Prawie) wszystkie wpadki prezydenta 2010
Publikujemy "haki" na przyszłego prezydenta Polski
Ktokolwiek nim zostanie - Lech Kaczyński, Bronisław Komorowski, Radosław Sikorski, Andrzej Olechowski czy Jerzy Szmajdziński - i tak będą powody do śmiechu. Oto ranking wpadek kandydatów, które zdarzyły się przed kamerami i w Internecie.
Wpadka wpadce nierówna. Profesor Kazimierz Kik wyróżnia trzy rodzaje: (pierwszy) pokazujące krwistość polityki, brak kultury, (drugi) lekceważące i obrażające (trzeci) oraz te, które ukazują prawdziwą twarz człowieka, a nie PR-owski wizerunek. Kto "splamił" się soczystym "kur**", "ciemnym ludem", a kto "dożynaniem watahy"?
Największe pole do popisu ma urzędujący prezydent. Lechowi Kaczyńskiemu nie można zarzucić, że szansy nie wykorzystał. Nawet największa agencja prasowa świata, Associated Press uczyniła kolejne wpadki Lecha Kaczyńskiego tematem swojej depeszy. Czy ktoś pamięta Borubara?
|
|
|
|
Miejsce 1. Lech Kaczyński. Bezkonkurencyjny
W sierpniu 2008 roku prezydent spóźnił się na spotkanie z kobietą. Była nią Condoleezza Rice. Co prawda 10 minut to nie wieczność, ale nie umknęło to mediom zagranicznym, o polskich nawet nie wspominając. Uroczystość miała podniosły charakter - podpisanie porozumienia polsko-amerykańskiego ws. zlokalizowania w Polsce tarczy antyrakietowej, która - na marginesie - w swojej pierwotnej formie nie powstanie. Prezydent się spóźnił. Powód? Musiał się wdrapywać po schodach, bo z windy akurat skorzystać nie mógł. I to z winy premiera Donalda Tuska.
Już podczas samej uroczystości Lech Kaczyński - po pierwszym angielskim słowie wypowiedzianym przez premiera - parsknął śmiechem. Zarejestrowały to największe telewizje świata.
Kiedy tarcza stała już pod znakiem zapytanie, doszło do kolejnej wpadki na linii USA-Polska. Po rozmowie z Barackiem Obamą ministrowie z Pałacu pośpieszyli z informacją, że prezydent USA będzie kontynuował plany George'a Busha ws. tarczy. Potem okazało się, że żadnej deklaracji głowie państwa od Obamy wydusić się nie udało. Z dementi pospieszyły władze amerykańskie. Wstyd jednak pozostał.
Przy międzynarodowym rozgłosie sprawa Irasiada wydaje się jedynie pikusiem, jednak - dzięki Lechowi Kaczyńskiemu - nie można zapomnieć o tym zasłużonym psie. Dlaczego? Irasiad to jeden z najbardziej znanych polskich owczarków niemieckich. Swoją pomyłką Lech Kaczyński wręcz oddał mu przysługę. A właściwie jej, bo Ira to suka-ratowniczka ze strażackiej jednostki. Wszystko dzięki wpadce Lecha Kaczyńskiego, który głaskając psa powiedział: - Irasiad jest bardzo zdenerwowany (prezydent zlał w jedno imię psa z komendą "siad!").
Filmik z tą zabawną sceną był hitem w Internecie. Gdy jednak Irze groził paraliż tylnych nóg, to sława, którą przyniósł jej prezydent, sprawiła, że suka szybko trafiła na stół operacyjny. Dziś patronuje też Fundacji Irasiad - Zagubionym.
Taki przyjaciel przydałby się prezydentowi w czasie, gdy miał problemy zdrowotne, a uściślając: gastryczne. Informacje o problemach żołądkowych głowy państwa były tematem wielu uszczypliwości. Miały jednak i wymiar międzynarodowy. W lipcu 2006 roku prezydent odwołał wizytę na szczycie Trójkąta Weimarskiego. Powód? - Zaburzenia ze strony przewodu pokarmowego są czasami spotęgowane wysoką temperaturą, stresem - tak swojego szefa tłumaczył Maciej Łopiński.
Prezydentowi najpewniej zaszkodziły niemieckie "kartofle" z dziennika "Die Tageszeitung". Gazeta ta bowiem tuż przed szczytem opublikowała niesmaczny artykuł, w którym to prezydent Polski został nazwany "kartoflem".
Dzięki Bogu prezydent nie miał problemów z żołądkiem w "perłowy" dzień. 30. rocznica ślubu dla prezydenckiej pary zaowocowała romantyczną kolacją. "Fakt" ujawniał pikantne szczegóły schadzki. Były świece, francuskie wino, czułości. Do mediów wypłynęła też informacja, jaki prezent trafił z rąk Lecha w dłonie Marii - elegancki zegarek. Z kolei żona obdarowała lubego płytą zespołu Raz Dwa Trzy. Wszystko ustawiane, pozowane - czułości odbywały się pod okiem fotoreporterów. Jak przyznał sam prezydent, było to pierwsze jego wyjście do restauracji od ponad dwóch lat. Można zapytać: co się działo w 29. rocznicę ślubu?
O ile żona może raz na dwa lata liczyć na jedno wyjście do restauracji, to inne kobiety mogą liczyć na wyszeptane obelgi. Pod koniec 2006 roku zdarzyło się Lechowi Kaczyńskiemu urazić dziennikarkę. Określenie "małpa w czerwonym" weszło już nawet do języka potocznego. A zapowiadało się poważnie: spotkanie przywódców Unii Europejskiej w Brukseli. Potem konferencja prasowa - za stołem zasiadła głowa państwa i prezydencki minister Andrzej Krawczyk. Kolejne, kolejne pytania. W pewnym momencie Lech Kaczyński zasugerował ministrowi, aby następne pytanie nie padło ze strony jednej z dziennikarek. - Nie od tej małpy w czerwonym - rzucił prezydent. I poszło w świat.
Potem okazało się, że ową "małpą w czerwonym" jest Inga Rosińska z TVN24, która następnie została rzeczniczką szefa Parlamentu Europejskiego prof. Jerzego Buzka.
Innych wpadek było bez liku: Spiep**** dziadu, Artur Borubar, Parejro, Tom Moulton i Brandan Fay w orędziu, "stokrotka" wykrzykiwana do Moniki Olejnik i przeprosiny. Ktoś napisze o tym doktorat.
Jak mówi nam prof. Kazimierz Kik, humorystyczne wpadki nie zawsze są niezamierzone. - Często stanowią fragment socjotechniki i PR-u, budzą sympatię do osoby - stwierdza. Ale nie wszystkie oczywiście, bo - wedle dyrektora Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Humanistyczno-Przyrodniczego w Kielcach - Irasiad i Borubar dyskwalifikują choćby kandydata na prezydenta, o urzędującej głowie państwa nie wspominając.
Słowem: - Na takie wpadki mogą sobie pozwolić pomniejsi, prowincjonalni politycy. Ci z pierwszego rzędu już nie, bo media potrafią wszystko uwypuklić i zwielokrotnić - podkreśla prof. Kik. Mówienie o Borubarze jest "defektem w zakresie wiedzy" i staje się "memento wiszącym nad politykiem".
|
|
|
|
Miejsce 2. Radosław Sikorski. Alkohol w czasach Oxfordu
Radosław Sikorski uchodzi za wielkiego arystokratę. Jednak nawet królowa angielska nie może się ustrzec wpadek. Szef MSZ starł się z Elżbietą Jakubiak z PiS, która powiedziała, że Sikorski raz zdradził, więc dalej będzie zdradzał. Chodziło o porzucenie PiS na rzecz PO.
Szef MSZ pośpieszył z oświadczeniem, w którym napisał: - Nigdy nie byłem członkiem partii PiS i nigdy nie kandydowałem z jej list wyborczych. (…) Jako senator i minister obrony narodowej ślubowałem wierność Polakom i Konstytucji, a nie PiS-owi i braciom Kaczyńskim. Ślubowania dotrzymałem.
Jak się jednak okazało, Sikorski "splamił się" kandydowaniem z listy PiS, co jasno wynika z dokumentacji Państwowej Komisji Wyborczej.
Również Sikorski po zejściu z drogi PiS, chciał podążyć ścieżką wydeptaną przez Obamę, ale nieopatrznie poszedł po śladach Andrzeja Olechowskiego i zaliczył wpadkę na Twitterze. W jednym z pierwszych postów napisał: Dziękuję serdecznie za pomoc w organizacji konwencji prawyborczej Młodym Demokratą z Bydgoszczy (powinno być Demokratom - red.).
Błąd ortograficzny - może i szef MSZ angielskim posługuje się płynnie i poprawnie, ale nad ojczystym można jeszcze popracować.
Języki obce to zresztą stały motyw kampanii. Ostry atak na Lecha Kaczyńskiego miał Sikorskiemu przynieść punkty w prawyborach PO, tymczasem "plusy ujemne" trafiły na konto Sikorskiego. Dlaczego? Pozwolił sobie na kąśliwe stwierdzenie - nawiązując do "rozmowy" Kaczyńskiego z Nicolasem Sarkozym - że prezydent na migi porozumiewać się nie powinien. Tymczasem prezydent Francji językiem angielskim posługuje się bardzo kiepsko, zatem sam Sikorski by się z nim nie porozumiał, zwłaszcza, że sam francuskiego nie zna.
Nie jedyna to międzynarodowa wpadka tego kandydata. Sikorski niemiło zaskoczył swoich znajomych z czasów studiów na Oksfordzie, a w szczególności członków elitarnego Bullingdon Club. Osoby te są obecnie bardzo wysoko postawione - np. lider konserwatystów David Cameron i burmistrz Londynu Boris Johnson.
Channel 4 kręcił film o wspomnianym klubie, o opinię zapytano m.in. szefa MSZ. A ten opisał klubowy "chrzest": - Procedura przyjęcia polegała na wtargnięciu do mojego pokoju w środku nocy. Byłem totalnie zaskoczony i do tego w piżamie. (…) Tuzin facetów we frakach zniszczył moje meble, książki, a nawet sprzęt muzyczny. Wszystkie moje rzeczy. W trakcie tego zamieszania podszedł Boris Johnson i uścisnął moją dłoń: Gratulacje stary. Zostałeś wybrany.
Chyba nikt nie chciałby, aby na światło dzienne wyciągać kłopotliwe historie z czasów studenckich. Sikorski to jednak uczynił.
Radosław Sikorski pozwolił też sobie na mocne stwierdzenia. Przywołajmy dwa: o dożynaniu watahy i niskim, małym prezydencie. W tym przypadku prof. Kik nie ma litości. - Aby w nowym miejscu uzyskać aplauz, postponuje i wypowiada się w sposób lekceważący i obrażający - mówi. Jednak - paradoksalnie - takie ostre słowa nie muszę się źle brzmieć dla wyborców. Dlaczego? - Jesteśmy tolerancyjni dla swoich, a nietolerancyjni dla przeciwników.
|
|
|
|
Miejsce 3. Andrzej Olechowski czyli prawie Barack Obama
Andrzej Olechowski funkcjonuje w polityce od PRL-u. Kolejne funkcje - NBP, sprawy zagraniczne, finanse - pełnił ich całą masę. Kandydował też na prezydenta - i to nie raz. Z racji tego, że Olechowski karierę polityczną i biznesową ma bogatą, możnaby od niego oczekiwać szerokiej wiedzy. Jednak nie bez kozery do byłego "tenora" PO przylgnęła łatka salonowca i osoby, która do pracy nie jest "zrywna".
Olechowski chciał być nadwiślańskim Barackiem Obamą i ogromny nacisk położył na swoją kampanię w Internecie. Uczynił to jednak za pośrednictwem swoich współpracowników, a nie osobiście. Internauci tego nie wybaczają.
Sztab kandydata nagrał krótki, 5-minutowy filmik z wypowiedzią nt. wizji Polski. Olechowski w nagraniu zarzucał rządowi, że cieszy się z dobrych wyników polskiej gospodarki, tymczasem poziom 1,7 proc. wzrostu PKB to niewiele, a w 2010 roku będzie to niewiele powyżej zera. Ale - co ważne - Olechowski w pewnym momencie stwierdził, że w Polsce jest… prawie 500 tys. bezrobotnych. A to nieprawda, bo stopa bezrobocia w styczniu wyniosła 12,8 proc. Czyli - w liczbach bezwzględnych - ponad 2 mln.
Do oglądania nagrania Olechowski namawiał na Twitterze. Gdy wytknięto kandydatowi, że popełnił kardynalny błąd, sztab przekwalifikował film z publicznego na prywatny - efekt był taki, że prawie nikt nie mógł go zobaczyć. Ostatecznie film usunięto. Olechowski począł się tłumaczyć, że błędu nie było, a dziennikarze nie odczytali sensu wypowiedzi. Za wpadkę zapłacili sztabowcy, których Olechowski publicznie określił mianem "niedorosłych ludzi".
Po tej historii Olechowski przy kolejnych wpisach na Twitterze kończył zdania swoimi inicjałami AO, tak aby zaznaczyć, że teraz to już naprawdę on.
Olechowskiemu można też wypomnieć zabawne zdarzenie sprzed lat. Obecny kandydat wskazał na lenistwo jako jedną ze swoich dominujących cech. Monika Olejnik zapraszała go na wywiad do porannego pasma publicystycznego w jednej z rozgłośni radiowych - prime time, masa słuchaczy, wyborcy złaknieni słów polityków. Tymczasem Olechowski odmówił. Dlaczego? - Gdybym wstawał tak rano, zostałbym mleczarzem - odpowiedział.
Jeśli niedotrzymanie słowa, uznać za wpadkę, to i tego nie ustrzegł się Olechowski. W wyborach na prezydenta Warszawy w 2002 r. był faworytem. Wygraną miał w kieszeni. Jak się potem okazało, sromotnie przegrał, nie wszedł nawet do II tury. Z tyłu Olechowskiego zostawił tak Lecha Kaczyński, jak i Marek Balicki.
Po przegranej Olechowski zadeklarował, że "już nigdy nie będzie ubiegał się o urząd z wyboru". W tym roku mamy potwierdzenie, że słowa nie dotrzymał.
Inna rzecz to "niepartyjność" Andrzeja Olechowskiego. Kandydat ten na każdym kroku podkreśla, że jest niepartyjny, a wszyscy inni są. Tymczasem jego partyjna kariera jest długa. W swojej biografii sam kandydat ją przemilcza, z dumą za to wymienia nazwy firm, w których radach nadzorczych i komitetach doradczych zasiada.
|
|
|
|
Miejsce 4. Jerzy Szmajdziński. Niemiecki problem
Jerzy Szmajdziński nie jest liderem sondaży, ale nie ustaje w wysiłkach zawojowania wyborów prezydenckich. Siłą rzeczy wpadki polityka SLD nie były eksponowane, co wcale nie znaczy, że Szmajdzińskiemu nie zdarzyło się popełnić - jak mówił Andrzej Lepper - "fa pa".
Zabawną historią związaną ze Szmajdzińskim jest jego lot do Szczecina. Kandydat lewicy miał na przedpołudnie zaplanowaną konferencję prasową i spotkanie z wyborcami. Wsiadł do samolotu, aby jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Ale wylądował - wraz z Grzegorzem Napieralskim (SLD) - w… Berlinie. Dopiero stamtąd, podstawionym samochodem, zdołał dojechać do Szczecina i z ponad 3-godzinnym opóźnieniem odpowiedzieć na kilka pytań dziennikarzy.
Gdyby Szmajdziński naprawdę był Superszmają uniknąłby kłopotliwego lotu - okazał się jednak SzmająOK. Kandydat lewicy zdecydował się na śmiałą formę promocji własnej osoby - młodzi socjaldemokraci chcieli z niego zrobić Supermena SLD, wyszedł jednak Scooby Doo. Na Szmajaok.pl można bowiem znaleźć materiały, które wręcz ośmieszają kandydata, choć miały jedynie ocieplać jego wizerunek jak np. Szmajdziński jako niedźwiedź patrzący na baryłkę miodu (koryto?). Na stronie nie zabrakło też literówek.
Jednak największą wpadką może nie tyle samego Szmajdzińskiego, co całego SLD, była konwencja partii, na której to przedstawiono wspomnianego polityka jako oficjalnego już kandydata na prezydenta. Kolejne wystąpienia barwnych delegatów i śmiechy podczas wystąpienia notabli przypominały kabaret. Aleksander Kwaśniewski - patrząc na Szmajdzińskiego - mówił, że "miał sen, o zwycięstwie lewicy w wyborach". Jeśli wierzyć sondażom, to faktycznie był to sen. Albo mara.
- Szmajdziński jest jedną wielką wpadką SLD. Ma Polaków za głupków, którzy nie mają pamięci historycznej. Mówi swoje i nie słucha - podsumowuje kandydata lewicy prof. Kazimierz Kik.
|
|
|
|
Miejsce 5. Bronisław Komorowski. Pieprzny wierszyk dla dam
Faworyt w prawyborach PO zabiega o każdy głos. Z poparciem udały się do niego posłanki w liczbie 36. Przyszły do jego sejmowego gabinetu. Marszałek podziękował im wierszem, który miał zabarwienie… erotyczne. Na "drogi Broniu", Komorowski odpowiedział:
Wielkie dzięki, drogie panie, wielkie dzięki koleżanki, za poparcie, za zachętę bym w wyborcze stawał szranki. Wielkie dzięki, ale przyznam, że gdy tyle pań dokoła, nie wybory mi się marzą, ale inne kwestie zgoła.
Potem zapanowała ogólna wesołość. Marszałek miał prawo się rozochocić na widok aż 36 posłanek w gustownych żakietach.
I pomyśleć: Komorowski to stateczny, konserwatywny mąż i ojciec piątki dzieci.
Marszałek Sejmu jest laureatem nagrody radiowej Trójki - Srebrne Usta. W 2002 roku stwierdził: Proszę Państwa! Jest takie powiedzenie, że polski lotnik to jest taki, że jak trzeba będzie to nawet poleci na drzwiach od stodoły. Więc proszę Państwa, chciałem z wielką satysfakcją stwierdzić, że to już nie grozi. Piloci polscy będą latali na F16". I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że polskie jastrzębie okazały się wyjątkowo awaryjne.
Oby zwycięski kandydat również nie okazał się nielotem.