Mnich z Zakonu Kartuzów
Szkoła ciszy
Wydawnictwo eSPe
Kraków 2007
1. Przygotowanie na przyjście Jezusa Chrystusa do naszego
serca
Jezus narodził się w Betlejem, a teraz chce On narodzić się
również w naszych sercach. Powiedzmy kilka słów o sposobie,
w jaki musimy się przygotować na przyjście Naszego Pana.
Jak przygotowujemy dom, kiedy spodziewamy się od-
wiedzin? Najpierw go czyścimy, potem robimy miejsce, a
wreszcie ozdabiamy.
Oczyścić nasze serca to znaczy oczyścić je z grzechu.
Nieczyste myśli, złe pragnienia, uczucia zawiści, urazy,
nienawiści, chciwości lub chęć zemsty — oto, co plami nasze
serce. Postępujmy jak pilna gospodyni: przypatrzmy się
uważnie naszej duszy i — jeśli znajdziemy w niej choćby jedną
złą myśl lub choćby jedno złe uczucie — wymiećmy je szybko!
Ale wiecie, że są różne sposoby patrzenia: mówi się, że w
pokoju pozamiatanym przez leniwy wiatr gospodyni zawsze
znajduje pajęczyny w kącie. Zastanówmy się szczerze, czy nie
odczuwamy bez powodu złych pragnień lub złych uczuć wobec
kogoś. Jeśli, niestety, odpowiemy „tak", wtedy trzeba będzie
zdobyć się na akt odwagi, na energiczne pozamiatanie:
postąpmy w sposób dokładnie przeciwny naszym chęciom.
Przytoczę historyjkę, która — choć jest tylko legendą —
zawiera prawdziwą lekcję.
Pewna młoda dziewczyna, która pragnęła zostać świętą, w
wieku osiemnastu lat miała zadziwiający sen. Wtedy nie była
jeszcze święta, ale poczyniła już dużo wysiłków, aby prowadzić
cnotliwe życie. Mimo wszystko zachowała w swoim sercu
uczucie nieposłuszeństwa i lenistwa... Codziennie rano matka
polecała jej wykonywać pracę, której dziewczyna nie lubiła i
zawsze wynajdywała pretekst, żeby być wtedy poza domem i
żeby tę pracę musiał wykonać ktoś inny. We wspomnianym
śnie ukazał jej się Pan i powiedział do niej: „Chodź ze Mną,
pokażę ci miejsce, które będziesz zajmować po śmierci". I
zaprowadził ją do przepięknego, błyszczącego złotem pałacu.
Jednak panował tam taki odór, że nie dało się wytrzymać.
Dziewczyna zaczęła płakać. Wtedy Pan powiedział do niej:
„Ten odór śmiertelny wydziela — podobnie jak martwe,
gnijące zwierzę — jedno złe uczucie. Oto, co niweczy twoje
niebo i szczęście wieczne".
Późniejsza święta zrozumiała lekcję i odtąd jej pierwszymi
postanowieniem porannym stało się wytrwałe wykonywanie
pracy, której nie lubiła.
O jakże szczęśliwi jesteśmy, jeśli oczyściliśmy i uporząd-
kowaliśmy nasze sumienie i serce! Nigdy nie odkładajmy tego
do jutra. Zastanówmy się odważnie, czy coś nie oddziela nas
od Boga, a jeśli coś takiego znajdziemy — odrzućmy to.
Kiedy więc chcemy przyjąć gościa, najpierw powinniśmy
posprzątać, a potem zrobić Mu miejsce.
Z pewnością kiedy uwolnimy się od grzechu, jesteśmy o wiele
spokojniejsi i szczęśliwsi, ale nadal musimy pracować nad
sobą. Jest wielka różnica pomiędzy kimś, kto spędza dzień,
myśląc o korzyściach materialnych, karierze, nowinkach i
usiłuje przypodobać się ludziom, którzy mogą mu oddać
przysługę, a kimś, kto często myśli o Bogu i działa tak, aby
Jemu
się
przypodobać,
a
zainteresowanie
ziemskimi
sprawami przejawia tylko o tyle, o ile są one pomocne w
dojściu do nieba. O ileż bardziej szlachetne i piękniejsze jest
życie tego drugiego człowieka!
Zmartwienia i kłopoty, niepotrzebne lęki i wścibstwo
przeszkadzają nam przebywać w obecności Boga w radości i
czystości.
Spróbujmy zrobić w naszym życiu trochę więcej miejsca dla
rzeczy nadprzyrodzonych. Kiedy naprawdę raz na zawsze
zdecydujemy się nie przywiązywać tak wielkiej wagi do spraw
doczesnych i zaufamy samemu Bogu, jakże spokojni
będziemy! Jakże będziemy spokojni i cisi! Jak czyste,
niebieskie, pogodne i piękne niebo, które się rozchmurzyło...
Jak piękne wiosenne dni po marcowym deszczu ze śniegiem!
A kiedy chcemy przyjąć kogoś, kogo kochamy, nie za-
dowalamy się posprzątaniem i przygotowaniem mu miejsca,
ale przyozdabiamy jeszcze mieszkanie kwiatami.
Również kiedy chcemy przyjąć Boga, nie wystarczy, że
obmyjemy się z grzechów i utrzymamy serce czyste i wolne od
ziemskich kłopotów — trzeba dorzucić jeszcze kwiaty naszych
dobrych myśli i pragnień. Określenie to wymyśliła Tereska:
„rzucać małe kwiatki". Rozumiała przez to małe wyrzeczenia,
akty, które czynimy, aby sprawić przyjemność bliźnim, małe
cierpienia, które przyjmujemy, nie uskarżając się, oraz akty
miłości do Boga, uczestnictwo w sakramentach. Jakiż
piękniejszy kwiat możemy ofiarować Jezusowi aniżeli dobrą
spowiedź lub Komunię świętą!
2. O „nabożeństwach" w Kartuzji
Istnieje cała gama możliwości uświęcania, od osób począw-
szy aż do sakramentów, które przekazują nam łaskę Bożą
wraz z harmonią i cudowną radością. Jezus, Maryja, święci,
sakramenty — wszystko istnieje według logicznego porządku
pełnego mądrości i słodyczy, podobnie jak elementy drzewa
lub kwiatu.
W owym cudownym ogrodzie, jakim jest Kościół, możemy
podążać tą ścieżką, która nam się podoba. Nasz Pan przyciąga
nas do ogrodu, a my z miłością idziemy za Nim. To właśnie ten
żar miłości w podążaniu za Ukochanym, ten płomień miłości
nazywamy ogólnie pobożnością.
A kiedy pobożność wyraża się na zewnątrz w jakiejś szcze-
gólnej formie odpowiadającej konkretnemu przedmiotowi
czci, który wybrała miłość, mówimy o nabożeństwie, o czci.
Istnieje tyle nabożeństw, ile jest dróg do Boga, i tyleż jest w
Kościele ścieżek, którymi możemy swobodnie spacerować,
szukając Jezusa.
W Kościele zawsze szerzyły się różnorakie kulty i tak
pozostanie do końca. Wyraża to Pieśń nad Pieśniami. W kwia-
tach i owocach ogrodu Oblubieńca rzeczywiście słychać, jak
nieustannie wzrasta pobożność chrześcijańska. Ich blask, ich
zapach, ich smak są nieporównywalne; zachwycają Boskiego
Oblubieńca. Czym gwiazdy są na firmamencie, tym są dla
Niego
nabożeństwa
w
Kościele.
One
również
są
promieniującymi i gorejącymi ogniskami, źródłami życia
nadprzyrodzonego, sanktuariami pełnymi łask, miejscami
świętowania i duchowego radowania się. Stanowią poetyckie
piękno chrześcijaństwa, poezję pełną uroku, ale również cnót.
Poezja ta (w przeciwieństwie do poezji świeckiej) uwzniośla,
skłania do skupienia, wzbudza niechęć do świata; zachęca
natomiast do wyjścia poza siebie i każe marzyć o raju, którego
przedsmak daje już tu, na ziemi.
Interesujące, że z upływem wieków w Kościele rozpo-
wszechniają się różne kulty. Dogmaty się nie zmieniają, a
jednak Bóg daje swoim świętym natchnienie do wpro-
wadzania nabożeństw dostosowanych do każdej epoki.
Przykładem tego jest, co być może zauważyliście, nabo-
żeństwo do świętego Jana Chrzciciela i do świętego Józefa.
Nasi przodkowie darzyli świętego Jana Chrzciciela ogromną
czcią — czcili go zaraz po Matce Bożej. To dlatego jest on
jedynym świętym wymienionym w formule naszych ślubów
zakonnych. Wydaje się, że odpowiadało to wiekowi pokuty.
Dzisiaj bardziej zbliżyliśmy się do Pana i zastąpiliśmy cześć do
świętego Jana Chrzciciela czcią do świętego Józefa. Nie znaczy
to, że nie lubimy już świętego Jana Chrzciciela, jednak cześć
do świętego Józefa bardziej odpowiada naszym czasom.
Inne przykłady: nabożeństwo do Świętej Eucharystii przy-
gotowało Europę do przeciwstawienia się Reformacji. W
wieku XVIII Małgorzata de Beaune (mała uczennica Je-
zusowa) rozpowszechniła kult Dzieciątka Jezus, aby uzdrowić
tę dumną i pompatyczną epokę. Kult Przenajświętszego Serca
Jezusowego pozwolił rozgrzać pobożność wiernych w tak
bardzo zimnym i racjonalistycznym XVIII wieku.
Nowe nabożeństwa, np. świętej Teresy od Dzieciątka Jezus,
zwracają się do Miłości miłosiernej (ale niemającej nic
wspólnego z „nadzwyczajnością")...
Można by je długo wymieniać: „Święte Oblicze", „Pięć Ran",
narzędzia Męki itd...
Istnieje jednak nabożeństwo wszech czasów: do Najświęt-
szej Maryi Panny. Przybiera ono wiele form, w zależności od
krajów i epok: nabożeństwo Najświętszej Maryi Panny z
Paryża, Najświętszej Maryi Panny z Loreto, Najświętszej
Maryi Panny de la Gardę, Najświętszej Maryi Panny z Lo-
urdes, Najświętszej Maryi Panny de la Salette itd.
Jaka powinna być nasza rozsądna postawa wobec nabo-
żeństw? Które z nich wybrać i dlaczego? I co się z nimi stanie,
kiedy
nasze
życie
duchowe
ulegnie
uproszczeniu,
pogłębieniu? Oto przynajmniej kilka zasad:
Pierwsza jest zasadą wolności. Wybierając kult, trzeba iść i
za porywem serca. Jedzenie bez apetytu nie wzmacnia. Bóg
ofiaruje nam różnorodność owoców i kwiatów, do których j
porównaliśmy kulty, abyśmy mogli dokonać wolnego wyboru.
Kierownik duchowy nigdy nie powinien zmuszać do wyboru
takiego czy innego kultu.
Tym bardziej nie można narzucać swoich kultów innym i to
jest druga zasada: poszanowanie wolności innych oraz ich
wyboru kultu spośród tych, które Bóg nam proponuje.
Nie bądźmy nadgorliwi, czekajmy na odpowiedni moment.
Nie udzielajmy współbraciom rad, pozwólmy Bogu, aby do
nich przemówił! Jeśli natomiast praktykują oni kult, bez
którego my możemy się obejść, zawsze mówmy o tym z
szacunkiem.
Niezależnie jednak od naszej wolności, w sprawowaniu kultu
trzeba zachować porządek (zły jest przykład dawany przez
bardzo pobożną staruszkę, która oddaje cześć świętemu
Antoniemu,
zaniedbując
Przenajświętszy
Sakrament).
Wszystkie kulty w sposób naturalny muszą nas zaprowadzić —
poprzez Najświętszą Dziewicę i święte Człowieczeństwo
naszego Pana — do Trójcy Przenajświętszej.
A oto zasada najważniejsza: nasze nabożeństwa muszą być
owocne.
Wszelkie nabożeństwo ma wartość o tyle, o ile żywi naszą
duszę;
w
przeciwnym
wypadku
jest
ono
przejawem
łakomstwa duchowego i pozostaje całkowicie daremne. Na-
bożeństwo musi wydać dwa owoce: skupienie i cierpliwość.
a) Prawdziwa pobożność musi nas otoczyć welonem
skupienia i oddzielić nas od świata. Wiecie, w jaki sposób
gąsienice chowają się w jedwabiu, kiedy chcą przemienić się w
motyle. Tak samo my musimy skryć się w Sercu Jezusa lub w
ramionach Matki Bożej albo w Świętej Hostii — żeby Bóg nas
przemienił i dał nam skrzydła.
Taki powinien być pierwszy skutek prawdziwej pobożności:
dążenie do przebywania z Bogiem w odosobnieniu, wyzbycie
się naturalnej ciekawości i potrzeby gadania oraz obojętność
wobec nowinek.
Oto inne porównanie, które pozwoli nam zrozumieć tę
prawdę: sztuczne chmury używane jako obrona przeciwlot-
nicza. Kiedy statek jest ścigany przez samolot, otula się go
wielką chmurą dymu, która całkowicie go zasłania. My mu-
simy postępować identycznie, kiedy prześladują nas pokusy,
kiedy jesteśmy zdenerwowani
czy kiedy niepokoją i
rozpraszają nas różne sprawy. Musimy nauczyć się skrywać w
tajemnicach Boga, zamykać się w nabożeństwie, które jest
nam drogie i gdzie demon nie może nas znaleźć.
b) Jednak samo skupienie nic by nie znaczyło, gdyby nie
czyniło nas cierpliwymi. Cierpliwość to drugi i najważniejszy
owoc, który powinna wydać nasza pobożność. Musi nas ona
uzbroić w cierpliwość i łagodność wobec naszych współbraci i
przełożonych. I tylko to pozwoli nam poznać w niezawodny
sposób, czy nasza pobożność jest rzeczywista i czy nasza dusza
naprawdę poczuła zapach raju, po którym Bóg zaprasza nas
do spacerowania.
„Rozważny człowiek nad gniewem panuje" — mówi Salomon
(Prz 19,11) Odnosi się to również do pobożności.
Jeśli potrafimy przełknąć uwagę, brak uprzejmości ze strony
współbrata, jeśli potrafimy przyjąć coś z miłości do Naszego
Pana i coś wycierpieć, nie mszcząc się i nie uskarżając, nie
dając odczuć współbratu lub przełożonemu, który nas zranił,
że nie jest już „jak przedtem" — wtedy nasza pobożność jest
naprawdę nadprzyrodzona. Ona z pewnością ochrania naszą
duszę i daje jej potrzebną siłę. „[...] bądźmy trzeźwi, odziani
w pancerz wiary" — mówi święty Paweł (1 Tes 5, 8). Wtedy
nasz pancerz wiary jest skuteczny. Wtedy nasz pancerz wiary
jest dobry.
Cierpliwość, zdolność uśmiechania się po doznaniu zra-
nienia, ciche przyjmowanie prób, całkowite zapomnienie o
sobie, skrycie się w Bogu, przyodzianie się tajemnicami
Jezusa i Maryi — to wszystko sprawia, że nasze życie kon-
templacyjne staje się piękne, i świadczy o tym, że nasza dusza
należy do Boga i że realizujemy nasze powołanie. Jeśli
jesteśmy tak ukryci w tajemnicach Boga, że sprawy
zewnętrzne nie mogą nas już zainteresować ani dotknąć — to
znaczy, że na dobrej drodze jest przemiana naszej duszy,
która szybko rozwinie ona skrzydła i odleci do Boga.
3 Warunki pokoju wewnętrznego
Pax multam diligentibus legem tuam... Obfity pokój dla
miłujących Twe Prawo Ps 119,165
Czym jest Prawo, o którym Duch Święty tutaj przypomina?
To nic innego jak głos samego Ducha Świętego. Jeśli utrzy-
mujemy swe serce w czystości i skupieniu, słyszymy głos,
który mówi w naszym sumieniu i powstrzymuje nas od ro-
bienia niektórych rzeczy, a zachęca do robienia innych.
Możemy opierać się temu głosowi; możemy też być mu
posłuszni w mniejszym lub większym stopniu, opierając się i
zrzędząc w głębi ducha. W pierwszym wypadku sprzeciwiamy
się Prawu; w drugim jesteśmy mu posłuszni połowicznie, ale
oczywiście nie kochamy go.
Kochać prawo! Jeśli nawykliśmy do wiernego posłuszeństwa
wobec głosu przemawiającego w nas Ducha Świętego i
jesteśmy szczęśliwi z tego powodu, to znaczy, że prze-
strzegamy Prawa z miłością, że kochamy Ducha Świętego,
który mówi cicho w naszym sercu.
„Obfity pokój dla miłujących Twe Prawo!" Dlaczego „obfity"?
Przede wszystkim dlatego, że daje wiele bogactw duchowych i
że jest bardzo głęboki.
Jeśli tylko dusza zdecyduje się niczego Bogu nie odmawiać,
czyniąc wielki wysiłek miłości i wierności łasce; jeśli tylko
odda się Bogu, żeby być tym, czym On chce, żeby być w czasie i
w wieczności — to od tej chwili Bóg napełnia ją
niewysłowionym pokojem i budzi w niej głęboką pogardę dla
wszelkich spraw doczesnych. Pokój jest konsekwencją
obecności Boga w sercu i póki go mamy, możemy być pewni,
że przebywamy w Bożej obecności.
Pokój jest naszą pociechą, mocą, doradcą; jest przyczyną
naszego wzrostu duchowego. Im bardziej staje się we-
wnętrzny, niezachwiany i niedostępny dla wszystkiego, co
mogłoby go zakłócić, tym bardziej wzrastamy w doskonałości;
miarą tego pokoju jest miara doskonałości, pokój i do-
skonałość są tym samym. Tajemnica polega więc na zacho-
waniu i umocnieniu pokoju, nawet w czasie prób życia
wewnętrznego. Posłuchajmy kilku związanych z tym tematem
rad mądrego kierownika duchowego, który podaje sześć reguł
zachowania pokoju:
„Cieszyć się pokojem tak jak zdrowiem, nie zwracając na to
uwagi".
Gdyby ktoś nieustannie badał puls, żeby sprawdzić,
czy nie jest chory, szybko by zachorował. Tak samo, gdybyśmy
nieustannie zastanawiali się, czy posiadamy pokój duszy,
narazilibyśmy się na szybką jego utratę!
Mylimy czasami pokój z uczuciem pokoju i sądzimy, że nie
mamy pokoju, ponieważ już go nie odczuwamy. To błąd. Na
początku pokojowi towarzyszy rozkoszne uczucie, ponieważ
jest to coś nowego, ale z czasem przyzwyczajamy się i uczucie
to słabnie. Zresztą jedni odczuwają je bardziej, inni mniej. Ale
oczywiście nieobecność takiego uczucia nie wyklucza
posiadania pokoju. Przeciwnie, właśnie wtedy pokój jest
mocny
i
doskonały.
Chory,
który
rozpoczyna
rekonwalescencję, czuje, jak wracają mu siły i zdrowie, ale
przestaje to odczuwać, kiedy jest zupełnie zdrowy. Nie
powinniśmy więc tęsknić za uczuciem pokoju, podobnie jak
nie trzeba tęsknić za przyjemnymi uczuciami z okresu
rekonwalescencji, kiedy jesteśmy już zdrowi.
„Obfita" (w języku łacińskim multa) może również znaczyć
„wielokrotna". Bóg zsyła nam łaskę i czujemy się z tego
powodu szczęśliwi. Owo uczucie szczęścia pewnego dnia
znika, jednak jeśli jesteśmy wierni, w głębi naszego serca
odnajdujemy inny pokój; bardziej głęboki i czysty.
Bóg pozwala nam cierpieć tylko dlatego, żeby ostatecznie
naszym sercem zawładnęła głęboka radość. W tym znaczeniu
pokój wiernej duszy zostaje zwielokrotniony, ponieważ pod
pierwotnym pokojem skrywa się inna forma pokoju bardziej
solidnego i mocnego, a jeszcze pod nim bardziej głęboki i
czysty pokój, zachowany dla nas na godzinę próby, pozornie
trudnej.
„Czynić wszystko z prostotą, nie zastanawiając się nad tym
zbyt długo ani w trakcie czynienia, ani potem".
Każde
niespokojne
roztrząsanie
naszych
uczynków
jest
przeciwieństwem pokoju. Dopóki sumienie nic nam nie
wyrzuca, nie należy zastanawiać się nad sobą, ale kiedy ono
mówi, należy brać to pod uwagę. Lecz gdy sumienie milczy, w
jakim celu mielibyśmy ciągle pytać: Dobrze zrobiłem czy źle?
Miałem
dobrą
czy
złą
intencję?
Służyłoby
to
tylko
zagmatwaniu i osłabieniu umysłu i duszy.
„Nigdy nie pozwolić, aby niejasna obawa nas wzburzyła".
Każda myśl, każda obawa, która jest niejasna, ogólna, która
nie ma stałego i określonego przedmiotu, nie pochodzi od
Boga ani z sumienia, ale z wyobraźni lub od demona.
Przykładem tego są skrupuły dusz, które bez przerwy się
niepokoją, że nie wyspowiadały się dobrze, że nie powiedziały
wszystkiego, że źle się wyraziły itd., lub obawiają się, że nie są
w odpowiednim usposobieniu do przyjęcia Komunii świętej.
Wszystkie takie nieokreślone obawy niepotrzebnie męczą i
niepokoją duszę, a więc nie pochodzą od Boga. Kiedy Bóg
wyrzuca coś duszy, zawsze jest to coś jasnego, konkretnego,
określonego. Nieokreślone obawy trzeba więc lekceważyć i nie
przejmować się nimi wcale.
„Niepokój i wzburzenie nigdy nie pochodzą od Boga".
Bóg
nigdy nie niepokoi duszy, która szczerze chce kroczyć ku
Niemu. Ostrzega ją, a nawet używa siły, żeby ją odzyskać, ale
nigdy jej nie niepokoi. Dusza widzi swój grzech, żałuje,
naprawia zło cicho i spokojnie Jeśli dusza jest zaniepokojona,
to ten niepokój pochodzi od niej samej lub od demona i
najpierw musi odzyskać pokój.
„Kiedy mamy wrażenie, że utraciliśmy pokój".
Kiedy jesteśmy
w stanie rozgoryczenia, smutku, zniechęcenia, słowem, kiedy
nie rozumiemy siebie, nie wolno absolutnie nic zmieniać w
zwyczajnym
postępowaniu
—
tak
długo,
jak
długo
pozostajemy w tym przykrym stanie. Musimy przyjmować
Komunię świętą, musimy modlić się, tak jak zawsze. Ponadto
w takim stanie nie należy podejmować żadnej decyzji. Wtedy
pokój wróci niezawodnie, a demon nie otrzyma nic z tego,
czego się domagał.
„Posłuszeństwo".
Jesteśmy stworzeni jedni dla drugich, a nie
dla siebie samych. Jak łatwiej poznać twarz bliźniego niż
własną, tak łatwiej jest dostrzec coś w duszy bliźniego niż we
własnej. Dlatego właśnie nasz kierownik duchowy może
osądzić nas z większą roztropnością niż my sami. Zaufanie do
przełożonych i do kierownika duchowego, powierzenie się im
całym sercem — oto, co zapewnia pokój, pokój w ramionach
naszego Pana. Zachowamy pokój, jeśli będziemy słuchać Boga
i będziemy Mu wierni, jeśli będziemy słuchać kierownika
duchowego, a nie miłości własnej i swojej wyobraźni.
„[...] et non est ills scandalum" (Ps 119,165) — druga część
tego wersetu Pisma świętego oznacza, że nie ma żadnych prze-
szkód dla tych, którzy utrzymują serce w takim oddaniu.
Pozorne przeszkody, jak na przykład kamienie, na które
natrafia nasza stopa, stają się stopniami zachęcającymi nas
do wchodzenia wyżej; ilekroć coś nas zatrzymuje, staje się to
okazją, abyśmy zbliżyli się do Boga.
Jest to prawda przede wszystkim w odniesieniu do przeszkód
pochodzących od osób. We wspólnocie zakonnej zawsze są
współbracia i przełożeni, którzy nas drażnią i ranią. Nie
pozwólmy, żeby te pozorne przeszkody niepokoiły lub
zniechęcały nas. Dostrzeżmy w nich okazję do praktykowania
miłosierdzia i do oczyszczenia swojej duszy. Za każdym
wysiłkiem zachowania cichości, dobroci i cierpliwości
otrzymujemy wzrost pokoju. Czy już nie zyskujemy po
stokroć?
Bądźmy również cierpliwi dla siebie. Jest to bardzo ważne, a
być może najważniejsze w życiu wewnętrznym. Nie traćmy
nigdy pokoju z powodu grzechu, w który popadamy. Ukorzmy
się szczerze, naprawmy wyrządzone zło i — jeśli jest to
możliwe — nie myślmy o tym więcej.
To miłość własna niepokoi nas pod pretekstem, że jesteśmy
ciągle tacy sami, że się nie poprawiamy, nie czynimy żadnego
postępu. Być może uważamy, że jest to pokora, ale to coś
wręcz przeciwnego! Prawdziwa pokora polega na tym, że
nigdy nie odczuwamy niepokoju z powodu upadków. Tak więc
prawdziwa
pokora,
zawierzenie,
miłość
i
pokój
są
nierozerwalne. Obyśmy mogli je posiąść na zawsze w Sercu
naszego Pana!
4. Dary Ducha Świętego
Przygotujmy się na przyjście Ducha Świętego w skupieniu.
On przynosi dla nas dary duchowe. Według porządku
duchowego jesteśmy dziećmi, które nie potrafią zarobić na
życie, które żyją z darów. Ta nasza słabość i małość zmusza
dobrego Boga do obsypywania nas darami. Powiedzmy kilka
słów o darach Ducha Świętego — według nauczania Pisma
świętego i Doktorów Kościoła.
„I wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego
korzeni. I spocznie na niej Duch Pański, duch mądrości i
rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pańskiej.
Upodoba sobie w bojaźni Pańskiej."
(Iz 11,1-3).
Dary przyznane człowieczeństwu naszego Pana należą
również — dzięki Jego człowieczeństwu — do nas wszystkich.
Są to różne przymioty łaski, stałe i nadprzyrodzone, wlane i
jednocześnie otwierające na natchnienia Ducha Świętego,
które zawsze prowadzą do Boga i do Bożych spraw.
Ezechiel miał wizję: zobaczył zwierzęta skrzydlate, ta-
jemnicze, zmyślne i zwinne, które zawsze szły za powiewem
Ducha. Jest to obraz ukazujący skutki działania tych darów w
duszy. Zostały nam one udzielone podczas chrztu świętego
wraz z łaską i cnotami; są jednocześnie i aktywne, i bierne;
pozostają w nas tak długo, jak długo zachowujemy łaskę.
Każdy ochrzczony posiada więc te dary, ale w różnym stopniu.
Zauważcie, że dary różnią się od cnót, nawet od tych
nadprzyrodzonych. Cnoty działają według rozumu ludzkiego,
natchnionego przez wiarę, podczas gdy dary każą nam działać
według Rozumu Boskiego, czyli według Ducha Bożego.
Przejrzyjmy krótko te poszczególne dary:
Dar bojaźni Bożej. Błogosławieni cisi, albowiem oni na
własność posiądą ziemię.
Nasze ziemskie życie jest próbą i zawsze istnieje możliwość,
że nie osiągniemy celu. Dlatego Duch Święty nakłania nas,
abyśmy troszczyli się o nasze zbawienie „z bo-jaźnią i
drżeniem". Są dwa rodzaje bojaźni: bojaźń, że zostaniemy
ukarani, oraz bojaźń przed znieważeniem kogoś. Bojaźń
przeciwstawia się zarozumialstwu i wulgarności traktowania
Boga jak dobrego kompana, który wszystko zrozumie i
wybaczy.
Dar pobożności. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój,
albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.
To dar, który
sprawia, że patrzymy na Boga jak na naszego Ojca, że jesteśmy
dziećmi, że całym sercem ćwiczymy się w pobożności; łagodzi
on nasz charakter.
Dar męstwa. Błogosławieni, którzy łakną i pragną
sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
Jest to dar
wytrwałości, nieulegania niebezpieczeństwom i trudnościom,
a więc dar odwagi, dar męstwa. Śmierć staje się już tylko
epizodem, cierpienie drobiazgiem. Według świętego Tomasza,
wytrwałość wymaga większej odwagi niż atakowanie.
Człowiek najmężniejszy to taki, który potrafi zachować pokój
zarówno pośród trudności zewnętrznych, jak i wewnętrznych
(sustinere et aggredi).
Dar
rady.
Błogosławieni
miłosierni,
albowiem
oni
miłosierdzia
dostąpią.
Dar
ten
przeciwstawia
się
niecierpliwości; dzięki niemu — oddawszy się Bogu — możemy
rozwiązać każdy konkretny problem: „Jak mam teraz
postąpić?" Chwila skupienia i już czujemy, czego chce dobry
Bóg.
Dar rozumu. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni
Boga oglądać będą.
Dzięki temu darowi widzimy prawdę
ukrytą w symbolach, w dogmatach i w sakramentach, w
naturze, w wydarzeniach, a nawet w ludziach, którzy nas
ranią.
Dar
umiejętności.
Błogosławieni,
którzy
się
smucą,
albowiem oni będą pocieszeni.
Dar ten pozwala nam zmierzyć
przepaść istniejącą pomiędzy Bogiem a stworzeniem. Daje
nam świadomość przeżywania naszej nicości, budzi w nas
nadprzyrodzoną pogardę dla samych siebie, zachęca nas do
umartwiania się.
Dar mądrości. Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do
nich należy królestwo niebieskie.
Jest to owoc i dopełnienie
wszystkich innych darów. Zakorzenia się w miłosierdziu,
wszystko sprowadza do Boga. Na tym właśnie polega dar
mądrości: wszystko oddawać Bogu i wszystko sprowadzać do
Niego, by żyć już tylko dla Niego, z Nim i w Nim. Naprawdę
jest to dar, który nas uświęca. Dar mądrości pociąga za sobą
wszystkie inne dary. Jeśli będziemy starali się zachować
mądrość, robić wszystko dla Boga i z Bogiem, to z pewnością
posiądziemy również bojaźń Boża, pobożność, męstwo itd.
Natomiast jeśli zaniedbamy na przykład bojaźń Bożą, to tak
jakbyśmy zażyli truciznę. Tak samo odwaga bez mądrości lub
samo umartwianie — zawsze są niebezpieczne.
Dobrze jest wiedzieć, jak korzystać z mądrości. Oto kilka
sposobów: Poranna modlitwa. Stanowcze zatrzymanie się na
kilka sekund, obserwacja serca (dla kogo to robię, do kogo
mówię; robię to dla siebie czy dla Jezusa?). I modlitwa
wieczorna.
Jeśli nasze serca są gotowe, otrzymamy dary Ducha Świętego
z nową obfitością. Co zrobić, żeby wytrwać w takiej
gotowości? Ofiarować Bogu serce pozbawione trosk tego
świata, serce spokojne i ciche, pozbawione ludzkich pragnień
i przyziemnych obaw. Wytrwajmy w takim pokoju i w takiej
ufności, a nasze serca zostaną napełnione darami i
błogosławieństwami niebios.
5. Przywileje duszy pobożnej i czystej
Przywileje i zaszczyty, których dostępuje dusza zjednoczona
z Bogiem, w pewnym sensie są podobne do przywilejów
Maryi. W tym aspekcie można rozważać wezwania Litanii do
Najświętszej Maryi Panny i znaleźć w nich cudowny pokarm
dla swej pobożności i miłości.
Wszystko, czego Bóg żąda od naszej duszy, i wszystko, co jej
obiecuje, zawarte jest w tych podniosłych wezwaniach, z
których tutaj wybraliśmy tylko niektóre.
Virgo fidelis [Panna Wierna].
Już samo określenie streszcza
nadzieje i wysiłki świata. Bóg oczekuje, że nasza dusza będzie
dziewicza, oderwana od świata, a zwłaszcza od samej siebie.
Panna wierna — wierność, czyli wytrwałość w miłości. Jeśli
nasza dusza jest wierną dziewicą, to usłyszy, jak Bóg nazwie ją
imionami miłości, które wymienione są w dalszej części
Litanii.
„Wieżo z Kości Słoniowej, Domie Złoty" (dusza staje się
świątynią Boga), Zwierciadło Sprawiedliwości...
Należałoby
długo medytować te wezwania, ponieważ w sposób bardzo
szczególny dotyczą one kartuzów...
Speculum iustitiae [Zwierciadło Sprawiedliwości].
Wydaje mi
się, że dusze kontemplacyjne są zwierciadłem Boga. Ich życie
polega na otrzymywaniu całego światła, całej łaski Bożej i na
całkowitym oddaniu ich Ojcu. Przyjmowanie Boga i dawanie
Boga jest bardzo specyficznym powołaniem mnichów
kontemplacyjnych, a jeśli pozostają oni wierni swojemu
powołaniu, staje się chwałą ich duszy.
Od początku dusze kontemplacyjne otrzymują Boga cał-
kowicie. Pomyślmy o wszystkich łaskach, które otrzymaliśmy
od dzieciństwa: narodziliśmy się z chrześcijańskich rodziców,
łaska chrztu dała nam żywe podobieństwo do Trójcy Świętej,
Komunia święta nas karmiła i napełniała Ciałem Pańskim,
światłem Słowa Bożego. A wreszcie—jako ukoronowanie
wszystkich łask — otrzymaliśmy powołanie kontemplacyjne.
Jezus zechciał wezwać naszą duszę do siebie w odosobnieniu,
żeby ją zaślubić, dać jej swoje imię, przywileje i dziedzictwo.
Wyznajmy, że byliśmy częściowo wierni tym łaskom;
jesteśmy jednak chrześcijanami, więc jesteśmy „Chrystusa-
mi". Żeby zobaczyć całą prawdę, trzeba widzieć wszystko
oczami Boga. A kiedy Bóg patrzy na chrześcijanina, a tym
bardziej na kartuza, co w nim widzi?
Widzi tylko swojego Syna, naszego Pana. Gdybyśmy mieli i
wiarę, w taki sam sposób postrzegalibyśmy siebie nawzajem.
On widzi w nas tylko naszego Pana; z pewnością zasłoniętego
przez nasze niedoskonałości, być może ukrzyżowanego przez
naszą niewierność, ale mimo wszystko obecnego w naszej
duszy, którą On przyodziewa swoim pięknem.
Otrzymaliśmy więc podobieństwo do Boga, zwłaszcza do
Jezusa. Oto wieczne światło, którym jest zalane zwierciadło
naszej duszy. I to również musimy oddać.
Nasze życie kartuzów jest życiem „kapłańskim", nawet ci,
którzy nie są kapłanami, uczestniczą w dziele kapłańskim — w
składaniu codziennej Ofiary: w sanktuarium Pustelni
ofiarowujemy Jezusa Ojcu w nieustannej ofierze, oddajemy
Go Bogu.
Jest to funkcja i racja bycia kartuzem. Oni ofiarowują Jezusa
najpierw na ołtarzu, a potem, jeśli są wierni, w każdej chwili
ofiarowują Go w swoim sercu, całą swoją osobą i wszystkimi
uczynkami. Słowem, nie są niczym innym, jak świętą i
niepokalaną ofiarą zjednoczoną z Jezusem. Łączą się z
Jezusem, aby w akcie najwyższej sprawiedliwości oddać Ojcu
wszystko, co człowiek otrzymał od Boga.
Zwierciadło musi być proste, nieporuszone, czyste, żeby
dobrze odbijać obrazy.
Tak samo jest z naszą duszą i z całym naszym życiem. Być
kartuzem to nie znaczy czynić rzeczy nadzwyczajne, tak jak
niektórzy to sobie wyobrażają. Przeciwnie, znaczy to żyć
pokornie i spokojnie, niczego nie szukając, niczego nie
żądając, niczego nie negując.
Dusza nie może być wzburzona. Jeśli tylko staje się nie-
spokojna, trzeba ją oczyścić (tak jak zwierciadło) aktem uf-
ności do Boga. Dusza, która jest doskonale prosta, szczera,
ufna, naprawdę jest bardzo czysta i oddaje Bogu obraz Jego
Boskiej prostoty i czystości.
Zauważmy, że nie jest ważne to, czym my jesteśmy. O
wartości zwierciadła nie decyduje materiał, z którego jest ono
zrobione. Przeciwnie, musimy zupełnie wyrzec się siebie,
zjednoczyć się z Bogiem, w pewnym sensie stać się nikim —
aby wiernie odbijać obraz, który Mu wysyłamy.
Dni kartuzów mogą być bardzo monotonne, nijakie. One
nawet muszą takie być, ponieważ nasze życie jest niczym, jest
tylko namiastką (substratum) blasku, piękna i darów Jezusa
[teol]. To On, tylko On jest pięknem w nas.
Kontemplatyk jest nieskończenie bogaty, ale nic nie posiada.
Otrzymuje wszystko i wszystko oddaje. I właśnie to decyduje o
chwale jego duszy, będącej jak blask nieskazitelnego
zwierciadła. Im bardziej nasza dusza jest spokojna i pokorna,
tym dchsza, lepiej gra swoją rolę narzędzia chwały Bożej.
Ona oddaje Bogu chwałę. Zwróćcie uwagę na to wyrażenie —
zakłada ono, że otrzymujemy chwałę Bożą, ponieważ
oddajemy Mu chwałę. Kiedy wychwalamy Boga w taki sposób,
ofiarowując Mu to, czym jesteśmy, czym jest Jezus, oddajemy
Mu sprawiedliwość. Oto, dlaczego dusza połączona z Bogiem
zasługuje, żeby ją nazwać „zwierciadłem sprawiedliwości" —
„speculum iustitiae".
Dusza może więc dostępować przywilejów wymienionych w
Litanii, może być nazywana „matką" i „królową". Ileż bogactw
zawiera
się
w
duchowym
„macierzyństwie"
duszy
zjednoczonej z Bogiem...!
Niewątpliwie, zrezygnowaliśmy z posiadania małej rodziny,
żeby móc troszczyć się o interesy ogromnej rodziny, jaką jest
Kościół. Składa się on z dusz, których duchowe potrzeby są
przeogromne. Promieniowanie serca przepełnionego Bożym
pokojem jest prawdziwym i wiecznym królestwem. Regina
Pacis, Królowa Pokoju — tak wyobrażam sobie wieczne
oblicze duszy uświęconej...
Ale czy takie myślenie nie jest objawem pychy? Uważać siebie
za coś jest pychą. Na początku musimy pojąć, że jesteśmy
niczym, abyśmy stali się pokorni. Ale to nie wystarczy. Trzeba
również wiedzieć, że Bóg jest wszystkim, a to oznacza, że Jego
miłość jest wszechobecna i wszechmocna. „Intimior intimo
meo" „Jest mi bliższy niż ja sam sobie" — powiedział św.
Augustyn.
Dusza pokorna jest całkowicie olśniona rzeczywistością
Boga; widzi tylko Jego, zapomina o sobie, nazywa siebie Jego
ukochaną. Mówiąc: „Ecce ancilla Domini" („Oto ja, słu-
żebnica Pańska") — staje się oblubienicą Boga i matką Słowa.
Poczęła Boga i nosi Go w sobie.
Tak jest z duszą, która naprawdę kocha Boga (bo jeśli kocha
Go prawdziwie, będzie posłuszna i spokojna). Pokora
wymaga świadomości tych wzniosłych przywilejów. Dusza,
mająca świadomość, że jest niczym, może czuć się małą
narzeczoną Boga i Jego przyrzeczoną oblubienicą na wiecz-
ność. Wyznaje to — drżąc z radości, z dziecięcej bojaźni i z
miłosnej wdzięczności — w tych uroczystych i słodkich
słowach:
Panno Wierna — Zwierciadło Sprawiedliwości — Arko
Przymierza — Matko i Oblubienico — Królowo Pokoju.
6. Cichy i ukryty apostolat mnichów kontemplacyjnych
Dobro zawsze usiłuje się rozlewać. Faktycznie, im stworzenie
jest bardziej doskonałe, tym bardziej promieniuje wokół
siebie dobrem. Wszystko, co jest pełne życia, radości, miłości,
rozlewa miłość, radość i życie. Jest to prawdziwe odnośnie do
wszystkich rzeczy i dziedzin. Na przykład kwiat, który jest
doskonałością rośliny, rozsiewa wokół siebie przepych
koloru, zapachu i na-sionka. Ptak, który jest szczęśliwy, że
żyje, raduje wszystkich swym śpiewem.
Tak samo jest z ludźmi. Kiedy znajdują coś, co ich raduje,
pragną, żeby wszyscy to poznali; na przykład piękny
krajobraz, piękną książkę. Całe życie, cała radość, cała miłość
chce się rozlewać i może się rozlać. Ponieważ to, co nam się
spodobało, co nas upoiło, może i musi spodobać się naszym
bliźnim i ich z kolei upoić.
Jest to konsekwencja wspólnoty ludzkiego losu. Jeśli je-
steśmy napełnieni sami sobą, a więc pełni goryczy i zawiści,
możemy dać innym tylko to, co mamy. Ale jeśli jesteśmy
napełnieni pokojem i słodyczą naszego Pana, będą się z nas
wylewać pokój i słodycz i będziemy dla innych pociechą.
Rozróżniamy dwa rodzaje radości i dwa rodzaje miłości:
radość wysłowioną i radość niewysłowioną oraz miłość
okazaną i miłość ukrytą; słowem: aktywne życie zewnętrzne i
kontemplacyjne życie wewnętrzne.
Wiecie, że w aktywnym życiu zewnętrznym komunikuje się
przekonania i uczucia, wiecie również, jak to się robi. Prawdę
mówiąc, jest to dar, który nie wszyscy posiadają; w dużym
stopniu zależy od urody. Ci, którzy mają piękny głos,
czarujący wygląd, dobre maniery itp., potrafią przekazać i
narzucić innym swoje poglądy i pragnienia. Są oni świetnymi
mówcami, wielkimi wodzami; są wśród nich święci, politycy, a
nawet ludzie, którzy, nie pełniąc funkcji publicznej, odnoszą
w społeczeństwie sukcesy, wywołując entuzjazm i zyskując
sobie sympatię.
Ale mieć serce naprawdę pełne miłości i umysł naprawdę
pełen światła to coś zupełnie innego niż podobanie się
ludziom i posiadanie daru przekonywania ich.
Na przykład, gdybyście płonęli miłością do Boga i współ-
czuciem dla biednych, ale bylibyście niewidomymi lub niemo-
wami bez grosza, nikt by się nie domyślił, co macie w sercu.
Przeczytałem kiedyś opowieść o chłopcu, który płakał, kiedy
się cieszył, i śmiał się, kiedy był smutny. Nie potrafił on
przekazać swej radości i swego smutku, ale je odczuwał.
Musimy zatem stwierdzić: dobre słowo, uśmiech są na-
prawdę dobre i promienieją pokrzepieniem wokół siebie, tak
jak kwiat lub ptak wiosenny. Ale owo promieniowanie
naszych słów czy gestów nie jest promieniowaniem naszych
myśli ani uczuć.
Nasze myśli i uczucia, wszystko co mamy w sercu pełnym
światła i miłości, nie są już rzeczywistością fizyczną,
materialną, ale moralną, duchową, czyli niewidzialną. Muszą
one promieniować również duchowo, a więc niewidzialnie.
Żeby lepiej zrozumieć, jak bardzo jest to konieczne,
porównajmy na przykład dobrą myśl do gwiazdy.
Kiedy Bóg zapala gwiazdę na ciemnym niebie, rodzi w na-
szym umyśle akt ufności do Niego i pragnienie pokrzepienia
wszystkich biednych serc, które cierpią na ziemi. Co ma
większą wartość i znaczenie: gwiazda czy akt wiary i miłości?
Jest oczywiste, że to, co jest w naszej duszy, znaczy więcej niż
cały firmament. Pewien uczony zauważył, że fizycznie
człowiek jest bardzo mały w porównaniu z gwiazdami, ale
dzięki swojemu umysłowi jest on nieskończenie większy niż
one. Człowiek bowiem może je poznać i wiedzieć, że stworzył
je Bóg, tymczasem one nic o tym nie wiedzą.
A zatem dobra myśl jest nieskończenie więcej warta niż
gwiazda! Serce pełne miłości jest ogniem gorętszym niż słoń-
ce! Czy moglibyście uwierzyć, że Bóg pozwoliłby na taki
absurd, iż gwiazda wysyła światło, które rozprzestrzenia się
na miliardy kilometrów przez miliony lat i my możemy poznać
żar tego odległego tworu, materialnego ciała kulistego
obracającego się w zlodowaciałym powietrzu, natomiast
dusza zjednoczona z Bogiem mogłaby być pozbawiona
swojego promieniowania lub jej promieniowanie mogłoby
zależeć od nędznych warunków fizycznych, od mniej lub
bardziej silnego głosu, od mniej lub bardziej inteligentnego
wyglądu, od mniejszej lub większej siły? Nie, po stokroć nie!
Kościół słusznie naucza tak ważnego dogmatu o świętych
obcowaniu. Nasze dobre myśli i uczucia, akty wiary i miłości
są
jakby
duchowymi
gwiazdami,
które
nieustannie
promieniują wiarą i miłością. Są ogniskami pokrzepienia i
siły.
Dusze
zjednoczone
z
Bogiem
tworzą
ogromny
gwiazdozbiór, który olśniewa oczy aniołów i który nigdy nie
zgaśnie na niebie Kościoła.
Apostolat mnichów kontemplacyjnych — cichy i niewidzial-
ny — opiera się na takim stwierdzeniu: miłość jest czymś
rzeczywistym, a nawet tym, co jest najbardziej rzeczywiste
na świecie, który może zostać zbawiony tylko przez Wiarę i
Miłosierdzie.
Tym, czego Bóg żąda od człowieka, co naprawia zło spo-
wodowane przez grzech, co pociesza i umacnia tych, którzy
cierpią, nie są dobre słowa ani pieniądze, ani nawet cnotliwe
(zewnętrzne) uczynki, ale Wiara i Miłosierdzie, które dają
życie tym słowom, jałmużnie i uczynkom.
Wiara i Miłosierdzie mają działanie o wiele szersze niż
działanie zewnętrzne, które muszą ożywiać.
Rzeczywiście, serce zakorzenione w Dobrym Bogu, dusza
oddana Bogu uczestniczy w dziele odkupienia naszego Pana i
wlewa miłość w serca, razem z ogniem Miłosierdzia Bożego.
Działanie zewnętrzne dosięga tylko zewnętrznego życia
człowieka; wewnętrzne akty miłosierdzia przekazują życie i
pocieszenie niezliczonym duszom.
Jałmużna materialna jest ograniczona, ale jałmużna
mnichów kontemplacyjnych jest nieograniczona, i w czasie, i
w przestrzeni.
Rola zakonów kontemplacyjnych jest tak słabo rozumiana i
tak trudna do wytłumaczenia, ponieważ tutaj wszystko dzieje
się w sposób niewidzialny. Trzeba koniecznie żyć w nocy
Wiary nadprzyrodzonej, bo wszystko, co czyni życie
kontemplacyjne
trudnym,
czyni
je
równocześnie
wartościowym. Życie człowieka jest wielkie i piękne na miarę
ożywienia go przez Wiarę. Ludzie wierzący tylko w to, co
widzą, są tchórzami, którzy nie podejmują się niczego i umrą
w fotelu rentiera lub za ladą sklepu spożywczego, nie zbiwszy
nawet majątku, ponieważ i do tego trzeba pewnej odwagi!
Wszystkie wielkie przedsięwzięcia są możliwe dzięki aktowi
wiary. Jakiej wiary potrzebował Krzysztof Kolumb, kiedy jako
pierwszy wypłynął na ocean i odkrył Amerykę! Ale trzeba mieć
jeszcze większą wiarę, żeby być mnichem zamkniętym w
klasztorze, żeby być kontemplatykiem. Musimy — jak święty
Piotr — rzucić się, by iść po morzu, które w każdej chwili może
nas pochłonąć. Musimy (jak mówi Tereska) przejść przez
tunele tak ciemne, że przechodząc przez nie zastanawiamy
się, czy słońce jeszcze istnieje. Musimy zaryzykować swoje
życie i z zamkniętymi oczami rzucić się w ramiona Boga, który
czeka na nas w tej ciemności. To jest heroizm świętych!
Ci bohaterowie, odważniejsi niż wszyscy żeglarze wszech
czasów, odkrywają nie Amerykę, nie Eldorado — nowy raj, ale
tutaj, na ziemi, odkrywają prawdziwe królestwo niebieskie,
obiecane przez Syna Bożego. Do tych, którzy w taki sposób
żyją Wiarą, nasz Pan powiedział: „Błogosławieni, którzy nie
widzieli, a uwierzyli" (J 20,29).
7. Róża Duchowna
Wyrosłam jak palma [...], jak krzewy róży w Jerychu
Pismo Święte wielokrotnie porównuje mądrość i doskona-
łość wiernej duszy do rozwijającego się kwiatu. Duch Święty
upodobał sobie ten obraz, a Kościół święty nie zawahał się
przypisać go Najświętszej Maryi Pannie. Z Księgi Mądrości
Syracha i z Pieśni nad pieśniami Salomona „kwiat"
przeniesiono do Litanii Loretańskiej, w której odnajdujemy
inwokację do „Róży Duchownej". Najświętsza Maryja Panna
ma nawet ołtarze pod wezwaniem „Maryi, Róży nad Różami",
a w pobożnej Hiszpanii to imię czasem daje się dzieciom na
chrzcie. Zresztą to nie przez przypadek ani nie dla zabawy
święci pisarze i mistycy symbole na określenie cnót i wartości
duchowych tak chętnie czerpią z Natury. Przez grzech
człowiek zasłonił wspaniałość swojej natury, natomiast istoty
niższe od człowieka zachowały wolność i równowagę, jaką
miały w raju.
To piękne wezwanie z Litanii Loretańskiej —„Różo du-
chowna" — zatrzyma na trochę naszą uwagę. Wiem, że było
ono często komentowane, więc ograniczę się do kilku myśli,
które duszom oddanym Maryi mogą pomóc w medytacji tego
pięknego tekstu.
Święty Franciszek Salezy widzi symbol skupienia Maryi w
spokojnej róży, która kwitnie na uboczu, w ciszy, osłaniając
przed spojrzeniami zarodek, który nosi w sobie.
Dla świętego Bernarda pokora i skromność Panny Świętej
są nam dane za przykład, kiedy mówi Ona ustami Sulamitki:
„Jam narcyz Saronu, lilia dolin" (Pnp 2,1). Cnoty pokory i
skromności są jak siostry, jedna nie istnieje bez drugiej. Mają
one dla nas wartość absolutną, ponieważ taki jest wybór,
który zdecydował o naszym życiu: przestać troszczyć się o
bycie widocznym, aby umocnić z całej siły spojrzenie naszej
duszy (jak mówi bulla Umbratilem) na pięknie rzeczy
boskich; zrezygnować z podobania się ludziom, aby
kontemplować Boga.
W istocie jest to konieczny wybór; możemy rozkwitnąć w
świetle tylko na miarę codziennego nawracania naszego
umysłu i naszej woli. Słowa Ewangelii pozwalają nam dostrzec
skromne i kontemplacyjne życie Maryi: „conservabat omnia
verba haec in corde suo" —„zachowywała wszystkie te sprawy
i rozważała je w swoim sercu" (Łk 2,19). Ona więc w głębi
swojego serca przechowywała tajemnice Jezusa i Jego Ojca.
Naśladujmy tę wierność Maryi, która była całkowicie
posłuszna powołaniu, żeby nasze życie naprawdę stało się
życiem duchowym. Nasza wrażliwość, nasze resentymenty i
większość naszych zmartwień pochodzą z naszego lenistwa do
wejścia w tajemnicę, w której Bóg na nas czeka. Brama, dzięki
której możemy całkowicie się wyzwolić, nie znajduje się na
zewnątrz; ona jest w nas. Oczywiście mamy obowiązki
stanowe, którym koniecznie musimy poświęcić swą uwagę i
starannie je wykonać, ale doświadczenie uczy, że skupienie
nie
przeszkadza
ani
w
pracy,
ani
w
zachowaniu
posłuszeństwa.
Przeciwnie,
kiedy
dusza
spoczywa
w
równowadze w Bogu, potrafi szybko przenieść się tam, gdzie
wzywa ją obowiązek. Kiedy dusza przebywa w swoim żywiole,
w Nieskończoności, wtedy jest lekka i posłuszna i chętnie
zgadza się na to, czego wymagają od niej codzienne
okoliczności, będące wyrazem woli Boga.
Dla świętego Bernarda róża i lilia znaczą jeszcze ufność. Sam
Pan podaje je za przykład: „Przypatrzcie się liliom na polu, jak
rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet
Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany" (Mt 6,
28-29). Dusza Maryi była ufna, spokojna w radości i pogodna
w bólu. Maryja jest nazywana «cichą między niewiastami
(«inter omnes mitis») — to cichość oddania się i łagodności.
Są to cnoty dziewic i matek, których cierpliwość ma tyle
godności, które nie troszczą się już o siebie, potrafią czekać i
w ten sposób zachowują głęboką siłę, którą podziwiamy.
Spokój świętej Joanny d'Arc czy Teresy od Dzieciątka Jezus
nie jest uczuciem, które występuje po sukcesie, ale cnotą,
która zapewnia zwycięstwo. Wiemy, że dla Maryi, fiat wyraża
całą Jej duszę; ten doskonały pokój w czystej Wierze i w
czystej miłości wyróżnia Królową nieba i ziemi.
Jakaż lekcja dla nas! Lekcja potwierdzana przez codzienne
doświadczenia. Niszczenie naszego spokoju, troszczenie się o
wiele niepotrzebnych rzeczy — to jeden z naszych najgorszych
błędów; podczas gdy powinniśmy zachować spokój serca i
ducha oraz subtelną uwagę, której wymaga wypełnianie
obowiązków stanowych. Jest to główny warunek życia
kontemplacyjnego,
które
postanowiliśmy
prowadzić,
naśladując Maryję. Jest to również obowiązek wobec dusz,
które oczekują czegoś z naszego promieniowania, a ono jest
niemożliwe tak długo, jak długo pozostajemy niespokojni.
Dochodzimy teraz do trzeciego sensu, który autorzy
przypisują temu kwiatowi: jest on żywym symbolem miłości,
rozsiewającym swój zapach i wdzięk. Jest symbolem miłości,
która przekazuje dobro właśnie dlatego, że jest silna -
przekazuje miłość bycia, której działanie zewnętrzne jest
tylko nieistotnym przejawem. Taka jest doskonałość, którą
sugerują wezwania chwalące Maryję: „Różo Duchowna",
„Różo nad Różami".
W swej najczystszej naturze dusza kontemplacyjna poświęca
się głównie dziełu wewnętrznych narodzin Owocu Boskiego i
poczęciu Słowa. Jest podobna do drzewa zasadzonego nad
płynącą wodą (jak mówi psalmista), które wydaje owoc w
swoim czasie (por. Ps 1, 3).
Troszczmy się tylko o to, żeby przygotować tę błogosławioną
płodność, zachowując wierność w każdej chwili, pozostając
obojętnymi na resztę, która jest tylko marnością i kłamstwem,
i pozwalając, aby okresy pocieszenia i strapienia przemijały w
ciszy zgodnie z wolą Opatrzności. Oby nasza niebieska Matka
zechciała czuwać nad wzrostem Słowa w duszach, które są Jej
powierzone, a kiedy my osłabniemy, żeby wreszcie odejść i
osiągniemy doskonały wiek, niech Jej Syn pomoże nam
powrócić do Ojca w Duchu Miłości, gdzie ON JEST
JEDNOŚCIĄ z Nim, na wieki wieków.
Za: Mnich z Zakonu Kartuzów, Szkoła ciszy, Kraków 2007,
Wydawnictwo eSPe ,
Tytuł oryginału Ecoles de silence, d'un
chartreux, przekład: Zofia Pająk
8. O czystości
Ewangelia zawiera niewiele słów o Najświętszej Maryi Pan-
nie, a nawet te, które są, osłania wielka tajemnica. Znamy Ją
jednak, i to — jak się wydaje — lepiej niż inne święte. Znamy
właśnie dlatego, że objawia się nam Ona w swojej doskonałej
urodzie i prostocie. Panna nad Pannami, Matka Boga stanowi
dla nas niewyczerpany obiekt adoracji. W dniu, w którym
obchodzimy święto narodzin Maryi, powiemy kilka słów o
chwale «dziewictwa», w zależności od tego, czy określa
warunki życia kontemplacyjnego, narodzin Słowa w nas, czy
dotyczy wszelkiej duchowej płodności.
Powinniśmy zatem zachować czystość zmysłów, tak w
przyjemności, jak i w bólu. Bez wątpienia, nasze życie jest
pozbawione zbytku, niepotrzebnych rzeczy i — poprzez naszą
Regułę — podejmujemy wiele ostrożności tak, że nie-
bezpieczeństwo przywiązania się do uciech fizycznych raczej
nam nie grozi. Jednak należy nieustannie czuwać. Czystość
można utrzymać tylko dzięki codziennemu wysiłkowi;
uleganie temu, co podoba się zmysłom, jest fatalne zarówno
dla pustelnika, jak i dla człowieka świeckiego.
Dla nas istotniejszą sprawą jest zachowanie czystości w
cierpieniu, ponieważ okazje do grzechu w cierpieniu są w
eremie częstsze. Potrzebujemy cierpliwości, której Maryja
daje najdoskonalszy przykład — od groty w Betlejem aż do
Krzyża. Być cierpliwym najczęściej oznacza zachować ciszę w
cierpieniu: żadnych słownych napaści, które oskarżają innych
i mają nas pomścić; żadnych skarg, dzięki którym mamy
nadzieję na wątpliwą pociechę i współczucie bliźniego. Ale to
nie wszystko: żeby nasza cierpliwość była doskonała i dała
nam wolność wewnętrzną, musimy oddalić również skargi
wewnętrzne. Przywiązują nas one bowiem do naszych
cierpień i — co ciekawe — wzmacniają je. Rozczulając się nad
sobą, znajdujemy upodobanie w cierpieniu i zwiększamy jego
siłę. Nasze serce rozmawia z bólem i wyjawia swoje uczucia.
Gdyby było ciche, ból miałby nad nim mniejszą władzę. W
ciszy serca, w którym nie byłoby już słychać okrzyków i
szeptów czułości skierowanych do nas samych, Duch mógłby
wreszcie wypowiedzieć Słowo Boże, które ma być naszym
wiecznym spełnieniem i naszą wieczną szczęśliwością.
Czystość woli to „posłuszeństwo". Postanowiliśmy być
posłuszni w dniu złożenia ślubów zakonnych, a jeśli brakuje
nam posłuszeństwa, to głównie z powodu nadwrażliwości,
braku cierpliwości w kłopotach i w trudnościach. Niech
Maryja nauczy nas oddawać się, być posłusznymi tak jak Ona,
bez
żadnych
złośliwych
uwag
lub
gorzkich
myśli.
Przypomnijmy, że łagodność to cnota, która odróżnia Maryję
od wszystkich dziewic; przeciwstawia się ona nie tylko
gwałtowności, ale i goryczy.
Jakaż to łaska dla duszy i jakże jest ona piękna, kiedy
pozostaje wolna od wszelkich sprzeciwów czy resentymentów!
Dar z siebie jest daleki od daru absolutnego, jeśli pozostawia
jakąkolwiek urazę. Pismo mówi: „w mądrości nie ma żadnej
goryczy". Rzeczywiście, mądrość przekazuje spokój i czyste
piękno swoim prawdziwym przyjaciołom; po tym ją
rozpoznajemy.
Cnoty duchowe, które właśnie omawialiśmy (cierpliwość,
łagodność,
posłuszeństwo)
nie
byłyby
możliwe
bez
zachowania czystości myśli i powstrzymania się od sądzenia
innych. W tym względzie można zgrzeszyć na kilka sposobów:
prawie wszyscy grzeszą przede wszystkim z próżności, to
znaczy z powodu nadmiernej obawy przed osądem innych.
Ten, kto nieustannie martwi się o to, co myślą o nim inni,
traci całą prawdę wewnętrzną. Jeszcze częściej w nas —
kontemplatykach — skupienie bywa zakłócane przez nasze
niesłuszne lub niedyskretne ocenianie bliźniego.
Opuścić świat to mało, jeśli nasz duch nie potrafi odnaleźć w
spotkaniu z Bogiem czystej samotności, której On wymaga,
żeby się nam objawić! Zresztą, tylko dlatego jesteśmy tak
wrażliwi na osądy ludzi, że sami ich oceniamy według
fałszywej miary naszej miłości własnej, zamiast ich
błogosławić lub pozwolić im żyć w mroku, zwracając się w
stronę Boskiego Słońca...!
Krytyczne opinie, mniej lub bardziej roznamiętnione, które
utrzymujemy o innych choćby w najlepszej intencji, odrywają
nas od pozostawania w samotności; mącą nasz rozum i nie
pozwalają nam przyjąć Boga; nasz duch jest bowiem jakby
zwierciadłem: jasność jego istoty musi otrzymać całe piękno
Oblicza Ojca. Może się to dokonać pod warunkiem, że
pozostaje on czysty i spokojny, skierowany bezpośrednio na
boski przedmiot, którego nieskończoność odpowiada jego
tajemniczej głębi.
Najświętsza Dziewica jest nazwana „Speculum iustitiae" —
Zwierciadłem Sprawiedliwości, ponieważ absolutne przyjęcie
prawdy pozwoliło Jej pojąć Słowo bez podejrzliwości czy
zastrzeżeń i przekazać Jego niewyczerpalny blask wszystkim
duszom kontemplacyjnym.
Niech Maryja pomoże nam upodobnić się do Niej pod
względem Jej czystości ducha, woli i serca, abyśmy mogli,
przemienieni w jasności, uczestniczyć z Nią — Córką, Ob-
lubienicą i Matką Boga — w życiu TRÓJCY ŚWIĘTEJ.
9. Przygotowanie naszej duszy na przyjście Jezusa Chrystusa,
część 1
Wiecie, że nasz Bóg, nieskończenie mądry, tak stworzył
świat, że wszystko łączy się i harmonizuje ze sobą, żarów- i no
w porządku naturalnym, jak i nadnaturalnym.
Rzeczy niższe są obrazem rzeczy wyższych. Zatem nasze życie
fizyczne i duchowe w wielu punktach wykazują ewidentne
podobieństwo. Dusza rodzi się do życia łaski, karmi się
sakramentami i słowem Bożym, może zostać oblubienicą
naszego Pana i być ogromnie płodna duchowo. Niestety, może
ona również umrzeć z powodu grzechu. Dusza więc — tak jak i
ciało — może być zdrowa lub chora, może narodzić się,
wzrastać i rozkwitać.
Tak samo rzeczy zewnętrzne są jakby odbiciem rzeczywi-
stości wewnętrznej. Wiosny duszy są o wiele piękniejsze niż
wiosny w przyrodzie, a zimy o wiele bardziej srogie. Dusza ma
swoje jesienne wieczory i letnie popołudnia. Wszystko jest
powiązane ze sobą, spętane jakby w boskiej intrydze czy jakby
w powieści dla nas zbyt skomplikowanej, ale nieskończenie
prostej dla Boga, który zna ostatnie słowo.
Istnieje więc ścisłe podobieństwo pomiędzy życiem i czynami
naszego Pana w Judei dwa tysiące lat temu a Jego życiem i
czynami w naszych sercach; pomiędzy Jego narodzinami w
Betlejem, śmiercią i zmartwychwstaniem a Jego przyjściem
do naszej duszy, z którą się łączy i dzieli jej cierpienia. Jezus
dzieli również radość duszy, która przeszła zwycięsko
wszystkie próby i odradza się z Nim do życia wiecznego.
Właśnie w świetle zgodności historii Zbawienia z dziejami
naszej duszy chciałbym przyjrzeć się z wami okresowi, który
poprzedził i przygotował przyjście naszego Pana na ziemię.
Trzy osoby odgrywają bezpośrednią rolę w przygotowaniu
Bożego Narodzenia: Najświętsza Dziewica, święty Józef i
święty Jan Chrzciciel. O nim będę mówił dziś wieczór.
Przypomnijcie sobie, co przekazuje na jego temat sam Pan w
dzisiejszej Ewangelii: „«Coście wyszli oglądać na pustyni? [...]
Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w pałacach
królewskich przebywają ci, którzy noszą okazałe stroje i żyją
w zbytkach. Ale coście wyszli zobaczyć? Proroka? Tak, mówię
wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym
napisano: Oto posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci
przygotował drogę. Powiadam wam: Między narodzonymi z
niewiast nie ma większego od Jana»" (Łk 7, 24-28).
Już te słowa zawierają szczególną naukę. Ten, kto podbija
cesarstwa lub buduje miasta, nie jest największym z ludzi — to
już wiedzieliśmy. Ale nie jest nim też ten, kto czyni wiele
aktów cnoty, pokuty i wiele cudów. Nie, to jest prostsze:
największy spośród synów ludzkich jest ten, kto przy-
gotowuje drogę Bogu.
Oto nasz ogromny błąd, którego nigdy nie uda się nam do
końca wykorzenić: zawsze wyobrażamy sobie, że zrobimy coś
sami, w jakiś sposób liczymy na własne siły. Ale — jak mówi
Pan w innym miejscu Ewangelii (Łk 12, 25) — sami nie
jesteśmy w stanie nawet chwili dołożyć do wieku swego życia.
Ta prawda dotyczy wszystkiego, ale przede wszystkim życia
modlitewnego, życia wewnętrznego. Sami nie możemy
ofiarować sobie łask, których potrzebujemy, takich jak:
mądrość i miłość, męstwo i łagodność. Jesteśmy żebrakami, a
często nawet nie znamy naszych potrzeb, nie potrafimy ich
wyrazić.
Wszyscy
mieliśmy
takie
okrutne
i
ważne
doświadczenie.
A jednak wszyscy pragniemy wieść życie modlitewne; pra-
gniemy światła i mocy nadnaturalnej, dzięki którym możemy
żyć w nieustającej obecności Boga i w przyjaźni z Nim.
Rzeczywiście, musimy posiąść życie modlitewne, jeśli
chcemy realizować ideał, który przyjęliśmy, wstępując do
zakonu kartuzów. A jeśli — tak jak powiedzieliśmy — nie
możemy go posiąść sami, to co zrobimy? Rozłożymy ręce? Nie.
Zrobimy to, co zrobił święty Jan Chrzciciel: przygotujemy
drogę dla naszego Pana.
Zauważcie, że nie jest to drobna praca ani łatwe zadanie,
którego możemy się podjąć w momentach zabłąkania i
skończyć bez większych wysiłków. My sami siebie nie możemy
obdarować tymi łaskami, ale możemy przygotować się na ich
przyjęcie. Musimy więc przygotować się, usuwając różne
przeszkody, a to jest praca, która wymaga zarówno siły, jak i
cierpliwości, w której każdy z nas musi ćwiczyć się
nieustannie. Praca ta wymaga również męstwa, bo — jak
powiedział Pan o świętym Janie Chrzcicielu — odkąd droga do
nieba jest otwarta, można ją zdobyć, ale trzeba to czynić jak
człowiek gwałtowny i nie oszczędzać się. „A od czasu Jana
Chrzciciela aż dotąd królestwo niebieskie doznaje gwałtu i
ludzie gwałtowni zdobywają je" (Mt 11,12). Oto nasze zadanie:
przygotować drogę dla naszego Pana, przezwyciężając samego
siebie.
Święty Jan Chrzciciel precyzuje jeszcze dokładniej, jaką
pracę musimy wykonać w naszych duszach, i to jest lekcja,
którą należy dzisiaj zapamiętać. Oto jego słowa „Głos wo-
łającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie
ścieżki dla Niego! Każda dolina niech będzie wypełniona,
każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech się staną
prostymi, a wyboiste drogami gładkimi!"(Łk 3, 4-5).
Zastanówmy się przez chwilę nad tymi słowami. Co chciał
powiedzieć tajemniczy poprzednik Pana, żywiący się miodem
dzikich pszczół i szarańczą? W jakim sensie powinniśmy
prostować ścieżki naszej duszy, wypełniać jej doliny, równać
góry? Jak zrównać i utrzymać w równowadze naszą duszę,
żeby Pan mógł do niej wejść i w niej zamieszkać?
Nierówności naszej duszy sprawiają, że Duch Święty z
trudnością w nią wnika, przeto hamują one rozwój naszego
życia wewnętrznego; są to nasze nieuporządkowane uczucia i
skłonności, nasza miłość i nienawiść, radość i ból, których
przedmiotem jest stworzenie i które w konsekwencji oddalają
nas od Boga. Najpierw powiedzmy kilka słów o uczuciach,
które możemy odczuwać w relacjach zewnętrznych: o
przyjaźni do osób lub o przywiązaniu do rzeczy.
Niewątpliwie wolno nam kochać naszych braci, a nawet
powinniśmy ich kochać. Możemy nawet kochać jednego
współbrata bardziej niż innego. Z pewnością jednak dla
zakonników kontemplacyjnych ideałem miłości czystej i
bezinteresownej jest miłowanie wszystkich ludzi całym swoim
sercem, niezależnie od tego, że ktoś podoba się nam bardziej
niż inni. „Tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w
niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad
złymi i nad dobrymi" — mówi Ewangelia (Mt 5, 45).
Kiedy żywimy do kogoś szczególne uczucie, zapytajmy się
uczciwie, dlaczego tego współbrata kochamy bardziej niż
innych? W większości wypadków szybko odkryjemy, że
powodem naszej preferencji nie jest nic innego, jak miłość
własna. Ten bowiem współbrat jest dla nas bardziej uprzejmy,
ma do nas zaufanie, a kontakty z nim są milsze, bo on również
nas lubi. Wszystko to świadczy o naszym mniejszym lub
większym egoizmie. Uczucia te nie miałyby bowiem żadnej
władzy nad nami, gdybyśmy naprawdę byli doskonali i
gdybyśmy całkowicie oddali swe serce Bogu. Takie uczucia
przeszkadzają oczywiście w kontakcie z Bogiem, zmniejszają
żarliwość i głębię naszego życia duchowego. Ten, kto
naprawdę kocha ludzi, kocha ich wszystkich w Bogu, miłością
zbyt ogromną, by przywiązywać się tylko do jednej osoby.
Zauważcie, że obojętność kontemplatyka jest czymś zupełnie
innym niż obojętność kogoś, kto jest zbyt egoistyczny, żeby
kochać. Egoista ma serce zbyt małe, żeby kochać cokolwiek
innego niż siebie; kontemplatyk ma serce zbyt duże, żeby
przywiązywać się do czegoś innego niż Bóg.
Jeśli nasze serce, stworzone dla Boga, jest zbyt duże, żeby
przywiązać się do człowieka, to tym bardziej jest ono zbyt
duże, żeby przywiązać się do rzeczy. Zdarza się jednak często,
że tracimy równowagę wewnętrzną, ponieważ zależy nam na
jakimś przedmiocie lub zajęciu. To przede wszystkim nam —
mnichom kontemplacyjnym, nam — kartuzom święty Paweł
udzielił tej rady: „ci, którzy płaczą, tak jakby nie płakali, ci
zaś, co się radują, tak jakby się nie radowali; ci, którzy
nabywają, jak gdyby nie posiadali" (1 Kor 7,30). Chce nas
przestrzec przed błędem, który dla nas może mieć, jak mi się
zdaje, dwie formy: przywiązania do pracy, którą powierzyli
nam nasi przełożeni, oraz ciekawskiego poszukiwania zajęcia
obcego naszej pracy.
Nie będę się rozwodził nad pierwszą formą, bo nie jest to
konieczne. Zbyt często mamy przykłady zakonników, których
trzeba traktować bardzo delikatnie, wiedzieć czy obediencje
podobają im się, czy można zmienić im obowiązki, czy się nie
zniechęcili...
Zrozumcie dobrze, co chcę powiedzieć. Możemy, a nawet
winniśmy powiedzieć naszym przełożonym o naszych
potrzebach i zdolnościach. Ale nie mniej prawdą jest i to, że
zawsze musimy być gotowi złożyć ofiarę z naszych osobistych
preferencji, jeśli tylko czujemy, że Bóg tego żąda.
Niestety, pod tym względem wszyscy jesteśmy podobni i
nasza biedna ludzka natura jak kotwica czepia się wszyst-
kiego, co napotyka. Oto inna, często spotykana, forma przy-
wiązania się do ziemi: zakonnicy, którzy nie są całkowicie
zanurzeni w Bogu, od czasu do czasu odczuwają przypływ
ciekawości, którą oczywiście czasem trudno zaspokoić. Ktoś
chce na przykład przeczytać jakąś książkę, ktoś inny chce
pisać do różnych osób itd. Ciekawość taka niepokoi duszę, a w
konsekwencji powoduje wzburzenie. Dusza nie jest już
zrównoważona, nie jest już spokojna i pogodna, i nasz Pan
odchodzi z niej. Trzeba szybko zrobić to, co radzi święty Jan
Chrzciciel: „wyrównać duszę, wyprostować ścieżki Pana".
To, co powiedzieliśmy dotychczas, dotyczy naszego przy-
wiązania do przyjemności zewnętrznych, ale są również inne
przyjemności, do których nasza miłość własna przywiązuje się
w sposób bardziej subtelny i bardziej niebezpieczny dla
naszego życia duchowego. Są to pocieszenia, pochlebstwa,
porywy żarliwości i odczuwalnych łask, jakie wiele osób
otrzymuje, kiedy zaczyna prowadzić życie wewnętrzne.
Stajemy w obecności Boga, odprawiamy Drogę Krzyżową,
odmawiamy Litanię do Najświętszej Maryi Panny i nasze
serce staje się gorące, wzruszone. Przeżywamy wspaniałe
chwile w obecności Przenajświętszego Sakramentu: czujemy
się pełni zapału do służenia Bogu. Niestety, ten etap nie trwa
długo; jest on przejściowy i po kilku miesiącach lub latach
zauważamy, że stajemy się bardziej oziębli, bardziej oschli i
zastanawiamy się, dlaczego nasze życie wewnętrzne osłabło i
czy nadal pozostajemy w przyjaźni z Bogiem.
Ale trzeba pamiętać, że radość, nawet najczystsza, jest tylko
przygodą duszy. Zawsze należy przyznawać jej tylko dru-
gorzędne znaczenie. Niewątpliwie, kiedy Bóg zsyła nam
pocieszenie i porywy żarliwości, powinniśmy przyjąć je z
wdzięcznością i postarać się z nich skorzystać, pozostając
wiernymi i wytrwałymi. Trzeba też wiedzieć, że te łaski nie
świadczą o świętości ani o głębokim życiu duchowym. Jeśli
skorzystamy z nich tak, jak powinniśmy, przygotują miejsce
większym łaskom, o wiele bardziej czystemu i solidnemu
przywiązaniu do wiary i woli, które pozwalają nam z żarliwym
uporem zawierzyć się Boga w suszy i w ciemnościach. Ten, kto
tak żyje, nie czuje już niczego, może tylko zimny powiew
pokus i wątpliwości, ale pozostaje wierny, niewzruszony, w
jakiś sposób uczepiony Boga. Jest on naprawdę podobny do
Boga Ukrzyżowanego, jest dzieckiem Bożym. Gromadzi
skarby Światłości na życie wieczne i w dniu, w którym
zostanie wreszcie objawione prawdziwe oblicze ludzi,
aniołowie pokłonią się przed jego pięknem!
10. Przygotowanie duszy na przyjście Pana, część 2
"Wypełnijcie doliny, prostujcie ścieżki Pana". Powiedzie-
liśmy już, co trzeba rozumieć przez burzenie i wyrównywanie
gór naszej duszy. A oto, co bez wątpienia należy rozumieć,
kiedy Jan Chrzciciel mówi o wypełnianiu dolin: według mnie,
chodzi o nasze uprzedzenia i urazy, obawy i smutki, słowem, o
wszystkie bolesne uczucia duszy. Je również trzeba opanować
i przezwyciężyć, ażeby niewidzialna procesja łaski Bożej
mogła bez przeszkód przejść drogę do naszych serc.
Nie ma potrzeby rozwodzić się zbyt długo nad negatywnymi
stronami obojętności i równości nadnaturalnej, w której
nasze dusze muszą być zakotwiczone. To, co powiedzieliśmy o
naturalnych
niebezpieczeństwach
radości
czy
ludzkich
pragnień
oraz
o
nieszczęściach,
które
powodują
te
namiętności, moglibyśmy powiedzieć i o uczuciach przeciw-
nych. Tym, co jest szkodliwe dla duszy, nie jest radością czy
bólem, ale przywiązaniem do rzeczy tego świata.
Święty Paweł powiedział, że jest smutek, który jest z Boga i
smutek, który jest z ciała. Kiedy myślimy o tym, jak bardzo
obraziliśmy Boga, i o tym, jak mało zrobiliśmy dla Jego
chwały, kiedy jesteśmy świadomi milionów zniewag nie-
ustannie czynionych Jego Boskiemu Majestatowi — nie-
wątpliwie cierpimy. Ale jest to cierpienie spokojne i pogodne,
które nie odbiera duszy pokoju. Ono daje nam siłę i nakłania
nas do wierniejszej służby Bogu. Takie cierpienie rodzi
pokornych zakonników, dusze pokutujące i wynagradzające.
To o takim stanie duszy święty Paweł mówi: „smutek, który
jest z Boga, dokonuje nawrócenia ku zbawieniu" (2 Kor 7, 10).
Dodaje, że smutek tego świata, spowodowany przez zranioną
miłość własną lub brak pożądanych dóbr, powoduje śmierć.
Na przykład przełożony robi nam przykrą uwagę lub czegoś
nam odmówił; współbrat uznał za swój obowiązek donieść, że
popełniliśmy uchybienie... Wtedy nasze serce natychmiast się
buntuje, odczuwamy wszystkie rodzaje złych uczuć i — jeśli
nie zwrócimy na to uwagi i nie zareagujemy energicznie —
wkrótce nasza dusza całkiem się wzburzy i Bóg nas opuści.
Poddawanie się takim stanom goryczy i przyzwolenie, by
opanowała nas melancholia wspomnień i żalów, jest u
zakonnika przejawem braku życia duchowego, rozluźnienia
relacji z Bogiem. Jeśli takie stany będą się powtarzać, staną
się zapowiedzią ostygnięcia, a ostatecznie zagaśnięcia tego, co
w duszy jeszcze pozostało z pierwotnej pobożności i
żarliwości.
Zróbmy wzmiankę o złym humorze. Mnich, który naprawdę
oddał się Bogu, nigdy nie powinien się złościć. Jeśli się
złościmy, przyczyną jest zawsze nasz egoizm. Sądzimy, że
doznajemy obelg, oburzamy się z powodu wad bliźnich,
buntujemy się przeciw niesprawiedliwości i oszczerstwom,
które nas dotykają. Nie byłoby tego wszystkiego, gdybyśmy
naprawdę oddali całe nasze serce Jezusowi, gdybyśmy nie
poszukiwali
już
uciech,
pocieszenia
i
małostkowego
zadowolenia dla naszej małej osoby.
Jest jeszcze inny smutek, którego nie powinniśmy wpuszczać
do naszej duszy: smutek głębszy i z pewnością bardziej
niebezpieczny od innych, ponieważ bardziej wewnętrzny.
Mowa tu o zniechęceniu. Wiecie, że oczyszczenie duszy
dokonuje się poprzez liczne próby wewnętrzne i zewnętrzne,
które są dla nas tym bardziej dobroczynne, im mężniej je
znosimy. Jak więc znosić próbę, by wyjść z niej czystszym,
silniejszym, bardziej zjednoczonym z Bogiem? Nie pozwalając
pokusie przeniknąć do głębi naszej duszy, mówiąc jej „nie!"
Rozgoryczenie, przygniatające skrupuły, wątpliwości co do
swego powołania, duchowe zniechęcenie, zmęczenie, odraza,
znużenie, mrok, ciemności, czyściec i piekło wewnętrzne... O
nie, nie pozbawicie mnie ufności! Nic już nie czuję, nic już nie
widzę, ale mimo wszystko chcę wierzyć i mieć nadzieję w
Panu. Pozostanę wierny mojemu powołaniu i ideałowi
oddania się Bogu, nawet jeśli burza duchowa byłaby dziesięć
razy silniejsza. Znam dusze, które latami walczyły przeciw
zwątpieniu, skrupułom i lękowi. W ten sposób wykuły stalową
wolę i dziś — w radości głębokiego i nieustającego
zjednoczenia z Bogiem — błogosławią te lata udręki, które
zdawały się nie mieć końca, a które przygotowały je do udziału
w szczęśliwości niebiańskiej.
Wiem jednak, że podobne obietnice nie przynoszą wielkiej
ulgi duszy przeżywającej taką burzę. Właśnie taki jest
charakter tych prób decydujący o ich surowości: żadna pomoc
zewnętrzna nie może nam ulżyć i w jakiś sposób wydaje się
nam, że to się nigdy nie skończy. Pamiętajcie tylko, że im
bardziej czuwamy, by nie wpuścić do naszego serca rozpaczy,
tym szybciej demon się męczy, a żniwo łask będzie obfitsze,
kiedy słońce pokoju znowu wzejdzie.
Oto przykład i niema rada, jaką daje nam Zwiastun: za-
atakować i uciąć krótko zło u jego korzeni. On tak postąpił.
Bardzo wcześnie opuścił świat i rodzinę, majątek i przyjaciół i
odszedł na pustynię. Nigdy dość mówić o tym, jak bardzo
ważne dla pracy i walk życia wewnętrznego jest czuwać nad
dobrym rozpoczęciem i nie czynić żadnych ustępstw. Gdy
tylko zaskoczy nas niedobre uczucie lub złośliwa myśl, szybko
postąpmy tak, jak postąpił święty Jan Chrzciciel: odwróćmy
się i odważnie wycofajmy do wewnętrznej samotni, gdzie
czeka na nas Jezus. Nie igrajmy, nie droczmy się z pokusami
zmysłowymi czy ze zniechęceniem. Stańmy w bramie naszego
serca jak żołnierz uzbrojony w miecz obosieczny i pozwólmy
wejść tylko temu, kto ma pieczęć nadprzyrodzoności i znak
boskości.
Zasada ta jest tak ważna, że chciałbym wyryć ją w waszej
pamięci kilkoma przykładami. Oceniajcie rzekę po jej źródle:
można bowiem zmienić jej bieg. Dziecko może to zrobić,
kopiąc rowek w ziemi. Nie spodziewajmy się jednak, że rzeka
będzie płynąć inaczej przez pięćdziesiąt kilometrów, taka
zmiana jej kierunku jest po ludzku niemożliwa. Tak samo jest
ze złymi myślami. Kiedy dopiero się rodzą, wystarczy trochę
chęci, żeby odwrócić od nich uwagę. Ale jeśli czekamy, aż
zawładną naszą duszą i zaleją ją nieczystymi falami
pociągającymi ustępstwo za ustępstwem, grzech za grzechem,
to oczywiście pozbycie się takich myśli będzie trudniejszym
zadaniem.
Święty Jan Chrzciciel bez wątpienia sądził, że człowiek w
świecie jest podobny do drzewa zasadzonego w złej ziemi.
Jeśli wyrwie się je całkiem, kiedy jest jeszcze małe, i przesadzi
do dobrej ziemi, urośnie i wyda owoc. On postąpi podobnie,
opuszczając świat w tak młodym wieku. Łatwo jest wyrwać
mały pęd świerka, ale nie można wyrwać dużego drzewa. Jeśli
drzewo zostało zasadzone w niekorzystnym dla niego miejscu
i zaczęło już rosnąć w złym kierunku i zbyt długo czekano z
przesadzeniem go, pozostaje tylko jedno do zrobienia: ściąć je
i wrzucić do ognia. Nasz Pan przestrzega: „Każde więc
drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w
ogień wrzucone" (Mt 3,10).
Naśladujmy więc świętego Jana Chrzciciela — dzikiego i
łagodnego, żywiącego się szarańczą i miodem, człowieka,
który w pewnym sensie był pierwszym kartuzem. Bądźmy
czujni, energiczni i szybcy w walce ze sobą, ucinajmy krótko
to, co nam przeszkadza żyć w zjednoczeniu z Bogiem. Można
powiedzieć, że umiłowanie rozwiązań radykalnych jest
charakterystyczne dla ducha monastycznego, a zwłaszcza
kartuzjańskiego. W istocie, jest to najlepsze wyjście. Łatwiej
całkowicie i od razu zrezygnować z tego, co nas niepokoi, co
nam przeszkadza (na przykład z ciekawości, z pychy), niż za-
spokoić to połowicznie, starając się pozostać w przyjaźni z Bo-
giem. Dusza podzielona to dusza nieszczęśliwa. Ci, którzy
wcale nie myślą o Bogu, mogą zaznać prymitywnych rozkoszy
zmysłów. Ci, którzy całkowicie Mu się oddają, są szczęśliwi jak
ptaki, jak dzieci, jak anioły, ponieważ nie mają już żadnych
zmartwień. Ale ci, którzy chcą dawać, zachowując wszystko,
należeć jednocześnie i do Boga, i do siebie, mieć pocieszenie
Jezusa i inne pocieszenia — ci są zawsze niespokojni,
chwiejni, zmieszani. Nie mogą być szczęśliwi. Zapamiętajcie
więc dwie rady: żeby dobrze prowadzić życie wewnętrzne i
każde
inne
przedsięwzięcie,
czuwajcie
nad
dobrym
rozpoczęciem, przestrzegajcie prawa, nigdy nie stosujcie
półśrodków.
Na zakończenie powiedzmy o tym, co się dzieje w duszy,
która wiernie przestrzegała rady świętego Jana Chrzciciela i
oczyściła się z radości i z bólu miłości własnej, nie pozwalając
już małym czy dużym przyjemnościom zawładnąć sobą, a
troski i przeciwności nie mogły jej już osłabić.
Te uczucia, namiętności, roztkliwianie się nad sobą lub nad
innymi, różne pragnienia i rozgoryczenia spowodowały, że
nasza dusza traciła spokój. Była niepokojona różnymi
poruszeniami, które nie pozwoliły przebić się w niej światłu.
Teraz wprowadziliśmy w nią pokój i patrzcie: jest ona jak
woda, która była wzburzona i zmącona, i którą zostawiamy w
spokoju na kilka chwil. Jej wzburzenie stopniowo znika; woda
odzyskuje przejrzystość, światło słoneczne znowu przez nią
przechodzi i odbija się w niej jak w krysztale. Tak działa
światło Boga w duszy, w której uspokoiła się burza
egoistycznych namiętności. Odzyskuje ona pokój, ufność i
słodkie światło wiary. Znowu jest zupełnie jasna i szczera jak
czysta woda, lojalna wobec Boga i wobec dębie, pokornie
dobroczynna, cicha, miłosierna dla innych, zarówno w małych
sprawach, jak i w dużych.
My, pustelnicy, możemy uczynić wiele dla chwały Boga i dla
zbawienia dusz, po prostu ofiarowując Bogu serce spokojne,
ukojone przez ofiarę — serce, do którego Bóg może przyjść i
spocząć w nim jak promień słoneczny w krysztale. Mówię
„spocząć",
czyli
w
pewien
sposób
pomnożyć
się
i
promieniować —jasnością wiary, nadzieją, pocieszeniem — na
dusze, które są nam bliskie, oraz na te, które są nam dalekie,
zarówno na tym świecie, jak i w wieczności.
11. O miłosierdziu braterskim
Miłosierdzie wobec bliźniego to pomaganie mu w odna-
lezieniu celu życia i w osiągnięciu tego celu. Wiemy, jaki jest
cel życia w kartuzji: zjednoczenie z Bogiem. Prawdziwe
miłosierdzie pomaga bliźniemu zakorzenić się w Bogu. Ale
takie miłosierdzie może mieć też stronę ujemną i za wszelką
cenę musimy unikać wszystkiego, co mogłoby przeszkadzać
życiu wewnętrznemu innych; nie możemy być despotyczni.
Spotykamy czasem bardzo pobożnych zakonników, którzy
wyglądają na osoby pochłonięte sprawami Boga i nawet
traktujące siebie z pewną surowością, ale zawsze mające na
ustach krytykę lub skargę odnoszącą się do któregoś
współbrata. Chcieliby, żeby wszyscy naśladowali ich drogę, na
ich sposób kochali Boga i żeby rozumieli życie religijne tak jak
oni. Ale to niemożliwe i taka postawa staje się źródłem
cierpienia i niekończących się problemów zarówno dla nich,
jak i dla ich współbraci. Ich życie wewnętrzne nie może
osiągnąć prawdziwej czystości i głębi. Każdy musi szanować
wolność bliźniego — zarówno w interesie wspólnoty, jak i
swoim własnym.
Wiecie, że ludzie z trudnością znoszą się nawzajem z powodu
swoich złych charakterów. Zresztą jest to sprawa bardziej
ogólna: wszystko nas po pewnym czasie męczy. Dom,
przedmiot, osoba — wszystko to nas zachwyca, urzeka, kiedy
jest nowe. Ale po pewnym czasie nam obojętnieje, już nie
zwracamy na to uwagi. Jeszcze po jakimś czasie mamy tego
dosyć i chcielibyśmy coś zmienić. A ci, którzy ulegają temu
kaprysowi i często wszystko zmieniają, zaczynają męczyć się
samymi zmianami i są ciągle nieszczęśliwi.
Podsumowując: zostaliśmy stworzeni dla Boga, dla miłości
Bożej i do przebywania w bliskości samego Boga. Jest więc
zupełnie naturalne, że nasi współbracia nie spełniają naszych
oczekiwań. Uważamy, że mają mnóstwo wad, są pełni
egoizmu i miłości własnej, a czasami drażnią nas tak, że
ogarnia nas obsesja na ich punkcie.
No dobrze! Ale jeśli chcemy być miłosierni, czyli naśladować
Pana w miłości, to musimy starać się, aby w miarę możliwości
nie narzucać bliźniemu doświadczenia, które właśnie
opisaliśmy. Musimy więc starannie unikać wszystkiego, co
mogłoby przeszkadzać naszym współbraciom, co oznacza, że
będziemy czasem przeszkadzać sobie samym. Załóżmy na
przykład, że zakonnik ma skłonność do zaniedbywania siebie,
czyni nieporządek wokół siebie i w sobie. Nie jest to wada
bardzo poważna, ale może innych irytować. Zakonnik ten
powinien więc zadbać o swój wygląd, być bardziej uważny.
Tak samo jest z opryskliwością, niecierpliwością itd. Taka
praca nad sobą to akty miłości, róże świetlane, które
ofiarujemy Jezusowi. A za każdym razem, kiedy odnosimy
jakieś małe zwycięstwo i czynimy miłosierdzie, Matka Boża
patrzy na nas, uśmiechając się.
Spróbujmy więc najpierw nie przysparzać bliźniemu
cierpień, a następnie znosić go cierpliwie, kiedy to my cier-
pimy z jego powodu — co czasami jest nieuchronne ze względu
na to, o czym mówiliśmy przed chwilą. Ale jak czynić postępy
w cierpliwości?
Pierwsza ostrożność: kiedy ktoś nas zdenerwował, rozdrażnił
lub zranił, musimy uważać, by nie podejmować natychmiast
jakiejś decyzji. Musimy umieć poczekać do jutra. Często
wystarczy jedna noc, aby zobaczyć rzeczy w innym świetle.
Jest to naturalny lek, ale nie chciałem go pomijać, ponieważ
ma pewną wartość.
Drugi lek jest również naturalny: to działanie, metodyczne
przykładanie się do codziennej pracy. Ponieważ w kartuzji
zupełnie nie ma wolnego czasu, nie omawiam tego.
Przejdźmy teraz do leków nadnaturalnych. Jest tylko jeden:
miłość Boża. Istnieją jednak dwa sposoby przezwyciężania
trudności w sposób nadnaturalny: medytacja i kontemplacja.
Medytacja jest bardzo pożyteczna i pomaga nam znosić wady
bliźniego, zwłaszcza jeśli medytujemy nad naszą własną nędzą
(niesłychane, jak łatwo zapominamy o naszych wadach,
mówiąc o wadach bliźnich).
Możemy odnieść wielką korzyść również wtedy, kiedy
medytujemy cierpienia naszego Pana czy życie świętych.
Święta Teresa, na przykład, daje nam wzór ćwiczenia się w
cierpliwości, który naprawdę zachęca do naśladowania.
Niestety, kiedy przychodzi godzina próby, najczęściej nie
myślimy o tym.
Kontemplacja też jest bardzo pożyteczna i pomaga nam
znosić wady bliźniego. Jest to stan duszy, która bardzo często
i z wielką miłością myśli o Bogu. To oczywiste, że kon-
templacja stanowi najlepsze i najgłębsze lekarstwo na pokusy
niecierpliwości, zazdrości, urazy. U takich zanurzonych w
Bogu dusz nie tylko grzech jest bardzo rzadki, ale nawet
pokusy są słabsze (odczuwa je jednak każda dusza). Życie
zakorzenione w Bogu, zatracenie się w Jego miłości tak cał-
kowite, że zapomina się i o bliźnim, i o sobie samym, jest
ideałem w kartuzji. Kiedy staniemy się prawdziwie miłosierni
— tak jak kartuzi powinni być — wówczas będziemy kochać się
naprawdę, czyli naprawdę pokochamy Boga.
I osiągniemy pewność, że żyjąc w zjednoczeniu z Bogiem
najlepiej jak umiemy, będziemy niewidzialnie promieniować
na naszych bliźnich, dawać im coś ze skarbu, którym się cie-
szymy. To niewidzialne działanie jest nieskończone, podczas
gdy działanie widzialne zawsze jest w jakiś sposób splamione
próżnością
i
miłością
własną,
a
jego
nadnaturalna
skuteczność jest często o wiele mniejsza niż to sobie
wyobrażamy. Może się ono wyrażać właściwie tylko słowami,
pismem itp. i ma bardzo ograniczone możliwości.
Bez wątpienia powiecie mi: od dawna znamy te rady. Jednak
kiedy współbrat lub przełożony nas zrani, jest dla nas
niesprawiedliwy lub obłudny, krew w nas wrze i przez dwa dni
nie możemy myśleć o niczym innym. Zastanawiamy się nad
jego wadami i ostatecznie okazujmy mu, że coś nam się nie
podoba. No dobrze! Ale o czym to świadczy? Po prostu o tym,
że jesteście nad wrażliwi i nadal egoistyczni. Jeśli jednak
zamiast
współbrata
oskarżacie
waszą
uczuciowość
i
nadwrażliwą naturę, to znaczy, że już coś, a nawet dużo,
zyskaliście. Straszni są ci, którzy nie potrafią zrozumieć
bliźniego i z uporem go oskarżają.
Przede wszystkim trzeba więc zrozumieć, że jesteśmy bardzo
wrażliwi i zawsze będziemy musieli trochę cierpieć oraz że
jest w nas miłość własna, której być nie powinno. Poza tym
trzeba raczej zgodzić się — z miłości do Jezusa i aby spodobać
się Bogu — by raczej trochę cierpieć niż sprawiać cierpienie
bliźniemu.
12. Ufność w Jezusie
W słynnym kazaniu na temat świętego Imienia Jezus święty
Bernard mówi, że Imię to jest lekarstwem na wszystkie rany
duszy. Dodaje, że właśnie z tego powodu już w Piśmie świętym
zostało napisane, że Imię Pana jest balsamem, olejkiem
rozlanym (por. Pnp 1, 3).
W języku hebrajskim imię Jezus znaczy Zbawiciel. Wszak
my jesteśmy chorzy i nieustannie przeżywamy agonie z po-
wodu niezliczonych strapień. Jesteśmy jak rozbitkowie chło-
stani bez przerwy przez fale bezlitosnego morza, które w
każdej chwili grozi nam śmiercią. Jeśli nasz Pan ukazuje się
nam dzisiaj jako małe dziecko, to w tym celu, aby nas uwolnić
od
bólu
i
wybawić
od
niebezpieczeństw,
których
doświadczamy od chwili przyjścia na ten grzeszny świat.
Kiedy chcemy pomóc człowiekowi spragnionemu, dajemy
mu orzeźwiający napój. Kiedy chcemy pomóc komuś, komu
jest zimno, pozwalamy mu zbliżyć się do ognia. Każde
cierpienie leczymy odpowiednim lekiem, mającym wła-
ściwości przeciwne niż zło, które chcemy zwalczyć. Wy-
chodząc z takiego założenia, możemy zapytać: co to za
choroba, z której chciał nas uleczyć nasz Pan, ukazując się
nam w postaci dziecka? Co to za rany, które Jezus leczy
balsamem swojego dzieciństwa?
Myślę, że stając się z miłości dla nas takim małym, Bóg chciał
nas uleczyć z podwójnej choroby. Zdrowie jest bowiem
równowagą pomiędzy dwiema skrajnościami i zawsze nam
zagrażającymi
dwoma
—
przeciwstawnymi
sobie
—
niebezpieczeństwami. Brak apetytu jest chorobą, ale za duży
apetyt też jest chorobą... Nerwica jest chorobą, ale depresja
też jest chorobą... Dobry aptekarz to taki, który z pewnością
nie da nam dwóch leków o przeciwnym działaniu, lecz
znajdzie jeden lek na obie przeciwstawne zagrażające nam
choroby czy niebezpieczeństwa. Tak właśnie postąpiła
Opatrzność, dając Boże Dziecię za lekarstwo dla chorej ludz-
kości. Zastanówmy się przez chwilę nad sobą, nad naszą
przeszłością i nad naszym powołaniem oraz nad tym, na jaką
chorobę cierpimy.
Wydaje mi się, że lęk jest najbardziej dotkliwą chorobą
powszechną; odczuwamy go codziennie, od dzieciństwa. W
trudnej sytuacji lęk może być nawet gorszy niż choroba
fizyczna. Nasz Pan mówi, że powinniśmy żyć, nie obawiając
się o przyszłość. Nie myślcie więc o tym,' co będziecie robić
jutro. Jedna choroba wystarczy na jeden dzień. Bądźcie jak
ptaki czy polne kwiaty, które się nie lękają. Gdybyśmy tylko
mogli zrozumieć te słowa i raz na zawsze zanurzyć się w
oceanie pokoju, niewzruszonej ufności do Boga, jakże silni i
lekcy byśmy byli, jakże szybko postępowalibyśmy na drogach
życia wewnętrznego! Ale tego właśnie nie potrafimy zrobić.
Zawsze niepokoimy się o jutro, boimy się przyszłości. Dużo
wcześniej, zanim pojawią się nieszczęścia i trudności, których
się obawiamy, cierpimy i katujemy się na tysiące sposobów.
Takie obawy niepotrzebnie pomnażają nasze cierpienia.
Bardzo często się zdarza, że kiedy nadejdzie wydarzenie
oczekiwane z wielkim lękiem, okazuje się, że niepotrzebnie
się niepokoiliśmy, bo coś widziane z bliska jest o wiele mniej
straszne, niż wydawało się z daleka.
Wiele złudnych niepokojów, niepotrzebnych trosk i nie-
uzasadnionych wątpliwości dołączamy do naszych rzeczy-
wistych cierpień, co zwiększa ich ciężar i sprawia, że stają się
nie do wytrzymania.
Ale trzeba iść jeszcze dalej. Prawdziwe są nie tylko te słowa,
że lęk zawsze wyolbrzymia chorobę, ale i te, że nie ma innej
choroby jak lęk. Żeby to zrozumieć, zastanówmy się przez
chwilę, jak będą wyglądać rzeczy w świetle boskim, kiedy
wyrzekniemy się namiętności ciała, które nas zaślepiają i
umocnieni w wieczności, rozpoznamy zamysły Opatrzności w
wydarzeniach, a szczególnie tych dotyczących naszego życia i
zaakceptujemy je. Wtedy zauważymy, że w rzeczywistości nie
ma różnicy pomiędzy wydarzeniami, które nazywamy
szczęśliwymi, a tymi, które uważamy za nieszczęśliwe. Jedne i
drugie bowiem pochodzą od Boga i jedne i drugie przyniosą
nam zadowolenie, jeśli zaakceptujemy je z cierpliwością i w
cichości.
Zauważcie, że te słowa nie są jakąś przesadą ani czymś
nowym. Jeśli uznacie, że Bóg istnieje, uznacie też, że On
wszystkim rządzi, a więc wszystko przyczynia się do Jego
chwały. Kiedyś powiedziano, bardzo słusznie, że ta pierwsza
prawda naszej religii jest najbardziej pewna i najbardziej
oczywista ze wszystkich. Wiara, że Bóg istnieje, powinna
wystarczyć, abyśmy dostąpili pocieszenia i doskonalej
radości. Mamy Ojca w niebie (również w niebie naszego serca,
jeśli jesteśmy w stanie łaski), Ojca nieskończenie dobrego i
wszechmocnego. Cała reszta, wszystkie myśli i uczynki są
tylko po to, żeby wypełnić to, czego brakuje i jest niedoskonałe
w naszej wierze i w tej pierwszej prawdzie religii. Wszystko
pochodzi od Boga i wszystko do Niego powraca. Cały świat i
najmniejszy owad, wielkie przemiany i nasze małe codzienne
zmartwienia, dobre uczynki i również grzechy, jeśli tylko je
wyznamy i wyrzekniemy się ich, wszystko przyczynia się do
objawienia dobroci Bożej. Jeżeli jakieś sprawy wydają się nam
złe, szkodliwe lub groźne, to tylko dlatego, że nie widzimy ich
w Bożym świetle. Rozważamy je z naszego ludzkiego, a nie Bo-
żego punktu widzenia. Ciemność wywołuje lęk. Prawda ta
dotyczy zarówno duszy, jak i zmysłów. Przechodzimy przez
życie jak przez nieznaną krainę nocą. Drżymy, boimy się za
każdym razem, gdy usłyszymy hałas. Sądzimy, że wszystko
chce nas skrzywdzić. Wydaje się nam, że olbrzymy czekają na
nas na skraju drogi, żeby nas pożreć. Sądzimy, że armie
duchów idą za nami i jęczą wokół nas. Ale kiedy tylko nasze
oczy otwierają się na światło wieczności, nawet tutaj, na
ziemi, w świetle łaski widzimy, że to Ojciec prowadził nas na
tej drodze i że On nieskończenie nas kocha. Olbrzymy, które
nas straszyły, były dobrymi i pożytecznymi drzewami na
skraju drogi, a my nie umieliśmy się nimi posłużyć. Natomiast
hałas, który wzięliśmy za pogróżki i jęki duchów, był szeptem
wiatru w gałęziach lub krzykiem biednego ptaka nocnego,
który odlatywał, kiedy się zbliżaliśmy, i który nie byłby zdolny
wyrządzić nam najmniejszej krzywdy.
Tak, boimy się wszystkiego. W każdej sytuacji brakuje nam
ufności i pewności siebie. I właśnie dlatego upadamy. I jest to
główna przyczyna naszej słabości. Znacie rolę lęku i zło, które
on powoduje w porządku naturalnym. Człowiek, który idzie
po wąskiej desce położonej na ziemi, nie ryzykuje upadku,
ponieważ wcale o tym nie myśli. Ale jeśli ta sama deska jest
przerzucona jak most pomiędzy dwoma budynkami na
wysokości trzydziestu metrów, pojawia się duże ryzyko, że
przechodzący przez nią człowiek złamie kark. Właśnie
dlatego, że się boi.
Wiecie również, że w bitwach nie zawsze ginie ten, kto jest
słabszy, ale ten, kto pierwszy zacznie się bać. Oto tajemnica
zwycięstwa: nie bać się niczego i sprawić, żeby nieprzyjaciel
uwierzył, że jesteśmy bardzo silni.
Tak samo trudno jest wyleczyć chorego, który boi się
przyszłości. Więcej, człowiek zdrowy, który boi się choroby,
na pewno zachoruje. Dlaczego? Ponieważ zaufanie jest
pierwszym warunkiem zdrowia. Podobnie jest w porządku
nadprzyrodzonym. Ten, kto ufa Bogu, kto przez całe życie gra
kartą wiary i nadziei, nie wahając się i nie drżąc, ten jest pełen
mocy i wypełnianie dzieł miłosierdzia nic go nie kosztuje,
poświęcenia są dla niego łatwe. Zresztą kiedy jesteśmy pewni
przyjaźni Boga, nie mówimy już o poświęceniach. Chętnie
oddajemy wszystko i nie nazywamy tego poświęceniem.
Zauważcie, że brak ufności, z powodu którego cierpimy, jest
rodzajem lęku. Boimy się, że Bóg nas nie kocha lub że nas nie
ocali. A jeśli boimy się Boga, boimy się wszystkiego. Z tego
powodu nie odczuwamy ani radości w sercu, ani entuzjazmu,
ani odwagi. Gdybyśmy ufali Bogu, a nie bali się Go, nie
lękalibyśmy się ani świata, ani ciała, ani cierpienia, ani
przeszłości czy przyszłości, ani bliźnich, ani samych siebie.
Patrzylibyśmy na świat tak, jak dziecko patrzy na swoją piłkę
— i to taką złej jakości, za parę groszy, i igralibyśmy ze
śmiercią jak ze starą nianią.
Tak długo jesteśmy zręczni i silni, jak długo mamy ufność w
Bogu. W dniu, w którym stracimy tę ufność, popadamy w
przygnębienie,
nawet
jeśli
żadne
rzeczywiste
nie-
bezpieczeństwo nam nie zagraża.
A zatem to lęk paraliżuje naszą duszę. Brak ufności każe nam
cofać się przed ofiarami, które same w sobie są śmieszne, a
otworzyłyby nam bramę do nieba i natychmiast zostałyby
stokrotnie wynagrodzone bezcennymi łaskami. Nie ruszamy z
miejsca z powodu błahych przeszkód. Dlaczego? Ponieważ
wyobrażamy sobie, że mimo wszystko Bóg jest trochę
złośliwy, a więc straszny. Sądzę, że Bóg ukazał się nam w
postaci małego dziecka właśnie dlatego, żeby nas uleczyć z tej
starej i poważnej choroby, z obawy, z lęku, z bezwoli, z
nieśmiałości wobec Boga i z nieufności wobec Jego
Opatrzności.
W istocie, co może być mniej groźnego, słodszego, ła-
twiejszego w kontakcie niż małe dziecko? Dziecka nikt się nie
boi, wszyscy zbliżają się do niego śmiało. Popatrzmy na Boga,
od którego się odwracamy, ponieważ sądzimy, że zastawi On
na nas pułapki lub zażąda rzeczy niemożliwych.
Tymczasem On pragnie, abyśmy kontemplowali Jego obli-
cze — takie, jakie On nam je objawił. Czy On naprawdę
wygląda na bardzo surowego i okrutnego? Czy powinniśmy się
Go obawiać? Zdecydowanie nie. Możemy śmiało zbliżyć się i
przemówić do Niego, bez obawy, że wyrządzi nam krzywdę czy
nas odepchnie, że powie nam coś złośliwego. Właśnie to małe
dziecko zachęca nas, żebyśmy pochylili się nad jego kołyską.
Zauważcie, że Bóg nie tylko stał się dzieckiem, ale również
otoczył się najłagodniejszymi istotami: starcem, dziewicą,
kilkoma pasterzami oraz osłem, wołem, jagniętami. Zbliżmy
się tedy do Jezusa bez obawy, z całkowitą ufnością. Przy
żłóbku nie ma niczego strasznego.
Bóg stał się dzieckiem, aby nas uzdrowić od niepotrzebnych
lęków i napełnić nas ufnością, bowiem strach, brak zaufania i
nieśmiałość to stara i poważna choroba człowieka, którą
wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu dotknięci. A dzieciństwo
Jezusa jest jednocześnie — jak już powiedzieliśmy — lekiem
na te dwie przeciwstawne choroby. Mówiliśmy o pierwszej,
powiedzmy kilka słów o drugiej.
Brakuje nam więc ufności do Boga, ale i delikatności wobec
Niego.
Bez
wątpienia
jesteśmy
świadomi
tego,
że
otrzymaliśmy łaskę powołania. W ciągu dnia często czujemy
się kierowani przez tę samą łaskę, która przyprowadziła nas
do kartuzji, która skłania nas do zrobienia tego lub
zaniechania tamtego. Może to być, na przykład, mało przy-
jemna praca, którą moglibyśmy wykonać i oszczędzić jej
współbratu, należne słowo przeprosin lub słowo, którego
lepiej nie wypowiadać i dobrze o tym wiemy; może to być
gotowość do uczynienia gestu posłuszeństwa, wierności lub
uśmiech pełen miłości.
Czujemy, że postępując w taki właśnie sposób, spodoba-
libyśmy się Bogu, pocieszylibyśmy dusze... Ale jesteśmy zbyt
tchórzliwi. Mówimy sobie: tym razem to ujdzie. Poprawię się
na następnym razem... I robimy coś przeciwnego, niż żąda od
nas Bóg. Na tym polega ta druga choroba człowieka: jest nią
nieczułość, egoizm, brak delikatności wobec Boga. Wszystkim
ludziom brakuje zarazem i ufności, i delikatności. Nigdy nie
ufamy całkowicie: Bogu, nie troszczymy się wystarczająco o
to, by pozostać: wiernym Jego Miłości nawet w najmniejszych
szczegółach!. Jednak są dusze, którym brakuje przede
wszystkim ufności, oraz dusze, którym brakuje przede
wszystkim delikatności i męstwa. To dla tych ostatnich Bóg
przyjął postać dziecka.
1
3. Szczęście nadprzyrodzone
Na czym polega szczęśliwość niebiańska według teologów?
Na posiadaniu Boga. Posiąść Go to znaczy poznać i pokochać
Go miłością doskonałą. Na ziemi nie widzimy Boga. Wiemy, że
On istnieje, ale Go nie widzimy.
Według świętego Tomasza, w niebie natychmiast zobaczymy
Boga. Jest to nieodzowne dla naszego szczęścia. W taki sposób
tłumaczy on tę natychmiastową wizję.
Wszystkie przedmioty stworzone, które znamy, poznajemy
poprzez obraz. Na przykład: znam jabłoń, ale ona nie jest w
mojej głowie, lecz widzę tylko jej obraz; znam ją więc w
sposób bardzo niedoskonały. Ale Bóg, tylko Bóg — będąc
przyczyną i, można powiedzieć, duszą wszystkich rzeczy — On
sam jest obecny w moim umyśle. Oto, dlaczego mogę Go
poznać od razu, poprzez Niego samego, bez obrazu.
Pragniemy takiego poznania, kiedyś musimy je posiąść, a ono
uczyni nas szczęśliwymi.
Miłość przychodzi po poznaniu. To głównie miłość czyni nas
szczęśliwymi. Na ziemi chcemy kochać całym naszym sercem,
ale nam się to nie udaje. Dlaczego? Ponieważ nie widzimy
Boga.
Jego wizja czyni człowieka nieskazitelnym, Jego piękno
nasyca serce miłością. Miłość jest jednocześnie warunkiem i
nagrodą.
A oto stan duszy w niebie, duszy, która jest zdolna poznać i
kochać w taki sposób. Będzie cicha, czyli doskonale posłuszna
i przejrzysta, światło będzie mogło w nią wejść. Będzie
nieporuszona. Na ziemi nieustający lęk człowieka każe mu
gonić za chwilowymi pozorami. W niebie człowiek posiądzie
samą istotę bytu. Nie będzie już szukał. Nie będzie się już
męczył. Szczęście na ziemi jest niemożliwe, ponieważ
człowieka wszystko nudzi: moda, polityka itd.
Dusza będzie sprawiedliwa, czyli bezinteresowna. Musimy
posiąść
szczęśliwość
w
pięknie
Bożym,
szczęśliwość
uzasadnioną tym, że Bóg jest Bogiem. Wtedy będziemy mogli
cieszyć się szczęściem bliźnich.
Tym, co przeszkadza ludziom na ziemi osiągnąć szczęście,
jest szczęście jednych kosztem szczęścia drugich: bogactwo,
komfort itp.
Boże mój, jestem szczęśliwy, że jesteś tym, kim jesteś! Twoja
doskonałość mi wystarcza. Wszystko jest dobre. Nie pragnę
większej chwały, bo cóż znaczy moja chwała, jeśli tylko Ty
jesteś tym, kim jesteś.
Oto co musi mówić dusza, żeby była szczęśliwa. Święty Au-
gustyn wyraził to uczucie w paradoksalnej i słynnej formule:
„Boże mój, gdybyś mi zaproponował zmianę, abym ja stał się
Bogiem, a Ty Augustynem, powiedziałbym: Nie! Wolę, że Ty
jesteś Bogiem, a ja Augustynem lub czymkolwiek, bo jakie to
ma znaczenie? Ty jesteś moim szczęściem, nie ja sam".
Również ciało musi mieć swój udział w niebiańskiej
szczęśliwości. Musi naśladować rozwój duszy. Niepodleganie
cierpieniu (i odczuwanie radości, człowieczeństwo Jezusa),
przenikliwość, życie, jasność — takie będą właściwości ciała w
szczęśliwości niebiańskiej.
Na pierwszy rzut oka ta obietnica przeobrażenia i zmar-
twychwstania zadziwia nas, a jednak, w jakiś sposób jest ona
naturalna. Pomyślmy o dwóch rzeczach:
1) podobne zmiany są częste w przyrodzie: żołądź wydaje dąb,
gąsienica staje się motylem;
2) jesteśmy z pewnością istotami niedoskonałymi,
oczekującymi na swój ostateczny rozwój: tak więc taki wzrost
jest zjawiskiem powszechnym.
Dobrze jest myśleć o tej szczęśliwości i medytować jej
obietnicę, żeby się lepiej do niej przygotować. Trzeba zatem:
1) Dokładać starań, aby podporządkować ciało duszy poprzez
pokutę i przestrzeganie reguły kartuzjańskiej. Bez wątpienia,
na tym świecie ciało nie będzie ani lekkie, ani świetlane, ale
może stać się posłuszne i skromne. Nie będzie subtelne, ale
przynajmniej powściągliwe i zdyscyplinowane. Nie będzie
obojętne na cierpienie, ale przynajmniej cierpliwe, co stanowi
bezpośrednie przygotowanie do ostatecznego rozwoju i jest
najlepszym sposobem, żeby zasłużyć na wytrwałość w
cierpieniu daną z nieba. Przez całe nasze życie usiłujemy
uduchowić ciało pracą i cierpliwością. Oby uduchowienie to
zakończyło się w chwale.
2) Stać się nieugiętymi: całkowicie oddanymi Bogu. Człowiek
w świecie bezustannie staje się; spędza czas, pragnąc i marząc
o tym, czego nie ma. Natomiast człowiek duchowy cieszy się
wszystkim, co się mu przytrafia, okolicznościami, w jakich się
znajduje, wadami bliźniego, a nawet tym, że jest tylko
biednym grzesznikiem.
Zauważacie różnicę między człowiekiem w świecie a
człowiekiem duchowym; zwróćcie uwagę na to, jak poddanie
się, ufność i święta obojętność duszy zjednoczonej z Bogiem
są podobne do bezruchu, zrównoważenia duszy szczęśliwej.
Nie biegnie ona za tym, co się zmienia, co przemija, ale
spoczywa w bycie, w wiecznym Boskim teraz.
Dusza, która czyni postępy w życiu wewnętrznym, staje się
nieporuszona i zarazem sprawiedliwa. Jest szczęśliwa, że się
modli, pracuje, cierpi dla innych; nie myśli już o nagrodzie i w
chwili, kiedy o tym myśli najmniej, posiada ją w swoim sercu.
Wreszcie do szczęścia w niebie przygotowujemy się, łącząc
się z Bogiem obecnym w naszym sercu. Wizja tego nie jest
nam dana tutaj na ziemi, ale nasza wiara panuje nad
ciemnościami.
3) Rozwój duchowości.
Zaczyna się poprzez szukanie Boga w stworzeniach ze-
wnętrznych, naturalnych. Następnie w odczuwalnych łaskach
wewnętrznych, nadnaturalnych.
A wreszcie w Nim samym, nie troszcząc się już o to, co
czujemy, a czego nie czujemy, ale w całkowitym zawierzeniu,
zawsze zadowoleni z tego, co Bóg zsyła, w czystej ufności
zjednoczeni z Jego wolą.
Wtedy naprawdę możemy powiedzieć, że dusza jest
połączona z Bogiem; że posiada Boga. Jest to zaczątek życia
wiecznego.
I takie jest znaczenie trzech ślubów zakonnych, przez które
wybieramy szczęśliwość. Posłuszeństwo: poddanie Bogu
naszej woli; zjednoczenie woli. Ubóstwo: kanonicznie
zakonnik nie jest zdolny posiadać niczego innego poza
Bogiem; w ten sposób staje się spadkobiercą Boga. Czystość:
dusza zostaje zaślubiona Bogu.
Modlitwa jest językiem niebios. Kartuzi są jak dzieci, które
posłano do szkoły, żeby się go nauczyły. Zresztą wszystkie
słowa w tym języku przekazują tylko jedną myśl, jedną
prawdę, która niebawem zawładnie duszą i przeniknie ją
całkowicie, żeby nią kierować i uszlachetnić ją. Tą prawdą jest
sam Jezus, który tak ją wypowiada: „I także chwałę, którą mi
dałeś, przekazałem im, aby stanowili jedno, tak jak my jedno
stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie! Oby się tak zespolili w
jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich
umiłował, tak jak Mnie umiłowałeś" (J 17, 22-23).
14. Pokój duszy
Nie
zauważamy
już
cudownych
rzeczy,
do
których
przywykliśmy. Sakramenty są cudami; dają nam okazję
podziwiać dobroć Boga, są jej objawieniem o wiele
ważniejszym niż prywatne objawienia i cuda.
Często słyszymy słowa, które wypowiada kapłan po
udzieleniu rozgrzeszenia: „Idź w pokoju". Jeśli je zrozu-
miemy, za każdym razem będą one w naszej duszy jak wschód
słońca. Słowa te wypowiada się na zakończenie spowiedzi, a
zatem pokój jest owocem sakramentu pokuty.
„Pokój jest uciszeniem, a ziemski ład jest tak piękny"
(święty
Augustyn).
Uczucie spokoju wynika z ładu panującego w kraju, w
mieście, w domu... Ład to władza jednego pana i jednego
prawa. Niech każdy człowiek, każda rzecz otrzyma swoje
miejsce od rządzącego lub od przestrzeganego prawa w
społeczeństwie ludzkimi. A w domu meble niech zajmują
właściwe im miejsce. Porządek stwarza piękno.
Pokój we wspólnocie: każdy szuka ostatniego miejsca
Czego potrzeba, żeby we wspólnocie religijnej zapanował
pokój? Życie każdego z osobna i wszystkich razem musi zostać
podporządkowane jednemu: miłosierdziu. Tylko Bóg może
panować nad duszami.
We wspólnocie zapanuje pokój, jeśli każdy będzie zajmował to
miejsce, które wyznacza mu Bóg. Jakie to miejsce?
To ostatnie miejsce. „Cum invitatus fueris ad nuptias" —
„Jeśli cię kto zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca"
(Łk 14,8). „Pro humillimo omniutn servo" — „Proszę przyjąć
najpokorniejszego sługę wszystkich" (formuła, którą podczas
kapituły wypowiada kandydat, proszący o przyjęcie do zakonu
kartuzów).
Każdy może i musi powiedzieć: miejsce, które jest dla mnie
odpowiednie, moje miejsce, miejsce, które powinienem
zajmować — to miejsce ostanie. Dlaczego? Ponieważ moje „ja"
i wszystko, co jest we mnie moje własne, przeciwstawia się
miłości. Ja egoistyczne oddala nas od Boga, więc stawiajmy je
zawsze na ostatnim miejscu.
Pokój we wspólnocie jest znakiem obecności Boga: „Ubi duo
fuerint congregati" — „Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w
imię moje, tam jestem pośród nich" (Mt 18, 20). Jest to
dziedzictwo Chrystusowe: „Quam iucundum habitare fratres
in unum" — „Oto jak dobrze i jak miło, gdy bracia mieszkają
razem" (Ps 133,1).
Pokój wewnętrzny i przyjaźń z Bogiem; cisza - — znakiem
pokoju wewnętrznego i zewnętrznego
Pokój zewnętrzny jest konsekwencją pokoju wewnętrznego.
W sercach, które umieją zajmować ostatnie miejsce,
praktykować usunięcie się ze świata i wyrzeczenie siebie,
panuje Boży pokój. A zatem, jeśli chcemy promienieć po-
kojem, musimy radować się pokojem Bożym.
Kiedy nie cieszymy się Bożą przyjaźnią, zjednoczeniem z
Bogiem i poszukujemy zadowolenia miłości własnej, wtedy
jesteśmy roznamiętnieni, rozdrażnieni, ciekawscy.
Łaska, czyli piękno duszy zjednujące jej przyjaźń z Bogiem
Łaska ustanawia pokój w naszym sercu, sprawia, że przyjaź-
nimy się z Bogiem, jednoczymy się z Nim i zachowujemy pokój
w kontaktach z innymi.
W pewien sposób łaska sprawia, że nasza dusza staje się
podobna do Boga. Dzięki temu podobieństwu Bóg kocha
duszę i jednoczy się z nią. Dusza jest piękna. Ale jest to piękno
nadnaturalne, którego dusza nie może dać sobie sama. Można
porównać duszę do rośliny, a Boga do słońca. Roślina
pozostająca w cieniu nigdy nie osiągnie takiej barwy ani
blasku, jakie miałaby, gdyby była wystawiona na słońce.
Boskie słońce wlewające łaski w dusze
Słońce powoduje, że przedmioty, które oświetla, upodab-
niają się do niego. Bóg uświęca dusze, w które wlewa swe
łaski. Pozostajemy w stanie łaski od chwili wyzwolenia z grze-
chu. Ponadto każde rozgrzeszenie sakramentalne jest dla nas
jak dla rośliny kąpiel w słońcu. Za każdym razem roślina
nabiera kolorów, rozwija się i bardziej rozkwita.
Rzeczywiście, istnieje pewne podobieństwo pomiędzy duszą
rozwiniętą w świetle Bożym i kwiatem rozwiniętym w świetle
słonecznym.
Dusza, podobnie jak kwiat, jest spokojna, cicha i pogodna, co
oznacza, że życie wewnętrzne zarówno jednego, jak i drugiego
jest uporządkowane.
Dusza jest bezinteresowna i, podobnie kwiat, rozlewa słodki
zapach, radujący i dodający odwagi tym, którzy ją otaczają.
Dusza jest płodna: gotowa umrzeć, poświecić się, żeby wydać
owoc i promieniować życiem, którym jest przepełniona.
Podobnie kwiat.
Rozgrzeszenie sakramentalne jest niewyczerpalnym źródłem
łask. Słowa: „Idźcie w pokoju" są konsekwencją słów: „Ego
absoho te" — „Ja cię rozgrzeszam", to znaczy: w imię Boże
uwalniam cię od ziemskich więzów, od egoizmu, zmysłowości.
Uwolnieni od grzechu, zaufajcie głęboko Bogu, bądźcie
bardziej spokojni i umocnieni w Jego przyjaźni.
Jak dokonuje się to uwolnienie? Poprzez łaskę sakramentu,
która spotyka się z wiarą i z dobrą wolą z naszej strony.
Akt dobrej woli jest niezbędny do otrzymania łaski sa-
kramentalnej. Przez ten akt uznajemy, że jesteśmy winni i
postanawiamy poprawę.
Obwiniamy siebie, mówiąc „Mea culpa" — „Moja wina".
Rozważmy te słowa. Przypomnijmy sobie, że jest kilka stopni
wyrzeczenia i odsunięcia się od świata na drodze wiary i ofia-
rowania się.
To nie moja wina, to jego wina
Ci, którzy żyją dla siebie i którymi rządzi miłość własna, mają
zwyczaj oskarżać Boga o wszystko, co się im nie udaje. Są to
bluźniercy; nie ma ich wśród kartuzów. W świecie jest ich
raczej mało.
Liczniejsi są ci, którzy kiedy tylko zgrzeszą lub muszą coś
wycierpieć, oskarżają innych. Oto ich dewiza: To nie moja
wina. Nawyk uniewinniania się i oskarżania innych jest nie-
zbitym znakiem dużej miłości własnej. Oni są w stanie
oskarżyć innych nawet podczas spowiedzi: To jego wina! To
jego wina!
To moja wina! O jakże jestem okropny!
Dusza, która oddała się naprawdę, musi przyzwyczaić się do
oskarżania siebie. Mamy zawsze dosyć powodów, żeby uznać,
że zasłużyliśmy na to, co się dzieje! Ale tutaj są dwa stopnie.
Jedni oskarżają siebie, ale czynią to z goryczą. Chcieliby
bowiem widzieć siebie pięknymi, szanować siebie, lecz nie
mają ku temu powodu. Są szczerzy, uznają swoją nędzę, ale ze
smutkiem.
Dusze te są jeszcze częściowo w błędzie. Poszukują siebie. Są
skierowane na siebie. Możemy je porównać do rośliny, która
zamiast zwracać się ku słońcu, zwraca się ku sobie i marnieje.
To moja wina, ale Bóg jest piękny
Dusze te oskarżają siebie bez goryczy i bez smutku. Chętnie
uznają, że są niedoskonałe i zasługują na pogardę. Nie
;
pragną uchodzić za piękne ani w oczach bliźnich, ani we
własnych oczach. Nie interesują się już sobą, nie interesują się
podmiotem, ale przedmiotem, Bogiem.
Nie cierpią z powodu swojej brzydoty, nie radują się również
swym pięknem. Radują się pięknem Boga. Oko nie może
zobaczyć samego siebie.
Trzeba być sprawiedliwym — jest to warunek zdrowia.
Ludzie, którzy myślą o sobie, tracą zdrowie fizyczne i psy-
chiczne.
Uzdrawia się ich, dając im przedmiot, który sprawia, że
wychodzą poza siebie: podróż, pracę, oddanie się.
Ale Bóg jest jedynym „przedmiotem", który może całkowicie
uzdrowić naszą duszę i dać jej życie wieczne.
Piękno Boga porywa duszę i ostatecznie każe jej wyjść z
siebie. Kontemplacja istot prostych czyni nieskończone
dobro.
Poszukajmy Boga w swym wnętrzu. On się nam tam objawi
jako wszechobecne miłosierdzie Jezusa Odkupiciela, jako
olśniewająca i królewska czystość Maryi Panny, jako Trójca
Święta, która rodzi stworzenia z Bożej miłości i prowadzi
wszystkie istoty do celu, który nie jest niczym innym jak Nią
samą.
Takie
są
prawdy,
które
powinniśmy
często
kontemplować i które nas zachwycają. Podsumujmy to, co
powiedzieliśmy o spowiedzi, próbując ją zdefiniować. Jest to
sakrament, w którym oskarżamy siebie po to, aby Bóg
obdarzył nas pokojem, wyzwalając nas od naszego egoizmu,
tak abyśmy mogli zwrócić się ku Bogu i w rezultacie oddać się
Mu na zawsze.
15. Nasz wkład w dzieło Odkupienia.
Dlaczego Bóg stał się człowiekiem?
Aby cierpieć i odkupić
nasze grzechy i grzechy naszego pierwszego ojca, aby spłacić
dług sprawiedliwości boskiej i otworzyć dla nas niebo".
Dwie rzeczy zadziwiają nas w tej odpowiedzi katechizmu: że
jeden człowiek płaci za wszystkich ludzi oraz że grzech
człowieka jest rzeczą tak poważną, że sam Bóg musi się
trudzić, aby go naprawić. Zrozumiemy lepiej tę tajemnicę,
kiedy przestudiujemy dwie prawdy:
1) że ludzie zależą od siebie nawzajem; to, co czyni jeden
człowiek — dobrego lub złego — ma znaczenie dla wszystkich;
2) że w pewien sposób jesteśmy współpracownikami Boga i
możemy Mu pomóc w Jego dziele lub przeciwnie —
przeszkodzić, przynajmniej czasowo.
Wspólnota ludzkiego losu
Święty Paweł tak opisuje tajemnicze związki, które łączą du-
sze: „Jeżeli bowiem przez przestępstwo jednego śmierć za-
królowała z powodu jego jednego, o ileż bardziej ci, którzy
otrzymują obfitość łaski i daru sprawiedliwości, królować
będą w życiu z powodu Jednego — Jezusa Chrystusa" (Rz
5,17).
Ludzie są zależni od innych we wszystkich dziedzinach. To,
co robi jeden człowiek, dotyczy wszystkich ludzi. Na przykład
w świecie ekonomii: prezydent umiera — na giełdzie spadają
notowania.
Podobnie jest w porządku duchowym: jeśli z powodu grzechu
śmiertelnego tracimy skarby Wiary i Miłości, rujnujemy być
może miliony dusz. Kto traci czystość serca, jest jak ten, który
mąci źródło. Ktoś może umrzeć z pragnienia, ponieważ
zabraknie jednego czystego serca w świecie duchowym. Tak
samo jest z ogromnym braterstwem ludzi, zwłaszcza pośród
braci w Chrystusie.
Współzależność ludzka ma jeszcze większe znaczenie, kiedy
część ludzkości jest wystawiona na jakieś niebezpieczeństwo.
Na przykład w wojsku lub na statku są stanowiska o znaczeniu
strategicznym, które mogą zajmować tylko osoby zaufane,
ponieważ błąd tam popełniony pociąga za sobą ogromne
następstwa.
Kartuzja jest jednym z takich miejsc Kościoła. Każdy z nas
jest na swoim miejscu; odpowiedzialni wysłannicy i wspólnicy
Boga
W społeczeństwie są ludzie, którym powierza się dużą od-
powiedzialność, którzy muszą podejmować ważne decyzje. Są
oni zwierzchnikami instytucji, przedsiębiorstw. Ale w
społeczeństwie są też inni ludzie: dzieci, niezaradni, nie-
zdolni, których często traktujemy z pogardą. Takim ludziom
nie powierzylibyśmy poważnego stanowiska.
Bóg jednak sądzi zupełnie inaczej niż my. On wszystkim
ludziom, nawet i być może przede wszystkim najmniejszym,
powierza zadanie o ogromnym znaczeniu, wymagające
wielkiej odpowiedzialności. W istocie, jesteśmy wolni w
wyborze czynienia dobra lub zła. W konsekwencji możemy
albo być wspólnikami Boga i Jego współpracownikami, albo
sprzeciwiać się Jego dziełu i zignorować je.
A w jakim dziele możemy i musimy zjednoczyć się z Bogiem?
Bóg chce stwarzać na swoje podobieństwo. Architekt,
budując dom, chce, aby przypominał on ideę, którą ma w
głowie, i aby to dzieło przyniosło mu sławę. Ojciec chce, żeby
syn był do niego podobny. Również Bóg szuka w każdym
stworzeniu swojego obrazu. Chce, żeby człowiek był Jego
synem, oddawał Mu cześć i był do Niego podobny. Człowiek,
który ma serce czyste, wypełnione wiarą i miłością, jest
drugim Jezusem. Jest zwierciadłem, w którym Bóg się odbija i
znajduje upodobanie.
Każdy z nas jest więc w jakiś sposób odpowiedzialny za
wykorzystanie łaski Bożej, którą otrzymał. Wiecie, że według
świętego Tomasza są anioły, których obowiązkiem jest
wskazywanie drogi gwiazdom. Gdyby popełniły jakiś błąd,
gdyby choć przez chwilę były leniwe... jaka nastąpiłaby
katastrofa! My natomiast ponosimy jeszcze większą odpo-
wiedzialność, ponieważ nasz grzech powoduje niewyobra-
żalne katastrofy duchowe i może przyczynić się do upadku
całego gwiazdozbioru dusz.
Ale na szczęście nasz Pan, dzięki prawu współzależności
ludzkiej, zmazuje winę wszystkich ludzi. Jest On źródłem
mocy i niewyczerpalnych bogactw duchowych, ponieważ Jego
Boskie miłosierdzie jest nieskończone.
Tak więc poznanie prawa wspólnoty ludzkiego losu, która
łączy wszystkich ludzi, oraz poznanie naszej wolności i
odpowiedzialności pomaga nam pojąć tajemnicę Wcielenia i
poznać rację, dla której Bóg stał się człowiekiem, czyli miłość.
Dzięki Wcieleniu nasza sytuacja jest następująca: Bóg
przebacza nam nasze grzechy i możemy pojednać się z Nim
nie dlatego, że na to zasłużyliśmy — to nigdy nie byłoby
możliwe — ale dzięki zasługom Jezusa.
Wystarczy, że otworzymy nasze serca na strumienie cennej
Krwi, ale żeby to mogło się stać, musimy opróżnić serca —w
miarę możliwości—z egoistycznych namiętności i pragnień
zaspokajania miłości własnej. Ale to nie wszystko.
„[...] Kupujcie i spożywajcie, «dalejże, kupujcie» bez pie-
niędzy i bez płacenia za wino i mleko!" (Iz 55, 1) — tak wyraził
się nasz Pan ustami proroka Izajasza.
Serce Jezusa jest jak wiecznie bijące źródło miłości. A jeśli
pozwolimy, żeby nasze serce wzrosło i otworzyło się na
pokorę i na cierpliwość oraz by napełniło się ufnością, po-
kojem i miłością, to my z kolei wylejemy się na wszystkie serca
pragnące pocieszenia. Powołanie kartuzów jest właśnie
powołaniem pocieszycieli.
Po tym dniu skupienia, w którym uczyniliśmy tyle aktów
miłości, ile mogliśmy (czy który był jednym nieprzerwanym
aktem miłości), możemy powiedzieć to, co mówi Kościół w
Introit do Mszy świętej ku czci Św. Proboszcza z Ars w Mszale
rzymskim: „Duch Pański [...] posłał Mnie, abym ubogim niósł
dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, [...] abym
uciśnionych odsyłał wolnymi" (Łk 4, 18).
Przypomnijmy, że my nie musimy produkować mleka i wina
duchowego; nawet nie moglibyśmy tego robić. Musimy je
tylko przekazywać bliźnim, kiedy sami nakarmimy i napoimy
się nimi. Uwierzmy w dobroć Jezusa i pokochajmy Go całym
naszym sercem — On o to nas prosi. A kiedy będziemy żyć z
taką wiarą i miłością, osiągniemy pełnię życia duchowego.
16 O ufności
Czy dusza, która czuje swoją nędzę, może pójść do Boga z
całkowitą ufnością?
Tak. Jest to nawet konieczne. Poznaj
samego siebie, ponieważ nazywasz się nędza i miłosierdzie.
Bóg zawsze jest taki sam, a my się zmieniamy. On pozostaje
dobry, a my nadal jesteśmy niedoskonali. Uznanie naszej
nędzy jest drogą prowadzącą do Boga. Grzechy i niewierności
uczą nas, że nie powinniśmy ufać sobie. Odczuwamy wstyd z
powodu grzechu, ale upadamy tylko w tym celu, abyśmy
jeszcze bardziej wznieśli się do Boga przez pakt miłości i
ufności. Nie powinno nas to zasmucać ani niepokoić. To nasza
miłość własna wywołuje nieporządek. Doznajemy smutku,
ponieważ nie jesteśmy doskonali, nie tyle z miłości do Boga co
z miłości do siebie.
A jeśli nie odczuwamy ufności?
Mimo wszystko trzeba
wzbudzać akty ufności; powiedzieć Bogu, że chcemy zdać się
na Niego. Najlepiej zaświadczamy o naszej wierności Bogu,
przechodząc ponad wzburzeniem.
Co znaczy zawierzyć Bogu? Jak to zrobić?
Zrezygnować ze
swojej woli i poddać się woli Bożej. Być posłusznym Jego woli,
chcieć podobać się Jemu. Chęć podobania się Bogu jest wolą,
której nie możemy narzucić sobie ani zaplanować wcześniej.
Może być tak, że nie odczuwamy żadnego pocieszenia,
żadnego upodobania w modlitwie, ale poddajemy się woli
podobania się Bogu, trwając na modlitwie. Tak samo z
ubraniami, jedzeniem, przyjaciółmi: nie należy niczego
poszukiwać, niczego odrzucać, ale wszystko zaakceptować z
prostotą.
— Oddanie się Bogu jest szczytem miłości: „[...] Ojcze, w
Twoje ręce powierzam ducha mojego" (Łk 23, 46).
Dużo ludzi mówi do Pana: „Zawierzam Ci wszystko bez
żadnych warunków", ale w praktyce bardzo niewielu wybiera
takie zawierzenie, które jest niczym innym jak doskonałą
obojętnością w przyjmowaniu wszelkiego rodzaju wydarzeń,
ponieważ następują one według porządku Bożej Opatrzności:
zarówno strapienie, jak i pocieszenie, choroba i zdrowie,
hańba i sława. Zaznaczam, winniśmy zaakceptować je...
wyższą częścią naszej duszy, ponieważ z pewnością niższa
część zawsze będzie kochała to, co jest przyjemne dla naszej
ludzkiej natury!
Zawierzenie Bogu rozwiązuje sytuacje najbardziej bez-
nadziejne. Nigdy nie jesteśmy doprowadzeni do takiej osta-
teczności, żebyśmy nadal nie mogli składać Bogu obietnicy
poddania się Jego świętej woli.
Czasami Pan nasz chce, aby dusze, które wybrał, szły za nim,
czując odrazę, wstręt do życia duchowego i monastycznego,
bez pocieszenia, chęci, czułości, w suszy. I te szlachetne dusze
przyjmują to całym sercem, pozostają zjednoczone z Bogiem
dzięki odrobinie ducha, opierając się tylko na woli Bożej.
— Dusza oddana nie robi nic. Pozostaje tylko blisko Pana, nie
kłopocząc się o nic innego. Zachowanie pokoju to jej praca.
Jest jak Maria z Betanii, która nie ruszyła się z miejsca, nawet
kiedy Jezus już nie mówił, lub jak małe dziecko, które
całkowicie poddaje się matce: pozwala się położyć, wziąć... i
które nie wie, gdzie idzie. W czasie prób potrzebujemy
heroizmu, żeby żyć w takim zawierzeniu.
Dusza tak oddana odczuwa jeszcze pragnienia, ale na-
tychmiast je uśmierca. Niektóre dusze odczuwają pewną
formę słodyczy i upojenia z powodu oddania. Inne nigdy tego
nie czują, co nie oznacza, że są mniej oddane Bogu. Wręcz
przeciwnie, oby tylko wytrwale poddawały swoją wolę woli
Bożej.
Nieskończona dobroć Boga i zasługi Pana naszego są
fundamentem ufności pod warunkiem, że postanowiliśmy być
wszystkim dla Boga. Nie musimy tego czuć. Nie powinniśmy
zastanawiać się, co czujemy lub czego nie czujemy, tym
bardziej, że większość naszych uczuć i satysfakcji jest tylko
zabawą miłości własnej.
Tak samo jest mało ważne, że nasza natura odczuwa wstręt w
pójściu za rozkoszą Bożą. Rozróżnijmy wyraźnie wyższą część
duszy, gdzie zamieszkują prawdziwe cnoty, i niższą część,
która nic z tego nie rozumie i z którą nie trzeba się liczyć.
Mało osób dochodzi do takiego stopnia doskonałego
wyrzeczenia się siebie. Ale każdy powinien do tego dążyć,
podług swoich sił i swej małej zdolności.
17 Zawierzenie i hojność
Popatrzcie na delikatność, jaką małe dziecko darzy jego
matka, a nawet starsza siostra czy służąca. One uczą się przy
nim tkliwości. Bóg żąda od nas takiej delikatności. Nie chce,
żebyśmy się Go bali. Pragnie, żebyśmy się obawiali obrazić
Go.
Zauważcie, że prawdziwa ufność, delikatność lub hojność
nie rozwijają się swoim kosztem, przeciwnie.
Tym, którym brakuje ufności, brakuje również hojności. Nie
mają siły. Trzeba być bogatym, żeby dawać.
Ci, którym brakuje delikatności, boją się Boga, ponieważ
czują, że nie cieszą się pokojem Bożym.
Ufność i hojność, wiara i delikatność to dwa skrzydła,
pozwalające duszy wzlecieć do Boga. Jedno bez drugiego nic
nie zdziała. Muszą harmonizować ze sobą.
Właśnie tego należy szukać w życiu świętych. Nie nad-
zwyczajnych historii, ale przykładów tych dwóch połączonych
cnót. Na przykład u świętego Augustyna: „Nie chciałbym być
Tobą" lub u świętej Teresy: „Puste dłonie"...
Jednak to ufność ma pierwsze i ostatnie słowo. Trzeba zaufać
Bogu, żeby znaleźć siłę i uczynić choćby najmniejszą ofiarę,
zwłaszcza jeśli jest spontaniczna.
Po kolejnych upadkach ufność powraca. Ale nie wytrwa
sekundy, jeśli razem z nią nie powróci hojność. Ci, którzy
będą hojni, w niebie otrzymają w nagrodę całkowitą ufność,
prawdę wieczną.
Porównaliśmy życie duchowe do lotu. Możemy powtórzyć i
rozwinąć to porównanie. Kiedy ptaszek próbuje latać, nauka
składa się z trzech etapów:
— oderwanie od ziemi,
— uniesienie w powietrze,
— lot po niebie.
Tak samo, zależnie od stopnia ufności i delikatności, znaj-
dujemy się w jednym z trzech okresów życia duchowego, które
formuła świętego Arseniusza tak określa w trzech słowach:
Fuge, tace, quiesce. „Odejdź na pustynię, zamilknij i pozostań
w bezruchu".
Fuge: Jest to okres w życiu wewnętrznym, kiedy dusza usilnie
pragnie oderwać się od ziemi. W takim stanie osiąga świętość.
To fizyczna ucieczka od siebie, negatywne umartwianie się,
skromność oczu. W stosunkach z bliźnim — miłosierdzie,
sympatia, akceptacja, usprawiedliwianie drugiego. A w
stosunkach z Bogiem odwaga w suszach lub przeciwnościach,
oderwanie od ziemi (od siebie) poprzez ufność i hojność.
„Gdybyś zaproponował, żebym ja stał się Bogiem, a Ty
Augustynem, odmówiłbym. Wolę, żebyś Ty był Bogiem, a ja
Augustynem, ponieważ Ty jesteś moim szczęściem, nie ja".
„Pod wieczór tego życia ukażę się przed Bogiem z pustymi
rękami".
Tace: w pierwszym okresie dusza obwiniała się i żaliła. W
drugim już o tym nie mówi, zapomina o sobie. Pojawia się
spontaniczność... Spontaniczność cnót. Już nie odczuwamy
wysiłku. Dusza czuje jeszcze pragnienia, ale w sposób tak
spontaniczny... Leci na skrzydłach. Ufność staje się zwyczajna,
hojność jakby machinalna. Kiedy dusza przechodzi ten okres,
zapomnienia o sobie, osiąga stan
Quiesce: Dusza zanurza się w Bogu. Już nie potrzebuje
rozważać, jest niesiona łaską. Jest jak ptak, który leci w po-
wietrzu, niewzruszony, zatracony w świetle.
Dusza staje się prosta. Już nawet nie jest świadoma, że Bóg
żąda od niej poświęceń. Niczego już nie nazywa poświęce-
niem! W każdej chwili podąża za Bożym natchnieniem.
Porównałem ją do lecącego ptaka. Porównam ją również do
małego dziecka, żeby powrócić do tajemnicy Bożego
Narodzenia. Jezus dał nam lekcję prostoty. Kiedy całkowicie
zawierzyliśmy Bogu, kiedy zawierzyliśmy Mu wszystko, co
mamy, jesteśmy prości jak małe dziecko.
Dziecko zawsze bawi się chętnie w to samo. Opowiadamy mu
wiele razy tę samą historię. Podobnie dusza zanurzona w
Bogu, nigdy nie nasyci się historią tak prostą: mamy Ojca
nieskończenie dobrego w niebie i w naszych sercach. Dusza
nie nasyci się tą tak prostą historią ani na tym świecie, ani w
wieczności.
18 Rola kartuza w Mistycznym Ciele Chrystusa
Kartuzi są pustelnikami, a jednak uczestniczą w świętych
obcowaniu w sposób bardziej bliski i rzeczywisty niż kto-
kolwiek inny. W jaki sposób? W pewnym sensie kartuzi,
pustelnicy, nie mają i nie powinni mieć relacji z nikim, tylko z
samym Bogiem.
Posłuchajmy, co mówi na ten temat święty Jan od Krzyża:
„Nie myślcie nic o sprawach innych, ani dobrze, ani źle.
Możliwie jak najmniej zajmujcie się tym, co się dzieje we
wspólnocie. Nie zajmujcie się czy to charakterem, czy to
uczynkami, czy przyzwyczajeniami jakiegoś zakonnika. Nie
gorszcie się, nie dziwcie się nigdy z powodu rzeczy zauwa-
żonej lub o której dowiedzieliście się, czuwajcie nad utrzy-
maniem duszy w niewiedzy tego wszystkiego: jeśli zgodzicie
się, choćby trochę, zwracać na to uwagę; to moglibyście żyć z
aniołami i tak mielibyście złą opinię o wielu ich uczynkach i
gestach, z niemożności uchwycenia głębokiego znaczenia"
(trzecia „przestroga").
I święta Teresa od Dzieciątka Jezus: „Niech stworzenia będą
dla mnie niczym i ja niech będę niczym dla nich".
Tak mówią święci, mistrzowie życia wewnętrznego. Trzeba
więc zapamiętać dwie rady:
- nie osądzać zachowania innych; nie porównywać się z nimi,
— nie poszukiwać siły, chwały ani pocieszenia w ludzkim
uznaniu.
Jest to niezbędne:
— dla pokoju duszy,
— dla pokoju wspólnoty.
Słowem, niech każdy, w swoim sercu, obcuje sam z Bogiem.
Obiecuję raj na ziemi temu, kto zachowywał lub odnalazł takie
odosobnienie.
Z drugiej jednak strony, można powiedzieć, że kartuzi mają i
muszą mieć relacje ze wszystkimi.
Wymaga tego charakter powszechny naszego apostolatu:
zakonnicy „zwolnieni" (exempti) są parafianami Kościoła
Powszechnego.
Uczestniczymy w jedynym i nieskończonym Ciele Mi-
stycznym Chrystusa, o wiele bardziej niż inni, ponieważ
jesteśmy jego sercem (por. Teresa z Lisieux, W sercu Kościoła
będę miłością).
Myśl ta jest nam droga i nawet niezbędna, ponieważ nie
bylibyśmy całkowicie szczęśliwi, gdybyśmy nie mieli pew-
ności, że w jakiś sposób dzielimy z bliźnimi nasze szczęście.
Każde szczęście, każda radość usiłuje rozlać się i tylko wtedy
jest doskonała, jeśli jej się to uda. Życie jest doskonałe, kiedy
się oddaje.
Nasza szczęśliwość niebiańska zależy częściowo od tego
powszechnego jej przekazywania. W niebie będziemy się
cieszyć radością innych. To pozwala nam zmierzyć, w jakim
stopniu jesteśmy gotowi na niebo.
Nawet Święta Trójca jest wymianą życia. Trzy Osoby cieszą
się posiadaniem takiej samej substancji. Jest to komunia
doskonała i odwieczna, żywy pokarm, źródło i wzór
miłosierdzia.
Ale jak rozwiązać tę sprzeczność? Powiedzieliśmy, że kartuz
nie ma relacji z nikim, a teraz mówimy, że ma ze wszystkimi.
No dobrze! To są dwa aspekty tej samej prawdy. Obojętność
serca na sprawy tego świata jest warunkiem płodności
duchowej.
Kartuzi nie tylko żyją w świętych obcowaniu, tak jak wszyscy
chrześcijanie, ale usiłują je urzeczywistniać i odnaleźć w nim
spełnienie.
Czym jest świętych obcowanie? To wspólnota w Panu
wszystkich chrześcijan w stanie łaski, dusz czyśćcowych i dusz
zażywających wiecznej szczęśliwości.
Grzech Adama spowodował, że świat utracił równowagę.
Nasz Pan podjął się przywrócenia jej, kładąc na szali swoją
Najdroższą Krew.
A my zostaliśmy złączeni z Panem łaską sprawiającą, że
wszyscy jesteśmy jak jedna istota żyjąca. Wobec tego każdy
najmniejszy uczynek jest liczony, ma wartość odpowiadającą
jakieś rzeczy w tej doskonałej równowadze.
Jest to rzeczywistość fizyczna, czyli nie tylko idea będąca
jedynie zamysłem ducha; łaska to cecha rzeczywista, która
daje nam podobieństwo z Jezusem, łączy nas z Nim, ze
Sprawiedliwością Bożą, z rzeczywistością najwyższą będącą
fundamentem całego porządku opatrznościowego.
A zatem do równowagi powszechnej przyczynia się każdy z
nas, a zwłaszcza mnich kontemplacyjny. Dlaczego? Ponieważ
akty wewnętrzne i niewidzialne („kontemplacyjny" jest
synonimem słowa „mistyczny", co znaczy „ukryty") mają
największą wagę, największą wartość.
Człowieka można porównać do owocu. To, co jest ze-
wnętrzne, skórka, jest tylko okryciem wnętrza.
Bóg widzi stan naszego serca i zamiar, który decyduje o
wartości aktu.
Oto więc prawo, prawo ogólne: to, co wewnętrzne, ukryte w
człowieku, ma wartość i jest ważne dla równowagi
mistycznego Ciała Chrystusa.
Jest to aż tak prawdziwe, że nasze czyny mają więcej
wartości, kiedy nam się udaje je ukryć. Praca, akt cierpliwości
lub zawierzenia, którego świadkiem jest tylko Bóg, ma tysiąc
razy większą wartość niż ten sam akt wykonany publicznie,
ponieważ miłość własna osiąga wtedy mniej satysfakcji.
Kartuz, który się uświęca, który jest wierny duchowi
swojego powołania, to taki, który potrafi pozostać w
ukryciu.
Nowy dowód korzyści duchowych ciszy. Gdybyśmy zwracali
się tylko do Boga, gdybyśmy byli przyzwyczajeni do ciszy,
uniknęlibyśmy oskarżeń, skarg i przechwałek (wszystko to
jest blisko spokrewnione). Natychmiast nasza dusza stałaby
się piękniejsza i bardziej podobna do Jezusa.
Wszystkie umartwienia wymagają miary. Poskromienie
naszych krytycznych osądów o bliźnim i naszego złośliwego
języka nie wymaga jej.
To dowód, że ta cnota — nie osądzać bliźniego, nie kry-
tykować go — jest po prostu miłością.
Cnoty teologalne są tymi, które nie polegają na cnotliwym
zachowaniu i nie można w ich praktykowaniu przekroczyć
miary.
Umartwiając się, możemy codziennie dorzucać skarby do
mistycznej fortuny Kościoła.
Podsumujmy: Mamy obowiązek pomagać Panu w Jego dziele
Odkupienia. Czynimy to przez życie sakramentalne, pracę, a
zwłaszcza miłość, przez każdy akt miłości i wyrzeczenia. Mają
one tym większą wartość, im bardziej są ukryte, tajemnicze,
nieznane.
Będąc kartuzami, pustelnikami, będąc cierpliwi i cisi,
ponawiajmy wysiłki i zwiększajmy naszą miłość. Wówczas
nasza
dusza
otrzymuje
pełnię
łaski,
która
jest
jej
przeznaczona. Staje się bardziej podobna do Jezusa. Będzie
więc płodna. Otrzyma dar macierzyństwa, na tym świecie
niewidzialny, ale tym bardziej rzeczywisty i ogromny, że
całkowicie nadnaturalny.
Macierzyństwo zawsze sprawia cierpienie. Otrzymamy tę
koronę za cenę codziennej ofiary. Ale macierzyństwo wiąże
się również z chwałą. Tym bardziej słodką dla duszy
kartuzjańskiej, że łączy się z chwałą dziewictwa. Sprawia, że
każda dusza jest matką dziewicą, wiernym obrazem Maryi,
matką wszelkiej radości i miłości, tutaj i w wieczności.
19 Życie w jedności z Chrystusem
Czy do zakonu kartuzów wstępuje się, żeby umrzeć? Istnieje
legenda, która głosi, że mnisi kopią swój grób i pozdrawiają
się słowami: „Bracie, trzeba umrzeć". Na takie pytanie trzeba
odpowiedzieć zdecydowanie: „Nie! "
Śmierć dla świata, śmierć dla siebie jest tylko środkiem. Ale
życie, życie w zjednoczeniu z Bogiem jest celem: „[...] Ja
przyszedłem po to, aby [owce] miały życie i miały je w ob-
fitości" (J 10, 10).
Miłość Boga dała nam Jego Krew nie tylko po to, aby
odkupić nasze grzechy, ale również i przede wszystkim,
abyśmy żyli Jego życiem. Nie myślimy wystarczająco o tej
pozytywnej stronie ofiary, która bardzo przekracza znaczenie
i wielkość jej negatywnej strony.
Stając się kartuzami, oddajemy swoje życie Jezusowi i
uczestniczymy w Jego ofierze. Ale przelewając swoją Krew,
Jezus wysłużył sobie prawo, abyśmy z Nim zmartwychwstali
do Życia wiecznego.
Krzyż jest tylko etapem wstępnym. Jezus składa na nim
swoje życie. To cena odkupienia człowieka upadłego. Właśnie
dlatego w chwili zmartwychwstania On odzyskał całe swoje
ciało. Nie tylko członki złożone w grobie, ale swoje pełne ciało,
które składa się ze wszystkich ochrzczonych wszech czasów.
Tak więc, zjednoczeni z Chrystusem, w Jego śmierci i w Jego
grobie, pozostajemy zjednoczeni z Nim w zmartwychwstaniu
do życia wiecznego. Jest to ukoronowaniem Odkupienia,
ponieważ Jezus umarł i pociągnął nas przez swoją śmierć,
żebyśmy z Nim zmartwychwstali.
Trzeba, abyśmy żyli z Jezusem życiem miłości i płodności
powszechnej. Trzeba przejść przez ten świat, nie mieszkając
w nim, w taki sposób, aby małe kłopoty, małe konflikty w
życiu zakonnym nie dotykały nas lub dotykały tylko
powierzchownie. Wiecie, że w bitwie lub podczas katastrofy
statku często zdarza się, że ktoś zostaje zraniony i nie zauważa
tego. Cytuje się nawet przypadki żołnierzy, którzy utracili
dłoń lub rękę i walczyli jeszcze przez jakiś czas, aż upadli z
powodu utraty krwi. Byli ożywieni troską, wyższym zapałem,
który pozwolił im nie odczuwać reszty.
Tak samo jest, kiedy mamy świadomość, że uczestniczymy w
życiu Jezusa i w Jego zmartwychwstaniu, kiedy wiemy, że
jesteśmy więźniami Jego Miłości, która rozsiewa deszcz łask
na dusze. Oto lekarstwo, które sprawi, że zapomnimy,
zlekceważymy wady współbrata, surowość przełożonego,
nawet nasze niedole, słabości i niemoc, i zamknie nas,
odizoluje nas w wyzwoleńczym odosobnieniu życia wyższego
jak w złotej chmurze.
Całe życie jest wymianą bogactw. Każda istota żyjąca coś
otrzymuje i daje. Tak samo jest z boskim życiem, które Jezus
chce nam przekazać. To ciekawe, że często myślimy o tym, co
powinniśmy dać. Dobrze wiemy, że winniśmy być wierni,
czyści,
posłuszni,
pokorni,
oddani
(wiemy,
że
tacy
powinniśmy być, co nie znaczy, że nam się to udaje), właśnie
dlatego, że zapominamy to przyjąć. Bylibyśmy bardziej hojni,
gdybyśmy byli bogatsi, a bylibyśmy bogatsi, gdybyśmy otwarli
nasze serce na skarby Jezusa.
Jak to? Jakie to skarby? Co trzeba zrobić, żeby je otrzymać?
Tymi skarbami są słowa miłości Jezusa lub raczej sam Jezus,
który jest Słowem Bożym, Słowem Miłości. W każdej chwili w
naszym sercu jest wypowiadana prawda, że Bóg nas kocha, to
dobra nowina, nasza wewnętrzna ewangelia. „Pokój ludziom
dobrej woli". Ale zapominamy o tym bez przerwy, myślimy o
tym tylko chwilami, ponieważ nie jesteśmy skupieni,
ponieważ zaniedbujemy wewnętrzną ciszę.
Często robiliście taki eksperyment, ale powtórzcie go raz
jeszcze. Kiedy cierpicie, kiedy akt posłuszeństwa jest dla was
trudny i macie wielką ochotę uskarżać się lub zemścić trochę,
zaprzestańcie działania i miotania się. Zachowajcie ciszę
przez jedną minutę, wsłuchajcie się w swoje serce, a
usłyszycie wielkie, tak trudne do pojęcia słowo Boże: bądź w
pokoju, kocham cię, pozostaw mówienie i działanie, wykonuj
swoje codzienne obowiązki z uśmiechem. Jestem blisko
ciebie, jestem w tobie, jestem twój... A kiedy usłyszycie Pana
tak mówiącego, zrobicie to, co jest do zrobienia, nie
zauważając nawet, że jest to trudne.
Nasze życie pragnie wyrażać się rozkwitem piękna. Życie w
jedności z Panem również przejawia się pięknem, czyli
szlachetnością
duchową.
Czym
jest
dusza
piękna
i
szlachetna? Po prostu jest duszą dźwigającą swój krzyż w ciszy
i z uśmiechem. Wszyscy musimy cierpieć, cierpieć z powodu
innych i cierpieć z naszego powodu. Jeśli zachowujemy pokój
i cichość serca, nie żalimy się nikomu, nie oskarżamy nikogo i
dźwigamy swój krzyż z pokorą, możemy być pewni, że
stopniowo odziejemy się szlachetnością i pięknem Bożym.
A zatem to cnota cichości decyduje o pięknie duszy
chrześcijańskiej. Cichość to całkowity brak zniecierpliwienia,
chęci zemsty, słowem, brak użalania się i oskarżania. O jakże
piękna i szczęśliwa jest dusza, która pozostaje wierna temu
programowi.
Życie rozlewa się dzięki miłości. Jeśli będziemy żyli zjed-
noczeni z Panem, zechcemy dać naszym braciom miłość,
która przepełnia nasze serce. W kartuzji oddawanie miłości
dokonuje
się
przede
wszystkim
poprzez
przykład
zdyscyplinowanego i pogodnego życia zakonnego, poprzez
niewidzialne promieniowanie serca przepełnionego łaskami.
Powinniśmy zachować ostrożność do tego stopnia, by nie
manifestować nawet uczuć czy zażyłości. Nasza wzajemna
miłość
musi
być
zbudowana
przede
wszystkim
na
poszanowaniu. Nigdy wystarczająco nie szanujemy wolności
współbraci: ktoś chciałby, żeby kucharze gotowali lepiej, żeby
piekarz pracował inaczej. Ktoś inny życzyłby sobie, żeby
wszyscy mieli takie same nabożeństwa jak on, jeszcze ktoś
inny uważa, że współbracia są zbyt gadatliwi lub zbyt cisi.
Czasami zdarza się nawet, że współbrat przez jednych jest
oskarżany o jakiś rodzaj występku, podczas gdy inni oskarżają
go o coś zupełnie przeciwnego.
Ile zyskalibyśmy, gdybyśmy zajmowali się tylko Bogiem,
Jego nieskończoną miłością, która wlewa się w nasze serce,
gdybyśmy pozwolili współbraciom uświęcać się zgodnie z
wolą Jezusa.
Celebransów i zakonników tej samej wspólnoty winny łą-
czyć więzy miłości. Życie w zjednoczeniu z Bogiem musi
rozpowszechniać się wśród tych, którzy tworzą życie kartuzji.
Każdy z nich ma inne zadanie, ale taki sam cel i ideał.
Jaka powinna być nasza postawa wobec przełożonych, aby
życie Jezusa mogło przechodzić i krążyć bez przeszkód od
nich do nas, między wszystkimi członkami organizmu
kartuzjańskiego? Można to powiedzieć w dwóch słowach.
Po pierwsze — prawda. Łaska nie może nas dosięgnąć
poprzez przełożonych, jeśli nie jesteśmy w stosunku do nich
otwarci. W sposób bardzo prosty powinniśmy powiedzieć im,
czego potrzebujemy, dlaczego cierpimy, na jakie przeszkody
natrafiamy.
Mnóstwo wyimaginowanych cierpień znika, kiedy się je tylko
wyjaśni. Dla niektórych obowiązek otwarcia się jest bardzo
trudny. Dużo kosztuje przede wszystkim pierwszy krok.
Sama szczerość jednak nie wystarcza. Musimy zaufać
naszym przełożonym i kierownikowi duchowemu. Po co
ufność? Do kogo ma być skierowana? Do Boga i Jego
Opatrzności. Jest dosyć łatwo kierować kimś, ale staje się to
bardzo trudne i niemożliwe, jeśli penitent ciągle utrzymuje
krytyczną, nieufną postawę.
A wreszcie każdy powinien osiągnąć pewną niezależność.
Celem kierownictwa duchowego jest takie prowadzenie duszy,
aby korzystała z niego mało, ale nie wcale.
Owocną współpracę kierownika duchowego i ucznia można
osiągnąć pod trzema warunkami: otwarcia, zaufania i
wolności.
Zasada wspólnoty losu ludzkiego dotyczy nas wszystkich.
Pracujemy na tej samej budowie, pijemy z tego samego źródła,
trzymamy się za ręce. Każdy ma niewidzialny wpływ na
bliźnich. Uczestniczy w ich zwycięstwach i cierpi z powodu ich
wad. Krew Jezusa przepływa od jednego do drugiego, jak w
jednym ciele. Bądźmy czyści i wierni, cierpliwi i radośni, a
możemy być pewni, że dzielimy Najdroższe Życie ze
wszystkimi braćmi obecnymi i nieobecnymi.
Współbraci pozostaw całkowicie im samym, a ty troszcz się
tylko o czystość swojej duszy i całkowite oddanie Bogu, ażeby
refleksja o tym lub owym nie zmąciła twojej duszy.
Żyj w eremie tak, jakby nikt tam nie żył. Nie trwóż się, nawet
jeśli świat będzie się walił, i zachowaj spokój duszy.
20 O prostocie
Każda dusza zaczynająca życie zakonne za każdym razem,
kiedy robi krok do przodu na tej drodze, doznawała i doznaje
od nowa uczucia wyzwolenia, ulgi spowodowanej faktem, że
rozłąka ze światem w dużej mierze ułatwia naszą egzystencję.
Hipokryzja i próżność komplikują świat. Każdy poddaje się
konwencjom, których siła i głupota są na równi oczywiste. Z
pozoru każdy szanuje maskę sąsiada... chociaż nikogo nie jest
w stanie wprowadzić ona w błąd, a wszystkich jedynie
krępuje. Prostota to jeden z przywilejów życia zakonnego i
zarazem warunek życia wewnętrznego; bez prostoty życie
wewnętrzne nie może się rozwijać ani promieniować. Jeśli
stajemy się bardziej prości niż byliśmy, nadal nie jesteśmy
wystarczająco prości — nie jest łatwo przepędzić z klasztoru
światowego ducha ...! Prostota duchowa ma trzy formy, które
krótko rozważymy.
Po pierwsze — „prostota" wobec siebie. Polega na szczerym
wyznaniu prawdy o sobie, na autentycznym poznaniu siebie.
Potrzebne jest oko wolne od ciekawości i niepokoju. Prostota,
spokój, przenikliwość są nierozdzielne. Umysł podniecony
pragnieniem lub obawą nie czyta jasno w swojej głębi.
Zadręczanie się z powodu wyimaginowanych grzechów jest
prawie tak szkodliwe jak jego przeciwieństwo. Jeśli zamiast
duszy widzicie widmo o twarzy anioła lub demona, tracicie
czas i wysiłek. Pierwszy krok robimy wówczas, gdy pokornie
dostrzegamy prawdę o sobie i wyznajemy ją ze spokojną i
absolutną szczerością.
Kiedy osiągniemy taką formę szczerości, bez trudu możemy
stać się prości również wobec współbraci. Szczególnie wobec
tych, którzy pełnią obowiązki urzędu, sprawują wobec nas
ojcowską funkcję, a mogą ją skutecznie wypełniać tylko wtedy,
kiedy otworzymy się i zaufamy im. Mówienie wprost, bez
przymusu i wykrętów, o swoich potrzebach i trudnościach
zdrowia fizycznego i moralnego — koniecznie czuwając przy
tym nad swoją wyobraźnią, ale zachowując dużą otwartość —
jest bardzo cenną cnotą zakonnika. Dusza otwarta na swojego
kierownika duchowego, na tych, którzy mają wobec niej
obowiązki, jest jak dom o szerokich oknach, gdzie powietrze i
światło łatwo przenikają. Rozwija się tam życie i jest
zapewnione zdrowie. Jeśli będziemy prości wobec ludzi, nie
będą nas nękać fałszywe obawy i wypełnianie obowiązków nie
będzie nam przeszkadzać. Jeśli będziemy prości wobec siebie,
nasza przeszłość, nędza, niedoskonałości przestaną nam
ciążyć... i wreszcie będziemy mogli być prości wobec Boga.
Bóg jest samą prostotą i my musimy być prości, żebyśmy
mogli się z Nim zjednoczyć. Wszystkie stworzenia mogą nas
zdradzić, zdradzają nas, nawet nie pragnąc tego, ponieważ są
skomplikowane. Bóg nie może nas zdradzić. On nie nosi
żadnej maski. On nie skrywa przed nami swoich zamiarów,
które są proste i jedyne, jak On. Musimy więc wznieść się
prosto do Niego, w całkowitej ufności, nie wahając się wcale.
Czyż zwrócenie się w swoją stronę, zerkanie przypochlebnym
lub zasmuconym okiem na to, czym jesteśmy, nie jest
niewiernością wobec najwyższej łaskie przez którą tylko Bóg
stał się celem, jedynym celem naszego powołania?
W miarę jak stajemy się bardziej prości i czyści, możemy
powiedzieć razem z duszami wolnymi: wystarcza mi to, czym
Bóg jest.
W taki sposób dusze zmieniają się, kontynuując skromne
prace, życie modlitewne, wysiłki zmierzające do osiągnięcia
ufności i pełnego oddania. Każdego dnia coraz bardziej
otwierają serce, stają się prostsze i w sposób doskonały upo-
dabniają się do natury Boga.
Niech Maryja, Oblubienica Boża, sprawi, że uczynimy
szybkie postępy na tej złotej drodze...
21 Odwołujmy się do naszej małości
Odwołujmy się do naszej małości. To najlepsza metoda
modlitwy i apostolatu. Pamiętacie wersety z Magnificat,
wielokrotnie przywoływane w Ewangeliach: „Strąca władców
z tronu, a wywyższa pokornych. Głodnych nasyca dobrami, a
bogatych z niczym odprawia".
Wersety te wyrażają wielką i tajemniczą prawdę o Bożej
miłości, która jest jak niesforne dziecko, bawiące się i wy-
wracające wszystko do góry nogami. Poniża to, co jest wy-
wyższone, a wywyższa to, co jest poniżone (por. Łk 14,11).
Nie pomstujmy. To metoda miłości, która może nas tylko
uszczęśliwić, a poza tym, jeśli jesteśmy świadomi naszej
małości, ona stanie się tajemnicą naszego sukcesu i płodności
w modlitwie i apostolstwie.
Jeśli, modląc się, z początku będziecie mieli trudności ze
skupieniem, zwróćcie uwagę na ciszę i powściągnięcie swej
ciekawości. Jeśli trudności nie znikną, uczyńcie z waszej
nędzy bogactwo, po prostu ofiarowując ją Bogu, jak całą
resztę. Nie zastanawiajcie się, na czym się zatrzymaliście,
byłoby to zwróceniem ku sobie. Uparcie i niestrudzenie
zwracajcie się do Boga. Codziennie, w każdej chwili, życie
skłania nas, abyśmy poszukiwali Boga i to sprawia, że życie
jest piękne. To długa pielgrzymka, w której idziemy do przo-
du, nawet wówczas, gdy tego nie czujemy.
Pewnego dnia siostra Marie-Aimee od Jezusa obserwowała
inną karmelitankę podczas godzin modlitw i miała widzenie.
Ukazał się jej Pan i zakonnica zauważyła, że patrzył na tę
modlącą się karmelitankę tak czule, iż nie mogła powstrzymać
myśli: „Dusza, na którą Pan tak patrzył, z pewnością jest
duszą zbawioną". A kiedy potem spytała swoją towarzyszkę,
za kogo się modliła w tym momencie, ta odrzekła, że ponad
trzy kwadranse spędziła na zwalczaniu roztargnienia,
ożywienia, smutku w sercu, tak że miała siłę tylko wydać
okrzyk: „Boże mój, zwróć na mnie spojrzenie miłosierne.
Tylko jeden raz!"
Nasza małość i nędza również są potężnym narzędziem
apostolatu. Możemy odkupić nieskończenie cenne dusze tą
bezwartościową, ołowianą monetą, której na ziemi nikt nie
chce, jeśli tylko potrafimy ofiarować ją Panu.
Modlitwa bardzo płodna i wysoka polega na uznaniu swojej
nędzy, na szczerym ukorzeniu się przed Bogiem. Wtedy
robimy miejsce dla Jezusa i stajemy się jak przezroczyste
ciało, które przepuszcza światło i pozwala Bogu oświetlić
serca.
Zawierzenie Bogu jest początkiem każdego życia duchowego.
Można powiedzieć, że większości dusz brakuje ufności i
wolności Bożej. Bóg jest samą miłością, a my wątpimy, że On
nas kocha... Jednak jesteśmy oddzieleni tylko od ludzi, nigdy
od Boga. Dusza ludzka jest jak ptak zamknięty w więzieniu bez
dachu. Mury otaczają go ze wszystkich stron, nie broniąc
jednak dostępu do nieba. Ptakowi brakuje jednak odwagi,
żeby odfrunąć. Często kierownik duchowy musi zachowywać
się jak mama ptaków, która wypycha je z gniazda i zachęca do
zaufania powietrzu.
Wy, którzy w dodatku macie powołanie do bliskiego
obcowania Bogiem, ponieważ odosobnienie kartuzjańskie jest
przede wszystkim spotkaniem Boga sam na sam, jest
spotkaniem serca z sercem, uwierzcie w taką miłość, zaan-
gażujcie się śmiało w bliskość z Bogiem.
Zauważcie, dzięki dobrowolnemu ubóstwu nie możecie
posiadać nic innego jak tylko Boga. On jest więc waszym
skarbem, jedynym skarbem każdego z was i musicie Go za
takiego uważać.
Mówi się często, że stopień zjednoczenia z Bogiem jest
proporcjonalny do naszych wysiłków, hojności, a przede
wszystkim skupienia i ciszy. To prawda, ale prawdą jest
również coś zupełnie przeciwnego, a nawet jest nią bardziej.
Jeśli uwierzycie, że Bóg was kocha — a tak jest — i kocha was
bezinteresownie (ponieważ Bóg nie sprzedaje się, On się
oddaje), wasze serce napełni się boską ufnością, podobnie jak
naczynie napełnia się najdroższym płynem.
Zechcecie chronić tę myśl, obecność miłości Boskiej w was,
poniesiecie delikatnie i cicho kielich waszego serca, czyli
będziecie skupieni i cisi, staranni w pracy oraz miłosierni.
Wszystkie cnoty rodzą się z ufności, która otwiera nasze serce
i upija je złotym płynem — Boską miłością.
Czasami ptaki wiją gniazda w opuszczonych domach, które
już nie mają dachów — otwarte tylko od strony nieba i
wystawione na podmuchy Z Góry.
Tak więc... rzućcie się w miłość z małymi skrzydłami, one
szybko urosną. Poddajcie się natchnieniu Ducha Świętego,
zanurzcie się w pewności, że jesteście kochani. Wtedy
odnajdziecie światłość, wolność i radość!
Nędza, nieważne, jaka nędza — to moneta, która nie jest w
obiegu wśród ludzi, ale może kupić Boga w niebie...
22 Soli Deo
Każda żyjąca istota powinna zachowywać normalną orien-
tację, która jest pierwszym warunkiem jej zdrowia i rozwoju.
Na przykład roślina musi mieć korzenie w ziemi, a główkę
zwróconą ku niebu i słońcu. Jeśli coś odsuwa ją od takiego
kierunku, roślina cierpi. Jeśli nieporządek trwa za długo,
umiera.
Jaka jest normalna orientacja naszej duszy?
Przede wszystkim to oczywiste, że nie znajdujemy się w
równowadze, jeśli jesteśmy zwróceni w swoją stronę.
Nawet nasza budowa fizyczna jest taka, że możemy widzieć
twarze innych, ale swoją twarz możemy zobaczyć tylko przy
pomocy narzędzia, zwierciadła.
Nasze oko widzi wszystko, ale nie widzi siebie, chyba, że jest
chore. Chore oko widzi plamki i światełka w swojej soczewce,
zdrowe oko nie widzi siebie.
Dokładnie tak samo jest w życiu duchowym. Człowiek, który
za dużo myśli o sobie, na przykład o swoim zdrowiu lub
nieszczęściach, a nawet korzyściach rzeczywistych lub
urojonych, jest już chory i niebawem podupadnie na zdrowiu
jeszcze bardziej.
Wszyscy lekarze, którzy leczą chorych psychicznie, powiedzą
wam, że skupienie na sobie jest bardzo niedobre dla ducha.
Jednym ze sposobów dających nadzieję na wyleczenie tych
chorych, jest właśnie zainteresowanie ich czymś innym.
Nieważne czym, oby tylko udało się odwrócić ich uwagę od
choroby. Widziano neurasteników, nagle uzdrowionych,
ponieważ musieli zająć się kimś innym.
To jeszcze jeden mocny dowód, że człowiek nie jest
stworzony dla samego siebie, a skupienie na sobie ma zawsze
smutne konsekwencje. Człowiek może być rzeczywiście
inteligentny, dobry, uzdolniony, może być wszystkim, czym
chcecie. Jednak jeśli pokaże, że jest tego świadomy, że jest z
tego dumny, natychmiast ci, którzy to zauważają, zaczynają go
mniej cenić. To dosyć interesujące, że osoba, która ma
rzeczywistą przewagę, jest inteligentna lub cnotliwa, ale
przechwala się tym i chlubi, natychmiast staje się nieznośna i
śmieszna, podczas gdy minutę wcześniej byliśmy gotowi
uznać jej wyższość na tym polu. Ale wówczas musiałaby to
ignorować lub sprawiać takie wrażenie.
I to jest słuszne, ponieważ nigdy nie powinniśmy być
szczęśliwi i dumni z tego, kim jesteśmy. Nigdy nie powinniśmy
patrzyć na siebie, podziwiać siebie, zastanawiać się nad sobą.
Nie jesteśmy stworzeni dla siebie. Nikt nie da się zwieść.
Święty, który ma świadomość swojej wyższości, wzbudza w
nas litość, ponieważ świętość bez pokory jest fałszywą
świętością, a prawdziwą świętością jest pokora, czyli
wyrzeczenie się siebie.
Oczywiste więc, że zwrócenie się ku sobie nie jest naszą
orientacją normalną. Jest to nawet orientacja dokładnie
przeciwna tej, która zapewnia nam równowagę i życie. Je-
steśmy wtedy jak roślina, która ma główkę w ziemi.
Możemy się teraz zastanowić, czy naszą normalną pozycją
byłoby zajmowanie się mechaniką, astronomią lub bliźnim.
Trzeba to dobrze rozróżnić, zanim damy odpowiedź.
Stworzenia mogą być zwierciadłami i lustrami przeźroczy-
stymi, które prowadzą spojrzenie duszy w stronę Boga.
Czasami Bóg chce, żebyśmy posłużyli się stworzeniami, aby do
Niego dojść.
Dlatego brat kartuz musi interesować się swoją pracą i
wykonywać ją jak najlepiej. Ale ta prawda dotyczy przede
wszystkim osób światowych. Matka musi interesować się
swoim dzieckiem, oczyszczać się i uświęcać z nim i przez nie. I
w tym zainteresowaniu skierowanym na obraz samego Boga,
który On jej powierzył, odnajdzie łaski siły i pokoju, których
jej dusza potrzebuje.
Jeśli natomiast mówimy o kartuzach, trzeba stwierdzić, że
ich powołaniem jest prosta droga do Boga, bardziej prosta i
bezpośrednia niż w jakimś innym powołaniu. Ich dusza jest
jak sosna lub bambus, który rośnie pionowo bez oparcia, w
stronę światła słonecznego.
Dlatego myślenie o współbraciach jest często pokusą lub
przeszkodą dla kartuza.
Musimy modlić się za tych wszystkich, którzy zostali nam
powierzeni, ale jednocześnie musimy pozostać zwróceni ku
Bogu, jak mówiła Tereska: nie odwracając się. Spędzanie
całych godzin na rozmyślaniu o wadach bliźnich, ich
zachowaniu, o tym, jacy powinni być, co powinni robić, na
porównywaniu się z nimi, martwieniu się z powodu ich
sukcesów, to oczywiście smutny sposób tracenia czasu.
Zresztą, gdybyśmy myśleli o zaletach tych samych współbraci i
przełożonych, o ich cnotach, uprzejmości, byłoby to mniej
wstrętne, ale mimo wszystko byłby to czas stracony. Nie
byłoby to dobre ani dla naszej duszy, ani dla duszy bliźnich.
[
Jeśli człowiek może skorzystać z przykładu cnoty bliźniego,
żeby oddać chwałą Bogu. nic jest konieczne ani pożyteczne,
żeby się nad tym rozwodzić z ciekawości.
] Tylko zwrócenie
się ku Bogu jest pozycją normalną.
Coś musi oderwać nas od nas samych. Dopóki pozostajemy
zamknięci w sobie, dopóty jesteśmy więźniami, jesteśmy
nieszczęśliwi. Ale ten sposób myślenia o bliźnim, o którym
właśnie napomknąłem, nie uwalnia nas od nas samych, prze-
ciwnie, doprowadza nas do nas samych w każdej chwili.
Stworzenia są w impasie. Tylko Bóg jest otwartą drogą,
przez którą możemy uciec od siebie.
Jest tylko jedna prawda: kwiat naszej duszy musi zwrócić
się ku samemu Bogu. Każde porównywanie się z bliźnim,
zajmowanie się nim, jest dla niej szkodliwe. Stwierdzenie to
jest prawdziwe aż do tego stopnia, że nie powinniśmy ,
zastanawiać się nawet nad świętymi, żeby nie tracić czasu J na
porównywanie się z nimi.
Jedynie myśl o Bogu może nam dać wolność i jednocześnie
czystość oraz równowagę między nimi. Wasze serce jest
nieskończenie wielkie i wyjątkowe i dusi się, jeśli nie
zanurzycie go w jego boskim żywiole, ponieważ tylko Bóg jest
nieskończony i jedyny.
Biorąc za przykład ludzi, nawet najlepszych, nie dowiemy
się, co powinniśmy robić. Tylko kiedy zwrócimy się do Boga,
On wskaże nam, co należy czynić, jakich ofiar od nas oczekuje
i tylko On sam da nam siłę, aby to wykonać.
Po grzechu trzeba wystrzegać się pozostawania na zgubnej
pozycji, w którą nas grzech wpędził. Odwróćmy się szybko od
siebie i ze zwiększoną energią zwróćmy się do Boga: to sztuka
korzystania z grzechów. Dusza odskakuje jak piłka, zaledwie
dotknie ziemi.
Kiedy jesteśmy w ciemności, kiedy nie widzimy Boga ani
Jego ideału, musimy mieć trochę odwagi i pozostać cierpliwie
zwróceni ku Niemu, zwyczajnie wykonując swoje obowiązki.
Właśnie w takich ciemnych godzinach najszybciej zbliżamy się
do celu. Tunele są skrótami. Roztargnienie w takim momencie
to utrata wielu łask.
Dwie chore i rujnujące pozycje duszy, z których powinna ona
jak najszybciej wyjść to:
— użalanie się nad sobą,
— użalanie się nad innymi.
Trzeba wyrwać się szybko z takiej atmosfery, zwracając się
ku Bogu. Właściwie streszczają to słowa Maryi: — Ecce Ancilla
Domini! Oto służebnica Pańska!
— Zwrócona ku Bogu, pokorna w Jego obecności.
— Dziewica (virum non cognosco — nie znam męża).
Jeśli pozostaniemy wierni i będziemy zwracać cierpliwie
naszą duszę ku boskiemu światłu, my z kolei staniemy się
pełni blasku; tak jak kwiaty stają się pełne światła sło-
necznego. Normalna orientacja wyda porządek, równowagę,
harmonię i pokój.
Wtedy odnajdziemy się na drodze świętości, czyli będziemy
interesować się bardziej Bogiem niż sobą samym, będziemy
żyli JEGO PIĘKNEM.
23 Duch Święty
W oczach mnicha kontemplacyjnego, olśnionego czystym
pięknem Syna Bożego, Pan nasz Jezus Chrystus wydaje się być
w centrum Trójcy Świętej w tym sensie, że Ojciec nie powstał z
żadnego innego początku, a Duch Święty zamyka cykl Życia
boskiego. Tylko Syn jest jednocześnie Tym, który poprzedza i
Tym, którego Inny poprzedza. Syn zradza się odwiecznie ze
swojego Ojca, zwraca się
odwiecznie ku Ojcu, aby
promieniować z nim Duchem Miłości.
A oto Trzecia Osoba w Odwiecznej Rodzinie. W Niej kończy
się cykl Życia boskiego i dlatego z Niej wypływa ono na
zewnątrz, żeby wejść w nas. A jednak mamy najwięcej
trudności z nazwaniem tej Trzeciej Osoby. Ludzie nie potrafili
nadać Jej jedynego imienia, jak imię Ojca dla Pierwszej, a
Syna dla Drugiej Osoby. Imię Ducha Świętego, które sam Pan
przekazał nam w Ewangelii, wskazuje rzeczywiście na
podwójną doskonałość istotną dla boskości: Bóg jest Duchem
i Bóg jest Święty. Ojciec jest Duchem, Syn jest Duchem. Ojciec
i Syn są Święci i właśnie dlatego będziemy nazywać Trzecią
Osobę, boski owoc dwóch Pierwszych Osób, tymi dwoma
imionami. Staną się one Jej imionami, ponieważ są imionami
Dwóch Osób, które rodzą Ją jednocześnie. Nazywa się Go
również Miłością. Bóg jest miłością i jeśli stała się ona
imieniem Trzeciej Osoby, to z powodu ubóstwa naszej
ekspresji. Ojciec zna siebie i myśl ta jest substancjalna tak jak
On, Bóg. Używamy tutaj nazwy własnej: nazywamy Go
Słowem. Ojciec i Syn kochają się, to wypływanie miłości
nieskończonej jest substancjalne jak Ojciec i Syn, boskie jak
Ojciec i Syn. I wtedy znowu brakuje nam słowa, używamy
imienia Miłość, nazywamy nim Trzecią Osobę.
W miłości opuszczamy siebie, żeby oddać się temu, którego
kochamy, żeby wejść w niego duchowo, żyć tylko w nim,
zamiast skupiać się na sobie pod wpływem egoistycznych
odruchów. Ojciec i Syn są również całkowicie Jeden w Drugim
i Ich wzajemna miłość wydaje tylko jedną miłość. Ojciec i Syn
są jak dwaj przyjaciele wyciągający do siebie ramiona. Ten
wzajemny uścisk jest Ich więzią. To uścisk wyjątkowy, którego
siła pochodzi zarówno od Jednego, jak i Drugiego. W tej
miłości, która jest doskonałym owocem przyjaźni Ojca i Syna,
wielbimy Trzecią Osobę, jaśniejącą pomiędzy dwiema
Pierwszymi, niczym ich żyjący łącznik.
Nazywamy Go również Darem Boga, ponieważ jest Bożą
Miłością. Przypomnijcie sobie gest osoby, która coś daje;
zawsze odnajdziecie w nim miłość. Kochamy kogoś, dlatego
coś mu dajemy. Czerpiemy z naszych zasobów, żeby mu to
ofiarować. Miłość jest naszym pierwszym darem. Wszystkie
inne dary są jej konsekwencją. A zatem Trzecia Osoba, miłość
Ojca i Syna, jest również Ich wzajemnym darem. Ojciec kocha
Syna tak doskonale, że oddaje Mu się całkowicie. Syn kocha
Ojca tak doskonale, że oddaje Mu się całkowicie. Wynika z
tego wzajemny Dar, który jest Inną osobą pośród Nich.
Duch Święty jest Darem. Jest dany, ale On nie daje sam z
siebie. Zamyka w Sobie to, co ma początek w Ojcu, koło życia
boskiego. Ale On jest nawet tam, w punkcie wypływania
działania Bożego na zewnątrz. Będąc Darem, jest zdolny być
danym z kolei i rzeczywiście jest dany. On przenika do naszej
duszy i rozlewa podarunki. Zamieszkuje tam jako pierwszy
Dar. Osoby boskie przebywają w nas w porządku odwiecznym,
każda z nich ma swoje cechy. Ojciec i Syn czynią sobie
wzajemnie dar i przekazują go nam, przyjmując nas do
uczestnictwa w ich wewnętrznym życiu, i jest to dla nas
gwarancją wszystkich innych darów.
Niech więc dusza kontemplacyjna usiłuje żarliwie odkryć w
sobie wewnętrzną obecność Ducha Świętego, który jest
Miłością i Darem Boga. Poprzez tę Osobę boską dusza
kontemplacyjna otrzymuje żywą więź z Duchem Boga, którego
dziećmi staliśmy się. Zostaliśmy wzniesieni do Boga,
przyciągnięci do Niego i zachęceni do kochania tylko Jego i
wszystkich rzeczy w Nim przez Ducha Świętego, przez żywą
Miłość wlaną w nasze serca. A wreszcie poprzez ten Dar
oddajemy się Bogu, tak jak Ojciec oddaje się Synowi, a Syn
Ojcu, w jedności z Duchem Świętym.
24 Święty Brunon naszym Ojcem
Święto naszego Ojca, świętego Brunona, zachęca nas do
wyrażenia wdzięczności za dobrodziejstwa, które od niego
otrzymaliśmy. Dzięki niemu ten zakon istnieje, i tutaj, na
ziemi, jest naszą przystanią łaski. Dzięki niemu jest nam dana
reguła i jeśli pozostajemy jej wierni, podtrzymuje nas w uczci-
wym życiu i prostej drodze do prawdziwej szczęśliwości.
Celebrując dzisiejszą uroczystość, zastanówmy się nad naszą
wiernością literze i duchowi Konstytucji Kartuzjańskich. Jeśli
będziemy musieli przyznać, że jest niezupełna, postanówmy
większą wierność na przyszłość. Jest to bardzo ważne dla
naszego duchowego zdrowia.
Reguła — rzecz jasna — jest płodna i dobroczynna tylko na
miarę jej przestrzegania. Trzeba wyznać bez ogródek tę
oczywistą prawdę, nawet, a może i zwłaszcza, jeśli wymaga to
od nas nowych wysiłków, i jeśli sądzimy, że nie jesteśmy w
stanie
całkowicie
przestrzegać
prawa
Statutów
Kartuzjańskich, niech przynajmniej skupienie, posłuszeństwo
i miłość, z których nie zwalnia żaden pretekst, nie doznają z
tego powodu żadnego rozluźnienia, żadnego osłabienia...
Zresztą możemy być pewni, że te główne cnoty zginą w nas,
jeśli powody, dla których odsuwamy się od naszych
Konstytucji, nie są rzeczywiście uzasadnione. Nie potrzeba
dużego doświadczenia, żeby znaleźć potwierdzenie tego w
faktach.
Skupienie jest nie tylko przyzwyczajeniem do utrzymywa-
nia myśli w ciągłej trosce o rozwój życia duchowego, chociaż
takie przyzwyczajenie jest niezbędne do utrzymania równo-
wagi życia religijnego... Dusza tylko wtedy naprawdę kon-
templuje, czyli odkrywa czystą i boską głębię swojej własnej
istoty, kiedy umie zachować pokój. Tylko spokojne wody prze-
puszczają światło i mogą się nim nasycić. Niestety, wydaje się,
że nasza upadła ludzka natura sama poszukuje powodów do
niepokojów i irytacji. Jeśli uczynimy, całkowicie szczerze, ra-
chunek bólów i kłopotów spowodowanych przez obiektywne
okoliczności, i przeciwstawimy je wyimaginowanym trud-
nościom zakłócającym pokój naszego serca, będziemy musieli
przyznać, że w większości przypadków my sami jesteśmy
sprawcami naszego cierpienia. Nie dlatego, że najczęściej kon-
templacja jest trudna, myśl zajęta, a serce zbuntowane. Raczej
dlatego, że serce i duch poszukują pretekstu, nawet okrut-
nego, żeby nie utrzymywać spojrzenia skierowanego na
Boskie Słońce, a tylko Ono koi troski ducha. Przez swoją
czystość domaga się jednak ofiary nieustannie ponawianej.
Spokój duszy jest również warunkiem posłuszeństwa. Kiedy
otrzymujemy rozkazy albo rady od Najwyższego i chcemy je
skrupulatnie wykonać lub też rozpatrujemy je niepotrzebnie
w swojej głowie, kiedy uznamy, że są niewykonalne, wtedy
nasza wiara kurczy się i poddajemy się szkodliwej pokusie.
Wszyscy możemy odczuwać takie pokusy, które czasem nas
tyranizują, kiedy osłabiona jest siła ducha, na przykład ze
względów fizycznych. Możemy jednak zastosować lekarstwo,
otwierając się przed tymi, którzy nas prowadzą oraz
zachowując szczerość względem samych siebie, z uśmiechem
przyzwyczajając się do udaremniania tych niezręcznych
sztuczek miłości własnej.
Posłuszeństwo staje się czynnikiem rozwoju duchowego
tylko wtedy, gdy stanowi prawdziwe przyzwolenie serca i
ducha. Tak dochodzi się do miłości, głównej cnoty
kontemplatyka.
Miłość. Mówi się, że instrument muzyczny jest nastrojony,
kiedy jego różnorodne dźwięki tworzą harmonię. To warunek,
aby można było na nim zagrać tak, jak się chce. Tak samo
każda dusza musi zachowywać swoje miejsce i grać swoją
rolę, musi być zestrojona miłością braterską z innymi
duszami, by Duch Święty mógł wykonać w niej hymn chwały
Bożej.
W kartuzji zewnętrzna miłość najczęściej przybiera formę
wzajemnego poszanowania lub uprzejmości, na przykład
aktywnego wstawiennictwa, jeśli w pewnych okolicznościach
jest ono konieczne. Życie monastyczne może usposabiać do
pewnej ciasnoty umysłowej, jeśli dusza nie jest naprawdę
przyzwyczajona do uwalniania się w Bożym świetle. Każdy
cenobita, gdyby słuchał siebie, stałby się nie-tolerancyjny
wobec bliźniego, a tym samym byłby nie do zniesienia.
Im bardziej człowiek jest uduchowiony, tym silniejszą ma
skłonność, by uznać w duszy swojego brata istnienie ta-
jemniczego pola Bożej interwencji, które działa na swój
własny, od nas niezależny sposób. Bóg do każdego przemawia
w innym — jakby rajskim — języku. Gdybyśmy bardziej
wsłuchali się w wieczne słowo, potrafilibyśmy odgadnąć je
lepiej
w
jakimś
niezrozumiałym
wyrażeniu
i
mniej
zajmowalibyśmy się tym, co przeszkadza nam w zachowaniu
naszych współbraci. Trzeba przyznać, że w rzeczywistości
zarówno cnoty bliźnich, jak ich wady, często nam się nie
podobają. Zmuśmy się więc do utrzymania w sobie postawy
czystej ufności i wzajemnego poszanowania, które mają tak
wysoką wartość w życiu kontemplacyjnym.
Nasz ojciec, święty Brunon, dał nam niezwykły przykład
oderwania się od siebie, takiego, które musi skierować wierne
dusze w stronę światła. Założyciel wielkiego zakonu
kontemplacyjnego, obdarzony osobowością, która wydaje się
mieć siłę nadzwyczajnego czaru i uwodzenia, nie narzucił
nam jednak duchowości, która mogłaby nosić jego imię i w
historii być odpowiednikiem na przykład szkoły fran-
ciszkańskiej, karmelitańskiej lub ignacjańskiej. Wiedział, że
pustelnicy mają potrzebę dużej wolności wewnętrznej. Chcąc
odnaleźć Boga na miarę swojego pragnienia, muszą posiąść
Go ponad wszelkimi nazwami i formułami. Jest jasne, że żąda
tego od nas poprzez obserwancję i życie cnotliwe oraz ofiary
proporcjonalne do tego wysokiego przywileju. Chodzi tu za-
tem o wytrwałe przestrzeganie codziennego oderwania się od
nas samych, zgodnie z tym, czego wymagają kartuzjańskie
zwyczaje z jednej strony, a wsparcie, wzajemne zrozumienie,
przebaczenie z drugiej. Nasze życie, częściowo wspólnotowe,
przez cały czas dostarcza nam do tego okazji.
Bądźmy bardzo uważni i zachowajmy piękne dziedzictwo
naszego Ojca, świętego Brunona. Niech on uprosi dla nas,
poprzez łaski, którymi zaczął nas obsypywać, obfitą harmonię
z tymi samymi darami niebiańskimi, abyśmy je posiedli,
pewnego dnia, razem z nim, w doskonałej komunii, wiecznej
szczęśliwości.
25 O normalnej orientacji duszy
Jest naprawdę bardzo ważne, aby iść we właściwym kie-
runku (dobra orientacja). Kiedy podróżujemy, właściwy
kierunek oszczędza nam wielu trudności i przeszkód. Jaka
jest normalna orientacja istoty ludzkiej?
Zwrócić się ku Bogu.
Nie patrzyć na samego siebie
Berulle: „Przede wszystkim trzeba oglądać Boga, a nie siebie, i
w przyszłości nie używać wzroku do poszukiwania samego
siebie, ale czystym spojrzeniem poszukiwać Boga".
Roussier: „Wystrzegajcie się pilnie, żeby nie patrzeć za dużo
na siebie. Zawsze idźcie pokornie, nie kpiąc z własnej osoby,
nie oglądajcie się na nic, proszę was, oglądajcie tylko to, co
jest piękne; niewątpliwie jesteśmy bardzo brzydcy, natomiast
Jezus jest tak piękny, że na szczęście musi porwać nasze
życie".
Patrzenie na siebie samego jest niebezpieczne zarówno dla
ciała, jak i duszy. Nie ma większej przeszkody dla rozwoju
duchowego jak zwyczaj analizowania, na jakim etapie życia
duchowego się znajdujemy.
Święty Franciszek Salezy: „Chcecie oglądać Boga? A więc
oglądajcie Go i bądźcie uważni, ponieważ jeśli będziecie się
zastanawiać i zwrócicie oczy na siebie, żeby zobaczyć za-
wartość tego, co otrzymujecie, chwili, gdy Go oglądacie, już
nie patrzycie na Niego, ale na wasze zachowanie, na siebie
samych. Ten, kto się gorliwie modli, nie wie, czy jest
rozmodlony czy nie, ponieważ nie myśli o modlitwie, ale / o
Bogu".
Nie patrzyć na bliźniego
Patrzenie na bliźniego jest równie niebezpieczne co
rujnujące. Kiedy mówię „patrzyć", chcę powiedzieć „osądzać".
A przecież prawdziwa wartość dusz umyka nam, ponieważ
zależy ona tylko od pokory, która pozostaje zakryta dla
naszych oczu.
Nicole: „Trzeba pamiętać, że Bóg będzie sądził dusze nie
według charakterów ani nawet grzechów zewnętrznych.
Jedna osoba może popełnić o wiele więcej grzechów nieuwagi,
lekkomyślności, nadgorliwości, nieroztropności niż inna.
Może mieć dużo mniej światła i dobrych obyczajów, a jednak
w oczach Boga może być piękniejsza, ponieważ prostota i
skromność nią zawładną. Głębia cnoty chrześcijańskiej
pozostaje nieznana dla ludzi".
Ta ostatnia myśl jest bardzo głęboka. Powala nam zrozumieć,
dlaczego nie powinniśmy nawet próbować oceniać siebie
samych, ale uczynić wszystko, co w naszej mocy i oddać się
Bogu.
A jeśli chodzi o naszych współbraci, musimy stanowczo
postanowić, że nie będziemy się nimi zajmować, inaczej
wyższa forma życia duchowego pozostanie dla was nie-
osiągalna.
Święty Jan od Krzyża: „Nie gorszcie się i nie dziwcie nigdy z
powodu jakiejś rzeczy, którą zauważyliście lub o której
dowiedzieliście się, ale utrzymujcie duszę w nieświadomości
tego, co się wokół was dzieje; ponieważ jeśli zgodzicie się,
choćby trochę, zwracać na to uwagę, to nawet gdybyście mogli
żyć z aniołami, mielibyście złą opinię o wielu ich uczynkach i
gestach, z niemożności zrozumienia głębszego sensu".
Musicie przeto wszystko porzucić, żeby zachować duszę
czystą i całkowicie oddaną Bogu, nie pozwalając, aby
jakiekolwiek wspomnienie wam przeszkodziło.
„Jeśli nie żyjecie tak, jakbyście byli nieobecni w domu,
pomimo wszystkich waszych wysiłków ani nie będziecie mogli
być religijni, ani nie będziecie mogli osiągnąć prawdziwego
skupienia" (trzecia „przestroga").
Poszukiwanie naszej linii postępowania — w uwielbieniu
ludzi, zamiast w uwielbianiu Boga, w przykładzie bliźniego,
zamiast w przykładzie Jezusa — czasami prowadzi nas do
podejmowania się rzeczy zbyt wzniosłych w stosunku do
naszych sił, do pozostawania poniżej tego, czego Bóg od nas
żąda i prawie zawsze do życia obok drogi światła.
Oto jeszcze dwa przykłady zaczerpnięte z czasów Ojców
Pustyni, które ukazują, jak chęć podobania się ludziom lub
pragnienie rywalizacji z nimi, może nas odsunąć od Bożej
prawdy i wypaczyć nasze życie duchowe.
Asceta, który żył wśród ludzi, wycofuje się na pustynię,
decyduje się na samotnicze życie. Jeden z jego dawniejszych
przyjaciół odwiedza go i zastaje jedzącego w południe.
Zaskoczenie... „Kiedyś, gdy żyłeś wśród ludzi, tylko
wieczorem jadłeś mały kawałek chleba, a oto pozwalasz sobie
na pożywną mleczną zupę, kiedy słońce jest jeszcze wysoko na
niebie...! -„Kiedyś miałem sztuczne siły, pochodzące z
pochwał, które otrzymywałem, teraz nie zajmuję się już
ludźmi, lecz tylko Bogiem—muszę dużo jeść. Słowem, duma
żywiła mnie i zupa mleczna to nie za dużo, żeby zastąpić
satysfakcję czerpaną z uwielbiającego zadziwienia mojego
otoczenia".
Inna historia. Mnisi na Pustyni Scytyjskiej przychodzą do
swojego ojca. Żądają wydalenia nowicjusza, który wzbudza w
nich wstręt do życia religijnego. Oddaje się on bowiem
niemożliwemu umartwianiu, którego nie są w stanie
naśladować i dlatego ich życie, chociaż bardzo surowe, wydaje
im się zupełnie pozbawione sensu i wartości.
Mistyczka angielska z XV wieku do nowicjuszki: „Chęć
robienia wszystkiego, co robią inni, dobrego i złego, to
zachowywanie się jak małpa. Bądź więc bardzo ostrożna i
poddawaj próbie wewnętrzne poruszenia twojego serca, żeby
zobaczyć, skąd pochodzą. Czy są działaniem łaski, czy tylko
małpowaniem? Bóg to wie, ale nie ja (chociaż kierownik
duchowy, z pomocą łaski, może często pomóc penitentowi w
rozpoznaniu podobnego przypadku). W każdym razie,
powtarzam to, żebyś uniknęła niebezpieczeństwa: jeśli chcesz
wziąć lub pozostawić coś ponad lub poniżej reguły, zbadaj
dobrze, czy pochodzi to z miłości i pokory, czy nie jest to
raczej myśl, która weszła z zewnątrz, przez okna, przez uszy i
oczy. Jeremiasz mówi jasno: «Śmierć wtargnęła przez nasze
okna» (Jr 9,20)".
Ukierunkować się w stronę Boga
Ogólnie mówiąc, powinniśmy żyć w taki sposób, jakbyśmy
nieustannie przebywali w obecności samego Boga (i to jest
rzeczywistość!).
Nie wystarczy, że dusza odwróci się od siebie i od ludzi,
trzeba, żeby w sposób absolutny patrzyła na Jezusa i Maryję,
na słodką otchłań boskiej prostoty. Nawet święci mogą być dla
nas przykładami tylko z pewnymi zastrzeżeniami.
Duchowość kartuzjańska: „Doskonałość nie jest wcale tym
samym dla każdej duszy. Podobnie jak istnieje ogromna róż-
nica pomiędzy każdym charakterem, tak samo jest z duszami
— nie ma dwóch identycznych. Bóg, który je stworzył, wie, co
jest odpowiednie dla każdej z nich. Wzywa je do doskonałości
przez drogę zawsze tajemniczą, w jakiś sposób jedyną i przez
Ducha Świętego, który je uświęca i prowadzi J do
doskonałości dzięki szczególnym łaskom. Jeśli niewiele z nich
dochodzi do świętości, to dlatego, że nie znają lub nie
rozumieją tej prawdy. Czytając żywot świętego lub świętej,
zamiast naśladować ich zwyczajne cnoty, zaczynamy naśla-
dować ich upodobania, które są często zupełnie inne niż
nasze. Zapominamy wtedy o Duchu Świętym i lekceważymy
Jego Boże działanie w naszych duszach. Duch powołuje je, na
przykład, do pójścia drogą umartwienia i pokory, a one czynią
wysiłki, aby iść drogą głębokiej modlitwy. Wtedy staje się ona
drogą rozczarowań, wewnętrznych trosk, nieumyślnego
sprzeciwiania się łasce. O, jakże trzeba użalać się nad tymi
duszami, które poszukują doskonałości u innych, podczas gdy
znajduje się ona w nich samych!"
Jeśli jesteśmy zwróceni w stronę samego Boga, zyskujemy
przede wszystkim wolność, ponieważ On zawsze żąda tego, co
możemy dać. Natomiast chęć podobania się ludziom lub
naśladowania ich rzuca nas zawsze w największe lęki.
Doświadczamy przypływu hojności. Kiedy widzimy, że Bóg
nas kocha, kiedy wytrwale patrzymy na olśniewające źródło
światła, czujemy się gotowi, żeby oddać Mu wszystko, co
możemy. Czasem będą to z pozoru małe, proste rzeczy, ale
będą miały ogromną wartość, ponieważ zostaną ofiarowane
samemu Bogu.
W obcowaniu sam na sam z Bogiem zyskujemy ponadto
prawdziwą pokorę. Czujemy się zupełnie mali — jak ziarnko
pyłu na niebie — wobec nieskończonej sprawiedliwości i
miłosierdzia Bożego.
P. Rigoleuc: „Wystarczy jasnym spojrzeniem kontemplować
Jezusa Chrystusa, Jego doskonałość, Jego cnoty. Wszystko,
czym są Jezus i Maryja, jest nie tylko święte, ale również
uświęcające i odciska się w duszy, która kontempluje i nie
musi ani raz pomyśleć o sobie".
La Bonne Armelle: „Pan nasz powiedział do mnie te słowa:
«Córko moja, jak długo będziesz na Mnie patrzyć — tak długo
będziesz Mnie kochać. Jak długo będziesz na Mnie patrzyć —
będziesz Mi służyć. Jak długo będziesz na Mnie patrzyć —
pójdziesz za Mną. A kiedy przestaniesz na Mnie patrzyć — już
nie będziesz szła za Mną»".
Święty Cyran: „Możemy się zgubić na tysiąc sposobów, ale
tylko jedno może nas ocalić — pokora, która nie ma
wierniejszej towarzyszki niż cisza, bez której nie mogłaby
istnieć, ponieważ wszystkie inne cnoty spoczywają w ciszy
jakby w swoim łożu".
A wreszcie, ostatnim owocem postawy kontemplacyjnej,
życia cnotliwego jest pokój i radość. Oto czego ponad wszystko
Bóg od nas żąda.
Bóg stworzył pokój i radość zanim stworzył świat, ponieważ
stworzył świat, żeby te boskie klejnoty znalazły w nim
mieszkanie. Ponad wszystko poszukuje On serc spokojnych i
czystych, które zechcą przyjąć ten pokój i radość.
Bóg wzywa nas w każdej chwili: zwróćcie się do Mnie samego,
a Ja odkryję przed wami schronienie, które jest poza
wszelkimi konfliktami, przeciwnościami i poza wszelkim
bólem.
26 Ku doskonałej miłości
Przede wszystkim chcemy, żeby Bóg zmartwychwstał i żył w
nas, co oznacza, że musimy opróżnić siebie z nas samych,
wyrzec się siebie. Myśli „śmierć i zmartwychwstanie",
„wyrzeczenie i szczęśliwość" łączą się.
Jakie są szczególne wyrzeczenia mnicha kontemplacyjnego?
— Wyrzeczenie potrzeby rozkoszy cielesnej: im więcej pijemy,
tym większe pragnienie odczuwamy.
— Wyrzeczenie potrzeby działania: to jedna z wielkich
trudności życia kartuzjańskiego. Jednak bierna postawa
wobec Boga jest logiczna, ponieważ On jest wszystkim; trzeba
się tylko Mu oddać, ale to wymaga wielu poświęceń.
— Wyrzeczenie potrzeby widzenia i odczuwania: trzeba
odróżnić zewnętrzną i zmysłową część człowieka od części
wewnętrznej, głębokiej, która nie jest zmysłowa.
— Wyrzeczenie potrzeby bycia pierwszym, osądzania bliźnich
i pogardzania nimi. W tym cały problem: jeśli zrezygnuję z
mojej wyższości, wówczas będę mógł radować się wyższością
Boga. Jeśli będę poszukiwać mojej wyższości, miłość własna
osiągnie trochę satysfakcji, aleja nie zaznam radości ani
Bożego pokoju.
Jakiż wewnętrzny spokój czujemy po zrezygnowaniu z
przewagi w dyskusji — w przeciwnym wypadku — jakąż biedną
satysfakcję.
Zrezygnujmy z osądzania bliźnich, pamiętając, że jest to
mechanizm egoizmu: oceniając innych, usiłujemy podnieść
swoją wartość, stać się bardziej interesującymi. A jednak te
przyjemności nie czynią nas szczęśliwymi.
Musimy zrezygnować z osądzania bliźniego (por. Mt 7,1),
jeśli nie chcemy być sądzeni przez Boga, jeśli pragniemy, aby
nasze serce było naprawdę spokojne. To egoizm, który
próbuje znaleźć zadowolenie, skłania nas do osądzania. A
egoizm jest chorobą. Dusza nie zajmująca się bliźnim jest
szczęśliwa. Dzięki temu żyje w samotności wewnętrznej, która
czasami narzuca agonię, ale jakie szczęście równocześnie
daje! Dusza obcuje tylko z Bogiem, jakby w nowym Raju
ziemskim. Przebywa tam sama ze swoim Obluieńcem.
Oto dwa znaki miłości do Boga:
a) lubimy przebywać w samotności z Bogiem,
b) widzimy tylko Jego, widzimy tylko Jego we wszystkim. To
rajska atmosfera, wielki spokój i wielka cisza — jesteśmy sami
z Bogiem. Inni ludzie są daleko — to już niebo.
Mimo wszystko trzeba zrezygnować z pocieszenia i wsparcia
zewnętrznego. Ci, którzy przychodzą bezpośrednio od Boga,
są niezwykli. Z pewnością nie możemy stać się zupełnie
niezależni, musimy być kierowani, przynajmniej przez
jednego kapłana i kilka książek. Ale prawdziwe światło
przychodzi z wnętrza. Jesteśmy zamknięci z Bogiem i
podchodzimy do okna, żeby dowiedzieć się czegoś o Nim; jaki
nonsens... Kiedy ludzie mówią nam o Bogu, zawsze stawiają
warunki i ograniczenia. Ale kiedy Bóg mówi do nas o sobie,
mówi tylko o swojej miłości.
Zastrzeżenie: czym staje się miłosierdzie wobec bliźniego,
jeśli naszym najwyższym ideałem jest zatracenie się w Bogu?
Odpowiedź: ważne jest to, co dajemy. My chcemy dawać
Boga, promieniować Bogiem, dlatego musimy stać się do
Niego podobni, aby trafić do serc od wewnątrz. Oto nasze
kartuzjańskie powołanie, zwrócić się do Boga, tak jak roślina
zwraca się w stronę nieba, niczego innego nie poszukiwać.
„[...] Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie
odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę,
poślę Go do was. On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o
grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie". (J 16, 7-8).
Ewangelia jest niewyczerpaną lekturą, ale trzeba pozwolić,
aby tekst przeniknął do duszy. Odnieśmy do życia
wewnętrznego tekst świętego Jana:
— Oddalenie się Jezusa, osamotnienie, brak pocieszenia,
brak gorliwości sprawiają, że stajemy się opieszali, zimni,
ociężali i ponurzy. Gdybyśmy tylko rozumieli, że taki stan jest
wielką łaską: to czas przygotowania na przyjście Ducha.
— Duch Święty przyjdzie i przekona świat. Czym jest świat w
nas? To maniery, sposoby działania i spostrzegania, pod-
dawanie się emocjom, przyjemnościom, cierpieniom, zmar-
twieniom itd. Nie należy w żaden sposób przywiązywać się do
stworzeń. Jeśli mamy przywiązanie, a nie odczuwamy go,
oznacza to, że Duch Święty jeszcze nie przyszedł.
— Sąd Ducha Świętego. Odczuwanie w sobie owego sądu jest
ogromną łaską. Natomiast popadamy w wielkie nieszczęście,
kiedy nie czujemy już wewnętrznie swoich grzechów. Tysiąc
grzechów, mówi Tauler
10
, które znasz rzeczywiście i
wyznajesz swoją winę, jest dla ciebie mniej szkodliwy niż
jeden, którego nie chcesz uznać, naprawić, żałować i który nie
napawa cię lękiem, a wręcz przeciwnie — usiłuje cię
całkowicie przekonać, że miałeś rację.
„A teraz Ty, Ojcze, otocz Mnie u siebie tą chwałą, którą
miałem u Ciebie pierwej, zanim świat powstał." (J 17, 5)
Prawdziwa chwała, chwała Jezusa, do której zostaliśmy
przeznaczeni, jest wcześniejsza i jest ponad światem.
Modlitwa to wzniesienie duszy do Boga, otacza nas stop-
niowo chwałą Jezusa. Autorzy, którzy pisali o modlitwie,
widzą jej symbol w geście naszego Pana podczas Ostatniej
Wieczerzy: „podniósł oczy ku niebu, do Ciebie, Boga, swojego
Ojca wszechmogącego, i dzięki Tobie składając..." (Pierwsza
Modlitwa Eucharystyczna).
Inny cytat: „A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony,
przyciągnę wszystkich do siebie" (J 12, 32). Oto jak, według
Taulera, możemy i musimy dojść do Boga: „Uwolnij się
rzeczywiście od siebie samego i wszystkich stworzonych
rzeczy. Wznieś całkowicie duszę do Boga, ponad wszelkie
stworzenia. Tam, spróbuj połączyć się z Bogiem w możliwie
najprostszy sposób; im mniej pomnażamy akty, tym większą
mają one wartość. Im bardziej modlitwa jest prosta, tym staje
się głębsza". Czasami dusza spoczywa w Bogu, bez słowa lub
prawie bez słów. Ta cisza streszcza i zawiera wszystkie prośby,
które możemy składać (warte centyma lub pięciuset tysięcy
franków w złocie!).
Modlitwa słowna jest tylko jedną formą prośby spośród
wielu próśb o wylanie Ducha stworzonego w przedwiecznym
Duchu Bożym i o jedność z Nim.
Modlitwa
sprawia,
że
przyjmujemy
punkt
widzenia
wieczności, jest to jeden z jej skutków. Wtedy ziemskie trud-
ności wydają się nam godne pogardy. W pewnym sensie,
wszystko już urzeczywistnia się w Bogu, zajmujemy już
miejsce, które On nam przeznacza na wieczność. A jakie
będzie miejsce wieczne kontemplatyka?
Prawdziwy kontemplatyk, to ten, który ma nawyk myślenia o
Bogu. Pozwala Bogu zawładnąć swoimi myślami, sercem,
pozwala Mu kierować swoimi czynami. Słowem, zostawia
miejsce dla Boga, jest do tego przyzwyczajony dzięki pokorze,
posłuszeństwu i skupieniu. Jeśli my zostawimy miejsce dla
Boga, On zostawi miejsce dla nas. Zatem w modlitwie duch
skupi się na boskim tronie, przeniknie do nieba.
„[...] zachowaj ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, aby tak
jak My stanowili jedno." (J 17, 11). To również słowa świętego
Jana. Nasz Pan chce, żeby modlitwa urzeczywistniła się w nas.
Wszyscy w kartuzji są w pewien sposób zjednoczeni z Bogiem.
Niewielu osiąga pełne zjednoczenie. Główną przyczyną jest
brak hojności i niemożność zapanowania nad osądem. Dzień
po dniu zmuszajmy się i korzystajmy z otrzymanych łask w
taki sposób, aby osiągnąć ścisłe zjednoczenie w godzinie
wyznaczonej przez Boga.
Niewątpliwie, święty Jan w swojej Ewangelii uczynił się
apostołem zjednoczenia duszy z Ojcem, Synem i Duchem
Świętym. Istotnie, on sam dostąpił takiego zjednoczenia w
stopniu bardzo wysokim.
Posłużymy się przykładem życia świętego Jana, żeby
scharakteryzować stopnie życia wewnętrznego. Nasz Pan
przyciągnął go do siebie na trzy sposoby i w taki sposób
przyciąga wszystkich ludzi, którzy muszą dojść do najwyższej
prawdy.
Po raz pierwszy Pan wezwał świętego Jana, kiedy kazał mu
wycofać się ze świata i powołał go. Również nas, eremitów,
wycofał z tego świata, zachęca nas do zejścia w głąb nas
samych, do uporządkowania naszych uczuć i namiętności.
Zwracanie bacznej uwagi na siebie... Walka z samym sobą...
Walka ze smutkiem i niepokojem... Należy to uciąć krótko!
Drugie wezwanie. Święty Jan spoczywa na sercu Jezusa.
Pozwólmy, aby słodki obraz Jezusa i nas przyciągnął.
Kontemplujmy Go z uwagą; Jego cichość, pokorę, głębokie i
żarliwe miłosierdzie dla przyjaciół i wrogów, Jego ubóstwo,
doskonałe i uniżone poddanie się Bogu, na wszystkich
drogach, gdzie Ojciec Go wzywał. A więc porównajmy się ze
świętym Janem, uświadommy sobie naszą małość i rzućmy się
w ramiona Jezusowe. A jednak nawet w takim stanie życia
duchowego święty Jan uciekł: tym niemniej, nadal możemy
odczuwać szacunek, czułość dla siebie.
Trzecie wezwanie Boga to przyjście Ducha Świętego.
Przyjmujemy Ducha naszego Pana. Już nie patrzymy na
Niego, jesteśmy z Nim. To zatracenie w Bogu w doskonałej
prostocie, w całkowitej obojętności na wszystko, co nie jest
Bogiem, całkowite zawierzenie temu, co On czyni w nas i poza
nami.
Zapomnienie i zupełna prostota. Kiedy dusza dobrze się
czuje, zapominamy o sobie i pamiętamy tylko o Bogu.
27. Walka duchowa
Odczuwamy pokusy i napotykamy na trudności w życiu, ale
nie zapominajmy, że nie jesteśmy jedyni. Również święci byli
okrutnie doświadczani, a nawet nasz Pan.
Ci, którzy są kuszeni lub zasmuceni, odczuwają duże
pocieszenie, wiedząc, że jest to znak Bożej miłości. Jeśli On
pozwala, żebyśmy byli kuszeni, to znaczy, że chce nas oczyścić
i wznieść. A więc ani pokusy, ani złe uczucia, które możemy
bezwiednie
odczuwać,
nie
powinny
nas
niepokoić.
Przeciwnie, powinny nam dawać nadzieję.
„Kiedy człowiek mdleje, nie daje znaku życia, kładziemy mu
rękę na sercu i jak tylko odczujemy poruszenie, stwierdzamy,
że nie umarł, że możemy mu przywrócić siły, podając mu
mocny i delikatny likier. W taki sam sposób oceniajmy stan
naszej duszy, ponieważ wydaje się, że gwałtowność pokus
może czasem wyczerpać jej siły. Oceńmy, czy nasze serce i
wola odczuwają jeszcze poruszenia życia duchowego, czy wola
odrzuca pokusy i złe uczucia. Jak długo takie poruszenie
pozostaje w naszej woli, możemy być pewni, że życie
miłosierdzia nie zgasło w nas, a Jezus Chrystus jest obecny w
naszej duszy, chociaż pozostaje tam ukryty, dając o Sobie znać
w taki sposób, że przez nieustające praktykowanie modlitwy i
sakramentów, przez ufność w Bogu, możemy całkowicie
odzyskać siły i na zawsze żyć w Bogu, życiem cichym i
doskonałym".
Oto lekarstwo przeciw pokusom: jak tylko zauważycie
pokusę, naśladujcie małe dzieci, które, widząc wilka lub
niedźwiedzia, rzucają się w ramiona swojego ojca lub matki
albo przynajmniej wzywają ich na pomoc. Zwróćcie się więc o
ratunek do Boga i błagajcie o pomoc Jego miłosierdzie. Jest to
lekarstwo, które Pan nam zaleca tymi słowy: „[...] Módlcie się,
abyście nie ulegli pokusie" (Łk 22, 40).
Należy rozróżnić duże i małe pokusy. Święty Franciszek
Salezy wymienia cztery lekarstwa pomocne w walce przeciw
dużym pokusom:
1) Najbardziej ogólne i najważniejsze —prosić Boga o ratunek,
tak jak dziecko, zapewniając, że nie chcemy Go obrazić.
2) Odwrócić uwagę, zająć się czymś dobrym.
3) Otworzyć się przed kierownikiem duchowym.
4) Czwarta rada — uciąć krótko pokusę, nie dyskutować ani
nie odpowiadać wrogowi.
W życiu częściej musimy walczyć z małymi pokusami niż z
dużymi; małe są częstsze i w pewnym sensie trudniej się im
oprzeć.
Nasze zwycięstwa nad małymi pokusami są szlachetnymi
kamieniami milowymi w drodze do rajskiej korony.
Posiadanie ideału, który postawiłby nas ponad wszystkimi
niedolami życia, jest najskuteczniejszym lekarstwem przeciw
wszystkim małym pokusom. Pamiętajmy, że jesteśmy
stworzeni dla Boga; usiłujmy się z Nim zjednoczyć. Otóż
właśnie oczyszczając serce ze wszystkich niedoskonałości,
przygotowujemy miejsce dla Jezusa i łączymy się z Nim.
Spróbujmy więc często myśleć o tej wielkiej tajemnicy. Nasze
serce jest mieszkaniem, do którego Jezus chce przyjść i
zamieszkać. A zatem, myśląc o tym Gościu, Bożym
Mieszkańcu w naszym sercu, będziemy mieli siłę, aby być
hojni, aby czuwać i wytrwale przepędzać wszystkie małe
niedobre poruszenia. I wtedy, bądźmy tego pewni, Jezus
przyjdzie do naszego serca z pokojem, radością i wiecznym
pięknem.
Cierpliwość anioła i łagodność baranka.
Nasza dusza jest jak miejsce publiczne, gdzie miota się i i
wrzeszczy tłum. Łaska natomiast jest jak dziecko, które j
śpiewa, a nikt go nie słyszy. Bóg mówi bardzo cicho. Wszystkie
boskie rzeczy są ciche.
Historia Eliasza:
Boga nie ma ani w
wichurze, ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu... A po ogniu
następuje łagodny powiew, wtedy Bóg pociesza Eliasza (por. 1
Krl 19,11-13).
Umartwianie powinno zrodzić porządek, pokój i ciszę w
naszej duszy, abyśmy mogli usłyszeć głos łaski. Każde
umartwienie, które niepokoi, jest złe...
Jakie umartwienie jest odpowiednie dla kartuza? Istnieje
siedem form umartwienia, które my eremici powinniśmy
praktykować.
Odnajdujemy
w
nich
wszystko,
czego
potrzebujemy, aby się uświęcić. Nie warto szukać gdzie
indziej.
Są to:
1) Należyta obserwancja.
2) Posłuszeństwo natychmiastowe i bezdyskusyjne.
3) Sumienne wypełnianie obowiązków stanowych.
4) Wierność ciszy i duchowi ciszy.
5) Skromność oczu, zwracanie szczególnej uwagi na lektury i
rozmowy, na wszystko, co może żywić ciekawość.
6) Opanowywanie naszej drażliwości.
7) Pogoda ducha, wesołość, spokojne serce, pogodna twarz.
Ciekawski kartuz staje się tak roztargniony, że jest to
widoczne może nawet w większym stopniu niż u człowieka
żyjącego w świecie.
Lektura może ożywiać życie wewnętrzne lub całkowicie je
zastąpić.
Prawdziwa klauzura znajduje się w woli. Bez zdrowej woli
nie ma życia wewnętrznego.
Nigdy nie wolno się gniewać. Irytacja zarówno wewnętrzna,
jak i zewnętrzna jest śmiercią dla życia duchowego. Trzeba
oczyścić z goryczy słowa i myśli. To cnota cichości. Pan mówił
o tym wyraźnie jako o jednej z głównych boskich cnót: „[...]
uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem" (Mt 11,
29).
Owocem pokory serca, czyli cierpliwości serca, jest cichość.
Dlaczego złościmy się, na przykład, kiedy ktoś traktuje nas jak
głupca. Ponieważ chcemy być i wydawać się „kimś". Musimy
zrezygnować z bycia „kimś", aby stać się naprawdę
cierpliwymi i cichymi. Praktykowanie cichości, uważanie się
za ziarnko pyłu w najpewniejszy sposób prowadzi do pokoju.
Te dwie cnoty — cierpliwość i radość duchowa upodabniają
nas bardzo szczególnie do aniołów: „cierpliwość anielska",
„uśmiech anielski".
Co ciekawe, mówi się również: „łagodny jak baranek" i
„wesoły jak ptaszek" — i rzeczywiście, ci którzy są łagodni i
uśmiechnięci, żyją w pokoju ze wszystkimi stworzeniami,
pomiędzy nimi a całą przyrodą ustala się tajemnicze
pokrewieństwo.
Oni są dziećmi Bożymi, wszyscy wewnętrznie zjednoczeni z
Bogiem. I z tego powodu cieszą się specjalną przyjaźnią z
dobrymi aniołami (święta Gemma Galgani wydaje polecenia
swojemu aniołowi; wysyła go, aby pozostał z Jezusem).
Spokojne serca utrzymują pokój we wspólnocie.
Mówi się również „łagodny jak gołąbek". Sam widok świętej
Colombe de Rieti uspokajał każdy gniew; spędziła ona swoje
życie, godząc zwaśnionych ludzi.
Zdarza się nawet, za Bożym przyzwoleniem, że cudowna
cnota spokojnego serca objawia się poprzez pewien rodzaj
przyjaźni ze zwierzętami i pewną tajemniczą władzę nad nimi
(na przykład kruk Eliasza, świętego Benedykta, ptak
Katarzyny Emmerich i Teresy Neumann; ptak, którego święty
Józef z Kupertynu dał zakonnicom, żeby nauczył je śpiewać;
kot błogosławionej Marie Barthelemy Bagnesi, sarna świętej
Małgorzaty Sabaudzkiej; ptaki świętej Róży z Limy wraz z nią
uczestniczące w nabożeństwie i kwiaty składające jej pokłon).
Tak, w sposób widoczny i namacalny, wypełnia się słowo
Naszego Pana: „Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność
posiądą ziemię". (Mt 5, 5)
Jeśli nie wszystkie stworzenia są nam posłuszne, to być może
dlatego, że nie mówimy do nich wystarczająco cicho. Jeśli Bóg
nas nie słyszy, być może nasze serce nie jest dość pokorne.
Była istota, która naprawdę stała się królową cichości i w
pewien sposób zaprowadziła nową cichość na ziemi. Miała
Ona serce, możemy tak powiedzieć, nieskończenie pokorne i
to ją charakteryzują słowa: „Oto służebnica Pańska. Niech się
stanie wola Twoja".
Maryja otrzymała przywilej królewski z powodu tej cudownej
cichości. Jest Matką ludzi i wszystkich stworzeń, Królową
aniołów. A ponieważ jest matką naszego Pana Jezusa
Chrystusa, „Matką Boga", w jakiś sposób nawet Bóg
zobowiązuje się jej słuchać.
Każdego dnia życie cenobickie daje nam cenne okazje do
praktykowania aktywnego miłosierdzia. Czyńmy je.
Ale w każdej godzinie powinniśmy praktykować przede
wszystkim miłosierdzie kontemplacyjne, czyniąc ofiarę z
próżnych myśli i skupiając uwagę na obecności Bożej w samej
głębi duszy.
Wiemy, jak święci przyjmowali i utrzymywali w sobie ogień
miłosierdzia „[...] Tu się okazuje wytrwałość i wiara świętych"
— mówi święty Jan (Ap 13,10). Wytrwałość, czyli ciężkie
doświadczenie znoszone z obojętnością, w cichości serca, o
której mówi święty Franciszek Salezy, wytrwałość połączona z
wiarą i niezachwianą ufnością do Boga, oto, co oczyszcza,
wyzwala i pogłębia serce. Gdybyśmy nie byli tak ślepi,
bylibyśmy
szczęśliwi
w
każdej
sytuacji
dlatego,
że
praktykujemy cenną wytrwałość jako łaskę i nie wy czerpalne
źródło łask.
Zresztą w tej walce nie jesteśmy sami. Święci stanowią dla
nas żywą rodzinę, której wspólnota rozciąga się od ziemi aż po
niebiosa. Dusze czyśćcowe również są przywiązane do
ogromnego łańcucha Kościoła i wszyscy, od najwyższego
świętego po biednego grzesznika, który nie porzuca wiary i
nadziei, wszyscy po bratersku trzymają się za ręce.
Stańmy się na nowo świadomi tej obecności i więzi nieba z
ziemią. Poprzez żarliwą wierność naszemu życiu kon-
templacyjnemu, poprzez wszystkich świętych, poprzez Jezusa
i Maryję, pozostańmy ściśle zjednoczeni z Bogiem. Z drugiej
strony wyciągnijmy rękę do wszystkich dusz, które cierpią w
ignorancji lub w grzechu, żeby je porwać ze sobą do czystego
szczęścia oglądania i kochania Wiekuistej Istoty, czego
początki smakujemy już na ziemi.
Często mówimy o świętości z odrobiną ironii, jak o jakimś
teoretycznym celu, o którym dobrze wiemy, że w rze-
czywistości nie można go osiągnąć. Ten sceptycyzm pochodzi
częściowo z naszej słabości, częściowo również z błędnego
pojmowania świętości. Mieszamy istotę i przypadkowość.
Istota świętości jest dla nas osiągalna, nawet dzisiaj. Opiera
się na miłości i na bezwarunkowym miłosierdziu.
28 Życie duchowe
Nasze życie tu, na ziemi, jest przygotowaniem się do życia w
niebie. Życie na ziemi to dzieciństwo. Całe życie człowieka
zależy od tego dzieciństwa. Wobec tego...
Tutaj, na tym świecie, Bóg nie może być dla nas niezna-
jomym, w przeciwnym razie, czyż ośmielilibyśmy się zjawić
się przed Nim po śmierci? Trzeba wejść w pewną zażyłość z
Bogiem.
Modląc
się,
mówimy
Bogu
o
naszych
potrzebach,
cierpieniach, pragnieniach i radościach. Modlitwa to podróż I
do nieba. Zawsze przynosimy stamtąd odrobinę miłości.
Sakramenty również dają nam tę bliskość. W niebie Bóg sam
będzie pokarmem i podporą naszego życia. Przyjmowanie
Komunii świętej jest początkiem życia wiecznego; sprawia, że
radujemy się pokojem wiecznym, tak samo jak w niebie.
Spowiedź to sakrament, który przywraca spokój serca i stan,
w jakim musimy się znajdować, żeby wejść do nieba.
Obyśmy tu, na ziemi, poznali braterską miłość — miło-
sierdzie wobec ludzi — w przeciwnym razie, cóż robilibyśmy w
niebie, gdzie nie czyni się nic innego, jak tylko raduje
wzajemną i doskonałą szczerością w świetle Boga? Jaką
piękną rzeczą jest wspólnota, w której każdy usiłuje być dobry
i dawać bliźnim radość, unika sprawiania im cierpienia i
kłopotów. Taki stan rzeczy może dać wyobrażenie nieba.
Prośmy naszego Pana, który wstąpił do nieba, by przygoto-
wać dla nas miejsce, aby również nam pomógł przygotować
nasze serca poprzez Wiarę, Nadzieję i Miłość na niebiańską
szczęśliwość .
Zdrowie zawsze jest równowagą. Składamy się z dwóch
części — niższej, czyli zmysłowej i drugiej — wyższej, czyli
duchowej.
Pierwsza
dotyczy
tego,
co
indywidualne,
przypadkowe, przyjemne lub nieprzyjemne: upodobań,
wydarzeń, stanów smutku lub radości. Druga odnosi się do
tego, co uniwersalne, wieczne, dobre lub złe, prawdziwe lub
fałszywe: Bóg istnieje, nasza dusza jest nieśmiertelna. Trzeba
być dobrym, myśleć i głęboko pragnąć.
Część zmysłowa jest słaba, mała, zawsze w ruchu, jak kwiat
na wietrze. Część duchowa jest silna, ogromna, niezmienna,
jak firmament.
Ci, którzy żyją uczuciowością i zmysłowością, podczas prób
miotają się w różnych kierunkach. Nie potrafią zachować
równowagi.
Wiara pełna ufności i wierności jest duszą życia wewnętrz-
nego, a raczej jest samym życiem wewnętrznym. Pokładajmy
ufność w Bogu, ponieważ On nas do tego zachęca: „[...]
miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat". (J 16, 33)
W konsekwencji myśl o Bogu stanie się nam droga, będziemy
myśleć o Nim często, a nasze życie będzie życiem modlitwy.
Wtedy życie religijne jest już tylko zabawą. Dzieci bawią się
pod spojrzeniem swojego Ojca, czekając na powrót do domu.
Zycie religijne jest porównywalne z rozwojem rośliny („Jeśli
ziarno nie obumrze [...]"!). Najpierw ziarno musi wpaść w
ziemię, ukryć się i ukorzyć, zrezygnować z bycia widocznym, a
nawet dawania dobrego przykładu, ma cierpieć i obumrzeć,
po czym następuje okres powolnego wzrostu, wymagający
cierpliwości i wytrwałości, czas codziennego nieuchwytnego
wspinania się do nieba. Powtarzamy słowa Wiary jak biedak,
który dmucha na ostatnie gasnące kawałki węgla i próbuje
podtrzymać ogień jeszcze trochę. To jest pustynia. Jakaś oaza.
Podniosłe pielgrzymowanie. Zdobycz.
Nareszcie rozkwit — pełnia ufności. Widzimy tylko Boga.
Spojrzenie jeszcze jest zmienne, potem nieruchomieje. Kie-
lich otwarty w świetle południa, rozlewający wokół siebie swój
zapach, promieniejący niewidzialną łaską i miłością.
Młodzi są ożywczy, patrzymy na nich, pijemy ich młodość jak
mleko.
Dusza prosta, silna i jasna jest nie do pokonania. Ale ludzie
prości
to
naprawdę
rzadkość.
Przede
wszystkim
skomplikowane jest sumienie. Jest tylko jeden sposób, aby
odnaleźć wiosenną łaskę — ignorować siebie lub zapomnieć.
Staramy się to czynić, pozostając odwróceni w stronę po-
chłaniającego widowiska Bożego piękna.
Ludzie piękni są ludźmi czystymi, czyli takimi, którzy mają
tylko jedną ideę lub wolę.
Ci, którzy żyją duchowo, myślą o Bogu i usiłują się Mu
spodobać, zachowują pokój.
Zło nie jest głębokie, przemija tak samo, jak rzeczy dobre.
Próby nie są przeszkodami, ale stopniami, zaproszeniem do
wchodzenia.
Aby stać się przyjaciółmi Boga i zapoczątkować niebo na
ziemi, musimy postępować tak samo, jakbyśmy chcieli zdobyć
przyjaźń człowieka. Musi się to stać naszym nawykiem, a
będziemy czynić to, czego On chce.
A czego przede wszystkim chce Bóg? Jest On nieskończenie
dobry i miłosierny i pragnie, abyśmy my również byli dobrzy i
miłosierni.
Cierpienia i próby bliźnich są sposobnością do okazania im
dobroci i miłosierdzia.
Podobnie jak nasze cierpienia i próby są sposobnością, żeby
okazać cierpliwość, łagodność, poddanie, dać przykład oraz
dodać otuchy tym, którzy cierpią. Zatem — czyńmy
miłosierdzie.
Słowem, jesteśmy na ziemi tylko w tym celu — wszystko, co
nas spotyka, staje się okazją i zaproszeniem do miłości Bożej.
I możemy mieć nadzieję na szczęśliwość niebiańską — na
miarę naszego miłosierdzia i naszej dobroci.
Im bardziej będziemy kochać Boga i będziemy szczęśliwi, że
Go kochamy, tym łatwiej przestaniemy być surowi i krytyczni
wobec bliźniego. Nadejdzie dzień, kiedy nie będziemy mogli
wypowiedzieć ani jednego złośliwego słowa.
29 Zdania i sentencje
Trzeba przejść przez świat w chmurze pozłacanej wzniosłymi
myślami.
Czego potrzeba, żeby dusza była dziewicza? Wystarczy
(
oderwać się od wszystkiego, co osobiste i ludzkie. Od
jakiejkolwiek własności, przywiązania, radości, egoistycznej
przyjemności, a nawet od bólu. Nie przywiązywać się, nie
rozwodzić się nad kielichem goryczy i boleści, ale odnaleźć w
tym Boga.
Jak dusza staje się i pozostaje virgo purissima? Przez prak-
tykowanie ciszy zewnętrznej i wewnętrznej. Cisza zewnętrzna
— mówimy, aby nas ktoś pokochał, docenił. Cisza wewnętrzna
— to brak pragnień, trosk, niepokojów.
Jak stać się „różą duchowną"? Dziewica ukryta, mistyczna...
Musimy ukrywać się tak, jak Ona, żeby Ją naśladować, stać się
Jej
ulubionymi
dziećmi,
mieć
uczestnictwo
w
Jej
przywilejach. Róża jest tak piękna, że można ją kon-
templować. Zamieniamy się w to, co kontemplujemy.
Czym jest nasz „Dom Złoty"? Maryją.
Niech naszą jedyną sprawą będzie kochać i być kochanym.
Niech Dom Złoty uwięzi nas i spowoduje, że zapomnimy o
całej reszcie, o każdym innym domu. Tak, nawet o kartuzji.
Co znaczy „Wieża z Kości Słoniowej"? Maryja jest naszym
schronieniem. Nic nie może dosięgnąć ani zaniepokoić duszy
oddanej Maryi.
A „Gwiazda Zaranna"? Według św. Alberta Wielkiego,
Gwiazda Zaranna jest biegunem świata. W świecie duchowym
również istnieją dwa bieguny: Jezus i Maryja. Jezus żąda
hojności, Maryja ufności.
„Panna Wierna", „Królowa Pokoju". Pokój wewnętrzny i
zewnętrzny otrzymuje się poprzez wierność łasce. Wierność
kosztuje. Nie ma wierności bez ofiary i cierpień. Ale nagroda,
czyli Pokój serca zjednoczonego z Bogiem, jest nieskończona,
wierna.
Pod koniec ziemskiego rozwoju dusze osiągają pełnię:
harmonię, równowagę proporcji duchowych, odnawianą na
wieczność i zupełnie niesłychaną.
Należy oddać przede wszystkim to, na czym nam najbardziej
zależy. Często miłosierdzie wymaga naszego czasu, ale jeszcze
częściej, prawie zawsze, wymaga poświęcenia miłości własnej.
Posiadamy tylko to, co oddajemy. Możemy więc być tak
bogaci jak Ty, Boże, ponieważ możemy wszystko oddać.
Jakie są cenne chwile w życiu religijnym, chwile, w których
gromadzimy skarby wieczne, a dusza zaślubia się na zawsze z
Bogiem? To chwile ciemności, kiedy już nic nie widzimy, nic
nie czujemy, ale działamy przez czystą miłość. Eli, Eli, lema
sabachthani [...], najwyższa chwila historii świata, ponieważ
wtedy Chrystus wysłużył nasze zbawienie.... a pojutrze, w
trzęsieniu ziemi zmartwychwstania, okryje się chwałą
zwycięzcy nad śmiercią, chwałą zdolną oświetlić cały świat i
okryć swoją jasnością nieprzeliczony tłum błogosławionych,
wysławiających na wieczność zwycięstwo Baranka.
Być może zdarza się czasem, że nieumyślnie czynimy komuś
przykrość. Ale jest to krzywda lekka, którą możemy szybko
naprawić. Na szczęście, z Bogiem to się nam nigdy nie
przytrafi — wyrządzamy Mu przykrość, tylko wówczas, gdy
tego chcemy, ponieważ On zna nasze serca.
Wszystkie wartości muszą zostać zrewidowane — wszystkie
oprócz miłosierdzia. W niebie dostąpimy miłosierdzia, na
miarę tego, które czyniliśmy na ziemi, podobnie jest z
miłością.
Czasem zastanawiamy się, co powinniśmy czynić, żeby
pokochać Boga i zostać świętym. To bardzo proste. Jak oka-
zujemy, że Go kochamy? Wypełniając Jego wolę. Wypełniać
zawsze wolę Bożą, to kochać Go i być świętym. A po czym
rozpoznać wolę Bożą? Po głosie sumienia, które mówi nam,
czy czynimy dobro, czy zło. Musimy przyzwyczaić się do
słuchania sumienia, pójść za nim, żeby usłyszeć jeszcze
wyraźniej (w przeciwnym wypadku umilknie). Dojdziemy do
stanu, w którym sumienie uprzedzi nas o najmniejszych
rzeczach.
Niektórzy chcą być posłuszni woli Bożej w pewnych
punktach, ale nie we wszystkich. Często nawet chcemy
wykonywać swoje wszystkie obowiązki, ale jakąś małą rzecz
chcemy wykonywać po swojemu, nie chcemy słuchać su-
mienia. No, ale właśnie tę małą rzecz powinniśmy wykonywać
właściwie, żeby spodobać się Bogu! To nic wielkiego, a często
wystarczy i powoduje, że nie jesteśmy w pokoju z Nim ani z
sobą. Nie ma małych rzeczy dla tych, którzy chcą naprawdę
kochać Boga całym sercem tak, jak On na to zasługuje i tak,
jak pragnie być kochany. Zaniedbywanie małych rzeczy,
odkładanie ich do jutra, to sposób, aby szybko upaść. Naszą
powinnością jest troszczyć się o życie moralne tak, jak
troszczylibyśmy się o wykonanie pracy dla kogoś, kogo
kochamy. Są wartości wieczne. Trzeba wybrać. Nie można
służyć dwóm panom jednocześnie.
Co powoduje, że zaniedbujemy Bożą służbę i gubimy swoją
duszę, nie modląc się i nie przystępując do sakramentów? To,
że chcemy podobać się bardziej ludziom niż Bogu.
Chcielibyśmy, żeby ludzie mówili o nas dobrze: że jesteśmy
dobrzy i inteligentni, podczas gdy nie myślimy o tym, co Bóg o
nas powie. Krótko mówiąc, jesteśmy niewolnikami ludzkiej
opinii. Nie ośmielamy się praktykować religii, ponieważ
prawdziwa pobożność jest zawsze w pewnym stopniu
tematem kpin dla ludzi wulgarnych. Brakuje nam pokory, a
więc brakuje nam również miłości, a kiedy nie mamy odwagi
zlekceważyć ludzkiej opinii dla wierności służby Bożej,
kochamy Boga coraz mniej.
Kiedy nie kochamy już Boga, jesteśmy bezsilni wobec swoich
namiętności i zmysłów. Postanówmy żyć w Jego spojrzeniu, w
Jego świetle. Pocierpimy trochę z Panem na ziemi, ale
zostaniemy wynagrodzeni w niebie.
W istocie, jest tylko jedna próba i jeden sposób, żeby ją
dobrze
znieść
—
pocieszenie.
Bezinteresowne
i
niewyczerpalne, zawsze obecne w nas i ponad nami. Cała
sztuka życia to otworzyć oczy w ciszy, bo nigdy nie zbraknie
światła. Niech Bóg zawsze czuwa nam wami i prowadzi was.
Często uśmiech jest najlepszym umartwieniem.
Dusza zjednoczona z Bogiem jest odporna na ciosy. Zło,
które się jej wyrządza, obraca się w dobro.
Nowy Rok duszy rozpoczyna się każdego dnia. Pewność, że
słowa nie ustanawiają relacji, decyduje o absolutnym pokoju
duszy. Jest to jasne i ostateczne wyobrażenie porządku.
wartości, które pozwalają nam pojąć, że Bóg jest wszystkim,
a reszta jest mniej niż snem. Wówczas wszelkie rzeczy, które
nas wcześniej przygniatały (nawet jaźń), stają się lekkie jak
piórko. Stajemy się spokojni jak w niebie. Jedynie Bóg może
dać taką pewność, która ustanawia nas w wiecznej
równowadze.
„Stwarzam się na nowo w nieograniczoności Boga", (św.
Gerard Magella).
Święty Ludwik był kartuzem, będąc królem. My jesteśmy
królami, będąc kartuzami. To boska wolność i boska
królewskość duszy, która sama obcuje z Bogiem; tajemnicze
zdobycze duszy, królowej-oblubienicy Jezusa Króla, którego
panowanie jest pokojowe i odwieczne.
Kiedy otrzymujecie banknot, natychmiast zastanawiacie się,
czy nie jest fałszywy. Ale kiedy ścinacie różę, nie odczuwacie
takiego podejrzenia, ponieważ róża jest naturalna. Banknot
nie. Pocałunek Boga jest bardziej podobny do róży niż
banknotu. Jest tym, co najbardziej naturalne.
Postarajmy się żyć i umrzeć, poddając się całkowicie woli
Bożej, która jest wolą zachowania pokoju i ciszy, a w miarę,
jak zbliżamy się do dziewiczej słodyczy Najświętszej Maryi
Panny, zaczynamy odczuwać w sobie, razem z Nią, obecność
życia Jezusa i Jego odwiecznego panowania.
Ja również usiłuję utrzymać siebie w takim stanie, w którym
pozwalamy Bogu panować w nas i poza nami, podczas gdy
sami przestajemy, jeśli można tak rzec, istnieć. Według mnie,
to jedyny sposób, aby wytrzymać w kartuzji, w celi lub w
odpowiedzialności
urzędu.
Podsumowując,
możemy
powiedzieć, że nie jest możliwe pozostanie w pustelni. Trzeba
z niej wyjść albo zewnętrznie, albo wewnętrznie. Nie-
szczęśliwy człowiek decydujący się na pierwsze rozwiązania,
najszczęśliwszy, który przystaje na drugie.
Krajobraz La Grande Chartreuse sam w sobie jest wart
traktatu o duchowości. Z cudowną wyrazistością świadczy o
gigantycznych wysiłkach naszych Ojców zmierzających do
opuszczenia tego świata i obrony przed nim. Można by
powiedzieć, że nawet krajobraz został zbudowany przez
tytanów zakochanych w ciszy.
Wszystko jest dla wszystkich w Sercu Jezusowym.
Za: Mnich z Zakonu Kartuzów, Szkoła ciszy, Kraków 2007,
Wydawnictwo eSPe ,
Tytuł oryginału Ecoles de silence, d'un
chartreux, przekład: Zofia Pająk