Duchowy gwałt.
Zanim usłyszałem o Sai Babie — było to w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych — interesowałem się filozofią, religią, a szczególnie mistyką. Startowałem z pozycji chrześcijańskich, ale niezakorzenionych w tradycji parafialnej czy magisterium Kościoła. Kimś wyjątkowym był i jest dla mnie Mistrz Eckhart. Pewnego razu miałem doświadczenie, które można nazwać mistycznym. Odczułem obecność istoty Bożej albo Ducha Świętego. W którymś momencie przeczytałem teksty Buddy i byłem zadziwiony tym, że jego przesłanie było tak podobne do tego, co głosił Jezus. Zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie ma płaszczyzny, na której wszystko się jednoczy.
Pierwsze wiadomości
Na przełomie 1984 i 1985 roku dowiedziałem się o Sai Babie. Mówiono, że nie tylko reprezentuje nauki mistyczne Indii, ale głosi, że wielkie religie świata w różny sposób odnoszą się do Najwyższej Rzeczywistości. Wtedy przeczytałem znane stwierdzenie Sai Baby, że „jest tylko jedna religia, religia miłości, jest tylko jedna rasa, rasa ludzkości, jest tylko jeden język, język serca, jest tylko jeden Bóg i jest On wszechobecny”. Zafascynowałem się nie tyle postacią, ile postawą Sai Baby. Sądziłem, że znalazłem kogoś, kto twierdzi dokładnie to, co czuję. Przez następnych dziesięć lat starałem się zdobyć jak najwięcej informacji na temat Sai Baby i jego nauk. Mówiły o pięknych ideach i wielu cudach. Na chrześcijanach robiły wrażenie wieści, potwierdzane jakoby przez wiarygodnych świadków, że uzdrawiał, wskrzeszał zmarłych, materializował przedmioty. Znaki te utwierdzały mnie w przekonaniu, że w chwili obecnej jest na ziemi postać zapowiadana przez różne religie. Utożsamiałem Sai Babę z Chrystusem. Spotkałem buddystów, dla których był on wcieleniem, obiecanym Maitreyą. Czytałem, że nie potrzebuje on reklamy, nie jest zainteresowany założeniem nowej religii. Uwiarygodniało to w moich oczach jego postać.
Nie ten Baba
Mówimy: Sai Baba, a tak naprawdę powinniśmy mówić: Sathya Sai Baba. Sai Baba żył w środkowych Indiach na przełomie XIX i XX wieku. Był czczony zarówno przez muzułmanów, jak i hindusów. Nauczał ich, by żyli w pokoju i aby każdy realizował swoją religię. Taki indyjski święty Franciszek. Dbał o biednych, żył skromnie, nie posiadał żadnych dóbr. Obecnie jest chyba najbardziej znanym świętym Indii. Nie uważał się za boga ani za awatara. Mieszkał w miejscowości Szirdi. Tam znajduje się aśram. Do dziś jego rezydenci nie uznali Sathya Sai Baby jako reinkarnacji Sai Baby z Szirdi. Uważałem, że są biedni, bo nie potrafią tego rozpoznać.
Ostrzeżenia za granicą
Przed moim pierwszym wyjazdem do Indii w 1994 roku przebywałem jakiś czas w Londynie. Pewien Irańczyk opowiedział mi, że Sai Baba wezwał go na prywatną audiencję, podczas której jakoby zmaterializował olej. Potem natarł mu nim genitalia. Irańczyk był bardzo zdziwiony, zaszokowany, bo nie był wyznawcą Sai Baby. Pojechał do niego z ciekawości. Wiele innych osób zwracało mi uwagę, że moje wyobrażenia o Sai Babie nie są do końca zgodne z rzeczywistością. Uważałem, że nie mają racji. Miałem kontakt z sufimi (to jest ścieżka mistyczna islamu), którzy mówili, że ktoś może mówić tysiąc prawd tylko po to, by powiedzieć jedno kłamstwo. Uznawali Sai Babę za szarlatana. Prosili, żebym uważał i patrzył obiektywnie. Szanowałem ich i przyrzekłem, że zachowam taką postawę. Po przybyciu do Indii przez miesiąc udało mi się utrzymywać pozycję obserwatora.
Ostrzeżenia na miejscu
Pierwsze moje wrażenia w Indiach były przerażające. Chciałem uciekać. Męczyłem się, widząc wszechobecny w Indiach brud i biedę. Pytałem siebie: gdzie ja jestem, po co tu przyjechałem, czy to naprawdę jest to miejsce, gdzie żyje awatara, awa-tara, zstąpiona gwiazda, czyli boska świadomość, która się wcieliła?
Najpierw mieszkałem w hinduskim domu, u przyjaciół znajomego Anglika, którzy byli zdziwieni, usłyszawszy, gdzie i po co jadę. Śmiali się ze mnie, mówili, że szkoda czasu i pieniędzy, bo to jest oszustwo. Uważałem, że najciemniej jest pod latarnią, że ja jadę do wielkiego światła, a oni, nieszczęśni, żyją tuż obok w niewiedzy, nie widząc boskości Sai Baby. Przyznaję jednak, że zdziwiło mnie, że tu, na miejscu, jest on tak mało popularny. Przecież jest wielkim guru, o którym powinien wiedzieć cały świat, a tymczasem nawet Hindusi mówią mi, że to zwykły magik, guru dla ludzi Zachodu. Nie przekonywały mnie te argumenty, nie wierzyłem nikomu, bo przez szereg lat żyłem wizją Sai Baby jako postaci niezwykle dobrej i czystej, której nauki poruszają serca. Sam byłem świadkiem przemiany życia wielu osób z jałowego albo wręcz ze złego na dobre. Moim zdaniem także to świadczyło o tym, że coś pięknego przydarza się w naszych czasach.
Puttaparthi
W końcu dotarłem do Puttaparthi — miasteczka, w którym żyje Sai Baba. Kiedyś było położoną na środku pustyni biedną wioską. Jeszcze w latach siedemdziesiątych nie było tu drogi. Teraz jest lotnisko, bardzo nowocześnie wyposażony szpital. Mnóstwo tu zarabiających na przybyszach handlarzy. Spotkałem osoby różnych religii, stanów i profesji. Biedaków i koronowane głowy, polityków i gwiazdy filmu. Ocenia się, że Sai Baba ma około 50 milionów wyznawców. Atmosfera miejsca jest bardzo podniosła. Dzisiaj śmiem twierdzić, że wytwarza ją nadzieja i myśli tysięcy osób, które przybywają każdego dnia. Byłem zdziwiony wielką liczbą wyznawców islamu, który przecież nie lubi hinduizmu. Spotkałem wielu katolików, jeszcze więcej prawosławnych. Byli też niedawni ateiści, którzy zaczęli wierzyć, że naprawdę zdarzają się cuda i istnieją siły metafizyczne. Był świadek Jehowy — to niesamowite, bo przecież ich środowisko jest zamknięte. To jest fenomen. Na czym on polega? Myślę, że jest to zaspokojenie oczekiwań ludzi.
Zdawało się, że obecność tych wszystkich ludzi potwierdza, iż jest to miejsce niezwykłe, święte, w którym ludzie różnych ścieżek spotykają się w imię dobra. Prawda, nie spodobało mi się jednak, że przypomina jarmark. Myślałem, że będzie bardziej ciche. Szybko też zauważyłem, że pielgrzymi nie wszędzie są wpuszczani, że nie wolno im rozmawiać z uczniami szkół Baby, że faworyzuje się tu dygnitarzy, a zwykłe osoby są odsunięte. Pracujący w Puttaparthi urzędnicy byli bardzo trudni we współżyciu. Swoją postawą i odnoszeniem się do ludzi zaprzeczali pięknym naukom. Sai Baba deklarował, że wokół niego takie rzeczy się nie zdarzają. Kłóciło się to z obrazem, który wyniosłem z książek i opowieści o Sai Babie. Myślałem, że wszystko będzie bardziej ciche, stonowane i uwznioślające.
Pomimo wszystko byłem zachwycony. Miałem czas na rozmyślania na tematy mistyczne. Bardzo odpowiadał mi tryb dnia. Wstawaliśmy wcześnie na modlitwy i medytacje. Rozpoczynałem podróż duchową. Kontaktu z Sai Babą nie miałem, tyle tylko, że brałem udział w audiencjach.
Całkowicie przekonany
Wątpliwości jednak co pewien czas wracały i w końcu powiedziałem sobie: jeśli Sai Baba nie spełnia moich kryteriów, to go opuszczę. Będąc kiedyś w świątyni, w jednym pomieszczeniu z nim, odciąłem się mentalnie od jego osoby i zadałem sobie pytanie: o co mi w życiu chodzi? Co jest dla mnie istotne? Powiedziałem sobie, że dla mnie ważne są miłość, dobro i piękno. I w tym momencie poczułem ogromną falę płynącą od Sai Baby, którą można nazwać energią. Przeniknęła ona moją głowę. To był silny kontakt. Dziś wiem, że pewne moce psychiczne można osiągnąć poprzez ćwiczenia jogi. Niektórzy mają je wrodzone. Kto wie, czy Sai Baba ich nie posiada. Wtedy jednak uznałem się za dotkniętego łaską. Popłakałem się. Od tego momentu byłem przekonany. Przestałem być czujny. Byłem szczęśliwy. Uważałem, że znalazłem się u stóp osoby boskiej. Przez parę lat czułem się jak apostoł przy Jezusie. Wierzyłem, że Sai Baba naprawdę jest reinkarnacją Boga. Zamieniłem w swoim słowniku słowo „Bóg” na słowo „Baba”. Na przykład, gdy w moim życiu wydarzało się coś pozytywnego, to mówiłem, że Baba zadziałał, zrobił, Baba ochronił, Baba pomógł.
Cuda?
Rzeczywiście dokonało się wiele rzeczy niezwykłych. Sam doświadczyłem, że w zamkniętym pomieszczeniu z sufitu spadły na mnie płatki kwiatów. Jeśli ktoś jest wrażliwy na odczuwanie tak zwanej wibracji, to czuje ją na przykład na werandzie u Sai Baby. Kiedy tam usiadłem, doświadczyłem czegoś w rodzaju gejzeru energii, aż byłem zadziwiony. Sai Baba przychodził w snach i dawał rady. Miałem masę takich snów. To akurat można uzasadnić psychologicznie. Zadałem pytanie, a podświadomość mogła przyjąć figurę Sai Baby. Są także takie osoby, jak Izaak Tigrett, założyciel sieci Hardrock Cafe, który twierdzi, że jego samochód spadał ze skarpy i nagle pojawił się koło niego Sai Baba. Izaak z tego wypadku wyszedł niedraśnięty. Wiele osób opowiada o takich historiach. Dla mnie cuda nie były magnesem. Do Sai Baby przyciągnęła mnie przede wszystkim deklaracja czystej, nieegoistycznej miłości i jego moralne nauki. Często posługiwał się krótkimi zdaniami. Na przykład mówił: bądź dobry, postrzegaj dobro i czyń dobro. To się stawało dla mnie praktyką dnia codziennego. Mogło być aktualne dla buddysty, hinduisty czy wyznawcy islamu. Ludzie wokół niego starali się myśleć pozytywnie, czynić dobro, kształtować charakter. Wydawało się, że wszystko jest na swoim miejscu, że odnalazłem klejnot.
Sai Baba twierdził, że nauki danej religii nie stracą aktualności. Jeśli jestem chrześcijaninem, to mam być lepszym chrześcijaninem. Jak można pogodzić chrześcijaństwo z uznawaniem Baby jako boga? U mnie to się pogodziło na tej zasadzie, że jeśli Jezus jest czystą miłością i Sai Baba jest czystą miłością, to są to „różnego kształtu kielichy, ale nektar boskości jest ten sam”. Jezusa też nie od początku uznano za Boga — tłumaczyłem sobie. Nie miałem z tym problemu, choć wiem, że wielu chrześcijan przeżywało konflikt lojalności.
Bliski kontakt
Po jakimś czasie zostałem dopuszczony do stóp mistrza. W bezpośrednim kontakcie był bardzo zwyczajny, ale ciepły, miły, uprzejmy. Powiedział, że podaruje mi pierścień z diamentem. Po miesiącu miałem drugie, indywidualne interview. Po wejściu do pokoju Sai Baba podszedł do fotela, na moment się obrócił i zaczął kręcić dłonią. Na ręce miał olej. Kto wie, czy po prostu nie nalał go sobie po kryjomu. Byłem w takim napięciu, że mogłem nie zwrócić na to uwagi. O niczym nie rozmawialiśmy. Rozwiązał mi spodnie — to były takie indyjskie spodnie związane na sznurek — i natarł olejem moje genitalia. Nie było żadnego aktu seksualnego, ale przeżyłem szok. Nie wiedziałem, dlaczego to zrobił ani z czym to się wiąże. Kazał się ubrać i to wszystko. Tego samego dnia dostałem od niego pierścień.
Zacząłem pytać niektóre osoby: słuchaj, co to było? Twierdziły, że to błogosławieństwo. Conny po latach powiedział mi: to był pierwszy krok do tego, co spotykało innych. Mówił, że Sai Babie podobają się wysocy chłopcy. Byłem wtedy szczupły i miałem trochę więcej włosów. Jakoś z tym żyłem przez następne cztery lata. Nie dzieliłem się tym. Nikomu w Polsce o tym nie mówiłem. Uważałem to za rzecz bardzo intymną.
W organizacji
Baba wyróżniał mnie wśród Polaków, pewnie dlatego część osób zechciała, abym został przewodniczącym organizacji Sai Baby w Polsce. Wiedziano, że wśród tysięcy ludzi Sai Baba podchodził do mnie i rozmawiał ze mną. Tak było prawie codziennie przez trzy miesiące. Przed moim pierwszym wyjazdem z Indii zapytał, czy pracuję dla organizacji. Powiedziałem, że nie. Później uznałem, że to znak, iż on chce, żebym pracował i był aktywny. Zacząłem więc działać. W Polsce powiększała się społeczność zainteresowanych osób. Organizowałem dla nich spotkania. Były bardzo proste. Ludzie przychodzili, śpiewali, uczyli się medytacji, różnych technik. Wszyscy czuli się bezpiecznie. Każdy mógł wejść, wyjść.
Patrząc na Sai Babę, kierowałem się zaleceniem: „po owocach ich poznacie”. W Indiach przyglądałem się ludziom. Spotkałem wiele cudownych osób, więc się uspokoiłem. Dzisiaj wiem, że wiele z nich było tak samo naiwnych jak ja. Obcowały z Sai Babą poprzez jego naukę i oglądały go dwa razy dziennie. To jest przecież wielkie oszustwo. Ktoś dowiedział się o Sai Babie, zafascynował się naukami, ich przesłaniem, zaczął według nich żyć. Potem powiedział innej osobie. Potwierdzeniem, że Sai Baba jest naprawdę cudowną osobą, jest piękno człowieka żyjącego według jego nauk. Ten łańcuszek dalej się ciągnął...
Przez cztery lata byłem osobą funkcyjną i starałem się żyć zgodnie z tym, co głosił Sai Baba. Nie zależało mi na tym, żeby rosła liczba jego zwolenników. On powiedział, że nie potrzebuje reklamy, nie tworzy nowej religii, nie zależy mu na ilości, lecz na jakości. Spotkania odbywały się bez rozpowszechniania informacji o nich. Kierowaliśmy się zasadą, że zaproszenie przekazywano od osoby do osoby. Jak ktoś się zainteresował, to mógł przyjść. Czasem ludzie pytali: „czemu się tak zmieniłeś, dlaczego jesteś tak dobrą osobą?”. Odpowiadałem: „Wiesz, bo Sai Baba...”
Tylko jeden punkt
Pilnowałem, żeby spotkania miały charakter ekumeniczny, bo w pierwszych latach były wprowadzane elementy hinduistyczne. Nie chciałem, żebyśmy byli kojarzeni z sektą. Uważałem, że zadanie organizacji polega jedynie na propagowaniu uniwersalnej idei, żeby ludzkie charaktery były otwarte i tolerancyjne, a także silne, bo chodziło również o pracę na rzecz innych. Wprawdzie na początku stawialiśmy na spotkaniach zdjęcie Sai Baby, ale później była to tylko świeczka, jako symbol sacrum.
Nigdy nie było prania mózgu, podświadomego manipulowania i kto wie, czy to nie było gorsze. Wierzyłem w ideę, że to jest coś wspaniałego dla ludzkości. Czytałem w raportach wszystkie punkty charakteryzujące sekty. Nie zauważałem żadnej zbieżności. Pasował tylko jeden z nich: na czele stoi osoba, która uważa się za boga. Mówiłem sobie: On naprawdę jest bogiem, więc chyba wszystko jest O.K.
David
Gdy pojechałem pierwszy raz do Indii, poznałem wiele interesujących osób. Między innymi Davida Bailey, który jest znanym pianistą w Anglii. Baba w bardzo krótkim czasie zaczął go faworyzować. Zezwolił, aby uczył gry na instrumentach chłopców w jego college'u. Dał mu prawo wstępu do miejsc, gdzie nie wchodzą zwykli śmiertelnicy, mogący jedynie uczestniczyć w audiencji ogólnej. Zaprosiłem Davida do Polski. Na spacerze powiedział mi, że Baba czasami robi dziwne rzeczy. Spojrzał mi głęboko w oczy. Intuicyjnie wiedziałem, że mówi o tym, co mnie się przydarzyło cztery lata wcześniej, a co wciąż było dla mnie zagadką.
Wróciły wątpliwości, ale je odsuwałem. Były za słabe, za małe. Kiedy ktoś mówił o Davidzie, to sobie tłumaczyłem: David — typowy Anglik, wychowany w zamkniętej szkole. Kiedy usłyszał, że Sai Baba natarł komuś genitalia olejem, to wpadł w panikę, a przecież to jest rytuał. David mało wie. Tak pomyślałem i odsunąłem argumenty Davida na kilka miesięcy.
Będziemy silniejsi
We wrześniu 1999 roku przyjechał do Polski Conny Larson. Od europejskiej organizacji Sai Baby otrzymaliśmy okólnik ostrzegający, żeby nie dopuszczać go na nasze spotkania, bo Conny bierze pieniądze za naukę techniki medytacyjnej. Wiedzieliśmy, że to nieprawda. Conny zadzwonił do kilku osób i powiedział, że jeden chłopiec ze Szwecji był przez Sai Babę molestowany seksualnie, a drugi niemal zgwałcony. Nie uwierzyłem. Powiedział mi, że David wie więcej. Zatelefonowałem do niego.
Opowiedział mi, że kiedy uczył chłopców w college'u gry na instrumentach, zwierzali się mu i opowiadali, że są wykorzystywani seksualnie przez Sai Babę. Twierdzili, że ułożono dla nich grafik. Wieczorami pod domem Sai Baby stał policjant, a nauczyciel przyprowadzał grupy chłopców. David twierdził, że chłopcy byli wybrani, a ich tragedia polegała na tym, że urodzili się w rodzinach wyznawców Sai Baby. Od dziecka uczono ich, że on jest bogiem na ziemi i wszystko, co robi, jest dobre. Taki młody człowiek nie był w stanie przeciwstawić się Babie. Chłopcy skarżyli się rodzicom, ale oni uważali, że chłopcy kłamią, bo nie chcą się uczyć.
Po rozmowie z Davidem byłem w szoku. Płakałem przez dwa dni. Później mieliśmy w Polsce nadzwyczajne spotkanie. Każdy z nas czekał, że pojawi się choćby słowo mówiące, iż to jednak nieprawda. I nadszedł list od jednego z najbliższych popleczników Sai Baby, Jaggadishana. Pisał, że przechodzimy przez fenomen, przez który oni przeszli dziesięć lat temu. Gdy on minie, organizacja stanie się jeszcze silniejsza. To nam wystarczyło. Jaggadishan był dla nas autorytetem.
Otwieram oczy
Pół roku później Conny Larson przyjechał ponownie do Polski. Spotkałem się z nim i spędziliśmy razem cały wieczór. Przywiózł plik listów, e-maili i świadectw różnych osób, które mówiły, że chłopcy są molestowani czy wręcz gwałceni. Przez pierwsze pół godziny przyjąłem taką postawę: „Conny będzie mówił, ale on mało wie”. On pokazywał mi dowody, a ja mówiłem: „To mnie nie przekonuje, bo ja wiem swoje...”.
Dopiero gdy przeczytałem relację doktora Bhati o gwałcie na chłopcu, wiedziałem, że to już koniec. Były dyrektor Banku Krwi w szpitalu Sai Baby pisał, że przyprowadzono do niego chłopca z krwawiącym odbytem. Został zgwałcony przez Sai Babę. Bhatia pobiegł do Baby, zrobił awanturę, po czym musiał uciekać, by ratować swoje życie. Doktora znałem osobiście. Był jednym z najzagorzalszych wyznawców mistrza. To był piękny, czysty człowiek.
Conny już nie musiał nic mówić. Patrzyłem dużymi oczami i słuchałem... Dowiedziałem się, że nie było to pierwsze odejście kogoś z najbliższego kręgu Sai Baby. W tym samym czasie odszedł David Bailey. Jednocześnie Baba ogłosił, że nadejdzie czas, że wiele osób go opuści. To stwierdzenie stało się wytłumaczeniem dla tych, którzy dziwili się, dlaczego tyle osób funkcyjnych opuszcza Babę. Odpowiadają sobie, że on to przewidział.
Walka
Po spotkaniu z Connym tydzień chorowałem, leżałem w łóżku. Miałem gorączkę. Co jakiś czas płakałem. To takie odreagowanie organizmu. Decyzja o odejściu nie była łatwa. Narastała wewnętrznie. Próbowałem żyć normalnie. Jednak cały czas analizowałem i badałem. W prasie szczecińskiej ukazały się artykuły, mówiące w sposób otwarty, co robi Sai Baba.
Szukałem jakiegoś punktu zaczepienia, że to może jest nieprawda, że to można odwrócić czy wytłumaczyć. Miałem poczucie, że zdradzam środowisko, ludzi, Babę. Byłem targany wątpliwościami. Szukałem prawdy. Próbowałem rozmawiać z różnymi osobami. Chciałem znaleźć kogoś, kto rozwieje moje wątpliwości. Po tym wszystkim rozmawiałem z Davidem. Powiedział, że kiedy odszedł od Baby, myślał, że zwariował, bo nikt mu nie wierzył. To było dla niego najgorsze. Był sam. Dopiero później dołączył do niego Conny. I tak byłem w komfortowej sytuacji.
To był trudny czas. Zmagałem się ze sobą. Fakty mówiły jedno, a ja bałem się, że jeżeli odejdę, to stracę coś bardzo istotnego i ważnego. Zastanawiałem się, jak będę mógł żyć? Baba był treścią mojego życia, to było moje środowisko, ludzie, sprawy... Nie wyobrażałem sobie, jak można żyć w takiej dziurze, w absolutnej pustce.
Odchodzę, rana zostaje
Przez piętnaście lat byłem bardzo zżyty z wyobrażeniem bóstwa, z postacią Sai Baby. Dla mnie był on treścią życia. Kiedy wreszcie podjąłem decyzję, że opuszczam guru, poczułem, jakby został ze mnie zdjęty ogromny ciężar. Odejść pomogło mi to, że wcześniej miałem dobre fundamenty. Cały czas ważne były dla mnie wartości, a nie postać Sai Baby. Jednak choć mija już rok od czasu, kiedy odrzuciłem Sai Babę, jeszcze w sobie wszystkiego nie poukładałem, myśl o nim co jakiś czas powraca. Muszę całego siebie spokojnie ułożyć od początku.
W Anglii, w „London Express” czy „London Telegraph”, został opublikowany artykuł pt. Duchowy gwałt. Jestem ofiarą takiego gwałtu. To jest najgorszy rodzaj gwałtu. Polega na tym, że zostałem oszukany. Zawierzyłem całym sercem, otworzyłem swoje jestestwo, pozwoliłem, by ta osoba weszła głęboko w moje życie, codzienność, rodzinę. Wpuściłem kogoś do najintymniejszej sfery... a on to po prostu zbrukał. Byłem manipulowany, jak wiele innych osób, które wierzą w Sai Babę. To był fałsz.
Po tym, jak zostałem oszukany, pozostała rana w sercu, która cały czas się zabliźnia. Teraz jestem sceptyczny. Wiele rzeczy, które wcześniej były dla mnie oczywiste i proste, podaję w wątpliwość. Czasem zastanawiam się, czy Bóg w ogóle istnieje. Mam kryzys wiary. Momentami wszystko jest dobrze, ale chwilami przychodzi zachwianie, taka huśtawka. Zanim wybuduję na nowo swoją wizję świata i wartości, tego, co mogę uznać za prawdziwe, trochę czasu upłynie. Nadal czuję się ofiarą. Nie znalazłem jeszcze wewnętrznej równowagi... Okropne jest poczucie bycia oszukanym. Wykorzystano moje najczystsze uczucia. Może gdybym był słabszy, złamałbym się, wycierpiał, wypłakał, przyszłoby katharsis i byłoby fajnie.
Kim jest?
Uważam Sai Babę za osobę chorą, perfidną i niebezpieczną. Jeśli mówimy o stronie duchowej, to można się doszukiwać różnych rzeczy... Conny mówił, że on jest demoniczny. Coś w tym jest. Sai Baba w swoim dyskursie napadł na te osoby, które go oczerniają. Mówił, że Jezusa sprzedał jeden człowiek, Judasz, a dzisiaj są tysiące judaszy, którzy go sprzedali za pieniądze i władzę. To nieprawda, bo osoby, które piszą o Sai Babie, nie biorą żadnych pieniędzy. Jeśli on nazwał mnie judaszem, to ja mogę go swobodnie nazwać antychrystem. Nawet będąc z nim sam na sam, zadawałem sobie pytanie, czy on jest szatanem. Wielu innych chrześcijan też się nad tym zastanawiało. Nie wiem, czy on jest szatanem, ale wiem, że jest osobą, wokół której czasami działają moce.
Conny Larson i David Bailey twierdzą, że Baba to nędzny, drugorzędny iluzjonista, który wyciąga pieniądze. Eksponują to, że on oszukuje. Conny uważa, że Sai Baba miał ewidentne moce, ale je utracił w związku z molestowaniem chłopców. Wśród ekswyznawców trwa dyskusja. Ludzie próbują nazwać, czego doświadczyli przez lata bycia z guru. Mówią, że on traci moc i dlatego zaczął oszukiwać. Wiele osób twierdzi, że materializacje naprawdę miały miejsce. Sam byłem świadkiem, jak Baba trzymał w dwóch palcach ogromny sygnet, dmuchnął na niego i on zamienił się w mniejszy. Siedzieliśmy bardzo blisko siebie. Musiałby być naprawdę dobrym iluzjonistą, by to była sztuczka. Chociaż fachowcy mówią, że on jest tak szybki, że oko nie zdąży zarejestrować pewnych rzeczy. Nie wiem.
Kilka dni temu otrzymałem list. Sai Baba nazywa mnie judaszem, który go porzucił. Jeszcze tydzień temu powiedziałbym, że właściwie mu przebaczyłem, zapomniałem. Ale teraz znów zaczynam czuć gniew na niego, widzę hipokryzję. Już przestałem usprawiedliwiać Sai Babę, choć wniósł dużo pozytywnych elementów do mojego życia. Był motorem dobrych zmian i dlatego traktowałem go łagodniej. Po przeczytaniu tego tekstu poczułem się obrażony. Nie jestem żadnym judaszem! List uświadomił mi do końca, że to łobuz, i to najgorszego rodzaju.
Dlaczego zostają
Osoby z najwyższych kręgów organizacji Sai Baby muszą wiedzieć, co tam się dzieje. Dlaczego więc przy nim trwają? Albo mają w tym interes, albo są jeszcze większymi ofiarami, bo uważają, że Sai Baba może robić takie okropności, ponieważ jest bogiem. To absurdalne. Dla mnie najpierw ktoś musi być ludzki, żeby był boski, a skoro nie jest ludzki, to jak może być boski? Jeśli miałbym oskarżać, to oskarżałbym autorów książek, które czytałem w języku angielskim. Pisali je ludzie poważni, z tytułami naukowymi, lekarze czy naukowcy.
W Polsce wiele osób nie porzuca Sai Baby, bo uznaje rewelacje o molestowaniu za plotkę. Argumentuje, że ich życie zmieniło się na lepsze, nabrało nowego sensu... Rzeczywiście nauka Sai Baby porusza serce, niesie nadzieję, daje świeży impuls, by człowiek stawał się lepszy. Ale przecież on sam podkreśla, że myśli, słowa i czyny powinny być jednym, a tymczasem jego pięknym słowom zaprzeczają czyny. Tego nie było widać na pierwszy rzut oka. Zostało to ujawnione przez grupę naprawdę odważnych ludzi. Odważnych, bo gdy człowiek wychodzi z pewnego mirażu, przyznaje się, że dał się oszukać, to musi być heroiczny wobec samego siebie.
Bez winy
Czy czuję się winny wobec osób, które w to wszystko wciągnąłem? Nie, nie czuję, bym kogoś oszukał. Ja nie propagowałem Sai Baby, to robiły kolorowe gazety. Każdy przychodził ze swojej własnej, nieprzymuszonej woli, przychodził i mógł odejść. Oczywiście, rozmawiałem z osobami, które dowiedziały się o Sai Babie ode mnie, i przedstawiałem im swoje obecne stanowisko. Wiele z nich nadal trwa przy Sai Babie... Do tych, którzy zostali w organizacji, nie dotrze żaden apel. Jeżeli coś ma dotrzeć naprawdę głęboko, to musi dojść przez czyny czy pewną postawę. Kontaktuję się z różnymi osobami. Jeśli będę mocno napierał, to ludzie się zamkną i będzie to trwało jeszcze dłużej. Jeśli nie będę agresywny, to rozpadnie się samo, bo to jest iluzja. Z moich informacji wynika, że ludzie przestają mówić o Sai Babie, chcą tylko trwać w czymś duchowym. W prasie pojawiają się argumenty, informacje, zarzuty. Będzie ich coraz więcej.
Gdybym wiedział o łajdactwach Sai Baby i namawiał ludzi do wyznawania jego doktryny, to może bym się czuł odpowiedzialny. Nikogo nie namawiałem, nie było żadnej propagandy. W duchowości trzeba być bardzo delikatnym. Jeśli kogoś się nakłania, to bierze się za niego odpowiedzialność. Nigdy nikogo nie nakłaniałem. Zawsze byłem wycofany... Jeśli ktoś pytał, to odpowiadałem. To jest zasada buddyjska i tę zasadę stosowałem.
Zamiast Sai Baby
O dziwo, nie brakuje mi dziś Sai Baby ani jego nauki... Poprzez to, że byłem osobą funkcyjną, bardziej angażowałem się w życie związane ze środowiskiem niż w rodzinę i pracę. Zaniedbywałem je. Teraz wszystko się odwróciło: skoncentrowałem się na życiu rodzinnym i pracy. Dalej się uczę, wszystko nazywam, bo całą mapę życia muszę narysować od początku.
Co w miejsce Sai Baby? Przeżywam kryzys autorytetu, ale pewne autorytety zostały. Dla mnie takim autorytetem jest Jezus. Niektórych świętych bardzo lubię, św. Augustyna, ostatnio cały czas czytam Tomasza... On jest bardzo rozumowy, arystotelesowski. Ukochany Eckhart dla mnie jest cały czas świetny. Osoby z innych tradycji...? Teraz jestem bardzo powściągliwy. Wcześniej byłem otwarty na Daleki Wschód. W chwili obecnej zostało kilku sprawdzonych nauczycieli, którzy wiedli życie pustelnicze... broń Boże, żeby wokół nich gromadziły się tysiące. Szukam teraz autorytetów sprawdzonych, jestem bardzo ostrożny. Noszę w sobie dużą nieufność. Potrzebuję odpoczynku. Jestem po tym wszystkim wyczerpany.
ARTUR WIŚNIEWSKI ur. 1965, studiował filozofię, w latach 1996-2000 był przewodniczącym Komitetu Koordynacyjnego Organizacji Sathya Sai, żonaty, ma córkę, mieszka w Stargardzie Szczecińskim.
Źródło: miesięcznik W drodze