Oczy szeroko zamknięteXXI


ROZDZIAŁ XXI - BEZ LITOŚCI

Edward

Słońce powoli wznosiło się nad horyzont. Leniwie otworzyłem oczy. Musiałem iść do łazienki, nie miałem wyboru, natura wyraźnie dawała o sobie znać. Chciałem właśnie wstać, gdy poczułem, że czyjaś dłoń obejmuje mnie w pasie. Szybko odwróciłem głowę, nieco przerażony i zaskoczony. Nie spodziewałem się tego, co ujrzałem. Obok mnie, wtulony w moje plecy, leżał Anioł. Jej oddech łaskotał mi skórę, ręce ciasno owijały się wokół mnie, a nogi oplatały moje. Nagle potrzeba pójścia do toalety zniknęła. Spragniony dotyku i widoku Belli, odwróciłem się powoli w jej stronę. Była taka piękna, jaką ją zapamiętałem. Od naszego ostatniego spotkania minęły już prawie dwa miesiące. Ukrywaliśmy się przed sobą nawzajem z idealnym skutkiem. Bałem się ponownego odtrącenia, nie wiedziałem, jak o nią zawalczyć. Tak bardzo ją kochałem, że stałem się bezradny wobec jej decyzji. Jednak teraz, ona była przy mnie. Coś się musiało stać, coś się zmieniło. Nie interesowało mnie co, ważne, że tu była. Delikatnie przejechałem palcami po jej policzku. Po wpływem mojego dotyku, zmarszczyła nos. Po chwili znów rozluźniła mięśnie, przybierając łagodny wyraz twarzy. Sięgnąłem dłonią jej włosów. Głaskałem ją po głowie, powoli, delikatnie. Nie poruszyła się. Przytuliłem ją mocniej do siebie, odwzajemniła uścisk i ciaśniej oplotła moje nogi. Czułem jej oddech na swojej nagiej piersi. Bella miała na sobie koronkową koszulkę. Tą samą, w której przyszła do mnie po pierwszym wyskoku z Jamesem - ich pieprzonej mrożonej kawie. Czyżby poczuła się winna? Chciała mnie przeprosić? Schyliłem lekko głowę i ucałowałem Bells w czoło. Zamknąłem oczy i wtuliłem twarz w jej włosy. Wdychałem jej zapach. Pachniała dziwnie, zupełnie jak nie ona, jakimiś lekami.
- Edwardzie, otwórz oczy! - Usłyszałem, jak mówi do mnie, ale nie reagowałem.
Chciałem je otworzyć, ale bałem się, że zniknie.
- Edwardzie, ocknij się - powtórzyła, ale jej głos stał się dziwny. Był mocny i chrapliwy.
Co się ze mną działo? Uniosłem powieki. Bella zniknęła, tak jak się tego obawiałem. Zamiast niej, zobaczyłem przerażone oczy Alana i dwóch ratowników medycznych.
- No, nareszcie! - wykrzyknął Alan. - Jak się czujesz?
- To był tylko sen? Tylko sen?
- O czym ty mówisz? Straciłeś przytomność, Edwardzie!
- Bells, gdzie jesteś, skarbie? - wyszeptałem i na powrót ogarnęła mnie ciemność.
Gdy ponownie otworzyłem oczy, znajdowałem się w szpitalu. Jednym z najbardziej znienawidzonych przeze mnie miejsc. Byłem podłączony do rurki z tlenem i monitorowany.
To dziwne - pomyślałem. - Przecież to zwykłe omdlenie.
Chciałem wstać, gdy zorientowałem się, że jestem przypięty pasami do łóżka.
Co, do cholery?
- Ratunku, pomocy! - wrzeszczałem jak opętany. Nie miałem pojęcia, co się stało. Nie wiedziałem, czemu mnie przywiązano. Szarpałem się, krzycząc przy tym głośno. Do pokoju wpadła pielęgniarka. Na jej twarzy widoczne było przerażenie.
- Spokojnie, Edwardzie, spokojnie - mówiła. - Już cię rozwiązuję.
- Czemu jestem spętany? Co tu się, do diabła, dzieje?
- Zaraz przyjdzie lekarz i wszystko ci wyjaśni.
- Pani nie może? Proszę. - Gdybym mógł, padłbym na kolana, ale to było niemożliwe w tej chwili.
- Nie…
Pielęgniarka nie zdążyła nawet wypowiedzieć połowy zdania, gdy na salę wszedł kumpel mojego ojca, doktor Oravo.
- Proszę zostawić mnie z pacjentem samego - zwrócił się do kobiety.
Na te słowa przestała rozpinać krępujące mnie pasy i wyszła bez słowa. Lekarz podszedł do mnie i dokończył uwalnianie mnie. Następnie podsunął sobie stołek i usiadł przy moim łóżku.
- Edwardzie - zaczął - jak się zapewne domyślasz, straciłeś przytomność. Miało to miejsce dwukrotnie w niewielkim odstępie czasu. Podczas drugiego omdlenia miałeś napad padaczkowy.
- Jaki napad? - zapytałem, przerywając Oravie.
- Epileptyczny. Musimy wykonać kilka badań, aby dowiedzieć się, co ci jest. Powiedz, jak się czujesz?
Zabawne, dopóki nie zapytał, czułem się dobrze, a przynajmniej tak mi się zdawało. Jednak teraz, skronie pulsowały mi w zawrotnym tempie. Miałem wrażenie, że ktoś w regularnym tempie wali mnie młotkiem w czubek głowy.
- Chyba mam migrenę - powiedziałem w końcu.
Po wypadku migreny męczyły mnie przez pół roku. Myślałem, że minęły bezpowrotnie, ale jak widać, myliłem się. Nie miałem pojęcia, co to wszystko może oznaczać. Wiedziałem, że wyjaśnienie przyjdzie wraz z wynikami badań.
- Do tej pory zrobiliśmy ci badania krwi. Nie są rewelacyjne. Na pewno coś się dzieje, musimy tylko ustalić, jakie jest tego źródło. Wiemy na razie, że masz anemię i jesteś przemęczony. Potrzymamy cię tu trochę, abyś wydobrzał.
- Chcę wrócić do szkoły! - krzyknąłem poirytowany.
- Edwardzie, spokojnie. Jutro masz tomografię głowy, a dziś EEG. Gdy tylko dowiemy się, co ci jest i cię wyleczymy, wrócisz na uczelnię. Póki co, musisz odpocząć. Teraz cię zostawię. Proponuję drzemkę. Carlisle będzie tu za godzinę, musiałem go powiadomić.
- Och... - westchnąłem.
Odwróciłem głowę i zamknąłem oczy. Mimo, iż dopiero się ocknąłem, byłem strasznie zmęczony. Nie miałem nawet siły myśleć o tym, co powie ojciec. Wiedziałem, że nie pozwoli wrócić mi na uczelnię zbyt szybko. Zasnąłem. Nic mi się chyba nie śniło, a przy najmniej niczego nie zapamiętałem. Obudziłem się po trzech godzinach. Wstałem powoli z łóżka, próbując dostać się do toalety. Szło mi to bardzo mozolnie. Już miałem złapać za klamkę, gdy do pokoju wpadł mój tatuś.
- Synu! - krzyknął. - Jak się czujesz? Nic ci nie jest? Jak to się stało?
Strzelał pytaniami jak z karabinu maszynowego.
- Czuję się dobrze - skłamałem.
Tak naprawdę moje samopoczucie było fatalne. Kręciło mi się w głowie, wciąż dokuczała mi migrena i miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
- Nie wyglądasz najlepiej.
- Tato, mam anemię. Zaniedbałem się trochę, szykując do koncertu. Przypadł mi w udziale dodatkowy projekt - solówka.
- Och… - jęknął ojciec. - W innej sytuacji byłbym z ciebie dumny, ale ponieważ jesteś chory, uważam, że będzie lepiej, gdy darujesz sobie zarówno ten występ jak i resztę semestru.
- Nie zrobię tego! Jestem dorosły! Koniec rozkazywania! - wrzeszczałem, wymachując groźnie rękami.
- Edwardzie, bądź poważny. Z resztą, pogadamy o tym po badaniach.
- Okej - zgodziłem się, bo nie miałem już siły na kłótnię, a ostatnie co chciałem zrobić, to upaść przy ojcu.
Bez słowa odwróciłem się i złapałem za klamkę od drzwi toalety. Odświeżyłem się nieco. Gdy wróciłem do pokoju, Carlisle'a nie było. Na środku stała za to pielęgniarka i wózek, mój środek lokomocji na czas pobytu w szpitalu.
- Czas na EEG, Edwardzie.
Bez słowa usiadłem i dałem się zawieźć na badanie. Miało być wykonane we śnie spontanicznym. To nie był żaden problem - gdy tylko przypięto mi ostatnią diodę, ułożyłem głowę na poduszce i niemal natychmiast odpłynąłem. Sen musiał być niezwykle twardy, bo ocknąłem się dopiero we własnej sali. Nawet nie poczułem, jak zdejmowali ze mnie to całe ustrojstwo ani jak mnie przewieźli. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy zorientowałem się, że nie tylko badanie przespałem, ale i całą noc. Był już kolejny dzień. Dziś zrobią mi tomografię i wychodzę. Nie musiałem długo czekać. Lekarz prowadzący zadecydował jednak, że zamiast CT zrobią mi rezonans. Po godzinie znane już były wyniki.
Doktor Oravo przyszedł do sali z moim ojcem. Długo dyskutowaliśmy, obierając strategię działania. Wbrew wszystkim postanowiłem wrócić na uczelnię, aby wziąć udział w koncercie.
- Obiecuję, że wrócę po występie. Nie przekonujcie mnie, nie zmienię decyzji.
- Ale, Edwardzie… - zaczął Carlisle.
- Nie!
Nikt więcej się nie odezwał. Leżałem w szpitalu jeszcze tydzień, wzmocniłem organizm. Po tygodniu wypisałem się na własną prośbę. Tak naprawdę, wcale nie zależało mi na koncercie, musiałem zobaczyć Bellę, musiałem zagrać piosenkę, którą napisałem dla niej!
W czasie mojego pobytu w szpitalu, zdarzyła się jeszcze jedna, nieprawdopodobna rzecz. Pewnego dnia odwiedziła mnie siostra mojego zmarłego, najlepszego przyjaciela.
- Co ty tu robisz, Vicky? - spytałem zaskoczony.
- Robiłam ostatnio porządki i znalazłam komórkę Setha - zaczęła. - Są w niej zdjęcia z waszego wyjazdu do Forks.
- Skąd wiesz o Forks?
- Seth powiedział mi, gdzie jedziecie, ale po jego śmierci nie chciałam cię widzieć, więc nie miałam kiedy ci tego powiedzieć. Byłam wściekła, że przeżyłeś, a on nie - powiedziała, jakby zawstydzona swoimi słowami. - Wybacz mi.
- Nie wygłupiaj się! - rzekłem. - A tak w ogóle, to skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
- Od twojej mamy - odpowiedziała. - Zadzwoniłam do niej, bo tylko jej numer posiadam. Powiedziała, że bardzo długo próbowaliście dowiedzieć się czegoś o tamtym dniu, ale nie zdołaliście. Mówiła też, że zwłaszcza teraz będzie to przydatne. Czemu?
- To długa historia Vicky, a ja nie mam siły, by teraz ją opowiadać, ale zrobię to niedługo - jestem ci to winien.
- W porządku, Edwardzie, odpoczywaj. Do zobaczenia - powiedziała i pocałowała mnie w policzek. - Kładę telefon na stole.
Wyszła, pozostawiając mnie pełnego obawy i ekscytacji zarazem. Bałem się tego, co zobaczę, jednak z drugiej strony, tak długo czekałem, aby uzupełnić tę lukę. Złapałem komórkę i zacząłem przeglądać zdjęcia, było ich mnóstwo. Był też filmik…

Bella

Obudziło mnie walenie do drzwi.
- Wejdź, Alice, nie krępuj się - krzyknęłam.
- Skąd wiedziałaś, że to ja? - zapytała moja przyjaciółka, wchodząc do pokoju.
- Intuicja - zaśmiałam się. - Która godzina?
- Już jedenasta, śpiochu. Wiesz, co się wczoraj stało?
- Nie, a co się miało stać? - zapytałam zaskoczona. Czyżbym znowu o czymś zapomniała?
- Karetka zabrała Edwarda do szpitala, podobno zemdlał czy coś.
- Co? - zdziwiłam się. - Wiadomo, co mu jest? Oczywiście, nie żeby mnie to obchodziło, ciekawa jestem po prostu - dodałam.
- Tak, jasne. Skoro tak twierdzisz.
- Alice!
- Dobra, dobra. Podobno w czasie próby z Alanem stracił przytomność. Przyjechali ratownicy ze szpitala i zabrano go na obserwację. Dzwoniłam do wujka. Na pewno ma anemię, jest mocno osłabiony. Podczas drugiego zasłabnięcia, miał napad epileptyczny!
- Co?
- Bells, powtarzasz się!
- Nic nie rozumiem, przecież tryskał zdrowiem - powiedziałam i dodałam w myślach: - Może to moja wina? Nie, niemożliwe. Z resztą to już nie moja sprawa. A jednak się martwiłam. Ostatnio coraz częściej wspominałam Edwarda, brakowało mi go, ale starałam się odganiać te absurdalne myśli.
- Może i tak, ale po waszym rozstaniu zamknął się w sobie. Nigdzie nie wychodził, mało jadł - ciągle tylko ćwiczył. Podobno byłaś inspiracją dla jego solowego występu.
Dobijcie mnie! - prosiłam niemo. Czemu on mnie dręczy.? Tak bardzo go skrzywdziłam, a on nie przestawał mnie kochać. Bella, ty głupia szmato - wyrzucałam sobie. Naprawdę martwiłam się o Edwarda. Nie chciałam go nachodzić, zasługiwał na szczęście. Chciałam tylko wiedzieć, jak się czuje, co mu jest. Nie kocham go, nie kocham go, nie kocham go - przekonywałam się w myślach. Jednak coś do niego czułam, tęskniła za nim moja dusza i moje ciało. Co się ze mną dzieje?
- Alice?
- Tak?
- Jak się czegoś dowiesz, to daj mi znać - poprosiłam.
- Oczywiście. A teraz zbieraj się, czas na śniadanie.
- Spotkamy się na dole za piętnaście minut, okej?
- Nie ma sprawy. Pospiesz się, Bello.
Alice zamknęła za sobą drzwi, pozostawiając mnie w rozsypce. Byłam wściekła na siebie. Nie chciałam nic czuć do Edwarda, ale nie potrafiłam z tym walczyć. Zwłaszcza teraz, gdy leżał w szpitalu, możliwe, że z mojej winy! Uczucie do Edwarda uderzyło we mnie jak grom z jasnego nieba. Nie potrafiłam go nazwać, ale przepełniało mnie całą. Muszę być obojętna - zadecydowałam. Z tą myślą udałam się do łazienki. Wzięłam prysznic, ubrałam się i zeszłam do Alice. Zjadłyśmy śniadanie i poszłyśmy na siłownie.

Minął tydzień. Tydzień bez Edwarda. Siedem dni bez żadnych wieści o jego zdrowiu - Alice nic więcej się nie dowiedziała. Chciałam do niego zadzwonić, ale nie miałam pojęcia, co mogłabym mu powiedzieć. Biłam się z myślami. Nienawidząc jego i siebie, jednocześni czułam coś… Tylko co? Siedziałam w salonie, słuchając muzyki. Wszyscy domownicy bawili się przy basenie. Nagle otworzyły się drzwi wejściowe i poczułam zapach Edwarda. Odwróciłam głowę w jego stronę, jednocześnie wstając z kanapy.
- Witaj - powiedziałam cicho. - Jak się czujesz?
- Bywało lepiej, ale nie narzekam - odpowiedział chłodno.
- Wypuścili cię, czyli już wszystko w porządku?
- Tak - szepnął. - Nie udawaj, że cię to obchodzi.
Zabolało, tylko czemu? Zasłużyłam sobie na takie traktowanie.
- Martwiłam się.
- Nie udawaj, Bello, już nie musisz. Poza tym, wiem, że pocieszyłaś się już Jamesem.
- A skąd niby taki pomysł?
- No, przecież widziałem was po powrocie, nocował u ciebie.
- Ach, o to chodzi. James i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi, Edwardzie. Zresztą, on jest z Lauren.
- Co? Jak to?
- Oj, czy to ważne? Nie chciałam z nim być ani z nikim innym. Chcę odpocząć. Przyszykować się do operacji. Cieszę się, że z tobą już lepiej. Trzymaj się, Edwardzie, dbaj o siebie.
- Bells?
- Nic już nie mów, skrzywdziłam cię. Nie oczekuję, że mi wybaczysz. Do zobaczenia.
Musiałam odejść. Jeszcze chwila, a rozpłakałabym się jak mała dziewczynka. Ja, zdzira Swan, zaczynałam darzyć uczuciem faceta, którego wykorzystałam jak nikogo wcześniej.
K***. Bez skrupułów - miało być po trupach. Nie ma litości.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
OCZY SZEROKO ZAMKNIETE
OCZY SZEROKO ZAMKNIĘTE
Oczy szeroko zamknięte XVIII
oczy szeroko zamknięte I XXV
Oczy szeroko zamknięte IX
Oczy szeroko zamknięte XII
Oczy szeroko zamknięte XV
Oczy szeroko zamknięte VII
Oczy szeroko zamknięte XI101072/735

więcej podobnych podstron