Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 2 -
Ballady Beskidzkiego Dziada
Barbara Faron
Copyright © Barbara Faron, Kamienica 2010
Wydanie I Kamienica 2010
ISBN: 978-83-913877-9-5
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 3 -
Spis treści
Wstęp ... 4
O ostatnim gaździe z pradawnego rodu ... 5
O służebnej, która bogaczką została ... 15
O Jaśku, co był na zarobku w Peszcie ... 26
O parobkowych dzieciskach ... 37
O niemej Marynie wójtównie ... 50
O strachach ... 61
O potomkach fartownego przybłędy ... 73
O Hance, Janowej wychowanicy ... 83
O dziwach Spod Ciemnej Gwiazdy ... 92
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 4 -
Wstęp
Na południu Polski, nad brzegami górskiej rzeki, leży Kamienica – malownicza
miejscowość, od ponad siedmiuset lat zamieszkiwana przez górali gorczańskich, od koloru
guni nazywanych „białymi”. Ich wierzenia, mentalność oraz ukształtowany przez stulecia
system wartości, stanowiący konglomerat wierzeń pogańskich i chrześcijaństwa, składają się
na tło „Ballad Beskidzkiego Dziada”.
Naiwny ludowy narrator, wespół z tajemniczym wędrownym Dziadem, przypuszczalnie
(jako że Autorka sama tego nie wie) Żydem Wiecznym Tułaczem, wiodąc czytelnika do
zagród, skupionych w odgrodzonej od świata dolinie, przedstawia losy prostych ludzi, którym
przyszło narodzić się i egzystować w surowych, górskich warunkach. Co ważne – egzystować
obok szeregu niematerialnych istot, takich jak śmierć, diabeł, boginki, strzygonie, siodełka,
mamuny, duchy itp., w których istnienie nikt nie śmiał ówcześnie wątpić, jako że stanowiły
integralną część niezmiennego od pokoleń świata.
Do napisania niniejszego zbioru opowiadań zainspirowały mnie dzieje przodków.
Wszyscy główni bohaterowie istnieli w rzeczywistości – oczywiście za wyjątkiem
symbolicznego wędrownego Dziada oraz kilku postaci drugoplanowych (dwie pierwsze żony
Lacha). Czytając, należy jednak pamiętać, że nie jest to książka dokumentalna, tylko literacka
wizja miejscowych podań i wspomnień. Każda z ballad, które mogą także funkcjonować
oddzielnie, to historia kogoś innego, ale bohaterzy poszczególnych części są ze sobą mniej
lub bardziej powiązani. Akcja całości obejmuje kilkadziesiąt lat, a spaja ją postać Dziada,
którego oczyma czytelnik śledzi wydarzenia, osadzone na tle autentycznych kamienickich
tradycji i wierzeń.
Ponieważ moim nadrzędnym celem nie było stworzenie zwyczajnej sagi rodzinnej,
wybrałam formę utworu z założenia odbiegającego od wzorca powieści realistycznej i
ciążącego raczej ku… baśni!
Baśni, która nie miałaby szansy zaistnieć, gdyby nie okraszone miejscowymi legendami
zapamiętane z dzieciństwa opowieści moich Rodziców, Julii i Jana Faronów...
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 5 -
O ostatnim gaździe z pradawnego rodu
Szedł z daleka Dziad z kulawą nogą. Na stopach miał sfatygowane buty z cholewami. Za
czasów niepamiętnej świetności – kiedy należały do jakiegoś bogatego chłopa albo oficera,
honorowo (a może i nie?) poległego w boju za nie swoją sprawę – prezentowały się dumnie,
nie przypuszczając, że przyjdzie im dokonać żywota na dziadowskich nogach, w cieniu
sięgającej kostek zszarzałej kapoty, której pierwotnej barwy próżno było dociec, i której nie
pamiętał ani Dziad, ani robactwo ciekawe ludzkiego świata i z zadziwieniem wyglądające
spomiędzy nadwątlonych splotów wiekowej tkaniny.
Zachodzące krwawo słońce chowało się za łagodnym szczytem góry, gdy podróżnik
przystanął nad brzegiem rzeki, spod zmrużonych powiek spojrzał na słoneczną tarczę i
pobiegł wzrokiem za jego ostatnim promykiem. Takim, który skoczył na czubek fali
spieszącej z wartkim nurtem, mrugnął blaskiem chwilowego lśnienia do zapatrzonego nań
wędrowca, zachybotał bezradnie i przepadł znienacka w zimnej toni.
Dziad prędko odwrócił pokrytą kurzem twarz od zdradzieckiej wody, poprawił obwisłe
rondo kapelusza, spod którego sterczały skołtunione pasma siwych włosów, zarzucił na ramię
płachtę wora postawionego na skraju drogi, gdy przystanął tam dla odpoczynku, i powolnym
krokiem ruszył na południe.
Sękaty kostur rytmicznie uderzał o trakt, ubity wieloletnim ciężarem chłopskich
furmanek, od stuleci zdążających tędy na jarmarki, na odpusty i na kolej do Starego Miasta
1
.
Innej drogi do wsi, do której zmierzał podróżnik – nie było. Z jednej strony bowiem wstępu
do niej broniły szemrzące cicho wody Dunajca, a z drugiej strome zbocza stoków
porośniętych osiką, trzęsącą się na wspomnienie Męki Zbawiciela. Męki, do której się
przyczyniła jako jedyna spośród drzew zląkłszy się rzymskich żołnierzy i ze strachu udzie-
liwszy drewna na belki Świętego Krzyża.
Dziad obejrzał się na wikliny porastające przeciwległy, ginący pośród drżących cieni
brzeg szerokiej rzeki, na głazy wystające z głębiny i coraz głośniej mamrocząc pacierze oraz
uporczywie trzymając się prawej strony traktu, przyległego do górskiego zbocza, przyspieszył
nierównego kroku. Nie uszedł jednak daleko, gdy za plecami usłyszał turkot metalowych
1
Tj. Starego Sącza.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 6 -
obręczy, spinających w uścisku koła furmanki zaprzężonej w parę dobrze utrzymanych koni,
wlokących za sobą gruby ogon kurzu. Unikając stratowania, cofnął się pod osamotnioną
olszynę i wsparty na kosturze, zaczekał póki go nie miną.
– Prrr! – Nie żaden upiór, ale młody parobek, siedzący na koźle obok siwego starowiny,
mocno ściągnął lejce i zdziwiony widokiem kulawego wędrowca, skierował spojrzenie na
drzemiącego gospodarza. – Gazdo! Toż to Dziad, co u was ze trzy roki temu zimował w
komorze!
– Pochwalony… – Dziad zdjął kapelusz i przyciskając go do piersi, zaczął uporczywie
wpatrywać się w chłopa.
– Na wieki wieków – gazda uchylił czapki.
– Wyście przecie Lach?!
– Ano, Lach.
– Nie poznajecie? – zdziwił się i ciągnąc po trawie pusty worek, zbliżył się do furmanki.
– Wszelki duch… Wyście to, dziadku? – Lach wnet się opamiętał i kazał parobkowi
zrobić miejsce na wozie, który zaraz potoczył się dalej, ku karczmie. – Nie boicie się tu sami
chodzić? Koło wody? Po zachodzie słonka? Nie boicie się topielców? Boginek? Albo inszych
strachów?
Dziad zaprzeczył ruchem głowy i nucąc ochryple Wszystkie nasze dzienne sprawy,
spoglądał spod zaczerwienionych powiek, pod którymi kłuły drobinki pyłu, na ten Pana
Bozickowy świat, w którym i dla żebraka chodzącego po prośbie znajdzie się kawałek
miejsca. Na pustą drogę, wiodącą do wsi położonej w górskiej kotlinie. Na niebo, szarzejące
pod zasłoną gęstniejącego mroku. Na giętkie gałązki wikliny i na coraz ciemniejszą toń rzeki,
kryjącej w głębinach niematerialne byty, zazdrośnie strzegące własnych sekretów i zmyślnie
karzące śmiertelników, którzy poważyliby się zakazaną porą wypuścić w nawiedzone
miejsca, łamiąc tym samym odwieczny pakt, zawarty u zarania dziejów pomiędzy światem
ż
ywych a światem demonów.
– Coś mi się widzi, że to tutaj było – mruknął Lach, nie patrząc ani na pobladłego
parobka, ani na Dziada, który skończył nucić Pieśń wieczorną. – Choć może i dalej? –
szeptał.
Parobek bez trudu odgadł, o co staremu gaździe idzie i ze strachu włosy zjeżyły mu się na
głowie. Śmignął batem końskie zady i mocniej ściskając lejce, uniósł się znad kozła.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 7 -
– Wio! Wio! – krzyczał i chociaż zatykało go powietrze, wdzierające się do szeroko
otwartych ust, popędzał spienione zwierzęta, żeby oddalić się od miejsca, o którym tyle
niedobrego nieraz się nasłuchał.
***
Jeden chłop ze wsi – nawet wiedział który – często przecież opowiadał co mu się
przytrafiło było nad Dunajcem, kiedy samotnie wybrał się z deskami do Starego Miasta.
Pojechać z nim nie miał kto, bo ludzie mieli robotę w polu, a na to, żeby nająć parobka był
zwyczajnie za biedny. O świcie zaprzągł konie i wyruszył w drogę. Z początku się nie bał, ale
kiedy minął most na Końcu Wsi i skierował się na trakt wiodący wzdłuż Dunajca, poczuł
nieuzasadniony lęk. Konie także zaczęły strzyc uszami i trzymając się z dala od podstępnej
topieli, desperacko gnały naprzód, wcale nie popędzane i jakby nie pomne ciężaru desek.
Tarcice – mocno spięte łańcuchem, którego luźno zwisający koniec uderzał o kamienie, z
chrzęstem – orały ubitą nawierzchnię drogi, zagłuszając szum rzeki, o tej porze roku
spokojnie toczącej wody do ujścia oraz sowie jęki dochodzące z przeciwnego brzegu.
Chłopina, któremu stłumione przez odległość krzyki nocnego ptaszyska postawiły na
baczność wszystkie włosy pod wyliniałą baranicą, w popłochu uczynił znak krzyża i zaczął
odmawiać pacierze. Wkrótce, pokrzepiony siłą modlitwy, mocniej strzelił z bata. Konie
jednakże, wcześniej tak dziarsko biegnące do przodu, z trudem przebierały nogami, żłobiąc
podkowami bruzdy w kamienistym trakcie. Zaczęły rzęzić, stuliły uszy i pokryte kożuchem
piany, z mozołem ciągnęły ciężar zwielokrotniony za sprawą niewiadomej siły. Wystraszony
chłop, nie mając sumienia smagać bezsilnych kasztanów, zsiadł z wozu i nie wypuszczając z
dłoni lejców oraz bata, wlókł się obok zwierząt.
–
Wszyscy święci Pańscy, dajcie mi ino dojechać do miasta! A zaraz do klasztoru polecę!
Do spowiedzi! Grzeszył już nie będę… – mamrotał. W krzakach nie śmiał się oglądać i
dopiero kiedy tarcza księżyca wychynęła zza skłębionych chmur, a wóz znalazł się na otwar-
tej przestrzeni, obejrzał się za siebie. – Wszelki duch Pana Boga chwali… – pomyślał, nie
ważąc się zbliżyć do skulonej postaci, która nie wiadomo kiedy usiadła na deskach. – Hej! A
skądże to idziecie? – wrzasnął nieswoim głosem i czekając odpowiedzi, smagnął konie batem.
– Pewnie chcecie, żeby was podwieźć? – Wierzchem trzęsącej się dłoni otarł spocone czoło. –
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 8 -
Gadaj do tego, a to nic! – mruknął, bojąc się zbliżyć się do zagadkowego podróżnika. –
Gadać nie umie? – przemyśliwał, próbując dodać sobie odwagi. – Co to za jeden? Skąd się
wziął? Iii… pewnie jakiś dziad spał w krzakach. Ale żeby nawet Boga nie pochwalić… A
jeśli to nie dziad? – Przeżegnał się i zaczął chaotycznie odmawiać pacierze w intencji
pokutujących duchów. Kątem oka obserwował też nieruchomą postać o człowieczych
kształtach, która ani razu nie zmieniła pozycji, a siedziała za daleko, aby rozpoznać płeć, a co
dopiero rozeznać rysy twarzy. – Boże, odpuść nam nasze grzechy… – Był pewien, że to
Biała
2
przyszła po niego i już zaczął się szykować na tamten świat, i nawet rachunek sumienia
pobieżnie uczynił, gdy nagle milczący towarzysz podróży zerwał się gwałtownie i zanim
droga skręciła pomiędzy łąki, z pluskiem skoczył do rzeki.
***
–
Musiał to być topielec... – stwierdził Lach, oglądając się na ciemniejące w mroku wody
Dunajca. A po chwili, jakby zdziwiony pędem zziajanych koni, podniósł głos na parobka,
natychmiast nakazując mu zwolnić. – Popatrzcie, na co mi przyszło na stare lata? – zwrócił
się do Dziada. – Nie mam się na kim wesprzeć. Z obcymi, z parobkami muszę się użerać…
Ale tak bywa, kiedy człowiek nie dochowa się dzieci, bo na starość podpory i pociechy nie
ma… A odkąd umarło się mojej babinie, świeć Panie nad jej duszą, sam zostałem na świecie.
–
Co też gadacie? – Ożywił się wędrowiec, który, poniechawszy modłów, zasłuchał się w
narzekania starowiny. Narzekania bardziej na niełaskawy los, niż na ludzi.
–
Trzy baby przeżyłem.
–
A wychowanica? Pamiętam, że mieliście wychowanicę.
–
Niech ręka boska broni przed takimi! – Lach uchylił czapki przed przydrożną kapliczką.
– Miałem jej całą gazdówkę zapisać, ale zmierziła mnie, kiedy zaczęła moją babą pomiatać i
umyśliłem sobie niedawno, że dam jej tylko dożywotnie pomieszkanie w zagrodzie.
–
To jakże wam teraz gazdować samemu?
–
Oj! Nielekko... – stęknął i zaczął rozwodzić się nad chylącą się ku upadkowi
ś
wietnością lachowskiego rodu. A znakomity to był ród. Kmiecy. A stary, bo pewnie jeszcze
czasy świętej księżnej Kingi pamiętający. I w miarę wolny, jak wszystkie kmiece rody,
2
Śmierć.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 9 -
których z początku było we wsi dwanaście, bo zamiast odrabiania pańszczyzny, płacił czyn-
sze na rzecz klasztoru starosądeckich klarysek, do którego wieś należała przez długie stulecia,
póki rząd austriacki nie przejął kościelnych majątków. Lecz i później, po uwłaszczeniu, także
było nie najgorzej, bo Lachom przypadła na własność wielka rola, na której gospodarzyli od
pokoleń i pewnie żyłoby się im jako u Pana Boga za piecem, gdyby nie klątwa jakowaś, za
sprawą której wiekowy ród powoli wymierał. Rodziły się same córki, zatem nie było komu
dziedziczyć nazwiska przodków, których pamięć gasła wespół z bezdzietnymi potomkami. Z
wielkiej zaś roli ledwie połowa ostała się w posiadaniu prawowitego spadkobiercy, bo na
reszcie, podzielonej na małe zagony, osiedlili się obcy, potomkowie dawnych zagrodników i
chałupników
3
.
– Ciężkie czasy nastały! – Wygrzebał fajkę z lnianego woreczka, zawieszonego na szyi, i
skrzesał ognia. – Teraz dziady
4
wyjeżdżają na zarobek do Pesztu i wnet nie będzie komu
obrabiać naszych zagonów.
– Co też to, gazdo, opowiadacie! – obruszył się parobek, któremu nie mieściło się w
głowie owo Lachowe gadanie.
– Wspomnisz moje słowa, Bartek! – Staruszek w zadumie pykał fajkę i rozpamiętując
przeszłość, powiódł niedowidzącymi oczyma po gałęziach chaszczy przydrożnego rowu.
***
Ile to lat temu było? Zaraz… Zaraz... Policzył na palcach. Siedemdziesiąty krzyżyk
dźwigał na zgarbionym karku, więc jakieś pięć dziesiątków minęło od czasu, gdy pojął za
ż
onę córkę młynarza. Anielka na nią wołali… Nie! Anielka wołali przecież na drugą babinę.
To może… Janka? Też nie! Z desperacją zaczął rozgrzebywać starodawne dzieje, jakby
samemu sobie usiłując dowieść, że nie imają się go starcze dolegliwości, z utratą pamięci
włącznie i nie spoczął, dopóki nie nabrał pewności, że imię pierwszej małżonki brzmiało:
3
Z grup społecznych, stojących w wiejskiej hierarchii niżej od kmieci. Najwyżej stali w niej potomkowie dawnych
kmieci, czyli gazdowie, posiadający chałupę oraz obejście wyróżniające się wielkością i wyglądem spośród innych, znaczną
ilość zwierząt domowych i rolę (ok. 50 ha), na której pracowała służba wywodząca się z biedoty. Niżej plasowali się
ś
redniozamożni zagrodnicy, właściciele chałupy z zagrodą, sporej ilości zwierząt domowych i połowy lub ćwierci roli; oraz
niezamożni zarębnicy, mieszkający na świeżo wykarczowanych połaciach leśnych, posiadający chałupę i gospodarstwo
zbliżone wielkością do gospodarstwa zagrodników, ale mniej wydajne. Najniżej znajdowali się chałupnicy, mający własną
chałupę i kilka morgów ziemi, utrzymujący się z rzemiosła i pracy u bogatych chłopów; oraz najubożsi komornicy nie
posiadający ani chałupy, ani ziemi i najmujący się do służby w zamian za jedzenie oraz dach nad głową.
4
Tu: lekceważąco o bezrolnych chłopach.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 10 -
Antosia i że za patrona miała Antoniego Padewskiego. Tego, który – jeśli tylko zacząć się
doń modlić – pomaga w znajdywaniu zagubionych rzeczy. A skoro tak jest rzeczywiście, to
może i utraconą pamięć odzyskać pomoże? Uśmiechnął się z goryczą i zdając się nie
dostrzegać wpatrzonych weń przenikliwych oczu Dziada, nie przestawał pykać fajki.
Tak, Antosią ją nazywali. Pracowita była, ładna i dobrego zdrowia. Nie dziwota więc, iż
nikt nie przypuszczał, że Biała zetnie tę dziką różę w siedemnastej wiośnie, kilka miesięcy po
ś
lubie. Raz – pamięta – gdy wrócił ze stajni, stanęła jak ten trup blada koło paleniska i mało
brakło, a spódnice zajęłyby się ogniem.
– Co ci to, Antoś? – Szybko ułożył ją na sienniku i kazał służebnej budzić matkę śpiącą w
komorze.
Matka rychło przybiegła i po obejrzeniu chorej, której ciałem wstrząsały dreszcze,
oświadczyła z powagą, że ktoś nieżyczliwy musiał urok rzucić. I nie zastanawiając się,
puściła na odczynienie złego czaru żarzące się węgielki na wodę, przyniesioną ze studni w
cebrzyku.
– A nie gadałam? – triumfowała, zaglądając do naczynia. – Poszły na dno! Wszystkie, co
do jednego! Widać, ktoś urzekł. – Trzykrotnie odmówiła Ojcze nasz i Zdrowaś Mario,
trzykrotnie obmyła czoło synowej i trzykrotnie napoiła ją wodą z cebrzyka, wypowiadając
właściwe w takich razach zaklęcie: – Jeden cię urzekł, trzech cię uzdrowiło: Bóg Ojciec, Syn
Boży i Duch Święty... Amen!
Podjęte przez nią magiczne zabiegi nie poskutkowały. Nie podziałało też zamawianie
choroby przez znachorkę ani lecznicze wywary z ziół zbieranych przy nowiu księżyca, ani
odwracanie posłania wezgłowiem w miejsce nóg, żeby Białą Panią wyprowadzić w pole, bo
kilka dni później Antosia zmarła w strasznych bólach.
– Musi być mocny czarownik, skoro taki urok zadał – szeptały sąsiadki gromadzące się w
izbie, gdzie na marach spoczywała odziana na czarno nieboszczka, o której wieczne
spoczywanie miały się modlić przez trzy wieczory, aż do dnia pogrzebu.
– A, bo to wiadomo, kiedy kto ją urzekł?
– Może nie wiedziała, że urzeczona i z urokiem obeszła za wodę?
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 11 -
– Albo się z nim przez noc przespała
5
?
– No i nie odczyniła zawczasu, i wzięło ją mordowisko
6
.
– Gadam wam, kumoszki, ktoś musi być na Lachów okropnie zawzięty. I to ktoś z
sąsiedztwa! – Pokiwała głową zgrzybiała znachorka.
Znała się na chorobach, jak mało kto we wsi. Umiała je zamawiać, ale na klątwę nie
potrafiła zaradzić, bo trzy lata po zgonie Antośki umarła Lachowi druga żona. Umarła w po-
łogu. A i syn, którego urodziła, ledwie dychał i trzeba go było zaraz ochrzcić, aby nie
przyszło mu schodzić z tego świata z grzechem pierworodnym. Lecz (dziw nad dziwy!)
chudzina przeżył matkę o kilka lat. Cherlawy był wprawdzie i za dziećmi parobków ganiać
nie nadążał, ale Lach nie chciał słyszeć o powtórnym ożenku. I gniewał się na matkę, kiedy
powiadała, że trzeba mu wystarać się o godniejszego dziedzica, że niezguła do niczego się nie
nada, że nie może całe życie na przypiecku siedzieć i tymi ślepiami, wytrzeszczonymi w
ciągłym zadziwieniu, przyglądać się światu.
– Cichajcie, bo nie zdzierżę! – Lach wściekał się na każdego, kto śmiał wytykać
ułomność syna i przeganiając staruchę do komory, siadywał z małym na kolanach, pokazując
mu to kwokę z kurczętami siedzącą w koszyku pod stołem, to młode króliki na klepisku, to
ś
więte obrazy na ścianach.
Chudzina chichotał i nie wyciągając kciuka z wiecznie uchylonych ust, z których
nieprzerwanie ciekła strużka śliny, łapał króliki i koty albo zapamiętale dmuchał w gliniane
ogony gwiżdżących ptaszków, kupowanych przez ojca na jarmarku w Łącku. Z czasem
zgromadził całe mnóstwo tych piejących kogucików, kukających kukułek i takich świstawek,
co to świergotają niczym pospolite wróble. Roznosił je wszędzie: po podwórku, po stajni, po
sieni, zatem nic dziwnego, że babka często się o nie potykała. Często też z ich powodu
przejechała go laską po grzbiecie, mrucząc, że z takim odmieńcem to tylko utrapienie i żadnej
pociechy. Nie lubił wchodzić jej w paradę, więc siadywał cicho na przypiecku albo tulił się
do dziewki służebnej, która mu zastąpiła umarłą matulę.
Odkąd się urodził, mówiono we wsi, że za grosz pomyślunku nie ma i że głupim na
zawsze zostanie. A on przecież poukładał sobie w nierozumnej głowie, że gdyby nie wyro-
5
Według wierzeń ludowych człowiek, na którego został rzucony urok, słabnie bądź też blednie bez uzasadnionej
przyczyny. Nieodczynienie uroku jest bardzo niebezpieczne. Może doprowadzić nawet do śmierci – rytuał odczynienia został
opisany powyżej. Absolutnie nie można kłaść się do snu, zanim nie odczyni się uroku. Nie wolno też przechodzić przez wodę
(na drugi brzeg rzeki), bo grozi to poważnymi dolegliwościami, a nawet śmiercią.
6
Bóle, których przyczyny nie potrafiono wyjaśnić.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 12 -
zumiałość poczciwej dziewczyny, ciężko byłoby mu na świecie, na którym na takiego jak on,
nierobotnego próżniaka, krzywo patrzą nawet parobkowie. Zapytany, nie umiałby pewnie
wyjaśnić, dlaczego dobrze mu w pobliżu jej spódnic, jednak kochał ją całym sercem, bijącym
jakoś inaczej niż u zdrowych ludzi, bo zupełnie po swojemu: słabo i nierówno.
– Puk! Puk! – Czasami przykładał rękę do rozchełstanej na piersi koszuli i leżąc za
piecem, spoglądał na domowników. – Puk! Puk! – Nierzadko, gdy spożywali wieczerzę,
zastanawiał się, w jakim rytmie biją ich dorosłe serca. A może to nie serce, tylko uwięziona
dusza szamoce się bezradnie, jak ta wrona w sidłach, złowiona kiedyś przez parobka? I jeśli
nie zginie, zmęczona szamotaniną w klatce zapadłych żeber, to może uda jej się pofrunąć ku
niebu? A skoro tak, to może i lepiej, żeby odleciała? Jak te gliniane ptaszęta z gawędy o
małym Jezusie, którą pewnej zimy opowiedział domownikom wędrowny dziadyga?
– Ulećcie ptaszki! Ulećcie! – bełkotał, układając na przypiecku jarmarczne świstawki i
nie pomny, że już nieraz na darmo próbował tchnąć w nie powiew życia, strącał zabawki na
klepisko. Na śmierć, na zatracenie... Bo wbrew jego nadziejom, żadna nie ożyła.
– Skaranie boskie z odmieńcem! – sarkała babka, zaś służebna milcząc, zbierała do
zapaski pęknięte korpusy.
– Masz, schowaj – pocieszała, obdarowując go kawałkiem placka lub suszoną gruszką. –
I nie płacz!
Ocierał więc mało rozumne ślepia i skupiony na obgryzaniu placka, śledził wzrokiem
dziewczynę krzątającą się po izbie. Litościwa była. Nigdy złego słowa nikomu nie
powiedziała. Wędrownym żebrakom w sekrecie przed skąpą Lachową matką nieraz ułomek
czerstwego chleba do garści wcisnęła. I na Lacha tęsknie popatrywała.
Oj, nie lubiła jej za to stara gaździna, która spostrzegła co się święci i często dokuczała.
Bo jakże jej rodzony syn, gospodarz pełną gębą, kmieć z kmieci, miałby oglądać się za
sierotą? Komornicą? Ale po prawdzie, nie oglądał się wcale! Dziewczyna nawet mu się nie
podobała. Pewnie też nie zauważyłby jej skłonności ku sobie, gdyby matka nie zarzuciła mu
rozpusty. Oniemiał. Zdziwiony spojrzał na zawstydzoną służącą, przy której starucha
umyślnie wszczęła awanturę i dopiero kiedy uciekła ze szlochem, pojął w czym rzecz. A
kiedy nazajutrz zdybał ją u płotu, z węzełkiem pod pachą, nie dał odejść ze służby.
Została zatem. Starą gaździnę – jak ludzie po cichu do dziś dnia gadają – złość zżarła, bo
na zimę zeszła z tego świata, zaś Lach świadom, że nigdzie nie znajdzie lepszej opiekunki dla
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 13 -
swego odmieńca, nie licząc się ze zdaniem sióstr, przed wielu laty powydawanych za
bogatych gospodarzy, ożenił się z dziewką. Dobrze ze sobą żyli do późnej starości, ale Bóg
nie dał im potomstwa. A kiedy odmieniec, któremu pewnej wiosny zachciało się polecieć ku
niebu, zmarł po upadku z konara jabłoni, wzięli na wychowanie Lachową siostrzenicę. Z
czasem, kiedy znikła nadzieja narodzin dziedzica, pogodzili się z niedolą. Wychowali
krewniaczkę jakby własną córkę, gdy nadeszła pora wydali za mąż i pogrążyli się w
nabożnym oczekiwaniu na wnuki. Nie dane im jednak było pielęgnować dzieci i nie
doczekawszy pociechy, starzeli się pokornie. Ich zgrubiałe dłonie straciły dawną sprawność,
nogi z trudem powłóczyły po kamienistych zagonach, a zgarbione sylwetki trzeba było
podpierać na kijach, żeby byle podmuch nie cisnął ich gdzieś u płotu. Chadzali zawsze oboje,
wsparci o siebie nawzajem. Przykro im było siedzieć w izbie, gdy młodzi wędrowali w pole,
więc szli do sadu i siedząc pod jabłonią, na ławce sczerniałej od deszczów, śnili na jawie o
dolach oraz niedolach minionej przeszłości.
– Nic z nas. Umrzeć wypada... – szeptały nieraz bezzębne usta Lacha, dumającego o
fizycznej niemocy i o tym, jak bardzo zawadza wychowanicy. – Ale nie na to ją brałem, żeby
miała nami na starość pomiatać! Zhardziała. Myśli, że jej ziemię zapiszę! Że gaździną
zostanie! Alem nie na to się rodził, żeby umierać w komorze, jak dziad byle jaki. Oj, nie na
to! Zamiast gospodarki dostanie dożywotnie pomieszkanie w chałupie, bo jakoś żal mi jej z
zagrody wyganiać…
Jak postanowił, tak uczynił. Nie pomogła nawet udawana pokora siostrzenicy, która
wobec uporu staruszka musiała przystać na ugodę. Po pierwsze dlatego, że nie miała się gdzie
podziać, a po drugie – po cichu liczyła, że rozjątrzonemu opiekunowi serce zmięknie i nieba-
wem przekaże jej gospodarstwo w testamencie.
***
– Dziadku, ostało mi się samemu! – Ostatni Lach we wsi, końskim parsknięciem
wyrwany z zadumy, spojrzał półprzytomnie na wędrownego Dziada i jakby zdziwiony, że nie
siedzi w sadzie, powiódł wzrokiem po krzewach przydrożnego rowu. – Coraz markotniej mi
bez baby, bo ani do kogo gęby otworzyć, ani kogo o dobre słowo prosić. Wychowańce po
kryjomu podbierają z komory wszystko, co im w łapy wpadnie i wywożą na jarmark do
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 14 -
Łącka, na sprzedaż. Pyskują, szanować nie szanują i tylko wypatrują, kiedy Biała Pani
przyjdzie po mnie z kosą. A mnie już niewiele trzeba. Jużem jedną nogą na tamtym świecie.
Chcę tylko, żeby miał mnie kto doopiekować do dnia śmierci. Bo nie daj Bóg, jak legnę na
pościeli, to nie będę miał kogo poprosić o garnuszek wody.
– Gazdo! Co też to gadacie! – oburzył się parobek. – Ja wam mogę podać wody! Choćby
za te buty, coście mi sprawili tego roku! I za kufajkę na zimę!
Dziad, który wędrując po szerokim świecie, wiele razy nie o takich obietnicach słyszał, i
który nieraz napatrzył się ludzkiej podłości, nie odezwał się ani słowem i zdejmując
zakurzony ochłap kapelusza, zadarł głowę ku niebu i zapatrzył się w pierwsze gwiazdy na
granatowiejącym firmamencie.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 15 -
O służebnej, która bogaczką została
Niezdarnie złaził z wozu Dziad z kulawą nogą, ale jeszcze niezdarniej szło to starowinie
Lachowi, w którego wychudłym ciele ledwie tliła się gasnąca iskierka życia.
– Pomału, gazdo, pomału – parobek podtrzymał słaniającego się gospodarza, wcisnął do
jego trzęsącej się prawicy grubą laskę i wolno podprowadził ku wejściu do karczmy. –
Uważajcie na próg – szeptał, wiodąc staruszka do słabo oświetlonego wnętrza.
Dziad, postępujący parę kroków za nimi, pokuśtykał pod ścianę. Potem rozsiadł się w
kącie i w milczeniu przyglądał się gazdom debatującym przy bimbrze, na podpitych
kawalerów zaczepiających służącą i na drzemiącego za szynkwasem Żyda, który ożywił się
dopiero na widok bogatego Lacha.
– Alem się was zlękła! – Dziewka służebna, której karczmarz kazał uniżenie podjąć
gościa, cieszącego się w okolicy dużym poważaniem, potknęła się na dziadowskich nogach. –
Też tak siedliście, nieporęcznie! – parsknęła i pobiegła na środek izby. Żebrak, schowany w
cieniu i wyraźnie zapomniany przez Lacha, na próżno czekał na jakikolwiek ochłap ze stołu.
– Dalej tu siedzicie? – zagadnęła, uciekając od zalecających się kawalerów. – Usuńcie się do
sieni, to wam zaraz chleba ze spyrką
7
przyniosę.
– Niech cię Bóg nagrodzi, dziecko – odparł.
Maria jej było na imię, ale ludzie wołali na nią Maryna. Obrotna była, a nade wszystko
ż
yczliwym i dobrym słowem umiała zjednywać przychylność chłopów nawiedzających
karczmę, więc Żyd już parę lat trzymał ją na służbie. Od czasu, gdy jako ledwie odrośnięta od
ziemi dziewczynka przydreptała bosa z pytaniem, czy przyjmą ją do posługi. Przyjęli. Z
uczciwej rodziny bowiem pochodziła, tyle że – najuboższej w pobliskim Zarzeczu.
Uwijając się pomiędzy popijającymi z kufli chłopami, nie zapomniała o Dziadzie i
przyniosła mu schowany pod zapaską gruby pasek słoniny z pajdą razowego chleba, z
którymi zaraz usunął się do sieni, gdzie usiadł w cieniu otwartego skrzydła drzwi, skąd – sam
nie będąc widzianym – miał widok na izbę: na gazdów, na karczmarza za szynkiem, na
Marynę i na głupiego Jonaszka przemykającego chyłkiem.
7
Słoniną.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 16 -
Dawniej ów Jonaszek był niczego sobie kawalerem. Ojcu na roli pomagał, za
dziewuchami się oglądał, po lasach wnyki na zwierzynę zakładał i Żydowi do karczmy mięso
przynosił. Nocami zaś chadzał po sąsiednich wioskach i kradł co popadło. Nigdy nie
przyłapany na gorącym uczynku, przez parę dobrych lat szabrował w okolicy. A że mało kto
uchował przed nim swój dobytek, ludzie strasznie na niego zaczęli pomstować. No i w końcu
Jonaszka pokarało.
Szedł wtedy brzegiem Dunajca, pogwizdując i wypatrzył pod drzewem zawiązany worek,
w którym coś się szamotało. Przystanął, obmacał znalezisko, ale konopnego sznurka nie
zdołał rozplątać i nie zaglądając do środka, pewien, że to małe zwierzątko, zarzucił wór na
plecy i szybko oddalił się od rzeki.
– Ktoś zapomniał czy co? – przemyśliwał. – W chałupie przetnę sznurek i zobaczę, co mi
się trafiło… – medytował rad z fartu, raz po raz przystając i poprawiając worek. – Coś mi
strasznie zaczął ciążyć! – Zatrzymał się pod wierzbą i wspierając tobół o spróchniały pień,
otarł spocone czoło.
– Hu! Hu! Hu! – usłyszał nagle z drugiego brzegu rzeki. – Gdzieś jest?
Obrócił się zdziwiony, a wtedy z worka odezwał się upiorny głos:
– Hu! Hu! Hu! Jam już u Jonaszka w torbie!
Wystraszony cisnął wór. W mgnieniu oka przebiegł przez rozstaje i goniony szyderczym
chichotem, ledwie żyw ze strachu i zmęczenia, wpadł do karczmy. Bez słowa minął chłopów,
Ż
yda i schował się w komorze, gdzie do białego rana na kolanach odmawiał pacierze.
Nieraz już powiadano Dziadowi, gdy tędy wędrował, że po tym zdarzeniu zmienił się nie
do poznania. Przestał kraść, z chałupy nocami nie wychodził i aby nie umrzeć z głodu, najął
się w karczmie do ciężkich robót. Wielkie beczki z okowitą i z piwem wytaczał z piwnicy,
koniom obrok zadawał i za Marynę wiadra ze studni nosił. A że był osiłkiem, to i nieraz za-
cietrzewionych pijaków za wrota wyrzucał. Tyle, że dawnego rozumu już nie miał.
– Jonaszku, jak to z twoim workiem było? – drwili zeń gazdowie, których w przeszłości
okradał, ale mało z ich gadaniny pojmował.
– Zostawilibyście dziwaka! – Maryna, biorąc Jonaszka w obronę, nieraz wyganiała go z
wiadrami po wodę i tak samo uczyniła teraz, gdy jeden kawalerów zaczął podkpiwać z
głupka.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 17 -
– Ale sobie znalazłaś amatora! – zbliżył się do dziewczyny, która wymknęła się zwinnie i
z gniewnym parsknięciem uciekła pod ścianę. – Czemuś taka harda!
– Przebiera w kawalerach, jakby z gospodarki pochodziła – zarechotał któryś z jego
towarzyszy.
– Nie przebieraj! Nie przebieraj, bo starą panną zostaniesz! – zawtórował pijak, nic sobie
nie robiąc z oporów Maryny.
– A naści! – Nagle poczuł na plecach uderzenie Lachowej laski. – A naści, paskudniku
jeden!
– Co jest? – Obrócił się rozeźlony, zasłaniając twarz przed ciosami Lachowej laski. – Co
robicie? – syknął, rzucając się na starca, ale zanim zdążył objąć w uścisku szyję gazdy, głupi
Jonaszek wywlókł go na podwórze i zaczął pławić w pełnym wody, głębokim korycie, które
stało koło studni. I byłby niechybnie utopił, gdyby karczmarz nie kazał mu wrócić do
gospody.
– Sromota! Wielka sromota! – jęknął Żyd, bijąc pokłony przed Lachem. – Starszego nie
uszanował! Pod moim dachem! Wybaczcie, panie Lachu! Wybaczcie!
– Was o nic nie obwiniam – mruknął staruszek, wsparty na ramieniu wiernego parobka i
kiedy poruszeni chłopi na powrót zasiedli do stołów, usiadł na ławie, nie spuszczając oczu z
Maryny. – Pójdźże tu, panno! – zachrypiał. – Dolej mi piwa!
– Bóg wam zapłać, Lachu – szepnęła, podchodząc do niego z glinianym dzbankiem w
dłoniach.
– Dobrze ci jest w tej służbie? – zaczął wypytywać, przytykając do kufla bezkrwawe
wargi i z głośnym siorbaniem popijając spieniony napitek.
– Nie krzywduję sobie – odparła półszeptem.
– Kawalerzy, widzę, nie dają spokoju?
– Bywa, że nie dają, ale umiem się wybronić. Zresztą głupi Jonaszek, jak takiemu
przygrzmoci, to tylko kości klekocą!
– A swatów nie posyłają? – dociekał.
– Swatów?
– Zalotna z ciebie dziewucha…
– Co z tego, kiedy ze mnie biedna służebnica – skrzywiła się. – Kawalerom w głowach
tylko panny z wianem.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 18 -
– To żaden z gorzałką nie posyłał?
– Żaden.
– I żadnego nie chcesz?
– N… nie! – Zawahała się na chwilę, po czym pisnęła cieniutkim głosikiem: – Żadnego.
– A mnie, chciałabyś, panno?
– A co bym miała nie chcieć? – parsknęła i uciekła z izby, nie biorąc poważnie słów
starca, któremu, owszem, wypada się żenić, ale chyba z tą Białą, co od czasu do czasu poza
opłotkami chadza z kosą na ramieniu.
Wędrowny Dziad, który wszystko widział ze swojego kąta w sieni, z politowaniem
pokiwał głową. A chwilę później, śledząc wzrokiem odjeżdżającą Lachową furmankę,
poszedł w stronę stogów, które stały na rozległej łące. Sękatymi rękoma wygrzebał jamę w
sianie pachnącym końską miętą, wcisnął się do środka i westchnąwszy, zapatrzył się w tarczę
księżyca. Wieczór był ciepły, więc nie chciał żebrać o nocleg w karczmie i z doświadczenia
znając skąpstwo właściciela, schował na rano obgryzioną skórkę chleba i zmówił wieczorne
pacierze.
Nie bał się nocować na świeżym powietrzu, bo już nieraz podczas wieloletnich wędrówek
po świecie zdarzało się mu sypiać pod gołym niebem. Nieraz też miał okazję napatrzeć się
dziwom, o jakich potem opowiadał po wsiach. A były to historie, od słuchania których
niejednemu włosy stawały na głowie. Historie o orszakach pokutujących duchów,
widywanych przez piastę od koła; o Białej, przemykającej opłotkami z kosą na ramieniu; o
Czarnym
8
, który w wietrzne noce pomagał samobójcom zarzucać powrózek na gałąź; czy o
boginkach
9
, czających się przy chałupach, w których baby leżały w połogu. Parę razy nawet
wypatrzył w mroku strzygonia
10
szczerzącego zęby. Zmagał się też z siodełkiem
11
podobnym
do czarnego kocura, które usiadło mu na piersi i okrutnie go zmordowało, a gdy się
przebudził, czmychnęło w zarośla.
– Oj, Panie Bozicku, co to się na Twoim świecie wyprawia? – mruczał ufny w łaskę
Opatrzności i w opiekę dusz czyśćcowych, za którymi modląc się, nieustannie orędował.
8
Diabeł.
9
Postać z wierzeń ludowych; zob. rozdział O Jaśku, który z zarobku w Peszcie wrócił.
10
W innych regionach – strzyga (przyp. autora). Postać z wierzeń ludowych, przedstawiana jako bardzo groźna istota
powiązana ze sferą zła i nocy, posiadająca duże zęby oraz nachodząca śpiących ludzi (czasem także domowe zwierzęta), aby
wysysać ich krew. Rodzaj wampira.
11
Zmora, dusiołek. Według wierzeń ludowych co noc nawiedzająca śpiącego, na którego piersiach ma zwyczaj
siadywać, wywołując duszności. Ofiara siodełka cierpi nie tylko na bezsenność, ale i na chroniczne zmęczenie.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 19 -
Nigdy bowiem go nie zawiodły, w potrzebie strzegąc przed złą przygodą. – Panie Bozicku!
Nie umarłych, ale żywych bać się należy! – wzdychał, zasypiając. Jednak nie dane mu było
odpocząć po całodziennej wędrówce.
Ledwie zamknął oczy, obudził go szmer gałęzi leszczyny, za którą chował się kawaler,
spoglądający ku ścianom karczmy. Nie wiadomo kiedy przyszedł ze wsi, w której dawno po-
gasły światła i nawet umilkło nawet szczekanie psów. Dziada, drzemiącego w stogu siana, nie
zauważył, bo zaraz zaczął się przechadzać niecierpliwie.
Przez chwilę nic się nie działo i wędrowca zmierziło niespokojne tupanie, bo rozbudził
się na dobre i już nie mógł oka zmrużyć, a ruszać się nie chciał, żeby szelestem nie zdradzić
swojej obecności. Obcy, który wreszcie wypatrzył postać między opłotkami, ruszył jej
naprzeciw.
Maryna, którą Dziad rozpoznał w dziewce, widocznie spóźniła się na umówione
spotkanie i tłumacząc się kochankowi, bezładnymi ruchami przygładzała włosy.
– Maryś! Maryś! – szeptał, coraz mocniej tuląc ją do siebie. – Już myślałem, że do mnie
nie wyjdziesz!
Gromala się nazywał i był niczego sobie kawalerem, ale gdzież córce komorników
marzyć o gazdowskim synu? Klarowała mu to nieraz, prosząc, aby się zlitował, aby nie
rozbudzał w obojgu jeszcze większych tęsknot, ale nie chciał słuchać i boczył się, póki nie
przystała na kolejną schadzkę.
– Ckniło mi się za tobą, Maryś! Ckniło przez dzień cały!
– I mnie się ckniło…
– Ojce zmiękną – mruczał, ciągnąc ją w stronę stogu. – Jak potracą siły, zapiszą mi
gospodarkę, a wtedy…
– A jak nie zapiszą? A jak się będą bali, że weźmiesz żonę nie po ich woli?
– Zapiszą, zapiszą – uspokajał.
– A jak się każą z kim innym ożenić?
– Chyba po moim trupie! – burknął. Nierad wspominał panny, które mu swatano i które
przy Marynie wydawały się szpetne, nierozgarnięte, a przede wszystkim nazbyt łase na jego
majątek. Chociaż niejedna dziewczyna próbowała dolać mu do piwa lubczyku, zbałamucić się
nie dał i do żadnej z gorzałką nie posyłał. I chociaż ojciec coraz usilniej nalegał, aby się
ożenił, zaparł się i o pannach z przysiółka nawet nie chciał słuchać.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 20 -
– Przetrzymamy wszystko, Maryś. Przetrzymamy!
– Aleś ty zawzięty!
– Tylko z tobą się ożenię!
– Ale…
– Z tobą! – nie dał jej dokończyć. – I do grobowej deski przy tobie zostanę.
Pięknie do siebie szeptali przy zasłuchanym księżycu, ale o czym mówili, dziad nie
zdradził nikomu. I nazajutrz o świcie, samotnie podążając drogą, zamyślił się nad niepewną
przyszłością nieszczęśliwych kochanków.
Dumając, przekroczył most na Końcu Wsi i stukając do drzwi przydrożnej zagrody,
poprosił o wodę. Gospodarze, nie posiadający niczego oprócz starej chałupy pokrytej
wyłysiałą strzechą, nie poskąpili wędrowcowi napitku, do którego dołożyli nawet kawałek
ż
ytniego, upieczonego na blasze
12
placka, za co odwdzięczył się modlitwą w intencji dusz
tych, co kiedyś dom zamieszkiwali.
Potem podziękował za gościnę, pożegnał się i poszedł w głąb wsi, która już nieraz
zgotowała mu przychylne przyjęcie. Tutejsi wieśniacy za święty obowiązek uważali bowiem
karmienie żebraków, którzy wedle zwyczaju odwdzięczali się modłami w intencji żywych i
umarłych. Ponadto przynosili nowiny z obcych stron i ludowi, który z rzadka wypuszczał się
poza dolinę, otwierali oczy na dziwy tego świata. Na ten przykład takie, o których rozpowia-
dano w okolicach Jasnej Góry, dokąd od pokoleń pielgrzymowały rzesze pątników i gdzie
królowała Czarna Madonna, która dawnymi czasy obroniła klasztor przed napaścią luterań-
skich Szwedów. Bo któż inny, nie licząc księdza, znosiłby do wioski te podania o tym, że ko-
niec świata nastąpi wówczas, gdy blizny na smutnym obliczu Jasnogórskiej Pani dosięgną jej
serca? A kto wie, czy nie nastąpi on niebawem, skoro owe blizny po ranach zadanych ręką
ś
więtokradcy wydłużają się z upływem stuleci? Truchlały pobożne baby, truchleli nawet
zuchwali chłopi przy takich historiach i z chęcią gościli wędrowców, domagając się gawęd o
miejscach, których nigdy nie zobaczą.
***
12
Na kuchennej płycie.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 21 -
Dziad dobrymi wspomnieniami wiedziony w te strony, poprawił konopny worek
przerzucony przez ramię i pokuśtykał do zielonej doliny. Powieki miał półprzymknięte, a
twarz ukrytą w cieniu obwisłego ronda kapelusza, ale widział więcej, niżby się z pozoru
ludziom wydawało. Jednak nie dziwił się wcale, bo już długo chodził po ziemskim padole i
chociaż tu i ówdzie ludzie różnili się mową, gryzły ich podobne troski.
– Ej, Boże! – westchnął, mając w pamięci Marynę. – Za biednaś panno dla
gospodarskiego syna. Za biedna! – mamrotał, czując ciężką łapę wzruszenia zaciskającą się
wokół chudej szyi.
Rozmyślając nad niedolą bliźnich, usiadł na trawie, na wprost wyrzeźbionej w drewnie,
sczerniałej od deszczów figury Frasobliwego Jezusa. Słaby z niewyspania, podpierając głowę
na zwiniętej pięści, usnął na słoneczku. Coś mu się pewnie miłego roiło, bo uśmiechał się we
ś
nie, dając się łaskotać palcom słonecznych promieni.
– Ej! Dziadku! Chybaście nie pomarli? – zbudziło go dziecięce wołanie. Powoli uchylił
powieki i zobaczył bosą dziewczynkę w brudnej sukienczynie.
– Czemu Dziadowi spać nie dajesz? Czegoś tu przylazła? – mruknął, gramoląc się na
drogę, gdzie stało dziecko kręcące w dłoniach wiklinową witkę, którą poganiało stadko
nieopierzonych gąsiąt.
– Myślałam, żeście pomarli – odparła rezolutnie, na wszelki wypadek cofając się do
rowu, w którym gąsięta szczypały listki krwawnika. – Siedzieliście pod płotem, jak tatulo w
tamtym roku.
– I co? Co z tatulem? – spytał, łagodniejąc.
– A co miałoby być? Umarli.
– Umarli, powiadasz? – Popatrzył na jasną czuprynę, na bystro spoglądające oczka i
zakatarzony nos, który dziewczynka ocierała rękawem. – Jak na cię wołają?
– Marysia – rzekła śmiało i oglądając się za siebie, dodała poważnie: – Zaś mojemu bratu
Józek.
– Józek? – obejrzał się zdziwiony. – Gdzie masz tego Józka?
– Ano, tam! W krzakach siedzi, bo się was przestraszył.
– Mnie?
– Boi się, bo go raz jakiś dziadyga chciał do worka porwać.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 22 -
– A ty się nie boisz? – spytał, kątem oka zerkając na Józkową głowę, wysuwającą się
ostrożnie zza krzewu kaliny.
– E! Jam mało strachliwa! – Wypięła dumnie chudą pierś, obejrzawszy się na
rozproszone stadko gąsiąt i zaganiając je na ścieżkę, krzyknęła do Józka: – Gospodyni będą
krzyczeć, jak gęsi zgubimy! – Smagnęła gałązką bose pięty brata i zaraz pognała między
wysokie pokrzywy i stadko, i pochlipującego Józka.
– Zostańcie z Bogiem, dzieci – szepnął bardziej do siebie, niż do rodzeństwa, które
ledwie odrósłszy od ziemi, musiało pójść na służbę i ociężałym krokiem poczłapał przed
siebie.
Wędrował tędy i owędy, roznosząc po chałupach swoje opowieści i parę dni minęło,
zanim trafił do zagrody leciwego Lacha. Gospodarz natychmiast usadził go na ławie, kazał
wychowanicy nałożyć do miski ziemniaków ze zsiadłym mlekiem i oparty o przypiecek,
pykając fajkę, z zagadkowym uśmiechem spoglądał na gościa.
– Wiecie – szepnął. – Żenię się.
– Co też powiadacie? Jak to: żenicie się? – Dziad, wyskrobujący drewnianą łyżką resztkę
ziemniaków z miski, znieruchomiał.
– Co się tak dziwicie? – Lach podszedł do stołu i usiadł naprzeciw. – Wiecie, że sam
zostałem na świecie i nie ma mnie kto doopiekować na starość, bo wychowanica… Niech Pan
Bóg uchowa! – machnął lekceważąco ręką.
– Macie już jaką babę na oku, czy dopiero myślicie poszukać?
– Już posłałem swatów! – oznajmił półszeptem, zacierając ręce. – Wychowańce jeszcze o
niczym nie wiedzą.
– Myślicie, że dadzą wam się żenić?
– A co mają nie dać? Ja tu jestem gazdą i nic im do mojego ślubu, i do mojej baby. A
wy… – Przyjrzał się badawczo wędrowcowi. – Wy o nic nie dopytujecie? Nie ciekawiście
mojego ożenku?
– Co by tu rzec, Lachu... – mruknął Dziad, w zamyśleniu przeczesując palcami pasma
siwej brody. – Szczerze mówiąc, nie jestem zdziwiony... A i odradzić żeniaczki, to wam
przecież nie odradzę.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 23 -
– Czemu mielibyście odradzać? – zdziwił się gospodarz, nie wypuszczając z ust cybucha
fajki. – Zresztą, odradzić sobie nie dam. Samemu przykro mi na świecie, a jak babę do
chałupy sprowadzę, będę miał chociaż do kogo gębę otworzyć.
– Powiedzcie lepiej, coście za jedną upatrzyli?
– Udała mi się ta panna, co w karczmie u Żyda służy. Posłałem tedy swatów z flaszką i
nie odmówiła.
– Ta młódka? Mogłaby uchodzić za waszą wnuczkę!
– Wiem.
– I służąca.
– Mnie wiana nie trzeba. Mam dosyć i ziemi, i dobytku. A jak mnie pięknie doopiekuje,
to jej wszystko przed śmiercią zapiszę.
– A wychowańce?
– Nic nie mają do gadania! A jak będą babą pomiatali, zaraz precz pogonię!
Dziad pokręcił głową i nie mówiąc, co sądzi na temat Lachowych zamysłów, wsadził do
worka pęto kiełbasy i kawałek chleba, na życzenie gazdy przyniesione z komory przez
służebną, ukląkł i odmówiwszy pacierze, pożegnał zagrodę. Ale nie na zawsze.
Tego lata bowiem nieraz dane mu było zaglądać do Lachowej chałupy, co czynił nie tylko
dla ciepłego jadła, lecz i dla Maryny, której urodzie nie mógł się napatrzeć. Jednakowoż
patrząc, milczał tajemniczo. I dumając nad zrządzeniem losu, dziwił się odmienionej doli
dawnej posługaczki i zadowoleniu gazdy, któremu przy młodej żonie wyraźnie lat ubyło.
***
Maryna i Lach przeżyli ze sobą trzy lata, szanując się nawzajem i nie czyniąc z siebie
widowiska, jak we wsi zrazu prorokowano. Bo choć młódka, nie wystawiała męża na ludzkie
pośmiewisko. Gospodynią okazała się porządną i o Lachowy dobytek dbała należycie,
strzegąc go przed wychowańcami wygnanymi z izby do komory. Zaś kiedy Lachowi zabrakło
sił, stała się mu podporą: karmiła w ostatnich miesiącach życia, w dzień wodziła po obejściu,
wieczorami zabawiała rozmową, a na jarmarku nieraz własną zapaską wycierała mu
zasmarkaną gębę. Zawistnicy, którym w oczy zawsze cudze szczęście kole, powiadali, że
czyniła to wszystko, aby nie stracić obiecanego zapisu, ale Dziadowi, który rokrocznie
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 24 -
zaglądał do Lachowej zagrody, wcale nie wydawała się tak interesowna. Czasami na odpuście
w Starym Mieście albo na jarmarku w Łącku spotykała swojego Gromalę, niezmiennie
trwającego w kawalerskim stanie, ale ani razu nie zawstydziła, ani nie zmartwiła Lacha. Przed
ś
miercią troskliwie go pielęgnowała, zaś gdy umarł, wyprawiła mu godny pogrzeb. Potem
zaczęła wyprzedawać odziedziczone grunta i do ojcowej chaty przewiozła ruchomy dobytek:
wypielęgnowane konie, dojne krowy z owcami, kury nioski, gęsi z gąsiętami, puchate
pierzyny, domowe sprzęty, cztery malowane skrzynie wypełnione babskimi szmatami i moc
rozmaitych różności, o jakich parę lat temu nawet jej się nie śniło. Lach bowiem danego
słowa dotrzymał, zapisując jej w testamencie wszystko, co z dziada pradziada posiadał i choć
wychowańce czuli się skrzywdzeni, nie ośmielili się procesować, skoro pozwoliła im
dożywotnio zamieszkać w zagrodzie. Parobka, który przez wiele lat służył u nieboszczyka,
dobrze wypłaciła, służbie rozdała podniszczone odzienie i na koniec, po zamówieniu u
kowala żelaznego krzyża z paradnymi zawijasami na Lachową mogiłę, wróciła do rodzinnego
Zarzecza. Dzięki majątkowi podźwignęła z biedy rodzinę i gdy minął okres żałoby, wydała
się za swojego Gromalę. Odkąd bowiem stała się z najbiedniejszej najbogatszą partią w siole,
starzy Gromalowie przestali synowi zakazywać żeniaczki i nawet do prawdziwej zgody z
nimi doszło, bo nie chowała urazy o dawną niełaskę.
– Boże mój, Bozicku! – Dziad, który pewnego razu zaszedł do Gromalowej chałupy,
głośno chlipiąc polewkę, kątem oka spoglądał na Marynę krzątającą się koło pieca, na którym
suszyły się gruszki ze śliwkami. – Boże mój, Bozicku!
– Co wam to? – przystanęła.
– Nadziwić się nie mogę waszej litości.
– A czemu?
– Bo od dawna wiadomo, że dobre serce nie stoi w parze z bogactwem. A ty, jak dawniej,
karmisz wędrownego dziada.
– Pewnie zachodziliście nie do tych chałup, co trzeba! – zaśmiała się serdecznie i zaczęła
go przekonywać, żeby nie odmawiał gościny na zimę.
– Zostałbym – mruknął – ale co wasz chłop powie?
– A co miałby gadać? – wzruszyła ramionami. – Jak już ja się zaprę, to zaraz się zgodzi. I
powiadam, że daleko teraz nie zajdziecie. Zostańcie – nalegała. – Przezimujecie w komorze.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 25 -
Za polewkę pacierze za Lachem zmówicie, pieśni zaśpiewacie… Miejcie pomyślunek! Jeść
mamy co! I spać jest gdzie!
– Gadacie? – wahał się.
– Na wiosnę w ten wasz świat pójdziecie.
– Na wiosnę? – nie krył nieśmiałej radości.
– Przecież gadam!
– Niech wam Bóg pobłogosławi! – rozrzewniony pochylił się nad miską.
– Już pobłogosławił – uśmiechnęła się, głaszcząc brzuch sterczący spod serdaka. – A za
was do końca życia modlić się będę! Za to, że moja dola tak się odmieniła! – rzuciła
uroczystym szeptem, przekonana, że to wędrowiec, któremu kiedyś w żydowskiej karczmie
okazała litość, orędował za nią u samego Boga. Dziad uniósł wzrok znad polewki i
zapatrzony w twarz Maryny, uśmiechnął się tajemniczo.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 26 -
O Jaśku, co był na zarobku w Peszcie
Wracał z Częstochowy Dziad z kulawą nogą. Rozgrzane powietrze falowało nad drogą,
echo niosło dźwięk kościelnych dzwonów bijących gdzieś na Anioł Pański, a żniwiarze
poznikali z pól, żeby nie stawać na drodze pokutującym duszom, co dzień o tej porze
chodzących po miedzach.
Wędrowiec poprawił przerzucony przez ramię wór ze zgrzebnego płótna i oglądając się,
uczynił znak krzyża. Na drodze, wijącej się między pagórkami pokrytymi szachownicą
nieurodzajnych zagonów, nie było żywego ducha. Na ścierniskach również. Chłopi, jeszcze
do niedawna stawiający mendle
13
ze snopów pszenicy, porzucili sierpy i zeszli przed
południem do chałup, których strzechy wyglądały zza plecionych płotów. Obejrzał się jeszcze
parę razy na wąskie smużki dymów nad chatami i patrząc na miedze porośnięte kwiatami
krwawnika, pokuśtykał na zachód.
Był rok 1900, kiedy wkroczył na drewniany most na Końcu Wsi, przerzucony nad rwącą
rzeką i napotkał Jaśka, opartego o poręcz i zapatrzonego niemo w słoneczne promienie,
skaczące z jednej rozpędzonej fali na drugą.
– Pochwalony… – Uchylił kapelusza, z zaciekawieniem spoglądając na worek, na
porządne, acz przykurzone odzienie i posępną minę chłopa. – Skąd idziecie? – zagadnął,
przeświadczony o tym, że ów nie wędruje ze wsi, tylko do niej wraca.
– Na wieki wieków! – odparł zapytany i ociągając się, odwrócił wzrok od rzeki toczącej
wody do pobliskiego Dunajca. – Ze świata idę, dziadku.
– Tak, jak i ja – mruknął Dziad, wpatrując się w zasępioną twarz piechura, ściskającego
w dłoni cybuch zgasłej fajki. – Coś markotny wracacie.
– Ano, markotny – odparł zapytany. Podnosząc spod stóp wypchany wór i nie oglądając
się na starca, udał się nad stromy brzeg rzeki. Poszukał łagodnego zejścia do wody i zdjąwszy
kapelusz, siadł na wielkim głazie, na którym niezawodnie, bo był bardzo duży, po zachodzie
słońca musiały gromadzić się tutejsze boginki.
Najczęściej widywano je o zmroku, gdy prały szmaty w nurcie rzeki. Niezgrabne i
nieładne były: małe, pękate, z krótkimi rękami i nogami, z rozpuszczonymi do ziemi
13
Dziesięć lub osiem snopów zboża, ułożonych na polu obok sobie.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 27 -
włosami. Jednak nie każdemu śmiertelnikowi chciały się pokazać. Częściej więc zamiast na
boginki, natykano się na białe płachty pieluch małych boginiaków, rozwieszone na gałęziach
wikliny. Jednak byli i tacy, którzy wieczorem nieopatrznie zapędziwszy się w okolice wody,
widzieli jak boginki prały wielkimi piersiami swoje ubrania. Należało wtedy jak najszybciej
uciec i, broń Panie Boże, nie zaczynać zwady z istotą, która na ogół nie czyniła ludziom
krzywdy, lecz jeśli by ją napastować, rzuciłaby urok albo co gorszego… Boginki, choć
zazwyczaj nie czyniły szkody, w pewnych szczególnych okolicznościach, wówczas, gdy
chałupy nie chroniła moc odpowiednich na czas połogu rytuałów, mogły stanowić zagrożenie
dla położnic albo niemowlaków, które po kryjomu zabierały, podrzucając w ich miejsce włas-
ne, bardzo szpetne dzieci.
Jasiek wzdrygnął się mimowolnie i choć słońce miało do zachodu jeszcze długą drogę,
rozejrzał się po brzegach zaścielonych otoczakami, po wiklinach za nimi i łagodnych stokach
na horyzoncie. Gdy był chłopcem, nieraz słyszał, że go boginki wykradną, jeśli będzie
dokazywał. Siedział wtedy ze strachu pod stołem, cichy jak trusia i nie śmiał dokuczać
przyrodniemu bratu. – A może i – myślał wtedy – to brata boginki do izby przywlokły? Może
on podmieniec? – I marzył po cichu, aby macocha, która z początku godnie zastępowała
zmarłą matkę, oddała Maćka boginkom. Ona jednak ani myślała patrzeć nań krzywo, a cóż
dopiero wynosić na kupę gnoju i bić brzezinową miotłą, dopóki jego przeraźliwe łkanie nie
zwabi boginki. Od dawna bowiem wiadomo, że boginka wrażliwa jest na krzywdę własnego
dzieciaka, którego podrzuciła ludziom nie z okrucieństwa, ale z musu, bo nie zdołałaby go
wyżywić własnymi siłami, jako że był straszliwie na jadło łapczywy. Kobiety przeważnie
krzywdy podrzutkowi nie robiły, choć bez trudu szło zgadnąć, że to nie rodzone dziecię, tylko
rozkrzyczany boginiak i chowały takiego, szpetotą albo ułomnością wyróżniającego się
spośród rówieśników.
– Ej, Boże! – Jasiek, któremu nagle całe dzieciństwo stanęło przed oczami, westchnął
cicho i nie zważając na Dziada siedzącego obok, zdjął z nóg przykurzone buty, odwinął
zaparzone z gorąca onuce, które ułożył na kamieniach, i zamoczył stopy w chłodnej wodzie.
Jako chłopiec nie miał pojęcia, że boginka, zabierając podmieńca zbitego na gnoju,
oddaje ludzkie dziecko, które uprowadziła z kołyski. Kiedy podrósł, zrozumiał, że Maciek
jest jego bratem. Tyle, że obaj byli z różnych matek i o rodzonego Maćka macocha bardziej
dbała.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 28 -
Matki nie zapamiętał. Umarła, gdy był niemowlęciem. Siostry, chociaż starsze, nie
potrafiły jeszcze doglądać ani obory, ani chlewu. Gęsi i prosięta paść albo pilnować Jaśka, to
owszem, ale nie rządzić babskimi robotami na gospodarce. Zdawał sobie z tego sprawę ojciec
i wiedziały to panny, którym podobał się zarówno młody wdowiec, jak i jego wielkie
gospodarstwo. Nie upłynęło więc wiele czasu od pogrzebu matki, a już taka jedna zaczęła się
kręcić koło ojcowego młyna; niby to o mąkę zachodziła pytać, niby to wzruszała ją niedola
sierot, którym nieraz naniosła odpustowych cukierków i tak pilnowała wdowca, że kiedy
minął okres żałoby, zaraz posłał swatów.
– Głodniście? – Jasiek nieoczekiwanie zwrócił się do Dziada i rozsupłał węzeł sznurka
zaciśniętego przy otworze worka, z którego wygrzebał wiktuały owinięte lnianą ścierką. –
Chodźcie!
Ż
ebrak przykuśtykał bliżej, wpatrując się w Jaśka rozwijającego czyste płótno, spod
którego wyglądała połówka żytniego bochenka oraz kawał boczku.
– Jedzcie! – Jasiek odkroił kozikiem sporą pajdę chleba i wraz z plastrem boczku podał
wędrowcowi.
– Bóg zapłać.
– Dokąd idziecie? – zagadnął z pełnymi ustami.
– Do was, do wsi – odparł Dziad, wbijając ostatki zębów w pachnące wędzarnią mięso.
– Długo tak chodzicie?
– Czy długo? – zastanowił się podróżnik, po czym, głośno przełykając olbrzymi kęs
chleba, rzekł z wielką powagą: – Całe życie.
– A skąd pochodzicie?
– Skąd? – zdziwił się ów. Chociaż nieraz słyszał od ludzi podobne pytanie, milczał długą
chwilę, ważąc słowa odpowiedzi. – Ze świata – szepnął po namyśle. – Z dalekiego świata.
– To pewnie niejedno widzieliście w tym świecie.
– Niejedno – potwierdził.
– Ja także niemało napatrzyłem się i ludziom, i światu – wyznał Jasiek i krojąc na kolanie
kawał boczku na plastry, opowiedział Dziadowi, że był na zarobku. Teraz zaś wraca z kolei
ze Starego Miasta, dokąd przyjechał po niego parobek ojca. Ale kiedy nad Dunajcem koło
odpadło od wozu, zmierziło go czekanie i ruszył piechotą. Wraca z Pesztu, dokąd wyjechał do
roboty, chociaż z pochodzenia był gazdowskim synem.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 29 -
Wspomniał przestronną chałupę z młyńskim kołem, siostry powydawane za bogatych
gazdów oraz przyrodniego brata, któremu ojciec zapisał gospodarstwo. Miał poczucie
krzywdy. A jakże! Poczucie, którego pewnie nigdy się nie wyzbędzie. Lecz jakże go nie
mieć, skoro opuszczając ojcowiznę, nie miał nic oprócz kapoty na grzbiecie i butów na
nogach? Tych samych, na które cały rok pracował u Maćka? W końcu go zmierziło tyrać na
cudze dzieci i kiedy nadarzyła się okazja, przykładem wielu bezrolnych chłopów postanowił
pojechać na zarobek. Do wyjazdu jednak potrzebował zgody na opuszczenie wsi, wydanej
przez wójta, który, będąc w dobrej komitywie z Maćkiem, długo nie chciał podpisać po-
trzebnych papierów. Czy działał z podszeptów Maćka, który nie zamierzał tracić parobka, czy
może kierował się czysto ludzką zawiścią – nigdy się nie dowie, ale po latach z goryczą
opowiadał będzie, że niezbadane są wyroki boskie i że opory wójta byłyby zapewne mniejsze,
gdyby przewidział małżeństwo wnuka z Jaśkową wychowanicą...
Westchnął. Gdyby los był łaskawszy, miałby szacunek sąsiadów, dach nad głową, własną
ziemię i spokojną przyszłość. A na co mu przyszło? Trzeba było iść w świat, za chlebem.
Tylko… Rzemiosło to nie ziemia. Kamienista wprawdzie i nieurodzajna, ale zawsze ziemia...
– Coś was martwi, widzę – Dziad, o którego obecności zdawał się zapomnieć, poruszył
się niespokojnie.
– Ano, martwi. Do rodzinnej chałupy nie mam po co wracać.
– A macie gdzie mieszkać?
– Nie mam. Nie mam nawet zagona, na którym mógłbym chałupę wybudować – zaciął
usta. – Nic mi nie zapisali. Powiadali, że cesarskie ustawy nie pozwalają dzielić gruntów, ale
w Peszcie słyszałem, że władze ustawę zniosły w sześćdziesiątym roku i… mojej krzywdy do
końca życia nie zapomnę! – Owinął ścierką resztki chleba i boczku, i schował je do worka. –
Gazdowie trzymają dziadów w nieświadomości, żeby nie dopominali się o swoje prawa –
mówił, nabijając fajkę. – Tylko, że ja urodziłem się gazdowskim synem. Do tego
pierworodnym. A i trochę świata zobaczyłem, parę książek przeczytałem, po niemiecku
nauczyłem się gadać, madziarską mowę też rozumiem, więc nie mnie robić za parobka,
choćby i u brata!
– Prawem starszeństwa to wam należała się gospodarka – zauważył Dziad, powoli
kończąc posiłek.
– Macocha ojca omotała!
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 30 -
– Nie bądźcie zapalczywi i pamiętajcie, że krzywda do krzywdzących w dwójnasób
powraca.
– Nie jestem mściwy. Niech się Maciek nachapie tego dobra – machnął ręką. – Ale żalu,
co mi w sercu siedzi, to się nie wyzbędę!
– Tak już jest, że ludzie jak te psy, który silniejszy… – zasępił się wędrowiec, zerkając na
twarz chłopa, który, zamiast zadowolić się losem komornika, jak czyniło wielu
wydziedziczonych synów, wolał poszukać zarobku. Nie najgorzej zresztą powiodło się mu w
Peszcie. Nauczył się stolarki i chadzał po budowach, gdzie za dniówkę płacono więcej, niż za
pracę na roli. I choć nie miał na co narzekać, a życie na emigracji bywało łatwiejsze, nigdy
nie marzył o osiedleniu się na Węgrzech. Za bardzo go ciągnęło do swoich. Do Gorca
widocznego na horyzoncie, do rzeki z wielkimi głazami na dnie i do tych nieurodzajnych pól
rodzących kamienie.
Za odłożone pieniądze kupi kawałek gruntu – rozmyślał, nie zważając na Dziada. Potem
zawiązał worek i nasłuchując, bo z daleka dobiegł turkot kół, osuszył stopy i owinięte w
onuce wsunął do wysokich butów.
– Pewnie parobek naprawił koło – stwierdził. – Chodźcie ze mną na drogę, to się
podwieziecie.
– Bóg zapłać! – Starzec zarzucił na ramię wór i pospieszył za chłopem. – Z której
zagrody pochodzicie? – zagaił.
– Ciekawi was, który z gospodarzy wydziedziczył syna? – Jasiek utkwił w Dziadowej
twarzy pytające spojrzenie. – Znam ja was... Moczyliście nogi koło naszego młyna, ale –
uciekł wzrokiem – wy po tylu wsiach chodzicie, że nie możecie mnie pamiętać.
– Pamięć mam niezgorszą – zapewnił wędrownik. – I strugi koło młyna nie zapomniałem,
jak i tego wyrostka, który mi pieczone w popiele ziemniaki przynosił, ale... nie poznałem.
Wyrośliście przecież.
– Tak, pamięć macie dobrą – Jasiek ze zdziwieniem spojrzał na rozmówcę.
– Nie najgorszą, gadałem.
– Coście za jeden?
– Dziad wędrowny, jakich wielu.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 31 -
– Nie tacyście jak inni, nie tacy… Wyście jak ten Wieczny Żyd, co wszystko wie i po
ś
wiecie chodzi od czasów Jezusowej Męki! – Odsunął się od Dziada i wypatrzywszy na
drodze furmankę z parobkiem, odetchnął z wyraźną ulgą.
– Widzę, że dużo towarów wieziecie – zauważył żebrak, sadowiąc się na wozie
wyładowanym różnej wielkości pakunkami obwiązanymi lnianym płótnem i przytroczonymi
do fury grubym powrozem. – Krewniacy się ucieszą, jak tyle dobytku zobaczą.
– Ucieszą, nie ucieszą... – wzruszył ramionami Jasiek, przejmując lejce od parobka i
uderzając batem lśniące w słońcu zady gniadych koni. – Podarków nie poskąpię, ale reszty
tknąć nie dam. To moja i mojej panny wyprawa. Na nową chałupę.
– Gadaliście wprzódy, że nie macie własnego mieszkania.
– Kupię ziemię i chałupę postawię. Znam się na stolarce – odparł zwięźle, nie chcąc przy
parobku rozwodzić się nad planami powziętymi w Peszcie i o pannie, która miała stamtąd
wrócić na jesieni.
– Niech się wam poszczęści – Dziad przytrzymał na głowie kapelusz, który omal nie
odfrunął z wiatrem i widząc, że chłop jest niechętny dalszej rozmowie, w milczeniu
obserwował mijane drzewa i opłotki. – Zatrzymajcie się koło kapliczki u Mikołajczyków –
poprosił po drodze i podziękowawszy za jadło oraz podwiezienie, pokuśtykał w głąb
wyludnionego osiedla.
Pozaglądał tu i ówdzie, lecz widząc skoble przy drzwiach pozamykanych chat, których
mieszkańcy żęli zboże w polach, opuścił osiedle. Minął ogródek z malwami i szukając cienia,
poszedł przez brzęczącą pasiekę na łące. Rzuciwszy na murawę wór oraz kapelusz, rozłożył w
cieniu stogu siana zszarzałą kapotę i leżąc na niej z rękami pod głową, zapatrzył się w obłoki
sunące po niebie. Był syty dzięki dobroci Jaśka i niczego na razie nie potrzebując, nucił
nabożne piosenki za akompaniatora wziąwszy skromnego skowronka.
***
Wieczorem i nazajutrz także nakarmili go dobrzy ludzie, którym również z największą
powagą opowiadał, że krzywda uczyniona niewinnemu do krzywdzących w dwójnasób
powraca, i zanim znowu spotkał Jaśka, minęło wiele tygodni.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 32 -
Zawędrował wtedy w okolice zagrody nieboszczyka Lacha, gdzie powinni mieszkać jego
wychowańce. Nie zastał ich jednak, a staruszka z sąsiedztwa wyjaśniła, że zmarli od
morowego powietrza.
– To kto tam gospodarzy? – zapytał, siadając na przyzbie obok babiny, która uraczyła go
wieczerzą.
– A kto miałby gospodarzyć? – zdziwiła się. – Lachowie powymierali, a wdowa po
ostatnim ziemię ludziom wyprzedała. A niemała to była gospodarka! A zadbana! – Z żalem
pokiwała siwą głową, z której zsuwała się na plecy wyblakła chustka.
– Żal wam cudzej gospodarki?
– Żal i nie żal – zamyśliła się, odkładając miskę na kolana. – Żal, bo przykro patrzeć, jak
taka gazdówka idzie na zatracenie. A nie żal, bo sama teraz siedzę na zagonie odkupionym od
wdowy po Lachu. Bo dzisiaj my chałupnicy, a nie komornicy, jak za czasów Lacha. Chałupę,
widzicie, stawiamy. – Obejrzała się na pachnące świeżym drewnem, jeszcze nie pobielone
belki. – A... i – zniżyła głos do szeptu – ludzie teraz powiadają, że Lachową zagrodę chce
kupić ten Jasiek, co to z Pesztu wrócił.
– Gadacie? – ożywił się. – Znałem Lacha – wyznał po chwili. – A i Jaśka spotkałem na
drodze. Zabrał mnie na furę. Ludzki chłopina.
– Ludzki – zgodziła się staruszka. – Ale jego brat, Maciek, Boże uchowaj! Z matką
komitywę trzyma. Dla ojca niedobry! I ludziom mało życzliwy.
– Stary gazda nie żałuje, że młodszemu gospodarkę zapisał? – wypytywał, patrząc na
zapadłą strzechę na Lachowej chałupie i puste bocianie gniazdo na kalenicy.
– Patrzcie! – Babina, idąc za wzrokiem wędrownika, zwróciła pomarszczoną twarz ku
rozsypującemu się gniazdu. – Od dawna wiadomo, że bociany osiadają tylko u dobrych ludzi.
Pomyślcie: zaraz, jak starego Lacha brakło, odleciały! Polatały parę dni nad zagrodą, polatały,
aż się sąsiedzi nadziwić nie mogli i odleciały. Takie zmyślne!
– Może wrócą, kiedy Jasiek chałupę kupi?
– Kto wie? – odparła pytaniem na pytanie. Po czym, wsparta się na lasce, poszła z
pustymi naczyniami do niskich drzwi. – Chodźcie za mną, na burzę się zbiera.
Jakby na potwierdzenie jej słów rozległ się przeciągły pomruk grzmotu.
Dziad, nie dając się prosić, wszedł do wnętrza nowo postawionej chaty. Na klepisku
wciąż jeszcze walały się obrzynki drewna, zgarnięte ku piecowi pachnącemu gliną i kudłate
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 33 -
pęki wysuszonego mchu, którym budowniczy zatykał szpary między ociosanymi pniami.
Wnuczęta staruszki schowały się pod derką, krzycząc ze strachu przed gościem, którego
wypatrzyły na progu, kiedy oślepiający łańcuch błyskawicy przeszył szare niebo i na chwilę
rozświetlił wnętrze ciemnej izby.
– Cicho! – skarciła maluchy, szukając w skrzyni gromnicy. Wydobywszy ją spośród
kościelnych ubrań, osadziła w glinianym dzbanku i zapaloną umieściła w oknie, by uchronić
obejście przed gromem. – Módlmy się! – nakazała dzieciom, które na widok klęczącego
ż
ebraka, poklękały również, usilnie prosząc Matkę Boską, aby strzegła chałupy. Kiedy zaś
burza przycichła, poderwały się z piskiem i czmychnęły pod derkę, ale już z mniejszym
lękiem zerkały na Dziada snującego opowieść o pożarze, który w niecałą godzinę strawił
dobytek bogatego, lecz grzesznego gazdy.
– Pożogę sprowadziło uderzenie gromu – szeptał, opisując, jak rosnące płomienie zajęły
strzechę. Jak skoczyły na stryszek obwieszony pękami suszonego ziela i zarzucony świeżym
sianem, a stamtąd nad obórkę, co stała pod jednym dachem z chałupą. Jak strawiły snopy
zboża w stodole. Jak na oczach zgromadzonych gapiów wybiły spękane od gorąca szyby i
wtargnęły przez okna do izby. Jak jednym haustem połknęły bibułkowe światy i słomiane
pająki u powały. Jak oblizały z farby malowane skrzynie i wyżarły ze środka kościelne
ubrania. I jak na koniec ogarnęły pobielone ściany. Sąsiedzi nie gasili ognia, chociaż do stud-
ni nie było daleko. Wątpili w skuteczność walki z żywiołem, wierząc, że pożaru powstałego
od pioruna nie sposób ugasić. A kiedy w ogniu stanęło już wszystko, zaczęli rzucać w
płomienie sól poświęconą w kościele w dzień świętej Agaty, aby zapobiec rozprzestrzenieniu
się pożogi na resztę osiedla.
– I nikt nie ratował? – zdziwił się jeden z malców.
– Pożaru od pioruna nie ugasisz, bo to kara boska – wyjaśniła babka.
– Ano, nie ugasisz – przytaknął opowiadacz.
Grzmoty wnet oddaliły się od wsi. Na zewnątrz słychać było tylko jednostajny szum
deszczu, który utulił do snu najmłodsze dzieciaki, pochrapujące cicho na posłaniu.
– A gdzie macie syna i synową? – Dziad rozejrzał się po zagraconej izbie.
– Młócą zboże u sąsiadów.
– Pewnie teraz na waszej głowie krowa, gadzina
14
i wnuki?
14
Drób.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 34 -
– Krowę dzieci pasą, bo ja ledwo chodzę. – Usiadła naprzeciw, pokazując nogi pokryte
sączącymi się ranami. – Oharował się człowiek za młodu na cudzych zagonach, to i nie dziw,
ż
e na starość chory. Ale wtedy to nawet nie śmiało się myśleć o własnej chałupie. A tu,
patrzcie: chałupina, krowa i kawałek gruntu! – Złożyła ręce w modlitewnym geście. – Że też
dożyłam takich czasów!
Pogadali do późnego wieczora, a kiedy noc spowiła wioskę, Dziad poszedł do stodoły,
położyć się w sianie.
***
Nazajutrz, zbudzony chłodem poranka, przetarł oczy i słysząc gwar rozmów, wyjrzał na
kalenicę Lachowej chałupy z ruiną bocianiego gniazda i sczerniałe ze starości płoty.
– Jakże się wam spało? – spytała gospodyni, podając mu garnuszek świeżo dojonego
mleka.
– Jak u Pana Boga za piecem! Niechże się wam darzy!
Podziękował za nocleg i posiłek, i skierował się ku podwórku Lachowej zagrody, na
którym stali chłopi.
– Pochwalony!
Chłopi musieli go nie dosłyszeć, bo nie przerywając rozmowy, patrzyli na ściany
obejścia. Gadali o tym i owym: ten o nieboszczyku Lachu, tamten o ludziach, którzy
pojechali do Ameryki. Inni zaś wypytywali Jaśka o roboty w Peszcie. Chętnie opowiadał,
nieraz wprawiając ich w zdziwienie, bo o niektórych światowych cudach dotąd nie słyszeli.
Niejeden chętnie by pojechał, zarobił, rozejrzał się po tym dziwnym świecie, ale albo nie miał
pieniędzy na drogę, albo bał się wypuszczać poza dolinę. Podziwiali więc Jaśka i chętnie
słuchali o węgierskich miastach. Wreszcie, pewni siebie na własnych podwórkach, z minami
znawców komentowali jego opowieści. Takie, jak na przykład ta o łapczywym emigrancie, z
którym przyszło Jaśkowi dzielić robotniczy barak. Ów wielki paździora
15
, choć jadł wszystko,
co mu wpadło w ręce, przedstawiał obraz najprawdziwszej nędzy, bo chudy i blady przy-
pominał trupa. Nie litowali się jednak, bo kradł im jedzenie. W końcu tak ich zmierził, że
postanowili dać mu nauczkę. Upolowali żmiję, uwędzili i podrzucili darmozjadowi, który
15
Ż
arłok.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 35 -
pożarł mięso. I tak, przez przypadek stali się jego dobroczyńcami, bo otruli jakieś pasożyty,
które podrażnione jadem zaczęły wychodzić ze strupów na skórze.
– Musiały to być wszy podskórne – stwierdził któryś z chłopów.
– A może coś innego? – namyślił się poważny staruszek. – Przecież po świecie rozmaite
paskudztwa bywają.
– Ano, pewnie – zgodzili się wszyscy i pykając fajki, popatrywali ze znawstwem na
Lachową chałupę.
– To tutaj wyburzyć – wskazał na zagródkę dla owiec sąsiad, obeznany w stolarskim
fachu – zrobi się przestronnie.
– Nie ma się co zastanawiać – Gospodarz osiadły na połowie polachowskiej roli klepnął
zamyślonego Jaśka w ramię. – Kupuj!
– Kupuj, bo cię kto uprzedzi! – poparli go pozostali.
Pokrzepiony na duchu Jasiek, pożyczył od przyrodniego brata furmankę i pojechał do
Zarzecza, dogadać się w sprawie kupna zagrody. A niebawem, gdy podpisali papiery, osiadł
w kupionej chałupie i zaczął gospodarzyć na kawałku polachowego gruntu, bo na większy nie
starczyło zarobionych w Peszcie pieniędzy. Wprawdzie ojciec, którego widać ruszyło
sumienie, dorzucił mu trochę grosza, ale o zakupieniu dodatkowych morgów i konia mógł tyl-
ko pomarzyć. Więc chociaż się zarzekał, że nie będzie harował na cudze dzieci, musiał
chadzać na odrobek do zamożnych gospodarzy albo do przyrodniego brata, którzy nie zwykli
koni za darmo użyczać.
***
Całe życie pracował biedny Jasiek na cudzych wygonach. Pracowała też jego baba, z
którą się ożenił, gdy wróciła z Węgier. I nieraz kurząc fajkę, oparty o ciepły przypiecek,
dumał nad niesprawiedliwą dolą. Przebaczyć przebaczył, lecz zapomnieć – nie zapomni.
– Możem ja i głupi – zwrócił się któregoś roku do Dziada. – Może i powinienem wrócić
do Pesztu, poszukać lepszego życia, ale coś mnie tutaj trzyma… – Rozejrzał się po okop-
conym wnętrzu rozjaśnionym prostokątami obrazów, które przywiózł z dalekiego kraju. –
Myślę kiedyś nową chałupę wybudować, a skoro ojciec obiecali dać trochę drzewa, to będzie
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 36 -
od czego zacząć… Gryzie ich widać sumienie… – zasępił się. – A i na Maćka zaczęli
narzekać, bo odkąd mu grunt zapisali, nie mają dla siebie miejsca we własnej zagrodzie.
– Tak jest wszędzie: dzieci boją się ojców, dopóki nie dostaną majątków, a potem nimi
pomiatają. Niegodne to postępowanie, ale niemała w tym wina starych, którzy taki sam
przykład dają swoim synom – mruknął Dziad. – Kto wie, może i wy nie ustrzeglibyście się
grzechów, gdyby to wam dano ojcowiznę?
– Kto wie… Tylko że ta krzywda okropnie mnie boli.
– Boli! Ale Pan Bozicek sprawiedliwy, chociaż nierychliwy.
Miał rację wędrowny dziadyga: sprawiedliwości wcześniej czy później musi stać się
zadość. Ojciec Jaśka, który zmarł niebawem w poczuciu winy wobec syna, bardzo się
nacierpiał przy długim konaniu. Również zadufany Maciek nie nacieszył się dziedzictwem,
bo Biała zaczaiła się na niego przy drodze do Starego Miasta, którędy jeździł z deskami na
sprzedaż. Usiadła na przydrożnym głazie, wyklepała młotkiem tępą kosę i podparłszy brodę
na zwiniętej pięści, zwróciła puste oczy ku szerokiej drodze, po której gnały konie.
Spostrzegły ją zaraz i nieczułe baty, skoczyły do rowu. Widząc, co się dzieje, podreptała ku
nim. Podeszła do wozu, odpięła łańcuchy i wsparta na kosisku, bez najmniejszego drgnienia
patrzyła na chłopa, z krzykiem znikającego pod ciężarem desek.
Wędrowny Dziad, odchodząc na zimę z doliny, przystanął w zadumie nad miejscem
wypadku, by zmówić pacierze.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 37 -
O parobkowych dzieciskach
Popod starym płotem szedł razu pewnego Dziad z kulawą nogą. Szedł kuśtykając bardziej
niż zazwyczaj, bo obtarły go dziurawe buciska. Idąc, podpierał się kijem i drżał z zimna, bo
wiatr ziębił stare kości, dmuchając w dziury zszarzałej kapoty i jakby psotnikowi mało było
tej uciechy, wnet przygnał chmurzyska napęczniałe deszczem, który zaczął siąpić, tańcząc
wariacko w takt jego podmuchów, próbujących porwać ochłap Dziadowego kapelusza.
– Boże mój, Bozicku!
Strudzony wędrowiec zatoczył się na chruściany płotek i podnosząc z obślizgłego błota
worek, który spadł mu z pleców, z trudem się pozbierał i minąwszy budę zziębniętego kundla,
ujadającego z cicha, jakby od niechcenia, zastukał do drzwi przydrożnej chałupiny.
Do środka wpuściła go bosa dziewczynka i oglądając się lękliwie, uciekła w stronę pieca,
przy którym siedział ojciec wyplatający koszyki z jałowcowego łyka.
– Pochwalony – Dziad obnażył głowę i stanął na progu.
– Na wieki wieków! – Gospodarz na gwałt się poderwał, czyniąc dla gościa miejsce na
szerokiej ławie. Usunął na klepisko gotowe koszyki i przegonił dzieci, nawijające na
motowidła uprzędzone nici. – Wyście to, dziadku? – Podkręcił knot lampy. – Popiołu na
nogi!
– Wy? – zdziwił się wędrownik i zdjąwszy mokrą kapotę, którą chłop zawiesił na piecu,
siadł ciężko za stołem. – Wyście służyli za parobka u świętej pamięci Lacha?
– Ja.
– Jakże na was wołali?
– Bartek.
– Prawda – pokiwał głową, patrząc na starszą dziewczynkę, drewnianą łyżką
wygrzebującą z garnka resztkę sczerniałych ziemniaków, które nałożyła do miski i podała mu
podlane zsiadłym mlekiem. – Bóg zapłać – mruknął. – Jakże ci na imię?
– Marysia! – uśmiechnęła się szczerbatym uśmiechem. – Zaś mojemu bratu Józek! –
wskazała na chłopca, grzebiącego suchą szczapką w żarzącym się popiele.
– Te starsze, to moje pasierby – wyjaśnił Bartek, widząc zainteresowanie w oczach
gościa, któremu oboje zdali się podobni do rodzeństwa, parę lat temu pędzącego drogą stadko
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 38 -
młodych gęsi. – A to rodzone dzieci – dodał, wskazując na dziewczynkę, która wpuściła
wędrowca do chaty i na chłopca siedzącego w pościeli przy matce. – Hanusia i Tomuś.
– Baba wasza chora? – zagadnął gość znad miski.
– Zmogło ją coś i od już paru niedziel nie wstaje z pościeli. Póki była zdrowa, dobrze się
nam żyło, choć my komornicy. – Pogłaskał po głowie przechodzącą w pobliżu Hanusię. –
Najmowaliśmy się do roboty u gazdów i nieraz przyniosło się na wieczór to koszyk ziem-
niaków, to miareczkę mąki, zaś teraz… – Zgnębiony popatrzył na nieprzytomną żonę. – Ona
chora, a mnie kartkę do wojska przysłali!
– To na wojnę pójdziecie? – bardziej stwierdził niż zapytał jałmużnik, który słyszał już o
wzburzeniu narodów żyjących pod berłem miłościwie panującego cesarza Franciszka Józefa.
Odsunął miskę z jadłem i przyjrzał się zgnębionemu Bartkowi i niczego nieświadomym
dzieciom. – Byłem i ja na wojnie. W dawnych czasach – wyznał po wahaniu. – Samego zła
doznałem…
Ale nie chcąc opowiadać o własnym losie, przedstawił dzieje pewnego żołnierza tułacza,
który z wojny krymskiej o kulach powracał. Lata go nie było. Lata całe. I długimi laty tęsknił
do rodzinnej strzechy i ładnej dziewczyny. Lecz kiedy bezradny stanął koło znajomego płotu,
krewniacy precz go pogonili, bo na roli na nic zda się beznogi kaleka. Rękawem zakurzonego
munduru przetarł oczy i poszedł zastukać do okna ukochanej panny. Ale i ona, niepomna
dawnego uczucia, psami go poszczuła, krzycząc, że nie chce ułomnego chłopa. Cóż mu było
robić? Biednemu kalece? Odwrócił się i pokuśtykał ku drodze. Resztę życia spędził na
tułaczce, wśród obcych żebrząc miłosierdzia.
– I co? I co? – Stojąca naprzeciwko Marysia zaczęła dopytywać, co się stało z
ż
ołnierzem: czy pomarł gdzieś w drodze, czy poszedł do nieba.
– Juści, do nieba! – uśmiechnął się. I biorąc na kolana Hanusię, która stała obok z
kciukiem w uchylonych ustach, zapewniał usilnie, że Pana Jezusowy klucznik, święty Piotr
Apostoł, siedząc przed niebieską bramą, przy której straż trzyma, każdego biedaka wypatruje
i gorąco wita. – Bo takim, widzicie, jak ten żołnierz tułacz, anioły w niebiosach pięknie
wybielone izby na wieczne mieszkanie szykują.
– I żołnierz tam zaszedł? Do świętego Piotra? Do bramy niebiosów?
– Juści!
– A skąd wy to wiecie? – Marysia z wrażenia przysiadła na klepisku.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 39 -
– Jeden wikary mi mówił – odrzekł bez namysłu. – Noc zapadła – gawędził półsennym,
monotonnym głosem – Ksiądz nie mógł oka zmrużyć i do późna zasiedział się przy otwartym
oknie. Ciepło było wtenczas, wiosennie i cicho. Ptaki umilkły, koniki polne posnęły w trawie
i nawet utrapione ćmy przestały ciągnąć do naftowej lampy, w której nieraz ginęły, jako te
ż
ywe pochodnie płonąc ze skwierczeniem. Nieswojo zrobiło się księżynie, ale bać się nie bał,
póki nie usłyszał cichych kroków. Ktoś przechadzał się pod ścianami plebanii, jakby nie mógł
do drzwi trafić. Przeżegnał się. Ale też pomyślał, że siedzi na poświęconej ziemi i cały strach
go odleciał. A kiedy do okna zapukała obca pani, której nigdy we wsi nie widział, nawet nie
podskoczył. „Chcieliście czego?” – zagadnął, a ona mu powiedziała, że w jednej chałupie
leży umierający, co na księdza czeka. Migiem się ubrał, wziął Pana Jezusa z kościoła i
poszedł za panią do starego młyna, w którym od dawna nikt nie urzędował. „Gdzie
umierający?” – zapytał, a ona wskazała na drzwi do izdebki. Otworzył je i na posłaniu ze
starych szmat zobaczył żołnierza tułacza. Wyspowiadał go, namaścił i kiedy się obejrzał,
ż
adnej pani przy nim nie było!
– O Jezusicku! – Marysia przycisnęła ręce do piersi.
– Co to za pani była? Co? – Józek wsadził głowę pod ramię siostry i nie mając odwagi
zbliżyć do żebraka, z daleka zerkał na jego siwą brodę zwisającą do połowy piersi.
– Wikary opowiadał, jak siedziałem pod kościołem w owej parafii, że kiedy grzebali
ż
ołnierza tułacza, przypatrzył się figurce świętej Barbary w bocznym ołtarzu. I co wypatrzył?
– Zwiesił głos, wsłuchując się w przyspieszone oddechy przejętych dzieci. – Była taka
samiuteńka, jak tamta pani, co go wiodła do umierającego!
– O Jezusicku! Sama święta za żołnierzem orędowała?
– Juści! – potwierdził z zapałem. – Święta Barbara jest patronką dobrej śmierci, więc nie
dała mu umrzeć bez sakramentów.
– Więc poszedł do nieba – westchnęła Marysia, mimowolnie oglądając się na posłanie
matki.
– Nie martwcie się – Dziad spojrzał na Bartka, który nie miał głowy do cudownych bajań
o świętych i niebie. – Babie się polepszy i z wojny wrócicie…
– Oby się polepszyło – szepnął, odganiając od stołu dociekliwe dzieci. – Bo jak nie, to co
się z małymi stanie? – Objął dłońmi głowę. – Maryśka z Józkiem do służby są zdatne, ale
Hanka? A Tomek? On matczynej piersi jeszcze potrzebuje!
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 40 -
– Nie bójcie się, Bartku! Bozicek łaskawy…
– Tak gadacie? – Bartek rozglądnął się po ubogiej izbie, w której pospołu z
domownikami mieszkała biała koza, kwoka wysiadująca jajka pod piecem, kocur ślepy na
jedno oko i kotna królica. – Tak gadacie? – powtórzył z nadzieją, nie słysząc w tonie gościa
jakiejś dziwnej nuty, która zaniepokoiła Marysię.
– Wy coś wiecie, dziadku! To coś niedobrego! – pisnęła, o świcie wyprawiając Dziada z
chaty.
– Niedobrego, dziecko? – uśmiechnął się smętnie, wychodząc do sieni.
Cóż miałby wiedzieć? On, prosty dziadyga? – rozmyślał, kuśtykając między bajorami
połyskującymi w szaro-burej drodze rozmiękłej od deszczu. Cóż miałby wiedzieć ponad to,
ż
e wielu żołnierzy ginie w boju w imię nie wiadomo czego i że śmiertelny rumieniec na
twarzy chorego nie zapowiada powrotu do zdrowia.
– Biedny Bartek! I biedne jego dzieciska!
Wkrótce po wizycie Dziada umarła Bartkowa baba. Chłop z płaczem ułożył ją na marach,
przy których zawodziły baby i nawet się nie spostrzegł, kiedy mały Tomek wypełzł zza pieca
i podszedł do ciała.
– Mama, daj cycka! – Szarpnął sztywną rękę, a kiedy Marysia wyniosła go na podwórze,
zaniósł się rozdzierającym szlochem.
Po pogrzebie, zanim Bartek wyruszył na wojnę, małego Tomka wzięli pod opiekę
spokrewnieni z nieboszczką sąsiedzi. Po czteroletnią Hankę przyszła bezdzietna żona Jaśka,
który z Pesztu wrócił. Marysia z Józkiem zostali na służbie u gospodarzy, do których chadzali
posługiwać za życia matuli. Zaś Bartek, zanim pozbył się z chałupy wszystkich dzieci, rzucił
się na kolana przed świętym obrazem. Ostatni raz wspólnie z nimi zmówił pacierze,
przygarnął je do piersi wszystkie naraz i każde z osobna, i takim zapamiętać go miały.
***
Dziad tymczasem odszedł z doliny i samotny kuśtykał po świecie, na którym
rozpanoszyła się wojna. I patrzył na okrucieństwo, na każdej wojnie jednakie. Choć o tej
potem długo mówiono, że była straszna i wielka. Na szczęście z czasem wszystko przemija.
Tak więc minęła i wojna, a wraz z nią austriackie panowanie. Nie przeminął jednak
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 41 -
niestrudzony jałmużnik, bo jak chadzał o sękatym kiju, tak nie przestał chodzić i którejś
wiosny, w Wielkim Tygodniu, zaszedł na Kalwarię ufundowaną przez magnata
Zebrzydowskiego, stąd mówiono na nią teraz: Zebrzydowska. Jak powiadano, i jak roznosili
tę wieść między ludzi wędrowni dziadowie, bogaty Mikołaj Zebrzydowski, pan z panów, o
jakim nie śniło się chłopom po zapadłych wioskach, z okien swojego domostwa miał
widywać poszczególne etapy Pańskiej Męki. Umęczony Zbawiciel – powiadali bogobojni
ludzie i zakonnicy z klasztoru – dźwigał brzemię krzyża po pagórkach widocznych z zamku i
ukazywał się magnatowi, dopóki ów nie ufundował kalwarii. Mówiono, że każdą kaplicę
(stację Męki Pańskiej) kazał wystawić w miejscach, w których widywał Jezusa i tak do dziś
one stoją.
Dziad, wspinający się do Trzeciego Upadku, nagle stracił siły. Z trudem wydostał się
spomiędzy gawiedzi, przepychającej się za arcykapłanami i rzymskim żołdactwem, i zawrócił
pod mury klasztoru, gdzie przy kalwaryjskich dziadach żebrał o datki. Po zmroku zrobiło się
wietrznie i zimno, bo z deszczem zaczęły padać drobinki śniegu. Skulił się na konopnym
worze, pod zasłoną wysokiego muru i mełł ostatkiem zębów błagalne modlitwy. Zjadłby co
ciepłego – zadumał się półsenny, chowając w rękawach kapoty zgrabiałe z zimna ręce, i
ż
ałośnie patrzył na leżący na ziemi kapelusz, do którego od czasu do czasu wpadały drobne
monety.
Był już późny wieczór, gdy usłyszał nad głową dziewczęce wołanie:
– Jakże to być może, że was tu spotkałam?
– A ktoś ty jest, dziecko?
– Nie poznajecie? – Dziewczynka przykucnęła naprzeciw z zapaloną świeczką, od której
płomienia grzała dłonie. – Parę roków temu wieczerzaliście u nas, przed... śmiercią matuli.
– Wszelki duch… – Przyjrzał się uważnie bystrym oczom w zsiniałej z zimna, wychudłej
twarzy i wreszcie domyślił się w nastoletniej pannie Bartkowej pasierbicy, Marysi. – Skąd się
tu wzięłaś? Możeś tu przy święcie, jak ja?
– Służę tutaj, we wsi – odparła z prostotą, kuląc się pod uderzeniem wiatru.
– Tak daleko od chałupy?
– Od chałupy? – zaśmiała się z goryczą, szczękając zębami. – Jaka ona chałupa! Już daw-
no o niej zapomniałam! Uciekłam ze wsi, będzie ze trzy lata temu, bo mnie gospodyni bili.
Chodziłam od wsi do wsi za służbą i tamtej jesieni przyszłam właśnie tutaj. Ale zostać, to tu
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 42 -
nie zostanę. Nie chcę w polu robić. Jak się tylko ociepli, pójdę do Krakowa. W mieście służyć
lepiej. – Kiedy podmuch wiatru zgasił płomień świeczki, chuchnęła w dłonie i oglądając się
na tłumy, ciągnące z klasztoru po nabożeństwie, szepnęła zachęcająco: – Chodźcie ze mną.
Dziś więcej pieniędzy nie uzbieracie. – Nie doczekawszy się odpowiedzi, zgarnęła monety z
kapelusza i podała Dziadowi zawinięte we własną chusteczkę. – W stodole u gospodyni wielu
pątników nocuje, więc i dla was będzie miejsce.
– Gadasz? – Ucieszony podniósł się i wsparty na kiju poszedł za Marysią.
– Chusteczkę mi w chałupie oddacie – powiedziała po drodze. – I pieniądze dobrze
schowajcie, żeby wam w nocy nie ukradli.
– Mądrala! – uśmiechnął się z przekąsem, obserwując ją spod zmrużonych powiek. Choć
nie odpowiedziała, nabrał dziwnej pewności, że zawzięta panna do wymarzonego Krakowa
wcześniej czy później zajdzie. – A do wsi to ty nie chcesz wracać? – spytał, kiedy wydostali
się spomiędzy ciżby pątników, przybyłych na misterium Męki Pańskiej.
– Do czego? – zdziwiona pytaniem, przystanęła na skraju drogi. – Tam wszyscy
pamiętają, żem biedna sierota i nie dadzą się wybić.
– I nie boisz się wędrować do obcych?
– A wy? Nie boicie się chodzić po nieznanych krajach? – odparła pytaniem na pytanie.
– Muszę.
– Tak i ja muszę swojego szczęścia we świecie poszukać.
– W waszych stronach ludziska dobre – mruknął – a we świecie różnie bywa.
– Mało tej dobroci od swoich doznałam – stwierdziła ponuro. – Wolę pójść do obcych!
– Zatem tam nie wrócisz?
– Nie! – szepnęła z uporem.
– A bracia? A siostra?
– Bracia? – zawahała się, bo nagle ciężko jej się na sercu zrobiło. – Hankę chrzestni ojce
na wychowanie wzięli i nie musi za robotą chodzić. Józek podobno został na służbie u gazdy
od Mikołajczyków, ale jak mu się tam wiedzie, to nie mam pojęcia... – Zamrugała
powiekami. – Zaś o małym Tomku nic nie wiem. – Przyspieszyła kroku i po namyśle zaczęła
opowiadać, że po pańsku uczy się mówić, że książkę z żywotami świętych (bo innej
gospodyni w domu nie posiada) na okrągło czyta i jak dojdzie do tego Krakowa, to się na
pewno z ludźmi dogada, dobrą służbę znajdzie, a może i przystojnego kawalera Bóg zdarzy. –
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 43 -
Jak będziecie u nas we wsi – zmieniła temat – zajdźcie do Hanki, do Tomka, do mojego
Józka… Pozdrówcie ich ode mnie. Maleńcy byli, gdy nas rozdzielili i nie pamiętają…
Zajdziecie?
Skinął głową na znak, że spełni prośbę i jeszcze tego roku wywiązał się z obietnicy. W
ś
rodku upalnego lata zapuścił się do osiedla, gdzie stała ruina Bartkowej chałupy, i zdziwiony
przystanął na drodze.
– Na co tak patrzycie? – Zgarbiona kobieta, dźwigająca na grzbiecie płachtę wypchaną
zżętym dziurawcem, znieruchomiała przy pobliskim płocie. – Tu nikogo nie ma!
– Nie ma? – Odwrócił oczy od skobla w drzwiach oraz od chwastów rosnących w
ogródku i spojrzał na babę. – Znałem chłopa, który tutaj mieszkał.
– Żaden z niego chłop! – Zrzuciła na ziemię ciężkie brzemię, wyprostowała plecy i nie
spuszczając z żebraka podejrzliwego wzroku, machnęła lekceważąco ręką. – Parobkiem był.
Po ludziach całe życie wyrabiał. Nic swojego nie miał! Nawet ta chałupa do jego krewnych
należała.
– Co się stało z dziećmi?
– A co wam do tego?
– Ciekawym – odparł z rozbrajającą szczerością.
– Poszły na służbę. Oprócz Hanki, którą chrzestni wzięli.
– Jacy chrzestni?
– Jasiek, co z zarobku w Peszcie wrócił. – Zarzuciła brzemię na plecy. – Widzicie? –
krzyknęła na odchodnym, wskazując w kierunku potoku, w którym pluskało się stadko
nieopierzonych gęsi. – To najmłodszy Bartków chłopak, Tomek.
Dziad, którego chłopiec nie mógł był pamiętać, pokuśtykał po nierównej ścieżce i
spoglądał spod wierzby, jak zapłakany malec śmigał wiklinową witką bulgoczącą wodę,
sięgającą mu do połowy łydki.
– A zeby was diabli… A zeby was diabli wzieni! – pomstował szlochając, a że łzy
oślepiły go tak, że był zaniewidział, nie spostrzegł wędrowca.
– Niebożę! – sapnął ów, wzruszony. – Ojca, matki nie pamięta, u obcych się chowa…
Niebożę! – powtórzył i poprawiając wór na ramieniu, ścisnął kostur i powędrował w głąb wsi.
Dawno tamtędy nie szedł, zdziwił się więc na widok dużej chałupy w miejscu Lachowej
zagrody. Zagapiony w pobielone ściany przystanął drodze, którą toczył się wóz ze snopami,
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 44 -
zdając się nie słyszeć ani turkotu kół, ani słów woźnicy, uchylającego czapki i chwalącego
Boga przed piechurem.
– Boże mój! – Zdjął kapelusz z głowy i obszedł naokoło pustą o tej porze dnia zagrodę.
Zajrzał do obory, która stała pod jednym dachem z chałupą, do stodół wypchanych snopkami
i zaszedł do sadu. Usiadł obok pnia sędziwej jabłoni, przy którym czerniła się przeżarta
deszczami deska Lachowej ławeczki, i zasnął. Nawet się nie spostrzegł, gdy zastał go
wieczór.
– Śpicie, czyście pomarli? – Jasiek, wracający z pola z ciężkim brzemieniem na plecach,
trącił żebraka w ramię, a kiedy ów otworzył oczy, odetchnął z wyraźną ulgą.
– Osłabłem od upału – odparł Dziad, wstając się ze zdeptanej trawy i wbijając spojrzenie
w postarzałą twarz Jaśka. – Nie poznajecie? – spytał, idąc za nim.
– Każdy dziad dziadowi podobny – odparł Jasiek, zrzucając brzemię na klepisko w
stodole.
– Ja do was od lat już zachodzę.
– I wy zachodzicie, i inni zachodzą – mruknął Jasiek, rozplątując cztery rogi płachty
zawiązane w supły i rozrzucając wokół szeleszczący potraw. – Po wojnie namnożyło się
ż
ebraków, kalek do roboty niezdatnych i tych, co w wojsku lata odsłużyli i nie mają gdzie
wracać. Dzień w dzień któryś do wsi po prośbie zagląda.
– Coś mi się widzi, że już nie lubicie wędrujących dziadów.
– A skąd! – żachnął się. – Tylko mnie samemu ciężko… – wyjaśnił i prosząc gościa do
izby, opowiadał, co podczas wojny działo się w dolinie.
Były to niedobre lata. Nędza wdzierała się do chałup, nie patrząc ani na urodzenie, ani na
majątek. Nawet największym bogaczom zaglądała w oczy, bo kiedy chłopów powołano do
wojska, brakło rąk do pracy. A gdy systematycznie zaczęto rekwirować konie na potrzeby
armii, jeszcze się pogorszyło, bo bez siły pociągowej ani rusz na roli. Jasiek westchnął ciężko.
Dobrze wiedział, o czym mówi, bo sam dotąd nie dorobił się nawet chabety. Potem – wrócił
do tematu wojny, która na zawsze zburzyła odwieczne porządki – gdy rząd austriacki narzucił
jarzmo kontyngentów, ludziom żyło się najgorzej. Nic dziwnego więc, że nowinę o
zakończeniu walk przyjęli z radością.
– Ale… – zamyślił się. – Nie wszyscy wrócili.
– A Bartek?
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 45 -
– Bartek?
– Bartek było na imię ojcu waszej wychowanicy.
– Tak! Bartek mu było... – Jasiek podniósł się z ławy i z narastającym napięciem
wpatrywał się w Dziada. – Coście za jedni? Chyba nie ten Wieczny Żyd, co wszystko wie i
po świecie od czasów Jezusowej Męki chodzi!? – wykrzyknął, nie pomny, że już przed laty
porównał wędrowca do Żyda Wiecznego Tułacza. Czytał o nim jako dziecko i wiedział, że
ów, zaczepiony przez rzymskich żołnierzy, odmówił pomocy przy dźwiganiu krzyża na
Golgotę. Na to osłabły Jezus miał mu rzec: „Ja idę, idę i wnet dojdę do miejsca mojego
skonania, ale ty będziesz tak chodził i chodził, aż do mojego powtórnego przyjścia!”. I chodzi
tak przecież, bo wielu go widziało... I mądry jest bardzo, bo wielu słyszało…
– Znałem Bartka – odszepnął Dziad, jakby nie słyszał pytania.
– Bartek wrócił z wojny, ale wnet mu się pomarło.
– Dzieci nie zabrał do siebie?
– Nie mógł zabrać. Tak słaby z wojny wrócił, że ledwie na siebie dał radę zarobić.
Pozaglądał tylko na Tomka, na Hankę… A potem ścięło go przy nakładaniu gnoju.
– Hanka u was od początku się chowa?
– U nas – potwierdził. – Teraz poszły z moją babą na odrobek, do syna po bracie. –
Wydobył z kredensu napoczęty kawałek placka, osełkę masła i pasek słoniny, i kładąc je na
stole, siadł naprzeciw gościa. – Wiecie – mruknął – konia jeszcze nie mam, a snopki trzeba
było zwozić. I teraz za tego konia do każdej roboty wołają… Gdyby pola były bliżej,
znieślibyśmy je, tak jak potraw znoszę… Jedzcie – podsunął placek starcowi. – Nie dawajcie
się prosić.
– Na baby z wieczerzą nie poczekacie?
– Po robocie będą wieczerzały u syna po bracie. Jedzcie – nalegał, urywając dla siebie
spory kawałek i nim go do gęby wsadził, przeżegnał się tak, jak i Dziad, który dopiero późną
nocą, kiedy wróciły Jaśkowa baba z Hanką, powiedział o spotkaniu z Marysią.
Hanka, która ledwie pamiętała ojca i rodzeństwo, słuchała zdziwiona. Nie wiedziała
jeszcze, że jako jedyna z gromadki zostanie we wsi i przez długie lata nie usłyszy o
rozsypanej po świecie rodzinie.
O świcie wędrowiec opuścił Jaśkową zagrodę i skierował się na wschód, ku wyjściu z
doliny. Lecz zanim z niej odszedł, wstąpił do zamożnych Mikołajczyków, gdzie za parobka
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 46 -
służył Józek, rodzony brat Marysi. Dużym łukiem ominął psy uwiązane na łańcuchach i
wspiął się po schodkach na ganek, skąd wszedł do przestronnej sieni.
– Niech będzie pochwalony… – wyszeptał, wchodząc do izby.
– Na wieki wieków – odparł gospodarz, otoczony gromadą dzieci. – Siadajcie – uczynił
dla gościa miejsce na ławie, na której ów spoczął i zagadnął o Józka. – O parobka wam
chodzi? Bartkowego pasierba? – zdziwił się chłop.
– Tak – potwierdził Dziad. – Ludzie powiadają, że on u was służy.
– Ano, prawda! Ale dziś go nie zobaczycie, bo pojechał suszyć siano na Gorcu. Wróci po
niedzieli.
– Szkoda.
– Czemu o niego pytacie?
– W Wielkim Tygodniu spotkałem w Kalwarii jego siostrę, Marysię – wyjaśnił. –
Obiecałem jej do wsi zajrzeć, rodzeństwo pozdrowić…
– Co też powiadacie! – do rozmowy włączyła się gospodyni. – Marysia do Kalwarii
zaszła? Ludzie mówią, że gospodarze, od których uciekła, wszędzie jej szukali!
– Tam jej nie znajdą – stwierdził.
– Ale do obcych iść? Swoich zostawić?
– Może jej to pisane.
– Może... – wzruszyła ramionami i zajrzawszy do kołyski stojącej pod ścianą, kazała
służebnej ugotować żurku na wieczerzę.
Kiedy powieczerzali, wędrownik usiadł z gospodarzem przy piecu. Drugą babę miał –
opowiadał ów. Z pierwszą nie zażył szczęścia zbyt długo, bo Biała umyśliła sobie zabrać ją w
zaświaty. Przyczaiła się kiedyś za uchylonymi drzwiami nisko sklepionej piwnicy, czekając
póki nie ubędzie nafty w lampie. A gdy przyszła brzemienna gospodyni i skrzesała ognia,
ż
eby sprawdzić ile nafty na dnie beczki pozostało, niewidzialna podbiegła i dmuchnęła w
płomyk. Mała iskra jakby tylko na to czekała! Jakby z Białą Panią była w zmowie! Wykręciła
się w szalonym obrocie na siarczanym łebku zapałki i skoczyła do beczki, z której zaraz
buchnął gorący słup ognia. Objął gospodynię i choć dziewka służebna sprowadziła pomoc,
nie odratowano ani jej, ani dziecka.
Gospodarz przerwał. Choć dramat ów zdarzył się przed laty, ciężko mu było wspominać
nieboszczkę. Później – podjął – trzeba było innej baby szukać, bo samemu nie sposób
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 47 -
gazdować. Ożenił się więc po raz drugi i doczekał gromadki dzieciaków. Pogłaskał po głowie
dziewczynkę siedzącą obok i rzucił okiem na synów, strugających przy oknie zabawki z
lipowego drewna. Jeden z nich – Wawrzuś – odziedziczyć miał ojcowiznę i właśnie u niego
zostanie w służbie Bartkowy pasierb, Józek. Zostanie do czasu, póki nie wywędruje ze wsi,
aby na stałe osiąść w Nowym Targu. Jego rodzona siostra, rezolutna Marysia dojdzie do
Krakowa, najmie się do znośnej służby i po paru latach znajdzie kawalera. Hanusia, jak
wiadomo, zostanie u Jaśka, zaś najmłodszy Tomek… Lecz to już Dziadowa gawęda.
***
Tomka jałmużnik nie ujrzał więcej w dolinie, ale po wielu latach spotkał go pod Tatrami.
W pierwszej chwili nie poznał, ale potem domyślił się w nim najmłodszego Bartkowego syna
i dziwiąc się zrządzeniom losu, wysłuchał jego historii.
Ź
le było chłopakowi w służbie u sąsiadów, choć krewnych. Podrósłszy zaczął się
buntować, a w wieku dziesięciu lat postanowił uciec. Tylko że zmyślnym będąc, zaczekał
póki parą butów i nowym odzieniem nie wypłacą go za roczną służbę. Kiedy zaś dostał od
gospodarza upragnioną wypłatę, pobiegł do stajni, gdzie od kilku lat sypiał pod żłobem,
wygrzebał ukryty pod słomą worek, w którym chrzęściły zgromadzone suchary i wsadził do
niego przyodziewek, pieczołowicie zawinięty w derkę. Potem spiął sznurkiem skórzane
trzewiki, których urodzie długo nie mógł się napatrzyć i tuląc policzek do starannie
wyczesanej grzywy konia przyjaciela, pożegnał wzrokiem znajomą powałę, sczerniałe od
starości belki w ścianach i krowy, które nieraz grzały go ciepłem oddechów. Niełatwo było
myśleć o ucieczce, bo duszę jakiś dziwny żal uwierał i coś ściskało w krtani. Jednak choć
ogarniała go zgroza na myśl o opuszczeniu znanego osiedla, nie poniechał powziętego
zamiaru. Skoro świt, gdy blask poranka dodał mu odwagi, zarzucił na ramię worek, zarzucił
trzewiki przewiązane sznurkiem i na oczach milczącego wymownie łańcuchowego psiska, z
którym dawno wszedł był w komitywę, opuścił zagrodę. Podobno ktoś widział go idącego z
tobołkiem na Koniec Wsi, lecz o nic nie spytał. A kiedy się wydało, że uciekł, był już za
daleko, żeby go odszukać.
Z duszą na ramieniu ruszył w obce strony. Wędrował tak od wsi do wsi przez kilka lat,
najmując się do służby u gospodarzy i pomału powiększając majątek w zgrzebnym worku.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 48 -
Czasami wiodło się mu lepiej, a czasami gorzej. Czasem sypiał w komórce, a czasem w
stodole. Gdy go bito albo czuł się wykorzystywany – uciekał. Gdy dobrze karmiono i zbytnio
nie obciążano robotą, zostawał na dłużej. Nigdzie jednak nie zdecydował się osiąść na stałe i
nigdy nie przyszło mu do głowy, aby wrócić do rodzinnej wioski. Podobało mu się bowiem
owo wędrowanie i owa swoboda. I kto wie, czy nie zaszedłby kiedyś nawet w obce kraje,
gdyby pewnej zimy nie przygnało go aż pod same Tatry, do zagrody majętnego gazdy, który
gospodarzył z piękną jedynaczką.
Gazdówna od pierwszego wejrzenia spodobała się biednemu włóczędze. Bez wahania
cisnął dla niej w piec parciane worzysko, z którym uszedł z ojczystej doliny i niepomny
swobody, całą siłą woli przywiązał się do miejsca, w którym niepodzielnie panna królowała.
Chociaż nie śmiał marzyć, że zwróci nań oczy czarne jak węgielki, to przecież zwróciła! Na
bogatych kawalerów nie chciała spoglądać i tłumacząc ojcu, że do małżeństwa jeszcze za
młoda, wodziła rozkochanym wzrokiem za parobkiem, który czerwieniąc się, umykał do
stajni żalić się koniom na swoją niedolę. Myślał, że umrze od tego miłowania, od którego i
jeść mu się odniechciewało, i spać, i śmiać się... Wprawdzie stępiały rozsądek nakazywał
zawczasu salwować się ucieczką, ale niepokorne serce trzymało się zagrody, nad którą nieraz
słyszał i anielskie pienia, i diabelskie chichoty. Bo i niebem, i piekłem było dlań owo ko-
chanie. Bo choć piękne, truło go od środka i tak sechł pomału z ogromnej tęsknoty.
Ojciec dziewki, który niebawem połapał się, czemu córka jest niechętna innym
kawalerom, chciał go precz przegonić. Jednak dziwnym trafem Biała przechodziła wówczas
ś
cieżką koło płotu. Zajrzała na podwórze i umyśliła sobie, że kogoś ze sobą zabierze, bo
smętnie jej było samej powracać w zaświaty. Spostrzegłszy, że dziury w parkanie pozatykane,
a furtka na skobelek zamknięta, wgramoliła się na skarlałą jabłoń, która rosła za stodołą i po
gałęzi wlazła do ogródka, a stamtąd przez okno do izby i dziabnęła kosą niestarego gazdę.
Kto wie? Może zrobiło się jej żal rozmiłowanych w sobie młodych, a może jeszcze nie mogła
zabrać ze sobą Tomka? Tak czy siak to ona sprawiła (chcący lub niechcący), że kiedy w
chałupie zabrakło gospodarza, piękna gazdówna wydała się za parobka.
Rok ze sobą żyli. Rok tylko. Bo po roku Białą, wędrującą ku Tatrom z szerokiego świata,
przywiał do zagrody halny. Zawył, zaświstał i popchnął przez otwartą furtkę, a stamtąd ku
nieopatrznie uchylonym drzwiom izby, w której urodziła się Tomaszowa córka. Biała z waha-
niem stanęła na progu. Popatrzyła przez okno w te swoje zaświaty i litość ją wzięła tak
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 49 -
wielka, że przez kilka dni z założonymi rękami chodziła wokół posłania Tomkowej babiny.
Nie wiedziała co począć. Coś ją uciskało w przezroczystą szyję. Coś kłuło w pustych
oczyskach. I – powiadają ludzie – pognała zaraz do Pana Bozicka. Ale co rzekła i co On jej
mówił, prawdy to nieznane. W każdym razie wkrótce widziano ją we wsi. Jak szła ze
spuszczoną głową ku Tomkowej chałupie.
Nie nacieszył się więc chłopak wielkim miłowaniem. Z żalem pochował babinę i zabrał
się do gazdowania na wielkiej gospodarce, którą dziwnym trafem dostał w posiadanie. Nic go
jednak nie cieszyło: ani ziemia, ani dobytek, ani chałupa, w której każdy kąt przywodził na
myśl kochaną nieboszczkę i tylko dziewczynka, co mu żywą pamiątką po żonie została,
umiała na chwilę pocieszyć…
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 50 -
O Marynie wójtównie
Dziad z kulawą nogą z mozołem przedzierał się przez zawieję. Minął okazałą zagrodę
zmarłego niedawno majętnego gazdy, który swego czasu piastował we wsi zaszczytną funkcję
wójta, i brocząc w śniegowej pierzynie otulającej drzemiącą w ciszy okolicę, zaszedł do małej
chaty na końcu ogrodu. Otrząsnął kapotę ze śniegu tającego od ciepła oddechu i zastukał
zgrabiałą z zimna pięścią w niepomalowane farbą, niskie drzwi.
Niedługo czekał na reakcję półsennych mieszkańców, bo wnet rozległy się kroki i szczęk
odsuwanego rygla, a w wąskiej szparze ukazała się głowa przyodziana w żałobną chustkę.
Wójtowa, poznając znajomego Dziada, otworzyła na oścież skrzypiące drzwi i wiodąc go do
słabo oświetlonego wnętrza, poskarżyła się na dzieci.
Dziesięcioro ich miała i wszystkie, z wyjątkiem niemowy Maryny, gdy przyszło do
spisywania testamentu, pokłóciły się nad posłaniem chorego ojca. Spierały się przy służbie,
przy świadkach, którzy mieli złożyć podpisy pod ostatnią wolą jednego z najbogatszych
gospodarzy we wsi i nawet przy księdzu, co z wiatykiem przyszedł. Każdy jak najwięcej
chciał uszczknąć dla siebie i w niepamięć poszły braterskie uczucia. Wreszcie, kiedy za nic
nie mogli dojść do porozumienia, przystali na wolę konającego. Stanęło na tym, że
podzielone na pół gospodarstwo poszło w ręce dwóch synów, którzy zobowiązali się spłacić
siostry powydawane za mąż oraz wyrównać rachunki z bratem ożenionym z wdową po
ż
ołnierzu, co na wojnie zginął.
Otarła trokami chustki mokre policzki. Potem, usadziwszy Dziada pod ścianą ciasnej
izdebki urządzonej w starym spichlerzu, kazała Marynie sypnąć grubo mielonej mąki do
wrzątku bulgoczącego w garnku na kuchennej płycie.
– Zjecie z nami sapki? – spytała, mieszając gęstniejącą jasnoburą breję, a gdy skinął
głową, nałożyła jej do miski, polała roztopionym na patelni masłem i postawiła na stole, przy
którym siedział mały chłopiec z łyżką w zaciśniętej piąstce. – Błazuś, zrób miejsce na ławie.
– Przesadziła wnuka i siadając obok dotkniętej niemotą córki, zwróciła się do Dziada: – Cały
dzień chodziliście po wsi? Coś nowego słychać?
Rzekł, że we wsi nic nadzwyczajnego się nie dzieje. Ludzie jak zawsze wełnę i len
przędą, tkają na krosnach, pierze drą, a biedacy, którzy nie mają czego prząść, chadzają po
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 51 -
chałupach, aby pogadać i zagrzać się u sąsiadów, bo mało za dnia palą w piecach, żeby
przyoszczędzić chrustu.
– I co jeszcze? – zastanowił się. – Ksiądz z nauczycielami zbierają jadło dla dzieci z
biednych rodzin.
– No tak – pokiwała głową. – Zbiory były marne i choć do przednówka daleko, niektórzy
już teraz przymierają głodem.
– Wilkom też niedosyt musi doskwierać, bo od Gorca przywędrowała duża wataha i paru
gospodarzom wybrała owce ze stajni. Oj, trzeba będzie bronić dobytku przed drapieżnikami,
samotnie poza wieś się nie zapuszczać i prosić Matkę Boską Gromniczną, żeby ludzi
chroniła.
– Matkę Boską Gromniczną? – Błazuś poruszył się na ławie, wlepiając w gościa
zaciekawione oczka.
– Cicho, Błazek! – skarciła babka, nie dając chłopcu przerywać Dziadowych powieści, w
których znalazło się też parę słów na temat Matki Boskiej Gromnicznej, która chroni ludzi
przed wilkami. Zasłuchany Błazuś przytulił się do matki i choć oczy się mu kleiły, nie dał się
położyć i zasnął na siedząco.
Pochrapując cicho, nie słyszał wspomnień babki o nie tak przecież odległej przeszłości, w
tym o swojej matce – niemej Marynie, która zdawała się Dziadowi najładniejszą z córek
nieboszczyka wójta. Ale nie tylko wędrowiec uważał ją za urodziwą, bo i sąsiedzi nie mogli
się nadziwić jej nieprzeciętnej urodzie i żałowali jej bardzo, ponieważ od dzieciństwa
dotknięta była niemotą. Wprawdzie kalectwo nie przeszkadzało jej ani w wykonywaniu
gospodarskich obowiązków, ani dziewczęcych robótek, ale przekreśliło możliwość pójścia do
szkoły. Trzymała ją zatem wójtowa w chałupie, nieświadomie odbierając sposobność nauki
pisania i czytania, a co za tym idzie – porozumiewania się z ludźmi sposobem innym, aniżeli
mowa. Być może Maryna chciała nauczyć się znaczków drukowanych w książkach, ale nikt
nie rozumiał tego, co pokazywała na migi. Nieraz więc popłakała niemo, tkając na
krosienkach lub przędąc na wózku
16
.
Wójtowa na miarę możliwości i wedle własnego uznania, starała się chronić córkę przed
złem tego świata i wcale świadomą nie była, że momentami chroniąc, w istocie czyni
16
Tj. kołowrotku.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 52 -
krzywdę. A za niemotę dziewczyny winiła piastunkę, która pijaną będąc, upuściła niemowlę
na podłogę.
– I tak mi dziecko ułomną zrobiła!
Nie godziła się z Maryninym kalectwem, którego zadufany chłop się wstydził. Nieraz
powiadał, że skoro ma gromadę udanych potomków, to przecież nie przykrzyłoby się w
chałupie, gdyby kaleki ubyło. Zdrowym by nie zawadzała, jadła od gąb nie odejmowała,
ludzkich spojrzeń nie ściągała, a w przyszłości, gdy zabraknie ojca i matki, rodzeństwo nie
musiałby się o nią kłopotać.
– Lepiej, żeby od razu umarła – mówił, wodząc wzrokiem za babą, której spódnic czepiła
się Maryna. – Nic, tylko pęta się pod nogami: nam na zgryzotę, a ludziom na pośmiewisko.
Wstydził się kalectwa córki tym bardziej, że nieraz słyszał, jak ludzie gadali, że musiał,
będąc obranym na wójtowski urząd, uczynić komuś krzywdę, za co Bóg ukarał go niemotą
dziewki. Zły był o te słowa, choć w głębi ducha przemyśliwał czasem, czy rzeczywiście
komuś nie uczynił niesprawiedliwości. Nadużywał władzy, lecz takie było i będzie prawo
urzędu. Trzymając komitywę z bogatymi gospodarzami, gardził biedakami, lecz takie było
prawo natury. Niejednemu nie chciał podpisać zgody na legalne opuszczenie wsi, lecz takie
było gazdowskie prawo: jednym pozwalał, a innym musiał zabraniać, żeby miał kto obrabiać
ziemię, bo jakby każdemu dziadowi zachciało się szukać szczęścia po świecie, to przecież nie
byłoby kogo nająć do robót na roli.
– Tyle niepotrzebnej zgryzoty! Żaden chłop nie będzie chciał takiej… Chyba, że weźmie
duże wiano.
– Poczekamy, zobaczymy! – Wójtowa niechętnie dawała się wciągać w przedwczesne
projekty, a na temat kalectwa Maryny i tak miała własne zdanie, którego wolała nie
przedstawiać chłopu, kierującemu się innym rozumem i wrażliwością.
– Przynajmniej krowy będzie pasła – uznał ostatecznie.
Nie dała jednak wójtowa dziewczyny ani do pasienia, ani do dojenia krów, bo od takich
zajęć była służba rekrutująca się spośród biedoty. Bezbronna córka była najbliższą jej sercu
spośród wszystkich dzieci. Te zaś podrósłszy, zaczęły stawać po stronie ojca, gdyż ów,
chociaż srogi, wydawał się im uosobieniem patriarchalnego ładu, zachwianego przez matkę
hołubiącą niemowę. Ładu, który zadrżał w posadach jeszcze mocniej, kiedy Maryna dorosła.
Ładna była nad podziw, więc mniej urodziwe siostry, kolejno idące za mąż, zazdrościły jej
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 53 -
urody. Ale na co nieszczęsnej była ta krasa, skoro żaden kawaler nie przysyłał swatów? Bo
chociaż niejednemu wpadła w oko, to przecież każdy bał się jej kalectwa.
Jednakowoż jeden przyszedł po kryjomu i rok przed wojną narodził się siwooki Błazuś.
Kim był sprawca Błazusiowego istnienia – nie wiadomo. Czy poszła z nim po dobroci, czy
też zmusił gwałtem – nikt nie miał pojęcia. Ludzie wprawdzie próbowali zgadywać do kogo
malec jest podobny, ale prawdy nie dociekli tym bardziej, że nagabywana Maryna wzruszała
ramionami. Może nie chciała wydać kochanka. Może nie potrafiła wyjaśnić, że skrzywdził ją
jakiś obcy lub że naszedł któryś z poważanych sąsiadów – będzie rozmyślał dorosły Błażej –
tylko nie zrozumieli wymowy gestów? Któż to teraz odgadnie? Na szczęście z czasem sprawa
przycichła. Ludzie wrócili do powszednich zajęć, baby znalazły inny temat do plotek i
wszystko byłoby po staremu, gdyby nie dziecko...
Wójt zżymał się ze złości na niechcianą córkę. Nie dość, że niemowa, to jeszcze sprawiła
sobie bachora
17
! Za hańbę, którą przyniosła rodzinie, wygnał ją z chałupy. Wyprowadziła się
z dzieckiem na ręku, wsparta na ramieniu matki, i skoro w przestronnej zagrodzie zabrakło
dla nich kąta, zamieszkały w spichlerzu nad brzegiem rzeki, niedaleko kamienia ze śladem
stopy świętej Kingi
18
.
Zasmucony Dziad zamyślił się głęboko. Słuchając takich historii, nieraz zdarzało mu się
tęsknić za dawnymi czasy, w których wszystko zdawało mu się jakby prostsze i w których
łatwiej było oddzielić dobro od zła. Czasami, w których mieszkali tutaj dobrzy ludzie. Jak
chociażby tacy, którzy przyjęli w gościnę samą świętą Kingę. Była już wtedy ksienią sta-
rosądeckich klarysek i uciekając z orszakiem przed Tatarami, zatrzymała się dla odpoczynku
nad brzegiem rwącej rzeki. Miejscowi chłopi, choć nieświadomi z kim mają do czynienia,
ofiarowali jej wszystko, co tylko mieli w chałupach. Księżna zaś, w podziękowaniu udzieliła
im swego błogosławieństwa, zapewniając, że rokrocznie wylewająca rzeka nigdy nie zagrozi
ich osiedlu
19
.
– Przykre to sprawy... – szept wdowy wyrwał Dziada z zadumy. Wstała, biorąc na ręce
ś
piącego wnuka, którego ułożyła w pościeli przy zamyślonej Marynie. – Chłop był zawzięty!
17
Pogardliwie o nieślubnym dziecku.
18
Zob. legenda w tekście poniżej.
19
Oprócz tej opowieści, odnoszącej się do osiedla Znańców, przetrwała wiara, że przed powodziami niewielki odcinek
brzegu rzeki chroni kamień ze śladem stopy św. Kingi. Co ciekawe, rzeczywiście rzeka, mająca w tym miejscu bardzo
wąskie koryto, nie podmywa brzegu. Najprawdopodobniej fakt ten można wytłumaczyć to tym, że osiedle leży na skale
(przyp. autora).
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 54 -
– Wróciła wolno do stołu, przy którym siedział gość. – Ale syn jest bardziej zapalczywy. Póki
ż
yję, to jeszcze jakoś zdzierży niemowę na swojej ziemi, ale kiedy mnie braknie…
– Co też gadacie? – Dziad poruszył się niespokojnie. – Wam żyć, a nie umierać! A i źle
tutaj – rozejrzał się po izbie – wcale nie macie!
– Na mieszkanie nie narzekam – wpadła mu w słowo. – Dach nad głową jest. Jeść mamy
co, bo dzieci za robotę zapłaty nie żałują, a Maryna pracowita, tylko… martwię się czasem,
jak będzie bieduli żyć beze mnie na świecie. Błazuś jeszcze malutki, bo jakby podrósł, to
jakoś we dwoje daliby sobie radę.
– Wam żyć, a nie umierać! – powtórzył. – Nie frasujcie się na zapas.
– Zapis zrobiłam – kontynuowała. – Zapisałam Marynie pole, które mi ojce dali w
wianie... żeby nie została bez niczego...
***
O tym właśnie poletku miał jeszcze Dziad usłyszeć, kiedy któregoś roku, również
zimową porą, powrócił do doliny. Powiedziano mu wtedy – kto? nie zapamiętał, lub nie
chciał pamiętać – że po śmierci wójtowej rodzeństwo zmówiło się, żeby wyrwać Marynie
skrawek ziemi po matce i choć wiadomo, że ostatnia wola zmarłego powinna być świętą, na
nic zdały się zwyczajowe prawa. Zaraz po pogrzebie matki jedna z sióstr pojechała do urzędu,
podając się za niemowę i złożyła krzyżyk (bo Maryna nie była piśmienna) pod zrzeczeniem
zapisu.
Dziad, któremu nie mogła pomieścić się w głowie potworna nowina, ścisnął kostur w
garści i pognał przez zawieję do spichlerza, zbadać jak wiedzie się osieroconej dziewczynie.
Wpadł w znajome osiedle, pomiędzy budynki nakryte czapami śniegu i brnąc w głębokich
zaspach, stanął pośrodku ogrodu. Spichlerza tam już nie było! Przetarł oczy i podumawszy
chwilę, popędził pod chałupę wójtowego syna. Lecz tutaj, przestraszony ujadaniem suki,
obrócił się i poszedł do zagrody Jaśka, który z Pesztu wrócił.
Może tam dowie się czegoś o losie wójtówny i nieletniego Błazusia – rozmyślał, chyląc
kark pod ciężarem kapelusza, przyprószonego grubą warstwą śniegowego puchu.
Suwając zdartymi podeszwami butów po oblodzonej ścieżce, skręcił między znajome
opłotki. Przedarł się przez zaspy i zaszedł ku drzwiom, nigdy za dnia nie zamykanym od
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 55 -
ś
rodka. Kuśtykając, wgramolił się na płaski kamień, który leżał pod progiem, służąc za
stopień i strząsnął z kapelusza bryłę zbitych płatków śniegu. Strzepnął je też z kapoty
przewiązanej powrósłem i wszedłszy do sieni, załomotał w drzwi wiodące do izby.
– Pochwalony – szepnął do Jaśkowej baby.
– Na wieki wieków! Dawno was tu nie było! – Wpuściła go zaraz do rozgrzanego pieca,
przy którym zdjął z pleców mokrą kapotę. – Głodniście? My już po obiedzie, ale coś jeszcze
zostało w rondelku. – Zajrzała do garnka. – Zaraz wam nałożę.
– Bóg zapłać.
– Siadajcie koło pieca.
– Chłopa gdzie macie? – zagadnął.
– Podszedł do sąsiadów.
– A Hanka?
– Hanka na skubaczkach
20
.
Siedząc z plecami opartymi o przypiecek, rozejrzał się po wnętrzu, w którym stały:
malowana skrzynia przy wezgłowiu łóżka, stół z ławą, a przy niej beczka z kiszoną kapustą i
nakryty ścierką skobek z podojonym mlekiem. Przypatrzył się świętym obrazom zawie-
szonym na ścianach i gałązkom wielkanocnych palem powtykanych za nie, obok wiązki
suszonego ziela, święconego w dniu Matki Boskiej Zielnej.
– Paradne obrazy – zauważył, biorąc z rąk gospodyni miskę z gorącą kapustą, okraszoną
grubymi skwarkami.
– Chłop z Pesztu przywiózł – odparła, wrzucając sosnowy klocek na szczapy tlące się na
palenisku. – Tam jest Matka Boska Gidelska, a na drugim… nie wiem.
– Byłem niedawno w Gidlach. W tym, tam – wskazał na obraz – kościele... – i zaczął
nucić na dziadowską nutę: „O matko Bosko Gidelsko, Tyś jest Pani Archanielsko...”
21
– Ładna śpiewka – szepnęła Janowa baba po wysłuchaniu ballady.
– Ano, ładna... A u was, co? – spytał, biorąc się do jedzenia.
– Stara bieda... – westchnęła, głaszcząc wyprężony grzbiet kocura, który wskoczył z
zapiecka.
– Nie wiecie czasem, co stało się z Maryną od wójta?
– O niemowę pytacie? – zdziwiła się. – Umarła rok temu.
20
Darciu pierza.
21
Taka pieśń rzeczywiście istnieje. Podobno do domu mojej babki „przyniósł” ją jakiś wędrowny dziad.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 56 -
– Umarła?
– Ano, umarła.
– A Błazuś?
– Wziął go na służbę Marynin brat. Ten, co tu po sąsiedzku siedzi. Nie zabrała go ani
bezdzietna Marynina siostra, ani brat, który został na ojcowiźnie, choć i tam nie zapowiada
się, żeby doczekali dziedzica. Wadzili się o majątki, to ich w końcu pokarało! – mruknęła. –
Błazuś przecież rodak. Jakby dobrym był, to by go wychował jak swojego.
Dziad oddał pustą miskę i zasłuchany przymknął powieki, bo ogarnął go wielki żal na
wspomnienie wójtówny i Błazusia, który został bez matki, bez babki, bez dachu nad głową i
bez widoków na przyszłość.
– Taka sieroca dola – westchnął.
– I taki los bachora – dodała gospodyni. Wędrowiec nie zaprzeczył. Wiedział, że poczęte
w grzechu nieślubne dziecko przynosiło hańbę rodzinie.
***
Jaśkowa baba zaprosiła go na święta. Przystał na prośbę, bo gościny nie wypadało
odmawiać. Nocą sypiał pod piecem, a we dnie brał kostur do garści, zarzucał worek na plecy i
szedł między ludzi: obiadować lub wieczerzać w zamian za gawędy oraz pacierze. W ten
sposób spędził we wsi cały adwent, po którym nadeszła pora przedświątecznej krzątaniny.
W Jaśkowej chałupie, jak i w innych domach, zabrano się do wypieków. Gospodyni,
podwinąwszy rękawy, naszykowała dzieże, przyniosła przygotowany zaczyn i wzięła się za
wyrabianie chleba, nie zapominając ani na chwilę o brytfannach na piecu, w których
podrastały drożdżowe ciasta. Potem wygarnęła z nagrzanego pieca żar pozostały po
spalonych drewnach i zaczęła na wielkiej łopacie, w skupieniu żegnając się nad każdym,
wsuwać kolejno do środka surowe chleby, wyrośnięte w koszyczkach plecionych ze słomy.
Dziad z Jaśkiem, aby nie zawadzać babom w ważnym dziele, za jakie uważano wypiek
chleba, usunęli się do drugiej izby, gdzie strugali stojak pod młodą jedliczkę, zaś wieczorem,
kiedy na długiej ławie pod ścianą leżały poukładane rzędem bochny, usiedli do postnej
wieczerzy.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 57 -
Następnego dnia także pościli, bo był dzień wigilii. Ponieważ wierzyli, że rok będzie taki
jak wigilia, starali się godnie postępować, zapominając o powszedniej gderaninie,
codziennych waśniach i zastarzałych urazach oraz należycie wypełniając obowiązki: baby od
ś
witu krzątały się przy garnkach, zaś Jasiek z Dziadem poszli roznosić szczęście sąsiadom. Z
dawien dawna wierzono bowiem, że wizyta chłopa w wigilijny poranek sprawi, iż
domownikom będzie się wiodło przez cały rok.
Wówczas to wędrowiec miał sposobność przyjrzeć się obejściu krewnych Błazusia.
Bogate ono nie było. Kryta strzechą licha chałupa nie przypominała zagrody wójta, a i
Ambroży, któremu niewiele przypadło z poojcowskich gruntów, różnił się od dumnych braci.
– To może i nie najgorzej będzie tutaj chłopczynie – mruknął, wychodząc z izdebki, w
której nie spotkał Błażeja, ponieważ ów poszedł po choinkę do lasu.
– Trzeba nam wracać – postanowił Jasiek, kiedy obeszli osiedle. – Snopek ze stodoły
przynieść i podłaźniczek naciąć.
– Wracajmy – zgodził się Dziad.
– Zachmurzyło się – zauważył chłop, zerkając na chmury sunące tak nisko, że zdawały
się ocierać o bezlistne korony jesionów przy oborze. – Nie wypatrzymy pierwszej gwiazdki –
stwierdził przyspieszając, bo z chmur sypnęło śniegiem.
– Rzeczywiście – przytaknął Dziad, wstępując za Jaśkiem na posypany popiołem,
oblodzony stopień pod drzwiami, gdzie otrzepali ośnieżone buty brzezinową miotłą, wziętą
spod drabiny w sieni, skąd weszli do izby.
Było tam ciepło, cicho oraz odświętnie. Pachniało grzybami, gotowaną kapustą i jodełką,
która stała w kącie przystrojona w piernikowe księżyce, czerwone jabłka, papierowe łańcuchy
i gwiazdę na czubku.
Jasiek przed zmrokiem poszedł do stodoły, skąd wyniósł owsiany snopek, na tę okazję
wybrany przy młocce i postawił go w rogu izby, dla zapewnienia obfitych plonów w nowym
roku. Potem wsadził między jego wiechy gałązkę jedliny zwaną podłaźniczką, którą po
ś
więtach przybijano nad wejściowymi drzwiami, pragnąc zapewnić sobie powodzenie. Nie
zapomniał też o wiązce siana, którą umieścił pod stołem na pamiątkę tego, w którym leżało
Dzieciątko i sypnął na obrus ziaren owsa, na których Janowa położyła bochen chleba, a na
nim z kolei opłatki kupione w zakrystii. Zaś kiedy pierwsza gwiazdka, którą spostrzegli z
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 58 -
okna, gdy cofnęły się nabrzmiałe śniegiem chmury, wskazała porę wieczerzy, na klęczkach
odmówili pacierze, połamali się opłatkiem i uroczyście zasiedli do stołu.
Jedli w milczeniu i tylko Janowa wstawała z ławy, żeby nałożyć do wspólnej miski
kapusty z grochem, krupniku ze śliwkami i innego jadła. Jeśli czegoś nie dojedli, wylewała to
do cebrzyka z pomyjami, które po wigilijnej wieczerzy, również skończonej paciorkiem,
ponieśli z Jaśkiem do obory zadać z kolorowym opłatkiem krowom i owcom.
– Opowiecie coś? – Hanka usiadła na ławie naprzeciw gościa nucącego kolędę. Przerwał
ś
piewanie i skinął głową, a kiedy gospodarze wrócili z obórki, zaczął opowiadać o cudach
wigilijnej nocy. Mówił o duszach przodków zaglądających do chałup, żeby sprawdzić jak
wiedzie się potomkom i pobłogosławić im na nadchodzący rok. O tajemniczych istotach,
przemykających chyłkiem między ścianami cichych zagród. O bydlętach, gadających ludzkim
głosem o północy. Pomiędzy jedną a drugą kolędą, które śpiewali w oczekiwaniu na pasterkę,
opowiadał o narodzinach Dzieciątka. O pasterzach zbudzonych anielskim pieniem. A nawet o
Królu Herodzie, o którego duszę kłócili się Czarny z Białą. Ona biegała z kosą, przymierzając
się do królewskiej szyi zachodziła poza tron, a on kusił okrutnego monarchę i jak to kolędnicy
zwykli przedstawiać w jasełkach, pognał w końcu do piekła, unosząc jako zdobycz Herodową
duszę. Na zmianę rozmawiając i śpiewając kolędy, dotrwali do północy. Wtedy, omotani w
kożuchy, wybrali się na pasterkę, za tłumem ciągnącym drogą.
Nazajutrz, w dzień Narodzenia Pańskiego, pospiesznie wracali ze sumy, bo każdy starał
się pierwszy przestąpić próg chałupy, wierząc, że w ten sposób zapewni sobie dobre zdrowie
w nowym roku. Nikomu też nie przyszło na myśl kłaść się w pościeli, żeby łany
dojrzewających zbóż nie legły latem na polach, i nikt nie wyszedł poza zagrodę, bo w tak
wielkie święto nie wypadało chodzić w gościnę. Tym bardziej, że na drodze można było
napotkać „tych”, co obcinają nogi wędrowcom i chociaż dawno zapomniano kim „oni” są,
wciąż sumiennie przestrzegano odwiecznego zakazu.
Po świątecznym obiedzie usiedli na ławie i w skupieniu zasłuchali się w dalsze
dziadowskie gawędy: o świętym Mikołaju – patronie ubogich, o Trzech Królach oraz roz-
maitych cudach, o których Hance nawet się nie śniło i która z całego serca polubiła
wędrowca.
– Wyście to wszystko widzieli? Wyście tam naprawdę byli?
– Ano, byłem.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 59 -
– Strasznie jestem rada, żeście na święta zostali! Tyle się człowiek dowie!
– I jam rad – odparł w zamyśleniu, bo chociaż dobrze mu było w gościnie, to jednak
coraz tęskniej do świata. Siedząc przy piecu, znowu zamarzył o wiośnie i o drogach, które
wiodły go ku nieznanym stronom. Pójdzie tam wkrótce – pokiwał głową – z konopnym
workiem na plecach, z kosturem w ręku i z mnóstwem nowych powieści (w tym o wójtównie
i o małym Błażeju). Ocknął się. Popatrzył wkoło: na twarze Jaśka, Jaśkowej baby i Hanki.
Pogłaskał kota, zmrużył powieki i westchnął.
Do wieczora stracił ochotę do gadek i więcej słuchał, niż mówił. Nocą zaś, leżąc pod
piecem, smętnie spoglądał w okno, wsłuchując się w pojedyncze szepty, w trzask polan na
ż
arze i skrzypienie śniegu pod stopami niewidzialnych istot, snujących się wokół zagrody.
– Nie śpicie? – zdziwiła się gospodyni, wstając o świcie.
– Tęsknica mnie dopadła! – odparł z westchnieniem. – Tęsknica straszna za światem.
– Co też gadacie? Na polu zima!
– Doczekam wiosny i pójdę.
– Ale wrócicie?
– Kiedyś… Zapewne.
– Będzie tu tęskno za wami – stwierdziła, krzątając się wokół pieca. Chciał coś
powiedzieć, ale nie zdążył, bo przerwał mu tupot nóg w sieni.
– Pewnie podłaźnicy
22
! – obudzony gospodarz siadł na sienniku.
Niskie drzwi otworzyły się z hukiem i do chałupy wtargnęła grupa wyrostków, którzy od
progu zaczęli ciskać garściami owsa, krzycząc jeden przez drugiego:
– Na szczęście! Na zdrowie! Na to Boże Narodzenie! Żeby się wam darzyło wszelkie
stworzenie: w komorze, w oborze! Dajcie Panie Boże! Na ten Nowy Rok, żeby się wam
darzyły kapusta i groch! W każdym kątku po dzieciątku, a za piecem troje!
– Bóg zapłać! – Janowa przyniosła z komory placek, który po kawałku rozdała dzieciom.
– Ciekawicie byli Błazusia – zwróciła się do Dziada, głaszcząc po czuprynie chudego
chłopczyka. – Ot, i on.
– Błazuś? – Jałmużnik zapatrzony w bladą twarz, w głęboki dołek w zmarzniętej brodzie i
zakatarzony nos, wyjął z worka nabożną książeczkę i podszedł ku sierocie. – Masz! – Wcisnął
mu do garści obrazek, wyjęty spomiędzy pożółkłych kartek.
22
Kolędnicy.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 60 -
– Bóg zapłać! – zdziwiony Błazuś obejrzał podarek i wsuwając go do kieszeni, pobiegł za
rówieśnikami chórem żegnającymi obejście.
Dziad odprowadził ich wzrokiem i zaciskając palce na szorstkim płótnie worka, zadumał
się nad niedolą wyrzutków, co byli owocem albo wielkiej miłości albo strasznej krzywdy i do
swoich gawęd dodał powiastkę o marnym losie wójtówny, co ku zgryzocie rodzica sprawiła
sobie Błazusia.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 61 -
O strachach
Stanął koło płotu Dziad z kulawą nogą. Stanął, i podparty na swoim kosturze, zapatrzył
się na zielone drzewa dworskiego parku, po których śmigały wiewiórki. Uśmiechnął się,
szczerząc ostatki zębów do słońca, odbijającego się w szybach okien stuletniego dworu i
zamyślił się nad urokiem niezwykłego miejsca.
– Czego tutaj szukacie? – zapytał jakiś przechodzień.
– Patrzę tylko – odparł Dziad, wracając spojrzeniem do promieni słonecznych, skrzących
się w kroplach porannej rosy.
– Tu nikogo nie ma.
– A co z waszym dziedzicem
23
? – Dziad zerknął na chłopa, który zdjął z ramienia
oblepioną grudkami gliny łopatę i obrzucił żebraka zdziwionym spojrzeniem.
– U nas dziedziców nie bywało! No… jeden się trafił. Ale go już nie ma!
– Jeden?
Nieznajomy, w którym Dziad domyślił się grabarza, zaczął z namysłem rozwodzić się nad
przeszłością doliny, o której rozprawiali starzy ludzie, a tym opowiedzieli o niej jeszcze
starsi, a starszym to tacy, co pewnie panowanie księżnej Kingi pamiętali, a tym być może ci
najdawniejsi, którzy ani nie wiedzieć kiedy, ani skąd przybyli.
***
U zarania tutejszy świat wyglądał zupełnie inaczej. A były to odległe czasy, w których
jeszcze ludzi nie było w dolinie wyżłobionej przez wartki nurt rzeki i w których sędziwy bór
szumiał gałęziami wysokich drzew, a dzika zwierzyna przechadzała się knieją wspólnie z
23
Mowa o Maksymilianie Marszałkowiczu (1806–78), który był energicznym działaczem politycznym i
gospodarczym, kolekcjonerem dzieł sztuki, zapalonym zbieraczem książek, publicystą, literatem i tłumaczem. Za sprawą
przekładu utworów Mickiewicza na niemiecki (m.in. Ody do młodości) należy do grona pierwszych propagatorów twórczości
wieszcza w Niemczech. Był ponadto aktywnym społecznikiem, m.in. organizującym szkółki ludowe i troszczącym się o
podniesienie poziomu życia kamienickich chłopów. Jego czterdziestoletnie rządy w Kamienicy zwane są w historii regionu
„złotym wiekiem” wsi, a tzw. Państwo Kamienickie przez długi czas słynęło jako aktywny ośrodek życia kulturalnego i
politycznego, bo Marszałkowicz, absolwent prawa Uniwersytetu w Wiedniu, gromadził wokół siebie wielu zdolnych i
wykształconych ludzi. Ponadto zasiadał jako poseł w sejmie galicyjskim, pełnił funkcję przewodniczącego Rady Powiatowej
w Limanowej, w czasie Wiosny Ludów współdziałał w Sądeckiej Radzie Narodowej, a w okresie powstania styczniowego
pomagał ochotnikom w udawaniu się na pole walki. Po śmierci został pochowany na kamienickim cmentarzu, a obecnie – po
ekshumacji – spoczywa na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Zgromadzone przez niego dzieła sztuki i obszerna
biblioteka, zgodnie z ostatnią wolą, zostały przekazane krakowskiej Akademii Umiejętności.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 62 -
demonami. W zgodzie współegzystowały te wszystkie istoty i dobrze im było, dopóki nie
napłynęli tutaj osadnicy z toporami, z ciupagami, z ujarzmionym ogniem, karczując puszczę,
zabijając zwierzynę i płosząc zlęknione demony. A po jakimś czasie, kiedy nad brzegami
rzeki wyrosły osady, śmiertelnicy nabrali pewności, że wszystko, co tu ongiś żyło, poucieka-
ło, a oni są absolutnymi władcami zawłaszczonego obszaru. Pomylili się jednak, albowiem
odwieczni mieszkańcy nie myśleli opuszczać prastarej dziedziny i zepchnięci poza granice
dnia, skryli się pod zasłoną nocy i jakimś dziwnym trafem przetrwały w pamięci ludzisków.
A może mylili się bajarze i tak naprawdę nikt nigdy nie chciał ich przeganiać, skoro
pozostały? Właśnie za tą prawdą opowiadał się gadatliwy grabarz. I snując gawędę o pakcie
zawartym przez rozumnych przodków z dawnymi gospodarzami kotliny, rozwodził się nad
tym, jak to śmiertelni obiecali ongiś tajemniczym bytom nie naruszać granic nocy i o
zabronionej porze nie wypuszczać się w zakazane miejsca. Zobowiązania tego obiecali
dotrzymać także ich potomkowie, a potem spadkobiercy potomków i tak dalej… aż po dni
obecne. I chociaż dzisiejsi ludzie nie pamiętają genezy niepisanego prawa, wciąż
przestrzegają przedwiecznych układów.
Wraz z zachodem słońca zamykają się w granicach obejścia, chronionego cudowną siłą
ś
więtych obrazów, starych rytuałów i sekretnych zaklęć, których przed obcymi nie godzi się
zdradzać. I tak samo wierzą w potęgę chrześcijańskiego krzyża wiszącego na wprost drzwi
wejściowych, jak i w magię miotły postawionej w sieni pod drabiną, żeby broniła przystępu
złym mocom oraz nieżyczliwym ludziom. Nie stawiają chałupy w nawiedzonych miejscach,
aby nie zakłócać spokoju rozmaitych widziadeł, które, zostawione w spokoju, na ogół nikogo
nie nękają. Ale zanim przystąpią do budowy, wkładają pieniądze do dziury wybranej w ziemi
pod fundamenty, żeby się gospodarzom szczęściło. I nie wprowadzą się, dopóki ksiądz nie
pobłogosławi nowego domostwa, i kropiąc święconą wodą, nie przegoni pogańskich
straszydeł. I dodatkowo, już nie pomni w jakim celu, ale idąc za przykładem przodków, na
jednej z trzech belek (tej środkowej), podtrzymującej drewnianą powałę, rzeźbią sześciolistną
rozetę wpisaną wkoło, którą nazywają światem
24
.
A dlaczego tyle belek pod powałę w każdej
izbie kładą? Bo jedna jest dla Boga Ojca, druga dla Syna, zaś trzecia dla Ducha Świętego.
***
24
Kołomir. Wywodząca się z czasów prasłowiańskich magiczna runa, chroniąca przed złymi mocami.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 63 -
– Tak, tak – mruczał grabarz. – Kiedy człowiek nie zaczyna ze strachami, to go nie
napastują.
Zaczął wnet opowiadać o widziadłach nawiedzających przeklęte rejony, wśród których
najgorszą sławą cieszyło się miejsce zwane Krzywym Mostem, gdzie z krzaków niosły się
echem chichoty, poświstywania i diabelska muzyka. Ludzie od pokoleń omijali je, nie chcąc
prowokować złych mocy, jednak od czasu do czasu trafiają się niedowiarkowie, mający w
pogardzie rozumne przestrogi. Całkiem niedawno trąbiono po całej dolinie, że pewna
lekkomyślna dziewucha wracająca nocą od darcia pierza, zaczęła kpić z towarzyszących jej
kobiet, żegnających się trwożliwie i lekceważąc przygany, mówiła ze śmiechem, że strachów
tam nie ma i nigdy nie było, i że ani trochę się nie boi, na dowód czego wrzasnęła na całe
gardło: „Wychodź goły ze stodoły, ze żelazną duszą!”.
– Ej! Jak wyszło! Jak ją przegnało! – Grabarz schwycił się rękoma za głowę, z której
zsunęła się na ziemię zniszczona czapka. – Aż się babom zdawało, że nogi za sobą potraci!
Tak uciekała! Ale co ją goniło, to nie wiadomo, bo baby nic nie widziały. – Przerwał, aby
nabrać tchu. – Ej! Straszyło tam! Straszyło nieraz! I pewnie dalej straszy, ale nikt nie jest na
tyle głupi, żeby strachy napastować. Bo jakby co złego, nie daj Boże, przywlókł za sobą do
chałupy? To by dopiero było!
***
Raz koło Krzywego Mostu narodził się zawadiaka, któremu się zdawało, że cały świat
zwojuje – grabarz snuł kolejną historię. – Nie bał się ani Boga, ani straszydeł, ani tym
bardziej chłopów, którym niejedną szkodę wyrządził, jako że lubił chadzać po nocach na
rabunek. Ludzie klęli na łobuza, ale na gorącym uczynku nigdy go nie przyłapali. Krążył więc
nadal po okolicy, śmiejąc się gospodarzom w oczy.
Co on nieraz nawyczyniał! Dużo by gadać! Starczy jednak rzec, że porządnych
gospodarzy mierził, natomiast kamraci widzieli w nim prowodyra. Podziwiali za spryt, za
odwagę i za mocne pięści, których nie oszczędzał w bijatykach na wiejskich potańcówkach i
za kozacką fantazję. A skoro mowa o jego wyczynach, to trzeba powiedzieć, że szczególnie
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 64 -
zasłynął w okolicy dzięki pewnemu zakładowi: mianowicie założył się z jednym chłopem, że
zje lepkę ze zdechłymi muchami... I… zjadł! A jakże! I wygrał dużo pieniędzy!
Niemało z nim było uciechy, ale jeszcze więcej utrapienia, więc chłopi znużeni psotami
pomstowali coraz głośniej, prorokując, że w końcu los go pokarze. I jak przepowiedzieli, tak
się stało: pokarał nareszcie!
Był późny wieczór. Przechodził wtedy koło Krzywego Mostu. Jak zwykle szedł na czele
kompanów, pewny siebie, z rękami wbitymi w kieszenie, z czapką założoną na bakier,
pogwizdując pod nosem.
Idzie tak i co widzi? W rowie stoi baran. Piękny! Duży! Z długim, wełnistym runem. Z
grubymi, zakręconymi rogami. I patrzy się ów baran mądrze ślepiami, jakby chciał
powiedzieć: „Weźże mnie na pasek!”. Ani przez chwilę się nie wahał, tylko się rozejrzał, a z
nim jego kompani. I skoro spostrzegli, że nigdzie nie widać właściciela, weszli do rowu.
Przytrzymali barana, a on tymczasem odpiął pasek od portek i założył zwierzęciu na szyję.
Nie opierało się wcale, tylko patrzyło mądrymi ślepiami, jakby mówić chciało: „Dobrze
zrobiłeś, żeś mnie wziął!”. Uśmiechnął się rad ze zdobyczy i wyprowadził zwierzę na drogę,
po której zaraz podyrdało, szybko przebierając smolistymi raciczkami. „Zamkniemy go w
stodole, a jutro zawiedziemy na jarmark” – powiedział, kierując się ku zagrodzie sąsiada,
która przy gościńcu stała – „A jakby nie dało się sprzedać, albo właściciel się znalazł,
zarzniemy po cichu i upchniemy mięso”. Po ciemku dotarli do stodoły, uchylili wrota i
spróbowali wprowadzić barana do środka, ale ten zaparł się racicami o ziemię, zabeczał
straszliwie i wyrwał się złodziejom, których cała zawadiackość odeszła. Ale jakże odejść nie
miała, skoro zwierzęciu z czarnej mordy snop iskier się sypnął i zarechotało po diabelsku? Bo
to nie co innego było, tylko sam Czarny!
– Zlękli się okropnie! I zląkł się ten kozak, kiedy spostrzegł, że baran z tym paskiem
poleciał na olszynę! I zaraz, jak się opamiętał, w te pędy pognał do chałupy. Prosto pod
pierzynę! Ej, oduczył się kraść. Oduczył na amen! I tylko na olszynie został ten paseczek –
dokończył grabarz. – Ale bali się ściągać i tak pewnie wisi, o ile nie zetlał od starości.
– A czemu na tym Krzywym Moście straszy? – dociekał Dziad, przesuwając worek, by
zrobić miejsce dla chłopa, który oparł łopatę o ogrodzenie i usiadł pod płotem.
– Od dawna tam straszyło… Ale czemu? Poczekajcie, niech sobie przypomnę...
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 65 -
***
Przed wiekami przy Krzywym Moście stała wielka karczma, w której okoliczni chłopi
zbierali się na hulanki. Zachodzili do niej nawet w czasach zakazanych: w piątki i w Wielkim
Poście. Nieraz napominającego księdza nie słuchali w tym względzie, a kiedy pewnego razu,
akurat w piątkowy wieczór, idąc do umierającego mijał karczmę, nie pokłonili się jak należy
przed Panem Jezusem.
–
Pan Bóg was kiedyś pokarze – westchnął ze smutkiem, oglądając się na ściany
grzesznego przybytku, na towarzyszących mu ministrantów i pospieszył dalej, żeby zdążyć
przed Białą, której kosa połyskiwała już między opłotkami.
A tymczasem ku karczmie, trzęsącej się w posadach od śmiechu, śpiewu i tańca, zmierzał
szybkim krokiem mężczyzna, ubrany z cudzoziemska w strój nieco staroświecki i w
kapeluszu na głowie, którego nie uchylił, wkroczywszy śmiało do środka. Bez słowa usiadł za
stołem i muskając dłonią bródkę, rozglądał się po wnętrzu cuchnącym tytoniem, końskim
potem i bimbrem pędzonym w piwnicy. Zaś kiedy dziewka służebna postawiła przed nim
kufel piwa, spojrzał na nią uważnie pustką czarnych oczysków i spytał nie chłopską, lecz
pańską mową:
– Do kościoła dziś nie idziecie?
Zachichotała urągliwie, a wraz z nią cała karczma ryknęła szyderczym śmiechem.
– Do kościoła? – spytała drwiąco, rozpinając koszulę, by mógł patrzeć wprost w na wpół
odsłonięte piersi.
– Dziś pierwszy piątek – odparł ponuro.
– Co z tego? – parsknęła. – W karczmie przecież weselej! – Przesunęła dłonią po jego
przyciętej w szpic czarnej brodzie, lubieżnie wypinając krągłe pośladki w stronę siedzącego
obok młodzika.
– A ty, młodzieńcze? – nieznajomy zwrócił się do niego. – Nie miałeś przypadkiem pójść
do kościoła? Matka pewna żeś poszedł. Przystojny chłopiec niespokojnie podskoczył.
– Zaraz… – odparł zduszonym głosem, bo żal mu się zrobiło matuli, od paru miesięcy
okłamywanej dla rozwiązłej dziewuchy.
– A wy? – Wędrowiec rzucił okiem na podchmieloną, urodziwą babę. – Chłop o was
pytał w kościele. Pewnie zaraz tu przyjdzie.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 66 -
–
A co wam, panie, do tego? A co mnie mój chłop obchodzi? A co obchodzą dzieci? Ojce
mnie młodo wydali, choć wcale tego nie chciałam! – Baba poderwała się z ławy. Nieznajomy
wykrzywił usta w pogardliwym grymasie i powiedział, nie spuszczając z niej oczu:
– Przed księdzem złożyłaś przysięgę, że już nie pójdziesz do karczmy…
– Klechą jesteście? – zapytała ze złością.
– Nie, nie klechą, ale widzę, że to fałszywa przysięga.
– Proboszcz mnie zmierził! Jakim prawem ma czelność napominać? On taki sam
człowiek jak wy, jak ja, jak… – rozejrzała się po zadymionej karczmie. – Jak oni! Co on
może wiedzieć o piekle? Był? Widział? Nie!!! Straszy tylko bajkami! Ale niech straszy
dzieci! – Czknęła i opierając głowę na łokciu, zapadła w pijacką drzemkę.
– A ty? Jeszcze tu jesteś? – Obcy odwrócił się od pijaczki i utkwił gniewne spojrzenie w
wahającym się chłopcu: – Matka się niecierpliwi i właśnie odmawia pacierze. W twojej
intencji! Idź precz! – głośno zgrzytnął zębami – Dla ciebie miejsca tu nie ma!
Zlękniony młodzik, nie zważając na umizgi służebnej, uciekł do sieni, a rozjuszony
wędrowiec capnął dziewczynę za rękę, nim puściła się w pogoń za uciekającym chłopakiem.
– Więc nie idziecie na mszę?
– A co wam, panie, do tego? – szarpnęła się, czując że dłoń obcego parzy ją żywym
ogniem. – I co do mojego lubego?
Zaśmiał się grobowym śmiechem i nie dając jej wybiec na podwórze, podniósł się wolno
zza stołu.
–
Więc nie idziecie? – powtórzył złowrogim tonem. Swawolnicy stanęli w tańcu na
odgłos straszliwych gromów.
– Nie idziemy, bo po co? – odparł ktoś.
Obcy zrzucił kapelusz, pod którym były rogi i zanosząc się upiornym śmiechem, syknął
przez wykrzywione usta:
–
Nie chcecie iść do kościoła, no to pójdziecie ze mną!
Karczma zadrżała w posadach. Uciekający chłopak, którego matka w tym czasie
odmawiała pacierze w intencji jego opamiętania, widział z daleka błyskawice nad Krzywym
Mostem. I żegnając się w trwodze, gnał na oślep przez miedze ku chałupie, której zniszczona
strzecha wyglądała zza łanów pszenicy.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 67 -
A tymczasem mąż tej pijaczki, która zamiast na nabożeństwo zwykła chadzać do
karczmy, szedł drogą ciężko wzdychając i rozmyślając o dzieciach, które do rana gotowanego
jadła w maleńkich gębach nie miały. Żony od kilku godzin nie było w chacie i kiedy wrócił z
wyrębów, usłyszał od małej córki, że matka zabrała różaniec i poszła do kościoła. Zaraz
pobiegł jej szukać, ale nie znalazł w świątyni. Zapytany o nią wikary, ze smutkiem pokręcił
głową i wskazał w kierunku karczmy.
– Biedny z ciebie chłopina – rzekł – że sam musisz kłopotać się o rolę i o dzieci. Żona
ciebie niegodna.
Nic księdzu nie odpowiedział i idąc skrajem drogi, udawał, że nie dostrzega
współczujących spojrzeń ludzi, którzy nieraz widzieli, jak dźwigał do chałupy spitą do
nieprzytomności babę.
– Dokąd idziesz, człowieku? – usłyszał niespodziewanie i zdziwiony przystanął obok
drzewa, przy którym czekał ubrany na czarno panek z łaciatą krową.
– Do karczmy idę, panie – odrzekł po chwili wahania. – Baby szukam od rana.
Panek, od którego wiał jakiś chłód przeraźliwy, smagając krowę wiklinową witką,
wypędził ją na drogę.
– W karczmie baby szukacie? – zapytał ze zdumieniem.
– Posłałem ją z pewną sprawą… – odparł wymijająco chłop, nie chcąc się skarżyć przed
obcym. Cudzoziemiec przestąpił z nogi na nogę i uderzając krowę, szepnął ochrypłym
głosem:
– W karczmie jej nie znajdziecie. Uwierzcie na słowo, bo właśnie stamtąd wracam.
Zróbcie mi tylko przysługę: zdejmijcie krowie łańcuch, bo sobie zraniłem rękę i jeśli chcecie,
weźcie. Przyda się. Jest porządny i nowy.
Zdziwiony chłop spojrzał na lśniący łańcuch i chociaż miał na niego ochotę, nie mógł się
jakoś przełamać.
– Nie szkoda go wam?
– Mam drugi – usłyszał w odpowiedzi.
– A na czym powiedziecie krowę?
– Na powrozie.
Obcy pokazał powróz. Chociaż chłop czuł się nieswojo, odpiął łańcuch i nagle
zapominając o celu swojej wędrówki, pobiegł z powrotem do chałupy. Zdyszany wpadł na
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 68 -
podwórko, otworzył drzwi i kiedy chciał cisnąć łańcuch na ławę, zobaczył w garści żonin
różaniec!
Czarny (bo to on był we własnej osobie) zawitał do grzesznej karczmy i sprawił, że wraz
z bezwstydnikami zapadła się pod ziemię. Nie mógł jednak do piekielnej otchłani zabrać z
pijaczką różańca. Dlatego przemienił ją w krowę i wypędził na drogę, gdzie zaczekał na
chłopa, by podstępem pozbyć się poświęconego przedmiotu.
***
–
Tyle mi opowiadali – zakończył grabarz. – Więcej o Krzywym Moście nie wiem. Ale
może, chodząc od chałupy do chałupy, coś jeszcze usłyszycie.
–
A na cmentarzu nie widujecie strachów? – zagadnął Dziad, przypatrując się żółtawym
grudkom gliny zaschniętym na łopacie. – Nie boicie się kopać grobów?
–
Ja mogił nie bezczeszczę. A jeśli już coś wykopię: zbutwiały kawałek trumny, piszczel,
albo – zniżył głos do szeptu – czaszkę, wkładam z powrotem do dziury… Z szacunkiem! A
poza tym – sięgnął po flaszkę z bimbrem ukrytą pod kaftanem i pociągnąwszy tęgo,
dokończył: – Robota dobra. Nigdy jej nie ubędzie.
–
To prawda, ludzie zawsze będą umierać – Dziad, odmawiając trunku, którego grabarz
nie skąpił, spojrzał na dwór. – A co z waszym dziedzicem? – przerwał chwilowe milczenie.
–
Słonko coraz wyżej, nie mam już czasu na gadki... – Grabarz wolno się podniósł. – Ale
jeśli chcecie iść ze mną, to chodźcie. Opowiem wam więcej po drodze.
W drodze ku drewnianemu kościołowi, którego ponad dwustuletnia wieża wznosiła się ku
niebu, chłop zaczął opowiadać o miejscowej parafii powstałej za czasów świętej Kingi, ksieni
starosądeckiego klasztoru, który ufundowała i w którym, jako wdowa po krakowskim księciu,
dokonała cnotliwego żywota.
–
Wieś – objął gestem szeroką panoramę widoczną z kościelnego placu – jak mi dziadek
nieboszczyk nieraz powiadali, nadał świętej Kindze jej mąż, książę Bolesław, ten którego
Wstydliwym nazywali. Mówią, że przyznał ją jako odszkodowanie za wiano zużyte na wojnę
z Tatarami. Potem Kinga wieś zapisała klasztorowi i ten władał nią przez bez mała pięćset lat,
aż do czasu Austriaków, którzy odebrali ziemię zakonom.
–
Lepiej się wam żyło za rządów klasztoru czy za austriackiego panowania?
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 69 -
Zapytany nie potrafił odpowiedzieć na postawione pytanie. Jedna i druga władza minęły
bowiem bezpowrotnie. Chociaż starzy ludzie, wciąż niezdolni pojąć osobliwych wyroków
historii, która po wielkiej wojnie powywracała do góry nogami boskie porządki, orzekliby z
przekonaniem, że najlepiej wiodło się im za czasów Franciszka Józefa.
– Rządów klasztoru nie pamiętam, to i wam o nich nie opowiem... – zafrasował się
grabarz. – Chyba, żebyście tamtych… – wskazał na drewniane krzyże za cmentarnym murem
– zapytali!
–
Ano, tak – przytaknął wędrownik, kierując się za przewodnikiem i zaprowadzony ku
grobowcowi dziedzica, przystanął z obnażoną głową przed kamiennym nagrobkiem.
–
Dziadek nieraz opowiadali, jak to dawniej bywało! – Chłop, który nic osobliwego w
milczących kamieniach nie widział, obrócił się na pięcie i z łopatą na ramieniu skierował się
między mogiły porośnięte barwinkiem. – Rząd oddał wieś w dzierżawę Węgrowi ze
Szczawnicy – kontynuował, nie upewniwszy się nawet czy Dziad za nim idzie. – A ten
kaplicę grobową sobie wystawił – niedbałym gestem wskazał na pokrytą gontem niewielką,
murowaną kapliczkę. – Ale w niej nie spoczywa, bo ostatecznie tutejszych majątków nie
kupił. Podobno ziemie te, już nie klasztorne, tylko państwowe, nie przynosiły dochodu ani
temu Węgrowi, ani panom z Wiednia, więc sprzedali folwarki kupcowi z Nowego Sącza.
–
I to był wasz dziedzic?
–
Gdzie tam!
***
Opowiadał mu dziadek, który służył za fornala we dworze, że ów kupiec z Sącza był
teściem przyszłego dziedzica i okoliczne dobra oddał w posagu córce, którą poślubił bywały
w świecie oraz wykształcony szlachcic
25
.
Zielona dolina od razu przypadła mu do gustu i gdy do niej zjechał dla obejrzenia stanu
majątków, postanowił osiąść na stałe w tutejszym folwarku, w którym wcześniej Austriacy
stworzyli centrum administracyjne dla ościennych wiosek. W ten sposób pojawił się we wsi
dziedzic – nowość dotąd nieznana.
25
Zob. wcześniej.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 70 -
Takie sąsiedztwo budziło początkowo sporo zastrzeżeń. Czas jednak pokazał, że
szlachcic niegłupio zarządza swoimi dobrami i tutejsi chłopi zaczęli darzyć go szacunkiem.
Ale dziedzic nie tylko gospodarnością zasłynął wśród mieszkańców doliny. Okazał się też
sprawiedliwy i mądry – tą zwyczajną, ludzką mądrością, która współgrała z wiedzą nabytą na
wiedeńskim uniwersytecie, gdzie skończył prawnicze studia. Znał się na rozmaitych
przepisach, których pojąć nie umieli nawet najmędrsi wieśniacy, do swojej biblioteki
sprowadzał grube księgi, drukowane w obcych językach i nocami czytywał, a dworska służba
rozpowiadała, jak powiat długi i szeroki, że sam wiele mądrych memoriałów i rozpraw
napisał, że za przekłady poezji się brał i nieraz z pamięci piękne wersy cytował. Ale to nie
wszystko, bo zaraz, jak tylko sprowadził się ze świata, kazał obok starego, drewnianego
dworu, wystawić murowany pałacyk na najnowszą modłę. Dbał też o dobre stosunki z
chłopami, za co bardzo go szanowali, a potem szanować mieli za to jeszcze, że po urzędach
za nimi stawał, o szkoły się troszczył i w założonych przez siebie papierniach, tartakach i
kuźnicach żelaza dawał robotę bezrolnym.
Nic dziwnego zatem, że za czasów rabacji tutejsi chłopi, raczej obojętnie ustosunkowani
do strasznych wydarzeń rozgrywających się na krakowskiej ziemi, ani nie pisali na niego
donosów do cyrkułu, ani nie myśleli szturmować dworu. Zaś kiedy od zachodu nadeszła
banda, napadająca na domostwa szlachty, pobiegli do granic wsi z widłami, z grabiami, z
kamieniami i obronili dziedzica, za to im wdzięczny panisko nadał wolnicę, tj. w każdy piątek
pozwolił wycinać ze swojego lasu drzewa na opał. Jeżdżą więc chłopi do tych
podziedzicowych lasów po tej pory, a i mieszkańcom sąsiedniej wioski ciągle mają za złe, że
chcieli piłą przerżnąć ich dziedzica.
–
Tak było! – Grabarz poniechał kopania i wsparty na trzonku łopaty powiódł
niewidzącym wzrokiem po ścianach kościoła sczerniałych od deszczy, po brzezinowych
krzyżach wieńczących mogiły i konarach jesionów z wronimi gniazdami. – Tak! – powtórzył,
aby zaraz dodać, że dobrze żyło się ludziom za czasów rozumnego pana, który czterdzieści lat
we wsi mieszkał, z prostaczkami przestając po sąsiedzku, a z proboszczem i z okoliczną
szlachtą po przyjacielsku. Kiedy umarł, wraz z nim odeszły spokój i dobrobyt. A gdy
owdowiała małżonka majątki sprzedała i przeniosła się do Krakowa, rozsypało się w proch
dziedzicowe królestwo! Rozmaici oszuści do cna wszystko rozgrabili. Poniszczyli lasy.
Doprowadzili do bankructwa inwestycje nieboszczyka i w ten sposób czasy zwane „złotym
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 71 -
wiekiem” wsi odeszły w przeszłość, ustępując miejsca ponuremu okresowi, który teraz, po
wielkiej wojnie, po okresie głodu i epidemii hiszpanki wypadałoby ochrzcić mianem
„czarnego”.
***
Zasępił się opowiadacz. I zamyślił się również wędrowiec. Pierwszy z głośnym
westchnieniem usiadł na kupce gliniastej ziemi wybranej z mogiły i pociągnął tęgi łyk
bimbru. Drugi zaś obejrzał się smętnie na odbijający promienie słoneczne płat blachy na
kościelnym dachu i na skłębione obłoki.
–
Dzisiaj nie ma ani dziedzica, ani cesarza – szepnął grabarz, przyglądając się kawałkowi
szmaty sterczącej spomiędzy grudek ziemi. – Jakby mój świętej pamięci dziadek wstał z
grobu i zobaczył co się we wsi dzieje, to zaraz złapałby się za głowę i z powrotem wrócił do
ziemi… Nowe porządki nastają, a żadnego ładu nie widać. Tfu! – splunął pod nogi. – Polskie
rządy zakładają, jak to ksiądz nieraz zwykł na kazaniu opowiadać, niby nasze, narodowe. Ale
na mój chłopski rozum żadna różnica, kto te rządy nad nami sprawuje, skoro ja ani po
austriacku, ani po pańsku gadać nie potrafię. Bo wiecie, ja tylko po naszemu gadam, tak jak
się z dawien dawna we wsi gadywało. I nie jestem jedyny, bo po pańsku mało kto rozumie!
Chyba, że ksiądz albo nauczyciel ze szkoły. – Przesunął dłonią po siwych włosach. –
Chodziłem i ja do szkoły, chodziłem przez trzy lata, ale jedno co mi z tego zostało, to tyle, że
się sam podpiszę – mruknął. – Bo wiecie, od małego trzeba było iść do ludzi, na służbę:
najpierw za prosiętami latać, potem za krowami, w końcu pójść do cięższych robót, a teraz,
ż
eby było co do gęby włożyć, nająć się za grabarza. I gadam wam, że biedakowi zawsze wiatr
wieje w oczy i jak mu było źle za Austriaków, tak i nie lepiej będzie za polskiego rządu.
– Ś
więta prawda – zgodził się wędrowiec. – Ale miejmy nadzieję, że ku lepszemu idzie.
–
No, nie wiem… – Grabarz powątpiewająco pokręcił głową. – Wielu zmarło z głodu,
inni zginęli od morowego powietrza, a jeszcze inni nie wrócili z wojny. Wiem o tym
najlepiej, bo kto, jeśli nie grabarz, najwięcej wiedzieć może o umrzykach?
– Rzeczywiście, wojna i hiszpanka dużej szkody narobiły – potwierdził Dziad.
– Kiedy się po wsi przejdziecie, zobaczycie jaka u nas nędza! Dawniej tylko na
przednówki narzekano, ale teraz taki mokry rok był, że trzeba było ziemniaki trzymać na
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 72 -
klepisku w stodole, żeby obeschły i nie zgniły w zimie, a potem suche znosić do piwnicy. A
kiedy przyszło morowe powietrze, najpierw cholera, a potem hiszpanka, ludzie hurtem
wymierali. Grzebaliśmy ich nie tutaj, tylko na cholernym cmentarzu! Dzisiaj żywi –
kontynuował – boją się tamtego miejsca i omijają po nocach. Ale i tu po ciemku nie
zachodzą… – Obejrzał się na groby, na których wieśniacy nieraz widywali o północy tajemni-
cze cienie.
Zaiste! Zgodnie z odwiecznym zwyczajem lepiej było zakazaną porą nie zachodzić tam,
gdzie świat żywych ociera się o tę ciemną stronę, po której tłoczą się pokutujące duchy,
czasem popłakujące u stóp brzezinowych krzyży, a czasem z szyderczym chichotem
dokuczające bogobojnym śmiertelnikom. Rozmaite są bowiem duszyce, których święty Piotr
nie wpuścił do nieba, jako że rozmaitymi ludźmi były za żywota. Spośród nich najgorsze są
dusze samobójców, których sam Czarny namawia do zbrodni przeciwko sobie. Dlatego
desperatów, którzy targnęli się na własne życie, nigdy nie chowało się w poświęconej ziemi.
Nie przysługiwał im też orszak pogrzebowy z księdzem oraz chorągwiami w żałobnych
barwach i zamiast ku cmentarzowi, wiozło się wisielca na obrzeża wsi, wysoko w góry, do
miejsca nazwanego przez przodków: Zabite. Zwykle pod osłoną nocy ładowano przeklętego
nieboszczyka na wóz przeznaczony do wyrzucenia i gnano co koń wskoczy, aby jak
najszybciej spełnić przykry obowiązek. Na miejscu zaś wybierano jakiekolwiek miejsce i w
ś
wietle pochodni, a później naftowych lamp, z pacierzem na ustach kopano mogiłę, lękliwie
oglądając się na olszyny, wśród których snuły się korowody pochowanych obok potępieńców.
A było się czego bać! Wieśniacy nieraz widywali w pobliżu łkające straszydła lub wycią-
gające ręce ku zabłąkanym tam przypadkiem śmiertelnikom, którzy nie wdając się w
konszachty z nieczystymi siłami, uciekali do wsi i nigdy nie tykali porzucanych wozów, na
których wieziono ciała samobójców i których wedle zwyczaju nie przyprowadzano z
powrotem do zagrody. Tak więc próchniały, zarośnięte zielskiem.
–
Tak było! – Grabarz skończył mówić o widziadłach i skrobnąwszy łopatą o zmurszałe
wieko trumny, do której się dokopał, wyszedł z wygrzebanej dziury. – Starczy – uznał i po
zmówieniu pacierza w intencji dusz zmarłych, skierował się na ścieżkę wydeptaną pomiędzy
grobami. – Zostańcie z Bogiem – przy bramie cmentarza pożegnał przypadkowego słuchacza.
Dziad odprowadził go spojrzeniem i oglądając się na przykościelny cmentarz, zadumał
się nad przeszłością doliny, w której ludzie od wieków przestawali z rozmaitymi strachami.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 73 -
O potomkach fartownego przybłędy
Przy kościelnych drzwiach żebrał Dziad z kulawą nogą, wyciągając dłonie w kierunku
parafian wychodzących z pachnącej kadzidłem świątyni. Do leżącego na ziemi spłowiałego
kapelusza z rzadka jednak wpadały krążki drobnych monet, bo ostatnimi laty zbiednieli
mieszkańcy doliny. I jakby na domiar złego – dowiedział się niedawno – Biała wślizgnęła się
do wsi pod rękę z przywleczoną ze świata Hiszpanką, która wpełzała do zagród po upatrzone
dusze. Zazdrosna o żniwo wojny, a może pragnąc zwieńczyć jej okrutne dzieło, namnożyła
wdów, sierot i nędzarzy, a potem odleciała z korowodem duszyczek i zasępioną Białą, której
ż
al się zrobiło zlęknionych śmiertelników.
Dziad powiódł wzrokiem po sylwetkach parafian, którzy nie stanęli na przykościelnym
placu na coniedzielne pogwarki, wytrząsnął z kapelusza kilka monet i spoglądając na księdza
idącego ku plebanii, ścisnął swój kostur i pokuśtykał przed siebie.
Do części wsi zwanej Górną z rzadka kiedyś zachodził, ale teraz, gdy napatrzył się
dramatom w Dolnej, stąpając z nogi na nogę podążył w poszukiwaniu choć trochę
szczęśliwych ludzi i dziwnym trafem zaszedł do dużej chałupy, gdzie właśnie świętowano
gody.
Zaproszony w gościnę i uraczony kołaczem, usiadł przy piecu. Stamtąd, nie wadząc
nikomu, miał sposobność napatrzyć się weselnikom. Gościom i młodej parze: Wojciechowi,
który wrócił z wojny i Zośce. Pijąc zsiadłe mleko nalane przez dziewkę służebną, zasłuchał
się w gawędy, z których najbardziej zapadła mu w pamięć opowieść pana młodego o
krymskiej niewoli.
Wojciech, powołany przez Austriaków do armii, nie nawojował się wiele, bo już po
pierwszej potyczce został rosyjskim jeńcem. Wywieziony na Krym i skierowany do pracy u
miejscowego rolnika, miał sposobność napatrzeć się cudom obcej przyrody, żyznym ziemiom
rodzącym łany zbóż ciężkie od kłosów oraz osobliwym zwyczajom wyznawców Allacha,
których religijności nadal nie mógł się nadziwić.
– Gadają, że poganie – mówił weselnikom – a modlą się częściej niż katolicy. O
wschodzie i o zachodzie słonka każdą robotę zostawią i kłaniają się Allachowi!
– A ta ziemia, Wojciechu? Nie taka, jak nasza?
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 74 -
– Rzeczywiście nie taka! Ciemna! I kamieni, jak u nas, nie zobaczysz… A jakie zboża na
niej wyrastają! – Nie dając się prosić, zaczął opowiadać, że nieraz kosił gęste łany, a potem
młócił i mełł w żarnach pszenicę na mąkę, z której kobiety wypiekały bochny chleba o białym
miąższu, jakie w rodzinnej chałupie zwykło się jadać od święta. – Nie to, co u nas…
Cofnął się myślami do lat krymskiej niewoli, na którą nie miał powodu się skarżyć.
Głodu tam nie zaznał, razów na plecach nie poczuł, ciężej niż na własnej roli nie musiał
pracować. Z miejscowymi umiał się dogadać, odkąd wyuczył się podstaw ruskiego języka. I
pewnie, gdyby nie tęsknota za ojcowizną, nie wypatrywałby niecierpliwie zakończenia
wojny.
– Boże! – westchnął, wspominając dzień powrotu, gdy z ciężkim sercem patrzył na
zaniedbane zagony i myślał o koniach skonfiskowanych przez austriacką armię. Początkowo
chciał siąść i zapłakać, ale nie wypadało przecież użalać się nad sobą, gdy innym było jeszcze
ciężej, więc zaczął dźwigać gospodarstwo z upadku. Napracował się niemało z najętym do
pracy parobkiem i dopiero po kilku latach okiełznał wyjałowioną ziemię. A kiedy przywrócił
porządek na roli, przyjrzał się zaniedbanemu obejściu oddanemu w zarząd dziewce służebnej,
gdy opiekująca się nim dotąd siostra wróciła do męża i z przerażeniem złapał się za głowę. Na
gwałt potrzebował gospodyni. Zaczął więc rozglądać się za właściwą kandydatką. Taką, która
spodobałaby się mu zarówno z urody, jak i z pochodzenia. Kiedy w sąsiedztwie, a potem i w
Górnej Wsi, takiej nie znalazł, znajomi naraili mu pannę z Dolnej, od Mikołajczyków.
Zaciekawiło go ich gadanie, ale chciał, żeby dziewka choć trochę mu się spodobała, bo
przecież był niczego sobie kawalerem. Przyglądnąć się jej musiał na najbliżej mszy.
Dobrze jej z oczu patrzyło, a do tego była rumiana i krzepka, więc zaraz z wieczora
przygotował flaszkę przedniej wódki i pojechał ze swatem do Dolnej Wsi, dogadać się z
przyszłymi teściami. Od razu przypadł im do gustu, bo choć młody, był poważanym
gospodarzem. Krewni, u których wypytywali o Wojciecha, też mówili, że jest pracowity,
spokojnego charakteru, nie zagląda do kieliszka, no i sam gospodarzy od śmierci rodziców,
wobec czego dziewczyna nie będzie miała na karku ani teściowej, ani ciżby szwagrów, jak
bywa w większości zagród. Poszeptali między sobą, poszeptali i w końcu przystali na zięcia.
Tak doszło do wesela, z którego i Dziad uszczknął trochę jadła.
Jednakże po prawdzie – ale o tym wędrowiec dowiedział się później od sąsiadów –
osobliwe było pochodzenie pana młodego, a on sam był jedynym w całej dolinie, który nosił
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 75 -
obco brzmiące nazwisko. Takich na przykład Mikołajczyków, Faronów, Kuźlów czy Świnkó,
wywodzących się od potomków pierwszych osadników, żyło we wsi niemało. Jedni byli
bogaci, inni od pokoleń obrabiali marny kawałeczek gruntu, zaś jeszcze inni wegetowali pod
cudzym dachem, ale wszystkich łączyły bliższe lub dalsze więzy pokrewieństwa.
***
Rozumny dziadzisko, łącząc w całość urywki opowiastek o niejasnej przeszłości
Wojciechowych przodków, szybko zaczął nucić balladę o fartownym przybłędzie i jego
potomkach.
Przybłędzie, ponieważ przybłędą miejscowi zwykli nazywać każdego, kto wywodził się
spoza ich kręgu, kogo niezbadane losy przygnały w ich strony i o kim zazwyczaj niewiele
umieli powiedzieć. Takim człowiekiem był właśnie nieżyjący już ojciec Wojciecha – Jan,
który dawno temu zjechał do wsi na ukwieconym wozie. Nie dla niego jednak ustrojono
turkoczące fury i nie dla niego kapela grała podniosłe hymny, lecz – dla nowego proboszcza,
któremu bogobojni chłopi zgotowali radosne przyjęcie. W każdym razie, jako ledwie odrosły
od ziemi chłopaczek, przejechał przez wieś w takt góralskiej muzyki, po prawicy mając
starszawego księdza, a po lewicy matkę, która służyła duchownemu za gosposię.
Oczy ludzi od razu spoczęły na paradnym wozie, a potem świdrowały ściany plebanii i
rozmaicie zaczęto gadać na temat poufałości proboszcza z młodą gospodynią. Podejrzany też
wydawał się im stosunek księdza do Jasia, któremu okazywał niezwykłą życzliwość, uczył
czytania i pisania oraz obdarzał cukierkami ze sklepu u Żyda. Lecz, że z natury ludzie gotowi
widzieć u innych najgorsze rzeczy, tylko nielicznym przyszło do głowy, że duchowny mógł
po prostu przygarnąć pod dach bezdomną dziewczynę.
Jak było naprawdę? Sąsiedzi, pytani przez Dziada, nie mieli pojęcia. Zresztą Jaś także
mało wiedział o swym pochodzeniu. Gdy mieszkał z matką był za mały, żeby czegokolwiek
dociekać. Zaś kiedy podrósł na tyle, by choć trochę zrozumieć, dawno odeszła z doliny. Lecz
zanim na zawsze stracił ją z oczu i zanim pomarło się proboszczowi, spokojnie żył sobie w
przestronnej plebanii. Dzieckiem był i niewiele rozumiał z tego, co się wokół dzieje, więc nie
miało powodu do zmartwień. A kiedy pewnej wiosny pod uchylonym oknem przystanęła
Biała i spojrzała nań smutkiem pustych oczysków, uśmiechnął się do niej naiwnie.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 76 -
Chciał nawet z nią mówić, ale gdy położyła palec na swych bladych ustach, dając znak by
milczał, poważnie skinął głową i grzecznie usłuchał. Uśmiechnęła się nieszczerym,
niewidzialnym uśmiechem, odwróciła się i odeszła powoli do sadu, pomiędzy skarlałe
jabłonie obsypane kwieciem. Wsparła się ciężko o schłostany wiatrami pień najstarszej z
nich, zdjęła z ramienia ciężką kosę, wyjęła zza pazuchy podłużną osełkę, na którą splunęła i
zaczęła krzepko ostrzyć stępiałe żelazo. Przyglądał się jej z uwagą i nie zdziwił się, kiedy po
wieczerzy stanęła u wezgłowia proboszczowego łóżka. Wlazł na poduszkę, aby dosięgnąć jej
bladej twarzy omotanej prześwitującą chustką, ale pogroziła paluchem, mówiąc, że na niego
jeszcze nie pora, że przyjdzie za pół wieku, i kazała się cofnąć. Usłuchał i przymknął powieki,
na których położyła zimne łapsko. Nie chciała, by widział, jak będzie odcinała proboszczowi
głowę.
Przed świtem rozbudził się w pościeli i przecierając oczy, spojrzał na stygnące ciało
dobrodzieja.
– Księże jegomościu! Księże jegomościu! – niespokojnie szarpnął nieboszczyka. –
Obudźcie się! – Najpierw szeptał, potem prosił, a na końcu zaczął krzyczeć, bo ksiądz nie
otworzył zaciśniętych powiek. – Mama! Mama! – Zanosząc się łkaniem popędził do matki.
Próbował wyjaśnić, że całą noc gadał z Białą, ale mówił tak bezładnie, że nie zrozumiała albo
mu nie uwierzyła. A kiedy dotarło do niej, że dobrodziej umarł, z lamentem nachyliła się nad
jego stygnącym ciałem.
Po pogrzebie miłosiernego księdza do parafii zjechał nowy proboszcz, który najął inną
gospodynię i dla Jaśkowej matki zabrakło miejsca w plebanii. Spakowała skromny dobytek
do węzełka, wzięła dziecko za rękę i poszła szukać służby. Nie było jej łatwo, bo nikt nie
chciał hodować za darmo dzieciaka, który ledwie od ziemi odrósł i nie był zdatny ani do
pasania gęsi, ani do pilnowania prosiąt. A jedna gaździna powiedziała bez ogródek, że nie
myśli trzymać pod dachem małego, o którym plotkowano, że jest proboszczowy.
– Z tego jaka kara boska będzie! – wrzasnęła. – Nie chcę, żeby piorun w moją chałupę
strzelił albo co innego! Tfu! – splunęła pod nogi. – Boga się nie boi, z tym wyklętym
bachorem po wsi się przechadza! Latawica jedna! Wynocha! Wynoś się tam, skąd cię diabli
przygnali! – Krzyczała nieświadoma, że nadaremno wzywając Bożego imienia, doprasza się
gromu, który kilka lat później spalił jej obejście.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 77 -
Odegnana od progu dziewczyna uciekła, popłakując i tuląc do piersi Jasia, schowała się w
cieniu kapliczki.
– Co wam to? – Stary chłop, którego nie spostrzegła przez łzy, zgramolił się z wozu i
podparty na kiju podszedł ku kapliczce. – Co wam to? – powtórzył.
– Służby znaleźć nie mogę – odparła, ocierając oczy.
– Wyście na plebanii służyli!
– Tak, u nieboszczyka dobrodzieja…
– Nowy proboszcz nie zostawił was we służbie?
– Nie chciał – załkała spazmatycznie. – A ja, odkąd brakło dobrodzieja, nie wiem co ze
sobą począć… Do każdej roboty się najmę, do każdej! – łkała coraz głośniej. – Gospodarze
nie chcą do służby przyjąć… Jedni mówią, że my przybłędy i nie wiadomo, czy jakiego zła ze
ś
wiata nie wleczemy, a drudzy że… że kara boska… na… nas przyjdzie! Że grzechy… że…
– Cicho panna, cicho – mruknął, głaszcząc ją po głowie. – Ludzie lubują się w bajkach.
Gąb im nie zamkniesz.
– A… wy? – spytała z wahaniem.
– Co, ja?
– Wy się nie lubujecie?
– Za stary jestem na to – uśmiechnął się, ukazując resztki zębów. – A to kto? –
zainteresował się Jasiem, układającym pod kapliczką przyniesione z drogi kamienie.
– Mój syn, Jasiek – odparła, podnosząc się z wolna. – Jakby nie on, to wnet bym służbę
znalazła, ale – z żalem spojrzała na malca – przecież go nie utopię, jak jakiegoś kocura!
– Co gadasz, dziewucha! – obruszył się staruszek, niezdolny oderwać oczu wpierw od
wizerunku Matki Boskiej, która stała pod drewnianym daszkiem w powodzi więdnących
niezapominajek, a potem od chłopca, który od razu przypadł mu do serca. – Siadaj na furę –
szepnął zachęcająco. – Mojej babie zdasz się do pomocy.
– Gadacie? – Ucieszona porwała pod pachę Jaśka i wgramoliła się na furę, która zaraz po-
toczyła się do Górnej Wsi. – Mój chłopak nie będzie wam wadził? – upewniała się w drodze,
ś
ciskając małego tak mocno, że chwilami dech tracił.
– Nie mamy z babą dzieci – odparł starzec po namyśle. – Zawsze nam było tęskno za
nimi – pogłaskał rozwianą Jasiową czuprynę. – To i nie będzie wadził.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 78 -
Chłop, który udzielił wsparcia bezdomnej dziewczynie i któremu Jaś głęboko zapadł w
serce, okazał się być Marcinem, poważanym we wsi gospodarzem. A że oboje z babą mieli
dobre serca, nieźle wiodło się pod ich dachem przybłędom ze świata. Jednak, odkąd zabrakło
księdza, Jasiowa matka nie chciała mieszkać w dolinie. Być może męczyły ją złośliwe plotki,
a może tęskniła za kimś w rodzinnych stronach. Gospodarze zaraz spostrzegli, że dzieje się z
nią coś niedobrego, bo marniała w oczach. Najlepszego nawet jadła nie chciała tykać, nad
każdą robotą zamyślała się tak głęboko, że ze trzy razy trzeba było jedno i to samo powtarzać,
ż
eby dosłyszała i nieustannie szlochała po nocach. Nie rozumieli jej ani gazdowie, ani
dziewki służebne, ani parobek, któremu wpadła w oko. I choć nieraz próbowali wypytać w
czym rzecz, milczała uparcie.
– O Jezu! – Odwracała do okna twarz i wzdychając, wyglądała przez pomalowane
mrozem szyby na półsenny sad, otulony grubą warstwą śniegu.
– Do cna zmarnieje – martwiła się gaździna, niezdolna zaradzić zgryzocie służącej, która
na wiosnę nabrała gorączkowych rumieńców i zaczęła dopominać się o zapłatę za służbę.
– Źle ci u nas było? – zdziwił się gospodarz.
– Dobrze, gazdo – spuściła oczy i po zastanowieniu odrzekła półszeptem: – Nigdy na
służbę u was narzekać nie będę, ale straciłam serce do tutejszych ludzi, kiedy brakło księdza
dobrodzieja.
– U nas w chałupie miejsca dosyć! – oburzył się. – Wprawdzie to nie przestronna
plebania, ale nie masz na co narzekać!
– Na was i na waszą chałupę nie narzekam – zapewniła. – Tylko…
– Masz do kogo wrócić? Masz krewnych? – złagodniał, widząc popłoch w jej
rozgorączkowanych oczach. – Gdzie pójdziesz? – wypytywał po trosze z ciekawości, a po
trosze z troski.
– W świat pójdę. Tam służby poszukam.
– W świat? To nie lepiej zostać tutaj? Z nami?
– Wolę… w świat!
– W świat? – spytał podejrzliwie.
– W świat! – powtórzyła z uporem.
– Skoro taka twoja wola – wzruszył ramionami, widząc, że ani jej nie przekona po
dobroci, ani nie zatrzyma siłą. – Niech i tak będzie! Tylko… – wyjąkał błagalnie – Zostawże
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 79 -
nam Jasia! Dzieci nie mamy, to jak swojego wychowamy. A i tobie łatwiej będzie służbę
znaleźć, gdy bez dziecka pójdziesz…
Spełniła prośbę gospodarza i tak oto Jaś został u zamożnych gospodarzy, którzy
wychowali go niczym własne dziecko.
***
Dziad zamyślił się nad niezwykłymi splotami wypadków, które sprawiły, że w chałupie
po dawnym rodzie na dobre zadomowił się przybłęda ze świata, którego syn – Wojciech
ożenił się z panną ze starego rodu. I od tej pory, ilekroć zdarzyło się mu gościć we wsi, nieraz
zachodził do chałupy, w której dobrze się działo przez długie lata. Nieraz pogadał z
gospodarzem o życiu, o robocie czy nowinach ze świata, a czasem posłuchał o wojennych
latach, krymskiej niewoli i o przybranych dziadkach.
Pierwsze Wojciechowe wspomnienie dotyczyło starego Marcina: pamiętał, że zabawę z
kociętami przerwał mu wówczas szmer ludzkiego szeptu:
– Pójdźże Wojtuś, nabij mi fajkę.
– Już idę, dziadulu! – Podbiegł do starego gazdy, grzejącego się przy piecu. Wdrapał się
na ławę. Wziął z dziadkowej dłoni tytoń i majdając nogami, z przejęcia wystawił z
rozdziawionych ust koniuszek języka i z nabożną czcią nabił fajkę.
Drugie natomiast było związane z babką, która od jakiegoś czasu nie podnosiła się z
pościeli. Bawił się wtedy pod jej czujnym okiem, bo matka poszła do obory i biegając po
izbie z jarmarczną zabawką, wypatrzył białego królika kicającego od progu pod babcyne
łóżko.
– Trusik! – Porzucił zabawkę i nie zważając na matkę, wracającą z podojonym mlekiem,
ukląkł i wsunął się pod łóżko. – Truś! Truś! – wołał, macając podłogę, ale zwierzątka nie zna-
lazł. Zaniósł się łkaniem i trąc oczy ubrudzonymi rękami podszedł do skrzynki przy piecu, w
której siedziała z młodymi bura królica. – Gdzie jest biały trusik? – podejrzliwie spojrzał na
matkę.
– Nie mamy białych trusików. Coś ci się przyśniło – odparła.
– Trusik siedzi pod pościelą! – krzyknął z dziecinnym uporem.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 80 -
– Pod pościelą? – Matka, którą tknęło złe przeczucie, podbiegła ku posłaniu staruszki i
widząc, że kona zapaliła święconą gromnicę.
Na pogrzebie powiadano zgodnie, że małemu Wojtkowi ukazała się śmierć pod postacią
białego królika. Nigdy więcej jednak nie otrzymał podobnego znaku albo przegapił takowy,
bo parę lat później zaskoczył go zgon obojga rodziców.
Biała, która sumiennie przestrzegała wyznaczonych przez Boga terminów, dotrzymała
słowa danego niegdyś małemu Jasiowi przy łóżku umierającego księdza i przyszła po Jana,
kiedy półwiecze minęło. Nie pamiętał już tamtej rozmowy, ale czuł, że powinien się
przygotować. Umył się, wystroił się w niedzielne odzienie i po powrocie od spowiedzi, siadł
cicho na ganku. A kiedy córki zapytały na kogo tak czeka, odparł, że wnet odejdzie tam,
dokąd wzrok nie sięga i odpocznie sobie od pracy na roli.
***
– Stare dzieje – zamyślony Wojciech zwrócił się do Dziada, z którym siedział na przyzbie
i powiódł wzrokiem po drzewach owocowych, obsypanych mrowiem niedojrzałych śliwek,
czereśni i jabłek. – Nie mierzi was słuchanie?
– Ciekawym takich historii – odparł wędrownik, rozpinając kapotę, bo mu się nagle
okropnie gorąco zrobiło. – A zawsze lepiej posłuchać o dobrych, aniżeli o złych ludziach.
– Co prawda, to prawda.
– A i wasze historie weselsze, bo jakoś mniej od innych zrzędzicie.
– Czemu miałbym zrzędzić? – zdziwił się Wojciech. – Odkąd wróciłem z wojny dobrze
się mi wiedzie: ziemię udało się do ładu doprowadzić, porządku w chałupie baba pilnuje i
dzieciaki zdrowe, więc Boga bym obraził narzekaniem.
Dziad rozejrzał się po obejściu i stwierdził ponownie, że nieodgadnione są koleje
ludzkiego losu. Już miał się pożegnać i odejść, gdy zza płotu wyłoniła się głowa sąsiada,
który ciekaw nowin, dołączył do rozmowy. Wygadany był, toteż rozprawiali do zachodu
słońca. Głównie o nieszczęściach, które niedawno nawiedziły dolinę. Bo chociaż po
wojennych okropieństwach, po morowym powietrzu i klęsce głodu zdawało się, że wyschło
ź
ródło boskich plag zsyłanych na ludzkość, pewnego dnia spadły na wieś dwa straszne
ż
ywioły: ogień oraz woda. Pierwszy pochłonął dwustuletni kościół, z którego udało się
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 81 -
uratować tylko parę świętych obrazów, a drugi zmiótł domostwa napotkane po drodze i
zniszczył przyszłe plony.
Kiedy wreszcie umilkli, posmutniały wędrowiec ciężko dźwignął się z przyzby. Nie
chcąc przed rozmówcami zdradzać niepokoju, który go nagle ogarnął, postanowił się
pożegnać:
– Zostańcie z Bogiem!
Zarzucił na plecy nieodłączny worek i wspominając dzień Wojciechowego wesela oraz
tygodni, podczas których napatrzył się zza opłotków jasnym głowom jego dzieci, pokuśtykał
przed siebie.
Na wieczerzę zaszedł do chałupy Jaśka, który z Pesztu wrócił, zaś na nocleg położył się
pod stogiem siana. W nocy straszna gorączka trawiła jego wyczerpane ciało i nazajutrz, skoro
ś
wit powędrował naprzeciw wschodzącemu słońcu.
Jakoś nijak mu było, jakoś ciężko na sercu, więc mijając osiedle Mikołajczyków, ukląkł
przed przydrożną kaplicą. Przykro mu było odchodzić z doliny, ale coś, czego dotąd nigdy nie
doznał, jakaś tajemnicza i potężna siła, znów gnała go do świata. Po zmówieniu pacierzy
wstał i stękając boleśnie, przywdział kapelusz na głowę.
***
Odszedł i długo nie wracał. Dokąd go nieznane losy rzuciły, nie wiadomo. Aż razu
pewnego, po latach, po strasznej wojnie, przywiało go z powrotem. Przywiało zawodzące
wietrzysko. W tej samej zszarzałej kapocie. Z tym samym konopnym workiem,
przerzuconym przez ramię. W tym samym kapeluszu na głowie. I nawet z podobnym kostu-
rem w ręku. Przywiało, lecz… jakoś tak łagodnie. Bo nie targało, jak dawniej skołtunionej
brody, nie dokazywało, kradnąc z włosów oklapnięte nakrycie. I obaj: smutny Dziad z
posępnym wiatre, siedli pod przydrożną kaplicą i zapłakali nad światem. Pierwszy – gorzkimi
łzami, a drugi – kroplami deszczu. I żaden nie zauważył Białej stojącej przy ołtarzu z
rozpaczą w pustych oczach. Oj, bo przeraziła się biedna, przelatując nad ziemią. Przeraziła się
zgliszczy i setek bezimiennych mogił – okrutnego pokłosia wojny.
Dziad chuchnął w dłonie i poszedł przez kałuże do chałupy Mikołajczyków, żebrać o
jadło. Przyjęła go gaździna, od której się dowiedział, że Zośka wydana za Wojciecha,
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 82 -
szykując się do ucieczki przed Niemcami, spadła z wysoka i nie wstaje z pościeli od
urodzenia syna, którego zaraz trzeba było chować.
Zaczęła się też żalić, że nie zna losu jednego z synów, który przed wojną okazyjnie kupił
ziemię na Wołyniu i osiadł tam z rodziną. A potem opowiedziała, jak Niemcy nieraz szukali
we wsi partyzantów. Że kiedyś na cmentarzu trzymali za zakładników wójta i sołtysów. Że
pewnego dnia wywieźli na rozstrzelanie proboszcza z grupką ludzi. I że omal nie puścili
wioski z dymem.
– Bozicku! – Dziad westchnął i na klęczkach odmówił pacierze za duszami
pomordowanych, których teraz po ziemi wędrowały całe rzesze, w zdumieniu patrząc na
smutnych śmiertelników. Bo tak nagle przyszło im schodzić ze świata, że jeszcze nie pojęły,
iż mają zeń ulecieć. I nie wiedziały także, że łuna widoczna na niebie, to ścieżka prowadząca
do bramy strzeżonej przez świętego Piotra, który mało teraz pilnował. Bo nawet jeśli za życia
splamiły się jakimś grzechem, śmierć nagła i męczeńska zmyła te przewinienia. I tylko
patrzył ze łzami na owe nieszczęsne tłumy, cisnące się w kolejce.
Przesiedział Dziad u Mikołajczyków do późnego wieczora. Niespokojnie przespał noc.
Zaś nazajutrz, kiedy ustało zawodzenie wiatru, a słoneczne promienie osuszyły ziemię, wsiadł
z gospodynią do bryczki i pojechał do Górnej Wsi, do Wojciechowej chałupy.
Przekroczył próg i pochwaliwszy Boga, usiadł na ławie pod piecem, przy którym siedział
w czasie Wojciechowego wesela. Z wdzięcznością przyjął z rąk podrosłej dziewczynki
garnuszek z ugotowanym mlekiem, w którym pływały kawałki chleba, i wyjadając je łyżką,
rozglądał się po cichym wnętrzu. Nikt – ani gospodarz, ani dzieci, ani służba – nie śmiał
głośniej pisnąć, aby nie zbudzić chorej, przy której siedziały dwie najmłodsze dziewczynki.
– Julcia, Stasia! – Babka wyjęła zza pazuchy rogala.
– A nam? A nam? – Obstąpiły ją zaraz starsze wnuczęta żądające łakoci, którymi
obdarzyła je hojnie i uściskawszy, utkwiła w twarzy milczącego Wojciecha pytające
spojrzenie. Pokręcił głową bezradnie. Potem, oglądając się na skupioną przy oknie czwórkę
dorosłych już dzieci, szepnął nieswoim głosem:
– Żeby we wsi doktor był...
Dziadowe serce krajało się z żalu, kiedy patrzył na zmartwioną ciżbę. Ale najbardziej
szkoda było mu najmłodszych dziewczynek. Pod wpływem wzruszenia odłożył garnuszek na
kuchenną blachę i minąwszy Białą siedzącą na progu, podszedł ku pościeli. Chciał małe
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 83 -
przytulić, jednak zlękły się rozcapierzonych rąk, bo wrzasnęły społem, obie w wielkiej
trwodze i zanosząc się łkaniem, przylgnęły do matki, która na chwilę otworzyła oczy.
– A idźże stąd dziadu! Nie strasz moich dzieci! – wyszeptała słabo.
Cofnął się stropiony i wrócił na ławę, skąd mógł śledzić wzrokiem cichnące dziewczynki
i gospodynię, której policzki krasił już śmiertelny rumieniec.
Jeszcze tego wieczora zobaczył, jak Zośka wyściskała wszystkie dzieci i pożegnawszy
Wojciecha, poszła z Białą pod rękę ku niebieskiej bramie, zza której sterczało szykowne
brodzisko uśmiechniętego Piotra Apostoła.
Roztkliwiony losem osieroconych dzieci, otarł kułakiem zapłakane oczy i zwrócił się z
milczącą prośbą do Pana Bozicka, aby zezwolił mu kiedyś, w swojej łaskawości,
dopowiedzieć dalszy ciąg niedokończonej ballady…
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 84 -
O Hance, Janowej wychowanicy
Przywędrował do doliny Dziad z kulawą nogą. Okrutnie zmarnowany, przygięty do
ziemi, ze smutkiem w oczach. Wielu osób nie zastał po chałupach, bo jednym pomarło się ze
starości albo i z choroby, a inni zginęli na wojnie. Przykro mu więc było zaglądać do zagród,
a kiedy mijana po drodze żydowska karczma spojrzała nań bezszybną rozpaczą okien, nie
zdołał powstrzymać łez. Spragniony i głodny, z jękiem przełknął ich potworną gorycz, i
wsparty na kosturze mozolnym krokiem poszedł w głąb kotliny, zobaczyć jak wiedzie się
znajomym.
Na początek zaszedł do Jaśka, który kiedyś z zarobku w Peszcie wrócił. Wgramolił się do
sieni, zastukał do drzwi i słysząc szmer głosów, z wahaniem nacisnął ciężko chodzącą
klamkę. Ledwo przestąpił próg, a ujrzał Jana kurzącego fajkę przy nagrzanym piecu i w
niemym zmyśleniu patrzącego na Hankę.
– Pochwalony… – Zrzucił z ramienia konopny worek.
– Na wieki wieków.
– Co słychać? – zagaił, siadając. – Dawno tu nie byłem.
– I ja was dawno nie widziałem – odparł Jan, podnosząc do ust trzęsącą się dłoń z fajką.
– Babinę gdzie macie?
– Umarła przed wojną.
– Panie świeć nad jej duszą… – Odwrócił od gospodarza stropione spojrzenie i zerknął na
dziwnie umilkłą Hankę, która wyszywała kwiatowe motywy na paradnym gorsecie. – Pięknie
wyszywacie – uznał, przyglądając się jak wybierała barwne, drobne paciorki z koszyczka
trzymanego na kolanach i nawleczone na mocną nitkę, przytwierdzała do czarnego aksamitu.
– Czy ja wiem? Zwyczajnie! – Wzruszyła ramionami, chowając pod chustką kosmyk
siwych włosów. Zdziwił się ogromnie i raz po raz rzucając na trzydziestoparoletnią kobietę
ukradkowe, acz uważne spojrzenia, spytał z chrypką w głosie:
– Komu ten gorset wyszywacie?
– Sobie – odparła, nie przejawiając chęci do dalszej rozmowy.
– Sobie?
– Ludziom też czasami wyszywam – odmruknęła szorstko, kiedy nie poniechał pytań –
ale ten akurat szykuję dla siebie.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 85 -
– Na jaką okazję?
– Na wesele – wtrącił Jan, przesuwając dłonią po swej wyłysiałej głowie. – Przebierała w
kawalerach i już się zdawało, że do końca życia starą panną zostanie… – Mruczał zrzędliwie,
zdając się nie dostrzegać jej gniewnego wzroku, a gdy wyszła do komory po przechowywane
tam jadło, poskarżył się: – Niedobrze się dzieje na gospodarce, jak nie ma chłopa do roboty. Z
dawna o to suszę Hance głowę, ale jej do żeniaczki nigdy pilno nie było. Za ziołami po
miedzach latać, za grzybami po lesie to tak… tak… – zasępił się. – Człowiek, choćby i
bardzo chciał, to przecież dawnych sił nie ma i nie może pracować jak za młodu. Oj, żal mi
tego dziewczyniska! Haruje i na swoim, i na cudzych gruntach, bo albo za konia, albo za
pomoc przy robocie musi do ludzi na odrobek chadzać…
– Nadal konia nie macie?
– Ano, nie mam… A bez konika ciężko! Ale Hanka w końcu poszła po rozum do głowy i
choć niemłoda, bierze się za żeniaczkę.
– A któż jej się udał?
– Udał, nie udał… – Jan wzruszył ramionami. – Od małego się znali… Po sąsiedzku
mieszka. U Ambrożego za parobka służy. Syn po jego siostrze, niemowie Marynie.
– Błazek?
– Ano, Błazek – umilkł, bo wróciła Hanka z połówką żytniego bochenka i z garnuszkiem
maślanki, w której pływały grudki masła.
– Jedzcie – zwróciła się do gościa, kładąc poczęstunek na stole.
– Bóg zapłać!
Gość nie dał się prosić i z nabożną czcią zasiadł do posiłku. Przeżegnał się bez pośpiechu,
krzyż nad bochenkiem naznaczył zanim go ukroił i z szacunkiem wsadził do ust niewielki
kawałek.
– Ej, dziadku – Jan oderwał plecy od pieca i wyznał, spacerując: – Mało brakowało, a nie
gadalibyśmy, jak dzisiaj gadamy.
Początkowo – opowiadał, błądząc wzrokiem po obrazach – Niemcy trzymali się z dala od
wsi leżącej poza linią frontów i zewsząd otoczonej lasami, w których od wybuchu wojny
gromadzili się partyzanci. Wielu chłopów, którzy chcieli walczyć, poszło do lasu. Wnet
zaczęli nie tylko chadzać na akcje, ale i miejscowym konfiskować żywność. Trudne to były
lata, a sytuacja pogorszyła się wraz z przyjazdem Niemców, którzy wywieźli stąd Żydów.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 86 -
– Wiem, jak ich mordowali – mruknął jałmużnik, wygładzając drżącymi rękoma wyłogi
szarej kapoty. – I powiem wam, że niejedno widziałem i niejedno słyszałem, ale takiej wojny,
co by ludzi żywcem po piecach palili, jeszcze nie przeżyłem w swoim wędrowaniu! Popalili –
zwiesił na piersi zgrzybiałą głowę – jak poganie palili chrześcijańskich świętych w dawnych
czasach.
Gospodarz pokiwał głową i po krótkiej przerwie opowiedział, że po wykurzeniu
Niemców ze szkoły, którą zajęli na kwaterę, ludzie w obawie przed zemstą pochowali co
cenniejsze sprzęty, pozbierali dzieci i z całym dobytkiem uciekli do lasu. Niemcy
rzeczywiście wkrótce przyjechali, a skoro nie znaleźli poszukiwanych partyzantów, wzięli
odwet na tych, co kryli się w chałupach. Wśród osób, które nie opuściły domów, byli Hanka z
Janem. On bowiem nie miał siły iść o lasce w góry, a ona nie chciała zostawiać go samego.
Siedzieli więc po cichu, w myślach odmawiając pacierze i nic by się nie stało, bo żołnierze
bez powodu nie zapuszczali się w głąb osiedli, gdyby licho nie nadało sąsiadki. Wiedziona
ciekawością wybiegła na gościniec zobaczyć, jak wiodą jeńców. Natychmiast zauważył ją
jeden z żandarmów.
Uciekając przed nim, zamiast ku swojej zagrodzie, pognała do Janowej chałupy. Bez
słowa wtargnęła do środka, pobiegła do drugiej izby i wskoczyła pod pierzynę.
Jan z Hanką nie zdążyli nawet spytać co się dzieje, bo z sieni dobiegł straszny rumor, a do
chałupy wpadło dwóch niemieckich żołnierzy.
– Komm! Komm! – krzyknął jeden, mierząc z karabinu do struchlałych gospodarzy. –
Komm! – powtórzył niecierpliwie, wskazując na drzwi. Drugi zaś szybko obskoczył
domostwo: pozaglądał do komory, do stajni, a na końcu do izby, w której leżała ukryta
sąsiadka i zajrzał do kredensu.
Jan, znający niemiecką mowę, łamiącym się głosem poprosił, żeby pozwolili im zabrać
porządniejszy przyodziewek. Potem obejrzał się na sprzęty, na bielone ściany, na święte
obrazy i na Hankę, pakującą do węzełka chleb wraz z ubraniami, czemu żołnierze przyglądali
się w wymownym milczeniu.
– Schnell! Schnell! – popędził wreszcie któryś i poszturchując lufą karabinu, pognał ich
do sieni.
Hanka, która nie miała wątpliwości, że Niemcy aresztantów wiodą nie na roboty, ale na
rozstrzelanie, z trudem powstrzymała łkanie. Żal jej się zrobiło opiekuna, który zdarł ręce na
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 87 -
robocie w Peszcie, który zdrowie postradał na nieurodzajnych zagonach i który ją wychował,
jak rodzone dziecko.
– Nie rycz, Hanuś – szepnął Jan, takim wzrokiem oglądając się na ściany zagrody, jakby
chciał je na zawsze pożegnać.
– Na śmierć nas wiodą! – odparła, kiedy dołączyli do maszerującej drogą kolumny
więźniów, pozbieranych przez Niemców z okolicznych wiosek. – Jezus, Maria! – jęczała
półprzytomna ze strachu i świadoma, że wkrótce będzie ziemię gryzła, zwróciła się do
najbliżej idącego żołnierza, który po polsku aresztowanych poganiał: – Panie, miejcie litość!
Puśćcie tego staruszka – wskazała na Jana. – Co wam z niego? Ledwie idzie, to i do żadnej
roboty się nie nada!
– Was? – zbliżył się. – Czego chcesz?
– Puśćcie tego staruszka – powtórzyła, śmielej patrząc na Niemca czy może Ślązaka,
który zdał się jej takim samym prostym chłopem, jakimi oni byli. – Puśćcie ich! W Peszcie za
młodu harowali, na robocie w polu siły zdarli, na tamtej wojnie walczyli… Puśćcie ich do
chałupy!
– Jam stary... – Jan uderzył w ten sam, błagalny ton. – Mnie niedługo na świecie, ale ona
młoda… A tam chałupa została, cielątko w oborze… Puśćcie ją zamiast mnie!
Ż
ołnierz przystanął, obejrzał się na maszerującą kolumnę: na wziętych do niewoli ludzi,
na pozostałych Niemców i po długiej chwili, która chyba całe wieki trwała, machnął
lekceważąco ręką:
– A… Idźcie oboje! Tylko szybko!
– Bóg wam zapłać! Bóg zapłać! – Szczękająca zębami Hanka ze szlochem padła na
kolana przed żandarmem, a staruszek Jan zaczął nawet całować dłonie o połowę młodszego
od siebie żołnierza.
– Nie róbcie widowiska! Idźcie już! – Ów natychmiast cofnął ręce i wypchnął ich z
kolumny jeńców.
Oszołomieni, nie dowierzając szczęściu i bojąc się oglądać, pospieszyli do chałupy ile sił
w roztrzęsionych nogach.
– Ej, jesteście! – wrzasnęła na ich widok sąsiadka, ostrożnie wychylająca się zza progu
izby. – Mówiłam za wami paciorki do świętego Antoniego, żeby wam w nieszczęściu
dopomógł!
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 88 -
Hanka, której nogi nadal dygotały, nic nie odpowiedziała, bo jej język w gębie raptem
skołowaciał, tylko zuchwałemu babsku na niskie drzwi ręką pokazała.
– Oj, poszlibyśmy wtedy na śmierć! Poszli! – Gospodarz usiadł na rozchybotanym stołku
i wlepił spojrzenie w Dziada. – Wszystkich potem rozstrzeli. Dali im łopaty, kazali wybrać
dziurę w ziemi i kiedy była gotowa, wystrzelali z karabinów. Ej, Boże! – Podparł brodę na
dłoni i westchnął: – Jacyś święci Pańscy musieli nad nami czuwać, bo cudem uszliśmy od
ś
mierci! Cudem!
– A przepadlibyśmy z winy głupiego dziewuszyska! – dodała Hanka, w której oczach
błysły gniewne iskry. – Do dnia śmierci nie zapomnę, cośmy wtenczas przeszli! Czarownica
jedna! Na swoich nie chciała nieszczęścia sprowadzić, tedy do nas przyleciała! A mogła była
uciekać nad rzekę i schować się w wiklinach, bo tam na pewno by jej nie szukali. I jeszcze
ś
mie gadać, że się za nami do świętego Antoniego wstawiała!!! – Odkładając wyszywany
gorset na ławę, zerwała się z impetem. – Idę zadać
26
krowie – zwróciła się do gospodarza i
wyszła trzasnąwszy drzwiami.
– Okropnie nerwowa – wyszeptał Jan. – Ale nie dziwota! Bo tego, co ona w tę wojnę
przeżyła… tego wszystkiego, co ludzie się nacierpieli, nie sposób w jeden wieczór
opowiedzieć.
Nasłuchał się więc Dziad rozmaitości, bo choć gospodarz zarzekał się, że mówił nie
będzie, rozgadał się zarówno o akcjach partyzantów, jak i o niemieckich obławach, których w
ciągu siedmiu miesięcy było blisko osiemnaście. Ludzie chowali się wtedy w kryjówkach,
urządzanych w stodołach pomiędzy snopami, bo nie zawsze zdążyli z ucieczką do lasu.
Chroniąc dorobek życia, ukrywali krowy, cielęta i świnie, i modlili się, aby Niemcy
zaglądający do zagród nie cisnęli granatem. Nieraz modliła się też Janowa wychowanica, sie-
dząc z krową za snopkami, które żołnierze kłuli bagnetami i drapała bydlę za uszami, koło
rogów, popod mordę, żeby nie ryknęło. Ale widać, święci Pańscy nad nią czuwali, a może i
poczciwa krowina wiedziała, że powinna milczeć, bo nie ryknęła ani razu i tylko popatrywała
ogromnymi ślepiami, z których taka mądrość biła, że gospodarz dotąd nie mógł się nadziwić.
I tak była nauczona, że gdy ją do stodoły wiedli, natychmiast wchodziła do schowka, w
którym, na czas wizyty niemieckich żołnierzy, przestawała nawet przeżuwać żarcie!
26
Podać, nałożyć do żłobu np. siana.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 89 -
Kiedy indziej Hanka uciekała na leśne stoki, dokąd Niemcy nie zapuszczali się w obawie
przed partyzantami i gdzie na czas obławy chronili się chłopi z okolicznych osiedli. A
pewnego razu, kiedy zbyt późno spostrzeżono we wsi, że Niemcy jadą gościńcem, w ostatnim
momencie przepędziła bydlę przez drogę, nad którą unosił się tuman kurzu i rozlegał się coraz
bliższy warkot ciężarówek. Minąwszy kowalową kuźnię, usłyszała krzyki i dźwięk
odbezpieczanej broni, po której poszła głośna seria z karabinów maszynowych.
– Wieczne odpoczywanie… – Nie zatrzymując się, zaczęła odmawiać pacierze w intencji
zmarłych i popędziła krowę. – W imię Ojca, i Syna… – Żegnała się, słysząc świst lecących
kul i trzask łamiących się gałęzi śliw, które rosły w kowalowym sadzie i na których zatrzymy-
wały się wymierzone w nią pociski.
Cudem uszła cało, ale niewiele z szalonej ucieczki zapamiętała, bo to chyba dusze ojców,
za którymi mówiła pacierze, wyprowadzili ją poza linię ognia. Ludzie natomiast, którzy z
dobytkiem siedzieli w wąwozach, powiadali potem, że kiedy doszła do nich z tą zziajaną
krową – była półprzytomna!
– Wiele przeszliśmy przez partyzanckie zaczepki! – podsumował Jan. – Ale Pan Bozicek
widać od początku czuwał nad wsią, bo ją Niemcy przecież oszczędzili.
– Pewnego razu – włączyła się do rozmowy Hanka, która niepostrzeżenie wróciła z
obory. – Partyzanci wysadzili most na Końcu Wsi i wystrzelali Niemców! Podobno jeden
ocalał i zameldował dowództwu w Nowym Sączu, że to ruscy napad zrobili. Z naszymi był
jeden Rusek z oddziału, który krył się w lasach. Pierwszy z krzaków wyskoczył i na
Niemców po rusku wyklinał. Jakby nie pomyłka ocalałego Niemca, wybiliby ludność z
powodu tej strzelaniny!
– Cudem się wieś uratowała! – uznał gospodarz i patrząc na wychowanicę, która na
powrót zasiadła do wyszywania gorsetu, gawędził o ostatniej i zarazem największej
niemieckiej obławie, jaka miała miejsce pod koniec wojny.
Niemcy przyjechali wówczas w liczbie trzech tysięcy, żeby ostatecznie rozprawić się z
partyzantami. Przy okazji przeszukali wyludnione chałupy i wyłapali kury uciekające z
przeraźliwym gdakaniem wokół obór i stajni, z których przezorni chłopi powywozili do lasu
konie wraz z wszelaką rogacizną. Niemało przy tym porozbijali domowych sprzętów, a
gdzieniegdzie powysadzali granatami młocarnie i żarna, co okazało się niepowetowaną stratą,
ponieważ we wsi było niewiele maszyn rolniczych.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 90 -
Szli wtedy ławą przez szerokość doliny, ale Hanka nie miała o tym pojęcia. Wracała z gór
z nazbieranymi do płachty ziołami, którymi leczyła chorych, i dopiero w sadzie wypatrzyła
ż
ołnierskie mundury. Szybko zdjęła z pleców ciężką ociepę i na czworaka prześlizgnęła się
pod żerdziami płotu. Zawrócić się bała, a przedostać się do chałupy nie miała szans, bo ją
zauważyli. Pełznąc w trawie i nasłuchując szwargotu, postanowiła ukryć się w suszarni, którą
Jan za młodu postawił w pobliżu muru zbudowanego z luźno poukładanych kamieni.
Niemcy, zajęci szukaniem owoców pod jabłoniami sąsiada, niczego nie zauważyli. Ale
ledwie zdążyła się schować, kilku żołnierzy przeszło przez płot i szukając osłony przed
oczami towarzyszy, zaczęło załatwiać za suszarnią potrzeby fizjologiczne.
– Omal nie umarłam! – wzdrygnęła się. – Nie wiem, ile tam siedziałam. Godzinę? Pół?
Może i mniej? Ale myślałam wtenczas, że wieki mijają! A kiedy jeden oparł się plecami o
suszarnię, do krwi wargi gryzłam, żeby się nie drzeć ze strachu.
– Ale was nie znaleźli?
– Nie – przytuliła zaciśnięte pięści do pobladłych ust.
– W końcu przecie poszli – domyślił się Dziad.
– Poszli... – potwierdziła posępnym tonem. – Poczekałam aż głosy ustaną i wylazłam
półżywa ze strachu!
– Kiedy stanęła na progu… – wtrącił Jan. – O, tam! – wskazał laską. – Myślałem, że ją
zabili i że duch mi się ukazał!
– Patrzyli, jakby nie poznali – szepnęła. – A ja ani gadać, ani ustać na nogach nie
mogłam! I pytają: „Tyżeś to, Hanuś?”.
– Ledwie wydukała, że… ona!
– Nie poznali, ale nic dziwnego! – Hanka powoli zsunęła chustkę z włosów. Były białe
jak u wiekowej staruszki! Osiwiała ze strachu, podobnie jak jeden chłop, co pod bydlęcym
ż
łobem schował się przed Niemcami, którzy wpadli do obory, strzelając do uciekających
królików.
Dziadowi zabrakło słów, aby wyrazić współczucie. Siedział więc w milczeniu, wpatrując
się w Hankę nachylającą się, żeby pozbierać paciorki, które zrzuciła przez nieuwagę.
– Po tej to obławie Niemcy mieli spalić wieś, ale nie zdążyli, bo ze wschodu nadeszli
Ruscy – dotarły do niego słowa gospodarza.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 91 -
– Niezbadane są boskie wyroki! – szepnął, zamyślając się nad losem Hanki, której wojna
zgotowała niemiłe przygody i która do końca życia miała opowiadać, jak to kilkakrotnie
cudem uniknęła śmierci.
Podumał nad nowinami, z trudem przełknął ostatni kęs wieczerzy, niespokojnie przespał
noc pod piecem, gdzie zdarzało się mu sypiać za dawnych lat i nazajutrz wyruszył na zachód.
W ciągu kilku tygodni przewędrował dolinę, wypytując o partyzantów, o ludzi rozstrzelanych
przez Niemców i o Żydów wywiezionych ze wsi. Zauważył, że sporo się zmieniło – i to nie
na lepsze! Ale żyć trzeba było dalej. Wielu młodych się pożeniło. Przybyło dzieci
zapełniających puste miejsca w chałupach, do których miał zwyczaj zachodzić i tylko
pożydowskie domy daremnie czekały na swych właścicieli.
***
Janowa wychowanica, Hanka, zaraz po wojnie poślubiła Błażeja. Ciekaw był ogromnie
ich nowego życia, więc któregoś dnia wstąpił na podwórze chałupy pokrytej czerwoną
dachówką. Nikogo jednak nie zastał, bo jak mu powiedziała sąsiadka zza płotu, poszli na
odrobek do dzieci po Maćku, przyrodnim bracie Jana.
– A co wam tak pilno do Hanki? – zainteresowała się.
– Pogadać z nią chciałem – wzruszył ramionami, wychodząc z cienia kasztanowca, który
rósł nad kupą gnoju.
– Może i z was czarownik, skoro ona czarownica? – spytała, cofając się przezornie, ale
kiedy zaprzeczył, zawróciła i zaczęła opowiadać o guślarskich umiejętnościach Janowej
wychowanicy. – Bo wiecie, jak czasem kto na kogo urok rzuci, nikt lepiej nie pomoże, tylko
Błażejowa. Choroby też umie zamawiać, bo się od nieboszczki Janowej nauczyła i najgorsze
boleści z ludzi wyrzuci. A jakby się kto oberwał, tak go rozsmaruje, że wnet bóle miną. Dobra
smarowaczka! Ludzie z daleka na smarowanie przychodzą… Ale – zniżyła głos, z
niepokojem spoglądając na ściany zagrody – lepiej żyć z nią w zgodzie, bo jak się uweźmie,
to Boże uchowaj! Widzicie – wskazała na sąsiednie obejście – z babą z tamtej chałupy do
gminy się podawały, o czary! A wadziły się tak, że urzędnicy mieli z nich uciechę!
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 92 -
– Krzywdy nikomu nie czyni? – upewnił się, zaglądając do ogródka, w którym i mięta
pieprzowa pachniała, i wysoki ślaz wyrastał, i zieleniła się kępa melisy, a przy chruścianym
płotku spomiędzy szerokich liści wyglądały fioletowe kwiaty lubczyku.
– Ha! – sąsiadka parsknęła śmiechem. – Zadrzyjcie z nią! To zaraz zły urok rzuci albo
mleko krowom odbierze! I… – Skuliła się tak, że ledwie było ją widać zza płotu. – Nieraz
słyszałam jak przestęp
27
płakał w piwnicy! Ryczał jak małe dziecko, a Hanka szła podlewać
go mlekiem… Gadam wam! Prawdziwa czarownica! A tutejsi ludzie albo ją szanują, albo się
jej boją...
Pokiwał głową ze zrozumieniem. Chociaż korciło go, aby wędrówkę odłożyć do
następnego dnia i zobaczyć się z Janową wychowanicą, pożegnał staruszkę i powędrował w
kierunku Końca Wsi. W zamyśleniu minął most, postawiony na miejscu tego wysadzonego
przez partyzantów i pewien, że nieraz jeszcze zajdzie do zagrody Hanki, rozpłynął się w
zieleni krzewów ocieniających drogę.
Zaiste! Wrócił po kilku latach, kiedy Hanka dochowała się z Błażejem dwójki dzieci,
które tak zlękły się wędrowca, że z piskiem uciekły za plecy sędziwego Jana. Uśmiechnął się
i chrząknąwszy usiadł na szerokiej ławie. A gdy nazajutrz przyjechała z Krakowa przyrodnia
siostra Hanki, Maryśka, stanął za płotem i wsparty na kiju, spoglądał na jej chłopa i dorosłego
już syna. Nie dał się jej poznać i odchodząc, pomyślał o Józku, któremu pisane było osiąść w
Nowym Targu i o Tomaszu, od którego Hanka nie miała żadnych nowin i mieć ich nie będzie,
póki Tomaszowa nie odszuka ojcowych krewniaków. Ukrył uśmiech w cieniu kapelusza i
przez nikogo niezauważony opuścił osiedle Lachy.
27
Korzeń, kształtem przypominający ludzką postać. Według wierzeń ludowych posiadał niezwykłą moc i
sprowadzał na właściciela wszelką pomyślność; bywał stosowany w praktykach leczniczych i magicznych (m. in. służył do
ś
ciągania mleka z cudzej krowy); należało przechowywać go w piwnicy z dala od ludzkich oczu i aby nie płakał, podlewać
mlekiem.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 93 -
O dziwach Spod Ciemnej Gwiazdy
Szedł po asfalcie Dziad z kulawą nogą. Na stopach miał zniszczone buty z cholewami, na
grzbiecie zszarzałą kapotę, a w ręku gruby kij ściskał. Szedł tak z nogi na nogę, oglądając się
na zielone stoki doliny, w której, nad brzegami górskiej rzeki, przed siedmioma wiekami
przycupnęły ludzkie domostwa. Czasem mijała go turkocząca fura, z której woźnica uchylał
przed wędrowcem czapki, a czasami rozklekotane auto. Cofał się wtedy na pobocze, mnąc w
garści zwinięty kapelusz.
Czy to możliwe? Czy był to ten sam dziadyga, który zaglądał do wsi przed laty i całe
ż
ycie strawił na wędrówce po Pana Bozickowym świecie? Broda u niego taka sama. I wór
konopny z kapotą. A nawet kij i buty. Nawet klapnięty ochłap kapelusza! Skąd takie
podobieństwo? Przecież Dziad nie mógł być wieczny. Lecz może wcale cudów w tym nie ma,
bo z dawna wszystkim wiadomo, że dziad dziadowi podobny…
Szedł więc ów Dziad, jak zwykle od Końca Wsi, i nigdzie nie zbaczał z drogi. Przeszedł
niemały kawał i stukając kijem o twardą nawierzchnię asfaltu, skręcił w osiedle Lachy, do
chałupy, którą przed pierwszą wojną postawił Jasiek, co z zarobku w Peszcie wrócił. Wszedł
na podwórze i obejrzał się na babę, spieszącą drogą. Zlękła się jego oczu i uciekała, spluwając
przez ramię i mamrocząc zaklęcie chroniące przed złym urokiem:
– Na psa urok, kocie oczy, niech ci diabeł w dupę skoczy!
– Czarownica – mruknął i stając na kamieniu, co leżał pod progiem i służył za stopień,
udał się do sieni, a stamtąd ku drzwiom prowadzącym do chałupy, którą nowocześni ludzie
kuchnią
nazywali. Oparł kostur o ścianę, zastukał w nie i słysząc dobiegające ze środka słowa
zaproszenia, nacisnął ciężko chodzącą klamkę. – Niech będzie pochwalony – rzekł na
powitanie.
– Na wieki wieków – odparł gospodarz.
– Przyjmiecie obcego w gościnę? – zapytał, kładąc wór na progu.
– Siadajcie – usłyszał i przystając w progu, omiótł spojrzeniem jasne wnętrze, do którego
z dużych okien, wstawionych w miejsce mniejszych, starych, wlewała się fala promieni
jesiennego słońca.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 94 -
Gospodarz siedział przy stole, przy płycie pieca krzątała się gospodyni, a na środku
kuchni, na drewnianym koniku na biegunach bujało się ledwie od ziemi odrośnięte dziecko i
nie odrywając oczu od pradziadkowego obrazu, wrzeszczało fałszując, na dziadowską nutę:
– „O matko Bosko Gidelsko, Tyś jest Pani Archanielsko!”
– Widzę, że Matkę Boską Gidelską na obrazie macie – zauważył, przypatrując się raz
obrazowi zawieszonemu na wprost drzwi wejściowych, a raz dziecku, które znieruchomiało
na swoim koniku, wlepiając w niecodziennego gościa na wpół przerażone i na wpół ciekawe
ś
lepka.
– Dziadek z Pesztu obraz przywiózł.
– A śpiewkę skąd znacie?
– Jakiś żebrak ją ze świata przyniósł.
Nieskładna z początku rozmowa zaczęła się rozkręcać i Dziad opowiedziałby o cudach w
dalekich miastach, gdyby do chałupy nie wpadła bez pukania zdyszana sąsiadka. Ta sama,
którą przedtem widział spluwającą, i żądna nowin nie zaczęła wypytywać go o to, skąd
przychodzi, czy chałupy nie ma, czy też może rodzone dzieci go z niej przegoniły.
– Ani baby, ani dzieci nie mam – odparł.
– A skąd pochodzicie?
– Ze świata.
– A dokąd idziecie?
– W świat.
– I gadaj tu z takim! – machnęła lekceważąco ręką i nie mogąc usiedzieć na miejscu,
podeszła do okna. – O! Patrzcie! – wrzasnęła. – Idzie Bolek Spod Ciemnej Gwiazdy!
Widzicie? Znowu gwiazdę na szyję założył… Poprzewracało się mu w głowie na stare lata.
Poprzewracało!
Dziad wyjrzał przez okno i przypatrzył się niemłodemu człekowi, idącemu poboczem
drogi z workiem przerzuconym przez ramię, z grubym kijem w ręku oraz z jarzącą się żółto
Gwiazdą Dawida na piersi.
– Co to za jeden?
– Bolek Spod Ciemnej Gwiazdy – wyjaśniła sąsiadka. – Na tamtej górze stoi chałupa.
Tam mieszka ze swoją babą, Rajzą. – Przylgnęła do szyby, wskazując na północny stok
wzniesienia porośniętego lasem.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 95 -
– Pod Ciemną Gwiazdą? – zdziwił się Dziad.
– Z dawien dawna nazywają tak tamto miejsce – odparł gospodarz.
Różnie mieszkańcy doliny mówili o miejscu, nazwanym Pod Ciemną Gwiazdą i tak też w
późniejszych czasach zaczęto zaznaczać na mapach. Jedni powiadali, że w tamtejszej jaskini
(gdzie ona jest, mało kto dzisiaj ma pojęcie) przed paru wiekami chronili się okoliczni zbójcy.
Inni z kolei gadali, że Pod Ciemną Gwiazdą widywano tajemniczego panka ubranego
staroświecko, z bródką w szpic przyciętą. Chadzał koło jaskini, wnosił i wynosił ze środka
rozmaitej wielkości szkatułki, w których coś pobrzękiwało, grzebał w ziemi łopatą i mamrotał
pod nosem w jakimś nieznanym języku. Kiedyś przydybał go pewien chłop. Ukryty za
olszyną długo go obserwował i w końcu domyślił się, że to diabeł pilnuje zbójeckich talarów.
I chociaż kusiło go, by upewnić się czy to nie złoto pobrzękuje, nie odważył się opuścić
kryjówki, a kiedy Czarny zniknął w jaskini, zerwał się do ucieczki. Rumoru we wsi narobił,
lecz odmówił pokazania drogi do groty, bo bał się diabła ponownie oglądać.
Wkrótce jednak znaleźli się inni, którym zachciało się diabelskich czy też zbójeckich
skarbów (co i tak na jedno wychodzi), ale choć odkryli jaskinię, nie trafili ani na Czarnego,
ani na talary.
– Pewnie do dzisiaj skarby tam leżą – stwierdził gospodarz – ale mało kto we wsi o tym
wie. Starzy powymierali, a młodzi nie pytają.
– I nie wierzą w takie opowieści – dodał wędrownik.
– Ej, prawda! – wtrąciła sąsiadka.
– O zbójnikach też mało wiedzą – kiwnął głową syn Błażeja i Hanki, który w
dzieciństwie nasłuchał się niesamowitych historii i teraz sam je chętnie opowiadał.
***
Dawno temu (a może jeszcze dawniej?) przywędrował do doliny młody chłopak. Skąd
dokładnie? Nie wiadomo. I chociaż wyglądał na zdatnego do roboty, bo był rosły i silny, nie
mógł zostać we wsi, ponieważ ówczesne prawo zabraniało przyjmowania włóczęgów. Nie
zagrzał zatem miejsca w dolinach i poszedł w góry, wtedy jeszcze porośnięte borem.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 96 -
Szedł, póki nie ustał. A kiedy po raz któryś przystanął przy tej samej sośnie, zauważył, że
od paru godzin chodził w kółko i że pewnie mamuna
28
go wodzi, nie pozwalając wyjść z lasu.
Siadł więc prędko pod najbliższym drzewem, przeżegnał się, aby zły duch go odstąpił i zaraz
odetchnął, bo zobaczył rzeczywiste krzewy i drzewa zamiast urojonych, które widział
wcześniej.
– Co robić? – Z niepokojem obejrzał się na knieję, z której dochodziły szmery głosów
tajemniczych istot, od prawieków zamieszkujących dolinę. – Diabłu bym duszę zapisał, jakby
się moja dola przez to odmieniła – powiedział do siebie i ruszył przez parowy. A kiedy
znienacka znalazł się na polanie, na którą padały promienie zachodzącego słońca, wypatrzył
panka ubranego na czarno, z bródką w szpic przyciętą.
Nieznajomy, który zdawał się czegoś szukać na polanie, nie zauważył go pewnie, bo
nawet nań nie spojrzał.
– Co tu robicie? – zapytał, zachodząc nieznajomego od tyłu i na wszelki wypadek
ś
ciskając gruby kij w garści.
– A wy? – Ów, wcale nie zaskoczony, obrócił się bez pośpiechu, i utkwił w chłopaku
ponure spojrzenie.
– Miejsca dla siebie szukam – odparł zapytany. – Ze wsi mnie przegnali za
włóczęgostwo. – Panek kiwnął głową z udawanym współczuciem i mówiąc:
– Takie prawo – podrapał się za uchem, zsuwając niechcący kapelusz znad czoła, nad
którym ukazały się dwa nieduże różki. Chłopak zaraz poznał, że to diabeł, ale się zbytnio nie
przestraszył, bo nie takich cudaków po świecie widywał.
– Wyście Czarny? – zagadnął.
– Ja – odarł panek, chowając rogi pod kapelusz.
– I moglibyście sprawić, żeby mi się we wszystkim powodziło? – upewnił się,
postanawiając dobić targu, póki jest okazja.
– Mógłbym – odrzekł kusiciel, lustrując chłopaka. – Mógłbym – powtórzył i natychmiast
dodał: – Ale nic darmo! – Chłopak skinął głową na znak zgody i nie zastanawiając się, złożył
krzyżyk pod cyrografem, który ów natychmiast wyciągnął zza pazuchy.
– Ale będzie się wiodło?
28
Niewidzialna istota, zły duch, zwodzący ludzi na manowce; może wodzić nieszczęśnika wokół tego samego
miejsca przez wiele godzin, mamiąc go wizjami nieznanych ścieżek i odstąpi dopiero, gdy ów usiądzie na ziemi czyniąc znak
krzyża.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 97 -
– We wszystkim – Czarny dał słowo i rad z upolowanej duszy, po którą obiecał przyjść
we właściwym czasie, odwrócił się i pomaszerował w głąb lasu.
Zadowolony młodzik zarzucił tobołek na plecy i pogwizdując, pomaszerował Pod
Ciemną Gwiazdę, gdzie zbierali się rozbójnicy. Powiedział im, że chce przystać do bandy.
Obrzucili go nieufnym spojrzeniem, obmacali po kieszeniach i obawiając się, żeby ich nie
wydał, postanowili powiesić go na gałęzi smreka. Przygotowali konopny powrózek i już mieli
wieszać, gdy nadszedł herszt z innymi zbójnikami. Ów przypatrzył się jeńcowi, który od razu
przypadł mu do serca, i powiedział:
– Zostawmy go. Przyda się do warzenia polewki.
Przez długi czas chłopak kucharzył, bo go zbójnicy nie chcieli zabierać na rozbój, ale raz
musieli go wziąć, by wyłamał kraty w piwnicznym okienku, gdzie ludzie zamknęli herszta.
Wyłamał, bo był nadzwyczajnie silny i pomógł uwolnić przywódcę, zanim przybyli żołnierze.
Od tamtej pory zyskał zaufanie zbójców i zaczęło mu się dobrze wieść, bo uwierzyli, że im
szczęście przynosi.
Nie ustrzegli go jednak od stryczka, bo Czarnemu pilno było przywlec nową duszę do
piekła i diablimi sztuczkami podsunął chłopakowi dziewuchę, która służyła w karczmie koło
Nowego Targu. Od pierwszego wejrzenia wpadła mu w oko, więc wbrew rozsądkowi i nie
pomny rad herszta, który pokochał go jak syna, zaczął w tajemnicy zachodzić do panny.
Narajona przez diabła dziewka zdradziła go za talary i choć był bardzo silny, w pojedynkę nie
dał rady cesarskim żandarmom. Zanim zbóje zdążyli z pomocą, trafił na szubienicę, koło
której przez cały dzień kręcił się na czarno ubrany panek, nigdy wcześniej nie widziany we
wsi.
Po śmierci chłopaka przestało się powodzić zbójnikom. Grasowali po górach jeszcze
kilka lat, ale w końcu i oni skończyli na stryczku. Sędziowie każdego na torturach pytali o
zrabowane złoto, ale żaden się nie przyznał, więc pewnie po dziś dzień leży ono Pod Ciemną
Gwiazdą, pod strażą Czarnego.
***
– Nie opłacało się chłopakowi cyrografu z Czarnym podpisywać – stwierdził Dziad.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 98 -
– Tak, tak! – zgodziła się sąsiadka, ale bardziej będąc zainteresowaną Bolkiem, niż
starymi historiami, pokręciła się koło okna, z którego nie było już widać żywego ducha i
widząc, że wędrowiec nie jest skory do zwierzeń, z impetem wypadła do sieni, a stamtąd na
podwórko, z którego krzyknęła do innej sąsiadki wyglądającej zza płotu, że do Jaśka po
Błazku jakiś żebrak przyszedł i o dawne czasy wypytuje.
– A kim jest ten Bolek? – spytał Dziad i oparty o ścianę przyglądał się krzątającej się po
kuchni gospodyni, która była córką po nieboszczyku Wojciechu i Zośce. – Boże mój,
Bozicku! – pomyślał w nagłym rozrzewnieniu, domyślając się, że musi to być jedna z tych
dziewczynek, które przed laty siedziały na pościeli umierającej matki i w straszny popłoch
wpadły, kiedy chciał je tulić.
– Będziecie jedli? – głos gospodyni wyrwał go z zadumy.
– Nie pytaj, tylko daj, co masz! – wtrącił gospodarz.
– Nie głodnym – odparł wędrownik.
– To czego chcecie? Pieniędzy?
– Zagrzać się przyszedłem, dać odpocząć nogom i pogadać, jak nieraz gadałem z
waszymi ojcami – wyjaśnił spokojnie.
– Bywaliście u nas?
– Bywałem, bywałem… I pamiętam was o… takim – zatrzymał koślawą dłoń w
powietrzu – małym chłopcem.
– To wy długie lata musicie tak po świecie chodzić!
– Długie – przyznał i gniotąc w dłoniach ochłap kapelusza, zasłuchał się we wspominki
chłopa: o dziadku Jaśku i o ojcach nieboszczykach.
– Tak dawniej bywało, tak! Nielekko się tu żyło ludziom, bo ziemia nieurodzajna, a
zagony rozrzucone po górskich stromiznach. Ale kto miał ziemię, miał wszystko! Nie dziwota
więc, że nieraz różnych sposobów się imali, żeby mieć choćby i kawałek gruntu. I każdy
pilnował, żeby mu ojce gospodarkę w testamencie zapisali.
– Nieraz przy tym krzywdę najbliższym czyniąc – mruknął Dziad.
– Ale porządek na świecie był – upierał się gospodarz. – Wiadomo było kto bogaty, a kto
biedny. Dziś już trudno poznać kto dziad, a kto gazda. Czasami to nawet dziadom lepiej się
powodzi, bo do państwowej roboty poszli, a u dawnych gazów nie ma kto pól obrabiać…
– Znałem kiedyś gazdę, który to przewidział – Dziad wspomniał bogatego Lacha.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 99 -
– Żebrzących dziadów też nie ma – kontynuował gospodarz, nic sobie nie robiąc z uwagi
gościa. – Bo starzy mają teraz renty i nikt ich z chałup nie wygania.
– To może lepsze czasy nastały?
– Nie wiem czy lepsze, skoro nikt już ziemi nie szanuje.
– Hm… – Dziad w zamyśleniu drapał się po głowie. Wiedział, że w nowych czasach żyje
się ludziom lżej, że mają co do garnka włożyć, że nikt nikim jak dawniej nie poniewiera.
Chociaż z drugiej strony ciągle się gdzieś spieszą, już nie wierzą w strachy i mało kogo
obchodzą dziadowskie ballady. – A ten Bolek? Ten Spod Ciemnej Gwiazdy? – zagadnął,
przerywając chwilowe milczenie. – Dawniej o nim nie słyszałem.
– Bo on nietutejszy!
Gospodarz, poniechał narzekań i przedstawił pokrótce losy ludzi mieszkających Pod
Ciemną Gwiazdą. Nie wiedział tylko, dlaczego przodkowie Bolkowej baby, Rajzy,
wybudowali zagrodę w miejscu cieszącym się złą sławą. Może zostali za nieznane winy –
czary albo zbójowanie wygnani poza granice wsi? A może byli to obcy, którym pozwolono
osiedlić się na jej obrzeżach?
Tak, czy owak, mieszkali owi ludzie Pod Ciemną Gwiazdą od kilku pokoleń. Po nich na
rozległej dziedzinie osiadła Rajza, która nie mając w dolinie krewnych, nieraz zaglądała do
chałupy po Janie, co z zarobku w Peszcie wrócił. Uważała, że jest „po rodzinie”
29
i nieraz
mawiała, że jest spokrewniona z wymarłym gazdowskim rodem, na którego ziemi
gospodarzyli Jan oraz Hanka z Błażejem. Być może w słowach szalonej staruszki tkwiło
ziarno prawdy, ale nikomu nie chciało się wnikać w szczegóły, i dziś nie sposób już tego
wyjaśnić.
– Na słowo Rajzie nikt przecież nie wierzy – gestykulujący gospodarz mówił tak głośno,
ż
e chwilami zagłuszał nawet skrzypienie podłogi, trzeszczącej pod ciężarem rozbujanego
konika na biegunach, na którym siedziało dziecko przysłuchujące się rozmowie. – Zawsze
uchodziła za pomyloną, bo do kościoła nie chodzi; zamiast spódnicy, jak inne baby we wsi,
portki ubiera; na głowie nie chusteczki, tylko czapki nosi i mięso z psów jada! A że jest rosła,
to w swoim burym płaszczu, z workiem na plecach i kijem, którym przegania wyrostków,
wygląda na chłopa!
29
Spokrewniona.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 100 -
– A głos to ma całkiem taki, jaki u starego dziada – dodała gospodyni i wspominając
wypadek sprzed paru dni, szepnęła: – A jak się ucieszyła, kiedy jej powiedziałam, że nasze
dziecko nazywa ją Babcią Rózią! Bo wiecie, ono się jej wcale nie boi! Nie ucieka, jak inne,
które wierzą, że trzyma dzieci w piwnicy Pod Ciemną Gwiazdą.
Dziecko słysząc, że o nim mowa, przestało się bujać. Rzeczywiście lubiło Babcię Rózię,
zwłaszcza że rodzonych babek nie pamiętało i w głębokiej pogardzie miało rówieśników
uciekających przed staruszką. Ale cóż się tamtym głuptasom dziwić? Nie były
wtajemniczone, jak ono, które siadało na kolanach Babci Rózi i zafascynowane wielkością
dziurek w jej uszach obciągniętych ciężarem kolczyków, dłubało w nich, kombinując, jakby
tu taki zaśniedziały półksiężyc odpiąć i sobie przyprawić.
– Ha! Ha! Ha! – Rajza rechotała radośnie, nie wzbraniając mu manipulowania przy
swoich uszach.
– Była też świnia, którą Rajza w sieni trzymała! – przypomniał sobie gospodarz,
chichocząc na wspomnienie wypadku, głośnego kiedyś w okolicy.
Młody wikary, który niedawno zjechał do parafii i chodził po kolędzie, z okien pewnego
domostwa wypatrzył chałupę Rajzy, do której postanowił zajrzeć. Nie pomogły perswazje
ludzi, mówiących, że skoro Rajza nie chadza do kościoła, to i kolędy nie oczekuje, bo poszedł
do niej z ministrantami. Na miejscu zląkł się dzikiej sfory ujadającej na łańcuchach, ale wstyd
mu było zawracać. Podumał więc, kazał ministrantom poczekać i uchyliwszy furtkę,
przedostał się przez zaśnieżone podwórze. Oglądając się na psy, dotarł w końcu do sieni i
nacisnął klamkę.
W szparze uchylonych drzwi natychmiast pojawił się ruchliwy świński ryj. Maciora, tak
wielka, jakiej w życiu nie widział, zaczęła pchać się ku wyjściu. Próbował zamknąć drzwi, ale
zwierzę z impetem wepchnęło wielki łeb w szparę, wpadło mu między nogi i zahaczywszy o
sutannę, pognało na podwórze z księżyną na grzbiecie.
– Z tą Walercią to była niejedna uciecha! – rechotał gospodarz. – A biedny wikary
pewnie by się gorzej poturbował, gdyby śniegu przed chałupą nie było! Walercia miała kilka
lat i tak wielkiej świni nikt we wsi nie widział, i kiedy Rajza powiodła ją na spęd, nie
zmieściła się na świńskiej wadze. Cała hurma ludzi się zbiegła, żeby zobaczyć rzadkie
widowisko! A co śmiechu było, kiedy chłopi pchali ją na wagę dla bydła, to rozum ludzki
przechodzi.
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 101 -
– Bolek ożenił się z taką szaloną babą? – Dziad spojrzał na wskazówki zegara.
– Bolek? Przecież nie on ją sobie wziął, ale ona jego przywiozła go ze świata! Pojechała
po wojnie na pegeery, do roboty i stamtąd go przywlokła. Ale z jakich stron Bolek pochodzi,
to wam nie powiem, bo ani ja nie wiem, ani ludzie we wsi nie mają pojęcia. Podobno
wysiedlili go z Kresów.
– Jak mojego wujka – wtrąciła gospodyni, patrząc na dziecko, które powyciągało z kąta
gumowe zwierzątka sprezentowane przez Rajzę i stawiając je w zwartym szeregu za
konikiem, dosiadło jego drewnianego grzbietu i zaczęło śpiewać:
– Idzie drogą bojsko (wojsko)! Jedzie drogą bojsko do koszar!
– Od Mikołajczyków?
– Ano, od Mikołajczyków – potwierdziła ze zdziwieniem. – Matka pochodziła od
Mikołajczyków, a wujek to jej brat. Kupił przed wojną gospodarstwo na Wołyniu, ale
niedługo się nim nacieszył, bo go z babą i z dziećmi wywieźli na Syberię. Potem znalazł się w
armii Andersa, order Virtuti Militari za męstwo pod Monte Cassino dostał, ale pewnie wiecie,
jak to po wojnie bywało… Bał się do Polski wrócić. Żonę przez Czerwony Krzyż odszukał i
osiedlił się w Anglii.
– Wiem! – Dziad spuścił powieki i ponownie wymawiając się od posiłku, raz jeszcze
zagadnął o Bolka Spod Ciemnej Gwiazdy.
– Jak już powiedziałem – mruknął syn po Błażeju i Hance – Rajza przywiozła go z
pegeerów. Bolka i jego matkę, którzy… skąd pochodzili – wzruszył ramionami – nie wiem!
Opowiedział, że pewnie Bolkowa rodzina przepadła podczas wojny z majątkami, które
posiadała. I że za młodu Bolek wcale nie był głupi. Podobno przewróciło mu się w głowie po
tym, jak go pobili kawalerowie zazdrośni o pannę. A na starość umyślił sobie, że jest Żydem,
powiesił na szyi Gwiazdę Dawida i próbuje zajść do Izraela, ale jeszcze nie doszedł, bo go
ciągle celnicy zawracają z granicy.
– Pisał też do ludzi, którzy znali jego matkę, żeby mu powiedzieli prawdę o pochodzeniu.
I wiecie co odpisali? – Gospodyni wpadła mężowi w słowo. – Rajza była ciekawa co piszą, a
ż
e ledwie umie czytać, przyniosła mi ten list do przeczytania… A oni odpisali, że dobrze znali
jego matkę, i że zawsze była gorliwą katoliczką! Hm… – zastanowiła się. – Ale może ojca
miał Żyda, skoro nosi nie z polska brzmiące nazwisko? I może on wcale nie taki głupi, jak się
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 102 -
ludziom zdaje, bo i czytać, i pisać potrafi? A do tego nie gada byle jak, ale ładnie, po pańsku!
Kto wie? Może sobie tej Gwiazdy Dawida bez powodu nie wymyślił?
– E, tam! – gospodarz lekceważąco machnął ręką. – Dziwak! Tak samo jak Rajza!
Dziecko poruszyło się na bujanym koniku i zamyśliło się nad losem niezwykłych ludzi.
Nie wiedziało jeszcze, że wkrótce po Babci Rózi, która spocznie w bezimiennym grobie i po
Bolku, który umrze wędrując do Izraela, zostaną tylko wspomnienia... Że plac po zagrodzie
Pod Ciemną Gwiazdą, gdzie dawniej urzędowali zbójnicy z Czarnym, zarośnie lasem. I że
tylko blade cienie, zarówno zbójców, jak i Rajzy z Bolkiem tudzież zmarłych przodków, będą
ż
yć w pamięci mieszkańców doliny i nie wiadomo dlaczego przetrwają we wspomnieniach
dziecka, które pewnego dnia postanowi ocalić od niepamięci przynajmniej część
wysłuchanych w dzieciństwie historii i w usta Beskidzkiego Dziada włoży znajome ballady.
***
Wędrowiec, który tym razem nie chciał ani jeść, ani pić, podniósł się z ławy. Stukając
kosturem, wyszedł na podwórze, po którym kręciła się ciekawska sąsiadka i z worem na
ramieniu poszedł do centrum wsi, gdzie strzelała w niebo wieża murowanego kościoła,
wybudowanego przed laty na miejscu poprzedniego, strawionego przez ogień.
Uchyliwszy kapelusza wszedł do przedsionka i stojąc pod figurą świętego Antoniego,
który obdarzał bochenkiem żebraka klęczącego u jego stóp z błagalnie wyciągniętą dłonią,
zasłuchał się w głos księdza czytającego wypominki za duszami zmarłych. Długo trwało
czytanie i nie wiedzieć kiedy uśpiło wędrowca, który zwinąwszy się na konopnym worze, z
ramieniem pod głową, nie czując listopadowego chłodu, zasnął pod stopami świętego.
Jakimś dziwnym trafem nie zauważyli go ani ludzie wychodzący z wieczornego
nabożeństwa, ani kościelny otwierający z rana wysokie drzwi głównego przedsionka.
Niedostrzeżony wstał wtedy z zimnej posadzki i ruszył ku Końcowi Wsi. Jego wyblakłe oczy
melancholijnie spoglądały na stoki doliny spowite gęstą mgłą, bezgłośnie poruszające się usta
odmawiały pacierze w intencji dusz zmarłych, a w niedosłyszących uszach brzmiały słowa
wypominków: za Jaśkiem, co z zarobku w Peszcie wrócił; za Bartkiem, który swoje dzieci
musiał z biedy we świat puścić; za niemową Maryną, która sprawiła sobie Błazusia; za
Jaśkiem – fartownym przybłędą i jego potomkami, co w Górnej Wsi mieszkali; za Błażejem i
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 103 -
Hanką... Zmówił też paciorek za ostatnim Lachem, o którego rodzie nikt już nie pamiętał oraz
za duszami wszystkich, którzy na polachowskim gruncie ongiś pracowali.
I tak odszedł powoli, coraz rzadziej oglądając się na stoki doliny i coraz ciszej postukując
sękatym kosturem, aż doszedł do mostu na Końcu Wsi i minąwszy go, rozpłynął się we
mgle…
Koniec
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 104 -
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com
- 105 -
Plik od www.ebooks43.pl do osobistego uzytku dla: mr1nobody0@gmail.com