Colin Forbes
Kamuflaż
Przełożył: WŁADYSŁAW J. WOJCIECHOWSKI
Tytuł oryginału: COYER STORY
Opracowanie graficzne: ADAM OLCHOWIK
Redaktor ANNA GROBICKA
Redaktor techniczny: JANUSZ FESTUR
Copyright © 1985 by Colin Forbes
For the Polish edition Copyright © 1991 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Część I
Londyn: Adam Procane?
Prolog
— Nie masz jeszcze dość? — spytał Howard w ciemności prywatnego kina. — To jest okropne, a oglądasz już trzeci raz...
— Bądź tak dobry i zamknij się. To jest moja żona...
Newman siedział osłupiały, podczas gdy operator wyświetlał film ponownie. Twarz Newmana pozbawiona była wyrazu. Patrzył na ekran jak zahipnotyzowany.
Człowiek trzymający kamerę i filmujący całą scenę musiał być zawodowcem. Krótki film rozpoczął się na nowo, wyraźnie ukazując Alexis, która stoi w świetle księżyca na nie znanej drodze. Gdy światła reflektorów samochodu oślepiły ją, podniosła rękę. Za nią w tle rysował się tajemniczy zamek. Jadący szybko pojazd najpierw uderzył w nią, podrzucając jej cudowne, szczupłe ciało jak szmacianą lalkę, a potem po niej przejechał.
Mięśnie brzucha Newmana naprężyły się. Poczuł, jak koła miażdżą jej bezwładne ciało łamiąc kości, gruchocząc czaszkę. Samochód zatrzymał się gwałtownie. Na drodze za nim leżała nieruchomo Alexis. Newmanowi wydawało się, że usłyszał, jak kierowca wrzuca wsteczny bieg, chociaż film nie miał ścieżki dźwiękowej — słychać było tylko odgłos przewijania szpuli w kabinie projekcyjnej. Jego papieros zgasł, zgnieciony w palcach. Newman przeniósł wzrok z poskręcanego ciała na sterczący wysoko zamek, na ciemne kontury przypominające ilustracje do baśni Hansa Andersena. Zaczęło się od nowa.
Samochód ruszył ostro do tyłu. Kierowca nie zmienił pozycji kierownicy ani o cal. Przejechał po leżącym na drodze ciele. Newman znów usłyszał trzask łamanych kości. W tym momencie jej piękna twarz była już z pewnością zgnieciona na miazgę. Auto zatrzymało się kilka jardów od Alexis i jeszcze raz ruszyło.
Film zadrżał. Światła zatańczyły Newmanowi przed oczami. Pusty, biały ekran. Newman wstał, przesunął się do przejścia i wyszedł z małej, przyprawiającej o klaustrofobię sali kinowej. Howard ruszył szybko za nim, w foyer złapał go za rękę. Newman strząsnął jego dłoń, jakby ludzkie dotknięcie było mu przykre.
— Czy to twoja żona? — spytał Howard.
— Powiedziałem ci przecież. To była Alexis.
Mówił już o niej w czasie przeszłym. Ruszył ponurym korytarzem jak robot, patrząc prosto przed siebie. Noga za nogą. Lewa, prawa, lewa.
— Tak mi przykro — zaczął znowu Howard. — Czy ona wpadła na trop jakiejś grubszej sprawy?
— Powiedziałem, żebyś się zamknął. Rozpoznałem ją, to wszystko.
— Szpulę wysłano w kasecie. Z poczty, bardzo blisko twojego mieszkania. Kod pocztowy SW5...
Newman szedł dalej. Zgaszonego papierosa trzymał nadal w ręku. Zgaszonego jak Alexis. Jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Stawiał długie kroki. Howard musiał się spieszyć, żeby za nim nadążyć.
Spróbował z innej strony:
— Dołączona była krótka wiadomość napisana niewprawnymi drukowanymi literami: Powiedz innym, żeby trzymali się z daleka od Procane'a. To była... — Howard zawahał się. Newman zaczynał go przerażać. — Sądzimy, że to była pogróżka. Chodź i usiądź na chwilę w moim biurze. Napijesz się kawy. A może coś mocniejszego? Paru naszych ludzi obejrzało to, próbując zidentyfikować kraj. Ten zamek...
— Gdzieś go już widziałem — powiedział tym samym obojętnym tonem Newman.
— Gdzie?
Howard zdał sobie sprawę, że zadał to pytanie zbyt szybko. Newman właśnie miał zamiar wyjść frontowymi drzwiami. Odpowiedział nie zatrzymując się:
— Na zdjęciu. Nie wiem gdzie. Czy tą sprawą zajmie się Tweed? I kim jest Procane?
— Nie mamy zielonego pojęcia.
— W porządku, możesz mi łgać.
Newman zarejestrował krótką pauzę przed odpowiedzią Howarda.
Doszedł do portierni, strażnik ubrany po cywilnemu podniósł się zza biurka, by poprosić o przepustkę. Howard pokręcił głową i strażnik usiadł z powrotem, podczas gdy Newman otworzył drzwi i nie oglądając się, bez słowa, zszedł schodami na Park Crescent.
To było pierwsze wydarzenie, które w roku 1984 rozpętało wielkie polowanie na człowieka — z powodu wyborów prezydenckich w USA, wyznaczonych na 7 listopada. O godzinie siódmej tego chłodnego ranka — zanim temperatura zaczęła gwałtownie rosnąć do niewiarygodnego upału trwającego już dwa miesiące — Newman pojechał taksówką z powrotem do domu. Był czwartek, 30 sierpnia.
l
Drugie wydarzenie miało miejsce dwadzieścia minut później i było czystym przypadkiem. Siedząc w taksówce, która zbliżała się do jego mieszkania na Beresforde Road w południowym Kensington, Newman stwierdził, że sam nie jest w stanie przygotować sobie śniadania.
Poprosił kierowcę, by zatrzymał się przy ogrodzie otaczającym kościół św. Marka. Wysiadając zapłacił za przejazd i zaczął iść w kierunku zachodnim, w stronę hotelu Forum, przez co nie zauważył niebieskiej cortiny, zaparkowanej wbrew przepisom naprzeciwko wejścia do budynku, w którym mieszkał — Chasemore House. Na przednich fotelach auta siedzieli dwaj mężczyźni. Później pewien świadek powiedział policji, że byli ubrani w ciemne garnitury, lecz nie potrafił opisać ich dokładniej.
Newman spotkał natomiast listonosza stojącego na chodniku i przeglądającego plik listów do doręczenia. Listonosz podniósł wzrok i uśmiechnął się.
— Dzień dobry, panie Newman. Kolejny cudowny dzień. Myśli pan, że ten upał potrwa aż do Bożego Narodzenia?
— Przy odrobinie szczęścia...
Newman odpowiedział automatycznie, tym samym monotonnym głosem, który tak bardzo denerwował Howarda. Listonosz wyciągnął trzy koperty i znowu spojrzał na Newmana. Miał przed sobą dobrze zbudowanego, czterdziestoletniego mężczyznę, starannie ogolonego, o gęstych piaskowych włosach, którego twarz była zwykle wesoła, jakby prawie wszystko w swoim życiu uważał za zabawne. Zawzięta twarz, jaką listonosz ujrzał tego ranka, była jak z kamienia.
— Dzisiaj mam dla pana trzy — oznajmił listonosz. — Tylko jeden zagraniczny. W interesach chyba spokój.
— Dziękuję. — Newman zignorował aluzję do swego zawodu korespondenta zagranicznego i ruszył w kierunku hotelu Forum, szesnastopiętrowej betonowej wieży, górującej nad tą częścią Londynu. Dwa rachunki w zwyczajnych brązowych kopertach. Ale kiedy zerknął na trzecią, zatrzymał się.
Poznał to wydłużone, niewyraźne pismo i... po plecach przebiegł mu zimny dreszcz. To od Alexis. List od Alexis, która już nie żyje. Na niebieskiej naklejce, w pośpiechu krzywo przyklejonej, wydrukowano słowa: Par Avion, Lentoposti, Flygpost. Po francusku, fińsku i szwedzku. Stempel pocztowy był czytelny. W czerwonym kółku Helsinki, potem 25.8.84, a dalej Helsingsfors, szwedzka nazwa Helsinek.
Doznał dziwnego uczucia. Dzisiaj jest czwartek. Alexis żyła jeszcze ostatniej soboty, kiedy to nadała ten list. Bogate doświadczenie korespondenta zagranicznego spowodowało, że jego umysł zaczął pracować pomimo odrętwienia.
Puszka z tym okropnym filmem wyświetlonym mu przez Howarda mogła być przywieziona do Brytanii i wysłana z miejscowej poczty przez kogoś, kto przyleciał na Heathrow z Helsinek. To wszystko wydarzyło się w ciągu ostatnich czterech, pięciu dni.
Wkroczył do Forum jak automat, z nienaruszoną kopertą w kieszeni. Wszedł po schodach do kawiarni, zamówił kawę z grzanką i usiadł przy stoliku, z daleka od innych gości. Wypił dwie filiżanki czarnej kawy, przyglądając się kopercie, na której w lewym górnym rogu były również wydrukowane granatowymi literami nazwa i adres hotelu.
Hotelli Kalastajatorppa, Kalastajatorpantie l, 00330 Helsinki 33. Kiedyś był służbowo w Helsinkach, lecz mieszkał w Marski, w samym centrum miasta. Nigdy nie słyszał o hotelu z tak skomplikowaną nazwą. Pieczołowicie posmarował masłem grzankę, nałożył marmolady i zmusił się do jedzenia.
Otworzył kopertę, znalazł w niej jeden arkusz papieru z nazwą tego samego hotelu w nagłówku. Swymi niebieskimi oczyma przebiegł krótką treść, nakreśloną śmiałym pismem, które zawsze przypominało mu morskie fale. Za pierwszym razem nie zrozumiał treści. Zaczął czytać drugi raz.
Kochany Bobie. Cholernie się spieszę, by złapać statek — odpływa o 10.30. Adama Procane'a trzeba powstrzymać. Stawiam na archipelag. Teraz wychodzę. List wyślę po drodze do portu.
Alexis.
Samo Alexis. Nie: Całuję cię, Alexis. A zatem nic się nie zmieniło, nawet na samym końcu. Ich rozstanie okazało się zdecydowane i trwałe. To była wiadomość profesjonalna, ale przynajmniej Alexis wypowiedziała pod jego adresem jeden, końcowy gorzki komplement. Bez względu na to, jak ważną sprawą zajmowała się dla Le Monde, wierzyła, że to on jest człowiekiem, który potrafi pociągnąć tę sprawę, gdyby zdarzyło się najgorsze. I stało się najgorsze.
Procane.
Howard wspomniał o Procanie, potem nieprzekonująco zaprzeczył temu, że cokolwiek o nim wie. Newman znowu nalał sobie kawy i zapalił papierosa, zastanawiając się nad tym, co ma. Cholernie mało.
Adam Procane, kimkolwiek jest. Statek odpływający nie wiadomo skąd — najprawdopodobniej z portu w Helsinkach — o godzinie 10.30. To znaczy rano. Gdyby Alexis miała na myśli wieczór, napisałaby 22.30. I dokąd odpływał ten statek? Chyba nie do Leningradu? Newman pokładał nadzieję w Bogu.
Archipelag. Który? Jest szwedzki, ciągnący się od Sztokholmu do archipelagu Abo — lub Turku, jak nazywają go Finowie. Ten zajmuje drugie miejsce na świecie pod względem wielkości — labirynt wysp i wysepek, z których wiele to zaledwie skały wystające nad powierzchnię morza. Dlaczego archipelag miał być tak ważny? I o którym z nich myślała?
Poza tym miał jeszcze dwie rzeczy. Nazwę hotelu w Helsinkach, w którym musiała zatrzymać się Alexis. I ten tajemniczy zamek w tle filmu utrwalającego chwilę, gdy została pogruchotana przez tamtego sukinsyna kierowcę. Powinien sobie przypomnieć — gdzie widział tę bardzo dziwną budowlę wznoszącą się ponad otaczające ją miasto.
Zapłacił rachunek i poszedł do swego mieszkania. Była 8.30 i w Londynie panował ruch charakterystyczny dla kolejnego żmudnego i pracowitego dnia. Nieliczni przechodnie z pośpiechem szli chodnikami. Pierwszym ostrzeżeniem był wóz policyjny z niebieskimi światłami na dachu, zaparkowany przed Chasemore House.
Tweeda opanowało rzadkie uczucie zimnej furii. Howard późno przyjechał do kwatery SIS (Secret Inteligence Service) — tajnej służby wywiadowczej — i dopiero co opowiedział o wcześniejszej wizycie Newmana. Tweed, zażywny mężczyzna w średnim wieku, stał za biurkiem w swoim gabinecie na pierwszym piętrze, z oknem wychodzącym na Park Crescent. Byli w pokoju sami.
— Uważałem, że ma prawo obejrzeć ten film — powiedział Howard do swego zastępcy. — A przy okazji przypominam, że Alexis była jego żoną — dodał z nutą sarkazmu.
Tweed zdjął okulary w rogowej oprawie i zaczął przecierać szkła chusteczką. Spojrzał na Howarda — sześć stóp wzrostu, jak zwykle nienagannie ubrany w ciemnogranatowy garnitur Chester Barrie. Howarda, mężczyznę o gładkiej i dokładnie wygolonej twarzy, spojrzenie to rozdrażniło — zabrząkał drobniakami w kieszeni spodni. Tweed, zanim odpowiedział, ostrożnie nałożył okulary. Z kieszeni pogniecionej marynarki wyjął kopertę i położył ją na biurku.
— Wiem, że Alexis była jego żoną — zaczął — i właśnie dlatego uważam sfilmowanie tej sceny za akt największej brutalności wobec niego.
— Ja tutaj podejmuję decyzje — powiedział twardo Howard.
— Ale nie w sprawie Procane'a. — Tweed poprawił go swym zwykłym, uprzejmym głosem. — Wczesnym rankiem zostałem wezwany na spotkanie z panią premier. Lepiej przeczytaj list znajdujący się w tej kopercie.
— Mam nadzieję, że to nie jest kolejna cholerna dyrektywa, dająca ci pełne prawo do działania — wysapał Howard.
Wyszarpnął z koperty złożony arkusz, przeczytał szybko i rzucił Tweedowi.
— To już drugi raz. Wniosę protest.
— Znasz procedurę.
W głosie Tweeda zabrzmiała nuta obojętności, co spowodowało, że Howard przyjrzał mu się uważniej. Zadbaną dłonią przeczesał włosy, w których pojawiała się już siwizna. Następnie podszedł obejrzeć mapę powieszoną przez sekretarkę Tweeda, Monikę, nieco wcześniej tego samego ranka. Mapa przedstawiała Skandynawię od zachodniego wybrzeża Danii po sowiecką granicę z Finlandią na wschodzie.
— A to po co? — zapytał.
— Prawdopodobnie tutaj znajduje się miejsce bitwy.
— Miejsce bitwy?
Howard odwrócił się na pięcie, wepchnął do kieszeni marynarki prawą dłoń z odstającym kciukiem w charakterystycznym dla siebie geście. Tweed znowu go zaskoczył: bardzo rzadko stosował tak dramatyczną frazeologię. Tweed, ciągle stojąc, złożył dłonie na brzuchu i czekał. Właśnie ten moment wybrała na wślizgnięcie się do gabinetu Monika, kobieta o długich brązowych włosach i bystrych oczach. Zaczekała, aż Tweed skinie głową na znak, że wszystko jest w porządku, a potem usiadła skromnie przy własnym biurku.
— Z pogłosek, które zaczynają docierać z Europy — wyjaśniał Tweed — wynika, że ten Amerykanin, Adam Procane, może przejść przez Skandynawię...
— A kim, do diabła, jest ten Procane?
— Nie mam pojęcia. Plotka głosi, że to ktoś wysoko postawiony w amerykańskim wydziale bezpieczeństwa, ktoś, kto zamierza przejść do Rosji. Czy możesz sobie wyobrazić, co by się działo w Stanach Zjednoczonych, gdyby ktokolwiek większy od Kima Philby'ego przyjechał do Moskwy, zwłaszcza że 7 listopada Reagan ponownie kandyduje w wyborach?
— O, mój Boże! — Howard osunął się na jedyny w tym pomieszczeniu skórzany fotel, którego Tweed używał, gdy chciał, by gość rozluźnił się i zapomniał, że powinien mieć się na baczności. — Podejrzewałem coś w tym stylu, ale nie miałem zielonego pojęcia, iż chodzi o jakąś grubą rybę.
— Wielkości rekina.
Tweed znów nie wyrażał się w charakterystyczny dla siebie sposób. Monika była zaskoczona i podniosła wzrok, by mu się przyjrzeć. Na jego twarzy nie było żadnego uczucia, więc dziewczyna domyślała się, że szef chce aby Howard opuścił ich biuro.
— Dlaczego Skandynawia? — spytał Howard.
— To najłatwiejszy sposób przejścia do Rosji. Jest mało prawdopodobne, że Procane pokaże się w Berlinie na Checkpoint Charlie. A teraz chciałbym się dowiedzieć, dlaczego naprawdę pokazałeś film temu biedakowi Newmanowi.
— Całkiem przypadkowo wymieniłem nazwisko Adama Procane'a, po tym, gdy obejrzał film...
Tweed zamrugał ze zdenerwowania.
— Pozwoliłeś mu zwiać, mając nadzieję, że dzięki dużemu doświadczeniu korespondenta zagranicznego doprowadzi cię do Procane'a. Tak było, co nie?
— Mielibyśmy się czym pochwalić — Howard wykonał gest rezygnacji — gdybyśmy ocalili Amerykanom ich własną skórę. Bóg jeden wie, że musimy dbać o zaufanie, i wiarygodność, w Waszyngtonie.
— A jak miałeś zamiar tego dokonać; chwilowo zapomnijmy o paskudnym aspekcie twego czynu?
— Gdy Newman wyszedł z budynku, ruszył za nim Leadbury...
— Leadbury!... — Tweed nie zadał sobie nawet trudu, by ukryć pogardę i niechęć. — Czy ty naprawdę sądzisz, że Newman nie zauważy go w ciągu godziny? Prawdopodobnie już go wypatrzył. — Opierając się obiema dłońmi o biurko, pochylił się w stronę Howarda. — Czy wiesz, coś ty narobił? Postawiłeś niewłaściwą figurę w nieodpowiednim miejscu na planszy. On będzie miał jeden cel — dowiedzieć się, kto zabił mu żonę...
— Między nimi i tak nie układało się najlepiej — odparł Howard. — Alexis była zagraniczną korespondentką dla Le Monde. Żyli w konflikcie, ponieważ pracowali w tej samej branży. Ich małżeństwo — zaledwie po sześciu miesiącach — nie miało żadnych widoków na przyszłość.
— Myślisz, że to będzie stanowiło jakąkolwiek różnicę dla Newmana? Mamy tu szalejącego słonia samotnika. Od tej chwili, Howard — Tweed klapnął o blat dyrektywą pani premier — będę działał absolutnie samodzielnie. Tak mówi ten dokument. Nie sądzę, abyśmy mieli do omówienia jeszcze jakieś sprawy.
Pół godziny później Tweed otrzymał pierwsze raporty o wydarzeniach w Chasemore House.
Kiedy Newman zauważył wóz policyjny zaparkowany przed wejściem, nie od razu przeszedł przez Beresforde Road. Ruszył przez ogród kościoła św. Marka. Gdy stanął przed kościołem, by przypalić papierosa, usłyszał natarczywy sygnał następnego pojazdu.
Z kierunku Fulham Road nadjechała karetka i zatrzymała się obok wozu policyjnego. Wysiedli z niej dwaj mężczyźni, otworzyli tylne drzwi, a potem weszli po schodach do Chasemore House, niosąc nosze.
Newman palił papierosa, nie ruszając się z miejsca. Wiedział, że nie rzuca się już w oczy. Jeszcze jeden wampir, zwabiony oznakami nieszczęścia. Kilka minut później ludzie z karetki znów się pojawili, dźwigając na noszach mężczyznę. Miał zabandażowaną głowę, lecz Newman rozpoznał w nim listonosza, który wcześniej wręczył mu pocztę. Newman zaczekał, aż karetka odjedzie, po czym wyrzucił niedopałek i przeszedł na drugą stronę ulicy.
Drzwi do wejściowego hallu były otwarte, lecz zatrzymał go mężczyzna w cywilnym ubraniu, którego cała postać zdradzała, że jest gliniarzem. Miał nie więcej niż trzydzieści lat, był uprzejmy, lecz stanowczy.
— Pan tu mieszka, sir?
— Owszem. Co się dzieje?
— Mógłby mi pan podać numer swego mieszkania?
— Dlaczego?
— Czy to ten lokal?
Policjant odsunął się i wskazał w głąb korytarza. Jedne z drzwi zwisały krzywo na górnym zawiasie. Przy krawędzi chodnika pokrywającego od ściany do ściany podłogę korytarza widać było ciemną plamę, która mogła być plamą krwi.
— Chryste! Tylko tego mi brakowało. Włamanie...
— Czy zechciałby pan okazać jakiś dokument tożsamości, sir?
Newman podał legitymację dziennikarską i wyjrzał na ulicę. Dokładnie w tym samym miejscu przed kościołem, w którym przedtem stał, zobaczył mężczyznę w poplamionym płaszczu przeciwdeszczowym i pogniecionym kapeluszu, gapiącego się z wyraźnym zainteresowaniem w górę. Leadbury. Ale żaden jumbo jet nie przelatywał nad głowami na błękitnym niebie.
— Dziękuję panu. Jestem sierżant Peacock.
— Proszę mi pokazać swoją legitymację.
— Bardzo mądrze, sir. Rzadko kto wpada na pomysł, aby o to poprosić. Czy to pan jest tym Robertem Newmanem, zagranicznym korespondentem, który...
— Tak! Czy teraz mogę rzucić okiem na ten bałagan? I czy to na dywanie to krew?
— Obawiam się, że tak. Napadnięto listonosza. Uważamy, że weszli za nim, podając się za mieszkańców. Czy mogę wejść razem z panem? Dziękuję. Czy oczekiwał pan w listach czegoś ważnego lub cennego?
Newman szedł już przez przedpokój do dużego salonu z wykuszowym oknem na Beresforde Road. Rzucił odpowiedź przez ramię.
— Nie. Dlaczego pan pyta?
Wszystkie szuflady z kredensu w stylu regencji stojącego w miejscu najbardziej oddalonym od okna zostały wyciągnięte, a ich zawartość porozrzucana po podłodze. Newman wszedł po dwóch schodkach do niewielkiej kuchni łączącej się z salonem. Napełnił wodą elektryczny czajnik i wcisnął włącznik. Zapalił górne światło i odwrócił się w stronę pokoju, spoglądając na dużą fotografię Alexis, oprawioną w srebrną ramkę i nadal stojącą na kredensie.
Zdjęcie portretowe. Długie ciemne włosy opadające poniżej ramion, spiczasta broda przechylona w tym przekornym, wyzywającym geście, który znał tak dobrze. W gardle miał sucho, istna pustynia. Peacock, mężczyzna o pociągłej twarzy i przenikliwych oczach poszedł za jego wzrokiem.
— Pan bardzo zbladł, sir. Jak to dobrze, że tej pani nie było, kiedy to wszystko się stało.
— Tak. Ta torba na listy, i same listy. Wydaje mi się, że zadał mi pan jakieś pytanie, kiedy wchodziliśmy?
— Czy spodziewał się pan otrzymać w poczcie coś ważnego lub wartościowego? — Peacock powtórzył zrównoważonym tonem, jaki policjanci stosują, zadając pytania szanowanym obywatelom. — Powiedział pan „nie", a potem chciał pan wiedzieć, dlaczego zadałem to pytanie.
— No więc, do diabła, dlaczego?
Newman odwrócił się plecami do Peacocka i nasypał kawy rozpuszczalnej do brązowego kubka. W tej chwili najważniejszym problemem było pozbycie się Peacocka. Miał bardzo mało czasu, a tak wiele spraw do ustawienia.
— Ponieważ, proszę pana, próbujemy ustalić, co się tu wydarzyło. Najpierw listonosz w korytarzu dostaje po głowie, prawdopodobnie skórzaną pałką. Ktoś szybko sprawdza niesioną przez niego korespondencję. Nie znajduje tego, czego szuka. Wtedy włamuje się do pańskiego mieszkania i przeszukuje je. Obawiam się, że w głównej sypialni, tam z tyłu, jest jeszcze większy bałagan. Pościel pościągana z łóżek i tak dalej.
— A co z listonoszem?
— Nic mu nie będzie, sir. Na szczęście kiedy stąd telefonowaliśmy, złapaliśmy karetkę wracającą do Św. Tomasza. Przypuszczam, że spędzi tam noc, a jego największym zmartwieniem będzie ból głowy. Ale wyjaśniałem właśnie...
— A ja panu odpowiedziałem. A teraz, sierżancie Peacock, nie chciałbym, żeby to zabrzmiało obcesowo, ale mam pilne spotkanie na północy Anglii, muszę zdążyć na pociąg, spakować walizkę...
Newman rozumiał onieśmielającą siłę milczenia. Zrobił sobie kawę i zaczął popijać. Musiał się pozbyć z pokoju tego cholernego gliniarza, by móc zatelefonować. Teraz patrzył już wszędzie, tylko nie na zdjęcie Alexis. Wyglądało tak żywo.
— Wkrótce przyjadą tu chłopcy od zdejmowania odcisków.
— Chciałbym mieć parę minut dla siebie. Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, sierżancie Peacock...
— Oczywiście, proszę pana. Tego typu sprawa zawsze jest szokiem.
Gdy tylko Peacock wyszedł z pokoju, Newman wyciągnął drewniany klin przytrzymujący drzwi i zamknął je. Od czasu wprowadzenia się do tego mieszkania nosił się z zamiarem kupna metalowych blokad. Przypalił papierosa i podszedł do telefonu stojącego na niewielkim stoliku obok dużego tapczanu naprzeciw okna.
Wyciągnął książkę telefoniczną, znalazł numer kierunkowy do Finlandii. 010358. Dzwoniąc do Helsinek trzeba było dodać jeszcze 0. Zauważył przy okazji numer biura informacji — 155. Następnie w części londyńskiej sprawdził numer biura linii British Airways, tego przy Cromwell Road, tuż obok Sainsbury'ego.
Leadbury stał po drugiej stronie ulicy dokładnie w tym samym miejscu, z wielkim zainteresowaniem przyglądając się paznokciom lewej ręki. On miał być najmniejszym z problemów Newmana. Wykręcił 155, podał nazwę i adres Hotelu Kalastajatorppa z koperty zawierającej ostatni list Alexis. Dziewczyna podała mu numer. Wykręcił go.
Recepcjonista zajmujący się rezerwacją mówił doskonale po angielsku. Było mu bardzo przykro, lecz na najbliższe trzy dni mieli tylko apartamenty. Cena — jeden tysiąc markkaa za dobę. Coś w związku z jakimś meczem między Finlandią a Szwecją. Newman odparł, że weźmie apartament.
Wykręcał numer British Airways, kiedy zobaczył, jak kilkanaście jardów od Leadbury'ego zatrzymuje się taksówka. Wóz czekał, podczas gdy zażywna dama w średnim wieku pospieszyła w kierunku Leadbury'ego, zaglądając do własnej torebki. Newman zamarł. Monika, asystentka Tweeda. Ona była niebezpieczna.
Patrzył nadal przez grube, siatkowe firanki, a kobieta zatrzymała się obok Leadbury'ego i zaczęła z nim rozmawiać. On trzymał rękę w kieszeni spodni, a ona miała w dłoni banknot. O, tak — niebezpieczna. Udawała, że pyta go o drobne. Gdyby Newman nie wyglądał przez okno, nie zwróciłby uwagi na czekającą taksówkę.
Po niecałej minucie rozmowy przeszła na drugą stronę ulicy i zaczęła rozmawiać z sierżantem Peacockiem, stojącym na szczycie schodów. Uśmiechała się i słuchała. Ani razu nie spojrzała w stronę okien mieszkania Newmana na parterze. Potem uśmiechnęła się jeszcze raz, jakby dziękując Peacockowi, wsiadła do taksówki i odjechała. Newman klął za zasłoną. Z Tweedem depczącym po piętach miał mniej czasu, niż się spodziewał: o wiele trudniej jest zwodzić naganiaczy Tweeda niż Leadbury'ego.
Newman ponownie wykręcił numer British Airways i urzędniczka odpowiedziała mu prawie natychmiast. Tak, mogła mu pomóc w sprawie dzisiejszych lotów do Helsinek. Rejs BA 668, bezpośrednio do Helsinek, odlot o 11.15, przylot o 16.10 czasu lokalnego.
— Teraz wyprzedzają nas o dwie godziny — mówiła dalej.
— Proszę Club Class, jeśli to możliwe. Jestem o dziesięć minut drogi od pani biura. Ile to będzie kosztowało? Płacę gotówką.
— Proszę chwilę zaczekać.
Wyobraził sobie, jak sprawdza rejs BA 668 w komputerze. Spojrzał na zegarek. Będzie musiał się ruszyć — uciec Tweedowi, złapać ten cholerny samolot. Dziewczyna wróciła.
— Miejsce zarezerwowane, sir.
Podał jej nazwisko, powiedział, że przyjdzie za pół godziny i odłożył słuchawkę. Do zagranicznych podróży potrzebne są cztery rzeczy. Paszport. Bilet lotniczy. Zamówiony pokój hotelowy — to zadziwiające, jak wiele dużych miast może być zapchane z powodu jakiegoś pokazu mody, wystawy technicznej albo meczu piłkarskiego. I pieniądze.
Jako korespondent zagraniczny Newman zawsze miał paszport przy sobie. Zabukował bilet, zarezerwował pokój w hotelu. Był również chodzącym bankiem. W portfelu miał duże nominały franków szwajcarskich i niemieckich marek w czekach podróżnych, no i oczywiście dolary. Trzy najtwardsze waluty świata w sierpniu 1984 roku. Miał ponadto franki francuskie, które zostały mu po ostatniej podróży do Paryża. Nawet trochę angielskich funtów.
Cicho otworzył drzwi do salonu. Korytarz był pusty. Peacock prawdopodobnie czuwał przy schodach, czekając na speców od odcisków palców i całą resztę bezużytecznego działu społecznego, angażowanego przez policję w przypadku włamań. Główna sypialnia na tyłach mieszkania również była pusta i... zdemolowana.
Newman zawsze miał spakowaną walizkę na wypadek nagłego wyjazdu. Szykował ją co wieczór, by wszystko było świeże i nie pogniecione. Leżała otwarta na toaletce. Jej zawartość była nietknięta. Widocznie intruzom coś przeszkodziło i uciekli, nim zdążyli sprawdzić walizkę. Zatrzasnął zamki, zamknął walizkę, zaniósł na sam koniec przedpokoju i zbiegł do jednego z mieszkań w suterenie.
Julia, trzydziestoletnia dziewczyna o gęstych blond włosach, która pracowała w rozrywce i nie zaczynała pracy przed dziesiątą, poznała jego sposób pukania i otworzyła drzwi.
— Możesz coś dla mnie zrobić? — zaczął Newman. — Cholernie się spieszę, by złapać pociąg na północ...
— Słyszałam o twoim mieszkaniu.
— Właśnie dlatego potrzebuję twojej pomocy. — Wpuściła go do środka i zamknęła drzwi. On wyciągnął z portfela jakąś wizytówkę. — Znasz tego gościa, Wilde'a, cieślę i ślusarza — złotą rączkę. Czy mogłabyś zatelefonować do niego, poprosić, żeby zajął się moim mieszkaniem, a potem dał ci nowy klucz, byś przechowała go do mojego powrotu?
— Z przyjemnością. Może filiżankę kawy? Nie? Podejrzewam, że Alexis wróci, kiedy ciebie nie będzie. Czy będzie wiedziała?...
Zbladł, lecz po chwili zmusił się do uśmiechu. Ona odrzuciła włosy do tyłu i spojrzała na niego uważniej. Julia błyskawicznie rozpoznawała reakcje mężczyzn.
— Czy coś nie jest w porządku, Bob? Przez chwilę wyglądałeś, jakbyś...
— Jasne, że coś jest cholernie nie w porządku. Wracam ze śniadania w Forum i zastaję cały ten bajzel. Akurat wtedy, gdy muszę się spieszyć.
— To przykre. A poza tym jestem jeszcze trochę otumaniona.
— Wcale nie jesteś. A Alexis nie wróci przede mną, wyjechała służbowo za granicę.
— Posłuchaj, Bob. Zmykaj już. Zajmę się wszystkim. Czy mogę wejść do twego mieszkania i trochę posprzątać?
— A czy ktoś ci kiedykolwiek powiedział, że jesteś aniołem?
— Wielu mężczyzn. Tylko że potem zawsze proponują coś, co nie bardzo kojarzy się z aniołami. No, idź już, Bob. Julia zawsze sobie poradzi.
Wbiegając schodami z powrotem do głównego korytarza, Newman skoncentrował się na następnym problemie. Leadbury. Były policjant, którego główną zaletą była absolutna lojalność wobec Howarda. Relacjonował mu wszystkie biurowe plotki, ale i zostawał w biurze późno wieczorem, by poszperać w biurkach innych ludzi z nadzieją znalezienia jakiegoś smakowitego kąska dla swego szefa. Ktoś taki znajdzie się w każdej organizacji.
Peacock, stojący w rozkroku przy końcu korytarza, z rękami wetkniętymi w kieszenie marynarki, na nic się nie zdał. Odwrócił się, spojrzał na walizkę Newmana i skomentował:
— Dość spora waliza jak na szybką podróż na północ.
— A słyszał pan kiedyś o człowieku, który zmienia koszulę trzy razy dziennie?
— Jak możemy się z panem skontaktować? I co z pańskimi drzwiami?
— Tym zajmie się ta blondynka z dołu, będzie miała dostęp do mojego mieszkania aż do zakończenia roboty.
— Ale nie przed przyjazdem kolegi od odcisków palców. Będą nam również potrzebne pańskie, w celu wyeliminowania... no, rozumie pan?
— Ja nigdy nie zgadzam się na zdjęcie moich odcisków palców i nic nie może pan na to poradzić. Kontakt ze mną również nie będzie możliwy, bo muszę znaleźć hotel. Wracam jutro, więc zadzwonię na tutejszą komendę.
— To mnie nie zadowala, sir.
— Często miewam ten sam problem. Ta blondynka nazywa się Julia. A teraz, jeżeli nie ma pan nic przeciw temu, pójdę już, bo mam pociąg, który może mi uciec.
Schodząc na ulicę po trzech startych kamiennych stopniach, zastanawiał się, w jaki sposób udało mu się wypaść tak naturalnie, mówić tak swobodnie. Odepchnął koszmar, który tkwił gdzieś w głębi umysłu, i skoncentrował uwagę na Leadburym. Musiał się go pozbyć.
Newman uniósł rękę, zatrzymując taksówkę przejeżdżającą przez skrzyżowanie z kierunku Fulham Road i skrzywił się widząc, że inna taksówka, również pusta, jedzie za tą pierwszą. Przyszło mu na myśl, że stracił wspaniałą okazję osiągnięcia swego celu. Dał znak pierwszej taksówce, uważając, by nie spoglądać na drugą stronę ulicy, gdzie stał Leadbury.
— Do Harrodsa, proszę — powiedział kierowcy.
Kiedy taksówka jechała Beresforde Road, zerknął przez tylną szybę. Leadbury wsiadał do drugiej, która po chwili ruszyła śladem Newmana. Zadowolony z powodzenia swej strategii, rozsiadł się wygodnie i wyciągnął z portfela banknot.
Na skrzyżowaniu z Cromwell Road światła zmieniły się na czerwone i taksówka zatrzymała się. Newman znów spojrzał za siebie. Między jego taksówką a tą zajętą przez Leadbury'ego stały dwa samochody. Pochylił się, odsunął okienko kabiny kierowcy i wyciągnął dłoń z banknotem.
— Proszę, piątak. Detektyw mojej żony śledzi mnie z jadącej za nami taksówki. Jak tylko utkniemy w korku, wysiadam. Resztę niech pan zatrzyma. Dobrze?
— OK, sir.
Kierowca spojrzał w lusterku na Newmana i puścił oczko. To nie była sytuacja mu nie znana. Światła zmieniły się na zielone, więc ruszył wzdłuż Cromwell Road prosto w uliczny tłok. Jechali z przyzwoitą prędkością, aż znaleźli się w pobliżu Harrodsa. Newman obejrzał się po raz trzeci. Tamta druga taksówka ciągle zajmowała miejsce za dwoma innymi samochodami. Taksówka Newmana utknęła w korku. Otworzył drzwi, wymknął się chyłkiem, zatrzasnął drzwi i szybkim krokiem ruszył wzdłuż Beauchamp Place.
Przed nim z innej taksówki wysiadała jakaś kobieta, która, jak ocenił, miała zamiar wypuścić się na zakupową hulankę w dużym supermarkecie. Zaczekał, aż zapłaci, spoglądając za siebie. Nie było śladu po Leadburym, który w tym momencie zapewne obmyślał swoje następne posunięcie — trzymać się taksówki i próbować śledzić Newmana czy zapłacić i podjąć próbę dogonienia ofiary na piechotę.
— Dokąd pan sobie życzył — spytał taksówkarz.
— Sainsbury, na Cromwell Road. Proszę pojechać Walton Street i dalej obok South Kensington Station. Spieszę się.
— Wszyscy się spieszą.
Przestał mówić, gdy siedząc już w taksówce Newman wręczył mu pięciofuntowy banknot. Pojazd ruszył bez dalszych rozmów. Na Beauchamp Place nie było za nimi ani żadnej innej taksówki, ani Leadbury'ego.
Trasa Newmana wiodła prawie po okręgu, prowadząc z powrotem do miejsca, z którego wyruszył. To był ostatni manewr, o jaki tamten zakuty łeb mógłby go podejrzewać. Gdyby to sam Tweed deptał Newmanowi po piętach, wynik mógłby być inny... I wszystko to, co zdarzyło się później, mogłoby nigdy nie mieć miejsca.
2
Tweed odłożył słuchawkę i z ponurym wyrazem twarzy spojrzał na Monikę. Wstał zza biurka, przeszedł przez pokój do szafy, w której wisiał jego płaszcz przeciwdeszczowy. Zdjął go z wieszaka, na którym Monika pieczołowicie go powiesiła, przerzucił przez rękę mówiąc jednocześnie:
— To była sekretarka Howarda. On jest obrażony, więc nie sądzę, żebyśmy mogli się dogadać. Oczywiście, chodzi o tę nową dyrektywę pani Premier.
— Jeżeli ci się to uda — szare oczy Moniki rozbłysły na tę myśl — to może zajmiesz fotel Howarda. Już drugi raz pani Premier go pominęła i całkowicie zaufała tobie.
— Nie chcę jego stołka — odparł rozdrażniony Tweed, mrużąc oczy za szkłami okularów. — I wcale nie jestem szczęśliwy z powodu tego zadania. Ale nie ma rady. Leadbury stracił Newmana z oczu. To oczywiste. Coś z zamianą taksówek w pobliżu Harrodsa. A teraz opowiedz mi o tamtym policjancie, którego nabrałaś przed mieszkaniem Newmana.
— Poinformował mnie, że napadnięto miejscowego listonosza. Powiedziałam mu, że jestem siostrą tego listonosza, więc udało mi się wydusić z niego, że listonosza zabrano do Św. Tomasza. Niegroźna rana głowy. Czy jedziesz do mieszkania Newmana?
— Nie, do Św. Tomasza. Naszym jedynym śladem jest ten listonosz. Bardzo niepokoję się o Newmana. Leadbury widział go, jak z walizką w ręku wychodził z Chasemore House. Uważam, że on ma zamiar wyjechać z kraju. Pozostaje pytanie, dokąd się wybiera. Bóg wie, w jakie niebezpieczeństwa wepchnął go Leadbury.
Ich oczy spotkały się i Tweed zrozumiał, że pomyśleli o tym samym. To zdarzało się dość często. Pracowali ze sobą tak długo, że ich myśli biegły tymi samymi torami.
— Heathrow? — spytała Monika.
— To nasza jedyna nadzieja. Dzwoń do służby bezpieczeństwa i każ im sprawdzić każdy rejs.
— To zajmie sporo czasu — ostrzegła. — Mamy jeszcze wakacje...
— A czas jest tym, czego nam brakuje. Nie pozostaje nam nic innego, jak próbować. Muszę pędzić do Św. Tomasza.
— Czy mógłbyś mi wyjawić, o co chodzi w tej sprawie z Procane'em?
— Przykro mi, ale nie.
Przyjechawszy do szpitala św. Tomasza, Tweed pokazał swą wizytówkę lekarzowi dyżurnemu. Ten natychmiast ustalił, na który oddział zabrano listonosza, niejakiego George'a Younga.
— Czy mógłby pan, z łaski swojej, na czas rozmowy ze mną przenieść go do izolatki? — poprosił Tweed. — Poza tym sprawa jest niezwykle pilna. Obawiamy się, że to wydarzenie może mieć związek z czymś znacznie większym.
Pięć minut później Tweed siedział już w izolatce przy łóżku Younga. Twarz listonosza była blada, wymizerowana i zmęczona. Po prześwietleniu nie stwierdzono pęknięcia czaszki. Był człowiekiem szczupłym i kościstym.
Tweed zaczął ostrożnie:
— Jak pan się czuje? Rozumiem, że miał pan dość przykre doświadczenie.
— Jakby przewrócił się na mnie mój własny dom. Co za szczęście, że to nie był Empire State Building. Kim pan jest?
— Jestem z Wydziału Specjalnego. Czy czuje się pan na siłach, by odpowiedzieć na kilka pytań?
— Wal śmiało, kolego. Wydział Specjalny? A o co chodzi?
— Po prostu istnieje możliwość, ale nic poza tym, że ludzie, którzy napadli na pana, mogą mieć powiązania z rozpracowywaną przez nas siatką terrorystów. Włamano się do mieszkania jednego z lokatorów Chasemore House.
— Do pana Roberta Newmana. Ocknąłem się, kiedy ci dwaj z karetki pochylali się nade mną. Ten Newman jest jednym z najlepszych spośród tych, którym roznoszę pocztę. Co roku daje mi prezent gwiazdkowy. W tych czasach niewielu tak postępuje. Mieszkam niedaleko niego, zaraz za rogiem. To prawdziwy dżentelmen. Ale to dziwne — spotkałem go na ulicy dosłownie minutę przed tym, jak te skurwiele ogłuszyły mnie.
— Czy widział pan napastników?
— Nie, lecz tamten policjant powiedział mi, że sprzątaczka widziała, jak dwóch mężczyzn wysiadło z zaparkowanego samochodu i poszło za mną przez ulicę. Oczywiście nie potrafiła ich opisać. Bezużyteczna stara krowa. Ja bym ich opisał, gdyby nie zaszli mnie od tyłu, kiedy wrzucałem pocztę do skrzynki. Drzwi nie były właściwie zamknięte, to tłumaczy, jak dostali się do środka. Ludzie są nieostrożni. W tych czasach trzeba na siebie uważać...
Mówił chaotycznie. Powoli wychodził z szoku, jak sądził Tweed. Przerwał mu delikatnie, zupełnie zwyczajnie, jakby pytanie nie było istotne:
— Powiedział pan, że spotkał Newmana na ulicy? Wracał do Chasemore House?
— Nie. Odchodził w kierunku hotelu Forum. Oddałem mu listy.
— Ach tak. — Tweed stłumił podniecenie. — Listonosze mają dobrą pamięć. Czy potrafi pan sobie przypomnieć cokolwiek związanego z tymi listami?
— Trzy koperty — odparł od razu Young.
— Czy potrafi pan opisać je bliżej?
— Nie sądzę. Zwyczajne listy. Dwa w brązowych kopertach, wyglądały na rachunki. Chwileczkę... — Young zmarszczył czoło pod bandażami. — Trzecia koperta była długa i biała, z zagranicy, i miała niebieską naklejkę poczty lotniczej. I myślę, że adres pisała w pośpiechu.
— Dlaczego tak pan uważa?
Tweed rozsiadł się na krześle i oparł ręce na kolanach, pozornie wyglądając na całkowicie odprężonego. Zesztywniał z obawy, że coś popsuje. Z doświadczenia wiedział, że Young w każdej chwili może poczuć się zmęczony i stracić wątek.
— Sposób napisania adresu — strasznie rozwlekłe pismo.
— Powiedział pan „ona".
— Litery były pochylone w lewo. Zauważyłem, że wiele kobiet pisze w ten sposób. Mężczyźni mają raczej tendencję do pochylania w prawo.
— To prawda. Dzięki zagranicznym znaczkom zorientował się pan zapewne, skąd wysłano ten list.
Pytania zawsze należy zadawać tak, aby skłaniały do udzielenia pozytywnej odpowiedzi.
— Nie było znaczków. List został ofrankowany. To pamiętam na pewno. A w lewym górnym rogu koperty widniał nadruk z nazwą hotelu.
— Czy stempel z nazwą miasta był czytelny?
— Jak najbardziej. Ale niech mnie pan nie pyta o tę nazwę. Wie pan, ile listów muszę roznieść każdego ranka?
— Jestem pewien, że dużo. — Tweed pochylił się do przodu. — Ma pan zupełnie niezwykłą pamięć. Byłby z pana znakomity świadek. Ktoś taki zdarza się raz na milion. A więc mówi pan, że stempel frankownicy był czytelny. Chciałbym wymienić panu kilka nazw miast, może któraś zabrzmi znajomo. Na początek Kopenhaga?
— Nie, to było coś krótszego, w każdym razie górna nazwa.
— Górna?
— W kółku stempla były dwie, jedna na górze, druga na dole, a data nadania znajdowała się pośrodku. I tylko niech mnie pan nie pyta o datę — nie jestem wszystkowiedzący.
— Helsinki?
— Tak! — Na twarzy Younga pojawił się delikatny rumieniec. Ponownie zaczął nabierać chęci do życia. — To były Helsinki.
— A pod datą widniał napis Helsingfors. — Tweed przeliterował tę nazwę. — Bo widzi pan, dziesięć procent ludności Finlandii mówi po szwedzku, wobec tego okazuje się im uznanie, podając najpierw nazwy po fińsku, a potem po szwedzku.
— To było coś w tym rodzaju, chociaż dokładnie nie pamiętam.
— Próbujmy zatem dalej. Nazwa hotelu, jak pan powiedział, wydrukowana była w lewym górnym rogu koperty. Czy potrafi pan ją sobie przypomnieć?
— Na pewno nie. — Young ułożył się wygodniej na łóżku, poruszając się po raz pierwszy od czasu wejścia Tweeda do pokoju. — Wiem, że to była długa nazwa — ciągnął z przymkniętymi oczami, jakby próbował w myślach ujrzeć tę kopertę. — Wie pan co? Jestem prawie pewny, że nazwa hotelu zaczynała się od litery „K". I pamiętam, że był to wyraz bardzo trudny do wymówienia.
— Myślę, że zająłem panu już zbyt dużo czasu. — Tweed wstał. — Bardzo mi pan pomógł i jestem za to ogromnie wdzięczny. Mam nadzieję, że wkrótce wstanie pan z łóżka i cała ta niemiła przygoda będzie tylko coraz bardziej odległym wspomnieniem. Ze słów lekarza wynika, że można być tego pewnym.
— Nie ma pan przypadkiem fajek?
— Lekarz chyba by mnie zabił. — Tweed sięgnął do kieszeni i wyciągnął paczkę papierosów silk cut. Sam nie palił, lecz papierosy zawsze miał przy sobie — podczas przesłuchania często okazywały się najskuteczniejszą pomocą. Podał paczkę Youngowi, przypalił jednego, a zapałki położył na łóżku. — Jako popielniczki może pan użyć tego spodeczka na stoliku. I niech pan pamięta — te papierosy miał pan przy sobie.
— Palę nawet papierosy tej samej marki. Mam nadzieję, że złapiecie tych pieprzonych terrorystów. Powinno się ich powywieszać.
— Jeżeli zachowa pan tę rozmowę wyłącznie dla siebie, to o sto procent zwiększy pan szansę znalezienia ich — zapewnił go Tweed. — A teraz muszę wykonać pilny telefon.
Lekarz dyżurny udostępnił mu swój pokój i dyskretnie zostawił samego. Kiedy Tweed wykręcał numer Moniki, myślał jeszcze o tym, co powiedział Young. Hotel, którego nazwa zaczyna się od litery „K". To miało sens. Bez tej jednej litery Finowie w ogóle nie mieliby swego języka. Poza tym uwaga, że nazwa była trudna do wymówienia, potwierdziła tylko przypuszczenie, iż list nadano z Finlandii.
— Monika? — zaczął Tweed. — Jestem na otwartej linii ze Św. Tomasza. Udało ci się z Heathrow?
— Właśnie skończyli. Obiekt leci rejsem BA 668 do kraju Sibeliusa.
— Czy możemy go zatrzymać, opóźnić lot z jakichś powodów technicznych?
— Samolot odlatuje o 11.15.
Tweed stracił poczucie czasu, więc spojrzał na zegarek i zaklął w myślach. Co za zasrane szczęście. Była 11.25 i Newman znajdował się już w powietrzu. Monika odezwała się znowu.
— Właśnie spojrzałam na zegarek.
— Wiem. Odleciał. Gdzie ten samolot ląduje przed dotarciem do portu docelowego?
— Nie ląduje. To rejs bezpośredni. Przylot o 16.10 czasu lokalnego. Mają teraz w stosunku do nas dwie godziny wyprzedzenia.
— Chwileczkę. Daj mi pomyśleć. — Tweed był przerażony. Na planszy niewłaściwy pionek w nieodpowiedniej chwili, dokładnie tak jak powiedział Howardowi. — Moniko, do jego lądowania mam mniej niż trzy godziny.
— Zgadza się.
— Wracam prosto do biura. Sprawdź numer tej dziewczyny w mieście Sibeliusa, która kilka lat temu nam pomagała. Przygotuj go, zanim wrócę. Albo nie, sam się tym zajmę. To jedyna szansa, jaką mam, by uratować tego człowieka od Bóg wie czego.
3
Samolot rejsowy nr BA 668 osiągnął prędkość pięciuset mil na godzinę na pułapie trzydziestu pięciu tysięcy stóp i leciał nad Morzem Północnym w kierunku Bałtyku. Pasażerom serwowano drinki, lecz Newman poprosił tylko o szklankę soku pomarańczowego i szklankę wody. Podczas lotu samolotem nigdy nie pijał alkoholu — to przyspieszało proces odwodnienia, który był wyzwalany podczas lotu na dużych wysokościach, na jakich latały współczesne maszyny, pomimo utrzymywania w samolocie normalnego ciśnienia.
Newman siedział przy oknie po prawej stronie kabiny, zupełnie nieświadomy tego, że Boeing Super 737 leci nad oceanem chmur, które uniemożliwiają obserwowanie morza. Od chwili wejścia na pokład samolotu ani razu nie spojrzał przez okno. Informacja stewardesy, że drinki są bezpłatne, wstrząsnęła nim. Tego argumentu zawsze używała Alexis podczas podróży samolotem.
— Alkohol odwadnia...
— A co za różnica? — wybuchała Alexis. — Z pewnością zdążyłeś się już przekonać, że boję się latać samolotami. I tylko jeden głębszy jest w stanie zagłuszyć ten strach.
— Jak chcesz.
— A żebyś wiedział! Myślisz, że jak jesteśmy małżeństwem, to masz mnie na własność? Comprenez?
— Tak, ja comprenez — odpowiadał.
— A więc piję i piję, i piję, aż zaczynam się unosić jak ten cholerny samolot. A potem, kiedy lądujemy — jeżeli w ogóle lądujemy — wynosisz mnie jak jeszcze jedną walizkę. Czy ci to odpowiada?
— A pij sobie, co tylko chcesz.
— Zrobię to. Wypiję, co tylko zechcę. Cheri!
Była bardzo francuska. A on bardzo angielski. Ogień i woda, a to nie jest najlepsza kombinacja. Czyżby pobrali się w chwilowym przypływie szalonego uczucia? Czy większość małżeństw też tak zaczyna? Ponadto była konkurentką. Konkurentką w tej samej dziedzinie. Korespondentką zagraniczną dla Le Monde. Jej popularność była mniejsza niż jego, znacznie mniejsza. A to sprawiało ból.
Jakiś szybki ruch po drugiej stronie przejścia przyciągnął jego uwagę. Ciemnowłosa dziewczyna wypiła swego drinka jednym haustem. Kolejne wspomnienie. Po kłótni Alexis wychylała drinka i wyzywająco potrząsała swą długą czarną grzywką. Jedyną pociechą był wolny fotel obok niego. Podczas tej podróży chciał obyć się bez towarzystwa.
Sięgnął po teczkę, którą zawsze zabierał ze sobą do samolotu. Były w niej te nieliczne przedmioty, których nie chciałby zgubić. Niezwykle mały aparat Yoigtlander. Zapasowe filmy. Notes. Książeczka z adresami. Wyjął dużą, tekturową kopertę, a z niej fotografię — ze srebrnej ramki stojącej na kredensie w mieszkaniu przy Beresforde Road. Oczy Alexis spoglądały prosto na niego.
Zdjęcie może się przydać, jeżeli będzie próbował poznać jej ostatnie działania w Helsinkach. Ta fotografia i jej panieńskie nazwisko, którego używała w zawodzie. Alexis Bouvet. Wsunął ją z powrotem do koperty, kopertę do teczki. Spojrzał na zegarek. Jeszcze dwie godziny i wyląduje na Yantaa, lotnisku w pobliżu Helsinek. Od czasu jego poprzedniej wizyty w tym mieście minęły dwa lata. Czy coś się zmieniło? Wątpił. Poruszył się niespokojnie, kiedy zaczęto podawać posiłek. Ciągle jeszcze ani razu nie wyjrzał przez okno.
— Ta dziewczyna w mieście Sibeliusa, w Helsinkach, nazywa się Laila Sarin — powiedziała Monika Tweedowi, kiedy starannie odkładał stary płaszcz, niesiony przez cały czas za wieszak. Pocił się z powodu upału — temperatura doszła już do 81° Fahrenheita. Brał płaszcz tylko po to, by w razie potrzeby zmienić wygląd. Nosił go tak, że było widać rzucający się w oczy wzór podszewki. A kiedy go wkładał, stawał się jeszcze jednym nie dającym się opisać człowiekiem w granatowym płaszczu przeciwdeszczowym.
— Tak, pamiętam ją dobrze. Ale potrzebny mi jej numer telefonu. Sam wykręcę.
— Jest zapisany na kartce leżącej na twoim biurku. Jak również nazwa gazety, dla której pracuje, ale tego nie potrafię wymówić.
Tweed usiadł za biurkiem, spojrzał na notatkę i sięgnął do telefonu. Fakt, że nalegał na samodzielne wybranie numeru, uzmysłowił Monice, iż działa w dużym napięciu. Gazeta nazywała się Ihalehti.
— Ile czasu jeszcze mamy? — spytał Tweed.
— Newman ląduje za dwie godziny. Czy lotnisko jest daleko od miasta?
— Zaledwie dwadzieścia minut jazdy z centrum Helsinek.
Wybrał skomplikowany numer. Gdy usłyszał telefonistkę, podał numer wewnętrzny i poprosił Lailę Sarin. Oczywiście, była na jakimś umówionym spotkaniu. Zabębnił palcami lewej ręki po blacie, po chwili przestał. Połączenie było znakomite, a pamiętał, że dziewczyna ma charakterystyczny, miękki głos.
— Laila, mówi Tweed z Londynu. Czy mogłabyś zrobić coś dla mnie w bardzo krótkim czasie?
— Wspaniale znowu pana słyszeć. Notes mam już przygotowany. Proszę powiedzieć, co mam zrobić.
Wyjaśnił sprawę najkrócej jak mógł. A ona powtarzała tylko:
— Tak, rozumiem. Nie ma sprawy.
Opisał jej Newmana, podał szczegóły związane z lotem, ostrzegł, że Newman jest bardzo przebiegły, szybko spostrzega, gdy jest śledzony. Ona zaproponowała coś nieoczekiwanego.
— A czy nie mogłabym przedstawić się i podczas rozmowy w jakimś momencie wymienić pana nazwisko? Czy on pracuje sam? Może w takich okolicznościach przyjąłby pomoc? Z powodu śmierci żony będzie w stanie szoku emocjonalnego. Publikujemy tę historię w dzisiejszym wydaniu.
— Tak? — Tweed mocniej ścisnął słuchawkę. — Czy wolno spytać, skąd wzięliście tę informację?
— Do naszej redakcji przesłano fotografię. Widzieliśmy dość zdjęć Alexis Bouvet, by ją rozpoznać. W każdym razie do zdjęcia dołączono notatkę. Czy zatem mogę podejść do Newmana, jak wyjdzie z samolotu?
— A dojedziesz do Yantaa na czas?
— Bez problemu. Wystarczy, że mojemu wydawcy wymienię nazwisko Robert Newman, a on już poczuje nosem dobry artykuł.
— Może odsunąć cię od sprawy — ostrzegł Tweed.
— Przewidziałam to. Mam zaprzyjaźnionego taksówkarza, który będzie czekał i pojedzie za Newmanem, gdyby tak się stało.
— Laila, myślę, że będzie lepiej, jak wszystko zostawię tobie.
— Wyjdę na ten samolot. Może pan na mnie polegać. Aha, jak mam się kontaktować?
Tweed podał jej numer, który nie widniał na jego aparacie, numer oficjalnie używany przez towarzystwo ubezpieczeniowe w tym samym budynku. Podziękował i odłożył słuchawkę, spoglądając na Monikę.
— Jak widzę, ona dobrze mówi po angielsku — zagadnęła Monika.
— Wielu Finów mówi płynnie po angielsku. To bardzo praktyczny naród. W końcu kto poza nimi na świecie rozumie ich język? Należy do grupy języków ugro-fińskich, jest w jakiś sposób powiązany z węgierskim. Właściwie nikt nie wie, skąd wywodzą się te dwa narody. Istnieje mnóstwo teorii. Ale żadnych dowodów. A teraz do rzeczy. Będę musiał rzucić okiem na mieszkanie Newmana. Może tam dałoby się coś znaleźć?
— Mam twoje bilety lotnicze do Paryża, Frankfurtu, Genewy i Brukseli. Nie masz zbyt dużo czasu, by złapać rejs do Paryża jeszcze tego popołudnia.
— Przy sprawie Procane'a właściwie na nic nie mam dość czasu...
Kiedy wszedł do mieszkania Newmana, jakiś mężczyzna naprawiał drzwi prowadzące do przedpokoju. Tweed doszedł do wejścia do salonu i zatrzymał się. Na środku pokoju stał Howard, popijał kawę i wyglądał tak, jakby nie zajmował się niczym szczególnym. Podniósł filiżankę.
— Kawę zrobiła mi ta dziewczyna z dołu. Jest całkiem miła.
Tweed zachował obojętny wyraz twarzy. Wyniesiony ze szkoły publicznej akcent Howarda wyrażał smutek. Wszyscy dobrze wiedzieli, że nie układało mu się dobrze z tą bogatą wiejską dziewczyną, z którą się ożenił.
— Dlaczego tu przyszedłeś? — spytał Tweed. — A skoro już tutaj jesteś, to czy coś znalazłeś?
— Nie było nic do znalezienia. Newman to przebiegły drań. W całym mieszkaniu ani notesu, ani kawałka papieru, który mógłby w czymkolwiek pomóc. A jeśli chodzi o powód mojej obecności tutaj... — jego zwykły oschły akcent wrócił do normy — to wymknął się Leadbury'emu.
— To nic nadzwyczajnego. — Tweed zaczął wolno obchodzić duży pokój, niczego nie dotykając, za to przyglądając się wszystkiemu. — A dlaczego ten w cywilnym ubraniu ciągle sterczy przy wejściu?
— Peacock? Niezbyt bystry, jak większość z nich. Spece od zdejmowania odcisków palców jeszcze nie przyjechali. Najwyraźniej dzisiejszej nocy było wiele włamań. Czy coś przyciągnęło twoją uwagę?
— Tak tylko patrzę.
Tweed spoglądał na blat kredensu w stylu regencji w odległym końcu pokoju. Na jego powierzchni widać było wyraźnie warstwę kurzu. Prace domowe nigdy nie były silną stroną Alexis. Na kurzu widniały jednak dwie wyraźne linie, biegnące obok siebie. Tweed otworzył szufladę na wysokości tych linii, łapiąc za metalowy uchwyt tak, by nie zostawić odcisków.
— Niczego tam nie znajdziesz — zapewnił go impertynencko Howard. — Wszystko już sprawdziłem.
Tweed spojrzał na pustą, srebrną ramkę, która z pewnością ostatnio stała na kredensie, a była to ramka, w jakiej na ogół trzyma się fotografie. Zamknął szufladę i przeszedł przez pokój w stronę dwóch schodków prowadzących do malutkiej kuchni. Rozglądając się dokoła wszedł do tylnej sypialni — ten mniejszy pokój obok salonu był gabinetem Newmana. Tam z pewnością nic nie będzie.
Uważnie przeszukał sypialnię, zajrzał nawet pod dwa łóżka. Tutaj było gorąco jak diabli. Otarł czoło i zastanawiał się, jaką fantastyczną wysokość mógł osiągnąć słupek rtęci w termometrze. Czy ten cholerny upał będzie trwał wiecznie? Tweed nienawidził upału. Ożywiłby się, gdyby któregoś dnia zrobiło się naprawdę zimno.
— Nic? — spytał Howard od wejścia do pokoju.
— Nic. — W pewien szczególny sposób mówił prawdę. — Właściwie powinienem już iść — postanowił. — Muszę złapać samolot.
— Do Paryża? Myślisz, że Le Monde udzieli ci jakichś informacji o Alexis?
— To dość wątpliwe. Muszę się pospieszyć. Wybacz mi.
— Nie masz zamiaru powiedzieć mi czegokolwiek o Procanie?
— Chciałbym mieć cokolwiek do opowiedzenia. To tylko nazwisko. Ale dziwne jest to, że w Waszyngtonie, na samej górze nikogo takiego nie ma. Ciekawe, co?
— Twoja walizeczka jest w szafie, tam gdzie płaszcz, bilety lotnicze i czeki podróżne oraz około stu funtów w walucie francuskiej w tej kopercie na biurku — oznajmiła Monika, kiedy Tweed wszedł do biura. — Masz swój paszport?
— Na Boga, przestań. Przecież wiesz, że zawsze mam paszport przy sobie.
Jak tylko usiadł za biurkiem, zaczął żałować swej irytacji. Monika wyglądała na obrażoną, otworzyła kartotekę i pochyliła się nad nią. Wziął głęboki wdech, obie ręce oparł na blacie biurka, jednocześnie rozpierając się wygodnie w swym obrotowym fotelu.
— Przepraszam cię. To było niewybaczalne. Jestem ci bardzo wdzięczny za sposób, w jaki zawsze o mnie dbasz.
— Czy w tej sprawie coś cię niepokoi?
— Nie podoba mi się cały ten interes, ale trzeba doprowadzić to do końca.
— Znalazłeś coś w mieszkaniu Newmana?
— Znalazłem Howarda, stał jak jakieś bożyszcze. Nie miał prawa tam chodzić — ale trzymałem gębę na kłódkę.
— To dobrze. A co znalazłeś?
— Naprawdę niepokojące jest to, czego nie znalazłem. Brak dwóch rzeczy. Oczywiście Howard nie zwrócił na to uwagi. Ludzie nigdy nie zauważają braku czegoś.
— A czego brakowało?
— Fotografii Alexis. W szufladzie kredensu znalazłem pustą ramkę. Newman zabrał zdjęcie, by pokazywać je ludziom w Finlandii. Próbuje poznać ostatnie jej ruchy. Zniknęła również walizka, którą zawsze miał spakowaną i gotową. Nie ma żadnych wątpliwości — pojechał wyśledzić zabójców swojej żony.
— A to może okazać się niebezpieczne?
— Bardzo. Finlandia to fascynujący kraj, lecz jednocześnie znajduje się w mrocznym cieniu Rosji sowieckiej. Finowie rozgrywają to wyjątkowo zręcznie — tańczą na linie, podtrzymują przyjazne stosunki z Kremlem, a jednocześnie są zdecydowani zachować niezależność. Ogromnie ich podziwiam. Jednak boję się, że Newman w swym żalu i wściekłości nie docenia tego, w co wdepnął.
— To znaczy?
— Gigantyczna ziemia niczyja zachodniej Europy.
4
Gigantyczna ziemia niczyja zachodniej Europy.
Samolot rejsowy BA 668 szybko wytracał wysokość, zataczając szeroki łuk. Newman pierwszy raz wyjrzał przez okno, wyrywając się z odrętwienia wywołanego monotonnym szumem silników boeinga. Maszyna przebiła się nagle przez grubą warstwę chmur i oto w dole pojawiła się Finlandia!
Rozległy kraj, garstka gustownych domów z czerwonymi dachami, ukrytych w kępach gęstego, ciemnego lasu. Podczas długiej zimy życie w tych samotnych domach może wywołać klaustrofobię — tak wiele z nich stoi wśród jodeł i sosen, a od głównej drogi prowadzi do nich ledwie nić ścieżki. Tu i ówdzie w płaskim krajobrazie widać małe jeziora o barwie ołowiu.
Potem zaczęli lądować. Masywny las jodłowy przemknął za oknami. Lekkie uderzenie, gdy koła dotknęły pasa startowego. Nagłe zwolnienie po opuszczeniu klap i hamującym działaniu potężnych silników. Teraz posuwali się wolno, z każdą sekundą tracąc szybkość. Widok z okienka przypomniał Newmanowi Arlandę — o wiele większe lotnisko pod Sztokholmem, również otoczone gęstym lasem.
Kiedy maszyna zatrzymała się, rozpiął pasy, podziękował stewardesie za podanie płaszcza, włożył go na siebie i ruszył do przejścia, ściskając walizeczkę. Przypomniał sobie to samo drżenie, spowodowane podnieceniem, jakie odczuwał podczas pierwszej wizyty w Finlandii. Znalazł się daleko na wschodzie — najdalej jak tylko było można bez lądowania w Rosji.
W swej niecierpliwości pierwszy wyszedł z samolotu. Do wyjścia nie przystawiono rękawa — stanął na pomoście samojezdnego trapu. Niedaleko znajdował się główny budynek lotniska, cieszący oko małymi rozmiarami i wielkim napisem: HELSINKI—YANTAA.
Pokonując krótki dystans od samolotu do budynku portu lotniczego wdychał ostre, świeże powietrze. Zostawił za sobą londyński upał. Teraz znajdował się w innym świecie. Czuł się dziwnie wdzięczny za to, że znalazł się tak daleko od różnych znajomych rzeczy.
Nad głową miał ciemne niebo, chociaż miejscami się przejaśniało. Słońce wyglądało jak niewyraźny, zamglony dysk, nie większy niż fińska pięciomarkówka. Ach, te wszystkie „k", pomyślał kwaśno, wchodząc do budynku. Miał ich widzieć jeszcze wiele.
Yantaa jest podobne do lotniska Cointrin pod Genewą albo Kastrup pod Kopenhagą. Nieduże i przytulne. Daleko od rozmachu i hałasu Heathrow. Newman przypomniał sobie o drugiej różnicy, kiedy przeszedł przez kontrolę paszportową i czekał na walizkę przy podajniku. Na Yantaa nie ma tych nie kończących się wykładzin winylowych, upodabniających do siebie inne lotniska. Na Yantaa podłoga była wyłożona drewnianymi klockami. W Finlandii mają dużo drewna.
Gdy przechodził przez salę recepcyjną, kierując się do taksówek, podeszła do niego dziewczyna. Pod wieloma względami była typową Finką. Jasne włosy, które znowu miał tak dobrze poznać. Szczupła, pięć stóp i sześć cali wzrostu, miała na sobie czyściutkie dżinsy wetknięte w skórzane buty wysokie do kolan i biały wełniany sweter w granatowe romby. Później dowiedział się, że tego roku to było najmodniejsze. Trzymała się prosto i patrzyła na niego przez szkła okularów.
— Pan Robert Newman?
Od razu stał się ostrożny i wrogi. Niech to diabli, chciał tylko być sam. Niemal minął ją, nie wypowiadając ani słowa, lecz po chwili stwierdził, że lepiej będzie dowiedzieć się, o co jej chodzi.
— Nie znam pani — rzucił krótko — i spieszę się. Czy pani ma zwyczaj zaczepiać obcych mężczyzn?
— Tylko wtedy, gdy noszą tweedowe garnitury.
Prawą ręką wskazała na klapę granatowego garnituru z grubego materiału pod rozchylonym płaszczem. Mocniej zaakcentowała słowo „tweedowy". Zawahał się, myśląc gorączkowo. Jak, do cholery, Tweed mógł go tak szybko wyśledzić? Postanowił się przekonać.
— Tylko że ja nie noszę takich garniturów.
— Wiem, lecz tweed to właściwe słowo, prawda?
— A tak w ogóle to kim pani jest? Ja jestem zmęczony i nie mam czasu.
— Laila Sarin. Jestem reporterką gazety Iltalehti.
— Spadaj.
— Nie rozumiem. Bardzo przepraszam. Jest mi przykro.
Wahał się ciągle. Co, u licha, z nim się dzieje? Nie potrafił podjąć żadnej decyzji. Tok postępowania jest jasny: musi się dowiedzieć, co ta dziewczyna kombinuje — aby udaremnić jej plany i pozbyć się jej.
— To było z mojej strony niegrzeczne — powiedział. — Proszę mi wybaczyć. Udaję się do tego hotelu. — Pokazał jej kopertę z listem od Alexis. — Miałem zamiar pokazać to taksówkarzowi. Nie potrafię tego wymówić. Niech pani pójdzie ze mną, proszę.
— Ja mu to powiem. — Zawiesiła głębiej na ramieniu sporą torbę na długim pasku. Wyglądała na rozczarowaną, pomyślał, że powinien jej współczuć. Musi jednak na to uważać: może dziewczyna jest lepsza w swej pracy, zręczniejsza w postępowaniu z innymi ludźmi, niż się tego spodziewał.
Wyszli z budynku. Ona zagadnęła po fińsku kierowcę, który wziął walizkę Newmana do bagażnika mercedesa. Usiedli z tyłu. Zdawał sobie sprawę, że gdy wóz ruszał, obserwowała go kątem oka.
— Zwrócę uwagę tylko na jedno — zaczęła. — Hotel, który pan wybrał, jest rzeczywiście ładny. Położony na skraju Helsinek, w bardzo cichej i spokojnej okolicy. To dobre miejsce do rozmyślań i odpoczynku.
Poprzestała na tym. Jechali szybko prostą, czteropasmową autostradą, z jodłowymi zagajnikami po obu stronach, tu i ówdzie pojawiały się zwały granitu. Żadnego znaku miasta. Teraz przypomniał sobie granit — duszę Helsinek. Ci Finowie to twardy lud. Dosłownie wykuli stolicę w litej skale.
Było widno, lecz wszystkie samochody jadące w przeciwnym kierunku miały włączone światła — jeszcze jeden intrygujący aspekt Finlandii, o jakim pomyślał. Takie było prawo — trzeba jeździć z włączonymi światłami, chyba że jest się w centrum miasta, gdzie włączanie świateł nie jest obowiązkowe. To wywołuje dziwne uczucie — bez względu na porę dnia zawsze się wydaje, że już niedługo będzie zmierzch.
— Powinien pan to zobaczyć — powiedziała wręczając mu coś.
To była jej wizytówka prasowa. Postanowiła ujawnić, kim jest, w kolejnej próbie zdobycia zaufania. Oczywiście powinien był poprosić o to jeszcze na lotnisku. Chryste! Jakże potrzebował kilku dni, by pomyśleć i odpocząć. I czy ona nie mówiła właśnie o tym? Wyglądało na to, że dziewczyna ma intuicję. A może wiedziała o Alexis i taktownie nie nawiązywała do tego tematu?
— Nie będziemy wjeżdżać do miasta, by dojechać do pańskiego hotelu — poinformowała go, wyglądając przez okno. — Mam nadzieję, że dostanie pan ładny pokój z widokiem na morze.
— Mieli tylko apartament, więc nie miałem wyboru. Ten hotel leży nad morzem?
— Tak, ale nie będzie pan tego czuł. W tej części morze przypomina raczej jedno z fińskich jezior. Z apartamentu będzie pan mógł na nie patrzeć. Chciałabym z panem porozmawiać, panie Newman. Czy moglibyśmy zjeść razem kolację?
— Nie wiem. Może pójdę od razu do łóżka.
— Powinnam to przewidzieć. Miał pan długą i ciężką podróż. Przepraszam.
— Nie ma za co. — Przerwał na chwilę. — Zobaczymy, jak będę się czuł, gdy dojedziemy na miejsce, to znaczy...
— Rozumiem — odparła spokojnie i równie cierpliwie.
Newman uświadomił sobie, że okazuje jej podenerwowanie, że nie jest wobec niej uprzejmy. Zerknął na Sarin, która ciągle patrzyła przez okno po swojej stronie samochodu. Jak ocenił, mogła mieć około dwudziestu siedmiu lat. Na lewej dłoni nie miała obrączki. Nie była atrakcyjna według konwencjonalnych norm, lecz było w niej coś, co zdawało się mu kojące pomimo jego podłego nastroju.
Odwróciła się wolno i zza okularów spojrzała na niego uważnie swoimi niebieskimi oczami. Odpowiedział spojrzeniem bez szczególnego wyrazu, a potem znowu popatrzył przez okno. Zbliżali się do przedmieścia. Podobne do siebie bloki mieszkalne sprawiały wrażenie, jakby ich budowę zakończono dopiero kilka miesięcy temu.
Następnie wjechali chyba na teren jakiegoś parku. Wśród drzew tu i tam stały dziwne rzeźby. Taksówka zakręciła, a Sarin zawiesiła pasek torby na ramieniu.
— Jesteśmy na miejscu.
Pamiętając hotele w centrum Helsinek, Newman doznał szoku ujrzawszy Kalastajatorppa. Wybudowany na skarpie wznoszącej się nad brzegiem kompleks hotelowy składał się z solidnych trzy-i czterokondygnacyjnych bloków betonowych o dość znacznych rozmiarach — jeden z nich był majestatycznie zaokrąglony. Dachy były płaskie.
Newman wyglądał przez okno nie ruszając się. Fińscy architekci są pomysłowi, a nawet dowcipni. Ten architekt połączył beton z wielkimi masywami granitu wystającymi z ziemi — hotel wyglądał tak, jakby sam wyrastał ze skał.
Budynki hotelowe były usytuowane po obu stronach mało uczęszczanej drogi prowadzącej wśród sosen. Po prawej stronie zauważył spokojną, ołowianą szarość morza, a za nią, w oddali, ciemne, nie kończące się płachty lasu, do którego w Finlandii nigdy nie jest daleko — jak ramiona duszącym uściskiem obejmujące zatokę.
— Jest inny, prawda? — spytała Sarin.
— Jest nadzwyczajny — zgodził się Newman.
Zapłacił taksówkarzowi, potem weszli do przestronnego hallu. W Finlandii nie liczą kosztów kubatury. Wspaniałym rozwinięciem wizji architekta była kliniczna czystość tego miejsca. Hotel był cichy, ledwie garstka ludzi siedziała wygodnie w fotelach przed recepcją.
Newman wpisał się do księgi hotelowej, a portier zawiózł ich windą do apartamentu na drugim piętrze. Wydawało się zupełnie naturalne, że Sarin mu towarzyszyła. Apartament stanowiła duża sypialnia z dwoma jednakowymi łóżkami, łazienką i drzwiami prowadzącymi do sąsiedniego salonu. Kiedy zostali sami, Newman opadł na jedno z łóżek, czując niewypowiedziane zmęczenie.
Sam siebie poganiał od chwili, gdy razem z Howardem obejrzał w kinie na Park Crescent film pokazujący zabójstwo Alexis. Ile czasu minęło od tamtej pory? Chryste! To było rankiem tego samego dnia. A teraz był w odległej Finlandii. Laila Sarin podbiegła do wielkiego panoramicznego okna i zawołała prawie z dziecięcym entuzjazmem:
— Panie Newman! Musi pan to zobaczyć! Proszę podejść i spojrzeć.
— W porządku, już idę.
Coś w tonie jego głosu zmusiło ją, by odwrócić się nagle w momencie, gdy stanął obok niej. Spytała, czy chciałby kawy, skinął głową. Stał i spoglądał ponad płaskim dachem, który wznosił się nad recepcją, a ona telefonowała do służby hotelowej, mówiąc szybko po fińsku.
Tak, miała racje. To była Finlandia. Patrząc ponad budynkami po drugiej stronie drogi, miał najcudowniejszy widok na zatokę, która rzeczywiście sprawiała wrażenie jeziora. Wiatr tarmosił powierzchnię morza zbliżającego się do pustego brzegu armią maleńkich fal.
W Finlandii zawsze ma się świadomość wielkości nieba, nieba, jakiego nie ma nigdzie w Europie, wraz z jego czystością i uczuciem ogromu i bezkresu. Słońce przebiło się przez chmury jak blade światło latarki, oświetlając niewielki obszar zatoki. Potem wiatr ustał i powierzchnia wody wygładziła się.
Stał kontemplując spokój tego widoku, brak nawet jednej ludzkiej postaci. Tylko morze, ciemniejące niebo i las. Czuł, że nogi ma jak z waty, lecz piękno widoku trzymało go jeszcze, kiedy Sarin wróciła i stanęła obok niego. Objął ją ręką za ramię i poczuł, że ona wygodnie opiera się o niego.
— Kawa nadchodzi — powiedziała, kiedy tak stali w półmroku. — I możesz mi mówić Laila, oczywiście, jeśli chcesz.
— Mam na imię Bob. Od tej chwili możesz sobie darować pana Newmana. Lailo, padam z nóg.
— Idź i poleż, zanim przyniosą kawę. To nie potrwa długo.
Podszedł do łóżka stojącego bliżej drzwi, usiadł, zdjął buty, podciągnął nogi i opadł na materac. Ona ułożyła mu poduszkę pod głową, rozwiązała krawat i rozpięła kołnierzyk. Zasnął szybko.
Nie obudziła go, gdy przyniesiono kawę. Nalała kawy sobie, zaniosła krzesło pod okno, usiadła i popijając obserwowała zapadającą noc. Po godzinie opróżniła dzbanek, a Newman spał dalej, oddychając równo. Włączyła lampkę przy drugim łóżku, ułożyła poduszkę, zdjęła buty i wyciągnęła swe długie, szczupłe nogi.
Przez okulary obserwowała tego obcego człowieka zza morza, Anglika, który od pierwszej chwili, gdy zobaczyła go na lotnisku, przywodził na myśl zbłąkaną duszę.
5
Tweed wyszedł z hallu tego dziwnego, zbudowanego w stylu dwudziestego pierwszego wieku lotniska Charlesa de Gaulle'a tuż po 5.30 po południu. Opuściwszy samolot Air France rejs nr 815 nie tracił czasu na czekanie, aż walizka pojawi się na taśmie. Zawsze podróżował z małym bagażem, który zabierał ze sobą do kabiny. Technika ta dawała mu jedną zasadniczą przewagę. Każdy, kto go śledził, musiał czekać na swój bagaż.
Odzywając się po francusku, zamówił kurs:
— Hotel Bristol, jeśli pan tak miły.
Często zakłada się, że jeśli chce się odwiedzić Paryż, nie zwracając niczyjej uwagi, najlepiej jest zamieszkać w jednym z małych i skromnych hotelików na lewym brzegu Sekwany. Ale to jest błąd popełniany przez tak zwanych doświadczonych podróżników.
Konsjerżki w takich małych, a często obskurnych pensjonatach mają zwyczaj szpiegować swoich gości. Za niewielką opłatą opowiedzą o gościu każdej zainteresowanej osobie. Innym niebezpieczeństwem są tajne kontakty, które te konsjerżki utrzymują pomiędzy sobą.
Zupełnie inne zasady obowiązują w majestatycznych hotelach, jakie można znaleźć na prawym brzegu rzeki — a jednym z najznacz-niej szych wśród nich jest właśnie Bristol. Tutaj służba zarabia kupę forsy na zaspokajaniu kaprysów nadzianej klienteli, a zwłaszcza Amerykanów w roku 1984, kiedy mocny dolar oznaczał, że wszystko oddawano Jankesom za półdarmo.
Żaden pracownik luksusowego hotelu nawet nie pomyśli o zagrożeniu swych lukratywnych dochodów poprzez sprzedawanie informacji o gościach, bez względu na wielkość oferowanej łapówki. Tweed znakomicie zdawał sobie sprawę z tego ekonomicznego aspektu życia.
Zapłacił za kurs na rue du Faubourg St. Honore, pozwolił portierowi wziąć walizkę i wszedł do Bristolu, odległego o rzut kamieniem od Pałacu Elizejskiego i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych na Place Beauvau.
Każdy, kto poszedłby za Tweedem, a nikomu nie udało się jeszcze dokonać tego wyczynu bez jego wiedzy, zdziwiłby się wyborem tego miejsca na kolację 30 sierpnia. Podczas gdy tysiące mil na północny wschód Newman spał twardo w Helsinkach, pilnowany przez Lailę Sarin, Tweed szybko rozpakował swą walizeczkę. Umył się, a potem wyszedł na korytarz, przeprowadziwszy kilka miejscowych rozmów telefonicznych.
Na klamce sypialni zostawił kartonik z napisem: Proszę nie przeszkadzać, a klucz od pokoju schował do kieszeni. Było parno i duszno, gdy szedł po Faubourg St. Honore. Minął Place Beauvau, wejście do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, którego metalowa, kuta brama była zamknięta i pilnowana przez policjantów z pistoletami w kaburach, i szedł dalej ulicą aż za Pałac Elizejski.
Paryż zmienił się od jego ostatniej wizyty — niestety, nie na lepsze. Nawet po przeciwnej stronie ulicy, przy której mieści się rezydencja prezydencka, płyty chodnikowe sterczały krzywo, farba odpadała płatami ze ścian budynków, w ogóle miasto było odrapane i zaniedbane.
Czasami zatrzymywał się, by zerknąć na wystawę sklepową, i wziął taksówkę dopiero wtedy, gdy przekonał się, że nikt za nim nie idzie. Kazał kierowcy zawieźć się na rue des Pyramides, boczną ulicę odchodzącą od St. Honore i łączącą się z rue de Rivoli. Odległość nie była duża, więc wynagrodził taksówkarza hojnym napiwkiem, który jednak nie został należycie oceniony.
Idąc piechotą, znów się zatrzymał, lecz nie zauważył żadnego pieszego ani żadnego pojazdu. Skręcił do Restaurant aux Pyramides, przy barze zamówił pernod i poprosił o telefon. Drugi raz wybrał ten sam numer i tym razem ustalił spotkanie, sprawdziwszy czas. Popijał pernod głównie ze względu na zachowanie pozorów, większość zawartości pozostawiając jednak w szklance.
Z drugiej taksówki wysiadł przy stacji metra Bastille. Znowu szedł pieszo, nieduży, zwyczajnie wyglądający człowiek, z gołą głową, gdyż maszerował dość szybko po rue St. Antoine, a potem skręcił w boczną uliczkę, prowadzącą do renomowanego i niegdyś eleganckiego Place des Yosges. Wygląd tego placu, jeszcze kilka lat temu rezydencji bogaczy, wstrząsnął nim.
Luksusowe apartamenty ponad arkadami były pozamykane i sprawiały wrażenie opuszczonych. Ludzie bogaci mają możliwości przemieszczania się, więc uciekli przed Mitterandem. Teraz zamieszkiwali apartamenty w Nowym Jorku lub w Szwajcarii. Podziemia banków w Bazylei były zapełnione bilionami francuskich franków, przeniesionych przez ostrożnych posiadaczy w przeddzień wyborów prezydenckich, w których Mitterand pokonał Giscarda.
Ich nieobecność widać było również w La Chope, restauracji, do której zmierzał Tweed. Przed restauracją w północno-wschodnim rogu tego wielkiego placu ciągle stały stoliki, lecz klientela już się zmieniła. Tweed ogarnął to wszystko jednym spojrzeniem.
Szykowne kobiety, ubierane przez najlepszych paryskich krawców, ich przyjaciele, którzy odziedziczyli fortuny, od czasu do czasu jakieś bogate małżeństwo, zazwyczaj w ogóle nierozmawiające. Wszyscy ci ludzie odeszli.
Obecnie pijący lub jedzący należeli do klasy średniej lub robotniczej lepiej sytuowanej (Tweed nigdy nie wiedział, gdzie kończy się jedna z tych klas, a zaczyna druga). Spojrzał na zegarek. Była dokładnie 7.30 wieczorem. Przy stojącym w rogu, nieco na uboczu, stoliku dla dwóch osób siedział brzuchaty mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat. Tweed z rezygnacją malującą się na twarzy rozejrzał się dokoła po innych, zajętych stolikach.
— Przepraszam — odezwał się po francusku — czy mógłbym się przysiąść? Zdaje się, że dzisiejszego wieczoru nie ma tu zbyt wiele miejsca.
— Niech pan siada — zaprosił go Andre Moutet.
Promienie słońca odbijały się od dachów po drugiej stronie placu. Tweed osłonił oczy przed blaskiem i przesunął krzesło bliżej tamtego mężczyzny w chwili, gdy kelner podał mu menu.
— Macie jeszcze cielęcinę? — zapytał Tweed.
— Oczywiście, proszę pana. Coś do picia?
Tweed zamówił karafkę wina i znowu zostali sami. Moutet jeszcze bardziej przybrał na wadze. Tweed pomyślał, że rozumie dlaczego, kiedy zobaczył, jak tamten szufluje kartofle do swych przepastnych ust. Andre Moutet lubił jeść. Zaczęli rozmawiać ściszonym głosem. Nie chodziło o to, że Tweed obawiał się, iż ktoś będzie ich podsłuchiwał, gdyż inni goście byli całkowicie zajęci sobą i tym, co znajdowało się na talerzach i w butelkach stojących przed nimi.
Andre Moutet był mocno zbudowany w każdym calu swej ogromnej postaci. Miał dużą głowę, ciemne włosy, przycięte en brosse, wydatną szczękę, a wargi pełne i zwodniczo obwisłe. Oficjalnie był z zawodu doradcą na wyścigach, co pozwalało mu wtapiać się niepostrzeżenie w towarzystwo ludzi z niższych sfer. Czasami odbywał krótkie rozmowy z tymi, którzy stawiali wielkie sumy na Longchamps. Wśród znajomych miał również paru hrabiów, żeby nie powiedzieć hrabianki.
— Hrabiny — jak wyznał to kiedyś Tweedowi z pogardą — są najgorsze. Kiedy nie mogą już wydusić od swych mężów ani grosza więcej, można je spotkać, jak zarabiają, oczywiście dla nadrobienia strat, wynajmując się w co bardziej ekskluzywnych salonach. Wie pan, co mam na myśli?
Puścił oczko. Tweed wiedział, o co mu chodziło. Ale to były tylko pozory. Prawdziwe źródło jego dochodów było zupełnie inne — chociaż też wiązało się ze zbieraniem i przekazywaniem informacji.
Moutet miał dobre układy z portierami i sprzątaczami we wszystkich ambasadach w Paryżu. Z tych, jak by się zdawało, marnych źródeł za stosunkowo niewielkie sumy franków zdobywał zadziwiająco dużo ściśle tajnych informacji. Jego marża, gdy przychodziło do przekazania tych informacji stronom zainteresowanym, wynosiła dziesięć tysięcy procent. I, oczywiście, wyłącznie gotówką. Urząd podatkowy nigdy nie widział nawet jednego sou z jego dochodów.
Jedząc cielęcinę, Tweed słuchał Mouteta. Potem Moutet słuchał Tweeda. Na etapie kawy Tweed wyciągnął z kieszeni marynarki egzemplarz Le Monde, pomiętą gazetę, którą podniósł ze stołu w Restaurant aux Pyramides. Wskazał Moutetowi interesujący go fragment na ciągle złożonym piśmie, na który Francuz spojrzał, skinął głową, a potem wepchnął gazetę do kieszeni, jakby miał zamiar później przeczytać artykuł. Koperta zawierająca dwa tysiące franków była ukryta wewnątrz gazety. Moutet pochylił się do przodu i szepnął, biorąc wykałaczkę:
— Bary. To najlepsze kanały. Barmani uwielbiają uszczęśliwiać klientów opowieściami o różnych brudach. Mogą okazać się bardzo przydatni. Będę pracował dla pana przez cały przyszły tydzień. Ale może pan zechce zacząć jeszcze dziś wieczorem. Którędy idzie pan do domu?
— W kierunku Pól Elizejskich — ostrożnie odparł Tweed.
— Nie mogło być lepiej. Można by rzec — wyższe sfery społeczeństwa. Podam panu krótki spis. Zgoda? Dobrze. A ja wejdę w bagno. — Na twarzy mężczyzny pojawił się ślad ponurego uśmiechu. — To raczej nie jest pańskie środowisko? Chociaż wiem — i proszę nie zrozumieć mnie źle — że gdyby pan musiał, poradziłby sobie również i z tym. Z pana jest cholerny kameleon, nieprawdaż?
Cholerny kameleon przytaknął, puścił oko i zerknął na stolik stojący najbliżej z lewej strony. Właśnie zajęła go para nowych gości — mężczyzna po czterdziestce, dziewczyna około dwudziestu lat. Była zwrócona twarzą do Tweeda, gdy obejmowała swego partnera, biorąc jedną ręką od kelnera podawane menu i puszczając oczko. Tweed uśmiechnął się do niej. Wyglądało na to, że był to wieczór na puszczanie oczek. Doszedł do wniosku, że to chyba atmosfera — teraz powietrze koiło i odprężało.
Moutet sporządzał spis barów i ich adresów. Tweed zawołał kelnera i zapłacił za oba posiłki. Moutet doceniał tego typu drobne dodatki. Tęgi mężczyzna złożył brudny kawałek papieru i podał go Tweedowi, a potem spojrzał na karafkę wina jeszcze prawie pełną.
— Zostawia pan to? — spytał zdziwiony typowo po galijsku.
— Przecież pan wie, że ja niewiele piję. Proszę bardzo, niech pan sobie naleje. Ja już pójdę. Być może będę potrzebował spotkać się z panem za tydzień czy dwa. Powiadomię pana.
— Zawsze do usług.
Moutet wziął szklankę i nalał sobie z karafki Tweeda. Podnosząc się z krzesła, Tweed znowu spojrzał w lewo. Wydawało się, że patrzy na parę siedzącą przy najbliższym stoliku, która ciągle była spleciona wężowym uściskiem. W rzeczywistości jednak patrzył na niewysokiego mężczyznę o śniadej twarzy, palącego duże cygaro, który siedział przy stoliku pod ścianą, odkąd przybył tu Tweed. Moutet ciągle miał tego samego goryla, człowieka, którego nazywał Korsykaninem.
Po wyjściu z Place des Yosges Tweed spędził długi, pracowity i ciężki wieczór. Odwiedził każdy bar ze spisu Mouteta. Większość znajdowała się w bocznych uliczkach odchodzących od rue St. Honore. Kilka znajdowało się przy głównej ulicy.
Zachowywał się zawsze tak samo. Wchodził do baru, stawał przy wejściu, klepiąc się po kieszeniach marynarki, jakby w nich czegoś szukał, i jednocześnie przyglądał się siedzącym w środku ludziom. Następnie podchodził do pokrytego plastikiem kontuaru — stare cynkowe blaty, które nadawały charakter paryskim barom, już dawno ustąpiły miejsca atakującej nauce i ekonomii.
— Raz pernod — zamawiał, nachylając się nad kontuarem.
Potem rozmawiał przez parę minut, słuchał opowieści o mroku i upadku. Jak powiedział mu jeden barman: — Piękna Francja już nie jest piękna.
Następnie Tweed sam zaczynał opowiadać, a wtedy barman zawsze przestawał wycierać blat i szklanki, i zaczynał słuchać z zainteresowaniem. Wątpliwe, żeby Tweed, nawet z jego płynną francuszczyzną, mógł uchodzić za tutejszego, lecz od czasu do czasu ozdabiał rozmowę wyraźną pomyłką językową w postaci jakiegoś hiszpańskiego słowa.
Była prawie północ, kiedy wrócił do Bristolu i poszedł prosto do swego pokoju. Rozebrał się szybko, naszykował świeże ubranie na następny dzień, nastawił swój podróżny budzik na szóstą rano i wskoczył do łóżka.
Następnego dnia był we Frankfurcie, w Niemczech.
Wunderbar! Frankfurt nad Menem to dobre miejsce do obserwowania, jak zachodnioniemiecka machina przemysłowa pracuje na coraz wyższych obrotach. Kontrast z zaniedbaną Francją, z której Tweed wyjechał, był oszałamiający.
W przeciwieństwie do Francuzów — przygnębionych, z ponurymi twarzami i ciągłym wspominaniem przeszłości, Niemcy szli energicznie do przodu, pewni swej teraźniejszości i przyszłości. W tym mieście elektrowni można przejść ulicą, nie skręcając nogi w kostce, czego Tweed doświadczył na rue St. Honore.
Taksówka wzięta z wielkiego lotniska podwiozła go pod hotel Intercontinental akurat w porze lunchu. Podobnie jak Kalastajatorppa w odległych Helsinkach, Inter continental ma wolno stojące budynki po obu stronach ulicy, lecz, z wyjątkiem łączących je tuneli, nie da się ich porównać pod żadnym innym względem.
Na hotel Intercontinental składają się dwa wielkie drapacze chmur. Tweeda odeskortowano szybkobieżną windą do pokoju nr 1467. Po daniu napiwku boyowi, który uparł się, by nieść małą walizeczkę Tweeda, kilka chwil spędził wyglądając przez panoramiczne okno swego pokoju.
Widok przypominał Los Angeles. W południe miasto spowijała ciągle szara, jakby morska mgła. Z tej mgły wyłaniało się więcej drapaczy chmur. Tweed rozpoznał podobną do pala wieżę, która, jak wiedział z poprzedniej wizyty, miała na szczycie pierwszą w Europie obracającą się restaurację.
Nie spieszył się z rozpakowaniem walizki i myciem. Nieco dokładniej zajął się swoim wyglądem, uczesał ciemne włosy, aby lepiej prezentować się przy swoim obiadowym gościu. Zadzwonił do niej z Bristolu przed wyjazdem z Paryża, a ona natychmiast i z entuzjazmem zgodziła się na spotkanie.
— Jak wiesz, o tej porze dnia mam spokój — wyjaśniła. — Kolacja zawsze jest trudna — wieczorami najważniejsze są interesy.
— Oczywiście — zgodził się taktownie Tweed.
O 12.45, na kwadrans przed umówionym obiadem, Tweed wyszedł z pokoju. Czekając na windę, wyjrzał przez okno. W przestrzeni między wieżowcami widać było, jak ludzie spacerują nad brzegami Menu, wolno płynącej wstęgi wody.
Zjechał na poziom „U", ruszył tunelem prowadzącym do głównego budynku, a potem schodami ruchomymi do wielkiego hallu recepcyjnego. Panował w nim ożywiony ruch. Jedni goście przyjeżdżali, inni odjeżdżali z bagażami ułożonymi w stosy na wózkach.
Poszedł do restauracji najlepszej kategorii, do Rotisserie, i sprawdził, czy szef sali zarezerwował dla niego odosobniony stolik gdzieś w kącie sali, o co prosił zaraz po przyjeździe. Stolik był doskonały. Oczywiście! Wrócił do hallu, by tam zaczekać.
Punktualnie o pierwszej przybyła Lisa Brandt, spostrzegła Tweeda i przefrunęła przez hall, by zarzucić mu ręce na szyję. Nikt nigdy nie mówił, że Tweed jest wysoki, ale Lisa miała zaledwie pięć stóp i trzy cale wzrostu. Miała odrobinę ponad czterdzieści lat, długie kasztanowate włosy, tak ułożone, że Tweed pomyślał, iż przyszła prosto od fryzjera. Była szczupła, pełna życia i inteligentna, miała piwne oczy i złośliwe poczucie humoru. Przywitali się po niemiecku.
— Kochanie! Ile to czasu już minęło! — Uścisnęła go z niekłamanym uczuciem. — Czy będziesz miał trochę wolnego na zabawę podczas pobytu we Frankfurcie? — zaproponowała. — Niechaj to będzie dzień wspomnień.
— Zaraz, zaraz — ofuknął ją. — Przecież wiesz, że nigdy nie próbuję przysmaków, jakie masz do zaoferowania.
— Tweed! — udała oburzenie. — Mówię o sobie! — Pogłaskała się po pucołowatym policzku. — Kiedyś, pewnego razu... A może już zapomniałeś?
— Lunch już czeka. — Poprowadził ją do stolika, lecz ona zatrzymała się nagle.
— Szampana! Wiesz, że go uwielbiam!
Podszedł do nich pierwszy kelner, który trzymał się dyskretnie na uboczu. Przysunął jej krzesło, ukłonił się, potraktował jak królową. Nie wiedział, że dama była właścicielką najbardziej ekskluzywnego burdelu we Frankfurcie.
— Jeszcze tego popołudnia muszę wsiąść w następny samolot — powiedział Tweed, kiedy stukali się kieliszkami. — Bardzo mi przykro. Naprawdę. Ale potrzebuję twojej pomocy.
— Moja życzliwość jest zawsze do twej dyspozycji — odparła figlarnie.
Tweed rozpieszczał ją, traktował na wesoło, a ona to uwielbiała. Gdyby tylko Howard, który uważa się za interesującego mężczyznę, mógł obserwować ten lunch, z pewnością by zgłupiał. Tweed bowiem prezentował tę stronę swego charakteru, którą inni poznawali niezwykle rzadko. Wiedząc dokładnie, co robi, schlebiał jej nieprawdopodobnie, a ona kupowała wszystko.
Podobnie jak w przypadku Andre Mouteta Tweed słuchał jej, a potem ona słuchała jego, zajadając wyśmienitego łososia. Kelner powiedział im, że ryba jest świeżo przywieziona samolotem ze Szkocji.
— Jestem pewna, że mogę ci pomóc, Tweed — zauważyła w pewnej chwili Lisa, trzymając kieliszek w szczupłej, małej dłoni i obserwując ulatujące bąbelki. — Mam klientów wysokiej klasy — ministrów, członków Bundestagu i, mówiąc między nami, nawet ludzi z BND.
BND to Federalna Służba Śledcza. Tweed przytaknął z aprobatą, gdy wymieniła te szacowne osobistości patronujące jej interesowi.
I znów, tak jak w przypadku Mouteta, na etapie kawy poruszył ten sam temat.
— Za tydzień, może dwa, będę cię potrzebował w Londynie w związku ze sprawą, o której wspomniałem wcześniej. Samolotem obrócisz w jeden dzień.
— Oczywiście. Wystarczy, że zatelefonujesz. — Mieszała kawę, skupiając na tym uwagę. — Co u twojej żony?
— Nie mam pojęcia, gdzie ona się podziewa.
— Ani z kim teraz jest?
— To mnie nie interesuje. Sprawa jest skończona. Liso, czy kiedykolwiek spacerowałaś w nocy ulicami zamożnego przedmieścia, któregokolwiek przedmieścia? A jeśli tak, to czy zastanawiałaś się nad tym, jak za zaciągniętymi zasłonami mężczyźni i kobiety mordują się po cichu nawzajem dzień po dniu?
— A jak uważasz, dlaczego ciągle jestem sama, ty nierozsądny mężczyzno? — spytała patrząc mu prosto w oczy. — Bóg jeden wie, ile miałam ofert. Czy wyobrażasz sobie, o jakich rozmowach opowiadają mi moje dziewczęta po wyjściu klientów? Małżeństwo to pułapka, Tweed, pole minowe, przez które musisz codziennie przechodzić. Tak samo dla kobiety, jak i dla mężczyzny. A kiedy przyjadę do Londynu, to czy będziesz chciał, żebym przenocowała?
— Nie! Może to zabrzmi okrutnie, ale sprawa, którą się zajmuję, pozbawi mnie całej energii i uniemożliwi koncentrację. Nikomu z wyjątkiem ciebie nie mówiłbym o tym, lecz nie jestem pewien, czy podołam.
— To brzmi dość niebezpiecznie. Uważaj na siebie, mój drogi Tweedzie.
— W tym mam już dużo doświadczenia.
We Frankfurcie był w piątek, 31 sierpnia. A w sobotę, pierwszego dnia września, znalazł się w Genewie. Przenocował w Richmond, jednym z najbardziej luksusowych hoteli szwajcarskiej stolicy. Przed rozstaniem z Lisą Brandt bardzo taktownie załatwił sprawy finansowe. Wręczył jej kopertę zawierającą banknoty marek niemieckich o wysokich nominałach, nie zadając sobie trudu, by się z tym ukrywać. Wcześniej, jeszcze w sypialni, nieczytelnie wypisał na firmowej kopercie hotelu jej nazwisko i adres. Znaczki przyniosła mu obsługa.
Każdy, kto obserwowałby ich transakcję, pomyślałby, że dał jej po prostu list do wysłania.
W Genewie, kiedy zajął miejsce przy stojącym w kącie stoliku w Brasserie Hollandaise na placu Bel-Air, zachowywał się o wiele bardziej bezpośrednio. Tym razem towarzyszył mu czterdziestoletni mężczyzna o pociągłej twarzy. Alain Charvet był eks-policjantem, który zrezygnował z pracy, gdy zwierzchnik pominął go przy awansie. Charvet od razu założył dyskretną, prywatną agencję śledczą.
— Oto pieniądze — rzekł Tweed, przesuwając kopertę po stole. — Tysiąc franków szwajcarskich.
Charvet błyskawicznym ruchem schował kopertę do kieszeni i zaraz splótł swe długie, kościste palce na wypolerowanym, drewnianym blacie stolika. Tweed wyjaśniał, o co mu chodzi, Charvet potakiwał, a potem wypił kawę. Rozmowa trwała nie więcej niż dziesięć minut, po czym Tweed wstał, rozglądając się po tym dziwacznym relikcie przeszłości.
Kawiarnia miała typowo holenderski wygląd. Nie było w niej nic z Genewy. Ławeczki pokryte ciemnobrązową skórą z wieńczącymi je mosiężnymi rurkami. Lokal był oświetlony dużymi, mlecznymi kulami na mosiężnych nogach. Tweed wyszedł na plac Bel-Air i ruszył przez most nad Rodanem.
Główne źródło dochodów Charveta było niezwykłe. Charvet stał do dyspozycji zagranicznych agentów, których zadaniem było śledzenie ruchów i kontaktów pewnych osób. Takie zajęcie jest nudne, więc nic dziwnego, że niektórzy agenci woleli spędzać czas z kochankami.
Dlatego przekazywali swe zadania Alainowi Charvetowi, który tak czy owak znał miasto o wiele lepiej niż oni. Charvet brał do rąk odzianych w rękawiczki arkusz czystego papieru i wkładał go do starej maszyny do pisania, Olivetti Lettera 22, którą trzymał wyłącznie w tym celu.
Potem pisał szczegółowy raport o ruchach i wszelkich kontaktach obserwowanego osobnika. Za tę usługę otrzymywał często zadziwiająco duże sumy pieniędzy. Użycie rękawiczek miało go zabezpieczyć przed zostawieniem odcisków palców na przekazywanym dalej zapisanym już papierze.
Charvet wykazywał dużą ostrożność, wiedział, że niektóre zlecenia mogą być niebezpieczne. Był na tyle przezorny, że swą starą maszynę do pisania przechowywał w schowku bankowym, ponieważ eksperci łatwo potrafią stwierdzić, czy tekst został napisany na danej maszynie.
Pracował nie tylko dla agentów sowieckich i amerykańskich. Zabezpieczył się w jeszcze jeden sposób. Od czasu do czasu, kiedy doświadczenie mówiło mu, że sprawa dotyczy szwajcarskich służb bezpieczeństwa, wypisywał oddzielną kopię dokumentu. Przekazywał ją szwajcarskiemu kontrwywiadowi, ale już nieodpłatnie.
Teoretycznie był kryty ze wszystkich stron. Dla Tweeda stanowił wspaniałe narzędzie, a to z powodu kontaktów z agentami zagranicznymi. Następnego dnia była niedziela, 2 września.
Przed południem Tweed zainstalował się w swoim pokoju w Hiltonie przy Boulevard Waterloo w Brukseli.
— Rozumiesz, jakich działań od ciebie oczekuję, Julius? — sondował Tweed, podczas gdy tamten rozglądał się po bufecie na stacji Brussels Nord.
— Rozumiem doskonale — odparł po angielsku Julius Ravenstein. — I będę do dyspozycji, by przyjechać na jeden dzień do Londynu, kiedy mnie wezwiesz.
— Dobrze. Zatem sądzę, że nie muszę cię dłużej zatrzymywać.
Patrzył, jak ten korpulentny, pięćdziesięciodwuletni Belg zaczesuje włosy do tyłu. Ravenstein miał wygląd człowieka zadbanego i dobrze odżywionego, któremu wiedzie się dostatnio, co było zgodne z rzeczywistością. Kiedyś uważano go za jednego z najzdolniejszych szlifierzy diamentów, lecz miał to nieszczęście, że zapadł na ciężki artretyzm i w ten sposób skończyło się luksusowe życie.
Gdy człowiek jest zdesperowany, jego umysł potrafi pracować na zwiększonych obrotach. Julius podsunął pomysł, który przemówił do jego pracodawców w Antwerpii. Zasugerował mianowicie, że spenetruje podziemie, udając doradcę w kwestii najlepszych okazji, i w ten sposób zbliży się do kryminalistów planujących kradzieże diamentów — co jest wieczną zmorą antwerpskiej społeczności jubilerskiej.
Jego „parawan" zaplanowano dokładnie. Siostra, która śpiewała w jednym z nocnych klubów Brukseli, narzekała przed każdym, kto tylko chciał słuchać, że jej brat został okropnie potraktowany przez ludzi z przemysłu obróbki diamentów.
— Te dranie wykopały go na śmietnik. — To był jej stały refren. — Całe życie nauki o diamentach, kupcach i sprzedawcach, i o stosowanych przez nich technikach zabezpieczeń...
To ostatnie zdanie, dorzucane jako refleksja, już wkrótce zwróciło uwagę grup zainteresowanych rysującymi się możliwościami. Do Juliusa zaczęli zgłaszać się ludzie różnych narodowości, nawet takich, z którymi nigdy wcześniej nie miał kontaktu. Słuchał i mówił: — Dziękuję, ale nie jestem tym zainteresowany. Nie widzę perspektyw dla tego typu przedsięwzięć.
Po niedługim czasie pewien Holender z Amsterdamu naszkicował Juliusowi plan wróżący niezwykle świetlaną przyszłość. Paserzy, którzy przejmowali diamenty z rąk gangów grabiących fabryki, płacili za „dostawę" bardzo zróżnicowane sumy. Handlarze z Antwerpii dobrze wiedzieli, kim są ci paserzy, tylko że wiedzieć a udowodnić policji to, co się wie, to dwie różne rzeczy.
W ten sposób Julius Ravenstein, mający na utrzymaniu żonę i jej starych już krewnych, wszedł w ten interes w podwójnej roli. Z jednej strony doradzał anonimowym osobnikom, zwracającym się do niego przed napadem, który paser jest najlepszy dla danego rodzaju „towaru". Z drugiej — natychmiast wysyłał do Antwerpii hasło „Biała gwiazda", tą drogą uprzedzając, że wkrótce gdzieś zostanie dokonana kradzież. Ochronę fabryk stawiano w stan nadzwyczajnego pogotowia. Czasami złodzieje wpadali i szli do pudła na dłuższy czas. Czasem uciekali.
Wynik nie robił Juliusowi różnicy. Zarabiał więcej pieniędzy, niż kiedykolwiek widział w życiu. Gangsterzy płacili mu okrągłe sumki za informację, którego pasera wybrać — oczywiście zawsze płatne z góry. Jego dochody przypominały tort urodzinowy, na którego szczycie znajdowało się tajne, regularnie otrzymywane od handlarzy diamentów wynagrodzenie „na chleb z masłem". „Białą gwiazdę" — taki był jego pseudonim — szanowali i uważali za najlepsze ubezpieczenie.
W każdej rozmowie nazwisko Adama Procane'a powtarzano kilka razy. Jedząc sole meuniere, Tweed bardzo lubił ryby, doszedł do wniosku, że najlepszym źródłem będzie Lisa Brandt z Frankfurtu. Ravenstein stanowił ryzyko. W szczególnych wypadkach kradzionymi diamentami płacili zarówno Amerykanie, jak i Rosjanie, a płacili informatorom dużego kalibru, którzy przechowywali swoje łupy w prywatnych sejfach bankowych. A to oznaczało, że na wyciągach z ich kont nigdy nie występowały duże sumy pieniędzy.
W całej tej wielkiej grze pionkiem najbardziej Tweeda niepokojącym był Bob Newman, który poleciał do najczulszego rejonu, do Finlandii. Ten człowiek mógł okazać się dżokerem w całej talii i Tweed autentycznie martwił się o jego bezpieczeństwo.
Myśląc o swoich czterech informatorach, wypił jeszcze trochę wody Perrier. Jak na ironię, nie docenił umiejętności tego informatora, któremu poświęcił najmniej uwagi. W wyniku wysiłków Andre Mouteta po Paryżu już zaczęły krążyć pogłoski. A kiedy Tweed kończył jeść obiad, wieści doszły do uszu attache wojskowego sowieckiej ambasady w Paryżu.
Lecz nikt jeszcze nie podejrzewał, co Tweed osiągnął w tak podstępny sposób. Podpalił mianowicie lont prowadzący do dwóch beczek z prochem, które znajdowały się o krok od eksplozji.
6
— Ta informacja pochodzi z Paryża — powiedział oschle swemu podwładnemu generał Wasylij Łysenko. — Jeżeli Adam Procane przejdzie na naszą stronę przed wyborami prezydenckimi siódmego listopada, to czy potraficie sobie wyobrazić, jaki to wywoła skutek? To może temu draniowi Reaganowi, zwolennikowi twardej ręki, uniemożliwić przejście do drugiej kadencji. Rozumiecie teraz, dlaczego to wydarzenie może się stać jednym z najważniejszych w naszym stuleciu?
Łysenko przyleciał właśnie z Moskwy do Tallina, by upewnić się, że pułkownik Karłow pojął znaczenie tych informacji. Tallin jest miastem, które niewielu ludzi na Zachodzie potrafiłoby umiejscowić w promieniu tysiąca mil od jego właściwego miejsca na mapie.
Stolica Estonii leży nad Zatoką Fińską, dokładnie naprzeciwko Helsinek, znajdujących się zaledwie czterdzieści mil dalej, na drugim brzegu. Ta malutka republika bałtycka jest dla Moskwy autentyczną beczką prochu. Estończycy nienawidzą Rosjan i uważają, że znajdują się pod obcą okupacją.
Telewizja również nie polepsza sytuacji, ponieważ Estończycy są wystarczająco blisko Finlandii, by odbierać programy nadawane z Helsinek. W ten sposób oglądają zupełnie inne, bogatsze, wolne życie.
Jak na ironię, podczas Igrzysk Olimpijskich w Los Angeles w roku 1984 miasto było wprost zatłoczone wysokimi urzędnikami KGB i partii, którzy przylecieli z Moskwy do Tallina, by oglądać nadawane z Helsinek sprawozdania z olimpiady. Właśnie z powodu takiej sytuacji ogólnej, jak i wielu innych bezpośrednich i niebezpiecznych wypadków, pułkownik Andriej Karłow z GRU został wcześniej przeniesiony do Tallina przez swego szefa, generała Łysenkę.
Generał był niski i dobrze zbudowany, przypominał trochę sławę drugiej wojny światowej — marszałka Żukowa. Łysenko, podobnie jak Żuków, prezentował brutalną pewność siebie, a czasami prostackie poczucie humoru, często kosztem ludzi niższych stopniem. Miał sześćdziesiąt siedem lat.
Andriej Karłow, mężczyzna ledwie czterdziestodwuletni, był człowiekiem zupełnie innego kalibru — jednym z nowego narybku, tych, którzy po cichu uważali, że starsze pokolenie stetryczało. Karłow również zewnętrznie wyglądał zupełnie inaczej.
Wysoki i szczupły, z długą, wąską, starannie ogoloną twarzą, miał wydatną szczękę i sprytne, lisie oczy. Kiedy Łysenko chciał swemu podwładnemu zaleźć za skórę, mówił do niego „Lisie".
Obaj pracowali w GRU — Gławnoje Razwiediwatelnoje Uprawlenije — czyli w Głównej Radzie Wywiadu w radzieckim Sztabie Głównym. W Brytanii byliby szefami wywiadu wojskowego.
Siedzieli naprzeciwko siebie przy stole w biurze na pierwszym piętrze budynku przy ulicy Pikk, które kilka miesięcy wcześniej, po przyjeździe do Tallina, Karłow zarekwirował na swoje potrzeby. Obaj mieli na sobie cywilne ubrania, a nie zwyczajne, wojskowe mundury GRU — z dbałości o własne bezpieczeństwo.
Postawa Łysenki była arogancka, graniczyła z pogardą. Karłow pozornie okazywał szacunek, pilnując się, by nie dawać szefowi powodu do reprymendy. Wrzała w nim jednak tłumiona wściekłość. Między tymi dwoma mężczyznami, którzy przecież mieli harmonijnie współpracować w obliczu wzbierającego kryzysu, nie pozostała ani odrobina cieplejszego uczucia.
Łysenko odezwał się ponownie:
— Zadałem wam pytanie, towarzyszu. — Ostatnie słowo było wypowiedziane z namysłem.
— Myślałem o implikacjach, oczywiście w celu udzielenia właściwej odpowiedzi. Kiedy byłem w ambasadzie w Londynie, z pewnego nieznanego źródła otrzymałem informacje dotyczące amerykańskich projektów wojskowych MX i tak zwanych „Wojen gwiezdnych". Ten człowiek przedstawiał się jako Adam Procane. Wszystkie informacje przekazałem do Moskwy, gdzie — jak rozumiem — uznano je za cenne. A jako takie mogły pochodzić wyłącznie ze znaczących źródeł — tak znaczących jak Narodowa Agencja Bezpieczeństwa lub CIA.
— A jednak — ripostował Łysenko — sprawdziliśmy cały personel nie tylko agencji bezpieczeństwa i CIA, ale i Pentagonu. Taka osoba nie istnieje.
— A zatem najwyraźniej Procane to pseudonim — zauważył Karłow. — Chętnie poznałbym te najnowsze informacje, jakie otrzymaliście via Paryż.
— To tylko pogłoski, ale przekonujące. Adam Procane przygotowuje się do przejścia na naszą stronę z całym zasobem danych o najnowszych amerykańskich projektach wojskowych. — Tęgi Łysenko oparł krótkie, grube ręce o stół i rozłożył swe kudłate dłonie. — Postanowiono, że będziecie odpowiedzialni za tę operację — bezpieczne przejście Procane'a przez granicę.
— Ale, na Boga, dlaczego ja?
— Odwołajcie się raczej do Partii. Bóg przepadł już dawno temu! — Łysenko zaśmiał się tubalnie z własnego dowcipu. — Straciliście ten minimalny rumieniec, jaki mieliście do tej pory, towarzyszu. To zaszczyt, jaki przypadł wam w udziale.
— Ale dlaczego mnie? — nalegał Karłow .
— Powiedziałbym, że to oczywiste. Pierwszy nawiązaliście kontakt z tym Procane'em, czy jak mu tam. Kiedy tu przyjedzie, w Moskwie odbędzie się wielka konferencja prasowa dla wszystkich dziennikarzy z prasy imperialistycznej. Wyobraźcie sobie sensację, jaka wybuchnie w Waszyngtonie! Taka dezercja załatwi Reagana...
— Czy wracam do Moskwy?
— Nie! — Łysenko walnął zaciśniętą pięścią w stół. — Wy zostajecie tutaj, by kontynuować dotychczasowe obowiązki.
— Czy mógłbym jeszcze raz spytać, dlaczego?
— Ponieważ w raporcie z Paryża wskazano na drogę, którą przybędzie Procane — przez Skandynawię! Zatem zaczekacie na niego tutaj. Na samym progu!
— Ależ tu nie jest Skandynawia — zauważył Karłow .
— Dosyć! — Łysenko zmienił kierunek rozmowy. To był jego ulubiony wybieg, by wyprowadzić podwładnego z równowagi. — Macie jeszcze kontakt z tym człowiekiem z jednostki kontrwywiadu w Helsinkach? Z tej ich Policji Obronnej?
— Pozostajemy w kontakcie — odparł ostrożnie Karłow. — Utrzymujemy przyjazne stosunki. Ale znacie Finów — to interes bez zbędnych poufałości.
— Jego nazwisko? — Łysenko pstryknął swymi grubymi palcami, jakby wołał kelnera.
— Mauno Sarin. Jest szefem Policji Obronnej, a na dodatek człowiekiem niezwykle przenikliwym. Musimy być ostrożni...
— Jak i gdzie się spotykacie? — przerwał Łysenko.
— Statki turystyczne pływają przez zatokę...
— To wiem! Spis pasażerów ląduje na moim biurku.
— Miałem zamiar wyjaśnić — kontynuował cierpliwie Karłow — że przyjeżdża z Helsinek anonimowo, jako zwykły turysta. Wymyka się z pilotowanej wycieczki, która trwa dwie godziny, i przez mniej więcej godzinę rozmawiamy tutaj. Potem dyskretnie przyłącza się do swej grupy i wraca do domu.
— Nie wspominajcie mu o Procanie! Nadejdzie, być może, czas, że złożycie mu rewizytę, by dowiedzieć się, co się dzieje w gnieździe szpiegów po drugiej stronie zatoki.
— Zrozumiano... — Karłow przerwał, rozkoszując się chwilą tuż przed zrzuceniem własnej bomby. — Zamordowano następnego oficera GRU. Miałem właśnie zamiar złożyć raport, ale dowiedziałem się, że jedziecie tutaj.
— Następnego?! To razem już dwóch majorów i jeden kapitan.
— Dwóch majorów i dwóch kapitanów — poprawił go Karłow .
— Mój Boże! To miejsce wymyka się spod kontroli! Dlaczego zawsze chodzi o ludzi GRU? Dlaczego nie KGB? Niech to wszyscy diabli! Człowieku, przecież przede wszystkim po to tutaj siedziałeś! Pierwsze zabójstwo miało miejsce, gdy byliście na urlopie. Jakie były okoliczności?
— Za każdym razem ta sama pora — środek nocy, jak twierdzi lekarz. Ta sama technika — uduszenie drutem od tyłu — dodał ponuro Karłow. — Temu prawie przecięto szyję.
— I, jak podejrzewam, był wtedy pijany? — żądał wyjaśnień rozwścieczony Łysenko.
— Śmierdział wódką. — Karłow zawahał się. — Autopsja wykazała, że niedługo przed śmiercią wypił trochę, lecz ludzie z milicji kryminalnej przysłani mi do pomocy z Moskwy uważają, że on nie był pijany. Twierdzą, że nalano mu wódki do ust i pochlapano ubranie już po śmierci.
— Czyżby? — Łysenko poderwał się i podszedł do okna, z dłońmi splecionymi z tyłu zaczął przyglądać się starej ulicy. — To jest coś niezwykle ważnego, tylko że, do cholery, w żaden sposób nie mogę tego ruszyć. Ale później sprawa wróci do mnie. Oni ciągle zakładają, że te morderstwa są dziełem jakiejś świni, jednego z tych estońskich bandytów — tak zwanego ruchu oporu, prawda?
— Nie sądzę, aby wiedzieli, gdzie są dotychczas. — Karłow zmienił temat: — Ta tak zwana egzekucja francuskiej dziennikarki Alexis Bouvet, której dokonał kapitan Poluczkin, była bezdennie głupia.
— Ale on jest drugą osobą w zespole, waszym zastępcą! — Łysenko odsunął się od okna i położył dłoń na ramieniu Karłowa — gest, którego Karłow okropnie nie lubił. Ten gest zwiastował wszystko, tylko nie przyjaźń. — A zatem jeżeli miało miejsce jakieś niedopatrzenie, to odpowiedzialność z pewnością ponosicie wy.
Odsunął dłoń i włożył nią między grube wargi papierosa z kartonowym ustnikiem. Znowu usiadł na krześle naprzeciwko swego podwładnego i czekał na jego reakcję — na reakcję, która go zdumiała.
— To po prostu nie jest prawda, generale, i nie tylko wy o tym wiecie, bo fakty są zapisane w aktach. Poluczkin działał bez porozumienia ze mną. Wymyślił całą tę makabrę bez mojej wiedzy. Poza tym nie mógł przyłączyć się do grupy filmującej to morderstwo bez specjalnego wsparcia ze strony Politbiura. Mój raport, w którym odcinam się od tego aktu kompletnego nieposłuszeństwa, znajduje się w aktach. To było szaleństwo, później powiększone jeszcze wysłaniem kopii filmu do Londynu.
— Kwestionujecie decyzje Politbiura? — spytał cicho Łysenko.
— Po prostu odwołuję się do faktów. Co można było osiągnąć takim aktem gwałtu?
— Miał posłużyć jako środek odstraszający, towarzyszu. Czy naprawdę myślicie, że chcemy, by zagraniczni dziennikarze wtykali nos w nasze sprawy? Nie ma wątpliwości, że pogłoski o zamordowaniu w Estonii kilku oficerów GRU dotarły do uszu tej francuskiej krowy. Przypłynęła na jednym ze statków turystycznych z Helsinek, by przeprowadzić własne śledztwo.
— Gdyby Poluczkin poinformował mnie, że ona tu jest, mógłbym kazać odstawić ją z powrotem na statek — upierał się Karłow. — Zrewidowalibyśmy ją, może znalazłyby się przy niej podrzucone przez nas kompromitujące dokumenty. To byłoby wystarczająco odstraszające.
— Muszę już iść. — Łysenko wstał i mówił dalej z papierosem w ustach: — Być może jest coś w tym, co sugerujecie. A w jaki sposób zamierzacie znaleźć bandytę lub bandytów, którzy jak do tej pory zupełnie bezkarnie mordują naszych ludzi?
— Zastawiając nocne pułapki. — Karłow również wstał, udzielając dalszych wyjaśnień: — Co noc jeden oficer GRU służy za przynętę i rusza wyznaczoną wcześniej drogą. Idzie przez Tallin jak pijany. Na tej drodze w regularnych odstępach mam ludzi w cywilnych ubraniach, poprzebieranych za Estończyków i uzbrojonych po zęby. Jak do tej pory nie zaatakowano żadnego przywiązanego do drzewa kozła ofiarnego. Ale ja wytrwam. Wkrótce musi nam się wreszcie poszczęścić.
— Im szybciej, tym lepiej. — Łysenko wyciągnął z kieszeni złożony arkusz papieru i rzucił go na stół. — Oto dyrektywy, podpisane przeze mnie, które tymczasowo dają wam pełną kontrolę nad operacją sprowadzenia Adama Procane'a żywego i zdrowego.
— Nie mam pojęcia, kim jest ten Amerykanin.
— Więc bądźcie w kontakcie z Mauno Sarinem w Helsinkach. On wie o wszystkim, co dzieje się w Skandynawii. Najprawdopodobniej właśnie on pierwszy dowie się, że Procane jest już w drodze. A wówczas Lis wykona swoje mistrzowskie posunięcie.
Łysenko wyszedł z pokoju po zadaniu tego końcowego, obraźliwego ciosu. Karłow zacisnął zęby. Kiedy został odwołany do Moskwy z Zachodu, spodziewał się awansu pionowego. Był przekonany, że zajmie stołek okupowany teraz przez tego politycznego krętacza Wasyla Łysenkę.
Karłow miał słuszne powody oczekiwać podczas powrotnej podróży do ojczyzny takiego awansu. Jako błyskotliwy matematyk był również znakomitym analitykiem wojskowym i prawdopodobnie jednym z najlepszych strategów w całej Armii Czerwonej, a na dodatek dobrze znał najnowsze rozwiązania techniczne. Niestety, Łysenko zrobił złą opinię swojemu rywalowi stosowną etykietką — Lis.
Zdolny? Oczywiście, nadzwyczajnie. Godny zaufania? Lojalny wobec partii? A to już zupełnie inna kwestia. I dzięki temu nominację wręczono Łysence. Dlatego Andriej Karłow nienawidził go.
Łysenko usiadł na tylnym siedzeniu limuzyny, a człowiek w uniformie szofera, porucznik GRU, obiegł dookoła samochód i wskoczył za kierownicę. Pojechał szybko na lotnisko.
Kierowca w skrytości duszy śmiał się trochę z całej tej szarady. W Moskwie Łysenko wsiadł do samolotu w mundurze i zmienił go na cywilne ubranie dopiero w powietrzu. Szofer wiedział, że jego wybitny pasażer boi się jak cholera tych tajemniczych morderstw w Estonii, i uważał, że właśnie generał jest głównym celem nieznanych zabójców.
Wiedział również, że gdy tylko samolot znowu wzbije się w powietrze w drogę powrotną do Moskwy, Łysenko natychmiast założy swój mundur. Nie można było też dopuścić, by jakiś obserwator doniósł do Politbiura, że generał GRU nie ma odwagi spacerować ulicami Tallina we własnym mundurze.
Na tylnym siedzeniu limuzyny Łysenko z zadowoleniem klepał się po brzuchu. Całą tę sprawę Adama Procane'a wcisnął Karłowowi. Będąc w pełni świadomym rezultatów, Łysenko mimo wszystko zachował ostrożność i zlecił jednemu z podwładnych zorganizowanie wcześniejszych etapów tej operacji. Był także pewien, że Karłow nie spostrzegł zawartej w dyrektywach pułapki czasowej. Lecz w swoich założeniach generał Łysenko mylił się całkowicie.
...tymczasowo dają wam pełną kontrolę nad operacją sprowadzenia Adama Procane'a żywego i zdrowego.
Karłow siedział, czytając ten fragment ósmego punktu dyrektyw wręczonych mu przez Łysenkę. Dokładnie te same słowa, których Łysenko użył w rozmowie. A to drań!
Karłow odepchnął krzesło od biurka i zacisnął usta. Jego zimny, analityczny umysł natychmiast skoncentrował się na tym kluczowym zdaniu dokumentu. Najbardziej liczyło się słowo tymczasowo.
Karłow wiedział doskonale, że dzięki temu Łysenko przejmie całkowitą kontrolę nad operacją w ostatniej chwili — prawdopodobnie wtedy, gdy Procane bezpiecznie przejdzie na rosyjską stronę — i w ten sposób zgarnie wszystkie zaszczyty za mistrzowskie zagranie. No cóż, towarzyszu, powiedział do siebie Karłow , nie jest wykluczone, że sprawy potoczą się inaczej, niż się tego spodziewacie. Doszedł do wniosku, że jego pierwszym posunięciem będzie możliwie najwcześniejsze nawiązanie bezpośredniego kontaktu z Mauno Sarinem, szefem Policji Obronnej w Helsinkach.
Tymczasem jeszcze jeden raport, wyrażający wątpliwości co do wartości informacji dostarczonych do tej pory przez Procane'a, mógłby okazać się niezłym pomysłem. Podszedł do szafy, wyjął maszynę do pisania i usiadł przy stole. Poprzednie raporty utrzymane w tym tonie zaostrzyły tylko apetyty w Moskwie. Nie wątpił, że ich reakcja na nową wiadomość będzie identyczna.
7
Podczas gdy Tweed podróżował po zachodniej Europie, zadając pytania i przekazując instrukcje swym informatorom, Bob Newman spędził trzy spokojne dni w hotelu Kalastajatorppa na przedmieściach Helsinek w towarzystwie Laili Sarin. Spotkała go niemiła niespodzianka, kiedy wróciła Laila, aby zjeść z nim śniadanie.
Schodząc z ruchomych schodów na korytarz, zauważył jakąś fińską gazetę, zostawioną przez kogoś na stoliku ze szklanym blatem. Iltalehti — wiodąca gazeta wieczorna. Z fotografii na pierwszej stronie spoglądała na niego Alexis.
Podniósł gazetę, ciągle odrętwiały, i zmarszczył brwi. Zdjęcie pochodziło z tego nikczemnego filmu, jaki Howard pokazał mu na Park Crescent. Tylko że ta fotografia została skadrowana tak, iż widać było wyłącznie Alexis, trzymającą rękę w górze w chwili, gdy światła reflektorów błysnęły jej w oczy. Żadnego tła, ani śladu tajemniczego zamku. Spojrzał na koniec artykułu zatytułowanego: Znana francuska dziennikarka ginie w wypadku samochodowym?
Nie znając fińskiego, nie mógł w tej chwili przeczytać tytułu, lecz rozpoznał nazwisko dziennikarki, autorki tego artykułu — Laila Sarin.
— Dzień dobry, panie Newman. Jak pan się miewa?
Podniósł wzrok, stała przed nim Laila Sarin. Pomimo zmęczenia zauważył, jak była cicha w swych ruchach. Nigdy nie słyszał, jak wchodzi. Z ponurym wyrazem twarzy wyciągnął przed siebie rękę trzymającą gazetę.
— Przepraszam — kontynuowała — ale wczoraj sądziłam, że nie chciałby pan na to patrzeć. Nawet poprosiłam sprzedawcę w kiosku na lotnisku Yantaa, żeby do naszego wyjścia z budynku usunął z wystawy wszystkie egzemplarze tej gazety.
— Podczas śniadania chciałbym zadać pani kilka pytań — powiedział, a potem milczał, do momentu, gdy usiedli w restauracji, gdzie podano im kawę i bułeczki.
— Dobrze pan spał? — zaryzykowała. — Wczoraj po kolacji miałam obawy, czy zostawić pana samego.
Skinął głową. Nie było sensu mówić jej, że w środku nocy obudził się, krzycząc na cały głos. Śniło mu się, że jeszcze raz ogląda tamten film, że słyszy krzyk Alexis, a potem łoskot samochodu miażdżącego jej leżące ciało. Zadał lapidarne pytanie:
— Skąd wzięła pani informacje do napisania tego artykułu? A zdjęcie? Jak pani je zdobyła? I co mówi sam tytuł?
Przetłumaczyła tytuł i mówiła dalej:
— Posłaniec doręczył do redakcji kopertę zaadresowaną do mnie, znajdowała się w niej ta jedna fotografia.
— Czy przycięła ją pani przed oddaniem do druku?
— Nie. Takie zdjęcie otrzymałam w kopercie. Dlaczego pan o to pyta?
— Wyłącznie dlatego, że wiem, iż tak się często robi. Proszę mówić dalej.
— Był również arkusz papieru z krótkim opisem, tak jak to przedstawiłam.
— A ten opis — czy był napisany na maszynie, czy odręcznie?
— Na maszynie, ale, jak sądzę, przez kogoś, kto na co dzień nie posługuje się maszyną. W tekście było dużo błędów. Ponadto myślę, że to była stara maszyna.
— W jakim języku?
— Po fińsku. Jeśli tylko zechce pan jeść śniadanie i słuchać, opowiem panu. Pańska żona wybiegła na jakąś boczną drogę w pobliżu Helsinek. Kierowca nie był w stanie zatrzymać samochodu i przejechał ją. To dla pana z pewnością wielka strata.
— Nieważne. Proszę mówić dalej.
— W moim artykule wypadek został przedstawiony tak, jak w otrzymanym przeze mnie opisie. Oczywiście, trochę opowiadanie wydłużyłam — wydawca chciał zrobić z tego artykuł wstępny. Ale to były wszystkie informacje, jakie miałam do dyspozycji. Bo widzi pan, kiedy Alexis Bouvet przyjechała tutaj tydzień temu, odwiedziła mnie.
— Czy ciało zostało znalezione? Wspomniała pani o jakiejś bocznej drodze w pobliżu Helsinek.
— Nie, i to niepokoi policję. Sądzą, że kierowca, który ją potrącił, a potem uciekł, mógł ściągnąć ciało z szosy i ukryć w lesie. — Przerwała na moment. — Może minąć kilka miesięcy, nim zostanie odnalezione.
— I na podstawie tych kruchych dowodów — brak ciała, żadnego potwierdzenia — wydrukowaliście to jako artykuł wstępny? To właśnie tak wygląda dziennikarstwo w Finlandii?
Na jej twarzy pojawił się rumieniec, lecz opanowała się. Przypomniała sobie, że Newman żyje w wielkim napięciu. Otarła serwetką swe pełne wargi i dopiero potem odpowiedziała, zachowując spokojny ton głosu.
— Po pierwsze, na końcu tytułu jest znak zapytania, a zatem to jest pytanie, a nie stwierdzenie. Po drugie, gdyby potrafił pan przeczytać tekst, jaki napisałam, stwierdziłby pan, że przedstawiłam ten wypadek jako tajemniczy. Nie uznałam istnienia ostatecznych dowodów śmierci pańskiej żony. Po trzecie, oprócz fotografii i napisanego na maszynie oświadczenia w kopercie znajdowało się jeszcze coś.
Wsunęła rękę do torebki i wyjęła coś w zamkniętej dłoni. Newman pił kawę, a Laila przyglądała się mu ze współczuciem.
— Zanim pokażę to panu, niech się pan przygotuje na wstrząs.
— Jestem przygotowany. Proszę śmiało.
— Mógłby pan okazywać mi nieco więcej uprzejmości. Staram się panu pomóc.
Otworzyła dłoń i podała mu broszkę w kształcie francuskiego krzyża lotaryńskiego. Newman wziął ją, lecz kiedy przyglądał się leżącej na dłoni broszce, miał obojętny wyraz twarzy. Poczuł wielki ból.
— Powiada pani, że to znajdowało się w kopercie, którą przyniesiono do pani biura? Czego to dowodzi?
— Kiedy Alexis Bouvet odwiedziła mnie, miała na sobie tę broszkę. Specjalnie nie wspomniałam o niej w moim artykule. Poznaje ją pan?
— Tak — przyznał Newman. — Była zagorzałą gaullistką.
— Zagorzałą?
— Lojalny entuzjazm. Bardzo podziwiała Jacquesa Chiraca. Czy w Finlandii panuje zwyczaj, że kierowcy, którzy uciekają z miejsca wypadku, powiadamiają prasę o swoim przestępstwie? Bo zakładam, że w Finlandii to jest przestępstwo.
— Pan jest niemożliwy!
Przynajmniej udało mu się zaleźć jej za skórę. Odłożyła kawałek bułki na talerzyk i sięgnęła po torebkę, gotowa wyjść.
Newman pochylił się nad stołem i chwycił ją za rękę, powstrzymując przed odejściem. Oprócz listu, jaki napisała do niego Alexis, ta dziewczyna była jego jedynym śladem. Uśmiechnął się i starannie dobrał słowa przeprosin.
— Przepraszam. Od czasu mojego przyjazdu była pani dla mnie bardzo dobra. Ostatniego wieczoru nawet mnie pani pilnowała do chwili, gdy się obudziłem i poszliśmy na kolację. Mogę jednak powiedzieć, że jako dziennikarka jest pani wystarczająco doświadczona, by podchodzić sceptycznie do wszystkiego, co pani mówią...
— A teraz prawi mi komplementy!
— Proszę! Niech mnie pani wysłucha. Przed chwilą oznajmiła pani, że starała się mi pomóc. Pomyślałem, że może jest pani... ale ja przecież nic o pani nie wiem.
— Powiedziałam panu, że telefonował do mnie Tweed, ten londyński specjalista od ubezpieczeń i asekuracji.
— Rzeczywiście.
Newman przerwał, zastanawiając się, co powinien powiedzieć dalej. To było interesujące, że podobnie jak wiele innych kontaktów Tweeda, również ona uważała, że facet jest u szczytu jakiejś elity i ekskluzywnej grupy asekuracyjnej, że w zamian za duże korzyści i wspólnie z ludźmi z bezpieczeństwa szuka kobiet i mężczyzn, którzy mogą stanowić cel porwania. To była bardzo przekonująca historia. Poza wszystkim innym wyjaśniała, dlaczego miał tak wiele kontaktów międzynarodowych, dlaczego od czasu do czasu dużo podróżował za granicę. I dlaczego jego praca była okryta tajemnicą.
— Skoro mam pani zawierzyć, chciałbym dowiedzieć się o pani czegoś więcej — zasugerował łagodnie, ciągle trzymając jej dłoń w swojej.
— Pan uważa, że ja zwyczajnie chcę panu ukraść pańską historię, tę, nad którą pan pracuje? — rzuciła wyzwanie. — To przecież pan jest wielkim Bobem Newmanem, słynnym korespondentem zagranicznym, który napisał międzynarodowy bestseller Kruger - komputer, który zawiódł. Czy uważa pan, że to właśnie robię?
— Kiedy wy, Finki, przestajecie się hamować, to rzeczywiście wylatujecie przez dach, prawda?
— Wylatujemy przez dach?
— Eksplodujecie! Jak bomba. Bum.
Uśmiechnął się, a jej dłoń rozluźniła się w jego uścisku. Usiadła wygodniej, odłożyła torebkę. Spoza szkieł okularów przyglądała mu się przenikliwie.
— Czy mogłabym uwolnić rękę, by skończyć śniadanie? Mam przecież tylko dwie. Poza tym ma pan rację. Mam na myśli opinię o Finach. Zarówno o mężczyznach, jak i o kobietach. Dużo trzeba, żeby nas poruszyć, lecz kiedy rzeczywiście coś nas zdenerwuje, to wówczas następuje Bum!
Newman puścił jej dłoń i wypił jeszcze trochę soku pomarańczowego. Wydało mu się, że już ją stracił, i uświadomił sobie, iż to byłoby bardzo głupie. Wyczuł, że dziewczyna podejmuje jakąś decyzję, więc nie odzywał się i dalej jadł śniadanie. W pewnym momencie spojrzała na niego, zdecydowana.
— Rozumiem, że powinien pan wiedzieć o mnie trochę więcej. I jestem przekonana, że będąc tym, kim pan jest, zdobyłby pan informacje sam. Jestem córką człowieka wysoko postawionego w Policji Obronnej.
— Jak wysoko?
— Jest szefem jednostki. Nazywa się Mauno Sarin. Mój wydawca powiedział, że mogę z panem zostać przez kilka dni. Ma nadzieję, że wyciągnę od pana tę historię — figlarnie rzuciła Laila.
— Wszyscy wydawcy zawsze o tym myślą — odparł obojętnie Newman.
Założyli płaszcze przeciwdeszczowe i Laila poprowadziła go pustą drogą do drugiego budynku Kalastajatorppa. Newmana znów zaintrygował fakt, że — jak się zdawało — betonowe bloki wyrastają wprost z granitowych skał. Weszli do budynku, w którym było pusto.
Newman szedł za nią krętą trasą wewnątrz okrągłego, słabo oświetlonego pomieszczenia.
— To nocny klub — wyjaśniła Laila.
Kręconymi schodami weszli na parter, ona otworzyła drzwi wychodzące na teren opadający aż nad wodę.
Zeszli szerokimi, niskimi schodami do parku, w którym też było pusto. Zaczai mżyć lekki kapuśniaczek, jakby morska mgła, i zwilżył im twarze. Szara, ołowiana woda, rozciągająca się do odległego, drugiego brzegu, przypominała typowe fińskie jezioro i Newman musiał sobie przypomnieć, że patrzy na morską zatokę.
— Kiedy Alexis odwiedziła panią w biurze — zaczął — czy przyszło pani na myśl, czego szuka?
— Właśnie miałam panu powiedzieć. Szukała pewnego Amerykanina, mężczyzny o nazwisku Adam Procane. Była w tej wielkiej ambasadzie amerykańskiej i w jakiś sposób dowiedziała się, że w ich licznym personelu nie ma nikogo o takim nazwisku.
— Dlaczego licznym?
— Ponieważ to jest Finlandia. Rosjanie też mają dużą ambasadę. Oni obserwują Amerykanów, a Amerykanie ich. To swoista gra. Musi pan pamiętać, że rosyjska granica znajduje się zaledwie dwieście pięćdziesiąt kilometrów na wschód od Helsinek.
— A tamten Amerykanin, jakie nazwisko pani wymieniła?
— Adam Procane. Alexis twierdziła, że to jakaś ważna, wysoko postawiona osoba. Nie powiedziała tego dosłownie, lecz miałam wrażenie, że on nie jest pracownikiem ambasady, raczej kimś, kto wkrótce ma przyjechać do Helsinek.
— Chyba przypominam sobie z mojej ostatniej wizyty tutaj, że macie wiele dużych statków pasażerskich, właściwie liniowców, które wypływają z Helsinek.
— Owszem. Pływają do wielu portów. Do Sztokholmu, do Leningradu. To są fińskie jednostki. Ale jest również Estońskie Towarzystwo Morskie, które urządza częste wycieczki turystyczne do Tallina w Estonii.
— Jeżeli wypowiem słowo archipelag, to o czym pomyśli pani w pierwszej chwili?
— Dwa archipelagi — odparła natychmiast Laila. — Pierwszy to archipelag Turku — od nazwy portu na zachód od Helsinek, gdzie wybrzeże skręca na północ w Zatokę Botnicką. Drugi pod względem wielkości archipelag na świecie, pierwszym jest archipelag grecki. Geografia była w szkole moim ulubionym przedmiotem — dodała skromnie.
— A drugi? Powiedziała pani dwa.
— Archipelag szwedzki rozciągający się od Sztokholmu — sięga jak wielkie ramię, by podać dłoń Turku, lecz między nimi jest spora przestrzeń morza.
— A jak tam jest na tym archipelagu Turku? Czy pani tam kiedykolwiek była?
— O tak! Kiedyś miałam chłopaka, zapalonego żeglarza. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałam — tysiące wysp, niektóre naprawdę duże. Na jednej z nich znajduje się stolica archipelagu — Maarianhamina. Właściwie jest to stolica wysp o nazwie Ahvenanmaa, czyli, jak mówią Szwedzi, Wysp Alandzkich.
— Sądzę, że szwedzki jest dla mnie łatwiejszy, chociaż tego języka również nie znam.
— Zatem rozmawiajmy po angielsku i rozumiejmy się! Właśnie tu lądują helikoptery.
Doszli szeroką ścieżką do dwóch lądowisk, połączonych drewnianych konstrukcji, na które Newman wszedł. Uginały się lekko pod jego ciężarem. Po lewej rosły gęste zarośla trzcin, zupełnie jak miniaturowa dżungla.
Deszcz przestał już siąpić. Newman stał, czując falowanie platformy na wodzie, i patrzył przez zatokę na szybko poruszający się punkt, zostawiający za sobą biały kilwater. Jakaś duża łódź motorowa kierowała się na południe.
— Usiądźmy sobie na ławeczce — zaproponowała Laila, idąc tuż za nim.
Kiedy usiedli, wyjęła z torebki grubą składaną mapę. Rozłożyła ją część po części i położyła sobie na kolanach.
— Pomyślałam, że może się przydać. Jak widzisz, to jest plan Helsinek. Zatrzymaj go sobie, Bob.
— Dzięki. — Newman z zainteresowaniem przyglądał się mapie. — Helsinki to jedno z najdziwniejszych miast w Europie.
— Ja je lubię! Urodziłam się tutaj.
— Nie bądź taka obrażalska. Chciałem powiedzieć, że jest fascynujące. Jego geografia... Powiedziałaś, że znasz się na geografii.
— Ale dlaczego jest dziwne, fascynujące?
— No cóż, choćby dlatego, że powstało na długim półwyspie, co znaczy, że z trzech stron otacza je woda. Ponadto jest w nim więcej niż jeden port — Port Północny, Port Południowy...
— Z Portu Południowego odpływają statki, o których mówiłam. Wyrusza się z konkretnego nabrzeża czy doku zgodnie z miejscem przeznaczenia.
— A to tutaj, Lailo?
— Estońskie Towarzystwo Morskie.
— A zatem idąc do portu mógłbym dowiedzieć się o rozkład rejsów?...
— Ależ to oczywiste. Mogę to dla ciebie zrobić. Sądzę, że jesteś bardzo zmęczony, więc może byś tak przez parę dni został tutaj, z dala od Helsinek, i odpoczął? Tu jest bardzo spokojnie.
Rzeczywiście spokój panował nadzwyczajny. Kiedy tak siedzieli, jedynym dźwiękiem był szum malutkich fal uderzających o cyple szarej plaży wcinające się w jezioro — nie, w zatokę, przypomniał sobie Newman. Tu i ówdzie na wodzie widać było kilka pływających przystani. Do jednej z nich była przycumowana łódź wiosłowa, pomalowana na jaskrawoczerwony kolor. Lekko się kołysała.
— Czy Alexis mówiła tylko o Adamie Procanie? — spytał.
— Nie. — Laila zmrużyła oczy za szkłami okularów. — To była bardzo śmieszna rozmowa — przeskakiwała z tematu na temat. Powiedziała, że doszły do niej pogłoski, iż na tamtym brzegu zamordowano, a właściwie uduszono kilku oficerów rosyjskiego wywiadu wojskowego.
— O jakim miejscu mówiła?
— Tego nie powiedziała. Stwierdziła tylko, że na drugim brzegu. A to oznaczałoby Estonię. My również słyszeliśmy te wieści. Próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej, mając nadzieję na podłapanie interesującego materiału. Starałam się podpytać jednego z estońskich marynarzy, ale on wyglądał na przerażonego i nie chciał rozmawiać ze mną na ten temat.
— Wywiad wojskowy? Masz na myśli GRU?
— Właśnie tak. Potem Alexis znowu zmieniła tok rozmowy i zadała prawie to samo pytanie o archipelag, co ty.
— Mówiłaś, że są tysiące wysp.
— Tak. Wiele z nich to zaledwie gładkie zaokrąglone kamienie wystające nad powierzchnię morza. Pływanie między nimi może być niebezpieczne, nie mówiąc o tym, że łatwo można się zgubić, chyba że ma się obok siebie jakiegoś rybaka, który zna drogę wokół wszystkich tych skał.
— Znasz kogoś takiego?
— Owszem, znam. To mój dobry znajomy. Dlaczego pytasz?
— Mogłabyś przedstawić nas sobie, gdybym zechciał zadać mu kilka pytań?
— Nie ma sprawy. Mimo wszystko jednak uważam, że powinieneś spędzić spokojny weekend. Sprawiasz wrażenie wyczerpanego.
— Chyba masz rację. Jeszcze jedno, ostatnie pytanie. Alexis miała rzekomo być potrącona przez samochód na jakiejś bocznej drodze w pobliżu Helsinek. Czy znasz gdzieś tutaj, niedaleko Helsinek, jakiś bardzo stary, tajemniczo wyglądający zamek z wieżyczkami, górujący nad okolicą?
— Zamek? Masz na myśli budowlę podobną do waszych angielskich zamków? Byłam raz w Anglii i widziałam zamki Windsor i Warwick. Były cudowne, lecz tu w Finlandii nie mamy niczego takiego. Wydaje mi się, że uśmiałbyś się z tego, co my nazywamy zamkiem. — Poruszyła się na ławce i jej ramię dotknęło jego ramienia. — To bardzo dziwne, ale to przypomina mi rozmowę z Alexis Bouvet.
— Podejrzewam, że z natury rozmawialiśmy podobnie — stwierdził zwyczajnie, ucinając wątek.
Zastanawiał się nad zdaniem, jakie Laila wcześniej wypowiedziała o Alexis — przeskakiwała z tematu na temat. Doskonale rozumiał taktykę Alexis — komplikowała rozmowę, żeby Laila nie mogła zorientować się, o co jej naprawdę chodziło. Siedział wpatrując się w morze i starając poskładać wszystko w całość.
Zabójstwa oficerów GRU w Estonii. Nawiązanie do Adama Procane'a. Pytania o archipelag. Co zatem miał? Wydawało się, że nic do siebie nie pasuje. Tematy wyglądały na oderwane, przypadkowe, w żaden sposób nie powiązane.
— Będzie ulewny deszcz — zauważyła Laila. — Może lepiej wrócimy do hotelu?
— W porządku. A skąd o tym wiesz?
— Spójrz przez zatokę. Widać jak nadciąga.
— W tych okolicach pogoda szybko się zmienia.
— Taka jest Finlandia. Pada ulewny deszcz, potem przestaje i znowu robi się piękna pogoda.
Ponad odległym brzegiem zwały niskich chmur, czarnych jak jodłowy las otaczający zatokę, przesuwały się szybko ku wschodowi, w stronę Helsinek i samego hotelu. Ciemna kurtyna wskazywała, że na drugim brzegu leje już na całego. Ruszyli spiesznie szeroką ścieżką pod sosnami. Laila wskazała na dziwaczny, wielościenny budynek z kolistym dachem podobnym do wierzchołka ogromnej pagody.
— To restauracja Okrągły Dom. Mógłbyś zjeść tam dzisiaj kolację.
— Ale pod warunkiem, że przyłączysz się do mnie.
— Bardzo bym chciała. Sądzę jednak, że teraz złapię czwórkę, tramwaj do Helsinek, i dowiem się o rozkład rejsów. Zostaniesz tutaj i będziesz odpoczywał? — spytała z zainteresowaniem.
— Co tylko rozkażesz.
— Widzisz ten budynek za Okrągłym Domem! Wskazała starą, parterową budowlę, która przypominała Newmanowi dużą drewnianą chatę. To była najstarsza część hotelu.
— To jest oryginalna chata rybaków — wyjaśniła Laila. — Stała tu, zanim wybudowali hotel. Ale architekt był na tyle bystry, by ją pozostawić — zmodernizował tylko wnętrze.
Wbiegli po szerokich schodach prowadzących do hotelu i wówczas zaczęły spadać pierwsze wielkie krople deszczu. W środku Laila wskazała Newmanowi tunel łączący oba budynki i odeszła.
Tunel przechodzący pod drogą był bardzo dziwny. Jego ściany wzniesiono z zaokrąglonych kawałków imitacji wapienia, więc Newman miał wrażenie, że to lodowiec. Przeszedł nim do głównego budynku, wziął z pokoju kopertę z fotografią Alexis i wrócił do recepcji.
— Całkiem niedawno mieszkała tutaj moja bliska kuzynka — wyjaśnił mężczyźnie za kontuarem. — Nazywa się Alexis Bouvet. Czy zostawiła swój następny adres?
Twarz mężczyzny przybrała kamienny wyraz — nie miał entuzjastycznego podejścia do pytań i udzielania informacji o gościach hotelowych. Sprawdził w spisie, prawdopodobnie przypominając sobie, że Newman płacił za apartament, a potem pokręcił głową.
— Obawiam się, że nie było nikogo o takim nazwisku, proszę pana.
Newmanowi nie pozostało nic innego jak odkryć karty. Wskazał na zdjęcie Alexis w gazecie, którą rozłożył na kontuarze. Do tego dodał błyszczącą fotografię, wyjętą z ramki w londyńskim mieszkaniu.
— Mówię o mojej żonie — powiedział cicho.
— Przykro mi, panie Newman. — Recepcjonista tylko zerknął na fotografię. — Tak, ta pani mieszkała tu przez tydzień przed pańskim przyjazdem. Dobrze ją pamiętam — niezwykle atrakcyjna kobieta, jeśli wolno mi tak powiedzieć. Z góry zapłaciła za cały tydzień, ale jednej nocy nie wróciła, na dwa dni przed końcem rezerwacji. Zostawiła w pokoju parę rzeczy.
— Czy mógłbym je zobaczyć? To moja żona.
— Rozumiem, proszę pana. W pierwszej chwili nie poznałem podanego przez pana nazwiska, bo, widzi pan, ona zameldowała się jako Alexis Newman.
— A te drobiazgi?
Recepcjonista wyglądał na zmieszanego.
— Na kilka godzin przed pańskim przyjazdem zostały zabrane przez jakieś oficjalne osoby z Helsinek.
— Policja, z komendy głównej w Pasila?
— Nie, sir. — Zmieszanie recepcjonisty powiększyło się. — Dwóch mężczyzn, którzy mieli pisemne upoważnienie, by zabrać rzeczy pani Newman.
W tym momencie Newman wiedział już, o czym tamten mówi, lecz nie chciał ujmować tego w słowa. Dwie osoby. Z policji tajnej, Policji Obronnej. To oczywiste. Z Ratakatu. Porzucił ten temat i zmienił kierunek rozmowy.
— Czy potrafi pan powiedzieć, co konkretnie mogła robić podczas pobytu tutaj? Może coś rzucającego się w oczy?
— Pewnego ranka, zaraz po przyjeździe, skorzystała z usług helikopterowych. Śmigłowiec startuje z pobliskiej platformy nad brzegiem morza.
— Tak, wiem. Mówi pan o tym?
Newman wskazał na pudełkowate, drewniane biuro w hallu recepcyjnym. Recepcjonista skinął, a Newman wziął fotografię, gazetę i ruszył do biura. Kiedy wkroczył przez otwarte drzwi, ciemnowłosa dziewczyna podniosła wzrok znad swego biurka. Rzucił zdjęcie i gazetę na blat i odezwał się stanowczym głosem, wypowiadając raczej stwierdzenia niż pytania:
— Recepcjonista powiedział mi właśnie, że moja żona, Alexis Newman, wynajęła jeden z waszych helikopterów. Muszę się dowiedzieć, dokąd poleciała.
— Tak, zgadza się, panie Newman. Przypominam ją sobie, lecz ona nie chciała zwyczajnej wycieczki. Wynajęła maszynę, by odbyć jakiś szczególny lot. Tym helikopterem.
Wręczyła mu dużą kolorową fotografię Hughesa 500D, jednego z najmniejszych śmigłowców. Wnętrze wyglądało na wyjątkowo ciasne, maszyna była pokazana w locie, a pilot trzymał w ręku kamerę.
— Dokąd poleciała? — spytał Newman.
— Tego nie wiem. Zarezerwowałam śmigłowiec, ona wpłaciła zadatek. Potem postanowiono, że resztę ureguluje po powrocie.
— Czy mógłbym wynająć tę samą maszynę i z tym samym pilotem?
— Jak najbardziej, sir. Lecz będzie osiągalny dopiero w poniedziałek.
Newman wpłacił zaliczkę, a ona zapisała swój numer telefonu na broszurce. 72 72 57. Wychodząc odwrócił się w drzwiach i jeszcze raz zapytał dziewczynę, czy nie wie czegoś o miejscu, do którego poleciała Alexis.
— Wspomniała coś o Porcie Południowym, sir.
Laila wsiadła do tramwaju numer 4 na końcowym przystanku, odległym od Kalastajatorppa o pięć minut energicznego marszu, i była jedyną pasażerką. Tramwaj jechał krętą drogą przez elegancką dzielnicę ludzi z wyższych sfer, z niewielkimi blokami mieszkalnymi wzniesionymi wśród drzew wiele lat temu.
Dojechała do przystanku na Mannerheimintie, głównej ulicy prowadzącej do śródmieścia, i wysiadła w pobliżu hotelu Hesperia, wygiętego, wielopiętrowego bloku, przed którym stała współczesna rzeźba fińska, wykonana z kawałków metalu, wystawionych na działanie wiatru jak gigantyczne dzwonki orkiestrowe.
Idąc w górę bocznymi uliczkami, zabudowanymi starymi i już mniej ekskluzywnymi domkami, dotarła do swego mieszkania na pierwszym piętrze jednego z nich, rzuciła torbę i podniosła słuchawkę telefonu. Wybrała numer, który podał jej Tweed, numer firmy London & Cumbria Assurance Co.
— Obawiam się, że dzisiaj nie będzie osiągalny — poinformowała ją Monika. — O czyim telefonie mam go powiadomić?
— Znajomej — odparła Laila i przerwała połączenie. Znowu wyszła ze swego mieszkania i poszła do miasta, minęła dwie rzeźbione, kamienne płyty, które miały symbolizować prezydenta Kekkonena. W Ageba Travel Agency poprosiła o rozkład wszystkich rejsów z Helsinek do Leningradu, Tallina, Sztokholmu, a po namyśle również do Turku.
Potem weszła do baru pobliskiego hotelu Marski i wypiła czarną kawę. Dręczył ją niepokój. Instynktownie czuła, że w jakiś sposób musi powstrzymać Boba Newmana, dopóki nie skontaktuje się z Tweedem. Pytania, jakie jej zadawał, świadczyły o tym, że ten energiczny Anglik zaczął już swoje śledztwo — chciał wiedzieć, jak umarła jego żona i kto jest odpowiedzialny za jej śmierć.
8
Ubrany w samą koszulę, Newman przemierzał salon swego apartamentu jak tygrys w klatce. Pokój przypominał raczej salę konferencyjną. Na samym środku stał prostokątny stół, a wokół niego krzesła. Projektanci mebli w Finlandii, podobnie jak architekci, mieli zamiłowanie do prostokątów.
Szafami w sypialni były wykonane z ciemnego drewna prostokątne pudła. Ten sam prostokątny motyw powtarzał się w tak zwanym salonie. Na stole leżał jego notatnik, a na nim rzucony flamaster.
Fińska pogoda znów się zmieniła. Zatrzymał się na moment, by spojrzeć ponad płaskim dachem, jeszcze mokrym po ostatnim deszczu. Wydawało się, że chmury wyparowały. Błękitne niebo było czyste, zatoka taflą spokojnej, gładkiej wody. I cóż miał? Wrócił do stołu i spojrzał na notatnik, w którym niedbale pozapisywał zebrane fakty.
Łódź, która odpłynęła gdzieś o 10.30 z Portu Południowego? Amerykanin o nazwisku Procane, który najwyraźniej nie istnieje, chociaż należało go powstrzymać. Ale przed czym? To wiedziała wyłącznie Alexis. Wznoszący się wysoko tajemniczy zamek, a jednocześnie domniemanie, że Alexis zginęła na jakiejś bocznej drodze w pobliżu Helsinek.
Zamek... Tylko że w Finlandii nie mamy niczego takiego. Tak przynajmniej powiedziała Laila, a ona powinna wiedzieć. Newman spojrzał na wykonany z pamięci szkic budowli, zapamiętanej z tamtego okropnego filmu. Zakreślił zamek kołem, podobnie jak inne krótkie notatki.
Szukał jakiegoś kryterium, sposobu, dzięki któremu mógłby połączyć liniami poszczególne koła, by stworzyć schemat powiązań. Ale niczego takiego nie znalazł. Zapalił papierosa. W jednym z kół napisał słowa: zabójstwa oficerów GRU w Estonii? To jednak mogła być zwyczajna plotka. Po poprzedniej wizycie w Finlandii wiedział doskonale, że to miejsce żyje plotkami — często szerzonymi przez pracowników ambasad amerykańskiej i sowieckiej.
Jednostka Ochrony Policji. Wewnątrz kolejnego kółka w notesie zupełnie świeży fakt. Dlaczego oni tak bardzo zainteresowali się Alexis? Newman podejrzewał, że zabrali rzeczy pozostawione przez nią w pokoju, by zatrzeć wszystkie ślady jej wizyty w Helsinkach. A jeśli tak, to strzelili gafę — rzecz nie w tym, że mogli przewidzieć, iż Newman szybko przyjedzie do hotelu, w którym ona mieszkała.
Sytuacja międzynarodowa Finów była trudna. Nad ich wschodnią granicą majaczył gigantyczny cień Rosji. Sowieci dostarczali Finlandii całą potrzebną jej ropę w zamian za fińskie produkty przemysłowe. Teoretycznie Kreml powinien trzymać Helsinki za gardło.
Lecz Finowie zręcznie chodzili po linie rozciągniętej między Wschodem a Zachodem. Zachowywali niepewną niepodległość, odmawiając przeistoczenia w kolejnego sowieckiego satelitę, a to dzięki utrzymywaniu handlu z Zachodem na zasadzie równowagi dla Niedźwiedzia.
Newman usiadł przy stole i przyjrzał się jeszcze dwu faktom nagryzmolonym w notesie i zakreślonym kołami. Ratakatu. Główna siedziba Policji Obronnej, położona w zupełnie innym miejscu Helsinek niż komenda główna policji w Pasila.
Ten punkt niepokoił go. Laila przyznała się, że jej ojciec jest szefem tajnej jednostki policji. Czy zatem w tej chwili składała raport swemu ojcu o rozmowach odbytych z Newmanem?
Tu jednak istniała pewna sprzeczność. Laila napisała artykuł o domniemanym wypadku Alexis gdzieś pod Helsinkami. Z pewnością Mauno Sarin, którego Newman poznał podczas swej poprzedniej wizyty w Helsinkach, nie powinien być z tego zadowolony. Co wykluczało założenie, że Mauno ma swą córkę w kieszeni.
Helikopter. To była nowa informacja, na którą Newman trafił, z uporem wypytując recepcjonistę. Dokąd zawiozła ją maszyna Hughes 500D? W poniedziałek powinien poznać wszystkie fakty związane z tamtym lotem. Newman był przekonany, że gdyby tylko mógł wyśledzić ostatnie ruchy Alexis, to zbliżyłby się do prawdy. Cierpliwość. Jakże często jest kluczem do sukcesu, kiedy zagraniczny korespondent próbuje rozwikłać jakąś interesującą sprawę.
— Oto spis statków i rozkład rejsów z Helsinek — powiedziała Laila i podała Newmanowi kartkę.
Jedli kolację na górnym poziomie Okrągłego Domu, do którego wchodziło się kręconymi schodami. Mieli stolik przy barierce, więc mogli spoglądać na dolny poziom restauracji. Newman wziął kartkę do ręki i przebiegł wzrokiem spis rejsów, nakreślony starannym pismem.
— Nie tracisz czasu, prawda? — skomentował.
— W mojej pracy trzeba doganiać różne rzeczy od razu. — Zarumieniła się, gdy zrozumiała niestosowność swej wypowiedzi. — Ale oczywiście ty o tym wiesz już od lat.
— Moje gratulacje.
— Znalazłeś tam coś, co mogłoby się przydać? — spytała, zanim zaczęła dalej jeść.
— Nawet negatywne informacje mogą być pożyteczne — odparł.
— A więc tego, czego szukałeś, nie ma tutaj?
— Posłuchaj, Lailo. Wiesz równie dobrze jak ja, że jeśli można wyeliminować pewne ślady, to wówczas całość kieruje cię tam, dokąd powinnaś pójść.
Newman znowu nalał chablis do kieliszków, by ukryć ekscytację. Wśród różnych rejsów był tylko jeden rozpoczynający się o 10.30 — Georg Ots płynący do Tallina w Estonii.
To chyba był statek turystyczny, przypływający do Tallina o 15.00. Następnie wypływał z Tallina o 19.30 i zawijał do Helsinek o 22.30. Newmana szczególnie zaintrygował fakt, że Laila najpierw zapisała nazwę linii jako Oy Saimaa Lines Ltd, co brzmiało pocieszająco fińsko, lecz w nawiasach dodała Estonia Shipping Company, a to oznaczało, że Georg Ots był prawdopodobnie statkiem sowieckim.
— Gdzie zdobyłaś te informacje? — spytał.
— W Ageba Travel Service. Mają swoje biuro w pobliżu hotelu Marski, zaledwie kilka metrów dalej przy głównej ulicy.
Sięgnęła po kartkę i na dole dopisała coś ekstra. Spojrzał na dopisek. Ageba Travel Service, Pohjöisranta 4. Dzięki Bogu wielu Finów mówi po angielsku.
— Czy potrzebujesz jeszcze jakichś informacji? — zapytała.
— Chyba już nie. — Spojrzał na nią i zrozumiał, że przebrała się do kolacji w jego towarzystwie. Miała na sobie obcisłą czarną sukienkę ozdobioną złotymi smokami. Pomarańczowy kołnierzyk podkreślał jej kształtną brodę.
— Jesteś naprawdę piękną dziewczyną — stwierdził.
— Dziękuję, Bob. — Wyglądała na onieśmieloną, lecz zarazem zadowoloną.
— Widziałaś się ostatnio ze swym ojcem? A może jakoś kontaktowałaś się z nim?
— Dlaczego o to pytasz?
Odłożyła na talerz swój nóż i widelec, jej twarz spoważniała. Zadowolenie zniknęło, na jego miejsce pojawił się nastrój rozdrażnienia, a w sposobie, w jaki zadała pytanie, odbiło się oburzenie.
— Pomyślałem po prostu, że masz z ojcem regularny kontakt.
— W związku z jego możliwościami jako szefa Policji Obronnej?
Ściszyła głos, pochylając się ku niemu nad stołem i mówiła tonem zimnym jak lód w szklankach dwojga Amerykanów siedzących przy sąsiednim stoliku. Newman zrozumiał, że kolejne fińskie Bum! jest już w drodze. Wyraz jej twarzy odzwierciedlał ton głosu.
— Po prostu w związku z możliwościami ojca wobec córki — odparł.
— Nie sądzę! Jestem przekonana, że uważasz, iż opowiedziałam mu to wszystko. Myślisz, że właśnie dlatego czekałam na ciebie na Yantaa, gdy przyleciałeś? To tak mi ufasz? No cóż, panie Newman, mam dla pana wiadomości. Z ojcem nie układa mi się najlepiej. Zostałam dziennikarką wbrew jego woli. Nie widziałam go ani z nim nie rozmawiałam od ponad dwóch miesięcy. I już nie jestem głodna. Poproszę tylko kawę, a potem... pojadę do domu.
Newman nie próbował zmienić podejrzeń Laili. Sam był w dość ponurym nastroju, lecz przezwyciężył emocje. Ona albo kłamała — w tym przypadku minęłaby się z powołaniem aktorki — albo była autentycznie zdenerwowana.
Musiał się upewnić, że chodziło o to ostatnie. Jeżeli tak było, to pojedzie do domu. Wypili kawę w milczeniu. Zapłacił rachunek, a Laila podniosła się i założyła płaszcz, nim zdążył jej w tym pomóc.
Kiedy Newman i Laila wychodzili, parom przy innych stolikach szumiało już w głowach, rozmawiały cicho i piły duże ilości alkoholu.
Odprowadził ją na zewnątrz, gdzie czekało kilka taksówek. Na jednej z nich był zapalony fiński napis Taksi, na pozostałych napisano zwyczajniej Taxi.
Podziękowała za kolację uprzejmie, choć oficjalnie, powiedziała dobranoc i odjechała taksówką. Newman wzruszył ramionami i wolno przeszedł przez ulicę do swego pokoju w głównym budynku. Z natury był samotnikiem, zwłaszcza gdy pracował. A teraz miał najbardziej gorzkie zadanie spośród tych, które trafiły mu się kiedykolwiek w życiu. Lepiej robić to samemu.
W sobotę l września, w dniu, który Tweed spędził w Genewie na spotkaniu z Alainem Charvetem, eks-policjantem prowadzącym prywatną agencję detektywistyczną, generał Łysenko poleciał samolotem z Moskwy do Leningradu, swojej „wysuniętej bazy", jak nazywał to miasto.
Łysenko lubił rozmawiać w kategoriach militarnych i uważał Leningrad za idealne miejsce, z którego można by prowadzić działania określone przez niego „Operacją Procane". Razem z nim pojechał jego pierwszy zastępca, kapitan Walentyn Rebet, w kręgach moskiewskich znany jako „cień Łysenki".
Rebet był mężczyzną wysokim, miał trzydzieści pięć lat, czarne włosy i encyklopedyczną pamięć. Był również pierwszej klasy urzędnikiem i wspomagał swego porywczego szefa, który nie cierpiał biurowej roboty. Gdy tylko znaleźli się na drugim piętrze szarego bloku w gabinecie z widokiem na Newę i Nabrzeże Arsenału w pobliżu Dworca Fińskiego, Łysenko zadał Rebetowi pytanie:
— A więc, Rebet, co tam mamy?
Rebet podsunął okulary bez oprawek do nasady długiego nosa i otworzył teczkę.
Łysenko był z natury człowiekiem czynu, szczęśliwy, gdy leciał lub jechał do jakiegoś nowego celu, zasypując podwładnych pytaniami. Wypijał duże ilości wódki oraz lakka, fińskiego likieru malinowego. Miał równie wielki apetyt na kobiety. Pewnego razu Rebet powiedział do jednego z kolegów: „Wystarczy poznać jego żonę, a od razu wiadomo, dlaczego".
Walentyn Rebet był intelektualnym uzupełnieniem pary, człowiekiem, który potrafił przesiedzieć pół nocy nad aktami i raportami agentów. Jeżeli ktokolwiek umiał ułożyć w zgrabny obraz pozornie nie związane ze sobą fakty, to był nim Rebet.
— Po pierwsze, mamy serie tajemniczych zabójstw oficerów GRU w Tallinie — zaczął — zabójstw, które na pozór nie mają żadnego motywu.
— Z pewnością są dziełem tak zwanego estońskiego ruchu oporu.
Łysenko zerwał się i podszedł ciężko do okna, by wyjrzeć na zewnątrz. Rebet podniósł wzrok i zmrużył oczy, a potem mówił dalej:
— Nie ma żadnego dowodu na poparcie tego wniosku. Te makabryczne morderstwa mają w sobie coś bardzo dziwnego. Czterech uduszonych ludzi, wszyscy byli oficerami GRU. Dlaczego GRU? Poza tym mamy tego znakomitego pułkownika Andrieja Karłowa, który siedzi w Tallinie i ma teraz podwójne zadanie.
— Znakomitego?! — ryknął Łysenko. — To lizus, który przyczołgał się na brzuchu do swych przełożonych w nadziei otrzymania awansu.
— Karłow jest jednym z najlepszych analityków wojskowych w całej Armii Czerwonej — nalegał Rebet. — Widzieliście jego najnowszy raport, w którym podaje w wątpliwość informacje dostarczone przez tajemniczego Procane'a?
— Próbuje kryć siebie, ponieważ to on był w Londynie łącznikiem, który przekazywał informacje. Moskwa jest przekonana, że Procane może być najważniejszą naszą zdobyczą od czasów drugiej wojny światowej.
— Myślę, że błędem było przekazanie mu zlecenia na przeprowadzenie śledztwa w sprawie zabójstw oficerów GRU. On powinien skoncentrować się na tym, by pomóc temu nie znanemu Adamowi Procane'owi przejść na naszą stronę. Poza tym od naszego attache wojskowego w Paryżu nadszedł meldunek, że ten Procane jest już w drodze.
— A zatem, towarzyszu, jaki będzie nasz kolejny ruch? — zapytał Łysenko stanowczym głosem.
— Od wszystkich naszych ambasad w Europie Zachodniej, a zwłaszcza od źródeł nieoficjalnych powinniśmy zażądać, by natychmiast informowały o przyjeździe każdego starszego dyplomaty amerykańskiego, człowieka z wywiadu lub wojskowego. Procane będzie musiał wymyślić jakiś przekonujący powód do przekroczenia Atlantyku — to będzie pierwszy etap jego podróży do nas. Zgodnie ze wstępnie określonym celem, będziemy w stanie przewidzieć drogę, jaką przebędzie przez Europę.
— Natychmiast wyślę zawiadomienie — zgodził się Łysenko.
Zapalił papierosa z kartonowym ustnikiem, co oznaczało, że pomysł mu się podoba. Działanie! To była mocna strona Łysenki.
— Tymczasem jest jeszcze trzeci czynnik, o którym wspomniałem wcześniej. Zabójstwo francuskiej dziennikarki, Alexis Bouvet, przez tego sadystę Poluczkina. Plus kolejne szaleństwo w postaci wysłania do Londynu filmu przedstawiającego to morderstwo oraz fotografii z raportem do pewnej helsińskiej gazety. Jeszcze większe szaleństwo.
— Sprawy wyższej rangi pozostawcie tym, którzy je rozumieją. Chcielibyście wypowiedzieć się jeszcze na jakiś temat? Jeśli nie, to musimy dopilnować, aby wysłano wiadomość o tym Amerykaninie. To dobry pomysł, towarzyszu.
Łysenko wiedział doskonale, że Rebet jest dla niego bezcenny, że miewa pomysły. Był jedynym podwładnym, którego Łysenko klepał czasami po plecach. Niezbyt często — nie było przecież sensu, by nabrał przekonania, iż jest niezastąpiony.
— Jestem zaniepokojony całą tą serią wydarzeń w Estonii — powtórzył Rebet — ponieważ jak na razie nie potrafię połączyć tych wypadków.
— A muszą zostać połączone? — rzucił nagle Łysenko.
— Po prostu nie wierzę w zbiegi okoliczności — odparł Rebet.
Rozmowa ta miała miejsce w sobotę.
W niedzielę po południu Tweed po spotkaniu z Juliusem Ravensteinem, człowiekiem znanym w kręgach antwerpskiego przemysłu diamentów pod pseudonimem „Biała Gwiazda", wrócił z Brukseli do Londynu.
W poniedziałek 3 września późno przyjechał na Park Crescent i gdy tylko wszedł do budynku, wyczuł, że coś się stało. Monika niecierpliwie czekała na niego przy swoim biurku i przyglądała się, jak zdejmuje płaszcz. Trwająca dwa miesiące fala upałów minęła, teraz było o wiele chłodniej i padał lekki deszcz.
— Były do ciebie pilne telefony — zaczęła relacjonować. — Z Paryża, Frankfurtu i Genewy.
— W kotle zaczyna wrzeć.
— W jakim kotle? Co się dzieje?
— Niestety, nie mogę ci powiedzieć. Przykro mi to mówić, ale od tej chwili będziesz pracowała, o niczym nie wiedząc.
— Cudownie. To będzie dla mnie całkiem nowe doświadczenie — powiedziała zgryźliwie.
— Chodzi o tamtą dyrektywę — uspokajał ją. — Nad tą sprawą muszę popracować sam. W końcu jednak dowiesz się, dlaczego.
— Nie doczekam się!
Udała, że zajmuje się przeglądaniem akt. Tweed zaklął w myślach. Przez tyle lat wiedziała o najdrobniejszych szczegółach wszystkich operacji bez względu na podejmowane ryzyko. Cała ta sprawa Procane'a nie podobała mu się coraz bardziej. Monika odezwała się nagle, nie patrząc na swego szefa.
— Wszystkie dane dotyczące telefonów znajdują się na twoim biurku. Nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Z Frankfurtu dzwoniła kobieta, pozostałe dwa były od mężczyzn. Chcieli, byś natychmiast oddzwonił.
— Zaraz się tym zajmę.
— Czy mam wyjść?
Spojrzał na nią znad okularów, a potem pokręcił głową. Ona znów wy buchnęła:
— Nienawidzę, kiedy patrzysz na mnie w ten sposób!
Najpierw zatelefonował do Frankfurtu. Po wybraniu numeru nastąpiła krótka chwila oczekiwania, a potem na linii dał się słyszeć wesoły głos Lisy Brandt. Tweed podejrzewał, że czekała na to połączenie.
— Nagrywam tę rozmowę — ostrzegł i wcisnął guzik uruchamiający magnetofon ukryty w trzeciej szufladzie z prawej strony biurka.
W zasadzie była to rozmowa jednostronna. Lisa mówiła, on słuchał i tylko czasami zadawał krótkie pytanie. Meldunek był zwięzły i rzeczowy — całkiem inny niż rozmowa przy obiedzie w Intercontinentalu. Podziękował jej i odłożył słuchawkę.
— Kto przepisze nagranie na maszynie? — spytała Monika, już spokojniej.
— Ja — odparł krótko Tweed.
Tę samą procedurę powtórzył wobec Andre Mouteta w Paryżu, a potem Alaina Charveta w Genewie. Obaj czekali na jego telefon. Później wyjął z szafy swego starego przenośnego remingtona, wkręcił arkusz papieru, wsunął na uszy słuchawki podłączone do magnetofonu i napisał raport o każdej z tych trzech rozmów. W jednym egzemplarzu. Podarł na strzępy trzy kopie, świadomy faktu, że Monika specjalnie na niego nie patrzy.
Następnie raporty włożył do zapinanych teczek i wszystkie trzy ułożył starannie na biurku. Skończywszy to zajęcie, zdjął okulary i zaczął czyścić szkła. Rozumiejąc ten sygnał, Monika zamknęła akta i czekała. On odchrząknął, a potem powiedział:
— Trzymam cię na uboczu, ponieważ to jest najdelikatniejsza sprawa, z jaką miałem do czynienia, odkąd zacząłem tu pracować. Gdyby coś miało odbić się rykoszetem, nie chciałbym, by trafiło w ciebie.
— Odbić rykoszetem?
Oburzenie i niezadowolenie Moniki wyparowały. Ich miejsce zajął niepokój, autentyczna troska. Przenikliwym wzrokiem spojrzała na szefa.
— Może się to zdarzyć niezwykle łatwo — powiedział Tweed. — Gdyby cała ta sprawa wybuchła mi w twarz, nie chciałbym, żeby w jakikolwiek sposób dotknęło to ciebie. Howard nie jest z ciebie zbyt zadowolony, lecz jest lojalny.
— A ja spodziewałam się, miałam nadzieję, że to doprowadzi do awansu.
— Ja chodzę po linie nad przepaścią. Lepiej nie zapominaj o tym...
Jej niepokój powiększył się.
Howard wybrał akurat ten moment, by wejść do biura i powiedzieć coś zupełnie nieodpowiedniego. Na jego gładkiej twarzy widniał rumieniec, był podekscytowany i zachowywał się wyniośle.
— Muszę zamienić z tobą parę słów na osobności. — Zerknął na Monikę. — Powiedziałem — na osobności.
— Jeżeli uprzejmie ją poprosisz, to zareaguje. Nie zapominaj, że ona jest jednym z zaufanych pracowników — powiedział kąśliwie Tweed.
— Może to było trochę za ostre. — Na lepsze przeprosiny Howard nie potrafił się zdobyć. — Wydarzyło się coś bardzo poważnego. W tej sprawie potrzebuję osobistej porady Tweeda. Dziękuję ci, Moniko.
...potrzebuję osobistej porady Tweeda. Tweed zżymał się, słysząc zdanie w stylu typowym dla Howarda. Zabrzmiało to tak, jakby konsultował się ze swym lekarzem. Kiedy siedzieli sami, a Howard wylewał z siebie potoki słów, Tweed zachowywał milczenie.
— Przed chwilą miałem szyfrowaną rozmowę z człowiekiem, z którym najmniej chciałbym rozmawiać. Musiał wstać w środku nocy, żeby do mnie zatelefonować. Boże! Ktoś najwyraźniej wsadził kij w mrowisko. Gdybyś usłyszał go, pomyślałbyś, że wybuchła trzecia wojna światowa...
— O kim my rozmawiamy? — wtrącił się Tweed.
— Cord Dillon! Osobiście. On tu dzisiaj przyleci. Musisz spotkać się z nim na Heathrow. Podam ci dane jego rejsu.
— Nie! — rzucił Tweed.
— Chyba się przesłyszałem?
— Nie. Nie przywitam go na Heathrow.
— Ktoś musi to zrobić — odparł Howard, jakby trochę roztargniony. Usiadł w wygodnym, skórzanym fotelu Tweeda i przeczesał włosy dłonią. — Dlaczego nie chcesz pełnić honorów?
— To zła taktyka.
Cord Dillon — zastępca dyrektora CIA. Howard nienawidził tego człowieka. Według Tweeda — tak naprawdę dlatego, że nie potrafił postępować z tym porywczym Amerykaninem. Przypomniał sobie ostatnią sprzeczkę Dillona z Howardem w jego towarzystwie:
— Wy, Brytyjczycy, powinniście raczej ruszyć tyłki i wziąć się do działania. Przecież my sami nie możemy odwalać całej tej cholernej roboty, ale z tego, co tu widzę, będziemy zmuszeni. Dlaczego nie zaczynacie?
— Bo tak się akurat zdarza, że żaden z nas nie jest królem Kanutem Wielkim — odparł ostro Howard.
— Sądziłem, że tamten facet próbował je powstrzymać — rzucił zjadliwie Dillon.
Ten sam Amerykanin przemierzał właśnie Atlantyk, by narzucić im swą wysoce niemiłą obecność. Howard jeszcze raz spytał, czy Tweed uda się na lotnisko, by go powitać, lecz Tweed znowu odmówił. Zachowanie Tweeda wywołało u Howarda podejrzenia, iż jego współpracownik znajduje przyjemność w takim obrocie sprawy.
— Dlaczego spotyka nas ten zaszczyt? — spytał Howarda.
— Ponieważ z Paryża otrzymał raporty, w których mówi się, że jakiś Amerykanin o nazwisku Adam Procane ma zamiar przejść na sowiecką stronę. A wiesz, jaki on jest. Ledwie dał mi dojść do słowa. — Wstał i wygładził marynarkę obciągając poły. — Chyba sam będę musiał jechać i spotkać się z nim.
— Decyzja należy do ciebie.
— Ale to ty zajmujesz się śledztwem w sprawie Procane'a — odparł Howard, lekko rozdrażniony.
— I właśnie dlatego nie zamierzam rozkładać czerwonego dywanu przed Dillonem.
— A czy zechciałbyś powiedzieć mi cokolwiek o tym, co się dzieje? Słyszałem, że kable grzeją się od informacji przesyłanych z kontynentu.
— Może zechcesz przeczytać te raporty.
Tweed podał swemu szefowi trzy teczki i usiadł z powrotem, podczas gdy Howard czytał raporty stojąc. Wyraz klęski i podenerwowania na jego twarzy pogłębił się, kiedy przebiegł wzrokiem trzy arkusze papieru, a potem rzucił je na biurko.
— Jezu Chryste, Tweed! Paryż, Frankfurt i Genewa — wszyscy donoszą o tym samym, o tym, że Procane'a oczekuje się w Europie po drodze do Rosji. — Znowu opadł na fotel i w geście rozpaczy wyrzucił ręce w górę. — Wiesz, co to oznacza? Czy wiesz, do czego może doprowadzić taki skandal szpiegowski w obliczu listopadowej kampanii Reagana do drugiej kadencji prezydenckiej? Mógłby przez to przegrać wybory. Coś mi się wydaje, że w Waszyngtonie mają zgniłe jajo, które może się okazać o wiele większe niż Philby. Chyba rozumiesz, co to znaczy? — powtórzył.
— Doskonale rozumiem. Właśnie wróciłem z podróży do wszystkich tych miast, również do Brukseli. Moim informatorom zleciłem sprawdzenie wszystkich pogłosek związanych z Procane'em. A wyniki — muszę przyznać, są o wiele szybsze, niż oczekiwałem — i znajdują się w tych raportach.
— A kim są ci A, B i C?
— To właśnie moi informatorzy. Należy ich bezwzględnie chronić. Jeżeli Rosjanie coś wywęszą, a wywęszą na pewno, mogą porwać któregoś lub kilku, by wydusić z nich to, co wiedzą. Czekam jeszcze na wiadomości od D. Ten informator jest w Brukseli.
— A cel tego przedsięwzięcia?
Tweed wcisnął guzik interkomu.
— Możesz już wrócić, Moniko. Nie ma już zagrożenia.
Zaczekał, aż Monika wejdzie i usiądzie przy swoim biurku. Howard zmarszczył brwi, lecz nie odezwał się. Ponieważ Tweeda czekał kolejny wyjazd z kraju, postanowił, że dziewczyna powinna co nieco wiedzieć o całej sprawie. A teraz Howard był świadkiem tego, że ona znała tylko pewne elementy całej operacji.
— Celem przedsięwzięcia — wyjaśnił Tweed — jest spełnienie nadziei, a jest to nadzieja bardzo nikła, że uda się nam powstrzymać Procane'a, zanim wyruszy do Moskwy. Jeżeli nam się to powiedzie, wyobraź sobie, jak dużo zyskamy w oczach Waszyngtonu. Oni zawsze uważają, że wszystko fuszerujemy. Najwyższy czas, byśmy osiągnęli wreszcie równowagę kredytu zaufania.
— Tylko że ni cholery nie wiemy, kim jest ten Procane — zaprotestował Howard. — A może jednak wiemy?
— Nie mam zielonego pojęcia. Powiedziałem ci, że nadzieja jest niezwykle nikła, więc możemy jedynie próbować.
— Czy wolno mi się odważyć i spytać, jak się do tego zabierzemy?
— Mój pierwszy ruch wyjaśniłem parę minut temu. Kolejnym krokiem jest zaalarmowanie całej naszej siatki na kontynencie i poinstruowanie wszystkich, by mieli na oku wszelkie możliwe drogi, jakimi Procane mógłby próbować przedostać się do Rosji. Jedną z oczywistych możliwości jest Antwerpia. Przypadkiem wiem, że sowiecki frachtowiec Taganrog całkiem niedawno zacumował tam, aby dokonać tak zwanych napraw. Właśnie w ten sposób wydostali się Burgess i Maclean.
— Z tego, co powiedziałeś, wynika, że to dość oczywiste.
— Mogą pomyśleć, że przeoczymy to, co oczywiste.
— A jak się weźmiemy do zatrzymania jakiegoś Amerykanina zbliżającego się do portu w Antwerpii?
— Ludzie z kontrwywiadu belgijskiego aresztują go, wykorzystując jakieś lipne oskarżenie. Nie uporządkowane papiery czy coś w tym rodzaju. Jeżeli zaistnieje poważniejsza sytuacja, możemy zdrajcę porwać, a później przywieźć go tutaj na przesłuchanie.
— Mocne postanowienie, nie powiem.
— Myślisz, że Dillon będzie się sprzeciwiał?
— Nie, sądzę, że nie. W przeszłości nieraz lawirował na krawędzi bezpieczeństwa. Ale nie proponuj mu obejrzenia tych...
Howard wskazał na akta leżące na biurku Tweeda, jakby były laskami dynamitu. Tweed odłożył je do szuflady, którą zamknął na klucz, i dopiero wówczas odpowiedział:
— Z całą pewnością pokażę mu te papiery. Współpraca to coś, co Amerykanie bardzo sobie cenią.
— Ale on się wścieknie!
— To, jak sądzę, uda mi się przeżyć. Ale nie mogę znieść dżokera, którego wetknąłeś do talii.
— O czym ty, do cholery, mówisz? — warknął Howard.
— Bob Newman. Pokazałeś mu ten film i człowiek pognał do Finlandii. Wiesz, że kiedy Newman się wkurzy, trudno nad nim zapanować. Na dodatek wymieniłeś przy nim nazwisko Procane'a. Muszę powiedzieć, że według mnie to był zasadniczy błąd, który wszystko może zepsuć. Nie mówiąc już o niebezpieczeństwie, na jakie sam Newman może się narazić.
— Sądzę — oznajmił Howard podnosząc się — że powinienem sprawdzić własne biurko, zanim wyruszę na lotnisko, by spotkać Dillona.
— O której przylatuje?
— O 18.10. Leci concordem British Airways rejs nr 192. Przywiozę go prosto tutaj i posadzę na twych kolanach.
— Nie najlepszy pomysł, nie ta płeć.
Bywało, że Tweed okazywał kalamburowe poczucie humoru, które wprawiało w zdumienie nawet jego najbliższych przyjaciół. Jednak ta odpowiedź nie przemówiła do Howarda.
— Mogę w czymś pomóc? — spytała Monika, gdy zostali już sami w pokoju.
— Tak. I da ci to zajęcie na cały dzień. Zawiadom całą siatkę o tym amerykańskim gościu — CIA, NSA, Pentagon i temu podobne. Każdego, kto może obserwować ewentualne drogi przedostania się do ZSRR. Według mnie, to będą porty morskie, w których cumują statki z krajów bloku wschodniego, ale również wszystkie lotniska.
— A co z pociągami?
— Nie sądzę, by z nich korzystał. Będzie szukał jakiegoś szybszego sposobu, transportu, który prędko przerzuci go za żelazną kurtynę.
— Mam się skoncentrować na jakimś konkretnym terenie?
— Tak, na Skandynawii.
Mniej więcej godzinę później zatelefonowała z Helsinek Laura Sarin.
— Pan Tweed? Tu Laila.
Sprawiała wrażenie zdenerwowanej i zaniepokojonej. Tweed mocniej ścisnął słuchawkę. Natychmiast zaczął ją uspokajać, mówiąc tak, jakby był jej ukochanym wujkiem.
— Lailo, bardzo się cieszę, że tak szybko zatelefonowałaś. Obawiam się, że tym razem dałem ci bardzo trudne zadanie. Dlaczego to mówię? Wszystko, co dla mnie zrobiłaś, było trudne...
— Już wcześniej próbowałam się z panem skontaktować. Jeszcze przed weekendem. Odebrała jakaś kobieta i powiedziała, że nie jest pan osiągalny.
— Mówiła prawdę. A teraz powiedz mi, jak stoją sprawy?
— Bardzo źle. Zawiodłam pana i jest mi przykro. Spotkałam się z tym Anglikiem na lotnisku, tak jak pan prosił. Przekonałam go, by pozwolił towarzyszyć sobie do hotelu — do Kalastajatorppa. — Przeliterowała nazwę, a on zapisał ją w notatniku. — Spędziłam z nim dość dużo czasu i opowiedziałam o wizycie jego żony u mnie w biurze dziesięć dni temu. Zadawał mi wiele pytań na temat tego, co ona mówiła.
Zwięźle podawała szczegóły, a Tweed zapisywał w szalonym tempie. Wszystko, o co pytała i o czym wspominała Alexis. Potem szczegóły rozmów z Newmanem. Tweed pisał dalej. Mógł nagrać tę rozmowę, lecz nie chciał, by Laila dowiedziała się, że on ma takie możliwości. Ponadto wydawało mu się nieuczciwe nagrywanie bez uprzedzenia. Tweed miał słabość do tej Finki. Następnie przyszła kolej na sedno sprawy.
— Panie Tweed, dziś rano wróciłam do jego hotelu, by się z nim pogodzić, a jego już tam nie było. Odleciał prywatnym helikopterem i zabrał swój bagaż po zapłaceniu rachunku. Nie mam pojęcia, gdzie on teraz jest.
— Skąd telefonujesz?
— Od siebie z mieszkania. Zaczekałam na powrót helikoptera — pilot wrócił sam. Nie udało mi się wydusić z niego, co się wydarzyło. Myślę, że Bob, to znaczy Newman, odpowiednio opłacił jego milczenie. Naprawdę bardzo mi przykro. Nigdy wcześniej pana nie zawiodłam, a tym razem czuję się podle.
— Spisałaś się lepiej, niż podejrzewasz. Wysyłam ci trochę pieniędzy. Ten sam bank co zawsze?
— Panie Tweed! — Siła jej głosu wzrosła o kilka decybeli. — Ja dopiero zaczęłam. Chyba nie sądzi pan, że pozwolę panu Newmanowi z tym uciec, co? Rozniosę Helsinki na kawałki, ale znajdę go. I niech pan pamięta, że to jest moje miasto.
Tweed był zdumiony jej zapałem i determinacją, aby kontynuować zadanie. Nie docenił charakteru i nieustępliwości tej dziewczyny. Mrugnął do Moniki, która obserwowała go.
— I tak wyślę pieniądze, może trochę więcej, niż myślałem. Potrzebujesz przecież funduszy.
— Otrzyma pan pełny wykaz kosztów, tak jak poprzednio — oznajmiła oficjalnie. — Zgłoszę się, jak go odnajdę. A tymczasem — do widzenia.
Tweed odłożył słuchawkę i zaczął się zastanawiać, zawzięcie czyszcząc okulary. Czyżby to miał być przypadek, w którym amatorzy pokonują zawodowców? To już się wcześniej zdarzało.
— Coś nie tak? — spytała obojętnie Monika.
— Sprawdziły się moje najgorsze obawy. Newman zniknął.
9
W Leningradzie był ranek, poniedziałek 3 września. Generał Łysenko, ubrany w mundur, wszedł do biura i rzucił płaszcz na zniszczoną skórzaną kanapę. Kapitan Walentyn Rebet pracował już przy swym biurku, przeglądając papiery, które, jak zauważył Łysenko, były opatrzone pieczęcią oznaczającą sprawę ściśle tajną.
— Miały miejsce pewne zdarzenia — poinformował Rebet. — Poważne.
— I tak będzie przez cały tydzień, kryzys za kryzysem...
Łysenko rozejrzał się po gabinecie i zapalił trzeciego papierosa tego dnia. Wokół ścian stały szare szafki na akta, które pasowały do szarych ceramicznych płytek skromnej podłogi. Łysenko był nieczuły na jakikolwiek komfort. Szafki należały do Rebeta. Generał miał niewielkie pojęcie o ich zawartości, jak i o opracowanym przez Rebeta systemie podziału akt.
— Mówcie to, co najgorsze — warknął.
— Okazuje się, że pułkownik Karłow myli się, wyrażając swe wątpliwości na temat Adama Procane'a. Mam trzy oddzielne meldunki, które nadeszły w ciągu weekendu, i we wszystkich mówi się, że Procane jest już w drodze do nas. Wszystkie pochodzą z wiarygodnych źródeł.
— Jakie to źródła?
Łysenko stanął jak zwykle przy oknie. Ludzie szli do pracy na drugi brzeg rzeki w deszczu nadciągającym znad Bałtyku. Ponury ranek, zupełnie taki jak poniedziałkowy nastrój Łysenki.
— Ambasada w Paryżu, konsulaty we Frankfurcie i Genewie — poinformował dokładnie Rebet. — Attache wojskowy w Paryżu mówi o źródle najpewniejszym z możliwych. Podobne wieści nadeszły z Niemiec i Szwajcarii.
— Powiadomcie Moskwę.
— Już to zrobiłem. Podpisując waszym nazwiskiem — dodał Rebet.
— Dobrze, dobrze. Czy mówi się cokolwiek o jego prawdziwej tożsamości?
— Ani słowa.
— Ostrożny drań. To też dobrze. Są jakieś dane na temat drogi, którą wybierze? Może powinniśmy przygotować w związku z tym jakieś plany? — zasugerował Łysenko.
— Na tym etapie? Przecież mamy do czynienia z człowiekiem ze szkła.
— Możemy zawiadomić wszystkie ambasady w zachodniej Europie, by przygotowały różne warianty działania.
— To mogłoby okazać się niemądre. Pomyślcie tylko, ilu ludzi dowiedziałoby się wówczas o Procanie. Ktoś mógłby coś wypaplać i sprawa dotarłaby do Waszyngtonu. Proponowałbym trochę zaczekać. Moglibyśmy skonsultować się z Karłowem. Przecież to on był pierwszym kontaktem z tym szklanym człowiekiem.
— Zatelefonować do Tallina?
— Z całym szacunkiem, generale, ale to również byłoby niemądre. Ciągle jeszcze nie wiemy, w jakim stopniu satelity amerykańskie kontrolują naszą łączność telefoniczną. Powinienem raczej polecieć do Tallina i osobiście porozmawiać z Karłowem.
— Zgoda, z pewnymi zastrzeżeniami. Ale na razie podejmujcie wszystkie decyzje związane z Procane'em. Jak was nie będzie, napiszę to. Albo nie, mam lepszy pomysł: podyktuję rozkaz i weźmiecie go ze sobą. — Łysenko zachowywał się rubasznie i kordialnie, waląc Rebeta po ramieniu. — Dzięki temu podczas spotkania z Karłowem będziecie mieli większy autorytet.
— Dziękuję.
Wyraz twarzy Rebeta nie mówił niczego. Łysenko wykorzystywał swoje stare sztuczki. Dać na piśmie, że podwładny prowadzi operację, która może się nie udać. A Łysenko doskonale wiedział, że każda operacja może się nie powieść. I to była chwila, w której kogoś innego można było wepchnąć w gówno. Co jak co, ale Łysenko był starym wyjadaczem. Zawsze chronić siebie. Bo jak inaczej można zostać generałem?
Pilot helikoptera nazywał się Jorma Takala. Przybył do Kalastajatorppa o dziewiątej rano w poniedziałek i Newman, który zapłacił już za hotel, zaprosił go na kawę. Rzucając bagaż obok siebie Newman z uczuciem ulgi stwierdził, że Takala, jak wielu Finów, mówi doskonale po angielsku.
— Mówię o tej dziewczynie — wyjaśnił Newman i pokazał Takali fotografię Alexis. — Poznaje ją pan?
— Dobrze ją pamiętam; piękna kobieta, która dokładnie wiedziała, czego chce. Pańska przyjaciółka? — spytał ostrożnie.
— Moja żona. Prawdopodobnie podała swoje zawodowe nazwisko — Alexis Bouvet.
— Zgadza się.
Pilot zawahał się, studiując twarz Newmana. Mógł mieć około trzydziestki, jak ocenił Newman. Wysoki, jasnowłosy mężczyzna w granatowym kombinezonie i traktorach na nogach. Takala wypił trochę kawy, nim zaczął mówić dalej.
— Czytałem ten artykuł w gazecie. Bardzo mi przykro, że pańska podróż do Finlandii odbywa się przy tak smutnej okazji.
— Dziękuję. A teraz do rzeczy. Muszę się dowiedzieć, dokąd ją pan zawiózł. Nie tylko chcę, by poleciał pan tą samą trasą, lecz chciałbym również, by odbyło się to o tej samej porze. Czy jest pan w stanie tego dokonać?
Takala skinął głową.
— To zabawne, że prosi pan o to. Pańska żona również bardzo dokładnie określiła drogę i czas. Może po prostu panu pokażę? No, dobrze. Mamy zatem czas na wypicie kawy. Wystartowaliśmy dokładnie o dziesiątej rano. Śmigłowiec czeka po drugiej stronie hotelu.
— Widziałem tę platformę, na której pan ląduje. I jeszcze coś. — Newman pokazał plik banknotów. — To dodatek do opłaty za lot. Pewna dziewczyna, dziennikarka, może pana wypytywać. Odkąd tu przyjechałem, cholernie mi się narzucała.
— To niezbyt ostrożne. Ale dziennikarze... — Takala wykonał gest, jakby wszystkich dziennikarzy chciał wyrzucić do morza. Nalał sobie więcej kawy i Newman przypomniał sobie, że Finowie piją ją litrami. — Nic jej nie powiem — kontynuował Takala. — Żadnych szczegółów o trasie i czasie. A ten napiwek jest za duży...
— Proszę go zatrzymać. Niech mi pan coś opowie o swojej pracy.
Rozmawiali przez jakiś czas, a kiedy nadeszła pora, zgodnie z sugestią Newmana poszli do drugiego budynku podziemnym tunelem. Newman wyczuwał instynktownie, że tego ranka Laila może się pokazać. Nie miał żadnych skrupułów, jeśli chodzi o oszukiwanie jej — był teraz w spokojnym, wręcz obojętnym nastroju, bo znalazł pierwszy ślad.
Kiedy wyszli na powierzchnię okazało się, że Hughes 500D wygląda jak duża zabawka. Stał na płozach za łańcuchem, który Takala rozciągnął w poprzek szerokiej ścieżki na skraju lądowiska.
Usiadłszy obok pilota, Newman nałożył słuchawki z mikrofonem ustawionym blisko ust. Kiedy wirnik zacznie hałasować, to będzie jedyny środek porozumiewania się z Takala.
Fin był bardzo uważny — sprawdzał czas, aż wreszcie sekundnik wskazał punktualnie dziesiątą. Włączył silnik, podgrzał i wystartowali. Wibracja była dość znaczna i wydawało się, że hughes rozleci się na kawałki.
Takala skierował maszynę nad zatokę, w dole umykał intensywny granat wody. To był doskonały ranek do obserwacji — słońce świeciło na lazurowym niebie, a przejrzystość powietrza była taka, z jaką Newman spotkał się tylko w Finlandii.
Spojrzał za siebie na Kalastajatorppa — hotel wyglądał jak model architektoniczny, główny budynek to wygięta bryła betonu. Nabrali wysokości i Newman zaczął przyglądać się Helsinkom — też wyglądającym jak architektoniczny model. Przestudiował plan, który dała mu Laila i teraz miał dziwne uczucie, jakby już wcześniej obserwował miasto z góry.
Półwysep, na którym leży miasto, wcina się w Zatokę Fińską jak niekształtna, trójpalczasta dłoń. Zatoki otaczające miasto z trzech stron są usiane licznymi wyspami wszystkich kształtów i rozmiarów. Newman pomyślał, że to jedno z najbardziej intrygujących miast, jakie kiedykolwiek widział, archipelag podobny do tego giganta, jaki opisała mu Laila. Takala zaczął komentować.
— Pańska żona nie interesowała się zbytnio tym, nad czym przelatujemy. Ciągle spoglądała na zegarek. I poleciałem szerokim łukiem na zachód, żeby dotarła do celu dokładnie wtedy, kiedy chciała.
— Do jakiego celu?
— Zorientuje się pan lepiej w jej wycieczce, jeśli zaczeka pan jeszcze parę minut.
— Tam, gdzie Helsinki sięgają morza, na końcu półwyspu jest duży park. Co to jest?
— Park Studzienny. Dawno temu znajdowała się w nim studnia, z której mieszkańcy czerpali wodę pitną. Nakręcili tam fragment tego filmu, którego akcja miała się rozgrywać w Rosji, tego, w którym grał Lee Marvin.
Teraz lecieli nad morzem. Pilot spojrzał na zegarek, zmienił kurs i zaczął zmniejszać wysokość, skręcając na północ w kierunku lądu. Poniżej niewielkie statki wykonywały swoje legalne lub nielegalne zajęcia. Newman złożył mapę i skoncentrował się na panoramie.
— Tam na horyzoncie to już Estonia — oznajmił Takala.
Daleko na południu, po drugiej stronie Zatoki Fińskiej Newman rozpoznał długą, szarą plamę lądu. Estonia. Rosja sowiecka.
— To są porty — w słuchawkach odezwał się głos Takali. — Teraz jesteśmy już bardzo blisko celu. Oto miejsce, które wskazała pańska żona, przyciskając palec do szyby kabiny, i któremu przyglądała się przez parę minut.
Przelatywali nad Parkiem Studziennym, na tyle nisko, by Newman mógł rozpoznać pogmatwaną siatkę ścieżek wśród sosen i kilku pieszych, którzy zatrzymali się, by popatrzeć na przelatujący helikopter. Teraz kierowali się na północ tuż za linią brzegu. Jeszcze więcej wysp, niektóre w kształcie gruszki. Takala wolną dłonią chwycił Newmana za rękę, pokazując na zegarek. Była dokładnie 10.30.
— Proszę spojrzeć prosto przed siebie — polecił Fin. — Oto cel — dok Silja.
— Jakie znaczenie miał czas?
— Niech pan spojrzy na ten statek. To jest Georg Ots, właśnie odpływa do Tallina w Estonii.
Podał Newmanowi lornetkę, mówiąc, że robi dokładnie to samo, o co prosiła go Alexis Bouvet. Newman wziął ją do ręki, nastawił ostrość, podczas gdy Takala jeszcze bardziej zniżył maszynę, tak że doskonale widzieli statek wypływający z doku Silja.
Ten statek pasażerski był większy, niż spodziewał się Newman, raczej mały liniowiec z błyszczącym białym kadłubem z granatową linią. Bardzo nowoczesny, z normalnym, współczesnym przysadzistym kominem na śródokręciu. Wydawało się, że to statek fiński, lecz Newman po chwili skierował lornetkę na czerwony pas na kwadratowym kominie. Na czerwonym tle znajdował się niewielki żółty znak młota i sierpa. A więc to był sowiet.
Na pokładzie zauważył oficera, który również przez lornetkę obserwował unoszący się w powietrzu śmigłowiec. W dole statek płynął wąskim kanałem między lądem a wyspą, na której stał dziwaczny, utrzymany w stylu Disneya domek.
— Jak nazywa się ten teren? — spytał Takalę.
— Port Południowy.
Twarz Newmana skamieniała, gdy tak patrzył, jak statek nabiera szybkości, opuszczając kanał i kierując się na otwarte morze. Poczuł gorycz, gdyż przypomniał mu się fragment krótkiego listu, jaki wręczył mu listonosz w Londynie. Cholernie się spieszę, by złapać statek — odpływa o 10.30... po drodze do portu.
— Czy mógłby pan wylądować w jakimś innym miejscu? — spytał Newman. — Nie chcę wracać do Kalastajatorppa.
— Z tym mogą być problemy — odparł niepewnie Takala.
— Chcę zmienić hotel.
— Na Mannerheimintie jest hotel Hesperia. Tam helikoptery mają lądowisko, bo też zabierają gości na przejażdżki. Musiałbym skorzystać z radia.
— Niech pan korzysta. Rezerwacja na pięć dni. Pokój dwuosobowy, jeżeli mogą.
— Proszę chwilę zaczekać. Tam w dole, przy końcu Portu Południowego stoi katedra.
Newman dalej oglądał okolicę przez lornetkę, podczas gdy Takala włączył radio i zaczął szybko mówić po fińsku. Newman nie zrozumiał ani słowa. Potem Takala skinął głową i znowu zmienił kurs na północno-zachodni.
— Możemy lądować, panie Newman. I będzie pan miał dwuosobowy pokój.
W Londynie było deszczowe południe. Monika odłożyła słuchawkę telefonu i odhaczyła jedno z nazwisk w notatniku. Spis nazwisk był długi i związany prawie z całą Europą Zachodnią. Odetchnąwszy z ulgą, odłożyła ołówek i spojrzała na Tweeda.
— To był Pierre Loriot z Direction de la Surveillance du Territoire — mówiła o kontrwywiadzie francuskim — całkiem chętny do współpracy. On skoncentruje się na lotniskach, na wszystkich lotach ze Stanów Zjednoczonych. Sprawdzi również wszystkie porty od Marsylii po Dunkierkę w poszukiwaniu statków kierujących się za żelazną kurtynę. Każdy taki statek będzie pilnie obserwowany. Loriot był moim ostatnim kontaktem. Europa jest już zamknięta — z wyjątkiem Finlandii, o którą prosiłeś, bym nie wciągała jej na tę listę. Dlaczego? Mogłam zatelefonować do Mauno Sarina z Policji Obronnej w Helsinkach. A może to tajemnica państwowa? — skończyła pełną zadumy nutą.
— Spokojnie. To nie żadna tajemnica. Tylko że Finowie są w trudnym położeniu. Mają z Rosjanami układ, na mocy którego każdy uciekinier ze Związku Radzieckiego ma być oddawany w ręce władz sowieckich. A zatem każdy Amerykanin, który udając się do Moskwy dojedzie do Helsinek, jest bezpieczny. Finowie byliby zmuszeni asystować mu w momencie przekraczania granicy. I właśnie dlatego Sarinem zajmę się osobiście.
— Ludzie z SAPO w Sztokholmie też byli bardzo pomocni. — Mówiła o tajnej policji szwedzkiej.
— Szwecja to zupełnie inny świat. Sowieccy uciekinierzy, którzy przedostają się tam, nigdy nie są oddawani. Procane może polecieć nad biegunem i skierować się do Sztokholmu. I jeżeli tak uczyni, na Arlanda będzie na niego czekał komitet powitalny.
— Zatem wykonałam swą pracę? A może jest jeszcze coś, co Monika mogłaby zrobić, nim poczłapie na lunch?
— Byłbym ci wdzięczny za jeszcze jedno. Zadzwoń do szefa urzędu celnego w Harwich. Gość nazywa się Willie Fairweather. Wymień kryptonim Brązowa Foka — to ja. Wolno ci się śmiać. Powiedz mu, że w ciągu tygodnia estoński trawler Saaremaa — tu przeliterował jej nazwę — może zawinąć do Harwich w celu naprawienia maszyn. Niech będzie tak miły i zatelefonuje do mnie, gdy tylko dostanie przez radio prośbę o wejście do portu.
— Uważaj to za załatwione.
Tweed był jej wdzięczny za to, że nie zadaje zbędnych pytań. Niewielu ludzi wie, że Estończycy łowią ryby nie tylko na Bałtyku, ale również, i to dość często, na Morzu Północnym i na Atlantyku. Załogi tych statków są prześwietlane przez Rosjan, lecz Estończycy to naród przebiegły i zawzięty na okpiwanie tych, których potajemnie uważają za „sowieckich okupantów".
Tweed udał, że jest zajęty czytaniem akt, lecz słuchał rozmowy Moniki z Fairweatherem. Odczuł wielką ulgę, kiedy wykonała to zadanie. Trawler, o nazwie pochodzącej od wyspy leżącej u wybrzeży Estonii, był bardzo ważną figurą na gigantycznej scenie, na której on pracował.
Kilka godzin później tego samego dnia na pokładzie trawlera Saaremaa, płynącego po bardzo wzburzonym morzu trzydzieści mil na wschód od Harwich, główny mechanik pojawił się na mostku i zgłosił się do kapitana, Olafa Prii.
— Mamy poważne problemy z kotłem, sir.
— Nic nie możecie z tym poradzić? — spytał wysoki i szczupły Prii, mężczyzna pięćdziesięciopięcioletni o wystających kościach policzkowych.
— Niestety nie. Musimy zawinąć do jakiegoś portu, by nam pomogli.
— Dobrze. Połączę się przez radio z Harwich. Rozumiem z tego, że do portu zdołamy jakoś zawinąć?
— Utykając na jedną nogę, ale powinno nam się udać.
Sternik stał odwrócony plecami do obu mężczyzn, więc nie zauważył, że kapitan Prii mrugnął do głównego mechanika, zanim przeszedł na przód sterówki z normalnym, ponurym wyrazem twarzy.
10
Huragan. Cord Dillon został wprowadzony do biura Tweeda o 19.30. Howard wymamrotał coś w rodzaju „znacie się" i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Wyraz jego twarzy mówił: Jest cały twój, dzięki Bogu.
Zastępca dyrektora CIA był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną o kamiennej twarzy. Nad wydatnym nosem tego starannie wygolonego szatyna o bujnych, gęstych włosach zwracały uwagę oczy zaskakująco błękitne, ale i zimne jak lód. Zapadnięte policzki podkreślały wyraźne kości policzkowe, usta miał wąskie i ściągnięte, bujne brwi. Mimo takiej postury chodził jak na sprężynach. Sprawiał wrażenie wielkiej siły fizycznej, podobnie jak Łysenko, lecz w przeciwieństwie do Rosjanina jego energia była kontrolowana i zdyscyplinowana.
Miał na sobie ciemnoszary garnitur, białą koszulę i gładki szary krawat. Ubranie było schludne i dobrze wyprasowane, lecz cała postać nie sprawiała wrażenia eleganckiej. Nosił ubranie jak człowiek, który uważa je za konieczny, lecz mało istotny element. Zachowywał się pewnie i szorstko. Rzucił bagaż na fotel. Tweed zauważył, że nie zadał sobie nawet trudu, by wstąpić do hotelu. U pana Dillona interesy stały na pierwszym miejscu.
— Musimy porozmawiać w cztery oczy — odezwał się do Tweeda, spoglądając na Monikę.
— Gdy ja nie jestem osiągalny, pańskim kontaktem jest Monika — odparł przyjaźnie Tweed, wstając, by uścisnąć mu dłoń. — Moniko, to jest pan Cord Dillon. Proszę, niech pan jej powie „cześć".
— Cześć. — Dillon skinął głową, przysunął krzesło bliżej biurka Tweeda, usiadł i zapalił papierosa. — Howard powiedział mi, że pan zajmuje się lokalizacją Adama Procane'a.
— Pan Howard ma rację.
— To pierwsza dobra informacja, odkąd wyjechałem z Waszyngtonu. Jakieś postępy?
— Proponuję, żeby przeczytał pan te cztery wstępne raporty, które dzisiaj nadeszły z Europy.
Tweed podał akta i czekał z rękami złożonymi na kolanach, podczas gdy Dillon badawczo przeglądał papiery. Amerykanin potrafił szybko czytać. Po paru minutach powkładał arkusze papieru do teczek i oddał je. Następnie spojrzał na sufit, ostatni raz pociągnął papierosa i zgasił go w popielniczce, którą Monika przed nim postawiła.
— Kim są ludzie oznaczeni przez pana inicjałami? Tacy sami płatni informatorzy, którzy wciskają kit, by usprawiedliwić swe wydatki?
— Nic z tych rzeczy. To ludzie wysokiej klasy.
— A jak wy tu określacie wysoką klasę? — spytał zdecydowanie Dillon.
— Jeden z nich jest właścicielem pewnej firmy na najwyższym poziomie, której patronują politycy i, co ważniejsze, członkowie kontrwywiadu tego kraju.
— To burdel, Tweed?
— Można to tak nazwać. Inny prowadzi prywatną agencję detektywistyczną. Wśród najlepszych klientów tej firmy znajdują się agenci, którzy swoją robotę zlecają właśnie jej...
— A sami gonią za babami?
— Dokładnie tak. Trzeci ma kontakty z różnymi ambasadami w kraju, o który nam chodzi. Pieniądze przechodzą z rąk do rąk...
— Nie można oferować forsy, nie wykorzystując kobiet — zgodził się Dillon.
— Czwarty, z powodu szczególnej roli związanej z pewnym przemysłem o ogólnoświatowym zasięgu, również ma kontakty z agentami, zupełnie jak prywatna agencja wywiadowcza. Chodzi o agentów sowieckich — Tweed rozłożył dłonie — jak również amerykańskich.
— Bardzo chciałbym dostać listę tych drani.
— Wykluczone.
— Tak sądziłem. Zgoda, skoro gra pan w ścisłym gronie. Ale czy można by się dowiedzieć, o jakie kraje chodzi?
— Belgia, Niemcy, Szwajcaria i Francja.
— Zgadza się.
— Nie bardzo rozumiem — rzucił Tweed.
— Przyczyną mojego błyskawicznego przyjazdu był raport, który nadszedł z naszej ambasady w Paryżu. Mój szef operacyjny dowiedział się, że Adam Procane spodziewany jest w Europie. Już całkiem niedługo. Następny raport nadszedł z Genewy. To samo. Wiecie cokolwiek, co pomogłoby ustalić tożsamość tego Procane'a?
— Miałem nadzieję, że w tej kwestii wy nam pomożecie. W końcu — wytknął Tweed — mówimy o jakiejś szyszce z amerykańskiego rządu, wywiadu, a może nawet z Pentagonu.
Dillon wsparł łokcie o biurko, a swoje duże dłonie płasko położył na blacie. Mówił, przyglądając się im.
— Nie będę ukrywał, że cała sprawa Procane'a wywołuje w Waszyngtonie wzmożone emocje. Jedyne, co mogłoby powstrzymać Reagana, co zdołałoby zmienić wynik wyborów, jest dezercja do Moskwy jakiegoś amerykańskiego Philby'ego.
— Czy mieliście czas na sprawdzenie możliwości?
— Właśnie się to robi. Jak na razie - nic. Może jeszcze za wcześnie, ale listopad i wybory prezydenckie zbliżają się w siedmiomilowych butach. Jakiego rodzaju informacje przekazał dotychczas Procane do Moskwy? A może tego nie wiecie?
— Niepotwierdzone meldunki, bo i jak moglibyśmy je sprawdzić, mówią o informacjach na temat nowego systemu obrony MX. Oraz kosmicznego programu tak zwanych wojen gwiezdnych.
— Znowu się zgadza. Można dostać gęsiej skórki, co? Atmosfera w Waszyngtonie jest straszna. Kilka najważniejszych osób trzyma sprawę w garści, a usta zamknięte. Jak na razie. Czy potraficie sobie wyobrazić, jak tych kilka szyszek patrzy na siebie nawzajem? Czy to on? Podejrzliwość może zniweczyć cały system bezpieczeństwa narodowego. Czy możemy podjąć jakieś działania?
— To już załatwione — odparł lapidarnie Tweed. — Zarządziliśmy powszechny alarm w całej Europie Zachodniej. Koncentrują się na portach morskich i lotniskach. Potrzebuję tylko łutu szczęścia, by poznać drogę, jaką on — jeżeli Procane jest mężczyzną — wybierze, by szybko dostać się do Moskwy.
— Myśli pan, że Procane może być kobietą?
— Intryguje mnie to, że za każdym razem, gdy mówi się o tym człowieku, akcentuje się imię Adam — odparł Tweed i na tym skończył.
— Podczas podróży wiele myślałem o możliwej drodze przerzutu. Skłaniałbym się raczej ku Wiedniowi. Jeszcze nikt nie przeszedł tą drogą... — Dillon przerwał na chwilę. — Nawet żaden z waszych ludzi.
— Będziemy to mieli na uwadze.
— I jeszcze jedno, nim pojadę do hotelu. Jeżeli cała ta sprawa rozwinie się, to nagle zobaczy pan Sępa siedzącego na pańskim ramieniu. Słyszałem, że prezydent zaczeka jeszcze trochę, by dowiedzieć się, jaki będzie rozwój wydarzeń. To jego normalna technika.
— Sęp? — zapytał niewinnie Tweed.
— Pan wie, o kim mówię. Najsilniejszy człowiek w Waszyngtonie zaraz po Reaganie. Jego ulubiony doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego. Stilmar.
— Sądzi pan, że mógłby przylecieć do Londynu?
Stilmar. Legendarny asystent prezydenta. Człowiek, o którym się mówi, wymieniając wyłącznie jego nazwisko. Tweed ukrył zdziwienie wywołane oświadczeniem Dillona. Stilmar nigdy nie wyjeżdżał ze Stanów podczas całej kadencji prezydenckiej Reagana.
— Czy jest pan pewien, że mogłoby się tak zdarzyć? — spytał Tweed.
— Przed odlotem brałem udział w spotkaniu, podczas którego przedyskutowano poważnie tę kwestię. Problem polega na tym, że Stilmar jest znakomity w sprawach wojskowych — jest głównym inicjatorem projektu wojen gwiezdnych. Jego wiedza natomiast o zagadnieniach bezpieczeństwa jest po prostu beznadziejna. Stilmar jest przede wszystkim naukowcem. Powiedziałem to, żeby was ostrzec. Jutro zamierzam polecieć do Paryża, by sprawdzić informacje otrzymane z ambasady. Wracam tego samego dnia. A zatem do zobaczenia, Tweed. Zatrzymałem się w Berkeley.
— Nie w Milionie1?
— To chyba oczywiste.
— O co w tym wszystkim chodziło? — spytała Monika, kiedy zostali już sami. — U mnie on też nie ma najlepszych not za maniery.
— Nie możesz nie doceniać Dillona — ostrzegł Tweed. — Mówi dosadnie i jest jednocześnie bardzo bystry. Chcę, by w czasie podróży do Paryża pilnowała go nasza najlepsza grupa. Kiedy dowiedzą się, którym rejsem leci, niech cię natychmiast powiadomią. Wówczas zadzwonisz do Loriota w Paryżu. Przejmie Dillona i będzie pilnował aż do chwili, gdy ten wsiądzie do samolotu do Londynu.
— A co cię zaniepokoiło w rozmowie z nim?
— To, że wspomniał Wiedeń. Ani słowa o Skandynawii. Wiedeń leży daleko na południe od Skandynawii, a i tak równie łatwo przedostać się stamtąd do bloku sowieckiego.
— Myślisz, że chciał odwrócić twoją uwagę od pomocy?
— Ja nic nie myślę. Po prostu niczego nie uważam za pewnik.
Pół godziny później, o 8.15 wieczorem, zatelefonował Fairweather, szef urzędu celnego w Harwich. Estoński trawler Saaremaa zawinął właśnie do portu w celu dokonania pilnych napraw w maszynowni.
— Jadę do Harwich — powiedział Tweed odkładając słuchawkę.
Samotna, wieczorna podróż pociągiem jest przygnębiająca, a Tweed był sam w przedziale pierwszej klasy, gdy pociąg zbliżał się do Harwich. Rzucił okiem na ciemności za prostokątami okien i zajął się studiowaniem notatek zrobionych podczas telefonicznej rozmowy z Lailą Sarin.
Alexis. Dowiadywała się o Procane'a w Ambasadzie Stanów Zjednoczonych. Zabójstwa oficerów GRU — uduszeni. Estonia? Archipelagi. Turku? Szwedzki?
Newman. Adam Procane. Nigdy o nim nie słyszał (tak powiedział). Archipelagi (znowu). Estońskie Towarzystwo Morskie.
Tweed próbował uchwycić jakiś wspólny wątek tego, co wiedzieli niezależnie od siebie Alexis i Newman. Nie znalazł niczego takiego. Wymienione elementy sprawiały wrażenie przypadkowych. Z wyjątkiem dwóch — archipelagów i Estonii.
Wsunął notes do kieszeni i oparł głowę na niewielkiej poduszce. Zamknął oczy, myśląc o swoim pierwszym spotkaniu z kapitanem Saaremaa, Olafem Prii.
Zaczęło się przypadkowo, kiedy dwa lata wcześniej Tweed odwiedził Helsinki. W Zatoce Fińskiej szalał okropny sztorm. Saaremaa schronił się w południowym porcie Helsinek i Prii skorzystał z nadarzającej się okazji.
Zszedł na ląd i poszedł do Ambasady Brytyjskiej. Miał dość rozsądku, by nie szukać pomocy w Policji Obronnej, której pracownicy mają obowiązek zgłaszania tego typu incydentów Moskwie.
Pracownicy ambasady nie wiedzieli, czego chce i co z nim zrobić. Poprosili o pomoc Tweeda, który przypadkiem był w ambasadzie. Nie znał ani słowa po fińsku i estońsku, a języki te nie są pozbawione pewnych podobieństw, jednak całkiem swobodnie dogadał się z Prii po niemiecku.
Historycznie biorąc, Estończycy są raczej Bałtami niż Słowianami i niektórzy rozumieją po niemiecku. Prii zjadliwie wyjaśnił postawę swego narodu:
— Podczas wojny niemiecki Wehrmacht wkroczył do Estonii. Wypędził tych sowieckich sukinsynów, którzy okupowali nasz kraj od 1940 roku. Niemcy traktowali nas dobrze. Bylibyśmy szczęśliwi, gdyby zostali u nas na zawsze. A później, jak pan wie, wróciła ta cholerna Czerwona Armia. Od tamtej pory jesteśmy więźniami. Będę dostarczał Brytyjczykom informacji przy każdej możliwej okazji.
— Jak będzie się pan z nami kontaktował? — spytał Tweed.
— Oczywiście, przez radio na moim statku! Łowimy na Morzu Północnym. A więc ustalimy sygnał i wy będziecie wiedzieli, że jestem w pobliżu Wyspy Wolności.
— A dlaczego nie przedostanie się pan do Brytanii i tam nie pozostanie?
To było pytanie testowe. Tweed podejrzewał jeszcze, że Prii może być sowiecką wtyczką. Obserwował Estończyka uważnie, kiedy ten odpowiadał.
— Ponieważ mojej żonie i dwu córkom nigdy nie wolno płynąć ze mną. Przed wyjściem w morze jesteśmy uważnie obserwowani.
Ustalili kryptonim Wielki Łoś, który Prii miał nadawać pięciokrotnie w trzyminutowych odstępach. Po powrocie do Londynu Tweed umówił się z dużym ośrodkiem nasłuchu radiowego w Chaltenham, że będą go informować natychmiast po usłyszeniu tego wywołania. Miejscem spotkania miało być Harwich. I teraz, pierwszy raz po tamtym spotkaniu w Helsinkach, sygnał odezwał się dwadzieścia cztery godziny wcześniej.
To wygląda na dziwny zbieg okoliczności, pomyślał Tweed, kiedy pociąg ekspresowy zwolnił i za oknem pojawiły się pierwsze światła Harwich. Ale w połączeniu z tym, co przeczytał w swoich notatkach, to mógł nie być zbieg okoliczności. Powinien wiedzieć więcej po rozmowie z Prii.
Sięgnął po walizeczkę leżącą na półce. Kiedy pociąg wjechał na stację w Harwich, stał już na korytarzu przy wyjściu.
Fairweather, szef urzędu celnego, prostoduszny, czterdziestopięcioletni mężczyzna o czerwonej twarzy i błyszczących niebieskich oczach mógłby być znakomitym wsparciem dla grupy Tweeda. Sprawę oddzielenia kapitana Prii od reszty załogi postawił stanowczo i dyskretnie.
Wstępując do Cold Horse, stojącego nad morzem hotelu, w którym umieszczono na nocleg załogę Saaremaa, wyjaśnił, że szef urzędu celnego nie jest zadowolony z nagłej wizyty estońskiego statku. Chciał zadać parę pytań i poprosił, żeby kapitan natychmiast z nim poszedł.
Po przybyciu Tweeda zaprowadzono do gabinetu Fairweathera. Olaf Prii siedział przy stole, pijąc parującą czarną kawę. Podniósł się, kiedy wszedł Tweed, i wyraźnie doznał ulgi. Goście przywitali się ciepło uściskiem dłoni, po czym Fairweather gestem poprosił Tweeda, by usiadł.
— Kawa dla pana, sir? — spytał, nie wymieniając nazwiska Tweeda.
— Nie, bardzo dziękuję.
— Zatem zostawiam was na miłą, przytulną pogawędkę. Jeśli chcecie, możecie tu być przez całą noc. Moja sypialnia znajduje się po prawej stronie, pierwsze drzwi. Gdy skończycie, odprowadzę kapitana Prii do hotelu, żeby lepiej wyglądało.
Prii był wyższy, niż Tweed zapamiętał. Mocno opalony, skórę miał jak wygarbowaną — cena niezliczonych, sztormowych nocy spędzonych na mostku. Haczykowaty nos sugerował znaczną siłę charakteru, a oczy były uważne.
— Przybyłem możliwie najszybciej — powiedział Tweed po niemiecku. — Bardzo się cieszę, że znów pana widzę. Nasz system funkcjonuje. A teraz, co pan ma do powiedzenia?
— Obawiam się, że mam złe wieści z Estonii. Sytuacja pogarsza się z każdym dniem. Czy pan wie, że sześćdziesiąt procent Estończyków usunięto z Tallina? Bóg jeden wie, gdzie oni teraz są. Sowieci zwieźli na ich miejsce jakichś dziwnych ludzi, mieszkańców Mołdawii i inne narodowości z całego Związku Radzieckiego.
— Bardzo mi przykro. Z pewnością życie jest trudne.
— Jednak nie dlatego uznałem, że powinniśmy się spotkać. W Tallinie mają miejsce bardzo dziwne wydarzenia. Zamordowano trzech sowieckich oficerów wywiadu wojskowego... To znaczy GRU?
— Tak.
— Najwyraźniej we wszystkich przypadkach mordercą jest ten sam człowiek. Stosuje taką samą technikę i czas. Zawsze po zapadnięciu zmroku. Używa do duszenia jakiegoś drutu. Teraz GRU zastawia na niego pułapki — wysyłają dobrze strzeżonego oficera, by spacerował po ulicach. Ale to niezbyt starannie przygotowana akcja — smarkacze włóczą się po ulicach i wygwizdują pilnujących. „Ile za następną ruską głowę?" Śledztwem zajął się niejaki pułkownik Karłow .
— Kto? — spytał Tweed.
— Pułkownik Andriej Karłow , który zorganizował sobie punkt dowodzenia na ulicy Pikk, niedaleko kościoła św. Olafa, mojego imiennika. Ma gabinet na pierwszym piętrze z oknami wychodzącymi na ulicę. Jego zwierzchnik, generał Łysenko, często przyjeżdża do Tallina, by sprawdzić, jak sprawy stoją. W pewien makabryczny sposób to jest dość zabawne. Łysenko tak nie ma charakteru, że do Tallina podróżuje w cywilnym ubraniu, mając nadzieję, że nikt się nie zorientuje, że on jest z GRU. Zawsze przylatuje tuż po świcie i wraca do Moskwy długo przed zachodem słońca! Z powodu tych zabójstw w Tallinie atmosfera jest niewesoła, chociaż to nie ma żadnego związku z działalnością podziemia. Interesują pana fotografie, jakie zrobiliśmy tym ludziom?
— Tak, owszem.
— Wybaczy pan, muszę opuścić spodnie.
Tweed był zdumiony, bo liczba informacji była zaskakująca. Nie wątpił, że Prii jest członkiem estońskiego podziemia, ale uważnie unikał nawiązywania do tego faktu. Prii odwrócił się plecami, rozpiął pasek i spuścił spodnie. Do pleców miał przylepioną chirurgicznym plastrem dużą, zieloną, wodoszczelną torbę. Oderwał ją i ubrał się. Rzucił torbę na stół.
— Proszę, przyjacielu. Niech pan spojrzy.
Tweed rozwinął torbę, podobną raczej do wielkiej koperty. Wyjął kilka fotografii i natychmiast rozpoznał, że były wykonane polaroidem. Zdziwił się znowu tak bardzo, że nie mógł oprzeć się zadaniu kolejnego pytania.
— Skąd, na Boga, zdobyliście taki aparat... i film? Jeżeli nie ma pan nic przeciwko takiemu pytaniu.
— Oczywiście przeszmuglowane z Helsinek. Na pokładzie turystycznych statków Estońskich Linii Morskich. Dwa pierwsze przedstawiają pułkownika Karłowa.
Zdjęcia były zrobione z bliskiej odległości i Tweed zastanawiał się, jak, do diabła, udało im się je zrobić. Na obu fotografiach Karłow miał na sobie cywilne ubranie i spoglądał w bok, nie bezpośrednio w obiektyw aparatu. Stał tuż przed wejściem do jakiegoś starego budynku, prawdopodobnie siedziby jego biura przy ulicy Pikk.
— Jestem pełen podziwu — przyznał Tweed. — Żeby je zrobić, ktoś musiał ryzykować życiem.
— To łatwe, jeżeli zachowuje się ostrożność — pogardliwym tonem wyjaśnił Prii. — Oni nie są tak bystrzy. Przed budynkiem czekał pewien chłopak, który wykrzyknął jakieś przekleństwo pod jego adresem. On spojrzał w bok, a mężczyzna na rowerze zrobił mu zdjęcie aparatem ukrytym w walizce. Proszę spojrzeć na następne.
Tweed popatrzył na fotografię i zamarł. Znowu został zaskoczony i z trudem się opanował. Podniósł wzrok na Prii, a ten wyjaśnił:
— To jest Mauno Sarin z Policji Obronnej w Helsinkach. Od czasu do czasu przypływa na jednym ze statków turystycznych i składa wizytę Karłowowi. Finowie muszą grać bardzo ostrożnie.
Tak, to był Mauno Sarin. Sfotografowany przy wejściu chyba do tego samego budynku. Tweed rozpoznał go natychmiast. Wziął następne zdjęcie.
— A ten to generał Łysenko — wyjaśnił Prii. — Jak pan widzi, bez munduru! W nas Estończykach wywołuje to wściekłość. Generał, a ukrywa się ze strachu, że może zostać zamordowany w biały dzień! Ostatnie zdjęcie przedstawia człowieka, który jest kandydatem do zamordowania. Kapitan Oleg Poluczkin, również z GRU. Ten człowiek to bestia, oszalała bestia. Zabił francuską dziennikarkę, która była na tyle głupia, że przyjechała do Tallina, potem wymknęła się przewodnikom Intouristu, ale dała się złapać. Sfilmował jej zabójstwo.
— Brzmi to psychopatycznie — neutralnym tonem skomentował Tweed. — Czy wolno spytać, skąd pan to wszystko wie?
— Ludzie podziemia są wszędzie. Szesnastoletni chłopak obserwował to wydarzenie zza ogrodzenia. Poluczkin prowadził czajkę, którą przejechał tamtą biedną kobietę. Pod groźbą użycia broni kazali jej stanąć na drodze. Wiemy, że pułkownik Karłow był wściekły, kiedy dowiedział się o tym morderstwie - chociaż nominalnie Poluczkin jest jego zastępcą.
— Nominalnie?
— On jest osobistym szpiegiem Łysenki w Tallinie. Właśnie w ten sposób pracują Rosjanie - nie ufają nawet sobie nawzajem. Ktoś zawsze kogoś śledzi.
Tweed przyjrzał się polaroidowej fotografii Olega Poluczkina. Niski i gruby, w mundurze GRU, z podwójnym podbródkiem. Sprawiał wrażenie, że za chwilę rozsadzi swój mocno ściśnięty paskiem mundur. Wyjątkowo nieprzyjemny typ.
— Czy mógłbym zatrzymać te zdjęcia? — spytał Tweed.
— Po to je tutaj przywiozłem. KGB też siedzi w Tallinie, ale śledztwo w sprawie tych zabójstw prowadzi pułkownik Karłow, prawdopodobnie dlatego, że ofiarami są oficerowie GRU. Problem polega na tym, że Moskwa oskarża podziemie, lecz mogę pana zapewnić, że podziemie nie ma z tymi zabójstwami nic wspólnego. To wszystko jest i tajemnicze, i niebezpieczne.
— Tak, Mauno Sarin, szef fińskiej Policji Obronnej. W czasach napięcia Sarin próbuje wszystko łagodzić. Czy GRU w ogóle bywa w Helsinkach? Pułkownik Karłow dla przykładu? Wygląda na to, że teraz on jest w Tallinie najważniejszy.
— Bardzo rzadko. Ponadto trzeba uzyskać zezwolenie z Moskwy. Karłow nie mógłby wyjechać do Helsinek bez zgody Łysenki. A podejrzewam, że nawet Łysenko musiałby uzyskać zgodę Moskwy, by zrobić sobie taką wycieczkę.
— Czy ludzie z Zachodu mogą pływać do Tallina tymi statkami turystycznymi?
— Jest tylko jeden statek - Georg Ots. Owszem, zachodni turyści są mile widziani, pod warunkiem, że zdobędą wizę. Widzi pan, Rosjanie starają się pokazać Estonię jako republikę wzorcową, reprezentacyjną. Urządzają dwugodzinne wycieczki po Tallinie, lecz podczas tych dwóch godzin przewodnicy Intouristu nigdy nie opuszczają swojej grupy. Mam nadzieję, że pan nie ma zamiaru przyjeżdżać do Tallina. Stanowczo odradzam.
Tweed uśmiechnął się ozięble.
— Nie zobaczy mnie pan w odległości mniejszej niż tysiąc mil od Finlandii. Praca zatrzymuje mnie w Londynie.
— Zatem zna pan już teraz główne postacie przeciwnika w Tallinie. Karłow, Łysenko i Poluczkin, lokaj Łysenki...
Rozmawiali jeszcze pół godziny, a potem Tweed stwierdził, że Prii już zbyt długo nie pilnuje swojej załogi. Wezwał Fairweathera, podziękował mu za współpracę i poprosił, by bezpiecznie odprowadził Prii do hotelu Cold Horse.
— Jest jeszcze coś, co trzeba mu wyjaśnić — powiedział ożywiony Fairweather — więc może pan przetłumaczy. Proponuję, żeby po powrocie ponarzekał na rygorystyczne przesłuchanie, jakiemu został poddany. W pierwszej chwili nie byłem usatysfakcjonowany jego wyjaśnieniem o uszkodzeniu w maszynowni. W drodze powrotnej wejdziemy na trawler, a ja zejdę na dół. Potem powiem, że wszystko w porządku, lecz że musi jak najszybciej wypłynąć. Mogę powiedzieć, że przyprowadziłem znajomego z uniwersytetu w Norwich, który doskonale mówi po niemiecku, więc pełnił rolę tłumacza. Dobrze?
— Pan rzeczywiście minął się z powołaniem — zauważył Tweed i zaczął tłumaczyć to, co Fairweather chciał przekazać Prii.
Po wyjściu obu mężczyzn Tweed zaczekał parę minut, zapisując w notesie skrót opowiadania Prii. Był pewien, że Estończyk nie zrozumiał powodu niektórych pytań.
Ten wywiad nie uspokoił Tweeda. Raczej przeciwnie. Myślał o Newmanie wędrującym samotnie gdzieś po dalekiej północy. Jedynym wspólnym elementem w rozmowach Laili z Alexis i Newmanem — poza archipelagiem — była Estonia.
Jeżeli Newman w swym obecnym nastroju wszedł na pokład Georga Otsa płynącego do Tallina, to Tweed nie wątpił, że nigdy więcej o nim nie usłyszy.
Kiedy do gabinetu weszła jego córka, Mauno Sarin wstał sztywno zza swego biurka ze skupionym wyrazem twarzy. Szef Policji Obronnej był mężczyzną tuż po czterdziestce o wzroście sześciu stóp i ciemnobrązowych włosach. Jego krótko ostrzyżona bródka łączyła się z baczkami. Niebieskie oczy na ogół pobłyskiwały zza okularów dobrym humorem. Jednak kiedy podsuwał Laili krzesło, nie było nawet śladu tego dobrego humoru.
— Rozumiesz chyba — zaczął — że sprawiasz mi wiele kłopotów swoimi artykułami w gazecie? I to nie jednym, ale obydwoma.
— Wykonuję swoją pracę — odparła krótko Laila. — Ponadto nie cierpię, kiedy telefonujesz do mnie do domu i wzywasz jak jakiegoś kryminalistę.
— Posłuchaj, Lailo. To bzdura. — Sarin usiadł za biurkiem w gabinecie na pierwszym piętrze budynku, a ton jego głosu był przekonujący i uprzejmy. — Spytałem, czy możesz przyjechać i pogadać. Nie rozmawialiśmy ze sobą już od dawna.
— Tylko że po chwili rozmowa zamienia się w przesłuchanie. Właściwie co ja zrobiłam, aby narazić się tajnej policji?
— Wszyscy wiedzą, że granicząc z Rosją Finlandia znajduje się w trudnym położeniu. Po pierwsze, zwróciłaś uwagę swoim artykułem na śmierć tej nieszczęsnej francuskiej dziennikarki...
— Moje artykuły nie są tendencyjne! — wybuchnęła. — Piszę wyłącznie o faktach.
— Dałaś do zrozumienia, że informacja o śmierci Alexis Bouvet na jakiejś bocznej drodze w pobliżu Helsinek może być nieprawdziwa. Narobiłaś wiele szumu wokół zaginionej osoby.
— A gdzie ona jest?
— Nie mam pojęcia — przyznał ojciec. — Bóg jeden wie, jak policja jej szukała. Ale wiesz, jaki jest las — ciągnie się w nieskończoność.
— Podobnie jak twoja niechęć do mojej pracy!
— Lailo, wszyscy musimy godzić się na kompromis. Finlandia istnieje jako niepodległy kraj wyłącznie dlatego, że nauczyliśmy się kompromisów z Moskwą.
— Dziennikarz nie uznaje kompromisów, jeśli chodzi o fakty.
— Jakie fakty? — Ciągle jeszcze mówił spokojnie i dobrotliwie. — Zajmijmy się tą drugą historią — tą o pogłoskach na temat serii brutalnych mordów na oficerach GRU w Estonii. Pogłoski to jeszcze nie fakty.
— A ty nic nie słyszałeś o tych zabójstwach?
Sarin zawahał się. Nie był w mundurze, miał na sobie ciemnobrązowe sztruksowe spodnie i kurtkę, którą teraz zdjął i przewiesił przez oparcie fotela. To dało mu czas na zastanowienie.
— Zdążyłeś przemyśleć odpowiedź? — zapytała Laila.
— To nie było uprzejme, ale zapomnijmy, że to powiedziałaś. Oczywiście, słyszałem pogłoski. Czy przyrzekniesz, że nie napiszesz w prasie tego, co ci powiem?
— Nie! Nie dam sobie zamknąć ust.
— Jak chcesz. — Leciutki uśmiech przemknął przez twarz Mau-no. — Zazwyczaj tak właśnie robisz. Co zasadniczo jest słuszne. Jesteśmy dorośli i rozmawiamy jak partnerzy.
— Do czego zmierzasz?
— Do niczego, Lailo! Czy ty nigdy nie nauczysz się oddzielać mojej pracy od moich stosunków z tobą?
— Jestem bardzo zajęta. Powiedz mi, dlaczego mnie wezwałeś... poprosiłeś, żebym tu przyjechała, a potem sobie pójdę.
— Chciałbym znać źródło twoich informacji związanych z pogłoskami o zabójstwach ludzi z GRU.
— Nigdy nie ujawniam moich źródeł informacji. — Jej usta zacisnęły się.
— Ta sprawa jest przedmiotem troski rządu.
— Chrzanię rząd!
— Możesz znaleźć się w tak trudnym położeniu, że nie będę ci mógł pomóc.
— Czy Moskwa zaprzeczyła?
— Nie, jeszcze nie — przyznał.
— Normalnie zdementowaliby takie wiadomości w parę godzin po ich wydrukowaniu. Tylko się wycwanili. Mają nadzieję, że jeśli zignorują tę sprawę, przyschnie sama. Nie chcą straszyć ludzi wyjeżdżających na wycieczki do Tallina. Potrzebują pieniędzy.
Siedział i patrzył na nią, nie odpowiadając od razu. To, co właśnie powiedziała, dokładnie zgadzało się z jego własnym poglądem. Dziewczyna była, chwała Bogu, inteligentna, nawet jeśli przysparzała mu kłopotów.
— Problem polega na tym, Lailo — powiedział cicho — że my jesteśmy bardzo do siebie podobni. Zawzięci, niezależni i... uparci...
— To pierwsza rzecz, powiedziana przez ciebie od czasu mojego przyjazdu, z którą się zgadzam. Czy mogę już sobie pójść?
— Chciałbym prosić cię o przysługę.
— Słucham. Ale żadnych obietnic.
— Jeżeli usłyszysz cokolwiek, nawet pogłoskę, że Amerykanin o nazwisku Adam Procane przyjechał do Finlandii, to czy zechciałabyś mnie powiadomić?
To był pretekst. Laila była wstrząśnięta, lecz udało jej się opanować. Odpowiedziała z zupełnie obojętnym wyrazem twarzy.
— Zapamiętam, co powiedziałeś. Nic więcej nie mogę obiecać.
— O nic więcej nie proszę.
Gdy wyszła, Mauno podniósł się i zaczął przechadzać po gabinecie z rękami wetkniętymi w kieszenie spodni. Czasami nienawidził swej pracy. Właśnie spróbował posłużyć się córką, bo jeśli ten Procane istnieje, jeżeli pokaże się w Finlandii w drodze do Rosji, Mauno będzie miał do wyboru tylko jeden rodzaj działania. Pomóc Procane'owi przekroczyć granicę.
Była dziewiąta rano, kiedy Laila wyszła z budynku przy Ratakatu i wsiadła do tramwaju jadącego na północ miasta. Czwartym hotelem, w którym szukała Newmana, była Hesperia. Intuicyjnie nie podeszła kolejny raz do recepcji, lecz windą wjechała na pierwsze piętro, gdzie goście jadali śniadanie.
Drzwi windy otworzyły się i ujrzała, jak Newman nakłada sobie śniadanie. Wzięła talerz i stanęła obok niego, sięgając po ser i szynkę.
— A więc dopadłaś mnie — powiedział przez ramię.
— Po sprawdzeniu trzech innych hoteli. Potrzebowałam trochę ruchu, więc zrobiłeś mi przysługę. Spróbuj tych ciemnych bułek — są dla ciebie zdrowsze, a poza tym też są smaczne.
— To drugie robi na mnie wrażenie.
Wybrali stolik na uboczu sali i zaczęli jeść śniadanie jak para gości. Laila nie chciała mówić nic prowokującego, więc nie odzywała się w ogóle. Newman mógł dzięki temu przejąć inicjatywę.
— Przypuszczam, że w twoim odczuciu potraktowałem cię niewłaściwie — zauważył, gdy skończył danie główne i wziął się za bułeczki z dżemem.
— Niekoniecznie. Nie dałam za ciebie zastawu.
— Jak na tę porę dnia jesteś w bardzo dobrym nastroju. Czy miło spędziłaś weekend?
— Jak na razie dzisiejszy ranek nie sprawił mi radości. Dopiero co wyszłam ze spotkania z moim ojcem. Na Ratakatu. Jest na mnie wściekły, chociaż mnie to nie obchodzi.
— Chodzi o te dwa artykuły w prasie?
— Szczerze mówiąc — tak. Próbował podstępnie nakłonić mnie do mówienia. Czy mogę dostać trochę dżemu? Dziękuję. Zapomniałam wspomnieć, że jesteś w mieście. Nie sądzę, żeby już o tym wiedział.
— A więc teraz ja mam dług...
— Ja w ten sposób nie myślę - kredyty, długi. On sam musi się o wszystkim dowiadywać, dokładnie tak jak ja to robię. Nie mogę ci powiedzieć, o czym ze mną rozmawiał.
— Właśnie chciałem zapytać.
— Jeżeli dalej tak będzie, wszystko ułoży się między nami jak należy. Pewna Angielka powiedziała mi kiedyś, że to określa się mianem stosunków negatywnych. Żadnych kłótni, żadnych rozmów — absolutny brak porozumienia.
Newman zakrztusił się kawą, a potem oboje spojrzeli na siebie i roześmiali się. Newman przyniósł kolejną porcję bułek i dżemu i na nowo podjął temat. Bułeczki były chrupiące, a on bardzo głodny.
— Czy próbowałaś dowiedzieć się, dokąd pojechałem, opuściwszy poprzedni hotel?
— Oczywiście! Wypytywałam pilota. Zachęcałam go nawet widokiem moich nóg. Zauważyłam, że go kusi, lecz musiałeś dać mu niezłą łapówkę.
— Tak było. Alexis wynajęła ten sam helikopter. Chcesz wiedzieć, dokąd poleciała?
— Jeżeli sam pragniesz mi to powiedzieć - tak. Czy zamierzasz prosić, bym trzymała to w tajemnicy? — zapytała Laila.
— Nie. Po prostu nie sądzę, byś zechciała napisać o tym w gazecie.
— Szantaż moralny.
— Ależ na Boga!
— Przepraszam! Przepraszam! Wróćmy lepiej do stosunków negatywnych. To był żart. Słyszałeś może kiedyś, co to jest żart?
— Straciłem poczucie humoru. Alexis kazała pilotowi polecieć nad morzem, a potem wrócić nad Portem Południowym. Poprosiła go, by tak rozłożył lot w czasie, żeby przylecieć nad dok Silja punktualnie o 10.30.
— O tej porze Georg Ots odpływa do Tallina.
— I taki był cel wycieczki. Myślę, że kilka dni później sama odpłynęła na pokładzie Georga Otsa i... nigdy nie wróciła z Estonii.
— A zatem z pewnością zaplanowała sobie tę podróż przed przyjazdem tutaj.
— Dlaczego tak sądzisz? — spytał Newman.
— Ponieważ wszyscy pasażerowie muszą występować o wizę dwa tygodnie wcześniej. Trzeba wysłać wniosek wizowy z trzema fotografiami...
— Co daje Moskwie mnóstwo czasu na sprawdzenie wszystkich za pomocą komputera.
— Tak właśnie uważam. — Spojrzała na niego. Trzymał kawałek bułki i patrzył daleko przed siebie. Kiedy znów się odezwała, w jej głosie można było wyczuć troskę: — Bob, mam nadzieję, że nie myślisz o tym, by samemu pojechać do Tallina?
— To byłoby szaleństwo.
— Tylko że ja mam wrażenie, że ty jesteś trochę szalony. Nie zawsze, lecz w tym konkretnym przypadku. Kiedy mówisz o Alexis, masz ponury wyraz twarzy.
— Byliśmy bardzo blisko zerwania - koniec małżeństwa.
— Ale dla ciebie to nie ma większego znaczenia. Nie wtedy, gdy ktoś zamordował twoją żonę.
— Jedz dalej, dziewczyno.
— Dlaczego zacząłeś nagle mówić o różnych sprawach, zaufałeś mi?
— Ponieważ nie powiedziałaś ojcu, że jestem w Helsinkach.
— A zatem uwierzyłeś mi, uwierzyłeś we wszystko, co mówiłam?
— Mój zawód polega na tym, żeby wiedzieć, kiedy ludzie mówią prawdę. Niewykluczone, że zupełnie przypadkowo znowu spotkam się z twoim ojcem. Kiedy widziałem się z nim podczas mojego poprzedniego pobytu w Helsinkach, między nami wszystko dobrze się układało.
— Nie powiesz mu, że się znamy?
— Jasne, że nie. To sprawa wyłącznie między mną a tobą, bez względu na to, co będziemy razem robić.
— To brzmi tak, jakby nasze stosunki mogły stać się... interesujące.
— Lailo, zwróciłem uwagę na twoje nogi, jak tylko spotkaliśmy się na lotnisku Yantaa. Nie zrozum mnie źle, ale w tej chwili najmniej myślę o dziewczynach. Mam robotę i zamierzam ją wykonać.
Po śniadaniu Newman poszedł do swojego pokoju nr 817, którego okno wychodziło na tę dziwaczną rzeźbę podobną do dzwonków orkiestrowych, Mannerheimintie, rozległy trawnik i widniejący za nim pas morza. Tymczasem Laila przeprosiła go, zbiegła na dół, znalazła telefon i zadzwoniła na londyński numer London&Cumbria Assurance Co. Bez zwłoki połączono ją z Tweedem.
— Mówi Laila. Znowu znalazłam Boba Newmana. Przeniósł się do hotelu Hesperia. Zrozumiał pan? Proszę posłuchać. On dowiedział się, że Alexis popłynęła statkiem na drugą stronę zatoki. Zrozumiał mnie pan?
— Tak — odparł Tweed. — Wydaje mi się, że jesteś zaniepokojona.
— Boję się, że Newman będzie próbował udać się w to samo miejsce. Jestem pewna, że nie potrafię go zatrzymać. On jest jak pies policyjny, który złapał trop.
— Jak szybko ta podróż mogłaby dojść do skutku? — spytał stanowczo Tweed.
— Jeszcze nie w tej chwili. Będą problemy z wizą. Ale on jest bystry. Znajdzie inny sposób. A teraz lepiej, bym odeszła od telefonu. Newman w każdej chwili może wrócić ze swego pokoju. Jestem naprawdę zdenerwowana.
— Zostaw to mnie. No i... dziękuję, Lailo. Postąpiłaś słusznie ostrzegając mnie. Bądźmy w kontakcie.
— Aha, wysłałam panu listem ekspresowym kopie moich dwóch artykułów. Powinien je pan szybko otrzymać. Oczywiście są napisane po fińsku.
— Mam znajomego, który zna ten język. Jeszcze raz dziękuję. Informuj mnie o wszystkim na bieżąco.
Kiedy Newman wszedł do dużego hallu recepcyjnego, Laila siedziała czekając, z długimi nogami w obcisłych czarnych trykotach założonymi jedna na drugą. Nigdy nie można przewidzieć, na czym skupi się uwaga mężczyzny.
— Gotowa? — Newman pozdrowił ją. — Pójdziemy do biura Intourlstu na Esplanadzie. Zobaczymy, jakich udzielą nam informacji. Bo jak na razie wszystko tylko zgaduję.
Po rozmowie z Lailą Sarin Tweed przez pięć minut siedział przy biurku ze złożonymi dłońmi, wpatrując się w przestrzeń. Monika przestała stukać na maszynie i udawała, że sprawdza akta, cicho jak myszka. Kiedy Tweed odchrząknął, podniosła wzrok.
— Laila Sarin — zaczął Tweed, koncentrując myśli na sposobie omówienia z nią tego problemu — jest bardzo przejęta tym, że Newman zaczyna szaleć. Czy to jest do niego podobne?
— Nie. Może być w wielkim napięciu, ale wówczas czuje się najlepiej.
— Ostatnio zamordowano jego żonę — przypomniał Tweed.
— Wiem, co mówię.
— A ja nie jestem całkiem pewien. Wyrwał do Helsinek jak strzała. Nigdy sobie nie wybaczę, jeśli nie podejmę jakichś kroków.
— A jakie kroki możesz stąd podjąć?
— Skontaktować się z Mauno Sarinem.
— Newman się wścieknie, jeżeli kiedykolwiek się o tym dowie...
— Dzwonię do Sarina — zdecydował Tweed.
Podniósł słuchawkę, sprawdził w starym i pogniecionym notesie adresowym numer i sam go wybrał. Gdy wymienił swoje nazwisko, od razu połączono go z Sarinem.
— Tweed, mój przyjacielu, dawno się nie widzieliśmy. Zbyt dawno. Co mogę dla ciebie zrobić? — zapytał Sarin.
— Mauno, to sprawa delikatna. Jeżeli ta osoba kiedykolwiek dowie się, że do ciebie telefonowałem, nigdy mi nie wybaczy. Wiem jednak, że zajmiesz się tym dyskretnie.
— Kto to jest?
— Robert Newman...
— To on jest tutaj, w Helsinkach?
— Wiesz, że ostatnio zabito jego żonę? — spytał Tweed, ostrożnie przygotowując swoją prośbę.
— Tak. I jakiś idiota napisał o tym wstępniak w jednej z naszych gazet.
Tweed uśmiechnął się do siebie. To zabrzmiało tak, jakby stosunki między Mauno a jego córką nie polepszyły się. Raczej przeciwnie.
— Newman w jakiś sposób ustalił miejsce morderstwa, słusznie czy nie, na twoim terenie — kontynuował ostrożnie Tweed.
— Morderstwo? Powiedziałeś — morderstwo? — spytał Mauno.
— Newman jest o tym przekonany. A jak wiesz, jest człowiekiem niezwykle wiarygodnym i poprzednio zawsze miał ostatecznie rację. Pamiętasz sprawę Krugera? Nikt nie wierzył, że Newman jest na właściwym tropie aż do decydującego momentu całej sprawy.
— Wobec tego będzie zaangażowany emocjonalnie — komentował Mauno — a to może wpływać na opinie każdego człowieka.
— Każdego z wyjątkiem Newmana. Zatrzymał się w hotelu Hesperia. Czy istnieje sposób, byś z nim pogadał? Oczywiście tak, by nie zorientował się, że rozmawialiśmy.
— Ten cholerny artykuł w gazecie! Być może ostatecznie posłuży naszemu celowi. Bóg wie, jak wiele kłopotów przysporzył mi do tej pory.
— Gość jest bardzo przebiegły. Będziesz musiał wymyślić jakiś powód tego, że wiesz, iż mieszka w ffesperii, zwłaszcza że ostatnio zmieniał hotele.
— Dlaczego to robił?
— Nie mam pojęcia. Ale wiem, że w przeszłości miał zwyczaj przenosić się z miejsca na miejsce, by ukrywać swoją obecność. — Tweedowi przyszła do głowy pewna myśl. — Recepcja hotelowa. To mógłbyś wykorzystać. Udaj, że szukałeś kogoś innego i natknąłeś się na jego nazwisko.
— Coś wymyślę. Dam ci znać...
— Chyba będzie lepiej, jak sam pójdę do Intouristu — powiedział Newman, gdy zajrzał do wnętrza przez duże okno, wychodzące na bulwar znany pod nazwą Esplanada. — Czy moglibyśmy się gdzieś spotkać za pół godziny?
— Muszę zrobić trochę zakupów. Znasz bar w hotelu Marski?
— Poznałem go dość dobrze podczas ostatniego pobytu tutaj.
— Wobec tego tam się spotkamy.
Minęli razem wejście do Intouristu. Newman zatrzymał się, by przypalić papierosa i popatrzeć, jak Laila przechodzi na drugą stronę ulicy. Stał paląc, bo chciał zobaczyć, dokąd ona idzie. Zniknęła w dużym domu handlowym. U Stockmanna. To była chyba jedyna nazwa w Helsinkach, jaką Newman potrafił wymówić.
W obszernym biurze Intouristu powitała go elegancko ubrana, dobrze umalowana brunetka. Pomyślał, że pewnie jest Rosjanką, lecz mówiła biegle po angielsku. Poza nią nikogo innego nie było w pomieszczeniu.
— Wiem, że można się wybrać na jednodniową wycieczkę do Estonii — zaczął. — Czy ma pani jakiś folder?
— Tak, proszę pana. Znajdzie pan w nim wszystkie szczegóły.
Patrzyła na niego swymi ciemnymi oczami tak, jakby starała się sobie przypomnieć, gdzie już go mogła widzieć. Podała mu kolorowy folder — z fotografią na okładce, przedstawiającą trzy czwarte Georga Otsa od strony rufy.
Zachętę u góry strony wydrukowano po angielsku.
Co za wspaniała okazja - i co za cena! Helsinki-Tallin. FIM 210. Skorzystaj z okazji i wybierz się na jednodniową wycieczkę do pięknego, hanzeatyckiego miasta Tallina i z powrotem do Helsinek.
Na dole ta sama treść została powtórzona po niemiecku.
Otworzył broszurę i przejrzał rozkład, w którym podano, że statek wypływa z Helsinek o 10.30, a wraca o 22.30. Czyli na pobyt w Tallinie pozostawały dokładnie dwie godziny. Co za hojność. Spojrzał na dziewczynę, która akurat wygładzała czarną sukienkę na swych kształtnych biodrach. Jej nastawienie zmieniło się diametralnie, gdy zadał następne pytanie.
— Czy ma pani plan Tallina?
— Plan?
— Tak, plan miasta. Rozkład ulic. A może i jakieś fotografie?
— Nie mamy żadnych planów. Ani fotografii. Ma pan przecież folder.
Nagle jej zachowanie stało się obojętne, a nawet wrogie. Newman natychmiast pojął, o co chodzi. Sowieci są obłąkani na punkcie map swojego kraju. Dziewczyna prawdopodobnie pomyślała, że on jest szpiegiem. I, co jeszcze bardziej prawdopodobne, była agentką KGB. Bo i komu innemu pozwolono by na wyjazd na Zachód? Jednocześnie mogła stanowić znakomity lep na muchy.
— Serdecznie dziękuję — powiedział. — Bardzo mi pani pomogła.
Wepchnął broszurę do kieszeni, wyszedł i skręcił w lewo, kierując się po Esplanadzie w stronę hotelu Marski. Za nim ulica prowadziła prosto do Portu Południowego, ale to mogło jeszcze zaczekać. Po drugiej stronie ulicy zauważył szeroką witrynę Akateeminen, największej księgarni w całej Skandynawii.
Bardzo nowoczesny i obszerny bar w hotelu Marski znajduje się w podziemiu, dzięki czemu ma atmosferę schronienia przed światem zewnętrznym. Pijąc kawę przy stoliku, zza którego mógł obserwować wejście, rozmyślał o Laili Sarin.
Od chwili wejścia na pokład samolotu na Heathrow Newman był ostrożny i nieufny, co jest powszechnym zjawiskiem wśród korespondentów zagranicznych. Człowiek nie wierzy niczemu, co do niego mówią, dopóki niezależnie nie sprawdzi faktów.
Dlaczego Tweed podrzucił mu w porcie lotniczym Yantaa Lailę? Tweed nie był człowiekiem wykorzystującym swoich ludzi do załatwiania spraw budzących współczucie. Był zmuszony pracować nad czymś, co łączyło się z Helsinkami. A jaki to problem? Podobnie jak Howard, Tweed widział zapewne ten okropny film pokazujący zabicie Alexis. Czy mógłby istnieć jakiś związek między wyprawą Alexis do Finlandii a problemem Tweeda?
Newman świadomie przyjął przyjacielską, wyraźnie szczerą postawę Laili podczas śniadania. Sposobem na to, by Laila opuściła gardę, było wyraźne okazanie zaufania po wcześniejszej ucieczce przed nią. Wytrącić ją z równowagi. Chryste! W tej chwili nie ufał nawet własnemu cieniowi. Ledwie ta myśl zaświtała mu w głowie, przyszła Laila, niosąc plastikową torbę z napisem Stock-mann.
— Czy dostałeś to, czego chciałeś? — spytała wesoło. — Tak, napiłabym się kawy. Nie, nic nie będę jadła. Dbam o figurę.
— Spodziewam się, że wielu mężczyzn postępuje podobnie.
— Boże! Mężczyzna to też człowiek.
— W Intouriście mają pełno informacji. Wielkie pomieszczenie, a dostałem to.
Podał jej broszurkę i gdy ją przeglądała, zamówił kawę. Przeczytała bardzo uważnie, marszcząc w skupieniu swe wyraziste brwi.
— Widzisz — wskazała — do Tallina potrzebna jest wiza turystyczna. I musisz o nią wystąpić nie później niż dwa tygodnie przed planowaną wycieczką. Chcą też mieć fotokopię paszportu i trzy fotografie. Mógłbyś pomyśleć, że wyjeżdżasz do Władywostoku!
— To cały system — odparł obojętnie. — Kiedy wypijemy kawę, chciałbym wstąpić do Akateeminen. Jeśli chcesz, możesz pójść ze mną.
— Czy wolno spytać, czego potrzebujesz? Jakiejś lektury?
— Wszystkiego, co traktuje o Estonii. Mam nadzieję, że będą mieli ilustrowane książki z masą zdjęć.
— Znowu ta Estonia? — Popatrzyła na niego przez okulary bez żadnego konkretnego wyrazu na twarzy. — Ja też poszukam. Dobrze znam tę księgarnię. Jeżeli zastaniemy pannę Slotte, to ona bardzo nam pomoże.
Księgarnia była ogromna. Wielkość samej wystawy zrobiła na Newmanie duże wrażenie. Kiedy weszli do środka, od razu uświadomił sobie, że księgarnia zajmuje jeszcze większą przestrzeń. Na piętrze nad głównym działem była nawet galeria, do której prowadziły schody. Panna Slotte, ładna jasnowłosa dziewczyna, biegała tu i tam w poszukiwaniu książek w języku angielskim zawierających dane o Estonii. Ale to Laila wpadła na myśl sprawdzenia w dziale książek dla dzieci. Przyniosła mu jedną, którą Newman leniwie otworzył, a po chwili zamarł.
Strona trzydziesta szósta. Niewielką fotografię u góry strony podpisano Tallin, Stare Miasto. Czyżby znalazł tamten tajemniczy zamek, który był w tle filmu pokazującego zamordowanie Alexis? Nie był pewien, czy to ten sam dziwny i stary budynek.
— Co się dzieje, Bob? — spytała Laila z niepokojem w głosie. — Zupełnie zbladłeś.
— To tylko niestrawność. Fińska kawa jest dość mocna.
— Mogę kupić ci coś w aptece.
— Już przechodzi. Biorę niektóre z tych książek.
Szybko przerzucił stronę i obejrzał następne. Laila znalazła mu jeszcze jedną książkę. W rezultacie kupił pięć, wszystkie o Rosji. Nie było ani jednego tomu o samej Estonii.
— To przecież niewielka republika — wyjaśniła panna Slotte.
Po wyjściu z księgarni Newman mocno się wysilał, by prowadzić zwyczajną rozmowę. Laila musiała wpaść do redakcji, więc umówili się na lunch i Newman wsiadł do tramwaju jadącego w stronę hotelu Hesperia.
Kiedy wrócił i zwalił książki na łóżko, stwierdził, że jego przestronny i wygodny pokój został wysprzątany. Zapalając papierosa, wyjrzał przez okno na końcu pokoju, na pas wody wyglądający jak staw. Most kolejowy z głównego dworca przecinał podobną do jeziora zatokę. Tweed obserwował, jak długi pociąg wolno posuwa się po moście, kierując się w stronę przeciwną do dworca. Będzie musiał poczekać parę dni, nim zdecyduje się na następny ruch, a w tym czasie postudiuje książki.
Ze strzępów informacji zawartych w liście Alexis stworzył sobie obraz tego, co się wydarzyło, łącząc ze sobą pozornie niespójne fragmenty.
Cholernie się spieszę, by złapać statek — odpływa o 10.30. Teraz wiedział już — dzięki wyprawie helikopterem z Takalą — że tym statkiem był Georg Ots płynący do Tallina.
List wyślę po drodze do portu... Chodziło o Port Południowy. Również i tym razem lot z Takalą rozwiał wszelkie wątpliwości.
Zamek w tle filmu, kiedy samochód raz i drugi przejechał po ciele Alexis. Zdjęcie z książki dla dzieci mogło sugerować, że morderstwa dokonano w Tallinie. Wysłali film na Park Crescent w wielkim pośpiechu.
Potem ktoś ostrożniejszy przyciął zdjęcie przed wysłaniem go do redakcji gazety Laili. Czyżby pomyśleli, że skoro Finowie tak dobrze znają Tallin, ktoś wkrótce mógłby wskazać palcem na stolicę Estonii? Ciągle ten Tallin...
W ten sposób w liście Alexis pozostały dwa elementy, których nie mógł dopasować do ogólnego wzoru. Adama Procane'a trzeba powstrzymać... Ale Alexis powiedziała Laili, że dowiadywała się w ambasadzie amerykańskiej i że nikt o takim nazwisku nie istnieje. Po co miałaby mówić coś tak niepotrzebnego, gdyby to nie była prawda? I kim, do diabła, jest ten Procane? To musiał sprawdzić, zanimby nawet pomyślał o wyjeździe do Tallina. A zatem czas zwolnić na kilka dni.
Stawiam na archipelag... Zdanie równie niejasne i pozbawione jakiegokolwiek związku z całością. Coś zaświtało mu w głowie, lecz równie szybko wyleciało z pamięci. Nie ma co o tym myśleć — wiedział, że później mu się przypomni. I w tej samej chwili zadzwonił telefon.
— Przepraszam pana — zgłosiła się recepcjonistka — ale jest tutaj dżentelmen, który chciałby się z panem spotkać. Tak, tutaj, w recepcji. Mówi, że ma bardzo pilną sprawę. Niejaki pan Mauno Sarin...
12
Stilmar, główny doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa, przyjechał na Park Crescent bez zapowiedzi w środę, piątego września, w dniu, kiedy Mauno Sarin odwiedził Newmana w Hesperii. Howard przyprowadził go do gabinetu Tweeda, wyjaśniając, że śledztwem w sprawie Procane'a zajmuje się jego zastępca. Jednak tym razem Howard był bardziej uprzejmy. Amerykanin stał tak blisko Reagana, że zyskał sobie przydomek „ucho prezydenta". W porównaniu z szorstkim Cordem Dillonem miał zupełnie inną osobowość.
— Bardzo mi przyjemnie poznać pana, panie Tweed — zaczai, gdy Howard wyszedł z gabinetu. — W Waszyngtonie ma pan dobrą reputację.
— Proszę usiąść — odparł Tweed, uścisnąwszy mu dłoń. — Filiżankę kawy? A to jest Monika, moja prawa ręka. Podczas mojej nieobecności może pan z nią rozmawiać jak ze mną osobiście.
— Aha! Kobieta za plecami mężczyzny. — Stilmar wstał i podał Monice rękę. — A kawy napiję się bardzo chętnie.
Stilmar był postacią robiącą wrażenie, człowiekiem, na którego widok wszyscy milkną, gdy wchodzi do zatłoczonego pomieszczenia. Sześć stóp wzrostu, wiek około czterdziestu pięciu lat, czarne jak smoła, starannie uczesane włosy i okulary w złotej oprawie. Oczy za szkłami, ciemne i ogarniające wszystko jednym spojrzeniem. Dobrze ogolony, gładka, różowa twarz, usta stanowcze i wskazujące na poczucie humoru, ładnie ukształtowana broda. Równie nienaganny jak maniery był jego strój. Stilmar miał na sobie drogi, ciemnogranatowy garnitur w drobne prążki.
Przemówił rzeczowo, poważnym tonem:
— Czy wolno mi przejść od razu do rzeczy i zapytać, jakie informacje zebraliście do tej pory o tym tajemniczym człowieku, Adamie Procanie? Otrzymujemy niepokojące wieści z Paryża, Frankfurtu, Genewy i Brukseli. Brakuje nam tylko jakiegokolwiek opisu tego Procane'a. Jest jak cień, który ktoś sobie wymyślił.
— Z kontynentu nadchodzą niejasne dane — odparł Tweed. — Problem w tym, że wydają się sprzeczne.
— Tylko nie czterech Procane'ów, proszę! — Stilmar podniósł swe szczupłe dłonie w geście udawanej rozpaczy, a zrobił to z gracją magika. — Jeden to już o wiele za dużo!
— Jest jeszcze za wcześnie. Musimy zaczekać, aż mgła otaczająca tego człowieka zacznie się trochę przecierać, a tak się z pewnością stanie. Kiedy osiągniemy etap rzeczywiście pewnych danych, będę mógł wezwać do Londynu moich informatorów. Każdemu oddzielnie zaaranżujemy spotkanie z Freddiem.
— A kto to jest Freddie?
— Artysta na pograniczu geniuszu, jeśli chodzi o sporządzanie portretów pamięciowych. Jak nadejdzie ten etap, pokażę panu wyniki, by mógł się pan zastanowić, czy szkic przypomina panu kogoś.
— Czy mogę spytać, skąd nadchodzą obecne, nieprecyzyjne opisy?
— Ze źródeł znanych moim informatorom, a zatem z trzeciej ręki. Mnie to nie zadowala. Przyjdzie nam czekać do listopada, Stilmar.
— Który pędzi w naszym kierunku z prędkością samolotu odrzutowego — odparł ponuro Amerykanin. — Jak pan się spodziewa, którą drogę do Rosji wybierze ten Procane, zakładając, że on w ogóle istnieje?
— Zasugerowano drogę przez Wiedeń.
— Nie sądzę. — Oczy Stilmara zaiskrzyły się za szkłami okularów. — Jako źródła pogłosek wymieniono do tej pory Paryż, Frankfurt, Genewę i Brukselę. Czy nie uważa pan, że być może naszą uwagę celowo odwraca się od zupełnie innego miejsca? Może nieco dalej na północ?
— O ile dalej na północ? — spytał spokojnie Tweed.
— Skandynawia. Minąwszy Danię, poruszamy się na wschód i znajdujemy w neutralnej strefie Szwecji. Jeszcze dalej za Szwecją leży Finlandia.
— Słyszał pan coś na ten temat? — zapytał Tweed.
— Po prostu dokonuję spostrzeżeń — odparł Stilmar. — I powinien pan wiedzieć, że zatrzymałem się w Dorchester pod nazwiskiem David Cameron. Tego samego nazwiska będę używał, gdy pojadę do Paryża, Frankfurtu, Genewy i Brukseli, by osobiście sprawdzić, co się naprawdę dzieje.
— Z pewnością rozpoznają pana — sprzeciwił się Tweed.
— Tak pan uważa?
Stilmar wstał, poprosił Monikę o lusterko i ustawił je na półce. Stojąc do nich tyłem, zaczął grzebieniem przeczesywać swe czarne włosy. Potem zdjął okulary, a na ich miejsce włożył inne, oprawne w grubą rogową oprawkę. Następnie zdjął krawat, z kieszeni wyjął inny, w ciapki i założył go. Gdy się odwrócił, Monika westchnęła z niedowierzania.
Zmiana wyglądu była nadzwyczajna. Stilmar sprawiał teraz wrażenie człowieka o okrągłej twarzy, co podkreślał przedziałek na środku głowy, krawat i gruba oprawa okularów — wszystko to wizualnie powiększyło jego twarz. Gazetowe zdjęcia eleganckiego Stilmara o szczupłej twarzy w niczym nie przypominały stojącego przed nimi mężczyzny o zgarbionych ramionach i miękkich nogach.
— Godne podziwu — skomentował szczerze Tweed.
— Jako młody człowiek byłem członkiem teatru amatorskiego — wyjaśnił Stilmar. — Nie byłem dobry, lecz poznałem specjalistkę od charakteryzacji, która nauczyła mnie, jak zmieniać wygląd nie uciekając się do stosowania kilogramów makijażu, wypychania policzków i temu podobnych bzdur. Kilka rekwizytów może uczynić cuda.
— Wątpię, by teraz ktokolwiek pana rozpoznał — przyznał Tweed.
— A zatem odbyliśmy spotkanie wstępne. Jestem pewien, że pierwsze z wielu. Pozwolę sobie teraz opuścić państwa. Jeszcze dziś po południu lecę do Europy. Gdyby tylko zechcieli mi państwo podać numer, na który mógłbym telefonować...
Tweed nabazgrał numer w notesie, wyrwał kartkę i podał ją Amerykaninowi. Ten zerknął na nią i oddał z powrotem Tweedowi. W chwili, gdy wyszedł z gabinetu, Tweed zaczął działać.
— Freddie — rzucił szybko do słuchawki — pewien mężczyzna o okrągłej twarzy, w krawacie i okularach w rogowej oprawie za chwilę opuści budynek. Potrzebuję jego zdjęcia, lecz on nie może wiedzieć, że jest fotografowany. Nie masz chwili do stracenia.
Monika spojrzała na niego, gdy odłożył słuchawkę. Tweed zdjął okulary i położył je na biurku, a potem potarł oczy. Usiadł prosto i mrugnął do Moniki.
— O co w tym wszystkim chodziło? — spytała.
— Kiedy Freddie zrobi zdjęcie, to niech przygotuje pięć odbitek. Zarezerwuj mu najwcześniejszy lot do Paryża, Genewy, Frankfurtu i Brukseli. Wypiszę mu adresy, pod które dostarczy po jednej odbitce, więc niech weźmie ze sobą cztery. Piątą chcę mieć w swoich aktach. I oczywiście niech zachowa negatyw.
— Lepiej zejdę na dół i poczekam u niego. Stamtąd zamówię mu bilety na samolot. — Zatrzymała się w progu. — Nie zechciałbyś mi powiedzieć, co się tu, do cholery, dzieje?
— Co myślisz o Stilmarze?
— Pozornie wygląda bardziej na biznesmena niż naukowca. To bardzo sprytne. Według mnie, tęga głowa. Oczywiście on o tym wie, lecz inteligentny człowiek zawsze wie. Zastanawia mnie tylko fakt, dlaczego wyszedł w przebraniu? Mógł przecież wrócić do poprzedniego wyglądu.
— Boże! Chyba tracę panowanie nad sytuacją. — Tweed był ożywiony. — Sprawdź zaraz, czy jest jakiś lot do Paryża, który mógłby złapać, gdyby od razu pojechał na Heathrow?
Monika wróciła biegiem do biurka, wyciągnęła szufladę, przerzuciła kartki w spisie lotów do większych miast europejskich i skinęła głową.
— Tak. Jeden odlatuje za jakieś półtorej godziny.
— Oto dlaczego odstawił całe to przedstawienie! Żeby móc wyjść stąd w przebraniu, wskoczyć do taksówki i pojechać na Heathrow. Założę się, że po przylocie tutaj w jednej ze skrytek na lotnisku zostawił niewielką walizeczkę. — Chwycił słuchawkę wewnętrznego telefonu i wykręcił numer. — Fergusson? Mówi Tweed. Z budynku wychodzi pewien mężczyzna, może już jest na Park Crescent... — podał Fergussonowi ten sam opis co Freddiemu. — Chciałbym, żebyś za nim pojechał. Prawdopodobnie skieruje się na Heathrow, a stamtąd do Paryża. Masz paszport? A pieniądze? Goń za nim. Śledź go po całej Europie, jeżeli będzie to konieczne. Odezwij się, gdy tylko będziesz mógł...
Odłożył słuchawkę i otarł czoło chusteczką. Pocił się — nie z wysiłku, lecz z obawy i obrzydzenia do samego siebie.
— Dziękuję ci, Moniko — powiedział. — Spostrzegłaś coś, co ja sam powinienem zauważyć. Swoim uprzejmym zachowaniem Stilmar wprowadza człowieka w poczucie bezpieczeństwa. Lepszy cwaniak. O mały włos, a zmyliłby mnie.
— Dlaczego tak się przejmujesz tym Stilmarem?
— Ponieważ to jeden z najważniejszych Amerykanów, ponieważ przyjechał do Londynu, ponieważ w tej chwili jest w drodze do Europy. A to czyni go Kandydatem Numer Jeden na Adama Procane'a.
Fergusson był oschłym, cynicznym Szkotem o szczupłej twarzy. Miał trzydzieści trzy lata i płynnie mówił po francusku, niemiecku i włosku. W razie potrzeby potrafił zmylić nawet Hiszpana, udając, że wypił kilka drinków.
Był najlepszym międzynarodowym wywiadowcą Tweeda i jak do tej pory nigdy nie zgubił celu. Spakowaną walizkę trzymał obok biurka, paszport w kieszeni, a jego portfel zawierał niewielką fortunkę w czekach American Express, w gotówce w walucie francuskiej, niemieckiej i szwajcarskiej. Już po trzydziestu sekundach od odłożenia słuchawki znalazł się na zewnątrz budynku z płaszczem przewieszonym przez rękę i walizeczką w dłoni. Dogonił Grubą Twarz, bo tak przezwał Stilmara, w połowie drogi wokół Crescent, zorientował się, że ten rozgląda się za taksówką, popędził na drugą stronę ulicy i zatrzymał tę, którą próbował również zatrzymać Amerykanin.
Kierowcy taksówki dał szczegółowe instrukcje, podczas gdy Gruba Twarz stał kilka jardów dalej na głównej ulicy. Podał kierowcy garść banknotów jednofuntowych jako napiwek i rozsiadł wygodnie, by się rozluźnić.
Stilmar zatrzymał swoją taksówkę i skierował się na zachód w kierunku Baker Street — był to prawidłowy kierunek. Kierowcę Fergussona dzielił od taksówki Stilmara jeden samochód. Fergusson zapalił papierosa. Ostatnio nic się nie działo, więc był zadowolony, że się zaczęło.
— To prawdziwy komediant, ta Gruba Twarz — relacjonował Fergusson z aparatu telefonicznego na Heathrow.
— Tak? — zapytał Tweed.
— Najpierw bierze walizkę ze skrytki, potem idzie do toalety i znika w kabinie. Słyszysz mnie? Nie spieszę się. Tylko...
— Jednak miał walizkę w skrytce — Tweed poinformował Monikę zasłaniając mikrofon dłonią. — Słyszę dobrze — na nowo podjął rozmowę z Fergussonem. — A co potem?
— Wychodzi po trzech minutach, sprawdziłem na zegarku. To prawdziwy artysta szybkiej zmiany wyglądu.
— Opowiedz mi o tym.
— Wchodzi ubrany w granatowy garnitur. Bardzo szykowny. A wychodzi w marynarce w krzykliwą kratkę i marynarskich spodniach, jak również w sportowej koszuli. Gruby, brązowy wełniany krawat. Wszystko w trzy minuty. Gruba Twarz jest dobry.
— Dokąd się skierował?
— Do Paryża. Następny lot. Odlot za czterdzieści trzy minuty. Leci klasą turystyczną. W ten sposób wmiesza się w tłum. Mam rezerwację na ten sam lot. Nie, nie zauważył mnie. A tak w ogóle, to czy to pytanie było konieczne? Nie pamiętasz, kto ja jestem? Fergie!
— Przepraszam — odparł Tweed. — Wybacz mi również, że pchnąłem cię do roboty od razu po dwutygodniowym urlopie.
— Wynudziłem się za wszystkie czasy. Czy spędziłeś kiedyś tydzień na plaży w Bognor? Muszę już iść. Gruba Twarz ruszyła się. Zadzwonię, jak tylko będę mógł...
Tweed odłożył słuchawkę i zaczął się zastanawiać, ile czasu w swoim życiu spędził przy tym biurku rozmawiając przez telefon. Zazdrościł Fergussonowi. Ostatnia podróż do Europy natchnęła go chęcią częstszego bezpośredniego udziału w akcjach.
— Jakie wieści? — spytała Monika.
— Stilmar jest w drodze do Paryża. Z kim rozmawiałaś, kiedy ja telefonowałem?
— Cord Dillon zostawił krótką wiadomość. Wrócił już do Londynu. I jedzie spotkać się z nami.
Tweed zmarszczył brwi.
— To nie w jego stylu. Dillon jest tym typem człowieka, który wpada bez uprzedzenia. — Podniósł wzrok, gdy do gabinetu wszedł Freddie, trzymając w dłoni plik odbitek. — Jak poszło, Freddie?
— Nieźle. Zobacz sam.
Freddie, mały, podobny do gnoma londyński mieszczuch, któremu nigdy nic w niczym nie przeszkodzi, położył odbitki na biurku Tweeda. Trafił Stilmara w znakomitym połprofllu. Zdjęcia były bardzo dobre. Tweed wsunął jedno do akt, a resztę oddał Freddiemu, tak jak powiedział wcześniej.
— Oto adresy w Paryżu, Genewie, Frankfurcie i Brukseli. Dostarcz po jednym każdemu z tych ludzi. Telefonowałem do nich, więc wiedzą, czego się spodziewać. Monika ma twoje bilety. Będziesz musiał się spieszyć, lecz jeśli z lotniska pojedziesz taksówką, oddasz zdjęcie i wrócisz tą samą na lotnisko, to powinieneś zdążyć na następny lot.
— Zrozumiano. — Freddie zerknął na listę. — A tak dla sprawdzenia, czy którykolwiek z tych portów znajduje się daleko od wskazanych adresów?
— Paryż i Frankfurt, jak wiesz, ale przeznaczyliśmy na nie więcej czasu. W Genewie i Brukseli są blisko. Człowiek, którego sfotografowałeś, będzie w Paryżu przed tobą — właśnie wchodzi na pokład samolotu na Heathrow. Ale od tej chwili wszędzie powinieneś być przed nim. Chyba wiesz, gdzie znajduje się rue des Saussaies?
— W pobliżu Pól Elizejskich i praktycznie po sąsiedzku z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych. Zatrzymam tam taksówkę, by jak najszybciej wrócić na lotnisko. Mam się zgłosić po dostarczeniu kolejnych zdjęć?
— Nie, zrób tylko swoje. I dziękuję ci.
Monika zaczekała, aż zostaną sami, i dopiero wtedy zapytała:
— Co zamierzasz teraz zrobić?
— Wysłać zdjęcia naszego aktora Stilmara do takich ludzi jak Loriot z francuskiego kontrwywiadu. Jego spece już obserwują lotniska i wkrótce będą mieć oko na Stilmara. Jeżeli spróbuje wejść na pokład jakiegoś samolotu lecącego na wschód, zatrzymają go pod byle pretekstem.
— Mój Boże! Ależ to wywoła sensację!
— Żadnych sensacji — odparł Tweed. — Zostanie sprowadzony z powrotem do Londynu i wsadzony w samolot lecący prościutko do Stanów. Bardzo cicho i bardzo dyskretnie.
— Czy rzeczywiście myślisz, że to on może być Procane'em?
— Każdy może nim być.
Pół godziny później przyjechał Cord Dillon.
— Informacje są dobre — powiedział Tweedowi Dillon, gdy usadowił się w skórzanym fotelu, założył nogę na poręcz i przypalił papierosa. — Ambasadę w Paryżu załatwiłem jak trzeba. Tylko dwie osoby w ogóle słyszały nazwisko Procane — attache wojskowy i szef operacyjny.
— Jakie informacje? — spytał Tweed.
132
— Attache ma kontakty, z którymi spotyka się w barze Meurice'a. Jednym z nich jest Andre Moutet, bukmacher i doradca w sprawach wyścigów. Jego rzeczywiste dochody to napiwki, jakie otrzymuje od pracowników ambasad. Według attache, wielkie kwoty mogą zmienić właściciela. Sowieci spodziewają się, że Procane przejdzie na ich stronę. Jednak my szliśmy niewłaściwym śladem. On ma zamiar zmienić mocodawców via Skandynawia. Już nawet przesunąłem pewnych ludzi do Danii i Szwecji. Jak pan prawdopodobnie wie, mamy bliskie kontakty z SAPO, szwedzką tajną policją. — Dillon głęboko wciągnął dym z papierosa. Jak na zastępcę dyrektora wygłosił długą mowę. — Sądzę, że moja podróż opłaciła się — zakończył.
— Wygląda na to, że tak. Zakładając jednak, iż ten człowiek - Moutet, prawda? — jest godny zaufania.
— Attache mówi, że to czyste złoto.
— Jaki zatem będzie pański następny ruch?
— Mam zarezerwowane miejsce na dzisiejszy wieczorny lot do Kopenhagi.
— A co ze Wschodem?
— Czy mógłbym nakreślić coś na mapie?
Dillon podniósł się, wyjął flamaster i podszedł do ściennej mapy. Nakreślił linię wzdłuż wschodniego wybrzeża Szwecji, oddzielając Zatokę Botnicką i leżącą po drugiej stronie morza Finlandię. Stojąc przy mapie mówił dalej:
— Zanim tu przyszedłem, telefonowałem do Waszyngtonu. To jest linia demarkacyjna, jakiej od tej chwili nie wolno przekroczyć żadnemu Amerykaninowi ze Stanów.
— A Finlandia? — spytał Tweed.
— Niedostępne terytorium. Zbyt blisko Rosji. Musimy znaleźć i zatrzymać Procane'a, zanim opuści Sztokholm. To jest właśnie to, Tweed.
W hotelu Hesperia w Helsinkach Newman usłyszał delikatne pukanie do drzwi, odblokował zamek i otworzył je. Mauno Sarin, uśmiechnięty, wślizgnął się do środka i wyciągnął rękę.
— To już chyba ze dwa lata, odkąd widzieliśmy się ostatni raz, Bob?
— Owszem. A czemu zawdzięczam te wizytę? Niewiele czasu potrzebowałeś, by dowiedzieć się, że tu jestem — zauważył Newman.
Zachowywał się zimno i niegościnnie. Stał nadal, gdy Mauno omiatał wzrokiem sypialnię. Fin nie zmienił się od ich ostatniego spotkania, co najwyżej wyglądał dziesięć lat młodziej.
— Natknąłem się na twoje nazwisko sprawdzając w recepcji spis gości hotelowych. W Helsinkach są cztery najważniejsze hotele. Marski, który sprawdziłem na początku, potem Intercontinental, ten i Kalastajatorppa. Próbuję złapać ślad Amerykanina o nazwisku Adam Procane.
— A co on zrobił? — spytał Newman, znudzony.
— Nic. Jak na razie. — Sarin był wyjątkowo uprzejmy. — Ale wiesz, w co my tutaj gramy. Rosjanie obserwują Amerykanów, Amerykanie Rosjan, a my próbujemy obserwować ich, jak obserwują siebie nawzajem.
— To już lepiej usiądź.
Newman poprowadził gościa w stronę dużego okna i wybrał fotel w cieniu, zmuszając Sarina, by zajął miejsce po przeciwnej stronie, w pełni czystego fińskiego światła, wpadającego przez okno. Zmusił się do rozluźnienia, ale był wściekły. Nie wierzył w autentyczność wyjaśnień Mauno. Laila zdradziła go, powiedziała swemu ojcu, gdzie go szukać.
— Bardzo mi było przykro, gdy dowiedziałem się o śmierci twojej żony. To była naprawdę niezwykła kobieta — współczuł Sarin.
Newman podniósł słuchawkę telefonu.
— Napijesz się kawy? Ciągle jesteś nałogowcem?
— Dwadzieścia cztery filiżanki dziennie! Policzyłem. Moja praca bywa czasami ciężka. A poza tym nie podobają mi się działania Laili jako dziennikarki. Ten artykuł o twojej żonie był niegodziwy.
— Ale zapewne bardziej spodobał ci się następny, ten o zabójstwach oficerów GRU w Estonii — skomentował Newman, odkładając słuchawkę po zamówieniu kawy dla dwóch osób.
— A skąd ty o tym wiesz? Przecież nie znasz ani słowa po fińsku.
Newman rozsiadł się wygodnie i założył nogę na nogę. Przypomniał sobie, że musi się pilnować. Mauno był wyjątkowo przebiegły.
— Ujrzałem jej nazwisko, więc przy śniadaniu poprosiłem kelnerkę i ona mi przetłumaczyła — zełgał jak z nut.
— Tak, nie spodobał mi się.
— A czy to prawda? — naciskał Newman. — O tych poduszonych oficerach GRU w Tallinie, na dodatek zawsze po zachodzie słońca?
— Nie jesteśmy obeznani z codziennymi wydarzeniami w Estonii.
— Ale ja pytałem o to, co dzieje się w nocy, Mauno.
— Cóż... — Sarin zawahał się. — Owszem, rozeszła się pogłoska, że jakiś wariat wyrwał się na wolność. Ale to są nie potwierdzone raporty od takich ludzi jak załoga statku turystycznego, który pływa między naszym miastem a Tallinem.
Kłamca, pomyślał Newman. Laila próbowała podpytać jednego z członków załogi Georga Otsa na ten temat i facet zaciął się. Lecz po chwili doszedł do wniosku, że być może Mauno ma własne kontakty.
— Kto mógłby być winnym tych morderstw? — nalegał. — I ile było ich do tej pory? W Moskwie sprawa narobiła pewnie nielichego zamieszania.
— Chyba nie zamierzasz nic z tego publikować, Bob? Dobrze. Musiałem to sprawdzić, bo może przyjechałeś tutaj właśnie w tej sprawie. Dwa lub trzy morderstwa. Tak w każdym razie mówią moje niepotwierdzone informacje. No i wiadomo, że sprawa wywołała w Moskwie burzę. Taką, że wyznaczyli jednego ze swych najlepszych ludzi, by zajął się śledztwem. Niejaki pułkownik Andriej Karłow . I to mnie zaskoczyło - on jest jednym z najzdolniejszych analityków wojskowych. Słyszałem, że kiedy wrócił z podróży służbowej na Zachód, został przedstawiony do awansu na stopień równy generałowi sztabu. Widzisz, jak ja ci ufam, mój przyjacielu.
Przerwał, kiedy wszedł kelner z tacą. Podczas gdy nalewał kawę, Newman rozmyślał, że normalnie nie mógłby tak łatwo wyciągnąć tak wielu informacji od Mauna, który prawdopodobnie ukrywa coś jeszcze.
— Przejąłeś moje sposoby — zauważył Mauno i częściowo zaciągnął zasłonę, by uchronić twarz przed jaskrawym blaskiem. — Dziękuję. To moja szósta filiżanka. — Spojrzał na zegarek. — Nieźle jak na razie. Dlaczego tutaj jesteś?
— Ponieważ chcę, byś pomógł mi przedostać się przez zatokę, żebym mógł obejrzeć sobie Tallin bez tych wszystkich bzdur wizowych.
Newman rzucił to zdanie bez ostrzeżenia, tak że Mauno zachłysnął się kawą. Pospiesznie odstawił filiżankę i otarł usta chusteczką, gapiąc się na Newmana.
— To raczej niemożliwe. Ale, na Boga, chyba nie masz na myśli niczego niebezpiecznego?
— Założę się, że jesteś w kontakcie z Tallinem, od czasu do czasu bywasz tam w związku ze swoją pracą. Chcę, żebyś zabrał mnie ze sobą.
— Zupełnie niemożliwe — powtórzył Mauno.
— Jestem brytyjskim dziennikarzem, a nie Amerykaninem. A jeżeli zbierają wszystko, co się o nich pisze, a wiem, że tak jest, to zaraz odnajdą artykuł, który napisałem kilka miesięcy temu, zatytułowany Kto jest otoczony? Argumentowałem, że powinni obawiać się Europy od zachodu, Chin od wschodu i amerykańskich stacji kosmicznych, które wkrótce zaczną krążyć im nad głowami.
— Jestem pewien, że miałeś jakiś ukryty powód.
— No pewnie. Potrzebowałem wizy do Leningradu, gdzie mam pewien kontakt. Ale to nieistotne. Rzecz w tym, że artykuł znajduje się w aktach. Niewykluczone, że wkrótce Rosjanie rozluźnią nieco stosunki z Zachodem. Jakiś miły artykuł na temat wzorcowej republiki Estonii mógłby im się przydać.
— Dlaczego chcesz pojechać do Tallina?
— Powiem ci, jak załatwisz ten wyjazd.
— Co nie nastąpi nigdy! Przykro mi, Bob, ale tego nie mogę zrobić. Ale może będę w stanie pomóc ci w inny sposób. Nieoficjalnie, rozumiesz? Jeżeli tak, od razu do mnie zadzwoń. Numer ten sam, co przedtem. Jestem pewien, że ciągle go masz — dodał z ponurym uśmiechem.
— Będę pamiętał.
— To co, niedługo lunch? Zastanę cię tutaj? Nie kontroluję przecież twoich ruchów. — Mauno zełgał równie gładko jak Newman.
— Jesteśmy umówieni.
Generał Łysenko, który dopiero co wyszedł od swej leningradzkiej przyjaciółki, wpadł do gabinetu wściekły. Ciężkimi butami walił o podłogę. Zerwał z siebie płaszcz i rzucił go na kanapę.
— Rebet! Co tak ważnego się dzieje, że odwołujesz mnie z ważnego spotkania?
— Dzięki Bogu, przyjechaliście — odparł spokojnie Rebet. — Powiedzieli, że może zechcą się z wami skontaktować. Nasi obserwatorzy z Heathrow donoszą, że przyjechał nie jeden, ale dwóch wysoko postawionych Amerykanów. Cord Dillon, zastępca dyrektora CIA, i bardzo wpływowy doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa, Stilmar.
— Przyjechali razem?
— Nie, oddzielnie. Dillon zjawił się w poniedziałek, a Stilmar dzisiaj. Z jakichś biurokratycznych powodów raport o Dillonie opóźnił się. Informacja radiowa z ambasady na Kensington Pałace Gardens dotarła do Moskwy godzinę temu, a oni natychmiast mi ją przekazali.
— A więc?! — Łysenko podszedł do swego ulubionego miejsca, stanął przy oknie. — Miałem rację nakazując kontrolowanie wszystkich rejsów ze Stanów Zjednoczonych. W tym biznesie, towarzyszu, trzeba nauczyć się myśleć szybciej niż wróg!
— Przesłałem te wiadomości do pułkownika Karłowa w Tallinie — poinformował szefa Rebet.
— Po co, do cholery, to zrobiliście?
— Ponieważ powiedzieliście mi, że uczyniliście Karłowa odpowiedzialnym za śledztwo w sprawie Procane'a — wyjaśnił cicho Rebet. — Jeden z nich, Dillon lub Stilmar, może się okazać Adamem Procane'em. To jasne, że Karłow tylko wtedy wykona zadanie, gdy będzie miał wszystkie najnowsze dane.
— W przyszłości najpierw porozumcie się ze mną, a dopiero potem przekazujcie informacje do Tallina. Z Londynu do Tallina jest cholerny kawał drogi.
— Niby dlaczego — odparł Rebet. — British Airways codziennie odbywają bezpośredni rejs do Helsinek. A stolica Finlandii jest odległa od Tallina na długość wycieczki łodzią. Czy nie powinniśmy przygotować wizy na jakieś angielskie nazwisko na wypadek, gdyby Procane pojawił się w Helsinkach? Miejsce na fotografię można by tymczasem zostawić wolne.
— To znakomity pomysł. Od razu każcie przygotować tę wizę i wyślijcie ją pocztą lotniczą do naszej ambasady w Helsinkach. A jak Karłow zareagował na wasz telefon?
— Sceptycznie. Powiedział, że kiedy pracował w ambasadzie, żaden z tych Amerykanów nie przebywał w Londynie.
— Karłow znowu się zasłania! — Łysenko odszedł od okna i wielką jak bochen chleba pięścią jednej ręki uderzał w otwartą dłoń drugiej. — Chyba przypominam sobie, że byli jacyś pośrednicy, którzy przekazywali Karłowowi dane — za każdym razem kto inny. Ci pośrednicy mogli latać do Stanów tam i z powrotem, zbierać informacje i przekazywać je na ręce Karłowa. — Jego głos ociekał sarkazmem. — A co na ten temat myśli mój pedantyczny zastępca?
— Ja również nie jestem pewien. Poprosiłem Moskwę, żeby przekazali wszystkie informacje o Procanie innemu znakomitemu analitykowi w celu zasięgnięcia jego rady.
— Bez mojego pozwolenia?
— Żeby was ochraniać...
— Żaden z was nie osiągnie swego celu bez mojej pomocy! Pomyślcie tylko: gdyby albo Dillon, albo Stilmar pokazał się w Moskwie, ta agresywna świnia Reagan zostałaby zniszczona.
13
Mauno Sarin usiadł przy biurku i zaczął przyglądać się zaadresowanej do niego kopercie. Otworzył ją ostrożnie nożem i wyciągnął złożony na dwoje arkusz grubego, drogiego papieru. Przeczytał kilka wypisanych na maszynie słów i zaklął na głos.
Byłoby dobrze, gdybyśmy mogli spotkać się tutaj w przyszłym lub następnym tygodniu. Czas porównać notatki, Andre Karłow.
Bez podpisu. Nawet nazwisko napisano na maszynie i celowo z błędem. Andre zamiast Andriej. Podniósł kartkę pod światło wpadające przez okno i sprawdził znak wodny. Tak jak się spodziewał — to był fiński papier, koperta też.
Karłow był człowiekiem ostrożnym i pomysłowym. Nikt nigdy by nie dowiódł, że korespondencja pochodzi z Tallina — na dodatek umyślnie przekręcone imię sugerowało oszustwo, choć Sarin wiedział, że tak nie jest. Jeśli chce się przeżyć, trzeba stosować taki system. Nigdy nie wypisywać na papierze niczego, co później mogłoby być wykorzystane jako dowód oskarżenia.
Na kopercie widniał stempel Helsinki, więc Sarin domyślił się, że list został wysłany przez godnego zaufania pomocnika Karłowa, który przypłynął na pokładzie Georga Otsa wyłącznie w tym celu. Niepokoiła go tylko jedna kwestia — dlaczego Karłow wybrał akurat ten moment na zaaranżowanie spotkania?
Zabójstwa oficerów GRU? Absolutnie nieprawdopodobne - wolałby je wyciszyć, a nie rozgłaszać fakt, że nie są w stanie chronić swoich ludzi na terenie „wzorcowej" republiki. Adam Procane? Też mało prawdopodobne. A zatem pozostawały tylko artykuły Laili o śmierci Alexis Boiwet i o zabójstwach oficerów GRU.
Mauno sięgnął do szuflady i wyjął egzemplarz Le Monde, francuską gazetę, dla której pracowała Bouvet. Dołączono do niego tekst tłumaczenia na fiński, które wykonał jeden z jego pracowników. Gazeta podchwyciła historię przedstawioną przez Lailę i potraktowała ją jako wiadomość godną pierwszej strony i wielkiego tytułu.
Francuska korespondentka zagraniczna zamordowana w Finlandii? Tekst w zasadzie zgadzał się z tym, co napisała Laila, i jak zwykle nacechowany był typową galijską przesadą i dramaturgią. Tak, to mogło niepokoić Karłowa. Rosjanie na arenie międzynarodowej mieli coraz gorszą prasę. Mauno nie wątpił, że wkrótce ten sam temat podejmie prasa niemiecka i angielska i że uatrakcyjni go jeszcze bardziej.
Mauno był znakomitym taktykiem w niebezpiecznej grze dotyczącej kontaktów z Moskwą. Najlepszą odpowiedzią dla Karłowa byłoby wytrącenie go z równowagi czymś nowym, z czym musiałby zwrócić się do Moskwy. Wstał od biurka i zbiegł do podziemia, do kompleksu łącznościowego. Wszedł do zacisznego gabineciku, w którym miał swoje miejsce pracy operator radiotelefonu.
— Pauli, spróbuj skontaktować się przez telefon z pułkownikiem Karłowem w Tallinie. Jak dostaniesz połączenie, zostaw mnie, proszę, samego. To będzie rozmowa poufna.
Pauli potrzebował zaledwie trzech minut na uzyskanie połączenia. Podał słuchawkę Mauno, wyszedł z ciasnego pomieszczenia i zamknął drzwi. Mauno zajął miejsce sekretarki, na krześle z regulowanym oparciem.
— Andriej? Mówi Mauno Sarin. Mam pewną sugestię. Na Zachodzie zaczynają krążyć wiadomości o serii rzekomych zabójstw oficerów GRU w Estonii. Le Monde, gazeta, dla której pracowała Alexis Bouvet, nazywa jej śmierć morderstwem.
— Tylko że to miało miejsce w Finlandii — zimno przypomniał mu Karłow .
— Oni podchwycili temat. Następnego dnia w tej samej helsińskiej gazecie pojawił się artykuł o tak zwanych zabójstwach oficerów GRU. Jak myślisz, jak długo potrwa, nim zaczną o tym pisać w Paryżu i Bóg wie gdzie jeszcze? Kolejny będzie Nowy Jork — rzucił Mauno wywierając większy nacisk. — Staram ci się pomóc.
— Czyżby? A w jaki sposób?
— Pewien znany brytyjski korespondent zagraniczny, Robert Newman, przyjechał niedawno do Finlandii. — Mauno pilnował się, by nie powiedzieć, że do Helsinek. — Gdybym mógł zabrać go ze sobą na jeden dzień, przekonałby się, że w Estonii wszystko jest w porządku, jeżeli tak rzeczywiście jest. Jego artykuł zniweczyłby wszystkie nieprzychylne doniesienia.
— Nie! Tutaj nie wpuszcza się zachodnich korespondentów. Oni tylko kłamią, prowokują.
— Sprawdź tego Newmana za pomocą komputera. Dowiedz się, co o nim wiedzą w Moskwie.
Rozmawiali po angielsku. Mauno znał rosyjski, lecz wiedział, że Karłow zawsze chętnie ćwiczy swoją angielszczyznę, że chce zachować płynność wymowy, jaką zdobył podczas pobytu w ambasadzie sowieckiej w Londynie.
— Nie sądzę, by teraz się zgodzili.
— Można by ustalić warunki jego wizyty...
— Tylko żadnych wstępnych warunków!
— Warunki podpisane osobiście przez generała Łysenkę byłyby gwarancją bezpieczeństwa operacji — nalegał Mauno. — Poza tym spędzilibyśmy w Tallinie tylko kilka godzin i wrócili tego samego dnia na pokładzie Georga Otsa. To też musiałbym mieć na piśmie.
— Nic z tego nie da się zaakceptować.
— I jeszcze jedno. Musiałbyś błyskawicznie załatwić wizę dla Newmana.
— A ten Newman, czy on będzie chciał przyjechać do Tallina?
— Będę musiał go przekonać — oświadczył podstępnie Mauno. — Gdybym wiedział, że go zapraszasz dokładnie na tych warunkach, jakie wymieniłem, to zapewne łatwiej przyszłoby mi go namówić.
— Myślę, że ten pomysł nie ma szans zyskania aprobaty Moskwy.
W tej chwili, Mauno był tego pewien, ryba połknęła haczyk. Zachowując normalny dystans, przeprowadzili grzeczną rozmowę, a potem Mauno odłożył słuchawkę. Przez kilka minut siedział jeszcze na krześle, wpatrując się w ścianę. Niewielka przestrzeń pomieszczenia pomagała mu skoncentrować myśli.
To było chytre posunięcie, lecz Mauno wiedział, że Karłow będzie czuł się zobowiązany przekazać sprawę Łysence. Nie śmie zaryzykować ukrycia tej rozmowy. Tymczasem Mauno kierowały zupełnie inne względy.
Z jednej strony był przekonany, że Newman z jakiegoś nieokreślonego powodu był zdecydowany pojechać do Estonii. Mógł podjąć próbę nielegalnego przekroczenia Zatoki Fińskiej. Znalazłby rybaków, którzy za stosowną opłatą daliby się namówić na nocny rejs i przerzucenie go przed świtem na drugi brzeg.
Gdyby Rosjanie złapali go, sprawa mogłaby się zakończyć dwojako, choć w każdym przypadku niemile. Newman mógłby zwyczajnie zniknąć. Albo, co jeszcze gorsze z punktu widzenia Helsinek, mógłby zostać przedstawiony na konferencji prasowej w Moskwie jako intruz; zachodni szpieg przyłapany na gorącym uczynku.
Z oficjalnego punktu widzenia drugie rozwiązanie byłoby przerażające. Moskwa zyskałaby narzędzie umożliwiające wywieranie nacisku na Finlandię. Dającą schronienie agentom-prowokatorom, którzy podniecają dysydentów i szpiegują naszą ojczyznę... Przyjęliby taką właśnie wersję. Co, oczywiście, z ich punktu widzenia jest zrozumiałe.
Sposób działania, jaki zaproponował Mauno, oznaczał upieczenie dwóch pieczeni przy jednym ogniu. Newman usunąłby ze swojej pamięci to, co stało się — Mauno był tego pewien — jego obsesją. Fin nie miał żadnych wątpliwości, bez względu na prawdę o Estonii, że Karłow zorganizuje wizytę tak, by Newman mógł napisać artykuł świadczący o dobrym zdrowiu republiki. W ten sposób całe napięcie wywołane artykułami Laili wyparuje.
Muszę się teraz modlić, żeby to się wydarzyło, pomyślał i wyszedł z ciasnego pomieszczenia, wołając do Pauli, że już skończył, i dziękując mu. Boże, tym razem balansuję na linie, pomyślał wchodząc schodami do swego biura.
— W Tallinie pojawił się dym. Wkrótce możemy ujrzeć ogień. — Łysenko wypowiedział tę uwagę z wielkim zadowoleniem i zatarł ręce, wpatrując się w słuchawkę, którą przed chwilą odłożył na widełki. Działanie! Za tym tęsknił. Dym bitwy, huk armat. Właśnie ta myśl wywołała tego rodzaju sformułowanie.
— Coś nowego? — spytał Rebet, podnosząc wzrok znad ostatniego meldunku z danymi na temat Procane'a, który niedawno przesłano samolotem z Moskwy.
— Karłow. Właśnie odbył z Mauno Sarinem z Helsinek rozmowę, najbardziej prowokacyjną z możliwych. Czy wyobrażacie sobie, co ten Sarin zaproponował? Że przywiezie ze sobą do Tallina jakiegoś zachodniego dziennikarza, który napisze artykuł o spokojnej Estonii!
— Którego dziennikarza?
— Jakiegoś Anglika. Robert Newman. Co on sobie myśli? Że czym my się tutaj zajmujemy? Wycieczkami do Tallina w celach reklamowych?
— Chyba przypominam sobie, że ten Newman jest obiektywny — powiedział Rebet, człowiek bardzo oczytany. — Powinniśmy sprawdzić go na komputerze w Moskwie.
— Chcecie powiedzieć, żeby pozwolić mu przyjechać?!
— Przypatrzcie się jeszcze raz leżącemu na waszym biurku egzemplarzowi Le Monde i przekładowi artykułu.
— Ależ on dotyczy zabójstwa Alexis Bouvet.
— Temat zapewne pochodzący z artykułu w tej helsińskiej gazecie. Następnego dnia w tej samej gazecie napisano drugi artykuł, tym razem o niepotwierdzonych zabójstwach oficerów GRU w Tallinie. Czy potraficie domyślić się, jaki będzie kolejny wielki artykuł w Le Monde?
— Wystarczy wszystkiemu zaprzeczyć. Zawsze to robimy.
— A czy ma to jeszcze jakiekolwiek znaczenie dla Zachodu? — spytał ostro Rebet nie ukrywając zdenerwowania. — Lecz jeżeli byłoby to możliwe, artykuł bardzo szanowanego korespondenta brytyjskiego wprowadziłby do sprawy sporo zamieszania - na naszą korzyść.
Rebet był niezwykłym człowiekiem i doskonałym organizatorem, bez niego w wydziale Łysenki zapanowałby wielki chaos. Miał ponadto świetne wyczucie propagandy. O wiele lepsze wyniki od nużących pomruków z Prawdy może dawać takie manipulowanie prasą zachodnią, by robiła to sama.
— Lepiej przekażmy całą sprawę do Moskwy — zadecydował Łysenko. — Powiadom ich natychmiast i każ sprawdzić tego Newmana na komputerze. A przede wszystkim podkreśl, że sam pomysł wyszedł od pułkownika Karłowa w Tallinie...
Co zapewni krycie z każdej strony, zwłaszcza własnego stanowiska, pomyślał Rebet sięgając po telefon.
Intrygującym aspektem tej sprawy był fakt, że żaden z nich nie pomyślał nawet, iż to oni są przedmiotem manipulacji. Kiedy Mauno Sarin zasiadł na kilka minut w pokoiku Pauli, rozpracował wszystkie punkty widzenia. Gdy zaoferujesz Niedźwiedziowi wystarczająco dobry kąsek, wszystko zaczyna wskazywać na to, że połknie go w całości.
Czasami miewa się szczęście. W Genewie Alain Charvet, szef prywatnej agencji detektywistycznej, którego odwiedził Tweed, odebrał telefon od jakiegoś nieznajomego mówiącego po francusku z rosyjskim akcentem. Rozmówca wyjaśnił, że właśnie przyjechał, by zmienić klienta Charveta, który powrócił do „domu" — co Charvet zinterpretował jako Moskwę. Umówili się na spotkanie w małej kawiarence w pobliżu komendy głównej policji na starym mieście.
Charyet ubawił się w myślach, usłyszawszy nazwisko nowego klienta. Chociaż gość dobrze posługiwał się angielskim, to, na Boga, przez telefon Charvet usłyszał nazwisko Lew Szitow, co po angielsku brzmi ni mniej ni więcej jak „Gównow". Wchodząc do kawiarenki Charvet wyobrażał sobie tego człowieka, lecz rzeczywistość przeszła jego oczekiwania i możliwości wyobraźni.
Prostacki. Właśnie takie określenie przyszło mu do głowy, lecz mogło być nieprecyzyjne. Szitow siedział w rogu sali, udając, że czyta Journal de Geneve. Miał przed sobą na środku stołu zamkniętą butelkę piwa, tak jak życzył sobie Charvet. Szwajcar usiadł naprzeciwko Rosjanina.
Szitow był już prawie pijany. Charvet czuł odór dolatujący z drugiej strony stolika. Szitow miał również problemy ze złożeniem gazety, z której w końcu został wymięty śmieć. Ale to nie był jedyny wymięty śmieć.
Lew Szitow był niski i gruby, miał przetłuszczone, potargane ciemne włosy. Charyet ocenił go na prawie czterdziestkę. Mężczyzna o pulchnej twarzy, z podkrążonymi oczami i obwisłymi wargami był ubrany w wygnieciony płaszcz przeciwdeszczowy z poskręcanym i zaciśniętym paskiem, przez co Szitow powyżej i poniżej paska był jak napompowany.
— Nazywam się Charvet. Jest jeszcze za wcześnie na śnieg w górach.
— Lecz Ren płynie tutaj szybko.
Mylił słowa, powinien był powiedzieć Rodan. Wyjął z kieszeni mocno zabrudzoną piersiówkę, z trudem odkręcił nakrętkę i zdrowo pociągnął. Następnie skierował rękę z butelką w stroną Charveta.
— Wódka — szepnął. — Proszę się poczęstować.
— Dziękuję, później.
— Chcę, żeby śledził pan pewnego urzędnika z UNESCO, Anglika. Ten mężczyzna nazywa się Peter Convay — wymamrotał Rosjanin.
— Dokąd chodzi. Adresy miejsc, w których bywa. Jak długo tam przebywa. Z kim się spotyka. Fotografie, jeśli się uda. Zwłaszcza kobiety?
Charvet wymienił żądania, wypracowane wieloletnim doświadczeniem. Zorientował się, że Szitowa trzeba zachęcić do rozmowy. Wzmianka o kobietach wcisnęła stosowny guzik. Szitow niezdarnie mrugnął opuchniętym prawym okiem i znowu pociągnął ze swej flaszki.
— Kobiety — powtórzył. — Człowiek, którego zastąpiłem, znał wiele adresów. Mówi, że Marie-Claire Passy jest osobą, której nie powinien ominąć żaden mężczyzna. Ma cycki jak kule armatnie. Jestem umówiony. Zadzwoniłem do niej zaraz po rozmowie z panem. Czeka na mnie. Peter Conway jest w tym budynku.
Charvet był zdumiony. Ten głupiec zapisał nazwisko i adres na niechlujnym świstku papieru, który bezceremonialnie i nie próbując niczego ukrywać posunął po stole. Dłoń Charveta zamknęła się i kartka zniknęła. Szitow uśmiechnął się głupkowato, rozglądając się po kawiarni.
— To lepsze niż Tallin. I niż robota pod tym pętakiem Karłowem. Przy odrobinie szczęścia zostanie zamordowany, nim zdąży znaleźć tego Procane'a. Podoba mi się ten bar — mamrotał dalej, znowu się rozglądając. — Która może być godzina?
— Dokładnie czwarta piętnaście.
— O matko, teraz mam spotkanie z tą Passy.
— Pokażę panu, jak tam dojść. Zapłacił pan za piwo? No to chodźmy.
Charvet podjął błyskawiczną decyzję. Wątpił, by Lew Szitow sam znalazł drogę do tego miejsca na starym mieście, a ponadto po drodze mógł zostać zatrzymany i przepytany przez policję.
Wyprowadził Szitowa z kawiarni za rękę, a potem poprowadził stromym chodnikiem krętą, brukowaną ulicą. Charvet znał Marie-Claire Passy z czasów pracy w policji. Stanął przed starym, krzywym budynkiem i nacisnął guzik dzwonka. Przysunął głowę Szitowa do mikrofonu, kiedy czysty, ostry dziewczęcy głos spytał po francusku:
— Kto tam?
— To Lew, dzwoniłem do ciebie...
— Proszę wejść. Pierwsze piętro.
Usłyszawszy brzęczyk zamka, pchnął drzwi i wepchnął Szitowa do środka. Poszedł za nim jeszcze kilka kroków, by skierować go na rozklekotane schody i szepnął: — Pierwsze piętro.
Kiedy drzwi zatrzasnęły się, Charvet popędził do najbliższej budki telefonicznej. Znalazł numer Passy i wybrał go. Odpowiedziała od razu czystym, ostrym głosem.
— Kto mówi?
— Alain Charvet. Masz klienta. Czy on nas słyszy?
— Chyba żartujesz, Alain. Nie usłyszałby nawet końca świata. A poza tym jest w łazience.
— Zrób mi przysługę. Po wspaniałych przeżyciach pogadaj z nim jeszcze w łóżku. Spróbuj zmusić go do rozmowy o Estonii. — Przeliterował nazwę. — I o człowieku nazwiskiem Karłow . — Znowu przeliterował. — Był podwładnym tamtego i nienawidzi drania - to jego własne słowa. Aha, jeśli ci się uda, dowiedz się, na czym polega robota tego Karłowa. Szitow, twój klient, jest nowy.
— Musisz mi to mówić?
— Zatelefonuję później.
— Czy to może być niebezpieczne?
— Nie, jeżeli nie dasz mu wytrzeźwieć. Wódka. Ma przy sobie butelkę. Jest bliski zamroczenia. Rano nie będzie pamiętał, co ci powiedział.
— Zajmę się nim.
Następnie Charyet sprawdził w książce telefonicznej numer sekcji UNESCO, w której pracował Peter Conway. Wykręcił numer i powiedział, że chciałby rozmawiać z Conwayem, lecz był gotów przerwać połączenie, gdyby Anglik odezwał się na linii.
Jakaś dziewczyna poinformowała go, że Conway jest na spotkaniu, które nie skończy się przed siódmą wieczorem. Charvet powiedział, że nie ma do przekazania żadnej wiadomości, podziękował i odłożył słuchawkę. To dawało mu dużo czasu do chwili, gdy musiał znaleźć się w biurze UNESCO, aby móc śledzić Conwaya.
Szitow... jest nowy. Charvet znał ten typ. Przed wyjazdem z Rosji zapewne przeszedł intensywny trening. W jednym z prowadzonych przez Rosjan obozów z pewnością nauczył się nie tylko francuskiego, lecz również niemieckiego. A co ważniejsze — powinien być zapoznany ze sposobem ubierania się, poinstruowany co do zwyczajów szwajcarskiego życia.
Powinien znać układ ulic w Genewie nie tylko z map, lecz również dzięki studiowaniu modelu w dużej skali. Powinien być wprowadzony we wszystkie możliwości nowego zawodu. Powinien zostać ostrzeżony przed pokusami dekadenckiego Zachodu.
A przed tym — to Charvet wiedział znakomicie — w stu procentach nie był w stanie uchronić żaden trening. Szok związany z opuszczeniem skromnej ojczyzny i znalezieniem się w ciągu jednej nocy wśród wszelkiego rodzaju luksusów Zachodu...
Kobiety! Szykowne dziewczyny o zgrabnych nogach, ubrane w cieniutkie czarne rajstopy. I właśnie po to przyszedł Szitow, pewnie już kilka dni po przyjeździe. Szukał kobiety, której nazwisko i adres hojnie przekazał mu poprzednik, wcześniej równie chętnie korzystający z tego źródła rozkoszy.
Ale nie zawsze tak było. Wielu Rosjan to ludzie zbyt wystraszeni, by ryzykować. Poza tym po kilku tygodniach Szitow też zapewne stanie się ostrożniejszy. Charvet zauważył, że przez telefon jego francuszczyzna miała naleciałości rosyjskiego akcentu, podczas gdy w kawiarni mówił płynniej, czysto. Jednak w tej chwili przeważały męskie instynkty Szitowa — a więc był najbardziej narażony na niebezpieczeństwa.
A reakcje i zachowanie Charveta były prawie że znakomite. Szitow popełnił gafę wymieniając nazwisko Procane'a i dlatego Charvet wybrał postępowanie zupełnie odmienne od normalnego. Tweed bowiem, podczas swojej wizyty w Genewie, wymienił nazwisko Procane'a kilka razy. Jeżeli Passy powiedzie się sztuczka, trzeba będzie natychmiast powiadomić Tweeda.
Następnego dnia Tweed umówił się na spotkanie z Alainem Charvetem. Charvet, jak zwykle, zatelefonował z lotniska Cointrin. Czas rozmowy wybrał tak, aby w ciągu czterdziestu minut mógł zdążyć na samolot Swissair lecący do Londynu. Tweed zgodził się, usłyszawszy zakodowaną wiadomość Charveta. Mieli się spotkać w hotelu Penta w pobliżu lotniska Heathrow.
Po przyjeździe na Heathrow Tweed czekał przy wyjściu dla pasażerów, aż wreszcie ujrzał Charveta. Zauważył, że Szwajcar niesie dużą walizkę, jakby zaplanował dłuższy pobyt. Tweed przeszedł dalej w kierunku stoiska Smitha z książkami i zatrzymał się w dziale tanich wydawnictw.
Stanął na uboczu, by nikogo przy nim nie było, z malutkim długopisem schowanym w dłoni. Rzucił okiem na parę książek, gdy Charvet przechodził za nim, rozglądając się niezdecydowanie wśród dużego wyboru. Tweed wybrał przypadkowy tytuł z prawie nagą dziewczyną na okładce. Otworzył wolno książkę, na ostatniej stronie napisał swym starannym pismem 134, po czym odłożył ją z powrotem na półkę i odszedł.
Charvet wziął do ręki dwie książki, obejrzał, odstawił na miejsce, a potem wybrał tomik, który Tweed miał w ręku. Kiedy poszedł zapłacić, Tweed zniknął. Charvet przemierzył hall i wyszedł na zewnątrz przy postoju taksówek.
— Hotel Penta — powiedział kierowcy, znalazłszy się wewnątrz.
Kiedy taksówka odjeżdżała, otworzył książkę i udawał, że ją czyta. Przy hotelu Penta zapłacił za kurs, wszedł do środka, zerknął na recepcję, stwierdził, że wszyscy pracownicy są zajęci i wsiadł do czekającej windy. Gdy delikatnie zapukał do pokoju nr 134, Tweed otworzył drzwi i po wejściu Charveta zamknął je.
— Miło cię widzieć, Charvet. Czy w Genewie coś się wydarzyło?
— Przyjechał nowy chłopak, Lew Szitow — oznajmił Szwajcar, precyzyjnie, jak miał to w zwyczaju. — Kiedy do mnie telefonował, był tak pijany, że podał mi swoje prawdziwe nazwisko. Spotkaliśmy się w kawiarni, gdzie zlecił mi pewną robotę, co teraz nie ma znaczenia. Najważniejsze jest to, że wspomniał o Procanie.
— Czy to mogła być pułapka?
— Nie. Potrafię odróżnić, kiedy ktoś bredzi po pijanemu. A kto wie, że pracuję dla ciebie w tej sprawie?
— Tylko ja — przyznał Tweed. — Chyba jestem zbyt spięty, że cię o to pytam. Chodź, usiądź i powiedz, o co chodzi.
— Jak powiedziałem, to nowy chłopak, dopiero co przyjechał do Genewy. Zwariowany na punkcie dziewczyn. Człowiek, którego zmienił, dał mu adres i nazwisko, ale na szczęście znam tę osóbkę. Z czasów pracy w policji znam je prawie wszystkie. Ta dziewczyna, nazwijmy ją Celeste, zmusiła go u siebie do gadania. Wcześniej pracował dla Andrieja Karłowa, pułkownika GRU w Tallinie, w Estonii. Czy kiedykolwiek słyszałeś o nim?
— Sprawdzę go po powrocie. Teraz mów dalej.
— Nie skorzystałem z telefonu, bo nigdy nie wiadomo, jak daleko zaszli Amerykanie w przechwytywaniu rozmów telefonicznych za pomocą satelity. Ta Celeste wydusiła z niego informację, że Karłow jest odpowiedzialny za bezpieczne sprowadzenie Adama Procane'a do Moskwy.
— Czy ten Karłow nadal działa z Tallina?
— Według tego, co mówił Szitow - tak. Usłyszał coś podczas ostatniej odprawy w Moskwie przed odlotem do Genewy. Czasami przeceniamy sowieckie służby bezpieczeństwa.
— Mów dalej, proszę.
— Karłow ma dużo problemów. Niejaki generał Łysenko zlecił mu prowadzenie sprawy Procane'a, więc wygląda na to, że spodziewają się, iż przejdzie na ich stronę via Skandynawia. Lecz, chociaż to brzmi niewiarygodnie, Karłow jest również odpowiedzialny za większe śledztwo - w sprawie kilku zabójstw oficerów GRU w Tallinie.
— Pisali o tym w dzisiejszym wydaniu Le Monde, w tym dzienniku paryskim. O rzekomych zabójstwach oficerów GRU — zauważył Tweed. — Czy myślisz, że to prawda?
— Dzisiejszy Journal de Geneve publikuje niewielki i niepotwierdzony tekst na ten temat. Estonia zmienia się we wrzący kocioł. Przypominam sobie, że na początku sierpnia niejaki Enn Tarto, jeden z wiodących nacjonalistów, został skazany na długoletnie więzienie. A potem w połowie sierpnia uciekł do Szwecji estoński zastępca ministra sprawiedliwości z żoną. Ten pułkownik Karłow znalazł się w gorącym punkcie, co jest dziwne.
— Dlaczego dziwne?
— Ponieważ ma reputację inteligentnego analityka, zgodnie z tym, co Lew Szitow powiedział naszej Celeste.
— Wiadomo może coś o tym, jakie są stosunki między Karłowem a jego szefem, tym Łysenką?
— Aha! Możliwe, że tu jest pies pogrzebany. Szitow nienawidzi Karłowa. Ale wygadał się również, że został na prośbę Karłowa odesłany do Moskwy z powodu niekompetencji. Jeśli chodzi o Łysenkę, Karłow najwyraźniej nienawidzi go jeszcze bardziej niż Szitow Karłowa.
— Szczęśliwa rodzina. — Tweed westchnął i pożałował, że nie może zamówić kawy, lecz nikt, nawet kelner nie powinien zobaczyć, jak rozmawia z Charvetem. — Dlaczego — kontynuował Tweed — zawsze uważamy, że kłopoty nękają tylko nas? Zastanawiam się też, dlaczego wypuścili tego Szitowa z Rosji, skoro jest tak niekompetentny?
— Sądzę, że dlatego, iż zna odpowiednich ludzi, w tej liczbie i generała Łysenkę, który przesunął go do służby zagranicznej. I jeszcze jedno — kiedy Karłow pracował w sowieckiej ambasadzie w Londynie, był najwyraźniej pierwszym kontaktem tego Procane'a. To mogłoby tłumaczyć, dlaczego właśnie on zajmuje się całą operacją, bezpiecznym przerzuceniem go do Rosji, gdy nadejdzie czas.
— Wydaje się, że Lew Szitow wygadał się do końca tej twojej Celeste — skomentował Tweed, wpatrując się w pustą ścianę, jakby myślami był wiele mil stąd. — Czy w przyszłości nie stanowi to potencjalnego zagrożenia? Czy istnieje sposób, dzięki któremu moglibyśmy go zakneblować? Sprawdziłeś, czy nie rozmawiał o tym z nikim innym?
— Czy to prawdopodobne? Gdyby powiedział swoim, od razu zgarnęliby go z powrotem do Rosji.
— Ale on dużo pije — przypomniał Tweed. — Mógłby zwierzyć się niewłaściwej osobie. Musisz go nastraszyć. Masz sposób, by temu Lwowi Szitowowi napędzić porządnego stracha?
— To niebywały rozkaz. — Charyet rozparł się w fotelu i zmarszczył brwi. — Już mam — powiedział nagle.
— Naprawdę go przestraszyć — nalegał Tweed.
— Ostrzegę go, że odkryłem, iż Celeste jest członkinią DST. Myśl, że rozmawiał z francuskim kontrwywiadem, zamknie mu usta na zawsze.
— Wspaniale. — Tweed wstał. — Dobrze, że przyjechałeś. Dzięki temu zdobyłem parę fragmentów układanki, którą próbuję poskładać. — Z wewnętrznej kieszeni wyjął grubą kopertę i wręczył Charvetowi. — Franki szwajcarskie. Pokryją koszty podróży i zrekompensują cenną usługę. Złapiesz następny lot do Genewy?
— Nie następny — poprawił go Charvet. — To może być samolot, którym przyleciałem tutaj. Zjem lunch na lotnisku i odlatuję najbliższym rejsem.
Tweed skinął głową. Charvet był człowiekiem, który nigdy nie rezygnuje z zastosowania sztuczki. Nie będzie nawet świadka, że w ogóle wyjeżdżał ze Szwajcarii. Tweed podniósł dużą walizkę Charveta.
— Będę ją miał przy sobie płacąc rachunek. Gdyby zobaczyli, że wychodzisz z walizką, mogliby pomyśleć, że próbujesz zwiać nie płacąc za hotel. Czekaj przy taksówkach, tam ci ją przyniosę.
— Zajmę się sprawą Procane'a i zgłoszę, jak tylko wpadnie mi w ręce coś nowego.
Rozstawszy się z Charvetem, Tweed nie od razu wrócił do Londynu. Złapał lotniskowy autobus z Terminalu 2 do Terminalu 3, obsługującego loty transatlantyckie. Poszedł do wyjścia dla pasażerów przylatujących z USA i potrzebował ledwie paru minut, by zobaczyć to, co chciał sprawdzić.
Szczupły mężczyzna w płaszczu i filcowym kapeluszu z podwiniętym rondem stał z rękami w kieszeniach żując zapałkę. Był ubrany w rzeczy wyprodukowane w Brytanii, więc nie rzucały się w oczy. Tylko dlaczego, zastanawiał się Tweed, sowieccy obserwatorzy tak nagminnie gustują w filcowych kapelusikach? Ciągle kontrolowali przyloty ze Stanów.
Jadąc taksówką z powrotem na Park Crescent, Tweed powtórzył sobie w myślach to, co przekazał mu Charvet. Pułkownik Andriej Karłow z odległego Tallina nadzorował przyjęcie Adama Procane'a. A zatem kontakty Stilmara były względnie wiarygodne. Ale to Stilmar pierwszy zasugerował, że Procane może wykorzystać drogę przez Skandynawię. Zabójstwa oficerów GRU dziwnie komplikowały sprawę i tego Tweed nie rozumiał.
Odpowiedzialne mogło być estońskie podziemie, lecz Tweed był odmiennego zdania. Nigdy nie wierzył w zbiegi okoliczności. Wszystkie strzałki zaczynały wskazywać na Bałtyk i Estonię. I znowu zaczął się martwić o Boba Newmana.
Następnego dnia miał już o czym myśleć. Na pokładzie concorde'a przyleciał trzeci Amerykanin, autentycznie gruba ryba.
14
— Czy wiedziałeś, że Helene Stilmar jest w Londynie? — spytała zwyczajnie Monika, gdy Tweed wszedł do swego gabinetu.
— Nie, nie wiedziałem, a ty wiesz. Co masz jeszcze w zanadrzu?
— A co, widać?
— Do tej pory powinienem znać cię już dobrze.
— A zatem; Helene Stilmar czeka, by się z tobą spotkać. Ponieważ Howard wybył na jeden dzień, umieściłam ją w jego gabinecie. Pomyślałam, że może zechcesz zebrać siły, poprawić krawat, przyczesać włosy i tego rodzaju rzeczy.
— To ona jest taka świetna?
— Niezwykle piękna kobieta. Przyzwyczajona do własnych metod działania, lecz w najmilszy z możliwych sposobów. Sprytna w kontaktach z mężczyznami. Będziesz musiał dobrze się pilnować — dodała Monika, trochę kąśliwie. — Jej akta leżą na twoim biurku. Ona również jest jednym z doradców Reagana.
Tweed podszedł do biurka i zaczął przerzucać akta, w roztargnieniu sprawdzając węzeł krawata. Helene, żona Stilmara. Wiek: tuż po trzydziestce. Mężatka od sześciu lat. Obowiązki: Europa, ze szczególnym uwzględnieniem spraw kobiecych. Poprzednia praktyka zawodowa: asystentka w Departamencie Stanu.
Domyślał się, że prawdopodobnie w ten sposób poznała Stilmara. Najważniejsze jednak było to, że obracała się w kręgach waszyngtońskich. Powinna być obeznana ze wszystkimi sprawami załatwianymi w Waszyngtonie przez służby dyplomatyczne. Tweed zaniknął akta i poszedł do łazienki odświeżyć się. Kiedy wrócił, Monika spojrzała na niego.
— Gotów podjąć walkę?
— Wyroluję ją, jak mawiają jankesi.
— Osoba najmniej potrzebująca rolowania spośród wszystkich, jakie widziałam od bardzo, bardzo dawna.
Helene Stilmar była szczupła, wyprostowana i miała długie, zgrabne nogi ubrane w czarne rajstopy i drogie buty na wysokich obcasach. Jej gęste, kasztanowate włosy były tak ułożone, by uwydatniać wspaniałą szyję.
Miała silną budowę kości, dość wydatny, lecz delikatny nos i kształtną brodę, znamionującą energię i determinację. Ruszyła przed siebie z wyciągniętą ręką, patrząc prosto w oczy Tweeda, a jednocześnie tak się do niego uśmiechnęła, że od razu przypadła mu do gustu.
— Panie Tweed, mój mąż tak wiele mówił mi o panu, a to jest człowiek, na którym trudno zrobić wrażenie.
— Rozumiem teraz, dlaczego pani zrobiła na nim wrażenie.
Kątem oka Tweed ujrzał, jak Monika unosi wzrok w absolutnym zdziwieniu. To była jedna z cech jej szefa, którą mało kto znał. Tweed stał dalej i wytrącił ją z równowagi następnym komentarzem.
— Już prawie czas na lunch. Znam miejsce, które, jak myślę, mogłoby się pani spodobać. Capital. Niedaleko Harrodsa. Jedzenie jest wyśmienite, atmosfera intymna, wino dobre. Mam nadzieję, że przyłączy się pani do mnie? Mając panią za towarzyszkę do obiadu, będę ośrodkiem zainteresowania wszystkich gości. Na pewno mi się to spodoba.
— Panie Tweed...
— Wystarczy Tweed.
— Tweed, twoje imię też mi się podoba. Sądzę, że to znakomity pomysł. Oczywiście z radością się do ciebie przyłączę. — Znowu uśmiechnęła się tym swoim słodkim uśmiechem. — Jestem pewna, że będziemy mieli o czym rozmawiać.
— Zarezerwuj nam stolik numer siedem — Tweed poprosił Monikę, nie patrząc na nią.
— Co zrobiłeś z moim mężem, Tweed? Zniknął.
Zadając to pytanie, towarzyszka obiadu Tweeda spoglądała na niego ponad krawędzią kieliszka z wytrawnym winem. Miała nieodparte spojrzenie, a jej głos był kobiecy i wabiący. Próbuje mnie rozpalić, pomyślał Tweed popijając wino.
Helene miała na sobie beżową sukienkę z wysokim kołnierzem i przepaską z tego samego materiału na lewym ramieniu. W Capitalu stolik numer siedem znajduje się na końcu długiej sali, tuż obok okna i z oparciem przy ścianie. Siedzieli obok siebie na ławeczce i Helene odwróciła się bokiem, by obserwować reakcję Tweeda.
— Mam wrażenie, że twój mąż chodzi własnymi drogami.
— A zatem — skoczyła naprzód — widziałeś się z nim po jego przyjeździe?
— Bardzo krótko.
— My nie mamy przed sobą tajemnic — nalegała.
— To wspaniały związek.
— Tweed, rozmowa z tobą przypomina gadanie do muru berlińskiego.
— Wolałbym raczej porozmawiać o tobie. Podoba ci się praca w rządzie? Co właściwie robisz? A może to tajemnica państwowa, którą możesz się podzielić wyłącznie z mężem?
— Trafiony! — Zabawiała się nóżką kieliszka. — Co robię? Cóż, prezydent uważa, że kobiety mają coraz większy wpływ na opinię publiczną. Uważa również, że to samo dzieje się w Europie. Jestem Amerykanką pierwszego pokolenia, Tweed. Prezydent sądzi, że mam wyczucie, jeśli chodzi o kobiety europejskie. A więc sugeruję mu, jak będą reagowały na konkretny rodzaj polityki. To proste.
Niezupełnie, pomyślał Tweed. W aktach Helene Stilmar jest mowa o tym, że z pochodzenia jest Szwedką. Matka Szwedka, a ojciec Amerykanin. I znowu Skandynawia.
— A jakie masz plany na tę podróż? — spytał wyglądając przez okno.
— Mam zamiar odwiedzić kilka stolic europejskich, aby poznać aktualne opinie. — Popatrzyła mu prosto w oczy i uśmiechnęła się. Tweed poczuł, że jej porywająca osobowość przyciąga go. Ta kobieta jest niebezpieczna, pomyślał odwzajemniając spojrzenie. — W Waszyngtonie coraz więcej mówi się, ale też i niepokoi z powodu osoby o nazwisku Adam Procane.
— Mężczyzna czy kobieta? — zapytał natychmiast.
— Sądzę, że mężczyzna. — Jej głos zdradzał zdziwienie tym pytaniem. — Z takim nazwiskiem?
— Pod kryptonimem może ukrywać się kobieta.
— A więc myślisz, że to kryptonim?
— Czy znasz w Waszyngtonie kogoś o tym nazwisku? A może gdziekolwiek indziej?
— Powiedzieli, że jesteś zawodowcem najwyższej klasy — stwierdziła i poczęstowała się kawałkiem wędzonego kurczaka, którego podano w przerwie ich rozmowy. — Nie, nie znam nikogo o tym nazwisku. Ale niepokojące jest to, że nie zna go absolutnie nikt.
— Ten fakt sugeruje, że to jest kryptonim, jeżeli Procane w ogóle istnieje. Chciałbym spytać, które części Europy masz w planie swej podróży. Tak wspaniale zorganizowana kobieta jak ty zapewne planuje, jeszcze przed wyjazdem, każdą godzinę wizyty.
— Zdaje się, że ty wiesz, co należy mówić kobietom, prawda? A o tym mnie nie uprzedzili.
— Ciągle nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
— Oczywiście, słyszałeś o sowieckich mini-łodziach podwodnych penetrujących szwedzki archipelag niedaleko jednej z ważnych baz morskich? Według naszych danych, Szwedzi stają się jakby mniej neutralni — tak wściekają się na Ruskich. Mam pomysł. Może pojedziesz ze mną do Sztokholmu?
— Dokąd?
— Do Sztokholmu. Lecę jutro rano.
— Czy uległeś jej czarowi? — spytała Monika, kiedy tuż przed siedemnastą Tweed powrócił do swego gabinetu. — Wyglądasz na rozmarzonego.
— Ona chce, żebym jutro poleciał z nią do Sztokholmu.
— Aha, rozumiem.
Nagle Monika znalazła coś w swych papierach i pilnie zaczęła to czytać. Tweed zdjął mokry płaszcz — zaczęło padać, taka typowo nadmorska mżawka, która zwilżyła mu twarz. Usiadł za swym biurkiem.
— Nie, nic nie rozumiesz. To oznacza od cholery roboty więcej. Igła kompasu zasuwa jak szalona w kierunku Skandynawii. Cord Dillon jest w drodze do Kopenhagi. Podczas lunchu dowiaduję się od Helene Stilmar, że ona leci do Sztokholmu. To znaczy, że dwóch potencjalnych kandydatów na Adama Procane'a kieruje się skandynawską drogą w stronę Rosji.
— Z pewnością Procane nie jest kobietą.
— Czy, wiedząc, kim jest jej mąż, potrafisz sobie wyobrazić, ile informacji może się znajdować w pięknej głowie Helene?
— Stilmar nie gada z nią o swojej pracy — odparła stanowczo Monika.
— Nigdy nie można mieć pewności. Ona jest jego drugą żoną.
— A co to ma do rzeczy?
— Zauważyłem, że mężczyźni chętniej zwierzają się w drugim małżeństwie. Amerykanie nazywają to zaczynaniem od nowa. A na dodatek ona jest bardzo atrakcyjną kobietą.
— Widzę, że zrobiła na tobie duże wrażenie.
— Może myślałabyś inaczej, gdybyś słyszała naszą rozmowę przy lunchu. To było podobne do szermierki, a w tym ona jest naprawdę dobra.
— A ten znów swoje.
— Jest jeszcze coś. Pilnie potrzebne mi jest dobre zdjęcie Helene, do szerokiego rozpowszechnienia. Głowa i ramiona — powiększenie. Nasz fotograf nigdy nie zdoła zbliżyć się do niej bez jej wiedzy.
— Nie wiem, jak on w ogóle gdziekolwiek się do niej zbliży. — Monika podniosła wzrok znad akt, w których robiła jakieś notatki.
— To proste. Zastosujemy stosowny wybieg. Freddie jeszcze dostarcza fotografie Stilmara. A czy Harry Butler jest osiągalny?
— Tak. Kiedy ona przyjechała, był przypadkiem w korytarzu i przyprowadził ją na górę, więc wie, jak ona wygląda.
— Coraz lepiej. On nieźle posługuje się aparatem fotograficznym. Helene będzie w Dorchester — Stilmar powiedział, że tam się zatrzymali. Sądzę więc, że wyślę jej duży bukiet kwiatów.
— Z liścikiem w stylu „Twój kochający"?
— Niezupełnie. Na wizytówce powinno być napisane „Bon voyage. Tweed". Trzeba ukryć ją głęboko w bukiecie, żeby musiała poszukać.
— A tym razem co kombinujesz?
— Harry, fotograf, weźmie ze sobą pomocnika. Najlepiej Adamsa. Pójdzie za Adamsem do hallu Dorchester. Adams zapyta o Helene Stilmar i będzie nalegał, żeby zeszła na dół. Zaparkuje niezdarnie furgonetkę, będzie zamyślony. Odegra rolę doręczyciela z kwiaciarni — wręczy bukiet i powie, że musi mieć pokwitowanie. Znając już trochę Helene wiem, że będzie ją zżerać ciekawość, kto też mógł przysłać jej kwiaty. Sama byłabyś ciekawa. Poszuka wizytówki. Dzięki temu Harry będzie miał mnóstwo czasu na zrobienie zdjęć bez jej wiedzy.
— Nie przypominam sobie, byśmy kiedykolwiek stosowali tę technikę.
— Bo nie stosowaliśmy. Właśnie ją wymyśliłem.
Przelotny deszcz ustał i nad południowym portem Helsinek zaświeciło słońce, kiedy Newman stał na chodniku naprzeciwko doku Silja i robił zdjęcia swym Yoigtlanderem, jak turysta. Była 10.28 i zapowiadał się kolejny, piękny jesienny dzień.
Kiedy Laila rozmawiała z młodym marynarzem odczepiającym cumę, Georg Ots był gotowy do odbicia od nabrzeża. W prawej ręce trzymała dużą torbę i rozejrzała się uważnie po statku, nim wyciągnęła pakunek i podała go marynarzowi. Ten ukrył paczkę pod grubym ubraniem, rzucił linę i ruszył do trapu, a Laila przeszła przez drogę i skierowała się nabrzeżem oddalając się od miasta. Newman poszedł za nią i dogonił, kiedy nie można ich już było dojrzeć ze statku.
— Naprawdę nie sądziłam, że to zadziała — przyznała Laila. — Kiedy próbowałam wypytywać jednego z nich, nie pomyślałam o wręczeniu takiego prezentu.
W swojej torbie, zgodnie z sugestią Newmana, schowała paczkę zawierającą wybór płyt z muzyką pop. Na wypadek, gdyby trafił się jakiś starszy marynarz, miała przygotowaną paczuszkę z hawańskimi cygarami i kilka kartonów papierosów.
— Dowiedziałaś się czegoś? — spytał Newman.
— Tak. Z początku nie chciał nic mówić, dopiero gdy powiedziałam mu o płytach. ABBA, Michael Jackson i podobne. Takiej przynęcie nie potrafił się oprzeć.
— I co ci powiedział?
— Miałeś rację. Wiedzą wszystko o pasażerach, nim ci w ogóle zbliżą się do statku, ponieważ dokładnie sprawdzają wnioski wizowe. W każdym razie sądzę, że tak właśnie powiedział, bo niełatwo zrozumieć każde słowo po estońsku.
— Jeszcze coś?
— Znowu miałeś rację. Podczas każdego rejsu na pokładzie znajduje się jeden pracownik GRU w cywilnym ubraniu, który sprawdza i obserwuje pasażerów. Będzie miło i spokojnie, jak wejdziemy tutaj.
Skręcili z wiodącej łukiem drogi nadbrzeżnej i weszli do dużego, pagórkowatego parku, który Takala wskazał z helikoptera. Jak on go nazwał? No tak - Park Studzienny.
Wśród sosen wiło się w górę i w dół mnóstwo ścieżek. Mijali ich biegający młodzi mężczyźni i dziewczyny. Laila poprowadziła go drogą do najwyższego miejsca na samym końcu półwyspu. Tam zatrzymali się, by obejrzeć panoramę portu i morza usianego wysepkami.
— Teraz lepiej uważaj, jak stawiasz stopy — ostrzegła go Laila.
Zatrzymali się na szczycie granitowego głazu, a bryza rozwiewała jej włosy. Newman postawił kilka ostrożnych kroków i zrozumiał powód jej ostrzeżenia. Stali na skraju potężnej skalnej platformy, która urywała się nagle. Dalej nie było nic poza urwiskiem opadającym pionowo około siedemdziesięciu stóp do krętej ścieżki wiodącej do drogi okrążającej półwysep. Panowała niezwykła cisza i spokój, w pobliżu nie było nikogo poza nimi.
— Rozumiesz, o co mi chodzi? — zawołała Laila. — Jeden krok dalej i nigdy więcej nie mielibyśmy okazji do rozmowy. Tu zdarzały się już wypadki — pijani ludzie wspinali się na górę, a potem wstępowali do wieczności.
Tę uwagę Newman miał sobie później przypomnieć.
15
— Fotografie twojej Helene są gotowe do wysyłki — poinformowała Tweeda Monika. — I rzeczywiście — zupełnie dobrze uchwycone podobieństwo.
— Proszę cię, wyślij je od razu kurierem — poprosił Tweed.
Jedno zdjęcie zatrzymał, delikatnie wsunął do usztywnianej koperty i schował do szuflady. Monika przyglądała się temu z nieukrywanym rozbawieniem.
— Czy chcesz, bym kazała je dla ciebie oprawić? — zapytała. — Jestem pewna, że dobrze by wyglądała w srebrnej ramce. Znam jednego...
— Przestań stroić sobie żarty i weź się za te fotografie — odparł obcesowo Tweed. — Ona jutro leci do Sztokholmu, więc chcę, żeby zdjęcia dotarły tam przed nią. Na lotnisku Arlanda na naszego kuriera będzie czekał posłaniec. Hasło — „Złota dziewczyna". Już telefonowałem do Sztokholmu. Podaj mi szczegóły rejsu, to je również przetelefonuję.
— Złota dziewczyna. O, mój...
— Sądziłem, że już się za to wzięłaś.
— A do czego będą wykorzystane te fotografie?
— Zostaną rozdane pracownikom ochrony lotniska, ludziom ze służby ochrony wybrzeża, policji sztokholmskiej. I oczywiście SAPO. Powiadomienie pozostałych należy już do nich.
— A co to za sprawa?
— Widzisz tę linię narysowaną flamastrem przez Dillona? — Podszedł do mapy i pociągnął palcem po ciemnej linii prowadzącej wzdłuż wschodniego wybrzeża Szwecji.
— Tak. I co dalej?
— Jeżeli Helene spróbuje przekroczyć tę linię, zostanie natychmiast aresztowana. Wymyślą jakiś powód. Podejrzenie o handel narkotykami, czy coś równie skutecznego.
— Jesteś naprawdę bezwzględny — skomentowała poważnie Monika.
Estoński trawler Saaremaa płynął przez Kattegat między Szwecją i Danią. Zawróciwszy z Morza Północnego statek szedł kursem południowym, kierując się na Oresund — wąski kanał oddzielający Szwecję od Danii.
Gdy minął Kopenhagę, miał przed sobą Bałtyk i odległą Estonię. W kabinie radiowej operator kończył właśnie nadawać swym nowoczesnym nadajnikiem długi, szybki sygnał. W chwili kiedy skończył, drzwi jego kabiny otworzyły się i w progu stanęła nieruchoma postać kapitana Olafa Prii. Operator podniósł wzrok.
— Przed chwilą wysłałem zakodowaną wiadomość — zameldował.
Prii skinął głową, zamknął drzwi i wrócił na mostek. Nad statkiem przelatywał samolot z duńskimi oznaczeniami, kierując się na lotnisko w Kastrup. Kapitan uśmiechnął się ponuro i dał rozkaz zwiększenia szybkości.
Pomimo błyskawicznego tempa, w jakim odbyła się ta transmisja, sygnał został wyraźnie odebrany i zanotowany w GCHQ, znakomicie wyposażonym ośrodku nasłuchu w Chaltenham w Anglii. W ciągu godziny meldunek o transmisji znalazł się na biurku Tweeda.
Prawie w tym samym czasie nadszedł inny raport, tym razem z wywiadu NATO w Danii. W informacji podano dokładną pozycję i przybliżoną szybkość Saaremaa. Tweed wstał zza biurka, podszedł do wiszącej na ścianie mapy i chrząknął wbijając w nią szpilkę.
Wrócił do biurka i jeszcze raz przeczytał raport z Chaltenham. „...pierwsze dane wskazują na szybką transmisję w jednorazowym, sowieckim kodzie..." Co oznaczało, że szyfr był praktycznie nie do złamania.
Pozycja i przypuszczalny przyszły kurs Saaremaa nie zdziwiły Tweeda. Gdyby był w stanie przeczytać tę wiadomość, zaintrygowałoby go miejsce przeznaczenia i odbiorca. Sygnał został wysłany do Tallina i był zaadresowany do pułkownika Andrieja Karłowa.
Po godzinie Monika wróciła ze swej misji w hotelu Dorchester. Spojrzała znacząco na Tweeda, irytująco wolno zdejmując z głowy przemoczony szal i płaszcz, gdyż na dworze padało.
Tweed obserwował ją i był na tyle ostrożny, żeby się nie odzywać. Wyraz jej twarzy mówił, że coś odkryła i że drażni się z nim, grając na zwłokę. W ten sposób odpłacała mu za to, że nie dopuszczał jej do szczegółów sprawy Procane'a.
— Helene Stilmar skłamała, nie informując o wszystkim — oznajmiła siadając za biurkiem. — W Dorchester powiedziałam w recepcji, że pewien znajomy pilnie chciał się do niej dodzwonić, że próbował skontaktować się z nią od kilku dni.
— Do rzeczy, Moniko.
— Sądzę, że uważasz, iż Stilmar i jego żona podróżowali razem przez Atlantyk.
— Oczywiście, że tak.
— Tylko że tak nie było! Helene przyleciała jeden dzień przed swoim mężem. Stilmar pojechał za nią następnego dnia.
— Pojechał za nią?
— Ten zwrot może mieć dwa znaczenia. Jedno, że udał się za nią, by przyłączyć się do niej później, i drugie, że poleciał za nią, by sprawdzić, co ona będzie robiła.
— Wiem, o co chodzi.
— Dowiedziałam się też — kontynuowała Monika ignorując jego uwagę — że Helene Stilmar leci do Sztokholmu dzisiaj, bezpośrednim rejsem. Z tym recepcjonistą dogadałam się zupełnie dobrze. Powiedział mi, że znajomy będzie musiał szybko zatelefonować, aby ją zastać.
— Ale ona powiedziała mi, że tam leci. Przecież wiesz...
— Czasami kobieta mówi coś mężczyźnie, by ukryć fakt, że planuje co innego, o czym mu nie mówiła.
— Zaproponowała nawet, żebyśmy polecieli razem — nalegał Tweed.
— Będziesz musiał szybko biec, by ją dogonić. Jej samolot wystartował z Heathrow o 11.35. I teraz leci.
— O której ląduje na Arlanda?
Tweed otworzył szufladę i wyciągnął niewielki notes adresowy. Monika pochyliła się nad nowymi aktami, które akurat kompletowała i które nosiły nagłówek Helene Stilmar.
— O 15.30 czasu lokalnego — odparła. — Nie zapominaj, że Szwecja wyprzedza nas o godzinę.
— Może zatem zdążę na czas — skomentował Tweed, sięgając po telefon, i zaczął wykręcać numer.
Uniwersyteckie miasto Uppsala leży około sześciu szwedzkich mil na północ od Sztokholmu. Jedna szwedzka mila równa się siedmiu angielskim, więc Uppsala znajduje się w przybliżeniu czterdzieści mil od stolicy.
W mieście tym jest też katedra. Poza tym instytut sejsmologiczny, który rejestruje wstrząsy skorupy ziemskiej. Od czasu do czasu instytut ten dostaje się na nagłówki prasy światowej, kiedy podaje do publicznej wiadomości miejsce i siłę jakiejś próby atomowej gdzieś daleko na świecie.
Ingrid Melin zajmowała duże mieszkanie na parterze, na obrzeżach miasta. Brunetka w wieku trzydziestu dwóch lat, miała pięć stóp i siedem cali wzrostu, lecz dzięki swojej wspaniałej prezencji wydawała się wyższa. Jej ciemne włosy były zaczesane do tyłu nad wysokim czołem i sięgały do ramion. Miała prosty nos, piwne oczy i rozważne spojrzenie.
Jako kobieta już dwukrotnie zamężna żartowała sobie mówiąc: „Za trzecim razem też będzie do kitu". Z drugą dziewczyną założyła firmę usługową wykonującą kserokopie, która z upływem lat rozkręciła się i teraz przynosiła bardzo dobre dochody, choć główne wpływy dawało biuro w Sztokholmie. Ale to też nie było złe, biorąc pod uwagę fakt, że zaczęły z jedną używaną kopiarką.
Ociekając wodą wybiegła z łazienki do telefonu w salonie i podniosła słuchawkę przy piątym dzwonku.
— Ingrid Melin.
— Mówi Tweed, z Londynu. Co u ciebie słychać?
— Cudownie! A u ciebie? Masz dla mnie robotę?
— Pilne zadanie. Bezpośredni rejs z Londynu ląduje na Arlanda o 15.30. Na pokładzie znajduje się pewna Amerykanka... — Tweed dokładnie opisał jej Helene Stilmar, a reakcja Ingrid była natychmiastowa i stanowcza.
— Poznam ją.
— Czy zdążysz na czas dotrzeć na lotnisko i pojechać za nią?
— Oczywiście! Z Uppsali wezmę taksówkę prosto na Arlanda. Mam dość czasu, nie ma sprawy!
— Wykorzystaj pieniądze, które zdeponowałem w twoim banku.
— Nie tknęłam z nich nawet jednej korony.
— Wiedziałem, że tak będzie. Mogę wysłać ci więcej. Ta kobieta nazywa się Helene Stilmar. — Przeliterował nazwisko. — Muszę wiedzieć, dokąd się uda, z kim się spotka. A najważniejsze, Ingrid - jeżeli kupi sobie bilet do Finlandii na samolot lub statek, od razu do mnie zadzwoń. Gdyby mnie tu nie było, przekaż wiadomość Monice.
— Monice? Rozumiem. Hej, Tweed! Przyjedziesz do Sztokholmu spotkać się ze mną? Przyjedziesz?
— Nie wiem. Jeżeli będę mógł, to przyjadę.
— Przyjedź, proszę! Jeżeli będziesz mógł. A teraz zajmę się poszukiwaniami dla twojej firmy ubezpieczeniowej. Muszę już iść. Zamówię taksówkę.
— I uważaj na siebie, Ingrid.
— Oczywiście. Do widzenia!
Tweed odłożył słuchawkę i spojrzał w przestrzeń. Starał się mówić jak najprostszym językiem. Ingrid miała niewiele okazji do używania angielskiego.
We wszystkich krajach Europy Zachodniej Tweed miał całą siatkę dziewczyn, które zdobywały dla niego informacje. Tak jak kiedyś powiedział: „Jeżeli kobieta ci zaufa, to będzie bardziej lojalna niż mężczyzna". A wśród sporej liczby dziewcząt Tweeda Ingrid była chyba najsolidniejsza i niezwykle zaradna. Wyjątkowo praktyczna dziewczyna, która sama wszystko rozpracowywała.
— Mogłeś zasugerować jej jakoś, że jedziesz do Sztokholmu. Ona bardzo cię lubi — skomentowała Monika z głową pochyloną nad nowymi aktami.
— Wiesz przecież, że nigdy nie powiadamiam wcześniej o swoich posunięciach, jeżeli, oczywiście, nie muszę tego robić.
— Ona poważnie traktuje sprawy bezpieczeństwa.
— Jest bardzo dobra — zgodził się Tweed, nadal wpatrując się w przestrzeń. — Powiedziała nawet, że zajmie się badaniami dla mojej firmy ubezpieczeniowej - tak na wypadek, gdyby ktoś przypadkiem nas słuchał. Myślę, że ona jako jedyna podejrzewa, na czym naprawdę polega moja praca.
— Czy zagraża jej jakieś niebezpieczeństwo? — spytała Monika.
— Niebezpieczeństwo istnieje zawsze, zwłaszcza wtedy, gdy najmniej się go spodziewasz.
— Zaopiekuj się nią, Tweed. Gdyby coś jej się stało, nigdy bym ci nie wybaczyła.
Spojrzał na nią ze zdumieniem. Przez wszystkie te lata wspólnej pracy Monika nigdy niczego takiego nie powiedziała. Ta uwaga wzbudziła w nim niepokój. Zaczął się martwić i po chwili podjął nagłą decyzję.
— Zorganizuj wszystko tak, bym mógł lecieć do Sztokholmu każdego dnia, w każdej chwili.
Następnego ranka Tweed usłyszał o czymś, co powiększyło jego niepokój, a co Monika zrozumiała po zmianie jego zachowania. Oczywiście, złe nowiny przyniósł, jak zwykle, Howard. Wmaszerował do biura, zamknął drzwi, usiadł na rogu biurka swego zastępcy i skrzyżował ręce.
Zachowywał się uprzejmie, lecz Tweed, który odchylił się w swym fotelu i położył ręce na kolanach, pod uprzejmością swojego szefa wyczuł wrogość.
— Rozumiem — zaczął Howard — chyba że się mylę, co oczywiście jest możliwe. W końcu nie wiem, o co chodzi w całej tej sprawie Procane'a, która nam wszystkim trochę utrudnia życie.
W tym momencie przyglądał się uważnie paznokciom prawej dłoni. Wal dalej, do cholery, pomyślał Tweed, lecz nie odezwał się.
— Rozumiem — zaczął na nowo Howard — że interesują was ważne osobistości przybywające do naszego kraju ze Stanów Zjednoczonych.
Tweed spostrzegł, że Monika krzywi się za plecami Howarda, słysząc tak pompatyczną frazeologię. Skinął głową, by zmusić Howarda do rezygnacji z zabawy w podchody.
— Zatem — kontynuował Howard — może zainteresuje was fakt, że dzisiaj rano przyleciał na pokładzie samolotu specjalnego, który wylądował w Lakenheath we Wschodniej Anglii, generał Paul Dexter, szef sztabu armii Stanów Zjednoczonych. Czy to ma jakieś istotne znaczenie?
Tweed podniósł się wolno i obszedł biurko. Stanął tyłem do wiszącej na ścianie mapy. Wyraz twarzy w żaden sposób nie zdradzał jego myśli.
— Czy wiemy, dlaczego się tu znalazł? — spytał.
— Podróż inspekcyjna. Zamierza odwiedzić kilka jednostek NATO w Danii i Norwegii. Lecz przede wszystkim chciałby spotkać się z tobą. W Ministerstwie Obrony, w gabinecie Lanyona. Jeszcze przed południem. Punktualnie o jedenastej. — Podszedł do drzwi, lecz nim je otworzył, zatrzymał się. — Wnioskuję, że on jest pedantem, jeśli chodzi o punktualność.
— Arogancki skurwiel — mruknęła Monika, kiedy drzwi się zamknęły. — Wie, że zawsze jesteś na czas.
— Jest w niezbyt dobrym nastroju — skomentował Tweed, wpatrując się w mapę.
— Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że on się tak wścieka z powodu poleceń pani Premier. Ma nadzieję, że padniesz na pysk, a wtedy będzie mógł się ciebie pozbyć.
— Nic mi o tym nie wiadomo.
— A mnie owszem. O co chodzi? Wyglądasz, jakby przed chwilą eksplodowała jakaś bomba.
— Znowu Skandynawia. Następny Amerykanin wysokiej rangi. — Wydawało się, że Tweed głośno myśli, dalej wpatrując się w mapę. — To zaczyna się robić bardzo niebezpieczne.
— Wiesz, która godzina?
— Tak. Howard specjalnie tak późno przyszedł mnie powiadomić o spotkaniu w Ministerstwie Obrony.
Tweed został odprowadzony przez umundurowanego majora do drzwi pułkownika Lanyona z wywiadu wojskowego. Kiedy major otworzył drzwi i Tweed wszedł do środka, Lanyona tam nie było. Jakiś Amerykanin, tuż po pięćdziesiątce, o przenikliwym spojrzeniu, ubrany w samą koszulę, wyszedł zza biurka Lanyona, by go przywitać.
— Dobrze, że przyszedł pan spotkać się ze mną, panie Tweed.
Uścisnęli sobie dłonie, generał Dexter poprowadził gościa do fotela, a potem wysunął swój fotel zza biurka i zajął miejsce obok Tweeda.
— Dali panu do ręki granat z wyciągniętą zawleczką, Tweed. To pan zajmuje się operacją odnalezienia tego Adama Procane'a, zanim będzie za późno, prawda?
— Tak jest, zgadza się.
— Nie będę przed panem ukrywał, że Pentagon ze strachu prawie robi w majtki w związku z tym, że jeden z naszych mógłby w takim momencie przejść na stronę Rosjan. Prawdę mówiąc, w każdej innej sytuacji taki numer doprowadziłby do nieszczęścia. Ale teraz, w obliczu listopadowych wyborów prezydenckich na drugą kadencję, to byłaby istna katastrofa. Kim jest ten Procane, Tweed? Czy wie pan coś o tym? Ta rozmowa zostanie między nami. Daję na to moje słowo.
Tweed zawahał się, patrząc na Amerykanina. Dexter był człowiekiem silnym, zarówno fizycznie, jak i umysłowo. Rzednące, ciemne włosy z pasmami siwizny nad wysokim czołem były krótko przystrzyżone. Jego ciemne oczy ponad wydatnym nosem odpowiedziały spojrzeniem jakby studiującym Anglika. Bardzo silny, zdecydowany mężczyzna.
— Przykro mi przyznać, ale na razie nie mam pojęcia — odparł Tweed.
— Człowiek pańskiego pokroju ma swoje zdanie. Może nawet podejrzenia. Wiem również, że aktywnie pan działa - ostatnio odwiedził pan Europę Zachodnią. Wiemy, że ma pan bardzo niezwykłą organizację z agentami w całej Europie. Niech pan się zgodzi, Tweed.
— Skoro jest Amerykaninem — zaczai wolno Tweed — to wiadomo, że ktokolwiek jest Procane'em, po drodze do Związku Radzieckiego najpierw musi przylecieć do Europy. A w tej chwili igła kompasu coraz bardziej przesuwa się w stronę Skandynawii.
— Czyli tam, dokąd mam zamiar się udać. — Dexter chrząknął cicho. — W ten sposób dostaję się na pańską listę podejrzanych.
— Czy to było stwierdzenie, czy pytanie?
— Stwierdzenie! Niech pan nie odpowiada wymijająco.
— Całkiem spora grupa najwyższej rangi Amerykanów właśnie ten moment wybrała sobie na przyjazd do Europy.
— To już wiem. Czy wy, Brytyjczycy, myślicie, że my w Waszyngtonie jesteśmy naiwni?
— Nigdy nie uważałem Amerykanów za naiwniaków, w przeciwieństwie do niektórych moich kolegów — przyznał Tweed. — Nigdy nie popełniłem błędu zbyt niskiej oceny naszych przyjaciół — dodał.
Dexter znowu się zaśmiał.
— Ale przejdźmy do rzeczy. Myśli pan o Stilmarze i Cordzie Bilionie. Znajdują się tutaj w tej samej misji.
— Zapomniał pan o Helene Stilmar.
— Helene? Teraz kobieta! Prawdziwa kobieta. Czy wiedział pan, że ona pracowała jako łącznik między Departamentem Spraw Zagranicznych a Pentagonem, zanim Reagan wybrał ją na swą doradczynię?
— Tego nie wiedziałem.
— Ona jest dobra, bardzo dobra. Kompetentna jak diabli. Po co dopisywać ją do tej listy? Procane to mężczyzna.
— A skąd możemy to wiedzieć? — Tweed rzucił wyzwanie. — To oczywiste, że mamy do czynienia z kryptonimem. Czy można pomyśleć o lepszym kamuflażu dla kobiety niż męskie nazwisko?
— Pan nikomu nie ufa, prawda?
— Nie wykluczam nikogo, dopóki nie dowiem się ostatecznie. Generale, dokąd udaje się pan w Skandynawii?
Teraz zawahał się Dexter. Znowu uważnie przyjrzał się Tweedowi, który zachowywał milczenie. Nie było lepszego sposobu na zachęcenie do poufności. Dexter rozłożył swoje długie, żylaste ręce i westchnął.
— Będzie lepiej, jeśli się pan dowie. I tak by pan to sprawdził. Oficjalnie wybrałem się na inspekcję jednostek w Danii i Norwegii. Jednak moim głównym celem jest potajemny wyjazd do Szwecji na konsultacje z kilkoma szefami wojskowymi. Lecę szwedzkim samolotem w cywilnym ubraniu na lotnisko w Jakobsberg. To w pobliżu Sztokholmu.
— Znam je. Szwedzi mają tam drakeny.
— To świetny samolot bojowy, ten draken. Widzę, że zna pan swoją Europę.
— Jestem zaskoczony, że Szwedzi się zgodzili. Jestem nawet zdumiony. Gdyby Rosjanie dowiedzieli się o pańskiej wizycie, przyszłoby słono za to zapłacić.
— I właśnie dlatego moja wizyta została tak starannie przygotowana. Mam sobowtóra, faceta wyglądającego jak ja. Podczas gdy ja będę rozmawiał ze Szwedami w Jakobsbergu, mój dubler w pełnym umundurowaniu będzie przeprowadzał inspekcje jednostek NATO w Norwegii, i to z wielką pompą. Moskwa będzie obserwować moje ruchy jak kot obserwuje mysz. W ten sposób rzucimy im w oczy trochę piachu. Szwedzi zaczynają się denerwować — te sowieckie mini-łodzie podwodne testujące systemy obrony morskiej na archipelagu były błędem...
— Oni nigdy nie przyłączą się do NATO — stwierdził Tweed.
— Wcale tego nie chcemy. Są bardzo neutralni, jak pan wie - a to ich sprawa. Zabieram ze sobą eksperta od łodzi podwodnych. Może podda im parę pomysłów na temat podniesienia tych łodzi z dna. A może to oni coś nam zaproponują. Są w swej robocie bardzo dobrzy.
— Kiedy leci pan do Jakobsbergu?
— Termin jest właśnie uzgadniany. — Dexter po raz pierwszy wyraził się niejasno. — W ciągu tygodnia, może dwóch. Tak sądzę. — Wstał, więc i Tweed podniósł się ze swego fotela. — Dobrze było z panem porozmawiać, Tweed. Dzięki temu czuję się już nieco mniej nieszczęśliwy w kwestii tego tajemniczego Procane'a. Myśli pan, że on naprawdę istnieje?
— A pan nie?
— Z Europy nadchodzi coraz więcej meldunków na jego temat. Tylko nie ma żadnego rysopisu. Jedno wielkie nic.
— Nie obiecuję — powiedział ostrożnie Tweed — lecz w niedalekiej przyszłości być może będę dysponował pewnym opisem.
— Niech go pan przekaże naszym ludziom.
— Poznają go, jak tylko go dostanę.
— A zatem - powodzenia, Tweed. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
Uścisnęli sobie dłonie. Otwierając drzwi, by wyjść, Tweed odwrócił się na moment. Amerykanin uśmiechał się. Paul Dexter był wzorem amerykańskiego generała. Zupełnie inny niż jasnowłosy Eisenhower, którego Tweed oglądał na filmach, Dexter był bezpośredni i szczery, był człowiekiem, który nie miał czasu na wyrafinowanie. Prawdopodobnie gardził większością dyplomatów i polityków. Tweed myślał o nim, idąc schodami do miejsca, w którym czekał major, jego eskorta. Tylko że wzory zawsze niepokoiły Tweeda.
— Właśnie otrzymaliśmy meldunek od duńskiego wywiadu — oznajmiła Monika, kiedy Tweed wrócił do biura.
— Pozwól, że najpierw zdejmę płaszcz — odparł Tweed.
— Cord Dillon wyleciał niedawno z Kopenhagi do Sztokholmu — kontynuowała bezlitośnie. — Podróżuje pod przybranym nazwiskiem - Alfred Mayer.
— Powiadom Gunnara Hornberga z SAPO. W zwykły sposób. Niech Gunnar dostanie jego rysopis. Czy będzie miał czas na wysłanie swoich ludzi na Arlanda, by sprawdzili, dokąd kieruje się Dillon?
— Tak, jeśli od razu do niego zatelefonuję. Ze Sztokholmu na lotnisko w Arlanda jedzie się jakieś pół godziny, prawda?
— Już raczej trzy kwadranse. W każdym razie Gunnar może wykorzystać ochronę lotniska. — Oczy Tweeda skierowały się automatycznie na ścienną mapę. — Tempo powiększa się, a wszystkie drogi prowadzą do Sztokholmu.
— Oczywiście — stwierdziła Monika zaczynając wybierać numer. — Może Dillon jest w drodze na spotkanie z Hornbergiem. Wiemy, że SAPO ma tajne związki z CIA.
Co jest prawdą, pomyślał Tweed siadając przy biurku. Przez wiele lat SAPO utrzymywała bliski kontakt z podobną agendą w Waszyngtonie pomimo oficjalnie głoszonej, absolutnej neutralności.
— Powiedz Gunnarowi — odezwał się, kiedy Monika wybrała numer — że jeśli stwierdzi, iż Dillon podejmuje jakiekolwiek próby dalszej podróży na wschód, do Finlandii, to musi go zatrzymać bez względu na koszty. Faktem jest, że tego typu działania mogą pociągnąć za sobą pewne komplikacje polityczne. Powiedz mu, żeby wszystko trzymał w garści, dopóki nie przyjadę do Sztokholmu.
— Kiedy wyjeżdżasz? Linia jest zajęta.
— Jeżeli to możliwe, dzisiaj.
— Rejs numer SK 528. Odlatuje z Heathrow o 18.30. Lądowanie na Arlanda o 20.40 — odpowiedziała od razu Monika. — Walizka jest jak zwykle w szafie, spakowana do wyjazdu.
— Załatw również trzech ludzi do obserwacji generała Dextera. To też jest pilne.
— A co nie jest? — Znowu wybierała numer SAPO. — Czy przejmuję sprawę na czas twej nieobecności? Jeśli tak, to lepiej powiedz o tym Howardowi.
— Mamy tak wiele pionków na planszy — zauważył Tweed, ciągle wpatrując się w mapę. — A Bob Newman nadal pozostaje gdzieś tam na odludziu, w pełnym znaczeniu tego zwrotu.
— To była druga rzecz, o której miałam ci powiedzieć. Dzwoniła Laila Sarin. Newman mieszka ciągle w hotelu Hesperia na Mannerheimintie. Laila jest teraz w trudnej sytuacji, lecz przyczepiła się do niego jak rzep. To jej określenie, nie moje. Boże! Ale wyszkoliłeś te dziewczyny, Tweed. Co będzie z nią w Helsinkach i z tą biedną Ingrid w Sztokholmie?
— Wiem. Chwilami mnie to niepokoi. W każdym razie spotkam się z nimi.
— Znowu znajdziesz się w swoim żywiole. Praca w terenie.
— Jeżeli nie straciłem jeszcze umiejętności.
Monika prychnęła, a potem zaczęła rozmawiać z komendą SAPO. W tym czasie Tweed przemyślał posunięcia osób wplątanych w sprawę. Teraz wszystko wskazywało na to, że Procane wykorzysta drogę przez Skandynawię.
— Hornberg powiadomiony — oznajmiła Monika odłożywszy słuchawkę. — Czy mógłbyś powiedzieć mi dokładnie, o co chodzi w sprawie Procane'a? Wiesz już coś? Przypominasz mi dyrygenta prowadzącego orkiestrę podczas wykonania jakiejś skomplikowanej symfonii.
— Cóż to za dziwaczna uwaga. Ty będziesz mnie zastępować podczas mojej nieobecności. Powiem Howardowi przed odjazdem. Nawiasem mówiąc, spotkałem go, idąc na górę po spotkaniu z Dexterem. Powiedział mi, że Stilmar wrócił z Europy. Jest w Dorchester. Jego też każ obserwować.
— Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że wykorzystujemy już wszystkie możliwości? No, ale dam sobie radę. I jeszcze nic mi nie powiedziałeś o tym Procanie — przypomniała Tweedowi, który wstał zza biurka, by wziąć spakowaną walizkę.
— Pozwól, że ci coś przypomnę, ale pod warunkiem, że nie wpadniesz we wściekłość.
— Co oznacza, że mi się to nie spodoba.
— Tajemnica pozostaje tajemnicą tylko wtedy, gdy jej treść zna jedna osoba.
Część II
Sztokholm: wysunięta strefa
16
Kiedy samolot zniżył lot, przebił się przez warstwę chmur i zaczął podejście do lądowania na Arlanda, Helene Stilmar wyjrzała przez okno. Szwecja znajdowała się zaledwie kilkaset stóp niżej.
Widać było wielkie zagajniki jodłowe rozrzucone po równinie. Tu i tam zwaliska skalne sprawiały wrażenie opuszczonego terenu. Potem pojawiła się jakaś droga, samochód sunął po niej pozornie wolno.
Ziemia szybko zbliżała się na spotkanie z samolotem. Pojawił się betonowy pas startowy, więc Helene zapięła pasy. Koła maszyny pisnęły w chwili zetknięcia z betonem. Gęsta jodłowa ściana mignęła za oknem. Maszyna wytracała szybkość, zwalniała, aż wreszcie podkołowała wolno do miejsca, w którym rękaw dotknął wyjścia z samolotu. Helene znalazła się w Szwecji — kraju swoich przodków.
Ingrid Melin stała w hali dworca i wpatrywała się w miejsce, w którym powinna pojawić się żona Stilmara. Z gołą głową i ubrana w ciemnoniebieskie spodnium wyglądała szczupło i ładnie. Żeby nie zwracać na siebie uwagi, stanęła za jakąś rodziną również kogoś oczekującą. Po chwili ujrzała Helene Stilmar.
Wysoka, o kasztanowatych włosach, szła pewnym krokiem — miała na sobie drogi kremowy kostium, widać było, że uszyty u jakiegoś znanego krawca. Bagażowy uwolnił ją od ciężaru trzech dużych walizek, które wiozła na wózku, i poprowadził na zewnątrz. Ingrid ruszyła za nimi, zobaczyła, że Helene bierze taksówkę i pobiegła do wypożyczonego volvo.
Drogą łączącą Arlanda ze Sztokholmem jest znakomita, sześciopasmowa autostrada. Przez dobre piętnaście minut jedzie się przez szczere pola i dopiero potem pojawiają się przedmieścia.
Szwecja to skalisty kraj, więc droga prowadzi często granitowymi wąwozami i mija wystające nad powierzchnię zwaliska skalne. Ingrid jechała swoim dużym, czteromiejscowym volvo, skulona za kierownicą, i koncentrowała się na utrzymaniu stosownego dystansu do taksówki wiozącej Helene — dzielił je jeden samochód. Prowadziła auto z wprawa, jakiej pozazdrościłby jej niejeden mężczyzna.
Na sąsiednim fotelu leżał kuferek podróżny. Spodziewała się, że Stilmar uda się do jednego z najlepszych hoteli, lecz to było tylko założenie. Mogła przecież zatrzymać się u znajomych, gdziekolwiek.
Ingrid zmieniła zdanie co do jazdy taksówką z Uppsali zaraz po rozmowie z Tweedem. Wynajęła samochód, gdyż dzięki temu miała większą swobodę ruchu. Założeniem było również to, że Stilmar pojedzie do Sztokholmu — mogła przecież jechać w zupełnie innym kierunku.
Z poczuciem ulgi Ingrid przejechała za taksówką przez Sergels Torg, główny plac w centrum Sztokholmu z jego osobliwą rzeźbą, wykonaną z podobnej do szkła substancji. Ulżyło jej jeszcze bardziej, gdy zobaczyła, że taksówka podjeżdża do hotelu Grand.
Ingrid wjechała swym volvo w jedyne wolne miejsce na parkingu przed hotelem. Widocznie jakiś inny samochód przed chwilą stąd wyjechał. Zamknęła auto, podeszła do parkometru, a potem ruszyła przed Helene schodami prowadzącymi do hotelu, oczywiście niosąc swoją walizeczkę.
Mogła wykonać ten manewr, ponieważ Helene miała trzy wielkie walizy, które portier musiał wyładować z taksówki i zanieść do środka. To ciekawe, myślała Ingrid, że ona potrzebuje aż tyle bagażu na tak krótki pobyt. Tak wywnioskowała z rozmowy z Tweedem.
Ingrid stała z walizeczką przy nodze blisko stanowiska recepcji, jakby na kogoś czekała, podczas gdy Helene Stilmar meldowała się. Usłyszała, jak recepcjonistka podaje nowemu gościowi numer pokoju na szóstym piętrze. Przyglądała się, jak Helene wchodzi do najstarszej z trzech wind — pozłacanej kabiny o ścianach obitych czerwoną skórą. Kiedy drzwi zamknęły się, Ingrid podeszła do recepcji i zagadnęła po angielsku:
— Chciałabym zamówić rozmowę międzynarodową. Z Londynem. Oto numer. Proszę dowiedzieć się o koszt, zapłacę po skończeniu rozmowy. — Przerwała na chwilę. Tu panował zbyt duży ruch, by telefonować do Tweeda. — Albo nie, zmieniłam zdanie. Zatelefonuję z mojego pokoju.
Podniosła walizeczkę i podeszła do stanowiska rezerwacji na tyłach sali recepcyjnej. Pracownica hotelu spytała, w czym może pomóc.
— Chciałabym zatrzymać się tu na trzy dni. Czy macie coś na szóstym piętrze od frontu? Wolałabym pokój z widokiem przed hotel...
— Tylko dwuosobowy. Cena tysiąc koron za dobę. W koszt wchodzi śniadanie.
— Wezmę go.
— Proszę, pokój 634.
Recepcjonistka zapisała numer pokoju i cenę na niewielkim niebieskim folderku z kolorowym zdjęciem hotelu Grand na okładce, zrobionym w nocy, z odblaskiem świateł latarni jak połysk na spokojnej wodzie. Dodała daty pobytu gościa.
— Portier weźmie...
— Nie potrzeba — przerwała Ingrid. — Poradzę sobie z moją walizeczką, a ponadto spieszę się.
Wzięła klucz do pokoju z ręki dziewczyny i weszła do tej samej windy, która odwiozła Helene Stilmar. Gdy przyjechała na szóste piętro, sprawdziła na ścianach tabliczki wskazujące położenie poszczególnych numerów, poszła pustym korytarzem, na którym stało kilka wygodnych foteli, i po chwili włożyła klucz w zamek drzwi do pokoju 634.
— Tweeda nie ma, Ingrid — oznajmiła Monika. Mówiła dalej, by uspokoić Szwedkę: — Wiedział, że będziesz dzwonić, i prosił, żebym przyjęła wiadomość. Nie mogę się z nim skontaktować, ale on zatelefonuje do mnie. Przekazał mi sprawę — siedzę przy jego biurku. Chciał wiedzieć, jak ci idzie. Powiedział mi to tuż przed wyjściem.
Podobnie jak Tweed Monika specjalnie mówiła jak najprostszą angielszczyzną. To dobrze, pomyślała, że my Brytyjczycy jesteśmy straszni w tym, iż nie uczymy się innych języków. Czekamy, aż obcokrajowcy nauczą się naszego. Ingrid zaczęła mówić, ostrożnie formułując zdania, ponieważ rozmowa szła przez centralę.
— Przejęłam obiekt badania na lotnisku. Ma zarezerwowany pokój w hotelu Grand, na siedem dni. Pokój numer 636. Obiekt ma mnóstwo bagażu — trzy duże walizy.
— Skąd telefonujesz, Ingrid?
— Z pokoju wziętego w Grandzie. Numer 634. Jak mnie nie będzie, gdy zadzwonisz, zostaw wiadomość w recepcji. I koniecznie podaj numer pokoju razem z nazwiskiem. Numer telefonu do hotelu Grand jest 08 22 1020.
— Rozumiem cię, Ingrid. Uważaj na siebie.
— Czy on tu przyjedzie?
W jej głosie zabrzmiała nuta niepokoju zmieszanego z nadzieją. Monika szybko zastanowiła się przed udzieleniem odpowiedzi.
— Nigdy nie wiadomo, kiedy się pokaże, moja droga.
— Dziękuję. Będę cię informować na bieżąco.
Monika odłożyła słuchawkę, uniosła długopis i zaczęła go machinalnie gryźć. Zasadniczo nie powinna była wypowiadać tego ostatniego, zachęcającego zdania, lecz praca może czasami czynić człowieka bardzo samotnym. Poza tym Monika nie mogła pozbyć się wrażenia, że bywa również niebezpieczna. I co, do diabła, zamierza Tweed?
— Coś nowego? — spytał z werwą generał Łysenko, gdy wszedł do swego biura w Leningradzie.
— Tak — odparł Rebet. — Dzieją się bardzo dziwne rzeczy. Amerykanie tłumnie zjeżdżają do Europy. Właśnie odebrałem dwa meldunki. Generał Paul Dexter, szef sztabu armii Stanów Zjednoczonych, wyleciał wczoraj wojskowym samolotem z bazy Andrews.
— Skąd wiemy to wszystko? — rzucił ostro Łysenko.
— W bazie lotniczej Andrews mamy mechanika, któremu płacimy za informacje. On obsługiwał ten samolot i podsłuchał, że maszyna ma lecieć do Anglii. Później widział wsiadającego Dextera i natychmiast startujący samolot.
— A drugi meldunek?
— Nasz obserwator zbliżony do brytyjskiego ministerstwa obrony w londyńskim Whitehall widział, jak Dexter wchodzi do budynku. Powiadomiono naszych ludzi na Heathrow na wypadek, gdyby postanowił polecieć do Europy.
— Widzieli, jak Dexter tam przyleciał? — naciskał Łysenko.
— Nie, nie widzieli, lecz leciał na pokładzie samolotu wojskowego. A to sugeruje, że wylądował w jednej z baz amerykańskich w południowej Anglii. Zatem próbował przylecieć potajemnie.
— To niemożliwe, by on był Procane'em — zastanawiał się głośno Łysenko.
— On ma dostęp do wszystkich informacji dostarczonych przez Procane'a — sugerował Rebet.
— A z Kremla powiedzieli mi właśnie, że uważają te informacje za autentyczne — odparł Łysenko z nutą tryumfu w głosie. — Co jest nie na rękę pułkownikowi Karłowowi i tym cholernym, sceptycznym raportom, którymi mnie zasypuje. Procane istnieje. Procane jedzie do nas. Powiedzcie to Karłowowi. Powiedzcie mu, żeby zorganizował spotkanie z Mauno Sarinem w Tallinie, i to jak najszybciej. Sarin będzie wiedział, gdy jeden z tych Amerykanów prześlizgnie się ze Szwecji na terytorium fińskie. On musi powiedzieć Sarinowi, że uznamy to za wrogi akt, jeśli nie poinformuje nas natychmiast po przyjeździe tego agenta-prowokatora do Finlandii.
— Agent-prowokator? Procane? Nic z tego nie rozumiem.
— Dlatego, że nie widzicie drugiej strony wzgórza, co czynił brytyjski książę Wellington. — Jako człowiek oczytany w historii wojskowości Łysenko nigdy nie tracił okazji do pochwalenia się swoją erudycją.
— Nadal nic nie rozumiem — nalegał Rebet. — Procane to nasz człowiek.
— Tylko że nie pozwolimy, by dowiedział się o tym ten podstępny Fin, Mauno Sarin. Zrobimy tak, by pomyślał, że Procane jest amerykańskim agentem, który był na tyle zuchwały, żeby ryzykować kompromitację fińskiej neutralności. Wtedy ani na chwilę nie zawaha się, by nam go przekazać.
Rebet skinął głową. Łysenko był źródłem niespodzianek. Czasami demonstrował niezwykłą przebiegłość w manipulowaniu ludźmi. To naprawdę chytra gra, pomyślał Rebet.
— Ciągle jednak nie wiemy, kim jest Procane — przypomniał swemu szefowi.
— Do tej roli mamy wielu kandydatów. Wiemy, że Cord Dillon poleciał do Europy zaraz po tym, jak Stilmar przyleciał z Waszyngtonu. A teraz mamy jeszcze z wizytą w Europie tego słynnego generała Paula Dextera — chociaż był tutaj ledwie dwa miesiące temu. Skąd zatem ta druga, nagła wizyta? Zapamiętajcie dobrze moje słowa, Rebet. Jeden z tych trzech jest Procane'em. A teraz co? Zatelefonujcie do pułkownika Karłowa.
Na tym etapie gry z własnego punktu widzenia Łysenko myślał słusznie. Tylko że przeoczył jeszcze jednego kandydata. Helene Stilmar.
17
— Wiem, gdzie zamordowano Alexis — powiedział Newman do Laili Sarin.
Mówił bezbarwnym tonem, a jego twarz zastygła w zawziętym wyrazie. Siedział w swoim dwuosobowym pokoju w hotelu Hesperia w Helsinkach. Laila przytuliła się do niego, siedząc na poręczy fotela.
W ciągu spędzonych wspólnie dni i łażenia po ulicach miasta ich stosunki zacieśniły się. Nie spali ze sobą — fińska dziennikarka była za młoda dla Newmana. Albo przynajmniej tak sobie wmówił. Prawda zaś była taka, że nie chciał zbliżenia z jakąkolwiek kobietą. Zawziął się, usztywnił i skupił na jednym celu — na znalezieniu człowieka, który zabił Alexis, żonę, nie kochającą go już na wiele tygodni przed swą ostatnią podróżą przez Bałtyk.
— Skąd to wiesz? — spytała Laila.
— Z tej nowej książki o Rosji, którą wybrałem dzisiaj w Akateeminen.
To był przewodnik turystyczny po Związku Radzieckim, obficie ilustrowany. Newman zajrzał na stronę mówiącą o republice estońskiej. Wskazał na duże zdjęcie Tallina, a na nim stare miasto. Podał jej i zapalił papierosa.
— Nie rozumiem — odparła Laila, wpatrując się w fotografię.
— Ktoś w Londynie pokazał mi film z zabójstwa Alexis, film z pewnością wysłany z Moskwy, by ostrzec każdego, kto chciałby pójść śladem Alexis. Jakiś sadystyczny idiota wysłał to jako element odstraszający. Normalnie Rosjanie nie popełniają takich błędów. Gotów byłbym się założyć, że ktokolwiek wysłał ten film, już zasiedla Syberie.
— Dalej nic nie rozumiem.
— Ten dziwny zamek... — wskazał na zdjęcie. — Widać go było w tle filmu, kiedy samochód przejeżdżał po Alexis. Wiedziałem, że już kiedyś ta cholerna budowla wpadła mi w oko. Pewnie na jakimś innym zdjęciu. Korespondent zagraniczny potrzebuje fotograficznej pamięci. Dosłownie.
— Wiem. Byłam tam. Nazywa się Mała Forteca Toompea. Ma trzy duże wieże — Wysoki Hermann, Pilsticker i Landskrone. Znajduje się w pobliżu katedry i wychodzi na plac Lossi. Bob, co ci chodzi po głowie?
— Mam zamiar coś z tym zrobić.
Nie podobał się jej wyraz jego twarzy. Ściskając mu rękę odezwała się głosem pełnym niepokoju:
— Jeśli znajdziesz człowieka odpowiedzialnego za śmierć twojej żony, to chcesz go zabić, prawda?
— Tego nie powiedziałem...
Newman bezceremonialnie wyzwolił się z jej uścisku, wstał i podszedł do szafki, na której był telefon. Wyciągnął szufladę i wyjął z niej książkę telefoniczną Helsinek.
— Chciałbym wynająć samochód. Która firma jest najlepsza w mieście?
— Myślę, że Hertz. Mają biuro w sąsiadującym z nami Intercontinentalu.
— Mam. 44 69 10. — Zanotował numer w notesie należącym do wyposażenia pokoju. — Czas na lunch. Zatelefonuję do nich, jak zjemy.
— Dokąd chcesz pojechać, Bob? Czy mogę jechać razem z tobą?
— Na lunch — tak. Samochodem — nie. I nie sprzeczaj się — kontynuował tym samym bezbarwnym tonem. — Dziś po południu wracaj do swojej redakcji.
— Nie oczekują mnie. Wzięłam urlop, żeby być z tobą, Bob — mówiła trochę błagalnym tonem.
— Więc znajdź sobie jakieś inne zajęcie. A teraz powiedz mi, czy jesteś głodna? Jeśli tak, to zjedźmy na dół i wypróbujmy ich wspaniałe dania.
W dużej, wygodnej sali restauracyjnej na pierwszym piętrze, z widokiem na Mannerheimintie, w milczeniu zjedli pierwsze danie.
Laila jadła bez zapału, często spoglądając ponad stołem na Newmana, który ciągle miał ten swój srogi wyraz twarzy, tak dla niej niepokojący. Musiała podjąć ważną decyzję. Kiedy szli z powrotem do dużego bufetu, by wybrać jeden z wielu deserów, przerwała milczenie:
— Wrócę za minutę, Bob. Muszę iść do toalety.
— Nie spiesz się.
Zniknęla szybko, a potem zbiegła na dół schodami, żeby nie zauważył jej na prowadzących w dół ruchomych schodach. Wykręciła numer Ratakatu, gdzie znajdowała się komenda główna Policji Obronnej, i poprosiła o rozmowę ze swym ojcem. Mauno zgłosił się na linii prawie natychmiast.
— O co chodzi, Lailo? — spytał ostro.
— Telefonuję z Hesperii. Bardzo się niepokoję o Boba Newmana, który jest tutaj, w Helsinkach, w tym hotelu. Dowiedział się, gdzie zginęła jego żona. Po tamtej stronie wody. Po obiedzie wynajmuje samochód. Nie chce mi powiedzieć, dokąd jedzie.
— Newman jest tutaj? Naprawdę? Od kogo wynajmuje samochód?
— Od Hertza, w Intercontinentalu. Nie chce wziąć mnie ze sobą. Czy mógłbyś coś zrobić?
— Sądzę, że tak. To wszystko? Dobrze. Dziękuję, że zadzwoniłaś - postąpiłaś słusznie. Tylko mu nie mów, że rozmawiałaś ze mną.
— Oczywiście, że nie powiem. Pomyślałby, że go zdradziłam. Co jest w pewnym sensie zgodne z prawdą.
— Być może ocaliłaś go. Muszę zadzwonić. Jeszcze raz dziękuję. Uważaj, żeby nie podejrzewał, iż kontaktowałaś się ze mną. A teraz - do zobaczenia.
Laila odłożyła słuchawkę i westchnęła. Czuła się jak zdrajczyni. Poszła szybko do toalety, by poprawić makijaż - po powrocie na górę musi wyglądać zwyczajnie.
W Ratakatu Mauno Sarin już telefonował do agencji Hertza. Podał im bardzo dokładne instrukcje, a oni obiecali, że oddzwonią. Następnie wezwał przez radio samochód.
Porvoo jest małym, bardzo starym miastem leżącym jakieś pięćdziesiąt do sześćdziesięciu kilometrów na wschód od Helsinek. Dojeżdża się do niego nowoczesną autostradą, która biegnie dalej na wschód, by w końcu przeciąć granicę fińsko-sowiecką i prowadzi dalej do Yyborga, teraz leżącego w Rosji od czasu postanowień z końca drugiej wojny światowej.
Wypożyczonym u Hertza fordem Newman przejechał przez most nad rzeką płynącą na południe w kierunku morza. Znalazł miejsce do zaparkowania samochodu, wetknął kilka monet do parkometru i ruszył, zachowując się jak zwiedzający okolicę turysta.
Szedł wąską, brukowaną ulicą — kocie łby były tak nierówne, że idealnie nadawały się do wykręcania nóg w kostce — i doszedł do placu Ratuszowego. To było stare Porvoo, zbieranina drewnianych, parterowych domków, pomalowanych w barwie jaskrawej, rdzawej czerwieni.
Jednak te domy nie są obiektami muzealnymi, jak ma to miejsce w Turku leżącym na zachód od stolicy. Ludzie mieszkają w nich tak samo jak ich przodkowie, kiedy w czasach carskich Porvoo było częścią Wielkiego Księstwa Rosyjskiego. Idąc rozglądał się dokoła, lecz nie zauważył, by był śledzony.
Odtwarzając drogę ruszył trasą zapamiętaną z poprzedniej wizyty w Finlandii. Szedł równolegle do rzeki, aż dotarł do miejsca, w którym przycumowano kilka sfatygowanych łodzi rybackich.
Nim opuścił Hesperię, a po pożegnaniu Laili, wymienił czeki podróżne American Express na dużą sumę fińskich marek, przeważnie w dużych nominałach. Skręcił w wąską, boczną uliczkę, właściwie nieco szersze przejście, i doszedł do innych starych zabudowań nad brzegiem rzeki. Na drewnianych beczkach siedziało kilku rybaków — naprawiali sieci.
Poczuł mieszaninę zapachów — gnijących ryb, oleju napędowego i lekki aromat morskiej wody z niewidocznej Zatoki Fińskiej. Trochę pospacerował nad wodą, przyglądając się rybakom, aż wreszcie zauważył mężczyznę w średnim wieku, tak jak inni, lecz siedzącego oddzielnie.
— Czy mówi pan po angielsku? — spytał rybaka o orzechowej twarzy.
— Trochę.
— To pańska łódź?
Łajba była zniszczona morską pogodą, miała niewielką sterówkę pośrodku kadłuba, lecz wyglądała na zdatną do żeglugi. A mężczyzna, z którym rozmawiał, miał wygląd rybaka, który wiedział, czego chce.
— Tak — odparł rybak. — O co chodzi?
Newman nie odzywał się przez chwilę. Finowie to zacięty naród, trzeźwo patrzący na życie. Nic z typowego dla obszaru śródziemnomorskiego targowania się, pomyślał. Wystarczy powiedzieć, czego się chce, zaoferować cenę, a on albo powie „tak", albo „nie". I nie ma co kombinować. W każdym razie nie w Finlandii.
— Czy może pan zabrać mnie na morze? Chcę przepłynąć do Tallina. Po zachodzie słońca. Czy mógłby pan wysadzić mnie na jakimś cichym skrawku plaży, gdzie nikt mnie nie wypatrzy?
— Rosjanie mają łodzie patrolowe. A łodzie patrolowe mają radary.
— Wiem. Lecz czy zrobi pan to? Za siedem tysięcy markkaal Newman wyjął plik złożonych banknotów i liczył, a rybak obserwował go, nie wypuszczając sieci z sękatych dłoni. Właśnie skończył liczyć, kiedy na prawym ramieniu poczuł dotknięcie dłoni. Odwrócił się błyskawicznie. Mauno Sarin potrafił skradać się jak kot.
— Zaczekaj na mnie, Bob. Mój samochód, niebieski saab, stoi u wylotu alejki, którą tu przyszedłeś. Aha, czy mógłbyś dać mi kluczyki od tego wypożyczonego forda? Jeden z moich ludzi czeka przy nim. Odprowadzi go do Helsinek jadąc za nami.
— A jeśli odmówię?
— Nie możesz. Jesteś aresztowany i zabieram cię do Ratakatu na przesłuchanie.
— Pod jakim zarzutem?
— Ja mam ci to mówić?
— Tak, proszę.
— Za próbę nielegalnego opuszczenia Finlandii w celu przedostania się do Związku Radzieckiego, również nielegalnie.
— Nielegalnie?
— A masz wizę do Rosji?
Mauno szarpał bródkę i obserwował Newmana bez śladu życzliwości w przenikliwych, niebieskich oczach. Rzeczywiście był szefem fińskiej Policji Obronnej.
— Zaczekam w twoim saabie — powiedział Newman.
— Jesteś szalony, Bob, szalony z wściekłości. Co za pomysł, żeby próbować przekupić Fina, by przewiózł cię do Estonii. Jechali tą samą drogą, którą Newman przyjechał do Porvoo. Za nimi mężczyzna w cywilnym ubraniu prowadził wypożyczonego forda. Mauno jechał szybko wiejską drogą, a potem zwolnił na chwilę i znowu przyspieszył.
— Ile zaoferowałeś temu rybakowi? — spytał.
— Siedem tysięcy markkaa.
— A może te pieniądze dasz mi i ja zabiorę cię do Tallina?
Newman odwrócił się i spojrzał na Mauno, który uśmiechał się szelmowsko. Fin mrugnął do niego, a potem skręcił gwałtownie, gdy tył wielkiej ciężarówki pojawił się nagle przed nimi.
— Sam jesteś trochę szalony, biorąc pod uwagę to, jak prowadzisz wóz — zauważył Newman, zastanawiając się nad propozycją Mauno. — I dlaczego zahamowałeś na chwilę parę kilometrów wcześniej? Przecież nie było na drodze innych pojazdów.
— Tam policja często prowadzi kontrolę szybkości. Wyobrażasz to sobie?! Szef Policji Obronnej wzięty na spytki z powodu nadmiernej szybkości! To byłaby niezła opowieść do tego szmatławca Laili. Z pewnością napisałaby o tym. Zastanawiam się, co ona robi? — Spojrzał na Newmana. — Widziałeś się z nią?
— Nawet gdyby tak było, nie powiedziałbym ci.
Ta krótka rozmowa, pomyślał z zadowoleniem Mauno, uchroni Lailę przed wszelkimi podejrzeniami Newmana, iż mogłaby być informatorem własnego ojca.
— Jak mnie znalazłeś w Porvoo? — zapytał Newman. — A może to jest tajemnica państwowa?
— Kazałem cię obserwować! To zrozumiałe, biorąc pod uwagę twój nastrój... — Głos Mauno zmienił się, nabrał współczucia. — Gdyby chodziło o moją żonę, prawdopodobnie zareagowałbym tak samo, ale próba przedostania się do Estonii tą drogą to szaleństwo.
— A jest jakaś inna? Pewnie znów sobie żartowałeś mówiąc, że weźmiesz mnie ze sobą do Tallina?
— Niezupełnie.
Nagle Mauno skupił całą swą uwagę na prowadzeniu samochodu. Newman przyglądał mu się badawczo. Poczuł skurcz w nodze i już chciał zmienić jej położenie, gdy przypomniał sobie ukryty w skarpetce nóż myśliwski, który kupił w Helsinkach przed wyjazdem do Porvoo.
— A co to oznacza? — spytał.
— To sprawa tajna. I nigdy o tym nie napiszesz, dobrze? W porządku. Jestem w kontakcie z rosyjskim pułkownikiem GRU, szefem bezpieczeństwa w Estonii. Nazywa się Andriej Karłow i ma swoje biuro w Tallinie. On chce, żebym przypłynął na pokładzie Georga Otsa, by się z nim spotkać. Zasugerował również, że chętnie by przyjął jakiegoś odpowiedzialnego dziennikarza zachodniego, by pokazać mu Tallin. Zaproponowałem ciebie.
— Dlaczego mnie?
— Ponieważ kazałem cię obserwować, jak tylko dowiedziałem się, że przyjechałeś. Wykazywałeś niezdrowe zainteresowanie Estonią — niezdrowe nie tylko dla ciebie samego, ale i dla mnie. Ten incydent w Porvoo jest tego dowodem. Rosjanie oskarżaliby nas, gdybyś zrobił coś zwariowanego, a na dodatek przybył z Finlandii, by tego dokonać.
Co oznacza, pomyślał Newman, że Mauno przepytał Takalę, pilota helikoptera, który przewiózł go z hotelu Kalastajatorppa nad Portem Południowym, kiedy Georg Ots odpływał do Tallina. Nie winił Mauno, bo ten miał do wykonania swoją robotę.
— Czy mówisz poważnie proponując, bym pojechał z tobą do Tallina? — spytał.
— Jeżeli zechcesz i... oczywiście, jeżeli zgodzi się Karłow. To jasne, nalegałbym, żeby dali ci potwierdzenie bezpiecznego powrotu ze mną tego samego dnia, podpisane przynajmniej przez generała Łysenkę.
— A kim jest ten Łysenko?
Mauno znowu zawahał się na moment.
— To sprawa ściśle tajna, ale mamy sposoby dowiadywania się, co tam się dzieje. Łysenko kieruje nadzorem GRU w sprawach bezpieczeństwa w republikach nadbałtyckich — na Litwie, Łotwie, no i w Estonii. Dostał stanowisko, które Karłow miał nadzieję otrzymać po powrocie z placówki w Londynie.
— Nadal nie rozumiem, dlaczego Karłow miałby pragnąć wizyty zachodniego dziennikarza.
— Dlatego, że pojawiły się pogłoski o niepokojach w Estonii, które zyskały rozgłos w prasie europejskiej i amerykańskiej. Według mnie, Karłow uważa, że gdyby jakiś bezstronny, ale i znany dziennikarz przyjechał do Tallina i stwierdził, że wszystko jest w porządku, a potem napisał stosowny artykuł, wyeliminowałoby to wszelkie pogłoski i plotki.
— Ale dlaczego ja?
Mauno zarechotał zwalniając, kiedy wjechali na przedmieścia Helsinek.
— Oczywiście, sprawdzili cię na komputerze w Moskwie i okazało się, że jesteś neutralny.
— Trudno powiedzieć, bym był prosowiecki.
— Tego Karłow by nie chciał, gdyż nie byłbyś wiarygodny. Tymczasem ty zawsze piszesz prawdę, dokładnie tak, jak widzisz fakty. Zatem...
— Kiedy odbyłaby się ta wycieczka, zakładając, że dojdzie do skutku?
— Trudno powiedzieć. Karłow powiadomi nas z niewielkim wyprzedzeniem, jeśli nie w ostatniej chwili. Wobec tego, Bob, jeżeli chcesz ze mną jechać, zrób mi przysługę. Bądź osiągalny w Hesperii. I skończ już z żeglarskimi przygodami na Zatoce Fińskiej! Pojedziesz, jak będzie taka możliwość?
— Myślę, że tak.
— Znakomicie! A teraz, by uczcić naszą umowę, zapomnijmy o konieczności jazdy na Ratakatu. Zatrzymam się tutaj i każę mojemu człowiekowi odprowadzić twoje auto do Hesperii. Potem pójdziemy na drinka do hotelu Marski, tam, gdzie przesiadują szpiedzy!
Mauno przestał popijać wytrawne białe wino i rozejrzał się po barze hotelu Marski, dużym lokalu na parterze. Patrzył tylko przez kilka sekund, a potem zwrócił się do Newmana:
— To nadzwyczajne. Pamiętasz, jak zażartowałem sobie, że w barze w Marski przesiadują szpiedzy?
— Tak.
— Nie patrz teraz przez moment. Ale czy zwróciłeś uwagę na tego ciemnowłosego mężczyznę siedzącego samotnie na ławeczce w przeciwległym kącie? Przetłuszczone czarne włosy, przylizane na czole. Mężczyznę o kamiennej twarzy, ubranego w szary garnitur, biały krawat i granatową koszulę?
— Zauważyłem go kilka minut temu. Obserwował nas.
— To jest Oleg Poluczkin, jeden z pomocników pułkownika Karłowa.
— Nie podoba mi się jego wygląd.
— Jest kapitanem GRU. Widocznie Karłow wysłał go, żeby tu powęszył, zanim ostatecznie zdecydują się wydać mi zgodę na przyjazd. Ten facet ma złą reputację. Niezłe bydlę.
Newman przyjrzał się Poluczkinowi, rozglądając się po całej sali. Bar w Marski jest jednym z najlepszych w mieście. Przestronny, dyskretnie oświetlony, z wygodnymi fotelami, obitymi imitacją skóry. W ten piątkowy wieczór lokal był pełny. Chłopcy z elegancko ubranymi dziewczynami. Starsi panowie w towarzystwie młodych przyjaciółek. Większość dziewczyn miała włosy w tym płowym odcieniu, który tak często spotyka się w Finlandii. Rozmowy zagłuszały brzęk szkła, lecz w sali nie było hałaśliwie. Gościom usługiwały kelnerki równie atrakcyjne jak dziewczyny siedzące przy stolikach.
Newman ocenił Olega Poluczkina na w przybliżeniu czterdzieści lat. Rosjanin był potężnie zbudowany, a jego starannie wygolona, nalana twarz miała ziemistą barwę. Usta opadały w kącikach, co nie nadawało twarzy wyrazu miłej osobowości. Ciemne oczy pod krzaczastymi brwiami poruszały się wolno. Kiedy jego wzrok padł na Newmana, przywołał mu na myśl jaszczurkę. Zimny, odległy. To nie był facet, którego chciałoby się spotkać po zachodzie słońca w jakiejś bocznej uliczce.
Wszystkie jego ruchy były świadome, skalkulowane. Objął szklankę palcami pękatej dłoni i wolno podniósł do ust. Kiedy wypił, odstawił szklankę dokładnie w to samo miejsce, z którego ją wziął.
Puste spojrzenie Poluczkina znowu zatrzymało się na Newmanie. Przez kilka sekund przyglądał mu się, a potem zwrócił uwagę na jakąś ładną dziewczynę, siedzącą przy sąsiednim stoliku w towarzystwie czterech mężczyzn. Ona zauważyła to, zerknęła na niego i odwróciła się. Nie spodobał się jej.
— A gdzie jest twój człowiek? — spytał obojętnie Newman, podnosząc szklankę.
— Mój człowiek? — odparł Mauno tonem zdumienia.
— No, daj spokój! To przecież twoje miasto. Gdzieś tutaj siedzi twój człowiek i obserwuje Poluczkina.
— W rzeczywistości jest to dziewczyna.
— Powinna uważać, chodząc za nim.
— Poradzi sobie, jest mistrzem judo.
— Nadal uważam, że powinna być naprawdę dobra. Nauczyłem się rozpoznawać takich bandziorów. Twój znajomy Poluczkin nie jest kociakiem.
— Nie zapominaj, że to są Helsinki. W porównaniu z innymi krajami mamy tu mało przemocy. Nasz prezydent chodzi ulicami bez obstawy, czego, niestety, nie można powiedzieć o waszej królowej. Poza tym Rosjanie znają zasady gry i stosują się do nich.
— Zawsze znajdzie się jakieś zbłąkane bydlę — rzucił Newman, znowu obserwując Poluczkina.
— Zbłąkane bydlę?
— No wiesz, jakiś samotnik, któremu odbija.
— Mówisz o sobie? — spytał wesoło Mauno.
— Mówię o tym obmierzłym typie, który właśnie wychodzi.
Poluczkin wstał od stolika i założył lekki płaszcz z wielbłądziej wełny. Wetknąwszy ręce do kieszeni, przesuwał się bokiem między stolikami, kierując się do wyjścia. Pewna jasnowłosa dziewczyna, popijająca samotnie, podniosła się, założyła wiatrówkę i też wyszła z baru.
— To ona? — zapytał Newman.
— Jesteś bardzo spostrzegawczy.
— Nie tylko w ten sposób, Mauno.
— Co chcesz przez to powiedzieć, przyjacielu?
— Ta komedyjka została odegrana, prawda? Przyprowadziłeś mnie tutaj, umówiwszy się wcześniej z Poluczkinem. Teraz już mnie sobie obejrzał i może wysłać Karłowowi meldunek.
— Korespondenci zagraniczni mają naprawdę bujną wyobraźnię!
— Dlaczego to było konieczne? — nalegał Newman lekko uszczypliwym tonem. — Byłbym ci wdzięczny, gdybyś mnie wcześniej uprzedził.
— Gdybym tak zrobił, Bob, trudno by ci było zachowywać się naturalnie. Karłow jeszcze nie wyraził zgody na wydanie ci wizy do Tallina.
— A więc wszyscy obserwują wszystkich?
— Taka jest Finlandia. Możemy tylko mieć nadzieję, że meldunek Poluczkina będzie pozytywny.
W panującej na zewnątrz ciemności Poluczkin ruszył wolno na południe, na gęsto zabudowany teren przy końcu półwyspu. Mógł wsiąść do taksówki na pobliskim postoju, lecz wolał się przespacerować, by sprawdzić, czy nie jest śledzony.
Pół godziny później dotarł do bardzo dużego budynku, stojącego na posesji za murem zwieńczonym prętami. Tehtaankatu 1. Ambasada sowiecka. Podobnie jak ambasada amerykańska, znajdowała się w tej samej dzielnicy, lecz zajmowała o wiele nowocześniejszy budynek. Rosjanie mieli liczny personel.
Poluczkin wszedł do swego biura, zdjął płaszcz i poprosił telefonistkę o połączenie z Tallinem. Do rozmowy z Karłowem wykorzystał aparat szyfrujący.
— Widziałem tego Roberta Newmana — powiedział. — Przyjrzałem mu się dobrze, wszystko zorganizował Sarin. Nie podoba mi się wygląd tego Anglika.
— Boże wszechmogący! — wybuchnął Karłow. — Nie zostaliście wysłani, by prezentować własne opinie. Mieliście tylko stwierdzić, że ten człowiek to rzeczywiście Robert Newman. Czy to był on?
— Na podstawie pokazanych mi fotografii i tych kilku ujęć z filmu, który obejrzałem, powiedziałbym, że to on.
— Jesteście pewni? Biorąc pod uwagę fakt, że nigdy wcześniej go nie widzieliście? — rzucił Karłow. — Czy polegając wyłącznie na fotografiach i filmie jesteście przekonani, że to Robert Newman?
— Jestem pewny. — Głos Poluczkina zabrzmiał ponuro. — Chciałbym jednak, żeby w moim meldunku do Moskwy zostało powiedziane, że nie mam do niego zaufania.
— W waszym meldunku?! Kapitanie Poluczkin, meldunek składacie mnie. Zrozumieliście? Odpowiedź bezwzględnie pewna.
— Zrozumiałem. Teraz mogę wrócić do Tallina...
— Nie! Nie możecie! Zostańcie tam, gdzie jesteście, i miejcie oczy szeroko otwarte. Czy i to dobrze zrozumieliście?
— Zrozumiałem, towarzyszu.
— A na zakończenie może zainteresuje was wiadomość, że podczas waszej nieobecności nie zdarzyły się kolejne zabójstwa oficerów GRU.
Karłow walnął słuchawką. W Helsinkach Poluczkin zbladł, odkładając swoją.
W swym gabinecie, w starym budynku przy ulicy Pikk pułkownik Karłow drapał się po nosie, patrząc na swoją asystentkę. Ciemnowłosa, ładna dziewczyna spoglądała na szefa, czekając na instrukcje.
— Raiso — zaczął Karłow. — Czy ta rozmowa została nagrana?
— Tak jak sobie życzyliście.
— Włóż szpulę z taśmą do zapieczętowanej koperty i trzymaj w sejfie. Ten człowiek działa mi na nerwy. Jest wyjątkowo arogancki. A teraz powiedz mi, czy mój tajny gość już czeka?
— Kazałam wprowadzić pana Dawidowa do waszej prywatnej poczekalni.
Raisa wskazała zamknięte drzwi do sąsiedniego pokoju. Karłow podziękował jej i zasugerował, żeby poszła do domu, gdy tylko schowa taśmę. Kiedy Raisa zamknęła sejf, powiedziała szefowi dobranoc i wyszła.
Karłow natychmiast poderwał się zza biurka, podszedł do drzwi poczekalni, otworzył zamek i gwałtownym ruchem otworzył same drzwi. Gestem zaprosił „Dawidowa" do siebie. Kapitan Olaf Prii, szyper estońskiego trawlera Saaremaa, wszedł do gabinetu i usiadł w fotelu naprzeciwko biurka Karłowa.
— A teraz, Prii, opowiedz mi o swojej wizycie w Anglii.
18
Ingrid Melin siedziała w fotelu w hallu na szóstym piętrze hotelu Grand w Sztokholmie, zwrócona twarzą do wind. Miała okulary w rogowej oprawie i udawała, że czyta jedno ze szwedzkich czasopism mody, które wzięła ze stolika.
Już same okulary zmieniały jej wygląd, lecz dodatkowo ubrała się inaczej. Zamiast ciemnoniebieskiego spodnium, które miała na sobie, czekając na Helene Stilmar na lotnisku Arlanda, teraz założyła dwuczęściowy czerwony kostium i białą plisowaną bluzkę.
Obok niej, na poręczy fotela leżał płaszcz z wielbłądziej wełny, a pod nim ukryty szal. Czekała z nadzieją, że Helene Stilmar pojawi się. Z nogą założoną na nogę i w wygodnej pozycji wskazującej na dobre samopoczucie wyglądała jak dziewczyna czekająca na mężczyznę, który ma ją zabrać na kolację.
Wcześniej widziała, jak służba hotelowa niesie do pokoju Stilmar tacę, a na niej kanapkę z szynką i dzbanek kawy. Z tego można było wywnioskować, że Helene ma zamiar zjeść kolację później, że zamówiła przekąskę, by jakoś przetrwać do wieczora.
Potem kątem oka obserwowała, jak Stilmar otwiera drzwi pokoju i kładzie tacę na podłodze, na korytarzu. Miała na sobie jedwabny szlafrok — prawdopodobnie nieco wcześniej wzięła kąpiel.
Pół godziny później Ingrid usłyszała, że drzwi otwierają się i zamykają. Ubrana w szmaragdową sukienkę, z żakietem z norek w ręku, Amerykanka przeszła korytarzem i nacisnęła guzik, by przywołać windę. Ledwie zerknęła na Ingrid, myśląc o tym, dokąd się udaje. Kiedy drzwi windy zamknęły się, Ingrid ruszyła się z miejsca.
Chwyciwszy płaszcz i szal, pobiegła do klatki schodowej, a potem w dół, skacząc po dwa stopnie naraz. Zbiegając włożyła płaszcz i szalikiem owinęła sobie głowę tak, że jego końce opadały z tyłu, by zakrywać włosy.
Kiedy wpadła do głównego hallu, zdążyła zauważyć, że Helene Stilmar schodzi do drzwi wejściowych. Ingrid wyjęła ciemne okulary i założyła na miejsce poprzednich.
Robiący wrażenie portier z brodą, wzrostu sześciu stóp i dwóch cali, podobny do Orsona Wellesa, wołał taksówkę. Stał na zewnątrz z gwizdkiem w ustach i wydawał przeszywający dźwięk. Przejeżdżająca taksówka zawróciła, by podjechać pod hotel.
Ingrid wsunęła się za kierownicę wypożyczonego volvo, zadowolona, że wtedy zmieniła zdanie i nie pojechała z Uppsali na Arlanda taksówką. Włączając silnik pochyliła się nad kierownicą, skupiając uwagę na dwóch rzeczach — bezpiecznym prowadzeniu samochodu i jeździe za taksówką oddalającą się od hotelu Grand.
Było widno, godzina 18.30, ruch niewielki. Po drugiej stronie wody, między zacumowanymi przed hotelem statkami pasażerskimi widać było Pałac Królewski i Parlament. Typowe, solidne budynki, dzięki którym Sztokholm to jedno z najbardziej majestatycznych miast na świecie.
Znowu zaczęła, się martwić, że zgubi Helene Stilmar, lecz niepokój ten w najmniejszym stopniu nie zaznaczył się na jej twarzy, kiedy jechała spokojnie przez starszą część miasta. Okazało się, że Helene Stilmar kieruje się do jednej z bardziej ekskluzywnych dzielnic niezbyt odległych od centrum, w której mieszkania są stare, lecz jednocześnie drogie.
Wiedziała, że odgadła prawidłowo, kiedy taksówka skręciła w Karlavagen, po której w ogóle nic nie jechało. Zwolniwszy, by zwiększyć nieco dystans od jadącego przed nią wozu, po chwili zatrzymała się, kiedy zauważyła, że taksówka podjeżdża do krawężnika.
Oczywiście, Helene Stilmar nawet nie pomyślała o tym, że ktoś może ją śledzić. Wysiadła z taksówki, zapłaciła za kurs przed wejściem do budynku, potem wspięła się po kilku stopniach, włożyła klucz w zamek i zniknęła w środku. Teraz Ingrid wysiadła ze swego volvo, żwawo ruszyła chodnikiem i znalazła się na tyle blisko, by stwierdzić, że Stilmar nie skorzystała z domofonu, lecz użyła klucza.
Klucz! Siedząc w fotelu na korytarzu hotelu Grand widziała, że posłaniec przyniósł Helene jakąś kopertę, wkrótce po tym, kiedy dostarczono jej kanapkę z kawą. Czyżby tamta koperta zawierała klucz, adres i wiadomość? Być może.
Karlavagen 72C. Amerykanka weszła do domu pod tym adresem. Ingrid przyszło coś na myśl, więc przebiegła na drugą stronę opustoszałej ulicy. Spojrzała na budynek akurat w chwili, gdy w dwóch oknach na trzecim piętrze zapaliło się światło. Za ciężkimi firankami ujrzała sylwetkę Helene, przechodzącej obok okna.
Ingrid była kiedyś w jednym z takich mieszkań, nieco dalej na tej samej ulicy. Pamiętała, że było duże i zajmowało całą szerokość budynku — od ulicy do samego tyłu. Wróciła na drugą stronę jezdni, by sprawdzić, kto zajmuje to mieszkanie. B. Warren. To nazwisko nic jej nie mówiło.
Wetknęła ręce do kieszeni płaszcza i skierowała się wolno w stronę swego volvo. Dwie sprawy wymagały podjęcia szybkiej decyzji. Helene wyszła z hotelu w zmienionym ubraniu, w stroju wieczorowym. Dla Ingrid fakt ten oznaczał tylko jedno — oczekiwała mężczyzny. Warto by było zobaczyć, kto to jest.
Pan B. Warren. Oczywiście, mógł już być w mieszkaniu, lecz Ingrid miała inne zdanie. Zasłony były odsunięte. A skoro na nią czekał, to po co posyłał jej klucz? Mógłby ją wpuścić, usłyszawszy jej głos przez domofon. Albo podać kod, którym można otworzyć drzwi automatycznie — nad domofonem znajdowała się dodatkowa tabliczka z przyciskami oznaczonymi cyframi od l do 9.
Drugi problem stanowiło volvo. W tej części miasta parkowanie było zabronione. Gdyby nadjechała policja, Ingrid mogłaby mieć kłopoty. Zatem wróciwszy do samochodu podniosła maskę, jakby coś popsuło się w silniku.
Stojąc przy otwartej klapie silnika, wyjęła niewielki aparat fotograficzny, dostarczony przez Tweeda przy okazji poprzedniej misji. Był rzeczywiście bardzo mały. Yoigtlander, model Yitoret 110. Przesunęła na drugą stronę biały wyłącznik zabezpieczenia, by w każdej chwili móc robić zdjęcia. W tym samym momencie nadjechała inna taksówka, zwolniła i zatrzymała się przed domem z numerem 72C.
Wysiadł z niej jakiś mężczyzna i zapłacił za kurs. Był pochłonięty aktualną czynnością. Ingrid podniosła aparat i zrobiła trzy zdjęcia, jedno po drugim. Zaczekała, aż tamten wejdzie do środka, i znowu pobiegła chodnikiem. Jeszcze raz przeszła przez ulicę i popatrzyła w okna na trzecim piętrze.
Helene właśnie się odwróciła — po tym, kiedy wyjrzała przez okno na dźwięk zatrzymującego się samochodu, domyśliła się Ingrid. Po chwili pojawił się i mężczyzna. Objął ją i czule przytulił. Potem, kiedy Ingrid przeszła przez ulicę, przypomniał sobie o zasłonach i zaciągnął je.
Ingrid popędziła do volvo, lecz kiedy zamykała klapę, nadjechał wóz policyjny i zatrzymał się obok niej. Usiadła za kierownicą w tym samym czasie, gdy policjant wysiadł ze swego wozu.
— Tu nie wolno parkować.
— Ja nie parkuję. Mam uszkodzenie.
Uśmiechnęła się do niego najładniej jak tylko umiała, przekręciła kluczyk i uruchomiła silnik. On stał z rękami na biodrach, niepewny, co dalej począć.
— W porządku — powiedział.
— Dzięki Bogu. I tak z pewnością spóźnię się na spotkanie.
— To jakiś szczęśliwy facet.
— Dziękuję...
— Jak następnym razem coś będzie nawalać, to proszę się rozejrzeć, czy przypadkiem nie ma mnie w pobliżu.
— Załatwione. Mogę jechać?
— Miłej zabawy.
— Z całą pewnością, jak zawsze.
Wkrótce po powrocie do Grandu przeżyła prawdziwy szok.
Kapitan Olaf Prii rozsiadł się wygodnie w fotelu naprzeciwko biurka pułkownika Karłowa, wyjął starą fajkę i spytał, czy może zapalić.
— Oczywiście — zgodził się Karłow, siadając za biurkiem. — A teraz zamieniam się w słuch. Otrzymałem pański zaszyfrowany sygnał. Rozumiem, że wszystko poszło dobrze?
Rozmawiali po niemiecku, w jedynym wspólnym im języku. Prii dobrze się go nauczył podczas okupacji Estonii przez Wehrmacht w 1942 roku. Współpracował z Niemcami, więc przeżył. Pociągnął z fajki i przez dym obserwował szczupłą, uważną twarz Karłowa.
— Zawinęliśmy do portu w Harwich. Sprzedaliśmy lipę o uszkodzeniu w maszynowni.
— Wspaniale. Kto przyszedł spotkać się z panem?
— Gość o nazwisku Tweed.
— Aha, Tweed! Sprytny człowiek - niebezpieczny człowiek. Czy dał się złapać w moją pułapkę?
— Nie wiem. W żaden sposób nie dał do zrozumienia, że pojawi się na Bałtyku. Tak jak pan sugerował, powiedziałem mu o zabójstwach oficerów GRU, jak również o tym, że pan prowadzi śledztwo w Tallinie.
— Dobrze! Dobrze! Co jeszcze?
— Opowiedziałem mu o tym Finie, Mauno Sarinie, i jego spotkaniach z panem.
— Proszę mi powiedzieć coś innego. — Karłow wziął okrągłą, podobną do batuty linijkę i zaczął obracać ją powoli w swoich długich palcach. — Czy on wspomniał pewnego Anglika, dziennikarza o nazwisku Robert Newman?
— Nie, ani słowem. Ale przy końcu rozmowy wymienił nazwisko jakiegoś Amerykanina, Adama Procane'a. — Prii przeliterował. — To było zwykłe pytanie.
— I co pan odpowiedział?
— Prawdę. Nigdy nie słyszałem o takim człowieku.
— To nieważne. A ten Tweed, który z panem rozmawiał — czy wydawał się spięty, nastawiony na wyciągnięcie od pana wszelkich możliwych informacji? Jak się zachowywał?
— Bardzo spokojny, jakby rozmowa ze mną była zadaniem rutynowym, czymś, co ma miejsce codziennie. Prawie tak, jakby wykonywał robotę, bez której mógłby się obejść.
— Sprytne, bardzo sprytne.
— Pomyślałem, że jest raczej głupi. — Zbrązowiałym od nikotyny palcem Prii ubił tytoń w fajce. — Mam dla pana jeszcze coś, pułkowniku, coś, co zdobyłem od jednego z członków estońskiego podziemia. Trzy fotografie zrobione tym specjalnym aparatem, który mi pan dał.
— Kiedy zostały wykonane?
— Nie tak dawno temu.
Z wewnętrznej kieszeni marynarskiej kurtki Prii wyjął tanią kopertę, a z niej trzy fotografie i rzucił na biurko. Karłow podniósł je i ułożył jedną obok drugiej. Przyglądał się im długo, ponuro i uważnie.
— Człowiek, który je zrobił - czy będzie trzymał gębę na kłódkę?
— Może pan być tego pewien; rozmowa na ten temat jest warta więcej niż jego życie.
— Zatrzymam je. — Karłow zerknął w stronę sejfu, a potem zmienił zamiar. Wyciągnął portfel, włożył fotografie do środka i schował do kieszeni. — Te zdjęcia nie istnieją. Nigdy nie zostały zrobione. Zrozumiał pan, Prii?
— Absolutnie. Czy mogę już odejść? Tą samą drogą, którą przyszedłem?
— Tak. Musi pan uważać.
Prii zgasił fajkę kciukiem, schował ją do kieszeni i wyszedł z gabinetu bocznymi drzwiami. Z poczekalni ruszył krętą klatką schodową. Schody były bardzo stare i wieki deptania wyżłobiły na środku każdego stopnia lekkie zagłębienie. To ciekawe, że ludzie zawsze schodzą środkiem schodów. Na pokładzie trawlera Prii przyzwyczaił się chodzić bokiem schodów, zwłaszcza przy złej pogodzie, by móc mocno trzymać się poręczy.
Wyszedł ostrożnie na ulicę Pikk, rozejrzał się i stwierdził, że jest pusta. Nim ruszył z powrotem do swego mieszkania, odwrócił się i splunął obficie na schody wejścia do budynku Karłowa.
Czterysta kilometrów dalej, po drugiej stronie zatoki, Ingrid siedziała na skraju łóżka w swym pokoju w hotelu Grand, kończąc szyfrowany zapis ostatnich wydarzeń, notując również dokładny czas. Zamknęła notes, ziewnęła, podrapała się po brzuchu i stwierdziła, że jest głodna.
Podobał jej się ten pokój na górze. Znajdowały się w nim dwa mansardowe okna — żeby popatrzeć na nocną panoramę Sztokholmu, trzeba było wejść do wnęki. Było tu przyjemnie i bardzo cicho. Ta myśl przebiegła jej przez głowę akurat w chwili, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
Otworzyła ostrożnie nie zdejmując łańcucha, wyjrzała i chwyciła za łańcuch, by go odczepić. Nic nie mówiła, dopóki jej gość nie wszedł do środka i nie zamknęła drzwi.
— Tweed! Och! Jakże się cieszę, że znów cię widzę...
Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się. Zwykle on byłby zmieszany, lecz tym razem objął ją w wąskiej talii i pogłaskał po plecach, nie zdejmując starego, pogniecionego kapelusza i trzymając walizeczkę w drugiej dłoni.
— Jakieś kłopoty? — zapytał, kiedy skończyli uściski i Ingrid poprowadziła go do pokoju, a potem pomogła mu zdjąć płaszcz i kapelusz. Płaszcz został troskliwie powieszony na wieszaku. Poprosiła, by usiadł.
— Kiedy przyjechałeś, Tweed? Przyszedłeś prosto tutaj? Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
To było typowe dla Ingrid — obfity potok stosownych pytań, aura podniecenia i prawdziwa przyjemność płynąca z jego przyjazdu. Zmęczony bezpośrednim lotem z Londynu i przydługą jazdą z Arlanda, Tweed od razu poczuł się lepiej dzięki tak ciepłemu powitaniu.
— Lepiej włączę radio — szepnęła. — Jestem pewna, że nikt mnie nie śledził, ale i tak je włączę.
Patrzył, jak idzie tanecznym krokiem przez pokój i wybiera stację nadającą muzykę pop. W nieprawdopodobnym przypadku istnienia podsłuchu w tym pokoju, ich rozmowa będzie zagłuszana muzyką. Nie miała doświadczenia w tego rodzaju pracy, kiedy pierwszy raz spotkała go na pewnym przyjęciu w Sztokholmie, lecz wszystkie triki zrozumiała o wiele szybciej niż niejeden zawodowy agent.
— Kiedy ostatnio jadłaś? — spytał.
— Dość dawno temu, lecz...
— Żadnych „lecz" — poprosimy służbę hotelową i zamówimy jakąś ucztę.
— W porządku. Nie wstawaj. Wiem, gdzie leży menu. Mają wędzonego łososia, a ja to uwielbiam.
Razem przejrzeli menu, a potem ona podniosła słuchawkę i zamówiła posiłek razem z butelką białego wina, które wybrał Tweed. Kiedy czekali na jedzenie, opowiedziała mu o wszystkim, co się wydarzyło od jej przyjazdu na Arlanda.
Tweed milczał, obserwując ją, jak siedzi rozluźniona z podwiniętymi nogami na fotelu blisko niego. Był dobrym słuchaczem, ona zaś miała zadziwiający talent do przedstawiania faktów zwięźle i w odpowiednim porządku. Kiedy doszła do incydentu z zaparkowanym volvo i policjantem, uśmiechnęła się pokazując swój aparat.
— Myślę, że ten policjant chętnie by mnie zaprosił na kolację.
— Jego niefart jest moim szczęściem. A teraz odpowiem na twoje pytania. Przyleciałem na Arlanda i stamtąd przyjechałem prosto tutaj. Wiedziałem, że jesteś w Grandzie, bo powiedziała mi o tym Monika. Telefonowałem do niej z lotniska. Zarezerwowałem sobie pokój w hotelu Diplomat, lecz od razu postanowiłem przenieść się tutaj, nawet gdybym miał spać w głównym hallu.
— To cudownie! Ale czy nie masz zwyczaju mieszkać w innym miejscu niż to, które zajmują twoi pomocnicy?
— Grand leży w śródmieściu.
Tak naprawdę, to przypomniał sobie uwagę Moniki, że cała sprawa może być dla Ingrid niebezpieczna. A i to nie jest cała prawda, przyznał w myślach. Łamał jedną z podstawowych zasad swojej pracy w terenie, ponieważ chciał być blisko niej.
— Ten mężczyzna, którego widziałaś na Karlavagen 72C — powiedział, przejmując sprawę w swoje ręce. — Mam kilka zdjęć. Spójrz i powiedz, czy wytypujesz na nich jego lub kogokolwiek innego.
— Wytypujesz?
— To znaczy, czy rozpoznasz. „Wytypujesz" to określenie zawodowe.
— No to poznałam nowe słowo.
Otworzył walizeczkę, wyjął z niej dużą kopertę usztywnianą cienką tekturą. Z koperty wyciągnął kilka błyszczących odbitek i rozłożył je na niskim kawowym stoliku.
Ingrid podniosła zdjęcia i przyjęła charakterystyczną postawę, którą Tweed dobrze znał. Miała łatwo wyrażającą różne emocje twarz. Przechyliła głowę na bok i poważnie przyjrzała się zdjęciom. Uwidoczniła się jej delikatna struktura kości, podobna do nieruchomej maski.
— To jest żona Stilmara, którą spotkałam na lotnisku i za którą pojechałam.
Wręczyła mu fotografię, którą ludzie Tweeda zrobili, kiedy Helene trzymała bukiet kwiatów w wejściu do hallu hotelu Dorchester w Londynie. Szczupłą dłonią szukała wizytówki.
— To ona — zgodził się Tweed. — Jeszcze ktoś?
Wśród przypadkowo wybranych zdjęć znajdowały się fotografie męża Helene. Ingrid uważnie je przeglądała, aż nagle się zatrzymała. Pochyliła się tak, że Tweed widział wyłącznie jej włosy. Przysunęła zdjęcie bliżej lampy na stoliku, żeby lepiej widzieć.
— To jest mężczyzna, któremu sama zrobiłam trzy zdjęcia, ten, który przyjechał na Karlavagen, by się z nią spotkać, ten sam, który obejmował ją czule przy oknie. Mówiłam ci.
— Daj mi spojrzeć.
Tweed rzucił okiem na wybraną przez nią odbitkę. Już chciał spytać, czy jest pewna, lecz przypomniał sobie, że przecież rozmawia z Ingrid. Podobieństwo było duże. Mężczyzną, który przyjechał na Karlavagen, był Cord Dillon, zastępca dyrektora CIA.
19
— To jest teraz strefa wysunięta — powiedział Tweed do Gunnara Hornberga, szefa tajnej policji szwedzkiej SAPO.
— A co to znaczy? — spytał Hornberg.
— To oznacza, że Szwecja jest ostatnim etapem podróży Adama Procane'a przed wkroczeniem na Ziemię Niczyją — do Finlandii. Musimy powstrzymać go albo... ją.
— Kiedy przyjeżdżasz, zawsze mogę liczyć na jedno — skomentował Hornberg. — Wiele ożywienia, żeby nie powiedzieć — działania.
Minęła już dziesiąta wieczór. Po zjedzeniu kolacji w sypialni Ingrid, zarezerwowaniu w Grandzie pokoju dla siebie i przeniesieniu się z Diplomat Tweed pojechał taksówką do komendy głównej policji w nowym kompleksie Polhemsgatan. Wybudowany trzy lata wcześniej nowy, obszerny, sześciopiętrowy kompleks jest przedłużeniem starego budynku przy Kungholmsgatan. Wejście do wydziału kryminalnego znajduje się pod numerem 30 na Polhemsgatan i wychodzi na park. W kompleksie tym mieści się biuro szefa SAPO, dyskretnie usytuowane na trzecim piętrze.
Cechą charakterystyczną człowieka zajmującego to biuro jest to, że nie lubi ozdóbek. Prostokątny gabinet oświetlają zacienione lampy fluorescencyjne, zwisające z sufitu. Umeblowanie jest proste i surowe — krzesła z twardym oparciem i stojące pod ścianami metalowe szafy na akta.
Gunnar Hornberg, mężczyzna pięćdziesięcioośmioletni, był dobrze zbudowany i miał dużą głowę z bujną czupryną siwych włosów.
Okulary odsunął na wysokie czoło. Miał szare, bystre, lecz miłe oczy, oczy człowieka, który widział już wszystko — dobro i zło. Mówił niskim, głębokim głosem.
— Jak zwykle, Tweed — zauważył — wyprzedzasz mnie o trzy skoki, a ja siedzę tu i próbuję cię dogonić. Pilnujemy wszystkich tych Amerykanów, tak jak prosiłeś.
— Kogo masz na myśli, mówiąc „wszystkich"?
— No i zaczyna się. — Hornberg uśmiechnął się, a jego zazwyczaj poważna twarz rozjaśniła się. — Zaczynamy grę? W porządku. Stilmar, doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa, Cord Dillon, CIA, oraz generał Paul Dexter. I jak powiedziałeś — wszyscy trzej są kandydatami na tego Adama Procane'a.
— Pominąłeś czwartego kandydata.
— Ten znowu swoje. Zauważyłem, że powiedziałeś „lub ją". Kolejna tajemnica?
— Czwarty kandydat. Helene, żona Stilmara. Dawniej oficer łącznikowy między Departamentem Stanu a Pentagonem. Bardzo ważne stanowisko, nie uważasz?
— Owszem, lecz zmierzasz do czegoś innego. Znam cię. W którym miejscu ta Helene pasuje do całej afery Procane'a?
— Tego popołudnia przyleciała z Heathrow na Arlanda. Taksówką pojechała do Grandu, w pokoju zwaliła mnóstwo bagażu. Później złożyła potajemną wizytę na Karlavagen 72C. Ciekaw jestem, kto tam może mieszkać. Na tabliczce z nazwiskiem lokatora mieszkania na trzecim piętrze widnieje napis „B. Warren".
— Bruce Warren — dorzucił natychmiast Hornberg. — Główny agent CIA na Skandynawię. Zajmuje jakieś nieszkodliwe stanowisko w ambasadzie amerykańskiej. Tak dla niepoznaki. Możliwe, że odstąpił swe mieszkanie Cordowi Dillonowi. Widzieliśmy, jak Dillon wysiada na Arlanda — dodał obojętnie — i pojechaliśmy za nim na Karlavagen, pod wspomniany przez ciebie adres. To nas zaintrygowało, bo spodziewaliśmy się, że pojedzie do ambasady w dzielnicy Diplomatstaden, niedaleko hotelu Diplomat, który opuściłeś, przenosząc się do Grandu...
— A więc to twoi ludzie szli za mną?
— Widzisz, Tweed, że teraz jestem już tylko dwa skoki za tobą. Ale zapomnieliśmy o Helene Stilmar. Czy ona nie jest przypadkiem brunetką? Mój człowiek rozmawiał z taką dziewczyną w pobliżu 72C. Twierdziła, że nie może uruchomić swego volvo.
— Ten rysopis jest błędny — odparł Tweed z kamienną twarzą. — Twoi ludzie z pewnością wystraszyli jakąś niewinną osobę.
— Nie sądzę, byśmy wystraszyli kogokolwiek. Moi ludzie mieli na sobie mundury policji drogowej. To bardzo użyteczny trik. Bo kiedy znajdą się na jakimś spokojnym terenie, jak choćby Karlavagen, to nie rzucają się w oczy. Masz coś dla mnie?
Tweed wyjął z walizeczki kopertę. Odnalazł fotografię Helene Stilmar i wręczył ją Hornbergowi. Szwed opuścił okulary na swój duży nos, przyjrzał się i mruknął, kiwając głową z aprobatą:
— Powiedziałbym — kawałek niezłej babki.
— Widziano, jak ściska się z Cordem Dillonem, zanim przypomnieli sobie o zaciągnięciu zasłon.
— Taaak. — Hornberg spojrzał na Tweeda przez szkła. — Zatem mają romans. Są dyskretni, a przynajmniej ona na taką wygląda. Przyjeżdżają do Szwecji, gdzie nikt nic nie będzie wiedział.
— Albo jedno wykorzystuje drugie w celu... przejechania do Finlandii w drodze do Rosji.
— Ależ ty masz pokrętny umysł, mój stary. — Hornberg lubił uświetniać swoją i tak znakomitą angielszczyznę różnymi celnymi zwrotami.
— Bo to jest pokrętna sprawa.
— Twój obserwator zauważył to intymne zachowanie?
— Ja tego nie powiedziałem.
— Zajmijmy się lepiej czymś innym, czymś ważnym. — Hornberg wcisnął guzik interkomu, a potem odezwał się po angielsku: — Proszę wejść. Pan Tweed już tu jest.
Kiedy drzwi otworzyły się, do pokoju wszedł niski, pulchny mężczyzna w okularach, paląc fajkę. Miał pickwickowski wygląd i Tweed od razu go polubił.
— To jest Peter Persson, bardzo miła osoba — przedstawił go Hornberg żartując trochę. — A to pan Tweed. On jest moim ulubionym psem gończym — kontynuował — najlepszym śledczym, jakiego kiedykolwiek poznałem. Jest również świetnym ochroniarzem. Stoi do twojej dyspozycji na czas pobytu w Szwecji — wystarczy, że zatelefonujesz do mnie. Nie chciałbym, żeby przytrafiło ci się coś niemiłego, Tweed. A to — dotknął palcem nosa z lewej strony — śmierdzi niebezpieczeństwem. Rosyjscy agenci obserwują wszystkie przyloty na Arlanda. Prawdopodobnie już wiedzą, że tu jesteś, Tweed.
— Dziękuję. Będę o tym pamiętał. Czy pracuje pan z jakąś grupą? — zadał pytanie Perssonowi.
— Nigdy! Zawsze działam sam. W ten sposób nie muszę martwić się o nikogo z wyjątkiem celu, za którym podążam i... samego siebie.
To interesujące, pomyślał Tweed, że siebie umieścił na drugim miejscu. Ten facet jest zawodowcem. Persson nie spuścił z niego wzroku, odkąd wszedł do pomieszczenia. Tweed zrozumiał, że Persson dokładnie zapamiętuje sobie jego wygląd.
— To z pewnością trudne — zauważył. — A kiedy musi pan przypilnować kogoś, kto wchodzi do sklepu z kilkoma wejściami i nie wychodzi od razu?
— Kupuję cokolwiek — odparł od razu Persson. — Płacę. Mówię sprzedawczyni, żeby zapakowała i że odbiorę to później. Nie rzucam się w oczy, bo wchodzę do sklepu w konkretnym celu.
— Bardzo dobrze. Tylko że kiedy będzie pan pracował w pojedynkę, wcześniej czy później zdradzi pana pański wygląd.
— Tak pan uważa, panie Tweed? A jak pan sądzi, dlaczego ja palę fajkę? Fajka znika, zdejmuję okulary i...
Zdjął je, położył fajkę na popielniczce na biurku Hornberga, z kieszeni wyciągnął pognieciony kapelusz i wetknął go na głowę. Ale najbardziej zdziwiła Tweeda zmiana wyrazu jego twarzy, która wyglądała jak zrobiona z gumy. Trudno byłoby powiedzieć, że to ten sam mężczyzna, który wcześniej wszedł do pokoju.
— To robi wrażenie — przyznał Tweed.
— A zatem, panie Tweed, gdyby mnie pan potrzebował, proszę mi powiedzieć, gdzie się pan zatrzymał? Numer pokoju? O której pan wstaje? Czy jada pan śniadanie w swoim pokoju?
— Hotel Grand. Pokój 632. Siódma rano. Śniadanie w jadalni. Jeszcze coś, panie Persson?
— To w zupełności wystarczy. Dziękuję.
Persson wepchnął kapelusz z powrotem do kieszeni, podniósł fajkę i wyszedł.
— Spodobał mi się — powiedział Tweed do Hornberga. — Jeszcze coś, zanim wyjdę. Gdybyś chciał wyjechać cichcem ze Szwecji do Finlandii, to jaką wybrałbyś drogę?
— Archipelag. Przepłynąłbym niewielką łodzią z jednej spośród wielu wysp archipelagu szwedzkiego — wybrałbym wyspę Ornő, niemal na skraju Bałtyku. Stamtąd jest tylko kilka godzin do fińskiego archipelagu Abo. Jedyny problem polega na tym, że obserwujemy ten teren uważnie z powodu sowieckich mini-łodzi podwodnych, które próbują badać nasz morski system obrony. Nie da się ukryć, że te mini-łodzie zdobyły sobie rozgłos na całym świecie.
— Jakaś inna droga? Może szybsza?
— Lotnisko Bromma, tutaj w środku miasta — zaproponował Hornberg. — Lekki samolot, prywatny, mógłby stąd wystartować i wylądować na lotnisku w pobliżu Abo, czyli jak mówią Finowie — Turku.
— Mówisz, że dobrze pilnujecie? — zauważył Tweed wstając.
— Nadzór nad Dillonem i Helene. Nieprzerwana kontrola wszystkich punktów wjazdowych dla Stilmara, no i generała Dextera.
Hornberg, ze swoim wzrostem ponad sześciu stóp i bujnymi włosami, górował nad Tweedem, kiedy również wstał i wyciągnął dłoń. Tweed zatrzymał się przy drzwiach. Zawsze zachowywał najważniejszą uwagę na koniec — to, co się mówi na samym końcu, zostaje najlepiej zapamiętane przez rozmówcę.
— A czy nie pomyślałeś, że sprawa tych rosyjskich mini-łodzi podwodnych może mieć zupełnie inny cel niż badanie waszego systemu obronnego?
— Jaki inny cel?
— Przechwycenie Procane'a. Chciałbym obejrzeć sobie tę wyspę Ornő, jeżeli możesz mi to załatwić.
20
— Uważam, że nadszedł czas, by wysłać do Szwecji Kata — oznajmił Łysenko w gabinecie Karłowa, wyglądając przez okno na ulicę Pikk.
— Kapitana Olega Poluczkina? Dlaczego?
Takie oświadczenie przeraziło Karłowa. Łysenko przyleciał z Leningradu do Tallina bez uprzedzenia. To była jedna z ulubionych sztuczek generała — wpaść znienacka i skontrolować podwładnych. Jako człowiek podejrzliwy, nie ufający nikomu, lubił podróżować incognito. Nawet Rebet, który został w Leningradzie, nic o tym nie wiedział.
Generał obrócił się i spojrzał na pułkownika.
— Kwestionujecie mój rozkaz?
— Tak, kwestionuję. — Karłow stanął za swym biurkiem. — Jesteśmy w trakcie delikatnej operacji — bezpiecznego przeprowadzenia Procane'a na naszą stronę. Przemoc mogłaby wszystko zniszczyć.
— Poluczkin jest przygotowany do takiej roboty — kontynuował Łysenko. — Skontaktuje się z tą Rumunką, Magdą Rupescu, która przyjechała do Szwecji z Bukaresztu jako uciekinierka. Będą pracować razem.
— Ona jest nawet gorsza niż Poluczkin — zaprotestował Karłow. — Ohydna baba, znajduje zadowolenie w swojej robocie.
— I jest w niej bardzo dobra. Poza tym oboje mówią płynnie po szwedzku. Jeszcze tego ranka zatelefonujcie do Poluczkina w naszej ambasadzie w Helsinkach i przekażcie mu rozkaz rozpoczęcia działania.
— Dlaczego? Pytam was jeszcze raz: dlaczego?
— Ktoś musi tam być, by - gdy Procane wypłynie na powierzchnię - pokierować go do Finlandii. I właśnie z powodu, o którym przed chwilą mówiliście. Operacja zbliża się do punktu kulminacyjnego. Czuję to w moich starych kościach, towarzyszu.
— Macie na myśli wiadomość, że Tweed i Cord Dillon zostali zauważeni przez naszych obserwatorów na Arlanda? Czy to jest wystarczający powód, by wysyłać morderców?
— Takim powodem jest przyjazd samego Tweeda. Ten człowiek jest wyjątkowo niebezpieczny.
— Zabicie go byłoby jeszcze bardziej niebezpieczne. Zakładając, że ktokolwiek mógłby tego dokonać. W co osobiście wątpię.
— Ależ ja nie wiem, czy to w ogóle będzie konieczne. — Łysenko uderzył pięścią jednej ręki w otwartą dłoń drugiej, a potem objął Karłowa ramieniem. — Skoro nowe elementy tej gry tak was niepokoją, to dlaczego nie wyślecie do Moskwy raportu mówiącego, że wykonujecie te rozkazy pod przymusem? Co?
Karłow wyczuł pułapkę. Ręka obejmująca jego ramię przywiodła mu na myśl stryczek. Pokręcił głową i znowu usiadł, co zmusiło Łysenkę do opuszczenia ręki.
— Nie mam zamiaru wysyłać żadnego meldunku — odparł, uważnie patrząc na swego szefa.
— Dobrze! To dobrze! Zapomniałem wam powiedzieć, że te instrukcje nadeszły od najwyższych władz. A zatem telefonujcie do Poluczkina. Magda Rupescu mieszka w sztokholmskiej dzielnicy Solna i pracuje w jakiejś agencji. Jej adres — Bredkilsbacken 805, 171 57 Solna. Zapiszę wam to razem z numerem telefonu. Przekażcie to Poluczkinowi aparatem szyfrującym. Powiedzcie mu, by wyruszył natychmiast.
— Ale którędy?
— To jasne, samolotem z lotniska Yantaa. On mówi płynnie po szwedzku i na ten kraj ma drugi paszport, na inne nazwisko. Przejdzie przez kontrolę po prostu mówiąc po szwedzku.
— A dokładnie jakie instrukcje?
— Żeby skontaktował się z Rupescu. Ja już z nią rozmawiałem.
— Z Leningradu? — ton głosu Karłowa wyrażał trwogę.
— Oczywiście, że nie! Przekroczyłem granicę do fińskiej miejscowości Imatra i stamtąd do niej telefonowałem. — Łysenko klepnął Karłowa po ramieniu. — Zapominacie, że w tej grze jestem starym wyjadaczem.
— Ta dwójka działając swobodnie w Szwecji będzie używała przemocy. To mi się ciągle nie podoba.
— Karłow, rozkazy z Moskwy w żaden sposób nie wiążą się z faktem, że wam się coś nie podoba.
— A co z planem sprowadzenia do Tallina tego Mauno Sarina razem z angielskim korespondentem zagranicznym, Newmanem, żeby mógł sprawdzić, że tu panuje cisza i spokój?
— Jeszcze się na to nie zdecydowałem. Musimy odpowiednio dobrać moment działania. Niech zaczekają. Chętniej przyjadą, jeśli każemy im trochę poczekać. Przede wszystkim Poluczkin musi się dowiedzieć, co dzieje się w Szwecji. A przy okazji, skąd wiecie, że Tweed ma związek z operacją Procane?
— Znacie zasady, generale — odparł Karłow. — Informator może być znany tylko jednej osobie.
— Zgadza się. — Łysenko wiedział, że jego plany zostały udaremnione. Od czasu przecieków z Moskwy na Zachód powrócili do systemu komórkowego — tylko jeden człowiek znał tożsamość agenta na Zachodzie. Również i tym razem Karłow wywinął się z pułapki. Łysenko ponownie wykorzystał swoją władzę. — A więc wyślijcie Poluczkina. Chcę, żeby jeszcze dzisiaj dotarł do Sztokholmu.
Potężnie zbudowany mężczyzna o ziemistej twarzy, w szwedzkim ubraniu, zapłacił za taksówkę przed blokiem mieszkalnym w Solna. Oleg Poluczkin majstrował przy pasku swego płaszcza, dopóki taksówka nie zniknęła.
Nim opuścił sowiecką ambasadę na Tehtaankatu w Helsinkach, wyposażono go w duży zapas szwedzkich ubrań, wcześniej zmagazynowanych w piwnicy. Podniósłszy walizkę, wszedł do nowoczesnego bloku mieszkalnego. Będąc już w środku, sprawdził tylne wejście, a potem poszedł schodami na trzecie piętro. Przed mieszkaniem nr 805 postawił walizkę, by mieć wolne ręce, i nacisnął guzik dzwonka. Magda Rupescu nie otworzyła od razu, więc Poluczkin szurał nogami w zniecierpliwieniu.
Potem na wysokości oczu, pośrodku drzwi spostrzegł wizjer. Czekał, aż zostaną otwarte trzy oddzielne zamki. Słyszał zdejmowanie łańcucha. Drzwi otworzyły się i Poluczkin wstrzymał oddech. Magda wyglądała jeszcze bardziej pociągająco, niż kiedy widział ją ostatni raz. Jej gęste rude włosy sięgały ramion. Miała trzydzieści lat, pięć stóp osiem cali wzrostu, była szczupła, ale o pełnych kształtach i białej jak kreda cerze. Tę biel podkreślała jaskrawoczerwona szminka, jedyny stosowany przez nią makijaż. Spojrzała na niego przez grube szkła okularów.
— Czy masz zamiar przez cały dzień stać na korytarzu? — spytała po szwedzku.
Wolno wszedł do mieszkania, ocierając się o jej lewą pierś, postawił walizkę i rozejrzał się dookoła. Lokal był większy, niż się spodziewał — ten blok mieszkalny oddano do użytku dopiero nieco ponad rok temu.
Magda zatrzasnęła drzwi. Długimi, zwinnymi palcami zaczęła manipulować przy zamkach i zapinać łańcuch. Zdjęła okulary, obróciła się i spojrzała na niego, a jej zielone oczy były zimne i zacięte. Zanim się odezwała, wsparła ręce na biodrach.
— Jeszcze raz tak mnie dotkniesz, a zabiję cię...
— Ty mnie zabijesz?! — rzucił szyderczym tonem, a jego obwisłe wargi ułożyły się w nieprzyjemny uśmiech.
Wykonała szybki ruch prawą ręką, wyszarpnęła coś z kieszeni luźnej czarnej sukienki i Poluczkin poczuł na gardle dotyk ostrego narzędzia. Stał nieruchomo. Ona trzymała coś w rodzaju sztyletu.
— Tak, zabiję — powtórzyła. — Jesteśmy tu, aby wykonać konkretną robotę i na niej musimy skoncentrować całą naszą uwagę. Rozumiesz?
— Nie ma się co wściekać. Przecież mamy razem pracować.
— Ale nie w łóżku. Kapujesz? Twoja sypialnia jest za tamtymi drzwiami. Moja za tymi. Kładąc się spać, nie zamykam drzwi na klucz. Ale jeśli zakradniesz się tam, wypruję ci bebechy. Jasne, Poluczkin?
— Jasne. Myślę, że już możesz to odłożyć. A tak w ogóle — to co to jest? Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
Odłożyła broń i jej zachowanie od razu stało się normalne, a głos nabrał cech obojętności. Zademonstrowała mu, naciskając guzik na rączce. Wyskoczyła stalowa igła i Poluczkin uświadomił sobie, że to była broń sprężynowa.
— Nigdy byś nie zgadł, skąd to pochodzi — powiedziała cicho Magda. — Z Anglii! Tam mówią na to corkette. To narzędzie służy do wyjmowania korka z butelki z winem. Wbijasz igłę w korek, pompujesz i korek się wysuwa. Jeden z naszych techników zaadaptował to. I kto by podejrzewał, że to jest broń?
— Nie można wbić tego komuś w gardło na środku zatłoczonej ulicy — sprzeciwił się Rosjanin.
— Ale można to zrobić od tyłu, w sam stos pacierzowy, wyciągnąć igłę i spokojnie odejść. Zwłaszcza na zatłoczonej ulicy. Zawsze noszę to przy sobie. Nawet wtedy, gdy idę do łóżka — dodała. — Pod jakim nazwiskiem podróżujesz? — spytała urzędowym tonem.
— Bengt Thalin. Agent turystyczny pewnej nie istniejącej firmy z Helsinek.
— Pokaż paszport.
— Nie wierzysz mi? Mamy tworzyć zespół, więc przestań zgrywać szefa...
— To ja jestem odpowiedzialna za tę operację. Mówił ci o tym i twój zwierzchnik. Telefonował do mnie, gdy byłeś w drodze na Arlanda. Dawaj paszport.
Niechętnie wyciągnął paszport z kieszeni, a ona wzięła go i podeszła do okna, by dokładnie obejrzeć. To już na dobre rozwścieczyło Poluczkina, więc ruszył za nią.
— Po co to sprawdzanie? Nasi ludzie wiedzą, co robią.
— Kiedyś pracowałam w Moskwie w dziale osobowym. A to, jak wiesz, wiąże się z preparowaniem wszystkich dokumentów tożsamości dla agentów wyjeżdżających za granicę. Czasami nie są zbyt bystrzy, popełniają błędy. — Oddała paszport. — Ten jest w porządku.
— Bardzo ci dziękuję — odparł Poluczkin z nutą sarkazmu w głosie.
— Możesz nie silić się na ironię. Ja też ryzykuję głową. Gdyby ludzie Hornberga wywęszyli ciebie, mogliby pogrzebać również i mnie.
Usiadła, założyła nogę na nogę i zapaliła papierosa marki Blend. Machnęła mu nim przed oczami.
— Szwedzkie. No, ale przejdźmy do rzeczy. Działam tutaj pod nazwiskiem Elsa Sandell — przeliterowała samo nazwisko — i prowadzę niewielką agencję biurową. Oficjalnie prowadzi ją inna kobieta, Szwedka, ale ona nie ma o niczym pojęcia. Więc to ja się tym zajmuję. I oczywiście nie wie, kim naprawdę jestem.
— Nazwa tej agencji?
— To nie powinno cię obchodzić. Nominalnie, podkreślam słowo „nominalnie", jesteś moim przyjacielem i mieszkamy razem. Przede wszystkim musimy zidentyfikować Procane'a, a potem skontaktować się z nim. Powiedziano mi, że może nim być jedna z trzech osób. Cord Dillon z CIA, który potajemnie przyjechał do Szwecji. Nasz człowiek na Arlanda widział go, lecz potem zgubił na Sergels Torg w Sztokholmie. To plac w samym środku miasta...
— Znam to miejsce...
— Zamknij się, proszę, i daj mi skończyć. Nasi ludzie obserwują ambasadę amerykańską. Wcześniej czy później musi się tam pokazać. Następny jest Stilmar, doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego. Jak do tej pory nie ma po nim śladu. Na koniec mamy generała Paula Dextera. Widziano go, jak wchodził do brytyjskiego ministerstwa obrony w Londynie. Ten też nie pojawił się tutaj. Jak na razie. Masz jakieś pytania?
Magda wypuściła kółko dymu i przyglądała się, jak szybuje ku sufitowi. Każdy jej gest i ton głosu były tak obliczone, żeby dawać do zrozumienia, iż rozmawia z podwładnym. Pieprz się, pomyślał Poluczkin, a może ja kiedyś się tym zajmę. Jednak mówiąc trzymał nerwy na wodzy.
— Jaki sposób wybierzemy, aby Procane od razu zniknął, gdy tylko go znajdziemy?
— Tego się dowiesz, gdy go zlokalizujemy. Wszystko po kolei. Gdy nadejdzie czas, niewykluczone, że będziemy musieli zająć się pewnym facetem, jeżeli wejdzie nam w drogę. Peter Persson...
— Kim on jest?
— Jak do tej pory najlepszy wywiadowca Gunnara Hornberga. Zaraz pokażę ci jego zdjęcie. Perssona nie wolno ci nie doceniać, bo to mógłby być twój ostatni błąd. Musisz też obejrzeć sobie fotografie Stilmara, Dillona i Dextera.
Wstała trzymając papierosa w swych czerwonych wargach i otworzyła stojącą w rogu pokoju szafkę na akta. Wyciągnęła teczkę, z powrotem usiadła na kanapie i z trzech oddzielnych kopert ostrożnie wysunęła trzy małe zdjęcia.
— Akta sekretarek do wynajęcia z naszej agencji — wyjaśniła. Wręczyła mu fotografie trzech dziewcząt, a on spojrzał zdumiony. — Na odwrocie — rzuciła niecierpliwie. — Spójrz na odwrotną stronę każdego z nich i podawaj mi je pojedynczo.
Pod zdjęciem pierwszej dziewczyny znajdowała się fotografia mężczyzny. Pokazał jej odbitkę nie odzywając się. Niech się dziwka wygada - na kolana rzuci ją w odpowiednim czasie.
— Stilmar — powiedziała. — Następne. To jest Cord Dillon. Wobec tego na trzecim jest Dexter.
Już chciał powiedzieć, że sam do tego doszedł, lecz zacisnął usta i rozłożył zdjęcia, przez chwilę przyglądając się im uważnie. Magda wyjęła spod poduszki swoją torebkę, z ukrytej kieszonki wyciągnęła czwartą odbitkę. Rzuciła ją na stół obok pozostałych.
— A to jest Peter Persson.
— Wygląda dość niegroźnie.
Pochyliła się, wbijając w niego wzrok, a potem wybuchnęła:
— Coś mi się zdaje, że nie usłyszałeś ani jednego słowa z tego, co ci mówiłam, kretynie!
— Nie wolno ci tak do mnie mówić.
— Czyżby? Nie uświadamiasz sobie, kto mnie tutaj przysłał? Kto jest moim zwierzchnikiem i moim obrońcą? Cóż, jest od ciebie trochę lepszy. Mógłby zetrzeć cię na pył jednym palcem. A teraz posłuchaj, i to uważnie. Peter Persson nabiera prawie każdego, ciebie też jego wygląd wyprowadził w pole. On jest wyjątkowo niebezpieczny. I właśnie jemu Hornberg każe śledzić Procane'a, gdy ten przebiegły Szwed dowie się, kim jest Procane.
— Kiedy do tego dojdzie, zajmiemy się i Perssonem.
— Nie! To ja się nim zajmę. — Magda znowu wyciągnęła corkette. — Tym. A jeżeli będziemy musieli pozbyć się ciała, wtedy przyjdzie kolej na ciebie. A mam śmieszne uczucie, że tak właśnie będzie.
Następnego ranka w mieszkaniu w Solna telefon zadzwonił wcześnie. Magda pospieszyła, by go odebrać, zawiązując paskiem szlafrok na swej wąskiej talii. Drzwi do sypialni Poluczkina otworzyły się i potargany Rosjanin stanął w progu, by posłuchać.
— Tak, jeszcze spałam i coś mi się śniło — powiedziała Magda, potwierdzając w ten sposób swą tożsamość w szyfrowanej wypowiedzi. — Nie, poczty jeszcze nie było. Jeszcze za wcześnie. Ten Anglik... mówisz, że już jest w Sztokholmie? Potrzebuje trzech sekretarek. Oczywiście, że mogę pomóc. Poczekam, aż się ze mną skontaktuje. Tak, dam mu pierwszeństwo. Dziękuję za wiadomość. Do widzenia.
Odłożyła słuchawkę i spojrzała ponuro na Poluczkina. Szła już z powrotem do swego pokoju, kiedy on zadał pytanie:
— O co tu chodziło?
— Wielki kłopot. Poczekaj na pocztę.
Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem i zamknęła na klucz, by uspokoić się i zapalić papierosa. Szybko wzięła kąpiel, ubrała się i następne pół godziny spędziła chodząc w tę i z powrotem po swoim pokoju, paląc jednego papierosa za drugim.
Śniadanie spożywali w milczeniu w jadalni przylegającej do salonu. Magda spojrzała na zegarek. Wstała bez słowa, wzięła torebkę i trzasnęła drzwiami wyjściowymi przed nosem Poluczkina, który zastanawiał się, dokąd mogła pójść.
Po minucie wróciła z parteru, gdzie znajduje się rząd skrzynek na listy. Dwie reklamówki wrzuciła od razu do kosza na śmieci, a potem usiadła, by otworzyć sztywną brązową kopertę. Była zaadresowana na Elsę Sandell, a na pocztowej pieczątce widniał napis Helsinki — Helsingfors. Wewnątrz znalazła dwie indentyczne fotografie.
Przeczytawszy krótki opis na odwrocie, wręczyła jedną Poluczkinowi.
Oto człowiek potrzebujący usług trzech sekretarek. Twój przyjaciel.
Ostatnie dwa słowa napisano odręcznie. Poznała charakter pisma. Generał Łysenko. Doszła do wniosku, że z pewnością przerzucili fotografie z Tallina do Helsinek sowiecką łodzią patrolową.
— Kto to jest, do cholery? — warknął Poluczkin.
— Anglik o nazwisku Tweed. Ich najlepszy agent, jak mi go opisano. Właśnie przyjechał do Sztokholmu.
— I ty to nazywasz wielkim kłopotem?
— Ty rzeczywiście jesteś idiotą. — Westchnęła. — Tweed mnie zna. To zdarzyło się kilka lat temu w Bonn. Ten pieprzony komputer, który Niemcy mają w Dusseldorfie, wychwycił mnie. Kiedy czekałam na deportację, szef BND przyprowadził Tweeda, by mógł mnie sobie obejrzeć. Teraz na pewno by mnie poznał.
— Wobec tego ty pierwsza musisz się z nim spotkać.
— Ja pierwsza muszę się z nim spotkać — przyznała.
21
— Co teraz robi Newman, Lailo? — spytał Tweed przez telefon w zaciszu swej sypialni w hotelu Grand.
— Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, iż dzwonię — odparła Laila. — Dostałam twój numer od Moniki. Bardzo się cieszę, że jesteś bliżej mnie. Ze Sztokholmu do Helsinek jest tylko pięćdziesiąt minut lotu samolotem. Możesz od razu tu przylecieć?
— Powiedz mi, co robi Newman — powtórzył Tweed. — I nie przeszkadza mi to, że dzwonisz. Chcę wiedzieć, co się dzieje...
— Jestem u siebie w domu. Newman próbuje przepłynąć wodę. Rozumiesz mnie?
Chryste! — pomyślał Tweed. Siłą woli utrzymał głos na normalnym poziomie. Musiał uspokoić tę dziewczynę. Kryzys narastał, więc mógł już jej to powiedzieć.
— Rozumiem — odparł. — Czy możesz go jakoś pohamować? Spróbuję przyjechać, ale nie obiecuję. Dlaczego on chce zrobić coś tak szalonego? To do niego niepodobne.
— Jest przekonany, że wie, gdzie zabito Alexis.
— Po tamtej stronie wody?
— Tak. Już nic go nie wzrusza. Koniec z żartami.
— Czy myślisz, że on ma rację, Lailo?
Tweed podtrzymywał rozmowę, lecz jednocześnie jego umysł pracował jak szalony. Wpadł w pułapkę czasową. W Szwecji działy się rzeczy, przez które musiał tu jeszcze trochę zostać. Inne rzeczy działy się w Finlandii, i to zbyt szybko. Wszystko szło nie tak jak trzeba.
— Tak — odparła Laila po krótkim namyśle. — Przekonał mnie. Proszę cię, Tweed, przyjedź szybko. Inaczej może być za późno.
W tym momencie toczyła się walka o pierwszeństwo. Tweed wyczuwał, że wszystko zaczyna wymykać się spod kontroli. Istniały dwa główne problemy. Procane. A poza tym Tweed powinien zaczekać w Szwecji, dopóki wydarzenia nie zaczną się toczyć w określonym kierunku.
Czynnikiem, którego nie przewidział — bo i nie mógł — był przyjazd do Helsinek samotnika Boba Newmana. Zazwyczaj tak racjonalny, teraz, z powodu zamordowania żony stał się absolutnie nieobliczalny. Tweed podjął błyskawiczną decyzję.
— Jesteś tam jeszcze? — spytała Laila.
— Tak. Posłuchaj, co masz zrobić. Najpierw opanuj się. Wykorzystaj wszystkie swoje kobiece możliwości, by przytrzymać Newmana w Helsinkach. Po drugie, chcę jak najwcześniej porozmawiać z nim przez telefon. Jeżeli nie będzie chciał do mnie zadzwonić, podejdź go — zadzwoń do mnie, kiedy zastaniesz go w pokoju w Hesperii, i podaj mu słuchawkę.
— Sądzę, że z tym powinnam sobie poradzić — odrzekła Laila. — Nie potrafię powiedzieć, kiedy...
— Dzisiaj, Lailo. Dzisiaj. Spróbuję pozostać tu w Grandzie do czasu, gdy uda ci się ten numer.
— Zrobię, co będę mogła.
— W ten sposób możesz uratować mu życie — ostrzegł ponuro Tweed.
— Wobec tego zrobię więcej, niż mogę. Do zobaczenia.
Odłożywszy słuchawkę, Tweed siedział przy telefonie. Potrzebował pomocy. Czas uciekał. Znał to z poprzednich operacji — nagle tempo gwałtownie się zwiększa. Wszystko zaczyna, się dziać jednocześnie. W takim momencie należy panować nad sytuacją całkowicie.
Znowu podniósł słuchawkę i wykręcił numer na Park Crescent. Połączono go z Moniką. Znała go wystarczająco dobrze, by w jego głosie coś wyczuć.
— Kłopoty? — spytała.
— Być może. Potrzebuję wsparcia. Natychmiast. Dwóch ludzi.
— Harry Butler i Pete Nield?
— Doskonale. Jak szybko mogliby tu przyjechać?
— Dzisiaj, Zdążyliby jeszcze na bezpośredni lot o 11.35, wiec przylecieliby na Arlanda o 15.30 twojego czasu.
— Wyślij ich. Schodzę z linii.
Tweed odłożył słuchawkę i odetchnął z ulgą. Butler i Nield. Doskonałe połączenie. Harry Butler, człowiek, który sfotografował Helene Stilmar w hotelu Dorchester w Londynie, był flegmatyczny i ostrożny. Jak każdy Szkot z Edynburga. Nield za to był człowiekiem błyskawicznym w działaniu, co bardzo się przydaje w chwilach największego zagrożenia.
Po raz trzeci podniósł słuchawkę i zamówił dwa pokoje. Łamał kolejną zasadę — nigdy więcej niż jeden człowiek nie powinien mieszkać w tym samym hotelu. Jednak wyczuwał intuicyjnie, że zbliża się punkt zwrotny. Lepiej zatem mieć całą grupę w miejscu, w którym można się szybko kontaktować. Ten sąd potwierdził się już w kilka minut po podjęciu decyzji.
W głównym hallu hotelu Grand Magda Rupescu pewnym krokiem podeszła do recepcji. Miała na sobie jasny, beżowy płaszcz przeciwdeszczowy, a na głowie szal, który całkowicie zasłaniał jej jaskraworude włosy. Postanowiła, że porozmawia z mężczyzną.
— Prowadzę agencję sekretarek. Niejaki pan Tweed, który zatrzymał się w tym hotelu, prosił mnie, by w południe przysłać mu sekretarkę. Niestety dziewczyna, która z nim rozmawiała, zgubiła gdzieś notatki z rozmowy. Czy mógłby pan podać mi numer jego pokoju?
Uśmiechnęła się do niego najbardziej uroczo, jak tylko potrafiła, obie dłonie opierając na blacie. Z jej zachowania mogło wynikać, że nie ma najmniejszych wątpliwości, iż uzyska potrzebną informację.
— Jedną chwilę, proszę pani. — Recepcjonista zajrzał do księgi. — Pan Tweed zajmuje pokój nr 632.
— Bardzo panu dziękuję.
Odwróciła się, minęła tę staromodną, elegancką windę i wyprostowana ruszyła schodami, prowadzącymi w dół do wyjścia. Za jej plecami drzwi windy otworzyły się i wyszedł z niej Tweed.
Natychmiast ją zauważył. Odkąd przyjrzał się jej w pokoju przesłuchań w Bonn, zanim została deportowana przez władze niemieckie, minęły ponad trzy lata. Jednak podczas tamtego spotkania chodził dokoła niej, tak jak miał to w zwyczaju. Obserwował ją również wtedy, gdy wychodziła.
Bez względu na to, jak wiele wysiłku człowiek włoży w zmianę swego wyglądu, rzadko potrafi zmienić sposób chodzenia. Tweed od razu domyślił się, że to Rupescu. Poza tym spod szala wysunęły jej się końce rudych włosów. Poszedł za nią.
Przed hotelem usiadła za kierownicą dwudrzwiowego volvo, uruchomiła silnik i odjechała. Tweed stał na chodniku, zapamiętując numer rejestracyjny, a potem wrócił do swego pokoju.
Siedząc w wygodnym fotelu, wyjął mały notes i zapisał numer. To wyglądało na szczęśliwy zbieg okoliczności. Ale Tweed miał takie przyzwyczajenie, że nigdy nie zamykał się w swoim pokoju, gdy miał do rozwiązania jakiś problem. Szybciej myślał w miejscach publicznych — w restauracji lub hallu hotelowym. Działając, często się przechadzał.
Kiedy tak siedział, rozważając implikacje wynikające z nowych elementów sprawy, Rupescu z uczuciem tryumfu jechała z powrotem do Solna. Grand był piętnastym hotelem, jaki odwiedziła, wykorzystując ten sam chwyt psychologiczny. Kiedy poszukuje się informacji, nigdy nie należy zadawać pytań. Trzeba zawsze wypowiedzieć jakieś zdanie twierdzące. Niejaki pan Tweed zatrzymał się w tym hotelu...
Takie formułowanie wypowiedzi przygotowuje drugą osobę do potwierdzenia faktu, jeżeli jest prawdziwy. To jest sztuczka stosowana przez służby wywiadowcze na całym świecie jako podstawa rozpoczęcia jakiejkolwiek rozmowy czy przesłuchania.
Zaczęła od mniejszych hoteli, zakładając, co zrozumiałe, że agenci zatrzymują się raczej w mniej rzucających się w oczy miejscach. Jeszcze po drodze do Solna dziwiła się, że Tweed zamieszkał w Grandzie. W tym czasie Poluczkin przeszukiwał inną część miasta. Wykonała spis hoteli, którym się podzielili. Teraz już wiemy, gdzie znajduje się wróg, pomyślała podjeżdżając pod blok, tylko że on nie wie, że my wiemy...
Gunnar Hornberg bardzo szybko odezwał się ponownie na linii, by udzielić odpowiedzi na pytanie Tweeda. Kiedy zadzwonił telefon, Tweed machinalnie rysował w notesie pięcioramienne gwiazdki, siedząc wygodnie w fotelu swej sypialni.
— Wydział rejestracji pojazdów sprawdził to volvo — poinformował Tweeda. — Czy zechciałbyś powiedzieć mi, o co chodzi?
— Nie przez telefon.
— I prawdopodobnie nie powiesz mi również podczas naszego następnego spotkania. Nie wiem, dlaczego właściwie tak hojnie cię obdarowujemy, Tweed.
— Dlatego, że w przeszłości byłem dla was tak bardzo użyteczny.
— Czy to ma coś wspólnego z tym, o czym mówiliśmy w moim biurze?
— Zasadniczo nie — skłamał Tweed. — Mam przygotowany notes.
— Adres jest następujący: Bredkilsbacken 805, 171 57 Solna. Mieszkanie zajmuje niejaka Elsa Sandell, pisane przez dwa „l". I oczywiście za taką informację pobieramy opłatę.
— Dopisz do mojego rachunku. — Tweed również zażartował i odłożył słuchawkę, nim Hornberg zdążył zadać kolejne pytanie.
To wszystko wydaje się zadowalające, pomyślał Tweed. Teraz musi tylko zaczekać na przyjazd Butlera i Nielda i dopiero wtedy podda inwigilacji mieszkanie w Solna. Wątpił, by Rupescu pracowała sama.
— Tweed został namierzony w Sztokholmie — oznajmił generał Łysenko pułkownikowi Karłowowi z nutą tryumfu w głosie. Ogłosił tę wiadomość, wchodząc do gabinetu swego podwładnego w Tallinie. Zdjął płaszcz i rzucił go na najbliższy fotel. Karłow, który nie wiedział, że Łysenko przyjedzie, zacisnął usta. Problem polega na tym, że Tallin jest oddalony od Leningradu zaledwie o dwieście mil, co, oczywiście, bardzo ułatwia Łysence wskoczenie do samolotu i przelot do stolicy Estonii.
— Jesteście pewni? — spytał Karłow .
— Oczywiście, że jestem! — ryknął Łysenko. — Zatrzymał się w hotelu Grand. Zostałem powiadomiony dzisiaj rano.
— Przez kogo?
— Magda Rupescu. Wiecie, że rok temu umieściliśmy ją w Szwecji. Ta dziewczyna jest dobra, zawsze robi, co trzeba. Wiecie też, że pomaga jej Oleg Poluczkin.
— To jej się spodoba — skomentował Karłow. — Ta dwójka będzie stanowiła piękną parę.
Podniósł wzrok, gdy ktoś zapukał. Lecz zanim zdążył zareagować, Łysenko odwrócił się i otworzył drzwi.
— Wejdźcie, Rebet!
Kapitan Walentyn Rebet, pracowity mężczyzna o szczupłej twarzy, wszedł do gabinetu, zamknął drzwi i zdjął płaszcz. Skinął Karłowowi i odezwał się uprzejmie:
— To miło znowu was widzieć, pułkowniku.
— Stójcie tam i słuchajcie — rozkazał Łysenko.
Odwrócił się znów do Karłowa, obie dłonie oparł na biurku, pochylił się i uważnie spojrzał pułkownikowi w oczy. Brwi mu się zjeżyły, kiedy zaczął mówić z wielką powściągliwością:
— Czy wy nie doceniacie znaczenia przyjazdu Tweeda do Sztokholmu? On próbuje powstrzymać Procane'a przed dotarciem do naszej ojczyzny. Brytyjczycy zawsze usłużnie nadskakują Amerykanom. Cóż by to było za osiągnięcie, gdyby udało im się zatrzymać największego uciekiniera z Waszyngtonu, który próbuje przedostać się do nas! Właśnie dlatego ta plugawa świnia znalazła się w Sztokholmie. Co oznacza, że wie - lub podejrzewa - iż Procane zjawił się w stolicy Szwecji. Tam niedługo rozpocznie się walka...
— Możliwe...
— Nie! To jest pewne. Czy powiadomiliście Mauno Sarina z fińskiej Policji Obronnej, że wkrótce chcielibyście porozmawiać z nim tu, w Tallinie?
— Tak jest, generale.
— I ten brytyjski korespondent zagraniczny przyjedzie razem z nim?
— Tak mówi. Wizę dla Newmana mam na swoim biurku.
— Wyślijcie ją do naszej ambasady w Helsinkach. Jeszcze dzisiaj! W ten sposób upieczemy dwie pieczenie przy jednym ogniu.
— A co to dokładnie oznacza? — spytał spokojnie Karłow .
— Pokażemy całemu światu, że tu jest spokojnie, że Estonia jest wzorcową republiką. Kiedy podejmę ostateczną decyzję, zabierzecie tego Newmana na wycieczkę po mieście. Przejrzałem jego akta. To jedna z tych niezależnych świń. Dla nas to dobrze, bo napisze, co zobaczył, chociaż będzie próbował wymknąć się z ustalonej trasy. Jeśli tak, pozwólcie mu na to!
Łysenko spacerował po gabinecie, wymachując swymi krótkimi, krępymi rękami. Niczego nie lubił bardziej niż robienia wykładu swoim podwładnym, demonstrowania własnego punktu widzenia. Perorował na całego:
— Wcześniej oczyścicie boczne ulice z wszystkich podejrzanych osób. Zapełnicie je naszymi potulnymi Mołdawianami. On nie zauważy różnicy. Sam ledwie ich rozróżniam! To będzie pierwsza pieczeń.
— A druga? — zapytał cicho Karłow .
— Oczywiście - Mauno Sarin! Powiecie mu, że Procane przechodzi do Finlandii, czego zresztą jestem pewien. On natychmiast poinformuje was o każdym ważnym Amerykaninie, jaki postawi nogę na jego ziemi. I będzie go śledził, osłaniał i bronił.
Z kieszeni marynarki wyjął złożony arkusz papieru i rzucił na biurko Karłowa. Potem wyjrzał przez okno na ulicę Pikk. Pułkownik rozłożył dokument i przejrzał go. Potrafił szybko czytać, więc po niecałej minucie podniósł wzrok.
— To przepustka zezwalająca mi na wyjazd do Helsinek.
— Czy wiecie, jak niewielu ludzi dostaje coś takiego?
— Tylko że nie jest kompletna. Brakuje na niej oficjalnego stempla z datą i waszego podpisu.
— Powód jest prosty, towarzyszu. Jeszcze nie nadszedł czas waszego wyjazdu do Helsinek. Pojedziecie dopiero wtedy, gdy Procane zjawi się tam i zostanie zidentyfikowany. Odeskortujecie Procane'a do Tallina, a my od razu przewieziemy go samolotem do Moskwy.
Karłow odchylił się w fotelu, otworzył szufladę, wrzucił do niej przepustkę i ponownie zamknął szufladę na klucz. Zerknął najpierw na Rebeta, a potem na Łysenkę.
— Ponieważ to ja prowadzę operację Procane, od tej pory muszę przekazywać instrukcje Poluczkinowi i Rupescu w Sztokholmie. Ponadto do mnie będą przysyłać meldunki.
— Oni już otrzymali wszystkie instrukcje...
— Jeżeli nie zgodzicie się na moją prośbę, generale, natychmiast wyślę do Moskwy stanowczy protest, ostrzegając, że cała operacja może się nie udać z powodu podzielonego kierownictwa. I, jeśli wolno mi tak powiedzieć, generale, mam świadka tej rozmowy, kapitana Rebeta.
— Grozicie mi? — sapnął Łysenko.
— Użyłem słowa „prośba" i pozytywna odpowiedź jest mi potrzebna od razu. Już teraz. Procane może wypłynąć na powierzchnię w każdej chwili...
— Zezwolenie udzielone — warknął Łysenko, lecz jako żołnierz natychmiast wykonał kontratak. — Pozwólcie, że wam przypomnę, Karłow , iż tu, w Tallinie, pełnicie podwójną rolę. Czego dowiedzieliście się w sprawie zabójstw czterech oficerów GRU? Przecież przede wszystkim z tego powodu znaleźliście się tutaj.
Ty stary, cholerny łgarzu, pomyślał Karłow. Trzymano mnie tutaj, żebym znajdował się z dala od Moskwy i Politbiura. Pohamował zdenerwowanie, uśmiechnął się i dopiero wtedy odpowiedział:
— Wiecie, że zastawiam pułapkę. Wybieram jakiegoś oficera GRU, który nocą chodzi po ulicach udając pijanego. Idzie ustaloną drogą, wzdłuż której ustawiam swoich ludzi. Jak do tej pory, zabójca nie chwycił przynęty.
— Robicie to co wieczór?
— Jasne, że nie. To byłoby zbyt oczywiste. Możemy to robić najwyżej dwa razy w tygodniu. Ja jestem człowiekiem cierpliwym...
— A ja nie! — Łysenko chwycił płaszcz, ciągle w cholerycznym nastroju. — Moskwa też nie. Oni szybko chcą mieć wyniki, a więc weźcie się do roboty. Rebet! Wpadnę tu po was później. Sam pójdę się rozejrzeć po tej nędznej, zapadłej dziurze...
Opuścił gabinet w niezwykle agresywnym nastroju. Karłow poprosił Rebeta, żeby usiadł, poczęstował go papierosem i zaczął rozmowę:
— Czy jesteście zadowoleni z tej pary morderców, jaką wysłali do Sztokholmu? Wiem, że Rupescu była tam wcześniej, lecz teraz zostali uruchomieni.
— Mówiąc między nami - nie - odparł natychmiast Rebet. — Ale musicie uważać, Andriej. Nad tą decyzją długo w Kremlu dyskutowano i zwolennicy twardej ręki, kierowani przez marszałka Ustinowa, odnieśli zwycięstwo i przekonali pierwszego sekretarza. Przynajmniej macie tę przepustkę w szufladzie. Niewielu ludzi to dostaje. Nawet Łysenko musiałby zwracać się do swego przełożonego o wydanie takiego dokumentu na wyjazd do Helsinek.
— Zakładając, że Łysenko w ogóle ją podpisze i podstempluje.
— Na pewno to zrobi — zapewnił Rebet Karłowa. — Jesteście tutaj najlepszy do eskortowania Procane'a. W Londynie byliście łącznikiem, który przekazał nam informacje od niego. Nie przyszło wam do głowy, kim ten Procane mógłby być?
Karłow westchnął i pokręcił głową.
— Ten Procane to ostrożny sukinsyn. Informacje zawsze przekazywano mi w jakimś zatłoczonym miejscu — w pubie albo na stacji kolejowej, akurat w chwili, gdy odjeżdżało kilka pociągów naraz. I za każdym razem przychodził inny Anglik. Jestem zupełnie pewien, że żaden nie miał nawet pojęcia, co mi przekazywał.
— Ale czy w czasie przekazywania informacji nie gościł w Londynie ten sam Amerykanin?
— Długo nad tym myślałem. I jeżeli rzeczywiście był, to musiał się dobrze konspirować. Amerykanie tacy są, a szersze kręgi na Zachodzie o tym nie wiedzą. Potajemnie podróżują do Londynu, spotykają się z kimś ważnym, może nawet z samym premierem, i następnego dnia wracają do domu. W ten sposób ich krótka nieobecność w Waszyngtonie nie zostaje nawet zauważona.
— Stilmar, Cord Dillon, generał Dexter. Gdybyście mieli zgadywać — to który z nich?
— Nie mam pojęcia — wyznał Karłow. — Jedno tylko przewiduję. Kiedy spotkam się z Procane'em w cztery oczy, tę niespodziankę będę miał już z głowy.
22
Newman leżał wyciągnięty, z rękami pod głową na łóżku w swojej sypialni w hotelu Hesperia. Był w samej koszuli, krawat odrzucony na bok, kołnierzyk rozpięty.
Laila poruszała się cicho, uważając, by nie przeszkadzać zamyślonemu dziennikarzowi, który patrzył na przeciwległą ścianę, nie widząc jej. Ściągnęła przez głowę gruby sweter typu polo. Następnie rozsunęła suwak sztruksowych spodni i zsunęła je po swych długich nogach o białej skórze.
Kładąc się na łóżku obok niego, zwinnymi palcami prawej ręki rozpięła mu pasek, nim zorientował się, o co chodzi. Rozejrzał się i spostrzegł, że dziewczyna nie ma na sobie nic prócz przejrzystych majtek, pasa do pończoch i samych pończoch. Żadna z istotnych części jej ciała nie była okryta.
— Co ty, do diabła, kombinujesz?! — wybuchnął.
— Czy to nie jest oczywiste?
Pocałował ją, a ona przyglądała mu się, patrząc prosto w oczy. Ich ciała lśniły od potu. Całowali się, dotykali i pieścili nawzajem, jej włosy rozrzucone były na poduszce. Newman znów rozciągnął się na łóżku.
W jego przypadku chodziło o autentycznie zwierzęcą namiętność. Od tamtego odległego ranka na Crescent Park, kiedy obejrzał ten okropny film, ciśnienie wzbierało i po raz pierwszy poczuł się wycieńczony, ale i rozluźniony. Leżał nieruchomo, gdy tymczasem Laila zsunęła się z łóżka.
— A co teraz zamierzasz robić? — spytał z zamkniętymi oczami.
— Skorzystać z telefonu. Czy to też nie jest oczywiste?
— Może za chwilkę moglibyśmy...
— Zwarty, sztywny i gotowy. Czyż nie tak się mówi?
Ona wybierała numer, a on zgodził się, że tak właśnie się mówi. Ściszyła głos mówiąc do mikrofonu. Jeśli on nie będzie chciał do mnie zadzwonić, oszukaj go - tak powiedział Tweed, chociaż ona sama wątpiła, żeby miał na myśli to, co przed chwilą zrobiła. Jak tylko odezwał się na linii, powiedziała:
— Jest ktoś, z kim powinieneś porozmawiać. — Podała słuchawkę Newmanowi. — To do ciebie...
— Mówi Tweed, Bob. Jestem w poważnych tarapatach i pilnie potrzebuję twojej pomocy. Mówię z hotelu Grand w Sztokholmie. — Tweed mówił szybko, bez przerw, wyczuwając, że powinien zmusić Newmana do natychmiastowej reakcji. — Przypominasz sobie tego listonosza, którego napadnięto przy twoim mieszkaniu w Londynie?
— Jak się miewa ten stary drań? — spytał Newman.
— Już wrócił do pracy. Na szczęście ma grubą czaszkę, bo w przeciwnym razie skończyłby w kostnicy. Bob, naprawdę potrzebna mi jest twoja pomoc - mam za mało informacji. Wiemy, że spotkałeś listonosza, zanim doszedł do twego mieszkania, że dał ci kopertę nadaną w Helsinkach. Czy w tym liście były jakieś wiadomości od twojej żony?
Tweed przerwał, mając nadzieję, że ma rację. Po drugiej stronie linii panowała cisza, lecz Tweed też zmusił się do milczenia. Następny ruch musiał wykonać Newman.
— Informacji o czym? — spytał w końcu.
— O człowieku nazwiskiem Adam Procane. Bob, jest coraz mniej czasu. To wielka afera. Dojadę do Helsinek najszybciej, jak będę mógł...
— Porozmawiam z tobą, kiedy przyjedziesz.
— Wtedy może być już za późno. Tutaj wszystko zaczyna wymykać się z rąk. Muszę mieć wszystkie posiadane przez ciebie informacje. Potrzebowałem ich już wiele dni temu.
Newman był zdumiony. To nie był ten opanowany Tweed, jakiego znał z Londynu, a praktycznie z każdego innego miejsca. To był człowiek, który wykorzystywał każdą sztuczkę z podręcznika, by zmusić go do mówienia. Jednak tą sprawą chciał zająć się po swojemu i... sam. Mimo wszystko coś musiał Tweedowi dać.
— Zakładam, że mogę mówić przez telefon? — spytał.
— Inaczej nie można — odrzekł natychmiast Tweed.
— To był jej ostatni list. Trudno było dopatrzyć się w nim jakiegoś sensu - napisała go jakby skrótowo. Sporo czasu zajęło mi rozszyfrowanie nawet części. Powiedziała, że Procane'a trzeba powstrzymać. A kim jest ten Procane?
— Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz.
— W ambasadzie amerykańskiej twierdzą, że u nich nikt taki nie pracuje, że w ogóle o kimś takim nie słyszeli — dodał Newman, wykorzystując informacje, jakie przekazała mu Laila z jej rozmowy z Alexis.
— Czy w tym liście było coś jeszcze? — nalegał Tweed.
— Tak. Fragment zdania, który w ogóle nie ma sensu. Stawiam na archipelag...
— I co to oznacza? Nie każ mi wszystkiego z siebie wyciągać. Tu chodzi o życie.
— Po prostu nie wiem... Tweed, jestem umówiony.
— Bardzo ci dziękuję za pomoc. — W głosie Tweeda dała się wyczuć złośliwość. Newman odpowiadał wymijająco, a Tweed nie wspomniał, że Procane jest Amerykaninem. — Czy mógłbym zamienić jeszcze słowo z Lailą?
— Cała należy do ciebie.
— Laila — stanowczo rzucił Tweed, kiedy odezwała się na linii. — Będę tam, ale nie potrafię powiedzieć, kiedy. Zrób, co tylko możesz, by zatrzymać Newmana w Helsinkach do mojego przyjazdu.
— Staram się jak umiem — odparła. — Ale pospiesz się, proszę.
— Jak tylko będę mógł. Do widzenia. I powodzenia.
Odłożyła słuchawkę i odwróciła się. Newman znowu leżał na łóżku, na plecach z rękami pod głową. Gdy zadawał pytanie, przyglądał się jej uważnie.
— To, co przed chwilą robiliśmy. Czy to był pomysł Tweeda?
— A czy Tweed poprosiłby mnie, bym to zrobiła?
Newman pokręcił głową, a ona oparła kolano na krawędzi łóżka. Wyciągnął do niej ręce, by przyszła. Przez kilka sekund nie ruszała się z miejsca, a potem uśmiechnęła się i zadała swoje pytanie:
— Zwarty i gotowy?
Objął ją szybkim ruchem i przyciągnął na siebie. Ona sturlała się i położyła obok niego.
— Może ja jestem zwarta i gotowa, ale czy ty jesteś sztywny? — spytała złośliwie. — Może teraz wolałbyś odpocząć? — Zerknęła na niego. — Nie? Tak sobie tylko pomyślałam...
W swym pokoju w hotelu Grand Tweed rozkładał na łóżku miapę Skandynawii. Siedząc w fotelu, Ingrid przeglądała notatki z jego rozmowy z Newmanem.
— Archipelag — odezwała się. — Który archipelag? Szwedzki czy Abo, w Finlandii? I dlaczego to jest ważne?
— Sam chciałbym to wiedzieć. Chodź i przyjrzyj się razem ze mną.
Gdy pochyliła się nad mapą, przekrzywiła głowę z poważnym wyrazem twarzy. Podążała wzrokiem za jego palcem kreślącym skomplikowaną linię począwszy od Abo na lądzie. Palec wskazywał drogę, skręcając i wijąc się wśród labiryntu wysp, wysunął się na otwarte morze, przeciął Zatokę Botnicką, a potem skręcił i zawrócił, kończąc na dużej wyspie Ornö.
— Cofasz się — sprzeciwiła się. — A mówiłeś, że ten Procane będzie próbował przedostać się ze Szwecji do Finlandii.
— Czasami dobrze jest sprawdzić, co by się działo, gdyby zacząć od końca, a skończyć na początku. Gunnar Hornberg obiecał, że zabierze mnie na wyspę Ornö. Sądzę, że im szybciej obejrzę sobie to miejsce, tym lepiej.
— A ja pojadę z tobą? Dobrze?
— Hornberg nie wie o twoim istnieniu, co może być korzystne dla mnie. Daj mi się nad tym zastanowić.
— Znam te archipelagi. Kiedyś mój chłopak zabrał mnie łodzią drogą, którą wskazałeś na mapie.
— Ile czasu zajęła wam ta podróż?
— Zaledwie kilka godzin. Dużą łodzią z silnikiem. Te małe wysepki to ledwie wystające z wody skały, na których niewiele rośnie. Często są zupełnie puste. Z tego, co czytałam, na tym terenie operują sowieckie mini-łodzie podwodne.
— Jakieś konkretne miejsce?
— Tak. Na południe od twojej wyspy Ornö. W pobliżu naszej bazy morskiej na wyspie Muskö. O, tutaj.
— Ludzie ciągle o nich mówią, o tych sowieckich mini-łodziach podwodnych — zauważył Tweed, prostując się i siadając w fotelu.
Zdjął okulary i końcówkę oprawki włożył do kącika ust. Ingrid usiadła na poręczy fotela i przedstawiła swą propozycję:
— Byłam w Helsinkach. Tam dziesięć procent ludzi mówi po szwedzku. Wobec tego jadąc tam zabierzesz mnie ze sobą. Będę tłumaczyła, kiedy ty będziesz rozmawiał z kimś znającym szwedzki.
Spojrzał na nią.
— Potrafisz wymyślać dobre powody pozostawania ze mną, dokądkolwiek jadę.
— Dlatego, że Skandynawia to moja część świata. Czy ta dziewczyna, córka Sarina, jest bardzo ładna?
— Jest raczej zbyt młoda jak na zleconą jej robotę. Właśnie dlatego martwię się o nią.
— Tweed, nie takie zadałam ci pytanie.
— Tak, jest atrakcyjna. — Uważnie dobierał słowa. — Bardzo się stara i jest naprawdę dobra. Jednak do jakiejś trudniejszej misji zawsze wybrałbym ciebie. Jesteś bardziej praktyczna.
— O ile jest ode mnie młodsza?
— Ingrid, jestem beznadziejny, jeśli chodzi o rozpoznawanie wieku ludzi. Najważniejsze jest to, że ty nadajesz bliżej mojego zakresu fal.
— Zakresu fal?
— Myślimy w ten sam sposób. A zatem nasze stosunki są bliższe. Czy teraz rozumiesz różnicę?
— Tak. I ta różnica podoba mi się. A ty zabierzesz mnie na Ornö. A potem, gdy będziesz leciał do Finlandii, co, jak sądzę, nastąpi już niedługo, zabierzesz mnie tam, żebym mogła zobaczyć tę Finkę. Może ją polubię. Może...
— Może — powiedział Tweed i na tym skończył.
Poluczkin stanął przed wypożyczonym audi, zaparkowanym sto metrów od ambasady amerykańskiej. Podniósł maskę i udawał, że majstruje coś przy silniku, kiedy amerykański żołnierz przemierzył dużą otwartą przestrzeń przed ambasadą i zbliżył się do niego.
— Tu nie wolno parkować, kolego — rzucił.
Poluczkin spojrzał zdumiony. Zamachał rękami i wskazał na silnik. Zaczął szybko mówić po szwedzku.
— Zepsuło się. Bóg jeden wie, co się dzieje. To już drugi raz tego ranka. Chyba będę musiał zawołać pomoc, żeby ściągnąć go do garażu.
Żołnierz spojrzał obojętnie. Nic nie zrozumiał z potoku słów Poluczkina. Wykonał tylko gest nakazujący odjechanie.
— Nie mówi pan po angielsku? — spytał stanowczo wartownik.
— Angielski nie. — Poluczkin znowu zaczął wyrzucać z siebie potoki szwedzkich słów, powtarzając ćwiczenie z wymachiwaniem rękami.
Żołnierz wskazał na zegarek i kwadrans od tego momentu. Potem pokazał Poluczkinowi gestem, żeby się spieszył, i wrócił na swój posterunek przy białym budynku.
Poluczkin nie posiadał się z radości. Po upływie pięciu minut od przyjazdu rozpoznał mężczyznę, który przyjechał taksówką, zapłacił za kurs, a potem szybkim krokiem ruszył do budynku. Miał nadzieję, że uda mu się przeciągnąć postój do chwili, w której tamten będzie wychodził z ambasady.
Dziesięć minut później podjechała inna taksówka. Nikt z niej nie wysiadł. Lampka oznaczająca „wolny" nie była zapalona, co znaczyło, że miała zabrać jakiegoś pasażera.
Poluczkin zamknął maskę, usiadł za kierownicą swego audi i zaczął manipulować przy stacyjce, nie uruchamiając silnika. Kątem oka widział żołnierza, który wcześniej próbował zmusić go do odjechania. Po minucie ten sam mężczyzna, który wszedł do budynku, wyszedł i wsiadł do czekającej taksówki. Poluczkin włączył silnik.
Pojechał za taksówką z powrotem do centrum Sztokholmu, gdzie taksówkarz wysadził pasażera przed agencją turystyczną w pobliżu Sergels Torg. Poluczkinowi udało się wymanewrować inny samochód i zaparkować. Zamknął wóz i włożył kilka monet do parkometru.
Amerykanin pochylał się nad kontuarem, rozmawiając z jedną z pracownic. Poluczkin wybrał dziewczynę przy sąsiednim stanowisku i spytał o możliwości wyjazdu na Cypr. Kiedy wymieniała oferty, przysłuchiwał się rozmowie Amerykanina.
Jednym z punktów programu szkolenia Poluczkina w ośrodku na zachód od Moskwy była koncentracja - zdolność jednoczesnego rozmawiania i zapamiętywania szczegółów innej rozmowy, prowadzonej obok. To była jedna z przyjemniejszych rzeczy, jakich go uczyli, lecz dla niego najtrudniejsza.
Pięć minut później Amerykanin opuścił agencję. Poluczkin podziękował dziewczynie i wyszedł szybko, trzymając garść broszur, które rzucił na tylne siedzenie. Jego obiekt zatrzymywał właśnie kolejną taksówkę. Poluczkin usiadł za kierownicą i znów pojechał za Amerykaninem.
Z powodu nasilonego ruchu podróż zajęła jakieś dziesięć minut, lecz Poluczkin nie miał żadnych problemów z nadążaniem za taksówką. Oczywiście zawsze utrzymywał odpowiedni dystans jednego samochodu. To kolejna technika, jakiej wyuczyli go w ośrodku szkoleniowym.
Taksówka skręciła w szeroką ulicę, gdzie ruch był mniejszy, i zatrzymała się przed wejściem do starego bloku mieszkalnego. Poluczkin wolno jechał dalej, minął taksówkę, podczas gdy Amerykanin odwrócił się i wbiegł po kilku stopniach. Rosjanin zaparkował przy krawężniku i wrócił spacerem. Karlavagen 72C. Tutaj wszedł Amerykanin. Poluczkin stwierdził, że i tak miał dużo szczęścia. Wrócił do samochodu i skierował się z powrotem do Solna.
W mieszkaniu na trzecim piętrze przy Karlavagen 72C Helene Stilmar siedziała na kanapie w salonie z nogą założoną na nogę i słuchała, szczupłą dłonią głaszcząc się po udzie.
— Mam cudowny pomysł, kochanie — powiedział Cord Dillon.
Usiadł obok niej, położył dłoń na jej kolanie, a potem wsunął rękę pod plisowaną spódnicę. Helene położyła się na poduszce i przez długą minutę całowali się. Potem jednak powstrzymała dalszą penetrację jego dłoni, delikatnie odepchnęła go i poprawiła włosy.
— W porządku, Cord, skorzystajmy z tego cudownego pomysłu. Masz ich na pęczki. A tak niechcący — tu przypaliła papierosa — czy w ambasadzie dowiedziałeś się czegoś interesującego? Mam na myśli Adama Procane'a.
— Rozpuszczona jest pogłoska, że już przyjechał do Sztokholmu.
— Rozpuszczona?
— Cholera! To tylko plotka. Nie ma żadnych konkretnych dowodów. Kiedy o nie spytałem, wszyscy oniemieli. Ci chłopcy są zdenerwowani jak kobieta przed porodem. Najbardziej niepokoi ich to, że Procane mógłby prześlizgnąć się przez sieć, a odpowiedzialność spadłaby na nich. W związku z tym wciskają mi kit, by móc potem powiedzieć, że mnie ostrzegali.
— A jak zamierzasz się tym zająć? — spytała, wypuszczając dym.
— Za dużo palisz.
— Unikasz odpowiedzi, Cord.
— Poprosiłem o wolny pokój i telefon szyfrujący. Zadzwoniłem do Waszyngtonu podkreślając, że to jak na razie tylko plotka, której nie zdążyłem jeszcze potwierdzić.
— Ty zawsze siebie osłaniasz, prawda? A cóż to za cudowny pomysł, o którym wspomniałeś?
Wyjął z kieszeni folder agencji turystycznej i pacnął nim o kanapę. Helene spojrzała na broszurę nie dotykając jej. Dillon był rozczarowany tym zupełnym brakiem reakcji.
— Mogłabyś okazać choć trochę entuzjazmu.
— W związku z czym? — spytała obojętnie.
Wstał i podszedł do zestawu aparatury hi-fi. Z leżącego niżej zbioru nagrań wybrał Counta Basiego, włączył sprzęt i nastawił na średnią głośność. Potem wrócił na kanapę.
— Dlaczego ciągle to robisz? — zapytała.
— Bruce Warren mógł założyć podsłuch, zanim wynajął mi ten lokal. Muzyka zagłuszy wszystko, co mam do powiedzenia.
— Wspaniale! Oto jak wy, chłopcy, ufacie sobie nawzajem — skomentowała. — No, to wyjaw tę niespodziankę.
— W tym folderze znajdują się dwa bilety na rejs na pokładzie liniowca firmy Yiking, na dzisiejszą noc do Helsinek. Przez kilka dni moglibyśmy nacieszyć się sobą w spokoju.
— Tylko że nikomu z nas nie wolno pojechać dalej na wschód niż do Szwecji. Myślę, Cord, że czasami ci odbija.
— Pomysł mimo wszystko pozostaje cudowny.
— Chyba że chcesz mnie wykorzystać...
— Wykorzystać? — Nastrój Dillona zmienił się, wrócił do normy, szorstki jak zawsze. Helene przyglądała mu się spod przymkniętych powiek, co zawsze go podniecało. Ale nie tym razem. — Co ty, do ciężkiej cholery, masz na myśli? — warknął.
— Jedynie to, że gdybyś to ty był Procane'em, ja stanowiłabym dla ciebie znakomity kamuflaż...
Poluczkin podjechał do bloku mieszkalnego w Solna, z piskiem opon zatrzymał wóz i spojrzał przez szybę. Z budynku wyszła właśnie jakaś kobieta. Magda Rupescu. Wyskoczył z audi, zamknął je i przebiegł przez jezdnię akurat w chwili, gdy wkładała kluczyk do zamka w drzwiach swojego samochodu.
— Elsa - zaczął, nie zapominając o jej roboczym imieniu, ponieważ wcześniej w mieszkaniu ochrzaniła go za to, że mówi do niej Magda — wracajmy do środka. Dzieją się interesujące rzeczy. Miałem szczęście pod ambasadą amerykańską. Taki fart, że zaraz zemdlejesz.
— Raczej wątpię, Bengt, ale w porządku, wracajmy.
Być może z powodu niespodziewanego spotkania żadne z nich nie zauważyło zaparkowanego w pobliżu renaulta. Wewnątrz tego wozu ożywił się jakiś mężczyzna, jeszcze przed chwilą skulony tak, że nie było go prawie widać za kierownicą. Z fotela obok chwycił aparat fotograficzny i wycelował długoogniskowy obiektyw przez uchylone boczne okienko.
Już na górze Magda rzuciła kluczyki na stolik przy drzwiach. Stojąc przed lustrem zaczęła szczotkować kaskadę rudych włosów.
— Gadaj i trzymaj się tematu.
— To naprawdę lubię — ciepłe powitanie...
— Chcesz mieć dziurę we łbie?
Odwróciła się błyskawicznie i zamachnęła szczotką w twardej oprawce. Poluczkin cofnął się kilka kroków. Ta dziwka była w stanie zrealizować swą groźbę. Pewnego dnia rozpracuje ją i da za swoje. Pewnego dnia.
— Cord Dillon przyjechał do ambasady zaraz po tym, jak zaparkowałem w pobliżu.
— Zauważyliby to, bo tam nie wolno parkować.
— Ale na Boga! Znam swój fach. Udawałem, że coś się popsuło, że nie mogę uruchomić silnika. Czy teraz wolno mi już powiedzieć, co się wydarzyło, czy nie?
— Ciągle słucham.
— Dillon poszedł prosto do ambasady. Ten Jankes nie traci czasu. Był w środku przez dziesięć minut. Potem odjechał inną taksówką, a ja za nim, do jakiejś firmy turystycznej. Nie uwierzysz, co on wykupił w tej agencji...
— Chyba nie gramy tu w zgadywankę?
— Dwa bilety na statek do Helsinek.
— Rozumiem. — Poluczkin przyciągnął wreszcie jej uwagę. Patrzyła na jego odbicie w lustrze. — Powrotne?
— Nie, w jedną stronę! Powiedział, że niedługo zatelefonuje do nich, by podać dokładną datę. Ciekaw jestem, kim jest druga osoba.
— Może przyjaciółka, dla kamuflażu. To by wyglądało jak wycieczka na weekend — zasugerowała od razu Magda. — Dobrze się spisałeś, Bengt. Kto wie, może dostaniesz za to awans? Zaraz zadzwonię do Helsinek.
— A dlaczego nie do Leningradu?
— Zmiana instrukcji. A poza tym tak będzie bezpieczniej.
Sięgnęła po słuchawkę akurat w chwili, gdy zadzwonił telefon. Podniosła ją, przedstawiła się jako Elsa Sandell, wypowiedziała to zdanie o pogodzie, które potwierdzało jej tożsamość, i słuchała. Odpowiadała monosylabami. — Kiedy? Identyfikacja pewna? Jest bardzo dobrym klientem agencji sekretarek. — I na tym skończyła rozmowę.
Przerwała połączenie i znowu podnosząc słuchawkę wybrała numer 661 876 w Helsinkach, a był to numer ambasady sowieckiej. Poprosiła o rozmowę z Arwidem Morozem i natychmiast została przełączona.
— Arwid! Czy mój list ekspresowy już dotarł? Mam nadzieję, że właściwie napisałam twoje imię. — Jeszcze jedna procedura identyfikacyjna. — Mamy wiadomości o przesyłce Dillona. Przypłynie do was morzem. Linia Yiking. Datę nadania podam później. Przesyłka ma zarezerwowane miejsce na jednym ze statków. Muszę już kończyć.
Poluczkin stał przyglądając się jej i weryfikując swoje zdanie na jej temat. Może i była dziwką, ale znała swoją robotę. Postanowił, że w przyszłości będzie ją traktował taktowniej. Ostrożnie sformułował pytanie:
— Zrozumieli? Przekazałaś im to bardzo sprytnie.
— To standardowa procedura. — Mówiła przyglądając się swoim paznokciom pomalowanym krwistoczerwonym lakierem, a Poluczkin przezwyciężał wzrastający gniew. Ta dziwka zawsze stosuje tę samą sztuczkę — nie patrzy na rozmówcę, przez co on czuje się jak niewolnik. — A zatem — kontynuowała — co teraz sądzisz o całej sytuacji?
— Jeszcze nie skończyłem ci opowiadać, czego dokonałem. Kiedy Dillon wyszedł z tej agencji turystycznej, znowu pojechałem za nim — do mieszkania, w którym — jestem tego pewien — zamelinował się. Karlavagen 72C.
— Mogłeś powiedzieć mi to wcześniej, teraz znowu muszę dzwonić do Helsinek.
— Chryste! Nigdy nie dajesz mi szans. Jeżeli dalej będziesz tak postępować, złożę skargę u Łysenki.
— Tylko bez nazwisk! — Jej głos zmienił się. — Dobrze się spisałeś.
I chciałbym dobrze spisać się z tobą, pomyślał, gdy ona mówiła dalej.
— Powtarzam: co sądzisz o obecnej sytuacji?
— Ten Cord Dillon to Adam Procane.
— Rozmowa, którą przeprowadziłam tuż przed telefonem do Helsinek - chcesz wiedzieć, o co w niej chodziło?
— Jeżeli to nas dotyczy...
— Od tej chwili mamy do wykonania dwa zadania — ty będziesz pilnował Dillona, ja muszę pilnować kogoś innego.
— Kogo?
— To był telefon od jednego z naszych obserwatorów na Arlanda. Właśnie przyleciał Stilmar. Jest w drodze do Sztokholmu...
23
W zaparkowanym w pobliżu bloku mieszkalnego w Solna wozie marki Renault Pete Nield zrobił dwa szybkie zdjęcia Rupescu i Poluczkina. Potem zaczekał, aż ci dwoje znikną w środku, włączył silnik i odjechał.
Kiedy razem z Harrym Butlerem wylądowali na Arlanda, zatelefonował do Tweeda. Tweed podał mu zrozumiałe i precyzyjne instrukcje.
— Wypożycz samochód. Masz ze sobą aparat? Oczywiście. Jedź pod ten adres. — Tweed przeliterował adres uzyskany od Gunnara Hornberga. Hornberg dostał go z wydziału rejestracji pojazdów dzięki numerowi zapamiętanemu przez Tweeda w chwili, gdy Rupescu odjeżdżała spod hotelu Grand.
Tweed podał również Nieldowi dokładny rysopis Magdy Rupescu. Zadanie było proste.
— Gdy ta kobieta pojawi się, jedź za nią...
Dwudziestoośmioletniemu Nieldowi, mężczyźnie o ciemnych włosach i niewielkim, przystrzyżonym wąsiku nie trzeba było powtarzać tego samego dwa razy. Kiedy zauważył, że Rupescu wychodzi z bloku, był już przygotowany. A kiedy przyjechał Poluczkin i stanął obok niej, zrobił im zdjęcie. Teraz wydawało mu się, że Tweed powinien jak najszybciej obejrzeć wyniki tych działań.
Przyjechał do Grandu około dwóch godzin później, zameldował się, zaniósł walizkę do swego pokoju i zatelefonował do Tweeda. Po minucie znalazł się już w pokoju numer 632. Tweed zamknął drzwi na klucz i włączył radio.
— Coś się wydarzyło?
— Myślę, że zrobiłem, co należało. Możesz kopnąć mnie w tyłek, jeśli tak nie jest.
— Wątpię, by to było konieczne. Harry Butler może tu być w każdej chwili. Wydaje mi się, że wszyscy powinniśmy wiedzieć, co się dzieje. — Tweed przerwał słysząc pukanie do drzwi. Otworzył nie zdejmując łańcucha, zobaczył, że to Harry, i wpuścił go.
Ci dwaj mężczyźni byli kontrastowymi osobowościami, lecz najważniejsze było to, że dotychczas znakomicie spisywali się razem w pracy. Pete Nield był bystry, szybko chodził, a jego ciemnym oczom nic nie mogło umknąć. W swoim wyglądzie miał coś wyzywającego. Potrafił również szybko się przebierać. Był ubrany w ciemnogranatowy garnitur w prążki, białą koszulę i granatowy krawat ozdobiony flamingami.
Harry Butler był wyższy, potężniej zbudowany, kilka lat starszy, ponadto porządnie ogolony i bardzo rozważny. Skinął do Nielda i usiadł na brzegu łóżka. Ubrany był zwyczajniej niż jego partner — w szare spodnie i sportową marynarkę w kratę. Nie był człowiekiem, który zbyt dużo myślał o ubraniu.
— No to mów, Pete — powiedział Tweed siadając w fotelu. — Chcę, żeby Harry też o tym wiedział.
Nield, który czuł się lepiej stojąc, streścił epizod z Solna. A potem zamachał rękami w błagalnym geście.
— Teraz chyba dostanę po tyłku. Kazałeś mi śledzić tę Rupescu. A więc — kiedy wróciła do bloku z tą kreaturą, sądziłem, że spędzą tam razem trochę czasu. Musiałem opuścić stanowisko, gdyż pomyślałem, że powinieneś to zobaczyć...
Sięgnął po dużą kopertę, którą rzucił na stolik kawowy, i wyjął dwie błyszczące fotografie. Podawszy je Tweedowi, wyjaśniał dalej:
— Nie wspomniałeś o tym rzezimieszku. Wygląda paskudnie. Pojechałem więc do ambasady brytyjskiej, pokazałem legitymację i skorzystałem z ich ciemni...
— Sam wywołałeś i zrobiłeś odbitki? — zapytał Tweed.
— Ależ tak. Wyrzuciłem ich technika. Nie spodobało mu się to, lecz przecież nie sposób wszystkich naraz zadowolić. Negatywy są w kopercie. Czy warto było zostawić Solna bez obserwacji?
— Co o tym sądzisz, Harry? — Tweed podał obie fotografie Butlerowi. — Masz więcej doświadczenia niż Pete, a i więcej wspomnień. Rozpoznajesz tego mężczyznę w towarzystwie Magdy Rupescu?
— Oleg Poluczkin. Niezrównany kawał drania. Mówi płynnie po szwedzku, po norwesku i, o ile wiem, po lapońsku. A na dodatek wyuczony zabójca. Już on sam jest złą wiadomością.
— Więc warto było? — spytał Nield.
— Warto — odparł ponuro Tweed. — Ściągają większy kaliber, dosłownie. Rupescu i Poluczkin są ekspertami od każdego sposobu walki, o jakim tylko potrafię pomyśleć.
— A może i takiej, o jakiej nawet nie myślimy — zauważył Butler. — Uważam, Pete, że nie powinieneś nie doceniać Magdy Rupescu. To przemiła, wysoce śmiercionośna dama.
— No, to bierzmy się do roboty i zastanówmy się, co dalej — powiedział Tweed. — Na planszy w Szwecji mamy następujące piony: Cord Dillon, który, jak się wydaje, ma romans z Helene, żoną Stilmara, dalej parę Rupescu-Poluczkin, w której pierwsze skrzypce gra zapewne Rupescu...
— Czy tam za mną, w łazience, ktoś jest? — rzucił Butler. — A może to nie mój interes?
— Ingrid! — zawołał Tweed. — Chodź i poznaj nasze posiłki.
— Narobiłam hałasu? — spytała Ingrid, kiedy wyszła z łazienki, której drzwi były w trzech czwartych przymknięte.
— Nawet nie tyle co mysz — zapewnił ją Butler, gdy ona spojrzała mu prosto w oczy. — Ja zwyczajnie wyczuwam takie rzeczy. Witamy na polu bitwy. To jest Pete Nield, cudowny chłopak — dodał ironicznie. — A ja nazywam się Harry Butler.
Ingrid popatrzyła na Nielda, on na nią, i to z zainteresowaniem. Odpowiedziała na to obojętnym wzrokiem i usiadła na łóżku.
— Ingrid wie tyle co ja, a zatem jak na razie niezbyt dużo — wyjaśnił Tweed. — Ona jest Szwedką i trochę zna angielski. Jest też moją prawą ręką w tej części świata. — Przerwał, bo zadzwonił telefon.
— Mówi Fergusson — szepnął głos na linii. — Jestem w korytarzu na dole. Macie gościa. Sądzę, że chce się z wami skontaktować. Nie mogłem zadzwonić z lotniska — zgubiłem go.
— Wynajmij sobie pokój — odparł zwięźle Tweed. — Porozmawiamy później. Zadzwonię do ciebie. Podaj mi tylko numer swego pokoju.
Odłożył słuchawkę, lecz telefon znów zadzwonił. Tweed przedstawił się, a potem słuchał, mówiąc „tak" i „nie". Jak tylko skończył rozmowę, poderwał się.
— Mamy na planszy nowego pionka. Sam Stilmar chce się ze mną spotkać. Nield, znikaj. — Jeszcze mówił, a Nield już wyszedł z pokoju. — Harry, ty zaczekaj przy schodach, żebyś mógł mu się przyjrzeć. Tylko niech cię nie zauważy. Ingrid, idź i usiądź sobie w jednym z foteli na korytarzu. Będziesz go śledzić.
Butler już wychodził. Ingrid wyciągnęła z torebki szal, owinęła nim głowę, by ukryć swe czarne włosy, i poszła za Butlerem. Tweed rozłożył na łóżku mapę Skandynawii i czekał. Nie minęła minuta, gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi, akurat w chwili, gdy Tweed odkładał słuchawkę. Fergusson podał mu numer swego pokoju.
Nawet po bezpośrednim locie z Londynu Stilmar sprawiał wrażenie zupełnie wypoczętego. Miał na sobie granatowy garnitur, tym razem w ciapki przypominające ptasie oczka — najwyraźniej prosto z Savile Row. Był znacznie wyższy od Tweeda — górował nad nim, gdy ściskali sobie dłonie. Przyglądał się badawczo Anglikowi przez okulary bez opraw. Tweed wskazał mu miejsce i sam usiadł w fotelu. Stilmar jak zwykle przeszedł od razu do rzeczy, mówiąc swym niskim głosem.
— Ma pan włączone radio, lecz czy ten pokój jest czysty?
— Dzisiaj rano został mignięty przez eksperta z naszej ambasady.
„Mignięty" to określenie, którego Tweed nie lubił, ale to było kolejne nowe słowo w żargonie zawodowym i oznaczało szybkie przeszukanie mieszkania, sprawdzenie, czy nie został w nim założony podsłuch. Stilmar podsunął wyżej okulary i dopiero potem zadał swoje pytanie:
— Czy pański ekspert robi to codziennie o tej samej porze?
— Nie... i to będzie już wszystko, co panu powiem o stosowanych przez nas metodach...
— Mówili mi, że z pana twardy facet. Czy zidentyfikował pan Adama Procane'a?
— Nie w stu procentach. Jak na razie...
— Aha! — Stilmar pochylił się do przodu. — Ale jest pan prawie przekonany co do jego tożsamości.
To było raczej stwierdzenie niż pytanie. Słynna taktyka Stilmara, mająca na celu ustawienie przeciwnika w pozycji obronnej, wytrącenie go z równowagi od samego początku rozmowy.
— Mam czterech kandydatów do roli zdrajcy — wyjaśnił Tweed. — Trzech już przyjechało do Sztokholmu, ostatniego miejsca postoju przed skokiem do Finlandii. Kiedy Procane znajdzie się na fińskiej ziemi, to praktycznie będzie już w Rosji.
— Czy zechciałby pan wymienić tych kandydatów? — spytał Stilmar, ciągle pochylając się, by widzieć każdą zmianę wyrazu twarzy Tweeda.
— Niczego przed panem nie ukrywam — zapewnił go obojętnie Tweed. — Cord Dillon, generał Dexter, pańska żona i pan.
— To piekielnie szczere, a nawet obrażające.
— Dlaczego przyleciał pan do Sztokholmu, Stilmar?
— Szwedzi zaczynają się denerwować i nie można ich za to winić. Na ich wodach terytorialnych węszą sowieckie mini-łodzie podwodne. Ostatnią kroplą w pucharze było przekroczenie ich strefy powietrznej przez sowiecki samolot. Fakt ten przypominał tamten samolot pasażerski, który Rosjanie zestrzelili w pobliżu Japonii. Chyba słyszał pan o tym?
— Tak. Wkrótce sprawa nabierze rozgłosu, chociaż władze szwedzkie starają się ją wyciszyć. Jakiś angielski autor dreszczowców przyjechał tutaj, żeby opublikować jedną ze swoich książek. Dzisiaj wieczorem mają z nim zrobić wywiad w Radio Sweden, on ma zamiar o wszystkim powiedzieć.
Tweed dowiedział się o tym poważnym incydencie od technika z ambasady brytyjskiej, który przychodził codziennie, by mignąć jego pokój. Sowiecki myśliwiec typu MiG leciał za szwedzkim czarterowcem w czasie całej drogi nad Bałtykiem i zawrócił tuż przed linią szwedzkiego wybrzeża.
— Jestem tutaj z powodu tego wypadku naruszenia przestrzeni powietrznej — mówił dalej Stilmar. — Z naszego punktu widzenia czas tej akcji dobrano idealnie. Szwedzi musieli przyjąć nie tylko mnie, ale i generała Dextera...
— To Dexter też tutaj leci? — spytał stanowczo Tweed.
— Leci potajemnie wojskowym samolotem z Danii, by skonsultować się ze szwedzkimi szychami wojskowymi. Wyląduje na lotnisku w Jakobsbergu, tuż pod Sztokholmem.
— Kiedy? — Tweed zażądał wyjaśnień.
— Kiedy wyjeżdżałem z Londynu, nie było jeszcze do końca wiadomo, ale z pewnością wkrótce. Właśnie z powodu tego sowieckiego samolotu Szwedzi zmienili zdanie. Tweed, pytał mnie pan, dlaczego tutaj przyjechałem. Ma pan reputację człowieka absolutnie dyskretnego. Czy mogę uważać, że to, co zamierzam panu powiedzieć, pozostanie między nami?
— Tak. Słucham.
Po raz pierwszy Stilmar był trochę mniej pewny siebie. Palcem wskazującym podrapał się w orli nos. Zdjął okulary i położył je na stole. Wyciągnął jedwabną chusteczkę z monogramem w kształcie małej litery „S" w rogu i kilka razy wydmuchnął nos. To wszystko oznaczało, że jeszcze nie wie, czy się zdecydować.
Tweed siedział bez ruchu, ręce trzymał na oparciach fotela. Nie odezwał się ani słowem, nie ulegając pokusie zachęcenia Stilmara do wynurzeń, co - jak wiedział - mogło wywołać zupełnie przeciwny skutek. Kiedy Stilmar przemówił, Tweed zmusił się, by nie okazać zdziwienia, w ogóle żadnej reakcji.
— Jestem tutaj oficjalnie, tak jak panu powiedziałem. Ale sprawa ma również aspekt osobisty. Myślę, że moja żona, Helene , ma romans z Cordem Dillonem. — Przerwał na chwilę i dodał: — Proszę o szkocką z lodem.
Tweed nie odzywając się wstał, podszedł do lodówki i przygotował drinka. Podał szklankę Stilmarowi, a potem znowu usiadł w fotelu.
— Powiedział pan „myślę", więc czy pan nie wie tego na pewno? — Tweed odpowiedział pytaniem.
— Właśnie w tym rzecz. Dillon jest typem nieprzystępnym, ostrym jak nieoszlifowany diament, takich Helene lubi. Jej poprzedni mąż był takim facetem. Jeszcze w Londynie wykorzystałem pańskiego szefa, Howarda, by sprawdzić wszystkie loty, gdy dowiedziałem się po powrocie, że wyjechała. Howard powiedział mi, że pojechała do Sztokholmu.
— A Cord Dillon?
— Byłem pewien, że wcześniej czy później przyjedzie w związku z tym Procane'em. W Waszyngtonie naprawdę są tą sprawą zdenerwowani. Z oczywistych powodów. A każdy dzień zbliża nas do wyborów prezydenckich. Czy sądzi pan, że Sowieci wiedzą, iż pańscy kandydaci są już tutaj lub w drodze?
— Tego mogę się wyłącznie domyślać — odrzekł Tweed, grając na zwłokę, zastanawiając się jednocześnie, jak dalej traktować Stilmara. — A którędy pan tu przybył?
— Przez Arlanda, pod nazwiskiem Ginsburg wpisanym na liście pasażerów...
— I czekał na pana samochód?
— Może jestem naiwny, jeśli chodzi o żonę, ale nie w mojej pracy. Na pokładzie był ze mną człowiek z ambasady przy Grosvenor Sąuare. Wyszedł z lotniska pierwszy do czekającej na niego limuzyny z ambasady. Ja zaczekałem, aż limuzyna odjedzie, i pojechałem za nią taksówką.
Tweed nie wspomniał, że jego własny człowiek, Lan Fergusson, skutecznie śledził go do hotelu Grand. Co oznaczało, że tego samego dokonali obserwatorzy sowieccy.
— Co pan zamierza zrobić, jeśli chodzi o żonę? — spytał Tweed.
— No, właśnie. Czy powinienem cokolwiek robić? Być może to jest chwilowe i wkrótce jej przejdzie.
— No to może uda pan, że niczego nie zauważył. Na razie.
Wypowiadając te słowa, Tweed pomyślał o swoich własnych doświadczeniach w podobnej sytuacji. Dawał oto radę, której sam by nie przyjął. Nie dlatego, żeby to stanowiło jakąkolwiek różnicę — Lisa zawsze chadzała własnymi drogami.
Tweed jednak zwracał uwagę na wszystko. Na tym etapie musiał przede wszystkim utrzymać Stilmara w niepewności co do jego spraw małżeńskich. Stilmar włożył okulary, wypił resztę szkockiej i spojrzał na Tweeda.
— Uważam, że to znakomita rada. Aha, kiedy rozmawialiśmy na Park Crescent, powiedział pan, że wkrótce spodziewa się otrzymać z kontynentu rysopis Procane'a.
— Zdjęcia identyfikacyjne z Frankfurtu, Genewy, Paryża i Brukseli. — Tweed wstał i ruszył do drzwi. — Właśnie nadeszły kurierem. — Wskazał na rozłożoną na łóżku mapę. — Może zechce pan przyjrzeć się mapie, podczas gdy ja zejdę na dół, by je odebrać?
Na korytarzu skręcił w stronę pokoju Fergussona. Celowo powiedział „na dół", wiedząc, że Stilmar założy, iż osoba, do której pójdzie Tweed, mieszka piętro niżej. Kiedy wrócił ściskając pod pachą dużą kopertę, zastał Stilmara pochylonego nad mapą i studiującego ją uważnie.
— Co oznacza ta linia — odezwał się Stilmar — którą nakreślił pan od wyspy Ornó do Turku w Finlandii?
— Najbardziej prawdopodobna droga, którą wyruszy Procane, by przejść na tamtą stronę.
— To brzmi defetystycznie. — Stilmar wyprostował się. — Co pan tam ma?
Tweed wyjął z koperty cztery rysunki i położył je na mapie, a potem wskazał kolejno na każdy z nich.
— Frankfurt, Genewa, Paryż i Bruksela.
— To dziwne. — Stilmar pochylił się znowu, a szybkość jego reakcji zaskoczyła Tweeda. — To nie przypomina mi nikogo, to jest podobne do Dillona, ta kobieta jest podobna do Helene , a to...
— Przypomina mi pana — dokończył Tweed. — A tak mimochodem — z kim zamierza pan się spotkać w Sztokholmie?
— Tego nie mogę panu wyjawić.
— A co z tymi rysunkami? Czy nic nie rzuca się panu w oczy? — spytał Tweed.
— Ni cholery.
— Jest pan pewien?
— Całkowicie. — Stilmar wyprostował się, wysunął mankiety, aby pokazać złote spinki z wygrawerowanym amerykańskim orłem. — A teraz muszę iść na umówione spotkanie. Zatrzymałem się w tym hotelu, więc bez wątpienia jeszcze się spotkamy.
— Bez wątpienia. — Tweed odprowadził gościa do drzwi, otworzył je i wyjrzał na korytarz. Ingrid ciągle siedziała w fotelu przed windami. Nie podniosła wzroku, słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Stilmar wychodząc odwrócił się i odezwał ściszonym głosem:
— A czy nic nie zwróciło pańskiej uwagi? Mamy tam wszystkich kandydatów z wyjątkiem generała Dextera.
24
Po dziesięciu minutach Ingrid wróciła do pokoju Tweeda. Widział, że się spieszyła. Usiadła w swej ulubionej pozycji na skraju łóżka i zaczęła mówić, wymachując rękami:
— Weszłam schodami, wszystkie windy były zajęte. Stilmar je właśnie kolację we francuskiej restauracji. Będzie tam jeszcze przez jakiś czas. Jestem pewna, że gdyby miał zamiar szybko wyjść, zamówiłby coś z bufetu.
— Czy posila się sam?
— Tak. Przy stoliku nakrytym dla jednej osoby. Pisze coś w notesie. Powinien był ciebie zaprosić na tę kolację.
— Dałem mu wiele do myślenia.
Tweed opowiedział jej wszystko o swojej rozmowie z Amerykaninem. Ona słuchała z poważnym wyrazem twarzy, nie odzywając się, i Tweed wiedział, że później dziewczyna będzie w stanie powtórzyć wszystko słowo w słowo. Gdy już zapoznał ją z faktami, zadał pytanie:
— Na podstawie swoich doświadczeń z mężczyznami powiedz, jak on może zareagować na romans żony z Cordem Dillonem?
— Widziałam go dwa razy, i to tylko przez kilka chwil. Sądzę jednak, że odszuka ją i spyta, co się dzieje?
— Zgoda, ale ja nie uważam, że tak postąpi. Co zresztą wydaje mi się dziwne.
— Co mogłoby być powodem?
— Jeżeli to on jest Procane'em, z pewnością najmniej pragnąłby awantury z Helene. To mogłoby wywołać komplikacje. On jest silnym, stanowczym człowiekiem, który działa zgodnie ze swymi zasadami. Zdziwiło mnie też, że zaczął opowiadać o swoim prywatnym życiu.
— A jak myślisz, dlaczego to zrobił?
— Żebym przestał odgadywać powody jego pobytu w Szwecji. Na ogół można by przyjąć, że rodzinne zmartwienia pochłaniają człowieka całkowicie, lecz, jak już wskazałem, on nic nie zamierza robić w kwestii swoich podejrzeń co do Helene .
— Ty nikomu nie ufasz, prawda?
— Nie wówczas, gdy chodzi o Procane'a. I jeszcze coś - Stilmar mówi, że ostatecznie Szwedzi zgodzili się na jego wizytę z powodu tego sowieckiego MiG-a, który wleciał w szwedzką przestrzeń powietrzną.
— To brzmi sensownie.
— Chyba że — ciągnął dalej Tweed — Rosjanie specjalnie to zaaranżowali, by sprowokować zbliżenie Szwecji do Stanów Zjednoczonych, a w rezultacie, żeby Procane miał powód pojawienia się tutaj.
— Wygląda na to, że ktoś tu rozgrywa jakąś grę — zauważyła Ingrid. — Mam autentycznie dziwne uczucie, że przyglądam się jakiejś gigantycznej, kuglarskiej sztuczce.
Tweed mrugnął do niej, zdjął okulary i zaczął przecierać szkła chustką. Obserwowała go, a on zastanawiał się nad tym, co powiedziała, i dopiero potem odpowiedział:
— Wobec tego będziemy musieli się dowiedzieć, kto trzyma kapelusz z królikiem w środku... kto jest magikiem.
Była prawie północ, kiedy Cord Dillon szedł wolno wzdłuż Drottninggatan, ulicą Królowej, w samym centrum Sztokholmu, promenadą szwedzkiej stolicy, która biegnie prościutko od Sergels Torg po most Riksbron nad rzeką w pobliżu Parlamentu, a potem dalej aż na wyspę Gamla Stan. O tej porze można jeszcze było spotkać nielicznych przechodniów. Za Dillonem w odległości dwudziestu kroków szedł Poluczkin, zatrzymując się, by popatrzeć na wystawy. Kilka dziewcząt minęło go spiesznie, na wszelki wypadek nie spoglądając na samotnego mężczyznę, włóczącego się po ulicach o tak późnej porze. Jeszcze późnym popołudniem Rupescu powiedziała Poluczkinowi, że dalej będą obserwować te same cele. Ona zajmie się Stilmarem, on będzie uważał na ruchy Dillona.
— Mam więc zająć się głównym celem? — spytał, przyglądając się jej uważnie. — Dillon spaceruje z biletami do Helsinek w kieszeni...
— I dlatego go nie zgub — odparła chytrze jak zawsze.
— A czy ja kiedykolwiek kogoś zgubiłem?
— Kiedyś zawsze musi być pierwszy raz.
Przez chwilę Poluczkin nie wierzył jej. Z jakiegoś powodu, którego ta przebiegła kocica nie ujawniła, była przekonana, że Procane'em jest Stilmar. Rosjanin był gotów się założyć, że ona się myli, że prawdziwym celem jest Amerykanin, za którym on chodzi.
Niedaleko za nim szedł chwiejnie jakiś mężczyzna o okrągłej twarzy. Chwilami wtaczał się w wejścia do sklepów, patrzył obojętnie na wystawy, a potem wytaczał się znów na ulicę. Poluczkin zauważył go. Jeszcze jeden pijany kręcący się po ulicach — Rosjanin był spostrzegawczy i zauważył szyjkę butelki wystającą z kieszeni mężczyzny o twarzy jak księżyc w pełni. Peter Persson szedł krokiem pijanego za Poluczkinem.
Zalatywało od niego alkoholem, co było wynikiem prostej czynności zwilżenia ust i brody odrobiną whisky. Zatoczył się w kolejne wejście sklepowe, zaczekał niecałą minutę, a potem znów wynurzył się na chodnik.
Dillon doszedł do końca ulicy i skręcił w lewo. Kiedy Poluczkin dotarł do tego samego narożnika, zdziwił się widząc Amerykanina ponad sto jardów dalej. Już miał zamiar przyspieszyć, gdy nagle Amerykanin odwrócił się i złożył dłonie, by przypalić papierosa. Czekając za rogiem Poluczkin słyszał stłumiony ryk wody.
Ciekawy, co może powodować taki hałas, i chcąc mieć powód zwolnienia tempa, przeszedł ulicę na ukos i spojrzał przez barierę w dół na rzekę. W tym miejscu, w pobliżu mostu, potężne masy wody przewalały się przez jaz. W niedalekiej przyszłości Poluczkin miał zapamiętać ten jaz o wiele lepiej.
Wrócił na drugą stronę ulicy, a tymczasem Dillon kontynuował spacer brzegiem rzeki. Właśnie z tego powodu Poluczkin nie zauważył, że za jazem, na całej szerokości rzeki przymocowane są na linie boje.
W tej części miasta kilka mostów łączy Sztokholm z wyspą, na której znajduje się Gamla Stan, czyli stare miasto. Poluczkin doszedł do trzeciego, Strömbron, i wtedy Dillon zniknął. Rosjanin nie mógł w to uwierzyć. W oddali, nad brzegiem rzeki widać było imponującą fasadę hotelu Grand ze zwiniętymi pomarańczowymi roletami przeciwsłonecznymi na parterze. Fron,t budynku był oświetlony, a wysoko, na dachu przycupnęły mansardowe okna szóstego piętra. W jednym z nich za zaciągniętymi zasłonami paliło się światło. Poluczkin nie mógł wiedzieć, że patrzy na sypialnię Tweeda.
Poluczkin przeszukał całe wybrzeże, mijając statki pasażerskie zacumowane przed hotelem Grand, a potem wrócił tą samą drogą. Musiał uznać ten fakt: zgubił Dillona. Amerykanin wykonał jakąś kuglarską sztuczkę.
Zawsze musi być pierwszy raz... Przypomniał sobie szydercze słowa Rupescu i zaklął w myślach. Potem zdecydował się na jedyny możliwy sposób działania. Szybkim krokiem ruszył znad rzeki i poszedł na Karlavagen 72C.
Postanowił zaczekać, skulony w wejściu do domu nr 72B. Gdyby nadjechała policja, powiedziałby, że czeka na swoją dziewczynę, która ma klucze. Ledwie o tym pomyślał, a do krawężnika podjechał radiowóz i wysiadł z niego umundurowany policjant.
— Chciałbym zobaczyć jakiś dokument — powiedział, patrząc zdecydowanie na Poluczkina.
Rosjanin wyjął prawo jazdy wystawione na nazwisko Bengta Thalina i zaopatrzone w jego fotografię. Policjant oddał mu dokument i jedną rękę oparł o filar.
— Czy zechciałby pan powiedzieć mi, co tutaj robi?
— To dość niezręczne, panie oficerze, bo czekam tu na moją dziewczynę, ona ma klucz.
— Nie oglądać się. Jak ma na nazwisko?
Poluczkin był na to przygotowany. Już wcześniej wybrał jedno ze spisu lokatorów - Karin Yirgin, co, biorąc pod uwagę znaczenie słowa stanowiącego nazwisko, powinno nieco rozbawić policjanta. To jednak był środek ostateczny. Nigdy nie należy być zbyt chętnym do udzielania policji jakichkolwiek informacji.
— To naprawdę niezręczne — zaczął i przerwał.
— Niezręczne w jakim znaczeniu?
— Ona jest mężatką, a jej mąż wyjechał.
— I nie dała panu klucza?
— To dopiero drugi raz.
— Dopóki jej mąż nie zmieni rozkładu wyjazdów. To się często zdarza — ostrzegł policjant, wrócił do wozu i odjechał.
Pięć minut później Dillon nadszedł Karlavagen i wspiął się po stopniach domu nr 72C. Poluczkin usłyszał brzęk kluczy, dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Spojrzał na zegarek. Cord Dillon zniknął gdzieś dokładnie na dwadzieścia pięć minut. Rosjanin postanowił, że w meldunku dla Rupescu pominie fakt, iż zgubił Dillona na krótko.
W końcu, powiedział sobie w myślach ruszając znowu ulicą, Rupescu zrobiłaby z tego aferę. Był przekonany, że zameldowałaby Moskwie o jego błędzie. A zatem co za sens dawać jej powód do paprania mu opinii? A wszystko z powodu niecałych trzydziestu minut.
Tyle tylko, że Poluczkin mylił się w tym założeniu. Brakujące dwadzieścia pięć minut stanowiło klucz do całej tajemnicy Procane'a.
25
Następnego ranka w Tallinie generał Łysenko zwołał, jak sam to określił, naradę wojenną. O siódmej rano trzech mężczyzn spotkało się w gabinecie pułkownika Karłowa. Łysenko, jego zastępca Rebet i sam Karłow .
W nocy generał przeniósł dowództwo z Leningradu do Tallina. Bez żadnego powiadomienia Karłowa. Po prostu zjawił się w stolicy Estonii razem ze swoimi ludźmi i zainstalował w budynku przy ulicy Pikk.
— Zbliżamy się do najważniejszego punktu tej operacji — zaczął. — Czyżbyście się nie zgadzali, pułkowniku?
— Rzeczywiście, w Sztokholmie panuje duży ruch. — Karłow rozłożył na biurku trzy duże fotografie. — Wiemy, że i Cord Dillon, i Stilmar są w szwedzkiej stolicy. Dotarły do nas również niepotwierdzone pogłoski, że generał Paul Dexter ma złożyć tajną wizytę w celu odbycia konferencji ze szwedzkimi władzami wojskowymi...
— I jeden z nich musi być Procane'em — powiedział Łysenko mocno akcentując słowa. — Wiem, w co inwestuję moje ruble.
Karłow zignorował tę uwagę i wyjął z szuflady zieloną teczkę, w której między innymi znajdował się jego rozkaz wyjazdu do Helsinek. Wybrał jakąś fotografię, dołączył do pozostałych i rozsiadł się wygodnie na fotelu.
— Te akta zostały na moją prośbę przysłane z Moskwy przez kuriera.
— Co to jest? — Łysenko zażądał wyjaśnień. — Zakładam, że nie zrobiliście niczego pochopnie bez powiadomienia mnie?
— Akurat byliście w powietrzu, lecąc tutaj razem z Rebetem — odrzekł Karłow tym samym obojętnym tonem. Podniósł teczkę, by i Łysenko mógł przeczytać wypisane na niej nazwisko. Helene Stilmar. Potem wziął do ręki jej fotografię.
— A co, do cholery, ma to wspólnego z Procane'em? — spytał Łysenko.
— Wczoraj poświęciłem wiele czasu na ponowne przeczytanie wszystkich akt. I uderzyło mnie coś, co być może wszyscy przeoczyliśmy. Zanim Helene została doradcą prezydenta w sprawach kobiet, była najwyższej rangi oficerem łącznikowym między Departamentem Stanu i Pentagonem...
— No i...?
— Poprosiłem oddział Rupescu, by sprawdzili wszystkie hotele w Sztokholmie w poszukiwaniu Helene Stilmar. Stilmar jest w szwedzkiej stolicy, a zatem może znajduje się tam również jego żona.
— Ona nie przyleciała razem z nim na Arlanda — zaprotestował Łysenko. — Nasi ludzie powiadomiliby nas o tym.
— A może podróżowała sama? — zapytał Karłow .
— Po co miałaby to robić?
— Odpowiedź na wasze pytanie może mieć duże znaczenie.
— Nie wolno nam odrzucać żadnej nowej możliwości — wtrącił się Rebet.
— W jej aktach jest jeszcze coś — mówił dalej Karłow . — Ona jest Amerykanką w pierwszym pokoleniu, a z pochodzenia Szwedką. Ma siostrę bliźniaczkę, która mieszka w Sztokholmie. Również brata, starszego od niej...
— Jak do tej pory nikt nie zasugerował, że Procane mógłby być kobietą — rzucił Łysenko. — Przecież mówimy o Adamie Procanie.
— Co dla kobiety byłoby znakomitym kamuflażem.
— Ale to Cord Dillon ma dwa bilety na nocną podróż do Helsinek — warknął Łysenko, specjalnie okazując, że traci cierpliwość.
— A Rupescu nasunęła myśl — kontynuował bezlitośnie Karłow — że ten drugi bilet może być przeznaczony dla jakiejś kobiety. Wobec tego, dlaczego nie dla Helene Stilmar?
— Teorie! To tylko teorie! — wybuchnął Łysenko. — Domyślacie się, nie mając żadnych konkretnych dowodów.
— Wcześniej też nie miałem dowodów, kiedy chodziło o moje plany przeciwdziałania amerykańskiej inicjatywie obrony strategicznej, programowi tak zwanych wojen gwiezdnych.
— Na podstawie faktów dostarczonych przez Procane'a.
— Jest coś, co najwyraźniej przeoczyliście. Dillon wykupił do Helsinek bilety w jedną stronę.
— Co z tego? Rupescu w ogóle tego nie skomentowała.
— Ponieważ także i ona, generale, przeoczyła pewien istotny element. Gdyby Dillon był Procane'em, lepiej maskowałby swoje poczynania. Kupiłby bilety powrotne.
— Poluczkin jest doświadczonym wywiadowcą. Dillon pewnie nawet nie pomyślał, że może być śledzony.
Już w trakcie wypowiadania tych słów Łysenko uświadomił sobie, że jego argument jest niepewny. Miał nadzieję, że Karłow nie zwróci uwagi na fałszywy ton w jego głosie. Niestety, nie miał tyle szczęścia.
— Zastępca dyrektora CIA? — rzucił Karłow ironicznie.
— No, dobrze — zgodził się Łysenko, zmianą tematu łagodząc swą porażkę. — Poinstruujcie Rupescu, żeby szukała tej Stilmar. Ale osobiście uważam to za stratę czasu.
Łysenko, myśląc o faktach przedstawionych w aktach Helene, sam w to nie wierzył. Ale był świadek tej rozmowy, Rebet, który niewiele mówił, lecz niczego nie zapominał. A skoro Karłow poruszył tę kwestię, byli zmuszeni to sprawdzić.
— A zabójstwa oficerów GRU? — mówił dalej Łysenko. — Czy zbliżyliśmy się choć trochę do rozwiązania tego problemu?
— Nie. Zabójca nie wpadł w moje sidła, ale... od kiedy Poluczkin wyjechał z Estonii, nie było więcej morderstw..
— To niegodziwy zarzut...
— Ja tylko stwierdzam fakt, generale. Przecież to wy powiedzieliście, że najważniejsze są fakty.
Łysenko znów postanowił zmienić temat.
— Uważam, że nadszedł już czas, byśmy zaprosili Mauno Sarina do Tallina, żeby pogadać sobie z nim o tym Adamie Procanie.
— A co z brytyjskim korespondentem zagranicznym, Robertem Newmanem?
— Może przyjechać razem z Sarinem. Ponieważ nie było więcej morderstw, to byłaby dobra okazja, by pokazać Anglikowi, że w Estonii wszystko jest w porządku. W najbliższych dniach, Karłow .
— Nie zapominajmy, że żona Newmana, Alexis, została tutaj zamordowana. To ciągle mnie niepokoi...
— Ta Alexis została zabita, ponieważ zbyt wiele dowiedziała się o planowanej przez nas drodze dla Procane'a. Zdobyła informacje od tego pijanego sukinsyna, Nasedkina, który teraz odpoczywa na Syberii. Spiła go, okazała się zbyt sprytna. Mówiłem wam, co zdarzyło się potem. Pozwólcie zatem, żebym to ja się tym przejmował, bo właśnie dlatego mam swój stopień wojskowy. Skontaktujcie się z Rupescu, a potem z Sarinem. Powiedzcie Rupescu, że Corda Dillona trzeba ochraniać za wszelką cenę.
— To drakoński rozkaz — zaprotestował Karłow .
— Wykonać! — Łysenko z zadowoleniem zatarł ręce. — Znajdujemy się na polu walki. Odnoszę wrażenie, że już wkrótce Procane stanie na radzieckiej ziemi. Mam zamiar wygrać ten pojedynek z Tweedem.
Ratakatu, główna kwatera policji narodowej, jest usytuowana na półwyspie, w starej i gęsto zabudowanej części Helsinek. Ludzie, którzy znają Leningrad, mówią, że dzielnica ta, co prawda, różni się od tamtego dużego, sowieckiego portu, lecz że są również pewne podobieństwa. Właśnie wewnątrz tego budynku ma swoją dyskretną siedzibę czterdziestoosobowa grupa jednostki policji obronnej.
Newman bez pośpiechu zbliżał się do końca tej ulicy. Szedł po przeciwnej stronie jezdni, aby przypomnieć sobie ten budynek. Jest stary, trzypiętrowy, zbudowany z szarego kamienia. Nad wejściem znajduje się kwadratowa, mleczna lampa z wymalowanym z trzech stron numerem „12".
Po dwóch kamiennych stopniach dochodziło się do ciężkich drzwi wejściowych, wykonanych z deszczułek, z ukośnie przymocowanym uchwytem do otwierania. Za rogiem, po drugiej stronie ulicy przecinającej Ratakatu, stoi kościół św. Jana z różowymi ścianami. Wychodzą na niego okna komendy, która ciągnie się tam jeszcze.
Został wezwany na Ratakatu pilnym telefonem od Mauno Sarina. Szef policji mówił zwięźle i z jego głosu wynikało, że był bardzo zaniepokojony.
— Newman, zaistniały nowe okoliczności.
— Mianowicie?
— Nic takiego, o czym chciałbym mówić przez telefon. Spotkajmy się u mnie w biurze. Przyjedź jak najszybciej.
— Dlaczego tak rozkazująco? A co będzie, jeśli nie przyjadę?
— Wówczas umywam ręce, jeśli chodzi o ciebie. A więc proszę, bądź w ciągu najbliższej godziny.
Połączenie zostało przerwane, nim Newman zdążył odpowiedzieć. To było tak niepodobne do Mauna, że Anglik włożył płaszcz i od razu wyszedł z Hesperii. Ponieważ miała do niego przyjść Laila, zostawił jej naprędce napisaną wiadomość.
Przeszedł przez ulicę i zatrzymał się przed wejściem. Na mosiężnej tabliczce wygrawerowano, co typowe dla Finlandii, cale mnóstwo liter. Centralkriminalpolisen. Zerknął na zegarek, podszedł do narożnika i spojrzał na tablicę z nazwą ulicy. Najpierw po fińsku — Ratakatu. Poniżej, wersja szwedzka — Bangatan. Obrócił się na pięcie i spojrzał na pustą ulicę. Nikt go nie śledził. Wrócił i wszedł do budynku, kładąc swoją legitymację prasową na stół w recepcji.
W gabinecie Mauno Sarin podniósł się zza biurka. Uścisnęli sobie dłonie. Sarin wskazał Newmanowi krzesło, usiadł i odezwał się urzędowym tonem:
— Nasza wizyta w Tallinie jest już bliska. W ciągu najbliższych dwóch-trzech dni.
— Rany boskie! Znowu bezczynność.
— Masz cholerne szczęście, że w ogóle zgodzili się na twój przyjazd. Chcę, żebyś od tej pory siedział w swym pokoju w Hesperii.
— Georg Ots odpływa o 10.30 rano, więc po tej godzinie nie muszę chyba każdego dnia siedzieć jak w więzieniu. Zakładam, że popłyniemy tym liniowcem?
Mauno wyskoczył zza biurka i zaczął niespokojnie przechadzać się po gabinecie. Atmosfera była napięta. Obaj mężczyźni dodali sobie otuchy.
— Tak — rzucił Mauno — popłyniemy na pokładzie Georga Otsa. Ale nie chcę, żebyś teraz kręcił się po mieście. Oleg Poluczkin zniknął. Pamiętasz tego człowieka, którego wskazałem ci wtedy wieczorem w hotelu Marskf!
— Mój zawód polega na dobrej pamięci do twarzy. A co to ma wspólnego z moim przesiadywaniem w Hesperii jak za kratkami?
— Poluczkin zniknął nam z oczu. To był nasz wielki błąd. Dopóki pamiętam - zanim ruszysz ze mną na ten statek, zostaniesz przeszukany przez moich ludzi. Żadnej broni, żadnych aparatów fotograficznych.
— Cholernie dobra propozycja!
— To jest część mojej umowy z pułkownikiem Karłowem. — Mauno chodził ciągle jak zwierzę w klatce. — Jeżeli chcesz jechać, musisz przyjąć ten warunek. To jest ich pomysł, nie mój. Czy widziałeś ostatnio Lailę? — Wypalił to pytanie zupełnie znienacka.
— Ona ma swoją pracę. — Po raz pierwszy od lat Newman o mało się nie wsypał. — Pisze artykuły, które ci się nie podobają. A ty ją widziałeś?
— Nie. — Mauno przerwał, by zapalić cienkie, krótkie cygaro, co było oznaką, że jest bardzo zdenerwowany. — Co z tym przeszukaniem? — powtórzył.
— Jeżeli to jest jedyny sposób, bym się tam dostał...
— Owszem. A zatem tym razem na jedno się zgodziłeś.
Zatrzymał się przy biurku, otworzył skoroszyt i wyjął trzy fotografie. Dwie odbitki były błyszczące, trzecia z dużym ziarnem, najwyraźniej reprodukcja z gazety — były widoczne kropki z matrycy. Mauno ułożył je przed Newmanem.
— Oto Rosjanie, którzy rządzą Estonią. Pułkownik Andriej Karłow.
Newman popatrzył na portretowe ujęcie człowieka w mundurze pułkownika GRU. Szczupła, bardzo inteligentna, uważna twarz, oczy patrzące prosto przed siebie. Newman, mając encyklopedyczną pamięć, wiedział, że nigdy nie spotkał tego człowieka. Co sugerowało, że Sowieci pilnowali, by na tego mężczyznę rzadko kierowano obiektyw aparatu fotograficznego. Powstrzymał się od pytania, skąd Fin wziął zdjęcia, co zresztą było słusznym i taktownym posunięciem.
— Tego dżentelmena oczywiście znasz.
Oleg Poluczkin. Zwężone źrenice, obwisłe usta i dziwnie puste spojrzenie, to samo, na które Newman zwrócił uwagę w barze hotelu Marski.
— A to jest generał Łysenko, który dowodzi we wszystkich republikach nadbałtyckich. — Mauno wskazał na ziarniste zdjęcie. — Normalnie ma swoją siedzibę w Moskwie, lecz przeniósł się do Leningradu. Jego na pewno nie spotkasz, lecz może Karłow wspomni o nim. W ten sposób będziesz wiedział, o kim mówi.
Jeden z tych starych wojskowych. Bolszewik od stóp po czubek swej słowiańskiej głowy. Nawet na podstawie tego zdjęcia kiepskiej jakości Newman był w stanie wyczuć jego wulgarność i porywczą naturę. Patrzył gdzieś w bok, jak ktoś przysłuchujący się czemuś uważnie. Człowiek, którego zapewne trudno jest przekonać. Trzymający się swego zdania, jakby było ewangelią.
— Karłow wygląda na najinteligentniejszego — skomentował Newman. — Na kogoś, kto potrafi dochować tajemnicy. Indywidualista.
— Jesteś spostrzegawczy — zauważył Mauno, odkładając fotografie. — A teraz zjeżdżaj, bo mam mnóstwo roboty. Sam nie wiem, dlaczego robię ci tę przysługę...
— Ponieważ — rzucił bez namysłu Newman — boisz się jak diabli, że jeśli tego nie uczynisz, sam znajdę sposób na dotarcie do Tallina - i dokładnie tak by się stało.
W mieszkaniu na sztokholmskim przedmieściu Solna Rupescu siedziała, kiwając nogą założoną na nogę. Był to ruch, który przeszkadzał Poluczkinowi w koncentrowaniu się na jej słowach.
— Z Tallina nadeszły nowe instrukcje. Cały nasz wysiłek musimy skupić na Dillonie. Przeszukać dodatkowo wszystkie hotele w mieście, by zlokalizować Helen, żonę Stilmara, co właśnie zrobiłam. Zatrzymała się w Grandzie. Dzisiaj kurier przywiezie z Helsinek jej zdjęcie. A teraz powiedz mi, czy przechadzka Dillona, którą śledziłeś ostatniej nocy, wyglądała na zwyczajny, pozbawiony celu spacer?
— Takie miałem wrażenie.
Poluczkin odpowiedział krótko, specjalnie nie rozwodząc się nad tym tematem. Gdyby powiedział za dużo, to Rupescu, kobieta diabelsko wyczuwająca jego kłamstwa, mogłaby natknąć się na te dwadzieścia pięć minut, kiedy zgubił Dillona.
— A zatem było to przejście próbne — stwierdziła i zapaliła papierosa.
— Przejście próbne?
— Nie bądź głupi. Tallin zdecydował, że Dillon to Procane. Przekonały ich bilety, które kupił na rejs do Helsinek. A więc, co zrobi najpierw? Upewni się, że nikt go nie śledzi. I to by tłumaczyło ten nocny spacer. — Jej głos wyostrzył się. — To zawodowiec. Jesteś pewien, że cię nie zauważył?
— Nie jesteś jedyną osobą, która wie, jak należy śledzić innych.
— To nie była odpowiedź bezpośrednia.
— Jestem pewien — odparł wciągając dym i patrząc na jej bujającą się nogę.
— Możesz przestać myśleć o łóżku — rzuciła. — Porzuć wszelkie nadzieje. — Spod poduszki wyciągnęła jakąś fotografię i rzuciła mu ją. — I czy jesteś również pewien, że na ulicy Drottninggatan szedł za tobą Peter Persson?
— Tak myślę. Koncentrowałem się na Bilionie i sprawdzałem, czy nikt za mną nie idzie. Zauważyłem wtedy tego mikrusa o okrągłej gębie, który zgrywał pijanego i kuśtykał. Wydał mi się znajomy. Jak wiesz, kiedy wróciłem z Karlavagen, chciałem jeszcze raz obejrzeć to zdjęcie.
— Spałeś na nim. Jesteś ciągle przekonany, że ten utykający pijaczyna to był Persson?
— Ile razy, do ciężkiej cholery, mam ci to mówić? — Poderwał się i podszedł do szafki, w której stał alkohol. Nalał sobie dużą wódkę i podniósł szklankę do ust.
— Alkohol i ta robota nie idą w parze — ofuknęła go.
— Odpieprz się! Upierdliwa dziwka.
Czekał, kiedy wybuchnie, nie dbając już o to, ale ona zaskoczyła go po raz kolejny. Przestała kiwać nogą, przyglądając się mu, jak opróżnia szklankę i odstawia butelkę. Leżała wsparta na poduszce, patrząc na niego spod przymkniętych powiek.
— Powinieneś tylko trzymać nerwy na wodzy — powiedziała spokojnie Magda. — Jak do tej pory, dobrze się spisywałeś. Poinformowałam o tym Tallin. Znalazłeś to mieszkanie na Karlavagen, więc wiemy, skąd zgarnąć Dillona. Miejmy też nadzieję, że zdołamy tego dokonać dzisiaj wieczorem. Może pójdzie na taki sam spacer. Dillon to ostrożny facet. Jeszcze raz przeczytałam jego akta. Prawdziwy zawodo...
— My?
Błyskawiczna zmiana nastroju Magdy wytrąciła Poluczkina z równowagi. Ciągle nie doceniał jej umiejętności obchodzenia się z mężczyznami. Zaciągnęła się dymem z papierosa i dopiero po chwili odpowiedziała:
— Nowe rozkazy mówią, że trzeba chronić Corda Dillona za wszelką cenę. Za wszelką cenę — powtórzyła akcentując każde słowo.
— Co to znaczy? — rzucił zaczepnie.
— Usiądź, proszę. Rozluźnij się. Mamy mnóstwo roboty. A nie możemy tego zrobić bez twojej pomocy...
Wzruszył ramionami i opadł na fotel. Jego napięta twarz trochę jakby złagodniała. Wódka i zastosowanie słowa „my" zamiast „ja" robią swoje, spostrzegła Rupescu. Zastanawiała się, czy chwila spędzona w łóżku dopełniłaby tej przemiany, lecz natychmiast odepchnęła tę myśl. Poluczkina nadal trzeba było trzymać na smyczy, nieco dłuższej, ale mimo wszystko na smyczy, jak psa, którego zachowania nie da się przewidzieć.
— To znaczy — ciągnęła — że przy najbliższej okazji musimy wyeliminować Petera Perssona, jeżeli dalej będzie łaził za Dillonem. W tej chwili to już postanowione. Ja sama się nim zajmę. Miejmy nadzieję, że jeżeli Persson pojawi się również dzisiejszego wieczoru, Dillon pójdzie tą samą drogą. Co jest prawdopodobne.
— Dlaczego tą samą drogą?
— Bo będzie łatwo pozbyć się ciała.
26
Newman zamknął drzwi do sypialni w swym apartamencie w Hesperii, podszedł do szuflady, wyciągnął ją, żeby wziąć swój notes i... zamarł. Wrócił do szafy, otworzył ją i stał przyglądając się ubraniom. Po chwili usłyszał ciche pukanie. Stanął z boku drzwi i dopiero wtedy spytał:
— Tak? Kto tam?
— Laila.
Wpuścił ją i znowu zamknął drzwi na klucz. Miała na sobie bladoniebieską wiatrówkę, ciemnogranatowe skarpetki wywinięte z wysokich do kolan butów, a pod kurtką białą bluzkę z kołnierzykiem w formie stójki. Objęła go i spojrzała w oczy.
— Coś nie w porządku, Bob? O co chodzi? Poznaję to po twoim wyrazie twarzy. Czy jesteś na mnie za coś zły...
— Dopiero co wszedłem. A kiedy mnie nie było, ten pokój został przewalony.
— Przewalony?
— Przeszukany. Przez zawodowców. Wszystko jest tak, jak zostawiłem wychodząc, z jednym wyjątkiem. Chciałbym tylko dowiedzieć się, kto to zrobił.
— Ktoś, kto wiedział, że cię tu nie będzie — zasugerowała chytrze. — A kto o tym wiedział?
— Nie mam pojęcia — skłamał.
— Kiedy przyszłam pierwszy raz, w recepcji nie mieli twojego klucza. Pomyślałam, że jesteś na górze, więc weszłam. Gdy wychodziłam zza węgła, zobaczyłam wychodzącego z jakiegoś pokoju mężczyznę w hotelowym uniformie i pomyślałam, że z twojego, lecz po chwili stwierdziłam, że widocznie się mylę.
— Zawodowcy — powtórzył Newman. Ludzie Mauna Sarina — taka myśl przebiegła mu przez głowę. A przynajmniej miał nadzieję, że to byli ludzie tego drania. Dzięki Bogu, ostatni list Alexis trzymał na piersi, w wewnętrznej kieszeni.
— Wyglądasz na bardzo spiętego — zauważyła. — Pomyślałam, że może pojedziemy jutro do Turku, by chociaż na jeden dzień wyciągnąć cię z Helsinek. To by ci dobrze zrobiło. Moglibyśmy wyruszyć wcześnie rano.
— Nie, nie tak wcześnie — odrzekł szorstko, zastanawiając się ciągle, kto mógł przeszukiwać jego pokój. — Może raczej bliżej lunchu — dokończył.
— A dlaczego nie wcześniej? — nalegała.
— Ponieważ chciałbym się wyspać — oznajmił z irytacją w głosie. — To znaczy, jeżeli nie masz nic przeciwko temu, że wyrażę swoją opinię co do rozkładu zajęć.
— Oczywiście, że nie. Jeżeli chcesz, zaraz możemy iść do łóżka — zaproponowała spoglądając pewnie.
Nie! To był błąd. — Poczuł, że Laila przypiera go do muru.
— Posłuchaj, Lailo. To nie jest przyjemne, kiedy człowiek stwierdza, że jego pokój został przeszukany. Może więc spotkamy się na lunchu w restauracji? Muszę zrobić pewne notatki...
— Oczywiście. O której spodziewasz się zgłodnieć? — spytała z nutą sarkazmu.
— Wszystko jedno! Niech będzie w południe. Do zobaczenia.
— Już jest południe.
Wyszła nie mówiąc nic więcej. Poszła schodami, by zyskać czas na przemyślenia. Coś było nie tak. Dlaczego tak stanowczo sprzeciwił się wczesnemu wyjazdowi? Była już prawie na parterze, lecz zatrzymała się. Och, mój Boże! Ten cholerny statek do Tallina odpływa o 10.30. I z pewnością to Policja Obronna „przewaliła", jak to powiedział, jego pokój. A zatem najwyraźniej spotyka się z jej ojcem. Musiała ostrzec Tweeda. Newman znalazł się w niebezpieczeństwie. Zbiegła po ostatnich stopniach i popędziła do najbliższego telefonu.
— W ostatnich wydarzeniach wyczuwam rękę mojego starego przeciwnika, generała Łysenki — powiedział Tweed do towarzystwa zebranego w jego pokoju.
Znowu przyglądał się fotografiom Rupescu i Poluczkina, które Nield wykonał w Solna. Nield siedział w fotelu, podczas gdy Butler opierał się o ścianę. Ingrid przycupnęła na łóżku, a czwarty mężczyzna stał obok niej.
Lan Fergusson, Szkot, który przyjechał za Stilmarem z Londynu do Sztokholmu, był o cal wyższy od Ingrid. Trzydziestoletni, żylasty mężczyzna o kościstej twarzy, szczupły i szybkonogi. Monika powiedziała kiedyś, że wyraz jego twarzy zmienia się od kamiennego, pokerowego do zupełnie obojętnego, wręcz pustego. Miał na sobie płócienną marynarkę, dżinsy i rozpiętą pod szyją koszulę. Na ulicach Sztokholmu wtapiał się w tłum studentów włóczących się po mieście. Wyglądał właściwie na dziesięć lat młodszego, co w jego zawodzie często okazywało się korzystne.
— Dlaczego ten przebiegły drań Łysenko, panie Tweed? — zapytał.
— Trudno to ująć słowami. Ale jestem gotów założyć się o moją emeryturę, że teraz Łysenko przeniósł się z Moskwy gdzieś bliżej Helsinek. Zapewne podobnie jak ja wyczuwa, że poszukiwania Procane'a zbliżają się do najważniejszego momentu. Sprawa wkrótce nabierze pędu. Ingrid, powiedz nam jeszcze raz, co dzisiaj zaobserwowałaś.
— Po pierwsze widziałam, jak Helene Stilmar wchodzi do głównego hallu na dole. Ma tutaj pokój, na tym samym piętrze, nieco dalej po prawej stronie od ciebie.
— Skoro zatrzymała się tutaj, co w tym znaczącego? — z edynburskim akcentem spytał Fergusson.
— Fakt, że kiedy tu przyjechała, była w hotelu bardzo krótko, a potem przeniosła się do mieszkania przy Karlavagen 72C. Mam wrażenie, że schodziła ludziom z oczu. A teraz wraca w tak zatłoczone miejsce.
— To może nic nie znaczyć — skomentował Fergusson.
— Tak myślisz? — Ingrid odwróciła głowę w jego stronę. — Zaczekaj, aż skończę. Kiedy Helene Stilmar pojechała windą na górę, ja usiadłam sobie w głównym hallu, by sprawdzić, czy ona znowu zjedzie na dół. A tu po dziesięciu minutach Helene wchodzi do hotelu po raz drugi! Ma na sobie jasnoczerwony płaszcz, długi czerwony szal i ciemne okulary. Nie wierzyłam własnym oczom...
— Może tu jest jakieś tylne wejście? — zasugerował Fergusson.
— Powiedziałam przecież, żebyś poczekał, aż skończę!
— Przepraszam, za dużo gadam.
— Rzeczywiście! Ta nowa Helene była ubrana inaczej niż ta pierwsza. I też wjechała windą na górę. Obserwowałam numerki — wysiadła na tym piętrze.
Tweed pierwszy zrozumiał, o co jej chodzi. Pochylił się do niej.
— Czy mówisz o dwóch różnych kobietach?
— Tak mi się zdaje. Troszeczkę się różniły.
— W aktach Helene nic się nie mówi o siostrze bliźniaczce — odparł z namysłem Tweed.
— Akta! — prychnęła pogardliwie Ingrid. — Wszyscy gadacie o aktach! Skoro wszystko było w aktach, to mogliście zostać w Londynie. Tymczasem znaleźliśmy się tutaj po to, by dowiedzieć się tego, czego w aktach nie ma.
Powiedziała to z takim przekonaniem, że wszyscy obecni w pokoju zamilkli i spojrzeli na nią. Dopiero Fergusson przerwał milczenie:
— A zatem w co ona gra?
— To jest najbardziej oczywiste — odrzekła Ingrid. — Jeżeli prawdziwa Helene wybiera się do Finlandii, to tu w pokoju zostawia swoją siostrę. Ta pokazuje się publicznie, może nawet jada posiłki w restauracji. W ten sposób wszyscy myślą, że Helene ciągle przebywa w Sztokholmie, choć rzeczywistość jest inna. Znajduje się w drodze do Helsinek lub jakiegoś innego miejsca.
— To brzmi sensownie — zgodził się Tweed. — Światło jupitera znowu skupia się na Helene Stilmar. Ingrid, masz nowe zadanie. Idź, usiądź w głównym hallu i przypilnuj Helene, kiedy znowu będzie wychodziła z hotelu. Gdy wyjdzie, ruszaj za nią. Poślę ci coś do jedzenia przez służbę hotelową — obiecał Tweed wstając. — Poza tym od czasu do czasu zejdę na dół, by sprawdzić, czy jesteś.
— Zmienię miejsce tam na dole — odrzekła Ingrid. — Żeby nie rzucać się w oczy.
Wyszła z pokoju, a Butler dla pewności zaczekał minutę. Odchrząknął i Tweed zrozumiał od razu, że jego kolega zamierza poruszyć jakiś drażliwy temat.
— Czy na pewno możemy ufać tej Ingrid? — spytał. — Jesteś zazwyczaj tak ostrożny, Tweed, że dziwi mnie, iż o wszystkim przy niej mówisz.
— Zanim zaczęła dla mnie pracować, została dyskretnie sprawdzona — odparł szorstko Tweed. — Ona zna Skandynawię tak, jak nam się nigdy nie uda. Mamy szczęście, że ona jest z nami.
— Skoro ty jesteś szczęśliwy... — skończył niepewnie Butler.
— Natomiast nie jestem szczęśliwy — kontynuował Tweed — z powodu korespondenta zagranicznego Roberta Newmana w Helsinkach. On jest tym nieznanym czynnikiem, który wszystko może pokrzyżować, ponieważ nie wie, co się tu dzieje. Ponadto jego stan emocjonalny jest co najmniej kiepski.
By naświetlić sprawę Fergussonowi, Tweed streścił historię Alexis Bouvet i nagły lot Newmana do stolicy fińskiej, plus późniejsze zainteresowanie Estonią. Zbliżał się do końca wyjaśnień, kiedy zadzwonił telefon. Telefonowała Laila z Helsinek, w jej głosie czuło się napięcie.
— Powiedziałem „nieznany czynnik" — powtórzył ponuro Tweed, odkładając słuchawkę — a w Finlandii czas umyka szybciej, niż się spodziewałem. Dzwoniła ta Finka, która pilnuje Boba Newmana.
— Jeszcze jedna dziewczyna? — spytał Fergusson.
— Tak, Lan, jeszcze jedna dziewczyna. — Tweed spojrzał srogo na Szkota, a po chwili dodał zwięźle: — Ona też była sprawdzona, zanim ją zaangażowałem. Ponieważ jest w Finlandii, nie wie tyle co Ingrid, lecz tylko dziewczyna mogła tak bardzo zbliżyć się do Newmana, pomijając już fakt, że też jest dziennikarką.
— Chyba nie masz mi za złe tych pytań?
— Pod warunkiem, że to był ostatni raz. — Tweed rozprostował ręce i wygiął palce. — W najbliższych dniach Newman może pojechać do Tallina. Mam tylko nadzieję, że dotrę do Helsinek, nim on stamtąd wyjedzie.
— Bo w przeciwnym razie nigdy nie wróci? — rzucił domyślnie Butler.
— To pewne jak dwa dodać dwa jest cztery. On jest przebiegły, ma doświadczenie, być może jest najlepszym korespondentem zagranicznym na świecie. Ale jak już mówiłem, przeraża mnie jego stan emocjonalny. Istnieje tylko jeden powód, dla którego chciałby wyjechać do Estonii...
— Mianowicie? — zapytał Butler.
— On uważa, że tam zamordowano jego żonę. W tej chwili najbardziej przeraża mnie jego przebiegłość.
— Nie bardzo rozumiem — odezwał się Nield, po raz pierwszy włączając się do rozmowy. Chociaż młodszy od Butlera, wolał raczej uważnie słuchać, niż mówić.
— A jeżeli będąc tam, dopadnie mordercę swojej żony? — powiedział Tweed. — Czy potrafi zapanować nad sobą tak, jak to zazwyczaj czyni? Gdyby tylko tutaj wszystko działo się nieco szybciej. Mógłbym najbliższym samolotem polecieć do Helsinek i porozmawiać z Newmanem w cztery oczy. W Bogu pokładajmy nadzieję, że tak się stanie. A teraz muszę wyznaczyć wam obiekty do obserwacji.
Późnym wieczorem tego dnia Cord Dillon po raz drugi zjawił się na Drottninggatan. Najwyraźniej zaabsorbowany rozwiązaniem jakiegoś problemu, szedł z rękami w kieszeniach płaszcza i opuszczoną głową. I znowu, jak na tę porę doby przystało, przechodniów było niewielu. Za nim podążał Poluczkin, a jego buty z gumową podeszwą nie wydawały żadnego dźwięku. Peter Persson przestał utykać. Szedł za Poluczkinem ubrany w krótki płaszcz przeciwdeszczowy, co pewien czas zatrzymując się na krótko, by popatrzeć na oświetlone wystawy sklepowe.
Magda Rupescu miała buty na płaskim obcasie i stała nieco dalej. Szukała czegoś w torebce, jak gdyby coś zgubiła. Szła jakieś trzydzieści pięć kroków za Perssonem, a jej gęste rude włosy skrywał szal.
Persson koncentrował się na obserwowaniu Poluczkina, lecz zdawał sobie również sprawę z tego, że idzie za nim jakaś kobieta. Spoglądając na kolejną wystawę, obejrzał się i zobaczył, że Magda pokazuje jakiś folder przechodzącej dziewczynie. Jeszcze jedna turystka zagubiona w labiryncie ulic i wysepek Sztokholmu. Miała przynajmniej tyle wyczucia, żeby o tej porze doby zagadnąć inną kobietę.
Zachowując stosowny dystans, Persson szedł dalej za Poluczkinem. Stawało się jasne, że istotnie chodzi o Corda Dillona. Pomyślał, że fakt ten mógłby zainteresować Hornberga. Dillon był już niedaleko końca Drottninggatan, skąd miał do wyboru trzy kierunki. Na południe przez most do Gamla Stan. Na wschód w kierunku hotelu Grand. I na zachód, by oddalić się od śródmieścia.
Poluczkin zatrzymał się nagle. Idący w pewnej odległości od niego Dillon doszedł już do rogu, też się zatrzymał i złożył dłonie, by przypalić papierosa. Poluczkin stanął we wnęce przy wejściu do jakiegoś sklepu. Persson szedł dalej, tymczasem Dillon zniknął za lewym rogiem, i wtedy Poluczkin wynurzył się z wnęki.
Rosjanin nie obejrzał się za siebie. Wydawało się, że myśli wyłącznie o tym, co przydarzyło się Dillonowi. Doszedł do rogu akurat w chwili, gdy Persson przeszedł przez jedną z bocznych uliczek, oglądając się szybko, by sprawdzić, czy nic nie jedzie. To był jeden z elementów ryzyka związanego ze spacerami po Promenadzie.
Mijał właśnie po swojej lewej stronie kolejne wejście sklepowe, gdy wynurzyła się z niego kobieta z szalem na głowie. Zesztywniał. W rękach trzymała rozłożony plan miasta.
— Przepraszam pana — powiedziała po szwedzku — ale zupełnie się zgubiłam. Szukam ulicy o nazwie Hamngatan. Przed chwilą pytałam jakąś kobietę, lecz ona była z Halsingborga.
Mówiąc trzymała torebkę i otwarty plan miasta w lewej ręce. Po chwili wypuściła plan z ręki, a ten spadł do wnęki wejścia sklepowego. Persson wszedł do niej, pochylił się, by podnieść mapę. Szósty zmysł ostrzegł go - niestety za późno.
Prostował się i odwracał, kiedy Magda ruchem skierowanym do góry wbiła mu długą stalową igłę między żebra w pobliżu kręgosłupa. Igła weszła po rękojeść. Persson był już martwy, kiedy na jego zgiętych plecach postawiła nogę i szarpnęła z całej siły, wyciągając broń. W tej chwili pojawił się Poluczkin.
— Ten sprzątacz... — syknęła Magda. — Jego wózek... rzeka...
Poluczkin natychmiast pojął, co Magda ma na myśli. Zza rogu wyszedł sprzątacz uliczny w pomarańczowej kurtce i spodniach. Pchał przed sobą duży pojemnik na śmieci na kołach.
Poluczkin ruszył ulicą, a kiedy zrównał się ze śmieciarzem, usztywnioną krawędzią dłoni walnął go potężnie w kark. Rosjanin już wcześniej sprawdził, że na ulicy nie widać nikogo innego. Nieprzytomnego mężczyznę wciągnął do wejścia sklepowego, ściągnął z niego kurtkę, zerwał z siebie własny płaszcz i odział się w pomarańczowy kubrak. Był dla niego za duży, więc podwinął rękawy, wyszedł na ulicę, chwycił pojemnik na kółkach i pokierował nim w stronę wnęki, w której obok zwłok Perssona stała Magda. Wrzucił ciało do śmietnika, na wystającą głowę narzucił zdjęty z przedramienia płaszcz, a potem przejechał ostatnie metry dzielące go od ulicy przy końcu Drottninggatan.
Oglądając się w lewo i w prawo sprawdził, że nic nie nadjeżdża. Pchnął wózek przez jezdnię i zatrzymał przy murze nad samą rzeką. Poluczkin był mężczyzną o znacznej sile fizycznej, wystarczyło jedno pociągnięcie z dłońmi pod pachami trupa, by wyrzucić go do wody. Plusk został stłumiony hukiem wody z pobliskiego jazu.
Zepchnął wózek w ślad za ciałem, zdjął pomarańczową kurtkę i też wrzucił do wody. Magda, która trzymała jego płaszcz, pomogła mu go założyć i po chwili szli już razem brzegiem rzeki w kierunku hotelu Grand. Kiedy doszli do mostu Riksbron, zaledwie kilkanaście metrów od miejsca, w którym spuścił trupa do wody, wziął ją za rękę.
— Przejdź na drugą stronę ulicy, w cień. Przy odrobinie szczęścia — ciągnął, kiedy doszli do chodnika — rano będzie już pływał w Bałtyku. Ma całą noc na dopłynięcie do morza — dodał brutalnie.
— Na Drottninggatan słyszałam, jak otwiera się jakieś okno — powiedziała cicho Magda. — Nie patrzyłam w górę. Zauważyłeś coś?
— Niech to wszyscy diabli! Byłem zajęty czym innym. Co z tego, nawet jeśli tam ktoś był. Nie ma ciała, nie ma kłopotu.
27
Była trzecia nad ranem, gdy Tweed został wezwany telefonicznie przez Gunnara Hornberga. Wywlókł się z łóżka, wrzucił na siebie ubranie, na chwilę zatrzymał się przed lustrem, by poprawić krawat i przyczesać włosy. Potem wcisnął kapelusz na głowę i wyszedł z pokoju. Na zewnątrz, przed wejściem do hotelu, Hornberg czekał już za kierownicą swego volvo. Był sam. Tweed usiadł obok i Szwed podjechał niewielki odcinek drogi do mostu Riksbron. Sztokholm był wyludniony, majestatyczne budowle wyglądały jak teatralna scenografia, a światła latarni odbijały się w wodzie.
— Czyje to ciało? — spytał Tweed podczas tej krótkiej przejażdżki.
— Policja kryminalna twierdzi, że to jest Peter Persson. Mam nadzieję, że się mylą, choć rzeczywiście dzisiejszej nocy nie zameldował się.
— Kto go znalazł?
— Mężczyzna, który wyszedł z psem na późnowieczorny spacer. To zawsze jest jakiś gość z psem. O, mój Boże! Spójrz na to — ci dopiero potrafią zrobić przedstawienie!
Hornberg, choć to w jego przypadku niezwykłe, był autentycznie zdenerwowany, i kiedy zaparkował samochód nad rzeką, wyskoczył i kazał Tweedowi iść za sobą. Na środku mostu stała półciężarówka z dźwigiem, którego łańcuch z hakiem kołysał się kilka stóp nad wodą. Na haku coś wisiało, wolno podnoszone do góry. To coś to było nasiąknięte wodą ciało, umieszczone wewnątrz brezentowej płachty. Tweed stwierdził, że podniesiono je z miejsca, w którym zatrzymało się na szeregu różowych, połączonych liną boi.
Łódź policji wodnej unosiła się na falach czarnej wody, utrzymując się w miejscu dzięki pracującemu na wolnych obrotach silnikowi. Na jej pokładzie pięciu umundurowanych ludzi obserwowało, jak ładunek unosi się coraz wyżej w noc. Makabryczny widok.
Za furgonetką z dźwigiem stała karetka z otwartymi tylnymi drzwiami. Przy niej dwóch ubranych na biało mężczyzn, a obok nich trzeci, w cywilnym ubraniu, bez kapelusza, z torbą w ręku. Jeszcze kilku w cywilnych ubraniach i z rękami w kieszeniach zajęło miejsca przy murze na brzegu rzeki. Niezbyt silny, lecz przejmujący wiatr hulał wzdłuż jej nurtu. Tweeda uderzyła panująca cisza, absolutny bezruch czekających ludzi.
Zawieszona na łańcuchu płachta dotarła do poziomu mostu, przeciągnięto ją przez barierkę i opuszczono. Tweed szedł za Hornbergiem, który spieszył się w drodze na most, a jego gęste włosy powiewały na wietrze. Kiedy ciało opuszczono na ziemię, Tweed usłyszał słowa wypowiadane po szwedzku podniesionymi głosami. Hornberg był wściekły. Tweed podszedł wolno do szefa SAPO i mężczyzny, z którym rozmawiał. Hornberg odwrócił się gwałtownie, odzywając się po angielsku:
— Tweed, to jest inspektor Holst z policji kryminalnej. Holst, poznaj mojego przyjaciela, Tweeda, z wydziału specjalnego...
— Paskudna noc — zauważył Tweed podając dłoń Holstowi, wdzięczny Hornbergowi za anonimowość tej prezentacji i niedopowiedzenie, kim naprawdę jest.
— Cholernie zła noc — z wściekłością przyznał Hornberg i zwrócił się do Holsta, ciągle po angielsku: — Dlaczego, do cholery, nie wciągnęliście go na łódź? To ujma dla ludzkiej godności, by podnosić zwłoki jak worek kartofli. — Zerknął na Tweeda. — To rzeczywiście jest Peter Persson.
— To był miły gość. Przykro mi — powiedział cicho Tweed.
Odczepili platformę, na której leżały zwłoki. Oczy Perssona były otwarte i spoglądały nie widząc na roziskrzone gwiazdami niebo. Holst przestępował z nogi na nogę, lecz nim zdążył się odezwać, podszedł mężczyzna z torbą i udzielił odpowiedzi:
— Jestem doktor Schill, nowy patolog policyjny. To na moją prośbę ciało wyjęto z wody właśnie w ten sposób.
— Czy mógłby mi pan wyjaśnić, dlaczego, do diabła, wydał pan taki rozkaz? — warknął Hornberg.
Doktor Schill, mężczyzna około czterdziestki, o szczupłej twarzy, ascetyczny, uważnie obserwował dwóch mężczyzn, którzy odczepiali platformę, i w tym samym czasie wyjaśniał:
— To mógł być przypadek morderstwa.
— Mógł być?! Peter Persson jest... był jednym z moich najlepszych ludzi. Jestem Gunnar Hornberg z SAPO. Pan myśli, że jeden z moich ludzi wypadł przez barierkę do rzeki? Oczywiście, jest to morderstwo.
— Będę w stanie to potwierdzić po autopsji. Gdyby wciągnięto go do łodzi, niewykluczone, że stracilibyśmy cenne dane medyczne. A podnosząc go na platformie, najmniej naruszamy ciało.
— Nie sądzę, by Perssonowi robiło jakąkolwiek różnicę, czy się go teraz narusza. Niech pan się bierze do swej roboty. I proszę o jak najszybszą opinię.
— Po zbadaniu ciała u mnie w laboratorium...
— Niech go pan przebada od razu! — Sięgnął do kieszeni i podsunął patologowi pod nos swoją legitymację SAPO. — Powiedziałem SAPO. Wrócę za kilka minut. Chodź, Tweed, zanim stracę cierpliwość do tych biurokratów.
— Wolałbym nie być świadkiem sytuacji, w której tracisz cierpliwość — odparł Tweed, próbując uspokoić Szweda. — Co się właściwie wydarzyło? A może jest jeszcze za wcześnie, by to stwierdzić?
— Najpierw został zabity, tego jestem pewien, a potem wrzucony do rzeki jak śmieć z pojemnika na śmieci. — Hornberg zwrócił się do jednego z cywilów: — Czy mógłbym jeszcze raz prosić o tę lornetkę? — Wycelował na filar podtrzymujący most po drugiej stronie jazu, potem podał Tweedowi. — Spójrz sam.
— Czego szukam?
— Pojemnik na śmieci, na kółkach, zaklinowany u podstawy tamtego filaru. Ludzie, którzy to zrobili, niezbyt dobrze znają Sztokholm. Z pewnością nie są mieszkańcami, którzy żyją tu od lat. To wiemy na pewno.
— Skąd to wiesz? — zapytał Tweed, kierując na filar lornetkę do obserwacji nocnej.
— Zabójcy, co oczywiste, mieli nadzieję, że ciało biednego Petera spłynie Strõmmen w kierunku Bałtyku i że nigdy nie zostanie odnalezione. Gdyby byli Szwedami, mieszkańcami dobrze znającymi swoje miasto, wiedzieliby, że w pobliżu jazu znajduje się łańcuch boi.
— Na którym ciało zatrzymało się.
— Dokładnie tak — odparł Hornberg. — Podejrzewam, że zostało zauważone zaledwie kilka godzin po morderstwie.
— Tak, widzę ten pojemnik na śmieci — powiedział Tweed oddając lornetkę. — Kto znalazł ciało? Mówiłeś coś o jakimś mężczyźnie z psem na spacerze.
— Jest tam, na tylnym siedzeniu wozu patrolowego. Źródłem nocnych niespodzianek na ogół zawsze bywają mężczyźni z psami. Jakiś ćpun, leżący w bramie ledwo żywy. Albo mężczyzna, którego zadźgano podczas bijatyki, gdzieś w bocznej uliczce. Odkrycia często dokonuje pies, węszący tu i tam.
— Rozumiem z tego, że Persson był na służbie? — spytał Tweed.
Stali poza zasięgiem słuchu pozostałych ludzi. Hornberg pociągnął się za koniec nosa i uważnie spojrzał na Anglika, który wiedział, że jego kolega po fachu zastanawia się, jak dużo może powiedzieć. Tweed na wszelki wypadek nie odezwał się.
— Tak — przyznał w końcu Szwed — on śledził Corda Dillona. Muszę zamienić z nim kilka słów. Czy on po prostu odszedł z tego miejsca? Jeśli tak, to najbliższym samolotem opuści ten kraj. — Przerwał, a po chwili mówił dalej: — Może chciałbyś wziąć udział w tej rozmowie?
— To niezwykle uprzejme z twojej strony. Zgoda.
— Życie jest śmieszne — zamyślił się Hornberg. — „Uprzejme" powiedziałeś. A ja właśnie miałem zamiar prosić cię, żebyś opuścił Szwecję.
— A to niby dlaczego, Gunnar?
— Mój minister dostaje napadów nerwowych. — Hornberg naśladował swego przełożonego: — „W końcu jesteśmy neutralni. Naprawdę nie podoba mi się, że ci wszyscy ludzie z NATO znajdują się na moim terytorium." Teraz mogę go przyblokować — kontynuował z dziką satysfakcją. — To jedyna pozytywna rzecz, jaka wynikła z tego okropnego morderstwa.
— Nie bardzo cię rozumiem — stwierdził Tweed, chociaż zrozumiał doskonale.
— Na Boga! Jakieś bydlę zamordowało jednego z moich najlepszych ludzi. Sowieci wdzierają się na nasze wody terytorialne swoimi mini-łodziami podwodnymi. Wkraczają w naszą przestrzeń powietrzną myśliwcami MiG. A teraz przysłali grupę zbirów, może nawet więcej niż jedną. Myślisz, że będę patrzał na to obojętnie? Zabójstwo Perssona wyraźnie łączy się z Procane'em. Ty też jesteś w to wmieszany, a więc zapraszam do współpracy do czasu odnalezienia zabójców...
— Pod warunkiem, że Persson został zabity — wytknął Tweed.
— Zatem sprawdźmy, czy ten pedantyczny patolog potrafi już wydać jakąś opinię. Miał dość czasu na wstępne przebadanie ciała.
Hornberg wmaszerował na most, gdzie nosze z ciałem znajdowały się już w ambulansie. Patolog pochylał się nad Perssonem, a kiedy zjawił się szef SAPO, podniósł wzrok.
— Tę sprawę przejmuje SAPO — Hornberg poinformował inspektora Holsta.
— Tak sądziłem.
— A więc — kontynuował Hornberg, zwracając się do patologa — doktorze Schill, muszę poznać pańską pierwszą opinię na ten temat.
— Miałem czas na pobieżne zaledwie oględziny — zaczął Schill.
— Niech pan mówi — rzucił Hornberg.
— To wygląda na morderstwo. Na plecach znalazłem śmiertelną ranę. Uważam, że to ciekawe i interesujące, mam na myśli broń. Na pierwszy rzut oka wygląda na swoisty sztylet.
— A zatem morderstwo. Wiedziałem od razu. Widzisz, Tweed, miałem...
Hornberg odwrócił się, ale Tweeda już za nim nie było. Zszedł z mostu i ruszył po Drottninggatan, rozglądając się na boki i zaglądając w wejścia sklepowe. Ulica była pusta. W pewnej chwili zatrzymał się, a potem zniknął za rogiem.
Kiedy Hornberg dogonił go, Tweed, przykucnąwszy, wpatrywał się w wykładaną płytkami posadzkę. Prawą ręką dotknął chodnika i odsunął ją akurat w chwili, gdy nadszedł Szwed, lecz nie zmienił swojej pozycji.
— Co ty tam robisz? — spytał Hornberg.
— Stąd do krawędzi chodnika, gdzie zrzucono pojemnik do rzeki, prowadzą nikłe ślady kół. Ślady węgla, a może koksu.
— Zapomniałem ci powiedzieć. W jednym z wejść sklepowych, nieco bliżej rzeki znaleźliśmy śmieciarza. Ale bez pomarańczowej kurtki. Leży w szpitalu, z ciężkim wstrząsem. A co z tymi śladami kół?
— Uważam, że wcześniej przejechał po rozgniecionym węglu lub koksie, który zapewne spadł z jakiejś ciężarówki. A tu na posadzce jest chyba ślad zaschniętej krwi. Niech lepiej obejrzy to Schill.
Tweed wskazał palcem zaciśniętej dłoni, w której ukrył podniesioną z posadzki szminkę. Hornberg schylił się obok niego i skinął, a dopiero potem obaj wyprostowali się.
— Sprytnie, Tweed. Zaczekaj tutaj, a ja pójdę po doktora Schilla.
Czekając Tweed wsunął szminkę do kieszeni. Pojemniczek był złoty, sprawiał wrażenie drogiego. Postanowił, że przy najbliższej sposobności pokaże ją Ingrid. W tym momencie był prawie pewien, że w zabójstwo Perssona była zamieszana kobieta.
28
Tej samej nocy, w pokoju Helene Stilmar w hotelu Grand, przed lustrem toaletki siedziały dwie kobiety. Odbicie było zadziwiające, wydawało się, że tworzy dwa obrazy jednej osoby.
— Myślisz, że uda nam się z tym wyjechać? — spytała Helene jej bliźniacza siostra Ewa.
— Musi. Cord Dillon ma zamiar wykorzystać ten bilet na morską podróż do Helsinek. Tweed jest tutaj, by powstrzymać Adama Procane'a przed ucieczką ze Szwecji. Byłoby wielkim błędem nie doceniać tego przyjemniaczka, małego Anglika.
— Nie prezentował się zbyt groźnie, gdy zajrzałam do restauracji na dole.
Rozmawiały po szwedzku, w pokoju panowała atmosfera napięcia. Helene odczuwała wielkie zdenerwowanie. Umiejętnie skrywała ten fakt, lecz siostry tak dobrze wzajemnie się znały, że często potrafiły odgadywać swoje myśli i emocje.
— Podejrzewam, że wielu ludzi popełniło ten błąd — odrzekła Helene . — Nie zapominaj, Ewo, że jadłam z nim lunch w Capitalu, w Londynie. On jest bardzo niebezpieczny.
— I mimo wszystko uważasz, że zdołamy go wykiwać?
— Spójrz w lustro.
Ewa, mieszkanka Sztokholmu i żona pewnego doradcy finansowego, znowu popatrzyła na swoje odbicie. Miała na sobie ulubioną sukienkę Helene, tę szmaragdową, zapinaną wysoko na szyi, oraz szal przewieszony przez lewe ramię.
Poprzedniego dnia, nieco wcześniej, obie siostry odwiedziły jednego z najlepszych fryzjerów w mieście. Helene zażartowała sobie na temat tego, co miał zrobić:
— Chcemy zabawić się z mężczyzną, który nie daje mi spokoju. Niech pan zrobi mojej siostrze dokładnie taką samą fryzurę, jaką mam ja. Damy mu niezłą nauczkę.
Fryzjer uśmiechnął się. Pomyślał, że wie, o co tym kobietom chodzi. Zauważył również, że mówią w ten sam sposób, nawet z podobną modulacją głosu. Jedyną zauważoną przez niego różnicą było to, że kobieta, która zamawiała usługę, mówiła z lekkim amerykańskim akcentem. Jak one mają zamiar rozwiązać ten problem? — zastanawiał się.
Helene „rozwiązywała ten problem", siedząc z Ewą przez pół nocy i ucząc ją amerykańskiego akcentu. To okazało się łatwiejsze, niż przypuszczała. Ewa, która ze swoim mężem podróżowała po całym świecie, miała naturalne zdolności językowe. Mówiła nie tylko w swoim własnym języku, po szwedzku, lecz również po angielsku, francusku, niemiecku i hiszpańsku.
— Niech to cholera! — narzekała Ewa. — Zmęczyła mnie już ta ciągła gadanina. Myślę tylko o tym, by wyciągnąć się na łóżku i usnąć.
Helene klasnęła w dłonie, akceptując propozycję. Podniosła się i nalała kawy — opróżniały już trzeci dzbanek przyniesiony przez służbę hotelową. Kiedy pojawił się kelner, Ewa schowała się w łazience.
— To było doskonałe — skomentowała Helene dodając mleczka. — Wątpię, byś musiała wiele mówić, lecz niczego nie wolno nam przeoczyć. Sztuczka z moim zniknięciem musi zadziałać, chociaż ten Tweed jest ostry jak brzytwa.
— Tweed! Tweed! Tweed! — Ewa obróciła się na fotelu przy toaletce i wyciągnęła swe drugie nogi. — Gówno! Mam dość nazwiska tego faceta! Z tego, co mówisz, można wnioskować, że jest jakimś czarodziejem.
— W swoim czasie wykonał kilka znakomitych sztuczek. Ale nie martw się — uspokajała Helene siostrę. — Wypij kawę, oprzytomniejesz.
— Nie wiem, dlaczego zgodziłam się na ten zwariowany pomysł — kontynuowała Ewa po angielsku z amerykańską wymową. — I nie mam zielonego pojęcia, co się dzieje.
— Wiesz jednak, co robić, gdy nadejdzie właściwy moment. Nie prosiłabym cię o to, gdyby w grę wchodziło jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
— A co z tobą, Helene ? Nie podoba mi się twój pomysł. Praktycznie wszystko może się nie udać...
— Potrafię się pilnować. Teraz najważniejsze jest stworzenie pewnej codziennej wzorcowej procedury, która uśpi czujność Tweeda, da mu fałszywe poczucie bezpieczeństwa...
— Czy ty naprawdę myślisz, że on da się na to nabrać?
— Wyniki gwarantowane — odparła Helene .
Kiedy Gunnar Hornberg kontynuował przesłuchanie Corda Dillona w swoim gabinecie wydziału SAPO, w komendzie głównej policji, Tweed stwierdził z zadowoleniem, że nie stracił sił witalnych, że potrafi nie spać całą noc, a mimo to czuć się świeżo i koncentrować uwagę.
Pod silną presją Amerykanin o niedostępnej twarzy wykazywał równy zasób sił, ale był młodszy. Jedyną przewagą Hornberga nad Dillonem był fakt, że wyciągnął go z łóżka o czwartej nad ranem. Hornberg pojechał ze swym zastępcą na Karlavagen 72C, zaczekał, aż Dillon się ubierze, a potem przywiózł go do biura. Minęła godzina, odkąd szef tajnej policji szwedzkiej zaczął to, co sam nazwał uprzejmie „rozmową".
— Panie Dillon — powtórzył — jeden z moich najlepszych ludzi został zamordowany w samym środku Sztokholmu. To napełnia mnie przerażeniem. To również oznacza, że nic lub nikt się tutaj nie boi.
— Powiem panu po raz kolejny, tak jak powiedziałem wcześniej — odparł Dillon tym samym znudzonym tonem. Przerwał, by zapalić kolejnego papierosa. — Nic nie wiem o tym Perssonie.
— Ale dlaczego spacerował pan po ulicach Sztokholmu o takiej porze, panie Dillon?
— To też już panu mówiłem. Każdego dnia robię dwumilowy spacer.
— Zawsze w nocy? W Waszyngtonie też?
— W Waszyngtonie nie.
— Chce pan powiedzieć, że nie w nocy?
Dillon zacisnął wargi w obliczu zawziętości Szweda, a Tweed, który siedział w milczeniu obok Amerykanina, po drugiej stronie biurka szefa SAPO, poruszył się. Zadał pytanie tak spokojnie, jakby robił to tylko i wyłącznie dla podtrzymania rozmowy.
— Cord, szedł pan tą samą drogą przez dwa kolejne wieczory. Gunnar mówił mi, że Persson śledził pana.
— Co z tego? — spytał zniecierpliwiony Amerykanin.
— To było sprzeczne z tym, czego się pan wyuczył. — Przerwał na chwilę. — Chyba że chciał pan sprawdzić, czy nikt za panem nie chodzi.
Hornberg, siedząc z dłońmi płasko ułożonymi na blacie biurka i okularami odsuniętymi wysoko na czoło, pochylił się. Odezwał się dopiero wtedy, gdy stało się jasne, że Dillon nie ma zamiaru odpowiedzieć na to pytanie.
— Przed chwilą Tweed zadał panu bardzo istotne pytanie.
— Ja nie muszę odpowiadać na żadne z tych cholernych pytań.
— To prawda — zgodził się Hornberg, a potem odezwał się niższym głosem: — Jeżeli jednak nie będzie pan odpowiadał, w stosunkach między naszymi krajami może pojawić się napięcie. Załóżmy, że ja zajmuję pańskie stanowisko w Waszyngtonie, a jeden z waszych ludzi zostaje zamordowany. Jak by pan zareagował?
— Podejrzewam, że tak samo. — Dillon odwrócił się, by patrzeć na Tweeda. — To pan spostrzegł zmiany w moim zachowaniu.
— Czy zatem mam rację? — spytał Tweed.
— Zasadniczo tak. Specjalnie poszedłem tą samą drogą. Za pierwszym razem to był zwyczajny spacer, lecz zauważyłem, że ktoś za mną idzie. Za drugim razem chciałem się upewnić. I rzeczywiście — ktoś mnie śledził.
— Kto? — niezmiennie uprzejmym tonem zapytał Tweed.
— Człowiek, którego zdjęcie pokazał mi Hornberg, Persson. Z niego był świetny zawodowiec, chociaż ja sam mam w tym nieco doświadczenia. A kto go, waszym zdaniem, zabił?
Hornberg zignorował to pytanie. Siedział przy biurku prawie nieruchomo, jak duża figura Buddy, z wzrokiem wbitym w Amerykanina. Zamiast odpowiedzieć, zadał własne pytanie:
— Kiedy po raz pierwszy przekonał się pan, że jest pan śledzony?
— W przybliżeniu w trzech czwartych długości Drottninggatan. Niedaleko miejsca, w którym dochodzi się do mostu.
— A kto jeszcze szedł za panem lub... za Perssonem?
— Nikt — wyrzucił z siebie Dillon.
— Rozumiem. — W głosie Hornberga dał się słyszeć brak przekonania. — Człowiek pańskiego pokroju powinien zauważać morderców.
— To wiecie, że było ich kilku?
— Tak, wiemy. O tej porze Drottninggatan jest wyludniona. Czy jest pan pewien, że nie widział za sobą nikogo innego? — naciskał Hornberg.
— Nikogo — powtórzył Dillon.
Hornberg westchnął, opuścił okulary na nos i podniósł się wolno. Zapiął guziki swej sportowej marynarki. Dillon na wszelki wypadek nie zgasił papierosa, czekał, aż Szwed wykona następny ruch.
— Dziękuję, że przyjechał pan porozmawiać z nami o tak późnej porze, panie Dillon. Nie sądzę, byśmy osiągnęli cokolwiek więcej, więc nie widzę powodu, by psuć panu resztę nocy. — Zwrócił się do Tweeda: — Gdybyś mógł zaczekać jeszcze parę minut, chciałbym porozmawiać z tobą na temat twego znaleziska na Drottninggatan.
Hornberg odprowadził Amerykanina do windy, zaczekał, aż tamten zjedzie na dół, a potem wrócił do swego gabinetu, kręcąc głową podczas zamykania drzwi. Podniósł słuchawkę i zamówił dzbanek gorącej kawy.
— On oczywiście kłamał — stwierdził siadając przy biurku.
— Niekoniecznie — sprzeciwił się Tweed.
— Dlaczego tak uważasz? Przecież to ty zapędziłeś go w kozi róg. Przyznał się przecież, że wiedział, iż jest śledzony.
— Mordercy mogli go pilnować, wykorzystując tę starą sztuczkę z wyprzedzaniem.
— Wyjaśnij mi, proszę.
— Wystarczyło iść zarówno przed Perssonem, jak i przed Dillonem. Drottninggatan przecina wiele uliczek, w których można się przyczaić.
— A skąd wiedzieli, którędy pójdzie?
Tweed zaczekał, aż dziewczyna, która przyniosła na tacy dzbanek świeżo zaparzonej kawy, wyjdzie i znów zostaną sami.
— Ponieważ śledzili Dillona poprzedniej nocy. To przecież była już druga noc, kiedy Dillon spacerował tą samą ulicą.
— To jest możliwe, lecz mało prawdopodobne — skomentował Hornberg. — Dlaczego Dillon miałby kłamać?
— Gdyż przyjechał tu służbowo i nie chce być wmieszany w sprawę zabójstwa Perssona. Cały jego instynkt mówi mu, by jak najdalej trzymać się od twojego śledztwa.
— Przeoczyłeś ewentualność, w której chodzi właśnie o Dillona. A wtedy wszystko by się zgadzało. Persson został zabity, aby ochronić Dillona. Z czasem dowiemy się tego, ja łatwo nie rezygnuję. A później, powiedzmy wczesnym przedpołudniem, jeżeli jesteś osiągalny, zawiozę cię na wyspę Ornö, która, jak się zdaje, bardzo cię fascynuje. Ciekaw jestem, co na tej wyspie tak bardzo może cię interesować.
Dochodziła dziewiąta, gdy Ingrid zapukała do drzwi Tweeda. Już wstał, był ogolony i ubrany, przespawszy zaledwie trzy godziny po nocnym czuwaniu z Hornbergiem. Kiedy wpuścił ją do środka, ucieszyła się, że jest już na chodzie.
— Czy moglibyśmy zjeść razem śniadanie? — spytała siadając na zasłanym już łóżku.
— Obawiam się, że nie. — Zobaczył, jak jej nastrój pryska. — Mam dla ciebie zajęcie. I od tej pory w tym hotelu nikt nie może zobaczyć nas razem.
— Co mam robić?
— Będziesz śledziła Helene Stilmar, dokądkolwiek się uda. Dowiedz się, z kim się spotyka... — podał jej pękatą kopertę. — Tu są pieniądze na wydatki. Ona może wybrać się gdzieś samolotem. Masz paszport?
— Kiedy pracuję dla ciebie, zawsze mam go przy sobie. — Poklepała leżącą obok torebkę. — Ale nie dlatego, bym potrzebowała go w Skandynawii.
— Oczywiście, że nie.
Tweed zapomniał, że w Skandynawii kontrola paszportowa interesuje się wyłącznie przyjezdnymi, nie-Skandynawami. Ingrid mogła polecieć do Helsinek, mówiąc po szwedzku przed wejściem do samolotu, a odprawa paszportowa pomachałaby jej na do widzenia. Dziewczyna sprawdzała pieniądze w kopercie.
— Spięte banknoty to twoje wynagrodzenie — wyjaśnił Tweed.
— To za dużo. Wiesz, jak bardzo lubię pracować dla ciebie, a poza tym mam ludzi, którzy podczas mojej nieobecności pilnują interesów.
— Czy te interesy idą dobrze?
— Bardzo. Klienci domagają się szybkiego wykonywania fotokopii najwyższej jakości. I dostają to, czego chcą. Ale ciągle uważam, że to za dużo...
— To ja ustalam wynagrodzenie, więc nie masz się co spierać. Czy potrafiłabyś mi powiedzieć, jaka kobieta mogłaby używać czegoś takiego?
Podał jej szminkę znalezioną przy wejściu do sklepu na Drottninggatan wkrótce po wyłowieniu z rzeki ciała Petera Perssona. Ingrid zdjęła wieczko oprawki, wysunęła szminkę i przyjrzała się jej. Tweed poprawiał przed lustrem krawat i właśnie wtedy odezwał się:
— W Anglii ten kolor określilibyśmy jako karminowy.
— Karminowy?
— No dobrze, szkarłatny. Jaskrawoczerwony.
— Rudowłosa kobieta o niezwykle białej cerze?
Przerwał i spojrzał w lustro. Zastanawiał się, ile może jej powiedzieć. Opinia Harry'ego Butlera na temat zachowania bezpieczeństwa zapadła mu głęboko w pamięci. To była jedna z tych denerwujących uwag, które każą człowiekowi zastanawiać się nad własnym zdaniem. Zdecydował, że przestanie myśleć i pójdzie za głosem instynktu.
— Ingrid, jest prawie pewne, że ta szminka należy do kobiety, która jest morderczynią lub osobą współwinną morderstwa. Oboje są zawodowcami. Prawdziwe nazwisko tej kobiety to Magda Rupescu, a mężczyzny Oleg Poluczkin.
Opisał ich oboje najlepiej, jak tylko umiał, a Ingrid słuchała z przechyloną głową. Patrzyła na szminkę, jakby ta stała się nagle zła.
— To dość niezwykły kolor — powiedziała wolno. — Mogłaby go używać również kobieta o włosach kasztanowatych. Tej barwy włosy ma Helene Stilmar. Przy najbliższej okazji przyjrzę się jej szmince.
— Co może się zdarzyć podczas śniadania.
— Zatem — podniosła się — może powinnam iść coś zjeść? Proszę, oto szminka.
— Sądzę, że tak — zgodził się Tweed. — Ale uważaj na siebie. Dzisiaj we wczesnych godzinach rannych w samym środku Sztokholmu zabito jednego z najlepszych ludzi Gunnara Hornberga. Zaczyna się robić niebezpiecznie. Nie ryzykuj więc, to rozkaz. Rudowłosa kobieta. Rozglądaj się za nią.
— A może kobieta o włosach kasztanowatych? Może?
Ingrid weszła do sali śniadaniowej, która wieczorem przekształca się we francuską restaurację, i zwolniła. Przy stole bufetowym Helene Stilmar wybierała bułeczki i dodatki. Miała na sobie ciemnogranatowe spodnium — spodnie i marynarkę — oraz kremową bluzkę z aksamitką pod szyją. Normalna procedura wyglądała tak, że należało znaleźć sobie stolik, kelnerce w typie Britt Ekland powiedzieć, czy chce się kawę, czy herbatę, a potem przejść do tylnej części dużej sali i wybrać jedzenie ze stołu.
Ingrid odwróciła tę kolejność. Ruszyła do bufetu swobodnie, całkiem zmieniając swój normalny, bystry chód. Helene Stilmar odeszła od stołu, w każdej ręce trzymając talerz. Ingrid zmarszczyła czoło.
Wybrała dwie ciemne bułki, jedną porcję masła i okrągłą, płaską miseczkę z dżemem z czarnej porzeczki. Przesuwając się do przedniej części sali z dużymi oknami wychodzącymi na nabrzeże, gdzie stały przycumowane białe statki pasażerskie, znowu się zatrzymała.
Helene Stilmar siedziała sama przy stoliku tuż obok okien. Ingrid wybrała miejsce najbliżej bufetu i usiadła twarzą do swego obiektu obserwacji, lecz nieco ukośnie. Z torebki wyjęła lekko przybarwione okulary, założyła je i wypiła trochę czarnej herbaty.
Nim włożyła okulary, przyjrzała się szmince użytej przez Helene Stilmar. Była jasnoróżowa, zdecydowanie różniła się od tej, którą pokazał jej Tweed. Jaką nazwę on wymienił? Karminowa! Co ani tak, ani siak niczego nie dowodziło.
Ingrid była kobietą, która zmienia kolor szminki w zależności od stroju i pory dnia. Zdecydowana czerwień wieczorem. Tymczasem Tweed znalazł szminkę na Drottninggatan wczesnym rankiem.
Ingrid znów zmarszczyła brwi, nakładając masło i dżem porzeczkowy na bułkę. Coś nie dawało jej spokoju. Niech to diabli — nie wiedziała, co to mogło być. Jeszcze raz spojrzała na kobietę, która wyglądała przez okno i patrzyła gdzieś daleko.
Bardzo szykowna. Bardzo amerykańska w sposobie ubierania się. Makijaż to istne dzieło sztuki. Piętnaście minut przed lustrem, nim da się obejrzeć zewnętrznemu światu. Ingrid maluje się w trzydzieści sekund. W ciągu dwóch minut potrafi całkowicie zmienić swój wygląd. Stilmar potrzebowałaby pół godziny, żeby wziąć kąpiel i założyć czyste ubranie.
Kwadrans później wysoka, elegancka, ubrana w spodnium kobieta wyszła z sali śniadaniowej. Minęła stolik Ingrid, nie spoglądając nawet w jej kierunku. Ingrid poczuła i od razu poznała zapach jej perfum. Ten sam aromat dotarł do niej, kiedy kilka dni wcześniej Helene Stilmar przechodziła obok idąc do windy.
Ingrid wzięła do ręki klucz od pokoju — trzeba go pokazywać kelnerce wchodząc do sali śniadaniowej — i swój lekki płaszcz, powieszony wcześniej na stojącym naprzeciwko krześle. W głównym hallu Helene zeszła szerokimi schodami, a potem skierowała się do wyjścia. Portier wyszedł na ulicę, by zawołać taksówkę.
Szwedka pobiegła do zaparkowanego volvo, otworzyła samochód i wskoczyła za kierownicę. Wyjechała w samą porę, by zdążyć za taksówką, do której wsiadła Helene. Skulona za kierownicą, koncentrowała się na kierowaniu autem, na tym, by nie zgubić taksówki. Mimo to myślami krążyła wokół tego, co w restauracji zwróciło jej uwagę. Potrzeba więcej czasu. Wcześniej czy później zorientuje się. Lepiej wcześniej. Być może...
29
Tego dnia wczesnym rankiem, tuż po świcie, szwedzki samolot wojskowy typu SK 60 zniżył się nad Jakobsbergiem, dwadzieścia kilometrów od centrum Sztokholmu, i wylądował na lotnisku Barkarby. Maszyna podkołowała do miejsca, w którym stało czarne, sześciomiejscowe volvo z przyciemnionymi szybami i żołnierzem za kierownicą.
Z samolotu wysiadło trzech mężczyzn, wszyscy w szwedzkich mundurach wojskowych. Przeszli z walizeczkami niewielką odległość dzielącą samolot od limuzyny. W tym wydarzeniu nie było niczego szczególnego. Barkarby to lotnisko wojskowe, na którym samoloty tego rodzaju ciągle lądują i startują. Nic szczególnego nie było również w tych trzech mężczyznach. Wszyscy mieli insygnia szwedzkiego majora. Usiedli na tylnym siedzeniu volvo, drzwi zatrzasnęły się i samochód odjechał.
Godna uwagi była natomiast podróż, jaką właśnie skończyli. Najpierw, poprzedniego wieczoru, zostali przewiezieni przez Danię na zachód od Kopenhagi, do spokojnego miasta Roskilde u nasady fiordu Roskilde. Tam, w malutkim porcie w pobliżu muzeum zajmującego się rekonstrukcją łodzi wikingów, weszli na pokład kutra motorowego, który od razu odcumował. Statek skierował się na północ, wypłynął z fiordu na Kattegat i skręcił dokładnie na wschód.
Pasażerowie zeszli na ląd w cichym zakątku szwedzkiego wybrzeża, w miejscu, gdzie czekał na nich samochód. Stamtąd w środku nocy zostali przewiezieni na szwedzkie lotnisko wojskowe, gdzie weszli na pokład SK 60. Ubrania zmienili w powietrzu.
W Barkarby trzej mężczyźni jechali niedaleko, do jednego z budynków lotniska. Wysiedli z volvo i zniknęli wewnątrz. Do Szwecji przyjechał generał Paul Dexter, szef sztabu armii Stanów Zjednoczonych, oraz dwóch jego adiutantów.
— Są już jakieś wiadomości? — spytał Łysenko, wchodząc do gabinetu Karłowa przy ulicy Pikk. To było jego typowe zachowanie, zaczynał rozmowę, zanim wszedł do pokoju.
— Nie — odparł Karłow, gdy za swoim szefem wszedł kapitan Rebet i dokładnie zamknął drzwi.
— Czy zrobiliśmy wszystko, co możliwe, by przygotować system łączności dla Procane'a? — znowu zapytał Łysenko, rzucając płaszcz na krzesło.
— Niewiele możemy zdziałać, ponieważ nie mamy najmniejszego pojęcia, kim jest ten Procane — wyjaśnił Karłow, tłumiąc wzbierające uczucie irytacji.
W tego rodzaju operacjach każdy zaczyna w pewnym momencie odczuwać napięcie spowodowane wyczekiwaniem, które wyraża się na wiele różnych sposobów. Wybuchy złego humoru. Zadawane w kółko te same pytania. Zwyczaj zwierzchnika, by coraz częściej nawiedzać podwładnych. Wszystko jest lepsze niż przesiadywanie we własnym gabinecie i wpatrywanie się w puste ściany.
— Powtórzcie mi to jeszcze raz — rozkazał Łysenko, obracając krzesło tak, by móc położyć ręce na oparciu.
— Ambasada w Sztokholmie otrzymała dokładne instrukcje — zaczął Karłow okazując wielką cierpliwość. — Zakładamy, że jedynym sposobem, jaki Procane będzie mógł wykorzystać, by poinformować nas o swoim przyjeździe, będzie telefon do ambasady. A ponieważ, co oczywiste, jest zawodowcem najwyższej klasy, gdyż inaczej dowiedzielibyśmy się czegoś o jego tożsamości jeszcze w Londynie, spodziewamy się, że skorzysta z budki telefonicznej w Sztokholmie.
— Wszystko to wiem — wtrącił Łysenko.
To po kiego diabła mnie wypytujesz, zastanawiał się Karłow, lecz kontynuując zachował kamienną twarz.
— Przy centralce w naszej ambasadzie pracują specjalnie do tego wyznaczeni ludzie. Jak tylko Procane odezwie się na linii, przełączą go do Helsinek, a z kolei Helsinki połączą go ze mną przez radiotelefon. Moim zadaniem będzie poinstruowanie go i upewnienie się, że tylko on jest na linii i to w jak najkrótszym czasie.
— To dość prostackie — skomentował Łysenko.
— Oczywiście! A czy macie inne propozycje?
— Ten człowiek jest duchem — zastanawiał się Łysenko.
— Co tłumaczy fakt jego skutecznego działania — odezwał się Rebet.
Łysenko poderwał się, skrzyżował ręce na piersi, podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Potem znowu założył swój cywilny płaszcz, wetknął ręce do kieszeni i popatrzył na swych podwładnych.
— To wszystko jest na waszej głowie, Karłow. Bądźcie bardzo ostrożni!
Wypowiadając tę zachęcającą uwagę, wyszedł z gabinetu. Rebet wzruszył ramionami, zdjął płaszcz i usiadł. Zaczekał trochę, na wypadek, gdyby Łysenko wrócił, a potem rozluźnił się i zaczął mówić.
— On nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż kilka minut. To wszystko źle na niego wpływa. Czy słyszeliście o zamordowaniu jednego z ludzi SAPO w Sztokholmie?
— Tak. — Karłow wyglądał ponuro. — To szaleństwo, które z pewnością podziała jak wetknięcie kija w gniazdo szerszeni. Akurat wtedy, gdy zależy nam na tym, by w Sztokholmie panował spokój. Co o tym myślicie?
— Szaleństwo — zgodził się Rebet. — Najgorsze jest to, że umysłowo Łysenko tkwi ciągle w latach sześćdziesiątych, kiedy tego typu zagrywki były na porządku dziennym. Czasy się zmieniły, niestety Łysenko nie zmienił się razem z nimi. Czy ci starzy bolszewicy już nigdy nie znikną ze sceny?
— Nie, dopóki nowe pokolenie nie przejmie Politbiura w Moskwie. Jeden stary człowiek wprowadza drugiego. Stanowią swoisty klub. Tymczasem Tweed jest w Sztokholmie. Ten człowiek napawa mnie największym niepokojem.
— Uważajcie, żeby nie usłyszał tego Łysenko — ostrzegł Rebet. — Mógłby wpaść na pomysł, żeby wysłać za nim Rupescu. A to byłaby katastrofa. Dzięki Bogu, Tweed nigdy nie posługiwał się przemocą.
— Napiłbym się jednego. — Karłow wyjął butelkę wódki. — Może udałoby się nam zorganizować wymianę? Łysenko objąłby brytyjską SIS, a Tweed prowadziłby GRU? Jak by wam to pasowało, towarzyszu?
Stuknęli się kieliszkami i wypili za ten pomysł. Jednak alkohol niewiele pomógł. Obaj siedzieli wpatrując się w telefon, czekali na połączenie ze Sztokholmem, które miało być przekazane za pośrednictwem Helsinek.
O godzinie jedenastej Hornberg zabrał Tweeda z hotelu Grand. Pojechali jego volvo przez południowy Sztokholm. Tweed nigdy nie widział tej okolicy, więc z zainteresowaniem przyglądał się solidnie wyglądającym budynkom. Jechali dalej na południe, a potem skręcili na wschód w kierunku morza. Hornberg prowadził wóz z maksymalną dozwoloną prędkością, niewiele się odzywając. W pewnej chwili spojrzał na zegarek.
— Wyspa Ornö jest dość dziwna — powiedział. — Prawie cała stanowi własność hrabiego Stenbocka. On ma mieszkanie w mieście, lecz większość czasu spędza razem z żoną właśnie na tej wyspie. Jest również właścicielem promu samochodowego z Dalarô do Hasselmara. Już to jest niezwykłe — większość promów pływających na archipelag to własność państwowa.
— Rozumiem z tego, że znajduje się niedaleko lądu — zauważył Tweed, przyglądając się morskiej mapie, którą wręczył mu Hornberg.
— Ale również w samym środku obszaru, na którym działają sowieckie mini-łodzie podwodne — wyjaśnił Szwed. — Leży ponadto niedaleko innej dużej wyspy — Muskó — na której znajdują się nasze bazy morskie. Zastanawiam się nad tym, co powiedziałeś o tych łodziach podwodnych. Czy rzeczywiście uważasz, że to może być jeden wielki blef?
— Mam na myśli to, że mogą czekać na przejęcie Procane'a do Rosji. A do roli Procane'a mamy teraz w Sztokholmie trzech kandydatów — Stilmara, jego żonę i Corda Dillona.
— Czterech — poprawił go Hornberg.
— To znaczy?
— Od dzisiejszego ranka. Generał Paul Dexter przyjechał na tajne konsultacje. Przywiózł ze sobą dwóch wybitnych specjalistów od łodzi podwodnych. Czy oni będą mogli powiedzieć nam cokolwiek nowego, jest zupełnie inną sprawą.
— Zakładam, że to krótkotrwała wizyta? — spytał Tweed.
— Nie całkiem — odparł Hornberg, a Tweed zerknął na niego. Szef SAPO sprawiał wrażenie zaniepokojonego. — To trochę zwariowane, ale najbardziej przypadkowi ludzie robią różne zaskakujące rzeczy.
— A co robi Dexter?
— Nie uwierzysz. W tej chwili spaceruje po ulicach Sztokholmu.
— Nie! — Ton głosu Tweeda wyrażał absolutne zdziwienie. — On chyba oszalał! I ty pozwoliłeś na to szaleństwo?
— Decyzja była poza moim zasięgiem. — Hornberg wzruszył swymi potężnymi ramionami. — Powiedziałbym, że Dexter jest dobrze zorganizowany. Ambasada amerykańska przygotowała ubrania w jego rozmiarze. Wysłali kompletne, szwedzkie ubranie, również i buty, do bazy lotniczej, w której wylądował. Ma na sobie granatowy wełniany kapelusz, zakupiony w NK, i duże ciemne okulary.
— Ale dlaczego? Po co on tak ryzykuje?
— W Stanach jest takie powiedzenie, którego on często używa: „Sam lubię przyjrzeć się docelowemu obszarowi." A zatem spaceruje po mieście zapoznając się z jego planem. Miejsca prawdopodobnego lądowania sowieckich helikopterów wypełnionych wojskiem i tego typu rzeczy, jak sądzę.
— I wasz minister obrony pozwolił na to?
— Chodzi o te mini-łodzie podwodne i myśliwiec MiG, który gonił za naszym samolotem czarterowym. W tej chwili bardzo się niepokoją zamiarami Rosji. Ale o generale Dexterze mogę powiedzieć jedno - jego wyczucie odpowiedniego momentu jest bez zarzutu...
— Faktem jednak jest, że, jak powiedziałeś, mamy czwartego kandydata do roli Procane'a.
— Właśnie tak, przyjacielu. Wjeżdżamy już do Dalaró. — Nazwę miasta wypowiedział śpiewnie, typowo dla języka szwedzkiego. — Prom odpływa w południe. Wracając z Hasselmara, będziemy mieli dwa promy do wyboru — o czwartej i o pół do szóstej. A tymczasem, kiedy będziemy objeżdżać miasto, może opowiesz mi, co na tej wyspie tak bardzo cię zainteresowało?
Kiedy wjeżdżali na prom hrabiego Stenbocka, niebo zasnuwało morze chmur, zupełnie jak przez wiele poprzednich dni. Szwedzi mieli kiepskie, brzydkie lato i uważali, że to wina Brytyjczyków, którzy przez cały lipiec i sierpień cieszyli się falą upałów.
— Ukradliście nam lato — niejeden Szwed mawiał w żartach do Tweeda.
Prom jest długi i wąski i ma wysokie burty, przez co nie widać, dokąd się płynie. Maksymalnie może zabrać około dwudziestu samochodów, lecz w dniu, w którym Tweed i Hornberg wybrali się w podróż, na pokładzie nie było więcej niż tuzin pojazdów.
— Dziś mamy środę — szepnął Hornberg. — Podczas weekendów jest załadowany ludźmi wyjeżdżającymi do swoich letnich domków. Aha, może zechciałbyś podczas rejsu nie odzywać się po angielsku, jeżeli ktoś znajdzie się w zasięgu słuchu.
Tweed skinął głową, zastanawiając się nad powodem tej prośby. Spoglądał również w boczne lusterko po swojej stronie samochodu. Prom był otwarty na obu końcach, podjazdy uniesione pod niewielkim kątem. Hornberg zatrzymał auto mniej więcej na środku statku. Ledwie Tweed uświadomił sobie, że odpłynęli od lądu, widok przed statkiem zmienił się. Morze było gładkie i spokojne jak staw przy młynie, wiał delikatny wiaterek. Hornberg chwycił za rączkę swoich drzwi.
— Nie chcesz rozprostować nóg? Popatrzeć z dziobu? Teraz znajdujemy się pośrodku archipelagu.
Przeszli między kilkoma samochodami stojącymi przed ich volvo i zatrzymali się przy lekko uniesionym podjeździe. Tweed wciągnął głęboko morskie powietrze i zafascynowany patrzył na otwierającą się przed nim panoramę.
Prom płynął dokładnie na wschód, a potem skręcił na południe, gdy zaczął pokonywać labirynt wysp. Przepłynął przez tak niebywale wąski kanał, że wydawało się, iż z pewnością jedną z burt otrze się o skały. I właśnie w tym momencie Szwed wypowiedział swoje spostrzeżenie:
— Wątpię, byś zdawał sobie sprawę z tego, że na całej drodze do Dalarô byliśmy śledzeni.
— Prowadzony przez kobietę zielony saab, który stoi za twoim volvo.
— Dokładnie. Chyba pójdę i porozmawiam z nią. Baw się dobrze. Mamy mnóstwo czasu — rejs do Hasselmara trwa dwadzieścia pięć minut.
Tweed nie obejrzał się, kiedy Hornberg odchodził, zostawiając go samego. Patrzył przed siebie i rozglądał się na boki, podziwiając różnorodność wysp. Niektóre były duże, porośnięte drzewami, z widocznymi gdzieniegdzie drewnianymi letnimi domkami, o jakich wspominał Hornberg. Inne były małe, zaokrąglone, brązowe skały wystające ponad oleistą powierzchnie wody. Istny raj dla kryjących się mini-łodzi podwodnych.
Stał tak z rękami w kieszeniach płaszcza, uważnie przyglądając się wyspom. Tak, wśród gęstych lasów tu i tam widać było większe polany — wystarczająco duże, by mógł na nich wylądować helikopter.
— Rozmawiałem z tą damą w saabie — oznajmił Hornberg przez prawe ramię.
— Blondynka, krótko obcięte włosy, podobne do złotego kasku — zauważył Tweed. — Siedzi spokojnie z rękami na kierownicy.
— Znakomicie. Pochodzi ze Sztokholmu. Zastanawia się nad kupnem domku, lecz nie jest jeszcze pewna. Jedzie po raz drugi, żeby bliżej przyjrzeć się wyspie i podjąć ostateczną decyzję.
— Fałszywy alarm?
— To by wyjaśniało, dlaczego kierowała się za nami tą samą drogą. Jedziemy do pięknego domku na Ornö — właścicielem jest mój znajomy i dał mi klucze. Jego żona naszykowała nam nawet prowiant. Kanapki są w torbie-termosie. Będziemy tam mieli prawdziwy piknik.
— Co za uprzejmość z jej strony.
— Może zjemy na zewnątrz, zupełnie jak skauci. — Mówił, jak człowiek zadowolony z takich perspektyw. — Na kilka godzin oderwiemy się od wszystkich problemów życia i tych okropnych ludzi, którzy zamordowali człowieka jakimś cholernym sztyletem.
W zielonym saabie Magda Rupescu zdjęła spocone ręce z kierownicy i wytarła je chusteczką. Rozmowa z człowiekiem z SAPO zdenerwowała ją trochę.
Wcześniej zaparkowała samochód przed Grandem i poszła do najbliższej budki telefonicznej. Wykręciła numer hotelu i poprosiła o połączenie z panem Tweedem, wymieniając numer pokoju, który jej podano, kiedy kilka dni wcześniej po raz pierwszy odwiedziła ten hotel. Gdy tylko Tweed odezwał się, przerwała połączenie. Miało to miejsce zaledwie na kilka minut przed tym, jak Ingrid zapukała do drzwi Tweeda z nadzieją, że razem zjedzą śniadanie. Rupescu wróciła wówczas do samochodu i czekała.
Była ostrożna, nie siedziała w aucie zbyt długo. Od czasu do czasu wysiadała i wchodziła do hotelu. W pewnym momencie usiadła nawet w głównym hallu, zamówiła kawę i zapłaciła rachunek, gdy tylko została obsłużona.
Włosy oczywiście ufarbowała. Zdawała sobie znakomicie sprawę z tego, że Interpol posiada w swym komputerze jej dokładny rysopis. GRU wykorzystało swoje wtyki na Zachodzie, by dobrać się do tego komputera, i poznało wszystkie szczegóły.
Ognistorude włosy, jakie miała zawsze w obecności Olega Poluczkina, były peruką, zręcznie przygotowaną przez najlepszego speca fryzjerskiego w Związku Radzieckim. Rupescu czekała na zbliżające się przybicie promu do brzegu w Hasselmara, a tymczasem Tweed i Hornberg wrócili do volvo. Zaczekała, aż trzy inne samochody zapuszczą silniki, a potem przekręciła kluczyk w stacyjce swego wozu.
— O co chodziło, kiedy poprosiłeś mnie, żebym na promie nie odzywał się po angielsku? — spytał Tweed, kiedy Hornberg zjechał na rampę na brzegu wyspy Ornó.
Hornberg ruszył wąską, smołowaną drogą, która skręca pod górę i z obu stron jest ograniczona granitowymi skałami. Już pierwsze metry na tej wyspie sprawiają wrażenie dzikości i zagrożenia.
— Ponieważ — odparł Szwed — ludzie są tutaj nerwowi, z powodu obecności tych sowieckich mini-łodzi podwodnych. Możliwe, że chcieliby przesłuchać cudzoziemca, a ja nie chciałem ujawniać swej tożsamości, poręczając za ciebie.
— Ludzie są nerwowi — zgodził się Tweed. — Podczas śniadania w hotelu dwa razy słyszałem, jak szwedzcy biznesmeni rozmawiali na ten temat z Amerykanami.
— A teraz — wyjaśnił Hornberg, kiedy wjechali wyżej nad poziom morza i skręcili na południe w wąską drogę wśród lasu — kierujemy się do miejsca o nazwie Bodal, które znajduje się nie opodal innego miejsca, o nazwie Brevik, na wybrzeżu na południe od Hasselmara.
— Mam — powiedział Tweed, sprawdzając na dokładnej mapie Ornö, którą Hornberg wyjął ze schowka na rękawiczki. W lewym górnym rogu wydrukowano nazwę Ornokartan. Na mapie pokazano dokładnie drogę, jaką pokonał prom w labiryncie wysp, które wyglądały tak, jakby zostały rozrzucone ręką olbrzyma.
— Wydaje mi się, że ten zielony saab jest ciągle z nami — rzucił Tweed, zerknąwszy w boczne lusterko.
— Prawdopodobnie kobieta, z którą rozmawiałem, boi się pomylić drogę. W środku tygodnia to miejsce jest prawie wyludnione.
Droga wiła się przez las. Tu i tam ledwie zauważalna dróżka prowadziła do ukrytego wśród drzew domku. Szwedzi z całą pewnością lubią spokój, pomyślał Tweed.
Po obu stronach krętej drogi, w regularnych odstępach, stały cienkie słupki, pomalowane w pomarańczowe i białe pasy. W większych odstępach wyższe i grubsze słupy z rozpiętymi przewodami telefonicznymi, a nieco niżej energetycznymi.
— Te niewielkie, pasiaste słupki... — zagadnął Tweed.
— Na zimę. Gruba warstwa śniegu pokrywa drogę i jedyny sposób, by utrzymać się na właściwej trasie, to jechać między tymi słupkami. No, to jesteśmy. Domek mojego znajomego.
Hornberg zjechał na skraj drogi. Dalej teren opadał do morza, odległego o sto, może dwieście metrów. Tweed rozejrzał się z zainteresowaniem, stojąc na szczycie schodów wyrąbanych w zboczu. Zielony saab minął ich, blondynka pomachała Hornbergowi, a on odpowiedział jej tym samym gestem.
Zbudowany z drewna duży domek stał poniżej poziomu drogi. Podczas gdy Hornberg wyjmował torbę-termos z bagażnika volvo, Tweed stał słuchając. Odgłos saaba ucichł i ciężka cisza spadła na las, nad którym wisiała morska mgła. Cisza, którą słyszał i czuł.
Zeszli po glinianych schodach. Kiedy Hornberg manipulował kluczem, Tweed przespacerował się po najbliższym otoczeniu. Był pod wrażeniem, że znalazł się setki kilometrów od jakiejkolwiek cywilizacji, mimo że Hornberg powiedział mu, iż z centrum Sztokholmu do miejsca lądowania promu w Dalaró jest nie więcej niż pięćdziesiąt kilometrów. Szwed zaprosił go gestem do środka.
— Domek był przez jakiś czas zamknięty — powiedział, gdy znaleźli się wewnątrz. — Przy takiej pogodzie będzie trochę chłodno. A to — wskazał za okno — jest Bałtyk.
Hornberg obszedł domek, włączając elektryczne grzejniki. Tweed rozejrzał się zaciekawiony. Za frontowymi drzwiami znajdował się mały korytarz. Po lewej kuchenka, po prawej spory pokój, do którego wszedł za Szwedem. Meble były drogie i wygodne — niskie stoliki, fotele i kanapy. W ścianach znajdowały się duże, panoramiczne okna, z których rozpościerał się wspaniały widok na zbocze i brzeg.
Tweed spojrzał przez okno. Domek stał na skrawku ziemi opadającym ku wodzie. Przez rzadki brzozowy lasek z ciemniejszymi plamami sosen spostrzegł cały sznur małych wysepek, niektóre porośnięte jodłami. Spokój tego miejsca spodobał mu się, lecz zakłócił go Hornberg, rzucając swoją uwagę:
— Może podczas lunchu urozmaicimy sobie czas obserwowaniem sowieckich mini-łodzi podwodnych?
Tweed odwrócił się — szef SAPO wypakowywał niebywałą liczbę kanapek, zawiniętych w folię samoobściskującą. Z kuchni przyniósł talerze i ułożył na nich tyle jedzenia, że wystarczyłoby im na tydzień. Na podstawkach stanęły butelki z piwem.
— Nie możemy głodować — zauważył Hornberg. — Wędzony łosoś, szynka, sałatka...
— Już mi ślinka leci — odparł Tweed, siadając na jednym z foteli z widokiem na morze i wyspy.
— Żona właściciela tego domku zrobi mi piekło — mówił dalej Szwed. — I nie zapomnij wyjąć tej pięknej porcelany — to była jej ostatnia instrukcja.
— No to zaczynamy piknik — powiedział Tweed i ugryzł pierwszą kanapkę, a tymczasem Hornberg nalewał piwa.
— A teraz, przyjacielu, może opowiesz mi, dlaczego chciałeś przyjechać na Ornö?
— Ponieważ uważam, że właśnie tą drogą Procane będzie przedostawał się do Finlandii. Przestudiowałem mapę Skandynawii i zobaczyłem to, że wasz archipelag rozciąga się w głąb Zatoki Botnickiej w kierunku archipelagu Abo, czyli Turku, jak nazywają go Finowie. Szybka łódź pokonałaby tę odległość w kilka godzin. Ponadto kręcą się tutaj te mini-łodzie podwodne.
— Możliwe, że masz rację. Ale dlaczego Ornö?
— Tego nie mogę ci powiedzieć, gdyż ujawniłbym swoje źródło informacji — wyjaśnił spiesznie Tweed i zmienił temat. — A teraz, kiedy tu przyjechaliśmy, nabrałem więcej pewności. Dojazd z centrum Sztokholmu zajął nam niecałą godzinę, więc Procane mógłby się tu znaleźć, zanim spostrzeglibyśmy, że zniknął.
— To brzmi logicznie. — Hornberg chrupał następną kanapkę. — Zostawię tu swoich ludzi, żeby pilnowali miejsc, do których przybija prom.
— A wracając do generała Dextera. Czy on naprawdę spaceruje samotnie ulicami Sztokholmu?
— Oczywiście, że nie — uśmiechnął się blado Hornberg. — On nie zdaje sobie z tego sprawy, lecz trzech moich najlepszych ludzi chodzi za nim. Powiem ci, co mi zameldują.
W celu ogrzania domku i osuszenia powietrza Hornberg rozpalił brzozowymi szczapami ogień w ceglanym kominku w rogu pokoju. Duży miedziany okap odprowadzał dym na zewnątrz. Siedzieli zajadając smakołyki, a Hornberg opowiadał o swych doświadczeniach zawodowych.
Tweed słuchał z zadowoleniem, ciesząc się oddaleniem od problemów i trzaskiem płonących szczap. I znowu pomyślał, że to miejsce jest takie spokojne i że zazdrości właścicielowi tego domku. Spokój, absolutny spokój...
30
Magda Rupescu miała na sobie maskującą kurtkę i spodnie wepchnięte w wysokie do kolan buty na gumowej podeszwie. Zbliżała się do domku jak myśliwy tropiący zwierzynę, z lornetką zawieszoną na szyi i lugerem wetkniętym za pasek. Saab stał ukryty na bocznej dróżce po drugiej stronie smołowanej szosy.
Podniosła lornetkę do oczu i rozejrzała się po okolicy. Zauważyła volvo, zaparkowane na poboczu u szczytu schodów prowadzących w dół do domku. Ujrzała wstęgę bladego dymu unoszącego się z komina pionowo w nieruchomo stojące powietrze. Obaj z pewnością są ciągle w środku.
Ruszyła w stronę domku, lecz jakaś sucha gałązka trzasnęła jej pod butem. Zatrzymała się i czekała na jakiekolwiek oznaki ruchu. To było tylko jej przypuszczenie, że obaj mężczyźni znajdują się wewnątrz. I przypomniała sobie żywo tamto popołudnie w Niemczech, popołudnie z BND — kontrwywiadem federalnym. Przypomniała sobie chwilę, gdy Tweed wszedł do pokoju nie odzywając się. Odbierający odwagę sposób, w jaki — och, jak wolno — podszedł z tyłu. Moment, na który zatrzymał się dokładnie za nią. Przebiegły drań. I właśnie wtedy usłyszała skrzypnięcie otwieranych wejściowych drzwi domku w Bodal...
— Chyba rozprostuję nogi, przejdę się trochę sam, jeżeli nie masz nic przeciwko temu — zaproponował Tweed.
— Dzięki, że pomogłeś w sprzątaniu. Idź na spacer, a ja zajmę się grzejnikami — zgodził się Hornberg. — Potem przewiozę cię wokół wyspy. W drodze powrotnej na prom będziemy musieli tutaj wstąpić, by sprawdzić, czy zgasł ogień w kominku.
Tweed ominął schody i wspiął się po stromym zboczu, posługując się jak laską krótkim kawałkiem gałęzi. Z ziemi wystawało mnóstwo odłamków skał pokrytych porostami, więc uważnie stawiał stopy.
Słuch miał wyostrzony i był pewien, że usłyszał coś, na co Hornberg najwyraźniej nie zwrócił uwagi. Odgłos silnika zwiększającego obroty podczas jazdy po nierównym terenie. Po drodze z Hasselmara zauważył, że boczne ścieżki są nierówne i zryte koleinami. Dźwięk podobny do tego, jaki wydałby samochód zjeżdżający w dół po jednej z takich dróżek, zupełnie niedaleko domku.
Poszedł między brzozami i jodłami, i kamieniami częściowo schowanymi pod ziemią, unikając kęp wrzosu, przypominających mu wędrówki w Dartmoor. Posuwał się bezgłośnie, omijając suche gałęzie.
I wówczas usłyszał trzask suchego drewna, czego sam zdołał uniknąć, a potem więcej podobnych odgłosów. Szybko wdrapał się na drogę i ostro ruszył na południe, w kierunku przeciwnym do Hasselmara.
Patrzył w stronę, z której dobiegły tamte dźwięki, a jego krótkie nogi poruszały się z zadziwiającą szybkością, prędko pokonując odległość. Za widniejącą w oddali, rzadką ścianą drzew spostrzegł jakiś ruch. Szedł dalej.
Po chwili usłyszał odgłos zapuszczanego motoru w samochodzie, taki sam, jaki zaniepokoił go wcześniej, kiedy był jeszcze w domku. Gwałtowne zwiększenie obrotów silnika, gdy samochód poruszał się po koleinach. Już prawie biegł, kiedy dotarł do zakrętu drogi.
Ujrzał zieleń znikającą za kolejnym zakrętem i zatrzymał się. Głos silnika ucichł. Odwrócił się i ruszył z powrotem do domku. Na twarzy miał dziwny uśmiech, który Monika na Park Crescent od razu by rozpoznała. Jedyną rzeczą, jakiej nie rozpracował, były jasne włosy. Na razie.
Kiedy Magda Rupescu odjeżdżała szybko od tamtego osamotnionego domku, siedząc za kierownicą swego saaba, wyraz jej twarzy był ponury i niemiły. Tweed, Tweed, zawsze ten cholerny Tweed! I ten drań niemal złapał ją, kiedy biegła do samochodu, łamiąc suche gałęzie i robiąc o wiele za dużo hałasu. Zdenerwowanie i wściekłość powiększał jeszcze fakt, że nie miała pojęcia, jak ten sukinsyn ją wytropił. Na dodatek z wnętrza domku!
Gotowa była dać wszystko za rozkaz zabicia Tweeda. Wykonanie takiego zlecenia dałoby jej niemal seksualne zadowolenie. Jechała jak szalona, zakręty biorąc poślizgiem, hamując w ostatniej chwili.
Uspokoiła się odjechawszy spory kawałek. Teraz wszystko się zmieniło. Wiedziała, co musi zrobić. Ostrzec Tallin. Wrócić do Sztokholmu, by jak najszybciej nadać wiadomość. Tak, ten drobny incydent wszystko zmienił. Musiała też tak sformułować wiadomość, by przypadkiem nie obarczono jej winą za to nieszczęście.
— Udał ci się spacer? — spytał Hornberg, kiedy razem wspinali się do samochodu.
Mimo że zjedli obfity lunch, jedną trzecią kanapek musiał upchnąć obok stojącego u szczytu schodów metalowego pojemnika na śmieci. Pojechał na południe, tą samą drogą, którą szedł Tweed.
— Owszem, to było niezłe ćwiczenie — odparł Tweed. — A przy okazji powiedz mi, o której odpływa najbliższy prom z Dalaró?
— O czwartej — powiedział Hornberg, spojrzawszy na zegarek.
— Zdążymy go złapać?
— Oczywiście. Ty dzisiaj rozkazujesz.
Przejechali znaczną część wyspy. To było pustkowie, a droga mila za milą wiła się wśród lasów. W pewnym momencie Tweed przeciągnął się, jakby zdrętwiał i miał ochotę na trochę więcej ćwiczeń. Hornberg przejechał jeszcze kawałek, a potem skręcił w boczną dróżkę.
— Chyba jesteśmy niedaleko morza. Niech no posłucham.
Zatrzymał wóz, wyłączył silnik, wysiadł i stanął w milczeniu. Tweed też wysiadł, a trzaśniecie drzwiami zabrzmiało jak strzał z pistoletu. Wśród drzew sunęła morska mgła i na okularach Tweeda zaczęła zbierać się para.
Spadła na nich ta sama ciężka, przytłaczająca cisza. Znajdowali się na odludziu, lecz gdzieś z oddali dobiegał do nich cichy dźwięk, szum wody na brzegu. Hornberg wskazał prawą ręką.
— Słyszysz to? Bałtyk jest tam. Chodźmy!
Ruszył przed siebie, długimi nogami stawiając olbrzymie kroki. Tweed nawet nie próbował go dogonić, kiedy torowali sobie drogę wśród otulonych szarą mgłą drzew. Idąc śladem Hornberga uważnie patrzył pod nogi.
Zatrzymywał się często i tupał w grunt. Twardy jak skała. W ziemi kryło się jeszcze więcej skał, pokrytych jasnozielonymi porostami. Po dziesięciu minutach ujrzał Hornberga na szczycie platformy uformowanej z potężnych głazów, machającego, by się pospieszył.
— Bałtyk...
Hornberg wskazał na gładką powierzchnię wody, unoszącej się i opadającej delikatnie u podnóża skał, jakieś dwadzieścia metrów niżej. Tweed postawił kołnierz płaszcza — powietrze było wilgotne i chłodne. Patrząc na morze, zauważyli inne rozsiane w oddali wyspy.
— Dlaczego tak tam tupałeś? — zagadnął Hornberg.
— Sprawdzałem grunt. Tutaj wszędzie helikopter mógłby wylądować bez najmniejszego problemu.
— Myślisz, że do przechwycenia Procane'a mogliby użyć śmigłowca?
— Czy zdążymy wrócić do Hasselmara nieco wcześniej przed tym promem o czwartej? Chciałbym przejść się po wybrzeżu. Rybacy zawsze mnie fascynowali — odparł Tweed, ignorując pytanie Hornberga.
— Pewnie. Ale wobec tego ruszajmy...
Jechali z powrotem w milczeniu, pochłonięci własnymi myślami. W Hasselmara Tweed zostawił Hornberga przy wozie i wrócił dopiero po kwadransie. Samochody ustawiły się już w kolejce na prom. Tweed usiadł obok Szweda.
— Widziałem, jak rozmawiałeś z tamtym mężczyzną, od tej potężnej łodzi motorowej — powiedział Hornberg.
— Tylko on mówił po angielsku. W lecie wynajmuje łódź turystom. Opowiadał mi o rybakach — zostało ich już tylko kilku, lecz ci ludzie dużo wiedzą o archipelagu. O, widzę, że twoja dziewczyna w zielonym saabie płynie razem z nami.
Przed nimi, na samym początku kolejki, stał zaparkowany zielony saab, a w nim siedziała blondynka. Hornberg skinął i powiedział, że już ja zauważył.
— Może, gdy będziemy na promie, wysiądę i znowu z nią pogadam — oznajmił.
— A przy okazji, Gunnar, nie trać czasu na rozstawianie ludzi na tej wyspie — zalecił mu Tweed.
— Niby dlaczego nie, jeśli wolno spytać?
— Ponieważ tamci nie wykorzystają drogi przez archipelag do przerzucenia Procane'a. W każdym razie nie teraz...
Dwie godziny później na biurku pułkownika Karłowa zadzwonił telefon. Ten przerwał w połowie zdania rozmowę z Rebetem i chwycił słuchawkę. Telefonistka z ambasady sowieckiej w Helsinkach zgłosiła rozmowę do niego. Telefonowała Rupescu, przedstawiając się swym szwedzkim pseudonimem Elsa Sandell. Mówiła oschłym głosem, wskazującym na pośpiech.
— Odwołajcie drogę przez archipelag dla oczekiwanej przesyłki. Nie wykorzystywać jej w żadnych okolicznościach. Zrozumieliście?
— Czy wolno zapytać, dlaczego? — odezwał się Karłow, zerkając na Rebeta, który słuchał przy drugim aparacie.
— Tweed. Muszę już iść. Pamiętajcie — tylko nie droga przez archipelag — powtórzyła zdyszanym głosem i przerwała połączenie.
Hornberg przejechał z południowego Sztokholmu do centrum miasta przez most i Gamla Stan. Na ulicach panował duży ruch, ludzie wracali do domu, lecz na szczęście głównie w przeciwnym kierunku. Wypowiedział swą uwagę, jadąc wschodnim skrajem starego miasta, mijając hotel Reisen. Tweed widział już hotel Grand, potężny budynek po drugiej stronie wody.
— Chyba sprawdzę tę kobietę w zielonym saabie. Na promie powiedziała mi, że doszła do wniosku, iż Ornó jest nie dla niej. Tam jest zbyt samotnie. Ale w niej coś było...
— Oto numer rejestracyjny.
Tweed wyciągnął z kieszeni pognieciony kawałek papieru i podał Szwedowi. Hornberg wziął go i wetknął do wewnętrznej kieszeni na piersi.
— Dziękuję. Zapamiętałem ten numer, ale zawsze bezpieczniej, kiedy coś jest zapisane. Ona naprawdę dała gaz do dechy, kiedy wjechaliśmy na główną autostradę do miasta. Odskoczyła od nas, przekraczając dozwoloną szybkość. Z pewnością przyjechała tutaj już jakiś czas temu.
— Czy mógłbyś zadzwonić do mnie do Grandu, kiedy już sprawdzisz te numery?
— Oczywiście. W ciągu godziny.
Tweed wysiadł przed hotelem i poszedł prosto do swego pokoju. Ingrid siedziała w korytarzu, kiedy wyszedł z windy na szóstym piętrze. Miała na sobie białą wiatrówkę, zasuniętą pod samą szyję, i białą, plisowaną spódnicę. Czytała jakieś czasopismo i podniosła wzrok, spoglądając na niego przez ciemne okulary. Przyłożyła palec do ust, wskazała na pokój Helene Stilmar i ruszyła za nim do pokoju. Kiedy zamykał drzwi na klucz i zakładał łańcuch, ona obiegła łóżka i włączyła radio.
— Co się wydarzyło? — spytał Tweed.
— Po śniadaniu ta Stilmar wzięła taksówkę. Jeździłam za nią po całym Sztokholmie. Trzy razy zmieniała samochód, raz po razie. Potem zjadła lunch w Cafe de la Paix na Gamla Stan. Później przeszła całą Drottninggatan - ulicę Królowej - oglądając wystawy. Na Hamngatan niedaleko NK zniknęła. Znalazłam ją kilka minut później, jak wychodziła z budki telefonicznej. Następnie wsiadła do kolejnej taksówki, wróciła do hotelu i jest w swoim pokoju. Telefonowała - powiedziałabym, że jakieś pół godziny temu = podczas gdy ja jej szukałam. Przykro mi, że ją zgubiłam.
— Spisałaś się znakomicie. — Tweed wyciągnął rękę w jej kierunku i uścisnął jej dłoń. — Ale czy nie powinnaś teraz znowu wyjść i pilnować, na wypadek, gdyby miała zamiar ponownie opuścić hotel?
— Kilka minut po powrocie wezwała służbę hotelową. Kelner przyniósł tacę z przekąską i kawą. Kiedy otworzyła drzwi, miała na sobie szlafrok. Jestem pewna, że teraz przez jakiś czas będzie odpoczywać.
— No to zostań chwilę ze mną. Ty też pewnie jesteś zmęczona. Może zatem kilka kanapek i kawę?
Wyciągnął dłoń po słuchawkę, lecz w tej samej chwili telefon zadzwonił. Hornberg mówił sfrustrowanym głosem, bardzo zwięźle:
— Sprawdziłem ten numer — rejestrację jej samochodu. Czasami komputery na coś się przydają. To był wynajęty wóz. Z miejsca gdzieś w połowie drogi między centrum Sztokholmu a Solna. Telefonowałem do nich, ale ledwie ją pamiętają. Właściwie nie mam żadnego opisu — na głowie miała szal. Podała nazwisko Yvonne Westerlund. Przy tym nazwisku komputery głupieją. I tak wygląda śledztwo. Zbyt wiele fałszywych tropów.
— Daj sobie z nią spokój — polecił Tweed. — I od tej chwili odwołaj psy. Nie próbuj powstrzymać żadnego Amerykanina przed podróżą do Finlandii.
— Cokolwiek każesz i nawet nie tłumacz mi, dlaczego. Właściwie z przyjemnością zrzucę tę robotę na kark Mauno Sarinowi. I jeszcze jedno. Znasz tego Amerykanina, o którym ci mówiłem, że spacerował po ulicach Sztokholmu?
— Tak.
— Ci trzej idioci zgubili tego dżentelmena na jakieś piętnaście minut.
— Gdzie to było? — ostro zapytał Tweed.
— Wszedł do supermarketu NK. Przez jakiś czas łaził po parterze. Nagle zbiegł do podziemia. Tam jest wyjście prowadzące do podziemnego kompleksu w pobliżu Sergels Torg - istny labirynt tuneli. Zgubili go. Po kwadransie znów go znaleźli - stał na placu poniżej poziomu ulicy i przyglądał się kolumnie.
— Kiedy to było?
— Ponad pół godziny temu. Jeden z moich ludzi telefonował przed chwilą. Oczywiście to mogło być przypadkowe...
— Nie wierzę w przypadki — odrzekł Tweed.
Drugi telefon do Tallina miał miejsce niedługo po ostrzeżeniu Magdy Rupescu. Rebeta nie było wówczas w gabinecie, poszedł do toalety. Karłow podniósł słuchawkę, a potem mocno przycisnął do ucha. Gdzieś w połowie krótkiej rozmowy wrócił Rebet i pułkownik wskazał mu drugi aparat.
— Mówi Adam Procane... Procane. Czekacie na mnie?
— Tak. Gdzie pan teraz jest? — spytał Karłow .
— W Sztokholmie. Sam dojadę do Helsinek...
— Kiedy pan przyjedzie? Może pomożemy...
— W ciągu najbliższych sześciu dni. Nie potrzebuję żadnej pomocy.
— Po przyjeździe do Helsinek proszę skontaktować się z Tehtaankatu. Zrozumiał mnie pan?
— Zrozumiałem doskonale. Do widzenia.
Karłow otworzył usta, by jeszcze coś powiedzieć, lecz połączenie przerwano. Odłożył słuchawkę i spojrzał na Rebeta, który odkładał słuchawkę drugiego aparatu.
— To było błyskawiczne — skomentował Rebet — działanie profesjonalisty, lecz głos wydał mi się dziwny.
— Amerykański akcent — odparł Karłow .
— Owszem, ale sam głos był dziwny — nalegał Rebet. — Niewyraźny. I jakby trochę zniewieściały.
— I ja o tym pomyślałem. — Karłow wstał i zaczął chodzić po gabinecie, zupełnie jak Łysenko. — Najważniejsze jednak jest to, że przyjeżdża. Procane przyjeżdża!
31
Następnego dnia po powrocie Tweeda z Ornö Mauno Sarin zapukał do pokoju Newmana w hotelu Hesperia. Musiał chwilę zaczekać, aż Anglik ubrany w szlafrok otworzy drzwi. Newman gestem zaprosił go do środka i zamknął drzwi, nie mówiąc nic na powitanie. Miał ponury wyraz twarzy.
— Mam pilne wiadomości — oznajmił Mauno. — Czy mógłbyś wyjść na spacer, kiedy się ubierzesz? Odczuwam potrzebę odrobiny wysiłku.
Ręką zatoczył krąg po pokoju, dając do zrozumienia, że rozmowa w nim mogłaby okazać się niebezpieczna. Newman skinął głową, lecz zanim odpowiedział, zapalił papierosa. Mauno spostrzegł, że popielniczka jest pełna niedopałków. Anglik był najwyraźniej zdenerwowany.
— Właśnie się wykąpałem — odpowiedział Newman, wycierając ręcznikiem głowę. — To pomaga zebrać się w sobie.
— Powinieneś spróbować sauny.
— To zbyt drastyczne. Dla was, Finów, jest w porządku, bo jesteście do niej przyzwyczajeni.
Szybko ubrał się w zwykłe ubranie — spodnie i sportową marynarkę. Mauno siedział na krześle i patrzył, jak Newman przypala kolejnego papierosa. Przewidywał, że rozmowa będzie trudna, i cieszył się, iż odbędzie się gdzieś na zewnątrz. Było bardziej prawdopodobne, że na świeżym powietrzu napięcie szybciej minie — podczas spaceru ciało się rozluźnia.
Padało, kiedy ruszyli wzdłuż Mannerheimintie w kierunku centrum, krótka gwałtowna ulewa. Ignorując ją, szli obaj z odkrytymi głowami. Newman nie odzywał się, patrzył przed siebie.
— Otrzymałem wieści z Tallina — zaczął Mauno. — Możemy jechać tam jutro, lecz chociaż mam dla ciebie pisemne zezwolenie, może być niebezpiecznie...
— Jadę z tobą — potwierdził Newman. — Na pokładzie Georga Otsa?
— Tak. Ale jeszcze nie jest za późno, by zmienić zdanie.
— Statek wypływa o 10.30? Z doku Silja?
— Tak. Mógłbym jeszcze poinformować ich, że zrezygnowałeś z pisania artykułu. Proszę, zastanów się. Jedziesz do Rosji. Jeśli o mnie chodzi, nie ma różnicy, ale ty...
— Mauno, tak czy inaczej pojadę do Estonii. Albo z tobą, albo sam. Ten bestseller, który napisałem, przyniósł mi kupę forsy. Znajdzie się gdzieś fiński rybak, który za odpowiednią opłatą podrzuci mnie nocą na estoński brzeg.
— To już lepiej jedź ze mną.
Ulicą obok nich przejechał tramwaj. Deszcz znów przestał padać i nagle ciemne chmury zniknęły. Niebo było błękitne i słońce świeciło, gdy zbliżali się do tego dziwnego pomnika prezydenta Kekkonena - dwóch oddzielnych pionowych bloków, w niczym nie przypominających ludzkiej postaci. Być może reprezentują siłę, pomyślał Newman, chociaż właściwie nie robiło mu to żadnej różnicy. Szedł jak robot, z obojętnym wyrazem twarzy. Kiedy mijali stary kamienny budynek muzeum po prawej stronie, zaczął zadawać pytania:
— Jaki jest plan? Czy będę mógł chodzić, dokąd zechcę? A może postawili jakieś warunki?
— Według umowy, po całym Tallinie. Spotkasz się z pułkownikiem Karłowem...
— A kto będzie nam towarzyszył? Tak, żeby mieszkańcy wiedzieli, co mi mówić?
— Nie, będziemy chodzić sami, tak jak teraz tutaj w Helsinkach. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, bym chodził razem z tobą? Właśnie taki układ zawarłem z Tallinem. Uważałem, że moim obowiązkiem jest chronić cię. — Mauno uśmiechnął się kwaśno. — W końcu to ja jestem szefem Policji Obronnej.
— W porządku — odparł krótko Newman. — Czy mamy iść jakąś określoną drogą?
— Zgodnie z porozumieniem, gdziekolwiek w Tallinie. Boczne uliczki. Możemy pójść, gdzie zechcemy, gdzie ty zechcesz. Oni bardzo by chcieli, żebyś sprawdził, jak jest, aby w twoim artykule zawarte było przekonanie...
— Jak długo tam zostaniemy?
— Georg Ots odpływa o 10.30, to wiesz. Dopływa do Tallina o 15.00. Z Tallina wypływa o 19.30 i wraca do Helsinek o 22.30.
— Nieco ponad cztery godziny na lądzie. To niewiele.
— Jesteś doświadczonym korespondentem. Z pewnością wcześniej zbierałeś materiały do artykułu w o wiele krótszym czasie. Przyjdź, proszę, do mojego biura jutro o 9.30.
— Lubisz mieć zapas czasu — skomentował Newman. — Ratakatu nie jest tak daleko od doku Silja.
— Zgodziłeś się na przeszukanie — przypomniał Mauno. — Żadnych ukrytych kamer, żadnej broni. A może zmieniłeś zdanie?
— Nie. — Newman zatrzymał się. — Stąd mogę złapać tramwaj z powrotem do Hesperii. Dziękuję ci za zorganizowanie tej wycieczki.
— Cała przyjemność po mojej stronie. I jestem pewien, że wszystko pójdzie dobrze.
Karłowa nie było w gabinecie, wizytował jednostkę GRU gdzieś w terenie. Łysenko usiadł w fotelu swego podwładnego, wsparł łokcie o blat, skrzyżował ręce i patrzył na Rebeta.
— Ten angielski dziennikarz, Newman, jutro przepłynie przez wodę razem z Mauno Sarinem. Czy przygotowaliście wszystko zgodnie z moimi rozkazami?
— Tak jest, towarzyszu. Wszyscy osiągalni ludzie, według rozkazu w cywilnych ubraniach, zajmą stanowiska w całym Tallinie...
— Żadnych problemów łącznościowych?
— Będą wyposażeni w krótkofalówki, oczywiście skrzętnie ukryte, więc w każdym dowolnym momencie będziemy dokładnie wiedzieli, gdzie są Newman i Sarin. Aparatura nadawczo-odbiorcza zainstalowana i gotowa do pracy w tamtej szafie.
— To bardzo ważne. Sam zajmę się obserwacją. Nie możemy zapominać o zabitej żonie Newmana, Alexis Bouvet.
Rebet sprawiał wrażenie zaniepokojonego, przez chwilę nie odzywał się, kiedy Łysenko przyglądał się mu, a potem postanowił przemówić.
— Ciągle nie jestem przekonany, czy to był dobry pomysł. Akta komputerowe Newmana mówią, że to przebiegły lis. Załóżmy, że dowie się, iż jego żona została tutaj zamordowana? Co prawda, nie wiem, w jaki sposób, ale załóżmy, że tak się stanie.
— A jak myślicie, dlaczego kazałem obserwować każdy jego ruch podczas pobytu tutaj? — spytał spokojnie Łysenko.
— Nie rozumiem was...
— Oto dlaczego jestem generałem, a wy tym, kim jesteście. Jeżeli Newman odkryje cokolwiek, nie wyjedzie z Estonii żywy.
— To byłoby szaleństwo! — Rebet wyglądał na przerażonego. — To oznaczałoby już drugi olbrzymi błąd...
— A co było pierwszym, jeśli wolno spytać?
Łysenko już nie patrzył na Rebeta. Wziął do ręki ołówek i zaczął bazgrać w notesie, z głową pochyloną nad biurkiem.
— Zabicie żony Newmana! — wybuchnął Rebet. — Nawet w Moskwie zastanawiali się nad tym.
— Ale wtedy obowiązywała twarda linia. To dawne czasy. — Łysenko machnął lekceważąco ręką. — Taka polityka została zaakceptowana przez Moskwę. To jest ryzyko wkalkulowane, artykuł napisany przez takiego dziennikarza jak Newman oczyściłby nasze konto i zneutralizował wszystkie zachodnie doniesienia o niepokojach w Estonii. Z drugiej strony, jeżeli Newman stanie się zagrożeniem, zniknie z powierzchni ziemi. W Finlandii...
— W Finlandii? A jak zamierzacie tego dokonać? — zapytał Rebet.
— Dzięki dobrej organizacji. — Łysenko ciągle bazgrał w notesie, ani razu nie podniósł wzroku na Rebeta. — Człowiek o wzroście i budowie Newmana, w jego ubraniu, zejdzie z pokładu Georga Otsa, wsiądzie do czekającego samochodu, którego szofer natychmiast stamtąd odjedzie...
— Mauno Sarin mógłby zatrzymać i przeszukać ten samochód.
— Pojazd z dyplomatyczną rejestracją? Wątpię, mój drogi Rebet.
— A dokąd pojedzie ten samochód? Do ambasady?
— Oczywiście, że nie. Pamiętajcie, że Georg Ots wraca do portu w nocy. Fałszywego Newmana wezmą za autentycznego. A jeśli chodzi o wóz, to skieruje się do wcześniej wyznaczonego miejsca spory kawał drogi na północ od Helsinek. Pasażerowie, czyli szofer i mężczyzna grający Newmana, wysiądą z niego i wepchną wóz w odległe bagno. Będzie na nich czekał drugi samochód, którym wrócą do ambasady. Następnego ranka wrócą do Tallina.
— Sarin może pojechać za tym autem, nawet z dyplomatycznymi tablicami rejestracyjnymi, i pod jakimś pretekstem zatrzymać ich — nalegał Rebet.
— Przewidziałem i taką możliwość. Właśnie dlatego drugi samochód pojedzie za pierwszym. Ten drugi będzie miał za zadanie zatrzymać każdy pojazd, jakiego mógłby użyć Sarin. Zaaranżuje się jakiś wypadek.
— Wygląda na to, że przemyśleliście wszystko... z wyjątkiem jednego.
— Mianowicie, towarzyszu? — Łysenko kreślił nowe bazgroły.
— Mauno Sarin. Umowa przewiduje, że przez cały czas pobytu będzie towarzyszył Newmanowi.
— Czy wy naprawdę uważacie, że nie nadarzy się okazja rozdzielenia ich? Że Sarin nie da się przekonać, iż Newman w typowy dla dziennikarza sposób poszedł gdzieś sam? To będzie najmniejszy z naszych problemów.
— Mimo wszystko to i tak mi się nie podoba.
— Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek prosił was o wyrażanie swoich upodobań. W razie niebezpieczeństwa, gdyby Newman w jakiś sposób odkrył, jak i gdzie zginęła jego żona, gdyby wreszcie zbytnio zainteresował się Toompea, zniknie raz na zawsze. A świat będzie uważał, że zaginął w Finlandii.
32
Następnego dnia, gdzieś w porze lunchu, Tweed, siedząc w fotelu w swojej sypialni w hotelu Grand, podjął decyzję.
— Poproszę o rozkład codziennych lotów do Helsinek. Chciałbym też od tego momentu mieć rezerwację na lot o każdej porze.
— Mam już ten rozkład. Oto on, proszę — odrzekła Ingrid i podała mu arkusz papieru z podanymi odlotami i przylotami. — Ale potrzebujemy rezerwacji na dwa miejsca — przypomniała, kiedy Tweed zaczął czytać. — Pojadę z tobą. Znam Finlandię.
— Nic mi o tym nie wiadomo.
Poderwała się z łóżka i stała, przyglądając się mu. Mówiła porywczo, z naciskiem:
— Czy nie pomogłam ci, jak tylko potrafiłam? Pomijając wszystko inne, jestem osobą praktyczną. Znam Skandynawię, a ty nie! Ty nigdy nie poznasz jej tak jak ja. Urodziłam się tutaj, wiem, jak myślą tutejsi ludzie. Spostrzegam rzeczy, których ty nigdy byś nie zauważył. Chcę z tobą jechać, Tweed. I pojadę!
— Skoro tak mówisz, to już lepiej idź i załatw rezerwacje na Finnair przy stanowisku SAS w hallu na dole. Czy Butler przejął za ciebie obserwację Helene Stilmar?
— Tak. Ona jest w swoim pokoju na końcu korytarza. Butler jest na zewnątrz, siedzi przy windach. Nield pilnuje Stilmara, a Fergusson Corda Dillona.
— A zatem wszyscy są odfajkowani. — Tweed spojrzał na Ingrid przez okulary. W wyrazie jego twarzy coś ją zaniepokoiło. Miała uczucie, że odmłodniał, że zrobił się bardziej zawzięty, jakby stanął w obliczu jakiegoś większego niebezpieczeństwa.
— Masz problemy? — spytała.
— Nazwij to intuicją, jeśli chcesz, lecz mam przejmujące uczucie, że jesteśmy już blisko punktu krytycznego.
— Punktu krytycznego?
— Tak. A to oznacza, że cały ten interes z Procane'em może nam wybuchnąć prosto w twarz. Ktoś musi wykonać jakiś ruch, może nawet dzisiaj. Próbę przeskoczenia do Finlandii. Stilmar, jego żona, Cord Dillon, generał Dexter. Ktoś z nich. Być może ja, to znaczy my będziemy musieli jeszcze dzisiaj polecieć do Helsinek. Poza tym ciągle niepokoję się o Boba Newmana, człowieka, który jest zdolny do wszystkiego. Wobec tego lepiej zjedź na dół i załatw tę rezerwację. Dla dwóch osób, jak powiedziałaś.
Kiedy Ingrid wyszła, Tweed siedział spokojnie w fotelu. Dręczyły go stosunki z nią. Mimo całego swego doświadczenia nie potrafił rozszyfrować myśli tej dziewczyny.
W korytarzu zdziwił ją widok Butlera siedzącego obok Nielda przed windami na szóstym piętrze. Zignorowała ich, nacisnęła guzik i pojechała na dół.
— Będzie się zastanawiała, co ja tu robię — stwierdził Nield, gładząc palcami swoje starannie przycięte wąsiki, kiedy drzwi windy zamknęły się. — Ona nie wie, że Stilmar odwiedził swą żonę. To dziwne, że zajmują dwa różne pokoje na dwóch różnych piętrach.
— Zdarza się — odparł cicho Butler, patrząc ciągle na zamknięte drzwi pokoju Helene Stilmar. — Może między nimi nie układa się najlepiej. Politycy mają prywatne życie i własne problemy, tak samo jak my wszyscy.
— Ale tak naprawdę niepokoi mnie to — dorzucił Nield — że bezpieczeństwo jest tak nędzne — nasze bezpieczeństwo. Czy Tweed zwykle prowadzi sprawy tak słabo trzymając je w ryzach?
— Nie.
— Boże wszechmogący! Zatrzymał się w najlepszym hotelu w mieście, praktycznie rozgłaszając swoje przybycie. Telefon w pokoju wykorzystuje do najróżniejszych rozmów. Chyba nie zapomniał, że wszystkie przechodzą przez hotelową centralę. A może przestał już nad tym wszystkim panować, może zbyt długo nie pracował w terenie? Powiedz mi, Harry, czy ty to rozumiesz?
— Nie.
— A może chodzi o tę Szwedkę, Ingrid? Czy on jest nią zauroczony? Aha, i jeszcze jedno — pozwala, żeby wszystkiego słuchała. Tylko że ona nie jest zawodowcem. Wiem, że mówiłeś, iż wcześniej dla niego pracowała, ale przecież nie jest jedną z nas. Czy tu znów mamy do czynienia z naruszaniem zasad bezpieczeństwa? Naruszaniem? Niech to cholera — w ogóle przecież nie istnieją! I co z tą Finką, Lailą, która ma wybadać i pilnować Newmana? Ile ona wie?
— Nie potrafię ci na to odpowiedzieć.
— Posłuchaj, Harry. W pracy w terenie masz o wiele więcej doświadczenia niż ja. Wskazałem ci kupę luźnych wątków, a ty siedzisz sobie i nawet nie próbujesz mnie uspokoić. A to oznacza, że jesteś tak samo zaniepokojony jak ja. Zgadza się?
— Znam Tweeda już od dawna — odparł Butler. — Powiem ci tylko, że on jest z nas najlepszy...
— Kiedy pracuje zza biurka w Londynie. Ale tutaj? Czy dalej będziesz twierdził, że jest najlepszy spośród tych, jakich mamy? I wcale nie obawiam ci się powiedzieć, że zaczynam mieć pietra.
— Ja czekam, aż coś się wydarzy.
— Na co czekasz? — spytał Nield.
— Aż stary Tweed zademonstruje samego siebie...
— Mam już rezerwację na Finnair — oznajmiła Ingrid, siadła na łóżku, założyła nogę na nogę i skrzyżowała ręce. — Rejs AY784. Odlatuje z Arlanda o 15.10, ląduje na Yantaa — to lotnisko w Helsinkach — o 17.00. Lot jest krótki, pięćdziesiąt minut. W Finlandii mają jedną godzinę wyprzedzenia...
— Wiem. — Tweed spojrzał na zegarek. — Jest 12.15. Mamy jeszcze mnóstwo czasu, by na niego zdążyć, jeżeli sprawy tak się ułożą.
— Spodziewasz się jakiegoś rozstrzygnięcia?
— Niewykluczone.
Tweed spojrzał na drugie łóżko, na to, na którym spał. Jego walizeczka była spakowana, lecz otwarta, by nie gnieść zawartości. Dzięki wyrazowi twarzy Ingrid wyczuł, że dziewczyna ma do powiedzenia coś więcej. Już rozpoznawał zmiany na jej twarzy.
— Nie rozumiem tego — zaczęła Ingrid. — Butler jest na korytarzu, co jest zrozumiałe, ponieważ pilnuje Helene Stilmar. Nie pojmuję jednak, co razem z nim robi Nield. On miał przecież pilnować Stilmara...
— To oznacza, że Stilmar odwiedził swoją żonę w jej pokoju na końcu korytarza — odparł bez namysłu Tweed. — Być może rozstrzygnięcie, na które czekam, jest już bliskie.
— Ale ja chciałam porozmawiać o Helene. Dzisiaj rano znów za nią poszłam, tak jak chciałeś.
— I co się wydarzyło?
— Podobnie jak wczoraj przejechała się po Sztokholmie paroma taksówkami. Następnie wysiadła przy NK i weszła do środka. — Ingrid przekrzywiła głowę i wpatrzyła się intensywnie w ścianę, jeszcze raz przypominając sobie wydarzenia. — Nic nie kupiła, chociaż jest amerykańskim gościem...
— Myślisz, że cię zauważyła?
— Tego nie wiem. Wyszła z NK i poszła wzdłuż Drottninggatan. Znowu tak samo jak wczoraj, lecz tym razem od Sergels Torg. Zjadła wczesny lunch w Le Cafe. To bardzo nowoczesne miejsce. Wypiwszy kawę, telefonowała z restauracji. Rozmawiała po szwedzku. Powiedziała krótko: „Nie przejmuj się. Przemyślałam to sobie i mogę się z tobą spotkać. Pojadę z tobą".
— Wygląda na to, że rozmawiała z Cordem Dillonem — wtrącił Tweed. — Słowa mają tu duże znaczenie. Ale mów dalej.
— Wyszła z Le Cafe i taksówką udała się do południowego Sztokholmu. Przejechała wolno obok doku, z którego odpływa statek do Helsinek.
— O 18.00, płynie przez Bałtyk w nocy i przybywa do Helsinek o 9.30 następnego ranka. To statek linii Yiking. Jeżeli dobrze sobie przypominam wszystkie szczegóły z broszurki, którą zdobyłaś dla mnie w biurze turystyki.
— Masz dobrą pamięć, Tweed — powiedziała żartobliwym tonem. — Potem taksówka pojechała z powrotem i Helene wróciła do swego pokoju.
Tweed wstał, podszedł do walizeczki i poszperał pod starannie ułożonymi ubraniami. Wyciągnął dłoń, a w niej cienką teczkę z aktami Helene Stilmar. Znowu usiadł w fotelu i przerzuciwszy kilka kartek zatrzymał się nad pewną stroną, którą uważnie przeczytał. Był już przy końcu, kiedy ktoś nieregularnie zastukał do drzwi. Tweed skinął na Ingrid, a ona ześlizgnęła się z łóżka i otworzyła.
Harry Butler wszedł szybko do środka, a Ingrid zamknęła drzwi. Zatrzymał się, kiedy na kolanach Tweeda ujrzał otwartą teczkę z dokumentami. Siłą woli powstrzymał się od spojrzenia na dziewczynę. Jezu! Nield miał rację. Bezpieczeństwo nie istniało — Tweed przeglądał ściśle tajne papiery w obecności tej dziewczyny.
— Muszę wracać — powiedział szybko. — Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć, iż Stilmar jest u swojej żony w pokoju.
— Dziękuję ci, Harry. Pilnujcie ich. Sytuacja zaczyna być napięta...
— No to na razie. Lepiej już pójdę.
Ingrid powstrzymała się od komentarza. Siedząc w tej samej pozycji czekała, podczas gdy Tweed manipulował przy walizeczce. Wyjąwszy teczki z aktami, położył na łóżku swój neseser, ten, który miał zabrać na pokład samolotu. Posługując się pilniczkiem do paznokci, uchylił i podniósł drugie dno walizeczki. Pieczołowicie umieścił akta w schowku, zamknął go, a na wierzchu poukładał gazety i pisma firmy ubezpieczeniowej. Zamknął walizeczkę na klucz i wrócił na fotel.
— Butler to nieszczęśliwy człowiek — stwierdziła.
— Wiem.
— A dlaczego jest nieszczęśliwy?
— To stres, on jest bardzo zestresowany. Na tym etapie nikt nie może być pewien, co się wydarzy. Niepewność działa ludziom na nerwy, a poza tym trudno jest ją opanować.
— Ale ty wyglądasz na spokojnego, odprężonego. Jesteś szefem, więc powinieneś być w jeszcze większym napięciu.
— Powinienem — przyznał Tweed, zdejmując okulary i wycierając szkła chusteczką. — Cały ten biznes zamienił się w przerażający bałagan. Ale to się zdarza. Ponadto oni wszyscy liczą na mnie. Wobec tego jestem zimny jak lód...
Przerwał, bo ktoś zapukał do drzwi — dość nerwowo, zupełnie inaczej, niż było umówione. Tweed wstał i gestem kazał Ingrid schować się w łazience. Zeskoczyła z łóżka, wygładziła kapę w miejscu, w którym siedziała, chwyciła torebkę, rozejrzała się po pokoju, by się upewnić, że nie zostawia żadnych śladów swojej obecności, i zniknęła w łazience, przymykając drzwi.
Tweed zerknął na swoje odbicie w lustrze, jedną ręką przeczesał włosy i otworzył drzwi. W progu stał Stilmar, bardzo zdenerwowany.
Stilmar dwoma łykami wychylił szklaneczkę szkockiej, której nalał mu Tweed. Anglik wyjął z lodówki butelkę wody mineralnej i nalał sobie, dając szkockiej czas na zadziałanie. Usiadł w swoim fotelu i patrzył na Amerykanina, który zajął drugi fotel.
— Właśnie miałem piekielną kłótnię z żoną — wyrzucił z siebie Stilmar. — Oskarżyłem ją o to, że ma romans z Cordem Bilionem, a ona zaprzeczyła. Wściekała się i krzyczała na mnie.
— Normalna reakcja, przynajmniej w takich okolicznościach — stwierdził Tweed.
— Myślę, że ukryła kogoś w łazience. Nie mogłem się zdobyć na to, by sprawdzić, kto to był...
— No to może zajrzy pan do mojej łazienki?
— Och, na Boga! Czy potrafi pan sobie wyobrazić, jaki rozpętałby się skandal, gdyby sprawa ujrzała światło dzienne? A jeśli to ona jest Procane'em? Była zła jak osa.
— Jak już wcześniej powiedziałem, to normalna reakcja. Załóżmy, że ona oskarżyłaby pana o coś podobnego?
— Ma pan rację. Podejrzewam, że też bym się wściekł. Problem polega na tym, że ja muszę bez rozgłosu na krótko wyjechać do Helsinek. Nieoficjalne spotkanie z... no cóż, sam pan zgadnie.
— Nasi znajomi w Moskwie zaczynają asekurować się na dwie strony, zaczynają myśleć, że Reagan z pewnością wygra. Czekałem na taki obrót spraw.
— To może być blef — zaprotestował Stilmar. — Coś dla odwrócenia naszej uwagi, sposób krycia Adama Procane'a, jeżeli jest bliski przejścia na ich stronę. Czy pomyślał pan o tym? I w takim momencie moja żona zabawia się w tatusia i mamusię z tym draniem, Dillonem.
— Czy jest pan zupełnie pewien, że ma pan rację? — spytał łagodnie Tweed. — Zakładam, że posiada pan na to dowody.
— Prawdę mówiąc — nie. Mocne podejrzenia — tak. Zupełnie przypadkiem pewien mój znajomy widział w Waszyngtonie, jak wchodzą do tego samego budynku. W przeciwnym razie po co mieliby to robić?
— A jak wygląda aktualna sytuacja między wami, panem i Helene?
— Mieliśmy większe spięcie. Ona nie chce mnie widzieć przez kilka dni. Powiedziała, że potrzebuje czasu, by wszystko przemyśleć, i dopiero potem będziemy mogli znowu porozmawiać. A mnie nie podoba się czekanie przez kilka dni. Wyjeżdżam do Helsinek, więc przedtem chciałbym wiedzieć, na czym stoję.
— Niech pan da spokój na tych kilka dni — poradził Tweed. — Niech pan jedzie do Helsinek, wykona swoją robotę, a potem spotka się z nią, już po powrocie. A przy okazji — dodał obojętnie Tweed — czy ona wie, że pan jedzie do Finlandii?
— Oczywiście, że nie. — Wydawało się, że to pytanie zaskoczyło Stilmara. — Ta misja jest ściśle tajna. — Przerwał na chwilę. — Zastanawia się pan pewnie, dlaczego przyszedłem do pana, żeby o tym wszystkim opowiedzieć.
— Ponieważ nie może pan pogadać z żadnym ze swoich ludzi.
— Dokładnie tak. — I znowu Stilmar wydawał się zaskoczony. — Wyczułem, że pan jest człowiekiem, który potrafi trzymać buzię na kłódkę. — Pociągnął za skraj marynarki i wstał. — Muszę już iść. Zazwyczaj sam zajmuję się swymi sprawami, lecz czasem trudności są zbyt duże. Proszę nie wstawać, sam wyjdę.
Tweed siedział spokojnie, aż Stilmar wyszedł, a Ingrid opuściła łazienkę, potem założył łańcuch na drzwiach.
— Biedaczysko. Tak mi go szkoda... — zaczęła.
— Chyba że jest wytrawnym, bardzo przebiegłym aktorem. Nie wolno go nie doceniać.
— Co masz na myśli?
— To może być autentyczne. Małżeństwo jest przedsięwzięciem o wiele trudniejszym, niż uświadamia to sobie większość ludzi. Ale tu może chodzić o coś zupełnie innego.
— Nadal nic nie rozumiem — odparła.
— Ten incydent z żoną dał mu doskonałą okazję do poinformowania mnie, że jedzie do Finlandii. Jeżeli to on jest Procane'em, to byłby to świetny manewr, dzięki któremu mógł mi otwarcie powiedzieć, że tam jedzie — i dlaczego. A mamy do czynienia z błyskotliwym człowiekiem. Będzie podejrzewał, że jest śledzony, więc uspokaja podejrzenia, informując mnie o swoich ruchach.
— Ty nikomu nie ufasz.
— Nie mogę sobie na to pozwolić.
Tweed wstał i podszedł do walizeczki. Zamknął ją, zatrzasnął i zamknął zamki na klucz. Wyprostował się i spojrzał na Ingrid.
— Bądź gotowa do wyjazdu w każdej chwili.
— Już jestem spakowana. — Ingrid zawahała się, a potem zapytała: — Przeglądałeś akta Helene. Znalazłeś coś?
— Helene ma siostrę, która mieszka w Sztokholmie. Niestety, w aktach niewiele się mówi o pochodzeniu Helene. Wszystkie szczegóły są w Londynie... — Wrócił do swego fotela i spojrzał na zegarek. To był jedyny objaw rosnącego w nim napięcia. — Następnym zadaniem — mówił dalej — jest zamiana rezerwacji na ostatni rejs dzisiejszego wieczoru. A jest nim SK708 startujący o 19.05. I jak będziesz się tym zajmowała, zarezerwuj jeszcze trzy miejsca — dla Butlera, Nielda i Fergussona, tylko że na inne nazwiska...
Ze stolika kawowego podniósł notatnik i zapisał trzy nazwiska: P. Joseph, D. Carson, A. Underwood. Oderwał kartkę i podał jej.
— Ale tobie zarezerwowałam miejsce na twoje nazwisko — powiedziała.
— Niech tak zostanie.
— Sądzisz, że powinniśmy lecieć właśnie tym rejsem?
— Na podstawie tego, co się dzieje, wydaje się, że tak. Mam tylko nadzieję, że dotrę do Helsinek, zanim Newman zrobi coś niebezpiecznego.
Dwie godziny później zadzwonił telefon i Tweed zastanawiał się, czy nie zamienia się w medium. Telefonowała Laila z Helsinek. Mówiła opanowanym głosem, lecz gdzieś pod tymi pozorami Tweed wyczuł alarm.
— Coś nie w porządku? — spytał.
— Newman znowu zniknął. Dzwonię od siebie z mieszkania...
— Zniknął? Co chcesz przez to powiedzieć, Lailo?
— Telefonowałam do niego do Hesperii, lecz on się wymeldował. Regulując rachunek miał w ręku walizkę. Tweed, czy możesz dzisiaj przylecieć do Helsinek? Jak najszybciej. Proszę!
— Nie zostawił ci żadnej wiadomości?
— Nie, ale może zostawił coś do ciebie.
— Może? Nic o tym nie wiesz?
— Recepcjonista w Hesperii spytał mnie o nazwisko. Następnie podał mi zaadresowaną do mnie kopertę. W środku znalazłam inną kopertę — zaadresowaną do ciebie. Na dotyk to zawiera niewielki klucz...
— Natychmiast ją otwórz. Ja zaczekam.
Czekał zasłaniając mikrofon dłonią. Ingrid, widząc wyraz jego twarzy, podeszła bliżej.
— Jakieś złe wieści? — zagadnęła.
— Następny problem. Kłopot z badaniami dotyczącymi ubezpieczeń polega na tym, że trudno jest panować nad czasem. Już się z tym spotykałem — nagle wszystko zaczyna się dziać jednocześnie.
Przerwał i zdjął dłoń z mikrofonu, gdyż Laila znowu się odezwała. Mówiła, jakby była zaskoczona i jednocześnie zaniepokojona.
— Tweed, to jest klucz. I wiadomość od Boba dla ciebie...
— Przeczytaj ją. Szybko. Jak ci powiem, żebyś przestała czytać, przerwij od razu.
— Pisze tak: „Tweed. Zostawiłem bagaż w skrytce na głównym dworcu kolejowym. Ostatni list Alexis." To wszystko. Czy mam pojechać na stację?
— Nie. Spróbuj go odnaleźć. Sprawdź wszystkie większe hotele — Intercontinental, Marski i tak dalej. Dasz sobie z tym radę w ciągu dnia. A wieczorem wróć do siebie. Mam numer. Przyjadę najprędzej jak tylko będę mógł.
— Pospiesz się, proszę. Bardzo się denerwuję.
— Sprawdź te hotele. Jesteś dziennikarką, więc wiesz, co robić. Mógł podać inne nazwisko. Sprawdzaj ludzi, którzy dzisiaj się zameldowali.
— Zaraz się za to wezmę. Ale pospiesz się, proszę.
— Jak tylko będę mógł.
Odłożył słuchawkę i podsunął wyżej okulary na nosie. Ingrid spostrzegła ten drobny gest i od razu wiedziała, że jest poruszony. Usiadła na łóżku i czekała.
— Newman znowu zniknął, nie ma go — powiedział w końcu. — Urwał mi się ze smyczy, wymknął się Laili i działa na swobodzie. — Zmarszczył brwi. — Cholera! Zapomniałem ją ostrzec. Newman jest bystry, zatrzymał się w Hesperii. Mógł ją sprawdzić, a potem po godzinie lub dwóch wrócić, naopowiadać pracownikom jakichś bajek i zameldować się pod innym nazwiskiem, w innym pokoju.
— Nie rozumiem.
— Mógł im powiedzieć, że kobieta o nazwisku Laila Sarin nie daje mu spokoju. Mógł im zostawić wiadomość dla niej i prosić, by nie mówili, że wrócił. Plus, oczywiście, spory napiwek. Lepiej zadzwonię do niej.
Wybrał numer z pamięci. Ale usłyszał tylko sygnał. Laila wyszła już ze swego mieszkania.
Fergusson zgłosił się w porze lunchu. Tweed jadł z Ingrid posiłek zamówiony do pokoju, by czekać przy telefonie. Fergusson uważnie formułował meldunek, świadom tego, że rozmowa przechodzi przez centralę hotelową.
— Cord jest ciągle na Karlavagen. Siedzi tam od ostatniej nocy.
— Miał gości? Mam na myśli konferencję — zapytał Tweed.
— Jeszcze nie. Jest sam, prawdopodobnie pracuje nad protokołem. Być może spotkanie zostało odwołane o godzinę lub coś w tych granicach, żeby mieli dość czasu na przyjazd tutaj.
— Informuj mnie, proszę, o postępach w pracy. Muszę wiedzieć o wszystkich ważnych decyzjach, jakie podejmą na tej konferencji.
Tweed odłożył słuchawkę i zaczai jeść czwartą kanapkę z szynką. Jeżeli nie musisz, nie przedłużaj czekania z pustym żołądkiem. To najbardziej doskwiera — czekanie i niepewność.
— Ależ się najadłam. — Ingrid pogłaskała się po brzuchu. — Jak sprawy stoją? Czy mam ci w czymś pomóc?
— Fergusson obserwuje Corda Dillona. Harry Butler pilnuje Helene Stilmar, która, jak podejrzewam, podobnie jak ja spożywa posiłek w swoim pokoju. Pete Nield obserwuje Stilmara i jako jedyny jeszcze się nie zgłosił. Ale trzeba dać im czas...
Przerwał, gdyż znowu odezwał się telefon — wydawało się, że zawsze to robi, kiedy Tweed próbuje coś wyjaśnić. Oczekiwał, że to będzie Nield, lecz dzwonił Hornberg. I tak jak Fergusson uważnie dobierał słowa.
— Posłuchaj, Tweed. Pomyślałem, że może zainteresuje cię wiadomość, iż nasz znajomy, który spacerował po mieście, poleciał z powrotem do Danii. Będę się streszczał, jeśli nie masz nic przeciwko temu — marnuję mnóstwo energii na szukanie ludzi, którzy wycięli ten paskudny numer Peterowi Perssonowi.
— Są jakieś postępy?
— Jak do tej pory — nie. Będę z tobą w kontakcie.
Taak, przemyśliwał Tweed jedząc. Generał Dexter wrócił na terytorium NATO. Pewnie po drodze do Waszyngtonu.
Zaczekał, aż Ingrid wypije herbatę, i dopiero wtedy zaproponował:
— Butler już długo pilnuje Helene. Jak skończysz, weź swą walizkę z pokoju. Zajmij jego miejsce. Jeżeli Helene wyjdzie, zanieś walizkę do volvo. Zapłać rachunek za dzisiaj i jutro, zanim zluzujesz Butlera. Czekając na zewnątrz z walizką w ręku, będziesz wyglądała trochę inaczej, a poza tym będzie pod ręką na wypadek, gdybyśmy musieli pognać na Arlanda. Czy każdy ma swój bilet?
— Z wyjątkiem Fergussona.
— Możesz przekazać mu go na lotnisku.
Stała przed lustrem toaletki i zawiązywała sobie na głowie blady, szarozielony wełniany szal, chowając włosy. Zgodnie z wcześniejszą sugestią Tweeda przebrała się w swe ciemnoniebieskie spodnium. Pomachała mu lekko i wyszła z pokoju.
Tweed przeszedł do niszy i wyjrzał przez mansardowe okno. Dla odmiany był wspaniały słoneczny dzień. Na dole statki pasażerskie stały przycumowane dziobami do nabrzeża.
Wcześniej tego ranka, za kwadrans ósma, obserwował, jak jeden z tych stateczków przypływa i wysypują się z niego pasażerowie, spiesząc do pracy. To jest jedna z dziwniejszych i bardziej fascynujących stron życia Sztokholmu, że ludzie rano i wieczorem jeżdżą z wysp i na wyspy archipelagu, na których mieszkają.
Jasne, północne promienie słońca oświetlały okazałe budowle, czyniąc Sztokholm jednym z najatrakcyjniejszych miast świata. Światło odbijało się od brunatnożółtych kamieni, tworząc złotą poświatę, co Tweeda zachwycało. Nie potrafił wyobrazić sobie spokojniejszej sceny.
— Jaką mamy teraz sytuację? — spytał Łysenko, kręcąc się po gabinecie Karłowa. Brał do ręki różne przedmioty, przyglądał się, jakby nigdy wcześniej ich nie widział, znowu odkładał na miejsce, a potem wyglądał przez okno na ulicę Pikk. Jego zniecierpliwienie udzieliło się siedzącym przy biurku Karłowowi i Rebetowi.
— Rupescu dobrze wypełniła swoje zadania — zameldował Karłow. — Poluczkin siedzi w samochodzie w porcie, z którego odpływają statki do Helsinek. Ona ściągnęła trzech ludzi z lotniska. Jeden obserwuje mieszkanie na Karlavagen, w którym Cord Dillon był przez cały dzień. Pamiętajcie, że Poluczkin widział, jak on kupuje dwa bilety na statek do Finlandii...
— Pamiętam wszystko, co ktokolwiek kiedykolwiek mi powiedział — rzucił Łysenko. — Mówcie dalej.
— Dwaj pozostali, sprowadzeni z Arlanda, są przed hotelem Grand. Zarówno Stilmar, jak i Tweed znajdują się jeszcze w środku.
— A co z Arlanda? Chyba nie zostawiliście lotniska bez obstawy?
— Oczywiście, że nie. Tam zostało jeszcze trzech ludzi. To razem sześciu dodatkowych, których wysłaliśmy do Szwecji.
— A Bromma? To małe lotnisko w samym mieście?
— Nie jesteśmy w stanie obstawić wszystkiego.
— Jak najbardziej możemy i obstawimy. Natychmiast zatelefonujcie do Rupescu. Powiedzcie jej, żeby zabrała jeszcze jednego człowieka z Arlanda i posłała go na Bromma. Sam muszę wszystkiego pilnować — zawsze znajduję jakąś furtkę, którą trzeba zamknąć.
— Zadzwonię do Rupescu.
— Gdzie ona teraz jest?
— W mieszkaniu w Solna. To jest miejsce, w którym wszyscy się meldują i wtedy Rupescu przekazuje mi najnowsze informacje. Teraz czekam tylko na nowy element...
— Jaki nowy element? — sapnął Łysenko.
— Na przejazd Tweeda ze Sztokholmu do Helsinek. A wówczas będę wiedział, że Procane dojechał do Finlandii...
33
Ingrid siedziała w fotelu na korytarzu szóstego piętra, przed windami. Jej walizka, doskonale widoczna, stała obok. Wydawało się, że będzie tam siedzieć wiecznie.
Usłyszała, jak w korytarzu otwierają się i zamykają jakieś drzwi, więc pochyliła głowę nad czasopismem. Helene Stilmar przeszła obok niej i wcisnęła guzik ściągający windę. Jej kasztanowate włosy połyskiwały. Uniosła dłoń, by poprawić jeden z loków.
Drzwi windy otworzyły się, Helene weszła do środka, drzwi się zamknęły. Ingrid chwyciła walizkę i pobiegła. Pchnęła drzwi i popędziła schodami, trzymając się poręczy dla zachowania równowagi. Dotarła do głównego hallu akurat w chwili, kiedy Stilmar wyszła z windy i skierowała się do wyjścia. Poszła za nią z nachmurzoną miną.
Ingrid posuwała się wolniej, koncentrując uwagę na stopach Stilmar, na sposobie stawiania ich na podłodze, na ruchach jej nóg. Przypomniała sobie, jak Tweed czytał jej akta. Helene ma siostrę, która mieszka w Sztokholmie... W aktach są tylko skrócone informacje... wszystkie szczegóły znajdują się w Londynie...
Zatrzymała się na szczycie schodów prowadzących na zewnątrz i patrzyła, jak Stilmar robi ostatnie kroki, a potem rozmawia z portierem. Prawdopodobnie zamawia taksówkę.
To nie ta sama kobieta, to nie jest prawdziwa Helene. Ingrid nie miała żadnych wątpliwości. To była siostra. Odwróciła się, poszła do windy i wróciła na szóste piętro. Postępowała wbrew wyraźnym instrukcjom Tweeda, ale wiedziała, że ma rację. Znowu opadła na fotel i czekała, postawiwszy walizkę na podłodze.
Poluczkin siedział za kierownicą wypożyczonego audi w pobliżu portu, z którego wypływają statki do Helsinek. Była piąta po południu, prawdopodobnie mniej więcej o tej samej porze, kiedy Ingrid postanowiła wrócić na szóste piętro hotelu Grand. Miał dobry widok na liniowiec towarzystwa Yiking, który odpływał do Finlandii o szóstej. Kadłub statku był jasnoczerwony, prawie karminowy, a nad nim widniała duża bryła nadbudówki. Podwójny komin, również czerwony, sterczał w popołudniowe niebo — unosiły się z niego pasma dymu.
Poluczkin wpatrywał się w trap, po którym pasażerowie wchodzą na pokład. Przez otwarte okno czuł zwykłą mieszaninę zapachów portowych. Smoła. Olej. Żywica. Zgodnie z instrukcjami otrzymanymi od Rupescu był ubrany zupełnie inaczej niż zawsze. Miał na sobie lederhosen, a na głowie kapelusik z odstającym, kolorowym piórkiem wetkniętym za taśmę. Przypominał austriackiego lub niemieckiego turystę.
Znowu spojrzał na zegarek. Pięć po piątej. Wkrótce zaczną przyjeżdżać pasażerowie, lecz on czekał na jednego, konkretnego pasażera. A nowy kostium założył w określonym z góry celu.
— Jestem pewna — powiedziała Rupescu — że dziś wieczorem polecisz do Finlandii.
Tweed stał samotnie we wnęce, patrząc ponad wodą, gdzie statek linii Yiking cumował przy nabrzeżu tuż za zakrętem rzeki. Przypłynął z Helsinek o dziewiątej rano i wkrótce ruszy w drogę powrotną.
Tego wieczora był przekonany, że pewien pasażer wejdzie na jego pokład. Ten pojedynczy akt miał wyzwolić cały łańcuch wydarzeń. Sprawa Procane'a posuwała się gwałtownie naprzód do punktu kulminacyjnego. Czuł to w zakończeniach nerwów. Stał prawie nieruchomo, z rękami złożonymi z tyłu i pochyloną głową.
Na jego twarzy rysował się dziwny wyraz, taki, który Monika w Londynie od razu by rozpoznała. Ten „stary Tweed", na którego tak niecierpliwie czekał Butler, wreszcie się ujawnił.
Na zewnątrz, w korytarzu, zaledwie kilka kroków od pokoju Tweeda Ingrid siedziała w fotelu z czasopismem w ręku. Bez przerwy zadawała sobie to samo pytanie: Czy podjęłam właściwą decyzję? Ile razy w innych okolicznościach ludzie zadawali sobie to samo pytanie. Nie śmiała pójść do pokoju Tweeda, by mu powiedzieć, co zrobiła. Musiała zaufać własnemu osądowi. Właśnie tego Tweed oczekiwał od swoich ludzi — myśleć za siebie.
Usłyszała, jak dalej w korytarzu otwierają się drzwi. Potem jak się zamykają. Kroki zbliżały się. Kroki kobiece. Helene Stilmar minęła ją i nacisnęła guzik ściągający windę. W prawej ręce trzymała walizkę.
Kiedy drzwi się zamknęły, Ingrid powtórzyła swoje wcześniejsze postępowanie. Chwyciła własną walizkę, popędziła do drzwi od klatki schodowej i zbiegła na dół. Wpadła do hallu, kiedy Helene dochodziła do schodów prowadzących do wyjścia.
Ingrid ruszyła wolno za Amerykanką, która czekała, aż portier zawoła taksówkę. Otworzyła wynajęte volvo, wsunęła się za kierownicę, a walizkę upchnęła na sąsiednim fotelu. Uruchomiła silnik w chwili, gdy Helene wsiadała do taksówki. Portier trzasnął drzwiami, a taksówka podjechała do czerwonych świateł i zatrzymała się. Ingrid zwolniła nieco, by znaleźć się w odległości jednego samochodu.
Taksówka ruszyła, minęła Handelsbanken po prawej, pojechała prosto, a potem skręciła w lewo przez most na Gamla Stan. Ingrid przeżywała chwile tryumfu. Miała rację! Potem jednak skoncentrowała się na tym, by nie zgubić taksówki.
Ta jechała dalej wschodnim brzegiem wyspy, minęła hotel Reisen, a później skręciła na most prowadzący do południowego Sztokholmu. Ten fakt zaniepokoił Ingrid. Czyżby jechała do południowej części miasta? Nie! Znowu skręciła w lewo i skierowała się do Yikingterminalen.
Ingrid zwolniła i część swojej uwagi przeniosła na niebieskie audi, zaparkowane w pobliżu portu. Na krótko ujrzała mężczyznę w tyrolskim kapeluszu. Jakiś niemiecki turysta czekający na odpłynięcie statku.
Minęła taksówkę, która zatrzymała się naprzeciw trapu, gdzie pasażerowie byli już gotowi do wejścia na pokład. Przyjeżdżała i odjeżdżała kawalkada taksówek i samochodów prywatnych. Zaparkowawszy przy dziobie tej dużej jednostki, Ingrid odwróciła się i patrzyła przez tylną szybę.
Helene Stilmar wchodziła po trapie z walizką w ręku. Tym razem jej chód był taki sam, jaki Ingrid zapamiętała z poprzedniego razu. Zaczekała, aż Amerykanka zniknie wewnątrz statku, spojrzała przez przednią szybę i prawie podskoczyła.
Przyglądał się jej Fergusson zza kierownicy wypożyczonego forda. Ich oczy spotkały się, więc Ingrid spojrzała w inną stronę. Chryste! Co ten Szkot tutaj robi? Wykręciła i pojechała z powrotem do hotelu Grand, wybierając krętą drogę przez Gamla Stan, by uniknąć ulicznego tłoku. Kiedy odjeżdżała z portu, zauważyła, że tyrolski kapelusz zniknął.
— Dobrze się spisałaś — pochwalił ją Tweed, gdy zakończyła meldunek. Z krzywym uśmiechem zwrócił się do Harry'ego Butlera. — No i co?
— Jak zawodowiec — zgodził się Butler.
— Helene ma siostrę, bliźniaczkę, jak podejrzewam — kontynuował Tweed. — Sprawdzę to w aktach, kiedy wrócę do Londynu. I ta jej siostra miała nas zmylić, gdyby była śledzona, i umożliwić Helene wślizgnięcie się na pokład statku. Podejrzewam, że obie siostry przez kilka dni mieszkały w tym samym pokoju...
Zamilkł, gdyż znowu dzwonek telefonu przerwał mu w pół zdania. Dzwonił Fergusson, z budki telefonicznej. Meldunek Szkota był zwięzły i oschły:
— Cord opuścił Karlavagen, pół godziny temu pojechał taksówką, miał walizkę. Teraz jest na pokładzie statku odpływającego za kilka minut do Helsinek.
— Spodziewam się, że szczegóły konferencji przyśle mi pocztą lotniczą. Od razu jedź na Arlanda. Wiesz, o której masz samolot. Zostaw samochód na lotnisku. Pospiesz się.
Odłożył słuchawkę i zaczął chodzić po pokoju z rękami założonymi do tyłu. Butler obserwował go z wielkim uczuciem ulgi. Zauważył zmianę w głosie Tweeda. Ten wypowiadał się zwięźle, stanowczo. Wszystkie oznaki niezdecydowania i bezwładu zniknęły.
— Dzwonił Fergusson. — Tweed spojrzał na Ingrid. — Najlepiej ruszaj od razu na Arlanda. Zostaw samochód na parkingu i odszukaj go. Daj mu bilet, a potem podróżuj sama. Spotkamy się na Yantaa, gdy dolecimy do Finlandii.
Poczekał, aż zostanie sam z Butlerem, a potem odezwał się znowu:
— Fergusson widział, jak Cord Dillon wchodzi na pokład tego samego statku do Helsinek, co Helene Stilmar...
— Co wprowadza nam odrobinę zamieszania. W każdym razie ja czuję się zakłopotany.
— Masz na myśli pytanie, które z nich jest Procane'em?
— Znalazłoby się prostsze wyjaśnienie — odparł Butler. — Jeżeli oni mają romans, to spotykanie się w Waszyngtonie byłoby niebezpieczne. Natomiast daleko od domu, w Helsinkach, mogą robić, co im się tylko spodoba.
— To zdarzało się już wcześniej — przyznał Tweed. — Ale jest jeszcze inne wyjaśnienie. Jedno z nich udaje, że ma romans z drugim. Czy można wymyślić lepszy kamuflaż, żeby przedostać się do Finlandii? Niewykluczone, że jedno oszukuje drugie.
— Tylko które?
— To nadal pozostaje tajemnicą. Rozwiązanie znajdziemy w Helsinkach. I nie mamy zbyt wiele czasu, by złapać ostatni samolot. Czy masz spakowaną walizkę, tak jak ci mówiłem?
— Jestem gotów do wymarszu w ciągu osiemdziesięciu sekund.
— Ja muszę jeszcze raz zatelefonować. Spotkamy się na dole w hallu. A potem - Arlanda.
Tweed zaczekał, aż Butler wyjdzie. Siedząc w fotelu wybrał numer Hornberga. Podał nazwisko i od razu został przełączony do szefa SAPO.
— Wiesz, kto mówi, Gunnar. Teraz mogę ci powiedzieć, że podejrzewam, iż mordercę Petera Perssona znajdziesz w mieszkaniu w Solna. W tym, o którym dowiedziałeś się, sprawdzając pewien samochód w wydziale rejestracji pojazdów.
— Bredkilsbacken — odpowiedział od razu Hornberg.
— Zabójcą jest prawdopodobnie kobieta, prawdziwy zawodowiec. Powiedz swoim ludziom, żeby wzięli się do roboty bardzo ostrożnie.
— Dziękuję. Sprawdzimy to natychmiast...
— I jeszcze coś, Gunnar. Ulży ci, kiedy się dowiesz, że zaraz wyjeżdżam do Helsinek. Twoi ludzie na Arlanda będą mnie widzieli, lecz sam wolałem ci to powiedzieć. Dzięki za pomoc.
— Cała przyjemność po mojej stronie. — Hornberg przerwał, a po chwili dodał: — Czy wolno mi zasugerować, byś i ty bardzo uważał?
W biurze Karłowa panowała atmosfera wielkiego napięcia, lecz na trzech znajdujących się w nim mężczyzn wywierała odmienny wpływ. Karłow siedział przy biurku, kości policzkowe miał bardzo wyraźne, lecz poza tym wyglądał na odprężonego, rozsiadł się wygodnie z rękami opartymi na kolanach.
Łysenko siedział na krześle okrakiem, jego potężne ciało było zgarbione, a ręce wsparte na oparciu. Nie spuszczał wzroku z Karłowa. Rebet siedział na innym krześle ze skrzyżowanymi rękami, bez końca obracał w palcach ołówek — to była maniera, która drażniła Łysenkę.
— Przestańcie się bawić tym cholernym ołówkiem.
Zadzwonił telefon — w cichym pomieszczeniu zabrzmiał jak dzwon kościelny. Karłow sięgnął po słuchawkę, a po chwili poprosił rozmówcę, żeby chwilkę zaczekał. Zasłonił mikrofon wolną dłonią i spojrzał na Łysenkę.
— Poluczkin. Z portu, z którego odpływa statek do Helsinek. Pobliska budka telefoniczna. Cord Dillon wszedł niedawno na pokład. Kilka minut po nim na statek weszła również Helene Stilmar. Statek odbija o szóstej czasu szwedzkiego, czyli za piętnaście minut.
— Zaczynamy — zdecydował Łysenko. — Powiedzcie mu żeby się stamtąd zabierał do Finlandii. Szybko. Ustaloną trasą. A potem dzwońcie do Rupescu.
— Ale nie było meldunku, że Tweed wyjeżdża ze Sztokholmu — zaprotestował Karłow. — A właśnie na ten sygnał czekamy...
— Powiedzcie Poluczkinowi. Natychmiast! Mają zgłosić się na Tehtaankatu — rzucił. — Niech zostaną w Helsinkach i czekają na rozwój wypadków. Do roboty. A ten dzwoniec Tweed przegapił statek. Dosłownie. — Obejrzał się na Rebeta. — Kiepski dowcip, co?
Karłow poinstruował Poluczkina, przerwał połączenie i zatelefonował do Rupescu. Po kilku minutach odłożył słuchawkę, nie zamieniwszy ani słowa.
— Jej numer jest zajęty. Prawdopodobnie rozmawia z którymś z naszych ludzi na Arlanda. Zadzwonię jeszcze raz...
Gunnar Hornberg siedział obok kierowcy szybko prowadzącego samochód w kierunku Solna. Za nimi jechały jeszcze dwa wozy patrolowe. Hornberg poważnie potraktował ostrzeżenie Tweeda. Wszyscy jego ludzie byli dobrze uzbrojeni, niektórzy mieli nawet pistolety maszynowe. Syren nie włączono - to było ciche podejście. Kiedy zbliżyli się do właściwego miejsca na Bredkilsbacken, samochody zatrzymały się i wysypali się z nich mężczyźni, jedni w mundurach, inni po cywilnemu.
Hornberg prowadził w stronę głównego wejścia, wspinając się na wzgórze. W prawej dłoni trzymał legitymację SAPO. Znajdował się już blisko wejścia z jednym umundurowanym człowiekiem obok siebie, gdy drzwi otworzyły się i wyszła z nich Magda Rupescu, w lewej ręce niosąc walizkę.
Właśnie odebrała telefon z Tallina i była w drodze na lotnisko Bromma. Skierowała się do swego samochodu i wówczas ujrzała Hornberga z umundurowanym policjantem. Rzuciła walizkę.
— SAPO. Policja — zawołał Hornberg. — Czy moglibyśmy zamienić słowo...?
Rupescu miała na sobie białą sukienkę i nie zapięty płaszcz. Sięgnęła do torebki. Chwyciwszy automatycznego walthera w dłoń, wycelowała w Hornberga z bliskiej odległości.
— Nie strzelaj! — krzyknął Hornberg.
Wypaliła. Pocisk drasnął Szweda w ramię, a ten pochylił głowę i padł płasko na ziemię. W tej samej chwili odezwał się warkot pistoletu maszynowego w rękach policjanta idącego za szefem SAPO. Rupescu rzuciło w tył, jakby pchnęła ją jakaś potężna dłoń. Upadła i leżała nieruchomo w nienaturalnej pozie. Na białej sukience pojawiły się szybko rozszerzające się, czerwone plamy. Nie żyła już, kiedy Hornberg wyciągnął do niej rękę. Podniósł torebkę i wysypał zawartość na ziemię. Jednym z drobiazgów była cienka ciemna rurka. Nacisnął przycisk na jednym końcu i w tym samym momencie z drugiego wyskoczyła stalowa igła. Wiedział, że patrzy na morderczynię Petera Perssona. Dziękuję ci, Tweed, pomyślał.
Część III
Helsinki: ziemia niczyja
34
Bob Newman spędził dzień w miejscu, o które Tweed nigdy by go nie podejrzewał — w Sztokholmie. Złapał poranny samolot do stolicy Szwecji. Taksówką pojechał do miasta, schował walizkę w skrytce na głównym dworcu kolejowym, a resztę drogi do Sergels Torg przeszedł piechotą.
W wielu miastach są takie znane miejsca, w których można kupić broń czy narkotyki. W Londynie jest nim Leicester Sąuare. Tutejsza policja doskonale wie, co tam się dzieje. Zamiast nasączyć to miejsce swoimi ludźmi i wyeksmitować handlarzy, policjanci uważają, że mądrzej jest przymykać oczy.
Powód jest logiczny. Policja woli wiedzieć, gdzie zawiera się transakcje. Każda próba oczyszczenia terenu doprowadziłaby do zejścia do podziemia handlarzy bronią i narkotykami, a wówczas trudniej byłoby ich obserwować.
W Sztokholmie centrum takiej działalności jest Sergels Torg, niezwykły plac, którego duża część znajduje się poniżej poziomu ulicy, ale pod gołym niebem. Na ten dolny poziom dociera się schodami z ulic otaczających plac. Z niego natomiast można wejść w labirynt tuneli biegnących do innych wyjść, z których jedno prowadzi do dolnej kondygnacji supermarketu NK.
Jako korespondent zagraniczny Newman dokładnie wiedział, co tu się dzieje. Wiedział również, jak trudno kupić pistolet w Finlandii. Na znalezienie właściwego kontaktu potrzebował godziny. Zaoferował bez targów cztery tysiące koron za pistolet w doskonałym stanie oraz amunicję.
Wrócił na dworzec z pistoletem smith&wesson kaliber 38 zatkniętym za pasek pod płaszczem. Wziął walizkę ze skrytki, zamknął się w ostatniej kabinie publicznej toalety. Rozłożył broń, zapakował w gąbkę kupioną jeszcze w Helsinkach i poszczególne części poutykał między garderobą w walizce.
Lunch zjadł w restauracji dworcowej, pilnując czasu, a potem wziął taksówkę i pojechał na odległe lotnisko Arlanda. Złapał lot nr SK706 — pięćdziesięciominutowy rejs do Helsinek — przypadkiem ten sam, z którego miał nadzieję skorzystać Tweed, by dolecieć do tego samego celu.
Newman odleciał z Arlanda o 17.05 i przyleciał na Yantaa o 19.00 czasu fińskiego. Zaczekał przy taśmie na walizkę, podniósł ją i ruszył wolno przez zielone wyjście z napisem „nic do oclenia". Następnego dnia na pokładzie Georga Otsa miał jechać do Tallina razem z Mauno Sarinem.
Na lotnisku Bromma Poluczkin, podróżując z fałszywymi dokumentami wystawionymi na nazwisko Reinharda Noacka, czekał na Magdę Rupescu, siedząc w wynajętym odrzutowcu. Zaczekał do umówionej pory, do godziny siódmej. Często spoglądał na zegarek. Na dojazd do Bromma z mieszkania w Solna Rupescu miała mnóstwo czasu. Odległość była w końcu niewielka. A jej instrukcje były jasne.
— Jeżeli nie dojadę przed siódmą, leć sam.
Zaczekał do pięć po siódmej. Nie dlatego, żeby lubił tę kobietę. Każdego dnia synchronizowali zegarki, lecz gdyby przyjechała w chwili startu samolotu, Poluczkin wiedział, kto zostałby o to obwiniony. Pięć po siódmej powiedział pilotowi, by ruszał.
Pilot skontaktował się z wieżą. Po kolejnych pięciu minutach byli już w powietrzu, wznosząc się stromo ponad panoramą rzeczek i ulic. Potem pilot skierował maszynę dokładnie na wschód, do Helsinek.
Kiedy Tweed wszedł na pokład rejsu SK708, doznał prawdziwego szoku. Pozostali członkowie jego grupy, w tym również Ingrid, zajmowali oddzielne miejsca, jakby w ogóle się nie znali. Szedł wolno wzdłuż przejścia w kierunku przodu samolotu. Jego twarz była pozbawiona wyrazu, kiedy spostrzegł tył głowy pasażera siedzącego przy oknie. Podszedł bliżej — tym pasażerem był Stilmar. Zatrzymał się, a potem wrócił na wolne miejsce nieco dalej w tył. Mijając Fergussona, siedzącego przy przejściu, upuścił okulary. Fergusson schylił się i podniósł je.
— Bardzo panu dziękuję. Nie, nie potłukły się. — Ściszył głos. — Miej na oku Stilmara. Siedzi przed tobą po lewej stronie — ma okulary w rogowej oprawie...
Usiadł przy przejściu i sięgnął po czasopismo wetknięte w siatkę zawieszoną na fotelu przed nim. To była ewentualność, której nie przewidział — że Stilmar może lecieć tym samym samolotem.
Amerykanin podjął proste kroki, które jednak radykalnie zmieniały jego wygląd. Swoje okulary bez oprawy zastąpił szkłami w rogowej oprawce, przez co od razu prezentował się jak ktoś inny. Możliwe, że zrobił to na wypadek, gdyby w Helsinkach czekali na niego Rosjanie. Jednakże istniało bardziej złowrogie wytłumaczenie.
Samolot ruszył, zaczął kołować na koniec pasa startowego, obroty silników zwiększyły się i po chwili pędzili po pasie. Tweed poczuł zmianę wysokości, brak stukotu kół na betonie — lecieli w powietrzu.
Podczas lotu kobieta siedząca obok Tweeda spytała, czy nie zamieniłby się z nią — stwierdziła, że nie odpowiada jej miejsce przy oknie. Tweed zrobił jej tę grzeczność, tak że kiedy lądowali, z zainteresowaniem wyglądał przez okno. Od czasu jego poprzedniej wizyty w Finlandii minęło już sporo czasu. Zastanawiał się, czy jego dawna fascynacja tym krajem nie minęła.
Panowała ciemność, lecz niebo było bezchmurne i świecił księżyc. Kiedy maszyna zniżała lot, Tweed zobaczył wyspy ciemnego, gęstego lasu. Inne wyspy - małe jeziora - połyskiwały w nieziemskim świetle. Tu i tam, wśród lasów pojawiały się światła domostw. Wszędzie było widać jeziora. A wszystko okrywała cieniutka zasłona mgły. Widok miał cechy snu. Magiczny kraj...
Wstrząs wyrwał go z transu. Wylądowali. Maszyna jadąca z dużą prędkością zaczęła zwalniać po opuszczeniu klap. Gdy stanęła i pasażerowie poruszyli się, Tweed siedział nieruchomo. Fergusson prześlizgnął się obok niego, gdy Stilmar ruszył do wyjścia.
Tweed zerknął za siebie i ujrzał, jak Butler i Nield zdejmują bagaże z półki nad głową. Ingrid przesuwała się już przejściem, patrząc prosto przed siebie. Tweed podniósł się, wziął do ręki neseser i płaszcz i ruszył za nimi.
— Procane jedzie wreszcie do Helsinek — zwrócił się Karłow do Łysenki odkładając słuchawkę. — Dzwonił Galkin z Arlanda. Tweed wszedł na pokład samolotu rejs SK708 do Helsinek, odlatującego o 19.05. Dla mnie to oznacza tylko jedno - to, o czym cały czas mówiłem. W chwili, kiedy Tweed wyruszy do Helsinek, Procane albo już tam będzie, albo będzie znajdował się w drodze.
— O której ten samolot ląduje w Helsinkach? — zapytał Łysenko.
— 21.00.
— A o której przylatują tam z Bromma Poluczkin i Rupescu?
— Powiedziałbym, że mniej więcej w tym samym czasie — odrzekł Karłow. — Możliwe, że przyleci nieco wcześniej niż Tweed, jeżeli macie na myśli Poluczkina...
— Zgadza się. Borysow jest naszym najlepszym agentem w fińskiej stolicy. Poinstruujcie go, żeby wyjechał po Poluczkina jakimś wynajętym samochodem. Albo nie, chwileczkę... Niech jeszcze ktoś pojedzie za Borysowem, również wypożyczonym autem. Jeżeli Poluczkin przyleci na czas, Borysow ma kazać mu śledzić Tweeda. Również i w tym wypadku niech Borysow pojedzie za Poluczkinem innym samochodem. Niech jadą za Tweedem do hotelu, w którym się zatrzyma...
— Niewykluczone, że uda się do ambasady brytyjskiej — wtrącił Rebet, który do tej pory milczał.
— Nie! — Łysenko mówił stanowczo. — Tweed nie zbliży się do swojej ambasady. Nawet nie będą wiedzieli, że przyleciał. Chcę wiedzieć, co on robi. Kiedy zjadą do hotelu Tweeda, niech Poluczkin i Borysow zamienią się samochodami. W ten sposób Tweed nie zauważy, że jest śledzony. Od tej chwili każdy ruch Tweeda w Helsinkach musi być obserwowany.
Pasażerowie wyszli z samolotu po przystawionym trapie i skierowali się do głównego budynku. Napis na nim głosił: HELSINKI-YANTAA. Nocne powietrze było chłodne i rześkie. Panowała cisza i Tweed zdawał sobie sprawę, że to z powodu otaczającego to miejsce lasu, który, jak się zdawało, zacieśniał się wokół lotniska.
Wziął taksówkę na dwudziestopięciominutową jazdę do Helsinek. Myślał o Newmanie, podczas gdy samochód jechał czteropasmową autostradą ograniczoną lasami i wielkimi zwaliskami skał.
Niepokojąc się o Newmana i prawie nie zdając sobie sprawy z tego, że znalazł się w centrum miasta, zajechał przed hotel Hesperia. Zapłacił za kurs i zameldował się pod własnym nazwiskiem. Wszystkim swoim ludziom zorganizował nocleg w tym samym hotelu, lecz każdy z nich meldował się oddzielnie, żeby nie dało się poznać, iż w ogóle się znają. W tym stadium gry najważniejsza była koncentracja sił.
Ingrid czekała na niego w dużym korytarzu, przyglądając się towarom na wystawie sklepowej. Kiedy odszedł od recepcji, ona zbliżyła się do wind i weszła za nim, w ostatniej chwili przed zamknięciem drzwi.
— Jestem w pokoju 1401. Pozostali też już są, z wyjątkiem Fergussona. Tu masz numery ich pokojów.
Wręczyła mu skrawek papieru. Schował go do portfela, zapewnił, że będzie w kontakcie, potem wysiadł z windy.
— Powiedz im, żeby zjedli kolację — zaproponował. — Ty również coś zjedz.
— Mogę w czymś pomóc?
— Tak, ale później. Zadzwonię do ciebie. Po kolacji.
Jak tylko znalazł się w swoim pokoju, rzucił walizeczkę i wybrał numer Laili Sarin. Odebrała natychmiast, tak szybko, że miał wrażenie, iż siedziała czekając na telefon.
— Mówi Tweed. Jestem w hotelu Hesperia.
— Och, dzięki Bogu!
— Uspokój się. Jestem w pokoju 1410. Czy możesz zaraz tu przyjść?
— Będę za dziesięć minut.
— Nie spiesz się. Weź, proszę, ze sobą tę kopertę, którą Newman zostawił dla mnie. I powtarzam ci: powoli. Właśnie jem kolację — skłamał.
Tweed nie jadł nic od lunchu, lecz wydawał się niezmordowany. Kolejny telefon wykonał do Mauno Sarina na Ratakatu. Telefonistka poprosiła, by zaczekał chwilę. Czekał. Piętnaście sekund. Sprawdził to na zegarku.
— Bardzo mi przykro — poinformowała go — lecz pana Sarina nie ma w budynku. Zostawi pan jakąś wiadomość?
— Nie mam żadnej wiadomości — odparł i przerwał połączenie.
Nie minęło przecież tak dużo czasu. Pamiętał Ratakatu. Pamiętał zwyczaje Mauno: praca na okrągło, częste chodzenia od biura do biura, by dowiedzieć się, co się dzieje.
Na wypadek, gdyby się mylił, wybrał domowy numer Mauno, też z pamięci. Miał fenomenalną pamięć do numerów. Tym razem odpowiedziała żona Sarina. Mówiła kordialnie i gościnnie. Lubiła Tweeda, a Tweed lubił ją. To taka wesoła kobieta.
— Niestety, nie ma go tutaj — powiedziała. — I nie spodziewam się, żeby wrócił w ciągu najbliższych godzin. Ale dlaczego nie zadzwoni pan do niego do pracy?
— Dziękuję, tak zrobię. Pomyślałem, że najpierw spróbuję w domu.
— Skoro pan już tutaj jest, musi pan przyjść do nas na obiad. Przygotuję pańskie ulubione danie. Przybierze pan troszeczkę na wadze.
— Boże broń! Ale dziękuję za zaproszenie. Jak będę miał czas, nie będzie się pani mogła ode mnie opędzić.
— Niech pan umówi się z Mauno.
— Dobrze. Dobranoc.
Tweed siedział wpatrując się w telefon. Mauno unikał go. Dlaczego? Ta myśl nie dawała mu spokoju. To nie było w jego stylu. Usłyszał ciche pukanie do drzwi. Przyszła Laila Sarin, z rumieńcem na twarzy. Widocznie przebiegła całą drogę ze swego mieszkania do hotelu. W lewej dłoni trzymała kopertę, którą wyjęła z torebki.
Kochany Bobie. Cholernie się spieszę, by złapać statek — odpływa o 10.30. Adama Procane'a trzeba powstrzymać. Stawiam na archipelag. Teraz wychodzę. List wyślę po drodze do portu. Alexis.
Trzymał list w ręku. Pętla zamknęła się. Myślami wrócił do miejsca, w którym to wszystko się zaczęło. Listonosz zaatakowany w Londynie w celu przechwycenia korespondencji. Tylko że Newman dostał ją od listonosza przed napadem.
Tweed nie wątpił, że patrzy na ostatni list, jaki Alexis wysłała do swego męża. Stał z Lailą na głównym dworcu kolejowym Helsinek, przy skrytce na bagaż, do której klucz Newman zostawił w recepcji hotelu Hesperia.
O tej porze duży dworzec był właściwie pusty. Nie ma nic bardziej przygnębiającego niż pusta stacja kolejowa wieczorem. W obszernym budynku znajdowało się niewiele osób. Przeczytał list jeszcze raz, chociaż mógłby go już cytować z pamięci.
— Ta uwaga o statku odpływającym o 10.30 — zauważył. — Z którego portu?
— Z południowego — odpowiedziała natychmiast.
— A czy wiesz, który statek odpływa z Portu Południowego o 10.30?
— Georg Ots.
— Dokąd płynie?
— Do Tallina.
— O, mój Boże! Musimy go zatrzymać, chyba że popłynął dzisiaj rano.
— Nie mógł. Widziałam, jak mijał mnie taksówką, a była 11.30 — godzinę po odpłynięciu Georga Otsa.
— Z którego doku?
— Silja. Wiem, gdzie to jest.
— A zatem — powiedział Tweed, znowu uspokojony — musimy zatrzymać go jutro. Powinniśmy bardzo wcześnie pojechać do Silja.
Ruszyli w stronę wyjścia. Tweed zerknął szybko na tych niewielu ludzi znajdujących się na dworcu, sprawdzając, czy nikt nie interesował się nimi zbytnio. Wyglądało na to, że Laila czyta w jego myślach.
— Nigdzie w pobliżu nie ma tego zielonego saaba, który, jak stwierdziłeś, jechał za nami z Yantaa. Kiedy otwierałeś skrytkę, rozejrzałam się, tak jak mnie prosiłeś. Jedyny samochód parkujący na zewnątrz to czarny saab, innej produkcji. Mamy tu fabrykę, którą nazywamy fińskim saabem, lecz w rzeczywistości jest szwedzki. Sprowadzają części i montują kompletne samochody.
— W liście występuje słowo „archipelag". Czy Newman zainteresował się nim?
— Tak, bardzo. Opowiedziałam mu o archipelagach: dużym archipelagu Turku i mniejszym szwedzkim.
— A czy wspomniał o Adamie Procanie?
— Ani słowem.
— I nie udało ci się znaleźć żadnego śladu po nim, odkąd wymeldował się z HesperiP.
— Nie. Próbowałam we wszystkich hotelach. Nigdzie nie zameldował się żaden Anglik, który mógłby być Newmanem. Dokąd, do diabła, mógł pojechać?
— Schował się gdzieś. Myślę, że nie chce się pokazywać do czasu, aż jutro rano wejdzie na pokład tego statku. Może być wszędzie.
Głównym wyjściem wkroczyli w noc. Była bezchmurna, a rozświetlone światłem księżyca niebo znaczyły gwiazdy, jaśniejsze i większe — zdaniem Tweeda — niż te, które kiedykolwiek obserwował w Brytanii.
Zerknął w lewo i ujrzał czarnego saaba, o którym mówiła Laila. Stał z zapalonymi światłami i włączonym silnikiem.
Kiedy zeszli z krawężnika, Poluczkin ruszył. Otrzymał rozkaz obserwowania Tweeda, lecz był ambitny i twardy — stosując technikę podobną do tej, jaką wykorzystał zabijając Alexis Bouvet, zaplanował sobie ostateczny wypadek dla Tweeda. To powinno zyskać mu pochwałę, a może nawet awans. Wszyscy w Tallinie denerwowali się z powodu Tweeda. A tu była Finlandia i jeśli znajdą go zabitego w wypadku samochodowym, to z władzami fińskimi nie będzie żadnych problemów. Jeszcze jeden kierowca, który uciekł z miejsca wypadku...
Światła reflektorów nadjeżdżającego samochodu były ogromne. Zupełnie jak oczy jakiegoś zbliżającego się olbrzyma. W pierwszym odruchu Tweed pomyślał o Laili. Zamachnął się błyskawicznie prawą ręką i odepchnął ją w tył na chodnik. Sam zaczął już stawiać krok do tyłu, kiedy samochód uderzył, ocierając się o niego bokiem. Dworzec przewrócił się na Tweeda.
Kiedy Tweed otworzył oczy, w pomieszczeniu było jasno. Zamrugał. Ktoś podał mu okulary. Włożył je i znowu zamrugał. Ubrany na biało mężczyzna przyglądał mu się uważnie z góry. Leżał w łóżku. Głowę miał wspartą na poduszce. Obok mężczyzny stała Laila, z niepokojem i troską malującą się na twarzy.
Poruszył się, uniósł i poczuł ból w głowie. Zmusił się, by usiąść. Laila ułożyła mu poduszkę za plecami. Mężczyzna z dyndającym na szyi stetoskopem przysunął się bliżej. Miał ciemne włosy i był młody, liczył nie więcej niż trzydzieści lat.
— Gdzie ja, do diabła, jestem? — spytał Tweed.
— W klinice — odparła Laila.
— A po co, do cholery?!
— Został pan potrącony przez samochód — odrzekł mężczyzna w białym fartuchu. — Ma pan lekki wstrząs. Na szczęście, jak rozumiem, zdążył pan postawić krok do tyłu. Tamten samochód jechał szybko. Jeszcze kilka cali, a znajdowałby się pan w o wiele gorszym stanie...
— Jaki mamy dzień? — Tweed był zaniepokojony.
— To miało miejsce dzisiejszej nocy — powiedziała Laila, uświadamiając sobie natychmiast powód tego pytania. — Spałeś przez cały czas.
— Czas...
Tweed sięgnął po zegarek leżący na stoliku przy łóżku. Chryste! 10.00 rano! Georg Ots odpływa za pół godziny. Odrzucił prześcieradło i stwierdził, że ciągle ma na sobie spodnie i koszulę. Usiadł na brzegu łóżka, wstał i zmusił się do zachowania pionowej postawy, choć kręciło mu się w głowie.
— Jestem doktor Yartio — przedstawił się mężczyzna w białym stroju. — Musi pan pozostać w łóżku i odpoczywać przynajmniej przez czterdzieści osiem godzin.
— Widzę, że podobnie jak wielu Finów znakomicie mówi pan po angielsku — zauważył Tweed, by odwrócić uwagę lekarza. Podszedł do szafki i otworzył ją. W środku znalazł resztę swoich rzeczy.
— Spędziłem kilka lat w Guy's Hospital w Londynie. Jestem zmuszony prosić pana, by został pan na obserwację...
— Lailo! — Tweed podał jej swój portfel. — Zapłać, proszę, temu panu za jego usługi. Musimy się pospieszyć. Pilnie potrzebujemy również taksówki. Znasz miejsce przeznaczenia.
— To szaleństwo — zaprotestował Yartio, podczas gdy Tweed korzystał z wiszącego na ścianie lustra, by poprawić krawat. Golenie będzie musiało zaczekać. Ponadto uświadomił sobie nagle, że jest wściekle głodny. Ale i na to przyjdzie czas później.
W gabinecie Mauno Sarina na Ratakatu Newman również się ubierał. Właśnie skończyli go sprawdzać. Niczego nie znaleźli. Mauno obserwował go i usprawiedliwiał się:
— Taka była konieczność, Bob. Mówiłem ci — to część umowy z Tallinem. Ponadto polegam na twoim zdrowym rozsądku po powrocie. Finlandia to spokojny kraj. W przeciwieństwie do wielu innych części świata mamy tutaj niewiele przestępstw. Nie ma zorganizowanych gangów, zbrodniczych syndykatów. Oczywiście, od czasu do czasu zdarza się jakieś morderstwo, lecz ma zawsze charakter lokalny. Mąż zabija żonę albo kochankę. W Finlandii nie strzela się do ludzi...
— Wiem — odparł Newman. — O której wchodzimy na pokład statku?
— Tuż przed odpłynięciem. Oto twoja wiza. W kieszeni mam również kopię zezwolenia. Oryginał zostawiłem w sejfie. — Pogładził palcami brodę. — Jesteś pewien, że chcesz ze mną jechać?
— Wydawało mi się, że już raz przerabialiśmy ten temat...
Georg Ots to biały statek z czterema pokładami i pojedynczym, przysadzistym kominem o płaskim wylocie. Pięć łodzi ratunkowych zwisa na wyciągach przy każdej burcie. Na rufie nazwa jest wymalowana niebieską farbą, również cyrylicą. Z terminalu Silja na pokład statku wchodzi się przez przeszklony korytarz biegnący po platformie.
Taksówka wioząca Tweeda i Lailę zatrzymała się przed terminalem. Padał przelotny deszcz, lecz chmury szybko się rozproszyły. Jedynym śladem po niedawnym deszczu na chodnikach i jezdniach były szybko wysychające wilgotne plamy. Niebo było czyste i błękitne, powietrze rześkie, a słońce pięknie świeciło.
Tweed zapłacił za przejazd i taksówka odjechała. Stał obok Laili, która patrzyła w dal. Kilka razy przełknęła, nim zdołała się odezwać:
— O Boże! Spóźniliśmy się...
Georg Ots wypłynął z portu i Tweed patrzył na jego rufę, jak sunie powoli między półwyspem i niewielką wyspą. Wydawało się, że tam jest zbyt mało miejsca, by statek mógł bezpiecznie przepłynąć, lecz on pruł wodę dalej, kierując się na południe w stronę Zatoki Fińskiej i Tallina.
— Nie ma pewności, że on jest na pokładzie — powiedziała Laila z nutą rozpaczy w głosie.
— Jest tam na pewno.
— Skąd wiesz?
— Zostawił mi ostatni list, który napisała do niego Alexis — oryginał, a nie kopię. Kiedy mężczyzna robi coś takiego, fakt ten sugeruje, że uważa, iż to może być jego ostatnia podróż...
Laila zerknęła szybko na Tweeda, lecz z jego wyrazu twarzy niczego nie wyczytała. To zdanie zabrzmiało tak, jakby on sam przypominał sobie coś z własnej przeszłości.
35
— Helene Stilmar i Cord Dillon zatrzymali się w Kalastajatorppa — powiedział Butler do Tweeda, kiedy szli gmatwaniną ścieżek wijących się na wzgórzu Parku Studziennego, na samym końcu półwyspu.
Pojechali tam taksówką kilka godzin po tym, jak Tweed obejrzał sobie odpłynięcie Georga Otsa. To jest najspokojniejsze miejsce w mieście, miejsce, w którym nie ma niebezpieczeństwa, że ktoś będzie podsłuchiwał. Sosny rosną w trawiastym poszyciu, między nimi widać port, w którym kursują statki, a woda połyskuje w słońcu.
Tweed maksymalnie zwiększył zasady zachowania bezpieczeństwa. Skomunikował się z Butlerem w hotelu, wysyłając do niego Lailę i prosząc, by spotkali się na zewnątrz muzeum w pobliżu statuy prezydenta Kekkonena. Kiedy Butler zjawił się, zatrzymali taksówkę i pojechali do wejścia do Parku Studziennego.
— Pomyślałem, że mogli się tam zatrzymać — skomentował Tweed.
— Dlaczego akurat w tym miejscu?
— Bo to jest tuż pod Helsinkami. Spokojna okolica. Poza tym tam zatrzymała się i Alexis, i Newman. Sprawdziłeś platformę startową dla helikopterów?
— Tak, znajduje się na skraju wody, która zresztą wygląda bardziej jak jezioro niż morska zatoka, ale jest przepiękna.
— Typowa fińska sceneria.
— Ale dziwne jest to — mówił dalej Butler — że Helene i Dillon zajmują oddzielne pokoje. Oczywiście, to może być przykrywka dla ich romansu...
— Jeżeli w ogóle istnieje jakiś romans. Niewykluczone, że jedno wykorzystuje drugie w celu zamaskowania prawdziwego powodu przyjazdu do Helsinek. Czy na platformie był helikopter?
— Nie. Wydaje mi się, że o tej porze roku nie jest często wykorzystywany. Tutejsza firma ma biuro w hotelu. Zabierają ludzi na przejażdżki. Ale najważniejsze, że to miejsce wygląda na odpowiednie.
— Odpowiednie do zabrania Procane'a z Finlandii drogą powietrzną?
— Powiedziałbym, wprost idealne — odparł Butler.
— A co z samym Stilmarem? Są jakieś wieści od Fergussona? Ruszył za nim, gdy tamten wysiadł z samolotu?
— Tak. Pojechał taksówką do ambasady amerykańskiej. Siedzi tam do tej pory. Nield obserwuje Dillona i Helene w Kalastajatorppa. Wszystko jest pod kontrolą.
— Ciekawe... Czy Fergusson mówił ci coś o Stilmarze?
— Uważa, że to zgadza się z jego wyjaśnieniami, iż przyjechał tutaj na tajne spotkanie z Rosjanami. — Butler zawahał się i dopiero po chwili mówił dalej: — Mam wrażenie, że czekasz, aż wydarzy się coś konkretnego.
— Zgadza się.
W gabinecie przy ulicy Pikk pułkownik Andriej Karłow siedział samotnie przy biurku. Na jego szczupłej twarzy rysowało się skupienie, kiedy duży arkusz papieru zapisywał jakimiś poważnymi obliczeniami.
Pracował nad kilkoma formułami i równaniami matematycznymi, kartka była zapełniona drobniutkimi liczbami. Był tak zaabsorbowany, że nie zauważył, kiedy wszedł generał Łysenko, zamknął cicho drzwi i przyglądał mu się. W końcu Karłow zapisał ostatnie równanie i rzucił ołówek.
— Dobrze — powiedział głośno do siebie.
— Co dobrze? — rzucił Łysenko, okrążając biurko, by spojrzeć Karłowowi przez ramię.
— Czy fakt, że nie jestem w Moskwie, ma oznaczać, że przestałem pracować...
— Pracować nad czym?
— I tak nic byście z tego nie zrozumieli. To moja najnowsza teoria przeciwstawienia się amerykańskiemu projektowi tak zwanych wojen gwiezdnych. Inicjatywa obrony strategicznej. Tylko analitycy w Moskwie mogliby to zrozumieć.
— Czy mogę wziąć tę kartkę?
— Miałem zamiar ją podrzeć.
Łysenko wyciągnął rękę. Karłow oderwał arkusz i podał mu. Generał złożył go starannie i schował do brązowego portfela z cielęcej skóry.
— Najnowsze wiadomości? — spytał.
— Wszystko dzieje się jednocześnie. Za dużo i za szybko. Z tego rodzaju operacjami zawsze tak jest. Newman i Mauno Sarin zbliżają się do Tallina na pokładzie Georga Otsa. Wszyscy nasi ludzie są rozstawieni po mieście i czekają na nich. Tweed, jak wiecie, dotarł w końcu do Helsinek. Zatrzymał się w hotelu Hesperia. A o 9.30 dzisiejszego ranka ze statku, który przypłynął ze Sztokholmu, wysiadł Cord Dillon i Helene Stilmar. Pojechali taksówką do hotelu Marski. Tam zatrzymali się na pół godziny, a potem, znowu taksówką, udali się do Kalastajatorppa. To mnie zastanawia...
— Dlaczego?
— Dillon jest zawodowcem, a to wygląda na dość pfymitywny sposób ukrywania prawdziwego celu podróży.
— Może jest zakochany — zasugerował ironicznie Łysenko. — Może zabrał ze sobą kochankę.
— Może.
— Jak tylko wizyta Newmana zakończy się pozytywnie — tak czy inaczej — podstempluję i podpiszę wasz rozkaz wyjazdu. Chcę, żebyście pojechali do Helsinek pomóc Procane'owi w przejściu na naszą stronę. Powiedział, że skontaktuje się z naszą ambasadą. Sądzę, że on teraz czeka, że czeka, kiedy Tweed odwróci się plecami.
— Tweed nigdy nie odwraca się plecami.
— Tym bardziej powinniście znaleźć się w Helsinkach, by przejąć nad wszystkim kontrolę.
Rejs Georga Otsa po spokojnym morzu do Tallina Newman spędził w restauracji pijąc kawę. I to dziwiło Mauno Sarina. Był razem z Anglikiem, lecz niewiele rozmawiali. Newman przez długi czas siedział w milczeniu z obojętnym wyrazem twarzy. Mauno palił swoje krótkie cygara, pił mocną czarną kawę, filiżanka za filiżanką, szanując milczenie. Kiedy pasażerowie poruszyli się, wychodząc na zewnętrzny pokład, by podziwiać widoki, Mauno zagadnął:
— Czy w Estonii będziesz robił pisemne notatki?
— Dziennikarze tak czasem czynią. Dlaczego pytasz? Czy oni zechcą zobaczyć wszystko, co zapiszę?
— O tym nie było mowy, ale są raczej bardzo wyczuleni.
— Ale to nie było częścią umowy? — Newman pochylił się nad stołem. — A może jednak?
— Jesteś jak bomba zegarowa i właśnie to najbardziej mnie przeraża.
— Co było powodem twojego pytania — sprawdzić, jak zareaguję. Posłuchaj, Mauno, poddałem się temu cholernemu przeszukaniu, czyli zrobiłem coś, na co nigdy wcześniej nie pozwalałem. Powiedzieli, że w Tallinie mogę chodzić, dokąd zechcę. Jeżeli masz zamiar zmienić reguły w połowie gry, to ja nie gram dalej. Rozumiesz?
— Ja zwyczajnie proszę cię, żebyś zachowywał się dyplomatycznie...
— Co również nie było częścią umowy. Będę, do cholery, pytał ich, o co zechcę, co tylko przyjdzie mi do głowy. Czy to jest również jasne?
— Całkowicie. Lecz chciałbym cię prosić, byś pamiętał, że i ja biorę udział w tej podróży w nieznane.
— Nie zapomnę o tym — odparł Newman i dopił resztę kawy w chwili, gdy maszyny Georga Otsa zwolniły i statek zaczęto przygotowywać do wpłynięcia na sowieckie terytorium.
— Mam pomysł — oznajmił Łysenko. — Chcę, żebyście śledzili Tweeda dokądkolwiek się uda, nawet jeżeli wyjedzie z Helsinek. Bóg jeden wie, co przydarzyło się Rupescu, lecz na tym etapie nie możemy się nią przejmować. Poluczkin będzie kontynuować zadanie, oczywiście ze wsparciem. Być może, on pierwszy wskaże palcem Procane'a, zidentyfikuje go dla nas. Natychmiast wyślijcie sygnał.
— Będę musiał się pospieszyć. Samochód z Newmanem i Sarinem przyjedzie lada chwila — ostrzegł Karłow.
Powstrzymał westchnienie. To było typowe dla Łysenki - ukraść komuś pomysł i twierdzić, że jest jego własny. Przecież od samego początku mówił Łysence, że przyjazd Tweeda będzie oznaczał, iż Procane jest w Finlandii. Podniósł słuchawkę, by przekazać wiadomość. Od chwili zejścia z pokładu statku Newmana i Mauno traktowano jak ważne osobistości. Zaprowadzono ich do lśniącego ziła, limuzyny zarezerwowanej dla członków Politbiura w Moskwie. Sekretarkę Karłowa, Raisę, atrakcyjną trzydziestoletnią brunetkę o pełnej figurze i szczupłych nogach przedstawiono jako ich przewodniczkę.
— Witamy w Estonii, panie Newman — przywitała go doskonałą angielszczyzną. — Jestem tu po to, by wasza wizyta u nas była jak najprzyjemniejsza.
Wewnątrz tylnej części długiego samochodu usiadła na rozkładanym siedzeniu twarzą do niego i otwarcie mu się przyglądała. Odprężył się, uśmiechnął i mrugnął do niej. Cholerny lep na muchy, pomyślał. Wcześnie zaczynają. Jej kolejne słowa potwierdziły tę myśl.
— Jeżeli zechce pan przenocować i spędzić u nas dodatkowy dzień, to nie widzimy żadnych przeszkód — zapewniła go. — Jestem osiągalna... — tu przerwała na chwilę — ...na kolację — dokończyła.
Kiedy samochód ruszył, uśmiechnął się przyjaźnie swym żartobliwym, tak zachęcającym dla kobiet uśmiechem. Jej kształtne kolana dotykały jego. Nie próbował przerwać tego kontaktu.
— Zobaczymy, jak pójdzie — zaproponował.
Mauno był zaskoczony tą nagłą zmianą nastroju. Próbował przyciągnąć wzrok Newmana, by ostrzec go, lecz Anglik ciągle patrzył na Raisę. Dziewczyna myślała najwyraźniej, że już ma go w garści. Ależ ona jest atrakcyjna, przyznał w myślach Mauno.
Samochód jechał bez pośpiechu, a Newman spoglądał przez okno na zamek stojący na wzgórzu, który, jak ocenił, powinien mieć jakieś sto do dwustu stóp wysokości. Na jego twarzy malowało się zainteresowanie, kiedy przyglądał się tej starej, górującej nad Tallinem, dziwnej budowli. W narożnikach stały dziwaczne i rzucające się w oczy wieże.
— To jest Toompea — wyjaśniła Raisa. — Nazywamy go Małą Fortecą. Budowę zaczęli Duńczycy w trzynastym wieku, później była przebudowywana.
— Chciałbym tam pójść — powiedział wesoło Newman.
Raisa zawahała się, a Mauno, przewidując konfrontację, zesztywniał.
— Jestem pewna, że to da się załatwić, panie Newman — odparła.
— To część Tallina — wytknął Newman. — Jesteśmy już w mieście. A powiedziano mi, że będę mógł chodzić wszędzie.
— Pańska wizyta w Toompea sprawi nam przyjemność — jeszcze raz zapewniła go Raisa.
Powieziono obu mężczyzn przez najlepiej zachowaną część Starego Miasta, ulicą Laboratoorium, która leży między ulicami Yaksali i Lai. Po obu stronach budynki są jedno- lub dwupiętrowe ze stromymi dachami. W tej części Tallina jest coś z Hansa Andersena i Newman wyglądał przez okno do czasu, aż samochód skręcił ostro przy narożniku z potężną, okrągłą kamienną wieżą po lewej stronie. W tej budowli było coś brzydkiego i złowrogiego.
— A to jest Wieża Grubej Małgorzaty — oznajmiła Raisa, idąc śladem jego wzroku. — Właśnie przejechaliśmy pod Wielką Bramą Morską. Teraz jesteśmy na ulicy Pikk, gdzie czeka na panów pułkownik Karłow .
Ził zatrzymał się. Raisa otworzyła drzwi i wyskoczyła na zewnątrz, przytrzymując je, gdy wysiadali Newman i Mauno. Anglik miał poczucie ograniczenia, jakby budynki zamykały się nad nim. Ulica była nienaturalnie cicha. Prawie bez ludzi i ani jednego samochodu poza tą limuzyną.
Mauno poprowadził do wejścia, gdzie czekał na nich wysoki i szczupły mężczyzna w cywilnym ubraniu.
— To kapitan Rebet — przedstawił go Mauno. — On nie zna angielskiego.
Raisa spojrzała przez ramię, zobaczyła, jak goście znikają wewnątrz budynku. Otworzyła przednie drzwi od strony pasażera i wsunęła się na fotel. Sięgnęła do schowka, chwyciła mikrofon i zaczęła szybko mówić po rosyjsku.
— Idą na górę. Newman okazał znaczne zainteresowanie Toompea. Chce wrócić i obejrzeć fortecę...
— Zrozumiano.
W małym pomieszczeniu obok gabinetu Karłowa, w pokoiku, w którym Olaf Prii, kapitan trawlera Saaremaa, zdał Karłowowi relację ze swej rozmowy z Tweedem w Harwich, Łysenko wyłączył aparaturę nadawczo-odbiorczą. Toompea...
— Pułkowniku Karłow — zaczął Mauno w sąsiednim pokoju — to jest pan Robert Newman. Bob, to jest pułkownik Andriej Karłow , który świetnie mówi po angielsku. Spędził trochę czasu w Londynie.
— Witamy w Tallinie, panie Newman. Jest pan naszym gościem. Proszę, niech pan spocznie.
— Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, pułkowniku, chciałbym od razu rozejrzeć się po Tallinie. Mamy tylko dwie godziny, zanim Georg Ots odbije w drogę powrotną do Helsinek. Z drugiej strony Raisa zasugerowała, że mógłbym zostać na noc i jutro dokładnie przyjrzeć się miastu. Czy mógłbym wracać jutro?
— Mamy bardzo napięty harmonogram — wtrącił się Mauno, zaalarmowany propozycją Anglika. — Nie wiem, czy...
— Ależ bardzo prosimy. — Karłow stał ciągle po uściśnięciu dłoni Newmanowi. Był ubrany w mundur oficera GRU. — Zgadzam się, że dwie godziny to dla pana nie dość czasu na obejrzenie wszystkiego — kontynuował. — A zatem przenocuje pan tutaj. Zaraz się tym zajmę. Tymczasem, czy nie chcieliby panowie zacząć wycieczki? Proszę chodzić, gdzie pan tylko zechce; pan Sarin dobrze zna to miasto.
Kiedy wyszli, Łysenko otworzył drzwi między pokojami i wszedł. Miał bardzo poważną minę, lecz Karłow odezwał się pierwszy:
— Zostają trochę dłużej. To była propozycja Newmana. Przenocują u nas i wyjadą jutro.
— Rozumiem — odrzekł ponuro Łysenko. — Czy wiecie, że Newman już wykazał niezwykłe zainteresowanie Toompeą?
— A co nazywacie niezwykłym zainteresowaniem?
— Raisa ostrzegła mnie przez radio. Kiedy przejeżdżali obok, on spytał, czy mógłby obejrzeć Fortecę.
— Nic dziwnego, to jedna z większych atrakcji Tallina.
— Nie podobają mi się dwie rzeczy, które miały miejsce w ciągu kilku minut od jego przyjazdu. Toompeą i... jego chęć pozostania do jutra.
No cóż, może po prostu zaczekamy i przekonamy się, co będzie się działo? Karłow zachował tę myśl dla siebie, lecz wiedział, że Łysenkę gnębi sumienie z powodu zamordowania żony Newmana. Generał miał podejrzliwy nastrój, szukał najmniejszych oznak, które wskazywałyby, że Newman ma zamiar zbyt dużo się dowiedzieć.
— A jakie macie postępy w śledztwie związanym z zabójstwami oficerów GRU? — rzucił niespodziewanie Łysenko.
— Jak wiecie, kiedy mam jakiś problem, zapisuję fakty na kawałku papieru. W ten sposób często natychmiast znajduję rozwiązanie. Moją uwagę zwróciły dwa fakty. Wszyscy oficerowie mieli większe szanse na awans niż Poluczkin. Fakt drugi — morderstwa miały miejsce, kiedy Poluczkin był w Tallinie. Odkąd wysłaliście go do Sztokholmu, nie było ani jednego zabójstwa więcej.
— Poluczkin? To niedorzeczne — parsknął Łysenko.
— Ponadto byłoby niebezpiecznie, gdyby w naszym imieniu jakiś niezrównoważony człowiek działał na wolną rękę w Finlandii — nalegał Karłow . — Bóg jeden wie, na co on sam może się zdecydować...
— Odmawiam dalszej dyskusji nad tym nonsensem!
Z czerwoną jak burak twarzą Łysenko wtargnął do sąsiedniego pomieszczenia, by usiąść przy nadajniku. Karłow słyszał, jak w drzwiach zostaje przekręcony klucz. Pułkownik usiadł przy biurku bardzo zdenerwowany. Łysenko był w nastroju wskazującym na bliski wybuch. Gdyby Newman wykonał jakiś niewłaściwy ruch, Łysenko mógłby zareagować bardzo gwałtownie.
36
Raisa czekała już, kiedy Newman i Mauno wyszli z budynku przy ulicy Pikk. Podeszła do Newmana z zachęcającym uśmiechem. Miała na sobie granatowy, dwuczęściowy kostium, bardzo dopasowany, i białą bluzkę z koronką pod szyją i na rękawach.
— Możecie sarm wyruszyć do miasta — zaczęła. — Z drugiej jednak strony, gdybym mogła w czymś pomóc... — przerwała, patrząc Newmanowi prosto w oczy — jestem do dyspozycji.
— No to może spotkamy się w Toompea? — zaproponował Newman. — Najpierw przespacerujemy się po Starym Mieście.
— Zaraz tam pojadę i zaczekam na was.
Mauno poczekał, aż Rosjanka wsiądzie do limuzyny i szofer ruszy. Fin uważnie rozejrzał się, by się upewnić, że są sami, gdy szli w kierunku Wieży Grubej Małgorzaty, tą samą drogą, którą jechali wcześniej.
— Co ty, na Boga, kombinujesz? — syknął.
— Nie wiem, o czym mówisz — odrzekł Newman tym samym pogodnym tonem, jaki przyjął od chwili przyjazdu.
— Najpierw zmieniasz plan, a przecież mamy zdążyć na rejs do Helsinek dzisiaj wieczorem. Poza tym wydaje mi się, że zapomniałeś, iż jutro nie odpływa żaden statek i że będziemy musieli zostać do pojutrza.
— Jestem przekonany, że pułkownik Karłow zorganizuje coś, by odesłać nas jutro — powiedział beztrosko Newman, zerkając w boczną uliczkę. Odrobinę szersza niż przejście między domami, wydawała się stara jak czas.
— Ponadto — nalegał Mauno — oczekuje się od nas, że sami obejrzymy sobie Tallin. Bez przewodników. Przecież upierałeś się przy tym. A teraz prosisz tę Raisę, żeby spotkała się z nami w Toompea. Ufam, że nie zamierzasz iść z nią do łóżka? Wiesz, jaka jest jej prawdziwa rola...
— Przestań się martwić, Mauno. Mogę cię potrzebować jako tłumacza, gdy będę chciał z kimś pogadać. Dobrze?
— Istnieje mit, czytałeś o tym w przewodniku, że Finowie i Estończycy mówią tym samym językiem. To nieprawda. Te języki są podobne, ale Estończykowi łatwiej jest zrozumieć Fina niż na odwrót. Oni używają innych słów. Ale zrobię, co w mojej mocy — zakończył szorstko Mauno.
Nie potrafił zrozumieć zmiany nastroju u Newmana. Niepokoiły go potencjalne stosunki Anglika z Raisą. Nie podobało mu się, że Newman zmienił ustalony plan. Był zdenerwowany i zły, ponieważ nic nie rozumiał.
Szli ulicą Pikk. Newman zatrzymał się na chwilę, by popatrzeć na Wieżę Grubej Małgorzaty. Była rzeczywiście gruba. Miała ogromny obwód. Wydawało się, że wyrasta wprost z ziemi.
— Ma z pewnością ze sto stóp wysokości — zauważył Newman.
— Osiemdziesiąt — poprawił go Mauno. — I, wierz lub nie, mury mają siedemnaście stóp grubości. Została wybudowana na początku piętnastego wieku jako wieża obronna.
— To bardzo żywotna starsza dama. Mauno, widzisz tego mężczyznę, gapiącego się na wystawę sklepową? Zadaj mu jakieś pytanie na temat Grubej Małgorzaty, cokolwiek przyjdzie ci na myśl.
— Jak sobie życzysz.
Niski, krępy osobnik po czterdziestce, ciemnowłosy, o ziemistej cerze, obie ręce trzymał w kieszeniach płaszcza i przyglądał się wystawie sklepowej, a dokładnie piekarni. Kiedy Mauno zaczął mówić, Newman zbliżył się. Usłyszał, jak Mauno rozmawia po rosyjsku. Fin odwrócił się i zawołał Newmana. Tamten mężczyzna wrócił do obserwacji towarów wewnątrz sklepu.
— Gruba Małgorzata została wybudowana w latach 1510—1529.
— Spytaj go o zawód. Powiedz mu, że moim hobby jest zgadywanie zawodów ludzi na podstawie ich wyglądu.
Znowu rozmowa po rosyjsku. Tym razem mężczyzna spojrzał na Newmana i dopiero potem odpowiedział. Mauno odwrócił się i stwierdził, że Newman stoi obok.
— Jest nauczycielem w tutejszej szkole.
— Dziękuję...
Newman ruszył dalej, po chwili przeszli pod łukowatym sklepieniem Wielkiej Bramy Morskiej. Wkrótce znaleźli się z powrotem na ulicy Laboratoorium, z rzędami stromych dachów, wbijających się w niebo ponad starymi, zbudowanymi z cegły domami. Po ich prawej stronie wznosiło się wysokie wzgórze. Mauno wskazał na nie.
— To jest wzgórze Rannavarava.
— Czy mógłbyś spytać tę kobietę, co sądzi o życiu tutaj?
Kobieta wyszła z jednego z domów i niosła koszyk na zakupy. Wśród różnych drobiazgów w koszyku leżał wełniany pulower. Spojrzała ciekawie na Newmana, kiedy Mauno zagadnął ją po fińsku. Gdy rozmawiali, Newman spojrzał w górę. Jakiś mężczyzna w samej koszuli wyglądał z okna na pierwszym piętrze koślawego domu.
— Ona mówi, że życie jest trudne, ale że jest zadowolona — powiedział Mauno.
— Spytaj, czy ma dzieci. Jeżeli tak, to ile i gdzie teraz są.
Newman nie mógł pozbyć się pewnego klaustrofobicznego uczucia. Wydawało mu się, że miasto zamyka się nad nim, co było dziwne, ponieważ w okolicy było niewielu ludzi, co z kolei też było dziwne, biorąc pod uwagę porę dnia.
— Twierdzi, że ma troje dzieci. — Mauno przerwał z dziwnym wyrazem twarzy. — Mówi, że wszyscy troje są w szkole. A ona właśnie idzie odebrać najmłodsze.
— No widzisz — zauważył przyjaźnie Newman, kiedy szli dalej w kierunku Toompea.
— Co widzę?
— Och, daj spokój! Ten facet gapiący się do wnętrza piekarni. Musiałeś rozmawiać z nim po rosyjsku. Założę się, że zagadnąłeś go po fińsku? No tak - tak właśnie myślałem. I był zakłopotany, gdy spytałeś go o zawód. Nauczyciel? To szkoły o tej porze jeszcze pracują? To był pracownik GRU w cywilnym ubraniu. Jesteśmy obserwowani na każdym kroku.
— Masz zamiar napisać o tym w swoim artykule?
— Oczywiście, że nie. Po prostu ktoś upewnia się, że nic się nie dzieje w czasie, gdy tu jesteśmy. A tam, w oddali, czyż to nie są wieże Toompea?
— Imatra! Jedziemy do Imatra — wykrzyknęła Ingrid, przyglądając się rozłożonej na kolanach mapie Finlandii, kiedy pociąg wyjechał z głównego dworca Helsinek. — Imatra leży na rosyjskiej granicy...
— Wiem — powiedział Tweed, patrząc przez okno.
Złapali pociąg o 13.10 i Tweed kupił bilety, nie ujawniając celu podróży. Ich bagaże leżały na półkach nad głowami.
— Dlaczego do Imatra? — spytała Ingrid.
— Ponieważ, jak przed chwilą zauważyłaś, miasto leży na sowieckiej granicy. Dzisiaj wieczorem będziemy zmęczeni. To dwieście pięćdziesiąt kilometrów od Helsinek. Dojedziemy o 16.48. Jak tam dotrzemy, zostawię cię w hotelu Yaltion...
— Dlaczego chcesz mnie zostawić? Mogę iść z tobą.
— Nie, w pas przygraniczny nie możesz.
— A jak dotrzesz tam z hotelu?
— Wezmę taksówkę. Do przejścia granicznego z hotelu jest zaledwie dziesięć kilometrów.
— Spodziewasz się spotkać tam z kimś?
— Zadajesz za dużo pytań. Powyglądaj sobie przez okno. Finlandia to piękny kraj. W ten sposób przypatrzymy mu się w jego najpiękniejszej szacie. Jesień to cudowna pora roku.
— Przepraszam — powiedziała i spojrzała przez okno.
Na drugim końcu wagonu Poluczkin również udawał, że wygląda przez okno. Rosjanin nie miał już na sobie tyrolskiego stroju. Był ubrany w fińskie ubranie, na nosie miał lekko zaciemnione okulary.
W ciągu dwóch i pół godziny mijali nieskończoną różnorodność fińskiego krajobrazu. W okolicach uprawnych — ścierniska. Widok rozciągał się aż po horyzont, tu i ówdzie naznaczony jasną plamą samotnego domostwa. Było widać wiele barw — bladą zieleń, czerwień, jasną, rdzawą czerwień, żółtawy brąz.
Domy były drewniane, często z wysokimi szczytami. Oddzielnie stały budynki gospodarcze, duże zabudowania z rampami przy wjazdach - domy ludzi, którzy uprawiali tę olbrzymią przestrzeń latem i spędzali tutaj długie, ciemne zimy.
Później pojawiły się lasy, gęsta, ciemnozielona ściana zamykająca linię kolejową z obu stron. Brzozy i sosny mieszały się z wiecznie zielonymi jodłami. Brzozy kapały od złota późnej jesieni, złote plamy wisiały jak monety zawieszone w powietrzu. Pociąg czasami mijał w pędzie krzew tak czerwony, że wydawał się płonącą pochodnią. Do Imatry jest sześć stacji i przez całą drogę Tweed prawie się nie odzywał.
— Jesteśmy na miejscu — zagadnął, gdy pociąg zwolnił, a potem wstał, by zdjąć bagaże.
— Tak blisko Rosji — szepnęła Ingrid.
— Tak blisko, jak tylko można podejść, nie przekraczając granicy — zgodził się Tweed.
Na stacji w Imatra peron znajduje się wysoko ponad miastem i otaczającą okolicą. Kiedy wyszli z wagonu, Tweed nie spieszył się do wyjścia, szedł wolno peronem. Pociąg ruszył i skierował się dalej na wschód. Wkrótce skręci na północ, równolegle do granicy, kierując się do Joensuu, ostatniej stacji na tej linii.
— Cóż za piękny dzień — stwierdził Tweed, idąc po peronie. — Widzisz tę wodę, o tam? Jezioro Saimaa. Największe w Finlandii, tak w każdym razie mówią. A jest ich tak wiele.
Połuczkin zniknął w wejściu dworcowym i w kasie dopytywał się o rozkład jazdy pociągów. Ciepłe promienie słońca z bezchmurnego nieba ogrzewały Tweeda i Ingrid. Tweed wciągnął świeże, ożywiające powietrze, które działało jak szampan.
Peronem szedł wolno jeszcze jeden pasażer i fotografował kamerą jezioro Saimaa. Wysoki i szczupły, po trzydziestce, podszedł do Tweeda z papierosem w ustach.
— Czy ma pan przypadkiem ogień? — zapytał po angielsku.
W prawej dłoni, trzymanej blisko ciała, ściskał legitymację. Policja Obronna. Kari Eskola. Tweed sięgnął do kieszeni po zapalniczkę Feudor, którą zawsze nosił przy sobie dla innych. Kilka razy spróbował ją zapalić.
— W Imatra nie ma tramwajów — szepnął Eskola.
— Ta młoda dama w moim towarzystwie zatrzyma się w hotelu Yaltion — odparł szybko Tweed. — Gdyby coś mi się stało, niech pan poprosi Mauno, by wsadził ją na pokład samolotu i bezpiecznie odstawił do Sztokholmu.
— Jestem przekonany, że zrobi to z przyjemnością.
Eskola odszedł. Zrobił jeszcze jedno zdjęcie, zaciągając się dymem z papierosa. Po chwili zniknął w wyjściu dobrze utrzymanego, piętrowego budynku dworca.
— Co on miał na myśli? — zapytała Ingrid. — W Imatra nie ma tramwajów...
— To było ostrzeżenie. Tak blisko granicy...
37
Yaltion w Imatra to jeden z najdziwniejszych hoteli na świecie. Pierwotnie zamek, na przestrzeni wieków był trzykrotnie przebudowywany i remontowany. Wieże wysokie na pięć lub sześć pięter — zależnie od punktu widzenia — strzelały z niego jak konary drzewa. Małe wieże, duże wieże, niektóre zakończone stożkowato jak chatki czarownic. Główne wejście obszerne, a sama budowla solidna, kwadratowa, przywodząca na myśl architekturę indiańską.
Tweed zarezerwował z Helsinek jedyny dostępny apartament za osiemset markkaa. Kiedy zameldował się na własne nazwisko, recepcjonista zawiózł ich na górę starą windą z okratowanymi drzwiami po obu stronach.
Apartament składał się z obszernego salonu, dużej sypialni i łazienki, przy czym do dwóch pierwszych pomieszczeń wchodziło się z korytarza. Ingrid z zadowoleniem stwierdziła, że salon znajduje się w jednej z dużych wież o zaokrąglonych ścianach i wysokich, wąskich oknach.
— Apartament? — spytała Tweeda, kiedy byli już sami. Spojrzała na niego z ukosa. — Śpimy tu dzisiaj?
— Nie. Kiedy wrócę z wizyty na granicy, złapiemy nocny pociąg z powrotem do Helsinek.
— Jadę z tobą.
— Na to nie mogę pozwolić. W żadnym razie. Kiedy mnie nie będzie, ty będziesz tutaj czekała. Za zamkniętymi drzwiami. Nikomu nie będziesz otwierać. Jedyny wyjątek - kiedy Kari Eskola zadzwoni do ciebie z dołu, z recepcji — powtórzył. — Jeżeli zatelefonuje, wrócisz razem z nim do Helsinek. Ja przyjadę później...
— To znaczy, że nie wrócisz nigdy.
— Nie wygłupiaj się. Wziąłem ze sobą dreszczowca po szwedzku, żebyś sobie przeczytała. Pamiętaj, nikogo nie wpuścisz, chyba że to będzie Eskola. Zidentyfikuj go, pytając, co robił na stacji, zanim odezwał się do nas.
— Boję się.
— Nie wygłupiaj się — powtórzył. — I nie narób mi kłopotów. Wystarczy mi sporów z Butlerem, jeszcze nim wyjechaliśmy z Helsinek.
— A więc i on obawiał się o ciebie.
— Muszę już iść. Przeczytaj tę książkę...
Tweed rozsiadł się na tylnym siedzeniu taksówki, kiedy wyjechała z małego parku, części terenu należącego do hotelu Yaltion, skręciła w główną ulicę, a potem szybko jeszcze raz, wjeżdżając na most nad wąwozem. Ten wąwóz, głęboki i skalisty, zyskiwał swą sławę zimą. Woda z odległego jeziora Saimaa huczała w wąskim gardle, tworząc niewielki wir. Ktokolwiek ześlizgnął się w tę otchłań, nie miał szans na przeżycie.
Taksówka jechała pustą drogą, którą początkowo stanowiła dwupasmowa szosa z trawiastym pasem pośrodku. Później, bliżej granicy, pas zieleni zniknął, a sama droga zwęziła się. Nic nie jechało, w żadnym kierunku. Nie było śladu ludzkiego życia, gdy pojazd kierował się w odludzie prosto na wschód. Kierowca kilka razy zerkał w lusterko wsteczne na swego pasażera. To był mężczyzna o grubej twarzy, potężnie zbudowany, z zabawnym, rudym wąsem.
— Nazywam się Arponen — odezwał się w końcu. — Czy mam podjechać do granicy, zaczekać kilka minut, a potem wracać do hotelu?
Mówił doskonale po angielsku, zbyt dobrze jak na miejscowość tak odległą od stolicy. Tweed musiał trochę poczekać na taksówkę, którą zamówił w recepcji. Spodziewał się, że będzie wieziony przez jednego z partnerów Kari Eskoli. Ze względu na wykonywany zawód ludzie z Policji Obronnej nigdy nie podróżowali samotnie.
— Nie — odparł Tweed. — W recepcji nic takiego nie mówiłem. Owszem, jedziemy do granicy, ale będziemy tam czekać, aż powiem panu, że wracamy. To może trochę potrwać.
— To nie jest zbyt dobre miejsce na długie oczekiwanie — odrzekł Arponen, swymi ciemnymi oczyma przyglądając się odbiciu Tweeda w lusterku.
— O tym ja będę decydował — rzucił ostro Tweed. — To ja płacę za tę wycieczkę.
Punkt graniczny w Imatra to nie Checkpoint Charlie. W tym miejscu nie ma nic dramatycznego — tylko pustkowie i poczucie osamotnienia.
Taksówka zatrzymała się. Tweed wysiadł, by rozprostować nogi i rozejrzeć się. Pomalowana w czerwone i pomarańczowe pasy zapora była opuszczona. Panowała niezwykła cisza, dawało się ją wręcz słyszeć. Po drugiej stronie bariery stał parterowy budynek, a na dwóch metalowych słupkach zamocowano pomarańczową tablicę z instrukcjami. W lewym górnym rogu czarny kształt wyciągniętej dłoni symbolicznie przekazywał wiadomość — Stop! W prawym górnym rogu prosty rysunek aparatu fotograficznego był przekreślony ukośną czerwoną linią. Nie wolno robić zdjęć! Informację poniżej wypisano w pięciu językach — po fińsku, szwedzku, niemiecku, angielsku i francusku. Wersja angielska była prosta i bezpośrednia. FRONTIER ZONE. Strefa graniczna — bez zezwolenia wstęp wzbroniony. Tweed przyglądał się tablicy, kiedy żołnierz pogranicza w oliwkowozielonym mundurze i czapce z daszkiem, z pistoletem automatycznym w kaburze na prawym biodrze, wyszedł i zbliżył się do taksówki.
Rozmawiali przez kilka minut, a potem strażnik wrócił i wszedł do budynku. Tweed widział przez okno, jak tamten telefonuje. Podszedł do kierowcy.
— O co chodziło?
— Chciał wiedzieć, kim pan jest i dlaczego pan tu czeka. Nie sądzę, żeby był usatysfakcjonowany moimi odpowiedziami. Teraz do kogoś telefonuje. Myślę, że powinniśmy ruszyć...
— Stoję na fińskiej ziemi i nie widzę powodu do niepokoju.
— Radzę panu natychmiast wsiąść do taksówki.
— Dziękuję za radę. Lecz jeszcze postoję. Uzgodniłem to z recepcjonistą hotelu, który po pana telefonował.
Tweed odwrócił się plecami do kierowcy, by zakończyć rozmowę, i odszedł. Znał ryzyko czekania. Było wysoce nieprawdopodobne, żeby ciężarówka pełna rosyjskich żołnierzy pojawiła się nagle na wzgórzu, tam, gdzie droga znikała za szlabanem granicznym, żeby przyjechali, wciągnęli go do samochodu i zabrali na drugą stronę granicy. Wysoce nieprawdopodobne, chociaż z drugiej strony nie niemożliwe.
Błękitne niebo zniknęło. Nad głową zbierały się nisko wiszące masy chmur. Patrzył w kierunku południowo-wschodnim, gdzie las był gęściejszy, niż kiedykolwiek widział. W tym ponurym krajobrazie nic się nie poruszało. Ciemny las rozciągał się w dal bez końca. Tweed patrzył prosto na sowiecką Rosję.
Wrócił do taksówki, usiadł na tylnym siedzeniu, zamknął drzwi i rozparł się znowu. Myślał o Bobie Newmanie, zastanawiając się, czy jeszcze kiedykolwiek go ujrzy. I o Ingrid z narastającym niepokojem czekającej w hotelu. Pozwolił jej pojechać z sobą tylko po to, by mieć na nią oko, by jej pilnować. Liczył na Mauno Sarina, który chodził za nim wszędzie, gdzie tylko się ruszył — i miał rację. Gdyby sprawy ułożyły się źle, Eskola miał zabrać ją z powrotem do Helsinek.
— Czy możemy już jechać? — prawie błagalnym tonem spytał Arponen.
— Nie, musimy zaczekać...
38
Karłow usłyszał chrobotanie klucza w zamku w drzwiach prowadzących do sąsiedniego pokoju. Ten dźwięk przygotował go do wybuchu w chwili wtargnięcia Łysenki do gabinetu.
— Właśnie była rozmowa z Poluczkinem via Helsinki. Pojechał za Tweedem do Imatra. Imatra! Chodźcie no i spójrzcie na mapę...
— Wiem, gdzie leży Imatra.
Lecz Łysenko wszedł z powrotem do drugiego pokoju. Karłow ruszył za nim, obciągając dół marynarki. To była maniera, która objawiała się w chwilach kryzysu - wyglądać jak najlepiej.
Na ścianie pokoju Łysenko przypiął mapę Finlandii. Kiedy Karłow podszedł bliżej, generał wbił tłusty palec w miejscowość Imatra. Był bardzo zdenerwowany. Przez umysł Karłowa przeleciała myśl, że może mają tu w pracy niewłaściwego człowieka. Łysenko byłby idealnym przywódcą prowadzącym dywizję do bitwy, ale do tego rodzaju operacji o wiele lepiej nadawałby się ten kliniczny przypadek, kapitan Rebet.
— Imatra — powtórzył Łysenko. — Co, do cholery, robi tam ten Tweed?
— Nie mam pojęcia. Czy Poluczkin nic nie mówił?
— Owszem. Tweed wybrał się tam pociągiem. Zostawił walizkę w hotelu i pojechał taksówką do samej granicy. Ciągle tam jest i... czeka. Tylko na co on czeka?
— To dziwne — zgodził się Karłow .
— Dziwne?! To diabelnie alarmujące! Czyżbyśmy schrzanili całą robotę? Oczekiwaliśmy, że Procane skontaktuje się z naszą ambasadą w Helsinkach. Czy on mógł pominąć ambasadę? Z pewnością będzie mocno zdenerwowany. Czy Procane również kieruje się do Imatra, żeby tam przekroczyć granicę?
— To jest możliwe — zgodził się znowu Karłow .
— Ale to wszystko zmienia. — Łysenko zaczął przechadzać się po małym pomieszczeniu. — Lepiej już pojedźcie jutro do Helsinek razem z Newmanem i Sarinem. Możemy wykorzystać jedną z tych dużych łodzi patrolowych. Zaraz podpiszę dla was rozkaz. Przejmiecie całkowitą kontrolę nad poszukiwaniami Procane'a.
— Jak sobie życzycie. A jak mam to wyjaśnić Newmanowi?
— To łatwe. Powiedzcie mu, że odpłacacie się za uprzejmość wizyty Mauno Sarina. Newman pomyśli, że to naturalne, iż jesteśmy w bliskim kontakcie z Finami. Gdybyśmy coś sknocili, to mogłoby zakończyć się katastrofą.
Stacja panika, pomyślał Karłow . W końcu nadszedł kryzys.
— A więc to jest Toompea — powiedział Newman do Raisy, która czekała na nich na placu Lossi, znajdującym się w cieniu Małej Fortecy.
Poprowadziła ich po stromej pochyłości, stanęli pod bryłą jednej z potężnych wież, usytuowanych w narożnikach kwadratowej fortecy, tej w północno-zachodnim.
— To wieża Pilsticker — poinformowała Raisa.
Mauno Sarin stał obok niej milcząc, męcząc się własnymi niepokojącymi myślami. Ciągle nie umiał wytłumaczyć sobie nagłej zmiany nastroju Newmana po przyjeździe do Estonii. Anglik wyjrzał poza mur i popatrzył na rozciągający się poniżej park. Wzdłuż parku biegła droga, która wydała mu się znajoma.
— Co to za park? — spytał.
— Park Toom.
— A droga biegnąca obok?
— Ulica Yaksali.
— Czy mógłbym sam trochę się przejść?
— Oczywiście. Proszę chodzić, gdzie pan zechce. Jeśli pójdzie pan tędy, do narożnika południowo-zachodniego, zobaczy pan wieżę Wysokiego Hermanna. Ma sto pięćdziesiąt stóp wysokości, trzydzieści stóp średnicy, a mury dziewięć stóp grubości...
Boże, ona gada jak przewodnik Intouristu, pomyślał Newman idąc dalej. Kim prawdopodobnie kiedyś była. Szedł wolno po kocich łbach z ponurym wyrazem twarzy. To było to miejsce — miejsce zamordowania Alexis.
Doskonale widział w myślach ten okropny film, który Howard pokazał mu jeszcze na Crescent Park w Londynie. Alexis uniosła ręce, kiedy oślepiły ją światła samochodu. Tajemniczy zamek z dziwnymi wieżami w tle. Właśnie do niego wchodził. Mała Forteca.
Był prawie pewien, że zlokalizował miejsce, w którym ją zamordowali. Ulica Yaksali. Obok parku Toom. Topografia zgadzała się co do joty. Zatrzymał się i podniósł wzrok na Wysokiego Hermanna. Jeszcze jedna ogromna wieża. Usłyszał odgłos kobiecych kroków za sobą, więc zmienił wyraz twarzy. Odwrócił się z uśmiechem na ustach.
— Czy sądzi pani, że moglibyśmy wybrać się razem na kolację? — zaproponował.
— Oczywiście — odrzekła Raisa. — Z przyjemnością.
— Interesują mnie stare zamki. To miejsce jest cudowne. Chciałbym przyjrzeć mu się z pewnej odległości. Czy z ulicy Yaksali widok nie będzie naprawdę dobry?
— Znakomity. — Wbiła w niego wzrok. — Ponadto dzisiejszy wieczór zapowiada się bezchmurnie. Słyszałam prognozę pogody. Trochę chłodno, lecz księżyc będzie świecił. Powinno być przyjemnie...
— Ja też chciałbym to zobaczyć — rzucił jej Mauno przez ramię. — Poza tym po kolacji zawsze wychodzę na spacer...
Raisa, stojąc tyłem do Mauno, zrobiła do Newmana kwaśną minę. Co za głupi chłop, mówiły jej oczy, lecz udało jej się uśmiechnąć, kiedy się odwróciła i odezwała do Fina:
— Będzie pan mile widziany, panie Sarin.
— Może sami znajdziemy powrotną drogę na ulicę Pikk? — zaproponował.
— Oczywiście. Samochód ciągle czeka. Pojadę z szoferem i tam się spotkamy. A wieczorem zjemy razem kolację w hotelu Olympia. Spodoba się panu.
— W co ty, do cholery, grasz? — Mauno zażądał wyjaśnień, kiedy byli już sami. — Ta dziewczyna może cię wciągnąć w pułapkę.
— Wątpię — odparł przyjaźnie Newman. — Prawdopodobnie pragnie sprawić, by moje wspomnienia z pobytu w Tallinie były jak najprzyjemniejsze.
— Uważam, że jesteś szalony. Ale przez cały czas pobytu na estońskiej ziemi nie odstąpię od ciebie nawet na krok - bez względu na to, czy ci się to podoba, czy nie. Jestem odpowiedzialny za twoje bezpieczeństwo i nie mam zamiaru dopuścić, żebyś coś spieprzył, jeżeli to właściwe słowo...
— Właściwe — zgodził się Newman, kiedy zaczęli schodzić na plac Lossi. Gdy mijali kościół Aleksandra Newskiego, żaden z nich nie zauważył, że ktoś ich obserwuje z lekko uchylonych drzwi wejściowych. Kapitan Olaf Prii, dowódca trawlera Saaremaa, przyglądał się im, dopóki nie zniknęli mu z oczu.
— Karłow — powiedział Łysenko złowrogo cichym głosem, przez co pułkownik szybko podniósł wzrok znad biurka. — Raisa przekazała przed chwilą wiadomość, że po kolacji Newman chciałby przejść się na spacer po ulicy Yaksali.
— To może być zbieg okoliczności — odparł natychmiast Karłow .
— Ja nie wierzę w zbiegi okoliczności. Dlaczego akurat ta spośród tylu ulic Tallina? Wiecie, co tam się wydarzyło.
— Wiem, co miało miejsce po tamtym wydarzeniu. Już wam wcześniej mówiłem, że zabójstwo Alexis Bouvet było czymś więcej niż przestępstwem. Było, jak powiedział Talleyrand, błędem.
— Co się stało, to się nie odstanie. Teraz muszę się zastanowić, czy w ogóle wypuszczenie Newmana z Estonii nie jest zbyt niebezpieczne. Mam również problem z tym, czy Adam Procane spróbuje przejść na naszą stronę przez Imatra. Telefonowaliście do Helsinek? Jaka jest w tej chwili sytuacja po drugiej stronie wody?
— Z Leningradu do Imatra wysłano grupę ludzi. Z ambasady w Helsinkach dowiedziałem się przed kwadransem, że Cord Dillon nadal znajduje się w hotelu Kalastajatorppa razem z żoną Stilmara. Sam Stilmar nie opuścił ambasady amerykańskiej. Jak do tej pory, nikt nie wykonał żadnego ruchu...
— Z wyjątkiem Tweeda — przypomniał Łysenko. — I w całym tym bałaganie nie zatelefonowałem do swojej żony. A czy wy dzwoniliście do swojej?
— Ostatnio nie. Miałem sporo pracy.
— A jak się układa między wami?
— Bardzo dobrze. Na szczęście, jak wiecie, wiele czasu pochłania jej ważna praca biochemika. — Karłow spojrzał na generała. — Byłoby nawet lepiej, gdybym mógł zostać odesłany z powrotem do Moskwy.
— Na razie tu macie do wypełnienia pewne obowiązki. — Łysenko zmienił temat: — Przede wszystkim muszę zająć się Newmanem. Zobaczymy, co będzie robił wieczorem. Potem podejmę decyzję...
Mauno Sarin wrócił z Newmanem na ulicę Pikk, zupełnie nie przygotowany na czekający go szok. Raisa wprowadziła ich kręconą klatką schodową do gabinetu Karłowa, w którym pułkownik podlewał właśnie bożonarodzeniowego kaktusa, stojącego na biurku. Zaniósł doniczkę na okno i ustawił na wąskim parapecie.
— Wydaje mi się, że potrzebuje więcej światła. Witam panów. Ufam, że spacer przypadł wam do gustu. Och, Mauno, był do ciebie telefon, z twojego biura. Prosili, żebyś oddzwonił. To pilne. Zostawię cię samego. Proszę, siadaj na moim fotelu.
Newman podszedł, by przyjrzeć się kaktusowi, kiedy Karłow wyszedł z gabinetu na klatkę schodową, a Sarin usiadł i wykręcał numer. Fin wiedział, że jego rozmowa będzie podsłuchiwana i nagrywana przez techników Karłowa. To zwykła procedura. Tę samą zasadę stosował w Helsinkach, kiedy dzwonił Rosjanin. Został połączony ze swoim zastępcą, Karma.
— Tu Sarin. Telefonowałeś do mnie.
— Tak. Prosiłeś mnie, bym cię informował o oszuście, który zniknął — meldował Karma. — Jeszcze go nie znaleźliśmy, ale uważamy, że jest w Turku, Imatra lub Yaasa.
— Jeżeli jest w Yaasa, to może kieruje się do Szwecji. Powiadom straż przybrzeżną...
— Już to zrobiłem. Nie ma żadnych wątpliwości, że zrobił fotokopię dokumentów. Sprawdziliśmy maszynę.
— Wracam jutro, a nie dzisiaj. Gdyby jeszcze coś wydarzyło się podczas mojego pobytu tutaj, powiadom mnie.
Mauno odłożył słuchawkę z lodowatym wyrazem twarzy. Był przerażony. Dostał taką wiadomość akurat wtedy, gdy na całą noc został odizolowany w Tallinie. „Oszust" to oczywiście Tweed. Ten pseudonim wymyślił Fin, człowiek o dość ponurym poczuciu humoru.
Tweed był w drugim z wymienionych przez Karmę miejsc. Imatra! Na tej cholernej sowieckiej granicy! Czy on zwariował?
Teraz już dwa poważne problemy zaprzątały mu głowę. Tweed w Imatra i Newman zagrywający jakieś dziwne gierki w Tallinie. Co się, do cholery, dzieje? Newman odszedł od okna.
— Złe wieści, Mauno? — szepnął.
— Tylko zahamowanie w pewnej ważnej sprawie, którą się zajmuję. Ale samo się rozwiąże — tego rodzaju sprawy mają tę cechę. Poszukaj Karłowa i powiedz mu, że będziemy gotowi do kolacji, kiedy jemu będzie wygodnie.
Mauno opadł na krzesło i wbił wzrok w przestrzeń. Miał nosa do nieszczęść. Teraz był już przekonany, że znalazł się w samym środku terenu objętego wielką katastrofą. W Finlandii. W Estonii...
39
Tweed wrócił do hotelu Yaltion i ruszył szybko schodami, ignorując skrzypiącą windę. Zapukał do drzwi apartamentu, Ingrid odezwała się prawie natychmiast. Dziewczyna przemierzała pokój w tę i z powrotem.
— Kto tam?
— Tweed. Wpuść mnie. — Mówił dalej, jak tylko zamknęła za nim drzwi: — Niczego nie rozpakowałaś? Dobrze. Natychmiast wyjeżdżamy. Taksówka czeka.
— Dzięki Bogu! Zamknięta tu w tej wieży prawie zwariowałam ze strachu.
— Lecimy z powrotem do Helsinek. Zdążymy akurat złapać ostatni lot z Lappeenranta - jest to ostatnia stacja kolejowa przed Imatra. Rachunek już uregulowałem. No, ruszajmy.
Arponen, ten sam kierowca, który zawiózł Tweeda na granicę, chwilami przekraczał dozwoloną szybkość, pędząc doskonale utrzymanymi i prostymi jak linijka drogami. Po obu stronach las przemykał ciemnozieloną plamą.
Tweed kilka razy patrzył przez tylną szybę. Jedynym pojazdem na tej pustej drodze był niebieski saab, który jechał w pewnej odległości za nimi, nie zmieniając jej od początku. Nie miał wątpliwości, że za kierownicą tamtego wozu siedział Eskola. W Imatra nie ma tramwajów...
Wyjął portfel i podał Ingrid złożony plik banknotów. Powiedział jej, żeby po przyjeździe na miejsce wykupiła dwa bilety w jedną stronę do Helsinek. Następnie znowu zerknął w tył i zmarszczył brwi. Patrzył na wyjątkowo długi odcinek szosy.
Za samochodem, którym, jak sądził, jechał Eskola, pojawił się jeszcze jeden pojazd. Tamten również jechał z dużą szybkością. Wzruszył ramionami i spojrzał przed siebie. Ingrid pociągnęła go za rękaw.
— Czy coś jest nie tak?
— Owszem. Zdążymy na ten samolot, choćbyśmy mieli uczepić się jego kół...
Na lotnisku w Lappeenranta Tweed czekał przy wejściu, podczas gdy Ingrid kupowała bilety. Niebieski saab podjechał do krawężnika kilka metrów od niego. Tweed podszedł i odezwał się do kierowcy, który wysiadł z samochodu:
— Eskola, lecimy z powrotem do Helsinek. Pospiesz się, jeśli chcesz dostać bilet. A właściwie bilety, jeżeli Arponen leci z tobą...
Odszedł szybko z powrotem do wejścia, zanim Fin zdążył odpowiedzieć. Po pięciu minutach samolot rejsu AY445 kołował po drodze startowej, gotowy do odlotu. Kilka rzędów za Tweedem i Ingrid dwaj Finowie zajmowali oddzielne miejsca. Ostatnim człowiekiem, jaki wszedł na pokład tuż przed zamknięciem drzwi, był Poluczkin, który wybrał sobie miejsce na końcu kabiny.
Podczas półgodzinnego lotu do Helsinek Tweed pospiesznie przebiegł w myślach wszystkie problemy, przed którymi stanął, miejsca zajmowane na planszy przez poszczególne ludzkie pionki. Był przekonany, że Newman i Sarin są w Tallinie, chyba że wrócili statkiem późnym wieczorem. Zaraz po powrocie będzie musiał dowiedzieć się u Butlera w Hesperii, sprawdzić, gdzie jest Cord Dillon, Helene i sam Stilmar.
Przede wszystkim miał nadzieję, że Monika w Londynie z powodzeniem nadała sygnał, który kazał jej wysłać telefonicznie jeszcze przed wyjazdem do Imatra. Ten sygnał był niezwykle ważny.
Gdy tylko Monika zatelefonowała do Welwyna, wykonała jeszcze jedną rozmowę, tym razem międzynarodową. Tweed wyjaśnił jej, że te dwie rzeczy łączą się ze sobą, ale jak - o tym nie miała zielonego pojęcia.
Zadzwoniła do hotelu SAS w Kopenhadze, który znajduje się przy głównej drodze prowadzącej z miasta na lotnisko w miejscowości Kastrup. Kiedy zadzwonił telefon, Casey, pilot helikoptera, leżał na łóżku czytając Tajemnicę Edwina Drooda. Uwielbiał Dickensa. Z drugim pilotem Wilsonem pełnił na zmianę dyżur przy telefonie.
— Mówi Casey.
— Tu Monika. Odpuść sobie Dickensa.
— Niby dlaczego? To cholernie dobry pisarz.
— Wycieczka jest odwołana — mówiła dalej. Potwierdzili swoją tożsamość zgodnie z umówionym wcześniej dialogiem. — Możesz wziąć sobie wolne. Tylko tym razem nie przesadzaj z kobietami.
— Dlaczego nie? Lubię Dickensa i... lubię kobiety.
W ciągu niecałej godziny duży helikopter typu Alouette był gotowy do startu z Kastrup. Casey, dowcipny mężczyzna w wieku trzydziestu lat, zasiadł za sterami razem z Wilsonem, człowiekiem nieco bardziej milczącym. Podniósł maszynę z ziemi i skierował na wschód ponad Oresund, wąskim pasem wody oddzielającym Danię od Szwecji. Żuł gumę wyprowadzając maszynę na wyższy pułap. Miał przed sobą długą drogę.
Trasa wiodła nad szeroką połacią południowej Szwecji, potem na północnywschód do Arlanda, gdzie należało zatankować paliwo. Z Arlanda miał polecieć poniżej poziomu działania radarów na południe, na wyspę Ornö w archipelagu szwedzkim.
Planował sobie wylądować w odległej części wyspy i tam czekać na końcowe instrukcje. Alouette był wyposażony w bardzo nowoczesny i niezwykle silny nadajnik. Wilson był doświadczonym radiooperatorem. Na Ornö mieli odebrać wiadomość o końcowym celu — platformie dla helikopterów na skraju morza w pobliżu hotelu Kalastajatorppa.
Kiedy Newman i Sarin jedli kolację ze swymi gospodarzami w hotelu Olympia, kapitan Olaf Prii odbywał wieczorny spacer po Tallinie. W końcu dotarł na zupełnie pustą ulicę Pikk. Szedł dalej, spoglądając na niebo usiane gwiazdami, wielkimi połyskującymi punktami wśród czarnej, aksamitnej nocy. Wkrótce miał wzejść księżyc. Zatrzymał się, gdy podszedł do Wieży Grubej Małgorzaty, i popatrzył w górę na tę potężną budowlę, tak samo jak Newman wcześniej tego samego dnia.
Skręcił w lewo i wziął rower, który zostawił za Wielką Bramą Morską. Silnymi nogami mocno popedałował do portu. Gdy tylko wszedł na pokład Saaremaa, skierował się do kabiny radiowej. Kiedy wszedł i zamknął drzwi, jego brat podniósł wzrok.
— Nadszedł — powiedział.
Wyjął notatnik z ukrycia i podał go Olafowi, zamykając drzwi. Ze skrytki w jednym ze swych marynarskich butów kapitan wydobył tajny notes i wziął się za odszyfrowywanie. Pracował wolno i uważnie. Dopiero po trzydziestu minutach stwierdził, że jest zadowolony.
Wiadomość nadano po niemiecku, we wspólnym języku, w jakim rozmawiał z Tweedem podczas spotkania w angielskim porcie Harwich. Przeczytał ją dwa razy, wyjął pudełko zapałek i spalił papier w talerzyku. Następnie podpalił kartkę z odebranymi przez radio liczbami. Resztki spłukał w małym zlewie w rogu pomieszczenia. Dopiero wówczas spojrzał na swego brata.
— Natychmiast wypływamy — oznajmił.
— Jaki cel?
— Czy ponton z silnikiem jest przygotowany?
— Sam silnik sprawdzałem jeszcze dziś po południu — odparł brat. — Jest w doskonałym stanie. Nasz cel?
— Najpierw fiński port Turku na zachód od Helsinek...
— A potem?
— Wyspa Ornö w archipelagu szwedzkim.
40
Hotel Olympia nie przynosi chluby staremu Tallinowi. Nowoczesna bryła betonu wznosi się na wysokość wielu pięter w niebo. Wszystkie okna są jednakowe. Wyglądem przypomina brzydki, wielki blok mieszkalny, ludzki ul.
Newmanowi, który miał nadzieję, że znajdzie się w jakiejś starej tawernie, to miejsce nie podobało się od chwili wejścia do środka. Karłow był gospodarzem i poprowadził do sali restauracyjnej. Jego gośćmi byli: Newman, Sarin i Raisa, która usiadła obok Anglika.
— Jutro będę panom towarzyszył w powrotnej drodze do Helsinek — oznajmił pułkownik jeszcze przy głównym daniu, dużej porcji śledzia z warzywami. Dostali skądś dobre Chablis i Newman popijał, podczas gdy Karłow wyjaśniał dalej: — Chcę zrewanżować się za tak liczne wizyty Mauno w Tallinie. A poza tym Helsinki bardzo mi się podobają.
— Niech mi pan powie, pułkowniku — poprosił Newman — kto w Tallinie jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo?
— Ja, podobnie jak w całej Estonii. Dlaczego pan pyta?
— Ponieważ wygląda na to, że w mieście panuje porządek. Na ulicach nie widać pijanych. To korzystna zmiana.
— Nie wiem, na czym to polega. — Karłow wypił łyk Chablis. — Kiedy byłem w Londynie, miałem podobne wrażenie.
— Bo nie chodził pan po ulicach, kiedy oni opuszczają puby.
— To ma miejsce późno w nocy, prawda? — wtrąciła Raisa. — Kiedy wieczorem pójdziemy na spacer, przekona się pan, jak to wygląda tutaj.
Pod koniec kolacji Karłow oznajmił, przepraszając, że czeka go jeszcze mnóstwo papierkowej roboty. Wyraził nadzieję, że spodobają się im pokoje w Olympii. Ukłonił się oficjalnie i odszedł.
Kiedy wypili kawę, zostali odwiezieni z powrotem na Stare Miasto, gdzie limuzyna zatrzymała się u wylotu ulicy Yaksali. Księżyc świecił jasno, gdy Newman wysiadł z Raisą, a Mauno poszedł ich śladem. Raisa wzięła Newmana pod rękę, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie i przez chwilę jędrna lewa pierś dziewczyny dotykała jego torsu. Poszli wolno przez park Toom, a potem Newman stanął. Odwrócił się i spojrzał za siebie.
Mała Forteca, samotna budowla wznosząca się na pagórku, rzucała długi czarny cień. Gdzieś tutaj, pomyślał Newman. Zabili ją gdzieś w pobliżu miejsca, w którym teraz stoję.
Oczami pamięci dokładnie widział tło na filmie przedstawiającym morderstwo. Spoglądał na dokładną replikę tego tła. Tajemniczy zamek z dziwnymi wieżami. Czuł, że w końcu znalazł to miejsce.
Kto w Tallinie jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo?
Ja...
A zatem to Karłow zabił Alexis. I następnego dnia miał jechać z nimi do Finlandii. Zbieg okoliczności był nieprawdopodobny. Newman dalej przyglądał się zamkowi, z typowym wyrazem twarzy człowieka nieobecnego myślami. Ale przecież przeżywał koszmar.
W swoim pokoju w Olympii Newman był gotowy do pójścia spać. Przygotowano mu wszystko, co było potrzebne do noclegu. Pidżama, szlafrok, sprzęt do golenia. Kiedy kładł się już do łóżka, usłyszał delikatne pukanie do drzwi.
Wstał, założył szlafrok i narobił mnóstwo hałasu, otwierając zamek drzwi. W progu stała Raisa. Miała na sobie zwykłą domową sukienkę, mocno rozchyloną z przodu, a pod spodem obcisłe rajstopy i przezroczystą halkę. Stała w dobrze widocznym miejscu, jej usta rozchyliły się w lekkim uśmiechu.
Drzwi za jej plecami otworzyły się i stanął w nich Mauno. Zamrugała oczami i zasłoniła nieco dekolt. Odwróciła się i rzuciła wesoło:
— Później miałam przyjść do pana. Dowiedziałam się właśnie, że łódź patrolowa, która ma was jutro zabrać z powrotem do Helsinek, odpływa o 8.30 rano. A może to za wcześnie? Stąd wezmą panów o ósmej.
— Znakomicie — odparł Mauno.
— A co pan o tym sądzi? — Odwróciła się do Newmana, który uchwycił w jej spojrzeniu rozczarowanie. — Czy tak będzie dobrze?
— W porządku. Śniadanie o siódmej? A zatem nie musimy się spieszyć.
— O której pan tylko zechce. Dobrej nocy.
Newman mrugnął do Mauno, zanim zamknął drzwi. To była wizyta, której się spodziewali. I zorganizowali wszystko tak, żeby Anglik, otwierając drzwi, narobił dużo hałasu, by ostrzec Mauno.
Anglik zapalił papierosa. Układał plany na przyszłość. Pistolet, który kupił na Sergels Torg, leżał w jednej ze skrytek w lewej sekcji bagażowej dworca w Helsinkach. Klucz do tej skrytki był schowany w jego portfelu, który teraz znajdował się w jego poduszce.
Łysenko odbywał nocną konferencję w gabinecie Karłowa. Rebet też był obecny i w milczeniu przysłuchiwał się przeglądowi sytuacji dokonywanemu przez generała.
— Głównym punktem jest pytanie, czy jutro pozwolimy Newmanowi wyjechać. Raisa zameldowała, że okazał duże zainteresowanie Toompea, ale, jak ona uważa, jako turysta. Nie spodobało mi się, że poszedł na spacer po Yaksali. Stanął nawet prawie dokładnie w tym miejscu, w którym Poluczkin wykonał egzekucję jego żony.
— Z tamtego miejsca jest dobry widok na Małą Fortecę — wtrącił Rebet. — A poza tym, czy od chwili przyjazdu chociaż słowem wspomniał o śmierci Alexis Bouvet? O ile wiem, jak do tej pory - nie.
— To prawda — przyznał Łysenko. Spojrzał dokoła stołu. — Jest nas tutaj trzech. Przegłosujmy tę decyzję. Kto jest za wypuszczeniem Newmana do Helsinek, niech podniesie zaciśniętą pięść.
Rebet powstrzymał westchnienie. Zaciśnięta pięść. To tak staromodne, tak typowe dla starych bolszewików. Czy on nigdy nie uświadomi sobie, że czasy się zmieniły?
Karłow i Rebet podnieśli zaciśniętą pięść. Łysenko popatrzył na nich i skinął, nie podnosząc własnej dłoni. W ten sposób zrzucił odpowiedzialność za uwolnienie Newmana na cudze barki - na wypadek, gdyby później Moskwa źle na to zareagowała.
— Jest jeszcze jedna sprawa, którą, jak sądzę, powinniśmy przedyskutować, towarzyszu — odezwał się oficjalnie Karłow. — Wspomnieliście o Poluczkinie. To ja jestem odpowiedzialny za śledztwo w sprawie zabójstw oficerów GRU w Tallinie. Powiedziałem wam, że kiedy popełniono te morderstwa, Poluczkin za każdym razem był w mieście, że wszyscy zamordowani byli od niego starsi stopniem, tak że morderstwa otwierały mu drogę do awansu. Ponadto odkąd wyjechał do Sztokholmu, nie miało miejsca już ani jedno zabójstwo. Postanowiłem przeszukać jego kwaterę.
— Znaleźliście coś? — zapytał Łysenko.
— To. — Karłow otworzył szufladę, na prawą dłoń założył rękawiczkę i podniósł przedmiot, który po chwili położył na blacie — pętlę stalowej linki, przymocowaną do dwóch drewnianych uchwytów. Linka była gdzieniegdzie ubrudzona i okruchy jakiejś czarnej substancji spadły na biurko. — Znalazłem to w kominie — wyjaśnił Karłow . — To czarne to sadza. Ale jestem przekonany, że linka nosi również ślady zaschniętej krwi. Towarzysze, uważam, że w tej chwili patrzymy na narzędzie mordu. To jest garota...
— Na podstawie poszlak postanowiłem już, że po powrocie z Finlandii Poluczkin musi stanąć przed trybunałem wojskowym — ogłosił Łysenko. — A to jest rozstrzygający element. Jednak myślę, że w tej chwili powinniśmy zostawić go w Helsinkach, by mógł wypełnić swe zadanie. Najważniejszym problemem ciągle pozostaje Adam Procane.
— Widzę, że ten Procane to niezwykle ostrożny człowiek — skomentował Karłow. — Przez cały mój pobyt w Londynie w żaden sposób nie zdołałem ustalić jego tożsamości. Jestem przekonany, że będzie ostrożny do samego końca.
— Do chwili, gdy bezpiecznie przyjedzie do Moskwy — zakończył Łysenko.
Część IV
Helsinki: przejście Procane'a
41
Po wylądowaniu na lotnisku Yantaa Tweed przede wszystkim zawiózł Ingrid taksówką do hotelu Intercontinental, w pobliżu Hesperii, i zamówił dla niej pokój.
— Ubrania przyniosę ci później — powiedział, gdy stanęli w nowej sypialni. — Albo, jeśli wolisz, możesz przyjść po nie sama. Ale do mnie się nie zbliżaj. Zatelefonuję do ciebie albo sam przyjdę.
— Dlaczego, Tweed? Wolałabym być z tobą wcześniej...
— Ze względów bezpieczeństwa. Jesteśmy o krok od zlokalizowania Procane'a. Potrzebuję mieć kogoś, kogo będę mógł odwiedzić, a kto będzie sprawiał wrażenie, że nie ma ze mną żadnego związku. To może być bardzo ważne.
Takie wyjaśnienie chyba ją usatysfakcjonowało. Tweed wyszedł z uczuciem ulgi. Nie chciał, żeby Laila spotkała się z Ingrid. W tym krytycznym stadium z przyjemnością obyłby się bez problemów natury uczuciowej. Przeszedł do Hesperii z bagażem w ręku i od razu skierował się do pokoju Butlera.
— Jak sprawy stoją? — spytał, kiedy obaj usiedli przy drinku. — Czy, kiedy mnie nie było, nastąpiły jakieś zmiany?
— Właściwie nie. — Butler sprawiał wrażenie rozczarowanego. — Fergusson ciągle obserwuje ambasadę amerykańską. Stilmar nie wyszedł stamtąd, odkąd tu przyjechał. To wydaje się dziwne...
— A Cord Dillon?
— Dokładnie to samo. Nie opuszczał terenu Kalastajatorppa. Chodzi brzegiem morza na spacery z Helene w tym małym parku z platformą dla helikopterów. Nield pilnuje ich jak należy. Mogliby go zabrać śmigłowcem w ciągu kilku minut. — Butler wypił kolejny łyk szkockiej. — Wygląda na to, że Procane — ktokolwiek nim jest — czeka, aż ktoś po niego przyjedzie, by odstawić do Rosji...
— Interesujący wniosek — odparł Tweed. — Pilnuj zegarka. Czy od czasu do czasu zmieniasz ich? Dobrze. Wkrótce się dowiemy. Jeszcze trochę cierpliwości...
Wróciwszy do pokoju, Tweed usiadł i zatelefonował do Moniki. Odebrała szybko, co oznaczało, że czuwała i czekała przy aparacie.
— Wysłałam wiadomość potwierdzającą ubezpieczenie wysyłki do Shangri La — zameldowała. — Już ją wyekspediowali.
— Dobrze. A co z tą drugą przesyłką?
— Wystawiłam polisę również na Rubinowy Kamień. Ta paczka też jest już w drodze. Chyba wszyscy są zadowoleni ze sposobu, w jaki zajęliśmy się sprawami.
— W porządku. Mam nadzieję, że potwierdzenie na Shangri La wysłałaś pocztą lotniczą?
— Osobiście. A co u ciebie?
— Nigdy nie czułem się lepiej.
Tweed odłożył słuchawkę z nadzieją, że jego głos nie zdradził tego, jak bardzo był zmęczony. Shangri La oznaczało helikopter Alouette, który do tej pory powinien niepostrzeżenie wylądować na wyspie Ornö, w archipelagu szwedzkim. Późniejsza uwaga Tweeda o wysyłce „pocztą lotniczą" informowała Monikę, że drugi sygnał powinien zostać wysłany z Admiralicji w Londynie do Caseya, pilota alouette. Stawić się na platformie przy Kalastajatorppa w ustalonym czasie.
Rubinowy Kamień to Saaremaa, prowadzony przez kapitana Olafa Prii. Uwaga Moniki na ten temat potwierdzała, że Prii wypłynął i prawdopodobnie stoi w pobliżu fińskiego portu Turku. W najgorszym razie powinien znaleźć się tam następnej nocy.
Chyba wszyscy są zadowoleni — to był najważniejszy fragment ich krótkiej rozmowy. Dzięki niemu Tweed dowiedział się, że odebrano sygnał z Saaremaa po tym, jak trawler wypłynął z Tallina.
Wszystko to trawił jeszcze schodząc do restauracji na pierwszym piętrze. Umierał z głodu. Bufet zorganizowany w Hesperii na wielkim stole był wyśmienity. Tweed nałożył sobie duże porcje jedzenia i zaniósł talerz do stolika znacznie oddalonego od pozostałych. Jeżeli się nie mylił, jutro odniesie sukces lub przeżyje kompletne fiasko całej tej trudnej misji. Jedząc starał się odepchnąć wszystkie wzbierające wątpliwości.
Następnego ranka sowiecka łódź patrolowa z dużą szybkością pokonywała przestrzeń mniej więcej czterdziestu mil, jakie dzielą Tallin od Helsinek. Ta spora jednostka z wysokim mostkiem zostawiała za sobą szeroki pas wzburzonej wody na spokojnej, rozświetlonej słońcem Zatoce Fińskiej. Morze było równie gładkie i błękitne jak niebo.
Kiedy Newman wstał, Mauno Sarin wyglądał przez iluminator. Fin był bardzo zaniepokojony. Karma nie zameldował się więcej i Mauno zastanawiał się, co mogło się wydarzyć podczas jego nieobecności w bazie.
— Chyba pójdę na górę pogadać z Karłowem — powiedział Newman.
— Na mostek mogą cię nie wpuścić — ostrzegł Mauno. — Jesteśmy na pokładzie jednej z ich najnowocześniejszych łodzi patrolowych. Spójrz tylko, z jaką prędkością ona płynie.
— Nie dowiem się, jeśli nie spróbuję — odrzekł Newman.
Kiedy, trzymając się poręczy, gdyż jednostka przechyliła się na lewo podczas zmiany kursu, wszedł po stopniach na mostek, nie było żadnych problemów. Karłow sam otworzył drzwi i gestem zaprosił Newmana, by przyłączył się do kapitana statku.
— To piękny dzień na wizytę w Helsinkach — zauważył Karłow, gdy znaleźli się mniej więcej w połowie drogi.
— Spodziewa się pan zostać tam przez kilka dni?
— Bóg jeden wie, jak długo...
— Pułkowniku... — Newman odezwał się ciszej, nie będąc pewnym, czy kapitan lub sternik znają angielski. — Mam pewne informacje, o których chciałbym z panem pomówić. Mam również nieprzekraczalny termin wysłania Reuterowi mojego artykułu o Tallinie. Czy moglibyśmy spotkać się późnym wieczorem? Gdzieś, gdzie nikt nas nie będzie widział?
— Nie widzę żadnego problemu. Czy ma pan na myśli jakieś konkretne miejsce?
— Park Studzienny — na samym końcu półwyspu, na którym znajdują się Helsinki. Zna pan ten teren? Dobrze. Niedaleko za portem Silja znajduje się parking, miejsce, w którym parkują samochody...
— Znam je.
— Czy moglibyśmy spotkać się tam?
— O której?
— O dziesiątej wieczorem. Wtedy nikt nie zobaczy nas razem. Przyjdzie pan sam?
— Nie potrzebuję, by ktokolwiek prowadził mnie za rączkę. A zatem, o dziesiątej wieczorem. Parking w Parku Studziennym.
Sowiecka łódź patrolowa zatrzymała się w pobliżu fińskiego statku straży przybrzeżnej i czekała. Obie jednostki znajdowały się na środku zatoki i w zasięgu wzroku nie było widać żadnej innej. Opuszczona na wodę niewielka łódź motorowa szybko podpłynęła do rosyjskiego kutra. Gdy trzej pasażerowie - Newman, Karłow i Sarin - przesiedli się na nią, zawróciła. Wkrótce wspięli się na pokład fińskiego statku, a wówczas kuter patrolowy z Tallina ruszył już w drogę powrotną. W ten sposób ich przyjazd do Helsinek nie zwróci niczyjej uwagi. Statek straży przybrzeżnej skierował się w drogę powrotną.
— Gdy przypłyniemy — wyjaśniał Mauno pod pokładem — będą czekały dwa samochody. Ja pojadę jednym, Karłow drugim. Wiemy, że zatrzymałeś się w hotelu Marski — Karma, mój zastępca, objechał z twoim zdjęciem wszystkie hotele. Czy zechciałbyś udać się tam taksówką?
— Odpowiada mi to.
— Zatelefonuję do ciebie później, jak tylko połapię się w najnowszych wydarzeniach. Gdyby coś...
— Zrób to.
— Czy ten kongres medyczny w Kalastajatorppa już się zaczął? — spytał Tweed Butlera, gdy w jego pokoju jedli późne śniadanie.
— Tak. Powinienem był ci to powiedzieć zaraz po twoim powrocie. Przylecieli wczoraj, cała chmara lekarzy ze wszystkich kontynentów. A to utrudnia pracę Nieldowi, obserwacja tych dwojga w tak zatłoczonym miejscu nie jest łatwa.
— Nie przejmuj się. Poradzi sobie. Wiesz może, gdzie jest Laila Sarin?
— Podeszła do recepcji, gdy ja tam przypadkiem stałem. Słyszałem, jak pytała o Newmana, więc zaoferowałem pomoc, poszliśmy razem na kawę. Powiedziałem jej, że jestem znajomym Newmana i że sam próbuję go odszukać. Ona zaś wyznała, że sprawdzała we wszystkich hotelach i gdyby go nie znalazła, poszłaby szukać w porcie.
— Będzie miała szczęście, jeśli w ogóle kiedykolwiek go jeszcze ujrzy. Na to nic nie możemy poradzić. Czy wynająłeś samochody, tak jak prosiłem? Muszą być szybkie...
— Załatwione. Dwa citroeny. Ten sam model i kolor, zgodnie z instrukcją. Są zaparkowane tutaj i gotowe do jazdy. Tylko dokąd?
Tweed sprawiał wrażenie, jakby nie usłyszał pytania. Popijał kawę i smarował bułkę masłem i dżemem. Kiedy ją zjadł, zadał następne pytanie:
— Chyba przyznasz, że Nield jest naszym najlepszym kierowcą?
— Jeździ jak cholera, oczywiście, kiedy ma do tego okazję. Jest szybki, ale prowadzi zręcznie i bezpiecznie.
— Nie ma żadnych zmian, jeśli chodzi o naszych amerykańskich znajomych?
— Nic a nic. Fergusson i Nield zameldowali się telefonicznie na parę minut przed tym, nim zaprosiłeś mnie na śniadanie. — Butler ziewnął zasłaniając usta dłonią. — Przepraszam. Nie spałem całą noc, dając im zmianę na krótką drzemkę.
— Obserwujcie dalej. I prześpij się, jak będziesz mógł. Dzisiejszej nocy nie będziesz miał chyba okazji.
— Czy coś ma się wydarzyć?
— Bądź gotowy - to motto skautów.
Butler popatrzył na Tweeda, który przyglądał mu się spokojnie przez szkła okularów. Znał go, znał go dobrze. Tweed rzadko sobie dowcipkował - wyłącznie w chwilach największego stresu. Nie mówiąc ani słowa Butler wstał od stołu i wyszedł z pokoju. Mauno Sarin zatelefonował do Tweeda mniej więcej godzinę później.
Laila zupełnie przypadkowo zauważyła Newmana, kiedy schodził na ląd. No, może niezupełnie przypadkiem, bo od dłuższego czasu jeździła wokół Portu Południowego. Zobaczyła go, jak niesie swą walizkę i wsiada do taksówki, a potem ruszyła za nim.
Taksówka pojechała trzypasmową Esplanadą, minęła księgarnię Akateeminen, w której kupowali publikacje na temat Estonii. Spodziewała się, że następnie skręci w prawo w Mannerheimintie i pojedzie do Hesperii. I rzeczywiście, skręciła w tym kierunku, lecz potem, zupełnie nieoczekiwanie zatrzymała się przed hotelem Marski.
Znalazła miejsce na parkingu i wślizgnęła się w nie tuż przed jakimś innym samochodem. Wrzuciwszy parę monet do parkometru, pobiegła do hotelu w samą porę, by zobaczyć, jak Newman wchodzi do windy. Wbiegła do środka, nim drzwi się zamknęły, zastanawiając się, dlaczego się nie zameldował.
— Cześć — powiedział Newman. — Co u ciebie słychać?
— Denerwowałam się o ciebie jak diabli! — rzuciła ze złością. — Nie wiem, dlaczego się tym przejmuję. Naprawdę nie wiem, dlaczego...
Kiedy otworzył drzwi, weszła za nim do pokoju, podeszła do okna, skrzyżowała ręce na piersi i stała zwrócona do niego, patrząc, jak zamyka drzwi. Jej twarz, na ogół o delikatnej barwie, była czerwona z wściekłości. Newman przypomniał sobie uwagę, jaką wypowiedziała na początku ich znajomości. Kiedy Finka się wścieknie, to BUM! Czy coś w tym stylu...
— Sprawdzałam ten hotel, próbując cię znaleźć — zaatakowała. — Sprawdziłam wszystkie hotele w Helsinkach. Gdzieś ty się podziewał? I dlaczego się nie zameldowałeś?
— Ponieważ zrobiłem to wcześniej, jednego z poprzednich wieczorów. W porządku, może jestem ci winien jakieś wyjaśnienie. Wymeldowałem się z Hesperii. A przy okazji, czy oddałaś Tweedowi tamtą kopertę?
— Tak.
— Czy on coś z tym zrobił?
— Sam go spytaj! Zatrzymał się w Hesperii...
— Właśnie wyjaśniałem — kontynuował cierpliwie Newman — że po opuszczeniu Hesperii przybyłem tutaj. Zameldowałem się pod nazwiskiem Rene Charbot. Dobrze mówię po francusku, więc nikomu nie wydało się to śmieszne.
— Dla mnie to również nie jest śmieszne. Gdzie byłeś?
— Będzie lepiej, jeśli się o tym nie dowiesz.
— Ale teraz już wiesz, kto zabił twoją żonę?
Newman spojrzał na nią zaskoczony. Ona też przyglądała się mu ze skrzyżowanymi rękami i rumieńcem na twarzy. Podszedł do szafy i wyjął butelkę wina, którą służba hotelowa dostarczyła, zanim wyjechał do Tallina.
— Wypijesz kieliszek wina? — spytał.
— Jeden dobrze mi zrobi! Tak bardzo się o ciebie martwiłam.
— Dlaczego zrobiłaś tę uwagę o mojej żonie?
— Twój wyraz twarzy, zachowanie. Całe napięcie minęło. Jesteś w bardzo dziwnym nastroju - jak człowiek, który wybiera się w długą podróż donikąd.
Podał jej wino. Pili nie trącając się kieliszkami. Newman usiadł w fotelu, a Laila w drugim, blisko niego. Wypiła wino, a on znowu napełnił jej kieliszek.
— Lailo, już nie będziemy się spotykać. I dla twojego dobra nikt nie może widzieć nas razem. Nawet na kolacji...
— No to skorzystamy z usług służby hotelowej. Ja pójdę poprawić makijaż do łazienki, kiedy przyniosą...
— To nie jest dobry pomysł.
— Wobec tego będę za tobą chodzić. Gdziekolwiek się ruszysz. Co wybierasz? Wspólną kolację tutaj czy to, bym cię śledziła?
— Wezwę służbę hotelową. Wczesnym wieczorem.
Helikopter Alouette stał na odległej polanie, wśród drzew na wyspie Ornö. Nadleciawszy z Arlanda, usiadł zgrabnie na skalistym podłożu. Casey zatrzymywał się nad kilkoma miejscami, lecz w końcu wybrał to. Spełniało wszystkie warunki, jakich szukał. Znajdowało się w sporej odległości od z rzadka porozrzucanych domków letniskowych, z daleka nie tylko od drogi, ale nawet od którejkolwiek z tych bocznych ścieżek przecinających wyspę we wszystkich kierunkach. To miejsce leżało również blisko brzegu Bałtyku.
— Lecimy jutro — oznajmił Wilson po kilku godzinach od odebrania sygnału z admiralicji. Odbiór był słaby, lecz wystarczający, by zrozumieć wiadomość.
Zjedli zabrany ze sobą prowiant, popijając wodą mineralną. Chłodną noc przespali w śpiworach pod maszyną. W końcu niewiarygodna cisza panująca na wyspie zaczęła działać im na nerwy. Rano grali w karty i byli zadowoleni, kiedy nadszedł czas odlotu. Zanim wystartowali, Casey zaznaczył ich pozycję na mapie, złożył ją i schował do kieszeni.
Gdyby zostali wykryci, Casey miał już gotową historyjkę — problemy z silnikiem. Nawet manipulował coś przy nim, by uprawdopodobnić ewentualne opowiadanie na ten temat. Ale teraz maszyna była w idealnym porządku. Jeszcze raz spojrzał na zegarek, a potem włączył silnik.
— Chwalić Boga, ruszamy — powiedział Wilson. — Najbardziej wkurza mnie czekanie.
— To samo zawsze mówi Tweed.
Maszyna wzniosła się nad drzewa, zawisła na moment w powietrzu, a potem odleciała na wschód w kierunku Zatoki Botnickiej, Finlandii i platformy dla śmigłowców w pobliżu hotelu Kalastajatorppa.
Trawler Saaremaa stał z zarzuconymi sieciami u wybrzeży na wysokości Turku. W kabinie kapitan Olaf Prii znowu sprawdził czas. Wyjrzał przez iluminator. Wkrótce zrobi się ciemno, a on ciągle będzie spoglądał na zegarek.
Prii był zupełnie spokojny. Przez wiele lat prowadził podwójne życie. Czasami myślał, że stał się człowiekiem bardzo twardym. To bowiem był jedyny sposób na przetrwanie, kiedy pracowało się dla podziemia. Zapalił fajkę i wyszedł na pokład.
Morze było spokojne, niebo bezchmurne. Idealne warunki do tego, co miał wykonać. Bóg jeden wiedział, jak często odbierał meldunki meteo. Od momentu wyjścia z Tallina jego brat nie opuszczał kabiny radiowej. On również zrobił się twardy. Każdy musiał zapłacić cenę za swoje życie. I podobnie jak Casey, Prii czekał tylko na możliwość działania.
42
— Ilu ludzi mamy do dyspozycji, Karma? — spytał ostrym głosem Mauno.
— Normalnie czterdziestu...
— Pytałem, ilu będziemy mieli dzisiaj wieczorem.
— Trzydziestu sześciu. Czterej nieobecni z powodu choroby.
— Oto, czego od ciebie oczekuję. — Mauno krążył po gabinecie na Ratakatu. — Wyślij dwunastu do Kalastajatorppa. W tłumie lekarzy nie będą rzucać się w oczy. Sześciu ma się znajdować w pobliżu sowieckiej ambasady. Następnych sześciu w okolicach ambasady amerykańskiej. W ten sposób zostaje jeszcze dwunastu. Sześciu wyślij na lotnisko Yantaa, a pozostali mogą zostać tutaj w rezerwie.
— Zaraz wydam rozkazy. Gdybym tylko wiedział, co się dzieje...
— Sam chciałbym to wiedzieć, Karma. Słyszałeś te pogłoski o Amerykaninie zwanym Adam Procane, który jest w drodze do Rosji? Nie chcemy międzynarodowego incydentu na naszym progu. Aha, z tej rezerwy jednego człowieka wyślij do obserwacji Hesperii. Pokaż mu fotografię Tweeda.
— A potem?
— Potem pozostaje nam już wyłącznie czekanie. To będzie długa noc. Zadzwoń do mojej żony i uprzedź ją. Ale dopiero po wykonaniu moich zleceń.
Alouette leciał na tym samym co przez całą drogę niskim pułapie. Słońce świeciło tuż nad horyzontem, kiedy maszyna zawisła w miejscu, a potem usiadła na platformie w pobliżu hotelu Kalastajatorppa.
Budynek najbliższy morzu jarzył się światłami. W restauracji Okrągły Dom tłum kelnerów szykował bankiet dla kongresu medycznego. Na lądowisku widniała niewielka postać mężczyzny, który przyglądał się śmigłowcowi nadlatującemu znad spokojnego morza.
Casey wyskoczył z maszyny i podał temu mężczyźnie wyjętą z kieszeni mapę. Nikt z hotelu nie zauważył, jak mężczyzna pobiegł wśród drzew, wślizgnął się do wejścia hotelowego, a potem schodami zszedł do podziemia prowadzącego do budynku po drugiej stronie drogi.
Tweed wyszedł wolno głównym wejściem. Gdy znalazł się na zewnątrz, przyspieszył kroku, skręcił w prawo i wsiadł do zaparkowanego citroena, w którym za kierownicą czekał Butler.
— Ruszaj — powiedział. — Wracamy do Hesperii, ale uważaj na ograniczenia szybkości.
Na lądowisko helikopterów przybyło już trzech ludzi Mauno, zaalarmował ich odgłos lądującej maszyny. Czwarty wbiegł do hotelu, by zatelefonować do Mauno. Szef Policji Obronnej, usadowiony w fotelu w swoim gabinecie, odpowiedział natychmiast.
— Co się dzieje, Karma?
— Na lądowisku obok Kalastajatorppa przed chwilą wylądował helikopter. Duży alouette.
— Przytrzymajcie go tam, dopóki nie przyjadę.
Mauno zjawił się po dziesięciu minutach, gdy Casey sprzeczał się z jednym z jego ludzi. Pilot trzymał w dłoni jakiś papier. Mauno pokazał mu swoją kartę identyfikacyjną.
— Sarin, Policja Obronna. Co tu się dzieje?
— Nazywam się Casey, jestem pilotem tej maszyny. Czterej lekarze, Brytyjczycy, są pilnie potrzebni w Sztokholmie. To nagły przypadek. Ci czterej, których mam zabrać, to konsultanci.
— Naprawdę? — spytał kąśliwie Mauno. — A jak nazywa się pacjent w Sztokholmie?
— To ktoś bardzo ważny. Nie wolno mi ujawniać jego nazwiska. Ci konsultanci powinni być na tym kongresie...
— Naprawdę? — powtórzył Mauno. — Czy ich nazwiska też są objęte tajemnicą?
— Oczywiście, że nie. — Casey wręczył mu arkusz papieru. — Tu są ich nazwiska. Byłbym panu wdzięczny za pomoc w odszukaniu ich.
Mauno podał kartkę z czterema nazwiskami Karmie i polecił mu sprawdzić w spisie gości kongresu.
— Przeszukać tę maszynę. Każdy centymetr. — Zwrócił się do ludzi otaczających śmigłowiec.
— A czego pan szuka? — spytał jeden z nich.
— Nie jestem pewien. Wyprowadzić każdego, kto znajduje się na pokładzie.
— To jest brytyjski samolot — zaprotestował Casey.
— Ale znajduje się pan na terytorium Finlandii, gdzie wszystko podlega mojej jurysdykcji. No, bierzcie się do roboty — rzucił do swych ludzi.
Pół godziny później Mauno był kompletnie załamany. Sprawdzono spis lekarzy biorących udział w kongresie i żadne z czterech nazwisk podanych przez Caseya nie figurowało w nim.
Szczegółowe przeszukanie helikoptera też nie dało rezultatów. Wszystko stanęło w martwym punkcie. Grupa lekarzy wyszła do parku, by zobaczyć, co się dzieje, lecz została zatrzymana w pewnej odległości dzięki lince rozciągniętej na słupkach przez Karmę. W charakterystyczny dla Finlandii sposób noc zapadła jak czarna kurtyna. W ciemnościach ludzie poruszali się z latarniami w ręku, jak ludzkie świetliki.
— Nic z tego nie rozumiem — wyznał Mauno Caseyowi. — Dlaczego lekarze, których miał pan zabrać, nie są tu obecni?
— Ja też tego nie rozumiem. Zechce mi pan wybaczyć, panie Sarin, ale wiadomość tę muszę przekazać radiem do Sztokholmu. A potem będzie lepiej, jeśli odlecę z powrotem na Arlanda.
— Dzisiejszej nocy?
— Ta maszyna jest wyposażona w najnowocześniejsze urządzenia nawigacyjne. Latanie w nocy jest łatwiejsze niż poruszanie się w dzień — o tej porze roku w powietrzu ruch jest niewielki.
— Ma pan dość paliwa, by przelecieć całą drogę z powrotem na Arlanda?
— Oczywiście, że nie. Po drodze muszę zatankować w Turku. Czy zgadza się pan na poderwanie maszyny do lotu?
— A leć pan do diabła.
Mauno usiadł na przednim fotelu samochodu, obok siedzącego za kierownicą Karmy. Zastanawiał się przez kilka minut, słuchając wibrującego ryku alouette, kiedy maszyna wznosiła się w powietrze, a potem milknącej pracy silnika, gdy helikopter skierował się nad zatoką na zachód.
— To Tweed — stwierdził w końcu Mauno. — Czuję w tym jego rękę. Ale co, do cholery, on kombinuje, tego w żaden sposób nie kapuję. Wracamy na Ratakatu. I chcę tam być na wczoraj.
Newman jechał wypożyczonym saabem, za którego zapłacił z góry plus koszt sporego zapasu paliwa, przez labirynt ulic na końcu półwyspu. Zaparkował w pobliżu wcześniej wybranego skrzyżowania, tam, skąd miał dobry widok na sowiecką ambasadę na Tehtaankatu.
Ze skrytki na dworcu zabrał pistolet Smith&Wesson kaliber 38 i teraz złożoną już broń wetknął za pasek. Włożył papierosa w usta, lecz powstrzymał się i nie przypalił. Spojrzał na zegarek. Była dwudziesta pierwsza. Usiadł wygodnie i czekał.
Duży stary budynek ambasady był prawie ukryty za murem zwieńczonym metalowymi prętami i za drzewami rosnącymi tuż za nim. Wszystkie zasłony były zaciągnięte, więc wydawał się nie zamieszkany. O dziewiątej trzydzieści jakaś znajoma postać w cywilnym ubraniu wyszła z głównego wejścia, usiadła za kierownicą volvo i odjechała.
Newman uruchomił silnik i pojechał za pułkownikiem Andriejem Karłowem. Ten udał się w niewłaściwym kierunku, biorąc pod uwagę umówione spotkanie w Parku Studziennym, gdyż kierował się z półwyspu w stronę Mannerheimintie. Newman, który swego czasu jeździł w wyścigach samochodowych, dodał gazu i zrównał się z volvo na jakiejś pustej ulicy. Przyspieszył jeszcze bardziej i zajechał drogę Karłowowi. Zatrzymał się z piskiem opon, otworzył drzwi i podbiegł do tamtego wozu. Szarpnął drzwi volvo i wślizgnął się do środka, mierząc w kierowcę z pistoletu.
— Jesteśmy umówieni na spotkanie, Karłow, a może zapomniałeś? Cofnij auto, a potem ruszaj na parking w Parku Studziennym. Jeden zbyt chytry ruch, a rozwalę cię na kawałki.
— Właśnie jechałem spotkać się z panem.
Widząc wyraz twarzy Newmana, Karłow wycofał volvo kończąc zdanie i ruszył przed siebie. Newman trzymał broń na kolanach, lufę wbijając w bok Rosjanina.
— A jakże — odrzekł Newman. — Drogą okrężną. To bardzo okrężna droga.
— Przysięgam...
— Jedź dalej.
Jadąc w przeciwnym kierunku, minął ich srebrny citroen. W tamtym wozie wszystkie miejsca były zajęte i Newmanowi wydało się, że rozpoznał jednego z mężczyzn na tylnym siedzeniu. Odwrócił się i popatrzył za siebie.
— Zgub ten samochód — rozkazał.
— On jechał w przeciwną stronę...
— Może zawrócić. Skręć tutaj w lewo, potem jeszcze raz w lewo. Dobrze. A teraz prosto do Parku Studziennego.
— Czy mogę spytać, o co tu chodzi?
— Dowiesz się. Już niedługo.
Newman usłyszał swój własny głos, który wydał mu się dziwny - szorstki i głęboki. W gardle miał sucho i chętnie oddałby wszystko za coś do picia. Za wodę mineralną. Nie odczuwał żadnych emocji i to go zaskoczyło.
O tej porze w Porcie Południowym było spokojnie. W różnych miejscach stały przycumowane statki, bez żadnych oznak życia. Światła latarni odbijały się w wodzie jaskrawym migotaniem. Karłow zjechał na odległy parking i zgodnie z poleceniem wyłączył silnik. Newman wysiadł, wślizgnął się na tylne siedzenie i usiadł za Rosjaninem. Przycisnął mu broń do karku.
— Pułkowniku, powiedział mi pan, że jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo w całej Estonii.
— Zgadza się. Ciągle nie rozumiem...
— Zaraz pan zrozumie. Zamordowaliście moją żonę, Alexis Bouvet, podczas jej pobytu w Tallinie. Zabiliście ją na ulicy Yaksali.
— To wierutne kłamstwo. Słyszałem tylko o takim przestępstwie, po tym, kiedy to już się stało.
— Przynajmniej przyznał pan, że to było przestępstwo. Do pańskiej wiadomości powiem, że wtedy nie lubiłem już mojej żony. Nasz związek znajdował się na krawędzi rozpadu. Po sześciu zaledwie miesiącach małżeństwa. Ale kiedy ktoś zabija żonę, od męża oczekuje się, że powinien coś zrobić w tej sprawie. Założę się, że w żaden sposób nie jest pan w stanie udowodnić tego, co powiedział.
— Ależ tak. — Karłow zawahał się. Wylot lufy mocniej wbił mu się w kark. — Zabił ją pewien psychopata — jeden z moich ludzi. Po powrocie do Tallina stanie przed trybunałem wojskowym.
— Kto? I gdzie on teraz jest?
— Nazywa się Poluczkin. Jest tutaj, w Helsinkach. Zostawiłem go w ambasadzie, niecałe trzy kilometry stąd.
— Mówi pan, że potrafi udowodnić te bzdury?
— Potrafię. Jeżeli pozwoli mi pan wyjąć z portfela kilka fotografii.
— Niech pan będzie ostrożny, pułkowniku.
Kazał Karłowowi zapalić na chwilę górną lampkę i przyjrzał się trzem fotografiom, które Rosjanin otrzymał od Olafa Prii. Zrobione, oczywiście, jednym z najnowocześniejszych aparatów fotograficznych na podczerwień. Zdjęcia były niesamowicie wyraźne. Newman przyjrzał się twarzy mężczyzny siedzącego za kierownicą samochodu, który miażdżył ciało Alexis. Wykonano je w chwili pierwszego uderzenia. Poczuł mdłości.
— Dlaczego miałbym uwierzyć, że nie zrobiono tego na pański rozkaz? — rzucił Newman.
Ignorując pistolet, Karłow odwrócił się i spojrzał Anglikowi prosto w oczy. Jego własne były spokojne, nie zdradzały ani śladu rezygnacji.
— Jeżeli pan mi nie wierzy, proszę pociągnąć za spust. Skończmy z tym. Niech pan zabije niewłaściwego człowieka.
— Czy ten Poluczkin mówi po angielsku? — spytał Newman.
— Tak. Jest niemową.
— Niemową?
— To nasze określenie człowieka, który udaje, że rozumie tylko po rosyjsku, lecz świetnie posługuje się innymi językami. Dzięki temu w jego obecności ludzie często nie uważają i wygadują się.
— Czy mógłby pan zatelefonować do niego z tamtej budki telefonicznej, o tam, z tyłu? Przekonać go, by tutaj przyjechał? Po angielsku? Niech mu pan powie, że to ze względów bezpieczeństwa.
— Owszem, mógłbym to zrobić. Już panu powiedziałem, że ten człowiek jest psychopatą. Naprawdę nie zależy mi na nim.
Newman szedł za Poluczkinem, który kierował się pod górę do Parku Studziennego swoim ciężkim krokiem. Rosjanin dwa razy oglądał się za siebie i za każdym razem, podczas marszu krętymi ścieżkami wśród drzew, Newman trzymał broń wycelowaną prosto w niego.
Miejscami blask księżyca rzucał na ścieżkę cienie sosen, w oddali światła portu wyglądały jak gwiazdy na niebie. Panowała niezwykła cisza. Żadnych innych dźwięków, tylko miękkie stąpanie dwóch par nóg. Wspinali się coraz wyżej w stronę szczytu, idąc drogą, którą Newman pokonał wcześniej dwukrotnie. Raz zrobił to w nocy, kiedy czekał na wyjazd do Tallina następnego dnia.
Po dziesięciu minutach Newman wrócił na ścieżkę sam. Prawie nie zdawał sobie sprawy z niskiej temperatury. Szedł drogą w dół, w kierunku miejsca, w którym pozwolił odejść Karłowowi. Kiedy dotarł do szosy przy brzegu, ostrożnie rozejrzał się, a potem przeszedł na drugą stronę.
Rzucił pistolet daleko i broń zniknęła w wodzie. Była ciągle naładowana. Nie wystrzelono z niej. W Finlandii nie strzela się do ludzi.
Całą drogę do miejsca, w którym przesiadł się do volvo Karłowa, przeszedł na piechotę. Zwalił się na fotel za kierownicą, uruchomił silnik i pojechał z powrotem do hotelu Marski. Był wyczerpany.
Rano powinien złapać samolot do Paryża przez Brukselę. Wobec siostry Alexis, Marine, miał pewien dług - musiał jej opowiedzieć, co się wydarzyło. Niepewność potrafi doprowadzić kobietę, lub mężczyznę, do szaleństwa. Poza tym zawsze lubił tę dziewczynę. A może poślubił niewłaściwą kobietę?...
Po wizycie w Paryżu zamierzał rozpocząć wędrówkę, wędrówkę po całym świecie do wszystkich tych miejsc, które zawsze pragnął zobaczyć. Ostatecznie zarobił dość pieniędzy na takie przedsięwzięcie, jego książka Kruger: komputer, który zawiódł przyniosła mu fortunę. O Boże, ależ był zmęczony.
Scena z Parku Studziennego miała go prześladować do końca życia. Zaprowadził Poluczkina na sam szczyt na końcu półwyspu, na malutką platformę skalną, wznoszącą się siedemdziesiąt stóp ponad wijącą się w dole ścieżką. Z tego miejsca skała opadała ostro w dół.
Poluczkin stał plecami do przepaści, a Newman zbliżał się do niego z wycelowanym pistoletem. Rosjanin ponownie zaprotestował po angielsku, przerażony, blady, z wyrazem zawziętości na twarzy.
— O co tu, do cholery, chodzi? Ja nic panu nie zrobiłem...
— Zamordowałeś tylko moją żonę, Alexis Bouvet.
— O czym pan mówi?
Newman wyjął jedną z fotografii, które dał mu Karłow. Platformę skalną rozjaśniało światło księżyca, Newman, nadal celując z pistoletu, zbliżył się o dwa kroki, by Poluczkin mógł wyraźnie zobaczyć zdjęcie. Rosjanin sapnął i postawił krok do tyłu — poza krawędź skał. Podrzucił gwałtownie obie ręce. Wrzasnął okropnym głosem. Poleciał siedemdziesiąt stóp w dół i po chwili zawodzący krzyk umilkł. Newman mógłby przysiąc, że słyszał głuche uderzenie ciała roztrzaskującego się na dolnej ścieżce.
Spojrzał w przepaść — daleko w dole Poluczkin był niewyraźnym, bezkształtnym cieniem. Newman odwrócił się i poszedł w dół przez Park Studzienny.
43
— Stilmar ciągle znajduje się w ambasadzie amerykańskiej — zameldował Karma siedzącemu przy swoim biurku Sarinowi. — Ale być może zdarzyło się coś nowego. Pół godziny temu do ambasady przywieziono kogoś limuzyną. Jedną z tych, których używają Rosjanie.
— A zatem mamy tajne spotkanie Amerykanów z Rosjanami. A co z Cordem Dillonem?
— Również coś nowego, właśnie chciałem o tym powiedzieć. Cord Dillon oraz Helene Stilmar późnym wieczorem przenieśli się do hotelu Marski. Zapewne zmienili hotel mniej więcej w tym czasie, kiedy ty przesłuchiwałeś pilota alouette.
— Do Marski? — Mauno, zgarbiony przy biurku, wyprostował się. — To o wiele bliżej Tehtaankatu.
— W każdym razie wydaje się nam, że to był Cord Dillon — dodał Karma. — Nasz człowiek zidentyfikował Helene Stilmar, lecz nie był całkiem przekonany o tożsamości mężczyzny, który z nią podróżował. Na głowie miał kapelusz, a na dodatek postawiony kołnierz płaszcza.
— Jeszcze coś?
— Tak — kontynuował Karma swym normalnym metodycznym sposobem, czytając z zapisanych na maszynie kartek, leżących na biurku. — Tweed zniknął z Hesperii.
— Co?! — Mauno poderwał się zza biurka i stanął przy ramieniu Karmy. — Kiedy?
— Możemy to stwierdzić tylko w przybliżeniu, lecz zapewne również w czasie, kiedy sprawdzałeś pilota helikoptera.
— Tamten alouette... — Mauno myślał głośno krążąc po pokoju ze spuszczoną głową. — Wiesz? Sądzę, że to mógł być wybieg, żeby nas zmylić. Taktyka Tweeda. Poza tym pilot powiedział, że musi zatankować w Turku. Plus fakt, że są wątpliwości co do tego, gdzie jest Cord Dillon. Mamy jakiś wolny samochód? Dobrze. Chcę dojechać na lotnisko w Turku na wczoraj. Wobec tego poprowadzę sam, a ty będziesz pasażerem. Może jeszcze zdążymy...
Srebrny citroen pędził autostradą w pobliżu Turku. Tweed siedział obok kierującego Butlera. Ingrid zajmowała miejsce z tyłu obok czwartego pasażera. Na kolanach Tweed rozłożył mapę Turku, którą dostał od kapitana Olafa Prii jeszcze w biurze celnym w Harwich.
— Wydaje mi się, że wkrótce musisz skręcić w lewo — powiedział do Butlera. — Zwolnij trochę, żebym mógł czytać oznaczenia ulic.
— Czy sądzisz, że ta lipna jazda Fergussona i Nielda zadziała? — spytał Butler.
— Jadą takim samym samochodem jak my. Miejmy więc nadzieję, że tak. Byłoby wielkim błędem nie doceniać naszego przyjaciela Mauno. On ma duże wyczucie.
— Wiemy już, jakim samochodem podróżuje Tweed — powiedział Mauno do Karmy, odkładając mikrofon radiowozu i obiema dłońmi chwytając kierownicę, na widok czego Karma doznał wielkiej ulgi. — Srebrny citroen. Pracownik garażu w Hesperii widział, jak Tweed wsiadał do niego. Szkoda, że gość zrobił sobie potem przerwę na kawę...
— Przy tej szybkości — skomentował Karma — musimy zdążyć.
— Nie lubisz jazdy nocą? — spytał Mauno, z grymasem na twarzy.
— Nie mam nic przeciwko temu, dopóki ciągle znajdujemy się na szosie.
— Ale widzisz — wyjaśniał Mauno — właśnie tu moja pozycja zawodowa okazuje się użyteczna. Tweed nie śmie przekroczyć dozwolonej prędkości.
Przyspieszył jeszcze bardziej, a siedzący obok Karma mocniej wcisnął się w fotel.
— Mamy go! — oznajmił Maimo. — Spójrz, właśnie bierze zakręt. Widziałeś czerwone światła?
— Tak. Nie moglibyśmy trochę zwolnić? — odparł błagalnie Karma.
— To ten srebrny citroen. Teraz dowiemy się, co pan Tweed zamierzał przez cały czas.
Wszedł w zakręt z dużą szybkością, a Karma wsparł się ramieniem o ramę drzwi po swojej stronie. Nie chciał wylecieć z auta przy takiej prędkości. Gdy dogonili citroena, Mauno włączył syrenę i wyprzedził go. Zmniejszył szybkość, kiedy citroen zwolnił. Zatrzymali się.
Mauno wyskoczył z samochodu i szybko podszedł do tamtego auta. W ręku trzymał legitymację. Usłyszał, jak Karma cofa radiowóz, by zablokować citroena.
— Policja Obronna...
Przerwał w pół zdania i patrzył, jak Nield opuszcza szybę i przygląda się mu gładząc wąsik. Siedzący obok Fergusson wyłączył radio. Nield grał na chłodno, nic nie mówił, kiedy Mauno spojrzał na puste tylne siedzenie.
— Czy znacie niejakiego pana Tweeda? — zapytał ostro Mauno.
— Ostatnio widzieliśmy go w Hesperii, w Helsinkach.
— Rozumiem. A dokąd panowie jadą?
— Do Turku. Na krótkie wakacje...
— Znajdujecie się na drodze prowadzącej na lotnisko.
— Widocznie skręciłem w niewłaściwym miejscu. Czy możemy już jechać? A może dopuściliśmy się jakiegoś wykroczenia?
— O ile wiem, nie.
Mauno kazał Karmie usiąść za kierownicą. Wsiadł do samochodu i w bocznym lusterku przyglądał się, jak citroen zawraca. Zaczekał, aż zniknie za zakrętem.
— Miałem rację — powiedział. — Chodzi o lotnisko. To ten cholerny alouette. Z pewnością tam czeka.
Kilometr, może dwa dalej Nield odetchnął z ulgą. Skręcił na zachód na drogę do Turku i wcisnął gaz do dechy.
— A teraz dołączymy do Tweeda — rzucił. — Wyjmij kopię mapy, jaką dla nas przygotował.
Duży ponton, napędzany potężnym silnikiem i sterowany przez jednego z marynarzy Olafa Prii, odbił od brzegu w pobliżu Turku i skierował się w stronę Saaremaa. Na wodzie było chłodno i Ingrid, siedząc obok Tweeda, a przed pozostałymi, postawiła kołnierz płaszcza.
Tweed siedział zupełnie spokojnie, bez ruchu, jak posąg. Morze nie było wzburzone, lecz ponton podskakiwał na falach. Tweed nie znosił kołysania i wkrótce zaczął odczuwać mdłości. Wrzucił do ust tabletkę Dramaminy, połknął i z grymasem na twarzy czekał pół godziny, aż lekarstwo zadziała.
Zgodnie z instrukcją kapitan Prii siedział w swojej kabinie, kiedy pasażerowie wchodzili na pokład i schodzili do kajut. Jak tylko ponton wciągnięto przez burtę, dał rozkaz odpłynięcia. Potem Tweed przyszedł spotkać się z nim w jego kabinie.
— Chciałbym wiedzieć, kiedy wyjdziemy z fińskich wód terytorialnych.
— Już niedługo — odparł Prii w tym samym języku, jakiego użył Tweed, po niemiecku. — Powinniśmy przybić do brzegu wczesnym rankiem.
— Wobec tego pójdę się przespać. Muszę się chociaż zdrzemnąć. Proszę mnie budzić wyłącznie w sytuacji awaryjnej.
— Pański alouette zatankował paliwo i odleciał ponad dwie godziny temu — kontroler ruchu na lotnisku w Turku poinformował Mauno.
— Rozumiem. Chociaż to nie jest mój alouette. Jaki obrał kierunek?
— Arlanda.
— Dziękuję. — Mauno nie odzywał się, aż wrócili do samochodu i usiadł obok Karmy. — Dzięki Bogu i za to.
— Myślałem, że chodzi o to, by ich złapać — skomentował Karma.
— Najważniejsze jest to, że nie ma ich w Finlandii. W razie czego możemy powiedzieć, że przynajmniej próbowaliśmy. Powtarzam — powiedział włączając silnik — nie ma ich w Finlandii. Może teraz uda nam się znaleźć chwilę spokoju. Ale lepiej wracajmy. Moja żona pomyśli, że ją porzuciłem...
Znów płynęli pontonem, zbliżając się do wyspy Ornö. Marynarz z Saaremaa nie był pewny kierunku, więc Ingrid wzięła od niego mapę, tę samą, którą Casey wręczył Tweedowi przed hotelem Kalastajatorppa.
— Co wiesz o mapach? — zagadnął Nield.
— Może więcej niż ty? Miałam kiedyś chłopaka, zupełnego zboczeńca na punkcie żeglowania. Często zabierał mnie na ten archipelag. Poznaję tamtą skałę...
Wskazała wystający z wody, wielki, okrągły i wygładzony głaz, pokryty rzadkim wrzosem. Nield spojrzał i jego twarz przybrała wyraz absolutnego niedowierzania.
— One wszystkie są do siebie podobne.
— Nie, nie są. Na tej skale pośrodku znajdowała się kałuża wody w kształcie muszli. — Chwyciła marynarza za rękę i wskazała mu małą zatoczkę z plażą, gestem prosząc, by właśnie tam się skierował.
— Nie wierzę — odparł Nield, rozglądając się po powierzchni morza i widząc więcej malutkich wysepek i skał o różnych kształtach. — Zwyczajnie w to nie wierzę. — Zerknął na siedzącego sztywno Tweeda. — Nic ci nie jest?
— Proponuję, żebyśmy przybili do brzegu, bez względu na to, czy to jest właściwe miejsce, czy nie.
Casey, z lornetką zawieszoną na szyi, zszedł między drzewami nad wodę. Pomógł dociągnąć ponton do brzegu i kiedy jego pasażerowie wysiadali, odezwał się:
— Obserwowałem was od pół godziny. Nigdy się chyba nie dowiem, w jaki sposób odnaleźliście to zapomniane przez Boga miejsce.
— Ingrid je znalazła — oznajmił Tweed i zerknął na Butlera, który wcześniej traktował dziewczynę tak podejrzliwie. — A teraz zawieź nas na Arlanda. Nie chciałbym spóźnić się na nasz rejs.
Nie zwrócili na siebie uwagi dzięki prostej strategii Tweeda. Fergusson i Nield wysiedli z helikoptera, z walizkami w dłoni poszli do postoju taksówek i kazali zawieźć się do hotelu Grand.
— Nield i Fergusson przylecą jutro — powiedział Tweed Butlerowi. — Wy dwaj idźcie do toalety i zmieńcie trochę swój wygląd. Proszę, oto paszport. Chciałbym spokojnie porozmawiać z Ingrid w cztery oczy.
Zabrał Szwedkę do bufetu, gdzie wzięli kawę i usiedli przy stoliku oddalonym nieco od innych. Tweed podał jej długą, grubą kopertę.
— To jest twoje wynagrodzenie. Jestem ci ogromnie wdzięczny. Bardzo nam pomogłaś.
— Tweed, dlaczego nie mogę polecieć do Londynu i pracować z tobą?
— Ponieważ nie jesteś dziewczyną, która potrafiłaby przez cały dzień siedzieć przy biurku i sprawdzać nudne rejestry ubezpieczeniowe. A poza tym firma jest niewielka. Nie ma wolnych miejsc pracy.
— A więc już nigdy więcej się nie spotkamy? — nalegała.
— Spotkamy się, jak następnym razem przyjadę do Skandynawii.
— Kiedy to nastąpi?
— Nie mam pojęcia — przyznał. — Ale możemy być w kontakcie.
— Być może...
— Jeśli o to chodzi - żadnych być może. — Spojrzał na zegarek. — Jeżeli zaraz nie pójdę, spóźnię się na samolot. Jeszcze raz - dziękuję ci.
Patrzyła na niego, gdy odchodził, lecz on się nie odwrócił. W wyrazie jego twarzy nie było widać żadnych emocji. Czas odejść, powiedział sobie w myślach.
Ingrid przyglądała się samolotowi do Londynu, oznaczonemu symbolem SK873, który z rykiem wzbił się w powietrze, aż wreszcie zniknął. Potem, z walizką w ręku, poszła wolno do taksówki. Była godzina 9.20.
Niewiele ponad godzinę wcześniej Newman odleciał na pokładzie samolotu rejs AY873 do Paryża. Na lotnisko Yantaa zawiózł go Mauno, zabrawszy wcześniej z hotelu Marski.
— U stóp wzgórza w Parku Studziennym znaleziono martwego Rosjanina o nazwisku Poluczkin — powiedział do Newmana, kiedy zbliżali się do lotniska. — Znasz Park Studzienny?
— Owszem, spacerowałem po nim.
— Interesujące jest to, że Tallin zupełnie nie przejął się tym incydentem. Po powrocie do Estonii ten Poluczkin miał najwyraźniej stanąć przed trybunałem wojskowym. Podejrzewam, że chodziło o korupcję. Może wiedział o tym i ostatniej nocy zdecydował się na przekroczenie krawędzi skał w Parku Studziennym.
— Zatem nie masz kłopotu? — rzucił Newman, gdy Fin zatrzymał auto przed wejściem na Yantaa.
— Och, ja zawsze mam jakieś problemy. Ale takie jest życie. Uważam, że słusznie robisz, wyjeżdżając na jakiś czas z Finlandii. Opublikujesz swój artykuł?
— On już jest w drodze. I żałuję, że nie mogę tu zostać odrobinę dłużej.
Zanim wszedł na pokład samolotu, zwrócił uwagę na symbol linii lotniczych Finnair - pochylona litera „F" z linią biegnącą od jej podstawy. Dla Newmana to było podsumowanie jego doświadczeń. Spędził w Finlandii pewien czas, lecz wydawało mu się, że ten przeleciał jak błyskawica.
Kiedy maszyna wystartowała, wyjrzał przez okno. Poniżej jeziora lasy i skały rozciągały się w porannych promieniach słońca. Pewnego dnia powróci tutaj.
44
— Przedstawię ci Adama Procane'a — powiedział Tweed do Corda Dillona.
Następnego dnia Amerykanin przyleciał do Londynu prosto z Helsinek. Helene Stilmar przybyła razem z nim, lecz podróżowała oddzielnie. Na Heathrow czekał samochód, który zawiózł go do pewnego starego miasteczka we wschodniej Anglii - Wisbech.
Świat pozostawił Wisbech daleko w tyle. Stare magazyny nad rzeką, wysokie na kilka pięter, z wysięgnikami wind wystającymi z najwyższej kondygnacji — wszystko to powinno zostać wyremontowane, gdyż rozsypuje się nad brzegiem rzeki.
Tweed wypowiedział te słowa, wprowadzając Dillona tylnym wejściem do środka jednego z tych pozornie opuszczonych starych budynków. Na obszernym parterze czuć było stęchlizną, co jest charakterystyczne dla zdewastowanych i starych miejsc. Na posadzce była porozrzucana zdeptana słoma. Tweed poprowadził niepewnymi, rozchybotanymi drewnianymi schodami.
Na górze ruszył długim korytarzem, wykładanym deskami, a jedynym dźwiękiem było stłumione stukanie jego butów. Zapukał nieregularnie do drzwi. Otworzył je od środka Butler, który stał trzymając pistolet automatyczny wycelowany w Tweeda.
— Wejdź, Cord.
— Co tu jest?
— Dowiesz się, jak pójdziesz za mną.
Dillon wszedł do środka, Butler znowu zamknął drzwi i zasunął dwie dobrze nasmarowane zasuwy. Pomieszczenie było nieumeblowane i wyglądało, jakby od wieków nikt w nim nie bywał. Tu też na podłodze poniewierała się słoma. Butler poprowadził do bocznych drzwi, które otworzył i odsunął się na bok, by ich przepuścić.
— Cord, poznaj Adama Procane'a.
To pomieszczenie było inne i Dillon zrozumiał, że znajduje się we frontowej części magazynu, od strony błotnistej rzeki. Tutaj całą podłogę pokrywał bladoszary dywan z Wilton. Na środku stał nowoczesny stół z czarnym blatem i metalowymi chromowanymi nogami. Wokół stołu ustawiono sześć równie nowoczesnych krzeseł. Na blacie znajdował się magnetofon. Okna były okropnie zabrudzone, zupełnie nieprzezroczyste, a światło słabe i jakby niesamowite.
Na krześle przy stole siedział mężczyzna, zwrócony twarzą do wchodzących. Kiedy ci trzej weszli, wstał - w sportowej marynarce i granatowych spodniach zupełnie nie pasował do tego wnętrza. Tweed odwrócił się i gestem zachęcił Dillona.
— Cord, poznaj Adama Procane'a — powtórzył.
— Miło mi pana poznać, panie Dillon — powiedział pułkownik Andriej Karłow .
— To było najtrudniejsze i najbardziej denerwujące zadanie, jakie kiedykolwiek wykonywałem — stwierdził Tweed, stojąc w swoim gabinecie z rękami splecionymi za plecami.
— Ciągle nic z tego nie rozumiem — odparła Monika.
— Karłow powiadomił mnie przez radio, że chce na stałe wyjechać na Zachód. On jest znakomitą zdobyczą — to najinteligentniejszy rosyjski autorytet w sprawie planowanego przez Kreml przeciwdziałania programowi wojen gwiezdnych. Swoją bazę miał w Estonii. Nikt nie może opuścić tego miejsca bez rozkazu podpisanego przez generała GRU. Musiałem wymyślić jakiś przekonujący powód, by Łysenko wysłał go do Finlandii.
— Tak żebyś mógł przerzucić go na Zachód?
— Dokładnie. Wymyśliłem tego Adama Procane'a, którego nazwisko praktycznie już istniało.
— Nazwisko? Wyjaśnij mi, proszę.
— Podczas pobytu na placówce w sowieckiej ambasadzie w Londynie, Karłow stwierdził, że Zachód mu się podoba. Poza tym nie cierpiał swej żony. Dostarczał mi informacji przez pośredników. Żeby go ochraniać, sam podrzuciłem mu dane, pochodzące od pewnego tajemniczego Amerykanina - Adama Procane'a. Przekazałem mu informacje, o których wiedziałem, że i tak wkrótce Rosjanie je zdobędą. Potem zmienił zdanie, kiedy Moskwa odwołała go z obietnicą awansu na wyższy stopień.
— Wygląda na to, że jest niezdecydowany.
— Jest Rosjaninem. Oni zawsze popadają w nostalgie, jeśli chodzi o ojczyznę — przynajmniej do czasu, dopóki nie wrócą i nie stwierdzą, że im się tam nie podoba. Moim pierwszym zadaniem było puszczenie plotki, że Adam Procane chce przeskoczyć na Wschód. Stąd moje wyprawy do Lisy Brandt we Frankfurcie, Andre Mouteta w Paryżu, Alaina Charveta w Genewie i Juliusa Ravensteina w Brukseli. Oni wszyscy rozgłosili pogłoskę, że Procane chce przejść na stronę Moskwy.
— Czy wiedzieli, co ty naprawdę robisz?
— Oczywiście, że nie! Powiedziałem im, że słyszałem, iż Procane jest już w drodze i żeby dowiedzieli się, kto to jest i kiedy przybędzie. Niechybnie kaczki dziennikarskie zrobiły swoje. Wieści dotarły do Londynu, Waszyngtonu, a co najważniejsze - do Moskwy.
— W ten sposób wiedzieli już, że trzeba go szukać?
— Dokładnie tak. Rozplanowanie akcji w czasie było korzystne. W obliczu zbliżających się listopadowych wyborów prezydenckich, Kreml widział ostatnią szansę na uniemożliwienie wyboru Reagana na drugą kadencję. Gdyby jakiś wysokiej rangi osobnik przeszedł na stronę Moskwy, skandal zniszczyłby Reagana. To była przynęta, którą, jak czułem, połkną.
— A czy Amerykanie wiedzieli, co zamierzasz?
— Nie! Prawdę znały tylko trzy osoby na świecie — pani premier, prezydent USA i ja. Nie mogłem sobie pozwolić na jakikolwiek przeciek. I to mnie denerwowało, bo musiałem oszukać wielu starych przyjaciół, lecz to był jedyny sposób na ściągnięcie Karłowa do Finlandii. Łysenko, jak zresztą miałem nadzieję, powierzył sprawę Procane'a Karłowowi - na wypadek, gdyby miała zakończyć się niepowodzeniem.
— Wówczas winę poniósłby Karłow ?
— Łysenko zawsze pracuje w ten sposób.
— Zatem wszystko poszło zgodnie z planem?
— Niestety, nie. Nigdy tak nie jest — odpowiedział smutno Tweed. — O mały włos Newman zniweczyłby wszystko w ostatniej chwili, kiedy dopadł Karłowa. Nawet minąłem ich moim samochodem, gdy jechałem odebrać Karłowa spod sowieckiej ambasady. Na szczęście z powodów, o których nie chcę mówić, uwolnił go.
— Karłow też musiał to sprytnie rozegrać — skomentowała Monika.
— Owszem. Zostawił nawet Łysence jakieś lipne wyliczenia dotyczące przeciwdziałania amerykańskiej inicjatywie obrony strategicznej. Przy odrobinie szczęścia sowieccy specjaliści zaplączą się w tym na dobrych kilka miesięcy.
— A dlaczego jeździłeś na sowiecką granicę w Imatra?
— Żeby odciągnąć uwagę Łysenki od Helsinek. To śmieszne, kiedy się nad tym zastanowić - wszystko uzależnione od kaktusa, którego Karłow umieścił na parapecie okna swego gabinetu. Dla ludzi, którzy nas stamtąd wywieźli, to był sygnał do stawienia się na pewne spotkanie. Twoja wiadomość też w tym pomogła. Ale ponieważ tamten człowiek nienawidził Karłowa, jego też musiałem oszukać. Nigdy nie widział tajemniczego pasażera, którego przewoził.
— Jak z tego widzę, wszystko zależało od tego, czy Karłow otrzyma zezwolenie na wyjazd do Finlandii?
— Zgadza się — potwierdził Tweed. — W celu przekonania Moskwy, że Procane jest już w drodze, musieliśmy wysłać paru Amerykanów w podróż do Skandynawii. Prezydent rozkazał Cordowi Dillonowi i Stilmarowi, by pojechali do Europy wyśledzić Procane'a, nie mówiąc im, że Procane w ogóle nie istnieje.
— Romans Corda Dillona z Helene Stilmar z pewnością narobił bałaganu w twoich wyliczeniach.
— Wręcz przeciwnie — wtrącił Tweed. — Nie było żadnego romansu. Prezydent dodał coś od siebie. Martwił się o Dillona, więc zlecił kobiecie, której absolutnie ufa, Helene, by trzymała się blisko niego. Jedynym sposobem było udawanie, że ma z nim romans.
— Nadal nie rozumiem, jak mogłeś mieć pewność, że Dillon popłynie statkiem do Helsinek. Butler powiedział mi - i, na Boga, nie rób tego więcej - że twoje bezpieczeństwo w Sztokholmie było wyjątkowo niepewne. Wszyscy zamieszkali w najlepszym hotelu, odbywali rozmowy telefoniczne łączone przez centralę hotelową, rozmawiali w obecności Ingrid.
Tweed wyglądał na rozdrażnionego.
— Nie rozumiesz tego? Wszystko było skalkulowane. Chciałem, żeby Rosjanie wiedzieli, gdzie jestem. Jeżeli podsłuchali, co mówiłem przez telefon, to jeszcze bardziej upewnili się, że Adam Procane jest w drodze do Rosji.
— A co z planowanym rejsem Dillona do Finlandii?
— Zanim Dillon opuścił Waszyngton, prezydent rozkazał mu, żeby odebrał instrukcje ode mnie. Pewnego dnia, późnym wieczorem Cord przyszedł do mnie do hotelu Grand, tak jak ustaliliśmy. Nie dowiedział się dlaczego, lecz kazałem mu wejść na pokład tego statku. A zanim odpłynął, zatelefonował do Karłowa udając, że jest Procane'em. Powiedział mu, że już jedzie, tak zniekształcając swój głos, iż można go było wziąć za mężczyznę lub kobietę. Podróżująca z nim Helene stanowiła pewną komplikację, której nie rozumiałem.
— Kiedy więc Dillon i Stilmar znaleźli się w Helsinkach i pojawiłeś się ty, Łysenko pomyślał, że Procane też już tam jest.
— I wysłał Andrieja Karłowa do Finlandii, by zajął się sprawą, tak jak ten miał nadzieję. Poza tym Karłow okazał dużą przebiegłość. Bez przerwy wysyłał do Moskwy meldunki, w których wyrażał swoje wątpliwości na temat Procane'a, i dzięki temu myśl, że Procane'em może być sam Karłow, była ostatnią, jaka mogła przyjść im do głowy. Ja zabrałem ze sobą paszport na nazwisko Partridge ze zdjęciem Karłowa, które dał mi w Londynie na wypadek, gdyby zdecydował się wrócić. Przez kontrolę paszportową na Arlanda przeszedł jako Anglik.
— A powiedziałeś, że cała sprawa szarpała nerwy.
— Bo tak rzeczywiście było. Mówiąc prościej, wszystko zależało od tego, czy uda się przekonać Łysenkę, że Procane jest w Finlandii, by Karłow został wysłany w celu odstawienia Procane'a do Moskwy. Cały ten kamuflaż z Procane'em miał za zadanie sprowadzić Karłowa na neutralne terytorium, by tam mógł zniknąć, oczywiście przy moim udziale.
— W ten sposób zyskaliśmy w Waszyngtonie sporą wiarygodność.
— Pani premier wie, co robi — odparł tajemniczo Tweed.
— Przydałby ci się nowy garnitur — stwierdziła Monika, czyszcząc ubranie Tweeda, który stał skrępowany. — Musisz doskonale wyglądać na tę rozmowę z panią premier. Aha, chciałam cię spytać jeszcze o coś. Co się stało z Bobem Newmanem?
— Bóg jeden wie. Biedne chłopisko. Gdy Fergusson wrócił dzisiaj ze Sztokholmu, powiedział mi, że Laila telefonowała do Grandu, próbując skontaktować się ze mną. Widziała, jak Mauno żegnał go na lotnisku Yantaa. Sprawiali wrażenie, że są w dobrych stosunkach. Słyszała też zabawną plotkę o znalezieniu martwego Rosjanina u stóp jakichś skał w Parku Studziennym. Nie mam pojęcia, co to wszystko może znaczyć.
— Myślisz, że jeszcze kiedykolwiek zobaczymy Newmana?
— Mam nadzieję, ale to zależy od niego.
— To z pewnością było dla ciebie trudne. — Odsunęła się, by mu się przyjrzeć. — No, może być.
— Tak, dopasowanie części tej skomplikowanej układanki było rzeczywiście trudne.
— „Układanka" to raczej trafne określenie.
— Problem polegał na tym, że niektóre jej fragmenty zaczęły chodzić własnymi drogami. Sądzę, że powinienem już iść — powiedział bez entuzjazmu.
— Zapewne zaproponuje ci jakieś wspaniałe stanowisko. Howard jest już na wylocie.
— Pod warunkiem, że zaakceptuję propozycję...
— O, mój Boże! Chyba nie masz zamiaru odmówić stanowiska?
— Spójrz na to z innej strony. Oszukiwanie przeciwnika to jedno. Tymczasem ja oszukałem wszystkich moich przyjaciół — Hornberga, Sarina, Charveta, Mouteta, Lisę Brandt i Ravensteina. Że już nie wspomnę o moich pracownikach — Butlerze, Nieldzie i Fergussonie. No i o tobie.
— Oni nigdy się o tym nie dowiedzą. Powiedziałeś mi przecież, że prezydent trzyma całą sprawę w ścisłej tajemnicy. Cord Dillon musiał wiedzieć, ponieważ uczestniczył w odprawach Karłowa. A poza tym Karłow nawet nie wybiera się do Stanów. Dasz mu nowe świadectwo tożsamości i... nikt nigdy się nie dowie — powtórzyła.
— Wiem — odpowiedział i wyszedł.
161