Nieuchronność Powstania Warszawskiego
JAK Z TRAGEDII GRECKIEJ
ALEKSANDER GIEYSZTOR
Zdaniem Charlesa de Gaulle'a, wypowiedzianym już w roku 1942, oswobodzenie Francji nie powinno było nastąpić bez powstania narodowego, bez własnego wkładu Francuzów w odzyskanie pełnej niepodległości. We francuskiej Resistance żywiono przekonanie, że mimo ryzyka strat od nieprzyjaciela, a także politycznej żywiołowości, należało zerwaniem się do walki, także w stolicy, potwierdzić suwerenność narodu-państwa na obszarze uwalnianym spod okupacji niemieckiej i kolaboracyjnej czapki Vichy. Wybuch insurekcji paryskiej poprzedzony wcześniejszymi strajkami, nie bez wahań co do terminu, nastąpił 19 sierpnia 1944 r. - w zależności od zbliżającej się ofensywy aliantów, lecz bez uzgodnienia z nimi. Bezzwłocznie zwrócono się z Paryża o pomoc. Decyzja gen. Dwighta Eisenhowera, aby przyspieszyć natarcie drugiej dywizji pancernej gen. Leclerca w kierunku stolicy, zapadła 24 sierpnia, a więc po pięciu dniach mało skoordynowanych walk, zresztą nie bez rozejmu. Decyzja pomocy powstaniu wynikła z bezpośredniego nacisku gen. de Gaulle'a i sytuacji w mieście, i jak to określił jeden z ludzi bliskich de Gaulle'owi, "aby uniknąć nowej Warszawy." W stolicy przywrócono suwerenność wolnej Francji i jej władzę, co stanowiło najistotniejszą osnowę triumfalnego wejścia 26 sierpnia gen. de Gaulle'a do Paryża.
Przed podobnym - mimo wszelkie dramatyczne różnice - dylematem wyzwolenia bez powstania czy wyzwolenia dzięki powstaniu stanęła też Polska walcząca.
Odpowiedź padła wcześniej niż w Paryżu, bo 1 sierpnia 1944 roku. Bilans Powstania Warszawskiego przytłacza jednak każdą możliwą odpowiedź i każe ją zmienić - w perspektywie półwiecza - na inne pytanie: czy istniała w oczach ówczesnych rzeczników politycznych i dowódców wojskowych Polski podziemnej możliwość wyboru? W tejże perspektywie jawi się powstania nieuchronność, która nosi cechy tragedii greckiej, od pełnego złych znaków prologu po katastrofalne rozwiązanie.
Rzeczpospolita znalazła się w ciągu pięciu i pół roku pod szczególnie ciężką i niszczącą okupacją niemiecką. Z drugiej, bo wschodniej strony, rozbiór polskiego obszaru państwowego przyniósł Związkowi Sowieckiemu blisko jego jedną trzecią, która dostała się w kleszcze nie mniej dotkliwego systemu stalinowskiego. Na obszarach zajętych przez Niemców poczynając od zalążka sił zbrojnych, powstałego nazajutrz po kapitulacji Warszawy we wrześniu 1939, od pierwszych form konspiracji politycznej przez rozwinięcie się upełnomocnionych przez Rząd RP władz cywilnych i komendy głównej siły zbrojnej, powstało i okrzepło polskie państwo podziemne, zanim pojawiło się u progu roku 1944 takie określenie.
Warszawa była jego stolicą skupiającą kierownictwa obu pionów. W świadomości wielu jej mieszkańców, ale i kraju, miała szczególne obowiązki. Wśród ludności Warszawy zarysował się spory trzon szczególnie czynny w walce bieżącej.
Zagłada getta w roku 1943 zdawała się, zapowiadać podobny los Polakom przy gwałtownej odmianie sytuacji. Ludwik Landau pod 20 XI 1943 w swoim dzienniku zapisał: "Raz po raz powtarza się porównanie z tym, co zrobili Niemcy z Żydami: czy i nas to nie czeka?". Falowanie nastrojów ulicy w ciągu lat okupacji miało rozleglą amplitudę. Rok 1944, zwłaszcza od inwazji aliantów w Normandii i postępów natarcia sowieckiego, przyniósł narastające w całym tym wielkim mieście napięcie aż do kulminacji w ostatnim tygodniu lipca.
Plan zwany "Burzą"
Własnym wkładem bojowym Polski podziemnej w końcową, jak się wydawało, fazę zwierania się frontów na wschodzie miał być opracowany w listopadzie 1943 roku plan działania, zwany "Burzą." Zakładał on wejście oddziałów Armii Krajowej, znajdujących się już w polu, i tych jeszcze w podziemiu, we współdziałanie taktyczne z armią sowiecką i jej przyczółkami partyzanckimi. W bliskiej przyszłości plan operacyjny przewidywał powstanie zbrojne pod trzema warunkami do spełnienia: aby było powszechne w całym kraju, aby było gwałtowne w ataku na garnizony niemieckie na zapleczu frontu i aby trwało krótko ze względu na stan uzbrojenia i liczebność oddziałów gotowych do walki.
Warunkom tym zaprzeczyły wydarzenia. Cofający się front spychał na nasze obszary liczne i nadal sprawne w boju oddziały niemieckie, co uniemożliwiało poderwanie do powstania powszechnego. Pozostawało natomiast miejsce na starcia w pobliżu frontu, na wzmożoną akcję dywersyjną i sabotażową.
Plan "Burza" w zmodyfikowanej postaci uruchomiono wiosną 1944 roku.
Oddziały Armii Krajowej dzielnie walczyły z Niemcami na zapleczu frontowym, wchodziły w kontakt z partyzantką sowiecką, niekiedy i z wojskiem sowieckim. Po sukcesach i zwycięstwach lokalnych przesuwanie się frontu na zachód prowadziło jednak wszędzie do rozbrajania oddziałów Armii Krajowej przez władze sowieckie, do deportacji oficerów i przymusowego wcielania do armii polskiej tworzonej w Związku Sowieckim.
Wkład militarny realizacji planu ,Burza" - najpoważniejszy na Wołyniu i Lubelszczyźnie w lutym-czerwcu i w czasie walk o Wilno w lipcu 1944 - dostarczał rządowi w Londynie ważkich argumentów wobec aliantów.
Ukazywał nieustępliwość kraju wobec Niemców i pokazywał walor działań Armii Krajowej. Zaprzeczał propagandzie sowieckiej, która przypisywała opór zbrojny w kraju wyłącznie organizacjom komunistycznym. Wśród napływu alarmujących wiadomości, które nadchodziły od dowódców "Burzy" z zaplecza frontu, władze wojskowe i cywilne w kraju, podobnie rząd RP w Londynie, trzymały się tej samej linii działania: bezwzględna walka z Niemcami, współdziałanie taktyczne z wojskiem sowieckim mimo braku porozumienia politycznego i operacyjnego.
Tymczasem zaś Polska legalna nie była już jedyną Polską na scenie politycznej i militarnej. W kraju w początku stycznia 1944 komuniści, którzy w walce podziemnej kraju przedstawiali sobą skromny, lecz aktywny ułamek, powołali w Warszawie Krajową Radę Narodową oraz Armię Ludową. Już w maju 1943 powstała w Związku Radzieckim I Armia Wojska Polskiego i weszła do operacji frontowych w październiku tegoż roku. Dwie misje komunistów krajowych, jedna w marcu, druga w czerwcu, udały się przez front z Warszawy do Moskwy. Spotkały się ze Związkiem Patriotów Polskich powołanym do życia przez Stalina, który zamyślał utworzyć z tej podstawy zalążek innego rządu polskiego. Latem 1944 roku, gdy armie sowieckie przekroczyły Bug, 2l lipca powstał Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, który następnego dnia ogłosił w Chełmie swój manifest polityczny.
Geneza stalinowskiego rozwiązania sprawy polskiej tkwi w dotkliwie przeżytym kompleksie klęski w wojnie 1920 roku i w pierwszym odwecie dokonanym w 1939 roku, który przyniósł rozbiór Rzeczypospolitej między III Rzeszę i Związek Sowiecki. Zaraz po 17 września przystąpił on do integracji państwowej przypadłych mu obszarów. Aż do czerwca 1941 srożył się tam terror stalinowski. Setki tysięcy ludzi wywożonych na wschód i owe kilkanaście tysięcy oficerów polskich, jeńców nie wypowiedzianej wojny, którzy ulegli masakrze w marcu i kwietniu 1940 roku, są tego krwawym świadectwem. Ani przez chwilę Stalin nie zamyślał oddania ani piędzi ziemi zdobytej na Polsce czy Finlandii. Co najpóźniej w 1943 roku narodził się plan poddania znacznej części Europy pod wpływ sowiecki, który miał się umacniać w miarę powodzenia wojennego i przybierać postać programu imperialnego wraz z tworzeniem państw od Związku zależnych. W ciągu paru lat następowało to przy zgodzie aliantów, wymuszonej wkładem sowieckim w wojnę. Znamy na tej drodze pierwszy wielki sukces Stalina. Na konferencji aliantów w Teheranie, w końcu listopada i początku grudnia 1943 roku, Franklin D. Roosevelt i Winston Churchill wyrazili zgodę na zarys celów wojny i organizacji powojennej Europy. Co się tyczy Polski, Stalin uzyskał zgodę na granicę sowiecką na Bugu. W pierwszych miesiącach 1944 roku rząd brytyjski, działając jako mediator, wywierał presję na rząd RP na emigracji, aby przyjął on nową granicę państwową. Stał się też rzecznikiem żądań Stalina co do zmian w składzie rządu polskiego. Wiadomo już było o przygotowaniach komunistów polskich w Moskwie, aby utworzyć rząd konkurencyjny. Nacisk sowiecki na zakłopotanych, lecz akceptujących plan Stalina Brytyjczyków, głębokie zauroczenie nim Roosevelta, przyspieszenie działań na różnych frontach - wszystko to sprawiało, że przewidziana na koniec lipca podróż do Moskwy premiera Stanisława Mikołajczyka zapowiadała się dramatycznie. Pozbawiony wsparcia aliantów zachodnich Mikołajczyk w imieniu swego rządu i narodu, który już raz przeciwstawił się jednemu totalitaryzmowi, nie mógł nie wypowiedzieć innego nie wobec naruszenia integralności i uzależniania kraju przez obce mocarstwo. Rozwiązanie kompromisowe fundamentalnej sprzeczności interesów Polski i Związku Sowieckiego nie mieściło się w możliwościach rządu polskiego; nie widział ich też obóz sprawujący władzę w kraju. Jak wiadomo z dalszego przebiegu zdarzeń, warianty kompromisowe - zarówno czeski z Beneszem, jak polskiego Rządu Jedności Narodowej z Mikołajczykiem - pogrzebane zostały wraz z umocnieniem się imperium sowieckiego.
Powstanie przewidziano na 3-4 dni
W ostatniej dekadzie lipca 1944 roku potoczyły się zdarzenia rozstrzygające o losie Warszawy. Ofensywa sowiecka zbliżyła się ku Wiśle, i zdołała doprowadzić do utworzenia przyczółków na jej brzegu zachodnim; jeden z nich znajdował się w odległości 45 km na południe od stolicy. Władze niemieckie - zresztą nie bez nerwowości związanej z konsekwencjami zamachu Stauffenberga [na Hitlera] - wydały 25 lipca rozkaz ewakuacji swej administracji z Warszawy. 27 lipca gubernator warszawski kazał rozplakatować nakaz dostarczenia w ciągu dwu dni stu tysięcy ludzi do budowy rowów przeciwczołgowych na przedpolach Warszawy.
Rozkaz nie został ani wykonany przez ludność stolicy, ani też egzekwowany przez władze niemieckie, które wracały do stolicy. Przedpole wschodnie Warszawy tworzyło wtedy rodzaj półkola o dwudziestoparokilometrowym promieniu, mieszcząc wówczas nie więcej niż dwie dywizje i dwieście czołgów. Rozpoznanie bojowe ze strony sowieckiej docierało do najbardziej wysuniętych posterunków obrony. Jako przygotowanie propagandowe, 29 lipca radio moskiewskie w języku polskim powtórzyło kilkakrotnie apel do ludu Warszawy:
"Uderzcie na Niemców. Udaremnijcie ich plany burzenia budowli publicznych. Pomóżcie Armii Czerwonej w przeprawie przez Wisłę, przysyłajcie wiadomości, pokazujcie drogi. Milion ludności Warszawy niech stanie się milionem żołnierzy, którzy wypędzą niemieckich najeźdzców."
Gdy przedpole wschodnie Warszawy odczuwało już nacisk sowiecki, na południe od miasta niemiecka obrona nie była jeszcze zorganizowana. Siły niemieckie w Warszawie trudno było ocenić wobec ich wzmożonej mobilności; główny trzon stanowiły bataliony policyjne dochodzące 20 tysięcy; niektóre z nich podlegały ewakuacji. Siły własne, wedle zdania dowódcy walk powstańczych, gen. Antoniego Chruściela "Montera," na lewym brzegu Wisły liczyły około 40 tys. żołnierzy, z tego zapewne nie więcej niż jedna szósta w pełni uzbrojona; Armia Ludowa oddała mu następnie 800 ludzi.
31 sierpnia o godzinie 18.00 gen. Tadeusz Bór-Komorowski jako komendant główny Armii Krajowej podjął decyzję wybuchu powstania w dniu następnym i zakomunikował ją pełnomocnikowi rządu, Janowi Stanisławowi Jankowskiemu. Decyzja dojrzewała od tygodnia. Podjęto ją z jednej strony na podstawie rozpoznania sytuacji frontowej, a z drugiej w związku z przewidywanymi zamiarami niemieckimi wobec ludności miasta w przededniu natarcia sowieckiego, a więc brutalnej ewakuacji i zniszczeń zabudowy.
Zaraz po kapitulacji powstania w jednym z oflagów powstał zapis rozumienia sytuacji w Biurze Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK. Warto go zacytować jako wyraz ówczesnych przekonań:
"Wojskowo - powstanie w Warszawie miało opanować miasto i ułatwić operację sowiecką na tym odcinku frontu, politycznie - pokazać oblicze antyniemieckie oraz naszą wolę pozostania gospodarzami swego kraju, z pewnym ukrytym stanowiskiem wrogim wobec jednostronnych prób Moskwy rozwiązywania sprawy polskiej. Dalszy popowstańczy rozwój sytuacji politycznej prowadziłby - przy zakładanym automatyźmie działań wojennych - do stworzenia w kraju bazy dla powrotu części przynajmniej Rządu Londyńskiego i ułożenia stosunków z Moskwą i Lublinem na podstawie nowego wkładu Polski walczącej w tę wojnę - oswobodzenia stolicy kraju własnymi rękami."
Stawką były więc wyzwolenie i niepodległość.
Operacja powstańcza miała zaskoczyć garnizon niemiecki, unieruchomić komunikację przez stolicę i w stolicy, zaatakować siły nieprzyjaciela w bezpośredniej bliskości frontu, i ułatwić w ten sposób zajęcie miasta przez siły sowieckie. Walki przewidywano na 3-4 dni, miały zakończyć się zwycięstwem przed wejściem sił sowieckich do miasta. Powstanie przetrwało dni 63, dni bardzo długich, dni zaciętych walk oddziałów bojowych z udziałem ludności cywilnej, dni znaczonych goryczą osamotnienia i rosnącą beznadziejnością sytuacji.
Zły los podważył rachuby Komendy Głównej. Natarcie na garnizon niemiecki popołudniem 1 sierpnia było połowicznym tylko zaskoczeniem. Komunikację nieprzyjaciela sparaliżowano jednak dość skutecznie, a nawet wyrąbanie przelotowości tras mostu Kierbedzia i kolejowego nie przywróciło ich pełnej dlań użyteczności operacyjnej. Siły nieprzyjaciela wprowadzone do walki okazały się duże, podobnie jak ich straty, ponad 20 tysięcy zabitych, straty ciężko opłacone stratami powstańców. Powstanie pozostało przez dwa miesiące gospodarzem Śródmieścia, a przez tygodnie w innych dzielnicach. Przeżyły one w walce czas niepodległości i wolności.
Siły sowieckie stanęły nieruchomo na pozycjach za Wisłą i za przedpolem Warszawy. Dopiero w ciągu ostatnich dwóch tygodni powstania dokonały one działań taktycznych bez realnych widoków i sukcesu.
Ze strony Komendy Głównej przeprowadzono, dziś to wiemy, mylną ocenę położenia wyjściowego. W chwili, gdy pobierano decyzję powstania, wieczorem 31 lipca, na przedpolu wschodnim stolicy siły niemieckie doznały poważnego wzmocnienia w postaci korpusu pancernego, który zaraz wszedł do boju. Bitwa zgrupowań pancernych niemieckich i sowieckich rozgorzała w odległości 20 km na wschód od Warszawy, zakończyła się 6 sierpnia niepowodzeniem sił sowieckich i zatrzymaniem ich na przedpolu. Ale już 8 sierpnia dowódca frontu - są tego ślady - marszałek Konstanty Rokossowski przedstawił plan nowej ofensywy, do której mógłby użyć siły dające mu pełną przewagę nad nieprzyjacielem. Stalin tego planu nie zaakceptował, bo, być może nawet już 2 sierpnia - ciągle czekamy na ujawnienie podstawowych dokumentów z archiwów rosyjskich - wydał dyrektywę przejścia na tym froncie do obrony. Przyczółek pod Sandomierzem został ściągnięty, a pod Magnuszewem ograniczony. Przedpole warszawskie zostało utrzymane przez Niemców aż do 14 września, gdy armia sowiecka, licząca w swych szeregach także oddziały polskie uformowane przy jej boku, dotarła i zajeła całą Pragę, stając oko w oko z miastem lewobrzeżnym płonącym w walce.
Główny zawód tkwił w kalkulacji politycznej. Jak po latach pojmował to gen. Bór-Komorowski:
"Pomyłka polegała na tym, że według naszej oceny względy natury wojskowej, dążenie Rosji do szybkiego powalenia Niemiec, będą miały przewagę nad innymi. Okazało się, że było inaczej."
Ze strony niemieckiej, także po latach, zapisano zdziwienie gen. Heinza Guderiana, że szansy, jaką dawało powstanie Armia Czerwona nie wykorzystała, choć mogła. Stalin wzburzony powstaniem, które godziło w jego najdalsze zamiary i bieżące działania, okazał się twardym oponentem w spotkaniu z Mikołajczykiem w Moskwie 3 i 9 sierpnia. 13 sierpnia agencja TASS ogłosiła komunikat zrzucający "odpowiedzialność za wydarzenia w Warszawie na środowiska emigracyjne w Londynie." Zatrzymanie frontu sowieckiego aż do połowy września wyjaśnia się przede wszystkim tą postawą.
Zdławienie powstania w ostatecznym wyniku przyszło z obu brzegów Wisły, co nie mieściło się w jakiejkolwiek rachubie szans.
Decyzja odmowy wszelkiej pomocy wyraziła się w zablokowaniu baz lotniskowych na Ukrainie dla powietrznej pomocy alianckiej, która startować musiała z baz włoskich. Pod koniec walk, gdy armia sowiecka znalazła się na brzegu praskim, doszło do dwóch desantów na brzegu lewym, opłaconych przez użyte do nich oddziały armii gen. Zygmunta Berlinga najcięższymi stratami - 4 tysiące poległych - i niepowodzeniem przy braku wsparcia ogniowego artylerii sowieckiej. Pomoc lotnicza z tychże powodów przyszła ze strony sowieckiej za późno. Po kapitulacji zdanego na wygasłe własne siły powstania, co nastąpiło 2 paździemika, miasto zostało ewakuowane z mieszkańców. Przetrwała do tego czasu w wysokim stopniu zabudowa uległa systematycznemu podpalaniu i burzeniu. Gdy oddziały ze wschodu weszły do Warszawy 17 stycznia [1945], ujrzały przed sobą morze ruin. Wyzwoliły już nie ludzi, ale rozwalisko miasta.
Klęska nie pesymistyczna
Debata nad Powstaniem Warszawskim liczy już lat pięćdziesiąt, ujawniając głębokie różnice poglądów i osądów. Przeciężki bilans strat materialnych, gospodarczych, kulturalnych, a nade wszystko straszliwe liczby strat ludzkich, szacowanych na 150 do 200 tysięcy zabitych, w przeważającej większości ludności cywilnej, ujmowano jako akt oskarżenia tych, którzy powstanie wywołali. Zarzucano im niesłuszność opcji politycznej, brak dostatecznego rachunku ryzyka operacji.
Tłumaczyć przegraną jest zawsze ciężko. Na pewno - jak z rozbiorami Polski w końcu XVIII wieku - powody klęski tkwią i w tym wypadku w przewadze zbrojnej obu zaborów, ale szukać można i wśród tych, którzy tej przewadze ulegli, a wreszcie i tam, gdzie raz zapadłe rozstrzygnięcia makropolityczne skazywały Polskę na satelitarny los w obrębie wschodniego imperium. Zwycięstwo Stalina i wprowadzenie przezeń do Europy systemu państw uzależnionych od Związku Sowieckiego zamknęły możliwości dyskusji i badań na długie lata, a potem je ograniczały. To, co można by nazwać oficjalnym stanowiskiem głoszonym w kraju, sprowadzało się do piętnowania nieodpowiedzialnej, a tragicznej w skutkach - cytata ze Stalina - "awantury politycznej." Nie uchodziło wprawdzie zaprzeczać heroizmowi walki, zarówno oddziałów zbrojnych, jak ludności cywilnej, ale potępiano przywódców i dowództwo. Indoktrynacja szła głębiej w opanowywanie czasu historycznego, sprzyjając gruntowaniu postaw realizmu politycznego i głoszeniu daremności powstań, za które płacono tak wysoką cenę.
Równolegle najpierw tliła się, potem rosła legenda powstania osnuta zrazu na tradycji ustnej, potem dobijająca się druku, ujawniana na emigracji, uporczywa w kraju, która doszukiwała się w zrywie i wytrwaniu powstańczym wartości godnych przekazu synom i późnym wnukom. Jeszcze raz sięgano do klęski, która scala naród więcej niż zwycięstwo, bowiem w pamięci społecznej powstanie zapisało się przede wszystkim jako bój o wolność w ogóle, a więc o to, czego nie dostawało przez wiele lat polskiemu dziś.
Przypływy i odpływy liberalizacji systemu władzy po roku 1956, a zwłaszcza po 1970, pozwalały w różnym wymiarze i w różnej konsekwencji na publikację świadectw zwłaszcza czynu militarnego, i ocen poza wersją oficjalną, która z wolna płowiała.
Przeszłość staje się zrozumiała i nabiera sensu, gdy się na nią patrzy nie tylko z dystansem wobec zdarzenia, ale ze znajomością ujawnianych z latami reperkusji. Nawet w głębi nocy stalinowskiej kołatało się w kraju poczucie, że bez powstania 1944 roku i okazanej w nim determinacji walki, kraj mógłby zaraz po wojnie stać się siedemnastą republiką Sowietów.
W pół wieku po zamknięciu epoki jałtańskiego ładu, po wymazaniu rozbioru Europy dokonanego przez aliantów, po pięciu latach niepodległości zewnętrznej i wolności wewnętrznej, można pełniej, niż przez wiele dziesięcioleci było to możliwe, rozumieć i cenić uczucia i wolę tych, którzy od dowódców po najmłodszych żołnierzy walkę powstańczą podjęli, a także - uznawać ich racje.
W roku 1944 pytania: wyzwolenie przez powstanie, czy wyzwolenie bez powstania, w Warszawie nie sposób było postawić. Stawką powstania było wyzwolenie sprzężone z niezawisłością, stawką przegraną w koniunkturze europejskiej lat czterdziestych, ponowianą z sukcesem w latach osiemdziesiątych.
Polityka 29/1941, Warszawa 16 lipca 1994