Trudno nie zgodzić się z opinią ogółu - Andrzej Wajda istotnie jest jednym z najlepszych polskich reżyserów - tym bardziej oglądając jedno z jego ważniejszych dzieł, czyli adaptację „Pana Tadeusza”. Jednak odważnie i dziarsko podjął się tego, mogłoby się wydawać, dość trudnego zadania przekonwertowania i uwspółcześnienia tak znamienitego dzieła. Wiele lat praktyki i ciągłego kontaktu z filmem, wszak Wajda już od lat '50 na stałe splótł swoje życie z X muzą, opłaciło się. Doświadczenie, niezmierna pomysłowość i znajomość utworu pozwoliły na wykreowanie genialnej fabuły, zarysu postaci a nawet znalezienie idealnych lokacji oddających lata opisane w utworze. Uhonorowanie całokształtu twórczości tego wybitnego reżysera w roku 2000 z pewnością dodaje Wajdzie dodatkowego prestiżu, lecz i bez niego bezsprzecznie jest on mistrzem w swej dziedzinie. Jednym z najważniejszych zadań było wybranie odpowiedniej obsady, która miałaby sprostać temu przedsięwzięciu. Daniel Olbrychski, Andrzej Seweryn, Marek Kondrat, Grażyna Szapołowska, Michał Żebrowski czy w końcu Bogusław Linda urzeczywistnili postacie utworzone przed wielu laty przez Mickiewicza. Moim zdaniem postać Gerwazego Rębajły odgrywana przez Olbrychskiego znacząco wybija się spośród pozostałych kreacji. Tym samym zgodzę się, więc ze słowami Małgorzaty Musierowicz, recenzentki filmu:
„(..) Moim zdaniem, Andrzej Wajda popełnił błędy obsadowe: wszystkie główne role męskie powinien był powierzyć Danielowi Olbrychskiemu, rozmaicie go charakteryzując.”
Aktor idealnie ukazał typowe cechy tej postaci: zapalczywość, niegasnącą chęć zemsty, gwałtowność, ale i dumę, patriotyzm czy wierność. Książkowa postać dosłownie ożywała na ekranie. Używając odpowiedniej modulacji głosu, intonacji a przede wszystkim gestykulacji nie tylko tchnął życie w Gerwazego dodając mu niebanalności, lecz również obalił moją obawę, która nastawiła mnie do filmu nieco krytycznie. Mianowicie niezmiernie niepokoiło mnie operowanie językiem Mickiewiczowskim. Uznałam, że ten zabieg utrudni odbiór filmu młodzieży, która kontakt z dość archaicznymi wyrazami ma tylko przy analizie konkretnych poezji w szkole. Nie taki trzynastozgłoskowiec straszny jak z początku się wydawało. Wybór staromodnego, poetyckiego języka idealnie tworzył atmosferę filmu. To samo można powiedzieć o kostiumach dobranych przez Magdalenę Tesławską-Biernawską i Małgorzatę Stefaniak. Pierwsza z pań zajmowała się strojami m.in. w „Ogniem i Mieczem” i „Quo Vadis”, które również wyreżyserował Wajda, z kolei Stefaniak wspomagała „Pianistę” i raczej produkcje współczesne jak „Magdę M.” czy też „Na Wspólnej”. Zachwycające kolory, wyśmienite kroje nadawały każdej postaci specyficzny smaczek. Mocne kolory odzienia Gerwazego podkreślały siłę jego charakteru, co przykuło moją uwagę w scenie zajechania do Zaścianku Dobrzyńskich. W końcu namawiając Dobrzyńskich do ataku na Sopliców musiał nie tylko być pewny siebie, ale i sprawiać takie wrażenie. Wyrazisty musztardowy kolor i czerwone elementy jego płaszcza sprawiły, że i ja uwierzyłam w potęgę i możliwość zwycięstwa. Z kolei przeciwieństwem Mopanka była postać Sędziego. Jego stroje miały raczej stonowane kolory m.in. beże, brązy czy zielenie. Świadczyło to o spokoju postaci, ugodowości - nie odczuwał potrzeby wyróżniania się z tłumu. Jednak najbardziej przystrojoną męską postacią mógł pochwalić się Marek Kondrat grający Hrabię. Egocentryzm romantyka odzwierciedlony jest również w jego ubraniu, które w porównaniu do reszty obsady (a w szczególności skromnych strojów Sędziego) łatwo uznać za egzotyczne. Kosmopolita wystylizowany na modłę angielską stanowczo wybija się na tle innych. Kolory granatowe, szykowne wzorzyste tkaniny odsuwają go od reszty bohaterów, nawet kolczyk, który nosi dodaje jego postaci odrobinę romantycznego szaleństwa. Poczułam ukłucie zazdrości zauroczona czerwoną suknią Telimeny, którą miała na sobie chociażby w chwili uczty po polowaniu na niedźwiedzia. Prosty krój, ale stanowczy kolor i wysokiej, jakości materiał nie tylko pasowały do urody Szapołowskiej, ale od razu skojarzyły mi się z pewną wyniosłością Telimeny, która wszak dużo czasu spędziła w Petersburgu. Ubrana zgodnie z najnowszymi trendami, dystyngowana wydała się jeszcze bardziej światowa i uwodzicielska. Nic, więc dziwnego, że z taką łatwością potrafiła oczarować mężczyzn, skoro sama jej suknia oczarowała mnie. Jej przeciwieństwem jest z kolei młodziutka córka Jacka Soplicy Zosia, która dopiero, co wchodzi na salony. Nosi zwiewne lekkie, dziewczęce sukienki o subtelnych, pastelowych kolorach, które podkreślają jej delikatność i dziecinność. Skoro przytoczyłam już wszystkich występujących bohaterów muszę od razu wspomnieć o jednej rzeczy, która mnie rozczarowała. Trudno o to winić jednak Andrzeja Wajdę, choć w nim leżała moja ostatnia nadzieja. Wykreowane przez Mickiewicza kobiece sylwetki, niestety tylko dwie, pozostawiają wiele do życzenia. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że Telimenę odgrywała Grażyna Szapołowska, która dodała jej werwy i silnego charakteru. Jedynym minusem, który od razu przychodzi mi do głowy jest intonacja w momencie opowiastki o jej piesku. Po krótkiej chwili stała się dość irytująca, gdy z zaciekawieniem wysłuchując historii większą uwagę poświęciłam specjalnemu akcentowaniu. Z kolei bardziej `dotykową' grę aktorską wykonała zniewalająco. Każde jej pochylenie czy też ruch ręki a nawet spojrzenie było pełne emocji. Jej gesty dodawały grze aktorskiej naturalności, widz zapominał, że ogląda tylko ekranizacje. Przykładowo moment jej pierwszego pojawienia się w filmie. Dosłownie wpłynęła na salony równie zgrabnie i z gracją, jak jest to opisane w utworze. Wajda z pewnością starał się by adaptacja była jak najbliższa tokowi zdarzeń opisanemu przez Mickiewicza. Dodając kilka zmian, które uważny czytelnik od razu dostrzeże, chciał unowocześnić historię, a także ułatwić ją w odbiorze dla widzów, którzy nie są zbyt zorientowani w fabule „Pana Tadeusza”. Wspomniany początek mnie osobiście pozytywnie zaskoczył. Słowa epilogu doskonale spełniały funkcje wprowadzenia do czasu akcji. Idealnie w roli narratora, Adama Mickiewicza, spełnił się Krzysztof Kolberger ze swą perfekcyjną dykcją. Przenosząc kilka początkowych fragmentów epilogu Andrzej Wajda dokonał prezentacji obrazu ówczesnej szlachty i sytuacji, wobec, której stoją Polacy. Zwartej i spójnej akcji towarzyszy miła dla ucha muzyka napisana przez Wojciecha Kilara. 16 Utworów muzycznych gładko wkomponowuje się w film tworząc nieprzeciętną atmosferę. Pierwsza melodia wybrzmiewa z głośników już w momencie recytacji epilogu przez Kolbergera. Trudno nie wspomnieć oczywiście nieśmiertelnego „Poloneza”, który stał się muzycznym symbolem nie tylko filmu „Pan Tadeusz”, ale i praktycznie każdej studniówki. Do gustu również przypadły mi melodie raczej militarne pt. „Bitwa” i „Tomasz, karabele!”. Wiele melodii ze ścieżki muzycznej jest, co prawda bardzo podobnych, gdyż bazują na „Polonezie”. Tak, więc manipulacja muzyczna w oparciu o bazowy utwór, również jest pokazem umiejętności zdolnego kompozytora, jakim jest Kilar. Zastanawiając się nad montażem filmu musze przyznać, że Wanda Zeman, odpowiedzialna za tą część produkcji wykonała kawał dobrej roboty. Gładkie przejścia między jednym wątkiem, a drugim tudzież między samymi scenami dopełniał poetycką atmosferę. Sprawny miękki montaż pozwala odbiorcom skupić się na filmie bez potrzeby wyszukiwania irytujących omyłek czy też twardych przejść, które nie raz potrafią zniszczyć pracowicie budowany klimat. Bardzo mile zaskoczyło mnie również zakończenie, czyli słynna inwokacja do Litwy. Jest to niezwykle płynne przejście z rzeczywistości filmowej do świata realnego. Jest to wspomnienie zniewolonej Polski, w której przyszło żyć naszym przodkom. Wszak to oni dzielnie walczyli, bojowali o aktualną wolność naszego kraju. Wysłuchując jak cenna jest nasza ojczyzna, dostrzegamy następny symbol polskości mianowicie bociana, który powraca do swego gniazda. Odradzająca się Polska była dla wielu Polaków tym, czym gniazdo dla bociana - utęsknionym domem. Film gorąco polecam, tym bardziej wszystkim, dla których lektura „Pana Tadeusza” była dość ciężka lub tym, którzy jej nie przeczytali. Film miło się ogląda, jest interesujący i bardzo przybliża utwór Mickiewicza. Andrzej Wajda doskonale wiedział, co chciał osiągnąć realizując ten projekt, co łatwo wywnioskować nawet po samej końcówce filmu. Jest to przypomnienie jak potężny jest mimo wszystko nasz kraj, który nieugięcie stoi na tej ziemi. „Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cie stracił.”