Lekcyje Kupidynowe Kaspra Twardowskiego z 1617, dziś znane są tylko z przekazów rękopiśmiennych, różniących
się zresztą między sobą. Żaden egzemplarz druku nie zachował się. Wobec braku tekstu drukowanego i wobec
rozbieżności przekazów rękopiśmiennych nie zdołano do dziś ustalić autentycznej wersji utworu. Lekcyje Kupidynowe
to rodzaj ars amandi, tj. sztuki kochania, udramatyzowany poemacik składający się z kilkunastu części, wykorzystujący
alegoryczną topikę erotyków średniowiecznych i stylistykę Petrarki, bliższy poetyki listu miłosnego wierszem niż
poetyki pieśni. Cykl tekstów wiąże się w alegoryczną opowieść o młodzieńcu, który po wypiciu cypryjskiej wody
wszedł do kraju wenery, skąd wraca już świadom miłości dwornej, ćwiczonej. Opisy gry miłosnej są główną osnową
poematu:
Już dopuściła na bieluchną szyję
Rękę założyć, już piersi nie kryje.
Juz byśmy byli po malutkiej chwili
Zupełnej z sobą rozkoszy zażyli
gdy weszła matka i tak śliczne stworzenie/ Prowadzono, niestetyż, ach! – w klasztorne cienie.
Utwór kończy się więc narzekaniem na kolizję natury i przeznaczenia, na stwórcę.
Ostatnia, melancholijna część cyklu, wyrzeka na miłość, ale to nie znaczy, że poeta wyrzeka się miłości, to próba
odtworzenia cierpień miłosnych, ich absurdu leżącego w tym, że naturze człowieka stworzono potrzeby, które zakazano
zaspokajać, że kobiety są – po aniołach – najdoskonalsze, a do rozpaczy wzrokiem nas przywodzą, bowiem sieć
zakazów społecznych i religijnych powoduje, iż płomień miłości ugasić może tylko grób.
Do czytelnika
Podmiot wraca ze szkoły kupidynowej (czyli pewnie z jakiejś schadzki), chce swojemu
czytelnikowi przekazać to czego się nauczył, a jeśli czytelnik nie chce tego słuchac to niech kocha
po swojemu.
Lekcyja pierwsza
Podmiot chciał być poetą (piął się na helikońskie skały) – chciał opisywać rzeczy ważne, być
wieszczem, ale niestety Wenus stanęła na jego drodze. Odwodzi go od tego pomysłu, takie sprawy
należy pozostawić Grochowskiemu i Kochanowskiemu. On natomiast zostanie wzięty pod opiekę
bogini, która pozwoli mu pić ze swojego źródła (z tego źródła pije też Morsztyn – J. A.).
Niedoszły poeta za nią idzie. Poszedł „ta gdzie Śródziemne Morze żyznego Cypru piękne brzegi
porze, a tam pod mury Pafu bogatego”. Pił ze źródła, ale w końcu napił się piasku zmieszanego z
wodą, która rozpaliła serca (zakochał się) i padł zemdlony. Poeta cierpi z miłość (płacze, nie wie co
zrobić i nie wie co się dzieje). Śmieje się z niego Wenus , piastują na swoim łonie Kupidyna. Są ta
też inni „kozaczkowie” (zrodzeni z nimf), którzy mają niezwykłą siłę i potrafią ustrzelić każdego
(szlachcica, bogatego, młodego, starego, pospólstwo etc.). Sam Kupido strzela do królów, bogów.
Wenus podnosi poetę z ziemi i oddaje pod opiekę Kupida – mówi, że przyjęła go dziś do swojego
orszaku i jest w jej domu jeszcze niebywały (zakochał się po raz pierwszy), więc trzeba go ćwiczyć.
Kupido strzela do niego i nagle mdłości i ból odchodzą, pozostaje jednak jakiś strach.
Poeta zwraca się do Apolla, przeprasza go, że musi go opuścić i pójść za Kupidem, ale myśli, że
Apollo to zrozumie – sam tez został kiedyś postrzelony. Bohater nie może się powstrzymać, nawet
bogowie (wszyscy) ulegali miłości. Więc teraz Poeta będzie chwalił piękne kobiety. Może kiedyś
będzie jeszcze pił ze źródła poetyckiego (hippokrańska woda), ale teraz nawet „napój cypryjski”
(??? napój bogów, wino) nie są w stanie ugasić jego pragnienia.
Lekcyja wtóra
Wcześniej bohater nie miał problemów z miłością, nawet jak widział coś pięknego. Ale od
momentu, kiedy Wenera wzięła go pod swoje skrzydła zawsze jak patrzy na piękną kobietę coś
porusza się w jego sercu. Jednak najbardziej ze wszystkich panien upodobał sobie Zosię, która jest
mu najmilsza. Nie wie co ma robić, czy czeka pomocy z nieba, czy się bardzo starać. Człowiek jest
stworzony do miłości. Najtrudniej będzie pokazać mu to, że ją kocha, a jeszcze trudniej ukrywać to
przed nią. Boi się, że Zosia zauważy jego cierpienia. Nie ma komu się zwierzyć i kogo się poradzić,
bo wszyscy, którzy mogli mu pomóc pomarli. Amor będzie ćwiczył jego język w miłosnej mowie.
Lekcyja trzecia
Zwrot do Baśki (służącej Zosi - najprawdopodobniej), która jest już doświadczona w sprawach
miłosnych. On z kolei jest niedoświadczony i to, że Kupido namawia go do tego, aby kochał Zosię
go męczy. Chodzi cały czas jak struty. Nie może się nikomu zwierzyć. Zwierza się Baśce i prosi ją o
pomoc (Kupido to jej wynagrodzi). Bohater wie, że Zosia go nie skrzywdzi, bo ma serce dobre, ale
pomimo to boi się jej powiedzieć o swoich uczuciach przez to, że onieśmiela go jej piękno. Prosi
Baśkę, żeby powiedziała swojej pani o jego miłości w pięknych słowach.
Lekcyja czwarta
Odpowiedź Baśki. Mówi, że ona sama widziała, że poeta pala miłością do Zosi, ale nie wypadało
jej pytać. Służąca zapewnia go, że i Zosia jest w nim zakochana i często go wspomina. Zdarzyło jej
się też chwalić go u swojej pani. Mówi mu, że powinien się zdać na nią, a ona im pomoże. Młoda
kobietę trzeba zdobywać słowem, bo nawet mury i baszty padały od dowcipu.
Lekcyja piąta
Bohater nie może uwierzyć, że tak szybko udało mu się zdobyć Zosię bez żadnego wysiłku. Uważa,
że sprzyja mu Wenus. Dziś ma „zażyć kochania swojego”. Potem następuje opis szczęścia jakie
spotyka bohatera z okazji odwiedzin swojej wybranki. Szczęśliwa będzie podłoga, ściany, poduszki
etc. Nagle jednak przerywa opis i wychwalanie kobiety, bo boi się, że podsłuchują go jakieś
zazdrosne uszy.
Lekcyja szósta
Apostrofa mężczyzny do Kupidyna. Mówi, że jeśli ten mu pomoże to wybuduje mu ołtarzyk i
wszyscy młodzi będą się do niego modlić. Prosi go, aby dalej go uczył, dodał mu śmiałości, żeby ta
miłość nigdy nie ustała (bo nie ma nic gorszego jak miłość, która się zaczęła, a potem skończyła).
On oczywiście jest stały w uczuciach, ale kobiety często zmieniają zdanie. Przytoczenie przysłowia
„Pisz na wietrze słowa, kiedy co komu rzecze białogłowa”. On tego nie doznał, bo to jego pierwsze
zakochanie, które jest bardzo mocno w nim zakorzenione. Ma nadzieję, że jego wybranka została
ugodzona taką sama strzałą – wtedy uczucie będzie takie samo. Potem znowu obiecuje zbudowanie
ołtarza.
Lekcyja siódma
Zwrot do Zosi, jest wdzięczny, że pozwoliła mu słuchać swoich słów. Wyznanie uczuć. Basia mu co
prawda mówiła o jej uczuciu, ale teraz sam to widzi. Pozwala u dotknąć swojej ręki, a kiedy ja
pocałuje – niby się gniewa, ale tak naprawdę kultywuje tylko stary zwyczaj (sama nie ma nic
przeciwko). Jest to przyjemne, ale bohater namawia Zosie na coś więcej. Mówi jej, że póki są
młodzi powinni z tego korzystać, bo to szybko przemija. Nie chce odkładać na później rozkoszy.
Lekcyja ósma
Zwrot do Zosi. Jest już maj. Gra w zielone – jeśli zastanie ją bez czegoś zielonego ma prawo ją
pocałować. Zosia zgadza się na to, bo pocałunek to niedużo. Sugeruje jednak, że mógłby posunąć
się dalej – wtedy spotka go coś lepszego. Bohater wierzy w to, że wygra, planuje przyjść do niej
rano, kiedy jeszcze będzie spała i nie będzie pamiętała o czymś zielonym – wtedy wygra.
Lekcyja dziewiąta
Bohater wychwala piekno swojej wybranki. Pyta się na co się zapatrzyła jej matka (stary przesąd,
że dziecko jest podobne do tego na co się matka zapatrzyła w czasie ciąży), porównuje ją do
Wenery i Amora, na świecie nie ma nic równie pięknego jak ona. Zosia przyciąga wzrok każdego.
Bohater gdy tylko ją zobaczył od razu oddał jej serce. Nie boi się, że go skrzywdzi. Nie dotrzymała
jeszcze danej wczoraj obietnicy, ale dziś przychylnie na niego spojrzała i możliwe, że niedługo on
też posiądzie jej serce. Wielbi jej ciało (droższe niż złoto i klejnoty), nie może się doczekać
zbliżenia z nią. Wszystko jest fraszką bez miłość (królestwa, bogactwa, rozkosze). Kiedy ją
posiądzie nikt nie będzie dorównywał mu bogactwem.
Lekcyja dziesiąta
Poetycki opis jutrzenki. Gospodyni idzie budzić czeladź – każdy z ochotą wypełnia swoje
obowiązki. Zosi wolno pospać dłużej. Baśka dała znać poecie i ten wszedł do niej do komnaty.
Spytał, czy ma coś zielonego – nie miała. Przegrała zakład i nie wymawiała się, bo pewnie nawet
nie chciała. Zaczynają się pieszczoty (pocałunki, pozwala całować się po szyi, obnażyć piersi), już
byli blisko aktu seksualnego, ale nagle do izby weszła „przemierzła baba” i przerwała im igraszki.
Poeta przeklina babę, ma nadzieję, że spotkają ją za to katusze.
Lament na to
Lament na to, że nie udało mu się zaliczyć Zosieńki, odebrano mu jego dary. Żali się do bogini
miłości. Jego trzonek uszedł z rękojeści i teraz musi odejść głodny, bo nie jest godny takiego balu,
pomimo że stały przed nim potrawy słodsze niż nektar.