The New Beginning
autor: Sherak, 30.11.99
To opowiadanie jest fikcyjne i wszelkie podobieństwo do osób i wydarzeń rzeczywistych jest przypadkowe. Nazwa "Star Trek", nazwy z nią związane i realia świata Star Trek są własnością Paramount Pictures. Elementy języka i kultury Rihannsu są oparte na twórczości Diane Duane.
I
Kolejne trafienie wstrząsnęło potężnym kadłubem romulańskiego Wojennego Ptaka 'Draxett'. Mostek został zasypany iskrami z eksplodujących paneli. Zielone, migające światła wydobywały z mroku piekielną scenerię zniszczonego stanowiska dowódczego.
Daise'Erei'Riov Bochra, pierwszy oficer 'Draxetta', z trudem wydostał się z windy i wszedł, a raczej wczołgał się na mostek. Jego głowa pękała od bólu. Przejechał ręką po czole - cała dłoń oblepiona była jego krwią.
"Wspaniale!" pomyślał "Ziemianie mają chyba na ten temat takie powiedzonko - że krew ich zalewa." Przetarł oczy i spróbował rozejrzeć się po mostku. Dowódca statku leżał przed swoim fotelem w jakiejś niezwykłej pozie, cały skąpany w swej zielonej krwi. Jego głowa zdawała się być wykręcona o 180 stopni. Bochra, trzymając się poręczy foteli i różnych wystających części, których nigdy wcześniej jakoś nie zauważył doszedł do niego. Enarrain Tomalak, sławny Tomalak, nie żył - miał skręcony kark i rozległe rany. Siła wybuchu panela urządzenia maskującego znajdującego się za fotelem wyrzuciła dowódcę, uderzyła nim o przedni ekran i zabiła. Obok leżały zwłoki oficera Tal Shiar, Athary. "No, tej przynajmniej nikt nie żałuje." pomyślał nie bez satysfakcji Bochra o znienawidzonej przez całą załogę wścibskiej i okrutnej kobiecie. Kolejny wybuch nie pozwolił mu delektować się jej klęską, zresztą Bochra nie należał do turpistów i patrzenie na niczyje zwłoki nie sprawiało mu szczególnej przyjemności. Usiadł w fotelu dowódcy, wziął głęboki oddech i włączył panel dowódczy - na szczęście jeszcze działał.
"Tu Pierwszy Oficer Bochra! Komodor i Oficer Polityczny Tal Shiar nie żyją! Przejmuję dowództwo, autoryzacja Verthak Bochra a tho io neh derdai!"
"Dowodzenie przekazane." odparł komputer. "Raport!" krzyknął Subkomandor w mikrofon, wierząc, że ktoś go usłyszy. Po lewej stronie, przed fotelem dowódcy sternik z przetrąconym ramieniem dokonywał desperackich manewrów unikowych. Kiedy oczy Bochry przyzwyczaiły się do ciemności, zobaczył także, że oficer uzbrojenia jest na swoim miejscu i z iście klingońską zajadłością próbuję trafić w atakujące 'Draxetta' statki. "Właśnie!" przemknęło nowemu dowódcy przez myśl - "Nawet nie wiem, kto nas atakuje!"
"Ta'rhae!" padła komenda.
"Komandorze" odpowiedział niewyraźny głos oficera obsługującego czujniki "główny zespół sensorów nie działa, ekran jest zniszczony! Usiłuję włączyć awaryjne!"
"Ciekawe jak ten od uzbrojenia strzela, skoro sensory nie działają?" Myśli Bochry przelatywały szybko i ciągle nieskładnie.
"Tu maszynownia!" rozległ się trzeszczący głos w głośnikach.
"Co u was?" zapytał Bochra. Odpowiedział mu zgrzyt i huk, a potem wrzask mechanika: "Napęd nadświetlny oczywiście nie działa, impulsowy się trzyma, możemy uciekać, ale nie daleko! Muszę jednak odpalić tę przeklętą czarną dziurę z pokładu, bo pole ograniczające nie wytrzyma!"
"Zrób to!!! Szybko!" odpowiedział Bochra i po chwili dało się odczuć delikatne szarpnięcie oznaczające wyrzucenie napędzającej Warbirda osobliwości w przestrzeń. Jej pole będzie trzymało parę dni, a potem powstanie czarna dziura wielkości kilku setnych milimetra. "Ciekawe, czy nazwą ją naszym imieniem?" myślał Bochra, zastanawiając się równocześnie, skąd u niego tyle dobrego humoru, o ile Romulanie mogą mieć dobry humor.
Tymczasem napastnicy nie dawali za wygraną. Kolejne pociski trafiały w tarcze, a co gorsza i w kadłub 'Draxetta'.
"Lewe baterie disruptorów nie działają!" Oficer uzbrojenia po raz pierwszy odezwał się swoim niskim głosem. "Przedtem chyba jednak coś trafiłem!"
"A co ty tam mogłeś trafić?" odparł mu w myśli Bochra "Jesteśmy ślepi jak Noriańskie krety." "Poruczniku Thola, co z tymi sensorami?" spytał głośno.
"Są!!!" tryumfalnie krzyknął Thola. "Ale monitor nie działa dalej - instalacja holograficzna całkiem się spaliła".
"Nieważne! Co widzisz?"
"Atakują nas trzy statki! Jeden tuż przed nami!"
"Zwrot, wycelować w ten jeden całą broń! Hna'h!!!!!!!" Cały potężny arsenał 'Draxetta' bluznął ogniem. Po chwili poczuli wstrząs, a o kadłub uderzyły odłamki.
"Zniszczony!" tryumf malował się na twarzy oficera uzbrojenia. Radość jednak nie trwała długo. W sekundę potem zameldował się mechanik:
"Przebicia kadłuba w kilku miejscach, napęd impulsowy i osłony uszkodzone! Wyciek plazmy w górnym kwadrancie lewego sektora prawego płata! Tylne uzbrojenie nie działa!" Napastnicy rozwścieczeni zniszczeniem jednego z ich statków uderzyli ponownie. Kolejne trafienia z torped i broni energetycznej wstrząsały 'Draxettem'. Bochra siedział kurczowo trzymając się fotela, pozostali poupadali na ziemię.
"Dowódco!" Krzyknął nieswoim głosem Thola "obawiam się, że napastnicy to... Jem'Hadar!" "Co!? To niemożliwe!" Bochra nie wierzył i nie chciał wierzyć w to, co usłyszał. To nie mogło być Dominium, przecież wyparto je z tego sektora po wojnie o Kardasję. "Potwierdzam! Atakują nas szturmowiec Jem'Hadar i zmodyfikowany kardasjański Galor, zniszczony statek był także szturmowcem Dominium!" "To dlatego tak łatwo nas podeszli. Schowali się w tym sektorze w cieniu planety i zaatakowali znienacka. Ale co tu robią!?" gorączkowo myślał Bochra. "Przecież ten sektor leży daleko od Kardasji i terytorium Breenów, gdzie schroniły się resztki floty Dominium po ostatniej wojnie. Jesteśmy blisko strefy neutralnej Federacji!"
"Możemy nadać wiadomość na ch'Rihan?"
"Nie, komunikacja nie działa!"
"Bitha!" zaklął Bochra "Trafienie w główny rozdzielnik energii!" głos mechanika był zrozpaczony. Sensory bliskiego zasięgu znów nie działają, całe uzbrojenie padło!" Statkiem szarpnęło. "Stanęliśmy! - silniki impulsowe zniszczone!"
"Cały sektor prawy zniszczony!" głos jakiegoś oficera przebił się przez trzaski. "Ponad czterystu zabitych, nie mamy już załogi!" meldowała z ambulatorium Daisemi'Maenek Shantur. Sekundę po tym wyleciał w powietrze panel uzbrojenia. Oficer stojący przy nim znalazł się nagle przed fotelem Bochry, nieżywy. Thola porwał gaśnicę i zalał panel białą pianą.
"Właściwie to zbędne, poruczniku." powiedział Bochra "jesteśmy w sytuacji beznadziejnej."
"Być może, ale musimy wygrać dla Imperium! I wygramy lub umrzemy! Ale nie możemy się załamać!"
"Jesteś jeszcze młody, Thola i gdybyś pożył dłużej, wiedziałbyś, że Imperium nie jest cudotwórcą. Nie potrafi cię teraz uratować. Ja sam, kiedy raz byłem w sytuacji beznadziejnej, zostałem uratowany przez Federację..."
"Uratowali pana Lloann'nar? Pozwolił pan na to?"
"Tak. I to była najważniejsza decyzja mojego życia. Od tej pory inaczej patrzyłem na wszechświat i Imperium... Zresztą nieważne. Zobacz lepiej co się dzieje - przestali strzelać. Szykują odświętny strzał czy wysłali desant na pokład?" "Dowódco" cicho powiedział Thola "do sektora wchodzi chyba statek z napędem warp... Na pewno nie Rihannsu. Posiłki, już po nas." Bochra wstał i patrzył na czarny ekran przed sobą. Wszędzie dookoła leżały kawałki osprzętu, kable i trupy załogi mostka. Po ogłuszającym huku bitwy nagle zapadła cisza.
"Strzelaj, y'kllhe!" szeptał Bochra. "Na co czekasz? Chcecie delektować się naszą śmiercią? Sseikear!" Ale nic się nie działo. Nic. Cisza. On zaś nienawidził ciszy. Nienawidził nieświadomości tego, co dzieje się wokół niego od czasu, gdy samotnie spędził 2 doby na Galorndon Core w ciemności. Wtedy uratował go statek Federacji. Teraz miał zginąć bardziej spektakularnie, ale równie bezsensownie - w pułapce Jem'Hadar. I znowu jak ślepy kret. Albo jak ten ślepy człowiek, który go wtedy ocalił.
"Dowódco!" znów cicho zaczął Thola.
"Co?"
"Nie jestem pewien, ale tam, na zewnątrz, odbywa się jakby bitwa..." "Nienawidzę ślepoty, nieświadomości..." powtórzył jeszcze raz Bochra.
"Co, bitwa? Przecież sensory nie działają. Nie pocieszaj się. Lepiej przygotuj dobrze na śmierć." Komandor umilkł, Thola także. I nagle, po paru minutach tej przerażającej Bochrę ciszy i ciemności rozległ się w głośnikach wyraźny głos:
"Tu Federacyjny Statek Enterprise! Podajcie swój status!" "Enterprise..." wyszeptał Bochra siadając na wyrwanym z podłogi fotelu.
"Enterprise...Thola, spróbuj ich wywołać!"
"Dowódco, to Federacja! Od czasu zakończenia wojny z Dominium mamy zakaz kontaktów z nimi."
"Nie wiem czy zauważyłeś, ale wojna z Dominium rozpoczęła się na nowo. Łączność, sthea'hwill!"
"Jest łączność!"
"Tu romulański statek 'Draxett'! Mamy poważne uszkodzenia, musimy ewakuować załogę! Proszę o pomoc!"
"Przyjąłem", odpowiedział głos z drugiej strony. Przesyłamy waszych rannych do naszego ambulatorium."
"Dziękuję ponownie, kapitanie Picard." Coś w rodzaju uśmiechu pojawiło się na twarzy Romulanina. Po chwili milczenia po drugiej stronie odezwał się głos:
"Zna mnie pan? Dlaczego ponownie? Czy spotkaliśmy się już kiedyś?"
"Tak kapitanie. Już się kiedyś spotkaliśmy..." Bochra uśmiechnął się teraz szeroko. "Nawet w podobnych okolicznościach..."
II
Bochra siedział w sali konferencyjnej "Enterprise". Już nie krwawił, ale ciągle miał podarte ubranie i ślady po niedawno przeżytym horrorze. Spojrzał na swój oficerski mundur. Był z niego tak dumny, gdy założył go po raz pierwszy rok temu. A teraz wisiały na nim jakieś żałosne strzępy. Co gorsza, nie mógł ich wymienić ani naprawić. W sumie nic dziwnego - Federacja raczej nie ma romulańskich mundurów w pamięci swoich replikatorów, a z tego, co zdążył się zorientować na jej statkach krawców również nie było. To jednak był najmniejszy problem. Znacznie większy stanowił fakt, że Dominium znowu zaatakowało. Złamało rozejm! Bochra gorączkowo starał się wymyślić przyczynę tego zdarzenia. Albo Założyciele wyleczyli się z dziwnej choroby, dzięki której zwycięstwo nad nimi stało się możliwe, albo zrozpaczeni Jem'Hadar szukali w desperackim ataku zemsty za klęskę w poprzedniej wojnie. "Ale skąd u diabła byli tam Kardasjanie? Może Jem'Hadar przejęli część ich statków?"
Do pomieszczenia wszedł szczupły, łysy Ziemianin. "Picard!" pomyślał Bochra. Ledwie go pamiętał sprzed... "Zaraz, ile to już lat? Z dziesięć..." Za Picardem do pomieszczenia weszła wysoka kobieta i inny ludzki mężczyzna. Tego Bochra pamiętał znakomicie, choć przez te wszystkie lata LaForge nieco przytył i co najważniejsze... nie miał swojego V.I.S.O.R-a! Odzyskał wzrok! Romulanin jednak milczał. Nie widział ich prawie dziesięć lat i wcale nie uważał, że musi okazywać im jakieś sentymenty, choć w istocie czuł je.
"Witamy na pokładzie! Subkomandorze, prawda?"
"Po co on się uśmiecha?" przemknęło Bochrze przez myśl. Ale zaraz odpowiedział sobie na to pytanie. Ludzie po prostu lubią się czasem uśmiechnąć. Nawet do Romulanina.
"Tak, Panie Kapitanie! Subkomandor Bochra, Pierwszy Oficer Imperialnego Okrętu Wojennego 'Draxett'. Pełniący obowiązki dowódcy po śmierci Komodora Tomalaka, dowódcy statku."
"Tomalak?! Zginął!" Picard był wyraźnie zaskoczony.
"Owszem. W tej walce. Wiem o tym, że był on chyba najlepiej znanym Panu Romulaninem, a i on czasem się o Panu wypowiadał jako najgodniejszym przeciwniku, jakiego spotkał." Picard spojrzał na niego dziwnym wzrokiem. Chyba nie spodziewał się tego.
"Twierdzi Pan, Subkomandorze, że zna mnie Pan. Kiedy się spotkaliśmy?"
"Myślę, że Pan LaForge powinien mnie pamiętać lepiej. Spędziliśmy razem dobę na Galorndon Core. Takich rzeczy się nie zapomina."
"Bochra!" krzyknął LaForge "To ty!? Jak ty się zmieniłeś! Nie poznałem cię!"
"To trochę czasu, Komandorze" odparł Romulanin. Geordi się uśmiechnął.
"Dla ciebie Geordi! Przyjacielu! Oczywiście, że cię pamiętam!" podszedł podając Bochrze rękę i spojrzał na niego z nieukrywaną radością.
"Ja też się cieszę. Choć wolałbym, abyśmy spotkali się w innych okolicznościach."
"I tak są lepsze niż poprzednio!"
"Nie jestem pewien." Przerwał im Picard. "A propos, czy mógłby Pan powiedzieć nam co się dokładnie stało? Czy też może to tajne?" w głosie człowieka po raz pierwszy pojawił się jakiś nieprzyjemny akcent.
"Nie, Kapitanie. Wykonywaliśmy rutynowy patrol w tym sektorze. Mieliśmy właśnie wracać do domu, gdy zostaliśmy wykryci mimo kamuflażu i zaatakowani. Gdyby nie zaskoczenie, ich siły byłyby zbyt małe by pokonać nasz okręt."
"Możliwe. Proszę wybaczyć moją złośliwość. Pańscy rodacy nie są zazwyczaj skłonni do współpracy."
"Powiedzmy, że moja postawa jest spowodowana moimi poglądami politycznymi. Mam swoją opinię o Federacji i tego, co powinno nas z nią łączyć. I jak widać, moja opinia była słuszna."
"To znaczy?" Picard zmarszczył czoło.
"Twierdziłem, że potrzebujemy trwalszego zbliżenia, niż przymierze przeciw Dominium. Uważam, że to niezbędne zarówno dla Imperium, jak i Federacji. Ta galaktyka to... dość niebezpieczne miejsce. I istnieje tyle gatunków..."
Przerwało mu wejście do gabinetu człowieka - najwyraźniej Pierwszego Oficera tego statku. Bochra nie pamiętał go. Oficer pochylił się nad uchem Picarda i coś powiedział. Potem do ciągle stojącej z boku kobiety. Czworo ludzi wymieniło spojrzenia.
"Pańska załoga, czy też to, co z niej zostało, są w ambulatoriach. Czują się dobrze, wszystkich wyratowaliśmy." Powiedział Picard.
"To znaczy ilu?"
"Stu dwudziestu ośmiu..." Na 'Draxett' było ponad siedemset osób załogi...
"Co ze statkiem?"
"Raczej nie do uratowania. Nie ma napędu, zasilania, układów podtrzymywania życia." Odparł kapitan.
"Nie wiemy jak on się jeszcze trzyma w całości." Dodał Geordi.
"Szkoda. To dobry statek. Niestety, nie mogę zezwolić wam na inspekcję. Proszę o pozwolenie na zniszczenie statku."
"Oczywiście, Subkomandorze." Picard odpowiedział po chwili wahania.
"Pierwszy - zajmij się tym. Odpal torpedy. A! I zapisz w dzienniku, że zniszczyliśmy 'Draxett' na prośbę jego dowódcy, Subkomandora Bochry, który potwierdzi tę prośbę osobiście."
"Aye, sir!" odparł Pierwszy i wyszedł. Picard spojrzał na Romulanina.
"Jest jeszcze coś. Przykro mi o tym mówić, ale jesteśmy zmuszeni poddać Pana testowi krwi..."
"Testowi...? Przecież Zmiennego nie widziano w tym kwadrancie od roku! Ależ tak, oczywiście."
Kobieta podeszła do niego i pobrała próbkę. Przyglądała się jej przez chwilę i powiedziała:
"Idealnie zielona. To z całą pewnością Romulanin. Albo Wolkan, ale to mało prawdopodobne." Bochra się lekko obruszył. Picard szybko powiedział:
"Dziękuję Beverly. To chyba wszystko. Pan Bochra jest już zdrowy?"
"Tak. Ale za sześć godzin chciałabym go obejrzeć jeszcze raz."
"Oczywiście."
Pani doktor wyszła, zostawiając w pokoju Picarda, LaForge'a i Bochrę. Dowódca spojrzał na swojego mechanika i po chwili powiedział:
"Panie LaForge, z całą pewnością Subkomandor chętnie z panem porozmawia. Niestety w tej chwili to ja muszę zaprosić naszego gościa na rozmowę. Niestety, na najwyższym szczeblu tajności."
Geordi był szczerze zdziwiony. Ale tylko kiwnął głową i wyszedł.
Picard milczał przez chwilę, a potem zaczął mówić. Powoli, dokładnie ważąc słowa. "Panie Subkomandorze. Gdyby nie fakt, że istotnie spotkaliśmy się wcześniej i LaForge Pana poznał, nie byłoby tej rozmowy. Mimo, że pańskie poglądy też są nam znane. Sprawdził to przed chwilą mój Pierwszy Oficer - istotnie jest Pan na liście potencjalnych dysydentów, sporządzonej przez Tal Shiar. To jednak tylko wzmaga moją nieufność. Misja, którą aktualnie wykonuje 'Enterprise' byłaby o wiele łatwiejsza, gdyby znalazł się Pan na pokładzie. A ja nie wierzę w takie zbiegi okoliczności. Proszę mi więc powiedzieć szczerze. Czy istotnie przebywał Pan tu z misją patrolową i jest Pan tym, za kogo się podaje?" Bochra patrzył z niedowierzaniem "Czy sądzi Pan, Kapitanie, że gdybym nie był sobą, powiedziałbym to Panu?" Naiwność Lloann'nar czasem go porażała.
"Proszę odpowiedzieć - tak lub nie!"
"Tak! Jestem Bochra, Subkomandor Floty Romulańskiego Imperium Gwiezdnego i przebywałem w tym sektorze z misją patrolową!"
"Mówi prawdę..." głos kobiety wydobywał się jakby zza ściany. Istotnie, po chwili do pokoju z ukrytej salki weszła kobieta, którą Bochra natychmiast określił jako ładną. Za nią stał jakiś mężczyzna, nie w mundurze Floty, tylko cywilnym ubraniu. Najwyraźniej była to para telepatów, lub czegoś w tym rodzaju.
"Nie wiedziałem, że Gwiezdna Flota też ma ukryte pokoje na swoich statkach..." Bochra wcale nie wydawał się być zbity z tropu.
"Bo nie ma. Ten został zbudowany na 'Enterprise' na potrzeby tej misji." Mężczyzna stojący z tyłu wyszedł z cienia. Bochra zobaczył jego twarz. Starą, dobrze znaną każdemu, kto choć trochę interesował się historią stosunków politycznych między Romulusem a Federacją. Ambasador Spock...
III
Siedzieli we trójkę w tym samym pokoju konferencyjnym na 'Enterprise'. Przedstawiciele czterech ras. Jakże odmiennych. Ziemianin, Romulanin, Wolkan i Betazoidka. "Rzadko spotykana kombinacja..." myślał Bochra. Statek Federacji leciał z jakąś tajną misją na Romulus. Tyle zdążył się domyślić z półsłówek rzucanych przez Picarda. Lecieli przez sąsiedni sektor i gdy wykryli ich walkę z Dominium, pospieszyli na pomoc. Wyraźnie jednak zbiło ich to z tropu, bo statek nie podjął porzuconego kursu, tylko orbitował bezpiecznie ukryty nad planetą Tarras I - jedyną w tym sektorze. Przedstawiciele Federacji milczeli. Wreszcie przemówił Spock:
"Panie Subkomandorze. Musi nam pan wybaczyć to, że podsłuchiwaliśmy waszą rozmowę i bez Pańskiej zgody zbadaliśmy Pana telepatycznie. Niestety było to konieczne, z uwagi na wagę tego, jaką misję pełni 'Enterprise'. Musimy Panu ufać do końca, ponieważ od jej powodzenia zależy by może przyszłość kwadrantów Alfa i Beta. Wiemy już, że nie kłamie Pan. Wiemy tez, że pozytywnie wyrażał się Pan o idei sojuszu Romulusa z Federacją i odrzuceniu dawnych animozji... Musimy jednak wiedzieć, czy byłby Pan w stanie..." spojrzenie Bochry napotkało żelazne, lecz spokojne oczy Wolkana. "Czy byłby Pan w stanie pomóc nam w doprowadzeniu do tego sojuszu?"
Bochra patrzył na niego w ciszy. Nagle on zaczął odczuwać lęk. Te wszystkie badania. Pytania. Oni mogą go sprawdzić. A on? Jest sam.
Bez telepatów, empatów. Nawet bez głupiego wykrywacza kłamstw...
A jeśli to oni nie są tym, za kogo się podają. Jeśli są Zmiennymi? Albo holoprojekcją? Mistyfikacją Tal Shiar?
"A może to ja popadam w paranoję?" pomyślał. Ale czekał. Tamci patrzyli na niego ze wstrzymanymi oddechami. "Zależy im na mnie... Ciekawe dlaczego? Co może jeden Subkomandor? Nawet Komandor, bo po śmierci Tomalaka mam prawo tak się nazywać..."
"Subkomandorze?" powiedziała cicho kobieta. Wziął głęboki oddech.
"Jeśli będzie to zgodne z interesami Imperium..." wiedział, że jeśli to Tal Shiar, to mimo patriotycznego zapewnienia już podpisał na siebie wyrok śmierci. Oficerowie Imperialnej Galae nie zajmują się zawieraniem sojuszy. A taka rozmowa uznana będzie za zdradę. Na razie jednak nic się nie stało. 'Enterprise' i Lloan'nnar nie znikli. Wręcz przeciwnie, siedzieli na swoich miejscach, nawet się uśmiechając.
"Sam Pan wie, że jest to całkiem zgodne z interesami Romulusa. Lecieliśmy do sektora 872 Trianguli, żeby spotkać się z kimś, kto uważa podobnie. Napotkaliśmy jednak was. Wzbudziło to nasze obawy - musieliśmy więc sprawdzić, czy nie jesteście pułapką Dominium ani Tal Shiar."
"Jeśli mam być szczery, to myślę o was w dokładnie ten sam sposób. Na szczęście na pewno nie jesteście Tal Shiarem. W przeciwnym razie już bym nie żył." To stwierdzenie Bochry zdało się zupełnie rozładować atmosferę napięcia i nieufności.
"A więc skoro wiemy już czego się po sobie spodziewać" powiedział uśmiechając się Picard "możemy przejść do konkretów. Dyplomacja Federacji nawiązała kontakt z pewnym, nie znanym mi, romulańskim dostojnikiem państwowym, który zobowiązał się przekonać Senat do idei trwałego sojuszu romulańsko-federacyjnego. Być może z udziałem Klingonów, jeśli ci się zgodzą. Mamy się z nim spotkać i przekazać nasze warunki dotyczące sojuszu. On zaś powie, czy z takimi wymaganiami w ogóle możemy zwracać się do Senatu Imperialnego..."
"A jaka ma być moja rola?" spytał Bochra "Mam być 'czynnikiem uwiarygodniającym', czy reprezentować wolę porozumienia u społeczeństwa romulańskiego?"
"Też." Odezwał się Spock. "Poza tym uratowanie pańskiego statku może podnieść opinie o nas w oczach Romulan. A na wypadek powodzenia misji, może Pan być pierwszym romulańskim przedstawicielem w Federacji."
"Jestem żołnierzem, nie dyplomatą..."
"To nic. Jest Pan zwolennikiem sojuszu i patriotą. To wystarczy. Ja przez trzydzieści lat byłem oficerem floty zanim zostałem Ambasadorem Federacji. Poza tym, będzie Pan pewnie przedstawicielem tymczasowym, jeśli uzna to Pan za słuszne. Wiemy, że nie zostanie Pan Ambasadorem..."
"Dobrze... Choć jak wy chcecie przekonać Senat?"
"Idea sojuszu największych potęg kwadrantu jest logiczna. Albo prowadzimy wojnę i wyniszczamy się nawzajem, a Dominium lub Borg wygrywa."
"Przez wieki, od ostatniej wojny, żyliśmy w oddzieleniu. Nie dostosujemy się do idei sojuszu tak łatwo!"
"Nawet nie zdaje Pan sobie sprawy, jak wielu pańskich rodaków już się dostosowało. Nawet Senatorów! Dowodem na to jest ten ktoś, z kim się spotkamy."
"Skąd wiecie, że to nie będzie pułapka?"
"Ten człowiek nawiązał współpracę z nami dość dawno - jeszcze przed Przymierzem. Myśleliśmy, że zrobił to aby pomoc sobie w walce o władzę. Jednak teraz doszedł do takiego stanowiska, że nikt mu nie zagraża. I dalej nam pomaga. Co więcej, chce sojuszu!"
"Dobrze. Ale na wypadek niepowodzenia..."
"Nie chcemy o tym myśleć." Przerwał Picard. "To może oznaczać powrót do jawnej wrogości. A atak na wasz statek to tylko jeden z podobnych incydentów w ostatnich tygodniach. Dominium ożyło i łamie zawieszenie broni. Musimy się przygotować na nową wojnę. A oddzielnie nie damy rady jej wygrać."
"Mam jeszcze wątpliwości co do tego dostojnika. Z waszego opisu wynika, że to co najmniej któryś z Trybunów. Doszedł do stanowiska, na którym nikt mu nie zagraża? Czyli już nie walczy o wejście wyżej! To może być tylko... Prokonsul! Albo Pretor! Przecież to niemożliwe!!!"
"Nie wiemy kto to... Ale dowiemy się już za kilka dni. Przez ten czas mógłby Pan przestudiować nasze projekty dokumentów ustanawiających sojusz i zwrócić uwagę na to, co według Pana jest dla Romulusa nie do zaakceptowania."
"To mogę zrobić zawsze. Boję się tylko, że na tym się skończy. Możemy być w wojennym przymierzu przeciw wspólnemu wrogowi. Możemy nawet podzielić się paroma technologiami i bazami... Ale w trwały sojusz nie wierzę, choć chciałbym, abym się mylił."
"Zobaczymy. Dziękujemy, Panie Subkomandorze. Pańska pomoc będzie bardzo cenna." Spock wstał i wyszedł. Picard i Pokładowy Doradca podeszli do Bochry.
"Subkomandorze, życzy Pan sobie udać się do kwatery? Męczyliśmy Pana tak długo, a po tym, co dziś Pan przeszedł..."
"Dziękuję. Udam się tam natychmiast, jak tylko zobaczę się z moją załogą."
"Oczywiście. Przerobiliśmy jedną z ładowni na pomieszczenie dla nich. Będzie Pan mieszkał w najbliższej kwaterze."
"Dziękuję."
"Do zobaczenia Subkomandorze. A może zje Pan dziś z nami kolację?"
"Jeśli to zgodne z dobrym tonem w Federacji - oczywiście."
IV
Trzy dni później 'Enterprise' wszedł w sektor 872 Trianguli. Picard i wszyscy wyżsi oficerowie stali na mostku. Bochra stał za fotelem kapitana i wpatrywał się w ekran. Oczywiście - nic nie było widać poza odległym systemem gwiezdnym. Gdzieś tam migotały planety systemu 872 Trianguli, zwanego przez Romulan "Strażnikiem Piekieł". W tej chwili jednak historia nieudanej wyprawy kolonizacyjnej sprzed ponad stu lat nie miała znaczenia. Liczył się fakt, że gdzieś w przestrzeni czekał zapewne zamaskowany statek z Imperialnym urzędnikiem na pokładzie.
"Jesteśmy w systemie 872 Trianguli, 4 lata świetlne w głębi Romulańskiego Imperium Gwiezdnego." Zameldował siedzący z przodu sławny na całą Galaktykę android Picarda. Komandor Porucznik Data, czy jakoś tak.
"Swoją drogą, ciekawe, jak udało im się zalecieć tak daleko unikając wykrycia?" myślał Bochra.
"Żółty alarm, podnieść tarcze!" rozkazał Picard "Rozpocząć skan sektora wszystkimi czujnikami, w tym wiązkami antyprotonowymi."
"Kapitanie" powiedział Bochra "Nowe systemy maskowania nie poddają się skanom antyprotonowym..."
"Nie możemy jednak zrezygnować z próby wykrycia waszych statków..."
"To nie będzie konieczne" stwierdził lakonicznie android. "Przed nami właśnie pojawiły się dwa romulańskie Wojenne Ptaki. Chwileczkę, ujawnia się trzeci. To okręt typu C..."
"To statek V.I.P.-ów! A więc jednak przybył!" Bochra patrzył na monitor z pewnym niedowierzaniem. Widział Warbirda-C tylko dwa razy, na przeglądach floty. Zawsze był to statek Prokonsula...
"Kapitanie, za nami ujawniają się dwa kolejne statki. Są dużo mniejsze... Nie przypominają żadnych znanych romulańskich okrętów."
"Tylne kamery!" Ich oczom ukazały się dwa dość dziwnie wyglądające okręty. Przypominały nieco Klingońskie "Drapieżne Ptaki", lecz miały bardziej pochylone "szyje" i skrzydła.
"Panie Bochra?" w głosie Picarda brzmiała niepewność.
"Nie znam tych statków... Na pewno są romulańskie, ale nie znam tego typu."
"Kapitanie!" powiedział stojący za konsolą taktyczną porucznik "Wywołuje nas 'T'liss', okręt dowódcy."
"Kapitanie!" krzyknął Subkomandor niemal równocześnie "Proszę pokazać mi tego Warbirda w maksymalnym powiększeniu!" Picard spojrzał na niego szybko.
"Wykonać!"
"On ma oznaczenia... Tal Shiar!!! To pułapka!"
V
"Czerwony alarm! Wszyscy na stanowiska bojowe! Panie Data, proszę przeskanować te statki. Poruczniku van Teer, odpowiedzieć na ich wezwanie!"
"Jest łączność..."
"Na monitor!"
Na ekranie pokazała się twarz jakiegoś Romulanina. Była dość charakterystyczna - jakoś zdeformowana... Zwłaszcza oczy - siedzący na drugim statku mężczyzna był najwyraźniej... zezowaty! A Romulanie nie przyjmują do służby kalek. Raczej je eliminują. Picard wstał, poprawił mundur i zaczął mówić:
"Jestem Kapitan Jean-Luc Picard z Federacyjnego statku 'Enterprise'. Jesteśmy tu z misją..."
"Doskonale wiem, po co tu jesteście." Odpowiedział nieprzyjemnym głosem oficer Tal Shiar. "Opuśćcie tarcze i poddajcie się, a nikomu nic się nie stanie."
"Wie Pan, że to niemożliwe. Nie poddamy statku. Jesteśmy tu z misją ratunkową..."
"To mnie nie interesuje! Poddajcie się!" Niezdrowy kaszel szarpnął Romulaninem. "Macie pięć minut." 'T'liss' zamknął kanał i znów na ekranie pojawiły się trzy wiszące przed 'Enterprise' Warbirdy.
"Jest ciężko chory" szepnął Bochra do Spocka, który jakiś czas temu wszedł na mostek"normalnie tacy nie służą na statkach. Coś tu jest nie tak."
"Kapitanie!" powiedział Ambasador "Proszę poddać statek!"
"Słucham?!" Picard zdawał się niedowierzać temu, co usłyszał.
"Powiedziałem, żeby Pan się poddał, Kapitanie. Nie wygramy z nimi, a tak będziemy mogli negocjować. Dzięki Panu Bochra mamy pewne szanse. Wy, Ludzie, mówicie o tym 'As w rękawie', czyż nie?"
"Owszem. Ale nie możemy poddać najnowocześniejszego statku Gwiezdnej Floty Romulanom!"
"A mamy jakieś inne wyjście, Kapitanie?"
"Wysadzić go i ewakuować się!"
"To nie byłoby logiczne. Zaprzepaścilibyśmy w ten sposób to, co osiągnęliśmy do tej pory - proces pokojowy zostałby zahamowany."
"Dlaczego? Przecież to normalne, że nie chcemy oddać im statku. Oni też nie chcieli." Wtrącił się Riker patrząc na Bochrę.
"Proszę spojrzeć na to z ich strony. W romulańską przestrzeń wlatuje statek Federacji, po czym przy próbie przejęcia wysadza się. Co tam robił? Oczywiście szpiegował albo coś jeszcze gorszego. A jeśli poddamy się, możemy po pierwsze bronić się ratowaniem 'Draxetta', po drugie powiemy im o ataku Dominium, a po trzecie może znajdziemy naszego dostojnika..."
"Który i tak nie istnieje..." żachnął się Riker.
"'T'liss' nas wywołuje." Powiedział van Teer. Picard i Riker patrzyli na Spock ze skupieniem i wyraźną niepewnością. Wolkanin skinął głową.
"Odpowiedzieć." Ekran wypełniła twarz Romulanina. "Akceptujemy."
"Ale chcemy, abyście zabrali nas na Romulus. Tam oddamy statek Senatowi, mamy dla Imperium ważną wiadomość." Wtrącił nagle Spock.
"Ambasadorze? Miło znów Pana widzieć..." twarz dowódcy romulańskiego statku bynajmniej nie wyrażała tej radości.
"Ależ... Nie znam Pana!"
"To nic, ja znam Pana i to doskonale. I zapraszam Pana i Kapitana Picarda na pokład. Nie bójcie się, nic wam się nie stanie - jesteście pod opieką Tal Shiar..."
Cisza.
Nagle Spock pobladł. Mimo swego Wolkańskiego pochodzenia nie był w stanie ukryć emocji. A może to wiek? Tak, czy inaczej Ambasador wpatrywał się w twarz człowieka znajdującego się na wrogim okręcie z wyraźnym przejęciem.
"Wiem, kto to jest..." wyszeptał. Prawda dotarła do niego z całą porażającą jasnością. "Senator... Koval..."
Teraz dla odmiany pobladł Bochra. Oczywiście, słyszał o wszechwładnym Senatorze Kovalu, dowódcy Tal Shiar, najpotężniejszym człowieku Imperium. Nigdy go nie widział - mało kto go widział. Jednak jego złowroga sława dotarła do najdalszych zakątków romulańskiego terytorium. A nawet dalej...
Z całą jednak pewnością to co słyszał o Kovalu nie było zgodne z tym, co teraz widział. Szef Tal Shiar nie mógł mieć w zwyczaju zapraszania oficerów Federacji na swój statek. Chyba, że to miała być ich ostatnia podróż.
"Obawiam się, że nie możecie odmówić mi tej wizyty." Koval odpowiadał właśnie na jakieś pytanie Picarda, na które Bochra nie zwrócił uwagi. "A są pewne sprawy, o których nie można mówić inaczej, niż osobiście." Picard i Spock spojrzeli po sobie.
"To niemożliwe..." powiedział w końcu Ziemianin.
"Też wydaje mi się to mało prawdopodobne. Ale nie możemy wykluczyć tej możliwości. A wtedy, jak to wy, Ludzie mawiacie, mielibyśmy dużo szczęścia."
"Kapitanie, nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem konwersację Pana i Ambasadora." Powiedział Data, "ale wydaje mi się, że rozmowa dotyczy tego nieznanego dostojnika romulańskiego, którym może być Senator Koval. Dysponuję pewnymi przesłankami, które mogą potwierdzić taką teorię."
"Co to za przesłanki?"
"Niestety, nie mogę powiedzieć, zwłaszcza w obecności Subkomandora Bochry. Wierzę jednak, że powinien Pan spróbować spotkać się z Senatorem osobiście."
"Skoro Pan Data tak twierdzi, nie mam innego wyjścia." Picard lekko się uśmiechnął. "Ambasadorze, wygląda na to, że będziemy zmuszeni złożyć tę wizytę..."
VI
Riker był zdenerwowany i nawet nie próbował tego ukryć. Od kiedy Kapitan i Ambasador znikli z komory transportera miał pod swym dowództwem 'Enterprise' i być może od niego zależały dalsze losy kwadrantu. Miał jednak nadzieję, że oszczędzona mu będzie rola 'Tego-który-pojednał-Federację-z-Romulanami'. Albo tego, który poległ usiłując tego dokonać. Mówiąc po prostu, miał nadzieję, że Picard i Spock odniosą sukces. Aczkolwiek z drugiej strony nie bardzo w to wierzył.
"Ucieszę się jak w ogóle ich jeszcze zobaczymy..." przestraszył się niemal słysząc swoje głośne myśli.
"Nie panikuj, Will, nie raz byliśmy w gorszych tarapatach." Głos Deanny jak zwykle działał uspokajająco, choć czasem łapał się na myśli: "Co ona robi o tej porze w mojej kajucie?" Fakt, że od roku była jego żoną jakoś nie mógł do niego dotrzeć. Cóż, wizyta na planecie Ba'ku zrobiła swoje i Deanna Riker-Troy wprowadziła się na stałe do jego kwatery... Cóż, zwłaszcza w takich chwilach bycie mężem Pokładowego Doradcy przynosiło liczne korzyści. Riker wyciągnął się na łóżku.
"Wiem. Za każdym razem to sobie powtarzam. Tylko kiedy zaczyna się to powtarzać za często, to się robi niepokojące..."
"Mostek do Komandora Rikera!" głos oficera wachtowego przerwał mu dalsze rozmyślania. "Myślę, że powinien Pan tu przyjść!"
"Już idę!" wstał, nałożył bluzę munduru i wyszedł. Deanna podążyła za nim.
Picard i Spock wyszli z pomieszczenia teleporterów na romulańskim statku. Dwóch uzbrojonych Romulan w mundurach Tal Shiar towarzyszyło im cały czas. Trzeci prowadził przez plątaninę korytarzy na pokładzie Warbirda. "Czy oni nie mają turbowind?" przemknęło Picardowi przez umysł. Wkrótce jednak wprowadzono ich do mniejszej komory transportera i... przesłano do jakiegoś innego pomieszczenia.
"Transporter wewnętrzny?" zagadnął przewodnika.
"Owszem." Odparł Romulanin niezbyt przyjaznym tonem i wyszedł z przesyłowni. Goście podążyli za nim. Stanęli teraz w szerokim, jasno oświetlonym hallu. Prowadził tylko do jednych drzwi. "Sprytne" pomyślał Picard "Do kwatery dowódcy można dostać tylko przez specjalnie zabezpieczony transporter wewnętrzny..." Towarzyszący im oficer zatrzymał się przed drzwiami.
"Senator was oczekuje." Drzwi otworzyły się bezszelestnie i Kapitan z Ambasadorem weszli do pomieszczeń Kovala. Prze chwilę ich oczy nie mogły się przyzwyczaić do panującego tam mroku, który wyraźnie kontrastował z jasnością panującą w hallu. Kolejne sprytne zagranie...
Po chwili jednak zapaliły się delikatne zielonkawe światła. W tej dość niesamowitej dla Ziemianina poświacie można było dostrzec niewyraźne kontury siedzącej postaci. Oni natomiast musieli być dla niego dokładnie widoczni. Koval oglądał ich sobie. W końcu zapalił normalne światła. Senator siedział zapadnięty w głęboki, miękki fotel i lustrował ich swoimi zdeformowanymi oczami.
"Przejdę od razu do rzeczy, nie mam czasu ani ochoty bawić się w wasze Federacyjne grzeczności." Zabrzmiał jego niski, nieprzyjemny głos. Od razu dało się zauważyć, że mówi, a nawet oddycha z pewnym trudem. Widocznie podczas rozmowy przez komunikatory okrętowe zamaskowali to jakoś. Co ciekawe, Koval mówił nie używając translatora - płynna angielszczyzna w ustach Romulanina była ciekawym zjawiskiem. Choć z drugiej strony mieli przecież do czynienia z najlepszym romulańskim szpiegiem, który na pewno znał język swojego przeciwnika.
"Jestem tym, którego szukacie." Kontynuował Koval. "Jestem Subpretor Koval, szef Tal Shiar, Senator Imperium."
Zakasłał i ciężko westchnął.
"Motywy, które spowodowały moją współpracę z waszym wywiadem i dyplomacją są bez znaczenia. Ważniejsze jest to, że uważam sojusz Imperium i Federacji za konieczny."
Picard otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale Koval nie pozwolił na to.
"Pan wybaczy, Kapitanie, ale później wyrazi Pan swoje komentarze i wnioski. Teraz mówię ja i nie mam w zwyczaju przerywać... Jak widzicie jestem ciężko chory. Umrę za najpóźniej dwa miesiące. Do tego czasu chciałbym jednak dokonać tego, co uważam za niezbędne dla rozwoju mojej rasy, a co będzie trudne, gdy mnie zabraknie. Nasz wywiad zdobył dane świadczące o tym, że Dominium otrząsnęło się z szoku po klęsce sprzed roku i szykuje się do zemsty. A więc musimy się spieszyć podwójnie... Wezwałem was po to, aby przedstawić moje warunki sojuszu. Liczę, że i wy przywieźliście swoje. Senat zgodzi się ze mną... Jeśli wasze przemówienia będą przekonywające... Tak, Ambasadorze, proszę się nie dziwić. Lecicie ze mną na Romulus, gdzie wystąpicie w Senacie jako przedstawiciele Federacji..."
"Ależ do tego nie mamy uprawnień!"
"Już macie..." Koval podjechał do nich - jego fotel stał na platformie antygrawitacyjnej - Senator był najwyraźniej sparaliżowany. "Tylko Pretor i Prokonsul wiedzą o waszej planowanej wizycie. Co więcej, przekonałem ich do mojej koncepcji sojuszu. Pozostaje tylko Senat..."
"Myślę, że mamy już pewien atut. Lecąc tu uratowaliśmy załogę waszego statku przed atakiem Dominium." Powiedział Picard.
"Dominium? Zaatakowało nas? Gdzie i kiedy?"
"Trzy dni temu, w systemie Tarras. Zaatakowali wasz okręt i prawie zniszczyli. Postanowiłem jednak pomóc mu i zniszczyliśmy dwa szturmowce Dominium i statek Kardasjan."
"A więc nasze przypuszczenia są nie tylko słuszne, ale i zbyt późne. Musimy się spieszyć. Wojna z Dominium to teraz kwestia tygodni. I zaatakowali... Romulan?"
"Tak. Czy to Pana dziwi?"
"W pewnym sensie. Bo oczywiście czekali na was. Dominium ma agentów w najwyższych sferach Federacji, a nawet na Romulusie... Chce widzieć się z załogą tego statku."
"Czekali... na nas? Na jak wysokich szczeblach w Federacji...?" pytania, które Picard chciał zadać były z chwili na chwilę coraz liczniejsze.
"Później, Kapitanie. Teraz chcę się widzieć z załogą naszego statku. Dowódca wystarczy. O ile żyje... Potem polecimy... na Romulus. Przygotujcie więc Panowie swoje przemówienia. Dziękuję za wizytę. Żegnam..."
Komandor Riker i reszta załogi mostka patrzyli, jak romulańskie okręty otaczają ich coraz węższym kręgiem.
"Szykują się do ataku?" zapytała Deanna.
"To możliwe." Odparł szybko Data. "Ale wątpię, by ryzykowali konflikt z Federacją w obecnej sytuacji."
"Tak czy inaczej utrzymujemy czerwony alarm. Status systemów obronnych?" głos Rikera był mimo wszystko pewny i zdeterminowany. Jak zawsze w krytycznych sytuacjach...
"Tarcze i uzbrojenie w pełni sprawne, Sir!" odpowiedział van Teer. "Jednak nie sądzę, abyśmy mieli jakieś szanse..."
"W tej kwestii nie proszono Pana o zdanie, Poruczniku!"
"Tak, Sir!" van Teer był młody i nie potrafił jeszcze panować nad emocjami tak, jak to robili zaprawieni w gwiezdnych wędrówkach "weterani" z 'Enterprise'.
Na mostek weszli LaForge z Bochrą. Spędzili ostatnie kilka godzin na rozmowie i każdy z nich poznawał bliżej swojego "przyjaciela". Teraz Romulanin szybko rzucił okiem na ekran.
"Nie zaatakują. Przyjmują szyk eskortowy. Dwa D'Deridexy poprowadzą, my i V.I.P. polecimy w środku, a te nieznane statki zamkną pochód. Swoją drogą, ciekawe, co to za typ...?"
"Mają niezwykle silne uzbrojenie - przewyższające nawet naszego 'Defianta'." Powiedział Geordi. "A ich tarcze wytrzymają nawet zmasowany ostrzał fazerami pulsacyjnymi."
"To musi być jakiś tajny projekt Tal Shiar."
"Nie wiecie, co oni projektują?"
"Zazwyczaj nie. Tal Shiar nie dzieli się z nikim swoimi osiągnięciami. Ani planami."
"Komandorze! 'T'liss' nas wywołuje! Tylko audio."
"Tu romulański okręt 'T'liss'. Przygotujcie się do przejęcia waszych ludzi. Transportujemy ich na sygnał."
"Przyjąłem, 'T'liss'! Przesyłajcie ich!" ulga na twarzy Rikera była doskonale widoczna. I nie próbował jej ukryć. Po kilku minutach na mostek weszli Picard i Spock.
"Kapitanie..."
"Pierwszy, nie uwierzy Pan, ale lecimy na Romulus. Wprowadzić kurs i czekać na sygnał od Romulan. Ambasadorze, nie pozostaje nam nic innego, jak zacząć przygotowywać te przemówienia..."
VII
Nad Ra'tleihfi, stolicą Imperium Rihannsu, zapadał zmierzch. Mieszkańcy powoli wracali do domów, bo temperatura po zmroku nie sprzyjała spacerom. Tysiące szarych i brązowych tunik i płaszczy krzątało się jednak jeszcze wokół sklepów, urzędów i domów prywatnych. W taki dzień to największe miasto ch'Rihan i całego Imperium nie wyglądało na stolicę galaktycznego mocarstwa, tylko na jakąś spokojną mieścinę na odległej planecie. I jedynie czujnie patrzące z dachów budynków Imperialnych orły T'liss przypominały wszystkim, gdzie naprawdę są. Pod nimi jednak, zwłaszcza na przedmieściach, kłębił się gąszcz ulic i uliczek, często nawet zasklepionych od góry nadbudowanymi na nich domami. Biorąc pod uwagę fakt, że Ra'tleihfi miało czterdzieści pięć milionów mieszkańców, nie należało się dziwić temu zagęszczeniu. Mimo to jednak były w stolicy miejsca, gdzie znalazła się przestrzeń na wybudowanie pięknych jednorodzinnych domów z przestronnymi ogrodami, wspaniałymi przedsionkami i tym podobnymi luksusami, na które większość Rihannsu patrzyła jedynie z zaciekawieniem i odrobiną zazdrości. Nie zdarzało się to jednak zbyt często. Owe osiedla jednorodzinnych domów były bowiem miejscami zamieszkania wyższych urzędników i oficerów oraz ich rodzin. A także "całkiem przypadkowych obywateli", co do których nikt nie miał wątpliwości, że są agentami Tal Shiar.
Do domu w jednej z takich dzielnic weszła właśnie młoda dziewczyna. Szeroki kaptur nie pozwalał widzieć jej twarzy, ukłoniła się jednak pracującej w sąsiednim ogródku starszej sąsiadce. Ta urocza staruszka, podobnie zresztą jak mieszkające po drugiej stronie uliczki małżeństwo, była agentką, a jej jedynym zajęciem było obserwowanie poczynań swej młodej sąsiadki. Dziewczyna nazywała się Kara Yarok i była córką sławnego swego czasu Admirała Yaroka. Nie byłoby w tym nic zajmującego dla Tal Shiar, gdyby nie to, że Admirał ów, po wsławieniu się licznymi czynami dla dobra Imperium, zdradził je i uciekł do Federacji. Taka przynajmniej była wersja oficjalna tych wydarzeń. Kara jednak doskonale wiedziała, jak było naprawdę. To Imperium zdradziło jej ojca. Podobnie jak jej ukochanego, przyrodniego brata, który zginął dowodząc jednym ze statków przeznaczonym do inwazji na Wolkan. Statkiem zniszczonym przez Romulan! Podobnie wreszcie jak jej matkę, zmarłą dwa lata temu, zamęczoną ciągłym szpiegowaniem, podglądaniem i rewizjami. Tak więc Kara od dwóch lat żyła samotnie w wielkim domu na przedmieściach Ra'tleihfi. Po ucieczce Admirała pozostawiono ich przy życiu, a nawet majątku z uwagi na to, że Annear, matka Kary, pochodziła z potężnego rodu, z którym nawet Pretor musiał się liczyć. Była wreszcie kuzynką szefa Tal Shiar, Kovala, któremu rodzinne związki wcale nie przeszkadzały w wydaniu rozkazu ciągłej inwigilacji rodu Yaroka. I za to wszystko Kara poprzysięgła Imperium zemstę. No, może nie tyle Imperium - byłą mimo wszystko patriotką - ale tym, którzy trzymali je w żelaznej obroży wewnętrznej niewoli. A przede wszystkim "ukochanemu wujowi" i jego Tal Shiarowi. Gdyby jeszcze tylko wiedziała, jak jej dokonać...
Weszła do domu, zdjęła płaszcz i tunikę wyjściową, zostając w prostej sukience z wełny R'trea. Nagle coś zwróciło jej uwagę. Drzwi do salonu były otwarte... "Wizyta Tal Shiar?" pomyślała. Ale oni nigdy nie byli na tyle nieostrożni, by zostawić po sobie jakiś ślad. Chyba, że jeszcze nie wyszli... Szybko wyjęła ukryty przy głównym wejściu disruptor ojca i weszła do pokoju. Panował tam półmrok, jednak natychmiast zauważyła postać siedzącą w fotelu.
"Kara Yarok?" zapytał nieznajomy.
"Owszem. Co tu robisz?" odpowiedziała celując doń z disruptera. Właściwie nie potrzebowała zadawać tego pytania. Doskonale wiedziała co tu robił. Tal Shiar wykrył jej związki z dysydentami i przyszedł po nią. Cóż, kiedyś to musiało nastąpić. Nie da się zbyt długo tańczyć ze śmiercią. A ona robiła to od roku należąc do podziemnej grupy dążącej do zjednoczenia Romulusa i Wolkana.
"Schowaj broń." Powiedział obcy. Powoli wstał.
Miał na sobie zwykły romulański płaszcz z kapturem. Nagle Karę przeszedł dreszcz niepokoju. To nie był nikt z Tal Shiar. Ich się już nie bała. Wiedziała, że kiedyś przyjdą. Ten ktoś jednak... Wzbudzał w niej paniczny strach.
Podświadomy.
Okropny.
Lęk.
Lęk, jakiego zielonokrwiści Romulanie zazwyczaj nie doświadczają. Nagle odkryła coś w swoim mózgu. Coś obcego... Niepojętego... Coś, co nie należało do niej... Nieznajomy był telepatą! A więc jednak Tal Shiar? Postanowili zbadać ją tak?! Intruz kontynuował badanie jej mózgu. Usiłowała podnieść opuszczoną przed chwilą broń. Obcy złapał ją za rękę. Jednak nie sprawił jej bólu...
"Nie bój się... Nie przyszedłem Cię skrzywdzić..." mówił spokojnie i cicho. Kaptur zsunął się z jego głowy. Kara przyjrzała mu się z bliska. Nie był Romulaninem! Nie należał też do żadnej rasy podporządkowanej, ani sprzymierzonej z Imperium. To był... Człowiek! "Albo raczej Betazoid." Pomyślała przypominając sobie telepatyczny kontakt sprzed chwili. Obcy jakby wycofał się z jej mózgu.
"Wybacz ten telepatyczny napad..." uśmiechnął się delikatnie. Musiałem sprawdzić, czy to na pewno Ty..."
"W dalszym ciągu nie wiem kim jesteś i co tu robisz!" Kara bynajmniej się nie uspokoiła. Znowu wycelowała pistolet w twarz obcego. "I radzę ci, żebyś mi to szybko wytłumaczył!!!"
"Ciiicho... Zdezaktywowałem pluskwy Tal Shiaru, ale nie wiem, czy wszystkie... Raczej nie potrafię szybko wyjaśnić celu mojej wizyty." Znowu uśmiechnął się tym dziwnym uśmiechem. A może to był normalny uśmiech Ziemianina? Szczerze mówiąc, to Kara żadnego jeszcze nie widziała na własne oczy. "Ale mogę spróbować wolniej..." znów uśmiech. Co on robi?
"Jestem Ziemianinem..."
"Kłamiesz! Ziemianie nie są telepatami!"
"Ten jest... Powiedzmy, że przeszedłem kilka udoskonaleń. Nazywam się Caius. To wystarczy. Przybyłem w dwóch celach. Po pierwsze, pomożesz mi w mojej misji. Po drugie - mam coś dla Ciebie." Nieznajomy podszedł do domowego holoprojektora - widać znakomicie znał technologię Rihannsu oraz, co dziwniejsze, dom Yaroków. Włożył doń pręt izolinearny i po chwili na środku pokoju ukazała się niewyraźna postać.
"Ojciec..." wyszeptała Kara.
Disruptor wypadł jej z dłoni. Usiadła w fotelu.
Holograficzna postać przemówiła:
"Aefvadh, Lagga!" głos był niewyraźny, ale zrozumiały. I na pewno był to głos jej ojca. Zawsze zwracał się do niej - "Kwiatku". Pamiętała to jak dziś, choć minęło prawie dziesięć lat.
"Jeśli oglądasz ten zapis, ja muszę już nie żyć. Być może już od dawna... Ale wiedz, że zginąłem dla Ciebie..." Nieznajomy Ziemianin przykrył twarz kapturem i wyszedł do sąsiedniego pokoju... "Mogą mówić Ci różne rzeczy o Twoim ojcu. Powiedzą Ci, że byłem zdrajcą, że opuściłem Ciebie i moją ojczyznę. Ale to nieprawda..."
Kara słuchała.
Była pewna - to mówił ojciec, nagrał to przed ucieczką.
Mówił o tym, że poświęca się dla niej i jej matki. O tym, że kiedyś to zrozumie. A może już zrozumiała... Mówił, a ona doświadczała wzruszenia tak silnego, że nie zwracała już nawet uwagi na obcego, który zapewne ją obserwował. Zaczęła płakać. A Romulanie nie płaczą często...
Ojciec skończył. Powiedział na zakończenie, że skoro ogląda ten zapis, to może jego ofiara nie poszła na marne.
"Nie, Tato. Nie poszła..." Kara wstała i próbując się uspokoić podeszła do drzwi. Człowiek stał oparty o futrynę.
"Przywiozłem Ci to. Twój ojciec dał to kapitanowi statku Federacji, na który uciekł. A ten dał to mi."
"Ale dlaczego?" było jej wstyd swoich łez. Ale nie mogła ich powstrzymać.
"Nie ukrywam, że jesteś najwyżej urodzoną znaną nam dysydentką. I jesteś nam potrzebna jako rzecznik sojuszu Federacji i Rihannsu. Jesteś dziedziczką ogromnego rodu. A Twój ojciec miał wielu przyjaciół, zwolenników. Możesz przekonać ich do idei sojuszu. Oni się boją. Pomóż im przełamać ten lęk. Nawet nie wiesz, ale jesteś znana w środowiskach opozycyjnych wobec Tal Shiar. Ambasador Spock powiedział nam o tobie, o Twojej sile i energii. Ty i tacy jak Ty jesteście nadzieją waszej ojczyzny!" przerwał na chwilę i spojrzał na nią. "Ale to nie wszystko. Musiałem Ci to dać, bo widziałem śmierć Twojego ojca. Byłem wtedy młodym oficerem... er..., dobrze, powiem Ci to. Byłem i jestem oficerem wywiadu. Dlatego byłem przy tym. I obiecałem sobie, że jeśli nie zrobi tego kapitan, ja przywiozę Ci ten zapis. A teraz - mam możliwości i cel - więc jestem tu!" Znowu się uśmiechnął. Tym razem odwzajemniła ten uśmiech. I najzupełniej nieoczekiwanie przytuliła się do niego.
"Dziękuję..."
"Myślę, że teraz powinni nas zobaczyć spece od dyplomacji. Ciekawe co powiedzieliby na taki przykład zbliżenia przedstawicieli Federacji i Romulan..." gość był najwyraźniej zdziwiony i rozbawiony sytuacją.
"Nieważne. A teraz - bądź moim gościem. Tylko ostrożnie - wszyscy sąsiedzi to szpiedzy..."
"Nie ma to jak idealne społeczeństwo... Na szczęście zamykasz wszystkie okiennice. Nie lubisz wścibstwa?"
Za godzinę siedzieli już przy tradycyjnym viinerine i rozmawiali jak para starych przyjaciół. A może nawet więcej... Kara stwierdziła, że Ziemianie, a przynajmniej ten jeden, są wcale przystojni... "Bardzo nie chciałabym, żeby to wszystko okazało się mistyfikacją." Pomyślała. Ale przecież Tal Shiar nie organizował by tego wszystkiego dla jednej córki admirała - zdrajcy. Chyba, że w ten sposób... "Nie, to niemożliwe!" pomyślała, patrząc z uśmiechem, jak Ziemianin zjada pieczeń z hlai.
VIII
Picarda obudził dźwięk komunikatora. Powoli podniósł głowę. Zerknął przez okno. Stali. A więc już Romulus? "Za wcześnie..." pomyślał. "Mieliśmy dotrzeć za dwadzieścia godzin. A ja miałem spać dziewięć..." Komunikator ponownie się odezwał.
"Tu Picard. Słucham?"
"Kapitanie. Myślę, że powinien Pan przyjść na mostek." Głos Rikera by spokojny, ale kapitan wiedział, że Pierwszy nie budziłby go bez powodu.
"Już idę!"
Po dziesięciu minutach był na mostku. 'Enterprise' i trzy romulańskie Warbirdy wisiały w przestrzeni bez ruchu. Naprzeciw nich można było zobaczyć dwa inne Warbirdy oraz dwa statki, w których Picard rozpoznał romulańskie lekkie niszczyciele klasy D'Ridren, używane do patroli.
"Zatrzymała nas kontrola Zewnętrznej Rubieży Obronnej." Wyjaśnił mu Pierwszy. Na mostku był także Romulanin - mechanik 'Draxetta' - Tomax. I wyglądał na zaniepokojonego.
"Komandor Bochra przeszedł na ten statek Tal Shiar wczoraj. Od tej pory się nie odezwał. Kapitanie! Proszę, niech Pan wywoła Kovala i spyta co z naszym dowódcą. Niepokoję się..."
"Dobrze. Jak tylko przejdziemy przez kontrolę."
Koval siedział w swojej kwaterze i z niepokojem patrzył na ekran, na którym widział sylwetki innych romulańskich statków. Nie powinni byli go zatrzymać, mimo, że leciał w towarzystwie okrętu Federacji. Był przecież szefem Tal Shiar. Coś szło nie tak - jego plan był w niebezpieczeństwie. I musiał się spieszyć. Żeby tylko armia niczego nie zwąchała... Od lat Tal Shiar wyprowadzał ją w pole, ale zawsze mogła podwinąć mu się noga.
W końcu statki kontroli zostawiły ich w spokoju. Koval zakasłał i rozluźnił się na chwilę. Jednak w tym momencie zadźwięczał komunikator.
"Subpretorze! 'Enterprise' nas wywołuje."
"Co znowu?"
"Chcą się widzieć z Komandorem Bochrą..."
Twarz Bochry wypełniła ekran. Picard skinął głową na powitanie. Tomax dyskretnie usunął się sprzed monitora.
"Kapitanie..."
"Miło znów Pana widzieć... Senator wyraził zgodę, aby powrócił Pan na 'Enterprise'."
"Oczywiście. Koniecznie proszę powiedzieć o tym moim ludziom. Wkrótce do nich dołączę... O ile nic nie nawali." Zażartował. Za pięć minut będę w przesyłowni. Teleportujecie mnie, gdy będę gotowy. 'T'liss' wyłącza się!"
"Widzi Pan, Panie Tomax, nic mu nie grozi..."
"Wręcz przeciwnie, Kapitanie!" krzyknął Romulanin po chwili zastanowienia. "Musimy natychmiast iść do transporterów! Komandor jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie!"
W turbowindzie Picard spytał:
"Skąd Pan to wie?"
"Trzy przesłanki. Komandor kazał poinformować nas o swoim przybyciu. Chciał nas ostrzec."
"Po prostu troszczy się o załogę. Sam bym zrobił to samo."
"Pan nie jest Romulaninem... Ale są poważniejsze przesłanki. Ten żart... - Komandor Bochra nigdy nie był skory do żartów na służbie. Żaden Romulanin nie jest. Aż dziwne, że tamci tego nie zauważyli. Oni chcą go zabić podczas transportu!"
"Jak?!"
"Po prostu - zaburzą sygnał. Wypadek, przykro nam bardzo..."
"A trzecia przesłanka?"
"Komandor miał nadzieję, że ktoś z nas go usłyszy. Podał sposób ratunku..."
"Jaki?"
Wybiegli z windy i wpadli do pomieszczenia transporterów. Był tam już van Teer i Szef transportera.
"To stara romulańska sztuczka z teleporterem. Proszę o udostępnienie mi konsoli kontrolnej."
"Szefie..."
"Tak, Sir!"
Tomax podszedł do pulpitu i zaczął przebierać palcami po przyciskach. Widać transporter federacji nie był mu obcy... Mówił dalej.
"Musimy sprzątnąć im go z platformy w momencie przesyłu. Im wyda się, że zginął, czyli plan się powiódł. A on bezpiecznie wyląduje u nas... Tylko muszę go namierzyć!"
"'T'liss' melduje gotowość do przesłania." Powiedział Szef. Picard spojrzał na Tomaxa. Ten skinął głową.
"Niech zaczynają!"
Przez sekundę sylwetka zaczęła materializować się na dwóch stanowiskach. Palce Tomaxa były niemal niewidoczne na konsoli, tempo jego pracy zadziwiło Picarda. Syczał coś pod nosem. Nagle sylwetka na jednym ze stanowisk zaczęła się "rozpływać".
"Tracimy go!" zakomunikował głos z 'T'liss'. "To jakieś zakłócenia!"
Picard ze zdumieniem spojrzał na Tomaxa. A więc miał rację. Tal Shiar próbowało zabić Bochrę.
"'Enterprise'! Macie go?" Tomax pokręcił głową. Komandor Bochra właśnie schodził z sąsiedniego stanowiska...
"Nie!" krzyknął Picard. "Straciliśmy jego sygnał zanim dotarł do przekaźnika materii. Proszę sprawdzić bufory wzorców!"
"Nic. Komandor Bochra zginął..." Picard nawet zdziwił się słysząc całkowity brak emocji w głosie Romulanina. Mogli chociaż udawać...
"Przykro nam..." Bochra uśmiechnął się do niego.
"Nam również. 'T'liss' się wyłącza!"
Witamy na pokładzie, Komandorze!" Picard teraz odwzajemnił uśmiech Bochry. "Myślę, że należy mi się kilka wyjaśnień..."
IX
Kara obudziła się z wrażeniem, że cały wczorajszy wieczór był snem. Jej gość po kolacji wstał, podziękował, zapowiedział się na dziś i... zniknął. Po prostu rozpłynął się w powietrzu. Podejrzewała, że użył jakiegoś transportera - tyle że ów musiał nie pozostawiać żadnych śladów... Właściwie tylko izolinearny zapis z obrazem jej ojca utrzymywał ją w przekonaniu, że wczorajszy dzień był realny. Ale nasuwało się tyle pytań! Tyle niejasności... Ten Caius... Może to rzeczywiście Człowiek, agent Gwiezdnej Floty, wysłany, aby ułatwić negocjacje. Jej stryj, Senator Kholvan, wspominał coś ostatnio o perspektywie sojuszu. A może to pułapka? Tal Shiar chce przez nią dostać się do organizacji podziemnych... A pręt izolinearny zabrali ojcu przed ucieczką lub ukradli Federacji... Musiała sprawdzić i to szybko - Caius zapowiedział powrót na południe. Miała już nawet pewien pomysł...
Budynek Admiralicji Floty Imperialnej był olbrzymim gmachem, pozbawionym jakichkolwiek ozdób, poza dwiema strzelistymi wieżami zakończonymi figurami orłów T'liss. Sam budynek był szary, nie miał okien ani innych otworów, poza ogromnymi drzwiami wejściowymi. Naprzeciw niego stała inna budowla, podobnej wielkości. Na pozór sprawiała wrażenie lżejszej i znacznie mniej groźnej. Miała liczne okna wychodzące na Aleję Chwały, przy której znajdowały się oba budynki. Posiadała też rozmaite kopuły, wieżyczki, kolumny i temu podobne ozdoby czyniące z niej jeden z bardziej reprezentacyjnych gmachów w stolicy. Jednym słowem - całkowite przeciwieństwo ponurej Admiralicji. Srogi zawód czekałby jednak przygodnego miłośnika architektury, który skuszony pięknem budynku podszedłby do niego zbyt blisko. Prawdopodobnie byłby to ostatni widok w jego życiu. Budynkiem tym była kwatera Tal Shiar - najmroczniejsze miejsce w Imperium. Na szczęście wszyscy na ch' Rihan wiedzieli, co mieści się w owym budynku i nikt nie usiłował go oglądać z bliska. Co więcej, unikano tego jak ognia. Jedynym wyjątkiem byli oficerowie Floty pracujący w Admiralicji, którzy musieli co dzień patrzeć w okna gmachu stojącego po przeciwnej stronie Alei. Doskonale zdawali sobie sprawę, że w owych ozdobionych lustrzanymi szybami oknach znajdują się tysiące holokamer, czujników oraz sond dzień i noc próbujących wykraść to wszystko, czym akurat Flota nie chciała się dzielić z Tal Shiarem.
Komandor Jarrin patrzył teraz w jedno z tych okien wygrażając w myślach szpiegującym go agentom. Para jego kolegów, z którymi wyszedł właśnie z Admiralicji, zapewne myślała to samo. Nie mogli się jednak odezwać głośno na ten temat. Jakikolwiek komentarz na ulicy, zwłaszcza na tej ulicy mógł ich zgubić. Tal Shiar była nietykalna...
Oficerowie skierowali się do najbliższej stacji Yhfi - ss'ue, magnetycznej kolei publicznej. Jarrina denerwował fakt, że musi wracać do domu wraz z setkami cywilów, jednak prywatne pojazdy były na ch'Rihan zakazane, a teleportacji z budynku Admiralicji do domów prywatnych unikano od czasu, gdy dwóch Wiceadmirałów zginęło podczas transportu. Oficjalnie był to wypadek, jednak nieoficjalnie... Wszyscy wiedzieli, że obaj byli wrogami Tal Shiaru. "W ogóle pozwalają sobie na coraz więcej..." ponuro myślał Jarrin. "Jeszcze niedawno można było żyć, ale ten paranoik Koval chce nas chyba wszystkich wykończyć."
Jarrin wrócił do domu, przywitał się z żoną i parą dzieci. Zjadł posiłek, po czym udał się do swego gabinetu. Włączył komputer komunikacyjny. Czekało na niego kilka wiadomości. Jedna od matki, dwa zaległe raporty od podkomendnych i prywatny list. Od Kary Yarok. Jarrin pomyślał chwilę. Był uczniem Yaroka. Admirał był jego pierwszym dowódcą, kiedy trzydzieści osiem lat temu wstąpił do Floty. I przez prawie trzydzieści lat jedynym. Przy Yaroku Jarrin został oficerem, potem Komandorem. O mało co ta przyjaźń nie kosztowała go życia, gdy Yarok uciekł. Jednak gdyby chcieli zabić lub ukarać wszystkich jego przyjaciół lub uczniów, musieliby zabić pół Romulańskiej Armii. Yarok był "ojcem" i nauczycielem dzisiejszego Dowództwa Floty, nie mówiąc już o niezliczonych Komandorach okrętów. Nawet Tal Shiar go szanowała. Przynajmniej do czasu, kiedy to Subpretor Vreenak był jej szefem. Gdyby Yarok żył teraz - zapewne potrafiłby coś zdziałać przeciw terrorowi Senatora Kovala, nowego szefa wywiadu... Przeczytał wiadomość od córki Admirała. Zapraszała go na uroczystą viinerine z okazji dwudziestej rocznicy mianowania ojca Admirałem. Cóż, wieczory wspomnień poświęconych sławnym ludziom były na Romulusie popularne. Zazwyczaj jednak nie świętowano pamięci zdrajców.
"Pułapka Tal Shiar..." pomyślał. Ale po chwili dopowiedział sobie w myśli - "A może ja już zwariowałem - wszędzie wietrzę spisek?" "Nie" odpowiedział mu inny wewnętrzny głos "to Imperium zwariowało!" Nie mogli go przecież zamknąć za spotkanie z przyjaciółmi, nawet jeżeli wspominaliby uciekiniera. Poza tym, z tego co przeczytał w protokole odbiorczym wiadomość była wysłana w wielu egzemplarzach. Na liście adresatów znalazł paru znajomych Admirałów i Komodorów, było też ośmiu Senatorów. Gdyby Tal Shiar chciałby ich wszystkich aresztować, musiałby mieć bardzo mocne dowody zdrady. I dużo odwagi, żeby podnieść rękę na tak znakomite grono. "Nie," pomyślał Jarrin "Koval nie jest do tego stopnia chory, żeby odważyć się na coś takiego..." Zdecydował więc, że pójdzie. Nie można być tchórzem. A jak go zabiją... Cóż, będą musieli się postarać...
Kara wprowadziła Ziemianina do pokoju. Przez chwilę wahała się co zrobić dalej. Uśmiechnęła się.
"Wysłałam te zaproszenia, o które prosiłeś. Już zapomniałam, ilu ojciec miał znajomych..."
"Doskonale. Musimy zatem przygotować się do jutrzejszego przyjęcia..."
"Oczywiście. Przedtem jednak..." głos je się urwał.
"Co?" Caius najwyraźniej wyczuł, że coś jest nie tak. Odwrócił się. Kara wycelowała doń z disruptera.
"Przykro mi. To nasza wina, że tu nikomu nie można ufać. A ja chcę Ci ufać. Dlatego muszę Cię sprawdzić..." strzeliła. Człowiek odskoczył w tył trafiony wiązką energii i upadł. Do pokoju weszło dwóch mężczyzn.
"Panie Satak, proszę zaczynać. Tylko delikatnie." Jeden z przybyszów podszedł do leżącego i przyłożył mu ręce do głowy, rozczapierzając palce na jego skroniach i policzkach. Wolkańskie zlanie jaźni...
"Mój umysł to Twój umysł, Moje myśli to Twoje myśli... Nasze umysły są teraz jednym. On jest nieprzytomny, jednak połączenie jest zadziwiająco łatwe... To telepata..." Wolkan zamilkł. Po chwili na jego twarzy pojawiły się krople potu. "Jest Ziemianinem, jednak... ma... niezwykle silny umysł. Wydaje się, że mówił prawdę. Ale są... w jego mózgu miejsssca..." zacisnął zęby - męczył się. "Miejsca, do których nie mogę dotrzeć. Jakby pilnował ich w podświadomości. Jego wspomnienia..." Twarz Sataka nagle zmieniła się. Na zazwyczaj pozbawionym wyrazu obliczu Wolkana pojawiły się kolejno zdziwienie, strach i wreszcie paniczny lęk. Oderwał rękę od skroni Caiusa. Dyszał ciężko.
"To Człowiek. Jest z wywiadu Floty - to mogłem odczytać. Są jednak w jego mózgu miejsca tak mroczne i tak doskonale zamknięte, że nie mogłem się do nich dostać. Nie wiem na przykład jak się naprawdę nazywa..."
"Coś Pana przeraziło..." szepnęła Kara.
"Skąd takie przypuszczenie?"
"To było widać na twarzy."
"Mojej? Niemożliwe. Wolkanie nie okazują emocji."
"A jednak. Nie czas teraz na wykłady o opanowaniu Wolkan. Widziałam na Twojej twarzy strach!"
"Tak..." Satak opuścił oczy. "Spojrzałem w jego wspomnienia i nagle on zaczął przejmować kontrolę nade mną. Ale on mnie tam uratował. Jego wspomnienia to... coś niezwykłego." Spokój znowu powrócił na oblicze Wolkana. "Jakby bezgraniczna studnia."
"Budzi się!" powiedział milczący dotąd towarzysz Sataka, Romulanin.
"Dobrze. Ja z nim porozmawiam." Odparła Kara.
"Kara!"
"Jestem. Wybacz mi to. Musiałam sprawdzić, czy nie podstawił Cię Tal Shiar. Żyjemy w koszmarnym świecie - nie możemy ufać nikomu, nawet sobie samym..."
"Rozumiem. Nawet się tego spodziewałem." Roztarł ręką głowę. Nad skronią sączyła się cieniutka stróżka krwi. Czerwonej. "Ale mogłaś być delikatniejsza..."
"Wybacz..."
"Oczywiście. Panie Satak, mam nadzieję, że nic się Panu nie stało. Mój umysł... jakby to powiedzieć... nie jest standardowym umysłem Ziemianina."
"Zauważyłem." Sztywno odpowiedział Wolkan.
"Satak jest tu zastępcą Spocka..." wyjaśniła niepotrzebnie Kara.
"Wiem. Wspomniałaś o koszmarze panującym na Romulusie." Płynnie zmieniał temat, jakby przed chwilą nie leżał na podłodze i w ogóle nic się nie stało. "Może wkrótce coś uda nam się z tym zrobić. Czy te wiadomości wysłałaś naprawdę?"
"Tak."
"A więc już się zaczęło... Po tym, co zamierzam dokonać, Romulus już nigdy nie będzie taki sam. Podobnie jak reszta Galaktyki. Oby się nam tylko udało..."
X
"Niemożliwe!" Picard wciąż nie mógł uwierzyć w to co usłyszał, choć słyszał to już po raz drugi.
"Niestety, możliwe, Kapitanie." Odparł zadziwiająco spokojny Bochra. Tal Shiar knuje jakiś spisek przeciw wam i Dowództwu Armii Romulusa. Czego się można było spodziewać... Od początku nie wierzyłem w ich dobrą wolę."
"Ale Koval od ponad roku współpracuje z wywiadem Floty."
"To o niczym nie świadczy. Może robić to, co uzna za korzystne. Jeśli sojusz z Federacją pomoże mu w osiągnięciu jakiegoś celu, zawrze go. A potem zerwie, jeśli i to przyniesie mu korzyść."
"To nielogiczne" wtrącił Spock. "Stwierdziliśmy już, że sojusz jest ze wszechmiar korzystny dla Imperium."
"Ale on nie jest Imperium. I ma swoje plany."
"Co wobec tego mamy robić?"
"Czekać. Mamy pewną przewagę - wiemy, że coś knują..."
"Czy to nam coś daje?"
"Jeśli wiedza jest władzą, być nieznanym oznacza być niepokonanym... - to motto Tal Shiar. I jakoś to wykorzystamy."
"Chciałbym tylko wiedzieć jak..."
Kara patrzyła niemal z niedowierzaniem na to, co działo się w jej ogrodzie. Tylu dostojników i oficerów można było zazwyczaj zobaczyć na przeglądzie wojskowym lub na sesji Senatu, ale nigdy nie w prywatnym domu. Ogromną większość z tych ludzi znała osobiście, głównie jednak jako przyjaciół ojca, osoby prywatne. Wielu z nich bawiło się z nią w dzieciństwie, inni pomagali jej po stracie rodziny. Teraz jednak wszyscy byli w służbowych mundurach i szatach - pomysł jednego z Admirałów. Oficer Tal Shiar, który chciałby aresztować Senatora Imperium w służbowej todze, przy jego kolegach, musiałby mieć bardzo wiele tupetu. A co dopiero dziewięciu Senatorów Imperium... Jeden ze starszych - hru'Deihu Aerran podszedł teraz do niej. Aerran był tu najważniejszą osobistością, Starszym Senatorem i przedstawicielem Rodu Khnialmnae, jednego z trzech reprezentujących stolicę w Senacie.
"Chwała Ci, córko, za cześć, jaką oddajesz pamięci swego Ojca. Mimo tego, co zrobił, pozostanie zawsze w naszej pamięci jako dobry Rihanna."
"Dzięki Ci, o Daihu... Wiem, że dzięki Tobie przeżyłam ja i moja rodzina."
"Przeżyłaś dzięki temu, że twój Ojciec zdziałał wiele dobrego dla Imperium. Zaś to, co się teraz dzieje" ściszył głos "Świadczy o tym, że miał wiele racji w swych obawach o los ch'Rihanu. Pamiętaj i o tym, córko..." Odszedł powoli sącząc piwo ze szklanki.
Do Kary podszedł zaś młody Subkomandor Frelak, najniższy stopniem na przyjęciu, ostatni "uczeń" Yaroka. Jego znała stosunkowo najlepiej - często przychodził do nich, gdy żył jej brat, a i potem odwiedzał ją gdy był w Ra'tleihfi. Zamienili kilka słów. Nagle w drzwiach do ogrodu pojawiła się nowa postać. Kara ze zdziwieniem rozpoznała w nim... Caiusa. Było to o tyle dziwne, że jej tajemniczy gość był w tej chwili... typowym Romulaninem! Miał czarne włosy i charakterystyczny układ brwi. Co więcej - miał na sobie mundur. Mundur... Tal Shiar! "A jednak!" przemknęło jej przez myśl.
"Pułapka!" krzyknął Frelak wyciągając broń.
"Bynajmniej..." odparł nowy gość niewzruszony faktem, że co najmniej pięciu ludzi celowało doń z disrupterów. "Jestem pułkownik Rathann. Także byłem przyjacielem Admirała Yaroka... Choć nikt z was o tym nie wiedział." Obrzucił niedbałym wzrokiem zebranych. "Nie przyszedłem Państwa aresztować..." Broń Frelaka drgnęła.
"Panie Frelak, proszę nie ruszać tym disrupterem. Jeśli mnie Pan zabije, straci Pan niepowtarzalną okazję zapisania się w historii Imperium." Wyraz zdziwienia na twarzach zebranych przekroczył już zwykłe romulańskie opanowanie. "Zebraliście się tu aby uczcić pamięć człowieka, którego Imperium uważa za zdrajcę, bo starał się je poprawić..." Jednym ruchem Kara znalazła się przy nim.
"Nie wiem, czym naprawdę jesteś, ale mówiąc to głośno podpisałeś na siebie wyrok." Szepnęła.
"Niezupełnie..." odparł równie cicho. Głośno zaś powiedział:
"Dostojni Daiha! Oficerowie Imperialnej Floty i Armii! Przychodząc tu już wystawiliście się na zarzut zdrady. Zarzut ze strony tych wszystkich, którzy starają się zniszczyć wolność każdego Rihanna. Tych, którzy starają się zniszczyć nas, nasze Rody - a w rezultacie - Imperium. To nie my jesteśmy zdrajcami. To Tal Shiar - rzekomo broniąca Imperium je niszczy! Dostojni! Zebraliście się tu by uczcić Admirała Yaroka. Czas, abyście wysłuchali jego przesłania. Pozostawił je tu, jednak Tal Shiar przejęło je. Mnie udało się wydobyć zapis posłania Yaroka z archiwów. Liczę, że dołączycie się do mnie i wysłuchacie go. A później - wprowadzimy je w życie."
Zapadła cisza. Nagle z głębi ogrodu doszedł głos Komandora Steara, dowódcy jednego z Imperialnych Warbirdów.
"Nie wezmę udziału w spisku przeciw Imperium!"
"To nie jest spisek przeciw Imperium, tylko dla Imperium!"
"Wypuść mnie, szaleńcze! Wezwę prawdziwy Tal Shiar - wszyscy zginiecie!" Sięgnął do kabury, jednak Frelak był szybszy - Stear wyparował trafiony zielonym promieniem.
"Nie wiem, czy to ciągle nie jest pułapka Tal Shiaru. Ale to co powiedział Rathann podoba mi się! Dla dobra Imperium - precz z terrorem Kovala!" podszedł do wciąż stojącego w drzwiach Rathanna - Caiusa. Za nim podeszło kilku innych oficerów, w tym Jarrin. I Senator Aerran...
"Jestem już stary i i tak wkrótce umrę... Nie ryzykuję więc wiele." Powiedział swoim niskim głosem. "Ale mogę zyskać wiele więcej. Pokaż przesłanie Yaroka i plan uwolnienia ch'Rihanu z więzów Tal Shiaru..." Na te słowa wszyscy pozostali goście ruszyli do drzwi ogrodowych. Skoro sam Senator Aerran dołączył do spisku - mogli i oni. W końcu wszyscy mieli serdecznie dosyć posuniętej ostatnio do granic obłędu inwigilacji. Nawet dla przyzwyczajonych do bezustannej kontroli Romulan istniały pewne granice. I przekroczono je.
Jeszcze tej samej nocy grupka agentów Tal Shiar wpadła do mieszkania swej leciwej informatorki - sąsiadki Kary. Kobieta nie złożyła raportu o odbytym w domu Yaroków spotkaniu... A Tal Shiar bardzo liczył na ten raport. Staruszkę znaleziono martwą na jej łóżku. Sprowadzony pospiesznie lekarz stwierdził zgon z powodu zatrzymania akcji serca. Nie byłoby w tym nic dziwnego - w końcu zmarła była osobą starą - gdyby nie jeden drobiazg. Małżeństwo Haerra mieszkające naprzeciw Yaroków zeszło w ten sam sposób... Przeprowadzona sekcja wykazała minimalnie zwiększony poziom związków żelaza we krwi zmarłych. A żelazo w określonych związkach jest dla Romulan śmiertelnie niebezpieczne - utlenia się we krwi i rozrywa słabe wiązania między tlenem a jego nośnikiem - hemocupryną, nadającą kolor krwi Rihannsu. Śmierć następuje albo w wyniku uduszenia, albo zatoru. Tak czy inaczej - śmierć ma pozory naturalnej. Takie wypadki czasem się zdarzają... Jednak nikt w Tal Shiar w to nie wierzył. Ktoś zamordował troje agentów i to w chwili, gdy mieli nadać ważne raporty. Wszystko wskazywało na córkę Yaroka - Karę. Jednak podczas przyjęcia ani na chwilę nie wychodziła poza obszar domu, bo kamery tego nie zarejestrowały, zaś aparatura podsłuchowa przekazała, że podczas przyjęcia mówiono wiele o sztuce i polityce, wspomniano nawet Admirała Yaroka, nie wykryto jednak jakichkolwiek słów wywrotowych czy śladów spisku. Kamery umieszczone przed wejściem do wszystkich domów na tym pasażu pokazywały jedynie nagranie ukazujące moment wyjścia gości. Nikt w Tal Shiar nie zauważył tylko, że większość z nich ma dziwnie skupione spojrzenia i twarze, a nawet ci, którzy rozmawiali czy żartowali, robili to jakoś nieszczerze i bez przekonania...
XI
"Do Romulusa została nam godzina, pięć minut i trzydzieści dwie sekundy drogi z tą prędkością." Zameldował komandor Data.
"Znakomicie..." Picard zdawał się myśleć o czymś zupełnie innym.
"Kapitanie..." Cichy głos Doradcy wyrwał go z zamyślenia. "Proszę się nie denerwować. Nie takim sytuacjom dawaliśmy radę..."
"Nie jestem tego taki pewien... Ta jest zupełnie inna. I do tego..." Spojrzał na nich. Na mostku, oprócz niego, Daty i Troi byli jeszcze Riker i dwaj młodsi oficerowie. "Pierwszy, Doradco, proszę do mojego pokoju."
"Herbata, Earl Grey, gorąca." Napój zmaterializował się w kapitańskim replikatorze. "Napijecie się czegoś?" Riker podziękował, a Troi zreplikowała sobie gorącą czekoladę. Po chwili cała trójka siedziała przy stole.
"Przyznam się wam, że nie powinienem ego mówić nawet wam. Ale odpowiedzialność jest tak wielka, że sam jej chyba nie uniosę..." Milczał przez chwilę. Jego oficerowie patrzyli nań ze zdziwieniem. Niewiele już chyba było spraw, o których wahałby się im powiedzieć. "Wygląda na to, że mamy poważny problem" kontynuował kapitan. "Ambasador Spock, ja, a także Komandor Bochra, myśleliśmy wiele nad naszą sytuacją. I doszliśmy do podobnych wniosków. Koval, szef Tal Shiar, chce wykorzystać nas i naszą chęć do zawarcia sojuszu z Imperium dla swoich celów. Nie wiemy jak, ale najprawdopodobniej chce dokonać zamachu stanu na Romulusie!"
Pierwszy Oficer i Doradca chwilę milczeli. Pierwsza odezwała się Troi.
"Ale do czego potrzeba mu Federacji?"
"Tego właśnie nie wiemy..."
"Za pozwoleniem, Kapitanie" powiedział Riker "Czy to właściwie nie ich wewnętrzny problem?"
"I to jest właśnie najgorsze. Jeżeli pozwolimy Kovalowi doprowadzić się na Romulus, będziemy jego zakładnikami, kartą przetargową czy jeszcze czymś innym. W przeciwnym razie nie tylko złamiemy Pierwszą Dyrektywę, ale narazimy Federację na wojnę z Romulanami. A tego musimy uniknąć!"
"A więc tak źle i tak niedobrze..." stwierdził Riker.
"Dokładnie. Co gorsza, dojście do władzy Kovala i sojusz z Imperium pod jego kierownictwem wcale nie jest takie znów korzystne... Doktor Crusher dała mi raport o jego osobie sporządzony dwa lata temu przez niejakiego Juliana Bashira, lekarza z Deep Space 9, który miał możliwość kontaktu z Senatorem na Romulusie. Jego choroba mogła zaowocować nie tylko paraliżem, ale i obłędem... A wszystko wskazuje na to, że tak się stało. Megalomania, pęd do władzy, paranoiczny lęk o swoją osobę - te objawy mogliśmy zauważyć sami... Koval jest szalony! A szaleniec na czele Imperium to wcale nie jest wyjście."
"Co więcej, udzielając mu poparcia też złamiemy Pierwszą Dyrektywę" stwierdziła Deanna. "Właśnie. I to jest mój problem - nie wiem, co zrobić."
"Powinien Pan zrobić to, co uważa za słuszne. A czuję, że już się Pan zdecydował..."
"Owszem. Ale to będzie oznaczało całkiem jawne złamanie Dyrektywy. I w wypadku niepowodzenia, albo co gorsza naszej pomyłki, zaprzepaszczenie szansy na pokój."
"Kapitanie, to co teraz powiem, nie będzie oficjalną wypowiedzią Doradcy, lecz opinią prywatnej osoby - nie raz już łamaliśmy Pierwszą Dyrektywę, ostatnio zaś z jak najlepszym skutkiem." Tu rzuciła przelotny uśmiech mężowi. "Dyrektywa istnieje dla nas, nie my dla niej!"
"Tak, ale to nie jest tylko kwestia jednej planety i rasy składającej się z pięciuset osób..." wtrącił Riker.
"I to brałem pod uwagę" stwierdził Picard. "I rzeczywiście tu będziemy ingerować w losy jednej z większych potęg w tym kwadrancie! To nie do zaakceptowania!"
"Kapitanie" przerwał mu głos Daty. "'T'liss' przesłał jakąś wiadomość. Jest adresowana specjalnie do Pana i Ambasadora Spocka."
"Proszę przesłać ją na mój komputer."
Kapitan szybko przeczytał otrzymaną wiadomość. Po chwili westchnął ciężko.
"To potwierdza nasze domysły. Posłuchajcie: <<... Federacja akceptuje przedstawione jej przez Imperium Romulańskie warunki...>> No, to się akurat zgadza << ... i zobowiązuje się do nieingerowania w wewnętrzne sprawy Imperium. Udziela jednak swego bezwarunkowego poparcia temu, z kim podpisuje układ...>> Czyli Kovalowi!"
"Chce nas wykorzystać jako gwaranta w swoim planie!"
"To chyba też złamanie Pierwszej Dyrektywy?" zapytała Deanna.
"Tak. I bardzo wyraźna sugestia, co należy zrobić. Picard do Bochry i Spocka. Proszę przyjść do pokoju kapitańskiego!"
Po jakimś czasie obaj wezwani weszli do pokoju. Picard pokazał i wiadomość. Obaj potwierdzili jego domysły. Kapitan spojrzał na Romulanina.
"Komandorze. Los Pana ojczyzny i sojuszu leży w naszych rękach. Czy ma Pan możliwość kontaktu z Armią Romulusa?"
"Tak. Myślę, że mogę ostrzec kilku moich przyjaciół we flocie. Jeden z nich dowodzi statkiem Wewnętrznej Rubieży Obronnej. Gdyby udało się wam wysłać niezauważenie jedną wiadomość..."
"Niezauważone nawiązanie łączności raczej nie będzie możliwe..." wtrącił Riker.
"Wiem. Ale możemy wysłać wiadomość w podprzestrzeń używając waszego systemu komunikacji. Ja zawrę w niej swoje osobiste hasło i ostrzeżenie przed spiskiem. Dowódcy statków czasem porozumiewają się tak, właśnie aby uniknąć przechwycenia wiadomości przez Tal Shiar."
"Widzę, że stosunki łączące wasze służby są niemal wzorowe..." ironicznie wtrącił Picard.
"Wzajemne zaufanie i współpraca..." Bochra roześmiał się. "Niestety, ostatnio Tal Shiar rozgryzł ten system. Ale z może transmisji z waszego statku się nie będą spodziewać..."
"Zwłaszcza jeśli prześlemy ją z jakąś falą podprzestrzenną. Wiem! Symulujemy awarię silników. To zawsze powoduje lekkie wahanie pola warp i podprzestrzeni. Przy okazji zyskamy trochę czasu. Komandorze Bochra - proszę sformułować wiadomość. Gdy będzie Pan gotowy wyślemy ją. Miejmy nadzieję, że dotrze na czas..."
Rathann, Caius, czy kimkolwiek on był, zniknął po przyjęciu. Karę wprost trawiła chęć zapytania go o wczorajsze wydarzenia. Nie rozumiała co się stało, jednak była jakoś dziwnie pewna, że jej nowy znajomy nie był wrogiem. I choć rozum nakazywał nieufność, była przecież Romulanką - ufała mu. Liczyła tylko na to, że ta ufność nie jest efektem jakiejś jego kolejnej telepatycznej sztuczki...
Wrócił wieczorem. Jak zwykle znalazł się z znienacka w środku salonu. Był w tym samym mundurze Tal Shiar. Podeszła do niego z pytającym wyrazem twarzy. Uśmiechnął się smutnie.
"Jutro, Karo. Jutro wszystko Ci wyjaśnię. Jutro... będzie wielki dzień. Jeśli wszystko się powiedzie..."
Dla Erei'enriov Reann, naczelnej kontrolerki ruchu w systemie ch'Rihan ten dzień był koszmarem. Ruch jednostek Galae, ciągle zlatujących się do systemu. I paniczna ucieczka wszystkich cywilów... Co gorsza te kolizje. Dziś były już dwie! A w ciągu tygodnia - osiem. Ostatnia wyjątkowo tajemnicza - Kapitan Yridiańskiego frachtowca zameldował zamaskowany statek w miejscu, gdzie nie miało prawa go być i dwie sekundy później staranował zamaskowanego Warbirda. Ten okazał się być statkiem Tal Shiar. Ale oczywiście ci dranie wszystkiemu zaprzeczyli. Tam nie było żadnego statku... Ciekawe tylko z czym zderzyli się nieszczęśni Yridianie... Coś się święciło. Jednak Reann, mimo iż nosząca tytuł Wiceadmirała Floty, była cywilem i wolała nie wnikać w tego typu wydarzenia... Dla dobra swojego i swojej rodziny. Przycisnęła odcisk kciuka na skończonym raporcie. Terminal natychmiast odebrali oficerowie z Dowództwa Floty.
Po kwadransie raport trafił na biurko khre'Enriova Teneka, Wielkiego Admirała Floty Imperialnej i Subpretora do spraw wojskowych. Nie był pierwszy. "I pewnie nie będzie ostatni..." pomyślał zmęczony dostojnik. Działania Tal Shiar w ostatnich dniach robiły się naprawdę niepokojące. Ściągali tajniaków z pobliskich systemów, a co gorsza otaczali system Romulusa swoimi statkami. Oczywiście Galae odpowiedziała ściągnięciem w rejon macierzystego systemu całej operującej w pobliżu Piątej Floty, rzekomo na ćwiczenia. Zarządzono też podobne "ćwiczenia" we wszystkich jednostkach wojskowych stacjonujących na ch'Rihanie i ch'Hravanie. Jednak Tenekowi wcale nie zależało na konfrontacji, a już na pewno nie na wojnie domowej. Flota i Armia były za słabe, by same przeciwstawić się rozrosłemu do granic rozsądku aparatowi Tal Shiar. I jeszcze ten meldunek...
Na jego biurku leżał, oprócz zwykłych raportów od dowódców Legionów i okrętów, nadzwyczajny meldunek z jednego ze statków Wewnętrznej Rubieży. I mocno niepokoił Admirała. Przeczytał ją raz jeszcze:
"Meldunek Numer 409-A-29-kod Purpurowy
Od dowódcy Imperialnego Warbirda 'Aehallh' do Naczelnego Dowództwa Galae:
Otrzymano kodowaną wiadomość od Subkomandora Bochry, PO dowódcy statku 'Draxett', który uznano za zaginiony tydzień temu. Wiadomość pochodzi z Federacyjnego statku 'Enterprise' lecącego na ch'Rihan w eskorcie okrętów Tal Shiar. Donosi, że Senator Koval ma zamiar dokonać zamachu stanu. Oficerowie Lloan'nar nie współpracują z Kovalem, lecz z Bochrą starają się zapobiec zamachowi. Subkomandor radzi wzmożenie środków ochronnych i przedłożenie sprawy Senatowi. Wiadomość potwierdzono jego autentycznym kodem oraz przesłano w paśmie czystym od podsłuchu Tal Shiar."
Ciężko westchnął. Świetnie. Spisek Tal Shiar, zamach stanu... "Ciekawe jaki to ma związek z tą cholerną Nadzwyczajną Sesją Senatu?" pomyślał.
Zameldowano jego osobistego adiutanta - Komandora Jarrina. Oficer wszedł do pomieszczenia. To Jarrin zaproponował sprowadzenie Piątej Floty. Najwyraźniej cierpliwość kolejnego oficera Rihannsu wyczerpała się i chęć "pokazania" Tal Shiarowi przemogła. Jarrin stanął na baczność.
"Dostojny Admirale! Melduję, że ostatnie statki Piątej Floty zajęły właśnie swoje pozycje."
"Świetnie... Ćwiczenia rozpoczną się jutro... Siódmy Legion zajął pozycję?"
"Tak! Wojska i pojazdy rozstawione są na całej Równinie Aihai. Stolica jest bezpieczna."
"Mam nadzieję... Mam nadzieję... Jarrin!"
"Tak, o Dostojny?"
"Wiesz... Jutro jest Nadzwyczajna Sesja. Prokonsul zwołał ją w przyspieszonym trybie - tydzień temu. Jak sądzisz" Admirał wstał "Czy to na niej Koval spróbuje dokonać zamachu?"
"Admirale... Jest coś... Jednak..."
"Tak?"
"Muszę Panu coś powiedzieć. Jednak przysięgałem na honor, że nie wydam źródła. Jeśli zgodzisz się, o Dostojny..."
"Mów, mów śmiało, Jarrin... Jesteś już chyba jedynym oficerem któremu mogę zaufać. Czemu i Ty miałbyś nie zaufać mi?"
"No więc... Z pewnego źródła wiem, że istotnie podczas tej sesji dojdzie do próby zamachu."
"No to wiele mi nie powiedziałeś."
"Wiem też jednak, że można powstrzymać Kovala. Bez wojny domowej, bo wiem, że tego stara się Pan uniknąć. Jak my wszyscy..."
"Kontynuuj."
Tej nocy ani khre'Enriov Tenek, ani Riov Jarrin już nie zasnęli.
"Wchodzimy w system Romulus!" zameldował siedzący przy stanowisku sternika chorąży Chapman z wyraźną ekscytacją w głosie. Wszyscy wyżsi oficerowie 'Enterprise', Ambasador Spock i oficerowie 'Draxett' stali na mostku w galowych strojach. Szczególnie Romulanie, w swych srebrnoszarych mundurach, zreplikowanych według ich własnych wskazówek, wyglądali imponująco. Kapitan patrzył nieprzeniknionym wzrokiem na ekran.
"Proszę o obraz z przednich kamer..."
Na ogromnym holoekranie 'Enterprise' pojawił się obraz.
Słońce. I sześć planet. Dwie najbliższe pokryte zielono-niebiesko-żółtą mozaiką lasów, mórz i pustyń przyciągały nieodparcie ich wzrok. Ich cel. Romulus i Remus. Macierzyste planety Imperium Romulańskiego.
Wokół planet uwijały się niezliczone statki i okręty. Tuż przed 'Enterprise' do systemu weszły statki towarzyszące mu od granicy, w tym 'T'liss'. Nie były bynajmniej jedyne. Kilka Warbirdów Floty natychmiast ich otoczyło, a ilość neutrin, śladów jonowych i zaburzeń podprzestrzennych wskazywała, że jest tu o wiele, wiele więcej zamaskowanych statków, niż na to wyglądało. Szczególnie wielkie wrażenie robiła Baza Obronna 1 - sławna DB1 wybudowana już podczas Pierwszej Wojny Romulańskiej i od tej pory stale rozbudowywana. Gigantyczna zielona klepsydra, zawieszona pomiędzy Romulusem i Remusem rozmiarami dorównywała teraz sporej asteroidzie...
Szczupła sylwetka Sovereigna powoli przesuwała się teraz ku owej konstrukcji. Najwyraźniej Koval załatwił wszystkie "formalności" związane z ich przybyciem, bo pozornie nawet nie zwrócono na nich uwagi. Tylko pozornie. Wszyscy doskonale wiedzieli, że śledzą ich oczy dziesiątków Romulan. I systemy celowania dziesiątków ich statków...
"'T'liss' nas wywołuje..." nienaturalny szept van Teera wzbudził dreszcze u wszystkich. Poza Spockiem oczywiście...
"Kapitanie Picard!" nieprzyjemny głos Kovala przywrócił ich rzeczywistości. "Witamy u nas. Sesja Senatu zacznie się za dwadzieścia godzin. Do tego czasu Pan i Pańska załoga pozostaniecie na swoim statku, który umieścimy w dokach DB1. Mam nadzieję, że przygotował już Pan przemówienie...
"Oczywiście."
"Znakomicie... Koval, skończyłem!"
"Przygotowałem przemówienie... Ale nie takie, jakiego się spodziewasz." Dodał Picard cicho. 'Enterprise' właśnie przekraczał ogromne wrota bazy....
Ra'tleihfi grzmiało od plotek. Na ch'Rihan przybył statek Federacji, zwołano Nadzwyczajną Sesję Senatu, a agenci Tal Shiar byli tak czymś zaabsorbowani, że zapominali o kontroli mniejszych grzeszków mieszkańców stolicy. Nawet głośna sprzed dwóch dni sprawa śmierci trójki agentów w Dzielnicy Willowej zeszła na dalszy plan. Coś się szykowało. I choć Rihannsu nie należą do ras zbytnio ciekawskich, zawsze wolą wiedzieć, co dzieje się na ich planecie. Rozchodziły się więc niepewne informacje, plotki i domysły...
Przez okna swej kwatery Picard mógł obserwować wnętrze stacji kosmicznej, w której dokowali. Najwyraźniej 'Enterprise' został umieszczony w doku dla VIP-ów, bo w najbliższym sobie statku rozpoznał Warbirda typu C, identycznego z 'T'liss' Kovala. Był to 'Ch'Rihan', osobisty okręt Pretora. O tym jednak Kapitan nie miał pojęcia. Patrzył więc na majestatyczną zieloną sylwetkę rozmyślając o zbliżającym się nieubłaganie spotkaniu z Romulanami.
"Godzina siódma zero zero." Poinformował komputer. Kapitan powoli podniósł się z fotela.
"Picard do Rikera!"
"Tak, sir?"
"Pora zaczynać..."
"Mundury i teksty przemówień czekają w pokoju odpraw."
"Dobrze."
Po godzinnym przygotowaniu byli gotowi.
"Powiem ci szczerze, Pierwszy, że nie denerwowałem się tak od czasu inwazji Borga. Znowu mamy na swoich barkach odpowiedzialność za całą Federację..."
"Ale przynajmniej nie zostaniemy zasymilowani." Zażartował Riker.
"To fakt. Zawsze trzeba patrzeć na życie z tej jaśniejszej strony..." Uśmiechnął się. "Picard do Bochry."
"Tak, Kapitanie?"
"Czy są jakieś wieści od Pańskich przyjaciół?"
"Nie. Ale to nie znaczy, że nie odebrali naszej wiadomości..."
"Mam nadzieję, że to zrobili... Zostanie Pan na 'Enterprise'?" "Tak. A, Kapitanie..."
"Słucham?"
"Powodzenia..."
"Dziękuję Panu, Komandorze. Liczę, że spotkamy się po moim powrocie na pokład... Już jako sojusznicy..."
Picard spojrzał po otaczających go oficerach. Do pokoju odpraw wszedł Spock.
"Ambasadorze?"
"Tak Kapitanie... Zaczynamy!"
XII
Wielkie, dwuskrzydłowe drzwi powoli zaczęły się otwierać. Tenek setki razy wkraczał do tej sali, lecz zawsze przejmowało go to dreszczem. Senat Imperium był instytucją dysponującą najwyższą władzą w Imperium Rihannsu. Mógł wydawać i egzekwować prawa. Sprawował kontrolę nad działalnością Pretora, Floty, a nawet, oficjalnie, Tal Shiaru. Co prawda zarówno Pretor, jak i obie organizacje działały samodzielnie, a Senat zadowalał się corocznymi raportami, to jednak zawsze mógł podjąć jakąś niespodziewaną decyzję. Wielki Admirał Tenek wiedział o tym doskonale. Przechodził teraz przed frontem sali i czuł na sobie baczne spojrzenia Senatorów. Obecni byli wszyscy - nie miał co do tego najmniejszej wątpliwości. Gdyby któryś nie przyszedł na Nadzwyczajną Sesję, utraciłby stanowisko w Senacie. A to na pewno wykorzystałby ktoś z jego wrogów. "Bo Senatorowie nie posiadający wrogów nie istnieją." Pomyślał Tenek. Siedzieli wszyscy - trzysta osób, każdy na należnym mu stanowisku. Na końcu sali więc Niżsi Senatorowie - ne'Deiha oraz Senatorowie reprezentujący rasy wchodzące w skład Imperium. Przed nimi zwykli Deiha, w liczbie stu, przed nimi zaś el'Deiha, Wyżsi Senatorowie. W pierwszym rzędzie piętnastu hru'Deiha - Starsi Senatorowie, najstarsi i najdostojniejsi. Wszyscy zaś, ze względu na Nadzwyczajny charakter Sesji ubrani w odświętne togi i tuniki, błyszczące srebrny Galwańskim jedwabiem. Kolorowa mozaika zieleni, granatu, czerni i bieli. Imponujące.
Tenek zajął należne mu miejsce. Siedział naprzeciw równych rzędów patrząc na nie z małego podwyższenia. Na podwyższeniu tym znajdowało się jeszcze osiem miejsc - miejsca Subpretorów, "ministrów" romulańskiego rządu. Tenek, jako Subpretor Floty i Armii siedział pierwszy po prawej. Tuż obok niego zajął miejsce Subpretor Sherak, zajmujący się dyplomacją. Za nim znajdowało się puste jeszcze miejsce Kovala, szefa Tal Shiar. Dalej były miejsca innych ministrów - Gospodarki i Finansów, Nauki, Transportu i Handlu, Administracji Wewnętrznej (Tenek żałował tego biedaka, który pełnił to stanowisko - Tal Shiar nie pozwalał mu na nic), Ras "Stowarzyszonych" i wreszcie niezwykle ważnego specjalnego Subpretora zajmującego się wyłącznie sprawami ch'Rihanu i ch'Hravanu.
Za plecami Rady Subpretorów były już tylko cztery miejsca. Dwa to fotele Antekonsulów, urzędników pozbawionych jakiejkolwiek władzy, a przewodzącym mniej ważnym sesjom Senatu. I dwa najważniejsze fotele w Imperium - Pretora i Prokonsula. Dwa majestatyczne trony, każdy pod jednym skrzydłem gigantycznej płaskorzeźby orła t'liss. Obaj najważniejsi urzędnicy właśnie wchodzili na salę poprzedzani orszakami Gwardzistów. Za plecami Prokonsula wjechał do sali na swej platformie - fotelu Koval. Rozpoczynała się Nadzwyczajna Sesja Senatu Imperium. Ostatnią taką zwołano dwa lata wcześniej, aby wypowiedzieć wojnę Dominium. Temat dzisiejszej pozostawał oficjalnie nieznany, ale i tak wszyscy domyślali się, że chodzi o jakiś układ z Federacją. A może o coś jeszcze innego... Prokonsul uderzył ceremonialnym berłem - laską w ziemię i Sesja rozpoczęła się.
"Dzisiejsza Sesja ma charakter wyjątkowy" rozpoczął Prokonsul "Bo i omawiać będziemy wyjątkowe sprawy! Pierwsza z nich dotyczy polityki zagranicznej..." Tu pokrótce przedstawił zarys istniejącej sytuacji w Galaktyce. Mówił o odradzającej się groźbie Dominium, o Borg i nieznanych jeszcze niebezpieczeństwach. "W związku z tym, jako przewodniczący Senatu postanowiłem podjąć działania mające na celu zapewnienie Imperium dodatkowej obrony. Wysłałem Subpretora Kovala z tajną misją, z której teraz zda nam sprawę." Koval włączył swój mikrofon, zakasłał i powiedział:
"Nie będę bawił się we wstępy, ani ubarwiał tego, co mam do powiedzenia." Jego zimny, pozbawiony emocji głos rozbrzmiewał w sali, która nagle zrobiła się przerażająco cicha... Nawet Senat bał się tego człowieka... Koval kontynuował:
"Wraz z Dostojnym Prokonsulem uznaliśmy, że Imperium potrzebuje ponownego zbliżenia z Federacją i innymi potęgami kwadrantu. Udałem się z misją do Lloann'nar aby wynegocjować sojusz. I misję mą mogę uznać za udaną! Dowodem tego są przedstawiciele Federacji, którzy za chwilę poproszą Dostojny Senat o zawarcie sojuszu Zjednoczonej Federacji Planet i Imperium Rihannsu."
Szmer przeszedł po sali. Jedne z bocznych drzwi otworzyły się i na salę weszli Spock i Picard, obaj w galowych ubraniach. Eskortowali ich uzbrojeni strażnicy.
"Oto Ambasador Spock i Kapitan Jean-Luc Picard, przedstawiciele Federacji!"
"Dostojni..." przerwał mu cichy, lecz nie znoszący sprzeciwu głos. Pretor włączył się do posiedzenia... "Po raz pierwszy w historii tej sali weszli do niej Obcy. A może Federacja życzy sobie przyłączyć się do Imperium?"
"Pretorze..." Odezwał się Prokonsul. "Twój cynizm jest nie na miejscu. Zresztą - Twoimi działaniami też się jeszcze zajmiemy... Nikt nigdy tak jeszcze nie zwrócił się do Pretora. Ten aż wstał ze zdziwienia, nic nie mówiąc.
"Prosimy o wysłuchanie tego, co mają do powiedzenia posłowie Federacji." Dodał Koval. "Później będziemy się o to spierać. Ambasadorze - prosimy."
Spock wszedł na specjalną mównicę, rzadko już używaną, bo Senatorowie woleli wypowiadać się ze swych miejsc. Mówił o potrzebie współpracy, konieczności wspólnego stawienia czoła niebezpieczeństwom, o konieczności budowania zaufania i likwidowania wrogości. Uzasadniał potrzebę sojuszu inteligentnie i logicznie. Na koniec poprosił w imieniu Federacji Senat o zawarcie tego traktatu. Mówił w czystym Rihanneńskim, co wywołało zrozumiałe zadowolenie Senatu. Podziękował Senatorowi Kovalowi i Prokonsulowi za poparcie dla idei i współpracę. Zakończył bezpośrednim apelem do Senatorów o zaakceptowanie propozycji na warunkach ustalonych przez Kovala. Ten ostatni skinął głową na znak uznania słów Spocka.
"Sprzeciw!" krzyknął nagle siedzący obok Kovala Subpretor Sherak. Niezależnie od konieczności zawarcia sojuszu - od kiedy to Tal Shiar prowadzi politykę zagraniczną Imperium?!"
"Od wtedy" odparł Koval "Od kiedy ci, którzy powinni ją prowadzić są tego niegodni!"
"Co?!"
"To co Pan słyszał, Subpretorze Sherak! Oskarżam Pana o zdradę interesów Imperium!" głos Kovala unosił się nad izbą jak dźwięk apokaliptycznej trąby.
"Nie ma Pan prawa, Subpretorze!" ponownie włączył się do rozmowy Pretor.
"Oskarżenie o zdradę dotyczy niestety również Pretora..." cicho dodał Prokonsul.
"Tal Shiar ma dowody!" Koval krzyczał w jakimś opętańczym szale. "Obaj spiskowali z Dominium przeciw Imperium, a teraz chcą uniemożliwić korzystny sojusz z Federacją! Czy to mało?!"
"Kłamstwo!"
"Nikt nigdy jeszcze nie zarzucił kłamstwa Tal Shiarowi - to też jest równoznaczne ze zdradą!"
"Nikt nigdy nie oskarżył o zdradę Pretora!" odpowiadał wzburzony Sherak.
"Jakie są te dowody?" Głos Teneka nagle przeciął kłótnię.
"Schwytano dwóch Vorta, z listami osobiście adresowanymi do Pretora i Subpretora Sheraka. Wspominają też o siatce agentów. Jeżeli Senat poprze nasz plan, oczyścimy Imperium z jego wrogów, a później wraz z Federacją oczyścimy cały kwadrant!"
"Chwileczkę!" Nowy głos był wyraźnie obcy - przechodził przez uniwersalnego tłumacza. Oczy wszystkich zwróciły się na mównicę. Stał na niej Ziemianin - Picard.
"Federacja nic nie wie o żadnym spisku. I nie poprze żadnej walki z nim. Nie poprze też Senatora Kovala w jego próbie zamachu stanu, bo chyba nikt z dostojnych Senatorów Romulsa nie ma wątpliwości, z czym mamy do czynienia..."
"Milcz!!!" Koval niemal ryczał.
"Pan oszalał, Senatorze." Tym razem Sherak nie próbował go przekrzyczeć. Koval odwrócił się najpierw ku niemu, potem ku Pretorowi.
"Nie interesuje mnie to czy Federacja mnie poprze, czy nie. Całą tę komedię stworzyłem po to, by sprowokować Pretora. Teraz wiem, że jest zdrajcą..." Odwrócił się do sali. "Tylko wy, o Dostojni, musicie mnie poprzeć!"
"To wymuszenie..." próbował oponować Pretor. Wiedział jednak, że wszystko w tej chwili zależało od decyzji Senatu. Nigdy nie zdarzyła się jeszcze w Imperium taka sytuacja, jednak prawo przewidywało ją. Sąd nad Pretorem sprawował Senat. A sąd na Romulusie zakłada winę podejrzanego - ten musi się od tych zarzutów uwolnić. Pretor nie mógł na to liczyć w tej chwili - mógł jedynie mieć nadzieję, że Senat nie poprze zamachu stanu, zgotowanego przez Tal Shiar. Napięcie na sali sięgało więc zenitu. Senat bał się Tal Shiaru - to było oczywiste. Budynek otaczało teraz zapewne jakieś pięć tysięcy uzbrojonych agentów. I nagle z pierwszego rzędu wstał Starszy Senator Aerran. Jak dotąd, mimo wieku i powagi, nigdy nie opowiadał się głośno za lub przeciw Tal Shiarowi. Teraz podszedł do Ławy Subpretorów i spojrzał Kovalowi w oczy.
"Dostojny Subpretorze... Nie odparłeś zarzutu o próbę dokonania zamachu stanu..."
"Czasem taki krok jest konieczny, by uratować Imperium."
"Nie." Odezwał się Tenek. "Jest konieczny, byś ty przejął pełnię władzy. Jesteś chory, Koval. Chory na władzę. Ale Armia to przewidziała. Miasto jest bezpieczne - Siódmy Legion czuwa nad Stolicą. Nie zastraszysz Senatu."
"Ale w Ra'tleihfi jest milion agentów, informatorów i członków Tal Shiar..." Koval wyraźnie stawiał wszystko na jedną kartę - zastraszenie. I miał szansę wygrać... Lecz Aerran uśmiechnął się tylko.
"I dwadzieścia milionów lojalnych wobec Pretora i Senatu obywateli, którzy teraz obserwują Twoją nieudolną próbę zamachu na ekranach Systemu Rozsyłania Rozkazów." SRR był starym systemem, za pomocą którego rozporządzenia i rozkazy Pretora i Senatu docierały do obywateli. Każdy musiał mieć w domu monitor, który oczywiście włączano i wyłączano z miejsca nadawania. Nigdy jednak nie transmitowano obrad Senatu. Toteż reakcja Pretora, Prokonsula, Teneka i Kovala była dokładnie identyczna:
"Co?!?"
"Pozwoliłem sobie w imieniu Senatu poinformować obywateli o tym, co się tu dzieje. Senat może wydać teraz polecenie rozbrojenia agentów Tal Shiar. Zapewniam, że ludzie ochoczo je wykonają..."
Pretor był wytrawnym politykiem. Choć posunięcie Aerrana łamało wszelkie tradycje Rihannsu, wprowadzając jakąś dziwaczną "demokrację" do polityki, mogło uratować jego pozycję, a co za tym szło i życie. "Co więcej" myślał Pretor "Mała rewolucja może trochę ożywić Imperium..." Wstał więc i powiedział głośno:
"Obywatele Imperium! Sami widzicie, do czego doprowadziła wszechwładza Tal Shiar! Tylko od Was i Senatu zależy, czy będziemy dalej żyć pod jej cieniem. Nikt nie jest bezpieczny - nawet Pretor. Potrafią sfałszować każdy dowód. Potrafią zniszczyć najlepszych obywateli! Dostojny Senacie! Domagam się aresztowania Senatora Kovala jako zdrajcy. Domagam się ograniczenia kompetencji Tal Shiaru!"
"I dodaj, o Dostojny, że domagasz się większej swobody dla obywateli..." Dorzucił Aerran.
"Czy Wy, Deiha, zgadzacie się na przedstawione wnioski?"
Cały Senat zadrżał od głosów poparcia. Z całą pewnością byli na sali Senatorowie - agenci Tal Shiaru, nikt jednak nie śmiał zaprotestować. W taki sposób dokonała się największa zmiana w ustroju Romulusa od czasów założenia Imperium - całkowicie spontanicznie - jak nigdy dotąd. Senatorowie zapewne sami nie zdawali sobie sprawy, jak doniosłej rzeczy dokonali - oto wszechpotężny Tal Shiar został po raz pierwszy zwyciężony. Nie poniósł czasowej porażki z rąk wroga, jak w systemie Omarion. Oto samo Imperium założyło mu kaganiec. I choć wszyscy wiedzieli, że to zmieni ich losy, a nawet układ sił w Galaktyce, przynajmniej część liczyła na poprawę. A już na pewno liczyli na to ci, którzy stali teraz przed Senatem lub patrzyli w swe monitory SRR.
Aerran uśmiechał się, gdy z sali wyprowadzano Kovala i Prokonsula. Uśmiechał się do Romulanina w mundurze Gwardii Pretorskiej prowadzącego konwój. Pułkownika Rathanna... Gdy wyszli, Tenek zabrał głos:
"Myślę, że teraz nie ma już żadnych przeszkód na drodze do sojuszu z Federacją. Bo jako wojskowy mogę zaświadczyć o jego konieczności."
I na to się zgodzono. Picard, wciąż stojący na mównicy powiedział:
"Niegdyś usłyszałem romulańską formułę wypowiadaną przy kolonizacji planety - Przebyliśmy długą podróż, aby znaleźć się na tej sali i zaproponować Imperium ten traktat. Mamy nadzieję, że dzisiejsze wydarzenia będą też nowym początkiem w stosunkach Federacji i Romulusa. Nowym początkiem pewnej epoki w historii Galaktyki..." Romulus potrafi docenić takie słowa...
Kara Yarok patrzyła na ekran. Widziała walkę w Senacie, upadek wuja i tryumf Aerrana. Swój tryumf. Ona wiedziała skąd Senator wziął odwagę na dokonanie swego czynu. Wiedziała, dlaczego przygotował SRR do transmisji. I była szczęśliwa. To, czym żyła przez ostatnie lata spełniło się, zaszło nawet dalej, niż marzyła. Oto upadł Koval, upadł Tal Shiar - bezwzględni mordercy jej ojca! Jednak po chwili euforii przyszło opamiętanie. Coś się skończyło... Czegoś zaczęło brakować... Jej rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka u drzwi. Dawno nie słyszany. Na progu stał Rathann - Caius w cywilnym już ubraniu.
"Witaj." Powiedział cicho. "Po raz pierwszy wchodzę do Twego domu normalnie, przez drzwi. Czy to nie zabawne?" Kara milczała.
"Co się stało? Wiem, masz żal do mnie. Nie zdradziłem Ci swych planów. Ale tylko dla Twego bezpieczeństwa... Nie, to nie to..." Umysł telepaty szukał czegoś w jej umyśle, lecz nie mógł znaleźć. "Przyszedłem się pożegnać... Spełniłem moją misję i wracam na Ziemię. To był zaszczyt i przyjemność poznać Ciebie." Uśmiechnął się. Spojrzała na niego.
"Dlaczego? Dlaczego pomogłeś nam? Mnie? Imperium? Nie jesteś Romulaninem, a nikt z Federacji nie podjąłby się takiego zadania. Nie znałam przedtem żadnego Człowieka, ale wiem, że wasze procedury zakazują takich działań, jak Twoje."
"Och, widzę, że zanosi się na dłuższą pogawędkę. Ale teraz nigdzie się nie spieszę." Po chwili siedzieli już w salonie. Przy otwartych oknach...
"Istnieje w Federacji grupa ludzi myślących, że te procedury, o których mówiłaś, zgubią ją. Nazywa się Sekcją 31. Należę do niej od dawna. A od pół roku przewodzę jej. Myślisz, że jestem za młody. Nie... Tylko mój organizm jest młody, umysł zaś wzmocniony przez inżynierię genetyczną i dużo starszy... Jednak nie czas teraz na historię mojego życia... Podjąłem się tej misji po tym jak mój poprzednik zginął w wyniku spisku Tal Shiar. Uwierzył, ze Koval z nami współpracuje. A on chciał nas wykorzystać do swoich celów. Gdy mój poprzednik to odkrył, było za późno. Ale zemściliśmy się. Razem, razem z Wami - Romulanami!"
"No właśnie. Zemsta. Osiągnęłam ją i nie zostało mi nic. Ty wracasz do swego świata, przyjaciół, rodaków. Ja nie mam nikogo takiego. Nie mam rodu, a moi przyjaciele będą zajęci tworzeniem reform w Imperium. Caius... Zabierz mnie ze sobą..."
Ziemianin wyglądał na zaskoczonego.
"Ale..."
"Nic mnie tu nie trzyma. Chcę lecieć z Tobą."
Spojrzał na nią uważnie, z wolkańska unosząc brew. Wzięła go za ręce.
"Proszę..."
Zrozumiał...
"Hinc ille lacrimae..."
"Słucham?"
"Powiedzonko w ziemskim języku. Od dawna nie używanym. Wiem co czujesz... Niestety - romulańskie obyczaje związane z hmmm... łączeniem się w pary, są dość skomplikowane i nie wiem, czy im podołam..."
Uśmiechnęła się tak, jak tylko Romulanka potrafi się uśmiechnąć...
"Nigdy nie byłam tradycjonalistką..."
Następnego dnia rano wysłannicy Aerrana znaleźli dom Yaroków otwarty. List pożegnalny Kary dostarczono mu popołudniu. Nie zajął się nim nawet - miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie - kierował Komisją Likwidacyjną Senatu, zajmującą się likwidacją nadużyć Tal Shiar i walką z opornymi podwładnymi Kovala. Niestety, Flota zmuszona była zniszczyć w sektorze ch'Rihanu trzy zbuntowane Warbirdy. Ale poza tym wszystko przebiegało poprawnie. Imperium reformowało się. Ale pozostawało potężne. Na zawsze...
Epilog
Pół roku później na pokładzie Federacyjnej stacji kosmicznej Deep Space 9 Imperium Romulańskie i Zjednoczona Federacja Planet ratyfikowały wynegocjowany na Romulusie układ o Sojuszu, nazwanym nieoficjalnie Sojuszem Alfy. Nikt nie przejmował się, że terytoria jednego z jego głównych uczestników znajdowały się w Kwadrancie Beta. Nazwa przyjęła się. Do Sojuszu dołączyło Imperium Klingońskie, choć na specyficznych zasadach. Wysoka Rada i Kanclerz Martok nie zgodzili się na bezpośredni sojusz z Romulanami - faktycznie jednak istniał przez pośrednictwo Federacji. W skład Sojuszu wchodziły też mniejsze siły - Unia Kardasjańska, ciągle lecząca się po straszliwych zniszczeniach poczynionych przez Dominium i Zjednoczenie Ferengi - ciągle intensywnie się reformujące. Oraz dziesiątki mniejszych ras i światów, którym Sojusz miał zapewnić bezpieczeństwo. A trzeba przyznać, że było się czego obawiać. Chodziły słuchy, że Dominium leczy rany i zamierza złamać upokarzający je pokój. Mnożyły się prowokacje przygraniczne, gdyż okazało się, że spore siły Jem'Hadar pozostały na terytorium Breenów. Co gorsza z Gammy dochodziły niepokojące wieści - Założyciele leczyli się ze swej choroby!
Na razie jednak starano się zapomnieć o nadchodzących niebezpieczeństwach - na Stacji atmosfera była podniosła, ale i radosna. Romulańskie piwo i Yridiańska brandy lała się strumieniami, a Quark zbijał majątek na gościach.
Przy jednym ze stolików w jego barze siedzieli teraz dwaj Ziemianie w admiralskich mundurach, Romulanin w mundurze Komodora i... Romulanka w uniformie Gwiezdnej Floty! Cała czwórka piła romulańskie piwo. Młodszy Admirał spytał starszego:
"Więc jednak przyjął Pan awans? Wiem, że przez lata odmawiał Pan..."
"Owszem. Ale tym razem to był kategoryczny rozkaz. Dano mi do zrozumienia, że moje wyczyny w Senacie Romulusa przekroczyły pewne granice łamania Pierwszej Dyrektywy. Kazano mi przyjąć awans i dano trzymiesięczny urlop. A teraz jestem tu dyplomatą i czekam na objęcie dowództwa nad Pierwszą Flotą."
"A więc ciągle w kosmosie..."
"Nie wytrzymałbym za biurkiem, kiedy inni walczyliby za mnie. A Pan, Admirale Caius wie, że można być Admirałem w czynnej służbie. Bardzo czynnej..."
"Owszem, owszem. A co tam na Romulusie, Komodorze Bochra?"
"Zmiany postępują. Najwięcej jest problemów z przekonaniem wszystkich, że nie każdy obcy to potencjalny wróg. Cóż, pracujemy nad tym, ale natury nie da się zmienić. Romulanie zawsze będą skryci i nieufni..."
"Nie wszyscy." Wtrąciła młoda Romulanka. "Znam wielu chętnych do współpracy."
"Tak przy okazji, mam wieści o Kovalu. Ponoć umieszczono go w tym samym obozie, którym przebywała ostatnia z jego znaczniejszych ofiar - Senator Cretak. Ponoć minęli się w bramie..."
Nagle komunikatory wszystkich zadźwięczały.
"Wszyscy wyżsi oficerowie stawią się w Centrum Dowodzenia!"
Po chwili już tam byli, wraz ze sporym tłumkiem oficerów wszystkich ras Sojuszu. Zdążyli akurat na moment, w którym Bajorański Korytarz otworzył się, wypluwając szturmowiec Jem'Hadar.
"Alarm bojowy!" Zarządziła dowódca Stacji - Pułkownik Kira.
Okręt wywołał Stację. Na ekranie pojawiła się twarz Założyciela - Odo. Spojrzał na zgromadzonych i powiedział:
"Dominium właśnie zerwało układ pokojowy. Jesteśmy w stanie wojny..."