Małgorzata Gaszyńska-Magiera
Uniwersytet Jagielloński
Czy możliwe jest przekazanie w przekładzie elementów komunikacji kulturowej? (Uwagi na marginesie analizy tłumaczeń zdań zawierających tryb subjuntivo, wyekscerpowanych z prozy iberoamerykańskiej)
Poniższe przemyślenia powstały na marginesie badań, których celem było znalezienie polskich ekwiwalentów hiszpańskiego trybu subjuntivo, zwanego w polskiej literaturze językoznawczej trybem łączącym. W języku polskim nie istnieje formalny odpowiednik takiej kategorii gramatycznej, nie ma w nim koniunktywu, czy, według innej terminologii, trybu życzącego. Interesujące zatem wydawało mi się sprawdzenie i opisanie, jak sobie radzą ze zdaniami zawierającymi formy subjuntivo tłumacze literatury hiszpańskojęzycznej na język polski. Dalszym etapem pracy było podjęcie próby usystematyzowania polskich ekwiwalentów trybu subjuntivo, a także ocena adekwatności przekładów. Do analizy wybrałam cztery powieści iberoamerykańskie i ich polskie przekłady: Grę w klasy Julio Cortazara w tłumaczeniu Zofii Chądzyńskiej, Podróż do źródeł czasu A. Carpentiera w tłumaczeniu Kaliny Wojciechowskiej, Kronikę zapowiedzianej śmierci Gabriela Garcii Marqueza w tłumaczeniu Carlosa Marrodan Casas oraz Ciotkę Julię i skrybę w przekładzie Danuty Rycerz. Dokonując selekcji kierowałam się, z jednej strony, walorami artystycznymi oraz popularnością tych książek w Polsce, z drugiej - interesowały mnie przekłady będące dziełem tłumaczy o różnych osobowościach i różnych metodach pracy.
Hiszpański tryb łączący może pełnić w tekście różne funkcje. Jego formy są przede wszystkim nośnikami treści modalnych, tj. stanowią wykładnik oceny stopnia prawdopodobieństwa urzeczywistnienia się danej czynności lub zdarzenia. W takich sytuacjach polskim odpowiednikiem subjuntivo najczęściej bywa tryb przypuszczający, jak to ilustruje poniższy przykład:
(1) Mi madre cerreba apresuradamente las ventanas para que no lo creyeran loco, aceptando, sin embargo, con vieja mansedumbre hispánica, que cianto hiciera ese esposo, que no bebía ni jugaba, debía tomarse por bueno. (AC 106)
Moja matka w pośpiechu zamykała okna, żeby sąsiedzi nie posądzili jej męża o obłęd, przekonana jednak, zgodnie z tradycyjną uległością kobiet hiszpańskich, że cokolwiek robiłby ich małżonek, które nie pije i nie gra w karty, należy uznawać za dobre. (KW 85)
Niekiedy także tłumacze decydują się na dodanie do tekstu przekładu leksykalnego środka wyrażania modalności:
(2) La idea de que todo fuera absurdo lo hizo sentirse incómodo, pero no se daba cuenta por qué. (JC 203)
Myśl, że wszystko mogłoby być absurdem, zaniepokoiła go, chociaż nie wiedział dlaczego. (ZC 28)
Tłumaczka uznała najwidoczniej, że polski tryb przypuszczający w niewystarczającym stopniu oddaje hipotetyczność zdania oryginalnego, wyrażoną przez użycie trybu subjuntivo i w związku z tym dodała nie występujący w tekście wyjściowym czasownik modalny móc.
Tryb łączący posiada we współczesnym języku hiszpańskim cztery czasy: presente (teraźniejszy), pretérito perfecto (przeszły dokonany), pretérito imperfecto (przeszły niedokonany) i pretérito pluscuamperfecto (zaprzeszły). Pozwala to na bardzo precyzyjne umieszczenie w czasie danej czynności lub zdarzenia. Język polski nie dysponuje tak rozwiniętym systemem czasów, jak język hiszpański, co często zmusza tłumaczy do użycia środków leksykalnych:
(3) Era como si una civilización extraña, de hombres distintos a los conocidos, hubiera florecido allí. (...) (AC 170)
Jak gdyby kwitła tam niegdyś jakaś dziwna cywilizacja ludzi odmiennych od tych, których znamy (...) (KW 134)
Tłumaczka dodała do tekstu przekładu przysłówek czasu niegdyś, dzięki czemu zostało sprecyzowane, że porównanie odnosi się do sytuacji, która mogła mieć miejsce w przeszłości, a nie równocześnie ze stanem wyrażonym w zdaniu nadrzędnym.
Niekiedy jednak dodanie dodatkowego elementu nie jest konieczne:
(4) Se rió, como si hubiera dicho algo muy chistoso. (MVL 79)
Roześmiał się, jak gdyby powiedział coś bardzo śmiesznego. (DR 74)
W powyższym przykładzie uprzedniość hipotetycznej czynności zdania podrzędnego w stosunku do czynności zdania nadrzędnego, wyrażona w oryginale przez użycie czasu pluscuamperfecto de subjuntivo, została w tekście polskim oddana dzięki użyciu czasownika dokonanego.
Stosowanie trybu subjuntivo bywa również uwarunkowane tekstowo. Poza funkcjami przewidzianymi przez system, odgrywa on istotną rolę w budowaniu spójności tekstu, pełniąc funkcję anafory. W takich przypadkach jego polskim odpowiednikiem jest tryb oznajmujący, ponieważ tryb przypuszczający nie może pełnić funkcji anaforycznej:
(5) - Tengo que decirlo, vos no comprendés.
- No lo comprenderé, pero es fatal.
- Yo creo que tengo que decirlo aunque sea fatal. (JC 101)
- Nie rozumiesz, że muszę to opowiedzieć.
- Nie rozumiem, ale to okropne.
- Muszę to opowiedzieć, chociaż to jest okropne. (ZC 78)
W cytowanym przykładzie bohaterka Gry w klasy wyraźnie nawiązuje do, poprzedzającej jej wypowiedź, wypowiedzi swego rozmówcy. Cytuje jego opinię po to, by móc z nią polemizować, by na przekór jego stwierdzeniu, kontynuować opowieść o dramatycznych przeżyciach z okresu własnej młodości. Użycie w tym wypadku trybu przypuszczającego spowodowałoby, że zdanie, o którym mowa, brzmiałoby jak hipoteza.
W tekstach literackich wreszcie tryb łączący bywa elementem strategii nadawczo-odbiorczej. Szczególnie jest to widoczne w sposobie prowadzenia narracji w Kronice zapowiedzianej śmierci. Opowieść ta jest rekonstrukcją wydarzeń sprzed lat. Narrator zbiera relacje wielu świadków morderstwa, jakie miało miejsce w czasach jego młodości oraz poprzedzających je zdarzeń, próbując ustalić, jak do niego doszło. Wspomnienia świadków są często sprzeczne. Mieszają się tu dwa plany czasowe - plan głównej narracji , tj. zbierania materiałów przez głównego bohatera, oraz plan odtwarzanych zdarzeń sprzed lat. Zdania, których orzeczenie występuje w formie trybu oznajmującego, komunikują fakty uznane za prawdziwe w rzeczywistości powieściowej. Natomiast zdania z orzeczeniem w formie trybu łączącego niejednokrotnie odnoszą się do zdarzeń, które narrator pragnie przedstawić jako przypuszczalne lub mało prawdopodobne. Omawiana funkcja trybu subjuntivo jest chyba najtrudniejsza do oddania w przekładzie. Tłumacz bowiem nie może skoncentrować się na tej jednej sprawie, musi brać pod uwagę także inne czynniki, takie jak zasady poprawności czy też prawa spójności języka przekładu. Niejednokrotnie okazuje się, że te prowadzi to do sprzecznych rozwiązań, tłumacz więc musi zdecydować, który z czynników jest najważniejszy, a także które znaczenia oryginału powinny być za wszelką cenę ocalone w przekładzie. Rola trybu jako elementu strategii narracyjnej nie zawsze znajdowała odbicie w przekładzie. Działo się tak najczęściej dlatego, że tłumacze stawiali wyżej zasady poprawności języka docelowego.
Niekiedy jednak analiza językoznawcza wydaje się niewystarczająca, by ocenić trafność przekładu. Rozważmy następujące przykłady:
(6) Nosotros ya les hemos pegado un tiro en el momento justo, y ojalá me lo peguen a mí cuando sea la hora. (JC 67)
My zadaliśmy im cios w odpowiednim momencie. Oby i mnie go zadano, gdy nadejdzie pora. (ZC 52)
Interesujący mnie fragment to zdanie rozpoczynające się od ojalá, słowa, po którym w języku hiszpańskim czasownik musi wystąpić w trybie łączącym. Słowniki i gramatyki zgodnie tłumaczą je jako oby. Jest to więc przekład niemal dosłowny. Mówiący, jeden z bohaterów Gry w klasy, nie chce przeżywać własnej starości i liczy na to, że w odpowiedniej chwili ktoś mu skróci cierpienia. Jego wypowiedź jest zatem życzeniem. Tak więc posłużenie się w przekładzie modulantem oby jest tu w pełni uzasadnione. Natomiast użycie go w tłumaczeniu następującego zdania nie jest przekonujące:
(7) - Aquí tienes - le dijo. - ¡Y ojalá te maten! (GGM 147)
- Masz to - powiedziała mu. - I oby cię zabili. (CM 106)
W pierwszej chwili trudno jest sprecyzować, na czym polega dysonans. Przekład C. Marrodana jest tłumaczeniem dosłownym, jego poprawność gramatyczna nie budzi wątpliwości. Jednakże funkcja polskiego oby nie jest identyczna z funkcją hiszpańskiego ojalá. Oby służy raczej do wyrażania życzeń pozytywnych. Słownik języka polskiego pod red. M. Szymczaka podaje następujące przykłady wyrażeń z oby: Oby nadeszło lato! Obyś był szczęśliwy! Obyśmy zdrowi byli! (t. II, s.434). Mały słownik języka polskiego pod red. S. Skorupki, H. Auderskiej i Z. Łempickiej też podaje przekłady tylko dobrych życzeń z oby: Obyśmy tu wrócili! (1989 : 476). Przykłady złych życzeń znajdziemy w słownikach pod hasłem bodaj, słowem brzmiącym dziś nieco archaicznie. Mały słownik języka polskiego, (s. 51) definiuje je jako „partykułę rozpoczynającą zdanie wyrażające życzenia, zaklęcia” i podaje takie przykłady: Bodaj się tacy na kamieniu rodzili. Bodaj cię pokręciło. W Słowniku języka polskiego (t. I, s. 182) znajdujemy taki przykład: Bodajś kark skręcił! Negatywne życzenia pojawiają się także pod hasłem niech: Niech to licho porwie. Niech cię gęś kopnie. (Słownik... t. II, s. 322), Niech go diabli wezmą. Niech go szlag trafi. (Mały słownik... 1989 : 440). Takie wyrażenia definiowane są jako „wykrzyknienie wyrażające różne stany uczuciowe, najczęściej niechęć, niezadowolenie, czasem wielki podziw”.
Wracając do analizowanego fragmentu - czyżbyśmy mieli tu do czynienia po prostu z błędem, czy niezręcznością leksykalną?
Przyjrzyjmy się raz jeszcze przykładom przytaczanym przez słowniki języka polskiego. Wszystkie wyrażenia, które można uznać za złe życzenia, są w języku polskim silnie zleksykalizowane, a ponadto brzmią dość abstrakcyjnie, nie precyzują tak naprawdę, co złego miałoby spotkać rozmówcę. Tak więc tłumacz stanął tutaj przed niełatwym wyborem - między wyrażeniem dającym pozornie większą swobodę, jeśli chodzi o rozwinięcie zdania, a wyrażeniami, które być może byłyby bliższe znaczeniu oryginału, ale zmuszającymi niejako do użycia zwrotu utartego, daleko odbiegającego od znaczenia tekstu wyjściowego. Dlaczego tak się dzieje? Czyżby język polski był w jakimś sensie uboższy? Czyżby nie posiadał środków umożliwiających przekazanie znaczeń, które da się wyrazić za pomocą języka hiszpańskiego? Wydaje się raczej, że mamy tu do czynienia z sytuacją, której nie da się zrozumieć, nie próbując objaśnić kontekstu kulturowego, w jakim zostały wypowiedziane słowa w oryginale.
Chciałabym odwołać się tutaj do koncepcji Donala Carbaugh (1990), amerykańskiego etnografa, który zajmuje się m. in. problemem wzajemnych relacji kultury i komunikacji. Punktem wyjścia jego rozważań jest sprzeciw wobec dość powszechnego utożsamiania przez badaczy tych dwóch pojęć. Dlatego też najpierw podejmuje próbę zdefiniowania każdego z nich. Komunikację uznaje za podstawowy proces społeczny, przez który jest tworzone, podtrzymywane i przekształcane życie społeczne. W komunikację wpisane są struktury i procesy tworzenia znaczeń; w niej zawiera się ludzki wysiłek zrozumienia świata. Ponadto komunikacja dokonuje się w konkretnej przestrzeni, przez specyficzne formy i działania. Pełni różnorodne funkcje. Komunikacja obejmuje wszelkie zachowania językowe.
Kultura natomiast jest systemem symboli, symbolicznych form i znaczeń. Systemy kulturowe posiadają potencjał integracyjny. Oznacza to, że kultura pozwala połączyć rozproszone części systemu symboli i znaczeń w znaczącą całość. System kulturowy nie jest statyczny, może ulegać przekształceniom. Jest zrozumiały dla uczestników danej kultury, dzięki czemu świat jawi im się jako spójny. Jest dla nich ogólnie dostępny dzięki systemowi kodów oraz głęboko odczuwany, tj. istniejące systemy kodów sugerują, jakie uczucia są w danym momencie właściwe. Ostatnią wyróżnioną przez D. Carbaugh cechą kultury jest to, że ma ona swoje korzenie w historii, tzn. jest systemem koncepcji odziedziczonych, wyrażanych w symbolicznych formach, dzięki którym ludzie porozumiewają się, utrwalają i rozwijają swą wiedzę oraz kształtują postawy wobec życia.
Zestawienie tych dwóch pojęć - komunikacji i kultury pozwala wyraźnie zobaczyć, że nie cała komunikacja jest kulturą, a także, że nie cała kultura jest tożsama z komunikacją. To stwierdzenie jest szczególnie istotne w sytuacji kontaktu międzykulturowego. Bywają bowiem sytuacje, w których przedstawiciele różnych kultur przywołują różne systemy symboli i znaczeń, niekiedy nawet częściowo dostępne dla reprezentantów tych kultur, jednakże w momencie kontaktu nie używają oni wzajemnie dostępnych i zrozumiałych kodów, co uniemożliwia efektywną komunikację.
Niemniej jednak oczywiste jest, że komunikacja i kultura nie są pojęciami nie mającymi ze sobą nic wspólnego. Ich wzajemne relacje D. Carbaugh przedstawia posługując się modelem w postaci dwóch przecinających się okręgów:
Część wspólna tych okręgów wyznacza obszar pojęcia nazwanego przez D. Carbaugh komunikacją kulturową. Wydaje się obszar ten powinien być przedmiotem szczególnego zainteresowania językoznawcy, badającego to, co ogólnie nazywa się kontaktami językowymi, w tym teoretyka przekładu. Tu bowiem będą mieścić się sytuacje, w których poprzez pewne zachowania językowe będą dochodzić do głosu elementy charakterystyczne dla danej kultury.
Kulturowe formy komunikacji mogą przemawiać zarówno głosem jednostki, jak ogółu. Z jednej strony czerpią z przeszłości i do niej się odwołują, tworzą wspólne dziedzictwo. Z drugiej strony jednak pozwalają docenić teraźniejszość, kreatywność indywidualną i zbiorową, wyznaczać nowe horyzonty, osiągać lepsze rezultaty.
Spróbujmy przeanalizować raz jeszcze ostatni z przywołanych cytatów. W tekście hiszpańskim bohaterka, rozgoryczona i upokorzona domniemaną zdradą narzeczonego, wpuszcza go do swego domu po to, by zwrócić mu szkatułkę z listami, które od niego otrzymała. Słowami, jakie do niego wypowiada, dokładnie określa to, co złego ma go spotkać - życzy mu śmierci z rąk konkretnych osób: braci rywalki, którzy chcą pomścić hańbę siostry. Pragnie, by dopełniła się zemsta, o której mówi już całe miasteczko. Inaczej mówiąc - złorzeczy mu. Próbując przetłumaczyć tę wypowiedź na język polski tłumacz stanął wobec problemu, polegającego na tym, że w polszczyźnie nie istnieje taka funkcja komunikacyjna. Nie wzmiankują jej obszerne inwentarze funkcji komunikacyjnych zawarte np. w pracach A. Awdiejewa (1987) ani U. Czarneckiej (1990), jakkolwiek obie dokładnie opisują funkcję wyrażania życzenia. Wydaje się, że w kulturze polskiej złorzeczenie obwarowane jest silnym tabu, które nie pozwala wypowiedzieć złego życzenia, nawet pod adresem najgorszego wroga. Tak więc kultura polska nie dysponuje kodem, który uczyniłby jednoznacznie zrozumiałym dla czytelnika zachowanie językowe bohaterki, dość powszechne w kulturze latynoamerykańskiej. Innymi słowy, ten element komunikacji kulturowej nie jest w pełni dostępny dla polskiego odbiorcy.
Przyjrzyjmy się jeszcze dwóm przykładom. W pierwszym przypadku tłumaczka dokonała transformacji polegającej na zastąpieniu czasownika w formie osobowej bezokolicznikiem.
(8) Mi amiga me explicó repentina ocurrencia: para llegar adonde vivían los pueblos que hacían sonar el tambor-bastón y la jarra funeraria, era menester que fuéramos, de primer intento, a la gran ciudad tropical (...); se trataba simplemente de permanecer allá, con alguna excursión a las selvas que decían cercanas, dejándonos vivir gratamente hasta donde alcanzara el dinero. (AC 41)
Moja przyjaciółka wytłumaczyła mi, co jej przyszło do głowy: żeby dotrzeć do krajów, gdzie żyły ludy grające niegdyś na instrumentach szukanych przez muzeum, trzeba było najpierw jechać do wielkiego miasta tropikalnego (...); chodziło po prostu o to, żeby tam pobyć, urządzając od czasu do czasu wyprawy do lasów, podobno blisko położonych i żyjąc beztrosko, póki starczy pieniędzy. (KW 32)
(dosł. *...trzeba było, abyśmy pojechali...)
W wersji oryginalnej - podobnie jak w języku polskim - forma bezokolicznika jest gramatycznie poprawna, mimo to autor nie posłużył się nią. Dlaczego? Otóż czytelnikowi wiadomo, że propozycja wyjazdu, o którym mowa, dotyczy tylko narratora i że pieniądze przeznaczone są wyłącznie dla niego. W oryginale, użycie pierwszej osoby liczby mnogiej w przytoczonej przez narratora wypowiedzi Mouche jest pierwszym wyraźnym sygnałem dla czytelnika, że proponuje ona przyjacielowi oszustwo, zdefraudowanie pieniędzy przeznaczonych na badania naukowe. Zostaje odsłonięte jej prawdziwe oblicze, widać, w jaki sposób próbuje manipulować życiem kochanka. Użycie bezokolicznika pozbawia polski przekład tego podtekstu. Pominięte w przekładzie morfemy czasu, liczby i osoby w tekście oryginału wnosiły ważne odcienie znaczeniowe, stanowiły istotny element strategii pisarskiej. Powodem, dla którego tłumaczka zdecydowała się na taki zabieg, jest dążenie do stworzenia doskonałego tekstu w języku docelowym. Charakterystyczną cechą barokowego stylu A. Carpentiera są bardzo długie, wielokrotnie złożone zdania, co polska stylistyka uznaje za ciężkie, niezręczne. K. Wojciechowska, która deklarowała, że dobry przekład ma sprawiać wrażenie napisanego po polsku (Paszkiewicz 1976), niejednokrotnie skraca bardzo długie okresy zdaniowe Carpentiera, uciekając się do różnych technik, takich jak nominalizacja czy redukcja. W omawianym wypadku jednak kosztem rezygnacji z osobowej formy czasownika okazało się istotne zubożenie treści.
W kolejnym przykładzie tłumaczka posłużyła się techniką redukcji, oddając zasadniczy sens dwóch zdań złożonych w jednym (zaprosiła mnie).
(9) Fue entonces cuando la pintora, respondiendo a una palabra de ella, me pidió que pasáramos algunos días en su casa de Los Altos (...) (AC 75)
Wtedy malarka, odpowiadając na jakieś słówko Mouche, zaprosiła mnie na kilka dni do swego domu w Los Altos (...) (KW 59)
(dosł. *...poprosiła mnie, abyśmy spędzili kilka dni w jej domu w Los Altos.)
Dzięki temu wielokrotnie złożone zdanie oryginału w przekładzie stało się nieco krótsze i "lżejsze". Jednak zastosowanie tego zabiegu spowodowało utratę pewnych istotnych treści oryginału. W tekście wyjściowym malarka zdaje się prosić narratora, by wyraził zgodę na pobyt w jej domu w swoim imieniu i w imieniu swej przyjaciółki. W ten sposób stara się uszanować konwenanse: to narrator jest organizatorem i szefem wyprawy, do niego więc powinna należeć decyzja, jak zostanie zaplanowany pobyt w obcym kraju. To jednak nie wszystko. W jej wypowiedzi znajduje odbicie w języku pewien stereotyp kulturowy, bardzo silnie zakorzeniony w krajach Ameryki Łacińskiej: w sprawach dotyczących pary - kobiety i mężczyzny - głos decydujący zawsze należy do mężczyzny. Dopiero później okazuje się, że cała sprawa została już uzgodniona wcześniej z Mouche, więc pytanie narratora o zgodę jest pustym gestem. Wyeliminowanie zdania podrzędnego w przekładzie zburzyło strategię pisarza, zgodnie z którą czytelnik równocześnie z narratorem ma odkrywać taktykę Mouche. Jednocześnie nie uwidocznił się w polskiej wersji wspomniany stereotyp kulturowy. Wydaje się, że w tym wypadku można było pokusić się o zachowanie strategii pisarskiej, dzięki której bohaterowie książki są dość subtelnie charakteryzowani. Pozostaje jednak wątpliwość, czy stereotyp, o którym była mowa, byłby widoczny dla polskiego czytelnika nawet wtedy, gdyby tłumaczka uszanowała strukturę składniową oryginału. Jakkolwiek bowiem w tym wypadku polski czytelnik dysponuje kodem, niezbędnym do odkrycia znaczenia, to znaczenie, o którym mowa, nie należy do wspólnego dziedzictwa kulturowego Polaka i Latynosa. Najprawdopodobniej więc czytelnik nie obeznany choć w minimalnym stopniu z kulturą Ameryki Łacińskiej nie byłby w stanie odczytać tego wymiaru cytowanego fragmentu.
Omówione powyżej przykłady wydają się stanowić szczególną pułapkę dla tłumacza. Dylematy, przed którymi staje, są niezwykle trudne do rozstrzygnięcia. W przypadku cytatu nr 7 okazało się, że język przekładu nie dysponuje kodem, umożliwiającym dostęp do pewnych elementów kultury języka oryginału. W ostatnim z cytowanych przykładów istnienie odpowiedniego kodu w języku docelowym nie gwarantuje, że odbiorca odkryje wszystkie znaczenia tekstu, ponieważ najprawdopodobniej nie zna on elementu kultury, który jest tu komunikowany. By może więc w tym wypadku tłumaczka miała rację stawiając na piękną polszczyznę?
W tym świetle podział na tzw. przekłady ukierunkowane na autora (author-oriented) i ukierunkowane na czytelnika (reader-oriented) wydaje się niezbyt trafny. W cytowanych przypadkach wierność autorowi za wszelką cenę nie wnosi do języka polskiego żadnych nowych, cennych wartości - co jest zasadniczym argumentem zwolenników takich przekładów (Newmark 1991 : 20). Można sobie za to wyobrazić, że w skrajnych przypadkach zaciemni tekst przekładu. Z kolei zorientowanie przekładu na czytelnika prowadzi z jednej strony do zatarcia różnic kulturowych między odbiorcami tekstu oryginału i tekstu przekładu, z drugiej - może doprowadzić do częściowej lub całkowitej zmiany realiów, w których umieszczony jest oryginał.
Czy możliwe jest więc udostępnienie przez przekład elementów komunikacji kulturowej, zawartych w tekście oryginalnym? Z całą pewnością nie zawsze. Będzie to tym trudniejsze, im bardziej odległe będą kultury, z których pochodzą tekst wyjściowy i tekst docelowy. Cóż więc ma zrobić tłumacz? Wydaje się, że przede wszystkim powinien być szczególnie wyczulony na sytuacje, w których dochodzą do głosu elementy komunikacji kulturowej. Przypadki takie wydają się wymagać od niego głębokiej wiedzy o kulturze kraju, z którego pochodzi przekład. Ponadto zwiększają one wymagania także wobec czytelnika. Aby móc w pełni zrozumieć przekład powinien on przyjąć postawę gotowości do usłyszenia głosu innej kultury - wtedy, gdy tłumaczowi uda się znaleźć odpowiedni kod, być może ten głos zostanie zrozumiany.
1
2
Por. gramatyki języka hiszpańskiego polskich autorów: W. Mańczak : 1966, s. 13; O. Perlin : 1978, s. 84; J. Perlin : 1991, s. 135.
Gwoli ścisłości należy stwierdzić, że starsze gramatyki języka polskiego, opisując tryb „idealny, czyli przypuszczający”, wyróżniały wśród jego funkcji „sposób życzący”, jako odpowiednik łacińskiego modus optativus, którego zadaniem jest wyrażanie czynności pożądanej (Małecki 1863 : 341-345, Krasnowolski 1909 : 289-284, Kryński 1900 : 219-221). Termin ten powraca we współczesnych pracach. W podręczniku do nauki języka polskiego Uczmy się polskiego posługuje się nim W. Miodunka, nazywając tak formy czasownika typu żeby napisał. Podobne stanowisko można znaleźć w Słowniku form koniugacyjnych czasowników polskich S. Mędaka. Nie zgadzam się z tym poglądem, uważam bowiem, że są to warianty trybu przypuszczającego. Dokładniej omawiam ten problem w artykule Tryb przypuszczający w nauczaniu języka polskiego jako obcego (1998).
Podaję wydania książek, z których korzystałam: J. Cortázar, Rayuela, Bruguera Mexicana de Ediciones, S. A., México 1984, przekł. Z. Chądzyńska, WL, Kraków 1985; A. Carpentier, Los pasos perdidos, Editorial Letras Cubanas, La Habana 1985, przekł. K. Wojciechowska, Czytelnik, Warszawa 1988; G. García Márquez, Crónica de una muerte anunciada, Casa de las Américas, La Habana 1982, przekł. C. Marrodán Casas, PIW, Warszawa 1987; M. Vargas Llosa, La tía Julia y el escribidor, Fascículos Planeta, México 1989, przekł. D. Rycerz, WL, Kraków 1983.
Formy futuro de subjuntivo (czasu przyszłego) proste i złożone zachowały się jedynie w nielicznych zwrotach utartych i przysłowiach oraz w języku prawniczym.
Zainteresowanych problemami, o których wspomniałam odsyłam do pracy Granice przekładalności. Subjuntivo i jego polskie ekwiwalenty w tłumaczeniach prozy latynoamerykańskiej, gdzie analizowane są dokładnie.
Niemal - ponieważ w moim przekonaniu tłumaczka popełniła błąd słownikowy, który powoduje, że cytowany fragment staje się niejasny. Zwrot pegar un tiro w tym kontekście znaczy zastrzelić, zadać ostateczny cios, dobić. Mówiący uważa za nieludzkie sztuczne przedłużanie życia i starości, możliwe dzięki współczesnej medycynie, i życzyłby sobie, by mu to zostało oszczędzone.
Kultura
Komunikacja
kulturowa
Komunikacja