HARRY POTTER
Harry Potter i spaczona teoria
fizyki kwantowej
Spis treści
1
Opowieść ta rozpoczyna się, jakże mało oryginalnie, od lekcji eliksirów.
Zadziwiająco wiele fanfików zaczyna się od tegoż momentu, jak zapewne już dawno zauważyliście, drodzy czytelnicy. Z tego względu marszczenie nosa, drwiący uśmiech, jęk zawodu czy wrzask „No nie, znowu! Czy ci ludzie nie mogą wymyślić nic bardziej oryginalnego?!” są w pełni uzasadnione. W naszym wspaniałym fandomie lekcje eliksirów stały się czymś w rodzaju punktu zaczepienia - obowiązkowo muszą się zatem pojawić we wszystkich fanfikach opisujących barwne, szkolne życie; ja zatem nie zamierzam się wyłamywać i niszczyć tej pięknej konwencji narracyjnej.
No tak. A więc, nie marnując więcej czasu, wypadałoby w tym miejscu wreszcie coś rozpocząć.
Tylko co...
Jak już pewnie zauważyliście z tego przydługiego, mętnego i absolutnie pozbawionego sensu wstępu, nie mam za bardzo pojęcia, co ja właściwie chcę zacząć. Dlatego ten fanfik będzie, krótko mówiąc, dziwny. Uważam, że powinnam Was na to przygotować.
Przygotowałam.
I teraz już nie mam wyjścia.
Zaczęło się od lekcji eliksirów...
* * *
Harry Potter poczuł, że jeszcze chwila, a zacznie się krztusić. Opary w zamkniętej, pozbawionej okien klasie, unoszące się z dymiących kociołków ciasno ustawionych koło siebie, powoli odnosiły sukces w wyciskaniu łez z oczu studenckich. Neville Longbottom zaczął kaszleć; był to niechybny znak, że za chwilę dołączy do niego więcej osób. Eliksir, który tego dnia ważyli uczniowie siódmej klasy, miał być wywarem silnie toksycznym, wywołującym wszelkiego rodzaju halucynacje i senne odurzenie, w najgorszym razie utratę przytomności - podawany, jak wytłumaczył klasie zawsze uczynny w podobnych sytuacjach Draco Malfoy, przez średniowiecznych możnowładców chcących w subtelny sposób pozbyć się pewnych niewygodnych osób. Czynili to, podając danej osobie napój po czym wmawiając im, że ci umieją latać i prosząc, aby zademonstrowali to - na przykład - skacząc z pobliskiego, jakże wygodnego klifu.
Snape, zapytany o konkretny cel ważenia podobnego eliksiru powiedział, że ważą to, bo tak mają w programie, i nie ma dyskusji.
W rezultacie klasa została podzielona na pary - a że w Hogwarcie panował obecnie, wprowadzony przez zawsze pełnego optymizmu Dumbledore'a, projekt „Międzydomowej Współpracy”, pary te więcej czasu spędzały na kłótniach niż na ważeniu eliksiru.
-Potter, do demona, weź się na coś przydaj i rusz łaskawie te swoje słynne cztery litery do kranu, bo potrzebuję więcej wody- syknął Malfoy, kopiąc Harry'ego pod stołem- Chyba, że nawet to masz już ubezpieczone.
-Odwal się- odparował Harry, po czym podniósł się jednak i poszedł po wodę, bo - jak rozumował - z nich dwóch to Malfoy zawsze zdobywał najlepsze oceny z eliksirów, więc powinien wiedzieć, co robi.
Kiedy Harry ponownie usiadł na miejsce, Malfoy próbował przez gęste jak mgła opary odczytać instrukcje zawarte na tablicy.
-Czemu po prostu nie położysz się na tej cholernej podłodze i nie zaczniesz się opalać, co?- warknął Ślizgon, nawet nie patrząc na partnera- Okulary tak ci zaparowały, czy jak? W tym czasie, kiedy ty sobie spacerek urządziłeś, mogłem już dwa razy napoić tym świństwem wszystkie swoje skrzaty domowe.
-Po prostu zamknij się i rób to, co masz robić, dobrze?- Harry zaczął wycierać okulary o rąbek szaty- Sam sobie mogłeś iść po tą wodę, książątko pieprzone.
-Świat dzieli się na takich, Potter- Malfoy westchnął teatralnie- którzy są na tyle inteligentni, żeby warzyć eliksiry, a takich, którzy nadają się tylko do noszenia wody. I do krojenia nietoperzej śledziony. Masz, potrzebuję równo ośmiu kawałków.
-Sam sobie krój to świństwo!
-Wolisz zatem zająć się odmierzaniem proszku z lubczyku, którego trzeba dodać równo po jednym ziarenku co pięć sekund, jednocześnie mieszając na zmianę po pięć obrotów w obie strony i mrucząc inkantację?- uśmiech Malfoya nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do szans Harry'ego na poprawne wykonanie zadania- Proszę cię bardzo, eliksirowy geniuszu, chętnie pokroję śledzionę.
Potter wściekle sięgnął po śliskie, galaretowate wnętrzności nietoperza; zrobiły „glup!”, kiedy tknął je nożem.
-Paskudztwo- mruknął.
Malfoy zerknął na niego mściwie, a jego zwyczajny, jadowity uśmiech ponownie pojawił się na bladej twarzy.
-A zatem powinieneś się świetnie bawić- szepnął złośliwie- Osiem kawałków, pamiętaj. I nie śpij, będę ci bardzo wdzięczny, będę tego potrzebował za parę minut. Na W będziesz sobie musiał jeszcze zapracować.
-Parszywy gnój. Zajmij się lepiej tym pyłkiem czy czym tam.
-Jaki nerwowy. Nie przetrwałbyś w Slytherinie nawet pół sekundy, moja ty biedna, skrzywdzona sierotko.
Harry uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi, myśląc, jak blisko był noszenia krawatu w zielono-srebrnych kolorach. Odwrócił się, żeby zaszokować Dracona jakąś powalającą ripostą, ale odkrył, że blondyn obok niego już nie zwraca na niego najmniejszej uwagi; Malfoy pochylał się nad dymiącym kociołkiem z chochlą w jednej, a jakąś szklaną fiolką w drugiej ręce, i przenosił nerwowo wzrok to na zegarek, to na otwartą przed nim księgę. Zdawał się być całkowicie pochłonięty swoim zadaniem - nie przejmował się nawet kosmykami lśniących, bujnych włosów opadającymi mu na twarz. Kiedy pewnym ruchem wrzucił we wrzącą maź pierwsze ziarnko i począł mruczeć pod nosem jakąś dziwaczną formułę po łacinie, Harry na powrót skierował swoją uwagę na śledzionę nietoperza.
Krojąc śliskie i galaretowate wnętrzności, Harry z najwyższym trudem powstrzymywał oczy od łzawienia; dym z kociołków najwyraźniej postawił sobie za cel życia doprowadzenie jak największej ilości osób do kaszlu i utraty wzroku. Nawet kłótnie ucichały powoli, głównie dlatego, że ich uczestnicy zbyt zaabsorbowani byli pozbywaniem się kłujących oparów z własnych płuc. Snape krążył w tej magicznej mgle niczym dementor wynurzający się z mroku i nie szczędził komentarzy, zabierając przy okazji punkty tu i tam. Harry z mściwą satysfakcją pomyślał o tym, że tym razem mistrz eliksirów nie znajdzie w jego wywarze nic, do czego można by się przyczepić - głównie dlatego, że to Draco zajął się wszystkim, a Harry jeszcze w życiu nie widział, żeby pupilek Snape'a kiedykolwiek zrobił coś źle na eliksirach.
Tak, Potter uśmiechnął się do siebie pod nosem. Towarzystwo Ślizgona mogło mieć jednak swoje zalety.
Zajęty swoimi własnymi, satysfakcjonującymi myślami, nie zauważył nawet, jak przez przypadek nóż zahaczył o kawałek jego skóry; mała, cięta ranka uroniła parę kropli krwi, które natychmiast zostały wchłonięte przez pozostały produkt.
Obok Harry'ego Draco Malfoy wydał z siebie cichy, zadowolony pomruk.
-No dobrze- powiedział tonem głębokiej satysfakcji- Dawaj mi tu tą śledzionę. Osiem kawałków?
-Tak, panie Idealny-Po-Koniuszki-Włosów, osiem- westchnął Harry, podając tacę swojemu partnerowi, który niemalże wyrwał mu śledzionę.
-Nie ufam ci- odparł bezceremonialnie- Muszę być przygotowany na to, że coś spieprzysz, choćby tylko po to, żeby obniżyć mi ocenę.
-Malfoy, nie przyszło ci do głowy, że choć raz chciałbym dostać coś powyżej O?- Harry przewrócił oczami- Nie bądź takim paranoikiem.
-No tak- Draco obdarzył go jadowitym uśmiechem- Spełniam twoje najgłębsze sny, co? To zapracuj trochę na to i pomieszaj ten wywar przez jakieś dziesięć minut, a ja tymczasem dokończę to paskudztwo.
-Jak tam sobie chcesz- Gryfon obojętnie przejął chochlę i zaczął mieszać bezmyślnie, podczas gdy Malfoy posypał czymś ostatni składnik i powoli, metodycznie odmierzając czas za pomocą zegarka, zaczął wrzucać kawałki śledziony do kociołka.
Snape stanął nad nimi dokładnie w chwili, kiedy Draco uzupełnił eliksir ostatnim z ośmiu kawałków. Cała trójka pochyliła się nad bulgoczącym i dymiącym wściekle kociołkiem, który powoli zaczął syczeć.
-Dokładnie dwadzieścia minut przed czasem- oznajmił mistrz eliksirów z niewyraźnym uśmiechem- Brawo, Draco, dobra robota. Przypuszczam, że Potter nie kiwnął nawet palcem, dlatego nagradzam Slytherin dziesięcioma punktami. Oczekuję tego eliksiru na moim biurku, kiedy już całkiem się zważy.
-Tak, panie profesorze- Malfoy skinął głową z entuzjastycznym uśmiechem, na co Harry tylko mocniej ścisnął chochlę, starając się opanować wściekłość.
Ciekawe, jak by to było, gdyby jednak wylądował w Slytherinie, pomyślał gorzko. Snape powstrzymałby się wtedy od zabierania mu trzydziestu punktów dziennie, nie szkodziłby przecież własnym uczniom... I z Malfoyem może można by było czasem porozmawiać jakoś tak bardziej po ludzku... Szkoda tylko, że cała ta ślizgońska zgraja to potencjalni kandydaci do mafii...
Pogrążony we własnych myślach nie zauważył ponownie, jak maleńka ranka na jego palcu na powrót się otwiera, a parę kropelek jego krwi spływa po drewnianej chochli w dół, aby utonąć we wrzącej, bulgoczącej mazi.
-Starczy, prostaku- syknął Draco prawie że w ucho Harry'ego, co sprawiło, że Gryfon lekko podskoczył na siedzeniu- Teraz musimy czekać, co z tego wyjdzie. Powinno zmienić barwę na jaskrawożółtą za jakieś dziesięć...
Jednak Draco nigdy nie zdołał dokończyć tego zdania - w tym samym momencie kociołek zaczął dziko bulgotać i wyrzucać w górę pęcherze powietrza, ochlapując przy tym wszystko dookoła żrącą mazią. Malfoy skoczył na nogi z dzikim przekleństwem na ustach, a Harry błyskawicznie podążył w jego ślady. W ostatniej chwili; dosłownie parę sekund później z naczynia wystrzelił w górę gęsty dym, który - przy wtórze przeraźliwego syku - zasłonił sobą całe pole widzenia obu chłopców.
Następne wydarzenia potoczyły się w zastraszającym tempie - Malfoy krzyknął coś, co brzmiało jak „A jednak coś spieprzył, cholerny Bliznowaty!”, Harry pośliznął się na jednej z plam na podłodze, zahaczył nogą o kociołek, po czym ostatnie, co zobaczył, to ciężkie, cynowe dno wypełnione wysoce toksycznym magicznym specyfikiem lecące prosto na niego z przeraźliwą prędkością...
-O choroba- zdążył obwieścić światu, zanim dobrych parę litrów domniemanego eliksiru odurzającego przykryło go wraz z ciężkim kociołkiem.
Rozległ się metaliczny brzęk...
* * *
W multiversum istnieje nieskończenie wiele wszechświatów. Przynajmniej tak twierdzą fizycy i magowie, a z żadnym z nich nie wypada się sprzeczać, jeśli ktoś nie dysponuje przynajmniej jednym wolnym tygodniem.
Każdy z tych wszechświatów, według uczonych, jest kształtowany przez nasze wybory. Można zatem stwierdzić, że istnieje nieskończenie wiele nas i robi się nas coraz więcej, za każdym razem, kiedy podejmujemy jakąś decyzję - nawet tak błahą, czy na śniadanie zjemy omlet, czy może owsiankę. Podczas gdy my wybieramy omlet, inni my jemy owsiankę gdzieś w odległym wszechświecie, i w ten sposób powstają spodnie czasu - które z czasem mają o wiele za dużo nogawek.
Czarodzieje odkryli, że są sposoby, aby przeskakiwać z jednej nogawki do drugiej w celu zapobieżenia pewnym wydarzeniom, i nazwali swe odkrycie podróżami w czasie, co jest ogromną symplifikacją. Fizycy kwantowi mieliby na ten temat sporo do powiedzenia, ale fizycy kwantowi mają z reguły sporo do powiedzenia, a większości tego, co mają do powiedzenia nie rozumieją, poza tym są nudni - zostawmy ich więc w spokoju.
Mimo tego, że większość przejść i kanałów czasoprzestrzennych została opanowana i pozostaje pod kontrolą magicznych społeczności, dziury w osnowie tychże kanałów wciąż mogą się wytwarzać w najmniej odpowiedni sposób - ot, na przykład, w skutek magicznego wypadku.
Na przykład eksplodującego kociołka z bardzo trudnym i skomplikowanym wywarem, w dodatku z kroplami czyjejś krwi.
Konsekwencje - jak łatwo się domyślić - niekoniecznie muszą być przyjemne.
Oczywiście, wszystko zależy od tego, jak ktoś definiuje przyjemność.
* * *
...metaliczny brzęk, szept niewyraźnych głosów, krzyk...
Harry Potter otworzył oczy.
Dłuższą chwilę zajęło mu przyzwyczajenie się do półmroku panującego w pomieszczeniu, które - stwierdził to dopiero po dłuższym czasie obserwowania sufitu - raczej nie było skrzydłem szpitalnym. Było zbyt ciemne, zbyt kamieniste i zbyt przypominające lochy. Czyżby zatem wciąż znajdował się w klasie eliksirów? Mało prawdopodobne, zważywszy na brak prychającego Snape'a, wrzeszczących uczniów i gryzącego, śmierdzącego dymu. Było zbyt cicho; po pewnym czasie dosłyszał jedynie równomierne oddechy wokół siebie, a także czyjeś chrapanie.
Po chwili zdał sobie sprawę, że musi być w jakiejś sypialni - leżał na łóżku okrytym niezwykle miłą w dotyku pościelą ze szmaragdowej, lśniącej satyny, która przyjemnie pieściła skórę. Zielone draperie i aksamitne zasłony okrywające łóżko zasłaniały mu widok, ale nagły chłód w okolicach odkrytej nogi dał znać Harry'emu, że jest on goły. Chłopiec natychmiast przykrył się kołdrą, a wtedy poczuł koło siebie jakiś ruch; w następnej chwili poczuł, jak czyjaś głowa opada miękko na jego ramię i zagłębia się w jego szyi, a czyjaś ręka miękko spoczywa na jego brzuchu. Odwrócił głowę, by przekonać się, kto leżał obok niego, i przypadkowo zanurzył twarz w gęstych i niezwykle miękkich, pachnących włosach koloru srebrzystej platyny. Hm. Miłe.
A zatem znalazł się w cudzym łóżku, całkowicie nagi, w dodatku w towarzystwie równie nagiego chłopaka - postać miała bardzo wyraźne męskie cechy fizyczne, takie jak na przykład brak wypukłości w rejonach klatki piersiowej - który to chłopak obecnie przytulał się do niego mocniej, wydawszy senny odgłos, który Harry automatycznie sklasyfikował jako „uroczy”. Czując oddech nieznajomego na swojej szyi i rozchylone usta muskające jego skórę, a także ich ocierające się o siebie ciała, Potter poczuł się nagle bardzo niepewnie. Niepewność wzmogła się jeszcze, kiedy Harry uświadomił sobie, że wolną ręką sam obejmuje tajemniczego sąsiada.
Sytuacja była nadzwyczaj dziwna. Czyżby coś go ominęło? O ile był świadomy, przebudzenia w takich okolicznościach zazwyczaj były poprzedzone pewnymi konkretnymi działaniami - a te Harry z pewnością by zapamiętał, gdyby miały miejsce. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje ani z kim, a już z pewnością nie wiedział, co się wydarzyło po tym, jak spadł na niego ciężki kocioł. Nie mogąc dojść do żadnych konkretnych wniosków, spojrzał w bok, próbując zogniskować spojrzenie na postaci leżącej przy nim. Nie wypada przecież spać u boku nagiego osobnika, nie znając go nawet.
W komnacie zaczęło się powoli przejaśniać, dzięki czemu Harry powoli zaczął rozróżniać charakterystyczne cechy twarzy śpiącego chłopaka: bujne, niezwykle jasne włosy rozrzucone po twarzy i na poduszce; długie, ciemne rzęsy, rzucające cienie na blade, nieco zaróżowione policzki; miękkie, rozchylone usta, dziwnie pełne, ciemne i delikatne jak na chłopaka; kremowo biała cera i szlachetne, piękne rysy twarzy.
Nagle Harry pomyślał, że przebudzenie było jednak całkiem miłe i nie miał nic przeciwko, żeby ten chłopak koło niego przytulił się jeszcze mocniej. I w chwili, kiedy przyciągnął go bezwiednie bliżej siebie, w pokoju zaczęło się robić coraz jaśniej a rzęsy nieznajomego zatrzepotały gwałtownie.
Harry wytrzeszczył oczy, nagle zdając sobie sprawę, że nie był to żaden nieznajomy, ale wtedy Draco Malfoy uniósł nieco głowę i spojrzał na niego zaspanymi oczami. Na jego ustach zagościł czuły uśmiech.
Czuły uśmiech na twarzy Malfoya, w dodatku skierowany do niego, był dla Harry'ego prawdziwym szokiem. Jednak na tym się nie skończyło; Ślizgon szepnął mu miękkie „Dzień dobry”, po czym złożył na jego ustach krótki pocałunek.
-Jesteś perwersyjnym zwierzęciem, Haroldzie Potterze- oświadczył blondyn, kładąc głowę na piersi Pottera.
-Jestem?- zdołał wydukać Harry; czuł, że Draco Malfoy, nazywający go perwersyjnym zwierzęciem głosem pełnym erotyzmu, w dodatku tulący się do niego w łóżku, to naprawdę zbyt wiele.
-Tak, jesteś- Draco zaśmiał się cicho, co wcale nie pomogło, po czym westchnął z głęboką satysfakcją- Przez następny tydzień nie będę mógł normalnie chodzić.
Zaśmiał się ponownie, po czym lekko podniósł się na łokciach i nad Harrym sięgnął po zegarek spoczywający na półce przy łóżku. Harry, w bezgranicznym szoku niezdolny do mówienia, nie mógł oderwać oczu od obnażonych, delikatnie zarysowanych mięśni i szczupłej sylwetki blondyna. Natychmiast wymierzył sobie w myślach mentalny policzek.
-Harry, do cholery- jęknął cicho Malfoy, opadając z powrotem na poduszki- Jest w pół do szóstej. Czy ty musisz tak wcześnie wstawać?
-Ja...
-Tak, tak, wiem- blondyn przeczesał włosy prawą ręką i westchnął (na ten widok ciało Harry'ego zareagowało bardzo gwałtownie, co przeraziło chłopca do granic możliwości)- Lubisz patrzeć na mnie, kiedy śpię, i lubisz sobie pomyśleć o różnych rzeczach z samego rana. Ale nie musisz mnie przy tym budzić, baranie, bo dobrze wiesz, że przez ciebie jestem wyczerpany.
Harry spojrzał z przerażeniem i konsternacją, jak Draco Malfoy uśmiecha się do niego z lubieżną satysfakcją i przyciąga go do siebie bardzo blisko, tak, że ich usta tylko włos dzielił od połączenia.
-Mamy jeszcze czas na szybką rundkę- szepnął Ślizgon, a Harry (który pierwszy raz w życiu słyszał erotyczny szept w wykonaniu Malfoya) odkrył, że nie jest w stanie nic zrobić, za to jego zdradliwe ciało wydaje się bardzo chętne- Masz ochotę?
Przyciągnął twarz Harry'ego do siebie i pocałował go pożądliwie, jednak przestał po paru chwilach i spojrzał oszołomionemu Potterowi w oczy, najwyraźniej zdumiony.
-Co ci jest?- spytał- Jakiś poranny kryzys?
-Ja...
-Tak, to już słyszałem- zawiadomił go Draco, po czym podniósł się trochę na łokciach- Śniło ci się coś? Zazwyczaj to ty rzucasz się na mnie jak dziki z samego rana, kiedy tylko mamy czas.
-Malfoy!- Harry odkrył nagle w całej pełni znaczenie pojęcia „bezgraniczny szok”.
Ślizgon wyprostował się i spojrzał na niego poważniej, unosząc brwi.
-Ostatni raz nazwałeś mnie po nazwisku na imprezie u Pansy, kiedy myślałeś, że flirtuję z tamtym Krukonem. Byłeś wściekły i zazdrosny jak cholera, a zaraz potem wypieprzyłeś mnie do nieprzytomności w toalecie, żeby pokazać mi, do kogo należę. Nie mów mi, że znowu jesteś zazdrosny.
-Ja...- zaczął ponownie Harry, a po chwili potok słów pełnych konsternacji sam wypłynął z jego ust- Malfoy, powiedz mi, co się tutaj dzieje?! Czemu jesteś goły? Czemu ja jestem goły?! Co my tu razem robimy?! I gdzie właściwie jesteśmy?!
-Znowu waliłeś głową o ścianę? Jesteśmy w naszym dormitorium, a gdzie by indziej!- Draco patrzył na niego dziwnie, chwytając się jedną ręką za głowę- Słuchaj, pójdziemy do łazienki, weźmiemy szybki prysznic i wszystko będzie...
-Coś poszło źle z tym eliksirem, prawda?- Harry kurczowo chwycił się pościeli- Spieprzyłeś coś, a niby tak zawsze wszystko robisz dobrze! Wybuchło i... i... i nie wiem, co, ale coś złego! Co ja tu w ogóle robię, gdzie są Ron i Hermiona?! I czemu ty zachowujesz się tak... tak dziwnie? Jakbym był twoim... chłopakiem!
-Tak się składa, panie Znowu Mi Palma Odbija, że jesteś moim chłopakiem, i to już od jakiegoś czasu- głos Malfoya stał się nieprzyjemnie chłodny- Czyżby fakt, że pieprzysz się ze mną każdej nocy, jakoś umknął twojej uwadze?
-Nie! Co ty wygadujesz? Jakie pieprze... O nie, muszę stąd wyjść, muszę znaleźć Hermionę i Rona, muszę iść do swojego dormitorium...
-Jesteś w swoim dormitorium! Harry, na litość, co ci się stało?!
-Czego wy dwaj tak wrzeszczycie?- kotary odsłoniły się, ukazując odzianego w piżamę Blaise'a Zabiniego- Nie ma jeszcze szóstej! Nie możecie się kłócić w południe?
-Zabini!- wrzasnął Harry- Czemu Malfoy jest taki dziwny i gada, że jest moim chłopakiem?! Gdzie... gdzie są moje ubrania?!
-A ciebie co ugryzło?- ciemnowłosy chłopak zamrugał gwałtownie- Dray, co mu jest? Nie przesadziliście czasem wczoraj w nocy?
-Nie mam pojęcia, co z nim- Malfoy siedział oparty o ramę łóżka z rękami założonymi na piersi, a choć był niemal kompletnie odkryty, zdawał się tym absolutnie nie przejmować- Był całkowicie normalny, kiedy zasypiałem. Przyznajcie się, zaczarowaliście go jakoś, kiedy spałem?
-Nie jestem samobójcą- Zabini podrapał się po głowie- Może pójdź z nim do skrzydła szpitalnego?
-Tak, dobry pomysł- mruknął Draco i zsunął się z łóżka, po czym absolutnie nieskrępowany zaczął zbierać z podłogi rozrzucone w nieładzie ubrania.
Harry odkrył, że się gapi. Zarumienił się wściekle i spojrzał na Zabiniego, ale odkrył, że on robi dokładnie to samo.
-Zabini!!- warknął natychmiast Harry, czując jak fala idiotycznego gniewu pochłania go z siłą tsunami- Oczy w sufit!
Malfoy wyprostował się i spojrzał na niego przez ramię, a Blaise czym prędzej wskoczył do własnego łóżka i zasunął kotary. Dopiero teraz Harry zdał sobie sprawę z tego, co wykrzyczał i z tego, że przez krótki moment czuł coś strasznego, czego czuć absolutnie nie powinien w podobnych okolicznościach: zazdrość.
Blondyn, który zdążył już ubrać spodnie, przyklęknął przed Harrym z niewyraźnym, chytrym uśmiechem.
-Chyba nie muszę się już o ciebie martwić- powiedział cicho- Powiedzmy, że takie poranne amnezje są całkiem normalne...
Pochylił się nad Harrym i umieścił czuły pocałunek na jego szyi. Harry jęknął głośno, odepchnął Malfoya i skulił się na dalekim końcu łóżka, ściskając kurczowo kołdrę.
-Co ty wyrabiasz, do wszystkich diabłów?! To... to nienormalne! Malfoy! Ja chcę do normalności!!!
Malfoy stanął w nogach łóżka i skrzyżował ręce na piersi, lustrując Harry'ego z niedowierzaniem.
-Co ci się stało, do jasnej cholery?!- szepnął, a jego głos nabrał niebezpiecznych tonów.
-Co mi się stało? Co tobie się stało! W jednej chwili jestem w klasie eliksirów i wielki kociołek leci mi na łeb, a już w następnej leżę w łóżku z tobą, kompletnie nagi, a ty zachowujesz się, jakby to wszystko było... normalne!
W odpowiedzi Draco tylko długo mierzył go spojrzeniem, by po chwili rzucić mu w twarz jakieś ubrania.
-Ubieraj się w tej chwili- syknął- Zabieram cię do skrzydła szpitalnego.
***
Podążając za Malfoyem krętymi korytarzami, Harry oglądał swoje odbicie w każdym zwierciadle, jakie mijali. Jego ręka co i rusz błądziła w kierunku krawatu w zielono-srebrne pasy, odznaki Slytherinu na jego szacie i zielonych obszyć szaty. Dziwnym trafem, kiedy zażądał swojego mundurku Gryffindoru wszyscy Ślizgoni w dormitorium popatrzyli na niego wzrokiem, jakim mogliby obdarzyć staruszka pytającego o szkolny tornister.
Na razie musiał się męczyć w mundurku Ślizgonów, ale już niedługo, pocieszał się w myślach. Zaraz znajdzie któregoś z profesorów albo pójdzie prosto do Dumbledore'a i opowie o wszystkim, a dyrektor to naprawi i znowu świat wróci do normalności...
-Na litość, Harry- jęknął Malfoy, obracając się w jego stronę- Chodziłeś w tym mundurku przez ponad sześć lat, a teraz nagle zdałeś sobie sprawę, że może źle na tobie wygląda?
-Odbiło ci, Malfoy- stwierdził Harry z mocą- Jestem w Gryffindorze. Zawsze byłem. Niedługo ktoś to wszystko wyjaśni.
-Przestań- szepnął nagle Draco, podchodząc do niego stanowczo za blisko-Przestań, proszę cię.
Przez krótką chwilę Harry widział coś dziwnego w tych dużych, lśniących oczach o barwie srebra, których jeszcze nigdy nie widział z tak małej odległości. Coś, co mogłoby być bólem, gdyby Harry nie wiedział, że Malfoy nie potrafi odczuwać tego typu emocji. Nagle Potter poczuł potrzebę dotknięcia tej twarzy, objęcia Malfoya, pocieszenia go w jakiś sposób... ale panicznie odrzucił to uczucie w tej samej chwili, w której zdał sobie z niego sprawę.
-Spróbuję jeszcze raz- powiedział blondyn dziwnym tonem, a Harry sam usłyszał, jak przełyka własną ślinę- I obyś tym razem doznał olśnienia, bo to naprawdę nie jest śmieszne.
W tym momencie Harry uznał, że świat stanowczo postanowił zakpić sobie z niego w najbardziej szokujący z możliwych sposobów, ponieważ Malfoy chwycił go mocno za ramiona i zamiast uderzyć go w twarz, czego Harry się spodziewał, pocałował go brutalnie.
Tego Harry się absolutnie nie spodziewał.
Zapragnął gorąco jęknąć z obrzydzenia, ale jego usta były chwilowo zajęte, wobec czego musiał zadowolić się gardłowym dźwiękiem protestu; efektem tego była jedynie silniejsza determinacja Malfoya do sklejenia ich ust razem, używając własnej śliny i języka zamiast Super Glue. To, że żołądek Harry'ego nagle wypełniły tysiące łaskoczących motyli, wcale nie pomogło. Ktoś powinien biegać za tymi motylami z siatką, pomyślał chłopiec. A najlepiej od razu ze szpilką i gablotą kolekcjonerską.
Kiedy ręce Malfoya zacisnęły się na jego włosach, przysuwając ich twarze jeszcze bliżej siebie, Harry - przez niejasną mgiełkę szoku i odurzenia -uznał stanowczo, że tego już za wiele. Zbierając całą samokontrolę i siłę, jaką w sobie znalazł, odepchnął od siebie zaskoczonego Ślizgona i dramatycznie wysunął ręce przed siebie, jakby w obronie przed mocami piekielnymi.
-Odejdź ode mnie, demonie!- wrzasnął rozpaczliwie.
-Harry, daj spokój, jaki...
-Ty nie jesteś Malfoyem! Malfoy nigdy nie mówi do mnie „Harry”! Ani mnie nie całuje, jeśli już o tym mowa! Prędzej pocałowałbyś Snape'a!
-Ych- Draco skrzywił się z obrzydzeniem, ale natychmiast się zreflektował- Posłuchaj, ty wariacie...
-Nie podchodź! Jesteś jakimś demonem w przebraniu! To mi się śni! To jakiś żart! Nie wiem, co się dzieje!
-To zdecyduj się wreszcie!- warknął Malfoy, najwyraźniej na granicy swojej cierpliwości, a Harry nagle uznał, że opcja z groźnym demonem jest całkiem na miejscu wobec tego oblicza- I zamknij się. Nie wiem, co ci odbiło, ale pani Pomfrey zaraz to wyjaśni a wtedy będziesz się musiał bardzo wysilić, jeśli przyjdzie ci ochota na jakiś prezent ode mnie dziś w nocy!
Harry już otworzył usta, by wyrazić swoje oburzenie na podobne insynuacje, ale w tym momencie Draco uznał, że dość już wrzasków się nasłuchał, i pociągnął czarnowłosego chłopaka za rękaw do wnęki prowadzącej do skrzydła szpitalnego. Nie przejmując się nawet pukaniem, jakby była to czynność poniżej jego godności i klasy społecznej, młody Malfoy z łomotem otworzył drzwi i wparadował do szpitala, ciągnąc ze sobą Harry'ego.
-Pani Pomfrey!- zawołał władczo, nie pozwalając Potterowi się ruszyć.
-Tak, tak, już idę... Ach, to wy- westchnęła pielęgniarka, jak gdyby witała ich piąty raz tego poranka- O co chodzi tym razem?
-Z Harrym dzieje się coś dziwnego- oświadczył dramatycznie Malfoy, wyciągając Pottera na przód- Obudził się dzisiaj rano i nie wiedział, gdzie jest ani czemu jest ze mną. Mamrotał jakieś bzdury o kociołkach i eliksirach i myśli, że jest Gryfonem. W dodatku... był zaszokowany, kiedy próbowałem go pocałować i wrzeszczał, że zwariowałem.
-To... doprawdy dziwne.
-Co też pani nie powie.
-Chcę porozmawiać z dyrektorem- ogłosił Harry, wyrywając się Malfoyowi- On to wszystko wyjaśni.
-Usiądź, kochany- pielęgniarka podsunęła mu stołek i siłą posadziła na nim chłopca.
-Nic mi nie dolega!- oburzył się Harry- To wszystkim innym odbiło!
-Ależ oczywiście- stwierdziła dla świętego spokoju pielęgniarka i wyciągnęła parawan- Ty- wskazała na Malfoya- Na lekcje, ale już.
-Ale ja jestem jego chłopakiem!
-Wiem, ale jesteś też uczniem i wobec tego masz zobowiązania. Leć na śniadanie, no już- pani Pomfrey złagodniała nieco i położyła uspokajająco dłoń na ramieniu Malfoya- Zajmę się nim, nie martw się. Jestem pewna, że to nic groźnego. Nic mu nie będzie.
-On... nie pamięta nic o nas- Draco nieco spuścił głowę.
-Spokojnie, wiem, że to może boleć. Ale to nie potrwa długo, obiecuję. A teraz już leć, nie chcesz chyba iść na lekcje o pustym żołądku.
Malfoy rzucił ostatnie spojrzenie na Harry'ego, po czym skinął głową i powoli wyszedł z komnaty. Potter patrzył na tę scenę, całą siłą woli powstrzymując się od pocierania oczu. Jeśli to wszystko działo się naprawdę, to już czas najwyższy napisać jakąś notatkę ze skargą do kogokolwiek tam na górze, kto jest odpowiedzialny za ogólny porządek świata. Harry chciał to zrobić już dawno temu.
Teraz przynajmniej miał naprawdę solidny powód.
2. Dumbledore Wszechwiedzący
Harry miał wrażenie, że ostatnie pół godziny jego życia składało się z mnóstwa ludzi prychających na siebie nawzajem, krzyczących, tupiących, rzucających znaczące spojrzenia i - co najgorsze - biegających w kółko naokoło niego. Nie poprawiło to w najmniejszym stopniu jego ogólnego samopoczucia, zwłaszcza, że nikt zdawał się go nie słuchać. Armia grona profesorskiego w tej chwili klasyfikowała się w głowie udręczonego i skołowanego Pottera jako czynnik bardzo zbliżający człowieka do stawiania wielokrotnych wykrzykników.
-Może to jakiś dziwny efekt uboczny, którego nie byliśmy w stanie przewidzieć?- zgadywała McGonagall i chwyciwszy rękę Harry'ego, spojrzała mu w twarz z bardzo urzędową miną.
-Masz na myśli jakieś powikłania po klątwie, która wysadziła niemal pół skrzydła zamku starego Slytherina, Minervo?- zaskrzeczał Flitwick, podnosząc się na palcach, żeby lepiej przyjrzeć się chłopcu na stołku- Moim zdaniem chłopcy po prostu przesadzili z tą imprezą wczoraj w nocy i jakieś zaklęcia poszły nie tak. Wiesz, jak to jest z młodym Malfoyem.
McGonagall zignorowała go.
-Poznajesz mnie, Potter?- spytała bardzo powoli i wyraźnie, jak gdyby miała przed sobą wyjątkowo głupiego przedszkolaka.
-Tak, pani profesor- jęknął Harry w odpowiedzi, dodając w myślach, że kto raz miał przyjemność spojrzeć w twarz profesor McGonagall, nieprędko ją zapomni, choćby nie wiem jak się starał.
-A mnie?- Fliwtiwck zamachał mu rękami przed twarzą.
-Tak, panie profesorze. Ekhym, czy mógłbym może zobaczyć się z...
-Nie wydaje się mieć szczególnie wielkich zaburzeń percepcji- zdiagnozowała McGonagall, prostując się z godnością- Snape, co ty o tym myślisz?
-Osobiście uważam, że Potter zawsze wymagał szczególnej opieki medycznej-stwierdził kwaśno Severus Snape, sterczący z tyłu tłumu i patrzący niechętnie na znienawidzonego ucznia- Dzisiaj po prostu dał nam tego pełny popis.
-Nie ma żadnych obrażeń cielesnych- wtrąciła uczynnie pielęgniarka- Powiedziałabym wręcz, że jest w wyśmienitej kondycji.
-Tak, pan Malfoy bardzo to sobie ostatnio chwalił- wycedził Snape przez zaciśnięte zęby.
Reszta towarzystwa w szpitalu, łącznie z Harrym, postanowiła zbyć tę cenną uwagę milczeniem.
-Nie wykryłam także żadnych zakłóceń w jego polu morficznym i thaumicznym, przynajmniej nie metodą konwencjonalną- dodała szybko pielęgniarka- Chociaż zalecałabym jeszcze zaczerpnięcia opinii dyrektora w tej sprawie, tak dla pewności.
-Dyrektor zjawi się tu lada chwila.
-Spoko, Harry, żem wiedział że wszystko z tobą w porząsiu- zahuczał Hagrid i klepnął chłopca w plecy, zwalając go razem ze stołkiem na posadzkę- Każdy by z tym młodym draniem zwariował, ot co.
-Wolałbym, żebyś nie wygłaszał takich stanowczych opinii o uczniach mojego domu- syknął Snape.
-Właśnie dostaliśmy sowę od pani Narcyzy Malfoy- do pomieszczenia wpadła pani Sprout, dzierżąc w pobrudzonej ziemią dłoni rolkę pergaminu- Jej syn zdążył się z nią połączyć siecią Fiuu, będzie tu lada chwila.
-Och, Narcyza- westchnął Flitwick, a reszta grona profesorskiego dołączyła do niego w zgodnej, ponurej unii- Wspaniała kobieta, oczywiście. Bardzo... troskliwa. I to cudowne, że tak się przejmuje stanem Harry'ego. Ale...
-Nic się nie da zrobić- stwierdziła McGonagall, klaśnięciem składając dłonie.
-Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć...-zaczął Harry, ale jego głos utonął w fali natchnionych opinii nauczycielskich.
-Twierdzi, że jest w Gryffindorze.
-Nie miałbym nic przeciwko pozbyciu się go z własnego domu.
-Severusie! Chłopak potrzebuje naszego wsparcia.
-Może uderzył się za mocno w głowę?
-Musiałoby go przygnieść kowadło wielkości słonia, inaczej do tej twardej czaszki nic nie dochodzi.
-Severusie, naprawdę, to poważna sprawa!
-Przepraszam, ale naprawdę chciałbym wiedzieć...
-To może być jakiś ciężki uraz, który ujawnił się po fakcie, kto wie, do czego może doprowadzić!
-To faktycznie musiałby być spóźniony szok, zważywszy, że od bitwy szetlandzkiej minęły całe miesiące.
-Ekhym... czy mógłbym może...
-To nie ma znaczenia. Wiecie, jakie połączenie miał z Sami-Wiecie-Kim, to może się jakoś łączyć.
-A ja cały czas uważam, że to tylko rezultat niewinnej bójki, które przecież są na porządku nocnym w Slytherinie.
-Tej nocy było spokojnie. Rozbiło się tylko kilka krzeseł.
-Mam nadzieję, że to nie były drogie krzesła, bo jeszcze trochę i szkoła zbankrutuje.
-Jedne z tej paskudnej kolekcji osiemnastowiecznej.
-Ach, te. Całe szczęście. Nigdy ich nie lubiłem.
-Choć miały całkiem ładny lakier.
-Jedno z nich wylądowało na popiersiu Parascelsusa.
-Zbiło się?
-Nie. Plusz zamortyzował wypadek.
-Szkoda. Następnym razem powiedz im, Severusie, żeby lepiej celowali.
-Przepraszam, ale naprawdę chciałbym porozmawiać...
-To jedno z tych popiersi, które kiedyś bardzo chciałem zbić, kiedy byłem uczniem. Nigdy jakoś mi się nie podobało.
-Ciekawe, ile kosztowały te krzesła.
-Przepraszam!
Wszystkie głowy odwróciły się na Harry'ego, który kolorem skóry z każdą sekundą coraz bardziej przypominał rozczochranego kraba.
-Mogę porozmawiać z dyrektorem? Proszę?- spytał potulnie.
-Dyrektor powinien...-zaczęła McGonagall, ale przerwało jej nagłe otwarcie drzwi.
Do skrzydła szpitalnego wkroczyła w swojej pełnej okazałości najpierw broda Albusa Dumbledore'a, a potem sam Albus Dumbledore. Dyrektor zmierzył swoim dobrodusznym spojrzeniem wszystkich zebranych w pomieszczeniu, łącznie z krzesłami i oknami, a potem uśmiechnął się znacząco do Harry'ego.
Zza jego pleców, ku przerażeniu młodego Gryfona, wychylił się niezwykle poirytowany Draco Malfoy.
Harry usilnie zwalczył pragnienie wyskoczenia przez okno, a Dumbledore odchrząknął.
-Młody pan Malfoy był już łaskaw nakreślić mi zaistniałą sytuację- oznajmił dyrektor, ustawiając blondyna przed sobą niczym wyjątkowo naburmuszoną tarczę- Chyba już domyślam się przyczyny, jednak dla pełnego obrazu muszę zamienić parę słów z samym Harrym. Draco, proszę cię bardzo, żebyś napisał do swojej matki i powiedział jej, że jej interwencja nie będzie konieczna. Harry'emu nic nie grozi.
-Jest pan pewien?- spytał wolno Draco, nawet nie starając się ukryć sceptycyzmu w głosie.
-Absolutnie.
-Dobrze więc- Malfoy uniósł głowę i wyszedł, dając znać, jak bardzo nie podoba mu się cała sytuacja.
Potter doszedł do ponurego wniosku, że całe te dramatyczne ruchy peleryną i włosami Malfoy musiał ćwiczyć przed lustrem długie godziny.
-Chciałbym porozmawiać z Harrym na osobności, jeśli nie macie nic przeciwko temu- oznajmił wesoło Dumbledore, dając wyraźnie do zrozumienia, że lepiej dla profesorów, aby nie mieli.
Wyciągnął rękę do skołowanego chłopca, którego delikatnie acz stanowczo wyprowadził na korytarz. Za nimi, niczym politycy po nadzwyczaj wzburzonej naradzie, wynurzyli się ze skrzydła szpitalnego członkowie grona profesorskiego i pospieszyli do swoich klas, przez cały czas dyskutując. Harry odczekał uprzejmie, aż korytarz opustoszeje, bo w obecności dyrektora każdy znajduje w sobie nagłą potrzebę przestrzegania savoi-vivre'u. Jednak ta potrzeba na tym etapie się kończyła.
-Wszyscy powariowali, do cholery!- zakomunikował z mocą Dumbledore'owi, kiedy tylko zostali sami.
Dyrektor zacmokał z pobłażaniem i położywszy dłoń na ramieniu ucznia, poprowadził go w głąb korytarza.
-Spróbuj się jednak trochę opanować, drogi chłopcze.
-Wszyscy powariowali, do cholery, panie profesorze.
-Tak zdecydowanie lepiej.
-Pan wie, co się tutaj dzieje?
-Zdążyłem się dowiedzieć. Technicznie rzecz biorąc, wciąż jesteś w tym samym Hogwarcie, w którym byłeś przed wypadkiem.
-No tak, raczej trudno by mi było pomylić Hogwart z domem specjalnej troski- Harry bardzo się postarał, aby ukryć sarkazm w głosie.
-To bardzo interesujący przypadek. Nie mieliśmy czegoś podobnego od czasu, kiedy młody Thomas Goodfellow przypadkowo rozczłonkował się podczas śniadania jakieś dziesięć lat temu. Ktoś ze Slytherinu wmówił mu, żeby spróbował przesłać grzankę z jajkiem do wymiaru równoległego. Na szczęście, byliśmy w stanie odzyskać jego najważniejsze organy.
-Ach, te najważniejsze- Harry kiwnął głową, zdezorientowany-To chyba dobrze. Hm.
-Niestety, jego lewej nogi nigdy nie znaleźliśmy.
-Och. Aha. A co to ma wspólnego ze mną, panie profesorze?
-Słyszałeś kiedyś o teorii, na którą niedawno wpadli mugolscy fizycy? O kwantach? Spodnie czasu?
-Obawiam się, że pierwsze słyszę, panie profesorze.
-Widzisz, Harry, tak się składa, że to jest Hogwart. Tylko, że nie ten Hogwart, w którym się uczyłeś przez ponad sześć lat.
-Nie ten?- Harry wytrzeszczył oczy.
-Nie, nie ten.
-Aha. Ekhym... A ile Hogwartów mamy w Anglii, panie profesorze?
-Och, tylko jeden. I to jest ten sam Hogwart. Tylko, że inny.
-Chyba nie nadążam.
-W gruncie rzeczy to całkiem proste, mój chłopcze- oznajmił Dumbledore, co sprawiło, że Harry zaczął się bardzo niepewnie uśmiechać- Postaram się wytłumaczyć ci to w najprostszy z możliwych sposobów. Wyobraź sobie, że stoisz na rozstaju dróg. Zastanawiasz się długo, którą ze stron wybrać, i w końcu decydujesz się iść w lewo. Idziesz w lewo, przypadkowo spotykasz uroczą damę, ratujesz ją, bierzecie ślub, macie syna, a on zostaje prezydentem i doprowadza do wojny z sąsiadami, ponieważ ich prezydent ukradł pod stołem jabłko na ważnej konferencji. Wojna trwa przez dziesięć lat, dołączają do niej inne państwa, a w końcu ślub kładzie jej kres i tworzy się nowe państwo.
Wszystko to dzieje się dlatego, że postanowiłeś w tamtym momencie pójść w lewo. Rozumiesz?
Harry powoli kiwnął głową, próbując przyswoić sobie niesamowitą wizję Dumbledore'a. Dyrektor tymczasem ciągnął swój wywód:
-Wyobraź sobie teraz, że przez całe życie zastanawiałeś się, co by się stało, gdybyś skręcił w prawo. Jak wyglądałoby twoje życie? Każdego z nas nachodzą takie myśli. Co by się stało, gdybym się wtedy odwrócił? Gdybym powiedział coś innego? Gdybym nie przechodził pod tamtym oknem akurat w momencie, kiedy wyrzucali z niego doniczki? Takie rzeczy.
-Co by było, gdybym na pierwszym roku nie próbował odebrać Malfoyowi przypominajki Neville'a i nie został zauważony przez McGonagall... takie coś ma pan na myśli?
-Dokładnie. I to profesor McGonagall, racz pamiętać.
-Przepraszam- myśli Harry'ego zaczęły pędzić w niekontrolowanych kierunkach.
-Ależ oczywiście. I tutaj zbliżamy się do sedna sprawy, bowiem magowie odkryli już dawno, że to, czego nie zrobiliśmy w naszym życiu, tak naprawdę zrobiliśmy... tylko gdzie indziej. To tak, jakby dwa wcielenia ciebie równocześnie skręciły w dwie różne nogawki spodni.
-Tak jakbym się rozszczepił?- wykrztusił Harry po chwili bezgranicznego szoku i zwalczył przemożne pragnienie, by sprawdzić, czy wciąż jest w jednym kawałku.
-Tak, choć niezupełnie. Widzisz, istnieje teoria, że my wszyscy żyjemy równocześnie w milionach innych światów, w każdym z nich podejmując inne decyzje. Zawiera to dużo kwantów, a nimi nie chcę skażać twojej niewinnej głowy. Rozumiesz, co pragnę powiedzieć?
-Raczej tak... Chce pan powiedzieć, że gdzieś tam istnieją miliony mnie, które, powiedzmy, poszły wtedy w prawo? I żyły zupełnie inaczej?
-Dokładnie tak. Bystry z ciebie chłopak.
-I to, gdzie teraz jesteśmy, to jedno z tych kwantowych miejsc pod tytułem „Co by było, gdyby...”? Takie jakby nieprawdziwe?
-Och, wręcz bardzo prawdziwe. Nie mniej, niż twoje życie tam, skąd przyleciałeś. To po prostu inna nogawka tych samych spodni, mówiąc obrazowo.
-I w tym świecie...-Harry głośno przełknął ślinę- jestem Ślizgonem? Czyli przy ceremonii przydziału trafiłem jednak do Slytherinu?
-O tak. I nie tylko to. Jak widzisz, wybór domu miał ogromne znaczenie dla twojego życia. Pan Malfoy może być tego najlepszym przykładem.
Harry zatrzymał się gwałtownie w pół kroku. Kwanty kwantami, powiedział sobie, ale tego stanowczo było za dużo.
-Sugeruje pan, że w tym świecie jestem pe... homoseksualistą? Z Malfoyem?!
-To jest fakt.
-Ale... ale jak to się w ogóle stało?!
-Och, z tego, co wiem, to rezultat pewnej dość intymnej kolacji...
-Nie to!- Harry gwałtownie pokręcił głową, chcąc pozbyć się myśli o „intymnej kolacji”- Jak ja się tu w ogóle dostałem?
-Przebadaliśmy skład eliksiru, który uwarzyliście z panem Malfoyem na tej niefortunnej lekcji. Jakimś cudem, do tej idealnie zmieszanej mikstury dostało się parę kropli twojej krwi. Mieszanka okazała się tak wybuchowa, że otworzyła ci drogę przeskoczenia z jednego wymiaru do drugiego. To tak, jakbyś przez okno wskoczył do pociągu jadącego z naprzeciwka.
-Ale Malfoya też obryzgało!
-Na pana Malfoya nie spadł cały kocioł eliksiru, Harry.
-Nie, pewnie, że nie- prychnął poirytowany chłopak- On zdążył w porę odskoczyć, żeby nie pobrudzić sobie szat, pieprzony maminsynek.
-Język, chłopcze.
-Przepraszam. Pieprzony maminsynek, panie profesorze.
-W każdym razie- podjął Dumbledore głosem wyższym o kilka oktaw, prowadząc chłopca obok siebie- w tym wymiarze także musiało dojść do silnego wyładowania magicznego w tym samym czasie, co umożliwiło ci przeskok.
-A co z Harrym Potterem, który żył tutaj?- spytał Harry, czując nagle, jak zimny pot oblewa go z siłą erupcji klimatyzowanego wulkanu.
-Przeskoczył do nas, naturalnie. To działa w obie strony.
-O Boże...
-Spokojnie, nie było tak tragicznie- Dumbledore obdarzył go uspokajającym uśmiechem- Oczywiście, pan Malfoy doznał pewnego szoku, kiedy nazwałeś go w klasie seksem na nogach...
-O Boże...
-... ale skończyło się tylko na chwilowym urazie po tym, jak w szoku pośliznął się na eliksirze i spadł na podłogę. Nic groźnego. Zdążyliśmy dojść do natury sprawy dość szybko. Panna Granger okazała się niezwykle pomocna, podobnie, o dziwo, pan Malfoy.
-To... to świetnie. Kiedy będę mógł wrócić?
-Och, pracujemy nad tym. Obawiam się, że może to zająć trochę czasu.
Harry westchnął ciężko. Dokładnie takiej odpowiedzi mógł się spodziewać, co nie sprawiło, że chciał ją usłyszeć.
-Jak długo?
-Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. Takie przypadki zdarzają się naprawdę rzadko, ale jesteśmy na właściwym tropie. Na razie jednak musisz grać na czas i jakoś sobie tutaj poradzić. Powiemy reszcie, że po walce z Voldemortem pojawił się spóźniony szok i częściowo nadwerężył twoją pamięć.
-Jak to: po walce z Voldemortem? Przecież ona się jeszcze nie odbyła!
-W tym świecie, owszem. I wygrałeś. Okoliczności były dość dramatyczne, o czym z pewnością dowiesz się niedługo z pierwszego źródła, ale ten świat wolny jest już od wojny, i to dzięki tobie.
-Och- wykrztusił Harry, czując pewną dziwną ulgę.
Przynajmniej tutaj nie będzie musiał martwić się tym łysym psychopatą. Miło byłoby tak dla odmiany zakosztować trochę spokoju... Nagle alarmująca myśl wypłynęła na wierzch wzburzonego morza jego umysłu.
-Panie profesorze...- spytał powoli, starając się uważnie dobrać słowa.
-Tak, Harry?
-Jak to możliwe, że rozmawia pan teraz ze mną o tym wszystkim w tym świecie?
-Cóż...- w oczach dyrektora zagrały figlarne błyski- Jestem starym prykiem, Harry, i jako taki znam sporo sztuczek. To po prostu taki mały trik, który postanowiłem wypróbować.
-Potrafi pan skakać od świata do świata?!
-Życie jest pełne niespodzianek. Nigdy nie wiesz, kiedy trafi ci się czekoladka nugatowa- stwierdził filozoficznie Dumbledore- Obawiam się jednak, że to wszystko, w czym mogłem ci pomóc. Nie potrafię długo utrzymać się poza wymiarami. Muszę wracać, ale niedługo znowu się z tobą skontaktuję i poinformuję cię o naszym postępie. W międzyczasie postaraj się trochę dopasować. Użyj wyobraźni. W zasadzie możesz potraktować to jako swego rodzaju wakacje.
-Wakacje- powtórzył Harry głucho- Wakacje. Jako Ślizgon, chłopak Dracona Malfoya. Wakacje.
-Otóż to- ucieszył się Dumbledore- A zatem, powodzenia!
Mrugnął do osłupiałego chłopca, owinął się peleryną i zniknął z cichym puknięciem.
Harry uznał, że Malfoy nie był jednak jedynym w szkole, który ćwiczył dramatyczne wyjścia.
* * *
Resztę dnia spędził, unikając wszystkiego, co zdradzało chęć do samodzielnego ruchu. Przemykał po błoniach uciekając natychmiast, kiedy tylko zobaczył jakichś ludzi zbliżających się na odległość mniej więcej kilometra. To zapewniło mu godną rozrywkę aż do pory obiadowej, kiedy to syci po uczcie i zadowoleni uczniowie wysypali się na błonia, skrzętnie korzystając z ostatnich ciepłych dni października.
Na ich widok Harry pisnął wysokim głosem i uciekł.
Zatrzymał się przy Bijącej Wierzbie, w tak dogodnej odległości, że drzewo go nie atakowało, ale też nikt nie był specjalnie chętny do niego podejść. I, kiedy Harry z uczuciem chwilowej ulgi przysiadł na trawie, dobiegły go aż nazbyt znajome głosy.
-Naprawdę, Draco, nie przejmuj się tak. Znajdziemy go... w końcu. Przecież nie uciekł ze szkoły, wiedzielibyśmy o tym.
-Granger, cechą uciekinierów jest to, że nie ma ich na miejscu i właśnie z tego względu ich nie widać. Mam nadzieję, że go znajdziemy. Wtedy będę mógł do woli zdzierać mu skórę z gardła, kawałek po kawałku.
Harry ponownie pisnął i czym prędzej skoczył w pobliskie krzaki, skąd począł obserwować zbliżające się, bardzo niezwykłe trio.
Draco Malfoy, z wysoko uniesioną głową i zaciśniętymi pięściami, robił długie kroki przed siebie i oddychał głęboko, jak gdyby chcąc zachłysnąć się powietrzem. W pewnej odległości za nim truchtała Hermiona, która musiała wytężyć siły, aby dotrzymać Ślizgonowi kroku; jeszcze dalej za nią ciągnął się ociężale Ron, powłócząc nogami i rzucając otoczeniu niechętne spojrzenia, jakby krajobraz uraził go osobiście.
Harry gwałtownie nabrał powietrza i zasłonił sobie usta dłonią, ponieważ Malfoy zatrzymał się gwałtownie i z gracją opadł na trawę w miejscu, gdzie on sam przed chwilą siedział. Pozostała dwójka usiadła na ziemi po obu stronach blondyna.
-To nie jego wina, jestem tego absolutnie pewna- powiedziała łagodnym tonem Hermiona- Po prostu przechodzi teraz przez trudny okres...
-Nie on jeden, pragnę zauważyć- mruknął cierpko Malfoy, układając ramiona pod głowę.
-Byłeś dla niego prawdziwym oparciem i możesz być z siebie dumny.
-Dzięki, Granger, ale to jakoś nie cofa tego, co stało się dziś rano.
-Coś mu się zwyczajnie popieprzyło- odezwał się Ron- a nauczyciele powiedzieli przecież, że to pod wpływem magii, więc nie sarkaj tak na niego, bo to nie jego wina. Tobie też odbijało nieźle po tej przeklętej bitwie, Malfoy.
-Dziękuję ci, Weasley, jesteś prawdziwym wsparciem w chwilach kryzysu.
-Naprawdę nie rozumiem, co Harry widzi w tobie takiego wyjątkowego.
Malfoy uniósł ręce do góry i zaczął wyliczać na palcach:
-Jestem nieziemsko i nieprawdopodobnie piękny, emanuję seksapilem i zjadliwą inteligencją, mój język jest ostry jak papier, jestem niewiarygodnie bogaty, doskonale ułożony, czystej krwi, utalentowany, sprytny, dowcipny... aha, i niesamowity w łóżku- zrobił pauzę, jak gdyby zastanawiał się nad czymś głęboko- Tak, to by chyba było wszystko. Z grubsza.
-Czy my mówimy o tej samej osobie?- burknął Ron, a Hermiona nad głową leżącego Malfoya trzepnęła go przez ciemię.
-Naprawdę nie wiem, jakie zaklęcie mogłoby mieć taki efekt-powiedział po chwili Malfoy- On wyglądał, jakby był tym wszystkim... oburzony. Rozpoznał mnie od razu, ale jednocześnie nie pamiętał nic z tego, co było między nami przez te lata... Czy to możliwe, żeby aż tak mu się pokręciło?
-Wiesz, teoretycznie wszystko jest możliwe- stwierdziła ostrożnie Hermiona- To, co miało miejsce na Szetlandach to prawdziwie potężna magia i trudno przewidzieć jej efekty. Chyba musimy po prostu zaufać opinii nauczycieli.
-Ale czy to znaczy, że on już... że on nie... że już nic...- głos Malfoya przycichł nagle, załamał się dziwnie i zawisł w powietrzu, porwany przez podmuch wiatru.
-Ależ oczywiście, że cię kocha- Hermiona uśmiechnęła się do niego, na co Harry raptownie wytrzeszczył i potarł oczy- Jeszcze nie widziałam, żeby ktoś był aż tak zakochany, jak on.
-Aż do próchnicy- wtrącił Ron.
-Daj mu po prostu czas.
-Najpierw muszę go znaleźć- stwierdził Malfoy; wstał, rozciągnął mięśnie, strzepnął bród z peleryny, poprawił włosy i rozejrzał się wokół- A kiedy już go znajdę, niech już lepiej sobie wszystko przypomni, albo ja się wezmę za jego pamięć osobiście.
Odszedł zdecydowanym krokiem, zostawiając Rona i Hermionę w tyle. Dwójka przyjaciół wymieniła między sobą zaniepokojone spojrzenia, po czym oboje pobiegli za oddalającym się szybko blondynem.
Harry wychynął z krzaków ostrożnie, niczym tajny agent wywiadu badający wrogi grunt, po czym z niedowierzaniem pokręcił głową. Ron i Hermiona, dotrzymujący towarzystwa Malfoyowi i rozmawiający z nim neutralnie, wręcz przyjaźnie? Harry nie mógłby być bardziej zaskoczony, gdyby w tej samej chwili przejechała przed jego nosem wielka świnia w słomkowym kapeluszu na jednokołowym rowerze.
Ze świnią przynajmniej człowiek mógł być pewny, że to rezultat jakichś podejrzanych grzybów, które ktoś mu wcisnął na obiad.
Nie dane mu było jednak długo rozmyślać nad tą rewelacją; zza murów zamku na błonia wpadli Colin Creevey, Ginny Weasley, Neville Longbottom, Parvati Patil, Lavender Brown, Dean Thomas, Seamus Finnigan a także - jak gdyby chcąc uczynić ten orszak jeszcze bardziej szalonym - Luna Lovegood. Colin krzyczał, unosząc wysoko w górze swój aparat fotograficzny, a Ginny goniła go z wściekłą miną, wymachując nad głową różdżką. Neville próbował dogonić ją i uspokoić, dziewczyny natomiast chichotały i dopingowały pannę Weasley. Seamus i Dean dołączyli do maratonu prawdopodobnie z czystej nudy, podobnie Luna; Seamus, nie wiedzieć skąd, ściskał pod pachą karton z popcornem.
Harry pisnął, myśląc niejasno, że właśnie wyczerpał swój limit przerażonych pisków jak na jeden dzień, ale nie zdążył zanurkować w bezpieczne krzaki. Colin zauważył go i zatrzymał się gwałtownie, wywołując dziwną reakcję złożoną z mnóstwa jęków, przekleństw, rozsypanego popcornu i sporej ilości ludzi wpadających na siebie. Jednak ten mały chaos został w porę opanowany i teraz wszyscy uczestnicy osobliwej parady gapili się na Harry'ego ostrożnie, jak gdyby był jakimś dynamitem z odpalonym lontem.
-Em... cześć?- spróbował Harry- Co się dzieje?
-Ta żałosna imitacja człowieka- Ginny wściekle trzepnęła Creeveya- zrobiła mi zdjęcie. Do kroniki.
-To, ee... to miło?
-Kiedy byłam w łazience.
-Och.
-Nic osobistego!- pisnął Colin a Harry poczuł się wdzięczny, że tym razem zrobił to ktoś inny.
-Akurat. Poprawiałam bluzkę, zboczeńcu!
-Nic nie było widać!
-Oddawaj aparat!
-Jak się czujesz, Harry?- Neville wystąpił naprzód i troskliwie obejrzał okularnika- Lepiej? Nauczyciele mówili coś o efektach ubocznych...
Harry nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Nie wiedział, jakie miał relacje ze swoimi przyjaciółmi w tym świecie - w końcu był tutaj Ślizgonem, jakkolwiek trudno było to sobie wyobrazić. Ale najwyraźniej to nie wpłynęło znacząco na jego kontakty z mieszkańcami Gryffondoru; wszyscy wydawali się autentycznie zaintrygowani i zmartwieni jego stanem. A więc tu także byli przyjaciółmi? Nawet, jeśli Malfoy...
-Tam jest!
Potter gwałtownie wstrzymał oddech i obrócił głowę; Malfoy wraz z Ronem i Hermioną, najwyraźniej zwabiony hałasem, wrócił i wpatrywał się w Harry'ego z miną nie do odczytania. Wszyscy obrócili na niego głowy, tylko Ginny zaczęła błądzić spojrzeniem od Harry'ego do blondyna, jak gdyby gwałtownie o czymś rozmyślając. Czarnowłosy chłopak nie miał jednak czasu zastanawiać się, o co chodziło: ze wszystkich stron zaczęli się schodzić uczniowie, najwyraźniej szykując się na spektakl. Ktoś wyczarował więcej popcornu.
Malfoy także zarejestrował obecność tłumu, ponieważ w następnym momencie wydał z siebie dziewczęcy okrzyk i rzucił się na Harry'ego. Gwałtownie zarzucił mu ręce na szyję, unieruchamiając go w ten sposób w żelaznym uścisku, i krzyknął teatralnie:
-Och Harry, kochanie, tak bardzo się martwiłem!!
Zakopał twarz w ramieniu Harry'ego, tak, że jego usta znalazły się tuż przy uchu sparaliżowanego chłopca.
-Obejmij mnie, kretynie!- syknął tak cicho, że sam Harry ledwo był w stanie go usłyszeć- Jak będziesz rżnąć takiego idiotę, jakim jesteś, nawiasem mówiąc, to nie odczepią się od ciebie. Poudawaj!
Kiedy kompletnie zdezorientowany i zażenowany Harry powoli i sztywno otoczył ramionami smukłą sylwetkę Ślizgona, ten znowu powrócił do swojego natchnionego, teatralnego tonu.
-Mówili, że coś ci grozi, ale nie trap się, kochany mój, wszystko naprawimy! Zobaczysz, znów będziemy szczęśliwi, nasza miłość przezwycięży wszelkie przeciwności i nic nie zakłóci spokoju naszych dusz, na wieczność już złączonych! Harry, miłości moja, kochanie moje, wszystko będzie dobrze!!
Ktoś wydał odgłos, jakby z całej siły powstrzymywał się od histerycznego śmiechu; parę dziewczyn jęknęło z zachwytem; ktoś zaczął głośno pytać o chusteczki. Harry poczuł, jak jego twarz zamienia się w efekt fanatycznego malarza z nadmiarem czerwonej farby. Malfoy nie poluzował swojego uścisku, wręcz przeciwnie, przylgnął do Harry'ego jeszcze mocniej, teraz mistrzowsko grając szekspirowskiego kochanka w scenie rozstania. Kiedy Harry niezdarnie poklepał go po głowie, marząc, aby znaleźć się miliony mil od tego miejsca, usłyszał komentarz Lavender:
-Ci dwaj naprawdę są sobie przeznaczeni, nie ma co. To takie urocze!
-Teraz powoli wycofujemy się do zamku- Malfoy syknął przy jego uchu- Do biblioteki. Powoli. Patrz mi w oczy i nie próbuj nawet myśleć o ucieczce.
Jego żelazny uścisk na szyi Harry'ego zelżał, a blondyn odsunął się na tyle, żeby obdarować go pełnym miłości i uwielbienia wzrokiem, jakim ocalona dziewica mogłaby obdarzać swojego bohatera. Chwycił go za obie ręce.
-Chodźmy, kochany, nie ma chwili do stracenia. Oddam swoje życie, jeśli to ma przywrócić ci twój dawny stan! Pójdźmy, nie zwlekajmy, wszak dzień wiecznym nie jest!
Po tej dramatycznej mowie pociągnął Harry'ego za ręce i poprowadził przez tłum, który rozstąpił się przed nimi. Parę osób zaczęło klaskać. Kto jak kto, ale szkolny tłum potrafił docenić dobre, oraz darmowe, przedstawienie.
Kiedy para znalazła się poza zasięgiem słuchu i wzroku, dołączyli do niej Ron i Hermiona. Draco skinął na nich i puścił ręce Harry'ego.
-Biblioteka- zakomenderował i ruszył przed siebie do zamku.
Hermiona położyła uspokajającą dłoń na ramieniu Harry'ego, Ron klepnął go po plecach a Potter poszedł z nimi, nie widząc żadnego innego wyjścia.
Jeśli to było wyobrażenie Dumbledore'a o wakacjach, to stary czarodziej miał jeszcze bardziej skrzywiony światopogląd, niż wszyscy myśleli.
3. Skleroza nabyta
Malfoy poprowadził całą grupkę w odludny i spokojny kąt biblioteki; przez całą drogę ściągali na siebie ciekawskie spojrzenia niczym latarnie morskie. Harry usiadł w fotelu między Ronem i Hermioną, czując, że to jedyny normalny element na świecie, choć w dalszym ciągu nie mógł zrozumieć, dlaczego są tutaj przyjaciółmi, skoro on sam wylądował w Slytherinie i - o zgrozo - w łóżku Malfoya. Przyjął jednak odważnie politykę grania na czas wychodząc z założenia, że jak dotąd wszystko w życiu samo się jakoś wyjaśniało, więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej.
Byle grać, byle przeżyć aż do chwili, kiedy Dumbledore i reszta wykombinują, jak przywrócić go z powrotem.
Problem w tym, jak Harry miał się wkrótce przekonać, że nie był jednak takim rewelacyjnym aktorem.
-Zacznijmy od tego- rozpoczął Malfoy, przysiadając na brzegu okrągłego stoły naprzeciw trójki przyjaciół i patrząc na Harry'ego- że jeśli mamy przez to przejść na spokojnie i bez szumu, powinieneś spróbować chociaż trochę poudawać. Inaczej ani uczniowie, ani Ministerstwo, ani lekarze, ani prasa, ani tym bardziej moi rodzice... nikt się od ciebie nie odczepi. Rozumiesz?
Harry kiwnął głową, nie widząc lepszego rozwiązania, dostrzegając za to logikę w tym rozumowaniu. Jednego był pewien: nie chciał ani jednego spotkania z ludźmi w stylu Rity Skeeter.
-Poznajesz nas, Harry?- spytała Hermiona troskliwie- Kim my dla ciebie jesteśmy?
-Wy?- Harry uśmiechnął się szeroko- Was poznałbym nawet, gdybyście usmarowali się cali w smole i wytarzali w pierzu.
-Uważasz, że jesteś w Gryffindorze, tak?- uśmiechnął się Ron- Fajnie by było, jak tak człowiek o tym pomyśli...
-Demonstrujesz klasyczny model samczego egoizmu, Weasley- mruknął Malfoy, a Ron zrobił do niego minę; jednak, jak Harry z szokiem zauważył, bardziej przypominało to zwykłe, dziecinne przekomarzanie się niż tą otwartą wrogość, którą demonstrowali w jego świecie.
-Ale w takim razie dlaczego nie pamiętasz Dracona?- zastanowiła się Hermiona.
-Och, ależ ja go pamiętam- mruknął Harry ponuro, zanim zdążył pomyśleć- Jakże mógłbym zapomnieć takiego...
W tej samej chwili jednak na powierzchnię jego myśli wynurzyły się słowa Dumbeldore'a, zapalając nagłą czerwoną lampkę: „Powiemy wszystkim, że nastąpił częściowy zanik pamięci”. Zanik pamięci! Psiamać! Powinien udawać, że nic nie kojarzy, że nikogo nie zna, inaczej faktycznie będzie to paskudnie trudno wytłumaczyć... Jak się z tego wyplątać?
Harry uznał, że musi działać szybko. Skoczył na równe nogi, wytrzeszczył oczy w wyrazie który - jak miał nadzieję - wyrażał bezbrzeżny szok i dezorientację, po czym zrobił parę kroków w tył. Po chwili namysłu wyrzucił ręce w górę i zamachał, aby dodać scenie dramatyzmu.
-O nie!- zawył- Kim wy jesteście? Kim ja jestem? O nie, nic nie pamiętam! Gdzie ja jestem? Co się stało?! Nieeee...!!!
Nastała chwila krępującej ciszy. Harry powoli podniósł głowę, aby ocenić rezultat swojego popisu, i stwierdził z rozpaczą, że ten daleki był od zamierzonego: cała trójka uczniów obdarzyła go przeciągłym, wymownym spojrzeniem które sugerowało wyraźnie, że mają oto do czynienia z kimś, kogo funkcje umysłowe uległy poważnemu zaniedbaniu.
Malfoy odchrząknął.
-Tak, to wiele tłumaczy- mruknął sceptycznym tonem- Czy teraz kojarzysz cokolwiek?
-Noo...- Harry się zawahał- To i owo... Ale niedużo. Was, na przykład, wcale. Nie znam was. Nie wiem, kim jesteście. I nie wiem, że byliście moimi przyjaciółmi. Tak. Właśnie. Nie... niech to szlag!
-Ja tu się zaczynam gubić- Ron potarł podbródek- To pamiętasz nas, czy nie?
-Niespecjalnie. Znaczy, mam przebłyski- Harry uchwycił się nagłego pomysłu jak deski ratunkowej- Tak, jakieś niewyraźne przebłyski. Coś tam pamiętam... Ale żadnych szczegółów- zastrzegł szybko.
-Dla mnie to wygląda jak jakaś wielka farsa- oznajmił Malfoy, krzyżując ręce na piersi.
Hermiona w namyśle ściągnęła brwi.
-To, o czym mówi Harry, jest możliwe- powiedziała po chwili- Ale takie urazy magiczne nigdy nie są długotrwałe. Musimy mieć cierpliwość i postarać się, a Harry szybko do nas wróci.
Zwróciła się do Pottera i uśmiechnęła niczym potulna, dobrotliwa przedszkolanka.
-Nazywasz się Harry Potter- powiedziała powoli, jakby miała do czynienia z dzieckiem wymagającym specjalnej troski- Ja jestem Hermiona Granger, a to jest Ron Weasley. Oboje jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Ten chłopak tutaj to Draco Malfoy i... powiedzmy, że jesteście sobie bardzo bliscy.
Blondyn teatralnie wywrócił oczami i dmuchnął w grzywkę, która opadła mu na oczy, a Ron zrobił minę za plecami Hermiony. Cała ta scena była tak komiczna, że Harry musiał udać nagły atak kaszlu, żeby ukryć wybuch śmiechu.
-Postawmy sprawę jasno- westchnął Malfoy, po czym wstał i zrobił parę kroków w kierunku Harry'ego, który instynktownie parę kroków się oddalił.- Skoro masz udawać, musisz wiedzieć o paru sprawach. Po pierwsze, jestem oficjalnie twoim chłopakiem. Wszyscy o tym wiedzą. Prasa, nauczyciele, moi rodzice, nawet twoje wujostwo - wszyscy. Od niedawna, co prawda, ale o tym może opowiem później. Po drugie, jesteś w Slytherinie, czy ci się to podoba, czy nie. Po trzecie, jesteś w szkole magii, która nazywa się Hogwart, dopiero co pokonałeś najgorszego wariata naszych czasów i jesteś bohaterem słynnym na cały czarodziejski świat. Nadążasz?
-Nie tak szybko, Draco- Hermiona skoczyła do przodu- Nie wszystko na raz. To niczemu nie pomoże.
-Ach, więc teraz nagle jesteś ekspertem od zaników pamięci, co, Granger?- syknął Malfoy, odwracając się od niej.
-Tylko bez cynizmu, proszę. Ja tylko staram się pomóc.
-Tak, oczywiście. Gryfoni tylko starają się pomóc. Wszystko można usprawiedliwić tym, że chciało się pomóc- w głosie Malfoya zabrzmiała gorycz- Wiecie co? Wy sobie z nim pogadajcie, a ja po prostu pójdę. Co? Będziecie mieli spokój.
-Draco, przestań tak histeryzować- obruszyła się Hermiona, ale Malfoy już obrócił się na pięcie i zniknął między półkami.
Ron skoczył na nogi, mrucząc pod nosem „Szlag”. Posłał Hermionie i Harry'emu przepraszające spojrzenie.
-Pieprzona primadonna- mruknął- Pogadam z nim. Spotkamy się potem w Wielkiej Sali?
-Tak, Ron, do zobaczenia.
Weasley podążył za Malfoyem. Hermiona tymczasem odwróciła się do Harry'ego, który w tej chwili znajdował się w stanie wybitnej dezorientacji, i siłą zmusiła go do spojrzenia na siebie.
-No dobrze- westchnęła- Zacznijmy może od początku...
* * *
Jak Harry przekonał się po - jak mu się zdawało - paru godzinach, niezwykle trudno jest zdefiniować początek.
Po mętnych i przeraźliwie długich opowiadaniach Hermiony doszedł do wniosku, że przyjaciółka nie została obdarzona szczególnymi zdolnościami oratorskimi, okazała się jednak pożytecznym i cierpliwym źródłem informacji na temat tego świata. Potraktowała Harry'ego jak małe dziecko, które o niczym nie ma pojęcia, i to podejście okazało się najbardziej skuteczne.
Harry uznał, że było to trochę upokarzające.
Udało mu się dojść do następujących wniosków: kiedy w pamiętny wieczór ceremonii przydziału trafił do Slytherinu, Draco Malfoy nie do końca wybaczył mu ich wcześniejsze starcie w pociągu. Dlatego właśnie Harry - tutejszy Harry, wciąż trudno mu było to pojąć - wciąż trzymał się z Ronem i z resztą Gryfonów, którzy mimo wszystko uznali go za swego. Ze Ślizgonami nawet nie próbował się dogadywać, wszyscy uważali bowiem Malfoya za swoiste guru, a rodzice większości z nich stali po stronie Voldemorta podczas wojny. Sytuacja zmieniła się nieco dopiero pod koniec pierwszej klasy, kiedy to Harry wraz z Ronem i Hermioną powstrzymali Quirrela od zdobycia Kamienia Filozoficznego; tym samym Harry zapewnił swojemu domowi, chcąc nie chcąc, Puchar Domów. Na stacji King's Cross, kiedy wysiadali z pociągu, Malfoy zawołał go na stronę i - jak opowiadała Hermiona - dość niezręcznie i oficjalnie życzył mu przyjemnego lata. Wyciągnął rękę na pożegnanie i tym razem Harry ją uścisnął; to wywołało na twarzy Malfoya niewyraźny uśmiech.
Hermiona zaczerpnęła oddechu i zmieniła pozycję na krześle na nieco wygodniejszą, a tymczasem Harry spróbował przyswoić sobie jakoś te informacje i zastanowił się, jak poważne zmiany mogły nastąpić w kolejnych latach nauki, skoro w tym świecie był w Slytherinie. Z pewnością niektóre rzeczy nie mogły się wydarzyć… Odkrył, że zaczyna go to coraz bardziej interesować.
Może, mimo wszystko, ta sytuacja nie była jeszcze taka najgorsza?
Kątem oka dostrzegł, że Hermiona chrząka, jak zawsze robiła, kiedy przymierzała się do wygłoszenia dłuższego monologu. Harry zadrżał mimowolnie; czyżby przyjaciółka zamierzała go uraczyć naukowym opowiadaniem, w szczegółach opisując wszystkie lata w Hogwarcie po kolei? Harry czuł, że psychicznie i fizycznie nie jest jeszcze gotowy na podobne przeżycia. Jednak niewiele mógł zrobić; dziewczyna już patrzyła na niego uważnie i otwierała usta.
-Na drugim roku, kiedy…- zaczęła, ale nagłe poruszenie w drzwiach kazało jej przerwać.
Obydwoje zwrócili twarze w stronę wejścia do biblioteki; Harry z nadzieją, Hermiona z mordem w oczach.
I wtedy, na widok mężczyzny, który właśnie stanął w drzwiach, serce Harry'ego gwałtownie stanęło… tylko po to, by po chwili zacząć bić w zabójczym tempie, odgłosem przypominając dźwięk wagonika sunącego na najwyższych obrotach po torach kolejki górskiej.
Długie, czarne włosy opadały mu na twarz i wyślizgiwały się z niechlujnego końskiego ogona, a ciemne oczy lśniły wesołym blaskiem. Jego skóra straciła tą niezdrową barwę wyschniętego wosku, a nabrała koloru, nawet lekkiej opalenizny. Sylwetką przestał przypominać wypchanego słomą stracha na wróble; pojawiły się mięśnie, a tam, gdzie wcześniej były cienie pod oczami, teraz była tylko gładka skóra. Lecz nie było wątpliwości - oto stał przed Harrym, wysoki, zdrowy i szeroko uśmiechnięty, chociaż z troską w oczach, która przygasiła nieco ich zwykły blask. I żył. Jak najbardziej żył; oddychał, ruszał się, patrzył przed siebie i był solidny, z krwi i kości, ani trochę nie przezroczysty.
Harry poczuł, jak jego oczy mimowolnie wilgotnieją.
-Syriusz!!!- wrzasnął i skoczył do przodu, zanim w jego głowie do głosu doszedł rozsądek.
Rzucił się przez salę ku mężczyźnie w drzwiach, niepomny na żadne przeszkody. Nie zniechęcił się ani trochę, kiedy w swym ferworze potknął się o stołek i upadł razem z rzeczonym przedmiotem na podłogę; natychmiast wstał i wznowił swój bieg, a po chwili odbił się od ziemi i skoczył ze szczerym zamiarem przygniecenia swojego ojca chrzestnego do podłogi.
Jednak źle wymierzył; zamiast w otwarte ramiona osłupiałego Syriusza Blacka, wylądował na twardej podłodze parę milimetrów od butów obiektu docelowego.
-No, Harry, muszę przyznać, że tu mnie masz- stwierdził Black, pochylając się i pomagając chłopcu wstać- Miło widzieć, że tak się cieszysz na mój widok, chociaż nie widzieliśmy się zaledwie parę godzin… co twój chłopak miałby do powiedzenia na podobny wybuch?
Roześmiał się krótko, a Harry poczuł nagle, że gdyby zechciał, mógłby w tej krótkiej chwili unieść się w powietrze i zatańczyć cha-chę do góry nogami na suficie.
Syriusz tu był, żywy, żywy, żywy…!
-Syriusz!- wykrzyknął po raz kolejny przez oczy pełne łez i wtulił się w zaskoczonego mężczyznę, który po chwili położył mu dość niezręcznie ręce na ramionach.
-No tak- powiedział niepewnie. - Tak. A więc… pamiętasz mnie. To… świetnie.
-Harry ma… przebłyski- wyjaśniła Hermiona, przewracając oczami; chłodu w tym głosie pozazdrościłby jej każdy model reklamy odświeżającej gumy do żucia.- Właśnie próbowałam mu wyjaśnić…
-Co za dużo, to niezdrowo- oświadczył Harry, wciąż wtulony w koszulę swojego ojca chrzestnego, co sprawiło, że jego głos był dość mocno przytłumiony.
-Chciałam tylko pomóc…
-Wiem, wiem!- Harry odkrył nagle, że ta rozmowa nie zmierza w dobrym kierunku, a chociaż jego radar do wykrywania nastrojów płci niewieściej nie był specjalnie sprawny, to teraz wszczął syreny alarmowe. - Pomogłaś bardzo, naprawdę! Tylko, że… jestem trochę zmęczony.
To nie było kłamstwo. Nikt, kto przeżył tyle, co on jednego dnia, nie mógłby być nie zmęczony. Ten dzień był… dziwny, nawet według standardów Harry'ego Pottera - chłopaka, który co lato trafiał na pierwsze strony gazet za coraz to nowe, cudowne ocalenia. Ale przecież był tu Syriusz; stał tuż przy nim, uśmiechając się niepewnie, namacalny, materialny, żywy.
Czyżby jedna, krótka decyzja podjęta w ułamku sekundy tyle lat wcześniej naprawdę mogła mieć aż taki wpływ na przyszłość, że wręcz kosztowała kogoś życie…?
-Ach, jest mój kuzynek- oświadczył Syriusz radośnie, a Harry poczuł nagle, jak odzywa się w nim pradawny instynkt wszystkich ssaków, narażonych na obecność drapieżnika: uciekać.
Jednak nie zdążył odbiec daleko; kiedy obrócił się na pięcie, stanął twarzą w twarz z Hermioną, której mina nie świadczyła bynajmniej o zadowoleniu.
No świetnie. Z jednej strony wściekła Hermiona, z drugiej… Malfoy. Świetnie. Jedyne, czego zabrakło Harry'emu, żeby nazwać ten dzień Kolejnym Najgorszym w Jego Życiu, to deszcz brokuł.
Harry spojrzał ponuro w górę, ale sufit biblioteki pozostał pocieszająco suchy. Żadnych brokuł. Cóż, może wobec tego ten Ktoś na górze jednak miał trochę litości…
-Nie nazywaj mnie tak, Black, przez ciebie mam dreszcze- rozległ się za jego plecami głos Malfoya.
Blondyn stanął obok Syriusza z rękami skrzyżowanymi na piersi i z miną człowieka, którego tylko sekundy dzielą od demonstracyjnego zakrywania nosa aksamitną chusteczką. Harry nie był pewny, co było tego powodem; czy stanie w pobliżu byłego więźnia Azkabanu, czy patrzenie na Harry'ego. Gryfon miał skrytą nadzieję, że chodziło o to drugie.
-Czyżby pokrewieństwo sprawiało ci jakieś niewygody?- Black uśmiechnął się przewrotnie, po czym dokonał, z praktycznego punktu widzenia, samobójstwa; wyciągnął rękę i poczochrał nieco fryzurę Malfoya.
Harry zamknął oczy, nie chcąc być świadkiem nadchodzącej masakry. Włosy Malfoya były nietykalne; wiedzieli o tym wszyscy, którzy mieli wystarczająco dużo zdrowego rozsądku i woli przeżycia, żeby uciekać, kiedy Neville dodawał czegoś szczególnie podejrzanego do kociołka na eliksirach. Czyli, mniej więcej, cała szkoła. Nawet ci toporni uczyli się pewnych faktów po paru latach spędzonych w Hogwarcie. Jednym z nich było: nie dotykać włosów Malfoya.
Harry słyszał kiedyś legendę o tym, jakoby któryś z pierwszoroczniaków o imieniu Bleedwell wyraził opinię, że rzeczone włosy są farbowane. Harry spytał: „Jaki Bleedwell?”, a jego rozmówca odparł wtedy, tonem pełnym grozy: „No właśnie”. Prawdopodobnie chłopak okazał się godny swojego imienia… a przynajmniej takie krążyły plotki.
Jednak czas mijał, a do uszu Gryfona nie doszły żadne przeraźliwe odgłosy rzezi; zamiast tego Harry usłyszał poirytowany jęk, lekki śmiech i odgłos, jakby ktoś jedną ręką uderzał o drugą.
Zaryzykował spojrzenie; Malfoy poprawiał fryzurę z wyrazem najwyższej irytacji na twarzy, niczym przedszkolanka, która po raz trzeci w tym tygodniu znalazła ślady kleju na swoim fotelu. Syriusz był żywy i absolutnie nie krwawił. Harry poczuł, że jego świat wywraca się po raz kolejny.
Ron zjawił się przy nim i klepnął go po plecach z szerokim i szczerym uśmiechem na twarzy, co oznaczało jedynie, że usilnie starał się czegoś mu nie powiedzieć.
-W porządku, stary- szepnął Harry'emu, który z dziwnych powodów miał trudności z uwierzeniem w to wyznanie- Przygadałem primadonnie. Powiedział, że cię nie zabije. Znaczy… na razie.
-Acha- Harry spojrzał niepewnie na Malfoya.- Hm… To miło.
-Nie mogłem odpędzić się od tych cholernych małolat- warknął Malfoy- Cały czas upewniają się, czy aby na pewno nic nie pamiętasz. Powiedziałem im, że owszem, wszystko w porządku i ani mi się waż mówić inaczej. Te gówniary z twojego fanklubu tylko czekają na okazję, żeby wskoczyć ci do łóżka.
-Czekają?- spytał oszołomiony Harry.
-Tak. Ha! Niech tylko spróbują. Skończą jak tamta pieprzona Holmes.
-Jaka Holmes?
Oczy Malfoya zwęziły się niebezpiecznie, kiedy odparł:
-No właśnie.
-Helen Holmes, z Ravenclawu- westchnęła Hermiona- Próbowała się z tobą umówić, Harry. Po meczu. Nic jej nie jest.
-Och- odparł Harry z ogromnym uczuciem ulgi.- To dobrze.
-Przedwczoraj wyszła ze szpitala.
-… Och.
Gryfon był świadom szarych oczu uważnie wbijających się w jego twarz.
-Nie myśl sobie, że jestem zazdrosny- wycedził Malfoy demonstrując tym samym, jak bardzo człowiek potrafi przeczyć samemu sobie.- Nie. Po prostu nie chcę, żebyś czegoś żałował. W szkole jest wystarczająco dużo osób, które chętnie usłyszałyby, że jestem wolny. Żebyś wiedział.
Harry wytrzeszczył oczy. Czyżby Malfoy starał się wzbudzić w nim zazdrość? To… to…
Tak. Nie mogło chodzić o nic innego. Harry był wystarczająco pouczony w zakresie niektórych zachowań seksualnych, by rozpoznać pewne bardzo charakterystyczne symptomy. Problem w tym, że owe symptomy zwykle pojawiały się w odniesieniu do zazdrosnych dziewczyn.
Cóż, Malfoy z całą pewnością potrafił być zazdrosny, jednak Harry miał poważne wątpliwości co do tego, czy kwalifikował się jako dziewczyna.
Raczej nie.
Prawdopodobnie.
A mimo to próbował wzbudzić zazdrość w Harrym…
Stanowczo coś tu było nie tak.
-Co, nie wierzysz?- lodowaty głos Malfoya przywołał Harry'ego z powrotem pod dach szkolnej biblioteki.
-Nie, ja tylko…
-Oh, Draco, naprawdę- żachnęła się Hermiona- Dałbyś mu chwilę oddechu.
Malfoy posłał jej wściekłe spojrzenie, po czym wyminął Harry'ego, stanął przy niej i pochylił się. Zaczął szeptać jej coś do ucha, a Harry, który tym razem starał się nie wytrzeszczać oczu w obawie, że wyskoczyłyby z orbit, uznał, że ten obrazek wybitnie mu nie pasuje - choć z jakich powodów, nie potrafił sprecyzować.
Hermiona zmarszczyła czoło i posłała Harry'emu uważne spojrzenie, a Malfoy wykonał parę gestów, które jeszcze bardziej wyprowadziły Gryfona z równowagi. Dlatego tym bardziej był wdzięczny, kiedy poczuł rękę Syriusza spoczywającą pocieszającym ciężarem na jego ramieniu.
-Nie martw się, Harry- powiedział mężczyzna- Załatwimy tę sprawę w mgnieniu oka i wszystko wróci do normy. Draco… ma swoje własne sposoby na pokazywanie, jak bardzo się martwi. Malfoyowie mają to do siebie, zresztą podobnie jak Blackowie. Jeśli coś ich martwi, wkurzają się i wrzeszczą na ludzi. W ten sposób najłatwiej jest załatwiać sprawy.
-Słyszałem to- warknął Draco, odwracając się do nich- Chcesz go obrócić przeciwko mnie? Poza tym, ja nie wrzeszczę.
-O nie- uśmiechnął się Syriusz- Ty wkurzasz się na sposób chłodny. A to o wiele gorsze.
-No właśnie- na ustach Malfoya pojawił się uśmiech niemal identyczny- Cieszę się, że się rozumiemy. Aha, i ja się absolutnie nie martwię. Nie mam powodów. To obecny tutaj Potter ma powody.
Syriusz uśmiechnął się tylko domyślnie, a Draco spojrzał na Harry'ego, co sprawiło, że Gryfon zapragnął nagle stać się kretem.
-Nie po to tu przyszedłem- westchnął Ślizgon, po czym władczym gestem wskazał przerażonego Harry'ego.
-Ty- oświadczył- Na zewnątrz. Spacer. Już.
-Zaraz, zaraz…- zaczął Harry, ale nie dane mu było wyrazić oburzenia na odzywanie się do niego jak do psa; Malfoy bezceremonialnie chwycił go pod łokieć, wsunął rękę pod jego ramię - kto by pomyślał, że ten wątły chłopak mógł mieć w sobie taką siłę - i wyprowadził go na korytarz.
Kiedy tylko znaleźli się poza biblioteką, w zasięgu wzroku przechodzących obok uczniów, Malfoy poluzował swój uścisk i zaczął iść bardzo blisko Harry'ego, niczym panna młoda wychodząca z kościoła pod rękę ze świeżo nabytym małżonkiem. Młodzi przedstawiciele szkolnej społeczności rzucali im ukradkiem zaciekawione spojrzenia i po chwili za ich plecami wywiązały się przytłumione bitwy na Najbardziej Konspiracyjny Szept, ale w stosunku do zachowania Malfoya Harry uznał je za normalny element tła akustycznego Hogwartu.
-Po prostu idź przed siebie- poinstruował go półgębkiem Malfoy, ściskając go krótko pod rękę.- Nie zwracaj uwagi na te bachory.
-Nie rozumiem, czemu nie moglibyśmy powiedzieć im prawdy- odparł również szeptem Harry.
-Wystarczy, że ja rozumiem. Ty nigdy nie miałeś specjalnego mózgu do rozumienia.
-Mógłbyś mi przypomnieć, jak to się stało, że zostaliśmy parą?- mruknął posępnie Harry, myśląc: Slytherin czy nie, Malfoy jest takim samym idiotą, jakim był. Pewnych rzeczy nawet spodnie czasu nie były w stanie zmienić.- Musiałem być wtedy nieźle pijany.
-Och, nagle na powrót czujemy się wygadani, co?
-Nie. Po prostu zaskoczeni własnym stanem umysłu. I mógłbyś mnie tak nie ściskać? Odcinasz mi dopływ krwi do rąk, dziękuję bardzo.
Malfoy rzucił mu uważne spojrzenie.
-Tak się składa, że wiem, jak działa amnezja- powiedział cicho, kiedy sterował Harry'ego w kierunku błoni.- Nie chodzi o to, że zapominasz, kim jesteś. To tylko stereotyp, którego używają ci zidiocieli mugole z… jak to oni nazywają… ach, tak. Z przemysłu filmowego. Nie. Chodzi o to, że człowiek traci te wspomnienia, które były stosunkowo świeże, ale pamięta, kim jest, pamięta większość ludzi naokoło niego, przynajmniej część zdarzeń z życia. Jak to z tobą jest, Harry?
-Nie wiesz, co się mogło tak naprawdę stać- odparł pospiesznie Harry, włączając wszystkie aktywne komórki mózgu, by nie wpaść w pułapkę.
Kto by pomyślał, że ze wszystkich ludzi obecnych w zamku to właśnie Malfoy miał pojęcie o psychologii?
-Nie, nie wiem- przyznał Malfoy po chwili.- Ale mogę się domyślać.
-Co masz na myśli? Nawet nauczyciele nie potrafili sprecyzować, co mogło się stać, że tak mi się… pomieszało.
-Nauczyciele… -westchnął Malfoy- Ich tam nie było.
Tym razem to Harry spojrzał badawczo na chłopca przy swoim boku.
-Tam?
Malfoy westchnął ponownie w odpowiedzi, ale nie powiedział nic poza krótkim:
-Usiądźmy nad jeziorem.
Przez chwilę Harry zastanawiał się, czy nie zacząć protestować; w końcu tutejszy Malfoy zachowywał się jeszcze dziwniej, niż Malfoy w domu. Kto wie, co mógł mieć na myśli, mówiąc o jeziorze. Harry miał, co prawda, dosyć ograniczone spectrum doświadczeń, jeśli chodziło o podobne zachowania, ale wiedział, że siedzenie nad jeziorem w przypadku pary oznaczało pewne bardzo specyficzne czynności. A chociaż on sam miał dość sprecyzowane poglądy na ten temat, to Malfoy najwyraźniej wciąż za takową parę ich uważał. Harry nie miał najmniejszej ochoty na kolejną próbkę specyficznych czynności. A już stanowczo nie nad jeziorem. To miejsce było stanowczo było zbyt dogodne, żeby całkiem przypadkowo i niezauważenie kogoś utopić.
Jednak była to sprawa z góry przegrana; jeśli Malfoy czegoś chciał, Malfoy to dostawał, tym lub innym sposobem. Prawdopodobnie była to wina genetyki.
Kiedy usiedli na brzegu Harry uważnie pilnował, żeby nie dopuścić Malfoya za blisko; ten spojrzał na niego z irytacją, ale nie skomentował tego żadnym słowem. Harry poczuł się wdzięczny.
-Nie myśl sobie, że odpowiada mi ta sytuacja- powiedział po chwili ciszy, nie mogąc znieść tego oskarżycielskiego spojrzenia, zwłaszcza, że nie wiedział, o co właściwie jest oskarżany- Czuję się tak samo skołowany, jak ty.
Malfoy, zamiast odpowiedzieć, owinął sobie szalik wokół szyi i spojrzał przed siebie, na jezioro.
-A jednak pamiętałeś Blacka- odparł po chwili- To musi być coś innego niż tylko amnezja. Zachowywałeś się tak, jakbyś… nie wiem… wrócił z innego świata.
-Tak?- spytał Harry powoli, modląc się, żeby to zabrzmiało sceptycznie; nie był przyzwyczajony do wielu rzeczy w tym świecie, a z pewnością nie do myślącego Malfoya.
Spodnie czasu, pomyślał z goryczą. Świetnie. Mugolskich fizyków powinno się powiesić za ich własne nogawki, żeby zobaczyli, jak to jest. A potem posłać całą tą ich teorię do porządnego krawca. Żeby zszyć te przeklęte nogawki w jedną całość.
-Powiedziałeś wcześniej, że mnie pamiętasz- powiedział Malfoy, zerkając na niego kątem oka- Jak dokładnie?
-Ja… hm… ty… byłeś, tak jakby… trochę inny.
-„Trochę inny”.
-Tak. Nawet bardziej niż trochę. Bardzo inny. Tak.
-To znaczy?
Harry się zawahał. Słowa „piekielnie wkurzający, niedojrzały, rozpuszczony bachor” z dziwnych powodów nie wydawały się na miejscu.
-Po prostu inny- westchnął wreszcie, po czym, po chwili gorączkowego namysłu, dodał:
-Nie całowałeś mnie, to wiem na pewno.
-Jakoś nigdy wcześniej nie sprawiało ci to problemów- mruknął gorzko Malfoy- Nawet wtedy, kiedy pocałowałem cię na środku stadionu quidditcha po meczu. Sam przejąłeś inicjatywę.
Harry spróbował zamknąć się na obrazy, które podsunęła mu wyobraźnia, i zamiast tego skupił się na tym, co wydawało się względnie bezpieczne.
-Quidditch?- zaczął niepewnie.- Ja… pamiętam quidditch. Hm… mógłbyś powiedzieć, jak to tu wygląda? Czy ja… gram?
-Wiesz, to naprawdę dziwne, tak z tobą rozmawiać, jakbyś był jakimś cofniętym przedszkolakiem- oświadczył Malfoy, opierając się na łokciach- Oczywiście, że grasz. Jesteś kapitanem drużyny.
-Och. To… dobrze.
-Najlepszy ścigający, jakiego mieliśmy od długiego czasu.
-Ścigający- powtórzył Harry głucho.
-Tak. Jesteś zaskoczony?
-Nie! Nie, skąd. Ścigający. Jasne. Świetnie. Hm… kto jest szukającym Gryffindoru?
-Weasleyówna- odparł Malfoy znudzonym głosem- Niezła, ale nie dość dobra. Czemu pytasz?
-Tak tylko, z ciekawości- zapewnił Harry pospiesznie.
No tak… skoro tutaj był w Slytherinie, to nawet, jeśli incydent z przypominajką miał miejsce - co nagle, z dziwnych powodów, wydało się wątpliwe; Hermiona z pewnością o tym nie wspominała - to, logicznie rzecz biorąc, niemożliwe było, żeby został szukającym Gryffindoru, jakkolwiek ta myśl była przerażająca. Czyli… Malfoy był szukającym. Co do tego nie było wątpliwości. Pomijając dobroczynny gest Lucjusza Malfoya, chłopak miał talent, co Harry z żalem przyznawał. Był… dobry. Zwinny. Drobny. Bezwzględny w grze, co na tej pozycji nie było bez znaczenia. To wszystko wydawało się logiczne…
… a jednak Harry nie mógł odpędzić od siebie nieprzyjemnego uczucia, że został w jakiś sposób oszukany.
Draco patrzył na niego nieruchomo, a Harry nagle poważnie zaczął się zastanawiać, co takiego sprawiło, że on i Malfoy… Że on i Malfoy… Na bogów, tego nie dało się nawet pomyśleć bez spazmów obrzydzenia! Wobec tego… jakim cudem? Nawet, jeśli tutaj nie byli wrogami, to jednak…
Trudno to było sobie nawet wyobrazić.
Harry wolał nawet nie próbować, a mimo to, niczym człowiek, który co i rusz musi grzebać w świeżo nabytym zadrapaniu, spytał:
-Jak my właściwie… Ty i ja, znaczy się… jak…
-Chcesz wiedzieć, w jaki sposób się zeszliśmy?- mina Malfoya na pozór się nie zmieniła; tylko delikatny błysk w kącikach oczu zdradził Harry'emu, że Ślizgonowi absolutnie nie przypadło do gustu to pytanie.
-No… tak- przyznał w końcu brunet, nagle pełen wątpliwości co do tego, czy naprawdę chciał wiedzieć.
Malfoy otoczył kolana ramionami. Westchnął w sposób, który Harry uznał za dosyć obraźliwy i wbił oczy w jezioro. Harry'ego naszło nieprzyjemne przeczucie, że blondyn zastanawia się właśnie, czy lepiej poderżnąć mu gardło czy go po prostu utopić.
-Dobre pytanie- powiedział w końcu Malfoy- To po prostu… się stało. Od początku nie mogliśmy zostawić siebie w spokoju, a na czwartym roku… Kojarzysz coś, co się nazywa Turniej Trójmagiczny?
-Tak?- odpowiedział ostrożnie Harry.
-A Bal Bożonarodzeniowy?
-Tak?
-Jak dużo?
-Tyle, że był. Nie za dużo. Prawie nic- zapewnił pospiesznie Gryfon, zastanawiając się ponuro, czy nie lepiej by było po prostu powiedzieć wszystkim prawdę.
-W takim razie powiem ci, że poszedłeś na ten bal z jedną z bliźniaczek Patil. Kiedy powiedziałem ci, żebyś sobie wziął kogoś ze Slytherinu odparłeś, żebym sobie kogoś ze Slytherinu wsadził tam, gdzie słońce nie dochodzi…- na ustach Malfoya zabłąkał się niewyraźny uśmiech, a Harry całą siłą woli zwalczył niebezpieczne skojarzenia, w które natychmiast zaopatrzyła go usłużna wyobraźnia.
Z pewnością nie życzył sobie takich skojarzeń.
Tymczasem Malfoy, nieświadomy rozterek swojego towarzysza, kontynuował:
-Jako jeden z reprezentantów, musiałeś zatańczyć przed szkołą. Wyszło ci beznadziejnie. Oczywiście, nie dałem ci spokoju przez następny tydzień… ale pewnego dnia w Pokoju Wspólnym włączyłeś muzykę, podszedłeś do mojego fotela, ukłoniłeś się tak, jakbyś szykował się na wojnę… i poprosiłeś mnie do tańca.
-Ja CO?!
-Poprosiłeś mnie do tańca- Malfoy uśmiechnął się pod nosem do wspomnień.- Oczywiście, cały salon natychmiast się zamknął i wszyscy patrzyli tylko na nas. A ty tak stałeś, ciskając z oczu sztylety, jakbyś postanowił pójść i zabić Ministra Magii. Dałem ci rękę, myśląc, że to wszystko to tylko jeden wielki żart i że po chwili obydwoje będziemy imitować twoje wyczyny podczas balu. Ale ty… naprawdę zacząłeś tańczyć. Próbowałem prowadzić, ale usadziłeś mnie w miejscu. Zaraz, co to… ach, tak. Powiedziałeś mi: „Nie udawaj, że jesteś męski i zachowuj się jak na grzeczną dziewczynkę przystało”. Wszyscy się roześmieli, ja też… a ty zacząłeś prowadzić. I wiesz co? Wychodziło ci to naprawdę nieźle! To nie były jakieś specjalnie trudne kroki, nic nadzwyczajnego… ale trzymałeś rytm, byłeś pewny siebie i ruszałeś się… płynnie. Ludzie przestali się śmiać, a my dalej tańczyliśmy. I wtedy… tak, to chyba wtedy się to wszystko zaczęło. Albo inaczej: wtedy obydwoje zdaliśmy sobie sprawę, że coś się naprawdę działo.
Malfoy urwał i zapatrzył się we własne ręce. Harry tymczasem próbował sobie to wszystko wyobrazić, ale za każdym razem kończyło się to jednym: nagłą potrzebą znalezienia ustronnego miejsca, żeby swobodnie i do woli wymiotować.
-Oczywiście, wtedy byliśmy jeszcze gówniarzami i nie mieliśmy pojęcia, jak sobie z tym poradzić- powiedział Draco.- Martwiłem się o ciebie podczas zadań i to wystarczyło, żeby kompletnie wyprowadzić mnie z równowagi. Nie chciałem się do niczego przyznać. Ty chyba też nie… Chociaż po tym, jak zginął Diggory, coś się w tobie zmieniło. Kiedy wszyscy się żegnali… wziąłeś mnie za rękę na stacji, tak, że nikt nie zauważył. I trzymałeś, a ja nie próbowałem się wyrwać. Staliśmy tak, aż zjawili się moi rodzice i zabrali mnie do domu. Potem… jakoś to się potoczyło.
-A więc nie było żadnej intymnej kolacji…
-Co?
-Nie, nic- zapewnił Harry głośno, przeklinając w myślach Dumbledore'a.
-Intymna kolacja? Przypomniałeś coś sobie?
W oczach Harry'ego ulgę zastąpiło lodowate przerażenie.
-Nie!- oświadczył, odrobinę za głośno; same trzymanie Malfoya za rękę było powyżej jego zdolności pojmowania, co dopiero taniec z nim na środku Pokoju Wspólnego Slytherinu czy intymne kolacje.- Hm… Czemu właściwie mnie tu przyprowadziłeś?
Malfoy rzucił mu kolejne, zagadkowe spojrzenie, po czym wstał tak nagle, że Harry spróbował stłumić okrzyk zaskoczenia i w efekcie ugryzł się w język.
-Chcę coś sprawdzić- oświadczył blondyn, stając nad brzegiem jeziora i patrząc na Harry'ego przez ramię.
Schylił się, jakby sięgał po jakiś kamień, a Harry cofnął się instynktownie na wypadek, gdy Ślizgonowi przyszło do głowy czymś w niego rzucić. Jednak, jak się okazało, nie musiał się martwić.
Zamiast czegoś, Malfoy rzucił samego siebie.
Prosto do jeziora.