Grażyna Kubica
Skandal jako czynnik przemian. Recepcja A Diary in the Strict
Sense of the Term Bronisława Malinowskiego oraz jej wpływ na
rozwój antropologii społecznej.
W tytule nawiązuję oczywiście do artykułu Wacława
Nałkowskiego z 1898 roku pt. Skandale jako czynniki ewolucji,
w którym autor zastanawiał się nad przyczynami afery Dreyfusa.
Wysunął tam ogólny wniosek (w swej ostrej, polemicznej prozie,
która kojarzy nam się niestety z zupełnie innym czasem), że
ustrój burżuazyjny, „gnijąc i ratując się reakcją, musi się
stroić w maskę obłudy, jej zaś zdzieranie sprowadza skandale”
(Nałkowski 1951, 149). Jeżeli potraktujemy to spostrzeżenie
Nałkowskiego szerzej – jako pewną logikę dyskursu, którą
odsłania tekst spoza niej, to nada nam się on świetnie do
uchwycenia podstawowego problemu związanego z publikacją
intymnego dziennika jednego z twórców nowoczesnej
antropologii.
*
Gdyby zebrać razem wszystkie teksty poświęcone A Diary in
the Strict Sense of the Term Malinowskiego, uzbierałby się z
tego tom o większej objętości niż oryginalna rzecz. Znalazłyby
się tam zarówno recenzje, jak i późniejsze artykuły oraz
fragmenty książek omawiające to niezamierzone. Taki zbiór
byłby zaiste dokumentem niezwykle interesującym, wielorakim i
zróżnicowanym, ale również zniechęcającym, powtarzającym
ciągle te same nieporozumienia, czy powielającym wcześniejsze
interpretacji, czy odkrywającym dawno już odkrytych wątków.
Jego wartość nie polegałaby na tym, że mówiłby coś nowego o
Malinowskim, czy jego dziele, ale raczej byłoby to świetne
studium rozwoju samej antropologii, kształtowania się i
przekształcania naukowego dyskursu tej dyscypliny, odkrywania
nowych perspektyw badawczych. Niniejszy esej jest próbą
streszczenia tej nieistniejącej książki, a także jej
krytycznego omówienia. Dokonuję go, korzystając z mojej wiedzy
i doświadczenia jako wydawczyni Dziennika w ścisłym znaczeniu
tego wyrazu, a także badaczki sympatyzującej z post
modernistycznym zwrotem w antropologii.
*
Bronisław Malinowski pisał swoje dzienniki między 1908 a
1918 rokiem na Wyspach Kanaryjskich, w Zakopanem, Lipsku,
Londynie i wreszcie na Nowej Gwinei. Sporządzał swe notatki po
polsku z licznymi wtrąceniami w obcych językach. Jego intencją
nie była ich publikacja lecz stanowiły dlań narzędzie w pracy
nad sobą i autoanalizy. Jednak forma ostatniej części
(bardziej elokwentna i posiadająca nawet tytuł) może skłaniać
ku hipotezie, że być może rozważał możliwość wydania swych
notatek. Nie zrobił tego jednak i nigdy nie przedsięwziął w
tym kierunku żadnych kroków. Uczyniła to dopiero wdowa po nim,
Valetta Malinowska w roku 1967 wydając angielskie tłumaczenie
części zapisków męża pochodzących z okresu jego badań
terenowych jako A Diary in the Strict Sense of the Term.
Książka zawierała jedynie bardzo powierzchowne i często mylące
opracowanie edytorskie.
Całość dziennikowych zapisków Malinowskiego w języku
oryginału wzbogacona o związane z nimi inne teksty antropologa
, biograficzny wstęp oraz redakcyjne opracowanie została
wydana w 2002 roku w Wydawnictwie Literackim jako Dziennik w
ścisłym znaczeniu tego wyrazu
1
.
1
Szerzej piszę na temat historii dzienników we Wstępie oraz Nocie
edytorskiej (Kubica 2002). Omawia ją także Marian Kempny (Kempny 2003),
*
Pierwsze omówienia A Diary in the Strict Sense of the
Term zawierało to właśnie wydanie. Była nim Przedmowa Valetty
Malinowskiej oraz Wstęp Raymonda Firtha (19012002),
najwybitniejszego ucznia i kontynuatora funkcjonalistycznej
antropologii Malinowskiego. Żona antropologa tłumacząc się z
decyzji opublikowania jego intymnego dziennika pisała, że
zawsze ją ciekawiło życie i osobowość tych artystów i
uczonych, których dziełami się interesowała. Pozwalało to
bowiem według niej lepiej zrozumieć ich prace. Dlatego doszła
do wniosku, że dobrze będzie „dać obecnym i przyszłym badaczom
i czytelnikom antropologicznych dzieł Malinowskiego ten
bezpośredni wgląd w jego wewnętrzną głęboką osobowość, jego
tryb życia i myślenia w okresie jego najważniejszej pracy w
terenie, niż raczej zostawić te krótkie dzienniki w zamknięciu
gdzieś w archiwum” (Malinowska 1967, IX). Valetta była malarką
i nie przyszło jej pewnie do głowy, że można by odczytać
dzienniki jakiegoś artysty jako jego „prawdziwe ja” a jego
obrazy jako „ja fałszywe”. Ona sama pisała bowiem o
„wewnętrznej głębokiej osobowości”, wiedza o której pozwala
lepiej zrozumieć dzieło autora. Takie podejście dla
antropologów stało się możliwe dopiero w latach
osiemdziesiątych.
Valetta ponosi natomiast odpowiedzialność za inne
nieporozumienie. Fakt pominięcia wcześniejszych zapisków męża,
ze względu na to, że „poprzedzają karierę antropologiczną
Malinowskiego” (tamże) spowodował, że zamiast odzwierciedlać
intencję autora, czyli autoanalizę, A Diary było brane za
„dziennik terenowy” etnografa. Czyli postulowane przez niego
właśnie, systematycznie czynione notatki relacjonujące postęp
jego tekst zawiera jednak pewne nieścisłości.
badań. Wydaje mi się, że tego też Valetta nie przewidziała, iż
czytelnicy mogą dojść do aż tak niedorzecznych wniosków. (Czy
można się zabezpieczyć przed czytelniczą głupotą? – to pytanie
retoryczne).
Raymond Firth w swoim Wstępie (napisanym na prośbę
wydawczyni) był bardziej realistyczny i ostrzegał pochopnych
czytelników, że dziennik jego mistrza to „dokument ludzki
raczej niż naukowy i tak też powinien być traktowany” (Firth
1967, XVI). Wskazywał, że nie ma tam wielu informacji na
tematy metodologiczne czy teoretyczne związane z techniką
badań terenowych. Jest natomiast opisana reakcja badacza w
obcym społeczeństwie: uczucie zamknięcia, tęsknota za
powrotem, wątpliwości i zniechęcenie. Dziennik nie powinien
być, według niego, „oceniany wyżej niż tylko przypis do
historii antropologii”. Obawiał się, że niektóre fragmenty
mogą szokować, ale sugerował jednocześnie żeby każdy, nim wyda
sąd, postarał się być równie szczery wobec tego co sam myśli i
pisze” (XVI). Oczywiście to zalecenie było wyrazem pewnej
bezsilności wobec spodziewanej krytyki i próbą, jak to potem
ujął, stępienia jej ostrzy (Firth 1989, xxi).
Próba ta nie bardzo się powiodła, o czym świadczą reakcje
na tę książkę. Z jednej strony głos zabrali zdegustowani
uczniowie i następcy Malinowskiego. Uznali publikację za
rodzaj zdrady swego mentora, haniebne naruszenie jego
prywatności i niegodne komercyjne eksploatowanie jego
słabości. Swój sprzeciw wyrażali głównie w prywatnej
korespondencji, której fragmenty przytacza Firth we Wstępie do
drugiego wydania. Na przykład Hortence Powdermaker pisała:
„Ja, i wielu innych antropologów, nie rozumiemy jak mogłeś dać
domniemaną zgodę na opublikowanie A Diary przez napisanie
wstępu doń (cyt. za Firth 1989, xxii). Podobne uczucia
wyrażały także Phillis Kabery i Lucy Mair. Natomiast w
recenzjach uczniowie starali się przedstawić problem w
szerszym kontekście o czym będę jeszcze pisać.
Po drugiej stronie oceanu recepcja okazała się równie
negatywna, choć z innych powodów. Firth cytuje fragment listu
Audrey Richards: „Dowiedziałam się od Hortense [Powdermaker],
że Amerykanie już wyją z radości – nie z powodu jakichś
nieprzyzwoitości związanych z seksem, które nie mają
znaczenia, ale z używania słowa ‘nigger’ i stałego odwoływania
się do jego niechęci do swych informatorów i ilości czasu jaki
spędzał z Europejczykami” (Firth 1989, xxiv). Jednak poważne
omówienia , jak na to wskazywał Firth, były różne od tych
obiegowych opinii środowiska.
Hoebel w Minesota Tribune (Maj, 1967)
Forge w New Society (17.VII.1967)
Leach w Guardian (11.VIII.67)
Jedna z pierwszych recenzji pojawiła się 14. września 1967
w „The New York Review of Books” (czyli wysokonakładowym i
wpływowym piśmie publikującym omówienia książek) i nosiła
tytuł Pod moskitierą (Geertz 1967). wyszła spod pióra
Clifforda Geertza (ur. 1926). Miał on już wtedy za sobą
badania terenowe na Jawie, Bali i w Maroku, opublikował swe
podstawowe teksty interpretatywistyczne, czyli Religia jako
system kulturowy oraz Ideologia jako system kulturowy.
Pracował na Uniwersytecie Chicagowskim, cieszył się dużą
popularnością wśród studentów, a także był dobrze ulokowany w
establishmencie naukowym.
Geertz zaczął od tego, że nawiązał do tomu Man and
Culture, który w roku 1957 wydali uczniowie i uczennice
Malinowskiego. Tom ten stanowić miał analizę i ocenę tego co
pozostawił po sobie ich mistrz, a stał się jego fundamentalną
krytyką. Geertz zauważył, że tylko w jednej sprawie istniała
wśród autorów zgodna opinia: Malinowski był niezrównanym
badaczem terenowym. Dla ilustracji przytoczył słowa Audrey
Richards, że ich nauczyciel „osiągnął wielki stopień
identyfikacji z ludźmi, wśród których żył”.
Omówienie A Diary in the Strict Sense of the Term
amerykański antropolog zaczyna od stwierdzenia, że tytuł ten
odzwierciedla wysiłek wydawców, aby zakomunikować, że jest to
dziennik w „dziwacznym znaczeniu tego wyrazu”
2
. Traktuje go
jako „bardziej bezpośredni dowód na to, jakim człowiekiem był
ten doskonały badacz”. Przedstawia następnie czym ten dziennik
nie jest: nie jest mianowicie ani opisem codziennej
działalności, ani wpływu jaki ta działalność nań miała. (Nie
był zatem dziennikiem terenowym sensu stricto. Geertz zatem
nie znał gatunku „dziennik intymny”. Być może była to zbyt
europejska kategoria?) Określał A Diary „jako rodzaj
mentalnego żywego obrazu”, którego stereotypowe postaci
(matka, przyjaciel, etc.) są oddaleni o tysiące mil,
znieruchomiałe w bezczasie, o których antropolog obsesyjnie
rozmyśla. „Malinowski pracował z wielką pilnością w jednym
świecie a żył, z intensywną pasją, w innym”. „Znaczenie tego
faktu – pisał dalej Geertz – dla wizerunku antropologii jest
druzgocące, szczególnie, że ten wizerunek był tak pełen
samozadowolenia”. Bardzo nieprzyjemne jest odkrycie, że „jej
archetypiczny badacz zamiast być człowiekiem tolerancyjnym,
współczującym i głęboko wspaniałomyślnym” okazał się być
„zrzędnym, zaabsorbowanym sobą, hipochondrycznym narcyzem”. W
nawiasie Geertz wtrąca, że Malinowski mówi o swoich badanych
cały czas jako o „cholernych czarnuchach” (czyli bloody
niggers) i podaje na poparcie tej tezy jeden cytat z
dziennika.
2
I oczywiście nie ma racji, bo tytuł ten pochodzi od samego Malinowskiego.
W Dziele i życiu Geertz powiela ten błąd.
Mimo to Geertz uważa, że „Malinowski był wielkim
etnografem” (jego podkreślenie), a problem stanowi fakt, że
jednocześnie był nieprzyjemnym człowiekiem. (Czyli utożsamia
Malinowskiego z dziennika z „prawdziwym Malinowskim”). Czyni
uwagę, że antropolog, który był całe życie obrazoburcą,
poprzez swe dzienniki zniszczył bożka przez siebie samego
stworzonego – mit „badacza o niezwykłej empatii dla
krajowców”. Intensywne badania terenowe od czasów
Malinowskiego, twierdzi dalej Geertz, zaczęły się łączyć z
przekonaniem, że ich sukces zależy od szczególnego
porozumienia, czyli „ustaleniu więzów szczególnej sympatii
łączącej antropologa z informatorem”. W przeciwieństwie do
misjonarzy, urzędników etc. antropolog „rozumie ludzi a oni w
zamian odkrywają przed nim najbardziej głębokie myśli i
uczucia”.
Geertz uznaje tę koncepcję za sentymentalną i fałszywą,
jednak pewien rodzaj sympatii leży u podstaw efektywnym badań
terenowych. Przykład Malinowskiego pokazuje, według niego, że
trudno utrzymać sentymentalne ujmowanie tego porozumienia
między antropologiem i informatorem, które łączy ich w jedno
uniwersum moralne, emocjonalne i intelektualne. Malinowski na
pewno nie stworzył swego ogromnego dzieła etnograficznego
poprzez „stanie się jednym z krajowcami” (Zauważmy, że nigdzie
antropolog tak tego nie ujmował. Geertz pokazuje tutaj, że
dziennik zagroził pewnemu naiwnemu sposobowi widzenia
antropologii, czy też naiwnemu odczytaniu antropologii). Autor
zauważa, że z dziennika wynika, iż relacja między
antropologiem a krajowcami była asymetryczna. Każda ze stron,
przystępując do spotkania, różniła się od drugiej:
pochodzeniem, celami i spodziewała się czegoś innego. Ich
interesy, zasoby, potrzeby, nie mówiąc już o etapie życia,
były kontrastowo różne. W związku z tym nie postrzegali spraw
w ten sam sposób, a ich stosunki charakteryzowało stałe
napięcie moralne, stała etyczna ambiwalencja. Nie wszyscy
antropologowie mają tak zły charakter jak Malinowski, pisze
dalej Geertz, ale wszyscy stają przed tym samym problemem: jak
wniknąć w formę życia nie tylko różną od naszej, ale będącą z
nią nie do pogodzenia.
Autor dochodzi do wniosku, że tym, co ocaliło
Malinowskiego przed osunięciem się w emocjonalne bagno była
nie zdolność do empatii, ale zdolność do pracy rozumianej
niemal kalwińsko, jako oczyszczająca moc. Co zaś do nakazów
moralnych, które stawiał przed sobą Malinowski, to zauważa w
nich ton purytańskich traktatów.
Geertz podkreśla, że trobriandzkie monografie terenowe
pozostają wielkim osiągnięciem ich autora, są one „wiernym,
żywym i na prawdę poruszającym opisem prymitywnego sposobu
życia na tle psychologicznych sprzeczności, które kogo innego
by zniszczyły”. Trobriandczycy z „cholernych czarnuchów”
(bloody niggers) z dzienników ulegają cudownej przemianie pod
wpływem nauki „w najbardziej inteligentnych, dumnych i
skrupulatnych krajowców jakich zna cała antropologiczna
literatura. Takich jak ty i ja. Lub on”. Wgląd w życie
Trobriandczyków, którego nie mógł osiągnąć przez kontakt z
ludźmi, osiągnął Malinowski pracowitością: cierpliwą ich
obserwacją, rozmową z nimi, refleksją na ich temat.
Zaprowadziło go to dalej niż wielu innych, pomimo jego
psychicznych mąk, a może dzięki nim, gdyż jego walka była
nieugięta – twierdzi amerykański antropolog.
Swą recenzję kończy nawiązaniem do ostatniego zdania
dziennika: „’Nie jestem prawdziwym charakterem’. Być może; ale
to raczej zależy co się rozumie przez charakter”. Oddał zatem
Malinowskiemu hołd, choć dwuznaczny.
Tekst Geertza jest opatrzony karykaturą, która
najwyraźniej ma przedstawiać autora dziennika, a nie recenzji:
zza tropikalnych krzaków wyłania się wielka, łysa głowa z
olbrzymimi uszami i wydatnym nosem, na którym spoczywają
okrągłe okulary, zakrywające ledwo widoczne małe oczy
(nadwrażliwy widz mógłby uznać ten wizerunek za bardzo
semicki, ale przyjmijmy, że to raczej tylko karykaturalna
licencja poetica). Postać schowana w krzakach trzyma w
dłoniach lornetkę. Ten mężczyzna w skupieniu obserwuje, by nie
powiedzieć – podgląda.
Powdermaker + Montague NYRB 9.XI.1967
Brytyjskie pismo poświęcone omówieniom nowowydawanych
książek „The Times Literary Suplement” zamieściło recenzję
dziennika Malinowskiego 26. października 1967 roku i opatrzyło
ją tytułem: Moje tajne życie (My... 1967). Nie wiadomo kto ją
napisał, bo omówienia w tym piśmie są anonimowe.
Autor najwyraźniej uważa, że dziennik nie powinien był się
ukazać skoro pisano go w sekrecie i nie przeznaczono do
publikacji i że człowiek umarły ma prawo do prywatności swych
myśli. Dlatego nie zgadza się z wdową, która zdecydowała się
wydać dziennik męża, by dawał wgląd w jego osobowość. Na
poparcie swego zdania przedstawia obraz antropologa jaki
wyłania się z dziennika: wyraża on głęboki wstręt do ludzi,
których sposób życia badał; używał ciągle w stosunku do nich
określenia „czarnuchy” (niggers), które zapożyczył od
Brytyjczyków („czy niektórych z nich”) mieszkających na
Melanezji; nigdzie w dzienniku nie pokazuje najmniejszego
współczucia dla swych gospodarzy, żadnej sympatii czy nawet
zrozumienia. „Dziennik jest ponadto bardzo nudnym powtarzaniem
banałów”.
Recenzja jest zatem wyrazem konsternacji pomieszanej z
niechęcią.
Kolejna recenzja wyszła spod pióra Polaka, Konstantina
SymmonsaSymonolewicza (19091986), i ukazała się w wydawanym
w Nowym Jorku piśmie „The Polish Review” pod tytułem Bronisław
Malinowski w świetle swojego dziennika (Symmons 1967). Autor
był wojennym emigrantem, redaktorem „Polish American Studies”
i profesorem dość prowincjonalnego MacMurray College w
Pensylwanii. Postaci Malinowskiego poświęcił swój doktorat, a
także serię artykułów w powyższym periodyku (od 1958 do1960
roku). Usiłował w nich „przetłumaczyć” osobowość twórczą
polskobrytyjskiego antropologa na amerykański.
W swojej recenzji Symonolewicz stara się bronić
Malinowskiego i zwraca uwagę na fakt, że w dziennikach nie
jest on „na baczność”, lecz „w negliżu, a nawet gorzej”. To co
mówi o sobie nie było przeznaczone dla niczyich uszu, lecz
było „poufną, prywatną rozmową z samym sobą”. Dzienniki
stanowią opis jego moralnej walki o samopoprawę, gdzie nie
tylko wytyka sobie główne słabości, ale także oskarża się jak
„bezlitosny mądry obserwator”.
Dziennik jest to specyficzny rodzaj ludzkiego dokumentu,
raczej seria migawkowych zdjęć tej niezwykle skomplikowanej
osobowości, wykonanych bez jej zgody i w szczególnie
stresującym i frustrującym okresie życia.
Symonolewicz zauważa również, że czytelnik książek
Malinowskiego w pewien sposób wyobrażał sobie jego
trobriandzkie doświadczenia jako pogodne i emocjonalnie
satysfakcjonujące spotkanie antropologaentuzjasty i jego
uroczych tubylczych przyjaciół, a dziennik daje dowód
znacznego między nimi napięcia. I to właśnie jest najbardziej
dziwne.
Dla polskiego czytelnika ciekawe są także motywy, dla
których wybrał raczej Londyn za miejsce swego pobytu niż
rodzinny Kraków. Symonolewicz zdaje się twierdzić, że jego
plany były w istocie ciągle nieustalone, a główne znaczenie
miała w tym względzie śmierć jego matki, która oddaliła go od
kraju.
Podsumowując autor zwrócił uwagę na słabości samej edycji:
brak odpowiednich odnośników i nawet indeksu nazwisk.
Symonolewicz wydaje się być skonfundowany, ale i pełen
zrozumienia.
Harris w „Natural History” 1967 (fragment u Symmonsa).
A. Richards w The Cambridge Review, 19.I.1968.
W roku następnym zaczęły się ukazywać recenzje w pismach
antropologicznych. W brytyjskim „Man”ie zabrał głos jego
ówczesny redaktor Ioan M. Lewis (ur. 1930). Studiował on
antropologię w Oksfordzie (czyli nie należał do klanu
Malinowskiego), prowadził badania terenowe w brytyjskiej
Somalii, jego prace zaakceptowali sami Somalijczycy jako
najbardziej godny zaufania opis ich kultury.
Głos ten jest bardzo rzeczowy. Autor konstatuje, że
lektura dziennika jest monotonna i nudna, że jest tam mało
informacji na temat badań terenowych, że nie jest to narzędzie
intelektualne, a raczej generator morale. Jego celem było
trzymanie antropologa w ryzach wyznaczonych przez pracę, w
której chodziło o zapisywanie wszystkiego jak najbardziej
dokładnie, aby stworzyć opis egzotycznego ludu tak drobiazgowy
i dokładnie udokumentowany, że nie miał wtedy odpowiedników. Z
tego choćby powodu powinniśmy się interesować dziennikiem.
Lewis porównuje diariusz Malinowskiego z L’Afrique
fantome Michela Leirisa i zauważa, że w notatkach polskiego
etnografa mało jest tego ciepła w stosunku do krajowców, które
jest tak charakterystyczne dla Francuza. W porównaniu zaś ze
Smutkiem tropików LeviStraussa dostrzega wspólne z
dziennikiem Malinowskiego elementy: przekonanie, że
antropologia jest prawdziwym powołaniem i zabarwione
romantyzmem poświęcenie się badaniu egzotycznych kultur oraz
widzenie tej działalności jako części „Nowego Humanizmu”. I
chociaż książkę LeviStraussa się lepiej czyta, to jednak
dziennik Malinowskiego wierniej oddaje prawdę badań
terenowych. W sposobie uchwycenia naturalnego piękna
otoczenia, które można znaleźć w dzienniku, Lewis widzi wpływ
Conrada.
Zapiski Malinowskiego dostarczają prawdziwego obrazu badań
terenowych jako chaosu, który później zostaje ukryty za
uporządkowaną produkcją wyważonych monografii. Książka jest
zatem ważna w tym co mówi o rzeczywistości badań terenowych,
jak i o tym jakim trudnym charakterem był Malinowski. Lewis
pyta się, czy Trobriandczycy zasłużyli na takiego badacza i
odpowiada, że chyba nie, ale dodaje, że musimy pamiętać, iż
Malinowski pisał „czarny dziennik”, w którym ujawniają się
jego negatywne cechy. Z drugiej strony to on na pewno
najbardziej rozreklamował Trobriandczyków na całym świecie –
tylko czy na pewno o to im chodziło.
I tu pojawia się końcowa refleksja natury moralnej: „Nam
teraz łatwiej zauważyć, niż Malinowskiemu, gdy doznawał
niepowodzeń w kontaktach z misjonarzami i urzędnikami
kolonialnymi, że wszyscy jesteśmy wyzyskiwaczami: historycy,
żeby mieć dobry materiał robią obławę na zmarłych, my – na
żywych; trudno jest zdecydować czy coś co przyczynia się do
ogólnego zrozumienia za jakąś lokalną cenę jest warte mniej
więcej tyle co zaangażowanie, którego jacyś antropologowie
nabierają dla ludów, które badają”.
Jest to głos poważnej rozwagi, który zachęca wszystkich
antropologów do bicia sie we własne piersi, nie tylko –
Malinowskiego.
Recenzja historyka antropologii Georga Stockinga (ur.
1928), która ukazała się w „Journal of the History of the
Behavioural Sciences” w 1968 roku, jest po większej części
polemiką z Cliffordem Geertzem, ale zawiera także elementy
nowe, a raczej oryginalny punkt widzenia. Znaczący jest już
sam tytuł: Empatia i antypatia w jądrze ciemności (Stocking
1968). Autor pracował wtedy w Departamencie Historii w
Berkeley, ale wkrótce miał się przenieść do Departamentu
Antropologii Uniwersytetu Chicagowskiego. Zajmowała go
historia intelektualna ujmowana w szerokim kontekście
instytucjonalnym i politycznym – amerykańska, brytyjska i
kontynentalna.
Stocking rozpoczyna swój tekst uwagą, że przyzwyczailiśmy
się już do łączenia antropologii z tolerancją, dlatego
przygnębiająco działa odkrycie, że dziennik Bronisława
Malinowskiego jest upstrzony odniesieniami do „czarnuchów”
(niggers). Referuje esej Geertza, by dojść do wniosku, że nim
zaakceptujemy charakterystykę Malinowskiego jako rodzaju
okropnego Edisona, dobrze byłoby lepiej przyjrzeć się faktom.
Zauważa, że słowo niggers pojawia się dopiero w ostatniej
części dziennika (ja również zwracam na to uwagę we Wstępie do
Dziennika), gdy nastąpiła akulturacja Malinowskiego do
angielskich i australijskich norm. Poza tym słowo to pojawia
się zawsze w kontekście frustracji, etnograficznej bądź
seksualnej.
Według Stockinga nieuniknienie narzuca się porównanie z
innym Polakiem, Josephem Conradem. Wskazuje na pewne analogie
między Kurtzem z Jądra ciemności a Malinowskim dotyczące
sytuacji a także dynamiki doświadczenia. Na początku badań, na
wyspie Mailu, Malinowski przebywał dużo w towarzystwie
białych, potem, na Trobriandach, długo mieszkał sam wśród
krajowców, gdy jego życie osobiste przeżywało kryzys. „Jak
Kurtz był sam ze swymi instynktami w jądrze ciemności”. W
przypadku Malinowskiego żądze te miały raczej związek z płcią
niż władzą i powodowały wyrzuty sumienia projektowane jako
agresja. (Dopiero Stocking zauważa działanie tego
psychologicznego mechanizmu). Badania Malinowskiego polegały
na długoterminowym zanurzeniu się w warstwy tubylczego życia
co spowodowało, dającą się zauważyć w dziennikach, aurę
kryzysu osobowości. (Tutaj można polemizować – czy był to w
istocie kryzys czy też objaw stałego, choć wtedy może istotnie
dość dramatycznego i desperackiego, wysiłku aby świadomie
kształtować swe wnętrze)
Stocking nie zgadza się z Geertzem, że Malinowskiemu
brakowało empatii. Uważał, że jest to bardziej subtelne
psychologiczne zjawisko niż się potocznie sądzi. Malinowski
przywiózł ze sobą w teren intelektualny humanizm a także
psychiczny i kulturowy bagaż dziewiętnastowiecznego
Europejczyka włączając w to represję instynktów.
Według autora recenzji warto się także zastanowić nad
ukrytymi funkcjami dziennika Malinowskiego, które mogą
wypaczać obraz jego stosunków z Trobriandczykami. „Oprócz
tego, że był próżny, hipochondryczny i narcystyczny, był
Malinowski w oczywisty sposób także człowiekiem wielkiej pasji
i znacznej osobistej szczerości”. Dziennik miał odsłonić
wewnętrzną dynamikę jego psyche, stanowił też enklawę
europejskiej kultury, spełniał funkcję oczyszczającą, a przez
to był warunkiem psychicznego przetrwania w jądrze ciemności.
W ten sposób, zauważa Stocking, mógł dziennik pomagać autorowi
w osiąganiu empatii i powołuje się na doświadczenia kilku
antropologów, którzy potwierdzili jego interpretację.
Stocking przestrzega przed traktowaniem dziennika jako
„prawdziwej” historii, gdyż jest ona tylko jedną z wielu
perspektyw indywidualnego życia. Dziennik jest specyficzną
formą komunikacji i musi być interpretowany zarówno poprzez
swe funkcje, jak i zawartość. Dziennik Malinowskiego (w
przeciwieństwie do dziennikowych listów Boasa) jest unikalny,
gdyż nie zakładał żadnej innej publiczności poza autorem. W
tym kontekście należy wziąć pod uwagę co jest komunikowane w
inny sposób, przede wszystkim poprzez całą Malinowskiego
etnografię. A jej bogactwo i dogłębność każą się domyślać
pozytywnego ogólnie kontaktu z Trobriandczykami. Dziennik i
monografie dowodzą, że ambiwalentne często uczucia
Malinowskiego w stosunku do krajowców były podstawą
interakcji, która choć emocjonalnie skomplikowana
powodowała tolerancję, sympatię, empatię, a może nawet
identyfikację. Stocking czyni tutaj jeszcze trafną uwagę, że
są te sprawy zjawiskiem historycznym, nie od początku obecnym
w etnograficznych badaniach, a Malinowski lokował się na
pewnym etapie tego procesu (czyli trudno mu robić zarzuty, że
nie reprezentował współczesnego nam stadium).
Uchwycenie „punktu widzenia krajowca”, czyli nakazu
formułowanego zarówno przez Boasa, jak i Malinowskiego, musi
się wiązać ze znacznym psychicznym obciążeniem. Podaje tutaj
przykład Laury Bohannan, która w swojej powieści opisującej
badania terenowe, poruszała także kwestie tych
psychologicznych ambiwalencji. Mówili mu również o nich inni
antropologowie, z którymi rozmawiał. Poruszali także kwestie
problemów z własną seksualnością. Z tego punktu widzenia
dziennik Malinowskiego rzuca światło na pewne uniwersalne
aspekty sytuacji badań terenowych. (Proszę zwrócić uwagę na
fakt, że sprawy, o których traktuje dziennik można było
znaleźć wtedy tylko poza zasadniczym dyskursem naukowej
antropologii: w powieści lub prywatnej rozmowie)
Stocking kończy swój tekst uwagą, że to co nazywane jest
„współczesnym antropologicznym punktem widzenia” przynajmniej
częściowo zawdzięczamy Malinowskiego własnej wyprawie do jądra
ciemności.
Esej Stockinga analizuje dziennik w szerszej perspektywie:
literackiej, psychologicznej i historycznej. Mimochodem
porusza także problem obowiązujących konwencji w
antropologicznym pisarstwie.
Na tym tle ciekawie będzie zajrzeć do recenzji Marii
Danilewiczowej (19072003), wybitniej literaturoznawczyni i
pisarki działającej na emigracji. Jej tekst pt. Małość w
wielkości ukazał się w paryskiej „Kulturze” w 1968 roku
(Danilewiczowa 1968). Autorka zwróciła uwagę na fakt, że
anglosascy recenzenci zbyli dziennik Malinowskiego
„pośpiesznymi ocenami”
3
, ale dla polskiego czytelnika jest on
„wartościowy i ciekawy”. Zauważa ponadto, że dokument ten jest
pisany w rzadką w polszczyźnie „niemal matematyczną
oszczędnością sformułowań”, a niektóre fragmenty są próbą
prozy artystycznej (opisy przyrody). „Malinowski miał odwagę
pisania o sobie z żenującą swobodą i szczerością graniczącą z
okrucieństwem”.
Danilewiczowa trafnie odczytała zadania dziennika:
„Malinowski uważał samego siebie za przedmiot badań naukowych,
prowadzonych z wyraźnie wytkniętym celem”, a dziennik miał mu
pomóc „w retrospektywnej ocenie przeszłości”, miał być jednym
„ze środków kontroli nad sobą”. Autorka dodaje inną jeszcze
funkcję dziennika: pisany po polsku był dla autora, obok
3
Niestety nie podaje informacji o tym, z którymi recenzjami się zapoznała.
listów do matki i przyjaciół, jedyną formą praktykowania
polszczyzny.
Zauważa także liczne „analogie z Conradem”, na które
zwracali uwagę także inni recenzenci, patrzący na obu Polaków
„z nieukrywanym zdziwieniem, jako indywidualności twórcze
uformowane w sposób odbiegający od szablonów”. Wylicza
biograficzne podobieństwa między Malinowskim i Conradem: obaj
wcześnie osieroceni przez ojców, poszli później drogami przez
nich wytyczonymi; obaj znaleźli się w Anglii już
ukształtowani, ze swobodą poruszali się wśród obcych; umieli
wyłączyć się z otoczenia i twórczo pracować, ale także mieli
dar nawiązywania kontaktów z ludźmi; rozpoczynali swe wielkie
życiowe kariery w tropikach; okres terminatorski trwał u nich
bardzo długo; imponowali Anglikom stopniem opanowania ich
języka; stosunki z Polską uległy rozluźnieniu po śmierci
najbliższej osoby; obaj pożenili się z Angielkami; obaj stali
wobec problemu podwójnej lojalności – wobec Polski i Anglii
(Przytaczam obszernie to porównanie Danilewiczowej, gdyż
bardzo często ono wraca, czynione przez innych autorów).
Autorka w swojej recenzji relacjonuje najważniejsze punkty
biografii Malinowskiego, napomyka także o jego przyjaciołach,
np. Marii Antoninie Czaplickiej (w której domyśla się „Tośki”
z dziennika – niesłusznie zresztą) oraz Tadeuszu i Zofii
Szymberskich, dodając w przypisie, że warci są przypomnienia i
obszerniejszej relacji (Uczyniłam to w wersji skróconej w
Aneksie do Dziennika, a obszerniejszej w książce Siostry
Malinowskiego
4
). Dużo miejsca, jak na literaturoznawczynię
przystało, poświęca Danilewiczowa przyjaźni Malinowskiego z
Witkacym, ich wspólnej podróży w tropiki, rozstaniu oraz
wpływowi tegoś na późniejszą twórczość dramatyczną pisarza.
4
Książka ta, którą przygotowuję dla Wydawnictwa Literackiego, opowiada o
kobietach pojawiających się w dzienniku Malinowskiego, min. Marii
Czaplickiej i Zofii Szymberskiej.
Dalej autorka rozpatruje problem Malinowskiego „stosunku
do wojny i sprawy polskiej”, konstatując brak zainteresowania
antropologa sprawami politycznymi i zaabsorbowanie pracą.
Wspomnienia o polskich przyjaciołach i kobietach („temat
niewyczerpany!”) są rozsiane po dzienniku, a z czasem jest ich
coraz mniej, choć młody uczony ciągle planuje powrót do kraju.
Danilewiczowa zwraca uwagę, że Malinowski prowadząc
badania z ramienia władz australijskich i pisząc raporty
włączał się automatycznie do mechanizmu administracyjnego
kolonialnej władzy. Przeciwstawiał się jednocześnie ostro
pewnym zarządzeniom, krytykował misjonarzy. Zadziwia ją
swoboda z jaką poruszał się w anglosaskim świecie urzędniczym,
dostosowywał do otoczenia. Mimo to nie lubił Anglików
(wcześniejsze dzienniki pokazują, że nie zawsze tak było),
pisał o nienawiści do nich, a w chwilach spokojniejszych
„sprowadza postawę antybrytyjską do antynacjonalistycznej”.
Wreszcie pisze autorka także o Malinowskiego „stosunku do
tubylców”. Opisuje badania terenowe i poszczególne techniki
pozyskiwania informacji, ”mieszanie się z tubylcami w
codziennym ich życiu i zajęciach” oraz że nazywali go potem
„Man of Songs”
5
. „Malinowski nazywa ich tubylcami (natives)
albo „dzikimi/dzikusami” (savages). W tym ostatnim określeniu
brak w kontekstach zabarwienia pejoratywnego. W przystępach
irytacji a więc np. gdy kłamali lub niechętnie udzielali
informacji wymyśla im od niggers („czarnych”). Stosunek
Malinowskiego do Melanezyjczyków był bardzo złożony.
Przeważało, jak się zdaje, chłodne podejście uczonego do
materiału badań. Nie ulega wątpliwości, że skrupulatnie
przestrzegał wypracowanego przez administrację brytyjską
kodeksu postępowania białych w stosunku do ludności tubylczej
a w szczególności do służby i pracowników zatrudnianych
5
Jest to nawiązanie do relacji Iana Hogbina z jego wizyty na Wyspach
Trobrianda w czasie drugiej wojny (Hogbin 1947).
dorywczo w charakterze tragarzy, wioślarzy itp. Nie oznacza to
braku życzliwego zainteresowania, graniczącego niekiedy z
podziwem”. Dziennik się jednak roi od skarg na tubylców i
obraźliwych ich określeń. „Zapisy te stoją w niewątpliwej
sprzeczności z ogólnie przyjętym portretem Malinowskiego. Nie
należy brać ich dosłownie, pamiętając, że kreślił je w
końcowym okresie trudnej i samotnej ekspedycji z podszewką
owej libera custodia. Celem dziennika nie było kreślenie
portretu urojonego”. (Autorka zwraca tutaj uwagę, że dziennik
nie jest intencjonalnym kreowaniem jakiegoś autoportretu).
Danilewiczowa porusza jeszcze kilka kwestii: Malinowskiego
fascynację krajobrazami i radość, że pisząc o tych wyspach
stworzy je dla świata; warunki egzystencji ze szwedzką
gimnastyką, seksualnym postem i obawami o zdrowie; życie
osobiste i „zgoła nieeuropejski poligamiczny aspekt sytuacji”;
lekturę, zamiłowania muzyczne i fotografię.
Autorka kończy trafną uwagą: „Dla czytelników anglosaskich
dziennik Malinowskiego jest jeszcze jedną relacją o pracy
uczonego w tropikach. Z recenzji wynika, że punkt ciężkości
przesunięto za wartość zapisków jako komentarza dzieł – na
możność obserwowania procesu wykluwania się nowych metod pracy
czy odkrywania mechanizmu takich zjawisk jak np. osobliwy
system wymiany towarowej kula. Dla czytelnika polskiego, jak
starałam się wykazać, dziennik ma głębszą i ciekawą wymowę”.
Postuluje też wydanie książki po polsku i w całości.
Widać tutaj wyraźnie, że Danilewiczowa analizuje dziennik
Malinowskiego jak dzieło literackie – z dystansem
intelektualnym, a nie jak mapę wiernie odwzorowującą krajobraz
jego duszy. Uznałaby takie podejście za naiwne i fałszywe.
Jednocześnie widać, że aby napisać ten esej, zapoznała się z
opracowaniami biograficznymi dotyczącymi autora omawianej
książki, znała także jego własne dzieła. Wiedza
literaturoznawcza pozwoliła jej osadzić A Diary w kontekście
twórczości tamtego czasu.
Inna polska czytelniczka dzienników Malinowskiego, wybitna
socjolożka, a wcześniej jeszcze uczestniczka seminariów ich
autora w London School of Economics, Maria Ossowska (1896
1974) opublikowała swą recenzję w „Studiach Socjologicznych”
(i była to jedyna rzecz, która ukazała się wtedy w kraju) w
1970 roku (Ossowska 1970, toż w: Ossowska 1969). Autorka
określa tam charakter dziennika Malinowskiego: nie jest to
zapis „szczególnie ważnych obserwacji i refleksji”, ale
rejestracja codziennych wydarzeń, aby „utrwalić teraźniejszość
dla przyszłości”. Widzi w tej działalności (za Firthem)
„potrzebę ekspresji, tak zrozumiałą w warunkach osamotnienia”,
a także „potrzebę samoanalizy” i „czynnik samokontroli”.
W codziennych zapisach stanu zdrowia, według Ossowskiej,
można by się dopatrzyć objawów hipochondrii, ale trzeba wziąć
pod uwagę tamtejszy klimat oraz słabe zdrowie autora
dzienników, o czym miała okazję sama się przekonać w Londynie,
gdy często przychodził na seminaria z obwiązanym gardłem i
sprawdzał czy są zamknięte okna.
Ossowska podkreśla w swojej recenzji aspekt patriotyczny
Malinowskiego: „Polska żyje jeszcze ciągle w jego myślach”,
planowane „małżeństwo z Angielką niepokoi go ze względu na to,
że odciągnie go od polskości”, „fakt przeżywania wojny
europejskiej w bezpiecznym miejscu, z dala od swoich, mu
ciąży”. (Ossowska niestety nieco nadinterpretowuje tę
Malinowskiego polskość, może czyniła tak mając na uwadze
niechętną antropologowi oficjalną ideologię, a może powodował
nią patriotyczny obowiązek).
Autorka nawiązuje także do Malinowskiego ambicji, którą
niektórzy jego koledzy z LSE uważali za nadmierną, a ona widzi
w jego dzienniku, że on sam, folguje jej tylko, gdy uważa ją
za ambicję twórczą, zaś strofuje się, gdy go „obłażą” myśli o
zaszczytach. Dziennik służył do kontroli realizacji zadań,
które sobie przed sobą postawił: nie oddawać się lenistwu,
czytaniu powieści, ale najbardziej walczył z pokusami
erotycznymi: „I tu dotykamy niezmiernie ciekawego rysu w
psychice Malinowskiego. Ten bowiem człowiek, krytyczny w
stosunku do wszelkich dogmatów religijnych, przeżywa pokusy
nie inaczej niż je przeżywał św. Antoni w swojej pustelni.
Głód seksualny, który szuka zaspokojeń nie mających pokrycia
emocjonalnego, jest dlań nieczysty, kalający. Uleganie mu jest
źródłem dojmującego poczucia winy” (Ossowska zdaje się nie
dostrzegać, że Malinowskim mogły kierować inne, niż religijne,
pobudki w jego walce z pokusami ciała. W jego przypadku była
to eugenika).
Bardzo trafnie autorka zwraca uwagę, że „panowanie nad
rzeczami, nad sobą i nad innymi stanowi przedmiot jego
aspiracji” i daje przykład poczucia panowania nad wyspą,
której nie odkrył, ale opanował ją intelektualnie i
doświadczył artystycznie. Inne cele, do których dąży
Malinowski to: opanowanie łakomstwa, bezinteresowność, pogarda
dla rzeczy kosztownych, skromne ubranie i jedzenie,
niesprzedawanie się za pieniądze, nie palenie, raczej
słuchanie ludzi niż mówienie do nich i wywieranie na nich
wrażenia, widzenie spraw takimi jakimi są na prawdę.
Ossowska nawiązuje także do innych recenzentów, którzy
„uwypuklali szczególnie jego stosunek do tubylców, ponieważ
stanowił on niespodziankę”. Jego prace zdawały się świadczyć o
bliskim i przyjaznym stosunku, a dziennik pokazuje wyłącznie
instrumentalny. Autorka zastanawia się „jakie polskie słowo
odpowiada użytemu przez tłumacza słowu niggers”
6
, ale „mocne
6
Malinowski używał albo angielskiego słowa niggers albo jego spolonizowanej
formy – nigry. Argument obrońców Malinowskiego, że nieporozumienie
słowa stanowią w ogóle cechę charakterystyczną dziennika.
Mocne i bardzo od zmiennego nastroju zależne”.
Ossowska podkreśla, że dziennik nie jest interesujący ze
względu na technikę badawczą autora (nawiązując do wstępu
Valetty), ale „jest znacznie bardziej interesujący jako
dokument ludzki”. Z metodologicznego punktu widzenia autorka
ma zastrzeżenia do posługiwania się płatnymi informatorami
(tutaj można by z nią polemizować), jak i do faktu, że
Malinowski rozmawiał wyłącznie z mężczyznami: „przy ścisłym
podziale ról między płciami obraz zarysowany przez kobiety
mógłby być nieco odmienny” (istotnie – dokonała tego niedługo
później Anette Weiner, Weiner 1976).
Na koniec odwołuje się Ossowska do słów Firtha o tym, że
Malinowski w dzienniku pokazywał głównie swoje wady, z którymi
chciał walczyć i że musimy uznać jego szczerość i odwagę.
Autorka uważa, że „okazała się ona niebezpieczna, skoro dała
żer zawziętej złośliwości, z jaką wszystkie niepochlebne rysy
Malinowskiego wyławia recenzent Dziennika w ‘New York Review
of Books’” (czyli Clifford Geertz). Postuluje jak najszybsze
opublikowanie polskiego oryginału.
Maria Ossowska jako znawczyni problematyki moralności
zwraca uwagę na ten właśnie wymiar dziennika (choć nie stara
się tego głębiej zanalizować), jako kobietabadaczka zauważa
genderowe ograniczenia badań Malinowskiego, a jako Polka
doszukuje się polskości swego nauczyciela.
Na temat dziennika jeszcze raz zabrała głos Hortence
Powdermaker (19001970) w swoim krótkim artykule pt. Dalsze
refleksje o Lesu i dzienniku Malinowskiego opublikowanym w
piśmie „Oceania” w 1970 roku (Powdermaker 1970). Pisze ona, że
bardzo ważne są wysokie standardy naukowe i artystyczne, nawet
wyniknęło z wadliwości tłumaczenia nie ma zastosowania.
jeżeli nie można ich całkowicie osiągnąć. Publikacja A Diary
sprowokowała bardzo wrogo usposobioną dyskusję tych
standardów. Dziennik pokazał, że Malinowski był często
niecierpliwy w stosunku do swych tubylczych informatorów,
przeklinał ich gdy nie przychodzili na spotkania czy
wprowadzali go w błąd. Pokazał także, że antropolog, choć
rzeczywiście rozbił namiot w tubylczej wiosce i używał języka
krajowców, to dużo czasu spędzał w towarzystwie Europejczyków.
„Krytycy Dziennika, a raczej Malinowskiego, skarżą się gorzko
lub żartobliwie, że książka zniszczyła mity o ‘nadzwyczajnej
empatii’ Malinowskiego w stosunku do krajowców i jego
nieprzerwanym życiu i pracy wśród nich”. Powdermaker,
nawiązując do swego poprzedniego tekstu, zwraca uwagę, że
Malinowski nigdzie nie napisał ani nie mówił w czasie wykładów
o swej ‘nadzwyczajnej empatii’, otwarcie natomiast uprzedzał o
trudnościach życia bez towarzystwa „ludzi swego pokroju”.
Empatia jaką miał do Melanezyjczyków pochodziła z dostrzegania
„dzikiego” czy „prymitywnego” w swojej własnej osobie.
Powdermaker zwraca także uwagę na fakt, że przez to, iż
Malinowski nie pisał wiele o swoich kontaktach z
Europejczykami w pewien sposób stworzył mit o swym samotnym
życiu wśród krajowców, choć nie było to do końca prawdą.
Autorka zauważa, że to „samotne życie” należy rozumieć w
tamtejszym kontekście. Przywołuje nazwiska ówczesnych
antropologów, którzy albo wcale nie widzieli „prymitywnego”
społeczeństwa, albo uczestniczyli w badaniach survey’owych,
podczas których odwiedzali tubylcze wioski na krótko.
„Malinowski był pierwszym, który mieszkał przez dłuższy czas
wśród ‘dzikich’, jak ich wtedy nazywano, nauczył się ich
języka i uczynił z antropologii naukę obserwacyjną”. Swe
wizyty u Europejczyków, jak i czytanie powieści uważał za
niedobre i miał z tego powodu wyrzuty sumienia.
Autorka kończy ogólną uwagą, że Malinowski dał swoim
studentom udającym się na badania terenowe wiele konkretnych
wskazówek. Mity, które powstały, odzwierciedlają wysokie
standardy, które wyznaczył dla siebie i nie zawsze mógł je
osiągnąć. To często się zdarza w mitologiach dotyczących
innowatorów, którzy ucieleśniają ideał swoich czasów. Jego
studenci, następcy, ogólnie rzecz biorąc nowi konwertyci,
mogą żyć w zgodzie z dogmatami mitu w większym stopniu niż
czynił to czarownik, który je stworzył. „Osiągnęliśmy wszyscy
prawdopodobnie więcej ze względu na ten mit, niż byśmy
uzyskali bez niego”.
Autorka zatem starała się skontekstualizować kłopotliwy
dziennik swojego mistrza, a także pokazać dynamikę działania
mitu, czyli tego czym zajmują się antropologowie, w
odniesieniu do samej antropologii.
Skandal związany z publikacją dziennika Malinowskiego, a
także towarzyszące mu reakcje odbiły się szerokim echem w
środowisku antropologów. Wielu badaczy i autorów nawiązywało
do niego i starało się zinterpretować to, co się stało. Musimy
jednak pamiętać, że ustosunkowywali się nie tyle do tego, co
na temat dziennika napisano w recenzjach (nikt przecież ich
wszystkich nie czytał), a raczej do plotek i opinii wyrażanych
na temat dziennika w prywatnych rozmowach.
Zobaczmy zatem co na temat pisano. Omawiam te refleksje
chronologicznie, tak jak się ukazywały.
W 1972 roku w „American Sociological Review” ukazał się
bardzo interesujący artykuł pt. Mieszkając w namiocie z
Malinowskim (Wax 1972), socjologa Murray’a L. Wax’a (ur.
1922), którego związek z antropologią był taki, że jego żona,
Rosalie H. Wax była przedstawicielką tej profesji i razem
prowadzili badania terenowe wśród amerykańskich Indian.
Autor ustosunkowuje się w swoim eseju również do skandalu
związanego z dziennikiem i pisze, że można się było raczej
spodziewać entuzjastycznego przyjęcia przez antropologów
dokumentu zrodzonego z bliskich stosunków Malinowskiego z
Trobriandczykami. Tymczasem został on przyjęty „chórem
antropologicznej konsternacji” (Hogbin, Hoebel i „bardziej
zrównoważony” Stocking). „Recenzenci wyrażali wstyd i żal, że
bohater kulturowej antropologii przedstawił się jako ‘zrzędny,
zaabsorbowany sobą, hipochondryczny narcyz’ (Geertz 1967) i
rasista”. (Proszę zauważyć, że słowo rasista pojawia się poza
cytatem. W żadnej recenzji nie znalazłam żeby ktokolwiek
bezpośrednio oskarżał Malinowskiego o rasizm. Nie znalazł tego
również Wax. Takie oskarżenia musiały się natomiast pojawiać w
Pokojach Profesorskich).
Jednak głównym celem tekstu Waxa było opisanie
„okoliczności, które zaprowadziły Bronisława Malinowskiego do
odkrycia intensywnych osobistych badań terenowych”. Wax uważa,
że dzienniki są bardzo pomocne „o ile rozpatruje się je w ich
kulturowym i historycznym kontekście oraz o ile stawia się im
odpowiednie pytania”. Aby zrozumieć proces, który doprowadził
Malinowskiego do jego odkryć trzeba rozpatrywać badania
terenowe nie jako jednokierunkowe działania badacza
niezależnego od innych ludzi i warunków, w których działa.
Należy studiować interakcję między badaczem a „jego ludem” w
szerszym kontekście. Gdy Malinowski przybył na Nową Gwineę
obowiązywała tam sztywna, kastowa struktura. Europejczycy
odrzucali równouprawnienie krajowców, braterstwo z nimi i
wspólne człowieczeństwo. Istniała między nimi absolutna
bariera statusu, bogactwa i władzy oraz kultury. Biały, który
chciałby wprowadzać zasadę równości mógł zostać oskarżony
przez innych białych o zdradę, Dziennik Malinowskiego daje
dowód trudności i niepewności związanych z jego sytuacją
społeczną, jego niechęci do struktur kolonialnej władzy i
misjonarzy. Z czasem Malinowski wolał mieszkać między
krajowcami co było bardziej przyjemne i naukowo produktywne.
Wax podkreśla, że współcześni antropologowie nie postrzegają
badań terenowych Malinowskiego jako praktyki podlegającej
ewolucji. Termin „obserwacja uczestnicząca” na pewno nie
odpowiadał praktyce badawczej sprzed czasów Malinowskiego.
Poza tym nie oznacza on stania się krajowcem (going native),
co jest niemożliwe i absurdalne. Oznacza natomiast społeczną
równoprawność, uznanie wspólnego człowieczeństwa i chęć
dzielenia życiowych doświadczeń. Tylko takie podejście
umożliwia ustalenie stosunków z krajowcami na innej
płaszczyźnie niż kontakty z kolonizatorami, na użytek których
krajowcy uzbrajali się w maski. Malinowski cały czas pisał o
nich jak o „dzikich”, czy „ludziach z epoki kamiennej”, ale
jednocześnie, w odróżnieniu od innych Europejczyków w
koloniach, uważał krajowców za ludzi w tym samym stopniu
wyposażonych w rozsądek i zasady moralne co oni. W
antropologicznej abstrakcji widział zarówno siebie samego,
brytyjskich kolonistów i trobriandzkich tubylców za takie same
istoty ludzkie, jednak w praktyce codziennych relacji uważał
siebie za członka intelektualnej elity stojącej wyżej od obu
tych grup. (Tutaj Waxowi można by podpowiedzieć typową dla
modernizmu tendencję do wynoszenia się ponad „stado”). Co zaś
do określenia niggers pojawiającego się w dzienniku, to Wax
zauważa, że antropologiczni czytelnicy interpretują je w
kontekście swego własnego czasu a nie okresu, w którym działał
Malinowski.
Natomiast z dziennika wynika, że antropolog ani nie
uczestniczył w zwykłym życiu krajowców, ani nie mógł
odwzajemnić ich zaufania i szacunku poprzez pomoc w kontaktach
z brytyjskimi administratorami, kupcami i misjonarzami. Był
dla nich sojusznikiem nieprzyjaciela w dodatku pozbawionym
jakichkolwiek wpływów. Mimo iż stawał w obronie krajowców, a w
późniejszym życiu często pisał na ten temat, Brytyjczycy nie
traktowali poważnie jego krytyki, gdyż nie miał odpowiedniej
pozycji. Z drugiej strony – nie starał się uczestniczyć w
trobriandzkim życiu, co według Waxa można częściowo
wytłumaczyć słabym zdrowiem antropologa.
Autor zwraca także uwagę na fakt, że we wstępie do
Argonautów Zachodniego Pacyfiku Frazer pisał, że „Malinowski
żył jak tubylec”, podobnie charakteryzowali jego badania inni
(np. Kardiner i Preble), to jednak sam Malinowski nigdy nie
opisywał swych badań w ten sposób. Natomiast zainstalował się
w centrum wioski na podobieństwo drobnego lorda otoczonego
liczną świtą służących. Tak usytuowany mógł przepytywać
strategicznych informatorów, obserwować życie tubylców i
plotkować z nimi na ten temat, ale rzadko w nim uczestniczył.
Wax przypomina, że badania terenowe oparte na obserwacji
uczestniczącej, które teraz są uważane za oczywiste, za czasów
Malinowskiego jeszcze nie istniały i to on właśnie przyczynił
się do wykształcenia tego modelu. To on odkrył niezwykłe
znaczenie naukowe intensywnych osobistych badań terenowych,
kiedy to badacz uczy się języka krajowców i przez wiele
miesięcy żyje wśród nich. Monografie terenowe Malinowskiego
stworzyły ideę równorzędności Europejczyków i krajowców,
etnografa i tubylca, co więcej, sugerowały, że był on
osobiście zaangażowany w życie krajowców. Dlatego niektórzy
antropologowie poczuli się oszukani czy zdradzeni (to czy
mieli powody by się tak czuć jest inna sprawą, twierdzi Wax).
Malinowski zgromadził olbrzymi materiał etnograficzny,
który pozwolił mu opisać wiele ważnych cech trobriandzkiej
kultury. Jednak dystans, który go dzielił od krajowców
spowodował błędną interpretację takich ważnych cech ich życia
jak system magii i religii. Opisał on po prostu
Trobriandczyków jak by byli ciemnoskórymi Europejczykami.
(Niestety Wax nie formułuje tutaj żadnych konkretnych
zarzutów).
Wax kończy wnioskiem, że wartościowa wiedza i analiza może
zostać uzyskana nawet bez głębszego zrozumienia, a przede
wszystkim, że to właśnie własne doświadczenie Malinowskiego
doprowadziło go do stworzenia metody intensywnych badań
terenowych opartych na obserwacji uczestniczącej.
Esej Waxa kontekstualizuje badania Malinowskiego, zwraca
także uwagę na ich interakcyjny charakter. Krytykuje innych
antropologów za ahistoryczne podejście do tej problematyki.
Późniejszy biograf Malinowskiego, Michael Young
(ur. ????), pisał w 1979 roku we wstępie do Etnografii
Malinowskiego (Young 1979), że po opublikowaniu jego dziennika
„reakcje wewnątrz profesji wahały się od złośliwej satysfakcji
z odbrązowienia mitu do oburzenia za nietakt ujawniania
prywatnych refleksji zmarłego Mistrza. Nie będzie raczej zgody
co do wartości Dziennika, czy w ogóle do prawa publikowania
go, chociaż zgodziłbym się z I.M. Lewisem, że gdyby Malinowski
żył dłużej ‘nie byłoby całkiem niezgodne z jego charakterem
gdyby autoryzował tę publikację’” (14).
Young zdawał sobie zatem sprawę z tego, że ....
Jeszcze w 1978 roku dyskusja nad dziennikami Malinowskiego
przeszła nowy paroksyzm spowodowany przez prezydencki adres
Francisa Hsu (1909????) wygłoszony podczas inauguracji
konferencji American Anthropological Association i
zatytułowany Kulturowy problem kulturowej antropologii
7
. Autor
był wtedy dyrektorem Center for the Study of Culture in
7
Tekst ten został opublikowany w następnym roku w „American Anthropologist”
(Hsu 1979).
Education na Uniwersytecie w San Francisco, a także autorem
książek o antropologii psychologicznej i kulturze chińskiej.
Według jego własnego streszczenia (Hsu 1980) chodziło mu
“o użycie przykładu słynnego antropologa [czyli Malinowskiego]
wzoru związków z tubylcami jako odskoczni do wyjaśnienia
procesu badań terenowych i skierowania nas ku lepszym
etnografiom w przyszłości”. Z 15 stron tekstu analiza
dziennika zajmuje tylko 4, jak sam twierdzi. „Reszta artykułu
traktuje o różnych sprawach, włączając w to rozróżnienie
między pozytywnym etnocentryzmem i neutralnym etnocentryzmem,
wewnętrznym impulsem do zmian verus zewnętrznym impulsem,
potrzebą poznania własnej kultury etnografa i potrzeby
porównania, ważności badania charakteru narodowego i nowego
spojrzenia na pokrewieństwo”.
[tutaj moje omówienie tego tekstu jak go dostanę]
Na ten tekst zareagował Edmund Leach (19101989), uczeń,
ale także surowy krytyk Malinowskiego, w „RAIN” (poprzedniku
„Anthropology Today”) polemiką pt. O lekturze dziennika w
ścisłym znaczeniu tego wyrazu, czyli samookaleczenie profesora
Hsu (Leach 1980a).
Swoim kwiecistym stylem zaczął tak: “Paryskie mody
strukturalistycznej i poststrukturalistycznej krytyki
literackiej z jej nienaturalną terminologią, erotycznymi
dowcipami zrozumiałymi dla wtajemniczonych i prywatnymi
waśniami nie są chyba w guście ani czytelników ‘RAIN’, ani
‘American Anthropologist’, ale przynajmniej w jednej kwestii
przedstawiają pożyteczną innowację. W przeszłości opublikowane
teksty były często traktowane jakby stanowiły telefoniczne
połączenie, poprzez które czytelnik miał bezpośredni dostęp do
procesów mentalnych samego autora. W przeciwieństwie do tego
Jacques Derrida i jego rodacy traktują autora, tekst i
czytelnika jako osobne całości. Niewątpliwie tekst jest tym
czym jest ze względu na świadome intencje i nieświadome
motywacje autora ale jakiekolwiek znaczenie które czytelnik
wyprowadza z tekstu później jest nałożone tam przez niego. Nie
ma koniecznego związku między tym co tekst znaczy dla
czytelnika a co początkowo znaczył dla autora”. Przemówienie
profesora Hsu było dla Leacha przykładem takiej właśnie
transformacyjnej nieciągłości i „dzikim atakiem na
‘etnocentryzm’ Malinowskiego jakoby ujawniony w głośnym
obecnie A Diary...”. Według Leacha „Malinowski” tak jak go
przedstawia Hsu jest stworzoną przez niego kukłą i nie
przypomina Malinowskiego z krwi i kości, który napisał
dzienniki i był kiedyś nauczycielem Hsu.
Leach podkreśla, że dzienniki nie obejmują najważniejszego
okresu dla badań terenowych Malinowskiego, czyli jego
pierwszej wyprawy trobriandzkiej, poza tym tłumaczenie
umożliwia opaczną interpretację. Hsu mylnie rozumie edytorskie
zabiegi tłumacza (np. kursywę, która oznacza słowo w
oryginale, bierze za podkreślenie samego Malinowskiego). Leach
uważa, że Malinowski używał polskiego słowa „nigrami”, które
zostało źle przetłumaczone jako „niggers”, i nie można
nakładać nań znaczenia które ma dla amerykańskich czytelników
w latach siedemdziesiątych.
Leach wytyka Hsu także jeszcze inny błąd, otóż w cytacie,
gdzie pojawia się słynne „Exterminate the brutes”, pominął on
kursywę i dużą literę a przez to zatarł charakter cytatu,
które ma to zdanie. Leach przypomina, że jest to zdanie Kurtza
z Jądra ciemności Conrada i że Malinowski użył go auto
ironicznie. „Ci, którzy mają nadzieję czytać ze zrozumieniem
Malinowskiego prywatne dzienniki potrzebują także
wykształcenia w innych dziedzinach niż tylko w antropologii!”.
Brytyjski antropolog kończy swój tekst wyznaniem, że
zawsze był przeciwny publikacji dziennika. Teraz kiedy jest to
faktem antropologiczne kruki czują się uprawnione do dziobania
gdzie popadnie. „Lecz ci, którzy się zaangażowali w tę
nieprzyjemną aktywność, muszą zauważyć, że ciało, które jest w
ten sposób poddane sekcji nie jest ciałem Malinowskiego, ale
ich własnym”.
W odpowiedzi Francis Hsu (Hsu 1980) twierdził, że jego
głównym celem nie było krytykowanie Malinowskiego, lecz użycie
go jako przykładu, o czym już pisałam wcześniej. Zarzuca
Leachowi, że używa emocjonalnych słów. Przyznaje, że nie znał
literackiego pochodzenia wyrażenia Malinowskiego, ale nie
sądzi żeby to robiło jakąś różnicę i że nie możemy przypisywać
użyciu Malinowskiego intencji Conrada. Potem pisze, że
Malinowski w całym dzienniku używał nie tylko wyrażenia
niggers, ale także innych, które ujawniają jego „rasizm w
stosunku do Trobriandczyków”.
Informuje także, że po opublikowaniu swego tekstu otrzymał
list od Profesora Petera Gutkina z Uniwersytetu w Montrealu,
który zwrócił jego uwagę na artykuł Malinowskiego opublikowany
w „Reale Academia D’Italia” w 1940 roku
8
, który jest świetną
promocją rządów pośrednich i pokazuje jak kolonialny
administrator, misjonarz i kupiec powinni pracować razem ku
swemu pożytkowi visavis swych afrykańskich podwładnych
(„inferiors”).
Na koniec Hsu zastanawia się nad tym dlaczego Leach
zareagował tak histerycznie. I odpowiada, że może jest to
spowodowane różnicami kulturowymi (europejski Bóg jest wolny
od wszelkich wad, a w jego własnej tradycji jest wielu bogów i
bywają oni także źli) lub też tym, że sposób traktowania
krajowców przez Malinowskiego nie był różny od tego jak
8
Tekst, o którym pisze Hsu, to najprawdopodobniej – Modern Anthropology
and European Rule in Africa, który wszelako nie ukazał się w 1940 roku lecz
1939; w polskim przekładzie A. Bydłonia został opublikowany w IX tomie
Dzieł Malinowskiego.
traktował ich Leach. Stare przysłowie chińskie mówi, że trzeba
uważać na furię tego komu się nadepnie na odcisk.
Nie należy się dziwić, że Edmund Leach odpowiedział na ten
list (Leach 1980b). Ograniczył się do kwestii, które poruszył
wcześniej: „Profesor Hsu użył prestiżowej okazji
prezydenckiego wykładu dla AAA aby zaatakować Malinowskiego.
Uczeni oczywiście mogą atakować reputację innych uczonych czy
to żyjących czy umarłych, ale jeżeli używają oni sposobów,
które są ewidentnie nienaukowe ich atak może się obrócić
przeciw nim. I to właśnie stało się w przypadku profesora
Hsu”. Leach argumentował, że Hsu przekręcił to co napisał
Malinowski i wykorzystał do swych własnych celów. „Lektura Hsu
ujawnia wstrętne niechlujstwo, brak wykształcenia, brak
erudycji, brak jakiegokolwiek historycznego wyczucia, ślepe
uprzedzenie”. Leach zauważa ponadto, że Hsu w swojej
odpowiedzi znów nie rozumie znaczenia cytatu z Conrada, że nie
jest ona po prostu powiedzeniem, przypomina T.S. Eliota i Czas
Apokalipsy i jeszcze raz tłumaczy co ironicznie wyraził
Malinowski (swoje badania terenowe porównał do „raportu dla
Międzynarodowego Towarzystwa ... [sprawdzić polskie
tłumaczenie])
9
Można się jedynie domyślać, że prezydencki adres Francisa
Hsu wywołał i w innych słuchaczach mieszane uczucia, bo jego
najwyraźniej dotyczyła uwaga Clifforda Geertza w Dziele i
życiu, gdzie w kontekście dziennika Malinowskiego napisał:
„żyjemy w czasach gdy utrącanie nosów ‘pomnikom’ powszechnie
postrzega się jako szybką drogę do osiągnięcia
antropologicznej sławy” (Geertz 2000, 108). (Można by tu
dodać, że nie jest to jedynie amerykańska osobliwość).
9
RAIN opublikowało jeszcze listy Lucy Mair, C.E. Joela i Petera Coya, które
mają mniejszy związek z kwestiami, które mnie tutaj interesują.
Historyk Harry C. Payne (ur. 1947) w swym nowatorskim
naówczas eseju pt. Styl Malinowskiego z 1981 roku (Payne 1981)
ustosunkowuje się również do tego, jak przyjęto dziennik
antropologa po jego opublikowaniu i pisze, że był to szok:
czytelnik nie znalazł tam spójnej wizji umysłu kontrolującego
siebie i świat, ani pewnego siebie narratora i przewodnika
trylogii trobriandzkiej. „Zamiast tego zobaczył kompulsywny
umysł, ciągle przerzucający się ze smutku do radości, od samo
biczowania do przekonania o własnej nieomylności, od letargu
do pracy i z powrotem”.
Czyli według Payne’a najbardziej bulwersująca dla
czytelników była różnica między Malinowskimautorem monografii
terenowych i Malinowskimdiarystą. Ważne jest tutaj także
podkreślenie tego co czytelnik chciał znaleźć: konstrukcję a
nie spontaniczne reakcje.
W piętnaście lat po ukazaniu się dziennika ponownie zabrał
głos Konstantin SymmonsSymonolewicz w eseju pt. Etnograf i
jego dzicy. Intelektualna historia dziennika Malinowskiego
(Symmons 1982) i podsumowywał całą dyskusję: “Czytelnikom jego
książek wydawało się, że autor nie tylko doskonale ich [swoich
dzikich] znał i rozumiał, ale także cenił ich jako ludzi i był
szczęśliwy pracując pośród nich. Jakież było zdumienie całej
społeczności antropologicznej, gdy w roku 1967 ogłoszono
dziennik Malinowskiego z czasów jego badań na Wyspach
Trobrianda, w którym ten stosunek ukazał się w innym zupełnie
świetle”
10
. Dalej autor pisze, że chodziło, głównie o
opisywanie krajowców z niechęcią i używanie słowa niggers, a
także brak zainteresowania własną pracą. „Zrozumienie i
wyjaśnienie nastrojów i nastawień Malinowskiego w tym tak
trudnym dla niego okresie życia nie mogło angloamerykańskim
10
Cytat podaję za tekstem SymmonsSymonolewicz 1985, w którym autor
powtórzył tezy ze swego eseju.
antropologom przyjść łatwo”. Szczególnie nie wiedzieli nic o
podłożu kulturalnym dziennika, młodopolskiej atmosferze i
„przybyszewszczyźnie” (powołuje się tutaj na Stockinga i
Palucha).
Potem rozważa kwestię „rzekomego rasizmu” Malinowskiego,
powołując się na Hortence Powdermaker i Stockinga. Omawia też
esej Waxa. Kończy następującą uwagą: „Wzięte razem prace
Stockinga i Waxa zarówno przez poszerzenie tła, na którym
dziennik Malinowskiego powinien być rozpatrywany, jak i przez
swoją wnikliwość badawczą nie tylko rzuciły nowe światło na
ewolucję Malinowskiego jako etnografa, ale uczyniły z dyskusji
nad jego dziennikiem wartościowy przyczynek do historii
antropologii. Przy uwzględnieniu ich uwag można ten dziennik –
tak nieodpowiedzialnie i nieumiejętnie wydany – włączyć do
całości jego dorobku, bez istonego uszczerbku dla jego
reputacji jako antropologa i jako człowieka” (77).
Symonolewicz sugeruje zatem, że dziennik tak jak jest nie
może zostać zrozumiany przez czytelników, że potrzebna jest
dodatkowa wiedza, pozwalająca go osadzić w kulturowym i
historycznym kontekście.
Jeszcze inaczej przedstawił tę sprawę Nigel Barley (ur.
1947) w swej książce Niewinny antropolog z 1983 roku
opowiadającej w zbeletryzowanej formie o praktyce jego badań
terenowych w Kamerunie (Barley 1997). Autor głosi tam tezę, że
badaczami terenowymi i uczonymi kieruje nie tyle „chęć
uczestnictwa we wspólnym dorobku”, co „samolubne planowanie
własnego rozwoju”. „Sformułowany tu pogląd nie pasuje
naturalnie ani do akademickiej konserwy, ani do tych, którzy
mają się za siły rewolucyjne. I jedni, i drudzy skażeni są
nadmiernym pietyzmem wobec samych siebie oraz napuszoną
zarozumiałością, co sprawia, że trudno im uwierzyć, by świat
mógł nie śledzić każdego ich słowa. Stąd owo gremialne
oburzenie w środowisku, gdy Malinowski ‘wynalazca’ badań
terenowych, przedstawił się w swym dzienniku jako istota
ludzka i omylna. Bywał czasami rozsierdzony przez ‘czarnych’
albo nimi znudzony, dręczyło go pożądanie, doskwierała
samotność. Wedle powszechnego odczucia dzienniki należało
wycofać z obiegu, bo ‘źle służyły sprawie’, bo były
niepotrzebnie obrazoburcze i wielorako lekceważyły starszyznę
zawodu. Daje tu o sobie znać nieznośne zakłamanie u części
wtajemniczonych, któremu powinno się przeciwdziałać przy
każdej sposobności” (10). (I istotnie Barley to robi, a jego
książka przypomina rozpisany na poszczególne sceny zestaw
oskarżeń kierowanych pod adresem Malinowskiego przez
„napuszonych zarozumialców”).
*
Jak można by to wszystko podsumować? Skandal wokół A
Diary in the Strict Sense of the Term był spowodowany przez
wiele czynników i ujawnił wiele interesujących okoliczności.
Nie będę tutaj roztrząsać, czy rozliczne oskarżenia kierowane
pod adresem Malinowskiego były uzasadnione czy nie, bo nie
zajmuję się tutaj biografią Malinowskiego ale raczej biografią
antropologii. Interesują mnie wnioski jakie wypływają z tej
awantury na temat dyscypliny, którą Malinowski współtworzył, a
której ja sama czuję się spadkobierczynią.
Faryzejskie oburzenie publiczności (ale nie recenzentów,
bo ci byli bardziej ostrożni w swych sądach) na jego rasizm
brało się głównie z sentymentalnej, jak to ujął Geertz,
koncepcji antropologii jako nauki, której przedstawiciele
kochają „swych” dzikich i to ich odróżnia od innych białych.
Podejście to zdaje się nie brać pod uwagę, że dla antropologa
empatia nie musi być nakazem moralnym lecz metodologicznym.
Jest to narzędzie, dzięki któremu możemy się czegokolwiek
sensownego dowiedzieć o ludziach, będących przedmiotem naszych
studiów.. Empatia nie jest nakazem ewangelicznej miłości
bliźniego lecz metodologicznym postulatem warunkującym
poznanie.
Oburzenie antropologicznej publiczności sygnalizowało
zmiany, jakie zachodziły w pojmowaniu samej profesji, zmiany
idące w kierunku jej „uetycznienia”. Pisał o tym Marcin Lubaś
w eseju pt. Miejsce etyki w etnografii. O moralnym
zaangażowaniu i zawodowej personie antropologa społecznego
(Lubaś 2004). Dziennik Malinowskiego stał się probierzem tej
zmiany.
Z drugiej strony książka ta była niewygodna, gdyż
kwestionowała model obiektywnej naukowości w antropologii. Był
to pozytywistyczny model, w którym badacz był przezroczystą
skrzynką na informacje, które potem w cudownynaukowy sposób
zostawały przetransformowane w monografię. Antropologia
walczyła o swój status nauki z jednej strony z amatorami
(misjonarzami, czy administratorami) a z drugiej – z
pisarzamipodróżnikami, którzy zdawali subiektywną relację z
tego co oglądali. Antropologia w odróżnieniu od tego miała być
obiektywną nauką i o ten status walczyła wytrwale. Do tych
spraw nawiązywał min. Harry Payne, gdy opisywał negatywne
reakcje na jego projekt zajmowania się „stylem” antropologa,
czyli czymś sugerującym subiektywizm (Payne 1981).
Autorzy recenzji sami zwracali uwagę na inną jeszcze
kwestię: mit Malinowskiego, w którego powstaniu spory udział
miał on sam, ale także inne, bardziej spontaniczne i
niezależne od niczyjej woli czynniki. W tym kontekście
sugerowałabym jeszcze jeden wymiar, będący efektem uprawiania
historii dyscyplin, gdzie w bezczasowej przestrzeni zderza się
ze sobą różne koncepcje teoretyczne. Oddzielają się one od
„ludzkich substratów” swych inwentorów, którzy zaczynają się
prezentować jak ahistoryczne herosy. Jest to swoisty mityczny
prezentyzm. Ale ma tu pewnie rację i Francis Hsu, który widzi
w tym efekt chrześcijańskiej tradycji.
Anachronizm w traktowaniu dziennika Malinowskiego i
wyrywanie jego treści z historycznego i kulturowego kontekstu,
był podkreślany przez wielu recenzentów. Oni sami nie byli
wszelako wolni od tego obciążenia. Nikt nie starał się zgłębić
charakterystycznych cech polskiej kultury przełomu wieków, co
najwyżej kontekstualizowano kolonializm. W Malinowskim
widzieli po prostu nieco „dziwnego” Brytyjczyka.
U wielu recenzentów daje się zauważyć pewna psychologiczna
naiwność. Branie zapisków Malinowskiego za odzwierciedlenie
jego „prawdziwego” charakteru, czy też nie zdawanie sobie
sprawy z ich projekcyjnego czy sublimacyjnego waloru – to
grzechy niemal powszechny. Wolny jest od nich jedynie
Stocking, a polscy recenzenci wykazują sporo psychologicznego
wyczucia (może po prostu lepiej rozumieli „krajana”?). Harry
Payne przeanalizował tę sprawę bardzo dokładnie (Payne 1981),
nie mówiąc już o Jamesie Cliffordzie (Clifford 2000).
Kolejnym grzechem antropologicznej publiczności czytającej
A Diary jest jej brak wyrobienia literackiego. Wielu z
recenzentów zdawało się nie znać kategorii „dziennik intymny”.
I znów jedynie Polki, a szczególnie Danilewiczowa trafnie
odczytały gatunek prozy Malinowskiego. Nie lokowano jego
diariusza wśród innych tego typu tekstów. Jedynie Ioan Lewis
odniósł go do dziennika Leirisa i prozy LeviStarussa, ale ci
autorzy lokują się w obrębie antropologii. Nikt nie
skonstatował powinowactwa z innymi dziełami intymistyki, jak
choćby z Amielem (pisałam na ten temat w Kubica 2002b).
Francuski badacz literatury autobiograficznej Philippe
Lejeune sformułował określenie pakt autobiograficzny (jedność
autora, narratora i głównego bohatera oraz założenie, że
opisuje zdarzenia prawdziwe) w odróżnieniu od „paktu
powieściowego”, który zakłada fikcję (Lejeune 2001, 22). Autor
zwraca uwagę, że „tego typu umowy są milczące, że wydają się
oczywiste i dlatego niewarte zastanowienia” (56). Sądzę, że
można by zaproponować na zasadzie analogii określenie „pakt
antropologiczny”, którego dziennik Malinowskiego nie spełniał,
natomiast oczekiwali tego czytelnicy. Źle odczytano gatunek
literacki prozy antropologa. Samokrytycznie pisał o tym
Clifford Geertz w Dziele i życiu, że dziennik Malinowskiego
jest „dziwny i spoza schematu”, „niekonwencjonalnie napisany”,
„opiera się sposobowi czytania, którego nauczyliśmy się w
szkolnej ławce” (Geertz 2000, 109110). Geertz w kilkanaście
lat od napisania swej dość napastliwej recenzji wyraził się o
A Diary jako o „zakulisowym arcydziele antropologii, naszym
The Double Helix” (tamże, 106). Niestety tłumacz nie zadał
sobie trudu odszukania polskiego tytułu, a chodzi o rzecz
bardzo ważną, mianowicie książkę Jamesa Watsona Podwójna
helisa, historia odkrycia struktury DNA (Watson 1995).
Spróbujmy się także zastanowić nad tym czego brakowało w
dzienniku Malinowskiego jego czytelnikom. Harry Payne pisał,
że nie było tam „spójnej wizji umysłu kontrolującego siebie i
świat”, a inni recenzenci zwracali uwagę, że brakowało także
postaci „empatycznego badacza” i jego „uroczych tubylczych
przyjaciół”. Nie było zatem konstrukcji, do których
przyzwyczaili się już czytelnicy antropologicznej literatury.
Tylko niektórzy recenzenci dojrzeli w dzienniku Malinowskiego
prawdziwy obraz badań terenowych jako chaosu a nie
uporządkowanej aktywności (Lewis a potem także Rapport 1990),
czy, jak poetycko ujął to później Geertz „żeglowania
jednocześnie po wielu morzach” (Geertz 2000, 110). Dostrzeżono
„rasistę” w Malinowskim, a nie widziano prawdy o
kolonializmie, której jego dziennik dostarczał. Michael Young
w biografii antropologa zwraca uwagę, że to właśnie przy tej
lekturze mamy lepszy wgląd w tę sytuację niż w którejkolwiek z
Malinowskiego monografii (Young 2004). Jedynie Murray Wax
szerzej potraktował ten temat w swoim tekście. Wreszcie
dziennik konfundował ówczesnych czytelników poruszaniem
tematów, które były „zakazane”, na przykład seksualności
samego badacza terenowego. Ustosunkował się wtedy do tej
kwestii jedynie George Stocking, a musiał w tym celu
porozmawiać ze swoimi kolegami, gdyż nic wtedy jeszcze na ten
temat nie pisano. Zrobiła to dopiero Esther Newton (co
znamienne – z pozycji homoseksualnej, Newton 1993).
Skandal wokół dziennika Malinowskiego stał się, by użyć
zwrotu Nałkowskiego, „czynnikiem ewolucji”. Zdarł z
antropologii maskę „obiektywności” i uwidocznił konstrukcyjny
charakter jej działalności. Spowodował „załamanie się
epistemologicznej (i moralnej) pewności siebie” tej dyscypliny
(Geertz 2000, 38). W ten sposób zapoczątkowany został tzw.
krytyczny nurt w antropologii społecznej, a tym samym – post
modernizm.
Bibliografia
Barley, Nigel. 1997. Niewinny antropolog. Warszawa: Prószyński
i Ska.
Bowen, Elenore Smith. 1954. Return to Laughter. An
Anthropological Novel. New York: Harper & Brothers.
Clifford, James. 2000. O etnograficznej autokreacji: Conrad i
Malinowski, tłum. Maciej Krupa. W: Kłopoty z kulturą.
Warszawa: Wydawnictwo KR.
Danilewiczowa, Maria. 1968. Małość w wielkości. „Kultura”
Paryż 25: 211224.
Firth, Raymond. 1967, Introduction, w: B. Malinowski. A Diary
in the Strict Sense of the Term. London: Routledge & Kegan
Paul.
Firth, Raymond, 1898, Second Introduction, w: tamże.
Firth, Raymond (ed.). 1957. Man and Culture: An Evaluation of
the Work of Bronislaw Malinowski, London: Routledge & Kegan
Paul.
Geertz, Clifford. 1967. Under the Mosquito Net. “The New York
Review of Books”, 21.IX.: 1213.
Geertz, Clifford. 2000. Dzieło i życie. Antropolog jako autor.
Tłum. Ewa Dżurak i Sławomir Sikora. Warszawa: Wydawnictwo KR.
Hogbin, H. Ian. 1946. The Trobriand Islands, 1945 (list do
wydawcy). „Man“ 46: 72.
Hsu, L.K. Francis. 1979. The Cultural Problem of the Cultural
Anthropologist. “American Anthropologist” 81: 518532.
Hsu, L.K. Francis. 1980. A Reply to dr. E.R. Leach. “RAIN” 39:
46.
Kubica, Grażyna. 2001. The misterious life of personal
documents. Bronisław Malinowski and his diaries, w: J. Mucha,
D. Kesler, W. Wincławski (eds.), Mirrors and Windows, Essays
in the History of Sociology, Toruń: Wydawnictwo UMK.
Kubica, Grażyna. 2002a. Wstęp. W: Bronisław Malinowski.
Dziennik w ścisłym znaczeniu tego wyrazu. Kraków: Wydawnictwo
Literackie.
Kubica, Grażyna. 2002b. “Wyodrębnienie sprężyn życia”
(dlaczego warto czytać dziennik Bronisława Malinowskiego),
“Tygodnik Powszechny” 22: 12.
Leach, Edmund. 1980a. On Reading A Diary in the Strict Sense
of the Term: or the Self Mutilation of Professor Hsu. “RAIN”
36: 23.
Leach, Edmund. 1980b. Malinowski’s Diary. „RAIN” 40: 7.
Lejeune, Philippe. 2001. Pakt autobiograficzny. Tłum.
Aleksander Labuda. W: Wariacje na temat pewnego paktu. Kraków:
Universitas.
Lewis, M. Ioan. 1968. A Diary in the Strict Sense of the Term
(recenzja). “Man” 3: 3489.
Lubaś, Marcin. 2004. Miejsce etyki w etnografii. O moralnym
zaangażowaniu i zawodowej personie antropologa społecznego. W:
Mariola Flis (ed.). Etyczny wymiar tożsamości kulturowej.
Kraków: Nomos.
Malinowska, Valetta. 1967. Preface. W: B. Malinowski. A Diary
in the Strict Sense of the Term. London: Routledge & Kegan
Paul.
Malinowski, Bronisław. 1967. A Diary in the Strict Sense of
the Term. London: Routledge & Kegan Paul.
Malinowski, Bronisław. 2002. Dziennik w ścisłym znaczeniu tego
wyrazu. Oprac. Grażyna Kubica. Kraków: Wydawnictwo Literackie.
My Secret Life. 1967. B. Malinowski. A Diary in the Strict
Sense of the Term. “The Times Literary Suplement” 3426: 1017.
Nałkowski, Wacław. 1951. Skandale jako czynniki ewolucji. W:
Pisma społeczne. Oprac. Stefan Żółkiewski. Warszawa: PIW.
Newton, Esther. 1993. My Best Informant’s Dress: The Erotic
Equation in Fieldwork. “Cultural Anthropology” 1: 323.
Ossowska, Maria. 1970. Bronisława Malinowskiego – “Dziennik w
ścisłym znaczeniu tego słowa”. „Studia Socjologiczne” 2: 29
33.
Payne, C. Harry. 1981. Malinowski’s Style. “Proceedings of the
American Philosophical Society” 6: 416440.
Powdermaker, Hortence. 196970. Further Reflections on Lesu
and Malinowski’s Diary. “Oceania” 40: 344347.
Rapport, Nigel. 1990. Surely everything has already been said
about Malinowski’s diary!. “Anthropology Today” 1: 59.
Stocking, W. George Jr. 1968. Empathy and Antipathy in the
Heart of Darkness. “Journal of the History of the Behavioral
Sciences” 4: 189194.
SymmonsSymonolewicz, Konstantin. 1967. Bronisław Malinowski
in the Light of His Diary. “The Polish Review” 3: 6772.
SymmonsSymonolewicz, Konstantin. 1982. The Ethnographer and
His Savages. An Intellectual History of Malinowski’s Diary.
“The Polish Review” 12: 9298.
SymmonsSymonolewicz, Konstanty. 1985. Osobowość twórcza
Bronisława Malinowskiego. W: M. Flis, A.K. Paluch.
Antropologia społeczna Bronisława Malinowskiego. Warszawa:
PWN.
Young, W. Michael. 1979. The Ethnography of Malinowski. The
Trobriand Islands 191518. London: Routledge & Kegan Paul.
Young, W. Michael. 2004. Malinowski. Odyssey of an
Anthropologist. 18841920. New Haven: Yale University Press.
Watson, James. 1995. Podwójna helisa, historia odkrycia
struktury DNA, Warszawa: Prószyński i Ska.
Wax, L. Murray. 1972. Tenting with Malinowski. “American
Sociological Review” 1: 113.
Weiner, Anette. 1976. Women of Value: Men of Renown. New
Perspectives in Trobriand Exhange. Austin: University of Texas
Press.