Piotr Balcerowicz
Front terroru przeciwko
terroryzmowi
B l i ż s z a a n a l i z a działań, jakie p o d e j m o w a n o w osta
tnich miesiącach pod s z t a n d ^ R B t t ł * w a l k i z t e r r o r y
z m e m , w s k a z u j e , ź e o b r o n a p o d s t a w o w y c h w a r t o
ści jest na d a l s z y m p l a n i e ^ i ' k a m p a n i a a n t y t e r r o r y
styczna jest w rzeczywistości p r e t e k s t e m do uporząd
k o w a n i a w ł a s n e g o p o d w ó r k a . Idea w a l k i z t e r r o r y
z m e m stała się u s p r a w i e d l i w i e n i e m d q ż e ń do reali
zacji w ł a s n y c h s n ó w o potędze. Z a i s t n i a ł a sytuacja
I
1
w s k a z u j e , że to terroryści odnoszq z w y c i ę s t w o . Gorz
ka to konstatacja.
R
zadko świat bywa tak zgodny i zjednoczo
ny - można było pomyśleć - gdy po
11 września 2001 roku w unisono roz
brzmiewały głosy potępienia ataku terro
rystycznego na Światowe Centrum Handlu, łącząc
tak odległych od siebie przywódców, jak George W.
Bush i Władimir Putin, prezydent Paki.stanu gene
rał Pervez Musharraf i indyjski premier Atal Beha-
ri Vajpayee, papież Jan Paweł II i ajatollah Ali Cha-
menei, Jaser Arafat i Ariel Szaron.
Mohamad Nokkari, naczelnik Urzędu do spraw
Dekretów (Dar-Al-Fatwa), najważniejszej instytucji
dla muzułmanów-sunnitów, rozpoczął rozmowę ze
mną - w Bejrucie w połowie lutego bieżącego roku
- od deklaracji złożonej w imieniu swoim i Wielkie
go Muftiego, zwierzchnika sunnitów w Libanie:
„Zdecydowanie potępiamy zjawisko terroryzmu
i opowiadamy się za muzułmańsko-chrześcijańskim
zbliżeniem". W tym samym czasie izraelski minister
spraw zagranicznych Szimon Peres powtórzył do
dziennikarzy po raz kolejny jak mantrę: „Zawsze pod
kreślałem, że powinniśmy się skoncentrować na wal
ce z terrorem" (10 lutego, za libańskim „Daily Star"),
a palestyńska organizacja Al Fatah ponownie potę
piła „terroryzm państwowy" w wydaniu izraelskich
sił okupacyjnych.
Nośność hasła „walki z terroryzmem" dowodzi, że
protagoniści, posługując się nim w mediach, opisu
ją odmienne zjawiska i stosują to pojęcie do różnych
kontekstów, a międzynarodowa koalicja do walki ze
„światowym terroryzmem" opiera się na logicznym
błędzie ekwiwokacji: ruchy i ugrupowania, które
z różnych względów dążą do zmiany sytuacji w da
nym regionie, podciągnięte zostają pod ten sam mia
nownik jako organizacje terrorystyczne, destabilizu
jące pokój. Tym samym usprawiedliwione stają się
wszelkie akcje zmierzające do zniszczenia tych ugru
powań.
Sprawa czeczeńska
Amerykańskie wezwanie do walki ze światowym ter
roryzmem szybko zostało podchwycone przez Ros
ję, czego wyrazem była wypowiedź prezydenta Puti-
na z 19 września 2001 roku w Soczi podczas „robo
czego" urlopu, kiedy wyraził gotowość do szerokiej
współpracy. Próbując uprzedzić obawy obserwato
rów, że Rosja w ten sposób chce rozwiązać proble
my kaukaskie, amerykański sekretarz stanu Colin
Powell podkreślił, że Rosja nie wiąże swojej współ
pracy w ramach koalicji antyterrorystycznej z kwe
stiami obrony przeciwrakietowej, rozszerzeniem
NATO czy problemem czeczeńskim. Takie zapew
nienie ze strony sekretarza stanu USA mimochodem
wskazało - wbrew intencjom samego Powella - wła
ściwe motywy stojące za rosyjską decyzją. Potwier
dził to sam Putin 24 września, bezpośrednio wiążąc
kwestię czeczeńską z rosyjską zgodą na działania an
tyterrorystyczne w Afganistanie: deklarując rosyjską
gotowość do współpracy wywiadowczej, prowadzenia
operacji ratowniczych i udostępnienia rosyjskiej
przestrzeni powietrznej dla transportów humanitar
nych w ramach akcji antyterrorystycznych, prezydent
Putin ogłosił jednocześnie siedemdziesięciodwugo-
dzinne ultimatum dla partyzantów czeczeńskich,
przeznaczone na ich ujawnienie się i rozbrojenie.
Porozumienie rosyjsko-amerykańskie znalazło bez
pośredni wyraz w milczącym przyzwoleniu Zacho
du na „antyterrorystyczne" operacje rosyjskie na
Kaukazie i w sposobie relacjonowania sytuacji cze
czeńskiej w mediach: „bojownicy" czeczeńscy zostali
przemianowani na „terrorystów", tylko sporadycz
nie „czeczeńskich separatystów". Nagle pojawiły się
liczne doniesienia, że po stronie Czeczenów walczą
Arabowie i partyzanci powiązani z al Kaidą. O tym,
że powiązania między al Kaidą a niektórymi Cze
czenami istnieją, miałem okazję przekonać się na
własne oczy w lipcu i sierpniu 2001 roku, zwiedza
jąc po stronie Zjednoczonego Frontu w Afganista
nie obozy jenieckie, w których przebywali talibowie
i bojownicy al Kaidy, i mając okazję zamienić parę
zdań z dwoma Czeczeńcami, którzy walczyli po stro
nie talibów. Nie jest to wystarczający powód do uo
gólnień o terrorystycznym charakterze walk w Cze
czenii, gdyż wówczas logika zmuszałaby nas także
do uznania następującego fałszywego wnioskowania
za prawomocne: „Skoro po stronie al Kaidy walczył
Amerykanin J. Walker, a w USA przebywali terrory
ści, to USA są krajem wspierającym terroryzm".
Relacje prasowo-telewizyjne z natury cechuje
skłonność do uproszczeń. Problem suwerenności na
rodu czeczeńskiego oraz kwestia notorycznego ła
mania praw człowieka w Czeczenii zostały zdomino
wane przez wątek terrorystów i islamskich funda
mentalistów, którzy znajdują schronienie w takich
miejscach jak Czeczenia.
Postawa prezydenta Putina została natychmiast
podchwycona przez przywódców państw środkowo-
azjatyckich (w tym przez prezydenta Uzbekistanu Is-
lama Karimowa), którzy potwierdzili swą zgodę na
udostępnienie swoich baz i przestrzeni powietrznej
USA w ramach walki z terrorem. Ta gotowość do
współpracy w ramach światowej koalicji antyterro
rystycznej osłabia ostrze krytyki pod adresem rzą
dów państw środkowoazjatyckich, głównie Uzbeki
stanu i Turkmenistanu, które nagminnie łamią pra
wa człowieka, a hasła walki z terroryzmem i funda
mentalizmem islamskim stosują od lat jako narzę
dzie walki z opozycją polityczną. Rząd Uzbekistanu
przyznaje, że wyroki odbywa siedem tysięcy osób ska
zanych za przekonania religijne, choć opozycja ko
ryguje te dane: w przepełnionych aresztach przetrzy
mywanych jest bez wyroku sądu ponad 100 tysięcy
osób, które są zastraszane i szantażowane, wobec któ
rych stosuje się na porządku dziennym tortury i fa
brykuje dowody. Podobnie w Turkmenistanie od lat
obowiązuje zakaz działalności partii i stowarzyszeń
odwołujących się do założeń islamu, a obecność ob
cokrajowców jest ściśle kontrolowana. Pojęcie wol
nej prasy stało się całkowitą fikcją nawet w kraju
uznawanym jeszcze do niedawna przez obserwato
rów za quasi-oazę demokracji w Azji Środkowej,
w Kirgistanie. Finansowe wsparcie z zagranicy sta
nowi podstawę do zamknięcia tytułu, a nowe akty
prawne, których celem jest przekształcenie postra-
dzieckiej ekonomii w gospodarkę rynkową i wpro
wadzenie przekształceń własnościowych, wykorzysty
wane są jako system kontrolowania mediów. W ten
sposób w ciągu ostatnich dwóch lat wyeliminowano
w Kirgistanie całkowicie zjawisko prasy niezależnej:
urynkowienie cen papieru rozprowadzanego przez
nadal jeszcze państwowe hurtownie (lub kontrolo
wane przez oligarchów powiązanych z prezydentem
Akajewem) oraz kosztów druku we wciąż państwo
wych drukarniach doprowadziło do zamknięcia
wszystkich niezależnych tytułów. Taki los spotkał
między innymi spółkę Osz Press wydającą ostatnią
niezależną gazetę w Kirgistanie: ubiegłej wiosny ga
zeta zmuszona była ogłosić upadłość. Cena prasy nie
zależnej w rezultacie trzykrotnie przewyższała cenę
gazet rządowych, a w tym samym czasie hurtownie
i drukarnie stosowały ogromne upusty (refundowa
ne przez władze) dla prorządowych.
Prawdą jest, że istnienie organizacji odwołujących
się do idei islamu w Azji Środkowej w niektórych wy
padkach faktycznie może stwarzać realne zagroże
nie dla demokracji i stabilności tego obszaru w dal
szej perspektywie. Rządy Tadżykistanu i Uzbekista
nu uznały za organizację terrorystyczną Partię Oczy
szczenia (Hizb ut-Tahrir), która w sposób klasyczny
ilustruje to zjawisko. Powstała w latach 50. w środo
wisku uchodźców palestyńskich w Jordanii jako re-
akcja na utworzenie państwa Izrael. Partia ta powo
ływała się od początku na hasła odnowy społeczno-
państwowej w duchu islamu. Do Azji Środkowej (Uz
bekistan) przywędrowała w połowie lat 90., by
w 1998 roku rozciągnąć swoją działalność na Tadży
kistan, a jesienią 2001 roku - na Kirgistan. Według
nieoficjalnych danych w samym tylko tadżyckim mie
ście Chodżencie ma ponad tysiąc aktywistów. Jak
wiele innych organizacji tego typu podejmuje prze
de wszystkim działalność społeczną, filantropijną
i humanitarną: finansuje budowę szkół przymecze-
towych i druk książek (głównie religijnych), tworzy
kasy zapomogowo-pożyczkowe, organizuje system
opieki zdrowotnej, dystrybucję odzieży i żywności dla
najuboższych, wspiera domy dziecka oraz rodziny
zastępcze.
Wpisuje się w nurt panislamizmu: idei jednego
państwa wszystkich muzułmanów. „Program poli
tycznej partii »Hizb ut-Tahrir«" wskazuje, że jej głów
nym celem jest wprowadzenie na całym świecie kali
fatu, i określa szczegółowo zasady religijno-prawne
takiego państwa. Rządy państw - zaliczony został tu
nawet Iran i Arabia Saudyjska - niestosujące się do
reguł religijnych szarijatu uznane zostały za państwa
grzeszne (dar al-kufr). Punkt 2, § 9.20 „Stosunki mię
dzynarodowe" precyzuje: „Wszystkie pozostałe kra
je świata [to jest nie wchodzące w skład kalifatu
- P.B.j na Wschodzie i Zachodzie uważa się za dar
al-kufr
[„świat grzeszny" - P.B.] i potencjalnie dar
al-harab [świat wojny]". Punkt 4 precyzuje: „ D o kra
jów, z którymi nie zawieramy umów, należą mocar
stwa kolonialne i imperialistyczne, takie jak USA,
Wielka Brytania i Francja oraz państwa, które oku
pują ziemie muzułmańskie, takie jak Rosja. Te na
rody znajdują się w stanie potencjalnej wiecznej woj
ny (Kafir Harb-i Hukman) z kalifatem" [podkreśle
nia oryginału].
Cele swoje Partia Odrodzenia realizuje w prakty
ce, głosząc ideę bezwarunkowego wypełniania naka
zów islamu (jihad-i fikr), a w dążeniu do przejęcia
władzy w krajach, w jakich podejmuje działalność,
dopuszcza także użycie przemocy, jeśli środki poko
jowe okażą się niewystarczające. Należy jednak pod
kreślić, że do tej pory partia ta nie podejmowała żad
nych działań noszących znamiona działalności ter
rorystycznej czy niezgodnej z prawem, poza rozpo
wszechnianiem ulotek i literatury propagującej swoją
działalność.
Niezwykle istotne, acz nie zawsze łatwe, jest za
tem odróżnienie organizacji potencjalnie groźnych
od stowarzyszeń religijnych podejmujących akcje hu
manitarne. W większości finansowane są one
z trzech rodzajów źródeł zagranicznych. Iran wspie
ra organizacje szyickie, podczas gdy na przykład Ara
bia Saudyjska i Jemen finansują działalność ruchów
sunnickich, w tym wahabitów, którzy koncentrują
się na tworzeniu tradycyjnych ośrodków nauczania
przy meczetach. Odmienny typ wsparcia prezentu
ją organizacje tureckie, które tworzą szkolnictwo na
poziomie średnim i wyższym o charakterze świec
kim (wzorem są tu idee Atatiirka) oraz infrastruk
turę (na przykład budowę dróg). Niezwykłą popu
larnością cieszy się w Tadżykistanie (głównie w Pa
mirze), północnym Afganistanie i południowym Kir-
gistanie zakrojona na szeroką skalę działalność Fun
dacji Aga Khana, na której czele stoi Aga Khan, przy
wódca ismailitów, nieortodoksyjnego odłamu szyi
tów, odwołujących się do tradycji Ismaila, najstar
szego syna piątego imama. Poprzez liczne córki-sto-
warzyszenia (na przykład Aga Khan Humanities Pro
ject) fundacja ta od podstaw buduje drogi, szpitale,
szkoły, a w latach 1999-2000 niwelowała skutki klę
ski głodu w Tadżykistanie. Największym obecnie
projektem jest Uniwersytet Azji Środkowej, budowa
ny w Chorogu, miasteczku na granicy tadżycko-af-
gańskiej. Działalność Fundacji Aga Khana nie ogra
nicza się do terenów historycznie związanych z isma-
ilii.mii. gdyż jedne z najlepszych - i bezpłatnych!
- szpitali na wschodnim wybrzeżu afrykańskim (na
przykład w Kenii i Tanzanii), o czym sam mogłem
się przekonać, powstały i są utrzymywane z fundu
szy tej fundacji. Choć trudno zarzucić fundacji ja
kąkolwiek działalność antypaństwową, władze środ-
kowoazjatyckie zapatrują się na jej poczynania nie
ufnie, gdyż jej aktywność wiąże się budowaniem
postaw obywatelskich i wzrostem świadomości spo-
łecznej, która może przekładać się na krytykę grup
sprawujących obecnie władzę.
W tak złożonym kontekśeie należy odczytywać
aprobatę władz państw środkowoazjatyckich dla ame
rykańskiego wezwania do walki z terroryzmem.
Udział w koalicji antyterrorystycznej usprawiedliwia
w tych krajach przypadki łamania praw człowieka
i dławienia swobód obywatelskich, osłabia ewentu
alne potępienie ze strony organizacji broniących
praw człowieka i wzmacnia pozycję przywódców tych
państw na arenie międzynarodowej i wewnętrznej.
Osobnym czynnikiem jest dążenie państw W N P
do wyrwania się z orbity wpływów Rosji. Doskonałą
ilustracją spoza kontekstu środkowoazjatyckiego jest
Gruzja, która ostatnio zawarła porozumienie z USA
w sprawie obecności na terytorium gruzińskim ame
rykańskich żołnierzy. Mieliby oni przeprowadzać
szkolenia sił gruzińskich, przygotowując je do walki
z oddziałami terrorystycznymi al Kaidy, przebywa
jącymi na terytorium Gruzji w Wąwozie Pankińskim.
Należy się spodziewać, że USA zastosuje także w tym
wypadku tak zwany model filipiński: obecność woj
skowych specjalistów-szkoleniowców będzie w rzeczy
wistości pretekstem do włączenia amerykańskich ko
mandosów do bezpośrednich walk z terrorystami,
a następnie stopniowego wciągania Gruzji w sferę
wpływów amerykańskich.
Prezydent Eduard Szewardnadze wspiera tę akc
ję, gdyż widzi w niej szansę na odzyskanie przy oka
zji spornej Abchazji, którą utracił w 1993 roku
- był to najpoważniejszy uszczerbek w całej jego ka
rierze. Pomimo wcześniejszych zaprzeczeń samego
Szewardnadze domysły te potwierdził 28 lutego gru
ziński minister spraw wewnętrznych Mamuka Na-
chkebia w wywiadzie dla gruzińskiej telewizji: „Je
stem głęboko przekonany, że Abchazja utrzymuje
kontakty z al Kaidą. Pojawili się tam arabscy mu
zułmanie oraz obywatele niektórych krajów afrykań
skich". Tego samego dnia w wywiadzie dla prywat
nej stacji gruzińskiej Rustavi-2 sam Szewardnadze
starał się pomniejszyć znaczenie amerykańskich pla
nów, pośrednio ujawniając jednak rzeczywiste zamia
ry: „Gdybym twierdził, że Amerykanie bardzo pra
gną ustanowić tutaj stalą bazę wojskową, to nie do
końca miałbym rację". Na pytanie, czy przewiduje
wspólne operacje wojskowe z siłami amerykańskimi
w przyszłości, gruziński prezydent odpowiedział:
„Nie wykluczam takiej ewentualności, ale sądzę, że
nie będzie to konieczne".
Z punktu widzenia USA celem działań - określa
nych jako akcje antyterrorystyczne - jest nie tylko
ustanowienie przyszłej bazy wojskowej czy pragnie
nie stabilizacji i pokoju w regionie, ale także trud
ny problem wydobycia ropy naftowej ze złóż kaspij
skich i jej transportu. Ropa naftowa - palna i lepka
substancja - z równą łatwością zaognia sytuację w re
gionie, co spaja pozornie niespójne światopoglądy
i zantagonizowane strony. Tym łatwiej, gdy realiza
cji takich koncepcji sprzyja nowa idea: walki z ter
roryzmem, która ma tendencję do bycia odkrywaną
w miejscach o strategicznym znaczeniu dla gospoda
rek krajów rozwiniętych.
Jeszcze pod koniec lat 80. podejrzewano, że złoża
kaspijskie mogą przewyższać wszelkie ostrożne sza
cunki. Potwierdziły to ostatecznie próbne odwierty
przeprowadzone przez niezależne firmy zachodnie
w 1991 roku. Dodatkowo dzięki znacznemu postę
powi technologicznemu okazało się, że wydobycie
ropy z dotychczas znanych złóż, uważanych za nie
opłacalne, jest jak najbardziej rentowne. Podstawo
wą wartością złóż kaspijskich w oczach Ameryki od
początku była ich relatywna niezależność od Rosji
i krajów OPEC. Od upadku ZSRR koncerny amery
kańskie liczą na ogromne zyski z odwiertów w ta
kich krajach jak Azerbejdżan, Gruzja czy Turkme
nistan, choć w wyścigu tym wciąż przoduje Rosja,
czego najlepszym przykładem było otwarcie 6 sierp
nia 2001 roku rurociągu łączącego kazachski Ten-
giz z rosyjskim portem w Noworosyjsku. Z punktu
widzenia założeń strategicznych USA warunkiem ko
rzystania z tych złóż jest nie tylko ich niezależność
od OPEC i Rosji, ale także bezpieczeństwo gazo- i ro
pociągów. Poprowadzenie ich w linii prostej na przy
kład z Baku w Azerbejdżanie do Turcji natrafia na
naturalną etnopolityczną przeszkodę: Armenię i re-
sentymenty azersko-ormiańskie oraz ormiańsko-tu-
reckie. Stąd już w 1999 roku amerykańskie koncer
ny zaczęły opracowywać alternatywny rurociąg przez
Gruzję łączący Baku, Tibilisi i Ceyhan. Rysująca się
obecnie w ramach walki z al Kaidą możliwość zazna
czenia obecności USA w Gruzji otwiera wyjątkowe
perspektywy o charakterze bynajmniej niemilitar-
nym dla Amerykanów, a wyraźnie artykułowane pro
testy Rosji związane z planami wysłania amerykań
skich oddziałów do Gruzji nabierają zupełnie inne
go wymiaru.
Afgański honor
Na przeciwległym brzegu Morza Kaspijskiego roz
ciągają się złoża, których dostępność dla Ameryka
nów przestała być mrzonką po 27 października 1991
roku. Wówczas to ogłoszono niezależność Turkme
nistanu, mimo że sama idea niepodległości została
odrzucona w referendum przeprowadzonym w Turk-
meńskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej kil
ka miesięcy wcześniej. Wkrótce później, 8 grudnia
1991 roku, formalnie przestał istnieć ZSRR. Na czele
nowego państwa turkmeńskiego stanął Saparmurat
Nijazow, który jako „Turkmenbaszi" („Ojciec Turk
menów") realizuje do tej pory politykę tyleż nieza
leżną od Rosji, co autorytarną, a w dążeniu do po
szukiwania sojuszników przez lata współpracował
z reżimem talibów, choć nigdy ich oficjalnie nie
uznał. Turkmenistan czerpał korzyści, sprzedając ta-
lihom broń i tolerując na swoim terytorium prze
myt narkotyków z Afganistanu. Od początku w inte
resie Turkmenistanu, który pragnął eksportować ro
pę niezależnie od Rosji, leżały dobre stosunki z ja
kąkolwiek władzą panującą nad całym Afganistanem.
To nie przypadek, że decyzję o finansowym popar
ciu dla medres talibów, które zaczęły gwałtownie się
rozwijać w zachodnim Pakistanie, graniczącym z Af
ganistanem od 1992 roku, Amerykanie podjęli wła
śnie wówczas, pod sam koniec 1991 roku. W tym
świetle staje się jasne, dlaczego Amerykanie podjęli
tak nieobliczalną w skutkach decyzję, by w konflik
cie afgańskim postawić w latach 90. na talibów jako
siłę „neutralną", to jest wolną od sympatii rosyjskich,
jak to miało miejsce w przypadku Sojuszu Północ
nego związanego z Ahmadem Szahem Massudem czy
oddziałów uzbeckich związanych z Ahdulem Raszi-
dem Dostumem, oraz pozbawioną akcentów anty-
amerykańskich, czego przykładem był Golbuddin
łlekmatjar. Amerykanie wiązali z talibami nadzie
je, że ci doprowadzą do stabilizacji w kraju targa
nym nierozstrzygalną wojną domową po wyjściu zeń
ostatnich oddziałów radzieckich 15 kwietnia 1989
roku, a w rezultacie możliwym stanie się projekt ru
rociągu turkmeńskiego. Takie plany leżały na sercu
także władzom cywilnym Pakistanu, które od począ
tku popierały podpisanie kontraktu na budowę ru
rociągu łączącego kaspijskie złoża w Turkmenistanie
z pakistańskim portem Karaczi nad Oceanem Indyj
skim. Na początku października 1996 roku, w nie
spełna tydzień po tym, jak 27 września oddziały ta
libów - w towarzystwie 2000 regularnych żołnierzy
armii pakistańskiej - wkroczyły do centrum Kabu
lu, podpisano wstępne porozumienie obejmujące ta
libów, rząd Pakistanu oraz amerykańską firmę Uno
cal i saudyjską Deltę. Umowa przewidywała budowę
rurociągu, łączącego bezpośrednio złoża dauletabac-
kie w Turkmenistanie i pakistańską rafinerię w Múl
tame nad rzeką Indus - poprzez terytorium Afgani
stanu. Po dwóch latach tymczasowo odstąpiono od
tych planów, kiedy się okazało, że walki w Afgani
stanie nie ustały i nie utworzono rzeczywistego rzą
du. Unocal i Delta wycofały się z tego niepewnego
przedsięwzięcia w 1998 roku
1
.
Wiadomo, że obecnie prowadzone są zakulisowe
rozmowy z rządem Afganistanu na ten temat, a w wy
wiadzie udzielonym 22 stycznia bieżącego roku w ję
zyku dari (afgańskim dialekcie perskiego) dla afgań-
skiego tygodnika „Omaid Weekly" podczas swojej wi
zyty w USA tymczasowy premier Sajed llamid Ka-
rzaj wyraził się przychylnie o takich planach: „Je
szcze nie rozmawialiśmy o szczegółach takiego ro
po- i gazociągu. Ale skoro firmy amerykańskie są go-
1
O zagadnieniu „ropy kaspijskiej" szerzej pisałem w artykule „ Af-
gańskie domino", „Sprawy Polityczne" 6 / 1 2 , listopad - grudzień
2 0 0 1 , s. 9-25.
towe, by taki ropo- i gazociąg wybudować, to Afga
nistan może tylko na tym skorzystać, a my jesteśmy
gotowi wysłuchać skonkretyzowanych już propozy
cji". W ciągu najbliższego roku będziemy zapewne
świadkami przygotowań do realizacji tego projektu,
a jednym z elementów przygotowawczych jest w tej
chwili „Operacja Anakonda" - największa do tej po
ry amerykańska akcja wojskowa w Afganistanie
- w okolicach Szah-i-Kot na wschodzie i niedaleko
miasta Gardez na południu.
Katastrofalnym skutkiem światowej kampanii prze
ciwko terroryzmowi jest podejście do praw człowie
ka. Jaskrawym tego przykładem jest Tybet i Turkie
stan Wschodni (zachodnia prowincja Xinjiang)
- dwa obszary pod chińską okupacją, gdzie nagmin
nie dochodzi do drastycznego naruszania praw czło
wieka i procesu wyniszczania lokalnych kultur. Chiń
czycy skwapliwie wykorzystują ideę walki z terrory
zmem, niszcząc wszelkie przejawy społecznego nieza
dowolenia. Dążenie do zdominowania liczebnego
i kulturowego wszystkich mniejszości na terenie Chin
uzasadniane jest nie tylko obroną przed terroryzmem,
ale także potrzebą przestrzeni życiowej - Lebemraum.
Obywatele Tybetu i Ujgurzy zamieszkujący Turkie
stan Wschodni na każdym kroku napotykają przeszko
dy, by kultywować swoje tradycje i religię (odpowied
nio buddyzm i islam). Mają praktycznie odcięty do
stęp do urzędów, wymiaru sprawiedliwości czy lepiej
płatnych miejsc pracy, gdyż albo w ogóle nie znają
chińskiego, albo znają go w stopniu niewystarczają
cym. Z kolei ich języki narodowe, tybetański i ujgur-
ski z rodziny języków tureckich, nie są uznawane za
pełnoprawne: do niedawna nawet posługiwanie się pu
blicznie tym ostatnim było zakazane. Oba kraje oku
powane przez Chiny są stopniowo coraz bardziej za
ludniane przez ludność chińską, która dominuje w ad
ministracji i handlu. W Tybecie Chińczycy już stano
wią większość mieszkańców, a zgodnie z przewidywa
niami rządu w Pekinie w ciągu dwóch, trzech lat Chiń
czycy będą stanowili także ponad połowę ludności Tur
kiestanu Wschodniego (Xinjiang).
W sytuacji kiedy USA łamie prawa człowieka przy
okazji działań antyterrorystycznych, dużo trudniej
krytykować takie przypadki naruszeń w samych Chi
nach czy Rosji. Doskonale ilustruje to reakcja rosyj
skiego MSZ z dnia 7 marca bieżącego roku na do
roczny raport amerykańskiego Departamentu Sta
nu o prawach człowieka. Krytykuje się w nim dzia
łania armii rosyjskiej, która „przejawia w Czeczenii
bardzo mało szacunku dla podstawowych praw czło
wieka". Rosjanie natychmiast ripostowali, że ame
rykański Departament Stanu powinien zatroszczyć
się o przestrzeganie praw człowieka w samych Sta
nach Zjednoczonych, w tym o wciąż stosowaną karę
śmierci.
Afganistan miałby być wzorcowym obszarem, na
jakim prowadzona jest walka z terroryzmem. Moż
na by się zapytać: Z jakim dotychczas skutkiem?
Akcja amerykańska została potraktowana przez sa
mych Afgańczyków jako mniejsze zło od talibańskie-
go, ale bynajmniej nie było to rozwiązanie najlepsze
z wówczas dostępnych. Działania te prowadzone by
ły przy całkowitym braku zrozumienia specyfiki af-
gańskiej struktury społecznej i uwarunkowań kultu
rowych. W dużym skrócie - na tamtym terenie współ-
występują i zazębiają się trzy wykluczające się wza
jemnie porządki i systemy wartości: silny indywidu
alizm oparty na pojęciu honoru (nanga), zespół uni-
wersalistycznych zasad islamu oraz powinności wy
nikających z centralistycznie sprawowanej władzy
przez emira (po 1923 roku - przez króla). Wszystko
to zostało naruszone w trakcie amerykańskiej akcji
w Afganistanie.
Afgańczycy już przed laty zrozumieli, że władza
centralna nie musi być sprawowana przez króla
- może on zostać zastąpiony przez obieralny rząd.
Co istotne, nawet emir afgański - a tym bardziej pre
mier - był przede wszystkim koordynatorem dzia
łań politycznych j a k o równy swoim współobywa
telom i był powoływany na ten urząd w drodze wy
boru, na przykład przez Wielkie Zgromadzenie (Lo-
ja Dżirga).
Zasada ta została obecnie naruszona po
przez narzucenie osoby premiera rządu tymczaso
wego. Często - nawet w afgańskich środowiskach
emigracyjnych w USA, a zatem zdawałoby się pro-
amerykańskich - wytyka się obecnemu rządowi Ka-
rzaja „marionetkowość" i zbytnie podporządkowa
nie woli rządu USA. Pod adresem Karzaja padają
oskarżenia o jego czołobitność w stosunku do USA
i amerykańskich zasobów finansowych. Doskonałą
ilustrację może być tytuł artykułu redakcyjnego naj
bardziej wpływowego na świecie tygodnika afgańskie-
go „Omaid Weekly" z 18 lutego bieżącego roku: „Czy
David Ben-Gurion [pierwszy premier Izraela w la
tach 1948-53 i 1955-63 - P.B.] objąłby Hitlera [w ge
ście przebaczenia]?". W samym artykule czytamy, że
„wizyta [Karzaja w Pakistanie) w poważnym stopniu
nadwerężyła godność i prestiż heroicznego narodu
Afganistanu. (...)To międzynarodowa koalicja na cze
le ze Stanami Zjednoczonymi (...) - stosując metodę
marchewki i kija" zmusiła Karzaja do tego gestu,
„który splamił honor Afganistanu". Należy podkre
ślić, że niedawna bezprecedensowa wizyta Hamida Ka
rzaja w Pakistanie i jego spotkanie z generałem Mu-
sharrafem 8 lutego bieżącego roku miały jednak ogro
mne znaczenie dla normalizacji stosunków między
obu krajami i dla przyszłości całego regionu. Bez wąt
pienia należy z uznaniem spojrzeć na ten gest Karza
ja. Jednak atmosfera, w jakiej się wizyta odbywała, na
ciski zewnętrzne oraz skrajne opinie wyrażane wśród
samych Afgańczyków doskonale pokazują, jak ważną
rzeczą jest respektowanie w Afganistanie honoru, po
jęcia obcego w życiu politycznym Zachodu.
Uniwersalistyczne zasady islamu oraz wynikające
z nich poczucie dumy i godności muzułmanina - ko
lejny element określający mentalność dominującą
w społeczeństwie afgańskim - zostały poważnie na
ruszone przez powiązanie terroryzmu z islamem, co
będzie miało dużo poważniejsze reperkusje w całym
świecie islamskim w przyszłości. Temu wątkowi po
święcę osobne miejsce w dalszej części artykułu.
Być może najbardziej ucierpiał charakterystycz
ny element kultury afgańskiej, cechujący różne gru
py etniczne - nie tylko Pasztunów czy Tadżyków, ho
nor. Z pasztuńskiego pojęcia nanga - oznaczające
go nie tylko honor, ale także cześć, reputację, a po
nadto odwagę i ochronę - wynika poczucie silnej lo
jalności w stosunku do własnej grupy plemiennej lub
wioskowej, walka o nienaruszalność własnej (to jest
plemiennej) ziemi, nakaz obrony honoru i nietykal
ności kobiet czy prawo do dochodzenia krzywd i obo
wiązek pomszczenia śmierci współplemieńców. Po
jęcie honoru przenosiło się na sferę sacrum, do któ
rej należały między innymi takie atrybuty jak broda
i broń (miecz czy karabin). Tak gwałtowne siłowe roz
wiązanie zastosowane przez Amerykanów - bez moż
liwości negocjacji między lokalnymi przywódcami
różnych plemion tadżyckich i pasztuńskich - nie da
ło możliwości wyjścia z honorem licznym grupom
pasztuńskim, które z rozmaitych względów wspiera
ły wcześniej talibów, a z których zapatrywaniami na
leżało się liczyć - nawet jeśli nie akceptuje się ich
systemu wartości, gdyż stanowią one dużą część spo
łeczeństwa afgańskiego. Grupy te żyją obecnie w po
czuciu poniżenia i utraty honoru, co będzie rzuto
wało na proces normalizacji w przyszłości. Układ po
lityczny, do jakiego doprowadziła militarna akcja
amerykańska, niewątpliwie sprzyja interesom ame
rykańskim, ale niekoniecznie ma na celu dobro sa
mych Afgańczyków.
Gwałtowne zmiany doprowadziły także do sytua
cji, że władzę w różnych regionach przejęli w wielu
wypadkach dowódcy oddziałów, którzy nie dysponują
tradycyjną legitymizacją do sprawowania władzy.
Tym samym zostały naruszone tradycyjne struktury
społeczne, które nie zostały zastąpione nowymi war
tościami. W tę próżnię w porządku społecznym wdar
ła się anarchia. Do jesieni ubiegłego roku podróżo
wanie po Afganistanie było zasadniczo dość bezpiecz
ne i przypadki napadów były rzadkością: zarówno
na terenach kontrolowanych przez Zjednoczony
Front Ahmeda Szaha Massuda, jak i przez talibów.
Obecnie chaos i terror jest tak wszechobecny, że na
wet transporty humanitarne natrafiają na poważne
trudności: porywane zostają całe ciężarówki i sprzęt,
a personel zabijany.
22 grudnia 2001 roku dotychczasowy prezydent
Burhanuddin Rabbani oficjalnie przekazał władzę
rządowi Hamida Karzaja na okres przejściowy sze
ściu miesięcy i data ta ma wymiar symboliczny: po
raz pierwszy od ponad 20 lat Afganistan - wciąż uwi
kłany w waśnie i ogarnięty anarchią - ma jeden rząd,
choć tymczasowy. Niezaprzeczalnym sukcesem jest,
że do utworzenia takiego rządu tymczasowego do
szło, a reżim talibów został obalony.
Jeszcze przed datą objęcia władzy przez rząd Ka-
rzaja - jak się oblicza - w atakach lotnictwa amery
kańskiego zginęło więcej cywilów afgańskich niż
ofiar w Światowym Centrum Handlu w Nowym Jor
ku. W konwojach uchodźców afgańskich ginęły tak
że kobiety i dzieci, które żadną miarą nie mogły przy
pominać uzbrojonych, brodatych talibów. Do tej pory
dochodzą sygnały, że bezzałogowe samoloty Preda
tor strzelają do wieśniaków, wyróżniających się wzro
stem (Osama ben Laden ma mieć około 193-198 cen
tymetrów wzrostu). Jeden z takich przypadków miał
miejsce 4 lutego. Od amerykańskich bomb giną gru
py, które w oczach Amerykanów uchodzą za terro
rystów zgodnie ze znaną nam ze stanu wojennego
zasadą: „trzy osoby to już zgromadzenie": 24 sty
cznia zastrzelono 21 wieśniaków, 27 schwytano i cięż
ko pobito, by wypuścić ich po 16 dniach bez żad
nych przeprosin. Organizacje międzynarodowe oraz
rząd tymczasowy potwierdzają doniesienia, że byli
to wieśniacy niemający nic wspólnego z talibami. Mi
mo to sekretarz obrony USA generał Donald Rums
feld stwierdza, że „prawdopodobnie 85-90 proc.
[z naszych źródeł informacji] jest całkowicie wiary
godnych". Komentując liczne przypadki ciężkiego
pobicia zatrzymanych, zanim zostaną przesłuchani,
rzecznik rządu amerykańskiego Victoria Clarke po
wiedziała: „Nie mamy żadnych dowodów na to, że
takie przypadki pobicia miały miejsce" („Interna
tional Herald Tribune" z 3 lutego 2002). Moham
med Ibrahim, gubernator prowincji Chost, w której
jedno z takich zdarzeń miało miejsce, komentuje cy
towane wypowiedzi przedstawicieli administracji
amerykańskiej: „A z kim oni rozmawiali? Na pew
no nie ze mną. Nie rozmawiali z nikim z miejsco
wych. A ich wywiad praktycznie tu nie istnieje!".
Nawet jeśli byśmy założyli, że - mimo faktycznie
dość nikłego rozpoznania wywiadowczego w wielu
regionach Afganistanu - prawie dziewięćdziesięcio
procentowa wiarygodność źródeł, na jakie powołuje
się Rumsfeld, odpowiadałaby prawdzie, to wątpliwo
ści budzi pozostałe 10-15 proc. zabitych, którzy we
dług szacunków samego Rumsfelda giną niewinnie.
Za taką postawą rządu amerykańskiego kryje się lek
ceważenie dla innego narodu, a może wprost ukry
wany rasizm: wystarczy pomyśleć o tym, z jaką tro
ską podchodzi amerykański rząd wraz z mediami do
każdego amerykańskiego żołnierza poległego na zie
mi afgańskiej i jak bardzo stara się tę śmierć uspra
wiedliwić. Ile uwagi poświęcano zestrzeleniu dwu he
likopterów MH-47 Chinook i zabiciu dziewięciu ko
mandosów 4 marca na północ od miasta Gardez?
Stoi to w rażącej dysproporcji do sposobu podejścia
do cywilnych ofiar afgańskich, których możemy te
raz liczyć w tysiącach.
Moje zarzuty dają się potwierdzić wielorako. Po
każdej zrzuconej na Afganistan przez Amerykanów
bombie rozpryskowej (tak zwanej bombie klastero-
wej), która rozrzuca w promieniu kilkudziesięciu me
trów co najmniej kilkaset mniejszych - przypomi
nających wielkością i kształtem puszki po coca-coli
- zostaje 5-7 proc. niewypałów. Od łat organizacje
humanitarne domagają się wprowadzenia zakazu
produkcji i używania tego typu bomb, gdyż powo
dują one ogromne straty wśród ludności cywilnej.
Protesty napotykają na opór USA. Co więcej, używa
ne w Afganistanie mniejsze bomby - składniki bom
by klastrowej - miały ten sam kolor (żółty), co zrzu
ty z żywnością! Paczki żywnościowe były zrzucane
- w przerwach między nalotami - bez żadnego ro
zeznania i regularnie spadały również na obszary za
minowane, praktycznie niedostępne dla ludności cy
wilnej. Napisy na paczkach były nie w językach af
gańskich - w dari i paszto - lecz po angielsku, hisz
pańsku i francusku. Telewidz zachodni bez trudu
mógł zrozumieć ich przekaz. Rodzi się pytanie, na
ile tego typu akcje były prowadzone w interesie sa
mych Afgańczyków, którzy przeżywają klęskę głodu,
a na ile miały usprawiedliwiać działania wojskowe
w oczach zachodnich telewidzów. Choć trudno w to
uwierzyć, zrzuty humanitarne zawierały takie pro
dukty, jak masło orzechowe, pieczywo tostowe, T-shir-
ty czy dżinsy! Na pozór nieprzydatne i zbędne, ale
przygotowujące przyszły rynek zbytu.
Reasumując, akcja antyterrorystyczna doprowadzi
ła na razie do iluzorycznej stabilizacji politycznej,
która utrzymywana jest za pomocą siły zbrojnej, obec
ności komandosów i ogromnych funduszy pomoco
wych z zagranicy. Są to oczywiście działania abso
lutnie niezbędne w obecnej sytuacji, gdyż Afganistan
potrzebuje przede wszystkim żywności, pieniędzy, po
koju i edukacji. Temu ostatniemu elementowi nie
poświęca się wystarczającej uwagi, choć przywódcy
plemienni w rozmowach zgodnie podkreślają, że to
właśnie szkół Afganistan potrzebuje najbardziej. Pod
koniec stycznia tego roku przywódca lokalnej rady
samorządowej we wiosce Kamari 15 kilometrów od
Kabulu w rozmowie z przedstawicielami amerykań
skiej organizacji pomocowej US Agency for Interna
tional Development wyraził prostą zależność: „Jeste
śmy głodni. Ale to, czego nam najbardziej potrzeba,
to szkoła i edukacja. Nie ma demokracji, gdy ludzie
są analfabetami".
Cel najbardziej eksponowany w mediach - pojma
nie Osamy ben Ladena i mułły Mohammada Oma-
ra i postawienie ich przed sądem - nie został osiąg
nięty i zapewne nigdy nie zostanie: zbyt dużo ich
łączy ze służbami specjalnymi USA, a ich popular
ność rozwijała się na pożywce amerykańskich fun
duszy. Pojmano jednak licznych bojowników walczą
cych po stronie talibów i przewieziono ich do bazy
X-ray w Guantanamo na Kubie: skutych kajdanka
mi i związanych tak, że nie mogli się ruszyć, z pod
wiązanymi na stałe nocnikami, z zasłoniętymi gło
wami. Na miejscu w Guantanamo przetrzymywani
są w stalowych klatkach, bez dachu - przy zerowej
prywatności, nawet w momencie załatwiania potrzeb
fizjologicznych. Przeciwko takiemu traktowaniu pro
testowali nawet przedstawiciele rządu Tony'ego Bla
ira, najbliższego sojusznika Amerykanów. Żadne
względy bezpieczeństwa nie uzasadniają tak poniża
jącego traktowania ludzi, choćby byli naszymi wro
gami.
Określenie więźniów terminem „nielegalnych bo
jowników" (illegal combat) przez prezydenta Geo-
rge'a W. Busha było wybiegiem, by nie zastosować
się w tym wypadku do międzynarodowych konwen
cji, w tym konwencji genewskiej, które regulują spo
sób postępowania z j e ń c a m i oraz ich prawa. W ten
sposób Amerykanie nie dopuścili, by więźniowie by
li sądzeni jako jeńcy wojenni. Uniknięto też posta
wienia ich przed międzynarodowym trybunałem. Za
miast tego sądzeni będą przez amerykański sąd woj
skowy i pod dużym znakiem zapytania stoi, na ile
bezstronny będzie taki sąd.
Nie chcę w żaden sposób bronić ludzi, którzy do
puszczali się wstrząsających okrucieństw i mordów
na narodzie afgańskim, ofiarach aktów terroru
w USA. Nie ulega chyba wątpliwości, że nie może
też być żadnego usprawiedliwienia dla osób, które
systematycznie niszczyły bogatą cywilizację afgańską
oraz arcydzieła kultury światowej, takie jak posągi
Buddy w Bamijanie czy bezcenne zbiory muzealne
w Kabulu, Kandaharze czy Ghazni. Nie mogę się jed
nak zgodzić na to, by jeden kraj - z racji własnej
potęgi militarnej i mocarstwowej pozycji - sam miał
decydować o prawnym statusie jeńców czy naruszał
międzynarodowe konwencje regulujące ich prawa.
Ofiary terroru 11 września nie były wyłącznie oby
watelami USA, a koalicja antyterrorystyczna nie skła
da się z samych Amerykanów. W takiej sytuacji nie
widzę uzasadnienia, by tylko amerykański sąd woj
skowy decydował o winie lub niewinności jeńców.
Tak! Jeńców, gdyż wielu z pojmanych bojowników
nie było członkami al Kaidy, a walczyło jako żołnie
rze Islamskiego Emiratu Afganistanu, czyli państwa
talibów, więc nie można ich traktować jako terrory
stów. Bez względu na to, na jak barbarzyńskich za
sadach się opierał, rząd Islamskiego Emiratu Afga
nistanu był uznawany oficjalnie między innymi przez
Arabię Saudyjską, głównego sprzymierzeńca USA
w świecie arabskim, oraz przez Pakistan, sprzymie
rzeńca USA w ramach paktów wojskowych SEATO
i CENTO (pośrednio). Z przywódcami tego okrutne
go reżimu jeszcze w 1996 roku Amerykanie prowa
dzili oficjalne rozmowy na temat budowy rurocią
gu. Linię postępowania w takich wypadkach wyzna
cza trybunał norymberski czy obecnie - haski. Je
żeli mają obowiązywać międzynarodowe konwencje
i prawo międzynarodowe, to żaden kraj na świecie
nie ma prawa arbitralnie ograniczać zasięgu ich dzia
łania i dokonywać ich reinterpretacji czy stosować
wybiegi słowne, by prawo międzynarodowe omijać
poprzez tworzenie pojęć nieistniejących w prawie
międzynarodowym w stylu „nielegalnych bojowni
ków" jedynie po to, by wyłączyć jeńców spod jurys
dykcji międzynarodowej! Jaki sens ma międzynaro
dowa koalicja antyterrorystyczna, kiedy to jedna ze
stron przejmuje całkowicie inicjatywę w sprawach są
downiczych - a zatem w dziedzinie oceny prawnej
i moralnej czynów wroga? Czy wyłącznie po to, by
przerzucić część odpowiedzialności za akcje militar
ne na inne kraje, nie dając* im możliwości aktywne
go uczestnictwa w procesie oceny sytuacji? Jeżeli sens
ma mieć dyskurs o prawie międzynarodowym i o pra
wach człowieka, to ludzi - bez względu na ich czyny
- należy traktować zgodnie z zasadami określonymi
w Konwencji Praw Człowieka. Gdy mamy zwal
czać zło i terroryzm, niedopuszczalne jest stosowa
nie terroru i metod, które właśnie usiłujemy zwal
czyć. W przeciwnym razie mowa o walce z terrory
zmem w obronie podstawowych wartości staje się pu
stą retoryką, a lekcja zasad demokracji - demago
gią. Cywilizacja zobowiązuje do cywilizowanego po
stępowania, nawet w obliczu zagrożenia własnego
i własnych wartości. Zgodnie z zasadą wyłączonego
środka nie można jednocześnie bronić systemu war
tości i go łamać w jego obronie.
Tuż po atakach 11 września prezydent Bush oraz
burmistrz Nowego Jorku Ciuliani - choć nie tylko
oni - posługiwali się terminem „krucjaty przeciwko
terrorystom". Niezbyt fortunne było to sformułowa
nie, które jednoznacznie kojarzy się z okresem walk
na Ziemi Świętej w XI-XIII wieku. W odróżnieniu
od świadomości człowieka Zachodu, którego pamięć
stosuje charakterystyczny mechanizm psychologicz
ny spychania w zapomnienie zdarzeń dla nas przy
krych, w świecie arabskim wciąż przywołuje się okru
cieństwa Europejczyków-chrześeijan i ich barbarzyń
stwo. Jednym z najbardziej drastycznych przekładów
stanowi rok 1099, kiedy siły Rajmunda IV de Saint
Gilles, faktycznego przywódcy I Krucjaty, zostały
okrążone w Maarat al-Numan, obecnie niepozornym
miasteczku syryjskim po drodze z Aleppo do Hamy
(niesławnej z największej masakry za rządów Hafe-
za al-Asada). W liście do papieża jeden z uczestni
ków ówczesnej krucjaty pisał: „Potworny głód drę
czy [naszą] armię w Maaracie, zmuszając nas, byśmy
żywili się ciałami Saracenów". Inny kronikarz tam
obecny wyznaje: „W Maaracie nasze oddziały goto
wały dorosłych pogan żywcem w wielkich kotłach,
a dzieci nadziewano na pale i spożywano upieczone
na rożnie". Celowo cytuję tu jedynie relacje kroni
karzy chrześcijańskich, by uniknąć zarzutu stronni
czości. Krzyżowcy postrzegani są w świecie arabskim
do tej pory jako niepiśmienni barbarzyńcy, którzy
nie wzdragali się przed kanibalizmem i jedzeniem
psów; walczący z Arabami, którzy w owym czasie czy
tali filozofów greckich i przechowali pisma filozoficz
ne, by pożywić nimi umysły odrodzenia w Europie.
Irańskie reformy
Kolejne hasło rzucone przez George'a W. Busha w ra
mach międzynarodowej koalicji z terroryzmem to
„oś zła", powszechnie nasuwające skojarzenia z na
zistowską osią Berlin - Rzym - Tokio. Korea Pół
nocna, Iran i Irak wrzucone do jednego worka łą
czy tylko niechęć prezydenta Busha i mgliste, ko
miksowe rozeznanie rzeczywistej sytuacji w tych pań
stwach. Rozszerzenie tej listy między innymi o Ros
ję, Chiny, Syrię i Liban jako potencjalne cele ataku
nuklearnego w przecieku prasowym ujawnionym
9 marca w „Los Angeles Times" przekracza granice
zdrowego rozsądku.
Umieszczenie Korei Północnej na osi ataku anty
terrorystycznego nałożyło się na trwające od lat wy
siłki rządu w Seulu zmierzające do ocieplenia sto
sunków z Phenianem, w sytuacji kiedy coraz real
niejsza stawała się możliwość stopniowych przemian
w Korei Północnej. Władze w Seulu w sposób dość
ostrożny skrytykowały wypowiedź prezydenta Busha.
Wystarczy sobie przypomnieć zamieszki studenc
kie w Teheranie w 1999 roku oraz walkę między śro
dowiskiem fundamentalistów z ajatollahem Alim
Chamenei a umiarkowanie prodemokratycznym ru-
chem na czele z prezydentem Mohammedem Cha-
i . n i i i m .
by zrozumieć, jak wiele się w Iranie zmieni
ło na korzyść i jak wciąż krucha jest pozycja samego
Chatamiego i reformatorów. 11 lutego 2002 dziesiąt
ki tysięcy Irańczyków wzięły udział w ogromnej de
monstracji, protestując przeciwko umieszczeniu ich
kraju na „osi zła" i skandując „śmierć Ameryce".
Demonstracja, w której udział brał sam Chatami
i głosił, że „czas zastraszania nas przez USA już mi
nął", jako żywo przypominała podobne wiece z cza
sów rewolucji islamskiej sprzed 23 lat i czasów aja
tollaha Chomeiniego. Dzień później konserwatyw
ny ajatollah Ali Chamenei na innym wiecu przema
wiał: „Wzywam naród irański i irańskie siły zbroj
ne, by były w pełnej gotowości i przygotowały się na
każdą ewentualność". W retoryce patriotycznej w ob
liczu zagrożenia atakiem amerykańskim tych dwóch
przywódców, różniących się krańcowo i wyznających
diametralnie różne podejście do reform w kraju, na
gle znalazło wspólny język. Rozpoczęto mobilizację,
a pod broń powołuje się teraz nawet kobiety. Co wię
cej, w atmosferze zagrożenia i dyshonoru same ko
biety zgłaszają się do punktów poboru. Nieprzemy
ślane słowa przedstawicieli Waszyngtonu są tragicz
ne w skutkach dla przyszłych losów demokracji w Ira
nie. Ktokolwiek był w ciągu ostatnich lat w tym kra
ju i zna jego historię, nie mógł nie zauważyć, jak
bardzo - w porównaniu z rządami szacha Rezy Pah-
lawiego w latach 70. - wzrósł ogólny poziom wy
kształcenia w tym kraju, jak poprawiła się pozycja
kobiet w społeczeństwie i ich aktywność. W pierw
szych najbardziej fundamentalistycznych 10 latach
rewolucji islamskiej odsetek analfabetyzmu w Iranie
zmalał z 86 proc. w 1981 roku do 54 proc. w 1992
roku, liczba kobiet umiejących czytać i pisać wzro
sła z 35,5 proc. do ponad 67 proc, liczba studentek
zaś się potroiła. Wbrew obiegowej opinii na Zacho
dzie znacznie zwiększyła się liczba kobiet prawni
ków, sędzin, prokuratorów, zajmujących odpowie
dzialne stanowiska. Dążenie do samorealizacji za
wodowej i samodecydowania o sobie wśród kobiet
irańskich nabiera wciąż na sile. Oczywiście wciąż da
leko do standardów zachodnioeuropejskich, nie
mniej jednak ogólny pozytywny kierunek przemian
zachodzących w społeczeństwie irańskim jest wyraź
ny. Rozmowy na ulicach Isfahanu, Szirazu czy Te
heranu z Irańczykami i Irankami wskazują na
ogromny pęd społeczeństwa do przemian demokra
tycznych, w tym do równouprawnienia płci.
Amerykańskie oskarżenia Iranu o chronienie ter
rorystów al Kaidy i umieszczenie tego kraju po stro
nie „zła" pojawiły się w bardzo niefortunnym mo
mencie. Zmuszają reformatorów, takich jak prezy
dent Chatami, do zmobilizowania społeczeństwa
irańskiego w obliczu wojny. Hasła patriotyczne z za
sady odwołują się do wartości religijnych i tradycyj
nych. Siłą rzeczy stanowiska Chatamiego i Chame-
neiego stają się zbliżone. Co więcej, w takiej sytua
cji musi spadać w społeczeństwie poparcie dla idei
demokracji, której standardy wyznacza świat zachod
ni. Jak jeden z obserwatorów amerykańskich Ross
Peters, specjalista w dziedzinie praw człowieka, słusz
nie zauważył: „Bez nieustannej groźby interwencji
czy zbrojnej inwazji, Iran stopniowo będzie ewoluo
wał w stronę bardziej demokratycznego społeczeń
stwa w przewidywalnym czasie. Niestety USA wymu
sza teraz decyzję, kto będzie rządził Iranem w mo
mencie, gdy Iran będzie dysponował bronią nukle
arną. Czy będą to reformiści, wspierani przez młod
sze pokolenie? Czy może też nieuzasadnione oska
rżenia prezydenta Busha tchną tymczasem nowe ży
cie w retorykę zatwardziałych kleryków?" („Daily
Star" z 9 lutego 2002).
Absurdalność zarzutów, jakoby Iran wspierał al Ka-
idę, jest oczywista dla każdego, kto obserwuje wyda
rzenia na świecie. To przecież między innymi Iran
wspierał antytalibańską opozycję Ahmeda Szaha Mas-
suda i Zjednoczony Front walczący z talihami i al Ka-
idą. Transporty rosyjskiej broni dla Massuda, choć
nikłe, w pewnym stopniu odbywały się za pośrednic
twem Iranu, bez którego wsparcia w dniu ataku na
Światowe Centrum Handlu w Nowym Jorku być mo
że nie byłoby już żadnej opozycji w Afganistanie. To
Iran był w stanie wojny z talibami w 1998 roku, kie
dy po zdobyciu Mazar-i Szarif talibowie zamordowali
irańskich dyplomatów. Armia irańska stanęła na gra-
nicy z „Talibanistanem" po raz kolejny w 2001 roku
po masakrze Hazarów, szyitów zamieszkujących środ
kowy Afganistan, bliskich sercu Persów. Spotkanie Ah-
meda Szaha Massuda z generałem Raszidem Dostu-
mem i Ismaliem Khanem jesienią 2000 roku, które
było początkiem nowej koalicji antytalibańskiej, zwa
nej Zjednoczonym Frontem, miało wszak miejsce
w Maszhadzie w Iranie! Co więcej, samoloty amery
kańskie bombardujące cele talibów po 7 październi
ka 2001 roku korzystały z zaplecza logistycznego Ira
nu. To właśnie Irańczycy przez pierwsze tygodnie kam
panii antytalibańskiej stanowili trzon rozpoznania wy
wiadowczego, obok sił Zjednoczonego Frontu. Iran
przystał wówczas na tę nieoficjalną współpracę nie
tylko dlatego, że postrzegał terrorystów z al Kaidy i ta
libów za swoich arcywrogów, ale także dlatego, że w po
ważnym stopniu liczył na normalizację stosunków
z USA i zniesienie sankcji gospodarczych, które doty
kają zwykłych obywateli, a nie klerykałów-duchowych
przywódców narodu.
Pokłosiem słów George'a W. Busha jest zaostrze
nie stosunków między Wielką Brytanią a Iranem po
tym, jak 8 lutego Iran ostatecznie odmówił akredy
tacji nowemu ambasadorowi Wielkiej Brytanii Da-
vidowi Reddawayowi. David Reddaway pracował
w ambasadzie brytyjskiej w Teheranie w czasie re
wolucji islamskiej, a w 1990 roku pełnił tamże fun
kcję chargé d'affaires. Jego żona pochodzi z dyna
stycznej rodziny Kadżarów panującej w Persji w la
tach 1779-1924, co siłą rzeczy musiało budzić po
ważne obiekcje antymonarchistycznie nastawionych
polityków w Iranie. Do tego niektóre wypowiedzi
Reddawaya na tematy bliskowschodnie spowodowa
ły, że zaczęto go w Teheranie postrzegać jako „syjo
nistę wrogiego Iranowi". Na fali amerykańskiej wo
jennej retoryki „osi zła" brytyjski MSZ ogłosił, że
jeśli Iran nie przyjmie kandydatury Reddawaya, to
Wielka Brytania nie mianuje żadnego nowego am
basadora, a stosunki zostaną obniżone do rangi char
ge d'affairs.
Takie ultymatywne postawienie sprawy
w momencie, gdy Iran został ogłoszony elementem
„osi zła", musiało zostać odebrane jako prowokacja
i doprowadziło do konfliktu dyplomatycznego.
Przy obecnej retoryce amerykańskiej trudno po
tępiać amerykańskie akcje odwetowe na takie kraje
jak Iran czy Korea Północna, nie będąc posądzonym
0 skrajne opinie i popieranie reżimów. Tu przejawia
się dodatkowy sens podziału świata na „tych, którzy
są z nami", i „tych, którzy są przeciwko nam".
Przykład Iranu doskonale ilustruje tendencje, ja
kie nasilają się w krajach muzułmańskich, a szcze
gólnie w krajach arabskich. Silnie odwzajemniana
niechęć muzułmanów do świata zachodniego jako
spadkobiercy chrześcijaństwa i kolebki ateizmu, ist
niejąca w formie uśpionej, nagle odżyła, potęgowa
na doniesieniami o przykładach zachodniego rasi
zmu i wrogości względem islamu. Wskazuje się - nie
stety słusznie - że w popularnych przekazach w za
chodnich mass mediach zlały się dwa pojęcia: islam
1
terroryzm. Przytacza się częste przypadki napa
dów na Arabów, pomimo że - jak się dowodzi - aż
80 proc. Arabów zamieszkujących USA to chrześci
janie. Prasa arabska przytacza przykłady, gdy mu
zułmańskim kobietom mieszkającym na Zachodzie
zdziera się - na zasadzie zaczepki na ulicy - z głowy
chustę. Takie i podobne relacje przekładają się bez
pośrednio na ambiwalentny stosunek do idei demo
kracji i praw człowieka, coraz częściej uznawanych
za specyficznie zachodni wykwit. Panuje powszechne
przekonanie, że na Zachodzie za deklaratywnym po
tępieniem terroryzmu i walką z terroryzmem kryją
się całkiem odmienne intencje. Antyislamska kru
cjata, w jaką miała się przemienić koalicja antyter
rorystyczna, prowadzi do radykalizacji postaw nie
tylko w krajach arabskich, ale także w Indonezji czy
Azji Środkowej. O tych oczywistych zagrożeniach
w państwach środkowoazjatyckich informował jesie
nią ubiegłego roku raport warszawskiego Ośrodka
Studiów Wschodnich: „obecna sytuacja sprzyja po
laryzacji postaw wśród samych muzułmanów oscy
lujących między potępieniem ataków i obawą przed
odwetem a pochwałą ataków i utwierdzeniem się
w słuszności działań radykalnych. Na obie postawy
wpływ ma antyislamska kampania medialna. Niebez
pieczeństwo takie jest oczywiście najsilniejsze w pun
ktach konfliktów i punktach zagrożonych fundamen-
talizmem, tym hardziej że znajdują, się w bezpośred
nim sąsiedztwie planowanych działań zbrojnych
(Afganistan, Czeczenia)".
Konflikt izraelsko-palestyński
Szalenie ważnym dla sytuacji na świecie zagadnieniem
jest konflikt izraelsko-palestyński. Izrael od początku
konfliktu określa! przedstawicieli Organizacji Wyzwo
lenia Palestyny terrorystami. I wciąż tak czyni w sto
sunku do ludności palestyńskiej, (idy 12 marca co
najmniej 150 czołgów i pojazdów opancerzonych oraz
20 tysięcy żołnierzy izraelskich zajęło prawie całą Ra-
mallah i pobliskie obozy dla uchodźców i gdy zginęło
31 Palestyńczyków, wywołało to zdecydowany protest
i potępienie Kofiego Annana, który do tej pory był aż
nadto wstrzemięźliwy w swych ocenach. Ariel Szaron
nieustannie podkreśla, że akcje odwetowe są wynikiem
ataków palestyńskich na cywilów. Czy zwykli uchodź
cy palestyńscy w obozach al-Amhari, el-Kadura i in
nych, których domy bezpardonowo przeszukują żoł
nierze izraelscy, którzy są łapani, aresztowani, tortu
rowani czy znakowani, a którzy w akcie bezsilności
rzucają kamieniami do uzbrojonych żołnierzy, są ter
rorystami? Prasa regularnie donosi o drastycznych
przypadkach postrzelenia kobiet ciężarnych w drodze
do szpitala czy dzieci rzucających kamieniami. Na
większości terytoriów okupowanych przez Izrael pa
lestyńskiej ludności cywilnej odcięto dopływ prądu
i wody, a codziennie docierają coraz hardziej bulwer
sujące wiadomości. 3 kwietnia bieżąeego roku został
ostrzelany sierociniec w Tulkarem, a w szpitalu zabi
to dziecko oraz pielęgniarkę. W nocy z 30 na 31 mar
ca, po tym, gdy wojska izraelskie zajęły kolejne tereny
Autonomii, a w Ramallah przejęły kontrolę nad pale
styńską telewizją, na ekranach telewizorów w Autono
mii Palestyńskiej pojawiła się ciągła transmisja filmów
pornograficznych! Informowały o tym agencje i zagra
niczne rozgłośnie. Przedstawiciel rządu izraelskiego sko
mentował te doniesienia lakonicznie: „Nic mi o tym
nie wiadomo". Czy w warunkach poniżenia do utrzy
mania jest nadal izraelskie domniemanie, że Palestyń
czycy wyssali terroryzm z mlekiem matki?
Mamy tu do czynienia z kolejnym przeobrażeniem
tego terminu, kiedy zostaje zatarte rozróżnienie mię
dzy ruchem oporu czy walką narodowowyzwoleńczą
a terroryzmem.
Mohammad Raad należy do najściślejszego kie
rownictwa Hezbollahu („Partii Boga"), obok sekre
tarza Generalnego Hezbollahu Hassa na Nasrallaha,
i (o jego głos pełni rolę wykładni polityki Hezbolla
hu. Jednocześnie jest deputowanym do Parlamentu
Libańskiego z ramienia tej partii. W rozmowie- 11
lutego bieżącego roku w Bejrucie postawiłem mu
następujące pytanie: ..Hezbollah jako partia ma swo
je przedstawicielstwo w parlamencie. Jednocześnie
administracja amerykańska i prezydent George W.
Bush określa Hezbollah jako organizację terrory
styczną. Jak pan - jako parlamentarzysta - odnosi
się do takich zarzutów?". Jego odpowiedź była zna
mienna: „Taka ocena jest wyjątkowo niesprawiedli
wa. Na pierwszy rzut oka trudno byłoby się tutaj
dopatrzyć jakiegokolwiek innego powodu takiej oce
ny, jak amerykańska ignorancja i nieznajomość te
go, czym jest Hezbollah. Jednak za takimi oskarże
niami kryją się cele polityczne. Amerykanie dosko
nale znają sytuację w regionie. Ich celem politycz
nym jest zmuszenie Hezbollahu do porzucenia wal
ki z okupacją izraelską. By Amerykanie mogli osiąg
nąć taki cel, muszą wpierw zmienić międzynarodo
we kryteria oceny tego, czym jest terroryzm. Dlate
go wprost oskarżamy Amerykanów o nieuprawnio
ne dążenie do zmiany kryteriów definiujących zja
wisko terroryzmu. Amerykanie dążą do utożsamie
nia zjawiska terroryzmu z prawowitym ruchem opo
ru. A przecież prawo ludzi żyjących pod okupacją
do walki przeciwko tej okupacji jest jak najbardziej
uprawnione. Mówi o tym przecież Karta ONZ! Prze
cież tylko ktoś prezentujący postawę pełną agresji
i uproszczeń może utożsamiać ruch oporu z terro
ryzmem, prawda? Prawo do walki o samostanowie
nie i do prowadzenia ruchu oporu uznali przecież
sami Amerykanie - wespół z krajami europejskimi
ratyfikując Kartę O N Z " . Bez tego kluczowego roz
różnienia między terroryzmem i walką narodowo
wyzwoleńczą należałoby przyznać rację hitlerowcom,
którzy takim terminem określali na przykład oddzia
ły AK.
Sprawą oczywistą jest jednocześnie, że obserwo
wana eskalacja działań palestyńskich zmierza mniej
czy bardziej bezpośrednio do likwidacji państwa ży
dowskiego. Takie też nastroje panują w wielu środo
wiskach na Bliskim Wschodzie. W tej samej rozmo
wie z Mohammadem Raadem zapytałem, w jakim
stopniu podziela on zdanie sekretarza generalnego
Hezbollahu Hassana Nasrallaha, który parokrotnie
wyrażał przekonanie, że ostatecznym celem Hezbol
lahu jest zniszczenie państwa Izrael. Deputowany He
zbollahu próbował uniknąć wiążącej odpowiedzi na
ten temat: „Nie są mi znane bezpośrednio takie
stwierdzenia Sajjeda Hassana". Po zacytowaniu prze
ze mnie między innymi fragmentu wywiadu Nasral
laha, udzielonego stacji ABC NEWS 20 październi
ka 2001 roku w rozmowie z Tedem Koppelem, Mo
hammad Raad przyznał: „Cóż, decyzja o stworzeniu
państwa izraelskiego została podjęta przez mocar
stwa zachodnie dużo wcześniej w sposób arbitralny,
bez jakichkolwiek konsultacji z mieszkańcami Pale
styny. Żydzi mieli pierwotnie możliwość osiedlenia
się na przykład w Ugandzie; były też plany, by stwo
rzyć im państwo w Kanadzie czy Australii. Przy
wsparciu mocarstw osiedlili się jednak w Palestynie,
co odbyło się kosztem mieszkańców Palestyny. Choć
nie jest to sprawą prostą, Żydzi powinni wrócić do
krajów, z jakich przybyli". - „Czy to znaczy, że pań
stwo Izrael nie ma prawa istnieć w miejscu, gdzie
istnieje obecnie?" - „ N i e " .
To lakoniczne „nie", jakie padło z ust parlamenta
rzysty arabskiego, odmawiające prawa do istnienia Ży
dom na Bliskim Wschodzie, jest jednym z dwóch bie
gunów - obok izraelskich akcji odwetowych - które
napięły spiralę przemocy do stanu, kiedy konflikt ten
zdaje się być nierozwiązywalny. Jego ofiarami padają
po obu stronach bezbronni ludzie i naruszane są pod
stawowe prawa człowieka - wartości, które wszyscy
powinniśmy uszanować. Obie strony stosują wobec sie
bie przemoc, uzasadniając ją terrorem ze strony prze
ciwnika. A przecież jedynym rozwiązaniem jest poko
jowe współistnienie dwóch suwerennych państw: Izra
ela i Palestyny. Problem w tym, że wraz z każdym kro
kiem Izraela i Palestyńczyków to rozwiązanie staje się
coraz mniej realne.
W postawie Ariela Szarona, który z jednej strony
podkreśla, że włącza się w międzynarodową kampa
nię przeciwko terroryzmowi, a z drugiej publicznie
wyraża żal, że w 1982 roku nie skorzystał z okazji,
by zabić Jasera Arafata, razi niespójność. Z jednej
strony władze izraelskie domagają się od Jasera Ara
fata, by podjął konkretne działania zmierzające do
zaprzestania fali terroru i aresztował osoby za akty
przemocy odpowiedzialne, a jednocześnie niszczy się
palestyńską infrastrukturę, w tym areszty, oraz siły
policyjne, które takie aresztowania mogłyby przepro
wadzić. Odmawia się też prowadzenia rozmów z Ara
fatem, osłabiając tym samym jego autorytet, a z dru
giej strony domaga, by się do niego odwołał i dopro
wadził do zawieszenia intifady.
Ta zawiła gra izraelsko-arabska w tak silnym stop
niu zdaje się nie mieć racjonalnych uzasadnień, że
przywódcy francuscy zaczęli nawet mówić o obsesyj
nej nienawiści Szarona do Arafata. Tę grę trzeba po
strzegać w kontekście amerykańskich przygotowań
do uderzenia na Irak, a jednym z jej celów jest wy
muszenie przyzwolenia krajów arabskich na antyi-
racką ofensywę. W dniach 27-28 marca zebrali się
w Bejrucie przedstawiciele krajów arabskich (choć
bez prezydenta Egiptu Hosni Mubaraka i króla Jor
danii Abdullaha). Na tę chwilę przygotowywali się
też Amerykanie: 20 marca powrócił do Waszyngto
nu wiceprezydent Dick Cheney po jedenastodnio-
wym objeździe Bliskiego Wschodu. Pokój w Palesty
nie miał być elementem przetargowym w negocja
cjach z państwami arabskimi, które w ten sposób
miały zostać skłonione do akceptacji ataku na re
żim Saddama Husajna. Arabską odpowiedzią była
podjęta przez następcę tronu księcia Abdullaha,
a wspierana przez Unię Europejską inicjatywa po
kojowa, będąca w rzeczywistości odnowieniem izra
elsko-palestyńskiego planu „ziemia za pokój". Trud
no jednak mówić o powodzeniu misji Cheneya. Pra
sa arabska doniosła, że władze Arabii Saudyjskiej
- starając się nie dopuścić do ewentualnego ataku
na Irak - przekazały Cheneyowi, że w razie ataku
na Irak nie udostępnią USA saudyjskiej bazy Prince
Sułtan Airbase. Choć nawet sojusznik USA, Turcja,
odmówiła Cheneyowi bezpośredniego zaangażowa
nia się w ewentualny atak, 22 marca media izrael
skie podały, że amerykański wiceprezydent zapewnił
Ariela Szarona, że „atak taki jest wciąż planowany,
przede wszystkim z uwagi na dobro Izraela". Szaron
przyjął to z zadowoleniem, oznajmił, że klęska Iraku
wywrze demoralizujący wpływ na Palestyńczyków
i zmusi ich do zakończenia intifady. Odrzucenie sau
dyjskiego planu pokojowego i otwarta wojna w Pale
stynie, jaką rozpęta! Szaron, gdy w Bejrucie obrado
wała Liga Arabska, wskazują, że celem Szarona -
0 czym mówi się od dawna, a czemu Szaron nigdy nie
zaprzeczył - jest całkowite usunięcie Palestyńczyków
1
powiększenie Izraela. Trudno utrzymać sąd, że Izrael
w ten sposób realizuje* prawo do obrony. Można już
mówić o terroryzmie państwowym o nieobliczalnych
skutkach. Dramatycznym wyrazem bezsilności była
wypowiedź Mahmuda Kalifa, rzecznika palestyńskie
go ministerstwa informaeji, z 3 kwietnia: „Jeśli Izrael
zabije Jasera Arafata, będzie to początek III wojny
światowej".
Gdy na konflikt palestyński nałoży się ponowne
otwarcie frontu w Iraku, będzie to miało nieobliczal
ne skutki dla całego świata.
Ofensywa taka mogłaby się już rozpocząć pod ko
niec maja, a przygrywką do niej mogą być renego
cjacje z rządem Saddama Husajna programu „ropa
za żywność", który wygasa w maju. Prawdopodol)-
nie Amerykanie będą dążyli do wprowadzenia do nie
go warunku ponownego zezwolenia na wjazd obser
watorom ONZ do Iraku i ich nieskrępowanej dzia
łalności oraz zmiany listy produktów dopuszczonych
do handlu w ramach tego programu, w tym wyklu
czenia z niego tych, które mogłyby mieć zastosowa
nie militarne. Skrajne warunki zaproponowane Ira
kowi doprowadzą zapewne do odrzucenia nowego
programu, co będzie pretekstem do rozpoczęcia ofen
sywy: w pierwszej kolejności kilkutygodniowych bom
bardowań. Kolejnym chronologicznie elementem tej
kampanii będzie dążenie do utworzenia także we
wnętrznego frontu opozycji, irackiej intifady, której
istotnym elementem mieliby być Kurdowie iraccy.
Działania te miałyby doprowadzić do objęcia wła
dzy przez irackiego „Hamida Karzaja", który mógł
by zgodzić się na utworzenie protektoratu kurdyj
skiego na wzór Kosowa w Jugosławii. Byłaby to ce
na za ezynny udział Kurdów w powstaniu. Trudno
znaleźć choćby jeden punkt, który przemawiałby na
korzyść reżimu Saddama Husajna, ale jeszcze trud
niej usprawiedliwić nowy konflikt na taką skalę. Oba
wia się go nawet Turcja z uwagi na potencjalne ode
rwanie od Iraku części kurdyjskiej, gdyż prowadzi
łoby to do walk o utworzenie wolnego Kurdystanu
i przeniesienia konfliktu na teren Turcji.
Dalszy wzrost nastrojów antyzaehodnich - a także
antydemokratycznych - w świecie muzułmańskim bę
dzie miał negatywny upływ na przemiany społeczne
na tych obszarach i może doprowadzić do obalenia rzą
dów właśnie w takich krajach jak Arabia Saudyjska
i zastąpienia ich reżimami skrajnie klerykalnymi.
Dwulicowość polityki amerykańskiej daje się wyja
śnić w kategoriach wewnętrznej polityki amerykańskiej,
a raczej jej brakiem. Na wątek ten od dłuższego czasu
zwracają uwagę Demokraci. Na początku lutego w wy
stąpieniu dla telewizji CNN Madeleine Albright, sekre
tarz stanu w administracji Billa Clintona, wprost sfor
mułowała zarzut, że obecna kampania antyterrorysty
czna to ucieczka George'a W. Busha przed problema
mi wewnętrznymi i groźbą recesji.
Po pierwsze brak konstruktywnych planów uzdro
wienia gospodarki administracja w Waszyngtonie
próbuje kompensować zaangażowaniem w politykę
zagraniczną, tam kierując uwagę całego społeczeń
stwa. Po drugie ratunkiem przed recesją staje się bez
precedensowy budżet zbrojeniowy w wysokości 2,13
biliona dolarów. Traktowany jest on jako koło zama
chowe całej gospodarki amerykańskiej, które w pier
wszej kolejności wesprze przemysł zbrojeniowy. Grą
wstępną jest jednostronne podniesienie ceł przez
USA na import stali, co łamie ustalenia prawne
o strefie wolnego handlu. W tej sprawie Unia Euro
pejska złożyła skargę 7 marca do Światowej Organi
zacji Handlu ( W T 0 ) .
Dodatkowym warunkiem jest utrzymywanie całego
społeczeństwa w poczuciu zagrożenia terrorem,
a sprzyjają temu regularnie pojawiające się kontrolo
wane „przecieki" do prasy o planowanym zamachu
terrorystycznym, który w rezultacie nigdy nie nastę
puje, a jego domniemani sprawcy nigdy nie zostają
ujęci. Temu między innymi - obok jednostronnej pre
zentacji zagadnień międzynarodowych w mediach
amerykańskich i niskiej znajomości geografii świata
- należy przypisać fakt, że aż 70 proc. społeczeństwa
amerykańskiego popiera ewentualny atak na Irak.
Walce z tą śmiertelną chorobą cywilizacyjną, jaką
jest terroryzm, przyświeca nieuzasadnione przeko
nanie, że można wygrać, wykorzystując przewagę
technologiczną, oraz że sama wyższość technologicz
na oznacza wyższość cywilizacyjną. Nieraz historia
wykazywała, że ci, którzy dysponowali przewagą mi
litarną, nie reprezentowali wyższego systemu warto
ści. Nawet po zniszczeniu zasobów zbrojnych pozo
stają niezadowolone narody. Skoncentrowani na
technologii Amerykanie pomijają tak zwany czyn
nik ludzki. Przekonanie o własnej przewadze wywia
dowczej i technologicznej w 1979 roku doprowadzi
ło do tego, że w Teheranie aż 2000 osób związanych
z CIA nie zauważyło przygotowań do rewolucji islam
skiej, a przekonanie o doskonałym rozeznaniu w sy
tuacji dzięki tej przewadze nie uchroniło przed śmier
cią amerykańskiego ambasadora w Kabulu w 1979
roku i radziecką inwazją na Afganistan.
Walka ze zjawiskiem terroryzmu powinna sięgać
korzeni tego zjawiska, a nie „leczyć" jego sympto
my. 6 lutego bieżącego roku spędziłem południe
w Bkerke nieopodal Bejrutu, w rezydencji kardyna
ła Nasrallaha Butrosa Sfeiry. Kardynał Sfeir, patriar
cha maronitów - libańskich chrześcijan, jest posta
cią powszechnie szanowaną w Libanie zarówno przez
członków Kościołów chrześcijańskich, jak i wyzna
wców islamu. Jego ogromny autorytet moralny i du
chowy powoduje, że odgrywa on ogromną rolę na
scenie politycznej na Bliskim Wschodzie, a w jego
głos wsłuchują się politycy i działacze różnych ugru
powań, o czym świadczy choćby fakt, że w dniu, kie
dy kardynał Sfeir udzielił mi wywiadu, przyjął on
także delegację palestyńskiego Islamskiego Dżiha-
du. Utrzymuje on jednocześnie bliskie kontakty z Ja
nem Pawłem I I , którego portret wisi na głównym
miejscu w sali audiencyjnej. Na pytanie, co sądzi
o amerykańskiej kampanii przeciwko światowemu
terroryzmowi i uznaniu takich krajów jak Irak, Iran
czy Korea Północna za kraje wspierające terroryzm,
kardynał Nasrallah Sfeir odpowiedział: „Nikt nie po
piera terroryzmu! Jest to naturalne. Dlatego w inte
resie całego świata leży zwalczanie przyczyn terro
ryzmu. A korzeniem terroryzmu jest bieda. Rzesze
ludzi na całym świecie żyją w nędzy. Około 1,2 mi
liarda ludzi na ziemi nie ma co jeść. Taki stan rze
czy można - i należy - zmienić. Nie możemy tych
ludzi pozostawić w nędzy i mieć nadzieję, że zaak
ceptują swój los i nie będą się buntować".
Prawdziwą metodą walki z terroryzmem jest zmia
na układów ekonomicznych na świecie i stworzenie
możliwości nie tylko przeżycia, ale godnego życia
dla jednej czwartej ludzkości. Drugim niezbędnym
elementem jest edukacja. Edukacja zaś wymaga
uczciwości - dla wielu polityków być może pojęcia
abstrakcyjnego. Jednak jest niewyobrażalne, by da
ło się prowadzić walkę o prawa człowieka i demokra
cję, gdy samemu łamie się własne zasady.
W wielu krajach zachodnich, które szczycą się, że
są kolebką idei demokratycznych, wprowadzono usta
wy antyterrorystyczne, ograniczające swobody oby
watelskie i prawa człowieka. Obejmują one szczegól
ne uprawnienia służb specjalnych, w tym ułatwienia
w stosowaniu podsłuchu i inwigilacji, możliwość wy
dalenia z kraju emigrantów podejrzanych o współ
pracę z organizacjami terrorystycznymi na mocy taj
nej decyzji administracyjnej, to jest bez wyroku są
du, oraz możliwość dłuższego przetrzymywania
w areszcie osób podejrzanych o terroryzm. Wprowa
dzone szczegółowe kontrole na granicach według kry
terium etnicznego - w tym obowiązkowe kontrole
dla obywateli państw arabskich i muzułmańskich
- są posunięciem jawnie rasistowskim. Na to nakła
da się okresowy zakaz wjazdu do krajów zachodnich
dla obywateli krajów islamskich oraz ograniczenie
praw do azylu, inwigilacja środowisk studentów za-
granicznych i przeglądanie ich teczek, wydalanie
z Europy i USA niektórych duchownych muzułmań
skich. W Stanach Zjednoczonych środowiska akade
mickie są regularnie inwigilowane, a w bezpośred
nich rozmowach z wykładowcami niektórych ame
rykańskich uniwersytetów padają zawoalowane groź
by ze strony władz
2
.
Od lat było normą, że porozumiewanie się ze zna
jomymi w Chinach za pośrednictwem Internetu jest
utrudnione. Niekiedy mija tydzień od wysłania wia
domości pocztą elektroniczną, zanim dotrze ona do
adresata - tyle trwa ocenzurowanie listu elektronicz
nego. Czasem wiadomości nie docierają w ogóle. Ale
dziwi niepomiernie, że ogromny odsetek stron in
ternetowych poświęconych zagadnieniom blisko
wschodnim, arabskim czy szerzej: islamowi jest od
miesięcy niedostępny, mimo że nie prezentowały tre
ści terrorystycznych, a jedynie niezbyt przychylne ad
ministracji amerykańskiej. Były one dla socjologa,
religioznawcy czy orientalisty nieocenionym źródłem
informacji o procesach w społeczeństwach pozaeu
ropejskich i na temat tego, co dzieje w różnych śro
dowiskach na świecie.
Jednocześnie ofiarą oskarżeń padają niezależni
dziennikarze czy całe stacje telewizyjne, na przykład
Al-Dżazira, która dla świata arabskiego od lat stano
wiła doskonałą lekcję demokracji i tego, czym jest
wolność słowa. Jednocześnie władze amerykańskie
i koalicjanci nie ukrywają, że relacje dziennikarskie
z frontu afgańskiego nie są niezależne, a informacje
dopuszczane są wybiórczo. W ten sposób pod pozo
rami obrony demokracji i walki z terroryzmem na
kłada się społeczeństwom na całym świecie cenzu
rę. Zjawisko cenzury w krajach zachodnich istnieje
od dawna, choć była to cenzura dość szczególna:
ośrodki medialne zależne finansowo od własnej po
pularności oceniały wstępnie, jakie informacje ma
ją walor finansowy, a jakie mogą zaszkodzić ich wi
zerunkowi, także finansowo. Na to zjawisko „rynko-
2
Szerzej na temat zagrożeń piszę w ksigżce Afganistan: historia
- ludzie - polityka, Wydawnictwo Akademickie Dialog, Warszawa
2 0 0 1 , na s. 33-43.
wej cenzury" nakłada się „odgórne filtrowanie" prze
pływu informacji. Czy aby jest to najlepsza metoda,
by pokazywać obywatelom tak zwanego Trzeciego
Świata, na czym demokracja polega?!
Bliższa analiza działań, jakie podejmowano w osta
tnich miesiącach pod sztandarem walki z terrory
zmem, wskazuje, że obrona podstawowych wartości
jest na dalszym planie, a kampania antyterrorysty
czna jest w rzeczywistości pretekstem do uporząd
kowania własnego podwórka i jest cynicznie wyko
rzystywana nie tylko przez mocarstwa. Idea walki
z terroryzmem stała się usprawiedliwieniem dążeń
do realizacji własnych snów o potędze. Zaistniała sy
tuacja wskazuje, że to terroryści odnoszą zwycięstwo.
Gorzka to konstatacja.
Mam przyjaciół w Afryce, w Chinach, Afganista
nie i krajach arabskich i nie chcę się znaleźć w sy
tuacji, kiedy nagle stanę się w ich oczach reprezen
tantem wrogiego, imperialnego, neokolonialnego
paktu „antyterrorystycznego". Nie odpowiada mi wi
zja świata podzielonego według nowych kryteriów.
Raz w takiej rzeczywistości żyłem. Z przykrością
stwierdzam, że nieprzemyślana i fundamentalistycz-
na polityka Stanów Zjednoczonych, będąca realizacją
myślenia bipolarnego dzielącego świat na „my - oni"
- zgodnie z mottem „Albo jesteście z nami, albo prze
ciwko nam" - prowadzi świat do globalnego kon
fliktu. Nie ulega wątpliwości, że terroryzm jest śmier
telną groźbą dla ludzkości. Ale nie tylko dlatego, że
obiektem ataku terrorystycznego może stać się każ
dy z nas, każdy mieszkaniec globu, ale także dlate
go, że terroryzm stał się pretekstem do działań na
arenie międzynarodowej i wewnętrznej, które stano
wią groźbę dla praw człowieka i pokoju na świecie.
A jej ofiarą - po zabiciu wszystkich terrorystów
- będzie globalna wioska... Policyjna. H
P i o t r Balcerowicz - orientalista. Pracuje w Insty
tucie Orientalistyki UW. Ostatnio opublikował
ksiqżkę Afgan/stan,
historia - ludzie - polityka.