FRONT TERRORU PRZECIWKO TERRORYZMOWI

background image

Piotr Balcerowicz

Front terroru przeciwko

terroryzmowi

B l i ż s z a a n a l i z a działań, jakie p o d e j m o w a n o w osta­

tnich miesiącach pod s z t a n d ^ R B t t ł * w a l k i z t e r r o r y ­

z m e m , w s k a z u j e , ź e o b r o n a p o d s t a w o w y c h w a r t o ­

ści jest na d a l s z y m p l a n i e ^ i ' k a m p a n i a a n t y t e r r o r y ­

styczna jest w rzeczywistości p r e t e k s t e m do uporząd­

k o w a n i a w ł a s n e g o p o d w ó r k a . Idea w a l k i z t e r r o r y ­

z m e m stała się u s p r a w i e d l i w i e n i e m d q ż e ń do reali­

zacji w ł a s n y c h s n ó w o potędze. Z a i s t n i a ł a sytuacja

I

1

w s k a z u j e , że to terroryści odnoszq z w y c i ę s t w o . Gorz­

ka to konstatacja.

R

zadko świat bywa tak zgodny i zjednoczo­
ny - można było pomyśleć - gdy po

11 września 2001 roku w unisono roz­

brzmiewały głosy potępienia ataku terro­

rystycznego na Światowe Centrum Handlu, łącząc
tak odległych od siebie przywódców, jak George W.

Bush i Władimir Putin, prezydent Paki.stanu gene­
rał Pervez Musharraf i indyjski premier Atal Beha-

ri Vajpayee, papież Jan Paweł II i ajatollah Ali Cha-

menei, Jaser Arafat i Ariel Szaron.

Mohamad Nokkari, naczelnik Urzędu do spraw

Dekretów (Dar-Al-Fatwa), najważniejszej instytucji

dla muzułmanów-sunnitów, rozpoczął rozmowę ze

mną - w Bejrucie w połowie lutego bieżącego roku

- od deklaracji złożonej w imieniu swoim i Wielkie­

go Muftiego, zwierzchnika sunnitów w Libanie:

„Zdecydowanie potępiamy zjawisko terroryzmu
i opowiadamy się za muzułmańsko-chrześcijańskim

zbliżeniem". W tym samym czasie izraelski minister
spraw zagranicznych Szimon Peres powtórzył do
dziennikarzy po raz kolejny jak mantrę: „Zawsze pod­
kreślałem, że powinniśmy się skoncentrować na wal­
ce z terrorem" (10 lutego, za libańskim „Daily Star"),

a palestyńska organizacja Al Fatah ponownie potę­

piła „terroryzm państwowy" w wydaniu izraelskich

sił okupacyjnych.

Nośność hasła „walki z terroryzmem" dowodzi, że

protagoniści, posługując się nim w mediach, opisu­

ją odmienne zjawiska i stosują to pojęcie do różnych

kontekstów, a międzynarodowa koalicja do walki ze

„światowym terroryzmem" opiera się na logicznym
błędzie ekwiwokacji: ruchy i ugrupowania, które
z różnych względów dążą do zmiany sytuacji w da­

nym regionie, podciągnięte zostają pod ten sam mia­
nownik jako organizacje terrorystyczne, destabilizu­

jące pokój. Tym samym usprawiedliwione stają się

wszelkie akcje zmierzające do zniszczenia tych ugru­
powań.

Sprawa czeczeńska

Amerykańskie wezwanie do walki ze światowym ter­

roryzmem szybko zostało podchwycone przez Ros­

ję, czego wyrazem była wypowiedź prezydenta Puti-

na z 19 września 2001 roku w Soczi podczas „robo­
czego" urlopu, kiedy wyraził gotowość do szerokiej
współpracy. Próbując uprzedzić obawy obserwato­
rów, że Rosja w ten sposób chce rozwiązać proble­

my kaukaskie, amerykański sekretarz stanu Colin
Powell podkreślił, że Rosja nie wiąże swojej współ­

pracy w ramach koalicji antyterrorystycznej z kwe­
stiami obrony przeciwrakietowej, rozszerzeniem

NATO czy problemem czeczeńskim. Takie zapew­
nienie ze strony sekretarza stanu USA mimochodem

wskazało - wbrew intencjom samego Powella - wła­
ściwe motywy stojące za rosyjską decyzją. Potwier­
dził to sam Putin 24 września, bezpośrednio wiążąc
kwestię czeczeńską z rosyjską zgodą na działania an­
tyterrorystyczne w Afganistanie: deklarując rosyjską

gotowość do współpracy wywiadowczej, prowadzenia
operacji ratowniczych i udostępnienia rosyjskiej
przestrzeni powietrznej dla transportów humanitar­
nych w ramach akcji antyterrorystycznych, prezydent

Putin ogłosił jednocześnie siedemdziesięciodwugo-

dzinne ultimatum dla partyzantów czeczeńskich,
przeznaczone na ich ujawnienie się i rozbrojenie.

background image

Porozumienie rosyjsko-amerykańskie znalazło bez­

pośredni wyraz w milczącym przyzwoleniu Zacho­
du na „antyterrorystyczne" operacje rosyjskie na

Kaukazie i w sposobie relacjonowania sytuacji cze­

czeńskiej w mediach: „bojownicy" czeczeńscy zostali
przemianowani na „terrorystów", tylko sporadycz­
nie „czeczeńskich separatystów". Nagle pojawiły się
liczne doniesienia, że po stronie Czeczenów walczą
Arabowie i partyzanci powiązani z al Kaidą. O tym,
że powiązania między al Kaidą a niektórymi Cze­
czenami istnieją, miałem okazję przekonać się na

własne oczy w lipcu i sierpniu 2001 roku, zwiedza­

jąc po stronie Zjednoczonego Frontu w Afganista­

nie obozy jenieckie, w których przebywali talibowie
i bojownicy al Kaidy, i mając okazję zamienić parę
zdań z dwoma Czeczeńcami, którzy walczyli po stro­
nie talibów. Nie jest to wystarczający powód do uo­

gólnień o terrorystycznym charakterze walk w Cze­
czenii, gdyż wówczas logika zmuszałaby nas także
do uznania następującego fałszywego wnioskowania
za prawomocne: „Skoro po stronie al Kaidy walczył
Amerykanin J. Walker, a w USA przebywali terrory­
ści, to USA są krajem wspierającym terroryzm".

Relacje prasowo-telewizyjne z natury cechuje

skłonność do uproszczeń. Problem suwerenności na­
rodu czeczeńskiego oraz kwestia notorycznego ła­
mania praw człowieka w Czeczenii zostały zdomino­
wane przez wątek terrorystów i islamskich funda­
mentalistów, którzy znajdują schronienie w takich
miejscach jak Czeczenia.

Postawa prezydenta Putina została natychmiast

podchwycona przez przywódców państw środkowo-
azjatyckich (w tym przez prezydenta Uzbekistanu Is-
lama Karimowa), którzy potwierdzili swą zgodę na
udostępnienie swoich baz i przestrzeni powietrznej
USA w ramach walki z terrorem. Ta gotowość do
współpracy w ramach światowej koalicji antyterro­

rystycznej osłabia ostrze krytyki pod adresem rzą­

dów państw środkowoazjatyckich, głównie Uzbeki­

stanu i Turkmenistanu, które nagminnie łamią pra­

wa człowieka, a hasła walki z terroryzmem i funda­

mentalizmem islamskim stosują od lat jako narzę­

dzie walki z opozycją polityczną. Rząd Uzbekistanu

przyznaje, że wyroki odbywa siedem tysięcy osób ska­
zanych za przekonania religijne, choć opozycja ko­
ryguje te dane: w przepełnionych aresztach przetrzy­
mywanych jest bez wyroku sądu ponad 100 tysięcy

osób, które są zastraszane i szantażowane, wobec któ­

rych stosuje się na porządku dziennym tortury i fa­

brykuje dowody. Podobnie w Turkmenistanie od lat
obowiązuje zakaz działalności partii i stowarzyszeń
odwołujących się do założeń islamu, a obecność ob­
cokrajowców jest ściśle kontrolowana. Pojęcie wol­
nej prasy stało się całkowitą fikcją nawet w kraju
uznawanym jeszcze do niedawna przez obserwato­

rów za quasi-oazę demokracji w Azji Środkowej,

w Kirgistanie. Finansowe wsparcie z zagranicy sta­
nowi podstawę do zamknięcia tytułu, a nowe akty
prawne, których celem jest przekształcenie postra-
dzieckiej ekonomii w gospodarkę rynkową i wpro­
wadzenie przekształceń własnościowych, wykorzysty­
wane są jako system kontrolowania mediów. W ten
sposób w ciągu ostatnich dwóch lat wyeliminowano
w Kirgistanie całkowicie zjawisko prasy niezależnej:
urynkowienie cen papieru rozprowadzanego przez
nadal jeszcze państwowe hurtownie (lub kontrolo­

wane przez oligarchów powiązanych z prezydentem
Akajewem) oraz kosztów druku we wciąż państwo­
wych drukarniach doprowadziło do zamknięcia
wszystkich niezależnych tytułów. Taki los spotkał

między innymi spółkę Osz Press wydającą ostatnią

niezależną gazetę w Kirgistanie: ubiegłej wiosny ga­
zeta zmuszona była ogłosić upadłość. Cena prasy nie­

zależnej w rezultacie trzykrotnie przewyższała cenę
gazet rządowych, a w tym samym czasie hurtownie

i drukarnie stosowały ogromne upusty (refundowa­
ne przez władze) dla prorządowych.

Prawdą jest, że istnienie organizacji odwołujących

się do idei islamu w Azji Środkowej w niektórych wy­
padkach faktycznie może stwarzać realne zagroże­
nie dla demokracji i stabilności tego obszaru w dal­
szej perspektywie. Rządy Tadżykistanu i Uzbekista­
nu uznały za organizację terrorystyczną Partię Oczy­
szczenia (Hizb ut-Tahrir), która w sposób klasyczny
ilustruje to zjawisko. Powstała w latach 50. w środo­
wisku uchodźców palestyńskich w Jordanii jako re-

background image

akcja na utworzenie państwa Izrael. Partia ta powo­

ływała się od początku na hasła odnowy społeczno-
państwowej w duchu islamu. Do Azji Środkowej (Uz­
bekistan) przywędrowała w połowie lat 90., by

w 1998 roku rozciągnąć swoją działalność na Tadży­

kistan, a jesienią 2001 roku - na Kirgistan. Według
nieoficjalnych danych w samym tylko tadżyckim mie­

ście Chodżencie ma ponad tysiąc aktywistów. Jak
wiele innych organizacji tego typu podejmuje prze­
de wszystkim działalność społeczną, filantropijną

i humanitarną: finansuje budowę szkół przymecze-
towych i druk książek (głównie religijnych), tworzy
kasy zapomogowo-pożyczkowe, organizuje system

opieki zdrowotnej, dystrybucję odzieży i żywności dla

najuboższych, wspiera domy dziecka oraz rodziny

zastępcze.

Wpisuje się w nurt panislamizmu: idei jednego

państwa wszystkich muzułmanów. „Program poli­
tycznej partii »Hizb ut-Tahrir«" wskazuje, że jej głów­

nym celem jest wprowadzenie na całym świecie kali­

fatu, i określa szczegółowo zasady religijno-prawne
takiego państwa. Rządy państw - zaliczony został tu

nawet Iran i Arabia Saudyjska - niestosujące się do
reguł religijnych szarijatu uznane zostały za państwa

grzeszne (dar al-kufr). Punkt 2, § 9.20 „Stosunki mię­

dzynarodowe" precyzuje: „Wszystkie pozostałe kra­

je świata [to jest nie wchodzące w skład kalifatu

- P.B.j na Wschodzie i Zachodzie uważa się za dar
al-kufr

[„świat grzeszny" - P.B.] i potencjalnie dar

al-harab [świat wojny]". Punkt 4 precyzuje: „ D o kra­

jów, z którymi nie zawieramy umów, należą mocar­

stwa kolonialne i imperialistyczne, takie jak USA,
Wielka Brytania i Francja oraz państwa, które oku­

pują ziemie muzułmańskie, takie jak Rosja. Te na­
rody znajdują się w stanie potencjalnej wiecznej woj­
ny (Kafir Harb-i Hukman) z kalifatem" [podkreśle­
nia oryginału].

Cele swoje Partia Odrodzenia realizuje w prakty­

ce, głosząc ideę bezwarunkowego wypełniania naka­

zów islamu (jihad-i fikr), a w dążeniu do przejęcia

władzy w krajach, w jakich podejmuje działalność,
dopuszcza także użycie przemocy, jeśli środki poko­

jowe okażą się niewystarczające. Należy jednak pod­

kreślić, że do tej pory partia ta nie podejmowała żad­
nych działań noszących znamiona działalności ter­
rorystycznej czy niezgodnej z prawem, poza rozpo­
wszechnianiem ulotek i literatury propagującej swoją

działalność.

Niezwykle istotne, acz nie zawsze łatwe, jest za­

tem odróżnienie organizacji potencjalnie groźnych

od stowarzyszeń religijnych podejmujących akcje hu­

manitarne. W większości finansowane są one

z trzech rodzajów źródeł zagranicznych. Iran wspie­

ra organizacje szyickie, podczas gdy na przykład Ara­

bia Saudyjska i Jemen finansują działalność ruchów
sunnickich, w tym wahabitów, którzy koncentrują
się na tworzeniu tradycyjnych ośrodków nauczania
przy meczetach. Odmienny typ wsparcia prezentu­

ją organizacje tureckie, które tworzą szkolnictwo na

poziomie średnim i wyższym o charakterze świec­
kim (wzorem są tu idee Atatiirka) oraz infrastruk­
turę (na przykład budowę dróg). Niezwykłą popu­
larnością cieszy się w Tadżykistanie (głównie w Pa­

mirze), północnym Afganistanie i południowym Kir-

gistanie zakrojona na szeroką skalę działalność Fun­

dacji Aga Khana, na której czele stoi Aga Khan, przy­
wódca ismailitów, nieortodoksyjnego odłamu szyi­
tów, odwołujących się do tradycji Ismaila, najstar­
szego syna piątego imama. Poprzez liczne córki-sto-
warzyszenia (na przykład Aga Khan Humanities Pro­

ject) fundacja ta od podstaw buduje drogi, szpitale,

szkoły, a w latach 1999-2000 niwelowała skutki klę­
ski głodu w Tadżykistanie. Największym obecnie

projektem jest Uniwersytet Azji Środkowej, budowa­
ny w Chorogu, miasteczku na granicy tadżycko-af-

gańskiej. Działalność Fundacji Aga Khana nie ogra­

nicza się do terenów historycznie związanych z isma-

ilii.mii. gdyż jedne z najlepszych - i bezpłatnych!

- szpitali na wschodnim wybrzeżu afrykańskim (na
przykład w Kenii i Tanzanii), o czym sam mogłem
się przekonać, powstały i są utrzymywane z fundu­
szy tej fundacji. Choć trudno zarzucić fundacji ja­
kąkolwiek działalność antypaństwową, władze środ-
kowoazjatyckie zapatrują się na jej poczynania nie­
ufnie, gdyż jej aktywność wiąże się budowaniem

postaw obywatelskich i wzrostem świadomości spo-

background image

łecznej, która może przekładać się na krytykę grup
sprawujących obecnie władzę.

W tak złożonym kontekśeie należy odczytywać

aprobatę władz państw środkowoazjatyckich dla ame­

rykańskiego wezwania do walki z terroryzmem.
Udział w koalicji antyterrorystycznej usprawiedliwia

w tych krajach przypadki łamania praw człowieka

i dławienia swobód obywatelskich, osłabia ewentu­

alne potępienie ze strony organizacji broniących
praw człowieka i wzmacnia pozycję przywódców tych
państw na arenie międzynarodowej i wewnętrznej.

Osobnym czynnikiem jest dążenie państw W N P

do wyrwania się z orbity wpływów Rosji. Doskonałą

ilustracją spoza kontekstu środkowoazjatyckiego jest

Gruzja, która ostatnio zawarła porozumienie z USA
w sprawie obecności na terytorium gruzińskim ame­

rykańskich żołnierzy. Mieliby oni przeprowadzać

szkolenia sił gruzińskich, przygotowując je do walki
z oddziałami terrorystycznymi al Kaidy, przebywa­

jącymi na terytorium Gruzji w Wąwozie Pankińskim.

Należy się spodziewać, że USA zastosuje także w tym

wypadku tak zwany model filipiński: obecność woj­
skowych specjalistów-szkoleniowców będzie w rzeczy­
wistości pretekstem do włączenia amerykańskich ko­

mandosów do bezpośrednich walk z terrorystami,

a następnie stopniowego wciągania Gruzji w sferę
wpływów amerykańskich.

Prezydent Eduard Szewardnadze wspiera tę akc­

ję, gdyż widzi w niej szansę na odzyskanie przy oka­

zji spornej Abchazji, którą utracił w 1993 roku
- był to najpoważniejszy uszczerbek w całej jego ka­

rierze. Pomimo wcześniejszych zaprzeczeń samego
Szewardnadze domysły te potwierdził 28 lutego gru­

ziński minister spraw wewnętrznych Mamuka Na-
chkebia w wywiadzie dla gruzińskiej telewizji: „Je­
stem głęboko przekonany, że Abchazja utrzymuje
kontakty z al Kaidą. Pojawili się tam arabscy mu­
zułmanie oraz obywatele niektórych krajów afrykań­
skich". Tego samego dnia w wywiadzie dla prywat­

nej stacji gruzińskiej Rustavi-2 sam Szewardnadze

starał się pomniejszyć znaczenie amerykańskich pla­

nów, pośrednio ujawniając jednak rzeczywiste zamia­
ry: „Gdybym twierdził, że Amerykanie bardzo pra­

gną ustanowić tutaj stalą bazę wojskową, to nie do

końca miałbym rację". Na pytanie, czy przewiduje

wspólne operacje wojskowe z siłami amerykańskimi
w przyszłości, gruziński prezydent odpowiedział:

„Nie wykluczam takiej ewentualności, ale sądzę, że
nie będzie to konieczne".

Z punktu widzenia USA celem działań - określa­

nych jako akcje antyterrorystyczne - jest nie tylko
ustanowienie przyszłej bazy wojskowej czy pragnie­
nie stabilizacji i pokoju w regionie, ale także trud­
ny problem wydobycia ropy naftowej ze złóż kaspij­
skich i jej transportu. Ropa naftowa - palna i lepka

substancja - z równą łatwością zaognia sytuację w re­
gionie, co spaja pozornie niespójne światopoglądy

i zantagonizowane strony. Tym łatwiej, gdy realiza­
cji takich koncepcji sprzyja nowa idea: walki z ter­
roryzmem, która ma tendencję do bycia odkrywaną
w miejscach o strategicznym znaczeniu dla gospoda­

rek krajów rozwiniętych.

Jeszcze pod koniec lat 80. podejrzewano, że złoża

kaspijskie mogą przewyższać wszelkie ostrożne sza­
cunki. Potwierdziły to ostatecznie próbne odwierty
przeprowadzone przez niezależne firmy zachodnie
w 1991 roku. Dodatkowo dzięki znacznemu postę­
powi technologicznemu okazało się, że wydobycie
ropy z dotychczas znanych złóż, uważanych za nie­
opłacalne, jest jak najbardziej rentowne. Podstawo­
wą wartością złóż kaspijskich w oczach Ameryki od
początku była ich relatywna niezależność od Rosji

i krajów OPEC. Od upadku ZSRR koncerny amery­
kańskie liczą na ogromne zyski z odwiertów w ta­
kich krajach jak Azerbejdżan, Gruzja czy Turkme­
nistan, choć w wyścigu tym wciąż przoduje Rosja,

czego najlepszym przykładem było otwarcie 6 sierp­

nia 2001 roku rurociągu łączącego kazachski Ten-

giz z rosyjskim portem w Noworosyjsku. Z punktu
widzenia założeń strategicznych USA warunkiem ko­
rzystania z tych złóż jest nie tylko ich niezależność
od OPEC i Rosji, ale także bezpieczeństwo gazo- i ro­
pociągów. Poprowadzenie ich w linii prostej na przy­
kład z Baku w Azerbejdżanie do Turcji natrafia na
naturalną etnopolityczną przeszkodę: Armenię i re-
sentymenty azersko-ormiańskie oraz ormiańsko-tu-

background image

reckie. Stąd już w 1999 roku amerykańskie koncer­
ny zaczęły opracowywać alternatywny rurociąg przez

Gruzję łączący Baku, Tibilisi i Ceyhan. Rysująca się
obecnie w ramach walki z al Kaidą możliwość zazna­
czenia obecności USA w Gruzji otwiera wyjątkowe
perspektywy o charakterze bynajmniej niemilitar-

nym dla Amerykanów, a wyraźnie artykułowane pro­

testy Rosji związane z planami wysłania amerykań­
skich oddziałów do Gruzji nabierają zupełnie inne­

go wymiaru.

Afgański honor

Na przeciwległym brzegu Morza Kaspijskiego roz­

ciągają się złoża, których dostępność dla Ameryka­
nów przestała być mrzonką po 27 października 1991

roku. Wówczas to ogłoszono niezależność Turkme­

nistanu, mimo że sama idea niepodległości została
odrzucona w referendum przeprowadzonym w Turk-
meńskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej kil­
ka miesięcy wcześniej. Wkrótce później, 8 grudnia

1991 roku, formalnie przestał istnieć ZSRR. Na czele

nowego państwa turkmeńskiego stanął Saparmurat

Nijazow, który jako „Turkmenbaszi" („Ojciec Turk­

menów") realizuje do tej pory politykę tyleż nieza­
leżną od Rosji, co autorytarną, a w dążeniu do po­
szukiwania sojuszników przez lata współpracował
z reżimem talibów, choć nigdy ich oficjalnie nie
uznał. Turkmenistan czerpał korzyści, sprzedając ta-
lihom broń i tolerując na swoim terytorium prze­
myt narkotyków z Afganistanu. Od początku w inte­
resie Turkmenistanu, który pragnął eksportować ro­
pę niezależnie od Rosji, leżały dobre stosunki z ja­
kąkolwiek władzą panującą nad całym Afganistanem.

To nie przypadek, że decyzję o finansowym popar­
ciu dla medres talibów, które zaczęły gwałtownie się

rozwijać w zachodnim Pakistanie, graniczącym z Af­

ganistanem od 1992 roku, Amerykanie podjęli wła­
śnie wówczas, pod sam koniec 1991 roku. W tym
świetle staje się jasne, dlaczego Amerykanie podjęli

tak nieobliczalną w skutkach decyzję, by w konflik­

cie afgańskim postawić w latach 90. na talibów jako
siłę „neutralną", to jest wolną od sympatii rosyjskich,

jak to miało miejsce w przypadku Sojuszu Północ­

nego związanego z Ahmadem Szahem Massudem czy

oddziałów uzbeckich związanych z Ahdulem Raszi-
dem Dostumem, oraz pozbawioną akcentów anty-
amerykańskich, czego przykładem był Golbuddin

łlekmatjar. Amerykanie wiązali z talibami nadzie­

je, że ci doprowadzą do stabilizacji w kraju targa­

nym nierozstrzygalną wojną domową po wyjściu zeń

ostatnich oddziałów radzieckich 15 kwietnia 1989

roku, a w rezultacie możliwym stanie się projekt ru­

rociągu turkmeńskiego. Takie plany leżały na sercu
także władzom cywilnym Pakistanu, które od począ­
tku popierały podpisanie kontraktu na budowę ru­
rociągu łączącego kaspijskie złoża w Turkmenistanie
z pakistańskim portem Karaczi nad Oceanem Indyj­
skim. Na początku października 1996 roku, w nie­

spełna tydzień po tym, jak 27 września oddziały ta­

libów - w towarzystwie 2000 regularnych żołnierzy

armii pakistańskiej - wkroczyły do centrum Kabu­

lu, podpisano wstępne porozumienie obejmujące ta­
libów, rząd Pakistanu oraz amerykańską firmę Uno­

cal i saudyjską Deltę. Umowa przewidywała budowę

rurociągu, łączącego bezpośrednio złoża dauletabac-
kie w Turkmenistanie i pakistańską rafinerię w Múl­
tame nad rzeką Indus - poprzez terytorium Afgani­
stanu. Po dwóch latach tymczasowo odstąpiono od
tych planów, kiedy się okazało, że walki w Afgani­
stanie nie ustały i nie utworzono rzeczywistego rzą­

du. Unocal i Delta wycofały się z tego niepewnego

przedsięwzięcia w 1998 roku

1

.

Wiadomo, że obecnie prowadzone są zakulisowe

rozmowy z rządem Afganistanu na ten temat, a w wy­

wiadzie udzielonym 22 stycznia bieżącego roku w ję­

zyku dari (afgańskim dialekcie perskiego) dla afgań-

skiego tygodnika „Omaid Weekly" podczas swojej wi­
zyty w USA tymczasowy premier Sajed llamid Ka-

rzaj wyraził się przychylnie o takich planach: „Je­

szcze nie rozmawialiśmy o szczegółach takiego ro­

po- i gazociągu. Ale skoro firmy amerykańskie są go-

1

O zagadnieniu „ropy kaspijskiej" szerzej pisałem w artykule „ Af-

gańskie domino", „Sprawy Polityczne" 6 / 1 2 , listopad - grudzień
2 0 0 1 , s. 9-25.

background image

towe, by taki ropo- i gazociąg wybudować, to Afga­
nistan może tylko na tym skorzystać, a my jesteśmy

gotowi wysłuchać skonkretyzowanych już propozy­

cji". W ciągu najbliższego roku będziemy zapewne
świadkami przygotowań do realizacji tego projektu,
a jednym z elementów przygotowawczych jest w tej
chwili „Operacja Anakonda" - największa do tej po­

ry amerykańska akcja wojskowa w Afganistanie

- w okolicach Szah-i-Kot na wschodzie i niedaleko

miasta Gardez na południu.

Katastrofalnym skutkiem światowej kampanii prze­

ciwko terroryzmowi jest podejście do praw człowie­
ka. Jaskrawym tego przykładem jest Tybet i Turkie­
stan Wschodni (zachodnia prowincja Xinjiang)
- dwa obszary pod chińską okupacją, gdzie nagmin­
nie dochodzi do drastycznego naruszania praw czło­
wieka i procesu wyniszczania lokalnych kultur. Chiń­
czycy skwapliwie wykorzystują ideę walki z terrory­
zmem, niszcząc wszelkie przejawy społecznego nieza­
dowolenia. Dążenie do zdominowania liczebnego

i kulturowego wszystkich mniejszości na terenie Chin

uzasadniane jest nie tylko obroną przed terroryzmem,

ale także potrzebą przestrzeni życiowej - Lebemraum.
Obywatele Tybetu i Ujgurzy zamieszkujący Turkie­
stan Wschodni na każdym kroku napotykają przeszko­
dy, by kultywować swoje tradycje i religię (odpowied­

nio buddyzm i islam). Mają praktycznie odcięty do­

stęp do urzędów, wymiaru sprawiedliwości czy lepiej

płatnych miejsc pracy, gdyż albo w ogóle nie znają

chińskiego, albo znają go w stopniu niewystarczają­
cym. Z kolei ich języki narodowe, tybetański i ujgur-

ski z rodziny języków tureckich, nie są uznawane za
pełnoprawne: do niedawna nawet posługiwanie się pu­
blicznie tym ostatnim było zakazane. Oba kraje oku­
powane przez Chiny są stopniowo coraz bardziej za­
ludniane przez ludność chińską, która dominuje w ad­

ministracji i handlu. W Tybecie Chińczycy już stano­

wią większość mieszkańców, a zgodnie z przewidywa­

niami rządu w Pekinie w ciągu dwóch, trzech lat Chiń­
czycy będą stanowili także ponad połowę ludności Tur­
kiestanu Wschodniego (Xinjiang).

W sytuacji kiedy USA łamie prawa człowieka przy

okazji działań antyterrorystycznych, dużo trudniej

krytykować takie przypadki naruszeń w samych Chi­

nach czy Rosji. Doskonale ilustruje to reakcja rosyj­

skiego MSZ z dnia 7 marca bieżącego roku na do­

roczny raport amerykańskiego Departamentu Sta­
nu o prawach człowieka. Krytykuje się w nim dzia­
łania armii rosyjskiej, która „przejawia w Czeczenii
bardzo mało szacunku dla podstawowych praw czło­

wieka". Rosjanie natychmiast ripostowali, że ame­

rykański Departament Stanu powinien zatroszczyć

się o przestrzeganie praw człowieka w samych Sta­

nach Zjednoczonych, w tym o wciąż stosowaną karę

śmierci.

Afganistan miałby być wzorcowym obszarem, na

jakim prowadzona jest walka z terroryzmem. Moż­

na by się zapytać: Z jakim dotychczas skutkiem?

Akcja amerykańska została potraktowana przez sa­

mych Afgańczyków jako mniejsze zło od talibańskie-
go, ale bynajmniej nie było to rozwiązanie najlepsze
z wówczas dostępnych. Działania te prowadzone by­
ły przy całkowitym braku zrozumienia specyfiki af-
gańskiej struktury społecznej i uwarunkowań kultu­

rowych. W dużym skrócie - na tamtym terenie współ-

występują i zazębiają się trzy wykluczające się wza­

jemnie porządki i systemy wartości: silny indywidu­

alizm oparty na pojęciu honoru (nanga), zespół uni-

wersalistycznych zasad islamu oraz powinności wy­

nikających z centralistycznie sprawowanej władzy

przez emira (po 1923 roku - przez króla). Wszystko
to zostało naruszone w trakcie amerykańskiej akcji
w Afganistanie.

Afgańczycy już przed laty zrozumieli, że władza

centralna nie musi być sprawowana przez króla
- może on zostać zastąpiony przez obieralny rząd.
Co istotne, nawet emir afgański - a tym bardziej pre­
mier - był przede wszystkim koordynatorem dzia­
łań politycznych j a k o równy swoim współobywa­

telom i był powoływany na ten urząd w drodze wy­

boru, na przykład przez Wielkie Zgromadzenie (Lo-

ja Dżirga).

Zasada ta została obecnie naruszona po­

przez narzucenie osoby premiera rządu tymczaso­
wego. Często - nawet w afgańskich środowiskach

emigracyjnych w USA, a zatem zdawałoby się pro-
amerykańskich - wytyka się obecnemu rządowi Ka-

background image

rzaja „marionetkowość" i zbytnie podporządkowa­
nie woli rządu USA. Pod adresem Karzaja padają

oskarżenia o jego czołobitność w stosunku do USA

i amerykańskich zasobów finansowych. Doskonałą
ilustrację może być tytuł artykułu redakcyjnego naj­
bardziej wpływowego na świecie tygodnika afgańskie-

go „Omaid Weekly" z 18 lutego bieżącego roku: „Czy

David Ben-Gurion [pierwszy premier Izraela w la­

tach 1948-53 i 1955-63 - P.B.] objąłby Hitlera [w ge­
ście przebaczenia]?". W samym artykule czytamy, że
„wizyta [Karzaja w Pakistanie) w poważnym stopniu

nadwerężyła godność i prestiż heroicznego narodu

Afganistanu. (...)To międzynarodowa koalicja na cze­
le ze Stanami Zjednoczonymi (...) - stosując metodę
marchewki i kija" zmusiła Karzaja do tego gestu,
„który splamił honor Afganistanu". Należy podkre­

ślić, że niedawna bezprecedensowa wizyta Hamida Ka­

rzaja w Pakistanie i jego spotkanie z generałem Mu-
sharrafem 8 lutego bieżącego roku miały jednak ogro­
mne znaczenie dla normalizacji stosunków między

obu krajami i dla przyszłości całego regionu. Bez wąt­

pienia należy z uznaniem spojrzeć na ten gest Karza­

ja. Jednak atmosfera, w jakiej się wizyta odbywała, na­

ciski zewnętrzne oraz skrajne opinie wyrażane wśród
samych Afgańczyków doskonale pokazują, jak ważną

rzeczą jest respektowanie w Afganistanie honoru, po­

jęcia obcego w życiu politycznym Zachodu.

Uniwersalistyczne zasady islamu oraz wynikające

z nich poczucie dumy i godności muzułmanina - ko­
lejny element określający mentalność dominującą
w społeczeństwie afgańskim - zostały poważnie na­
ruszone przez powiązanie terroryzmu z islamem, co
będzie miało dużo poważniejsze reperkusje w całym

świecie islamskim w przyszłości. Temu wątkowi po­
święcę osobne miejsce w dalszej części artykułu.

Być może najbardziej ucierpiał charakterystycz­

ny element kultury afgańskiej, cechujący różne gru­

py etniczne - nie tylko Pasztunów czy Tadżyków, ho­

nor. Z pasztuńskiego pojęcia nanga - oznaczające­

go nie tylko honor, ale także cześć, reputację, a po­

nadto odwagę i ochronę - wynika poczucie silnej lo­

jalności w stosunku do własnej grupy plemiennej lub

wioskowej, walka o nienaruszalność własnej (to jest

plemiennej) ziemi, nakaz obrony honoru i nietykal­

ności kobiet czy prawo do dochodzenia krzywd i obo­

wiązek pomszczenia śmierci współplemieńców. Po­

jęcie honoru przenosiło się na sferę sacrum, do któ­

rej należały między innymi takie atrybuty jak broda

i broń (miecz czy karabin). Tak gwałtowne siłowe roz­
wiązanie zastosowane przez Amerykanów - bez moż­
liwości negocjacji między lokalnymi przywódcami

różnych plemion tadżyckich i pasztuńskich - nie da­

ło możliwości wyjścia z honorem licznym grupom
pasztuńskim, które z rozmaitych względów wspiera­
ły wcześniej talibów, a z których zapatrywaniami na­
leżało się liczyć - nawet jeśli nie akceptuje się ich
systemu wartości, gdyż stanowią one dużą część spo­
łeczeństwa afgańskiego. Grupy te żyją obecnie w po­
czuciu poniżenia i utraty honoru, co będzie rzuto­

wało na proces normalizacji w przyszłości. Układ po­

lityczny, do jakiego doprowadziła militarna akcja
amerykańska, niewątpliwie sprzyja interesom ame­
rykańskim, ale niekoniecznie ma na celu dobro sa­
mych Afgańczyków.

Gwałtowne zmiany doprowadziły także do sytua­

cji, że władzę w różnych regionach przejęli w wielu

wypadkach dowódcy oddziałów, którzy nie dysponują

tradycyjną legitymizacją do sprawowania władzy.

Tym samym zostały naruszone tradycyjne struktury

społeczne, które nie zostały zastąpione nowymi war­
tościami. W tę próżnię w porządku społecznym wdar­
ła się anarchia. Do jesieni ubiegłego roku podróżo­

wanie po Afganistanie było zasadniczo dość bezpiecz­

ne i przypadki napadów były rzadkością: zarówno
na terenach kontrolowanych przez Zjednoczony
Front Ahmeda Szaha Massuda, jak i przez talibów.

Obecnie chaos i terror jest tak wszechobecny, że na­
wet transporty humanitarne natrafiają na poważne

trudności: porywane zostają całe ciężarówki i sprzęt,

a personel zabijany.

22 grudnia 2001 roku dotychczasowy prezydent

Burhanuddin Rabbani oficjalnie przekazał władzę
rządowi Hamida Karzaja na okres przejściowy sze­

ściu miesięcy i data ta ma wymiar symboliczny: po

raz pierwszy od ponad 20 lat Afganistan - wciąż uwi­
kłany w waśnie i ogarnięty anarchią - ma jeden rząd,

background image

choć tymczasowy. Niezaprzeczalnym sukcesem jest,

że do utworzenia takiego rządu tymczasowego do­
szło, a reżim talibów został obalony.

Jeszcze przed datą objęcia władzy przez rząd Ka-

rzaja - jak się oblicza - w atakach lotnictwa amery­

kańskiego zginęło więcej cywilów afgańskich niż
ofiar w Światowym Centrum Handlu w Nowym Jor­

ku. W konwojach uchodźców afgańskich ginęły tak­

że kobiety i dzieci, które żadną miarą nie mogły przy­

pominać uzbrojonych, brodatych talibów. Do tej pory

dochodzą sygnały, że bezzałogowe samoloty Preda­
tor strzelają do wieśniaków, wyróżniających się wzro­
stem (Osama ben Laden ma mieć około 193-198 cen­
tymetrów wzrostu). Jeden z takich przypadków miał
miejsce 4 lutego. Od amerykańskich bomb giną gru­
py, które w oczach Amerykanów uchodzą za terro­

rystów zgodnie ze znaną nam ze stanu wojennego

zasadą: „trzy osoby to już zgromadzenie": 24 sty­
cznia zastrzelono 21 wieśniaków, 27 schwytano i cięż­
ko pobito, by wypuścić ich po 16 dniach bez żad­

nych przeprosin. Organizacje międzynarodowe oraz
rząd tymczasowy potwierdzają doniesienia, że byli
to wieśniacy niemający nic wspólnego z talibami. Mi­
mo to sekretarz obrony USA generał Donald Rums­
feld stwierdza, że „prawdopodobnie 85-90 proc.
[z naszych źródeł informacji] jest całkowicie wiary­

godnych". Komentując liczne przypadki ciężkiego

pobicia zatrzymanych, zanim zostaną przesłuchani,
rzecznik rządu amerykańskiego Victoria Clarke po­

wiedziała: „Nie mamy żadnych dowodów na to, że
takie przypadki pobicia miały miejsce" („Interna­
tional Herald Tribune" z 3 lutego 2002). Moham­

med Ibrahim, gubernator prowincji Chost, w której

jedno z takich zdarzeń miało miejsce, komentuje cy­

towane wypowiedzi przedstawicieli administracji

amerykańskiej: „A z kim oni rozmawiali? Na pew­

no nie ze mną. Nie rozmawiali z nikim z miejsco­

wych. A ich wywiad praktycznie tu nie istnieje!".

Nawet jeśli byśmy założyli, że - mimo faktycznie

dość nikłego rozpoznania wywiadowczego w wielu

regionach Afganistanu - prawie dziewięćdziesięcio­
procentowa wiarygodność źródeł, na jakie powołuje

się Rumsfeld, odpowiadałaby prawdzie, to wątpliwo­

ści budzi pozostałe 10-15 proc. zabitych, którzy we­
dług szacunków samego Rumsfelda giną niewinnie.
Za taką postawą rządu amerykańskiego kryje się lek­
ceważenie dla innego narodu, a może wprost ukry­
wany rasizm: wystarczy pomyśleć o tym, z jaką tro­
ską podchodzi amerykański rząd wraz z mediami do
każdego amerykańskiego żołnierza poległego na zie­

mi afgańskiej i jak bardzo stara się tę śmierć uspra­

wiedliwić. Ile uwagi poświęcano zestrzeleniu dwu he­
likopterów MH-47 Chinook i zabiciu dziewięciu ko­

mandosów 4 marca na północ od miasta Gardez?

Stoi to w rażącej dysproporcji do sposobu podejścia
do cywilnych ofiar afgańskich, których możemy te­

raz liczyć w tysiącach.

Moje zarzuty dają się potwierdzić wielorako. Po

każdej zrzuconej na Afganistan przez Amerykanów
bombie rozpryskowej (tak zwanej bombie klastero-

wej), która rozrzuca w promieniu kilkudziesięciu me­

trów co najmniej kilkaset mniejszych - przypomi­
nających wielkością i kształtem puszki po coca-coli
- zostaje 5-7 proc. niewypałów. Od łat organizacje
humanitarne domagają się wprowadzenia zakazu
produkcji i używania tego typu bomb, gdyż powo­

dują one ogromne straty wśród ludności cywilnej.

Protesty napotykają na opór USA. Co więcej, używa­
ne w Afganistanie mniejsze bomby - składniki bom­
by klastrowej - miały ten sam kolor (żółty), co zrzu­
ty z żywnością! Paczki żywnościowe były zrzucane
- w przerwach między nalotami - bez żadnego ro­
zeznania i regularnie spadały również na obszary za­

minowane, praktycznie niedostępne dla ludności cy­

wilnej. Napisy na paczkach były nie w językach af­
gańskich - w dari i paszto - lecz po angielsku, hisz­
pańsku i francusku. Telewidz zachodni bez trudu
mógł zrozumieć ich przekaz. Rodzi się pytanie, na
ile tego typu akcje były prowadzone w interesie sa­
mych Afgańczyków, którzy przeżywają klęskę głodu,
a na ile miały usprawiedliwiać działania wojskowe

w oczach zachodnich telewidzów. Choć trudno w to

uwierzyć, zrzuty humanitarne zawierały takie pro­
dukty, jak masło orzechowe, pieczywo tostowe, T-shir-
ty czy dżinsy! Na pozór nieprzydatne i zbędne, ale
przygotowujące przyszły rynek zbytu.

background image

Reasumując, akcja antyterrorystyczna doprowadzi­

ła na razie do iluzorycznej stabilizacji politycznej,
która utrzymywana jest za pomocą siły zbrojnej, obec­
ności komandosów i ogromnych funduszy pomoco­

wych z zagranicy. Są to oczywiście działania abso­

lutnie niezbędne w obecnej sytuacji, gdyż Afganistan
potrzebuje przede wszystkim żywności, pieniędzy, po­
koju i edukacji. Temu ostatniemu elementowi nie
poświęca się wystarczającej uwagi, choć przywódcy
plemienni w rozmowach zgodnie podkreślają, że to

właśnie szkół Afganistan potrzebuje najbardziej. Pod

koniec stycznia tego roku przywódca lokalnej rady

samorządowej we wiosce Kamari 15 kilometrów od

Kabulu w rozmowie z przedstawicielami amerykań­

skiej organizacji pomocowej US Agency for Interna­

tional Development wyraził prostą zależność: „Jeste­

śmy głodni. Ale to, czego nam najbardziej potrzeba,
to szkoła i edukacja. Nie ma demokracji, gdy ludzie
są analfabetami".

Cel najbardziej eksponowany w mediach - pojma­

nie Osamy ben Ladena i mułły Mohammada Oma-
ra i postawienie ich przed sądem - nie został osiąg­
nięty i zapewne nigdy nie zostanie: zbyt dużo ich

łączy ze służbami specjalnymi USA, a ich popular­

ność rozwijała się na pożywce amerykańskich fun­

duszy. Pojmano jednak licznych bojowników walczą­
cych po stronie talibów i przewieziono ich do bazy
X-ray w Guantanamo na Kubie: skutych kajdanka­

mi i związanych tak, że nie mogli się ruszyć, z pod­

wiązanymi na stałe nocnikami, z zasłoniętymi gło­
wami. Na miejscu w Guantanamo przetrzymywani
są w stalowych klatkach, bez dachu - przy zerowej
prywatności, nawet w momencie załatwiania potrzeb

fizjologicznych. Przeciwko takiemu traktowaniu pro­

testowali nawet przedstawiciele rządu Tony'ego Bla­
ira, najbliższego sojusznika Amerykanów. Żadne
względy bezpieczeństwa nie uzasadniają tak poniża­

jącego traktowania ludzi, choćby byli naszymi wro­

gami.

Określenie więźniów terminem „nielegalnych bo­

jowników" (illegal combat) przez prezydenta Geo-

rge'a W. Busha było wybiegiem, by nie zastosować

się w tym wypadku do międzynarodowych konwen­

cji, w tym konwencji genewskiej, które regulują spo­
sób postępowania z j e ń c a m i oraz ich prawa. W ten
sposób Amerykanie nie dopuścili, by więźniowie by­
li sądzeni jako jeńcy wojenni. Uniknięto też posta­
wienia ich przed międzynarodowym trybunałem. Za­
miast tego sądzeni będą przez amerykański sąd woj­
skowy i pod dużym znakiem zapytania stoi, na ile
bezstronny będzie taki sąd.

Nie chcę w żaden sposób bronić ludzi, którzy do­

puszczali się wstrząsających okrucieństw i mordów

na narodzie afgańskim, ofiarach aktów terroru

w USA. Nie ulega chyba wątpliwości, że nie może

też być żadnego usprawiedliwienia dla osób, które

systematycznie niszczyły bogatą cywilizację afgańską
oraz arcydzieła kultury światowej, takie jak posągi

Buddy w Bamijanie czy bezcenne zbiory muzealne

w Kabulu, Kandaharze czy Ghazni. Nie mogę się jed­
nak zgodzić na to, by jeden kraj - z racji własnej
potęgi militarnej i mocarstwowej pozycji - sam miał
decydować o prawnym statusie jeńców czy naruszał
międzynarodowe konwencje regulujące ich prawa.
Ofiary terroru 11 września nie były wyłącznie oby­
watelami USA, a koalicja antyterrorystyczna nie skła­
da się z samych Amerykanów. W takiej sytuacji nie
widzę uzasadnienia, by tylko amerykański sąd woj­
skowy decydował o winie lub niewinności jeńców.

Tak! Jeńców, gdyż wielu z pojmanych bojowników

nie było członkami al Kaidy, a walczyło jako żołnie­
rze Islamskiego Emiratu Afganistanu, czyli państwa
talibów, więc nie można ich traktować jako terrory­

stów. Bez względu na to, na jak barbarzyńskich za­
sadach się opierał, rząd Islamskiego Emiratu Afga­

nistanu był uznawany oficjalnie między innymi przez

Arabię Saudyjską, głównego sprzymierzeńca USA
w świecie arabskim, oraz przez Pakistan, sprzymie­

rzeńca USA w ramach paktów wojskowych SEATO

i CENTO (pośrednio). Z przywódcami tego okrutne­

go reżimu jeszcze w 1996 roku Amerykanie prowa­

dzili oficjalne rozmowy na temat budowy rurocią­

gu. Linię postępowania w takich wypadkach wyzna­

cza trybunał norymberski czy obecnie - haski. Je­
żeli mają obowiązywać międzynarodowe konwencje

i prawo międzynarodowe, to żaden kraj na świecie

background image

nie ma prawa arbitralnie ograniczać zasięgu ich dzia­

łania i dokonywać ich reinterpretacji czy stosować
wybiegi słowne, by prawo międzynarodowe omijać

poprzez tworzenie pojęć nieistniejących w prawie
międzynarodowym w stylu „nielegalnych bojowni­
ków" jedynie po to, by wyłączyć jeńców spod jurys­

dykcji międzynarodowej! Jaki sens ma międzynaro­
dowa koalicja antyterrorystyczna, kiedy to jedna ze

stron przejmuje całkowicie inicjatywę w sprawach są­

downiczych - a zatem w dziedzinie oceny prawnej

i moralnej czynów wroga? Czy wyłącznie po to, by
przerzucić część odpowiedzialności za akcje militar­
ne na inne kraje, nie dając* im możliwości aktywne­

go uczestnictwa w procesie oceny sytuacji? Jeżeli sens

ma mieć dyskurs o prawie międzynarodowym i o pra­

wach człowieka, to ludzi - bez względu na ich czyny
- należy traktować zgodnie z zasadami określonymi
w Konwencji Praw Człowieka. Gdy mamy zwal­
czać zło i terroryzm, niedopuszczalne jest stosowa­
nie terroru i metod, które właśnie usiłujemy zwal­
czyć. W przeciwnym razie mowa o walce z terrory­
zmem w obronie podstawowych wartości staje się pu­
stą retoryką, a lekcja zasad demokracji - demago­
gią. Cywilizacja zobowiązuje do cywilizowanego po­
stępowania, nawet w obliczu zagrożenia własnego

i własnych wartości. Zgodnie z zasadą wyłączonego

środka nie można jednocześnie bronić systemu war­
tości i go łamać w jego obronie.

Tuż po atakach 11 września prezydent Bush oraz

burmistrz Nowego Jorku Ciuliani - choć nie tylko

oni - posługiwali się terminem „krucjaty przeciwko

terrorystom". Niezbyt fortunne było to sformułowa­
nie, które jednoznacznie kojarzy się z okresem walk
na Ziemi Świętej w XI-XIII wieku. W odróżnieniu
od świadomości człowieka Zachodu, którego pamięć
stosuje charakterystyczny mechanizm psychologicz­
ny spychania w zapomnienie zdarzeń dla nas przy­
krych, w świecie arabskim wciąż przywołuje się okru­
cieństwa Europejczyków-chrześeijan i ich barbarzyń­
stwo. Jednym z najbardziej drastycznych przekładów
stanowi rok 1099, kiedy siły Rajmunda IV de Saint
Gilles, faktycznego przywódcy I Krucjaty, zostały
okrążone w Maarat al-Numan, obecnie niepozornym

miasteczku syryjskim po drodze z Aleppo do Hamy

(niesławnej z największej masakry za rządów Hafe-

za al-Asada). W liście do papieża jeden z uczestni­
ków ówczesnej krucjaty pisał: „Potworny głód drę­
czy [naszą] armię w Maaracie, zmuszając nas, byśmy
żywili się ciałami Saracenów". Inny kronikarz tam
obecny wyznaje: „W Maaracie nasze oddziały goto­
wały dorosłych pogan żywcem w wielkich kotłach,
a dzieci nadziewano na pale i spożywano upieczone

na rożnie". Celowo cytuję tu jedynie relacje kroni­
karzy chrześcijańskich, by uniknąć zarzutu stronni­

czości. Krzyżowcy postrzegani są w świecie arabskim
do tej pory jako niepiśmienni barbarzyńcy, którzy

nie wzdragali się przed kanibalizmem i jedzeniem
psów; walczący z Arabami, którzy w owym czasie czy­
tali filozofów greckich i przechowali pisma filozoficz­
ne, by pożywić nimi umysły odrodzenia w Europie.

Irańskie reformy

Kolejne hasło rzucone przez George'a W. Busha w ra­

mach międzynarodowej koalicji z terroryzmem to
„oś zła", powszechnie nasuwające skojarzenia z na­
zistowską osią Berlin - Rzym - Tokio. Korea Pół­

nocna, Iran i Irak wrzucone do jednego worka łą­

czy tylko niechęć prezydenta Busha i mgliste, ko­

miksowe rozeznanie rzeczywistej sytuacji w tych pań­

stwach. Rozszerzenie tej listy między innymi o Ros­

ję, Chiny, Syrię i Liban jako potencjalne cele ataku

nuklearnego w przecieku prasowym ujawnionym
9 marca w „Los Angeles Times" przekracza granice
zdrowego rozsądku.

Umieszczenie Korei Północnej na osi ataku anty­

terrorystycznego nałożyło się na trwające od lat wy­
siłki rządu w Seulu zmierzające do ocieplenia sto­
sunków z Phenianem, w sytuacji kiedy coraz real­
niejsza stawała się możliwość stopniowych przemian

w Korei Północnej. Władze w Seulu w sposób dość
ostrożny skrytykowały wypowiedź prezydenta Busha.

Wystarczy sobie przypomnieć zamieszki studenc­

kie w Teheranie w 1999 roku oraz walkę między śro­

dowiskiem fundamentalistów z ajatollahem Alim

Chamenei a umiarkowanie prodemokratycznym ru-

background image

chem na czele z prezydentem Mohammedem Cha-

i . n i i i m .

by zrozumieć, jak wiele się w Iranie zmieni­

ło na korzyść i jak wciąż krucha jest pozycja samego

Chatamiego i reformatorów. 11 lutego 2002 dziesiąt­
ki tysięcy Irańczyków wzięły udział w ogromnej de­

monstracji, protestując przeciwko umieszczeniu ich
kraju na „osi zła" i skandując „śmierć Ameryce".
Demonstracja, w której udział brał sam Chatami

i głosił, że „czas zastraszania nas przez USA już mi­

nął", jako żywo przypominała podobne wiece z cza­

sów rewolucji islamskiej sprzed 23 lat i czasów aja­
tollaha Chomeiniego. Dzień później konserwatyw­
ny ajatollah Ali Chamenei na innym wiecu przema­

wiał: „Wzywam naród irański i irańskie siły zbroj­

ne, by były w pełnej gotowości i przygotowały się na
każdą ewentualność". W retoryce patriotycznej w ob­
liczu zagrożenia atakiem amerykańskim tych dwóch
przywódców, różniących się krańcowo i wyznających

diametralnie różne podejście do reform w kraju, na­
gle znalazło wspólny język. Rozpoczęto mobilizację,
a pod broń powołuje się teraz nawet kobiety. Co wię­
cej, w atmosferze zagrożenia i dyshonoru same ko­

biety zgłaszają się do punktów poboru. Nieprzemy­

ślane słowa przedstawicieli Waszyngtonu są tragicz­

ne w skutkach dla przyszłych losów demokracji w Ira­
nie. Ktokolwiek był w ciągu ostatnich lat w tym kra­

ju i zna jego historię, nie mógł nie zauważyć, jak

bardzo - w porównaniu z rządami szacha Rezy Pah-

lawiego w latach 70. - wzrósł ogólny poziom wy­
kształcenia w tym kraju, jak poprawiła się pozycja
kobiet w społeczeństwie i ich aktywność. W pierw­
szych najbardziej fundamentalistycznych 10 latach
rewolucji islamskiej odsetek analfabetyzmu w Iranie

zmalał z 86 proc. w 1981 roku do 54 proc. w 1992

roku, liczba kobiet umiejących czytać i pisać wzro­

sła z 35,5 proc. do ponad 67 proc, liczba studentek
zaś się potroiła. Wbrew obiegowej opinii na Zacho­
dzie znacznie zwiększyła się liczba kobiet prawni­
ków, sędzin, prokuratorów, zajmujących odpowie­
dzialne stanowiska. Dążenie do samorealizacji za­
wodowej i samodecydowania o sobie wśród kobiet
irańskich nabiera wciąż na sile. Oczywiście wciąż da­
leko do standardów zachodnioeuropejskich, nie­

mniej jednak ogólny pozytywny kierunek przemian

zachodzących w społeczeństwie irańskim jest wyraź­
ny. Rozmowy na ulicach Isfahanu, Szirazu czy Te­
heranu z Irańczykami i Irankami wskazują na

ogromny pęd społeczeństwa do przemian demokra­

tycznych, w tym do równouprawnienia płci.

Amerykańskie oskarżenia Iranu o chronienie ter­

rorystów al Kaidy i umieszczenie tego kraju po stro­
nie „zła" pojawiły się w bardzo niefortunnym mo­
mencie. Zmuszają reformatorów, takich jak prezy­

dent Chatami, do zmobilizowania społeczeństwa

irańskiego w obliczu wojny. Hasła patriotyczne z za­

sady odwołują się do wartości religijnych i tradycyj­

nych. Siłą rzeczy stanowiska Chatamiego i Chame-
neiego stają się zbliżone. Co więcej, w takiej sytua­

cji musi spadać w społeczeństwie poparcie dla idei
demokracji, której standardy wyznacza świat zachod­

ni. Jak jeden z obserwatorów amerykańskich Ross
Peters, specjalista w dziedzinie praw człowieka, słusz­
nie zauważył: „Bez nieustannej groźby interwencji

czy zbrojnej inwazji, Iran stopniowo będzie ewoluo­
wał w stronę bardziej demokratycznego społeczeń­
stwa w przewidywalnym czasie. Niestety USA wymu­
sza teraz decyzję, kto będzie rządził Iranem w mo­

mencie, gdy Iran będzie dysponował bronią nukle­

arną. Czy będą to reformiści, wspierani przez młod­
sze pokolenie? Czy może też nieuzasadnione oska­

rżenia prezydenta Busha tchną tymczasem nowe ży­

cie w retorykę zatwardziałych kleryków?" („Daily
Star" z 9 lutego 2002).

Absurdalność zarzutów, jakoby Iran wspierał al Ka-

idę, jest oczywista dla każdego, kto obserwuje wyda­
rzenia na świecie. To przecież między innymi Iran

wspierał antytalibańską opozycję Ahmeda Szaha Mas-
suda i Zjednoczony Front walczący z talihami i al Ka-

idą. Transporty rosyjskiej broni dla Massuda, choć
nikłe, w pewnym stopniu odbywały się za pośrednic­

twem Iranu, bez którego wsparcia w dniu ataku na
Światowe Centrum Handlu w Nowym Jorku być mo­
że nie byłoby już żadnej opozycji w Afganistanie. To

Iran był w stanie wojny z talibami w 1998 roku, kie­

dy po zdobyciu Mazar-i Szarif talibowie zamordowali

irańskich dyplomatów. Armia irańska stanęła na gra-

background image

nicy z „Talibanistanem" po raz kolejny w 2001 roku
po masakrze Hazarów, szyitów zamieszkujących środ­
kowy Afganistan, bliskich sercu Persów. Spotkanie Ah-

meda Szaha Massuda z generałem Raszidem Dostu-
mem i Ismaliem Khanem jesienią 2000 roku, które

było początkiem nowej koalicji antytalibańskiej, zwa­

nej Zjednoczonym Frontem, miało wszak miejsce

w Maszhadzie w Iranie! Co więcej, samoloty amery­

kańskie bombardujące cele talibów po 7 październi­
ka 2001 roku korzystały z zaplecza logistycznego Ira­
nu. To właśnie Irańczycy przez pierwsze tygodnie kam­
panii antytalibańskiej stanowili trzon rozpoznania wy­

wiadowczego, obok sił Zjednoczonego Frontu. Iran

przystał wówczas na tę nieoficjalną współpracę nie
tylko dlatego, że postrzegał terrorystów z al Kaidy i ta­
libów za swoich arcywrogów, ale także dlatego, że w po­
ważnym stopniu liczył na normalizację stosunków
z USA i zniesienie sankcji gospodarczych, które doty­

kają zwykłych obywateli, a nie klerykałów-duchowych
przywódców narodu.

Pokłosiem słów George'a W. Busha jest zaostrze­

nie stosunków między Wielką Brytanią a Iranem po
tym, jak 8 lutego Iran ostatecznie odmówił akredy­
tacji nowemu ambasadorowi Wielkiej Brytanii Da-
vidowi Reddawayowi. David Reddaway pracował
w ambasadzie brytyjskiej w Teheranie w czasie re­
wolucji islamskiej, a w 1990 roku pełnił tamże fun­

kcję chargé d'affaires. Jego żona pochodzi z dyna­
stycznej rodziny Kadżarów panującej w Persji w la­
tach 1779-1924, co siłą rzeczy musiało budzić po­
ważne obiekcje antymonarchistycznie nastawionych

polityków w Iranie. Do tego niektóre wypowiedzi
Reddawaya na tematy bliskowschodnie spowodowa­

ły, że zaczęto go w Teheranie postrzegać jako „syjo­

nistę wrogiego Iranowi". Na fali amerykańskiej wo­

jennej retoryki „osi zła" brytyjski MSZ ogłosił, że
jeśli Iran nie przyjmie kandydatury Reddawaya, to

Wielka Brytania nie mianuje żadnego nowego am­

basadora, a stosunki zostaną obniżone do rangi char­

ge d'affairs.

Takie ultymatywne postawienie sprawy

w momencie, gdy Iran został ogłoszony elementem
„osi zła", musiało zostać odebrane jako prowokacja

i doprowadziło do konfliktu dyplomatycznego.

Przy obecnej retoryce amerykańskiej trudno po­

tępiać amerykańskie akcje odwetowe na takie kraje

jak Iran czy Korea Północna, nie będąc posądzonym

0 skrajne opinie i popieranie reżimów. Tu przejawia
się dodatkowy sens podziału świata na „tych, którzy

są z nami", i „tych, którzy są przeciwko nam".

Przykład Iranu doskonale ilustruje tendencje, ja­

kie nasilają się w krajach muzułmańskich, a szcze­
gólnie w krajach arabskich. Silnie odwzajemniana

niechęć muzułmanów do świata zachodniego jako

spadkobiercy chrześcijaństwa i kolebki ateizmu, ist­

niejąca w formie uśpionej, nagle odżyła, potęgowa­
na doniesieniami o przykładach zachodniego rasi­
zmu i wrogości względem islamu. Wskazuje się - nie­
stety słusznie - że w popularnych przekazach w za­
chodnich mass mediach zlały się dwa pojęcia: islam

1

terroryzm. Przytacza się częste przypadki napa­

dów na Arabów, pomimo że - jak się dowodzi - aż
80 proc. Arabów zamieszkujących USA to chrześci­

janie. Prasa arabska przytacza przykłady, gdy mu­

zułmańskim kobietom mieszkającym na Zachodzie

zdziera się - na zasadzie zaczepki na ulicy - z głowy

chustę. Takie i podobne relacje przekładają się bez­

pośrednio na ambiwalentny stosunek do idei demo­
kracji i praw człowieka, coraz częściej uznawanych
za specyficznie zachodni wykwit. Panuje powszechne

przekonanie, że na Zachodzie za deklaratywnym po­
tępieniem terroryzmu i walką z terroryzmem kryją
się całkiem odmienne intencje. Antyislamska kru­
cjata, w jaką miała się przemienić koalicja antyter­

rorystyczna, prowadzi do radykalizacji postaw nie

tylko w krajach arabskich, ale także w Indonezji czy
Azji Środkowej. O tych oczywistych zagrożeniach
w państwach środkowoazjatyckich informował jesie­

nią ubiegłego roku raport warszawskiego Ośrodka

Studiów Wschodnich: „obecna sytuacja sprzyja po­

laryzacji postaw wśród samych muzułmanów oscy­

lujących między potępieniem ataków i obawą przed
odwetem a pochwałą ataków i utwierdzeniem się
w słuszności działań radykalnych. Na obie postawy
wpływ ma antyislamska kampania medialna. Niebez­

pieczeństwo takie jest oczywiście najsilniejsze w pun­
ktach konfliktów i punktach zagrożonych fundamen-

background image

talizmem, tym hardziej że znajdują, się w bezpośred­
nim sąsiedztwie planowanych działań zbrojnych
(Afganistan, Czeczenia)".

Konflikt izraelsko-palestyński

Szalenie ważnym dla sytuacji na świecie zagadnieniem

jest konflikt izraelsko-palestyński. Izrael od początku

konfliktu określa! przedstawicieli Organizacji Wyzwo­
lenia Palestyny terrorystami. I wciąż tak czyni w sto­
sunku do ludności palestyńskiej, (idy 12 marca co

najmniej 150 czołgów i pojazdów opancerzonych oraz

20 tysięcy żołnierzy izraelskich zajęło prawie całą Ra-
mallah i pobliskie obozy dla uchodźców i gdy zginęło
31 Palestyńczyków, wywołało to zdecydowany protest
i potępienie Kofiego Annana, który do tej pory był aż
nadto wstrzemięźliwy w swych ocenach. Ariel Szaron
nieustannie podkreśla, że akcje odwetowe są wynikiem
ataków palestyńskich na cywilów. Czy zwykli uchodź­
cy palestyńscy w obozach al-Amhari, el-Kadura i in­
nych, których domy bezpardonowo przeszukują żoł­
nierze izraelscy, którzy są łapani, aresztowani, tortu­

rowani czy znakowani, a którzy w akcie bezsilności

rzucają kamieniami do uzbrojonych żołnierzy, są ter­
rorystami? Prasa regularnie donosi o drastycznych
przypadkach postrzelenia kobiet ciężarnych w drodze
do szpitala czy dzieci rzucających kamieniami. Na
większości terytoriów okupowanych przez Izrael pa­
lestyńskiej ludności cywilnej odcięto dopływ prądu
i wody, a codziennie docierają coraz hardziej bulwer­
sujące wiadomości. 3 kwietnia bieżąeego roku został
ostrzelany sierociniec w Tulkarem, a w szpitalu zabi­
to dziecko oraz pielęgniarkę. W nocy z 30 na 31 mar­
ca, po tym, gdy wojska izraelskie zajęły kolejne tereny
Autonomii, a w Ramallah przejęły kontrolę nad pale­
styńską telewizją, na ekranach telewizorów w Autono­
mii Palestyńskiej pojawiła się ciągła transmisja filmów
pornograficznych! Informowały o tym agencje i zagra­
niczne rozgłośnie. Przedstawiciel rządu izraelskiego sko­
mentował te doniesienia lakonicznie: „Nic mi o tym
nie wiadomo". Czy w warunkach poniżenia do utrzy­
mania jest nadal izraelskie domniemanie, że Palestyń­

czycy wyssali terroryzm z mlekiem matki?

Mamy tu do czynienia z kolejnym przeobrażeniem

tego terminu, kiedy zostaje zatarte rozróżnienie mię­

dzy ruchem oporu czy walką narodowowyzwoleńczą
a terroryzmem.

Mohammad Raad należy do najściślejszego kie­

rownictwa Hezbollahu („Partii Boga"), obok sekre­
tarza Generalnego Hezbollahu Hassa na Nasrallaha,

i (o jego głos pełni rolę wykładni polityki Hezbolla­

hu. Jednocześnie jest deputowanym do Parlamentu

Libańskiego z ramienia tej partii. W rozmowie- 11

lutego bieżącego roku w Bejrucie postawiłem mu
następujące pytanie: ..Hezbollah jako partia ma swo­

je przedstawicielstwo w parlamencie. Jednocześnie

administracja amerykańska i prezydent George W.

Bush określa Hezbollah jako organizację terrory­

styczną. Jak pan - jako parlamentarzysta - odnosi
się do takich zarzutów?". Jego odpowiedź była zna­

mienna: „Taka ocena jest wyjątkowo niesprawiedli­

wa. Na pierwszy rzut oka trudno byłoby się tutaj
dopatrzyć jakiegokolwiek innego powodu takiej oce­

ny, jak amerykańska ignorancja i nieznajomość te­

go, czym jest Hezbollah. Jednak za takimi oskarże­

niami kryją się cele polityczne. Amerykanie dosko­

nale znają sytuację w regionie. Ich celem politycz­
nym jest zmuszenie Hezbollahu do porzucenia wal­
ki z okupacją izraelską. By Amerykanie mogli osiąg­

nąć taki cel, muszą wpierw zmienić międzynarodo­

we kryteria oceny tego, czym jest terroryzm. Dlate­

go wprost oskarżamy Amerykanów o nieuprawnio­

ne dążenie do zmiany kryteriów definiujących zja­

wisko terroryzmu. Amerykanie dążą do utożsamie­

nia zjawiska terroryzmu z prawowitym ruchem opo­

ru. A przecież prawo ludzi żyjących pod okupacją
do walki przeciwko tej okupacji jest jak najbardziej

uprawnione. Mówi o tym przecież Karta ONZ! Prze­

cież tylko ktoś prezentujący postawę pełną agresji

i uproszczeń może utożsamiać ruch oporu z terro­
ryzmem, prawda? Prawo do walki o samostanowie­

nie i do prowadzenia ruchu oporu uznali przecież
sami Amerykanie - wespół z krajami europejskimi
ratyfikując Kartę O N Z " . Bez tego kluczowego roz­

różnienia między terroryzmem i walką narodowo­

wyzwoleńczą należałoby przyznać rację hitlerowcom,

background image

którzy takim terminem określali na przykład oddzia­

ły AK.

Sprawą oczywistą jest jednocześnie, że obserwo­

wana eskalacja działań palestyńskich zmierza mniej
czy bardziej bezpośrednio do likwidacji państwa ży­
dowskiego. Takie też nastroje panują w wielu środo­
wiskach na Bliskim Wschodzie. W tej samej rozmo­
wie z Mohammadem Raadem zapytałem, w jakim
stopniu podziela on zdanie sekretarza generalnego

Hezbollahu Hassana Nasrallaha, który parokrotnie

wyrażał przekonanie, że ostatecznym celem Hezbol­

lahu jest zniszczenie państwa Izrael. Deputowany He­
zbollahu próbował uniknąć wiążącej odpowiedzi na
ten temat: „Nie są mi znane bezpośrednio takie
stwierdzenia Sajjeda Hassana". Po zacytowaniu prze­
ze mnie między innymi fragmentu wywiadu Nasral­
laha, udzielonego stacji ABC NEWS 20 październi­
ka 2001 roku w rozmowie z Tedem Koppelem, Mo­

hammad Raad przyznał: „Cóż, decyzja o stworzeniu
państwa izraelskiego została podjęta przez mocar­
stwa zachodnie dużo wcześniej w sposób arbitralny,
bez jakichkolwiek konsultacji z mieszkańcami Pale­
styny. Żydzi mieli pierwotnie możliwość osiedlenia
się na przykład w Ugandzie; były też plany, by stwo­

rzyć im państwo w Kanadzie czy Australii. Przy

wsparciu mocarstw osiedlili się jednak w Palestynie,
co odbyło się kosztem mieszkańców Palestyny. Choć

nie jest to sprawą prostą, Żydzi powinni wrócić do
krajów, z jakich przybyli". - „Czy to znaczy, że pań­
stwo Izrael nie ma prawa istnieć w miejscu, gdzie
istnieje obecnie?" - „ N i e " .

To lakoniczne „nie", jakie padło z ust parlamenta­

rzysty arabskiego, odmawiające prawa do istnienia Ży­

dom na Bliskim Wschodzie, jest jednym z dwóch bie­
gunów - obok izraelskich akcji odwetowych - które

napięły spiralę przemocy do stanu, kiedy konflikt ten
zdaje się być nierozwiązywalny. Jego ofiarami padają
po obu stronach bezbronni ludzie i naruszane są pod­
stawowe prawa człowieka - wartości, które wszyscy
powinniśmy uszanować. Obie strony stosują wobec sie­
bie przemoc, uzasadniając ją terrorem ze strony prze­
ciwnika. A przecież jedynym rozwiązaniem jest poko­

jowe współistnienie dwóch suwerennych państw: Izra­

ela i Palestyny. Problem w tym, że wraz z każdym kro­

kiem Izraela i Palestyńczyków to rozwiązanie staje się
coraz mniej realne.

W postawie Ariela Szarona, który z jednej strony

podkreśla, że włącza się w międzynarodową kampa­

nię przeciwko terroryzmowi, a z drugiej publicznie

wyraża żal, że w 1982 roku nie skorzystał z okazji,

by zabić Jasera Arafata, razi niespójność. Z jednej
strony władze izraelskie domagają się od Jasera Ara­
fata, by podjął konkretne działania zmierzające do
zaprzestania fali terroru i aresztował osoby za akty
przemocy odpowiedzialne, a jednocześnie niszczy się
palestyńską infrastrukturę, w tym areszty, oraz siły
policyjne, które takie aresztowania mogłyby przepro­
wadzić. Odmawia się też prowadzenia rozmów z Ara­

fatem, osłabiając tym samym jego autorytet, a z dru­

giej strony domaga, by się do niego odwołał i dopro­
wadził do zawieszenia intifady.

Ta zawiła gra izraelsko-arabska w tak silnym stop­

niu zdaje się nie mieć racjonalnych uzasadnień, że
przywódcy francuscy zaczęli nawet mówić o obsesyj­
nej nienawiści Szarona do Arafata. Tę grę trzeba po­
strzegać w kontekście amerykańskich przygotowań
do uderzenia na Irak, a jednym z jej celów jest wy­

muszenie przyzwolenia krajów arabskich na antyi-
racką ofensywę. W dniach 27-28 marca zebrali się

w Bejrucie przedstawiciele krajów arabskich (choć

bez prezydenta Egiptu Hosni Mubaraka i króla Jor­
danii Abdullaha). Na tę chwilę przygotowywali się
też Amerykanie: 20 marca powrócił do Waszyngto­

nu wiceprezydent Dick Cheney po jedenastodnio-

wym objeździe Bliskiego Wschodu. Pokój w Palesty­

nie miał być elementem przetargowym w negocja­

cjach z państwami arabskimi, które w ten sposób

miały zostać skłonione do akceptacji ataku na re­
żim Saddama Husajna. Arabską odpowiedzią była
podjęta przez następcę tronu księcia Abdullaha,
a wspierana przez Unię Europejską inicjatywa po­
kojowa, będąca w rzeczywistości odnowieniem izra­
elsko-palestyńskiego planu „ziemia za pokój". Trud­

no jednak mówić o powodzeniu misji Cheneya. Pra­

sa arabska doniosła, że władze Arabii Saudyjskiej
- starając się nie dopuścić do ewentualnego ataku

background image

na Irak - przekazały Cheneyowi, że w razie ataku
na Irak nie udostępnią USA saudyjskiej bazy Prince
Sułtan Airbase. Choć nawet sojusznik USA, Turcja,
odmówiła Cheneyowi bezpośredniego zaangażowa­
nia się w ewentualny atak, 22 marca media izrael­
skie podały, że amerykański wiceprezydent zapewnił

Ariela Szarona, że „atak taki jest wciąż planowany,

przede wszystkim z uwagi na dobro Izraela". Szaron
przyjął to z zadowoleniem, oznajmił, że klęska Iraku

wywrze demoralizujący wpływ na Palestyńczyków

i zmusi ich do zakończenia intifady. Odrzucenie sau­
dyjskiego planu pokojowego i otwarta wojna w Pale­
stynie, jaką rozpęta! Szaron, gdy w Bejrucie obrado­
wała Liga Arabska, wskazują, że celem Szarona -

0 czym mówi się od dawna, a czemu Szaron nigdy nie
zaprzeczył - jest całkowite usunięcie Palestyńczyków
1

powiększenie Izraela. Trudno utrzymać sąd, że Izrael

w ten sposób realizuje* prawo do obrony. Można już

mówić o terroryzmie państwowym o nieobliczalnych
skutkach. Dramatycznym wyrazem bezsilności była

wypowiedź Mahmuda Kalifa, rzecznika palestyńskie­
go ministerstwa informaeji, z 3 kwietnia: „Jeśli Izrael

zabije Jasera Arafata, będzie to początek III wojny
światowej".

Gdy na konflikt palestyński nałoży się ponowne

otwarcie frontu w Iraku, będzie to miało nieobliczal­
ne skutki dla całego świata.

Ofensywa taka mogłaby się już rozpocząć pod ko­

niec maja, a przygrywką do niej mogą być renego­
cjacje z rządem Saddama Husajna programu „ropa
za żywność", który wygasa w maju. Prawdopodol)-
nie Amerykanie będą dążyli do wprowadzenia do nie­

go warunku ponownego zezwolenia na wjazd obser­

watorom ONZ do Iraku i ich nieskrępowanej dzia­
łalności oraz zmiany listy produktów dopuszczonych
do handlu w ramach tego programu, w tym wyklu­

czenia z niego tych, które mogłyby mieć zastosowa­

nie militarne. Skrajne warunki zaproponowane Ira­
kowi doprowadzą zapewne do odrzucenia nowego
programu, co będzie pretekstem do rozpoczęcia ofen­
sywy: w pierwszej kolejności kilkutygodniowych bom­
bardowań. Kolejnym chronologicznie elementem tej
kampanii będzie dążenie do utworzenia także we­

wnętrznego frontu opozycji, irackiej intifady, której

istotnym elementem mieliby być Kurdowie iraccy.
Działania te miałyby doprowadzić do objęcia wła­

dzy przez irackiego „Hamida Karzaja", który mógł­
by zgodzić się na utworzenie protektoratu kurdyj­
skiego na wzór Kosowa w Jugosławii. Byłaby to ce­

na za ezynny udział Kurdów w powstaniu. Trudno

znaleźć choćby jeden punkt, który przemawiałby na

korzyść reżimu Saddama Husajna, ale jeszcze trud­
niej usprawiedliwić nowy konflikt na taką skalę. Oba­

wia się go nawet Turcja z uwagi na potencjalne ode­

rwanie od Iraku części kurdyjskiej, gdyż prowadzi­
łoby to do walk o utworzenie wolnego Kurdystanu
i przeniesienia konfliktu na teren Turcji.

Dalszy wzrost nastrojów antyzaehodnich - a także

antydemokratycznych - w świecie muzułmańskim bę­
dzie miał negatywny upływ na przemiany społeczne

na tych obszarach i może doprowadzić do obalenia rzą­

dów właśnie w takich krajach jak Arabia Saudyjska

i zastąpienia ich reżimami skrajnie klerykalnymi.

Dwulicowość polityki amerykańskiej daje się wyja­

śnić w kategoriach wewnętrznej polityki amerykańskiej,
a raczej jej brakiem. Na wątek ten od dłuższego czasu
zwracają uwagę Demokraci. Na początku lutego w wy­
stąpieniu dla telewizji CNN Madeleine Albright, sekre­
tarz stanu w administracji Billa Clintona, wprost sfor­

mułowała zarzut, że obecna kampania antyterrorysty­

czna to ucieczka George'a W. Busha przed problema­

mi wewnętrznymi i groźbą recesji.

Po pierwsze brak konstruktywnych planów uzdro­

wienia gospodarki administracja w Waszyngtonie
próbuje kompensować zaangażowaniem w politykę
zagraniczną, tam kierując uwagę całego społeczeń­
stwa. Po drugie ratunkiem przed recesją staje się bez­
precedensowy budżet zbrojeniowy w wysokości 2,13
biliona dolarów. Traktowany jest on jako koło zama­

chowe całej gospodarki amerykańskiej, które w pier­
wszej kolejności wesprze przemysł zbrojeniowy. Grą
wstępną jest jednostronne podniesienie ceł przez

USA na import stali, co łamie ustalenia prawne

o strefie wolnego handlu. W tej sprawie Unia Euro­

pejska złożyła skargę 7 marca do Światowej Organi­
zacji Handlu ( W T 0 ) .

background image

Dodatkowym warunkiem jest utrzymywanie całego

społeczeństwa w poczuciu zagrożenia terrorem,

a sprzyjają temu regularnie pojawiające się kontrolo­
wane „przecieki" do prasy o planowanym zamachu
terrorystycznym, który w rezultacie nigdy nie nastę­
puje, a jego domniemani sprawcy nigdy nie zostają
ujęci. Temu między innymi - obok jednostronnej pre­
zentacji zagadnień międzynarodowych w mediach
amerykańskich i niskiej znajomości geografii świata
- należy przypisać fakt, że aż 70 proc. społeczeństwa
amerykańskiego popiera ewentualny atak na Irak.

Walce z tą śmiertelną chorobą cywilizacyjną, jaką

jest terroryzm, przyświeca nieuzasadnione przeko­

nanie, że można wygrać, wykorzystując przewagę
technologiczną, oraz że sama wyższość technologicz­
na oznacza wyższość cywilizacyjną. Nieraz historia

wykazywała, że ci, którzy dysponowali przewagą mi­
litarną, nie reprezentowali wyższego systemu warto­
ści. Nawet po zniszczeniu zasobów zbrojnych pozo­
stają niezadowolone narody. Skoncentrowani na
technologii Amerykanie pomijają tak zwany czyn­
nik ludzki. Przekonanie o własnej przewadze wywia­

dowczej i technologicznej w 1979 roku doprowadzi­
ło do tego, że w Teheranie aż 2000 osób związanych
z CIA nie zauważyło przygotowań do rewolucji islam­
skiej, a przekonanie o doskonałym rozeznaniu w sy­
tuacji dzięki tej przewadze nie uchroniło przed śmier­
cią amerykańskiego ambasadora w Kabulu w 1979

roku i radziecką inwazją na Afganistan.

Walka ze zjawiskiem terroryzmu powinna sięgać

korzeni tego zjawiska, a nie „leczyć" jego sympto­
my. 6 lutego bieżącego roku spędziłem południe

w Bkerke nieopodal Bejrutu, w rezydencji kardyna­
ła Nasrallaha Butrosa Sfeiry. Kardynał Sfeir, patriar­
cha maronitów - libańskich chrześcijan, jest posta­
cią powszechnie szanowaną w Libanie zarówno przez
członków Kościołów chrześcijańskich, jak i wyzna­
wców islamu. Jego ogromny autorytet moralny i du­
chowy powoduje, że odgrywa on ogromną rolę na
scenie politycznej na Bliskim Wschodzie, a w jego

głos wsłuchują się politycy i działacze różnych ugru­

powań, o czym świadczy choćby fakt, że w dniu, kie­

dy kardynał Sfeir udzielił mi wywiadu, przyjął on

także delegację palestyńskiego Islamskiego Dżiha-

du. Utrzymuje on jednocześnie bliskie kontakty z Ja­
nem Pawłem I I , którego portret wisi na głównym
miejscu w sali audiencyjnej. Na pytanie, co sądzi
o amerykańskiej kampanii przeciwko światowemu
terroryzmowi i uznaniu takich krajów jak Irak, Iran

czy Korea Północna za kraje wspierające terroryzm,

kardynał Nasrallah Sfeir odpowiedział: „Nikt nie po­
piera terroryzmu! Jest to naturalne. Dlatego w inte­
resie całego świata leży zwalczanie przyczyn terro­
ryzmu. A korzeniem terroryzmu jest bieda. Rzesze

ludzi na całym świecie żyją w nędzy. Około 1,2 mi­

liarda ludzi na ziemi nie ma co jeść. Taki stan rze­

czy można - i należy - zmienić. Nie możemy tych
ludzi pozostawić w nędzy i mieć nadzieję, że zaak­
ceptują swój los i nie będą się buntować".

Prawdziwą metodą walki z terroryzmem jest zmia­

na układów ekonomicznych na świecie i stworzenie
możliwości nie tylko przeżycia, ale godnego życia

dla jednej czwartej ludzkości. Drugim niezbędnym
elementem jest edukacja. Edukacja zaś wymaga
uczciwości - dla wielu polityków być może pojęcia
abstrakcyjnego. Jednak jest niewyobrażalne, by da­
ło się prowadzić walkę o prawa człowieka i demokra­
cję, gdy samemu łamie się własne zasady.

W wielu krajach zachodnich, które szczycą się, że

są kolebką idei demokratycznych, wprowadzono usta­

wy antyterrorystyczne, ograniczające swobody oby­

watelskie i prawa człowieka. Obejmują one szczegól­
ne uprawnienia służb specjalnych, w tym ułatwienia

w stosowaniu podsłuchu i inwigilacji, możliwość wy­
dalenia z kraju emigrantów podejrzanych o współ­

pracę z organizacjami terrorystycznymi na mocy taj­
nej decyzji administracyjnej, to jest bez wyroku są­

du, oraz możliwość dłuższego przetrzymywania
w areszcie osób podejrzanych o terroryzm. Wprowa­
dzone szczegółowe kontrole na granicach według kry­
terium etnicznego - w tym obowiązkowe kontrole
dla obywateli państw arabskich i muzułmańskich
- są posunięciem jawnie rasistowskim. Na to nakła­

da się okresowy zakaz wjazdu do krajów zachodnich
dla obywateli krajów islamskich oraz ograniczenie
praw do azylu, inwigilacja środowisk studentów za-

background image

granicznych i przeglądanie ich teczek, wydalanie
z Europy i USA niektórych duchownych muzułmań­
skich. W Stanach Zjednoczonych środowiska akade­
mickie są regularnie inwigilowane, a w bezpośred­
nich rozmowach z wykładowcami niektórych ame­

rykańskich uniwersytetów padają zawoalowane groź­

by ze strony władz

2

.

Od lat było normą, że porozumiewanie się ze zna­

jomymi w Chinach za pośrednictwem Internetu jest

utrudnione. Niekiedy mija tydzień od wysłania wia­
domości pocztą elektroniczną, zanim dotrze ona do
adresata - tyle trwa ocenzurowanie listu elektronicz­

nego. Czasem wiadomości nie docierają w ogóle. Ale

dziwi niepomiernie, że ogromny odsetek stron in­
ternetowych poświęconych zagadnieniom blisko­
wschodnim, arabskim czy szerzej: islamowi jest od

miesięcy niedostępny, mimo że nie prezentowały tre­

ści terrorystycznych, a jedynie niezbyt przychylne ad­

ministracji amerykańskiej. Były one dla socjologa,
religioznawcy czy orientalisty nieocenionym źródłem
informacji o procesach w społeczeństwach pozaeu­
ropejskich i na temat tego, co dzieje w różnych śro­

dowiskach na świecie.

Jednocześnie ofiarą oskarżeń padają niezależni

dziennikarze czy całe stacje telewizyjne, na przykład
Al-Dżazira, która dla świata arabskiego od lat stano­
wiła doskonałą lekcję demokracji i tego, czym jest
wolność słowa. Jednocześnie władze amerykańskie

i koalicjanci nie ukrywają, że relacje dziennikarskie

z frontu afgańskiego nie są niezależne, a informacje
dopuszczane są wybiórczo. W ten sposób pod pozo­

rami obrony demokracji i walki z terroryzmem na­
kłada się społeczeństwom na całym świecie cenzu­
rę. Zjawisko cenzury w krajach zachodnich istnieje

od dawna, choć była to cenzura dość szczególna:
ośrodki medialne zależne finansowo od własnej po­
pularności oceniały wstępnie, jakie informacje ma­

ją walor finansowy, a jakie mogą zaszkodzić ich wi­

zerunkowi, także finansowo. Na to zjawisko „rynko-

2

Szerzej na temat zagrożeń piszę w ksigżce Afganistan: historia

- ludzie - polityka, Wydawnictwo Akademickie Dialog, Warszawa

2 0 0 1 , na s. 33-43.

wej cenzury" nakłada się „odgórne filtrowanie" prze­
pływu informacji. Czy aby jest to najlepsza metoda,
by pokazywać obywatelom tak zwanego Trzeciego
Świata, na czym demokracja polega?!

Bliższa analiza działań, jakie podejmowano w osta­

tnich miesiącach pod sztandarem walki z terrory­
zmem, wskazuje, że obrona podstawowych wartości

jest na dalszym planie, a kampania antyterrorysty­

czna jest w rzeczywistości pretekstem do uporząd­
kowania własnego podwórka i jest cynicznie wyko­

rzystywana nie tylko przez mocarstwa. Idea walki

z terroryzmem stała się usprawiedliwieniem dążeń
do realizacji własnych snów o potędze. Zaistniała sy­

tuacja wskazuje, że to terroryści odnoszą zwycięstwo.

Gorzka to konstatacja.

Mam przyjaciół w Afryce, w Chinach, Afganista­

nie i krajach arabskich i nie chcę się znaleźć w sy­
tuacji, kiedy nagle stanę się w ich oczach reprezen­
tantem wrogiego, imperialnego, neokolonialnego
paktu „antyterrorystycznego". Nie odpowiada mi wi­

zja świata podzielonego według nowych kryteriów.

Raz w takiej rzeczywistości żyłem. Z przykrością
stwierdzam, że nieprzemyślana i fundamentalistycz-
na polityka Stanów Zjednoczonych, będąca realizacją
myślenia bipolarnego dzielącego świat na „my - oni"

- zgodnie z mottem „Albo jesteście z nami, albo prze­

ciwko nam" - prowadzi świat do globalnego kon­

fliktu. Nie ulega wątpliwości, że terroryzm jest śmier­
telną groźbą dla ludzkości. Ale nie tylko dlatego, że
obiektem ataku terrorystycznego może stać się każ­

dy z nas, każdy mieszkaniec globu, ale także dlate­
go, że terroryzm stał się pretekstem do działań na

arenie międzynarodowej i wewnętrznej, które stano­

wią groźbę dla praw człowieka i pokoju na świecie.

A jej ofiarą - po zabiciu wszystkich terrorystów

- będzie globalna wioska... Policyjna. H

P i o t r Balcerowicz - orientalista. Pracuje w Insty­

tucie Orientalistyki UW. Ostatnio opublikował

ksiqżkę Afgan/stan,

historia - ludzie - polityka.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
przeciwdziałanie praniu pieniędzy i finansowaniu terroryzmu (2)
Przeciwdziałanie zagrożeniom o charakterze terrorystycznym
II Przeciwdzialanie terroryzmowi
Bezpieczeństwo i Ochrona lotnisk Przeciwdziałanie Terroryzmowi Powietrznemu
Przeciwdziałanie terroryzmowi
Przeciwdziałanie zagrożeniom terrorystycznym, WAŻNE PRACE Z ADMINISTRACJI I BEZ PIECZEŃSTWA NARODOW
III Przeciwdzialanie terroryzmowi w Polsce
Terroryzm jest najczęściej?finiowany jako użycie siły lub przemocy przeciwko osobom lub własności z
blok - zasady przeciwdziałania terroryzmowi, Licencja Pracownika Ochrony-Różne dokumenty
IV Przeciwdzialanie terroryzmowi w Polsce
Przeciwdziałanie praniu pieniędzy i finansowaniu terroryzmu
GIIF pranie pieniędzy i fin terroryzmu przeciwdziałanie
przeciwdziałanie praniu pieniędzy i finansowaniu terroryzmu (2)
Przeciwdziałanie zagrożeniom o charakterze terrorystycznym
D07 2019 028 000000500 Przeciwdzialanie praniu pieniedzy oraz finansowaniu terroryzmu
Przeciwdzia�anie Zagro�eniom Terrorystycznym konwencje
ustawa o przeciwdzialaniu praniu pieniedzy oraz finansowaniu terroryzmu 161 0

więcej podobnych podstron