiedź brzmi: „Zarówno język, jak i kultura zbudowane są z opozycji i korelacji,
inaczej mówiąc — ze stosunków logicznych. Można zatem rozpatrywać język jako
fundament, na nim mogą być nadbudowywane struktury, niekiedy bardziej złożone, ale
tego samego typu co te, które są mu właściwe, odpowiadają one pod wieloma
względami rozpatrywanej kulturze" (Lévi--Strauss, 1970, s. 130 - 131). Ponadto
jednak język i kultura są dwoma równoległymi przejawami bardziej fundamentalnej
działalności, jaką stanowi aktywność ludzkiego umysłu. Całokształt kultury jest dla
Lévi--Straussa „całością znaczącą", systemem komunikacji, którego główną funkcją
jest zachowywanie stabilności danej grupy społecznej. Istnieją przynajmniej trzy
poziomy komunikacji:
1) reguły pokrewieństwa i zawierania małżeństw, służące zapewnieniu krążenia
kobiet między grupami,
2)
reguły ekonomiczne, zapewniające wymianę dóbr i usług oraz
3)
reguły językowe, warunkujące krążenie przekazów.
Te trzy formy komunikacji są jednocześnie formami wymiany, między którymi
zachodzą powiązania określonego rodzaju — związkom małżeńskim towarzyszą
ś
wiadczenia ekonomiczne, a język uczestniczy w wymianie na wszystkich jej
poziomach (1970, s. 147- 148). Są to więc całości homologiczne, można je badać w
separacji i pokazywać proces transformacji jednej z nich w drugą.
U podstaw życia społecznego leży zawsze działalność intelektu; jej własności
formalne nigdy nie są odbiciem konkretnej organizacji społeczeństwa, nie
odzwierciedlają także — jak chciałby Whorf — specyfiki danego języka. Formalne
aspekty ludzkiego umysłu są tożsame dla wszystkich ludzi i kultur. Kategorie myślenia
symbolicznego wyrażają uniwersalne i nie uświadamiane cechy ludzkiego umysłu,
które Lévi--Strauss określa mianem podstawowych struktur mentalnych. Myślenie
symboliczne określa i porządkuje całość doświadczanego przez człowieka świata
przyrodniczego i społecznego, a język jako kodyfikator myśli umożliwia człowiekowi
ujmowanie świata w systemy opozycji. Zagubiony w leśnych ostępach tubylec i
przechodzień na Manhattanie myślą identycznie, czerpiąc jedynie z różnego rodzaju
„materiału" i udogodnień im dostępnych. Wszelako zasada jest tożsama, gdyż
działanie ludzkiego umysłu polega „na nakładaniu form na pewną treść [...] formy te
są zasadniczo tożsame dla wszystkich umysłów: starożytnych, pierwotnych i
cywilizowanych [...] wystarczy dotrzeć do nie uświadamianej struktury utajonej za
każdą instytucją i każdym zwyczajem, by otrzymać zasadę interpretacji stosowalną
prawomocnie do innych instytucji i innych zwyczajów" (1970, s. 77). W rozdziale
„Rodzina i pokrewieństwo" zanalizujemy, jak wygląda realizacja postulatów Lévi-
Straussa w praktyce badawczej.
Konkurencyjną, zarówno wobec idei Sapira i Whorfa, jak i strukturalizmu Lévi-
Straussa, tradycję badań nad związkami języka, kultury i myślenia zapoczątkowała
„etnograficzna teoria języka" Bronisława Malinowskiego. Twórca funkcjonalizmu
sądził, iż zjawisk językowych nie wolno wyabstrahowywać z kontekstu kultury,
zwłaszcza prymitywnej, a należy traktować je jako jej integralną część.
Analizy językowe, które Malinowski prowadził przede wszystkich na Wyspach
Trobrianda, skłoniły go do wysunięcia tezy, że znaczenie danego wyrażenia
uwarunkowane jest nie tylko kontekstem całej wypowiedzi, ale „kontekstem sytuacji",
w jakiej do niej dochodzi. Na ów drugi kontekst składają się wyraz twarzy, gesty,
wykonywane czynności, charakterystyka grupy oraz ta część otoczenia, której proces
komunikowania się akurat dotyczy. To, iż wyrazy są zrozumiałe, wypływa z faktu
ś
cisłego związku wyrażenia z sytuacją kulturową, a więc z kontekstem społecznym:
„przy mówionych, żywych językach tubylczych, wyrażenie nie posiada znaczenia poza
«kontekstem sytuacji»" (Malinowski, 1948, s. 240). Obserwując sposoby posługiwania
się językiem przez tubylców, Malinowski doszedł do wniosku, iż błędem jest
ujmowanie go w tym kontekście jako „ekwiwalentu myśli". Jest on sposobem działa-
nia, ogniwem łączącym ludzi w wykonywaniu czynności kulturowych. Weźmy jako
przykład grupę osób zaangażowaną w połów ryb: „W języku, jaki stosuje się podczas
takiej pracy, pełno jest wszędzie terminów technicznych, krótkich uwag o otoczeniu,
szybkich wskazówek sygnalizujących zachodzące zmiany — wszystko to opiera się na
zwyczajowych typach zachowania, dobrze znanych uczestniczącym w tym zajęciu z
własnego doświadczenia. Każda wypowiedź — czy to będą krótkie wskazówki
dotyczące ruchów wymykającej się zdobyczy, uwagi wiążące się z przedstawianiem
otoczenia, wyraz emocji w sposób nieunikniony łączącej się z zachowaniem, słowa
komendy, czy też wyrażenia korelujące działanie — jest z istoty związana z
kontekstem sytuacyjnym i z celem, do którego się dąży. Struktura całego takiego
materiału językowego jest nieuchronnie uwikłana w przebieg działania, w którym
wyrażenia są osadzone i od tego przebiegu uzależniona. Słownictwo, znaczenia po-
szczególnych słów stosowanych w charakterystyczny dla nich techniczny sposób są w
nie mniejszym stopniu podporządkowane działaniu. Język techniczny bowiem,
odgrywający rolę w ramach praktycznego zajęcia, nabiera swego znaczenia wyłącznie
poprzez udział osób w zajęciu tego typu. Musimy się go uczyć nie przez refleksję, lecz
poprzez działanie" (Malinowski, 1981, s. 261 - 262).
Autor Argonautów Zachodniego Pacyfiku twierdził, że zasadność traktowania
języka jako sposobu działania potwierdza się także w przypadku tzw. mowy
narracyjnej., na przykład kiedy weźmiemy pod uwagę teksty opowiadań snutych przy
ognisku. Każde z nich również wiąże się z uprzednio zaistniałą sytuacją, gdyż słowa
opowiadającego są znaczące z uwagi na znane z praktyki doświadczenia słuchaczy, a
więc także opiera się ono na kontekście sytuacyjnym. Wprawdzie mowa narracyjna
wiąże się z działaniem tylko w sposób pośredni, ale aby zrozumieć jej sens, musimy
odwołać się do bezpośredniej funkcji mowy jako działania.
Malinowskiemu zawdzięczamy ponadto wyodrębnienie bardzo szczególnej funkcji
mowy, którą jest współuczestniczenie fatyczne, rodzaj kontaktu językowego, w którym
więź wspólnotowa tworzy się poprzez samą tylko wymianę słów. Kontekst sytuacji
zawiera się tutaj w atmosferze towarzyskości, osobowej wspólnoty i usiłowaniu
nawiązania kontaktu. Zabawny przykład tekstu typowo „fatycznego" przytoczył Ro-
man Jakobson: „No tak! — powiedział młody człowiek. — Ano tak! — odpowiedziała
ona. — No więc, jesteśmy — powiedział. — Jesteśmy — powtórzyła ona. —
Nieprawdaż? — Można nawet powiedzieć, że byliśmy — powiedział. — Ach! Ach!
Jesteśmy! — No tak! — powiedziała. — No tak! — odpowiedział — tak, tak!"
(Jakobson, 1976, s. 31). Z własnego doświadczenia wiemy, jak często przychodzi nam
uciekać się do fatycznej funkcji mowy w sytuacjach „przymusowego" kontaktu, i jak
niewiele ma ona wspólnego z procesem werbalizowania jakichkolwiek myśli czy
wyrażaniem poglądów!
Podsumowując, można powiedzieć, że Malinowski przyjmuje, iż język we
wspólnotach plemiennych w swych funkcjach jako sposób działania, mowa narracyjna
oraz kontakt fatyczny posiada zasadniczo pragmatyczny charakter. Traktowanie go
jako środka wyrażania myśli jest spojrzeniem bardzo jednostronnym, bo zwraca uwagę
tylko na jedną z jego najbardziej pochodnych i wyspecjalizowanych funkcji. Głównym
więc zadaniem języka „nie jest wyrażanie myśli lub powielanie procesów
intelektualnych, ale raczej odgrywanie aktywnej, pragmatycznej roli w zakresie
ludzkich zachowań" (Malinowski, 1987, s. 35).
Wszystkie analizowane wyżej stanowiska formują cały wachlarz klasycznych
antropologicznych ujęć związków języka, kultury i myśli symbolicznej. Jest to jednak
klasyka ciągle żywa, często przywoływana i dyskutowania, nie tylko zresztą w ramach
antropologii. W dwóch pierwszych analizowanych nurtach badawczych —
etnolingwistyce i strukturalizmie — podkreśla się aktywną i determinującą rolę języka
w całokształcie kultury. Bada się wpływ wzorów językowych na sposoby postrzegania
i konceptualizowania rzeczywistości. Dokonania Malinowskiego koncentrują się z
kolei wokół badania wpływu kultury na język, chodzi tutaj więc o relację odwrotną,
nie język -> kultura, ale kultura —» język. Przedłużeniem tej ostatniej tradycji
myślenia są: socjolingwistyka, socjologia języka, etnografia mówienia Della Hymesa
oraz różnorodne nurty analiz dyskursów kulturowych. Generalnie jednak można
powiedzieć, że przestał obecnie obowiązywać sposób rozumowania zakładający, iż
język ma się tak do mówienia, jak kultura do zachowań. Przedmiotem refleksji są
raczej złożone procesy dialektyczne łączące ekspresję językową ze znaczeniami
kulturowymi. Ani język, ani kultura, potraktowane jako dwa odrębne systemy
symboliczne, nie określają w pełni, co można powiedzieć i jak się zachowywać w spo-
łeczeństwie. Pojęcie „kompetencji językowej" Noama Chomsky'ego zostało zastąpione
„kompetencją komunikacyjną" Hymesa (1972). Mówiąc najkrócej, oznacza ona
zdolność do właściwego społecznie i kulturowo korzystania z jednostek językowych;
jest ona zawsze uwarunkowana kontekstowo: należy wiedzieć, jak się wyrażać w
obrębie grupy etnicznej, w sytuacjach kontaktów zawodowych, prywatnie, oficjalnie i
familiarnie, istnieje zróżnicowanie języka, którym posługują się kobiety i mężczyźni
itd. (Schultz, Lavenda, 1990, s. 100 - 102). Język i kultura nie stanowią monolitu, jak
chciała to widzieć do niedawna antropologia. Co więcej, w sytuacji dzisiejszej
multietniczności wielu społeczeństw, wygodne dla celów analitycznych równanie:
jedna kultura to jeden język, traci rację bytu.
Inny, niezwykle płodny nurt rozważań to wskazywanie na procesy nabywania
wiedzy o świecie, oparte na stosowaniu schematów, prototypów i metafor. W każdym
społeczeństwie zakres typowych, powtarzających się i wykazujących analogiczne
własności doświadczeń tworzy pewien całościowy wzór, nazywany schematem.
Jednostka, wzrastając w systemie społeczno-kulturowym, uczy sieje rozpoznawać,
głównie za pośrednictwem języka, który nadaje nazwy takim „cegiełkom" wspólnych
kulturowych doświadczeń. Język jest zatem zakorzeniony w doświadczeniu, a
ujmowane i opisywane przezeń aspekty tego doświadczenia stają się kulturowymi
schematami, całościami nie dającymi się w prosty sposób rozkładać na swoje elementy
składowe. Schematem bliskim dzieciom wychowywanym w tradycji chrześcijańskiej
jest „magiczna" całość zwana „świętami Bożego Narodzenia". To doświadczenie
powtarza się corocznie według tych samych reguł; schemat „Bożego Narodzenia"
zawiera w sobie wyobrażenia pogody (powinno być mroźno i powinien sypać śnieg), w
domu i poza nim wykonuje się typowe czynności (sprzątanie, pieczenie, pisanie listów
do świętego Mikołaja, zakup choinki, przygotowywanie ozdób, oczekiwanie i
otrzymywanie prezentów, wieczerza wigilijna, śpiewanie kolęd, msze w kościele itd.).
Jest to jednocześnie czas wolności od codziennych szkolnych obowiązków, owo „za-
wieszenie" zwykłego rytmu życiowego. W doświadczeniu dzieci wszystkie te elementy
mogą stanowić równie istotne części całości schematu „Bożego Narodzenia". Ale brak
jednej z nich, choćby odmienność klimatyczna jakiegoś kraju afrykańskiego, z którego
pokazywane są świąteczne migawki w telewizji, prowadzi zwykle do pytania: czy
„tam" też jest „prawdziwe" Boże Narodzenie? W procesie enkulturacji jednostki naby-
wają kompetencji w coraz rozleglejszej sferze podobnych pojęciowych całości, które
można nazwać „sferami doświadczenia" o charakterystycznych, podzielanych
kulturowo znaczeniach. Wokół nich organizuje się typowe słownictwo, ich znak
rozpoznawczy. Jako członkowie społeczeństw, jego warstw i subkultur, poruszamy się
w obrębie dziedzin semantycznych o ustalonych granicach, które są zasadniczo
niekwestionowanie. Można powiedzieć, że doświadczenia istotne z punktu widzenia
kultury, wyodrębniane językowo pod postacią schematów, stają się prototypami
ludzkiego doświadczenia jako takiego. Według nich oceniamy innych ludzi,
określając, co w ich zachowaniu jest „normalne", a co nie. Tutaj rodzą się podstawy
dla spontanicznego etnocentryzmu, tak typowego dla każdej kultury (zob. rozdz.
„Spotkanie z Innością — u korzeni antropologii"). Nasz zakres doświadczeń zdaje się
wyłącznie „prawdziwy" i „właściwy", odzwierciedlający jakiś „obiektywny" porządek
samej rzeczywistości.
Wokół prototypów koncentrują się znaczenia językowe, gdyż terminy i pojęcia je
tworzące jako swoje odniesienie przedmiotowe mają typowe sytuacje, warunki,
związki relacyjne i sprawdzone doświadczenia, w których tkwimy, poruszając się w
dziedzinach semantycznych naszej kultury. W sytuacji, gdy dany prototyp jest całością
dobrze utrwaloną w języku i kulturze, staje się oczywistym idiomem mówienia i
myślenia o codziennych doświadczeniach. Przeniknąć w inną kulturę to poznać te
idiomy w możliwie najpełniejszym zakresie. Prototypy i idiomy nie są jednak czymś
niezmiennym i obligującym jednostki do myślenia wyłącznie według nich. Fenomen
kultury zawiera się w zmienności i kreatywności kultur, stale tworzących nowe
schematy, prototypy i idiomy. Przywoływany już przykład kultury popularnej, kultury
mediów, pokazuje, jak szybkie zachodzą pod tym względem zmiany.
Wśród cech definicyjnych języka, podanych przez Hocketta, jako ostatnią
znajdujemy dwuznaczność. Zauważmy, że w badaniach etnolingwisty-cznych
usiłowano traktować wyrażenia językowe w taki sposób, aby uniknąć konieczności
uwzględnienia ich wieloznaczności po to, by zasadnie twierdzić, że formy
gramatyczne danego języka wpływają na obraz świata, jaki jest ludziom dostępny.
Skoro wpływają, muszą być jednoznaczne i bezwzględnie obowiązujące. Co jednak
począć z mową figuratywną, znaczeniami nieliteralnymi, zakodowanymi w
metaforach? Metaforyczność wyrażeń można rozpoznać tylko wówczas, jeśli
porównamy je z wyrażeniami literalnymi, opartymi na kulturowo skonstruowanych
prototypach. Wynika zatem z tego, że konwencjonalnie akceptowane prototypy nie
muszą być wcale jedynym sposobem odzwierciedlania doświadczeń, jak zakładano to
w ramach klasycznych stanowisk wiążących język z kulturą. Język literalny jest
językiem
metaforycznym,
który
uległ
konwencjonalizacji,
jest
zespołem
„ratyfikowanych" metafor, które uzyskują znaczenie literalne. Ciągle powstają nowe
metafory, znajdujące się na różnym etapie konwencjonalizacji; granicę między
znaczeniem przenośnym a literalnym trudno niekiedy ustalić. Także humanistyka
pełna jest metaforyki, nie są też od niej wolne nauki przyrodnicze (Burszta, 1992).
Antropologowie zajmujący się rolą metafory w kulturze pojmują ją w dwojaki
sposób:
1)
jako wyrażenie językowe i
2)
jako schemat artykulacji pojęciowej oparty na przekształceniu
semantycznym.
Prace George'a Lakoffa i Marka Johnsona (1987; 1988) rozszerzyły zagadnienie
metaforyzacji na wiedzę funkcjonującą w sposób uregulowany kulturowo. Według
nich metafory tkwią głęboko w ludzkim doświadczeniu i tworzą koherentne systemy
zorganizowane wokół pewnych pojęć. Pojęcia te posiadają określoną strukturę,
wynikającą z ich rozumienia za pomocą tzw. metafor strukturalnych. Można z nich
odczytać sposób zorganizowania i odzwierciedlenia całych klas zjawisk, co z kolei
znajduje odbicie w samym języku. Według Lakoffa i Johnsona ludzkie działania mają
w dużym zakresie charakter metaforyczny. Metafora leży u podstaw systemu
pojęciowego każdej kultury, gdyż pojęcia metaforyczne, opisując działania, nadają
strukturę naszej obecnej rzeczywistości: „Nowe metafory mają moc tworzenia nowej
rzeczywistości. Może się tak zdarzyć naprawdę, jeśli zaczniemy pojmować nasze do-
ś
wiadczenia w terminach metafory, a rzeczywistość zyska pewną głębię, kiedy
zaczniemy zgodnie z tym postępować. Jeżeli nowa metafora trafia do naszego systemu
pojęciowego, na którym opieramy nasze działania, wówczas modyfikuje ona ten
system pojęć, a także percepcje i działania, które z tego systemu wynikają. Duża część
zmian w obrębie kultury powstaje w wyniku wprowadzenia nowych pojęć
metaforycznych i znikania starych. Na przykład — przejmowanie kultury Zachodu
przez inne kultury jest częściowo sprawą wprowadzenia metafory CZAS TO
PIENIĄDZ" (Lakoff, Johnson, 1988, s. 173). Nie chodzi o to, że słowa zmieniają
rzeczywistość, ale że zmiany w systemie pojęciowym wpływają w istotny sposób na
uznawanie pewnych stanów rzeczy za realne, innych zaś nie oraz decydują o tym, jak
postrzegany jest świat i jakie podejmujemy w nim działania, opierając się na takiej, a
nie innej jego charakterystyce. W jednej ze swych prac Lakoff (1987, s. 439 - 440)
pokazuje, że metaforyczne ustrukturyzowanie języka może przejawiać się także na
niższych jego poziomach. Kategoryzacja świata nie musi opierać się na definiowaniu
wspólnych cech każdego prototypu kulturowego, ale może odwoływać się do metafory
i metonimii, które podkreślają jego wieloznaczność (Burszta, 1992, s. 158 - 162).
Charakterystyczne dla prac antropologicznych, koncentrujących się na związkach
języka, kultury i myślenia o świecie jest odwoływanie się wyłącznie do języka
mówionego. Tymczasem Jack Goody zapoczątkował nowy nurt badań, w ramach
którego rozpatruje się pismo oraz umiejętność czytania i pisania jako istotne czynniki
mające wpływ na zmiany w sposobach ludzkiego myślenia. Z kolei najnowsze prace
rewidują poglądy Goody'ego i pokazują, jaki jest obecnie status „literackości" w kul-
turze. Warto prześledzić podstawowe wątki tego zagadnienia.
Goody nawiązuje do ustaleń poczynionych przez Praskie Koło Lingwistyczne
(Vachek, 1973) na temat współistnienia w jednym i tym samym języku dwóch norm:
pisanej i mówionej. Pierwsza z nich charakteryzuje się dynamicznością i odzwierciedla
zarówno komunikacyjny, jak i emocjonalny aspekt języka; druga — jako system
elementów graficznych — jest statyczna i podkreśla jedynie jego walor komunikacyj-
ny. Mamy trzy możliwe warianty sytuacji językowej:
1) język posiada wyłącznie formę oralną (klasyczne wspólnoty prymitywne),
2)
istnieje forma mówiona i pisana, którą albo
2a) posługują się wszyscy, albo 2b) jedynie wyspecjalizowana grupa ludzi oraz
3)
język ma tylko formę pisaną, gdyż
3a) forma oralna zanikła lub 3b) nigdy nie
istniała.
Punkty 1-3 charakteryzują sytuację w językach lokalnych, językach światowych i
językach klasycznych (Goody, 1978, s. 152). Przypomnijmy, że Whorf, dowodząc
istnienia wględności językowej, zestawił ze sobą opozycyjnie język hopi (zasadniczo
tylko forma ustna) i języki europejskie, od wieków posiadające wyrafinowane i
wyspecjalizowane poziomy literackości pisanej. Autor Języka, myśli i rzeczywistości
zakładał więc, że pojawienie się pisma miało wpływ także na sposób konceptualizacji
ś
wiata przez Europejczyków (rozwój nauki, filozofii, pojęcie czasu historycznego
itp.), ale nie wyraził tego explicite.
Goody analizuje głównie sytuację typu 2., w której tradycja oralna i pisemna ze
sobą współistnieją, ale stopniowe rozszerzanie się możliwości komunikowania za
pomocą pisma przynosi zmiany w treściach i procesach poznawczych. Według
Goody'ego pismo posiada kilka niezwykle istotnych funkcji mających wpływ na „styl
myślenia" ludzi. To ostatnie pojęcie zawiera w sobie treści i procesy poznawcze; oba
aspekty są ściśle ze sobą powiązane. Skoro pod wpływem pisma zmieniają się w
sposób oczywisty przekazywane treści, temu procesowi muszą towarzyszyć zmiany w
procesach myślowych. Goody stawia więc tezę, że jeśli kulturę potraktować jako serię
aktów komunikacyjnych, wówczas różnice w sposobach komunikowania i ich
konsekwencje są równie istotne, jak konsekwencje wywołane zmianami w sposobach
produkcji (ibidem, s. 36). Odmienność społeczeństw prymitywnych i nowożytnych
wynika z innych sposobów i możliwości komunikowania. Poprzez fakt, że pismo
„przenosi" język ze sfery słuchowej do wizualnej, nadaje ono komunikacji ustnej
ustaloną formę materialną, sprawiając tym samym, że człowiek osiąga dystans wobec
swoich aktów werbalnych. Można być wobec własnego języka bardziej krytycznym,
racjonalnym, sceptycznym i panować nad logiczną strukturą wypowiedzi. Jednostka
może „badać to, co mówi, w sposób bardziej obiektywny. Może stanąć z boku,
komentować, nawet, poprawiać swój własny produkt" (ibidem, s. 150). Chodzi także o
to, że słowo utrwalone na piśmie przestaje być bezpośrednio związane z rze-
czywistością, w której osadzone są działania (z „kontekstem sytuacyjnym" w sensie
Malinowskiego). Mało tego — samo staje się obiektem takiego działania.
Pismo umożliwia kumulowanie wiedzy w sposób pełny, zarówno tej abstrakcyjnej,
jak i „zapisu" codziennych doświadczeń. Społeczeństwa tradycyjne nie tyle, że nie są
w stanie wypracować myślenia typowo refleksyjnego, ile wobec braku pisma
pozbawione są skutecznego narzędzia dla rozwijania myśli spekulatywno-
abstrakcyjnej. Dekontekstualizacja mowy za pomocą pisma zmienia zatem nie tylko
sam środek komunikacji (pismo zastępuje komunikowanie werbalne), ale powoduje
zmianę samego komunikatu (tekst uzyskuje status autonomiczny jako przedmiot
refleksji). Ale tym samym pismo depersonalizuje również przekazywaną treść i może
jej nadawać charakter ponadczasowy. Pewne myśli, niegdyś posiadające swego
indywidualnego autora, stają się zbiorowymi, anonimowymi formułami językowymi,
składnikami schematów i prototypów pojęciowych, utrwalonymi w tradycji literackiej.
Gdyby nie pismo, niemożliwe byłoby ponadto rozwijanie logiki symbolicznej, algebry,
rachunku różniczkowego i całkowego. A jak wyglądałaby reklama bez udziału pisma?
Dla dzisiejszego człowieka świat symboli ma w ogromnym zakresie charakter symboli
graficznych.
Równie ważny jest wpływ umiejętności czytania i pisania na zdolność
klasyfikowania zjawisk. Coś, co zostało zapisane, domaga się określenia zasad i
metod, które leżą u podstaw danego zabiegu klasyfikacyjnego. Język mówiony
„maskuje" brak spójności, dwuznaczności i sprzeczności logiczne, które pismo
bezwzględnie ujawnia.
Zdaniem Goody'ego, nie ma typowej, wyraźnej dychotomii, jednoznacznej linii
granicznej między myśleniem „prymitywnym" i „nowoczesnym". Zmiany w sposobach
myślenia dokonują się ewolucyjnie, pod wpływem przemian w sposobach
komunikowania wiedzy.
Proces ten trwa jednak nadal. Teoria Goody'ego, a także zbliżone poglądy Waltera
Onga (1982) i innych zwolenników tzw. uniwersalistycznej względnie autonomicznej
literackości, uwzględniają przede wszystkim zmiany „technologii intelektu" w skali
globalnej. Reprezentanci stanowiska relatywistycznego, sytuującego literackość w
kontekście zarówno zmian o charakterze międzykulturowym, jak i wewnątrz
kulturowym, zwracają uwagę na bardzo złożone i wcale nie tak jednoznacznie pozy-
tywne zmiany, jakie niesie umiejętność czytania i pisania. Nie mówią oni
0
„literackości jako takiej", ale wyłącznie o różnych konkretnych „literackościach".
Analizuje się więc związki pomiędzy władzą i literackością we współczesnych
państwach narodowych, jej wpływ (również negatywny) na tworzenie się tożsamości
klasowej, rasowej, etnicznej i opartej na podziale ról społecznych według kryterium
płci. Inne wielkie pole badań to rodzące się nierówności społeczne wynikające z
partycypowania w „niższych" i „wyższych" poziomach literackości, problem kultur
tubylczych
1
prób budowania przez nie własnych tradycji literackich, opozycyjnych wobec
obowiązującej „tradycji oficjalnej" (zob. Collins, 1995, s. 75 - 93; B.V. Street, N.
Besnier, 1994, s. 527 - 562). Na tym jednak nie koniec: rozwijająca się w ostatnich
latach antropologia badająca problemy globalizacji kultury albo jej „cyborgizacji",
pokazuje, że umiejętność czytania i pisania przestaje być z wolna wyznacznikiem tak
istotnym, jak się to do niedawna wydawało. Zaczyna dominować kultura wizualna,
która zdaje się kryterium literackości ignorować, a wręcz traktuje je jako zbędny
balast. Ale o tym będzie mowa w kolejnych rozdziałach.
Jak można się było przekonać, zagadnienie Język a myślenie o świecie" jest
niezwykle złożone, obszerne i, co najważniejsze — niejednoznaczne. Jest to obszar
wzajemnie powiązanych aspektów, które są przedmiotem dociekań różnych dyscyplin
wiedzy,
od
filozofii,
przez
językoznawstwo,
psychologię,
socjologię,
literaturoznawstwo (problem przekładu, o którym powiemy w rozdziale następnym) po
antropologię kultury. Antropologiczną perspektywę widzenia relacji pomiędzy języ-
kiem, kulturą i myśleniem wyróżnia jednak fakt, iż ma ona z reguły charakter
porównawczy. Dzięki badaniom antropologicznym jesteśmy nieustannie uświadamiani,
ż
e obraz świata, który sobie wytwarzamy, jest zawsze partykularny i względny. W
ogromnej mierze decyduje o tym język — zwierciadło myśli, jej kreator i kodyfikator,
a także — jak chce Lévi-Strauss — jej logiczny warunek.
Rozdział 4
WZGLĘDNOŚĆ I UNIWERSALNOŚĆ
Na przykładzie rozważań, które podejmiemy poniżej, można się będzie przekonać,
ż
e nie ma przesady w stwierdzeniu, iż: „antropologia gwarantuje, że twoje życie
ulegnie skomplikowaniu". Mimo iż nie dojdziemy w tym rozdziale do rozstrzygnięć
bezwarunkowych i powszechnie akceptowanych, wyprawa w meandry myślenia o
kulturze z perspektywy relatywistycznej i uniwersalistycznej nie będzie daremna. Tym
bardziej że zagadnienia, które wydają się niekiedy wręcz „wydumane", odnajdujemy z
zaskoczeniem w życiu, gdy zmuszeni jesteśmy dokonywać jakichś rozstrzygnięć i ocen
zjawisk, z którymi zetknął nas los.
Jak była już o tym mowa, do czasów Franza Boasa i Bronisława Malinowskiego w
antropologii niepodzielnie dominowało stanowisko obiektywistyczne, zwane niekiedy
uniwersalizmem. W klarownej postaci wyrażało się ono w przyjęciu założenia o takiej
jednorodności ponadprzestrzennoczasowej zjawisk kulturowych, które znosiło bariery
dla ustalania ewentualnych związków pomiędzy zjawiskami odpowiednio różnych
kultur. I tak, uniwersalny schemat rozwojowy, któremu starali się być wierni
ewolucjoniści, zmuszał ich niejako do tego, aby podporządkowywać mu różnorodne
dane, znane ówczesnej nauce. Nie posiadały one znaczenia w oryginalnych
kontekstach, gdzie je najpierw obserwowano, ale dopiero w teoretycznej konstrukcji
ewolucjonistycznej.
Takiemu sposobowi uprawiania nauki o kulturze sprzeciwił się zdecydowanie Boas.
W pracy The Mind of Primitive Man słynny antropolog zanotował: „Kulturę można
zdefiniować jako ogół mentalnych i fizycznych reakcji oraz czynności, które
charakteryzują zachowania jednostek stanowiących grupę społeczną w relacji do jej
otoczenia naturalnego, do innych grup, do członków grup między sobą oraz jednostek
do siebie. Definicja zawiera także wytwory tych czynności i ich rolę w życiu grup.
Zwykłe wyliczenie tych różnych aspektów nie tworzy jednak kultury. Kultura jest
czymś więcej, gdyż posiada ona strukturę, a jej elementy nie są niezależne" (Boas,
1948, s. 159). Konsekwencją takiego rozumienia kultury była dyrektywa, aby badać ją
całościowo, zarówno z psychologicznego, jak i historycznego punktu widzenia, ale
analizie poddać nie abstrakcyjną „kulturę ludzką", lecz konkretne, czasoprzestrzennie
umiejscowione społeczeństwa, różniące się układem elementów tworzących ową
tkankę (strukturę) kultury. Dyrektywę powyższą Boas zrealizował najpierw w
odniesieniu do badań nad językiem. Okazało się bowiem, że na kontynencie
amerykańskim istnieje ponad 1000 wzajemnie niezrozumiałych języków tubylczych,
zgrupowanych w prawie 150 rodzinach językowych. Ze względu na to, iż były one
pozbawione wszelkiej literatury i pisanych materiałów historycznych, metody
lingwistyki hi-storyczno-porównawczej okazały się w ich wypadku całkowicie bezuży-
teczne. Należało je opisywać w sposób wypracowany przez lingwistykę strukturalną
(zob. Burszta, 1986).
Boas szczegółowo rozpatrywał różnice pomiędzy językami prymitywnymi a
„cywilizowanymi" z punktu widzenia zawartej w nich wizji świata i sposobów jego
konceptualizacji. Twierdził jednak, że żaden system językowy nie jest na tyle
prymitywny, aby nie można było w nim wyrażać abstrakcyjnych idei lub myśleć za
jego pomocą w sposób racjonalny. O różnicach w sposobach myślenia ludzi decyduje
więc przede wszystkim kontekst kultury, z której się oni wywodzą. Pierwszym
zadaniem antropologii jest drobiazgowy opis całokształtu każdej konkretnej kultury, ze
szczególnym uwględnieniem jej języka.
Skoro różne społeczeństwa posiadają odmienny układ i zorganizowanie elementów
składających się na ich kultury, antropologia musiała przede wszystkim uwględnić tę
odmienność i wykazać, jak system kultury funkcjonuje, „realizując" swoje prawa.
Kolejnym krokiem stało się zabsolutyzowanie różnorodności badanych kultur w taki
sposób, że w ogóle podano w wątpliwość możliwość porównywania ze sobą jakich-
kolwiek stanów rzeczy, które pojawiały się w obrębie odmiennych systemów
kulturowych. W ten sposób, raczej intuicyjnie, dokonano sformułowania tezy
relatywizmu kulturowego, zwyczajowo utożsamianej właśnie z twierdzeniami
antropologii kultury, zmierzającymi do pokazania, iż wszystkie kultury są równe.
Tym, co odróżnia antropologa od przedstawicieli innych dyscyplin wiedzy, jest
konieczność przyjęcia najbardziej potocznej wersji relatywizmu kulturowego, która
sprowadza się do stwierdzenia, że społeczeństwa różnią się, że w świecie mamy do
czynienia z wielością kultur, symboli, znaczeń. Aby tę wielość i różnorodność poznać,
wyodrębnione zjawisko należy najpierw zrozumieć i zinterpretować tam, gdzie tworzy
ono element danej całości kulturowej. Sens działalności badawczej klasycznego
antropologa sprowadza się przecież do uzgadniania znaczeń między badającym a
badanymi. Skoro jednak mówimy, że coś musi zostać „uzgodnione", zakładamy tym
samym, że w punkcie wyjścia są one (muszą być nawet) rozbieżne. Początkowo
postawa
relatywisty
kulturowego
oznaczała
jedynie
zespół
wskazówek
metodologicznych ułatwiających analizę kulturowej różnorodności społeczeństw w
taki sposób, aby tę różnorodność opisać i w ten sposób ocalić dla potomnych. Tak
więc przyjęto powszechnie, że nie ma najbardziej racjonalnego sposobu organizacji
społecznej, że odmienne kultury dopracowały się różnych systemów wartości i
instytucji społecznych, że najlepszą drogą poznania alternatywnych sposobów
organizacji społeczeństw jest uczestnictwo w ich życiu, że wartości kulturowych nie
powinno się ujmować w terminach filozoficznych itd. Dopiero Melville Herskovits
uczynił z relatywizmu doktrynę, o której dyskutuje się zawzięcie po dziś dzień. W
naszych rozważaniach nie możemy pominąć tego zagadnienia, tym bardziej że w jego
ś
wietle daje się analizować większość podstawowych problemów teorii i filozofii
kultury.
W najogólniejszym brzmieniu teza relatywizmu kulturowego zakłada, że kultury są
ze sobą nieporównywalne, gdyż każda z nich tworzy swoisty i niepowtarzalny układ
odniesienia dla żyjących w niej jednostek. Decyduje o tym głównie proces
enkulturacji, dzięki której dla danego człowieka „sądy oparte są na doświadczeniu, a
doświadczenie interpretowane jest przez każdą jednostkę w kategoriach jej
enkulturacji" (Herskovits, 1948, s. 63). Antropolog amerykański rozumie enkulturację
bardzo szeroko, ponieważ dotyczy ona zarówno sądów (przekonań) wartościujących,
jak i faktualnych, co oznacza, że także świat fizyczny, a nie wyłącznie wartości (np.
dobro i zło), jest postrzegany przez tzw. ekran enkulturacyjny. śyjąc w danej kulturze,
jesteśmy od urodzenia uczeni, aby świat przyrodniczy i społeczny postrzegać i oceniać
w taki sposób, jak robią to starsi i jak dzieje się to „od zawsze", a zatem w sposób
uregulowany kulturowo. Nie ma więc rzeczywistości jako takiej, ale istnieje jedynie
rzeczywistość
widziana
przez
pryzmat
„mojej"
kultury
—
rzeczywistość
enkulturowana (ibidem, s. 85). W konsekwencji jest zawsze tak, że każdy rodzaj
przekonań określony jest partykularnymi cechami określonej kultury i winien być
wyjaśniany tylko w jej kontekście. Według Herskovitsa, „nie jest prawdą, byśmy
wiedzieli lepiej, ile jest stron świata, jaką wysokość ma określony ton i co dzieje się z
człowiekiem wpadającym w trans. Jeśli tak sądzimy, padamy ofiarą autosugestii, a
przekonanie nasze świadczy jedynie o tym, że nie umiemy sobie wyobrazić bycia
kimś, kto przeszedł inny proces akulturacji*. Krótko mówiąc, popełniamy błąd
etnocentryzmu. Wyzwolenie z etnocentryzmu pozwoli nam nie tylko lepiej zrozumieć,
jakim normom powinniśmy się podporządkować w codziennym życiu: «będąc
ś
wiadomi tego, że najbardziej zróżnicowane zwyczaje służą zaspokajaniu potrzeb,
stajemy na stanowisku, które wydźwignie nas z bagna etnocentryzmu, w którym przez
długi czas pogrążone były rozmyślania na temat ostatecznych wartosci»" (Herskovits,
1948, cyt. za: Hołówka, 1981, s. 89-90). Dla relatywistów kulturowych w rodzaju
Herskovitsa istotne znaczenie ma odróżnienie tzw. absolutów kulturowych od
kulturowych uniwersaliów (Bidney, 1953). W sensie formalnym uniwersalia oznaczają
tutaj tyle, co powszechne typy instytucji (np. rodzina, system moralny, prawo), które
możemy odnaleźć we wszystkich typach społeczeństw, bez względu na ich
„prymitywność" lub „złożoność". Zawartość każdego z tych systemów jest jednak
uwarunkowana kulturowym doświadczeniem danego społeczeństwa. Dla tak
rozumującego relatywisty nie ma konkretnych i uniwersalnych norm lub wartości,
ponieważ nie ma obiektywnych wartości absolutnych. Jedynym, co pozostaje, jest
przyjęcie założenia, że istnieją jedynie abstrakcyjno-formalne uniwersalia kulturowe,
wypełniające się na różne sposoby pod względem treści czerpanych z kultury, która
jest partykularna zarówno w czasie, jak i przestrzeni. Ruth Benedict wręcz wyraziła
ideę, że „w uznaniu relatywizmu kulturowego kryją się pewne wartości, które nie
muszą być wartościami filozofii absolutystycznych. Rzuca on wyzwanie tradycyjnym
opiniom i wprowadza tych, którzy byli nimi karmieni, w stan ostrego niepokoju.
Wzbudza pesymizm dlatego, że powoduje zamieszanie w starych zasadach, a nie
dlatego, że tkwi w nim coś istotnie trudnego. Kiedy tylko nowy pogląd zostanie
zaakceptowany jako tradycyjne przekonanie, będzie jeszcze jednym bastionem
wzorowego życia. Zdobędziemy wówczas bardziej realistyczną wiarę społeczną,
uznając za podstawę nadziei i tolerancji współistniejące i równie ważne wzory życia,
które ludzkość stworzyła sobie z surowca życia" (Benedict, 1966, s. 372; podkr.
W.J.B.).
To bardzo szlachetne przesłanie, jakże typowe dla światopoglądowego liberalizmu
wyznawanego przez antropologów, powoduje jednak pewne komplikacje natury
filozoficznej. Geertz zastanawiał się, jaki status ontologiczny posiadają uniwersalia
wyróżniane przez relatywistów — czy nie są to przypadkiem pojęcia puste. Po
pierwsze, mamy tutaj do czynienia z dualistycznym pojmowaniem kulturowych stanów
rzeczy — z empirycznie uniwersalnymi aspektami kultury zakorzenionymi w rze-
czywistości oraz z aspektami zróżnicowanymi empirycznie, które nie są
zdeterminowane procesami psychologicznymi, biologicznymi i socjologicznymi.
Jedynie
tym
pierwszym
nadaje
się
charakter
substancjalny
(wewnętrzna
przyczynowość formalna). Jednakże, zdaniem Geertza, istnieje logiczna sprzeczność
pomiędzy twierdzeniem, że „religia", „małżeństwo" lub „własność" są uniwersaliami
empirycznymi, a przypisywaniem im jednostkowej i odmiennej treści (Geertz, 1973, s.
40). Pojęcie „uniwersalia" oznacza, że powinny one posiadać identyczną zawartość, a
nie treść specyficznie kulturową! A więc — albo uniwersalny standard moralności
(prawdziwe są te normy, które występują we wszystkich bez wyjątku kulturach), albo
moralności poszczególnych kultur, których stwierdzone odmienności zaprzeczają
możliwości ustalenia normy uniwersalnej. Jak się jednak wydaje, Herskovits i
Benedict, negując istnienie kulturowych absolutów, mieli na względzie wsparcie tezy,
iż nie ma kultur gorszych i lepszych, nie ma norm, które pozwalałyby ustalać
wyższość jednej kultury nad drugą, a tym samym — nie ma usprawiedliwienia dla
kulturowego imperializmu. Tak zaprojektowany relatywizm zakłada natomiast, że
wartości i normy kulturowe można uważać za względne tylko w perspektywie
międzykulturowej, w obrębie zaś jednej kultury — dzięki determinującej ludzkie
myślenie i zachowania enkulturacji — są one obowiązujące. I w tym momencie
pojawia się kolejna trudność: skoro jednostki są wychowane w jakimś społeczeństwie,
skutecznie „nauczone", jak widzieć i interpretować otaczającą je rzeczywistość,
uważają własne przekonania za jedynie prawdziwe i słuszne, reprezentując tym samym
postawę etnocentryczną. O tym powszechnym fakcie naucza przecież także
antropologia: kultury, aby skutecznie przeciwstawiać się innym wizjom świata,
nieuchronnie muszą naturalizować własną
arbitralność postrzegania świata.
Antropolog opowiadający się za relatywizmem musi walczyć nie tylko z własnym
etnocentryzmem, ale także nauczać inne kultury, że tolerancja i zrozumienie
krańcowych nawet odmienności stylów życia w ostateczności opłaca się, gdyż pozwala
współistnieć różnym konwencjom na zasadzie ich równorzędności. Materiały zebrane
w różnych częściach świata zdawały się w coraz większym zakresie potwierdzać
pogląd, że możliwości rozwiązań egzystencjalnych problemów człowieka są właściwie
nieograniczone. Antropologów przestały dziwić fakty, iż jedna kultura wyodrębnia
sześć, a inna tylko dwie strony świata, że liczba kolorów wyróżnianych przez
społeczeństwa jest zmienna, że istnieją rytuały, obyczaje i instytucje, pomiędzy
którymi — mimo że należą do tej samej kategorii antropologicznej — trudno znaleźć
punkty wspólne.
Wraz z rozwojem badań i toczącą się debatą nad zasadnością i konsekwencjami
postawy relatywistycznej doszło do różnych prób dookreślenia samej tezy względności
oraz wyodrębnienia jej aspektów czy poziomów. W obrębie ogólnego pojęcia
„relatywizm kulturowy" wyszczególnia się przykładowo następujące jego odmiany:
1)
relatywizm etyczny, zapoczątkowany przez Edwarda Westermarcka (1932),
2)
relatywizm prawdy (nie ma uniwersalnych kryteriów, z punktu widzenia których
można by ustalić, że dana wizja świata, typ myślenia lub systemy przekonań są
prawdziwe, względnie fałszywe),
3)
relatywizm rozumu (nie ma uniwersalnej logiki, systemu wnioskowań etc),
4)
relatywizm postrzegania (to, czego doświadczamy w świecie, nie wynika z samej
tylko natury doświadczanego obiektu — jeśli w ogóle naturę tę można jakoś
uwzględnić),
5)
relatywizm pojęciowy (istnieją odmienne, nie dające się oceniać porównawczo,
równie koherentne sposoby konceptualizacji świata) oraz
6)
relatywizm językowy (szczególna wersja relatywizmu postrzegania, jeśli wzorem
Sapira założyć, że nasze doświadczanie świata jest zawsze funkcją języka naturalnego,
którym się posługujemy) (Hollis, Lukes, 1982).
Najbardziej upowszechnione stanowisko w filozofii i naukach społecznych każe
jednak wyodrębniać dwie główne wersje tezy relatywistycznej. Pierwsza z nich odnosi
się do sądów wartościujących, chodzi więc o relatywizm kulturowy w sensie
względności etycznej; druga do aspektu pojęciowo-poznawczego — dotyczy zatem
relatywizmu poznawczego w sensie względności poznawania świata. Należy się im
przyjrzeć po kolei.
Steven Lukes zauważył, że pokusa opowiedzenia się za relatywizmem jest potężna i
ogarnia wiele dziedzin humanistycznego myślenia. „Jeżeli formy życia czy systemy
myślowe nieuchronnie konstytuują ludzkie postrzeganie i rozumienie, to zapewne
systemy moralności ludzi, ich religijne i estetyczne zasady będą tak relatywne jak ich
wiedza. Istotnie, społeczny antropolog Mary Douglas, zwolenniczka Durkheima
pozostająca pod znacznym wpływem Quine'a, łączy społeczną konstrukcję rzeczy-
wistości z podtrzymującymi ustalone granice zasadami moralnymi i podziałem na
sacrum i profanum; pisze ona, że «moralny porządek i podtrzymująca je wiedza są
wytworem społecznych konwencji. Gdyby ich początki stworzone przez człowieka nie
były ukryte, to zostałyby odarte z części swojego autorytetu». Zatem wiedza,
moralność i religia są ściśle powiązane, wzajemnie podtrzymujące się oraz relatywne
do poszczególnych społecznych kontekstów" (Lukes, 1992, s. 326). Czy jednak
rzeczywiście relatywizm moralny łączy się w sposób konieczny z pojęciową
względnością?
Relatywizm moralny jest z pewnością najbardziej znaną i popularną formą
relatywizmu, kojarzoną z naturą badań antropologicznych jako tych, które w
ostatecznym efekcie uczą tolerancji wszelkiej kulturowej odmienności. Wszystko, co
moralne i niemoralne, oznacza na jego gruncie wyłącznie: wszystko, co moralne i
niemoralne w kontekście określonego systemu normatywnego, który partykularnie
określa
specyficznie
kulturowy
sens
pojęć
i
czynności
wartościowanych
aksjologicznie. Nasze rozumienie „okrucieństwa" może być zupełnie nieadekwatne w
kontekście kultury innej, w której granice między czynami klasyfikowanymi jako
dopuszczalne, naganne i okrutne przebiegają w odmienny sposób.
Podstawę
wyodrębniania
tej
wersji
doktryny
relatywistycznej
stanowi
przestrzeganie zasady odróżniania sądów o wartościach (sądów moralnych) od innych
rodzajów sądów — faktualnych, matematycznych czy logicznych. W klasycznym
ujęciu epistemologicznym pojęcia prawdy i fałszu odnoszą się wyłącznie do tego
drugiego zbioru sądów. Podkreśla się także i to, że obserwacyjnym potwierdzeniem
wyłączenia sądów moralnych spod pojęcia prawdy i fałszu jest brak jakichkolwiek
„faktów w świecie", które korespondowałyby i odpowiadały sądom moralnym. Nauka
nie dysponuje metodami, które umożliwiłyby wybór pomiędzy sprzecznymi sądami i
teoriami etycznymi. Ruth Benedict, Melville Herskovits, Margaret Mead i inni
zwolennicy mocnej wersji relatywizmu moralnego zakładali więc, że pojęcia dobra i
zła są całkowicie zależne od kultury i jedynie w jej ramach mogą być właściwie
rozumiane. Należy to interpretować w sposób następujący: kultura jest pewnym
systemem sądów różnego rodzaju, a sądy natury etycznej są jego logicznymi i
autonomicznymi składnikami. Wychowanie w konkretnej kulturze pociąga za sobą
akceptację lub przynajmniej respektowanie wchodzących w grę sądów, w tym sądów
etycznych. Wspominana wcześniej zasada enkulturacji sprawia bowiem, iż
rzeczywistość, w obrębie której porusza się ludzka myśl, jest zawsze rzeczywistością
„przecedzoną" przez filtr społecznej konwencji; nie ma więc także moralności jako
takiej (uniwersalny, ponadczasowy wzorzec), a jedynie moralności uwarunkowane
kontekstowo. Stanowisko takie może się przeradzać w jeszcze bardziej skrajne, znane
pod nazwą relatywizmu metaetycznego, które głosi tezę o niemożności sformułowania
sądów o wartościach dających się obiektywnie uzasadnić i niezależnych od
określonych czynników społeczno-kulturowych. Stąd bierze się twierdzenie, iż należy
wstrzymać się od wszelkiego moralnego osądzania innych ludzi i innych kultur, gdyż
nie dają się one oceniać w perspektywie porównawczej.
Zasadniczy problem, który pojawia się przy analizie stanowiska relatywizmu
etycznego, brzmi: czy różne rodzaje sądów moralnych w różniących się kontekstach
historycznych i kulturowych są w istocie wyrazem sprzecznych lub co najmniej w
dużym stopniu niezgodnych poglądów na moralność, czy też wyrażają fakt
zastosowania podobnego poglądu moralnego, usytuowanego jedynie w odmiennych
faktualnych warunkach życia? Allan Hanson zaproponował, aby rozpatrując powyższe
zagadnienie, rozpisać to, co twierdzą relatywiści, na poszczególne poziomy znacze-
niowe:
1)
Wszelkie oceny lub sądy są wypowiadane zgodnie ze standardami kulturowymi.
2)
Standardy te, a stąd pochodzące z nich sądy, mogą się różnić pomiędzy
kulturami.
3)
Nie istnieją zatem standardy (np. prawdy, piękna, dobroci, opiekuńczości ftp.),
które są obowiązujące dla wszystkich ludzi, we wszystkich czasach i w każdym
miejscu geograficznym,
4)
dlatego też powinniśmy się powstrzymywać od osądzania prawdy, piękna,
dobroci, opiekuńczości, a dalej — działań i artefaktów innych kultur według naszych
standardów.
5a) Winniśmy zupełnie wstrzymać się od osądzania tego, co dzieje się w innych
kulturach.
5b) Winniśmy ujmować to, co dzieje się w innej kulturze, zgodnie ze standardami
tej właśnie kultury (Hanson, 1975, s. 28).
Mamy tutaj do czynienia z różnym stopniem nasilenia postawy relatywistycznej.
Uznanie dwóch pierwszych twierdzeń nie powoduje w żadnym razie, że badacz
opowiedzieć się musi po stronie relatywizmu kulturowego; jest to — co najwyżej —
wyraz przyjętego przezeń stanowiska odnośnie do preferowanej koncepcji kultury.
Twierdzenie 3. określa stanowisko, które jest opisowym potwierdzeniem, iż moralność
zmienia się historycznie oraz jest zależna każdorazowo od kulturowego kontekstu.
Stwierdzenie kolejne ma na celu głównie neutralizację etnocentryzmu badacza czy
obserwatora, ale prowadzić może do alternatywnych wniosków; stanowisko 5.a jest
bowiem wyrazem neutralności aksjologicznej (antropolog zapisuje, a nie ocenia),
natomiast punkt widzenia 5.b jest przyjęciem postawy normatywnej we właściwym
sensie. Nakazuje ona oceniać inne kultury wyłącznie z punktu widzenia
„współczynników humanistycznych" (sposobów myślenia) badanych społeczeństw i
jednocześnie z a k a z u j e narzucania wszelkich standardów, które są wobec nich
obce, a więc wywodzą się przykładowo z kultury antropologa.
Jak widać, ogólnie pojmowana idea „względności systemów moralnych" składa się
z kilku poziomów, które nie pozostają ze sobą w logicznym związku. I tak,
twierdzenie 4. nie jest wcale logiczną konsekwencją twierdzenia 3.: założenie, że nie
ma uniwersalnie obowiązujących standardów moralnych, nie pociąga za sobą
implikacji, iż w badaniach należy uwzględniać wyłącznie standardy jednostkowe
analizowanej kultury. Ponadto — jak trafnie zauważa Hanson — teza 4. może być
nonsensowna wówczas, kiedy „nakazuje", by nasze własne sądy oceniające były
konstruowane dzięki pełnemu uwzględnieniu standardów odmiennych od naszych
(ibidem, s. 35). Oceny badacza, jego sposób wartościowania mogą być formułowane
wyłącznie zgodnie z akceptowanymi przez niego własnymi standardami, które przecież
stanowią myślowe zaplecze podejmowanych badań.
Relatywizm moralny jest w antropologii swoistą postawą normatywną, której
przestrzeganie ma uchronić badacza przed tym, co nazywa się imperializmem
poznawczym; ma ona umożliwić, wstępne przynajmniej, rozumienie każdej kultury,
która przejawia cechy odmienne od naszej. Rozumienie nie zakłada jednak akceptacji.
No dobrze, ale jak — będąc wyznawcą relatywizmu moralnego — poradzić sobie w
sytuacjach, których z trudem, albo wcale, nie można zrozumieć. Jest bowiem tak, że
jesteśmy skłonni pochylić się z ciekawością, ba — z tolerancją nawet — nad
dziwacznymi obyczajami dalekich kultur, ale gdy dziwaczność owa pojawia się tuż
koło nas, zasoby tolerancji i rozumienie okazują się niewystarczające. Fascynują nas
zatem rytuały inicjacyjne puszczańskich plemion, mimo iż z czysto humanitarnego
punktu widzenia zżymamy się na okrucieństwo i ból, który towarzyszy stawaniu się
„prawdziwymi" kobietami i mężczyznami. Jakież jednak było oburzenie Francuzów,
gdy dowiedzieli się, że zamieszkujący ich kraj wyznawcy islamu nadal praktykują
rytualne usuwanie łechtaczek młodym dziewczętom, co jest przecież — z
antropologicznego punktu widzenia — niezbędnym atrybutem kulturowej inicjacji
kobiety przed podjęciem roli żony i matki w wielu kulturach? W praktyce trudno być
wyznawcą konsekwentnej tolerancji i obstawać przy poglądzie, że każdy element
każdej kultury zasługuje na zachowanie go w niezmiennej postaci.
Zagorzały relatywista moralny będzie, rzecz jasna, utrzymywał, że każdy system
kulturowy, a wręcz każda dająca się kategorialnie wyodrębnić subkultura, zawsze
wytwarzają swoiste dla siebie „moralności" i próba wyprowadzania ich z jakiejś
uniwersalnej normy jest naukowym nadużyciem. Rysują się dwie możliwe
konsekwencje takiego stanowiska. Badacz-antropolog może bowiem jego zasadności
dowodzić dwojako: albo twierdzić, że moralność jest funkcją ogólnych wzorów
kultury, albo też wykazywać, że jej charakter zależny jest od dominującego w
wyodrębnionej grupie światopoglądu. Nie należy utożsamiać tych dwóch stanowisk.
Pierwsze z nich bierze pod uwagę całokształt warunków życia wspólnoty,
uwzględniając jej wyposażenie materialne, warunki geograficzne, typ ekonomii,
stosunki pokrewieństwa itd. Powiada się więc, że tylko rozpatrzenie postaw moralnych
na tle podstawowych „tematów" kultury pozwala właściwie je zinterpretować.
Odwołajmy się do klasycznego przykładu. Ruth Benedict rozważała m.in. problem
moralnych ocen związanych w różnych kulturach z pojęciem wojny i morderstwa.
Okazało się, że dyskusja na ten, zdawałoby się uniwersalny, temat z kalifornijskimi
Indianami była niemożliwa z tego prostego względu, iż nie rozumieli oni znaczenia
samego terminu „wojna", a tym samym nie potrafili przypisać mu aksjologicznych
konotacji, jakie my zwykliśmy z wojną wiązać. Benedict pisze: „We własnej kulturze
nie mieli niczego, na czym mogłoby się ukształtować pojęcie wojny, a próby
zrozumienia sprowadzały wszelkie wojny, którym my potrafimy poświęcać się z całym
zapałem, do poziomu bójek ulicznych. Nie mieli wzoru kulturowego, na którego
podstawie można by wprowadzić rozróżnienie pomiędzy tymi dwoma pojęciami"
(Benedict, 1966, s. 98).
W obrębie drugiego z wymienionych stanowisk inaczej argumentuje się na rzecz
moralnej względności, wskazując na logiczną zależność sądów natury etycznej od
całego systemu pojęć wypracowanych i funkcjonujących w rozważanej grupie. W jego
ramach badacza nie interesują czynności i obiekty kulturowe, ale wyłącznie pojęciowy
porządek kultury jako jej światopoglądowa podstawa. Rzecz zawiera się w tym, jaki
rodzaj moralności daje się „pomyśleć" w obrębie wizji świata zakładanej przez daną
wspólnotę. Oczywiście, każde badanie systemów pojęciowych zawiera jakieś
odniesienie do rzeczywistości „dziania się" pojęć w zachowaniach (zob. rozdz.
„Kultura i kultury"), gdyż wszelkie analizy czynności i procesów społecznych,
pomijając skrajny behawioryzm, zakładają analizę pojęć. Jednakże omawiane
stanowisko daje wyraźny prymat tym ostatnim jako mającym decydujące znaczenie, co
ludzie robią i jak myślą. W tej sytuacji argumenty na rzecz relatywizmu moralnego są
dwojakiej natury:
1)
moralność jest względna w tym sensie, iż zależy od systemu pojęciowego
oraz
2)
jeśli dwa odpowiednie systemy pojęciowe różnią się, różnią się także
sądy moralne, gdyż pozostają w logicznym związku z tymi pierwszymi (Burszta,
1996, s. 150).
W tym momencie powróciliśmy do sygnalizowanej wcześniej kwestii związku
pomiędzy relatywizmem moralnym i poznawczym. Zauważmy, że podanych przez
Hollisa i Lukesa sześć wariantów ogólnego pojęcia relatywizmu, daje się sprowadzić
do jednego z nich, mianowicie do relatywizmu pojęciowego (poznawczego).
Relatywizm poznawczy jest nie tyle uogólnieniem relatywizmu moralnego, jak
chciałby Ian Jarvie (1984), ile stanowi w ogóle podstawę relatywizmu kulturowego,
jeśli ma on mieć sens i cokolwiek znaczyć. Problem względności kultur pojawia się
tylko przy odpowiednim ujęciu kultury i nie dla wszystkich szkół antropologicznego
myślenia jest to problem godny uwagi. Jednak ci wszyscy badacze, którzy skłaniają się
ku ideacyjnej koncepcji kultury, muszą go uwzględniać i zaproponować sposób jego
rozwiązania. Kiedy pragniemy wyjaśnić, dlaczego w takiej to a takiej kulturze
pojawiają się odpowiednie zachowania i wytwory kulturowe, należy uprzednio
zrekonstruować myślowe zaplecze tej właśnie kultury. Tylko potraktowanie
wchodzących w grę kultur jako pewnych myślowych całości wytłumaczyć nam może
zjawisko pojawiania się faktów z zakresu kultury oraz dopomóc w ich
zinterpretowaniu. Jeśli zgodzimy się z powyższym tokiem rozumowania, wówczas
pragnąc rozważyć zasadność (względnie fałszywość) relatywizmu kulturowego,
powinniśmy skupić się na systemach pojęć (sądów, przekonań) i zapytać, jak głębokie
są pod tym względem różnice pomiędzy kulturami. W tym sensie wszelkie
rozstrzygnięcia co do względności przekonań podmiotów różnych kultur są
jednoczesnymi rozstrzygnięciami z zakresu relatywizmu kulturowego. Podobne
stanowisko jest dzisiaj coraz bardziej powszechne, także wśród filozofów. Jerzy
Kmita, identyfikując relatywizm kulturowy z pojęciowym, główną jego myśl wyraża w
sposób następujący: „Nie istnieje, choćby potencjalnie, taki jakiś język, taki jakiś
schemat pojęciowy, w ramach którego można by formułować przekłady wszelkich
wypowiedzi sformułowanych w kontekście wszelkich wchodzących w grę języków,
czyli w kontekście związanych z nimi schematów pojęciowych, a tym samym zesta-
wiać, porównywać owe wypowiedzi oraz kryjące się za nimi języki, czyli schematy
pojęciowe [...] Nawiasem mówiąc, relatywizm kulturowy (pojęciowy) związany z
jakimś wyszczególnionym rodzajem języków dobrze byłoby opatrywać stosowną
kwalifikacją dodatkową; np. relatywizm kulturowy (pojęciowy) z uwagi na języki
etniczne, relatywizm kulturowy (pojęciowy) z uwagi na języki naukowe itp." (Kmita,
1995, s. 105 - 106; podkr. W.J.B.).
W cytowanej wypowiedzi Kmity pojawia się jeszcze jeden element obecny przy
konstruowaniu tezy relatywistycznej — język. Przypomnijmy więc, że w ramach tzw.
hipotezy Sapira-Whorfa utrzymuje się, że całość doświadczanej przez człowieka
rzeczywistości przyrodniczej i społecznej „zakodowana" jest już w jednostkach
komunikatywnych języka odpowiedniej kultury (głównie z uwagi na wyznaczającą te
jednostki strukturę gramatyczną języka). W tym wypadku istniejący schemat
pojęciowy tożsamy jest z językiem; jeśli tedy różnią się języki (tutaj: etniczne), różnią
się — tym samym — schematy pojęciowe. Powrócimy za chwilę do tego wątku.
Sprecyzujmy najpierw niedawne spostrzeżenie, że relatywizm nie jest „realnym"
problemem
dla
niektórych
teorii
antropologicznych,
takich
choćby,
jak
neoewolucjonizm (Stewart, White), materializm kulturowy (Marvin Harris) i
strukturalizm. Są dwa tego powody. Po pierwsze, wymienione teorie nie uwzględniają
na gruncie własnych założeń decydującego znaczenia systemów pojęciowych dla
obrazu danych kultur, a nadają im wymiar ponad kulturowy, który minimalizuje
różnice między nimi. Dla Lévi-Straussa nie są istotne zjawiska, będące przedmiotem
ludzkiej świadomości, które są na tym poziomie konstruowane, ale zajmuje się on
poziomem głębszym, strukturalnym. Dopiero na płaszczyźnie nieświadomości objawia
się, jego zdaniem, determinujący wpływ niezmiennych struktur mentalnych, które każą
ludziom widzieć świat w sposób, z którego nie zdają sobie do końca sprawy. Drugim
powodem braku zainteresowania problemem względności ludzkiej wiedzy wydaje się
niedostrzeganie epistemologicznego aspektu uwarunkowań poznawania kultury,
zwłaszcza — kultury obcej. Chodzi o niezwykle skomplikowaną problematykę
międzykulturowego przekładu sądów i odpowiedź na pytanie: czy jest w ogóle
możliwe, zważywszy na konsekwencje względności pojęciowej, wypracowanie języka
zdolnego owe różnice opisać i scharakteryzować?
Konsekwencje relatywizmu w antropologii mogą być co najmniej dwojakie.
Pierwotnie twierdzono jedynie, iż ze względu na bezsprzecznie stwierdzone fakty
potwierdzające względność kultur, nie wolno ich oceniać. śyjąc w różnych kulturach,
ż
yjemy w różnych rzeczywistościach i w ramach każdej z nich to, co stwierdzamy w
trybie dostosowanym do tej perspektywy, jest prawdą. Drugą, o wiele bardziej istotną
z poznawczego punktu widzenia konsekwencją serio potraktowanej zasady
relatywności, jest niemożność porównywania, prawomocnego opisywania i wy-
jaśniania jakichkolwiek kultur, skoro zawsze reprezentuje się tylko jedną z nich. Mają
być one pojęciowo całkowicie odmienne i brak jest obiektywnych sposobów i
kryteriów umożliwiających „wgląd" w ich strukturę. Takim sposobem przestaje być
nawet analiza języka badanej kultury, jeśli przyjąć za obowiązującą zasadę
względności językowej i utożsamić relatywizm pojęciowy z relatywizmem
językowym. Tym samym pod znakiem zapytania stawia się możliwość prowadzenia
jakichkolwiek naukowych badań nad kulturą. Badacze-relatywiści nie mogą bowiem
twierdzić, że:
1) prawdziwość sądów o stwierdzanych faktach zależy od ich tła kulturowego
(relatywizm kulturowy w sensie relatywizmu poznawczego), a równocześnie uważać,
ż
e
2) antropologia prowadzi obiektywne badania i do takich twierdzeń dochodzi.
Konsekwentny relatywizm godzi w swoją własną praktykę badawczą, przesądzając,
ż
e „świat" lub „rzeczywistość" nie istnieją niezależnie od odnoszących się doń
schematów pojęciowych (jak mówił Herskovits: nie ma innego typu doświadczenia niż
doświadczenie kulturowe). Tym samym nie można nawet założyć, że to, co podmioty
różnych kultur widzą jako świat, jest w jakiś sposób podobne. Powstaje problem, jak
osiągnąć rozumienie innych systemów pojęciowych, skoro neguje się istnienie ja-
kiejkolwiek rzeczywistości niezależnej od przekonań. Willard Quine zauważył, że
relatywista wikła się w „błędne koło" logiczne wówczas, kiedy zakłada, iż „pogląd na
ś
wiat, który przypisujemy tubylcom, zależy od sposobu, w jaki interpretujemy ich
słowa i gramatykę, to zaś, jak interpretujemy słowa i gramatykę tubylców, zależy od
przypisywanego im przez nas poglądu na świat" (Quine, 1977, s. 515). Tym samym —
konkluduje Quine — frapujące pytanie o to, czy tubylcy widzą świat odmiennie od
nas, nie daje się rozstrzygnąć. Z tego też względu antropolog nie ma wyboru i
opowiada się za obiektywno-realistycznym założeniem, iż różne kultury organizują
myślowo zasadniczo ten sam świat zewnętrzny, ale różnie go konceptualizują i
opisują, dlatego na przykład, że posługują się odmiennymi strukturalnie językami.
Myślowym fundamentem konstytutywnym dla każdego relatywisty pojęciowego jest
pogląd, że całokształt tych samych dla wszystkich ludzi danych doświadczeń podlega
klasyfikacji zgodnie z różniącymi się schematami pojęciowymi. Zatem: ile schematów
pojęciowych,
tyle
metaforycznie
pojętych
„światów
kultury".
Szczególnie
uprzywilejowanym sposobem odczytywania treści wchodzącego w grę schematu
pojęciowego jest analiza językowa. Czy istnieje jednak prosta odpowiedniość
pomiędzy schematem pojęciowym a schematem językowym, tzn. czy jeden język
równa się wyłącznie jednemu schematowi pojęciowemu? Według Donalda Davidsona
relacje te mogą wyglądać tak: „tam, gdzie różnią się schematy pojęciowe, różnią się
też języki. Ale użytkownicy różnych języków mogą, jeżeli są one nawzajem
przekładalne, podzielać ten sam schemat pojęciowy Badanie kryteriów przekładu jest
zatem drogą do kryteriów identyczności schematów pojęciowych. Jeśli schematy
pojęciowe nie zostaną powiązane z językiem w powyższy sposób, to nasz pierwotny
problem zostaje niepotrzebnie podwojony, albowiem wówczas należałoby wyobrazić
sobie umysł wraz z jego normalnymi kategoriami, operujący językiem o swojej
własnej strukturze organizującej. W takim przypadku z pewnością pojawiłoby się
pytanie o to, co tu czym rządzi" (Davidson, 1991, s. 102).
Dopuszczalna jest więc możliwość, że więcej niż jeden język może wyrażać ten sam
schemat, co zresztą potwierdzają badania antropologiczne. Pojawia się jednak problem
następny. Skoro bowiem kwestia przyjęcia bądź odrzucenia relatywizmu tożsama jest z
kryteriami związanymi z przekładem międzykulturowym, na czym ów przekład może
się oprzeć, skoro w grę wchodzą tylko i wyłącznie różne światy kultury? Sytuacja jest
paradoksalna. Odmienne uniwersa kultur zawarte w różniących się schematach
pojęciowych są dla nas czytelne tylko wówczas, gdy jesteśmy w stanie powołać jakiś
układ współrzędnych, który te różnice (i ewentualne podobieństwa) ujawni. Tego zaś
układu nie może przyjąć relatywista, bo zaprzeczałby temu, co tak mocno podkreśla:
ż
e istnieje zasadnicza nieporównywalność języków, schematów pojęciowych, a tym
samym całych systemów kulturowych jako myślowo-ideacyjnych kompleksów zna-
czeniowych. Skoro zaś go odrzuca, skąd wie, że schematy są nieporównywalne? Jeśli
chcemy mówić o badaniach porównawczych kultur, niezbędnie musi istnieć „wspólny
mianownik" uniwersalnych obserwacji, sądów, przekonań, zasad rozumowania,
których podzielanie może się stać wyjściowym momentem dla procesów pojęciowego
przekładu i międzykulturowego porozumienia (Hollis, Lukes, 1982). Wokół
zlokalizowanego w ten sposób „wspólnego mianownika" koncentruje się zespół
uniwersalnie podzielanych idei bazowych, które Robin Horton nazywa teoriami
prymarnymi (Horton, 1967). Znawca tej problematyki, Michał Buchowski, tak
charakteryzuje sedno poglądów tego badacza: „Otóż w każdego typu kulturze
wyróżnia on dwojakiego rodzaju teorie: prymarne (potoczno-doświadczalne,
zdroworozsądkowe) i wtórne (teoretyczne). Pierwsze z nich zbudowane są na bazie
codziennego doświadczania środowiska — czasu, przestrzeni, istot żywych; teorie te
są zbieżne we wszystkich grupach ludzkich i odwołują się do koncepcji
przyczynowości
typu
«push-pull».
To
właśnie
odniesiona
do
potocznego
doświadczenia teoria «dostarcza międzykulturowemu wędrowcy jego przyczółka
intelektualnego». Natomiast teorie wtórne, niezależnie od typu kultury, usiłują
pojęciowo wyjaśnić ukrytą pod powierzchnią zjawisk empirycznych ich istotę"
(Buchowski, 1990, s. 48). Jednak poza argumentami teoretycznymi, na rzecz teorii
prymarnej przemawiają racje rozwojowo-genetyczne:
gdyby nie
identyczne
rozpoznawanie przez nią natury rzeczywistości, człowiek nie przetrwałby jako gatunek
biologiczny. Zróżnicowanie kulturowe, tak podkreślane przez relatywistów, przejawia
się przede wszystkim w zakresie tzw. teorii wtórnych, które wprawdzie nawiązują do
uniwersalnego rdzenia, ale stanowią jedynie jego „teoretyczne" objaśnienie.
Antropolog, pragnąc zrozumieć i dokonać przekładu pojęć obcej kultury, musi wyjść
od owego „przyczółka" pojęć podstawowych i dopiero od nich rozpocząć swoje
zabiegi interpretacyjne. Każda kultura posiada własną teorię wtórną, dysponuje nią
także antropologia opierająca się, według Gellnera, na racjonalności naukowej w
sensie jej ponad kulturowej ważności. Gwarancją tego, że rezultaty dociekań nad
zjawiskami obco kulturowymi zasługują na zaufanie, jest „nasze" pojęcie
racjonalności, na gruncie którego w ogóle możliwe jest spełnienie ideału badań
antropologicznych — zbliżenie perspektyw pomiędzy racjonalnością europejską a
wszelkimi innymi, społecznie obowiązującymi racjonalnościami, które mogą być
zaprzeczeniem tej pierwszej Jesteśmy zdolni do rozumienia innych systemów
kulturowych właśnie dlatego, że na gruncie naszej racjonalności potrafimy ująć
pojęciowo tę odmienność i wyjaśnić, jak funkcjonuje ona w danym kontekście
społecznym.
Antropologowie zgadzają się, że każde pojęcie, względnie sąd kulturowy, może
zostać ujawnione w komunikacie, który zawiera jakieś werbalne stwierdzenie; z tego
powodu to ostatnie traktowane jest jako bezpośrednia manifestacja pojęć i sądów.
Podstawowy problem interpretacji polega teraz na tym, jak ustalić na podstawie zdań
wypowiadanych w różnych okolicznościach kształt przekonań i znaczenie
poszczególnych słów komunikatu. Przypisywanie podmiotowi jakichś myśli, w tym
tworzących dyrektywy i normy traktowane jako obowiązujące kulturowo, zależne jest
w sposób konieczny od interpretacji językowej, która umożliwia po prostu wstępne
rozróżnienie wchodzących w grę myśli. Jeśli założymy zatem, że na poziomie
Hortonowskiej teorii prymarnej badany i antropolog mówią o „tym samym świecie",
stanowi to ów pierwszy przyczółek efektywnego porozumienia, niezależnie od tego,
czy w grę wchodzi kultura bardzo różniąca się konwencjami od tej, w której badacz
sam wyrastał. Rozpoczyna się proces porozumienia międzykulturowego.
Czytelnik zdołał się już zorientować, iż rzeczywiście jest tak, że tytułowy dla tego
rozdziału problem „względność i uniwersalność", ma wiele odcieni, niuansów, wikła
się w sprzeczne rozstrzygnięcia filozoficzne i teoretyczno-metodologiczne, dotyczy
także różnych dyscyplin wiedzy. Jest faktem równie znamiennym, że problem
relatywizmu kulturowego, mimo iż daleko mu do jakiegokolwiek rozwiązania, „nie
opuszcza" antropologii i antropologów. Spróbujmy więc obecnie pokazać, dlaczego
tak się dzieje, porzuciwszy „wielką" teorię i epistemologię (choć zachowując je w
pamięci), aby przyjrzeć się kulturowym realiom.
Typowo antropologiczne stwierdzenie, iż „wszystkie kultury są równe", wiązać
można z trzema postawami. Pierwszą z nich wyraża pogląd, iż
1)
ludzie żyją w rozmaitych tradycjach kulturowych, a jedną z nich jest tradycja
nowożytnoeuropejska, której wyrazem jest powstanie antropologii jako nauki. Każda
kultura tworzy jakby metafizyczny wszechświat sam w sobie. Ludzkość
zorganizowana jest w tysiące takich odrębnych wszechświatów, jakimi są języki,
społeczeństwa i kultury; każdy z nas wywodzi się z jednego z nich. Relatywiści — o
czym była mowa — wyciągają na tej podstawie wniosek, że
2)
nie ma ponadhistorycznych i/lub transcendentalnych kryteriów, pozwalających
obiektywnie oceniać różne kulturowe tradycje; możemy być tylko „tu i teraz", a nie
„tam", uczestniczyć naprawdę w innej tradycji myślenia. Jednak część zwolenników
relatywizmu twierdzi, że
3)
kryteria służące porównaniu i ocenie różnych wszechświatów kulturowych
istnieją, ale gdy je zastosować, okazuje się, że każda tradycja z osobna jest zupełna,
wystarczająca i obywa się bez uwzględniania tego, co twierdzi tradycja inna.
Dzisiejsza antropologia zajmuje się wyłącznie wariantem 2. tezy: „wszystkie
kultury są równe"; tylko ona wyraża stanowisko, które nie jest absurdalne i
prowadzące do logicznych sprzeczności, jak 3. bądź trywialne, jak 1. Najważniejsze
we współczesnym świecie nie jest bowiem to, jakie epistemologiczne rozstrzygnięcia
przytoczyć na rzecz własnego stanowiska w dyskusji z reprezentantem innego poglądu
na relatywizm, ale to, jak doświadczać, konceptualizować, interpretować, prowadzić
dialog, uczestniczyć i pisać o kulturowej różnorodności. Zwolennikiem takiego
podejścia do problemu względności i uniwersalności kulturowej jest Clifford Geertz.
Jego stanowisko znane jest pod nazwą antyantyrelatywizmu. W pracy Local
Knowledge Geertz podkreśla, że dyskusja nad relatywizmem przechodziła przez trzy
etapy. Pierwszy z nich dotyczył dywagacji nad umysłem pierwotnym, z którym
zetknęła się pierwsza generacja antropologów — ewolucjoniści: Levy--Bruhl,
Durkheim i in. Na etapie drugim wyłonił się problem relatywizmu poznawczego, który
wiązał się z badaniami empirycznymi w konkretnych społeczeństwach prymitywnych
(to np. hipoteza Sapira-Whorfa, myślenie magiczne itp.). Etap trzeci nazwał Geertz
„niewspółmiernością pojęciową" i wiązał się on z debatami między filozofami,
socjologami i antropologami, które dotyczyły granic i możliwości poznania innych
kultur jako odrębnych systemów pojęciowych. Wszystkie te fazy w myśli
antropologicznej borykały się i nadal borykają z paradoksem jednolitości ludzkiej
myśli symbolicznej jako procesu, a różnorodnością efektów tej myśli w postaci
odmiennych kultur i społeczeństw (Geertz, 1983, s. 147 - 155). Jest to paradoks
niemożliwy do teoretycznego rozwiązania, przynajmniej na gruncie antropologii,
zatem należy się raczej zająć praktyką. Spojrzenie na innych ludzi — powiada Geertz
— jako podzielających z nami wspólną naturę, należy do kanonu przyzwoitości
antropologa. Dziś chodzi jednak o coś więcej, o to, aby spojrzeć na samych siebie jako
„przygodne" formy życia, przypadki wśród morza innych przypadków; tylko stąd może
brać się tolerancja umysłu, bez której głoszone oficjalnie hasła tolerancji wydają się
zwykłą blagą (ibidem, s. 16).
W podwójnym zaprzeczeniu, zawartym w określeniu „anty-antyrelatywizm" nie
chodzi o przypisywanie się do grona tradycyjnie myślących
0
kulturze i antropologii relatywistów (co logicznie zdaje się zeń wynikać), ale o
wyrażenie stanowiska, które nakazuje odrzucić zarówno relatywizm, jak i
antyrelatywizm (racjonalizm, uniwersalizm) z innych powodów
1
przy odwołaniu do innej argumentacji. Anty-antyrelatywizm „umożliwia
odrzucenie czegoś bez angażowania się w to, co odrzuciliśmy" (Geertz, 1984, s. 263).
Anty-antyrelatywista własny dyskurs o kulturze prowadzi „ponad" i „obok"
argumentów wysuwanych przez racjonalistów i relatywistów. Dla Geertza wszyscy
jesteśmy tubylcami zainteresowanymi wzajemnie tym, jak organizujemy swój świat
znaczeń, jak operujemy symbolami i jakie wyznajemy wartości. Pozycja anty-
antyrelatywisty nie
2
skłania do opowiedzenia się po którejś ze stron: unika partykularyzmu (różnice
kulturowe jako rodzaj nieprzekraczalnych barier), ale także uniwersalizmu, który
„staje obok kultury" (ibidem).
3
W pozornie bardzo zbliżonym duchu problem „jedność i różnorodność" zdaje się
pojawiać w pismach Lévi-Straussa. W Spojrzeniu z oddali czytamy: „Jeżeli kultura —
w liczbie pojedynczej i może nawet pisana z dużej litery — jest atrybutem
wyróżniającym kondycji ludzkiej, to jakie uniwersalne cechy zawiera i jak określić jej
naturę? Jeśli z kolei kultura przejawia się jedynie w tych zadziwiająco różnych
formach, jakie przybrała w czterech czy pięciu tysiącach społeczeństw, które istnieją
lub istniały na ziemi i o których mamy dostateczne informacje, to czy wszystkie te
formy są wbrew pozorom równoważne, czy też podlegają wartościowaniu, co musi
znaleźć odbicie w sensie pojęcia?" (Lévi-Strauss, 1993, s. 57). Ale rozwiązanie, za
którym opowiada się francuski mistrz analizy strukturalnej, jest całkiem odmienne od
zapatrywań Geertza. Zacytujmy raz jeszcze dłuższy, ale jakże ważny fragment: „Nie
wystarczy definicja kultury oparta na właściwościach formalnych. Jeżeli w kulturze
mamy dostrzegać zasadniczą właściwość kondycji ludzkiej we wszystkich epokach i u
wszystkich ludów, to kultura powinna ujawniać wciąż tę samą w przybliżeniu treść.
Inaczej mówiąc: czy istnieją uniwersalia kultury? [...] Dokonując przeglądu danych o
kilkuset ludach, etnologowie — zwłaszcza amerykańscy — znacznie wzbogacili
inwentarz cech i zaproponowali inwentarz cech uniwersalnych: klasy wieku, sporty,
stroje, kalendarz, uczenie się higieny ciała, organizacja zbiorowa, kuchnia, praca w
kooperacji, kosmologia, grzeczność, taniec, sztuka zdobnicza itd. Alfabetyczny wykaz
jest zabawny, ale zestawione w nim «wspólne mianowniki» są tylko nieostrymi i
pozbawionymi znaczenia pseudo kategoriami. Problem kultury, a więc kondycji
ludzkiej, stojący dzisiaj przed etnologami, polega na odkryciu prawidłowości ukrytych
pod obserwowalną rozmaitością wierzeń i instytucji" (ibidem, s. 70).
4
Odwołajmy się do dwóch metafor, które pomogą nam lepiej zrozumieć poglądy
Geertza i Lévi-Straussa. Dla tego drugiego, poszukującego nade wszystko porządku i
prawidłowości, obraz świata przypomina zespół niezliczonych obozów, założonych
niegdyś lub istniejących obecnie, zaludnionych mieszkańcami, obozów, w których
dzieją się rzeczy dziwne i zwykłe, fascynujące i odrażające. Owe obozy-kultury łączy
nitka w postaci różnych ścieżek, szerokich dróg albo wręcz wielopasmowych autostrad
(jak w wypadku cywilizacji zachodniej); nie istnieją więc one w izolacji. Ale Lévi-
Straussa nie interesują wędrówki realnych ludzi i przemieszczanie się wyobrażeń o
ś
wiecie, z których jednostki zdają sobie sprawę. Dla strukturalisty ważne jest, jak te
wszystkie obozy są w równym stopniu podległe prawom myślenia strukturalnego,
które nie zna ograniczeń czasowych i przestrzennych. Nie jest więc istotne dlań, co my
sami o sobie myślimy, jak układamy stosunki z sąsiadami, dlaczego tworzymy normy i
zasady, którym się podporządkowujemy.
Strukturalista „wie", że w ostatecznej instancji kierują nami niezmienne prawa
umysłu, a więc rzeczywistość kulturowa jest dla niego jedynie pretekstem do
powiedzenia czegoś, co ma charakter abstrakcyjny.
Inaczej Geertz. Jego ulubiona metafora, opisująca współczesność, to kuwejcki
bazar, targowisko wartości, gwar języków i narzeczy, zadeptane wielokulturowymi i
wielorasowymi stopami ścieżki, po których chodzimy wszyscy jednocześnie i coraz
trudniej jest nam schodzić sobie wzajemnie z drogi. Musimy się zatem nauczyć
współżycia z tym tłumem, który — by użyć metafory kolejnej — nagle wysypał się z
monstrualnie długiego pociągu (każdy wagon wiózł Levi-Straussowski „obóz", a
przejścia między nimi były utrudnione i wąskie) i jednocześnie urządza swoje życie na
tym skrawku ziemi, gdzie pociąg skończył bieg.
I taka jest współczesna antropologia. Z jednej strony poszukuje uniwersaliów i
pięknych teoretycznych konstrukcji, z drugiej „wtapia" się w tłum i usiłuje odgrywać
rolę mediatora wielokulturowości. Problem relatywizmu i uniwersalizmu weryfikuje
ż
ycie, ale fenomen ludzkiej kultury pozwala to życie widzieć stale na dwa odmienne
sposoby, które nie muszą się wykluczać.
Rozdział 5
OBRZĘDY I SYMBOLE
ś
ycie codzienne i życie świąteczne nieustannie się przeplatają. Do tego
przywykliśmy, dzieląc je pomiędzy czas „zwykłego" bytowania, które wyznacza nauka
i praca, codzienne obowiązki (dobrze oddaje je określenie „proza życia"), a czas
niezwykły, czas świętowania, odpoczynku lub zabawy. Czy jednak separacja obu
porządków rzeczywistości i dwóch rodzajów czasu jest czymś uniwersalnym i
odwiecznym? A dalej: czy jest ona faktycznie aż tak ostro zaznaczona?
Klasyk socjologii i antropologii, Emile Dürkheim, w pracy Elementarne formy
ż
ycia religijnego napisał: „Wszystkie znane, proste czy złożone, wierzenia religijne
wykazują tę samą cechę wspólną: zakładają klasyfikację rzeczy realnych lub
idealnych, wyobrażanych sobie przez ludzi, na dwie klasy dwa opozycyjne rodzaje,
zwykle oznaczane dwoma odrębnymi terminami, które dość dobrze oddają określenia
profanum i sacrum. Cechą wyróżniającą myśli religijnej jest podział świata na dwie
sfery obejmujące, jedna — wszystko, co święte, druga — wszystko, co świeckie.
Wierzenia, mity, dogmaty, legendy są albo wyobrażeniami, albo systemami wyobrażeń
wyrażającymi charakter rzeczy świętych, przypisywane im cechy i moc, dzieje,
wzajemne stosunki i stosunki z rzeczami świeckimi. Przez miano rzeczy świętych nie
należy jednak rozumieć po prostu owych bytów osobowych, zwanych bogami czy du-
chami. Skała, drzewo, źródło, kamień, kawałek drewna, dom, słowem — jakakolwiek
rzecz może być święta. Tę cechę może mieć obrzęd, co więcej bez niej obrzęd nie
istnieje [...] sacrum i profanum umysł człowieka zawsze i wszędzie pojmuje jako
odrębne gatunki, jako dwa światy nie mające ze sobą nic wspólnego" (Dürkheim,
1990, s. 31-33).
Przez lata dyskusji nad zasadnością takiego opozycyjnego zestawienia „świętości" i
„świeckości" antropologowie doszli do wniosku, że tzw. kultury magiczne nie znają
jeszcze podobnego rozdziału, ponieważ nie występuje w nich wyraźna separacja sfer
kultury i podział działań ludzkich na — z naszego punktu widzenia patrząc —
religijno-obrzędowe, komunikacyjne i „zwykłe" techniczne. Chodzi o to, że
występujące w kulturze nowożytnoeuropejskiej trzy odmienne sfery: techniczno-
użytkowa, komunikacyjna i światopoglądowa, w erze kultury magicznej tworzą
jeszcze jednolitą całość. Podmioty kultury typu magicznego nie rozróżniają jakby
odmienności statusów poszczególnych rodzajów czynności. Wykonanie czynności o
charakterze symbolicznym posiada dla nich właściwie taki sam status, jak wykonanie
czynności użytkowej, technicznej (Buchowski, Burszta, 1992; Buchowski, 1993).
Zatem człowiek żyjący w takiej kulturze nie może posiadać świadomości nieustannego
przemieszczania się pomiędzy sferami świętymi, zakazanymi a codziennymi,
„zwykłymi", jako że świat stanowi jeszcze jedność. Z dzisiejszej perspektywy
moglibyśmy powiedzieć, że jest to świat wszechobecnego sacrum, świat
„zaczarowany" w sensie Weberowskim.
Granica pomiędzy obszarami sacrum i profanum zaczyna się stopniowo zaznaczać
w tych społecznościach, w których pojawiają się „sytuacje obrzędowe" i związane z
nimi różnorodne tabu. Badania antropologiczne pokazują, że przedmiotem kultów są
przede wszystkim sprawy bytu oraz relacje społeczne. Ich ranga podkreślana jest
właśnie w postaci działań symbolicznych, dzięki którym kształtują się wyobrażenia sił
nadnaturalnych, dodatkowo sankcjonujących podejmowane czynności obrzędowe
(Buchowski, 1993, s. 90). Społeczności tego typu zwykło się określać jako
reprezentujące magię pierwotną. Wśród współcześnie żyjących wspólnot byłyby to —
przykładowo — grupy Buszmenów: Kung z Botswany i Namibii, Hadza z Tanzanii,
Malapantarani i Palijan z południowych Indii, negroidalni Batek z Malezji oraz
Pigmeje Mbuti z Konga (Woodburn, 1982, s. 99). Zatrzymajmy się bliżej przy tych
ostatnich.
Pigmeje są zanikającą społecznością żyjącą w tropikalnych lasach Konga, na ogół
funkcjonującą w grupach o liczebności od kilku do zaledwie trzydziestu osób. Ich
gospodarka opiera się na wykorzystywaniu płodów leśnych; żyją oni przy tym w
specyficznej symbiozie z plemionami Bantu. Wszystkie te czynniki wywierają
decydujący wpływ na ich praktykę społeczną i kulturę. Maurice Godelier stwierdził, że
produkcja, struktura polityczna i krewniacza oraz religia Mbutich podporządkowane są
jednoznacznie jednemu celowi, jakim jest bezpośrednia reprodukcja warunków
bytowych. Te ostatnie zaś determinowane są przez trojakiego rodzaju przymusy:
1)
przymus rozproszenia grup,
2)
przepływu osób między grupami i
3)
współdziałania (Godelier, 1977).
W świadomości Mbutich szczególne miejsce zajmuje puszcza: wszelkie wydarzenia
w ich życiu — śmierć, pomyślność, nieszczęście, wymierzanie sprawiedliwości —
związane są z lasem. Zwroty w rodzaju: „sprawa dotyczy puszczy", „należy
uszczęśliwić las", „śmierć jest sprawą puszczy" należą do często używanych w mowie
potocznej. Nie należy jednak wyobrażać sobie lasu jako bóstwa; jest to raczej
otaczający wszystkich, wszechmocny las, a zarazem jego „dusza". Jednostka skazana
przez grupę na ostracyzm, co w myśl wyobrażeń oznacza dla niej śmierć, karana jest w
mniemaniu Pigmejów nie przez grupę, lecz przez puszczę, która wykonuje wyrok.
Istnieją dwa główne powody ukarania jednostki za złamanie wyimaginowanej
solidarności z lasem (a tym samym solidarności grupowej):
1)
stosowanie nieuczciwych metod w zbiorowych łowach z nagonką do sieci oraz
2)
wyłamanie się z chóralnych śpiewów w trakcie uroczystości molimo, odbywanej
ku czci lasu.
Pomimo jednak olbrzymiego znaczenia i wszechobecności puszczy, nie ma wśród
Mbutich w zasadzie żadnego wyobrażenia jej ducha-bóstwa. Członkowie grupy zdają
też sobie sprawę z pozornego i nieokreślonego charakteru „wierzeń" związanych z
molimo (np. że jest to niebezpieczne zwierzę, widzieć je mogą tylko mężczyźni,
podczas gdy w rzeczywistości przeraźliwe dźwięki wydaje rodzaj trąby). Colin
Turnbull powiada, że funkcja tych uroczystości jest zupełnie inna: „Nocne śpiewy były
jak gdyby aktem łączenia się ludu z jego bogiem — puszczą" (Turnbull, 1967, s. 89).
Nie istnieje jakikolwiek strach przed zmarłymi („śmierć jest sprawą puszczy"), w
grupie nie ma specjalizacji, poza podziałem zajęć według kryterium płci i wieku,
wszelkie decyzje podejmowane są zbiorowo, a narzędziami regulacji życia
społecznego są przede wszystkim grupowa pogarda i ośmieszenie. I co dla nas
najważniejsze w tym momencie — brak także rytuałów w rozumieniu
antropologicznym: „Mo-llmo Pigmejów nie jest związane z rytuałem czy magią. Jest
do tego stopnia pozbawione rytuału wyrażającego się w słowach czy czynnościach, że
zaiste trudno się zorientować, czego dotyczy" (ibidem, s. 76). Narzucane Pigmejom
przez grupy Bantu obrzędy inicjacyjne traktowane są jako zbędne i niekiedy wręcz
absurdalne, a związane z nimi nakazy i zakazy są nieustannie przekraczane. Zdaniem
Mbutich dojrzałość uzyskuje się w wyniku naturalnego rozwoju i zdobywania
umiejętności, gdy np. ktoś potrafi samodzielnie upolować zwierzynę, i nic tutaj nie
mają do rzeczy brutalne praktyki inicjacyjne.
W sumie powyższe fakty zdają się w sposób dostatecznie wyraźny świadczyć, że
praktyka społeczna Pigmejów jest jeszcze nie rozpadającą się na specjalności całością.
W rezultacie w ich świadomości staranne rozróżnianie przez człowieka nowoczesnego
sfery kultury stanowią synkretyczny blok przekonań. Ów synkretyzm jest tak dalece
posunięty, że nie możemy w tym wypadku mówić o — rzekomo powszechnym —
wyraźnym rozdziale rzeczywistości na sferę sacrum i profanum.
Pełne wyodrębnienie się sfery sakralnej i świeckiej jest dopiero cechą
charakterystyczną społeczności religijnych (kultur typu religijnego). Sfera sacrum
odniesiona zostaje do świata nadprzyrodzonego, a obszar pośredni tworzy sfera
komunikowania się sfer sacrum i profanum (Buchowski, 1993, s. 91). W płaszczyźnie
działań i przedmiotów jest to obszar sakralnych zachowań i obiektów nacechowanych
ś
więtością. Związek pomiędzy sferą profaniczną („zwykłym" światem) i sakralną staje
się czysto symboliczny. Obrzędy i rytuały są tym rodzajem praktyk, które pozwalają
sposób owego symbolicznego powiązania unaocznić i każdorazowo ewokować sacrum.
Wśród nich odrębną i ważną grupę stanowią obrzędy przej-ś c i a, którym poświęcimy
obecnie główną uwagę. Jak bowiem zauważył Edmund Leach: „we wszystkich
społeczeństwach ludzkich zdecydowaną większość uroczystości stanowią «obrzędy
przejścia», które zaznaczają przekroczenie granicy między dwoma kategoriami
społecznymi: ceremonie dojrzałości, wesela, pogrzeby i wszelkiego rodzaju ryty
inicjacyjne, są najbardziej oczywistymi przykładami" (Leach, 1989, s. 48).
We wstępie do pracy Les Rites de passage Arnold van Gennep, twórca tej koncepcji
pisze: „śycie każdej jednostki, w jakimkolwiek społeczeństwie, jest serią przejść z
jednej grupy wiekowej do następnej, z jednego stanowiska na drugie. Gdziekolwiek
istnieje subtelna różnica pomiędzy poszczególnymi grupami wiekowymi i
zawodowymi, przejściu z jednej grupy do drugiej towarzyszą specjalne działania [...]
Wśród ludów niecywilizowanych działania takie przyodziane są w ceremonie, gdyż dla
umysłu niecywilizowanego żaden akt nie jest w zupełności wolny od elementu
sakralnego [...] Przejścia z grupy do grupy, z jednej sytuacji społecznej do następnej
postrzegane są jako zawarte immanentnie w istocie egzystencji [...] Każdemu z tych
wydarzeń towarzyszą ceremonie, których zasadniczym celem jest umożliwienie
jednostce przejścia z jednej określonej pozycji do następnej, równie dokładnie
zdefiniowanej" (van Gennep, 1977, s. 2 - 3). I dalej jeszcze: „Ze względu na znaczenie
tych przejść myślę, że uzasadnione jest wydzielenie rites de passage jako specjalnej
kategorii" (ibidem, s. 10 - 11).
Rozważania van Gennepa dotyczyły wielu różnych odmian rytuałów społecznych, a
opierały się na przyjęciu trzech podstawowych założeń:
1)
ś
wiat społeczny dzieli się na świat sakralny (sacre) i świecki (profane),
2)
ż
ycie jednostki nie stanowi continuum, ale jest serią symbolicznie naznaczanych
„skoków" względnie „przejść",
wszechświat ulega rytmom znajdującym swoje odbicie w życiu społeczeństwa. Van
Gennep, podobnie jak Durkheim, uważał, że świat sakralny i świecki normalnie są
rozgraniczone, zatem człowiek nie może należeć do jednego z nich bez całkowitego
zerwania z drugim. Sacrum nie jest jednak wartością absolutną, ale określaną przez
poszczególne sytuacje. I tak kobieta związana z tajemnicą życia jako jego dawczyni
jest „święta" w stosunku do mężczyzny, który tej tajemnicy nie jest zdolny
doświadczyć. W momencie zapłodnienia, kiedy powstaje nowe życie, następuje jak
gdyby druga faza sakralizacji kobiety — staje się ona bowiem świętością nie tylko dla
mężczyzny, ale również dla pozostałych kobiet, tych, które brzemienne nie są. Owa
możliwość „przemieszczenia sacrum" w określonych sytuacjach jest ściśle związana z
ideą obrzędów przejścia, podobnie jak jego dwuwartościowość (ambiwalencja). Jak to
wspaniale ujął Ernst Cassirer: „Sacrum jest otoczone atmosferą grozy i
niebezpieczeństwa.
Niebezpieczeństwo
to
określano
bardzo
często
jako
nadprzyrodzone [...] Dotknięcie bóstwa jest tak samo niebezpieczne jak kontakt z
rzeczą fizycznie nieczystą; rzeczy święte i rzeczy budzące wstręt znajdują się na tej
samej płaszczyźnie. «Zakażenie świętością» wywołuje te same skutki, co «skalanie
nieczystością». Kto dotyka trupa, staje się nieczysty, ale taki sam lęk budzi również
noworodek" (Cassirer, 1971, s. 184).
ś
ycie ludzkie, ale także życie kosmosu w oczach van Gennepa jest nieustannym
przekraczaniem granic między sacrum a profanum, co jest szczególnie widoczne w
kulturach magicznych i religijnych, w których żadne działanie nie jest wolne od
elementu sakralnego (van Gennep, 1977, s. 4). Zmianom tym towarzyszy określona
kategoria ceremonii — właśnie owe rites de passage, pełniące podwójną funkcję —
proklamowania następującej zmiany i magicznego powodowania tego faktu. W
płaszczyźnie jednostkowej rytuały takie wiążą się z decydującymi momentami w
ż
yciu, takimi jak narodziny, dojrzałość społeczna, małżeństwo, ojcostwo, awans
społeczny, specjalizacja zawodowa i śmierć. Z kolei do tych „czysto" ludzkich
ceremonii należy dołączyć te, które wiążą się z przejściami kosmicznymi, a które
znajdują swe odbicie w życiu społecznym. Chodzi tutaj o obrzędy dotyczące przejścia
jednego roku w drugi, zmiany pór roku czy ceremonie związane z fazami księżyca.
Każdy obrzęd przejścia — zarówno obejmujący życie jednostkowe, jak cykle
doroczne — składa się z trzech etapów, względnie faz:
1)
wyłączenia, separacji (rites de separation),
2)
marginalnego (rites de marge) i
3)
włączenia, agregacji (rites de agregation).
Podczas separacji podmiot obrzędu wyłączany jest z dotychczasowej roli społecznej
poprzez odizolowanie od codziennej sytuacji i przechodzi w stan rytualnego
„zawieszenia", zmarginalizowania, w którym jest jakby poza społeczeństwem.
Wreszcie, podczas rytów agregacji, powraca on ponownie do codzienności, ale już pod
nową postacią, właściwie jako jednostka inna, o nowych statusie.
Jednostka dokonująca zmiany statusu musi być zatem najpierw odseparowana od
swej początkowej roli. Owo odłączenie przybiera najróżnorodniejsze formy: może być
izolacją w sensie dosłownym (np. umieszczenie ciężarnej aż do czasu połogu w
specjalnie zbudowanych pomieszczeniach poza granicami domu czy wioski) albo
jedynie symboliczną. W tym drugim wypadku podczas rytuałów wyłączenia mogą
mieć miejsce takie wydarzenia, jak gwałtowne pokonywanie przez podmiot obrzędu
różnych przeszkód (np. progów) w celu przekroczenia granicy między dwoma
ś
wiatami, niszczenie rzeczy mających związek z dotychczasowym stanem,
rozwiązywania paska, sznurów, obrzezanie, wyrwanie zęba, okaleczenie, obcięcie
włosów, poszczenie jako odrzucenie świeckiej nieczystości. Kiedy przyjrzeć się bliżej
powyższym czynnościom, okazuje się, że większość z nich to metonimie lub metafory
ś
mierci, gdyż celem odseparowania jednostki jest nie tylko zmiana jej
dotychczasowego stanu, ale zerwanie ze światem profanum. Następuje symboliczna
ś
mierć jednostki, która wkracza w etap marginalny, w świat sacrum, ale jej status jest
paradoksalny — nie należy już do „dawnego", zwykłego świata, ale jeszcze nie jest
pełnoprawnym uczestnikiem nowej rzeczywistości, toteż normalne reguły życia muszą
zostać w jej wypadku zawieszone i stąd owe metonimie i metafory śmierci. Podmiot
obrzędu jest poza społeczeństwem albo — jak powiadają strukturaliści — betwixt and
between. W związku z tym bardzo często używa on specjalnego języka odmiennego od
potocznego, obejmuje go także różnego rodzaju tabu. Z drugiej jednak strony, w
okresie zmarginalizowania jednostkę zapoznaje się z obowiązkami i prawami, które
czekają ją w nowym stanie, albo — jak podczas inicjacji — z kodeksem
zwyczajowym, plemiennymi mitami itd. Osoba pozostająca w stanie marge jest święta,
nietykalna, ale równocześnie niebezpieczna (pamiętajmy: sacrum jest ambiwalentne).
Niektórym kategoriom ludzi nigdy nie będzie dane opuścić tej fazy, a dotyczy to
według van Gennepa dzieci zmarłych przed chrztem lub nadaniem imienia oraz
zmarłych, którzy nie zostali poddani obrzędom pogrzebowym (ibidem, s. 218-219).
Stają się więc zgodnie z wierzeniami ludowymi istotami demonicznymi (zob. Stomma,
1976, s. 99 - 110). Skądinąd wiemy doskonale, jak owo „przekleństwo" zawieszenia
pomiędzy dwoma światami — żywych i zmarłych — wykorzystuje kino spod znaku
horroru, w nieskończoność epatując widza rozmaitymi wariantami konsekwencji takiej
niecodziennej sytuacji! Osoby nie przyjęte do społeczności i te, które nie zostały z niej
obrzędowo wyłączone, zawsze są wyjątkowo niebezpieczne dla żyjących, a ich wygląd
napawa zgrozą.
Dochodzimy obecnie do etapu trzeciego, włączenia, agregacji, który dopełnia
logiczną strukturę rites de passage. Są to jakby powtórne narodziny jednostki w
nowym stanie, w różny sposób symbolicznie zaznaczane, na przykład poprzez
przywdzianie nowego stroju. Na tym etapie pojawiają się także liczne obrzędy
oczyszczenia, których celem jest usunięcie śladów uprzedniego tabu, tak aby dana
osoba powróciła do profanum bez pozostałości sakralnych. Zazwyczaj wszystko
powinna wieńczyć współbiesiada i towarzysząca jej wymiana podarków między
„neofitą" a resztą społeczności, ponieważ „przyjąć od kogoś prezent to znaczy związać
się z nim" (van Gennep, 1977, s. 40).
Jak zauważyliśmy wcześniej, schemat obrzędów przejścia daje się także zastosować
w odniesieniu do obrzędowości dorocznej oraz do pojęcia czasu świątecznego i czasu
„zwykłego" (Czerwińska, 1984; Czer-wińska-Burszta, 1986). W świadomości
mitycznej czas jest nie kończącym się łańcuchem jakościowo różnych ogniw, z
których każde ma swoją wartość i znaczenie; jest on „następstwem kolejnych zmian i
powtarzających się przeciwieństw" (Leach, 1961, s. 134). Okresy trwania czasu świec-
kiego, zarówno w życiu jednostki, jak i całego społeczeństwa, przerywane są
momentami czasu sakralnego, będącego w opozycji do czasu profanum. W ramach
tego ostatniego możemy wyodrębnić dodatkowo czas świąteczny i czas mityczny (p r a
c z a s). Czas mityczny nie jest czasem obrzędowym, jest to czas, który pojawił się
nagle i nie był poprzedzany przez żaden inny czas, ponieważ nic nie mogło istnieć
przed wystąpieniem rzeczywistości, o której mit opowiada. Czas świąteczny z kolei
ukrywa się w ludzkich działaniach obrzędowych, które mają charakter cykliczny,
powtarzalny. Według Leacha cykliczność ta ma naturę wahadłową i wiąże się z
pojęciem czasu, który oscyluje wokół podstawowych opozycji typu: dzień — noc, lato
— zima, życie — śmierć itd. Owe przypływy i odpływy czasu mają postać wzoru,
który oddaje schemat zaproponowany przez Leacha:
Podczas święta zaczynają się i kończą okresy życia świeckiego, a czas daje się
uporządkować w cztery etapy: fazę A = rytuały odłączenia fazę B = rytuały
marginalizowania = sacrum fazę C = rytuały włączania fazę D = profanum.
Owe cztery fazy (w porównaniu z van Gennepem dochodzi jeszcze jako odrębna
faza życia świeckiego) można połączyć w dwie pary opozycji binarnych: faza A
przeciwstawna jest C, a B jest odwrotnością D. W świetle tych ustaleń Leach
wyodrębnia następnie trzy typy ludzkich zachowań obrzędowych towarzyszących
ś
więtom:
1)
formalne przestrzeganie norm (np. tradycyjne wesele),
2)
maskarada (np. bal przebierańców) i
3)
odwrócenie ról.
Zachowania 1 i 2 odpowiadają przeciwstawieniu faz A i C; odwrócenie ról
koresponuje z kolei z fazą B i jest „symbolem zupełnego przejścia od codzienności do
ś
więtości, gdzie normalny czas zatrzymuje się, a śmierć zamienia w narodziny"
(ibidem, s. 136).
W polskiej kulturze chłopskiej kosmos uważany był za istotę żyjącą, która rodzi się,
rozwija i zamiera, toteż jego istnieniem rządzą takie same prawa i zasady, jak życiem
człowieka. śycie kosmosu to łańcuch zbudowany z szeregu odcinków czasowych,
rozdzielonych okresami jakościowej przemiany. Najistotniejsze znaczenie mają roczne
momenty przejścia, będące charakterystycznymi punktami w ludowym kalendarzu,
który oparty jest na obserwacji wschodów i zachodów słońca (Stomma, 1981, s. 77).
Na podstawie tej metody wyznaczone są daty słonecznych przesileń: letniego (24
czerwca) i zimowego (21 lub 22 grudnia) oraz momenty wiosennego (21 marca) i
jesiennego (23 września) zrównania dnia z nocą. Rytuały sankcjonujące przechodzenie
jednej pory roku w drugą można analizować poprzez ich zorganizowanie w bloki
obrzędów przejścia, których „centrum" stanowią podstawowe święta. I tak dla
przejścia jesieni w zimę jest to Boże Narodzenie; zimy w wiosnę — Wielkanoc;
wiosny w lato — św. Jan Chrzciciel; przejście lata w jesień nie znalazło wyraźnego
zaznaczenia w obrzędowości dorocznej (Czerwińska, 1984, s. 77).
Także codzienność dostarcza nam przykładów na klasyczne „sytuacje przejścia".
Ludwik Stomma pisze: „Czas zachorowywania rozdzielić więc można, podług logiki
mitycznej, na trzy okresy: opuszczania stanu zdrowia, marginesu i wejścia w stan
choroby. Wyzdrawiania odwrotnie: opuszczania stanu choroby, marginesu i wejścia w
pożądany i oczekiwany stan zdrowia. O ile więc wszelkie odkryte tabu, zjawiska
mediacyjne niebezpieczne są dla człowieka zdrowego, gdyż zagrażają mu zepchnię-
ciem poza granice stanu określonego i właściwego, o tyle dla człowieka chorego będą
one wskazane i potrzebna jest mu właśnie zmiana stanu. To, co budzi w zdrowym
wpojony mu społecznie opór, co zawstydza go i brzydzi, będzie niemal z reguły
cennym medykamentem dla chorego" (Stomma, 1986, s. 155). Stąd obecność w
ramach medycyny ludowej wszelakich recept ozdrowieńczych opartych na
wykorzystaniu ludzkich i zwierzęcych ekskrementów!
W niezwykle oryginalny i inspirujący sposób pierwotne idee van Gennepa zostały
wykorzystane przez wybitnego
antropologa z kręgu
szeroko
rozumianego
strukturalizmu — Victora W. Turnera. Interesował się on rites de passage nie tyle ze
względu na ich formalną strukturę, ile z punktu widzenia zawartej w nich symboliki,
która z kolei „przekłada się" na stosunki społeczne charakteryzujące daną społeczność.
Turner wyróżnił w punkcie wyjścia dwa odmienne modele wzajemnych powiązań
między ludźmi. Pierwszy z nich to struktura — model społeczeństwa jako kulturowo
zróżnicowanego, ustrukturyzowanego i zhierarchizowanego systemu pozycji, ról i
statusów, znajdujący swój instytucjonalny wyraz. Model drugi — communitas —
opisuje społeczeństwo jako niezróżnicowaną i nieustrukturyzowaną wspólnotę, w
ramach której ma miejsce całkowite zrównanie jednostek podporządkowujących się
jedynie władzy rytualnej (Turner, 1969, s. 96, 177).
Turner uważał, że środkowa faza obrzędów przejścia ma najistotniejsze znaczenie i
nazwał ją liminalnością (liminality); na tym etapie utrwalona struktura społeczna ulega
czasowej
destrukcji
na
rzecz
communitas.
Poprzez
rytualne
zaprzeczenie
obowiązujących norm, standardów etycznych, praw i obowiązków, następuje ich
sakralne utwierdzenie, spotęgowanie ich racji bytu na co dzień. Tej zmianie statusu
towarzyszą określone mity, przekazy światopoglądowe, które sankcjonują przecież
same obrzędy, nadając im sens i wyróżniony status. Dzięki obrzędom przejścia
dokonuje się nieustanne odtwarzanie tradycyjnego porządku, ponowne wchodzenie w
strukturę społeczną, a liminalność jako swoisty stan zawieszenia oraz obnażenia
konwencji, pozwala cały ten proces obserwować. W związku z tym Turner wyodrębnił
dwa główne rodzaje rites de passage, dające się dodatkowo wewnętrznie różnicować i
porządkować:
1) Obrzędy
podwyższenia
statusu
—
podmiot
rytuału
nieod-
wracalnie przechodzi z niższej do wyższej pozycji w strukturze społecz-
nej; chodzić może o:
la) ryty towarzyszące jednostce w przełomowych momentach jej życia, jak
narodziny, osiągnięcie dojrzałości, małżeństwo i śmierć;
lb) ryty wprowadzenia jednostki w obowiązki, np. objęcie wodzostwa czy przyjęcie
w poczet członków tajnego stowarzyszenia (np. wolnomu-larzy któregoś z
obrządków);
2) obrzędy
zmiany
statusu,
charakteryzujące
się
tym,
iż
pewne
kategorie
osób,
które
zazwyczaj
zajmują
niskie
miejsce
w
strukturze
społecznej, podczas fazy liminalnej posiadają rytualną władzę nawet nad
tymi, którzy
normalnie zajmują najwyższe stanowiska; może to znajdo-
wać wyraz w:
2a) rytuałach kalendarzowych związanych z dokładnie wyznaczonymi punktami
cyklu sezonowego;
2b) rytuałach towarzyszących zmianom zespołowego porządku od jednego stanu do
drugiego, np. obrzędy związane z wyruszaniem całego plemienia na wojnę lub
odbywające się w celu odpędzenia głodu i suszy (Turner, 1969, s. 167 - 169).
W okresie liminalności dochodzi do obnażania wszelkich więzi społecznych za
pomocą symboli; struktura społeczna ulega uproszczeniu, symboliczna zaś przeciwnie
— wzbogaceniu. Według Turnera zostaje ona zrelatywizowana do fizjologicznego
procesu śmierci i narodzin, ana-bolizmu i katabolizmu (ibidem, s. 107). A oto zestaw
podstawowych cech, które różnicują pojęcia struktury i communitas i za którymi
ukrywają się odmienne symbole:
COMMUNITAS : STRUKTURA
sakralność : świeckość równość : nierówność
anonimowość : system nomenklatury brak własności :
własność bezinteresowność : egoizm
podporządkowanie
podporządkowanie wszystkim osobom o określonej randze
obowiązywanie praw rodowych
nieprzestrzeganie głupota : rozwaga brak
statusu : status itd. (ibidem, s. 106 - 107).
Bliskim nam przykładem czasowej wspólnoty o charakterze commu-nitas jest
publiczność zawodów piłkarskich, o której Ludwik Stomma pisze w sposób
następujący: „Mit przenosi się na trybuny Połączeni komunią z tymi samymi,
zapominamy o obowiązujących poza stadionem podziałach klasowych, wiekowych,
płciowych, ekonomicznych... Razem krzyczymy, zrywamy się z miejsca, wpadamy
sobie w ramiona po bramce. Jak starzy znajomi dyskutujemy, wymieniamy
komentarze, klniemy i trącamy się butelkami piwa. Nie ma ciasnych gorsetów
codziennego savoir-vivre. Znika wstyd [...] Trwa to jednak tylko do końcowego
gwizdka lub ewentualnie do wygaśnięcia pozwycięskiego amoku. śegnamy się obcy
sobie jak przed meczem. Normalne życie przywraca swoje prawa. Koniec chaosu.
Ś
wiat został znów stworzony" (Stomma, 1991, s. 142).
Każde społeczeństwo poprzez obrzędy sukcesywnie opowiada historię o samym
sobie, posługuje się tym swoistym metakomentarzem nie tylko jako sposobem
odczytania
społecznych
doświadczeń,
ale
powtórnym
ich
przeżyciem
w
interpretacyjnym odtworzeniu. W społeczeństwach złożonych mitologiczna strona
kultury, obrzędowa i rytualna symbolika nie wiążą się już tak ściśle z codziennym
ż
yciem, jak obserwujemy to w społecznościach prostszych. Ale i tutaj są one
bezustannie przypominane i komentowane dzięki najrozmaitszym rodzajom widowisk,
które przejęły w części rolę tradycyjnych obrzędów (role nadawców i odbiorców nie
zostały jeszcze wyraźnie oddzielone). Sztuka, rozrywka, sport, zabawa, gra, rekreacja,
teatr i literatura zawierają w sobie ów pierwiastek rytualnego napięcia pomiędzy
sacrum a profanum. Tyle tylko, że pojęcie sacrum uległo semantycznemu przesunięciu,
jakby zbliżyło się do codzienności, lecz mimo to poczyna w tej codzienności
wyznaczać strefy szczególne, quasi-sakralne. Odwołajmy się raz jeszcze do dłuższego,
wyjątkowej urody fragmentu z innej pracy Turnera: „W rozwiniętej kulturze cały ten
zbiór gatunków widowiskowych i narracyjnych — a więc cały repertuar sposobów
ekspresji istniejących w tej kulturze — można porównać do gabinetu luster lub
zwierciadeł magicznych (...), w których odbijają się społeczne problemy, kwestie i
kryzysy (od causes célèbres po makrospołeczne zmiany stosunków między płciami i
grupami wieku). Te różnorodne odbicia poddawane są następnie przekształceniom,
ocenie lub diagnozie w dziełach właściwych każdemu gatunkowi; mogą po nie sięgać
potem także gatunki inne, pozwalające lepiej uchwycić jakieś ich aspekty — aż w
końcu to wszechstronne naświetlenie problemu pozwoli świadomie szukać środków
zaradczych. Lustra w naszym gabinecie są najróżniejsze — mogą powiększać,
zmniejszać, wykrzywiać twarze patrzących; chodzi tu nie tylko o to, by pobudzić
widzów do myślenia, ale o to, by poruszyć ich uczucie i sprowokować do zmian w
swoim życiu" (Turner, 1991, s. 58).
W społeczeństwach przedindustrialnych odgrywanie roli i demonstrowanie własnej
sytuacji społecznej stanowiły oczywisty składnik życia codziennego. Pojęcie roli
rytualnej nie różniło się gatunkowo od odgrywania roli syna, córki, naczelnika wsi,
szamana, matki, wodza itd., gdyż odmienność pomiędzy życiem zwyczajnym i
rytualnym miała charakter bardziej ilościowy niż jakościowy. Odgrywanie ról
stanowiło w tych społeczeństwach podstawową formę działania zbiorowości złożonych
nie tyle z indywiduów, ile z person. „Przeciwieństwem tej symetrii między życiem
codziennym i jego sobowtórem ukrytym w rytuałach liminalnych jest asymetria
«życia»
i
«grania
roli»
występująca
w
porenesansowych,
pretotalitarnych
społeczeństwach Zachodu [...] Na Zachodzie zatem «per-sona» pracuje, gdy
indywiduum «bawi się»; pierwszą rządzi ekonomiczna konieczność, gdy druga jest
«zabawiana»" (ibidem, s. 67 - 68).
Do tej pory mowa była zamiennie o „obrzędach", „rytuałach" i „ceremoniach".
Wprawdzie są to pojęcia bardzo zbliżone, niemniej jednak nie wolno nam ich
utożsamiać. Pora najwyższa wskazać na różnice i podobieństwa między nimi widziane
przez pryzmat koncepcji kultury, którą przyjęliśmy w rozdziale „Kultura i kultury".
Wyjdźmy od wskazania czterech elementów, które zawarte są w każdym działaniu o
charakterze obrzędowym. Są to:
1)
zawsze powtarzające się społeczne praktyki złożone z sekwencji działań
symbolicznych w formie tańca, śpiewu, komunikatów werbalnych, ruchów ciała,
manipulacji różnymi przedmiotami itd.,
2)
działania oddzielone od społecznej rutyny życia codziennego, ich ..odświętność"
jest z góry zakładana,
3)
schematy rytualne kulturowo zdefiniowane, istniejące w każdej kulturze,
zmienne zależnie od jej typu, ale zawsze rozpoznawalne;
4)
zachowania ściśle związane z określonym zespołem idei (przekazami
ś
wiatopoglądowymi, mitami); mogą one dotyczyć natury zła, związku istot ludzkich ze
ś
wiatem duchowym itp.; celem działań obrzędowo--rytualnych jest symboliczne
odtworzenie i skomentowanie tych naczelnych idei.
Powyższe stwierdzenia odpowiadają definicji rytuału, jaką sformułował Victor
Turner, gdyż: „Rytuał jest stereotypem sekwencji działań, skomplikowanych gestów,
słów i przedmiotów wyznaczanych do oddziaływania na istoty czy siły
nadprzyrodzone, w imieniu uczestników, dla ich celów i interesów" (Turner, 1969, s.
183). Rytuały są zatem emanacją światopoglądu każdej grupy społecznej; kierują się
one ku najważniejszym wartościom kulturowym. Każdy rytuał odwołuje się do jakie-
goś przekazu światopoglądowego lub zespołu odrębnych mitów. Problem, który staje
przed antropologiem, zawiera się w określeniu, co jest pierwotne: mit czy działania
rytualne? Tak zwani rytualiści (W.R. Ro-bertson-Smith, E. Durkheim, A. Radcliffe-
Brown, E. Cassirer, M. Gluck-man) twierdzili, że w kontekście wymienionej relacji na
plan pierwszy wysuwa się rytuał, a towarzyszące mu przekonania są tylko racjonali-
zacją podejmowanych działań. Z kolei badacze zwani „subiektywistami" (Tylor,
Frazer) twierdzili coś przeciwnego — wierzenia są pierwotne — determinacyjnie,
historycznie, logicznie ■— względem rytuału. Człowiek ma najpierw jakieś ogólne
wyobrażenia, często pod postacią upersoni-fikowanych bóstw, a dopiero potem
„tworzy" obrzędy, aby za ich pośrednictwem wyobrażenia te afirmować (Buchowski,
Burszta, 1992, s. 48). Jak to ujął Lévi-Strauss: „Od Langa do Malinowskiego, przez
Durkhei-ma, Lévy-Bruhla i van der Leeuwa, socjologowie i etnologowie, którzy
interesowali się stosunkami między mitem a obrzędem, uważali jedno z tych dwóch
zjawisk za nadmiarowe. Niektórzy widzą w każdym micie ideologiczną projekcję
obrzędu mającą mu dostarczyć uzasadnienia; inni odwracają ten stosunek i traktują
obrzęd jako swoistą ilustrację mitu w postaci żywych obrazów. W obu przypadkach
postuluje
się
występowanie
między
mitem
a
obrzędem
uporządkowanej
odpowiedniości, innymi słowy — homologii; niezależnie od tego, któremu z nich
przypisuje się rolę oryginału, a któremu — odbicia, mit i obrzęd odtwarzają się
nawzajem, jeden na płaszczyźnie działania, drugi — na płaszczyźnie pojęć. Pozostaje
niejasne, dlaczego nie wszystkie mity odpowiadają obrzędom i odwrotnie, dlaczego ta
homologia daje się wykazać tylko w niewielu przypadkach; wreszcie i przede
wszystkim, jaka jest racja tego dziwnego rozdwojenia" (Lévi-Strauss, 1970, s. 316).
Typowymi rytuałami są wszelkie nabożeństwa religijne, na przykład katolicka
msza, ustanowiona — jak wiadomo — „na pamiątkę męczeńskiej śmierci Chrystusa".
Jej elementy idealnie wypełniają schemat sekwencji rytuału — czynności liturgiczne,
formuły słowne, pieśni formują naczelny sens nabożeństwa, którym jest symboliczna
„ofiara ciała i krwi Chrystusa pod postacią chleba i wina". Każda msza składa się z
dwóch zasadniczych części:
1)
tzw. mszy katechumenów, co jest swoistą kontynuacją i transformacją
dawniejszych rytów religii żydowskiej; na tę część składają się śpiew, czytanie Pisma i
kazanie (homilia). Następnie rozpoczyna się
2)
msza
wiernych
(nawiązanie
do
chrześcijańskich
agape,
które
były
przypomnieniem Ostatniej Wieczerzy), a jej punktami kluczowymi są „akt
przeistoczenia" chleba i wina w ciało i krew Chrystua oraz komunia zwana ucztą
pańską, względnie sakramentem ołtarza.
W tym ostatnim elemencie zawiera się mistyczne uczestnictwo w sacrum; hostia
wyobraża ciało Chrystusa i jest spożywana tylko przez tych, którzy uprzednio
oczyścili się z grzechu, a więc są godni wstąpić w porządek tajemnicy pańskiej. Tak
więc każda msza tworzy „hierarchiczny układ czynności religijnych o postaci
hierarchicznej struktury humanistycznej.
Każdy rytuał stanowi taką właśnie strukturę, organizowaną przez relację
podporządkowania instrumentalnego; każde działanie rytualne (wchodzące w skład
rytuału) jest bezpośrednio lub pośrednio instrumentalnie podporządkowane działaniom
po nim następującym" (Grad, 1993, s. 79). W zasadzie niedopuszczalne są
jakiekolwiek odstępstwa od ustalonego porządku wspomnianych działań i
„zamienność" ról, a wszystkie czynności rytualne muszą być wykonane dokładnie,
perfekcyjnie. W tym względzie obrzęd jest mniej rygorystyczny i dopuszcza większy
margines indywidualnej ekspresji (Staszczak, 1985, s. 11).
Według autorów znanej książki Wyrzeczysko „obrzęd składa się z szeregu rytuałów
powiązanych wspólnym sensem, tworzących całość komunikatu o skomplikowanej
treści. Zależnie od kompozycji gestów, słów i rekwizytów powstają prawie
nieograniczone
możliwości
wyjawiania
najważniejszych
spraw
dotyczących
człowieka. Następuje wielowarstwowe i wielopłaszczyznowe porozumienie, wymiana
istotnych
sygnałów
wskazujących
na
cenione
wartości"
(Ciołek,
Olędzki,
Zadrożyńska, 1976, s. 11). Byłby więc obrzęd kategorią szerszą od rytuału?
Stanowisko to nie wydaje się dobrze uzasadnione. Warto zatem pójść tropem Jana
Grada i przyjąć, że obrzęd jest przede wszystkim zespołem czynności obyczajowych,
współwystępujących
z
określonymi
formułami
słownymi
o
charakterze
performatywnym. Jego sensem naczelnym jest manifestowanie faktu realizacji i/lub
respektowania danych wartości kulturowych, łącznie z mitami (przekazami
ś
wiatopoglądowymi) oraz komunikowanie faktu, że dana jednostka zmienia
przynależność do danej grupy społecznej (Grad, 1993, s. 84). W pierwszym wypadku
mamy do czynienia z tzw. obrzędowością doroczną, a sens drugiej grupy obrzędów
realizują van Gennepo-wskie rites de passage, choć — jak pamiętamy — obrzędowość
doroczna również skądinąd wypełnia ten schemat.
Obrzędy, podobnie jak rytuały, również reprezentują hierarchiczną strukturę
humanistyczną. Świetnie zapewne znany czytelnikom z autopsji, często trwający kilka
dni obrzęd weselny zorganizowany jest wokół kolejno następujących po sobie (w
niezmiennym szyku) działań. Są to po kolei:
1) swaty („wywiad matrymonialny"), zawarcie umowy przedmałżeńskiej,
2)
zrękowiny (zaręczyny),
3)
sprosiny,
4)
ś
lub (w Kościele, gdyż ślub cywilny to jedynie „kontrakt"),
5)
uczta weselna,
6)
oczepiny oraz
7)
przenosiny.
Warto zaznaczyć, że szereg obrzędów „funkcjonuje zarówno samodzielnie, jak i w
pewnym układzie z rytuałami weń wkomponowanymi bądź, tworząc pewną
specyficzną całość «z przeplatającymi się» czynnościami rytualnymi i obrzędowymi
(np. katolicki kościelny obrzęd ślubu dokonywany podczas mszy), zespalają
odpowiednie zespoły czynności rytualnych i obrzędowych w pewną całość (Grad,
1993, s. 85).
Cechą kultury jest to, że wiele elementów symbolicznych składających się na
„żywą", funkcjonującą jej treść, ulega nieuchronnej konwencjonalizacji, zatarciu
pierwotnych sensów. Przypomnijmy, że zdecydowaliśmy wcześniej, iż przez pojęcie
kultury będziemy rozumieć rzeczywistość myślowo-symboliczną, składającą się z
różnego rodzaju przekonań, które organizują pojęciowo otaczający człowieka świat
przyrodniczy i społeczny. Na przekonania te składają się, między innymi, normy i
dyrektywy, dzięki którym każda jednostka dysponuje czymś w rodzaju „przewodnika"
po owym świecie, wartościach w nim obecnych i sposobach ich osiągania. Wśród
zbioru takich przekonań wyodrębnijmy obecnie takie z nich, które przyporządkowują
czynnościom kulturowym sensy polegające na zakomunikowaniu i zamanifestowaniu
jakiegoś stanu rzeczy, na przykład dzięki czynnościom obrzędowym. Reguły
interpretacji, które wyrażają owe przekonania, to reguły semantyczne, cały zaś ich
zespół, charakterystyczny dla danego systemu społeczno-kulturowego, tworzy
semantykę komunikacji kulturowej. Abyśmy mogli mówić o dokonującym się
społecznym
procesie
komunikacji,
semantyczne
przekonania
kulturowe,
przyporządkowujące czynnościom symboliczno-kulturowym odpowiednie odniesienia
przedmiotowe (inaczej mówiąc — sensy komunikacyjne, które ustalają, jak „słowa
łączą się ze światem"), zakładać muszą pewne pozasemantyczne przekonania inne. Te
ostatnie nakładają ograniczenia na to, co podlega komunikowaniu, gdyż niejako z góry
organizują one i charakteryzują komunikowane stany rzeczy. To jest owa „tajemnica"
każdej kultury, jej myślowe granice, intuicyjnie przestrzegane przez osoby
enkulturowane, a mozolnie odtwarzane przez badaczy, którzy daną kulturę pragną
dopiero poznać. Porozumiewamy się ze sobą z taką dokładnością i w takich granicach,
jakie wyznaczone są przez wspólne respektowanie założeń wchodzącej w grę
semantyki. Możemy je nazwać założeniami semantyki danej kultury. Wywodzić się
one mogą z najrozmaitszych źródeł: z mitu (kultury plemienne, społeczność chłopska),
z innych przekazów światopoglądowych, ale także — z potocznego doświadczenia
społecznego, jak dzieje się to w kulturze współczesnej. Tak więc znak krzyża czyniony
na spodniej części chleba odwołuje się do mitu o ukrzyżowaniu Chrystusa i dopóki mit
ten nie „obumiera", waloryzuje i tłumaczy czynność poprzedzającą krojenie pieczywa.
Jest to przykład najprostszy, obecność mitu w kulturze przybiera o wiele bardziej
subtelną i wyrafinowaną postać, o czym możemy się przekonać, pragnąc interpretować
rytuały i obrzędy.
Cechą założeń komunikacji semantyczno-kulturowej, cechą przedsądów, na których
opiera się semantyka komunikacji, jest tendencja właśnie do obumierania
poszczególnych mitów, a niekiedy całych ich zespołów. Obecnie zwyczajowo, siłą
nawyku czynimy znak krzyża w różnych sytuacjach indywidualnych i społecznych,
wcale przy tym nie aktualizując pierwotnego mitu, a jednak wiedząc, jakie są
semantyczne założenia takiej czynności. Wykonując wiele czynności symbolicznych,
manifestujemy jedynie przynależność do społeczności, w której pierwotnie
obowiązywała realizacja „żywych" niegdyś wartości światopoglądowych. Proces ten
nazywany jest konwencjonalizacją semantyki komunikacji kulturowej, a polega on na
stopniowym
autonomizowaniu
się
poszczególnych
przekonań
semantycznych
względem przekonań będących ich założeniami. Można bowiem całkowicie
prawidłowo partycypować w praktykach religijnych, nie odwołując się do
organizujących działania religijne dyrektyw semantycznych; nie są one funkcjonalnie
niezbędne i zanikają w społecznej świadomości. Mówi się niekiedy o tzw.
katolicyzmie obyczajowym, w którym cała sfera przekazów światopoglądowych
związanych z religią katolicką schodzi na dalszy plan na rzecz czysto zewnętrznej
manifestacji wartości „dobrego chrześcijanina". Autonomizowanie się całych bloków
przekonań nie oznacza wszakże, że niemożliwe staje się ich aktualizowanie,
przywoływanie i przypominanie. Dzieje się tak przecież w okresie głównych świąt
dorocznego kalendarza kościelnego, kiedy to przypomina się wiernym sens
pierwotnych przekazów chrześcijańskich i ich nieprzemijające znaczenie dla
dzisiejszego życia.
Jest jednak faktem, iż w kulturze Zachodu niezmiernie skurczyła się i
zindywidualizowała sfera rytualno-symboliczna. Mówi się nawet, iż żyjemy jedynie na
gruzach dawnego, całościowego sensu, że bogaty obszar mitologii kultury stał się
wyłącznie archiwum pamięci. Nie brakuje jednak obrzędów, które przybierają postać
całkowicie skonwencjonalizowaną, stając się ceremoniałami. Niegdysiejsze rytualne
działania związane z ukończeniem wyższej uczelni, które długo posiadały status
obrzędowy, współcześnie przejawiają cechy zwykłego, skonwencjonalizowanego
krańcowo ceremoniału. Ten — wydawałoby się — klasyczny obrzęd przejścia o
charakterze inicjacyjnym nie zawiera już w sobie pierwotnego mitu, który musiał być
ujawniony, aby podmiot mógł opuścić mury uczelni jako „pasowany" na dorosłego
członek społeczeństwa. Dzisiaj decyduje o tym fakcie jedynie spełnienie formalnych
wymogów akademickiego kształcenia: pozytywne oceny i odbyta obrona magisterium.
Absolutorium jest czystą ceremonią i nie posiada żadnej mocy sprawczej, tym samym
nieuchronnie zbliżając się do ceremoniału wojskowego czy dyplomatycznego
protokołu.
Czy jednak słuszny jest pogląd, iż droga od rytuału poprzez obrzęd do ceremonii
jest jednocześnie znakiem ubożenia symbolicznych wymiarów kultury? Nie wydaje
się, aby tak właśnie było, ponieważ symbole stanowią najbardziej trwały element
kontinuum kultury, są istotnym elementem jej pamięci i przenoszą sens z jednej
warstwy kultury do drugiej. Powiada się, że symbole są odbiciem rzeczywistości,
objawiają coś podstawowego, starają się ujawnić początek, genezę zjawisk i zawrzeć
całościowy obraz świata, są wielowartościowe, wyrażają modalność rzeczy i sensu.
Symbol oddaje istotę funkcjonowania człowieka w kulturze. Dotyczy to w równej
mierze wysublimowanego intelektualisty, jak i konsumenta kultury popularnej,
„kultury wysokiej" i kultury ludowej. Warto, jak się wydaje, uzmysłowić sobie różnice
pomiędzy pojęciami znaku, alegorii i właściwego symbolu (zob. Piątkowski, 1993;
Burszta, Piątkowski, 1992).
Znak w ujęciu systemowym nie jest przedmiotem fizycznym, ale wiązką różnic, a
jego znaczenie nie jest uwarunkowane intencją komunikacyjną użytkowników, lecz
pozycją w systemie semiotycznym, który on reprezentuje. Zakłada on pewną relację
wewnętrzną, wiążącą jego element znaczący (signifiant) i znaczony (signifie).
Stosunek między tymi elementami odnosi się do przedmiotów najróżniejszego rzędu,
ale znaczone jest jakby „dane" przed znaczącym, a to ostatnie jest arbitralne,
konwencjonalne i adekwatne. Oprócz tej relacji wewnętrznej znaku Roland Barthes
wydziela jeszcze dwie relacje zewnętrzne. Pierwsza ma charakter potencjalny i łączy
dany znak „ze swoistą rezerwą innych znaków, z której zostaje wyrwany w celu
umieszczenia go w wypowiedzi". Druga natomiast jest aktualna i „wiąże dany znak z
pozostałymi znakami, które poprzedzają go lub następują po nim w zdaniu" (Barthes,
1970, s. 266). Relacja wewnętrzna jest relacją symboliczną i występuje w znakach oraz
właśnie w tym, co potocznie ma się na myśli, mówiąc o symbolu. Relacja potencjalna
przyjmuje z kolei, że dla każdego znaku istnieje zorganizowana „pamięć" form, pośród
których dany znak się wyróżnia dzięki najmniejszej różnicy, koniecznej i
wystarczającej do zmiany sensu; ta różnica, występująca pod postacią opozycji, mieści
się w szerszym systemie i nosi nazwę relacji paradygmatycznej. Wreszcie na trzecim
planie relacji znak usytuowany jest nie wobec znaków tego samego typu, lecz wobec
znaków aktualnie z nim sąsiadujących w całej sekwencji (np. wypowiedzi), co tworzy
relację syntagmatyczną.
Strukturalizm antropologiczny, reprezentowany w klarownej postaci przez Claude'a
Levi-Straussa, interesuje się przede wszystkim porządkiem paradygmatycznym
znaków. Postrzega on znak w relacji do innych znaków. W znaczonym bierze się pod
uwagę tylko to, co wyznacza znaczące, gdyż pozwala to ustalić człony opozycji.
Francuski mistrz powiada wprost, że analizując jakieś fakty kulturowe, a ma on na
myśli przede wszystkim mity, nigdy nie docieramy do ich sensu, on zawsze pozostanie
zakryty. O tym, co znaczy mit, decyduje stosunek, w jakim pozostaje on do mitów
innych, obecnych w odmiennych kontekstach. Kultura to proces transformacji znaków,
który nigdy się nie kończy.
Alegoria, w przeciwieństwie do znaku, nie ma charakteru arbitralnego. Jej element
znaczący jest zwykle konwencjonalną ilustracją znaczonego; może być także jego
częścią czy właściwością. Stosunek między jej elementem znaczącym i znaczonym ma
charakter tłumaczenia, przekładu. Rzec można, że alegoria, oddając pojęcie czy ideę,
jest od nich różna, będąc niejako jedynie tłumaczeniem czegoś trudnego do
uchwycenia (np. idea wolności). Element znaczony alegorii, dany podobnie jak w
znaku przed znaczącym, może być zatem ideą abstrakcyjną, ale najczęściej jest
pojęciem złożonym. Paul Ricoeur pisze: „Weźmy na przykład wyrażenie «skalane»,
«nieczyste» — występuje tu ono jako intencjonalność pierwotna, czyli dosłowna, która
jak każde znaczące wyrażenie zakłada przewagę znaku umownego nad znakiem
naturalnym. Plama jest dosłownym sensem zmazy, ale ten sens dosłowny już jest
znakiem umownym: wyrazy «plama», «brud» itp. nie są podobne do rzeczy
oznaczanej. Atoli na intencjonalność pierwotną nakłada się intencjonalność druga,
która wskazuje poprzez «brud» fizyczny pewną sytuację człowieka w obrębie sacrum,
którą jest zbrukanie, nieczystość. Sens dosłowny i jawny wskazuje więc coś poza sobą,
co jest jakby plamą" (Ricoeur, 1986, s. 18). Między sensem dosłownym a
symbolicznym zachodzi stosunek przekładu i w momencie, kiedy zostanie dokonany,
analogia między nimi staje się zbędna. Według Ricoeura, historycznie rzecz biorąc,
alegoria była przede wszystkim sposobem traktowania mitów jako alegorii. Tak było w
przypadku stoickiej interpretacji mitów Homera i He-zjoda, która polegała na
traktowaniu ich jako zamaskowanej filozofii. Interpretować znaczyło wówczas
„przeniknąć osłaniającą maskę i tym samym uznać ją za zbędną" (ibidem).
W symbolu stosunek między znaczącym i znaczonym ma charakter epifanii, a więc
objawiania się przez znaczące i w znaczonym czegoś niewysłowionego. Symbol jest
paraboliczny, nieadekwatny ze swoim sensem, w mniejszym stopniu uzależniony od
arbitralności, konwencji. Przedstawienie symboliczne nie może potwierdzać się
poprzez proste i czyste przedstawienie tego, co ono oznacza — symbol tylko sam
przez się ma wartość. Obraz symboliczny jest przeistoczeniem konkretnego
wyobrażenia przez znaczenie raz na zawsze abstrakcyjne. Symbol jest więc
wyobrażeniem powodującym pojawienie się tajemnego znaczenia, jest po prostu
epifanią tajemnicy. „Widzialna strona symbolu" — znacząca — jest zawsze
przeładowana konkretnością; świadczą o tym np. liczne dane ze sfery symbolicznej
kultur ludowych. Z kolei druga, „niewidzialna strona symbolu", niewysłowiona,
dotycząca świata wyobrażeń pośrednich, nieadekwatnych alegorii — tworzy osobny
porządek. Można powiedzieć, że o ile znak jest ograniczony, zamknięty w arbitralnej
relacji znaczone-znaczące, o ile alegoria tłumaczy skończone znaczone ograniczonym
znaczącym — o tyle oba człony symbolu (znaczące i znaczone) są niesłychanie
otwarte. Człon znaczący, który konkretnie znaczy, odsyła także do różnych
„właściwości" bezpostaciowych — i to często aż do ich antynomii. Przykładowo:
symboliczny znak ognia skupia w sobie rozbieżne i antynomiczne znaczenia „ognia
oczyszczającego",
„ognia
pożądania
seksualnego",
„ognia
demonicznego",
„piekielnego" itp. Podobnie „sól" będąca symbolem jałowości (bezpłodności),
czystości (nieskalania), ale i symbolem umowy społecznej (chleb i sól). Człon
znaczony — dający się pojąć, lecz nie przedstawić — rozrasta się w konkretnych
ś
wiatach: roślin, zwierząt, kamieni, gwiazd, ludzi. Boskość może znaczyć cokolwiek
— kamień, drzewo, orzeł, wąż, gwiazda, człowiek...
Paul Ricoeur wyróżnia trzy obszary występowania symbolu. Symbole powiązane z
obrzędami i mitami tworzą mowę przynależną sacrum. Jest to „kosmiczny" wymiar
symbolu, gdyż czerpie on jak najwięcej elementów, konstytuujących go, z
otaczającego świata. Obszar drugi to „sfera nocy i marzenia sennego" (symbole
oniryczne zakorzenione w ludzkich wspomnieniach, snach). Trzeci wreszcie obszar
występowania symboli to poetycka wyobraźnia, domena obrazów-słów należących do
sfery języka. Według Ricoeura nie jest jednak tak, że powyższe trzy obszary
symboliczne są rozłączne i autonomiczne, „struktura poetyckiego obrazu jest również
strukturą marzenia sennego, kiedy to ze strzępów naszej przeszłości dobywa
przepowiednię naszych przyszłych losów, i strukturą hierofanii, które ujawniają
sacrum na niebie i w wodach, wśród roślin i pośród kamieni" (ibidem, s. 17).
Symbole są znakami, są formami wyrazu udostępniającymi sens, który przedstawia
unoszona w słowie intencja znacząca. Oczywiście nie każdy znak jest symbolem
(przypomnijmy: znak wskazuje coś poza sobą i zastępuje to). Natomiast sposób, w jaki
wskazuje symbol, skrywa w sobie dwojaką intencję. W przeciwieństwie do znaków,
które są przejrzyste, które mówią to, co znaczą, same ustanawiając swe znaczenie —
symbole są nieprzejrzyste, ich sens pierwotny (dosłowny) wskazuje bowiem sam
poprzez analogię sens drugi, dany tylko w jego obrębie. Istota tej analogii jest
następująca: „Symbol stanowi sam ruch sensu pierwotnego pozwalający nam
uczestniczyć w sensie ukrytym, a tym samym przyswoić sobie rzecz symbolizowaną,
tak iż nie musi już ogarniać podobieństwa rozumem. W tym oto znaczeniu symbol
daje; daje, bo jest intencjonalnością pierwotną dającą sens drugi [...] Symbol zakłada
język umowny, zrywający z podobieństwem dźwiękowym, a odpowiedniość
analogiczna wypływa z intencjonalności wtórnej jego elementu znaczonego, nie mając
nic wspólnego z odpowiedniością zachodzącą między wyrazem znaczącym, ale między
pierwszym sensem a drugim" (Ricoeur, 1985, s. 65).
Z pewnością jest tak, że każda kultura posługuje się własną symboliczną
umownością i posiada własny leksykon symboli, a zadaniem antropologa jest jego
interpretacja. Badaczowi, który pragnie udać się w głąb symbolicznej rzeczywistości,
zaproponować można cztery płaszczyzny analizy (Burszta, Piątkowski, 1992, s. 83).
1) Na płaszczyźnie pierwszej dokonuje się zestawienia wielu wartości tego samego
symbolu; np. symbol nieba niesie ze sobą sens nie-wyczerpalności, bezmiaru,
ogólnego ładu, a także porządku kosmicznego, etycznego czy politycznego (Eliade,
1966, s. 44 - 113). Badacz dochodzi tutaj do istoty symbolu w sposób
fenomenologiczny — poprzez rozpatrywanie jego wielorakiej jedności, poprzez
skupienie wszystkich wartości jego sensu. Na tej płaszczyźnie rozumie się badany
symbol poprzez inny symbol. Symbol nieba będziemy więc zestawiać z symbolami
góry, wieży itp.; za tym idzie z kolei symbolika wstępowania do góry, wspinaczki,
wędrówki itd.
2)
Tutaj rozumienie symboli odnosi się do rytuałów, obrzędów i mitów. I tak
symboliczne znaczenie wody skupia się wokół trzech motywów: źródła życia,
oczyszczenia i centrum odrodzenia. Można je łączyć z obrzędami kalendarzowymi czy
mitami o źródle stworzenia. Te trzy motywy w różnych kulturach tworzą konfiguracje
o różnym stopniu spójności. Wyobrażenie wody jako obojętnej masy zawiera
nieskończone możliwości, woda to potencjalność, bezprzedmiotowość, źródło źródeł,
obietnica rozwoju, a także groźba pochłonięcia. Zanurzyć się w wodzie — wyjść z
niej, poprzez symboliczną śmierć — to powrócić do źródeł, otrzymać nową siłę. Woda
jest czynnikiem odrodzenia cielesnego i duchowego, symbolem płodności, a także
czystości, mądrości, łaski i cnoty. Ambiwalencja tego symbolu zawiera się w tym, że
jest ona źródłem życia i źródłem śmierci. Istotną rolę odgrywają studnie, strumienie,
ź
ródła, padający deszcz, co uzewnętrzniają mity i rytuały. Woda jest także łączona z
umysłem boskim jako materia doskonała, płodna i przezroczysta. Sama w sobie
zawiera właściwość oczyszczającą, stąd uważana jest za uświęconą i używana w
rytualnych obmyciach. I tak dalej, i tak dalej, długo snuć możemy kolejne przybliżenia
możliwych kontekstów symbolicznych i interpretacji wody.
3)
Na tej wreszcie płaszczyźnie z danym symbolem łączy się różne sfery ludzkiego
doświadczenia egzystencjalnego i formy symbolicznych przedstawień. Doświadczenia
ś
mierci i odrodzenia odniesione do sym-bolizmów życia ukazują sprzeczność i
tożsamość tych przeciwieństw oraz ich rolę w kulturze.
Badanie symboli oznacza tedy badanie „serca" kultury, gdyż w symbolach właśnie
ucieleśnia się cały system wyobrażeń i znaczeń, dzięki którym ludzie przekazują,
utrwalają swoją wiedzę o życiu i swój doń stosunek. Według Clifforda Geertza,
antropologia kultury winna odwoływać się do najszerszej z możliwych koncepcji
symbolu: odnosi się on do każdego przedmiotu, który służy jako nośnik wyobrażenia;
to „wyobrażenie" jest znaczeniem symbolu. I dalej: „Cyfra 6, napisana, ułożona jako
szereg kamieni, nawet wykropkowana na taśmie komputera, jest symbolem. Ale
symbolem jest także krzyż, wysławiany, przedstawiany, kreślony w powietrzu,
wiszący na szyi; kawał zamalowanego płótna nazywany Guernicą lub pomalowany
kamień zwany churinga, słowo «rzeczywistość», a nawet morfem «-ing». Wszystko to
są symbole lub przynajmniej elementy symboliczne, ponieważ są one namacalnymi
przedstawieniami pojęć, abstrakcjami ujętymi w naocznych formach, konkretnym
wcieleniem idei, postaw, sądów, tęsknot i wierzeń" (Geertz, 1992, s. 503). Symbole,
podobnie jak cały pojęciowy porządek pojęciowy, są modelami „dla" rzeczywistości i
modelami rzeczywistości samej. Okresy przejawiania się sacrum — czas święta,
rytuału i obrzędu — unaoczniają i obnażają symboliczny porządek świata ludzkiego.
„Istotą ludzkiego myślenia jest dostrzeganie strukturalnych podobieństw między
zespołami procesów, działań, reakcji, jednostek a innymi ich zespołami, którym te
pierwsze służą jako program; program, który może być ujęty jako ich przedstawienie,
pojęciowe wyobrażenie — symbol" (ibidem, 507). Cechą ludzkiej rzeczywistości jest
wszechobecny symbolizm, uniwersalny jako zasada i partykularny w formach
konkretnych realizacji.
Rozdział 6
RODZINA I POKREWIEŃSTWO
Trudno o bardziej klasyczny temat antropologiczny niż problematyka związana z
ż
yciem społecznym, formami małżeństw, związków pokrewieństwa i powinowactwa.
Istnieją wręcz specjaliści od tych właśnie zagadnień, którzy poświęcili im cały
dorobek naukowy. Wszelako jest to także ten zakres kultury, który wymaga bardzo
specjalistycznej wiedzy, żmudnych analiz, proponowane rozwiązania są tymczasowe i
niepewne, a podstawowe kwestie pozostają nadal nie rozwiązane. A przecież — z
drugiej strony — rzecz dotyczy pozornie zjawisk podstawowych, oczywistych, takich,
w jakie wszyscy jesteśmy z reguły uwikłani i w których jesteśmy w pewnym stopniu
kompetentni. Powiada się wszak, że rodzina to „podstawowa komórka społeczna".
Raymond Firth pisał przed laty: „Stwierdzono, że w każdej społeczności ludzkiej,
która była przedmiotem naukowego badania, nawet u Pigmejów i innych ludów
niezmiernie prymitywnych, rodzina jest jednostką podstawową. Czasami fakt ten jest
zawoalowany zwyczajami i na tej podstawie badacze stwierdzali bezład płciowy,
małżeństwo grupowe i wspólne wychowywanie dzieci. Twierdzono, że tego rodzaju
warunki
istnieją
wśród
prymitywnych
plemion
Australii.
Jednak
badania
Malinowskiego, Radcliffe-Browna i późniejszych uczonych wykazały, że u podstaw
nawet najdziwaczniejszych odchyleń życia seksualnego leży rzeczywista rodzina w
naszym rozumieniu" (Firth, 1965, s. 123). A zatem, jak to jest — czy rodzina i
pokrewieństwo są uniwersalne, a jedynie w różnych kulturach przybierają odrębną
postać jako dziwaczne „odchylenia", czy też są wyłącznie kwestią konwencji,
interpretacji „praw natury", z czego bierze się owa rozmaitość typów rodzin i struktur
pokrewieństwa i wielka dowolność w tym względzie? I pytanie kolejne, jakie się
nasuwa: Czy rodzina i pokrewieństwo wzajemnie się warunkują, a jeśli tak, co jest
pierwotne?
Problematyka pokrewieństwa pojawiła się w antropologii w czasach ewolucjonizmu
i odtąd jest już stale obecna w tej dyscyplinie. Zgodnie z ogólnymi założeniami nauki
XIX wieku, poszukującej przede wszystkim praw rozwojowych, również i w tej
dziedzinie przyjęto, iż skoro nowoczesna rodzina opiera się zasadniczo na małżeństwie
monogamicz-nym, zatem wśród ludów pierwotnych ex definitione nie mogła wystę-
pować. Stworzono więc koncepcję pierwotnego promiskuityzmu (bezładu płciowego) i
małżeństwa grupowego
3
jako stadiów poprzedzających „właściwą" rodzinę typu
nowoczesnego. Jak jednak zauważył Lévi-Strauss, takie stanowisko nie dawało się
utrzymać w świetle późniejszych badań terenowych. Pokazały one, iż wśród
najbardziej prostych społeczeństw w rodzaju Andamańczyków z wysp na Oceanie
Indyjskim, brazylijskich Nambikwarów czy afrykańskich Buszmenów jedyną istotną
strukturą społeczną była rodzina, często monogamiczna. „Rodzina małżeńska do-
minuje zatem na dwóch końcach drabiny, na której można umieścić społeczności
ludzkie zależnie od stopnia ich rozwoju technicznego i gospodarczego" — stwierdza
Lévi-Strauss (1993, s. 77). Fakt ten tłumaczono dwojako. Dla przedstawicieli
wiedeńskiej szkoły kręgów kulturowych pierwotna monogamia (wyraz i konsekwencja
3
Małżeństwo grupowe: „typ małżeństwa polegający na zbiorowym partnerstwie osób uprawnionych do
współżycia płciowego. M.g. różni się od promiskuityzmu tym, że dobór partnerów przebiega według ustalonej
zasady" (Szynkiewicz, 1987, s. 225)
wiary w Istotę Najwyższą) była wyrazem „złotego wieku" ludzkości, która potrafiła
wówczas korzystać z dobrodziejstw życia rodzinnego; potem życie uległo
„wynaturzeniu" i dopiero chrześcijaństwo przywróciło mu właściwą miarę. Drugie
tłumaczenie natomiast zawiera cytowana wcześniej wypowiedź Firtha, która
sprowadza się do opinii, że życie rodzinne istnieje we wszystkich społecznościach
ludzkich i reguła ta nie ma nic wspólnego z „powolną ewolucją" ani z „teorią upadku".
Przyczyny tkwią w biologicznych i społecznych potrzebach — najpierw kobiety
ciężarnej, potem matki i dziecka.
Jak słusznie pisze polski znawca tej problematyki, Sławoj Szynkiewicz, to drugie
wyjaśnienie jest jedynie pozornym rozwiązaniem dylematu, nie odpowiada bowiem na
podstawowe pytanie, czym zatem jest powszechna rodzina i powszechne
pokrewieństwo. Antropologowie dokonali aksjologicznego wyboru i przyjęli, iż
„istnieją dwa rodzaje pokrewieństwa — biologiczne oraz społeczne, i że oni zajmują
się tym drugim bez ryzyka, że badają jedynie czyjeś peryferie. Nie położyło to kresu
rozterkom, co widać wówczas, gdy [...] trzeba odpowiedzieć na pytanie o charakter
(naturę, rodzaj, pochodzenie) owych społecznych więzi pokrewieństwa. Tu właśnie
zaczynają się poważne rozbieżności. Jedni uznają biologiczny charakter tych więzi,
które znajdują swą artykulację w kulturze (tzw. stanowisko genealogiczne), inni
twierdzą, że biologiczna bywa tylko symbolika pokrewieństwa, ono samo zaś jest
tylko mentalnym uogólnieniem relacji między ludźmi. Jeśli relacje te odwołują się w
nazewnictwie do symboliki pokrewieństwa (a jest nią także terminologia), to wówczas
mamy do czynienia z pokrewieństwem. Takie stanowisko można nazwać
socjologicznym" (Szynkiewicz, 1992, s. 42). Ilustracją odmienności tych dwóch
stanowisk jest choćby powstała na gruncie katolickiego prawa kanonicznego definicja
pokrewieństwa jako węzła natury fizjologicznej, „jaki powstaje między osobami, które
przez bezpośrednie lub pośrednie zrodzenie pochodzą od wspólnego najbliższego
przodka. Węzeł ten, choć jest w zasadzie natury fizjologicznej, tworzy jednak między
osobami tej samej krwi najściślejszą także więź natury społecznej i moralnej"
(Biskupski, 1956; za: Szynkiewicz, ibidem, s. 43). Jest to definicja nie do przyjęcia dla
większości antropologów, reprezentujących drugi typ stanowiska, ale funkcjonuje ona
w kulturze europejskiej jako najbardziej „racjonalne" rozumienie pokrewieństwa,
którego wynikiem jest małżeństwo monogamiczne i system genealogiczny
porządkujący w sposób klarowny (dla nas!) relacje pomiędzy krewnymi.
Ernest Gellner, zwolennik stanowiska genealogicznego, próbował u-zgodnić
biologiczne i społeczno-kulturowe rozumienie pokrewieństwa. Wiadomo, że
społeczeństwo składa się z osobników płci męskiej i żeńskiej, z których dowolna
dwójka z czysto biologicznego punktu widzenia może połączyć się w parę. Jedyną
barierą jest tutaj wiek. Ale ludzie nigdzie nie łączą się w sposób dowolny, co
sugerowała ewolucjonistyczna teoria promiskuityzmu: faktyczne związki są jedynie
podklasą związków możliwych biologicznie. A zatem: „Struktura pokrewieństwa w
pierwszym sensie oznacza szczegółowe przedstawienie, jak owa klasa jest selek-
cjonowana, inaczej mówiąc, które związki lub raczej które rodzaje związków
faktycznie występują" (Gellner, 1995, s. 210). W drugim rozumieniu struktura
pokrewieństwa stanowi korelację ról społecznych, nie będących logicznym
następstwem związków zdefiniowanych biologicznie; struktura definiuje jedynie role
pokrewieństwa zgodnie z pierwszym znaczeniem tego terminu. „Struktura
pokrewieństwa w tym sensie szczegółowo określa, które role, jak trwale i do jakiego
stopnia są funkcjami pozycji pokrewieństwa biologicznego osoby działającej (lub vice
versa). Będzie ona także zawierała negatywne twierdzenia, że taka a taka rola nie jest
powiązana z pokrewieństwem. Na przykład często powiada się, że społeczeństwo
industrialne różni się od większości społeczeństw agrarnych tym, że mniej ról jest w
nim funkcjami pokrewieństwa" 'ibidem, s. 210-211). Oba sensy pokrewieństwa są
wprawdzie — jak sugeruje Gellner — logicznie rozłączne, ale problem w tym, iż w
trakcie badań antropologicznych nie dają się analizować osobno. Choćby dlatego, że
ludzka świadomość miesza je i traktuje zamiennie. Wiele istotnych ograniczeń
biologicznych dotyczących łączenia się w pary działa bowiem w kategoriach ról
społecznych. Najbardziej fascynującym zagadnieniem antropologicznym jest owo
niepełne pokrywanie się pokrewieństwa społecznego z fizycznym.
Interesujące i będące ciągle przedmiotem sporów podejście do tego problemu
zaproponował Claude Lévi-Strauss, któremu przede wszystkim poświęcimy obecnie
uwagę. Warto to uczynić także i z tego względu, iż jego teoria rodziny i
pokrewieństwa w szeroki sposób łączy się z teorią myślenia symbolicznego i wizją
ludzkiej kultury.
Przypomnijmy sobie opozycyjne zestawienie cech definicyjnych porządków natury i
kultury, które podaliśmy w rozdziale „Kultura i kultury". Otóż Lévi-Strauss byłby
skłonny ową dychotomię zaakceptować, gdyby nie pewien fenomen, który burzy
oczywistość całej konstrukcji. Chodzi o zakaz kazirodztwa, jeden z „mechanizmów"
leżących u podstaw narodzin kultury jako systemu norm i zachowań symbolicznych.
W dziele Elementarne struktury pokrewieństwa możemy przeczytać, iż: „Zakaz
kazirodztwa nie jest ani czysto kulturowego, ani czysto naturalnego pochodzenia; nie
jest także zbitką elementów wziętych zarówno z natury, jak i kultury. Ustanawia on
fundamentalny krok, dzięki któremu, poprzez który i przede wszystkim w którym
dokonuje się przejście od natury do kultury. W pewnym sensie przynależy on do
natury, gdyż jest ogólnym warunkiem kultury; nie dziwmy się więc, że bierze od
natury jej cechę formalną, tzn. uniwersalność. Ale w pewnym sensie jest już kulturą,
działającą i narzucającą swą regułę zjawiskom, które pierwotnie do niej nie należały"
(Lévi-Strauss, 1969, s. 24). Zakaz kazirodztwa ma więc status paradoksalny, jest
zarówno uniwersalny, jak i normatywny; z jednej strony zakazuje na podstawie
uniwersalnych „praw natury", z drugiej — co jest istotniejsze — uruchamia wymianę
matrymonialną w ramach kultury, jego strukturalną inwersją jest bowiem zasada
egzogamii. Najbardziej istotnym elementem rozumowania Lévi-Straussa jest właśnie
wskazanie na pozytywny aspekt tabu kazirodczego w postaci zasady egzogamii, która
gwarantuje wymianę społeczną w formie uruchomienia wymiany matrymonialnej.
Aby powyższe rozumowanie poprzeć dalszą argumentacją, francuski badacz
odwołuje się do innego podstawowego założenia mówiącego, iż w świadczeniach
matrymonialnych przejawiają się trzy podstawowe zasady ludzkiego myślenia (trzy
struktury umysłu). W kolejności są to:
1)
wymóg Normy jako Normy (umysł ludzki zawsze porządkuje świat naturalny i
„przekłada" jego prawa na system konwencjonalnych reguł i norm, takich jak
negatywny zakaz kazirodztwa i nieodłączna odeń pozytywna zasada egzogamii),
2)
zasada wzajemności (każdemu świadczeniu odpowiada przeciw-świadczenie, co
pozwala rozwinąć się różnorodnym formom wymiany, w tym małżeńskiej) oraz
3)
syntetyzujący charakter Daru (dobrowolne przekazanie przez jednostkę drugiej
jednostce jakiejś wartości, a jest nią bez wątpienia kobieta, zmienia je w partnerów i
dodaje nową jakość do przekazywanej wartości) (ibidem, s. 84).
Lévi-Strauss przeciwstawia się całej dotychczasowej tradycji antropologicznej,
twierdząc, że rodzina elementarna nie jest jednostką, która nie daje się dalej
„rozkładać"; opiera się ona na małżeństwie, a więc jest czymś złożonym — stanowi
rezultat wymiany między grupami, których nie łączy żadna konieczność biologiczna.
Inny znawca problematyki pokrewieństwa, Radcliffe-Brown, uważał, że rodzinę
elementarną zawsze tworzy mężczyzna, jego żona oraz ich dzieci. Porządkiem
pierwotnym są z kolei trzy szczególne rodzaje porządków społecznych:
1)
między rodzicami a dziećmi,
2)
między rodzeństwem (dziećmi tych samych rodziców) oraz
3)
między mężem a żoną.
Wszystkie inne stosunki, np. uwzględniające ojca ojca, brata matki, siostrę żony
itd., są już wyrazem porządków wtórnych i odzwierciedlają się w genealogii.
Całkowicie odmienne rozumowanie Levi-Straussa najlepiej oddadzą jego własne
słowa, zacytujmy zatem dwa obszerne fragmenty z Antropologii strukturalnej. Jaka
jest tedy reguła formująca funkcjonowanie pokrewieństwa? „Pokrewieństwo może być
ustanowione i trwać tylko dzięki określonym sposobom zawierania związków i po-
przez nie. Inaczej mówiąc, stosunki traktowane przez Radcliffe-Browna jako «stosunki
pierwotne», są zależne od tych, które uważa on za wtórne i pochodne. Podstawową
cechą pokrewieństwa ludzkiego jest to, że ma ono za warunek swojego istnienia
ustanowienie stosunków między «rodzinami elementarnymi» by użyć terminologii
Radcliffe-Browna. Naprawdę elementarne nie są więc rodziny; są one izolowanymi
członami, a «elementarne» są tylko zachodzące między nimi stosunki" (1970, s. 112).
W konsekwencji zapomnieć należy o istnieniu związków biologicznych w „rodzinie
elementarnej" Radcliffe-Browna i spojrzeć na pokrewieństwo jako na złożony system
kulturowy. „Niewątpliwie rodzina biologiczna jest obecna i przedłuża się w
społeczeństwie ludzkim. Ale tym, co nadaje pokrewieństwu jego znamię faktu
społecznego, nie jest to, co zachowuje ono z natury; jest tym zasadniczy krok, przez
który ono się z niej odłącza. System pokrewieństwa nie polega na obiektywnych
związkach filiacji lub więziach krwi zachodzących między jednostkami; istnieje on
tylko w świadomości ludzi, jest arbitralnym systemem przedstawień, a nie
spontanicznym rozwinięciem sytuacji faktycznej" (ibidem, s. 111 — podkr. W.J.B.).
Jest zatem tak, iż to zdolność myślenia symbolicznego pozwala ludziom „zbliżać"
całości, których obiektywnie nic nie „każe" im łączyć. W jednym wypadku jako
rezultat pojawia się typowe małżeństwo monogamiczne, kiedy indziej różne formy
poligynii lub poliandrii4. Typ małżeństwa dozwolony czy wręcz postulowany w jednej
społeczności, w innej może podlegać formalnym zakazom. Rozumowanie Lévi-
4Poligynia: „typ małżeństwa, w którym jeden mężczyzna pozostaje w związku z kilkoma kobietami
równocześnie; najczęstszy przypadek poligamii"; poliandria: ,typ małżeństwa, w którym jedna kobieta pozostaje
w związku z kilkoma mężczyznami jednocześnie; szczególny i rzadki przypadek poligamii" (Szynkiewicz, 1987,
s. 286, 288).
Straussa interpretowano niekiedy w sposób, który sugerował, iż antropolog ten
opowiada się za całkowitym pomijaniem pokrewieństwa biologicznego. Chodzi jednak
o to, iż systemy pokrewieństwa mogą dopiero zapewnić ustalenie danych
biologicznych, umożliwiają one bowiem ścisłe rozgraniczenie pomiędzy połączeniem
jednostek przez małżeństwo a więzią opartą na zasadzie pokrewieństwa. Jak poucza
nas od przeszło stu lat antropologia, systemy pokrewieństwa są zmienne i posługują
się różnymi ograniczeniami o charakterze zewnętrznym. Wszelako, jeśli za ich
centralną część uznać małżeństwo, wówczas obowiązują sztywne i powszechnie
obowiązujące zasady. Jak pisze interpretujący myśl Lévi-Straussa René Girard:
„małżeństwo jest zawsze zakazane pomiędzy rodzicami i dziećmi oraz pomiędzy
braćmi i siostrami. Odstępstwa od tej zasady są tak nieliczne i tak specyficzne (np.
rodziny dynastyczne — przyp. W.J.B.), najczęściej o charakterze rytualnym, że można
je uznać za wyjątki potwierdzające regułę [...] Zasadnicze przepisy są zawsze takie
same: nie istnieje system pokrewieństwa, który w sferze seksualnej nie rozdzielałby
tego, co dozwolone, od tego, co niedozwolone w ten sposób, by rozgraniczyć funkcję
rozrodczą od stosunków filiacji oraz braterstwa. Tym samym ludzie, którymi rządzi
system pokrewieństwa w zakresie ich praktyk seksualnych, mają dzięki temu
możliwość orientacji w podstawowych kwestiach dotyczących rozrodu" (Girard, 1994,
s. 83).
Problematyka pokrewieństwa była pierwszym zakresem zjawisk, którym w ogóle
zajął się Lévi-Strauss i tutaj zastosował on także po raz pierwszy swoją „metodę
strukturalną". Opiera się ona — jak była o tym mowa w rozdziale „Język i myślenie o
ś
wiecie" — na modelu lingwistycznym. System pokrewieństwa obejmuje w istocie
dwa różne porządki rzeczywistości:
1)
system nazw (terminologia i słownictwo) oraz
2)
system postaw.
Nie są one równorzędne, ale zasadniczo różne, gdyż system postaw nie musi
wyrażać się w odmiennym, świadomie stosowanym słownictwie. Punktem wyjścia dla
Lévi-Straussa jest system pokrewieństwa traktowany właśnie jako system postaw,
które tworzą dwie relacje dwuczłonowe: a. autorytatywnej surowości i b. familiarnej
zażyłości. W obrębie danej grupy społecznej (chodzi w tym wypadku głównie o
kultury plemienne) zawsze występują relacje więzi małżeńskiej (mąż, żona), filiacji
(ojciec, syn), pokrewieństwa (brat żony, żona) oraz wujostwa (brat żony, syn). Lévi-
Strauss wysuwa hipotezę, iż w wypadku konkretnego, dającego się empirycznie zbadać
systemu pokrewieństwa, każda z tych czterech ostatnich relacji zawiera się w jednej z
dwóch relacji bardziej podstawowych, czyli a. lub b. Strukturalizm zmierza zawsze, a
więc i tutaj, do tego, aby pokazać, iż jeśli znajdzie się zasadę, na której opiera się
powyższa klasyfikacja, ustali się tym samym strukturę systemu pokrewieństwa.
Ostateczna
konkluzja,
wynikająca
z
tych
„algebraicznych"
wywodów
strukturalnych, jest następująca: „Systemy pokrewieństwa, reguły zawierania
małżeństw i reguły filiacji tworzą uporządkowany zespół; jego funkcją jest
zapewnienie trwałości grupy społecznej przez powodowanie, by stosunki oparte na
związkach krwi, oraz te, które opierają się na powinowactwie, krzyżowały się ze sobą
niczym nici w tkaninie. Mamy tedy nadzieję, że przyczyniliśmy się do wyjaśnienia
ruchu maszyny społecznej, która nieustannie wydobywa kobiety z ich grup
pokrewieństwa, aby umieścić je w tyluż grupach domowych, przekształcających się z
kolei w grupy pokrewieństwa itd." (Lévi-Strauss, 1970, s. 404).
Dla Lévi-Straussa nie ma zatem „gorszych" i „lepszych" systemów pokrewieństwa,
typów małżeństw i rodzin, gdyż wszystkie one w równym stopniu wypełniają swoją
rolę symbolicznego porządkowania relacji międzyludzkich. Podobne stanowisko
wyraża Edmund Leach, ale stosuje inną metodę, której celem jest zilustrowanie tezy,
iż takie pojęcia, jak „«mał-zenstwo» i «ojcostwo» są pierwotnie «ideami»
generowanymi w umyśle; nie są opisami żadnej obiektywnej materialnej «rzeczy» w
ś
wiecie zewnętrznym" (Leach, 1989, s. 71). Antropolog brytyjski uważa za o wiele
bardziej owocne zajęcie się — zamiast systemami klasyfikacji pokrewieństwa —
zasadami odnoszącymi się do zawierania związku małżeńskiego. Każdego, kto
zainteresował się bliżej tym problemem, zdumiewa wielka w tym względzie
różnorodność. I tak, niektóre społeczeństwa uważają za rzecz całkowicie
niedopuszczalną, aby mężczyzna wiązał się z kobietą, która nie jest jego krewną; inne
— przeciwnie — stanowczo zakazują małżeństw pomiędzy krewnymi. Istnieją zasady
„nakazujące" małżeństwa z najbliższym kuzynem, inne wskazują na wnuczkę w linii
ż
eńskiej brata babki ze strony matki jako jedyną właściwą partnerkę dla mężczyzny.
Ernest Gellner wspomina, iż w pewnym znanym mu społeczeństwie mężczyzna nie
może ożenić się z kobietą, która była karmiona tą samą piersią, co on (choć była to
jedynie pierś mamki obojga albo jednego z „mlecznego rodzeństwa", jak ich się tam
nazywa). Dla „logika naturalnego", jak powiedziałby Whorf, wszędzie zdumiewa
dziwaczność, zmienność, skomplikowanie, niezrozumiałość i arbitralność pomysłów
małżeńskich w świecie. A oto, jak tłumaczy ów fenomen Leach, sprowadzając go do
trzech zasad „logiki":
„I. Każde prawo, które stwierdza (w odniesieniu do mężczyzny), że «kobieta
kategorii A może być poślubiona, natomiast kobieta kategorii B nie», jest częścią
systemu społecznej klasyfikacji, która służy do uporządkowania środowiska
społecznego danej jednostki.
II. Każde prawo, które stwierdza (w odniesieniu do mężczyzny), że «jeśli kategoria
możliwych do poślubienia kobiet zawiera siostrę X-a, wówczas moja siostra mieści się
w kategorii kobiet możliwych do poślubienia przez X-a», stwierdza zarazem, że ja i X
pozostajemy, w pewnym ogólnym sensie, w równym położeniu. Ma tu zastosowanie
podstawowa zasada wzajemności. W myśl tej zasady oczekuje się ode mnie i od X-a
wymiany podobnego rodzaju rzeczy. Jeśli ja poślubię twoją siostrę, to ty poślubisz
moją. Stawia to nas zupełnie na równi.
III. W związku z tym każda przeciwstawna zasada głosząca (w odniesieniu do
mężczyzny), że «jeśli kategoria możliwych do poślubienia kobiet zawiera siostrę X-a,
a moja własna siostra nie mieści się w kategorii kobiet możliwych do poślubienia
przez X-a», stwierdzam zarazem, iż «ja» i X jesteśmy w pewnym ogólnym sensie w
nierównym położeniu. Zgodnie z tą zasadą, jeśli ja poślubię twoją siostrę, to ty nie
możesz mojej; w pewnym sensie nie jesteśmy równi" (ibidem, s. 73).
Powyższe trzy formalne zasady wydają się jak najbardziej oczywiste, a sposób ich
empirycznego funkcjonowania można prześledzić na przykładzie znaczenia, jakie
przykłada się w różnych społeczeństwach do kwestii granic i barier społecznych. Nie
jest bowiem tak, że regulacje odnoszące się do rodziny i pokrewieństwa są
autonomicznym składnikiem kultury — one „uruchamiają" całą machinę stosunków
klasowych, rasowych, kastowych (Indie), wskazują na status płci itd.
W nowoczesnym społeczeństwie, w związku z jego skomplikowaną strukturą i
rozwarstwieniem, więzi pokrewieństwa mają mniejsze znaczenie od więzi typu
ekonomicznego i politycznego. W grupach prymitywnych, którymi antropologowie
zajmowali się z reguły, rola pokrewieństwa jest o wiele istotniejsza, jako że stanowi
ono podstawę współpracy ekonomicznej, politycznej jedności i wyznacza rolę
zachowań rytualnych. Wiele z kanonów etykiety grup prymitywnych dotyczy sposobu
zachowania się w stosunku do krewnych. Ponadto pomyślność życia takich grup
uzależniona jest od ich ciągłości. Jak pisze Firth: „Sposób, w jaki człowiek zostaje
członkiem grupy w systemie pokrewieństwa, określa się mianem pochodzenia. Sposób,
w jaki uzyskuje stanowisko, pozycję i przywileje, nazywany jest następstwem, a
sposób, w jaki po śmierci jej poprzedniego właściciela otrzymuje własność materialną,
nazywa się spadkobraniem. Zarówno członkostwo grupy, pozycję społeczną, jak i
własność można zyskać poprzez jednego z rodziców lub przez oboje. Jeżeli uzyskuje
się je poprzez jednego z rodziców, to zasadę taką nazywamy unilateralną, jeżeli po
obojgu rodzicach — bilateralną" (Firth, 1965, s. 131). Zasady te są najczęściej tak
trwałe, iż antropologowie zwykli uogólniać nazwy odnoszące się pierwotnie wyłącznie
do nich i określać nimi poszczególne typy społeczeństw jako takich. Stąd mowa jest o
społeczeństwach unilateralnych (matrylinearnych, patrylinearnych) i bilateralnych.
Odrębnym
polem
dociekań
antropologicznych
były
zawsze
terminologie
pokrewieństwa. Terminy, za pomocą których odnosimy się do krewnych, stanowią
„najbardziej nużącą część przedmiotu, ale też nie można bez jej znajomości poznać
systemu pokrewieństwa. Prawdę tę uznaje się powszechnie, dlatego też ponad połowa
publikacji z zakresu pokrewieństwa dotyczy właśnie terminologii" (Szymkiewicz,
1992, s. 95). Każda struktura krewniacza zawierać może wiele potencjalnych relacji,
ale dopiero obserwując konkretne systemy pokrewieństwa, możemy ustalić, które z
nich mają rzeczywiste znaczenie. Nazewnictwo klasyfikuje ten zakres społecznego
uniwersum, któremu dana kultura przypisuje wyróżniony status i realność. Skoro
przyjmiemy, iż w grupach prymitywnych pokrewieństwo stanowi tę sferę
rzeczywistości, na której opiera się ów całościowy mechanizm kultury, nie dziwi
zainteresowanie nią, wyrażane przez antropologów. Nie możemy podjąć w niniejszej
książce tego akurat wątku, odwołajmy się tedy zaledwie do jednego przykładu.
Etnonauka, zwana później antropologią kognitywną, jest tym kierunkiem w
antropologii, który szczegółowo analizował dziedzinę pokrewieństwa jako jeden z
systemów terminologicznych kultury. Każdy taki system nazwany został odrębną
dziedziną semantyczną. Według Levi-Straussa chodzi tutaj o badanie poszczególnych
typów klasyfikacji kulturowych (pokrewieństwo, choroby, nazewnictwo kolorów itp.)
jako systemów nazw. Jedną z ulubionych technik etnonauki stała się tzw. analiza
składnikowa, stosowana z upodobaniem do terminologii pokrewieństwa. Pierwszy jej
krok polega na ustaleniu całkowitego zbioru terminów odnoszących się do
konkretnego systemu pokrewieństwa przy zastosowaniu podstawowego kryterium,
jakim jest zasada komplementarności. „Wszystkie te terminy, których wspólne
desygnaty można traktować jak świat podzielony na komplementarne zbiory zgodnie z
desygnatami terminów, tworzą system terminologiczny" (Goodenough, 1964b, s. 223).
Następnie ustala się potencjalne składniki systemu, tj. pojęcia umożliwiające
rozróżnienie pomiędzy zbiorami i wybiera to z nich, które umożliwia uczynienie
największej liczby faktycznych rozróżnień. Często bywa tak, że składników tych
znajdzie się więcej. Weźmy znany nam termin „ciotka", należący do systemu
terminologicznego pokrewieństwa. Posiada on następujące denotaty: siostra matki,
siostra ojca, przyrodnia siostra matki lub ojca, żona brata matki (lub przyrodnich
braci). Poprzez sprawdzenie, jakie istnieją wspólne cechy znaczenia dla tych
denotatów oraz dzięki skontrastowaniu zbioru denotatów terminu „ciotka" ze zbiorem
innych wyrażeń danego systemu pokrewieństwa, dochodzi się do definicji
składnikowej tego, co termin „ciotka" oznacza. Jest to więc każda osoba krwi lub
powinowata, która jest jednocześnie 1. płci żeńskiej, 2. drugiego stopnia dystansu
genealogicznego od ego, 3. nie w linii prostej, 4. starszej generacji oraz 5. nie
powiązana przez związek małżeński w innej niż starsza generacja pokrewieństwa. W
ten sposób łączy się kilka oderwanych i rozłącznych denotatów w jednolity zbiór,
dzięki czemu tworzą one zawsze kategorię możliwą do opisania jako efekt kombinacji
kilku określonych atrybutów (Goodenough, 1970, s. 73). W ostatnim kroku analizy
składnikowej próbuje się ustalać relacje semantyczne, zachodzące pomiędzy tak
wydorębnionymi
terminami
i
unaocznić
strukturalne
zasady,
rządzące
terminologicznymi systemami pokrewieństwa. Wraz z rozwojem antropologii
kognitywnej, podobne analizy stawały się coraz bardziej skomplikowane, ale
jednocześnie ich wyniki próbowano konfrontować z realnym funkcjonowaniem
formalnych terminologii w życiu społecznym. Raz jeszcze potwierdziło się, iż im
społeczeństwo mniej złożone, tym pokrewieństwo szerzej warunkuje ogólny obraz
kultury, a skomplikowane zasady klasyfikacyjne znajdują swoje odzwierciedlenie jako
swoiście instytucjonalny sposób porządkowania relacji społecznych. Z kolei im bliżej
społeczeństw industrialnych, tym bardziej upraszczają się i „uprywatniają" stosunki
regulowane na mocy zasad krewniaczych i rodzinnych (D'Andrade, 1995, s. 19 - 50).
Dla współczesnych mieszkańców Europy i Ameryki jedyną namacalną realnością
pozostaje własna rodzina i najbliższy krąg krewnych. Lévi--Strauss uważa, iż
niezmienne właściwości każdej rodziny są następujące:
1)
rodzina wywodzi się z małżeństwa,
2)
składa się z męża, żony, dzieci, wokół których mogą ewentualnie skupiać się inni
krewni (np. wuj w wypadku omawianego awunkulatu),
3)
członkowie rodziny związani są wzajemnie więzami prawnymi, obowiązkami
gospodarczymi i religijnymi, ścisłą siecią praw i zakazów seksualnych oraz uczuciowo
(Lévi-Strauss, 1993, s. 83). Fakt, iż w najbliższym nam kontekście kulturowym
dominuje rodzina monogamiczna i stosunkowo prosty system dziedziczenia, powoduje
jednak, iż zanikła w niej rola gospodarcza i religijna, a poszczególne komórki
społeczne, jakimi są małżeństwa, coraz bardziej się atomizują i autonomizują. Jeśli
znakomity pisarz Kurt Vonnegut pisze wielokrotnie o potrzebie „rodziny
rozszerzonej", która byłaby rodzajem wspólnoty więzi, tak potrzebnej w świecie
technologii i indywidualnych karier, nie co innego ma na myśli, jak właśnie tę
atomizację i autonomizację współczesnego życia rodzinnego. Lektura klasycznych
pozycji z kręgu antropologii kultury poucza nas z kolei o dwóch rzeczach. Po
pierwsze, typy rodzin i systemów pokrewieństwa istniejące w różnych częściach
naszego globu dowodzą, że nasz „pomysł na życie" w tym względzie wcale nie jest
jedyny i — z porównawczego punktu widzenia — dość ubogi. Po drugie, globalizacja i
homogenizacja świata sprawiają, że warto w świecie uniformizującym się także pod
względem dominującego wzoru rodziny sięgnąć po pisma antropologów. Choćby po
to, by zdać sobie sprawę, jak niebywale skomplikowane bywają wzory układania przez
ludzi relacji pomiędzy sobą, oraz zobaczyć, że rodzina i małżeństwo to zasadniczo
dobry (lub zły) interes, a nie tylko uczucie i przemożna indywidualna chęć
rozmnażania się. Każde społeczeństwo może istnieć tylko wówczas, jeśli dysponuje
precyzyjnymi regułami „dla odtwarzania pokolenie po pokoleniu zarysów struktury
społecznej" (Lévi-Strauss, 1993, s. 109).
Jest wielce charakterystyczne, że w ostatnich dwóch dekadach problematyka
pokrewieństwa straciła swoją dotychczasową pozycję jako centrum zainteresowań
antropologicznej teorii kultury. Wiąże się to z wieloma czynnikami. Jednym z nich jest
ostateczne
odejście
przez
badaczy
od
strukturalno-funkcjonalnego
modelu
społeczeństwa, a tym samym od analizowania go poprzez pryzmat różnych instytucji
na czele z pokrewieństwem. Drugim nie mniej ważnym czynnikiem jest pojawienie się
silnego nurtu feministycznego w teorii kultury, który zajmuje się przede wszystkim
miejscem i rolą płci w społecznym wizerunku kultury. Badaczki z tego kręgu poddały
całkowitej rewizji sposób patrzenia na relacje pomiędzy mężczyznami i kobietami, a
zwłaszcza związek pokrewieństwa i płci ze strukturami ekonomicznymi i
politycznymi. Z jednej strony analizuje się sposób myślenia o kobietach w tradycyjnej
antropologii (jej rola sprowadza się do rodzenia i wychowywania dzieci oraz dbania o
domowe ognisko) i mężczyznach, uczestnikach życia publicznego, jednostkach pra-
wdziwie aktywnych. Z drugiej — sytuuje się sferę płci i rodziny w całokształcie
systemu społecznego, aby pokazać, w jaki sposób zarówno jedna, jak i druga są
rodzajem kulturowego konstruktu. W konsekwencji, feministki nie tylko są krytyczne
wobec dziedzictwa antropologii w dziedzinie studiów nad pokrewieństwem, ale pragną
aktywnie działać na rzecz zmiany społecznych (w tym naukowych) wyobrażeń o
kobiecie w społeczeństwie.
Tę ostatnią uwagę możemy potraktować szerzej — jako zaproszenie do przyjrzenia
się współczesnemu stanowi kultury i humanistyki, jako zachętę do opisania procesów,
które obecnie dokonują się w świecie i które w zasadniczy sposób odmieniają oblicze
badań z kręgu antropologii kultury. Nie tylko kobiety przestały być biernym obiektem
dociekań i wypowiadają się własnym głosem; nasza współczesność jako całość cha-
rakteryzuje się wielogłosowością, a głos antropologów jest tylko jednym z wielu.
Ś
wiat wielce się skomplikował i nic nie jest już takie, jak w czasach Malinowskiego i
Radcliffe-Browna. W ostatnich dwóch rozdziałach zajmiemy się najważniejszymi
elementami składającymi się na ów obraz współczesności końca wieku.
Rozdział 7
ETNICZNOŚĆ I WIELOKULTUROWOŚĆ
W pierwszym, wprowadzającym rozdziale dość szczegółowo mówiliśmy już o
warunkach, w których doszło do ukształtowania się antropologicznych zainteresowań
obcymi systemami kulturowymi. Obecnie wypada powrócić na moment do tamtych
rozważań po to, aby zarysować z kolei kontekst, w jakim pojawiła się w tej
dyscyplinie szeroko rozumiana problematyka etniczna i narodowościowa. Nie jest
bowiem tak, iż była ona od samego zarania w niej obecna, albowiem jej początki
sięgają dopiero przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych obecnego stulecia.
Narzuca się zatem pytanie: Dlaczego tak relatywnie późno zagadnienia etniczne
zainteresowały „koneserów zróżnicowania", jak często nazywa się antropologów?
Współczesna literatura antropologiczna oraz z kręgu tzw. cultural studies
przepojona jest debatami nad kolonializmem i postkolonializmem jako dwoma
zasadniczo odrębnymi sytuacjami społeczno-politycznymi, w których przyszło
uprawiać badaczom studia nad obcymi kulturami, a mówiąc szerzej — nad kulturą
jako taką. Nie wchodząc w tym miejscu w niezwykle złożoną argumentację
wspomnianych debat, zajmijmy się jednym ich aspektem. Wskazać można, że
antropologiczne postrzeganie rzeczywistości kulturowej kształtowało się w sytuacji,
gdy obraz świata, w sposób niejako naturalny zdawały się konstytuować dwie obszerne
kategorie pojęciowe, które nazwać możemy „centrum" i „peryferiami". Dzięki
przewadze technologicznej, jaką Zachód zyskał nad resztą świata, oraz niezwykłej
mobilności jego kultury, rozwojowi nauki i potędze militarnej, wielkie połacie świata
dostały się w obręb oddziaływania cywilizacji nowożytnoeuropejskiej. To ona właśnie
nadawała kierunek ekonomicznemu i społeczno-politycznemu rozwojowi poszczegól-
nych jego części, decydowała o tendencjach i sposobie przemian, jakie się tam
dokonywały. Proces ten został szczegółowo opisany w monumentalnej pracy Erica
Wolfa Europę and the People without Hlstory (1982). Przyjęte powszechnie
sformułowanie the West and the Rest odzwierciedlało dobitnie ów podział świata na
„centrum" i „peryferie": centrum to Zachód, najbardziej rozwinięta całość
cywilizacyjna o dominującej pozycji wobec peryferii, a więc reszty świata, która
pozostawała w bezpośredniej bądź pośredniej zależności od tej pierwszej.
Antropologia z wyboru zajęła się właśnie peryferiami świata rozumianymi w
dwojakim sensie. Po pierwsze, chodziło o geograficzne oddalenie od kultury
„centrum", co gwarantować miało szczególny rodzaj doświadczeń, niedostępnych
uczestnikom społeczeństw nowoczesnych. Po drugie, założono wszakże, iż „peryferie"
są o wiele bardziej zróżnicowane i „barwne" niż to, co znano z realiów, w których
egzystuje człowiek Zachodu. A zatem powiedzieć można, że antropologia miała
dostarczać wiedzy o wszelkich możliwych wariantach konwencji kulturowych, które
znajdowały się jeszcze w jakimś stopniu niezależności od wpływów Zachodu. Powiada
się nawet dzisiaj (Herbert, 1991), że idea kultury w szerokim sensie antropologicznym
pojawia się na scenie naukowej jako element ściśle związany z krytyką społeczną,
skierowaną przeciwko negatywnym efektom industrializacji. To, co określano mianem
kultury — w antropologii i poza nią, np. w krytyce literackiej — było ideałem
harmonijnej, osobistej i zbiorowej perfekcji, zespołem wartości tworzących prawdziwy
standard piękna dla ludzi. Zachód zdawał się od tego ideału coraz bardziej oddalać,
między innymi wskutek rozwoju cywilizacyjnego. Można go było jednak jeszcze
odnaleźć w świecie odległych kultur peryferyjnych. Tak charakterystyczne dla
koryfeuszy antropologii zainteresowanie pojedynczymi społeczeństwami plemiennymi
doskonale odzwierciedlało ten sposób rozumowania. Boasowi, Malinowskiemu,
Radcliffe-Brownowi, Evans-Pritchardowi, Fortesowi, Leachowi, Levi-Straussowi i
setkom innych badaczy zawdzięczamy monografie tzw. społeczeństw prostych, z
których każde było światem samym w sobie, jakby miniaturą ludzkiej kultury
postrzeganej jako harmonijna całość.
Druga wojna światowa, a właściwie jej wielorakie konsekwencje sprawiły, że
dotychczasowy obraz świata uległ gwałtownej zmianie. Przede wszystkim załamywać
się począł imperialny porządek, a ustalone strefy wpływów poszczególnych mocarstw
kolonialnych kurczyły się nieustannie. Lata sześćdziesiąte przyniosły prawdziwą
eksplozję dążeń niepodległościowych w Afryce i innych rejonach świata. Wiele z
ludów badanych przez antropologię zostało uwikłanych w postkolonialne procesy
tworzenia nowego porządku etnicznego na zupełnie nowych zasadach. Co więcej,
członkowie tradycyjnych społeczeństw, dotąd badanych w ich własnym środowisku,
„zawitali" do Europy i Ameryki Północnej, stając się z czasem stałym elementem
tamtejszego pejzażu, tworząc mniejszości etniczne poszczególnych krajów. Metafora
„centrum" i „peryferii" w dotychczasowym kształcie straciła rację bytu. Jak powiada
Ulf Hannerz, świat stał się obecnie globalną ekumeną (1987), w której nie słabnie
jednak rola procesów etnicznych, narodowościowych i — co jest zjawiskiem
najświeższej daty — z kręgu ideologii multikulturalizmu. Fenomenem naszych czasów
jest powrót do więzi i resentymentów etnicznych w świecie zdominowanym przez
ponadnarodowe korporacje i skomputeryzowane sieci informatyczne. Antropologia w
szerokim zakresie podjęła wyzwanie współczesności i włączyła się do rozważań
powyższych problemów.
Termin „grupa etniczna" zastąpił dawniej używane powszechnie pojęcia
„plemienia", „społeczności plemiennej" czy „społeczeństwa tradycyjnego" (Cohen,
1974, s. 379). Jednakże rzecz nie w prostej zamianie terminologicznej, odzwierciedla
ona bowiem odpowiednią zmianę w sposobie myślenia samych antropologów. Można
ją określić jako przejście od badań izolacjonistycznych poszczególnych kultur
traktowanych jako statyczne jednostki strukturalno-funkcjonalne do analiz dynamiki,
złożoności i wzajemnych związków różnego rodzaju etnicznych grup.
Thomas Hylland Eriksen wydrębnia następujące podstawowe typy grup etnicznych
(1993, s. 13 - 14):
1) Miejskie
mniejszości
etniczne.
Badania
takich
grup
dotyczą
procesów
adaptacji
imigrantów
do
warunków
industrialnych,
kwestii rasowych, relacji mniejszości do społeczeństwa goszczącego oraz problemów
zmiany kulturowej. W wypadku podobnych zbiorowości w grę wchodzą wprawdzie ich
rozmaite interesy polityczne, ale rzadko dochodzi z ich strony do żądań niezależności i
z
reguły
podporządkowują
się
one zasadom kapitalistycznego systemu produkcji i konsumpcji. W tym kontekście
głównie rozwija się dzisiaj ideologia multikulturalizmu, którą zajmiemy się pod koniec
rozdziału.
2) Ludy tubylcze (miejscowe). Jest to określenie — często o zabarwieniu
eufemistycznym — pierwotnych mieszkańców danego terytorium, którzy są obecnie
pozbawieni większej władzy politycznej i tylko częściowo zintegrowani z
dominującym narodem tworzącym państwo. Ludy takie pozostają często na
przedindustrialnym etapie sposobu produkcji i reprezentują pozbawiony państwa
system polityczny (Minority Rights Group, 1990). Co ciekawe, Baskowie i
Walijczycy, mimo iż są tak samo rdzennymi mieszkańcami dzisiejszej Hiszpanii i
Wielkiej Brytanii, jak — powiedzmy — amazońscy Jívaro Ameryki Południowej, nie
podpadają pod tę kategorię, o czym decydują względy czysto polityczne.
3) Protonarody.
To
grupy
najczęściej
obecne
w
mediach
w
latach
dziewięćdziesiątych: Kurdowie, Sikhowie, Palestyńczycy, Tamilowie i ciągle
pojawiający się kolejni kandydaci, pretendujący do miana „prawdziwego" narodu.
Grupy te mają swoich liderów politycznych oraz ideologów, którzy podkreślają
podstawowe dążenie ruchów nacjonalistycznych, jakim jest własne państwo. Są one
często
terytorialnie
zwarte
i
zakorzenione,
zróżnicowane klasowo i pod względem poziomu wykształcenia, liczniejsze niż
zbiorowości z dwóch pierwszych kategorii. Niekiedy określa się je mianem „narodów
bez państwa".
4) Grupy etniczne w „społeczeństwach pluralistycznych". Ten ostatni termin określa
zwykle państwa będące tworem kolonializmu, które składają się z kulturowo
heterogenicznych populacji. Typowymi ich przedstawicielami są Kenia, Indonezja i
Jamajka. Mimo jednolitego systemu politycznego i ekonomicznego, grupy tworzące
takie społeczeństwa są bardzo odmienne.
Kiedy mówimy o grupie etnicznej, zakładamy, iż jest ona pewną wyodrębnioną
jednostką społeczną, która odróżnia się od innych zbiorowości. A zatem można
powiedzieć, iż poczucie etniczności rodzi się zawsze w sytuacji kontaktu
międzygrupowego — jest wręcz tworzone poprzez ten kontakt. Może on przybierać
bardzo różne postacie — od harmonijnego współżycia i kooperacji, poprzez formalną
tolerancję w ramach ustalonych granic terytorialnych, klasowych i innych, aż do
krwawych konfliktów etnicznych, jakich nieomal na co dzień jesteśmy świadkami w
mass mediach.
Rodzi się jednak podstawowe pytanie: co to jest etniczność? Wprawdzie nie aż do
tego stopnia jak w wypadku pojęcia kultury, ale proliferacja definicji etniczności jest
ogromna (Williams, 1989). Eriksen podaje jedną z nich, która wydaje się dobrym
punktem wyjścia do dalszych rozważań. Według niego o zjawisku etniczności możemy
mówić jedynie w sytuacji, gdy:
1)
dwie grupy (albo większa ich liczba) pozostają w minimalnym wzajemnym
kontakcie oraz
2)
istotne dla poczucia więzi etnicznej są nie właściwości i cechy grupy jako takie
(lecz tylko wówczas, gdy są rozpatrywane w związku z właściwościami grupy
sąsiedniej).
Liczą się przede wszystkim kulturowe różnice. I dalej: „Etniczność jest aspektem
relacji społecznej pomiędzy jednostkami uważającymi się za kulturowo odrębne od
członków innych grup, z którymi pozostają one w minimum regularnej interakcji.
Dlatego też może być ona określona jako tożsamość społeczna (oparta na odrębności
od innych), charakteryzowana za pomocą metaforycznego względnie fikcyjnego
pokrewieństwa. Jeśli różnice kulturowe powodują różnice w interakcji pomiędzy
członkami grup, relacja społeczna zawiera element etniczny. Etniczność odnosi się
zarówno do zysków i strat wynikających z takiej interakcji, jak i do aspektów
związanych z tworzeniem tożsamości. Dzięki temu posiada ona aspekt polityczny,
organizacyjny i symboliczny" (Eriksen, 1993, s. 12). Sam termin „etniczność"
wywodzi się z greckiego ethnikos, który jest przymiotnikiem od rzeczownika ethnos,
określającego „lud" lub „naród". W dzisiejszym znaczeniu „etniczność" służy zawsze
do charakterystyki grupy społecznej posiadającej pewien stopień zwartości i
solidarności oraz świadomość wspólnego pochodzenia. W tym momencie zaczynają się
jednak trudności z bliższym określeniem granic stosowalności tego pojęcia.
1)
Wspomniana proliferacja definicji etniczności ma swoje źródło w nie-
bywałym zróżnicowaniu koncepcji odnośnie do pojmowania tożsamości
etnicznej i procesów związanych z narodzinami narodów. Grupują się one w
dwa podstawowe bloki stanowisk — pierwotnościowe i instrumentalistyczne
(Smith, 1994 a, s. 706-708). Dla niektórych teorii analizujących więź etniczną,
jest ona czymś podstawowym i pierwotnym, żeby nie powiedzieć —
„przyrodzonym". Zwolennicy takiej mocnej wersji pierwotności więzi etnicznej
porównują jej naturalność i niezbywalność do powszechności języka i
pokrewieństwa; stanowisko to wyrażają w sposób jawny, co oczywiste, ruchy
nacjonalistyczne, ale z drugiej strony tak poważna dyscyplina wiedzy, jak
socjobiologia (Van der Berghe, 1979). W słabszej wersji tego stanowiska,
określanej mianem „pierwotnego uczestnictwa", podkreśla się, iż więź etniczna
ma charakter pozaracjonalny i tkwi głęboko w świadomości członków każdej
grupy. Najbardziej znanymi reprezentantami tej wersji są Edward Shils (1957),
Clifford Geertz (1963) i Fredrik Barth (1969), według których etniczność
zawiera się w obszarze pierwotnej tożsamości, która to, co arbitralne z
zewnętrznego punktu widzenia, traktuje jako naturalne, trwałe i obecne „od
zawsze" z punktu widzenia wspólnoty. Shils wyodrębnił podstawowe typy
społecznych więzi: „pierwotne" [primordial), „osobowe" {personal), „sakralne"
{sacred) i „obywatelskie" {civil). W ostatnim opublikowanym przed śmiercią
artykule autor ten stwierdza raz jeszcze: „Istoty ludzkie nie mogą pozbyć się
swej pierwotności. Potrzeba przekraczania granic własnej indywidualności,
potrzeba wspólnoty nie tylko z bóstwami, ale i z innymi istotami ludzkimi i
niemożność całkowitego zatarcia swych pierwotnych dyspozycji stanowią
łącznie cechy trwałego ukształtowania wzajemnej wspólnoty ludzi" (Shils,
1996, s. 23). Barth definiuje charakterystyki etniczne jako rodzaj określeń
kategorialnych, klasyfikujących daną osobę w zakresie jej podstawowej,
ogólnej tożsamości, wyznaczanej przypuszczalnie poprzez pochodzenie i środo-
wisko (Barth, 1969, s. 13). Jednak rolę „więzi pierwotnej" i jej związek z
innymi wymiarami odczuwania etnicznej wspólnoty w sposób najbardziej
dojrzały i rozbudowany zanalizował Clifford Geertz. W artykule The
Integrative Revolution: Primordial Sentiments and Civil Politics in the New
States amerykański antropolog zauważa, iż mimo wielkiego zróżnicowania
warunków społecznych i historycznych, w jakich realizuje się idea więzi
pierwotnej, „dla każdej jednostki, w każdym społeczeństwie, nieomal we
wszystkich czasach niektóre typy więzi wydają się wypływać w większym
stopniu z naturalnego — ktoś mógłby powiedzieć duchowego —
pokrewieństwa, niż ze społecznej interakcji" (Geertz, 1973, s. 260). W
społeczeństwach nowoczesnych fakt ten jest mniej dostrzegalny, a wręcz
traktowany jako patologia, ale objawia się z całą mocą w wypadku nowo
tworzących się państw tzw. Trzeciego Świata, gdzie stale obecne jest napięcie
pomiędzy pierwotnymi uczuciami pokrewieństwa (realnego, ale najczęściej
fikcyjno-mitologicznego) a prawami obywatelskimi. Owe pierwotne afiliacje
tożsamościowe wyrażają się w następujących obszarach kultury:
1)
przypuszczalnej więzi krwi (quasi-pokrewieństwo),
2)
pojmowaniu powinowactwa rasowego (etnoteorie biologiczne),
3)
języku,
4)
poczuciu przynależności do danego regionu,
5)
religii i
6)
obyczaju (ibidem: s. 261 - 263).
Jednakże — zdaniem Geertza — samo wyliczenie tych obszarów niewiele daje,
poza walorem czysto porządkującym. Kolejnym krokiem stać się musi wskazanie na
konkretne
wzory sytuacji, w których dochodzi do konfliktu odmiennych więzi pierwotnych
różnych grup. Geertz analizuje również pięć takich podstawowych wariantów
możliwych sytuacji empirycznych:
1)
Istnieje jedna grupa dominująca, zwykle, choć nie zawsze najbardziej liczebna,
która pozostaje w konflikcie z grupą inną. Ten wzór ilustruje sytuacja na Cyprze
(Grecy i Turcy) i na Sri Lance (Syngalezi i Tamilowie).
2)
Istnieje jedna grupa centralna — w sensie położenia geograficznego i władzy
politycznej — wobec kilku średnio licznych i opozycyjnych grup zamieszkujących
peryferie. To wzór obecny w Indonezji (Jawajczycy i ludy wysp zewnętrznych), w
wielu państwach afrykańskich, w Iranie, Birmie itd.
3)
Istnieją dwie niemal równe liczebnie główne grupy pretendujące do dominacji
(chrześcijanie i muzułmanie w Libanie, sunnici i szyici w Iraku).
4)
Istnieje relatywna gradacja znaczenia poszczególnych grup — od kilku dużych,
poprzez niewielką liczbę średnich, po wiele małych, ale żadna z nich nie dominuje w
sposób bezwzględny. To wzór obecny w Indiach, na Filipinach, w Nigerii i Kenii.
5)
Istnieje niebywałe etniczne zróżnicowanie małych grup. Jest to wzór typowy dla
wielu krajów afrykańskich, gdzie liczba „pretendentów" do miana grupy dominującej
sięga 250! (ibidem, s. 266 - 267).
Ostatnio Geertz powrócił do idei więzi pierwotnej, którą zajmował się w latach
sześćdziesiątych,
i
usytuował
ją
w
kontekście
dwóch
innych
wymiarów
zorganizowanych form etniczności, które nazwał Jednostkami trwałymi" i „polityką
tożsamości" (Geertz, 1993, s. 57). Uważa on, że błędem jest posługiwanie się zawsze
tym samym zestawem pojęć, które służą objaśnianiu zjawiska konfliktów etnicznych
we wszelkich rejonach globu. Sprzeciwiając się — jak sam powiada — monolitycznej
koncepcji nacjonalizmu jako procesu uniwersalnego, przebiegającego według
tożsamych zasad, ze swojej strony proponuje każdorazowe relatywizowanie rozważań
w zależności od sytuacji wchodzącej w rachubę. Jest rzeczą oczywistą, że z
perspektywy społeczeństw Zachodu zjawiska etniczne sytuowane są w ramach
historycznie utrwalonych wspólnot narodowych, gdzie typy więzi pierwotnych
wyglądają inaczej niż w państwach afrykańskich lub azjatyckich. Państwa narodowe
typu europejskiego są jednostkami trwałymi, mimo niewątpliwych kryzysów, jakie
nimi targają, i polityka etniczności ma w nich specyficzny charakter. Jest to kontekst
zupełnie nieporównywalny z sytuacją Indonezji i Maroka (dwa kraje doskonale znane
Geertzowi z własnych badań), które jeszcze w latach trzydziestych XIX wieku nie były
nie tylko niepodległe, ale nie stanowiły w ogóle państw. Według Geertza badania
etniczności muszą zawsze uwzględniać splot wielu czynników, który decyduje, z ja-
kiego typu konfliktem mamy do czynienia i jak jest definiowana tożsamość narodowa.
Pod tym względem zasadniczo różnią się zresztą — skądinąd mające wiele ze sobą
wspólnego — Indonezja i Maroko (zob. Geertz, 1995a). A zatem uwzględnienie trzech
Geertzowskich poziomów rozważań nad etnicznością umożliwia każdorazowo
wypracowanie kontekstowo uwarunkowanego opisu tego zjawiska.
Zwolennicy stanowiska instrumentalistycznego zarzucają teoretykom „tożsamości
pierwotnej", że traktują etniczność jako coś statycznego i niezmiennego. Sami
opowiadają się za postrzeganiem jej jako środka służącego mobilizacji danej grupy,
aby mogła ona osiągnąć różnorodne cele natury ekonomicznej i politycznej. Według
Abnera Cohena (1974) tożsamości etniczne ujawniają się wówczas, kiedy niezbędna
jest nieformalna organizacja polityczna, której zadaniem jest stworzenie bariery
kulturowej wobec jakiejś grupy konkurencyjnej, aspirującej do podobnych lub
analogicznych celów. W ten sposób wywołana więź etniczna stanowi rodzaj
„symbolicznego kapitału" w walce politycznej. W ujęciu instrumentalistycznym
etniczność nie wymaga wyjaśnień historycznych i kulturo-znawczych, gdyż jest
wynikiem bieżących warunków społecznych. Wokół instrumentalnie rozumianej
(zarówno przez członków grupy, jak i przez badaczy) idei więzi etnicznej rozbudowuje
się cały wachlarz symboli i znaków, które ową więź podkreślają i „materializują"
(Bell, 1975).
Jak się wydaje, stanowiska „pierwotnościowe" i „instrumentalistyczne" nie muszą
być postrzegane jako całkowicie opozycyjne, można je potraktować wręcz za
komplementarne.
Pierwsze
zwraca
uwagę
na
potrzebę
ś
wiadomościowego
utożsamienia się z własną grupą (konieczność przynależności) i możliwość
uczestnictwa we wspólnym systemie znaczeń kulturowych; drugie uwypukla fakt, że
etniczność jest zawsze „po coś", potrzebuje jakichś form zorganizowania z tego
powodu, aby być skuteczną w spełnianiu grupowych aspiracji. A więc jedno nie
przeszkadza drugiemu — tożsamości etniczne nie wynikają ani z charakterystyki więzi
pierwotnej, ani nie tworzą się wyłącznie w procesie walki polityczno-ekonomicznej.
Zawierają się w jednym i drugim jednocześnie.
Zadajmy obecnie pytanie kolejne: na jakiej zasadzie pewne kategorie ludzi
określamy w terminach ich etniczności, a inne nie? Przez długi okres antropologowie
traktowali pojęcie grupy etnicznej jako tożsame z „grupą kulturową", czyli z taką
kategorią ludzi, którzy posiadali ustalony zakres wspólnej kultury. Już jednak Michael
Moerman (1965), prowadząc badania na Tajlandii, odkrył, iż podobne stanowisko jest
nie do utrzymania. Okazało się, że wspólne cechy kulturowe przekraczały najczęściej
granice grupowe, a co więcej — w ramach jednej grupy nie wszyscy podzielali te same
z nich. Granice kultur nie są ostre i nie muszą korespondować z granicami etnicznymi
(Eriksen, 1993, s. 34). W obliczu dzisiejszej kulturowej homogenizacji staje się to
jeszcze bardziej oczywiste, żeby nie powiedzieć — trywialne.
Różnią się również kryteria konstytuujące pojęcie etniczności. Język, religia,
ekonomia nie są bezwzględnymi wyznacznikami tożsamościowymi. Podajmy
obrazowy przykład z bliskiej nam Europy. Eugeen Roosens (1989) stwierdził z
zaskoczeniem, że francuskojęzyczni Flamandowie zamieszkujący Brukselę są o wiele
bardziej „flamandzcy" niż ich współbracia z zachodniej Flandrii. Potocznie sądzono
natomiast, iż jest dokładnie odwrotnie, że wierność językowi etnicznemu jest podstawą
zachowania flamandzkiej tożsamości. W związku z podobnymi kłopotami i
niejasnościami pojawiły się propozycje wyznaczenia najmniejszego wspólnego
mianownika dla wszelkich grup etnicznych; wyraża go metafora „łóżko, krew i kult"
(Nash, 1988). Grupy etniczne postrzegają siebie jako jednostki endogamiczne,
wyrażają ideologię pradawnego pochodzenia i wyznają wspólną religię. Jednak i takie
„minimum etniczności" nie jest w praktyce spełniane; znane są np. grupy nie
powołujące się na wspólnotę „rasy" i „krwi", inne prawie bez przeszkód zezwalają
obcym na asymilację w swoim obrębie, jeszcze inne odwołują się wyłącznie do
kompetencji kulturowej jako wyznacznika samoświadomości itd.
Od innej strony zjawisku etniczności przygląda się Don Handelman, któremu
zawdzięczamy użyteczną typologię stopni etnicznego zorganizowania. Na jej
podstawie dokonać można odmiennej — od historycznej, psychologicznej i
socjologicznej — charakterystyki możliwych wariantów grup etnicznych. Jako
pierwszą wymienia Handelman kategorię etniczną (ethnic category); jest to najsłabiej
zorganizowany rodzaj wspólnoty. Przynależność do niej ogranicza się do znajomości
przez daną jednostkę swojego pochodzenia i wymogu właściwego zachowania się
wobec innych. W wielu rejonach świata Kreole traktują siebie jako kulturowo
odrębnych, ale nie prowadzi to do bardziej rozbudowanych form stanowienia etnicznej
odrębności. Inaczej wygląda sytuacja w wypadku układu etnicznego (ethnic network):
tutaj członkowie grupy wchodzą we wzajemne kontakty z pełną świadomością
konkretnej przynależności etnicznej (Handelman, 1977, s. 269). Kontakty z obcymi
postrzega się i organizuje poprzez kontrast między rodzimą zbiorowością a grupą
uważaną za opozycyjną jako całość, co stanowi — jak pamiętamy — samo sedno
etniczności. W sytuacji, gdy członkowie grupy etnicznej mają poczucie wspólnoty
interesów i posiadają organizacyjny aparat służący jej wyrażaniu, pojawia się
kategoria związku etnicznego {ethnic association); może on przyjmować postać partii
politycznych, organizacji religijnych i klubów „narodowych". Najwyższym stopniem
etnicznego zorganizowania jest społeczność etniczna (ethnic community), która
posiada własne terytorium z wyznaczonymi, choć zmiennymi, granicami. Przykładem
są w tym względzie dominujące politycznie w państwach narodowych grupy etniczne,
których członkowie identyfikują się dzięki kryteriom domniemanego pokrewieństwa.
Tę sytuację dobrze oddają wcześniej omawiane zaproponowane przez Geertza
warianty „więzi pierwotnej" w nowo tworzonych państwach.
Typologia Handelmana jest o tyle ważna i użyteczna, iż umożliwia analizę wielu
grup istniejących w państwach wieloetnicznych, co stanowi podstawę wglądu w
stosunki interetniczne danego państwa. Opierając się na niej, można również określać
rzeczywisty status danych grup i wskazywać na granice i bariery wzajemnych
kontaktów oraz szacować, które z nich osiągną dojrzałą postać społeczności etnicznej,
a które ulegną asymilacji w ramach dominującej kultury, reprezentowanej przez rzą-
dzącą grupę etniczną.
Zjawiskiem
stosunkowo
niedawnym
są
antropologiczne
badania
nad
nacjonalizmem. Lata nacisku na pierwszeństwo badań terenowych konkretnych
społeczności lokalnych i na realizowanie postulatu obserwacji uczestniczącej oraz
pogłębionych wywiadów, spowodowały, że antropolodzy w niewielkim stopniu
uwzględniali realia narodowościowe. Traktowali je zaledwie jako fragment szerszego
kontekstu zewnętrznych wpływów decydujących o zmieniającym się obrazie lokalnych
stosunków. Badania ideologii nowoczesnego państwa narodowego były domeną po-
litologów, historyków i socjologów. Sytuacja taka uległa zdecydowanej zmianie.
Antropologiczni „tubylcy" stali się „obywatelami" konkretnych organizmów
państwowych,
uczestnikami
zjawisk
ogólnoświatowych
—
konsumentami
i
wytwórcami, ideologami i badaczami ideologii, partnerami w ramach globalnej
ekumeny. Są mniej egzotyczni, co nie znaczy, iż mniej ciekawi.
W klasycznej terminologii antropologicznej pojęcie narodu występowało rzadko i
posiadało mało analityczny charakter. Przyjęto nawet, iż nie ma większego sensu
zasadniczo odmienne traktowanie „plemion", „grup etnicznych" i „narodów", jako że
różnią się one jedynie liczebnością, a nie strukturalną budową i zasadami
funkcjonowania (por. Lewis, 1985). Naród stanowić miała grupa społeczna
charakteryzująca się wspólnotą kultury, większa od dwóch pierwszych kategorii —
czyli jest to po prostu liczebniejszy i rozleglejszy segment tej samej społecznej
rzeczywistości. Obecnie antropologia w znacznej mierze współtworzy panoramę
studiów etnicznych i narodowościowych, wypracowała też własną wersję teorii
nacjonalizmu oraz związku pojęcia narodu z innymi jednostkami etnicznymi w
perspektywie i w warunkach nowoczesnego państwa. Zanim zajmiemy się pokazaniem
zasadniczych wątków tej refleksji, musimy poczynić kilka uwag wprowadzających w
tę złożoną problematykę.
Lata po drugiej wojnie światowej były okresem optymizmu w kwestiach
kształtującego się nowego porządku narodowościowego i państwowego świata.
Wydawało się, że generalny trend w tej mierze będzie wyrażał się w jednoznacznym
dążeniu poszczególnych narodów i grup etnicznych do harmonijnego współistnienia w
obrębie nowo powstających jednostek polityczno-terytorialnych. Popularność
zyskiwały więc teorie asymilacyjne i integracyjne, w ramach których mieściła się
generalna refleksja zwana „teorią powstawania narodów". Jej czołowym swego czasu
eksponentem był Karl Deutsch, dopatrujący się wzajemnego związku pomiędzy
procesami modernizacyjnymi a społeczną asymilacją różnorodnych grup. Rozwój
technologiczny i ekonomiczny poszczególnych krajów miał powodować zanikanie
czynnika dezintegracyjnego pomiędzy grupami narodowościowymi (odrębność języka
i kultury jako wyznacznik tożsamości i odmienności) na rzecz wzajemnego
rozpoznawania wspólnej płaszczyzny materialnej, determinującej egzystencję danego
kraju (Deutsch, 1966; 1969). Stopień społecznej mobilizacji miał być decydującym
czynnikiem wyznaczającym poziom narodowej asymilacji bądź rozwarstwienia, gdyż
towarzyszy on procesom rozwoju rynku i przemysłu, przenoszeniu się ludności do
miast oraz odpowiada poziomowi edukacji i wzrastającej roli środków masowej
komunikacji, a ta z kolei zależy od poziomu literackości społeczeństw. Co jednak
istotniejsze, teoretycy nation-building theory, ustosunkowując się do procesów po-
wstawania nowoczesnych narodów na obszarze prawie całego świata, odnosili procesy
zachodzące w Afryce, Azji czy Ameryce Południowej do sytuacji europejskiej i
amerykańskiej. Droga od „plemienia" do „narodu", jaką przeszły demokracje
nowożytnoeuropejskie, zdawała się drogą uniwersalną, i to pomimo zasadniczych
różnic etnicznych, które zauważano w różnych częściach świata (Rivkin, 1969; Apter,
1965 i in.).
Bardzo szybko miało się okazać, że podobne teorie niewiele miały wspólnego z
rzeczywistym rozwojem sytuacji. Składało się na to wiele powodów, których nie
sposób w tym miejscu wymienić (Burszta, 1994). Warto jednak zaprezentować zestaw
znaczących danych ilustrujących złożoność całego problemu. Oto na początku lat
siedemdziesiątych zestawienia statystyczne pokazywały, że pomiędzy granicami
etnicznymi i politycznymi występuje znamienny brak koincydencji. Na 132 ówczesne
państwa tylko 12 z nich (9,1%) można było uważać za etnicznie jednorodne, w tej
liczbie powojenną Polskę. W następnych 25 państwach (18,9%) dominująca grupa
etniczna stanowiła około 90% ogólnej populacji kraju, a w kolejnych 25 liczba ta
oscylowała pomiędzy 75% a 89%. Już jednak w 31 innych krajach (23,5%)
najliczniejszy element etniczny to tylko 50 do 74%, a w jeszcze 39 innych (29,5%) to
mniej niż połowa populacji. Ponadto w 53 państwach, co stanowi 40,2% wszystkich
analizowanych, ogół populacji dzieli się na więcej niż 5 grup etnicznych. Dodajmy do
tego sytuację w krajach komunistycznych, przede wszystkim w dawnym ZSRR, gdzie
problematyka etniczna została celowo przytłumiona i dane statystyczne dalekie były
od wiarygodności, a będziemy mieli obraz potencjalnego pola wszystkich konfliktów.
Inny ważny problem związany z badaniami narodowościowymi zawiera się w
znalezieniu jednostek porównawczych, które pozwoliłyby spojrzeć na niebywałą
mnogość jednostkowych przejawów nacjonalizmu z perspektywy jednoczącej je z
określonego punktu widzenia. Walker Connor, bardzo szanowany w świecie
antropologicznym badacz zagadnień etnicznych, zaproponował zestaw takich właśnie
kategorii
porównawczych
służących
poszukiwaniu
wspólnego
mianownika
nacjonalizmu (Connor, 1994, s. 76 - 81). Odnoszą się one z jednej strony do pojęcia
„państwa", a z drugiej — do charakteru więzi narodowej. W obrębie tych pierwszych
mamy najpierw nieliczną grupę państw narodowych, a więc w maksymalnym stopniu
homogenicznych, w których naród posiada własne państwo. Drugą kategorię tworzą
najbardziej powszechne państwa wielonarodowe, dzielące się na:
1)
jednoojczyźnianie {unihomeland),
2)
wieloojczyźnianie {multihomeland) i
3)
bez ojczyzny (nonehomeland).
W unihomeland states istniejące zróżnicowanie etniczne spowodowane jest
imigracją obcego żywiołu, a zasadnicza grupa narodowa traktuje własne państwo jako
„pierwotną ojczyznę", choć w rzeczywistości mogła ona także napłynąć na dane
terytorium (np. Syngalezi ze Sri Lanki,) i stawia się w sytuacji uprzywilejowanej w
stosunku do późniejszych imigrantów. Jeśli tacy, pierwotnie formalnie tymczasowi
imigranci, w rodzaju robotników sezonowych lub azylantów uzyskują status trwałych
obywateli państwa, a jest ich pokaźna liczba, to dawne państwa narodowe stają się z
wolna wieloetnicznymi państwami jednoojczyźnianymi. Może to być, i jest, powodem
konfliktów pomiędzy „ojczyźnianą" większością a napływowymi mniejszościami
„bezojczyźnianymi".
Multihomeland states są w ramach państw wielonarodowych grupą największą. W
ich obrębie sytuacja może być jednak bardzo różna: dawna Czechosłowacja była
państwem „dwóch ojczyzn", ale z mianem „ojczystej ziemi", jak pamiętamy z
zestawienia Geertza, może identyfikować się nawet 250 grup etnicznych. Jak pokazały
badania, po rozpadzie ZSRR mówiło się o tym, że w jego obręb wchodziły 104 narody,
które w nowej sytuacji będą zmierzały do uzyskania niepodległości. Pomylono tutaj w
oczywisty sposób grupy etniczne z narodami, o czym za chwilę. Warto także
wspomnieć o innych ustaleniach, tym razem ONZ, według których gdyby założyć
możliwość uzyskania przez poszczególne grupy etniczne w skali świata pełnej
niepodległości (do której często dążą), nad słynnym budynkiem Organizacji Narodów
Zjednoczonych musiałoby powiewać pięć tysięcy odrębnych flag!
Mamy wreszcie kategorię 3 — nonehomeland states, którymi są bądź kraje
wielonarodowe o strukturze etnicznej wynikłej w przytłaczającej mierze z procesów
imigracyjnych, bądź składają się one przynajmniej z dwóch znaczących grup,
ś
wiadomych swojej etnicznej odrębności i podtrzymujących ją. Sytuacja taka
charakteryzuje głównie państwa karaibskie, łącznie z Gujaną, Surinamem czy
Trynidadem-Tobago.
Odrębną grupę stanowią klasyczne państwa imigranckie, także przecież de facto
bezojczyźniane, ale o niezwykle zróżnicowanym składzie populacyjnym z
pochodzeniowego punktu widzenia. Archetypem takiego państwa są oczywiście Stany
Zjednoczone, gdzie „amerykańskość" nie jest etnicznie zdefiniowana i tego rodzaju
charakterystyki są formalnie neutralne. Stąd brała się relatywna łatwość, z jaką
zachodziły tutaj procesy akulturacyjne i asymilacyjne, stąd próba — nieudana — re-
alizacji koncepcji melting pot, wrzącego tygla narodowościowego, z którego narodzi
się wspólna i jednolita tożsamość amerykańska.
Bardzo specyficzną grupę państw, ograniczoną do terenów Ameryki Łacińskiej,
tworzą Mestizo states, a więc państwa z przeważającą ludnością będącą wynikiem
połączenia Europejczyków z Indianami amerykańskimi. Nie zawsze grupa metyska jest
przeważająca liczebnie (nie jest tak w Boliwii), ale zawsze ma decydujące znaczenie
dla określenia charakteru danego kraju. Przedstawiciele rządów tych państw skłaniają
się obecnie do traktowania ich jako państw narodowych, co pociąga za sobą uznanie
odrębności nowej rasy, La Raza Cosmica, jako zasadniczo odmiennej zarówno od
dziedzictwa indiańskiego, jak i europejskiego. Ku takiej formie samookreślenia
zmierzają zwłaszcza Meksyk, Gwatemala i Peru — mówi się już i pisze powszechnie o
narodzie meksykańskim, gwatemalskim i peruwiańskim. „Metyska dominacja"
wywołuje z kolei wzrost resentymentów etnicznych i postulaty zwiększenia autonomii
dla rdzennej ludności tych krajów.
Powyższą klasyfikację typów państw uzupełnia w zamyśle Connora zestaw typów
więzi, z jakimi możemy mieć do czynienia w każdym z nich z osobna lub wielu
jednocześnie. Pierwszą kategorię stanowią tutaj tzw. potencjalne narody, co do których
zakłada się, że osiągną w niedalekiej przyszłości tożsamość stricte narodową, ale które
obecnie identyfikują się zgodnie z kryteriami lokalnymi, klanowymi i plemiennymi, a
więc bazują na więzi pierwotnej.
Na kolejną kategorię składają się tzw. narody rozgałęzione, rozczłonkowane.
Sytuacja taka zachodzi wówczas, gdy istotna część narodu zostaje geograficznie
odseparowana od grupy ojczystej na tak długi okres, iż wytwarza się w niej odrębna
ś
wiadomość. Członkowie takich narodów wiedzą wprawdzie, skąd pochodzą i co ich
łączy z „pierwszą ojczyzną", ale jednocześnie własne cechy wyróżniające uważane są
przez nich za odrębne i pierwszoplanowe. Dzisiejsze losy mieszkańców Quebecu wy-
raziście ilustrują, omawiane wcześniej w tej książce, strukturalistyczne betwixt and
between. Kanadyjskość i francuskość tej prowincji pozostają w nieustannym napięciu,
a poważna część populacji pretenduje do miana odrębnego organizmu narodowo-
państwowego.
Pozostałe dwie kategorie proponowane przez Connora to narody żyjące w
diasporach oraz narody społeczeństw imigranckich. W powyższej klasyfikacji zwraca
uwagę fakt, iż nie wyodrębniono w niej kategorii więzi narodowej, jaka przejawia się
w państwach jednoojczyźnianych, a więc w kontekście typowych państw narodowych.
Rzecz w tym, że przedmiotem studiów nad etnicznością i nacjonalizmem jest głównie
problem kontaktu interetnicznego i konfliktu narodowościowego, a to zakłada sytuację
niejednorodności etnicznej danego terytorium państwowego. To jest właściwy kontekst
rozważań. Współwyznacza go ponadto ustalenie związku między nacjonalizmem a
narodem.
Głośna książka Ernesta Gellnera Narody i nacjonalizm rozpoczyna się następującym
stwierdzeniem: „Nacjonalizm jest przede wszystkim zasadą polityczną, która głosi, że
jednostki polityczne powinny pokrywać się z jednostkami narodowościowymi. Zasada
ta pozwala natychmiast zdefiniować nacjonalizm jako sentyment i jako ruch.
Sentyment nacjo-
nalistyczny to uczucie gniewu, wzbudzone przez jej naruszenie, bądź uczucie
satysfakcji, wzbudzone przez jej przestrzeganie. Ruch nacjonalistyczny zaś to ruch,
który został wywołany tego rodzaju sentymentem (nacjonalizm żąda), by granice
etniczne nie przecinały się z granicami politycznymi, a zwłaszcza, by granice etniczne
w obrębie państw — przypadek skądinąd wykluczany w ogólnym sformułowaniu
zasady — nie oddzielały jego władców od reszty obywateli" (Gellner, 1991, s. 9 -10).
Jak widać, Gellner, podobnie
jak zdecydowana
większość współczesnych
antropologów, odnosi pojęcie nacjonalizmu do szczególnego związku pomiędzy
etnicznością a państwem: nacjonalizmy są etnicznymi ideologiami głoszącymi pogląd,
ż
e grupa reprezentująca własną wersję takiej ideologii powinna (musi) być siłą
dominującą w państwie. Tym samym państwo narodowe, którego Connor nie
wymieniał wyraźnie w swojej klasyfikacji (traktując jako punkt odniesienia dla innych
rodzajów państw), jest organizmem zdominowanym przez jakąś grupę etniczną,
roszczącą sobie pretensje do wyłącznego reprezentowania go na poziomie prawno-
legislacyjnym i symbolicznym (np. oficjalna religia i język, godło, symbole
historyczne itp.). Gellner wyraźnie opowiada się za koncepcją narodu jako konstrukcją
zasadniczo ideologiczną, która jest czymś odmiennym od wcześniejszych form
wspólnoty w rodzaju państw dynastycznych i grup opartych na związkach
pokrewieństwa.
Wielki wpływ na perspektywę ujmowania nacjonalizmu miały ustalenia Benedicta
Andersona z pracy Imagined Communities (1990). Autor jest historykiem, ale szeroko
odwołującym się do antropologicznej percepcji zjawiska tożsamości narodowej.
Według niego teoretycy nacjonalizmu stają w obliczu trzech paradoksów, których z
reguły nie potrafią rozwikłać. Po pierwsze więc, z punktu widzenia historii narody są
tworem stosunkowo późnym, ale w oczach nacjonalistów jawią się jako wspólnoty
wręcz starożytnej proweniencji, odwieczne i „naturalne". Po drugie, formalnej
uniwersalności społeczno-kulturowego pojęcia „narodowości" (wszyscy mamy jakąś
narodowość, podobnie jak płeć) odpowiada nieskończona różnorodność wariantów
konkretnych manifestacji własnej narodowości, która sprawia, iż mówi się o
„narodowości polskiej", „narodowości niemieckiej" czy „narodowości indonezyjskiej"
jako czymś specyficznym, odrębnym, historycznie uwarunkowanym. Po trzecie, wi-
doczna jest niewspółmierność politycznej potęgi i znaczenia nacjonalizmu wobec jego
niekoherencji i słabości z filozoficznego i teoretyczno-metodologicznego punktu
widzenia — nacjonalizm nie wytworzył własnych wielkich myślicieli. Zdaniem
Andersona rozwiązaniu powyższych paradoksów sprzyja ujmowanie nacjonalizmu
jako zjawiska tego samego rodzaju, co pokrewieństwo i religia: „W duchu
antropologicznym proponuję tedy następującą definicję narodu: jest to wyobrażona
wspólnota polityczna — zarówno ze względu na granice, jak suwerenność" (ibidem, s.
15). Pojęcie „wspólnoty wyobrażonej" nie oznacza całości w konieczny sposób
„wymyślonej" czy „sfabrykowanej" dla celów ideologicznych, jak chce ją widzieć
Gellner, ale odwołuje się do stwierdzenia oczywistego faktu, że wszelkie wspólnoty,
które nie opierają się na pierwotnej więzi bezpośredniej ich członków, mają charakter
wyobrażeniowy. Tak więc „członkowie nawet najmniejszego narodu nie poznają
większości swoich współbliźnich, nie spotkają ich, nawet o nich nie usłyszą, ale mimo
to w umysłach każdej jednostki żyje wyobrażenie wspólnoty, do której ona
przynależy" (ibidem). Wspólnoty społeczne wszelkiego typu nie powinny być
rozpatrywane przez pryzmat ich domniemanej „autentyczności" przeciwstawionej
„fałszywości", ale z punktu widzenia stylu, w jakim są one wyobrażane. Wspólnota
narodowa ma swoje ograniczenia terytorialne, ponieważ nawet największe z nich
mieszczą się w granicach, poza którymi istnieją narody inne. śaden naród nie
porównuje siebie terytorialnie i liczebnie z całą ludzkością. Naród jest także
suwerenny, gdyż koncepcja ta wywodzi się z czasów Oświecenia i Wielkiej Rewolucji
Francuskiej,
kiedy
to
podważono
ponadnaturalny
porządek
hierarchicznej
dynastyczności i stwierdzono fakt pluralizmu religijnego oraz narodowego, nadając
tym samym wspólnotom etnicznym prawo do samostanowienia.
Anderson, uzasadniając własne stanowisko, odwołuje się głównie do materiału
historycznego. Badania antropologiczne dotyczące granic etnicznych i procesów
tożsamościowych pomagają sprawdzić zasadność jego poglądów w odniesieniu do
współczesności. Podkreśla się w nich, że zarówno tożsamość etniczna, jak i narodowa
nie mają charakteru „naturalnego", ale są kulturowymi konstrukcjami. Dodatkowo
jednak, granica między daną tożsamością grupową a kulturą, którą dana grupa
uprzedmiotawia i uważa za „swoją", nie jest jednoznaczna. Jak ujął to Eriksen:
„Szeroko rozprzestrzeniony pogląd o zgodności etniczności i «obiektywnej kultury*
sam przejawia cechy konstrukcji. Mówienie o kulturze i kultura jako taka mogą być
odróżnione generalnie w taki sam sposób, w jaki karta dań różni się od jedzenia. Są to
fakty z odmiennych porządków" (Eriksen, 1993, s. 100 - 101). Przyglądając się
nacjonalizmowi, widzimy, że traktuje się w nim organizację polityczną jako
reprezentanta podstawowych interesów danej grupy etnicznej. Z kolei państwo
narodowe opiera legitymizację władzy na utrzymywaniu powszechnego przekonania,
ż
e stanowi ono kulturową całość. Rozważmy te dwa aspekty osobno.
Ideologia nacjonalistyczna rozwinęła się najpierw w Europie oraz w diasporach
europejskiego Nowego Świata w okresie Wielkiej Rewolucji Francuskiej (Handler,
Segal, 1992) i polegała w dużej mierze na reifikacji etnicznego dziedzictwa jako
ustalonego korpusu kultury danego narodu. Wówczas to narodziła się tendencja do
definiowania dominującej grupy etnicznej jako grupy pokrewieństwa w sensie mito-
logicznej wykładni wspólnego pochodzenia. Według Connora, kontynuującego sposób
myślenia Maxa Webera, nacjonalizm wyraża postulat lojalności jednostek wobec
własnego narodu pojmowanego jako „grupa ludzi wierząca w swe dziedziczne
powiązanie" (Connor, 1994, s. XI). Intuicyjne postrzeganie się wzajemne członków
danego narodu jako rodzaju rozszerzonej rodziny ujawnia się zwłaszcza w krytycznych
momentach narodowej egzystencji. To wówczas właśnie mit wspólnotowy (wspólne
„rodowe" pochodzenie) organizuje zbiorowość narodową na poziomie emocjonalno-
psychologicznym. Kluczem do zrozumienia narodu i nacjonalizmu nie jest określenie
ich cech definicyjnych (co składa się na pojęcie narodu? od kiedy możemy mówić o
narodzie?), ale dotarcie do tego, co ludzie sądzą lub w co wierzą, iż stanowi ich naród.
Pytanie podstawowe brzmi zatem nie „co to jest naród?", ale „kiedy" nim jest. Zwykle
istnieje czasowa rozbieżność pomiędzy świadomością narodową elit a utrwaleniem się
poczucia przynależności do danego narodu wśród mas. Powstawanie narodu jest
powolnym procesem świadomościowym, a nie nawarstwianiem się wydarzeń i dat,
choć
te
ostatnie
post
factum
służą
jako
znaki
narodowej
tożsamości.
Dziewiętnastowieczny nacjonalizm europejski opierał się tedy na powiązaniu pojęcia
narodu z pojęciem odrębnego organizmu państwowego; działo się tak najpierw we
Włoszech, później w Niemczech. Z kolei Eugen Weber niezwykle trafnie wskazuje na
fakt, że przeszło połowa populacji Francji w końcu XIX wieku nie posługiwała się
językiem francuskim, a właściwym spoiwem „francuskości" było naówczas
pozostawanie ludności w obrębie formalnie wyznaczonych granic państwowych
(Weber, 1976). Czy był to naród francuski w dzisiejszym rozumieniu?
Nacjonalizm ze swej istoty jest dowodem, że naród musi być potraktowany jako
grupa endogamiczna, gdyż w ten sposób podtrzymywany jest organizujący
ś
wiadomość narodową mit pochodzeniowy. Stąd bierze się generalna nieufność wobec
każdej grupy i każdej jednostki, której przypisuje się cechy obcości. Zbyt duża liczba
„obcych", choćby w postaci konkurencyjnych grup etnicznych, jest zagrożeniem dla
homogeniczności narodu. Zagrożenie takie jest przenoszone na teren tzw.
obiektywnych wyznaczników narodowego bytu, czyli na pojęcie „naszego terytorium"
jako autonomicznego znaku odrębności: im więcej na tym terytorium „obcych", tym
bardziej subiektywne poczucie narodowej wspólnoty może być zagrożone.
Sens wspólnego rodowodu danej grupy narodowej nie musi mieć i zwykle nie ma
związku z rzeczywistym procesem historycznej etnogenezy. Większość narodów
wywodzi się przecież z różnorodnych odgałęzień równie licznych źródeł etnicznych,
ale nie o prawdę historyczną czy udokumentowane dane tutaj chodzi. To, co jest
niezbędne dla narodowej egzystencji, wynika z podzielania intuicyjnego przekonania o
odrębnym pochodzeniu i ewolucji w porównaniu z innymi grupami etnicznymi. Zatem
powiedzieć, że oto jestem członkiem narodu polskiego, nie znaczy tylko, że
identyfikuję się z obecnie żyjącymi przedstawicielami tego narodu, ale z wszystkimi
rodakami w dziejach. Intuicyjność owa i w tym się zawiera, że więź narodowa nie zna
granic czasowych: XVI-wieczny szlachcic polski jest mi bowiem bliski w takim
samym stopniu, jak współczesny mi krajan, choć z tym pierwszym z pewnością nie
mógłbym się porozumieć w podstawowych kwestiach, poczynając od tego, czy i dla
niego byłbym Polakiem (zakładając przykładowo moje chłopskie pochodzenie).
Nacjonalizm traktuje jednostkę jako jednostkę kolektywną, a nie interesuje się jej
indywidualnym życiem. To wszystko sprawia, że naród i tworzące go pokolenia w
ideologii nacjonalistycznej istnieją poza czasem, albo inaczej — egzystują w czasie,
który jest przeszłością, teraźniejszością i przyszłością jednocześnie.
Powyższe „zatrzymanie w czasie narodowej esencji" ma swoje ważkie
konsekwencje — nacjonalizm nie tylko reifikuje kulturę, tworzy jej trwałe obiekty
(Handler, 1988, s. 27), ale czyniąc tak, zmienia treść symboli i znaczeń, zrównując to,
co kulturowe, z tym, co narodowe. Bywa i tak — na co zwrócił uwagę Gellner — że z
pomocą władz państwowych i ideologów nacjonalistycznych można tworzyć narody,
które nie istniały, jak stało się to w dużym zakresie w Norwegii, która zerwała unię ze
Szwecją w roku 1905. Od tego czasu wiele uczyniono — w sferze języka, obyczajów,
twórczości, ikonografii — by wykreować skutecznie „naród norweski", uogólniając
cały szereg lokalnych tradycji chłopskich na całokształt „narodowej kultury
Norwegii". Skuteczną pomocą służył w tym względzie także rozwój technologiczny,
umożliwiający stworzenie powszechnego zjawiska, nazywanego przez Andersona
„drukowanym kapitalizmem". Umożliwiło ono standaryzację, upowszechnienie, a w
efekcie skuteczną perswazję na skalę masową narodowych symboli. Połączenie
ideologii etnicznej (metaforyczne pokrewieństwo, „odwieczna" kultura, odrębne
historyczne terytorium) z aparatem państwowym, zapewnia nacjonalizmowi
skuteczność, ale powoduje także, iż państwa narodowe funkcjonują na innych
zasadach niż systemy społeczne analizowane zwykle przez antropologów. Zakłada się
w nich bowiem, że:
1)
granice polityczne winny pokrywać się z granicami kulturowymi oraz
2)
państwo posiada monopol legislacyjny i edukacyjny, co sprawia, że jest
w stanie kształtować oficjalną politykę etniczną kraju.
Podsumowując, można powiedzieć, że ani naród jako wspólnota, ani kultura
narodowa nie mają żadnych „esencjalnych" własności. Są to całości wyobrażeniowe,
rodzaj artefaktów podlegających wielu transformacjom dzięki działalności jednostek,
państw, ale także dzięki globalnemu przepływowi dóbr. Antropologia usiłuje
wypracować własne, porównawcze rozumienie tych dwóch skomplikowanych i
wzajemnie warunkujących się zjawisk. Jedna z takich prób wyznacza trzy wspólne
poziomy, na których rozważać można formowanie się narodu. Na poziomie najbardziej
ogólnym chodzi o tzw. międzynarodową gramatykę kulturową poczucia przynależności
narodowej, czyli o listę składników niezbędnych dla stworzenia wspólnoty
pretendującej do miana narodu (język, symbole, flagi, historia narodowa, terytorium
itd). Poziom drugi dotyczy kontekstualizacji tych ogólnych form w konkretnych wa-
runkach historycznych — chodzi więc o tzw. leksykon narodowy wykładników
„gramatyki" poziomu pierwszego (chodzi o to, jak w poszczególnych krajach składniki
poziomu pierwszego przejawiają się na lokalnym gruncie). Wreszcie poziom ostatni,
nazywany słownictwem dialektu, obejmuje retorykę i praktyki kulturowe stosowane
przez różne grupy etniczne w ramach narodu (Lofgren, 1989, s. 5 - 24). W praktyce
jednak okazuje się, że na ostatniej płaszczyźnie dochodzi do takiego uszczegółowienia
dwóch pierwszych poziomów, iż jej związek z ogólną gramatyką i leksykonem jest
słabo widoczny. Zamiast teorii mamy opisy konkretnych słowników.
Jak chyba jasno wynika z toku dotychczasowego wywodu, pojęcia etniczności,
narodu i nacjonalizmu są wzajemnie powiązane. Wprawdzie na poziomie analitycznym
„nacjonalizm" i „etniczność" różnią się zasadniczo — ten pierwszy pojawia się
wówczas, gdy w grę wchodzi ingerencja państwa, działającego „w imieniu" jakiejś
grupy etnicznej — ale praktyka badawcza uzmysławia, jak wiele jest tutaj niejasności.
Bywa tak, że nacjonalizm jest wyrazem ideologii wieloetnicznej, a nawet ponadetnicz-
nej i odwołuje się do praw obywatelskich, a nie do kulturowych korzeni. Idąc dalej,
niektóre kategorie ludzi nie mieszczą się ani w kategorii narodu, ani grupy etnicznej
(poruszymy ten problem w następnym rozdziale). Nie ma także zgody, jeśli chodzi o
kryteria naukowe różnicujące oba te pojęcia, stąd raz mówi się o jakiejś wspólnocie
jako narodzie, kiedy indziej przydając jej status jedynie grupy etnicznej. Jak dotąd,
daleko do jakiejkolwiek zgodności teoretycznych ujęć problematyki etniczności — tak
w antropologii, jak w całej humanistyce. Sytuacja skomplikowała się dodatkowo, gdy
na arenie pojawiło się zjawisko multikulturalizmu.
Ś
wiat staje się dziś coraz bardziej wielokulturowy, ale w innym sensie, niż
opisywała to tradycyjna antropologia kultury. Powiadała ona w ten sposób: świat to
wielość kultur, ich bogactwo i odmienność, ale członkowie tych poszczególnych
kultur, wyodrębnianych — jak wiemy — na różnych zasadach, stają się w pewnym
sensie więźniami własnych kulturowych konwencji już tylko poprzez fakt, iż przyszło
się im enkul-turować w takim to a takim społeczeństwie, z których każde jest jakby
odrębną i samowystarczalną całością. Ponadto sama kultura zdawała się czymś
statycznym, rodzajem ahistorycznej matrycy o zniewalającym wobec jednostek
oddziaływaniu. Nie ma tu właściwie miejsca na transformację, przypadkowość,
niepewność, sprzeczności, „wymyślanie" własnej tradycji, wędrówkę idei kulturowych
i ich zakorzenienie w różnych kontekstach. Wielokulturowość współczesności dalece
odbiega od obrazu tej wielokulturowości, którą opisywała jeszcze niedawno
antropologia. W pewnym sensie był to obraz świata nie tylko opisywany, ale i proje-
ktowany, a zatem była to wielokulturowość kontrolowana przez naukę, gdyż to teoria
kultury wyznaczała jej ramy. Ten obraz należy do przeszłości, czego dowodem są
także
zjawiska,
procesy
i
problemy
opisywane
w
niniejszym
rozdziale.
Wielokulturowość to obecnie przede wszystkim problem różnic kulturowych w obrębie
poszczególnych — zwłaszcza wieloetnicznych — państw, które posiadają swoje
mniejszości etniczne, religijne, seksualne, domagające się własnego miejsca w
kulturze narodowej.
W rozrastającej się wręcz do monstrualnych rozmiarów literaturze narodowościowej
i etnicznej dają się zauważyć dwa zasadnicze trendy. Według znawcy tej problematyki,
Anthony'ego D. Smitha, pierwszy z nich reprezentuje argumenty na rzecz
„geologicznej", a drugi — „gastronomicznej" teorii narodu (Smith, 1995, s. 3 - 23).
Jest znamienne, że zwolennicy pierwszej z nich nazywani są coraz powszechniej
modernistami, adherenci drugiej — postmodernistami. Dla badaczy w rodzaju
Deutscha
czy
Gellnera
naród
jest
zawsze
realną
wspólnotą
historyczną,
zdeterminowaną
społecznie
i
politycznie,
biorącą
swój
początek
z
idei
nacjonalistycznych przełomu XVIII i XIX wieku w Europie Zachodniej i Ameryce
Północnej. Świadomość narodowa składa się jak gdyby z poszczególnych „warstw
geologicznych" nakładającego się dziedzictwa przeszłych doświadczeń i narodowej
teraźniejszości, które wspólnie formują kulturę narodową jako „system idei, znaków,
skojarzeń, sposobów zachowania i porozumiewania się" (Gellner, 1991, s. 16). Naród
jest także, jak dotąd, najlepiej sprawdzoną formą wspólnoty, która zapewnia stały
rozwój ekonomiczno-społeczny oraz prawa i bezpieczeństwo obywatelskie. W tym
sensie jest to zatem twór i znak kapitalistycznej modernizacji i industrializacji. Dla
modernistycznych teoretyków narodu kwestią najbardziej interesującą jest nie „istota"
narodu, ale jego historyczne pochodzenie i socjologiczne podstawy funkcjonowania
jako faktu społecznego. Naród jako byt per se, ze swoją własną dynamiką, jest
rodzajem historycznego depozytu, w którym etniczna przeszłość tłumaczy narodową
teraźniejszość (Smith, 1995, s. 10 - 11). Stąd każdy praktycznie naród europejski
posiada swoją własną mitologiczną tradycję, eksploatującą owe poszczególne
nawarstwienia „geologiczne" znaków narodowej tożsamości i nadającą jej uniwersalny
sens promujący ideę państwa narodowego jako wartości podstawowej. W tym też
znaczeniu powiada się, że to nacjonalizm stwarzał, i stwarza obecnie, narody, a nie
odwrotnie.
Zwolennicy opcji postmodernistycznej w studiach etnicznych dokonują zasadniczej
rewizji powyższych poglądów. Dla nich naród to przede wszystkim pewna kulturowa
konstrukcja, rodzaj zbioru artefaktów (tekstów, zabytków materialnych itp.),
tworzących historyczne formy dyskursu o „idei narodu" oraz wyznaczających pole dla
etnicznej tożsamości i odrębności. O ile moderniści skupiają się na badaniu struktury
oraz społecznej i politycznej determinacji bytu narodowego, o tyle postmoderniści w
centrum analizy sytuują kulturę oraz analizę konstrukcji i reprezentacji tekstowych
rządzących wyobrażeniami społecznymi: „Jeśli pragniesz zrozumieć znaczenie zjawisk
narodowych, etnicznych czy rasowych, musisz jedynie obnażyć ich kulturowe
reprezentacje, wyobrażenia, dzięki którym ludzie prezentują innym cechy narodowej
tożsamości" (ibidem, s. 9). Pojęcie narodu sprowadza się tutaj do „narracji" i „tekstu",
które muszą być obnażone, zinterpretowane i zdekonstruowane (należy pokazać
podstawy, na jakich dana konstrukcja ideologiczna została zbudowana). To, co dla
modernistów jawi się jako ciągłość dziedzictwa i wspólnota podstawowych wartości
narodowych, ich krytykom przypomina „kartę dań", na którą składają się symbolika,
mity, język, literatura piękna, oficjalna wykładnia historii. Jednoczący sens „naro-
dowej substancji" nadają tym różnym składnikom narodowego menu nacjonaliści,
konstruując wizję całości nie istniejącej w takiej postaci w rzeczywistości. Jak
powiada cytowany wcześniej Anderson — naród jest wspólnotą imaginacyjną i
efektem „drukowanego kapitalizmu". Podobną kulturową fikcją jest także pojęcie
jednostki jako zintegrowanej osobowości, zakorzenionej w kulturze i przeżywającej
swój indywidualny los w sposób z góry ukierunkowany, zaplanowany i określony.
Współczesne społeczeństwo narodowe, składające się z jednostek luźniej usytuowa-
nych w jego strukturze, bardziej „płynnych" i przemieszczających się, w mniejszym
stopniu odwołuje się do „faktów naturalnych" w rodzaju języka, rasy czy związków
krwi. Stanowi ono w coraz większym stopniu produkt kulturowy — jest efektem
zbiorowej wyobraźni (zob. rozdz. „Globalizacja i nowa lokalność").
Jedną z cech współczesnego świata jest wzrastająca liczba wieloetnicznych państw
imigranckich, a tym samym zaznaczający się z całą mocą problem wielokulturowości
jako problem współistnienia odmiennych wartości w ramach jednego organizmu
państwowego. To właśnie w takich krajach upowszechnia się wspomniane
„gastronomiczne" pojmowanie narodu, które jest w istocie opowiedzeniem się za
ponowoczesną wizją stosunków etnicznych. Za ojczyznę wielokulturowości uważa się
cztery kraje: Stany Zjednoczone, Kanadę, Australię i Nową Zelandię.
Ten pierwszy kraj wydaje się dalece już zaawansowany na drodze do postnarodowej
wizji państwa wieloetnicznego, być może dlatego ideologia multikulturalizmu jest tam
najbardziej żywa i skuteczna w osiąganiu swoich celów.
Multikulturalizm nie jest doktryną jednorodną i jednoznaczną z dwóch zasadniczych
powodów:
1)
debata wokół niego ma charakter interdyscyplinarny oraz
2) w
różnych
kontekstach
etnicznych
mamy
odmienny
obraz
wielo-
kulturowości, który stanowi pożywkę dla poszczególnych wersji multikulturalizmu.
„Multikulturalizm australijski" (śukowski, 1995, s. 9 -29), w którym ścierają się
argumenty wysuwane ze strony trzech grup etnicznych — Anglo-Celtów, Aborygenów
i pozakontynentalnych nie-Anglo-Celtów, różni się od podobnej ideologii w Kanadzie
(anglo- i frankofile oraz ludność tubylcza), a ten znów ma odmienną postać od
filozofii wieloetniczności w USA.
Pod angielskim terminem multiculturalism kryją się trzy odrębne intuicje pojęciowe
związane z tym zjawiskiem. Na płaszczyźnie opisowej wskazuje on po prostu na
wielość kultur, a więc jest opisowym stwierdzeniem obiektywnego faktu
zróżnicowania kulturowego danego społeczeństwa, czego odpowiednikiem jest polska
„wielokulturowość".
W
drugim
i
trzecim
znaczeniu
mówić
należy
o
„multikulturalizmie" albo jako o polityce rządowej zmierzającej do niwelacji napięć
społecznych związanych z faktem wielokulturowości, albo o ideologii, ruchu,
doktrynie lub nawet filozofii multikulturalizmu. W tym ostatnim wypadku chodzi o
działania środowisk mniejszościowych skierowane na emancypację i pełniejszą
partycypację podobnych środowisk w życiu społecznym, politycznym i kulturalnym
kraju. Skupmy się na tym właśnie aspekcie, ograniczając nasze rozważania do realiów
amerykańskich. Ów amerykański szczególny splot czynników natury rasowej,
klasowej i językowej jest powodem poszukiwań bardzo szczególnej koncepcji
identyfikacji wielokulturowego społeczeństwa z własnym państwem.
W kompendium zredagowanym przez Davida Theo Goldberga, Multiculturalism: A
Criticai Reader, Peter McLaren wyodrębnia cztery typy multikulturalizmu:
konserwatywny, liberalny, lewicowo-liberalny i krytyczny (McLaren, 1994, s. 45 -
74). Multikulturalizm konserwatywny to „przyzwolenie" na wielokulturowość ze
strony dominującej, białej większości społeczeństwa amerykańskiego i traktowanie
mniejszości etnicznych jako ledwie „dodatku" do euroamerykańskiej kultury WASP.
Jest to rodzaj wielokulturowości kontrolowanej, która rozpoczyna się od samej
restrykcyjnej polityki emigracyjnej. Multikulturalizm liberalny zakłada z kolei, że
wprawdzie istnieje
naturalna
równość
między
białymi, Afro-Amerykanami,
Latynosami, Azjatami i innymi rasowymi populacjami jako takimi (to także zasługa
antropologicznej perswazji), ale jest ona nieobecna w USA ze względu na nierówny
dostęp do możliwości społecznej i edukacyjnej samorealizacji grup opresjonowanych,
nazywanych people of color. Wymagana jest zatem zasadnicza reforma podstawowych
instytucji państwa, które werbalnie deklarowaną równość zrealizują w praktyce.
Bardziej radykalną formę stanowi multikulturalizm lewicowo-liberalny, gdyż
podkreśla on, że modny uniwersalistyczny humanizm, leżący u podstaw „ideologii
równości" w istocie zaciemnia podstawowe różnice kulturowe między rasami. Dopiero
ich uwzględnienie pomoże naprawdę zrozumieć istotę tak uwarunkowanych
„odmiennych zachowań, wartości, podejść, stylów poznawczych i praktyk
społecznych" w obrębie społeczeństwa amerykańskiego (ibidem, s. 51). Zwolennicy tej
formy multikulturalizmu skupiają się na wskazywaniu różnic związanych z rasą, klasą,
płcią i seksualnością, które współtworzą realny obraz funkcjonowania różnych jego
odłamów. Jest to działanie na rzecz uwzględniania Inności jako podstawy kulturowej
autentyczności i poszerzania przestrzeni społecznej dla jej swobodnej artykulacji.
Warto zaznaczyć, że obok postulatów natury etnicznej, w ruch multikulturalizmu
włączyły się aktywnie wszelkie mniejszości, głównie seksualne, a także potężne lobby
feministyczne, które reprezentuje ten właśnie odłam omawianej ideologii.
Multikulturalizm krytyczny wydaje się najbardziej dojrzałą doktryną. Jest on
opozycyjny wobec wszystkich pozostałych nurtów: odrzuca konserwatywny i liberalny
nacisk na „identyczność" oraz — na równi — lewicowo-liberalne poszukiwania
„różnicy". Pojęcie Inności, opartej na „przyrodzonych" etniczno-rasowych różnicach,
nie jest tutaj celem, ale argumentem, iż fakt zróżnicowania winien być afirmowany
przez politykę kulturowego krytycyzmu i uwzględniany w polityce społecznej.
Polityka państwa musi być policentryczna i zmierzać w kierunku skonstruowania
wspólnej i otwartej na odmienność kultury demokratycznej.
Jak zatem widać, w szerokim rozumieniu multikulturalizm jest stanowiskiem
ideologicznym
odnośnie
do
uczestnictwa
mniejszości
w
„kulturach"
i
„społeczeństwach narodowych" oraz w stosunku do zmieniającej się natury samego
pojęcia „kultury narodowej" i „kultury ponadnarodowej" (Turner, 1994, s. 406-407).
Cudzysłów przy określeniach „kultura" sugeruje, że mamy tutaj do czynienia z innym
rozumieniem tego typowo antropologicznego pojęcia. Multikulturalizm stroni od
jakiegokolwiek teoretycznego ujmowania kultury i zadowala się jej rozumieniem jako
swoistego zwierciadła odbijającego stosunki polityczne, edukacyjne i społeczno-
ekonomiczne w społeczeństwach wieloetnicznych; tak rozumiana kultura jest źródłem
nierówności społecznych, etnicznych i klasowych. Przy bliższej analizie okazuje się
jednak, że pojęcie kultury zanegowane w jego antropologicznej, całościowej wykładni
powraca w multikulturalizmie jako esencjalistyczna idea kulturowego bagażu
utożsamianego z grupą etniczną i rasą. Tym samym dochodzi do ponownej reifikacji
tego pojęcia, gdyż — co logicznie wynika z pojęcia „różnicy" pomiędzy tak
rozumianymi kulturami — każda grupa etniczna winna traktować wartości własnej
kultury jako znak trwałej odrębności i widocznej odmienności. Swoistość każdej takiej
grupy musi być w pełni respektowana, a wręcz akceptowana w skali społecznej przez
grupy dominujące. Nikt nie może narzucać jakiegokolwiek obowiązującego kanonu
wartości, gdyż będzie to zawsze gwałt wobec „kultur" etnicznych. Rola, jaką odegrała
w tym względzie antropologia, jest paradoksalna. Wszak to podręczniki tej dyscypliny
wybijają na plan pierwszy hasło „wszystkie kultury są równe!" (zob. rozdz.
„Względność i uniwersalność"). Pojęcie kultury stało się sztandarowym wyznaczni-
kiem odrębności — niegdyś plemion, obecnie grup etnicznych. Różnica zawiera się w
tym, że jeśli do niedawna to antropologowie władni byli orzekać, co jest kulturą
jakiegoś afrykańskiego ludu i jak ma się ona do kultur grup sąsiednich, to teraz
zbiorowości etniczne same podejmują decyzję, co będzie ich kulturowym kanonem i
ś
wiadomie kanon taki tworzą. Ale i w tym zjawisku kryje się paradoks. Nadając
bowiem pojęciu kultury jednoznaczną sygnaturę etniczną, ludzie, tym razem do-
browolnie, wracają znowu do schematu myślenia, że wszystko, co kulturalne, powinno
wywodzić się z tego, co kulturowe, co obecne w kanonie wartości danej grupy. W ten
sposób amerykańska wielokulturowość, podbudowana doktryną multikulturalizmu,
zamienia się w powolną atomizację „amerykańskiej kultury narodowej", w jej
faktyczny rozpad na konkurujące ze sobą kulturowe getta i diaspory. Przed podobnymi
konsekwencjami ostrzega antropologia i dlatego, między innymi, zajmuje się
ś
ledzeniem różnych ideologii multikulturalistycznych.
Nie takie musi być jednak wyłączne oblicze refleksji nad wielo-kulturowością i
próba jej ideologicznego ujęcia. W planie teoretycznym multikulturalizm stanowi
bowiem poważną propozycję przeformułowa-nia dotychczasowego sposobu widzenia
różnorodności ludzkich kultur. Zwraca on przecież uwagę na nie kwestionowany
problem naszych czasów: heterogeniczność kulturowo-etnicznego obrazu dzisiejszych
społeczeństw metropolitalnych i problem wielości tożsamości. Najogólniejszym celem
multikulturalistów,
zbieżnym
z
ideałami
współczesnej
antropologii,
jest
dowartościowanie tożsamości grup społecznych zaangażowanych w walkę o społeczną
równość poprzez jednakowe traktowanie kulturowych ekspresji. Jest to swoisty powrót
do tezy relatywizmu kulturowego. O ile w swojej klasycznej wykładni głosił on
nieporównywalność, ale i „zupełność", i samowystarczalność każdej odrębnej kultury
jako sposobu życia, o tyle relatywizm głoszony współcześnie przez multikulturalistów
odnosi się już wyłącznie do realiów wewnątrz kulturowych. Dzisiaj teza względności
brzmi: „wszystkie «kultury» (zasadniczo etniczne) są równe". Współczesny świat
widziany z takiej perspektywy to wielki konstrukt wybranych elementów
rzeczywistego dziedzictwa kulturowego, wartościujących zabiegów i subiektywno-
społecznie tworzonych hierarchii wartości: kulturą staje się to, co ludzie pragną, aby
nią było.
W ostatnim rozdziale kontynuować będziemy te rozważania, zajmując się
wymiarami współczesności, które sytuują się poza etnicznością i poza problematyką
narodowościową, choć zdawać sobie należy sprawę z niejakiej sztuczności tego
zabiegu, który prowadzi do oddzielania zjawisk w istotny sposób ze sobą
powiązanych. Jednakże sposób spojrzenia na dany aspekt rzeczywistości pozwala
uwypuklać w niej to, co pragnie się uczynić obiektem refleksji. W naszym wypadku
zajmiemy się problemem globalizacji kultury i odpowiedzią nań w postaci „nowej
lokalności".
Rozdział 8
GLOBALIZACJA I NOWA LOKALNOŚĆ
Zacznijmy od dwóch cytatów. W znakomitej powieści Kobieta wojownik Maxine
Hong Kingston pisze: „Chińczycy-Amerykanie, którzy próbujecie zrozumieć, co jest w
was chińskiego — jak odróżniacie to wszystko, co typowe dla dzieciństwa, dla
ubóstwa, dla szaleństwa, dla jednej konkretnej rodziny, dla matki, której opowieści
były słupami milowymi waszego dorastania, od tego, co typowe dla Chin? Gdzie
kończy się chińska tradycja, a zaczyna kino?" (Kingston, 1992, s. 9 - 10). Z kolei
znany antropolog, Marshall Sahlins zauważa rzecz następującą: „«Kultura» — samo to
słowo lub jego lokalny odpowiednik — jest na ustach wszystkich. Tybetańczycy i
Hawajczycy, Odżibweje, Kwakiutlowie i Eskimosi, Kazachowie i Mongołowie,
tubylczy Australijczycy, Balijczycy, mieszkańcy Kaszmiru i Maorysi z Nowej
Zelandii: wszyscy oni odkryli dziś, że posiadają «kulturę». Przez wieki mogli się bez
niej obywać. Ale dzisiaj, jak pewien Nowogwinejczyk oznajmił antropologowi:
Gdybyśmy nie mieli kastom, bylibyśmy podobni do białych ludzi" (Sahlins, 1994, s.
378).
Potraktujmy powyższe wypowiedzi jako paraboliczne wprowadzenie do rozważań,
które podejmiemy w niniejszym rozdziale. Jedną z cech charakterystycznych
kończącego się XX stulecia jest poszukiwanie przez naszych współczesnych własnej
tożsamości, próba bardziej zindywidualizowanego samookreślenia się względem
„globalnej ekumeny" i wszechogarniającej presji kultury popularnej. Manning Nash
uważa, że podstawowym problemem, a wręcz koszmarem dzisiejszego człowieka jest
ż
ycie wykorzenione, samotne i wyobcowane (Nash, 1988, s. 128). Jako jednostki
bezwładnie dryfujemy w strumieniu powierzchownych społecznych interakcji, stykając
się z rzeczywistością w coraz większym zakresie zorganizowaną anonimowo,
celowościowo, w której zacierają się utrwalone granice terytorialne i kulturowe. W
poprzednim rozdziale wskazaliśmy, jak wyglądają formy etnicznej reakcji na
globalizację i homogenizację. Przyszła obecnie pora rozszerzyć dotychczasowe
rozważania i zająć się antropologiczną refleksją nad owym napięciem, które
uwidacznia się pomiędzy światem anonimowego pankulturalizmu a potrzebą
konkretnej przynależności do społeczności o lokalnym charakterze.
Wielu badaczy sądzi, że globalizacja i homogenizacja to dwa określenia tego
samego w istocie procesu, procesu uniwersalnego, nieubłaganego, przed którym nie
ma ucieczki. Każda próba przeciwstawienia mu się skazana jest na niepowodzenie.
Antropologowie, nie negując, że globalizacja i homogenizacja są faktem, nie traktują
obu jako zjawisk równorzędnych, a ponadto podkreślają, że mają one swoją drugą
stronę w postaci poszukiwania nowej syntezy form kulturowych (Foster, 1991, s. 236).
W tym kontekście pojawiły się próby opisu zjawiska „kreolizacji", względnie
„indygenizacji" kultury, które określane bywa także mianem „wynalezionej tradycji".
To, że coraz mniej mamy dziś kultur autentycznych, o zakreślonych granicach i
szczycących się własną odrębnością, wcale nie musi znaczyć, że wszystkie one uległy
nieuchronnej homogenizacji kulturalnej.
Współczesny świat dzieli się nadal na terytoria narodowe i wcale nie widać znaków,
aby miało się to w wyobrażalnej przyszłości zmienić. To, co rozumie się pod pojęciem
globalizacji, oznacza jednak, że procesy społeczne, ekonomiczne, kulturowe i
demograficzne, z którymi mamy do czynienia w obrębie narodów, w coraz większym
stopniu przekraczają tradycyjnie rozumiane granice narodowe i państwowe, identyfi-
kowane dodatkowo z granicami odrębnych kultur. Rozumienie i badanie jakiejkolwiek
kultury nie może się obecnie ograniczać do warunków lokalnych, gdyż będzie zawsze
niepełne, a może być nawet fałszywe. Znamienity socjolog, Anthony Giddens,
powiada, że mamy do czynienia z intensyfikacją relacji społecznych na skalę
ś
wiatową, dzięki której zjawiska regionalne, pozostające wprawdzie w realnym
oddaleniu geograficznym, wiążą się ze sobą mają swoje każdorazowe odpowiedniki w
innej części globu (Giddens, 1990, s. 64). A zatem globalizacja znamionuje
ponadnarodowy charakter procesów, w tym kulturowych. Różnica pomiędzy
globalnością i transnarodowością polega jednak na tym, iż ta druga ma bardziej
ograniczony zakres. Procesy globalne są niezależne od konkretnych terytoriów
narodowych i odbywają się w przestrzeni ponadlokalnej, podczas gdy zjawiska
ponadkulturowe są zakotwiczone w jakimś kontekście narodowym, ale go przekraczają
(Hannerz, 1989). I tak, różnorakie korporacje ponadnarodowe operują wprawdzie w
skali świata, ale ich rodowód i największa koncentracja znajdują się w jakimś
określonym państwie. Stąd polityka poszczególnych krajów, w których rozszerza się
zakres oddziaływania wpływów zewnętrznych (gospodarczych i innych), zmierza do
tego, aby ponadkulturowość nie stała się także ponadpaństwowością. Globalizacja jest
procesem bardziej abstrakcyjnym, mniej zinstytucjonalizowanym i nie odwołującym
się intencjonalnie do konkretnych narodów, co widać, gdy wziąć pod uwagę rozwój
technologiczny masowej komunikacji międzynarodowej,
niebywałą dynamikę kultury popularnej czy finanse światowe (Kearney, 1995, s.
548-549).
Zjawisko globalizacji stanowi wyzwanie dla antropologii kultury, zmusza bowiem
do rewizji jej podstaw pojęciowych. Odnosi się to w szczególności do typowo
antropologicznych uniwersaliów, jakimi były pojęcia przestrzeni, czasu i klasyfikacji.
Zjawiska o globalnym zasięgu, takie jak procesy migracji, komercjalizm kultury,
komunikacja technologiczna, finanse, rozwój światowego turyzmu stawiają pod
znakiem zapytania dotychczasowe binarne traktowanie czasu i przestrzeni. Czas
pojmowano jako progresywny proces rozciągający się pomiędzy początkiem i końcem
historii, a jego korelatem przestrzennym były terytoria peryferyjne i metropolitalne
centra, których odzwierciedleniem był z kolei hierarchiczny system klasyfikacji i
administracji. Współczesna humanistyka zwraca uwagę, że globalizacja świata pociąga
za sobą przejście od dwuwymiarowej przestrzeni euklidesowej, z podziałem na jej
„centrum" i „peryferie" oraz wyraźnie zaznaczonymi granicami, do wielowymiarowej
przestrzeni
globalnej
z
jej
nieciągłymi
i
wzajemnie
się
przenikającymi
subprzestrzeniami. Jak pisze Francis Fukuyama: „Nie licząc szybko wymierających
plemion w dżunglach Brazylii czy Papui-Nowej Gwinei, nie istnieje ani jedna nacja,
która nie odczułaby działania mechanizmu (globalizacji — W.J.B.) i nie połączyłaby
się z resztą ludzkości uniwersalnym ogniwem gospodarczym nowoczesnego
konsumpcjonizmu" (Fukuyama, 1996, s. 190). Badania antropologiczne muszą owo
przesunięcie od „prowincjonalizmu" do „kosmopolityzmu" uwzględnić, dlatego
zamiast badań wspólnot kulturowych jako odrębnych jednostek pojawia się w nich
aspekt przestrzenny, w ramach którego poszczególne takie wspólnoty (plemiona, grupy
etniczne, narody, subkultury, mniejszości itd.) są jedynie komponentami globalnego
terytorium. Obecnie trudno odróżnić zjawisko lokalne od globalnego, gdyż oba te
wymiary się przenikają i wymagają łącznego potraktowania oraz interpretacji
pokazującej, jak wygląda ponadlokalny wzór zakorzeniony na konkretnym terytorium.
Efekty globalizacji są różnej natury. Jednym z nich jest obserwowana
deterytorializacja kultur, której znamionami są: nowy diasporyzm, hiperprzestrzenie,
hiperrzeczywistość i tzw. etnokrajobrazy. Migracja ponadnarodowa, będąca procesem
na ogromną skalę, powoduje, że granice państw narodowych, z których wywodzą się
emigranci, „przenoszone" są w ich świadomości do krajów goszczących. W ten sposób
grupy etniczne nie tyle tworzą w tym nowym kontekście zwykłe diaspory, ile „narody
poza rodzinną ziemią" (Kearney, 1995, s. 553), jakby kolejne prowincje, które są
imaginacyjną częścią odległego narodowego terytorium. Tożsamość zespołowa jest
odtwarzana w różnych warunkach terytorialnych, społecznych i kulturowych,
przemieszczające się grupy rekonstruują swoją historię w taki sposób, iż staje się ona
jakością przekraczającą konkretne terytorium i formuje poszczególne etnokrajobrazy.
Arjun Appadurai definiuje je w sposób następujący: „Poprzez etnokrajobraz rozumiem
ludzi żyjących w zmieniającym się świecie, który nas otacza: turystów, emigrantów,
wypędzonych, azylantów, robotników sezonowych i inne przemieszczające się grupy i
osoby, tworzące istotny wymiar współczesności i wpływające na politykę
międzynarodową" (Appadurai, 1992, s. 192). Rzecz nie w tym, iż zakorzenione
terytorialnie wspólnoty ludzkie stają się wszędzie mniej stabilne, ale w uwzględnieniu
faktu, iż są one w coraz większym zakresie nasycone zmiennymi i zróżnicowanymi
etnokrajobrazami obcych populacji. To są dzisiejsi „tubylcy" antropologiczni. Badacze
innych kultur zwykli stosować to pojęcie wyłącznie wobec ludzi i grup należących do
tych części świata, które były odległe od metropolitalnego centrum. Tubylcy byli na
stałe osadzeni w jednym miejscu, charakteryzowali się autentycznością własnej
kultury z tego choćby powodu, że byli izolowani od szerszych wpływów.
Przybywający do nich z zewnątrz antropologowie uosabiali z kolei samą istotę
mobilności — przemieszczali się, poszukiwali, dysponowali wiedzą. I oto dzisiaj ci
unieruchomieni w przestrzeni i czasie bohaterowie antropologicznych opowieści stali
się realną częścią naszej codzienności. Zacytujmy ponownie Appaduraia: „W
dzisiejszym, złożonym, pełnym wzajemnych powiązań i zdominowanym przez media
ś
wiecie, jeszcze bardziej widoczne jest, że pozostaje coraz mniej kultur tubylczych. Są
one osaczone przez międzynarodowy rynek poszukujący obiektów, które niegdyś były
symbolami ich autentyczności, a teraz stały się jedynie wyrazem dążenia do autentycz-
ności w uprzedmiotowionych kulturach metropolii. Na całym świecie na kultury te
napierają siły rozwoju i nacjonalizacji. Atrakcyjną staje się możliwość migracji (lub
ucieczki) w nowe miejca" (Appadurai, 1988, s. 39). W efekcie pojawia się zjawisko
nazywane globalną implo z j ą albo peryferyzacją centrum: bada się tedy
„karaibizację" Nowego Jorku (Sutton, Chaney, 1987), „latynizację" San Francisco
(Hartman, 1984), wspólnoty Syngalezów we Włoszech (Carter, 1995), Algierczyków
we Francji (Neveu, 1992), Turków w Niemczech (Marcus, 1995) i tak dalej, lista
podobnych wspólnot stale się powiększa (daje się także zauważyć w Polsce). Implozja
dawnych „tubylców" do światowych metropolii ma wpływ na globalne procesy
dokonujące się w sztuce, tańcu i zwyczajach gastronomicznych, które również ulegają
specyficznej deterytorializacji. Jest to także problem tzw. ponadnarodowej
podmiotowości, kształtującej się w warunkach metropolitalnych całkiem już
„kolorowego" i policentrycznego Zachodu. Przypomnijmy sobie pierwszy z cytatów,
podanych na wstępie tego rozdziału: oto narratorka stawia sobie pytanie o własną toż-
samość, a właściwie o granice tego, co jest „autentyczne" kulturowo, trwałe i z oddali
wydaje się niezmienne. Temu dziedzictwu przeciwstawia się „kino" zróżnicowanych
wartości i odmiennego stylu życia w Ameryce. Podstawowa kwestia to próba
połączenia obrazu orbis interior tradycji chińskiej w warunkach orbis exterior realiów
amerykańskich. Coraz częściej — jak pokazują właśnie antropologowie — Chińczycy
przebywający na stałe w różnych krajach zachodnich podają w wątpliwość zarówno
stabilność własnej kulturowej tożsamości, przynależność do jednego tylko państwa
narodowego, a nawet w ogóle do jakiejkolwiek pojedynczej wspólnoty wyobrażonej w
sensie, w jakim ujmuje ją Benedict Anderson (Ong, 1993, s. 747).
Podróżowanie — zarówno emigracyjna tułaczka, jak i precyzyjnie planowane
turystyczne eskapady — to nasza codzienność. Ale dzięki nieustannemu
przemieszczaniu się ludzi, tworzą się szczególne miejsca w skali całego globu,
posiadające wszędzie identyczne parametry — to są owe hiperprzestrzenie. Lotniska,
sieci standardowych restauracji i barów, kolejne oddziały zakładów produkujących
masową technologię, sklepy muzyczne, shopping malls to także powszechny i jakże
monotonny krajobraz nas otaczający. W jego obrębie ludzie stają się osobnikami bez
jakichkolwiek odniesień kulturowych, anonimowymi bywalcami globalnej ekumeny,
bywalcami rzeczywistości doskonale (z założenia) kosmopolitycznej.
Jean Baudrillard i Umberto Eco wskazali na inny jeszcze aspekt powiększającej się
globalizacji, jakim jest powstawanie czy wręcz budowanie hiperrzeczywistości.
Oddziaływanie kultury popularnej polega nie tylko na zachęcaniu do nieustannej
konsumpcji zmiennych ideałów i mód kulturalnych, ale powoduje, iż tworzy się
odrębna sfera wyobraźni ludzkiej, wypełniona wyimaginowanymi światami „niby-
realności", których oryginał nigdy nie istniał (Disneyland) albo od początku był post-
rzegany poprzez pryzmat kulturowej interpretacji. Jednym z przykładów tego drugiego
zjawiska są typowo amerykańskie ghost towns, które imitować mają the real thing. Oto
fragment opisu Knotfs Berry Farm z Buena Park w Los Angeles: „Na pozór intencje są
jasne: tkanka miejska wokół i niedostępne ogrodzenie (oprócz biletu wejściowego)
uprzedzają nas, że nie wchodzimy do prawdziwego miasta, lecz do miasta--zabawki.
Kiedy jednak chodzimy ulicami, przeważa złudzenie prawdy. Przyczynia się do tego
przede wszystkim realizm rekonstrukcji: zakurzone stajnie, nędzne sklepiki, biuro
szeryfa, gdzie mieści się też telegraf, a także więzienie, saloon, wszystko to wykonane
jest z absolutną wiernością oryginałowi, w skali jeden do jednego; stare powozy
pokryte są kurzem, chińska pralnia jest marnie oświetlona, do wszystkich lokali można
raczej wejść, sklepy są otwarte, gdyż Berry Farm, podobnie jak Disneyland, łączy
handlową rzeczywistość z grą fikcji. Jeśli zatem drogeria jest pseudo
dziewiętnastowieczna, a sprzedawczyni ubrana jak bohaterka Johna Forda, to owoce
kandyzowane, orzeszki, przedmioty rzekomej sztuki indiańskiej są rzeczywiste, jak
rzeczywiste są dolary, którymi trzeba za nie zapłacić. Podobnie jak prawdziwe są
napoje reklamowane na starych plakatach, klient zaś znajduje się w świecie fantazji na
skutek własnej autentyczności konsumenta, inaczej mówiąc, znajduje się w sytuacji
kowboja i poszukiwacza złota, którzy zjawiali się w mieście po to, aby stracić w nim
wszystko to, co nagromadzili z dala od niego" (Eco, 1996, s. 54 - 55). Autentyczność
staje się zatem czymś konstruowanym i „wywoływanym" na potrzeby widza; nie jest
przy tym istotne, skąd ten ostatni się wywodzi — zachwyt Japończyka jest równie
cenny (także komercyjnie) jak rodowitego Amerykanina z gromadką dzieci „uczących"
się tak spreparowanej historii.
Wielką rolę w kształtowaniu obrazu świata i pojmowaniu jego jakości mają
nowoczesne media, których oddziaływanie prowadzi do zmian w pojmowaniu relacji
czasoprzestrzennych: następuje ich kompresja. Wzrastająca dostępność globalnej
przestrzeni i współistnienie w czasie zjawisk, które są coraz bardziej zjawiskami
medialnymi sprawia, że nasze jednolite i zwarte idee dotyczące przestrzeni i czasu
ulegają zniekształceniu i pomieszaniu. Międzynarodowy przepływ kapitału, pieniądza,
informacji i kultury rozrywa linearną jedność obu tych wymiarów i sprawia, iż ulegają
one skondensowaniu. Dawne peryferie i centra jawią się w mass mediach tak, jakby
były jedynym miejscem, do którego można się udać bez przeszkód dzięki wyborowi
odpowiedniego kanału. Świat multimedialny tym się charakteryzuje, że wszystkie
wydarzenia, nawet te z najbardziej oddalonych rejonów globu, zdają się dziać jedno-
cześnie i być równie „namacalne". Ponadto stacje w rodzaju CNN i MTV skierowane
są do publiczności pojmowanej horyzontalnie, a nie wertykalnie — jest to widownia
globalna — odpowiednio — średnie pokolenie, ludzie biznesu, oficjele rządowi i
politycy oraz młodzież identyfikująca się z uniwersalnymi symbolami kultury
popularnej (Harvey, 1989). I w jednym, i w drugim wypadku tożsamość widzów
kształtuje się na poziomie ponadlokalnym.
Powiększa się zakres zjawisk, z którymi jesteśmy konfrontowani, ale jedynie
pośrednio — poprzez media i inne środki masowego przekazu. Ten wytworzony obraz
„podmienia" rzeczywistość i jest przyjmowany na wiarę. Milan Kundera ukuł bardzo
pożyteczne określenie na jeden z aspektów owego procesu — imagologia. Pisze on, iż:
„W ciągu ostatnich dziesięcioleci imagologia odniosła historyczne zwycięstwo nad
ideologią. Wszystkie ideologie upadły: ich dogmaty zdemaskowano ostatecznie jako
iluzje i ludzie przestali brać je poważnie [...] Rzeczywistość była silniejsza niż
ideologia. I w tym sensie imagologia prześcignęła rzeczywistość: imagologia jest
silniejsza niż rzeczywistość, która zresztą od dawna przestała znaczyć dla człowieka
to, co znaczyła dla mojej babki, żyjącej w morawskiej wiosce i wiedzącej wszystko z
własnego doświadczenia: jak się wypieka chleb, jak się buduje dom, jak się zabija
ś
winiaka i jak się wędzi boczek, czym się wypycha pierzynę, co ksiądz proboszcz
myśli o świecie i co myśli o nim pan nauczyciel; spotykając się codziennie z
mieszkańcami wioski, wiedziała, ile zabójstw popełniono w okolicy w ciągu dziesięciu
lat; trzymała rzeczywistość, by tak rzec, pod osobistą kontrolą i nikt nie mógłby jej
wmówić, że morawskie rolnictwo świetnie prosperuje, jeśli w domu nie było niczego
do jedzenia" (Kundera, 1995, s. 133). I rzeczywiście, trudno jest ludziom dzisiaj
„trzymać rzeczywistość pod kontrolą", choć mamy możliwości nieograniczonego
wędrowania po świecie i nasza wiedza o nim jest bogatsza od tej, którą miała babka
Kundery. Jest to jednak wędrowanie o tyle pozorne, iż my przecież nie udajemy się
tam osobiście, ale polegamy na tym, co nam się przygotowuje do „skonsumowania";
nasz wybór jest już wyborem z określonego repertuaru — widzimy świat, jaki nam się
pokazuje, a nie taki, jaki on jest. W tym względzie szczególnie dobitnie ujawnia się
rola imagologów: „Sondaże opinii publicznej są kluczowym instrumentem władzy
imagologicznej i pozwalają jej żyć w doskonałej harmonii ze społeczeństwem.
Imagolog bombarduje ludzi pytaniami: Jak się miewa gospodarka francuska? Czy we
Francji istnieje rasizm? Czy rasizm jest rzeczą dobrą czy złą? Kto jest największym
pisarzem wszech czasów? Czy Węgry leżą w Europie czy w Polinezji? Który ze
wszystkich mężów stanu jest najbardziej seksowny? A zważywszy na to, że
rzeczywistość jest dzisiaj kontynentem mało odwiedzanym i niezbyt, co zresztą słusz-
ne, lubianym, sondaż staje się rodzajem rzeczywistości wyższej; albo, mówiąc inaczej,
staje się prawdą" (ibidem, s. 133 - 134). Oddziaływanie tak rozumianej imagologii ma
o wiele szerszy zasięg i powoduje, iż weszliśmy już dzisiaj w obieg „imagologicznej
ruletki wartości". Polega to na tym, że imagolodzy „tworzą systemy ideałów i
antyideałów, systemy, które mają krótki żywot, gdyż każdy z nich zostanie wkrótce
zastąpiony przez inny; wpływają one jednak na nasze zachowania, nasze poglądy
filozoficzne, nasze wybory estetyczne, na kolor dywanów w salonie i na dobór książek
z równą siłą, co dawne systemy ideologów" (ibidem, s. 135). Dodajmy w tym miejscu,
iż owe ideały i antyideały mają zasięg globalny i zuniformizowany. Idźmy jednak
dalej.
Zupełnie nową specjalnością antropologiczną stają się studia nad współczesnymi
formami skomercjalizowanego turyzmu, który utrwalił się jako forma globalnej
kulturowej praktyki (Carter, 1995; Nash, 1993). Zorganizowana turystyka przyczynia
się w wielkim stopniu do homogenizacji kultur. Tam, gdzie dany region uważany jest
za „turystyczną atrakcję", rodzi się zawsze rzekomo autentyczna „sztuka ludowa" i
specjalny typ wytwórczości na potrzeby odwiedzających. Ma to oczywiście
konsekwencje dla całych rejonów kulturowych, które konstruują własny kanon
kulturowy, stanowiący podstawę budowania szczególnego rodzaju tożsamości, co
prowadzić ma zwykle do „zewnętrznej" konsumpcji ze strony przybyszów. To oni
właśnie poszukują Inności, bo za obietnicę jej ujrzenia wszakże płacą. Zygmunt
Bauman pisze, iż turysta poszukuje „nowych «doświadczeń»; a nowych doświadczeń
dostarczyć może tylko inność — coś, czego jeszcze nie widział, a w każdym razie coś,
co odbija od codzienności. Inny wygląd ludzi, inny wystrój ulic, inne obyczaje.
Widoki, odgłosy, zapachy stają się wrażeniami" (Bauman, 1994, s. 31). Aby zatem
turysta był zadowolony, z jego marszruty „usunięto pieczołowicie wszelkie
niespodzianki, wypełniając je w zamian egzotyką, która na każdym kroku obiecuje
przygodę" (ibidem, s. 32).
Doskonałą ilustracją tego trendu są losy słynnej — m.in. dzięki badaniom Margaret
Mead, Geertza i innych antropologów — wyspy Bali. Tamtejsza społeczność, jak
zauważył Joseph Greenblatt, w niezwykły sposób zaadaptowała wyrafinowane sposoby
produkowania, odtwarzania i prezentacji własnych tekstów kulturowych na potrzeby
odwiedzających wyspę Japończyków i ludzi Zachodu (Greenblatt, 1991, s. 2).
Balijczycy odgrywają nieustający spektakl kreujący wizję rajskiej wyspy, wyspy
„spontanicznych" tańców, poezji i łagodnej muzyki, pozostających w idealnej
harmonii z przyrodą „dobrych dzikusów". Tworzą własną tradycję, którą Erie
Hobsbawm (1983) nazwał „tradycją wynalezioną" {invented tradition). W dalszej
części rozważań przyjrzymy się szczegółowo, jak konstruuje się taki rodzaj
tradycyjnego kanonu i czym różni się on od kultury autentycznej, bezalternatywnej.
Współczesna „balijskość" to jednak także wyraz globalizacji — jak zauważają
obserwatorzy: „W wolnych chwilach całe Bali mości się przed telewizorami. W
restauracjach, gdy nie ma gości, kucharki siadają na zapleczu, jedna przy drugiej, z
rękami złożonymi na udach i z półotwartymi ustami wpatrują się w ekran. Przewijają
się tam sceny z filmu brazylijskiego albo wiadomości, albo sport, albo tańce balijskie,
a kucharki siedzą, wyprostowane, niemo zapatrzone" (relacja B. Pawlak w
„Magazynie" „Gazety Wyborczej", nr 9, 28 lutego 1997, s. 20).
Splot powiązań między globalizacją, budowaniem tożsamości a rolą tradycji
kulturowej
we
współczesnym,
kosmopolitycznym
ś
wiecie
analizowany
jest
szczegółowo na łamach pisma „Public Culture". Appadurai i Breckenridge zauważyli,
iż rzeczywistość otaczająca nas to świat, „w którym kultura popularna jest często
produktem interesów miejskich, komercyjnych i państwowych, w którym kultura
ludowa jest często reakcją na rywalizujące ze sobą polityki kulturalne współczesnych
państw narodowych, a kultura tradycyjna często rezultatem świadomego wyboru i
opracowania" (Appadurai, Breckenridge, 1988, s. 8). Warto przyjrzeć się bliżej temu
zjawisku.
Michel Maffesoli ukuł niedawno pojęcia „trybalizmu" i „nowople-mion", które
zrobiły prawdziwą furorę w humanistyce. Główną myśl, leżącą u podstaw wadzenia
przez tego badacza rzeczywistości końca XX wieku, można wyrazić, odwołując się do
koncepcji dwóch typów solidarności społecznej Emile'a Durkheima (zob. rozdz.
„Spotkanie z Innością — u korzeni antropologii"). Maffesoli twierdzi, że
mechaniczno-celowościowa struktura powiązań jednostek z całościami społecznymi,
typowa dla nowoczesnych państw, uległa współcześnie daleko posuniętej erozji.
Poszczególne indywidua ludzkie nie są podmiotami o ustalonej i trwałej tożsamości,
pełniącymi wyznaczone funkcje społeczne. Dzisiejsza — jak to nazywa Maffesoli —
osoba {persona) nie kieruje się precyzyjnie obmyślonym planem, by osiągnąć równie
dokładnie wytyczony cel, ale wobec braku trwałej tożsamości poszukuje przede
wszystkim uczuciowej identyfikacji z innymi ludźmi, aby nawiązać jakiś rodzaj więzi
o charakterze organicznym. Stąd bierze się trybalizm, fenomen czasowych wspólnot
empatycznych, w ramach których realizuje się jakiś określony „pomysł na życie", aby,
choć na krótko, uciec od polikulturowości i nieokreśloności codziennych realiów.
Trybalizm to alternatywne wspólnictwo wartości zogniskowanych wokół jakiegoś
ideału, rodzaj „rozszerzonej rodziny", w której osoba poszukuje tego, czego nie daje
rodzina właściwa (molekularna), organizacje polityczne i ekonomiczne, wykonywany
zawód i wszelkie zrzeszenia formalne.
Różnicę pomiędzy modernistycznym i ponowoczesnym typem więzi społecznych
obrazuje następujący schemat:
Typy nowoplemion mają bardzo różny charakter: może to być tribus w rodzaju
zwolenników skakania na elastycznej linie w górskie przepaście, wspólnota
użytkowników francuskiego „Minitelu", grupy formujące ruch New Age i jego
najnowsze mutacje, ale także taki rodzaj wspólnot, które możemy nazwać religijnymi
względnie quasi religijnymi. Nowoplemiona zapewniać mają swoim członkom jakiś
rodzaj zakotwiczenia, usensownienia własnego życiorysu, gwarantują i oferują mini-
mum komfortu, że jest się w grupie, do której można metonimicznie przylegać. W
innym miejscu swojej pracy Maffesoli powiada, że obecnie Jesteśmy świadkami
czegoś, co można uważać za kulturalizację natury i naturalizację kultury" (ibidem, s.
66). Większość z quasi religijnych ruchów, poszukujących sensu życia poprzez
wspólnictwo przeżyć, traktuje świat naturalny jak partnera, nadaje mu status kulturowy
(natura „przemawia" do nas). Z kolei „naturalizacja kultury" wydaje się ważnym
składnikiem ponowoczesnego fundamentalizmu i integryzmu w tym sensie, iż ci,
którzy z różnych powodów nie znajdują zadowolenia w konsumpcjonizmie (bo nie stać
ich, na przykład), odwołują się do racji poza-kulturowych, do „naturalnego porządku
rzeczy" po to, aby obnażyć wszelkie wady i skrzywienia, jakie konsumpcjonizm za
sobą pociąga. To, co zwiemy w teorii kultury światopoglądową sankcją, a co mówi
nam o ostatecznych wartościach życiowych (zob. rozdz. „Kultura i kultury"), w
fundamentalizmie posiada charakter pozakulturowy. Kultura to przecież wolność
wyboru, jakże niekiedy nieznośna decyzja, który z alternatywnych stylów życia
przyjąć za własny; natura natomiast jawi się jako teren zasad uniwersalnych i
utrwalonych, pewnych i jednoznacznych; posiadając w dodatku sankcję —
„przyrodzenie" — boską, jest autorytetem absolutnym, nie poddającym się dyktatowi
mody i świeckich autorytetów. Co równie ważne, pozwala ludziom na poczucie, iż są
razem, są wspólnotą uczuciową (ibidem, s. 77). Religare to etymologicznie tyle, co
„związać się, łączyć razem".
Antropologia współczesności, zajmująca się w dużej mierze naszą po-tocznością,
ś
wiatem, który nas bezpośrednio otacza, analizując różne zjawiska, niejako na
marginesie pokazuje, że owo poszukiwanie tożsamości i zakotwiczenia jest
powszechne przede wszystkim w warunkach metropolitalnych. Ludzie pragną mieć
„coś swojego" — innych ludzi wokół siebie, którzy nie mają konkretnego interesu, aby
uśmiechać się i rozmawiać, albo jakiś konkretny przedmiot, wokół którego zbudować
można namiastkę rytualnych, ludzkich poczynań. Wiadomo jednak, że na to tylko
czeka, opisany już szczegółowo przez Theodora Adorno, przemysł kulturalny (dzisiejsi
imagolodzy Kundery), żywiący się z powodzeniem nowoplemiennością i natychmiast
reagujący na ludzką potrzebę wypełnienia własnego otoczenia czymś „własnym".
Zamiast odwoływać się do szczegółowej i skomplikowanej analizy, otwórzmy jedną z
codziennych gazet, a przekonamy się, jak to sprzężenie pomiędzy powyższymi
potrzebami a ich spełnieniem wygląda na co dzień. Czytamy więc: „Japończycy
oszaleli na punkcie tamagotchi. Za elektroniczną zabawkę w kształcie jajka płacą
nawet 400 dolarów, czyli 25 razy tyle, ile kosztuje w sklepach. Ale w sklepach nie ma
ś
ladu po tamagotchi, choć firma Bandai produkuje miesięcznie aż 330 tysięcy sztuk.
Na czym polega fenomen jaja? Na ciekłokrystalicznym ekranie wykluwa się wirtualny
kurczak. Trzeba go karmić, zabawiać i sprzątać po nim. Gdy jest znudzony, głodny lub
przejedzony, stroszy piórka i piszczy [...] Niektórzy idąc do pracy czy do szkoły,
«podrzucają» pisklę troskliwej babci. Ci, którzy nie mają takiej możliwości, noszą
tamagotchi wszędzie ze sobą" („Gazeta Wyborcza", 7 marca 1997). Producenci
obliczają, że za rok będzie już na świecie 13 min tamagotchi!
Psychologowie komentujący pojawienie się tego nowego gadżetu zwracają uwagę,
ż
e jest on „pożyteczny", pozwala bowiem zrealizować potrzebę opiekuńczości i
kreatywności. Istnieje też możliwość, że pozytywne efekty swoistego „treningu z
dobrych uczuć" na tamagotchi przeniosą się na rzeczywiste stosunki międzyludzkie.
Być może tak się stanie, choć wielce niejasna wydaje się droga od wirtualnych
kurzych ekskrementów do umierającego na AIDS narkomana z metra, ale ważne jest
co innego. Można się bowiem spodziewać, że lada moment pojawi się kolejne
nowoplemię — powiedzmy — hodowców wirtualnych kurczaków, którego członków
zespoli idea stworzenia maksymalnie dogodnych i humanitarnych warunków jej
uprawiania. W ten oto sposób wszelkie tego typu wynalazki kulturowe, poza funkcją
zwykłych zabawek, prowokują do formy aktywności, objawiającej potrzebę,
chwilowego choćby, przynależenia do nieformalnej wspólnoty. Pretekstem do jej
utworzenia może być praktycznie wszystko, a rola masowej technologii i reklamy
wydaje się pierwszoplanowa i niezbędna. Nowoplemiona są także efektem
konsumpcjonizmu i naroślą na kulturze popularnej.
Antropologia kultury nie zadowala się jednak analizą świata widzianego przede
wszystkim poprzez pryzmat globalizacji i homogenizacji. Po pierwsze — o czym już
wspominaliśmy — nie są to pojęcia równoważne. Globalizacja nie zawsze pociąga za
sobą homogenizację treści, a może wywoływać reakcje przeciwstawne w postaci
usilnych starań o promowanie kultury lokalnej lub przynajmniej takie, jakie mieszczą
się w zakresie pojęcia tradycji wytworzonej. Po drugie, badacze wypowiadający się i
przytaczający rozbudowaną argumentację na rzecz tezy o zaniku autentyczności
kulturowej i nieuchronnej atomizacji współczesnych społeczeństw, mają głównie na
uwadze realia późnego kapitalizmu względnie kapitalizmu konsumpcyjnego, typowe
dla ponowoczesnej rzeczywistości metropolitalnej. Stwierdzenie i opisanie faktu, że
ś
wiat stał się dziś globalną ekumeną, nie znaczy, iż jest on światem doskonale
homogenicznym, w którym wartości ponadkulturowe i ponadpaństwowe zajęły miejsce
kulturowej tradycji i wyparły wszelką lokalność. Odwołajmy się do trzech różnych
przykładów z trzech odmiennych kontekstów społeczno-kulturowych, aby unaocznić,
jakie procesy dokonują się współcześnie w sferze ideologii kultury i jakie są tego
powody. Wymagać to będzie przy okazji kilkakrotnych odwołań do historii, aby
naświetlić współczesność. Na początku — realia najbliższe polskiemu czytelnikowi.
Przez
dziesięciolecia
europejskim
odpowiednikiem
kultury
prymitywnej,
analizowanej przez światową antropologię kultury, była kultura chłopska zwana
ludową. W rozdziale 1. pisaliśmy już o tym, od kiedy stała się ona przedmiotem badań
polskiego ludoznawstwa, a później etnologii oraz jakie przyczyny legły u podstaw
szczególnego nią zainteresowania. Najogólniej rzecz biorąc, pod pojęciem kultury
ludowej rozumie się we współczesnej literaturze antropologicznej kulturę typową dla
chłopskich warstw społeczeństwa (dla ludu wiejskiego), cechującą się zespołem
charakterystycznych wyznaczników świadomości i praktyk, zorientowanych na
tradycję i powtarzalność. Zainteresowania kulturą ludową koncentrowały się wokół
kilku podstawowych aspektów: jej genezy, miejsca w obrębie kultury narodowej,
przemian, jakim kultura ludowa podlegała oraz układu i treści poszczególnych jej
dziedzin. Kulturę tę traktuje się jako zmienny w czasie twór historyczny ukształtowany
w kontekście trzech podstawowych wpływów kulturowych — oryginalnie etnicznych
(stąd mówi się o polskiej kulturze ludowej), przejętych z warstw wyższych i twórczo
zaadaptowanych oraz o charakterze
organizacją życia indywidualnego i zbiorowego. Kultura symboliczna funkcjonuje
w codziennej praktyce życia tradycyjnych ludowych społeczności, a jej działanie
nasila się w sytuacjach świątecznych, ale się do nich nie ogranicza" (Kłoskowska,
1991, s. 42).
Wśród cech charakteryzujących klasyczną kulturę ludową wymienia się
izolacjonizm, tradycjonalizm, ustną formę przekazu wiedzy i tradycji, sensualizm oraz
szczególny typ religijności. Izolacjonizm miał potrójny charakter — izolacji
geograficznej (poziomej), pionowej (faktyczne odgrodzenie ludu wiejskiego od kultury
elitarnej) i świadomościowej (konsekwencja dwóch pierwszych izolacji). Ludwik
Stomma w swej pracy Antropologia wsi polskiej XIX w. podkreśla, że definicyjną
cechą kultury chłopskiej, którą sam określa mianem „kultury typu ludowego", było
myślenie mityczne jako bezpośredni wynik pozostawania chłopów w izolacji
ś
wiadomościowej. Dwie zasady tego myślenia głoszą, iż (1) ma być tak, jak jest i (2)
jest tak, jak ma być (Stomma, 1986, s. 82). Obie skutkują tym, iż wiedza podmiotów
kultury ludowej była niezwykle odporna na dane empiryczne i ten fakt decydował, iż
ś
wiat widziany był przez chłopów poprzez pryzmat opozycji orbis interiorI orbis
exterior. Tradycjonalizm kultury ludowej ujawniał się przede wszystkim w nakazie
wiernego przekazu międzygeneracyjnego całego dostępnego zasobu umiejętności,
wiedzy i przekonań. Stefan Czarnowski zanotował, że „Tradycjonalizm chłopski nie na
tym polega, by wszystko, co jest w kulturze ludowej, odziedziczone zostało od
prawieków, ale na tym, że wszystkie elementy tej kultury, zarówno zupełnie nowe, jak
bardzo dawne, prezentują się w jednej płaszczyźnie jako to, co «zawsze było», jako to,
co «się zawsze robiło», jako dobro przekazane, rzekomo odwieczne. Inaczej mówiąc,
kultura chłopska, «sposób chlopski», obyczaj jest w rozumieniu chłopskim poza
czasem. Chłop w tradycjonalizmie swoim jest antyhistoryczny" (Czarnowski, 1956, s.
168). Z kolei rytualizm, sensualizm oraz rodzaj religijności typowy dla kultury
ludowej tworzyły całość, w której dominowała wyobraźnia obrazowa z tendencją do
przedstawiania poszczególnych elementów wiary i wyobrażeń mitycznych w postaci
wizualnych przedmiotów z lokalnymi atrybutami, sakralizacja świata, synkretyzm
religijny, manifestowanie religijności w obrzędowości rodzinnej i dorocznej,
uczestnictwo w pielgrzymkach, harmonijne połączenie kalendarza rolniczego z
kalendarzem świąt kościelnych.
Mimo jednak przypisywanych kulturze ludowej cech, wskazujących na jej
stabilność i powtarzalność wzorów zachowań, nie była ona bytem
statycznym, a zatem ulegała stopniowym zmianom, by zaniknąć jako zwarty system
społeczno-kulturowy. Można powiedzieć, że kulturę ludową pojmuje się na trzy
odmienne sposoby:
1)
jako sumę wytworów ukształtowanych w ramach wiejskiej społeczności lokalnej,
2)
jako zbiór wzorów, norm i wartości rozwiniętych przez warstwę chłopską,
3)
jako najprostszy i najbardziej pierwotny model kultury.
We wszystkim ujęciach eksponuje się jednak „ludowość" treści kulturowych jako
stan zwartego systemu przedstawień, czynności i obiektów, które cechuje
autentyczność i tradycyjność. Zatem tradycyjna, autentyczna kultura ludowa byłaby
pewnym stanem ludowości bez świadomości ludowości, tj. reprezentuje ona stan
kultury, który pozbawiony jest alternatywy. Zauważmy bowiem, że w momencie,
kiedy pojawiają się konkurencyjne systemy kultury (masowej, popularnej, ogól-
nonarodowej), natychmiast mówi się o zmierzchu lub wręcz upadku „tradycji
ludowej". Kultura ludowa, aby nie zaniknąć i utrzymać się jako system oparty na
tradycjonalizmie, musiałaby egzystować w doskonałej izolacji jako kultura typu
stanowego (klasowego). Każdy postulat zachowania autentycznej kultury ludowej, a
było ich sporo i ciągle na nowo się pojawiają, jest sprzeczny z aspiracjami
cywilizacyjnymi poszczególnych regionów wiejskich utożsamianych z regionami
etnograficznymi.
To, co rozumie się obecnie pod pojęciem „kultura ludowa", formuje kategorię
ludowości w sensie zinterpretowanej (także antropologicznie) konstrukcji myślowej,
ideologicznej całości, godnej propagowania i upowszechniania. Jak to ujął Roch
Sulima: „Niezbywalna w każdej społeczności potrzeba mitów ujawnia dziś z większą
jasnością społeczne mity chłopskie. Nośnikiem ich i wiernym strażnikiem jest
literatura nurtu chłopskiego, która mitom o «chłopach» pragnie przeciwstawić mity
«chłopskie» i w tym sensie odmitologizować wizerunek klasy chłopskiej ustanowiony
przez inne środowiska" (Sulima, 1992, s. 19).
Próbą
reanimowania
wybranych
elementów
kultury
ludowej
był
ruch
folklorystyczny, który okres największej świetności przeżywał w Polsce w latach
siedemdziesiątych. W miarę upowszechniania się terminu „folkloryzm" (Burszta,
1974), zjawiska za nim się kryjące dość powszechnie traktowano jako genetyczne
przedłużenie tzw. folkloru tradycyjnego, tym samym zakładając, że z całego zakresu
treści kultury ludowej właśnie sfera folkloru przejawia największą żywotność.
Jednakże folkloryzm tym się różni od folkloru i kultury ludowej, że jest działalnością
ś
wiadomie inspirowaną, kierowaną, ma swoich menedżerów, ideologów, propagatorów
oraz — co równie istotne — publiczność, która oddzielona jest od wykonawców w
sposób analogiczny, jak widownia teatralna od aktorów dramatycznych. Folkloryzm
odwołuje się do oryginalnych źródeł kultury chłopskiej na zasadzie przypomnienia,
interpretacji i prezentacji treści,
które w skali społecznej już zamarły i zachowały się jedynie w dokumentacji.
Gdyby folkloryzm miał spełniać kryteria „autentyczności", oznaczałoby to nadal
nieprawdopodobny tradycjonalizm dzisiejszych wspólnot wiejskich, które winny
niezmiennie tkwić w realiach zwartego stylu życia, jakim z historycznego i
antropologicznego punktu widzenia była kultura wiejska. Kultura ludowa i folklor były
niegdyś dla chłopów jedyną znaną im rzeczywistością, a folkloryzm zakłada nie co
innego, jak świadomy wybór, co w tym wypadku oznacza — potocznie mówiąc —
przebieranie się od czasu do czasu w ludowe szatki dziadków i babek. Tak więc
folkloryzm nie mógł się stać podstawą kształtowania świadomości regionalnej — to
nie mogła być „odpowiedź" na globalizację i homogenizację, ale z pewnością
pozwoliła proces ten zainicjować, stając się jednak obecnie jedynie elementem
poszukiwania lokalnego zakorzenienia. Kultura regionalna to jednak coś więcej niż
kultura ludowa regionu.
Erie Hobsbawm, który zaproponował swego czasu upowszechnione dziś pojęcie
„tradycji wytworzonej", miał na myśli zbiór praktyk, będących niegdyś zbiorem
akceptowanych i/lub respektowanych w skali społecznej reguł rytualnych i
symbolicznych, które wyrażają pamięć o wartościach i normach zachowaniowych na
zasadzie ich powtarzania, co automatycznie zakłada ich związek z przeszłością
(Hobsbawm, 1983, s. 1). „Tradycja", z jaką mamy tutaj do czynienia, nie ma nic
wspólnego z „obyczajami" wspólnot tradycyjnych (także ludowych). Obyczaj spełnia
bowiem podwójną funkcję — jest „motorem i kołem zamachowym" życia wspólnoty,
nie dopuszcza jakichkolwiek inwariantów i odstępstw od normy. „Tradycja", w tym
wypadku „tradycja wytworzona", pojawia się wówczas, gdy obumiera obyczaj i
pozostawia po sobie zespół symboli i rytuałów, z których buduje się wizję przeszłości
na potrzeby teraźniejszości; tradycja jest zawsze wyborem, inwariantem. W ten sposób
konstruuje się narodową tradycję w ramach ruchów nacjonalistycznych, wykorzystując
np. pieśni ludowe, artefakty materialne, symbole i znaki przeszłości dla współczesnych
celów politycznych i ideologicznych. Według Hobsbawma, powszechne zjawisko
wytwarzania tradycji datuje się od czasów rewolucji przemysłowej i posiada trzy
częściowo pokrywające się formy. Może ono dotyczyć:
1)
ustalania i symbolizowania społecznej spójności lub członkostwa w realnych,
względnie sztucznych wspólnotach,
2)
powoływania i legitymizowania instytucji, statusu lub relacji autorytetu,
3)
socjalizacji, przypominania wierzeń, systemów wartości i konwencji zachowań
(ibidem, s. 9).
W wypadku prób kształtowania świadomości lokalnej, opartej na wytworzonej
tradycji kultury ludowej, której elementem jest idea folklorystyczna, w rachubę
wchodzi przede wszystkim sytuacja 3.; interpretowanie i powtarzanie tradycji ludowej
nie przywraca jej oczywiście do życia, ale współwyznacza teraźniejszość, pozwala
określić się danej wspólnocie regionalnej na bardziej podstawowym poziomie. W tym
sensie „kultura ludowa" staje się jednym z aspektów wspólnoty wyobraźni jako
tworzenia obrazu „małej ojczyzny", oazy orbis interior w globalizującym się świecie,
w którym coraz mniej jest szans na zakorzenienie prawdziwe. ffPpwszechną praktyką
współczesności staje się wytwarzanie tradycji po to, aby — jak to ujmuje Lamont
Linstrom — odczytywać teraźniejszość w pojęciach z przeszłości poprzez opisywanie
przeszłości w pojęciach teraźniejszości (Lindstrom, 1982, s. 317J?
A oto drugi z zapowiadanych przykładów, tym razem z typowo antropologicznego
kontekstu egzotyki i z antropologami w głównej roli. Jak pisze Allan Hanson,
tworzenie kultury maoryjskiej dokonywało się przez sto lat, przybierając co najmniej
dwie różne formy. Na początku XX wieku chodziło o udowodnienie tezy, iż Maorysi
pozostają w bliskim związku z kulturą europejską, obecnie — odwrotnie — podkreśla
się silnie ich całkowitą odrębność od innych populacji i kultur (Hanson, 1989).
Przejdźmy od razu do współczesności i krótkiego przedstawienia ruchu Maoritanga lub
Mana Maori, co oznacza „maoryjskość" i „siłę maoryjską". Jest to wyobrażenie
przyszłości Nowej Zelandii jako społeczeństwa dwukulturowego, w którym Maorysi są
politycznie i ekonomicznie równoprawni z Pakeha — ludźmi białymi. Antropologowie
i inni naukowcy z całej Nowej Zelandii starają się „wzmocnić" Maoritanga poprzez
popieranie rozwoju programów maoryjskich w szkołach i na uniwersystetach w taki
sposób, aby stały się one realną przeciwwagą dla kultury Pakeha. Jak pisze Hanson:
„Wyobrażenie kultury maoryjskiej rozwinięte na początku XX wieku było tworzone
głównie przez naukowców, którzy byli skłonni do analizowania instytucji w pojęciach
migracji na wielkie odległości i którzy łudzili się politycznym pragnieniem
zasymilowania Maorysów w kulturze Pakeha| Obecne wyobrażenie zostało stworzone
w celu zwiększenia znaczenia Maorysów w społeczeństwie Nowej Zelandii i jest w
znacznym stopniu złożone z tych wartości maoryjskich, które mogą być atrakcyjnie
przeciwstawione najmniej pożądanym aspektom kultury Pakeha" (ibidem, s. 21). T w
jednym, i drugim wypadku całość zwana „kulturą maoryjską" jest rodzajem
wynalazku, wypadkową różnych działań interpretacyjnych, które formują dwie spójne,
ale nie dające się pogodzić, wizje tej kultury? Dlatego też — kontynuuje Hanson —
„zadanie analityczne nie polega na odrzucaniu wynalezionych składników kultury jako
nieautentycznych, ale na zrozumieniu procesu, poprzez który nabywają one
autentyczności. Społeczne odtwarzanie — proces, na drodze którego ludzie uczą się,
przyswajają i przekazują konwencjonalne zachowania swojego społeczeństwa — jest
zasadniczo sprawą międzyosobniczej komunikacji" (ibidem, s. 24).
Przejdźmy wreszcie do zapowiadanego trzeciego kontekstu. W głośnym tekście
Goodbye to Tristes Tropes Marshall Sahlins opisuje społeczne i polityczne realia
współczesnego świata poprzez pryzmat pojęcia indygenizacji i nowoczesności i
tworzenia się systemu kultury i kultur. Rzecz w tym, że niegdysiejsze kultury
tubylcze w różny sposób wyznają dziś ideologię kulturalizmu, poszukując w
konstruowanym systemie własnej odrębnej tradycji znaków tożsamości, które
przeciwstawione są kulturze Białych. Własna kultura staje się zatem nie tylko znakiem
odrębności, ale poprzez podkreślanie jej swoistości i zwartości — powodem do dumy.
Antropologowie przestali już być tymi, którzy decydują, co powinno być kulturą
danego społeczeństwa i jakie posiada ona cechy. O tym właśnie zjawisku mówi nam
Sahlins, który zainicjował rozważania nad globalizacją i nową lokalnością,
pomieszczone w niniejszym rozdziale. Nieodłącznym elementem tak pojmowanej
„kultury" jest termin „polityka". W ramach promowania preferowanej konstrukcji
kultury, wszystko, co się z nią wiąże, ma charakter polityczny. Teoria kultury jest
często bezradna w świecie, „w którym zbyt wiele głosów mówi jednocześnie, świecie,
w którym synkretyzm i parodystyczna inwencja stają się regułą, a nie wyjątkiem, w
zurbanizowanym, wielonarodowym świecie instytucjonalnej tymczasowości — gdzie
amerykańskie ubrania produkowane w Korei noszone są przez młodych ludzi w Rosji,
gdzie «korzenie» każdego są w pewnym stopniu podcięte — w takim świecie coraz
trudniejszą rzeczą staje się połączenie ludzkiej tożsamości i znaczenia ze spójną
«kulturą» czy «językiem»" (Clifford, 1992, s. 11).
Rodzi się oczywiste pytanie: Jak uprawiać antropologię w tak zmienionych
warunkach, jak będzie ona wyglądała w kolejnym stuleciu? Spróbujemy odpowiedzieć
sobie na to pytanie w uwagach końcowych.