ANDRZEJ SOSNOWSKI
Urodził się w 1959 w Warszawie, tłumacz, redaktor "Literatury na Świecie". Wyróżniony między innymi nagrodą Fundacji im. Kościelskich (1997) oraz nagrodą miesięcznika "Odra" (1997).
Twórczość Sosnowskiego chce mieć jak najmniej wspólnego z kształtami gotowymi, nadającymi się do ponownego użytku: jest w pewien sposób jednorazowa i arbitralna. Poeta poddaje analizie słowo, nie po to jednak, by wykazać, co w istocie ono znaczy, ale raczej by dowieść, że w dotychczasowym kontekście nie znaczy prawie nic. Jest dźwiękiem wypełniającym konkretne miejsce w przestrzeni ludzkiego życia, nacechowując je czy raniąc, a przede wszystkim wprowadzając w nie chaos. W rezultacie "czujący i mówiący" bohater jego wierszy doznaje wrażenia swej przypadkowości, a jego codziennej wegetacji nie opuszcza uczucie "odrętwienia". Wie jednak, że duchową jałowość przezwyciężyć można tylko pod warunkiem uznania jej za kluczowy i nieprzezwyciężalny problem ludzkiego wnętrza.
Sosnowski stawia swe wiersze poza repertuarem sprawdzonych mądrości i utartych znaczeń. Niweczy również spoistość pojęć fikcji, snu i jawy, także nicości. Obrazy senne nie odróżniają się radykalnie od "zwykłych". Ważną cechą tej poezji jest zawarta w niej świadomość, że wszelki byt jawi się człowiekowi nie bezpośrednio, lecz w stanie połowicznej fikcyjności. Niemałą rolę odgrywają w tym mass-media i rozmaite instytucje społeczne, najważniejszy jest jednak język. On to odpycha, utrudnia zrozumienie, skazuje bądź na mary, bądź na bezsenność. Ostatecznie więc poezja winna zajmować się "uprowadzaniem języka".
"Chodzi o przejęcie jakiegoś tradycyjnego języka i wyprowadzenie go poza znajome punkty odniesienia."
Bibliografia:
ŻYCIE NA KOREI, Warszawa: Przedświt, 1992.
SEZON NA HELU, Lublin: Stowarzyszenie Literackie "Kresy", 1994.
NOUVELLES IMPRESSIONS D'AMERIQUE, Warszawa: Przedświt, 1994.
OCEANY, Wrocław: Pomona, 1996.
STANCJE, Lublin: Stowarzyszenie Literackie "Kresy", 1997.
COVER, Legnica: Centrum Sztuki - Teatr Dramatyczny, 1997.
KONWÓJ. OPERA, Wrocław: Pomona, 1998.
ZOOM Kraków: Zielona Sowa, 2000.
WIERSZE, Legnica: Biuro Literackie, 2001
Taxi, Biuro Literackie, Legnica 2003.
PO TĘCZY (2007)
Na początek, zamiast wstępu ale za to w promocji i zupełnie za darmo przepis na wiersz à la Andrzej Sosnowski.
Składniki:
I) 3 tom „Historii Filozofii”, Tatarkiewicza;
II) kilka słów po angielsku - może być też jakieś śmieszne zdanko: cat, pussy, doll, big chicken without wings;
III) kilka słów po niemiecku - tu może być także jakieś zdanko - die weltanschauungskritik hat heute gar nichts zu tun, zeit, sonne, blume;
IV) literalny zapis pierwszego lepszego zdarzenia, którego było się świadkiem tuż po przebudzeniu np. „Kiedy wstałem z łóżka, poszedłem prosto do kuchni, by sobie przygotować kromkę chleba z pasztetem. Obok lodówki na ścianie zobaczyłem karalucha. Chciałem go pacnąć laczkiem, ale uciekł a mi się nie chciało przesuwać lodówki. O poranku jestem jeszcze zaspany i jakoś brak mi sił. Od kiedy wprowadziłem się do mieszkania obok zsypu mam ciagły problem z karaluchami. Muszę to komuś zgłosić”.
Sposób przygotowania:
3 tom Tatarkiewicza - otwórz skorowidz rzeczowy (na końcu tomu). Wybierz 2 dowolne uczone pojęcia (2 na 1 wiersz - nie więcej!). Ja dla przykładu wezmę dwa pierwsze: absolut, abstrakcja (wyd. z 1978 r.). Następnie weż literalny zapis pierwszego lepszego zdarzenia i wstaw do niego, w dowolne miejsca wynotowane wcześniej uczone słowa. Ja wstawię na początku i na końcu. Czyli:
Absolut. Kiedy wstałem z łóżka, poszedłem prosto do kuchni, by sobie przygotować kromkę chleba z pasztetem. Obok lodówki na ścianie zobaczyłem karalucha. Chciałem go pacnąć laczkiem, ale uciekł a mi się nie chciało przesuwać lodówki. O poranku jestem jeszcze zaspany i jakoś brak mi sił. Od kiedy wprowadziłem się do mieszkania obok zsypu mam ciagły problem z karaluchami. Musze to komuś zgłosić. Abstrakcja.
Następnie do powstałego tekstu wprowadź słowa i zdania niemiecko-angielskie (tu także masz wolną rękę). Ja zrobiłem to tak:
Absolut. big chicken without wings. Kiedy wstałem z łóżka, poszedłem prosto do kuchni, by sobie przygotować kromkę chleba z pasztetem. Obok lodówki na ścianie zobaczyłem karalucha. Chciałem go pacnąć laczkiem, ale uciekł a mi się nie chciało przesuwać lodówki. O poranku jestem jeszcze zaspany i jakoś brak mi sił. Od kiedy wprowadziłem się do mieszkania obok zsypu mam ciągły problem z karaluchami. die weltanschauungskritik hat heute gar nichts zu tun. Musze to komuś zgłosić. cat, pussy, doll Abstrakcja. zeit, sonne, blume.
W zasadzie wiersz już jest gotowy, już w tej chwili po przeczytaniu, Jacek Gutorow może napisać o tym tekście, że „Ta poezja dzieje się na naszych oczach - warto docenić wyjatkowość tego zdarzenia” (cyt. za GW, 2008-05-15). Ale jeżeli jesteś ambitny i chciałbyś pokombinować to masz teraz szerokie pole do popisu.
Treść jest dana jak na dłoni, teraz można to dowolnie poukładać. Pamiętaj, że szanujący się krytyk literacki będzie koncentrował się na formie, gdy nie dostrzeże żadnej istotnej treści w tekście. Dlatego forma w tym przypadku odgrywa niebagatelną rolę!
Zatem:
Pomysł pierwszy i ostatni:
Absolut. big chicken without wings. Kiedy
wstałem z łóżka, poszedłem prosto
do kuchni, by sobie przygotować kromkę chleba z pasztetem.
OboK
lOdówki
Na ścianie
zobAczyłem karalucha.
ChciałeM go pacnąć laczkiem,
ale uciekł a mi się nie chciało
przesuwać lodówkę. O poranku
jestem jeszcze zaspany i jakoś brak mi sił.
Od kiedy wprowadziłem się do mieszkania
obok zsypu mam ciagły problem z karaluchami.
die weltanschauungskritik hat heute gar nichts zu tun.
Muszę to komuś zgłosić.
cat, pussy, doll Abstrakcja. zeit, sonne, blume.
[pragnę zwrócić uwagę na potencjalną wielość interpretacji drugiej strofki!]
Podany przepis na wiersz à la Andrzej Sosnowski skonstruowany został na podstawie tomiku „Po tęczy”.
Właściwie trudno w tym tomiku dostrzec coś więcej aniżeli rozwodniony pic, do którego produkcji czuje się zobligowany uznany poeta. Sosnowski jest jednak zbyt inteligentny by nie dostrzec braku pomysłu na tomik. Ale ta sama inteligencja, która podpowiada mu, że nie ma pomysłu, stworzy sama ów pomysł. Sosnowski zatem przerobi Pawła i Gawła na autorskie Mihi i Tibi (i napisze kilka wierszyków), rozmnoży niczym Chrystus, Flauberta (czym zapełni kilka stronic w tomiku. I tu się dziwię poetom polskim. Niemal każdy z nich ma jakieś dziwne przekonanie, że książeczka poetycka musi mieć min. 40 str. Przypomina to nawyk studentów polonistyki - i nie tylko - że magisterkę pisze się na „trzy palce” grubości z bibliografią), wymyśli po drodze kilka dziwolagów-neologizmów na miarę mumiowskiego „czasowstrzymywacza”. U Sosnowskiego są to: „Samotwóóór. Czasowtwóóór” - swoją drogą chciałbym przeczytać, co Gutorow i inni mędrcy od krytyki literackiej, napiszą o tym dziwolągu Sosnowskiego. Oczywiście, gdyby autorem tego przecudownego potworka był Iksiński, natychmiast by go wyśmiano. Ale przecież „Samotwóóór. Czasowtwóóór” to nie byle wytwór byle kogo! Lecz „wytwóóór” samego Sosnowskiego! I to nie byle Sosnowskiego z książki telefonicznej, ale tego własnie, tego a nie innego Sosnowskiego Andrzeja, TEGO!
I tu po raz kolejny objawia się inteligencja Andrzeja „TEGO” Sosnowskiego, urodzonego 29 maja, 1959 r., w Warszawie. Podobnie jak Dieter Bohlen, Sosnowski wie, że jego nazwisko stało się wytrychem, pewnym logo, który umożliwi mu przemycenie nawet największego kitu do świata kultury. On jako Autor nie musi się troszczyć o sens, o to, co ma do powiedzenia w wierszach, bo nawet jeżeli nie będzie miał nic do powiedzenia, jeżeli jego wiersze będą przypadkowym zlepkiem słów, pozbawionym sensu (dla przykładu: Bo pan chce tylko cmokać, kończyć i zamykać./Zuzu robi „pa pa” i idzie się rzeźbić gdzie indziej. (Słowiczku mój! a / leć, a piej!) Daffy Duck jako Carmen Miranda.) to na pewno znajdzie się przynajmniej 19 gutorowów, którzy będą zachwycali się ową nieudolnością (bo to przecież nie jest bezpłodność - wiersze Sosnowski pisze już na sztuki), określając ją mianem poezji, która powstaje na żywo.
Gdyby jednak żaden Gutorow się nie pojawił, Andrzej Sosnowski ma jeszcze kilka technicznych asów w rękawie, którymi na pewno się posłuży, by ukryć jałowość tekstów. Główna sztuczka, której używa w „Po tęczy” to myk z „Pawłem i Gawłem”, oraz powtórzenia tych samych wersów, całych fraz w różnych wierszach. Sosnowski odwołuje się tu do starej jak świat przypadłości ludzkiej, a mianowicie: nikt dobrowolnie nie chce wyjść na durnia. W tym przypadku żaden czytelnik nie przyzna się do tego, że nie wie o co chodzi, że nie rozumie sensu tych powtórzeń, że nie widzi sensu w bezsensie. Będzie sobie powtarzał w duchu: „o co tu chodzi?” i nie dopuści do siebie myśli: „tu o nic nie chodzi”, bo to wiersze „TEGO” a nie innego Sosnowskiego.
Na zakończenie pozwolę sobie zacytować jeden z najlepszych tekstów Andrzeja Sosnowskiego, z tomiku „Po tęczy”:
leu leu / fel ko co / ia tea noe / freeze.
Reszta tego wybitnego tekstu, bez którego kultura śródziemnomorska jest już nie do wyobrażenia, jest wariacją na temat jednego z kawałków z płyty „Powstanie warszawskie” grupy Lao Che. „Do mnie należą tego miasta mury….”, za co należą się Sosnowskiemu wyrazy uznania.
W 2008 roku jego książka pt. Po tęczy otrzymała Wrocławską Nagrodę Poetycką Silesius 2008 na festiwalu literackim Port Wrocław
To, co oderwane, rozproszone, pomnożone, osamotnione (cofnij), zaczyna przemawiać, wir domaga się uwagi, język raz jeszcze zwija się, wywala (cofnij) i zostajemy sami. Słowem, nowy Sosnowski z jednej strony nie przestaje faszerować nas dożylnie swoją nadrealiną, z drugiej - i to u niego ostatnio nowość - kieruje naszą uwagę wprost na materię pisma. Ach, materia, mowa kształtu, struktura dźwięku, trzask gruchotanej kości, popiół, popiołek, ale przede wszystkim niepamięć języka, niepamięć już nie (li) tylko o pozajęzykowych systemach odniesienia, lecz także o samym sobie. Cofnij: w najnowszym tomie wierszy Andrzeja Sosnowskiego obserwujemy pochód rozumu nadrealnego absolutnie skupionego na trzaskach synaps.
Dotychczas autora Po tęczy znaliśmy głównie z barwnych przedstawień i wielotorowych wyścigów ze słowem, w których lokalne, niezależne prawa semantyczne okazywały się ważniejsze niż jakakolwiek nadrzędna ustawa. Sosnowski to przecież Mistrz Fraktalu. Ale w tomie Po tęczy trudno oprzeć się wrażeniu, że nawet głos, ostatni bastion sensu, zostaje oblężony przez graficzną formę słowa. Być może dlatego książkę otwiera cytat z Flauberta, opis kamieniołomów, które reprezentują pogmatwanie, spiętrzenie, chaos.
Sposób, w jaki Sosnowski buduje swoje teksty, przypomina ruchy pamięci. Widać to już w poprzednich tomikach. Pamięć rządzi się swoimi prawami, jej reguły wyznaczane są ad hoc i zależą jedynie od swojego przedmiotu, czyli od tego, co pamiętane. Sposób zapamiętywania staje się z kolei sposobem zapisu, czego efektem jest m.in. fragmentaryczność i nielinearność wiersza. W tomiku Po tęczy język obejmuje nie tylko indywidualną egzystencję autora, ale także wyświetla struktury przypadkowe: refren ballady, komunikat z portalu internetowego, recenzję, przypis tłumacza do bliżej nieokreślonych ustępów z Adorna i Celana, rytm przyśpiewki harcerskiej, ogłoszenie z rubryki towarzyskiej, a nawet rockowy krzyk. Ta jednoczesność wielu czasów (wieloczesność, współczesność) raczej nie jest charakterystyczna dla ludzkiej świadomości, która przecież dokonuje selekcji informacji. Bardziej przypomina rzeczywistość snu albo powierzchnię ekranu telewizora lub komputera.
Jakie ruchy pamięci pokazuje nam w kolejnych wierszach Sosnowski? Bardzo różne. Solmizacje z jednego utworu stają się sosolmizacjami w innym („gremialnie zaczęliśmy kląć i ryć / do re mi fa sol si do da sosolmizacje”). Powtarzają się pojedyncze słowa, powtarzają się całe motywy, np. sformułowanie „w jednym stali (/stały) domu”. Kto? Najpierw nimfetki Vivian, potem Mihi i Tibi, generał i ten drugi, Fryderyk i Rozaneta, performatyw „Przepraszam” i normatyw „w porządku”. Z drugiej strony język potrafi się jednocześnie zapędzić w ślepy zaułek, zaciąć jak system komputerowy: „kultowe kruczki towaru / paciorki sygnaturki seks / o marchti rombi aungbli / o szalej tojad szczwół”. Nie przez przypadek jednym z narratorów tego tomu jest Paul Celan, mistrz gramatycznej nierozstrzygalności. I nie wiadomo (bo ma nie być wiadomo), czy malinowy chruśniak jest miejscem uprawiania miłości czy sporządzania drinków o nazwie wściekły pies.
Julia Fiedorczuk pisała kiedyś, że mimo wewnętrznych różnic książki Andrzeja Sosnowskiego stanowią "niesłychaną całość". Tę spójność miały gwarantować powtarzające się motywy lub frazy, nieskończona niemal ilość odniesień do innych wierszy lub książek. Tak jest i tutaj. Nie bez przyczyny Sosnowski w jednym z nowych wierszy zwraca uwagę na podobieństwo brzmieniowe słów „twór” i „wtór”. Akt tworzenia zawiera zawsze elementy wtórne, a wtórność może być twórcza. Czas odtwarza się sam i jednocześnie uczestniczy w kreowaniu czegoś poza sobą. Winny-niewinny rym, a takich rymów (mniej lub bardziej przypadkowych) jest w tym tomiku sporo, to jedna z oznak formalnej kontynuacji wydeptanych niegdyś ścieżek.
Być może właśnie za sprawą owego (po)wtórzenia przy omawianiu twórczości Sosnowskiego często sięga się do poststrukturalistów. Rzeczywiście, jedyne, co wydaje się słuszne w przypadku lektury takiej poezji, to quasi-teoretyczna spekulacja, gra, która nie wybiega poza dyskurs, nawet jeśli uprzywilejowanego miejsca co i rusz domagają się te lub inne instytucje. W jego obręb przenikają strzępy kodów, figury retoryczne, wzorce rytmiczne, elementy języków społecznośrodowiskowych itp. (...). Intertekstualność jako warunek istnienia tekstu nie daje się, rzecz jasna, sprowadzić do problemu źródła czy wpływu: intertekst to ogólny obszar występowania anonimowych figur, których genezę rzadko daje się ustalić, nieuświadomionych czy automatycznych przytoczeń bez cudzysłowu”.
Jak zatem czytać Sosnowskiego? Przede wszystkim wybierając sobie jedną lub kilka ścieżek, która (które) najbardziej odpowiada (odpowiadają), również w sensie dialogicznym, naszej własnej pamięci, tym i innym mapom, z których się sami składamy: Mihi i Tibi, podróż z Algierii do Francji, nimfetki Vivian, impreza poetycka w SDK-u, urodziny Magi, pies, psy, wściekły pies, warszawska Kinoteka, dziwna szafa w pokoju babci, zacinający się zamek, zepsuta klawiatura, forward, zwiedzanie Zamku Krzyżackiego, farsz. Nie próbujmy niszczyć tych obłędnych ścieżek jakąkolwiek metanarracją. Od obiektywizmu odwodzi nas zresztą sam Sosnowski, który poprzez wielokrotne cytowanie samego siebie, obnaża polityczne intencje instytucji komentarza. Jeżeli możliwe są więc jakiekolwiek strategie lektury, to wynikają one ze struktury samego tekstu i nie istnieją w formie innej niż ta, która w danej chwili pojawia się między wierszami.
Zwróćmy jeszcze uwagę, że powtórzenie, jedyny być może trwały element formalny w poezji Sosnowskiego, to także łacińska repetycja, re-petitio, powtórne roszczenie, ponowne ubieganie się o, nowa próba zbrojna. Również Jacek Gutorow zdaje się sugerować, że nie chodzi tu jedynie o zabawę. No właśnie, gra o życie jest grą dziwną, grą, której reguł nie znamy, bo przecież to język jest aktywną stroną w wierszu. Narracja mogłaby mieć zupełnie inny kształt, gdyby w tekst nie wdarła się w określonym momencie taka a taka fraza. Bo przecież „Na końcu światła jest tunel”, jak przekonywał nas niegdyś Sosnowski (Szerokość poetycka zero), zapisane słowo to nie koniec, a ledwie początek drogi - sens tego, co zapisane, jeszcze nie został ogłoszony. Motyw światła i tunelu powraca zresztą w tytułowym wierszu najnowszej książki: „Ktoś / szarpie mnie za rękaw, / zaprasza do lustra, kto // ściele lustro i wiesza / światło jak most, biel czasu na wprost w tu- // nel jesieni”.
Obcowanie z poezją Sosnowskiego przypomina coś jeszcze: czytelnik jest trochę jak początkujący uczeń szkoły językowej. Do jego uszu docierają tylko pojedyncze słowa lub fragmenty wypowiedzi, natomiast całości nie potrafi zrozumieć. Obcość języka, albo szerzej: obcość reguł splatania rzeczywistości, wydaje się tropem tym bardziej interesującym, że Sosnowski sam jest tłumaczem, a w jego tekstach nierzadko pojawiają się wtręty obcojęzyczne.
Pytanie o poezję, być może najważniejsze w tym tomie, pojawia się na stronie 33. Na górze strony - wojna oddzielonych od siebie sylab, które czekają na ostateczne starcie. Niżej - batalia dziwnych znaków diakrytycznych. Na samym dole - dyskusja między pułkownikiem i porucznikiem o stosowaniu uników i ukrywaniu się w schronach.
O Po tęczy
Te wiersze wybiegają do przodu tak szybko i gwałtownie, tak nagle zmienia się ich częstotliwość, że nie sposób ich oszacować - domagają się lektury zupełnie nowej, na prawach stanowionych przez nie same, zupełnie pod prąd naszych oczekiwań bądź przyzwyczajeń. Zatem odrzućmy przyzwyczajenia i rzućmy się w wir, który zgotował nam poeta. Nie zdejmujmy z niego żadnej miary; pozwólmy dotknąć się rozkręconym słowom i językom; nie zasłaniajmy się tym, co przeczytaliśmy. Ta poezja dzieje się na naszych oczach - warto docenić wyjątkowość tego zdarzenia.
Jacek Gutorow
Język Sosnowskiego przypomina "język" muzyki - niby nie znaczy, a jest nośnikiem impulsów. W chwili spełnienia nie ma czasu na myślenie, konstrukcję - ta dokonuje się sama, ciało myśli w zastępstwie umysłu. "Nie odzyskuję przytomności./ Nie odzyskuję przytomności". Składanie obrazów świata jest jak defragmentowanie dysku - porządkuje się dostępne elementy tak, by programy można było uruchamiać szybciej. Łącząc obce sobie fragmenty, uzyskuje się narrację. Nieznajoma na chwilę przestaje być nieznajomą: przydarza się moment pewności po chwili zaskoczenia. "Dziwnieśmy dziś sformatowani i skompresowani, Panie".
Paweł Mackiewicz
Rozaneta odwracała głowę twierdząc, że "chyba zwariuje" i szła zrywać wrzosy. Owo potrójne pas powraca na każdej stronie Po tęczy.
Kuba Mikurda
Gdzie koniec tęczy nie dotyka ziemi, tam kończą się poezja, język, świat. Po tęczy to zdjęcie z za-światów, z po-światów. To poezja po traumie końca świata, końca języka. Zapis terapii. "Czy są inne tropy, oprócz psychotropów?". Psychotropy Po tęczy są doskonałe. Silnie uzależniają.
Iga Noszczyk
W jednym ze swoich szkiców Andrzej Sosnowski pisał, że należy się zgubić w języku, przemierzać go we wszystkich kierunkach, czekać na to, co przyjdzie ze strony języka jako impuls do pisania, trzeba powierzyć się językowi i dać się unieść w stronę tyleż niemożliwego, co nieuchronnego milczenia. Po tęczy - jak żaden inny tom Sosnowskiego - przybliża się do owego wyciszenia. Na horyzoncie poprzedniej książki majaczył koniec pewnej historii i pewnego sposobu pisania. Nie wiadomo, czy koniec już nastąpił, czy został zażegnany, czy jedynie odroczony w czasie, przeniesiony na inną stronę. Nowe wiersze są niczym niewędrowny wir języka, który ściąga nas pod powierzchnię słów, gdzie toczy się oszałamiający i śmiertelny taniec znaczeń.
ANDRZEJ SOSNOWSKI - Życie na Korei (1992)
„Wiersz wychodzi z domu”
Czas i miejsce - Korea (osiedle) - Warszawa
Sosnowski nie traktuje miejsca i czasu jako ramy, układu współrzędnych, który wyznaczałby rozumienie poszczególnych wierszy. Warszawa - nie chodzi o miejsce tylko o doznania, które przypadły w udziale poecie - nie będą powracały jako „momenty wieczne”. Czasoprzestrzeń jest u Sosnowskiego nie tylko zakrzywiona, ale ma naturę językową - i jako taka określana jest przez gry językowe. Strategią dominującą w Życiu na Korei jest kamuflaż. à To co wydaje się proste i oczywiste, nie związane z żadną retoryką - na przykład czas i miejsce powstawania wierszy - jest elementem kamuflażu i włączone zostaje w retorykę o wiele potężniejszą, bo ogarniającą związki pomiędzy wierszami, związki pomiędzy wierszami i rzeczywistością, wreszcie związki przyczynowe, łącza rzeczywistości. Narrator jawi się jako persona wyrazista, zdecydowana, określona. Bohater Sosnowskiego: pogłębiona, czasem doprowadzona do skrajności samoświadomość - jednocześnie jest to bohater wyrazisty, uświadamia on sobie własną nieokreśloność i potrafi tę świadomość wyartykułować; świadome niezaangażowanie. Akceptacja świata takiego, jakim jest i jakim się staje - oto jedna z lekcji, której uczy bohater Życia na Korei à nie jest to manifest czy program innego, nowego życia. Chodzi o nowe ustosunkowanie się do tej myśli.
W trakcie czytania Życia na Korei ma się wrażenie obcowania z personą, kimś mówiącym o pewnym miejscu i pewnym czasie: pierwszą osobą liczby pojedynczej. Sosnowski bardzo często używa też drugą osobę liczby pojedynczej - zaimka „Ty”. Głos skierowany do rozmówcy nigdy nie biegnie prosto - ulega zakrzywieniu, zwielokrotnieniu bądź odwróceniu.
Tropy Nietzscheańskie u Sosnowskiego
Jest ich wiele, choć oczywiście nie muszą pojawiać się na zasadzie bezpośredniego odwołania do filozofii, czy też antyfilozofii, Nietzschego. Sosnowski nie podąża za tropami - raczej spotyka je na swej drodze, rejestruje ich obecność, dla siebie, ale i dla czytelnika, pozwala aby skojarzenie czy aluzja trwały chwilę, ciągnąc za sobą językową łunę, ale już po chwili odwraca się ku innym tropom.
~~~~~~*~~~~~~
Poezja Andrzeja Sosnowskiego, jeśli nie wprowadziła na arenę polskiej poezji, to z pewnością zintensyfikowała odmienny od tradycyjnego (do którego przyzwyczaili nas Różewicz, Herbert, Miłosz etc.) styl odbioru. Wiersze te, ze względu na nowatorski, pełen odniesień, cytatów, autoaluzji, pętli, neologizmów i obcojęzycznych wtrętów język oraz nieustanne „podcinanie” znaczeń, rozpraszanie ich, niekończącą się grę z czytelnikiem, zyskiwały miano hermetycznych. Próby obcowania z poezją Sosnowskiego kończyły się albo wybuchem krytycznoliterackiej agresji oscylującej wokół zarzutów o „bełkot” czy „szyderstwo”, lub zamieniały się w autorskie popisy interpretacyjne. Ten „legendarny hermetyzm tej poezji”, aura niezrozumiałości skonfrontowana z posądzeniem o puste formy, były impulsem do rozpoczęcia badań nad przekładem tak recepcyjnie skomplikowanej poezji. Skoro przekład presuponuje zrozumienie tekstu, zrozumienie i dogłębną analizę, która nie powinna asekurować się idiosynkratycznością lektury, to nosi na sobie swoiste brzemię odpowiedzialności za mediowanie pomiędzy tekstem a rzeszą innych czytelników. Czy można czytelnikom umożliwić własne odczytanie, przekazując mu tekst przekładu, którego oryginału samemu się nie zrozumiało? Czy nawet jeśli ową ewentualną barierę „sensu” (lub jego braku) tłumaczinterpretator pokona, czy materia, w której tak zgrabnie i precyzyjnie, z premedytacją wręcz, rzeźbi poeta, nie okaże się w języku docelowym nazbyt nieprzystająca?
http://www.nieszuflada.pl/_artykuly/sosnowski_wiersze.html