JĘDRZEJ GIERTYCH
NACJONALIZM CHRZEŚCIJAŃSKI
(FRAGMENTY)
III. BANKRUCTWO NACJONALIZMU NIECHRZEŚCIJAŃSKIEGO
Nacjonalizmy typu niechrześcijańskiego były same pewnego rodzaju herezją - były jednym z „izmów”, jednym z prądów zrodzonych w erze błąkania się myśli ludzkiej, oderwanej od podstaw światopoglądu katolickiego poczynając od czasu reformacji, a raczej bardziej od czasu narodzenia się racjonalizmu. A co gorsza, wywarły wpływ pośredni na dwa ruchy pochodzenia na ogół nacjonalizmowi obce (wywodzące się częściowo z socjalizmu), ale następnie silnie ze źródeł nacjonalistycznych pierwiastki myślowe czerpiące, a w następnym rozwoju dziejowym w skutkach złowrogie, mianowicie hitleryzm i faszyzm. Ale miały one w sobie silne jądro prawdy. Tym jądrem prawdy było po pierwsze zrozumienie znaczenia narodu (jako czegoś o wiele ważniejszego od jednostki, czy klasy społecznej), oraz było to wszystko co w ich doktrynach stanowiło stronę negatywną, mianowicie krytyka doktryn klasowych, liberalnych i indywidualistycznych, krytyka marksowskiego i wolnomularskiego internacjonalizmu, krytyka wreszcie rozsadzających życie narodów pierwiastków rozkładowych, miedzy innymi także krytyka roli sekt, takich jak wolnomularstwo, roli międzynarodowego, anonimowego kapitału oraz roli społeczności żydowskiej.
Herezją w prądach nacjonalistycznych było po pierwsze ubóstwienie narodu i uznanie go za dobro najwyższe, ponad którym już nic wyższego nie ma. A po wtóre, był tkwiący w nich pogląd, że polityka jest ponad etyką i że w służbie narodu wszystko jest wolno. Konflikt tych prądów z doktryną katolicką ujawnił się najpierw w fakcie potępienia przez kościół doktryny nacjonalizmu francuskiego, sformułowanej przez Karola Maurras'a. A następnie w złowrogim plonie przyniesionym przez posiew myślowy tych prądów na gruncie ruchów faszystowskich i nazistowskich, które stały się po komunizmie najbardziej destrukcyjną siłą duchową i polityczną w Europie.
Najbardziej charakterystycznymi z pośród prądów nacjonalistycznych są: nacjonalizm francuski i włoski. Nacjonalizm jest w gruncie rzeczy zjawiskiem charakterystycznym dla narodów katolickich.
„Gdy się przyjrzymy bliżej ruchowi francuskiemu i włoskiemu, który przybrał nazwę nacjonalizmu - pisze Roman Dmowski - zobaczymy, że powstał on z tego samego źródła (co ruch narodowy polski), że wnioski swoje wyciągał z takich samych przesłanek. I tak samo postawił sobie za cel wydobycie jak największej energii z narodu i zorganizowanie jej do walki o jego byt i jego potęgę.
Mało się dotychczas zastanawiano nad tym dlaczego tak wiele pracy dokonał w zakresie pogłębienia myśli narodowej i rozwinięcia swej ideologii, dlaczego tyle wysiłku użył dla uzasadnienia swych dążeń.
Rzecz się przedstawia bardzo prosto: kraje protestanckie takiego ruchu nie potrzebowały. Reformacja w swej istocie była rozpętaniem egoizmu, panującego u narodów, które zerwały z Rzymem, zorganizowaniem się ich energii do bezwzględnej, nie przebierającej w środkach walki z innymi narodami. Najlepszą ilustracją tej prawdy była walka Anglii, dążąca do zniszczenia potęgi katolickiej Hiszpanii, prowadzona drogą popierania przez Elżbietę najordynarniejszego korsarstwa w latach, kiedy między obu państwami formalnie panował pokój; taką samą, bliższą już nam ilustracją, była polityka elektorów brandenburskich i królów pruskich wobec Polski. To, jak powiedzieliśmy, było jedną z przyczyn przewagi politycznej narodów protestanckich nad katolickimi. Dopiero, gdy ta przewaga stała się oczywistą i dla nikogo nie ulegającą wątpliwości, dopiero w końcu XIX wieku zjawia się wśród narodów katolickich ruch dążący do sprostania protestantom w walce. Dlatego właśnie widzimy ten ruch tylko w krajach katolickich i dlatego tyle energii wkłada on w uzasadnienie swoich dążeń w stworzenie narodowej polityki, że duch społeczeństw nie był przygotowany do stworzenia i przyjęcia zasady egoizmu narodowego, że był tej zasadzie przeciwny”.* (*Roman Dmowski „Kościół, naród i państwo”. Str. 14-15. Cytuje za wydaniem powojennym. Monachium 1946.)
Jeśli uznać za nacjonalizm stosowanie zasady egoizmu narodowego i rozdziału między etyką życia prywatnego, a życia politycznego w praktyce, w takim razie należy uznać, iż najbardziej nacjonalistycznymi narodami są narody protestanckie - te narody, które stosowały wobec innych narodów (albo wobec szczepów prymitywnych np. w Australii, czy Afryce Południowej) zasadę „ausrotten” i które zburzyły jedność Europy budując całe swoje życie na zasadzie brutalnej walki każdego narodu o przewagę, panowanie i bogactwo, a nawet swoje życie religijne oparły na odrębności i suwerenności „kościołów narodowych”. Ale jeśli idzie o sformułowanie doktryny egoizmu narodowego jako teoretycznej zasady, to dokonały tego narody katolickie. A bądź co bądź czymś całkiem innym jest popełnianie grzechu w praktyce od głoszenia, że grzech nie jest grzechem.*
(* Rzecz ciekawa, że również i w narodzie niemieckim sformułowania doktrynalne, analogiczne do nacjonalizmu, dokonane zostały nie w jego protestanckim, ale w jego katolickim odłamie. Ze wszystkich narodów Europy Niemcy są najmniej narodem. Dlatego nacjonalizm, jako doktryna nie miał tam warunków do rozwoju. Niemcy brutalniej od innych narodów powodowali się egoizmem narodowym, czy państwowym, ale nacjonalizm jako teoretycznie sformułowana doktryna do warunków życia niemieckiego i niemieckiej psychologii nie pasował. To miejsce, jakie we Francji i Włoszech zajął nacjonalizm, a w Polsce ruch narodowy, zajął w Niemczech rasizm wysuwający ideał nie narodu niemieckiego, ale rasy germańskiej. Rzecz ciekawa, że rasizm narodził się w Niemczech katolickich - w krajach niemieckiego południa i zachodu, w Bawarii, Austrii, Nadrenii - i wśród ludzi pochodzących z rodzin katolickich. O ile nacjonalizm francuski albo ruch narodowy polski narodziły się w walce z potęgą państw protestanckich, a zwłaszcza z potęgą Prus, o tyle hitleryzm niemiecki był wyrazem zachwytu Niemców - katolików dla tejże pruskiej potęgi. Hitleryzm wyidealizował sobie Prusy, oraz całą ich historyczną tradycję wraz z jej brutalnością, egoizmem i amoralnością. W rezultacie, to co w Prusach było brutalną i niegodziwą praktyką postępowania, to w hitleryzmie stało się teoretycznie uzasadnioną doktryną brutalności i niegodziwości, a wiec doprowadziło do tego, że wzory pruskie zostały wielokrotnie prześcignięte. Zwłaszcza, że południowo - niemiecka doktryna hitleryzmu wróciła następnie do Prus i tam zaszczepiona stała się już nie wyrazem instynktownego przeciw więzom moralności katolickiej buntu, ale wyznaniem wiary ludzi od paru stuleci przez tradycje postępowania w praktyce do przyjęcia takiej doktryny przygotowanych.)
Nacjonalizm starego typu był w swej istocie herezją i rychło znalazł się, w niektórych przynajmniej swych odłamach, w konflikcie z Kościołem. A jednak - zwłaszcza w okresie początkowym - katolicy garnęli się licznie pod jego sztandary. We Francji np. znalezienie się kierunku panów Maurras'a i Bainville'a poza obozem katolickim było procesem, który się dokonał nie od razu i który miał wszystkie cechy głębokiego i bolesnego duchowego rozdarcia.
Wynikało to z tego, że obok pierwiastków błędu w doktrynie nacjonalistycznej tkwił rdzeń słuszności - i masy katolickie, a nawet krytyczne i wyrobione umysły katolickie to czuły. Doktryna ta przeciwstawiała się indywidualizmowi i egoizmowi klasowemu, przeciwstawiała się liberalizmowi, przeciwstawiała się prądom internacjonalnym, kazała służyć narodowi, wymagała poświęceń i gotowości do ofiar, wymagała narodowej dyscypliny i solidarności. Wszystko to było uczciwe i zdrowe - i wszystko to przemawiało do uczuć i do rozumu żywiołów uczciwych i zdrowych, lo znaczy przede wszystkim do żywiołów katolickich. Również i egoizm narodowy, dopóki się utrzymywał w granicach dopuszczalnych, dopóki mówił, że mamy obowiązek o dobro ojczyzny walczyć i dobra tego bronić, tak mniej więcej jak ojciec rodziny ma obowiązek walczyć o dobro swej rodziny i dobra tego bronić przed niesprawiedliwymi zakusami, był czynnikiem, który przemawiał do zdrowego rozsądku mas najuczciwszych, a więc mas katolickich. Ziarnko błędu, tkwiące w nacjonalistycznych doktrynach nie było początkowo zbytnio dostrzegalne. Musiało wiele czasu upłynąć i wiele faktów nastąpić zanim to ziarenko rozrosło się w wielkie drzewo złego.
Jan Rembieliński napisał niedawno , że „nacjonalizm nie jest właściwie mówiąc objawem fizjologii, ale raczej patologii narodowej”. Gdyż jest „jak gdyby sygnałem jakim reaguje organizm narodowy w obliczu niebezpieczeństwa śmierci swojej i zguby”. A „naród... szczęśliwy i normalny nie wie zupełnie o tym, że istnieje i z chwilą, gdy zaczyna uświadamiać sobie fakt ten... dowodzi to, że byt jego, istnienie jego jest zagrożone”. Nie sposób się jednak z poglądem tym zgodzić. To prawda, że uczucia narodowe ujawniają się najmocniej w chwili zagrożenia. To prawda również, co pisze Rembieliński , że uczucie narodowe kryje w sobie niebezpieczeństwo zwyrodnienia w narodową pychę: „Jeżeli człowiek w pełni poświęci się swojej ojczyźnie, jeżeli wyda się na jej służbę 'tak iżby gorzał', niczego poza jej dobrem w działaniu swoim nie widząc - to wówczas u tego szczytu cnoty starożytnej, pogańskiej, czeka go jeszcze pokusa czysto duchowa: pychy nacjonalistycznej. Nie jest to zresztą nawet pycha osobista: osobiście może pozostawać pokornym, jak najgłębiej czuć się jedynie 'sługą sług' swojego narodu i dla siebie samego nie pożądać żadnego wywyższenia ani chwały. Ale pyszny on jest ze swojego związku z narodem, z tej tajemniczej, Konradowej jedności z nim i pyszny jest z narodu swego w stosunku do narodów innych. I ta pycha przeżera, trawi jego dzieło, dając mu skutek odwrotny zamierzonemu”.* (*„Historia Polski”, tom I. Średniowiecze. Londyn 1948, str. 178. Patrz również str.227-230.) Wszystko to jest prawda. Ale to, że grzech pychy nacjonalistycznej istnieje i że w grzech ten wpaść łatwo, to jeszcze nie dowód by miłość ojczyzny i oddanie się jej w służbę nie było w swej istocie cnotą. Tak samo poświęcenie się spełnieniu obowiązków rodzinnych, których podstawą jest wszak przykazanie „Czcij ojca twego i matkę twoją” grozi czasem wpadnięciu w grzech pychy rodowej - ale to nie dowód, by miłość rodziny i praca dla jej dobra miała być z natury rzeczą złą. Nie tylko rodzina zagrożona przez chorobę, śmierć, czy inne kieski, ale także rodzina „szczęśliwa i normalna” wie, „że istnieje” i „uświadamia sobie fakt ten”, a panujące w niej uczucie miłości i wspólna praca dla jej dobra nie są objawem społecznej „patologii”, ale „fizjologii”. I tak samo jest z narodem. To też doktryny, które miały za punkt wyjścia ideał miłości ojczyzny i służbę ojczyźnie nie były złe i szkodliwe z natury, ale tylko z tego, co w nich było zwyrodnieniem i spaczeniem zdrowej, tkwiącej w nich myśli.
Nie mogły one dojść do całkowitej prawdy, bo nie miały podstaw chrześcijańskich. Narodziły się one w wieku XIX i przepojone były tkwiącym w atmosferze tego stulecia światopoglądzie materialistycznym. Byłyby jednak zapewne z czasem przeszły ewolucję, która by je w duchu chrześcijańskim przekształciła - gdyby nie to, że rozwój ich zwichnęła katastrofa. Katastrofą tą było pojawienie się w Europie nowego zjawiska, jakim były ruchy faszystowskie.
Ruchy nacjonalistyczne we Francji i Włoszech wywierały ogromny wpływ na życie francuskiego i włoskiego narodu, ale nie zdołały wytworzyć siły politycznej, która by się ujawniła w organach, rozstrzygających o kierownictwie państwem. W parlamentach francuskim i włoskim, a tym samym i w rządach, nacjonalizm nie był reprezentowany. Wywierał natomiast na życie obu krajów wielki wpływ pośredni. Przed rokiem 1914 szerokie masy obu narodów, zarówno jak ich intelektualne elity myślały już w znacznym stopniu kategoriami sformułowanymi w kuźni prądów nacjonalistycznych. Pierwsza wojna światowa, jeśli idzie o Francję i Włochy odbyła się w znacznym stopniu pod sztandarami nacjonalizmu. Żołnierz francuski pierwszej wojny światowej, który tak wspaniale i po bratersku się bił i który tak oficjalnie całymi milionami ginął mógł był poprzednio jako wyborca głosować na kandydatury radykalne i socjalistyczne, ale swą postawę żołnierską zawdzięczał - poza wrodzonym i instynktownym uczuciem miłości ojczyzny - raczej wpływowi rozchodzących się wówczas po całej Francji idei i nastrojów promieniujących z ośrodków myśli Maurras'a, Bainville'a i tych, co organizowali manifestacje ku czci Joanny d'Arc i głosili ideał odzyskania Metzu i Strasburga, niż idei klasowych, liberalnych i internacjonalnych. Tak samo i naród włoski jeśli wziął udział w wojnie pod hasłem odzyskania Triestu, Fiume i Trydentu to dlatego, że dominujący wpływ na jego uczucia w roku 1914 wywierały idee nacjonalistyczne, wywodzące się ze szkoły Corradiniego.
Jeśli Francja odegrała w pierwszej wojnie światowej tak wspaniałą i tak rozstrzygającą rolę, oraz jeśli również i Włochy odegrały w niej rolę tak dużą, to dlatego, że były one w roku 1914 duchowo w znacznym stopniu owładnięte przez idee nacjonalizmu. Ale idee te nie wyraziły się w politycznej sile. Również i po wojnie oba kraje rządzone były politycznie przez liberalizm, radykalizm, socjalizm przez konserwatyzm typu liberalnego i - trochę - przez ruchy chrześcijańsko - społeczne. Kierunek nacjonalistyczny czuł się politycznie słaby - zwłaszcza, że doznał wielkiego osłabienia przez wyginięcie na wojnie jego najtęższych żywiołów. Zaczął się więc podświadomie skłaniać do tendencji zrezygnowania z roli politycznie samodzielnej i ograniczenia się do zadania zapłodnienia swymi koncepcjami tych, co mają polityczną siłę.
Właśnie wówczas pojawiła się w Europie siła nowa, nie mająca koncepcji i ideologii politycznej własnej, a dysponująca polityczną potęgą. Siłą tą był faszyzm. Narodził się on we Włoszech, wkrótce jednak też i w innych krajach znaleźli się jego naśladowcy lub pojawiły się siły mu pokrewne. Wywodził się on z socjalizmu. Niósł on w sobie silne tchnienie myśli i praktyki socjalistycznej: materializm, umiejętność organizowania mas, zamiłowanie do brutalnej, bez skrupułów prowadzonej walki, anty-tradycjonalizm i skłonność do opierania się o proletariat. Ale w dążnościach swoich stanowił on przeciwko socjalizmowi reakcję. Przeciwstawiał się on walce klas. Przeciwstawiał on prawa zbiorowości - i obowiązki wobec zbiorowości - prawom klas i jednostek.
Nie miał on ideologii - nie był on ruchem intelektualnym, ale ruchem działaczy praktycznych - a potrzebował ideologicznych sformułowań. Sformułowań tych dostarczył mu nacjonalizm. Nacjonalizm włoski rozpłynął się w faszyzmie. Nie stało się to z nacjonalizmem francuskim, bo faszyzmu we Francji nie było, ale stała się z nim rzecz jeszcze gorsza. Gdy wybuchła druga wojna światowa, która obok cech wojny politycznej (narodów przeciw narodom) miała także cechy wojny ideologicznej (faszyzmów przeciwko kierunkom starego typu: liberalizmowi i socjalizmowi), skłonił się on sympatiami ku obozowi faszystów, to znaczy ku wrogom ojczyzny - i przez to skompromitował się więcej jeszcze politycznie, aniżeli ideowo.
Faszyzmy nie były w swej istocie pokrewne nacjonalizmom. Za ideał stawiały nie naród, lecz państwo. Zamiast rozwijać życie narodowe przez decentralizację, co było ideałem nacjonalizmów, dławiły je przez system totalny. Na miejscu narodu - rodziny postawiły mechanizm - państwo, które stało się wkrótce wielkim więzieniem, o cechach pod wielu względami przypominających cechy państwa marksistowskiego, urzeczywistnionego w Rosji Sowieckiej. Z nacjonalizmu zaczerpnęły one w gruncie rzeczy dość niewiele: niektóre argumenty i hasła. W dodatku najbrutalniejszy z faszyzmów, niemiecki, został ideowo zapłodniony nie przez nacjonalizm, lecz przez rasizm.
Ale mimo to, faszyzmy swoimi zwycięstwami i swoją klęską pociągnęły za sobą zgubę także i nacjonalizmów. Nie tylko przez to, że je skompromitowały faktem współpracy z nimi, faktem przemieszania się ludzi i zajęcia razem frontu przeciw wspólnym wrogom, ale także - i to przede wszystkim - przez to, że pochwyciły ziarno złego, mieszczące się w nacjonalizmach i rozwinęły je do rozmiarów potwornych. To, co przedtem było tylko niebezpiecznym zalążkiem herezji, mogącym się z czasem rozwinąć, albo nie rozwinąć - to, co wywołało wprawdzie, jak w wypadku nacjonalizmu francuskiego, potępienie Stolicy Apostolskiej, ale nie było dostępne jako niebezpieczeństwo pojmowaniu maluczkich - to stało się oczywistym i znienawidzonym złem nawet w oczach mas najszerszych.
Nacjonalizm zidentyfikował się z faszyzmem i utonął wraz z nim. W konsekwencji, zarówno zatracił swoją indywidualność własną, jak potoczył się po drodze ewolucji, która zamiast wyzwolić go z tkwiącego w nim pierwiastka złego, jeszcze ten pierwiastek powiększyła. Nacjonalizm stał się bardziej herezją, aniżeli przed tym był i być musiał. Stało się to dla niego, w epoce, w której cały świat instynktownie rozumie, iż ratunek jest w nawrocie do chrześcijaństwa, przyczyną zagłady. Zagłada nacjonalizmów w ich dotychczasowej, niechrześcijańskiej formie, jest nieunikniona i konieczna.
Francja, Włochy, a wraz z nimi także i niektóre inne kraje, praktycznie biorąc nie mają już nacjonalizmów. To rząd dusz sprawują dziś w nich, poza komunizmem, ruchy o cechach przemijających. Ruch chrześcijańsko - społeczny oraz ruch socjalistyczny. A także nowa, nie skompromitowana forma faszyzmu w postaci nie posiadającego własnej doktryny ideowej i będącego tylko organizacją akcji praktycznej ruchu de Gaulle'a.
IV. EX POLONIA LUX
Niemal we wszystkich krajach nacjonalizmy upadły. Upadły bo nie były chrześcijańskie, albo były za mało chrześcijańskie. Jeden jest tylko kraj, w którym to, co można by nazwać nacjonalizmem nie upadło, ale przeciwnie, jest dominującą siłą. Krajem tym jest Polska. Kierunek narodowy bezsprzecznie sprawuje w narodzie polskim rząd dusz. Zaznaczył się on jako siła praktyczna wystawiwszy w czasie ubiegłej wojny ogromną część żołnierza armii podziemnej i odgrywając wciąż potężną rolę w polskim życiu politycznym oraz nadaje on kierunek światopoglądowi polskiego narodu. Nie tylko umiarkowane kierunki klasowe - a zwłaszcza kierunek klasowo - chłopski, ale nawet komunizm prawem mimikry przybierają dziś w Polsce zewnętrzną szatę narodową. Mimo, że Polska jest za „żelazną kurtyną” i rząd jej jest mianowany przez Rosję, komunizm nominalnie w Polsce nie istnieje. Nominalnie rządzi Polską nie Partia Komunistyczna, ale Polska Partia Robotnicza chętnie posługująca się frazeologią narodową i dbająca o pozory poprawności swej narodowej postawy.
Kierunek narodowy w Polsce nie upadł, bo miał i ma cechy chrześcijańskie. Właściwie - nie jest on nacjonalizmem w ścisłym tego słowa znaczeniu i nieraz się od wyrazu „nacjonalizm” odżegnywał. „Byłem zawsze zdania - pisał w roku 1926 Roman Dmowski - że to termin nieszczęśliwy... Wszelki 'izm' mieści w sobie pojęcie doktryny, kierunku myśli, obok którego jest miejsce na inne równorzędne z nim kierunki... Nowy ruch narodowy w Polsce, który się organizował dokoła Przeglądu Wszechpolskiego i dlatego zwany przez przeciwników 'wszechpolskim' - nacjonalizmem się nie nazywał”*.(*„Kościół, naród i państwo”, wydanie monachijskie 1946, str. 13.)
Polski ruch narodowy jest ruchem starym - dużo starszym od nacjonalizmu francuskiego, włoskiego i innych; za datę jego narodzin uważany jest zwykle rok 1886, rok założenia tygodnika Głos w Warszawie i rozpoczęcia na jego łamach formułowania narodowego światopoglądu politycznego przez Jana Ludwika Popławskiego. W ciągu z górą sześćdziesięciu lat swojego istnienia polski ruch narodowy dokonał rzeczy różnorodnych i ogromnych i płynął nurtem bardzo szerokim. Dokonał wielkich rzeczy w polityce - kulminacyjnym punktem jest tu pokierowanie polityką polską w erze pierwszej wojny światowej, uwieńczone triumfem zaprowadzenia Polski przez Romana Dmowskiego do Wersalu, celem położenia, w roli zwycięzcy, podpisu na traktacie pokoju z Niemcami. Wywarł olbrzymi wpływ na polską kulturę: nie mówiąc już o olbrzymiej roli tego ruchu w polskiej nauce, zwłaszcza na polu historii, historii literatury, ekonomii, prawa, antropologii, wycisnął on niezatarte piętno także i na polskim piśmiennictwie; Jan Kasprowicz, Józef Weyssenhoff, a jeśli się nie mylę, także i Rodziewiczówna byli uczestnikami tego ruchu nawet i pod względem organizacyjnym; Stanisław Wyspiański był pod jego wielkim wpływem; Henryk Sienkiewicz, Reymont, Żeromski bliżej lub dalej się o ruch ten otarli. Pod względem organizacyjnym ruch ten przeszedł różne fazy: wyrazem jego organizacyjnym były najpierw tajne organizacje pod obcymi zaborami: Liga Polska, Liga Narodowa i działający wśród młodzieży „Zet”; następnie stronnictwa do akcji wyborczo-parlamentarnej pod zaborem austriackim, a po roku 1905 także i pod zaborem rosyjskim: Stronnictwo Demokratyczno-Narodowe, względnie Narodowo-Demokratyczne; takież stronnictwo w Polsce niepodległej w latach 1919-1926; Związek Ludowo-Narodowy, a po roku 1926, aż po dziś dzień Stronnictwo Narodowe; w latach 1926-1934 równolegle Obóz Wielkiej Polski; przy tym wszystkim szereg organizacji pomocniczych: organizacja młodzieży uniwersyteckiej „Młodzież Wszechpolska”, robotnicze związki zawodowe „Praca Polska”, organizacje kobiece, organizacje gospodarcze, w czasie wojny potężne, złożone z setek tysięcy żołnierza podziemne organizacje wojskowe. W przeciwieństwie do nacjonalizmów francuskiego i włoskiego, polski ruch narodowy brał zawsze czynny samodzielny udział w polityce i odgrywał w polskim życiu politycznym rolę czołową. W Sejmach Polski niepodległej był zawsze stronnictwem przodującym; miałby w nich przeważnie większość absolutną, gdyby nie to, że liczni w tych sejmach przedstawiciele mniejszości narodowych przechylali w nich szalę na korzyść jego przeciwników. Ruch, który istnieje tak długo, rozwijał działalność tak wszechstronną i był tak potężny liczebnie, rzecz prosta musiał przechodzić różne fazy i mieć różne odcienie. Bywał ze światopoglądem katolickim zespolony pełniej, lub mniej pełnie, ale w każdym razie nigdy nie wpadł w herezję. A w ostatnim ćwierćwieczu stanął na gruncie katolickim już ostatecznie, w sposób zdecydowany i jasny.
Ruch ten narodził się na gruncie warszawskim wśród generacji, oddychającej atmosferą epoki warszawskiego pozytywizmu. To piętno myślenia pozytywistycznego, początkowo, na polskim ruchu narodowym znać. Niebezpieczeństwo pójścia przez ten ruch w tym samym kierunku co ruchy nacjonalistyczne francuski i włoski, to znaczy w kierunku pogańskiego uznania narodu za dobro absolutne i zwolnienia narodu z więzów etyki, obowiązującej jednostkę, w pewnym momencie istniało. Przejawiło się ono najwyraźniej w napisanej temu już blisko pół wieku książce Zygmunta Balickiego „Egoizm narodowy wobec etyki”. Ale niebezpieczeństwo to przeminęło następnie bez śladu. W „Myślach nowoczesnego Polaka” Dmowskiego, w „O życiu i katastrofach cywilizacji narodowej” Zygmunta Wasilewskiego i w pismach Popławskiego można wprawdzie wyczuć, że pisane były w epoce, przepojonej duchem pozytywizmu i że zwrócone są do czytelnika, oswojonego raczej z frazeologią myślenia materialistycznego, niż wdrożonego do dyscypliny myśli katolickiej. Ale owego ziarenka złego, które mogłaby się następnie rozwinąć w drzewo herezji, w nich nie ma*. (*Napisano niedawno (Konrad Górski w artykule „O pierwiastkach sprzecznych z katolicyzmem w kulturze polskiej” w krakowskim Tygodniku Powszechnym, marzec 1948), że „Myśli nowoczesnego Polaka” to jest „książka zarówno w wielu szczegółach, jak i w koncepcjach zasadniczych głęboko anty-chrześcijańska” i że „tkwi korzeniami w heglizmie”. (Górski dodaje zresztą że „Dmowski już przed wojną ostatnią odszedł od tego stanowiska - vide „Kościół, naród i państwo” - a dziś gdyby żył tym bardziej by tak nie myślał”). Ze zdaniem tym zgodzić się nie mogę. Myślą przewodnią książki jest tylko zasada, że „pomóż sobie sam, a Pan Bóg ci dopomoże”, w której nie ma nic niekatolickiego. Walka Dmowskiego z tak częstą w naszym narodzie skłonnością do biernego narzekania na spotykające nas krzywdy i do lekceważenia sobie roli zarówno czynnego wysiłku, jak rozumnego planu, bez czego najsłuszniejsza sprawa skazana jest tu na ziemi na przegraną, jest walką słuszną. Nowe wydanie tej książki, może z krótkim komentarzem objaśniającym sporne punkty ze stanowiska światopoglądu katolickiego, przydałoby się również i dzisiaj, gdyż również i dzisiaj aktualnie jest w narodzie polskim to wszystko, czemu Dmowski swoją książką się chciał przeciwstawić.)
Ruch Narodowy polski z kilku przyczyn od podstaw światopoglądu katolickiego odejść nie był w stanie.
Po pierwsze ludzie, którzy go stworzyli byli gatunkiem ludzkim nie mającym danych po temu by po ścieżkach złego kroczyć i by społeczeństwo swe na złe drogi wprowadzać. Byli to ludzie niezwykłej wartości moralnej, nieskazitelnie uczciwi, pełni miłości ojczyzny oraz poczucia obowiązku i odpowiedzialności - pochodzący z rodzin głęboko religijnych i reprezentujących najrdzenniejsze i najczystsze polskie tradycje, to znaczy tradycje narodu do głębi katolickiego. Ludzie ci mogli błądzić chwilowo - mogła się wśród nich trafić trwale błądząca jednostka - ale było niepodobieństwem by zbiorowo i na stałe mogli stworzyć błędną doktrynę. Instynktownie z natury rzeczy musieli oni nawracać do tego co było odwieczną treścią życia polskiego, mianowicie do postaw światopoglądu katolickiego i katolickiej etyki.
Najstarsza generacja narodowa - generacja, której formą organizacyjną była Liga Narodowa, a której przywódcami byli Popławski i Dmowski - wzrosła w epoce pozytywizmu. Byli wśród niej liczni gorący katolicy - był także duży zastęp wybitnych, wykształconych i gorliwych księży. Ale byli też i ludzie wątpiący. Nawrót jednak tej organizacji do katolicyzmu, zarówno w sensie zbiorowym jako ruchu, jak indywidualnym, jako jednostek, był rzeczą nieuniknioną. Dokonał się on w sposób, którego psychologicznym wyrazem jest kilka utworów poetyckich Jana Kasprowicza, wielkiego, należącego do tej generacji i tego ruchu poety:
Przestałem się wadzić z Bogiem -
Serdeczne to były zwady:
Zrodziła je ludzka niedola
Na którą nie ma już rady* (*„Księga Ubogich”, wiersz XI)
I gdzie indziej:
Cokolwiek o tym powiecie,
Przed wami nie stanę bosy,
Pętlicy na kark nie zarzucę,
Nie myślę pójść do Kanosy.
Nigdym się nie rwał ku cnocie,
Grzechów spełniłem nie mało -
Cóż robić? Wszak tylko z gliny
Bóg nam ulepił ciało.
Często-m próbował się oprzeć
Na krokwiach dziadowskich ducha -
Pokusa była za mocna,
Podpora moja za krucha.
Z wszystkich mi stron urągano:
Racz że opatrzyć się, bracie!
Mróz, mówią, na psa przychodzi,
Mróz przyjdzie srogi i na cię.
Nim się spostrzeże twa pycha,
Pewnego wieczora, czy rana,
Kostusia się zjawi z klepsydrą
I kosą, nie wołana.
Skurczysz się, skręcisz i chętnie
Staniesz przed nami, bosy,
Pętlicę zarzucisz na szyję
I pójdziesz rad do Kanosy.
Jeno, że będzie za późno!
Odpadniesz jak puste plewy,
Jak gałąź zeschła, do ognia,
Przez Pańskie rzucona gniewy.
Nie troszczcie się o mą przyszłość,
Kraczące kruki wy lube!
Jużem ci sam postanowił,
Aby odwrócić swą zgubę.
Gdy przyjdzie mróz na mą skórę,
Co juści wszystkich nas czeka,
Przywołam ze wsi ku sobie
Najnędzniejszego człowieka.
Dłoń mu uścisnę i powiem:
„Chudobaśmy oba, chudoba!
Nie skąp mi swojej miłości,
Nagrzeszyliśmy się oba!”
A zaś stanąwszy przed Gazdą
Ujrzawszy swojego Sędzię,
Przybywam - rzeknę - z nadzieją
I niechże będzie, co będzie.
Juhas - ci jestem pośledni,
Twój pastuch, panie, lecz owiec
Możem Ci żadnych nie wypasł,
Cóż ze mną uczynisz? Powiedz!
Nie miałem w sobie pokory,
Nie chciałem nigdy, bosy,
Pętlicę na kark zarzuciwszy.
Wędrować hen! do Kanosy.
Lichy jest ze mnie adwokat,
Lecz dla obrony, mój Boże,
Przytoczę, że tylko przed Tobą,
Każdej się chwili ukorzę.
Bo i cóż robić, gdyś taką,
Raczył nagodzić mi duszę
Ze by pozbyła się Ciebie,
Żadną jej siłą nie zmuszę?
Dodam też jedno, jeżeli
Zbyt będzie lekka ma waga:
Kochałem najlichsze źdźbło trawy
I człeka, co z losem się zmaga.
Najmniejszy listek na drzewie,
Najmniejsza wody kropelka
Czci mojej były przedmiotem -
Tak Twoja władza jest wielka.
Gdybym nie wstydził się ludzi.
Choć ślepi są, głusi i niemi,
Publiczniebym ukląkł na widok
Najmniejszych pyłków ziemi
Nie mojać w tym jest zasługa -
jakiegoś stworzył mnie, Panie,
Takiego mnie masz - a jednak
Snąć mi się krzywda nie stanie.
Od Siebie mnie nie odtrącisz,
Choć tam nie chciałem ja, bosy,
Pętlicy zarzucić na szyję
I czołgać się do Kanosy.* (*„Księga Ubogich”, wiersz XXI)
Generacja „Ligi Narodowej” była generacją wielkiej wartości moralnej. Istotną treścią życia tych ludzi była wielka miłość - miłość ojczyzny - i wielkie poświęcenie. Nie było w tych ludziach ani egoizmu, ani pychy, ani nawet rzeczywistej obojętności. Mogli się oni buntować, ale nie mogli trwale się z religią rozejść, I dlatego, myśl ich instynktownie szła po drogach nie wykraczających przeciw katolickiej ortodoksji, a sformułowana przez nich doktryna mimo, że przez długie lata byli osobiście od spraw religii nieraz dalecy, stała się czymś co się w światopoglądzie katolickim da doskonale pomieścić. To po pierwsze.
Po wtóre zaś polski ruch narodowy, który nie był koncepcją jakiejś drobnej, intelektualnej elity czy intelektualnego ghetta, ale prądem ogarniającym przeważający odłam narodu i sięgającym od umysłowych, kulturalnych i politycznych szczytów w dół, w najszersze masy ludowe, musiał z natury rzeczy odpowiadać instynktownej postawie narodu i w sformułowaniach swej ideologii dawać wyraz jego zbiorowym dążnościom. A naród Polski jest narodem katolickim. Poza Hiszpanią nie ma drugiego narodu na świecie, któryby był tak do głębi katolicki jak my. Całe nasze dzieje od głębokiego średniowiecza, gdy staliśmy po stronie papiestwa w walce z cesarstwem, poprzez czasy gdy przez unię z Litwą nieśliśmy chrześcijaństwo w krainy pogańskie, aż po czasy reformacji i kontrreformacji, gdy przeciwstawiliśmy się fali rozbijającego jedność chrześcijańskiej Europy protestantyzmu, zdobywaliśmy w unii brzeskiej miliony chrześcijan wschodnich dla kościoła katolickiego i byliśmy przedmurzem chrześcijaństwa, osłaniającym je przed najazdami tatarów i Turków to są dzieje narodu na wskroś katolickiego. W osiemnastym i dziewiętnastym wieku narodził się wprawdzie w naszych górnych warstwach silny prąd intelektualny niekatolicki, wyrażający się zwłaszcza w stanisławowskim racjonalizmie, w kościuszkowskim i dziewiętnastowiecznym jakobinizmie, węglarstwie i ruchu rewolucyjnym, a wreszcie w popowstaniowym pozytywizmie. Ale równocześnie z tymi ruchami trwał w naszej elicie umysłowej nieprzerwanie potężny prąd katolicki, wyrażający się w XIX wieku zwłaszcza w postaciach takich, jak Brat Albert, Matka Darowska, Ojciec Rafał Kalinowski, albo jak założyciele zgromadzeń Ojców Zmartwychwstańców, Albertynów, Nazaretanek, Felicjanek, Niepokalanek, a zresztą kładący swe potężne piętno na całym naszym piśmiennictwie, mającym przecież w gruncie rzeczy bez wyjątku katolicką cechę na całej przestrzeni od „Pana Tadeusza”, III części „Dziadów”, „Nieboskiej Komedii”, „Smutno mi Boże”, poprzez „Trylogię”, „Quo Vadis”, „Placówkę”, „Nad Niemnem”, „Chłopów”, twórczość Wyspiańskiego, albo Kasprowicza, aż po Kossak-Szczucką. Tak więc mimo całego racjonalizmu, jakobinizmu i pozytywizmu byliśmy i jesteśmy narodem katolickim, nawet jeśli idzie o górne warstwy społeczne. Jeśli zaś idzie o masy ludowe jesteśmy tak katoliccy, jak żaden inny naród w Europie. Posłuchajmy co o tym pisze katolickie pismo polskie, ukazujące się pod okupacja sowiecką*. (*Krakowski Tygodnik Powszechny z dnia 28 marca - 4 kwietnia 1948 r., w artykule Józefa Mariana Święcickiego „O postawie duchowej wsi”)
„Jesteśmy już obecnie całkiem tego świadomi, że właśnie stanowisko szerokich rzesz w o wiele wyższym stopniu, niż stanowisko inteligencji decyduje współcześnie o profilu duchowym naszego katolicyzmu, stanowiąc jego rys charakterystyczny. Żyjemy przecież w epoce, w której właśnie masy ludowe, jak nigdy jeszcze w dziejach, doszły do decydującego głosu, a ten proces demokratyzacji, według wszelkich znaków na niebie i na ziemi, będzie jeszcze ciągle szedł naprzód. Równocześnie zaś jesteśmy świadkami tak na Wschodzie, jak i na Zachodzie, osłabnięcia wiary w sferach ludowych, osłabnięcia, które niejednokrotnie nawet prowadzi aż do nowożytnego pogaństwa. Taka Francja przecież - by wymienić kraj w tej mierze na Zachodzie Europy najbardziej symptomatyczny - stała się już na skutek postępującej tam od dziesiątków lat dechrystianizacji nieomal pod pewnymi względami krajem misyjnym. W tych okolicznościach jest rzeczą uderzającą ta wyjątkowa zaiste powszechność polskiego katolicyzmu, ogarniającego nie tylko z metryki przeważający ogromnie odłam narodu, który tej przynależności do kościoła składa raz po raz wymowne dowody... W gruncie rzeczy nic nie stało na przeszkodzie, abyśmy - w tempie co prawda zwolnionym - potoczyli się tym szlakiem, co i zachodnio-europejskie społeczeństwo, to jest w kierunku całkowitego zeświecczenia szerokich mas. Nie obojętna przy tym chyba była ta okoliczność, że obydwaj najpotężniejsi sąsiedzi Polski reprezentowali typ życia, zdecydowanie przeciwny chrześcijaństwu. Jeśli więc te wszystkie, coraz silniej atakujące idee nie odniosły znaczniejszego zwycięstwa, jeśli trzon ludu wiejskiego pozostał niezachwianie przy wierze ojców, to zawdzięczać to trzeba nie tyle wrodzonemu ludności wiejskiej konserwatyzmowi i tradycjonalizmowi, ile nade wszystko zajętej przez niego postawie duchowej, jego własnym wewnętrznym wartościom”.
Nacjonalizm francuski wpadł w konflikt z kościołem katolickim bo reprezentował dążności narodu silnie i od wieków podminowanego przez prądy anty katolickie. Nacjonalizm włoski reprezentował dążności narodu, w którym pewnego rodzaju sceptycyzm jest bądź co bądź wybitną cechą narodową, a tradycje oporu wobec kościoła są silne. Ruch narodowy polski był wyrazem dążności i światopoglądu narodu, który jest na wskroś katolicki. To wyjaśnia istniejące różnice.
Ruch narodowy polski w początkowej swojej fazie, jakkolwiek nie wpadł z religią katolicką w konflikt, był jednak religijnie nie raz raczej obojętny. To się zmieniło po pierwszej wojnie światowej.
Zmiana ta przygotowywała się przez czas dłuższy. W ciągu szeregu lat narastało nowe pokolenie polskich narodowców, stojące zdecydowanie na gruncie religijnym, co raz bardziej świadomie, czynnie i bezkompromisowo katolickie. W ciągu szeregu lat również dokonywały się procesy przemian w pokoleniu starym, które gremialnie, drogami, które znalazły wyraz w powyżej zacytowanych wierszach Kasprowicza - wracało do religii.
Słupem granicznym znaczącym ostateczne dokonanie się przełomu jest data ukazania się niewielkiej książeczki Romana Dmowskiego pod tytułem „Kościół, naród i państwo”. Po prostu trudno znaleźć dostatecznie silne określenie dla podkreślenia roli, jaką ta książeczka odegrała w życiu polskim. Dmowski nie był pierwszym lepszym myślicielem i pisarzem; był to człowiek, który wywierał w swym narodzie wpływ przemożny. Był on nie tylko ideologiem, ale i wielkiej miary politykiem praktycznym. W dziejach Polski na całej przestrzeni dziesięciu wieków ich trwania był bezsprzecznie jednym z polityków największych; w dziejach Europy odegrał, jako budowniczy zjednoczonej Polski, jako główny wróg systemu politycznego pruskiego i propagator rozbioru monarchii habsburskiej, jako jeden z głównych twórców systemu politycznego wersalskiego oraz jako zwycięski przeciwnik projektów federacyjnych pro-ukraińskich, rolę tej mniej więcej skali, co w stuleciu ubiegłym Bismarck i Cavour. Otóż ten wielki polityk, otoczony fanatycznym uwielbieniem znacznej części polskiego narodu był zarazem także myślicielem i ideologiem. Było to tak jakby Bismarck był w jednej osobie czymś na miarę jeśli nie Karola Marksa, to w każdym razie Karola Maurrasa. Słowo człowieka tej miary - rzucone przez niego hasło, czy teza - miało więc wagę i siłę dźwigni wywierającej wpływ na dzieje narodu.
Człowiek ten, przez swoją napisaną w roku 1926 broszurę, skierował polski ruch narodowy w łożysko myśli katolickiej. Nie był on jeszcze w owej chwili katolikiem praktykującym; stał się nim dopiero później - już w ostatnich latach życia. Nie mam nawet pewności, czy w owej chwili w roku 1926 był człowiekiem w całej pełni wierzącym. Rozumowo jednak już wówczas stanął na gruncie wiary katolickiej.
Broszura jego, obok świetnej analizy zjawiska rozkładu protestantyzmu oraz impasu myśli racjonalistycznej i akcji wolnomularskiej, zarówno, jak obok szeregu przenikliwych uwag, dotyczących nowożytnych dziejów Polski i Europy i roli kościoła w życiu narodów chrześcijańskich, zawiera następujące podstawowe tezy:
„Gdy zrobimy wysiłek myśli, prowadzący do lepszego poznania źródeł pochodzenia pierwiastków naszej duszy, które czynią nas ludźmi jakimi dziś jesteśmy i nowoczesnym narodem europejskim, to się okaże, że tkwią one zarówno w naszym prastarym gruncie etnicznym i w istnieniu przez wieki państwa polskiego, jak w naszym od dziesięciu wieków trwającym katolicyzmie.
Katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, zabarwieniem jej na pewien sposób, ale tkwi w jej istocie w znacznej mierze stanowi jej istotę. Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości oderwanie Narodu od religii i od Kościoła jest niszczeniem samej istoty narodu”*. (*str. 11)
„Państwo polskie jest państwem katolickim.
Nie jest nim tylko dlatego, że ogromna część jego ludności jest katolicka... Z naszego stanowiska jest one katolickim w pełni znaczenia tego wyrazu, bo państwo nasze jest państwem narodowym, a naród nasz jest narodem katolickim... Naród polski, w znaczeniu ściślejszym, obejmującym świadome swej odpowiedzialności i swych obowiązków żywioły, nie odmawia swoim członkom prawa do wierzenia w co innego niż wierzą katolicy, do praktykowania innej religii, ale nie przyznaje im prawa do prowadzenia polityki niezgodnej z charakterem i potrzebami katolickimi narodu lub przeciw katolickiej”*. (*str. 20-21)
„Polityka narodu katolickiego musi być szczerze katolicka, to znaczy, że religia, jej rozwój i siła musi być uważana za cel, że nie można jej uważać za środek do innych celów, nic wspólnego z nią nie mających.
Ostatnie zdanie szczególnie mocno trzeba podkreślić; w naszej własnej historii ostatniego pięćdziesięciolecia, mianowicie w dzielnicy austriackiej, mieliśmy przykłady używania religii i Kościoła do celów obcych, co przyniosło im większe szkody, niż walka prowadzona przeciw religii przez jej wrogów. Polityka jest rzeczą ziemską i punkt widzenia polityczny jest ziemski, doczesny. Ale i z tego punktu widzenia religia w życiu narodów jest najwyższym dobrem, które dla żadnego celu nie może być poświęcone”*. (*str. 24)
Ale na tym nie koniec. W broszurze swojej Dmowski ograniczył i zawęził mające dotąd w polskim ruchu narodowym obieg pojęcie egoizmu narodowego. Wyłuszczył najpierw, w tonie wyjaśnienia, skąd się to pojęcie wzięło. A następnie stwierdził, że zakres tego pojęcia jest w praktyce węższy niżby to wynikało z samej jego nazwy.
„U nas głównym źródłem nowego ruchu była potrzeba przystosowania się do życia w Europie bismarkowskiej, w której brutalna siła uznana została za najwyższą instytucję decydującą o losach narodów, w której wrogowie dążący do zniszczenia naszego bytu narodowego nie uznawali już nawet za potrzebne uciekać się do obłudy, ale bez ceremonii rzucali nam w twarz swoje `ausrotten'. Myśl polska - nie mówimy o wytężonej walce obronnej w zaborze pruskim - odpowiadała na to biernym potępieniem brutalnej przemocy, bądź ze stanowiska chrześcijańskiego, bądź ze stanowiska liberalno - humanitarnego. Czynowi wroga zagrażającemu bytowi przeciwstawiano - moralizowanie.
Pokolenie polskie, które pamiętało rok 1863, skłonne było do rezygnacji i szukało moralnego zadowolenia w przekonaniu, że jeśli Polska zginie, to będzie szlachetną ofiarą brutalnej przemocy. To, które po nim przyszło w większości swej przyjmowało jego frazeologię, uważając ją za dogodną do pokrycia odznaczającej jego większość tchórzliwości i materializmu do umotywowania jego bierności politycznej, lub czynnego poddania się wrogom. Pokolenie, które wstąpiło w życie pod koniec ubiegłego stulecia, w którym już istniały zadatki świeżej energii narodowej, nie dopuszczało myśli, żeby Polska mogła zginąć, rezygnację uważało za przestępstwo. Walczyło ono z ideologią rezygnacji i w tej walce usiłowało odebrać jej głosicielom moralne zadowolenie, wypływające z uważania się za szlachetne ofiary krzywdy - dowodząc, że cofanie się przed walką z przemocą nie jest wypływem szlachetności, jeno braku poczucia obowiązku narodowego, tchórzostwa i niedołęstwa. Sile wrogów trzeba przeciwstawić własną siłę, trzeba ją wydobyć z narodu i organizować; na ich bezwzględność w walce musi być nasza odpowiednia bezwzględność; ich egoizm narodowy musi się spotkać z naszym egoizmem narodowym”*. (*str. 14)
„Niewątpliwie, głębokie pojęcie i szczere wyznawanie zasad chrześcijańskich, zasad Ewangelii, które istnieją w katolicyzmie... nie godzi się z bezwzględnym egoizmem narodowym, każe rozróżniać w walce między narodami wojnę sprawiedliwą od niesprawiedliwej, potępia brak skrupułów w wybieraniu środków walki. Zasada też egoizmu narodowego najbezwzględniej stawiana i najgłośniej wyznawana w społeczeństwach katolickich, nie byłaby zdolna doprowadzić ich do tego, żeby w bezwzględności walki, w konsekwentnym egoizmie swej polityki, dorównały Niemcom lub Anglikom. Sprawia to urobiony w ciągu stuleci przez katolicyzm duch tych społeczeństw. Wystawienie tej zasady było raczej środkiem do obudzenia energii narodowej tych społeczeństw w dobie, w której rola dziejowa jednych i byt innych został zagrożony”*. (*str.15)
Wreszcie Dmowski przypomniał, że podstawą życia narodów katolickich jest tradycja rzymskiego uniwersalizmu i średniowiecznej rodziny narodów chrześcijańskich. A więc, że nawet tu na ziemi, w życiu doczesnym, naród nie jest najwyższym szczeblem w organizacji życia ludzkiego i że jest jeszcze coś ponad narodem.
„Zerwawszy z wytworzonym w wiekach średnich pojęciem rodziny narodów chrześcijańskich, protestanci stali się podwójnie niebezpiecznymi współzawodnikami katolików, którzy co prawda także poszli w tym względzie w ślad za nimi, ale których pojęcia i instynkty, nawet gdy zrywali z religią, jak we Francji, pozostawały urobionymi przez rzymski uniwersalizm”*. (*str. 12)
Ukazanie się „Kościoła, Narodu i Państwa” Dmowskiego było wydarzeniem, które w sposób ostateczny przekreśliło możliwość pójścia polskiego ruchu narodowego w kierunku zbliżonym do niektórych ruchów nacjonalistycznych w Europie Zachodniej, to znaczy w kierunku niechrześcijańskim, lub niezupełnie chrześcijańskim. Ukazanie się tej broszury zbiegło się w czasie z potężnym narastaniem procesu odrodzenia religijnego w szeregach polskiej młodzieży akademickiej - młodzieży, która, zarazem, politycznie skupiała się pod sztandarami obozu narodowego i uznawała za swój polityczny autorytet Romana Dmowskiego. Właśnie w owym czasie dokonywał się głęboki przewrót w łonie polskiej uczącej się młodzieży - w latach poprzednich przeważnie skupiającej się pod sztandarami Józefa Piłsudskiego, ulegającej silnym wpływom marksistowskim i religijnie indyferentnej.
Pamiętam jak się ten przewrót dokonywał w środowisku, do którego sam należałem, mianowicie wśród młodzieży akademickiej w Warszawie. Pokolenie nasze było pokoleniem wierzącym - nie nawracało do religii, bo nigdy jej od czasów dzieciństwa i ciężkich przejść wojennych i rewolucyjnych nie utraciło; żywiołowo tylko pragnęło swą znajomość zasad wiary pogłębić i swe życie do wymagań moralności katolickiej dostosować. Zarazem zaś było ono żywiołowo anty-marksistowskie, anty-rewolucyjne, z instynktu narodowe i tradycjonalistyczne oraz niechętne Niemcom, Żydom, separatyzmowi ukraińskiemu i koncepcjom przekształcania Polski w duchu federacyjnym. Dokonywały się w tym pokoleniu dwa równoległe, splatające się w jeden nurt procesy: politycznie garnęliśmy się pod sztandary narodowe, rozczytywaliśmy się w Dmowskim, w Zygmuncie Wasilewskim, w prasie narodowej, organizowaliśmy się w szeregach Młodzieży Wszechpolskiej; duchowo, umacnialiśmy się w naszym katolicyzmie i skupialiśmy się wokół paru ożywionych zapałem apostolskim i wielkim talentem, świątobliwych, dosyć jeszcze wówczas młodych księży, zwłaszcza śp. Kazimierza Lutosławskiego i więcej jeszcze śp. ks. Edwarda Szwejnica, którzy zresztą obaj należeli politycznie do obozu narodowego, pierwszy czynnym wybitnym udziałem w polityce, posłowaniem do sejmu i przyjaźnią osobistą z Dmowskim, drugi w każdym razie, sympatiami. Prąd narodowy i katolicki w środowisku młodzieży akademickiej w Warszawie rósł żywiołowo; w każdym następnym roczniku tej młodzieży prąd ten był silniejszy. „Jeszcze w roku szkolnym 1921/22, gdy sam byłem na pierwszym kursie uniwersytetu - pisałem dwadzieścia lat temu* (*J. Giertych: „My, nowe pokolenie”, Warszawa 1929, str. 17) - rekolekcje akademickie w Warszawie gromadziły tak szczupłe grono słuchaczy, że - pamiętam - maleńki kościółek przy ul. Moniuszki był na pół pusty. Dzisiaj w czasie takich samych rekolekcji wielkanocnych ogromny kościół Św. Anny jest zawsze wypełniony po brzegi... W roku 1929 brało w Warszawie udział w rekolekcjach przeszło trzy i pół tysiąca młodzieży akademickiej”. Ten sam przyrost liczebny cechował także i rozwój narodowego ruchu politycznego. Nie było to wszystko rezultatem propagandy czy wysiłków organizacyjnych: akcja zorganizowana mogła rozwijający się prąd pogłębiać i utrwalać, mogła jego rozrost przyspieszać, ale istota tego prądu nie była dziełem akcji zorganizowanej, lecz procesem samorzutnym. Takie były instynktowne dążenia i uczucia młodzieży i tak się kształtowała jej ideowa postawa*. (*Kierunek narodowy i katolicki - a zwłaszcza ten ostatni - wśród młodzieży warszawskiej zaczął się najwcześniej wśród bardzo licznej wówczas w Warszawie kategorii młodzieży, jaką byli wyrzuceni na warszawski bruk kresowcy, z ziem odciętych od Polski przez traktat ryski, a wraz z nimi repatrianci ze skupień wychodźstwa polskiego w głębi Rosji. Najwidoczniej, ich postawa głęboko religijna i narodowa była samorzutną reakcją wobec tego, co widzieli w czasie rewolucji rosyjskiej; była także i wynikiem ciężkich, osobistych przeżyć, które ich zwróciły do Boga. Bardzo być może również, że młodzież kresowa, wychowana w dzielnicach świeższych, młodszych, bardziej sielskich, oraz nie mających za sobą stu pięćdziesięciu lat tradycji stanisławowskiej, Księstwa Warszawskiego, Królestwa Kongresowego i pozytywizmu z ich zapożyczonym z Francji, racjonalizmem i rewolucyjnym ruchem umysłowym, miała wrodzone instynkty bardziej sprzyjające ostaniu się światopoglądu katolickiego i narodowego. Na ogół biorąc, dopiero pod wpływem kresowców ruch katolicki zaczął przybierać szersze kręgi wśród Królewiaków z prowincji, a jeszcze później - wśród Warszawiaków z miasta.
Stosunkowo wcześniej również, niż wśród innych, rozwijał się ruch katolicki (ale mniej - ruch polityczny narodowy), wśród młodzieży, która przeszła poprzednio przez szeregi harcerstwa. Rzecz ciekawa, że dwaj główni budziciele odrodzenia religijnego wśród młodzieży warszawskiej, ks. Szwejnic i ks. Lutosławski, byli czynnymi działaczami harcerskimi. Obaj również przybyli do Warszawy ze wschodu. Ks. Szwejnic pochodził zza kordonu ryskiego z Mińska, gdzie też aż do traktatu ryskiego żył i działał (czas krótki przebywał również w Petersburgu, gdzie go około 1917 jako katechetę gimnazjum Polskiej Macierzy Szkolnej i kapelana harcerskiego poznałem). Ks. Lutosławski wprawdzie pochodził z Mazowsza, ale lata pierwszej wojny światowej i rewolucji spędził w Moskwie, gdzie był czynny wśród polskiej młodzieży.)
Tak było na gruncie warszawskim. W taki sam sposób, lub zbliżony toczyły się procesy rozwojowe również i w innych środowiskach uniwersyteckich (środowiskiem, w którym procesy te były najgłębsze a zarazem płynęły nurtem najszerszym był bezsprzecznie Lwów). A potem z żywiołową siłą zaczęły się one wylewać poza mury uniwersyteckie, przenikając w masy ludowe i nadając coraz mocniej ton całemu życiu polskiemu*. (*Ta ewolucja polskiego obozu narodowego w kierunku świadomie katolickim dokonywająca się procesem żywiołowym, idącym od dołu, nie napotkała na opory ze strony starego kierownictwa tego obozu, uosobionego w Dmowskim, ale przeciwnie, doznała z jego strony wybitnego poparcia. Dmowski nie tylko napisał „Kościół, naród i państwo”, ale całą siłą pracował nad przesunięciem organizacyjnego punktu ciężkości w aparacie polityczno-organizacyjnym tego obozu w ręce katolickiej młodej generacji. Szczególnie znamiennym wydarzeniem jest tu przeforsowanie przez stojącego nad grobem Dmowskiego - przy pokonaniu nie lada oporów - kandydatury członka Sodalicji Mariańskiej i jednego z najmłodszych polityków narodowych, rozstrzelanego później przez Niemców adwokata Kazimierza Kowalskiego z Łodzi, na stanowisko prezesa Stronnictwa Narodowego.)
Pod wpływem zwycięskich prądów katolickich i narodowych, które nadały i wciąż nadają wybitne piętno życiu polskiemu naszej generacji, atmosfera tego życia zaczyna trochę przypominać atmosferę czasów kontrreformacji: te same zalety i wady cechują polski ruch katolicko - narodowy dzisiaj co w siedemnastym wieku - ta sama jego żywiołowość i masowość, ta sama postawa walki, ta sama z drugiej strony, niestety, także trochę skłonność do powierzchowności. Ślubowania jasnogórskie wielotysięcznej rzeszy młodzieży akademickiej zgromadzonej w Częstochowie dnia 24 maja 1936, świadomie nawiązujące do ślubowań Jana Kazimierza, a w roku 1946 w innej formie powtórzone - dnia 7 lipca w parafiach, dnia 15 sierpnia w diecezjach, a dnia 8 września w obecności blisko milionowej, zebranej u stóp Jasnej Góry w Częstochowie, rzeszy pielgrzymiej jako ślubowanie całego narodu - mają w sobie coś, co tylko z atmosferą duchową wieku siedemnastego da się porównać.
W ciągu kilkunastu lat, które dzielą ukazanie się „Kościoła, narodu i państwa” Dmowskiego od wybuchu drugiej wojny światowej, a które były okresem żywiołowego rozrostu ruchu narodowego w Polsce, zarówno, jak powierzchownego może nieco, lecz niewątpliwego odrodzenia religijnego - a można powiedzieć szerzej, że nie tylko w ciągu tych lat kilkunastu, lecz w ciągu całego dwudziestolecia niepodległości - oblicze duchowne polskiego ruchu narodowego skrystalizowało się ostatecznie: stał się on w całej pełni ruchem narodowym katolickim, a więc czymś zupełnie odmiennym od nacjonalizmów zachodnioeuropejskich.
Tę różnicę między ruchem narodowym polskim a nacjonalizmem zachodnio-europejskim pogłębiły jeszcze dwie okoliczności przypadkowe.
Po pierwsze - ruch narodowy polski był ruchem najbardziej stanowczo reprezentującym w narodzie polskim kierunek antysemicki. Był on tą siłą w życiu polskim, która zarazem odznaczała się największą nieufnością wobec wszystkiego co przychodzi z Niemiec oraz darzona była największą przez Niemców nienawiścią. Jak dalece Niemcy polskiego ruchu narodowego nienawidzili dowodzą prześladowania tego ruchu przez rządy hitlerowskie w Polsce w czasie drugiej wojny światowej; nikt nie był w Polsce (poza Żydami) tak systematycznie tępiony, jak właśnie ruch narodowy*. (*Z pośród 45 członków Komitetu Głównego Stronnictwa Narodowego, którzy w 1939 roku wchodzili w skład tego naczelnego w polskim ruchu narodowym, politycznego ciała, 15 czyli trzecia część, zostało zgładzonych przez Niemców, a tylko 3 przez Sowiety. (Ponadto 7 zmarło śmiercią mniej lub więcej naturalną lub w okolicznościach nieznanych). Z tych 15 ludzi 3 zostało rozstrzelanych (były prezes Stronnictwa Narodowego adwokat Kowalski, a ponadto Ksiądz Chudziński i adw. Niebudek), 2 ściętych toporem (wojewoda Dębski i adwokat Trajdos), l zamordowany (poseł Szturmowski), 5 zamęczonych w obozie koncentracyjnym (red. Ciesielski, adw. Jeziorski, red. Kownacki; prof. Rybarski, prof. Staniszkis), 3 zamęczonych w wiezieniu (ks. senator Bolt, adw. Klimecki, red. Sacha), l zmarł po wypuszczeniu z wiezienia wskutek doznanych tortur (poseł Milik).
W całej Polsce zginęły z rąk niemieckich tysiące działaczy i członków tegoż stronnictwa, oraz ideologów i wyznawców tego ruchu.) Ten przedział istniejący między polskim ruchem narodowym, a wszystkim co niemieckie sprawił, że polski ruch narodowy był zupełnie niepodatny na to wszystko, co wokół siebie rozsiewał niemiecki hitleryzm, a co oddziałało, w sposób mniej lub więcej destrukcyjny, nie tylko na nacjonalizmy takich krajów jak Rumunia, czy Belgia, ale nawet na kierunki narodowe Francji, Włoch, czy Hiszpanii.
Po wtóre obóz narodowy polski uniknął niebezpieczeństwa sprzymierzenia się z „faszyzmem” i zniekształcenia swego oblicza pod wpływem tego wszystkiego, co cechowało ruchy faszystowskie. Obóz narodowy polski był sam wielką potęgą polityczną, zdolną samodzielnie walczyć w Polsce o władzę, pokusa więc wywarcia wpływu na politykę przez sprzymierzenie się z ruchem bezideowym, a politycznie silnym i przez roztopienie się z czasem samemu w tym ruchu, była mu najzupełniej obca. Polskim odpowiednikiem faszyzmu mającym liczne charakterystyczne jego cechy: wywodzącym się z socjalizmu, powołującym się na zasługi kombatanckie, zarazem rewolucyjnym i militarystycznym, wreszcie anty-parlamentarnym, dyktatorskim, mającym skłonność do posługiwania się gwałtem i głoszącym hasło ubóstwienia nie narodu, lecz państwa - był obóz Piłsudskiego. Między obozem tym, a ruchem narodowym nie było ani cienia zbliżenia - wręcz przeciwnie. W przeciwieństwie do ruchów faszystowskich we Włoszech i innych krajach, gdzie rewolucje faszystowskie zwracały się głównie przeciwko socjalizmowi i komunizmowi, obóz Piłsudskiego zrobił (w roku 1926) zamach stanu zwrócony frontem przeciw obozowi narodowemu - i to w jawnym sojuszu z socjalizmem (który poparł zamach czynnym udziałem swych uzbrojonych bojówek i strajkiem kolejowym), oraz w cichym sojuszu z komunizmem (który również czynnie zamach poparł i otrzymał za to zapłatę w postaci różnych drobnych uprzejmości, takich jak np. wypuszczenie z więzienia, do którego trafił za premierostwa p. Witosa - późniejszego wybitnego komunistycznego przywódcy, Władysława Gomułki). Obóz Piłsudskiego przeszedł później różne ewolucje. Między innymi w cztery lata po zamachu, w roku 1930 rozszedł się w sposób ostateczny ze swą ideową i organizacyjną macierzą: z socjalizmem. Ale do ruchu narodowego nie zbliżył się nigdy. Ruch narodowy pozostał dla niego aż do końca, tzn. aż do wojny 1939 roku, wrogiem nr 1. I odwrotnie, aż do końca sam wobec tego obozu i jego w Polsce politycznej dyktatury zachował nieprzejednanie opozycyjną postawę. W tych warunkach, o tym zlaniu się kierunku narodowego z jakimkolwiek odpowiednikiem kierunku faszystowskiego czy też zatarciu się granic między nimi, jak w niektórych innych krajach, nie mogło być w Polsce mowy. Obóz narodowy polski pozostał więc wolnym od tych wszystkich rysów, jakimi się nacjonalizmy w wielu krajach zabarwiły wskutek bliskiej współpracy z faszyzmem*. (*W pewnym okresie - mianowicie w czasach rozrostu Obozu Wielkiej Polski - polski ruch narodowy uznał za konieczne skorzystać pod względem zewnętrznym z niektórych wzorów organizacyjnych i formalnych faszyzmu włoskiego, szerzących się po całej Europie, jak pewnego rodzaju moda. Dotyczyło to jednak rzeczy drugorzędnych i nieistotnych. Obóz narodowy bardzo szybko się tych rzeczy później pozbył.
Nastroje takie, jak np. wyrażone w artykułach p. St. Kozickiego o faszyzmie włoskim, wynikały raczej z sympatii dla ambicji narodowych wielkiego i bliskiego nam duchowo narodu katolickiego, jakim były Włochy, oraz z antypatii do pokonanych we Włoszech przez Mussoliniego sił w rodzaju komunizmu i masonerii, niż z pozytywnej oceny samego włoskiego faszyzmu.
Faszyzm, jako taki, oceniany był w polskim ruchu narodowym z sympatią jedynie w najwcześniejszym okresie. Później traktowany był nieufnie - a po ostatecznym ujawnieniu wszystkich swoich właściwości oceniony ujemnie.
Jeśli idzie o mnie, to zająłem jako publicysta stanowisko negatywne wobec faszyzmu, poczynając od roku 1936 (w artykułach i książce o Hiszpanii („Hiszpania Bohaterska”, 1937), w której opowiedziałem się sympatiami po stronie karlistów a przeciwko ich rywalce, wzorującej się na faszyzmie włoskim Falandze (pisałem tam wówczas, że faszyzm jest „odwrotną stroną medalu” w stosunku do socjalizmu), w artykułach w r. 1937 o Żelaznej Gwardii i stronnictwie profesora Cuzy w Rumunii, oraz w książce „O wyjście z kryzysu” (1938), w której rozprawiłem się w sposób ostry z polskimi grupkami politycznymi, usiłującymi się wzorować na faszyzmie (O.N.R. i Falanga).
Odrębność ideową polskiego ruchu narodowego od ruchów nacjonalistycznych w innych krajach ilustruje dobrze stosunek do zagadnienia, które w propagandzie i akcji nacjonalistycznej w wielu krajach zajmowało miejsce czołowe, mianowicie do zagadnienia żydowskiego. Ruch narodowy polski był ruchem antyżydowskim; co więcej był w Polsce ruchem antyżydowskim głównym. Walka tego ruchu z rolą polityczną, gospodarczą itp. społeczności żydowskiej w Polsce nie była w działalności tego ruchu epizodem, ale toczyła się przed długie dziesięciolecia. Walka ta była zaostrzana przez fakt, że społeczność żydowska odgrywała w Polsce rolę wyjątkową. Nigdzie w całej Europie Żydzi nie byli tak liczni jak w Polsce. W roku 1939 żyło w Polsce 3.351.000 Żydów, to znaczy więcej, niż cała ludność Wolnej Irlandii, cała ludność Norwegii, Łotwy lub Litwy, trzy razy więcej niż cała ludność Albanii lub Estonii, mało co mniej niż cała ludność Danii, Finlandii lub Szwajcarii, około połowy tego co cała ludność Portugalii, Grecji lub Szwecji. Stanowili oni prawie 10% ludność całej Polski, przy czym skupieni byli głównie w miastach, stanowiąc w stolicy trzecią część ogółu ludności, a w niektórych miastach średniej wielkości będąc nawet i w większości. To tak wielkie skupienie ludnościowe Żydów w Polsce, będące po części wynikiem faktu, że Polska była przez półtora wieku pod obcym panowaniem, sprawiało, że Żydzi urośli w Polsce do znaczenia wielkiej potęgi politycznej, pomnożonej jeszcze przez fakt, że byli oni zarazem wielką potęgą gospodarczą oraz, że wywierali duży, a przez katolickie polskie społeczeństwo z natury rzeczy oceniany ujemnie, wpływ intelektualny. Żydzi w Polsce byli w całym znaczeniu tego słowa odrębną narodowością, z własnymi narodowymi aspiracjami. Mieli własny, narodowy język, z własną literaturą, prasą codzienną, szkolnictwem niższym, średnim i zaczątkami wyższego, teatrem. Byli zorganizowani we własne stronnictwa polityczne, posiadające liczne przedstawicielstwa w polskich ciałach parlamentarnych. Umieli o swoje interesy walczyć nie tylko propagandą prasową, interpelacjami w Sejmie, ale też i akcją bezpośrednią w postaci strajków, rozruchów, terroru. Sprawa żydowska w Polsce przypominała raczej obecny stan sprawy żydowskiej w Palestynie, niż jej stan w innych krajach europejskich. Żydzi nie byli w swej masie lojalnymi obywatelami Polski, ale sympatiami skłaniali się do jej wrogów. Przed rokiem 1914 byli czynnikiem germanizacji w zaborach pruskim i austriackim, a pomimo swej opozycji wobec caratu w zaborze rosyjskim byli niejednokrotnie czynnikiem rusyfikacji. Do roku 1917 stali sympatiami po stronie Prus i systematycznie w Polsce „pour le roi de Prusse” działali, a od roku 1917, w swej masie, przerzucili się sympatiami na stronę Rosji Sowieckiej. Nie była to wcale rzecz małego znaczenia: pomijając już oparcie jakie w ciągu dwudziestolecia między wojnami stanowili dla Partii Komunistycznej, będącej piątą kolumną naszego potężnego, wschodniego sąsiada, umieli oni, tak jak dziś wobec Wielkiej Brytanii w Palestynie, zajmować wobec Polski postawę jawnej rebelii. Polskie komunikaty wojenne z roku 1920 niejednokrotnie wspominają o tym, że cofająca się pod naporem ofensywy sowieckiej armia polska musiała walczyć nie tylko z najeźdźcą sowieckim, ale i ze zbrojnymi prosowieckimi powstaniami ludności żydowskiej we wschodnio-polskich miastach.
Antagonizm polsko-żydowski nie był więc wytworem rasistowskich urojeń, ale był nieuchronną polityczną koniecznością. Żydzi byli w Polsce wielką i niebezpieczną, siłą odśrodkową, było więc rzeczą naturalną, że naród polski z siłą tą usiłował walczyć. Trudno się więc dziwić, że polski ruch narodowy, który był polskim odpowiednikiem nacjonalizmu, miał postawę antyżydowską i uważał walkę z siłą elementu żydowskiego w Polsce za jeden z głównych przedmiotów swojej działalności.
Ale walka, jaką polski ruch narodowy z elementem żydowskim prowadził, nie miała w najmniejszym stopniu cech rasistowskich. Była to typowa walka narodowa - taka sama, jaką prowadzą między sobą też i narody chrześcijańskie. Mogła być ona nieraz walką zaciętą, ale w założeniu swoim nie miała ona ani cienia pierwiastka herezji i poza odosobnionymi wybrykami, za które winę ponoszą tylko jednostki, przeciwko etyce chrześcijańskiej nie wykraczała. Jej podstawą było propagowanie solidarności narodowej w dziedzinie gospodarczej, połączone z bojkotem handlu żydowskiego i wszelkich innych form żydowskiej działalności gospodarczej, a także propagowanie postulatu zwiększenia odporności na żydowski wpływ duchowy. Wbrew rozpowszechnionym w Zachodniej Europie i w Ameryce mniemaniom, Polska na ogół nie znała zjawiska „pogromów”, które były chroniczną cechą Rosji carskiej, a poza Rosją carską, stałym wydarzeniem w dawnej i nowożytnej Ukrainie oraz odwieczną, a nie tylko nowożytnie - hitlerowską instytucją niemiecką. Jeżeli zdarzały się w Polsce rozruchy antyżydowskie, to miały one na ogół charakter niewinny, a nieraz bywały po porostu starciem wzajemnym tak jak później w stosunkach żydowsko-arabskich w Palestynie. Gdy zaś w czasie drugiej wojny światowej Żydzi w Polsce stali się przedmiotem barbarzyńskich prześladowań że strony Hitlera, polscy narodowcy, tak samo jak wszyscy inni Polacy, stanęli bez zastrzeżeń w obronie prześladowanych. Wielu działaczy polskiego obozu narodowego w czasie wojny w kraju przy rozmaitych okazjach z narażeniem własnego życia przyczyniało się do ratowania zagrożonych śmiercią Żydów. Jeden z najgłośniejszych polskich antysemitów, Jan Mosdorf* (*Wystąpił on w roku 1934 z polskiego obozu narodowego, stając na czele założonego przez siebie ugrupowania politycznego mającego już pewne cechy faszystowskie, zwanego Obozem Narodowo-Radykalnym (O.N.R.), ale na początku drugiej wojny światowej powrócił w szeregi Stronnictwa Narodowego.), został przez Niemców rozstrzelany za to, że starał się ratować Żydów. Polski ruch narodowy uchodził - i słusznie - za jedną z głównych sił antyżydowskich w Europie. Jego przywódca, Roman Dmowski, wymieniany jest przez historyków żydowskich w liczbie historycznych wrogów żydowskiego narodu*. (*Patrz np. Max L. Margolis (professeur de philosophie hebraique au Dropsie College for hebrew and cognate learning a Philadelphie), et Alexandre Marx (Professeur d'histoire au Jewish Theological Seminary of America a New York): „Histoire du peuple juif”, Paryż, Payot, 1930, str. 661.) A jednak w godzinie dziejowej próby, ruch ten nie uległ - tak, jak wiele nacjonalizmów w Europie - pokusie skorzystania z sytuacji jaką wytworzyły zwycięstwa Hitlera dla rozprawienia się ze społecznością żydowską w Polsce z brutalnością, dyktowaną przez egoizm narodowy - i zajął postawę chrześcijańską. Jest to najlepszym dowodem jego z gruntu chrześcijańskiego charakteru*. (*Przeciwnicy obozu narodowego nie raz zwracają uwagę na to, że w obozie tym nie brak jest ludzi, w gruncie rzeczy indyferentnych i rzeczywiście katolickiej postawy w życiu nie zajmujących, a manifestujących poprawny stosunek do Kościoła i religii w sposób zewnętrzny. Przypominają również, że w pewnym okresie, również i w młodym pokoleniu narodowym, zjawiskiem częstym i wybijającym się na czoło był typ pojedynkującego się i używającego życia akademika-korporanta.
Odpowiem na to, że w obozie tak licznym istnienie różnych kierunków i odcieni jest rzeczą nieuniknioną, zwłaszcza, że ewolucja w kierunku konsekwentnie katolickim dokonała się. w tym obozie stosunkowo nie tak dawno, a wiec rzeczą nieuniknioną jest w nim również przechowywanie się tu i ówdzie też i postawy dawniejszej (postawy, a nie prądów, bo prądów świadomie odmiennych w nim nigdy nie było}. Nie to jest ważne, iż nie wszyscy ludzie dali się przerobić, ale to, że postawa ruchu jako takiego jest świadoma i wyraźna.
Jeszcze przed wojną w książce „O wyjście z kryzysu” (Warszawa 1938), pisałem, iż młode pokolenie narodowe nie stanowi zjawiska jednolitego, ale dzieli się na dwie, przenikające się zresztą wzajemnie, bardzo silnie się ze sobą różniące generacje. Starsza będąca pokoleniem młodzieży akademickiej wojennej (wojny 1914-1918) i bezpośrednio powojennej, nie była na ogół procesem odradzenia religijnego objęta; to wśród niej właśnie odgrywał pewną rolę ów typ młodego człowieka, używającego życia i indyferentnego religijnie, a z obozem narodowym związanego więcej węzłami organizacyjnymi i perspektywami politycznej kariery, niż ideowo i intelektualnie. Młodsza, stanowiąca główny trzon ruchu narodowego, choć z natury rzeczy, właśnie dlatego, że młodsza, później dochodząca do głosu w narodowej organizacji, była zarówno bardziej katolicka, jak i silniej związana ideowo z generacją Dmowskich, Wasilewskich i Popławskich. Przytoczyłem już w owej przedwojennej książce znane powiedzenie, że młode pokolenie narodowców polskich doskonale się rozumie ze swoimi dziadkami, gorzej z ojcami, najgorzej ze starszymi braćmi. Różnice poglądów politycznych w młodym pokoleniu narodowym zwykle układały się właśnie wzdłuż tego podziału na dwie generacje.
Lwia część owej starszej generacji młodego pokolenia narodowego Polski niepodległej później od obozu narodowego odeszła, zrywając z kierownictwem Romana Dmowskiego i tworząc nowe ugrupowania polityczne pod kierownictwem własnym (O.N.R i Z.M.N.). Odgrywa ona również i dzisiaj o wiele większą rolę w narodowym aparacie organizacyjnym, niż w narodowym ruchu ideowym i intelektualnym. Nie znaczy to zresztą by generacja młodsza odgrywała rolę główną tylko w ruchu, a nie w organizacji: największe i najtrudniejsze brzemię roboty organizacyjnej i przed wojną i - zwłaszcza - w kraju w czasie wojny, spoczywało w lwiej części na generacji najmłodszej.)
Dzisiaj - światopogląd narodowy opierający się o podstawy katolickie nie jest już w Polsce monopolem czy właściwością jednego tylko stronnictwa czy ruchu. Idee ukształtowane w szkole Romana Dmowskiego stały się już dzisiaj własnością całego narodu. Idee te przekształciły dziś sposób myślenia nawet kierunków i stronnictw politycznie obozowi Romana Dmowskiego przeciwstawnych. Bez wszelkiej przesady można powiedzieć, że sposób myślenia chrześcijańsko-narodowy jest dziś ogólnopolską cechą politycznego myślenia. To, co w tytule tej książki i w jej poprzednich rozdziałach nazwałem nacjonalizmem chrześcijańskim, to staje się dziś znamieniem i wspólną ideologią polskiego narodu. Niedaleki jest zapewne dzień, gdy również i kierunki, które politycznie z polskim ruchem narodowym w przeszłości walczyły i z wiary w słuszność swych dawnych i nowych politycznych koncepcji zrezygnować również i dziś nie zamierzają, w dziedzinie ideowej skupią się pod jej sztandarem. Obóz narodowo - chrześcijański w Polsce stanie się - i już się staje - obozem rozlewającym się szeroko poza dawny zasięg politycznego wpływu Romana Dmowskiego i jego stronnictwa; obejmie on - i już coraz więcej obejmuje - również i wielkie rzesze tych, którzy szli politycznie za Piłsudskim, Sikorskim czy Witosem. Stanie się on - i już się staje - po prostu wyrazem dążeń i poglądów narodu jako takiego.
Rozważania moje byłyby niekompletne, gdybym ich nie zakończył podkreśleniem jak wielkie obowiązki dokonywująca się ewolucja i otwierające się nowe zadania na polski ruch narodowy, a więc na właściwy obóz Romana Dmowskiego - nakładają. Polski ruch narodowy (oraz wszystkie składające się nań instytucje, a przede wszystkim wyraz polityczno-organizacyjny tego ruchu, Stronnictwo Narodowe) - musi dokonać wielkiej i głębokiej pracy wewnętrznej, by się do reszty wewnętrznie przetworzyć, by stanąć pod każdym względem na wysokości zadania, by się ustrzec przed mogącymi mu grozić niebezpieczeństwami i zwichnięciami i by wytknięta mu przez Romana Dmowskiego w „Kościele, narodzie i państwie” i w licznych poczynaniach ostatnich lat jego życia ewolucję doprowadzić konsekwentnie do końca. Polski ruch narodowy jest ruchem liczebnie potężnym - jest rzeczą zrozumiałą, że mogą i muszą być w jego łonie różne kierunki, różne tendencje i różni ludzie. Rozbieżności te jednak nie mogą iść tak daleko, by stawiały ogólny kierunek rozwoju tego ruchu pod znakiem zapytania. Nie może być w tym ruchu miejsca ani na powierzchowność i jałowość w dziedzinie ideowej, ani na pobłażliwość moralną w sprawach zdecydowanie obchodzących katolicką etykę, ani na duchowe skostnienie prowadzące do przeniesienia się punktu ciężkości z tętniącego żywym pulsem nurtu ideowego na formalny i suchy aparat maszyny organizacyjnej. Czasy pozytywizmu przeminęły dawno. Niejedno, co temu lat czterdzieści uchodziło, co było nieuchronną konsekwencją ówczesnego fermentu myślowego lub normalnym wyrazem ówczesnych pojęć, jest dzisiaj w epoce apokaliptycznych przeciwieństw, gdy ginie wszystko co „letnie” i ostaje na placu tylko to, co jest jawnie złe i jawnie dobre, rzeczą niemożliwą. Obóz narodowy polski dokonał olbrzymiej ewolucji i wywarł na życie polskiego narodu wpływ potężny, twórczy i zbawienny. Byłoby jednak chowaniem głowy w piasek, gdyby się twierdziło, że nic już nie pozostaje do zrobienia, że ideał jest osiągnięty, że konieczna ewolucja dokonała się w pełni, że żadne niebezpieczeństwa nie grożą i że nawet nie było żadnych niepożądanych wahań i nawrotów. Czy ruch narodowy polski odegra tę rolę ideową, jaką mu chwila dzisiejsza wyznacza - zależy tylko od niego samego.
Nie wątpię, że wewnętrzna siła, spoistość i zdrowie tego ruchu sprawiają, że wszystko co by jego rozwój mogło osłabiać lub opóźniać, a jego rolę umniejszać i wypaczać, zdoła on skutecznie przezwyciężyć.
Znamieniem polskiego narodu jest nacjonalizm chrześcijański. Jest ideologia, która rodziła się, rozwijała, dojrzewała i krzepiła w ciągu lat sześćdziesięciu, ale która istotą swoją tkwi w tysiącletnich tradycjach ideowych polskiego narodu. Treścią tej ideologii jest służba narodowi - ale narodowi nie uważanemu za dobro absolutne, lecz tworzącemu - tak, jak rodzina w społeczeństwie - komórkę w całości większej, którą jest świat chrześcijański oraz na chrześcijańskich podstawach zbudowana ludzkość.
Wydaje mi się, że jest pewnego rodzaju misją polskiego narodu ten sposób myślenia - i tę polityczną ideologię - rozpowszechnić w Europie. I że to ta właśnie ideologia jest w Europie ideologią przyszłości.