PAÑSTWO I PRAWO
W CYWILIZACJI £ACIÑSKIEJ
FELIKS KONECZNY
PAÑSTWO I PRAWO
W CYWILIZACJI £ACIÑSKIEJ
TOULOUSE 2000
Na podstawie elektronicznego wydania ksi¹¿kê z³o¿y³ i do druku przygotowa³
Krzysztof Korczyñski (Toulouse, France)
OD WYDAWCY WYDANIA LONDYÑSKIEGO
Pod jedn¹ ok³adk¹ oddajemy w rêce Czytelników dwa dot¹d nie druko-
wane dzie³a Feliksa Konecznego Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej i
Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej. Jest to w zasadzie jedna ksi¹¿ka
w dwóch wersjach przygotowana przez autora do druku. Dzie³o pierwsze
ukoñczy³ w padzierniku 1941 roku. Data ukoñczenia drugiego nie jest
mi znana. Oceniam, ¿e powsta³o ju¿ po wojnie, jako przeróbka pierwszego
z uwzglêdnieniem nieaktualnoci ró¿nych postulatów pomylanych jako
polemika z polityk¹ sanacyjn¹. Przypuszczam, ¿e autor mia³ nadziejê
wydania tego dzie³a po wojnie i w tym celu je skróci³ i poprawi³. Inny da³
pocz¹tek i rozdzia³ koñcowy pt. Naród oraz usun¹³ rozdzia³y IXXVII.
W sumie zmiany s¹ niewielkie, ale redukcja bardzo powa¿na, bo
zrezygnowa³ autor z przedstawienia idealnego ustroju jakim go sam widzia³
oraz refleksji na temat naszych stosunków z s¹siadami wschodnimi i po³u-
dniowymi. Ma to charakter polemiki z ustrojem przedwojennym. Nie brak
tu i krytyki socjalizmu (rozdzia³ IX). Czêci Pañstwa w cywilizacji ³aciñ-
skiej, które nie wesz³y do Zasad prawa w cywilizacji ³aciñskiej, s¹
bardzo ciekawe i choæ mo¿e nie wszystko co proponuj¹ jest realne do
wprowadzenia, bior¹c pod uwagê zmiany jakie zasz³y w wiecie od czasów
sanacyjnych, to jednak zdecydowanie zas³uguj¹ na opublikowanie. Szcze-
gólnie aktualne s¹ dzisiaj, gdy tyle dyskutujemy nad sposobem uzdrowie-
nia Rzeczypospolitej. Pogl¹dy na pañstwo cz³owieka o takiej wiedzy i eru-
dycji jakim by³ Koneczny, znawca mechanizmów cywilizacyjno-twórczych
i dziejów Polski, powinny byæ uwzglêdnione w ogólnonarodowej debacie.
W sposób oczywisty wpadlimy, w wyniku oddzia³ywania obcych cywi-
lizacji w to co Koneczny okrela jako ko³ob³êd cywilizacyjny, z którego
wyjæ mo¿na jedynie zbiorowa oddolna wola narodu staniêcia na gruncie
jedynie dla nas w³aciwej cywilizacji ³aciñskiej. Wed³ug Konecznego po-
6
przez pi³sudczyznê na Polskê mia³a wp³yw cywilizacja turañska. To co
prze¿ywamy od wojny, jest dalszym ci¹giem tego samego procesu. St¹d
te¿ krytyka sanacyjnych urz¹dzeñ pañstwowych w niczym nie straci³a na
aktualnoci, choæ tak siê mog³o wydawaæ w roku 1945.
Rozdzia³y XV Wobec Litwy i Rusi oraz XVI Wobec S³owiañszczyzny
s¹ mo¿e najmniej aktualne ze wzglêdu na obecn¹ sytuacjê geopolityczn¹,
mimo to warte s¹ przeczytania, nie tylko w aspekcie historycznym. Jeszcze
nieraz przyjdzie nam zajmowaæ siê tymi zagadnieniami. Rozró¿nienie miê-
dzy Litw¹ a Letuw¹ mo¿e tu byæ szczególnie wa¿ne. Ponadto warto prze-
czytaæ co w tym kontekcie ma do powiedzenia Koneczny o uniach miêdzy-
pañstwowych, paktach, sojuszach, itd. Przyda to siê w rozumieniu czym
mog¹ a czym nie mog¹ byæ takie twory jak Europejska Wspólnota Gospo-
darcza czy Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, Pakt Atlantycki, czy
Pakt Warszawski, twory, które Koneczny, zmar³y w 1949 roku, celnie ko-
mentuje zza grobu.
Konieczne jest wiêc wydanie Pañstwa w cywilizacji ³aciñskiej w
ca³oci, mimo ¿e autor zaniecha³ tego planu. Dzie³o to zajmuje wiêksz¹
czêæ niniejszego tomu.
To co jest nowego w Zasadach prawa cywilizacji ³aciñskiej stanowi
zaledwie 8% ca³oci. Ze wzglêdów oszczêdnociowych nie zachodzi ko-
niecznoæ powtarzania tego co jest po prostu powtórzeniem rozdzia³ów
IVIII z Pañstwa w cywilizacji ³aciñskiej z opuszczeniem ju¿ drukowa-
nych czêci i wskazaniem, na których stronach Pañstwa w cywilizacji
³aciñskiej nale¿y je szukaæ. W praktyce jest to wiêc zestawienie zmian i
wstawek dokonanych przy przeredagowaniu dzie³a.
Rozdzia³ V w Zasadach prawa w cywilizacji ³aciñskiej nosi nieco
inny tytu³: Pañstwo a spo³eczeñstwo.
Zachowane egzemplarze maszynopisu obu ksi¹¿ek nie s¹ w pe³ni
poprawione przez autora, s¹ wiêc pewne trudnoci redakcyjne.
Autor pogubi³ siê w numeracji rozdzia³ów. Ta, która jest przedsta-
wiona w spisie treci zosta³a nadana przez wydawców. W przypadku roz-
dzia³ów od I do VII sprawa wygl¹da w zasadzie prosto, choæ rozdzia³
nastêpny znowu ma numer VII, w maszynopisach obu prac nadano mu
numer VIII. W sposób oczywisty rozdzia³ VIII ma podrozdzia³y. Dalej
sprawa siê komplikuje. Nie jest jasne czy rozdzia³ IX to ostatni podrozdzia³
VIII, czy tez rozdzia³ osobny. Nie jest on pisany z nowej strony i ma numer
arabski 9, co jednak przy podanym numerze VII dla rozdzia³u VIII (o
Pañstwo i prawo w cywilizacji ³aciñskiej
7
czym wy¿ej), nie musi oznaczaæ osobnego rozdzia³u. Tu potraktowano
go jednak osobno. Nie wystêpuje on w Zasadach prawa w cywilizacji
³aciñskiej, w którym to dziele reszta rozdzia³u VIII pozostaje bez zmian,
a rozdzia³ dodatkowy Naród nosi numer VIII, który tu potraktowany zosta³
jako IX. Pozosta³e rozdzia³y Pañstwa w cywilizacji ³aciñskiej numeracji
nie posiadaj¹. Nie jest wykluczone, ¿e autor planowa³ rozdzia³y XXI po-
traktowaæ jako podrozdzia³y jednego, o ustroju.
Odwo³uj¹c siê w innych miejscach ksi¹¿ki do nie ponumerowanych
rozdzia³ów autor zostawia³ w maszynopisie wolne miejsca na wpisanie
numeru. Gdzie by³o oczywiste o jaki rozdzia³ chodzi numery te wstawiono
wed³ug numeracji zastosowanej w niniejszym tomie.
W szeregu miejsc s¹ niejasnoci, szczególnie w tej czêci Pañstwa
w cywilizacji ³aciñskiej. Odnosi siê wra¿enie, ¿e poniewa¿ czeæ ta nie
by³a planowana do druku po wojnie, autor zaniecha³ poprawienia jej
maszynopisu i porz¹dkowania numeracji rozdzia³ów.
Wreszcie sprawa jêzyka. W nie drukowanej jeszcze pracy Prawa dzie-
jowe Koneczny pisze: Za mojego ¿ycia by³o siedem reform ortografii w
Polsce, jedna w Niemczech, jedna we Francji (minimalna), a w Anglii ani
jednej I nie znalaz³ siê ani jeden wydawca, ani jeden redaktor, ani
jedna drukarnia, która by nie by³a przyjê³a tej nieszczêsnej i szpetnej
reformy (autorowie nie maj¹ g³osu). Otó¿ chcemy byæ takim wydawc¹ i
drukujemy prace Konecznego w takiej formie, w jakiej do nas dotar³a.
Autor utrzymuje rodzaje w deklinacji przymiotników (np., pieknémi
Polkami, z ¿adnemu narzeczu itd.), zachowuje ³¹czne pisanie wielu wyra-
zów pisanych dzi osobno, zachowuje star¹ ortografiê. S¹ pewne niekonse-
kwencje w pisowni u¿ytej dla tego samego tekstu w obu drukowanych tu
ksi¹¿kach (np. Asyrji albo Asyryi obie wersje ró¿ni¹ siê od obowi¹zu-
j¹cej dzi Asyrii). Trudno powiedzieæ, która pisownie Koneczny uwa¿a³
za najbardziej swoj¹. Nie jest te¿ wykluczone, ¿e jego pisownia zosta³a
zniekszta³cona w czasie przepisywania przez kolejne maszynistki, a nie
mia³ ju¿ si³ poprawiaæ (choæ sporo jest poprawek merytorycznych robio-
nych jego rêk¹). Zapewne dotyczy to przede wszystkim miejsc gdzie u¿yto
pisowni nowszej, podczas gdy gdzie indziej te same wyrazy maj¹ pisowniê
starsz¹.
Wychwycenie tego bez korekty autorskiej nie jest dzi mo¿liwe.
Maciej Giertych
Od wydawcy wydania londyñskiego
PAÑSTWO
W CYWILIZACJI £ACIÑSKIEJ
I. ROZDZIA£ WSTÊPNY
Rozprawa niniejsza stanowi prost¹ konsekwencjê og³oszonych po-
przednio prac O wielkoci cywilizacji i Rozwój moralnoci, tudzie¿
przygotowanej ju¿ do druku obszernej, dwutomowej Cywilizacji bizan-
tyjskiej. Nauka o cywilizacji by³aby defektowna bez nauki o pañstwie.
Zagadnienie cywilizacji stanowi trzon ca³ej Historii powszechnej,
przedstawia przeto jak najwiêkszy interes naukowy. Obok tego posiada
donios³oæ praktyczn¹. miem twierdziæ, ¿e wszystkie kryzysy przez
które Europa przechodzi³a i przechodzi, pochodz¹ z pomieszania cywili-
zacji, a powrót do czystej cywilizacji ³aciñskiej stanowi warunek odro-
dzenia Europy. Przyznam siê atoli i do subiektywnego bodca, który znie-
wala do tych studiów, a ka¿e wo³aæ w g³os, ¿e trzeba pielêgnowaæ i wy-
wy¿szaæ cywilizacjê ³aciñsk¹: przekonanie, ¿e niepodleg³oæ Polski mo¿li-
wa jest tylko w cywilizacji ³aciñskiej. Odrodzona cywilizacja ³aciñska by³aby
gwarantk¹ lepszej przysz³oci Polski i Europy.
Pomiesza³y siê cywilizacje trzy: ³aciñska z bizantyjsk¹ i ¿ydowsk¹,
nadto, w Europie wschodniej, czwart¹, turañsk¹. Kwestia ¿ydowska nie
jest ani rasowa, ani religijna lecz cywilizacyjna. Ich religia nie jest uni-
wersalna i byæ ni¹ nie zmierza; w toku dziejów nastêpuje coraz wiêksze
zacienienie jej do rodowitych ¯ydów, coraz wiêcej niemo¿liwoci, ¿eby
mog³a mieæ wyznawców poza tymi, którzy siê w niej zrodzili. Religia
¿ydowska staje siê coraz bardziej wy³¹cznie plemienn¹; w miarê, jak od
tory przechodzi w talmud, nastêpnie w szulchanaruch, potem w kaba³ê,
wreszcie w chasydyzm. Najwiêksi ¿ydowscy uczeni twierdz¹, ¿e w³aciwie
nie jest to religia objawiona, lecz objawione prawo. ¯ydowska metoda
12
prawniczego mylenia podminowa³a prawodawstwa ca³ej Europy, a¿
poczucie prawne rozminê³o siê z etycznymi, a w koñcu prawo straci³o
etykê.
Bizantynizm nie jest sakraln¹ cywilizacj¹, lecz oddaje sprawy religijne
do decyzji G³owy pañstwa. Rodz¹ce siê z tego niekonsekwencje doprowa-
dzi³y do tego, i¿ si³om fizycznym przyznano faktyczn¹ supremacjê nad
duchowymi, formie nad treci¹. Uznaje wprawdzie odrêbnoæ prawa
publicznego od prywatnego, lecz okazuje czêsto sk³onnoæ do monizmu
prawa publicznego, a do os³abiania prywatnego. Zwalnia od etyki ¿ycie
publiczne; pañstwowoæ jest ca³kiem bezetyczna.
Bizantynizm jest gniazdem omnipotencji pañstwa. Nie zna history-
cyzmu, a spo³eczeñstwo podporz¹dkowuje bezwzglêdnie pañstwu oparte-
mu na biurokracji i etatyzmie. Nienawidzi personalizmu, pielêgnuje gro-
madnoæ i mechanizmy w ¿yciu zbiorowym; nie pojmuje tedy jednostki
bez jednostajnoci. Narodowoci nie wytwarza.
Wrêcz przeciwnie, cywilizacja ³aciñska posiada historyzm, poczucie
narodowe, treæ ceni nad formê, si³om duchowym przyznaje supremacjê
nad fizycznymi, sprawy religijne oddaje do decyzji hierarchii duchownej,
a od pañstwa wymaga, ¿eby siê poddawa³o wymaganiom etyki katolickiej.
Pañstwo opiera siê na spo³eczeñstwie, pielêgnuje w ¿yciu zbiorowym per-
sonalizm, a wiêc organizmy, oparte na autotomii, na samorz¹dach pro-
wincji i stanów, terytorialnych i zawodowych.
Poszukuje jednoci w rozmaitoci. Broni dualizmu prawniczego, lecz
¿¹da, by prawo publiczne oparte by³o na etyce na równi z prywatnym.
Omnipotencja pañstwa stanowi diametralne przeciwieñstwo z cywilizacj¹
³aciñsk¹.
Bizantynizm miewa³ okresy ekspansji ku Zachodowi. W Niemczech
pozosta³ i ju¿ od X w. dziel¹ siê Niemcy pomiêdzy dwie cywilizacje, ³aciñsk¹
i bizantyjsk¹.
Dwoistoæ tê znaæ na ca³ej historii niemieckiej; poczucie narodowe
datuje siê w Niemczech dopiero od pocz¹tku XIX wieku. Z Niemiec szerzy³
siê bizantynizm polityczny ju¿ w redniowieczu na Zachód i odnosi³ nie-
jedno zwyciêstwo; Rosjê za pozyska³ za Piotra Wielkiego.
Nie zna sporu o supremacjê tych lub owych si³, ani te¿ w ogóle ¿ad-
nych w¹tpliwoci etycznych, cywilizacja turañska. Cale ¿ycie posiada ustrój
obozowy. Wódz jest w³adc¹ ¿ycia i mienia, gdy¿ poddani pozostaj¹ do
niego w stosunku zawis³oci osobistej. Cywilizacja ta osi¹gnê³a szczyt w
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
13
kulturze ojgurskiej (Mongo³ów d¿ingischanskich), przesz³a na Tatarów
Kipczaku, na Ru i Moskwê.
Najczystsz¹ jej form¹ sta³a siê kozaczyzna. W Rosji zmiesza³a siê z
innymi cywilizacjami, zw³aszcza z bizantyjsk¹. Na Polskê oddzia³a³a tu-
rañska z trzech stron; od turañszczyzny muzu³mañskiej (tatarskiej i turec-
kiej) i od kozaczyzny, wytwarzaj¹c mieszankê cywilizacyjn¹, której prze-
jawem sta³ siê sarmatyzm; póniej za w czasach porozbiorowych, trzecim
ród³em wp³ywów turañszczyzny sta³a siê pañstwowoæ rosyjska a
wp³ywy te dzia³aj¹ (i to mocno) nawet po odzyskaniu niepodleg³oci.
Z tego chaosu cywilizacyjnego wiedzie oczywista droga do stanu
acywilizacyjnego. Je¿eli nie ma zgin¹æ, run¹æ, przepaæ marnie to wszy-
stko, co zwyklimy nazywaæ Europ¹, trzeba dokonaæ zwrotu radykal-
nego (póki nie za póno) i oczyciæ cywilizacjê ³aciñsk¹, strz¹saj¹c z
siebie niebezpieczne nabytki mieszanek. Jest to kwestia ¿ycia lub mierci
dla narodów europejskich.
Pañstwa europejskie musz¹ nawróciæ stanowczo ku cywilizacji ³aciñ-
skiej. Dla Polski jest to wrêcz sprawa nagl¹ca.
Z takiego toku myli wy³oni³y siê niniejsze roztrz¹sania o pañstwie
w cywilizacji ³aciñskiej.
Pochodz¹c od autora, przywyk³ego sua mente vivere i pisane now¹
metod¹, mo¿e siê to dzie³ko wydaæ zrazu dziwnym; lecz jestem przekonany,
¿e Czytelnik w miarê lektury nabieraæ bêdzie przekonania, jako ca³a ta
ksi¹¿ka sk³ada siê ze spostrze¿eñ i uwag ca³kiem prostych, które rozu-
miej¹ siê same przez siê, i w których nie ma nic takiego, czego by ka¿dy
nie potrafi³ uj¹æ i napisaæ, tylko robota jest nieco mozolna.
Polskiemu Czytelnikowi bêdzie zapewne nietrudno poczuæ siê w pañ-
stwie cywilizacji ³aciñskiej, jako w swoim ¿ywiole. Tradycja polskich pisa-
rzy politycznych od XV wieku a¿ do Sejmu czteroletniego jest cywilizacyjnie
³aciñska na wskro. Nasz polski historyzm musi nas zwróciæ w tym samym
kierunku.
Kiedy po rozbiorach przerwa³a siê ci¹g³oæ polskiej nauki, cios ten
udzieli³ siê równie¿ naukom stosowanym politycznym. Naukê o pañstwie
zagubion¹ w powszechnej ruinie polskoci, trzeba by³o wy³aniaæ na nowo
z nurtów wspó³czesnych spekulacji filozoficznych; poniewa¿ za roz-
kwitnê³y one w Niemczech, tam zwabia³y ku sobie naszych statystów-
teoretyków. Lecz od razu u pierwszego z nich, Józefa Go³uchowskiego,
nastêpuje znamienny odskok.
Rozdzia³ wstêpny
14
Podczas gdy niemiecka nauka mia³a zabrn¹æ w omnipotencjê
pañstwa, zdaniem Go³uchowskiego (wyra¿onym w 1822 r.) ingerencja
pañstwa musi maleæ w miarê rozwoju intelektu zbiorowego; pañstwo ma
byæ podobne m¹dremu wychowawcy, który d¹¿y do tego, by jak najrychlej
stal siê zbytecznym swemu wychowankowi. Rozwój pañstwa polega na
zmniejszaniu wszelkiej mechaniki politycznej. Trafnego zaiste u¿y³ wyra-
¿enia, boæ mechanizmy mia³y staæ siê zmor¹ pañstwowoci europejskiej.
Zastrzega³ siê za, ¿e urz¹dzenia pañstwowe winny wyrastaæ z ducha naro-
dowego, a co narzucone z zewn¹trz, nale¿y odrzucaæ.
Józef Go³uchowski wszed³ w koleiny filozofii Schellinga, lecz filozofia
stanowi³a dla niego tylko punkt zaczepienia do teoretycznego studium
spraw ¿ycia publicznego. By³ w nim materia³ na twórcê nowoczesnej
polskiej nauki o pañstwie i dlatego nale¿y mu siê tutaj wspominka jako
pionierowi. Niestety, nie by³o mu danym rozwijaæ siê w tym kierunku.
Wyk³ada³ w Wilnie zaledwie przez kwarta³ (od koñca padziernika 1823
do koñca stycznia 1824), zasuspendowany przez Nowosilcowa, a w sierp-
niu 1824 wydalony z uniwersytetu i z miasta wraz z Lelewelem, Dani³o-
wiczem i Bobrowskim.
Minê³y cztery pokolenia, w ci¹gu których doprowadzono mechanikê
polityczn¹ do ostatecznoci. Jak zawsze, b³oga reakcja przeciwko z³u
wysz³a od Kocio³a. Korporacjonizm katolicki zwraca naukê o pañstwie
na tory autonomii i ka¿e pañstwu oprzeæ siê na spo³eczeñstwie, a potêpia
uprawiane dotychczas t³umienie rozwoju spo³ecznego (zaiste bizantyj-
skie). Ze wznowionej katolickiej nauki o pañstwie wynika nieuchronnie
program autonomiczny.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej musi byæ organizmem i stosownie
do tego rozsnuta jest treæ niniejszego dzie³ka.
Konsekwencj¹ tego jest radykalne przeciwstawienie siê pr¹dowi tota-
lizmu pañstwowego. Propagujê natomiast has³o totalizmu etycznego. ¯¹-
dam, ¿eby moralnoæ obowi¹zywa³a nie tylko w ¿yciu prywatnym, lecz
zupe³nie tak samo i jednakowo tak¿e w ¿yciu publicznym, w ka¿dym urzê-
dzie, w ka¿dej ustawie i w ca³ej polityce. Jestem g³êboko przekonany, ¿e
mniej bêdzie sposobnoci do demoralizacji ¿ycia publicznego, je¿eli po-
rzucimy zasadê wszechw³adzy pañstwa; g³oszê przeto obok totalizmu etycz-
nego i na jego tle drugie has³o: autonomii.
Obmyla³em i spisujê te motywowane projekty nowego pañstwa w
czasie srogim, kiedy zawis³a nad nami kara Boska za Sowiniec. Nie chcieli
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
15
s³u¿yæ Prawdzie ci, którzy do tego byli powo³ani, wiec u¿y³a Opatrznoæ
narzêdzi lepych i wrogich i oto przewalaj¹ siê nad naszymi nieszczêsnymi
g³owami gesta Dei per latrones. S³ugom z³a kazano ziemiê ze z³a uprz¹t-
n¹æ.
Praca niniejsza nie jest improwizacj¹. Polega czêciowo na zebraniu
w systematyczn¹ ca³oæ wielu rzeczy, porozrzucanych w d³ugim szeregu
prac poprzednich, w których znajduj¹ siê informacje i uzasadnienia bar-
dziej szczegó³owe. S¹ to rozprawy i rozprawki, wiêksze i mniejsze ksi¹¿ki,
broszury i artyku³y. Wymieniam je w porz¹dku chronologicznym:
G³os w sprawie ludowej, Kraków 1896 w 8-ce str.127;
Owiata w sprawie górnol¹skiej, Kraków 1903;
Owiata a dobrobyt w Galicji (Biblioteka Warszawska) 1903;
Konserwatyzm ch³opski (jw., sierpieñ i wrzesieñ 1903).
Rozdzia³ wstêpny
II. WOBEC CYWILIZACJI
Trzonem ca³ej historii powszechnej jest zagadnienie cywilizacji. Cywilizacja
jest to metoda ustroju ¿ycia zbiorowego. Prawo stanowi w nim czynnik
pierwszorzêdny i jest z natury rzeczy czêci¹ metody, jak najbardziej
znamienn¹. Ka¿da cywilizacja ma swoje pojêcie o prawie i wysnuwa z
nich odrêbne systemy prawa.
S¹ tedy dwa ród³a prawa: etyka lub w³adza. Obydwa tkwi¹ w samych
zawi¹zkach jakiejkolwiek kultury, jakiegokolwiek ustroju ¿ycia zbioro-
wego choæby najprymitywniejszego; tkwi¹ w ustroju rodowym. Nie by³o
za nigdy ani stadnoci, ani matriarchatu. W³adza ojcowska by³a do¿ywot-
nia, tyczy³a siê synów, wnuków i prawnuków, skupiaj¹cych siê w ród pod
zwierzchnoci¹ wspólnego przodka, który by³ w³acicielem wszystkich i
wszystkiego. W rodowej gromadzie, mog¹cej obejmowaæ kilkadziesi¹t
g³ów, wytwarza³y siê normy wzajemnych stosunków, tj. pogl¹dy na to, co
jest godziwym, a co niegodziwym.
Etyka jest starsza od prawa. Prawo nie by³o potrzebnym, póki siê nie
wydarzy³o przestêpstwo. Sankcje prawne nie mog³y powstaæ wczeniej,
a¿ gdy zasz³a potrzeba, ¿eby niegodziwoæ poskramiaæ si³¹. Musia³a za
powstaæ kwestia prawna, gdy okaza³a siê jak¹ w¹tpliwoæ etyczna. Prawo
pierwotne rodzi siê z etyki i rozwija siê wraz z jej rozwojem, w miarê
rozwoju stosunków.
M³odszoæ prawa jest atoli nieznaczna. Po mierci za³o¿yciela rodu
mog³y siê stosunki uk³adaæ rozmaicie. Ka¿dy z synów patriarchy stawa³
siê sam patriarch¹ i w³acicielem swego potomstwa i móg³ siê wyodrêbniæ
ród odrêbny; równie¿ atoli mogli pozostawaæ dalej razem. Zachodzi³a
18
potrzeba norm, kto ma byæ g³ow¹ gospodarki rodowej i jak uregulowaæ
dalsze wspó³¿ycie. Okrelono dotychczas szeæ typów ustrojów rodowych,
a zatem istnia³a rozmaitoæ praw.
Niegodziwoci¹ by³o wiadome wyrz¹dzenie szkody wspó³rodowcowi.
Obowi¹zki etyczne wobec cz³onków innego rodu zaczê³y siê dopiero na-
tenczas gdy rody z³¹czy³y siê w plemiê. Powstaje etyka zrzeszeniowa, roz-
szerzaj¹ca siê dalej z plemion na lud. ¯ydzi rozci¹gnêli etykê na wszystkich
wspó³wyznawców. Nie mia³o siê obowi¹zków etycznych poza w³asnym
zrzeszeniem; powszechnym by³ tedy stan, który zwiemy etyk¹ podwójn¹.
Dopiero filozofia stoicka nie pozwala³a postêpowaæ nieuczciwie wzglêdem
obcych, zanim chrzecijañstwo uczyni³o wszystkich ludmi blinimi.
Z nowych postulatów etycznych musia³y powstawaæ nowe kierunki
w prawie. Lecz postulaty mog³y nie znajdowaæ uznania, a konflikt prawa
z etyk¹ siêga równie¿ do okresu rodowego. Nadu¿ycia zdarza³y siê, zw³a-
szcza wycigi uzurpatorskie do godnoci i w³adzy starosty rodowego (po-
wsta³ typ despocji rodowej). Nie zawsze geneza w³adzy tkwi³a w etyce.
Zdarza³a siê w³adza, pochodz¹ca z pope³niania niegodziwoci, a prawo
wydawane przez tak¹ w³adzê, mog³o byæ bezprawiem.
Prawo, wywodz¹ce siê od w³adzy, mog³o byæ narzucone bez wzglêdu
na pogl¹dy etyczne, a towarzysz¹cy takiemu prawu przymus prawny móg³
byæ wcale nie uprawniony. Uprawnienie sprzeczne z etyk¹ jest bezprawiem.
Atoli w³adza despotyczna nie koniecznie musi byæ tym samym bez-
prawna. Ludy ziemi wyznaj¹ po wiêkszej czêci emanatyzm i wierz¹, ¿e
w³adca jest emanacj¹ bóstwa. Wobec tego nie wolno jej siê przeciwiæ ze
wzglêdów religijnych, on za nie jest krêpowany niczym. Wszelka za-
chcianka jego staje siê prawem. Jest to zupe³nie logiczne przy emanatyzmie
a lepe pos³uszeñstwo stanowi elementarne wymaganie emanatycznego
porz¹dku w stosunku wiata przyrodniczego do nadprzyrodzonego. W
tym wypadku w³adza despotyczna nie jest narzucona, lecz wy³ania siê
naturalnie ze systemu religijnego. Nie tylko najsurowsza w³adza, lecz nawet
dziwaczna (jak np. Iwana Gronego) mo¿e byæ nie tylko prawna lecz
najzupe³niej prawna ze stanowiska danej cywilizacji.
Ze zmian¹ pojêæ etycznych musi nast¹piæ zmiana pojêæ prawniczych.
Nigdy atoli przeciwnie, nigdy prawo nie pokieruje etyk¹. O ile prawo
chce wytwarzaæ etykê, powstaje stan bezetyczny anormalny i po pewnym
czasie acywilizacyjny. S³usznym mo¿e byæ tylko takie prawo, które wy³ania
siê z wierzeñ lub stosunków stron zainteresowanych i jest zgodne z ich
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
19
wol¹, z ich przekonaniami, czyli innymi s³owy: prawo wspó³mierne z
cywilizacj¹.
¯adna cywilizacja nie uznaje gwa³tu, jako ród³a prawa. Wszystkie
staj¹ oporem przeciwko prawu narzuconemu, nie wy³onionemu.
Musimy zacz¹æ od odró¿nienia tych dwojga praw, albowiem prawo
narzucone mo¿e pochodziæ z nikczemnych gwa³tów (np. od ³upie¿czego
najedcy), a wiêc cile rzeczy bior¹c mo¿e byæ nie prawem, lecz bez-
prawiem. Czy¿ mo¿na stawiaæ je obok siebie, w imiê np. nieprzerwalnoci
prawa? Nieprzerwalnoæ zachodziæ mo¿e tam tylko gdzie nie zmienia siê
metoda. W³aciwie przeto bezprawie stanowi przerwê w ci¹g³oci prawa;
a bezprawiem jest wszystko, co opiera siê na gwa³cie. Szwankuje tu termi-
nologia prawnicza, nie posiadaj¹c osobnego wyra¿enia na bezprawie,
przebrane w szaty prawa. Jurysprudencja stawa³aby siê atoli nieraz wspó³-
winna nikczemnoci, gdyby prawo narzucone traktowa³a na równi z wy³o-
nionym. Zawody za prawnicze nie mog¹ siê poni¿aæ do tego, by wys³ugi-
waæ siê lada opryszkowi.
Przeciwieñstwa prawa narzuconego a wy³onionego ledziæ mo¿na w
ca³ej historii cywilizacji ³aciñskiej oko³o has³a wolnoci. Granice pomiêdzy
wolnoci¹ a przymusem okreliæ nietrudno. Wolnoæ ka¿dego koñczy
siê tam, gdzie zaczyna siê wolnoæ s¹siada. Adagium stare i powszechnie
znane, kiedy powsta³o i od kto pochodzi, nie wiadomo. S¹dzê, ¿e nale¿a³o-
by je uzupe³niæ okreleniem roli przymusu; przymus za ma stawaæ w
obronie wolnoci tego s¹siada. O tyle przymus (sankcje prawne) jest
potrzebny, uprawniony; poza tym staje siê blumizmem.
Skoro nie mo¿na byæ cywilizowanym na dwa sposoby, nie mo¿na
przeto stosowaæ w uk³adzie prawa jednoczenie dwóch metod, a tym
mniej trzech lub czterech. Mieszanka cywilizacyjna wyradza siê w stan
acywilizacyjny a prawo z³o¿one z dzia³ów niewspó³miernych, prawo
cywilizacyjne wielokierunkowe staje siê bezkierunkowym i wychodzi w
praktyce na tarczê wszelkiego bezprawia. Prawo musi wiedzieæ jasno,
do czego zmierza i wyra¿aæ to cile; tym samym musi pochodziæ w ca³oci
z jednej tylko cywilizacji.
Mieszanka cywilizacyjna jest jadem wszelkich organizmów, a stoso-
wana czy to do pañstwa, czy to do spo³eczeñstwa, sprowadza rozk³ad.
Komu w g³owie mieszaj¹ siê cywilizacje, taki przy najczystszych nawet
intencjach stanie siê, chocia¿ niewiadomie, trucicielem ¿ycia zbiorowego
we w³asnym zrzeszeniu. Albowiem w sprawach zwi¹zanych z intelektem
Wobec cywilizacji
20
ludzkim nie obowi¹zuje wcale prawo przyrodnicze, jako ta sama przyczyna
wywo³uje zawsze te same skutki. Z takiej samej myli ludzkiej powstaj¹
czyny rozmaite. Ta sama myl przeradza siê w czyn w ka¿dej cywilizacji
inaczej.
Przyk³adem rozdwojenia cywilizacyjnego jest sta³a historia Niemiec.
Tam bizantyjska cywilizacja zmaga³a siê z ³aciñsk¹ od czasu Ottonów.
Spory cesarstwa z papiestwem by³y w istocie rzeczy walkami dwóch cywi-
lizacji. £aciñska wziê³a górê w okresie tzw. bezkrólewia niemieckiego
i a¿ do drugiej po³owy XIV wieku zmaga³a siê, wychodz¹c przynajmniej
obronn¹ rêk¹. Przewa¿y³y atoli szale na rzecz bizantynizmu trzy czynniki
historyczne: Zakon Krzy¿acki, protestantyzm niemiecki (ró¿ny wielce od
skandynawskiego i anglosaskiego) i wreszcie pruska ideologia pañstwo-
wa. Kultura bizantyjsko-niemiecka ostatecznie zwyciê¿y³a, dokonuj¹c
sprusaczenia ca³ych Niemiec.
Wyrane lady wp³ywów bizantyjskich s¹ w ca³ej Europie. By³oby dziw-
nym, gdyby by³o inaczej. Wszak¿e¿ w pierwszym okresie redniowiecza
bogate i uczone Bizancjum by³o idea³em dla zachodniej Europy ubo¿uch-
nej i niepimiennej; potem za legizm wszczepia³ pojêcia prawa publicz-
nego z epoki cesarstwa, z czasów Nowego Rzymu. Pewne wp³ywy z
Bizancjum rozchodz¹ siê po ca³ej Europie. Mo¿na by siê wyraziæ, ¿e ca³a
Europa doznaje zatrucia kwasami bizantyñskimi. Si³om fizycznym przy-
znano faktyczn¹ supremacjê nad duchowymi, czêsto formie nad treci¹.
Najdosadniejszego przyk³adu dostarcza³ problem nawracania pogan. Na
tej sprawie obserwowaæ mo¿na w skali najwiêkszej, jak kwas bizantyñski
deprawowa³ zachodni¹ Europê. Niegdy Cassiodorus, jeden z Ojców na-
szej cywilizacji, owiadczy³, jako nie wolno przy nawracaniu u¿ywaæ przy-
musu i Stolica Apostolska sama równie¿ wielokrotnie to g³osi³a. Lecz
póniej wysz³a od Krzy¿aków fatalna teoria, jako godzi siê a nawet trzeba
nawracaæ mieczem, gdy inaczej nie mo¿na; dla najwy¿szego dobra, dla
nawrócenia i zbawienia dusz, nie trzeba siê wahaæ z u¿yciem przemocy.
Cel uwiêca rodki! Gdy tak promulgowano tê zasadê, otwar³y siê ciê¿kie
wrota dla wszelkiej zbrodniczoci wzglêdem nie-wspó³wyznawców, za-
czê³o siê zawieszenie etyki wzglêdem pogan, moralnoæ dwojaka i z³ote
czasy dla zbrodniarzy, umiej¹cych pokrywaæ przestêpstwa wiêtoszko-
stwem. Czy nie w tej sprawie zawi¹zek kwestii: si³a nad prawem?
Ze sta³ego sprzê¿enia cywilizacji bizantyjskiej z ³aciñsk¹ w jednym
rydwanie, musia³ wreszcie wytworzyæ siê ko³ob³êd historyczny (zachodz¹-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
21
cy nie tylko w Niemczech). To samo tyczy siê mieszanki wytwarzanej z
jakichkolwiek innych cywilizacji. Np. pomieszanie chiñskiej z turañsk¹
wiedzie do bezw³adu. Absurdem wiec jest poszukiwanie czego, co by³oby
równoczenie perskim, w³oskim, japoñskim, polskim, francuskim, chiñ-
skim, hinduskim, ¿ydowskim, itd. Z tego nie da siê wykrzesaæ ¿adnej
nowej, wszystkim wspólnej jedni; to mo¿e byæ tylko obok siebie z mniejsz¹
lub wiêksz¹ niestosownoci¹.
Co powsta³o osobnymi metodami i co utrzymuje siê odrêbnoci¹
w³asnej metody, to nie da siê sporz¹dziæ w now¹ ca³oæ.
Zw³aszcza tworzenie wszelkie musi siê odbywaæ w obrêbie pewnej
metody w jakim duchu.
Przyk³ad na sztuce: Przypuæmy, ¿e polski malarz poddaje siê wp³y-
wom japoñskim. Czy¿ namaluje w takim razie wesele krakowskie japoñsk¹
metod¹? Mo¿e zechce odkrywaæ syntezê matejkowskiej ekspresji z ja-
poñsk¹ jednop³aszczyzn¹? Ani te¿ ¿aden Japoñczyk nie uzna³by Fud¿ijamy
wymalowanej po naszemu. Nie ma krajobrazu polsko-japoñskiego, s¹
tylko polskie i japoñskie osobno, ca³kiem osobno. Równie¿ nie ma cie-
lesnych kszta³tów polsko-japoñskich! Mo¿na przyswajaæ sobie rodki te-
chniczne z Polski, z Japonii, z Persji itd., ale to nie wytworzy sztuki jakiej
persko-polsko-japoñskiej.
Absurd ten wyst¹pi jeszcze jaskrawiej na architekturze. Wyobramy
sobie dom mieszkalny ze staroegipskimi cianami skonymi, z dachem
chiñskim, lecz fasad¹ europejsk¹, a urz¹dzony wewn¹trz po persku, lecz
zbudowany z japoñskich tekturek. A mo¿e wystarczy wyobraziæ sobie
gmach europejski, wystawiony pó³ na pó³ w stylu bazylikowym i rokoko?
Itp., itp.
Poniewa¿ ludzie z rozmaitych cywilizacji staj¹ siê niezdatni do wspó³-
pracy w tym samym zrzeszeniu, a zatem coraz mniej po¿ytku z prac ¿ycia
zbiorowego w Europie i coraz mniej staje siê mo¿liw¹ normalna duchowa
przemiana si³ cywilizacyjnych, stad stagnacja to tu, to ówdzie, a coraz
czêstsza i zagarniaj¹ca coraz rozleglejsze dziedziny. Kontynentowi euro-
pejskiemu zagrozi³ stan acywilizacyjny.
Mechaniczna mieszanka prowadzi do obojêtnoci w zasadniczych
zagadnieniach cywilizacyjnych. Góruj¹ coraz bardziej pozory, formy po-
zbawione treci; treæ bywa zlekcewa¿ona, nie przywi¹zuje siê do niej
wagi. Najdoniolejsze sprawy zbywa siê obojêtnie.
Apatia moralna, brak zainteresowania sprawami publicznymi stano-
Wobec cywilizacji
22
wi¹ istotny skir ¿ycia publicznego, albowiem zacieraj¹ potrzebê tego, co
w ca³ym ¿yciu zbiorowym najpotrzebniejsze, mianowicie odpowiedzial-
noæ. Z jej za zanikiem zanikaj¹ zdolnoci twórcze w spo³eczeñstwie.
Iluzorycznoæ odpowiedzialnoci wiedzie te¿ do najgroniejszego z nie-
szczêæ publicznych: do bezkarnoci z³a.
Ten chwast wybuja³ na kontynencie europejskim tak dalece, i¿ choæby
tylko dlatego grozi Europie ca³kiem widoczny rozk³ad i to ogólny rozk³ad
w mieszance cywilizacyjnej.
Prawnik musi siê tedy zdecydowaæ, do jakiej nale¿y cywilizacji. Ka¿da
cywilizacja stanowi przegrodê pomiêdzy cywilizacjami nie do przebycia.
Jak¿e¿ pogodziæ chrzecijañskie a ¿ydowskie pojêcie bliniego? Rozbie¿-
noæ za etyk co do ¿ycia prywatnego a publicznego zachodzi a¿ w piêciu
cywilizacjach: w chiñskiej, bramiñskiej, turañskiej, arabskiej i bizantyñ-
skiej; tym samym nie da siê ¿adnej z nich ³¹czyæ z cywilizacj¹ ³aciñsk¹,
która poddaje ¿ycie publiczne etyce i to tej samej, jak prywatnie. Chiñ-
czykowi godzi siê wypêdzaæ swe dzieci, a nawet zabijaæ je; jak¿e¿ to po-
godziæ z etyk¹ cywilizacji ³aciñskiej? Gdy Braminowi przyjdzie ochota zro-
biæ siê pustelnikiem gdzie w obcym kraju, za siódm¹ gór¹ i siódm¹
rzek¹, a¿eby w samotnoci rozstrz¹saæ zagadnienia spraw wieczystych,
ma prawo opuciæ ¿onê i dzieci, nawet ich nie uprzedzaj¹c o swym po-
stanowieniu; na co takiego nie mo¿e zezwoliæ ¿adn¹ miar¹ etyka kato-
licka, która jest etyk¹ cywilizacji ³aciñskiej.
W materia³ach zebranych w specjalnych zbiorach (Bastion, Wester-
marck, Cathrein, w pamiêtnikach zjazdów etnologii religijnej) przejawiaj¹
siê rozbie¿noci nies³ychane. Ks. Cathrein np. nabra³ przekonania, ¿e
mo¿e nie ma takiej zbrodni, która by nie uchodzi³a za cnotê, gdzie
kiedy u jakiego ludu.
Jak¿e¿ tu obmylaæ syntezê! Skoro niemo¿liwa synteza etyk, niemo¿li-
wa tym samym synteza pomiêdzy cywilizacjami. Moralnoæ wed³ug metod
sprzecznych?! Wyznawana za gdziekolwiek etyka musi byæ czerpana z
jednej tylko i tej samej.
Mieszanka cywilizacyjna poci¹ga za sob¹ chwiejnoæ etyki, która
chwieje siê przy wszystkim na tyle stron, ile cywilizacji zmieszano, przy-
najmniej tedy na dwie strony. Ludzie nie wiedz¹ co uwa¿aæ za z³e, a to
stanowi najgorsz¹ chorobê, istny skir ¿ycia choæby prywatnego; a có¿
dopiero publicznego. Doprowadzilimy do istotnego harmideru etyk.
Europejczyk przeciêtny doszed³ do tego szczebla rozwoju, i¿ nie wie co
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
23
dobre a co z³e, bo coraz trudniej orientowaæ siê w chaosie systemów, w
których ma wybieraæ i dobieraæ, boæ mu przys³uguje liberum arbitrium.
Czy¿ nie panuje podobny galimatias w pojêciach o nauce i sztuce?
Czy to przypadek, czy te¿ konsekwencja, ¿e równoczenie z ignorancj¹
dobra a z³a nie ma siê pewnoci, co jest piêkne, a co szpetne, co prawdziwe
a co z³udne? Nie trzeba siê tedy dziwiæ, ¿e w rezultacie galimatiasów wszel-
kiego rodzaju ów przeciêtny Europejczyk nie wie co mu po¿yteczne a co
szkodliwe. Kieruje siê impulsami doranymi, za ka¿dym razem inaczej.
Korona zbiorowej kultury czynu, nabiera równie¿ impulsywnoci, a co
taka polityka wzniesie, to sypie siê i rozsypuje po nied³ugim czasie. Pañ-
stwo kierowane impulsywnymi zachciankami i przywidzeniami!!!
Tradycja prawa polskiego nie zna innego pod³o¿a cywilizacyjnego,
jak tylko ³aciñskie. £aciñska na wskro jest te¿ tradycja polskich pisarzy
politycznych od w. XV a¿ do Sejmu Czteroletniego i rozbrzmiewa³a ta
³aciñskoæ na nowo wielkim g³osem, skoro tylko odrodzi³o siê ponownie
zainteresowanie naukami politycznymi. Dotychczas nie wydalimy ani
jednego pisarza, który by snu³ nam teorie samow³adztwa cezaropapizmu
lub pragn¹³ zgnêbiæ personalizm i prawo prywatne na rzecz totalizmu
pañstwowego.
Zastanawiaj¹cy to fakt, ¿e prawo polskie nie opuci³o szlaków ³aciñ-
skich ani wówczas, kiedy kultura polska, uleg³szy wp³ywom turañskim,
popad³a w tak zwany sarmatyzm. Turañszczyzna zabija przymioty duchowe.
Wprowadza w umys³y bez³ad, z czego wytwarza siê z czasem bez³ad inte-
lektu. Doznalimy tego na sobie; lecz wród najwiêkszego upadku naszej
kultury nie znajdzie siê nigdzie ni ladu turañskich pojêæ prawniczych.
Rozwój historyczny prawa odbywa³ siê w Polsce wed³ug zasad cywili-
zacji ³aciñskiej. Nie przynoszê pod tym wzglêdem nic nowego, lecz docze-
piam siê skromnie do d³ugiego szeregu poprzedników. Do³¹czam tylko
nowe ogniwo do wiadomego pasma polskiej myli. Ka¿de pokolenie mog³o
to zrobiæ, gdy¿ przybywa nowych problemów, cywilizacja ¿ywotna szerzy
siê i pog³êbia, mo¿e nawet powstaæ nauka jaka nowa. Nowe nabytki trzeba
spawaæ z ogniwami poprzednimi.
Musimy wreszcie obj¹æ ca³y ³añcuch wzrokiem nowoczesnych metod
naukowych. Innymi s³owy; musimy siê wreszcie zdobyæ na nowoczesn¹
filozofiê prawa w obrêbie cywilizacji ³aciñskiej. Roztrz¹sanie zasad prawa
w tej cywilizacji pragnie byæ przyczynkiem do dzie³a, do którego nauka
polska wydaje mi siê szczególnie powo³ana.
Wobec cywilizacji
III. ETYKA A PRAWO
Stosunek etyki do prawa stanowi zagadnienie godne najwy¿szych szczebli
umys³u ludzkiego. Najsubtelniejsze kwestie metafizyczne ocieraj¹ siê w
nim czêsto o najzawilsze problemy bytu ziemskiego z ¿ycia tak jednostki
jako te¿ zrzeszeñ, od najprostszych powszednioci bytowania materialnego
a¿ do najwzniolejszych momentów historii. Pomiêdzy etyk¹ a prawem
rozgrywa siê walna czêæ ¿ycia prywatnego, a publiczne ca³e.
Nie mo¿e istnieæ etyka powszechna, skoro ka¿da cywilizacja ma swoj¹
w³asn¹. Ogólno-ludzki trzon etyczny zawiera zaledwie cztery punkty. Po-
wszechnie potêpia kradzie¿, cudzo³óstwo, zdradê swego zrzeszenia, tu-
dzie¿ brak czci wzglêdem rodziców i starszych w swym zrzeszeniu. W
ustroju rodowym starosta rodu jest w³acicielem swych potomnych i
wszelkiego ich mienia; wymaganie wiêc owej czci t³umaczy siê zawis³oci¹
i dyscyplin¹ ustroju. Dopiero po emancypacji rodziny czeæ starszych
staje siê przejawem etycznym, a czeæ rodziców uznaæ mo¿na za fakt
etyczny, dopiero po wprowadzeniu instytucji pe³noletnoci osobistej i
rzeczowej. To za nastêpuje dopiero na tak wysokim szczeblu cywiliza-
cyjnym i po tak d³ugim rozwoju etyki, i¿ nie nale¿y to do ogólno-ludzkiego
zasobu.
Ca³y ów zasób t³umaczy siê utylitarnie; da siê odnieæ do obrony
w³asnoci (¿ona jest w³asnoci¹ mê¿a). Etyka za nie rodzi siê z utylita-
ryzmu. Z tego ród³a wyp³ywa samolubstwo, gdy tymczasem etyka wymaga
altruizmu.
Istniej¹ atoli pewne pojêcia, stanowi¹ce niejako generalia etyk. Jest
ich siedem: obowi¹zek, bezinteresownoæ, odpowiedzialnoæ, sprawiedli-
26
woæ, sumienie, stosunek do czasu i pracy. Je¿eli siê zna tych siedem
rzêdnych, mo¿na okreliæ rodzaj i szczebel etyki wszêdzie i gdziekolwiek.
Nie nale¿y do tego szeregu kwestia prawdomównoci. S¹ ludy, które po-
pieraj¹ k³amstwo zasadniczo, inne nie zawsze, jeszcze innym jest obojêtne.
Sprawa nie nasuwaj¹ca utylitaryzmu bezporednio, wywo³uje ju¿ roz-
maitoæ s¹dów i do generaliów nie nale¿y.
Same za generalia wiadcz¹ raczej przeciwko jednolitoci etycznej,
gdy¿ w pojêcia te wstawia siê w rozmaitych cywilizacjach fakty etyczne
rozmaite, czêsto wrêcz przeciwne. W pewnej cywilizacji bywa obowi¹zkiem
to i owo, co w rozumieniu innej cywilizacji toruje drogê niemoralnoci.
Np., obowi¹zek sp³odzenia syna w cywilizacji chiñskiej, bramiñskiej i
¿ydowskiej wiód³ do licencji w prawie ma³¿eñskim. Bezinteresownoæ,
przestrzegaj¹ca obowi¹zków choæby wbrew interesowi osobistemu, bywa
rozmaicie cieniana i rozszerzana, chocia¿ samo ród³o etyk tkwi bez-
warunkowo w bezinteresownoci. Spór etyki z utylitaryzmem tyczy siê
wszelkich kombinacji ¿ycia. Etyka nie jest utylitarn¹, lecz utylitaryzm wi-
nien byæ etyczny; je¿eli jednak ka¿da cywilizacja ma swoja etykê, ka¿da
podaje inne warunki, gdy np., chodzi o kwestiê, czy w danym wypadku
interes jednostki zgodny jest z dobrem ogó³u.
Dopiero odpowiedzialnoæ stanowi istotn¹ sankcjê etyczn¹ w wype³-
nianiu obowi¹zków. Poczucia tego nie mo¿e byæ wiele, gdy panuje emana-
tyzm. Równie¿ nie sprzyja rozwojowi odpowiedzialnoci wyobra¿enie
gromadnego stosunku do Boga. Tylko przy kreatyzmie i z poczucia osobi-
stego do Boga stosunku odpowiedzialnoæ mo¿e siê rozwijaæ wszech-
stronnie.
Luki w tym poczuciu stanowi¹ kalectwo moralne, a czy¿ (niestety)
¿ycie zbiorowe nawet w cywilizacji ³aciñskiej nie obfituje w nie? W naj-
prostszym do tego stanu rzeczy stosunku pozostaje sprawiedliwoæ. Pojê-
cie jej jest jakby syntez¹ poprzednich. Skoro atoli zachodz¹ ró¿nice w
pogl¹dach na godziwoæ i niegodziwoæ, a zatem nie mo¿e te¿ byæ zgod-
noci co do tego, co jest sprawiedliwym, a co niesprawiedliwoci¹. Sumie-
nie to autokrytyka etyczna inaczej bêdzie przemawiaæ w tym samym
wypadku do Japoñczyka, inaczej do Hindusa, a zgo³a odmiennie do uczest-
ników cywilizacji ³aciñskiej. B¹d co b¹d, sumienie uwzglêdnia zawsze i
wszêdzie generalia etyki; boæ z nich sk³ada siê idea³ wszelkiego dobra.
Rodzaj i szczeble cywilizacji (a wiêc porednio tak¿e rodzaj etyki)
zawis³y wielce od pogl¹dów na pracê. Np. obecnie a¿ cztery cywilizacje
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
27
gardz¹ prac¹ fizyczn¹: chiñska, bramiñska, arabska i turañska. Obok
tego istniej¹ rozmaite pogl¹dy co do rozmiarów i owoców pracy.
Ostatni¹ pozycjê w generaliach etyki stanowi stosunek cz³owieka do
czasu. Zwi¹zek ten jest widoczny na ca³ej kuli ziemskiej. W Indiach i w
Chinach czas nale¿y do spraw obojêtnych. Opanowywanie czasu stanowi
szczyt rozwoju cywilizacyjnego, a koron¹ tego dzie³a wysoki altruizm.
Lecz zagadnienie mi³oci mieci siê dopiero w etyce chrzecijañskiej,
jako jej generalissimum.
Siedem generaliów to siedem niewiadomych, w których wstawiaj¹
wartoæ dopiero religie i cywilizacje, wytwarzaj¹c systemy etyczne. Nasza
cywilizacja, ³aciñska, przyjê³a etykê katolick¹. Czy¿ cywilizacja nasza nie
jest w ogóle dzie³em Kocio³a, czy¿ nie stanowimy grona narodów wy-
chowanych przez Koció³?
Dotkn¹æ tu musimy kwestii: etyki naturalne a sztuczne. Porozumiejmy
siê naprzód co do s³ownictwa. Wyraz naturalna bierzemy tu w znaczeniu
etyki historycznej, wyrobionej historycznie i na historyzmie opartej, a nie
w przeciwstawieniu do etyki nadprzyrodzonej, religijnej.
Naturalne s¹ starsze. Wed³ug filozofii katolickiej cz³owiek mo¿e rozu-
mem w³asnym dojæ nawet do prawd religijnych, tym bardziej przeto do
poznania porz¹dku moralnego.
Etyki naturalne wszêdzie i zawsze by³y i s¹ etykami rodowymi. Opieraj¹
siê na bezwzglêdnej solidarnoci (i solidarnej odpowiedzialnoci) cz³on-
ków rodu, ale te¿ etyka obowi¹zuje tylko wzglêdem wspó³rodowców. ¯ad-
ne obowi¹zki nie siêga³y pierwotnie poza ród, a sprawiedliwoæ ograni-
czona by³a tylko do swoich. W Indiach powsta³a nadto etyka kastowa,
moc¹ której kary s¹ tym surowsze, im ni¿sza kasta przestêpcy. Niegdy
tam nawet procent od po¿yczek by³ tym wy¿szy im z ni¿szej kasty pochodzi³
d³u¿nik.
Etyki naturalne wyradzaj¹ siê ³atwo w dezorganizacjê ¿ycia rodzin-
nego. W obrêbie tego samego ludu, w zasadzie monogamicznego, mog¹
byæ plemiona poligamiczne. Wiadomy jest cudaczny system ³¹czenia poli-
gamii z poliandri¹ (u Todów nigeryjskich); znamy tak¿e system nadawania
kobiet w lenno, co stanowi zarazem podstawê wszelkich zale¿noci spo-
³ecznych (w Afryce i pañstwach Azande i Mangbetu).
Z poczucia sprawiedliwoci wywodzi siê msta, której dotychczas zie-
mia pe³na. Wcale nie s³abnie; wród Arabów przybiera nawet na nowo
na surowoci i srogoci. Stanowi ona filar ³adu spo³ecznego. £atwiej misjo-
Etyka i prawo
28
narzowi usun¹æ wielo¿eñstwo, ni¿ mstê. Instytucja genezy niew¹tpliwie
etycznej wyradza siê jednak w koñcu w powszechn¹ wojenkê wszystkich
ze wszystkimi. W Albanii i Macedonii msta kwitnie jeszcze w najlepsze.
Chocia¿ uznaje siê w pracy ród³o w³asnoci (np. kto pierwszy ziemie
o¿ywi³), jednak¿e murzyni afrykañscy przeciwi¹ siê wydajnoci pracy
poza pewne granice, wymierzone sk¹po. Nie wolno pracowaæ wiêcej ni¿
trzeba! Musi z tego wynikaæ powszechna nêdza i na³ogowe pró¿niactwo.
Robi siê to w imiê sprawiedliwoci spo³ecznej, ¿eby nie by³o bogaczy.
O etykach rodowych mo¿na powiedzieæ, ¿e leki ich gorsze od chorób.
Postêp mo¿liwy dopiero przy emancypacji rodziny. Nie wszêdzie jednak
dokonuje siê ten pochód; du¿o ludów utknê³o w drodze.
B¹d co b¹d, jaka etyka istnieje w ka¿dym ustroju rodowym, chocia¿
wcale nie jednakowa, bo ka¿dy rodzaj ustroju rodowego (a mamy ich
dotychczas szeæ) mo¿e znieæ swoj¹ moralnoæ odmienn¹ od innych
odmian ustrojowych. To pewna, ¿e etyka jest wczeniejsza od prawa, gdy¿
towarzyszy najprymitywniejszym nawet zwi¹zkom zrzeszeñ ludzkich w
samym ich zaraniu. Moralnoæ nie z uczuæ wyp³ywa (jak¿e¿ znamiennych),
lecz z pojêæ, a jakie pojêcia o moralnoci istniej¹ od samych pocz¹tków
¿ycia zbiorowego. Ani nawet najdrobniejsze zrzeszenie nie zdo³a³oby siê
utrzymaæ, gdyby w nim nie by³o pojêæ dobra i z³a, gdyby w nim nie by³o
zgody na to, co uwa¿aæ za godziwe, a niegodziwe, chocia¿by zrazu mia³y
rozstrzygaæ o tym wzglêdy utylitarnoci. Abstrakcyjne pojêcia moralnoci
mog¹ siê z pocz¹tku ograniczaæ do niektórych tylko, a ciasnych dziedzin
¿ycia, lecz jakie musz¹ istnieæ i stanowiæ ród³o norm postêpowania.
Sama mo¿liwoæ etyk rodowych, naturalnych, wiadczy o ich star-
szeñstwie wzglêdem prawa. W naturalnej kolei rzeczy, etyka wyprzedza
prawo, a prawo ma byæ tylko pieczêci¹ na postulatach etycznych, wiado-
mych ju¿ uprzednio.
Gdy prawo nie kroczy ladami etyki, powstaje jej dwoistoæ. Tego
nie zniesie na d³u¿sz¹ metê ¿adne zrzeszenie, lecz ska¿e samo siebie na
upadek w rozk³adzie, z coraz wiêksz¹ utrat¹ walorów moralnych.
Natomiast nie da siê nigdy prawa przemieniæ w etykê. Etyka nie mo¿e
byæ zawis³¹ od prawa, jakie obowi¹zuje gdzie w danej chwili. Albo jest
prawa przodowniczk¹, albo ca³kiem dla prawa nie istnieje.
Wszystkie s³upy cywilizacji ³aciñskiej, poczynaj¹c od jej klasycznych
fundamentów, od Platona, owiadcza³y siê za oparciem prawa o etykê,
uwa¿aj¹c za cel pañstwa, by uprawia³o moralnoæ w zorganizowanej zbio-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
29
rowoci, by by³o sprzê¿eniem etyki z polityk¹. Katolicyzm trzyma siê zasady
w. Augustyna Quid sint regna remota iusticia, nisi magna latroci-
nia? A synod toledañski z XII w., wyci¹³ jêdrn¹ formu³ê: Rex eris, si
recte facis; si autem non facis, non eris. Zasadniczo oddzieli³ prawo
od moralnoci dopiero Niemiec Kaspar Schoppe (Scioppius 15761649)
w dziele: Poedia politices, konkluduj¹c, ¿e wystarcza, je¿eli polityka nie
zachwala czego widocznie wystêpnego. Uwa¿ano to za maksimum licencji
dla pañstwa a¿ do w. XIX, kiedy dopiero wzmóg³ siê pr¹d generalny ateizmu
w polityce i pojawili siê teoretycy prawa, rozgrzeszaj¹cy pañstwo od tych
nawet ograniczeñ, jakie mu nak³ada³ Schoppe.
Ciekawa to jednak rzecz, ¿e im bardziej politycy wzruszaj¹ ramiona
na wspomnienie etyki w ¿yciu publicznym, tym bardziej ka¿¹ siê wychwalaæ
za swe cnoty wszelakie i u¿ywaj¹ nawet terroru, ¿eby byæ chwalonym za
przymioty moralne!
Kto ¿¹da moralnoci w ¿yciu publicznym, musi tym samym byæ prze-
ciwnikiem tzw. omnipotencji pañstwa. W pañstwie wszechw³adnym, któ-
remu wszystko wolno, coraz trudniej o moralnoci. A skoro pañstwu
godzi siê wszystko, a zatem wolno mu tak¿e zwalniaæ od zobowi¹zañ.
wistki papieru! A gdy wszelkie umowy utrac¹ wartoæ trwa³oci, sto-
sunki miedzy ludmi stan¹ siê niemo¿liwe i nieuchronna bêdzie stagnacja
¿ycia spo³ecznego. Zacznie siê rozk³ad spo³eczeñstwa.
Poniewa¿ etyka rozwija siê przez obowi¹zkowoæ dobrowoln¹, wy-
kwita tedy ze spo³eczeñstwa, a nie z pañstwa.
Bezprawie zmieci siê, niestety, w ka¿dej formie rz¹dów, choæby nawet
zaprowadzono najbardziej wyidealizowan¹ pañstwowoæ korporacyjn¹,
albowiem nie wymyli nikt takiego ustroju pañstwowego, w którym bez-
prawie by³oby niemo¿liwoci¹. Chodzi o to, ¿eby bezprawiu utrudniaæ
coraz bardziej drogê, ¿eby wytwarzaæ dla niego coraz trudniejsze warunki.
Prawo wy³onione staje siê zwyczajowym, przechodz¹c tradycj¹ z po-
kolenia na pokolenie. Zazwyczaj wytwarza siê z poczucia etycznego i ze
zaspokajania potrzeb zgodnych z tym poczuciem. Prawo narzucone jest
zarazem naruszeniem tego zwyczaju.
Prawo zwyczajowe jest prawem s³usznym. Im bardziej póniejsze
prawo pisane oddala siê od zwyczajowego, tym ³atwiej wyradza siê w
nies³usznoæ. Prawo pisane niekoniecznie bywa postêpem wobec zwy-
czajowego.
Najdawniejszymi zwyczajowymi s¹ prawa rodowe. Ani jedno z nich
Etyka i prawo
30
nie by³o nigdy skodyfikowane, spisane. Nale¿¹ do przedpimiennego okre-
su ludów. Przygodne wzmianki w ród³ach pisanych odkrywaj¹ niekiedy
jakie szczegó³y, strzêpy i z³omki, z których dokonuje siê mozolnej re-
konstrukcji ca³oci. Ludy pozostaj¹ce dotychczas na prymitywnym stopniu
rozwoju nie maj¹ innego prawa, jak tylko rodowe, zwyczajowe. Obowi¹-
zuje za rodowe prawo, póki nie nast¹pi emancypacja rodziny i skutkiem
tego rozwi¹zanie ustroju rodowego. Nie dosz³o do tego w cywilizacji chiñ-
skiej, jakkolwiek od dawnych ju¿ wieków pimiennej; tote¿ spo³eczeñstwo
rz¹dzi siê tam starym prawem zwyczajowym rodów i zwi¹zków kupieckich.
Iurisprudentia w Chinach jeszcze nie istnieje, bo niepotrzebna.
Wy³oni³ siê najpierw ten dzia³ prawa prywatnego, który wytwarza siê
oko³o instytucji rodziny. Przede wszystkim tedy prawo ma³¿eñskie, wraz
z pierwsz¹ sw¹ konsekwencj¹: prawem familijnym. Na drugim miejscu
prawo maj¹tkowe: najdawniejszym maj¹tkiem w³asnoæ na w³asnych dzie-
ciach. Te, nie bêd¹c wolnymi osobicie bez wzglêdu na wiek, nie mog³y
te¿ posiadaæ w³asnego mienia za ¿ycia ojca. Instytucja pe³noletnoci z
osi¹gniêciem pewnego wieku jest absolutnie nieznana ustrojowi rodowe-
mu i niedopuszczalna w nim. Starosta rodowy ma jednak obowi¹zek ¿ywiæ
wszystkich cz³onków rodu. Na maj¹tek starosty pracuj¹ wszyscy rodowcy,
lecz w zamian nale¿y im siê utrzymanie i na tej podstawie mo¿na uwa¿aæ
ten maj¹tek za faktyczn¹ w³asnoæ rodu.
Z prawa familijnego i maj¹tkowego musi wytworzyæ siê, jako prosta
konsekwencja, prawo spadkowe. Zrazu chodzi tylko o nastêpstwo na
stanowisku starosty rodowego; potem wy³aniaj¹ siê kombinacje z powodu
ceny kupna ¿ony, posagu i wiana. Dalszy rozwój stosunków zaznacza siê
problemem, czy po zgonie ojca jeden tylko z jego synów dziedziczy ca³y
maj¹tek, najstarszy, najm³odszy, czy wyznaczony przez ojca, czy te¿ ka¿dy
syn staje siê g³ow¹ rodu swych potomnych i dziedzicem czêci maj¹tku
rodowego? i jak te czêci sprawiedliwie oznaczyæ? Prawo rodowe nie jest
tedy tak prostym, jak siê powszechnie mniema, tote¿ wykazuje wiele
rozmaitoci.
Prawo ma³¿eñskie (z familijnym) maj¹tkowe i spadkowe s¹ cile
zwi¹zane z sob¹, zale¿ne od siebie wzajemnie jak najbardziej; tworz¹
grupê, któr¹ nazywam trójprawem. Jest to walna czeæ prawa prywatnego,
a fundamentalna.
Rozmaitoæ trójprawa zawis³a od rozmaitoci cywilizacji, a polega
g³ównie na rozmaitoci pojêæ etycznych. W³adza starosty rodowego po-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
31
chodzi z obowi¹zku, ¿eby przestrzega³ porz¹dku etycznego w rodzie, ¿eby
nie dopuszcza³ niegodziwoci, wzglêdnie, ¿eby j¹ t³umi³ sankcjami
prawnymi.
Obok trójprawa powstawa³y zwi¹zki innych dzia³ów prawa. Je¿eli
obcy nie mia³ znajdowaæ siê poza prawem, musia³ byæ przyjêty do rodu,
choæby na czas ograniczony; w taki razie nabywa³ ochrony etycznej i
prawnej na równi z cz³onkami zrzeszenia.
Jest to tzw. prawo gocinnoci, najstarsza fikcja prawna. Rozwinê³o
siê to potem w sta³e adopcje rodowe, a po emancypacji rodziny w usyno-
wienie; póniej wyros³o na tym tle przyjmowanie do herbu, nadawanie
obywatelstwa miejskiego obcym, wreszcie indygenaty w imiê ca³ego pañ-
stwa. Ta sama tendencja, ¿eby obcemu zapewniæ opiekê prawa, rozszerzy³a
siê w okresie wy¿szego rozwoju cywilizacyjnego na obywateli obcego pañ-
stwa w ogóle; z indywidualnego sta³ siê podmiot prawa ogólnym. Rozmaite
pañstwa gwarantowa³y wzajemnie swym obywatelom swobodê ruchów u
siebie, prawa zarobkowania i nabywania, itd.
Mo¿na tedy uwa¿aæ pradawne prawo gocinnoci za zal¹¿ek miêdzy-
narodowego prawa prywatnego.
Ods³ania siê przed nami coraz wiêcej widoków z ¿ycia zbiorowego.
Mo¿na by je wybieraæ bez koñca, nie maj¹c nigdy pewnoci, czy siê czego
nie opuci³o. Nie mo¿emy siê zapuszczaæ w te powik³ane cie¿ki, które
mog³yby siê staæ dla nas ³atwo b³êdnikiem. A¿eby tego unikn¹æ, spróbujmy
generalizowaæ i klasyfikowaæ.
Dziedziny ¿ycia trzeba sobie uj¹æ w pewien schemat. Przyda siê to w
wielu naukach, nie najmniej w prawie. Jak wyliczyæ i jak obj¹æ wszystko,
co ludzkie? Te tysi¹czne sprawy, ich powik³ania, skomplikowane coraz
bardziej w miarê postêpuj¹cego rozwoju. W jak¹ formu³ê wcieliæ wszelkie
mo¿liwoci ¿ycia zbiorowego wszystkich krajów i wszystkich czasów?
Istnieje piêæ kategorii bytowania ludzkiego. Dwie s¹ cielesne, fizyczne,
materialne: zdrowie i dobrobyt; równie¿ dwie duchowe: dobro (moralne)
i prawda; nadto pi¹ta kategoria: piêkno, stanowi¹ca pomost pomiêdzy
tamtymi dzia³ami, jako kategoria wspólna cia³u i duszy, przemawiaj¹ca
do umys³u za pomoc¹ zmys³ów.
Nie ma takiego przejawu ¿ycia, który by nie pozostawa³ w jakim
stosunku do jednej z tych piêciu kategorii, czêsto do dwóch lub wiêcej.
Wszelka myl, wszelkie uczucie, ka¿dy czyn nale¿y do której z tych kate-
gorii. Nazwijmy to quincunxem bytu ludzkiego.
Etyka i prawo
32
Pe³nia bytu wymaga rozwoju obu dzia³ów, fizycznego i duchowego.
Niedomaganie jednej z tych kategorii mo¿e siê skoñczyæ wykolejeniem
ca³oci. Czy jednak wszystkie maja byæ jednakowo pe³noprawne? Byt musi
byæ zorganizowany, a gdzie organizacja, tam hierarchia. Dobru moral-
nemu nale¿y siê hegemonia ¿ycia. Innymi s³owy: ¿ycie nale¿y tak urz¹dziæ,
i¿by wszystkie kategorie bytu stosowa³y siê do etyki.
Pojêcia moralne nie mog¹ t³umiæ ¿adnej innej kategorii, lecz winny
górowaæ nad ca³ym quincunxem. Arcyb³êdem by³oby zapatrywanie,
jakoby ¿ycie duchowe wymaga³o jakiego wzajemnego wykluczania siê
cia³a i duszy, lecz nie mniej ciê¿kim b³êdem by³oby przypuszczenie, ¿e
dobro moralne mog³oby wchodziæ w kompromis ze z³em dla wygody
potrzeb fizycznych, np., dla powiêkszenia dobrobytu.
Zw³aszcza chrzecijañstwo polega w³anie na hegemonii kategorii
dobra nad pozosta³ymi czterema. Nie sprzeciwia siê to bynajmniej innej
tezie, mianowicie, ¿e doskonalenie cz³owieka wymaga pieczy o wszystkie
kategorie ¿ycia.
Pojêcia etyczne rozszerzaj¹ siê na ca³y quincunx, wydaj¹c z siebie
liczne pojêcia pochodne, np., w sprawach o pielêgnowanie lub umart-
wianie cia³a. Na niskich ju¿ szczeblach cywilizacyjnych wp³ywaj¹ pojêcia
etyczne na systemy gospodarstwa spo³ecznego, zawis³e wszêdzie i zawsze
od systemów moralnoci; tak jest a¿ do naszych czasów. Na wysokich
cywilizacyjnych szczeblach wp³ywaj¹ te pojêcia na stosunek nauk i sztuk
piêknych, na spo³eczeñstwo w ogóle. Abstrakt moralny jest wszêdzie
obecny i zmierza mia³o do tego, by zaj¹c pierwsze miejsce, a¿eby obj¹æ
hegemoniê.
Dzia³y quincunxa uwydatniaj¹ siê wyraniej ze stanowiska etycznego
wród tych ludów, które wznios³y siê z ustroju rodowego do rodzinnego
przez emancypacjê rodziny. Zdoby³a siê na to tylko drobna mniejszoæ
rodu ludzkiego; lecz do tej mniejszoci wesz³a cywilizacja ³aciñska w
ca³oci. Niektóre spo³eczeñstwa utknê³y w po³owie drogi. Np. Maurowie
hiszpañscy zarzucili etykê rodow¹, lecz nie zdo³ali wytworzyæ na czas
porz¹dków zwi¹zanych z emancypacj¹ rodziny i w krytycznym dla siebie
okresie dziejowym zawili jakby w pró¿ni, granicz¹cej czêsto ze stanem
acywilizacyjnym.
¯ycie publiczne udoskonali³o siê bez porównania wy¿ej w takich
spo³eczeñstwach, które przesz³y przez okres organizacji rodowej w spo-
sób dostateczny, tj., a¿ rodowoæ zdo³a³a siê rozwin¹æ wysoko i wydaæ
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
33
dojrza³e owoce, ni¿ tam, gdzie organizacja rodowa nie zdo³a³a rozwin¹æ
siê nale¿ycie i przedwczenie zosta³a st³umiona, lub zgo³a nie zd¹¿y³a
u³o¿yæ siê w nowy ustrój spo³eczny. Nie rozwin¹³ siê nale¿ycie ród po-
miêdzy rodzin¹ a plemieniem u Prusów, a mo¿e nawet w ca³ym szczepie
Ba³tyckim; krótko trwa³ ustrój rodowy we wschodniej S³owiañszczynie i
rozpierzch³ siê, zanim zdo³a³ pos³u¿yæ za podstawê organizacji spo³ecznej
lub pañstwowej, rozkwit³ wszechstronnie w Polsce i w krajach Zachodu.
Zasadnicza ró¿nica pomiêdzy ustrojem rodowym a rodzinnym polega
na tym, ¿e ka¿dy pe³noletni mo¿e posiadaæ w³asny maj¹tek. Pojêcie w³a-
snoci indywidualnej z jednej strony kurczy siê, nie obejmuj¹c ju¿ w³as-
noci potomków, lecz z drugiej strony pog³êbia siê, zrywaj¹c zwi¹zek ze
stryjcami rodowymi i zale¿noæ od nich. Ka¿dy pe³noletni ma odt¹d prawo
porzuciæ ród i za³o¿yæ gospodarstwo w³asne.
Prawo w³asnoci osobistej, zachêcaj¹c by d¹¿ono do powiêkszenia
dobrobytu, podnosi produkcjê i nawzajem systematyczna produkcja
przyczynia siê do pog³êbienia prawa w³asnoci indywidualnej. Dowiad-
czenie wszystkich krajów i wszystkich czasów stwierdza, ¿e produkcja
poza w³asnoci¹ osobist¹ kuleje i stopniowo zanika; tudzie¿, ¿e ochota
do produkcji mieci w sobie zawsze, jako cel, osi¹gniêcie w³asnoci indy-
widualnej; nadzieja osi¹gniêcia tego celu staje siê faktycznym warunkiem
rozwoju produkcji. Inaczej stanie siê dorywcz¹, chaotyczn¹ i po pewnym
czasie ugrzênie w stagnacji.
W³asnoæ jest najlepszym i najwszechstronniejszym rodkiem dosko-
nalenia moralnego i spo³ecznego. Tote¿ etyka katolicka nawo³uje, ¿eby
otworzyæ szeroko bramy do nabywania w³asnoci osobistej. Jak najwiêcej
w³acicieli i jak najmniej proletariuszów! Wynika z tego, ¿e w³asnoæ po-
winna byæ znaczna na tyle, ¿eby zbyt drobna nie stawa³a siê w³anie wy-
lêgarni¹ proletariatu. Etyka rozwiniêta w cywilizacji ³aciñskiej ka¿e zmie-
rzaæ do tego, by spo³eczeñstwo posiada³o jak najwiêksz¹ iloæ osób zamo¿-
nych na tyle, by by³y niezawis³ymi ekonomicznie, co bêdzie zawsze najlep-
szym wstêpem do niezale¿noci moralnej.
Zamo¿noæ jednostki nie powstaje wcale z ubóstwa licznych blinich,
lecz stanowi w³anie niezbêdny warunek do ich dobrobytu (wszyscy nie
mog¹ go osi¹gn¹æ naraz). Kto musi siê wzbogaciæ pierwszy i udzieliæ
drugim ze swego dobrobytu zarobków.
Bogactwa nie s¹ wcale z góry ilociowo ustalone. Mylnym jest mnie-
manie, jakoby chodzi³o tylko o rozmaity rozdzia³ tej¿e samej iloci bo-
Etyka i prawo
34
gactw. W³anie iloæ ta jest zmienna, mo¿e ubywaæ i przybywaæ przez
wytwarzanie nowych.
W tej kwestii sprawdza siê, jak s³usznie zaliczylimy do generaliów
etyki pojêcia o pracy. Cywilizacja ³aciñska wymaga pracy nie krêpowanej.
Wszak¿e demokracja polega na tym, ¿eby ka¿dy, kto chce robiæ, móg³ siê
dorobiæ w którejkolwiek z trzech kategorii walki o byt (materialnej,
umys³owej i moralnej). Nie usuwa to szczebli, których ¿adna si³a ludzka
nigdy nie usunie. Im wy¿szy rozwój cywilizacyjny, tym wiêksze trafiaj¹ siê
nierównoci umys³owe; im za ni¿szy, tym bardziej wszyscy sa mniej wiêcej
jednakowo nieowieceni. Im wy¿ej, tym widoczniejsza ró¿nica szczytów!
Praca w spo³eczeñstwie zdrowym musi byæ na wyrost; chodzi bowiem
o to, ¿eby ka¿demu pracowitemu i rz¹dnemu zapewniæ nie tylko mini-
mum potrzebne do egzystencji, lecz nadmiar ¿ywnoci, odzie¿y i mie-
szkania; wszystkiego koniecznie wiêcej, ni¿ wymaga niezbêdna potrzeba.
Dopiero ten nadmiar czyni ¿ycie godnym cz³owieka cywilizowanego. Czy
mo¿na zbli¿yæ siê do tego celu, po¿eraj¹c siê wzajemnie?
W³asnoæ ziemska bywa czêsto tylko u¿ywalnoci¹. Tak pojmowali j¹
staro¿ytni dru¿ynnicy germañscy, osiedlaj¹c siê w Italii; na tym pojêciu
opiera³ siê feudalizm. Tak jest dotychczas w Abisynii, gdzie ziemia jest w
zasadzie w³asnoci¹ negusa. Koció³ popiera³ przez cale wieki rednie d¹-
¿enia wasali ni¿szych stopni, by osi¹gali w³asnoæ zupe³n¹. Etyka katolicka,
etyka cywilizacji ³aciñskiej, przechyla³a siê coraz bardziej w kierunku
rozpowszechniania w³asnoci indywidualnej poci¹gaj¹c prawo za sob¹.
Etyka naszej cywilizacji jest tedy religijna, lecz nie jest sakralna, jak
bramiñska lub ¿ydowska. Zrazu wszelkie prawo by³o sakralnym. Dopiero
Hellada poczê³a wytwarzaæ prawo wieckie, nie odwo³uj¹ce siê do bogów,
a dopiero Rzymianie utworzyli pierwszy system prawa niesakralnego
(jurysprudencjê). Koció³ katolicki tê metodê przyj¹³, przyj¹³ i uzna³,
¿¹daj¹c tylko stosowania siê do etyki.
Obok naturalnych i religijnych istniej¹ etyki sztuczne, wprowadzaj¹ce
inne pogl¹dy na stosunek pomiêdzy etyk¹ a prawem. Zazwyczaj wymylaj¹
jak¹ etykê usilnie, ¿eby nie by³a religijna. Eksperyment etyki areligijnej
by³ robiony raz na wielk¹ skalê, na rozmiar olbrzymi, mianowicie w bud-
dyzmie. Skoñczy³o siê na tym, ¿e i u lamów nawet wprowadzi³o siê etykê
ograniczon¹ do pewnych spraw ¿ycia, stosownie do szczebla w hierarchii
lamaickiej, a do samej¿e etyki, maj¹cej byæ areligijn¹, doczepi³y siê poli-
teizmy o bardzo niskim poziomie. Etyka pozosta³a u buddystów wszêdzie
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
35
w³asnoci¹ tylko nielicznych wybranych, lecz nigdzie nie oddzia³a³a na
masy. Pog³êbi³a siê tylko ró¿nica miêdzy garstk¹ elity a ogó³em. Tym mniej
tedy nie powiód³ siê ten pomys³ nowoczesnym eksperymentatorom.
Najstarsze próby nale¿¹ oczywicie do Chin. W Chinach ustrój rodowy
nadwyrê¿a siê, lecz jeszcze trwa; ale myliciele chiñscy próbowali nieraz
wyrugowaæ etykê naturaln¹ rodow¹, obmylaj¹c na jej miejsce etyki w³a-
snego indywidualnego pomys³u, sztuczne, ksi¹¿kowe.
Oprócz jednej (Lao Tsego), ¿adna z tych prób nie opiera³a siê o
religiê. U¿ywaj¹c naszego nowoczesnego wyra¿enia, by³y to etyki auto-
nomiczne. Kiedy je spisano po raz pierwszy ok. roku 1135 przed Chr.,
nie mieci³o siê tam prawo w³asnoci, prawa dobrego smaku i dobrych
obyczajów; o religii ani s³ychaæ. Potem na prze³omie wieków VIII i VII
przed Chrystusem orzek³ filozof Kuan-ce (Kon-fu-tse), jako lud jest moral-
ny, gdy ma pe³ne stodo³y i spichrze. Konfucjusz nie tworzy³ ¿adnej religii!
Sami Chiñczycy wyjaniaj¹ nam jego system jako religiê wiernopod-
dañczoci. Wspó³czesny nam filozof chiñski, Ku-hung-ming, wyjania,
¿e wielkoæ konfucjanizmu polega w³anie na tym, ¿e nie bêd¹c religi¹,
mo¿e j¹ zast¹piæ i pozwala cz³owiekowi ¿yæ bez religii. Potem Yang-Czu
g³osi³, ¿e cnotliwym jest to, co zgodne jest ze sk³onnociami cz³owieka i
co mu wychodzi na zdrowie. W póniejszym ju¿ okresie, w I po³owie IX
w. po Chr., spisa³ Li-Ao Ksiêgê o powrocie do natury. Nie znalaz³ zwo-
lenników ani monoteizm Maotsego, ani Mehi g³osz¹cy, ze nale¿y kochaæ
wszystkich ludzi jednakowo. Namno¿y³o siê natomiast etyk sztucznych;
jest ich pe³no po ksi¹¿kach, a ka¿da ma lub mia³a przez pewien czas
nieco zwolenników; lecz powszechna etyka chiñska pozosta³a do ostatnich
czasów rodow¹.
Z ¿adnym zmys³em religijnym nie maj¹ nic wspólnego dwie g³ówne
japoñskie etyki ksi¹¿kowe: giri i nowsze bushido. W zebranym d³u¿szym
rejestrze kazuistyki giri znajdujemy kwestie przyprawiaj¹ce nas o wstrz¹s.
Np., dlaczego córka musi czeæ sw¹ sprzedaæ, aby dostarczyæ ojcu pie-
niêdzy na rozpustê. Bushido uczy honoru, mêstwa i wytrwa³oci, ale te¿
natrafia siê tam na przyk³ady spartañskiego systemu trenowania ner-
wów dzieciom, co nape³nia nowoczesnego pedagoga zgroz¹ i w¹tpli-
woci¹ jak nas informuje drugi uczony japoñski.
Drugim wielkim zbiornikiem etyki autonomicznej s¹ Indie. W wiê-
tych ksiêgach Manu opisano j¹ dok³adnie, ale tam przewidziane s¹ tortury,
a nawet kara mierci za zaniedbanie rytualnoci, gdy tymczasem po kra-
Etyka i prawo
36
dzie¿ach i zabójstwach nastêpuj¹ tylko lekkie pokuty. A wybryki ¿ycia
p³ciowego domagaj¹ siê kary o tyle tylko, o ile by³yby niebezpieczne dla
czystoci rasy i ot jest jedyny ciê¿ki grzech Hindusa. Zabójstwo stanowi
za grzech ciê¿ki natomiast, gdy chodzi o bramina lub krowê, a z reszt¹
jest grzechem powszednim; zabijanie za córek nie jest w ogóle ¿adnym
grzechem. W Weddach i w ksiêgach Manu etyki nie ma, tylko przepisy
rytua³u.
W Europie inicjatorem etyk sztucznych by³ Baruch Spinoza (1677),
¯yd, który zerwa³ z cywilizacj¹ ¿ydowsk¹, a do ³aciñskiej nie przysta³. W
etyce sta³ siê przodownikiem determinizmu. Inna drogê pozareligijn¹
obmyli³ Hume w r. 1751; twierdzi³, ¿e instynkt moralny jest cz³owiekowi
wrodzony i dzia³a sam przez siê.
Szerzy³a siê droga do autonomii etycznej, wybrukowali j¹ encyklo-
pedyci. Nastêpnie Guyau g³osi³ moralnoæ sans obligation ni sanc-
tion; Krause propagowa³ Menschheitsbund, by uzupe³niæ nie wystar-
czaj¹ce religijne zwi¹zki ludzi.
A w r. 1846 wyst¹pi³ Max Stirner z twierdzeniem, ze wolno ka¿demu
wszystko co potrafi w miarê zdolnoci i si³y. Silniej wyrazi³ siê Edward
Hartmann, który w latach 18691872 obwieszcza³, ¿e w sprawach moral-
noci jest siê samemu sobie instancj¹ najwy¿sz¹ i bez apelacji. Od
r. 1881, jako moralnoæ religijna jest dowolna, powierzchowna i
wprost niemoralna.
Obok tego popularyzowa³y siê dwie szko³y: pozytywna i tzw. ruch
etyczny. Ten zacz¹³ siê w r. 1867 w Stanach Zjednoczonych, zorgani-
zowany przez ¯yda F. Adlera, zaszczepiony w r. 1892 w Berlinie i prze-
szczepiony stamt¹d do Polski.
Wojowano z wszelk¹ religi¹ pozytywn¹, a¿ stanê³o na tym, ¿e w dzie-
dzinie moralnoci ka¿dy stanowi wed³ug w³asnego sumienia. Co g³owa to
etyka! Russel nie zawaha³ siê wyst¹piæ z zasad¹, ¿e postêpowaniem naszym
winny kierowaæ impulsy.
Rozradza³o siê tymczasem plemiê Maxa Stirnera i prawnukowie jego
¿yj¹ miêdzy nami, ale doprawdy s¹ ju¿ wielce trywialni.
Wszystko co z³o¿y³o siê w rezultacie na etykê jednostkow¹, tj., ¿e
ka¿da jednostka mo¿e uk³adaæ sobie swoj¹ w³asn¹ etykê i postêpowaæ
stosownie do swojego etycznego widzimisiê. Harmider etyk jest stanem
nader dogodnym dla ludzi pozbawionych etyki. Amoralnoæ ³atwo pokryæ
domyln¹ jak¹ zagadkow¹ etyk¹ jednostkow¹.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
37
Moralnoæ sta³a siê w etykach autonomicznych spraw¹ prywatn¹,
zupe³nie nieuchwytn¹ w wirze ¿ycia zbiorowego.
Harmiderowi etyk przeciwstawia siê d³ugo filozofia tzw., prawa natury.
Odwo³ywano siê do pewnych ogólnych zasad etyki i prawa, maj¹cych
tkwiæ w samej naturze ludzkiej, tj. w powszechnych pojêciach rozumu
ludzkiego i w powszechnym poczuciu s³usznoci. Wytworzy³ siê osobny
dzia³ filozofii, posiadaj¹cy zaszczytne miejsce w historii metod naukowych.
Zwolennicy prawa natury doprowadzili atoli do przesady filozofiê prawa,
opieraj¹c w koñcu ca³¹ naukê prawa wy³¹cznie na filozofowaniu, czym
wywo³ali reakcjê szko³y tzw. historycznej, znów przesadnie wykluczaj¹c
filozofie z jurysprudencji. U nas zakwitnê³o prawo natury ze znacznym
opónieniem, bo a¿ za Stanis³awa Augusta, a g³ównym jego przedstawi-
cielem by³ profesor wileñski, ks. Hieronim Stroynowski, autor Nauki
prawa przyrodzonego (1785). £udzili siê, jakoby opierali siê na materiale
powszechno-ludzkim, na samej istocie cz³owieczeñstwa; podstaw do filo-
zofowania dostarcza³y im katolicyzm i cywilizacja ³aciñska, a doktryna
ich uleg³a zaniedbaniu i niemal zapomnieniu mo¿e dlatego, ¿e sobie nie
zdawali sprawy z faktycznego ograniczenia zasiêgu swego materia³u na-
ukowego, mniemaj¹c go powszechno-ludzkim co nastêpnie ³atwo by³o
zakwestionowaæ. B¹d co b¹d nie powinno siê ich lekcewa¿yæ, gdy¿
zwolennicy prawa przyrodzonego politycznego byli d³ugo jedynymi sym-
patykami nauki prawa. Poszukiwali zasady ogólnej dla etyki i prawa, a
dopiero gdy obalono ich dzie³o, rozpoczê³o siê na dobre rozproszkowanie
indywidualne ca³ego zakresu filozofii moralnej. Odrywanie prawa od etyki
i d¹¿enie do etyki jednostkowej.
Min¹³ ca³y wiek odk¹d zasypano niepamiêci¹ prawo przyrodzone.
Tli tam atoli pod popio³ami iskra prawdy. Ograniczmy siê wiadomie i
celowo, ¿e przyrodzonym bêdzie nam to, co jest religijnie katolickie, a
cywilizacyjnie ³aciñskie, a wznowienie poprawionego postêpem nauki
prawa natury by³oby mo¿e na czasie? Bardzo to jest pomylnym obja-
wem, ¿e wród uczonych katolickich coraz czêciej spotyka siê chêæ do
wznowienia prawa natury. Mog³oby s³u¿yæ za pomost miêdzy etyk¹ a
prawem.
Historycznie prawo owo by³o wznowieniem redniowiecznego prawa
wieczystego (lex perennis), przynajmniej do pewnego stopnia. Mo¿e
nawi¹¿emy do owej doktryny, modernizuj¹c j¹ odpowiednio. B¹d co
b¹d prawo natury wszczepi³o w jurysprudencjê na nowo idea³ s³usznoci.
Etyka i prawo
38
Stosunek etyki do prawa musi byæ uwzglêdniony w ka¿dej filozofii
prawa, jako zasadnicza czeæ przedmiotu, a stosunek ten nie jest ogólno-
ludzki, lecz tylko cywilizacyjny i musi byæ badany w ka¿dej cywilizacji
osobno.
Trzeba by atoli umniejszyæ niema³o wywody dedukcyjne, a przyspo-
rzyæ natomiast du¿o indukcji.
Albowiem w materiach prawa cieraj¹ siê niemal od pocz¹tku dwie
metody: aprioryczna i aposterioryczna. Mo¿na by siê wyraziæ, ¿e s¹ to
dwie metody wytwarzania prawa. Aposterioryczna wysuwa prawo z do-
wiadczenia dostosowuj¹c je do pojêæ etycznych. Aprioryczna metoda
udziela siê sankcji prawnej stosunkom wyimaginowanym, wymylonym,
a wiêc nie istniej¹cym, lecz pomys³om do urz¹dzenia stosunków. Instytucje
s¹ tedy tak samo aposterioryczne lub aprioryczne. Najstarszym prawem
apriorycznym zdaje siê byæ Moj¿eszowe prawo agrarne, u³o¿one na pustyni
i nadane koczownikom maj¹cym dopiero zdobyæ sobie role i winnice
Chanaanu.
Aprioryzm prawniczy jest p³odem metody medytacyjnej, w której
mylenie ogranicza siê do obmylania w³asnych wymys³ów, bêd¹cych
zmyleniem. Aposterioryzm jest trudniejszy, gdy¿ polega na metodzie
indukcyjnej i wymaga studiów.
Obie metody znane by³y ju¿ w Helladzie. Aposterioryzm ma funda-
menty w Arystotelesie, aprioryzm w wietnej literaturze od Phaleasa do
Platona. Ju¿ wówczas apriorycy odznaczali siê lep¹ wiar¹ w cudown¹
moc ustawodawstwa. Za typ mo¿e s³u¿yæ Periander w Koryncie. Zakaza³
kupna niewolników, ¿eby wszyscy obywatele musieli pracowaæ i ¿eby nie
by³o bezrobotnych. Ustanowi³ te¿ urz¹d do kontroli, ¿eby nikt nie wydawa³
wiêcej, ni¿ by mia³ dochodów. Wieniakom zakaza³ przenosiæ siê do
miasta, ¿eby siê z nich nie tworzy³ proletariat miejski, itp.
Aprioryzm prawny nie obejdzie siê bez stosowania przemocy. Dlatego
jest niebezpiecznym i antyspo³ecznym, gdy¿ z koniecznoci ucieka siê do
gwa³tów. Chc¹c przeprowadziæ prawo aprioryczne, trzeba wpierw wpro-
wadziæ na pewien czas stan ex lex. Prawo aprioryczne wymaga czêsto
bezprawia, gdy tymczasem aposterioryczne wylania siê z potrzeb ludnoci.
Prawo trafne powstaje historycznie, a wiec aposteriorycznie; nie mo¿e
byæ medytacyjne.
Tylko prawo aposterioryczne o¿ywia ¿ycie; aprioryzm burzy je pod
pozorem stawiania nowego. Aprioryzm prawniczy okrela bowiem nie
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
39
stosunki rzeczywiste, ju¿ istniej¹ce, lecz wyimaginowane, a wiêc nie sto-
sunki, lecz pomys³y, wed³ug których pragnê³oby siê stosunki urz¹dziæ
sztucznie, choæby terrorem. Instytucje poczête z aprioryzmu wymagaj¹
nieustannego sztucznego oparcia, podpierania i wspomagania z zewn¹trz,
a przynosz¹ zazwyczaj skutki przeciwne zamiarom i oczekiwaniom. Co
innego teoria wywodz¹ca siê z obserwacji, a co innego doktryna, stano-
wi¹ca tylko wyimaginowany wynik logiki dedukcyjnej, gdy za³o¿enie nie
ulêg³o nawet sprawdzeniu.
Wobec tego có¿ myleæ o modnym dzi planowaniu. Wszak¿e¿
istniej¹ osobne umylne rz¹dowe centralne biura planowania; ile¿ jest
niecentralnych?
Wiadomo, ¿e metoda ta pochodzi z bolszewickiej Rosji, z pañstwo-
woci najbardziej apriorycznej. Tam zmierza siê z ca³¹ wiadomoci¹ do
tego, ¿eby w urz¹dzeniach ¿ycia zbiorowego wytêpiæ wszelki nawet lad
jakiegokolwiek aposterioryzmu.
Przenosi siê to do Polski, nie pytaj¹c Polaków o zgodê. T¹ specyficznie
rosyjsk¹ metod¹ planowania tak jestemy oszo³omieni, i¿ przestano w
ogóle zdawaæ sobie sprawê z tego, ¿e planowanie mog³oby byæ równie¿
aposterioryczne. Przepojeni obrzydzeniem do planowania opacznego za-
pominamy, ¿e nie nale¿y niczego w ogóle robiæ bez planu; chodzi tylko o
to, jak¹ metod¹ dochodzi siê do opracowania planu.
W cywilizacji ³aciñskiej planowanie musi byæ oparte na historycyzmie,
na danych, z których korzysta aposteriorycznie.
Mo¿na by ca³y ten problem uj¹æ w jedno pytanie: czy struktura spo-
³eczna ma siê wywodziæ z pojêæ prawniczych, czy te¿ odwrotnie?
Historyzm nie polega bynajmniej na tym, ¿eby utkn¹æ moralnie na
pewnym punkcie przesz³oci i zapaæ siê w ni¹ bez wyjcia. Historyzm
poucza jak z przesz³oci wykuæ przysz³oæ, jak doskonaliæ dziedzictwo
po przodkach. W historyzmie mieci siê zawsze myl o przesz³oci, a
zaczynamy od tradycji dlatego, bo nie wierzymy w wartoæ budowli, która
nie by³a oparta na fundamencie przesz³oci.
Posiadamy proste kryterium do oceny, czy trafna jest myl przekazana
przez przesz³oæ: przyjrzeæ siê czy siê doskonali³a i dotar³a do nas udo-
skonalona. Studiowaæ to mo¿na najogólniej na dziejach generaliów etyki.
Np., dziêki przyjêciu etyki katolickiej obarcza siê w cywilizacji ³aciñskiej
wszystko obowi¹zkami, czy to sztuki piêkne, czy tez w³asnoæ. W ró¿nych
czasach i okolicznociach mog¹ zachodziæ obowi¹zki rozmaite, bo na
Etyka i prawo
40
tym historia wybija swe piêtno; dawne mog¹ stawaæ siê niepotrzebnymi,
a natomiast wy³aniaæ siê nowe. Wszelki za niespe³niony obowi¹zek jest
d³ugiem. Jakim¿e zacofañcem by³by ten, kto by s¹dzi³, ¿e nale¿y siê uisz-
czaæ tylko z pieniê¿nych d³ugów, by³by zacofañcem pod wzglêdem etycz-
nym; wzglêdem za prawa by³by obowi¹zanym o tyle, o ile prawo nad¹¿y³o
w danej sprawie przej¹æ etykê. Nale¿y to do rozwoju historycznego. W
rozmaitych czasach rozmaity mo¿e zachodziæ stosunek pomiêdzy etyk¹ a
prawem.
Obowi¹zek ³¹czy siê jak najcilej z odpowiedzialnoci¹. Doskonale-
nie jej polega na jej ci¹g³ym rozszerzaniu. Ograniczona w ustroju rodo-
wym, ogarnia z biegiem wieków tyle spraw i kombinacji ¿yciowych, i¿
wreszcie dochodzimy do przekonania, ze kresów jej nie ma nigdzie. Kraj
naprawdê cywilizowany poznaje siê po tym, ze nie ma w nim sprawy,
przypad³oci, rzeczy, w ogóle nie ma niczego takiego, za co nie by³by
kto odpowiedzialny. W ¿yciu zbiorowym musi odpowiedzialnoæ byæ
spotêgowana w miarê przechodzenia na wy¿sze szczeble rozwoju, bo
inaczej zrzeszenie stacza³oby siê do upadku. Iluzorycznoæ odpowiedzial-
noci (np., biurokracji) równa siê bezkarnoci z³a.
Odpowiedzialnoæ etyczna przyczynia siê do wzrostu organizmów w
¿yciu zbiorowym od rodziny poczynaj¹c a¿ do wielkich zrzeszeñ: spo³e-
czeñstwa, pañstwa, narodu. Organizacja to ustrój odpowiedzialnoci.
Je¿eli w jakim zrzeszeniu trafiaj¹ siê rzeczy, za które nikt nie jest odpo-
wiedzialny, organizacja bêdzie w tym zrzeszeniu szwankowaæ. Tam za,
gdzie odpowiedzialnoæ nie jest frazesem, a dotyczy wszystkiego, tam orga-
nizacja dokona siê niemal automatycznie, jako wynik pewnych stosunków
moralnych. Odpowiedzialnoæ wywo³uje szereg b³ogich skutków; z niej i
dziêki niej zrodz¹ siê porz¹dek, ³ad, celowoæ, rozk³ad trafnych si³ i po-
dzia³ pracy; s³owem wszelkie zalety organizmu. Nie zabraknie ochotników,
chc¹cych siê organizowaæ przy takim organizmie.
Na tych przyk³adach znaæ, jak etyka nie traci nigdy roli kierowniczej;
w miarê jej upadku cofa siê ¿ycie zbiorowe i szczeble ni¿sze. Postêp polega
tedy na tym, ¿eby coraz wiêcej obowi¹zków i coraz surowsza i wszech-
stronniejsza odpowiedzialnoæ stawa³y siê czêci¹ prawa, i ¿eby by³y umac-
niane w razie potrzeby surowymi sankcjami prawnymi.
A zatem w miarê rozwoju spo³ecznego wzmaga siê prawo i przybywa
sankcji prawnych. Te s¹ dwojakie: uprawnione i nieuprawnione etycznie.
Je¿eli przepis prawa pochodzi ze skodyfikowania postulatu etycznego,
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
41
natenczas sankcje mieszcz¹ siê równie¿ w dziedzinie moralnoci; nie-
moralnymi staj¹ siê, gdy przepis powsta³ poza prawem wy³onionym i poza
etyk¹. Natrafilimy znowu na tê koniecznoæ, ¿eby rozró¿niaæ mala in se
a mala quia prohibita.
Przymus prawny musi miêæ jedno ograniczenie, mianowicie czasu.
Prawo nie mo¿e dzia³aæ wstecz.
Nie jest krêpowana czasem etyka. Co szpetnego siê sta³o, nie prze-
stanie nigdy byæ szpetnym. Pope³nianie czynu ujemnego mo¿e byæ wyba-
czone, lecz sam ów czyn nie staje siê przez to dodatnim. Sankcja etyki,
jak¹ jest sumienie, dzia³a wstecz: wyrzuty sumienia i wstyd moralny przed
samym sob¹ nie dadz¹ siê zatrzeæ ¿adnymi rodkami psychologicznymi;
by³o to zawsze i pozostanie zawsze przywilejem religii.
Etyka nie zna ograniczeñ czasu ni w przesz³oci, ani na przysz³oæ.
Etyka sama nie zna przedawnienia. Musi je natomiast znaæ prawo. Sankcje
etyczne tycz¹ albo nie wype³nienia nakazu, lub tez przekroczenia zakazu
prawa. Nie mog¹ tyczyæ siê niczego takiego, co nie by³oby ani nakazem,
ani zakazem, a zatem mog¹ obowi¹zywaæ dopiero od chwili wydania na-
kazu lub zakazu. Prawo nie mo¿e obowi¹zywaæ wstecz, bo to siê sprzeciwia
i logice prawa i moralnoci. Wydawane za pi³sudczyzny ustawy dzia³aj¹ce
wstecz stanowi¹ hañbê jurysprudencji polskiej, jako pozbawione nie tylko
moralnoci, ale te¿ rozumu prawniczego.
Przedawnienie prawa nastêpuje jednak tak¿e w normalnym biegu
prawa przy niektórych sprawach i okolicznociach, je¿eli minie pewien
czas. Sankcje prawne tycz¹ nie tylko zbrodniarza i zbrodni, ale dotykaj¹
czêsto interesów osób trzecich.
Stosowane zbyt póno mog³oby wprowadziæ chaos prawny i wyrz¹-
dzaæ szkody osobom niewinnym, nie pozostaj¹cym w ¿adnym zwi¹zku z
dan¹ spraw¹ przestarza³¹. Oczywicie nie wszystko mo¿e korzystaæ z prze-
dawnienia i powo³ywaæ siê na nie, zdarza siê ono czêciej w sprawach
cywilnych, rzadziej karnych. Przedawnienie staje siê nieraz potrzebnym
ze wzglêdów etycznych.
Prawo jest na dobrej drodze, ilekroæ stara siê dogoniæ etykê i zrównaæ
siê z ni¹. Mo¿liwoci te s¹ jednak¿e ograniczone i natrafiaj¹ na szkopu³,
nie daj¹cy siê przezwyciê¿yæ. Nigdy prawo nie okreli wszystkich obo-
wi¹zków etycznych i zawsze bêd¹ takie obowi¹zki, których nigdy nie popr¹
¿adne sankcje prawne.
Nie wszystkie jednak postulaty etyczne dadz¹ siê zamieniaæ w normy
Etyka i prawo
42
prawne. Np., nie mo¿e byæ nigdy przepisem prawnym katolika rada
ewangeliczna, by za z³e odp³acaæ dobrym. Nie sposób skodyfikowaæ np.
zasady, ¿eby nie realizowaæ roszczeñ, choæby najbardziej zgodnych z pra-
wem, je¿eli nie s¹ zgodne ze s³usznoci¹ moraln¹. Oczywista rzecz, ¿e
kto, wywodz¹cy sw¹ uczciwoæ z kodeksu, nie jest uczciwym cz³owie-
kiem, ani te¿ taki, który czeka na spe³nienie czego dobrego, a¿ kodeks
wyst¹pi z tym wymaganiem. W najlepszym razie musimy go obarczyæ za-
rzutem, ze nie posiada nale¿ytego wykszta³cenia etycznego.
Lecz nie da siê prawem karaæ wszystkiego, co nie jest cnot¹. Cz³owiek
okrelaj¹cy siê formu³¹: jestem w zgodzie z prawem, a wiêc jestem w
porz¹dku jest na pewno niebezpiecznym drabem.
Pewne luki pomiêdzy etyk¹ a prawem zawsze bêd¹ istnieæ. Ka¿de
pokolenie niechaj z etyki co zamienia w prawo lecz s¹ pojêcia opie-
raj¹ce siê wprost temu prawid³u. Np. próba skodyfikowania rady, ¿eby
za z³e odp³acaæ dobrym, z pewnoci¹ nie wysz³aby na po¿ytek Dobra,
by³aby nawet prawdopodobnie dla Dobra niebezpieczna. Nic ³atwiejszego
jak wpaæ na manowce w tych subtelnych sprawach. Dla przyk³adu przy-
toczê pewnik jaki nasuwa siê przy studium quincunxa, mianowicie ze
wzglêdu na brak proporcji miêdzy dobrobytem a owiat¹. Pewnik ten
brzmi: nikt nie powinien mieæ wiêcej pieniêdzy ni¿ rozumu. Gdyby¿ to
spe³niaæ, zniknê³aby wiêksza czêæ bol¹czek spo³ecznych i politycznych!
Ale jak to skodyfikowaæ?
Z drugiej strony etyka czasem nie dopuszcza, ¿eby skorzystaæ ze swe-
go prawa. Porz¹dny cz³owiek bowiem zrobi to natenczas tylko, gdy prawo
przyznawane mu przez ustawê, zgodne jest ze s³usznoci¹. Ten za sto-
sunek zawis³ mocno od okolicznoci i nikt tego nie zdo³a skodyfikowaæ.
Faktem pozostanie, ze nie zawsze to uczciwie, ¿eby korzystaæ ze swoich
praw. Blumizm czyha na to, ¿eby przepisy wadliwe, owe nie przynosz¹ce
jurysprudencji zaszczytu wzglêdy formalno-prawne wyegzekwowaæ
wiadomie na sw¹ korzyæ, chocia¿ z widoczn¹ krzywd¹ z drugiej strony.
Nikczemnoæ, pozostaj¹ca w zgodzie z paragrafiarstwem, nie prze-
staje byæ nikczemnoci¹. Je¿eli pozwolimy siê szerzyæ tej przewrotnoci,
która bardzo siê wzmog³a w ostatnim czasie, có¿ nas czeka? Spo³eczeñ-
stwo, w którym blumizm wzi¹³by górê, zginê³oby marnie i to w ohydzie.
Mog³oby siê zdarzyæ, ¿e które przysz³e pokolenie gdy siê odrodzi i
spopularyzuje na nowo godnoæ ludzk¹ bêdzie wspominaæ z uczuciem
ulgi; co za szczêcie, ¿e wyginêli ci nikczemnicy! Taka jest blumizmu
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
43
meta. Kwestia to sumienia, tj. autokrytyki moralnej; innymi s³owy: kwestia
wykszta³cenia etycznego.
Po³¹czenie wyra¿eñ: etyka a wykszta³cenie zadziwi mo¿e Czy-
telnika. Co innego: wykszta³cenie prawnicze to rozumie ka¿dy; ale
czy s³yszano o etycznym?
W ca³ej Europie (niestety!) przyjê³o siê mniemanie, ze mo¿na byæ
wykszta³conym i najspecjalniej i najogólniej, a z nader s³abym wykszta³-
ceniem etycznym. Je¿eli jednak d¹¿y siê do osi¹gniêcia coraz wy¿szych
szczebli moralnoci, szczeblowatoæ ta zawis³a jest od wykszta³cenia etycz-
nego. Kszta³cenie istnieje we wszystkich rodzajach pracy fizycznej czy
umys³owej; czy¿ dziedzina moralna mia³aby byæ wyjêta spod tej mo¿noci?
Jak np. mo¿na patrzeæ na wszystko (mimo woli) pod k¹tem estetyki,
podobnie¿ mo¿na wyrobiæ w sobie ostrowidztwo etyczne a postêp
moralnoci wymaga, by ono siê rozpowszechnia³o. Mo¿na studiowaæ
etykê, jak prawo lub matematykê czy cokolwiek.
Wykszta³cenie etyczne polega na dostrzeganiu zwi¹zków etycznych
poród spraw; oczywicie tak¿e w ¿yciu publicznym. Cywilizacja ³aciñska
wymaga tego bezwarunkowo, ale te¿ tylko ta jedna cywilizacja poddaje
¿ycie publiczne wszystkim przepisom ¿ycia prawnego. Stanowi to nie-
zmienne rozszerzenie pola etycznego, które staje siê bezgranicznym. O
ile¿ trudniej czyniæ zadoæ takim rozszerzonym wymaganiom! O ile¿ ³atwiej
o zadowolenie moralne w innych cywilizacjach.
Oczywicie trzeba uprawiaæ etykê przede wszystkim w powszednim
dniu roboczym, we w³asnym zawodzie. Niestety dopiero nieliczne zawody
okreli³y jasno i cile swe etyki specjalne. Nie da siê za z³ataæ wspólna
etyka zawodowa, je¿eli siê j¹ chce czerpaæ z rozmaitych cywilizacji. Do-
tychczas zawód lekarski przoduje wy¿szym rozwojem, wiêkszym wykoñ-
czeniem swej etyki. Na ogó³ za odczuwa siê pewien zastój.
Stanowi to wielkie niebezpieczeñstwo publiczne, gdy¿ zanika przez
to g³ówny trakt wykszta³cenia etycznego. Ogólny postêp (lub upadek)
moralnoci pozostaje w stosunku prostym do stanu etyk zawodowych w
danym spo³eczeñstwie.
Przyjêta przez cywilizacjê ³aciñsk¹ etyka katolicka ma to do siebie,
¿e w miarê rozwoju cywilizacyjnego powiêksza siê w niej iloæ obo-
wi¹zków. Póki cywilizacja nasza bêdzie siê rozwijaæ, bêdzie te¿ wymagaæ
od swych uczestników coraz wiêkszego wysi³ku moralnego. Tote¿ wy-
kszta³cenie etyczne wprost nie ma granic w cywilizacji ³aciñskiej. Czy¿
Etyka i prawo
44
chrzecijanin w cywilizacji ³aciñskiej bêdzie kiedykolwiek zadowolony
ze wspó³czesnego stanu moralnoci? Nigdy, bo zawsze bêdzie mu przy-
wieca³ idea³ moralnoci jeszcze wy¿szej.
W miarê postêpu wykszta³cenia etycznego odkrywa siê coraz nowe
widoki i szczeble doskonalenia siê. Wymagania rosn¹, a trudnoci wzra-
staj¹ jeszcze bardziej. Coraz trudniej nad¹¿yæ w etyce, ¿eby rozwój jej nie
by³ s³abszy od rozwoju innych kategorii quincunxa. Tote¿ inteligencja
winna byæ i teleskopem i mikroskopem etyki, ¿eby od jej zasiêgu nie
uroniæ niczego, ni w oddali, ni w pobli¿u, bez wzglêdu na skalê spraw
wielkich czy drobnych bo dla etyki wszystko jest jednakowo wa¿nym.
Prawo i etyka zwi¹zane s¹ ze sob¹ tak cile, i¿ do rozwoju prawa
niezbêdnym jest rozwój etyki, jako nauki o moralnoci. Nie oddzia³ywa
atoli prawo na etykê (chyba ujemnie dla blumistów); choæby najwiêkszy
rozwój nauki i prawa nie bêdzie miêæ wp³ywu na naukê etyki. W tym
szczególnym prawie przejawia siê starszeñstwo etyki w przodownicze jej
stanowisko.
Rozwój naukowy etyki na wiêksz¹ skalê, wydoskonalenie jej metod,
zdobycie dla niej nowych widnokrêgów, stanowi³oby zarazem epokê w
rozwoju nauki prawa. Niestety, etyka, jako nauka, nie dotrzyma³a kroku
innym naukom. Czy¿ mamy ju¿ na d³u¿szy czas dosyæ podrêczników etyki?
Czy¿ moralistów nie razi ca³kowity niemal brak studiów monograficznych
w tej dziedzinie?
Nauce prawa dolega wrêcz przeciwne niedomaganie: rojowisko
szczegó³ów, pozbawione coraz bardziej myli ogólnej. Zupe³nie b³êdnie
sta³a siê jurysprudencja nauk¹ analityczn¹, gdy tymczasem jest ona z ca³¹
stanowczoci¹ nauk¹ syntetyczn¹. Badania analityczne mog¹ byæ tylko
rodkiem do celu, lecz przenigdy celem nauki. Ka¿dy casus prawniczy
nale¿y rozwa¿aæ przede wszystkim systematycznie. Eskluzywnoæ analityki
w prawie oddaje je na us³ugi bezprawia.
Ciê¿ka choroba nauki prawa stal siê przerost komentatorstwa. Istny
pêd chorobliwy sprawia, ¿e coraz rzadziej adepci prawa siêgaj¹ do tek-
stów, lecz brodz¹ w komentarzach. Studia swe zaczynaj¹ od komentarzy
i na komentarzach koñcz¹.
Powstaj¹ ju¿ nawet komentarze do komentarzy, komentarzyki i robót-
ki komentatorskie nie przynosz¹ce bynajmniej zaszczytu naukom praw-
niczym. Przypominaj¹ siê cechy nauki ¿ydowskiej z okresu hiszpañskiego:
napêczniawszy od komentatorstwa, stanê³a.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
45
W praktyce ¿ycia ostatnich dwóch pokoleñ kazuistyka nadaje coraz
bardziej ton prawu i prawnikom, a w tym stanie rzeczy formalistyka musi
wybijaæ siê na pierwsze miejsce. Bez przesady za mo¿na powiedzieæ, ¿e
przerost formalistyki wygania z prawa moralnoæ.
Patronem formalistyki Shylok, ten, który wpisa³ do umowy warunek
stanowi¹cy okrucieñstwo, najwidoczniejsze bezprawie, a jednak sam uwa-
¿a³, ¿e musi dopilnowaæ litery prawa. Pozwanego ocali³ wymylony
szczêliwie kruczek, powitany z zapa³em i z uczuciem ulgi. Gdyby nie
kruczek, by³oby siê wyrzyna³o funt ¿ywego miêsa w imiê sprawiedliwoci.
Metoda Shylokowska panuje dotychczas w s¹downictwie. St¹d po-
chodzi szczególne wród pospólstwa mniemanie, ze sêdziowie nie s¹ spra-
wiedliwi, jakoby z regu³y byli przekupieni, itp. Brak zaufania do s¹dow-
nictwa jest równie¿ powszechny poród inteligencji; z t¹ ró¿nic¹, ¿e nie
gani siê sêdziów, lecz instytucje.
Formalistyka stanowi wylêgarniê kruczków i wykrêtów; wytwarza siê
istne ¿onglerstwo formalnociami, raj dla wszelkiego blumizmu.
Nie obejdzie siê prawo bez formalnoci, lecz musz¹ one mieæ swe
granice, które wska¿e rozwa¿anie prawa ze stanowiska syntezy. Formal-
noæ prawna jest potrzebna do wartoci istoty aktu prawnego, lecz ta
sama formalnoæ nie posiada ¿adnego znaczenia, je¿eli jej nie towarzyszy
istota prawa, tj. s³usznoæ sprawy. Zw³aszcza nie mo¿e mieæ znaczenia
formalnoæ oparta na k³amstwie. Nadawanie waloru k³amstwu wiad-
czy³oby o z³ej woli, o blumizmie. Ani nawet najdok³adniejsza formalnoæ
i najskrupulatniejsza, nie mo¿e posiadaæ tej mocy, i¿by bezprawiu nadaæ
moc prawa. Etyka najwy¿sz¹ prawa komentatork¹!
Etyka i prawo s¹ w dziejach cywilizacji sprzê¿one cile, bo powinny
tworzyæ jedn¹ ca³oæ, zgodn¹ w motywach i w przejawach. Niezgodnoæ
stanowi zawsze klêskê publiczn¹. Nie ma poczucia to¿samoci zrzesze-
niowej bez jednoci etycznej; harmider etyk podwa¿a ciany budowli spo-
³ecznych i pañstwowych. Poczucie zrzeszeniowe wymaga równie¿ jedna-
kowych pojêæ o prawie; stanowi to zreszt¹ prost¹ konsekwencjê jednoci
etycznej. Mo¿e atoli zachodziæ wypadek, ¿e w pewnym zrzeszeniu obo-
wi¹zuj¹ ró¿ne prawa, a nie wszystkie godne z w³aciwymi temu zrzeszeniu
pojêciami o prawie, narzucone mu przemoc¹.
Nie ma ciê¿szego nieszczêcia, jak gdy wróg znosi prawo krajowe, a
narzuca obce; nie ma nic gorszego, jak nie móc rz¹dziæ siê prawem
w³asnym. Ale te¿ nie ma wiêkszej nikczemnoci i zbrodni, jak pozbawiaæ
Etyka i prawo
46
ludnoæ prawa rodzimego. Rzym staro¿ytny nie narzuca³ swego trójprawa;
w niczym nie narusza³ w prowincjach miejscowych urz¹dzeñ prawnych,
zwyczajów, wierzeñ religijnych i jêzykowych. Z regu³y samorz¹d pozo-
stawia³ wolnoæ prawu w³asnemu lokalnemu, z czego wyrobi³o siê uznanie
dla ius gentium.
Ubiegano siê jednak o rzymskie obywatelstwo, ¿eby spod prawa w³a-
snego przejæ pod prawo rzymskie, a¿eby zwolniæ siê od prawa rodowego,
a pozyskaæ prawo pe³nej w³asnoci indywidualnej, chodzi³o o nabycie
mienia osobistego i o jego bezpieczeñstwo, o prawo dziedziczenia i testa-
mentu. Ubiegano siê! Nigdy nikt nie by³ zmuszany, by przejæ pod prawo
rzymskie, gdy¿ Rzym uwa¿a³ jako nie nale¿y byæ prawodawca podbitych.
Prokonsulowie dopuszczali siê nadu¿yæ wielu i wielkich; lecz w prawa
podleg³ego ludu nie wtr¹cali siê.
Wspólne pojêcia prawne stanowi¹ drug¹ po wspólnym jêzyku
wiê spo³eczn¹. Trzeba atoli trzymaæ siê cile okrelenia: pojêcia
prawne lecz nie prawo, bo ono mo¿e byæ tym pojêciom wrogie.
Mo¿e nawet byæ uk³adane nieprzyjanie, jako rodek do rozsadzania spo-
³eczeñstwa. Je¿eli to s¹ formu³ki prawnicze zamiast sumienia, formu³ki
zdane na samowolê ka¿dorazowej w³adzy toæ to wyrany bizantynizm.
Dusi nas etatystyczna cywilizacja bizantyjska. Zwiêkszaj¹ siê te¿ wp³ywy
cywilizacji ¿ydowskiej, dla której prawo jest wszystkim, a sama religia
objawionym prawem. Jest to cywilizacja wy³¹cznie prawnicza. W cywili-
zacji ³aciñskiej jest to atoli niemo¿liwoci¹.
Uderza te¿ wzmagaj¹ca siê coraz bardziej sk³onnoæ do szybkiej
zmiany praw; mo¿na by to nazwaæ wycigami w burzeniu praw. Prawo-
dawstwo staje siê rodzajem radykalizmu, a radykalizm atrybutem prawo-
dawstwa; tak¿e radykalizm tempa. Pozostawmy¿ radykalizm raczej etyce!
Nie by³o za wiêkszego radyka³a w zakresie etyki, jak w. Tomasz z Akwinu;
lecz w zakresie ustawodawstwa trzyma³ siê zasady festina lente, ¿eby
ustaw nie zmieniaæ bez istotnej potrzeby, a w razie potrzeby nie robiæ
tego nagle.
Zagadnienie: stosunek etyki a prawa stanowi zawsze donios³¹ kwestiê
historyczn¹. Obecna walka Zachodu ze Wschodem zamienia siê te¿ coraz
wyraniej na wielkie starcie o ten problem.
7.VII.1946.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
IV. PRAWO PRYWATNE A PUBLICZNE
Powszechnie wiadomy jest monizm przyrodniczy i filozoficzny; istnieje
jednak jeszcze trzeci podobny dylemat, mianowicie monizm, wzglêdnie
dualizm prawniczy.
Wytwarza siê on ze stosunku prawa prywatnego do publicznego.
Hellenowie pierwsi odró¿nili te dwa rodzaje prawa, w przeciwieñstwie
do Egiptu i Persji, gdzie ³¹czono je wytwarzaj¹c monizm prawa prywat-
nego. Polega³ on na wyolbrzymieniu go w odniesieniu do w³adcy pañstwa,
wed³ug zasady, ¿e wszyscy i wszystko jest w³asnoci¹ monarchy (deifiko-
wanego z mocy emanatycznych pojêæ religijnych), a za tym poddany o
tyle tylko mo¿e co posiadaæ, o ile monarcha mu zezwoli, i póki zezwolenia
nie cofnie. Monizm ten przeszed³ nastêpnie do pañstw hellenistycznych,
podczas gdy Rzym trzyma³ siê dualizmu prawnego a¿ do póniejszego
cesarstwa. Uleg³ wtedy naporowi cywilizacji orientalnych (g³ównie syryj-
skich), przyj¹³ monizm, lecz wytworzy³ w³asn¹ jego odmianê. W³adza
cesarska odnosi³a siê do ludnoci bynajmniej nie jako do niewolników
cesarza, lecz w imiê prawa publicznego, w imiê pañstwa, któremu przy-
znawa³a praw coraz wiêcej, nie bacz¹c na uprawnienia prywatne. Rozkwit³
w Bizancjum, podczas gdy katolicyzm rzymski przej¹³ siê dualizmem
prawa, który sta³ siê cech¹ wytwarzanej przez Koció³ cywilizacji ³aciñskiej;
przyjê³y go narody wychowane przez Koció³.
Prawo prywatne jest oczywicie starsze od publicznego, gdy¿ normuje
stosunki pierwotnej prarodziny, rozrodzonej w ród. Prawo rodowe oparte
jest na tym, ¿e wszyscy i wszystko w rodzie stanowi¹ w³asnoæ g³owy rodu.
Stopniowo powstaje trójprawo, tj. familijne, maj¹tkowe i spadkowe.
48
Z biegiem czasu rody ³¹cz¹ siê w plemiona, z plemion powstaj¹ ludy.
Wytwarza siê nowy rodzaj zrzeszenia, mianowicie spo³ecznoæ mog¹ca
obj¹æ nawet kilka ludów na podstawie wspólnej im cywilizacji i szerzyæ
siê terytorialnie. Spo³ecznoæ jako tak istnieje tylko faktycznie, lecz nie
jest zorganizowana dla samej siebie, wyj¹wszy organizacjê religijn¹, która
stanowi jedyn¹ na zewn¹trz wiê spo³ecznoci. Jest to oznaka spo³ecznoci
wy¿ej rozwiniêtej, a rozwój ten nie zawsze siê zdarza. Znane s¹ wypadki,
¿e nawet plemiê od plemienia ró¿ni siê religijnie. Wspólnoæ za religii
u³atwia niew¹tpliwie dalszy rozwój, tj. dojrzewanie spo³ecznoci w spo³e-
czeñstwo, co jednak nie wszêdzie siê dokonuje. Nastêpuje przez to znacz-
niejsze ró¿niczkowanie zawodów, w ogóle sposobów walki o byt. Spo-
³ecznoci, które zdobêd¹ siê na lepsz¹ komunikacjê, rozwin¹ siê szybciej
w zró¿niczkowane spo³eczeñstwo. Nale¿y rozró¿niaæ starannie te dwa
stadia rozwoju wielce od siebie odleg³e. Spo³eczeñstwo jest to spo³ecznoæ
zró¿niczkowana w zawody i wytwarzaj¹ce siê z tego warstwy spo³eczne.
Najstarszym zró¿niczkowaniem jest warstwa zawodowych wojowni-
ków, lecz istotnego zró¿niczkowania i za³o¿enia spo³eczeñstwa dokonuje
ludnoæ oddana zajêciom pokojowym. Z postêpem pokoleñ powstaj¹
nowe zajêcia i rozszerza siê coraz bardziej pole do rozkwitu solidarnoci
spo³ecznej. Przy wiêkszym wyborze zawodów ³atwiej osi¹gn¹æ zadowo-
lenie z ¿ycia, a ludzie zadowoleni poczuwaj¹ siê bardziej do solidarnoci,
choæby dlatego, ¿e zale¿y im wiêcej na utrzymaniu danego stanu rzeczy.
Rozwój spo³eczeñstwa jest tym ³atwiejszy i bezpieczniejszy, im wiêcej w
nim warstw spo³ecznych.
Solidarnoæ ta wiê wielkich zrzeszeñ nie mo¿e siê wytworzyæ
w ustroju kastowym. Skoro nie wolno wybieraæ zawodu, przestaj¹ siê te
zawody interesowaæ sob¹ wzajemnie, nie powstaje tedy myl o wspólnoci
interesów, a skutkiem czego spo³eczeñstwo nie mo¿e siê wy¿ej rozwijaæ.
Bizancjum upad³o wprowadziwszy kastowoæ, a Hindusów upi³a stagna-
cja gorsza od chiñskiej. W³aciwie ka¿da kasta jest odrêbn¹ spo³ecznoci¹,
a zlepek spo³ecznoci, pozbawionych zwi¹zku z sob¹, nie zdo³a wytworzyæ
spo³eczeñstwa zwartego.
Dwa s¹ sposoby poznawania spo³eczeñstwa: patrzeæ na nie z góry,
lub z do³u. Z góry ogarnia siê ca³oæ, widzi siê zakres i granice, rozwój i
kierunek, patrzy siê na ¿ycia objawy. Z do³u podpatruje siê, z czego to
wszystko powstaje, z czego jest zrobione, gdzie i jak jedno ko³o zêbate
zahacza o drugie, którêdy i dok¹d pêdzi transmisja. Widok a przekrój
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
49
chwytane wzrokiem obrazu a badanie uk³adu jednako potrzebne.
Przy ci¹g³ym wy³¹cznym podpatrywaniu szczegó³ów machiny ¿ycia
zbiorowego mo¿na zaniedzieæ, zardzewieæ, stetryczeæ, staæ siê niezdol-
nym do odczuwania ca³okszta³tów. Metodzie analitycznej nale¿y powiêciæ
w ¿yciu du¿o miejsca, lecz nigdy ca³ego ¿ycia. Najgorliwszy analityk winien
przerzucaæ siê kiedy niekiedy do metody syntetycznej, bo inaczej w koñcu
sam nie bêdzie wiedzia³ gdzie jest i od czego jest, nie okreli sam sobie
trafnie w³asnego stanowiska w spo³eczeñstwie, przeznaczenia swego i
obowi¹zku, a¿ w koñcu zacznie gubiæ siê w chaosie nie sprawdzanych
do wspólnego mianownika szczegó³ów, straci orientacjê i zab³¹ka siê na
bezdro¿u, na manowcach ducha. Dobrze i zdrowo jest spojrzeæ czasem
na wik³aj¹ce siê interesy spo³eczeñstwa nie z do³u, nie z boku, lecz z
góry. Dywan wschodni ogl¹dany z bliska podczas roboty, wyda siê gma-
twanin¹ bez ³adu i sk³adu; dopiero z góry dojrzy siê wzór, zobaczy siê
myl rysunku. Czy¿ ¿ywe spo³eczeñstwo nie jest zawsze i ci¹gle takim
dywanem podczas roboty? A czym wiêcej robót, tym trudniej po³apaæ siê,
gdzie tu punkty zaczepienia, gdzie linie wysnute, gdzie zwroty i gdzie
kierunki i cele? Co tu zasadniczego, a co przygodnego?
Stosownie do rodzajów ustroju rodowego, wytwarza siê w nich orga-
nizm lub mechanizm a w³aciwoci te przechodz¹ nastêpnie na spo³ecz-
noæ. Pañstwo mo¿e siê wytworzyæ ju¿ w spo³ecznoci, nie rozwijaj¹cej
siê wcale w spo³eczeñstwo.
Mielimy tego doskona³y przyk³ad na Ba³kañskim Pó³wyspie w Czar-
nogórzu, gdzie jeszcze na pocz¹tku XX wieku historia mia³a istny swój
rezerwat pierwotnego organizmu rodowego. Kraj ca³y dzieli³ siê na dzie-
siêæ nahii tj. okrêgów, nahie na plemiona, te za na bractwa, brastva z
kmetem (kmieciem) na czele. Brastvo jest gronem osób pozostaj¹cych
do siebie w stosunku braterstwa skutkiem pochodzenia od wspólnego
przodka; jest to ród, wspólnota rodowa, której starosta rodowy zowie
siê kmieciem. Plemiê stanowi zbiór brastv, nahia zbiór plemion; zupe³nie
to samo co plemiona i ludy w pierwotnej Polsce. ¯ywym wspomnieniem
dawnych czasów jest te¿ fakt, jako jednostka organizacyjna wojskowa
sk³ada siê z mê¿czyzn pewnego brastva, a te ³¹cz¹ siê w jednostki znacz-
niejsze wed³ug plemion. Zupe³nie tak samo stawa³o siê w dawnej Polsce
pod chor¹gwi¹ rodow¹.
Aleæ jeszcze w po³owie wieku XIX nie by³o na terytorium Czarnogóry
jednolitego pañstwa, a tylko organizacje plemienne wed³ug rodów, których
Prawo prywatne a publiczne
50
sprawy rodowe stanowi¹ ca³¹ historiê Czarnogórza owych lat, nie buduj¹c¹
siê wcale. Rzadziej te¿ walczy Czarnogórze z Turkami, ni¿ z ociennymi
chrzecijanami tego samego jêzyka.
By³ to niew¹tpliwie organizm oparty na zrzeszaniu siê w plemiona i
w ludy, a oparty li tylko na prawie rodowym i na trójprawie, jakkolwiek
tworzy³ pañstwo.
W³adza kniazia by³a w³adz¹ starosty rodowego z plemienia przoduj¹-
cego. Zal¹¿ek prawa publicznego opiera³ siê na uznawaniu tego przodow-
nictwa.
Istnia³a tam (i zapewne istnieje dotychczas) msta. Jest to obowi¹zek
moralny (w imiê etyki) pomszczenia zabójstwa na zabójcy, wzglêdnie
nawet na ka¿dym cz³onku jego rodu. Nie ma s¹downictwa publicznego w
sprawach karnych i nie chce go siê mieæ. Kiedy W³odzimierzowi Kijow-
skiemu biskupi zaproponowali, ¿eby zaprowadzi³ s¹dy ksi¹¿êce na miejsce
msty, odmówi³ z oburzeniem. Nie wytworzy siê za spo³eczeñstwo, dopóki
istnieje msta.
Zaginie ona naturalnym biegiem rzeczy, gdy siê rozwi¹¿e ustrój
rodowy na rzecz tzw. emancypacji rodziny, gdy na miejsce organizacji
rodowej wstêpuje rodzinowa.
Dla oddzielnych rodzin systematyczne wykonywanie msty jest nie-
wykonalne, tote¿ nastaje s¹downictwo wed³ug prawa publicznego. Wtedy
gotowe s¹ podstawy do wytworzenia spo³eczeñstwa, o ile warunki sprzyjaj¹
zró¿niczkowaniu.
W cywilizacji rzymskiej przebrzmia³ by³ od dawien ustrój rodowy,
jeszcze zanim powsta³o wielkie pañstwo, jeszcze przed wojnami punic-
kimi. Nowe pañstwo powstaj¹ce na Zachodzie na gruzach imperium, wnio-
s³o atoli ten ustrój na nowo na widowniê historyczn¹ Europy. Wychowy-
wanie przez Koció³ polega³o na tym, ¿e Koció³ dopomaga³ wszêdzie do
emancypacji rodziny i do wytwarzania prawa publicznego. Patronowa³
za Koció³ zawsze dualizmowi prawnemu, tj. odrêbnoci prawa prywat-
nego a publicznego.
Pomostem miêdzy prawem prywatnym a publicznym stawa³o siê
czêsto zagadnienie d³ugów z pocz¹tku niew¹tpliwie wy³¹cznie prywatnej
natury. Gdy atoli d³u¿nicy nie zdo³ali uiszczaæ siê z po¿yczek inaczej, jak
odrabiaj¹c je prac¹ w³asn¹ na rzecz wierzyciela, na korzyæ jego gospo-
darstwa, z czym ³¹czy³o siê zamieszkanie w posiad³oci wierzycielskiej,
natenczas sp³ata d³ugów zamienia³a siê w arendê.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
51
Grecy bywali czêsto radyka³ami i znosili d³ugi; lecz jutro zaraz po-
wstawa³y nowe. Grecy nie zdo³ali rozwi¹zaæ tego zagadnienia, poniewa¿
byli spo³eczeñstwem ¿eglarsko-handlowym, wiec po¿yczki odgrywa³y u
nich rolê doniolejsz¹; tym ³atwiej tedy pañstewka ich przechodzi³y przez
przesilenia, a przesilenie nie za³atwione wywo³ywa³o czêsto rewolucjê.
Kwestia d³ugów prywatnych stawa³a siê publiczn¹ nieraz w wiekach
rednich, np. pospolite odbieranie danemu zrzeszeniu handlowemu ius
commercii na obszarze wierzycieli nie zaspokojonych (zawi¹zek lokal-
nych wojen handlowych ogarniaj¹cych z czasem coraz wiêksze obszary).
Z czasów najnowszych powo³aæ siê mo¿na na dwa przyk³ady ze spraw
polskich, mianowicie w dziejach zaboru austriackiego. Smutna historia
banku w³ociañskiego, istna klêska publiczna, czym musia³y siê wtedy
zaj¹æ w³adze; a potem dobroczynna dzia³alnoæ Franciszka Stefczyka.
Organizacja po¿yczkowa w³ociañska, po¿yczek stanowczo prywatnych,
sta³a siê pierwszorzêdn¹ spraw¹ ca³ego spo³eczeñstwa polskiego, a wy-
biega³a nawet daleko poza kr¹g zainteresowañ materialnych.
Silniejszym jednak a sta³ym pomostem pomiêdzy prawem publicznym
a prywatnym jest prawo ma³¿eñskie. Ius connubii decydowa³o o stosunku
do ociennych, a tym bardziej o wzajemnych stosunkach warstw spo³ecz-
nych. Gdy za cesarstwa rzymskiego zaburzony zosta³ stosunek pomiêdzy
spo³eczeñstwem a pañstwem, najg³êbsza tego przyczyna tkwi w praktyce
prawa ma³¿eñskiego, bo na tym tle zaczê³a siê fatalna niewspó³miernoæ
pomiêdzy prawem a obyczajem.
Cesarz August wysila³ siê, ¿eby zachowaæ dualizm prawniczy i dzie³o
jego utrzyma³o siê d³ugo, lecz po pewnym czasie zapanowa³ monizm prawa
publicznego.
W tym okresie wstrz¹niêto rodzin¹ rzymsk¹ i równoczenie zachwia³
siê rzymski naród w g³êbi swych fundamentów. Upadek ¿ycia rodzinnego
poderwa³ organizm spo³eczny, a tym samym u³atwiony by³ wzrost mecha-
nizmu i w dalszym nastêpstwie droga do monizmu prawnego.
Ju¿ w Rzymie by³o ma³¿eñstwo pe³noprawne (religijne) spraw¹ pub-
liczn¹, zwi¹zane z prawem publicznym. Tym bardziej w chrzecijañstwie,
w cywilizacji ³aciñskiej.
Konkubinat jest spraw¹ prywatn¹, lecz przenigdy ma³¿eñstwo. Musi
posiadaæ charakter aktu publicznego, choæby ze wzglêdu na kwestiê na-
zwiska i potomstwa.
Kamieniem wêgielnym cywilizacji ³aciñskiej sta³a siê monogamia do-
Prawo prywatne a publiczne
52
¿ywotnia. Historia poucza o najcilejszym zwi¹zku jedno¿eñstwa z w³a-
snoci¹ osobist¹ dziedziczn¹. Rozlunienie monogamii odbija siê zawsze
na podwa¿aniu prawa w³asnoci. Obie te instytucje wyros³y z prawa pry-
watnego, lecz nabra³y znaczenia i donios³oci prawa publicznego.
Nie trzeba przeto s¹dziæ, jakoby prawo publiczne tworzy³o siê tylko
dziêki pañstwu; jak widzimy, powstaje ono bez udzia³u pañstwa z samych¿e
stosunków spo³ecznych. Spo³eczeñstwo posiada od pocz¹tku swe prawo
prywatne i publiczne. Rozwój spo³eczeñstwa oparty jest tedy od pocz¹tku
na dualizmie prawa, a zaczyna siê to jeszcze przed zawi¹zkami pañstwo-
woci.
Urz¹dzenia pañstwowe mog¹ polegaæ w ca³oci na monizmie prawa
prywatnego lub publicznego, lecz w cywilizacji ³aciñskiej polegaj¹ od
pocz¹tku na dualizmie prawnym. Takie s¹ zasadnicze trzy rodzaje pañstw.
Monizm prawny ³¹czy siê z mechanizmami w ¿yciu spo³ecznym i pañ-
stwowym; dualizm propaguje organizmy.
Wszystkie pañstwa cywilizacji turañskiej, arabskiej i chiñskiej wyro-
bi³y siê na monizmie prywatnym, bizantyñska za na publicznym. W Ko-
ranie mieci siê samo tylko prawo prywatne, a skoro wszelkie prawo w
ogóle musi wysuwaæ siê z Koranu, wiêc publiczne wyprowadza siê w isla-
mie z prywatnego; np. podatki podci¹ga siê pod obowi¹zek udzielania
ja³mu¿ny. W Chinach za cesarz by³ generalnym starost¹ rodowym nad
wszystkimi rodami ca³ej ludnoci.
Bli¿ej nas mamy przyk³ad monizmu prywatnego na genezie pañstwa
moskiewskiego. W pierwszej redakcji Timudy Ruskiej nie ma ca³kiem
mowy o kniaziu; w drugiej ksi¹¿ê jest uprzywilejowanym w³acicielem
ziemskim (szkody mu wyrz¹dzane ulegaj¹ karze podwójnej). Potem knia-
ziowie moskiewscy przygotowali sobie zabory w ksiêstwach ociennych
w ten sposób, i¿ pomna¿ali systematycznie na tych terytoriach, pañstwowo
obcych, iloæ osób, zawis³ych od siebie osobicie, moc¹ prawa prywatnego
(tzn. zakupy). Iwan Kaleta robi³ zwyk³e obroty handlowe prawami ksi¹-
¿êcymi. Za Iwana III nawet najwy¿si dostojnicy pañstwowi pisali siê wobec
ksiêcia ch³opami, tj. niewolnikami prywatnymi. Nie ma wiêc w Moskwie
osobnego prawa publicznego; nie by³o go tam, sk¹d Moskwa czerpa³a
wzory; u Tatarów kipczackich, najdalej wstecz u d¿ingischanów. Sama
za geneza pañstwa w ogóle jest mniej wiêcej wszêdzie jednakowa; tkwi
mianowicie przede wszystkim w potrzebach wojennych.
Gdy rody ³¹czy³y siê w plemiona, wytwarza³ siê zal¹¿ek prawa publicz-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
53
nego, a to z powodu powstania w³adzy ksi¹¿¹t plemiennych. Z pocz¹tku
byli to tylko dowódcy wojenni; na sam czas wyprawy; nastêpnie coraz
bardziej ustalaj¹cy siê zarz¹dcy wszelkich spraw pozostaj¹cych w zwi¹zku
z obronnoci¹ kraju, wytwarzaj¹cy sta³¹ organizacjê wojenn¹, w koñcu
reprezentanci ca³ego zrzeszenia z w³adz¹ o zakresie wielce rozmaitym.
Istnia³a za nadal w³adza starostów rodowych, nie ograniczona bynajmniej
przez w³adzê ksi¹¿êc¹. Przez ca³e wieki utrzymuje siê ca³kowita autonomia
rodów. Do ksiêcia nale¿a³y sprawy nowe, pozarodowe, ponadrodowe,
przedtem nie istniej¹ce. Ksi¹¿ê plemienny nie zajmowa³ siê niczym, co
nale¿a³o do prawa rodowego.
Rozwój dwukierunkowy przybiera na chy¿oci, gdy spo³ecznoæ doj-
rzeje w spo³eczeñstwo. Dowiadczenie pouczy, ¿e bezpieczeñstwo wiêksze-
go zrzeszenia (np. ludu) wymaga, ¿eby dbaæ o w³asne pañstwo. W imiê
wspólnoci interesów powstaje pañstwo dobrowolne, oparte na spo³e-
czeñstwie. Lecz nie obejdzie siê bez stosowania przymusu, bo skupiæ
ca³y lud w jednym pañstwie mo¿na w takim tylko razie, je¿eli siê zniesie
pañstewka ksi¹¿¹t plemiennych, nadto pañstwowoæ nie obejdzie siê bez
sankcji i przymusu wzglêdem w³asnych obywateli. Szczêliwszy od innych
w bojach jeden z ksi¹¿¹t plemiennych str¹ca innych, staje siê w³adc¹
ca³ego ludu, a potem dalej pokrewnych ludów s¹siednich i tworzy dynastiê.
Dopóki granice rozszerzane nie przekraczaj¹ sfery interesów wspólnych,
nale¿y je uwa¿aæ za dobrowolne.
Snuje siê tedy ponad trójprawem dalszy rozwój prawa, dwukierunko-
wy, pobudzony organizacj¹ grodow¹. Ród i gród staj¹ siê wyk³adnikiem
tej dwukierunkowoci. System grodów ujmowa³ znaczenia rodom a
przydawa³ go plemionom, gdy¿ tylko zamo¿niejszy i liczniejszy ród móg³
sobie pozwoliæ na gród osobny.
Plemiê organizuj¹ce siê dla obrony od napaci ociennych zak³ada³o
sobie gród, a¿eby ludnoæ niewojenna mia³a tam schronienie wraz ze
swym dobytkiem. Stawia³o siê wtedy grody w miejscach posiadaj¹cych
wiêcej znaczenia wojennego bez wzglêdu na terytoria rodowe i w ogóle
nie bacz¹c na warunki okolicznego osadnictwa. Zaczynaj¹ siê wytwarzaæ
okrêgi, polegaj¹ce na s¹siedztwie, a nie na przynale¿noci rodowej. W
systemach grodowych tkwi¹ zal¹¿ki administracji terytorialnej.
Powstanie grodu stanowi epokê dla danej krainy z innych jeszcze
wzglêdów. Na grodzie przebywa³a za³oga, w pobli¿u nadaje siê ziemiê
jeñcom, pracuj¹cym stale a przymusowo na rzecz grodu (w Polsce na-
Prawo prywatne a publiczne
54
rocznicy), a na podegrodziu osiada ludnoæ wolna, czerpi¹ca z grodu
zarobek, pionierowie przysz³ych rzemielników i kupców, przysz³ego mie-
szczañstwa.
S¹ to rzeczy znane nam dobrze ze stosunków polskich i zachodnio-
europejskich; ale niewielu wie, ze podobne stosunki zachodz¹ w wiecie
orientalnym. Tam grodem plemiennym jest kasba. Jest to (raczej by³a)
warownia maj¹ca pomieciæ w razie niebezpieczeñstwa osoby i dobytek
ca³ej okolicy. Gdzie napaci rabunkowe bywa³y czym powszednim, budo-
wano domy mieszkalne wy³¹cznie tylko ko³o kasby. W zachodniej Algierii
spêdza siê dzi jeszcze byd³o na noc do ruin zniszczonej kasby. W górach
wysokiego Atlasu kasby pozostaj¹ siedzib¹ plemion, a rêka tubylców pod-
trzymuje upadaj¹ce jej mury, wzmacnia je i wznosi nowe piêtra na starych
basztach. S¹ po kasbach zbiorowe domy.
Nie jest te¿ gród w³aciwoci¹ wy³¹czn¹ ludów osiad³ego trybu ¿ycia,
jak siê pospolicie mniema. Koczownicy potrzebuj¹ równie¿ grodów.
Powstanie grodu poci¹ga za sob¹ dalekosiê¿ne nastêpstwa spo³eczne.
Zasz³a potrzeba miejsca obronnego, po prostu schowka dla dóbr ciê¿kich,
¿eby je koczownicy mogli braæ z sob¹ na popieszne pochody. Ale przy
schowku musz¹ zamieszkaæ jacy stra¿nicy jego, stali mieszkañcy grodu,
przebywaj¹cy tam tak¿e podczas najg³êbszego pokoju. Pozostaje wiêc
tam na sta³e jakie grono osób fizycznie s³abszych, a dla wy¿ywienia ich
osiedla siê oko³o grodów jeñców wojennych zamienionych w niewolni-
ków, celem uprawy ziemi. Powoli, stopniowo, dokonuj¹ siê dziêki grodowi
dwie zmiany: tworzy siê nowa rasa odmianowa, dziêki zmieszaniu krwi z
niewolnikami, a zarazem czêæ ludnoci przechodzi od ¿ycia koczowni-
czego do na pó³ osiad³ego, a potem ju¿ ca³kiem osiad³ego na grodzie i
pod grodem, podczas gdy ogó³ plemienia, któremu gród s³u¿y, koczuje
nadal.
Oko³o grodu powstaje oaza. Upraw¹ palm i oliwek zajmuj¹ siê jeñcy
wojenni, czy te¿ podbici pierwotni mieszkañcy krainy, przypisani niejako
do gleby, wiod¹cy ¿ycie osiad³e z przymusu. Wród nich te¿ dokonuj¹ siê
zawi¹zki rzemios³. Stopniowo powstaje wymiana dóbr pomiêdzy grodami
a oazami, a tymi, którzy je powo³ali do ¿ycia, koczownikami. Po pewnym
czasie wytwarza siê regularny ruch handlowy i w tym tkwi geneza karawan,
kierowanych i urz¹dzanych przez koczowników, jako panów szlaków
pustynnych. Z czasem niektórzy z koczowników powiêc¹ siê wy³¹cznie
handlowi na dalsze odleg³oci i wiêksze obszary. Tacy wystawiaj¹ sobie
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
55
domy w oazach, maj¹ ju¿ miejsce sta³ego zamieszkania, miejsce swych
magazynów i kantorów, jakby siedzibê firmy. I tak ró¿niczkuje siê spo³e-
czeñstwo coraz bardziej.
Pod tym wzglêdem du¿o zachodzi analogii w cywilizacji ³aciñskiej.
Im bardziej spo³eczeñstwo siê rozwija, tym bardziej po¿¹da organiza-
cji pañstwowej i pragnie potêgi w³asnego pañstwa. Ludzie rozumni sami
wytwarzaj¹ rz¹d miêdzy sob¹ i nad sob¹. W ustroju rodowym nikt nigdy
nie buntowa³ siê przeciwko w³adzy starostów rodowych, a potem w³adza
pañstwowa cieszy³a siê ogóln¹ sympati¹, byle by³a sprawiedliwa i rodzima.
Ciekawego przyk³adu dostarcza Islandia. Chrzecijañstwo og³oszono
tam religi¹ panuj¹c¹ w r. 1000 i ju¿ w r. 1055 wspominaj¹ ród³a biskupa
islandzkiego Isleifera Gizurarsona. Zdaje siê, ¿e Koció³ propagowa³ ³¹cz-
noæ pañstwow¹ z Norwegi¹, gdy¿ Hakon V obj¹³ zwierzchnictwo nad
Islandi¹ maj¹c po swej stronie pewn¹ iloæ starostów rodowych, a nawet
niektórych ksi¹¿¹t plemiennych. W r. 1264 poddaje siê ju¿ ca³a wyspa
Magnusowi VI, przy czym nie wylano ani kropli krwi. Zastrze¿ono tylko,
¿e zwolnieni bêd¹ od wiernoci, gdyby król nie dotrzyma³ zobowi¹zañ.
Pierwszym dzie³em nowych rz¹dów by³o za ok. r. 1270 wprowadzenie
administracji okrêgowej.
Potrzeba organizacji i administracji narzuca siê si³¹ okolicznoci
jeszcze mocniej w wypadkach, gdy brak organizacji rodowej.
Wemy np. pod uwage taki fakt opowiedziany przez znakomitego
podró¿nika, pu³kownika Bronis³awa Gr¹bczewskiego.
Poszukiwacze z³ota w pamie gór dziel¹cych dorzecza Jezung Kosz i
Kerji (w Azji rodkowej) urz¹dzili sobie samorz¹d, bo na miejscu brak
by³o jakiejkolwiek w³adzy. Gdy zebra³o siê ich do 50, wybierali wójta,
który musia³ wybór przyj¹æ, lecz nie móg³ mieæ krewnych w gronie towa-
rzyszy, ani nie wolno mu by³o samemu z³ota poszukiwaæ. W zamian otrzy-
mywa³ od wszystkich dwudziest¹ czêæ wydobytego. Spory o granice dzia-
³ek ten sam wójt rozstrzyga³. Za kradzie¿ i przestêpstwa grubsze karano
ch³ost¹ lub nawet surowiej; s¹dzi³o i skazywa³o zebranie wójtów najbli¿-
szych ociennych kopalñ; za zabójstwo, karane mierci¹, s¹dzili wójtowie
ca³ego okrêgu w liczbie przynajmniej siedmiu. Apelacji w ogóle nie by³o.
Wyroki wykonywano natychmiast, a nigdy nikt ze skazanych nie próbowa³
odwo³aæ siê do w³adz chiñskich, nominalnych zwierzchników tego tery-
torium. W póniejszych latach spotka³ Gr¹bczewski podobne samorz¹dy
i samos¹dy u poszukiwaczy z³ota w Mand¿urii. Bractwo w miejscowoci
Prawo prywatne a publiczne
56
Za³tuga w prowincji cicikarskiej w Mand¿urii rz¹dzi³o siê autono-
micznie w ci¹gu kilku lat, utrzymywa³o swoje wojsko i stacza³o praw-
dziwe bitwy z chiñskimi wojskami rz¹dowymi.
Z Petersburga wyszed³ potem rozkaz, ¿eby to bractwo zlikwidowaæ.
Ci od razu wykluczyli mstê prywatn¹ i wytworzyli s¹downictwo dzia-
³aj¹ce w imieniu ca³ego zrzeszenia. S¹downictwo za publiczne zaliczamy
do pierwocin pañstwa.
Ca³e nieszczêcie ¿ycia zbiorowego mieci siê w tym, ¿e cz³owiek, z
natury omylny pope³nia omy³ki tak¿e co do mi³oci Boga i mi³oci
bliniego. Religijnoæ wyradza siê nieraz w bigoteriê, w zarozumia³oæ
powierzchownego pobo¿nisia, a nawet w ob³êd religijny. A w imiê mi³oci
bliniego ile¿ pope³nia³o siê i pope³nia b³êdów!!! Jaka niby religijna wzgar-
da dla zamo¿niejszych, jako mniej godnych; idealizowanie proletariatu,
przy czym robi¹ maj¹tki zawodowi proletariusze; mi³osierdzie oprysz-
kowskie, ¿eby jednemu zabraæ, a daæ drugiemu; w ogóle nale¿¹ tu wszelkie
przypuszczenia, ¿e ludzi mo¿na uszczêliwiæ jakimi urz¹dzeniami mecha-
nicznymi. B³êdnym jest te¿ mniemanie jakoby mo¿na by³o wymyliæ recep-
tê na szczêcie, trafn¹ i skuteczn¹ raz na zawsze, dla wszystkich ludów i
wszystkich czasów. Omy³ka! Trafnoæ urz¹dzeñ zale¿y od czasu, miejsca
i okolicznoci.
Kto tego nie wie, bêdzie pope³niaæ w ¿yciu publicznym b³¹d za b³êdem.
Jedno tylko jest prawid³o naprawdê ogólne i powszechne: moralnoæ
oparta o dekalog.
Poczucie moralnoci etyka musi przenikaæ ka¿dy nasz krok,
i to w ¿yciu publicznym jeszcze bardziej, ni¿ w prywatnym. Okazalimy
na przyk³adach, jak dekalog ma zwi¹zek z ¿yciem publicznym. Niechaj
Czytelnik os¹dzi czy przyda³by siê politykom?
W czasach niem¹drych hase³ o pañstwo totalne wzniesiemy raczej
zawo³ania, ¿e chcemy etyki totalnej! Przez etykê totaln¹ droga do lepszej
przysz³oci. Nie chodzi tu o jakie nowe stronnictwo. Chodzi o co wiêcej,
znacznie wiêcej. Has³o etyki totalnej, to nowy pr¹d umys³owy. Mo¿e po-
p³ynie z nim tak¿e jakie stronnictwo?
Ludzie s¹ jakby spragnieni prawa publicznego. Dlaczego i w jakim
celu? A¿eby tym lepiej obwarowaæ bezpieczeñstwo prawa prywatnego!
Poddaj¹ siê porz¹dkom pañstwowym i obmylaj¹ je sami, a¿eby tym
wszechstronniej rozwijaæ walory spo³eczne.
Pañstwo jest w powszechnym mniemaniu zawsze owym grodem, o-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
57
chron¹ ¿ycia i mienia. Mieci siê w tym zapatrywanie, ¿e pañstwo ma
s³u¿yæ spo³eczeñstwu.
¯adn¹ atoli miar¹ nie mo¿na przypisaæ pañstwu wy³¹cznej twórczoci
co do prawa publicznego. B³¹d ten powsta³ z ekspansji bizantynizmu,
sta³ siê pewnikiem dla kultury bizantyñsko-niemieckiej, przez wp³ywy
niemieckiej nauki rozpowszechni³ siê w ca³ej Europie. Wytworzy³ siê silny
pr¹d, którego cech¹ i has³em: uwielbienie pañstwa. S³yszy siê we wszyst-
kich jêzykach: Pañstwo najwy¿szym dobrem. Zapytajmy¿: jakie pañstwo?
Czy¿ jakiekolwiek? W prawie publicznym powsta³ osobny dzia³ prawa pañ-
stwowego. Czy¿ mamy uznaæ je bezwzglêdnie, nie dbaj¹c na to, od jakiego
rodzaju pañstwa ono wysz³o? Chodzi o czystoæ róde³ tego prawa, to
znaczy o jego zgodnoæ z etyk¹. Albowiem wszelka w³adza pochodzi od
Boga, a to znaczy, ¿e nie jest w³adz¹ ta, która nie od Boga pochodzi, tj.
nie jest zgodna z wol¹ Bo¿¹, z dekalogiem i wynikaj¹c¹ z niego moral-
noci¹.
Tak s¹dzi o ródle prawa publicznego cywilizacja ³aciñska, a zatem
zupe³nie to samo co o prawie prywatnym. Jednako poddano je kryterium
etyki.
Czy za pañstwa powstawa³y w sposób etyczny, czy te¿ s¹ amoralnymi
z natury rzeczy? Gdyby tak by³o, musia³by zwolennik cywilizacji ³aciñskiej
odrzucaæ z góry wszelkie prawo pañstwowe. Pañstwa wywodz¹ siê atoli
czêsto z organicznego rozwoju, historycznego, bez przymusu wobec spo³e-
czeñstwa. Istota pañstwa wymaga wprawdzie, by nieraz u¿ywaæ si³y dla
sankcji prawa, lecz z tego nie wynika bynajmniej, by przemoc mia³a stano-
wiæ w pañstwie ród³o prawa. Pomylenie prawa a bezprawia na tle nauki
o pañstwie nie jest doprawdy zaszczytem dla nikogo.
Powstaje to w zwi¹zku z owym b³êdnym mniemaniem, o którym wspo-
minano w rozdziale pierwszym, jakoby prawo stanowi³o tylko przejaw
si³y. W takim razie stanowi przeto o prawie ten, kto ma si³ê, ¿eby wymusiæ
pos³uszeñstwo dla swych nakazów i zakazów. Musielibymy w takim razie
zarzuciæ rozró¿nianie mala in se i mala quia prohibita, a porzucenie
tej ró¿nicy równa³oby siê porzuceniu cywilizacji ³aciñskiej. Prawo sta³oby
siê uprawianiem bezprawia za pomoc¹ formu³ prawniczych, w które
wszczepiono k³amliwoæ. Prawo w ogóle, a zw³aszcza publiczne, by³oby
igraszk¹ si³ fizycznych, by³oby w³aciwie tylko prawem silniejszego. Gdy
tedy znajdzie siê jeszcze silniejszy, powstanie automatycznie prawo nowe
wed³ug jego woli.
Prawo prywatne a publiczne
58
Nigdy cywilizacja ³aciñska nie uzna prawa, wynikaj¹cego z przemocy.
Uznawanie wszelkich takich (¿e tak siê wyra¿ê) bêkartów prawa pochodzi
z wp³ywów innych cywilizacji, z mieszanki cywilizacyjnej.
Powstawa³y jednak pañstwa olbrzymie ogarniaj¹ce wiele ludów, któ-
rych nikt o ich wolê nie pyta³. Pañstwa dobrowolne bywaj¹, lecz bywaj¹
równie¿ narzucone, zdobywcze, zaborcze. Poród przyczyn wojen niepo-
lednie miejsce zajmuje dotychczas chuæ cudzego, chuæ ¿ycia wygodniej-
szego cudzym kosztem. W wojowaniu zdobywczym tkwi czêsto paso¿yt-
nictwo.
Zaborczoæ by³a w staro¿ytnoci cech¹ powszechn¹ pañstw. Egipt
pierwszy wyst¹pi³ z has³em, ¿eby panowaæ czterem stronom wiata.
Faraonowie chcieli w³adaæ ca³emu znanemu sobie wiatu, tj. od Nilu do
Eufratu. Do tego samego zmierza³y inne pañstwa, jakie wytwarza³y siê na
tych obszarach, poczynaj¹c od Asyrii i Babilonii. Jak¿e¿ to znamienne, ¿e
¯ydzi wyznaczali pierwotnie rozmaite granice pañstwu, jakiego spodziewa-
li siê od Jehowy. Asyryjczycy pierwsi stosowali têpienie ludnoci podbitej,
a to samo przykazywa³ Jehowa ¯ydom w Palestynie. Zwojowano nastêpnie
Asyryjczyków ich w³asn¹ broni¹; wytêpili ich Babiloñczycy. Ile tylko by³o
pañstw w tamtych stronach, wszystkie przejête by³y chuci¹ zaborów na
wszystkie strony, byle jak najdalej. Je¿eli istnia³y równoczenie dwa takie
pañstwa pomiêdzy Nilem a Eufratem, wojna na zabój stawa³a siê nie-
uchronn¹ pomiêdzy nimi.
Niczego atoli twierdziæ nie mo¿emy o pierwszym okresie rozstroju
pañstwa chiñskiego. Nie wiemy w jaki sposób powsta³o to pañstwo olbrzy-
mie, które sta³o siê potem najbardziej pokojowym. Z³¹czywszy ludy zjedno-
czone cywilizacyjne wspólnym pismem, nie posuwa³y siê nigdy poza grani-
ce systemu pisma.
Niektórym pañstwom zaborczym powiod³o siê rozróæ, ile¿ by³o ta-
kich, którym siê nie powiod³o! Czy by³o takie pañstewko, które by nie
pragnê³o staæ siê wielkim pañstwem? Nie trzeba tego wywodziæ osobno,
do jakiego stopnia robienie zaborów sta³o siê powszechnym idea³em ca³ej
staro¿ytnoci, a potem wiêkszej, znacznie wiêkszej czêci chrzecijañstwa.
Gwa³t, przemoc, rêka zbrojna rozstrzyga³y o losach pañstwa i same two-
rzy³y nowe pañstwa. Nawet wielkie pañstwa powstawa³y metod¹, któr¹
mo¿na by nazwaæ mia³o opryszkow¹.
Inna rzecz, ¿e samym opryszkostwem pañstwa d³ugo siê nie utrzyma.
Historia dostarcza ciekawych przyk³adów robót opryszkowskich, z któ-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
59
rych wy³ania³y siê pañstwa. Faktem za jest, ze opryszkostwo spotyka siê
czêsto z uwielbieniem!
Któz z nas nie zna legendy o Ondrzejnikach, Janosikach, Doboszach?
My delektujemy siê nimi w opracowaniach literackich, poetyckich, ale
lud ma ich za bohaterów bezwzglêdnie. Sprawa godna jest opracowania
monograficznego przez jakiego etnologa z wykszta³ceniem historycznym,
bo to sprawa wszystkich ludów i wszystkich czasów. Idea³ opryszkostwa
by³ zawsze, a dzi nie ostyg³ bynajmniej! Morscy opryszkowie, korsarze,
za³o¿yli pañstwo ródziemnomorskie w I wieku przed Chr. (wojny Pompe-
jusza z nimi); wikingowie normañscy, budz¹cy tyle zachwytu nawet w
naukowych dzie³ach, byli po prostu korsarzami; potem mauretañscy kor-
sarze przez dwa stulecia grabili i dobywali siê s³awy. Wszyscy oni zak³a-
dali pañstwa wybrze¿ne. A czym korsarz na morzu i na pomorzu, tym w
g³êbi l¹du ¿o³nierz, najezdnik, zdobywca. Po³owa dziejów Azji sk³ada siê
z takiego zorganizowanego militarnie opryszkostwa, podniesionego do
najwy¿szej mo¿liwej skali.
W czasach najnowszych powstawa³o kilka pañstw czysto opryszkow-
skich w Azji i w Afryce. Z koñcem XVI wieku kilkuset renegatów hiszpañ-
skich w s³u¿bie marokañskiej Ahmeda Wspania³ego zak³ada sobie pod-
bojem olbrzymie pañstwo murzyñskie Songhoj ze stolic¹ w Gao. Wielce
znamienne s¹ losy kraju Laos, pó³nocno-zachodniej czêci Indochin fran-
cuskich. Pierwotn¹ ludnoæ wyparli najedcy z Assamu. W XVII wieku
by³o pañstwo Laos potêg¹ wystawiaj¹c¹ armiê pó³milionow¹. Z pocz¹tkiem
XIX zdobyli kraj Syjamczycy, zburzyli stolicê i rz¹dzili w taki sposób, i¿ za
naszych czasów, po d³u¿szej administracji francuskiej, ca³a ludnoæ wy-
nosi³a oko³o roku 1927 ledwie pó³trzecia miliona, zaledwie wiêc siedem
razy tyle ni¿ by³o przed trzystu laty samych ¿o³nierzy; to znaczy, ¿e zalud-
nienie jeszcze nie powróci³o do stanu sprzed trzech stuleci.
A w Afryce po³udniowej u Kafrów panowa³ w latach 18121828 Czeka,
zwany przez Europejczyków Atyll¹ kafryjskim. Zbiera³ dru¿yny celem ra-
bunku byd³a, obdarzaj¹c swych dru¿ynników kilkoma sztukami za wierne
s³u¿by i t¹ metod¹ doszed³ do armii przesz³o trzydziestotysiêcznej. Zjed-
noczy³ pod swym panowaniem 78 plemion a 40 wytêpi³. Takich jedno-
pokoleniowych mocarstw bywa³o w Afryce sporo. Np. Uganda z czterema
milionami mieszkañców, z czego 150
000 ¿o³nierzy. Otrzymuj¹cy pos³u-
chanie czo³gali siê tam po ziemi przed w³adz¹. Biali porozbijali potem te
pañstwa. Ostatnim by³a Kaszgaria. Za³o¿one zosta³o w r. 1865 przez Józefa
Prawo prywatne a publiczne
60
Beka, któremu nadano przydomek bedsnlet tj. szczêciarz. W r. 1877
zamordowa³ go brat ¿ony, który atoli nied³ugo cieszy³ siê dziedzictwem.
Zasad¹ rz¹dów by³o w takich pañstwach zawsze, ¿e panuj¹cemu
wolno wszystko, czego tylko mu siê zechce, ¿e wszyscy s¹ jego niewolni-
kami i wszystko jego w³asnoci¹. Jest to atoli zasada ca³ego Orientu prócz
Chin. wiat arabski nie by³ lepszy. W Egipcie kalif Hakam nakazywa³ pod-
paliæ jedn¹ po³owê miasta, a drug¹ oddawa³ na rze i rabunek w
czasie pokoju, dla igraszki. W XI wieku wezyr Schaner kaza³ podpaliæ
Kair i czterdzieci dni trwa³ po¿ar widocznie nie gaszony.
Pojêcie o zakresie w³adzy orientalnego despoty daj¹ s³owa chana
Kand¿utu w Azji Centralnej, Safder-Aliego w licie do genera³a Gr¹bczew-
skiego: Wiedz, ¿e jeste w kraju gdzie nawet ptaki poczynaj¹ mieæ
si³ê w skrzyd³ach dopiero otrzymawszy mój rozkaz.
Nie wszystkie pañstwa rodz¹ siê z opryszkostwa, geneza ich rozmaita;
ale pragnê zwróciæ uwagê, ¿e mo¿na je zak³adaæ tak¿e metod¹ oprysz-
kowsk¹. Co z tej metody mieci siê w ka¿dym orientalnym absolutyzmie,
a wp³ywy stamt¹d na Zachód przedostawa³y siê ju¿ w pierwszych wiekach
po Chr. Opryszkowski zasiew rodzi³ chwasty przez cale wieki i czy¿ przesta³
je rodziæ!
Zastanówmy siê nad tym i nad teoriami niemieckimi, wmawiaj¹cymi
nam, ¿e pañstwo jest niemal boskiego pochodzenia! Niestety, nie brak
pañstwowoci wybitnie antyspo³ecznych.
W tym rodzaju prym jest przy cywilizacji turañskiej. ¯adna inna nie
mo¿e siê z ni¹ równaæ co do oparcia prawa pañstwowego wy³¹cznie na
przemocy. Jest to tym bardziej znamienne, ¿e samo pojêcie najwy¿szej
w³adzy wywodzi siê u tych ludów z monizmu prawa prywatnego.
Kolebk¹ tej cywilizacji jest Azja rodkowa. Tam wytworzy³ siê swoisty
ustrój obozowy, stanowi¹cy najwiêkszy i najwybitniejszy w historii mecha-
nizm.
W tworzeniu siê spo³ecznoci i spo³eczeñstw azjatyckich odegra³y
czynniki polityczne rolê znacznie wiêksz¹ ni¿ w Europie. Nie by³o nigdy
jakiej etnicznej spo³ecznoci huñskiej, tureckiej, mongolskiej, chazarskiej,
mand¿urskiej; by³y to zwi¹zki polityczne ludów wystêpuj¹cych pod tymi
ogólnymi nazwami, a z³o¿one wielce niejednolicie pod wzglêdem etnicznym.
W walce o byt materialny wybi³ siê na miejsce naczelne pewien sposób,
znany w Europie tylko w miniaturze. Jest nim utrzymywanie siê z rzemios³a
wojennego, co w konsekwencji doprowadzi³o do ci¹g³ej, systematycznej
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
61
zdobywczoci, jako do najwy¿szej racji ¿ycia. Zawodowe rzemios³o wojenne
rozesz³o siê w Azji tak dalece, ¿e nasze europejskie kondotierstwo wygl¹da
przy tym jakby igraszk¹. W Azji opar³y na tym swój byt ca³e wielkie zrzesze-
nia. Wojowanie nieustanne ogranicza siê z czasem do rozbojów u s¹siadów,
lecz czasem wznosi siê do zak³adania wielkich pañstw zaborczych. Albo
wojuj¹, albo gin¹ w bezczynnym zastoju. Robienie zaborów sta³o siê w Azji
od dawnych wieków pierwszorzêdnym czynnikiem twórczym spo³eczeñstw
i pañstw. Rozkwitaj¹ one zdobywczoci¹, upadaj¹, a nawet rozk³adaj¹ siê i
gin¹, gdy przestan¹ czyniæ zabory. Pe³nia ¿ycia polega, zw³aszcza u ludów
cywilizacji turañskiej, na tym, ¿eby ¿yæ jak najwiêcej cudzym kosztem.
Przedsiêbiorcy wojskowi zdobywali sobie pañstwa, których zostawali
w³adcami, a ¿o³nierzom swym rozdawali dobra podbitych. Gdy od takiego
wodza (kondotiera) odwróci siê fortuna i nie mo¿e ju¿ utrzymywaæ we
wszelkich wygodach swych dru¿ynników, rozpuszcza ich albo te¿ oni sami
go opuszcz¹ i lud jego pójdzie szukaæ utrzymania pod innym jakim sztan-
darem. Losy wojny, wiec¹ca lub gasn¹ca gwiazda kondotiera, rozstrzyga³y
o tworzeniu siê i zaniku ludów, zw³aszcza tureckich, najpochopniejszych
do zawodowej ¿o³nierki.
Te ludy to pu³ki. Dochowanie po kronikach nazwy nie oznaczaj¹
ludów w naszym rozumieniu tego wyrazu, tj. zrzeszeñ etnograficznych,
lecz (przynajmniej pierwotnie) zrzeszenia cile militarne, bez wzglêdu
na stosunki etniczne z³o¿one czêstokroæ ze zbieraniny etnicznej z ró¿nych
stron. Gdy zabraknie im szczêliwych pu³kowników, wegetuj¹ w nêdzy w
zupe³nej ciemnocie i apatii. Ludy-pu³ki zmieniaj¹ miejsce pobytu, wêdruj¹
setkami mil z ¿onami, dzieæmi i dobytkiem, czêsto na rozkaz swego wodza
i w³adcy czy te¿ w poszukiwaniu wodza nowego.
Z takiego przedsiêbiorcy wojennego wyrós³ d¿ingischan Temud¿in,
który wojskami swymi zaj¹³ pó³ Azji od Korei po Turkiestan.
S¹ to koczownicy wojenni, a wy³¹cznie ochotnicy. Mog¹ iæ ca³e rody
razem, lecz mo¿e ród siê rozdzieliæ, ka¿dy wojownik rusza lub zostaje
wed³ug w³asnej ochoty. Szukaj¹ szczêcia w wiecie, jak siê zdarzy, przy-
godnie. Wobec tego musz¹ siê rozluniæ zwi¹zki rodowe, a powstaj¹ nowe
równie¿ niezbyt trwale. Ka¿dy przygotowany jest zawsze na zmianê. Brak
tradycji sprawi³, ¿e struktura rodowa, a tym mniej plemienna, nie mog¹
nigdy nale¿ycie siê rozwin¹æ. By³y to organizacje tylko na pó³ rodowe, a
tym trudniej o poczucie plemienne. Plemieniem stawa³ siê oddzia³
wojskowy.
Prawo prywatne a publiczne
62
W ten sposób wytworzy³a siê w cywilizacji turañskiej specjalna kultura
obozowa. Nadzwyczajne jej rozszerzenie uprawnia, ¿eby ca³¹ cywilizacjê
turañsk¹ uwa¿aæ w ogóle za obozow¹, gdy¿ cecha ta przewa¿a wielce.
Ludy-pu³ki nie mog¹ posiadaæ wiadomoci przynale¿noci do jakie-
go miejsca lub do pewnej lokalnej w³asnoci etnicznej. Z regu³y nie
maj¹ ¿adnej w³asnej nazwy. Zazwyczaj przyjmuj¹ nazwê od imienia swego
kondotiera, np. Nogajcy, Osmanie, itp. Nazwa utrwali siê, je¿eli ich przed-
siêbiorcy bêdzie towarzyszyæ trwa³e szczêcie. Dziêki ustaleniu siê przez
d³ugi czas na równej ziemi, Mand¿urowie i Osmanie stali siê spo³eczno-
ciami etnograficznymi, gdy¿ cechy ich poczê³y siê utrwalaæ genetycznie
przez szereg pokoleñ; nabierali wiêc cechy wspólnego pochodzenia, staj¹c
siê jakby ma³¹ ras¹. Nie doprowadzili do tego Awarowie, ani Hunowie,
tworz¹cy przez jaki czas pañstwa o wielkiej rozmaitoci etnograficznej.
Organizacja obozowa wywo³uje pewne podobieñstwa bez wzglêdu
na pochodzenie etnograficzne. Mo¿na to studiowaæ na dru¿ynach wojen-
nych wschodnios³owiañskich, na koloniach wojskowych Apraksina, na
austriackim Pograniczu Wojskowym (nad doln¹ Draw¹ i Saw¹) itp.
Zawsze ³¹czono tam ¿o³nierkê z rolnictwem i zawsze bez rezultatu.
Gdzie wojowanie stanowi wiê spo³eczn¹, nie da siê osi¹gn¹æ wy¿-
szego szczebla kultury duchowej; wielkie opryszkostwo stawa³o siê za
¿ywio³em takich spo³eczeñstw i pañstw, a nawet ich idea³em.
W cywilizacji turañskiej pañstwa znaczniejsze trwaj¹ tylko dopóty,
póki rozszerzaj¹ swe granice; gin¹, gdy ich nie staæ na dalsze zabory, a
rozkwitn¹æ na nowo zdo³aj¹ tylko wznowieniem zaborczoci. Tak by³o z
Mongo³ami i z Tatarami, Turkami i okaza³o siê to na dziejach Rosji. Po-
niewa¿ zabory musz¹ siê wyczerpaæ, pañstwa takie nie mog¹ kwitn¹æ
d³ugo, lecz tylko epizodami. Metoda opryszkowska mieci w sobie zarodki
upadku.
Gdy chuæ zaborów przeniknie do cywilizacji ³aciñskiej, sprowadzi
równie¿ upadek. Ludwik XIV i Filip II podkopali wielkoæ Hiszpanii i
Francji. Na Niemczech ustanowi³a historia przyk³ad ostrzegawczy. Idea³
rozszerzania granic pañstwa poprzez zabory nie doprowadzi³ nadto nigdy
do osi¹gniêcia wy¿szego szczebla cywilizacyjnego; przeciwnie, sprowadzi³
cofanie siê, nawet choæby zabory przez jaki czas siê wiod³y. Zaborczoæ
to idea³ nietrwa³y.
Za mojej m³odoci panowa³ niepodzielnie pogl¹d, jakoby pañstwo
¿adne w ogóle nie mog³o powstaæ bez najazdu z zewn¹trz. A jednak pañ-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
63
stwo polskie wyjani siê w³anie najdok³adniej, odk¹d porzucono hipotezê
najazdu. Sam wywiod³em genezê jego organiczn¹ i spontaniczn¹ szczegó-
³owo jeszcze w r. 1902. Je¿eli za do wytworzenia nowego pañstwa po-
trzebnym jest, ¿eby obok istnia³o pañstwo zaborcze, w jaki¿ sposób po-
wsta³o to zaborcze?
Stanowczo historia zna tak¿e pañstwa dobrowolne, powstaj¹ce auto-
matycznie niejako, w ka¿dym razie organicznie. Najazd nieæ mo¿e tylko
mechanizmy. Porednie miejsce pomiêdzy pañstwami genezy pokojowej,
ewolucyjnej a zaborczymi, zajmuj¹ w dziejach Europy pañstwa dynasty-
czne, tworzone przez dynastie miêdzynarodowe, nie tkwi¹ce w³aciwie
nigdzie, nie zwi¹zane zasadniczo z ¿adnym krajem, ni z ¿adnym ludem.
Typ ten przetrwa³ jednak a¿ do r. 1914 w swych prze¿ytkach.
Traktowanie krajów i narodów, jakby przedmiotów do podzia³u po-
miêdzy dynastie, mechanizowa³o sprawy, bêd¹ce typowo organicznymi.
Dziwi³ siê z pocz¹tkiem XIX wieku Czartoryski Adam, ¿e dyplomaci intere-
suj¹ siê granicami geograficznymi, lecz ¿e im zupe³nie obojêtne s¹ ró¿nice
duchowe ludów, ¿e nie uznaj¹ granic organizacji moralnej. Zrobi³
uwagê, ¿e w taki sposób naturê ¿yw¹ poddaje siê naturze martwej.
Prawo publiczne dosz³o w polityce do szczytu niemoralnoci. Zwyciê-
¿y³ na ca³ej linii pogl¹d bizantyñski i protestancko-niemiecki, ¿e w spra-
wach pañstwowych nie obowi¹zuje etyka, a monarcha nie czyni nigdy
nic z³ego, gdy¿ wolno mu wszystko.
Prawo publiczne w Europie sk³óci³o siê z prywatnym, które na ogó³
pozosta³o przy zasadach moralnoci. To samo co wobec prawa prywatnego
uchodzi³o za zbrodniê i by³o cigane przez s¹downictwo pañstwowe, to
samo uchodzi³o w polityce nie tylko bezkarnie, ale nawet by³o wychwalane,
je¿eli dawa³o zysk.
Przestêpstwo pope³niane dla zysku by³o czym hañbi¹cym w ¿yciu
prywatnym, a zaszczytem w publicznym. Wytworzy³a siê dwoistoæ etyki,
uznana powszechnie za stan moralny. ¯adne spo³eczeñstwo, ani w ogóle
¿adne zrzeszenie nie zniesie d³ugo bezkarnie tej dwoistoci, poniewa¿
podgryza ona samo poczucie moralnoci. Nastêpuje amoralnoæ. Nie-
moralnoæ u góry jest wielce zaraliwa, jako z³y przyk³ad i sprowadza
istne zalewy niemoralnoci u do³u. Od niemoralnego prawa publicznego
demoralizuje siê prawo prywatne. Ogólny stan moralnoci psuje siê, bo
niejeden powie sobie, ¿e nie trzeba siê krêpowaæ i odrzucaæ niepewne
zyski skoro uprawia siê to u góry na wielk¹ skalê, a temu stanowi rzeczy
Prawo prywatne a publiczne
64
towarzysz¹ honory. U góry za nie zawsze odrzyna siê doæ stanowczo
pas sprawy prywatnej polityka od pasa sprawy publicznej politycznej.
Dzia³y i kombinacje etyki stykaj¹ siê, krzy¿uj¹ siê i pl¹cz¹; pojawiaj¹
siê punkty, co do których mo¿na miêæ w¹tpliwoci, do którego pasa nale¿¹.
Miedza miêdzy nimi mo¿e siê rozszerzaæ.
Doprowadzilimy do tego, ¿e rozwój moralnoci sta³ siê niemal nie-
mo¿liwy drogami ¿ycia prywatnego, bo ¿ycie publiczne spada na nie zbyt
wielkim ciê¿arem i niszczy je. Moralnoæ upada przeraliwie, a podnieæ
da³aby siê na nowo przez leczenie ¿ycia publicznego z amoralnoci. Albo
prawo publiczne zostanie zreformowane w imiê etyki, albo koniec wszel-
kiej etyce ale te¿ koniec naszej cywilizacji.
Je¿eli panowaæ ma ³ad choæby w spo³ecznoci, a tym bardziej w spo-
³eczeñstwie, w narodzie, w pañstwie, musi zachodziæ wspó³miernoæ po-
miêdzy ¿yciem prywatnym a publicznym. Jedno i drugie musi kierowaæ
siê metodami tej samej cywilizacji. Gdyby np. wprowadziæ pañstwowoæ
turañsk¹ nad ludnoci¹, trzymaj¹c¹ siê w ¿yciu prywatnym cywilizacji
³aciñskiej, pañstwowoæ ta bêdzie jej obca i wszyscy bêd¹ dok³adaæ starañ,
¿eby z ni¹ mieæ jak najmniej stycznoci; zamkn¹ siê przed obcym sobie
ustrojem pañstwowym. Je¿eli ten przedzia³ opadnie, ¿ycie prywatne po-
cznie nabywaæ cech turañskich, a zatem wad ze stanowiska cywilizacji
³aciñskiej. Poniewa¿ np., ¿ycie rodzinne nie mo¿e byæ urz¹dzone jedno-
czenie wed³ug cywilizacji ³aciñskiej i turañskiej, wiêc rozprzêgnie siê
albo sturaniszczeje.
Ani w ma³¿eñstwie, ani w ¿yciu rodzinnym, ani w prywatnym w ogóle,
ani w publicznym nie mo¿na byæ cywilizowanym na dwa sposoby. Podob-
nie¿ oka¿¹ siê z³e skutki, je¿eli ¿ycie prywatne a publiczne nale¿a³oby do
ró¿nych religii, lub te¿ gdyby jedno z nich by³o areligijne, lub nawet anty-
religijne. ¯ycie prywatne nie mo¿e byæ zwalczane przez wymogi publicz-
nego, ani te¿ przeciwnie. A zatem obie dziedziny ¿ycia musz¹ trzymaæ siê
jednakowej etyki i podlegaæ wspó³miernie prawom tego samego systemu.
Zasady prawa musz¹ tedy wywodziæ siê z prawa wy³onionego; narzucone
nie zdo³aj¹ bowiem nigdy przenikaæ na wskro stosunków prywatnych.
W stosunku prawa prywatnego a publicznego zachodz¹ jeszcze wzglê-
dy innego rodzaju. Mog¹ siê te prawa uzupe³niaæ, istniej¹c obok siebie,
ale te¿ mog¹ siê wzajemnie niszczyæ, staj¹c przeciwko sobie. Zale¿y to od
metody, jak¹ siê traktuje ich stosunek. Sprawa ta posiada donios³oæ
historyczn¹ pierwszorzêdn¹.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
65
W cywilizacji ³aciñskiej ¿ycie publiczne nie jest prost¹ amplifikacj¹
prywatnego. Dualizm prawa nale¿y do wêg³ów naszej cywilizacji, ruin¹
grozi jej wszelkie od tego zboczenie czy w tê, czy ow¹ stronê.
W zakresie prawa publicznego spotykamy siê z dalsz¹ dwoistoci¹
spo³eczeñstwa a pañstwa.
Prawo prywatne a publiczne
V. PAÑSTWA A SPO£ECZEÑSTWA
Przez pañstwo rozumiem zjednoczenie rz¹dz¹cych i rz¹dzonych za
pomoc¹ organizacji czynnej, tj. administracji. Gdziekolwiek pojawiaj¹
siê choæby najs³absze zawi¹zki pañstwa, nastêpuje odró¿nienie rz¹dz¹cych
od rz¹dzonych, np. kacyk rodkowoafrykañski ze swym dworem, a ca³a
ludnoæ po drugiej stronie; ale to nie jest jeszcze pañstwem, gdy¿ nie ma
organizacji specjalnej, umylnej w celach pañstwowych, a dzia³aj¹cej stale,
celem poredniczenia miêdzy kacykiem a ludnoci¹. Taka organizacja
staje siê potrzebna natenczas, kiedy zrzeszenie obejmie wiêksz¹ przestrzeñ
na obszarze, którego nie sposób dozorowaæ bezporednio z dworu w³adcy,
staje siê ona niezbêdna a z wprowadzeniem jej powstaje pañstwo. Od
najprymitywniejszych a¿ do najbardziej skomplikowanych form pañstwo-
wych zawsze chodzi nie o co innego, jak o tê organizacjê porednicz¹c¹.
Poredniczy ona pomiêdzy g³ow¹ koczuj¹cego ludu a ludem, pomiê-
dzy kaganem (chanem) turañskim a jego ludami-pu³kami, pomiêdzy ksiê-
ciem czy królem zachodnioeuropejskim a jego poddanymi, lub te¿ po-
miêdzy parlamentem a wspó³obywatelami tych obywateli, którym czasowo
rz¹dy s¹ powierzone.
W kacykowskich prymitywach zaznacza siê atoli ju¿ uwielbienie w³ad-
cy. U Kafrów poczet dworzan dziwacznie odzianych otacza³ go (króla)
i tañczy³ na czeæ jego lub go uwielbia³ w religijnym pogr¹¿ony mil-
czeniu, to znów s³awi³ jego wielkoæ napuszystemi wyrazami: Królu
królów, wielki s³oniu, oddech twych ust niszczy wrogów, jak zesch³¹
trawê, sprowadza deszcz i rozdziera ob³oki b³yskawicami. U Aszantów
dla istot krwi królewskiej nie ma wystêpku. Po mierci w³adcy po-
68
padaj¹ z ¿a³oby w sza³ morderczy. Czy¿ by³oby to mo¿liwe, gdyby nie
przypisywano swym kacykom natury nadludzkiej? To nie jest zwyk³y mier-
telnik, wyniesiony wysoko zas³ug¹ czy szczêliwym trafem, lecz istota wy¿-
szego rzêdu jakkolwiek w ludzkim ciele. Nie wszêdzie atoli natrafiamy na
tak pojmowany stosunek w³adcy do poddanych; czêsto ograniczony jest
do oznak szacunku; zdarza siê nawet poród prymitywnych, ¿e w³adca
ma nie tylko prawa wzglêdem swego plemienia, ale równie¿ obowi¹zki.
Oko³o osoby zwierzchnika plemienia i jego dworu wytwarza siê tedy zaczyn
przysz³ych stosunków pomiêdzy pañstwem a spo³eczeñstwem. Prawdo-
podobnie w samych zawi¹zkach pañstwa i d³ugo potem, przynajmniej
przez pierwszy okres rozwoju pañstwowego stosunki te s¹ takie, jakie
konsekwentnie wynika³y z pierwotnego stanowiska kacyka wobec ple-
mienia. S¹ wiêc od pocz¹tku wielce rozmaite.
Rozmaitoæ pod tym wzglêdem przebija siê dalej w okresie ustroju
grodowego. U niektórych plemion spo³ecznoæ góruje nad pañstwowoci¹,
u innych pañstwowoæ wybija siê ponad spo³ecznoci¹, tu i ówdzie pañstwo
rozstrzyga o wszystkim, nawet gdy spo³ecznoæ dojrza³a w spo³eczeñstwo.
Jak¹¿ wartoæ dla kilku nauk humanistycznych mia³aby mapa, na której
by³yby wykrelone okolice z rozmaitym stosunkiem spo³eczeñstwa a pañ-
stwa. Niestety, to marzenie; wiadome s¹ do tej sprawy zaledwie disiecta
membra, okazuj¹ce siê kiedy niekiedy przygodnie przy ró¿nych badaniach.
Nie wydobêdzie historyk niczego konkretnego o tych pocz¹tkach,
co da³oby siê oznaczyæ wyranie na pewnym szerszym terytorium. Dopiero
gdy historia znajduje sobie materia³u na tyle, i¿ by mog³a byæ jako tako
systematyczna, wyjania siê nam stosunek pañstwa do spo³eczeñstwa. Im
bardziej rozwijaj¹ siê wielkie zrzeszenia, postêpuj¹c na wy¿sze szczeble
cywilizacyjne, tym mniejsz¹ znachodzimy iloæ rodzajów pañstw. Wszystkie
dadz¹ siê sprowadziæ do kilku typów.
Geneza danego pañstwa mo¿e tkwiæ w prawie piêci. Jak¿e¿ dobrze
wiadomym jest Faustrecht w historii niemieckiej. Mo¿e przeto istnieæ
prawo antyspo³eczne.
Gdy jednak pañstwowoæ antyspo³eczna pojawi siê w kraju cywilizacji
³aciñskiej, staje siê grabarzem pañstwa. Mo¿na ca³e pañstwa zak³adaæ
metod¹ opryszkowsk¹, np. Songsej w Afryce z koñcem XVI wieku, Laos
w Indochinach w XVII w., pañstwo Beka w Kaszgarii w drugiej po³owie
XIX wieku itp. Rozumuj¹c cile, opryszkowstwem jest wszelkie pañstwo
pochodz¹ce z podbojów, choæby w Europie.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
69
Pañstwa Orientu by³y i pozosta³y odwiecznymi mechanizmami. Nikt
tam nigdy nie s¹dzi³, ¿eby to mia³o byæ le. Poniewa¿ spo³eczeñstwo jest
zasadniczo organizmem, nie mog³o wykszta³ciæ siê nale¿ycie tam, gdzie
pañstwowoæ zbytnio rozroniêta przyt³umi³a ja swym mechanizmem. W
znacznej czêci Azji ludy utknê³y na stanowisku spo³ecznoci, nigdzie nie
doprowadziwszy do emancypacji rodziny. Od sumeryjskich czasów a¿ do
koñca pañstw hellenistycznych panowa³ typ despocji orientalnej. Inne
by³y szlaki helleñskie. Dzieje ustrojów pañstwowych w tych drobnych
pañstewkach uj¹³ Arystoteles w schemat znany ka¿demu ze szkó³. Rzy-
mianie pierwsi utworzyli du¿e pañstwo, oparte na spo³eczeñstwie, w któ-
rym pañstwowoæ pozostawa³a na drugim miejscu. Ci zdobywcy wiata
nie mieli armii sta³ej, dostojników tylko dorocznych (cenzor za³atwia³
swe sprawy w pierwszym roku urzêdowania) i nie posiadali nawet ani
g³owy pañstwa; najwy¿sza w³adza by³a dwug³owa (decydowa³ ten konsul,
który zakazywa³). W³adza by³a przy komisjach, przy spo³eczeñstwie. By³
to typ pañstwa obywatelskiego a¿ do okresu delirium maximum (wy-
ra¿enie Horacego), do czasów Sulli i Mariusza. Wtedy wojsko obywatelskie
zamieni³o siê w prywatne armie kondotierskie, w wojsko zawodowe, wer-
bunkowe, zobowi¹zane tylko wobec wodza, który je werbowa³ i op³aca³.
Odt¹d rz¹dziæ móg³ tylko taki, którego staæ by³o na zwerbowanie wojska,
a gdy nie by³ doæ bogaty, musia³ szukaæ wspólnika bogacza. W tym geneza
póniejszych triumwiratów.
Armia, teoretycznie nie maj¹ca miejsca w ustroju pañstwowym, fakty-
cznie nabywa znaczenia decyduj¹cego, skutkiem czego pañstwo rzymskie
mechanizuje siê, a w koñcu orientalizuje.
Nowo wytwarzaj¹ca siê cywilizacja ³aciñska jest tworem Kocio³a.
Ludy pierwszego tysi¹clecia ery chrzecijañskiej zaczyna³y swój rozwój
od najni¿szych szczebli spo³ecznoci i pañstwa. W³adcy, którym powiod³o
siê zebraæ pod swym ber³em wiêcej ludów, osi¹gaj¹ swój cel, usuwaj¹c
ksi¹¿¹t lokalnych. Walki z nimi staj¹ siê z regu³y zarazem walkami z prawa-
mi lokalnymi, z ca³¹ t¹ pañstwowoci¹, jak by³a tam ju¿ przedtem, przed
po³¹czeniem siê w jedn¹ wiêksz¹ ca³oæ (zazwyczaj nie dobrowolnym).
Wytwarza siê stopniowo walka centralizmu ze samorz¹dami. Koció³ staje
po stronie autonomii. Równoczenie Koció³ przyczynia siê sw¹ dzia³al-
noci¹ (zw³aszcza zakonów) do zró¿niczkowania spo³ecznoci, wytwarza-
j¹c coraz wybitniejsze spo³eczeñstwa. Wynikiem tych wik³aj¹cych siê zabie-
gów prawo stanowe, oparte bezwzglêdnie na spo³eczeñstwie.
Pañstwa a spo³eczeñstwa
70
Zrazu organizacje spo³eczne odznacza³y siê wielk¹ si³¹. Albowiem w
cywilizacji ³aciñskiej olbrzymia wiêkszoæ spraw publicznych za³atwia³a
siê w samorz¹dach. Przez ca³e wieki nie tylko ca³a kraina w pañstwie,
lecz ka¿da warstwa spo³eczna, nawet ka¿dy od³am warstwy spo³ecznej
posiada³ samorz¹d, do którego pañstwo nigdy siê nie wtr¹ca³o. Nazywa³o
siê to ¿yæ wed³ug w³asnego prawa. Wolnoci¹ zwa³ siê samorz¹d. Wszel-
kie naruszenie go, choæby w zrzeszeniu drobnym, wywo³ywa³o oburzenie
o gwa³cie wolnoci. Najdawniejsze w rednich wiekach skargi o to od-
zywa³y siê we W³oszech, gdy tam zaczêli robiæ porz¹dek Niemcy, narzu-
caj¹c przemoc¹ pojêcia swej kultury bizantyñsko-niemieckiej. Od wypraw
na W³ochy zaczyna siê przygotowywaæ z³owroga mieszanka cywilizacyjna.
Przeciwko spo³eczeñstwu, jako twórcy prawa publicznego, wyst¹pi³
legizm, owa odrol cesarskiego prawa rzymskiego (zorientalizowanego
przez hellenistycznoæ). Rezultatem by³a tzw. idea dynastyczna. By³a to
najstarsza w wiekach rednich idea samolubstwa politycznego. Wyrz¹dzanie
szkody innym stawa³o siê celem. Zw³aszcza gdy historia niemiecka zamie-
nia³a siê na walkê dynastii, z których ka¿da wykrawa³a sobie na niemieckich
ziemiach w³asne pañstewko; wszystkie te pañstwa i pañstewka musia³y byæ
samolubne; a im bardziej któremu siê powiod³o, tym nieprzyjaniejsze
stawa³y siê wobec innych. W ten sposób stopniowo przyjmowa³ siê pogl¹d,
¿e celem pañstwa jest szkodziæ drugiemu pañstwu a co z pocz¹tku by³o
tylko wspó³zawodnictwem dynastii. Wysysa³o siê si³y spo³eczeñstwa dla
celów dynastycznych, spo³eczeñstwom obojêtnych. Do charakterystyki wza-
jemnych stosunków pos³u¿y najlepiej wiadomy fakt, ¿e dynastia gotowa
by³a zawsze panowaæ gdziekolwiek, byle panowaæ. Gdziekolwiek za za-
panowa³ taki miêdzynarodowiec, stara³ siê poddaæ swej w³adzy jak naj-
wiêcej stosunków z ¿ycia publicznego, a odj¹æ je wp³ywom spo³eczeñstwa,
a¿eby spo³eczeñstwo os³abiæ na wypadek opozycji przeciw planom dla
spo³eczeñstwa (narodu) niekorzystnym, a przynajmniej obojêtnym.
Pañstwa dynastyczne wystêpowa³y zawsze nieprzyjanie przeciw inge-
rencji spo³eczeñstwa w sprawy pañstwowe; zmierza³y przeto do w³adzy
absolutnej, niezgodnej z duchem Kocio³a. Bizantynizm w Niemczech a
ligizm we Francji, wreszcie protestantyzm zwalcza³y doktrynê katolick¹
co do prawa publicznego, a¿ w koñcu zwalcza³y j¹ w praktyce. Pañstwo
rozesz³o siê z Kocio³em.
W bizantyñskiej cywilizacji spo³eczeñstwo nie ma g³osu w sprawach
publicznych; w³adza pañstwowa centralizuje przy sobie wszystko. Tê me-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
71
todê przyswaja³y sobie stopniowo redniowieczne pañstwa dynastyczne.
Im bardziej niepewnym by³ jaki rz¹d, tym bardziej chcia³ chwytaæ wszystko
w swe rêce z obawy o swój byt, ¿eby rozci¹gaæ kontrolê nad ¿yciem spo-
³ecznym. Spo³eczeñstwo stawa³o siê z wolna jakby pewnym dzia³em pañ-
stwowoci. Sprzyja³a temu nauka prawa, odk¹d legizm owiadczy³ siê za
recept¹ prawa rzymskiego publicznego, prawa cesarskiego, (które nie
by³o rodzimym rzymskim, lecz zrodzi³o siê z wp³ywów azjatyckich des-
pocji). Im mocniej wy³ania³a siê w kolei wieków nieograniczona w³adza
monarsza, tym mniej miejsca pozostawa³o na samorz¹dy. Z ¿¹dzy centra-
lizowania wszystkiego zrodzi³ siê etatyzm, stanowi¹cy w cesarstwie bi-
zantyñskim istotê rz¹dów, a pañstwom cywilizacji ³aciñskiej w sprawach
pañstwowych i spo³ecznych, wykolei³ ca³e ¿ycie publiczne. Z centralizmu
i etatyzmu musia³a wreszcie wy³oniæ siê doktryna wszechw³adzy pañstwa.
Monarchowie robili siê coraz bardziej despotami tyranami. Wyst¹-
pi³ przeciwko temu Zakon jezuicki, a¿ nazbyt energicznie pod wzglêdem
faktycznym (monarchomachia dozwalaj¹ca zabiæ tyrana) i przegra³ spra-
wê. Absolutyzm wyrasta, spo³eczeñstwo pozbawia siê coraz bardziej ele-
mentarnych jego spraw, w koñcu eliminuje siê je ca³kiem z dziedziny
spraw publicznych. Spo³eczeñstwo przestaje byæ wiêzi¹ pañstwa; na jego
miejsce wkracza biurokracja. Ten proces dziejowy doprowadza do po-
wstania pañstwa policyjnego.
Spo³eczeñstwo podejmuje walkê pod has³em konstytucjonalizmu.
Pozornie pr¹d ten odnosi zwyciêstwo wszêdzie. Doktrynerom zdawa³o
siê, ¿e skoro tylko gdzie spisano konstytucjê, tym samym wyprowadza
siê spo³eczeñstwo na pierwszy plan, a pañstwo bêdzie odt¹d oparte na
spo³eczeñstwie. W koñcu figurowa³y w spisie pañstw konstytucyjnych nie
tylko Anglia i Austria, ale równie¿ Rosja i Turcja, niby tedy zasadniczo
takie same. W rzeczywistoci zachodzi³y ró¿nice zasadnicze pomiêdzy
Angli¹ a Austri¹, nie mówi¹c ju¿ o Rosji i Turcji.
Z pocz¹tkiem XIX wieku pojawi³ siê w podrêcznikach podzia³ pañstw
na monarchie i republiki z biegiem czasu okaza³o siê to czym mecha-
nistycznym. Upatrywanie ró¿nicy zasadniczej miêdzy monarchi¹ a rzecz-
pospolit¹ wysz³o na dzieciñstwo. Doczekalimy siê, ¿e Niemcy i Rosja
przesz³y do dzia³u republik, na kszta³t tedy postêpowej Francji, Anglia
za pozosta³a zacofan¹, bo monarchi¹.
Przypuszczano d³ugo, ¿e parlamentaryzm zdecyduje raz na zawsze o
zdrowym stosunku spo³eczeñstwa a pañstwa, tj. ¿e pañstwo bêdzie oparte
Pañstwa a spo³eczeñstwa
72
o spo³eczeñstwo. Parlamentaryzm wymaga atoli dwóch warunków: zamo¿-
noci powszechnej i decentralizacji. W spo³eczeñstwie ubogim system
reprezentacyjny zawsze bêdzie szwankowaæ, albowiem demokracja wy-
maga zamo¿noci, bo musi byæ oparta na jak najwiêkszej iloci osób
niezale¿nych. Parlamentaryzm za przy centralizacji, to ju¿ wyranie in-
compatibilia.
Nadto pope³niono b³¹d, ¿e w imiê suwerennoci ludu przyznano
parlamentowi w³adzê absolutn¹. Zwyciêski konstytucjonalizm nie usun¹³
tedy absolutyzmu, lecz tylko zmieni³ jego podmiot. Z powodu ruchu rewo-
lucyjnego rozszerzano te¿ prawo g³osowania zbytnio i zawczasu. Te dwie
przyczyny sprowadzi³y tzw. kryzys parlamentaryzmu. Znów jeden bo¿ek
zrzucony. Parlamentaryzm jednak ani zasadniczo nie jest b³êdny, ani siê
bynajmniej nie prze¿y³, lecz trzeba oddzieliæ w nim sprawy spo³eczne od
politycznych, zdj¹æ mu w³adzê absolutn¹. Trzeba urz¹dziæ pañstwowoæ
opart¹ na samorz¹dach, a w takim razie parlament wejdzie na miejsce
sobie w³aciwe.
Lecz trzeba wiedzieæ, co to jest samorz¹d? Jest to ustrój, do którego
rz¹dowi centralnemu nie wolno wkraczaæ ani nawet w najmniejszym stop-
niu. O tym tutaj rozpisywaæ siê nie bêdê.
Ostatecznie zwyciê¿y³ wszêdzie nie parlamentaryzm, lecz biurokracja,
albowiem konstytucjonalici wszyscy i wszyscy parlamentarzyci pozosta-
wili przy rz¹dach biurokracjê. Historyk ma prawo wyraziæ siê o tym: nie-
prawdopodobne, ale prawdziwe.
Zdaje mi siê, ¿e istniej¹ tylko dwa rodzaje pañstw, je¿eli bêdziemy je
rozró¿niaæ wed³ug istoty rzeczy, a nie wed³ug pozorów: pañstwo biuro-
kratyczne i obywatelskie. Zupe³nie za jest obojêtnym, czy monarchia,
czy republika, to nie ma nic do rzeczy. Mo¿e byæ republika tyrañska,
policyjna, biurokratyczna, depcz¹ca spo³eczeñstwo nawet antyspo³eczna
a mo¿e byæ monarchia oparta o spo³eczeñstwo; przy ustroju autono-
micznym, a zatem decentralizacyjnym i oddaj¹cym prawo publiczne pod
kierunek spo³eczeñstwa.
Od tego odbiegaj¹ jednak coraz bli¿ej myli wspó³czesnych. W na-
szych czasach zjawi³o siê has³o pañstwa totalnego, wszechw³adnego, za-
ciek³ego têpiciela spo³eczeñstwa.
Obfituj¹ dzieje Europy w przyk³ady najz³oliwszego niszczenia spo-
³eczeñstwa; lecz prym dzier¿¹ indiañskie pañstwa dawnej Ameryki, a zw³a-
szcza Peru, gdzie spo³eczeñstwem rz¹d pañstwowy kierowa³, jak hodowca
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
73
stadem. Spostrzegli siê na tym Jezuici, ¿e to rodzima metoda Indian, i gdy
okolicznoci zezwoli³y im na urz¹dzenie pañstwa indiañskiego w czêci
Paragwaju (reduciones) zrobili to cile wed³ug dawnej indiañskiej meto-
dy, wed³ug metody rodzimej tych ludów. Trzeba spojrzeæ z tej strony na
eksperyment guarañski; to nie by³ eksperyment aprioryczny, mieci³o
siê w nim niema³o historyzmu. Jak¿e¿ to znamienne, ¿e ca³e to kwitn¹ce
osadnictwo przepad³o, gdy Jezuitów usuniêto, gdy zmieniono metodê.
Indianie sami spo³eczeñstwa wytworzyæ nie zdo³ali, co wiêcej, pragnêli
nad sob¹ w³adzy absolutnej, która by ca³kiem ignorowa³a wszelki popêd
ku utworzeniu spo³eczeñstwa, bo oni w sobie tego popêdu nie mieli.
Reduciones by³y mechanizmem, który Jezuici starannie izolowali od ze-
tkniêcia z organizmem hiszpañskim; gdy siê skoñczy³o odosobnienie,
skoñczy³o siê wszystko.
Osady guarañskie pokryte s¹ lasem; stanowi¹ przedmiot wypraw wy-
kopaliskowych. Historia ich stanowi zastanawiaj¹c¹ odkrywkê cywiliza-
cji indiañskiej, przynajmniej jednej z cywilizacji Indian. Przyczynia siê
do wyjanienia, czemu czerwonoskórzy skazani byli na zag³adê w ze-
tkniêciu z bia³ymi, gdy tymczasem utrzyma³a siê rasa murzyñska.
Badaj¹c stosunek spo³eczeñstwa a pañstwa, trzeba ci¹gle mieæ na
pamiêci, o jak¹ chodzi cywilizacjê. Systematycznoæ i cis³oæ w tych roz-
trz¹saniach jest obecnie donios³¹ i piln¹ spraw¹ spo³eczn¹, gdy¿ stosunek
spo³eczeñstwa a pañstwa stal siê jakby dro¿d¿ami z fermentacji naszego
¿ycia publicznego. Nie ma w ca³ej Europie ani jednego myl¹cego cz³o-
wieka, który by siê nie interesowa³ t¹ kwesti¹. Nie my dopiero wymylilimy
ten problem. Istnieje on od zarania dziejów, a przedstawia siê nader wielo-
stronnie, skoro tylko gdziekolwiek spo³ecznoæ pocznie siê przemieniaæ
w spo³eczeñstwo zró¿niczkowane. Nigdy w ca³ej historii powszechnej nie
by³o takiego zró¿nicowania i tak wielostronnego, jak za naszych czasów
w krajach cywilizacji ³aciñskiej; tote¿ i problem ów nigdy nie posiada³
równej donios³oci. Sam dalszy byt cywilizacji naszej zawis³ od trafnego
rozwi¹zania problemu; a trafnym mo¿e byæ takie tylko, które bêdzie
zgodne z cywilizacj¹ ³aciñsk¹.
Byt pañstwa wymaga nieustannych zabiegów, a te mog¹ byæ skutecz-
nymi, wieñczonymi trwa³ym powodzeniem natenczas tylko, gdy wynikaj¹
z jednej i tej samej cywilizacji. Trzeba byæ ci¹gle czynnym, by nie popaæ
w zastój; miedzy czynami za musi zachodziæ wspó³miernoæ, bo inaczej
jeden czyn bêdzie przeszkadzaæ drugiemu i powstanie chaos. Nie wystar-
Pañstwa a spo³eczeñstwa
74
cza sama pochopnoæ do czynów, które mog¹ byæ wybuchowe, nieobli-
czalne i szkodliwe. Gdyby sama aktywnoæ tj. pochopnoæ, mia³a stano-
wiæ wartoæ ¿yciow¹, w takim razie najwy¿ej wypad³oby stawiaæ ob³¹-
kañców przy pewnych chorobach umys³owych, przy których czyn leci
za czynem. Nam chodzi o czyny rozumne, moralne. Z takich czynów musi
stworzyæ siê d³ugie pasmo zabiegów, a¿eby byt pañstwa utrwaliæ i utrzymaæ
je na odpowiedniej wy¿ynie.
Chodzi o to co stanowi sam szczyt rozwoju cz³owieczeñstwa: o kulturê
czynu. Jest to zdatnoæ ustalona do czynów dodatnich, jest to ci¹g³oæ
czynów pozytywnych.
Tego nie osi¹gnie siê w mieszance cywilizacyjnej. Wystarczy rozwa¿yæ
choæby tylko kwestiê etyki. Jezeli raz zechce siê uwzglêdniæ postulat etycz-
ny, a drugim razem za³atwi siê sprawê z pominiêciem etyki, jak¿e¿ ma
powstaæ pasmo czynów, mog¹ce wiadczyæ o ustalonej kulturze czynu?
Gdzie za g³owa wiecka mo¿e byæ zarazem g³ow¹ Kocio³a, tam roztrz¹-
sanie sumienia w ¿yciu publicznym ograniczone jest do pytania o pos³u-
szeñstwo rz¹dowi; tam te¿ nie mo¿e istnieæ zagadnienie, czy rz¹dowi co
siê godzi; tam rozumie siê samo przez siê, ¿e pañstwu wolno wszystko. W
tych to pañstwach przesi¹kniêtych bizantynizmem, zrodzi³a siê doktryna
wszechw³adzy pañstwowej, i przesz³a z czasem, niestety, na ca³¹ Europê.
Od tego nietrudno by³o dojæ do zapatrywania, jako trzeba uznaæ za
sprawy pañstwowe wszystko a wszystko, co tylko wy³oni siê w jakim-
kolwiek zwi¹zku z ¿yciem publicznym, choæby w zwi¹zku porednim; a
zatem pañstwo ma tym bardziej prawo do wszystkiego i prawo nad wszy-
stkim.
W ten sposób Europa pozbywa³a siê zasadniczej cechy cywilizacji
³aciñskiej, mianowicie dualizmu prawniczego. Dzi obroñcom cywilizacji
³aciñskiej wypada broniæ ju¿ nie prawa publicznego, ale prywatnego, ¿eby
nie by³o po¿arte przez wypaczone niezmiernie i rozdête prawo publiczne.
Gdyby bowiem omnipotencja pañstwa obejmie w³adzê nad wszystkimi
sprawami dotychczasowego prawa prywatnego, pozyszcze zarazem w³adzê
ograniczania go, modyfikowania i suspendowania. W praktyce bêdzie to
pozostawione swobodnemu uznaniu ka¿dego urzêdnika w przydzielo-
nym mu zakresie. A w teorii? Nie bêdzie innego wyjcia teoretycznego jak
uznaæ jako wszystkich i wszystko pozostawia siê do swobodnego uznania
w³adcy, któremu nada siê prawo dowolnego dysponowania wszystkim i
wszystkimi. Wychodzi wiêc w koñcu najzupe³niej po turañsku na to, ¿e
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
75
ca³e pañstwo i ca³a ludnoæ stanowi¹ jakby prywatn¹ w³asnoæ g³owy
pañstwa.
Totalizm pañstwowy przybrano w teoriê w Niemczech i tam sta³ siê
najpopularniejszym, bo grunt przygotowany by³ od dawna, dziêki kulturze
bizantyñsko-niemieckiej. Nauka niemiecka popiesza³a równie¿ pod te
sztandary. Nigdzie nie zajmowano siê tak bardzo nauk¹ o pañstwie, jak w
Niemczech. Produkcja niemiecka obejmowa³a cztery pi¹te europejskie,
a z tego znowu cztery pi¹te przypada³y zwolennikom totalizmu; zaledwie
jedna pi¹ta czêæ przypad³a uczonym i publicystom, uznaj¹cym jeszcze
(choæby czêciowo) postulaty cywilizacji ³aciñskiej, a zatem przeciwnym
w³adzy pañstwowej i totalizmowi.
Nauka niemiecka domaga³a siê zarazem, by ca³y wiat przyzna³ jej
stanowisko przoduj¹ce. Urz¹dzono na ca³¹ Europê propagandê samo-
chwalcz¹, a skuteczn¹. Imponowa³o powodzenie polityczne Niemiec i
ogrom ich si³y materialnej. Wobec mieszanki cywilizacyjnej, rozpanoszo-
nej na ca³ym naszym kontynencie, robi³o siê wszêdzie ustêpstwa na rzecz
nauki niemieckiej, lekcewa¿¹c coraz bardziej wszelk¹ metodê krytycz-
n¹. Reakcja zrodzi³a siê najpierw w Hiszpanii, gdy Blanco Ibanez u¿y³
trafnego wyra¿enia otumanienie niemieckie. U nas Szel¹gowski narzeka³
znacznie wczeniej, ¿e nauka polska utknê³a w przedpokoju niemieckiej.
Niemiecka mieszanka cywilizacyjna doprowadzi³a wreszcie do ko³o-
b³êdu, którego objawy, rozmiary i skutki ogl¹dalimy co dopiero. Kto nie
chce, ¿eby go niemieckie wymys³y porwa³y w podobn¹ przepaæ, niechaj
siê ma na ostro¿noci przed umys³owym zniemczeniem. Oczywicie tota-
lizm pañstwowy nie sta³by siê lepszym, gdyby nadci¹ga³ z innej strony.
Wszystkie odmiany tego ob³¹kañstwa s¹ niebezpieczne dla cywilizacji
³aciñskiej, najmniejsza choæby cz¹stka totalizmu stanowi trutkê dla niej.
Albowiem nie ma takiej cz¹stki doktryny pañstwa totalnego, a tym
mniej praktyki jego, która by nie zawiera³a w sobie gnêbienia spo³eczeñ-
stwa. Jakimi¿ bowiem rodkami dochodzi pañstwo do wszechw³adzy?
Tylko tym, ¿e w rodkach nie przebiera. Jakby na wojnie, wszystko wolno!
Bo te¿ pañstwo totalne znajduje siê stale na stopie wojennej ze spo³e-
czeñstwem. Gdyby totalizm zapanowa³ nad Europ¹, nasza czêæ wiata
spad³aby do równoci z Azj¹ centraln¹. Tam od dawien nie ma spo³eczeñ-
stwa, a spo³ecznoci tamtejsze stanowi¹ li tylko ¿erowisko dla posiadaj¹-
cych w³adzê. Obraz takiej przysz³oci nasuwa siê z konkretnych danych,
gdy¿ za totalizmem pañstwowym i za jak najwiêkszym ograniczeniem pra-
Pañstwa a spo³eczeñstwa
76
wa prywatnego owiadczy³a siê bardzo znaczna czêæ Europejczyków,
mo¿e nawet wiêcej ni¿ po³owa, skoro socjalizm jest na wskro totalny
i to ju¿ od dawna. Socjalici wyprzedzili w tym Hitlera przynajmniej o
jedno pokolenie, a niektórzy socjalistyczni pisarze polityczni, nawet o
dwa pokolenia.
Obecnie z totalizmem pañstwowym trudna walka, bo wszystkie
stronnictwa s¹ zara¿one t¹ pomy³k¹ w poszukiwaniu dobra powszech-
nego; jedne bardziej, drugie mniej, lecz wszystkie s¹ dotkniête przes¹dem,
jako wszystkim dolegliwociom ¿ycia najlepiej zaradzi pañstwo. Ró¿nice
pogl¹dów ograniczaj¹ siê coraz bardziej tylko do pytania, kto ma wykonaæ
tê w³adzê totaln¹ w imieniu pañstwa, na czyj¹ korzyæ polityczn¹, w jakim
kierunku. Nie zdaj¹ sobie sprawy z tego, ¿e pañstwo totalne opieraæ siê
musi na przymusie, nie cofaj¹c siê przed terrorem. Doprawdy, kombinacje
polityki wewnêtrznej nasuwaj¹ coraz bardziej podejrzenie, ¿e w skry-
toci ducha wszyscy godz¹ siê na terror, chodzi tylko o to, kto ma go
wykonaæ.
Przeciwko totalizmowi przemawia równie¿ wzgl¹d praktyczny; widzi-
my na ka¿dym kroku, jako pañstwo dzisiejsze nie spe³nia nale¿ycie tego,
co do niego nale¿y bêd¹c zajête przewa¿nie robotami, które do niego
nie nale¿¹.
Nie ma obawy, ¿eby ludzie normalni mieli popaæ w przesadê i ¿eby
walka z nadmiarem pañstwowoci wyrabia³a siê w anarchiczne rozbijanie
pañstwa! Wszyscy, którzy zachowali zdrowy rozum i prosty rozs¹dek, po-
wtórz¹ za Stefczykiem: Ka¿dy pragn¹cy ¿yæ z pracy pragnie ³adu i
rz¹du prawdziwego. Tacy tylko wytwarzaj¹ spo³eczeñstwo, ale te¿ i rz¹d
powinien byæ na us³ugach takich.
Skoro za pañstwo ma byæ narzêdziem narodu, trzeba mu pozostawiæ
w poruczonych mu funkcjach ten stopieñ swobody i ruchów, jaki po-
trzebny jest do dzia³ania sprawnego i skutecznego. Na miejscu pañstwa
totalnego nie mo¿na osadzaæ jakiego totalnego spo³eczeñstwa z takimi
samymi z³owrogimi cechami. Zw³aszcza za, jak pañstwo nie powinno
przedsiêbraæ niczego przeciw spo³eczeñstwu, równie¿ nie mo¿e spo³e-
czeñstwo wyrz¹dzaæ szkody pañstwu. Inaczej nasta³by upadek tych zrze-
szeñ. Oba musz¹ przestrzegaæ cile swych kompetencji, tj. do czego s¹
zdatne. Np. samorz¹d jest to zawiadywanie sprawami publicznymi bez
udzia³u rz¹du centralnego pañstwowego. Ju¿ choæby dla tej jednej przy-
czyny nie wszystkie sprawy nadaj¹ siê do samorz¹du. Z drugiej strony
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
77
obszerny jest zakres dzia³alnoci pañstwowej, lecz s¹ równie¿ rzeczy, nie
nadaj¹ce siê do pañstwowoci.
Samorz¹dy winny zajmowaæ siê sprawami publicznymi, centralny za
rz¹d pañstwowy polityk¹. Pomieszanie tych dzia³ów sprowadzi³o na ca³ym
kontynencie europejskim kompletn¹ dezorientacjê. Nale¿y d¹¿yæ do wy-
odrêbnienia dwóch prawodawstw, a¿eby pañstwo i spo³eczeñstwo prze-
sta³y sobie wchodziæ w drogê w swych kompetencjach.
A¿eby rozumieæ dobrze istotê ró¿nicy pomiêdzy spo³eczeñstwem a
pañstwem, trzeba siêgn¹æ g³êbiej. Etykê wytwarza spo³eczeñstwo, a prawo
pochodzi od pañstwa. Etyka mo¿e przeczyæ prawu i nie poniesie przez to
szkody ni pañstwo, ni spo³eczeñstwo; przeciwnie, oba zrzeszenia mog¹
wiele zyskaæ na takiej opozycji.
Niebezpieczna bywa tylko dla spekulantów i paso¿ytów ¿ycia publicz-
nego. Je¿eli atoli prawo przeczy etyce, biada wszystkiemu, co po¿yteczne,
i wszystkim porz¹dnym ludziom!
W cywilizacji ³aciñskiej prawo ma siê opieraæ na etyce, a pañstwo na
spo³eczeñstwie.
Ten lub ów z polityków odpar³by mo¿e szyderczo: niech¿e pañstwu
etyka dostarczy si³y! Co do tego, zachodzi w cywilizacji ³aciñskiej pewna
odrêbnoæ.
Si³a polityczna nie wytwarza siê w cywilizacji ³aciñskiej bezporednio,
jak w innych cywilizacjach. Ojgurowie niebiescy (kwiat cywilizacji tu-
rañskiej), gdy zajêli siê tworzeniem armii pod pierwszym d¿ingischanem
Temud¿inem, gdy przez kilkanacie lat tym byli zajêci wy³¹cznie, wystawili
si³ê zbrojn¹, wystarczaj¹c¹ na szybkie a jednak trwa³e podboje od Kijowa
do Pekinu. Nic takiego nie wydarzy³o siê nigdy w cywilizacji ³aciñskiej.
Bizantyñska cywilizacja zdoby³a siê kilka razy na znaczn¹ si³ê polityczn¹,
wytwarzan¹ wysi³kiem biurokracji i wojska. By³y to tylko nied³ugie b³yski
w okresach s³aboci politycznej, lecz b¹d co b¹d da³o siê tê si³ê poli-
tyczn¹ wykrzesaæ pomimo s³aboci spo³eczeñstwa. W cywilizacji ³aciñskiej
nie zdarza³o siê atoli nigdy, ¿eby nagle, ni st¹d ni zow¹d wzebra³a wielka
si³a polityczna. Pozornie jest to cywilizacja najs³absza ze wszystkich.
W tej naszej cywilizacji wytwarzaj¹ siê tylko si³y spo³eczne, które w
razie potrzeby przemieniaj¹ siê na si³ê polityczn¹. Dowiadczenie histo-
ryczne wykazuje, ¿e w tej cywilizacji nie ma innej si³y politycznej, jak
tylko oparta na sile spo³ecznej i z niej pochodna. Mo¿e kto nad tym
biadaæ, mo¿e to uznaæ za objaw ni¿szoci cywilizacji ³aciñskiej. Nie pozo-
Pañstwa a spo³eczeñstwa
78
staje mu nic innego, jak porzuciæ nasz¹ rodzim¹ cywilizacjê, a przystaæ
do bizantyñskiej, do turañskiej lub ¿ydowskiej (niech¿e to robi jawnie),
albowiem ta natura cywilizacji ³aciñskiej znieæ siê nie da. Historia zna
jednak fakty wiadcz¹ce, ¿e uzyskana tak¹ poredni¹ drog¹ si³a polityczna
nie tylko g³êbiej jest zakorzeniona, wiêcej wytrzyma, ale nabiera roz-
miarów nadzwyczajnych, nieprzewidywalnych.
Wobec takich w³aciwoci jak¿e¿ nie dawaæ spo³eczeñstwu teoretycz-
nego pierwszeñstwa nad pañstwem? W praktyce dzieje siê najlepiej, gdy
ta kwestia pierwszeñstwa g³ów nie zaprz¹ta. Musimy siê jednak sprzeciwiaæ
doktrynerom, którzy by chcieli zaprowadziæ supremacjê prawa nad etyk¹,
a si³y politycznej nabieraæ gnêbieniem spo³eczeñstwa.
Cel i kompetencjê pañstwa okreli³bym w jednym pojêciu: bezpie-
czeñstwo ¿ycia i mienia na wewn¹trz i zewn¹trz. Ograniczam tedy zakres
pañstwa do cz¹stki zaledwie jego totalnoci. Zobaczymy atoli, jak olbrzy-
mim jest ten zakres, je¿eli ma byæ wype³niany nale¿ycie. To za mo¿liwe
bêdzie tylko natenczas, gdy pañstwo samo sobie przestanie przeszkadzaæ
i przestanie siê pl¹taæ w gmatwaninie spraw do niego nie nale¿¹cych.
Kompetencja musi byæ odgraniczona, a zatem ograniczona; nie widzê
innej drogi do cis³ego okrelenia kompetencji. Metod¹ t¹ nie zwracam
siê jednak przeciwko pañstwu, gdy¿ oznaczenie jego zakresu bêdzie tym
samym ograniczeniem kompetencji spo³ecznej. Niechaj siê te¿ Czytelnik
nie obawia, ¿e chcia³bym nad¹æ pañstwu rz¹d s³aby! Pañstwo posiada w
cywilizacji ³aciñskiej delegacjê od spo³eczeñstwa po to w³anie, ¿eby sta-
wa³o siê jego si³¹ fizyczn¹, oczywicie jak najsilniejsz¹.
Pomiêdzy pañstwem a spo³eczeñstwem winna panowaæ harmonia.
Pañstwo nie mo¿e byæ acywilizacyjne; musi byæ pañstwem w cywilizacji
³aciñskiej. Inaczej nie by³oby wspó³miernoci miêdzy narodem polskim
a jego pañstwem, a od prawa wspó³miernoci nie ma wyj¹tków. Wynika
te¿ z tego, ¿e funkcje publiczne mog¹ w Polsce spe³niaæ tylko zwolennicy
cywilizacji ³aciñskiej, a wiêc tylko Polacy chrzecijanie.
Zasady zrzeszania siê w spo³eczeñstwie i w pañstwie musz¹ byæ jedno-
lite, a zatem pochodziæ z jednej i tej samej cywilizacji. Gdy zabraknie
wspólnoty idea³u i wspólnoci metod w osi¹ganiu go, naród rozerwie siê
jakoby na dwa odrêbne spo³eczeñstwa, które niestety mog¹ byæ sobie
wrogie.
Przeds³annikiem totalizmu by³o uwielbienie lepe dla rz¹du silnego;
lepe, bezkrytyczne, a zgo³a nieokrelone. Nikt nigdy nie pragn¹³, ¿eby
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
79
pañstwo by³o s³abym! Zwolennicy silnego wojowali zazwyczaj z wia-
trakami. Szerzyli niebezpieczny kult dla frazesu. Z regu³y sami nie wiedz¹,
czego chc¹. W praktyce wychodzi na to, ¿e bywaj¹ zwolennikami ka¿do-
razowego rz¹du i nie cierpi¹ opozycji mo¿e jeszcze bardziej, ni¿ rz¹d. Co
gorsza, wo³ania ich o si³ê na lepo (bez stawiania wyranych warunków)
doprowadzi³y nieraz do takiego wysi³ku, i¿ identyfikowa³o siê rz¹d z
pañstwem a nawet wprost oddawa³o siê pañstwo milcz¹co na ³up rz¹dowi.
Celem za silnego rz¹du stawa³o siê utrzymaæ siê przy rz¹dach.
W tym kierunku wykonano sporo robót rzeczywicie niepospolitych.
W historii polskiej mamy przyk³ad rz¹dów silnych za Sasów; by³y to
najsilniejsze rz¹dy z ca³ych naszych dziejów. Nawet sprowadzili do kraju
wojsko obce. Opozycja by³a têpiona ju¿ to wprost, ju¿ to rozmaitymi sztucz-
kami. Doprowadzono nawet do tego, i¿ nie mo¿na by³o ani pisn¹æ.
Spo³eczeñstwo zgnêbione, zacofa³o siê i zapad³o w sarmatyzm. Utorowali
drogê nastêpnemu silnemu rz¹dowi, Repnina. Z naszych dni odznaczy³a
siê pi³sudczyzna ze swym Brzeciem i d³ugim szeregiem podobnych dzie³.
Nigdy nie gnêbiono dok³adniej spo³eczeñstwa. Skutki takie same, jak nie-
gdy. Jak¿e¿ jednak liczne i jak g³one chóry zachwyca³y siê, ¿e Polska
wesz³a na drogê dojrza³oci politycznej, bo zdoby³a siê na rz¹d silny i
jest mu pos³uszn¹.
Nie tu miejsce na wywód genealogii tego ob³êdu w Polsce. Zajmijmy
siê raczej okreleniem, jaki jest miernik takiego silnego rz¹du, jakiego
wszyscy zawsze pragniemy; rz¹du s³u¿¹cego Ojczynie, a nie swej chuci
w³adzy.
Chodzi, jak zawsze i wszêdzie i przy ka¿dej sposobnoci, o stosunek
pañstwa a spo³eczeñstwa. Poniewa¿ w cywilizacji ³aciñskiej pañstwo musi
opieraæ siê na spo³eczeñstwie, a zatem nie wolno pañstwu wyrz¹dzaæ
szkód spo³eczeñstwu.
Rz¹d ma dbaæ o si³ê pañstwa na zewn¹trz. Zaniedba jej z pewnoci¹,
je¿eli bêdzie zaabsorbowany si³actwem na wewn¹trz.
Na wewn¹trz godzi siê u¿ywaæ si³y tylko przeciwko dzia³aniom anty-
pañstwowym i antyspo³ecznym, lecz przenigdy przeciwko przeciwnikom
rz¹du. Opozycja ma takie same prawa jak poplecznicy rz¹du.
Antypañstwowe i antyspo³eczne nastawienie jednostki czy partii, nale-
¿y okrelaæ wed³ug cech i wymogów cywilizacji ³aciñskiej. Pañstwo musi
tak¿e nale¿eæ do jakiej cywilizacji. Je¿eli rz¹d nie nale¿y do ³aciñskiej,
jak¿e¿ mo¿e rz¹dziæ narodem, do tej cywilizacji przynale¿nym? Sprawy
Pañstwa a spo³eczeñstwa
80
maj¹ siê wrêcz przeciwnie ni¿ taki rz¹d mniema. Rz¹d narodu cywili-
zacyjnie ³aciñskiego winien okazaæ siê silnym przeciwko dzia³aniom
i wp³ywom cywilizacji obcych, ¿eby od mieszanki wywróci³o siê pañstwo.
Rz¹d nie powinien mieæ nic do czynienia ze sprawami spo³ecznymi.
Te maj¹ byæ pozostawione wy³¹cznie samorz¹dom spo³ecznym.
Im mniej ingerencji pañstwowej na wewn¹trz, tym lepiej. Im mniej
urzêdów, tym lepsze pañstwo. Gdzie biurokracja uros³a na wiê pañstwo-
w¹, tam musi dojæ do tego, ¿e rz¹dziciele bêd¹ umys³owo ni¿si od prze-
ciêtnoci w danym kraju. Oka¿e siê w ca³ej nagoci ma³oæ rz¹du do
spraw wielkich. Nawet gdy chc¹ zrobiæ co po¿ytecznego, nie potrafi¹
tego zrobiæ dobrze. Rêka rz¹du, po³o¿ona na sprawach spo³ecznych staje
siê ciê¿k¹ niezdarn¹ ³ap¹ rz¹dow¹, psuj¹c¹ wszystko nawet przy naj-
lepszej wierze.
Jednym s³owem, krótko a wêz³owato: Co robiæ, ¿eby g³upcy nami
nie rz¹dzili?
Oto jest pytanie!
Rz¹d niepowo³any poznaje siê ³atwo po tym, ¿e nie obejdzie siê bez
cenzury. Poniewa¿ pochód cywilizacyjny dokonuje siê na tle stosunku
pomiêdzy spo³eczeñstwem a pañstwem, wynika z tego nadzwyczajna do-
nios³oæ nauk politycznych. Swobodna dyskusja polityczna stanowi wa-
runek nieodzowny rozwoju pañstwa. Twory pañstwowe, pozbawione tej
swobody, zostan¹ doprowadzone do poziomu azjatyckiego.
W trzech cywilizacjach staro¿ytnoci roztrz¹sano publicznie sprawy
pañstwa i spo³eczeñstwa, obmylaj¹c i krytykuj¹c, gani¹c, a nawet na
pimie; s³owem trzy staro¿ytne cywilizacje posiada³y pimiennictwo
polityczne: Chiny, Hellada i Rzym. Smutnie skoñczy³o siê to w Chinach w
II w., przed Chr.
Rzymscy historycy pisywali za cesarstwa niema³o miêdzy wierszami
a prawnicy dostosowywali siê, ale mimo tych ostro¿noci niejeden autor
rzymski pad³ ofiar¹ gwa³tów rz¹dowych. W samej tylko Helladzie pisywa³o
siê z ca³¹ swobod¹ nie wy³¹czaj¹c przedrzeniania rz¹dów i pañstwowoci.
Tam pojawi³y siê utopie, tam te¿ kpinki i drwinki z nich, w ¿artach, bajkach
i komediach. Tam Plato napisa³ a¿ trzy utopie, puciwszy cugle wyobrani.
Dworuje sobie czêsto nawet w Politei. W Nomoi twierdzi, ¿e chyba
tylko bogowie i synowie bogów zdo³aliby wytrzymaæ komunizm. Atlan-
tis znana jest w ogóle tylko jako utopia. Z drugiej strony satyra polityczna
kwitnie w najlepsze tu¿ pod bokiem osób wyszydzanych. Aristophanes,
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
81
niedocig³y w ciêtoci, móg³ rozwijaæ swe pomys³y publiczne tylko w kraju
wolnym, gdzie pañstwo oparte by³o na spo³eczeñstwie.
Nie by³o satyry ni w ogóle pimiennictwa politycznego w Aleksandrii.
Tam fundowano wiekopomne Muzeum, udzielano poparcia i poetom i
przyrodnikom, lecz dla pisarza politycznego nie by³o tam miejsca. Uczo-
nym i literatom wszystko by³o danym, lecz pod warunkiem, ¿eby siê trzy-
mali z daleka od polityki. Zakaz ten tyczy³ w ogóle ca³ego spo³eczeñstwa.
Sprawy pañstwowe zarezerwowane by³y dla nielicznego grona dworzan,
stosunek pañstwa do spo³eczeñstwa urz¹dzany by³ przez coraz liczniej-
szych urzêdników. Za dawnych faraonów nauka stanowi³a tajemnicê stanu
kap³añskiego; za nowych hellenistycznych, traktowano naukê publicznie,
lecz z tym wyj¹tkiem, ¿e spraw pañstwa i spo³eczeñstwa nie traktowa³o
siê ca³kiem.
W wiekach rednich duchowieñstwo wydawa³o pisarzy politycznych.
Wszelka nauka mieci³a siê d³ugo w samym tylko Kociele, ani te¿ nauki
o pañstwie w tym nie brak³o. Teorie w³adzy dwojakiej, duchownej i wiec-
kiej, póniej supremacji tiary nad koronami i kl¹twy rzucane na monar-
chów, to wszystko pochodzi³o z pewnych zapatrywañ na stosunek spo³e-
czeñstwa do pañstwa, przy czym Koció³ patronowa³ stale spo³eczeñstwu.
Uniwersytety wydaj¹ pisarzy politycznych, w czym nasz krakowski od-
znaczy³ siê wielkim Paw³em W³odkowicem. Upad³a atoli satyra polityczna,
a na jej miejsce wysun¹³ siê rodzaj o ile¿ ni¿szy: pamflet (Falkenberga
przeciw W³adys³awowi Jagielle; poleca³ Polaków wywieszaæ). W póniej-
szych czasach rozszerzy³ siê pamflet najbardziej we W³oszech, prawdo-
podobnie dlatego, ¿e tam by³o najwiêcej dworów ksi¹¿êcych. Mo¿na by
spieraæ siê nawet o Macchiavella czy Il principe nie by³ pisany jako
pamflet.
Od XVII wieku rzedniej¹ szeregi obroñców spo³eczeñstwa, a mno¿¹
siê zastêpy ca³e pisarzy, cieniaj¹cych coraz bardziej pole dla nauk poli-
tycznych, rezerwuj¹cych uprawianie polityki dla wybrañców dworu mo-
narszego. Zmienia siê to radykalnie w po³owie XVIII wieku. Nauki poli-
tyczne rozkwitaj¹ najbardziej w Anglii i do dnia dzisiejszego Anglosasi
zajmuj¹ na tym polu pierwsze miejsce jakociowo. Rozwój ich mocar-
stwowy nastêpuje równolegle.
Najswobodniejsze spo³eczeñstwa wytworzy³y tedy pañstwa najpotê¿-
niejsze. W cywilizacji ³aciñskiej wytwarza siê bowiem si³a polityczna bez-
porednio z si³y spo³ecznej.
Pañstwa a spo³eczeñstwa
82
Na kontynencie wzi¹³ jednak górê kierunek przeciwny angielskiemu.
Pañstwo poczê³o siê wdawaæ coraz ostrzej w sprawy spo³eczeñstwa. Gdy
od drugiej po³owy XIX wieku kwestie zwi¹zane z zagadnieniem dobrobytu
wysunê³y siê na pierwszy plan, pañstwa kontynentu europejskiego wysila³y
siê, aby te sprawy wyrwaæ z r¹k spo³eczeñstwa, a uczyniæ je znów za
przyk³adem Niemiec monopolem w³adz pañstwowych.
Mylnym jest mniemanie, jakoby w wiekach rednich istnia³a ingeren-
cja pañstwa w sprawy rzemios³a i handlu. Walka o byt by³a dozowana
przez w³adze publiczne, lecz nie przez pañstwo bynajmniej, ale wy³¹cznie
przez samorz¹dy spo³eczeñstwa. Treæ wszelkich tego typu przywilejów
królewskich pochodzi od w³adz gminnych i cechowych. Przywilej uk³a-
dany by³ przez autonomiczn¹ w³adzê interesantów, a w³adza centralna
pañstwa (król) zatwierdza³a tylko to, co jej do zatwierdzenia podano
a to znaczy³o, ¿e zobowi¹zuje siê w razie potrzeby zaj¹æ siê wyegzekwo-
waniem prawide³ i przywileju poddanych. Miejmy¿ na uwadze, ¿e w jêzyku
redniowiecznym wyraz przywilej znaczy prawo szczególne, tycz¹ce wy-
mienionego w akcie zrzeszenia, czasem tylko pewnej osoby (np. druka-
rza). Nie ma bowiem ogólnego prawa pañstwowego. Ka¿dy stan, wszelkie
zrzeszenie, kupieckie, rzemielnicze, czy szlacheckie lub kocielne, rz¹dzi
siê prawem swoim.
To siê rozumie przez wolnoci a nic innego. Uk³ad za ekonomiczny
spo³eczeñstwa mi¹³ dwa cele; ¿eby by³o jak najwiêcej osób ekonomicznie
niezale¿nych i ¿eby silniejszy po¿era³ s³abszego. W zasadzie przetrwa³ ten
ustrój a¿ do wielkiej rewolucji francuskiej; wtenczas zniesiono cechy i
od tego zaczê³a siê ingerencja pañstwa w sprawy gospodarcze. Z czasem
wyrwano ca³y ten dzia³, tak zasadniczo spo³eczny, z ram spo³eczeñstwa i
przerzucono go do wszechw³adzy pañstwa.
Wy³uszczy³em w innym miejscu, jak handel powstawa³ by³ normaln¹
drog¹ z rzemios³a i czemu ten rozwój zosta³ przerwany. Wielki handel
europejski zaczyna³ stawaæ siê uniwersalnym, gdy wypaczy³y go nowe
szlaki handlowe, ale handel ródl¹dowy ust¹piæ musia³ oceanicznemu.
Ingerencji pañstwa opiera³ siê handel skuteczniej od rzemios³; uleg³ jej
dopiero pod koniec XIX wieku.
Handel jest najstarszym motorem zbli¿ania ludów. Pojawienie siê
gdzie u prymitywnego plemienia obcego kupca-eksploratora, podró¿nika
handlowego stanowi datê, od której zrzeszenie to zostaje wci¹gniête w
ruch dziejowy, wydobywaj¹c siê na szerszy wiat.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
83
Handel nie jest bowiem z pocz¹tku nigdzie lokalnym, lecz zaczyna
siê od handlu miêdzy plemionami i ludami, a czêsto od zwi¹zku z kwit-
n¹cym w dalekich krajach handlem uniwersalnym. Powstaje d³ugi ³añcuch
ogniw, od hurtownika a¿ do dostawcy najni¿szego rzêdu, który zbiera
towar u róde³ (np. pióra strusie w Afryce, skórki wiewiórcze na Rusi
wci¹gniêtej w ko³o handlu bagdadzkiego), a¿eby dorêczyæ go najbli¿sze-
mu porednikowi. Przez ca³e wieki mo¿e kraina dostaw nie wiedzieæ
niczego o kraju nabywaj¹cym i o jego ogniskach handlowych.
Handel lokalny powstaæ mo¿e dopiero na pewnym stopniu dobrobytu
danego zrzeszenia.
Najni¿szy nawet szczebel handlu dzia³a indywidualistycznie. Kupiec
przyby³y z daleka nie mo¿e miêæ do czynienia z gromadnoci¹ ca³ego
zrzeszenia, lecz zwraca siê do jednej osoby, a ta w miarê rozwoju interesu
przybiera sobie pomocników. Ochotnych nie brak, gdy¿ wkrótce spostrze-
gaj¹ wszyscy, ¿e przez handel najkrótsza droga do dobrobytu, ponad wszy-
stkie jego szczeble dostêpne do tego czasu w ich zrzeszeniu. Kto mielszy
i bardziej przedsiêbiorczy, próbuje nawi¹zaæ stosunki bezporednie z
kupcem-przybyszem, poczyna dzia³aæ na w³asn¹ rêkê. Handel sk³ania
coraz wiêksz¹ iloæ osób do indywidualnej samodzielnoci.
Po szczeblach rozwijaj¹cego siê handlu mo¿na siê wznieæ do stopnia
personalizmu.
Powa¿ny handel zawiera w sobie warunki do tego. Kwitnie w nim
poczucie odpowiedzialnoci, zrozumienie potrzeby norm prawnych, etyka
zawodowa, opanowanie siê i celowoæ postêpowania. Obok tego wymaga
rozwój handlu opanowywanie nie tylko przestrzeni, lecz równie¿ czasu
a¿ do pojêcia terminu w³¹cznie. To ostatnie mieci w sobie pierwiastek
duchowy o wielkim znaczeniu. Krêpuj¹c siê terminem, ograniczamy tym
samym w³asn¹ swobodê, opanowujemy siê, wyrabiamy w sobie wolê, co
wiêcej, wyznaczanie terminów musi wieæ do zabiegów o oszczêdzanie
czasu. Czas da siê (¿e tak powiem) kapitalizowaæ. W tych usi³owaniach
pomna¿a siê pilnoæ, zapobiegliwoæ, oszczêdnoæ rodków materialnych,
zw³aszcza pieni¹dza, oglêdnoæ, myl o dalszej przysz³oci i wreszcie (ko-
rona wszystkiego) poczucie obowi¹zku wzglêdem nastêpnego pokolenia.
S³owem: wraz z opanowywaniem czasu rozwija siê etyka; faktem jest, ¿e
w prawie handlowym najpierw pomylano o wdowie i dzieciach, w ogóle
o postêpowaniu po zgonie kupca (bardzo szczegó³owe przepisy dworu
gocinnego w Nowogrodzie Wielkim).
Pañstwa a spo³eczeñstwa
84
Ludzie patrz¹cy poza w³asny grób a wykonuj¹cy swe prace szybciej
od innych, czyni¹ mo¿liwym postêp.
Spo³eczeñstwo osi¹ga rozwój tym wy¿szy, im wiêcej znajdzie siê w
nim osób, panuj¹cych czasowi, umiej¹cych byæ panem swego czasu. Osz-
czêdzanie lub marnowanie czasu, jest marnowaniem lub u¿ytkowaniem
¿ycia. Myl o dalszej przysz³oci wy³ania z siebie poczucie obowi¹zków
wzglêdem nastêpnego pokolenia. Wytwarza siê wysoki altruizm, który w
metodzie swej nie jest niczym innym, jak koron¹ w dziele opanowywania
czasu. Umiejêtnoæ w³adania czasem podnosi i rozwija wszystkie a wszyst-
kie dziedziny bytu i myli.
W handlu pierwsze zawi¹zki tego pochodu ducha. Sam handel jednak
mo¿e dostarczyæ samych tylko jego zawi¹zków.
Ograniczonoæ wp³ywów czysto handlowych znaæ najbardziej w tym,
¿e sam handel nie wytworzy³ nigdy du¿ego pañstwa. Zdaje siê, ¿e po raz
pierwszy z³¹czy³y siê d¹¿noci handlowe i pañstwowe w uniwersalnoci
babiloñskiej. Bardziej jednak uniwersalnymi by³y handel fenicki i grecki,
a jednak pañstw znaczniejszych nie zbudowa³y. Jeszcze bardziej poucza-
j¹cym jest przyk³ad monarchii Aleksandra Wielkiego, która sta³a siê tylko
epizodem, chocia¿ dla historii handlu tak donios³ym, i¿ handlowe jego
nastêpstwa trwa³y d³ugie wieki. Handel w owych krajach rozwin¹³ siê w
prawdziw¹ potêgê; lecz nie posiada³ zdatnoci do utrzymania lub przy-
wrócenia pañstwa uniwersalnego, tak po¿¹danego dla siebie. Handel jest
czynnikiem pañstwowotwórczym tylko w nieznacznym stopniu. Sam jest
czynnikiem niepolednim, a z regu³y niezale¿nym, samodzielnym. Póno
dopiero z³¹czy³ siê handel z budow¹ pañstw, a¿ gdy zrozumiano, ¿e mo¿na
zwi¹zaæ te dwie sprawy, stanowi¹ce a¿ w g³¹b wieków rednich oddzielne
³o¿yska bytu historycznego.
Wszelki handel, skoro tylko siê zorganizuje, d¹¿y do rozprzestrzenia-
nia; poszukuje coraz nowszych, coraz dalszych róde³ towarów i rynków
zbytu. Tendencje przestrzenne ³¹cz¹ handel z pañstwem wielokrotnie.
Pañstwo jest handlowi nader przydatne, a tym przydatniejsze im bardziej
zaborcze, bo dla handlu tym lepiej, im mniej jest granic pañstwowych.
Na wielk¹ skalê rozwin¹æ siê mo¿e ju¿ w ustroju rodowym, nie po-
trzebuj¹c wy¿szego stopnia uspo³ecznienia. wiadczy o tym historia: Babi-
lon, Fenicja, Syria, Arabia. Zastój w ustroju rodowym nie poci¹ga za sob¹
bynajmniej zastoju handlowego.
Zarodni¹ personalizmu staæ siê wprawdzie mo¿e, lecz nie wszêdzie
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
85
ziarna te padaj¹ na grunt ¿yzny. Nie mo¿na przeto ruchu od handlu do
personalizmu uwa¿aæ za prawa dziejowe. Bywa tak, lecz byæ nie musi.
Pod wzglêdem cywilizacyjnym mo¿e handel ulec zboczeniu, gdy staje
siê handlem pañstwowym. Zawi¹zki tej odmiany mog¹ tkwiæ od razu w
pierwszej fazie handlowej, gdy kupiec przyby³y z daleka szuka osób, mo-
g¹cych mu dostarczaæ towar regularnie, w umówionym czasie i umówio-
nym miejscu. Najdogodniej wejæ w stosunki z g³ow¹ zrzeszenia. Kacy-
kowie afrykañscy zrobili sobie w bardzo wielu plemionach monopol han-
dlu z kupcem zagranicznym. Powiêksza to ich w³adzê, zwiêkszaj¹c wielce
dochody; wed³ug naszej terminologii powiedzielibymy, ¿e wzmacnia siê
skarb pañstwa, a przynajmniej fiskalizm. Tu i ówdzie monopol ten pozo-
staje na sta³e, nawet przy bardzo ju¿ rozwiniêtych stosunkach. Obowi¹-
zywa³ w pañstwie Salomona. Póniej celowa³a w tym cywilizacja turañska
i udzieli³o siê to S³owiañszczynie wschodniej. Iwan III handlowa³ ryb¹
suszon¹, sprowadzan¹ z Kaffy, gdzie utrzymywa³ ¿ydowskiego komisanta.
Atamanowie kozaccy handlowali wo³ami, eksportuj¹c na zachód; a¿ do
po³owy XVII wieku mieli swój kantor w Brzegu na l¹sku.
Handel kolonialny bywa³ d³ugo pañstwowym. Wiadomo powszechnie,
jak to by³o w Hiszpanii i w Anglii. W Europie samej Islandia by³a traktowana
jako kolonia. W po³owie XIV wieku handel islandzki og³oszono jako regale
za koncesjami, a kierownictwo by³o w Bergen; a¿ dopiero w roku 1786
zniesiono tam handel monopolowy.
Cofn¹³ siê wstecz do tego zacofania najnowszy postêp: bolszewizm.
Mija sto lat od og³oszenia manifestu komunistycznego Marxa. Po-
zornie celem socjalizmu ma byæ obrona robotnika przed wyzyskiem i
wprowadzanie sprawiedliwoci spo³ecznej. W rzeczywistoci chodzi o
walkê z Krzy¿em i o ¿ydowskie (mesjaniczne) panowanie nad wiatem.
Socjalizm wytworzy³ z mas ludu miejskiego armiê ¿ydowsk¹, gotow¹ na
wszystko.
W Polsce jestemy wiadkami, jak socjalici dostali ju¿ istnego napadu
wcieklizny przeciwko w³asnej Ojczynie.
Przemys³ rozwin¹³ siê nadzwyczajnie (mo¿e nawet nadmiernie), wca-
le nie dziêki kapitalizmowi, a tym mniej rzekomemu ustrojowi kapitali-
stycznemu. Je¿eli kapitalizm polega na gromadzeniu mienia w zapas, w
takim razie macierz¹ kapitalizmu jest sól, dziêki której pierwotni hodowcy
mogli gromadziæ i przechowywaæ zapasy ¿ywnoci. Je¿eli za znaczenie
wyrazu ograniczymy do tego, ¿eby pieni¹dz sta³ siê nie celem, lecz rod-
Pañstwa a spo³eczeñstwa
86
kiem do wytwarzania nowych dóbr, mo¿na by ju¿ w staro¿ytnoci dobraæ
na to przyk³ady.
Po upadku imperium rzymskiego runê³y na ca³e wieki wszelkie orga-
nizacje ekonomiczne, nawet drogi handlowe uleg³y na zachodzie zapom-
nieniu. Kapita³, jako rodek handlu czy przedsiêbiorstwa, zaczyna siê
odnawiaæ dopiero w drugiej po³owie XIII wieku, najpierw we W³oszech,
nastêpnie nad dolnym Renem, potem w Hanzie ju¿ w wieku XIV. Nie
zmienia to w niczym ustroju spo³ecznego.
Kapitalizm nie jest bynajmniej ustrojem, lecz tylko metod¹ finansow¹.
Olbrzymi rozwój przemys³u dokona³ siê wcale nie przez kapitalizm,
który by³ ju¿ dawno przedtem, lecz dziêki odkryciom przyrodników, prze-
mienionych na wynalazki, które pozwoli³y opanowaæ odpowiednio si³y
przyrody. Ca³a teoria socjalistyczna jest jednym z³udzeniem i ³udze-
niem.
Ostatecznie dosz³o do stanu, który przedstawi³ obrazowo Erazm Ma-
jewski jako znajdujemy siê w po³o¿eniu pasa¿erów poci¹gu kolejowego
w ruchu, którego maszynista spad³ z lokomotywy.
Socjalizm zdezorganizowa³ spo³eczeñstwo, a pañstwu dopomóg³ do
totalnoci.
Wykaza³ ju¿ Erazm Majewski, jako gra ekonomiczna ostatnich kilku
pokoleñ polega na tym, ¿e si³om przyrody kazano pracowaæ na cz³owieka.
W³adze psychiczne odgrywaj¹ w gospodarstwie materialnym rolê
pierwszorzêdn¹. Nowoczesna metoda wytwórczoci polega na tym, ¿e
osobnik ludzki przy ma³ym wk³adzie pracy swego organizmu wyrê-
cza siê ekonomicznie prac¹ si³ przyrody. Naprawdê ca³e nasze bogac-
two, to dzie³o tylko naszego rozumu, naszych dusz
Gdzie¿ wiêc tajemnica wiêkszej produkcyjnoci spo³eczeñstw
najbardziej rozwiniêtych? W potêdze wci¹¿ wzrastaj¹cej sumy ich
w³adz duchowych ... Nie tylko praca jest ród³em dzie³ ludzkich,
ale specjalne zdolnoci, czyli w³aciwoci twórcze osobników zró¿ni-
cowanych ... Nie z krzywdy ludzkiej wyrastaj¹ bogactwa kapitali-
stów, lecz z rozwiniêtej w³adzy nad przyrod¹.
Teoria marksistowskie mieszaj¹ wartoæ z cen¹, gdy tymczasem nie
ma cen niezale¿nych od okolicznoci. Przedmiot za, jakikolwiek, stano-
wi¹cy dobro ludzkie, staje siê towarem dopiero natenczas, gdy zostaje
wystawiony na sprzeda¿. B³êdnym za jest za³o¿enie, jakoby cena kosz-
tu by³a równa wartoci towaru. Wartoæ jest zawsze spraw¹ hipotetyczn¹;
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
87
my jej nie znamy, domylamy siê tylko jej istnienia. Tote¿ idea
zysków, p³aconych przez spo¿ywców, jest ca³kiem niedorzeczn¹.
Nale¿y to do naszego tematu tylko porednio, dlatego, ¿e socjalizm
sta³ siê taranem przeciwko samorz¹dom spo³ecznym. Socjalistom nie
chodzi o to, ¿eby przemys³ rz¹dzi³ siê prawem swoim, przyznaj¹c w tym
uczestnictwo robotnikom, lecz ¿eby przemys³ poddaæ pañstwu. O ile socja-
lici dorw¹ siê do rz¹dów, nastaje nie tylko monizm prawa publicznego,
lecz koniec spo³eczeñstwa, oddanego w niewolê pañstwu, tj. biurokracji
socjalistycznej. Nie ma bowiem pañstwa bardziej biurokratycznego, jak
socjalistyczne.
Ustawodawstwo obmylane rzekomo tylko celem obrony robotnika,
jest z regu³y aprioryczne, wynikaj¹ce z doktryny. Reformy dokonywane
na olep, czy na domys³, by³yby raczej mocno ryzykownymi próbami,
dokonywanymi na ¿ywym organizmie, ni¿eli lekarstwem na chorobê nie-
sprawiedliwoci spo³ecznej.
Eksperymentowano te¿ zuchwale i eksperymentuje siê coraz usilniej.
Coraz bardziej przypomina to Nerona, który dla eksperymentu (artystycz-
nego!) podpali³ Rzym. Nawet powa¿niejsi socjalici gorsz¹ siê kiedy nie-
kiedy tym ekperymentatorstwem wiwisekcyjnym na zrzeszeniach ludzkich
dokonywanym. Socjalistyczna senatorka dr Daszyñska-Goliñska, zabraw-
szy g³os na posiedzeniu senatu dnia 7 marca 1929 r., w obradach nad
bud¿etem ministerstwa pracy stwierdzi³a, jako ustawodawstwo socjalne
w Polsce zosta³o tak zorganizowane, i¿ przeros³o nawet istotne potrzeby
kraju. Na wyrost tedy! Nawet rzeczy niepotrzebne, je¿eli tylko znajduj¹
siê w apriorycznej doktrynie.
Takimi metodami kaleczy siê i pañstwo i spo³eczeñstwo. Ze stanowi-
ska cywilizacji ³aciñskiej musi siê ubolewaæ nad coraz wiêksz¹ przewag¹
pañstwa nad spo³eczeñstwem. Zupe³na wolnoæ spo³eczeñstwa nale¿y do
zasad prawa ³aciñskiego. Pañstwo za, zajête sprawami, które do niego
nie nale¿¹, zaniedba na pewno sprawy sobie w³aciwe, tj. przede wszystkim
bezpieczeñstwo ¿ycia i mienia na zewn¹trz i wewn¹trz.
A zatem rzemios³u wolno dyszeæ o tyle, o ile pañstwo mu pozwoli
(czyni¹c zawis³ym od siebie nawet przyjmowanie terminatorów!!); handel
zamienia siê na pañstwowy, przemys³ równie¿. Oczywicie zanosi siê na
coraz gorsze deficyty, a¿ wyczerpie siê do cna zdatnoæ podatkowa spo³e-
czeñstwa. Wtedy przy powszechnej pauperyzacji klika rz¹dzicieli bêdzie
batogami popêdzaæ stado ludzkie, a¿ wreszcie przepadnie ca³a cywilizacja
Pañstwa a spo³eczeñstwa
88
i zapadnie siê w grzêzawisko biernego zastoju. Jak w Syrii centralnej
zagin¹æ mo¿e nawet tradycja wolnoci, owiaty i zamo¿noci.
Stosunek spo³eczeñstwa a pañstwa sta³ siê katastrofalnym.
Wst¹pmy jeszcze na pomost istniej¹cy pomiêdzy pañstwem a spo³e-
czeñstwem i przypatrzmy siê sprawom z tego punktu obserwacyjnego.
Pomostem takim jest s¹downictwo. Ma ono byæ rêkojmi¹ prawoci i
ochron¹ przeciwko blumizmowi.
Czy to instytucja spo³eczna czy pañstwowa? Ma w sobie wiele z obydwu
stron a przynajmniej mieæ powinna. Sta³a siê atoli s³u¿k¹ pañstwa.
Sêdziowie skazuj¹ za wszelk¹ opozycjê, jak¹ tylko prokurator zaskar¿y.
We Francji od dawna wydaje siê wyroki za przeciwstawianie siê jakiemu-
kolwiek rz¹dowi (jaki w danym czasie jest u steru). Przykr¹ rolê odgrywa³y
s¹dy za Napoleona III. U nas drastyczne bywa³y po s¹dach sceny za pi³-
sudczyzny. Skazywali nawet za obrazê Hitlera, bo rz¹d polski przyjani³
siê z nim wówczas. A dzisiaj?
Rz¹d ustanawia nawet nowe rodzaje s¹dów, jakie mu siê podoba, a
wszystkie s¹ polityczne. Odnosi siê nawet wra¿enie, jakoby rz¹d wypowie-
dzia³ wojnê s¹downictwu, o ile nie zechce zamieniæ siê w cile rz¹dow¹
instytucjê.
S¹downictwo winno celowaæ wspó³miernoci¹ z cywilizacj¹ ³aciñsk¹
i byæ przejête nasz¹ etyk¹. Tymczasem atoli same nasze kodeksy sta³y siê
nader nierównomiernymi cywilizacyjnie. Przez rozmaite uzupe³nienia,
poprawki, nowele, popadaj¹ od doæ dawna coraz bardziej w stan mie-
szanki cywilizacyjnej, nieraz niesamowitej.
Przyda³aby siê cywilizacyjna czystka naszych spraw s¹dowych. Np.
jak to rozumieæ, ¿e paserstwo jest niemal bezkarne? Intratny ten zawód
przechodzi dziedzicznie z ojca na syna, wymiguj¹cych siê czasem lekkim
aresztem.
Zrobiono ze sêdziego maszynkê do stosowania paragrafów bez wzglê-
du na sprawiedliwoæ. S¹dy s¹ od tego, ¿eby przestrzegaæ prawa obowi¹-
zuj¹cego, a czy to prawo jest s³uszne czy te¿ bezprawiem odzianym w
formy prawne, to sêdziego nic nie obchodzi; gdyby siê tym zajmowa³,
przekracza³by sw¹ kompetencjê, a biada mu, gdyby chcia³ w wyrokach
uwzglêdniæ s³usznoæ wbrew paragrafiarstwu. Je¿eli paragraf zawiera
bezprawie, sêdzia jest od tego, ¿eby s³u¿yæ temu bezprawiu.
Nie ma tu nic do rzeczy, czy siê sumienie jego nie oburza; on nie jest
od tego, ¿eby mieæ sumienie, a tym mniej, ¿eby siê nim kierowaæ; sêdzia
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
89
jest tylko od paragrafiarstwa. Ca³e s¹downictwo, ca³y tzw. wymiar sprawie-
dliwoci oparte s¹ na fanatycznym kulcie paragrafiarstwa. Kodeks nie
jest doradc¹ sêdziego i zbiorem przypuszczalnych wskazówek, które sê-
dzia winien stosowaæ, modyfikuj¹c wed³ug sumienia, lecz paragraf musi
byæ stosowany literalnie. Zmechanizowano tedy s¹downictwo. Przed laty
zdarza³o siê jeszcze, ¿e ten lub ów sêdzia wydawa³ wyrok po sprawiedli-
woci wed³ug sumienia i motywowa³ go z ca³¹ szczeroci¹, pisz¹c: Jak-
kolwiek paragraf opiewa tak i owak, jednak¿e okolicznoci wiadcz¹ wy-
ranie, ¿e w istocie rzeczy zachodzi ca³kiem co innego, ni¿by wynika³o z
pozorów formalistyki. Wyroki tego rodzaju bywa³y jednak kasowane przez
wy¿sz¹ instancjê, a autorowie ich tracili prawo do awansu. Je¿eli oszust
dochowa formalnoci, mo¿e siê rozbijaæ bezpieczny, ¿e s¹downictwo sta-
nie w jego obronie. Bêdzie to trwa³o dopóty, póki sêdziowie nie nabêd¹
upowa¿nienia, ¿eby nie dbaæ o paragrafy, je¿eli one s³u¿¹ za parawan
bezprawiu.
S¹d nie tylko nie powinien ulegaæ niewolniczo paragrafiarstwu, lecz
nale¿y przyznaæ mu w³adzê, ¿eby móg³ orzekaæ, czy dana ustawa (a tym
bardziej przepis, rozporz¹dzenie) zgodna jest ze s³usznoci¹, z dobrymi
obyczajami (w danym razie z konstytucj¹). Sêdziowie nie powinni byæ
pacho³kami ustawodawstwa, lecz jego kontrolerami i krytykami z urzêdu.
Wobec s¹du nie powinno byæ najmniejszej suwerennoci ¿adnego cia³a
prawodawczego. Mo¿e bymy pozbyli siê natenczas ci¹g³ych zamachów
na rozum, na sprawiedliwoæ, a nawet na przyzwoitoæ publiczn¹; gdy¿
dowiadczenie historyczne podaje a¿ nazbyt dowodów, ¿e zgromadzenia
prawodawcze bywaj¹ powolnym narzêdziem ka¿dego a ka¿dego, kto zjed-
na sobie korpus oficerski i przyw³aszczy sobie klucz do skarbu publicz-
nego.
Tak przemawia cywilizacja ³aciñska. Trzeba nareszcie wyst¹piæ prze-
ciwko mechanizowaniu wymiaru sprawiedliwoci, bo inaczej zamienimy
siê w bandy wynalazców kruczków prawnych. Ca³emu spo³eczeñstwu grozi
z tego zupe³na demoralizacja.
Poprzestajê na okazaniu g³ównych sk³adników naszego tematu. Z
jakiegokolwiek punktu obserwacyjnego bêdziemy zbieraæ indukcyjnie
nasze spostrze¿enia, zewsz¹d i zawsze spotkamy siê z dwoistoci¹ prawa
publicznego: spo³eczeñstwa i pañstwa.
Chodzi o to, ¿eby dwoistoæ nie wyradza³a siê w rozdwojenie. Obie
te kategorie naszego ¿ycia publicznego maj¹ siê wzajemnie ograniczaæ,
Pañstwa a spo³eczeñstwa
90
lecz w taki sposób, i¿by siê uzupe³nia³y wzajemnie. Ka¿da z nich ma w³asny
zakres, inne rodki dzia³ania, inn¹ metodê. Pañstwo mo¿e byæ organi-
zmem lub mechanizmem, gdy tymczasem spo³eczeñstwo mo¿e byæ tylko
organizmem. Poniewa¿ za zadania spo³eczne wysnuwaj¹ siê z bezpored-
nich interesów ludnoci, ³atwo ka¿demu zrozumia³ych; zrazu s¹ wy³onio-
ne, nie trzeba tedy si³y fizycznej, by by³y wype³niane, gdy tymczasem pañ-
stwo nie mog³oby istnieæ, nie u¿ywaj¹c przymusu si³y fizycznej.
Podnosi siê czêsto kwestiê, która k³óci siê ze zdrowym rozs¹dkiem:
co wa¿niejsze, spo³eczeñstwo czy pañstwo.
Wymylono te¿ zabawn¹ w tym przypadku argumentacjê, ¿e pierw-
szeñstwo nale¿y siê temu, co starsze. Najpierw musieli byæ ludzie, którzy
musieli utworzyæ pañstwo, a ci ludzie trzymali siê widocznie razem, a
zatem spo³eczeñstwo starsze jest od pañstwa. To rozumowanie, racjona-
listycznie logiczne, jest atoli ca³kiem b³êdne wobec historii. B³¹d pochodzi
st¹d, ¿e nie odró¿nia siê spo³eczeñstwa od spo³ecznoci.
Spo³ecznoæ istnieje, odk¹d ludzie ¿yli gromadnie, a wiêc starsza od
pañstwa. Pañstwo wywodzi siê z ksiêstw plemiennych, a zatem powsta³o
przy wy¿szym szczeblu spo³ecznoci, lecz jeszcze przed powstaniem spo-
³eczeñstwa. Nie ka¿da spo³ecznoæ rozwinie siê w spo³eczeñstwo, ale ka¿-
da posiada jak¹ pañstwowoæ, choæby na wzór kacyka z centralnej Afryki.
Pañstwo jest starsze od spo³eczeñstwa.
Nie wynika z tego bynajmniej, ¿eby spo³eczeñstwo mia³o byæ przez
pañstwo gnêbione!
Nie mo¿na siê powo³ywaæ w tej materii na ius altum pañstwa. Musimy
podnieæ protest g³ony a powszechny, protest wszystkich zwolenników
cywilizacji ³aciñskiej, przeciwko temu, ¿eby ius altum rozumiane by³o,
jakoby jakie ponadprawo. Ius altum rozstrzygn¹æ mo¿e w pewnych
kwestiach, które nale¿y okreliæ zgodnie z pojêciami naszej cywilizacji
³aciñskiej. Naszym za ponadprawem jest etyka totalna.
Nie urz¹dzam ¿adnego przewrotu, lecz tylko nawrót do tradycji pol-
skich pisarzów politycznych od XV wieku, a¿ do sejmu czteroletniego,
która cywilizacyjnie jest na wskro ³aciñska. W toku ca³ej historii po-
wszechnej a¿ po dni nasze trwa w urz¹dzeniach ¿ycia publicznego oscy-
lacja ci¹g³a pomiêdzy organizmami a mechanizmami. Obecnie od kilku
pokoleñ mechanizuje siê z wynikami tak przeraliwymi, i¿ pr¹d odrodze-
niowy musi temu przeciwdzia³aæ i wzmacniaæ energicznie wszelkie organi-
zmy i organiczne d¹¿noci w pañstwie i spo³eczeñstwie. Nie mo¿na wyklu-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
91
czyæ ca³kiem mechanizmu, bo s¹ dziedziny ¿ycia, które z natury swojej
stanowi¹ mechanizmy i takie, które musz¹ byæ ujête mechanistycznie (np.
przemys³, wojsko, egzekutywa). Lecz mechanika ma byæ tylko malum
necessarium; pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej musi byæ zasadniczo
organizmem.
Trzeba nam przerobiæ pañstwowoæ z mechanistycznej na organizmo-
w¹ a zatem punkt ciê¿koci spoczywa w zagadnieniu administracji,
zwyrodnia³ej, od dawna, w biurokracjê. Przyjrzyjmy¿ siê bli¿ej tej kwestii,
po czym dopiero rozwa¿my¿ pytanie, czy nasze ponadprawo mo¿e mieæ
zastosowanie w ¿yciu publicznym, a wiêc przede wszystkim w ustroju
pañstwowym.
Pañstwa a spo³eczeñstwa
VI. ADMINISTRACJA
Pañstwo jest to zrzeszenie rz¹dz¹cych i rz¹dzonych za pomoc¹ admini-
stracji, czynnej stale. Bez administracji nie ma pañstwa.
Troska o grody i obs³ugiwanie ich stanowi zawi¹zek administracji
pañstwowej. Tarcia z samorz¹dem spo³ecznym powstaj¹ o mstê. Ten wy-
miar sprawiedliwoci spo³ecznej mo¿e siê po pewnym czasie tak powik³aæ,
a w dalszym ci¹gu zdegenerowaæ, i¿ powstaje wojenka wszystkich prze-
ciwko wszystkim, je¿eli msta panuje zbyt d³ugo. Zdarza³o siê za czêsto,
¿e msta rozdziela³a spo³eczeñstwo danego okrêgu grodowego wtedy w³a-
nie, kiedy zagrozi³ nieprzyjaciel zewnêtrzny i zachodzi³a najwiêksza po-
trzeba jednoci. Dopiero przejêcie msty przez w³adzê pañstwow¹ stanowi
dwigniê, na której wznosi siê pañstwo do wy¿szych szczebli rozwojowych.
W staro¿ytnoci powiod³o siê to tylko Rzymowi i Egiptowi. Koció³ katolicki
zwalcza mstê od pocz¹tków misjonarstwa w jakimkolwiek kraju pogañ-
skim. Jak to trudno, znaæ z tego, ¿e w Polsce grasowa³a msta a¿ do pierw-
szej po³owy XIV wieku, we Francji równie¿ do XIV wieku, a w Niemczech
a¿ do polowy XVI w.
W po³udniowych W³oszech i na Ba³kanie panowa³a msta jeszcze w
XIX w. Przerzucanie msty na s¹downictwo publiczne dokonuje siê w ogóle
opornie. W³odzimierz, zwany Wielkim, ksi¹¿ê kijowski, odmówi³ z naj-
wiêksz¹ stanowczoci¹, gdy duchowieñstwo sk³ania³o go, by obj¹³ w³adzê
s¹downicz¹. Wrêcz przeciwny fakt zaszed³ za naszych czasów. Afganistan,
kraj o ludnoci czysto aryjskiej, jest klasycznym krajem msty. Postêpowy
jego w³adca Abdulach chcia³ wprowadziæ s¹dy pañstwowe na miejsce
msty i musia³ swe pañstwo opuciæ przed ogólnym powstaniem.
94
Oko³o obronnoci pañstwa i pañstwowego s¹downictwa wytwarza
siê administracja pañstwowa, która nastêpnie rozszerza siê jeszcze na
inne dzia³y ¿ycia zbiorowego.
Kwestia administracji stanowi wyk³adnik rodzaju i szczebla rozwojo-
wego pañstwa, a zarazem stosunku jego do spo³eczeñstwa. Prawda ta
tyczy jednako wszystkich krajów, czy Polski, czy Turcji.
Kto przypatrzy³ siê bli¿ej gospodarce tureckiej, ten zrozumia³, ¿e is-
totnie, gdzie Turek noga st¹pi, tam trawa nie wyronie. P³acono podatek
od ka¿dego zwierzêcia domowego, od ka¿dego drzewa owocowego, od
ka¿dego okna i to czasami wskutek nadu¿yæ dwa i trzy razy do roku,
jeden i ten sam; wskutek tego ludnoæ dochodzi³a do wniosku, ¿e najlepiej
tyle tylko mieæ, by móc wegetowaæ, bo inaczej pracowa³o siê na rz¹d,
który dla ludnoci nic nie robi³. Ju¿ sam ten system gospodarczy wy-
starczy³by po kilkuset latach najbogatszy kraj spustoszyæ .
...Wystarczy zwiedziæ kolonie niemieckie w Jaffie, Hajfie, Smyr-
nie i Jeruzalem, by siê przekonaæ, ¿e rozumna gospodarka i skrzêtna
a wytrwa³a praca mo¿e ten kraj i dzisiaj do kwitn¹cego stanu do-
prowadziæ. Kolonie te jednak wyjête by³y zupe³nie spod prawa ture-
ckiego.
Polska administracja doprowadzi³a dopiero do tego, ¿e zmniejsza
siê zu¿ycie cukru i myd³a. W ka¿dym razie lepiej zawczasu wo³aæ: Ostro¿-
nie, bymy nie wjechali na trop turecki!
Pañstwa dzieliæ nale¿y na rodzaje wed³ug rodzaju owej organizacji,
czynnej stale, a maj¹cej jednoczyæ rz¹dz¹cych i rz¹dzonych, porednicz¹-
cej pomiêdzy nimi czyli wed³ug metody administracji. Wed³ug tego s¹
dwa g³ówne rodzaje pañstw: obywatelskie i biurokratyczne, stosownie
do tego, czy administracja poruczona jest obywatelom samym (samo-
rz¹d), czy te¿ biurokracji. Tamte pañstwa s¹ organizmami, te za mecha-
nizmami; biurokracja jest bowiem zawsze i wszêdzie mechanizmem.
Samorz¹du s¹ rozmaite poddzia³y i tak samo biurokracji. redniowieczne
pañstwo stanowe by³o autonomicznym, obywatelskim, podczas gdy biuro-
kratyczna jest dzisiejsza republika francuska, w której parlament dostoso-
wany jest do biurokratycznego ustroju. Ale biurokracja francuska daleka
jest od ducha policyjnego, podczas gdy austriacka opiera³a siê na systemie
policyjnym i wszêdzie a wszêdzie, nie wyjmuj¹c administracji szkolnictwa,
obraca³a siê w kole pojêæ policyjno-politycznych.
Sprawy demograficzne posiadaj¹ wp³yw na strukturê spo³eczn¹, a
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
95
przez to wywo³uj¹ zmiany w stosunku spo³eczeñstwa do pañstwa. £atwiej
jest opanowaæ przemoc¹ obszary wiêksze, lecz z rzadk¹ ludnoci¹, ni¿
ma³e, a zaludnione gêsto.
Caeteris paribus tym ³atwiej popada kraj w trwa³¹ zawis³oæ od pañ-
stwowoci narzuconej, im ubo¿szy. Wobec najazdów spo³ecznoci nie
zró¿niczkowane s¹ bardziej bezbronne, ni¿ rozwiniête spo³eczeñstwa.
Wreszcie przy wy¿szych szczeblach rozwoju tak pañstwa, jako te¿ spo³e-
czeñstwa, stosunek ich wzajemny zawis³ wielce od stopnia i rodzaju inteli-
gencji ogó³u ludnoci.
Wszystkie zmiany w materialnym i duchowym stanie ludnoci wp³y-
waj¹ na ten stosunek, a zatem wywieraæ te¿ musz¹ wp³yw na wyk³adnik
tego stosunku, tj. administracji. Zmieniaj¹ siê nie tylko pogl¹dy ludnoci,
lecz jej interesy; to pozostaje zazwyczaj w zwi¹zku z tamtym. Pojawiaj¹
siê interesy nowe i biada pañstwu, je¿eli administracja ich nie uwzglêdnia.
Pañstwowoæ winna siê zmieniaæ stosownie do zmian w spo³ecznoci,
a tym bardziej w spo³eczeñstwie. Jak nie ma formu³y ogólnej na dosko-
na³oæ prawa, podobnie¿ nie mo¿e istnieæ formu³a na jak¹ administracjê
generaln¹, doskona³¹. Administracje s¹ stosowne lub niestosowne, trafne
lub nietrafne, a zale¿y to od okolicznoci historycznych.
A zatem administrator pozbawiony zmys³u historycznego jest szkod-
nikiem wprowadzaj¹c administracjê niestosown¹, z czego mo¿e wytworzyæ
siê z³owroga rozbie¿noæ spo³eczeñstwa a pañstwa i rozstrój obu. Admini-
stracja niestosowna rozsadza wszystko. Objaw ten zachodzi niemal zawsze,
gdy ogó³ ludnoci wiatlejszej nabierze przekonania, ¿e administracja
pozostaje poni¿ej rozwoju umys³owego danego kraju.
Pruska administracja by³a bardziej spo³eczno-policyjna; st¹d dok-
tryna wszechw³adzy pañstwa i dozór pañstwowy wykonywany przez ad-
ministracjê nad wszystkimi dziedzinami ¿ycia ekonomicznego i spo³ecz-
nego. Obchodz¹ siê za ca³kiem bez biurokracji spo³eczeñstwa anglo-
saskie i obok wysokiego poziomu cywilizacyjnego tej w³anie okolicznoci
zawdziêczaj¹, ¿e s¹ panami wiata.
Rozpatruj¹c systemy administracyjne, ró¿nych krajów w ró¿nych cza-
sach, spostrzegamy, ¿e zawis³y w znacznej czêci od warunków demo-
graficznych. G³ównie chodzi o gêstoæ zaludnienia, tudzie¿ o stopieñ swo-
bodnego przesiedlania siê. Kraje o ludnoci rzadkiej nie zdo³a³y nigdy
wykszta³ciæ administracji systematycznej.
Zmiany gêstoci geograficznej poci¹gaj¹ za sob¹ odmianê admini-
Administracja
96
stracji, co obserwowaæ mo¿na od historii rzymskiej a¿ do nowoczesnych
Prus. Potrojona gêstoæ zaludnienia na piachach brandenburskich wy-
maga³a nowego typu administracyjnego. W Polsce rozwija³a siê historia
administracji innym zgo³a szlakiem w Koronie, innym za w Wielkim
Ksiêstwie Litewskim. Wydobywa³a te¿ administracja z siebie nowe pomys³y,
nieraz ca³e nowe dzia³y, ilekroæ uznano gdzie zasadê swobodnego prze-
siedlania siê. Przyk³adów dostarczaj¹ dzieje Afryki, hellenizmu w Azji,
prawa latyñskiego w Italii rodkowej, itd. Kiedy potem zatraci³a siê na
kilka wieków ³¹cznoæ handlowa krain zatoki Lwiej z krainami Kana³u,
nastawa³a tam jakby petryfikacja, gdy¿ nie odczuwano potrzeby zmian.
Gdy za o¿ywi³ siê na nowo handel i rozpocz¹³ siê na nowo ruch ludnoci
w poprzek obydwóch Burgundii, rozbudzi³ siê te¿ nowy ruch w zakresie
urz¹dzeñ administracyjnych.
Sprawy demograficzne posiadaj¹ wp³yw na strukturê spo³eczn¹, a
przez to wywo³uj¹ zmiany w stosunku spo³eczeñstwa do pañstwa. £atwiej
jest opanowaæ przemoc¹ obszary wiêksze, lecz z rzadk¹ ludnoci¹, ni¿
ma³e, a zaludnione gêsto.
Caeteris paribus tym ³atwiej popada kraj w trwa³¹ zawis³oæ od pañ-
stwowoci narzuconej, im ubo¿szy. Wobec najazdów spo³ecznoci nie
zró¿niczkowane s¹ bardziej bezbronne, ni¿ rozwiniête spo³eczeñstwa.
Wreszcie przy wy¿szych szczeblach rozwoju tak pañstwa, jako te¿ spo³e-
czeñstwa, stosunek ich wzajemny zawis³ wielce od stopnia i rodzaju inteli-
gencji ogó³u ludnoci.
Wszystkie zmiany w materialnym i duchowym stanie ludnoci wp³ywa-
j¹ na ten stosunek, a zatem wywieraæ te¿ musz¹ wp³yw na wyk³adnik tego
stosunku, tj. administracji. Zmieniaj¹ siê nie tylko pogl¹dy ludnoci, lecz
jej interesy; to pozostaje zazwyczaj w zwi¹zku z tamtym. Pojawiaj¹ siê
interesy nowe i biada pañstwu, je¿eli administracja ich nie uwzglêdnia.
Pañstwowoæ winna siê zmieniaæ stosownie do zmian w spo³ecznoci,
a tym bardziej w spo³eczeñstwie. Jak nie ma formu³y ogólnej na doskona-
³oæ prawa, podobnie¿ nie mo¿e istnieæ formu³a na jak¹ administracjê
generaln¹, doskona³¹. Administracje s¹ stosowne lub niestosowne, trafne
lub nietrafne, a zale¿y to od okolicznoci historycznych.
A zatem administrator pozbawiony zmys³u historycznego jest szkod-
nikiem wprowadzaj¹c administracjê niestosown¹, z czego mo¿e wytworzyæ
siê z³owroga rozbie¿noæ spo³eczeñstwa a pañstwa i rozstrój obu. Admini-
stracja niestosowna rozsadza wszystko. Objaw ten zachodzi niemal zawsze,
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
97
gdy ogó³ ludnoci wiatlejszej nabierze przekonania, ¿e administracja
pozostaje poni¿ej rozwoju umys³owego danego kraju.
Wszelkie w ogóle znawstwo spraw socjologicznych musi siê oprzeæ
na historyzmie. Do tych wniosków doprowadza rozstrz¹sanie spraw w
stadium choæby tylko spo³ecznosci, a co najwy¿ej spo³eczeñstw ni¿szych
jeszcze szczebli. Przyk³adów wielce pouczaj¹cych dostarczaj¹ dzieje staro-
¿ytnego Wschodu; nastêpnie ca³ego zasiêgu cywilizacji ³aciñskiej. Bardzo
zajmuj¹ce s¹ kolejne zmiany administracji mongolskiej w Kipczaku i na
Rusi, poczynaj¹c od uczonych urzêdników chiñskich w s³u¿bie d¿ingis-
chanów, a koñcz¹c na trywialnych baskakach tatarskich XIV i XV wieku.
Na europejskim terenie wystarczy zapoznaæ siê z histori¹, nie siêgaj¹c
poza wiek XII, ¿eby móc stwierdziæ podane wy¿ej tezy.
Poprawi³y siê pogl¹dy na administracjê, gdy w ³onie cywilizacji ³aciñ-
skiej spo³ecznoci wykszta³ci³y siê na spo³eczeñstwa. W pañstwie stanowym
adminstracja by³a organizmem, a polega³a na autonomii. Za³ama³ siê roz-
wój organiczny, administracja poczê³a siê stawaæ mechanizmem, gdy dziê-
ki ligizmowi wzmaga³a siê warstwa urzêdnicza, gdy¿ centralizacja tego
wymaga³a. Równoczenie ubywa³o obywatelowi praw wobec pañstwa. Ze-
sz³o siê na fataln¹ drogê, której koniec dobiega³ naszych czasów i wyda³
jakby normê, ¿e administracji wzglêdem obywatela wszystko dozwolone.
Mno¿¹ siê bowiem bez ustanku jej uprawnienia w imiê totalizmu
pañstwowego. Pañstwo myli o wszystkim; myli za obywatela; tote¿
gdyby administracja mog³a, zakaza³aby obywatelowi myleæ. Odk¹d jednak
idea³em administracji pañstwowej sta³o siê, ¿eby ona zaspokaja³a wszelkie
potrzeby ca³ej ludnoci, zachodzi obawa, ¿e poddani zmieni¹ siê w niedo-
³êgów, a rz¹dziciele bêd¹ posiadaæ coraz mniej rozumu.
Administracja
VII. BIUROKRACJA
Wypada zapoznaæ siê z systemem pañstwowoci, który wszystkie pañ-
stwa ³adu europejskiego doprowadzi³ do absurdu i ma doprowadziæ do
bankructwa. Bolesnym jest zagadnienie biurokracji. Na nic ca³a usilnoæ,
ofiarnoæ, praca, oszczêdnoæ, na nic wszystkie zalety, jako cz³owieka i
obywatela; wszystko na nic, literalnie na nic, je¿eli siê nie pozbêdziemy
tej zmory.
Z jakim takim wykszta³ceniem historycznym nikt nie by³by zwolen-
nikiem etatyzmu, centralizmu, biurokracji, bo przypomni sobie Bizan-
cjum. Jak tam biurokratyzm wp³yn¹³ na pañstwowoæ! Moskiewska za
historia pouczy, jak pod koniec XV wieku trzeba by³o wstrzymywaæ eks-
pansjê pañstwa, gdy¿ zabrak³o diaków. Ile¿ nauk mieszcz¹ w sobie re-
formy Piotra Wielkiego! Dzieje XX wieku narzucaj¹ znów wniosek, ¿e
parlamentaryzm musi siê wykoleiæ, gdzie pañstwowoæ polega na biuro-
kracji itp., itp.
Biurokracja jest to system papierów kancelaryjnych, dla którego cz³o-
wiek jest niczym. Nie dostrzega cz³owieka, a gdy go przypadkowo dostrze-
¿e, uwa¿a go za co bezwartociowego, gdy¿ dla biurokracji istniej¹ tylko
papierki miêdzykancelaryjne. Ruch tych papierków nazywa siê administra-
cj¹, a z cz³owiekiem niech siê dzieje co chce! Byle byæ w porz¹dku
wzglêdem papierów, mo¿na ignorowaæ ca³kowicie cz³owieka, którego
one formalnie dotycz¹. W miecie czy powiecie mo¿e panowaæ chaos i
bigos wszystkiego z³ego; nic to! Wszystko dobrze, je¿eli administracja
papierów kancelaryjnych odpowiada przepisom. Przez porz¹dek w ad-
ministracji rozumie siê porz¹dek w papierach, choæby kraj ca³y pogr¹¿ony
by³ w straszliwym nieporz¹dku.
100
Kontrola urzêdowania jest kontrol¹ papierków. Przez reformê (re-
organizacjê) administracji rozumie siê odmianê w sporz¹dzaniu papier-
ków, nie tykaj¹c ca³kiem metody administrowania krajem. Biurokracja,
to administracja papierzana.
S¹ cztery kolebki biurokracji; egipska, bizantyñska, chiñska (z od-
ga³êzieniem do Kipczaku i Moskwy) i rewolucja francuska. Biurokratyzm
rewolucyjny przeszed³ ca³kowicie w etatyzm socjalistyczny. Obecna biu-
rokracja europejskich pañstw kontynentalnych stanowi mieszankê rewo-
lucyjnej z bizantyñsk¹ (z kultury niemiecko-bizantyñskiej).
Istnia³y tedy biurokracje w rozmaitych wiekach, pañstwach i w roz-
maitych czêciach wiata. Zawsze jednak i wszêdzie powtarza³y siê i po-
wtarzaj¹ trzy nieod³¹czne jej cechy; mianowicie urzêdowanie za pomoc¹
siedzenia, pisaniny i przepisów. Je¿eli np. urzêdnik ma nadzór nad jakim
obszarem, siada sobie na wyznaczonym miejscu i czeka, a¿ ten okrêg
przyjdzie do niego. Pisaninê ogromna ma siê za probierz dok³adnoci w
urzêdowaniu. A przepisy? Ile¿ razy spotyka siê urzêdnika, t³umacz¹cego
siê, ¿e przecie¿ on sam nie jest pozbawiony rozs¹dku, ani cz³owiekiem
z³ej woli, ale trudno, bo takie s¹ przepisy
Biurokracja pcha spo³eczeñstwo do rewolucyjnoci. Im znaczniejsze
gdzie stanowisko biurokracji, tym podatniejszy grunt dla pr¹dów prze-
wrotowych. O rewolucji mo¿na by powiedzieæ, ¿e jest emanacj¹ biuro-
kracji. Jako¿ poucza historia, ¿e rewolucja zwyciêska urz¹dza siê jeszcze
bardziej biurokratycznie. Wszelka biurokracja nosi in petto rewolucjê;
wszelka rewolucja wzmacnia biurokracjê. Zwi¹zek ten bywa czêsto nie-
wiadomym, lecz nieuchronnym. Tak by³o zawsze, w ca³ej historii powsze-
chnej.
Pocz¹tek tego zwi¹zku rzeczy w tym, ¿e biurokracja, narzucaj¹c siê
spo³eczeñstwu w ka¿dej a ka¿dej sprawie bez wyj¹tku, psuje i os³abia
si³ê spo³eczn¹; zawadza na ka¿dym kroku rozwojowi spo³eczeñstwa. Spo-
³eczeñstwo francuskie, najpracowitsze na kontynencie europejskim, naj-
oszczêdniejsze, najinteligentniejsze, wytworzy³oby pañstwo trzykroæ sil-
niejsze, gdyby nie centralizm i biurokracja.
Leci cala Europa w czelucie biurokracji. A tymczasem ów kryzys
powszechny, który Europê mia¿d¿y, jest przede wszystkim kryzysem
pañstwowym, pañstw opartych na niestosownej pañstwowoci.
Biurokracja jest tworem tak nieszczêsnym, i¿ nawet zalety staj¹ siê w
tym systemie klêsk¹ spo³eczn¹.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
101
Mylnym jest mniemanie, jakoby biurokraci odznaczali siê lenistwem,
brakiem poczucia obowi¹zku, itp. Nic bardziej fa³szywego! Nie zna biuro-
kracji, kto tak o niej s¹dzi. Ludzie nieobowi¹zkowi zdarzaj¹ siê wszêdzie,
wiêc i na urzêdach, ale to nie ma nic do biurokracji. Ona pe³na jest
gorliwoci i tak pilna, i¿ ci¹gle jeno marzy o powiêkszaniu swych robót,
pragn¹c pracowaæ zawsze i wszêdzie. Poniewa¿ za jest administracja
papierzan¹, wiêc wydatnoæ jej pracy mierzy siê papierem. My, Polacy,
znamy pewne pañstwo, w którym zmniejsza³o siê bezustannie zu¿ycie
miêsa, cukru i myd³a a wzrasta³a konsumpcja papieru dziêki urzêdom.
Pracowitoæ biurokracji jest niestety bezcelowa. Szkoda czasu i
at³asu.
Biurokracja umie na poczekaniu usprawiedliwiæ najwiêksze swe non-
sensy powo³aniem siê na przyczynowoæ. Na poczekaniu wyt³umacz¹,
dlaczego musz¹ co robiæ wbrew rozs¹dkowi; wy³uszcz¹ nawet w takich
przypadkach zwykle po kilka przyczyn.
Pracowitoæ biurokracji jest wielce niebezpieczna dla obywatela, bo
grozi mu niebezpieczeñstwo, ¿e ilekroæ urzêdnik sporz¹dzi nowy ka-
wa³ek, obywatel bêdzie wzywany, by w oznaczonym czasie stawi³ siê
w oznaczonym miejscu. Po co? Dowie siê, gdy siê stawi.
Jest pewien grzech przeciwko siódmemu przykazaniu, z którego Po-
lacy zazwyczaj nie zdaj¹ sobie sprawy, chocia¿ bardzo ciê¿ki. Najgorsza
spo³ecznie ze wszystkich kradzie¿y jest kradzie¿ czasu, gdy¿ demoralizuje
okradzionego. Jest to specjalnoæ biurokracji wzglêdem obywateli, wybu-
ja³a oczywicie najbardziej tam, gdzie biurokracja najbardziej siê rozros³a,
tj. w Polsce. Im wiêcej urzêdów, tym wiêcej czasu siê marnuje; im liczniejsi
s¹ w jakim urzêdzie urzêdnicy, tym wymylniejsze formy przybiera rabunek
czasu. Nie winien temu urzêdnik, lecz system biurokratyczny; urzêdnik
robi, co mu ka¿¹ i jak mu ka¿¹.
Opanowywanie czasu (tj. celowe nim rozporz¹dzanie) stanowi w
cywilizacji czynnik wa¿niejszy, ni¿ opanowywanie przyrody i przestrzeni.
Czym w przestrzeni meta, tym w czasie jest termin. Wyznaczeniem termi-
nów na swoje czynnoci ogranicza cz³owiek swoj¹ swobodê, a zatem
opanowuje samego siebie; wyrabia przeto wolê i wytwarza duchow¹ si³ê
twórcz¹. Têdy droga, by staæ siê panem ¿ycia. Wraz z opanowywaniem
czasu rozwija siê etyka. Rodzi siê pilnoæ w imiê oszczêdzania czasu,
zapobiegliwoæ, oszczêdnoæ, myl o dalszej przysz³oci, wreszcie poczu-
cie obowi¹zku wzglêdem nastêpnego pokolenia. Postêp zawis³ od takich,
Biurokracja
102
którzy patrz¹ poza w³asny zgon, poza grób, na przysz³oæ dzieci i wnuków.
Przysz³oæ spo³eczeñstwa, narodu i pañstwa zawis³y w znacznej czêci
(a mo¿e nawet przewa¿nie) od tego, jak siê umie robiæ u¿ytek z czasu.
Marnowanie czasu jest zbrodni¹ wo³aj¹ca o pomstê do nieba, jest okra-
daniem i samego siebie i wszystkich a wszystkich innych. Có¿ tedy s¹dziæ
o pañstwowoci, która sama uprawia na wielk¹ skalê marnotrawienie
czasu? Gdyby¿ zliczyæ czas, który nam ka¿¹ marnowaæ chodzeniem po
tuzinach niepotrzebnych kancelarii, za zbêdnymi sprawami, z dreptaniem,
wystawaniem, wracaniem po kilka razy zebra³oby siê grube pasma
lat, skradzione pracy twórczej. Oto mamy przyk³ad, jak pañstwo mo¿e
byæ okradane przez w³asn¹ pañstwowoæ.
Skoro mowa o zarzutach czynionych biurokracji, godzi siê pos³uchaæ
tak¿e drugiej strony, co oni maj¹ do zarzucenia pañstwu. Powiadaj¹:
zwabiono nas m³odych, niedowiadczonych ponêt¹, ¿e od jednego razu
pozbêdziemy siê walki o byt materialny, a potem trzyma siê nas przez
ca³e ¿ycie na g³odowych zaiste poborach, nas i nasze rodziny. Czy to go-
dziwe, ¿eby nas skazywaæ na do¿ywotni¹ biedê, odczuwan¹ tym dotkliwiej,
skoro musimy na zewn¹trz nadrabiaæ min¹? P³aæcie¿ nam godziwie, a
potem rozwódcie siê nad naszymi ujemnymi stronami.
Nie ma w Europie ministra, który by nie przyznawa³ urzêdnikom, ¿e
w tym rozumowaniu maj¹ zupe³n¹ s³usznoæ. Nie ma ministra, który by
nie chcia³ podwy¿szyæ poborów wed³ug wymogów s³usznoci, lecz, nie-
stety, nie ma te¿ ministra takiego, który by mia³ na to fundusze.
Oto sytuacja, której siê absolutnie rozwi¹zaæ nie da, na któr¹ nie ma
rady.
Pensja urzêdnika powinna byæ doæ wysoka, ¿eby nie tylko móg³ ¿yæ
z rodzin¹ wygodnie, stosownie do swego stanu, lecz nadto odk³adaæ co
na czarn¹ godzinê i na przysz³oæ, na wyposa¿enie dzieci. Wymaga tego
najprostsza s³usznoæ i przyzwoitoæ.
Gdyby atoli spe³niæ tê sprawiedliwoæ, trzeba by podatki przynajmniej
podwoiæ i wyd¹æ to wszystko wy³¹cznie na pobory urzêdnicze.
Chc¹c urzêdników op³acaæ dobrze, nie mo¿na mieæ ich wielu. Jedyna
rada, któr¹ znamy wszyscy od dawna i wszyscy godz¹ siê na to. Nikt atoli
nie chce wysnuwaæ z tego pewnego wniosku, a który jest nieodzowny;
je¿eli urzêdnicy bêd¹ nieliczni, skoñczyæ siê musi tym samym ten stan
rzeczy, w którym warstwa urzêdnicza stanowi wiê pañstwow¹, gdy¿ na-
stanie zarazem koniec tej warstwy spo³ecznej. Jednym s³owem: albo coraz
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
103
gorsza nêdza urzêdnicza, albo koniec biurokracji. Trzeciego wyjcia nie
ma.
¯alów na biurokracjê, a nawet przekleñstw na ni¹ miotanych we
wszystkich jêzykach mamy d³ugie i szerokie tyrady. Wszelkie skargi wy-
chodz¹ atoli z za³o¿enia, ¿e zawini³a pewna biurokracja, pewnego kraju
i pewnego czasu; koñczy siê za ka¿da skarga wezwaniem do reformy
biurokracji. We Francji biada siê, jako urzêdnicy czêsto staj¹ siê
wprost udzielnymi w³adcami w danej dziedzinie ¿ycia ale nikt
tam jeszcze nie pomyla³, ¿e mo¿na by siê obejæ bez centralizmu.
Zdaje mi siê, ¿e w dzie³ku niniejszym odzywa siê po raz pierwszy
g³os, jako wina biurokracji nie polega na wadach jej w jakim oznaczonym
czasie i kraju, lecz na samym jej istnieniu, kiedykolwiek i gdziekolwiek.
Wszelka biurokracja, choæby najlepsza, musi byæ szkodliwa. Biuro-
kracja ¿adn¹ a ¿adn¹ miar¹ nie mo¿e byæ po¿yteczna spo³eczeñstwu, a
zatem w cywilizacji ³aciñskiej szkodliwa jest tym samym dla pañstwa. Nie
mo¿e byæ inaczej. Dobra biurokracja, to absurd.
Siêgnijmy po przyk³ady na w³asnej skórze, do ob³êdnej pi³sudczyzny.
B³êdn¹ by³a i ob³êdn¹, ale nie ka¿dy b³¹d pochodzi ze z³ej woli. Mo¿e
nawet najniebezpieczniejsze s¹ te, które pochodz¹ z dobrej woli, lecz
pozbawionej znawstwa przedmiotu. Wiadomo nam wszystkim, jak
rz¹dy pu³kownikowskie odkomenderowa³y województwo sandomier-
skie, poczciwe nasze z³otopszeniczne województwo, ¿eby by³o przemy-
s³owym i posz³y miliony na ten koncept. W £odzi odkomenderowano
oficerów na supra-dyrektorów do fabryk; pozak³adano te¿ w kraju sze-
reg fabryk rz¹dowych, kierowanych przez mundury. Czy pomyla³ kto,
¿e na nic przemys³, je¿eli siê nie rozporz¹dza dobrze zorganizowanym
handlem?
Oto gdzie we wschodniej po³aci pañstwa kwitnie zduñski przemys³
domowy, a zdunowie s¹ sromotnie wyzyskiwani przez ¿ydów. Co widz¹c
tamtejszy starosta, nakaza³ im zerwaæ stosunki z ¿ydami, wystara³ siê o
odpowiednie zaliczki dla biedoty, urz¹dzi³ magazyny, wystara³ siê o mate-
ria³ i lepsze narzêdzia itd., s³owem, zachowa³ siê prawdziwie po obywatel-
sku. Magazyn siê zape³ni³ i przepe³ni³, ale na zdunów przysz³a ciê¿ka
bieda, bo z magazynu nic nie ubywa³o; albowiem ¿aden ¿yd tam nie zaje¿-
d¿a³, a innych kupców na zduñski towar w powiecie nie by³o. Kiedy fundusz
zaliczkowy wyczerpa³ siê, musieli siê zdunowie przeprosiæ z dawnymi
swymi panami, a na przeprosiny trzeba by³o przystaæ na nowy cennik,
Biurokracja
104
ni¿szy od poprzedniego. Ten przyk³ad nie pouczy³ jednak nikogo o zwi¹zku
zachodz¹cym pomiêdzy przemys³em a handlem.
Czy¿ biurokracja da siê w ogóle pouczyæ?
Co gorsza ¿adna biurokracja nie da siê nigdy poprawiæ, wyleczyæ.
Ka¿da stanowi chorobê nieuleczaln¹, choæby nawet sami biurokraci byli
pe³ni najlepszej woli. Reforma biurokracji to absurd. Tak uczy do-
wiadczenie historyczne. Ile¿ razy urz¹dzano te reformy we wszystkich
czêciach wiata! Ani jedna nie powiod³a siê; zawsze reforma na czym
utknê³a.
Próbowano te¿ w Austrii reform wiêkszych i mniejszych niema³o.
Daremne trudy! a¿ do koñca stan by³ taki, jakim go opisa³ wiedeñski
tygodnik Polnische Stimmen z dnia 1 lutego 1981 r.
Rozporz¹dzenie zastêpuje urzêdnikowi mylenie, inicjatywê, ener-
giê, osobiste zainteresowanie. Wszystko zosta³o ju¿ z góry obmylane,
przewidziane, za³atwione. Czujesz siê pokrzywdzony? Chcia³by, ¿eby twoj¹
sprawê rozpatrzyæ, indywidualnie potraktowaæ? Daremne zachody. Wszy-
stko ju¿ dawno zosta³o rozporz¹dzone, opatrzone dat¹ i numerem, a
urzêdnikowi pozostaje tylko kaligraficznie owo stosowne rozporz¹dzenie
przepisaæ i stronie odnony akt wrêczyæ. W czwartym roku wojny jednak
zawia³ zdaje siê jaki wie¿y powiew. W stêchlinie po¿ó³k³ych aktów, w
biurokratycznym amtsschimlu bij¹ taranem nowoczesne, demokra-
tyczne myli ostatniego rozporz¹dzenia prezydenta ministrów dra Seid-
lera. Kto tylko tak¹ miarê powinnoci wype³nia, ile wedle formalnego
rozdzia³u pracy i odpowiedzialnoci na niego przypada, a nie troszczy
siê o istotny dalszy rozwój sprawy, ten w³aciwie nic nie zrobi³. Urzêdnik
tylko o tyle dokona³ czego naprawdê, o ile sprawê sam pchn¹³ naprzód.
Tym w³anie ró¿ni siê urzêdnik pracuj¹cy czysto biurokratycznie, od
urzêdnika, który sprawie samej s³u¿y. Po opisie urzêdnika-biurokraty,
który sumiennie trzyma siê godzin biurowych, wiecznie jest niby czym
zajêty i nigdy z kawa³kami nie zalega, a w istocie jest jednostk¹ nie-
po¿yteczn¹, przechodzi dr Seidler do charakterystyki urzêdnika-obywa-
tela, który ma zawsze przed oczyma istotny cel ca³ej machiny admini-
stracyjnej i celowi temu s³u¿y czynnie i pe³en inicjatywy. Nie za³atwienie
aktu, tego cienia rzeczy istotnych, jest najwa¿niejszym, najwa¿niej-
szym jest, by sprawa, o któr¹ idzie, zosta³a szybko, celowo i ku naj-
wiêkszemu po¿ytkowi ogó³u za³atwiona. Oto ipsima verba dra Seid-
lera; z³ote myli wyjête z jego ostatniego okólnika rozes³anego do wszyst-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
105
kich ministerstw ku wiadomoci i po¿ytkowi szefów wszystkich oddzia³ów
ministerialnych.
Nie zda³o siê to na nic. Pod sam koniec pierwszej wojny powszechnej
biurokracja austriacka rozbudowa³a siê tylko jeszcze mocniej!
Najlepsi urzêdnicy nie zdo³aj¹ utworzyæ dobrej biurokracji, gdy¿ ona
jest z³a zasadniczo i nieuleczalnie. System biurokratyczny marnuje nie-
potrzebnie tysi¹ce porz¹dnych ludzi (oto ca³y jego dorobek) a milionom
zawadza. Nie o rodzaj ludzi tu chodzi, lecz o sam system.
Na biurokracjê jest jedna tylko rada: usun¹æ j¹; postaraæ siê, ¿eby
przesta³a istnieæ.
Nie ka¿dy urz¹d musi byæ biurokratycznym; ale sta³o siê tak na ca³ym
kontynencie europejskim, i¿ urzêdy zwyrodnia³y w biurokracjê. Wielu
urzêdników broni siê od tego, jak mo¿e, widz¹c doskonale, ¿e jest le,
ale g³ow¹ muru nie przebij¹. Obojêtniej¹ tedy z czasem.
Biurokracja jest mechanizmem, a wiec zabójcz¹ dla kultury czynu.
A gdzie wszystko musi byæ jednakowe, jakie¿ tam pole do u¿ytku z w³adz
umys³owych?
Tylko poród rozmaitoci wymaga namys³u sam wybór, a z wyborem
³¹czy siê odpowiedzialnoæ. Biurokracja zadusza wszelk¹ zdolnoæ twór-
cz¹, bêd¹c wrog¹ personalizmowi. Nie ³atwo o twórczoæ na gruncie gro-
madnoci.
Centralizm rz¹dzi wszêdzie jednakowo, nie uwzglêdniaj¹c ani odmian
struktury spo³ecznej. Jest to przeciwne rozumowi, a jednak uwa¿a siê za
co ca³kiem naturalnego. W spo³eczeñstwie grasuje bowiem trójdoktryna:
równoæ, jednostajnoæ, sprawiedliwoæ. Jednostajnoæ w imiê równoci,
a równoæ w imiê sprawiedliwoci!!!
Urz¹dza siê tedy jednostajn¹ administracjê dla jakiej prowincji
przeciêtnej, której nigdzie nie ma.
Do zasad systemu biurokratycznego nale¿y i to, ¿eby urzêdnik nigdzie
nie by³ duchowo zwi¹zany z niczym. Rz¹dowi centralnemu potrzeba jedno-
stajnoci, ¿eby móc przerzucaæ urzêdników z jednego koñca pañstwa na
drugi. Wêdruje tedy administrator ze swym paragrafiarstwem, nigdzie
¿adnego kraju naprawdê nie znaj¹cy, skutkiem czego nigdzie po¿ytecznym
byæ nie mo¿e.
Pañstwowoæ obywatelska pragnie wrêcz przeciwnie, ¿eby urzêdnik
zroniêty by³ ze swoj¹ prowincj¹.
Biurokracja ¿yje i ¿ywi siê fikcjami. Na swych sto³kach urzêdowych
Biurokracja
106
jest jak g³uszec po ga³êziach, i podobnie¿ jak g³uszec, gdy tokuje nic
nie widzi nic nie czuje; traci wprost zdatnoæ dostrzegania rzeczywi-
stoci. Urzêdnik pochodzi z wydzia³u prawniczego, z tego wydzia³u praw-
dziwie fikcyjnego; na uniwersytet nie uczêszcza³, egzaminy pozdawa³ ze
skryptów, a potem poprzestawaæ musi na bezlitosnej fikcji ¿ycia, jak¹
jest ¿ywot urzêdnika. Za³atwia sprawy, jakich nigdy nie obserwowa³ w
¿yciu; nie znaj¹c siê na niczym, rozstrzyga o wszystkim. Zamkn¹ go w
kancelarii i ka¿¹ mu rz¹dziæ.
W systemie biurokratycznym szef nie wie, co siê dzieje w podw³adnych
mu kancelariach. Szef nie dobiera sobie wspó³pracowników; narzuca mu
siê personel dobierany, lecz pozbierany ze wszystkich k¹tów kraju, a sk³ad
tego personelu jest w ci¹g³ym ruchu. Szef poznaje stan spraw z raportów,
które uk³ada siê tak, ¿eby mu siê podoba³y. Na dziesiêæ raportów osiem
bywa fikcyjnych (bo nikt siê na niczym nie zna). Najwiêksza fikcja zachodzi
u ministra spraw wewnêtrznych, informowanego przez raporty z raportów.
Zadam pytanie, czy zmieni³oby siê cokolwiek w ca³ej Polsce, gdyby
wojewodowie i starostowie urz¹dzili strajk? Nawet nie dostrzeglibymy
tego!!
Dotknê jeszcze jednej s³aboci pañstwa biurokratycznego, któr¹ na-
zwa³em elephantiasis prawodawcz¹. Gdyby znalaz³ siê rz¹d, który by
zechcia³ zebraæ na jednym miejscu wszystkie dzienniki ustaw, zbiory no-
wych rozporz¹dzeñ, przepisów, instrukcji itd., tycz¹cych ca³ego pañstwa,
tudzie¿ ka¿dego ministerstwa musia³by wystawiæ ca³¹ ulicê nie lada
gmachów na pomieszczenie tej manny biurokratycznej. Nikt tego nale¿ycie
nie zna, a najmniej prze³o¿eni ministerialni; ci bowiem do reszty nie maj¹
czasu na studiowanie ustaw, obowi¹zuj¹cych do wczoraj, gdy¿ s¹ zajêci
bezustannie przygotowywaniem ustaw na jutro. Pañstwo wcibskie, zajête
ogromnie wszystkim, co do niego nie nale¿y, rozbudowuje siê coraz
nowymi dzia³ami prawodawstwa.
Powiedzmy sobie szczerze, ¿e ogó³ obywateli lubi ingerencjê pañ-
stwa, a zatem elephantiasis nikogo nie razi. Dum¹ wzbiera serce dzien-
nikarza, gdy mo¿e donieæ, jak bardzo pracuje siê na niwie ustawo-
dawczej. Pose³ ma pe³no projektów do ustaw, a naczelny urzêdnik kom-
ponuje rozporz¹dzenia, a obaj wiecie przekonani, jako przysparzaj¹
pañstwu dobra. Popieszaj¹, ¿eby stosunki uzdrowiæ, ustaliæ, unormo-
waæ cudown¹ maci¹ ustaw, gdy¿ wszyscy ¿ywi¹ najg³êbsze przekonanie
o cudownej mocy prawa pisanego. Pamiêta siê jeszcze ze szkolnej lawy
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
107
odmiennoæ Sparty i Aten, poniewa¿ posiada³y ró¿ne prawodawstwa.
Pomylenie przyczyny a skutku za lat szkolnych trwa z regu³y ju¿ na ca³e
¿ycie.
Marzy siê o dobrych przepisach, ¿eby z ich pomoc¹ wytworzyæ sto-
sunki dobre. Sypi¹ siê wtedy ustawy grubsze i drobniejsze, a im drob-
niejsze swym zakresem, tym wiêcej licz¹ce paragrafów. Ile¿ razy nagina
siê stosunki do praw, wyssanych z palca! Myli siê apriorycznie i dlatego
pracuje siê na wyrost i pragnie siê przewidzieæ wszystko, co mog³oby
staæ siê na wiecie, ujmuj¹c to z góry w prawo pisane.
Takiemu prawodawcy czy administratorowi przyni¹ siê czêsto rzeczy
i sprawy niestworzone. Ale to nic; od czegó¿ nowele, które mo¿na zacz¹æ
wypuszczaæ zaraz od nowego kwarta³u?
Chc¹c wszystko przewidzieæ, wchodzi prawodawca (ma³y i du¿y) w
szczegó³y, kombinuje, komplikuje, miesza, a czêsto gêsto urz¹dzi gali-
matias. Za³amuj¹ rêce ci, którym poruczono wykonanie; ale wykonanie
to byæ musi; choæby popsuæ to, co mia³o byæ wydoskonalone. A ustawy
coraz d³u¿sze i coraz liczniejsze; raj dla wszelkiego blumizmu.
Skoro bowiem wierzy siê, ¿e prawo dzia³a cudy, a obejmie wszystkich
i wszystko, czegó¿ tedy trzeba ludziom nad prawo i prócz prawa? Trzy-
majcie¿ siê praw, a reszta bêdzie wam przydana! Deliberowaæ, co godziwe,
a co nie, maj¹c wszystko rozwi¹zane czarno na bia³ym, gotowe! Elephan-
tiasis jest tedy wielce korzystne dla tych wszystkich, którzy lubi¹ sumien-
nie oszukiwaæ, a prawa dochodziæ. Im wiêcej praw i przepisów, tym
³atwiej o kruczki. Im wiêcej prawa, tym mniej prawoci. Wstawiamy coraz
wiêcej prawo na miejsce etyki i tym bardziej trzeba nam coraz wiêcej
praw, ¿eby wiedzieæ, co robiæ. Lecz etyka nie mo¿e byæ zawis³¹ od prawa,
a skutki roz³amu tych kategorii s¹ przeraliwe i niechybne.
Biurokracja przyspiesza te skutki, zmuszaj¹c obywateli do obojêt-
noci nie tylko wzglêdem s³usznoci moralnej, lecz nawet wzglêdem s³usz-
noci rozs¹dku, byle tylko utrzymaæ fikcjê, ¿e siê uczyni³o zadoæ ustawie.
Wobec biurokracji wolno ka¿demu obejæ ducha ustawy, byle pokazaæ
biurokracie literê, na której krêtactwo oparto.
Byle z papierem byæ w porz¹dku! Gór¹ blumizm!
Gdyby pracowit¹ a bezcelow¹ robotê biurokracji wypad³o okreliæ
w jednym zdaniu, u¿y³bym porównania z termitami. Pozory wszêdzie za-
chowane, na zewn¹trz nie znaæ ¿adnej skazy, ale nie wolno dotkn¹æ siê
niczego, bo zaraz siê wszystko rozsypie, bo to jest próchno. Biurokracja
Biurokracja
108
wydr¹¿a, sprowadza pustki. Biada pañstwu, gdzie j¹ uczyniono wiêzi¹
pañstwa!
Zwróciæ trzeba uwagê, jako w pañstwie urz¹dzonym wed³ug wymo-
gów cywilizacji ³aciñskiej urzêdy pañstwowe by³yby nieliczne, a spraw,
podpadaj¹cych pod ich kompetencje, by³oby te¿ niewiele.
Nie da siê jednak przemieniæ pañstwa biurokratycznego na obywatel-
skie od razu, naprêdce. Musimy liczyæ siê z koniecznoci¹, ¿e biurokracja
potrwa jeszcze jaki czas; tym bardziej tedy trzeba obmyleæ zawczasu,
jak j¹ poskramiaæ.
Przejdmy tedy teraz do zagadnienia najdoniolejszego, w jaki sposób
biurokracjê zniszczyæ. Pomnijmy, ¿e ca³a inteligencja nasza, z wyj¹tkami
arcynielicznymi, siedzi na urzêdach. Nale¿y te¿ pamiêtaæ o dekalogu i
nie zabijaæ, nie skazywaæ na g³ód. Przykazania moralnoci obowi¹zuj¹
wszystkich i zawsze, we wszelkich okolicznociach. Pañstwo obywatelskie
równie¿ nie mo¿e grzeszyæ przeciwko siódmemu przykazaniu. Wszelkie
umowy pañstwa z urzêdnikami musz¹ byæ dotrzymane, jest to dogmat,
którego nikomu nie wolno naruszyæ.
Nale¿y jednak zwolniæ natychmiast falsyfikaty urzêdnicze, tj. wszyst-
kich wojskowych pi³sudczyków, nas³anych do administracji cywilnej tak
niefortunnie. Wtargnêli na urzêdy iure caduco, bez kwalifikacji, a byli
szkodnikami pod ka¿dym wzglêdem. Odes³aæ ich natychmiast z powrotem
do wojska, gdzie s³uszne ich roszczenia (emerytura) musz¹ oczywicie
byæ uwzglêdnione. Otworz¹ siê tym samym awanse, których pozbawiali
prawdziwych urzêdników.
Zasadniczym postanowieniem bêdzie za, ¿e od pewnej daty (oby
jak najrychlejszej) nie przyjmuje siê nikogo, ani nawet na praktykê bez-
p³atn¹. Nie ma ¿adnych wakansów. Wszelkie posady w administracji s¹
zamkniête. Pod ¿adnym pozorem nie wolno robiæ wyj¹tków.
Obstajê przy dawnym swym twierdzeniu, ¿e wystarczy (co najwy¿ej)
pi¹ta czeæ urzêdników administracyjnych, ¿eby administrowaæ doskonale
ca³¹ Polsk¹. W administracji pañstwa obywatelskiego olbrzymia wiêkszoæ
spraw bêdzie przechodziæ stopniowo do samorz¹du; ca³e urzêdy stan¹
siê niepotrzebnymi. Chocia¿by wiêc gdzie urzêdników by³o za ma³o,
sprowadzi siê ich z tych biur (coraz liczniejszych), gdzie ich bêdzie nazbyt.
Proponujê te¿ trzy normy:
Ka¿demu urzêdnikowi dawnej administracji pañstwowej wolno pod¹æ
siê na emeryturê kiedykolwiek, nie podaj¹c motywów.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
109
Urzêdnicy, dla których nie by³oby ju¿ roboty, przejd¹ przymusowo
na emeryturê. Poniewa¿ siê nie bêdzie przyjmowaæ nikogo na ich miejsce,
wiêc skarb publiczny nic nie straci.
Ka¿dy przechodz¹cy na emeryturê, ma prawo skapitalizowaæ j¹. Na
¿¹danie skarb wyp³aci mu emeryturê na lat dziesiêæ z góry. Tym samym
ustaj¹ wszelkie roszczenia tego urzêdnika do skarbu. rodek ten umo¿liwi
m³odym emerytom przejcie do handlu czy przemys³u. Wed³ug wszelkiego
prawdopodobieñstwa znaczna czêæ urzêdników skorzysta z tego postano-
wienia. Skarb, choæby nawet przeci¹¿ony by³ w którym roku z tego powo-
du, zyska jednak¿e. Bêdzie to wydatek inwestycyjny. Zaraz nastêpnego
roku co za ulga! Po dziesiêciu latach ni ladu po tych wydatkach. Miejmy
za na uwadze, ¿e nawet przy tym kapitalizowaniu nie wyda skarb tyle, ile
wynosi³y przedtem pobory olbrzymiej rzeszy urzêdniczej. W ostatecznoci
mo¿na wydaæ listy indemnizacyjne na odprawê urzêdników.
Tak wiêc ca³a dawna administracja biurokratyczna skazana bêdzie
na wymarcie lub na emeryturê, lecz nikomu krzywdy siê nie zrobi.
Przechodzenie do s³u¿by samorz¹dowej mo¿e siê zdarzaæ, lecz bêd¹ to
tylko wyj¹tki, gdy¿ biurokrata nie nada siê do samorz¹du. Bêdzie te¿ w
samorz¹dzie posad niewiele i bez znaczniejszych awansów.
Zbli¿ylimy siê do tematu radosnego: mo¿emy siê wreszcie zaj¹æ
pytaniem: co by³oby bez biurokracji?
Przesta³oby pañstwu groziæ bankructwo. Utrzymanie biurokracji
przekracza od dawna si³y finansowe wszystkich pañstw kontynentu euro-
pejskiego. Obcina siê pensje urzêdnikom, a za to przybywa ich ca³ymi
hufcami. Z nieuchronnego bankructwa pañstw wylania siê widmo anarchii
na kilka pokoleñ. Wspomnienie tylko po tzw. klasie redniej, wieszaj¹cej
siê klamki pañstwowej.
Jednoczenie mniej wiêcej bankructw kilku pañstw europejskich toæ
bankructwo urzêdników, oficerów, nauczycieli wszelkich rodzajów i
stopni, sêdziów, policji, dostawców przemys³owych i handlowych, tudzie¿
upadek mnóstwa i drobnych kapitalistów i znacznej wiêkszoci towa-
rzystw akcyjnych. Nie zapobie¿y siê temu inaczej, jak obciêciem radykal-
nym wszystkich bud¿etów w ogóle i zmniejszeniem podatków.
Bez biurokracji ¿y³oby siê w atmosferze wzajemnej ¿yczliwoci pañ-
stwa a spo³eczeñstwa. Zniknê³yby powody do staræ, gdyby urzêdy pañ-
stwowe ograniczy³y siê do spraw pañstwowych, a przesta³y mieszaæ siê w
sprawy spo³eczne.
Biurokracja
110
Zniknê³oby schorzenie organizmu polskiego, pochodz¹ce st¹d, ¿e
niemal ca³a inteligencja nasza siedzi na publicznych urzêdach. Wszyscy
s¹ niewolnikami pierwszego, zawili materialnie od w³adzy pañstwowej.
Jak¿e¿ tedy ma ta inteligencja tworzyæ opinie publiczne, skoro nie mo¿e
wypowiadaæ swej myli? Inaczej by³oby, gdyby siê rzucili do handlu i prze-
mys³u. Gdyby m³odzie¿ nie mog³a liczyæ na posady urzêdowe, zmieni³aby
siê struktura spo³eczna w Polsce na korzyæ Narodu Polskiego.
Przestalibymy byæ najubo¿szym w Europie narodem. A my nawet
nie zdajemy sobie sprawy z tego, ¿emy tacy ubodzy! My zatracilimy
wszelki miernik bytu materialnego i nie wiemy nawet, jak wygl¹da za-
mo¿noæ. Ubóstwo nasze stanowi ciê¿k¹ kulê u nogi dla wszystkich kate-
gorii naszego bytu, od polityki do literatury.
Za³atwi³aby siê kwestia ¿ydowska drog¹ ca³kiem naturaln¹, gdyby
siê nasi zajmowali powa¿nie handlem. Usuniêcie biurokracji by³oby z
wielu powodów nader szkodliwe na ¿ydów.
Pozostaje kwestia o to, czy jestemy zdatni do pañstwowoci obywa-
telskiej.
Szko³a administracji publicznej istnia³a dla Polaków li tylko w zaborze
austriackim. Nie tylko w ca³ym kraju nie by³o ani jednego urzêdnika
Niemca, lecz posiadalimy nadto znaczny samorz¹d. Du¿o mielimy w³adzy
sami nad sob¹, wyzyskiwalimy ka¿de otwarte pole; polskie przedstawi-
cielstwa rz¹du centralnego przeinaczy³y nawet niejedno z ogólnych ram
austriackich, dostosowuj¹c siê do potrzeb polskich. W Galicji by³y rz¹dy
polskie. Poniewa¿ Austria by³a pañstwem biurokratycznym, nie mog³a
Galicja nie mieæ tego systemu, ale z wszelk¹ pewnoci¹ z wszystkich kra-
jów koronnych by³a prowincj¹ najmniej biurokratyczn¹.
Niemniej przeto biurokratyzmu by³o sporo i nie ¿a³owalimy sobie
narzekañ. Autor niniejszego dzie³ka pozwoli³ sobie natenczas na tezê,
jako celem urzêdników jest zawadzaæ rozwojowi spo³ecznemu. Któ¿ móg³
przypuszczaæ, ¿e dopiero w Polsce niepodleg³ej poznamy, czym mo¿e
byæ prawdziwa biurokracja! Poprzednia galicyjska stanowi³a odmianê
jej dziwnie ³agodn¹ i ob³askawion¹. Nawet iloæ urzêdników by³a dopraw-
dy nieznaczn¹ w porównaniu z nastêpnym rozmno¿eniem. Ja jednak uwa-
¿a³em j¹ za niezmiern¹ i twierdzi³em, ¿e wystarczy³aby dziesi¹ta czêæ,
gdyby nie biurokratyzm.
Kiedy 21 padziernika 1918 roku odzyskalimy niepodleg³oæ, by³em
przekonany, ¿e iloæ urzêdników z Galicji wystarczy zapewne na ca³¹ Pol-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
111
skê. Powtarzam to dzi jeszcze z wiêkszym naciskiem, utwierdzaj¹c siê w
tym przekonaniu od lat przesz³o dwudziestu coraz mocniej.
Posiadamy za wybitne zdolnoci do instytucji obywatelskich. Do-
wodem z pierwszej wojny powszechnej krakowski komitet ksi¹¿êco-
biskupi, który by³ wzorowym ministerstwem pracy, zdrowia i opieki spo-
³ecznej. Równoczenie Stra¿ obywatelska ówczesna rozwija³a siê z milicji
w wyborn¹ policjê, w jak¹ w³adzê administracyjn¹ pierwszej instancji,
niezrównan¹ w swojej prostocie, szybkoci i tanioci urzêdowania. By³a
to zarazem kontrola nad zachowaniem przepisów dzia³aj¹ca wymienicie.
W onej Stra¿y mieci³ siê zawi¹zek ca³ego obywatelskiego systemu ad-
ministracyjnego i by³by siê wy³oni³ lecz potem Stra¿ usuniêto popiesz-
nie. Podobnie¿ niezrównany by³ krakowski Komitet walki z lichw¹ w
latach 1917 i 1918 i warszawska Samopomoc spo³eczna w 1920 r.
Mo¿emy za poszczyciæ siê pewnym dzie³em, w zupe³noci wykoñczo-
nym, a¿ do drobnych szczegó³ów wypracowanym, dzie³em prawdziwie
wielkim, przynosz¹cym jak najwiêkszy zaszczyt; jest to dzie³o Franciszka
Stefczyka. Na jak¹¿ karê zas³u¿yli sobie ci, kolektywici, którzy znaczn¹
czêæ dzie³a zniszczyli? Wspaniale wyniki osi¹gniête przez tego mê¿a wyj¹t-
kowej miary, wiadcz¹, ¿e nie brak Polakom tych wszystkich zdolnoci,
których potrzeba, ¿eby pañstwowoæ zmieniæ na obywatelsk¹.
Takiej przemianie bêdzie przeszkadzaæ ka¿dy rz¹d, którego celem
jest utrzymaæ siê przy rz¹dach. Z winy takich to rz¹dów zesz³a admini-
stracja do roli narzêdzia politycznego, ¿eby stanowiæ podporê rz¹du cen-
tralnego i nic wiêcej.
Zamiast ¿eby stosowaæ administracjê do ¿ycia, obmylono, jakby ¿ycie
poddaæ administracji, ¿eby z jej pomoc¹ uczyniæ spo³eczeñstwo narzê-
dziem polityki gabinetowej.
Zmienia³y siê stosunki polityczne, a pogl¹d na administracjê pozosta³
ju¿ niezmienionym a¿ do naszych dni. Wymieciono absolutyzm, zaprowa-
dzono konstytucjonalizm, tj. system ¿ycia publicznego, polegaj¹cy na upra-
wnieniach obywatela wobec pañstwa, lecz administracja pozosta³a narzê-
dziem polityki. A¿ do dni naszych, do dnia ostatniego, wyprowadza siê j¹
z doktryny, wyznawanej w danym momencie przez osoby bêd¹ce u steru
i na obronê tej doktryny apriorystycznej. Rozpowszechniony jest ten
pogl¹d na administracjê wszêdzie i u wszystkich. Jak¿e¿ wychwala siê
biurokracjê francusk¹, jak¿e¿ siê j¹ podziwia, ¿e taka sta³a; gdy¿ jakkol-
wiek rz¹d siê zmieni, jakkolwiek zmieni siê kierunek pañstwa, pañstwo-
Biurokracja
112
woæ francuska stoi jak mur, ani drgnie, i ka¿dy rz¹d ma j¹ gotow¹ do
dyspozycji. Tak jest, wszelka polityka rz¹dowa mo¿e siê oprzeæ na tej
administracji, gdy¿ ona urz¹dzona jest dla rz¹du, jako takiego; lecz czy
to jest z korzyci¹ dla Francji jako takiej? Jest to administracja typowo
polityczna.
My za musimy zerwaæ z tymi pogl¹dami, administracjê polityczn¹
porzuciæ i potêpiæ, je¿eli mamy pozostaæ w cywilizacji ³aciñskiej. Trzeba
wyst¹piæ z tez¹ stanowcz¹, bezkompromisow¹. Administracja powinna
byæ apolityczna.
Konstytucjonalizm nie wype³ni³ starych nawyczek. Nie tylko w³adzê
nieograniczon¹ przeniós³ na parlament, ale te¿ pozostawi³ rozmi³owanie
wszelkiego absolutyzmu w jednostajnoci. Podczas gdy w administracji
trafniej musi panowaæ rozmaitoæ, stosowna do rozmaitoci ¿ycia; wszyscy
politycy wszystkich odcieni ¿¹daj¹ zgodnie, by administracja by³a wszêdzie
jednak¹, jednostajn¹.
Czym wiêksze znaczenie posi¹dzie warstwa urzêdnicza, tym bardziej
centralizuje siê pañstwo. Centralizm a biurokracja to to samo. Mo¿na
podzia³ pañstw wed³ug rodzajów administracji wyraziæ równie¿ s³owami:
pañstwa biurokratyczne a obywatelskie.
Nie nale¿y mieszaæ pojêæ decentralizacji z brakiem jednolitoci. Do-
wiadczenie historyczne wykaza³o po wielokroæ, ¿e najwiêksz¹ jednolito-
ci¹ odznaczaj¹ siê te spo³eczeñstwa, w których centralizm sta³ siê ju¿
wrêcz niemo¿liwym, gdy¿ stanowi wród nich przedmiot nienawici, a
biurokracja przedmiot ubolewania. Takie spo³eczeñstwa okazuj¹ siê naj-
dzielniejszymi w chwilach niebezpieczeñstwa, najsolidarniejszymi. Jedno-
litoæ bowiem nie tylko nie wymaga jednostajnoci, ale s¹ to sprawy zgo³a
ró¿ne, pozostawaj¹ce do siebie wbrew wszelkim pozorom, w stosunku
odwrotnym. Czym wiêcej jednostajnoci, tym bardziej jednolitoæ jest
nara¿ona na szwank.
Nie zdaj¹ sobie sprawy z tego, ¿e na tej drodze przygotowuje siê we
wszystkich prowincjach antagonizm spo³eczeñstwa a pañstwa, bo spo³e-
czeñstwo nigdy z pañstwowoci jednostajnej nigdzie nie jest zadowolone.
Przyczepi³ siê ten bizantyñski zabobon jednostajnoci i do polskich
g³ów. Przytoczê przyk³ad do jakiego stopnia jednostajnoæ przegryza móz-
gi. Mia³em sposobnoæ s³yszeæ odczyt pewnego pos³a na temat admini-
stracji w Polsce. Nie by³ wcale socjalist¹; przeciwnie nale¿a³ do narodowej
demokracji w Polsce. Zwraca³ uwagê s³uchaczy na rozmaitoæ bytu w
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
113
ró¿nych prowincjach Polski i wynikaj¹c¹ z tego nadzwyczajn¹ nierównoæ
wszelkich okolicznoci administracyjnych. Uznawa³, ¿e konstytucja libe-
ralna i administracja samorz¹dna, doskona³a dla Pomorza, nie jest trafna
dla Wo³ynia, jako kraju zbyt zacofanego. Jaki¿ wysnu³ z tego wniosek?
Oto trzeba obni¿yæ poziom ustaw rz¹dowych; prowincje wy¿ej rozwiniête
winny siê powiêciæ i z³o¿yæ ofiarê na o³tarzu wspólnego dobra ca³ego
pañstwa; proponowa³, ¿e Pomorzu co uj¹æ, a Wo³yniowi co przydaæ.
Tam poni¿ej potrzeby, tu trochê ponad potrzebê, ¿eby wszêdzie mog³o
byæ jednakowo. Trzeba jednak baczyæ, ¿eby nie przekroczyæ granicy wo-
³yñskich mo¿liwoci, a zatem trzeba zaprowadziæ w ca³ej Polsce prawo-
dawstwo i administracje takie, jakie s¹ mo¿liwe na Wo³yniu. T³umaczy³,
¿e (jak wiadomo) jednostajnoæ byæ musi (równoæ); skoro Wo³yñ
nie potrafi przysposobiæ siê do Pomorza, bo za ubogi i za ciemny, a zatem
musi Pomorze przystosowaæ siê do Wo³ynia. Innymi s³owy, postanawia³
ca³¹ Polskê dog³upiæ do wo³yñskoci.
Lecz jednoæ pañstwa bywa najsilniejsza w³anie przy rozmaitoci,
je¿eli ka¿da kraina ma to, czego potrzebuje. Jednostajnoæ moskiewska,
nastêpnie rosyjska, nie doprowadzi³a nigdy Rosji do jednoci; ani bizan-
tyñskie cesarstwo nie sta³o siê nigdy jednolitym ani turecki su³tanat. Za
naszych dni Serbia i Czechy upiera³y siê przy jednostajnoci z coraz gor-
szymi widokami na jednoæ. Ta sama pomy³ka opanowywa³a Polskê, jako
przejaw mylenia apriorystycznego.
Niektórzy pragnêliby wprowadziæ jednostajnoæ nawet w sprawy spo-
³eczne. Amerykañska technokracja standaryzuje, co siê tylko da, a mnó-
stwo Europejczyków spogl¹da na to z zazdroci¹. Je¿eli siê nie wstrzyma
na czas tego biegu myli i spraw, mog¹ wyrosn¹æ konsekwencje, jakie siê
nikomu nie ni³y, mianowicie zastój w dalszym ró¿niczkowaniu siê spo³e-
czeñstwa. Im wiêcej jednostajnoci w produkcji, tym bardziej kurczy siê
osobowoæ wród producentów. W takim razie musielibymy siê zrzec
nadziei, ¿e zdo³amy nawróciæ do dwóch zasad gospodarki redniowiecz-
nej: ¿eby by³o jak najwiêcej osób niezawis³ych materialnie, stoj¹cych na
w³asnych nogach, tudzie¿, ¿eby s³abszy nie musia³ byæ po¿erany przez
silniejszego. Rozwój za dobrobytu i owiaty (tak jest, owiaty tak¿e) zawis³
nie od podwy¿szania p³ac robotników fabrycznych, lecz od rozmno¿enia
siê osób ekonomicznie samodzielnych. By³oby to zarazem najskuteczniej-
szym sposobem ocalenia cywilizacji ³aciñskiej od zabagnienia w powsze-
chnym zubo¿eniu.
Biurokracja
114
Niestety, ba³amuctwa jednostajnoci wcisnê³y siê wszêdzie, od zwi¹z-
ków zawodowych a¿ do parlamentów. Marz¹ o uproszczeniu ¿ycia spo-
³ecznego nasi prawodawcy, wysilaj¹cy siê ju¿ od dawien, ¿eby obmyleæ
jak¹ konstytucjê doskona³¹, obowi¹zuj¹c¹ wszêdzie raz na zawsze. Nie
zdaj¹ sobie sprawy z tego, ¿e konstytucjonalizm, to uprawnienia obywatela
wobec rz¹du i gwarancje ich. Spieraj¹ siê o system g³osowania, o jedno-
lub dwuizbowoæ sejmu, a tymczasem to wszystko jest zabawk¹ wobec
pytania, czy administracja jest odpowiedzialna w razie naruszenia praw
obywatela. Stary absolutyzm trwa w niejednym kierunku, bo ka¿dy urz¹d
mo¿e bezkarnie pope³niaæ nadu¿ycia, je¿eli siê one zgadzaj¹ z ¿yczeniami
urzêdu najwy¿szego. Nie ma prawdziwego konstytucjonalizmu, dopóki
nie ma odpowiedzialnoci urzêdnika za szkody wyrz¹dzone obywatelowi
czy to ze z³ej woli, czy te¿ z niedbalstwa lub nieumiejêtnoci. Gdyby to
przeprowadziæ, jak¿e¿ zmieni³aby siê atmosfera ¿ycia publicznego!
W urz¹dzeniach cywilizacji ³aciñskiej wszelka cz¹stka ¿ycia publicz-
nego powinna byæ pokryta czyj¹ publiczn¹ odpowiedzialnoci¹. Brak
³adu i sk³adu tam, gdzie nie wiadomo, kto jest odpowiedzialny i na czym
ta odpowiedzialnoæ polega, co ona poci¹ga za sob¹. Gdzie odpowie-
dzialnego trzeba dopiero poszukiwaæ wród wirów i mêtów, tam mog¹
one ³atwo poch³on¹æ w³anie poszukuj¹cego, a chroni¹ poszukiwanego;
gdzie odpowiedzialnoæ i wszelkie jej okolicznoci nie s¹ ka¿demu wido-
me z daleka i nie staj¹ siê aktualnymi na czyjekolwiek zawo³anie tam
chwiejne s¹ podstawy i spo³eczeñstwa i pañstwa.
Im bli¿ej totalnoci pañstwa, tym mniej odpowiedzialnoci wobec
obywatela. Pañstwo (tzn. odpowiedni urzêdnik) owiadcza krótko a wêz-
³owato; sic volo, sic jubeo i oto ch³op niemiecki pracuje pod nadzorem
urzêdu; otrzymuje rozkaz, ile ma czego siaæ i uprawiaæ, co ma na roli
robiæ i jak robiæ; plony za nale¿¹ do pañstwa, gdy¿ sprzedaæ je wolno
tylko pañstwu i po cenie jak¹ pañstwo wyznaczy. Urz¹d te¿ okreli, ile
ch³opu wolno zostawiæ plonów na wy¿ywienie rodziny. Powiedziano s³usz-
nie, jako w pañstwach totalnych posiada siê cechê cz³owieka prywatnego
tylko podczas snu, z zastrze¿eniem jednak¿e, ¿e urz¹d ma prawo zbudziæ
go w ka¿dej chwili i wydaæ polecenie, co ma robiæ natychmiast. Dobra to
charakterystyka administracji pañstwa totalnego.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
VIII. PAÑSTWO A DEKALOG
Treci¹ niniejszego dzie³ka jest teza, ¿e prawo ma s³usznoæ natenczas
tylko, gdy wywodzi siê z etyki, a zatem same zasady pañstwa musz¹ byæ
zgodne z zasadami etyki. W cywilizacji ³aciñskiej nie ma dwoistoci w
etyce, te same zasady obowi¹zuj¹ w prawie prywatnym i publicznym, w
¿yciu domowym i na wielkim boisku pañstwa. Lecz osoby zwi¹zane bli¿ej
z ustrojem pañstwowym, wyra¿aj¹ siê zwykle o moralnoci w polityce
bardzo sceptycznie. Owiadczaj¹, ¿e w zasadzie zgadzaj¹ siê na sam¹
tezê, wiêc tym bardziej ¿a³uj¹, ¿e to s¹ mrzonki niewykonalne. Ich zdaniem
polityka nie da siê ¿adn¹ miar¹ pogodziæ z moralnoci¹.
Przypuszczam, ¿e tym razem upór godzien jest w sam raz tej sprawy.
Nie odstêpujê od swego twierdzenia.
Nara¿ony przeto jestem na wyzwanie, ¿ebym konkretnie wykaza³,
jak pojmujê stosowanie moralnoci w sprawach pañstwowych, ¿eby nie
poprzestaæ na wywodach, lecz wskazaæ przyk³ady praktyczne. Nie cofam
siê przed t¹ prób¹. Przypuszczam, ¿e zrobiê dobry pocz¹tek, zabieraj¹c
siê do sprawy ca³kiem po prostu i przyjmuj¹c miernik znany ka¿demu
dziecku: Dziesiêcioro Bo¿ych przykazañ. Zaczynam od fundamentu. Przyj-
d¹ zapewne inni i gmach wykoñcz¹.
A styl jego bêdzie i byæ musi religijnie katolicki i cywilizacyjnie ³a-
ciñski.
Zadamy¿ sobie jeszcze jedno pytanie wstêpne, czemu moralnoæ w
ostatnich czasach tak wielce upad³a i czemu propaganda etyki staje siê
niemal beznadziejn¹? Zawodz¹ kler, szko³a i dom rodzinny. Niemoralnoæ
rozszerzy³a siê tak dalece, i¿ gdyby chcieæ umoralniaæ jednostkê po
116
jednostce, a¿ z tych jednostek ca³oæ siê z³o¿y, trzeba by na to setek lat.
Iloæ osób pozyskiwanych tym sposobem jest stale zbyt ma³a. S³owem:
szerzenie etyki indywidualnej okaza³oby siê niewystarczaj¹cym i utknê³o.
Przyczyna w tym, ¿e natrafi³o siê na mur niemoralnoci w ¿yciu publi-
cznym. Stosunki prywatne a publiczne pozostaj¹ bowiem w nieustaj¹cej
stycznoci, oddzia³ywaj¹ na siebie i staj¹ siê wzajemnie od siebie zawis³ymi.
Stan moralny (lub niemoralny), d¹¿noci w narodzie i spo³eczeñstwie i
w pañstwie wp³ywaj¹, i to szybko, na moralnoæ ¿ycia prywatnego. Zrozu-
mieæ wiêc ³atwo, czemu moralnoæ upada za naszych czasów. Postêp za
jej mo¿liwym jest obecnie tylko przez moralne odrodzenie ¿ycia publicz-
nego. Inaczej móg³by przepaæ ca³y nasz dorobek cywilizacyjny.
Np. je¿eli pañstwu wolno wszystko, a zatem wolno mu nie dotrzymy-
waæ zobowi¹zañ. Zrobiono te¿ tak niejeden raz. Dobra szko³a dla ludnoci!
Je¿eli osoby z takimi zasadami bêd¹ rz¹dziæ przez d³u¿szy czas, wszelkie
umowy stan¹ siê wistkami papieru, a¿ w koñcu niemo¿liwymi stan¹
siê w ogóle stosunki miêdzy ludmi. Musia³by nast¹piæ zastój ca³ego ¿ycia
spo³ecznego, a zatem rozlunienie, a w koñcu rozk³ad spo³eczny. Naród
zamieni³ by siê w dzik¹ hordê, gdyby uwierzy³ we wszechmoc pañstwa.
Je¿eli za pañstwo nie uznaje moralnoci w stosunku do obywateli,
jakim¿e cudem maj¹ siê braæ u ludnoci przymioty moralne wzglêdem
pañstwa? Dosz³o do tego, i¿ us³yszelimy z wysokiego miejsca owiadcze-
nie, ¿e polityka jest w³aciwie fa³szyw¹ gr¹. Skoro osoby zajmuj¹ce siê
polityk¹ mog¹ byæ fa³szywymi graczami, jak¿e¿ tedy obywatel nie polity-
kuj¹cy ma prowadziæ uczciw¹ grê ze swymi politykami?
Przeciwko fa³szywej grze wystêpowano z naszej strony ju¿ z pocz¹t-
kiem XIX wieku. Zabra³ glos m¹¿ jak najkompetentniejszy, dyplomata
zawodowy, Adam Czartoryski. W roku 1823 napisa³ Essai sur la diplo-
matie. Poniewa¿ atoli ta ksi¹¿ka mog³a by³a dotkn¹æ nazbyt ówczesnych
suwerenów, nie mog³a byæ og³oszon¹ drukiem, a¿ w r. 1830. Przewidywa³
koniec panowania austriackiego we W³oszech; radzi³ Anglii, ¿eby zlikwi-
dowaæ Kompaniê wschodnio-indyjsk¹ i ¿eby sam rz¹d sprawowa³ bez-
porednio w³adzê w Indiach; zapowiada³ wreszcie, ¿e nie bêdzie w Europie
ni spoczynku ni bezpieczeñstwa, póki siê nie naprawi bezprawia rozbio-
rów Polski. W roku 1864 wysz³o wydanie drugie.
Czartoryski uznaje wielkie postêpy nauk moralnych i politycznych,
zaprowadzenie równoci wobec prawa, wolnoæ osobist¹, zniesienie tor-
tur, jawnoæ rozpraw s¹dowych i szereg udoskonaleñ w przewodzie kar-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
117
nym; lecz wszystko to tyczy spraw wewnêtrznych, wiêc tym bardziej biada
nad zacofaniem moralnym, w jakim ci¹gle pogr¹¿one jest zawiadywanie
sprawami zewnêtrznymi. Wo³a, ¿e p³onne s¹ dzie³a dyplomacji, je¿eli mie-
ci siê w nich pogwa³cenie prawa s³abych, je¿eli nie opieraj¹ siê na po-
szanowaniu praw narodów i nie poddaj¹ siê prawu moralnoci. Gorszy
siê, ¿e wielka polityka nie ma ¿adnych zasad, a pomiata wskazówkami
religii, sprawiedliwoci i moralnoci. Pañstwa uwa¿aj¹ to za dowód suwe-
rennoci, ¿e mog¹ byæ niesprawiedliwe i szkodziæ sobie wzajemnie bez
¿adnej kontroli. Polityka ustalaj¹ca stosunki miêdzynarodowe by³a
na ogó³ zaciêt¹ nieprzyjació³k¹ rodzaju ludzkiego i g³ówn¹ przyczyn¹
jego nieszczêæ. Ale przemoc, choæby d³ugotrwa³a, nie ma mocy prawa
i nie mo¿e go usun¹æ. Litera traktatów podyktowanych przemoc¹ nie
stanowi powagi dla sumienia ludzkiego, gdy siê w nim ozwie prawo moral-
noci. Pisze wyranie, ¿e do dyplomacji nale¿y wprowadziæ sprawiedliwoæ
i moralnoæ, ¿eby polityka by³a ludzk¹ i dobroczynn¹. Czemu¿ by chrzeci-
jañstwo nie mia³o dotrzeæ w sferê stosunków miêdzynarodowych, w spra-
wy zewnêtrzne pañstw, skoro wkraczaæ poczê³o w ich sprawy wewnêtrzne.
Mówi siê, ¿e by³oby to zbyt dobre i zbyt piêkne, ¿eby mia³o byæ mo¿liwym.
Owszem, to jest mo¿liwe. Najwy¿sza to z idei geniusza ludzkiego. Sam
Bóg objawi³ j¹ przez Chrystusa.
Najwy¿szy to cel religijny i polityczny, jaki tylko mo¿e byæ dostêpny
ludziom na ziemi. Je¿eli nie mo¿na go osi¹gn¹æ, nie trzeba przynajmniej
nigdy traciæ go z oczu, nie zaprzestawaæ nigdy wznosiæ siê ku jego spe³-
nieniu. Tyle Czartoryski.
Owiadczy³ wiêc publicznie wobec dyplomatów i polityków ca³ej Eu-
ropy (a by³ im wszystkim dobrze znany), ¿e z metodami ich nie solidary-
zuje siê, a proponuje nawrót do religii. Czytaj¹c go dzisiaj, s³yszy siê
mimo woli s³owa stare, sprzed dwu tysiêcy lat, a wiecznie m³ode, ¿e trzeba
s³uchaæ praw Bo¿ych bardziej, ni¿ ludzkich. Wielce czcigodny m¹¿ sta³
przy Ewangelii i wo³a³, ¿e ¿ycie publiczne nie powinno siê oddalaæ od
niej.
Snujemy dalej w¹tek jego myli. Wiemy, ¿e rz¹dz¹cy stoj¹ nader czêsto
pod wzglêdem umys³owym ni¿ej od przeciêtnoci; nie pozwalajmy¿ im
przynajmniej na ni¿szoæ moraln¹.
Szydercy pochodz¹cy z innych cywilizacji wmówili w ogó³, jakoby
religijnoæ by³a dobra dla dzieci, ¿e tedy wyra¿enia katechizmowe nie
nadaj¹ siê do powa¿nej dyskusji. Wmówiono w ogó³, ¿e im wy¿szy szczebel
Pañstwo a Dekalog
118
owiaty, tym bardziej wypada zapominaæ o katechizmie. Zorientujmy¿ siê
nareszcie, ¿e ci szydercy, to w naszej cywilizacji ³aciñskiej cia³a obce,
przyprawiaj¹ce nasze ¿ycie publiczne o ciê¿kie niemoce.
Nie wahajmy siê u¿yæ w momentach stanowczych wyra¿enia o mi³oci
Boga. Tacy, którym wydawa³oby siê to nie na miejscu w dyskusji o
sprawach wielkich zrzeszeñ, niechaj¿e wiedz¹, ¿e metodê te uznawali ju¿
w staro¿ytnoci Pitagorejczycy i Platon. Mistrz za katolickiej syntezy w.
Tomasz z Akwinu, poucza, jako wszelkie stworzenie, pragn¹c siê do-
skonaliæ, zmierza do podobieñstwa z doskona³oci¹ i dobroci¹ Bo¿¹.
Czemu¿ tedy ma siê od tego wykluczaæ stworzenie politykuj¹ce. Wyzna-
wajmy wiat³o, ¿e chcemy iæ t¹ w³anie drog¹!
Maj¹c zamiar powo³ywaæ siê na Dekalog, wkraczam niejako w dzie-
dzinê religii, naruszam nieco granice inter sacra et prophana; trzeba
od razu postawiæ jasno kwestiê: jak, ile, i jak¹ metod¹?
Nie mo¿e ulegaæ w¹tpliwoci, ¿e katolicy maj¹ obowi¹zek zajmowaæ
siê sprawami publicznymi i ¿e obowi¹zek ten da siê nawet oprzeæ na
wywodach teologicznych. Robiono to ju¿ od wieków, powtarzano i przy-
pominano w ka¿dym niemal pokoleniu; niedawno zrobi³ to równie¿ nasz
ksi¹dz Prymas Hlond. Katolicy musz¹ odrzuciæ zapatrywanie bizantyñskie,
jakoby wszelk¹ politykê nale¿a³o uznaæ za monopol tych, którzy dzier¿¹
w³adzê, nie pytaj¹c w jaki sposób j¹ osi¹gnêli.
Powiedziano: Gdzie s¹ dwaj albo trzej zgromadzeni w imiê moje,
tam jestem porodku nich. Czy pod tym warunkiem, ¿e bêd¹ siê groma-
dziæ tylko dla spraw prywatnych? Czy mo¿e idea Chrystusa, gdy chodzi o
sprawy publiczne, przebywa tylko pomiêdzy policjantami i biurokratami?
Teologicznie rzeczy bior¹c, nie mo¿na przystaæ na taki monopol.
Na pytanie o wci¹gniêcie religii do polityki odpowiadam tedy jasno,
¿e nale¿y roztrz¹saæ sprawy publiczne ze stanowiska etyki katolickiej.
Stawiam wymagania jak najskromniejsze. Upraszam o niewiele, bo tylko
o przestrzeganie dziesiêciorga przykazañ.
Móg³bym równie¿ dobrze powiedzieæ, ¿e nie wci¹gaj¹c religii, nie
odwo³uj¹c siê do niej w niczym, chcê roztrz¹saæ sprawy ze stanowiska
etyki cywilizacji ³aciñskiej. Albowiem cywilizacja ³aciñska nie wytworzy³a
nowej etyki, lecz katolick¹ przyjê³a za swoj¹. Tak tedy oba punkty obser-
wacyjne: cywilizacyjny i religijny s¹ w tym wypadku identyczne i stapiaj¹
siê w jeden. Cywilizacja ³aciñska nie jest bezetyczn¹, nie jest amoraln¹,
wiêc te¿ i pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej winno przestrzegaæ etyki.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
119
Z tym zastrze¿eniem i wyjanieniem rozpocznijmy polityczny przegl¹d
dekalogu. Tak jest polityczny! Polityka stanowi równie¿ dzia³ cywilizacji
i to jak¿e¿ znamienny, nie tylko dla rodzaju, lecz dla szczebla w danej
cywilizacji. Skoro do cywilizacji nale¿y wszystko, co pozostaje w zwi¹zku
z ustrojem ¿ycia zbiorowego, a zatem cywilizacyjny ¿e tak siê wyra¿ê
przegl¹d tego ¿ycia musi dokonaæ tak¿e przegl¹du politycznego.
W myl takich pogl¹dów rozwa¿ajmy kolejno przykazania Dekalogu.
I ogólne: Mi³uj Pana Boga twego z ca³ego serca twego i ze wszystkich
si³ i ca³ej duszy twojej.
Ilustrowany podrêcznik szkolny historii biblijnej zawiera obrazek
z Moj¿eszem przynosz¹cym z Synaju dwie tablice przykazañ. Ch³opca
uderza nierównoæ podzia³u: na jednej tablicy tylko IIII, na drugiej
a¿ IVX! W tym siê kryje jaka zagadka! Przyda³oby siê j¹ rozwi¹zywaæ
od razu w szkole i pouczyæ jako dwa ogólne przykazania na koñcu s¹
ogólnymi przykazaniami mi³oci i nie nale¿y ich stawiaæ na jednej linii
z dziesiêciorga szczegó³owymi. One s¹ ponad nimi! Jedno z nich tyczy
mi³oci Boga, drugie mi³oci blinich; tamto jest ujête w trzech pierw-
szych przykazaniach, to za w siedmiu dalszych. Pierwsze ogólne przy-
kazanie jest jakby podsumowaniem przykazañ trzech, drugie siedmiu.
St¹d nierównoæ zapisania tablic, z których jedna powiêcona jest wy-
³¹cznie stosunkowi cz³owieka do Boga, druga stosunkowi do blinich;
ka¿da ma swój dzia³.
Przykazanie mi³oci pe³ni siê uczynkami. Czyny nasze, czy wielkie
czy drobne, maj¹ w ¿yciu publicznym wynikaæ z mi³oci dobra pospolitego,
a które nale¿y mi³owaæ dla mi³oci Boga. Maj¹c siê przej¹æ mi³oci¹ ku
Bogu ze wszystkich si³, nie mo¿emy od tego wykluczaæ si³ zbiorowych
wielkich zrzeszeñ. Tak powiada jedynie katolicka etyka, gdy tymczasem
w obu dzia³ach religijnych bizantynizmu: w prawos³awiu i protestantyzmie,
pañstwo i polityka w ogóle zwolnione s¹ od etyki.
Wed³ug doktryny katolickiej wszelka czynnoæ ludzka mo¿e byæ u-
wiêcona. Nie ma wyj¹tku od tego prawid³a, nie ma go te¿ dla polityki.
Wszelkie poczynanie spo³eczne, pañstwowe, narodowe, ma byæ przeja-
wem tego, i¿ siê mi³uje Boga, a zatem ma byæ nie czym innym, jak wielkim,
najwiêkszym sposobem pe³nienia przykazañ. Katolik nie mo¿e uprawiaæ
polityki, która by³aby sprzeczna z mi³oci¹ ku Bogu. Wszyscy, którym ten
Pañstwo a Dekalog
120
stosunek obojêtny, powinni wyst¹piæ z Kocio³a i zrobiæ to jawnie. Aut
aut. Wszêdzie obecny jest Bóg: jest te¿ obecny na sali sejmowej, w sali
s¹dowej, w ka¿dym urzêdzie i w ka¿dej szkole. Nie pomo¿e na to usuniêcie
krucyfiksów ze cian!
Jakim prawem je usuniêto? A¿eby nie dra¿niæ innowierców, tj. nie-
chrzecijan, a zatem ¿ydów. Usuniêcie dra¿ni atoli wszystkich chrzecijan,
nie tylko katolików, lecz z tym dra¿nieniem rz¹d siê nie liczy³. Która¿
tedy religia jest w Polsce religi¹ panuj¹c¹?
Zapewne Akcja Katolicka stanie siê ¿ywym murem, o który rozbij¹
siê próby wyrzucenia mi³oci Boga z ¿ycia publicznego. Has³o etyki totalnej
a¿ siê wprasza, a¿eby Akcja przyjê³a je za swoje.
Gdyby wiêc kto zaleca³ w imiê dobra publicznego co takiego, co
wed³ug pojêæ katolickich sprzeciwia³oby siê mi³oci Boga, bêdziemy w
opozycji. Jak¿e¿ mo¿e byæ dla katolickiego ogó³u korzystnym co, co
k³óci siê z mi³oci¹ Boga? Naród polski jest za katolicki. Ilu¿ by³oby
Polaków, gdyby katolików usun¹æ?
Pragniemy, ¿eby samo piastowanie w³adzy w naszym pañstwie opie-
ra³o siê na mi³oci Bo¿ej. Rz¹dziæ, w³adaæ, organizowaæ nale¿y w imiê
Bo¿e. Je¿eli wed³ug starego zwyczaju kupiec zaczyna swe ksiêgi handlowe
od wezwania Imienia Bo¿ego, czemu¿ by nie mia³ tego czyniæ najwy¿szy
zwierzchnik pañstwa i pañstwowi dostojnicy?
Ilu¿ uniknê³oby siê nieszczêæ, gdyby d¹¿¹cy do w³adzy mieli Boga w
sercu! le jest, gdy siê otrzymuje w³adzê dlatego, ¿e siê dosz³o do niej
sztuczkami. Zupe³nie fa³szywy jest pogl¹d, ¿e skoro tylko kto czuje w
sobie popêd, który ka¿e mu d¹¿yæ do w³adzy, ju¿ tym samym godnym
jest, ¿eby j¹ piastowaæ. Je¿eli kto gotów na wszystko, byle w³adzê posi¹æ,
zwyk³o siê mówiæ, ¿e jest urodzonym w³adc¹!
Im bezwzglêdniejszy, im gruntowniej pozby³ siê wszelkich skrupu³ów,
tym bardziej rodzi³ siê na w³adcê?! Bynajmniej. Chuæ w³adzy nie jest
zalet¹, lecz przestêpstwem. Powiedziano ju¿ w staro¿ytnoci: Multi omnia
recta et honesta neglegant, dum modo potentiam consequantur
Je¿eli bêdziemy poszukiwali g³owy pañstwa i dostojników najwy¿szych
wród takich, których rozpiera ¿¹dza w³adzy, nie doczekamy siê cz³owieka
godnego takiego wyniesienia. W³adzy nie godzi siê zdobywaæ. lepa chuæ
w³adzy stanowi cechê ujemn¹ charakteru, a gorsza jest nad ¿¹dzê z³ota,
wygód i uciech, bo zawsze ka¿de przewinienie i ka¿de zboczenie staje siê
gorszym, gdy wkracza w ¿ycie publiczne. A chuæ ta nie da siê zaspokoiæ
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
121
bez zbrodni. Tak przynajmniej ucz¹ dowiadczenia historyczne, a wspó³-
czesnoæ pouczy³a nas o tym dok³adnie i wci¹¿ jeszcze poucza; tak orzeka
metoda indukcyjna. Niechaj kto wska¿e choæ jednego po¿¹dliwca w³adzy,
który by doszed³ by³ do niej, nie pope³niaj¹c przestêpstw, nie szerz¹c z³a,
nie staj¹c siê przynajmniej obojêtnym na moralnoæ.
Bezetyczna pañstwowoæ doprowadzi³a do tego charakterystycznego
pojmowania polityki, jako sztuki dochodzenia do w³adzy. T³umacz¹ nam
to, ¿e to dla dobra publicznego, ¿eby wykonaæ pewien program; a potem
dodaj¹, ¿e ze wzglêdu na dobro publiczne musz¹ pilnowaæ, ¿eby w³adzy
nie utraciæ. W praktyce wychodzi siê na to, ¿e celem rz¹du jest utrzymaæ
siê przy w³adzy i nic wiêcej. Sztuka dochodzenia do w³adzy sk³ada siê
ze sztuczek, czêsto nikczemnych, a zawsze przynajmniej amoralnych; a
rezultat takiego pojmowania rz¹dów w narzucaniu siê i w za¿artej obronie
osobistego udzia³u w rz¹dach. Ze sztuki dochodzenia do w³adzy robi¹
siê sobkowskie ³owy na w³adzê, nie przebieraj¹c w rodkach. G³ównym
zajêciem rz¹du staje siê têpienie wszelkiej opozycji, co po nied³ugim czasie
zamienia siê w przeladowanie wszystkich porz¹dnych ludzi, nie chc¹cych
siê poni¿aæ s³u¿alstwem. Rz¹d taki skupia oko³o siebie zwolenników coraz
w¹tpliwszej wartoci, a¿ w koñcu polityka bezetyczna wyrabia siê w sztukê
robienia brudnych interesów. Nieunikniona jest ewolucja!
Nale¿y usuwaæ ka¿dego, kto pope³nia nadu¿ycia, a¿eby siê dorwaæ
do w³adzy lub przy niej utrzymaæ, kto tylko narzuca siê w czymkolwiek
do czegokolwiek, powinien byæ usuwany; tym bardziej, je¿eli urz¹dza
sobie ³owy na w³adzê w pañstwie.
Nie goni siê za w³adz¹, lecz tylko przyjmuje siê jej brzemiê, gdy oko-
licznoci wska¿¹, ¿e to jest obowi¹zkiem. W³adzê przyjmuje siê w pokorze
ducha, z mi³oci¹ Boga, prosz¹c go o ³askê zdatnoci, i o wsparcie do
wype³niania ciê¿kich obowi¹zków.
Dla tych powodów musimy ograniczyæ dobór osób, którym mo¿na
powierzyæ w³adzê; do katolików, do wiernych synów Kocio³a. Zgoda z
Kocio³em stanowi warunek niezbêdny, a po¿¹danym jest co wiêcej, bo
czynne z Kocio³em wspó³pracownictwo.
Nie ma obawy, ¿eby Koció³ katolicki mia³ zmierzaæ do wytworzenia
cywilizacji sakralnej. Ta cywilizacja, któr¹ ju¿ przed wiekami wytworzy³,
³aciñska, nie tylko wystarcza najzupe³niej do jego celów, ale ona jedna
jedyna mo¿e w Europie i w jej osadach byæ Kocio³owi naprawdê pomoc-
n¹. Jedno i drugie, katolicyzm i ta cywilizacja ³aciñska, stoj¹ personali-
Pañstwo a Dekalog
122
zmem. Sakralnoæ niweluj¹ca ¿ycie w imiê sta³oci i równoci, wiedzie
do gromadnoci. Gdyby Koció³ d¹¿y³ do klerykalizmu, gdyby wkroczy³
na drogê sakralizowania cywilizacji, podkopywa³by grunt sam pod sob¹.
W katolicyzmie wykluczonym jest nadu¿ywanie has³a mi³oci Boga celem
opanowania form bytowania ludzkiego.
Teraz przejdziemy trzy pierwsze przykazania tego dzia³u, zwi¹zane
bezporednio z obowi¹zkami wzglêdem Boga.
1 i 2. Nie bêdziesz mia³ bogów cudzych przede mn¹ i Nie wzywaj
Imienia Bo¿ego nadaremno.
Obca, cudza jest nam ka¿da religia oprócz rzymsko-katolickiej. W
pañstwie polskim katolicyzm musi byæ religi¹ panuj¹c¹. Tylko katolik
mo¿e byæ dopuszczony do stanowisk publicznych.
Pragn¹c moralnoci w ¿yciu publicznym, musimy tym bardziej trzy-
maæ siê tej jedynej religii, która od ¿ycia publicznego wymaga etyki. Po-
stulatu tego nie znaj¹ ani prawos³awie, ni protestantyzm. Polskich prote-
stantów jest jednak taka garstka, i¿ nie by³oby nawet tak dalece dla kogo
obmylaæ norm odrêbnych.
A przy tym có¿ to za protestantyzm? W ksiêstwie cieszyñskim dzwoni¹
na Anio³ Pañski, lud protestancki pielgrzymuje na katolickie odpusty.
Wileñski kalwinizm utrzymuje siê wród Polaków tylko jako przedsiêbior-
stwo rozwodowe. Ani tu, ani tam nie znaæ wcale znajomoci teologicznej
ni luteranizmu, ni kalwinizmu. Znaæ natomiast czêsto przewiadczenie o
osobistym stosunku jednostki do Boga, co sprzeciwia siê teologii prote-
stanckiej (zw³aszcza kalwiñskiej); znaæ sk³onnoci personalistyczne, a
nierzadko wybitne nawet przejawy personalizmu. Nale¿¹ oni do cywilizacji
³aciñskiej, podobnie¿ jak protestanci skandynawscy i angielscy. W pañ-
stwie cywilizacji ³aciñskiej bêd¹ siê czuæ u siebie; nie ma wiêc powodu
odmawiaæ im ca³ej pe³ni praw obywatelskich; a raczej nie brak powa¿nych
powodów, ¿eby ich uznawaæ zupe³nie równouprawnionymi.
W cywilizacji bizantyñskiej pañstwo zajmuje siê dogmatyk¹, lecz w
³aciñskiej ogranicza siê ingerencjê, pozostawiaj¹c dogmatykê Kocio³owi;
pañstwo czuwaæ bêdzie tym bardziej, ¿eby nie wprowadzaæ do pañstwo-
woci cudzych etyk. Nie s³uchajmy czczych frazesów o jakiej etyce ogólno-
ludzkiej, ani nawet o chrzecijañskiej, bo zale¿y nam tylko na tej jednej
etyce, która sama jedna g³osi, ¿e jedna i ta sama moralnoæ obowi¹zuje i
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
123
w prywatnym ¿yciu i publicznym. Jest to etyka katolicka, jedyna etyka
cywilizacji ³aciñskiej.
Zastanawiaj¹c siê nad rozmaitoci¹ etyk, widzimy tym janiej, ¿e nie
mo¿e byæ syntez pomiêdzy cywilizacjami. Luter zezwala³ panuj¹cym na
bigamiê, a Kalwin wymaga³ od rz¹dów tylko tego, ¿eby przestrzegaæ
kalwiñskiej prawowiernoci.
W turañskiej cywilizacji kwestie etyczne nie istniej¹ zgo³a poza etyk¹
rodow¹ lub obozow¹; te za obie nam obojêtne. ¯ydowska cywilizacja
posiada a¿ cztery etyki, dwie dla wspó³wyznawców, dwie wzglêdem
gojów, po jednej w Palestynie i po jednej w golusie.
W bizantynizmie i w braminizmie jarzmo obowi¹zków mo¿na zrzuciæ
z siebie w ka¿dej chwili. Na Rusi wieków rednich raz wraz ten i ów knia
Rurykowicz zrzuca³ krestnoje ce³owanije, tj. uniewa¿nia³ i odwo³ywa³
sw¹ przysiêgê. W Petersburgu powszechnym by³o a¿ do naszych czasów
wród inteligencji przekonanie, ¿e przecie¿ mo¿na zrzec siê obowi¹zku.
Ró¿nice pojêæ o moralnoci siêgaj¹ jednak jeszcze dalej; czy¿ przyjêto by
u nas do klasztoru cz³owieka ¿onatego i ojca rodziny, zg³aszaj¹cego siê,
poniewa¿ pragnie, powiêciæ wiêzy ni¿sze dla celów wy¿szych? W cy-
wilizacji bramiñskiej takie porzucenie rodziny uchodzi za cnotê. Tam w
ogóle wszelkie obowi¹zki s¹ czasowe, bo mo¿na siê od nich uwolniæ
kiedykolwiek doranie. Jak¿e¿ wobec takich odmiennoci mo¿na mówiæ
o jakiej moralnoci powszechnej?
Wiadomo jak w prawos³awiu Cerkiew wys³uguje siê rz¹dowi. W bizan-
tynizmie nie dopuszcza siê, ¿eby jaka powaga moralna mia³a siê wyod-
rêbniæ z ram pañstwa, gdy¿ przyznaje siê supremacjê sile fizycznej nad
duchowymi. Nadto cywilizacja ta nie pojmuje jednoci bez jednostajnoci.
Robi³a za cywilizacja bizantyñska zdobycze na ca³ym kontynencie euro-
pejskim. Niemcy s¹ od dziewiêciu stuleci rozdwojone na cywilizacjê bizan-
tyñsk¹ i ³aciñsk¹. Kultura bizantyñsko-niemiecka rozwinê³a siê podczas
walk cesarstwa z papiestwem, nastêpnie uprawiali j¹ Krzy¿acy, po czym
wyros³o z tego prusactwo. W ostatnich czasach ca³e ju¿ Niemcy sprusaczy³y
siê, tj. przejê³y siê ideologi¹ prusack¹. Odbywa³a siê te¿ od dawien w
ca³ej Europie propaganda nad tym, ¿eby wyrugowaæ moralnoæ z polityki.
Dosz³o do tego, ¿e omieszono samo przypuszczenie ³¹cznoci ¿ycia pub-
licznego z etyk¹; wo³ano, ¿e to nienawiæ.
Nie bêdziesz mia³ bogów cudzych przede mn¹ to znaczy, ¿e
nie bêdziesz siê ogl¹daæ na ¿¹dania i zachowywanie tych wszystkich,
Pañstwo a Dekalog
124
którzy nie chc¹ uznawaæ naszej etyki; nie bêdziesz dba³ o szyderstwa,
lecz przy ka¿dej sposobnoci stwierdzisz po mêsku, ¿e sam do cywilizacji
³aciñskiej siê przyznajesz i ¿¹dasz, ¿eby pañstwo uzna³o j¹ za cywilizacjê
pañstwow¹. Precz z pañstwowoci¹ bezetyczn¹! My chcemy etyki to-
talnej, tj. obowi¹zuj¹cej we wszystkim a we wszystkim. Walka z pojêciami
pañstwowoci amoralnej musi trwaæ bez przerwy, a¿ do ca³kowitego
zwyciêstwa moralnoci naszej rodzimej cywilizacji ³aciñskiej. Niechaj
siê moralnoæ katolicka rozwija coraz bardziej, niechaj powstaj¹ nowe
wymogi etyczne, a¿ moralnoæ katolicka obejmie sprawy ¿ycia publicz-
nego.
Nie mo¿emy za ¿adn¹ miar¹ zwalniaæ pañstwa od etyki. Historia
powszechna dostarcza a¿ nazbyt wiele wiadectw, ¿e gdy siê zwolni ¿ycie
publiczne od moralnoci, nastêpuje tym samym upadek jej w ¿yciu pry-
watnym. Publiczne nie mo¿e posiadaæ etyki innej, jak prywatne. Od wszel-
kiej dwoistoci w etyce bije zgnilizn¹.
Postêp moralnoci zawis³ w³anie od tego, ¿eby uznawaæ jej potrzebê
w narodzie, spo³eczeñstwie i pañstwie.
Nie mo¿emy dopuszczaæ do spraw pañstwowych moralnoci ¿ydow-
skiej, turañskiej, ani bizantyñskiej, bo to dla nas bogi cudze.
Z ca³¹ stanowczoci¹, nie wykluczaj¹c nawet bezwzglêdnoci, musimy
zapobiegaæ, ¿eby pañstwowoæ nie s³u¿y³a do walki z katolicyzmem. Kto
walczy z Kocio³em, ten godzi w Polskê.
Od dwustu lat stanowi sprawa polska kwestiê etyki miêdzynarodowej;
poniewa¿ za tylko katolicyzm uznaje etykê w ¿yciu publicznym, wiêc
interesy narodowe polskie zwi¹zane s¹ z losami katolicyzmu w Europie.
Prócz katolickiej wszelka inna religia powtórzmy ma byæ obca
polskim urz¹dzeniom pañstwowym. W³aciwie pañstwo nie powinno mie-
szaæ siê w sprawy ¿adnej religii, ani katolickiej. Stosunek Kocio³a do
pañstwa okrelany jest jednak w Europie konkordatami zawieranymi ze
Stolic¹ Apostolsk¹, a ka¿dy konkordat przyznaje pewn¹ ingerencjê pañ-
stwu w sprawy eklezjologiczne; my za nie mamy prawa byæ bardziej
papieskimi od samego papie¿a. Mamy natomiast dwa obowi¹zki: pilno-
waæ, ¿eby rz¹d (ni ¿aden urz¹d jego) nie dopuszcza³ siê wykrêtów w
wype³nianiu warunków konkordatu; tudzie¿, ¿eby nie roztacza³ opieki
pañstwowej nad cudzymi wyznaniami na przekór katolicyzmowi. Trzeba
kontrolowaæ rz¹d, czy równoczenie nie utrudnia dzia³añ Kocio³owi, a
nie u³atwia prawos³awiu, protestantyzmowi, judaizmowi.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
125
Prawos³awie i protestantyzm maj¹ to do siebie, ¿e nie mog¹ wprost
istnieæ bez poparcia w³adzy wieckiej.
Gdybym by³ prawos³awnym, poczuwa³bym siê do wielkiej wdziêcz-
noci wzglêdem Polski. Bez polskiej troskliwoci (jak¿e¿ bezinteresownej)
o dobro prawos³awia, mo¿e by go ju¿ nie by³o na równinach sarmackich.
Wybieram z ca³ej historii trzy punkty, szczególniejszej wagi.
Po wielkich najazdach tatarskich, za czasów cesarstwa ³aciñskiego,
kiedy nawet niekiedy nie by³o patriarchy i nikt nie troszczy³ siê o losy
cerkiewne Rusi, wtedy reorganizatorem metropolii Kijowa i wszystkiej
Rusi sta³ siê Cyryl, by³y kanclerz Daniela halickiego. Pochodzi³ on z bo-
jarów ziemskich z ziemi Lachów, a zatem by³ Lachem prawos³awnym.
Kiedy za potem ziemia ta wraca na sta³e do Piastów, pierwszy z nich,
Boles³aw Trojdenowicz przechodzi na prawos³awie, przyjmuj¹c imiê Je-
rzego; drugi z kolei Kazimierz Wielki organizuje hierarchiê prawos³awn¹,
czyni¹c to nawet wbrew papie¿owi. Po raz trzeci upad³a cerkiew wscho-
dnios³owiañska po rewolucji bolszewickiej, a tym razem upad³a ca³ko-
wicie; przesta³a istnieæ, bo nie starczy³o kleru wiernego Cerkwi i przygoto-
wanego choæby jako tako do pe³nienia funkcji kap³añskich. Wtedy pañ-
stwo polskie popieszy³o z pomoc¹, nie ograniczaj¹c siê do samego ocale-
nia tej Cerkwi, lecz podnosz¹c jej poziom tak wysoko, jak to nie bywa³o
nigdy w Rosji. Teologiczny wydzia³ prawos³awny w uniwersytecie warszaw-
skim ma hodowaæ duchowieñstwo schizmatyckie dla prowincji pañstwa
polskiego a pañstwu temu sprzyjaj¹ce i nie pragn¹ce odrodzenia Rosji i
przywrócenia jej panowania nad tymi prowincjami, s³owem, ma dostar-
czaæ popów antyrosyjskich (sic!), co za naiwna wyobrania! W rzeczywi-
stoci urz¹dzono bogate rezerwy dla przysz³ego odrodzenia prawos³awia
w Rosji i to z postêpem na znacznie wy¿szy szczebel, ni¿ bywa³o kiedy-
kolwiek. Dziêki Polsce schizma na Rusi dwignê³a siê z upadku i teraz
mo¿e mia³o czekaæ na chwilê sposobn¹ odwdziêczenia siê.
Nigdy by ów rz¹d polski nie by³ okaza³ ani w czêci takiej troskliwoci
jakiejkolwiek sprawie ¿ywotnej katolicyzmu. A jak siê opiekowano sek-
ciarzami, mariawitami i kocio³ami narodowymi!!
A¿eby protestantyzm podnieæ w oczach ludu l¹skiego, nadano pas-
torom tytu³ ksiê¿y tj. kap³anów. Jest to nonsens teologiczny wobec
nauk Lutra czy Kalwina; jest to nawet istny bunt religijny, bo reformatorzy
¿adnego stanu kap³añskiego nie uznawali, lecz przeciwnie, twierdzili, ¿e
stan taki istnieæ nie mo¿e. Wiedz¹ o tym oczywicie pastorowie, a jednak
Pañstwo a Dekalog
126
o tytu³ ksiê¿y zabiegali i u¿ywaj¹ go demonstracyjnie. Stanowi to niew¹t-
pliwie zerwanie z luteranizmem i kalwinizmem i by³oby czym analogi-
cznym do pewnych wierzeñ i praktyk protestantów w cieszyñskim; jaki
specyficzny polski protestantyzm. Owszem! Do stwierdzonych w Europie
osiemnastu dogmatyk protestanckich mo¿emy doliczyæ protestantyzm
dziewiêtnastej dogmatyki, gdy¿ iloæ dogmatyk protestanckich jest zasad-
niczo nieograniczona. Nie zamierzamy bowiem przeszkadzaæ; chcieli-
bymy tylko ¿eby ksiê¿a pastorzy jawnie owiadczyli siê za przywróce-
niem kap³añstwa (wbrew Lutrowi).
Zdaniem niektórych chodzi³o jedynie rz¹dowi i tylko o demonstracjê
antykatolick¹. Z³oliwi zapowiadali, ¿e niebawem pojawi¹ siê ksiê¿a ra-
bini.
Grube przeto s¹ przewinienia pañstwowe przeciwko pierwszemu
przykazaniu.
Powiedziano dalej: Nie wzywaj Imienia Boskiego nadaremno.
Przykazanie to chroni nas od wiêtoszkostwa, a ostrzega, ¿eby nie wci¹gaæ
Kocio³a w sprawy wieckie bez istotnej koniecznej potrzeby. Taka potrze-
ba zachodzi jednak zawsze, gdy moralnoæ jest zagro¿ona i wtenczas nie
wolno siê wahaæ. Skoro nie trzeba wzywaæ Imienia Jego nadaremno, a
zatem trzeba go wzywaæ, skoro to nie jest nadaremno, tj. gdy odwo³ujemy
siê do moralnoci. Skoro za wgl¹d w ¿ycie publiczne mieci siê tylko w
etyce katolickiej, bêdzie to odwo³aniem siê do katolicyzmu. Zwi¹zek nie-
rozerwalny!
Nie dbajmy o szyderstwa, a wrogów etyki naszej cywilizacji ³aciñskiej
przypierajmy zawsze do muru; niechaj bêd¹ wrogami jawnie. Nie za-
szkodzi, je¿eli podzielimy siê na obozy wed³ug stosunku do religii i do
cywilizacji. Jawnoæ taka u³atwi nam ¿ycie publiczne. Za d³ugo ju¿ do-
kazywa³y rozmaite ³odzie podwodne przeciwko katolickoci i polskoci.
A polskoæ nie mo¿e byæ turañsk¹, bizantyñsk¹ lub ¿ydowsk¹; ona mo¿e
byæ tylko ³aciñsk¹. Wrogowie katolicyzmu, nie znosz¹cy moralnoci w
rz¹dach i nie chc¹cy odpowiedzialnoci, niechaj¿e bêd¹ wrogami jawnymi.
3. Pamiêtaj, aby dzieñ wiêty wiêci³.
Poniewa¿ Polska jest pañstwem katolickim, a zatem publiczny spo-
czynek niedzielny obowi¹zuje wszystkich i wszystkie urzêdy. Nie godzi
siê, ¿eby urz¹d oddawa³ roboty publiczne innowiercom i pozwala³ im
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
127
wykonywaæ je w niedzielê. W ogóle urzêdy winny wystrzegaæ siê z jak
najwiêkszym pedantyzmem tego, ¿eby nie mo¿na by³o wyst¹piæ przeciwko
nim z zarzutem, ¿e same obmylaj¹, jakby obejæ ustawê. mieszne pozory
handlu wod¹ sodow¹ lub cukierkami robi¹ spoczynek niedzielny zbyt
czêsto iluzorycznym. Byle g³upstwo s³u¿y w³adzy za mi³y pozór do robienia
wyj¹tków. By³oby o wiele lepiej, gdyby taki rz¹d owiadczy³ siê jawnie
przeciwko wieceniu niedzieli.
Powinny te¿ byæ nak³adane surowe kary na osoby robi¹ce w dzieñ
wi¹teczny zakupy w sklepach otwieranych podstêpnie. S³usznie karze
siê takiego kupca, lecz kupuj¹cy powinien byæ karany o wiele dotkliwiej,
choæby piêciokrotnie.
Narusza siê równie¿ przykazanie, je¿eli siê próbuje zrównaæ wobec
prawa i w³adzy dni wi¹teczne innowierców z niedziel¹, lub te¿ utr¹caæ
prawa niedzieli przez zestawienie z tamtymi dniami. Narusza siê natenczas
nie tylko trzecie przykazanie, lecz równie¿ pierwsze, gdy¿ jest to s³u¿enie
bogom cudzym.
Do najsurowszej odpowiedzialnoci powinno siê poci¹gaæ urzêdnika,
lubi¹cego zapominaæ, ¿e w Polsce katolicyzm jest religi¹ panuj¹c¹. Wolno
wyznawcom innych religii wiêtowaæ w swoje dni wi¹teczne dowolnie,
jak najbardziej i publicznie, a nikomu nie wolno im w tym przeszkadzaæ;
lecz ochrona pañstwowa tyczy siê tylko niedzieli i wi¹t katolickich.
Spoczynek niedzielny obowi¹zuje jednakowo w³adze cywilne i woj-
skowe. Katolicyzm jest religi¹ panuj¹c¹ w ca³ym pañstwie polskim, we
wszystkiej jego pañstwowoci, a wiêc równie¿ w armii. Kto siê z tym nie
zgadza, niech wyst¹pi z wojska. W wyj¹tkowych okolicznociach, w zwi¹z-
ku ze stanem wojennym lub gdy grozi wybuch wojny, wszyscy jestemy
jednakowo zwolnieni od spoczynku niedzielnego.
Pañstwa ³adu europejskiego urz¹dzaj¹ wiêta narodowe (Anglicy ob-
chodz¹ siê od tego). £¹czy siê z tym pewna niew³aciwoæ.
Czy¿ pañstwo jest od urz¹dzania uroczystoci i zabaw publicznych?
Pañstwo nie powinno siê poni¿aæ do roli weso³ka. Nikt nie ma prawa
bawiæ siê na koszt skarbu, bo nie na uroczystoci p³acimy podatki.
Pañstwo obejdzie siê doskonale bez wiêta pañstwowego, i naród bez
narodowego, i spo³eczeñstwo bez spo³ecznego. Ci, którzy chc¹ mieæ
uroczystoci, niechaj je swoim kosztem urz¹dzaj¹. Niechaj je urz¹dza
spo³eczeñstwo samo, ze sk³adek, a komitet mo¿e zaprosiæ, kogo zechce,
a wiêc i urzêdy tak¿e. Ale ¿eby w³adze pañstwowe same mia³y siê tym
Pañstwo a Dekalog
128
zajmowaæ to ju¿ pachnie albo Azj¹, albo ob³¹kaniem gdzie u góry.
B¹d co b¹d, samo obchodzenie wiêta narodowego mo¿e byæ nie
tylko chwalebn¹ spraw¹, lecz podnios³¹.
Inaczej ma siê rzecz ze wiêtami, wymylanymi w iloci nieograni-
czonej na czeæ wszystkiego i czegokolwiek, co tylko wzbudza w nas
uczucia lub upodobania. W myl tradycji Wielkiej rewolucji francuskiej
propaguj¹ lo¿e wolnomularskie z pomoc¹ bezwyznaniowców, socjalistów
i ¯ydów wiêta matki, ¿ony, siostry, zbo¿a, owoców itp., a¿ dosz³o siê
do wiêta konia. W ci¹gu dalszym mia³o siê zapewne w zapasie wiêta
psa i wini? Cel a¿ nazbyt przejrzysty, ¿eby obni¿yæ nastrój i wra¿enia
wi¹t kocielnych, by³ d³ugo popierany przez w³adze. A kiedy zakazano
nazywaæ tych wymys³ów wiêtami, wtedy zaprzestano tej akcji, chocia¿
nikt nie zakazywa³ obchodziæ tego wszystkiego, jako uroczystoci. Cho-
dzi koniecznie o tê nazwê wiêta; inaczej sprawa nie przedstawia war-
toci dla inicjatorów.
Oczywicie pañstwu nic a nic do tego, ile w jakiej religii jest wi¹t i
kiedy wypadaj¹. Wcibstwo pañstwa totalnego sta³o siê doprawdy kolo-
salnym. Trzecie przykazanie domaga siê, ¿eby to natrêtne wcibstwo
by³o nareszcie skrócone, i to radykalnie. W wszystkich sprawach tycz¹cych
wi¹t katolickich, decyduje sam tylko Koció³, a pañstwowoæ ma siê do
tego dostosowaæ.
Przez pewien czas by³y w modzie wyrzekania na katolików, ¿e zbyt
wiele czasu marnuj¹ na wiêtowanie. W imiê ludzkoci czekaj¹cej na
zwiêkszenie produkcji, zabierano siê do kasowania kilku wi¹t i wy-
powiedziano siê przeciw wiêtom dwudniowym. Wykazywano socjologicz-
nie, ekonomicznie, demokratycznie, historycznie i futurystycznie, na wszy-
stkie sposoby, ¿e wiêtowanie katolickie sta³o siê czym antyspo³ecznym.
Propaganda zyska³a pos³uch nawet w sferach kocielnych! Nie spostrze-
¿ono siê, ¿e nie nawo³ywano do wydatniejszej pracy ni prawos³awnych,
ni starozakonnych, chocia¿ wiêtuj¹ d³u¿ej! Nieprawdopodobne, a jednak
prawdziwe. Sfery kocielne ugiê³y siê przed t¹ nagonk¹. W Polsce ogó³
wiernych stan¹³ w obronie pewnych wi¹t, lecz na Zachodzie, co siê u-
trzyma³o, zosta³o poprzenoszone na niedziele i wielkie wiêta g³ównie
ograniczono do jednego dnia, wiêc tylko do niedzieli. W praktyce wysz³o
na to, ¿e wi¹t nie ma.
Nie bêdê siê rozpisywaæ o tym, jakie wzglêdy psychologiczne prze-
mawiaj¹ za tym, ¿eby jednak czasem by³y jakie wiêta prócz niedziel.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
129
Zwrócê za uwagê na spo³eczn¹ potrzebê wi¹t podwójnych. Wyjdzie to
bardzo na zdrowie produkcji, je¿eli pracownicy kilka razy do roku na-
prawdê wypoczn¹ dok³adniej. Produkcyjnoæ ich wzmo¿e siê skutkiem
tego tak dalece, i¿ nie tylko odrobi¹ stracony dzieñ wi¹teczny, ale go
jeszcze nawet nadrobi¹. Za naszych w³anie czasów staj¹ siê wiêta po-
dwójne tym potrzebniejsze, poniewa¿ ludzkoæ przerzuca siê z miejsca
na miejsce coraz szybciej. M¹¿ goni za zarobkiem, gdzie go znajdzie, a
szukaæ go mo¿e dziêki ³atwej komunikacji; nie zawsze atoli mo¿e zabraæ
od razu ¿onê i dzieci na nowe miejsce pobytu. To pewna, ¿e nigdy jeszcze
nie miewa³o siê krewnych po ró¿nych miejscach tak rozproszonych jak
obecnie. wiêta podwójne zezwalaj¹ na wzajemne odwiedziny; jest za
rzecz¹ nader po¿¹dan¹, ¿eby siê nie zaciera³y wêz³y rodzinne. Drugie
wiêto stanowi dopiero prawdziwie dzieñ wypoczynkowy dla tych tysiêcy
i tysiêcy, którzy dzieñ w dzieñ doje¿d¿aj¹ do fabryk i biur z okolicy do
wiêkszego miasta. By³oby tedy wskazanym, ¿eby wiêta nie skasowane
poprzenosiæ na sta³e w sobotê lub poniedzia³ek w³anie dlatego, ¿eby
powiêkszyæ iloæ wi¹t podwójnych.
Rejestr przewinieñ ze strony urz¹dzeñ pañstwowych przeciwko pier-
wszej grupie dekalogu da³by siê znacznie wyd³u¿yæ; tu chodzi tylko o
przyk³ady. Skracaj¹c siê, przejdmy do drugiej grupy, do drugiego przy-
kazania ogólnego.
II. Przykazanie ogólne: Mi³uj bliniego jak siebie samego.
Jak nie wolno nam skreliæ z ¿ycia publicznego postulatu mi³oci
Boga, podobnie¿ nie wahajmy siê u¿ywaæ wyra¿enia mi³oæ bliniego
roztrz¹saj¹c tematy pañstwowe. Dobro publiczne jest po prostu szczytem
tej mi³oci, jest wielkim iloczynem z tysi¹cznych jej stosowañ. Inaczej
rozumowaæ siê nie da. Gdyby kto zaleca³, jako dobro publiczne, co, co
sprzeciwia³oby siê mi³oci bliniego, wymiejemy siê mu w oczy z jego
rozumowania. Jak¿e¿ mo¿e byæ korzystnym dla ogó³u co, co jest dla
blinich szkodliwym.
Nie mo¿na dogodziæ wszystkim i nie trzeba siê wcale o to staraæ.
Pielêgnuj¹c cywilizacjê ³aciñsk¹, nie zawsze dogodzimy synom innych
cywilizacji. Tylko nijakie zero duchowe mo¿e siê troszczyæ o to, ¿eby siê
wszystkim podobaæ.
W mi³oci bliniego musi tak¿e panowaæ jaki ³ad, bo inaczej nie
Pañstwo a Dekalog
130
by³oby ¿adnej skutecznoci przy najlepszych nawet intencjach. £ad wy-
maga hierarchii. Istnieje hierarchia obowi¹zków, istnieje te¿ hierarchia
blinich.
Nie ma równoci; blini bliniemu nierówny. Caeteris paribus ro-
dzina ma pierwszeñstwo nad obcymi, rodak przed cudzoziemcem, wspó³-
wyznawca przed innowierc¹, przyjaciel przed nieprzyjacielem, chory przed
zdrowym, kobieta przed mê¿czyzn¹, dziecko przed doros³ym, itp. Kom-
plikuj¹ce siê coraz bardziej nasze ¿ycie przysparza komplikacji tak¿e w
roztrz¹saniu tej hierarchii; tote¿ nale¿y sobie dobrze uwiadomiæ szczeblo-
watoæ obowi¹zków swoich, a¿eby w ka¿dej sytuacji wiedzieæ jak post¹piæ.
Za najlepszy wskanik w praktykowaniu mi³oci bliniego mo¿na
uznaæ prawid³o nastêpuj¹ce: wszelkie uprawnienie czyje koñczy siê tam,
gdzie siê zaczyna uprawnienie kogo innego. Oczywicie nale¿y przede
wszystkim rozwa¿yæ i zbadaæ, czy obie strony posiadaj¹ w ogóle upraw-
nienie w danej sprawie; czy obie lub jedna z nich nie opieraj¹ siê na
samych tylko chêtkach lub roszczeniach wcale nie uprawnionych. Kry-
terium za uprawnienia zawsze to samo: etyka katolicka.
Roszczenia mog¹ byæ s³uszne i nies³uszne, czasem wrêcz urojone.
Nie zawsze nale¿y siê komu wszystko, czego siê zechce; nieraz obowi¹zek
wymaga, ¿eby siê przeciwstawiæ ostro roszczeniom, bêd¹cym uroszcze-
niami. Walka z roszczeniami powinna byæ ci¹g³¹, systematyczn¹. Jest to
konieczne regulowane danej dziedziny, w której pragnêlimy stosowaæ
mi³oæ bliniego. Zdarza siê, ¿e przy najlepszych chêciach nie da siê zrobiæ
nic, je¿eli pole naszego dzia³ania zachwaszczone jest zbytnio uroszcze-
niami. Gdyby im czyniæ zadoæ, nie starczy³oby mo¿noci dla roszczeñ
s³usznych. Uroszczenia czêsto stanowi¹ przeszkodê niepokonaln¹ dla od-
dania komu tego, co mu siê nale¿y i czego nikt odmawiaæ nie zamierza³.
W nauce rosyjskiej pojawi³o siê przed laty przesz³o trzydziestu roz-
ró¿nienie dwóch etyk: obowi¹zkowej i roszczeniowej. W ostatnich latach
przeszczepia siê tê teoriê na grunt polski. Geneza doktryny tkwi w specjal-
nych stosunkach rosyjskich, lecz w cywilizacji ³aciñskiej jest to niepo-
trzebne, a mog³oby wieæ do obni¿enia poziomu etycznego. W katolickiej
moralnoci roszczenia s³uszne nie potrzebuj¹ dobijaæ siê uznania, gdy¿
posiadaj¹ je z góry. Co wiêcej, ka¿dy ma obowi¹zek uprzedzaæ odezwanie
siê roszczeñ, gdy¿ mi³oæ bliniego wymaga, ¿eby samemu badaæ i roz-
strz¹saæ, czy siê komu co od nas nie nale¿y. O s³usznych roszczeniach
mo¿na powiedzieæ, ¿e w etyce cywilizacji ³aciñskiej mieszcz¹ siê one
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
131
apriorycznie i to nie jednostronnie lecz obustronnie. Robi¹c z tego od-
dzieln¹ etykê, wzbudza³oby siê domniemanie, ¿e siê ma do wyboru po-
miêdzy etyk¹ obowi¹zków a roszczeñ, ¿e pielêgnowanie roszczeñ jest ju¿
tym samym uprawianiem etyki: mo¿e by nawet dosz³o do wnioskowania,
¿e tym moralniejszy jest ten, kto usilniej akcentuje roszczenia. Otwarta
droga do najfatalniejszych nieporozumieñ. Maj¹c taki wolny wybór w
dziedzinie etyki, niewielu tylko zechcia³oby uprawiaæ etykê obowi¹zków
i musia³oby nast¹piæ obni¿enie moralnoci i publicznej i prywatnej.
Oto znów przyk³ad, jak odmiennie przedstawiaj¹ siê sprawy ludzkie
w ró¿nych cywilizacjach. Widzimy, ¿e nie wysz³oby siê jednak z twardego
splotu kolizji, gdyby je mieli rozpl¹tywaæ przedstawiciele i zwolennicy
rozmaitych cywilizacji. Sam z sob¹ nie dojdzie do ³adu, kto siê nie zde-
cyduje, do jakiej nale¿y cywilizacji; jak¿e¿ móg³by panowaæ ³ad w jego
poczynaniach wzglêdem ¿ycia publicznego?
Gdzie brak wspó³miernoci, tam wytwarza siê chaos, a ¿ycie spo³eczne
nie organizuje siê, lecz doprawdy bywa rozsadzane.
Na kontynencie europejskim zaniknê³a ju¿ ca³kowicie wiadomoæ,
¿e rz¹dz¹cy musz¹ miêæ jaki wspólny kierunek. Coraz wiêcej rz¹dów
jednoci narodowej rozdaj¹cej teki wed³ug klucza w coraz liczniej-
szych krajach. Najczêciej koñczy siê to zwyciêstwem przewrotowców.
Nigdzie nie ma tyle uroszczeñ, ile poród rz¹dzicieli. Cz³owiek, który
nie umia³ zarobiæ na chleb dla rodziny, nieuk i nicpoñ, gdy zostanie mi-
nistrem dziêki rozmaitym kluczom partyjnym a kruczkom swej kliki, ota-
cza siê propagand¹ swej osoby na koszt pañstwa i po tysi¹c razy stoi
czarno na bia³ym wydrukowane, jako jest on wielkim wiat³em w narodzie,
a ¿ycie jego sk³ada³o siê z samych zawsze powiêceñ. Niektórzy zapêdzaj¹
siê tak daleko, ze ka¿¹ rozg³aszaæ, jakoby znali siê na resorcie, którym
zawiaduj¹! Im gorszy nieuk, tym wiêksze uroszczenia!
Ca³y aparat pañstwowy nie ma innego celu, jak s³u¿yæ pretensjonal-
noci rz¹dzicieli. Podró¿e ich, bankiety, urz¹dzanie im mieszkañ stanowi¹
wydatki najpilniejsze wród wydatków pañstwowych. Szczytem m¹droci
politycznej ci¹g³e pomna¿anie stanowisk ministerialnych; jest ju¿ ich dwa
tuziny.
Trudno rozprawiaæ o mi³oci bliniego z ludmi, których ¿ycie sk³ada
siê z tych dwóch idea³ów: talerz i ³o¿e.
Zanim nawróci siê do szczêliwszych czasów, kiedy odnajd¹ siê znowu
ministrowie skromni a uczeni i obowi¹zkowi, analizujemy to co jest, a¿eby
Pañstwo a Dekalog
132
nie mniemali, ¿e tak byæ musi. Z wielkiego rogu obfitoci wszelkiego z³a
sypi¹ siê gêstym gradem przestêpstwa przeciwko ka¿demu z dziesiêciorga
przykazañ; a¿ obrzydzenie zbiera do obecnej pañstwowoci. Na tê strasz-
liw¹ plagê jeden jest tylko rodek: etyka katolicka, stosowana z ca³¹ ci-
s³oci¹.
Etyka katolicka obejmuje wszystko; nie ma w niej luk, a nowe prze-
jawy ¿ycia zbiorowego znajduj¹ w niej miejsce bez trudnoci i w¹tpliwoci.
Nie trzeba jej obmylaæ, chodzi tylko o to, ¿eby u³atwiaæ jej stosowanie, i
¿eby j¹ wprowadzaæ do wszystkiego. Najwy¿sz¹ kategoriê tych zabiegów
stanowi troska o pañstwowoæ moraln¹. Nadejdzie zapewne czas, kiedy
nauka o pañstwie bêdzie uwa¿ana za dzie³o sztuki.
Czy¿ mi³oæ bliniego nie bêdzie uprawiana najg³êbiej i najszerzej
natenczas, gdy ow³adnie umys³ami has³o etyki totalnej?
Nawet jednak zgodziwszy siê na etykê totaln¹ mo¿na by mêdrkowaæ
oko³o kresów mi³osierdzia, jak daleko ma ono siêgaæ. Czy dobrze jest i
s³usznie przed³u¿aæ ¿ycie chorym nieuleczalnie, bardzo cierpi¹cym przy
tym, np. trêdowatym. Mo¿na by bowiem rozumowaæ, ¿e etyka wymaga
raczej, ¿eby skracaæ mêczarnie do niczego nie wiod¹ce i beznadziejne.
W¹tpliwoæ tê rozstrzygamy ca³kiem po prostu: my nale¿ymy do cywi-
lizacji ³aciñskiej; etyka tej cywilizacji jest etyk¹ katolick¹, a ta powiada:
Res sacra miser i mi³osierdziu nie tylko ¿adnych granic nie zaznacza,
lecz pracuje nieustannie nad ich rozszerzeniem.
W mi³oci bliniego mi³osierdzie odgrywa³o zawsze wielk¹ rolê. Nie
zmniejsza jej bynajmniej rozwój stosunków spo³ecznych. Nowe kompli-
kacje w walce o byt wytwarzaj¹ coraz wiêcej wypadków, wymagaj¹cych
mi³osierdzia. Socjalici, walcz¹cy z ka¿dym a ka¿dym pojêciem katolickim,
wo³aj¹, ¿e oni nie zajmuj¹ siê mi³osierdziem, cnot¹ najni¿szego ich zda-
niem stopnia, bo ho³duj¹ cnocie wy¿szej: sprawiedliwoci; a gdy nastanie
socjalistyczna sprawiedliwoæ, mi³osierdzie stanie siê zbêdnym. Nie od-
k³adaj¹c atoli walki z mi³osierdziem a¿ do nastania tej ery szczêcia, zwal-
czaj¹ je i wyszydzaj¹ od razu, zaraz teraz. Pomin¹wszy tê dziwn¹ metodê,
zadajmy¿ pytanie: czy w pañstwie czerwonym nie bêdzie niesprawiedli-
woci z powodu lepego losu, trafu, przygody, z³ego wypadku? Czy na te
bol¹czki nie trzeba bêdzie w imiê sprawiedliwoci leków mi³osierdzia?
Wy to obiecujecie nieszczêliwcom na przysz³oæ, my katolicy robimy to
ju¿ od dawna. Nie zmienimy postêpowania, bo mi³osierdzia wymaga mo-
ralnoæ, g³oszona przez nasz¹ religiê.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
133
Uznajemy, ¿e naszym pañstwom i spo³eczeñstwom daleko do pe³nej
sprawiedliwoci. Wyobramy¿ sobie, ¿e w takich pañstwach zniknê³o mi³o-
sierdzie! Skoro nas nie staæ na zupe³n¹ cis³¹ sprawiedliwoæ, musimy
tym bardziej pielêgnowaæ mi³osierdzie, jako czêciow¹ korektê sprawie-
dliwoci.
4. Czcij ojca i matkê swoj¹.
Przykazanie to nie ogranicza siê do rodziców bezporednich. Nakazu-
je czciæ dziadków i pradziadków. Nie s³ysza³ nigdy nikt, gdzie siê to przy-
kazanie zatrzymuje, na którym pokoleniu, a od którego pokolenia ju¿
nie obowi¹zuje. Siêgaj¹c tedy rodowodem rodziców wstecz, dojdziemy
do przodków coraz dawniejszych i nam coraz dalszych. Wêz³em nieznisz-
czalnym zwi¹zani jestemy z przodkami; dwigamy bowiem po nich dzie-
dzictwo, bez wzglêdu na to, czy mi³e czy nie mi³e, ze wszystkim z³em i
dobrem. Rodzi siê z tego historyzm, tj. poczucie, ¿e siê jest narodem
historycznym.
Bez historyzmu nie ma mi³oci Ojczyzny, która stanowi najwy¿sz¹
ewolucjê i koronê IV przykazania. Nie rodzi siê za z samych pobudek
ziemskich. Okreli³ to doskonale ks. Piotr Skarga pod koniec XVI wieku,
gdy powiedzia³: Nie dlatego mi³ujemy Ojczyznê nasz¹ Polskê, ¿e nas
wy¿ywi, ale i¿ jest postanowienia Bo¿ego.
Có¿ tedy s¹dziæ o ludziach, którzy ci¹gn¹ z ojczystego pañstwa nie-
prawe zyski prywatne? Co myleæ o tym, ¿e tacy ludzie mog¹ piastowaæ
wysokie dostojeñstwa? Czy¿ wobec tego wprowadzenie dekalogu do pañ-
stwowoci nie stanowi koniecznoci nagl¹cej?
Czcij ojca i matkê swoj¹, a wiêc dbaj o nich, gdy stan¹ siê starcami i
niezdatnymi do zarabiania na ¿ycie. Musimy przeto d¹¿yæ do renty starczej,
lecz niechaj tê pracê za³atwia spo³eczeñstwo samo, a nie pañstwo; ¿eby
ka¿dy nale¿a³ do swojej ubezpieczalni, do jakiej mu siê podoba.
Pañstwo wziê³o na siebie emerytury urzêdników i post¹pi³o niegodzi-
wie z pieniêdzmi cudzymi. Urzêdnicy pobieraj¹ emerytury z pieniêdzy
nie pañstwowych, lecz w³asnych, ze sk³adek miesiêcznych (pobieranych
przymusowo). Urz¹dzenie to polega na tzw. rachunku prawdopodobieñ-
stwa, jak wszelka asekuracja. Zbiera³y siê na to fundusze wiêksze ni¿
wynosi³a wyp³ata emerytur; nadwy¿ka przechodzi³a do skarbu pañstwa.
Pañstwo wiêc nic nie daje, tylko administruje tymi funduszami, pobieraj¹c
Pañstwo a Dekalog
134
za to wynagrodzenie. Jakim¿e prawem pañstwo okrawa emerytury?
Ograbia wiêc urzêdnika z jego w³asnych pieniêdzy, usk³adanych przez
ca³e ¿ycie. Jest to naruszenie depozytów.
U niektórych koczowników, na prymitywnych stopniach cywilizacji,
jest zwyczaj, ¿e siê zabija chorych starców. Jeszcze pod koniec XIX wieku
stwierdzono to u Czukczów. Na równym z nimi poziomie stoj¹ wszyscy ci,
którzy zalecali i przeprowadzali ci¹g³e obni¿anie poborów emerytalnych.
Czy¿ nie stanowi to cywilizowanego dobijania starców?
Rozci¹ga siê czwarte przykazanie na starszych w ogóle, nastêpnie na
nauczycieli i prze³o¿onych.
Wynika z tego, ¿e ktokolwiek piastuje jaki urz¹d, powinien zas³ugiwaæ
na szacunek, jeli tedy nie czyni zadoæ temu warunkowi, ma byæ usuniêty.
Jest za niema³o przewinieñ, nie karalnych s¹downie, a siej¹cych zgor-
szenie i budz¹cych wzgardê. Marna pañstwowoæ gdzie figury oficjalne
stanowi¹ przedmiot publicznej pogardy. Pañstwowoæ taka trzanie przy
pierwszym wstrz¹sie.
Wed³ug jakiego wzorca ma byæ szacunek publiczny? Poniewa¿ pañ-
stwo polskie jest katolickie i musi nale¿eæ do cywilizacji ³aciñskiej, wiêc
warunki szacunku publicznego objête s¹ etyk¹ katolick¹ i pojêciami cywi-
lizacji ³aciñskiej.
5. Nie zabijaj.
Znaczy to oczywicie, ¿e nie tylko samemu nie wolno byæ zbójem,
ale ani innym na zabójstwo pozwalaæ; co wiêcej, jest obowi¹zkiem pañstwa
zbójnictwu przeszkadzaæ. Policja jest od tego, by chroniæ spo³eczeñstwo,
by ochroniæ spo³eczeñstwo od zbrodniarzy; bezpieczeñstwo ¿ycia i mienia
stanowi jej jedyny obowi¹zek, a nie jaki dodatek do s³u¿by polityczno-
policyjnej. Je¿eli nie starczy funduszów na wszystkie rodzaje policji,
wszystkie dostêpne fundusze powinno siê obracaæ na policjê bezpieczeñ-
stwa. Wartoæ policji mierzy siê iloci¹ zbrodniarzy nie wykrytych. Gdy
tego za du¿o, widocznie pañstwo nie spe³nia nale¿ycie swych obowi¹zków.
Mówi¹c cile, zwiêkszaj¹ca siê bezkarnoæ z³a staje siê hañb¹ pañstwa.
Pañstwo takie przys³uguje siê zbrodniarzom, ulepsza warunki zbójec-
kiego fachu, powiêksza szanse powodzenia zbójom, a zatem staje siê
wspó³winnym ich zbrodni. Takie pañstwo dopomaga zabijaæ, a wiêc
zabija.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
135
Pañstwowoæ zbójecka?! Gdzie pañstwo zbrodniarzy nawet nie wy-
krywa, je¿eli policja jest w tym zaniedban¹, niezdatn¹ czy niedba³¹, skutek
jest taki sam, jak gdyby roztaczano opiekê nad zbrodniarzami. Policja
nie gwarantuj¹ca nam bezpieczeñstwa, staje siê sprzêtem nieu¿ytecznym,
niepotrzebnym.
Policja jest od tego, ¿eby cz³owiek porz¹dny czu³ siê zupe³nie bez-
piecznym; a tymczasem zdarza siê wprost przeciwnie Na polityczn¹
policjê jest pieniêdzy w bród i skutkiem tego brakuje na s³u¿bê bezpie-
czeñstwa. Choæby siê musia³o obcinaæ bud¿et na wszystkie strony, nale¿y
to zrobiæ, a sumy obciête przekazaæ na pomno¿enie i wydoskonalenie
stra¿y bezpieczeñstwa. Na pewno jednak wystarczy obcinaæ wydatki na
pozycje zbêdne, a¿eby nie brak³o na niezbêdne; najniezbêdniejsz¹ za
jest policja bezpieczeñstwa.
W miarê jak bezpieczeñstwo ¿ycia i mienia zwiêksza siê lub spada,
nabiera te¿ wartoci pañstwo lub traci j¹. Nie ma lepszego kryterium do
oceny pañstwa, jak statystyka zbrodniarzy nie ciganych.
Pañstwowoæ, w której zbrodniarze mog¹ obywatela okraæ, obrabo-
waæ, nawet zabijaæ, a z urzêdowego komunikatu policji dowiadujemy siê
tyle tylko, ¿e zbiegli w niewiadomym kierunku pañstwowoæ taka
traci racjê bytu i najlepiej by by³o unicestwiæ j¹ od razu, zanim ona sama
moc¹ swej g³upoty, niezdarnoci i lekkomylnoci nie zaprowadzi pañstwa
do zguby. Tacy rz¹dziciele s¹ niezdatni do rz¹dów; na stolicach rz¹dowych
s¹ uzurpatorami i trzeba ich przegoniæ, póki nie za póno!
Zabiæ zbója jest zas³ug¹. Gdyby wybiæ wszystkich zbójów i w ogóle
zbrodniarzy, jak¿e¿ zwiêkszy³aby siê wydatnoæ pracy takiego szczêliwego
pokolenia.
Ró¿ne s¹ rodzaje zbójectwa, niekiedy bywaj¹ natury delikatnej.
Np. propaganda wyludniania kraju, zabijania dzieci w ³onie matki. Istniej¹
od tego jawne poradnie, dzia³aj¹ce publicznie. Gdyby agitacja ta by³a
subwencjonowana z funduszów publicznych, czy¿ pañstwo nie by³oby
winne zbójectwa?
Do dzia³u bezpieczeñstwa ¿ycia nale¿y tak¿e oczywicie pielêgnowanie
zdrowia. W cywilizacji ³aciñskiej stanowi to bezwarunkowo obowi¹zek,
podczas gdy w bizantyñskiej kwestii zdrowia nie dopuszczono zgo³a do
zakresu etyki. W Bizancjum powsta³ nawet przes¹d, jakoby cnota nie mog³a
mieciæ siê w piêknym zdrowym ciele; wyrazem jej mia³y byæ cia³a znê-
kane, schorowane, brzydkie. Wyniknê³y z tego rozmaite nastêpstwa, z
Pañstwo a Dekalog
136
których najgorszym by³o to, ¿e obowi¹zek doskonalenia siê ograniczono
do mnichów; w ostatecznej konsekwencji usuniêto etykê ca³kiem z ¿ycia
publicznego.
W cywilizacji ³aciñskiej i wed³ug etyki katolickiej, dba³oæ o zdrowie
jest obowi¹zkiem tak dalece, i¿ rozci¹ga siê na nieuleczalnych, nakazuj¹c
pielêgnowaæ ich starannie a¿ do ostatniej chwili. Zwolennicy etyki sztucz-
nej areligijnej (tzw. autonomicznej) maj¹ to za z³e chrzecijañskiej mi³oci
bliniego, ¿e utrzymuje przy ¿yciu trêdowatych, paralityków, itp. Zarzucaj¹
nam, ¿e niepotrzebnie przed³u¿amy im cierpienia i dostarczamy ochrony
nieszczêciu ludzkiemu. Jak dotychczas przeciw pielêgnowaniu nieule-
czalnych owiadczy³y siê tylko rz¹dy bolszewickie i hitlerowskie. S³ysza³o
siê na ka¿dym kroku zasadê wojsk niemieckich, wypowiedzian¹ tonem
najwiêkszej przechwa³ki, jako w Niemczech i pod rz¹dami niemieckimi
w ogóle nie ma chorych, chyba tylko chwilowo; w zasadzie s¹ tylko zdrowi
i umarli. Jest to oczywicie przekroczenie pi¹tego przykazania.
Ten sam zarzut tyczy siê niedostatecznej pieczy o chorych. Jak wia-
domo, oficjalne ubezpieczenie spo³eczne (popularnie zwane doku-
czalniami) szwankuj¹ wielce pod tym wzglêdem i nie spisa³oby siê na
wo³owej skórze zarzutów, jakie wysuwaj¹ ubezpieczeni, a wysuwaj¹ bez
koñca i bez skutku. Instytucje te nabra³y w Polsce cech kiepskich urzê-
dów socjalistycznych, urz¹dzonych arcybiurokratycznie. Wszelkiego ro-
dzaju ubezpieczenie nale¿y zasadniczo popieraæ, a przymus ubezpiecze-
nia jest ca³kiem s³uszny; lecz nies³usznym jest robienie z tego monopolu.
Niechaj spo³eczeñstwu bêdzie wolno tworzyæ ubezpieczalnie stosownie
do potrzeb spo³ecznych i niechaj siê ka¿dy ubezpiecza, gdzie mu siê po-
doba.
Szpitalnictwo niedomaga ilociowo i jakociowo. Ile razy zabraknie
w publicznym szpitalu ló¿ka, a w aptece szpitalnej rodka leczniczego
(bo zbyt drogi), tyle razy pope³nia siê przestêpstwo przeciw pi¹temu przy-
kazaniu.
Pomiêdzy przysporzeniem zdrowia a wzrostem zalet spo³ecznych za-
chodzi stosunek prosty kwadratowy. Osadmy w okolicy zacofanej sumien-
nego lekarza, przystêpnego dla wszystkich; gdy stan zdrowia ludnoci
poprawi siê dwukrotnie, wydajnoæ jej pracy i pozytywne zajêcie siê ¿yciem
zbiorowym rozwin¹ siê w czwórnasób. Zorganizowanie lecznictwa publi-
cznego w ca³ym kraju stanowi drug¹ po s³u¿bie bezpieczeñstwa nagl¹c¹
potrzebê.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
137
Nie dosyæ jest leczyæ, trzeba zapobiegaæ chorobom. Np. higiena pub-
liczna wymaga energicznej walki z malari¹, a wiêc z komarami wszelkiego
rodzaju. Dziêki zimnicy wyludni³a siê Azja Mniejsza trzy razy w czasach
historycznych, a znaczna czêæ ziemi zamkniêta jest wci¹¿ dla osadnictwa;
nie ma za ani w Europie kraju, w którym jaka okolica nie stanowi³aby
ogniska zarazy. Przez d³ugi czas tylko w³adze Stanów Zjednoczonych spe³-
nia³y swój obowi¹zek; w Europie naladowa³ ten dobry przyk³ad sam
tylko Mussolini (suum cuique).
Nie trudno wskazaæ ca³y szereg podobnych obowi¹zków, ¿eby têpiæ
szkodniki rozmaitego rodzaju na wsi i w miecie.
Najgorsze z chorób s¹ nerwowe, a Polska ma ich u siebie najwiêcej.
W³adze zachowuj¹ siê, jakby nie wiedzia³y o tym, ¿e zdrowe nerwy stanowi¹
wartoæ sprawnoci ¿yciowej tego i nastêpnego pokolenia. Albowiem dzie-
ci neurasteników bywaj¹ niezdarne. W³adze np. udzielaj¹ przywilejom
handlarzom odbiorników radiowych na wyprawianie ha³asów przez ca³y
dzieñ. Uznaje siê te¿ w Polsce nieograniczone prawo psiej swawoli. Jak
Polska d³uga i szeroka, psy ujadaj¹ bez ustanku i obszczekuj¹ (nawet w
Warszawie) ka¿dego przechodnia. S³awne komisje do zwalczania ha³asów
miejskich zajmowa³y siê tylko klaksonami automobilów.
Jako antidotum na neurasteniê, propaguj¹ w³adze sport. Owszem!,
w ten sposób zwiêksza siê prawdopodobieñstwo, ¿e bêdzie w zdrowym
ciele zdrowy duch. Lecz przesadzono! Sportu tyle, ¿e m³odzie¿ niemal
nie ma ju¿ czasu uczyæ siê i robi siê w zdrowym ciele niezupe³nie zdrowy
duch.
Jak¿e¿ niekompetentne by³yby te roztrz¹sania, gdyby uwzglêdniæ tylko
zabijanie cia³a! Przykazanie zakazuje tym bardziej zabijaæ bliniego na
duchu.
Zbrodniczymi wrêcz s¹ wszelkie urz¹dzenia pañstwowe, które przy-
czyniaj¹ siê do zabijania charakterów czy talentów. Nad wszelk¹ pañstwo-
woci¹ unosi siê pi¹te przykazanie, wo³aj¹c: Nie wytwarzaj s³u¿alstwa,
pochlebstwa, nie zachêcaj do kariery w zak³amaniu, bo zabijasz ducha,
gdy popierasz fa³sz i fa³szywców. Przyk³ad idzie z góry. Gdzie przez dwa
tylko pokolenia wiedzie do wy¿szych stanowisk ni¿szoæ charakteru, w
kraju takim ogól wyzbêdzie siê charakteru, tam ludzie z charakterem
stan¹ siê przedmiotem pomiewiska, jakoby sk¹d zab³¹kane cudaki.
Spodleje spo³eczeñstwo, które nie potrafi strz¹sn¹æ z siebie rz¹dów nie-
moralnych.
Pañstwo a Dekalog
138
Jak dalece metoda rz¹dów mo¿e wp³yn¹æ na charakter ludnoci,
mielimy do niedawna przyk³ad we W³oszech. Z kondotierstwa wpad³o
siê z czasem w bandytyzm, który jeszcze za moich czasów zorganizowany
by³ na Sycylii, jakby pañstwo w pañstwie. Rz¹d amoralny stanowi truciznê
dla narodu, tak dla spo³eczeñstwa, jako te¿ dla pañstwa. Niemo¿ebnym
jest, ¿eby nie umniejsza³ mu zalet, a nie przysparza³ wad. Je¿eli takie
rz¹dy trwaj¹ czas d³u¿szy, czekaj¹ naród losy op³akane.
Gdy wady wezm¹ górê nad st³umionymi, ubitymi zaletami, musi siê
wszystko popsuæ, bo z wad có¿ da siê wytworzyæ? Spo³eczeñstwa dziczej¹,
pañstwa trac¹ si³ê, naród cofa siê w rozwoju, wreszcie poczucie narodowe
przestaje dzia³aæ.
Z³e rz¹dy s¹ jak zabójce.
6. Nie cudzo³ó¿.
Dziêki mieszankom cywilizacyjnym pojawi³y siê w Europie dziwaczne
pogl¹dy na ma³¿eñstwo. Zapomniano zgo³a, ¿e ma³¿eñstwo lubne jest
spraw¹ publiczn¹, a tylko konkubinat prywatn¹. Wywrócono rzecz ca³¹
na odwrót i okrelono, jako ma³¿eñstwo stanowi sprawê prywatn¹, równo-
czenie narasta³o gor¹ce zami³owanie do publikowania konkubinatów,
wcale ich zreszt¹ nie gani¹c. Tu i ówdzie, w katach Europy, zaczê³o siê
na³o¿nictwo wyrabiaæ, jakby na jak¹ instytucjê prawa publicznego, a
pañstwo przygl¹da³o siê temu z ¿yczliw¹ neutralnoci¹. Zwi¹zki nielubne
zawsze istnia³y i nie ma na to rady; ale niech¿e siedz¹ cicho, niech siê nie
pchaj¹ naprzód. Chyba nie przesadne wymaganie?
Pojêcia o prawie ma³¿eñskim s¹ u nas pod wzglêdem cywilizacyjnym
pstrokate. Bierze siê co nieco z katolickiego prawa kanonicznego (naj-
chêtniej sam¹ ceremoniê) domiesza siê przynajmniej drugie tyle¿ z ¿ydow-
skiego prawa ma³¿eñskiego, trzeci¹ czeæ dosypie siê z bizantyñskiego, a
czwart¹ wed³ug pogl¹dów turañskich. Wielu wybitnym w pañstwowoci
osobom trudno by³o zdecydowaæ siê, po jakiemu maja byæ o¿enieni. Jest
to zami³owanie do niewyranoci, ¿eby siê ubezpieczyæ (nieraz wielo-
stronnie) co do zmiany podwiki.
Cywilizacja ³aciñska wymaga monogamii do¿ywotniej, a to jest w³anie
nienawistne wszystkim osobom acywilizowanym, których liczba wzrasta³a
w ostatnim pokoleniu w sposób przeraliwy.
Ca³e nasze prawo ma³¿eñskie mog³oby siê doskonale sk³adaæ z jed-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
139
nego tylko paragrafu: Pañstwo polskie uznaje i przyjmuje postanowienia
kanonicznego prawa ma³¿eñskiego co do katolików, tudzie¿ pogl¹dy tego
prawa co do ma³¿eñstw innowierców.
Innowiercy nie straciliby na tym, gdy¿ Koció³ trzyma siê przepisów
danego wyznania w os¹dzaniu prawoci zwi¹zku ma³¿eñskiego osoby
innowierczej. U neofity uznaje Koció³ ten zwi¹zek, jaki w dni jego chrztu
by³ wa¿nym wed³ug wyznania poprzedniego. Je¿eli zachodz¹ w¹tpliwoci,
Koció³ trzyma siê zasady nierozerwalnoci ma³¿eñstwa tak¿e innowier-
czego. Tote¿ protestanci lub prawos³awni nie przechodz¹ nigdy na kato-
licyzm celem zmiany ¿ony, bo z katolicyzmem nie da siê tego urz¹dzaæ.
Neofita musi przed rewokacj¹ uzyskaæ rozwód w swym poprzednim
wyznaniu; a skoro go uzyska, niepotrzebna mu zmiana wyznania dla wzglê-
dów p³ciowych; je¿eli za nie uzyska, Koció³ bêdzie go uwa¿aæ za zwi¹-
zanego tym innowierczym ma³¿eñstwem a¿ do koñca ¿ycia; a wiêc utraci
prawo rozwodowe, które przys³uguje mu w protestantyzmie lub w prawo-
s³awiu. Co do ¯ydów, istnieje tzw. privilegium paulinum, moc¹ którego
nie trac¹ prawa do rozwodu.
Koció³ bezwarunkowo nie dopuszcza do profanacji religii chêci¹
zmiany ¿ony.
Nie mo¿na zakazywaæ zmiany ma³¿onka w nowo przyjêtym wyznaniu
(udzielaj¹cym rozwodów). Prawdopodobnie da³oby siê to osi¹gn¹æ zgod-
nymi a dobrowolnymi postanowieniami samych ¿e wyznañ rozwodowych.
Czy¿ nie uw³aczaj¹ im tacy nawróceni? Gdyby siê za okazaæ mia³o, ¿e
chodzi tylko o dochody z rozwodów, pañstwo ma prawo, a raczej obowi¹-
zek, st³umiæ handel tak haniebny.
Wszyscy rozwodnicy, zmieniaj¹cy wyznanie dla zmiany kobiety, po-
rzucaj¹ tym samym cywilizacjê ³aciñsk¹, poniewa¿ w tej cywilizacji nie
mo¿na w ¿aden sposób mieæ drugiej ¿ony za ¿ycia pierwszej. Polsce za
nie mo¿na byæ po¿ytecznym poza cywilizacj¹ ³aciñsk¹; nie powinno siê
przeto osobom takim powierzaæ funkcji publicznych.
Kwestie szóstego przykazania zwi¹zane s¹ wielce ze spraw¹ dobro-
bytu, albowiem przesta³oby siê pleniæ niejedno z³o spo³eczne i wróci³oby
do równowagi wiele stosunków, gdyby mê¿czyni mogli siê ¿eniæ m³odo.
Kobieta na ogó³ w zasadzie nie powinna zarabiaæ poza domem.
Weszlibymy tu w zagadnienie jak najciekawsze i niezmiernej wagi,
lecz nie wykraczajmy poza progi dekalogu. Uwzglêdniæ za nale¿y, ¿e
rozszerzone mo¿liwoci zarobków niewiecich przydaj¹ kobiecie nieza-
Pañstwo a Dekalog
140
wis³oci tak¿e moralnej. Z regu³y ka¿da niemal zarabiaj¹ca poza domem
uwa¿a to jednak za wykolejenie i wo³a³aby wyjæ za m¹¿, choæby rednio
dobrze. Lata zarobkowe pozadomowe nie powinny trwaæ d³ugo, maj¹c
s³u¿yæ tylko do tego, ¿eby niewiasta m³oda nie musia³a wyjæ za m¹¿ jak-
kolwiek, ¿eby mia³a czas dobraæ sobie mê¿a wed³ug swej sk³onnoci.
Gdyby zarobki niewiecie da³y siê uregulowaæ w tej myli, przyczyni-
³yby siê nadzwyczaj do podniesienia godnoci ma³¿eñstwa, a stad³a nie-
dobrane zdarza³yby siê tylko wyj¹tkowo.
S¹ to jednak marzenia pró¿ne, dopóki ka¿dy 28-letni mê¿czyzna nie
bêdzie móg³ ustaliæ siê i byæ pewnym, ¿e przy rz¹dnoci nie zabraknie
mu nigdy rodków na utrzymanie rodziny.
Nie mo¿na powo³ywaæ siê na przyk³ad ¯ydów, u których ma³¿eñstwo
jest obowi¹zkiem; wród prawowiernych ¯ydów nie ma bez¿ennych, a
wiêc ani niezamê¿nych. Niczego siê od nich nie nauczymy, bo u nich
kobieta nie ma duszy i tym pogl¹dem wiele siê u nich t³umaczy.
Przejdmy do jeszcze jednej kwestii.
Ubolewaj¹ wszyscy porz¹dni ludzie nad rozpanoszeniem siê porno-
grafii. Wina tkwi w europejskich kodeksach karnych, które wyznaczaj¹
za te przestêpstwa kary tak nieznaczne, i¿ doprawdy ustawodawstwa nasze
(owoc mieszanki cywilizacyjnej) wygl¹daj¹ jakby na protektora tej nik-
czemnoci. Nale¿y zapytaæ siê ostro: jak d³ugo jeszcze pañstwo bêdzie
tak wyranie antymoralnym?
Wiadome te¿ s¹ zakrêty od sztuki do pornografii i wynikaj¹ca st¹d
groba degeneracji. Trzeba sobie zdawaæ sprawê z tego, ¿e degeneracje
sztuki i wszystkich dziedzin ¿ycia i nawet upadek danej cywilizacji sprowa-
dzaj¹ objawy pochodz¹ce z innych cywilizacji, gdy im siê udzieli niepo-
trzebnie indygenatu. Strze¿my siê mieszanek cywilizacyjnych, a porno-
grafia straci na pewno rozmach. Tacy, którzy siê bêd¹ trzymaæ mocno
cywilizacji ³aciñskiej, nie bêd¹ pob³a¿liwi dla interesów pornograficznych.
Jedna te¿ tylko powinna istnieæ cenzura: przeciwko pornografii. By³by
huczek w imiê sztuczki, lecz ani jeden wielki malarz nie poczu³by siê
zagro¿onym w swej twórczoci. Nie chodzi wcale o akty. Pornografia
mo¿e zreszt¹ byæ kompletnie ubran¹.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
141
7. Nie kradnij.
Poniewa¿ filozofowie prawa nauczaj¹, ¿e pañstwo jest wszech-
mocne, nieomylne, a wy¿sze ponad wszelk¹ moralnoæ tak dalece, i¿
moralnym jest wszystko cokolwiek ono obmyli i naka¿e wiêc te¿
nikomu z urzeczonych t¹ filozofi¹ nie przejdzie przez myl, jakoby pañstwo
mog³o byæ z³odziejem, oszustem, rabusiem.
Je¿eli zarz¹dzi co takiego, co uchodzi mo¿e za przestêpstwo (a choæ-
by za najciê¿sz¹ zbrodniê) wobec etyki, toæ tylko w ¿yciu prywatnym,
albowiem moralnoæ mo¿e tyczyæ siê tylko prywatnego. To samo, ca³kiem
to samo przestaje byæ niemoralnym, gdy dotyczy ¿ycia publicznego, gdy
wychodzi od pañstwa, gdy¿ wszystko staje siê w jednej chwili moralnym,
gdy siê dzieje pod firm¹ pañstwa. Tak cudotwórcze pañstwo kreci myl¹
obywateli, posiadaj¹c w³adzê umoralniania wszystkiego. Cokolwiek pañ-
stwo obmyli, to wszystko jest dobrym i moralnym.
Có¿ jest tedy moralnym w ¿yciu publicznym? To, co pañstwo ka¿e i
tylko to. Chc¹c wiedzieæ, co jest dobrym, nale¿y zapytaæ ministra. Je¿eli
za minister siê zmieni, dobro równie¿; mog³oby siê nawet zdarzyæ, ¿e na
wrêcz przeciwnie. Oto jest nauka o pañstwie, dzi obowi¹zuj¹ca.
Wolno wiêc pañstwu dokonywaæ zmiany waluty w taki sposób, ¿eby
obedrzeæ obywateli ze znacznej czêci maj¹tku; wolno redukowaæ osz-
czêdnoci, posk³adane w rozmaitych kasach publicznych; wkroczyæ po-
miêdzy wierzyciela a d³u¿nika w taki sposób, ¿eby d³u¿nik znalaz³ w prawie
pisanym upowa¿nienie do okradzenia wierzyciela; wolno by nawet ska-
sowaæ ca³kiem hipoteki (chêtki nie brak); godzi siê wydawaæ ustawy
mieszcz¹ce w sobie wolne ¿arty z w³asnoci prywatnej; wolno rz¹dowi
rzuciæ has³o do uniewa¿nienia umów, a w pewnych okolicznociach na-
dawaæ pewnym osobom prawo szafowania cudz¹ w³asnoci¹ (np., w
ustawie lokatorskiej) itd., itd. S³owem: wolno wszystko.
Je¿eli ius altum pañstwa nad w³asnoci¹ prywatn¹ doprowadzi do
niegodziwoci, wypadnie samo to prawo zakwestionowaæ.
Po pierwszej wojnie powszechnej nasta³y we wschodniej Europie
wycigi reform agrarnych, które pañstwo zniszczy dok³adniej w³aciciela
ziemskiego. W Polsce nie dosz³o do grabie¿y bez odszkodowania, a non-
sens reformy okaza³ siê wkrótce w ca³ej nagoci. Nasza ustawa zabrnê³a
p³yciej od innych w VII przykazanie, lecz zabrnê³a. Stefczyk chcia³ ograni-
czyæ sprawê do maj¹tków pañstwowych. Grabie¿? Wszak¿e nie dla pañstwa
Pañstwo a Dekalog
142
zabiera³o siê te grunty, lecz dla ma³orolnych i bezrolnych. Odpowiadam:
O, mi³osierdzie opryszkowskie!!! Grabiæ jednemu, ¿eby daæ drugiemu?
Wykaza³o siê potem, ¿e wystarczy³aby parcelacja dobrowolna, gdyby j¹
przeprowadzili ludzie znaj¹cy siê na rzeczy, i kieruj¹cy siê znawstwem, a
nie doktrynerzy apriorystyczni. O tzw. reformie rolnej, przeprowadzonej
za okupacji moskiewskiej, nie trzeba siê wcale rozwodziæ; ka¿de dziecko
wie (choæby dziecko ch³opskie), ¿e to jest ciê¿ki grzech przeciwko siód-
memu przykazaniu.
Z w³asnoci¹ nieruchom¹ po miastach postêpuje siê w taki sposób,
jak gdyby umylnie d¹¿ono do tego, ¿eby obmierziæ posiadanie domu
ka¿demu porz¹dnemu i spokojnemu cz³owiekowi, a zrobiæ z tego mono-
pol spekulantów, którym wszystko obojêtne, byle spekulacja sz³a. Jak
gdyby ma³powano metody z ostatnich czasów caratu! W Warszawie wiele
osób wo³a³o wówczas daæ pieni¹dze spekulantom, ni¿ samemu dom nabyæ
i naraziæ siê na stosunki z w³adzami.
Sam rz¹d podkopuje pojêcie w³asnoci, gdy np. og³asza ¿e nie przyj-
muje odpowiedzialnoci za ca³oæ przesy³ek kolejowych lub pocztowych.
Wed³ug cywilizacji ³aciñskiej s¹ to same zbrodnie, a pañstwowoæ
wiod¹ca do nich musi byæ zmieniona, bo inaczej samo pañstwo zginie.
My, chc¹cy etyki totalnej, twierdzimy, ¿e pañstwo mo¿e doskonale siê
obejæ bez pope³niania nieuczciwoci. Kto tego nie potrafi, jest niezdatny
do rz¹dów; gorzej jeszcze, jest szkodnikiem w pañstwie.
Wspólnikiem wszelkiej nieprawoci jest przesadny fiskalizm, z podat-
kami opartymi na systemie nie bierczym, lecz zdzierczym.
Po nied³ugim czasie nastêpuje pognêbienie ludzi prawych; ci id¹ w
dó³, a powodzi siê coraz lepiej ludziom mniej czu³ym na moralnoæ. A co
za blumizm za kulisami spraw podatkowych!
Zamo¿noæ spo³eczeñstwa rezerw¹ skarbu publicznego, a nie prze-
ciwnie. System podatków, obmylony przez nieuków, wyradza siê ³atwo
w antyspo³eczny.
Utrudniaj¹c dochodzenie do zamo¿noci, staje siê narzêdziem z³o-
dziejskim. Któ¿ kogo okrada? Pañstwo samo siebie! W gospodarce anty-
spo³ecznej trzeba podatków coraz wy¿szych, a coraz uci¹¿liwszych; z coraz
wiêkszymi zaleg³ociami, a wiêc i ze skarbem coraz pustszym. Zdzierstwo
podatkowe os³abia si³ê podatkow¹; stanowi przeto nonsens. Stanowi
wskazówkê niew¹tpliw¹, ¿e rz¹dy znalaz³y siê w rêku osób niew³aciwych
i dla pañstwa niebezpiecznych.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
143
Jakie¿ oszustwo jest najgorsze? Je¿eli kto podejmuje siê roboty, na
której siê nie zna.
Bardzo niedok³adne jest we wspó³czesnej nauce skarbowej pojêcie
okradania skarbu. Ograniczone jest niemal wy³¹cznie do podatników,
którzy w sposób oszukañczy wykrêcaj¹ siê od iszczenia podatków w prze-
pisanej wysokoci. Ten dzia³ skarbowoci obrobiony jest gruntownie;
nie sposób wykazaæ w nim jakichkolwiek braków. S¹ usterki w zachowa-
niu siê wzglêdem takich podatników, ale to s¹ ju¿ szczegó³y. Zwróæmy
tylko uwagê na jedn¹ anomaliê: ciga siê bez litoci takich, którzy p³ac¹
opieszale, ale nie tych, którzy ca³kiem nie p³ac¹; czeka ich po pewnym
czasie amnestia podatkowa.
Skarb mo¿e byæ okradany tak¿e z drugiej strony, przez tych, którzy
nim zawiaduj¹. W tej dziedzinie panuj¹ pojêcia wrêcz prymitywne. Ogra-
nicza siê to do prostackiego wysuniêcia rêki po grosz publiczny, do de-
fraudacji. Trzeba to pojêcie uzupe³niæ, pog³êbiæ; trzeba powiedzieæ raz
wreszcie, ¿e wszelkie dzia³anie na szkodê skarbu jest okradaniem go.
B³¹d polega na tym, ¿e stosuje siê do skarbu publicznego prawid³a
kieski prywatnej. Prywatna kradzie¿ mo¿e byæ pope³niana tylko przez
kogo z zewn¹trz przez przyw³aszczenie sobie cudzego grosza. Prywatny
w³aciciel nie mo¿e okraæ samego siebie; wolno mu bowiem robiæ z
w³asnymi pieniêdzmi co mu siê podoba, wolno je nawet marnotrawiæ.
Samo za pojêcie marnotrawstwa prywatnego musi byæ ³agodne, pob³a¿-
liwe. Ka¿dy z nas ma swoje wydatki zbêdne. Wszyscy a wszyscy od wyrob-
nika do janiepana, wydajemy czêæ dochodów na rzeczy, bez których
moglibymy siê obejæ; a co najciekawsze, ¿e wszyscy robimy to procen-
towo jednakowo (podobno 18%). Dopiero te zbêdnoci nadaj¹ ¿yciu
cechê bytu cywilizowanego na wy¿szym poziomie; s¹ to wiêc wydatki chwa-
lebne. One umo¿liwiaj¹ rozwój rzemios³ szlachetniejszych i dostarczaj¹
rodków kultury duchowej; s¹ to tzw. wydatki kulturalne, które w miarê
powiêkszania siê dobrobytu przestaj¹ byæ zbêdnymi, przechodz¹ w bud-
¿ecie prywatnym do rzêdu niezbêdnych, a w owe 18% wchodz¹ wydatki
nowe, coraz nowsze, o jakich przedtem nie miano by nawet myleæ w
rz¹dnym gospodarstwie. Na dorobku twardym z pocz¹tku nawet gazeta
mo¿e byæ wydatkiem zbêdnym, a gdy siê dorobi¹, stan¹ siê niezbêdnymi
teatr i kupno ksi¹¿ki; w dalszej za perspektywie coraz obszerniejsze
mieszkanie itd., jak kto chce i co kto woli.
Takimi wydatkami mierzy siê zasobnoæ materialn¹ spo³eczeñstwa.
Pañstwo a Dekalog
144
Marnotrawstwo prywatne zaczyna siê dopiero powy¿ej owej cz¹stki bud-
¿etowej.
Inaczej w bud¿ecie pañstwowym. W Stanach Zjednoczonych Ameryki
Pó³nocnej op³acaj¹ osobnego urzêdnika, ¿eby ledzi³ w bud¿ecie za wydat-
kami zbêdnymi. Ale te¿ tam zwraca siê czêæ podatnikom wp³acanych
przez nich pieniêdzy, je¿eli wp³ywy podatkowe przekroczy³y kwotê po-
trzebn¹ na pokrycie wydatków pañstwowych. W Europie nikt o czym
podobnym nie s³ysza³ i zapewne roszczenia nasze nie podnios¹ siê a¿ tak
wysoko; lecz trzeba by sobie przyswoiæ ochotê do skrelania wydatków
zbêdnych.
Takich wydatków w bud¿ecie pañstwowym nie powinno byæ ca³kiem.
Obci¹¿anie nimi skarbu nale¿y uwa¿aæ za okradanie go. To pojêcie musi
nabraæ wiêkszej surowoci. Szafuje siê uroczystociami i reprezen-
tacj¹ bez zastanowienia. Od wydatków zbêdnych roi siê bud¿et, a skutek
taki, ¿e brak pieniêdzy na niezbêdne. Pos³owie g³osuj¹ nawet za wydatkami
komicznymi (np. bankiet reprezentacyjny). W ka¿dym klubie poselskim
powinien byæ cenzor na takie sprawy, ¿eby skarb nie by³ okradany marno-
trawstwem. Pañstwowy bud¿et ca³kiem co innego; nie wolno ani grosza
wydaæ bez potrzeby.
Obraza siódmego przykazania dotyka polityki od czasów staro¿ytnych.
Dziwiæ siê trzeba, ¿e ¿adna historia kocielna nie zawiera pouczenia, jak
Koció³ próbowa³ w wiekach rednich walki z t¹ zmor¹, jak j¹ prowadzi³
radykalnie i dlaczego jej zaprzesta³. Za naszych czasów kwitnie polityczny
handel krajami i narodami, a ogó³ tak siê ju¿ do tego przyzwyczai³, i¿ ta
najgorsza z niegodziwoci wydaje siê mu czym ca³kiem prostym i natu-
ralnym.
Wymylono przerozmaite tytu³y prawne maj¹ce usprawiedliwiæ po-
litycznie miêdzynarodowe kradzie¿e i rabunki. W ostatnim pokoleniu
przyby³ nowy, a bardzo niewymylny, dziwnie prostacki. Pañstwo A, sil-
niejsze, owiadcza pañstwu B, s³abszemu militarnie, czy dyplomatycznie,
¿e potrzebuje pewnych jego prowincji granicznych, a wiêc zabiera je.
Dos³ownie tak: potrzebuje!!. Potrzebuje ze wzglêdów komunikacyjnych,
handlowych, przemys³owych, strategicznych, itp. Wed³ug dziesiêciorga
przykazañ, je¿eli kto potrzebuje czego z rzeczy s¹siada, musi prosiæ,
¿eby mu jej po¿yczono, u¿yczono, wygodzono, itp., lecz wed³ug najnow-
szego kodeksu politycznego, to niepotrzebne zachody, gdy¿ wolno tê rzecz
gwa³tem zabraæ. Jest to ze stanowiska cywilizacji ³aciñskiej prostacki roz-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
145
bój, kradzie¿ pospolita. Ka¿dy z³odziej móg³by siê usprawiedliwiæ, wywo-
dz¹c, ¿e przedmiot skradziony by³ mu potrzebny. Nam za Polakom, po-
dwójnie jest przykro, ¿e tak¹ normê polityczn¹ lubi¹ g³osiæ nasi pobra-
tymcy, Czesi.
My za sami popadamy w ohydê innego rodzaju. Wiadomo, ¿e nie
wolno dysponowaæ rzecz¹ cudz¹ bez zgody w³aciciela. A zatem nie mo¿na
zrzekaæ siê cudzej w³asnoci. Czy¿ to nie absurd prawniczy? Je¿eli tedy
pañstwo jakie grabi s³abszego s¹siada i ¿¹da od pozosta³ego ograbionego
pañstwa uznania tej grabie¿y (¿eby by³a legaln¹!) na co obmylono formê
zrzeczenia siê natenczas zrzekaæ mog¹ siê tylko ci, którzy byli w³aci-
cielami owej prowincji: którzy posiadali tam w³asnoæ nieruchom¹. Je¿eli
mieszkañcy innych prowincji zrzekaj¹ siê za nich, stanowi to uczest-
nictwo w kradzie¿y i rabunku.
Pañstwo wyw³aszczaj¹ce nie pope³nia kradzie¿y wtenczas tylko, je¿eli
posiada upowa¿nienie od osób zainteresowanych (tego samego stanu,
zajêcia, w tych samych okolicznociach, w tym samym po³o¿eniu geogra-
ficznym) jak np. co do gruntów pod budowê kolei ¿elaznej. Cokolwiek
wyrasta ponad to, jest rabunkiem; a kto go uprawia, niechaj ma odwagê
nazwaæ rzecz po imieniu i niech wo³a w ca³y glos: W polityce wolno byæ
z³odziejem i ja nim jestem!!!.
8. Nie mów przeciwko bliniemu twemu fa³szywego wiadectwa.
Katechizm rozszerza to przykazanie na mówienie nieprawdy w ogóle,
uwa¿aj¹c k³amstwo zasadniczo za grzech.
Licha pañstwowoæ mo¿e nie tylko wywróciæ wszelk¹ sprawiedliwoæ
i prawdê, lecz mo¿e sama szerzyæ k³amstwo i to z ca³¹ wiadomoci¹.
Obywatelowi wiêc musi byæ wolno odezwaæ siê w g³os i dochodziæ samemu
prawdy na w³asn¹ rêkê, gdy u góry k³ami¹.
Gdziekolwiek celem rz¹du jest tylko utrzymaæ siê przy rz¹dach, pañ-
stwowoæ staje siê k³amliw¹. Gdy filarem rz¹du staje siê policja tajna,
nastaje urodzaj donosicieli i fa³szywe donosy, fabrykowane czêsto przez
sam¹ policjê (tak by³o od dawna w Rosji). Gdy rz¹dz¹cym brak zwi¹zku
z idea³ami spo³eczeñstwa, tym bardziej p³awi¹ siê w donosach i szpieguje
siê bez koñca, i tym bardziej ludzie porz¹dni obawiaj¹ siê policji. A kiedy
siê raz wprowadzi k³amstwo jako podstawê urz¹dzeñ pañstwowych, musi
siê rz¹d poddaæ pod kuratelê k³amców najsprytniejszych. Rz¹d, któremu
Pañstwo a Dekalog
146
siê nie daje wiary, stanowi nie tylko przekleñstwo dla pañstwa, lecz jest
zarazem straszliwym demoralizatorem spo³eczeñstwa.
Wielk¹ maszyn¹ k³amstwa jest cenzura polityczna. Stanowi ona naj-
ciê¿sze przewinienie przeciwko pomylnoci wielkich zrzeszeñ, gdy¿ pier-
wszym warunkiem ich rozwoju jest swobodne roztrz¹sanie spraw pub-
licznych. Cenzura polityczna jest zbrodni¹ przeciw pañstwu.
Jako specjalna maszyna k³amstwa, usuwa cenzura polityczna dzieñ
po dniu od publicystyki pisarzy prawych, a wysuwa na ich miejsce pióra
sprzedajne. Mo¿na te¿ mieæ w¹tpliwoci, czy potrzebna jest pañstwu prasa
gadzinowa. Czy ona pañstwu s³u¿y, czy tylko osobom rz¹dzicieli? Czy godzi
siê, ¿eby rz¹dziciele urz¹dzali regularne codzienne samochwalstwo swoich
osób za pieni¹dze podatników?
Z pomoc¹ ustaw prasowych mo¿na dojæ do ogólnego zak³amania
ca³ego ¿ycia zbiorowego. W koñcu musi siê z tego wywi¹zaæ parali¿ ducha.
Nie rozumia³em nigdy potrzeby pañstwowej ustawy prasowej. Na
k³amstwa w prasie i w ogóle na wszystkie mo¿liwe jej przewinienia star-
czy³by jeden paragraf w kodeksie Przestêpstwa pope³niane drukiem pod-
legaj¹ karze podwójnej.
Drakoñski taki przepis stanowi³by a contrario ho³d z³o¿ony potêdze
prasy; by³by za wybornym rodkiem ochronnym do strze¿enia jej czci i
powagi. Prasa rewolwerowa nie wytrzyma³aby nacisku tego paragrafu.
Czego wiêcej trzeba dla dobra prasy, do jej podniesienia intelektu-
alnego i moralnej czystoci, to zarz¹dzi³aby sobie prasa sama w swym
oficjalnym stowarzyszeniu (o którym bêdzie mowa w rozdziale VII).
W pañstwie nie k³amliwym obesz³oby siê bez poufnych, a tajnych
stosunków rz¹du z pras¹. Czy¿ rz¹dy nie demoralizuj¹ same prasy, u¿y-
waj¹c jej do swoich spraw i sprawek?
Pañstwo mo¿e staæ siê k³amliwym wszêdzie i we wszystkim: w szkole,
w s¹dzie, w urzêdzie i w wojsku. Ka¿dy z czytelników sam z w³asnej ob-
serwacji przypomni sobie przyk³adów tego a¿ za du¿o.
Zak³amaniem jest wszelka sztucznoæ, wprowadzona w ¿ycie publicz-
ne. Np. a¿eby prace biurowe i w ogóle wszelkie zajêcia pozadomowe,
zwi¹zane z zegarem zaczynaæ z rana o godzinê wczeniej (co latem jest
chwalebne), ka¿e siê zegary przesuwaæ o godzinê naprzód. Zamiast po-
wiedzieæ: pójdziesz do biura o godzinie siódmej rano, robi siê godzinê
8-m¹ o godzinê wczeniej. Nonsens charakterystyczny, istny symbol zak³a-
mania.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
147
Ca³a pañstwowoæ mo¿e opieraæ siê na zak³amaniu; albowiem na
zak³amaniu mog¹ polegaæ wszystkie funkcje rz¹dowe i wszelkie stosunki
urzêdów g³ównych z ludnoci¹. Takim by³o pañstwo Miko³ajów, Napoleona
III, Pi³sudskiego i Hitlera. Takie pañstwa, to klêski spo³eczeñstwa.
Pañstwa tego rodzaju nie mog³yby grasowaæ poród narodów cywili-
zacji ³aciñskiej, gdyby ogó³ nabra³ przekonania o stosowalnoci dekalogu
do polityki.
Zakazuj¹ce fa³szywego wiadectwa przykazanie ma swoj¹ drug¹
stronê, tj. nakaz, ¿eby dawaæ wiadectwo prawdzie. Potêpione jest k³am-
stwo, a zatem zalecony jest kult prawdy.
Zal¹¿kiem idea³u prawdy jest prawdomównoæ. Pielêgnowan¹ bywa,
jako idea³ wychowawczy, tylko w cywilizacji ³aciñskiej. W innych cywili-
zacjach, o ile siê pojawia, nie siêga poza stosunki natury prywatnej. Jest
ot prost¹ konsekwencj¹ faktu, ¿e tylko w cywilizacji ³aciñskiej ¿ycie pu-
bliczne podlega wymaganiom moralnoci równie¿, jak prywatne.
Buddyjskie przykazanie prawdomównoci obowi¹zuje tylko mnichów
wy¿szych stopni obrz¹dku ¿ó³tego (bez¿ennych). W bramiñskiej cywili-
zacji kwestia ta pozostawiona jest dowolnoci ka¿dego z osobna. U ¯ydów
zachodzi obowi¹zek prawdomównoci tylko wzglêdem wspó³wyznawców.
Odznaczaj¹ siê natomiast prawdomównoci¹ wyznawcy islamu i to w oby-
dwóch cywilizacjach, w arabskiej i turañskiej (Turcy), lecz obejmuje to
tylko osobiste stosunki pomiêdzy ludmi, maj¹cymi z sob¹ bezporednio
do czynienia. Brak odpowiedniej organizacji ¿ycia publicznego nie daje
tam nawet sposobnoci do roztrz¹sañ na temat pañstwo a prawda.
Prawdomównoæ jest podstaw¹ kultu prawdy, a szczytem instytucje
¿ycia publicznego, na prawdzie oparte i nie potrzebuj¹ce zak³amania,
ani go wymagaj¹ce.
Albowiem jak we wszystkim, podobnie¿ i w tej kwestii podstawa i
szczyt musz¹ byæ zawis³e wzajemnie od siebie i czy¿ ten stosunek zale¿noci
nie jest nieuchronnym? Sama mo¿liwoæ szczytu zale¿y od istnienia stosow-
nej podstawy, a trwa³ej. Gdy szczyt siê wali, podstawa traci racjê bytu i
bêdzie jakby korzenie nie mog¹ce zdobyæ siê na wydanie ³odygi i same
przy tym wysychaj¹ce, czy raczej gnij¹ce. Gdzie nie odczuwa siê idea³u
Prawdy, tam podkopuje siê prawdomównoæ ¿ycia powszedniego.
Prawdomównoæ nadaje trwa³oæ wiêzi ¿ycia, przepajaj¹c poczuciem
bezpieczeñstwa i sta³oci. Nastêpnie z mi³oci prawdy wyp³ywa poczucie
osobistej godnoci, prawoæ, szczeroæ, s³owem te zalety, które stanowi¹
Pañstwo a Dekalog
148
o posiadaniu sumienia (jakie¿ sumienie u k³amców!) Mi³oæ prawdy
wiedzie daleko i wysoko, bo do personalizmu. Od nabycia tej cechy wy-
suwa siê dalej ca³y ³añcuch cech cywilizacyjnych, którego ogniwem orga-
nizacja ¿ycia zbiorowego w organizmach a nie w mechanizmach. Organi-
zacje za bywaj¹ obmylane metod¹ aposterioryczn¹, przy dualizmie pra-
wa i zachowaniu rozmaitoci danej przez naturaln¹ rzeczywistoæ ¿ycia i
pielêgnuje siê wspó³miernoæ w rozmaitoci, bo tylko w niej tkwi prawda
¿yciowa.
W królestwie prawdy istnieje ca³a hierarchia, zale¿nie od zasiêgu
prawdy czy k³amstwa, a w zwi¹zku z tym od wagi nastêpstw. Pewne k³am-
stwa mog¹ byæ tylko uchybieniami, inne wrêcz zbrodniami; wszystko za-
wis³o od wielkoci ko³a, zataczanego przez dany rodzaj prawdy czy nie-
prawdy. Powa¿niejsz¹ staje siê ka¿da sprawa, gdy wchodz¹ w grê interesy
osób trzecich. Có¿ dopiero, gdy chodzi o interes publiczny? Inaczej trak-
tujemy zeznania s¹dowe, ni¿ rozmowê prywatn¹. Inn¹ przyk³adamy miarê,
gdy co padnie przy stoliku polityków kawiarnianych, a zgo³a inn¹,
gdy to samo zostanie powtórzone z krzes³a poselskiego. A có¿ dopiero z
³awy ministerialnej! Inny jest szczebel z³a, gdy dopuci siê czego z³ego
policjant, a ca³kiem inny, gdy ten sam z³y postêpek pochwali minister.
W ¿yciu publicznym najniebezpieczniejszym rodzajem k³amstwa bywa
czêsto prawda po³owiczna, gdy siê umylnie czêæ prawdy ukryje, przez
co czêæ ujawniona nabiera zgo³a innej postaci, niezgodnej z rzeczywi-
stoci¹. Wielcy k³amcy, zami³owani w k³amstwie grubym, zmylili pogl¹d,
jakoby mog³o byæ kilka rodzajów prawdy.
Prawda jest taka sama w doli i niedoli, przed wojn¹ i po wojnie, w
dobie zwyciêstw czy klêsk. Jeli przeczy siê temu systematycznie, je¿eli w
powodzeniu materialnym wemie górê sztuczne przyprawianie prawdy
i je¿eli tym powodzeniem dadz¹ siê olniæ umys³y nie krytyczne, natenczas
nie wytworzy siê z tego bynajmniej jak¹ prawda nowa, ale zapadnie w
ogóle idea³ Prawdy. Ludzie zwodzeni, ok³amywani, karmieni k³amstwem,
widz¹c jak k³amstwo tuczy zw¹tpi¹ we wszelk¹ prawdê i uznaj¹ j¹ za
przes¹d stanowi¹cy przeszkodê w ¿yciu. Na k³amstwie robi siê interesy,
jedzi siê na k³amstwie i k³amstwu stawia pomniki a¿ wreszcie bije
zgnilizn¹ od takiej spo³ecznoci. Wtedy kwitn¹ ujemne strony formalistyki
prawniczej. W spo³eczeñstwie pe³nym prawniczych zakamarków, w
których nikt dobrze nie wie, co do czego nale¿y i kto za co odpowiada,
anonimowe rêce wykonuj¹ anonimowe zbrodnie. Blumizm do potêgi!
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
149
Trzeba wy¿szego stopnia wykszta³cenia etycznego, ¿eby zrozumieæ
wy¿sze szczeble idea³u prawdy, a có¿ dopiero przej¹æ siê nim; jeszcze za
tym bardziej, by staæ siê sk³onnym do powiêceñ do mi³oci Prawdy. Pewne
ostrowidztwo etyczne da siê atoli wyrobiæ tylko na wy¿szych szczeblach
rozwoju umys³owego. Kult prawdy stanowi koronê wykszta³cenia etycz-
nego, której nie da siê zdobyæ bez wy¿szego wykszta³cenia intelektualnego.
Tak dalece wi¹¿¹ siê obie duchowe kategorie bytu: Dobra z Prawd¹.
Wi¹¿¹ siê te¿ w praktyce. Najciê¿sze oszustwo, tj. podejmowanie rze-
czy i spraw, na których siê cz³owiek nie zna, staje siê pospolitym tam,
gdzie zak³amanie staje siê rzecz¹ zwyczajn¹. W miarê rozwoju k³amliwego
blumizmu trac¹ g³os i wp³ywy znawczy przedmiotów. Znawstwo toæ
czeæ kultu prawdy!
Do wzmo¿enia prawdy przyczynia siê nauka (odkrycia), a to dowiad-
czenie nasuwa nam wniosek niezmiernie znamienny: zachodzi stosunek
prosty pomiêdzy stopniem prawdomównoci, a stanem nauki w danym
spo³eczeñstwie, w pañstwie czy narodzie.
Je¿eli w obrêbie cywilizacji ³aciñskiej zaniecha siê kultu prawdy, musi
nast¹piæ rozbicie spo³eczne, upadek narodu, bezsilnoæ pañstwa na ze-
wn¹trz, a zobojêtnienie obywatelskie na wewn¹trz, albowiem poderwie
siê zasadniczo wielkie si³y twórcze. Tote¿ upadek nauk bywa pierwszym
mimowolnym zwiastunem z³a.
Idea³ prawdy jest cywilizacyjnie cile ³aciñskim i wiedzie poprzez
szereg konsekwentnych pojêæ do personalizmu. Tote¿ poza cywilizacj¹
³aciñsk¹ nieznany jest ¿adnej innej.
9 i 10 Nie po¿¹daj ¿ony bliniego twego: ani ola, ani wo³u, ani
¿adnej rzeczy która jego jest.
Przykazanie dziewi¹te wydaje siê byæ pleonazmem szóstego, a dzie-
si¹te siódmego. Jednak¿e nie jest to zupe³nie to samo. Tamte teksty wy-
tykaj¹ nam uczynek z³y, tu za powraca siê wprawdzie do tego samego
tematu, lecz rozwa¿a siê go z innego stanowiska, co zaznaczono osadzo-
nym na wstêpie wykrzyknikiem: Nie po¿¹daj!
Chodzi tedy o grzechy pope³nione myl¹, o z³e zamiary, o niepraw¹
intencjê, bez wzglêdu na to, czy dosz³o do pope³nienia przestêpstwa, czy
nie. Nie wolno po¿¹daæ. Poniewa¿ myl wyprzedza uczynek, przykazanie
zwraca siê przeciwko samemu ród³u z³a.
Pañstwo a Dekalog
150
Ani w ¿yciu zbiorowym niczego nie po¿¹daj. Dobrej sprawie s³u¿
bezinteresownie! Chuæ w³adzy niechaj nikogo nie mami.
Zatrzymajmy siê jednak tym razem przy stosunkach ¿ycia prywatnego.
Zbój, rabu, z³odziej (od rzezimieszka do defraudanta) wpierw doznaj¹
po¿¹dliwoci, nim rêkê do z³a wysun¹. Lecz z czegó¿ powstaje po¿¹d-
liwoæ, je¿eli nie z zawici? Najpospolitsza to niestety, pleñ na charak-
terach ludzkich, a tym pospolitsza, im wiêcej gdzie ludzi niezadowolonych,
im wiêcej gdzie ubóstwa. Przykro wspominaæ tê niecnotê w kraju naj-
ubo¿szym z ca³ej Europy
Bli¿sze roztrz¹sanie kwestii zawiod³oby nas daleko, bo a¿ do rozwa¿añ
o defektach w strukturze spo³ecznej. Doprawdy! Dwa ostatnie przykazania
jednym tym s³owem: nie po¿¹daj!, nawodz¹ na tematy tak rozlegle, i¿
mog³oby z tej interpretacji powstaæ ca³e dzie³o.
Starajmy¿ siê zmniejszyæ powierzchniê tarcia, z której rodzi siê
zawiæ i ta niem¹dra po¿¹dliwoæ wszystkiego, co tylko widzi siê do-
oko³a, gdy ka¿dy ka¿demu czego zazdroci. W tym zdaje siê tkwiæ
g³ówna przyczyna, dlaczego tak ciê¿ko organizowaæ ¿ycie zbiorowe i
¿e jestemy jakby ziarnami lotnego piasku, który wiatr poniesie, a nigdy
nie wiadomo jaki wiatr.
Smutno myleæ o tym. Z tym wiêksz¹ energi¹ trzeba pracowaæ oko³o
pañstwa obmylanego w cywilizacji ³aciñskiej i etyce katolickiej. Pañstwo-
woæ, zabagniona w toni z³a, pogr¹¿a³a mieszkañców tym bardziej z³u.
Je¿eli j¹ poprawimy, zwiêkszy siê tym samym prawdopodobieñstwo, ¿e
poprawa charakterów bêdzie u³atwion¹. Nie zra¿ajmy siê, ¿e d³uga to
droga: sprawy naprawdê wielkie wymagaj¹ trudu ca³ych pokoleñ. Nie
zrobimy wszystkiego; chodzi o to, ¿eby nastêpcom naszym bli¿ej by³o do
celu, ni¿ nam. Uprz¹tnijmy im trochê gociñca.
Zawistnymi i zazdrosnymi bywaj¹ z regu³y tylko liche charaktery, lecz
charaktery psuj¹ siê, gdy ¿ycie nie wytwarza antidotum przeciwko zawici.
Jest nim zbo¿na radoæ ¿ycia, mo¿liwoæ zadowolenia. Gdzie o to trudno,
powstaje b³êdne Ko³o i z ludzi najbardziej prawych robi ¿ycie po pewnym
czasie zawistników, zazdroników.
Wychowanie m³odzie¿y niechaj zmierza do tego, ¿eby w ka¿dym wzbu-
dzaæ jakie zami³owanie, przywi¹zanie do zawodu, ambicje w doskona-
leniu swych zajêæ; ¿eby ka¿dy co w ¿yciu polubi³. Równoczenie atoli
dbaæ musimy o to, ¿eby ka¿dy móg³ pielêgnowaæ tê cz¹stkê ¿ycia, któr¹
polubi³. W miarê, jak bêdzie siê zbli¿aæ do tego celu, bêdzie ubywaæ
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
151
niezadowolonych malkontentów, a zatem zmniejszy siê panowanie zawici
i zazdroci.
Wtenczas dopiero, gdy cz³owiek prawy, rz¹dny i zapobiegliwy nie
bêdzie doznawaæ przeszkód od pañstwowoci, gdy z³e ustawodawstwo
nie zmarnuje mu ¿ycia i nie wykolei go skutkiem tego duchowo wten-
czas dopiero da siê skutecznie wyrwaæ ze spo³eczeñstwa chwasty zawici
i zazdroci, a tym samym zmniejszaæ napiêcie i rozmiary po¿¹dliwoci.
Tu poprawa moralnoci prywatnej musi siê zacz¹æ od publicznej. Z
góry dzia³a przyk³ad, dobry lub z³y. Trudno siê dziwiæ po¿¹dliwoci drob-
nego cz³owieka z t³umu, je¿eli og³ada j¹ jak na wielk¹ skalê u swoich
rz¹dzicieli.
Istniej¹ ca³e systemy pañstwowe i spo³eczne oparte na po¿¹dliwoci.
Hitleryzm nie jest mniej po¿¹dliwym od judaizmu; jednako po¿¹da pano-
wania nad ca³ym wiatem dla swoich. Socjalizm i jego wykwit: bol-
szewizm upatruj¹ w po¿¹dliwoci najwiêksz¹ si³ê organizacyjn¹.
Walka z tym wszystkim nakazana jest przez dekalog.
Wyniki
Przebieglimy dziesiêcioro przykazañ króciutko, sumarycznie, bo
chodzi³o tylko o to, ¿eby dobraæ garæ przyk³adów, wykazuj¹cych, ¿e wcale
nie brak zwi¹zków pomiêdzy dekalogiem a polityk¹, ¿e w ¿yciu publicznym
dziesiêcioro przykazañ Boskich da siê stosowaæ i twierdz¹co i przecz¹co;
¿e siê je przekracza wprawdzie na ka¿dym kroku, lecz ¿e to bynajmniej
nie jest koniecznoci¹, ¿e przystosowanie ¿ycia publicznego do dekalogu
jest mo¿liwe i ¿e by³oby w³anie nader korzystnym dla naszych wielkich
zrzeszeñ, dla spo³eczeñstwa, pañstwa i narodu.
Wykazalimy aposteriorycznie, ¿e dekalog mo¿e s³u¿yæ za miernik
¿ycia publicznego.
Skoro tak siê rzeczy maj¹, mo¿na wcielaæ do swego programu prze-
strzeganie dekalogu, czyli innymi s³owy: z etyk mo¿na wykuæ postulat
polityczny. Wymaga tego cywilizacja ³aciñska, inaczej skazana jest na ruinê.
Zrobi³em próbê, czy zachodzi stosowalnoæ miedzy dekalogiem a
¿yciem publicznym. A wiêc da siê z dekalogu wydobyæ mierniki dla spraw
publicznych! Punktów stycznych nawet w tym krótkim szkicu niema³o.
Przebieglimy wprawdzie dekalog tylko po ³ebkach. Mo¿e kto na-
pisze na ten temat ksi¹¿kê godn¹ tematu? Ja muszê poprzestaæ na ini-
Pañstwo a Dekalog
152
cjatywie; ubiæ drogê, umurowaæ, zatoczyæ szeroko i rozwin¹æ daleko
musz¹ moi nastêpcy.
Zakoñczmy ten rozdzia³ s³owami Stefczyka: To s¹ z³omy i kry roz-
sadzonej pow³oki ¿ycia spo³ecznego, które pod t¹ pow³ok¹ wezbra³o
i p³ynie coraz pe³niejszym i silniejszym pr¹dem. One utworzy³y dzi
niejako zator spiêtrzony i powstrzymuj¹cy dalszy bieg ¿yciowego pr¹-
du. Chcia³bym abymy wszyscy, którzy rozumiemy swój obowi¹zek i
pragniemy go spe³niæ pobiegli czym prêdzej rozsadziæ ten zator i zro-
biæ drogê pr¹dowi ¿ycia, i¿ by z brzegów nie wysz³o.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
IX. POMY£KI W MI£OCI BLINIEGO
Etyka ¿ycia zbiorowego nakazuje, ¿eby nie odmawiaæ dobrej woli prze-
ciwnikowi, g³osz¹cemu odmienne zapatrywania; nawet przy radykalnych
sprzecznociach zachodziæ mo¿e ten sam stopieñ altruizmu, czyli mi³oci
bliniego. Z³a wola zdarza siê nader rzadko. Ca³a rzecz w tym, ¿e obie
strony jednako chc¹ dobrze, lecz jedna z nich siê myli. Ludzie dobrzy
mog¹ czyniæ le z pomy³ki. Gdyby nie to, nie by³oby z³a, które z natury
jest ja³owe i nie posiada si³y twórczej. Z³o runê³oby szybko w gruzy, gdyby
mu siê nie powiod³o wprowadziæ w pole odpowiedniej iloci ludzi
dobrych. Dobra intencja g³ów pomylonych daje siê najbardziej we znaki
¿yciu publicznemu.
Zawsze tak bywa³o! Dla przyk³adu przytoczê szeæ dawnych pomy³ek
takich, które dzi wygl¹daj¹ na nieprawdopodobne. Nie s¹dmy, jakoby
niegdy tylko umys³y ciasne lub mniej szlachetne sprzeciwia³y siê by³y
tolerancji religijnej. Nasz wielki Pawe³ W³odkowic z Brudzewa (chluba
naszego narodu na równi z Kopernikiem) g³osi³ ju¿ w r. 1417 na soborze
bazylejskim, jako wiara nie ma byæ z przymusu; ale a¿ do XVIII w.
wydawa³o siê w Europie nakazy i zakazy w sprawach wyznaniowych. Do-
piero d³ugie dowiadczenie historyczne okaza³o b³êdnoæ tej drogi.
Z troski o dobro warstw ubo¿szych, zalecano niegdy obni¿anie stopy
pieniê¿nej bo natenczas dostaje siê znaczniejsza iloæ pieniêdzy do r¹k
osób mniej zamo¿nych. Sprzeciwia³ siê temu Miko³aj Kopernik, nie tylko
astronom wielki, ale te¿ wielki ekonomista, i wywodzi³, ¿e lichy pieni¹dz
sprowadza dro¿yznê wszystkiego, a najbardziej daje siê we znaki ubo¿-
szym. Zwróci³ te¿ uwagê, ¿e gdy w jakim kraju moneta dobra obok daw-
154
niejszej podlejszej, spekulanci wykupi¹ lepsz¹ i wywo¿¹ za granicê, w
kraju pozostanie tylko moneta licha (prowadz¹ca do coraz wiêkszej dro-
¿yzny). To odkrycie Kopernika posz³o jednak w zapomnienie i musia³o
byæ potem na nowo odkrywane.
Przyjê³a siê natomiast b³êdna doktryna tzw. merkantylizmu, z³udna i
fatalna w skutkach. Dzia³a³ przyk³ad Hiszpanii, wzbogaconej szybko po
odkryciu Ameryki. Os¹dzono, ¿e dobrobyt zawis³ od iloci posiadanego
z³ota; podporz¹dkowano tedy wszelkie wzglêdy staraniom, ¿eby z zewn¹trz
sprowadziæ z³oto w jak najwiêkszej iloci. We Francji zakazano swoim
kupcom wyje¿d¿aæ po towary za granicê, ¿eby nie wywozili z kraju pie-
ni¹dza. Obcy kupcy musieli tedy przyje¿d¿aæ do Francji, obje¿d¿ali ca³y
kraj, przy czym ka¿de miasto stawa³o siê ogniskiem handlu na p³ody
swojej okolicy. Kupcy francuscy zajêci skupowaniem surowca od obcych
i odsprzeda¿¹; zeszli do roli poredników dostarczaj¹cych towarów kup-
com obcym. Póno, dopiero po po³owie XVIII w., spostrze¿ono siê, ¿e
ca³a doktryna wiedzie do skutków op³akanych.
Odkrycie Ameryki sprawi³o, ¿e stare wielkie szlaki l¹dowe handlu
uniwersalnego straci³y na znaczeniu wobec nowych dróg morskich. Polska
skazana by³a na zubo¿enie, je¿eli nie opanuje Ba³tyku i Morza Czarnego.
A¿eby dopomóc ubo¿ej¹cemu mieszczañstwu, chwycono siê za francuskim
przyk³adem merkantylizmu. W r. 1565 zakazano kupcom polskim handlu
bezporedniego z zagranic¹. Do Polski przyje¿d¿a³ kupiec obcy, przywo¿¹c
towar ze swego kraju a skupuj¹c u nas nasze p³ody (surowce), które te¿
sam sobie odwozi³. Nie by³o to zakazem ani przywozu ani wywozu, lecz
kupcy polscy nie mieli siê trudniæ ani tym, ani owym. Zeszli te¿ na kramarzy.
Oko³o roku 1620 zaczê³o ju¿ ubywaæ ludnoci miastom polskim.
Dopiero w r. 1774 spostrzeg³ siê krakowski profesor, Antoni Pop³aw-
ski, ¿e wolnoæ zatamowaæ i przez to zatamowanie chcieæ wiêkszych
sum pieniê¿nych nagarn¹æ i sprowadziæ, jest to jedno zaiste, co dla
przyczynienia wody w kanale zatkaæ strumieñ do niego wp³ywaj¹cy.
W po³owie XVIII w., pojawi³ siê we Francji nowy system ekonomiczny,
tzw. fizjokratyzm, co mia³o oznaczaæ system zgodnym z natur¹. Zasad-
nicza jego teza brzmi, ¿e ziemia jest jedynym ród³em bogactw, a rolnic-
two je rozmna¿a. Samo tylko rolnictwo uznano za zajêcie naprawdê
produktywne; wtenczas te¿ pojawi³a siê nazwa stanu ¿ywicieli na ozna-
czenie rolników. Wszystkie inne zawody uwa¿ali fizjokraci za ja³owe i
lekcewa¿yli manufakturê, tudzie¿ handel, jako nie wytwarzaj¹ce nic
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
155
dobrego, co by przedtem nie istnia³o, a tylko poddaj¹ce przedmioty
zmianom przez odpowiednie kombinacje.
W Polsce fizjokratyzm nie przyj¹³ siê. W r. 1786 wyst¹piono u nas z
twierdzeniem, ¿e wszystkie warstwy spo³eczne powiêkszaj¹ bogactwo
krajowe. Ko³³¹taj uznawa³ wszelk¹ pracê za ród³o bogactwa.
Skoro mowa o rolnictwie, wspomnê jeszcze o pewnych pomy³kach
tycz¹cych ludu wiejskiego.
W rozmylaniach i roztrz¹saniach politycznych nie wymylono uprzy-
wilejowanego ludu, a¿ dopiero w czasach najnowszych; lecz niegdy by-
wa³y te przywileje ca³kiem innej natury. Trzymano siê zasady, ¿e broniæ
swej w³asnoci przeciwko najazdom zewnêtrznym maj¹ sami w³aciciele,
a wiêc niesprawiedliwoci¹ by³oby, ¿eby poci¹gn¹æ do s³u¿by wojskowej
w³ocian, nie posiadaj¹cych w³asnoci ziemskiej. Lud wiejski korzysta³ z
przywileju, i¿ by³ wolny od wojska. A¿ dopiero w r. 1503 na sejmiku w
Wojniczu wyra¿ono ¿yczenie, ¿eby co dziesi¹tego kmiecia poci¹gn¹æ do
pospolitego ruszenia w razie wojny. Niestety minê³o kilkadziesi¹t lat, zanim
siê z tym projektem oswojono. Gdyby kmiecie s³u¿b¹ wojskow¹ zbli¿yli
siê byli do organizacji pañstwowej, gdyby zaczêli mieæ obowi¹zki wzglê-
dem pañstwa, doczekalibymy siê te¿ praw w pañstwie. Gruba pomy³ka z
pojêæ o sprawiedliwoci spo³ecznej sta³a siê ród³em wielu szkód.
Nie wszêdzie dbano o te wzglêdy. We Francji powsta³a w XVI w., dok-
tryna, jakoby rolnictwo natenczas tylko mog³o kwitn¹æ, je¿eli na roli siedz¹
dwie warstwy spo³eczne, panuj¹ca szlachta i w³ociañstwo poddañcze.
Kiedy Andrzej Frycz Modrzewski (15031572) rzuci³ pomys³ równoci
wobec prawa i ujmowa³ siê za ludem wiejskim, wtedy Jan Bodin (1503
1503), s³awa Francji, nazwa³ to szczytem niedorzecznoci (nihil absur-
dius scribi potuit).
Tych szeæ przyk³adów starczy za dowód, ¿e ka¿dy okres miewa swoje
pomy³ki i utopie. Bywaj¹ utopie t³umu i utopie uczonych, a nieraz ³¹czy
siê jedno z drugim. Pocieszmy siê tym, ¿e w samej tylko cywilizacji ³aciñ-
skiej szuka siê bez ustanku czego lepszego. Pope³niamy b³êdy, bo rozum
ludzki jest omylny, lecz poch³ania nas istna ¿¹dza doskonalenia. W innych
cywilizacjach nie ma tego pr¹du. My nigdy nie jestemy zadowoleni sami
z siebie, bo ci¹gle widzimy przed sob¹ co lepszego i jeszcze lepszego.
Niegdy kap³ani staro¿ytnego Egiptu tak¿e spragnieni byli doskona-
lenia, lecz tylko w³asnego i ani nie przypuszczali, ¿e mo¿na by doskonaliæ
ogó³. Wiedzieli du¿o, lecz nauka ich nie przemieni³a siê w owiatê ogó³u
Pomy³ki w mi³oci bliniego
156
i zostawa³a tajemnic¹ kap³anów. Symbol Egiptu, Sfinks, uderza zagadko-
wym umiechem. Jakby umiecha³ siê do nie wtajemniczonych, wyra¿aj¹c
poczucie w³asnej wy¿szoci, lecz zarazem bezradnoci wobec ni¿szego
ogó³u.
Jest w Oriencie jeszcze inny umiech, mianowicie w Azji na ka¿dym
pos¹gu Buddy, od Chin a¿ do Rosji europejskiej. Wszêdzie ten umiech
jednaki, niezale¿nie od tego, czy wyra¿ono go w pos¹gach olbrzymich i
kosztownych, czy na pos¹¿kach, które siê wk³ada do sakwy wielb³¹dziej,
ruszaj¹c w drogê. A umiech ten nie jest bynajmniej tajemniczy: od pier-
wszego wejrzenia widaæ, jako wyra¿a zadowolenie, a podkrelone to jest
jeszcze ca³¹ postaci¹ Buddy, wiecznie wypoczywaj¹cego i wygodnie roz-
siad³ego, widocznie na sta³e, na zawsze w pozycji zwiêkszaj¹cej zadowo-
lenie. Siedzi sobie z za³o¿onymi rêkoma, w kwietyzmie podniesionym do
potêgi i bardzo a bardzo zadowolony. Ogl¹daj¹c wizerunki tych pos¹gów,
widzi siê od razu, dlaczego buddyci nie s¹ do niczego zdolni w ¿yciu
historycznym, czemu nie zdo³ali wytworzyæ zwartego zrzeszenia do prze-
prowadzenia jakich celów, chocia¿ ich s¹ nieprzeliczalnie miliony. Nigdy
w Azji nie zdzia³ano niczego w imiê buddyzmu; a pañstwo uniwersalne
mongolskie rozsypa³o siê, gdy d¿ingischanowie przyjêli buddyzm. Trudno!
Prawy buddysta osi¹ga b³ogie zadowolenie, gdy go nic nie obchodzi, co
siê na wiecie dzieje.
Na nas, æwiczonych cywilizacj¹ ³aciñsk¹, umiech Buddy sprawia
wra¿enie niemi³e; my bowiem zadowolenia takiego z samego siebie nie
zaliczamy do przymiotów dodatnich. I czy widzia³ kto wizerunek Zbawi-
ciela ujêty w wyraz takiego zadowolenia?
Zadowolenie, godne pos¹¿ku Buddy, znaæ czêsto tylko u takich, którzy
wierz¹ w niezawodnoæ postêpu. Zaczynamy od tego dobór przyk³adów
na pomy³ki mi³oci bliniego z naszej doby, za naszych czasów. Rzeczy-
wistoæ historyczna poucza, ¿e postêp mo¿e byæ wprawdzie zawsze, lecz
nigdy byæ nie musi. Czasem idzie siê naprzód, a czasem wstecz. Dorobek
kilku pokoleñ sumiennych i rozumnych zmarnowaæ mo¿e jedno pokole-
nie pró¿niacze i nierz¹dne.
Drug¹ straszliw¹ pomy³kê stanowi zabobon równoci. Ju¿ w r. 1447
g³oszono w uniwersytecie krakowskim, jakoby wszyscy ludzie równymi
byli z urodzenia. Rzeczywicie rodzimy siê atoli z ogromnymi nierówno-
ciami, których niewolnikami jestemy przez ca³e ¿ycie. Umys³y, æwiczone
w cywilizacji ³aciñskiej, dosz³y nastêpnie do równoci wobec prawa i to
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
157
jest jedyna mo¿liwa równoæ. Poza tym postêp polega nie na zbli¿aniu siê
ku równoci, lecz na sprawiedliwym rozdziale nierównoci. Równoæ
znios³aby wszelkie d¹¿enia do wy¿szoci, tak w duchowym zakresie, jako
te¿ w materialnym. Zniknê³aby przedsiêbiorczoæ i odpowiedzialnoæ.
Pod has³em równoci przemyca siê jednostajnoæ i czêsto robi siê z
niej jak¹ wielk¹ zasadê.
Komunistyczne próby w imiê równoci robiono ju¿ przesz³o dwa-
dziecia razy, wszystkie takie kolonie zawodzi³y. Socjalici wymawiaj¹
siê, ¿e tak wielkie idea³y nie dawa³y siê urzeczywistniæ na ma³¹ skalê. A
wiêc bolszewizm? Najlepiej mówiæ otwarcie.
Fatalne s¹ nastêpstwa innej pomy³ki, jakoby nie zachodzi³a ¿adna sta³a
proporcja pomiêdzy ¿yciem prywatnym a publicznym. W rzeczywistoci
za ¿ycie rodzinne stanowi pierwszy szczebel jakiejkolwiek zdatnoci do
¿ycia zbiorowego w ogóle. Nie jest mo¿liwe, ¿eby z³y syn, z³y ojciec, stawa³
siê nagle za domem wielkim obywatelem. Kto zawiód³ przy obowi¹zkach
szczebli ni¿szych, nie mo¿e byæ zdatnym do wy¿szych, po¿ytecznoæ dalsza
zawis³¹ jest od po¿ytecznoci poprzedniej. Zapominaj¹ o tym ci, którzy
¿yciu rodzinnemu odmawiaj¹ wartoci spo³ecznej i zarzucaj¹ mu, ¿e ab-
sorbuje energiê, która mog³aby byæ przydatna dla celów wy¿szych.
Jako czwarty przyk³ad pomy³ek naszej doby, przytoczê uwielbienie
ludu, najczêciej robotnika. Jak dawniej szlachcic, tak teraz proletariusz
jest uwa¿any za wykwit cz³owieczeñstwa. Czêsto udaje siê go³ysza, ¿eby
siê wkupiæ do tego tytu³u, który sta³ siê jakim baronostwem ludowym.
Skutki uwielbienia zawsze te same: powstaje samouwielbienie uwielbia-
nego i sobkostwo.
W rzeczywistoci ¿adna warstwa spo³eczna nie posiada szczególnej
wagi przed innymi. Dobro publiczne wymaga jak najwiêkszego zró¿nicz-
kowania w warstwy, stany, zawody, zajêcia. Czy na to, ¿eby potem niektóre
z nich têpiæ, a jednemu stanowi przyznaæ dyktaturê? Wobec dobra pub-
licznego wszystkie stany s¹ równouprawnione. Gdzie kwitn¹ wszystkie
dziedziny ¿ycia, tam nie istnieje kwestia o pierwszeñstwo której warstwy
lub o najwiêksz¹ donios³oæ pewnego dzia³u pracy spo³ecznej. Te dysputy
ja³owe bywaj¹ tym g³oniejsze, im wiêcej gdzie zaniedbañ.
£¹czy siê z tym rozpowszechniona pi¹ta pomy³ka, jakoby katolicyzm
by³ w zasadzie przeciwny dobrobytowi, jakoby ubóstwo by³o w jaki spo-
sób religijnie uprzywilejowane: tote¿ ubodzy patrz¹ na zamo¿nych nie
tylko z nienawici¹, ale z pogard¹. Tymczasem jednak zamo¿noæ wcale
Pomy³ki w mi³oci bliniego
158
nie jest moralnie ni¿sza od ubóstwa; najszczytniejsze za wartoci poza-
materialne nie obejd¹ siê bez rodków materialnych. Od materializmu
chroni nas prawo wspó³miernoci, ¿eby starania o dobrobyt nie k³óci³y
siê z moralnoci¹. Ani te¿ nie zale¿y moralnoæ od stanu maj¹tkowego.
Niezmiernie rzadko zdarza siê, ¿eby kto krad³ na chleb; z regu³y kradnie
siê na zbytki. S¹ w tym zgodni wszyscy z³odzieje, i ubodzy i zamo¿ni.
Mija ju¿ niemal tysi¹c lat, jak wys³awiano pustelnika Habrahe za to,
¿e rozda³ maj¹tek swej dziewiêcioletniej siostrzenicy, ¿eby jej u³atwiæ
zbawienie. Jest o tym poemat w ³acinie redniej. Poetyzowanie ubóstwa
stanowi i teraz piêkny temat literacki lecz na tym koniec. Z³a to metoda,
¿eby normy ¿yciowe czerpaæ z beletrystyki.
Nieprawda jakoby chrzecijañstwo, a szczególniej Koció³ katolicki
zajmowa³ siê tylko sprawami zaziemskimi. Do tego królestwa, które
nie jest z tego wiata, którêdy¿ nam droga, jeli nie przez ten wiat,
przez ¿ycie ziemskie? Trzeba tedy uprz¹taæ tê drogê, równaæ, ubezpieczaæ
od z³a. Nauka katolicka mieci te¿ w sobie naukê o pañstwie Bo¿ym na
ziemi, która musi oczywicie uczyniæ zadoæ ziemskim potrzebom cz³o-
wieka. Potrzeb tych nie lekcewa¿y siê; chodzi tylko o to, ¿eby je zaspokajaæ
w zgodzie z dekalogiem. Nie wyklucza siê wcale ani dobrobytu. Owszem
d¹¿enie do dobrobytu (w uczciwy sposób) stanowi bezwarunkowo obo-
wi¹zek moralnoci. Tyczy to i osób i spo³eczeñstwa.
Historia uczy, ¿e zdo³aj¹ siê utrzymaæ tylko takie zrzeszenia, które
niezbyt ciê¿ko g³oduj¹ i niezbyt d³ugo. Jestemy widocznie potomkami
przodków, którzy niegdy w prawieku zdobyli siê na jaki pierwszy krok
ku dobrobytowi. A potem ca³a historia powszechna, a zatem jakie 6 000
lat ludzkiej pracy, rozwija³a siê w ramach w³asnoci prywatnej i nierównoci
posiadania. Jedyny wyj¹tek zaszed³ w Chinach oko³o r. 1065. Lecz po kilku
latach ogó³ pracowa³ coraz mniej, namno¿y³o siê z³oczyñców, a miertelnoæ
wzros³a tak dalece, i¿ ludnoæ zmniejszy³a siê o po³owê; w stosunkach za
¿ycia zbiorowego zapanowa³ chaos w ca³ym pañstwie. Po 18 latach wybuch³a
powszechna rewolucja celem przywrócenia w³asnoci prywatnej.
Demonstracyjnemu uwielbieniu proletariatu towarzysz¹ dwa zna-
mienne objawy (przyk³adów z naszych czasów szósty i siódmy: walka z
dro¿yzn¹, prowadzona po dyletancku a z wielkimi przechwa³kami, tudzie¿
walka klas prowadzona po mistrzowsku przez wszystkich nieprzyjació³
cywilizacji ³aciñskiej.
Przes¹d, jakoby tanioæ da³a siê urz¹dziæ nakazami z góry, wlecze
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
159
siê od czasów staro¿ytnych. Najstarszy z dochowanych cenników maksy-
malnych pochodzi od cesarza Dioklecjana (284305) i ju¿ wtedy po-
kpiwano sobie z tego. Ponownie wymylono to w wiekach rednich. W
Polsce rz¹dy przestrzega³y tego obowi¹zku cile. Posiadamy najkom-
pletniejszy z ca³ej Europy zbiór taks od r. 1425 a¿ do drugiej po³owy
XVII w. Oczywicie nie zda³y siê na nic, a ekonomici polscy zdawali sobie
z tego sprawê. Jan Abrahamowicz pisa³ w r. 1595, ¿e bêdzie taniej, je¿eli
siê poprawi drogi. Wojciech Gostowski g³osi³ w r. 1622, ¿e tanioæ lub
dro¿yzna zale¿y od wartoci monety, a na to taksy nie poradz¹. Przes¹d
utrzymywa³ siê jednak.
Znamy z naszych czasów kartki ¿ywnociowe, wêglowe, odzie¿owe;
przedsmak, jak to bêdzie, gdy pañstwo i tylko pañstwo (socjalistyczne)
dostarczaæ bêdzie wszystkim wszystkiego. Ale¿ przy tych kartkach jedy-
nie pasek ratowa³ nas od g³odu, mrozu i nagoci!
Walka klas bywa³a w historii, lecz czasem, i nigdy nie trwa³a d³ugo,
bo gdyby trwa³a gdziekolwiek d³u¿ej, by³aby musia³a roznieæ to spo³e-
czeñstwo na strzêpy; nie pozosta³by tam kamieñ na kamieniu, rozprzêg³yby
siê wszelkie stosunki. Biada krajowi, gdzie ona w ogóle siê zjawi, a có¿
dopiero gdyby mia³a stanowiæ o ¿ycia publicznego! Chyba wemiemy
sobie za przyk³ad owe szczury z bajki, które tak siê ¿ar³y, i¿ pozosta³y po
nich tylko ogony?
Ma to byæ lekiem przeciw wyzyskowi ludu roboczego. Najlepsze
wiêc ze wszystkich bezrobocie, bo wtedy lud nie bêdzie wyzyskiwany.
Lepiej tedy, ¿eby nie by³o fabryk, ani przemys³u ¿adnego, ani ¿adnych
majstrów i lepiej nie budowaæ ca³kiem domów, bo wtedy nie bêdzie
sposobnoci do wyzysku. Aposterioryczne dociekania stwierdzaj¹ jed-
nak¿e, ¿e klasy wcale nie czyhaj¹ na siebie (trzeba je dopiero poszczuæ),
lecz potrzebuj¹ siê wzajemnie i wzajemnie uzupe³niaj¹.
Na dnie przeciwieñstw w zapatrywaniach socjalnych tkwi¹ w¹tpli-
woci, czy iloæ dóbr na ziemi jest sta³a, czy te¿ zmienna; stosownie do
swego o tym mniemania troszcz¹ siê jedni bardziej o produkcjê, inni za
wy³¹cznie o podzia³ tych dóbr. Studia aposterioryczne wykaza³y, ¿e iloæ
dóbr jest bardzo zmienna i mo¿e siê tak¿e zmniejszaæ. A zatem nale¿y
dbaæ o produkcjê nie mniej ni¿ o metody jej rozdzia³u miêdzy konsumen-
tów.
Wszystkie te troski i k³opoty wyrazi³ doskonale, krótko a wêz³owato,
Wojciech Górski, niedawno temu twórca i kierownik najlepszej szko³y
Pomy³ki w mi³oci bliniego
160
redniej w Warszawie: Cz³owiek kompletny powinien mieæ w porz¹d-
ku trzy rzeczy: serce, rozum i kieszeñ; kieszeñ na to, ¿eby móg³ wy-
konaæ to, co mu nakazuje serce i rozum.
W sprawach dobrobytu nasta³ galimatias coraz wiêkszy, odk¹d przy-
znano pañstwu kompetencjê we wszystkim a wszystkim. Powsta³a teoria
pañstwa totalnego, tj. ¿e wszystko nale¿y do pañstwa i od niego zale¿y.
Jest to roz³am pomiêdzy pañstwem a spo³eczeñstwem o ile spo³eczeñstwo
nie zostanie w ogóle ca³kiem st³umione.
Odwieczny spór o kompetencje spo³eczeñstwa a pañstwa opiera³ siê
czêsto o w³adze duchowne. Zupe³nie zrozumia³¹ jest bizantyñska d¹¿noæ
do gnêbienia spo³eczeñstwa; gdzie bowiem cesarzowi przyznano prawo,
¿eby rozstrzyga³ w¹tpliwoci dogmatyczne, tam nie mo¿na by³o odmówiæ
mu w ogóle niczego i musia³o siê wytworzyæ pañstwo absolutystyczne.
Zwierzchnoæ monarchy nad Kocio³em przesz³a do rosyjskiego prawo-
s³awia, na Zachodzie za uzna³ j¹ protestantyzm. To prowadzi nas do
stwierdzenia ósmej wielkiej pomy³ki czasów nowszych, a mianowicie do
b³êdnego mniemania o rzekomej równoci wszystkich religii.
Wystarczy zupe³nie wieckie, nawet czysto polityczne ujêcie kwestii.
Czy uznaæ totalizm pañstwa w ogóle, a zw³aszcza czy pozostawiæ losy spo-
³eczeñstwa pañstwu, tj. dowolnoci osób, które stanowi¹ o pañstwowoci?
Godz¹ siê z tym protestantyzm i schizma, oddaj¹c ¿ycie publiczne na
samowolê ka¿dorazowego rz¹du. Dla katolika jednak ¿ycie w spo³eczeñ-
stwie, w narodzie, w pañstwie stanowi tak¿e kwestiê religijn¹ i to typu
wy¿szego. W katolicyzmie i w etyce cywilizacji ³aciñskiej istnieje nawet
zagadnienie, kiedy i dok¹d jest siê winnym pos³uszeñstwo rz¹dowi.
S¹ tedy religie nader nierówne, albowiem maj¹ wymagania nader
nierówne ilociowo i jakociowo, a nieraz nawet przeciw sobie. Chrzeci-
jañstwo np. owieca nam drogê do ¿ywota wiecznego, podczas, gdy religie
bramiñskie i probuddyjskie uwa¿aj¹ przed³u¿enie ¿ycia za karê, za naj-
boleniejsz¹ mêczarniê. Zbawienie wieczne i nirwana? Podobnie¿ dzia³a
zestawienie katolickiego przekonania o martwoci wiary bez uczynków z
luterskim i kalwiñskim zapatrywaniem, ¿e uczynki nie maj¹ nic do zba-
wienia. Wiêc czy religie s¹ równe sobie? Fatalizm muzu³mañski a katolicka
doktryna wolnej woli? Bezkap³añskoæ ¿ydowska, islamska i protestancka
a katolicka consecutio apostolica?
Religie s¹ politeistyczne, monolatryczne, monoteistyczne; lokalne,
plemienne, uniwersalne; czy tedy mog¹ byæ równe?
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
161
Która¿ religia nie wp³ywa na ¿ycie publiczne? A czy wp³yw bêdzie
jednakowy bez wzglêdu na to, czy religia g³osi jedn¹ tylko etykê, czy te¿
cztery? Czy to jest spraw¹ prywatn¹, ¿e jedne religie uwalniaj¹ pañstwo
od moralnoci, pewna za religia ¿¹da etyki w ¿yciu publicznym? Czy¿
wobec takich ró¿nic mo¿na uwa¿aæ religiê za sprawê prywatn¹? Rzecz
ma siê przeciwnie; nie ma sprawy bardziej publicznej jak religia.
Czy¿ przyk³adaj¹c w tej ksi¹¿ce do pañstwa miernik dekalogu, nie
poruszono tym samym zagadnienia jak najbardziej publicznego?
Niemo¿ebnym jest wyczerpanie tu wszystkich nasuwaj¹cych siê przy-
k³adów pomy³ek w mi³oci bliniego na p³aszczynie ¿ycia publicznego.
Nie sposób jednak nie przytoczyæ jednej jeszcze pomy³ki g³oszonej upor-
czywie, a dotycz¹cej wprost bezporednio licznych interesów w naszym
pokoleniu na dzisiaj i na najbli¿sz¹ przysz³oæ. Dziewi¹t¹ z rzêdu nowocze-
snych pomy³ek wyka¿emy, zastanawiaj¹c siê nad stosunkiem miasta a wsi.
Kto niegdy u¿y³ wyra¿enia o przeciwieñstwie wsi i miasta; zapewne
jaki literat, a mia³ na myli odmiennoæ trybów ¿ycia, odmiennoæ zapa-
chów, ró¿nicê przestrzeni, ruchów itp. Udatne wyra¿enia literackie prze-
dostaj¹ siê czêsto do roztrz¹sañ powa¿nych i to jako co takiego, co jest
wiadomym powszechnie; tak te¿ wszed³ antagonizm wiejsko-miejski w
debaty polityczne. W rzeczywistoci nie ma nic bardziej wzajemnie sobie
potrzebnego i wzajemnie przyjacielskiego, jak miasto i wie. Ka¿dy wie-
niak stara siê miêæ zaprzyjaniony dom w miecie i ka¿dy mieszczuch
doznaje najwiêkszej radoci, gdy otrzyma zaproszenie w gocinê na wie,
choæby tylko na kilka godzin niedzielnego popo³udnia. Obserwator baczny
¿ycia dojrzy na pewno, jak ci ludzie wzajemnie siê ciesz¹; trudno te¿ nie
dostrzegaæ, ¿e mno¿¹ siê coraz bardziej pokrewieñstwa i powinowactwa
miêdzy wsi¹ a miastem. Antagonizm jaki zaszczepia siê sztucznie, fraze-
sowo, apriorystycznie; je¿eli za wieniak wyrzeka siê panów z miasta,
rozumie przez to urzêdników, lecz nigdy nie mieszczan.
Frazesowicze politykañscy lubi¹ dedukcjê i dedukuj¹c wstecz, potra-
fi¹ sobie u³o¿yæ ca³¹ historiê narodu. Np. skoro pomiêdzy miastem a
wsi¹ zachodzi antagonizm, a w Polsce rz¹dy by³y przy szlachcie, która
stanowi³a ¿ywio³ wiejski, a zatem szlachta uciska³a miasta. Wniosku takiego
wymaga dedukcja z tezy apriorystycznej. Co gorsza wysnuwa siê jeszcze
wniosek inny, politycznie aktualny: skoro jest antagonizm, wiêc trzeba
wybieraæ, miasto czy wie? Czy zajmowaæ siê dobrem wsi ze szkod¹ dla
miast, czy te¿ dobrem miast ze szkod¹ wsi?
Pomy³ki w mi³oci bliniego
162
Dowiadczenie historyczne poucza o ich wzajemnej cis³ej zawis³oci
i wymiennoci gospodarczej, z czego wynika nieuchronny solidaryzm.
Kto inaczej mówi, pisze i dzia³a, myli siê, a staje siê szkodnikiem, choæby
poniewolnym.
Zgo³a fa³szywym jest pogl¹d, jakoby miasta polskie zawsze by³y ubogie.
W w. XV powodzi³o siê u nas mieszczañstwu najlepiej ze wszystkich
stanów.
Rzemios³a tak siê rozwinê³y, i¿ móg³ siê na nich oprzeæ handel, bo
robiono na wywóz do wschodnich krain, a popytowi temu nie mo¿na
by³o nastarczyæ. Drugim ród³em handlu by³ skup p³odów surowych na
Litwie i Rusi, a sprowadzenie z Zachodu wyrobów, które czêsto sprzeda-
wano w Polsce dalej na Wschód za porednictwem polskiego kupiectwa.
Obok tego wszystkiego pocz¹³ rozkwitaæ handel zbo¿owy. Obroty handlo-
we zdwoi³y siê i potroi³y w ci¹gu XV w., zw³aszcza gdy po pokoju toruñskim
w 1466 r., otwar³a siê nam droga morska. W Gdañsku ruch okrêtów
powiêkszy³ siê szeciokrotnie.
Bogaci mieszczanie skupywali chêtnie dobra ziemskie. Ku schy³kowi
XV w., znajdowa³y siê ju¿ w ich rêku ca³e okolice podmiejskie; ko³o ka¿-
dego miasta powykupywali dobra z r¹k szlacheckich. W najbli¿szej okolicy
Krakowa nie by³o ju¿ ani jednej wsi w posiadaniu szlachcica, a podobne
stosunki panowa³y tak¿e w s¹siedztwie innych miast mniejszych. Obywatele
takiej mieciny, jak Proszowice, byli w³acicielami dóbr ziemskich, i to
niema³ych. Ksi¹¿êta l¹scy, Piastowicze, naprawiali sobie nadszarpane
fortuny posagami bogatych Krakowianek.
Tworzy³y siê wielkie fortuny mieszczañskie, a pieni¹dz s³u¿y³ do uzy-
skiwania dalszych zysków. Ten rodzaj kapitalizmu polega na tym, ¿eby
pieni¹dz bywa³ nie tylko koñcem przedsiêwziêcia (jako zysk za pracê i
zabiegi), ale tak¿e, na odwrót, pocz¹tkiem przedsiêbiorstw. Przysz³a kolej
na takie, których nie mo¿na nawet zaczynaæ bez kapita³u. Kapita³ stawa³
siê rodkiem do pracy, czyli, innymi s³owy, zaczê³a siê produkcyjnoæ
kapita³u. Myl¹ siê ci, którzy upatruj¹ w tym pocz¹tek zmiany ustroju spo-
³ecznego, podczas gdy mieci³a siê w tym tylko nowa metoda finansowa.
Od razu zaczê³a siê walka z kapita³em. Profesorowie uniwersytetu
krakowskiego, Mateusz z Krakowa i Benedykt Hesse nawo³ywali, ¿eby
nie dopuszczaæ kapita³u do robienia przemo¿nej konkurencji mniej za-
sobnym. Na pró¿no!, bo bez u¿ycia gotówki le¿a³yby od³ogiem zbyt wiele
dziedzin ludzkiej pracy i twórczoci. Ci, którzy mniemali, ¿e mo¿na by
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
163
siê obejæ bez kapita³u, byli marzycielami wpatrzonymi w przesz³oæ,
zamiast w przysz³oæ. Nale¿a³o myleæ nie o zniszczeniu kapita³u, lecz ju¿
wtedy wypada³o obmyliæ sposoby, jak rozdzieliæ uczciwie i sprawiedliwie
zysk, ¿eby wyzyskaæ dobre strony kapita³u, a nie nara¿aæ siê na z³e.
Spory naukowe ogarnê³y ca³¹ Europê. We wszystkich uniwersytetach
wydawano mnóstwo rozpraw o kupnie i sprzeda¿y, o granicy godziwoci
zysków, o kredycie i procentach, itp. W Polsce jeszcze pod koniec XVI w.,
odzywa³y siê g³osy starej daty przeciw nowym sposobom zwiêkszonego
handlu.
Za naszych czasów wróci³y spory o kapitalizm i wywo³a³y takie roz-
namiêtnienie, jakiego nie ogl¹dano od czasów rewolucji.
Okolicznoci kapitalizmu zale¿¹ od cywilizacji i zwi¹zanej z ni¹ etyki.
Gdyby go stosowaæ po katolicku, dawa³by zgo³a inne wyniki. Na ogó³ ta
sama rzecz da siê urz¹dziæ kapitalistycznie i nie kapitalistycznie. Mo¿na
nale¿eæ do cywilizacji ³aciñskiej z kapitalizmem lub bez kapitalizmu. Kor-
poracjonizm niekoniecznie musi regulowaæ wszelki kapitalizm, bo kapi-
talizm nie jest sam w sobie czym koniecznie ujemnym. Czy nale¿y go
uto¿samiaæ z liberalizmem? Liberalizm nie mo¿e wprawdzie nie byæ kapita-
listyczny, ale kapitalizm nie musi byæ liberalistyczny.
Niejedno jeszcze wypadnie przedsiêwzi¹æ monograficzne dociekanie
naukowe zanim rozstrzygnie siê pytanie, czy kapitalizm by³ istotnie kiedy-
kolwiek ustrojem spo³ecznym i czy jest nim za naszych czasów, czy te¿
tylko metod¹ finansow¹.
Miasta uwa¿a siê za siedzibê i za g³ówne narzêdzie wszelkich zdro¿-
noci kapitalizmu; k³adzie siê te¿ czêsto nacisk na przeciwieñstwo miasta
i wsi, jakoby na zasadniczy jaki przejaw antagonizmu kapita³u a pracy.
S¹ to urojenia g³ów, dla których kapitalizm sta³ siê wyk³adnikiem wszelkich
zagadnieñ ¿yciowych, które nie potrafi¹ ju¿ spojrzeæ na ¿adn¹ rzecz ko³o
siebie, ¿eby siê nie dopatrzyæ w niej czego z kapitalizmu.
Gdyby polskie miasta by³y ci¹gle wzrasta³y i bogaci³y siê, nadmierny
przyrost ludnoci wieniaczej by³by siê przenosi³ do miast. Szlachcic by³by
musia³ podawaæ kmieciom warunki l¿ejsze, chc¹c ich utrzymaæ na swoich
gruntach. Nie tylko w³ocianin zale¿a³by od dziedzica, ale równie¿ wzajem-
nie dziedzic od w³ocianina. Na przenoszenie siê m³odzie¿y wiejskiej na
zarobki do miast nie pomog³aby ¿adna ustawa! Przysz³oæ ludu polskiego
zale¿a³a tedy od przysz³oci miast i odt¹d jedno z drugim ³¹czy siê jak
najcilej a¿ do dnia dzisiejszego.
Pomy³ki w mi³oci bliniego
164
Nie darmo ustawa Trzeciego Maja rozpisuje siê obszernie o miastach,
a o wiejskim ludzie zawiera ledwie kilka wierszy.
Wracamy do starej kwestii, gdzie podziaæ nadmiar ludnoci wiejskiej?
Trzeba w miastach zrobiæ miejsce dla polskiej m³odzie¿y w³ociañskiej.
Wtedy dopiero za³atwiona bêdzie fundamentalna kwestia spo³eczna w
Polsce, mianowicie choroba polskiej struktury spo³ecznej. Od drugiej
po³owy XVII w. spo³eczeñstwo nasze sta³o siê niekompletnym, jakby kalek¹
jednorêkim, bo mu brak zamo¿nego mieszczañstwa. Spo³eczeñstwo
jednorêkie traci po³owê ze swojej obronnoci, a w kwestii stosunku swego
do pañstwa poddaje siê ³atwiej wszelkim nadu¿yciom machiny pañstwo-
wej.
Równoczenie z drugiej strony takie kalekie spo³eczeñstwo nie mo¿e
dopilnowaæ nale¿ycie interesów narodowych.
Na tym koñczê wi¹zankê przyk³adów, czerpanych umylnie z dziedzin
najrozmaitszych. Omylnoæ nasza w sprawach mi³oci bliniego wy¿szego
rzêdu, czyli w sprawach dobra powszechnego, nie ulega w¹tpliwoci, a
nie ubli¿a nikomu.
Siêgaj¹c do dowiadczeñ Historii i u¿ywaj¹c odpowiedniej metody,
mo¿emy zmniejszyæ znakomicie prawdopodobieñstwo omy³ek. Skoro sam
czysty rozum okaza³ siê z³ym przewodnikiem, wypada porzuciæ ca³y
racjonalizm w poruszanych tu materiach, oprzeæ siê na dowiadczeniu,
wiêc na metodzie indukcyjnej.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
X. SAMORZ¥DY
Dotychczas mog³em by³ spodziewaæ siê jednomylnoci z Czytelnikami,
obracaj¹c siê w zarysach ogólnych; od tego miejsca staje siê to w¹tpliwym,
gdy¿ przechodzê do czêci pozytywnie konstrukcyjnej, w czym mo¿e siê
okazaæ ró¿nica zdañ, nawet znaczna. Nie ma szablonu ni modelu dosko-
na³oci pañstwowej. W szrankach okrelonych obywatelskoci¹ pañstwa,
cywilizacj¹ ³aciñsk¹ i katolicyzmem, jest miejsca niema³o na rozmaite
odmiennoci w doborze rodków i form. Zaczyna siê wybór, a wiêc w¹tpli-
woci i ró¿nice zdañ. Tote¿ nie mo¿na uwa¿aæ niniejszego dzie³ka za nic
innego, jak tylko za jedn¹ z prób programu urz¹dzeñ pañstwowych.
Chodzi o wielk¹ rzecz, która wo³a wielkim g³osem o wspó³zawod-
nictwo. Jeden z nich przedstawi tu swój program. Vivat sequens! Zesta-
wiajmy wyniki naszych dociekañ i roztrz¹sañ, a¿ do wzajemnego po-
uczania wy³oni siê wynik po¿¹dany.
Samorz¹dy to administracja spo³eczna, która musi byæ dwojaka,
zawodowa i terytorialna.
Zawody przywyklimy dzieliæ na produkcyjne i konsumpcyjne. Za-
wodow¹ inteligencjê wlicza³o siê w czambu³ pomiêdzy nieprodukcyjnych
konsumentów. S¹dzê, ¿e ten podzia³ powinien znikn¹æ z roztrz¹sañ go-
spodarstwa spo³ecznego. Wemy przyk³ad skrajny: literata. Dostarcza on
zarobków fabrykantom i handlarzom papieru, maszyn drukarskich, piór,
atramentu, maszyn do pisania, introligatorniom, czcionkarzom, druka-
rzom, ksiêgarzom i wypo¿yczalniom ksi¹¿ek, etc., etc. Ani nawet budowa
domu nie dostarcza tylu osobom chleba powszedniego! Strajk autorów
by³by powszechn¹ klêsk¹ ekonomiczn¹ ludnoci miejskiej. Podobnie¿
166
nale¿y rozwa¿yæ zawody in¿yniera, lekarza, artysty. Nauczyciel szerzeniem
owiaty przysparza spo³eczeñstwu jednostek przedsiêbiorczych, produk-
cyjnych. Jak¿e¿ wiêc jemu samemu odmawiaæ produkcyjnoci? Podobnie¿
nie ma produkcji systematycznej bez bezpieczeñstwa ¿ycia i mienia, a zatem
produkcyjnoci¹ jest dzia³alnoæ nie tylko policji, ale te¿ ca³ej palestry,
wiêc s¹downictwa i tych zawodów prawniczych, które s¹ s¹dom potrzebne.
Nader rzadkie wyj¹tki czystych konsumentów nie zdo³aj¹ wytworzyæ
¿adnego zrzeszenia; w³aciwie ca³a ludnoæ stanowi wiat pracy.
Nikt nie zaprzeczy, ¿e jednak zachodzi bli¿szoæ pomiêdzy sêdzi¹ a
lekarzem, a z drugiej strony pomiêdzy rolnikiem a rzemielnikiem, wiêk-
sza, ni¿ miêdzy sêdzi¹ a rzemielnikiem, lub lekarzem a rolnikiem. Z
jednej strony mamy zawodow¹ inteligencjê, z drugiej strony za rolnika,
rzemielnika, przemys³owca i kupca. Te cztery zawody ³¹cz¹ siê w ¿yciu
zbiorowym, jako gospodarcze.
Co do rzemielnika, zrobiê ma³¹ uwagê: nie jest on wcale robot-
nikiem. Czeladnik pragn¹cy zostaæ majstrem i za³o¿yæ sobie (sic!, sobie
samemu) w³asny, odrêbny warsztat, nie ma z robotnikiem fabrycznym
nic wspólnego ani ekonomicznie, ani socjalnie.
Robotnicy nalez¹ do organizacji przemys³owych wraz z fabrykantami.
Zapobieg³szy nieporozumieniom z powodu s³ownictwa, zacznê od
zwrócenia uwagi, jak (w konsekwencji personalizmu) posiadaj¹ wszystkie
spo³eczeñstwa cywilizacji ³aciñskiej, jakby naturalny, popêd do samo-
rz¹du, co objawia siê w sk³onnoci do stowarzyszenia siê. Tak by³o w
staro¿ytnym Rzymie (collegia). Gdzie nie ma powa¿nego ruchu stowa-
rzyszeniowego, tam samorz¹d nie dopisze.
Biurokracja towarzystw nie lubi, centralizm je nienawidzi, absolutyzm
siê ich boi.
Wolnoæ stowarzyszeñ porêcza ka¿da pisana konstytucja w osobnym
ustêpie dodaj¹c zawsze i niezmiennie, ¿e okreli to dok³adniej osobna
ustawa. A potem oczekiwana ustawa sk³ada siê ze samych a licznych ogra-
niczeñ tej¿e wolnoci.
Nie potrzeba ¿adnej zgo³a ustawy o stowarzyszeniach. Ka¿dy ma prawo
za³o¿yæ jakiekolwiek, nie donosz¹c o tym ¿adnej w³adzy. Lecz natomiast
stawmy w kodeks karny paragraf brzmi¹cy jak nastêpuje: Je¿eli prze-
stêpstwo pope³niono za pomoc¹ towarzystwa, wymierza siê karê po-
dwójn¹.
Oczywicie przestêpczym bêdzie ka¿de stowarzyszenie, wymierzone
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
167
przeciw katolicyzmowi lub polskoci; dlatego masoneria musi byæ cigan¹.
Ile¿ oszczêdzi siê czasu, pisaniny i urzêdników, gdy nie bêdzie ¿adnej
ustawy o stowarzyszeniach! Ile¿ zniknie szykan, a obchodzenia prawa ze
stron obydwóch!
Polskie spo³eczeñstwo z³o¿y³o du¿o dowodów, ¿e umie wietnie w³a-
daæ stowarzyszeniami. Czy¿ np. Towarzystwo Pedagogiczne, Towarzystwo
Owiaty Ludowej, Macierz Polska, Macierz Szkolna, Towarzystwo Szko³y
Ludowej, Towarzystwo Historyczne, Przyrodnicze im. Kopernika, Krajo-
znawcze i inne nie sta³y siê powa¿nymi instytucjami naszego ¿ycia pub-
licznego? Czy¿ w najciê¿szej dobie Marcinkowski i ks. Wawrzyniak nie
zorganizowali Wielkopolski narodowo i spo³ecznie za pomoc¹ najtrafniej
pomylanych stowarzyszeñ? A gdy w latach 19051908 zawita³a w za-
borze rosyjskim wolnoæ stowarzyszania siê, trwaj¹ca przez pó³tora roku,
w krótkim czasie wyrós³, jakby spod ziemi (naprawdê spod ziemi, bo
przedtem by³y tajnymi) szereg stowarzyszeñ naprawdê znakomitych, bu-
dz¹cych podziw nadzwyczajn¹ owocnoci¹.
Arcydzie³em ruchu stowarzyszeniowego s¹ kasy Stefczyka. By³ to naj-
wiêkszy i najlepszy u¿ytek, jaki w dawnej Galicji zrobiono ze samorz¹du.
Zrzeszone pod opiek¹ w³adzy samorz¹dowej (Wydzia³u Krajowego) wiel-
kie spó³dzielnie oszczêdnociowe i po¿yczkowe musia³y siê jednak ocieraæ
ci¹gle o szkodliw¹ ingerencjê w³adz rz¹dowych. Jak¹¿ by³yby wytworzy³y
si³ê spo³eczn¹, gdyby by³y wolne od tej ingerencji!
Obok kas powstawa³y spó³dzielnie melioracyjne, torfiarskie, jajczar-
skie, ogólno-handlowe, itp. Rozleg³¹ spó³dzielczoæ rolnicz¹ okreli³ Stef-
czyk, jako dobrowoln¹ organizacjê najszerszych sfer rolniczych,
opart¹ na demokratycznym ustroju, wolnoci pracy i zarobkowania
oraz poszanowania prywatnego prawa w³asnoci ziemi.
Ju¿ w 1909 roku wyst¹pi³ z wnioskami analogicznymi co do drobnego
przemys³u i rêkodzie³a; przez prost¹ konsekwencjê musia³a przyjæ kolej
równie¿ na drobny przemys³. W polskiej puszczy ekonomicznej r¹ba³
Stefczyk drogê niezawodn¹ do wytworzenia polskiego stanu redniego.
Jego zdaniem, przysz³oæ nale¿a³a do spó³dzielczoci, lecz, daleki od dok-
trynerstwa, owiadczy³: Nie wyobra¿am sobie jednak przysz³oci, jako
bezwzglêdne panowanie spó³dzielczoci i nie uwa¿am tego za po¿¹-
dane. Ani wszystko nie mia³o byæ spó³dzielczoci¹, ani te¿ ona wszystkim.
Wielkie zaiste dzie³o Stefczyka sprowadzi³o prócz korzyci w zakresie
dobrobytu jeszcze wielorakie po¿ytki moralne. Stwierdzano je nieraz i
Samorz¹dy
168
umiano oceniæ. Sam ich twórca tak je okreli³: Budziæ ducha ofiarnoci
z mienia i trudu w pracy dla dobra publicznego, pielêgnowaæ i kszta³-
ciæ poczucie obywatelskie w ch³opie polskim powo³ane by³y i s¹
nasze spó³ki. Lecz ani sam Stefczyk, ani nikt inny nie zwróci³ uwagi na
najdoniolejsz¹ stronê tego przedmiotu; Stefczyk dostarcza³ dowodu, jak
dalece myln¹ by³a zasada, jakoby pracowaæ mo¿na by³o tylko bez ludu.
On pracowa³ z ludem i pokaza³, ¿e têdy droga. Znalaz³ te¿ doæ altruizmu
we wsi; wszak¿e¿ zasad¹ jego by³o, ¿e wszelka praca spo³eczna, spe³niana
jako zajêcie uboczne, pozazawodowe, ma byæ spe³niana bezp³atnie.
Okaza³a siê trafn¹ metoda inicjatywy z do³u. Przeciwnym by³ Stef-
czyk zawi¹zywaniu organizacji kontrolowanych z góry. Ani nawet Instytut
naukowy spó³dzielczy nie mi¹³ miêæ nic wspólnego z rz¹dem. Nie po-
trzeba nam instytutu rz¹dowego, który by mia³ ducha biurokra-
tycznego Instytut ma byæ nauczycielem i krzewicielem samopomocy,
wiêc z niej powinien braæ ¿ycie i na niej siê opieraæ.
Wypaczono potem du¿o ze zdrowego dzie³a Stefczyka. Gdyby¿ siê
powiod³o odnowiæ je w czystoci i rozszerzyæ w myl wielkiego planu!
W ka¿dym razie dzieje samej choæby tylko Stefczykowej spó³dzielczo-
ci okazuj¹ dowodnie, jak dalece dobrowolne towarzystwa prywatne mog¹
(i powinny) stanowiæ pod³o¿e i wstêpny szczebel do samorz¹du.
Obok nieograniczonej iloci towarzystw dobrowolnych i dowolnych
musz¹ istnieæ organizacje zawodowe, równie¿ samorz¹dne, lecz przy-
musowe. W przeciwieñstwie do nieograniczonej iloci zrzeszeñ dobro-
wolnych, przymusowa by³aby dla ka¿dego zawodu tylko jedna.
Zacznê od rolnictwa. Wielki mistrz w tej czêci ¿ycia zbiorowego,
Franciszek Stefczyk, wymaga³ decentralizacji ogromnej, jednak¿e prze-
ciwny by³ tworzeniu placówek przymusowej organizacji rolnictwa w
gminie lub w parafii. Decyduj¹cymi czynnikami robi³ zarz¹dy powiatowe
wybierane na zjedzie delegatów w³ociañstwa z w³acicielami wiêkszych
dóbr. W niepodleg³ej Polsce ³¹czy³yby siê zrzeszenia powiatowe w woje-
wódzkie, te za w ogólnopolski zwi¹zek stanu rolniczego z odpowiednimi
zarz¹dami. Otwarty jest do nich dostêp dla w³acicieli wiêkszych dóbr.
Przeniemy na barki tego zwi¹zku ca³e mo¿liwe ustawodawstwo rolnicze.
W punktach stycznych z innymi zawodami porozumie siê zwi¹zek rolników
z takimi¿ zwi¹zkami rzemielników, kupców, przemys³owców w powiecie
(je¿eli to wystarczy) w województwie lub w ca³ym pañstwie. O mo¿liwej
wzajemnej ingerencji zawodów bêdzie mowa ni¿ej.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
169
Rzemielnik musi nale¿eæ do cechu. Cech czuwa nad interesami za-
wodowymi swych cz³onków, ale te¿ nad ich obowi¹zkami. Dba o pod-
niesienie swego rzemios³a, o ci¹g³e wydoskonalenie wyrobów, tudzie¿ o
coraz wy¿sze wykszta³cenie swej m³odzie¿y. Cech mo¿e odj¹æ prawo wy-
konywania rzemios³a majstrowi niedba³emu lub czeladnikowi partacz¹-
cemu. W sporach miêdzy warsztatem a klientem cech jest s¹dem pierwszej
instancji, decyduj¹cym przez odpowiedniego delegata zaraz na poczeka-
niu, najpóniej w ci¹gu doby. Odwo³anie do s¹du koronnego.
Cechy tego samego rzemios³a zrzeszaj¹ siê przymusowo w zwi¹zki
powiatowe, te za mog¹ dobrowolnie zrzeszaæ siê w wojewódzkie i znów
dobrowolnie w ogólno-polski zwi¹zek pewnego rzemios³a. Zwi¹zki ni¿sze
okrelaj¹ kompetencje wy¿szych. Aczkolwiek wy¿sze zwi¹zki s¹ w tym
wypadku dobrowolne, jednak¿e dopóki istniej¹, s¹ w³adzami dla danego
rzemios³a i wykonanie ich zarz¹dzeñ jest gwarantowane przez pañstwo.
Wszystkie cechy w powiecie musz¹ byæ zrzeszone w ogólno-rzemiel-
niczy zwi¹zek powiatowy i dalej w wojewódzki i ogólnopolski. Do ich
zakresu nale¿¹ wszelkie wspólne sprawy ca³ego stanu rzemielniczego.
Podobnie¿ trzy szczeble posiadaj¹ przymusowe organizacje handlowe
i przemys³owe.
W powiatowych i wojewódzkich istniej¹ oddzia³y stosownie do wiel-
koci op³acanych podatków, lecz nie wiêcej, jak trzy oddzia³y. B¹d co
b¹d przekupieñ uliczny a importer czy eksporter gdyñski, prowincjonalny
w³aciciel fabryczki octu a wielkich zak³adów metalurgicznych to ró¿ne
warstwy spo³eczne, intelektualne i ekonomiczne.
Zwi¹zek przemys³owy rozpada siê w ka¿dym powiecie na dwa od-
dzia³y: przedsiêbiorców tj. ponosz¹cych ryzyko i pobieraj¹cych od przed-
siêbiorców zap³atê za pracê bez wzglêdu na stan interesów. Z tych in¿y-
nierowie, majstrowie i czeladnicy w cechach powyzwalani nale¿¹ do zwi¹z-
ku in¿ynierskiego i do cechów; reszta za tworzy dzia³ drugi zwi¹zku
przemys³owego, a mo¿e dzieliæ siê dowolnie na poddzia³y. W zwi¹zkach
wojewódzkich rozró¿nia siê tylko dwa ogólne dzia³y, a zarz¹d sk³ada siê
po po³owie cz³onków z ka¿dego dzia³u. W ogólnopolskim zwi¹zku prze-
mys³owym nie rozró¿nia siê ju¿ dzia³ów wcale.
Do wytwórczych zajêæ gospodarczych do³¹cza siê przewóz, a wiêc
komunikacjê w ogóle. Manufaktura i handel s¹ w nich zainteresowane
bezporednio. Obecnie pañstwo posiada monopol komunikacji nie tylko
kolejowej, lecz tak¿e automobilowej. Rozwijaj¹c¹ siê doskonale sieæ linii
Samorz¹dy
170
autobusowych prywatnych ubito, ludzi pozbawiono chleba, uszczuplono
zró¿niczkowanie spo³eczne; ledwie na l¹sku nie zdo³ano jeszcze dokonaæ
tego dzie³a niszczycielskiego. Nie czekaj¹c, ¿eby zjawi³a siê chêtka stoso-
wania tej praktyki do innych zawodów, trzeba st³umiæ te zapêdy w samych
pocz¹tkach. Gdyby pozwoliæ na podobne postêpowanie na ogó³, mieliby-
my wszystkie szanse, ¿e zostaniemy funkcjonariuszami pañstwa totalnego,
spe³niaj¹c idea³ socjalistyczny. Póki jeszcze nie upañstwowiono furmanek,
wózków i taczek, ustanówmy zasadê, ¿e ka¿dej osobie i ka¿demu zrzesze-
niu wolno zarabiaæ rodkami przewozu i tworzyæ linie komunikacyjne,
byle tylko czyniæ zadoæ wymaganiom, potrzebnym ze wzglêdu na bezpie-
czeñstwo ¿ycia i mienia.
Drogi gminne mo¿na zamykaæ do wy³¹cznego u¿ytku cz³onków gminy;
lecz od powiatowych poczynaj¹c ka¿dy ma prawo wolnego u¿ywania drogi
publicznej. Nie trzeba ¿adnych koncesji na otwarcie komunikacji jakim-
kolwiek rodkiem przewozowym na drogach l¹dowych, rzecznych lub
szlakami powietrznymi.
W zasadzie wolno tedy ka¿demu stawiaæ linie kolei ¿elaznej. Owszem,
niech stawia, je¿eli jest w³acicielem odpowiedniej szerokoci gruntu na
ca³ej tej d³u¿ynie i je¿eli rozporz¹dza odpowiednim personelem, kompe-
tentnym i odpowiedzialnym za ¿ycie i mienie. Trzeba do tego ludzi mnós-
twa; mog¹ za³o¿yæ umylne stowarzyszenie.
Wzglêdy natury pañstwowej nakazuj¹ jednak zastrzec dla pañstwa linie
komunikacyjne, przechodz¹ce przez wiêcej województw, ni¿ dwa. Bêd¹ to
przedsiêbiorstwa pañstwowe, których personel nie bêdzie posiadaæ cha-
rakteru urzêdników pañstwowych. Bêdzie za przymusowo zrzeszony w
stowarzyszenie emerytalne z przymusowymi sk³adkami, czy to tworz¹c
specjalne towarzystwo asekuracyjne, czy te¿ o inne siê opieraj¹c.
W³aciciele, kierownicy i personel niepañstwowy linii komunikacyj-
nych i przewozowych, tworz¹ osobn¹ warstwê gospodarcz¹, zorganizowa-
n¹ przymusowo na wzór cechów; np. zwi¹zki spedytorów, szoferów, kole-
jarzy, itp. Majstrami s¹ w³aciciele i kierownicy przedsiêbiorstw, personel
czeladzi¹, w czym mo¿na odró¿niaæ ró¿ne szczeble. Przymusowy zwi¹zek
powiatowy powstaje w ten sposób, ¿e ka¿de przedsiêbiorstwo wyznacza
swego delegata. Przedsiêbiorstwo przechodz¹ce przez kilka powiatów
ma tedy swych delegatów w ka¿dym zwi¹zku powiatowym.
Zawody gospodarskie maj¹ coraz wiêcej do czynienia z in¿ynieri¹,
która je uzupe³nia i podnosi ich mo¿liwoci. In¿ynierowie wszelkich ro-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
171
dzajów zrzeszeni bêd¹ równie¿ w przymusowe zwi¹zki powiatowe, woje-
wódzkie, ogólnopolski, jako szósty dzia³ organizacji gospodarczej. Z³¹-
czenie takie wyjdzie na pewno na dobre i zawodom tamtym i in¿ynierii.
Je¿eli kto wykonuje zajêcia z ró¿nych stanów gospodarczych, musi
nale¿eæ do odpowiednich zwi¹zków, choæby do kilku. Po jakim czasie
in¿ynierowie znajd¹ siê niezawodnie we wszystkich zwi¹zkach gospodar-
czych.
Zarz¹dy zwi¹zków pochodz¹ z wyborów. Ordynacje wyborcze, iloæ
wydzia³owych, rozdzia³ obowi¹zków i przepisy ich wykonywania pozosta-
wia siê uznaniu zwi¹zku. Zarz¹d ka¿dego zwi¹zku ogólnopolskiego nie
mo¿e siê atoli sk³adaæ z osób wiêcej ni¿ piêciu.
Po³¹czone zarz¹dy ogólnopolskie tych szeciu dzia³ów ukonstytuuj¹
siê, jako Wielki Wydzia³ polskiej gospodarczoci. Jest to najwy¿sza w pañ-
stwie w³adza nad tymi zawodami, powo³ana do rozstrzygania w¹tpliwoci
powsta³ych pomiêdzy zarz¹dami zwi¹zków poszczególnych, tak¿e co do
interpretacji ustaw.
Gdyby reprezentacje dwóch zwi¹zków gospodarczych w Wielkim Wy-
dziale uzna³y, ¿e postanowienie jakie jednego ze zwi¹zków szkodliwym
jest dla innego lub w ogóle dla dobra powszechnego, mog¹ wnieæ protest
w Wielkim Wydziale, a Wielki Wydzia³ mo¿e wiêkszoci¹ g³osów nakazaæ
wstrzymanie takiego postanowienia na rok. Gdyby nastêpnego roku spra-
wa ta sama ponowi³a siê, mo¿e Wielki Wydzia³ wyd¹æ zakaz powtórnie na
rok. Gdyby siê to samo powtórzy³o w roku trzecim, dwa zarz¹dy, dwóch
ogólnopolskich zwi¹zków gospodarczych mog¹ wnieæ sprzeciw prze-
ciwko uchwa³om Wielkiego Wydzia³u do sejmu gospodarczego. Ewentu-
alnie sprawa przejdzie do sejmu walnego.
Kadencje wszelkich w³adz samorz¹du gospodarczego trwaj¹ przez
piêæ lat.
W ten sposób ca³e ustawodawstwo, dotycz¹ce zawodów gospodar-
czych, znajduje siê w mocy zwi¹zków samorz¹dowych, nie podlegaj¹c
kontroli pañstwowej. Ka¿dy zwi¹zek jest prawodawc¹ na swym obszarze;
w powiecie, w województwie, w pañstwie ca³ym.
Trzeba radykalnie uwolniæ siê od takich absurdów, jak np. ¿e za
trzymanie terminatora podwy¿sza siê majstrowi podatek tak dalece, i¿
wiêkszoæ majstrów terminatorów nie przyjmuje. Doskona³y sposób na
zgnêbienie polskiego rzemios³a!
Lecz obmylono jeszcze lepszy: majstra otoczy³y urzêdy pañstwowe
Samorz¹dy
172
tylu dokuczliwociami, i¿ znaczna ich czêæ zrzek³a siê majstrostwa i
wpisa³a siê na nowo na czeladników. W handlu i przemyle nie mniej
postanowieñ zaiste horrendalnych.
Kupcy sami rozstrzygn¹, czy potrzebne s¹ jakiekolwiek przepisy co
do otwierania i zamykania sklepów w dnie powszednie. Mog¹ np. stan¹æ
na tym stanowisku, ¿e nikomu nic do tego, co kupiec robi ze swoj¹ w³as-
noci¹. Kwestia ta (i podobne) mog³aby byæ w rozmaitych stronach kraju
rozstrzygana rozmaicie, a nie straci³by na tym ni kraj, ni powiat, ni kupiec,
ni majster, ani te¿ publicznoæ. Wielki Wydzia³ zdecyduje, czy nale¿y prze-
strzegaæ w czym jednostajnoci w ca³ym pañstwie i ustanowi przepisy
dla tych spraw.
Stosunek terminatorów, czeladzi, praktykantów i pomocników han-
dlowych i przewozowych do majstrów i pryncypa³ów podlega wy³¹cznie
ustawodawstwu samorz¹dów. Czeladnicy i subiekci, którym minê³y ju¿
trzy lata od wyzwolenia, wybieraj¹ swych przedstawicieli do samorz¹dów
zawodowych, szczegó³y tycz¹ce ich wyboru i kompetencji oznaczy komisja
wybrana po po³owie z majstrów i czeladzi. ¯aden pryncypa³ nie mo¿e
przymuszaæ swych pracowników do dnia pracy d³u¿szego ponad osiem
godzin. Dobrowolne przed³u¿enie pracy zale¿y od obopólnej umowy. Wol-
no ka¿demu pracowaæ ile mu siê podoba. Czy¿ to nie elementarny postu-
lat wolnoci osobistej? Wszelkie skargi, za¿alenia i w¹tpliwoci, tycz¹ce
stosunku pracowników do pryncypa³ów, rozstrzyga samorz¹d lokalny.
Apelowaæ wolno do wojewódzkiego, lecz wy¿ej ju¿ nie.
Ca³a organizacja mog³aby te¿ byæ przeprowadzona za pomoc¹ Izb
(rolniczych, handlowych itd.) z wykluczeniem jednak¿e jakiejkolwiek
ingerencji rz¹dowej. Mog³yby istnieæ równolegle organizacje zwi¹zków i
Izb, z ograniczonymi cile kompetencjami, lecz mo¿na by te¿ zarz¹dy
zwi¹zków urz¹dziæ w taki sposób, i¿ by Izby nie by³y potrzebne, ale równie¿
dobrze mo¿na by Izby zorganizowaæ tak, i¿ wyrêczy³yby wszelk¹ inn¹
organizacjê. Pozostawmy te w¹tpliwoci do rozstrzygniêcia samym zainte-
resowanym, nie wymagaj¹c bynajmniej jednostajnoci.
W podobny sposób zorganizujemy inteligencjê zawodow¹, równie¿
w szeæ dzia³ów, uwzglêdniaj¹c podobnie¿ Izby. By³yby to mianowicie
zwi¹zki zawodowe lekarzy, adwokatów, sêdziowskie, nauczycielskie ze
szkó³ powszechnych i osobno ze rednich, których organizacje bêd¹ ni¿ej
omówione szczegó³owo w nastêpnych rozdzia³ach, i nadto organizacja
szósta, stanu akademickiego, któr¹ tu od razu wyjaniê.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
173
Uczonych posiada Polska nawet stosunkowo ma³o, bardzo a bardzo
ma³o. Proponujê sieæ bibliotek naukowych, jako rodek do pomno¿enia
i podwigniêcia nauk w Polsce. Szeæ uniwersytetów (z lubelskim) wy-
starczy nam najzupe³niej i na przysz³oæ, byle tylko by³y nale¿ycie wypo-
sa¿one w pieni¹dze i w ludzi; ale nigdy same uniwersytety nie wy-
tworz¹ tego co siê zowie wiatem naukowym, a co u nas jest mizerne.
Nie wszystkim siê powiedzie zostaæ profesorami (jest to w znacznej czêci
loteria ¿ycia); powinno za byæ uczonych przynajmniej trzy razy tylu, ile
jest asystentur w uniwersytetach. Jak dostarczyæ utrzymania tej rzeszy?
Zak³adajmy na prowincji biblioteki cile naukowe, lecz ograniczaj¹c
ka¿d¹ do pewnej specjalnoci, stosownie do warunków miejscowych. S¹
okolice u³atwiaj¹ce wielce studium np. geologii, inne wpraszaj¹ siê wci¹¿
do opracowañ historycznych, itd. Je¿eli z czasem ka¿dy powiat zdobêdzie
siê na tak¹ bibliotekê i na potrzebne rodki naukowe w ogóle i zapewni
utrzymanie tylko dwom adeptom nauki, zyskamy po nied³ugim czasie
posad dla oko³o 550 uczonych. Nie brak bibliotek prywatnych, których
wiatli w³aciciele pozwol¹ wci¹gn¹æ swe zbiory w tê sieæ o tyle, i¿ przy-
stan¹ na funkcjonariuszów uczonych, p³atnych z funduszów publicznych.
Je¿eli by w kilku stronach Polski wysz³a inicjatywa od samych zainte-
resowanych, od kandydatów na te posady, i gdy im siê powiedzie dopro-
wadziæ do skutku pocz¹tki, choæby na razie najs³absze, sprawa bêdzie
siê rozszerzaæ przez naladowanie dobrego przyk³adu. Nie ulega w¹tpli-
woci, ¿e wszyscy wiatli obywatele ca³ej Polski popr¹ ten program gor-
liwie. Biblioteki te nie musz¹ trzymaæ siê miast; mog¹ byæ równie¿ dobrze
na wsi. Gdy uczony zwolniony jest od k³opotów powszedniego ¿ycia i gdy
ma doæ materia³u naukowego, zazwyczaj nie dba o ca³y wiat.
Pobory by³yby na pocz¹tku równe asystentom z awansami a¿ do po-
borów profesora uniwersytetu.
Dobrze urz¹dzona jest w Polsce s³u¿ba archiwalna i mog³aby dostar-
czaæ pouczenia w niejednym szczególe. Powinno siê j¹ przenieæ jak
najprêdzej na etaty województw.
Muzeów na prowincji mamy ju¿ trochê; z czasem zapewne posi¹dzie
je ka¿dy powiat.
Bibliotekarze, archiwici i muzeolodzy wraz z konserwatorami niech
utworz¹ szósty inteligencji zawodowej zwi¹zek, który zawa¿y³by wielce
na szali ruchu naukowego w Polsce. Mia³by zapewne w³asne drukarnie i
ksiêgarnie.
Samorz¹dy
174
Nie brak³oby pomiêdzy nimi uczonych pierwszorzêdnych, poniewa¿
niejeden przeniesie zacisze (bardzo wygodne) nad katedrê.
Nazwijmy go zwi¹zkiem akademickim. Nie mog¹ do niego nale¿eæ
profesorowie uniwersytetów, gdy¿ obecnoæ ich zepchnê³aby do roli figu-
rantów tych w³anie, z których pragnie siê utworzyæ warstwê spo³eczn¹.
Absolutnie nie mo¿na bibliotek tych ³¹czyæ z czytelniami powieci, z
wypo¿yczalniami itp., celem oszczêdzania kosztów personelu i robienia
ruchu. Biblioteka naukowa ma istnieæ i otrzymywaæ fundusze na dalsze
zakupy bez wzglêdu na to, czy poza bibliotekarzem korzysta z niej kto
drugi, choæby latami ca³ymi nikt siê do bibliotekarza nie zg³asza³. Trudno
jednak przypuciæ, ¿eby poród nauczycieli szkól rednich w okolicy nie
znaleli siê chêtni do dalszego kszta³cenia siê naukowego. Znajd¹ siê
równie¿ osoby rednio zamo¿ne, które dadz¹ siê zachêciæ bliskoci¹ i
dostêpnoci¹ biblioteki do zaznajamiania siê z pewn¹ nauk¹. Te biblioteki
ocal¹ niejedn¹ zdolnoæ i niejedno powo³anie naukowe, duszone przeciw-
nymi okolicznociami.
W taki sposób zorganizowa³oby siê zawodow¹ inteligencjê równie¿
w szeæ zwi¹zków przymusowych wojewódzkich i ogólno-polskich, a¿
do jej Wielkiego Wydzia³u, z³o¿onego równie¿ z 30 osób.
W schemacie powy¿szym pominiêto artystów, literatów i dziennika-
rzy. Wychodzê z za³o¿enia, ¿e Muzom najlepiej nie zak³adaæ ¿adnych
wiêzów, ani nawet takich, które maj¹ rzekomo byæ korzystne. Wyobra-
my sobie oficjalny zwi¹zek zawodowy poetów! By³by zapewne uprzywi-
lejowany, a wiêc przeludni³by siê rymarzami, dalekimi od zwi¹zku z
poezj¹ i zrobi³aby siê karykatura. Nie ma takiej akademii literatury,
która by nie wysz³a na le literaturze. Po¿¹dane s¹ stowarzyszenia dobro-
wolne artystów i literatów, lecz ¿adn¹ miar¹ zwi¹zki zawodowe.
Oby ka¿dy z nich móg³ byæ posesjonatem! Ka¿dy zwi¹zek powiatowy
lub wojewódzki mo¿e wyposa¿yæ swego powietnika, którzy mu poczyni¹
s³awy swoj¹ nieruchomoci¹ (choæby najdrobniejsz¹) i pensj¹ sta³¹. Nie
by³oby te¿ nic nadzwyczajnego w tym, gdyby przynajmniej ka¿de woje-
wództwo posiada³o dobr¹ orkiestrê symfoniczn¹.
Inna sprawa z dziennikarzami. Publicystyka cierpi na taki nadmiar
niepo¿¹danych wcale adeptów, i¿ zwi¹zek przymusowy poci¹gn¹³by za
sob¹ wielkie obni¿enie tego zawodu. Dziennikarstwo wymaga osobnego
traktowania. Niechby grono najpowa¿niejszych dziennikarzy stowarzyszy³o
siê osobno, deklaruj¹c, ¿e stowarzyszenie swe poddaj¹ pod opiekê urzê-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
175
dów wojewódzkich. Stowarzyszenie to nabêdzie cechy oficjalnej przez
to, ¿e przyjmowanie dalszych cz³onków bêdzie zale¿ne od komisji, z³o¿onej
z jednego tylko cz³onka Zarz¹du stowarzyszenia, a z dwóch cz³onków
Rady Wojewódzkiej. Odium za nie przyjêcie spadnie na kancelariê woje-
wodziañsk¹. Maj¹c zorganizowanych osobno prawdziwych publicystów,
posiadaj¹cych odpowiednie studia i traktuj¹cych swój zawód powa¿nie
po obywatelsku, nale¿y temu stowarzyszeniu przekazaæ wszelkie ustawo-
dawstwo prasowe.
Zarz¹dowi stowarzyszenia przys³uguje prawo zamykania pism, które
treci¹ lub form¹ obni¿a³yby poziom zawodu dziennikarskiego.
Nazwijmy to stowarzyszenie stowarzyszeniem redaktorów, poniewa¿
tytu³ redaktora (strze¿ony prawnie) bêdzie móg³ przys³ugiwaæ tylko cz³on-
kom tego zrzeszenia dobrowolnego, a jednak wyj¹tkowo oficjalnego. Obo-
wi¹zkiem wojewody bêdzie pomocnym byæ stowarzyszeniu, a uchwa³om
jego zarz¹du zapewniæ szybko egzekutywê.
Na jakie oddzia³y i dzia³y zechc¹ siê redaktorowie dzieliæ, zawodowo
i terytorialnie, bêdzie to wy³¹cznie im samym pozostawione. Je¿eli wytwo-
rz¹ sobie ogólnopolski zarz¹d, przewodnicz¹cy jego bêdzie pozostawa³
w porozumieniu z przewodnicz¹cym Zjazdu wojewodów. Ten nieskrêpo-
wany sta³y zwi¹zek powa¿nej prasy z najwy¿szymi przedstawicielami nie
rz¹du, lecz spo³eczeñstwa, bêdzie gwarancj¹ powagi i rozwagi.
Samorz¹dy zawodowe uwieñczone s¹ osobnym sejmem, który na-
zwijmy spo³ecznym.
Samorz¹d wed³ug zawodów jest nader korzystny dla spo³eczeñstwa,
lecz biada gdyby siê w nim mia³o mieciæ wszystko! Niedostatki jego musz¹
byæ uzupe³niane przez samorz¹d terytorialny. Istniej¹ interesy wspólne,
które s¹ wspólnymi nie z kole¿eñstwa w zawodzie, lecz przez s¹siedztwo.
Musz¹ istnieæ obszary administracyjne. Pañstwo obywatelskie tak¿e z tej
administracji wyklucza wszelk¹ pañstwowoæ.
Jednostkê stanowi gmina, wiejska lub miejska, tj. jedna wie, jedno
miasteczko czy miasto. Gminê zbiorow¹ wprowadzono ze wzglêdów
policyjno-administracyjnych, ¿eby u³atwiæ urzêdowanie naczelnikowi,
nastêpnie starocie polskiemu, a¿eby wójtowie i so³tysowie stanowili prze-
d³u¿enie starociañskiej rêki. Mnóstwo spraw personalnych (choæby do-
wody osobiste) i wsiowo-lokalnych trzeba za³atwiaæ a¿ w gminie, o
kilka mil drogi (piechot¹), tote¿ przynajmniej po³owa nie bywa w ogóle
za³atwian¹. Im wiêcej spraw za³atwia siê na miejscu, tym lepsza szko³a
Samorz¹dy
176
¿ycia zbiorowego na wsi, bo sprawy publiczne wchodz¹ niejako w tok
¿ycia powszedniego tej wsi: ka¿dy siê o nie ociera i wyrabia sobie o nich
zdanie. Przez gminê zbiorow¹ zamiera ¿ycie zbiorowe po wsiach i szerzy
siê z jednej strony zbiorowa ospa³oæ, a z drugiej strony znaæ ju¿ zawi¹zki
specjalnej biurokracji oko³o gmin.
Gminy zbiorowej trzeba pozbyæ siê jak najprêdzej. Wszelkie sprawy
lokalne pewnej wsi winny byæ w tej samej wsi za³atwiane.
Niepotrzebne oddawanie spraw w³adzom pozamiejscowym stanowi
wstêp do demoralizacji ¿ycia publicznego. W takich stosunkach nie wytwo-
rzy siê duch obywatelski, ani nawet zrozumienie spo³eczeñstwa, ni pañstwa.
Administruje gmin¹ wiejsk¹ (tj. wsi¹ jedn¹) rada gminna wybierana
na lat piêæ przez zgromadzenie wszystkich w³acicieli nieruchomoci bez
wzglêdu na ich obszar i zawód w³aciciela. Nale¿¹ tu tedy tak¿e nierucho-
moci handlowe (sklepy osobno stoj¹ce, magazyny itp.) i przemys³owe
(fabryki, elektrownie itp.). Nadto przys³uguje prawo wyboru czynnego i
biernego, kap³anom i nauczycielom gminy; tudzie¿ przedstawicielom osób
prawnych, polskich i katolickich, o ile posiadaj¹ w tej gminie nieruchomo-
ci. Prawo wyborcze czynne nabywa siê z ukoñczeniem 24 rokiem ¿ycia,
bierne z 30-tym. Otwarta jest droga dla dworu, a równie¿ dla osiad³ych
na wsi emerytów, literatów, artystów, rzemielników, sklepikarzy. O posia-
danie malej chatynki nie trudno, i równie¿ nie trudno nabyæ æwieræ morgi
nieu¿ytków.
Rada wybiera wójta (w ka¿dej wsi) i pisarza (sekretarza); inne god-
noci ustanawiaæ mo¿e, lecz nie musi. P³atny jest tylko pisarz. Rada uk³ada
dwuroczny bud¿et gminny.
W razie niedbalstwa lub nadu¿yæ Rada powiatowa zamianuje na czas
okrelony zawiadowcê gminy, na którego przechodz¹ wszystkie prawa
rady gminnej.
Wójt mo¿e zwo³aæ gromadê tj. zgromadzenie wszystkich posiada-
j¹cych prawo wyborcze. Musi gromadê zwo³aæ, je¿eli za¿¹da tego na pi-
mie 25 posesjonatów; gdyby odmawia³, prawo zwo³ania przys³uguje naj-
starszemu wiekiem z podpisanych. Zapewniona bêdzie tedy droga legalna
dla opozycji.
Gminy wiejskie mog¹ ³¹czyæ siê dobrowolnie, moc¹ uchwa³ rad gmin-
nych, w zwi¹zki wsi s¹siednich, kilku lub nawet kilkunastu. Nasuwa siê
parafia jako zrzeszenie naturalne, lecz kwestie te pozostawia siê decyzji
zainteresowanych.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
177
Nierównoæ obszarów takich okrêgów nie ma nic do rzeczy. Rada
okrêgowa sk³ada siê z wójtów okrêgów. Zakres jej dzia³ania zale¿y od
uchwa³y samych zainteresowanych rad gminnych. Jednako brzmi¹ca
uchwa³a o tym musi zapaæ na wszystkich radach zamierzonego okrêgu.
Postanowienia takiej rady parafialnej (okrêgowej) maj¹ byæ przedsta-
wione na pimie radzie powiatowej; nabieraj¹ za mocy uchwa³ prawnych,
o ile nie sprzeciwi siê im rada powiatowa w ci¹gu szeciu tygodni od daty
pisma wniesionego przez radê okrêgu.
Dopuszczanie terytorialnych okrêgów dobrowolnych ma na celu
wypróbowanie czy wsie polskie same z siebie wytworz¹ system admini-
stracyjny, jaki uznaj¹ dla siebie za stosowny, czy uznaj¹ potrzebê zrzeszeñ
drobniejszych w powiecie podpowiatowych i czy uwa¿a³yby za wskaza-
ne, ¿eby w zasadzie parafia stanowi³a taki okrêg.
Na razie bêdzie to tylko zbieraniem dowiadczeñ. Nie mo¿na dopu-
ciæ, ¿eby okrêg przejmowa³ samowolnie kompetencje powiatu i dlatego
uchwa³y jego nabieraj¹ wa¿noci dopiero wtedy, gdy powiat siê na to
zgodzi. Byæ mo¿e, ¿e praktyka pos³u¿y potem do rozgraniczenia kompe-
tencji rady okrêgowej a powiatowej.
W miastach i miasteczkach uznaje siê cztery rodzaje w³asnoci miesz-
czañskiej: w³asnoæ domu, w³asnego mieszkania, samodzielnego warszta-
tu lub sklepu.
W³acicieli wszystkich tych czterech rodzajów uwa¿a siê za posesjo-
natów miejskich.
Miasteczka i miasta posiadaj¹ samorz¹d w takim tylko razie, je¿eli
Polacy stanowi¹ przynajmniej trzeci¹ czêæ zaliczonych posesjonatów. W
przeciwnym razie w³adza pañstwowa mianuje zawiadowcê, na którego
przechodz¹ prawa rady miejskiej. Gdy trzecia czeæ wymienionej w³asno-
ci znajdzie siê w rêku polskim, zgromadzenie polskich posesjonatów
rozstrzygnie, czy przej¹æ samorz¹d, czy te¿ przed³u¿yæ administracjê pañ-
stwow¹, a¿ po³owa domów i przedsiêbiorstw przejdzie w rêce polskie.
Dalej atoli samorz¹du odraczaæ nie mo¿na.
Powiat jest przymusowym zrzeszeniem administracji terytorialnej, w
której w³ociañstwo styka siê z mieszczañstwem. Sprawy powiatowe s¹
wspólne miastom i wsiom. Miasta ponad 60
000 ludnoci wyjête s¹ jednak
z organizacji powiatowej i tworz¹ odrêbne jednostki samorz¹du. Rada
powiatowa urzêduje przez piêæ lat; sk³ada siê ze wszystkich burmistrzów
w powiecie i tylu¿ wójtów wiejskich, wybranych przez umylny zjazd wój-
Samorz¹dy
178
towski. Zawiadowcy w sk³ad Rady nie wchodz¹. Rada wybiera przewod-
nicz¹cego i pisarza (sekretarza). Pisarz jest p³atny; musi zamieszkaæ w
stolicy powiatu i prowadziæ biuro; mo¿e mieæ urzêdników pomocniczych
(spoza rady), których iloæ i p³acê ustanawia rada powiatowa. S¹ to pra-
cownicy kontraktowi, umówieni najd³u¿ej na piêæ lat i s¹ tylko prywatnymi
urzêdnikami pisarza, który jest za nich odpowiedzialny.
Rada powiatowa uchwala dwuroczny bud¿et wydatków na sprawy
wspólne ca³emu powiatowi, co nie wymaga zatwierdzania przez ¿adn¹
w³adzê wy¿sz¹.
Powiaty z³¹czone s¹ przymusowo w rozleglejsze prowincje wojewódz-
twa. Rada wojewódzka sk³ada siê z burmistrzów miast korzystaj¹cych z
samorz¹du, a licz¹cych od 20 do 59 tysiêcy mieszkañców; z delegatów
mniejszych miast i miasteczek wybranych w iloci
1
/
3
ich liczby i z dele-
gatów wiejskich, w iloci równej sumie wszystkich delegatów miejskich.
Niejednakowa iloæ cz³onków rad wojewódzkich w ró¿nych wojewódz-
twach nie ma nic do rzeczy; jest to rzecz zupe³nie obojêtna.
Nie mo¿na narzucaæ jednej osobie liczniejszych obowi¹zków nie p³at-
nych. Dlatego wiêc zamiast przewodnicz¹cego rady powiatowej lub bur-
mistrza, mo¿na do rady wojewódzkiej wys³aæ innego delegata i cz³onkowie
tej rady zowi¹ siê delegatami.
Rada wojewódzka wybiera wojewodê, niekoniecznie sporód siebie.
Warunkiem kandydata do tej godnoci, jest ¿eby by³ posesjonatem w wo-
jewództwie i przedtem cz³onkiem rady gminnej wiejskiej lub miejskiej,
albo te¿ zarz¹du jakiegokolwiek zwi¹zku zawodowego przymusowego.
Nie wymaga siê, ¿eby by³ przedtem wójtem, burmistrzem lub cz³onkiem
rady powiatowej.
Wojewoda nie jest bynajmniej przedstawicielem rz¹du wobec ludno-
ci województwa, lecz przeciwnie; reprezentuje tê ludnoæ wobec rz¹du.
Rada wojewódzka uk³ada bud¿et wojewódzki dwuroczny na wydatki
wspólne wszystkim powiatom.
Kadencja rady wojewódzkiej i wojewody trwa lat siedem.
Wojewoda ma przy sobie sekretariat u³o¿ony tak samo, jak przy ra-
dach powiatowych i na tych samych zasadach.
Rada wojewódzka kieruje sprawami wspólnymi ca³ego województwa.
W sprawach tycz¹cych dwóch lub wiêcej województw, porozumiewaj¹
siê najpierw wojewodowie i odpowiedni referenci zainteresowanych woje-
wództw, po czym referaty stanowi¹ przedmiot posiedzeñ Rad Wojewódz-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
179
kich. Uchwa³a obowi¹zuj¹ca zapada w delegowanym do tego gronie sk³a-
daj¹cym siê z wojewodów i po jednym delegacie z ka¿dego zainteresowa-
nego województwa. Najwy¿sz¹ instancjê samorz¹dów terytorialnych sta-
nowi zjazd wojewodów. Zwo³uje go wojewoda najstarszy wiekiem z w³asnej
inicjatywy lub te¿ na ¿¹danie przynajmniej trzech wojewodów wyra¿one
na pimie.
Samorz¹dy terytorialne uwieñczone s¹ osobnym sejmem, który na-
zwijmy politycznym.
Z³¹czone sejmy i polityczny stanowi¹ sejm walny.
Takie by³oby rusztowanie samorz¹dów w uprawnionym pañstwie
obywatelskim.
Mo¿e wejæ w ¿ycie publiczne ka¿dy chudopacho³ek i równie¿ arysto-
krata. Powrót tej warstwy do normalnego ¿ycia obywatelskiego jest po¿¹-
dany, choæby dlatego, ¿e spo³eczeñstwo tym lepiej siê rozwija, im bardziej
jest zró¿niczkowane. Skoro historia wytworzy³a u nas tê warstwê, po có¿
pozbywaæ siê jej w ¿yciu publicznym?
Powy¿sze rusztowanie uzupe³niê jeszcze jedn¹ kwesti¹: mianowicie
graniczn¹. Twierdzê, ¿e rozgraniczenie obszarów administracyjnych po-
winno zale¿eæ nie od nakazu w³adz, lecz od woli zainteresowanych.
Je¿eli wypad³o zmieniæ granicê miêdzy s¹siednimi gminami, trzeba
by³o do tego a¿ g³osowania parlamentu. Niechaj sobie to gminy za³atwiaj¹
same miêdzy sob¹. Je¿eli obie rady gminne nie zgodz¹ siê w zupe³noci na
now¹ granicê, obowi¹zuje nadal dawna. Nie ma ¿adnego odwo³ania do
wy¿szej instancji. Zmieniaæ za granice pomiêdzy gminami mo¿na zawsze.
Granice powiatów i województw pochodz¹ obecnie od geometrii ad-
ministracyjnej, uprawianej na mapach metod¹ biurokratyczn¹, tj. nie
uwzglêdniaj¹c ludzi.
Trzeba z tym skoñczyæ, lecz nie mo¿na wywo³ywaæ ogólnego ci¹g³ego
przewrotu.
Ka¿dej gminie przylegaj¹cej do granicy dwóch powiatów, przyznajmy
prawo przeniesienia siê do s¹siedniego powiatu. Termin zmiany: w pó³
roku po powziêciu uchwa³y przez radê gminn¹. Zmiana przynale¿noci
powiatowej mo¿e jednak nast¹piæ tylko raz na piêæ lat. Gmina musi
pozostaæ w powiecie nowo wybranym przynajmniej przez piêæ lat, równie¿
nie mo¿e powróciæ do poprzedniego powiatu przed up³ywem piêciu lat.
Gdy pewna gmina zmieni sobie powiat, staje siê przygraniczn¹ na-
stêpna (po³o¿ona przedtem nieco w g³¹b) i jej przys³uguje teraz prawo
Samorz¹dy
180
opuszczenia jednego powiatu a przyst¹pienia do drugiego. Przynale¿noci
powiatowej nie mo¿e zmieniæ ¿adna gmina nie bêd¹ca przygraniczn¹,
a¿eby nie dopuszczaæ enklaw. Stopniowo mo¿na w ten sposób zmieniæ
nawet znaczny obszar powiatu.
Niejeden powiat mo¿e zostaæ niema³o obciêty, inny powiêkszyæ siê;
ten sam mo¿e byæ z jednej strony obcinany, a z drugiej zwiêkszany. Mo¿e
te¿ niejeden wygl¹daæ nieforemnie na mapie. Nie szkodzi; byle by³o
tak, jak jest stosowniej dla obywateli.
Mo¿na z jednego powiatu zrobiæ dwa, a wystarczy do tego uchwa³a
rady powiatowej; granice za oznacz¹ cile gminy bliskie przypuszczalnej
nowej granicy.
Ca³y powiat mo¿e od jednego razu zmieniæ przynale¿noæ wojewódz-
k¹ natenczas tylko, je¿eli zapadnie jednomylna uchwa³a wszystkich cz³on-
ków rady powiatowej. Cz³onkowie, którzy nie byliby obecni na dotycz¹cym
posiedzeniu, musz¹ najpóniej w ci¹gu dwóch tygodni wyraziæ swe zdanie
na pimie. Chodzi o to, ¿eby w tym wypadku nie dopuciæ do zmajoryzo-
wania mniejszoci, pragn¹cej pozostaæ w dotychczasowym zwi¹zku woje-
wódzkim. Kraina wcielona do nowego województwa wbrew swej woli,
niezgodnie ze swymi interesami, wiêc wbrew swym interesom, sta³aby
siê albo kul¹ u nogi na zebraniach rady wojewódzkiej, zmuszonej pilno-
waæ interesów obcych ca³ej reszcie województwa, albo te¿ by³aby zdeptana
w swych interesach, gdyby inne powiaty nie chcia³y ich uwzglêdniæ lub
te¿ uwzglêdniaæ ich nie mog³y.
Granice województw mog¹ atoli ulegaæ zmianie w ten sposób, ¿e
gminy przygraniczne przejd¹ do powiatu s¹siedniego województwa.
Gdyby w jakim województwie powtarza³y siê czêciej w¹tpliwoci
co do wspólnoci interesów, obszar jego i granice okazywa³yby siê tym
samym utworem sztucznym (odziedziczonym po biurokracji). Rada woje-
wódzka zastanowi siê tedy czy województwo ma istnieæ nadal, czy ma byæ
rozdzielone na dwa, czy te¿ powiaty jego (lub czêæ ich) poprzydzielaæ
do województw ociennych. Poniewa¿ w tym ostatnim wypadku wy³ania
siê sprawa pomiêdzy dwoma województwami, musi nast¹piæ porozumie-
nie wojewodów. W danym razie trzeba poczekaæ a¿ do zmiany wojewody.
Je¿eli powiaty bêd¹ pragn¹c zmiany, wybior¹ do rady wojewódzkiej dele-
gatów zmianie przychylnych, a ci nie wybior¹ wojewody, który by³by prze-
ciwnego zdania.
Mog¹ powstaæ województwa o bardzo nierównych rozmiarach. Jest
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
181
to ca³kiem obojêtne. Czasem na niedu¿ym obszarze zaznacza siê wyrazicie
odmiennoæ warunków bytu, wymagaj¹ca odmiennoci administracyjnej.
W dawnej Polsce obok województw by³y ziemie. Praktyka pouczy czy
naladowaæ dawny przyk³ad, czy te¿ wystarczy pewne wyodrêbnienie takiej
krainy z osobnym sekretariatem przy wojewodzie.
Zawarte w niniejszym rozdziale projekty stanowi¹ administracjê orga-
niczn¹.
Administracja mo¿e byæ bowiem dwojaka: organiczna i mechaniczna.
Pañstwo bêd¹c oparte na przymusie, nie zdo³a wytworzyæ organizmu ad-
ministracyjnego, lecz musi poprzestaæ na mechanizmach; przeciwnie spo-
³eczeñstwo: drog¹ naturaln¹ wytwarza w sobie organizmy. Do uporz¹dko-
wania ¿ycia publicznego potrzebne to i tamto. Nie lekcewa¿my mechani-
zmów zasadniczo, a tym mniej nie potêpiajmy ich z góry i w czambu³.
Chodzi o to, ¿eby wszystko by³o na w³aciwym miejscu; nie dopuszczajmy,
¿eby organizmy mia³y byæ zadeptywane przez mechanizmy, ale te¿ nie
kumy siê, ¿eby obmylaæ organizmy tam, gdzie w sam raz potrzeba me-
chanizmu. Je¿eli trzeba wymylnych sposobów, a¿eby skonstruowaæ jakie
urz¹dzenie, które pragnêlibymy mieæ organizmem, szkoda naszych tru-
dów, bo z tego mimo wszystko zrobi siê mechanizm. Organizmu nie robi
siê sztucznie, a sztuczna jego jak¹ namiastka nie bêdzie nabytkiem do-
datnim. Lepiej w takim razie chwyciæ siê od razu mechanizmu.
Caeteris paribus ma atoli zawsze organizm pierwszeñstwo i dlatego
nale¿y jak najwiêcej spraw publicznych za³atwiaæ w samorz¹dach. Pañstwu
pozostawmy to, czego one nie potrafi¹.
Dla przyk³adu rozwa¿my, czy szko³y i s¹dy obesz³yby siê bez ingerencji
pañstwa.
Samorz¹dy
XI. SZKO£Y
W mym pañstwie obywatelskim nie ma ani jednej szko³y pañstwowej.
A¿ do XVI w. nikt nie pomyla³, i¿by pañstwo mia³o zajmowaæ siê
szkolnictwem. Przez ca³e wieki szko³y by³y monopolem Kocio³a, nie z
zasady wcale, lecz z koniecznoci, bo tylko duchowieñstwo mog³o udzielaæ
nauki ksi¹¿kowej, gdy¿ tylko ono j¹ posiada³o. Dopiero protestantyzm
sta³ siê pomostem do szko³y pañstwowej.
Wszyscy byli zgodni z tym, ¿e szko³a musi byæ wyznaniow¹, lecz w
rozdrobnionym sekciarstwie nie ka¿d¹ sektê by³o staæ na w³asne szkol-
nictwo. Niejedna zaginê³a dla braku szkó³. Wpraszano siê wiêc panuj¹-
cemu o subwencje, a z tego prostym nastêpstwem stawa³o siê, ¿e kto
szko³ê utrzymywa³, ten ni¹ rz¹dzi³. Z drugiej strony przyznawano panuj¹-
cemu coraz bardziej prawo autentycznego interpretowania artyku³ów
wyznaniowych; szko³y za pierwszym zadaniem i obowi¹zkiem by³o prze-
kazywaæ czystoæ danego wyznania. Ostatecznie utrzyma³y siê i sta³y
siê historycznymi te sekty, do których przyst¹pili panuj¹cy.
U nas Zygmunt August nie chcia³ byæ panem sumieñ. By³ stanowczo
katolikiem, protestantów wyprowadza³ w pole swoim dojutrkostwem i
przyj¹³ ksiêgê ustaw soboru trydenckiego lecz odmawia³ stanowczo,
gdy mu (ze stron obydwóch) nieraz proponowano, a¿eby sta³ siê zwierzch-
nikiem wyznaniowym (z czym ³¹czy³aby siê w³adza absolutna). Wytwarza³y
siê te¿ w Polsce ca³kiem inne pomys³y o szkolnictwie, ani¿eli w Niemczech.
Szymon Marycki ju¿ w r. 1551 twierdzi, ¿e pañstwo winno siê zaj¹æ szkol-
nictwem; powtarza to w r. 1558 Erazm Glinczer Skrzetuski, wielki Zamoj-
ski w r. 1598 sam uk³ada plany naukowe szko³y omioklasowej. Ma to
184
byæ schola civilis; katolicka bez zastrze¿eñ, pragn¹ca jednak wychowaæ
nie wieckiego polemizanta wyznaniowego, lecz obywatela. Nastêpnie
Sebastian Petrycy (1626) k³adzie wiêkszy nacisk na wychowanie moralne
i kszta³cenie charakteru, ani¿eli na sam¹ naukê. Spo³eczno-obywatelskie
cele szko³y podkrela z naciskiem najwa¿niejszy pisarz pedagogiczny XVII
w. Aleksander Olizarowski. Charakterystyczn¹ za cech¹ polskiej kultury
sta³o siê, ¿e wszyscy wybitni mê¿owie wszelkich zawodów zajmuj¹ siê
sprawami szkolnictwa; lecz pomys³ szko³y pañstwowej nie przyj¹³ siê.
Tymczasem w Niemczech w Althusinus uj¹³ sprawê teoretycznie w r.
1603 w ten sposób, ¿e szkolnictwem musi kierowaæ pañstwo, skoro ono
stanowi zwierzchnoæ kocieln¹; ma wiêc obowi¹zek, ¿eby panuj¹cemu
wyznaniu zagwarantowaæ prawowiernoæ m³odego pokolenia.
Niemieccy w³adcy katoliccy nie chcieli poprzestaæ na w³adzy mniejszej
ni¿ ksi¹¿êta protestanccy. W tym geneza józefinizmu. Na dworze Marii
Teresy zrodzi³a siê zasada: die Schule ist ein Politicum. Zjawia siê nowy
cel szko³y: hodowla wiernopoddañczoci prosta konsekwencja
zwierzchnictwa nad sumieniami.
Has³o monopolu pañstwowego w szkolnictwie rozbrzmiewa³o atoli
najpierw we Francji. W r. 1763 wyst¹pi³ Louis Chalotais z memoria³em, ¿e
pañstwo nie mo¿e pozostawiæ szkó³ w czyimkolwiek rêku, skoro przez
odpowiednio urz¹dzone szko³y da siê w ci¹gu niewielu lat zmieniæ
obyczaje ca³ego narodu, zakoñczenie memoria³u brzmi w te s³owa:
Krótko mówi¹c, Wasza Królewska Moæ mia³by po up³ywie niewielu
lat, jakby nowy naród i to pierwszy wród narodów. Co za pojêcie o
potêdze szko³y! Wkrótce Turgot domaga³ siê osobnego urzêdu do kierowa-
nia szkolnictwem publicznym, od elementarnej szkó³ki a¿ do uniwersytetów.
Pierwszy taki urz¹d powsta³ atoli w Polsce. Jeszcze Konarski nie myla³
o szkolnictwie pañstwowym, lecz kasta Jezuitów grozi³a upadkiem przy-
najmniej po³owy szkól; a¿eby ocaliæ szkolnictwo od nag³ej ruiny a dobra
jezuickie zachowaæ dla szkolnictwa, obmylono w r. 1773 Komisjê Edu-
kacyjn¹.
W Niemczech projekt pañstwowej w³adzy owiatowej g³osi³ Martin
Ehler w r. 1766, a Basedow wyst¹pi³ w r. 1768 ju¿ z ¿¹daniem, by pañstwo
nadzorowa³o te¿ szko³y prywatne i z projektem szko³y miêdzywyznanio-
wej. Pruskie Landrecht w r. 1794 oznajmia, jako szko³y i uniwersytety
s¹ zak³adami pañstwowymi. J.
G. Fichte zapêdzi³ siê w r. 1808 tak
daleko, i¿ zakwestionowa³ prawo wychowawcze rodziny i proponowa³
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
185
nawet falanstery dzieciêce. Nader szeroko zakrelali prawa pañstwa wobec
szkolnictwa nawet Niemeyer i Herbart, chocia¿ byli przeciwnikami mono-
polu. Diescherweg domaga siê planów naukowych od w³adzy pañstwowej.
Schleiermacher g³osi, ¿e m³odzie¿ nale¿y wychowywaæ fur einen be-
stimten Staat, a wiêc czyni wychowanie zawis³ym od rodzaju pañstwa.
Dok³adny plan szkolnictwa pañstwowego (antykocielnego) przed-
stawi³ we Francji Condorcet w r. 1792. Napoleon obwieci³ w r. 1808,
jako szkolnictwo powierzone jest w ca³ym pañstwie jedynie i wy³¹cz-
nie w³adzom rz¹dowym. Zasady monopolu nie naruszy³ ani biskup de
Frayssinous, minister owiaty za Restauracji. Dopiero po rewolucji w r.
1848 wyst¹piono z ¿¹daniem wolnoci nauczania.
W Hiszpanii zaczê³o siê szkolnictwo pañstwowe dopiero od r. 1857,
a pañstwowa ustawa szkolna w Królestwie Sardynii wysz³a w r. 1895.
Ca³a Europa uwierzy³a ju¿ w Chalostaisa. Metternich czy Mazzini wie-
rzyli mocno, ¿e opanowanie szko³y rozstrzyga o przysz³oci kraju, ¿e to
jest politicum nie do pokonania. Tylko Anglia uchroni³a siê od przes¹du
polityczno-szkolnego.
Nadzór nad szko³ami rednimi, ustanowiony w r. 1864, kontroluje
tylko rachunki; przymus za szkolny nauki elementarnej, wprowadzany
stopniowo w latach 18701880 pozostawia wolny wybór szko³y gminnej
lub prywatnej. O monopolu pañstwowym nigdy tam nie by³o mowy.
Uwa¿a³em za potrzebne pod¹æ ten przegl¹d, a¿eby wykazaæ, ¿e pomyl
szko³y pañstwowej, a tym bardziej monopolu, jest wcale niedawnej daty;
¿e nie s¹ to bynajmniej rzeczy rozumiej¹ce siê same przez siê, lecz
wynik³e z okolicznoci.
Mówi¹c na ogó³, jest to dar protestantyzmu.
Upañstwowienie szkó³ mia³o w swoim czasie swoje dobre strony.
Pañstwo, uwa¿aj¹c szko³y za swe najlepsze narzêdzia, pomna¿a³o je i
dba³o o ich poziom. Zaci¹¿y³o atoli nad wychowaniem publicznym owo
politicum, zw³aszcza, ¿e k³adziono na to nacisk tym silniejszy, im bar-
dziej rz¹dy siê psu³y, im bardziej obni¿a³ siê ich poziom moralny i umy-
s³owy. W³adza nad szko³ami pos³u¿y³a wreszcie niemal wy³¹cznie do walki
z Kocio³em; my za w Polsce miêlimy przeraliwe zaiste widowisko, jak
dla polityki szarga³o siê szko³ê, psuj¹c charakter m³odzie¿y, a od nauczy-
cieli wymagaj¹c wrêcz braku charakteru. Trudno doprawdy nie nabraæ
przekonania, ¿e lepiej dmuchaæ na zimne, ni¿ pozostawiæ jak¹kolwiek
mo¿noæ nawrotu do poprzedniej pedagogii.
Szko³y
186
Nie chcemy, ¿eby szko³a by³a politicum; nie chcemy pedagogii
ministerialnej. ¯¹damy natomiast w imiê naszego has³a etyki totalnej,
¿eby szko³a by³a rozsadnikiem moralnoci katolickiej; poza tém ¿eby s³u-
¿y³a samej tylko owiacie i niczemu innemu. Wychowywaæ nale¿y w ra-
mach pewnej religii i pewnej cywilizacji.
Szko³a nie mo¿e byæ ani areligijn¹, ani acywilizacyjn¹. Jakiej¿e ma
s³u¿yæ cywilizacji? Bizantyñskiej, turañskiej czy mo¿e ¿ydowskiej? Je¿eli
kto ma takie tendencje, niechaj wystêpuje z nimi jawnie!
W szkole katolickiej i oparte na cywilizacji ³aciñskiej nie trzeba osob-
liwych zabiegów o wychowanie obywatelskie. Szko³a taka, a przy tym cile
pedagogiczna, przejêta jest zawsze duchem obywatelskim. Cz³owiek reli-
gijny, porz¹dny i wiat³y, ceni¹cy sw¹ osobowoæ i szanuj¹cy j¹ u innych,
a przejêty altruizmem, bêdzie tym samym dobrym obywatelem polskim.
Szko³y powszechne i rednie ogólnokszta³c¹ce s¹ szko³ami owiato-
wymi. Celem ich pog³êbianie i szerzenie owiaty; nadto pewien typ szko³y
redniej ma na celu przygotowanie do uprawiania nauki, do wst¹pienia
na uniwersytet.
Chc¹c zabieraæ glos w sprawach szkó³ lub uniwersytetów, trzeba okre-
liæ sobie nale¿ycie stosunek owiaty do nauki. Owiata jest to rozcieñ-
czona nauka.
Stosunki ludzkie nie podlegaj¹ bynajmniej prawu przyrody, jako for-
my wy¿sze wywodz¹ siê z ni¿szych. Mylnym np. jest mniemanie, jakoby
wszystkie stany pochodzi³y od ch³opa i podobnie¿ mylnie s¹dzi siê,
jakoby uniwersytety s¹ o 600 lat starsze od szko³y powszechnej. Nie wy-
twarza³a owiata nauki, lecz przeciwnie, nauka owiatê, o ile nauka u-
prawiana by³a jawnie. W staro¿ytnym Egipcie nie popularyzowano nauki,
nie tryska³a z niej owiata i dlatego z upadkiem uczonego kap³añstwa
runê³a te¿ cywilizacja egipska. Owiata stanowi warunek przed³u¿enia
bytu nauki, lecz ten ¿ywio³ pomocniczy musi sobie nauka wytworzyæ sama.
Nauka pochodzi z wytwórczoci, zjawia siê samorzutnie, sama sobie pani¹,
sama sobie celem. Wykaza³em gdzie indziej, ¿e nauka jest bezprzyczynowa.
Mieli s³usznoæ Hellenowie: z piany morskiej rodzi siê Minerwa. Owiata
jednak nigdy samorództwa nie okaza³a.
Gdyby nagle zniknê³o cale szkolnictwo owiatowe, uniwersytety zre-
konstruowa³yby owiatê. Natomiast bez wp³ywów uniwersytetów (choæby
obcych, gdy nie ma swoich) owiata prze¿uwa³aby przez jaki czas ostatnie
wiadomoci naukowe, lecz popularyzuj¹c je bez kontroli ze strony nauki,
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
187
przeinacza³yby je coraz czêciej i wypacza³a, a¿ skoñczy³yby siê na prze-
s¹dach; nieuchronnie nast¹pi³by zastój z braku wie¿ego po¿ywienia; przy-
d³ugi zastój sprowadzi³by za rozstrój i rozk³ad.
Nie mo¿na wiêc traktowaæ uniwersytetów, jakby tolerowane zbytki,
trochê z ³aski, trochê dla presti¿u. W obni¿aniu uniwersytetów mieci
siê zasypywanie róde³ owiaty.
W cywilizacji ³aciñskiej owiata towarzyszy wszystkim stanom i wszyst-
kim szczeblom intelektu. Wymylono jak¹ specjaln¹ owiatê ludow¹;
nic takiego nie istnieje w rzeczywistoci. Zasadnicza to wada, ¿e siê nie
myli o szerzeniu owiaty wród warstw wy¿szych, których intelekt pole-
ga na stopniowym zapominaniu tego, czego siê kiedy nauczyli w szkole.
Zreszt¹ mo¿na byæ (wed³ug wzorów niemieckich) nawet uczonym, a przy
tym pozbawionym odpowiedniego stopnia owiaty.
U nas owiata opiera³a siê od pocz¹tku XIX w., na literaturze nadob-
nej. Tzw. ogólne wykszta³cenie kwitnê³o na pod³o¿u literackim. By³y
tego specjalne przyczyny i dobrze siê sta³o, ¿e siê tak dzia³o: przez Morze
Czerwone dziejów porozbiorowych przeprowadzi³ nas Mickiewicz. Ten
okres skoñczy³ siê, a epigonowie jego zaczynaj¹ byæ szkodnikami. Po-
wiedziano o pewnym ministrze spraw wewnêtrznych, ¿e uczy³ siê admini-
stracji na S³owackim. Doæ ju¿ karykatury tego, co powinno pozostaæ
wznios³ym, nawet wtedy, gdy przestaje byæ potrzebnym. Polonici na-
szych gimnazjów stwierdzaj¹, ¿e m³odzie¿ ju¿ nie chce urabiaæ siê na
podobieñstwo literatów. Poniewa¿ ogólne wykszta³cenie owija siê zawsze
oko³o jakiego ulubionego przedmiotu, trzeba zawczasu zastanowiæ
siê nad zmian¹ kierunku, a¿eby szko³a rednia w Polsce nie popad³a w
bezkierunkowoæ pedagogiczn¹. S¹dzi³bym, ¿e geografia nadawa³aby
siê najlepiej na mistrzyniê polskiego ogólnego wykszta³cenia, najstosow-
niejsz¹ do naszych potrzeb i upodobañ. Nadzwyczajne urozmaicenie
dzia³ów tej arcyrozleg³ej nauki sprawi, ¿e ka¿dy uczeñ znajdzie w niej,
w której jej czêci, sw¹ osobowoæ; nam za zale¿y jak najbardziej na
pielêgnowaniu personalizmu.
Pozwolê sobie jeszcze na jedn¹ uwagê; nie znaj¹ce siê na rzeczy
w³adze pañstwowe narzuca³y szkole ju¿ od dwóch pokoleñ kult miernoty.
Wyniknê³o to z mylnego zapatrywania, jakoby spo³eczeñstwa rozkwita³y
przez podnoszenie przeciêtnego poziomu. Skutek wziêto za przyczynê.
Przeciêtna miernota podnosi swój poziom automatycznie w miarê, jak
niebosiê¿niej¹ szczyty. ¯ycie historyczne spo³eczeñstw rozwija siê przez
Szko³y
188
wybitnoæ personalizmów, a gdy tego zabraknie, poziom spo³eczny opada.
Ogó³ winien s³u¿yæ talentowi za piedesta³. Dbajmy o szczyty, a reszta na
pewno siê znajdzie. Gdy ogó³ przestaje patrzeæ w górê (bo nie ma na
co), przestanie te¿ st¹paæ pod górê. Zupe³nie to fa³szywa droga, ¿eby
szko³ê urz¹dzaæ dla miernoty, a zdolniejszych oddawaæ do osobnych szkó³,
na elitê. Dowiadczenie poucza, jak dalece nie sposób orzec na pewno,
który z ¿aków szkolnych rozwinie siê w talent, a który stêpieje potem na
miernotê; tote¿ wybieranie elity pomiêdzy ch³opcami jest po prostu
fa³szyw¹ gr¹. Tacy wybrañcy têpiej¹ zwykle od samej zarozumia³oci. S¹
to eksperymenty antypedagogiczne. W klasie za szkolnej zdolniejsi s¹
niezbêdni, a¿eby stanowiæ drogowskaz w górê i zachêtê.
Nie nale¿y te¿ obni¿aæ poziomu klasy balastem uczniów leniwych,
têpych, krn¹brnych. Je¿eli nauczyciel ma byæ odpowiedzialnym za wyniki
nauczania, musi szko³a miêæ prawo, ¿eby siê pozbywaæ uczniów niepo¿¹-
danych i wydalaæ ich. Ukochanie miernoty doprowadzi³o do tego, ¿e mo¿-
na siedzieæ trzy lata w jednej klasie.
Dobra szko³a nie mo¿e byæ tani¹. Ciê¿kie to zadanie na kraj ubogi.
Ca³a nadzieja w tym, ¿e w pañstwie obywatelskim, skoro odpadn¹ koszty
biurokracji, bêdzie mo¿na przeznaczyæ na szko³y znacznie wiêkszy procent
bud¿etu. I to jednak nie wystarczy.
Dobre szkolnictwo wymaga koniecznie specjalnej ofiarnoci pub-
licznej.
Nie ma obawy, ¿eby jej w Polsce zabrak³o. Z dum¹ mo¿emy wspomi-
naæ, ¿e kiedy rz¹d rosyjski pozwoli³ w Kongresówce istnieæ Macierzy
Szkolnej, przez pó³tora roku (czerwiec 1906 grudzieñ 1907) zorgani-
zowano ze sk³adek publicznych przesz³o 400 polskich szkó³ prywatnych,
trzy seminaria nauczycielskie i kilka gimnazjów, obok tego 211 ochronek,
sporo kursów dla doros³ych analfabetów, rozleg³y uniwersytet ludowy,
kilkanacie domów ludowych z czytelniami, teatrami amatorskimi, itd.
Podobnie¿ dzia³a³a w spo³eczeñstwie polskim na Litwie i Rusi Owiata
i szereg rozmaitych specjalnych stowarzyszeñ. Nie zabraknie tym bardziej
ofiarnoci w Polsce niepodleg³ej, gdy ogó³ bêdzie mi¹³ rêkojmiê, ¿e daje
na szko³y, na owiatê, a nie na politykanctwo.
Liczymy na pomoc zakonów. Uprzytomnijmy sobie, ¿e rz¹dy rosyjskie
pozamyka³y w granicach samej tylko Litwy i Rusi od r. 1832 polskich
szkó³ rednich i parafialnych 589 (piêæset osiemdziesi¹t dziewiêæ), w
czym wieckich by³o zaledwie 24.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
189
Potrzebne s¹ cztery rodzaje szkó³: powszechne, zmierzaæ maj¹ce do
tego, by wszystkie by³y czteroklasowymi, wydzia³owe siedmioklasowe,
rednie zawodowe i rednie ogólnokszta³c¹ce.
Nie ulega w¹tpliwoci, ¿e nauczyciele wszelkiego rodzaju i stopnia
za³o¿¹ szereg stowarzyszeñ i czasopism, w których wszelkie sprawy szkol-
nictwa, pedagogiczne i gospodarcze, bêd¹ roztrz¹sane wszechstronnie.
Inicjatywa nale¿y z natury rzeczy do takich stowarzyszeñ; postanowienia
za do zwi¹zków zawodowych (przymusowych) i do w³adz szkolnych.
Osobny jest zwi¹zek nauczycieli szkó³ powszechnych i wydzia³owych,
osobny dla szkó³ rednich, do których nale¿¹ tak¿e nauczyciele przed-
miotów ogólnokszta³c¹cych w szko³ach zawodowych; zawodowcy nale¿¹
za do zwi¹zku in¿ynierskiego lub innego z gospodarczych.
Zarz¹d powiatowego zwi¹zku nauczycielskiego szko³y powszechnej
sk³ada siê z wybranych na przeci¹g lat piêciu na umylnym zjedzie dzie-
siêciu osób, z czego przynajmniej cztery sporód kierowników szkó³ i
przynajmniej jeden katecheta.
Zwi¹zki powiatowe ³¹cz¹ siê w wojewódzki, którego zarz¹d stanowi
tylko piêæ osób: dwaj delegaci od zarz¹dów powiatowych, dwaj od grona
dyrektorów szkó³ wydzia³owych i delegat konsystorza tej diecezji, do
której nale¿y stolica województwa. Nauczyciele szkó³ rednich, prócz
zawodowców z zawodowych, zrzeszaj¹ siê w wojewódzki zwi¹zek ogól-
nopolski.
W³adz¹ szkoln¹ pierwszej instancji dla szkó³ powszechnych i wydzia-
³owych jest powiatowa komisja szkolna z kadencj¹ piêcioletni¹; sk³ada
siê z piêciu osób: dwóch delegatów od zarz¹du zwi¹zku zawodowego,
jednego od Rady powiatowej, z reprezentanta wybranego przez radê miej-
sk¹ najludniejszego w powiecie miasta (niekoniecznie mieszkañca tego
miasta), tudzie¿ z reprezentanta duchowieñstwa, którego wyznacza kuria
biskupia sporód duchowieñstwa powiatowego. Do tej komisji nale¿¹
nominacje w szko³ach powszechnych i wydzia³owych, tudzie¿ uchwalanie
planu nauk w szko³ach powszechnych powiatu. Drug¹ instancjê stanowi
wojewódzka komisja szkolna.
Celem uchwalenia planu szkó³ wydzia³owych komisja kooptuje po
jednym delegacie od piêciu powiatowych zwi¹zków gospodarczych. Ucz-
niowie zdaj¹ pod koniec klasy siódmej egzamin koñcowy, którego celem
jest stwierdziæ, czy uczniowie w klasie wy¿szej nie zapomnieli, czego siê
nauczyli w ni¿szej.
Szko³y
190
Komisja szkolna powiatowa mianuje na piêæ lat wizytatora sporód
nauczycieli odznaczaj¹cych siê wiedz¹ pedagogiczn¹; w powiatach roz-
leg³ych a gêsto zaludnionych (posiadaj¹cych przeto wiêcej szkó³) dwóch
wizytatorów. Ich obowi¹zkiem jest wizytacja kontrolna ka¿dej szko³y przy-
najmniej dwa razy w ci¹gu piêciu lat. Wizytator za³atwia wszelkie sprawy
personalne (oprócz nominacji). W postêpowaniach dyscyplinarnych mo¿-
na apelowaæ od niego do komisji szkolnej powiatowej.
Emeryturê pobieraj¹ nauczyciele szkó³ powszechnych po 30 latach
s³u¿by z funduszów wojewódzkich.
Szko³a powszechna nie mo¿e byæ w ca³ej Polsce jednakowa; tote¿
nauczyciel ma prawo nauczania tylko w tym województwie, w którym
uczêszcza³ do seminarium. Zmiana mo¿e nast¹piæ tylko za zgod¹ oby-
dwóch wojewódzkich referentów szkolnych, z województwa dotychczaso-
wej siedziby petenta i z nowo wybranego.
Dobra szko³a powszechna bêdzie dla nas na d³ugo, jeszcze na bardzo
d³ugo, niestety, utopi¹. Idea³em dla wszystkich pokoleñ pozostanie szko³a
w ka¿dej wsi czteroklasowa, z zastrze¿eniem, ¿e klasa nie bêdzie liczyæ
uczniów ponad 25, a zatem szko³a z oddzia³ami równoleg³ymi. Obecne
pokolenie musi byæ zadowolone, gdyby mog³o byæ w ka¿dej wsi po dwóch
nauczycieli, z których ka¿dy urz¹dzi³by, jak siê da, po dwa kursy, ni¿szy i
wy¿szy jakim sprytem zawodowym w tym samym miejscu i w tym samym
czasie!
Upierajmy siê tylko przy tym, ¿e szko³a musi byæ czterostopniow¹.
Uczeñ, który otrzyma dobre wiadectwo z klasy czwartej szko³y powsze-
chnej, ma prawo zg³osiæ siê do egzaminu wstêpnego do gimnazjum.
Ka¿dy powiat musi utrzymywaæ przynajmniej jedn¹ szko³ê wydzia³ow¹
i ka¿de województwo przynajmniej dwa seminaria nauczycielskie: mêskie
i ¿eñskie.
Seminaria kszta³c¹ na nauczycieli szkó³ nie powszechnych, lecz wy-
dzia³owych; pomimo to, ¿e wychowankowie seminariów bêd¹ na posa-
dach w szko³ach powszechnych, a tylko czêæ ich przejdzie drog¹ awansu
do wydzia³owych. Ale ka¿dy nauczyciel mo¿e urz¹dzaæ kursy prywatne
wed³ug planów szko³y wydzia³owej; tacy uczniowie zdaj¹ nastêpnie egza-
min koñcowy w powiatowej szkole wydzia³owej.
Mog¹ te¿ nauczyciele tworzyæ spó³ki szkolne i zak³adaæ prywatne
szko³y wydzia³owe; tym bardziej powszechne.
Plany szkolne dla seminariów nauczycielskich nie musz¹ byæ jedna-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
191
kowe w ca³ej Polsce. Uk³ada je wojewódzka komisja szkolna, z³o¿ona z
piêciu osób: dwóch delegatów od wojewódzkiego zwi¹zku nauczycieli
szkó³ rednich ogólnokszta³c¹cych, jednego od wojewódzkiego zwi¹zku
nauczycieli szkó³ powszechnych, z referenta szkolnego w radzie woje-
wódzkiej, tudzie¿ z reprezentanta kurii biskupiej.
Komisja szkolna wojewódzka stanowi w³adzê szkoln¹ drugiej instancji
dla szkó³ powszechnych, a pierwszej instancji dla szkó³ rednich.
Inni mog¹ korzystaæ z kursów kilkutygodniowych lub kilkumiesiêcz-
nych, urz¹dzanych lunie przez jakiekolwiek w³adze samorz¹dowe. Na-
uczyciele takich kursów musz¹ mieæ upowa¿nienie od zarz¹du powiato-
wego zwi¹zku in¿ynierskiego i od dyrekcji odpowiedniej szko³y zawo-
dowej.
Plan nauk dla ka¿dej szko³y zawodowej z osobna uk³ada komisja
z³o¿ona z trzech cz³onków: z delegata powiatowego zwi¹zku in¿ynierskie-
go, z delegata zwi¹zku tego zawodu, którego dotyczy dana szko³a, tudzie¿
z dyrektora najbli¿szej szko³y wydzia³owej. Ta komisja jest powiatow¹
w³adz¹ szkoln¹ szkó³ zawodowych. W³adzê drugiej instancji stanowi¹
delegaci tych samych zwi¹zków wojewódzkich, i najstarszy latami s³u¿by
wzglêdnie wiekiem, dyrektor szko³y wydzia³owej w województwie.
Trzeciej instancji nie ma.
Na wspólne nauczanie obu p³ci w jednej szkole po miastach trzeba
osobnego zezwolenia w³adzy szkolnej. W szko³ach ¿eñskich powszech-
nych, wydzia³owych i zawodowych nauczaj¹ same tylko nauczycielki. Nato-
miast nie przyjmuje siê nauczycielek do ¿adnej szko³y redniej ogólno-
kszta³c¹cej, ani do ¿eñskiej, gdy¿ wysi³ek ten przekracza mo¿liwoci ner-
wów niewiecich.
O osobnych szko³ach wiejskich dla ch³opców i dziewcz¹t jak¿e¿ nam
marzyæ!
Owiat¹ pozaszkoln¹ mo¿e zajmowaæ siê ka¿dy, kto uzyska zezwolenie
miejscowego kierownika szko³y powszechnej, a gdyby ten mi¹³ w¹tpliwo-
ci, od powiatowego referenta szkolnego. Ka¿dy proboszcz ma prawo
veta przeciwko osobie, propaguj¹cej owiatê pozaszkoln¹ przeciw tema-
towi lub metodzie. Veto to ma byæ umotywowane na pimie, je¿eli tego
¿¹da dotkniêty zakazem. Odwo³anie do komisji szkolnej wojewódzkiej.
W owiacie pozaszkolnej wielkie bêdzie miêæ znaczenie wiejska wy-
po¿yczalnia ksi¹¿ek. Najlepiej by³oby, gdyby j¹ urz¹dzi³ i zarz¹dza³ ni¹
w³ocianin (w³ocianka). Celem ochrony przed agitacj¹ niepo¿¹dan¹ dla
Szko³y
192
cywilizacji ³aciñskiej, katecheta miejscowej szko³y sprawuje nadzór nad
wypo¿yczalni¹. Od wiejskich wypo¿yczalni nie op³aca siê podatku.
W szko³ach rednich ogólnokszta³c¹cych powinna panowaæ rozmai-
toæ, a¿eby ka¿dy móg³ trafiæ do zak³adu dla siebie jak najodpowiedniej-
szego. Wiêkszoæ takich szkó³ bêdzie prywatna, a im znaczniejsza wiêk-
szoæ, tym lepiej. Nauczyciele szkól rednich mog¹ zak³adaæ w tym celu
towarzystwa lub spó³ki.
Kandydat na nauczyciela szko³y redniej ma posiadaæ dyplom magi-
sterski z uniwersytetu, egzamin ze specjalnej szko³y pedagogicznej i pó³-
roczn¹ praktykê na lekcjach szkolnych. Plan tych szkó³ uk³ada komisja,
z³o¿ona z siedmiu cz³onków, mianowicie po jednym delegacie od wydzia-
³ów humanistycznych (filozoficznych) szeciu polskich uniwersytetów i
jednego cz³onka, mianowanego przez Kanclerza Owiaty. Zatwierdza siê
egzaminy, zdawane przed dotychczasowymi pañstwowymi komisjami egza-
minacyjnymi przy uniwersytetach; zarazem atoli znosi siê te komisje.
Nauczycieli nie posiadaj¹cych ¿adnych egzaminów usuwa siê.
Nauczyciele szkó³ rednich mog¹ nauczaæ bez ograniczeñ w ca³ym
pañstwie. Plany nauczania w szko³ach rednich mog¹ byæ rozmaite. Maj¹
byæ przedstawiane do zatwierdzenia wojewódzkiej komisji szkolnej w
tym celu, a¿eby komisja stwierdzi³a, czy nie pozostaj¹ poni¿ej poziomu
szko³y redniej. Komisja ma prawo odmówiæ tytu³u szko³y redniej; na
¿¹danie interesanta okreli na pimie warunki pozyskania, wzglêdnie od-
zyskania tego tytu³u.
Tytu³ gimnazjum przys³uguje takim tylko szko³om rednim, w któ-
rych obowi¹zkow¹ jest nauka przynajmniej ³aciny. Ka¿de za wojewódz-
two utrzymuje przynajmniej jedno gimnazjum wed³ug dawnego typu
omioklasowe z obowi¹zkow¹ nauk¹ ³aciny zaraz od klasy I, i greki od
klasy VI. Nauka jêzyków martwych niepotrzebnych, jest bardzo po-
trzebna, dlatego, ¿eby m³odzie¿ uczy³a siê w szko³ach nie tylko utylita-
ryzmu, lecz tak¿e bezinteresownoci; nadto nauka gramatyki ³aciñskiej
posiada ogromn¹ wartoæ do nabywania wykszta³cenia formalnego. Na-
tomiast nie naucza siê obowi¹zkowo jêzyków nowo¿ytnych, gdy¿ do-
wiadczenie uczy, ¿e nikt siê jeszcze w szkole nie nauczy³ w³adaæ ¿adnym
jêzykiem, co stanowi istotny cel nauki jêzyków ¿ywych. Oszczêdzony na
tym czas przeznacza siê w wojewódzkich gimnazjach omioklasowych
na naukê geografii we wszystkich omiu klasach, tudzie¿ historii nauk
w dwóch klasach najwy¿szych. Tak zwan¹ naukê obywatelsk¹ znosi
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
193
siê. Przywraca siê za obowi¹zkowo nauczanie dzie³ Zygmunta Krasiñ-
skiego.
Plan takiego gimnazjum wymaga zatwierdzenia przez Wydzia³ Filo-
zoficzny (humanistyczny i przyrodniczy) najbli¿szego uniwersytetu. Matu-
ra z tego gimnazjum daje wstêp do ka¿dej szko³y akademickiej.
Obok takiego gimnazjum mog¹ istnieæ inne, w których nauka jêzyków
klasycznych inaczej jest roz³o¿ona na klasy, greka za mo¿e byæ wykluczo-
na. Matura musi byæ we wszystkich gimnazjach, lecz czy bêdzie dawa³a
wstêp na uniwersytet, zale¿y od uchwa³ senatów akademickich. Szko³y
rednie nie gimnazjalne nie daj¹ wstêpu na uniwersytet. Inne szko³y akade-
mickie mog¹ przyjmowaæ absolwentów szkó³ rednich wed³ug w³asnego
uznania. Ka¿da za szko³a akademicka mo¿e ustanawiaæ u siebie egzamin
wstêpny dla kandydatów nie posiadaj¹cych matury gimnazjum wojewódz-
kiego omioklasowego.
W ka¿dym miecie, gdzie znajduje siê szko³a rednia, mo¿na zapewniæ
z funduszów wojewódzkich pewne sta³e pobory pewnej liczbie nauczycieli
jêzyków obcych, stosownie do opinii wojewódzkiej komisji szkolnej. Tacy
subwencjonowani nauczyciele udzielaliby taniej swych lekcji, a pewn¹
iloæ uczniów uczyliby bez zap³aty. Nie byliby wcale funkcjonariuszami
publicznymi; mog³yby to te¿ byæ osoby ró¿nych zawodów, uwa¿aj¹ce na-
uczanie jêzyków za zarobek uboczny. Komisja szkolna obmyli sposoby,
jak tacy nauczyciele (nauczycielki) maj¹ wylegitymowaæ sw¹ kompetencjê.
Nominacje do szkó³ rednich, utrzymywanych z funduszów wojewódz-
kich, za³atwia wojewódzka komisja szkolna. Nominacje w szko³ach pry-
watnych zale¿¹ od kierownika i w³aciciela zak³adu. Zak³adaæ i posiadaæ
na w³asnoæ szko³ê redni¹ mo¿e tylko ten, kto posiada kwalifikacje na
jej nauczyciela. Emeryturê po 25 latach s³u¿by pobieraj¹ z funduszów
pañstwowych tylko nauczyciele gimnazjów wojewódzkich; wszyscy inni
maj¹ byæ ubezpieczeni w sposób podobny, jak personel kolejowy linii
pañstwowych. Uregulowaniem tej sprawy zajm¹ siê zwi¹zki zawodowe.
Pobory nauczycieli wszelkich rodzajów i stopni powinny byæ takie,
i¿ by nie tylko utrzymaæ rodzinê na odpowiednim poziomie i dzieciom
zapewniæ wychowanie, ale mieæ z czego odk³adaæ, kapitalizowaæ czêæ
dochodów. Daleko do tego w ubogiej Polsce i na razie nie da siê uczyniæ
zadoæ sprawiedliwym wymaganiom. Oby bogatsze miasta popieszy³y z
podwy¿szaniem poborów! l¹sk zapewne da dobry przyk³ad, którego nie-
stety, przez d³u¿szy czas nie bêd¹ mog³y naladowaæ inne województwa.
Szko³y
194
Stopniowo siê to wyrówna kiedy. Mamy wiêc do wyboru dwie drogi:
albo nie podwy¿szaæ poborów nigdzie, a¿ je bêdzie mo¿na podwy¿szyæ
wszêdzie, albo pozwoliæ je podwy¿szaæ stopniowo, gdzie siê da i jak siê
da. Roztropniejsze jest to drugie i szybciej doprowadzi do celu. Jedno-
stajnoæ nie bywa bynajmniej objawem sprawiedliwoci a czasem tamuje
drogê do poprawy, a w ka¿dym razie utrudnia j¹, bo nie ma nigdzie
dobrego przyk³adu.
Przejdmy do szkó³ akademickich. Bior¹c rzeczy cile, nie s¹ one
szko³ami.
Szko³a jest to zak³ad nauczania, w którym nauczyciel jest odpowie-
dzialny za to, i¿ by nauczyæ. W uniwersytecie tego nie ma, nie uprawia on
te¿ owiaty, tylko naukê. Przyjê³o siê atoli nazywaæ szko³¹ ka¿dy zak³ad
gdzie siê naucza. (Szko³a G³ówna stanowi nader zaszczytny ustêp w
dziejach polskich uniwersytetów).
W spo³eczeñstwie ubogim rozwój nauk dokonuje siê niemal wy³¹cznie
w uniwersytetach, tym bardziej wiêc o nie dbaæ nale¿y. Rozumowanie, ¿e
ubogiego nie staæ na zbytki, tj. na szko³y akademickie, jest przewrotne,
gdy¿ one u³atwiaj¹ w³anie drogê do dobrobytu.
Uniwersytety nasze wymagaj¹ i wielu reform i wielkiej reformy; jest
to atoli temat do osobnej specjalnej rozprawy. Na razie odetchn¹ sobie,
gdy nie bêdzie nad nimi ¿adnego ministerstwa O.P.iW.R. Mo¿na by za
wprowadziæ natychmiast poprawki nastêpuj¹ce:
Nominacja nastêpuje przez Senat ale na wniosek Wydzia³u; nie trzeba
¿adnych dalszych potwierdzeñ ni formalnoci.
Znosi siê podatki od poborów dla dziekanów i rektorów. Przywraca
siê ich jednoroczne urzêdowanie w takiej kolejnoci Wydzia³ów, a na
Wydzia³ach w kolejnoci lat s³u¿by na stanowisku profesora zwyczajnego,
jak bywa³o dawniej w Uniwersytecie Jagielloñskim. Jest to atoli prawo
zwyczajowe od którego wyj¹tek mo¿e zrobiæ zawsze ka¿dy Wydzia³, ka¿dy
Senat akademicki. Piastowanie tych godnoci nie jest karier¹ ni awansem,
lecz ciê¿arem, który siê dwiga z obowi¹zku i po kole¿eñsku.
Znosi siê przywilej profesorów nadzwyczajnych dopuszczaj¹cy ich
do godnoci dziekañskich. Na przysz³oæ atoli znosi siê rozró¿nianie ka-
tedr zwyczajnych i nadzwyczajnych. Wszyscy profesorowie bêd¹ zwyczaj-
nymi. Zwyczajni. Lecz nowo mianowany ma na Radzie Wydzia³owej
przez pierwszy rok od nominacji g³os tylko doradczy, w wyborach dzie-
kana bierze udzia³ dopiero po dwóch latach, sam za mo¿e zostaæ nim
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
195
dopiero po latach piêciu. Przenosz¹cemu siê na inny uniwersytet oblicza
siê to piêciolecie od samego pocz¹tku s³u¿by, lecz nawet choæby najstarszy,
gdy siê przenosi, ma przez pierwszy rok pracy na nowym miejscu tylko
g³os doradczy w Radzie Wydzia³owej; lecz po tym jednym roku nie pod-
legaj¹ ¿adnym ograniczeniom.
Oddala siê wszystkich nie habilitowanych. Na probê zainteresowa-
nego mo¿e mu Wydzia³ wyznaczyæ termin do uzyskania habilitacji co naj-
wy¿ej pó³roczny. Nie mo¿e siê atoli habilitowaæ w tym uniwersytecie, w
którym wyk³ada³.
Przejcie profesora na emeryturê polega na tym, ¿e nie ma obowi¹zku
wyk³adaæ, i ¿e obsadza siê jego katedrê nowym przybyszem. Mo¿e jednak
emeryt wyk³adaæ nadal, lecz czyni¹c to gratis. Na Radzie Wydzia³owej
mo¿e bywaæ z g³osem doradczym.
Rektor ma obowi¹zek byæ w roku nastêpnym protektorem. Wybory
protektora s¹ absolutnie wykluczone. Gdyby protektor chorowa³, koledzy
Senatu obmyl¹ sposoby, jak go wyrêczyæ. Gdyby odmawia³ bêd¹c zdro-
wym, Senat wyznaczy mu sta³ego zastêpcê, odpowiednio p³atnego, a p³acê
tê bêdzie siê odci¹gaæ przymusowo z poborów by³ego rektora. Nadto
taki profesor traci na zawsze prawo do godnoci akademickich.
Do w³adz akademickich dekanatu i rektoratu dodajmy trzeci¹, mia-
nowicie zjazd rektorów. Odbywa siê przynajmniej raz do roku, kolejno w
miastach uniwersyteckich i pod prezydencj¹ miejscowego rektora, w kolei
nastêpuj¹cej: Kraków, Wilno, Lwów, Warszawa, Poznañ, Lublin. Ten po-
rz¹dek hierarchiczny obowi¹zuje w ogóle przy wszelkich wyst¹pieniach
publicznych i aktach urzêdowych. Pierwszy zjazd zwo³a rektor Uniwersy-
tetu Jagielloñskiego, w nastêpnym roku rektor wileñski, itd.
Zjazd rektorów decyduje w sprawach wspólnych uniwersytetom, któ-
re stanowi³y ju¿ przedtem przedmiot narad przynajmniej trzech senatów
akademickich.
W¹tpliwoci wniesione przez którykolwiek Senat rozstrzygaj¹ zjazdy
jako najwy¿sza instancja.
Pierwszy zaraz zjazd rektorski mo¿e zastanowiæ siê, którym szko³om
akademickim w Polsce pozostawiæ ten tytu³ i organizacjê. Prawo to
przys³uguje zjazdom w ci¹gu trzech lat od zwo³ania pierwszego. Te zak³ady,
które nie otrzymaj¹ w ci¹gu trzech lat potwierdzenia Zjazdu, trac¹ cechê
szkó³ akademickich. Na przysz³oæ nie wolno zak³adaæ ¿adnej szko³y
akademickiej bez zezwolenia Zjazdu rektorów uniwersytetów.
Szko³y
196
Zjazd mianuje Radcê finansowego uniwersytetów polskich. Obowi¹z-
kiem tego urzêdnika jest znawstwo bud¿etów uniwersyteckich, za³atwianie
wszystkiego, co trzeba do otrzymania odpowiednich kwot z funduszów
publicznych. Ma w tym celu pozostawaæ w sta³ym zwi¹zku z wszystkimi
protektorami i kwesturami. Nominacja jest w zasadzie do¿ywotnia, lecz
w razie opiesza³oci lub okazywania niezdatnoci, mo¿e byæ przez Zjazd
cofniêta.
Repartycji ogólnego bud¿etu uniwersytetu na polecenie uniwersytetu
dokonuje Kanclerz Owiaty, wys³uchawszy opinii Zjazdu rektorów.
W³asne fundusze Uniwersytetu Lubelskiego nie podlegaj¹ tej rachun-
kowoci; tylko takie fundusze, które by³yby mu przyznane ponadto z fun-
duszów publicznych. Inne szko³y akademickie mog¹ zrzeszaæ siê w podo-
bny sposób co do celów finansowych.
Uniwersytetów mo¿e nie przybywaæ, lecz trzeba im nadaæ prawo eks-
pansji i decentralizacji. Ka¿dy uniwersytet ma prawo zak³adania filii swych
wydzia³ów. Je¿eli jakie bogate województwo staæ np. na utrzymanie wy-
dzia³u medycznego, nie musi zak³adaæ u siebie ca³ego uniwersytetu, lecz
wystarczy porozumieæ siê z którymkolwiek wydzia³em medycznym i otrzy-
maæ od niego filiê. Nominacji dokonuje Wydzia³ i Senat uniwersytetu ma-
cierzystego. Oby mog³o powstawaæ wiêcej filii medycznych, bo nie tylko
brak lekarzy w ca³ej Polsce, ale lekarze polscy maj¹ przed sob¹ otwarty
ca³y Ba³kan, Rosjê, Turcjê.
Filie wydzia³owe bêd¹ powstawaæ ³atwiej oko³o najzasobniejszych
bibliotek publicznych (o jakich mowa by³a w rozdz. X). Mo¿e w danym
miecie z czasem powstaæ ca³kiem nowy uniwersytet, jeli siê bêdzie syste-
matycznie przydawaæ bibliotekê i filie do filii wydzia³ów, gdy s¹ na to
fundusze. Wystêpowaæ od razu z ca³ym uniwersytetem, to rzecz nieroz-
tropna.
Obok nauk, nie zapominajmy o sztukach piêknych. Prawdziw¹ akade-
miê sztuk piêknych by³oby ³atwo zorganizowaæ w Wilnie. Odczepiaj¹c od
uniwersytetu Stefana Batorego to i owo, co tam niepotrzebnie przycze-
piono. Mia³oby siê kadry czterech wydzia³ów: architektury, rzeby, malar-
stwa i sztuk reprodukcyjnych; nietrudno by³oby przy³¹czyæ konserwato-
rium muzyczne, dope³niæ teatrologi¹ i powsta³aby wspania³a instytucja
spo³eczna godna naladowania.
Dla sztuki stosowanej mamy wzór krakowski w Wy¿szej Szkole Prze-
mys³owej.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
197
Gdyby¿ ka¿de województwo mog³o mieæ u siebie taki zak³ad! Trudno
sobie wyobraziæ co po¿yteczniejszego.
Nad ca³ymi rozleg³ymi obszarami owiaty, nauki i sztuki ustanówmy
naczelnika. Bêdzie nim Kanclerz Owiaty. Wybiera go wiêkszoci¹ g³o-
sów kolegium wyborcze z³o¿one ze Zjazdu rektorów i Wielkiego Wydzia³u
zwi¹zku zawodowej inteligencji (z in¿ynierskim). Urz¹d Kanclerza jest
do¿ywotnim. Bêdzie równy ministrom, ¿eby nikomu nie podlega³; lecz
ministrem nie bêdzie. Nic go nie obchodz¹ wstrz¹sy gabinetowe. Szko³a
przestanie nareszcie byæ politicum. Kanclerz Owiaty mo¿e siê ca³kiem
nie interesowaæ polityk¹. Kanclerz zdaje co dwa lata sprawê ze stanu
szkolnictwa i szkó³ akademickich przed sejmem spo³ecznym i przedstawia
mu bud¿et dwuletni ca³ego swego zakresu do uchwalenia.
Oto próba organizacji tworów Minerwy i Muz. Nazwijmy je wszystkie
razem pars pro toto, owiat¹.
Inteligencja jest jak drzewo: po³owa jego znajduje siê pod ziemi¹
niewidoczna. Wiedza stanowi korzenie, lecz dzia³alnoæ praktyczna inte-
ligencji zawis³a od jakoci i iloci owiaty. Inteligencja stanowi zdatnoæ
do rozumu, a rozum jest sum¹ rozs¹dku i wyobrani. Nie ma instytucji,
które by³yby zdolne wytworzyæ te przymioty w ludziach, lecz nale¿y usta-
nawiaæ takie tylko instytucje, które by darom Ducha w. nie zawadza³y i
nie próbowa³y ich wykrzywiaæ.
Szerzenie i pog³êbianie inteligencji przedstawiam sobie w sposób
nastêpuj¹cy:
Celem szko³y powszechnej jest rozbudzenie ciekawoci do lektury
tak, i¿ by wychowankowie jej nie potrafili siê potem obejæ bez niej,
a¿eby ksi¹¿ka stanowi³a niezbêdny przedmiot ¿ycia.
Szko³y redniej celem wzbudzenie zami³owania do powa¿nej lektury,
z zaciekawieniem do dzie³ naukowych.
Cel uniwersytetu uznawa³em i uznajê zawsze tylko jeden: propaganda
metod naukowych. Reszta sama siê znajdzie.
Wyobramy sobie, ¿e w naszej Polsce istnieje 30 tysiêcy polskich
wypo¿yczalni i ruchomych bibliotek, gdzie ka¿dy robotnik i parobczak
czytuje nie tylko broszurki; ¿e ludzie ze rednim wykszta³ceniem rozrywaj¹
powa¿ne dzie³a i stanowi¹ krociowy ¿ywio³, w którym rozwija siê inteli-
gencja oparta o powa¿n¹ pracê umys³ow¹, towarzysz¹c¹ im przez ca³e
¿ycie; ¿e ka¿dy student uniwersytetu staje siê krzewicielem metod nauko-
wych wród ogó³u i naukowego mylenia; wyobramy sobie, ¿e z uczniów
Szko³y
198
uniwersytetów zbiera siê stutysiêczna rzesza, ledz¹ca uwa¿nie postêp
nauki, stutysiêczny wiat naukowy; dla takiego spo³eczeñstwa jakie¿
cele by³yby za trudne lub za wielkie? Powsta³by jaki naród-si³acz, lecz
si³acz dobroczyñca.
To jest wykonalne. Lecz jeden warunek, a nieodzowny; ¿eby nie by³o
szkó³ rz¹dowych i ¿eby nie by³o ministerstwa owiaty.
Nazwa urzêdowa brzmi: ministerstwo owiecenia publicznego i wy-
znañ religijnych (O.P.W.R.) Dodatek W.R., jest zbyt wa¿ny, ¿eby go po-
min¹æ.
Do zawiadywania sfer¹ stosunków pomiêdzy pañstwem a Kocio³em
zasadmy sta³¹ komisjê z siedmiu osób. Trzy wybierze sejm spo³eczny,
trzy wyznaczy konferencja biskupów, a siódmego sobie dokooptuj¹. Prze-
wodnicz¹cy tej komisji znosi siê bezporednio z g³ow¹ pañstwa.
Do zawiadywania sfera stosunków pomiêdzy w³adzami protestanckich
wyznañ, pañstwem a spo³eczeñstwem polskim bêdzie ustanowiona sta³a
komisja z³o¿ona z siedmiu cz³onków; po jednym delegacie w³adz wyzna-
niowych protestanckich z Cieszyna, Warszawy i z Wilna, trzy osoby wybrane
przez sejm spo³eczny i siódmy cz³onek dokooptowany. Przewodnicz¹cy
komisji zdaje co piêæ lat sprawozdanie na pimie i przedstawia wnioski
komisji marsza³kowi sejmu spo³ecznego.
Tytu³ ksiê¿y znosi siê u pastorów, jako przeciwny nauce Lutra i
Kalwina.
Stosunki muzu³manów z pañstwem i spo³eczeñstwem polskim za-
³atwia komisja z³o¿ona z trzech cz³onków: z wileñskiego ich zwierzchnika
wyznaniowego, z referenta wyznaczonego przez wileñsk¹ radê wojewódz-
k¹ i trzeciego dokooptowanego. Sprawozdania, jak wy¿ej.
Wszelkie stosunki pomiêdzy ¯ydami a w³adzami pañstwa i spo³eczeñ-
stwa polskiego za³atwiaj¹, stosownie do zakresu sprawy, rady powiatowe
lub wojewódzkie. Mog¹ uzgadniaæ pomiêdzy sob¹ przepisy tycz¹ce ¯ydów,
lecz równie¿ mo¿e panowaæ rozmaitoæ.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
XII. S¥DY
Bezpieczeñstwo ¿ycia i mienia jest celem i obowi¹zkiem rz¹du; doktry-
nalnie przeto nale¿y s¹downictwo do atrybutów pañstwa. Indukcja staje
atoli w tym wypadku dobitnie przeciwko doktrynie, a to na podstawie
dwojakiego dowiadczenia.
Dowiedzielimy siê od rokoszan majowych, jako rz¹dowi przy-
s³uguje prawo, ¿eby zawieszaæ niezawis³oæ sêdziów. Wed³ug zasad cywi-
lizacji ³aciñskiej jest to istny bezrz¹d, zamach na porz¹dek i uczciwoæ,
anarchia z góry. Kwestia s¹downictwa cierpi atoli jeszcze na inne bol¹czki,
ogólno-europejskie, a wcale nie przygodne. Skoro zwierzchnik s¹downic-
twa jest ministrem, cz³onkiem gabinetu, pomocnikiem premiera, a zatem
musi nale¿eæ do stronnictwa rz¹dz¹cego; inaczej bowiem nie zosta³by
ministrem. Bêd¹c cz³onkiem gabinetu solidaryzuje siê z tym kierunkiem
polityki, który znajduje siê w danym momencie u steru. Gdy nast¹pi prze-
silenie gabinetowe, minister sprawiedliwoci ust¹pi z jakiej racji politycz-
nej, a nastêpca jego bêdzie wyniesiony na wieczniki sprawiedliwoci
znowu w imiê jakiej innej racji politycznej. Je¿eli gabinet zmieni siê za
kilka miesiêcy, a choæby tygodni, zwierzchnictwo nad s¹downictwem i
przyleg³ymi mu dzia³ami zmieniaæ siê bêdzie jednoczenie, choæby sto
razy na jedno pokolenie. Nie ma za pañstwa na l¹dzie europejskim, w
którym kiedy niekiedy nie by³oby siê zdarzy³o to i owo, czym zdradza³a
siê politycznoæ sprawiedliwoci.
Co wymiar sprawiedliwoci ma mieæ wspólnego ze stronnictwem
politycznym, z g³osowaniem w parlamencie, z upadkiem gabinetu; czy¿
s¹downictwo ma tak¿e byæ politicum?
200
Jedyna na to rada: odebraæ s¹downictwo pañstwu, a przenieæ je
pomiêdzy instytucje spo³eczne z tak¹ ostro¿noci¹ i przezornoci¹, a¿eby
nawet od spo³eczeñstwa by³o niezawis³e. S¹downictwo mo¿e byæ zale¿nym
tylko od sêdziów.
To owiadczenie zapewne nie zadowoli najszerszych warstw: nader
pospolitym jest bowiem okrzyk: Nie ma sprawiedliwoci! Wyrzekania takie
s³yszeæ mo¿na dzieñ w dzieñ z najrozmaitszych ust, przy najrozmaitszych
sposobnociach. Po prostu nie ma takiej sposobnoci, przy której nie
s³ysza³oby siê tego okrzyku rozpaczliwego. Przyznaj¹ to sami sêdziowie,
zawodowi szafarze sprawiedliwoci. Sam s³ysza³em, jak sêdzia wydawszy
wyrok, sam przyznawa³ s³usznoæ skazanemu (w sprawie cywilnej). Mówi³
g³ono wobec kilkudziesiêciu osób do sp³akanej kobiety: Ja wiem, ze
Pani dzieje siê krzywda; Pani wpad³a, ale có¿ ja poradzê? Musia³em wydaæ
taki wyrok, bo takie jest prawo. By³o to z okazji ustawy o ochronie loka-
torów, która by³a niem¹dr¹ i nieuczciw¹ do tego stopnia, i¿ pod jej ochron¹
handlowa³o siê cudz¹ w³asnoci¹ (sprzeda¿ mieszkañ w cudzym domu).
Ile¿ najzacniejszych osób skazywa³y s¹dy, wydaj¹c wyrok na korzyæ ³ajda-
ków? Có¿ pocz¹æ? Sêdzia sta³ na stra¿y przepisów.
£atwo sobie wyobraziæ, ile po ka¿dym takim wyroku zaciska siê piêci
i wyrywa siê znêkanym ludziom okrzyków: nie ma sprawiedliwoci!
Rzadko kto wie, ¿e sêdzia w nowoczesnym pañstwie praworz¹dnym
nie jest od tego, by czyni³ sprawiedliwoæ, lecz od tego, by strzeg³ wy³¹cznie
wykonywania ustaw. Je¿eli ustawa jest niesprawiedliwa lub niem¹dra,
sêdzia musi wyd¹æ wyrok odpowiedni do ustawy. On wie doskonale w
czym sprawa szwankuje, lecz musi.
Je¿eli wyjdzie od jakiegokolwiek ministerstwa przepis, ¿e bia³e jest
czarnym, a czarne bia³ym, sêdzia ska¿e na wiezienie ka¿dego, kto by siê
omiela³ twierdziæ, ¿e czarne nie mo¿e byæ jednoczenie bia³ym. Przez
mieszankê cywilizacji doszlimy ju¿ do takiego stopnia barbarzyñstwa, i¿
nak³adamy na sêdziego obowi¹zek, ¿eby wiadomie wydawa³ wyroki nie-
sprawiedliwe. Dziwna zaiste rzecz, ze kwestia ta nie posiada swej litera-
tury, ¿e nie ma na ten temat szeregu rozpraw spod piór adwokatów,
sêdziów, prokuratorów i ¿e nie zabiera³ na ten temat nigdy g³osu ¿aden
minister sprawiedliwoci.
Wiem, ¿e sêdzia, uk³adaj¹c wyrok, mo¿e sobie rozmaicie radziæ i
obejæ niem¹dr¹, krzywdz¹c¹ ustawê. Lecz có¿ to za porz¹dek, ¿eby sêdzia
potrzebowa³ obchodziæ prawo? Zna³em takiego sêdziego, który wprost
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
201
wpisywa³ w swych wyrokach: Zwa¿ywszy, ¿e przepis ustawy jest prze-
ciwny s³usznoci ; ale te¿ wy¿sza instancja kwestionowa³a mu te wy-
roki i poci¹ga³a do odpowiedzialnoci; awansowa³ za, gdy mu wypada³o
pójæ na emeryturê!
Szerokie warstwy wydziwiaj¹ siê na sêdziów i poddaj¹ w w¹tpliwoæ
ich uczciwoæ. Ilu¿ jest takich, którzy wiedz¹, ¿e ród³o z³a tkwi nie w
osobach, lecz w systemie, w metodzie wymiaru sprawiedliwoci? Na dnie
tej sprawy zawik³anej, a jak najprzykrzejszej i przynosz¹cej wstyd pañstwu
nowoczesnemu, tkwi¹ pewne fa³szywe pojêcia, przede wszystkim o stosun-
ku etyki a prawa.
Stosunek etyki a prawa stanowi zagadnienie najwy¿szych szczebli
umys³u ludzkiego. Pomiêdzy etyk¹ a prawem rozgrywa siê walna czêæ
¿ycia prywatnego i ca³e publiczne. Ró¿nica tych dwóch dziedzin w tym, ¿e
prawo jest przymusowe, etyka dobrowolna. W rednich wiekach bywa³y te
kategorie zgodne, dopiero w czasach nowo¿ytnych przeciwstawiono je
sobie. Nie tkwi to bynajmniej w istocie rzeczy. By dojæ do takiego wniosku,
trzeba by³o przez d³ugi czas uprawiaæ etykê sztuczn¹, a sam pomys³ tego
przeciwieñstwa wiadczy o sztucznoci doprowadzonej do absurdu.
Etyka jest wczeniejsz¹ od prawa, które powinno byæ tylko pieczêci¹
na postulatach etycznych, poprzednio ju¿ ustalonych. Gdy prawo nie
kroczy ladami szybciej siê rozwijaj¹cej etyki, powstaje dwoistoæ, której
nie zniesie na d³u¿sz¹ metê ¿adne zrzeszenie, lecz popadnie w rozk³ad. A
prawo przemieniæ w etykê? Etyka nie mo¿e byæ zawis³a od prawa, jakie
obowi¹zuje w danym miejscu i danego dnia.
Albo jest prawa przewodniczk¹ albo ca³kiem jej nie ma.
Nie zawsze jest uczciwie korzystaæ ze swych praw. Cz³owiek porz¹dny
nie realizuje korzyci, zapewnionych mu przez prawo, je¿eli one nie s¹
zgodne z etyk¹. Nie jest uczciwym cz³owiek, wywodz¹cy sw¹ uczciwoæ z
kodeksu. Je¿eli kto stosunek do innych okrela formu³¹: jestem w zgodzie
z prawem, a wiêc jestem w porz¹dku miejmy siê przed takim na bacz-
noci, bo to mo¿e byæ niebezpieczny drab.
Pierwotne prawo nie burzy³o ¿ycia, lecz je o¿ywia³o i przyczynia³o
siê do rozwoju moralnoci, zamieniaj¹c postulaty etyczne na obowi¹zek
wobec prawa: pierwotne bowiem prawo by³o aposterioryczne. Powsta³o
jednak póniej prawo sztuczne, aprioryczne, udzielaj¹ce sankcji fikcjom,
stosunkom wyimaginowanym, tj. pomys³om, chc¹cym urz¹dzaæ stosunki
wed³ug planu z góry powziêtego.
S¹dy
202
Dodajmy do tego mylne pojêcie o pañstwie i pañstwowoci (wyliczone
w poprzednich rozdzia³ach). Im nierozumniejsze gdzie ¿ycie zbiorowe,
im amoralniejsza skutkiem tego w takim pañstwie pañstwowoæ, tym
wiêcej przestêpstw, o których powiedzieæ mo¿na, ¿e pochodz¹ z winy
przewrotnych przepisów. I tej sztucznoci kazano pilnowaæ sêdziemu!
Takiego pêdu do z³a nabra³o nowoczesne pañstwo!
Sprawiedliwoæ jest to suma rozumu i sumienia. Zwolennicy s¹dow-
nictwa biurokratycznego, opartego na przepisach, rozumuj¹ w ten sposób,
¿e sumienie pozostawia cz³owieka czêsto w w¹tpliwociach, wiêc bezpiecz-
niejszy jest przepis dany wyranie na pimie; do w¹tpi¹cego sumienia
mo¿na siê stosowaæ albo nie, a za przepisem idzie przymus i ca³a odpowie-
dzialnoæ spada na w³adzê, która wyda³a przepis.
Ludzie ci mówi¹ szczerze. Do odpowiedzialnoci nie s¹ zdatni, gdy¿
nie s¹ pewni siebie w rozró¿nianiu dobra i z³a. Pojêcia o tym zale¿¹ od
cywilizacji, do jakiej siê nale¿y, oni za nie nale¿¹ w³aciwie do ¿adnej,
gdy¿ stanowi¹ sw¹ umys³owoci¹ przejaw i przynale¿noæ mieszanki cywi-
lizacyjnej. W ka¿dej cywilizacji sumienie mo¿e siê odzywaæ inaczej; w
mieszance tedy powstaje harmider etyk i w sumieniu taki chaos, taka
rozbie¿noæ, i¿ ci ludzie naprawdê nie wiedz¹, co myleæ i jak post¹piæ.
Niech¿e nas Bóg broni od sêdziów cywilizacyjnie pomieszanych!
S¹d nie mo¿e byæ cywilizowanym na dwa sposoby; dlatego w pañstwie
polskim obywatelskimi sêdziami mog¹ byæ tylko osoby z ³ona cywilizacji
³aciñskiej.
Przestrzeganie tej zasady koniecznym jest w tym celu, a¿eby sêdziowie
mogli mia³o wydawaæ wyroki wed³ug swego sumienia. Sumienie jest to
autokrytyka etyczna; musi byæ oparte o jak¹ etykê. Nam za chodzi o to,
¿eby sumienie naszych sêdziów opiera³o siê na etyce cywilizacji ³aciñskiej,
która jest katolick¹, maj¹c¹ na czele katolick¹ interpretacjê dekalogu.
Na takim tle bêdzie ka¿dy sêdzia odró¿niaæ mala in se, a mala quia
prohibita i uzna za przestêpstwa bezwarunkowo to wszystko, co jest z³ym
samo w sobie, choæby nawet by³o dozwolone przez ustawy; mniej za
bêdzie siê interesowaæ przestêpstwami przeciwko czasowym przepisom.
To drugie pozostawmy tzw. s¹downictwu administracyjnemu, które zreszt¹
w pañstwie obywatelskim bêdzie mia³o niezmiernie ma³o do roboty,
poniewa¿ iloæ przepisów spadnie do minimum.
Czy za przekroczenie przepisów administracyjnych ma skazywaæ
w³adza administracyjna, czy s¹dowa? Jaki poczciwiec wymedytowa³, ¿e
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
203
dla unikniêcia samowoli administracyjnej trzeba stawiæ przed s¹dy np.
kupca, który zamkn¹³ sklep w 10 minut po siódmej. I oto jakimi wierut-
nymi g³upstwami zasypywa³o siê sady, przeci¹¿one ju¿ przedtem, prze-
ci¹¿y³o siê je do reszty, z czego musia³ nast¹piæ upadek s¹downictwa.
Jesieni¹ w r. 1926 liczne s¹dy w Polsce mia³y ju¿ wyznaczone sprawy
na ca³y rok 1927. Ale w pañstwie obywatelskim nie bêdzie takich prze-
pisów.
Sêdziego trzeba zwolniæ od lepego pos³uszeñstwa kodeksom i wszel-
kim ustawom. Kodeks niechaj stanowi tylko ksiêgê doradcz¹. Dajmy
sêdziom s¹dziæ wed³ug sumienia, a zapanuje w s¹dach sprawiedliwoæ.
Sêdziowie polscy (a zw³aszcza ma³opolscy) okazywali du¿o zrozumie-
nia dla ideowej strony swego zawodu i byli dalekimi od tego, ¿eby siê
robiæ machinalnymi paragrafiarzami dopóki ministerstwo sprawie-
dliwoci nie podciê³o im skrzyde³.
Za czasów galicyjskich, chocia¿ np. spó³dzielnie Stefczyka musia³y
za³atwiaæ w s¹dach du¿o niepotrzebnej formalistyki, jednak¿e usuwa³ j¹
Wy¿szy S¹d Krajowy we Lwowie i na ogó³ stosunkowo najprêdzej i naj-
³atwiej u³o¿y³y siê stosunki spó³ek z w³adzami s¹dowymi (podczas
gdy ze starostwami trudnoci nie koñczy³y siê). Kiedy potem przy zmianie
waluty absurdem by³oby trzymanie siê kwot wymienionych w dawnych
umowach, s¹dy same z w³asnej inicjatywy wprowadza³y w wyrokach s³usz-
n¹ ewaluacjê, dopóki rozporz¹dzenie i przepis nie zmusi³y do przeliczeñ
mieszcz¹cych w sobie jawn¹ krzywdê.
Póki zawieszenia niezawis³oci s¹dów nie u¿y³ rz¹d do tego, by powy-
szukiwaæ lichoty i porobiæ z nich szefów, a najlepiej pousuwaæ, stan sê-
dziowski sta³ w spo³eczeñstwie na miejscu pierwszym tak co do powagi i
charakterów, jako te¿ co do wiedzy i owiaty. By³o to czo³o polskiego
spo³eczeñstwa.
W pañstwie obywatelskim ¿aden zawód nie bêdzie wykolejany przez
w³adzê centraln¹, ka¿dy bêdzie posiada³ niezawis³oæ moraln¹, zapewne
wiêc nie bêdzie sposobnoci, ¿eby jeden z nich wysuwa³ siê na czo³o.
Miejmy¿ otuchê, ¿e w czasie bardzo krótkim wszystkie zawody wznios¹
siê na ten poziom moralnym i intelektualny, na jakim sta³o s¹downictwo
przed niedawnymi jeszcze laty.
¯adnego zawodu nie trzeba krêpowaæ paragrafiarstwem z plemienia
ustawodawczej elephantiasis; lecz s¹downictwo wymaga najbardziej
wolnoci mylenia. Zredukujmy wiêc jak najrychlej nasze kodeksy do
S¹dy
204
roli pomocniczej i pozostawmy uznaniu sêdziego, o ile pomoc tê przyj¹æ
zechce.
Zw³aszcza nasz kodeks prawa karnego zas³uguje po wiêkszej czêci
na to, by go siê nie trzymaæ. Przytoczê na pocz¹tek taki ma³y przyk³ad:
powstanie zapewne kiedy historyk specjalista, który zajmie siê wykrywa-
niem, czyje to wp³ywy zapewni³y bezkarnoæ paserom. Kary s¹ tak miesz-
nie drobne, i¿ ¿adnego jeszcze pasera nie sk³oni³y do porzucenia tego
intratnego zawodu. Przesiedzi np. dwa lub trzy tygodnie, a tymczasem
interes trwa bez przerwy, bo wyrêcza szefa ktokolwiek z rodziny. W³adze
wiedz¹ doskonale o wszystkim. Dosz³o do tego, ¿e gdy zawezwana policja
po dokonanym rabunku, ta z najzimniejsz¹ krwi¹ podaje adresy paserów
i doradza poszkodowanemu, ¿eby z nimi szed³ w uk³ady. Twierdz¹, ¿e
wobec przepisów i paragrafów s¹ bezsilni w walce z paserami.
Jak wa¿nym jest ten drobiazg, wiadcz¹ sami z³odzieje. Wszyscy
zgodni s¹ w tym, ¿e z³odziej nie pracuje dla siebie, lecz na pasera; musz¹
jednak tolerowaæ ten wyzysk pracy przez kapita³, gdy¿ chodzi³o o ich
egzystencjê; gdyby bowiem nie by³o paserów, nie by³oby zawodowych
chronicznych z³odziei.
Specjaln¹ form¹ z³odziejstw jest oszustwo. Prawodawstwa wspó³-
czesnej Europy (w czym Polska wcale nie na samym koñcu) odczuwaj¹
jakby szacunek dla tej przestêpczoci, nak³adaj¹c kary tak nieznaczne, i¿
rzemios³o to op³aca siê doskonale. Wyrafinowany oszust gorszy jest od
rabusia, wart têgiego zbója, a jak¿e¿ prawem uprzywilejowany! Przyda³by
siê jaki Drakon, który by karê na oszusta powiêkszy³ kilkakrotnie, nie
szczêdz¹c ani szubienicy.
S¹ przeciwnicy kary mierci. Niektórzy w zapêdzie gorliwoci powo-
³uj¹ siê nawet na pi¹te przykazanie. Teologia dawno ju¿ za³atwi³a te skru-
pu³y skrupulantów nieco podejrzanych (z regu³y niekatolików); my za
powtórzmy tu formu³kê krótk¹ a wêz³owat¹: zabiæ zbója jest zas³ug¹. Hu-
manitaryzm areligijny nabiera coraz bardziej cech przestarza³oci, a teoria
Lombrosa uznana jest ju¿ powszechnie za prze¿ytek. Obowi¹zuj¹ca w
naukach historyczno-socjologicznych metoda indukcyjna powo³a siê na
dowiadczenie Francji i innych krajów, gdzie po zniesieniu kary mierci
upad³o ogromne bezpieczeñstwo publiczne. Przywrócili j¹ Francuzi, a
przecie¿ o Francji mo¿na powiedzieæ, ¿e kto nie jest doktrynerem nie ma
tam ca³kiem g³osu w sprawach publicznych. Wbrew doktrynie musieli
jednak j¹æ siê obrony przed zbójami.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
205
Jest naszym obowi¹zkiem wymusiæ bezpieczeñstwo osób i mienia;
wymusiæ to na osobach, maj¹cych ¿y³kê zbójeck¹ i z³odziejsk¹, a wymusiæ
z ca³¹ bezwzglêdnoci¹. Tymczasem ogól gorszy siê wygodnym ¿yciem
wiêniów i ich urlopami (podczas których dopuszczaj¹ siê w³anie coraz
gorszych zbrodni). Nie gañmy¿ mi³osierdzia chrzecijañskiego nad zbrod-
niarzami w wiêzieniach, lecz godzi siê wymagaæ, ¿eby pañstwo zrobi³o
wpierw wszystko, co nale¿y do ochrony ludzi porz¹dnych. Od mi³osierdzia
jest spo³eczeñstwo, zwi¹zki opiekuñcze, stowarzyszenia samarytañskie,
bractwa specjalne, których tradycje trzeba by wznowiæ.
Prawo opiekuje siê czule bezpieczeñstwem ¿ycia zbójów i z³odziejów.
Gdyby kto zabi³, a choæby skaleczy³ zbója, który na niego siê rzuci³, musi
wykazaæ przed s¹dem, jako naprawdê dzia³a³ we w³asnej koniecznej
obronie i ¿e nie przekroczy³ granicy niezbêdnej obrony. Je¿eli siê
przy³apie z³odzieja we w³asnym mieszkaniu, trzeba obejæ siê z nim ostro¿-
nie i grzecznie, milutko, bo inaczej biada w³acicielowi mieszkania! A
gdy grasuje gdzie zorganizowany bandytyzm, policja mia³a przykazane,
¿e pierwszy strza³ nale¿a³ do bandyty.
Dosz³o wiêc do takiego rozpowszechnienia i rozpanoszenia zbrodni,
i¿ mo¿e nas wydobyæ z tej toni jedynie Drakon redivivus. Na zbrodnie
pospolite powinny byæ, jako stan normalny, stale i zawsze, s¹dy dorane,
z³o¿one jednak z samych tylko sêdziów koronnych.
Pomiêdzy przechwyceniem przestêpcy przez policjê a wydaniem wy-
roku przez s¹d dorany, nie powinno min¹æ wiêcej czasu, jak piêæ dni.
Recydywicie wymierza siê karê za drugim razem podwójn¹, za trzecim
razem odsy³a siê go nadto do specjalnie ciê¿kiego wiezienia, specjalnego
dla recydywistów. Zawsze mo¿e byæ stosowana kara mierci, co zale¿y
najzupe³niej od uznania s¹du. Skazanie na mieræ musi jednak nast¹piæ,
je¿eli recydywista staje przed s¹dem po raz czwarty.
Marnuj¹ siê sêdziowie na rozprawê z tysi¹cznymi przestêpstwami
karnymi i cywilnymi mniejszego kalibru, które doprawdy nie wymagaj¹
natê¿enia intelektu, ani studiów prawniczych, by je rozs¹dziæ trafnie i
sprawiedliwie. Wiêkszoæ ich za³atwi³by zwyk³y wieniak równie¿ dobrze,
a mo¿e trafniej, mo¿e nawet sprawiedliwiej, jako znaj¹cy lepiej ludzi i
rodowisko. By³oby bardzo dobrze, gdyby pierwsza instancja s¹dowa by³a
na wsi, tu¿ pod rêk¹. Nie nale¿y atoli powierzaæ w³adzy s¹dowej ni
wójtowi ni radzie gminnej, i w ogóle nie mo¿na urzêdu gminnego zamie-
niaæ na s¹d. Na najni¿szym szczeblu organizacji ¿ycia publicznego trzeba
S¹dy
206
z tym wiêksz¹ ostro¿noci¹ przestrzegaæ m¹drej zasady, ¿e s¹downictwo
musi byæ oddzielone od administracji.
S¹dy trzeba przenieæ na gromadê. Która chce, niechaj ma s¹d
swój i u siebie.
W takim razie wybiera siê na lat trzy sêdziego i dwóch ³awników. Oni
sami rozdzielaj¹ sprawy miêdzy siebie; jakie i do jakiego stopnia bêd¹
s¹dzone jednostkowo, przy czym nast¹pi rozdzia³ albo wed³ug rodzajów
spraw, albo te¿ topograficzny; jakie za i od jakiego stopnia wymagaj¹
os¹dzenia kolegialnego, we trojkê. Od wyroku jednostkowego mo¿na
apelowaæ do trójki s¹dowej (która mo¿e podwy¿szaæ karê). Je¿eli obydwa
wyroki brzmia³y potêpiaj¹co, nie ma dalszej apelacji.
Z postêpowania s¹du gromadzkiego spisuje siê tylko króciutkie, su-
maryczne notatki, w formie dziennika. Nie krêpuj¹ ich ¿adne przepisy
procesu; to pozostawia siê uznaniu w³asnemu sêdziów i ³awników gro-
madzkich. Z czasem wytworz¹ siê prawa zwyczajowe; gdzie dawne zwy-
czajowe prawo jeszcze nie wygas³o, nawi¹¿e siê zapewne do niego, co
by³oby wielce po¿¹dane. Rodzaj i wymiar kar zale¿a³by niezawodnie od
miejscowych pojêæ i stosunków, w czym nie nale¿y tego s¹du krêpowaæ.
Kadencja s¹du gromadzkiego jest umylnie krótka, a¿eby mo¿na by³o
czy to sêdziów odpowiednio zmieniæ, czy te¿ s¹d skasowaæ ca³kiem.
S¹d gromadzki sam wystêpuje z wnioskiem co do swej kompetencji,
lecz projekt wymaga zatwierdzenia przez prze³o¿onego s¹du powiatowego.
W razie ró¿nicy zdañ uk³ada siê tymczasowe postanowienie co do kom-
petencji. S¹d gromadzki mo¿e jeszcze przez dwa nastêpne lata powtarzaæ
swój projekt odrzucony. Je¿eli ten sam projekt bêdzie wysuwany tak¿e
przez sêdziów gromadzkich nastêpnej kadencji, staje siê prawomocnym.
Zale¿nie od czasu, miejsca i okolicznoci, rozmiary kompetencji
mog¹ byæ rozmaite, nawet daleko siêgaj¹ce. Nie mo¿na atoli ¿adnemu
s¹dowi gromadzkiemu narzucaæ kompetencji, której nie pragnie.
Takie same s¹dy obywatelskie mog¹ powstawaæ po miasteczkach i
dzielnicowo po wiêkszych miastach, bez jakiegokolwiek zwi¹zku z radami
miejskimi i magistratami. Mo¿e je zaprowadziæ pewna dzielnica, choæby
inne tego nie czyni³y. Jest to w ogóle instytucja próbna, o której istnieniu,
rozszerzaniu lub cienianiu zdecyduje praktyka. Je¿eli siê powiedzie, mo¿e
w przysz³oci wywrzeæ znaczny wp³yw na organizacjê s¹downictwa w ogóle.
A¿eby odró¿niæ sêdziów zawodowych od innych, mniej lub wiêcej
przygodnych, nazywamy ich koronnymi.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
207
Rozmaitoæ w s¹downictwie dopuszczalna jest tylko w s¹dach gro-
madzkich i obywatelskich; lecz s¹downictwo koronne jest w ca³ej Polsce
jednakowe.
Poniewa¿ sprawy o przekroczenie administracyjne nie bêd¹ docho-
dzi³y do s¹dów koronnych, iloæ spraw przed kratami tych s¹dów zmniej-
szy siê bardzo. Stanowi to nieodzowny warunek, ¿eby wyroki by³y istotnie
(a nie tylko formalne) sprawiedliwe. Sêdzia powinien mieæ czas na zba-
danie sprawy i na wszechstronne zastanowienie siê. Co za absurd, ¿e
sêdzia miewa po kilkanacie rozpraw dziennie!!! Wzdycha do tego, ¿eby
móc wydawaæ wyroki zaoczne na poczekaniu.
Kwalifikacje wobec w³adzy prze³o¿onej zale¿¹ obecnie od iloci za³at-
wianych spraw!!! Sêdzia wiêc spieszy siê, przerabia sprawy po ³ebkach,
zmuszany przez w³adzê kontroln¹ do pracy lekkomylnej.
Trzeba tedy powiêkszyæ znacznie nie tylko iloæ sêdziów, ale te¿ s¹dów.
Nigdy iloæ sêdziów nie jest dostateczna, poniewa¿ do warunków
sprawiedliwoci nale¿y szybki jej wymiar. Na komediê zakrawa rozprawa
wyznaczona póno po wniesieniu skargi, gdy przygotowano wiadków
od odgrywania ról, i gdy niejednemu ju¿ nie dopisuje pamiêæ. Normalny
termin pomiêdzy skarg¹ a wyrokiem nie powinien przekraczaæ dwóch
tygodni; lecz tego nie mo¿na nakazaæ, bo winno wyp³ywaæ samo przez
siê z odpowiednich urz¹dzeñ s¹downictwa. Dlatego trzeba s¹downictwo
koronne zwalniaæ od spraw, które siê doskonale bez niego obejd¹, a
liczbê sêdziów pomimo to powiêkszaæ.
W³adze s¹dowe s¹ dwojakie. Zmiany w normach prawno-s¹dowych
tycz¹cych tak procedury, jako te¿ judykatury, o ile one mog¹ byæ ujmowane
w przepisy, nale¿¹ do zawodowego zwi¹zku sêdziowskiego. Ograniczone
jest tedy do zwi¹zków wojewódzkich i ogólnopolskiego. Piêcioosobowy
zarz¹d zwi¹zku wojewódzkiego stanowi w³adzê nad s¹dami powiatowymi
i okrêgowymi województwa. Wojewódzkie zwi¹zki ³¹cz¹ siê w ogólno-
polski, na którego czele stoi zarz¹d piêcioosobowy wybrany przez prze-
wodnicz¹cych zwi¹zków wojewódzkich. Kadencje s¹ siedmioletnie.
Wniosek, uzgodniony w zarz¹dach przynajmniej trzech zwi¹zków
wojewódzkich, aprobowany przez zarz¹d zwi¹zku ogólnopolskiego, prze-
chodzi jeszcze pod obrady S¹du Najwy¿szego, i dopiero za jego zgod¹
przedstawiany bywa do zatwierdzenia Kanclerzowi Sprawiedliwoci.
W³adzami s¹dowymi w sprawach ustroju s¹downictwa, nominacji i
wszystkich personalnych, pozostaj¹ obecne w³adze hierarchicznego ustroju
S¹dy
208
lecz przywrócone do stanu z kwietnia 1926 r. Kompetencje dawnego
ministerstwa sprawiedliwoci przechodz¹ na Kanclerza Sprawiedliwoci.
Ka¿dy powiat musi posiadaæ przynajmniej jeden s¹d powiatowy. Ka¿de
województwo przynajmniej trzy okrêgowe i jeden apelacyjny. Zmiany w
zakresie tych s¹dów i stosunkach ich wzajemnych mo¿e wprowadziæ Kan-
clerz Sprawiedliwoci, po zasiêgniêciu opinii S¹du Najwy¿szego.
Kanclerzem Sprawiedliwoci mo¿e byæ tylko zawodowy sêdzia koron-
ny. Wybiera go kolegium wyborcze, do którego wchodzi osób jedenacie:
piêciu cz³onków Zarz¹du sêdziowskiego zwi¹zku ogólnopolskiego, pierw-
szy prezes S¹du Najwy¿szego i dwóch sêdziów S¹du Najwy¿szego, najstar-
szych wiekiem, pierwszy prezes trybuna³u administracyjnego i dwóch
profesorów uniwersytetu wyznaczonych przez zjazd rektorski.
Godnoæ ta jest do¿ywotni¹. Kanclerz równy jest ministrom, lecz mini-
strem byæ nie mo¿e. Co dwa lata przedstawia sejmowi spo³ecznemu spra-
wozdanie ze stanu i z potrzeb podleg³ych sobie dziedzin, wraz z projektem
dwurocznego ich bud¿etu.
Kanclerz Sprawiedliwoci jest zwierzchnikiem nie tylko s¹downictwa
koronnego, ale tak¿e trybuna³u administracyjnego, Najwy¿szej Izby Kon-
troli i policji bezpieczeñstwa publicznego.
Wszelkie prawa i obowi¹zki, jakie wobec trybuna³u administracyjnego
przypada³y ministerstwu sprawiedliwoci, przechodz¹ na Kanclerza Spra-
wiedliwoci (o funkcjonowaniu tego trybuna³u by³a mowa w rozdziale VI).
Trybuna³ administracyjny stanowi tak wa¿ny dzia³ sprawiedliwoci w
¿yciu publicznym, i¿ spo³eczeñstwo musi posiadaæ jak najwiêksze gwaran-
cje co do sprawnoci i niezawis³oci jego dzia³ania; dostarczyæ ich mo¿e
tylko wcielenie go do dziedziny s¹downictwa, a¿eby raz na zawsze przeci¹æ
wszelkie zwi¹zki tego trybuna³u z rz¹dem centralnym i jak¹kolwiek za-
wis³oæ od pañstwowoci.
Trybuna³om tym bêd¹ podlega³y oczywicie równie¿ wszystkie samo-
rz¹dy.
Podobnie¿ nie mo¿na pozostawiaæ Najwy¿szej Izby Kontroli z ca³ym
jej aparatem pod w³adz¹ i dozorem tych, których ma kontrolowaæ. In-
stytucja ta niechaj podlega równie¿ bezporednio samemu Kanclerzowi
Sprawiedliwoci.
Sprawozdanie z Izby Kontroli, stwierdzaj¹ce zaniedbanie lub nadu¿y-
cia, stanowi ipso facto akt oskar¿enia. Wszyscy prokuratorowi wszystkich
stopni maja obowi¹zek zapoznaæ siê z ksiêg¹ sprawozdañ Kontroli, ka¿dy
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
209
z nich w nale¿¹cym do niego okrêgu s³u¿bowym i staæ siê oskar¿ycielem
publicznym przed w³aciwym s¹dem.
Policja bezpieczeñstwa publicznego nie powinna byæ u¿ywana nigdy
do niczego innego, jak do zapobiegania przestêpstwom przeciw bezpie-
czeñstwu ¿ycia i mienia. ¯adn¹ miar¹ nie mo¿e byæ u¿ywana do celów
politycznych, i dlatego musi byæ wyjêta spod w³adzy pañstwa, a poddana
w³adzy s¹dowej, jako dostarczaj¹cej najwiêkszych gwarancji, ¿e policja
nie bêdzie wypaczan¹ i demoralizuj¹c¹.
Podobnie¿ jak szko³y i s¹dy, musi policja bezpieczeñstwa byæ równie¿
apolityczn¹. Poddaj¹c j¹ Kanclerzowi Sprawiedliwoci, zmieniamy ca³ko-
wicie charakter tego zawodu, który otoczony bêdzie po tej przemianie
powszechnym szacunkiem i ¿yczliwoci¹. Nazwa policji stanie siê czym
czcigodnym, tytu³em zaszczytnym, niechaj wiêc przys³uguje wy³¹cznie tylko
policji bezpieczeñstwa publicznego.
Dwa s¹ systemy ustroju policji, stosownie do tego, który z jej celów
wysuwa siê na czo³o: czy zapobiegaæ przestêpstwom, czy te¿ tropiæ prze-
stêpców po dokonanym przestêpstwie. Policja polska nastawiona by³a
tylko do tego drugiego celu, i to nie g³ównie, lecz wy³¹cznie i skutkiem
tego dzia³alnoæ jej zesz³a na istn¹ komediê. Rz¹d postêpowa³ z policj¹
tak, jakby chcia³ zdj¹æ z jej barków s³u¿bê bezpieczeñstwa, a¿eby u¿ywaæ
jej do zgo³a czego innego.
Tote¿ policja nasza wymaga ca³kowitego przestroju, od samego do³u
do samej góry, jakby jej ca³kiem nie by³o!
Bêdziemy j¹ organizowaæ, jako zapobiegawcz¹, a tropienie przestêp-
ców rozumie siê samo przez siê.
Dobra policja nie mo¿e byæ tani¹. Oszczêdzimy jednak tyle na skaso-
waniu wszystkich skirów i dziczków, zaszczepionych na ³odydze policji,
i¿ skutkiem tych skreleñ bêdzie nas staæ na policjê prawdziw¹. Zachodzi
atoli obawa, czy skutkiem nierozumu rz¹dzicieli ze zmian warty nie
przerwa³a siê ju¿ tradycja znawstwa tego przedmiotu, czy uda siê jeszcze
znaleæ odpowiednie grono osób kompetentnych, które by mog³y o¿ywiæ
zamar³¹ tradycjê? Czy nie bêdziemy zmuszeni poprosiæ cudzoziemców,
¿eby nam na nowo urz¹dzili policjê? Pojawi¹ siê przy tym nieuchronne
wady, które potem dopiero dadz¹ siê usuwaæ stopniowo.
Do bezpieczeñstwa ¿ycia i mienia nale¿y bezpieczeñstwo na drogach
publicznych; policja musi przeto przej¹æ nadzór nad nimi i po wsiach i w
miastach (ulice).
S¹dy
210
Wszystkie sprawy policyjne wymagaj¹ specjalnego znawstwa, musz¹
wiêc byæ za³atwione w ³onie policji samej. Autonomia rzeczowa wynika
tu z koniecznoci, ingerencje za ze strony innych w³adz mog¹ tylko psuæ.
Na zewn¹trz za kontrola policji jest naj³atwiejsza, gdy¿ stopieñ bezpie-
czeñstwa publicznego odczuwa i dowiadcza ka¿dy; egzamin za policji
spoczywa w statystyce zbrodni, który usz³y bezkarnie, bo sprawców ich
nie wykryto.
Policja podlega Kanclerzowi bezporednio. Kanclerz mianuje naczel-
nego jej zwierzchnika, a mo¿e te¿ zastrzec nominacje wy¿szych rang.
Wszystkie urz¹dzenia policji i wewnêtrzny jej ustrój musz¹ byæ zatwier-
dzone przez Kanclerza. W jaki sposób Kanclerz zechce wykonywaæ sw¹
w³adzê, to zawis³o wy³¹cznie od niego (czy np. przez osobny referat poli-
cyjny w urzêdzie kanclerskim lub inaczej). Nie mamy najmniejszego po-
wodu przypuszczaæ, ¿e w ministerstwie spraw wewnêtrznych ³atwiej by³o
o znawstwo zawodu policyjnego ni¿ bêdzie w urzêdzie Kanclerza Sprawie-
dliwoci. Tamci znali siê tylko na szpiegostwie i prowokatorstwie poli-
tycznym, lecz samo bezpieczeñstwo publiczne nie obchodzi³o ich nic,
jako sprawa nie polityczna. My za chcemy koniecznie policji apolitycznej.
Z natury rzeczy s³u¿ba bezpieczeñstwa publicznego wymaga czêstych
kontaktów z s¹downictwem. Pog³êbi¹ siê stosunki, gdy policja stanie siê
powa¿n¹ instytucj¹ pañstwa obywatelskiego, gdy po kilku latach nabior¹
w³adze s¹dowe przekonania, ¿e minê³y ju¿ czasy, w których policja by³a
od tego, ¿eby schodziæ na manowce i innych na nie uwodziæ. Skoro tylko
s¹downictwo nabierze zaufania do policji, dostrze¿e w niej swój najpowa¿-
niejszy urz¹d pomocniczy. Miêdzy prokuratori¹, s¹dem karnym a policj¹
bêd¹ siê nawi¹zywaæ stosunki coraz cilejsze, które mog¹ w konsekwen-
cji doprowadziæ do dalszych wielkich zmian w s¹downictwie i w ustroju
pañstwa obywatelskiego o ogóle. By³oby to wielce przedwczesnym, ¿eby
siê dzi zapêdzaæ w ten obraz przysz³oci. Ograniczmy siê do tego, co
dzi jest wykonalnym.
W ka¿dym razie przeniesienie policji pod dach s¹downictwa przyczyni
siê do tego, ¿e bêd¹ siê garn¹æ do s³u¿by policyjnej ludzie osobicie
nienaganni, zacni, z wysokim przejêciem honoru i poczucia etycznego.
Nie mo¿na nigdy uczyniæ za wiele dla wszechstronnego podniesienia in-
stytucji, maj¹cej decydowaæ o stopniu bezpieczeñstwa publicznego; od
tego bowiem zawis³a gêstoæ zaludnienia i pracowitoæ ludnoci, jak o
tym pouczaj¹ dzieje rozmaitych krajów europejskich.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
211
Policja musi byæ w ca³ym pañstwie jednolita. Czy mo¿na urz¹dzaæ
etaty wojewódzkie obok pewnych hufców ogólnopolskich, to pozostawmy
specjalistom. O ile by chodzi³o o sam nadzór dróg, mog³yby istnieæ nawet
etaty powiatowe. Byæ mo¿e, ¿e przestêpstwa ograniczone lokalnie (np.
drobne kradzie¿e wsiowe) by³yby dok³adniej cigane przez personel
znaj¹cy bardziej miejscowoæ; lecz równie¿ mog¹ zachodziæ wzglêdy na
rzecz personelu obcego. Wy³ania siê niema³o podobnych kwestii, w któ-
rych trzeba wpierw wys³uchaæ zdania zawodowych znawców.
Korpus policyjny bêdzie mia³ przymusowo w³asn¹ ubezpieczalniê
(mo¿e niejedn¹) i w³asne szpitalnictwo. W Izbach kontroli, w trybuna³ach
administracyjnych i w s¹downictwie koronnym mo¿na by tak¿e urz¹dziæ
wszystkie potrzebne do tego instytucje, lecz przymusu nie ma.
S¹dy
XIII. STRONNICTWA I SEJMY
¯ycie publiczne nie mo¿e byæ bez stronnictw, albowiem nikt nie zdo³a
uj¹æ wszechstronnie ogromnej ró¿nolitoci i zawi³oci spraw publicznych.
Rozmaicie patrz¹ na nie z rozmaitych stanowisk, które w normalnym
toku rzeczy winny siê wzajemnie uzupe³niaæ.
Tworzyæ stronnictwa musi byæ wolno ka¿demu, oprócz rz¹du. Rz¹d
mo¿e wyjæ z ³ona jakiego stronnictwa, lecz gdy bêd¹c u steru, zak³ada
sobie w³asne przygodne stronnictwo, chodzi mu o to tylko, ¿eby siê utrzy-
maæ przy w³adzy a koterii swojej zapewniæ ¿³ób rz¹dowy. Je¿eli za z po-
moc¹ terroru urz¹dzi monopartiê (wynalazek ostatniego pokolenia), do-
prowadzi do rozbie¿noci pomiêdzy pañstwem a spo³eczeñstwem. Pañ-
stwo pogr¹¿y siê w gnun¹ wegetacjê w zak³amaniu i ³atwo mo¿e ulec
rozbie¿noci.
Ludzie rozumni, wiadomi wspólnoci interesów najwy¿szych, znajd¹
zawsze pomimo ró¿noci zdañ, wspóln¹ liniê postêpowania. Gdzie to nie-
mo¿liwe, tam nie stronnictwa istniej¹, lecz ró¿nice cywilizacyjne! Nauczmy
siê wreszcie odró¿niaæ te okolicznoci!
Za stronnictwa uwa¿aæ mo¿na tylko takie skupienia, które nale¿¹ do
tej samej cywilizacji. Zachodzi miêdzy nimi wspólnoæ spraw najwa¿-
niejszych; w ogóle im ogólniejszych spraw dotkniemy, tym wiêcej zbli¿enia.
Stronnictwa rozchylaj¹ siê u do³u, a nachylaj¹ ku sobie w górze; im wy¿ej
tym sobie bli¿sze, a na samym szczycie sp³ywaj¹ wszystkie w jednoæ.
Przeciwne skupienia z ró¿nych cywilizacji; te mog¹ byæ u do³u bardzo
blisko siebie, na szczycie zamieniaj¹ siê w jaskrawe przeciwieñstwa. Po-
niewa¿ wspó³pracownictwo mo¿ebne jest tylko w tej samej cywilizacji, nam
214
tedy na myli tylko stronnictwa wyrastaj¹ce poród cywilizacji ³aciñskiej.
Cz³owiekowi roztropnemu wspó³pracownictwo osób odmiennych za-
patrywañ jest po¿¹dane, bo w ten sposób zmniejsza siê prawdopodobieñ-
stwo omy³ki. Tote¿ s³usznie powiedziano, ¿e gdzie by opozycji nie by³o,
nale¿a³oby j¹ stworzyæ. Stronnictwa, to wielcy wspó³pracownicy, wprowa-
dzaj¹cy pomiêdzy siebie podzia³ pracy. Nie le¿y to bynajmniej w samym
istocie stronnictw, ¿eby jedno drugiemu mia³o koniecznie przeszkadzaæ.
Absurd za, ¿e musz¹ siê wzajemnie po¿eraæ, powsta³ z tego, ¿e uwa¿ano
za stronnictwo skupienia z ró¿nych cywilizacji, miêdzy którymi nie ma
syntezy.
Gdzie brak poczucia przynale¿noci do jakiej wspólnej ca³oci, jak-
¿e¿ tam pomieciæ stronnictwa?
Wspó³pracownictwo polityczne mo¿liwe jest tylko miêdzy skupienia-
mi, które z jednak¹ usilnoci¹ zmierzaj¹ do wzmocnienia tego samego
pañstwa, chocia¿ rozmaitymi drogami, byle tylko w zasiêgu tej samej cywi-
lizacji. Je¿eli jedni chc¹ wzmocniæ pañstwo, a drudzy os³abiæ je, w takim
razie ma siê do czynienia nie ze wspó³obywatelami innego stronnictwa,
lecz po prostu z wrogami.
Porozumienia pomiêdzy pos³ami sejmowymi rozmaitych cywilizacji
lub choæby rozmaitych uczuæ wzglêdem pañstwa, zamieniaj¹ siê po pew-
nym czasie na si³y odrodkowe ku rozsadzeniu parlamentu, a¿eby w koñcu
wszystko posz³o w drzazgi: i parlament, i pañstwo, i kultura narodowa.
Trzeba wiêc u¿ywaæ rozs¹dnie wyra¿enia stronnictwo, bo fa³szywa
nomenklatura wiedzie do fa³szywego wnioskowania, na czym sprawa pub-
liczna mo¿e ponieæ szkodê.
Nasze stronnictwa by³y ju¿ jesieni¹ 1918 roku przestarza³e, tj. nie
dostosowane do zasadniczo zmienionego stanu narodu. Stronnictwa sej-
mu galicyjskiego rozszerza³y siê wówczas na ca³¹ Polskê i znalaz³y siê po
krótkim czasie w sytuacji bez wyjcia. Umia³y doskonale os³abiaæ siê wza-
jemnie, co w³anie by³o niepotrzebnym.
Mo¿na powiedzieæ o naszych stronnictwach, ¿e nie bardzo wiedzia³y
co pocz¹æ z niepodleg³¹ Polsk¹. Najszerszym horyzontem i najg³êbszym
krytycyzmem celowa³a narodowa demokracja. By³a te¿ doprawdy jedy-
nym stronnictwem politycznym. Inne by³y ju¿ to zrzeszeniami zawodo-
wymi, zab³¹kanymi w politykê, ju¿ to mechanizmami cia³ obcych, wbitych
w organizm polski. Na takim tle powsta³y rz¹dy wojskowe, dokazuj¹ce
prawdziwie po wojennemu, jakby w zdobytym, podbitym kraju. Spuæmy
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
215
na to zas³onê i zastanówmy siê raczej, do jakich stronnictw pobudza dzi-
siejszy stan rzeczy.
Trzeba siê raz wreszcie podzieliæ i rozdzieliæ na rewolucjonistów i
antyrewolucjonistów; na pragn¹cych wywrotu, wojen domowych, po¿óg
i rzezi i na stêsknionych za ³adem i pokojem. Kto g³osi walkê klas, kto
nawo³uje, ¿eby jedna warstwa zagarnê³a wszystko dla siebie, niszcz¹c
czego sama nie potrzebuje (potrzeby nie rozumie), kto wyczekuje dnia
powszechnej rzezi i jak najgrubszego niszczycielstwa, ten jest rewolucjo-
nist¹ i chce zniszczyæ wszystko, co stanowi nasz ³ad. To nie jest stronnictwo,
to obóz rewolucyjny spoza cywilizacji ³aciñskiej.
Wród nich s¹ rozmaite stronnictwa rewolucyjne ³agodniejsze i za-
¿arte, piesz¹ce siê i kunktatorskie, ale to ich sprawa wewnêtrzna. Wszy-
stko, co rewolucj¹ tr¹ci, jest wrogo nastawione przeciwko cywilizacji
³aciñskiej, a zatem wrogiem jest dla narodu polskiego.
Cywilizacja ³aciñska jest ewolucyjn¹ a nie rewolucyjn¹. Odczepiamy
siê od rewolucjonistów, gdy¿ wspó³praca z nimi jest niemo¿liwa.
Nie o sam¹ jednak rewolucyjnoæ chodzi. Zastanówmy siê, wed³ug
czego mog¹ antyrewolucjonici dzieliæ siê na stronnictwa.
Indukcja stwierdza, ¿e bizantynizm by³ zawsze centralistycznym i
t³umi³ d¹¿noci autonomiczne krajów i stanów; od rednich wieków, od
rzymskich wypraw cesarzy niemieckich, zaznacza³ siê ju¿ wyranie anta-
gonizmem centralizacji i decentralizacji. Zwolennicy centralizmu ³udz¹
siê, jakoby mogli dzia³aæ po¿ytecznie w obrêbie naszej cywilizacji. Cywili-
zacja ³aciñska jest autonomiczna.
Musimy siê podzieliæ i rozdzieliæ na centralistów i autonomistów.
Jest to drugie kryterium ró¿nic politycznych. Centralici d¹¿¹ (niektórzy
niewiadomie) do pañstwa biurokratycznego, a w koñcu totalnego, auto-
nomici do obywatelskiego. Miêdzy tym a tamtym jest ca³a przepaæ.
Wobec cywilizacji ³aciñskiej szkodnikami s¹ zwolennicy centralizmu,
jednostajnoci i wszechw³adzy pañstwowej, opartej na systemie biurokra-
tycznym. Spotyka siê miêdzy nimi niema³o ba³amuctw. Np. niektórzy cen-
tralici wypieraj¹ siê totalizmu; zdarzaj¹ siê nawet gorliwi propagatorzy
jednostajnoci, którym podoba siê jednak decentralizacja, ³¹cz¹c ba³a-
mutne rzeczy po³¹czyæ siê nie daj¹ce; trafiaj¹ siê czasem tacy, którym siê
zdaje, ¿e nawet totalne pañstwo da³oby siê uwolniæ od biurokracji. Mie-
szanki tego rodzaju wiadcz¹ o niezdatnoci do mylenia politycznego.
Wszyscy (a liczni niestety), którzy siê wij¹ poród takich mieszanek, mar-
Stronnictwa i sejmy
216
nuj¹ swoje ¿ycie, zdatni tylko do mów niekonsekwentnych; czyny ich, to
istne krêcenie siê w kó³ko, ci¹g³y ruch bezkierunkowy, dreptanie po oma-
cku, najczêciej wed³ug metody oznaczanej wyra¿eniem: dwa kroki na-
przód, a trzeci w ty³, mnóstwo ludzi ogarniêtych jest t¹ nijakoci¹ dlatego
tylko, ¿e nie lubi¹ g³êbszego rozgl¹du w sprawach. Charakterystyczn¹
cech¹ nijaków jest, ¿e nigdy nie chc¹ z niczym zerwaæ i wci¹¿ usi³uj¹
wytworzyæ co takiego, ¿eby w tym by³o wszystkiego po troszku, a¿eby siê
wszystkim (jak s¹dz¹) podoba³o.
Wynajduj¹ nieustannie co dla wszystkich, w rzeczywistoci za
nigdy niczego nie zdo³aj¹ zdzia³aæ. Kultura czynu wymaga przede wszyst-
kim jasnej myli, cis³oci w odró¿nianiu i wiadomoci, co siê znajduje
na koñcu danego kierunku.
Wyrazistoæ myli stanowi warunek stanowczej woli.
Koció³ odrzuci³ z ca³¹ stanowczoci¹ totalizm pañstwowy, a jednak
katolicy krêc¹ siê oko³o centralizmu. Koció³ g³osi korporacjonizm,
który jest niemo¿liwy bez autonomii, a jednak jakby nie dostrzegano tego,
¿e katolicy winni znaleæ siê wszyscy w obozie autonomistów, czyli przy
hale samorz¹dów. Tak siê w koñcu staæ musi. Nie trzeba do tego gwa³-
townej propagandy: wystarczy kierowaæ katolików ku konsekwencji.
Pracownikami na ³onie cywilizacji ³aciñskiej s¹ tylko autonomici i
dopiero od tej wspólnej wszystkim podstawy mo¿e siê zaczynaæ ró¿nicz-
kowanie naszych stronnictw. Np. dzie³ko niniejsze mieci w sobie niema³o
materia³u do tego. Uk³adam program z tego, co uwa¿am za najlepsze dla
Polski w danej chwili; lecz w innych okolicznociach mo¿e bym inaczej
siê rozmyli³ w tym i w owym. Do tego samego celu mo¿na dojæ ró¿nymi
drogami, zale¿nie od czasu, miejsca i okolicznoci. Mo¿na byæ bezwzglêd-
nym poplecznikiem cywilizacji ³aciñskiej, a zatem autonomist¹, lecz byæ
przeciwnikiem np. proponowanej przeze mnie dwoistoci sejmowej. Mo¿e
kto uwa¿aæ, ¿e p³onne s¹ moje obawy o szkodliwe pogmatwanie spraw
spo³ecznych z politycznymi; albo te¿ mo¿e obmyliæ inny rodek przeciwko
gmatwaninie; rodek, który pozwoli uprociæ system, zachowuj¹c jednoæ
sejmowania. Mo¿e kto byæ przeciwnikiem proponowanej przeze mnie
instytucji wojewodów; innemu mog¹ siê nie wydawaæ trafnymi Wielkie
Wydzia³y; jeszcze inny mo¿e nie pochwali s¹dów gromadzkich itd., itd.
W tym wszystkim tkwi materia do wytworzenia siê stronnictw, wza-
jemnie siê uzupe³niaj¹cych, wzajemnie doskonal¹cych budowê pañstwa
w cywilizacji ³aciñskiej.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
217
Jestem za g³êboko przekonany o potrzebie stronnictw i o ich po¿ytku,
gdy wychodz¹ z tych samych fundamentów.
W pañstwie obywatelskim i autonomicznym u³o¿y siê kwestia stron-
nictw zgo³a odmiennie, ni¿ to bywa³o dotychczas. Inne te¿ musi byæ sej-
mowanie.
G³osi siê powszechnie, jako parlamentaryzm nie tylko siê prze¿y³,
lecz stanowi przyczynê wszystkiego z³ego, jak gdyby by³ instytucj¹ z³¹ za-
sadniczo. Tak nie jest.
Mo¿e byæ z³y, lecz mo¿e te¿ byæ dobry, to znaczy stosowny lub nie-
stosowny i trafny, nietrafny, stosowanie do czasu, miejsca i okolicznoci.
Od pocz¹tku XX w., nie s³ysza³o siê ju¿ o parlamentaryzmie nic dobrego.
Potêpienie go zasadnicze sta³o siê sposobem ulubionym (i najtañszym),
by nabyæ opiniê statysty, wiadomego dróg do lepszej przysz³oci. Post¹-
piono metod¹ zbyt rycza³tow¹. Zepsuæ mo¿na przyrz¹d najlepszy, ale z
tego nie wynika, jakoby przyrz¹d by³ sam przez siê z³ym lub ¿e siê prze¿y³
i sta³ siê szkodliwym prze¿ytkiem. Nie psuj, a winy nie zganiaj na przy-
rz¹d!
Gdyby w czasach miêdzy rewolucj¹ Gracchów a Dioklecjanem doko-
nanym zosta³o odkrycie systemu reprezentacyjnego, nie byliby barba-
rzyñcy rozbijali cesarstwa rzymskiego. Gdyby by³ istnia³ taki system, impe-
rium zachodnie znalaz³oby drogê do stopniowego przetwarzania siê w
pañstwa nowe w sposób pokojowy, a bez ruiny cywilizacji rzymskiej. Ele-
menty systemu reprezentacyjnego znajdujemy natomiast ju¿ najstarszych
dziejach Kocio³a, a splot³y siê z cywilizacj¹ ³aciñsk¹; w niej ma ten system
pod³o¿e, gniazdo i glebê urodzajn¹.
System reprezentacyjny nie jest atoli od udoskonalenia czegokolwiek,
lecz od reprezentowania, tj. od tego, by dok³adnie przedstawiæ w przekroju
spo³eczeñstwo reprezentowane. Poziom parlamentu zawis³ od poziomu
spo³eczeñstwa i na to nie ma rady.
Zepsowa³o siê sejmowanie wszêdzie dla siedmiu przyczyn. Przede
wszystkim z powodu rozpolitykowania ogó³u. Funkcjonowa³yby sejmy
inaczej, gdyby w kraju by³o mniej amatorstwa politycznego, a wiêcej kon-
kretnej dzia³alnoci spo³ecznej. Stosunki zwi¹zane obecnie z parlamenta-
ryzmem, dostarczaj¹ pola do popisów dla ludzi, robi¹cych karierê na
ujemnych stronach ¿ycia publicznego. Urodzaj na politykantów jest wielki,
bo ogó³ uwierzy³, ¿e wszystko da siê wypolitykowaæ. Nawet zawodowa
inteligencja popad³a w zabobon, jakoby polityka mieci³a w sobie leki na
Stronnictwa i sejmy
218
wszystkie cierpienia; nie dziwmy siê tedy, ¿e kandydaci na pos³ów przy-
bieraj¹ tak czêsto miny znachorów.
Zachodzi gruba pomy³ka, jakoby polityka by³a bitym gociñcem do
wszystkiego. W cywilizacji ³aciñskiej ci¹g³e politykowanie nie wytwarza
wcale si³y politycznej.
Ta mo¿e powstawaæ bezporednio (jak zwrócono ju¿ na to uwagê w
rozdziale V) w innych cywilizacjach, w bizantyñskiej, turañskiej, lecz ina-
czej maj¹ siê rzeczy w ³aciñskiej. W naszej cywilizacji dokonuje siê prze-
mian si³, a mianowicie si³a spo³eczna przemienia siê w razie potrzeby w
polityczn¹. Gór¹ te pañstwa, które dysponuj¹ znacznymi zasobami si³ spo-
³ecznych. Pracownicy z niwy spo³ecznej przyczyniaj¹ siê najbardziej do
wzrostu si³y pañstwa w cywilizacji ³aciñskiej. Politykanci s¹ nie tylko nie-
potrzebni, lecz szkodnikami.
Druga choroba parlamentaryzmu tkwi w naruszaniu pewnej incom-
patibilitatis.
W walkach, staczanych tak d³ugo z absolutyzmem, nie run¹³ bynaj-
mniej centralizm i przeniesiono go do zwyciêskiego parlamentu. Istny
poca³unek z Alpuhary. Zawalono sejmy sprawami lokalnymi, a¿ straci³y
swobodê ruchów od nadmiaru balastu. W wiedeñskim parlamencie ca³e
grupy poselskie g³osowa³y w kwestiach pañstwowych nie wed³ug rozu-
mienia wzglêdów rzeczowych, lecz wed³ug tego, czy otrzymaj¹ od innych
klubów poparcie dla spraw prowincjonalnych. Wytworzy³o siê szczególne
pojêcie wzajemnoci parlamentarnej. W wiedeñskiej Radzie Pañstwa
chodzi³o jednak czêsto w sprawy zasadnicze, bo gdy takie kraje koronne
jak Galicja lub Czechy wystêpowa³y ze swoimi postulatami, rozgrywa³y
siê sprawy autonomii, równouprawnienia itp, a wiêc zagadnienia ogólno-
pañstwowe.
Ale w Pary¿u pañstwo stawa³o siê podleg³ym departamentowi o szosê
lub kolejkê lokaln¹, a czasem podobno o przydzia³ orderów pomiêdzy
najwp³ywowszych wyborców. Rz¹d musia³ ci¹gle kontrolowaæ obliczenia
g³osów, czy który z pos³ów nie przesta³ byæ osobicie zadowolony. To
by³o tak¿e handlem g³osów, w których interesy a nawet interesiki lokalne
stanowi³y monetê obiegow¹.
Odpadnie lwia czêæ przyczyn demoralizacji parlamentów, je¿eli siê
zerwie z centralizmem i wyrzuci z sejmowania sprawy lokalne. Panuje za
centralizm posuniêty do absurdu. Np. je¿eli m³yn wystawiony wie¿o na
gruntach Wólki pragnie nale¿eæ do przytykaj¹cej Górki, musi siê parlament
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
219
zaj¹æ t¹ zmian¹ granic pomiêdzy dwoma wioskami. Rz¹d za musi mieæ
baczenie, by z tego nie wyniknê³o przypadkiem przesilenie ministerialne.
Im zamo¿niejsza prowincja i wiatlejsza, tym wiêcej przybywa jej
spraw lokalnych. Lokalnym jest bowiem nie tylko to, co na miejscu zaczyna
siê i koñczy, nie posiadaj¹c ¿adnej stycznoci z interesami zamiejscowymi
i co ma s³u¿yæ interesom wy³¹cznie miejscowym. Takim spraw ubywa, im
bardziej rozwija siê spo³eczeñstwo; w miarê rozwoju przybywa na miejscu
spraw o znaczeniu ogólniejszym (np. szpital epidemiczny jest zawsze spra-
w¹ ogóln¹). Mno¿¹ siê one wszêdzie w ka¿dym zak¹tku, w miarê rozwoju
owiaty, dobrobytu, komunikacji. Nale¿y jednak uznaæ za sprawê lokaln¹
wszystko to, co dla dobra ca³ego pañstwa da siê wykonaæ na miejscu
funduszami i zabiegami miejscowymi. Takich spraw bêdzie przybywaæ w
miarê ubywania tamtych.
Im wy¿szy stopieñ rozwoju, tym wiêkszy miernik lojalizmu. Im wiêcej
spraw wielkich zdo³a dokonaæ samorz¹d lokalny, tym ³atwiej uporaæ siê
pañstwu ze sprawami najwiêkszymi i tym wiêkszego rozmachu mo¿e naby-
waæ pañstwo. Parlamentowi za bêdzie ubywaæ spraw, jakimi zasypuje
go w³asny centralizm.
Centralizm a parlamentaryzm to incompatibilia.
Jeszcze dziwniejsz¹ jest trzecia choroba sejmowania. Wszystkie parla-
menty przejê³y siê przes¹dem bizantyñskim, jakoby do jednoci potrzebna
by³a jednostajnoæ. Zowie siê to czêsto unifikacj¹ i wo³a siê, ¿e wprowa-
dzenie jej stanowi szczytn¹ misjê parlamentu. Najmocniej zakorzeni³ siê
ten przes¹d w tych klubach poselskich, które wzdychaj¹ do rewolucji.
Je¿eli w ca³ym pañstwie wszystko ma byæ wszêdzie jednakowe, po
có¿ zwo³ywaæ reprezentantów z powiatów? Czegó¿ siê od nich dowiadywaæ?
Przy jednostajnoci sejmowanie oczywicie niepotrzebne. Ustrój reprezen-
tacyjny jest od tego, ¿eby spowodowaæ wymianê zdañ pomiêdzy rozmai-
toci¹ i na jej tle utwierdzaæ jednoæ.
Gdzie nie zachodzi ró¿norodnoæ okolicznoci, nie ma potrzeby po-
rozumiewania siê.
Sejmowanie nie licuje ani z centralizmem, ani z jednostajnoci¹. Kie-
runki te, wprowadzone do Izby, musz¹ odebraæ parlamentowi zasadnicze
walory i mo¿noæ rozwoju; wprowadzaj¹ za na pewno spaczenie i choro-
bliwoæ parlamentaryzmu.
Zbiera³o mu siê ju¿ na w³asn¹ totalnoæ. Pocz¹³ siê rozwijaæ na kszta³t
dawnego wiat³ego absolutyzmu, pe³en ochoty do wychowywania spo-
Stronnictwa i sejmy
220
³eczeñstwa. ¯aden jednak¿e sejm nie mo¿e ani pañstw tworzyæ, ani spo³e-
czeñstwom nadawaæ struktury.
Czwart¹ chorobê sejmowania w naszej dobie stanowi pomylony zupe³-
nie sposób kontrolowania w³adzy wykonawczej. Kontrola ta jest nie tylko
prawem parlamentu, lecz wrêcz jego obowi¹zkiem. Ale¿ z tego nie wynika,
¿eby do sejmów nale¿a³o obmylanie egzekutywy i urz¹dzanie jej!
Sposobów wykonania kontroli przez parlament mo¿e byæ wiele, lecz
nigdzie nie obmylano ¿adnego. Przydziela siê ca³y wielki dzia³ bud¿etu
pewnej komisji sejmowej, ¿eby po kilku dniach wyrazi³a swoje zdanie:
referent zwykle pracuje gorliwie, zamêcza siê do upad³ego zadaniem wy-
znaczonym na tydzieñ, a które wymaga pracy przynajmniej na pó³ roku.
Natomiast przyj¹³ siê powszechnie sposób kontroli na dziko i pose³
mo¿e wtargn¹æ kiedykolwiek do jakiegokolwiek urzêdu i podyktowaæ
swoje widzimisiê. W taki sposób mo¿na by doprawdy zdezorganizowaæ
ca³¹ pañstwowoæ.
W³aciwie ¿aden parlament nie wykona³ obowi¹zku kontroli. Czasem
debatowa³ namiêtnie, gdy wyszed³ na jaw jaki gruby skandal, rozwa³ko-
wywany ju¿ nieco przedtem przez dziennikarstwo.
Faktyczne wyrzeczenie siê przez parlamenty prawa kontroli t³umaczê
sobie tym, ¿e kontrolowaæ mo¿emy tylko to na czym sami siê znamy przy-
najmniej jako tako. Zbyt drobny procent znawców stanowi pi¹t¹ chorobê
parlamentu.
Szóst¹ chorobê stanowi prawodawczoæ in permanentia. Ustawa
goni ustawê; bywa ich po kilka naraz przy lasce marsza³kowskiej i czêsto
nie wiadomo od czego zacz¹æ, bo wszystkim prawodawcom jednakowo
pilno. Chc¹ zwo³aæ sejmik relacyjny podczas najbli¿szych ferii parlamen-
tarnych i pochwaliæ siê i zwróciæ uwagê, jaki spada z tego zaszczyt na ich
departament. Elephantiasis prawodawcza (o której by³a ju¿ mowa w
rozdz. VII) jest rodem z biurokracji, lecz przez parlamenty zosta³a szczerze
adoptowana. Ka¿dy klub parlamentarny jest fabryk¹ prawodawcz¹, nie zna-
j¹c¹ wytchnienia. Zmiany, nowele, uzupe³nienia sypi¹ siê z dnia na dzieñ.
W ¿adnym dziale ¿ycia publicznego nie nagromadzono tyle nieuctwa
i lekkomylnoci, ile w nie spoczywaj¹cej nigdy sejmowej manii ustawo-
dawczej. Uroi³o im siê, ¿e bêd¹ przykrawali kraje i ludy do swoich wy-
mys³ów.
Olbrzymia wiêkszoæ uchwalanych przez sejmy ustaw nie jest ni-
komu do niczego potrzebna, a krótkotrwa³oæ ich i ci¹g³a zmiennoæ
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
221
stanowi niebezpieczeñstwo publiczne. S³usznie zwrócono uwagê, ¿e
mniej niebezpieczna jest jaka przeszkoda jazdy, je¿eli znajduje siê od
dawien dawna na tym samym miejscu, choæby we rodku drogi, bo
pamiêtaj¹ o niej nie tylko ludzie, lecz nawet konie i nawet po ciemku,
gdy tê sam¹ przeszkodê przenosi siê raz wraz z jednego boku drogi na
drugi, z miejsca na miejsce.
Najgorsz¹ wadê zachowa³em jednak na ostatek. Siódma choroba
polega na tym, i¿ pomieszano sprawy polityczne ze spo³ecznymi, z czego
powsta³ gruby galimatias.
Zabiegi spo³eczne a polityczne wymagaj¹ odrêbnej legislatywy. Pañ-
stwo i spo³eczeñstwo nie mog¹ siê wzajemnie wyrêczaæ. Z pomieszania
prawodawstwa spo³ecznego a pañstwowego powstaj¹ ciê¿kie szkody,
nieustanne kolizje, zaniedbania i wykolejenia obustronne. Zgubn¹ jest
wspólnota prawodawcza pañstwa i spo³eczeñstwa w tym samym ciele
prawodawczym. Pochodz¹ce z powszechnego g³osowania sejmy jê³y siê
kierowaæ i pañstwem i spo³eczeñstwem. Stronnictwa polityczne urz¹dzaj¹
nam sprawy spo³eczne, a spo³eczne stronnictwa bior¹ siê do polityki.
Dosz³o do takiego absurdu, i¿ ci sami politykanci g³osz¹ równoczenie i
suwerennoæ parlamentu i wszechmoc pañstwa totalnego; tote¿ wygrywaj¹
tacy, którzy poprzestaj¹ na pañstwie totalnym bez parlamentu.
Temu najwiêkszemu z³u zaradziæ mo¿na dwoistoci¹ sejmowania.
Osobny sejm do spraw spo³ecznych i osobny do politycznych. Da siê to
osi¹gn¹æ bez rozci¹gania parlamentu w ten prosty sposób, ¿e oba rodzaje
samorz¹dów uwieñczone byæ maj¹ sejmowaniem, lecz ka¿dy sejmem oso-
bnym. Z samorz¹dów zawodowych niechaj siê wy³ania sejm spo³eczny, z
terytorialnych ziemski. Obydwa winny byæ stosunkowo nieliczne. W wyj¹t-
kowych sprawach i okolicznociach ³¹czy³yby siê oba te sejmy w jeden
sejm walny.
Poziom sejmowania podniós³by siê, gdyby podnieæ wiek wyborców.
W naszych czasach dochodzi siê do samodzielnoci gospodarczej tak
póno, i¿ nie waha³bym siê proponowaæ, ¿eby do czynnego prawa wybor-
czego trzeba by³o mieæ skoñczone lat 30 (sic! trzydzieci), a do biernego
35; nie waha³bym siê, gdyby mo¿na by³o przypuciæ, ¿e zapatrywanie
takie znalaz³oby w dzisiejszych czasach odpowiedni¹ iloæ zwolenników.
Podwy¿my¿ wiêc wiek g³osowania do samorz¹dów tylko o trzy lata, godz¹c
siê z dojrza³oci¹ polityczn¹ po skoñczeniu 24 roku ¿ycia. Ka¿demu
atoli mo¿e przemówiæ do przekonania argument, ¿e im wiêkszy widnokr¹g
Stronnictwa i sejmy
222
instytucji, tym starszymi winni byæ wyborcy, maj¹cy j¹ tworzyæ. Mo¿e wiêc
do samego tylko sejmu da³oby siê ograniczyæ prawo wyborcze do lat 30,
wzglêdnie 35?
Prawo wyborcze czynne do sejmu spo³ecznego przys³uguje wszystkim
tym, którzy je posiadaj¹ do samorz¹du zawodowego; do sejmu ziemskiego
wszystkim wyborcom do samorz¹du terytorialnego z poprawk¹ lat wieku.
By³oby to wielce dziwnym, niemal dziwacznym, ¿eby ten sam wiek mi¹³
wystarczaæ do decydowania w sprawach jednego stowarzyszenia zawodo-
wego i ca³ego pañstwa.
Kadencje obu tych sejmów trwaj¹ po siedem lat. Nie oznacza siê
kadencji sejmu walnego, bo nie ma do niego osobnych wyborów.
Szczegó³owe przepisy, w jaki sposób przeprowadziæ wybory sejmowe,
wyda zjazd wojewodów, jako najwy¿szych sta³ych (do¿ywotnich) reprezen-
tantów spo³eczeñstwa, a zasiadaj¹cych w obydwu sejmach.
Wartoæ proponowanego w tym dzie³ku nowego ustroju, wieñczonego
jednak po staremu sejmem, zale¿y w przezwanej czêci od tego, w jakim
stopniu mo¿na miêæ otuchê, ¿e te przeprowadzane sejmy by³yby wolne
od wad poprzedniego parlamentaryzmu. rodka absolutnie pewnego
przeciwko z³u nikt nie wymyli, ale w pañstwie obywatelskim politykan-
ctwo na pewno podupadnie, a centralizm sejmow³adczy bêdzie niemo¿-
liwy, gdy sprawy lokalne nie bêd¹ dochodziæ do sejmu.
Wykluczony te¿ przy naszej rozmaitoci samorz¹dów ob³êd jedno-
stajnoci. Nie bêd¹ te¿ pos³owie nachodziæ urzêdów administracyjnych
pañstwowych, bo ich nie bêdzie. O ile¿ za pomno¿y siê iloæ znawców w
sejmie, gdy samorz¹d zawodowy i terytorialny stan¹ siê szko³ami ¿ycia
publicznego i niemal jedynymi drogami do odznaczenia siê!
Dla osób pragn¹cych m¹ciæ i spo³eczeñstwo rozsadzaæ, jedynym fo-
rum bêd¹ stowarzyszenia prywatne. Je¿eli zapêdz¹ siê w nich na podwórko
prokuratorii i s¹du, bêd¹ nara¿eni na kary podwójne.
Odrêbnoæ dwóch sejmów zapobiegnie mieszaniu spraw politycznych
ze spo³ecznymi. Sejm walny ma byæ czym wyj¹tkowym, zwo³ywany tylko
dla jakiej sprawy cile oznaczonej. Permanencji prawodawczej zapobie-
gnie przepis, ¿e mo¿na zmieniaæ lub uzupe³niaæ ustawy, w ogóle dzia³aæ
prawodawczo tylko co piêæ lat. Pos³owie zechc¹ popracowaæ nad
swymi projektami przez cztery lata zanim wyst¹pi¹ z nimi w sejmie. Nie-
ustanna zmiennoæ ustawodawcza, niemal z kwarta³u na kwarta³, prze-
stanie wypaczaæ ¿ycie publiczne.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
223
Tak tedy mam powody do przypuszczenia, ¿e proponowane tu sejmy
bêd¹ oczyszczone z tych wad parlamentaryzmu, jakie wykolei³y te instytucje.
Sejm spo³eczny sk³ada siê z cz³onków obydwóch Wielkich Wydzia³ów
ze wszystkich województw i pos³ów wybieranych po trzech w ka¿dym
województwie; razem osób 124. Kadencja trwa lat siedem; sesja prawo-
dawcza tylko co piêæ lat. Sejm ten uchwala bud¿et dwuroczny organizacji
samorz¹dowych, zawodowych. Nadto obraduje i decyduje w zagadnie-
niach spo³ecznych, przed³o¿onych mu przez jeden z Wielkich Wydzia³ów,
których Wydzia³ ten nie chce sam rozstrzygaæ dla jakichkolwiek powodów.
Ka¿dy z pos³ów ma prawo wyst¹piæ z inicjatyw¹ w formie wniosku. Sto-
sownie do swego zakresu i treci wniosek ten bêdzie przez marsza³ka
Izby przekazany odpowiedniemu zwi¹zkowi spo³ecznemu, przechodz¹c
przez przyjête we wnioskach instancje a¿ do Wielkiego Wydzia³u. W razie
odrzucenia wniosku przez organizacje spo³eczne pose³ ma prawo wnieæ
go przed Izbê sejmu spo³ecznego na którejkolwiek sesji, o ile treæ wnio-
sku nie wymaga zmiany prawa lub uchwalenia nowego; w takim bowiem
razie wypadnie czekaæ na sesjê prawodawcz¹.
W zasadzie sejm nie mo¿e uchwalaæ niczego w materii, która by przed-
tem nie stanowi³a przedmiotu obrad i uchwa³ w zwi¹zkach spo³ecznych.
Na tle samorz¹dów terytorialnych opiera siê drugi sejm, który na-
zwijmy ziemskim. Sk³ada siê z wojewodów, tudzie¿ po jednym delegacie
od ka¿dej rady wojewódzkiej, z pos³ów osobnych po trzech z ka¿dego
województwa i z czterdziestu reprezentantów miast licz¹cych ponad
50 000 mieszkañców polskich, razem 120 osób. Kadencja siedmioletnia
z sesj¹ prawodawcz¹ raz tylko na piêæ lat.
O rozdzia³ mandatów miejskich porozumiewaj¹ siê zarz¹dy miast
zainteresowanych.
Ten sejm uchwala dwuroczny bud¿et pañstwowy, przedstawiany przez
ministra skarbu. Nale¿¹ do niego te sprawy samorz¹du terytorialnego,
których najwy¿sze w³adze samorz¹dowe nie mog³yby lub nie zachcia³yby,
tudzie¿ sprawy rz¹dowe, o ile by zachodzi³y w¹tpliwoci co do za³atwienia
ich przez ministerstwa. Obowi¹zkiem jest kontrola w dziedzinach pod-
leg³ych czterem ministerstwom (o których w nastêpnym rozdziale). Nadto
ka¿dy pose³ ma prawo wyst¹piæ z wnioskiem, tycz¹cym dzia³ania mini-
sterstw. Marsza³ek przedstawia ów wniosek odpowiedniemu ministerstwu;
gdyby nie zosta³ uwzglêdniony, bêdzie stanowiæ przedmiot debaty i uchwa³y
nastêpnej sesji sejmowej.
Stronnictwa i sejmy
224
Sejmy stanowi¹ najwy¿sz¹ instancjê tak dla samorz¹dów, jako te¿
dla w³adz rz¹dowych, lecz nie powinny narzucaæ im swej woli dorywczo
ni doranie. Gdyby wyst¹pi³ kto w sejmie z wnioskiem o monopol zbo¿a
lub upañstwowienie kopalñ, sprawê odes³ano by najpierw do zwi¹zków
rolniczych, przemys³owych, in¿ynierskich, po czym móg³by dopiero nad
tym debatowaæ sejm walny.
Sejm spo³eczny i ziemski bywaj¹ zwo³ywane i zamykane przez swych
marsza³ków. Sesje nie musz¹ siê odbywaæ ka¿dego roku. Na ¿¹danie trzy-
dziestu pos³ów wyra¿one marsza³kowi na pimie, musi byæ sejm zwo³any
najpóniej w miesi¹c po dacie takiego pisma.
Tylko wojewodowie mog¹ byæ cz³onkami obydwóch sejmów.
Obydwa sejmy zjednoczone stanowi¹ sejm walny; z kompetencj¹ na
dziedziny obu tamtych sejmów. Zwo³uje, zamyka i wyznacza porz¹dek
dzienny G³owa Pañstwa wed³ug w³asnego uznania. Ka¿da sesja sejmu wal-
nego mo¿e byæ prawodawcz¹, lecz mo¿e byæ zwo³any równie¿ do wyra¿e-
nia opinii. Wszelkie zasadnicze zmiany ustrojowe mog¹ byæ uchwalane
tylko przez sejm walny. Je¿eli G³owa Pañstwa zawiadomi jeden z sejmów
lub obydwa, ¿e jak¹ kwestiê uznaje za zmierzaj¹c¹ do zmiany ustroju,
kwestia taka musi byæ natychmiast usuniêta z obrad, jako przynale¿na
sejmowi walnemu. Uchwa³y sejmów spo³ecznego i ziemskiego staj¹ siê
wa¿nymi i obowi¹zuj¹cymi same przez siê, lecz uchwa³y sejmu walnego
wymagaj¹ zatwierdzenia przez G³owê Pañstwa.
Wybory na pos³ów otwieraj¹ pole dla osób, które zas³ugiwa³yby wejæ
w hierarchiê samorz¹dów, lecz omin¹³ ich ten zaszczyt. Czêæ ich bêdzie
mog³a wejæ do sejmów z bezporednich wyborów. Dostarczaj¹ te wybory
równie¿ pola wszelkiej opozycji, nie chc¹cej lub nie mog¹cej pomieciæ
siê w samorz¹dach. Przyznajê, ¿e mo¿e to byæ zarazem furtka dla dema-
gogów i politykantów. Lepiej, ¿e siê poka¿¹ publicznie (w warunkach
b¹d co b¹d bardzo utrudnionych), a przyjaciele cywilizacji ³aciñskiej
musz¹ liczyæ na to, ¿e spo³eczeñstwo, zaprawione w samorz¹dach, bêdzie
stawiaæ kandydatom wy¿sze wymagania.
Sejmy s¹ jednoizbowe, dygnitarze samorz¹dów tworz¹ z wojewódz-
twami faktycznie jakby senat.
Obydwa sejmy pochodz¹ z wyborów, i nie ma w nich ani jednego
cz³onka z nominacji. Bezporednio wybiera siê jednak tylko dwukrotnie
po 48 osób. W sejmie spo³ecznym w³aciwi pos³owie wybierani ad hoc w
województwach, stanowi¹ proporcjê 48 : 76.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
225
W ziemskim przybywa 40 przedstawicieli miast, wiec proporcja prze-
suwa siê, i to bardzo na korzyæ pos³ów 88 : 32. Lecz miejscy pos³owie
nie bywaj¹ wybierani w powszechnym g³osowaniu po miastach. Wybieraj¹
ich rady miejskie, a prawdopodobnie wybior¹ kogo sporód rajców. Ci z
cz³onków sejmów, którzy wchodz¹ do nich przez porednictwo stanowisk,
zajmowanych poprzednio, pochodz¹ równie¿ z wyborów, przez które
przeszli ju¿ dawniej.
Pierwszym obowi¹zkiem sejmów i g³ówn¹ ich racj¹ jest kontrola tak
rz¹du jako tez zarz¹dów. Przy kontroli bud¿etów i grosza publicznego
trzeba przywróciæ z ca³¹ surowoci¹ zasadê: nic za nas bez nas. Nie wolno
pod ¿adnym pozorem robiæ w bud¿ecie virement, ani te¿ luzów.
Nie wolno robiæ wydatków z góry, ¿eby wyko³ataæ na nie potem zgodê
sejmu; sejmowi nie wolno braæ takiej propozycji pod obrady.
Wydatek z góry, bez upowa¿nienia sejmu, a wiêc pozabud¿etowy,
mo¿e wyst¹piæ tylko w wyj¹tkowym nag³ym wypadku, tylko z upowa¿nienia
zjazdu województw, zwo³anego umylnie w tym celu. Kontrola nad u¿yt-
kiem grosza publicznego jest in permanentia.
Rozchodz¹c siê, przekazuje sejm prawo kontroli wybranemu w tym
celu Wydzia³owi sejmowemu, z³o¿onemu z trzech osób. Sejmy kontroluj¹
równie¿ ewentualne nadu¿ycia w³adzy urzêdowej, tudzie¿ postêpki, maj¹ce
na celu obejæ ustawy. Tacy urzêdnicy musz¹ byæ pozbawieni urzêdów, a
gdyby siê okaza³o, ¿e dzia³ali z przyzwoleniem ministra, marsza³ek sejmu
poprosi o audiencjê u G³owy Pañstwa.
Wykonywanie kontroli urz¹dzi sejm za ka¿dym razem wed³ug w³as-
nego uznania. Nie mo¿e tu byæ ¿adnego sta³ego regulaminu apriorycznego;
z czasem wytworz¹ siê zapewne pewne normy zwyczajowe.
Zbli¿am siê do koñca w kreleniu obrazu autonomii zwi¹zanej z parla-
mentaryzmem, a nie by³o jeszcze ani s³ówka o konstytucji; o tym tedy, od
czego zwyk³o siê by³o zaczynaæ roztrz¹sania tego rozdzia³u.
Dzieje spisywania konstytucji s¹ bardzo ciekawe, a pouczaj¹ce nie-
zmiernie. Znaj¹c przygody tej rusa³ki (a mo¿e topielicy?) na przestrzeni
od Madrytu do Petersburga, nabra³em przekonania, ¿e szkoda na to czasu
i at³asu. Nie ma takiej konstytucji, przy której nie da³oby siê robiæ wszyst-
kiego i czegokolwiek.
Konstytucja jest to uznanie obowi¹zków pañstwa wzglêdem obywatela.
Nic nie warta papierzana, dopóki jej paragrafy nie mieszcz¹ siê g³êboko
w g³owach i sercach obywateli; a gdy to nast¹pi³o, spisywanie jest niepo-
Stronnictwa i sejmy
226
trzebne. Konstytucja istnieje wtenczas naprawdê, gdy jest prawem, gdy
jest prawem zwyczajowym.
Najmocniejszy to rodzaj prawa. Np. nienaruszalnoæ prywatnego mie-
szkania; je¿eli to nie nale¿y do naszych przekonañ o prawie, na nic najdo-
k³adniejsze opisanie spraw konstytucji. Zwolennicy cywilizacji ³aciñskiej
nie pope³niaj¹ nigdy nic takiego, co by siê przeciwi³o pojêciom konstytu-
cjonalizmu, gdy¿ etyka tej cywilizacji (katolicka) uznawa³a zawsze nie
tylko obowi¹zki obywatela wzglêdem pañstwa, lecz niemniej tak¿e pañstwa
wzglêdem obywatela.
Trudno jednak przypuciæ, ¿eby nie zajêto siê znowu uk³adaniem
nowej konstytucji polskiej! Wystarczy³oby niezawodnie wyliczyæ w jednej
ustawie nowej te wszystkie z obowi¹zuj¹cych w r. 1939, a które trzeba
znieæ w czambu³; miêdzy nimi oczywicie tak¿e ostatni¹ konstytucjê ze
wszystkimi jej kozio³kami oko³o uzurpowania sobie najwy¿szej w³adzy.
Wystarczy³aby taka czynnoæ negatywna; lecz któ¿ mi uwierzy, ¿e by³oby
to wystarczaj¹cym?
Bêd¹ wiêc znowu swary i wrzawa i wybuch namiêtnoci oko³o iz-
mów, a które wszystkie mo¿na by mia³o w³o¿yæ do lamusa historycznych
wspomnieñ. Grono powa¿nych osób zredaguje w koñcu wypracowanie
na temat konstytucji, ujête w paragrafy. Pracowaæ bêd¹ z ca³ego serca,
poczciwie, powa¿nie, pe³ni mi³oci Ojczyzny. Trzeba to uszanowaæ. Tym
bardziej atoli wzbiera ¿al, ¿e taka praca czysta, w której niema³o bêdzie
momentów wznios³oci, bêdzie jednak¿e p³onn¹.
Przy tej kwestii wysuwa siê ubocznie wspomnienie biurokracji. W
pañstwie obywatelskim nie bêdzie siê odczuwaæ braku skryptu konstytu-
cyjnego, gdy tymczasem w biurokratycznym na ka¿dym kroku mia³oby
siê ochotê braæ z sob¹ tekst konstytucji, ilekroæ ma siê do czynienia z
urzêdem. Urzêdnika jednak nie obchodzi konstytucja nic a nic; on ma
swoje instrukcje. Na tym zestawieniu zaznacza siê dobitnie ró¿nica pañ-
stwa obywatelskiego a biurokratycznego i zarazem potêga biurokracji.
W obywatelskim pañstwie brak tego czynnika, którego zawodem niejako
jest ³amanie konstytucji; nie ma bowiem administracji pañstwowej.
Oto powody, dla których projekt niniejszy pañstwa obywatelskiego
nie zawiera projektu konstytucji; wydaje mi siê natomiast, ¿e ka¿da jego
cz¹stka przejêta jest na wskro konstytucjonalizmem.
Pozwolê te¿ sobie zwróciæ uwagê, ¿e ca³y system tego pañstwa jest
cile reprezentacyjny, od do³u do góry i wzd³u¿ i wszerz.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
XIV. CZTERY MINISTERSTWA
Im bardziej jakie pañstwo jest cywilizacyjnie ³aciñskie, tym mniej w nim
pañstwowoci, bo tym wiêksza czêæ troski o sprawy publiczne przechodzi
na obywatelskie samorz¹dy. Nie wszystko atoli da siê w nich pomieciæ i
nie do wszystkiego one zdatne; s¹ takie sprawy, które same z natury rzeczy
nale¿¹ do rz¹du centralnego i przy nim pozostaæ musz¹. Teoretycznie mo¿na
by okreliæ w tym wypadku rozdzia³ kompetencji w ten sposób, ¿e
samorz¹dom przyznaæ nale¿y to, co w ¿yciu publicznym jest organizmem,
rz¹dowi za oddaæ wszystko, co w pañstwie jest mechanizmem.
Gdyby zagadnienie pañstwa traktowaæ po doktrynersku, mo¿na by
mechanizmy porozdzielaæ pomiêdzy samorz¹dy w ten sposób, i¿ ka¿dy z
nich utrzymywa³by dostosowan¹ do swych potrzeb czêæ mechanizmu.
Mo¿na by np. rozdzieliæ administracjê pocztow¹ lub podatkow¹ na woje-
wództwa. By³oby jednak w tym wypadku za wiele rozmaitoci, a mechani-
zmowi rozmaitoæ szkodzi. Kierowanie mechanizmami wymaga du¿o cza-
su, energii, specjalnych zdolnoci i nawet specjalnego usposobienia; a
przy tym ka¿dy mechanizm potrzebuje nadzoru ci¹g³ego, nieustannego,
a¿eby natychmiast dostrzec wszelk¹ wadê. Organizm leczy siê sam.
Lecz mechanizm wymaga naprawy z zewn¹trz. Psuje siê za bardzo
³atwo, gdy nie ma nad sob¹ jednej zwierzchniczej rêki i to rêki koniecznie
silnej.
Na jakoci rz¹du centralnego zale¿y nam mniej, ni¿ na samorz¹dach.
Nadmiar ministerstw stanowi kulê u nogi; wprowadza chaotycznoæ. Pañ-
stwu obywatelskiemu wystarcz¹ cztery ministerstwa: spraw zewnêtrznych,
wewnêtrznych, wojny i skarbu.
228
W pañstwie musi byæ przede wszystkim nervus rerum tj. skarb;
zacznijmy wiêc od ministerstwa skarbu i od podatków.
W ostatnim dziesiêcioleciu mówi³o siê g³ono o tym, ¿e trzeba zmieniæ,
i to radykalnie, nasz system podatkowy, lecz ciê¿kie czasy nie sprzyjaj¹
przeprowadzaniu wielkich reform, itd. Nasuwa siê uwaga, ¿e wiêcej ni¿
po³owa ludnoci p³ac¹cej podatki cieszy³a siê z tego, ¿e reformy nie bêdzie,
pe³na obaw, ¿eby po reformie nie by³o jeszcze gorzej ni¿ przedtem. Mo¿na
psuæ, i to na wielk¹ skalê, i to pod pozorem, ¿e siê reformuje. Czasem
lepiej trzymaæ siê z dala od reform radykalnych. Czêsto lepiej obraæ drogê
czêstych naprawek i poprawek a¿ z nich i ca³oæ siê z³o¿y. Byle tylko
kierowali spraw¹ ludzie wiedz¹cy dok³adnie do czego d¹¿¹, ¿eby ich na-
prawki by³y wspó³mierne, ¿eby wszystkie zmierza³y do tego samego ³adu.
My, wyznawcy cywilizacji ³aciñskiej (z etyk¹ totaln¹), pragniemy oczy-
wicie, ¿eby przy reformach wszelkich czynnymi byli tylko nasi wspó³-
wyznawcy religijni, cywilizacyjni i narodowi.
W wyznaczaniu podatków nie zawsze decyduj¹ wzglêdy rzeczowe;
pewnego rodzaju podatki s¹ ja³owe i wie siê z góry o ich ja³owoci, lecz
uprawia siê je z wielk¹ wrzaw¹ dla popularnoci. Ok³amuje siê szerokie
warstwy, przypuszczaj¹c naiwnie, ¿e surowe opodatkowanie bogaczy wy-
starczy na utrzymanie pañstwa, i ¿e mniej zamo¿ni bêd¹ mogli byæ ca³kiem
zwolnieni od p³acenia podatków. Bywa³y w Polsce i za granic¹ ministerstwa
finansów uganiaj¹ce siê za popularnoci¹. W takich rz¹dach, których
celem jedynym jest utrzymanie siê przy rz¹dach, kwestia popularnoci
góruje nad wszystkim. Nikt a nikt nie powinien byæ wolny od podatków.
Trzeba tê kwestiê postawiæ obok obowi¹zku powszechnej s³u¿by woj-
skowej.
Kto nie ma z czego p³aciæ podatku, nie powinien mieæ g³osu ani w
zwi¹zku zawodowym, ani w gminie, a¿ siê dorobi na tyle, i¿ by na niego
na³o¿ono podatek. Je¿eli siê nie dorobi, jest niedo³êg¹, có¿ wiêc po nim
w ¿yciu publicznym? Je¿eli za komu przez szczególny zbieg okolicznoci
tak wypad³o, i¿ go poborca ignoruje, poradzi sobie po prostu, ¿eby nie
traciæ prawa g³osowania. Zezna w urzêdzie podatkowym co takiego, co
poci¹gnie za sob¹ opodatkowanie.
Musi siê zerwaæ z fiskalizmem, tj. z zasad¹: braæ sk¹d siê da i jak siê
da, byle zaraz! Pe³ny skarb przy zubo¿eniu spo³eczeñstwa, to samobójstwo.
Liczymy raczej na to, ze samorz¹d rozszerzy podstawy dobrobytu narodo-
wego.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
229
Zbytnie napiêcie ruby podatkowej wiedzie do demoralizacji spo³e-
czeñstwa.
Nie da siê wyraziæ cyfr¹, ani nawet procentowo, od jakiej stawki
poczynaj¹c podatek staje siê zbyt wysoki. Im wiêkszy dochód, tym wiêkszy
podatek staje siê niedu¿ym. Opodatkowanie musi tedy byæ tak obmylane,
¿eby nigdy nie ubijaæ ochoty do przedsiêbiorstwa.
Progresywnoæ podatków zajmuje statystów europejskich przesz³o
od 400 lat.
W Polsce znano to ju¿ za Zygmunta Starego. Sejm w Bydgoszczy w r.
1520 ustanowi³ a¿ 240 klas podatkowych pog³ównego (na wojnê prusk¹),
od 50 dukatów poczynaj¹c a¿ do jednego grosza od g³owy. Zdawano sobie
doskonale sprawê z tego, ¿e wytrzyma³oæ podatkowa zale¿y od stosunków
dobrobytu.
Niektórzy doktrynerzy wysuwaj¹ z progresji podatkowej taki wniosek,
¿e trzeba w klasach najwy¿szych podatek tak podnosiæ, a¿eby nie op³aca³o
siê gromadziæ bogactw ponad pewn¹ wysokoæ, bo ponad ni¹ ca³y doro-
bek szed³by na podatki. Wynaleziono tedy sposób, ¿eby nie by³o bogaczy!
Obejæ tê srogoæ fiskaln¹ by³oby ³atwo, a ministra finansów czeka³oby
rozczarowanie. Grube podatki od najwiêkszych bogaczy stanowi¹ bowiem
kroplê w morzu wobec sum podatków p³aconych przez tzw. klasê redni¹.
Podobnie¿ bezu¿ytecznym okaza³ siê podatek od zbytku. Gdziekol-
wiek go zaprowadzono (w Polsce tak¿e), dawa³ dziesiêæ razy wiêcej roboty
urzêdnikom i k³opotów ni¿ korzyci skarbowi. Zasadniczo za jak okreliæ
zbytek i jak go przytrzymaæ i po co? Je¿eli nie bêdzie uprawiaæ zbytku
ten, kogo na to staæ, nie po¿ywi siê ubogi przy bogaczu, a niektóre rzemio-
s³a upadn¹. Zapewne, stó³ z cytrynowego drzewa jest zbytkiem; lecz dobrze
jest, ¿e istnieje stolarz, który z tego ¿yje, a który tak¿e z tego p³aci podatki.
Pewne ród³a podatkowe s¹ w cywilizacji ³aciñskiej niedopuszczalne.
Przede wszystkim op³aty s¹dowe. Jako to? Wstêp przed oblicze Sprawie-
dliwoci za op³at¹? a Sprawiedliwoæ bêdzie nachylaæ ucha d³u¿ej takiemu,
kto mo¿e d³u¿ej p³aciæ?
Niemoralnym jest podatek lokatorski. Podatek nale¿y siê od dochodu:
czy¿ dach nad g³ow¹ stanowi dochód? Je¿eli za kto rozporz¹dza docho-
dami na obszerniejsze mieszkanie, toæ dochody te ju¿ zosta³y opodatko-
wane. Zami³owanie do lepszych mieszkañ wiadczy o sk³onnociach do-
matorskich, jest wiêc przejawem dodatnim, wielce po¿¹danym. Z budowy
domów i urz¹dzeñ mieszkañ ¿ywi¹ siê wszystkie rzemios³a. Mia³yby one
Cztery ministerstwa
230
w Polsce obrót dziesiêciokrotnie wiêkszy, gdyby nie to, ¿e znaczna (niestety
bardzo znaczna) wiêkszoæ ludzi poprzestawaæ musi na jednym pokoju
z kuchni¹, a nawet tylko na stancji z piecem kuchennym.
Propagujemy przy ka¿dym zwi¹zku zawodowym stowarzyszenie spó³-
dzielcze celem budowy ma³ych domów co najwy¿ej szeciopokojowych.
Oprzeæ je nietrudno na kredycie amortyzacyjnym. Je¿eli dom taki nie
daje dochodu, winien byæ wolny od podatków. W³asna nieruchomoæ
podnosi w³aciciela nie tylko ekonomicznie, lecz zarazem moralnie. Cywi-
lizacja ³aciñska zmierza do tego, by proletariusze stawali siê posesjona-
tami, a nie odwrotnie.
Jak najniemoralniejszym jest podatek od dziedziczenia pomiêdzy
rodzicami a dzieæmi i pomiêdzy rodzeñstwem. W³asnoæ przechodz¹ca
na dzieci, nie zmienia bynajmniej w³aciciela, gdy¿ rodzice krz¹tali siê,
zapobiegali i oszczêdzali w³anie dla dzieci. W cywilizacji ³aciñskiej wszel-
ka w³asnoæ jest faktycznie w³asnoci¹ rodzinn¹. Nic to nie zmienia przez
nastêpstwo dzieci po rodzicach, lecz dokonuje siê zmiana formalna, prze-
widywana od samego pocz¹tku. Dla tej w³anie zmiany pracowa³o siê.
Nasza cywilizacja opiera siê na ci¹g³oci pracy z pokolenia w pokolenie
i na tradycjach rodzinnych.
Doktrynerzy domagaj¹ siê, ¿eby znieæ w ogóle dziedziczenie, godz¹
z ca³¹ wiadomoci¹ w instytucjê rodziny, i pragn¹ zarazem upadku
cywilizacji ³aciñskiej.
My jednak d¹¿yæ musimy do tego, by u³atwiaæ rodzinom rozwój pod
ka¿dym wzglêdem.
Gdyby za³o¿yæ towarzystwo maj¹ce na celu zniesienie tego podatku,
s³u¿y³oby ono doskonale za punkt zaczepienia dla akcji ogólnej obrony
cywilizacji ³aciñskiej.
Rodziny zrozumia³yby dok³adniej, czym s¹ dla cywilizacji i tym samym
zamienia³yby siê w fortece prawdziwej polskoci.
Obok podatków etycznie niedopuszczalnych istniej¹ ród³a docho-
dów, które nazwijmy niefortunnymi, bo nie prowadz¹ do celu. Dowiad-
czenie wykaza³o, ¿e pañstwo nie mo¿e byæ ani przemys³owcem, ani kup-
cem. Ile fabryk rz¹dowych, tyle dziur w bud¿ecie; im prêdzej siê ich po-
zbêdziemy, tym lepiej dla skarbu pañstwa. Pospieszajmy równie¿ ze znie-
sieniem monopolów tytoniowego, spirytusowego i zapa³czanego. Ile¿ przed-
siêbiorczoci spo³ecznej marnuje ka¿dy monopol? O jakimkolwiek upañ-
stwowieniu kopalñ nie mo¿e byæ mowy, bo czy¿ pragn¹æ upadku ich?
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
231
Jedynym zak³adem przemys³owym w rêku pañstwa pozostanie men-
nica.
W pañstwie, którego pañstwowoæ tu projektujê, istniej¹ dwa bud¿ety:
spo³eczno-samorz¹dowy i pañstwowy. Tamten sk³ada siê z dwóch nierów-
nych czêci: z drobnego stosunkowo bud¿etu zwi¹zków zawodowych
przymusowych i ze znacznie wiêkszego zrzeszeñ terytorialnych. Uk³ada
siê bud¿et od do³u w górê. Jednostkê bud¿etowania stanowi województwo;
zasad¹ jest, ¿e dochody pewnego województwa z bud¿etu spo³ecznego
przeznaczone s¹ na potrzeby tego¿ województwa, na jego w³asne potrzeby.
Projekt bud¿etów obu samorz¹dów uk³ada komisja sk³adaj¹ca siê z
siedmiu cz³onków; prezesowie obydwóch Wielkich Wydzia³ów i po jednym
delegacie (z wyboru) od ka¿dego Wydzia³u, tudzie¿ trzech wojewodów
wyznaczonych przez zjazd wojewodów. Projekt ten przedstawia siê do
uchwalenia sejmowi spo³ecznemu.
Minister finansów ma prawo wgl¹du w przygotowany projekt i mo¿e
za³o¿yæ protest, gdyby s¹dzi³, ¿e równowaga bud¿etowa mo¿e byæ naru-
szona. Natenczas Wielki Wydzia³ gospodarczy deleguje dwóch znawców
(sk¹dkolwiek) i ministerstwo dwóch (równie¿ bez ograniczenia wyboru
czymkolwiek) a ci czterej dobieraj¹ sobie pi¹tego. Wysadzona w ten spo-
sób komisja rozstrzygnie zachodz¹ce w¹tpliwoci i wska¿e gdzie i w czym
wydatki zmniejszyæ. Orzeczenie jej obowi¹zuje tylko na jeden okres bud-
¿etowy.
Równoczenie ministerstwo finansów uk³ada projekt bud¿etu rz¹do-
wego, który bêdzie przedstawiony do uchwalenia sejmowi ziemskiemu.
Tu ma prawo wgl¹du prezes Wielkiego Wydzia³u gospodarczego, a gdyby
mniema³, ¿e równowaga bud¿etu jest zagro¿ona, nast¹pi wybór komisji
ca³kiem analogicznie, jak powy¿ej.
Ka¿dy z sejmów ma prawo do poprawek w bud¿ecie; lecz nie mo¿e
wstawiaæ wydatków nowych, ani te¿ podwy¿szaæ ogólnej sumy bud¿etu.
Z zestawienia bud¿etów wynika, jaki procent dochodów skarbowych
wypada na dwa lata rz¹dowi, a jaki samorz¹dom.
Pobór podatków jest spraw¹ rz¹dow¹. System potrzebnego do tego
aparatu urzêdniczego musi jednak otrzymaæ aprobatê sejmu ziemskiego.
Administracja podatków podlega ju¿ ministrowi.
Podatki wp³ywaj¹ z gmin i powiatów do urzêdów podatkowych w mia-
stach wojewódzkich. Rada wojewódzka ma prawo dokonaæ kontroli przez
wyznaczonego do tego delegata. W ka¿dym miecie wojewódzkim nastêpuje
Cztery ministerstwa
232
rozliczenie procentowe, ile z wp³ywów podatkowych przechodzi do kasy
wojewódzkiej, reszta za pozostaje do dyspozycji ministra finansów. Kance-
laria wojewody dokonuje rozdzia³u pomiêdzy zwi¹zki zawodowe i powiaty;
rady powiatowe odsy³aj¹ gminom ich nale¿noci. Klucz do rozdzia³u uchwa-
la siê co dwa lata w radach wojewódzkich i w radach powiatowych.
Pod w³adz¹ ministra skarbu pozostaj¹ poczty, telegrafy, linie kolejowe,
przechodz¹ce przez wiêcej ni¿ dwa województwa. Nale¿y d¹¿yæ do tego,
by wszystkie inne koleje ¿elazne zamieniæ w przedsiêbiorstwa prywatne.
Bêdzie o to trudno, tote¿ ministerstwo bêdzie na d³ugo jeszcze obarczone
nadmiarem kolei i kolejarzy. Pomimo to nie mo¿na dopuciæ do osobnych
ministerstw kolei lub poczt; nie uwzglêdniajmy¿ tych miesznoci! By³y
to prezenty dla drugorzêdnych politykantów. Nam chodzi o znawców. O
wiele wiêksze jest prawdopodobieñstwo, ¿e szefami poczt i kolei w mini-
sterstwie skarbu zostan¹ znawcy.
Zarobkowe autobusy, automobile, telefony i radio pozostawmy wolnej
konkurencji prywatnej przedsiêbiorczoci. Ca³y ich personel musi sk³adaæ
siê z cz³onków zawodowych organizacji przymusowych (najlepiej wprost
z cechów), a zatem bêdzie chrzecijañskim i polskim.
Gdyby koleje pañstwowe lub poczta dawa³y deficyt trzeba by mecha-
nizmy te przekazaæ prywatnym przedsiêbiorstwom. Niedawno temu kwit-
nê³a instytucja nielegalna frachciarzy, którzy posy³ki pocztowe za³atwiali
taniej i szybciej ni¿ urz¹d pocztowy; prywatne za linie autobusowe
zamykano dlatego, poniewa¿ robi³y konkurencjê kolejom pañstwowym;
a zatem oba te dzia³y przewozu mog³yby byæ tañsze, a jednak dochodowe.
Je¿eli nie przysparzaj¹ pañstwu dochodu, po co pañstwo nimi siê zajmuje?
W okolicznociach szczególnych (mobilizacja) mo¿e ca³y przewóz byæ
zmilitaryzowany w ci¹gu jednej doby.
Funkcjonariusze pocztowi i kolejowi nie s¹ urzêdnikami pañstwowy-
mi, ich biura nie s¹ bynajmniej urzêdami. Wszyscy s¹ przymusowo cz³on-
kami w³asnych ubezpieczalni i w³asnych zrzeszeñ emerytalnych, które s¹
instytucjami prywatnymi.
Ustanawianie taryf kolejowych i pocztowych nale¿y do ministerstwa.
Wielki Wydzia³ gospodarczy wyra¿a jednak sw¹ opiniê przed ka¿dym
sejmem spo³ecznym o taryfach tak pañstwowych, jako te¿ przedsiêbiorstw
prywatnych.
Przejdmy do najlepszego klienta ministra skarbu, jakim jest minister-
stwo wojny.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
233
Zbytecznym by³oby wywodziæ, ¿e nale¿yte wyposa¿enie armii stanowi
pierwsz¹ troskê pañstwa i najpierwszy obowi¹zek spo³eczeñstwa.
Od doæ dawna omawianym bywa zagadnienie, czy nie nale¿a³oby
powróciæ do wojsk ochotniczych, werbunkowych, do ¿o³nierza zawodo-
wego. Przemawia za tym wiele danych, lecz zachodzi pewne ryzyko: kto
by siê spóni³ z przeprowadzeniem tej zmiany, by³by panem nad wszyst-
kimi! Werbunek ochotników wyda³by co najwiêcej czwart¹ czêæ armii
dzisiejszej. Dobrze by³oby, ¿eby siê zmniejszy³y procentowo wszystkie ar-
mie wiata, lecz wszystkie, nie wy³¹czaj¹c japoñskiej. Powtarzam, ¿e
mia³by wszystkich w rêku, kto by siê spóni³ z przeprowadzeniem tej
zmiany.
Natomiast za postanowieniem powszechnej obowi¹zkowej s³u¿by
wojskowej przemawia wzgl¹d na wyrobienie obywatelskie. Obowi¹zek
stanowi w cywilizacji ³aciñskiej pomost do nabywania praw. Z tego wzglêdu
instytucja powszechnej s³u¿by wojskowej posiada wielki walor moralny.
Gdy run¹ pañstwa zbójeckie, mo¿na bêdzie liczyæ na pokój d³ugo-
trwa³y. Prawdopodobnie wzajemne konwencje wojskowe zezwoli³yby te¿
na znaczne oszczêdnoci.
Historia poucza, ¿e armia danego pañstwa musi byæ doæ liczna, by
obsadziæ granice. Musi byæ zachowany stosunek miêdzy rozleg³oci¹ gra-
nic a iloci¹ wojska, co bywa nieraz problemem nader ciê¿kim. Uboga,
bardzo uboga Polska, ma granice d³ugie i na to nie ma rady.
Wojna zamieni³a siê w maszynow¹. Sta³ego ¿o³nierza pod broni¹ wy-
starczy iloæ stosunkowo nieznaczna; z niedu¿ych kadr wystawia siê w
ci¹gu szeciu tygodni olbrzymie armie. Koszty utrzymania ¿o³nierza pod-
czas pokoju mog¹ opadaæ, lecz bêd¹ ros³y koszty sprzêtu. Nacisk spoczywa
coraz bardziej na in¿ynierii wojskowej, w której dokonuje siê specjalizacja
na coraz wiêcej rodzajów. Wielu techników zapragnie siê powiêciæ in¿y-
nierii wojennej.
W pierwszych latach po zakoñczeniu niniejszej wojny wojsko bêdzie
siê zdawa³o niepotrzebnym, bo nic nie bêdzie groziæ pokojowi. Przy-
gotowanie jednak sprzêtu i wojskowej in¿ynierii wymaga tyle czasu, i¿
tego nie bêdzie mo¿na zacz¹æ doæ wczenie.
Ze spraw¹ armii ³¹czy siê sprawa przemys³u wojennego, porednio
dotycz¹ca ca³ego tzw. grubego przemys³u. Pañstwo okaza³o siê fabrykan-
tem nader lichym, nie umiej¹cym kalkulowaæ, nie celuj¹cym w towaro-
znawstwie, a czy mo¿na mieæ nadziejê, ¿e fabryki sprzêtu wojennego stano-
Cztery ministerstwa
234
wi³yby wyj¹tek? In¿ynieria polska ma przed sob¹ wielkie zadanie, ¿eby
polski sprzêt wojenny pochodzi³ z polskich fabryk.
W sprawach wojskowych trzeba bêdzie przyj¹æ za prawid³o, ¿eby
czasu pokoju nie by³o generalissimusa, ¿adnego wodza. Dopiero w
chwili stanowczej, na bezporedni¹ potrzebê wojenn¹, zamianuje go G³o-
wa Pañstwa. Oby minê³y przynajmniej trzy pokolenia do najbli¿szej takiej
nominacji.
Ministerstwo wojny jest jedyna dykasteri¹, w której posady maj¹ zaj-
mowaæ oficerowie. Liczni znajd¹ umieszczenie przy sprzêcie i przy inten-
denturze; wielu in¿ynierów wst¹pi do wojska dla takich posad w³anie.
Rozumie siê samo przez siê, ¿e w ca³ej armii i we wszystkich jej odga³ê-
zieniach bêd¹ zajêci sami tylko Polacy chrzecijanie.
Rozmiary i zakresy prac ministerstwa wojny bêd¹ zale¿a³y od wielu
zmian jakie nast¹pi¹ po wojnie. Nowa mapa winna byæ nakrelona w ten
sposób, i¿ bymy mogli przyst¹piæ powa¿nie przynajmniej do jakiego
wstêpnego rozdzia³u pacyfizmu.
Z tym idea³em ma siê rzecz podobnie, jak z parlamentaryzmem. Naro-
biono g³upstw, nie umiano znaleæ w³aciwej metody, a gdy robota sz³a
skutkiem tego na marne, wysnuto wniosek, ¿e to siê zrobiæ nie da. Polska
bêdzie musia³a zaj¹c siê tym problemem powa¿nie, mo¿e nawet wypadnie
jej stan¹æ na czele ruchu pacyfistycznego. My bowiem potrzebujemy po
tylu wojnach i klêskach przynajmniej stu lat pokoju na ziemiach polskich,
¿eby wykolejony nasz rydwan wprowadziæ na nowo w koleiny ci¹g³oci
historycznej. Im wiêcej Polska pozyska warunków do potêgi, tym bli¿szym
bêdzie jej ten wielki problem, mieszcz¹cy siê bezwarunkowo w istocie
etyki totalnej, w idea³ach cywilizacji ³aciñskiej.
Nie dozwólmy mieszaæ pacyfizmu z antymilitaryzmem. Najgorliwsze
zabiegi i pokój nie zwalniaj¹ z obowi¹zku, ¿eby posiadaæ potê¿n¹ armiê.
Potêga Polski zawis³¹ bêdzie od d³ugoci jej wybrze¿y morskich. Za-
gadnienia polityczne ³¹cz¹ siê cile ze sprawami wielkiego handlu miêdzy-
narodowego, a ten dostêpny jest tylko tym, którzy maj¹ dogodny dostêp
do oceanów.
W naszym czasach ka¿dy dyplomata powinien znaæ siê na tych spra-
wach, a minister spraw zewnêtrznych powinien byæ zarazem ministrem
handlu. Gdyby nie komplikacje handlowe, ministerstwo by³oby dzi ³atwi-
zn¹, gdy¿ wyj¹tkowo tylko mog¹ powstaæ w¹tpliwoci co do polityki za-
granicznej w zakresie cile politycznym. Natomiast interesy gospodarcze
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
235
komplikuj¹ siê coraz bardziej. Mówi siê du¿o o samowystarczalnoci, a
w rzeczywistoci popadamy z roku na rok w coraz wiêksz¹ wzajemn¹
zawis³oæ. W ministerstwach spraw zewnêtrznych s³ucha siê coraz czêciej,
co powiedz¹ wielcy kupcy i przemys³owcy. Oby nam ich nie zabrak³o! W
ka¿dym razie ministerstwo to (je¿eli chce spe³niaæ swe zadania) bêdzie
musia³o pozostawaæ w sta³ej ³¹cznoci z Wielkim Wydzia³em samorz¹dów
gospodarczych.
Prawdopodobnie powstanie z tego jaka nowa instytucja, której za-
kres trudno dzi przewidzieæ. Handel wewnêtrzny nie potrzebuje ¿adnego
ministerstwa wobec kompetencji zawodowych zwi¹zków kupieckich.
Generalne konsulaty bêd¹ znaczy³y wiêcej od ambasad. Obecne formy
uprawiania polityki zewnêtrznej s¹ ju¿ prze¿ytkami, i to od doæ dawna.
Nikt nie bierze na serio tej reprezentacji w czasach, kiedy mo¿na otrzy-
mywaæ instrukcje z centrali z godziny na godzinê, a radiem mo¿na by
urz¹dziæ na poczekaniu zlot ambasadorów samolotami. Koniec w ogóle
starej dyplomacji! Od lat trzydziestu mno¿¹ siê publikacje, wprowadzaj¹ce
nas w te warstwy. Publikowane coraz czêciej raporty dyplomatyczne ci-
le poufne (stanowi¹ce zapewne dumê swych autorów) wzbudzaj¹ wzru-
szenie ramion, a typow¹ cech¹ dyplomaty sta³o siê, ¿e sobie wcale nie
zdaje sprawy z tego, co siê ko³o niego dzieje. Niechaj ustêpuj¹ miejsca
tym rzeczoznawcom, których dotychczas trzymano na uboczu.
W pañstwie obywatelskim i autonomicznym ministerstwo spraw we-
wnêtrznych staje siê apolitycznym; wszystko bowiem, z czego robi³o siê
politykê przechodzi na samorz¹dy, w których równie¿ nie bêdzie miejsca
na polityczne wycigi.
Zniknie i przepadnie ca³y szereg zajêæ urzêdowych, gdy¿ pañstwo
obywatelskie, nie bêd¹c wcibskim, bêdzie mia³o bez porównania mniej
dywidend. Przytoczê niektóre dla przyk³adu. Obejdziemy siê doskonale
bez paszportów i specjalnych dowodów osobistych i bez meldunków,
itp. Prywatne biura adresowe powstan¹ w ka¿dym wiêkszym miecie; na
ogó³ ksi¹¿ka adresowa telefonów oddaje us³ugi pewniejsze ni¿ chromaj¹ce
biura adresowe pogmatwanych urzêdów ewidencji ludnoci. Meldunki
s¹ prze¿ytkiem pañstwa policyjnego; kartoteki za podejrzanym wielce
co do czystoci intencji rodkiem rz¹du zalêknionego. Wylegitymowaæ
siê mo¿na rozmaicie i jak najdok³adniej, nie posiadaj¹c kartonika urzêdo-
wego, który potrzebny jest prawdziwie tylko do tego, ¿eby do niego do-
czepia³o siê kilkaset kancelarii.
Cztery ministerstwa
236
Prze¿ytkiem jest równie¿ zakaz posiadania broni; w pañstwie obywa-
telskim nie bêdzie rz¹dzicieli, którzy by dr¿eli przed wspó³obywatelami.
Zakaz ten szkodliwym jest bardzo ze wzglêdu na publiczne bezpieczeñstwo
i podtrzymuje niepotrzebnie drugie kilkaset biur.
Wolny obywatel wolnego pañstwa nie ma prawa posiadaæ broni?
Zakaz taki mo¿e wyjæ tylko od s¹du, przy wyrokach w sprawach
karnych.
Ile roboty dla przerozmaitych urzêdników przy nadawaniu odznak i
orderów!
Opinie, wywiady, przewiady i zwiady na wszystkie strony! Pañstwo
obywatelskie zniesie te igraszki, z których ³atwo zrobiæ u¿ytek bardzo z³y.
Nie bêd¹ te¿ potrzebni urzêdnicy do regulowania wa¿nej kwestii,
kiedy sklep otwieraæ, a kiedy zamykaæ i do ca³ego szeregu równie¿ po-
wa¿nych zajêæ.
Ministerstwo spraw wewnêtrznych ma byæ ministerstwem egzekutywy.
Jego obowi¹zkiem wyegzekwowaæ pos³uszeñstwo wszelkim uchwa³om
wszelkich w³adz w ca³ym pañstwie, za pomoc¹ korpusu egzekutorów, tj.
wykonawców, urz¹dzonego paramilitarnie. By³by to korpus z pocz¹tku
znaczny (kilka tysiêcy osób), lecz zmniejszaj¹cy siê coraz bardziej, gdy¿
niepoddawanie siê uchwa³om i wyrokom bêdzie siê stawaæ coraz rzad-
szym, a¿ wreszcie jakim zjawiskiem wyj¹tkowym.
Korpus egzekutorów musi byæ rozpostarty po ca³ym kraju, ¿eby w
ka¿dej wsi egzekwowaæ w razie potrzeby wykonanie uchwa³y rady gminnej,
zaleg³oæ podatkow¹ lub wyrok s¹du gromadzkiego. Sieæ ich musi byæ
gêst¹ na tyle, ¿eby mo¿na by³o ³atwo zwo³aæ kilku do wspólnego zabiegu.
Mog¹ otrzymywaæ zlecenia od ka¿dej w³adzy, a wykonanie ma byæ wy-
muszone jak najprêdzej, w zasadzie natychmiast po otrzymaniu zlecenia.
Biurokratyzm musi byæ z funkcjonowania tego korpusu wykluczony.
Szczegó³y urz¹dzenia korpusu egzekutorów zale¿eæ bêd¹ od ludzi i
okolicznoci. Zadanie jest nie³atwe i po³¹czone z nadzwyczajn¹ odpowie-
dzialnoci¹, lecz jak¿e¿ wdziêczne! Jest doprawdy godne ministra.
Korpus ten, raz nale¿ycie urz¹dzony, nie bêdzie potem dostarczaæ
ministerstwu du¿o zajêcia. Chodzi o to, ¿eby mechanizm raz zmontowaæ
i dobrze dokrêciæ.
A starostwa i starostowie? W tym pañstwie obywatelskim brak dla
nich zajêcia, nie byliby do niczego potrzebni. Usuniemy ich do prowincji,
w których prawa obywatelskie bêd¹ musia³y byæ ograniczone (o czym w
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
237
nastêpnym rozdziale). Ministerstwo spraw wewnêtrznych ma bowiem byæ
w³adz¹ nad ludnoci¹ niepolsk¹.
Takie s¹ dnie i roboty czterech ministerstw: spraw wewnêtrznych,
zewnêtrznych, wojskowych i finansów.
Ka¿dy z nich z osobna jest mianowany, zwalniany lub usuwany przez
G³owê Pañstwa. Odpowiedzialni s¹ przed G³ow¹ pañstwa i przed sejmem
ziemskim.
Nie ma premiera. Wspólnym posiedzeniom przewodniczy, kogo do
tego wybior¹, lub te¿ najstarszy wiekiem.
Powstanie nowego ministerstwa lub wyznaczenie osobnego premiera
bez teki wymaga uchwa³y sejmu walnego.
Oto jest rusztowanie proponowanej przeze mnie pañstwowoci
polskiej.
Pozostaje mi jeszcze tylko nakryæ to rusztowanie G³ow¹ Pañstwa.
Prezydenta wybiera sejm walny na lat dziewiêæ.
Czy Polska ma byæ republik¹ czy monarchi¹? Zasadniczo jest to obo-
jêtne. Rozmaite okolicznoci przemawiaj¹ za t¹ lub tamt¹ form¹ (boæ to
tylko forma). Ostatnich trzynacie lat nanios³o niema³o argumentów prze-
ciwko republice. Monarcha dziedziczny nie bêdzie urz¹dzaæ rozmaitych
krêtactw, by siê utrzymaæ na naczelnym stanowisku; odpadn¹ krecie
roboty wspó³zawodników i podzia³ ³upów, rozdzia³ pañstwa pomiêdzy
zwolenników. Przyzwoitoæ publiczna powróci na swoje miejsce
powiadaj¹ sobie Polacy, a to jest argument bardzo wa¿ki. Przyby³ równo-
czenie argument tanioci; wszystkie bowiem fety i festyny wszystkich
dworów monarszych w Europie nie kosztowa³yby tyle, ile wydano w repu-
blikañskiej Polsce na publiczne uroczystoci i galówki dwu- i trzydniowe.
By³em republikaninem, zrobiono mnie monarchist¹; mo¿e nie mnie
jednego?
O republikê i monarchiê podzielimy siê na stronnictwa. Oby jak naj-
prêdzej!
Je¿eli Polska mia³aby byæ monarchi¹, sejm walny dokona wyboru
dynastii.
Teraz za zaproponujê co, z czym pozostanê prawdopodobnie ca³-
kiem osamotnionym: jestem za Piastem.
Argumentacja wymaga³aby ca³ej broszury. Poniewa¿ pañstwo w cywili-
zacji ³aciñskiej mo¿e byæ republik¹ równie¿ dobrze jak monarchi¹, temat
o króla nie nale¿y do zakresu roztrz¹sañ niniejszego dzie³ka. Nie mylê
Cztery ministerstwa
238
siê zapewne tusz¹c, ¿e nawet najwiêksi przeciwnicy tronów pragn¹ gor¹co,
bymy mogli jak najprêdzej spieraæ siê o to i tworzyæ stronnictwa. Monar-
chia dziedziczna, raz proklamowana, mo¿e trwaæ wieki, póki królowie
bêd¹ mê¿ami godnymi korony; gdy tymczasem co dziewiêæ lat bêdzie siê
powtarzaæ wybór prezydenta, a zatem co dziewiêæ lat kwestia monarchii
mo¿e siê stawaæ aktualn¹.
Pozwalam sobie tylko na jedno pytanie: co by powiedziano, gdyby
kto zaproponowa³ cudzoziemca na prezydenta Rzeczypospolitej? By³oby
os³upienie! Ja za dziwiê siê, ¿e mo¿na nie chcieæ cudzoziemca na G³owê
pañstwa na dziewiêæ lat, lecz chcieæ na do¿ywocie!!!
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
XV. WOBEC LITWY I RUSI
Cala ta organizacja pañstwa i spo³eczeñstwa, przedstawiona w po-
przednich rozdzia³ach, tyczy siê tylko narodu polskiego; lecz nie ¿yjemy
w izolowaniu, stanowimy czêæ Europy, a do jakiego stopnia zwi¹zani
jestemy ze wspó³czesn¹ histori¹ powszechn¹, wiemy z dowiadczenia;
co wiêcej, nawet we w³asnym pañstwie jestemy jakby wród narodów.
Normalne poczucie narodowe mieci w sobie pr¹d dorodkowy i
odrodkowy; poszukuje siê swojej wy³¹cznoci od reszty, lecz tak¿e ³¹cz-
noci z reszt¹. Patriotyzm nie pozbawia patrioty poczucia uniwersalizmu;
nie ma to zwi¹zku z kosmopolityzmem; nie przeczy siê bowiem istnieniu
narodów, lecz zachowuj¹c odrêbnoci narodowe, marzy siê wiele i trochê
siê myli o czym uniwersalnym, ponadnarodowym. Tak bywa zazwyczaj,
co wskazuje, ¿e sprawa znajduje siê jeszcze w stanie prymitywnoci;
powinno bowiem byæ przeciwnie; trochê marzyæ a du¿o myleæ.
Mieæ w sobie co ponadnarodowego, co historycznie powszechnego,
stanowczo trzeba. My niesiemy Europie has³a odrodzenia cywilizacji ³aciñ-
skiej i wprowadzenia etyki totalnej.
O tym trzeba myleæ realnie, a nie marzyæ; trzeba siê liczyæ z brutal-
noci¹ polityczn¹ i dzia³aæ wród niej, na jej tle bo inaczej nie post¹-
pimy ani na krok ku idea³om.
Dzieje Polski za³amywa³y siê niestety pod naporem wp³ywów wschod-
nich z Litwy i Rusi, a¿ w koñcu zaw³adnêli Polsk¹ królikowie (¿ydzi) ze
Wschodu i odprowadzili wszystko do zguby. Nie wolno nam popaæ na
nowo w te bezdro¿a. Musimy nasz wschód odsun¹æ od wp³ywów na umy-
s³owoæ polsk¹ i od wp³ywów na pañstwo, dopóki cywilizacja ³aciñska
240
nie zapanuje miêdzy nimi bez zastrze¿eñ. Nie brak Litwinów i Rusinów
przekonanych o potrzebie cywilizacji ³aciñskiej dla siebie. Niech¿e siê
skupi¹ i zorganizuj¹ oko³o nas. Letuwini i Rusini musz¹ siê zró¿niczkowaæ
na zwolenników Zachodu i Wschodu, cywilizacji ³aciñskiej lub bizantyñ-
skiej czy te¿ turañskiej; w rezultacie tedy na przyjació³ i nieprzyjació³
polskoci.
Nie wywierajmy w tym kierunku najmniejszego nacisku. Wiadomo,
¿e równie¿ miêdzy nami trafiaj¹ siê bizantyñcy i g³owy zmoskwiczone,
turañskie wed³ug wzoru rosyjskiego. By³oby po¿¹danym, ¿eby siê zorga-
nizowali jawnie, jako przeciwnicy ³aciñstwa. Niechby naladowali przy-
k³ad popleczników cywilizacji ¿ydowskiej (¯ydów i socjalistów), którzy
s¹ zorganizowani tak wietnie i nie krêpuj¹ siê niczym.
Trzeba tylko uwiadamiaæ najszersze warstwy, ¿e ka¿dy nale¿y do
pewnej cywilizacji i ¿e to musi poci¹gaæ za sob¹ pewne skutki. Socjalici
zostan¹ oczywicie przy ¯ydach, lecz szeregi ich przerzedzi³yby siê mo¿e,
gdyby sobie zdali jasno sprawê z zagadnienia cywilizacyjnego. Czy znala-
z³oby siê za du¿o Polaków zdecydowanych byæ jawnie bizantyñcami lub
turañcami? Mo¿e przez uwiadomienie cywilizacyjne wzmacnia³yby siê
w³anie hufce ³acinników.
Ca³y ogrom trudnoci, przez jakie przechodzi Polska, pochodzi st¹d,
¿e pañstwo nasze by³o i bêdzie (na d³ugo przynajmniej) tak niejednolitym
pod wzglêdem cywilizacji. Tylko sama jedna cywilizacja ³aciñska stanowi
u nas si³ê dorodkow¹; odrodkowych jest a¿ trzy: bizantyñska, turañska
i ¿ydowska, a wszystkie trzy dzia³aj¹ce na szkodê pañstwa polskiego.
Wi¹¿¹ siê z tym odrodkowe d¹¿noci polityczne do zak³adania w³as-
nych pañstw. Republika ukraiñska niemieckiego wyrobu sporz¹dzona
zosta³a sztucznie w pokoju brzeskim w r. 1917, a gdy zaraz niemal
przypad³o jej zanikn¹æ, Pi³sudski uwzi¹³ siê, by j¹ wskrzesiæ. Nie powiod³o
siê. Gdy atoli na chwilê rozpostar³a siê na nowo hegemonia niemiecka,
toczy siê po widnokrêgu politycznym znowu Ukraina. Z niemieckich
te¿ g³ów wywodzi³a siê republikañska Letuwa, lepiej uposa¿ona od
losów ni¿ tamta, bo ciesz¹ca siê poparciem tak¿e Rosji.
Nie brak doktrynerów, przekonanych, ¿e odrêbnoæ jêzykowa stanowi
zmianê odrêbnej narodowoci, a zatem dostateczn¹ racjê niepodleg³oci
politycznej. Tyle pañstw, ile jêzyków. Mo¿e wiêc ustanowiæ z filologów
trybuna³ miêdzynarodowy, ¿eby rozstrzyga³, którzy maj¹ osobne jêzyki, a
którzy tylko narzecza? Kryterium za jakie? Leksykograficzne czy grama-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
241
tyczne? Westfalczyk a Styryjczyk nie rozumiej¹ siê wzajemnie nic a nic;
natomiast Polak a Rusin rozumiej¹ siê doskonale. Jak¿e¿ obracaj¹ siê w
niwecz wszelkie rozumowania filologiczno-polityczne! Chorwaci s¹ odrêb-
nym narodem, chocia¿ jêzyk maj¹ wspólny z Serbami. Odrêbny jêzyk
posiadaj¹ Flamandowie, Normandczycy, Bretoñczycy, Walijczycy, Szkoci,
Prowensalowie, niemieccy plattdeutsch itd., itd. Za du¿o by³oby pañstw
w Europie i za drobne; ¿adne z nich nie zdo³a³y wystawiæ armii na ochronê
swej niepodleg³oci.
Zamiast kombinowaæ na pró¿no (gdy¿ na pewno bez stanowczego,
niew¹tpliwego wyniku) ile jest narodów w Europie, zastanówmy siê raczej,
czy nie ma rozmaitych rodzajów niepodleg³oci.
Niepodleg³oci s¹ rozmaite szczeble; ca³kowita polega na prawie wy-
powiadania wojny innym. Niegdy posiada³ tak¹ zupe³n¹ niezawis³oæ poli-
tyczn¹ i odpowiedzialnoæ ka¿dy niemiecki Reichunmittelbare. Jeszcze
dawniej ka¿dy rycerz, bêd¹cy w³acicielem ziemskim, móg³ wojowaæ do
woli z s¹siadami, móg³ uk³adaæ koalicje, zawieraæ rozejmy i stawiaæ warun-
ki pokoju. Tak by³o w Burgundii i we Francji i w Niemczech. Ogranicza³a
to treuga Dei, propagowana przez Koció³ od XI wieku, ale dopiero Land-
frieden cesarza Maksymiliana zakoñczy³ z koñcem XV w. ten okres nad-
miaru i zbytku niepodleg³oci. W Polsce tego nie bywa³o. Niepodleg³oæ
przys³ugiwa³a tylko ca³emu pañstwu w osobie króla.
Potem ksi¹¿êta dzielnicowi przyswoili sobie niepodleg³oæ nieograni-
czon¹, a¿ sta³a siê udzia³em ksi¹¿¹tek tuzinkowych, spragnionych wojen
dla ³upów. Jeszcze wczeniej rozpêta³o siê to na Rusi, gdzie najdrobniejszy
nawet Rurykowicz posiada³ prawo wojny i pokoju, a nie by³o miêdzy
nimi ¿adnej hierarchii; tytu³ wielkoksi¹¿êcy powsta³ bowiem dopiero w
Suzdalszczynie: w Polsce skoñczy³a siê zupe³na niepodleg³oæ ksi¹¿¹t z
przywróceniem królestwa. Pozosta³e dzielnice mazowieckie utr¹ci³y
prawo wojowania na w³asn¹ rêkê.
Ksi¹¿ê, bêd¹cy ho³downikiem, traci³ bowiem tê najwy¿sz¹ cechê nie-
podleg³oci i móg³ wojowaæ tylko za zezwoleniem (czêsto z nakazu) swego
zwierzchnika lennego.
Ca³kowita niepodleg³oæ przys³uguj¹ca najdrobniejszemu nawet z
drobnych pañstewek, stanowi³a powa¿ne niebezpieczeñstwo dla spo³e-
czeñstw; zagra¿aj¹c bez ustanku ¿yciu i mieniu. Tote¿ wszêdzie pojawi³y
siê d¹¿noci do odebrania niepodleg³oci wszelkiemu drobiazgowi; sym-
patie ogó³u stanê³y po stronie pañstw dynastycznych, jak najrozleglejszych.
Wobec Litwy i Rusi
242
W Polsce idea narodowa odda³a niezmierne us³ugi rozwojowi cywiliza-
cyjnemu, ³¹cz¹c dzielnice nie w imiê dynastii, lecz w imiê narodu.
Nie jest wiêc po¿¹danym, ¿eby niepodleg³oæ polityczna posiada³y
obszary zbyt ma³e. Nie jest to korzystnym przede wszystkim dla nich sa-
mych, choæby ze wzglêdu na koszty utrzymania takiej niepodleg³oci, z
odpowiedni¹ armi¹ itp. Tote¿ pañstewka takie uciekaj¹ siê do og³aszania
neutralnoci, a zatem same zrzekaj¹ siê prawa wojny i pokoju. Neutralnoæ
jest b¹d co b¹d okrojeniem niepodleg³oci. Robi siê to dla zachowania
pokoju, lecz dowiadczenie wykaza³o, ¿e siê celu nie osi¹ga. Nie ma rady;
kto chce byæ zupe³nie niepodleg³ym musi posiadaæ armiê, jak najliczniej-
sz¹ oczywicie i jak najlepiej uposa¿on¹, a zatem przerastaj¹c¹ si³y i mo¿-
liwoci ma³ego pañstwa.
Niedogodnociom i niedostatkom takiej niepodleg³oci zapobiega
siê przez spó³ki dwóch lub wiêcej pañstw, znajduj¹cych siê w podobnym
po³o¿eniu. Bywaj¹ unie personalne, realne, federacje i sojusze wieczyste
ze sta³ymi konwencjami wojskowymi. Zwi¹zane takimi umowami pañstwa
porêczaj¹ sobie wzajemnie, ¿e pomiêdzy sob¹ nie skorzystaj¹ z prawa
niesienia wojny. Niepodleg³oæ staje siê o tyle niezupe³n¹ wewn¹trz
zwi¹zku, a na zewn¹trz przys³uguje tylko ca³oci, ca³ej spó³ce.
W najnowszych czasach poczê³y spó³ki pañstwowe powstawaæ nie
tylko przez ³¹czenie siê drobniejszych, ale te¿ przez rozpadanie siê olbrzy-
ma na jego historyczne czêci sk³adowe. W taki sposób powsta³y obok
Wielkiej Brytanii jej dominia.
Stanowi¹ one niew¹tpliwie pañstwa niepodlegle, gdy¿ ka¿de z nich
mo¿e umowê z Wielk¹ Brytani¹ wypowiedzieæ jak najlegalniej. Zakres
swobody w kwestiach wojny okrelony jest w umowach. Dominia zwi¹-
zane s¹ sojuszami zaczepno-obronnymi, ka¿dy ze wspólników staje za
wszystkich i wszyscy za jednego ale za ka¿dym razem trzeba sprawê
wpierw omówiæ. Korona angielska nie ma prawa narzuciæ dominiom
wojny. Ograniczenie niepodleg³oci polega na tym, ¿e nikt ze wspólników
nie mo¿e ³¹czyæ siê orê¿nie z nieprzyjacielem któregokolwiek drugiego
wspólnika.
Stany Zjednoczone Ameryki Pó³nocnej sk³adaj¹ siê z pañstw odrêb-
nych, niepodleg³ych, które atoli zrzek³y siê praw niepodleg³oci w mate-
riach wojny i pokoju na rzecz wspólnego im wszystkim prezydenta i ota-
czaj¹cych go centralnych instytucji politycznych, równie¿ wszystkim sta-
nom wspólnych.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
243
Obecnie szerzy siê tendencja, ¿eby jak najwiêcej pañstw zrzeka³o siê
pewnych dzia³ów swej niepodleg³oci na rzecz spó³ek pañstwowych. Jak
zawsze przy spó³kach, warunki mog¹ byæ najrozmaitsze, tycz¹ce siê wojska
i wojny, ce³, paszportów itp.
Unia polsko-litewska by³a nie tylko personaln¹; nale¿a³y do niej sta³y
sojusz i dwie konwencje: wojskowa i monetarna. By³a zwi¹zkiem znacznie
luniejszym od tego, co dzi ozwiemy federacj¹, a która wymaga wspólnoty
wojska i skarbca. Te mia³a Litwa odrêbne i a¿ do r. 1791 stanowi³a nie-
w¹tpliwie osobne pañstwo, ograniczone w niezawis³oci swojej tylko o
tyle, i¿ nie mog³a prowadziæ wojen na w³asn¹ rêkê, i¿ Wielkiego Ksiêcia
musia³a wybieraæ wspólnie z Polsk¹ i wspóln¹ by³a moneta.
Nie podlega³a jednak Polsce ani w tych dzia³ach; posiada³a g³os równy
na decyduj¹cym wspólnym sejmie walnym.
Polityka polska polega³a na d¹¿eniu, ¿eby na równinie sarmackiej
nie by³o wojen i dlatego starano siê w rozmaity sposób rozszerzyæ zwi¹zek
prawno-polityczny nawet na Moskwê lecz okaza³o siê to utopi¹.
Za naszych czasów wiod¹ do cilejszych zwi¹zków z ociennymi
sojusze zaczepno-odporne, konwencje wojskowe, wspólnoæ obszaru c³o-
wego itd. Uk³adami rozmaitej treci kroczy siê od konwencji do konwencji,
zrzekaj¹c siê wzajemnie niepodleg³oci w pewnych dzia³ach. Wszelkie
inne drogi s¹ ju¿ dzi przestarza³e.
Nie wymaga siê nigdy jakiej ogólnej konwencji ustawodawczej. Ka¿de
z pañstw Stanów Zjednoczonych Pó³nocnej Ameryki posiada w³asne
ustawodawstwo, nie tylko odmienne od stanu s¹siedniego, lecz nieraz z
nim nawet sprzeczne. Podobnie¿ dominiony angielskie posiadaj¹ w³asne
prawodawstwa. Ten rodzaj niezawis³oci, prawo rz¹dzenia siê prawem
w³asnym, stanowi cechê niepodleg³oci g³êbsz¹, ni¿ prawo wojowania.
Okrelmy to na przyk³adzie fikcyjnym. Gdyby zrobiono z Polski nowy
dominion angielski, nie uwa¿alibymy tego wcale za utratê niepodleg³oci.
Utrata prawa wypowiadania wojny na w³asn¹ rêkê by³aby wynagrodzona
zapewnieniem nam obrony przez Wielk¹ Brytaniê i wszystkie jej dominio-
ny. Trzeba by dopiero rozliczaæ i rozstrz¹saæ czy si³a Polski zmniejszy³aby
siê przez to, czy te¿ powiêkszy³aby siê.
Pañstwa zrzekaj¹ce siê wzajemnie prawa uprawiania na w³asn¹ rêkê
polityki zewnêtrznej, zwiêkszaj¹ przez to swe si³y na zewn¹trz. Tak poucza
indukcja historyczna. Gdyby ca³a Europa mog³a mieæ dobrowolnie jedno
wspólne ministerstwo spraw zewnêtrznych i wspóln¹ armiê, nie istnia³yby
Wobec Litwy i Rusi
244
¿adne w¹tpliwoci co do hegemonii rasy bia³ej nad wszystkimi czêciami
wiata. Wzajemne czêciowe wyrzeczenie siê niepodleg³oci bywa naj-
lepszym sposobem ubezpieczenia jej.
Zrzekaæ siê zupe³nej swobody w zawiadywaniu swymi sprawami ze-
wnêtrznymi nie jest tedy ani ciê¿ko, ani te¿ upokarzaj¹co. Zupe³nie inaczej
ma siê rzecz w dziedzinie spraw wewnêtrznych; tu ka¿de nawet najmniej-
sze ograniczenie mieci w sobie znamiê podleg³oci. Nie ma nic gorszego,
jak nie móc siê rz¹dziæ w³asnymi prawami. Od podleg³oci politycznej
gorsz¹ jest podleg³oæ spo³eczna. Podczas gdy cele i rodki polityki ze-
wnêtrznej dadz¹ siê stosunkowo ³atwo uzgodniæ, uzgodnienie wewnêtrznej
przy rozmaitoci stosunków spo³ecznych przedstawia trudnoci nieprze-
zwyciê¿alne.
Je¿eli dwa narody maja mieæ wspóln¹ politykê zewnêtrzn¹, a wiêc
tak¿e wspóln¹ armiê, a zachowaæ niepodleg³oæ spo³eczn¹, natenczas
powstaje autonomia. Dla wielu spo³eczeñstw jest to jedyna mo¿liwa forma
niepodleg³oci. Co wiêcej, autonomia w pañstwowoci wspólnej stanowi
dla strony s³abszej ocalenie.
Równie¿ dla strony silniejszej kryje siê nieraz zysk jak najwiêkszy w
tym, ¿e s³abszej przyzna autonomiê. Korzyci, odniesione dla polskoci
przez Agenora Go³uchowskiego mia³y siê nastêpnie okazaæ nie mniej ko-
rzystnymi dla Austrii. Gdyby siê za utrwali³o dzie³o Wielopolskiego, by³by
wstrzymany wzrost potêgi Prus.
Spó³ki pañstwowe w po³¹czeniu z autonomi¹ ot rozwi¹zany pro-
blem, jak nadawaæ niepodleg³oæ wszystkim narodom. Naród drobny,
upieraj¹cy siê przy pañstwie w³asnym, odrêbnym, mo¿e doprowadziæ
³atwo do tego, i¿ straci wszystko.
Na tej podstawie ma siê oprzeæ nasz stosunek do Litwy i Rusi.
Pojmowalimy ten stosunek zawsze idealnie. Unia horodelska, przy-
jêcie do rodów i herbów, nadanie polskich praw obywatelskich; na Rusi
za równouprawnienie schizmatyków z katolikami, uwolnienie od jarzma
tatarskiego, robienie szlachty z kozaków, potem wspólny front przeciw
Moskwie i opieka nad rozwojem jêzyka literackiego (pisownia fonetycz-
na) i dwa has³a: za nasz¹ i wasz¹ wolnoæ i wolni z wolnymi,
równi z równymi. Braterstwo Polski, Litwy i Rusi ma dawaæ przyk³ad
ca³ej Europie!
Od r. 1386 tkwi w nas ten idea³, któremu zostaniemy wierni nawet
wród katastrof porozbiorowych. Ka¿dy inteligentniejszy Polak lubi³ du¿o
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
245
mówiæ na ten temat, a mówi³ z najg³êbszego przekonania, z ca³ego serca
i w najszlachetniejszym zapale, chocia¿ go z tamtej strony nikt nie
s³ucha³. Czy¿ nie na tym schodzi³a m³odoæ?
Nagle spad³ nam na g³owy okrzyk wojenny z Litwy. Os³upielimy.
£atwiej by³oby nam zrozumieæ, ¿e s³once zaczê³o na nowo kr¹¿yæ ko³o
ziemi, ni¿ poj¹æ, ¿e Polak mo¿e uchodziæ za wroga braci Litwinów. Jak
wyt³umaczyæ historycznie tak¹ monstrualnoæ?
Nasza ekspansja ku Wschodowi pochodzi³a od unii z Wielkim Ksiês-
twem Litewskim, którego
2
/
3
obszaru stanowi³y ziemie ruskie. Przez Litwê
rozumiano ca³y obszar pañstwowy, który przez pewien czas siêga³ a¿ po
Wiamê, Briañsk. Potem utar³o siê nazywaæ Litw¹ te kraje, które stanowi³y
Wielkie Ksiêstwo Litewskie w latach 15691791. Wyraz Litwa by³ wiêc
pojêciem geograficznym i politycznym, lecz nie etnograficznym. Litwi-
nami nazywano wszystkich mieszkañców tego pañstwa, a jêzyk bia³oruski
uchodzi³ za litewski i tak nazywany stale w ród³ach.
W dziejach Litwy o Litwinach g³ucho! Paradoks? Tak w pierwotnym
znaczeniu tego wyrazu, gdy¿ zdanie powy¿sze wydaje siê czym przeciw-
nym zdrowemu rozs¹dkowi, a jednak zawiera prawdê. Chodzi o Litwinów
etnograficznych. A¿eby unikn¹æ wielu nieporozumieñ, nazwijmy ich
tak, jak siê sami nazywaj¹, Letuwinami. Zdanie paradoksalne bêdzie
brzmia³o w tekcie poprawionym: W dziejach Litwy o Letuwie g³ucho
(wszak¿e Letuwa by³a zaledwie cz¹stk¹ Litwy).
Kiedy Jagie³³o koronowa³ siê na króla Polski, dynastia by³a ju¿ zrusz-
czona i nie letuwski jêzyk wnosili z sob¹ do Polski, lecz bia³oruski. Witold,
chrzczony i po katolicku i po prawos³awnemu, dodawa³ sobie zawsze we
wszystkich dokumentach swe ruskie imiê Aleksandra. Pielêgnowali jêzyk
letuwski tylko ksiê¿a polscy dla katechizacji i kaznodziejstwa. A¿ do koñca
XVIII wieku nie wyda³a Letuwa ani jednego autora wieckiego.
O jêzyk swój zgo³a nie dbali. W przedmowie do letuwskiego przek³adu
Postylli Wujka (1599) znajdujemy narzekania, ¿e Litwini lekcewa¿¹ swój
jêzyk. Statut litewski XVI w., spisali sobie po bia³orusku i ten jêzyk pozosta³
a¿ do koñca urzêdowym.
Nigdy nie odezwa³ siê ani jeden glos, ¿e mo¿na by zrobiæ urzêdowym
jêzyk letuwski.
Gdyby nie unia z Polsk¹, by³oby wszystko zruszczy³o siê w prawos³awiu
i w kirylicy. Natomiast nikt nigdy ich nie polonizowa³. Szkolnictwa pañ-
stwowego za owych czasów nie by³o. Nie ma ani jednego wypadku polskiej
Wobec Litwy i Rusi
246
imigracji gromadnej, zorganizowanej. W³adcy letuwscy sprowadzali za³ogi
polskie na swe grody, a w wieku XVII przyjmowano chêtnie dzier¿awców
z Polski, ¿eby zaprowadzili postêpowe rolnictwo. Ch³opa polskiego spro-
wadza³ rz¹d litewski kilkakrotnie, lecz nie na letuwskie obszary, tylko do
Witebszczyzny i Smoleñszczyzny.
Letuwini nie polszczyli siê, natomiast cofali siê bez ustanku przed
¿ywio³em etnograficznym bia³oruskim i cofaj¹ siê dotychczas.
W dziejach porozbiorowych zacienia³y siê coraz bardziej wêz³y po-
miêdzy Polsk¹ a Litw¹. Mi³onictwo Litwy sta³o siê jakby warunkiem pol-
skiego patriotyzmu.
Litwa sta³a siê rozkosz¹ poetów polskich. O wszystkich najwybit-
niejszych pisarzy letuwskich XIX w., mo¿na siê spieraæ, czy byli Letuwinami
czy Polakami. W powstaniu 1863 r., bra³a Litwa ¿ywy udzia³, najbardziej
za i najd³u¿ej ¯mud.
Nastaje okres ruchów ludowych w Europie, co w koñcu (z opónie-
niem) dotar³o te¿ na Litwê. I wtedy nagle wszystko siê zmieni³o. Szlachta
mia³a rêce skrêpowane (o ile nie przebywa³a na wygnaniu na Sybirze).
Ruch ludowy letuwski rozbudza³ siê pod opiek¹ rosyjskiego czynownictwa
i rosyjskiej szko³y. Nie tylko nie by³ oparty o ¿aden historyzm, lecz w
przeciwieñstwie wiadomym (jedyny przyk³ad na wiecie!) do w³asnego
historyzmu, nawet z jawn¹ do niego nienawici¹. O Letuwinach mo¿na
powiedzieæ, ¿e oddali siê nihilizmowi historycznemu. Natomiast patriotyzm
letuwski zacz¹³ byæ moskalofilskim, a wiêc antypolskim.
Stali siê nies³ychanie zaborczymi. Kto tylko z Polaków rodzi³ siê w
granicach Wielkiego Ksiêstwa Litewskiego, uchodzi³ w ich oczach za spol-
szczonego Letuwina, poczynaj¹c od samego Mickiewicza. Dlatego te¿,
ilekroæ chodzi o cis³oæ, musimy odró¿niaæ Letuwê od Litwy. Nie spie-
rajmy siê z nimi, ¿e Mickiewicz nie by³ Litwinem. Owszem, by³ Litwinem,
lecz nie Letuwinem, a jêzyka letuwskiego nie zna³ ani na jotê.
Za co oni nas nienawidz¹? Przyparci do muru przyznaj¹, ¿e nigdy od
nas nie doznali niczego z³ego, lecz owiadczaj¹, ¿e z koniecznoci musz¹
budziæ przeciwko nam nienawiæ i izolowaæ siê od nas, bo inaczej zala³aby
ich kultura polska.
Zapewne zmieni siê to i kiedy szczêliwsze pokolenie bêdzie siê
sk³ada³o z obywateli obojga narodów (wyra¿enie moje w³asne z r.
1910). Tymczasem atoli, na razie, Letuwini s¹ najzacieklejszymi wrogami
Polski. Zawsze, przy ka¿dej sposobnoci, pañstwo letuwskie ³¹czy³o siê
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
247
przeciw nam i z Rosj¹ i z Niemcami; na razie nie ma ¿adnych widoków
przypuszczaæ, ¿eby to siê mia³o zmieniæ. Póki istnieje odrêbne pañstwo
Letuwa, dopóty Rosja lub Niemcy maj¹ zawsze gotowy i otwarty dla nich
na ocie¿ teren wypadowy przeciw Polsce. Gdyby Rosja i Niemcy mia³y
popaæ w bezsilnoæ, Letuwa podmówi Szwecjê przeciw nam i zaprosi,
by siê osiedli³a po tej stronie Ba³tyku. Byle nam rzuciæ k³odê pod nogi,
gotowi bez opamiêtania szkodziæ nawet Letuwie.
Pañstwo letuwskie musi tedy przestaæ istnieæ. ¯adnych unii, ¿adnych
federacji. Obszar pañstwa letuwskiego powinien ulec prostemu wcieleniu
do Polski. Natenczas mo¿e spostrze¿emy nareszcie, ¿e to nic innego nie
jest, jak znana nam doskonale z historii polskiej ¯mud, zaludniona w
znacznej czêci przez Polaków.
Letuwa by³a tu w³aciwie od pocz¹tku fikcj¹.
Trudno okreliæ do jakiej cywilizacji nale¿y Letuwa. Byæ mo¿e, ¿e
posiada jak¹ w³asn¹ odrêbn¹ i archaiczn¹, podobnie jak jêzyk. Wiado-
moci nasze o tym ograniczaj¹ siê do dainów, prze¿uwanych od czasów
Brodziñskiego, a nie opracowanych jeszcze krytycznie. O letuwskim pra-
wie zwyczajowym, zw³aszcza o spadkowym, o ich etyce ekonomicznej, o
szczeblu wykszta³cenia religijnego, o s¹siedztwie a pokrewieñstwie w
osadnictwie itp., nie wiemy nic. S¹ to zagadnienia o pierwszorzêdnej do-
nios³oci naukowej w kraju, w którym s¹ okolice, gdzie u¿ywa siê p³ugów
i wozów, w których nie ma ni kawa³ka ¿elaza. Przypuszczam, ¿e w Wilnie
powstanie powa¿ne polskie stowarzyszenie celem badania kultury letuw-
skiej (nie w literackim rozumieniu tego wyrazu), a bêdzie mieæ cz³onków
zapewne po ca³ej Polsce.
Kultura wspó³czesnej inteligencji letuwskiej jest czym zupe³nie no-
wym a stanowi letuwsk¹ odmianê moskiewskiej, nowa cz¹stkê cywilizacji
turañskiej. Z letuwsk¹ cywilizacj¹ nie ma to najmniejszego zwi¹zku, lecz
zwi¹zek taki mo¿e siê wytworzyæ. Lud czêsto przejmuje siê rodzajem cywi-
lizacji wyznawanej przez inteligencjê. Wypadek taki mo¿e siê zdarzyæ
Letuwie tym ³atwiej, je¿eli siê oka¿e, ¿e rodzima jej cywilizacja jest prze-
starza³¹ i je¿eli j¹ lud pocznie opuszczaæ. Archaicznej swej kultury lud
nie zdo³a przysposobiæ do nowoczesnych wymagañ ¿ycia zbiorowego,
je¿eli mu dróg nie obmyli inteligencja. Wy³ania siê tu pewna misja Pola-
ków wobec ludu ¿mudzkiego.
Zwa¿yæ nale¿y, ¿e wcielenie ¯mudzi (zwanej Letuw¹) do Polski wyrwie
lud tamtejszej z izolacji. Kto wie czy w nastêpnym pokoleniu nie bêdzie
Wobec Litwy i Rusi
248
ju¿ za póno na studia, o których tu mówiê. Zapewne, ¿e lepiej by³oby
utrzymaæ nienaruszon¹ kulturê letuwsk¹ na ¯mudzi: najlepiej i najprzy-
jemniej. Oby to nie by³o utopi¹!
Przyjrzyjmy siê teraz Rusinom.
Rusini nazywaj¹ siê obecnie po rusku Ukraiñcami. Nam nic do tego;
ale te¿ im nic do tego, ¿e po polsku nazywaj¹ siê Rusinami, bo tak ich
zowiemy od tysi¹ca lat.
Patronimicum Rusin oznacza potomków Rusów skandynawskich.
W Prawdzie Ruskiej przeciwstawiano w Nowogrodzie Wielkim Rusinów
s³owiañskim tuziemcom.
Do ziemi Lachów (mniej wiêcej województwo lwowskie) przybyli
ruscy zdobywcy w r. 988 i dziêki temu chrzecijañstwo pojawi³o siê tam
najpierw w obrz¹dku bizantyñskim. Rusini ograniczali siê d³ugo do za³óg
na grodach, do czêci dworzan i niewielu popów; dopiero w drugiej po³o-
wie XIII w., (po wielkim najedzie mongolskim) nasta³o osadnictwo rus-
kiego ludu rolnego. Od zdobywców i panów swych Rusinów przyj¹³ ich
nazwê ca³y kraj i wszystkie ludy wschodniej S³owiañszczyzny.
Na ziemi Lachów (zwanej póniej Rusi¹ Czerwon¹) powsta³a polska
struktura spo³eczna i lud ruski dostosowa³ siê do niej. Podobnie¿ auto-
chtonami jestemy w Che³mszczynie (tam by³y grody Czerwieñskie).
S³owiañszczyzna wschodnia nale¿y dotychczas na ogó³ do cywilizacji
turañskiej, w której idea narodowa jest zasadniczo nieznana. Podlegaj¹c
jednak wp³ywom zachodnim, zw³aszcza polskim, przyswajano sobie tu i
ówdzie, w rozmaitych czasach, w rozmaitych krajach Rusi, poczucie naro-
dowe. Po raz pierwszy na prze³omie XVI i XVII wieku. Ruch ten dobiega³
zaledwie do polowy XVII w., na pó³nocy wytwarzaj¹c naród rosyjski (£o-
monosow i Dier¿awin). W po³owie za XIX w. ozwa³a siê odrêbnoæ naro-
dowa ruska w dawnej Galicji wschodniej zmierzaj¹c do ³¹cznoci na-
rodowej z Kijowem, potem za marz¹c o jednoci narodowej od Sanu a¿
do Morza Azowskiego.
Nie nale¿y do dziejów narodowoci ruskiej ani kozaczyzna, ani hajda-
maczyzna, koliszczyzna, ni przedsiêwziêcie polityczne Mazepy. Wojny ko-
zackie mia³y cechê cywilizacyjn¹ turañsk¹, spo³eczn¹, ekonomiczn¹, wy-
znaniow¹, lecz nie narodow¹. Nigdy kozaczyzna nie naby³a poczucia naro-
dowego, zburzy³a za dzie³o ostrogskie. Inteligencja ruska, pe³na wstydu
z powodu bezeceñstw pope³nianych w wojnach kozackich, którym ton
nadawa³ najgorszy mot³och, zaciera³a za sob¹ wszelkie lady jakiego-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
249
kolwiek zwi¹zku z kozaczyzn¹ i rzuca³a t³umnie prawos³awie, przechodz¹c
nie na uniê, lecz na obrz¹dek ³aciñski. Wtedy dopiero polszczy³a siê Ru
po³udniowa na wiêksz¹ skalê, chroni¹c siê pod skrzyd³a kultury polskiej.
Hajdamaczyzna i koliszczyzna by³y typowym przejawem cywilizacji
turañskiej, stanowi¹cej b¹d co b¹d podstawê umys³owoci ruskiej. Ru-
sini lubi¹ je idealizowaæ i wmawiaj¹ w te ruchy zbójeckie pod³o¿e naro-
dowe. Wydawano nawet czasopismo patriotyczne pt. Hajdamaka. Znowu
dowód jak turañszczyzna stanowi w ich dziwnej mieszance cywilizacyjnej
pierwiastek najsilniejszy; lecz na turañszczynie narodowoæ siê nie tworzy.
Mazepiñstwo bywa rozdymane przez publicystów ruskich. Pod Po³-
taw¹ by³o zaledwie 4 500 Kozaków; ogó³ trzyma³ siê cara. Sam Mazepa
u³o¿y³ siê w r. 1705 z Karolem XII i Leszczyñskim o ksiêstwo na Ukrainie
zadnieprzañskiej, ale potem plan zmieniono. Ewentualne zdobycze mia³y
byæ przy³¹czone do Litwy i Polski, a Mazepa mia³ otrzymaæ ksiêstwo na
pó³nocy z Witebskiego i Po³ockiego. Trudno wiêc uwa¿aæ go za patriotê
ukraiñskiego.
Ruchowi narodowemu ruskiemu brak ci¹g³oci historycznej; wiêc
³ata siê kozakami, hajdamakami i Mazep¹, nie orientuj¹c siê, jak dalece
szkodz¹ tym swej w³asnej sprawie. Szacunku tym u nikogo nie pozyskuj¹
i nie wydaj¹ siê nikomu potrzebnymi, jedynie tylko wrogom Polski, którzy
u¿ywaj¹ ich czasem do czego, jak siê nadarzy okazja. Nie jest jednak
jeszcze ukoñczony w nauce europejskiej spór o to, czy Rusini nie s¹
tylko Ma³orusinami, a jêzyk ich narzeczem rosyjskiego.
Nawiasem dodajmy, ¿e chocho³ jednak nie rozumie kacapa, pod-
czas gdy rozumie doskonale Polaka.
Rusin posiada pewn¹ szczególn¹ cechê dla nas niezrozumia³¹: musi
mu byæ kriuda, inaczej nie uwa¿a³by siê za patriotê.
Ile¿ w dawnej Galicji narzekali na ucisk, nawet ekonomiczny! Lecz
pos³uchajmy o tym g³osu Stefczyka: Polacy maj¹ dostateczn¹ podstawê
w statystyce ludnociowej i podatkowej do stawiania wobec Rusinów
¿¹dañ znacznie dalej id¹cych ni¿ to czyni³y stronnictwa polskie
Przeciêtne gospodarstwo w³ocianina polskiego p³aci³o wiêcej po-
datków ni¿ ruskie, mimo ¿e przeciêtny obszar gospodarstwa w³ocia-
nina polskiego w Galicji jest znacznie mniejszy ni¿ ruskiego, gdy¿
rozdrobnienie rolne najsilniejsze jest w okolicach czysto polskich, a
przy tym na terenach mieszanych Polacy s¹ przewa¿nie w³acicielami
najmniejszych gospodarstw.
Wobec Litwy i Rusi
250
W polityce wielkiej Rusini proponuj¹ nam, bymy siê wynieli za
San; gdybymy to zrobili, by³aby im krzywda, ¿emy siê nie cofnêli za
Wis³ok, potem za Wis³okê, i jeszcze za Dunajec, a nawet gdzie za Popra-
dem jeszcze by im by³a krzywda. Na to nie ma rady.
Tych krzywd podamy tu ilustracjê arcywymown¹:
Dnia 14 grudnia 1907 r., na posiedzeniu Krakowskiego Klubu S³o-
wiañskiego omawiano stosunki polsko-ruskie. W dyskusji zabiera³ g³os
tak¿e obecny na tym zebraniu goæ s³owacki, którego nazwiska nie mo¿na
by³o og³aszaæ ze wzglêdu na stosunki madiarskie. Dzi mo¿emy wyjawiæ,
¿e by³ nim ks. Blaho, póniejszy biskup. Przedrukujemy tu dos³ownie
wiadomoæ o tym ze wiata S³owiañskiego z zeszytu ze stycznia 1908 r.
str. 4244:
Goæ s³owacki wzi¹³ udzia³ w dyskusji w sposób mimowolny, ale przez
to w³anie nadzwyczaj wymowny, a nawet dosadny.
Korzystaj¹c z obecnoci gocia, poprosi³ go prezes prof. Zdziechow-
ski, ¿eby udzieli³ Klubowi pewnych wyjanieñ, zw³aszcza w sprawie ducho-
wieñstwa madiaroñskiego. Goæ mówi³ po s³owacku i rozumiano go
doskonale. Wywi¹za³o siê wród posiedzenia intermezzo o stosunkach
s³owackich, z czego korzystaj¹c redaktor wiata S³owiañskiego i pragn¹c
nawi¹zaæ do w³aciwego tematu wieczoru, wystosowa³ do szanownego
gocia S³owaka zapytanie:
Co robiliby S³owacy i jak zachowaliby siê wzglêdem Madiarów, gdyby
w ca³ym s³owiañskim okoliu by³y s³owackie szko³y ludowe, gdyby by³o
piêæ gimnazjów s³owackich, a nadto w madiarskich w miarê potrzeby i
mo¿noci paralelki s³owackie, gdyby w uniwersytecie w Budapeszcie by³o
siedem katedr s³owackich i mo¿liwoæ dalszych habilitacji s³owackich
póki nie powstanie osobny s³owacki uniwersytet, gdyby ca³e spo³eczeñstwo
madiarskie, pos³owie i prasa, profesorowie i m³odzie¿ zgadza³o siê na
utworzenie uniwersytetu s³owackiego, gdyby jêzyk s³owacki by³ urzêdowym
w szkole, s¹dzie i urzêdzie, gdyby odbywa³y siê po s³owacku rozprawy
s¹dowe; gdyby ka¿da gmina, która tylko zechce, mog³a nie tylko sama po
s³owacku urzêdowaæ, ale z wy¿szymi w³adzami korespondowaæ po
s³owacku; gdyby og³oszenia urzêdowe by³y i byæ musia³y tak¿e po s³owacku;
gdyby na ca³ych Wêgrzech nie mo¿na by³o dostaæ ¿adnego blankietu
pocztowego bez s³owackiego tekstu obok madiarskiego, gdyby wszyscy
urzêdnicy pañstwowi i autonomiczni w okolicy znali jêzyk s³owacki, gdyby
stowarzyszenia i instytucje naukowo-kulturalne s³owackie otrzymywa³y
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
251
subwencje od sejmu budzyñskiego, uchwalone przez madiarsk¹ wiêkszoæ,
gdyby prezydent budzyñskiego sejmu zagaja³ sesje nie tylko w madiarskim
jêzyku, ale te¿ s³owackim, a s³owaccy pos³owie przemawialiby tam zawsze
tylko po s³owacku, nie doznaj¹c o to najmniejszej przykroci, tak, ¿e ma-
diarska wiêkszoæ uwa¿a³aby to u¿ywanie s³owackiej mowy w parlamencie
za proste prawo przyrodzone S³owaków, a sama zna³aby jêzyk s³owacki, i
s³ucha³aby tych mów zupe³nie tak samo, jakby madiarskich;
Czy w takim razie uwa¿aliby S³owacy Madiarów za swych gnêbicieli?
Zapytanie to wywo³a³o efekt niespodziewany. Goæ ze S³owaczyzny
przypuszcza³, ¿e wyliczono mu postulaty ruskie i pocz¹³ t³umaczyæ, ¿e
S³owacy nie maj¹ tak wielkich pretensji, ¿e o takich koncesjach mog¹
myleæ tylko Chorwaci, jako posiadaj¹cy pewne prawa historyczne, ale
S³owacy poprzestaliby i byliby zupe³nie zadowoleni, gdyby i goæ za-
biera³ siê do sformu³owania skromnych postulatów s³owackich. Niepo-
rozumienie by³o widoczne dla ka¿dego, a jak¿e¿ by³o ono znamiennym.
Na probê, ¿eby odpowiedzia³ krótko tak lub nie, czy S³owacy uwa¿a-
liby Madiarów wrogami i gnêbicielami, gdyby posiedli to wszystko, co
redaktor wyliczy³ goæ okazywa³ zrazu pewne zak³opotanie, bo siê
obawia³, czy to nie jest mo¿e wyszydzeniem d¹¿noci s³owackich i znów
chcia³ t³umaczyæ, ¿e S³owacy wcale nie tacy wymagaj¹cy Poproszony
po raz trzeci, ¿eby da³ koniecznie odpowied bezporedni¹ na zadane
pytanie, odpar³ ju¿ trochê zniecierpliwiony: Ale¿ w takim razie nazwali-
bymy Madiarów naszymi braæmi!
Teraz wyt³umaczono s³owackiemu gociowi, ¿e redaktor wiata S³o-
wiañskiego nie wylicza³ bynajmniej postulatów ruskich, ale tylko to, co
Rusini faktycznie posiadaj¹.
S³owak os³upia³ a po d³u¿szej chwili powiedzia³: W takim razie
nie rozumiem Rusinów.
Epizod nadzwyczaj znamienny dla psychologii kriudy. Za daleko
trzeba by zbaczaæ, ¿eby wyjaniaæ ten stan umys³ów. Przyjmujemy po pro-
stu pomiêdzy za³o¿enia naszych projektów fakt, ¿e Letuwini i Rusini s¹
nam zaciek³ymi wrogami i ¿e na to nie pomog¹ ¿adne dowody przyjani
z naszej strony. Oni nienawidz¹ w nas cywilizacjê ³aciñsk¹.
Poprzednicy nasi dopomagali z ca³ych si³ ruchom narodowym letuw-
skiemu i ruskiemu i dopomogli mu te¿ walnie w wytwarzaniu pimiennictw
narodowych. Polskim rz¹dom w Galicji zawdziêczaj¹ Rusini wprowadzenie
pisowni fonetycznej i w ogóle ukrainizacjê szkolnictwa.
Wobec Litwy i Rusi
252
Ze wszelkich a wszelkich ingerencji w sprawy kulturalne letuwskie
lub ruskie trzeba siê wycofaæ. Sami mamy pracowników dla siebie za
ma³o, nie mo¿emy przeto odstêpowaæ ich nieprzyjacio³om.
W tym pokoleniu zwrócili siê dwa razy orê¿nie przeciw Polsce. S¹ to
w pañstwie polskim kraje zdobyte i podbite. Stosunek ten jest dla nas
bardzo przykry, lecz nie mymy go wytworzyli, a inicjatywa do zmiany nie
mo¿e wychodziæ od nas. Omieszylimy siê ju¿ dosyæ tym ci¹g³ym natrêt-
nym wyci¹ganiem rêki, o któr¹ nikt nas nie prosi³.
Nieprzyjacio³om pañstwa trzeba odj¹æ mo¿noæ wyrz¹dzania szkody.
Podobnie jak Niemcy i ¯ydzi nie bêd¹ mogli Rusini i Letuwini sprawowaæ
¿adnej funkcji publicznej, nie bêd¹ mogli byæ ani urzêdnikami, ani ofice-
rami. Nie bêd¹ te¿ mogli posiadaæ broni. Wrogów pañstwa nie mo¿na
robiæ równouprawnionymi obywatelami.
Te rodki zaradcze nale¿¹ do polskiej samoobrony.
Nie godzi siê jednak krzywdziæ ich, a zw³aszcza nie wolno przeszka-
dzaæ ich rozwojowi narodowemu; nie trzeba pomagaæ, lecz przeszkadzaæ
nie wolno. Nie wtr¹cajmy siê w ich sprawy!
Trzeba obmyleæ pewn¹ formê autonomii dla Rusinów i Letuwinów.
Nie mo¿na przyznaæ autonomii terytorialnej, gdy¿ nie ma takiego
województwa, w którym nie by³oby ludnoci polskiej. Musimy wiêc siêgaæ
do autonomii narodowej. Przyniesie im ona i tê korzyæ, i¿ ka¿dy ich rodak,
gdziekolwiek mieszka³by, choæby w Gnienie, mo¿e do niej przyst¹piæ.
Nie narzucaæ nikomu polskoci pod ¿adnym pozorem, ni polskich
urz¹dzeñ. Nie trzeba i nie mo¿na wt³aczaæ ich w przymusowe zwi¹zki
naszego samorz¹du z dwóch przyczyn. Nie stosujmy do Letuwy i Rusi
¿adnego przymusu bez koniecznej potrzeby, a zwi¹zki nasze s¹ przymu-
sowe. Nie narzucajmy im naszej organizacji!
Ten ustrój wymaga nadto wy¿szego stopnia owiaty, by³by dla nich
nieodpowiedni. Wynalezieniem odpowiedniego niechaj siê zajm¹ sami.
Ani te¿ nie oktrojowaæ im jakichkolwiek form innych wed³ug naszego
uznania. Niechaj w ca³ym zakresie spo³ecznym rz¹dz¹ siê sami, jak im
siê ¿ywnie podoba!
Letuwini i Rusini op³acaj¹ tylko pañstwowe podatki polskie; od zawo-
dowych spo³ecznych polskich s¹ wolni; z terytorialnych opuszcza siê im
owiatowe.
Poniewa¿ nie chcemy, ¿eby ich narodowe sprawy uleg³y jakiemu-
kolwiek przymusowi, ani nawet nie naciskowi, organizacje letuwskie i
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
253
ruskie niechaj posiadaj¹ cechê stowarzyszeñ. Tym samym bêd¹ korzystaæ
z pewnej swobody. Niechaj za pomoc¹ wolnych stowarzyszeñ zorganizuj¹
sobie szkolnictwo, lecznictwo, s¹downictwo, prasê itd., itd., wszystko,
co Polacy za³atwiaj¹ za pomoc¹ samorz¹dów zawodowego i terytorialnego.
Zbieraæ na to fundusze mog¹ w sposób dowolny. Pañstwo polskie nie
udziela atoli egzekutywy pañstwowej ani swoim w³asnym stowarzyszeniom.
Tym samym trac¹ Rusini i Letuwini prawo do korzystania z instytucji
narodowych polskich.
Uniwersytet kowieñski mog¹ utrzymywaæ ze swoich funduszów. Byæ
mo¿e, ¿e z czasem móg³by byæ fili¹ wileñskiego. Tymczasem atoli trzy-
majmy siê rzeczywistoci, z ca³¹ jej brutalnoci¹. Zastrzegamy tedy, ¿e
nie bêdzie móg³ byæ otwarty, póki nie zostanie zwrócone wszystko i napra-
wione, co zrabowano uniwersytetowi wileñskiemu. Profesorami, asysten-
tami itd., mog¹ byæ tylko poddani pañstwa polskiego, a wyk³ady mog¹ siê
odbywaæ tylko w jêzyku letuwskim (nawet w polskim nie). Poziomu nau-
kowego nie bêdziemy kontrolowaæ; czy jednak dyplomy, egzaminy i stop-
nie naukowe mog¹ mieæ znaczenie poza ¯mudzi¹, o tym orzekaæ bêdzie
co piêæ lat zjazd rektorów polskich uniwersytetów.
To samo tyczy³oby siê w danym razie uniwersytetu ruskiego.
Je¿eli Rusini lub Letuwini zechcieliby organizowaæ sobie w³asne od-
rêbne s¹downictwo, s¹dy koronne polskie nie przyjmowa³yby pozwów
od powodów letuwskich lub ruskich przeciwko letuwskim lub ruskim
pozwanym. Gdyby Rusini lub Letuwini ¿yczyli sobie, ¿eby lecznictwo i
szpitalnictwo przyjê³y cechy narodowe, nie trzeba siê sprzeciwiaæ. Pozo-
stawia siê jednak im inicjatywê wyst¹pienia z odpowiednim projektem.
Rozmiary letuwskiej odrêbnoci pozostawia siê ich w³asnej woli.
Sprawy kocielne pozostawia siê w³adzom kocielnym.
Istniej¹ atoli sprawy, w których izolacja niemo¿liwa, np. sprawy
przewozu, drogi. Trudno pozostawiæ je wy³¹cznie na barkach tamtejszych
samorz¹dów polskich!
Nie chc¹c poddawaæ ludnoci nie polskiej pod zwierzchnictwo zrze-
szeñ polskich, oddajemy pañstwu, a mianowicie ministerstwu spraw we-
wnêtrznych wszystkie sprawy, które s¹ ró¿nym narodom z koniecznoci
wspólne terytorialnie.
W ka¿dym powiecie ca³ego pañstwa, gdzie ludnoci nie polskiej znaj-
duje siê 10% lub wiêcej, utrzymuje ministerstwo spraw wewnêtrznych
swój urz¹d, zwany starostwem. Jest to administracja pañstwowa dla lud-
Wobec Litwy i Rusi
254
noci nie polskiej. Na utrzymanie jej op³aca ta ludnoæ osobny podatek.
Do zakresu starostw nale¿¹ wszystkie sprawy, których nie zdo³aj¹
wykonaæ stowarzyszenia letuwskie i ruskie, lub te¿ samorz¹dy polskie, a
to z powodu niejednolitoci narodowej zaludnienia. Starostwo staje siê
natenczas pomocnikiem stron obydwóch.
W województwach wschodnich mo¿e Kanclerz Sprawiedliwoci od-
daæ pod nadzór starostwa policjê bezpieczeñstwa w danym powiecie. Na
ka¿dy powiat trzeba osobnego zlecenia i upowa¿nienia. Zakres w³adzy
starostwa nad policj¹ okrela w takim wypadku sam Kanclerz. Ministrowie
skarbu, spraw wewnêtrznych okrelaj¹ zakres w³adzy starostów w ich
powiatach wzglêdem korpusu egzekutorów, wzglêdem urzêdów podatko-
wych, pocztowych i zarz¹dów kolejowych.
Wolnoæ Rusinów i Letuwinów musi byæ ograniczona zasad¹, ¿e nie
wolno im przedsiêbraæ niczego przeciwko pañstwu polskiemu i polskoci
w ogóle. Dozór nad tym sprawuje ministerstwo spraw wewnêtrznych spo-
sobami i rodkami wed³ug w³asnego uznania. Zdaje z nich sprawê sejmowi
ziemskiemu.
Mówi¹c o Rusi nie sposób pomin¹æ kwestii unii cerkiewnej.
Na tê uniê ju¿ w XV w., by³o za póno. Schizma sprzêg³a siê z cywili-
zacj¹ bizantyñsk¹. Cerkiew stanowi³a jedyny zbiornik bizantynizmu na
turañskim pod³o¿u Rusi. Do cech bizantyñskich nale¿y pierwszeñstwo
formy nad treci¹. Na Rusi rozwinê³o siê to w istn¹ wiarê w formê, której
najmniejsza cz¹stka stanowi³a tak¿e artyku³ wiary. Wierzono w nadprzy-
rodzon¹ moc formy, z czego konsekwentnym by³ wniosek, ¿e nie wolno
zmieniaæ niczego, bo inaczej forma utraci sw¹ moc. Wniosek dalszy wiód³
do przekonania, ¿e nie zmienia siê nic w treci, skoro siê pozostawia
formê. Obok tego dzia³a³a zasadnicza i nieposkromiona nienawiæ do
³aciñstwa, kipi¹ca ju¿ u tzw. Nestora, jako do najgorszej herezji, nie
mogli wiêc przenieæ na sobie tego, ¿eby ich kap³an modli³ siê przy mszy
w. za papie¿a.
Unia florencka (1437) dotrwa³a tylko u mniejszoci Ormian i u Maro-
nitów, a poza tym minimalnym rezultatem spe³za³a na niczym. Z Polski
ani z Litwy nie by³o we Florencji ¿adnej delegacji. Nastêpne próby zaszcze-
pienia unii nie miewa³y trwalszych wyników, a¿ dopiero unia brzeska
(1596 r.) wyda³a rezultatów a¿ nadto wiele. By³o to dzie³o na pó³ reli-
gijne, na pó³ wieckie, og³oszone i wprowadzone popiesznie pod napo-
rem woli królewskiej, bo Zygmunt III zamyla³ zrobiæ z unii klin do roz-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
255
sadzenia porozumienia pomiêdzy protestantyzmem a prawos³awiem,
które grozi³o mu utrat¹ tronu. Wiadomo jak okolicznoci te dopomog³y
do wzniecenia wojen kozackich. W ugodzie hadziackiej (w r. 1558) trzeba
by³o znosiæ ca³kiem uniê w województwach kijowskim, brac³awskim i
czernihowskim.
Utrzymywa³a siê unia jedynie na zachodniej Bia³orusi.
Dopiero za króla Jana III przyjê³a uniê eparchia przemyska w r. 1692;
lwowska w r. 1700 i ³ucka 1702 za Augusta II Sasa. W pierwszej po³owie
XVIII w., rozszerzy³a siê ju¿ unia na ca³e pañstwo.
Szerzy³y siê wprawdzie pojêcia cywilizacji ³aciñskiej, lecz tylko wród
warstw owieceñszych, które przyjmowa³y obrz¹dek ³aciñski. Unia by³a
wówczas wyznaniem pospólstwa, tak samo jak prawos³awie, i nie mieci³a
w sobie pierwiastków ³aciñskich. Skoro pozostawiono ludowi formê ob-
rzêdu wschodniego (modyfikowan¹ zwolna i tylko w szczegó³ach) lud
by³ przewiadczony, ¿e pozostaje w prawos³awiu; u¿ywano d³ugo zreszt¹
tej nazwy.
Nigdy unia schizmy nie usunê³a, lecz ostatecznie przyjê³a siê na Rusi
polskiej i litewskiej. Sta³o siê to tym sposobem, ¿e szlachta polska fundo-
wa³a tysi¹ce cerkwi unickich i Polacy przyjmowali obrz¹dek unicki, a¿eby
dostarczyæ unii kap³anów; czêsto wywiêceni ju¿ ksiê¿a ³aciñscy prze-
chodzili na uniê. Koció³ ³aciñski ju¿ w XVIII w., niedomaga³ u nas na
brak kap³anów, a parafie polskie sta³y siê najobszerniejszymi w ca³ej Euro-
pie (co trwa do dnia dzisiejszego). Powiêcaj¹c siê dla utrzymania unii,
wyrz¹dzilimy szkody katolicyzmowi ³aciñskiemu na ziemiach polskich.
Nagle w ostatniej æwierci XIX w., lud unicki zas³yn¹³ mêczeñstwami
za wiarê, budz¹c podziw swym heroizmem. U historyka budzi³o siê obok
tego zdziwienie, jak siê to sta³o mo¿ebnym wobec tego wszystkiego, co
wiemy o ¿yciu religijnym Rusi. Zagadka wyjani³a siê: oto wszystkie a
wszystkie okolice i wsie pojedyncze, które ponios³y mêczeñstwo, by³y
pochodzenia polskiego, zruszczone przez Cerkiew.
Ru prawdziwie etnograficzna nie ma z tym nic wspólnego. Dodajmy,
¿e wszystkie a wszystkie listy pisywane z wygnania przez unitów, pisane
s¹ w jêzyku polskim; nie istnieje ani jeden taki list pisany po rusku.
Dowiadczenia zrobione po odzyskaniu niepodleg³oci z nawróco-
nymi kap³anami prawos³awnymi, tkwi¹ nam jeszcze w pamiêci; lud za
prawos³awny, a wie¿o na nowo unicki, rozumie czêsto uniê w ten sposób,
¿e papie¿ nawróci³ siê na prawos³awie.
Wobec Litwy i Rusi
256
Na nic wobec tego ludu rozumowanie, je¿eli siê nie zmieni formy;
przy obrz¹dku wschodnim katolicyzm jest dla nich czym wrêcz niepo-
jêtym. Szerzy siê za niechêæ przeciw prawos³awiu, i to nieraz z ¿ywio³ow¹
si³¹, i zupe³nie spontanicznie. Propaganda obrz¹dku ³aciñskiego zbiera
obfite owoce, gdziekolwiek siê pojawi. Istnieje tendencja, ¿eby tê propa-
gandê st³umiæ: na powiêcaj¹cych siê jej kap³anów patrz¹ pewne sfery,
jakby na jakich aposto³ów.
Zachodzi grube nieporozumienie, je¿eli fanatykom unii (a s¹ tacy,
choæ nie miêdzy Rusinami) wydaje siê, ¿e Rzym, otaczaj¹c unie ojcowsk¹
sw¹ opiek¹, zakazywa³ Rusinom przyjmowaæ obrz¹dek ³aciñski. Istnieje
zupe³ne równouprawnienie. Nie wolno przeszkadzaæ misjom katolickim
unickim, lecz równie¿ nie wolno stawiaæ przeszkód misjonarzom ³aciñ-
skim. Stolica Apostolska zastrzeg³a wyranie, ¿e nawracanym zostawia
siê do wyboru obrz¹dek wschodni lub ³aciñski. A zatem wolno te¿ ka¿de-
mu popieraæ te lub owe misje wed³ug w³asnego uznania. Nie ma w tym
nic z³ego, ¿e kto nie popiera zabiegów unickich, je¿eli popiera misjo-
narstwo ³aciñskie. Szerzenie katolicyzmu na wschodzie jest naszym obo-
wi¹zkiem, lecz ³aciñstwo nie jest bynajmniej katolicyzmem drugiej
klasy.
Przed przesz³o 30 laty odezwa³y siê g³osy, ¿e gdyby nie unia brzeska,
katolicyzm ³aciñski by³by od dawna rozszerzony po Ural. Obecnie roz-
twieraj¹ siê na ocie¿ bramy, czasy staj¹ siê wielce sposobnymi i prawo-
s³awie straci³o w Rosji szacunek ludzki, a ludnoæ spragniona jest s³owa
Bo¿ego. Katolicyzm ma przed sob¹ wielkie widoki; oby ich uni¹ nie zmar-
nowano!
Jak dotychczas w unii pozostawa³a zawsze furtka otwarta do powrotu
na schizmê i zale¿a³o to tylko od okolicznoci. Dowodów pe³no w dziejach
unii nie tylko w XIX w., lecz nie mniej XX.
Na zakoñczenie niniejszego roztrz¹sania dodam kilka uwag ze stano-
wiska ekskluzywnego samych tylko interesów polskich:
Ekspansja polskoci dokonywa³a siê i na nowo dokonywaæ siê mog³a-
by tylko natenczas, gdybymy sami twardo stali przy cywilizacji ³aciñskiej;
tej za ekspansja mo¿e siê dokonywaæ wy³¹cznie tylko dzia³aniem przy-
k³adu. Panowanie polityczne, aneksja, rozszerzanie granic, federacja, unia
itp., s³owem wszelkie utwierdzanie wp³ywów politycznych w jakikolwiek
sposób od form najgrubszych a¿ do najidealniejszych w³¹cznie nie ma tu
nic do rzeczy. Czy to polityka pod pozorem misji cywilizacyjnej, czy cywili-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
257
zowanie rodkami politycznymi i to i tamto jednako absurdy. Co ma
stanowiæ trwa³e dobro ¿ycia, nie da siê osi¹gn¹æ sztucznie.
Polskoæ bêdzie siê szerzyæ, je¿eli poród ociennych znajd¹ siê
stosowne do tego warunki, których przecie¿ nie wytworzymy u nich w
sposób sztuczny, choæ bymy panowali nad nimi bezporednio z jak
najwiêksz¹ przewag¹ polityczn¹.
Si³a za promieniowania kultury polskiej musi powstawaæ samoistnie,
jako dziedzina ca³kiem odrêbna od polityki. Czy¿ Litwa nie spolszczy³a
siê najbardziej po rozbiorach, a czy¿ nie cofnê³a siê tam polskoæ po
odzyskaniu niepodleg³oci?
Jak na koñcu poprzedniego rozdzia³u, podobnie¿ tutaj pozwolê sobie
dopisaæ, co osobicie s¹dzê o tym ca³ym zagadnieniu.
Letuwini, bêd¹c zbyt nieliczni i rozporz¹dzaj¹c siê tak ma³ym teryto-
rium, zrobiliby sami dla siebie najlepiej, gdyby siê uznali odrêbnym ludem
narodu polskiego.
Rusini wed³ug mojego zdania s¹ takim ludem. Jêzyk ich podobniejszy
do polskiego ksi¹¿kowego, ni¿ narzecze kaszubskie lub podhalañskie!
Z³y los nada³ im narodowe abecad³o, narodowy kalendarz, nawet Koció³
narodowy, s³owem, stanowi¹ naród w tym, co nie powinno byæ naro-
dem. Z³y los odmiót³ ich od cywilizacji ³aciñskiej Póki siê sami na tym
nie spostrzeg¹, traktujmy ich jednak¿e jako osobny naród. Mym zdaniem
mog¹ jednak staæ siê narodem tylko defektywnym. Oczywicie, ni ci, ni
tamci, nie mog¹ byæ ludem narodu polskiego, dopóki znajd¹ siê poza
cywilizacj¹ ³aciñsk¹. Naród musi byæ cywilizacyjnie jednolity.
Czasy tworzenia siê narodów minê³y. Próby spónione nie powiod¹
siê. Wchodzimy w nowy okres uniwersalnoci. To jednak tylko moje oso-
biste zdanie.
Wobec Litwy i Rusi
XVI. WOBEC S£OWIAÑSZCZYZNY
W polityce wszystko znaczy naprawdê tyle co nic, albowiem wszyst-
ko nie istnieje; w polityce to tylko chodzi o rachubê, co jest dok³adnie
ograniczone. Uniwersalnoæ polega na chwytaniu dalekich a rozleg³ych
urojeñ, lecz trzeba jej szukaæ tu¿ ko³o siebie. Natenczas tylko wynajdzie
siê drogê trafn¹, która mo¿e rzeczywicie zawieæ daleko w najrozleglejsze
dziedziny polityczne. My Polacy mamy j¹ w S³owiañszczynie; gdybymy
nawet nie zaszli dalej, bêdziemy bardzo w uniwersalnoci w tym ogra-
niczeniu.
Wieci³ i wieszczy³ swego czasu Zygmunt Krasiñski, jako Polska
wstanie królow¹ s³owiañskich pól. Nie by³o to wcale niemo¿liwoci¹
w pierwszym stadium odzyskanej niepodleg³oci; wszak¿e¿ zwracano siê
wprost do nas zapytaniem, czemu nie stajemy na czele S³owiañszczyzny.
Ale nasi rz¹dziciele na samo brzmienie wyrazu S³owiañszczyzna wpadali
w os³upienie, a potem w z³oæ. W ograniczeniu swoim s¹dzili, ¿e ca³a
S³owiañszczyzna mieci siê w Rosji
Nasza pieñ Jeszcze Polska nie zginê³a sta³a siê prototypem s³o-
wiañskich hymnów narodowych. W r. 1834 zaczêli j¹ parafrazowaæ S³owa-
cy, zaraz potem naladowali ich Czesi, a czesk¹ odmianê Serbowie; od-
dzielnie powsta³y odmiana chorwacka i ³u¿ycka; zrodzi³a siê tak¿e ruska
parafraza.
Nie ma narodu s³owiañskiego, gdzie by nie by³o ladów polskich
zabiegów. £u¿yce Dolne rozbudzi³ Alfons Parczewski i on wystara³ siê o
³u¿ycki elementarz.
W S³oweñcach dostrzeg³ pierwszy odrêbnoæ od Chorwatów Andrzej
260
Kucharski; z narodowym ich odrodzeniem zwi¹zane jest nazwisko Emila
Kortyki, a w przysz³oci ich uwierzy³ pierwszy Aleksander Jab³onowski;
on te¿ zwróci³ uwagê na od³am s³oweñski w Styrii. Za wolnoæ serbsk¹
walczyli oficerowie polscy jeszcze pod Jerzym Karad¿ord¿¹. Chorwatami
zajmowa³ siê ju¿ Stryjkowski, a najwiêkszy ich poeta, dubrownicki Gun-
duliæ, by³ piewc¹ W³adys³awa IV. Jakie znaczenie mia³y dla po³udniowych
S³owian nasze wyprawy tureckie, nad tym nie trzeba siê rozwodziæ. Póniej
wielka poezja polska dostarcza³a pod³o¿a wszystkim pimiennictwom s³o-
wiañskim. Mickiewicz sta³ siê poet¹ wszechs³owiañskim. Ca³a literatura
czeska opiera³a siê o polsk¹ a¿ mniej wiêcej do r. 1865 (zezowanie ku
wschodowi zaczê³o siê w r. 1867).
Dla pañstwa w cywilizacji ³aciñskiej nie ma nic chwalebniejszego,
jak ekspansja pokojowa, tj. rozszerzenie zwi¹zków prawno-pañstwowych
za obopóln¹ zgod¹ kontrahentów. Samo ograniczenie mo¿liwoci wojen,
trwa³a pacyfikacja zwiêkszonych obszarów, stanowi wielk¹ zas³ugê cywi-
lizacyjn¹. D¹¿enia takie mieszcz¹ siê w polskim historyzmie. My jestemy
odkrywcami tej metody. Unia z Litw¹ mia³a stanowiæ pocz¹tek. Próbowali-
my unii z Czechami, i oni równie¿ z nami, za Jagie³³y i za Kazimierza
Jagielloñczyka; z Wêgrami za Warneñczyka, za Kazimierza Jagielloñczyka,
za Sobieskiego. Z Rusi¹ w kilku ugodach. Próbowalimy unii nawet z
Moskw¹ (g³ównie poselstwo Sapiehy w r. 1600). Przywyklimy nazywaæ
uni¹ ka¿dy uk³ad pañstwowy, wykluczaj¹cy wojnê, a zaprowadzaj¹cy
wspóln¹ politykê zewnêtrzn¹. To by³o zawsze spraw¹ zasadnicz¹, obok
czego bywa³y rozmaite (za ka¿dym razem inne) warunki dotycz¹ce spraw
wewnêtrznych.
Oddajmy siê na chwilê marzeniom; co by³oby gdyby by³y siê powiod³y
unie rozmaitego rodzaju, lecz zawsze wszystkie oparte na pacyfizmie i
wspólnej polityce zewnêtrznej, z Rusi¹, z Moskw¹, z Wêgrami i z Czechami?
Gdyby nie by³o wojen od Uralu po Szumawê, od Ba³tyku po ujcie Dunaju
i do Dalmacji? Jak zagospodarowana by³aby ta czêæ Europy! Mo¿e nawet,
pomimo zmiany wielkich szlaków handlowych, nie by³aby wcale ubo¿sza
od Europy Zachodniej. Co wiêcej, taki kolos polityczny wywiera³by sam
wp³yw niemal na drogi handlowe, panuj¹ce nad trzema morzami: nad
Ba³tykiem, Adriatykiem i Czarnym. Nie zaczepia³by nikt tego kolosa; raczej
przypuciæ mo¿na, ¿e np. Szwecja stara³aby siê tak¿e o uniê z tym blo-
kiem pañstw. Rozszerzanie go na Ba³kan tkwi³oby w samej istocie rzeczy,
stanowi¹c nieuchronn¹ konsekwencjê.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
261
Nie powiod³oby siê jednak to dzie³o. Próbowalimy, lecz nie dokona-
limy, gdy¿ rzecz ca³a by³a niewykonalna; gonilimy za marami wyobrani
politycznej.
Do wszelkiej unii (w najszerszym i najrozmaitszym znaczeniu
tego wyrazu) trzeba dwóch stron, jednakowo chêtnych. Nigdy atoli Mos-
kwa nie zamierza³a ³¹czyæ siê z nami; oferty by³y jednostronne. W Mos-
kwie nie miano pojêcia, o co nam chodzi; nikt nas nie rozumia³. Nasze
projekty naprowadza³y ich tylko na wniosek, ¿e Litwa i Polska chc¹ siê
poddaæ carowi. Porozumienie z Moskw¹ wed³ug polskiej metody ¿ycia
miêdzynarodowego by³o absolutn¹ niemo¿liwoci¹ z powodu zasadni-
czej ró¿nicy cywilizacji i bardzo a bardzo niskiego szczebla cywilizacyjne-
go w Moskwie.
Nie tylko to nas dzieli³o, ¿e w cywilizacji turañskiej nie ma pojêcia
narodowoci, ani nawet spo³eczeñstwa, lecz nadto w obrêbie tej cywilizacji
Moskwa sta³a wówczas bardzo nisko; o ile¿ ni¿ej, ani¿eli niegdy Mon-
go³owie Niebiescy!
Ta sama przyczyna sprawi³a, ¿e wszystkie projekty unii z Rusi¹, zw³a-
szcza z kozaczyzn¹, by³y utopi¹. My mówilimy im o wolnociach obywatel-
skich i robilimy z kozaków szlachtê; ale ta nowa szlachta nie umia³a
czytaæ (i uczyæ siê tego nie zamierza³a), a przez wolnoæ rozumia³a
wolnoæ pêdzenia wódki.
Odpad³a wiêc mo¿noæ unii z ludami cywilizacji turañskiej, tj. z ca³¹
wschodni¹ S³owiañszczyzn¹. Pozostawa³y Wêgry i Czechy.
Wêgry s¹ pojêciem geograficznym i politycznym, a nie etnograficznym.
Zachodzi tu stosunek podobny, jak miêdzy Litw¹ a Letuw¹. Jest kilka naro-
dowoci na Wêgrzech, pomiêdzy nimi Madiarzy. Madiaria jest czêci¹
Wêgier. Madiarzy dbali atoli o swój jêzyk. Turañcami s¹ z krwi, lecz cywili-
zacji turañskiej pozbyli siê ju¿ w wiekach rednich. Wahaj¹ siê miêdzy
bizantyñsk¹ a ³aciñsk¹.
W Polsce a¿ do XIX w., ogó³ nie wiedzia³ o istnieniu Madiarów. Pano-
wa³o powszechne przekonanie o nadzwyczajnym podobieñstwie jêzyka
wêgierskiego do polskiego, gdy¿ stykano siê z jêzykiem s³owackim (i
st¹d przys³owie o dwóch bratankach).
Mo¿e kiedy historykom powiedzie siê zbadaæ, jakie ¿ywio³y etno-
graficzne na Wêgrzech sk³ania³y siê do unii z Polsk¹, jaka mniej wiêcej
wiêkszoæ lub mniejszoæ ka¿dego z tych narodów. Najciekawszym by³oby
dotrzeæ do jakiej takiej mo¿liwoci podobnych obliczeñ przy bli¿szym
Wobec S³owiañszczyzny
262
badaniu zagadnienia, na kim i na czym polega³y widoki króla Jana III co
do zajêcia tronu wêgierskiego (tuz po odsieczy wiedeñskiej; przeszkodzi³a
Litwa, cile: Pacowie litewscy).
£¹czy³o nas z Wêgrami wiele wspólnych pogl¹dów na pañstwo i pañ-
stwowoæ, na ¿ycie publiczne w ogóle; ró¿nilimy siê natomiast tym, ¿e
idea narodowa (jakakolwiek) by³a tam bardzo s³abo rozwiniêta. Wytwarza³
siê tam swoisty wêgierski uniwersalizm na pod³o¿u ³aciñskiego jêzyka
urzêdowego. Dopiero wiek XVIII wprowadzi³ na Wêgry idee nacjonali-
styczne. Proces ten by³by siê niew¹tpliwie przypieszy³, gdyby by³ doszed³
do skutku jakikolwiek bli¿szy stosunek prawno-polityczny z Polsk¹; lecz
w takim razie jakim¿e¿ drobiazgiem by³aby siê sta³a Madiaria wobec za-
g³uszaj¹cej j¹ przewagi s³owiañskiej?
£¹cznoæ polityczna z Wêgrami stanowi³a ulubion¹ myl polityczn¹
kardyna³a Olenickiego. Dawa³ pierwszeñstwo zwi¹zkowi z Wêgrami przed
uni¹ z Prusami; stanowi³y bowiem Wêgry drogê na Ba³kan i do Carogrodu.
Jeszcze W³adys³aw IV ¿eni³ siê z dziedziczk¹ carogrodzk¹. Owdowiawszy
po cesarzównie z domu Habsburskiego, o¿eni³ siê w r. 1646 powtórnie z
nieznaczn¹ ksiê¿niczk¹ w³oskiego rodu, przesiedlonego z Francji, z Lud-
wik¹ Mari¹ Gonzag¹ de Nevers, dlatego, ¿e ród jej wywodzi³ siê przez
rozmaite pokrewieñstwa od dawnych cesarzy bizantyñskich; ojciec jej
by³ uznawany przez Stolicê Apostolsk¹ i przez pañstwa zachodniej Europy
kandydatem do tronu bizantyñskiego. Czy¿ potem Sobieskiemu chodzi³o
o koronê wêgiersk¹ tylko dla korony? Panuj¹c na Wêgrzech by³by tym
mielej wojowa³ z Turcj¹, kieruj¹c siê ku Ba³kanowi, szukaj¹c ekspansji
polskiej na po³udniowej S³owiañszczynie. Tak tedy na dnie projektów
unii wêgierskiej mieci³a siê volens nolens idea olbrzymiego pañ-
stwa s³owiañskiego, gdy¿ wynika³o to z samych stosunków.
Pamiêtajmy¿, ¿e co innego Wêgry, a co innego Madiaria (któr¹ zaj-
miemy siê jeszcze pod koniec rozdzia³u). Przejdmy do arcywa¿nych dla
nas spraw czeskich.
Chocia¿ ³¹cznoæ z Czechami nie wiod³a do ¿adnej dalszej ekspansji,
jednak¿e Czechy same posiada³y tak¹ nadzwyczajn¹ wagê polityczn¹
(choæby samym swym centralnym po³o¿eniem), i¿ zwi¹zek czesko-polski
zmieni³by ca³kowicie sytuacjê w Europie rodkowej.
Wiadomoci o historycznych stosunkach z Czechami s¹ doæ rozpo-
wszechnione, lecz t³o ich bywa i dla nas i dla nich zagadkowe. Ju¿ w
wiekach rednich odczuwano, ¿e co nas rozdziela. Ró¿ni³ nas zasadniczo
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
263
pogl¹d na cesarstwo niemieckie. Czechy wesz³y dwa razy dobrowolnie w
sk³ad Rzeszy niemieckiej, pragn¹c stan¹æ na jej czele. Nie powiod³o siê
to za Otokara II, lecz uda³o siê doskonale za Karola IV; Czechy stawa³y siê
jednak pañstwem na wpó³ niemieckim.
Z³¹czy³y siê z tym systemem politycznym w Europie, który Polska
zwalcza³a. Kiedy jednak podjêto u nas wojnê z ca³¹ nacj¹ niemieck¹,
husyci stanêli po naszej stronie. By³ wiêc po stronie Czechów rozdwiêk:
z Niemcami i przeciw Niemcom, z Polsk¹ i przeciw Polsce.
By³ to rozdwiêk cywilizacyjny, trwaj¹cy od XI w., do dnia dzisiejszego.
Uznawszy uniwersalizm cesarstwa niemieckiego, przejêli siê Czesi zarazem
kultur¹ bizantyñsko-niemieck¹, nie wytworzywszy sami ¿adnej odrêbnej,
ni ³aciñsko-czeskiej, ni bizantyñsko-czeskiej, pozostali poddzia³em nie-
miecko-bizantyñskiej. Przyswoili sobie zarazem ideê dynastyczn¹, Pola-
kom obc¹. Kiedy hufce polskie stawa³y obok czeskich przeciw cesarzowi,
wtedy godnoæ cesarska piastowana by³a w³anie przez królów czeskich.
Ani husytyzm nie wyrwa³ Czech z zaczarowanego ko³a imperializmu nie-
mieckiego. Pozostali czêci¹ Rzeszy i solidaryzowali siê potem na nowo z
jej sprawami. Czechy walczy³y czêsto w imiê danego obozu niemieckiego,
a¿ po³o¿y³y g³owê za sprawê niemieck¹ na Bia³ej Górze w r. 1620. Ugrzêli
duchowo w niemczynie protestanckiej, wiêc w bizantynizmie. Mieszanina
za narodowoci z wyznaniem trwa u nich dotychczas wed³ug recepty
protestanckiej; narodowym patriotycznym idea³em Czecha jest ¿eby móc
wszcz¹æ jak¹ akcjê antykatolick¹.
Oczywicie dzieli nas to.
Drugie przeciwieñstwo mieci siê w czeskim moskalofilstwie, które
trwa wci¹¿.
Doznalimy go w r. 1920, bo Czechowi obojêtne, jak¹ jest Rosja;
choæby komunistyczna, choæby ¿ydowska, zawsze to bêdzie brat Rus.
Znaczna wiêkszoæ Czechów godzi³a siê na têpienie polskoci przez Rosjê
i ¿yczyli nam wszystkiego z³ego, jako zdrajcom S³owiañszczyzny. Zdrada
polega³a na tym, ¿emy mieli sprzeciwiaæ siê Rosji.
Dzieli nas tedy szalona ró¿nica naszych historyzmów i dlatego porozu-
mienie nie jest bynajmniej ³atwe.
Wstanie¿ Królowa s³owiañskich pól?
Facit Deus nationes senabiles. Lecz wszystko zawis³o od tego, czy
w zachodniej S³owiañszczynie zaznaczy siê mocno przynale¿noæ do
cywilizacji ³aciñskiej.
Wobec S³owiañszczyzny
264
Ekspansja nasza (a w³aciwie i mówi¹c cile obustronna) ³atwiejsza
jest na ziemie i narody przynale¿ne do tej samej cywilizacji.
Tak jak w Niemczech, podobnie¿ w Czechach nigdy bizantynizm nie
ogarn¹³ ca³ego narodu. W Czechach zanosi siê od d³u¿szego czasu na
przesilenie ideowe; nie brak tam takich, którzy szukaliby oparcia o idea³y
polskie. Obymy pog³êbili w sobie pierwiastki cywilizacji ³aciñskiej, a¿eby
nasze w³asne idea³y nie by³y chwiejne i w¹tpliwe. Nikt siê nie przy³¹cza
do ludzi niepewnego chodu i w¹tpliwej mety.
Najpewniejsz¹ drog¹ do zyskiwania popleczników bêdzie bezwzglêd-
noæ w przestrzeganiu postulatów cywilizacji ³aciñskiej; wszak¿e¿ wród
S³owian mo¿emy liczyæ tylko na zwolenników tej¿e cywilizacji.
W czasie pomiêdzy r. 1920 a 1938 pr¹dy cywilizacyjne rozwija³y siê
analogicznie i równolegle w Niemczech i w Czechach; tu i tam tryumfowa³
bizantynizm coraz mocniej, podczas gdy ca³e Niemcy prusaczy³y siê,
równoczenie w ca³ych Czechach, nie wyjmuj¹c Moraw, nastawa³o os³a-
bienie obozu katolickiego, a przybywa³o niechêci do Polaków.
Druga wojna powszechna narobi³a wielkiego m¹tu wród pobratym-
ców, nawet wród przynale¿nych niew¹tpliwie do cywilizacji ³aciñskiej.
Je¿eli rz¹d polski da³ siê wci¹gn¹æ w tak¹ nikczemnoæ, jak udzia³ w
rozbiorze Czech ciê¿ko jako piorunowaæ na S³owaków i Chorwatów. Im
by³o mniej dane, trzeba wiêc od nich mniej wymagaæ.
Co do Czech, gdy Haha poddawa³ Czechy Niemcom w r. 1938, wita³a
pewnemu od³amowi Czechów nadzieja, ¿e stosunki niemieckie ulegn¹
wkrótce rozprzê¿eniu, a Czesi bêd¹ wtedy mogli na nowo pomyleæ o
tym, ¿eby Niemcom przewodziæ. Nie dziwmy siê: mieci siê w tym du¿o
historyzmu czeskiego. Trzecia Rzesza mog³aby byæ pod przewodem
Czech, które s¹ b¹d co b¹d w trzeciej czêci etnograficznie niemieckie.
Chc¹c przewidywaæ, trzeba patrzeæ na wszystkie strony.
Wojna niniejsza nie zamknie Czechom bynajmniej drogi do Rzeszy;
owszem, mog¹ wytworzyæ siê takie stosunki, i¿ oni staliby siê w niej czyn-
nikiem ³adu i (¿e u¿yjê wyra¿enia technicznego) zmontowaliby Rzeszê
na nowo. Ostatecznie zwróci³aby siê ta Rzesza kiedy znowu przeciwko
nim samym, lecz ogó³ móg³by daæ siê zalepiæ chwilowym sukcesom i
ambicjom popularnym. Dlatego pierwszy warunek przysz³ego braterstwa
(a nawet pobratymstwa) z Czechami polega na tym, ¿eby Polska polityka
zewnêtrzna pilnowa³a w ca³ej Europie, czy nie powstaj¹ gdzie na nowo
stronnictwa (z pocz¹tku koterie) germanofilskie. Wbijmy¿ sobie w pa-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
265
miêæ, ¿e Niemcy uzbraja³y siê do drugiej wojny powszechnej za pieni¹dze
angielskie i francuskie, a z izolacji politycznej wydoby³a ich Polska. Nie
przypuszczam, ¿eby germanofile mieli podnieæ na nowo g³owê i tuszê,
¿e rz¹dy bêd¹ nale¿eæ wy³¹cznie do przeciwników Niemiec.
Obowi¹zkiem naszym bêdzie utrzymywaæ kontakt z antygermaniz-
mem we wszystkich krajach. Zadanie nie bêdzie trudne, wymagaj¹ce jed-
nak ostro¿noci, a najwiêkszej w Czechach. Nie mo¿emy dopuciæ do
wznawiania Rzeszy w jakiejkolwiek formie, a Czechom musimy odci¹æ
drogê do tych mo¿liwoci.
Stosunek nasz polityczny do Czech zale¿eæ bêdzie od losów Moskwy
i Berlina, czy dwa te gniazda rozbójnicze pozostan¹ choæby jako tako
zdolne do boju. Wyobramy sobie tak¹ sytuacjê: przypuæmy, ¿e mamy z
Czechami konwencjê wojskow¹ i wspólne ministerstwo spraw zagranicz-
nych, wtem Moskwa rzuca siê na Polskê, urz¹dza najazd. Czy Czesi do-
trzymaj¹ konwencji, czy te¿ o ich zachowaniu zdecyduje brat Rus? Z
drugiej za strony uwa¿ajmy za pewnik, ¿e Berlin póki mo¿e (jak siê
mówi) jednym palcem ruszaæ, nie przestanie finansowaæ akcji ukraiñskiej
przeciw Polsce. Czesi nie uznali wprawdzie narodowej odrêbnoci Rusi-
nów, lecz gotowi byli zawsze na wszelkie niekonsekwencje, byle tylko nie
opuciæ sposobnoci, ¿eby stan¹æ przeciw Polsce. Chc¹c dojæ do uprag-
nionego celu, trzeba by najpierw spojrzeæ mia³o w oczy brutalnej rzeczy-
wistoci.
My w Polsce pragniemy wszyscy, ¿eby mo¿na by³o zlaæ siê z Czechami
w jedno pañstwo; to nie ulega najmniejszej w¹tpliwoci. Im gorêcej tego
pragniemy, tym bardziej musimy wystrzegaæ siê przedwczesnoci, a¿eby
po przedwczesnym nieroztropnym wysuniêciu siê nie nast¹pi³a tym sro¿sza
reakcja.
Przede wszystkim, nie mo¿na dopuciæ na razie do ¿adnego wspól-
nego parlamentu. Zaraz nazajutrz po³¹czyliby siê w nim Czesi z Letuwinami
i z Rusinami przeciw nam!
Nigdy nie powinny stykaæ siê dwie cywilizacje, a tym bardziej trzy lub
cztery w tym samym ciele prawodawczym, ani w ogóle w tej samej orga-
nizacji spo³ecznej.
¯adn¹ miar¹ i za ¿adn¹ cenê nie mo¿emy przyznaæ Czechom owego
nieszczêsnego Zaolzia. W¹tpliwoci mog¹ zachodziæ tylko co do Dzieæ-
mierowic, bo zreszt¹ jest to kraina na wskro polska. Gdyby j¹ wcielono
na nowo do Czech, sta³aby siê na nowo zarzewiem wzajemnej nienawici;
Wobec S³owiañszczyzny
266
tamtejsza ludnoæ musia³aby wszcz¹æ agitacjê i akcjê antyczesk¹. Nato-
miast wcielona do Polski, nie mog³aby siê staæ terenem agitacji antypol-
skiej dla tej prostej przyczyny, ze tam Czechów nie ma.
Powiadaj¹, ¿e trzeba bêdzie jednak daæ co Czechom za zgodê.
Pytam: a co oni dadz¹ nam, tak¿e za zgodê? Wiêc przekupywaæ mamy
tylko my ich?
Spory o granicê z Czechami mog¹ siê zdarzaæ tak¿e w przysz³oci,
gdy¿ etnografia nie jest nieruchomoci¹. Przypuszczam, ¿e obustronny
szczebel kulturalny, zw³aszcza owiatowy, jest doæ wysoki, i¿by mo¿na
by³o do wyznaczania granicy czesko-polskiej u¿ywaæ tej metody, jak¹ pro-
ponujê w rozdziale I do oznaczania granic obszarów administracyjnych
(granica ruchoma).
Gdyby Czesi za¿¹dali obecnie plebiscytu co do Zaolzia, moglibymy
przystaæ na to pod warunkiem, i¿ g³osowaæ bêd¹ ci tylko, którzy w sierpniu
1939 roku byli na Zaolziu possesionati (wzglêdnie ich dziedzice).
Czadeckie, Spisz i Orawa, to sprawa nie z Czechami, lecz ze S³owakami!
Tak wygl¹da rzeczywistoæ. Z tego taki wniosek, ¿e trzeba siê zabraæ
do uregulowania stosunków z Czechami tym energiczniej, z tym wiêkszym
zapa³em, lecz opartym na dobrych obliczeniach. Byæ mo¿e, ¿e wojna za-
koñczy siê w taki sposób, i¿ Czechy nie bêd¹ zgo³a myleæ o zreorganizo-
waniu Rzeszy ani w dalszej przysz³oci, a my sami urz¹dzimy stosunek z
Rosj¹ w taki sposób, i¿ moskalofilstwo czeskie utraci wszelkie znaczenie.
Je¿eli w Niemczech runie do reszty protestantyzm, je¿eli Niemcy spo-
strzeg¹ siê, ¿e padli ofiar¹ dualizmu cywilizacyjnego (i okropnej mieszanki
cywilizacyjnej) i je¿eli zechc¹ oprzeæ swe odrodzenie na cywilizacji ³aciñ-
skiej, w takim razie zerwie siê na zawsze niemiecko-czeski ³añcuch bizan-
tyñski. Je¿eli Czechy znajd¹ siê porodku katolicyzmu niemieckiego i pol-
skiego, nied³ugim bêdzie ¿ywot czeskiego pokroku (postêpu anty-
katolickiego). Zanosi siê na wielkie zwyciêstwo katolicyzmu w Niemczech,
za czym nast¹pi równie¿ przewaga polityczna obozu katolickiego w Cze-
chach.
Bêd¹ siê wysuwaæ coraz bli¿ej pierwszego planu katolickie Morawy.
Dziwne to zaiste, ¿e Polacy nie znaj¹ ca³kiem tej prowincji, granicz¹cej z
nami bezporednio, a tak nam bliskiej obyczajem, pojêciami i sk³onno-
ciami! Skutkiem tego nie wiemy o Czechach tego w³anie, co powinnimy
najbardziej wiedzieæ. Poprawa z tego b³êdu stanowi³aby najlepszy krok
wstêpny do unii z Czechami.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
267
Przy uk³adach z Czechami wystrzegajmy siê gor¹czki maksymalizmu;
lepiej krok po kroku, w miarê jak grunt bêdzie przygotowany. Na razie
znomy paszporty i szykany graniczne. Po czym trzeba bêdzie politykê
zacz¹æ od zewnêtrznej. Najpierw trzeba wykluczyæ mo¿liwoci wojny czesko-
polskiej lub jakiegokolwiek przymierza Polski czy Czech z jak¹kolwiek
stron¹ trzeci¹ przeciwko sobie. Je¿eli doprowadzimy do tego, reszta do-
prawdy sama siê znajdzie.
Wród naszych s³owiañskich zabiegów nie zapominajmy¿ o £u¿ycach.
Z nimi powinno siê natychmiast po wojnie zawrzeæ uniê na warunkach,
jakie oni sami obmyl¹. Si³y politycznej nie maj¹ i mieæ nie bêd¹, a wiêc
ani nam jej nie przydadz¹; lecz powa¿anie Polski zyska³oby na tym wiele,
a zreszt¹ taki jest obowi¹zek.
Ze S³owaczyzn¹ musimy zacz¹æ od tego, ¿eby sobie odebraæ i wcieliæ
do Polski krainy zagarniête rozbójniczym zaiste napêdem przez Austriê
jeszcze przed pierwszym rozbiorem: Czadeckie, Orawê i Spisz. Zbiegiem
skomplikowanych okolicznoci poczêli S³owacy uwa¿aæ te krainy za swoje.
Lekcewa¿yliby nas, gdybymy ich nie odebrali; lekcewa¿yliby nas równie¿
Czesi i Madiarzy.
Mieszaæ siê w dalsze losy S³owaczyzny obowi¹zkiem naszym nie jest.
Inicjatywa musia³aby wyjæ od S³owaków. Pamiêtaæ tylko trzeba, ¿e je¿eli
pragniemy w przysz³oci (oby jak najbli¿szej) byæ za jedno z Czechami,
musimy zarzec siê madiarofilstwa i nie mo¿emy popieraæ Madiarów ani
przeciw S³owakom, ani przeciw Rumunom. Aut-aut! Czesi, S³owacy, Ru-
muni maj¹ prawo tak siê do nas odezwaæ. Nasze madiarofilstwo jest zreszt¹
operetkowe, tym bardziej, ¿e liczy ju¿ tak nielicznych wyznawców. Sympa-
tyzuj¹cy z nami Madiarzy uprawiali zawsze, stale i nieodmiennie politykê
prusofilsk¹ przeciw nam.
Wysuniête najdalej na po³udnie osady s³owackie, bliskie s¹ wysuniê-
tych najbardziej na pó³noc osad s³oweñskich. Tamtêdy, przez tzw. Madiu-
muriê wiedzie droga do katolickich S³owenów i katolickich Chorwatów.
Na po³udniu otwiera siê nam rzeczywistoæ drog¹ mocarstwow¹,
mianowicie przez wysuniêcie projektu rozleg³ego pañstwa s³oweñskiego,
które by wesz³o z nami w uk³ad prawno-polityczny.
S³oweñcy (stolica Lubliana) licz¹ w krainie po³udniowej Karyntii i
po³udniowej Styrii niewiele ponad dwa miliony, lecz jest to naród kultu-
ralny, zamo¿ny, roztropny, znakomicie zorganizowany i obdarzony zmy-
s³em politycznym. Nale¿¹ stanowczo do cywilizacji ³aciñskiej, a
4
/
5
z nich
Wobec S³owiañszczyzny
268
s¹ katolikami, wiadomymi (
1
/
5
libera³ów). W latach 19181919 do-
chodzi³y stamt¹d zniecierpliwione g³osy: Czemu¿ Polska nie staje na czele
S³owiañszczyzny?
Drugie dwa miliony S³oweñców mieszka w Gorycji, Istrii i we wscho-
dnio-alpejskich prowincjach w³oskich i w ni¿ a¿ po Udinê. Zawsze byli w
pañstwie w³oskim przeladowani, a od pocz¹tków rz¹dów Mussoliniego
nie wolno w ogóle mówiæ po s³oweñsku; szpieguje siê czy dzieci wróciwszy
ze szko³y nie rozmawiaj¹ z rodzicami po s³oweñsku. Dialekty tamtejsze
stanowi³y od dawna specjalnoæ polskiej filologii.
Gdyby zjednoczyæ ca³y obszar s³oweñski, powsta³oby pañstwo ob-
szarem znaczne, z wielkim portem w Triecie. Jedna to dla nich historyczna
sposobnoæ, bo trudno przypuszczaæ, ¿eby Anglosasi sprzeciwili siê okro-
jeniu Italii od pó³nocy.
Postulat ten winien by rz¹d polski wpisaæ w swój program i porozu-
mieæ siê od razu ze S³oweñcami, nie narzucaj¹c warunków innych, jak
wspóln¹ politykê zewnêtrzn¹. Zwi¹zek mo¿e stawaæ siê nastêpnie ci-
lejszym, je¿eli siê nie bêdzie ¿¹daæ od razu wszystkiego. W ogóle, je¿eli siê
pragnie z kim zwi¹zku prawno-politycznego, nale¿y czekaæ cierpliwie,
¿eby wnioski o cienianie zwi¹zku wychodzi³y z tamtej strony. Wspólnoæ
polityki zewnêtrznej jest atoli czym takim, co rozumie siê samo przez siê.
Marzy siê o bloku opartym o trzy morza: Ba³tyckie, Adriatyckie i
Czarne. Je¿eli ma byæ utworzony apriorycznie, przez postanowienia z
zewn¹trz, pozostanie w sferze marzeñ, choæby mia³ urzêdowo wegetowaæ
jaki czas (jak niefortunna Jugos³awia, wymys³ sztuczny). Blok oko³o
polskoci mo¿e powstaæ tylko w taki sposób, ¿e Polska wejdzie najpierw
w uk³ady z ka¿dym z pañstw tego bloku z osobna, a potem dopiero w
przysz³oci bêdzie mo¿na myleæ o dalszych fazach. Kto bêdzie chcia³ zrobiæ
to wszystko od razu, skoñczy siê na tym, i¿ siê nic zrobiæ nie da.
Polska mo¿e uk³adaæ siê ze S³oweñcami tylko o rzeczy s³oweñskie i
o nic wiêcej.
S³oweñcy sami jednak bêd¹ musieli prowadziæ sprawê dalej, w czym
nale¿y pozostawiæ im woln¹ rêkê. S¹ bowiem zwi¹zani nader blisko z
Chorwatami. Nawet ich obszary jêzykowe zachodz¹ w siebie klinami: doæ
powiedzieæ, ¿e pod Zagrzebiem, stolic¹ Chorwacji, lud mówi po s³oweñ-
sku. Chorwaci s¹ równie¿ katolikami i wiadomie przynale¿ni do cywili-
zacji ³aciñskiej (i dlatego uwa¿aj¹ siê za osobny naród w odrêbnoci od
bizantyñskiej prawos³awnej Serbii, jakkolwiek maj¹ wspólny jêzyk, zu-
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
269
pe³nie ten sam). S³oweñcy musz¹ okreliæ politycznie stosunek swój do
Chorwatów; ci za chêtnie skorzystaj¹ ze sposobnoci, bo uk³ady ze S³o-
weñcami pozwol¹ im wybrn¹æ z fa³szywego po³o¿enia w jaki popadli pod-
czas wojny. Chorwaci s¹ polonofilami. Niestety, w przeciwieñstwie do S³o-
weñców, s¹ niestali, niegospodarni, impulsywni, a zmys³u politycznego
zdaj¹ siê posiadaæ jeszcze mniej od Polaków.
Chorwaci zamieszkuj¹ nie tylko Chorwacjê i S³awoniê, lecz nadto
Dalmacjê, Boniê i Hercegowinê. Muzu³mañscy ba³kañscy S³owianie uwa-
¿aj¹ siê te¿ za Chorwatów. Porozumienie s³oweñsko-chorwackie zawiera
tedy w sobie dalsze drogowskazy. My jednak¿e z tym nie wystêpujemy.
Uk³ad z Chorwatami zawrzemy za dopiero wtedy, gdy dokona siê po-
rozumienie chorwacko-s³oweñskie. Czy te dwa narody zechc¹ tworzyæ
jedno pañstwo, czy te¿ dwa, to ich rzecz. O ile znam stosunki, utworz¹
pañstwo wspólne.
Zamys³y s³owiañskie musza byæ osadzone mocno na fundamentach
nie s³owianofilstwa, lecz s³owianoznawstwa. Od tej roboty s¹ stowarzy-
szenia prywatne; one musz¹ stworzyæ stra¿ przedni¹, one wypróbowaæ
grunt i u¿yniaæ go, a rz¹d powo³aæ dopiero kiedy na ostatku, na ¿niwa.
Je¿eli rz¹d sam zechce pokierowaæ od razu ca³¹ t¹ olbrzymi¹ robot¹,
mo¿emy byæ zgubieni. Podobnie¿ u pobratymców oczekujemy dzia³ania
odpowiednich stowarzyszeñ.
W rodku S³owiañszczyzny siedzi i rozdziela j¹ Madiaria. Dopuciæ
Madiarów do panowania poza ich obszarem etnograficznym mo¿na (a
mo¿e nawet nale¿y) tylko na tzw. Rusi wêgierskiej (zakarpackiej). Ma-
diarii nale¿y przyznaæ najzupe³niejsz¹ autonomiê, lecz odebraæ mo¿noæ
uczestnictwa w polityce miêdzynarodowej. Madiaria nie powinna mieæ
wojska. Wszyscy ocienni maj¹ prawo do zarz¹dzenia okupacji, gdyby
stwierdzono jakiekolwiek kroki do wznowienia armii madiarskiej. Ta
kolonia prusactwa musi byæ nareszcie skrêpowan¹; inaczej mog³oby
prusactwo polityczne odrodziæ siê dziêki Madiarom.
Madiaria mog³aby tworzyæ prowincjê autonomiczn¹ pod protekto-
ratem polskim z ca³kowit¹ wolnoci¹ narodow¹, spo³eczn¹ i ekonomicz-
n¹. Inicjatywa musia³aby atoli wyjæ od nas.
Spó³ka pañstwowa zachodnios³owiañska mo¿e uróæ na potê¿ne mo-
carstwo, nie ogl¹daj¹c siê zgo³a na S³owiañszczyznê wschodni¹. Woleli-
bymy oczywicie, ¿eby Ru przy³¹czy³a siê do tego bloku dobrowolnie.
Póki jednak¿e odnosi siê wrogo do Polski, jak¿e¿ mo¿e byæ przyjacielem
Wobec S³owiañszczyzny
270
tej S³owiañszczyzny, której najzacniejsz¹ czêci¹ jest w³anie Polska. Spe³-
nienie za tzw. idei s³owiañskiej musi wyjæ od S³owian zachodnich; na to
nie ma rady. Czy mo¿na sobie wyobraziæ, ¿e Rusini stan¹ na czele S³owiañ-
szczyzny i wykrzesz¹ z niej mocarstwo?
Cierpliwoci! Rusini sami nabêd¹ innego mniemania o Rusi. Nie brak
ani miêdzy nimi zwolenników cywilizacji ³aciñskiej; sam tok wypadków
dziejowych bêdzie ich wysuwa³ coraz bardziej na pierwszy plan. Koñcz¹
siê czasy idealizowania kozaczyzny, hajdamaczyzny, itp.
Stañmy na us³ugi wielkiej idei politycznej z gor¹cym sercem, lecz z
zimn¹ g³ow¹. G³owy gor¹ce gotowe zmajstrowaæ naprêdce wszelak¹
uniê z Rosj¹. Pamiêtajmy¿, ¿e Rosja ma rezerwy polityczne w eurazy-
zmie i mo¿e siê doskonale obejæ bez ogl¹dania siê na zachód.
Fatalnym jest nasze geopolityczne po³o¿enie od wschodu. Granic¹
naturaln¹ Dniepr i tylko Dniepr. Obymy musieli tam dotrzeæ jak naj-
póniej. Zmusiæ nas mo¿e do tego Rosja, gdyby budzi³y siê w niej znowu
chêtki zaborcze ku zachodowi. Gdyby za Rosja mia³a siê rozpaæ, i wten-
czas nawet dobrze by³oby nie posuwaæ siê nad Dniepr. Mog¹ jednak zajæ
okolicznoci, które zmusi³yby Polskê do zajêcia linii Dniepru. Powtarzam:
oby jak najpóniej! Nie têskno nam za ponownym orientalizowaniem pol-
skoci. Nasz punkt ciê¿koci musi byæ na Zachodzie.
Lecz jak najwczeniej nale¿y przedsiêbraæ poprawkê do granic usta-
nowionych pokojem brzeskim. Miñsk i Kamieniec Podolski musz¹ po-
wróciæ do Polski.
Pozostaje nam rozwa¿yæ stosunek nasz do ludnoci niemieckiej. W
obrêbie pañstwa polskiego trzeba bêdzie najwiêkszej surowoci wobec
wszystkich Niemców, którzy podczas wojny wspomagali najedców i ³¹-
czyli siê z nimi choæby tylko duchowo. Najlepiej by³oby pozbyæ siê ich z
granic pañstwa polskiego. Godzi siê przypuciæ, ¿e tym razem nie znaleli-
by sobie protektorów w urzêdach polskich.
Inaczej trzeba siê odnieæ do tych Niemców, którzy z ojca i dziada
siedz¹ w Polsce, pracuj¹ spokojnie i po¿ytecznie, a z hitleryzmem siê nie
³¹czyli. S¹ tacy i na l¹sku i w Gdañsku.
Gdañsk bêdzie oczywicie tylko jednym z wielu miast w Polsce i niczym
innym. Dopóki nie wyka¿e trzeciej czêci posesjonatów polskich, bêdzie
zarz¹dzany przez zawiadowcê z ramienia ministerstwa spraw wewnêtrznych.
W ka¿dym razie na ziemiach pañstwa polskiego w granicach z r.
1939 Niemców osiad³ych bêdzie bardzo niewielu.
Pañstwo w cywilizacji ³aciñskiej
271
Chodzi o stosunek do ludnoci niemieckiej poza granicami naszego
pañstwa na wypadek, gdybymy jednak szli szlakiem Boles³awów. Mym
skromnym zdaniem ca³e ustawodawstwo polskie wzglêdem tych Niemców
mog³oby siê sk³adaæ z jednego tylko paragrafu: Pozostawia siê w mocy
wszystkie prawa, przepisy i zwyczaje urzêdowe, stosowane podczas
okupacji niemieckiej w Polsce, odwracaj¹c je z Polaków na Niemców.
Niechby Niemcy byli rz¹dzeni nach deutscher Art.
Jest jednak¿e jeszcze inna strona przedmiotu: w r. 1918 mo¿na by³o
jeszcze zabraæ siê do rozdmuchiwania tlej¹cych pod popio³ami germani-
zacji ostatnich iskierek po³abskich. Czy one do tego czasu nie zagas³y? W
ka¿dym razie pamiêæ ich jeszcze nie wygas³a.
Obok tego faktem jest, ¿e w r. 1918 ca³e grona Niemców znad zachod-
niego Ba³tyku przewidywa³y ewentualnoci repolonizacyjne.
Na zakoñczenie przytoczê jeszcze jeden fakt: nie minê³o jeszcze sto
lat, jak w Czechach odbywa³a siê propaganda filoczeska w jêzyku niemiec-
kim, bo po czesku nikt nie czyta³ (a na dobitkê nie mia³ nawet co do
czytania).
Warunki bytu polskiego s¹ tego rodzaju, i¿ z koniecznoci musimy
obracaæ siê poród spraw wielkich, za wielkich mo¿e na nasz¹ liczebnoæ,
stan ekonomiczny i kulturalny. Sprostamy im tylko o tyle, o ile wci¹gniemy
ociennych w polski system polityczny, o ile rozszerzymy myl polsk¹ poza
granice Polski. Je¿eli tego nie doka¿emy, bêdziemy wiecznie marnie we-
getowaæ, a niepodleg³oæ nasza bêdzie nadal zawis³a od ³aski s¹siadów.
Na tym koñczê. Trzyma³em siê przy uk³adaniu tego dzie³ka dwóch
prawide³: ¿eby nie wykraczaæ poza metodê indukcyjn¹ tudzie¿, ¿eby
co do sukcesu dzie³ka poprzestaæ i tym razem na zasadzie ks. Hugona
Ko³³¹taja zacznijmy bez ogl¹dania siê, kto nas potem poprawiaæ
bêdzie.
marzecpadziernik 1941
Wobec S³owiañszczyzny
ZASADY PRAWA
W CYWILIZACJI £ACIÑSKIEJ
(fragmenty)
I. OKRELENIA
Jak podaæ definicjê prawa, skoro wyraz ten posiada tyle znaczeñ!
Mo¿na mieæ prawo do czego, czego prawo wrêcz odmawia; tj. mo¿e
siê co nale¿eæ wed³ug wszelkiej s³usznoci, ale i przeciwi siê temu prawo
pisane, obowi¹zuj¹ce lex lata; a zatem prawo mo¿e byæ w sprzecznoci
ze s³usznoci¹, z etyk¹, czyli po prostu mo¿e byæ bezprawiem. Bywaj¹ nawet
takie czasy, i¿ bezprawie staje siê regu³¹, a zawsze jest odziane w szatê
prawa. S³ownik prawniczy mieci w sobie prawoæ, prawnoæ, prawni-
czoæ, bezprawnoæ i bezprawie. Poniewa¿ za jurisprudentia wymaga
nieprzerwalnoci prawa, wiêc prawnik ustawi w szereg wszelkie prawo i
prawem staje siê choæby zniesienie wszelkiego prawa. Definicja musi obj¹æ
to wszystko, ca³y ten taniec prawa wraz z maskarad¹, wszystkie dodatnie
i ujemne strony prawniczoci i prawnictwa, musi pomieciæ w sobie tak
prawo krocz¹ce w parze z prawoci¹, jako te¿ pogr¹¿one w nieprawoci,
bo ono tak¿e jest prawem. W okreleniu musz¹ siê zmieciæ tak oderwane
strony prawa, jako te¿ paragrafiarstwo. Niejeden prawnik powie zreszt¹,
¿e w³aciwie to dopiero jest prawem, co jest zakute w paragrafy. Wobec
tego definicja nie mo¿e wypaæ górnie.
Prawo jest to system nakazów i zakazów, ustalaj¹cy stosunki ludzkie.
Gdzie s¹ prawa, tam zachodzi przewidywanie, tote¿ trwa³oæ jest nieod-
zownym przymiotem prawa. Inaczej nie zdo³ano by ustaliæ stosunków
ludzkich, a bez sta³oci warunków bytu nie da siê bytu urz¹dziæ. Prawo
jest tedy ci¹g³e i obowi¹zuje stale bez jakichkolwiek przestanków, bez pauz.
Prawo bywa z regu³y wydawane na czas nieograniczony, z domniemaniem,
¿e na zawsze. Gdyby nie to, stosunki ludzkie by³yby wci¹¿ zale¿ne od przy-
padku i by³yby tylko przygodnymi, a nie ustalonymi.
276
Bez domniemania, ¿e prawo jest czym sta³ym, ogarniaj¹cym ca³¹
przysz³oæ, nie by³yby siê mog³y wytworzyæ ¿adne zrzeszenia ludzkie. Tote¿
wyj¹tkowo tylko wydaje siê prawa na czas ograniczony, z oznaczonym
terminem, a stanowi to w³aciwoæ przepisów tylko drugorzêdnych.
Prawo nie obejdzie siê bez sankcji prawnych. Jest to przymus prze-
ciwko niepos³usznym.
Nakazy i zakazy maj¹ genezê dwojak¹. Mog¹ pochodziæ z dobrowol-
nego porozumienia interesowanych celem obrony ich interesów, lecz
bywaj¹ tak¿e narzucone interesowanym przez jaki czynnik zewnêtrzny,
dysponuj¹cy przymusem.
Nazwijmy te dwa rodzaje: prawem wy³onionym i narzuconym. Prawo
narzucone okazuje za (wnosz¹c z dowiadczenia) trojakie odmiany:
mo¿e powstawaæ z ¿yczliwoci dla interesowanych: mo¿e byæ zgo³a obo-
jêtne dla ich interesów, tkniêtych przygodnie z przyczyn dalekich od wgl¹-
du w te interesy; nadto mo¿e byæ wprost nieprzyjaznym dla interesowanych
i uk³adanym umylnie, by szkodziæ ich interesom.
Niektórzy poprzestaj¹ na stwierdzeniu, jako prawo jest przejawem
si³y. Prawo nie obejdzie siê bez sankcji, ani sankcja bez si³y, ³atwo wiêc o
pokusê do wnioskowania opacznego. Wszelkie prawo by³oby tedy w³a-
ciwie prawem silniejszego, a gdy przyjdzie jeszcze silniejszy, powstanie
automatycznie nowe prawo wed³ug jego woli.
Bywa tak, lecz co to jest za prawo, i czy mo¿na przyj¹æ naukowo, ¿e
stanowi to istotn¹ praw cechê? Z faktu, ¿e si³a mo¿e dyktowaæ prawo, nie
wynika wcale, ¿eby prawem mia³o byæ tylko to, co jest przejawem si³y.
Wród rozmaitych rodzajów prawa jest i taki, ale to chorobliwy nowotwór.
Nie mo¿na uznaæ prawa za igraszkê si³ fizycznych, a¿eby zniknê³a wszelka
powaga, ¿eby zosta³a tylko piêæ. Kto bowiem uznaje, ¿e prawo jest wyni-
kiem si³y, ten w konsekwencji uznaje prawo piêci. Nie mo¿na uwa¿aæ za
prawo do nadu¿ycia prawa.
Tote¿ musi siê odró¿niaæ mala in se od mala, quia prohibita. Znaczy
to, ¿e mog¹ byæ rzeczy i sprawy, które s¹ prohibita, lecz wcale nie mala.
Zakazanym mo¿e byæ samo nawet Dobro. Dzia³anie za terroru oceni³
ju¿ w. Augustyn w te s³owa: Qui ex timiore facit praceceptum, aliter
quam debeat facit et ideo iam non facit.
Prawo mo¿e byæ tedy dobroczynne i z³oliwe, po¿yteczne, szkodliwe
niewiadomie, lecz wiadomie mo¿e byæ z³em umylnym. Jak w tym wszyst-
kim doszukaæ siê czego wspólnego?
Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej
277
Jakimkolwiek jest prawo, zawsze nak³ada odpowiedzialnoæ. Wobec
prawa nieprzyjaznego interesowanym, ci interesowani s¹ odpowiedzialni
za to, ¿eby postêpowaæ zgodnie z prawem tj. szkodliwie przeciwko sobie.
Z³o prawem usankcjonowane zakazuje czyniæ dobrze i poci¹ga do odpo-
wiedzialnoci za postêpowanie zgodnie ze s³usznoci¹.
Poczucie odpowiedzialnoci jest zalet¹ najwy¿szej wartoci moralnej,
poniewa¿ istnienie prawa na niej siê opiera, a zatem prawo by³oby naj-
wiêksz¹ szko³¹ tej cnoty, gdyby samo prawo zawsze by³o cnotliwe. Je¿eli
bezprawie stanie siê prawem, czy braæ na siebie odpowiedzialnoæ za
pos³uszeñstwo prawu jakimkolwiek ono jest, czy te¿ raczej bywa siê odpo-
wiedzialnym za to, ¿e siê robi dobrze wbrew prawu, naruszaj¹c prawo?
Ludzi uczciwi s³uchaj¹ z³ych praw tylko pod grob¹ przymusu, i to nawet
ze znacznym ograniczeniem; s¹ wypadki, ¿e ponosi siê mieræ za niepos³u-
szeñstwo prawu i ponosi siê j¹ chêtnie. W Polsce wypadki tego rodzaju s¹
nawet pospolite A zatem bywaj¹ takie komplikacje z prawem, i¿ jest
siê moralnie odpowiedzialnym w kierunku przeciwnym, ¿eby przeciwiæ
siê prawu. Miewa siê prawo do burzenia prawa; co wiêcej, ma siê obowi¹-
zek opozycji.
Tak dalece prawo rozwinê³o siê w istn¹ dziedzinê ko³ob³êdu.
Gdy dochodzi do tego, ze jest siê odpowiedzialnym za zrzucanie z
siebie odpowiedzialnoci, natenczas kurczy siê dziedzina poczucia od-
powiedzialnoci. Je¿eli stosunki tego rodzaju trwaj¹ d³u¿ej, a obejmuj¹
znaczne dziedziny ¿ycia, natenczas musi po pewnym czasie nast¹piæ z
tego skutek taki, i¿ poczucie odpowiedzialnoci bêdzie coraz bardziej
s³abn¹æ i bêdzie siê raptownie zmniejszaæ iloæ osób, rozumiej¹cych
wartoci i godnoæ tej zalety, która staje siê cnot¹ publiczn¹, gdy jest
praktykowana dobrowolnie.
Dobrowolnoæ prawa narzuconego?
Odpowiedzialnoæ narzucona?
Poczucie odpowiedzialnoci szerzy siê i doskonali tylko przy prawie
wy³onionym, przy narzuconym ginie.
Prawo prawu nierówne; mo¿e przyczyniaæ siê do pomna¿ania cnót
lub hodowaæ zbrodnie, przewrotnoci, zak³amanie. Skoro prawo mo¿e
mieæ skutki dodatnie lub ujemne, nale¿y stwierdziæ, ¿e istnieje prawo
dwojakie: dodatnie i ujemne.
Ujemnym jest wszelkie prawo, narzucaj¹ce odpowiedzialnoæ na ko-
rzyæ z³a.
Okrelenia
278
Dobro i z³o nie s¹ pojêciami prawnymi, lecz etycznymi. Prawo staje
siê nieuchwytnym w swym ko³owaniu; chc¹c je os¹dziæ, musimy uciec
siê do rodków pomocniczych spoza prawa. Nie wybrniemy z zawik³añ,
powodowanych prawem nieprawoci, nie zdo³amy zbudowaæ teorii prawa,
je¿eli nie wci¹gniemy etyki w ca³e zagadnienie.
Prawo musi byæ rozwa¿ane i os¹dzane ze stanowiska moralnoci,
albowiem winno byæ s³u¿k¹ etyki.
Mo¿liwoæ u¿ywania prawa ku bezprawiu stanowi dowód wolnej woli
ludzkiej.
Cz³owiek mo¿e wszystkiego u¿ywaæ na dobre i z³e; nie ma rzeczy tak
dobrej, z której nie zdo³a³by zrobiæ narzêdzia z³a. Prawo i bezprawie
mieszaj¹ siê najzupe³niej prawnie, ilekroæ cz³owiek tego zapragnie. O
jeden dowód wolnej woli wiêcej.
Parodia prawa nazywa siê tak¿e prawem! Gdyby¿ prawne bezprawie
by³o czym rzadkim, czym wyj¹tkowym! Skoro atoli zajmuje ono w dzie-
dzinach prawniczych miejsca du¿o, a coraz wiêcej, skoro s¹ w Europie
kraje, w którym prawem obowi¹zuj¹cym jest ju¿ niemal samo tylko bez-
prawie, nasuwaj¹ siê powa¿ne w¹tpliwoci, czy u¿ywanie tego samego
terminu dla rzeczy i spraw wrêcz sobie przeciwnych i wykluczaj¹cych siê
wypada tolerowaæ nadal. Utrudnia siê przez to nale¿yte wyra¿anie myli,
i traci siê czas na wyjanienia, co w danej chwili rozumiemy przez pra-
wo; czy ma to byæ na prawo czy na lewo? Trzeba raz wreszcie powiedzieæ
wyranie, ¿e uznajemy za prawo tylko to, co zgodne jest ze s³usznoci¹, a
prawo nies³uszne nie jest prawem. Na ten dzia³ ustawodawstwa trzeba
osobnego terminu. To wszystko, co jest nikczemnym podszywaniem siê
pod prawo, bêdzie w tej ksi¹¿ce nazywane blumizmem.
Wszelkie dzia³anie cz³owieka uczciwego i rozumnego winno
mieæ na celu, ¿eby powiêkszaæ sumê dobra, a pomniejszaæ iloæ z³a; toro-
waæ cie¿ki dobru, a utrudniaæ drogê z³u.
Celem prawa równie¿ s³u¿ba dobru, a zatem najbli¿szym jego celem
zwalczanie blumizmu. Prawo nie tylko nie mo¿e byæ z³¹czone w jedn¹
ca³oæ z blumizmem, lecz winno blumizm têpiæ. Tego dotychczas niestety
nie czyni³o; co gorsza, przyczynia³o siê do hodowli tego chwastu prawni-
czoci.
Filozofia prawa dotrze zapewne do tego, ¿eby prawniczoæ by³a li
tylko narzêdziem prawoci.
Trzeba nam zbadaæ stosunki prawa do etyki, do s³usznoci, roztrz¹saæ
Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej
279
ród³a prawa, genezê jego i nastêpne formy rozwojowe, a pytaæ o prawa
wieczyste i powszechne, o prawo natury, o uprawnienie do stanowienia
praw itd., s³owem, okreliæ uprawnienie prawodawstwa, jego metody i
cele. Ca³y ten szeroki zasiêg pracy oby dojrzewa³ w s³u¿bie Prawdy w
towarzystwie wszystkich innych nauk, z których ka¿da w swym zakresie
równie¿ zmierza do tego samego idea³u.
Okrelenia
II. WOBEC CYWILIZACJI
Trzonem ca³ej historii powszechnej jest zagadnienie cywilizacji. Cywi-
lizacja jest to metoda ustroju ¿ycia zbiorowego. Prawo stanowi w nim
czynnik pierwszorzêdny i jest z natury rzeczy czêci¹ metody, jak najbar-
dziej znamienn¹. Ka¿da cywilizacja ma swoje pojêcia o prawie i wysnuwa
z nich odrêbne systemy prawne.
Cywilizacji jest iloæ nieograniczona. S¹ rozlegle i drobniejsze, zupe³-
ne i defektywne, kwitn¹ce i tkniête niedorozwojem, historyczne i bez zna-
czenia dla historii itd., itd.
Jaka metoda ustroju ¿ycia zbiorowego istnieje wszêdzie, a wiêc
wszêdzie jest jak¹ cywilizacja. W Europie s¹ cztery: ³aciñska, bizantyñska,
¿ydowska i turañska, a wszystkie cztery rozsiad³y siê w Polsce (w zachod-
niej Europie brak turañskiej).
Poniewa¿ odmiennoæ cywilizacji polega w znacznej czêci na prze-
ciwieñstwach, nie mo¿na tedy byæ jednoczenie cywilizowanym na dwa
sposoby (a tym mniej na sposobów kilka). Nie ma syntez cywilizacji.
Jak¿e¿ dojæ do syntezy, skoro w ka¿dej cywilizacji inna metoda, inne
cechy i zasady? Czy¿ mo¿na za jednym razem pielêgnowaæ rozmaitoæ i
wprowadzaæ jednostajnoæ? T³umiæ rozwój spo³eczeñstwa i przyznawaæ
mu swobodê? Krzewiæ personalizm i têpiæ go równoczenie? Urz¹dzanie
¿ycia zbiorowego jednoczenie wed³ug rozmaitych metod jest absurdem.
Autaut.
Tyczy siê to wszelkich zrzeszeñ, od ma³ych do najwiêkszych. Spo³e-
czeñstwo, pañstwo, naród, nie mog¹ byæ cywilizowane na kilka sposobów;
nawet pañstwo musi stanowiæ wyraz pewnej cywilizacji je¿eli ma zachowaæ
282
¿ywotnoæ. Wszelka organizacja mo¿e siê powieæ natenczas tylko, gdy
bêdzie cywilizacyjnie jednolit¹, z zachowaniem prawa wspó³miernoci,
od którego nie ma wyj¹tków.
Trzeba siê zdecydowaæ, do jakiej siê nale¿y cywilizacji. Nie mo¿na
byæ cywilizowanym jednoczenie na dwa sposoby.
Co wiêcej, byæ po¿ytecznym da siê tylko w granicach pewnej cywili-
zacji. Istniej¹ granice po¿ytecznoci, istniej¹ dla niej warunki. A¿eby byæ
skutecznie po¿ytecznym, nie wystarcza chcieæ. Po¿ytecznoæ wzglêdem
danego zrzeszenia zawis³¹ jest od trafnego przystosowania siê do jego
metody. Wiedz¹ o tym co misjonarze, wiedz¹ lekarze. Ten sam zabieg
medyczny wywo³uje w rozmaitych rasach rozmaite reakcje. W ogóle za,
a¿eby po¿ytecznoæ by³a skuteczn¹, trzeba wszêdzie dwóch stron: nios¹cej
po¿ytek i przyjmuj¹cej go.
Przyjmuje siê za pomoc tylko od takiego, który ma podobne zapatry-
wania na po¿ytek, na dobro materialne i duchowe; inaczej nast¹pi wzajem-
ne rozczarowanie.
Razem mog¹ chodziæ tylko ludzie, d¹¿¹cy w tym samym kierunku;
razem pracowaæ mo¿na tylko t¹ sam¹ metod¹.
Nie brak amatorów, pragn¹cych byæ po¿ytecznymi od razu ca³ej
ludzkoci. Wiadomo zreszt¹, ¿e o wiele ³atwiej reformowaæ ludzkoæ ca³¹
ni¿ urz¹dziæ jedn¹ gminê!
Nas³ucha³y siê ju¿ wszystkie karczmy przydro¿ne argumentacji, jak
to egoizm ciasnych kó³ek rodzinnych zawadza dobru publicznemu,
odci¹gaj¹c takich egoistów od spo³eczeñstwa! Jeszcze dalej, jeszcze
wy¿ej; gdyby nie ciasny separatyzm narodowy, gdyby nie tyrania nacjo-
nalistów, a jak¿e¿ szybko zbli¿a³aby siê ludzkoæ do doskona³oci!
Któ¿ nie spotka³ siê z tymi sztucznymi problemami: rodzina czy spo³e-
czeñstwo, patriotyzm czy kosmopolityzm?
Czasem wydarzy siê skostnienie m³odoci, i taki cz³owiek jest wiêcie
po dziecinnemu przekonany, ¿e by³oby przewinieniem ograniczaæ sw¹
nadzwyczajn¹ po¿ytecznoæ dla jednego narodu, skoro mo¿na obdarzaæ
sw¹ osob¹ ludzkoæ ca³¹.
Niechaj¿e arcyaltruici tacy pomn¹, jako stopieñ po¿ytecznoci nie
zale¿y bynajmniej od rozleg³oci terenu dzia³ania. Mo¿na, pracuj¹c dla
jednej gminy zdzia³aæ dla ca³ego spo³eczeñstwa bez porównania wiêcej
od tych, którzy lubi¹ stawaæ na czele pañstwa! Dowodem Albigowa i Lis-
ków, cudne swego czasu oazy poród pustyni ciemnoty i biedy. W³anie,
Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej
283
¿e po¿ytecznoæ lubi mieæ miejsce cile oznaczone. Najlepiej zdzia³aæ w
jednym kó³ku co dobrego, a bêdzie ono potem naladowane. W taki
sposób powsta³ ruch spó³dzielczy i skautyzm; w taki sposób kasy Raif-
feisena i Stefczyka. Nikt z twórców tych spraw naprawdê wielkich nie
paradowa³ na ludzkoæ.
Mo¿na operowaæ tym pojêciem w poezji, w znaczeniu zreszt¹ rozma-
itym, stosownie do potrzeb kontekstu; lecz z nauki lepiej usun¹æ ten
termin, bo nie nadaje siê do ¿adnej cis³oci.
Albowiem ludzkoæ jest pojêciem czysto racjonalistycznym, pozba-
wionym zwi¹zku z rzeczywistoci¹, gdy¿ nie istnieje ani geograficznie,
ani historycznie, ni ekonomicznie, ni duchowo. Trzeba tedy poprzestaæ
na jakim ziomku tej ludzkoci, bo inaczej nie zrobi siê nic. Pracowaæ
trzeba dla jakiego zrzeszenia rzeczywistego, z czego w naszej ³aciñskiej
cywilizacji najwy¿szym zrzeszeniem jest naród.
Có¿ za naiwnoæ przypuszczaæ, ¿e narody powsta³y z rozdrabniania
ludzkoci! Przeciwnie, one siê wytworzy³y z ³¹czenia zrzeszeñ mniejszych
we wiêksze.
Gdyby np. zniknê³y narodowe jêzyki literackie, nie zaj¹³by ich miejsca
jaki jêzyk ludzkociowy (esperanto itp.), lecz gaworzy³oby siê wy³¹cz-
nie po góralsku, po mazursku, itp. Zreszt¹ chocia¿ narody s¹ tylko w
cywilizacji ³aciñskiej, jednak nigdy nie zjawi³o siê ¿adne zrzeszenie ogólno-
ludzkie.
O cywilizacji powszechnej roj¹ ludzie od wieków. Od kilkuset lat
uwa¿a³o siê za tak¹ cywilizacjê europejsk¹; je¿eli powa¿ni filozofowie,
uwa¿ani swego czasu za wyrocznie, roili o rasie powszechnej, jednej i
jedynej na ca³ym wiecie, a osi¹galnej (ich zdaniem) przez mieszanie
ras; je¿eli ludziom uczonym roi siê jêzyk powszechny ludzkociowy,
obmylony sztucznie, jak¿e¿ dziwiæ siê wymys³owi cywilizacji powszech-
nej? Somnia vigilatium! Zabawne przy tym jest pojêcie cywilizacji
europejskiej, skoro mamy w Europie cywilizacji cztery: ogólno-euro-
pejskiej nigdy dotychczas nie by³o.
Sprawy tycz¹ce cywilizacji nigdy dotychczas nie by³y studiowane syste-
matycznie i tylko dziêki temu, a wiêc dziêki ignorancji, mog³o powstaæ
urojenie, jakoby zanosi³o siê na cywilizacjê powszechn¹, maj¹c¹ po-
wstaæ z krzy¿owania siê cywilizacji obecnie istniej¹cych. Ogó³ inteligencji
mniema, ¿e wy¿szy szczebel cywilizacyjny osi¹ga siê naprawdê przez owo
krzy¿owanie. Im wiêcej tedy cywilizacji znajdzie siê w jakim kraju,
Wobec cywilizacji
284
tym lepiej, bo tym wy¿sza rozkwita tam cywilizacja, dziêki krzy¿owaniu?
Spróbujmy przyprzeæ tê tezê do muru konsekwencji. A wiêc na czele
ludzkoci cywilizowanej krocz¹ roz³ogi pañstwa rosyjskiego posiadaj¹c
a¿ siedem cywilizacji: po stronie europejskiej turañsk¹, ³aciñsk¹, ¿ydow-
sk¹ i bizantyñsk¹, a nadto w Eurazji i w Azji arabsk¹, chiñsk¹, bramiñsk¹.
Drugie miejsce przypad³oby Indiom, które maj¹ u siebie o jedn¹ cywili-
zacjê mniej (brak im bizantyñskiej). Na trzecim miejscu sta³aby Polska
ze swymi czterema cywilizacjami, a zw³aszcza jej prowincje wschodnie.
Pozosta³a reszta Europy mo¿e siê pochlubiæ tylko trzema cywiliza-
cjami: ³aciñsk¹, bizantyñsk¹ i ¿ydowsk¹.
Krzy¿uj¹ siê a¿ nadto, lecz nigdzie ni ladu jakiej cywilizacji nowej a
wy¿szej, albowiem synteza jest tu niemo¿liwoci¹. Nastaje tylko mechanicz-
na mieszanka cywilizacyjna, co nie¿ywotnego. Chc¹c pogodziæ jakim
kompromisem sprzeczne pogl¹dy na dobro i z³o, dochodzi siê do wnio-
sku, ¿e nie ma ani dobra ani z³a (jesseits des Guten und Bosen) i
przygotowuje siê stan acywilizacyjny. W Rosji krzy¿owanie skoñczy³o
siê na nihilizmie i bolszewizmie, w Polsce na pi³sudczyzmie, w Niemczech
na hitleryzmie, we Francji na pacyfizmie armii z³o¿onej z jedynaków, w
Hiszpanii na podpalaniu kocio³ów, we W³oszech na wyniesieniu zaborczo-
ci ponad wszelkie idea³y. Ca³a Europa choruje od dawien na mieszankê
cywilizacyjn¹; tote¿ w ca³ej Europie cywilizacja upada. Od trzynastu z
gór¹ lat zmierza siê w Europie do stanu acywilizacyjnego. Oto przyczyna
wszelkich kryzysów.
Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej
III. ETYKA A PRAWO
S¹ tedy dwa ród³a prawa: etyka lub w³adza. Obydwa tkwi¹ w samych
zawi¹zkach jakiejkolwiek kultury, jakiegokolwiek ustroju ¿ycia zbioro-
wego, choæby najprymitywniejszego; tkwi¹ w ustroju rodowym. Nie by³o
za nigdy ani stadnoci, nie matriarchatu. W³adza ojcowska by³a do¿ywot-
ni¹, tyczy³a siê synów, wnuków i prawnuków, skupiaj¹cych siê w ród pod
zwierzchnoci¹ wspólnego przodka, który by³ w³acicielem wszystkiego
i wszystkich. W rodowej gromadzie, mog¹cej obejmowaæ kilkadziesi¹t
g³ów, wytwarza³y siê normy wzajemnych stosunków, to jest pogl¹dy na to,
co jest godziwym, a co niegodziwym.
Etyka jest starsza od prawa. Prawo nie by³o potrzebnym, póki siê nie
wydarzy³o przestêpstwo; sankcje prawne nie mog³y powstaæ wczeniej,
a¿ gdy zasz³a potrzeba, ¿eby niegodziwoæ poskramiaæ si³¹. Musia³a za
powstaæ kwestia prawna, gdy okaza³a siê jaka w¹tpliwoæ etyczna. Prawo
pierwotne rodzi siê z etyki i rozwija siê wraz z jej rozwojem, w miarê
rozwoju stosunków.
M³odszoæ prawa jest atoli nieznaczna. Po mierci za³o¿yciela rodu
mog³y siê stosunki uk³adaæ rozmaicie. Ka¿dy z synów patriarchy stawa³
siê sam patriarch¹ i w³acicielem swego potomstwa i móg³ siê wyodrêbniæ
w ród odrêbny, równie¿ atoli mogli pozostawaæ razem. Zachodzi³a po-
trzeba norm, kto ma byæ g³ow¹ gospodarki rodowej i jak uregulowaæ
dalsze wspó³¿ycie. Okrelono dotychczas szec. typów ustrojów rodowych,
a zatem istnia³a rozmaitoæ praw.
Niegodziwoci¹ by³o wiadome wyrz¹dzanie szkody wspó³rodowcowi.
Obowi¹zki etyczne wobec cz³onków innego rodu zaczê³y siê dopiero na-
286
tenczas, gdy rody z³¹czy³y siê w plemiê. Powstaje etyka zrzeszeniowa,
rozszerzaj¹ca siê dalej z plemienia na ród. ¯ydzi rozci¹gnêli etykê na
wszystkich wspó³wyznawców. Nie mia³o siê obowi¹zków etycznych poza
w³asnym zrzeszeniem; powszechnym by³ tedy stan, który zowiemy etyk¹
podwójn¹. Dopiero filozofia stoicka nie pozwala³a postêpowaæ nieuczciwie
wzglêdem obcych, zanim chrzecijañstwo uczyni³o wszystkich ludzi bli-
nimi.
Z nowych postulatów etycznych musia³y powstawaæ nowe kierunki
w prawie.
Lecz postulaty mog³y nie znajdowaæ uznania, a konflikt prawa z etyk¹
siêga równie¿ do okresu rodowego. Nadu¿ycia zdarza³y siê, zw³aszcza
wycigi uzurpatorskie do godnoci i w³adzy starosty rodowego (powsta³
typ despocji rodowej). Nie zawsze geneza w³adzy tkwi³a w etyce. Zdarza³a
siê w³adza, pochodz¹ca z pope³nienia niegodziwoci, a prawo wydawane
przez tak¹ w³adzê mog³o byæ bezprawiem.
Prawo wywodz¹ce siê od w³adzy, mog³o byæ narzucone bez wzglêdu
na pogl¹dy etyczne, a towarzysz¹cy takiemu prawu przymus prawny móg³
byæ wcale nie uprawniony. Uprawnienie sprzeczne z etyk¹ jest bezpra-
wiem.
Atoli w³adza despotyczna niekoniecznie musi byæ tym samym bez-
prawn¹. Ludy ziemi wyznaj¹ po wiêkszej czêci emanatyzm i wierz¹, ¿e
w³adza jest emanacj¹ bóstwa. Wobec tego nie wolno jej siê przeciwiæ ze
wzglêdów religijnych. W³adca za nie jest krêpowany niczym. Wszelka
zachcianka jego staje siê prawem. Jest to zupe³nie logiczne przy emana-
tyzmie, a lepe pos³uszeñstwo stanowi elementarne wymaganie emanatycz-
nego porz¹dku w stosunku wiata przyrodzonego do nadprzyrodzonego.
W tym wypadku w³adza despotyczna nie jest narzucon¹, lecz wy³ania siê
naturalnie ze systemu religijnego. Nie tylko surowsza w³adza, lecz nawet
dziwaczna (jak np. Iwana Gronego) mo¿e byæ nie tylko prawn¹, lecz
najzupe³niej prawn¹ ze stanowiska danej cywilizacji.
Ze zmian¹ pojêæ etycznych musi nast¹piæ zmiana pojêæ prawniczych.
Nigdy atoli przeciwnie; nigdy prawo nie pokieruje etyk¹. O ile prawo
chce wytwarzaæ etykê, powstaje stan bezetyczny, amoralny, a po pewnym
czasie acywilizacyjny.
S³usznym mo¿e byæ tylko takie prawo, które wy³ania siê z wierzeñ lub
stosunków zainteresowanych i jest zgodne z ich wol¹, z ich przekonaniami,
czyli innymi s³owy: prawo wspó³mierne z cywilizacj¹ interesowanych.
Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej
287
¯adna cywilizacja nie uznaje gwa³tu, jako ród³a prawa; wszystkie
staj¹ oporem przeciwko prawu narzuconemu, nie wy³onionemu.
Musimy zacz¹æ od odró¿nienia tych dwojga praw, albowiem na-
rzucone mo¿e pochodziæ z nikczemnych gwa³tów (np. od ³upie¿czego
najedcy), a wiêc cile rzeczy bior¹c mo¿e byæ nie prawem, lecz
bezprawiem. Czy¿ mo¿na je stawiaæ obok siebie w imiê np. nieprzerwal-
noci prawa? Nieprzerwalnoæ zachodziæ mo¿e tam tylko, gdzie nie zmie-
ni³a siê metoda. W³aciwie przeto bezprawie stanowi przerwê w ci¹g³oci
prawa; a bezprawiem jest wszystko, co opiera siê na gwa³cie. Szwankuje
tu terminologia prawnicza nie posiadaj¹c osobnego wyra¿enia na bez-
prawie przebrane w szaty prawa. Jurysprudencja stawa³aby siê atoli nieraz
wspó³winn¹ nikczemnic¹, gdyby prawo narzucone traktowa³a na równi z
wy³onionym. Zawody za prawnicze nie mog¹ siê poni¿aæ do tego, by
wys³ugiwaæ siê lada opryszkowi.
Przeciwieñstwa prawa narzuconego a wy³onionego ledziæ mo¿na w
ca³ej historii cywilizacji ³aciñskiej oko³o has³a wolnoci. Granice pomiêdzy
wolnoci¹ a przymusem okreliæ nietrudno: wolnoæ ka¿dego koñczy
siê tam, gdzie zaczyna siê wolnoæ s¹siada. Adagium stare i powszechnie
znane; kiedy powsta³o i od kogo pochodzi, nie wiadomo. S¹dzê, ¿e na-
le¿a³oby je uzupe³niæ okreleniem roli przymusu. Przymus za ma stawaæ
w obronie wolnoci tego s¹siada. O tyle przymus (sankcje prawne) jest
potrzebny, uprawniony; poza tym staje siê blumizmem.
[ ]
Etyka i prawo
IX. NARÓD
Wytknêlimy szereg przekroczeñ przeciwko ³aciñskim zasadom prawa,
pope³nianych tak przez pañstwo, jako te¿ przez spo³eczeñstwo. Pozostaje
atoli jeszcze jeden rodzaj wielkich zrzeszeñ.
Rozwój historyczny dokonywa³ siê bowiem dalej, mianowicie w naszej
cywilizacji ³aciñskiej. Ze spo³eczeñstw wy³ania³y siê narody. Czy¿ osi¹g-
niêcie tego najwy¿szego szczebla mog³o nie wp³ywaæ na stosunki spo³e-
czeñstwa a pañstwa?
Wyraz nation oznacza w jêzyku francuskim nie tylko to, co my zo-
wiemy narodem, lecz zarazem pañstwo niepodleg³e, a zatem po prostu
pañstwo narodowe. Po upadku powstania kociuszkowskiego wyra¿ano
nam z Zachodu wspó³czucie, ¿e przestajemy stanowiæ nation.
Nie ka¿de spo³eczeñstwo rozkwitnie na naród, gdy¿ dzieje siê to wy-
³¹cznie w samej tylko cywilizacji ³aciñskiej. Pañstwo mo¿e istnieæ bez
idei narodowej, mo¿e nawet byæ antynarodowym; podobnie¿ z drugiej
strony mo¿e naród istnieæ bez pañstwa, czego dowiedlimy niestety w³as-
nymi dziejami.
Je¿eli pañstwo starsze jest od spo³eczeñstwa, tym bardziej starszym
jest od narodu. Nigdy atoli naród nie powsta³ z pañstwa (jak s¹dz¹ nie-
którzy uczeni niemieccy).
Zwi¹zek rodzicielski zachodzi jedynie pomiêdzy spo³eczeñstwem a
narodem. Z historii starszeñstwa nie wynika jednak wy¿szoæ pañstwa
nad spo³eczeñstwo, tym mniej zatem nad narodem.
Naród stanowi zrzeszenie najwy¿szego rzêdu, jest bowiem zorganizo-
waniem spo³eczeñstwa do celów duchowych. Spo³eczeñstwo i pañstwo
290
zmieniaj¹ siê w cywilizacji ³aciñskiej w narzêdzia narodu i winny s³u¿yæ
jego celom, tego wymaga cywilizacja ³aciñska ze sw¹ najwy¿sz¹ zasad¹
supremacji si³ duchowych. Pañstwo ma stanowiæ tarczê narodu i jego
si³ê fizyczn¹. Wywy¿szanie pañstwa ponad spo³eczeñstwo, a có¿ dopiero
ponad naród, wiod³oby do cywilizacji bizantyñskiej. Kto jest jej zwolen-
nikiem, niechaj to owiadczy jawnie.
W genezie pañstwa a narodu zachodzi ta zasadnicza ró¿nica, ¿e naród
mo¿e wytworzyæ siê tylko ewolucyjnie, a pañstwo rozmaicie, bo mo¿e
byæ nawet pochodzenia zewnêtrznego.
Naród nie mo¿e powstaæ z gwa³tu. Jest to zrzeszenie bezwarunkowo
dobrowolne. Przyrodzone zwi¹zki krwi zatrzymuj¹ siê jednak na powsta-
waniu z pokrewnych plemion pewnego ludu. Lud jest najwiêkszym zrze-
szeniem spo³ecznym opartym cile na warunkach przyrodzonych, wro-
dzonych.
Nie by³o dotychczas przyk³adu, ¿eby jeden lud wytworzy³ odrêbn¹
narodowoæ dla siebie; nawet najmniejsze obszary narodowe sk³adaj¹
siê przynajmniej z dwóch do trzech ludów, z których ka¿dy posiada w³asn¹
mowê (narzecze; plemiona maj¹ gwary). Minimalna przestrzeñ wynagra-
dza siê w takich wypadkach niemal zawsze gêstoci¹ zaludnienia.
Dopiero z ludów mo¿e (nie musi) powstaæ naród. Ludy mog¹ byæ
z³¹czone w jedno pañstwo przemoc¹, lecz w jeden naród ³¹cz¹ siê albo
dobrowolnie, albo te¿ ca³kiem nie wytworz¹ narodu. Przyjêcie wspólnego
jêzyka literackiego musi byæ dobrowolne. Tym bardziej nie da siê wcieliæ
nikogo przymusowo do pewnej cywilizacji. Cele duchowe nie dadz¹ siê
narzuciæ gwa³tem.
Naród jest to zrzeszenie cywilizacyjne pokrewnych ludów do celów
ponadmaterialnej walki o byt, a posiadaj¹ce Ojczyznê i jêzyk ojczysty.
Tu nasuwa siê pewna uwaga tycz¹ca Polski.
Naród ca³y musi nale¿eæ bez najmniejszych zastrze¿eñ do tej samej
cywilizacji.
Jak¿e¿ ma siê ¿ycie zbiorowe w Polsce u³o¿yæ w jaki ³ad, skoro
uk³ada siê wed³ug czterech metod? Robi siê z tego nieustanne ekspery-
mentowanie, ci¹g³e wstrz¹sy i wieczna niepewnoæ. Na kronice naszej
komisji kodyfikacyjnej znaæ a¿ nazbyt poczwórnoæ niewiadomoci, co
dobre, a co z³e. Kroniki za polityki wewnêtrznej sk³adaj¹ siê z d³ugiego
szeregu reorganizacji, co jest niew¹tpliwie znakiem, ¿e rz¹dziciele s¹
zdezorientowani. Reorganizowano bez ustanku wszystko, co tylko wpad³o
Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej
291
ministrom w rêce. Polska nie mog³a nigdy byæ zorganizowana, bo siê
ci¹gle reorganizowa³a.
Trzêsie siê ten polski rydwan, bo go szarpi¹ si³y dzia³aj¹ce w roz-
bie¿nych kierunkach: ale nie rusza siê z miejsca, gdy¿ ¿adna z tych si³ nie
uzyska³a odpowiedniej przewagi. Ma tu zastosowanie stary przyk³ad o
wozie, do którego zaprzê¿ono jedn¹ parê koni z przodu, a drug¹ z ty³u, a
ka¿da ci¹gnie w kierunku przeciwnym. Do obrazu tego nale¿y atoli dodaæ
jedn¹ poprawkê, a fataln¹; do naszego rydwanu wprzê¿ono jeszcze trzeci¹
i czwart¹ parê koni, po jednej z ka¿dego boku. Czy ten rydwan nie musi
byæ wywrócony, a nawet rozszarpany?
Ca³ej Europie przyda³aby siê dezynfekcja od pomieszania cywilizacji,
lecz Polsce mo¿e najbardziej. Trzeba nawróciæ do cywilizacji ³aciñskiej i
przestrzegaæ jej zasad. Polskê nale¿y urz¹dziæ i rz¹dziæ ni¹ tylko wed³ug
wymogów jej cywilizacji rodzimej, która jest ³aciñsk¹, a ¿adn¹ inn¹. Tylko
w zakresie tej cywilizacji mo¿na byæ Polsce po¿ytecznym.
Naród nie mo¿e siê wytworzyæ inaczej, jak tylko z ludów pokrewnych,
lecz do narodowoci ju¿ wytworzonej i historycznie rozwiniêtej, mog¹
siê przy³¹czaæ (oczywicie dobrowolnie) ludy tak¿e nie pokrewne, lecz
s¹siednie.
Nie wszystkim ludom danym jest wytworzyæ naród. Przyczyny tego
faktu le¿¹ daleko poza tematem niniejszego dzie³ka. My tu musimy poprze-
staæ na stwierdzeniu, ¿e tak jest. Np. lud kornwalijski zagin¹³ ca³kiem,
potomkowie jego rozp³ynêli siê w narodzie angielskim; lecz Walijczycy
istniej¹ dotychczas. Posiadaj¹ swój w³asny jêzyk, a je¿eli kto z nich zechce
szczup³¹ Waliê uwa¿aæ za swoj¹ ojczyznê, ¿aden Anglik nie rozgniewa siê
o to. Czy jednak Walijczycy sami, bez Anglików, zdo³aliby zorganizowaæ
siê nale¿ycie do celów ponadmaterialnej walki o byt? Poniewa¿ w bycie
ziemskim duch musi oprzeæ siê o cia³o, kategorie ponadmaterialne zale¿¹
pod wieloma wzglêdami od materialnych. Primum vivere, deinde philo-
sophare. Wyobramy sobie Waliê jako odrêbne pañstwo, odgrodzon¹ od
Anglii paszportami, c³ami, kwestiami przynale¿noci, odrêbnym prawem
ma³¿eñskim, spadkowym i wekslowym, osobn¹ monet¹ i armi¹ itd. Nie
ma takiego Walijczyka, któremu umiecha³aby siê niepodleg³oæ! Dla nich
przynale¿noæ do pañstwa angielskiego (na zasadzie równych z równymi)
jest od dawnych ju¿ czasów czym identycznym z niepodleg³oci¹. Ich
pañstwem jest pañstwo angielskie i dziêki temu, ¿e s¹ cz³onkami mocar-
stwa tak potê¿nego, mog¹ sobie pozwoliæ na pielêgnowanie walijskich
Naród
292
odrêbnoci ludowych, dalecy od obawy, ¿eby im ktokolwiek chcia³ w tym
przeszkadzaæ. Poprzestaj¹ na tym, ¿e s¹ ludem wolnym, nie krêpowanym
przez nikogo w niczym. Stanowi¹ jeden z ludów angielskiego narodu i
rozumnie na tym poprzestaj¹.
Nasuwa siê uwaga, ¿e gdyby Anglia w przesz³oci nie by³a sprawowa³a
rz¹dów nad Irlandi¹ sposobami niemoralnymi, Irlandczycy te¿ staliby
siê jednym z ludów narodu angielskiego. Nierozumna polityka zmusi³a
ich d¹¿yæ nie tylko do niepodleg³oci pañstwowej, lecz do moralnego
odtwarzania zatraconej ju¿ narodowoci, bez wzglêdu na ogrom k³opotów
i ciê¿arów, wynikaj¹cych z tego nieuchronnie.
Rzuæmy spojrzenie na mapê Francji i uprzytomnijmy sobie (dla przy-
k³adu) Normandiê i Bretaniê. Krainy te posiadaj¹ w³asne jêzyki, obyczaj
odrêbny i wiele odrêbnoci w prawie zwyczajowym. Coraz tam wiêcej
takich, którzy twierdz¹, ¿e np. Bretania jest ich ojczyzn¹, na co ka¿dy
Francuz (w przeciwieñstwie do Anglików) rzuca siê z oburzenia. Twierdz¹,
¿e musi siê koniecznie trzymaæ te ludy w ryzach, dozoruj¹c nawet u¿ywanie
ich jêzyków, bo inaczej Francja mog³aby siê rozpaæ. Boj¹ siê separatyz-
mów. Czy¿ jednak Normandia mog³aby rozporz¹dzaæ kiedykolwiek
w³asn¹ armi¹ przeciwko francuskiej? Czy¿ Bretania mog³aby (i chcia³aby)
prowadziæ z Francj¹ wojnê c³ow¹? Obawy o ca³oæ pañstwa francuskiego
z tej strony s¹ mieszne, dopóki rz¹d centralistyczny nie wymusi na tych
ludach, ¿e pójd¹ ladami Irlandii. Co jednak tam zwróci³o siê przeciw
Anglii, to samo tutaj wysz³oby jej na korzyæ, albowiem pod zwierzch-
nictwem angielskim Bretoñczycy i Normanowie staliby siê od razu ludami
zupe³nie wolnymi. Dziwiæ siê trzeba, ¿e francuscy statyci tego nie widz¹.
Je¿eli jednak pozostawi siê tym krainom ca³kowit¹ wolnoæ, nie bêdzie
nigdy pytania, czy oni s¹ Francuzami. Oni sami z w³asnej woli i we w³asnym
interesie uznaj¹ siê byæ ludami narodu francuskiego. Bêd¹ woleli byæ
synami Francji ni¿ Anglii.
Albowiem narodowoæ nie jest bynajmniej czym danym z góry, nie
jest si³¹ jak¹ wrodzon¹ ka¿demu ¿ywio³owi etnograficznemu. Dopiero
Historia wytwarza narody i to w samej tylko cywilizacji ³aciñskiej. Jest to
dziedzictwo staro¿ytnej cywilizacji rzymskiej, wznowione, kiedy nasza cywi-
lizacja ³aciñska osi¹gnê³a ju¿ wysoki szczebel rozwoju. Najstarszym jest
poczucie narodowe polskie, a jednak poczyna³o siê dopiero oko³o po³owy
XIII wieku na kaliskim dworze ksiêcia Boles³awa Pobo¿nego, a ustali³o
siê, stê¿a³o a¿ po koronacji W³adys³awa Niez³omnego (£okietka) 1320 r.
Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej
293
Francuskie poczucie narodowe datuje siê dopiero od w. Joanny
dArc (14291431). By³ jednak geniusz, który nosi³ w sobie idea³ naro-
dowy wczeniej: Dante (12651321), a idea³ jego szerzy³ siê na Pó³wyspie
Apeniñskim. Nie spe³ni³ siê jednak i W³osi dopiero w XIX wieku stawali
siê narodem.
Przyczyny tego szczególnego opónienia siêgaj¹ w g³¹b kwestii o sto-
sunek spo³eczeñstwa a pañstwa tak dalece, i¿ nale¿y siê im chwila uwagi.
W³osi w XV wieku byli ju¿ wiadomi tego, jako stanowi¹ jeden naród
i d¹¿yli do zjednoczenia wytrwale, ofiarnie, czêsto namiêtnie. Wmawiano
w siebie, ¿e ten i ów ród kondotierski, powo³any jest do tego, a¿eby po-
konawszy wspó³zawodników, rozszerzaj¹c w³asne panowanie, dokona³
wreszcie zjednoczenia Italii. Wybaczali chêtnie upatrzonemu kondotierowi
najohydniejsze zbrodnie, rozgrzeszali go w imiê Ojczyzny; nawet go kocha-
li, delektowali siê zbrodniarzem, je¿eli w nim upatrywali zbawcê W³och.
Wybitni mê¿owie kryli zbrodnie takiego ksiêcia-kondotiera, a gdy siê zataiæ
nie da³y, usprawiedliwiali je. Jak¿e¿ im bowiem zale¿a³o na tym, a¿eby
ten, którego mieli za mê¿a opatrznociowego, mia³ zwolenników w ca³ych
W³oszech! Sz³y w ten sposób w s³u¿bê kondotierów silne charaktery, têgie
umys³y i wielkie serca W³och; a za przyk³adem tych najlepszych, sz³y tym
chêtniej, mielej i dalej rzesze karierowiczów i ¿o³daków kondotiera,
dziel¹ce siê ³upami w opanowanej dzielnicy. A kiedy po pewnym czasie
zadomowi³ siê system kondotiersko-ksi¹¿êcy, wtedy owi najlepsi stawali
siê ksi¹¿êtom niepotrzebni.
Ksi¹¿êta przestali te¿ udawaæ patriotów.
Bezsilnym jest z³o w ¿yciu zbiorowym, dopóki nie urz¹dzi z siebie
imitacji dobra, a¿eby wy³udzaæ wspó³pracê przyjació³ dobra. Nie ma te¿
takiego sobka w ¿yciu publicznym, który by nie udawa³ ofiarnika; nie ma
gwa³townika, który by nie chcia³ uchodziæ za szafarza wy¿szej sprawiedli-
woci. Zdzierstwo, bezprawie, terror, ka¿¹ siê uwa¿aæ za zrz¹dzenia i za-
rz¹dzenia opatrznociowe; powodzenie ich zale¿y za od tego, czy imitacja
siê uda. Klasycznym krajem i okresem tych prawd jest renesans w³oski.
Odk¹d uksi¹¿êceni kondotierowie nie potrzebowali niczego udawaæ,
nasta³y typowe rz¹dy niesumiennych zdobywców. Dosz³o do tego, i¿ lud-
noci stawa³o siê obojêtnym, czy swój czy obcy panuje prawem miecza.
Gdyby¿ to tylko o miecz chodzi³o! To byli truciciele, zbóje, skrytobójcy.
Na miejscu idea³u zjednoczenia W³och wyrós³ z czasem legitymizm
dynastyczny potomków kondotierów. Zbrodni¹ polityczn¹ stawa³a siê
Naród
294
d¹¿noæ do zjednoczenia. Nie by³o zreszt¹ na ca³ym pó³wyspie nigdzie
hufca zbrojnego, który by chcia³ s³u¿yæ idei przebrzmia³ej. Si³y zbrojne
we W³oszech nie by³y w³oskimi. Najpierw stanowi³y wojska prywatne, oso-
biste wojska kondotierów, potem sk³ada³y siê w znacznej czêci z cudzo-
ziemców, a¿ w koñcu górê wziêli pod Apeninami cudzoziemscy w³adcy.
Kto mia³ wojsko swoje w³asne, móg³ sobie na pó³wyspie wykroiæ pañstwo.
W³ochy sta³y siê dla Europy pojêciem geograficznym, w narodowoæ w³o-
sk¹ nikt nie wierzy³. I tak zosta³o a¿ do wielkiego Cavoura, a¿ do pierw-
szego uczciwego statysty.
Zbawieniem dla W³ochów sta³ siê rozkwit literatury i sztuki, bo inaczej
nie mieliby na czym oprzeæ ducha i byliby mo¿e ju¿ w XV w., znikczemnieli.
Pomimo jednak tylu i tak wielkich artystów i poetów, ogól w³oski wykolei³
siê tylko wolniej i póniej.
Przez szereg pokoleñ ¿o³nierz we W³oszech przywyk³ mieæ tylko wo-
dza, a od wodza oczekiwa³ zysków materialnych. Co za horrenda czyta
siê o tym w ród³ach historycznych! W ¿yciu cywilnym odpowiednikiem
tego by³o dworactwo i sza³ zmys³owego u¿ycia. Zbrodniczoæ za, ustali-
wszy siê z góry, spopularyzowa³a siê i przesz³a na ogó³. Trucizna i sztylet
najpierw zyskiwa³y prawo obywatela na dworach ksi¹¿êcych kondotierów,
dopiero znacznie póniej dotar³y do brigantów. Przyk³ad szed³ z góry,
a¿ wreszcie i prywatnemu cz³owiekowi zechcia³o siê poprawiæ sobie
los t¹ sam¹ drog¹, na jakiej panuj¹cy doszed³ kiedy do tronu, a dynastia
utrzymywa³a siê przy w³adzy. Terroru w³adców i zbirów pañstwowych
prostym potomstwem by³ terror zbirów ni¿szego szczebla, którzy ju¿ nie
troszczyli siê o w³adzê. Wreszcie bandytyzm mia³ siê staæ na przesz³o sto
lat plag¹ i hañb¹ W³och, a zacz¹³ siê od kondotierów na tronach, którzy
byli pierwszymi bandytami.
W dalszym rozwoju myli politycznej w³oskiej wylania siê u nich ego-
izm narodowy. Nie W³osi go jednak wymylili, chocia¿ powszechnie uwa-
¿a siê to has³o za w³oski pomys³, gdy¿ W³osi najg³oniej je wywo³ywali,
najg³oniej z nim wojowali.
Ci, którzy to obmylili, sprawowali siê przy tym po cichu, a za to
stosowali zasadê wszechstronnie, a bezlitonie od dawna, zanim j¹ opiewa³
dAnnunzio. Egoizm narodowy jest wynalazkiem angielskim. Anglicy go
jednak nie popularyzowali przed Europ¹; to przypad³o W³ochom. Nasz
Adam Czartoryski biada³ jednak ju¿ w r. 1823 na tym, ¿e mi³oæ Ojczyzny
wyradza siê w egoizm narodowy.
Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej
295
Z ca³ym zapa³em do idei narodowej trzeba sobie powiedzieæ, ¿e naród
nie mo¿e zamieniæ na cnotê niczego, co mamy za z³e spo³eczeñstwu lub
pañstwu. Nie mo¿e przeto byæ wszechw³adnym, ani te¿ nie mo¿e byæ zwol-
nionym od etyki.
B³êdnym jest has³o egoizmu narodowego. Nader ³atwo przemieniæ
je na zasadê, ¿e dla pewnego narodu dobrem jest wszystko, co szkodliwe
dla drugiego, a nawet dla wielu innych narodów. Na tle patriotyzmu ob-
mylaæ, co by wyrz¹dziæ z³ego innym narodom? Gdyby we wszystkich na-
rodach zakwitnê³a ta specjalnoæ, musia³oby siê to skoñczyæ zniszczeniem
powszechnym, ruin¹ naszej cywilizacji ³aciñskiej, a zatem tak¿e zanikiem
poczucia narodowego. Je¿eli narody bêd¹ wzajemnie czyhaæ na swe ist-
nienie, musz¹ w koñcu przestaæ istnieæ.
Ten sam atoli by³by skutek, gdyby jeden naród zdo³a³ narobiæ wszyst-
kim innym tyle z³ego, i¿ os³abione, zdeptane, oddane w niewolê, nie tylko
nie mog³yby tworzyæ w³asnych pañstw, lecz ani spo³ecznie siê rozwijaæ,
ani pielêgnowaæ swych w³aciwoci narodowych. Gdyby mog³o siê zdarzyæ,
i¿ by jeden naród pobi³ wszystkie inne, ów zwyciêski zapad³by ciê¿ko na
rozstrój spo³eczny i obni¿y³by swój poziom umys³owy. Taki naród musia³by
siê zamieniæ ca³y w ¿o³nierzy i w urzêdników-gnêbicieli. Ani nawet najlicz-
niejszy nie by³by doæ licznym, ¿eby wydaæ z siebie w nale¿ytej iloci adep-
tów tych dwóch zawodów, niezbêdnych do utrzymywania podbojów. Mu-
sia³oby zabrakn¹æ, i to po krótkim czasie, g³ów i r¹k do wszelkich zawo-
dów produkcyjnych a zatem nast¹pi³by koniec spo³eczeñstwa.
Tym samym zwyciêzcy tacy przestaliby sami byæ narodem. T¹ drog¹
dosz³oby siê równie¿ do ruiny cywilizacji ³aciñskiej. Mog³aby siê wytworzyæ
jak¹ nowa kultura cywilizacji turañskiej, obozowej, opartej wy³¹cznie
na sprzêcie wojennym.
Z jakiejkolwiek strony traktowalibymy il sacro egoismo, zawsze
w rezultacie wyjdzie ruina. Stosunki miêdzy narodami nie mog¹ polegaæ
na egoizmach narodowych.
Poniewa¿ w ka¿dej bajce jest co prawdy, starajmy siê wy³uszczyæ
ziarno prawdy z bajki samolubstwa narodów. Jest siê obowi¹zanym s³u¿yæ
swemu w³asnemu narodowi i nigdy nie mo¿e zachodziæ obowi¹zek, ¿eby
s³u¿yæ innemu. Naród w³asny ma zawsze i bezwarunkowo pierwszeñstwo.
Wynika z tego, ¿e nadaæ siê na s³u¿bê innego mo¿na dopiero natenczas,
gdy ju¿ zaspokojone bêd¹ wszystkie mo¿liwe potrzeby wszelkiego rodzaju
i we wszystkich kategoriach bytu wród w³asnego narodu: s³owem, gdy
Naród
296
wród w³asnego narodu zabraknie ju¿ sposobnoci, ¿eby móc byæ po¿y-
tecznym i nie bêdzie nic do roboty dla patrioty. Kiedy¿ to mo¿e nastaæ?
Doprawdy dopiero nazajutrz po s¹dzie ostatecznym! Co wywodzi³em w
ustêpie o granicach po¿ytecznoci w rozdziale II, to potwierdza siê tutaj,
choæ z ca³kiem innego punktu obserwacyjnego.
Nikt nie ma obowi¹zku powiêcaæ siê dla dobra innego narodu. Nie
bêdzie to egoizmem, ¿e siê pracuje oko³o dobra w³asnego narodu. Grzech
zaniedbania istnieæ mo¿e tylko wzglêdem narodu w³asnego. W tak brzmi¹-
cym prawidle bêdzie egoizmu narodowego w sam raz.
Il sacro egoismo jest prawdziwie deprawacj¹ narodu. Gdzie zachodzi
fakt tego rozdzia³u, nast¹pi³o zara¿enie siê spo³eczeñstwa od pañstwa,
które zawsze bywa³o samolubem. Jakie przeniesienie natury pañstwowej
na spo³eczeñstwo (naród) pewien rodzaj wywy¿szenia organizacji pañ-
stwowej ponad narodow¹, powoduje widoczne zmechanizowanie siê
ustroju narodowego. Jest to wykolejenie, a przeciwnie narodowi tak
dalece, i¿ zawiera w sobie na przysz³oæ grobê upadku idei narodowej.
Wszak¿e¿ pañstwo mo¿e bez niej istnieæ i trwaæ w powodzeniu!. Lecz
w takim razie nast¹pi³oby wycofywanie siê z cywilizacji ³aciñskiej, a zatem
ogólny rozwój wstecz.
Pañstwo jest z natury swojej samolubne, gdy¿ jest zrzeszeniem do
celów materialnych. Kiedy Polska w XV wieku przystêpowa³a do lig anty-
tureckich, nie ³¹czy³o siê to wprawdzie z widokiem ¿adnych aneksji, lecz
opanowanie osad kupieckich od ujcia Dunaju otwar³oby dla nas Morze
Czarne i bylibymy narodem bogatym, mog¹cym pañstwu dostarczaæ rod-
ków do rozwiniêcia potêgi. A kiedy potem Jan III rusza³ ocaliæ Wiedeñ i
chrzecijañstwo, nie wiód³ pod sob¹ armii pañstwa polskiego, lecz woj-
sko ochotnicze rycerstwa przejêtego pewn¹ ide¹. Przytoczy³em umylnie
przyk³ady takie, które mog³yby s³u¿yæ doskonale za przyk³ady bardzo
wysoko rozwiniêtego altruizmu miêdzynarodowego. Tym dobitniej zazna-
cza siê i w tej dziedzinie ró¿nica spo³eczeñstwa a pañstwa.
Szczególna rzecz, ¿e has³a egoizmu narodowego i totalizmu pañstwo-
wego szerzy³y siê równoczenie. Na ich dnie tkwi¹ pewne zapatrywania
na stosunek etyki a prawa. Ob³êd wszechmocy pañstwowej oparty jest na
zast¹pieniu moralnoci przez prawo ustawodawcze. Zamiast, ¿eby prawo
oparte by³o na etyce, zaczyna siê coraz czêciej etykê wywodziæ z prawa;
to bêdzie moralnym, co w prawie jest przepisane. W mieszance cywiliza-
cyjnej pomiesza³y siê te pojêcia, a w rezultacie cierpi¹ i moralnoæ i prawo,
Zasady prawa w cywilizacji ³aciñskiej
297
prawoæ i prawnoæ. Egoizm narodowy wiedzie ³atwo do pewnego nad-
u¿ycia, mianowicie s³u¿yæ mo¿e za wymówkê przy zaniedbywaniu etyki.
A tymczasem mija powaga prawa, o s³usznoci przestaje siê myleæ, a do
krzywd, wyrastaj¹cych z braku moralnoci w ¿yciu publicznym, tak siê
ju¿ przyzwyczajono, i¿ coraz wiêcej osób przestaje je nawet odczuwaæ.
Egoizm narodowy udzieli³ jakby sankcji najwy¿szej wszystkiemu, co kto
zechce przedstawiæ, jakoby korzystne, np. dla polskoci. Pomys³ów mo¿e
byæ iloæ nieograniczona i gdyby uznawano wszêdzie patriotyczn¹ dys-
pensê, skoñczy³oby siê to na wyrzuceniu w ogóle etyki z ¿ycia publicznego
a wiêc na tym samym, co wydaje z siebie pañstwo totalne. T¹ czy
tamt¹ drog¹ (wiêc tym bardziej obiema równoczenie) dochodzi siê do
bezetycznoci tak w pañstwie jako te¿ w spo³eczeñstwie, a zatem wpro-
wadza siê upadek moralnoci w narodzie.
Tak przy najlepszych nawet intencjach schodzi siê na bezdro¿a.
KONIEC
Naród
SPIS TRECI
Od wydawcy wydania londyñskiego .................................................... 5
PAÑSTWO W CYWILIZACJI £ACIÑSKIEJ................................................ 9
I. Rozdzia³ wstêpny..................................................................... 11
II. Wobec cywilizacji .................................................................... 17
III. Etyka a prawo ......................................................................... 25
IV. Prawo prywatne a publiczne ................................................... 47
V. Pañstwa a spo³eczeñstwa......................................................... 67
VI. Administracja.......................................................................... 93
VII. Biurokracja ............................................................................ 99
VIII. Pañstwo a Dekalog................................................................ 115
IX. Pomy³ki w mi³oci bliniego .................................................. 153
X. Samorz¹dy ............................................................................ 165
XI. Szko³y ................................................................................... 183
XII. S¹dy ...................................................................................... 199
XIII. Stronnictwa i sejmy ............................................................... 213
XIV. Cztery ministerstwa ............................................................... 227
XV. Wobec Litwy i Rusi ................................................................ 239
XVI. Wobec S³owiañszczyzny......................................................... 259
ZASADY PRAWA W CYWILIZACJI £ACIÑSKIEJ ................................... 273
I. Okrelenia ............................................................................ 275
II. Wobec cywilizacji .................................................................. 281
III. Etyka a prawo ....................................................................... 285
IX. Naród ................................................................................... 289