Colin Forbes Tweed 20 Komórka

background image

Colin Forbes

Kamuflaż

Przełożył: WŁADYSŁAW J. WOJCIECHOWSKI
AMBER
Tytuł oryginału: COYER STORY
Opracowanie graficzne: ADAM OLCHOWIK
Redaktor ANNA GROBICKA
Redaktor techniczny: JANUSZ FESTUR
Copyright © 1985 by Colin Forbes
For the Polish edition Copyright © 1991 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-85079-73-4
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Warszawa 1991. Wydanie I Skład: Zakład Fototype w Milanówku Druk: Katowickie Zakłady
Graficzne
Marjory

Część I
Londyn: Adam Procane?

Prolog

— Nie masz jeszcze dość? — spytał Howard w ciemności prywatnego kina. — To jest
okropne, a oglądasz już trzeci raz...
— Bądź tak dobry i zamknij się. To jest moja żona...
Newman siedział osłupiały, podczas gdy operator wyświetlał film ponownie. Twarz
Newmana pozbawiona była wyrazu. Patrzył na ekran jak zahipnotyzowany.
Człowiek trzymający kamerę i filmujący całą scenę musiał być zawodowcem. Krótki film
rozpoczął się na nowo, wyraźnie ukazując Alexis, która stoi w świetle księżyca na nie znanej
drodze. Gdy światła reflektorów samochodu oślepiły ją, podniosła rękę. Za nią w tle rysował
się tajemniczy zamek. Jadący szybko pojazd najpierw uderzył w nią, podrzucając jej
cudowne, szczupłe ciało jak szmacianą lalkę, a potem po niej przejechał.
Mięśnie brzucha Newmana naprężyły się. Poczuł, jak koła miażdżą jej bezwładne ciało
łamiąc kości, gruchocząc czaszkę. Samochód zatrzymał się gwałtownie. Na drodze za nim
leżała nieruchomo Alexis. Newmanowi wydawało się, że usłyszał, jak kierowca wrzuca
wsteczny bieg, chociaż film nie miał ścieżki dźwiękowej — słychać było tylko odgłos
przewijania szpuli w kabinie projekcyjnej. Jego papieros zgasł, zgnieciony w palcach.
Newman przeniósł wzrok z poskręcanego ciała na sterczący wysoko zamek, na ciemne
kontury przypominające ilustracje do baśni Hansa Andersena. Zaczęło się od nowa.

background image

Samochód ruszył ostro do tyłu. Kierowca nie zmienił pozycji kierownicy ani o cal. Przejechał
po leżącym na drodze ciele. Newman znów usłyszał trzask łamanych kości. W tym momencie
jej piękna
twarz była już z pewnością zgnieciona na miazgę. Auto zatrzymało się kilka jardów od Alexis
i jeszcze raz ruszyło.
Film zadrżał. Światła zatańczyły Newmanowi przed oczami. Pusty, biały ekran. Newman
wstał, przesunął się do przejścia i wyszedł z małej, przyprawiającej o klaustrofobię sali
kinowej. Howard ruszył szybko za nim, w foyer złapał go za rękę. Newman strząsnął jego
dłoń, jakby ludzkie dotknięcie było mu przykre.
— Czy to twoja żona? — spytał Howard.
— Powiedziałem ci przecież. To była Alexis.
Mówił już o niej w czasie przeszłym. Ruszył ponurym korytarzem jak robot, patrząc prosto
przed siebie. Noga za nogą. Lewa, prawa, lewa.
— Tak mi przykro — zaczął znowu Howard. — Czy ona wpadła na trop jakiejś grubszej
sprawy?
— Powiedziałem, żebyś się zamknął. Rozpoznałem ją, to wszystko.
— Szpulę wysłano w kasecie. Z poczty, bardzo blisko twojego mieszkania. Kod pocztowy
SW5...
Newman szedł dalej. Zgaszonego papierosa trzymał nadal w ręku. Zgaszonego jak Alexis.
Jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Stawiał długie kroki. Howard musiał się spieszyć,
żeby za nim nadążyć.
Spróbował z innej strony:
— Dołączona była krótka wiadomość napisana niewprawnymi drukowanymi literami:
Powiedz innym, żeby trzymali się z daleka od Procane'a. To była... — Howard zawahał się.
Newman zaczynał go przerażać. — Sądzimy, że to była pogróżka. Chodź i usiądź na chwilę
w moim biurze. Napijesz się kawy. A może coś mocniejszego? Paru naszych ludzi obejrzało
to, próbując zidentyfikować kraj. Ten zamek...
— Gdzieś go już widziałem — powiedział tym samym obojętnym tonem Newman.
— Gdzie?
Howard zdał sobie sprawę, że zadał to pytanie zbyt szybko. Newman właśnie miał zamiar
wyjść frontowymi drzwiami. Odpowiedział nie zatrzymując się:
— Na zdjęciu. Nie wiem gdzie. Czy tą sprawą zajmie się Tweed? I kim jest Procane?
— Nie mamy zielonego pojęcia.
— W porządku, możesz mi łgać.
Newman zarejestrował krótką pauzę przed odpowiedzią Howarda.
10
Doszedł do portierni, strażnik ubrany po cywilnemu podniósł się zza biurka, by poprosić o
przepustkę. Howard pokręcił głową i strażnik usiadł z powrotem, podczas gdy Newman
otworzył drzwi i nie oglądając się, bez słowa, zszedł schodami na Park Crescent.
To było pierwsze wydarzenie, które w roku 1984 rozpętało wielkie polowanie na człowieka
— z powodu wyborów prezydenckich w USA, wyznaczonych na 7 listopada. O godzinie
siódmej tego chłodnego ranka — zanim temperatura zaczęła gwałtownie rosnąć do
niewiarygodnego upału trwającego już dwa miesiące — Newman pojechał taksówką z
powrotem do domu. Był czwartek, 30 sierpnia.
Rozdział l
Drugie wydarzenie miało miejsce dwadzieścia minut później i było czystym przypadkiem.
Siedząc w taksówce, która zbliżała się do jego mieszkania na Beresforde Road w
południowym Kensington, Newman stwierdził, że sam nie jest w stanie przygotować sobie
śniadania.

background image

Poprosił kierowcę, by zatrzymał się przy ogrodzie otaczającym kościół św. Marka.
Wysiadając zapłacił za przejazd i zaczął iść w kierunku zachodnim, w stronę hotelu Forum,
przez co nie zauważył niebieskiej cortiny, zaparkowanej wbrew przepisom naprzeciwko
wejścia do budynku, w którym mieszkał — Chasemore House. Na przednich fotelach auta
siedzieli dwaj mężczyźni. Później pewien świadek powiedział policji, że byli ubrani w ciemne
garnitury, lecz nie potrafił opisać ich dokładniej.
Newman spotkał natomiast listonosza stojącego na chodniku i przeglądającego plik listów do
doręczenia. Listonosz podniósł wzrok i uśmiechnął się.
— Dzień dobry, panie Newman. Kolejny cudowny dzień. Myśli pan, że ten upał potrwa aż do
Bożego Narodzenia?
— Przy odrobinie szczęścia...
Newman odpowiedział automatycznie, tym samym monotonnym głosem, który tak bardzo
denerwował Howarda. Listonosz wyciągnął trzy koperty i znowu spojrzał na Newmana. Miał
przed sobą dobrze zbudowanego, czterdziestoletniego mężczyznę, starannie ogolonego, o
gęstych piaskowych włosach, którego twarz była zwykle wesoła, jakby prawie wszystko w
swoim życiu uważał za zabawne. Zawzięta twarz, jaką listonosz ujrzał tego ranka, była jak z
kamienia.
12
— Dzisiaj mam dla pana trzy — oznajmił listonosz. — Tylko jeden zagraniczny. W
interesach chyba spokój.
— Dziękuję. — Newman zignorował aluzję do swego zawodu korespondenta zagranicznego i
ruszył w kierunku hotelu Forum, szesnastopiętrowej betonowej wieży, górującej nad tą
częścią Londynu. Dwa rachunki w zwyczajnych brązowych kopertach. Ale kiedy zerknął na
trzecią, zatrzymał się.
Poznał to wydłużone, niewyraźne pismo i... po plecach przebiegł mu zimny dreszcz. To od
Alexis. List od Alexis, która już nie żyje. Na niebieskiej naklejce, w pośpiechu krzywo
przyklejonej, wydrukowano słowa: Par Avion, Lentoposti, Flygpost. Po francusku, fińsku i
szwedzku. Stempel pocztowy był czytelny. W czerwonym kółku Helsinki, potem 25.8.84, a
dalej Helsingsfors, szwedzka nazwa Helsinek.
Doznał dziwnego uczucia. Dzisiaj jest czwartek. Alexis żyła jeszcze ostatniej soboty, kiedy to
nadała ten list. Bogate doświadczenie korespondenta zagranicznego spowodowało, że jego
umysł zaczął pracować pomimo odrętwienia.
Puszka z tym okropnym filmem wyświetlonym mu przez Howarda mogła być przywieziona
do Brytanii i wysłana z miejscowej poczty przez kogoś, kto przyleciał na Heathrow z
Helsinek. To wszystko wydarzyło się w ciągu ostatnich czterech, pięciu dni.
Wkroczył do Forum jak automat, z nienaruszoną kopertą w kieszeni. Wszedł po schodach do
kawiarni, zamówił kawę z grzanką i usiadł przy stoliku, z daleka od innych gości. Wypił dwie
filiżanki czarnej kawy, przyglądając się kopercie, na której w lewym górnym rogu były
również wydrukowane granatowymi literami nazwa i adres hotelu.
Hotelli Kalastajatorppa, Kalastajatorpantie l, 00330 Helsinki 33. Kiedyś był służbowo w
Helsinkach, lecz mieszkał w Marski, w samym centrum miasta. Nigdy nie słyszał o hotelu z
tak skomplikowaną nazwą. Pieczołowicie posmarował masłem grzankę, nałożył marmolady i
zmusił się do jedzenia.
Otworzył kopertę, znalazł w niej jeden arkusz papieru z nazwą tego samego hotelu w
nagłówku. Swymi niebieskimi oczyma przebiegł krótką treść, nakreśloną śmiałym pismem,
które zawsze przypominało mu morskie fale. Za pierwszym razem nie zrozumiał treści.
Zaczai czytać drugi raz.
13

background image

Kochany Bobie. Cholernie się spieszę, by złapać statek — odpływa o 10.30. Adama Procane'a
trzeba powstrzymać. Stawiam na archipelag. Teraz wychodzę. List wyślę po drodze do portu.
Alexis.
Samo Alexis. Nie: Całuję cię, Alexis. A zatem nic się nie zmieniło, nawet na samym końcu.
Ich rozstanie okazało się zdecydowane i trwałe. To była wiadomość profesjonalna, ale
przynajmniej Alexis wypowiedziała pod jego adresem jeden, końcowy gorzki komplement.
Bez względu na to, jak ważną sprawą zajmowała się dla Le Monde, wierzyła, że to on jest
człowiekiem, który potrafi pociągnąć tę sprawę, gdyby zdarzyło się najgorsze. I stało się
najgorsze.
Procane.
Howard wspomniał o Procanie, potem nieprzekonująco zaprzeczył temu, że cokolwiek o nim
wie. Newman znowu nalał sobie kawy i zapalił papierosa, zastanawiając się nad tym, co ma.
Cholernie mało.
Adam Procane, kimkolwiek jest. Statek odpływający nie wiadomo skąd —
najprawdopodobniej z portu w Helsinkach — o godzinie 10.30. To znaczy rano. Gdyby
Alexis miała na myśli wieczór, napisałaby 22.30. I dokąd odpływał ten statek? Chyba nie do
Leningradu? Newman pokładał nadzieję w Bogu.
Archipelag. Który? Jest szwedzki, ciągnący się od Sztokholmu do archipelagu Abo — lub
Turku, jak nazywają go Finowie. Ten zajmuje drugie miejsce na świecie pod względem
wielkości — labirynt wysp i wysepek, z których wiele to zaledwie skały wystające nad
powierzchnię morza. Dlaczego archipelag miał być tak ważny? I o którym z nich myślała?
Poza tym miał jeszcze dwie rzeczy. Nazwę hotelu w Helsinkach, w którym musiała zatrzymać
się Alexis. I ten tajemniczy zamek w tle filmu utrwalającego chwilę, gdy została
pogruchotana przez tamtego sukinsyna kierowcę. Powinien sobie przypomnieć — gdzie
widział tę bardzo dziwną budowlę wznoszącą się ponad otaczające ją miasto.
Zapłacił rachunek i poszedł do swego mieszkania. Była 8.30 i w Londynie panował ruch
charakterystyczny dla kolejnego żmudnego i pracowitego dnia. Nieliczni przechodnie z
pośpiechem szli chodnikami. Pierwszym ostrzeżeniem był wóz policyjny z niebieskimi
światłami na dachu, zaparkowany przed Chasemore House.
14
Tweeda opanowało rzadkie uczucie zimnej furii. Howard późno przyjechał do kwatery SIS
(Secret Inteligence Servi-ce) — tajnej służby wywiadowczej — i dopiero co opowiedział o
wcześniejszej wizycie Newmana. Tweed, zażywny mężczyzna w średnim wieku, stał za
biurkiem w swoim gabinecie na pierwszym piętrze, z oknem wychodzącym na Park Crescent.
Byli w pokoju sami.
— Uważałem, że ma prawo obejrzeć ten film — powiedział Howard do swego zastępcy. — A
przy okazji przypominam, że Alexis była jego żoną — dodał z nutą sarkazmu.
Tweed zdjął okulary w rogowej oprawie i zaczął przecierać szkła chusteczką. Spojrzał na
Howarda — sześć stóp wzrostu, jak zwykle nienagannie ubrany w ciemnogranatowy garnitur
Chester Barrie. Howarda, mężczyznę o gładkiej i dokładnie wygolonej twarzy, spojrzenie to
rozdrażniło — zabrząkał drobniakami w kieszeni spodni. Tweed, zanim odpowiedział,
ostrożnie nałożył okulary. Z kieszeni pogniecionej marynarki wyjął kopertę i położył ją na
biurku.
— Wiem, że Alexis była jego żoną — zaczął — i właśnie dlatego uważam sfilmowanie tej
sceny za akt największej brutalności wobec niego.
— Ja tutaj podejmuję decyzje — powiedział twardo Howard.
— Ale nie w sprawie Procane'a. — Tweed poprawił go swym zwykłym, uprzejmym głosem.
— Wczesnym rankiem zostałem wezwany na spotkanie z panią premier. Lepiej przeczytaj list
znajdujący się w tej kopercie.

background image

— Mam nadzieję, że to nie jest kolejna cholerna dyrektywa, dająca ci pełne prawo do
działania — wysapał Howard.
Wyszarpnął z koperty złożony arkusz, przeczytał szybko i rzucił Tweedowi.
— To już drugi raz. Wniosę protest.
— Znasz procedurę.
W głosie Tweeda zabrzmiała nuta obojętności, co spowodowało, że Howard przyjrzał mu się
uważniej. Zadbaną dłonią przeczesał włosy, w których pojawiała się już siwizna. Następnie
podszedł obejrzeć mapę powieszoną przez sekretarkę Tweeda, Monikę, nieco wcześniej tego
samego ranka. Mapa przedstawiała Skandynawię od zachodniego wybrzeża Danii po
sowiecką granicę z Finlandią na wschodzie.
— A to po co? — zapytał.
— Prawdopodobnie tutaj znajduje się miejsce bitwy.
15
— Miejsce bitwy?
Howard odwrócił się na pięcie, wepchnął do kieszeni marynarki prawą dłoń z odstającym
kciukiem w charakterystycznym dla siebie geście. Tweed znowu go zaskoczył: bardzo rzadko
stosował tak dramatyczną frazeologię. Tweed, ciągle stojąc, złożył dłonie na brzuchu i czekał.
Właśnie ten moment wybrała na wślizgnięcie się do gabinetu Monika, kobieta o długich
brązowych włosach i bystrych oczach. Zaczekała, aż Tweed skinie głową na znak, że
wszystko jest w porządku, a potem usiadła skromnie przy własnym biurku.
— Z pogłosek, które zaczynają docierać z Europy — wyjaśniał Tweed — wynika, że ten
Amerykanin, Adam Procane, może przejść przez Skandynawię...
— A kim, do diabła, jest ten Procane?
— Nie mam pojęcia. Plotka głosi, że to ktoś wysoko postawiony w amerykańskim wydziale
bezpieczeństwa, ktoś, kto zamierza przejść do Rosji. Czy możesz sobie wyobrazić, co by się
działo w Stanach Zjednoczonych, gdyby ktokolwiek większy od Kima Philby'ego przyjechał
do Moskwy, zwłaszcza że 7 listopada Reagan ponownie kandyduje w wyborach?
— O, mój Boże! — Howard osunął się na jedyny w tym pomieszczeniu skórzany fotel,
którego Tweed używał, gdy chciał, by gość rozluźnił się i zapomniał, że powinien mieć się na
baczności. — Podejrzewałem coś w tym stylu, ale nie miałem zielonego pojęcia, iż chodzi o
jakąś grubą rybę.
— Wielkości rekina.
Tweed znów nie wyrażał się w charakterystyczny dla siebie sposób. Monika była zaskoczona
i podniosła wzrok, by mu się przyjrzeć. Na jego twarzy nie było żadnego uczucia, więc
dziewczyna domyślała się, że szef chce. aby Howard opuścił ich biuro.
— Dlaczego Skandynawia? — spytał Howard.
— To najłatwiejszy sposób przejścia do Rosji. Jest mało prawdopodobne, że Procane pokaże
się w Berlinie na Checkpoint Charlie. A teraz chciałbym się dowiedzieć, dlaczego naprawdę
pokazałeś film temu biedakowi Newmanowi.
— Całkiem przypadkowo wymieniłem nazwisko Adama Procane'a, po tym, gdy obejrzał
film...
Tweed zamrugał ze zdenerwowania.
— Pozwoliłeś mu zwiać, mając nadzieję, że dzięki dużemu do-
16
świadczeniu korespondenta zagranicznego doprowadzi cię do Proca-ne'a. Tak było, co nie?
— Mielibyśmy się czym pochwalić — Howard wykonał gest rezygnacji — gdybyśmy ocalili
Amerykanom ich własną skórę. Bóg jeden wie, że musimy dbać o zaufanie — i wiarygodność
— w Waszyngtonie.
— A jak miałeś zamiar tego dokonać — chwilowo zapomnijmy o paskudnym aspekcie twego
czynu?

background image

— Gdy Newman wyszedł z budynku, ruszył za nim Leadbury...
— Leadbury!... — Tweed nie zadał sobie nawet trudu, by ukryć pogardę i niechęć. — Czy ty
naprawdę sądzisz, że Newman nie zauważy go w ciągu godziny? Prawdopodobnie już go
wypatrzył. — Opierając się obiema dłońmi o biurko, pochylił się w stronę Howar-da. — Czy
wiesz, coś ty narobił? Postawiłeś niewłaściwą figurę w nieodpowiednim miejscu na planszy.
On będzie miał jeden cel — dowiedzieć się, kto zabił mu żonę...
— Między nimi i tak nie układało się najlepiej — odparł Howard. — Alexis była zagraniczną
korespondentką dla Le Monde. Żyli w konflikcie, ponieważ pracowali w tej samej branży. Ich
małżeństwo — zaledwie po sześciu miesiącach — nie miało żadnych widoków na przyszłość.
— Myślisz, że to będzie stanowiło jakąkolwiek różnicę dla New-mana? Mamy tu szalejącego
słonia samotnika. Od tej chwili, Howard — Tweed klapnął o blat dyrektywą pani premier —
będę działał absolutnie samodzielnie. Tak mówi ten dokument. Nie sądzę, abyśmy mieli do
omówienia jeszcze jakieś sprawy.
Pół godziny później Tweed otrzymał pierwsze raporty o wydarzeniach w Chasemore House.
Kiedy Newman zauważył wóz policyjny zaparkowany przed wejściem, nie od razu przeszedł
przez Beresforde Road. Ruszył przez ogród kościoła św. Marka. Gdy stanął przed kościołem,
by przypalić papierosa, usłyszał natarczywy sygnał następnego pojazdu.
Z kierunku Fulham Road nadjechała karetka i zatrzymała się obok wozu policyjnego.
Wysiedli z niej dwaj mężczyźni, otworzyli tylne drzwi, a potem weszli po schodach do
Chasemore House, niosąc nosze.
Newman palił papierosa, nie ruszając się z miejsca. Wiedział, że nie
l — Kamuflaż l 7
rzuca się już w oczy. Jeszcze jeden wampir, zwabiony oznakami nieszczęścia. Kilka minut
później ludzie z karetki znów się pojawili, dźwigając na noszach mężczyznę. Miał
zabandażowaną głowę, lecz Newman rozpoznał w nim listonosza, który wcześniej wręczył
mu pocztę. Newman zaczekał, aż karetka odjedzie, po czym wyrzucił niedopałek i przeszedł
na drugą stronę ulicy.
Drzwi do wejściowego hallu były otwarte, lecz zatrzymał go mężczyzna w cywilnym ubraniu,
którego cała postać zdradzała, że jest gliniarzem. Miał nie więcej niż trzydzieści lat, był
uprzejmy, lecz stanowczy.
— Pan tu mieszka, sir?
— Owszem. Co się dzieje?
— Mógłby mi pan podać numer swego mieszkania?
— Dlaczego?
— Czy to ten lokal?
Policjant odsunął się i wskazał w głąb korytarza. Jedne z drzwi zwisały krzywo na górnym
zawiasie. Przy krawędzi chodnika pokrywającego od ściany do ściany podłogę korytarza
widać było ciemną plamę, która mogła być plamą krwi.
— Chryste! Tylko tego mi brakowało. Włamanie...
— Czy zechciałby pan okazać jakiś dokument tożsamości, sir?
Newman podał legitymację dziennikarską i wyjrzał na ulicę. Dokładnie w tym samym
miejscu przed kościołem, w którym przedtem stał, zobaczył mężczyznę w poplamionym
płaszczu przeciwdeszczowym i pogniecionym kapeluszu, gapiącego się z wyraźnym
zainteresowaniem w górę. Leadbury. Ale żaden jumbo jet nie przelatywał nad głowami na
błękitnym niebie.
— Dziękuję panu. Jestem sierżant Peacock.
— Proszę mi pokazać swoją legitymację.
— Bardzo mądrze, sir. Rzadko kto wpada na pomysł, aby o to poprosić. Czy to pan jest tym
Robertem Newmanem, zagranicznym korespondentem, który...
— Tak! Czy teraz mogę rzucić okiem na ten bałagan? I czy to na dywanie to krew?

background image

— Obawiam się, że tak. Napadnięto listonosza. Uważamy, że weszli za nim, podając się za
mieszkańców. Czy mogę wejść razem z panem? Dziękuję. Czy oczekiwał pan w listach
czegoś ważnego lub cennego?
18
Newman szedł już przez przedpokój do dużego salonu z wykuszo-wym oknem na Beresforde
Road. Rzucił odpowiedź przez ramię.
— Nie. Dlaczego pan pyta?
Wszystkie szuflady z kredensu w stylu regencji stojącego w miejscu najbardziej oddalonym
od okna zostały wyciągnięte, a ich zawartość porozrzucana po podłodze. Newman wszedł po
dwóch schodkach do niewielkiej kuchni łączącej się z salonem. Napełnił wodą elektryczny
czajnik i wcisnął włącznik. Zapalił górne światło i odwrócił się w stronę pokoju, spoglądając
na dużą fotografię Alexis, oprawioną w srebrną ramkę i nadal stojącą na kredensie.
Zdjęcie portretowe. Długie ciemne włosy opadające poniżej ramion, spiczasta broda
przechylona w tym przekornym, wyzywającym geście, który znał tak dobrze. W gardle miał
sucho, istna pustynia. Peacock, mężczyzna o pociągłej twarzy i przenikliwych oczach poszedł
za jego wzrokiem.
— Pan bardzo zbladł, sir. Jak to dobrze, że tej pani nie było, kiedy to wszystko się stało.
— Tak. Ta torba na listy, i same listy. Wydaje mi się, że zadał mi pan jakieś pytanie, kiedy
wchodziliśmy?
— Czy spodziewał się pan otrzymać w poczcie coś ważnego lub wartościowego? — Peacock
powtórzył zrównoważonym tonem, jaki policjanci stosują, zadając pytania szanowanym
obywatelom. — Powiedział pan „nie", a potem chciał pan wiedzieć, dlaczego zadałem to
pytanie.
— No więc, do diabła, dlaczego?
Newman odwrócił się plecami do Peacocka i nasypał kawy rozpuszczalnej do brązowego
kubka. W tej chwili najważniejszym problemem było pozbycie się Peacocka. Miał bardzo
mało czasu, a tak wiele spraw do ustawienia.
— Ponieważ, proszę pana, próbujemy ustalić, co się tu wydarzyło. Najpierw listonosz w
korytarzu dostaje po głowie, prawdopodobnie skórzaną pałką. Ktoś szybko sprawdza niesioną
przez niego korespondencję. Nie znajduje tego, czego szuka. Wtedy włamuje się do
pańskiego mieszkania i przeszukuje je. Obawiam się, że w głównej sypialni, tam z tyłu, jest
jeszcze większy bałagan. Pościel pościągana z łóżek i tak dalej.
— A co z listonoszem?
— Nic mu nie będzie, sir. Na szczęście kiedy stąd telefonowaliśmy,
19
złapaliśmy karetkę wracającą do Św. Tomasza. Przypuszczam, że spędzi tam noc, a jego
największym zmartwieniem będzie ból głowy. Ale wyjaśniałem właśnie...
— A ja panu odpowiedziałem. A teraz, sierżancie Peacock, nie chciałbym, żeby to zabrzmiało
obcesowo, ale mam pilne spotkanie na północy Anglii, muszę zdążyć na pociąg, spakować
walizkę...
Newman rozumiał onieśmielającą siłę milczenia. Zrobił sobie kawę i zaczął popijać. Musiał
się pozbyć z pokoju tego cholernego gliniarza, by móc zatelefonować. Teraz patrzył już
wszędzie, tylko nie na zdjęcie Alexis. Wyglądało tak żywo.
— Wkrótce przyjadą tu chłopcy od zdejmowania odcisków.
— Chciałbym mieć parę minut dla siebie. Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, sierżancie
Peacock...
— Oczywiście, proszę pana. Tego typu sprawa zawsze jest szokiem.
Gdy tylko Peacock wyszedł z pokoju, Newman wyciągnął drewniany klin przytrzymujący
drzwi i zamknął je. Od czasu wprowadzenia się do tego mieszkania nosił się z zamiarem

background image

kupna metalowych blokad. Przypalił papierosa i podszedł do telefonu stojącego na
niewielkim stoliku obok dużego tapczanu naprzeciw okna.
Wyciągnął książkę telefoniczną, znalazł numer kierunkowy do Finlandii. 010358. Dzwoniąc
do Helsinek trzeba było dodać jeszcze 0. Zauważył przy okazji numer biura informacji —
155. Następnie w części londyńskiej sprawdził numer biura linii British Airways, tego przy
Cromwell Road, tuż obok Sainsbury'ego.
Leadbury stał po drugiej stronie ulicy dokładnie w tym samym miejscu, z wielkim
zainteresowaniem przyglądając się paznokciom lewej ręki. On miał być najmniejszym z
problemów Newmana. Wykręcił 155, podał nazwę i adres Hotelli Kalastajatorppa z koperty
zawierającej ostatni list Alexis. Dziewczyna podała mu numer. Wykręcił go.
Recepcjonista zajmujący się rezerwacją mówił doskonale po angielsku. Było mu bardzo
przykro, lecz na najbliższe trzy dni mieli tylko apartamenty. Cena — jeden tysiąc markkaa za
dobę. Coś w związku z jakimś meczem między Finlandią a Szwecją. Newman odparł, że
weźmie apartament.
Wykręcał numer British Airways, kiedy zobaczył, jak kilkanaście jardów od Leadbury'ego
zatrzymuje się taksówka. Wóz czekał, podczas gdy zażywna dama w średnim wieku
pospieszyła w kierunku Lead-
20
bury'ego, zaglądając do własnej torebki. Newman zamarł. Monika, asystentka Tweeda. Ona
była niebezpieczna.
Patrzył nadal przez grube, siatkowe firanki, a kobieta zatrzymała się obok Leadbury'ego i
zaczęła z nim rozmawiać. On trzymał rękę w kieszeni spodni, a ona miała w dłoni banknot.
O, tak — niebezpieczna. Udawała, że pyta go o drobne. Gdyby Newman nie wyglądał przez
okno, nie zwróciłby uwagi na czekającą taksówkę.
Po niecałej minucie rozmowy przeszła na drugą stronę ulicy i zaczęła rozmawiać z sierżantem
Peacockiem, stojącym na szczycie schodów. Uśmiechała się i słuchała. Ani razu nie spojrzała
w stronę okien mieszkania Newmana na parterze. Potem uśmiechnęła się jeszcze raz, jakby
dziękując Peacockowi, wsiadła do taksówki i odjechała. Newman klął za zasłoną. Z Tweedem
depczącym po piętach miał mniej czasu, niż się spodziewał: o wiele trudniej jest zwodzić
naganiaczy Tweeda niż Leadbury'ego.
Newman ponownie wykręcił numer British Airways i urzędniczka odpowiedziała mu prawie
natychmiast. Tak, mogła mu pomóc w sprawie dzisiejszych lotów do Helsinek. Rejs BA 668,
bezpośrednio do Helsinek, odlot o 11.15, przylot o 16.10 czasu lokalnego.
— Teraz wyprzedzają nas o dwie godziny — mówiła dalej.
— Proszę Club Class, jeśli to możliwe. Jestem o dziesięć minut drogi od pani biura. Ile to
będzie kosztowało? Płacę gotówką.
— Proszę chwilę zaczekać.
Wyobraził sobie, jak sprawdza rejs BA 668 w komputerze. Spojrzał na zegarek. Będzie
musiał się ruszyć — uciec Tweedowi, złapać ten cholerny samolot. Dziewczyna wróciła.
— Miejsce zarezerwowane, sir.
Podał jej nazwisko, powiedział, że przyjdzie za pół godziny i odłożył słuchawkę. Do
zagranicznych podróży potrzebne są cztery rzeczy. Paszport. Bilet lotniczy. Zamówiony
pokój hotelowy — to zadziwiające, jak wiele dużych miast może być zapchane z powodu
jakiegoś pokazu mody, wystawy technicznej albo meczu piłkarskiego. I pieniądze.
Jako korespondent zagraniczny Newman zawsze miał paszport przy sobie. Zabukował bilet,
zarezerwował pokój w hotelu. Był również chodzącym bankiem. W portfelu miał duże
nominały franków szwajcarskich i niemieckich marek w czekach podróżnych, no i oczywiście
dolary. Trzy najtwardsze waluty świata w sierpniu 1984 roku. Miał
21

background image

ponadto franki francuskie, które zostały mu po ostatniej podróży do Paryża. Nawet trochę
angielskich funtów.
Cicho otworzył drzwi do salonu. Korytarz był pusty. Peacock prawdopodobnie czuwał przy
schodach, czekając na speców od odcisków palców i całą resztę bezużytecznego działu
społecznego, angażowanego przez policję w przypadku włamań. Główna sypialnia na tyłach
mieszkania również była pusta i... zdemolowana.
Newman zawsze miał spakowaną walizkę na wypadek nagłego wyjazdu. Szykował ją co
wieczór, by wszystko było świeże i nie pogniecione. Leżała otwarta na toaletce. Jej zawartość
była nietknięta. Widocznie intruzom coś przeszkodziło i uciekli, nim zdążyli sprawdzić
walizkę. Zatrzasnął zamki, zamknął walizkę, zaniósł na sam koniec przedpokoju i zbiegł do
jednego z mieszkań w suterenie.
Julia, trzydziestoletnia dziewczyna o gęstych blond włosach, która pracowała w rozrywce i
nie zaczynała pracy przed dziesiątą, poznała jego sposób pukania i otworzyła drzwi.
— Możesz coś dla mnie zrobić? — zaczął Newman. — Cholernie się spieszę, by złapać
pociąg na północ...
— Słyszałam o twoim mieszkaniu.
— Właśnie dlatego potrzebuję twojej pomocy. — Wpuściła go do środka i zamknęła drzwi.
On wyciągnął z portfela jakąś wizytówkę. — Znasz tego gościa, Wilde'a, cieślę i ślusarza —
złotą rączkę. Czy mogłabyś zatelefonować do niego, poprosić, żeby zajął się moim
mieszkaniem, a potem dał ci nowy klucz, byś przechowała go do mojego powrotu?
— Z przyjemnością. Może filiżankę kawy? Nie? Podejrzewam, że Alexis wróci, kiedy ciebie
nie będzie. Czy będzie wiedziała?...
Zbladł, lecz po chwili zmusił się do uśmiechu. Ona odrzuciła włosy do tyłu i spojrzała na
niego uważniej. Julia błyskawicznie rozpoznawała reakcje mężczyzn.
— Czy coś nie jest w porządku, Bob? Przez chwilę wyglądałeś, jakbyś...
— Jasne, że coś jest cholernie nie w porządku. Wracam ze śniadania w Forum i zastaję cały
ten bajzel. Akurat wtedy, gdy muszę się spieszyć.
— To przykre. A poza tym jestem jeszcze trochę otumaniona.
— Wcale nie jesteś. A Alexis nie wróci przede mną, wyjechała służbowo za granicę.
22
— Posłuchaj, Bob. Zmykaj już. Zajmę się wszystkim. Czy mogę wejść do twego mieszkania i
trochę posprzątać?
— A czy ktoś ci kiedykolwiek powiedział, że jesteś aniołem?
— Wielu mężczyzn. Tylko że potem zawsze proponują coś, co nie bardzo kojarzy się z
aniołami. No, idź już, Bob. Julia zawsze sobie poradzi.
Wbiegając schodami z powrotem do głównego korytarza, Newman skoncentrował się na
następnym problemie. Leadbury. Były policjant, którego główną zaletą była absolutna
lojalność wobec Howarda. Relacjonował mu wszystkie biurowe plotki, ale i zostawał w
biurze późno wieczorem, by poszperać w biurkach innych ludzi z nadzieją znalezienia
jakiegoś smakowitego kąska dla swego szefa. Ktoś taki znajdzie się w każdej organizacji.
Peacock, stojący w rozkroku przy końcu korytarza, z rękami wetkniętymi w kieszenie
marynarki, na nic się nie zdał. Odwrócił się, spojrzał na walizkę Newmana i skomentował:
— Dość spora waliza jak na szybką podróż na północ.
— A słyszał pan kiedyś o człowieku, który zmienia koszulę trzy razy dziennie?
— Jak możemy się z panem skontaktować? I co z pańskimi drzwiami?
— Tym zajmie się ta blondynka z dołu, będzie miała dostęp do mojego mieszkania aż do
zakończenia roboty.
— Ale nie przed przyjazdem kolegi od odcisków palców. Będą nam również potrzebne
pańskie, w celu wyeliminowania... no, rozumie pan?

background image

— Ja nigdy nie zgadzam się na zdjęcie moich odcisków palców i nic nie może pan na to
poradzić. Kontakt ze mną również nie będzie możliwy, bo muszę znaleźć hotel. Wracam
jutro, więc zadzwonię na tutejszą komendę.
— To mnie nie zadowala, sir.
— Często miewam ten sam problem. Ta blondynka nazywa się Julia. A teraz, jeżeli nie ma
pan nic przeciw temu, pójdę już, bo mam pociąg, który może mi uciec.
Schodząc na ulicę po trzech startych kamiennych stopniach, zastanawiał się, w jaki sposób
udało mu się wypaść tak naturalnie, mówić tak swobodnie. Odepchnął koszmar, który tkwił
gdzieś w głębi umysłu, i skoncentrował uwagę na Leadburym. Musiał się go pozbyć.
23
Newman uniósł rękę, zatrzymując taksówkę przejeżdżającą przez skrzyżowanie z kierunku
Fulham Road i skrzywił się widząc, że inna taksówka, również pusta, jedzie za tą pierwszą.
Przyszło mu na myśl, że stracił wspaniałą okazję osiągnięcia swego celu. Dał znak pierwszej
taksówce, uważając, by nie spoglądać na drugą stronę ulicy, gdzie stał Leadbury.
— Do Harrodsa, proszę — powiedział kierowcy.
Kiedy taksówka jechała Beresforde Road, zerknął przez tylną szybę. Leadbury wsiadał do
drugiej, która po chwili ruszyła śladem Newmana. Zadowolony z powodzenia swej strategii,
rozsiadł się wygodnie i wyciągnął z portfela banknot.
Na skrzyżowaniu z Cromwell Road światła zmieniły się na czerwone i taksówka zatrzymała
się. Newman znów spojrzał za siebie. Między jego taksówką a tą zajętą przez Leadbury'ego
stały dwa samochody. Pochylił się, odsunął okienko kabiny kierowcy i wyciągnął dłoń z
banknotem.
— Proszę, piątak. Detektyw mojej żony śledzi mnie z jadącej za nami taksówki. Jak tylko
utkniemy w korku, wysiadam. Resztę niech pan zatrzyma. Dobrze?
— OK, sir.
Kierowca spojrzał w lusterku na Newmana i puścił oczko. To nie była sytuacja mu nie znana.
Światła zmieniły się na zielone, więc ruszył wzdłuż Cromwell Road prosto w uliczny tłok.
Jechali z przyzwoitą prędkością, aż znaleźli się w pobliżu Harrodsa. Newman obejrzał się po
raz trzeci. Tamta druga taksówka ciągle zajmowała miejsce za dwoma innymi samochodami.
Taksówka Newmana utknęła w korku. Otworzył drzwi, wymknął się chyłkiem, zatrzasnął
drzwi i szybkim krokiem ruszył wzdłuż Beauchamp Place.
Przed nim z innej taksówki wysiadała jakaś kobieta, która, jak ocenił, miała zamiar wypuścić
się na zakupową hulankę w dużym supermarkecie. Zaczekał, aż zapłaci, spoglądając za
siebie. Nie było śladu po Leadburym, który w tym momencie zapewne obmyślał swoje
następne posunięcie — trzymać się taksówki i próbować śledzić Newmana czy zapłacić i
podjąć próbę dogonienia ofiary na piechotę.
— Dokąd pan sobie życzył — spytał taksówkarz.
— Sainsbury, na Cromwell Road. Proszę pojechać Walton Street i dalej obok South
Kensington Station. Spieszę się.
— Wszyscy się spieszą.
24
Przestał mówić, gdy siedząc już w taksówce Newman wręczył mu pięciofuntowy banknot.
Pojazd ruszył bez dalszych rozmów. Na Beauchamp Place nie było za nimi ani żadnej innej
taksówki, ani Leadbury'ego.
Trasa Newmana wiodła prawie po okręgu, prowadząc z powrotem do miejsca, z którego
wyruszył. To był ostatni manewr, o jaki tamten zakuty łeb mógłby go podejrzewać. Gdyby to
sam Tweed deptał Newmanowi po piętach, wynik mógłby być inny... I wszystko to, co
zdarzyło się później, mogłoby nigdy nie mieć miejsca.
Rozdział 2

background image

Tweed odłoży} słuchawkę i z ponurym wyrazem twarzy spojrzał na Monikę. Wstał zza
biurka, przeszedł przez pokój do szafy, w której wisiał jego płaszcz przeciwdeszczowy. Zdjął
go z wieszaka, na którym Monika pieczołowicie go powiesiła, przerzucił przez rękę mówiąc
jednocześnie:
— To była sekretarka Howarda. On jest obrażony, więc nie sądzę, żebyśmy mogli się
dogadać. Oczywiście, chodzi o tę nową dyrektywę pani Premier.
— Jeżeli ci się to uda — szare oczy Moniki rozbłysły na tę myśl — to może zajmiesz fotel
Howarda. Już drugi raz pani Premier go pominęła i całkowicie zaufała tobie.
— Nie chcę jego stołka — odparł rozdrażniony Tweed, mrużąc oczy za szkłami okularów. —
I wcale nie jestem szczęśliwy z powodu tego zadania. Ale nie ma rady. Leadbury stracił
Newmana z oczu. To oczywiste. Coś z zamianą taksówek w pobliżu Harrodsa. A teraz
opowiedz mi o tamtym policjancie, którego nabrałaś przed mieszkaniem Newmana.
— Poinformował mnie, że napadnięto miejscowego listonosza. Powiedziałam mu, że jestem
siostrą tego listonosza, więc udało mi się wydusić z niego, że listonosza zabrano do Św.
Tomasza. Niegroźna rana głowy. Czy jedziesz do mieszkania Newmana?
— Nie, do Św. Tomasza. Naszym jedynym śladem jest ten listonosz. Bardzo niepokoję się o
Newmana. Leadbury widział go, jak z walizką w ręku wychodził z Chasemore House.
Uważam, że on ma
26
r
zamiar wyjechać z kraju. Pozostaje pytanie, dokąd się wybiera. Bóg wie, w jakie
niebezpieczeństwa wepchnął go Leadbury.
Ich oczy spotkały się i Tweed zrozumiał, że pomyśleli o tym samym. To zdarzało się dość
często. Pracowali ze sobą tak długo, że ich myśli biegły tymi samymi torami.
— Heathrow? — spytała Monika.
— To nasza jedyna nadzieja. Dzwoń do służby bezpieczeństwa i każ im sprawdzić każdy rejs.
— To zajmie sporo czasu — ostrzegła. — Mamy jeszcze wakacje...
— A czas jest tym, czego nam brakuje. Nie pozostaje nam nic innego, jak próbować. Muszę
pędzić do Św. Tomasza.
— Czy mógłbyś mi wyjawić, o co chodzi w tej sprawie z Proca-ne'em?
— Przykro mi, ale nie.
Przyjechawszy do szpitala św. Tomasza, Tweed pokazał swą wizytówkę lekarzowi
dyżurnemu. Ten natychmiast ustalił, na który oddział zabrano listonosza, niejakiego George'a
Younga.
— Czy mógłby pan, z łaski swojej, na czas rozmowy ze mną przenieść go do izolatki? —
poprosił Tweed. — Poza tym sprawa jest niezwykle pilna. Obawiamy się, że to wydarzenie
może mieć związek z czymś znacznie większym.
Pięć minut później Tweed siedział już w izolatce przy łóżku Younga. Twarz listonosza była
blada, wymizerowana i zmęczona. Po prześwietleniu nie stwierdzono pęknięcia czaszki. Był
człowiekiem szczupłym i kościstym.
Tweed zaczął ostrożnie:
— Jak pan się czuje? Rozumiem, że miał pan dość przykre doświadczenie.
— Jakby przewrócił się na mnie mój własny dom. Co za szczęście, że to nie był Empire State
Building. Kim pan jest?
— Jestem z Wydziału Specjalnego. Czy czuje się pan na siłach, by odpowiedzieć na kilka
pytań?
— Wal śmiało, kolego. Wydział Specjalny? A o co chodzi?
— Po prostu istnieje możliwość, ale nic poza tym, że ludzie, którzy napadli na pana, mogą
mieć powiązania z rozpracowywaną przez nas
27

background image

siatką terrorystów. Włamano się do mieszkania jednego z lokatorów Chasemore House.
— Do pana Roberta Newmana. Ocknąłem się, kiedy ci dwaj z karetki pochylali się nade mną.
Ten Newman jest jednym z najlepszych spośród tych, którym roznoszę pocztę. Co roku daje
mi prezent gwiazdkowy. W tych czasach niewielu tak postępuje. Mieszkam niedaleko niego,
zaraz za rogiem. To prawdziwy dżentelmen. Ale to dziwne — wczoraj spotkałem go na ulicy
dosłownie minutę przed tym, jak te skurwiele ogłuszyły mnie.
— Czy widział pan napastników?
— Nie, lecz tamten policjant powiedział mi, że sprzątaczka widziała, jak dwóch mężczyzn
wysiadło z zaparkowanego samochodu i poszło za mną przez ulicę. Oczywiście nie potrafiła
ich opisać. Bezużyteczna stara krowa. Ja bym ich opisał, gdyby nie zaszli mnie od tyłu, kiedy
wrzucałem pocztę do skrzynki. Drzwi nie były właściwie zamknięte, to tłumaczy, jak dostali
się do środka. Ludzie są nieostrożni. W tych czasach trzeba na siebie uważać...
Mówił chaotycznie. Powoli wychodził z szoku, jak sądził Tweed. Przerwał mu delikatnie,
zupełnie zwyczajnie, jakby pytanie nie było istotne:
— Powiedział pan, że spotkał Newmana na ulicy? Wracał do Chasemore House?
— Nie. Odchodził w kierunku hotelu Forum. Oddałem mu listy.
— Ach tak. — Tweed stłumił podniecenie. — Listonosze mają dobrą pamięć. Czy potrafi pan
sobie przypomnieć cokolwiek związanego z tymi listami?
— Trzy koperty — odparł od razu Young.
— Czy potrafi pan opisać je bliżej?
— Nie sądzę. Zwyczajne listy. Dwa w brązowych kopertach, wyglądały na rachunki.
Chwileczkę... — Young zmarszczył czoło pod bandażami. — Trzecia koperta była długa i
biała, z zagranicy, i miała niebieską naklejkę poczty lotniczej. I myślę, że adres pisała w
pośpiechu.
— Dlaczego tak pan uważa?
Tweed rozsiadł się na krześle i oparł ręce na kolanach, pozornie wyglądając na całkowicie
odprężonego. Zesztywniał z obawy, że coś popsuje. Z doświadczenia wiedział, że Young w
każdej chwili może poczuć się zmęczony i stracić wątek.
— Sposób napisania adresu — strasznie rozwlekłe pismo.
28
— Powiedział pan „ona".
— Litery były pochylone w lewo. Zauważyłem, że wiele kobiet pisze w ten sposób.
Mężczyźni mają raczej tendencję do pochylania w prawo.
— To prawda. Dzięki zagranicznym znaczkom zorientował się pan zapewne, skąd wysłano
ten list.
Pytania zawsze należy zadawać tak, aby skłaniały do udzielenia pozytywnej odpowiedzi.
— Nie było znaczków. List został ofrankowany. To pamiętam na pewno. A w lewym górnym
rogu koperty widniał nadruk z nazwą hotelu.
— Czy stempel z nazwą miasta był czytelny?
— Jak najbardziej. Ale niech mnie pan nie pyta o tę nazwę. Wie pan, ile listów muszę
roznieść każdego ranka?
— Jestem pewien, że dużo. — Tweed pochylił się do przodu. — Ma pan zupełnie niezwykłą
pamięć. Byłby z pana znakomity świadek. Ktoś taki zdarza się raz na milion. A więc mówi
pan, że stempel frankownicy był czytelny. Chciałbym wymienić panu kilka nazw miast, może
któraś zabrzmi znajomo. Na początek Kopenhaga?
— Nie, to było coś krótszego, w każdym razie górna nazwa.
— Górna?
— W kółku stempla były dwie, jedna na górze, druga na dole, a data nadania znajdowała się
pośrodku. I tylko niech mnie pan nie pyta o datę — nie jestem wszystkowiedzący.
— Helsinki?

background image

— Tak! — Na twarzy Younga pojawił się delikatny rumieniec. Ponownie zaczął nabierać
chęci do życia. — To były Helsinki.
— A pod datą widniał napis Helsingfors. — Tweed przeliterował tę nazwę. — Bo widzi pan,
dziesięć procent ludności Finlandii mówi po szwedzku, wobec tego okazuje się im uznanie,
podając najpierw nazwy po flńsku, a potem po szwedzku.
— To było coś w tym rodzaju, chociaż dokładnie nie pamiętam.
— Próbujmy zatem dalej. Nazwa hotelu, jak pan powiedział, wydrukowana była w lewym
górnym rogu koperty. Czy potrafi pan ją sobie przypomnieć?
— Na pewno nie. — Young ułożył się wygodniej na łóżku, poruszając się po raz pierwszy od
czasu wejścia Tweeda do pokoju. — Wiem, że to była długa nazwa — ciągnął z
przymkniętymi oczami,
29
jakby próbował w myślach ujrzeć tę kopertę. — Wie pan co? Jestem prawie pewny, że nazwa
hotelu zaczynała się od litery „K". I pamiętam, że był to wyraz bardzo trudny do
wymówienia.
— Myślę, że zająłem panu już zbyt dużo czasu. — Tweed wstał. — Bardzo mi pan pomógł i
jestem za to ogromnie wdzięczny. Mam nadzieję, że wkrótce wstanie pan z łóżka i cała ta
niemiła przygoda będzie tylko coraz bardziej odległym wspomnieniem. Ze słów lekarza
wynika, że można być tego pewnym.
— Nie ma pan przypadkiem fajek?
— Lekarz chyba by mnie zabił. — Tweed sięgnął do kieszeni i wyciągnął paczkę papierosów
silk cut. Sam nie palił, lecz papierosy zawsze miał przy sobie — podczas przesłuchania często
okazywały się najskuteczniejszą pomocą. Podał paczkę Youngowi, przypalił jednego, a
zapałki położył na łóżku. — Jako popielniczki może pan użyć tego spodeczka na stoliku. I
niech pan pamięta — te papierosy miał pan przy sobie.
— Palę nawet papierosy tej samej marki. Mam nadzieję, że złapiecie tych pieprzonych
terrorystów. Powinno się ich powywieszać.
— Jeżeli zachowa pan tę rozmowę wyłącznie dla siebie, to o sto procent zwiększy pan szansę
znalezienia ich — zapewnił go Tweed. — A teraz muszę wykonać pilny telefon.
Lekarz dyżurny udostępnił mu swój pokój i dyskretnie zostawił samego. Kiedy Tweed
wykręcał numer Moniki, myślał jeszcze o tym, co powiedział Young. Hotel, którego nazwa
zaczyna się od litery „K". To miało sens. Bez tej jednej litery Finowie w ogóle nie mieliby
swego języka. Poza tym uwaga, że nazwa była trudna do wymówienia, potwierdziła tylko
przypuszczenie, iż list nadano z Finlandii.
— Monika? — zaczął Tweed. — Jestem na otwartej linii ze Św. Tomasza. Udało ci się z
Heathrow?
— Właśnie skończyli. Obiekt leci rejsem BA 668 do kraju Sibeliusa.
— Czy możemy go zatrzymać, opóźnić lot z jakichś powodów technicznych?
— Samolot odlatuje o 11.15.
Tweed stracił poczucie czasu, więc spojrzał na zegarek i zaklął w myślach. Co za zasrane
szczęście. Była 11.25 i Newman znajdował się już w powietrzu. Monika odezwała się znowu.
— Właśnie spojrzałam na zegarek.
30
— Wiem. Odleciał. Gdzie ten samolot ląduje przed dotarciem do portu docelowego?
— Nie ląduje. To rejs bezpośredni. Przylot o 16.10 czasu lokalnego. Mają teraz w stosunku
do nas dwie godziny wyprzedzenia.
— Chwileczkę. Daj mi pomyśleć. — Tweed był przerażony. Na planszy niewłaściwy pionek
w nieodpowiedniej chwili, dokładnie tak jak powiedział Howardowi. — Moniko, do jego
lądowania mam mniej niż trzy godziny.
— Zgadza się.

background image

— Wracam prosto do biura. Sprawdź numer tej dziewczyny w mieście Sibeliusa, która kilka
lat temu nam pomagała. Przygotuj go, zanim wrócę. Albo nie, sam się tym zajmę. To jedyna
szansa, jaką mam, by uratować tego człowieka od Bóg wie czego.
Rozdział 3
Samolot rejsowy nr BA 668 osiągnął prędkość pięciuset mil na godzinę na pułapie trzydziestu
pięciu tysięcy stóp i leciał nad Morzem Północnym w kierunku Bałtyku. Pasażerom
serwowano drinki, lecz Newman poprosił tylko o szklankę soku pomarańczowego i szklankę
wody. Podczas lotu samolotem nigdy nie pijał alkoholu — to przyspieszało proces
odwodnienia, który był wyzwalany podczas lotu na dużych wysokościach, na jakich latały
współczesne maszyny, pomimo utrzymywania w samolocie normalnego ciśnienia.
Newman siedział przy oknie po prawej stronie kabiny, zupełnie nieświadomy tego, że Boeing
Super 737 leci nad oceanem chmur, które uniemożliwiają obserwowanie morza. Od chwili
wejścia na pokład samolotu ani razu nie spojrzał przez okno. Informacja stewardesy, że drinki
są bezpłatne, wstrząsnęła nim. Tego argumentu zawsze używała Alexis podczas podróży
samolotem.
— Alkohol odwadnia...
— A co za różnica? — wybuchała Alexis. — Z pewnością zdążyłeś się już przekonać, że boję
się latać samolotami. I tylko jeden głębszy jest w stanie zagłuszyć ten strach.
— Jak chcesz.
— A żebyś wiedział! Myślisz, że jak jesteśmy małżeństwem, to masz mnie na własność?
Comprenez?
— Tak, ja comprenez — odpowiadał.
— A więc piję i piję, i piję, aż zaczynam się unosić jak ten cholerny
32
samolot. A potem, kiedy lądujemy — jeżeli w ogóle lądujemy — wynosisz mnie jak jeszcze
jedną walizkę. Czy ci to odpowiada?
— A pij sobie, co tylko chcesz.
— Zrobię to. Wypiję, co tylko zechcę. Cheri!
Była bardzo francuska. A on bardzo angielski. Ogień i woda, a to nie jest najlepsza
kombinacja. Czyżby pobrali się w chwilowym przypływie szalonego uczucia? Czy większość
małżeństw też tak zaczyna? Ponadto była konkurentką. Konkurentką w tej samej dziedzinie.
Korespondentką zagraniczną dla Le Monde. Jej popularność była mniejsza niż jego, znacznie
mniejsza. A to sprawiało ból.
Jakiś szybki ruch po drugiej stronie przejścia przyciągnął jego uwagę. Ciemnowłosa
dziewczyna wypiła swego drinka jednym haustem. Kolejne wspomnienie. Po kłótni Alexis
wychylała drinka i wyzywająco potrząsała swą długą czarną grzywką. Jedyną pociechą był
wolny fotel obok niego. Podczas tej podróży chciał obyć się bez towarzystwa.
Sięgnął po teczkę, którą zawsze zabierał ze sobą do samolotu. Były w niej te nieliczne
przedmioty, których nie chciałby zgubić. Niezwykle mały aparat Yoigtlander. Zapasowe
filmy. Notes. Książeczka z adresami. Wyjął dużą, tekturową kopertę, a z niej fotografię — ze
srebrnej ramki stojącej na kredensie w mieszkaniu przy Beresforde Road. Oczy Alexis
spoglądały prosto na niego.
Zdjęcie może się przydać, jeżeli będzie próbował poznać jej ostatnie działania w Helsinkach.
Ta fotografia i jej panieńskie nazwisko, którego używała w zawodzie. Alexis Bouvet. Wsunął
ją z powrotem do koperty, kopertę do teczki. Spojrzał na zegarek. Jeszcze dwie godziny i
wyląduje na Yantaa, lotnisku w pobliżu Helsinek. Od czasu jego poprzedniej wizyty w tym
mieście minęły dwa lata. Czy coś się zmieniło? Wątpił. Poruszył się niespokojnie, kiedy
zaczęto podawać posiłek. Ciągle jeszcze ani razu nie wyjrzał przez okno.
— Ta dziewczyna w mieście Sibeliusa, w Helsinkach, nazywa się Laila Sarin — powiedziała
Monika Tweedowi, kiedy starannie odkładał stary płaszcz, niesiony przez cały czas za

background image

wieszak. Pocił się z powodu upału — temperatura doszła już do 81° Fahrenheita. Brał płaszcz
tylko po to, by w razie potrzeby zmienić wygląd. Nosił
Kamuflaż
33
go tak, że było widać rzucający się w oczy wzór podszewki. A kiedy go wkładał, stawał się
jeszcze jednym nie dającym się opisać człowiekiem w granatowym płaszczu
przeciwdeszczowym.
— Tak, pamiętam ją dobrze. Ale potrzebny mi jej numer telefonu. Sam wykręcę.
— Jest zapisany na kartce leżącej na twoim biurku. Jak również nazwa gazety, dla której
pracuje, ale tego nie potrafię wymówić.
Tweed usiadł za biurkiem, spojrzał na notatkę i sięgnął do telefonu. Fakt, że nalegał na
samodzielne wybranie numeru, uzmysłowił Monice, iż działa on w dużym napięciu. Gazeta
nazywała się Ihalehti.
— Ile czasu jeszcze mamy? — spytał Tweed.
— Newman ląduje za dwie godziny. Czy lotnisko jest daleko od miasta?
— Zaledwie dwadzieścia minut jazdy z centrum Helsinek.
Wybrał skomplikowany numer. Gdy usłyszał telefonistkę, podał numer wewnętrzny i poprosił
Lailę Sarin. Oczywiście, była na jakimś umówionym spotkaniu. Zabębnił palcami lewej ręki
po blacie, po chwili przestał. Połączenie było znakomite, a pamiętał, że dziewczyna ma
charakterystyczny, miękki głos.
— Laila, mówi Tweed z Londynu. Czy mogłabyś zrobić coś dla mnie w bardzo krótkim
czasie?
— Wspaniale znowu pana słyszeć. Notes mam już przygotowany. Proszę powiedzieć, co
mam zrobić.
Wyjaśnił sprawę najkrócej jak mógł. A ona powtarzała tylko:
— Tak, rozumiem. Nie ma sprawy.
Opisał jej Newmana, podał szczegóły związane z lotem, ostrzegł, że Newman jest bardzo
przebiegły, szybko spostrzega, gdy jest śledzony. Ona zaproponowała coś nieoczekiwanego.
— A czy nie mogłabym przedstawić się i podczas rozmowy w jakimś momencie wymienić
pana nazwisko? Czy on pracuje sam? Może w takich okolicznościach przyjąłby pomoc? Z
powodu śmierci żony będzie w stanie szoku emocjonalnego. Publikujemy tę historię w
dzisiejszym wydaniu.
— Tak? — Tweed mocniej ścisnął słuchawkę. — Czy wolno spytać, skąd wzięliście tę
informację?
— Do naszej redakcji przesłano fotografię. Widzieliśmy dość
34
zdjęć Alexis Bouvet, by ją rozpoznać. W każdym razie do zdjęcia dołączono notatkę. Czy
zatem mogę podejść do Newmana, jak wyjdzie z samolotu?
— A dojedziesz do Yantaa na czas?
— Bez problemu. Wystarczy, że mojemu wydawcy wymienię nazwisko Robert Newman, a
on już poczuje nosem dobry artykuł.
— Może odsunąć cię od sprawy — ostrzegł Tweed.
— Przewidziałam to. Mam zaprzyjaźnionego taksówkarza, który będzie czekał i pojedzie za
Newmanem, gdyby tak się stało.
— Laila, myślę, że będzie lepiej, jak wszystko zostawię tobie.
— Wyjdę na ten samolot. Może pan na mnie polegać. Aha, jak mam się kontaktować?
Tweed podał jej numer, który nie widniał na jego aparacie, numer oficjalnie używany przez
towarzystwo ubezpieczeniowe w tym samym budynku. Podziękował i odłożył słuchawkę,
spoglądając na Monikę.
— Jak widzę, ona dobrze mówi po angielsku — zagadnęła Monika.

background image

— Wielu Finów mówi płynnie po angielsku. To bardzo praktyczny naród. W końcu kto poza
nimi na świecie rozumie ich język? Należy do grupy języków ugro-fińskich, jest w jakiś
sposób powiązany z węgierskim. Właściwie nikt nie wie, skąd wywodzą się te dwa narody.
Istnieje mnóstwo teorii. Ale żadnych dowodów. A teraz do rzeczy. Będę musiał rzucić okiem
na mieszkanie Newmana. Może tam dałoby się coś znaleźć?
— Mam twoje bilety lotnicze do Paryża, Frankfurtu, Genewy i Brukseli. Nie masz zbyt dużo
czasu, by złapać rejs do Paryża jeszcze tego popołudnia.
— Przy sprawie Procane'a właściwie na nic nie mam dość czasu...
Kiedy wszedł do mieszkania Newmana, jakiś mężczyzna naprawiał drzwi prowadzące do
przedpokoju. Tweed doszedł do wejścia do salonu i zatrzymał się. Na środku pokoju stał
Howard, popijał kawę i wyglądał tak, jakby nie zajmował się niczym szczególnym. Podniósł
filiżankę.
— Kawę zrobiła mi ta dziewczyna z dołu. Jest całkiem miła.
Tweed zachował obojętny wyraz twarzy. Wyniesiony ze szkoły publicznej akcent Howarda
wyrażał smutek. Wszyscy dobrze wiedzieli,
35
że nie układało mu się dobrze z tą bogatą wiejską dziewczyną, z którą się ożenił.
— Dlaczego tu przyszedłeś? — spytał Tweed. — A skoro już tutaj jesteś, to czy coś
znalazłeś?
— Nie było nic do znalezienia. Newman to przebiegły drań. W całym mieszkaniu ani notesu,
ani kawałka papieru, który mógłby w czymkolwiek pomóc. A jeśli chodzi o powód mojej
obecności tutaj... —jego zwykły oschły akcent wrócił do normy — to wymknął się
Leadbury'emu.
— To nic nadzwyczajnego. — Tweed zaczął wolno obchodzić duży pokój, niczego nie
dotykając, za to przyglądając się wszystkiemu. — A dlaczego ten w cywilnym ubraniu ciągle
sterczy przy wejściu?
— Peacock? Niezbyt bystry, jak większość z nich. Spece od zdejmowania odcisków palców
jeszcze nie przyjechali. Najwyraźniej dzisiejszej nocy było wiele włamań. Czy coś
przyciągnęło twoją uwagę?
— Tak tylko patrzę.
Tweed spoglądał na blat kredensu w stylu regencji w odległym końcu pokoju. Na jego
powierzchni widać było wyraźnie warstwę kurzu. Prace domowe nigdy nie były silną stroną
Alexis. Na kurzu widniały jednak dwie wyraźne Unie, biegnące obok siebie. Tweed otworzył
szufladę na wysokości tych linii, łapiąc za metalowy uchwyt tak, by nie zostawić odcisków.
— Niczego tam nie znajdziesz — zapewnił go impertynencko Howard. — Wszystko już
sprawdziłem.
Tweed spojrzał na pustą, srebrną ramkę, która z pewnością ostatnio stała na kredensie, a była
to ramka, w jakiej na ogół trzyma się fotografie. Zamknął szufladę i przeszedł przez pokój w
stronę dwóch schodków prowadzących do malutkiej kuchni. Rozglądając się dokoła wszedł
do tylnej sypialni — ten mniejszy pokój obok salonu był gabinetem Newmana. Tam z
pewnością nic nie będzie.
Uważnie przeszukał sypialnię, zajrzał nawet pod dwa łóżka. Tutaj było gorąco jak diabli.
Otarł czoło i zastanawiał się, jaką fantastyczną wysokość mógł osiągnąć słupek rtęci w
termometrze. Czy ten cholerny upał będzie trwał wiecznie? Tweed nienawidził upału.
Ożywiłby się, gdyby któregoś dnia zrobiło się naprawdę zimno.
36
— Nic? — spytał Howard od wejścia do pokoju.
— Nic. — W pewien szczególny sposób mówił prawdę. — Właściwie powinienem już iść —
postanowił. — Muszę złapać samolot.
— Do Paryża? Myślisz, że Le Monde udzieli ci jakichś informacji o Alexis?

background image

— To dość wątpliwe. Muszę się pospieszyć. Wybacz mi.
— Nie masz zamiaru powiedzieć mi czegokolwiek o Procanie?
— Chciałbym mieć cokolwiek do opowiedzenia. To tylko nazwisko. Ale dziwne jest to, że w
Waszyngtonie, na samej górze nikogo takiego nie ma. Ciekawe, co?
— Twoja walizeczka jest w szafie, tam gdzie płaszcz, bilety lotnicze i czeki podróżne oraz
około stu funtów w walucie francuskiej w tej kopercie na biurku — oznajmiła Monika, kiedy
Tweed wszedł do biura. — Masz swój paszport?
— Na Boga, przestań. Przecież wiesz, że zawsze mam paszport przy sobie.
Jak tylko usiadł za biurkiem, zaczai żałować swej irytacji. Monika wyglądała na obrażoną,
otworzyła kartotekę i pochyliła się nad nią. Wziął głęboki wdech, obie ręce oparł na blacie
biurka, jednocześnie rozpierając się wygodnie w swym obrotowym fotelu.
— Przepraszam cię. To było niewybaczalne. Jestem ci bardzo wdzięczny za sposób, w jaki
zawsze o mnie dbasz.
— Czy w tej sprawie coś cię niepokoi?
— Nie podoba mi się cały ten interes, ale trzeba doprowadzić to do końca.
— Znalazłeś coś w mieszkaniu Newmana?
— Znalazłem Howarda, stał jak jakieś bożyszcze. Nie miał prawa tam chodzić — ale
trzymałem gębę na kłódkę.
— To dobrze. A co znalazłeś?
— Naprawdę niepokojące jest to, czego nie znalazłem. Brak dwóch rzeczy. Oczywiście
Howard nie zwrócił na to uwagi. Ludzie nigdy nie zauważają braku czegoś.
— A czego brakowało?
— Fotografii Alexis. W szufladzie kredensu znalazłem pustą ramkę. Newman zabrał zdjęcie,
by pokazywać je ludziom w Finlandii. Próbuje poznać ostatnie jej ruchy. Zniknęła również
walizka, którą zawsze
37
miał spakowaną i gotową. Nie ma żadnych wątpliwości — pojechał wyśledzić zabójców
swojej żony.
— A to może okazać się niebezpieczne?
— Bardzo. Finlandia to fascynujący kraj, lecz jednocześnie znajduje się w mrocznym cieniu
Rosji sowieckiej. Finowie rozgrywają to wyjątkowo zręcznie — tańczą na linie, podtrzymują
przyjazne stosunki z Kremlem, a jednocześnie są zdecydowani zachować niezależność.
Ogromnie ich podziwiam. Jednak boję się, że Newman w swym żalu i wściekłości nie
docenia tego, w co wdepnął.
— To znaczy?
— Gigantyczna ziemia niczyja zachodniej Europy.
L
Rozdział 4
Gigantyczna ziemia niczyja zachodniej Europy.
Samolot rejsowy BA 668 szybko wytracał wysokość, zataczając szeroki łuk. Newman
pierwszy raz wyjrzał przez okno, wyrywając się z odrętwienia wywołanego monotonnym
szumem silników boeinga. Maszyna przebiła się nagle przez grubą warstwę chmur i oto w
dole pojawiła się Finlandia!
Rozległy kraj, garstka gustownych domów z czerwonymi dachami, ukrytych w kępach
gęstego, ciemnego lasu. Podczas długiej zimy życie w tych samotnych domach może
wywołać klaustrofobię — tak wiele z nich stoi wśród jodeł i sosen, a od głównej drogi
prowadzi do nich ledwie nić ścieżki. Tu i ówdzie w płaskim krajobrazie widać małe jeziora o
barwie ołowiu.
Potem zaczęli lądować. Masywny las jodłowy przemknął za oknami. Lekkie uderzenie, gdy
koła dotknęły pasa startowego. Nagłe zwolnienie po opuszczeniu klap i hamującym działaniu

background image

potężnych silników. Teraz posuwali się wolno, z każdą sekundą tracąc szybkość. Widok z
okienka przypomniał Newmanowi Arlandę — o wiele większe lotnisko pod Sztokholmem,
również otoczone gęstym lasem.
Kiedy maszyna zatrzymała się, rozpiął pasy, podziękował stewardesie za podanie płaszcza,
włożył go na siebie i ruszył do przejścia, ściskając walizeczkę. Przypomniał sobie to samo
drżenie, spowodowane podnieceniem, jakie odczuwał podczas pierwszej wizyty w Finlandii.
Znalazł się daleko na wschodzie — najdalej jak tylko było można bez lądowania w Rosji.
W swej niecierpliwości pierwszy wyszedł z samolotu. Do wyjścia
39
nie przystawiono rękawa — stanął na pomoście samojezdnego trapu. Niedaleko znajdował się
główny budynek lotniska, cieszący oko małymi rozmiarami i wielkim napisem: HELSINKI—
YANTAA.
Pokonując krótki dystans od samolotu do budynku portu lotniczego wdychał ostre, świeże
powietrze. Zostawił za sobą londyński upał. Teraz znajdował się w innym świecie. Czuł się
dziwnie wdzięczny za to, że znalazł się tak daleko od różnych znajomych rzeczy.
Nad głową miał ciemne niebo, chociaż miejscami się przejaśniało. Słońce wyglądało jak
niewyraźny, zamglony dysk, nie większy niż fińska pięciomarkówka. Ach, te wszystkie „k",
pomyślał kwaśno, wchodząc do budynku. Miał ich widzieć jeszcze wiele.
Yantaa jest podobne do lotniska Cointrin pod Genewą albo Kastrup pod Kopenhagą. Nieduże
i przytulne. Daleko od rozmachu i hałasu Heathrow. Newman przypomniał sobie o drugiej
różnicy, kiedy przeszedł przez kontrolę paszportową i czekał na walizkę przy podajniku. Na
Yantaa nie ma tych nie kończących się wykładzin winylowych, upodabniających do siebie
inne lotniska. Na Yantaa podłoga była wyłożona drewnianymi klockami. W Finlandii mają
dużo drewna.
Gdy przechodził przez salę recepcyjną, kierując się do taksówek, podeszła do niego
dziewczyna. Pod wieloma względami była typową Finką. Jasne włosy, które znowu miał tak
dobrze poznać. Szczupła, pięć stóp i sześć cali wzrostu, miała na sobie czyściutkie dżinsy
wetknięte w skórzane buty wysokie do kolan i biały wełniany sweter w granatowe romby.
Później dowiedział się, że tego roku to było najmodniejsze. Trzymała się prosto i patrzyła na
niego przez szkła okularów.
— Pan Robert Newman?
Od razu stał się ostrożny i wrogi. Niech to diabli, chciał tylko być sam. Niemal minął ją, nie
wypowiadając ani słowa, lecz po chwili stwierdził, że lepiej będzie dowiedzieć się, o co jej
chodzi.
— Nie znam pani — rzucił krótko — i spieszę się. Czy pani ma zwyczaj zaczepiać obcych
mężczyzn?
— Tylko wtedy, gdy noszą tweedowe garnitury.
Prawą ręką wskazała na klapę granatowego garnituru z grubego materiału pod rozchylonym
płaszczem. Mocniej zaakcentowała słowo „tweedowy". Zawahał się, myśląc gorączkowo.
Jak, do cholery, Tweed mógł go tak szybko wyśledzić? Postanowił się przekonać.
40
— Tylko że ja nie noszę takich garniturów.
— Wiem, lecz tweed to właściwe słowo, prawda?
— A tak w ogóle to kim pani jest? Ja jestem zmęczony i nie mam czasu.
— Laila Sarin. Jestem reporterką gazety Iltalehti.
— Spadaj.
— Nie rozumiem. Bardzo przepraszam. Jest mi przykro.
Wahał się ciągle. Co, u licha, z nim się dzieje? Nie potrafił podjąć żadnej decyzji. Tok
postępowania jest jasny: musi się dowiedzieć, co ta dziewczyna kombinuje — aby udaremnić
jej plany i pozbyć się jej.

background image

— To było z mojej strony niegrzeczne — powiedział. — Proszę mi wybaczyć. Udaję się do
tego hotelu. — Pokazał jej kopertę z listem od Alexis. — Miałem zamiar pokazać to
taksówkarzowi. Nie potrafię tego wymówić. Niech pani pójdzie ze mną, proszę.
— Ja mu to powiem. — Zawiesiła głębiej na ramieniu sporą torbę na długim pasku.
Wyglądała na rozczarowaną, pomyślał, że powinien jej współczuć. Musi jednak na to uważać:
może dziewczyna jest lepsza w swej pracy, zręczniejsza w postępowaniu z innymi ludźmi, niż
się tego spodziewał.
Wyszli z budynku. Ona zagadnęła po fińsku kierowcę, który wziął walizkę Newmana do
bagażnika mercedesa. Usiedli z tyłu. Zdawał sobie sprawę, że gdy wóz ruszał, obserwowała
go kątem oka.
— Zwrócę uwagę tylko na jedno — zaczęła. — Hotel, który pan wybrał, jest rzeczywiście
ładny. Położony na skraju Helsinek, w bardzo cichej i spokojnej okolicy. To dobre miejsce do
rozmyślań i odpoczynku.
Poprzestała na tym. Jechali szybko prostą, czteropasmową autostradą, z jodłowymi
zagajnikami po obu stronach, tu i ówdzie pojawiały się zwały granitu. Żadnego znaku miasta.
Teraz przypomniał sobie granit — duszę Helsinek. Ci Finowie to twardy lud. Dosłownie
wykuli stolicę w litej skale.
Było widno, lecz wszystkie samochody jadące w przeciwnym kierunku miały włączone
światła — jeszcze jeden intrygujący aspekt Finlandii, o jakim pomyślał. Takie było prawo —
trzeba jeździć z włączonymi światłami, chyba że jest się w centrum miasta, gdzie włączanie
świateł nie jest obowiązkowe. To wywołuje dziwne uczucie — bez względu na porę dnia
zawsze się wydaje, że już niedługo będzie zmierzch.
41
— Powinien pan to zobaczyć — powiedziała wręczając mu coś.
To była jej wizytówka prasowa. Postanowiła ujawnić, kim jest, w kolejnej próbie zdobycia
zaufania. Oczywiście powinien był poprosić o to jeszcze na lotnisku. Chryste! Jakże
potrzebował kilku dni, by pomyśleć i odpocząć. I czy ona nie mówiła właśnie o tym?
Wyglądało na to, że dziewczyna ma intuicję. A może wiedziała o Alexis i taktownie nie
nawiązywała do tego tematu?
— Nie będziemy wjeżdżać do miasta, by dojechać do pańskiego hotelu — poinformowała go,
wyglądając przez okno. — Mam nadzieję, że dostanie pan ładny pokój z widokiem na morze.
— Mieli tylko apartament, więc nie miałem wyboru. Ten hotel leży nad morzem?
— Tak, ale nie będzie pan tego czuł. W tej części morze przypomina raczej jedno z fińskich
jezior. Z apartamentu będzie pan mógł na nie patrzeć. Chciałabym z panem porozmawiać,
panie Newman. Czy moglibyśmy zjeść razem kolację?
— Nie wiem. Może pójdę od razu do łóżka.
— Powinnam to przewidzieć. Miał pan długą i ciężką podróż. Przepraszam.
— Nie ma za co. — Przerwał na chwilę. — Zobaczymy, jak będę się czuł, gdy dojedziemy na
miejsce, to znaczy...
— Rozumiem — odparła spokojnie i równie cierpliwie.
Newman uświadomił sobie, że okazuje jej podenerwowanie, że nie jest wobec niej uprzejmy.
Zerknął na Sarin, która ciągle patrzyła przez okno po swojej stronie samochodu. Jak ocenił,
mogła mieć około dwudziestu siedmiu lat. Na lewej dłoni nie miała obrączki. Nie była
atrakcyjna według konwencjonalnych norm, lecz było w niej coś, co zdawało się mu kojące
pomimo jego podłego nastroju.
Odwróciła się wolno i zza okularów spojrzała na niego uważnie swoimi niebieskimi oczami.
Odpowiedział spojrzeniem bez szczególnego wyrazu, a potem znowu popatrzył przez okno.
Zbliżali się do przedmieścia. Podobne do siebie bloki mieszkalne sprawiały wrażenie, jakby
ich budowę zakończono dopiero kilka miesięcy temu.

background image

Następnie wjechali chyba na teren jakiegoś parku. Wśród drzew tu i tam stały dziwne rzeźby.
Taksówka zakręciła, a Sarin zawiesiła pasek torby na ramieniu.
— Jesteśmy na miejscu.
Pamiętając hotele w centrum Helsinek, Newman doznał szoku
42
III
ujrzawszy Kalastajatorppa. Wybudowany na skarpie wznoszącej się nad brzegiem kompleks
hotelowy składał się z solidnych trzy-i czterokondygnacyjnych bloków betonowych o dość
znacznych rozmiarach — jeden z nich był majestatycznie zaokrąglony. Dachy były płaskie.
Newman wyglądał przez okno nie ruszając się. Fińscy architekci są pomysłowi, a nawet
dowcipni. Ten architekt połączył beton z wielkimi masywami granitu wystającymi z ziemi —
hotel wyglądał tak, jakby sam wyrastał ze skał.
Budynki hotelowe były usytuowane po obu stronach mało uczęszczanej drogi prowadzącej
wśród sosen. Po prawej stronie zauważył spokojną, ołowianą szarość morza, a za nią, w
oddali, ciemne, nie kończące się płachty lasu, do którego w Finlandii nigdy nie jest daleko —
jak ramiona duszącym uściskiem obejmujące zatokę.
— Jest inny, prawda? — spytała Sarin.
— Jest nadzwyczajny — zgodził się Newman.
Zapłacił taksówkarzowi, potem weszli do przestronnego hallu. W Finlandii nie liczą kosztów
kubatury. Wspaniałym rozwinięciem wizji architekta była kliniczna czystość tego miejsca.
Hotel był cichy, ledwie garstka ludzi siedziała wygodnie w fotelach przed recepcją.
Newman wpisał się do księgi hotelowej, a portier zawiózł ich windą do apartamentu na
drugim piętrze. Wydawało się zupełnie naturalne, że Sarin mu towarzyszyła. Apartament
stanowiła duża sypialnia z dwoma jednakowymi łóżkami, łazienką i drzwiami prowadzącymi
do sąsiedniego salonu. Kiedy zostali sami, Newman opadł na jedno z łóżek, czując
niewypowiedziane zmęczenie.
Sam siebie poganiał od chwili, gdy razem z Howardem obejrzał w kinie na Park Crescent film
pokazujący zabójstwo Alexis. Ile czasu minęło od tamtej pory? Chryste! To było rankiem
tego samego dnia. A teraz był w odległej Finlandii. Laila Sarin podbiegła do wielkiego
panoramicznego okna i zawołała prawie z dziecięcym entuzjazmem:
— Panie Newman! Musi pan to zobaczyć! Proszę podejść i spojrzeć.
— W porządku, już idę.
Coś w tonie jego głosu zmusiło ją, by odwrócić się nagle w momencie, gdy stanął obok niej.
Spytała, czy chciałby kawy, skinął głową. Stał i spoglądał ponad płaskim dachem, który
wznosił się nad recepcją, a ona telefonowała do służby hotelowej, mówiąc szybko po fińsku.
43
Tak, miała racje. To była Finlandia. Patrząc ponad budynkami po drugiej stronie drogi, miał
najcudowniejszy widok na zatokę, która rzeczywiście sprawiała wrażenie jeziora. Wiatr
tarmosił powierzchnię morza zbliżającego się do pustego brzegu armią maleńkich fal.
W Finlandii zawsze ma się świadomość wielkości nieba, nieba, jakiego nie ma nigdzie w
Europie, wraz z jego czystością i uczuciem ogromu i bezkresu. Słońce przebiło się przez
chmury jak blade światło latarki, oświetlając niewielki obszar zatoki. Potem wiatr ustał i
powierzchnia wody wygładziła się.
Stał kontemplując spokój tego widoku, brak nawet jednej ludzkiej postaci. Tylko morze,
ciemniejące niebo "i las. Czuł, że nogi ma jak z waty, lecz piękno widoku trzymało go
jeszcze, kiedy Sarin wróciła i stanęła obok niego. Objął ją ręką za ramię i poczuł, że ona
wygodnie opiera się o niego.
— Kawa nadchodzi — powiedziała, kiedy tak stali w półmroku. — I możesz mi mówić Laila,
oczywiście, jeśli chcesz.

background image

— Mam na imię Bob. Od tej chwili możesz sobie darować pana Newmana. Lailo, padam z
nóg.
— Idź i poleź, zanim przyniosą kawę. To nie potrwa długo.
Podszedł do łóżka stojącego bliżej drzwi, usiadł, zdjął buty, podciągnął nogi i opadł na
materac. Ona ułożyła mu poduszkę pod głową, rozwiązała krawat i rozpięła kołnierzyk.
Zasnął szybko.
Nie obudziła go, gdy przyniesiono kawę. Nalała kawy sobie, zaniosła krzesło pod okno,
usiadła i popijając obserwowała zapadającą noc. Po godzinie opróżniła dzbanek, a Newman
spał dalej, oddychając równo. Włączyła lampkę przy drugim łóżku, ułożyła poduszkę, zdjęła
buty i wyciągnęła swe długie, szczupłe nogi.
Przez okulary obserwowała tego obcego człowieka zza morza, Anglika, który od pierwszej
chwili, gdy zobaczyła go na lotnisku, przywodził na myśl zbłąkaną duszę.
Rozdział 5
Tweed wyszedł z hallu tego dziwnego, zbudowanego w stylu dwudziestego pierwszego wieku
lotniska Charlesa de Gaulle'a tuż po 5.30 po południu. Opuściwszy samolot Air France rejs nr
815 nie tracił czasu na czekanie, aż walizka pojawi się na taśmie. Zawsze podróżował z
małym bagażem, który zabierał ze sobą do kabiny. Technika ta dawała mu jedną zasadniczą
przewagę. Każdy, kto go śledził, musiał czekać na swój bagaż.
Odzywając się po francusku, zamówił kurs:
— Hotel Bristol, jeśli pan tak miły.
Często zakłada się, że jeśli chce się odwiedzić Paryż, nie zwracając niczyjej uwagi, najlepiej
jest zamieszkać w jednym z małych i skromnych hotelików na lewym brzegu Sekwany. Ale
to jest błąd popełniany przez tak zwanych doświadczonych podróżników.
Konsjerżki w takich małych, a często obskurnych pensjonatach mają zwyczaj szpiegować
swoich gości. Za niewielką opłatą opowiedzą o gościu każdej zainteresowanej osobie. Innym
niebezpieczeństwem są tajne kontakty, które te konsjerżki utrzymują pomiędzy sobą.
Zupełnie inne zasady obowiązują w majestatycznych hotelach, jakie można znaleźć na
prawym brzegu rzeki — a jednym z najznacz-niej szych wśród nich jest właśnie Bristol. Tutaj
służba zarabia kupę forsy na zaspokajaniu kaprysów nadzianej klienteli, a zwłaszcza
Amerykanów w roku 1984, kiedy mocny dolar oznaczał, że wszystko oddawano Jankesom za
półdarmo.
Żaden pracownik luksusowego hotelu nawet nie pomyśli o zagrożeniu swych lukratywnych
dochodów poprzez sprzedawanie
45
informacji o gościach, bez względu na wielkość oferowanej łapówki. Tweed znakomicie
zdawał sobie sprawę z tego ekonomicznego aspektu życia.
Zapłacił za kurs na rue du Faubourg St. Honore, pozwolił portierowi wziąć walizkę i wszedł
do Bristolu, odległego o rzut kamieniem od Pałacu Elizejskiego i Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych na Place Beauvau.
Każdy, kto poszedłby za Tweedem, a nikomu nie udało się jeszcze dokonać tego wyczynu
bez jego wiedzy, zdziwiłby się wyborem tego miejsca na kolację 30 sierpnia. Podczas gdy
tysiące mil na północny wschód Newman spał twardo w Helsinkach, pilnowany przez Lailę
Sarin, Tweed szybko rozpakował swą walizeczkę. Umył się, a potem wyszedł na korytarz,
przeprowadziwszy kilka miejscowych rozmów telefonicznych.
Na klamce sypialni zostawił kartonik z napisem: Proszę nie przeszkadzać, a klucz od pokoju
schował do kieszeni. Było parno i duszno, gdy szedł po Faubourg St. Honore. Minął Place
Beauvau, wejście do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, którego metalowa, kuta brama była
zamknięta i pilnowana przez policjantów z pistoletami w kaburach, i szedł dalej ulicą aż za
Pałac Elizejski.

background image

Paryż zmienił się od jego ostatniej wizyty — niestety, nie na lepsze. Nawet po przeciwnej
stronie ulicy, przy której mieści się rezydencja prezydencka, płyty chodnikowe sterczały
krzywo, farba odpadała płatami ze ścian budynków, w ogóle miasto było odrapane i
zaniedbane.
Czasami zatrzymywał się, by zerknąć na wystawę sklepową, i wziął taksówkę dopiero wtedy,
gdy przekonał się, że nikt za nim nie idzie. Kazał kierowcy zawieźć się na rue des Pyramides,
boczną ulicę odchodzącą od St. Honore i łączącą się z rue de Rivoli. Odległość nie była duża,
więc wynagrodził taksówkarza hojnym napiwkiem, który jednak nie został należycie
oceniony.
Idąc piechotą, znów się zatrzymał, lecz nie zauważył żadnego pieszego ani żadnego pojazdu.
Skręcił do Restaurant aux Pyramides, przy barze zamówił pernod i poprosił o telefon. Drugi
raz wybrał ten sam numer i tym razem ustalił spotkanie, sprawdziwszy czas. Popijał pernod
głównie ze względu na zachowanie pozorów, większość zawartości pozostawiając jednak w
szklance.
Z drugiej taksówki wysiadł przy stacji metra Bastille. Znowu szedł
46
:
pieszo, nieduży, zwyczajnie wyglądający człowiek, z gołą głową, gdyż maszerował dość
szybko po rue St. Antoine, a potem skręcił w boczną uliczkę, prowadzącą do renomowanego i
niegdyś eleganckiego Place des Yosges. Wygląd tego placu, jeszcze kilka lat temu rezydencji
bogaczy, wstrząsnął nim.
Luksusowe apartamenty ponad arkadami były pozamykane i sprawiały wrażenie
opuszczonych. Ludzie bogaci mają możliwości przemieszczania się, więc uciekli przed
Mitterandem. Teraz zamieszkiwali apartamenty w Nowym Jorku lub w Szwajcarii. Podziemia
banków w Bazylei były zapełnione bilionami francuskich franków, przeniesionych przez
ostrożnych posiadaczy w przeddzień wyborów prezydenckich, w których Mitterand pokonał
Giscarda.
Ich nieobecność widać było również w La Chope, restauracji, do której zmierzał Tweed.
Przed restauracją w północno-wschodnim rogu tego wielkiego placu ciągle stały stoliki, lecz
klientela już się zmieniła. Tweed ogarnął to wszystko jednym spojrzeniem.
Szykowne kobiety, ubierane przez najlepszych paryskich krawców, ich przyjaciele, którzy
odziedziczyli fortuny, od czasu do czasu jakieś bogate małżeństwo, zazwyczaj w ogóle nie
rozmawiające. Wszyscy ci ludzie odeszli.
Obecnie pijący lub jedzący należeli do klasy średniej lub robotniczej lepiej sytuowanej
(Tweed nigdy nie wiedział, gdzie kończy się jedna z tych klas, a zaczyna druga). Spojrzał na
zegarek. Była dokładnie 7.30 wieczorem. Przy stojącym w rogu, nieco na uboczu, stoliku dla
dwóch osób siedział brzuchaty mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat. Tweed z
rezygnacją malującą się na twarzy rozejrzał się dokoła po innych, zajętych stolikach.
— Przepraszam — odezwał się po francusku — czy mógłbym się przysiąść? Zdaje się, że
dzisiejszego wieczoru nie ma tu zbyt wiele miejsca.
— Niech pan siada — zaprosił go Andre Moutet.
Promienie słońca odbijały się od dachów po drugiej stronie placu. Tweed osłonił oczy przed
blaskiem i przesunął krzesło bliżej tamtego mężczyzny w chwili, gdy kelner podał mu menu.
— Macie jeszcze cielęcinę? — zapytał Tweed.
— Oczywiście, proszę pana. Coś do picia?
Tweed zamówił karafkę wina i znowu zostali sami. Moutet jeszcze bardziej przybrał na
wadze. Tweed pomyślał, że rozumie dlaczego,
47
kiedy zobaczył, jak tamten szufluje kartofle do swych przepastnych ust. Andre Moutet lubił
jeść. Zaczęli rozmawiać ściszonym głosem. Nie chodziło o to, że Tweed obawiał się, iż ktoś

background image

będzie ich podsłuchiwał, gdyż inni goście byli całkowicie zajęci sobą i tym, co znajdowało się
na talerzach i w butelkach stojących przed nimi.
Andre Moutet był mocno zbudowany w każdym calu swej ogromnej postaci. Miał dużą
głowę, ciemne włosy, przycięte en brosse, wydatną szczękę, a wargi pełne i zwodniczo
obwisłe. Oficjalnie był z zawodu doradcą na wyścigach, co pozwalało mu wtapiać się
niepostrzeżenie w towarzystwo ludzi z niższych sfer. Czasami odbywał krótkie rozmowy z
tymi, którzy stawiali wielkie sumy na Longchamps. Wśród znajomych miał również paru
hrabiów, żeby nie powiedzieć hrabianki.
— Hrabiny — jak wyznał to kiedyś Tweedowi z pogardą — są najgorsze. Kiedy nie mogą już
wydusić od swych mężów ani grosza więcej, można je spotkać, jak zarabiają, oczywiście dla
nadrobienia strat, wynajmując się w co bardziej ekskluzywnych salonach. Wie pan, co mam
na myśli?
Puścił oczko. Tweed wiedział, o co mu chodziło. Ale to były tylko pozory. Prawdziwe źródło
jego dochodów było zupełnie inne — chociaż też wiązało się ze zbieraniem i
przekazywaniem informacji.
Moutet miał dobre układy z portierami i sprzątaczami we wszystkich ambasadach w Paryżu.
Z tych, jak by się zdawało, marnych źródeł za stosunkowo niewielkie sumy franków
zdobywał zadziwiająco dużo ściśle tajnych informacji. Jego marża, gdy przychodziło do
przekazania tych informacji stronom zainteresowanym, wynosiła dziesięć tysięcy procent. I,
oczywiście, wyłącznie gotówką. Urząd podatkowy nigdy nie widział nawet jednego sou z
jego dochodów.
Jedząc cielęcinę, Tweed słuchał Mouteta. Potem Moutet słuchał Tweeda. Na etapie kawy
Tweed wyciągnął z kieszeni marynarki egzemplarz Le Monde, pomiętą gazetę, którą podniósł
ze stołu w Restaurant aux Pyramides. Wskazał Moutetowi interesujący go fragment na ciągle
złożonym piśmie, na który Francuz spojrzał, skinął głową, a potem wepchnął gazetę do
kieszeni, jakby miał zamiar później przeczytać artykuł. Koperta zawierająca dwa tysiące
franków była ukryta wewnątrz gazety. Moutet pochylił się do przodu i szepnął, biorąc
wykałaczkę:
48
— Bary. To najlepsze kanały. Barmani uwielbiają uszczęśliwiać klientów opowieściami o
różnych brudach. Mogą okazać się bardzo przydatni. Będę pracował dla pana przez cały
przyszły tydzień. Ale może pan zechce zacząć jeszcze dziś wieczorem. Którędy idzie pan do
domu?
— W kierunku Pól Elizejskich — ostrożnie odparł Tweed.
— Nie mogło być lepiej. Można by rzec — wyższe sfery społeczeństwa. Podam panu krótki
spis. Zgoda? Dobrze. A ja wejdę w bagno. — Na twarzy mężczyzny pojawił się ślad
ponurego uśmiechu. — To raczej nie jest pańskie środowisko? Chociaż wiem — i proszę nie
zrozumieć mnie źle — że gdyby pan musiał, poradziłby sobie również i z tym. Z pana jest
cholerny kameleon, nieprawdaż?
Cholerny kameleon przytaknął, puścił oko i zerknął na stolik stojący najbliżej z lewej strony.
Właśnie zajęła go para nowych gości — mężczyzna po czterdziestce, dziewczyna około
dwudziestu lat. Była zwrócona twarzą do Tweeda, gdy obejmowała swego partnera, biorąc
jedną ręką od kelnera podawane menu i puszczając oczko. Tweed uśmiechnął się do niej.
Wyglądało na to, że był to wieczór na puszczanie oczek. Doszedł do wniosku, że to chyba
atmosfera — teraz powietrze koiło i odprężało.
Moutet sporządzał spis barów i ich adresów. Tweed zawołał kelnera i zapłacił za oba posiłki.
Moutet doceniał tego typu drobne dodatki. Tęgi mężczyzna złożył brudny kawałek papieru i
podał go Tweedowi, a potem spojrzał na karafkę wina jeszcze prawie pełną.

— Zostawia pan to? — spytał zdziwiony typowo po galijsku.

background image

— Przecież pan wie, że ja niewiele piję. Proszę bardzo, niech pan sobie naleje. Ja już pójdę.
Być może będę potrzebował spotkać się z panem za tydzień czy dwa. Powiadomię pana.
— Zawsze do usług.
Moutet wziął szklankę i nalał sobie z karafki Tweeda. Podnosząc się z krzesła, Tweed znowu
spojrzał w lewo. Wydawało się, że patrzy na parę siedzącą przy najbliższym stoliku, która
ciągle była spleciona wężowym uściskiem. W rzeczywistości jednak patrzył na niewysokiego
mężczyznę o śniadej twarzy, palącego duże cygaro, który siedział przy stoliku pod ścianą,
odkąd przybył tu Tweed. Moutet ciągle miał tego samego goryla, człowieka, którego nazywał
Korsykaninem.
4 — Kamuflaż

49

Po wyjściu z Place des Yosges Tweed spędził długi, pracowity i ciężki wieczór. Odwiedził
każdy bar ze spisu Mouteta. Większość znajdowała się w bocznych uliczkach odchodzących
od rue St. Honore. Kilka znajdowało się przy głównej ulicy.
Zachowywał się zawsze tak samo. Wchodził do baru, stawał przy wejściu, klepiąc się po
kieszeniach marynarki, jakby w nich czegoś szukał, i jednocześnie przyglądał się siedzącym
w środku ludziom. Następnie podchodził do pokrytego plastikiem kontuaru — stare cynkowe
blaty, które nadawały charakter paryskim barom, już dawno ustąpiły miejsca atakującej nauce
i ekonomii.
— Raz pernod — zamawiał, nachylając się nad kontuarem.
Potem rozmawiał przez parę minut, słuchał opowieści o mroku i upadku. Jak powiedział mu
jeden barman: — Piękna Francja już nie jest piękna.
Następnie Tweed sam zaczynał opowiadać, a wtedy barman zawsze przestawał wycierać blat
i szklanki, i zaczynał słuchać z zainteresowaniem. Wątpliwe, żeby Tweed, nawet z jego
płynną francuszczyzną, mógł uchodzić za tutejszego, lecz od czasu do czasu ozdabiał
rozmowę wyraźną pomyłką językową w postaci jakiegoś hiszpańskiego słowa.
Była prawie północ, kiedy wrócił do Bristolu i poszedł prosto do swego pokoju. Rozebrał się
szybko, naszykował świeże ubranie na następny dzień, nastawił swój podróżny budzik na
szóstą rano i wskoczył do łóżka.
Następnego dnia był we Frankfurcie, w Niemczech.
Wunderbar! Frankfurt nad Menem to dobre miejsce do obserwowania, jak
zachodnioniemiecka machina przemysłowa pracuje na coraz wyższych obrotach. Kontrast z
zaniedbaną Francją, z której Tweed wyjechał, był oszałamiający.
W przeciwieństwie do Francuzów — przygnębionych, z ponurymi twarzami i ciągłym
wspominaniem przeszłości, Niemcy szli energicznie do przodu, pewni swej teraźniejszości i
przyszłości. W tym mieście elektrowni można przejść ulicą, nie skręcając nogi w kostce,
czego Tweed doświadczył na rue St. Honore.
Taksówka wzięta z wielkiego lotniska podwiozła go pod hotel Intercontinental akurat w porze
lunchu. Podobnie jak Kalastajatorppa w odległych Helsinkach, Inter continental ma wolno
stojące budynki po obu stronach ulicy, lecz, z wyjątkiem łączących je tuneli, nie da się ich
porównać pod żadnym innym względem.
50
Na hotel Intercontinental składają się dwa wielkie drapacze chmur. Tweeda odeskortowano
szybkobieżną windą do pokoju nr 1467. Po daniu napiwku boyowi, który uparł się, by nieść
małą walizeczkę Tweeda, kilka chwil spędził wyglądając przez panoramiczne okno swego
pokoju.
Widok przypominał Los Angeles. W południe miasto spowijała ciągle szara, jakby morska
mgła. Z tej mgły wyłaniało się więcej drapaczy chmur. Tweed rozpoznał podobną do pala
wieżę, która, jak wiedział z poprzedniej wizyty, miała na szczycie pierwszą w Europie
obracającą się restaurację.

background image

Nie spieszył się z rozpakowaniem walizki i myciem. Nieco dokładniej zajął się swoim
wyglądem, uczesał ciemne włosy, aby lepiej prezentować się przy swoim obiadowym gościu.
Zadzwonił do niej z Bristolu przed wyjazdem z Paryża, a ona natychmiast i z entuzjazmem
zgodziła się na spotkanie.
— Jak wiesz, o tej porze dnia mam spokój — wyjaśniła. — Kolacja zawsze jest trudna —
wieczorami najważniejsze są interesy.
— Oczywiście — zgodził się taktownie Tweed.
O 12.45, na kwadrans przed umówionym obiadem, Tweed wyszedł z pokoju. Czekając na
windę, .wyjrzał przez okno. W przestrzeni między wieżowcami widać było, jak ludzie
spacerują nad brzegami Menu, wolno płynącej wstęgi wody.
Zjechał na poziom „U", ruszył tunelem prowadzącym do głównego budynku, a potem
schodami ruchomymi do wielkiego hallu recepcyjnego. Panował w nim ożywiony ruch. Jedni
goście przyjeżdżali, inni odjeżdżali z bagażami ułożonymi w stosy na wózkach.
Poszedł do restauracji najlepszej kategorii, do Rotisserie, i sprawdził, czy szef sali
zarezerwował dla niego odosobniony stolik gdzieś w kącie sali, o co prosił zaraz po
przyjeździe. Stolik był doskonały. Oczywiście! Wrócił do hallu, by tam zaczekać.
Punktualnie o pierwszej przybyła Lisa Brandt, spostrzegła Tweeda i przefrunęła przez hali, by
zarzucić mu ręce na szyję. Nikt nigdy nie mówił, że Tweed jest wysoki, ale Lisa miała
zaledwie pięć stóp i trzy cale wzrostu. Miała odrobinę ponad czterdzieści lat, długie
kasztanowate włosy, tak ułożone, że Tweed pomyślał, iż przyszła prosto od fryzjera. Była
szczupła, pełna życia i inteligentna, miała piwne oczy i złośliwe poczucie humoru. Przywitali
się po niemiecku.
51
— Kochanie! Ile to czasu już minęło! — Uścisnęła go z niekłamanym uczuciem. — Czy
będziesz miał trochę wolnego na zabawę podczas pobytu we Frankfurcie? — zaproponowała.
— Niechaj to będzie dzień wspomnień.
— Zaraz, zaraz — ofuknął ją. — Przecież wiesz, że nigdy nie próbuję przysmaków, jakie
masz do zaoferowania.
— Tweed! — udała oburzenie. — Mówię o sobie! — Pogłaskała się po pucołowatym
policzku. — Kiedyś, pewnego razu... A może już zapomniałeś?
— Lunch już czeka. — Poprowadził ją do stolika, lecz ona zatrzymała się nagle.
— Szampana! Wiesz, że go uwielbiam!
Podszedł do nich pierwszy kelner, który trzymał się dyskretnie na uboczu. Przysunął jej
krzesło, ukłonił się, potraktował jak królową. Nie wiedział, że dama była właścicielką
najbardziej ekskluzywnego burdelu we Frankfurcie.
— Jeszcze tego popołudnia muszę wsiąść w następny samolot — powiedział Tweed, kiedy
stukali się kieliszkami. — Bardzo mi przykro. Naprawdę. Ale potrzebuję twojej pomocy.
— Moja życzliwość jest zawsze do twej dyspozycji — odparła figlarnie.
Tweed rozpieszczał ją, traktował na wesoło, a ona to uwielbiała. Gdyby tylko Howard, który
uważa się za interesującego mężczyznę, mógł obserwować ten lunch, z pewnością by
zgłupiał. Tweed bowiem prezentował tę stronę swego charakteru, którą inni poznawali
niezwykle rzadko. Wiedząc dokładnie, co robi, schlebiał jej nieprawdopodobnie, a ona
kupowała wszystko.
Podobnie jak w przypadku Andre Mouteta Tweed słuchał jej, a potem ona słuchała jego,
zajadając wyśmienitego łososia. Kelner powiedział im, że ryba jest świeżo przywieziona
samolotem ze Szkocji.
— Jestem pewna, że mogę ci pomóc, Tweed — zauważyła w pewnej chwili Lisa, trzymając
kieliszek w szczupłej, małej dłoni i obserwując ulatujące bąbelki. — Mam klientów wysokiej
klasy — ministrów, członków Bundestagu i, mówiąc między nami, nawet ludzi z BND.

background image

BND to Federalna Służba Śledcza. Tweed przytaknął z aprobatą, gdy wymieniła te szacowne
osobistości patronujące jej interesowi.
52
I znów, tak jak w przypadku Mouteta, na etapie kawy poruszył ten sam temat.
— Za tydzień, może dwa, będę cię potrzebował w Londynie w związku ze sprawą, o której
wspomniałem wcześniej. Samolotem obrócisz w jeden dzień.
— Oczywiście. Wystarczy, że zatelefonujesz. — Mieszała kawę, skupiając na tym uwagę. —
Co u twojej żony?
— Nie mam pojęcia, gdzie ona się podziewa.
— Ani z kim teraz jest?
— To mnie nie interesuje. Sprawa jest skończona. Liso, czy kiedykolwiek spacerowałaś w
nocy ulicami zamożnego przedmieścia, któregokolwiek przedmieścia? A jeśli tak, to czy
zastanawiałaś się nad tym, jak za zaciągniętymi zasłonami mężczyźni i kobiety mordują się
po cichu nawzajem dzień po dniu?
— A jak uważasz, dlaczego ciągle jestem sama, ty nierozsądny mężczyzno? — spytała
patrząc mu prosto w oczy. — Bóg jeden wie, ile miałam ofert. Czy wyobrażasz sobie, o
jakich rozmowach opowiadają mi moje dziewczęta po wyjściu klientów? Małżeństwo to
pułapka, Tweed, pole minowe, przez które musisz codziennie przechodzić. Tak samo dla
kobiety, jak i dla mężczyzny. A kiedy przyjadę do Londynu, to czy będziesz chciał, żebym
przenocowała?
— Nie! Może to zabrzmi okrutnie, ale sprawa, którą się zajmuję, pozbawi mnie całej energii i
uniemożliwi koncentrację. Nikomu z wyjątkiem ciebie nie mówiłbym o tym, lecz nie jestem
pewien, czy podołam.
— To brzmi dość niebezpiecznie. Uważaj na siebie, mój drogi Tweedzie.
— W tym mam już dużo doświadczenia.
We Frankfurcie był w piątek, 31 sierpnia. A w sobotę, pierwszego dnia września, znalazł się
w Genewie. Przenocował w Rich-mond, jednym z najbardziej luksusowych hoteli
szwajcarskiej stolicy. Przed rozstaniem z Lisa Brandt bardzo taktownie załatwił sprawy
finansowe. Wręczył jej kopertę zawierającą banknoty marek niemieckich o wysokich
nominałach, nie zadając sobie trudu, by się z tym ukrywać. Wcześniej, jeszcze w sypialni,
nieczytelnie wypisał na firmowej kopercie hotelu jej nazwisko i adres. Znaczki przyniosła mu
obsługa.
53
Każdy, kto obserwowałby ich transakcję, pomyślałby, że dał jej po prostu list do wysłania.
W Genewie, kiedy zajął miejsce przy stojącym w kącie stoliku w Brasserie Hollandaise na
placu Bel-Air, zachowywał się o wiele bardziej bezpośrednio. Tym razem towarzyszył mu
czterdziestoletni mężczyzna o pociągłej twarzy. Alain Charvet był eks-policjantem, który
zrezygnował z pracy, gdy zwierzchnik pominął go przy awansie. Charvet od razu założył
dyskretną, prywatną agencję śledczą.
— Oto pieniądze — rzekł Tweed, przesuwając kopertę po stole. — Tysiąc franków
szwajcarskich.
Charvet błyskawicznym ruchem schował kopertę do kieszeni i zaraz splótł swe długie,
kościste palce na wypolerowanym, drewnianym blacie stolika. Tweed wyjaśniał, o co mu
chodzi, Charvet potakiwał, a potem wypił kawę. Rozmowa trwała nie więcej niż dziesięć
minut, po czym Tweed wstał, rozglądając się po tym dziwacznym relikcie przeszłości.
Kawiarnia miała typowo holenderski wygląd. Nie było w niej nic z Genewy. Ławeczki
pokryte ciemnobrązową skórą z wieńczącymi je mosiężnymi rurkami. Lokal był oświetlony
dużymi, mlecznymi kulami na mosiężnych nogach. Tweed wyszedł na plac Bel-Air i ruszył
przez most nad Rodanem.

background image

Główne źródło dochodów Charveta było niezwykłe. Charvet stał do dyspozycji zagranicznych
agentów, których zadaniem było śledzenie ruchów i kontaktów pewnych osób. Takie zajęcie
jest nudne, więc nic dziwnego, że niektórzy agenci woleli spędzać czas z kochankami.
Dlatego przekazywali swe zadania Alainowi Charvetowi, który tak czy owak znał miasto o
wiele lepiej niż oni. Charvet brał do rąk odzianych w rękawiczki arkusz czystego papieru i
wkładał go do starej maszyny do pisania, Olivetti Lettera 22, którą trzymał wyłącznie w tym
celu.
Potem pisał szczegółowy raport o ruchach i wszelkich kontaktach obserwowanego osobnika.
Za tę usługę otrzymywał często zadziwiająco duże sumy pieniędzy. Użycie rękawiczek miało
go zabezpieczyć przed zostawieniem odcisków palców na przekazywanym dalej zapisanym
już papierze.
Charvet wykazywał dużą ostrożność, wiedział, że niektóre zlecenia mogą być niebezpieczne.
Był na tyle przezorny, że swą starą maszynę do pisania przechowywał w schowku
bankowym,
54
ponieważ eksperci łatwo potrafią stwierdzić, czy tekst został napisany na danej maszynie.
Pracował nie tylko dla agentów sowieckich i amerykańskich. Zabezpieczył się w jeszcze
jeden sposób. Od czasu do czasu, kiedy doświadczenie mówiło mu, że sprawa dotyczy
szwajcarskich służb bezpieczeństwa, wypisywał oddzielną kopię dokumentu. Przekazywał ją
szwajcarskiemu kontrwywiadowi, ale już nieodpłatnie.
Teoretycznie był kryty ze wszystkich stron. Dla Tweeda stanowił wspaniałe narzędzie, a to z
powodu kontaktów z agentami zagranicznymi. Następnego dnia była niedziela, 2 września.
Przed południem Tweed zainstalował się w swoim pokoju w Hiltonie przy Boulevard
Waterloo w Brukseli.
— Rozumiesz, jakich działań od ciebie oczekuję, Julius? — sondował Tweed, podczas gdy
tamten rozglądał się po bufecie na stacji Brussels Nord.
— Rozumiem doskonale — odparł po angielsku Julius Raven-stein. — I będę do dyspozycji,
by przyjechać na jeden dzień do Londynu, kiedy mnie wezwiesz.
— Dobrze. Zatem sądzę, że nie muszę cię dłużej zatrzymywać.
Patrzył, jak ten korpulentny, pięćdziesięciodwuletni Belg zaczesuje włosy do tyłu. Ravenstein
miał wygląd człowieka zadbanego i dobrze odżywionego, któremu wiedzie się dostatnio, co
było zgodne z rzeczywistością. Kiedyś uważano go za jednego z najzdolniejszych szlifierzy
diamentów, lecz miał to nieszczęście, że zapadł na ciężki artretyzm i w ten sposób skończyło
się luksusowe życie.
Gdy człowiek jest zdesperowany, jego umysł potrafi pracować na zwiększonych obrotach.
Julius podsunął pomysł, który przemówił do jego pracodawców w Antwerpii. Zasugerował
mianowicie, że spenetruje podziemie, udając doradcę w kwestii najlepszych okazji, i w ten
sposób zbliży się do kryminalistów planujących kradzieże diamentów — co jest wieczną
zmorą antwerpskiej społeczności jubilerskiej.
Jego „parawan" zaplanowano dokładnie. Siostra, która śpiewała w jednym z nocnych klubów
Brukseli, narzekała przed każdym, kto tylko chciał słuchać, że jej brat został okropnie
potraktowany przez ludzi z przemysłu obróbki diamentów.
— Te dranie wykopały go na śmietnik. — To był jej stały
55
refren. — Całe życie nauki o diamentach, kupcach i sprzedawcach, i o stosowanych przez
nich technikach zabezpieczeń...
To ostatnie zdanie, dorzucane jako refleksja, już wkrótce zwróciło uwagę grup
zainteresowanych rysującymi się możliwościami. Do Juliusa zaczęli zgłaszać się ludzie
różnych narodowości, nawet takich, z którymi nigdy wcześniej nie miał kontaktu. Słuchał i

background image

mówił: — Dziękuję, ale nie jestem tym zainteresowany. Nie widzę perspektyw dla tego typu
przedsięwzięć.
Po niedługim czasie pewien Holender z Amsterdamu naszkicował Juliusowi plan wróżący
niezwykle świetlaną przyszłość. Paserzy, którzy przejmowali diamenty z rąk gangów
grabiących fabryki, płacili za „dostawę" bardzo zróżnicowane sumy. Handlarze z Antwerpii
dobrze wiedzieli, kim są ci paserzy, tylko że wiedzieć a udowodnić policji to, co się wie, to
dwie różne rzeczy.
W ten sposób Julius Ravenstein, mający na utrzymaniu żonę i jej starych już krewnych,
wszedł w ten interes w podwójnej roli. Z jednej strony doradzał anonimowym osobnikom,
zwracającym się do niego przed napadem, który paser jest najlepszy dla danego rodzaju
„towaru". Z drugiej — natychmiast wysyłał do Antwerpii hasło „Biała gwiazda", tą drogą
uprzedzając, że wkrótce gdzieś zostanie dokonana kradzież. Ochronę fabryk stawiano w stan
nadzwyczajnego pogotowia. Czasami złodzieje wpadali i szli do pudła na dłuższy czas.
Czasem uciekali.
Wynik nie robił Juliusowi różnicy. Zarabiał więcej pieniędzy, niż kiedykolwiek widział w
życiu. Gangsterzy płacili mu okrągłe sumki za informację, którego pasera wybrać —
oczywiście zawsze płatne z góry. Jego dochody przypominały tort urodzinowy, na którego
szczycie znajdowało się tajne, regularnie otrzymywane od handlarzy diamentów
wynagrodzenie „na chleb z masłem". „Białą gwiazdę" — taki był jego pseudonim —
szanowali i uważali za najlepsze ubezpieczenie.
W każdej rozmowie nazwisko Adama Procane'a powtarzano kilka razy. Jedząc sole meuniere,
Tweed bardzo lubił ryby, doszedł do wniosku, że najlepszym źródłem będzie Lisa Brandt z
Frankfurtu. Ravenstein stanowił ryzyko. W szczególnych wypadkach kradzionymi
diamentami płacili zarówno Amerykanie, jak i Rosjanie, a płacili informatorom dużego
kalibru, którzy przechowywali swoje łupy w prywatnych sejfach bankowych. A to oznaczało,
że na wyciągach z ich kont nigdy nie występowały duże sumy pieniędzy.
56
W całej tej wielkiej grze pionkiem najbardziej Tweeda niepokojącym był Bob Newman, który
poleciał do najczulszego rejonu, do Finlandii. Ten człowiek mógł okazać się dżokerem w
całej talii i Tweed autentycznie martwił się o jego bezpieczeństwo.
Myśląc o swoich czterech informatorach, wypił jeszcze trochę wody Perrier. Jak na ironię, nie
docenił umiejętności tego informatora, któremu poświęcił najmniej uwagi. W wyniku
wysiłków Andre Mouteta po Paryżu już zaczęły krążyć pogłoski. A kiedy Tweed kończył jeść
obiad, wieści doszły do uszu attache wojskowego sowieckiej ambasady w Paryżu.
Lecz nikt jeszcze nie podejrzewał, co Tweed osiągnął w tak podstępny sposób. Podpalił
mianowicie lont prowadzący do dwóch beczek z prochem, które znajdowały się o krok od
eksplozji.
Rozdział 6
— Ta informacja pochodzi z Paryża — powiedział oschle swemu podwładnemu generał
Wasylij Łysenko. — Jeżeli Adam Procane przejdzie na naszą stronę przed wyborami
prezydenckimi siódmego listopada, to czy potraficie sobie wyobrazić, jaki to wywoła skutek?
To może temu draniowi Reaganowi, zwolennikowi twardej ręki, uniemożliwić przejście do
drugiej kadencji. Rozumiecie teraz, dlaczego to wydarzenie może się stać jednym z
najważniejszych w naszym stuleciu?
Łysenko przyleciał właśnie z Moskwy do Tallina, by upewnić się, że pułkownik Karłów pojął
znaczenie tych informacji. Tallin jest miastem, które niewielu ludzi na Zachodzie potrafiłoby
umiejscowić w promieniu tysiąca mil od jego właściwego miejsca na mapie.
Stolica Estonii leży nad Zatoką Fińską, dokładnie naprzeciwko Helsinek, znajdujących się
zaledwie czterdzieści mil dalej, na drugim brzegu. Ta malutka republika bałtycka jest dla

background image

Moskwy autentyczną beczką prochu. Estończycy nienawidzą Rosjan i uważają, że znajdują
się pod obcą okupacją.
Telewizja również nie polepsza sytuacji, ponieważ Estończycy są wystarczająco blisko
Finlandii, by odbierać programy nadawane z Helsinek. W ten sposób oglądają zupełnie inne,
bogatsze, wolne życie.
Jak na ironię, podczas Igrzysk Olimpijskich w Los Angeles w roku 1984 miasto było wprost
zatłoczone wysokimi urzędnikami KGB i partii, którzy przylecieli z Moskwy do Tallina, by
oglądać nadawane
58
z Helsinek sprawozdania z olimpiady. Właśnie z powodu takiej sytuacji ogólnej, jak i wielu
innych bezpośrednich i niebezpiecznych wypadków, pułkownik Andriej Karłów z GRU został
wcześniej przeniesiony do Tallina przez swego szefa, generała Łysenkę.
Generał był niski i dobrze zbudowany, przypominał trochę sławę drugiej wojny światowej —
marszałka Żukowa. Łysenko, podobnie jak Żuków, prezentował brutalną pewność siebie, a
czasami prostackie poczucie humoru, często kosztem ludzi niższych stopniem. Miał
sześćdziesiąt siedem lat.
Andriej Karłów, mężczyzna ledwie czterdziestodwuletni, był człowiekiem zupełnie innego
kalibru — jednym z nowego narybku, tych, którzy po cichu uważali, że starsze pokolenie
stetryczało. Karłów również zewnętrznie wyglądał zupełnie inaczej.
Wysoki i szczupły, z długą, wąską, starannie ogoloną twarzą, miał wydatną szczękę i sprytne,
lisie oczy. Kiedy Łysenko chciał swemu podwładnemu zaleźć za skórę, mówił do niego
„Lisie".
Obaj pracowali w GRU — Gławnoje Razwiediwatelnoje Upraw-lenije — czyli w Głównej
Radzie Wywiadu w radzieckim Sztabie Głównym. W Brytanii byliby szefami wywiadu
wojskowego.
Siedzieli naprzeciwko siebie przy stole w biurze na pierwszym piętrze budynku przy ulicy
Pikk, które kilka miesięcy wcześniej, po przyjeździe do Tallina, Karłów zarekwirował na
swoje potrzeby. Obaj mieli na sobie cywilne ubrania, a nie zwyczajne, wojskowe mundury
GRU — z dbałości o własne bezpieczeństwo.
Postawa Łysenki była arogancka, graniczyła z pogardą. Karłów pozornie okazywał szacunek,
pilnując się, by nie dawać szefowi powodu do reprymendy. Wrzała w nim jednak tłumiona
wściekłość. Między tymi dwoma mężczyznami, którzy przecież mieli harmonijnie
współpracować w obliczu wzbierającego kryzysu, nie pozostała ani odrobina cieplejszego
uczucia.
Łysenko ode/wał się ponownie:
— Zadałem wam pytanie, towarzyszu. — Ostatnie słowo było wypowiedziane z namysłem.
— Myślałem o implikacjach, oczywiście w celu udzielenia właściwej odpowiedzi. Kiedy
byłem w ambasadzie w Londynie, z pewnego nieznanego źródła otrzymałem informacje
dotyczące amerykańskich projektów wojskowych MX i tak zwanych „Wojen gwiezdnych".
Ten
59
człowiek przedstawiał się jako Adam Procane. Wszystkie informacje przekazałem do
Moskwy, gdzie — jak rozumiem — uznano je za cenne. A jako takie mogły pochodzić
wyłącznie ze znaczących źródeł — tak znaczących jak Narodowa Agencja Bezpieczeństwa
lub CIA.
— A jednak — ripostował Łysenko — sprawdziliśmy cały personel nie tylko agencji
bezpieczeństwa i CIA, ale i Pentagonu. Taka osoba nie istnieje.
— A zatem najwyraźniej Procane to pseudonim — zauważył Karłów. — Chętnie poznałbym
te najnowsze informacje, jakie otrzymaliście via Paryż.

background image

— To tylko pogłoski, ale przekonujące. Adam Procane przygotowuje się do przejścia na
naszą stronę z całym zasobem danych o najnowszych amerykańskich projektach wojskowych.
— Tęgi Łysenko oparł krótkie, grube ręce o stół i rozłożył swe kudłate dłonie. —
Postanowiono, że będziecie odpowiedzialni za tę operację — bezpieczne przejście Procane'a
przez granicę.
— Ale, na Boga, dlaczego ja?
— Odwołajcie się raczej do Partii. Bóg przepadł już dawno temu! — Łysenko zaśmiał się
tubalnie z własnego dowcipu. — Straciliście ten minimalny rumieniec, jaki mieliście do tej
pory, towarzyszu. To zaszczyt, jaki przypadł wam w udziale.
— Ale dlaczego mnie? — nalegał Karłów.
— Powiedziałbym, że to oczywiste. Pierwszy nawiązaliście kontakt z tym Procane'em, czy
jak mu tam. Kiedy tu przyjedzie, w Moskwie odbędzie się wielka konferencja prasowa dla
wszystkich dziennikarzy z prasy imperialistycznej. Wyobraźcie sobie sensację, jaka
wybuchnie w Waszyngtonie! Taka dezercja załatwi Reagana...
— Czy wracam do Moskwy?
— Nie! — Łysenko walnął zaciśniętą pięścią w stół. — Wy zostajecie tutaj, by kontynuować
dotychczasowe obowiązki.
— Czy mógłbym jeszcze raz spytać, dlaczego?
— Ponieważ w raporcie z Paryża wskazano na drogę, którą przybędzie Procane — przez
Skandynawię! Zatem zaczekacie na niego tutaj. Na samym progu!
— Ależ tu nie jest Skandynawia — zauważył Karłów.
— Dosyć! — Łysenko zmienił kierunek rozmowy. To był jego ulubiony wybieg, by
wyprowadzić podwładnego z równowagi. —
60
Macie jeszcze kontakt z tym człowiekiem z jednostki kontrwywiadu w Helsinkach? Z tej ich
Policji Obronnej?
— Pozostajemy w kontakcie — odparł ostrożnie Karłów. — Utrzymujemy przyjazne
stosunki. Ale znacie Finów — to interes bez zbędnych poufałości.
— Jego nazwisko? — Łysenko pstryknął swymi grubymi palcami, jakby wołał kelnera.
— Mauno Sarin. Jest szefem Policji Obronnej, a na dodatek człowiekiem niezwykle
przenikliwym. Musimy być ostrożni...
— Jak i gdzie się spotykacie? — przerwał Łysenko.
— Statki turystyczne pływają przez zatokę...
— To wiem! Spis pasażerów ląduje na moim biurku.
— Miałem zamiar wyjaśnić — kontynuował cierpliwie Karłów — że przyjeżdża z Helsinek
anonimowo, jako zwykły turysta. Wymyka się z pilotowanej wycieczki, która trwa dwie
godziny, i przez mniej więcej godzinę rozmawiamy tutaj. Potem dyskretnie przyłącza się do
swej grupy i wraca do domu.
— Nie wspominajcie mu o Procanie! Nadejdzie, być może, czas, że złożycie mu rewizytę, by
dowiedzieć się, co się dzieje w gnieździe szpiegów po drugiej stronie zatoki.
— Zrozumiano... — Karłów przerwał, rozkoszując się chwilą tuż przed zrzuceniem własnej
bomby. — Zamordowano następnego oficera GRU. Miałem właśnie zamiar złożyć raport, ale
dowiedziałem się, że jedziecie tutaj.
— Następnego?! To razem już dwóch majorów i jeden kapitan.
— Dwóch majorów i dwóch kapitanów — poprawił go Karłów.
— Mój Boże! To miejsce wymyka się spod kontroli! Dlaczego zawsze chodzi o ludzi GRU?
Dlaczego nie KGB? Niech to wszyscy diabli! Człowieku, przecież przede wszystkim po to
tutaj siedziałeś! Pierwsze zabójstwo miało miejsce, gdy byliście na urlopie. Jakie były
okoliczności?

background image

— Za każdym razem ta sama pora — środek nocy, jak twierdzi lekarz. Ta sama technika —
uduszenie drutem od tyłu — dodał ponuro Karłów. — Temu prawie przecięto szyję.
— I, jak podejrzewam, był wtedy pijany? — żądał wyjaśnień rozwścieczony Łysenko.
— Śmierdział wódką. — Karłów zawahał się. — Autopsja
61
wykazała, że niedługo przed śmiercią wypił trochę, lecz ludzie z milicji kryminalnej przysłani
mi do pomocy z Moskwy uważają, że on nie był pijany. Twierdzą, że nalano mu wódki do ust
i pochlapano ubranie już po śmierci.
— Czyżby? — Łysenko poderwał się i podszedł do okna, z dłońmi splecionymi z tyłu zaczął
przyglądać się starej ulicy. — To jest coś niezwykle ważnego, tylko że, do cholery, w żaden
sposób nie mogę tego ruszyć. Ale później sprawa wróci do mnie. Oni ciągle zakładają, że te
morderstwa są dziełem jakiejś świni, jednego z tych estońskich bandytów — tak zwanego
ruchu oporu, prawda?
— Nie sądzę, aby wiedzieli, gdzie są dotychczas. — Karłów zmienił temat: — Ta tak zwana
egzekucja francuskiej dziennikarki Alexis Bouvet, której dokonał kapitan Poluczkin, była
bezdennie głupia.
— Ale on jest drugą osobą w zespole, waszym zastępcą! — Łysenko odsunął się od okna i
położył dłoń na ramieniu Karłowa — gest, którego Karłów okropnie nie lubił. Ten gest
zwiastował wszystko, tylko nie przyjaźń. — A zatem jeżeli miało miejsce jakieś
niedopatrzenie, to odpowiedzialność z pewnością ponosicie wy.
Odsunął dłoń i włożył nią między grube wargi papierosa z kartonowym ustnikiem. Znowu
usiadł na krześle naprzeciwko swego podwładnego i czekał na jego reakcję — na reakcję,
która go zdumiała.
— To po prostu nie jest prawda, generale, i nie tylko wy o tym wiecie, bo fakty są zapisane w
aktach. Poluczkin działał bez porozumienia ze mną. Wymyślił całą tę makabrę bez mojej
wiedzy. Poza tym nie mógł przyłączyć się do grupy filmującej to morderstwo bez specjalnego
wsparcia ze strony Politbiura. Mój raport, w którym odcinam się od tego aktu kompletnego
nieposłuszeństwa, znajduje się w aktach. To było szaleństwo, później powiększone jeszcze
wysłaniem kopii filmu do Londynu.
— Kwestionujecie decyzje Politbiura? — spytał cicho Łysenko.
— Po prostu odwołuję się do faktów. Co można było osiągnąć takim aktem gwałtu?
— Miał posłużyć jako środek odstraszający, towarzyszu. Czy naprawdę myślicie, że chcemy,
by zagraniczni dziennikarze wtykali nos w nasze sprawy? Nie ma wątpliwości, że pogłoski o
zamordowaniu w Estonii kilku oficerów GRU dotarły do uszu tej francuskiej krowy.
62
T
Przypłynęła na jednym ze statków turystycznych z Helsinek, by przeprowadzić własne
śledztwo.
— Gdyby Poluczkin poinformował mnie, że ona tu jest, mógłbym kazać odstawić ją z
powrotem na statek — upierał się Karłów. — Zrewidowalibyśmy ją, może znalazłyby się
przy niej podrzucone przez nas kompromitujące dokumenty. To byłoby wystarczająco
odstraszające.
— Muszę już iść. — Łysenko wstał i mówił dalej z papierosem w ustach: — Być może jest
coś w tym, co sugerujecie. A w jaki sposób zamierzacie znaleźć bandytę lub bandytów, którzy
jak do tej pory zupełnie bezkarnie mordują naszych ludzi?
— Zastawiając nocne pułapki. — Karłów również wstał, udzielając dalszych wyjaśnień: —
Co noc jeden oficer GRU służy za przynętę i rusza wyznaczoną wcześniej drogą. Idzie przez
Tallin jak pijany. Na tej drodze w regularnych odstępach mam ludzi w cywilnych ubraniach,
poprzebieranych za Estończyków i uzbrojonych po zęby. Jak do tej pory nie zaatakowano

background image

żadnego przywiązanego do drzewa kozła ofiarnego. Ale ja wytrwam. Wkrótce musi nam się
wreszcie poszczęścić.
— Im szybciej, tym lepiej. — Łysenko wyciągnął z kieszeni złożony arkusz papieru i rzucił
go na stół. — Oto dyrektywy, podpisane przeze mnie, które tymczasowo dają wam pełną
kontrolę nad operacją sprowadzenia Adama Procane'a żywego i zdrowego.
— Nie mam pojęcia, kim jest ten Amerykanin.
— Więc bądźcie w kontakcie z Mauno Sarinem w Helsinkach. On wie o wszystkim, co dzieje
się w Skandynawii. Najprawdopodobniej właśnie on pierwszy dowie się, że Procane jest już
w drodze. A wówczas Lis wykona swoje mistrzowskie posunięcie.
Łysenko wyszedł z pokoju po zadaniu tego końcowego, obraźliwego ciosu. Karłów zacisnął
zęby. Kiedy został odwołany do Moskwy z Zachodu, spodziewał się awansu pionowego. Był
przekonany, że zajmie stołek okupowany teraz przez tego politycznego krętacza Wasyla
Łysenkę.
Karłów miał słuszne powody oczekiwać podczas powrotnej podróży do ojczyzny takiego
awansu. Jako błyskotliwy matematyk był również znakomitym analitykiem wojskowym i
prawdopodobnie jednym z najlepszych strategów w całej Armii Czerwonej, a na
63
dodatek dobrze znał najnowsze rozwiązania techniczne. Niestety, Łysenko zrobił złą opinię
swojemu rywalowi stosowną etykietką — Lis.
Zdolny? Oczywiście, nadzwyczajnie. Godny zaufania? Lojalny wobec partii? A to już
zupełnie inna kwestia. I dzięki temu nominację wręczono Łysence. Dlatego Andriej Karłów
nienawidził go.
Łysenko usiadł na tylnym siedzeniu limuzyny, a człowiek w uniformie szofera, porucznik
GRU, obiegł dookoła samochód i wskoczył za kierownicę. Pojechał szybko na lotnisko.
Kierowca w skrytości duszy śmiał się trochę z całej tej szarady. W Moskwie Łysenko wsiadł
do samolotu w mundurze i zmienił go na cywilne ubranie dopiero w powietrzu. Szofer
wiedział, że jego wybitny pasażer boi się jak cholera tych tajemniczych morderstw w Estonii,
i uważał, że właśnie generał jest głównym celem nieznanych zabójców.
Wiedział również, że gdy tylko samolot znowu wzbije się w powietrze w drogę powrotną do
Moskwy, Łysenko natychmiast założy swój mundur. Nie można było też dopuścić, by jakiś
obserwator doniósł do Politbiura, że generał GRU nie ma odwagi spacerować ulicami Tallina
we własnym mundurze.
Na tylnym siedzeniu limuzyny Łysenko z zadowoleniem klepał się po brzuchu. Całą tę
sprawę Adama Procane'a wcisnął Karłowowi. Będąc w pełni świadomym rezultatów,
Łysenko mimo wszystko zachował ostrożność i zlecił jednemu z podwładnych
zorganizowanie wcześniejszych etapów tej operacji. Był także pewien, że Karłów nie
spostrzegł zawartej w dyrektywach pułapki czasowej. Lecz w swoich założeniach generał
Łysenko mylił się całkowicie.
...tymczasowo dają wam pełną kontrolę nad operacją sprowadzenia Adama Procane'a żywego
i zdrowego.
Karłów siedział, czytając ten fragment ósmego punktu dyrektyw wręczonych mu przez
Łysenkę. Dokładnie te same słowa, których Łysenko użył w rozmowie. A to drań!
Karłów odepchnął krzesło od biurka i zacisnął usta. Jego zimny, analityczny umysł
natychmiast skoncentrował się na tym kluczowym zdaniu dokumentu. Najbardziej liczyło się
słowo tymczasowo.
Karłów wiedział doskonale, że dzięki temu Łysenko przejmie całkowitą kontrolę nad operacją
w ostatniej chwili — prawdopodobnie
64
wtedy, gdy Procane bezpiecznie przejdzie na rosyjską stronę — i w ten sposób zgarnie
wszystkie zaszczyty za mistrzowskie zagranie. No cóż, towarzyszu, powiedział do siebie

background image

Karłów, nie jest wykluczone, że sprawy potoczą się inaczej, niż się tego spodziewacie.
Doszedł do wniosku, że jego pierwszym posunięciem będzie możliwie najwcześniejsze
nawiązanie bezpośredniego kontaktu z Mauno Sarinem, szefem Policji Obronnej w
Helsinkach.
Tymczasem jeszcze jeden raport, wyrażający wątpliwości co do wartości informacji
dostarczonych do tej pory przez Procane'a, mógłby okazać się niezłym pomysłem. Podszedł
do szafy, wyjął maszynę do pisania i usiadł przy stole. Poprzednie raporty utrzymane w tym
tonie zaostrzyły tylko apetyty w Moskwie. Nie wątpił, że ich reakcja na nową wiadomość
będzie identyczna.
Rozdział 7
Podczas gdy Tweed podróżował po zachodniej Europie, zadając pytania i przekazując
instrukcje swym informatorom, Bob Newman spędził trzy spokojne dni w hotelu
Kalastajatorppa na przedmieściach Helsinek w towarzystwie Laili Sarin. Spotkała go niemiła
niespodzianka, kiedy wróciła Laila, aby zjeść z nim śniadanie.
Schodząc z ruchomych schodów na korytarz, zauważył jakąś fińską gazetę, zostawioną przez
kogoś na stoliku ze szklanym blatem. Iltalehti — wiodąca gazeta wieczorna. Z fotografii na
pierwszej stronie spoglądała na niego Alexis.
Podniósł gazetę, ciągle odrętwiały, i zmarszczył brwi. Zdjęcie pochodziło z tego nikczemnego
filmu, jaki Howard pokazał mu na Park Crescent. Tylko że ta fotografia została skadrowana
tak, iż widać było wyłącznie Alexis, trzymającą rękę w górze w chwili, gdy światła
reflektorów błysnęły jej w oczy. Żadnego tła, ani śladu tajemniczego zamku. Spojrzał na
koniec artykułu zatytułowanego Znana francuska dziennikarka ginie w wypadku
samochodowym?
Nie znając fińskiego, nie mógł w tej chwili przeczytać tytułu, lecz rozpoznał nazwisko
dziennikarki, autorki tego artykułu — Laila Sarin.
— Dzień dobry, panie Newman. Jak pan się miewa?
Podniósł wzrok, stała przed nim Laila Sarin. Pomimo zmęczenia zauważył, jak była cicha w
swych ruchach. Nigdy nie słyszał, jak wchodzi. Z ponurym wyrazem twarzy wyciągnął przed
siebie rękę trzymającą gazetę.
— Przepraszam — kontynuowała — ale wczoraj sądziłam, że nie
66
chciałby pan na to patrzeć. Nawet poprosiłam sprzedawcę w kiosku na lotnisku Yantaa, żeby
do naszego wyjścia z budynku usunął z wystawy wszystkie egzemplarze tej gazety.
— Podczas śniadania chciałbym zadać pani kilka pytań — powiedział, a potem milczał, do
momentu, gdy usiedli w restauracji, gdzie podano im kawę i bułeczki.
— Dobrze pan spał? — zaryzykowała. — Wczoraj po kolacji miałam obawy, czy zostawić
pana samego.
Skinął głową. Nie było sensu mówić jej, że w środku nocy obudził się, krzycząc na cały głos.
Śniło mu się, że jeszcze raz ogląda tamten film, że słyszy krzyk Alexis, a potem łoskot
samochodu miażdżącego jej leżące ciało. Zadał lapidarne pytanie:
— Skąd wzięła pani informacje do napisania tego artykułu? A zdjęcie — jak pani je
zdobyła? I co mówi sam tytuł? Przetłumaczyła tytuł i mówiła dalej:
— Posłaniec doręczył do redakcji kopertę zaadresowaną do mnie, znajdowała się w niej ta
jedna fotografia.
— Czy przycięła ją pani przed oddaniem do druku?
— Nie. Takie zdjęcie otrzymałam w kopercie. Dlaczego pan o to pyta?
— Wyłącznie dlatego, że wiem, iż tak się często robi. Proszę mówić dalej.
— Był również arkusz papieru z krótkim opisem, tak jak to przedstawiłam.
— A ten opis — czy był napisany na maszynie, czy odręcznie?

background image

— Na maszynie, ale, jak sądzę, przez kogoś, kto na co dzień nie posługuje się maszyną. W
tekście było dużo błędów. Ponadto myślę, że to była stara maszyna.
— W jakim języku?
— Po fińsku. Jeśli tylko zechce pan jeść śniadanie i słuchać, opowiem panu. Pańska żona
wybiegła na jakąś boczną drogę w pobliżu Helsinek. Kierowca nie był w stanie zatrzymać
samochodu i przejechał ją. To dla pana z pewnością wielka strata.
— Nieważne. Proszę mówić dalej.
— W moim artykule wypadek został przedstawiony tak, jak w otrzymanym przeze mnie
opisie. Oczywiście, trochę opowiadanie wydłużyłam — wydawca chciał zrobić z tego artykuł
wstępny. Ale to były wszystkie informacje, jakie miałam do dyspozycji. Bo widzi
67
pan, kiedy Alexis Bouvet przyjechała tutaj tydzień temu, odwiedziła mnie.
— Czy ciało zostało znalezione? Wspomniała pani o jakiejś bocznej drodze w pobliżu
Helsinek.
— Nie, i to niepokoi policję. Sądzą, że kierowca, który ją potrącił, a potem uciekł, mógł
ściągnąć ciało z szosy i ukryć w lesie. — Przerwała na moment. — Może minąć kilka
miesięcy, nim zostanie odnalezione.
— I na podstawie tych kruchych dowodów — brak ciała, żadnego potwierdzenia —
wydrukowaliście to jako artykuł wstępny? To właśnie tak wygląda dziennikarstwo w
Finlandii?
Na jej twarzy pojawił się rumieniec, lecz opanowała się. Przypomniała sobie, że Newman
żyje w wielkim napięciu. Otarła serwetką swe pełne wargi i dopiero potem odpowiedziała,
zachowując spokojny ton głosu.
— Po pierwsze, na końcu tytułu jest znak zapytania, a zatem to jest pytanie, a nie
stwierdzenie. Po drugie, gdyby potrafił pan przeczytać tekst, jaki napisałam, stwierdziłby pan,
że przedstawiłam ten wypadek jako tajemniczy. Nie uznałam istnienia ostatecznych dowodów
śmierci pańskiej żony. Po trzecie, oprócz fotografii i napisanego na maszynie oświadczenia w
kopercie znajdowało się jeszcze coś.
Wsunęła rękę do torebki i wyjęła coś w zamkniętej dłoni. Newman pił kawę, a Laila
przyglądała się mu ze współczuciem.
— Zanim pokażę to panu, niech się pan przygotuje na wstrząs.
— Jestem przygotowany. Proszę śmiało.
— Mógłby pan okazywać mi nieco więcej uprzejmości. Staram się panu pomóc.
Otworzyła dłoń i podała mu broszkę w kształcie francuskiego krzyża lotaryńskiego. Newman
wziął ją, lecz kiedy przyglądał się leżącej na dłoni broszce, miał obojętny wyraz twarzy.
Poczuł wielki ból.
— Powiada pani, że to znajdowało się w kopercie, którą przyniesiono do pani biura? Czego to
dowodzi?
— Kiedy Alexis Bouvet odwiedziła mnie, miała na sobie tę broszkę. Specjalnie nie
wspomniałam o niej w moim artykule. Poznaje ją pan?
— Tak — przyznał Newman. — Była zagorzałą gaullistką.
— Zagorzałą?
68
— Lojalny entuzjazm. Bardzo podziwiała Jacąuesa Chiraca. Czy w Finlandii panuje zwyczaj,
że kierowcy, którzy uciekają z miejsca wypadku, powiadamiają prasę o swoim przestępstwie?
Bo zakładam, że w Finlandii to jest przestępstwo.
— Pan jest niemożliwy!
Przynajmniej udało mu się zaleźć jej za skórę. Odłożyła kawałek bułki na talerzyk i sięgnęła
po torebkę, gotowa wyjść.

background image

Newman pochylił się nad stołem i chwycił ją za rękę, powstrzymując przed odejściem.
Oprócz listu, jaki napisała do niego Alexis, ta dziewczyna była jego jedynym śladem.
Uśmiechnął się i starannie dobrał słowa przeprosin.
— Przepraszam. Od czasu mojego przyjazdu była pani dla mnie bardzo dobra. Ostatniego
wieczoru nawet mnie pani pilnowała do chwili, gdy się obudziłem i poszliśmy na kolację.
Mogę jednak powiedzieć, że jako dziennikarka jest pani wystarczająco doświadczona, by
podchodzić sceptycznie do wszystkiego, co pani mówią...
— A teraz prawi mi komplementy!
— Proszę! Niech mnie pani wysłucha. Przed chwilą oznajmiła pani, że starała się mi pomóc.
Pomyślałem, że może jest pani... ale ja przecież nic o pani nie wiem.
— Powiedziałam panu, że telefonował do mnie Tweed, ten londyński specjalista od
ubezpieczeń i asekuracji.
— Rzeczywiście.
Newman przerwał, zastanawiając się, co powinien powiedzieć dalej. To było interesujące, że
podobnie jak wiele innych kontaktów Tweeda, również ona uważała, że facet jest u szczytu
jakiejś elity i ekskluzywnej grupy asekuracyjnej, że w zamian za duże korzyści i wspólnie z
ludźmi z bezpieczeństwa szuka kobiet i mężczyzn, którzy mogą stanowić cel porwania. To
była bardzo przekonująca historia. Poza wszystkim innym wyjaśniała, dlaczego miał tak wiele
kontaktów międzynarodowych, dlaczego od czasu do czasu dużo podróżował za granicę. I
dlaczego jego praca była okryta tajemnicą.
— Skoro mam pani zawierzyć, chciałbym dowiedzieć się o pani czegoś więcej —
zasugerował łagodnie, ciągle trzymając jej dłoń w swojej.
— Pan uważa, że ja zwyczajnie chcę panu ukraść pańską historię, tę, nad którą pan pracuje?
— rzuciła wyzwanie. — To przecież pan jest wielkim Bobem Newmanem, słynnym
korespondentem
69
zagranicznym, który napisał międzynarodowy bestseller Kruger — komputer, który zawiódł.
Czy uważa pan, że to właśnie robię?
— Kiedy wy, Finki, przestajecie się hamować, to rzeczywiście wylatujecie przez dach,
prawda?
— Wylatujemy przez dach?
— Eksplodujecie! Jak bomba. Bum.
Uśmiechnął się, a jej dłoń rozluźniła się w jego uścisku. Usiadła wygodniej, odłożyła torebkę.
Spoza szkieł okularów przyglądała mu się przenikliwie.
— Czy mogłabym uwolnić rękę, by skończyć śniadanie? Mam przecież tylko dwie. Poza tym
ma pan rację. Mam na myśli opinię o Finach. Zarówno o mężczyznach, jak i o kobietach.
Dużo trzeba, żeby nas poruszyć, lecz kiedy rzeczywiście coś nas zdenerwuje, to wówczas
następuje Bum!
Newman puścił jej dłoń i wypił jeszcze trochę soku pomarańczowego. Wydało mu się, że już
ją stracił, i uświadomił sobie, iż to byłoby bardzo głupie. Wyczuł, że dziewczyna podejmuje
jakąś decyzję, więc nie odzywał się i dalej jadł śniadanie. W pewnym momencie spojrzała na
niego, zdecydowana.
— Rozumiem, że powinien pan wiedzieć o mnie trochę więcej. I jestem przekonana, że będąc
tym, kim pan jest, zdobyłby pan informacje sam. Jestem córką człowieka wysoko
postawionego w Policji Obronnej.
— Jak wysoko?
— Jest szefem jednostki. Nazywa się Mauno Sarin. Mój wydawca powiedział, że mogę z
panem zostać przez kilka dni. Ma nadzieję, że wyciągnę od pana tę historię — figlarnie
rzuciła Laila.
— Wszyscy wydawcy zawsze o tym myślą — odparł obojętnie Newman.

background image

Założyli płaszcze przeciwdeszczowe i Laila poprowadziła go pustą drogą do drugiego
budynku Kalastajatorppa. Newmana znów zaintrygował fakt, że — jak się zdawało —
betonowe bloki wyrastają wprost z granitowych skał. Weszli do budynku, w którym było
pusto.
Newman szedł za nią krętą trasą wewnątrz okrągłego, słabo oświetlonego pomieszczenia.
— To nocny klub — wyjaśniła Laila.
Kręconymi schodami weszli na parter, ona otworzyła drzwi wychodzące na teren opadający
aż nad wodę.
70
Zeszli szerokimi, niskimi schodami do parku, w którym też było pusto. Zaczai mżyć lekki
kapuśniaczek, jakby morska mgła, i zwilżył im twarze. Szara, ołowiana woda, rozciągająca
się do odległego, drugiego brzegu, przypominała typowe fińskie jezioro i Newman musiał
sobie przypomnieć, że patrzy na morską zatokę.
— Kiedy Alexis odwiedziła panią w biurze — zaczął — czy przyszło pani na myśl, czego
szuka?
— Właśnie miałam panu powiedzieć. Szukała pewnego Amerykanina, mężczyzny o nazwisku
Adam Procane. Była w tej wielkiej ambasadzie amerykańskiej i w jakiś sposób dowiedziała
się, że w ich licznym personelu nie ma nikogo o takim nazwisku.
— Dlaczego licznym?
— Ponieważ to jest Finlandia. Rosjanie też mają dużą ambasadę. Oni obserwują
Amerykanów, a Amerykanie ich. To swoista gra. Musi pan pamiętać, że rosyjska granica
znajduje się zaledwie dwieście pięćdziesiąt kilometrów na wschód od Helsinek.
— A tamten Amerykanin, jakie nazwisko pani wymieniła?
— Adam Procane. Alexis twierdziła, że to jakaś ważna, wysoko postawiona osoba. Nie
powiedziała tego dosłownie, lecz miałam wrażenie, że on nie jest pracownikiem ambasady,
raczej kimś, kto wkrótce ma przyjechać do Helsinek.
— Chyba przypominam sobie z mojej ostatniej wizyty tutaj, że macie wiele dużych statków
pasażerskich, właściwie liniowców, które wypływają z Helsinek.
— Owszem. Pływają do wielu portów. Do Sztokholmu, do Leningradu. To są fińskie
jednostki. Ale jest również Estońskie Towarzystwo Morskie, które urządza częste wycieczki
turystyczne do Tallina w Estonii.
— Jeżeli wypowiem słowo archipelag, to o czym pomyśli pani w pierwszej chwili?
— Dwa archipelagi — odparła natychmiast Laila. — Pierwszy to archipelag Turku — od
nazwy portu na zachód od Helsinek, gdzie wybrzeże skręca na północ w Zatokę Botnicką.
Drugi pod względem wielkości archipelag na świecie, pierwszym jest archipelag grecki.
Geografia była w szkole moim ulubionym przedmiotem — dodała skromnie.
— A drugi? Powiedziała pani dwa.
— Archipelag szwedzki rozciągający się od Sztokholmu — sięga
71
jak wielkie ramię, by podać dłoń Turku, lecz między nimi jest spora przestrzeń morza.
— A jak tam jest na tym archipelagu Turku? Czy pani tam kiedykolwiek była?
— O tak! Kiedyś miałam chłopaka, zapalonego żeglarza. Nigdy w życiu czegoś takiego nie
widziałam — tysiące wysp, niektóre naprawdę duże. Na jednej z nich znajduje się stolica
archipelagu — Maarianhamina. Właściwie jest to stolica wysp o nazwie Ahvenanmaa, czyli,
jak mówią Szwedzi, Wysp Alandzkich.
— Sądzę, że szwedzki jest dla mnie łatwiejszy, chociaż tego języka również nie znam.
— Zatem rozmawiajmy po angielsku i rozumiejmy się! Właśnie tu lądują helikoptery.
Doszli szeroką ścieżką do dwóch lądowisk, połączonych drewnianych konstrukcji, na które
Newman wszedł. Uginały się lekko pod jego ciężarem. Po lewej rosły gęste zarośla trzcin,
zupełnie jak miniaturowa dżungla.

background image

Deszcz przestał już siąpić. Newman stał, czując falowanie platformy na wodzie, i patrzył
przez zatokę na szybko poruszający się punkt, zostawiający za sobą biały kilwater. Jakaś duża
łódź motorowa kierowała się na południe.
— Usiądźmy sobie na ławeczce — zaproponowała Laila, idąc tuż za nim.
Kiedy usiedli, wyjęła z torebki grubą składaną mapę. Rozłożyła ją część po części i położyła
sobie na kolanach.
— Pomyślałam, że może się przydać. Jak widzisz, to jest plan Helsinek. Zatrzymaj go sobie,
Bob.
— Dzięki. — Newman z zainteresowaniem przyglądał się mapie. — Helsinki to jedno z
najdziwniejszych miast w Europie.
— Ja je lubię! Urodziłam się tutaj.
— Nie bądź taka obrażalska. Chciałem powiedzieć, że jest fascynujące. Jego geografia...
Powiedziałaś, że znasz się na geografii.
— Ale dlaczego jest dziwne, fascynujące?
— No cóż, choćby dlatego, że powstało na długim półwyspie, co znaczy, że z trzech stron
otacza je woda. Ponadto jest w nim więcej niż jeden port — Port Północny, Port
Południowy...
— Z Portu Południowego odpływają statki, o których mówiłam.
72
Wyrusza się z konkretnego nabrzeża czy doku zgodnie z miejscem przeznaczenia.
— A to tutaj, Lailo?
— Estońskie Towarzystwo Morskie.
— A zatem idąc do portu mógłbym dowiedzieć się o rozkład rejsów?... Ależ to oczywiste.
— Mogę to dla ciebie zrobić. Sądzę, że jesteś bardzo zmęczony, więc może byś tak przez parę
dni został tutaj, z dala od Helsinek, i odpoczął? Tu jest bardzo spokojnie.
Rzeczywiście spokój panował nadzwyczajny. Kiedy tak siedzieli, jedynym dźwiękiem był
szum malutkich fal uderzających o cyple szarej plaży wcinające się w jezioro — nie, w
zatokę, przypomniał sobie Newman. Tu i ówdzie na wodzie widać było kilka pływających
przystani. Do jednej z nich była przycumowana łódź wiosłowa, pomalowana na
jaskrawoczerwony kolor. Lekko się kołysała.
— Czy Alexis mówiła tylko o Adamie Procanie? — spytał.
— Nie. — Laila zmrużyła oczy za szkłami okularów. — To była bardzo śmieszna rozmowa
— przeskakiwała z tematu na temat. Powiedziała, że doszły do niej pogłoski, iż na tamtym
brzegu zamordowano, a właściwie uduszono kilku oficerów rosyjskiego wywiadu
wojskowego.
— O jakim miejscu mówiła?
— Tego nie powiedziała. Stwierdziła tylko, że na drugim brzegu. A to oznaczałoby Estonię.
My również słyszeliśmy te wieści. Próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej, mając nadzieję
na podłapanie interesującego materiału. Starałam się podpytać jednego z estońskich
marynarzy, ale on wyglądał na przerażonego i nie chciał rozmawiać ze mną na ten temat.
— Wywiad wojskowy? Masz na myśli GRU?
— Właśnie tak. Potem Alexis znowu zmieniła tok rozmowy i zadała prawie to samo pytanie o
archipelag, co ty.
— Mówiłaś, że są tysiące wysp.
— Tak. Wiele z nich to zaledwie gładkie zaokrąglone kamienie wystające nad powierzchnię
morza. Pływanie między nimi może być niebezpieczne, nie mówiąc o tym, że łatwo można
się zgubić, chyba że ma się obok siebie jakiegoś rybaka, który zna drogę wokół wszystkich
tych skał.
73
— Znasz kogoś takiego?

background image

— Owszem, znam. To mój dobry znajomy. Dlaczego pytasz?
— Mogłabyś przedstawić nas sobie, gdybym zechciał zadać mu kilka pytań?
— Nie ma sprawy. Mimo wszystko jednak uważam, że powinieneś spędzić spokojny
weekend. Sprawiasz wrażenie wyczerpanego.
— Chyba masz rację. Jeszcze jedno, ostatnie pytanie. Alexis miała rzekomo być potrącona
przez samochód na jakiejś bocznej drodze w pobliżu Helsinek. Czy znasz gdzieś tutaj,
niedaleko Helsinek, jakiś bardzo stary, tajemniczo wyglądający zamek z wieżyczkami,
górujący nad okolicą?
— Zamek? Masz na myśli budowlę podobną do waszych angielskich zamków? Byłam raz w
Anglii i widziałam zamki Windsor i Warwick. Były cudowne, lecz tu w Finlandii nie mamy
niczego takiego. Wydaje mi się, że uśmiałbyś się z tego, co my nazywamy zamkiem. —
Poruszyła się na ławce i jej ramię dotknęło jego ramienia. — To bardzo dziwne, ale to
przypomina mi rozmowę z Alexis Bouvet.
— Podejrzewam, że z natury rozmawialiśmy podobnie — stwierdził zwyczajnie, ucinając
wątek.
Zastanawiał się nad zdaniem, jakie Laila wcześniej wypowiedziała o Alexis — przeskakiwała
z tematu na temat. Doskonale rozumiał taktykę Alexis — komplikowała rozmowę, żeby Laila
nie mogła zorientować się, o co jej naprawdę chodziło. Siedział wpatrując się w morze i
starając poskładać wszystko w całość.
Zabójstwa oficerów GRU w Estonii. Nawiązanie do Adama Procane'a. Pytania o archipelag.
Co zatem miał? Wydawało się, że nic do siebie nie pasuje. Tematy wyglądały na oderwane,
przypadkowe, w żaden sposób nie powiązane.
— Będzie ulewny deszcz — zauważyła Laila. — Może lepiej wrócimy do hotelu?
— W porządku. A skąd o tym wiesz?
— Spójrz przez zatokę. Widać jak nadciąga.
— W tych okolicach pogoda szybko się zmienia.
— Taka jest Finlandia. Pada ulewny deszcz, potem przestaje i znowu robi się piękna pogoda.
Ponad odległym brzegiem zwały niskich chmur, czarnych jak jodłowy las otaczający zatokę,
przesuwały się szybko ku wschodowi,
74
w stronę Helsinek i samego hotelu. Ciemna kurtyna wskazywała, że na drugim brzegu leje już
na całego. Ruszyli spiesznie szeroką ścieżką pod sosnami. Laila wskazała na dziwaczny,
wielościenny budynek z kolistym dachem podobnym do wierzchołka ogromnej pagody.
— To restauracja Okrągły Dom. Mógłbyś zjeść tam dzisiaj kolację.
— Ale pod warunkiem, że przyłączysz się do mnie.
— Bardzo bym chciała. Sądzę jednak, że teraz złapię czwórkę, tramwaj do Helsinek, i
dowiem się o rozkład rejsów. Zostaniesz tutaj i będziesz odpoczywał? — spytała z
zainteresowaniem.
— Co tylko rozkażesz.
— Widzisz ten budynek za Okrągłym Domem! Wskazała starą, parterową budowlę, która
przypominała New-manowi dużą drewnianą chatę. To była najstarsza część hotelu.
— To jest oryginalna chata rybaków — wyjaśniła Laila. — Stała tu, zanim wybudowali hotel.
Ale architekt był na tyle bystry, by ją pozostawić — zmodernizował tylko wnętrze.
Wbiegli po szerokich schodach prowadzących do hotelu i wówczas zaczęły spadać pierwsze
wielkie krople deszczu. W środku Laila wskazała Newmanowi tunel łączący oba budynki i
odeszła.
Tunel przechodzący pod drogą był bardzo dziwny. Jego ściany wzniesiono z zaokrąglonych
kawałków imitacji wapienia, więc Newman miał wrażenie, że to lodowiec. Przeszedł nim do
głównego budynku, wziął z pokoju kopertę z fotografią Alexis i wrócił do recepcji.

background image

— Całkiem niedawno mieszkała tutaj moja bliska kuzynka — wyjaśnił mężczyźnie za
kontuarem. — Nazywa się Alexis Bouvet. Czy zostawiła swój następny adres?
Twarz mężczyzny przybrała kamienny wyraz — nie miał entuzjastycznego podejścia do
pytań i udzielania informacji o gościach hotelowych. Sprawdził w spisie, prawdopodobnie
przypominając sobie, że Newman płacił za apartament, a potem pokręcił głową.
— Obawiam się, że nie było nikogo o takim nazwisku, proszę pana.
Newmanowi nie pozostało nic innego jak odkryć karty. Wskazał na zdjęcie Alexis w gazecie,
którą rozłożył na kontuarze. Do tego dodał błyszczącą fotografię, wyjętą z ramki w
londyńskim mieszkaniu.
— Mówię o mojej żonie — powiedział cicho.
— Przykro mi, panie Newman. — Recepcjonista tylko zerknął na
75
fotografię. — Tak, ta pani mieszkała tu przez tydzień przed pańskim przyjazdem. Dobrze ją
pamiętam — niezwykle atrakcyjna kobieta, jeśli wolno mi tak powiedzieć. Z góry zapłaciła za
cały tydzień, ale jednej nocy nie wróciła, na dwa dni przed końcem rezerwacji. Zostawiła w
pokoju parę rzeczy.
— Czy mógłbym je zobaczyć? To moja żona.
— Rozumiem, proszę pana. W pierwszej chwili nie poznałem podanego przez pana nazwiska,
bo, widzi pan, ona zameldowała się jako Alexis Newman.
— A te drobiazgi?
Recepcjonista wyglądał na zmieszanego.
— Na kilka godzin przed pańskim przyjazdem zostały zabrane przez jakieś oficjalne osoby z
Helsinek.
— Policja, z komendy głównej w Pasila?
— Nie, sir. — Zmieszanie recepcjonisty powiększyło się. — Dwóch mężczyzn, którzy mieli
pisemne upoważnienie, by zabrać rzeczy pani Newman.
W tym momencie Newman wiedział już, o czym tamten mówi, lecz nie chciał ujmować tego
w słowa. Dwie osoby. Z policji tajnej, Policji Obronnej. To oczywiste. Z Ratakatu. Porzucił
ten temat i zmienił kierunek rozmowy.
— Czy potrafi pan powiedzieć, co konkretnie mogła robić podczas pobytu tutaj? Może coś
rzucającego się w oczy?
— Pewnego ranka, zaraz po przyjeździe, skorzystała z usług helikopterowych. Śmigłowiec
startuje z pobliskiej platformy nad brzegiem morza.
— Tak, wiem. Mówi pan o tym?
Newman wskazał na pudełkowate, drewniane biuro w hallu recepcyjnym. Recepcjonista
skinął, a Newman wziął fotografię, gazetę i ruszył do biura. Kiedy wkroczył przez otwarte
drzwi, ciemnowłosa dziewczyna podniosła wzrok znad swego biurka. Rzucił zdjęcie i gazetę
na blat i odezwał się stanowczym głosem, wypowiadając raczej stwierdzenia niż pytania:
— Recepcjonista powiedział mi właśnie, że moja żona, Alexis Newman, wynajęła jeden z
waszych helikopterów. Muszę się dowiedzieć, dokąd poleciała.
— Tak, zgadza się, panie Newman. Przypominam ją sobie, lecz
76
ona nie chciała zwyczajnej wycieczki. Wynajęła maszynę, by odbyć jakiś szczególny lot.
Tym helikopterem.
Wręczyła mu dużą kolorową fotografię Hughesa 500D, jednego z najmniejszych
śmigłowców. Wnętrze wyglądało na wyjątkowo ciasne, maszyna była pokazana w locie, a
pilot trzymał w ręku kamerę.
— Dokąd poleciała? — spytał Newman.
— Tego nie wiem. Zarezerwowałam śmigłowiec, ona wpłaciła zadatek. Potem postanowiono,
że resztę ureguluje po powrocie.

background image

— Czy mógłbym wynająć tę samą maszynę i z tym samym pilotem?
— Jak najbardziej, sir. Lecz będzie osiągalny dopiero w poniedziałek.
Newman wpłacił zaliczkę, a ona zapisała swój numer telefonu na broszurce. 72 72 57.
Wychodząc odwrócił się w drzwiach i jeszcze raz zapytał dziewczynę, czy nie wie czegoś o
miejscu, do którego poleciała Alexis.
— Wspomniała coś o Porcie Południowym, sir.
Laila wsiadła do tramwaju numer 4 na końcowym przystanku, odległym od Kalastajatorppa o
pięć minut energicznego marszu, i była jedyną pasażerką. Tramwaj jechał krętą drogą przez
elegancką dzielnicę ludzi z wyższych sfer, z niewielkimi blokami mieszkalnymi
wzniesionymi wśród drzew wiele lat temu.
Dojechała do przystanku na Mannerheimintie, głównej ulicy prowadzącej do śródmieścia, i
wysiadła w pobliżu hotelu Hesperia, wygiętego, wielopiętrowego blo.ku, przed którym stała
współczesna rzeźba fińska, wykonana z kawałków metalu, wystawionych na działanie wiatru
jak gigantyczne dzwonki orkiestrowe.
Idąc w górę bocznymi uliczkami, zabudowanymi starymi i już mniej ekskluzywnymi
domkami, dotarła do swego mieszkania na pierwszym piętrze jednego z nich, rzuciła torbę i
podniosła słuchawkę telefonu. Wybrała numer, który podał jej Tweed, numer firmy London
& Cumbria Assurance Co.
— Obawiam się, że dzisiaj nie będzie osiągalny — poinformowała ją Monika. — O czyim
telefonie mam go powiadomić?
— Znajomej — odparła Laila i przerwała połączenie. Znowu wyszła ze swego mieszkania i
poszła do miasta, minęła dwie rzeźbione, kamienne płyty, które miały symbolizować
prezydenta
77
Kekkonena. W Ageba Trą vel Agency poprosiła o rozkład wszystkich rejsów z Helsinek do
Leningradu, Tallina, Sztokholmu, a po namyśle również do Turku.
Potem weszła do baru pobliskiego hotelu Marski i wypiła czarną kawę. Dręczył ją niepokój.
Instynktownie czuła, że w jakiś sposób musi powstrzymać Boba Newmana, dopóki nie
skontaktuje się z Tweedem. Pytania, jakie jej zadawał, świadczyły o tym, że ten energiczny
Anglik zaczął już swoje śledztwo — chciał wiedzieć, jak umarła jego żona i kto jest
odpowiedzialny za jej śmierć.
Rozdział 8
Ubrany w samą koszulę, Newman przemierzał salon swego apartamentu jak tygrys w klatce.
Pokój przypominał raczej salę konferencyjną. Na samym środku stał prostokątny stół, a
wokół niego krzesła. Projektanci mebli w Finlandii, podobnie jak architekci, mieli
zamiłowanie do prostokątów.
Szafami w sypialni były wykonane z ciemnego drewna prostokątne pudła. Ten sam
prostokątny motyw powtarzał się w tak zwanym salonie. Na stole leżał jego notatnik, a na
nim rzucony flamaster.
Fińska pogoda znów się zmieniła. Zatrzymał się na moment, by spojrzeć ponad płaskim
dachem, jeszcze mokrym po ostatnim deszczu. Wydawało się, że chmury wyparowały.
Błękitne niebo było czyste, zatoka taflą spokojnej, gładkiej wody. I cóż miał? Wrócił do stołu
i spojrzał na notatnik, w którym niedbale pozapisywał zebrane fakty.
Łódź, która odpłynęła gdzieś o 10.30 z Portu Południowego? Amerykanin o nazwisku
Procane, który najwyraźniej nie istnieje, chociaż należało go powstrzymać. Ale przed czym?
To wiedziała wyłącznie Alexis. Wznoszący się wysoko tajemniczy zamek, a jednocześnie
domniemanie, że Alexis zginęła na jakiejś bocznej drodze w pobliżu Helsinek.
Zamek... Tylko że w Finlandii nie mamy niczego takiego. Tak przynajmniej powiedziała
Laila, a ona powinna wiedzieć. Newman spojrzał na wykonany z pamięci szkic budowli,

background image

zapamiętanej z tamtego okropnego filmu. Zakreślił zamek kołem, podobnie jak inne krótkie
notatki.
79
Szukał jakiegoś kryterium, sposobu, dzięki któremu mógłby połączyć liniami poszczególne
koła, by stworzyć schemat powiązań. Ale niczego takiego nie znalazł. Zapalił papierosa. W
jednym z kół napisał słowa: zabójstwa oficerów GRU w Estonii? To jednak mogła być
zwyczajna plotka. Po poprzedniej wizycie w Finlandii wiedział doskonale, że to miejsce żyje
plotkami — często szerzonymi przez pracowników ambasad amerykańskiej i sowieckiej.
Jednostka Ochrony Policji. Wewnątrz kolejnego kółka w notesie zupełnie świeży fakt.
Dlaczego oni tak bardzo zainteresowali się Alexis? Newman podejrzewał, że zabrali rzeczy
pozostawione przez nią w pokoju, by zatrzeć wszystkie ślady jej wizyty w Helsinkach. A jeśli
tak, to strzelili gafę — rzecz nie w tym, że mogli przewidzieć, iż Newman szybko przyjedzie
do hotelu, w którym ona mieszkała.
Sytuacja międzynarodowa Finów była trudna. Nad ich wschodnią granicą majaczył
gigantyczny cień Rosji. Sowieci dostarczali Finlandii całą potrzebną jej ropę w zamian za
fińskie produkty przemysłowe. Teoretycznie Kreml powinien trzymać Helsinki za gardło.
Lecz Finowie zręcznie chodzili po linie rozciągniętej między Wschodem a Zachodem.
Zachowywali niepewną niepodległość, odmawiając przeistoczenia w kolejnego sowieckiego
satelitę, a to dzięki utrzymywaniu handlu z Zachodem na zasadzie równowagi dla
Niedźwiedzia.
Newman usiadł przy stole i przyjrzał się jeszcze dwu faktom nagryzmolonym w notesie i
zakreślonym kołami. Ratakatu. Główna siedziba Policji Obronnej, położona w zupełnie
innym miejscu Helsinek niż komenda główna policji w Pasila.
Ten punkt niepokoił go. Laila przyznała się, że jej ojciec jest szefem tajnej jednostki policji.
Czy zatem w tej chwili składała raport swemu ojcu o rozmowach odbytych z Newmanem?
Tu jednak istniała pewna sprzeczność. Laila napisała artykuł o domniemanym wypadku
Alexis gdzieś pod Helsinkami. Z pewnością Mauno Sarin, którego Newman poznał podczas
swej poprzedniej wizyty w Helsinkach, nie powinien być z tego zadowolony. Co wykluczało
założenie, że Mauno ma swą córkę w kieszeni.
Helikopter. To była nowa informacja, na którą Newman trafił, z uporem wypytując
recepcjonistę. Dokąd zawiozła ją maszyna Hughes 500D? W poniedziałek powinien poznać
wszystkie fakty związane z tamtym lotem. Newman był przekonany, że gdyby tylko mógł
80
wyśledzić ostatnie ruchy Alexis, to zbliżyłby się do prawdy. Cierpliwość. Jakże często jest
kluczem do sukcesu, kiedy zagraniczny korespondent próbuje rozwikłać jakąś interesującą
sprawę.
— Oto spis statków i rozkład rejsów z Helsinek — powiedziała Laila i podała Newmanowi
kartkę.
Jedli kolację na górnym poziomie Okrągłego Domu, do którego wchodziło się kręconymi
schodami. Mieli stolik przy barierce, więc mogli spoglądać na dolny poziom restauracji.
Newman wziął kartkę do ręki i przebiegł wzrokiem spis rejsów, nakreślony starannym
pismem.
— Nie tracisz czasu, prawda? — skomentował.
— W mojej pracy trzeba doganiać różne rzeczy od razu. — Zarumieniła się, gdy zrozumiała
niestosowność swej wypowiedzi. — Ale oczywiście ty o tym wiesz już od lat.
— Moje gratulacje.
— Znalazłeś tam coś, co mogłoby się przydać? — spytała, zanim zaczęła dalej jeść.
— Nawet negatywne informacje mogą być pożyteczne — odparł.
— A więc tego, czego szukałeś, nie ma tutaj?

background image

— Posłuchaj, Lailo. Wiesz równie dobrze jak ja, że jeśli można wyeliminować pewne ślady,
to wówczas całość kieruje cię tam, dokąd powinnaś pójść.
Newman znowu nalał chablis do kieliszków, by ukryć ekscytację. Wśród różnych rejsów był
tylko jeden rozpoczynający się o 10.30 — Georg Ots płynący do Tallina w Estonii.
To chyba był statek turystyczny, przypływający do Tallina o 15.00. Następnie wypływał z
Tallina o 19.30 i zawijał do Helsinek o 22.30. Newmana szczególnie zaintrygował fakt, że
Laila najpierw zapisała nazwę linii jako Oy Saimaa Lines Ltd, co brzmiało pocieszająco
fińsko, lecz w nawiasach dodała Estonia Shipping Company, a to oznaczało, że Georg Ots był
prawdopodobnie statkiem sowieckim.
— Gdzie zdobyłaś te informacje? — spytał.
— W Ageba Travel Service. Mają swoje biuro w pobliżu hotelu Marski, zaledwie kilka
metrów dalej przy głównej ulicy.
Sięgnęła po kartkę i na dole dopisała coś ekstra. Spojrzał na dopisek. Ageba Travel Service,
Pohjoisranta 4. Dzięki Bogu wielu Finów mówi po angielsku.
6 Kamuflaż

O l

— Czy potrzebujesz jeszcze jakichś informacji? — zapytała.
— Chyba już nie. — Spojrzał na nią i zrozumiał, że przebrała się do kolacji w jego
towarzystwie. Miała na sobie obcisłą czarną sukienkę ozdobioną złotymi smokami.
Pomarańczowy kołnierzyk podkreślał jej kształtną brodę.
— Jesteś naprawdę piękną dziewczyną — stwierdził.
— Dziękuję, Bob. — Wyglądała na onieśmieloną, lecz zarazem zadowoloną.
— Widziałaś się ostatnio ze swym ojcem? A może jakoś kontaktowałaś się z nim?
— Dlaczego o to pytasz?
Odłożyła na talerz swój nóż i widelec, jej twarz spoważniała. Zadowolenie zniknęło, na jego
miejsce pojawił się nastrój rozdrażnienia, a w sposobie, w jaki zadała pytanie, odbiło się
oburzenie.
— Pomyślałem po prostu, że masz z ojcem regularny kontakt.
— W związku z jego możliwościami jako szefa Policji Obronnej?
Ściszyła głos, pochylając się ku niemu nad stołem i mówiła tonem zimnym jak lód w
szklankach dwojga Amerykanów siedzących przy sąsiednim stoliku. Newman zrozumiał, że
kolejne fińskie Bum! jest już w drodze. Wyraz jej twarzy odzwierciedlał ton głosu.
— Po prostu w związku z możliwościami ojca wobec córki — odparł.
— Nie sądzę! Jestem przekonana, że uważasz, iż opowiedziałam mu to wszystko. Myślisz, że
właśnie dlatego czekałam na ciebie na Yantaa, gdy przyleciałeś? To tak mi ufasz? No cóż,
panie Newman, mam dla pana wiadomości. Z ojcem nie układa mi się najlepiej. Zostałam
dziennikarką wbrew jego woli. Nie widziałam go ani z nim nie rozmawiałam od ponad dwóch
miesięcy. I już nie jestem głodna. Poproszę tylko kawę, a potem... pojadę do domu.
Newman nie próbował zmienić podejrzeń Laili. Sam był w dość ponurym nastroju, lecz
przezwyciężył emocje. Ona albo kłamała — w tym przypadku minęłaby się z powołaniem
aktorki — albo była autentycznie zdenerwowana.
Musiał się upewnić, że chodziło o to ostatnie. Jeżeli tak było, to pojedzie do domu. Wypili
kawę w milczeniu. Zapłacił rachunek, a Laila podniosła się i założyła płaszcz, nim zdążył jej
w tym pomóc.
Kiedy Newman i Laila wychodzili, parom przy innych stolikach szumiało już w głowach,
rozmawiały cicho i piły duże ilości alkoholu.
82
Odprowadził ją na zewnątrz, gdzie czekało kilka taksówek. Na jednej z nich był zapalony
fiński napis Taksi, na pozostałych napisano zwyczajniej Taxi.
Podziękowała za kolację uprzejmie, choć oficjalnie, powiedziała dobranoc i odjechała
taksówką. Newman wzruszył ramionami i wolno przeszedł przez ulicę do swego pokoju w

background image

głównym budynku. Z natury był samotnikiem, zwłaszcza gdy pracował. A teraz miał
najbardziej gorzkie zadanie spośród tych, które trafiły mu się kiedykolwiek w życiu. Lepiej
robić to samemu.
W sobotę l września, w dniu, który Tweed spędził w Genewie na spotkaniu z Alainem
Charvetem, eks-policjantem prowadzącym prywatną agencję detektywistyczną, generał
Łysenko poleciał samolotem z Moskwy do Leningradu, swojej „wysuniętej bazy", jak
nazywał to miasto.
Łysenko lubił rozmawiać w kategoriach militarnych i uważał Leningrad za idealne miejsce, z
którego można by prowadzić działania określone przez niego „Operacją Procane". Razem z
nim pojechał jego pierwszy zastępca, kapitan Walentyn Rebet, w kręgach moskiewskich
znany jako „cień Łysenki".
Rebet był mężczyzną wysokim, miał trzydzieści pięć lat, czarne włosy i encyklopedyczną
pamięć. Był również pierwszej klasy urzędnikiem i wspomagał swego porywczego szefa,
który nie cierpiał biurowej roboty. Gdy tylko znaleźli się na drugim piętrze szarego bloku w
gabinecie z widokiem na Newę i Nabrzeże Arsenału w pobliżu Dworca Fińskiego, Łysenko
zadał Rebetowi pytanie:
— A więc, Rebet, co tam mamy?
Rebet podsunął okulary bez oprawek do nasady długiego nosa i otworzył teczkę.
Łysenko był z natury człowiekiem czynu, szczęśliwy, gdy leciał lub jechał do jakiegoś
nowego celu, zasypując podwładnych pytaniami. Wypijał duże ilości wódki oraz lakka,
fińskiego likieru malinowego. Miał równie wielki apetyt na kobiety. Pewnego razu Rebet
powiedział do jednego z kolegów: „Wystarczy poznać jego żonę, a od razu wiadomo,
dlaczego".
Walentyn Rebet był intelektualnym uzupełnieniem pary, człowiekiem, który potrafił
przesiedzieć pół nocy nad aktami i raportami
83
agentów. Jeżeli ktokolwiek umiał ułożyć w zgrabny obraz pozornie nie związane ze sobą
fakty, to był nim Rebet.
— Po pierwsze, mamy serie tajemniczych zabójstw oficerów GRU w Tallinie — zaczął —
zabójstw, które na pozór nie mają żadnego motywu.
— Z pewnością są dziełem tak zwanego estońskiego ruchu oporu.
Łysenko zerwał się i podszedł ciężko do okna, by wyjrzeć na
zewnątrz. Rebet podniósł wzrok i zmrużył oczy, a potem mówił dalej:
— Nie ma żadnego dowodu na poparcie tego wniosku. Te makabryczne morderstwa mają w
sobie coś bardzo dziwnego. Czterech uduszonych ludzi, wszyscy byli oficerami GRU.
Dlaczego GRU? Poza tym mamy tego znakomitego pułkownika Andrieja Karłowa, który
siedzi w Tallinie i ma teraz podwójne zadanie.
— Znakomitego?! — ryknął Łysenko. — To lizus, który przyczoł-gał się na brzuchu do
swych przełożonych w nadziei otrzymania awansu.
— Karłów jest jednym z najlepszych analityków wojskowych w całej Armii Czerwonej —
nalegał Rebet. — Widzieliście jego najnowszy raport, w którym podaje w wątpliwość
informacje dostarczone przez tajemniczego Procane'a?
— Próbuje kryć siebie, ponieważ to on był w Londynie łącznikiem, który przekazywał
informacje. Moskwa jest przekonana, że Procane może być najważniejszą naszą zdobyczą od
czasów drugiej wojny światowej.
— Myślę, że błędem było przekazanie mu zlecenia na przeprowadzenie śledztwa w sprawie
zabójstw oficerów GRU. On powinien skoncentrować się na tym, by pomóc temu nie
znanemu Adamowi Procane'owi przejść na naszą stronę. Poza tym od naszego attache
wojskowego w Paryżu nadszedł meldunek, że ten Procane jest już w drodze.

background image

— A zatem, towarzyszu, jaki będzie nasz kolejny ruch? — zapytał Łysenko stanowczym
głosem.
— Od wszystkich naszych ambasad w Europie Zachodniej, a zwłaszcza od źródeł
nieoficjalnych powinniśmy zażądać, by natychmiast informowały o przyjeździe każdego
starszego dyplomaty amerykańskiego, człowieka z wywiadu lub wojskowego. Procane będzie
musiał wymyślić jakiś przekonujący powód do przekroczenia Atlantyku — to będzie
pierwszy etap jego podróży do nas. Zgodnie ze wstępnie
84
określonym celem, będziemy w stanie przewidzieć drogę, jaką przebę-dzie przez Europę.
— Natychmiast wyślę zawiadomienie — zgodził się Łysenko. Zapalił papierosa z
kartonowym ustnikiem, co oznaczało, że pomysł mu się podoba. Działanie! To była mocna
strona Łysenki.
— Tymczasem jest jeszcze trzeci czynnik, o którym wspomniałem wcześniej. Zabójstwo
francuskiej dziennikarki, Alexis Bouvet, przez tego sadystę Poluczkina. Plus kolejne
szaleństwo w postaci wysłania do Londynu filmu przedstawiającego to morderstwo oraz
fotografii z raportem do pewnej helsińskiej gazety. Jeszcze większe szaleństwo.
— Sprawy wyższej rangi pozostawcie tym, którzy je rozumieją. Chcielibyście wypowiedzieć
się jeszcze na jakiś temat? Jeśli nie, to musimy dopilnować, aby wysłano wiadomość o tym
Amerykaninie. To dobry pomysł, towarzyszu.
Łysenko wiedział doskonale, że Rebet jest dla niego bezcenny, że miewa pomysły. Był
jedynym podwładnym, którego Łysenko klepał czasami po plecach. Niezbyt często — nie
było przecież sensu, by nabrał przekonania, iż jest niezastąpiony.
— Jestem zaniepokojony całą tą serią wydarzeń w Estonii — powtórzył Rebet — ponieważ
jak na razie nie potrafię połączyć tych wypadków.
— A muszą zostać połączone? — rzucił nagle Łysenko.
— Po prostu nie wierzę w zbiegi okoliczności — odparł Rebet. Rozmowa ta miała miejsce w
sobotę.
W niedzielę po południu Tweed po spotkaniu z Juliu-sem Ravensteinem, człowiekiem
znanym w kręgach antwerpskiego przemysłu diamentów pod pseudonimem „Biała Gwiazda",
wrócił z Brukseli do Londynu.
W poniedziałek 3 września późno przyjechał na Park Crescent i gdy tylko wszedł do
budynku, wyczuł, że coś się stało. Monika niecierpliwie czekała na niego przy swoim biurku i
przyglądała się, jak zdejmuje płaszcz. Trwająca dwa miesiące fala upałów minęła, teraz było
o wiele chłodniej i padał lekki deszcz.
— Były do ciebie pilne telefony — zaczęła relacjonować. — Z Paryża, Frankfurtu i Genewy.
— W kotle zaczyna wrzeć.
85
— W jakim kotle? Co się dzieje?
— Niestety, nie mogę ci powiedzieć. Przykro mi to mówić, ale od tej chwili będziesz
pracowała, o niczym nie wiedząc.
— Cudownie. To będzie dla mnie całkiem nowe doświadczenie — powiedziała zgryźliwie.
— Chodzi o tamtą dyrektywę — uspokajał ją. — Nad tą sprawą muszę popracować sam. W
końcu jednak dowiesz się, dlaczego.
— Nie doczekam się!
Udała, że zajmuje się przeglądaniem akt. Tweed zaklął w myślach. Przez tyle lat wiedziała o
najdrobniejszych szczegółach wszystkich operacji bez względu na podejmowane ryzyko. Cała
ta sprawa Procane'a nie podobała mu się coraz bardziej. Monika odezwała się nagle, nie
patrząc na swego szefa.

background image

— Wszystkie dane dotyczące telefonów znajdują się na twoim biurku. Nikt nie chciał ze mną
rozmawiać. Z Frankfurtu dzwoniła kobieta, pozostałe dwa były od mężczyzn. Chcieli, byś
natychmiast oddzwonił.
— Zaraz się tym zajmę.
— Czy mam wyjść?
Spojrzał na nią znad okularów, a potem pokręcił głową. Ona znów wy buchnęła:
— Nienawidzę, kiedy patrzysz na mnie w ten sposób!
Najpierw zatelefonował do Frankfurtu. Po wybraniu numeru nastąpiła krótka chwila
oczekiwania, a potem na linii dał się słyszeć wesoły głos Lisy Brandt. Tweed podejrzewał, że
czekała na to połączenie.
— Nagrywam tę rozmowę — ostrzegł i wcisnął guzik uruchamiający magnetofon ukryty w
trzeciej szufladzie z prawej strony biurka.
W zasadzie była to rozmowa jednostronna. Lisa mówiła, on słuchał i tylko czasami zadawał
krótkie pytanie. Meldunek był zwięzły i rzeczowy — całkiem inny niż rozmowa przy
obiedzie w Intercon-tinentalu. Podziękował jej i odłożył słuchawkę.
— Kto przepisze nagranie na maszynie? — spytała Monika, już spokojniej.
— Ja — odparł krótko Tweed.
Tę samą procedurę powtórzył wobec Andre Mouteta w Paryżu, a potem Alaina Charveta w
Genewie. Obaj czekali na jego telefon. Później wyjął z szafy swego starego przenośnego
remingtona, wkręcił
86
arkusz papieru, wsunął na uszy słuchawki podłączone do magnetofonu i napisał raport o
każdej z tych trzech rozmów. W jednym egzemplarzu. Podarł na strzępy trzy kopie,
świadomy faktu, że Monika specjalnie na niego nie patrzy.
Następnie raporty włożył do zapinanych teczek i wszystkie trzy ułożył starannie na biurku.
Skończywszy to zajęcie, zdjął okulary i zaczął czyścić szkła. Rozumiejąc ten sygnał, Monika
zamknęła akta i czekała. On odchrząknął, a potem powiedział:
— Trzymam cię na uboczu, ponieważ to jest najdelikatniejsza sprawa, z jaką miałem do
czynienia, odkąd zacząłem tu pracować. Gdyby coś miało odbić się rykoszetem, nie
chciałbym, by trafiło w ciebie.
— Odbić rykoszetem?
Oburzenie i niezadowolenie Moniki wyparowały. Ich miejsce zajął niepokój, autentyczna
troska. Przenikliwym wzrokiem spojrzała na szefa.
— Może się to zdarzyć niezwykle łatwo — powiedział Tweed. — Gdyby cała ta sprawa
wybuchła mi w twarz, nie chciałbym, żeby w jakikolwiek sposób dotknęło to ciebie. Howard
nie jest z ciebie zbyt zadowolony, lecz jest lojalny.
— A ja spodziewałam się, miałam nadzieję, że to doprowadzi do awansu.
— Ja chodzę po linie nad przepaścią. Lepiej nie zapominaj o tym...
Jej niepokój powiększył się.
Howard wybrał akurat ten moment, by wejść do biura i powiedzieć coś zupełnie
nieodpowiedniego. Na jego gładkiej twarzy widniał rumieniec, był podekscytowany i
zachowywał się wyniośle.
— Muszę zamienić z tobą parę słów na osobności. — Zerknął na Monikę. — Powiedziałem
— na osobności.
— Jeżeli uprzejmie ją poprosisz, to zareaguje. Nie zapominaj, że ona jest jednym z zaufanych
pracowników — powiedział kąśliwie Tweed.
— Może to było trochę za ostre. — Na lepsze przeprosiny Howard nie potrafił się zdobyć. —
Wydarzyło się coś bardzo poważnego. W tej sprawie potrzebuję osobistej porady Tweeda.
Dziękuję ci, Moniko.

background image

...potrzebuję osobistej porady Tweeda. Tweed zżymał się, słysząc zdanie w stylu typowym
dla Howarda. Zabrzmiało to tak, jakby
87
konsultował się ze swym lekarzem. Kiedy siedzieli sami, a Howard wylewał z siebie potoki
słów, Tweed zachowywał milczenie.
— Przed chwilą miałem szyfrowaną rozmowę z człowiekiem, z którym najmniej chciałbym
rozmawiać. Musiał wstać w środku nocy, żeby do mnie zatelefonować. Boże! Ktoś
najwyraźniej wsadził kij w mrowisko. Gdybyś usłyszał go, pomyślałbyś, że wybuchła trzecia
wojna światowa...
— O kim my rozmawiamy? — wtrącił się Tweed.
— Cord Dillon! Osobiście. On tu dzisiaj przyleci. Musisz spotkać się z nim na Heathrow.
Podam ci dane jego rejsu.
— Nie! — rzucił Tweed.
— Chyba się przesłyszałem?
— Nie. Nie przywitam go na Heathrow.
— Ktoś musi to zrobić — odparł Howard, jakby trochę roztargniony. Usiadł w wygodnym,
skórzanym fotelu Tweeda i przeczesał włosy dłonią. — Dlaczego nie chcesz pełnić honorów?
— To zła taktyka.
Cord Dillon — zastępca dyrektora CIA. Howard nienawidził tego człowieka. Według Tweeda
— tak naprawdę dlatego, że nie potrafił postępować z tym porywczym Amerykaninem.
Przypomniał sobie ostatnią sprzeczkę Dillona z Howardem w jego towarzystwie:
— Wy, Brytyjczycy, powinniście raczej ruszyć tyłki i wziąć się do działania. Przecież my
sami nie możemy odwalać całej tej cholernej roboty, ale z tego, co tu widzę, będziemy
zmuszeni. Dlaczego nie zaczynacie?
— Bo tak się akurat zdarza, że żaden z nas nie jest królem Kanutem Wielkim — odparł ostro
Howard.
— Sądziłem, że tamten facet próbował je powstrzymać — rzucił zjadliwie Dillon.
Ten sam Amerykanin przemierzał właśnie Atlantyk, by narzucić im swą wysoce niemiłą
obecność. Howard jeszcze raz spytał, czy Tweed uda się na lotnisko, by go powitać, lecz
Tweed znowu odmówił. Zachowanie Tweeda wywołało u Howarda podejrzenia, iż jego
współpracownik znajduje przyjemność w takim obrocie sprawy.
— Dlaczego spotyka nas ten zaszczyt? — spytał Howarda.
— Ponieważ z Paryża otrzymał raporty, w których mówi się, że jakiś Amerykanin o nazwisku
Adam Procane ma zamiar przejść na sowiecką stronę. A wiesz, jaki on jest. Ledwie dał mi
dojść do
słowa. — Wstał i wygładził marynarkę obciągając poły. — Chyba sam będę musiał jechać i
spotkać się z nim.
— Decyzja należy do ciebie.
— Ale to ty zajmujesz -się śledztwem w sprawie Procane'a — odparł Howard, lekko
rozdrażniony.
— I właśnie dlatego nie zamierzam rozkładać czerwonego dywanu przed Dillonem.
— A czy zechciałbyś powiedzieć mi cokolwiek o tym, co się dzieje? Słyszałem, że kable
grzeją się od informacji przesyłanych z kontynentu.
— Może zechcesz przeczytać te raporty.
Tweed podał swemu szefowi trzy teczki i usiadł z powrotem, podczas gdy Howard czytał
raporty stojąc. Wyraz klęski i podenerwowania na jego twarzy pogłębił się, kiedy przebiegł
wzrokiem trzy arkusze papieru, a potem rzucił je na biurko.
— Jezu Chryste, Tweed! Paryż, Frankfurt i Genewa — wszyscy donoszą o tym samym, o
tym, że Procane'a oczekuje się w Europie po drodze do Rosji. — Znowu opadł na fotel i w
geście rozpaczy wyrzucił ręce w górę. — Wiesz, co to oznacza? Czy wiesz, do czego może

background image

doprowadzić taki skandal szpiegowski w obliczu listopadowej kampanii Reagana do drugiej
kadencji prezydenckiej? Mógłby przez to przegrać wybory. Coś mi się wydaje, że w
Waszyngtonie mają zgniłe jajo, które może się okazać o wiele większe niż Philby. Chyba
rozumiesz, co to znaczy? — powtórzył.
— Doskonale rozumiem. Właśnie wróciłem z podróży do wszystkich tych miast, również do
Brukseli. Moim informatorom zleciłem sprawdzenie wszystkich pogłosek związanych z
Procane'em. A wyniki — muszę przyznać, są o wiele szybsze, niż oczekiwałem — i znajdują
się w tych raportach.
— A kim są ci A, B i C?
— To właśnie moi informatorzy. Należy ich bezwzględnie chronić. Jeżeli Rosjanie coś
wywęszą, a wywęszą na pewno, mogą porwać któregoś lub kilku, by wydusić z nich to, co
wiedzą. Czekam jeszcze na wiadomości od D. Ten informator jest w Brukseli.
— A cel tego przedsięwzięcia? Tweed wcisnął guzik interkomu.
— Możesz już wrócić, Moniko. Nie ma już zagrożenia. Zaczekał, aż Monika wejdzie i
usiądzie przy swoim biurku. Howard
89
zmarszczył brwi, lecz nie odezwał się. Ponieważ Tweeda czekał kolejny wyjazd z kraju,
postanowił, że dziewczyna powinna co nieco wiedzieć o całej sprawie. A teraz Howard był
świadkiem tego, że ona znała tylko pewne elementy całej operacji.
— Celem przedsięwzięcia — wyjaśnił Tweed — jest spełnienie nadziei, a jest to nadzieja
bardzo nikła, że uda się nam powstrzymać Procane'a, zanim wyruszy do Moskwy. Jeżeli nam
się to powiedzie, wyobraź sobie, jak dużo zyskamy w oczach Waszyngtonu. Oni zawsze
uważają, że wszystko fuszerujemy. Najwyższy czas, byśmy osiągnęli wreszcie równowagę
kredytu zaufania.
— Tylko że ni cholery nie wiemy, kim jest ten Procane — zaprotestował Howard. — A może
jednak wiemy?
— Nie mam zielonego pojęcia. Powiedziałem ci, że nadzieja jest niezwykle nikła, więc
możemy jedynie próbować.
— Czy wolno mi się odważyć i spytać, jak się do tego zabierzemy?
— Mój pierwszy ruch wyjaśniłem parę minut temu. Kolejnym krokiem jest zaalarmowanie
całej naszej siatki na kontynencie i poinstruowanie wszystkich, by mieli na oku wszelkie
możliwe drogi, jakimi Procane mógłby próbować przedostać się do Rosji. Jedną z
oczywistych możliwości jest Antwerpia. Przypadkiem wiem, że sowiecki frachtowiec
Taganrog całkiem niedawno zacumował tam, aby dokonać tak zwanych napraw. Właśnie w
ten sposób wydostali się Burgess i Maclean.
— Z tego, co powiedziałeś, wynika, że to dość oczywiste.
— Mogą pomyśleć, że przeoczymy to, co oczywiste.
— A jak się weźmiemy do zatrzymania jakiegoś Amerykanina zbliżającego się do portu w
Antwerpii?
— Ludzie z kontrwywiadu belgijskiego aresztują go, wykorzystując jakieś lipne oskarżenie.
Nie uporządkowane papiery czy coś w tym rodzaju. Jeżeli zaistnieje poważniejsza sytuacja,
możemy zdrajcę porwać, a później przywieźć go tutaj na przesłuchanie.
— Mocne postanowienie, nie powiem.
— Myślisz, że Dillon będzie się sprzeciwiał?
— Nie, sądzę, że nie. W przeszłości nieraz lawirował na krawędzi bezpieczeństwa. Ale nie
proponuj mu obejrzenia tych...
Howard wskazał na akta leżące na biurku Tweeda, jakby były laskami dynamitu. Tweed
odłożył je do szuflady, którą zamknął na klucz, i dopiero wówczas odpowiedział:
90

background image

— Z całą pewnością pokażę mu te papiery. Współpraca to coś, co Amerykanie bardzo sobie
cenią.
— Ale on się wścieknie!
— To, jak sądzę, uda mi się przeżyć. Ale nie mogę znieść dżokera, którego wetknąłeś do talii.
— O czym ty, do cholery, mówisz? — warknął Howard.
— Bob Newman. Pokazałeś mu ten film i człowiek pognał do Finlandii. Wiesz, że kiedy
Newman się wkurzy, trudno nad nim zapanować. Na dodatek wymieniłeś przy nim nazwisko
Procane'a. Muszę powiedzieć, że według mnie to był zasadniczy błąd, który wszystko może
zepsuć. Nie mówiąc już o niebezpieczeństwie, na jakie sam Newman może się narazić.
— Sądzę — oznajmił Howard podnosząc się — że powinienem sprawdzić własne biurko,
zanim wyruszę na lotnisko, by spotkać Dillona.
— O której przylatuje?
— O 18.10. Leci concordem British Airways rejs nr 192. Przywiozę go prosto tutaj i posadzę
na twych kolanach.
— Nie najlepszy pomysł, nie ta płeć.
Bywało, że Tweed okazywał kalamburowe poczucie humoru, które wprawiało w zdumienie
nawet jego najbliższych przyjaciół. Jednak ta odpowiedź nie przemówiła do Howarda.
— Mogę w czymś pomóc? — spytała Monika, gdy zostali już sami w pokoju.
— Tak. I da ci to zajęcie na cały dzień. Zawiadom całą siatkę o tym amerykańskim gościu —
CIA, NSA, Pentagon i temu podobne. Każdego, kto może obserwować ewentualne drogi
przedostania się do ZSRR. Według mnie, to będą porty morskie, w których cumują statki z
krajów bloku wschodniego, ale również wszystkie lotniska.
— A co z pociągami?
— Nie sądzę, by z nich korzystał. Będzie szukał jakiegoś szybszego sposobu, transportu,
który prędko przerzuci go za żelazną kurtynę.
— Mam się skoncentrować na jakimś konkretnym terenie?
— Tak, na Skandynawii.
91
Mniej więcej godzinę później zatelefonowała z Helsinek Laura Sarin.
— Pan Tweed? Tu Laila.
Sprawiała wrażenie zdenerwowanej i zaniepokojonej. Tweed mocniej ścisnął słuchawkę.
Natychmiast zaczął ją uspokajać, mówiąc tak, jakby był jej ukochanym wujkiem.
— Lailo, bardzo się cieszę, że tak szybko zatelefonowałaś. Obawiam się, że tym razem dałem
ci bardzo trudne zadanie. Dlaczego to mówię? Wszystko, co dla mnie zrobiłaś, było trudne...
— Już wcześniej próbowałam się z panem skontaktować. Jeszcze przed weekendem.
Odebrała jakaś kobieta i powiedziała, że nie jest pan osiągalny.
— Mówiła prawdę. A teraz powiedz mi, jak stoją sprawy?
— Bardzo źle. Zawiodłam pana i jest mi przykro. Spotkałam się z tym Anglikiem na lotnisku,
tak jak pan prosił. Przekonałam go, by pozwolił towarzyszyć sobie do hotelu — do
Kalastajatorppa. — Prze-literowała nazwę, a on zapisał ją w notatniku. — Spędziłam z nim
dość dużo czasu i opowiedziałam o wizycie jego żony u mnie w biurze dziesięć dni temu.
Zadawał mi wiele pytań na temat tego, co ona mówiła.
Zwięźle podawała szczegóły, a Tweed zapisywał w szalonym tempie. Wszystko, o co pytała i
o czym wspominała Alexis. Potem szczegóły rozmów z Newmanem. Tweed pisał dalej. Mógł
nagrać tę rozmowę, lecz nie chciał, by Laila dowiedziała się, że on ma takie możliwości.
Ponadto wydawało mu się nieuczciwe nagrywanie bez uprzedzenia. Tweed miał słabość do
tej Finki. Następnie przyszła kolej na sedno sprawy.
— Panie Tweed, dziś rano wróciłam do jego hotelu, by się z nim pogodzić, a jego już tam nie
było. Odleciał prywatnym helikopterem i zabrał swój bagaż po zapłaceniu rachunku. Nie
mam pojęcia, gdzie on teraz jest.

background image

— Skąd telefonujesz?
— Od siebie z mieszkania. Zaczekałam na powrót helikoptera — pilot wrócił sam. Nie udało
mi się wydusić z niego, co się wydarzyło. Myślę, że Bob, to znaczy Newman, odpowiednio
opłacił jego milczenie. Naprawdę bardzo mi przykro. Nigdy wcześniej pana nie zawiodłam, a
tym razem czuję się podle.
— Spisałaś się lepiej, niż podejrzewasz. Wysyłam ci trochę pieniędzy. Ten sam bank co
zawsze?
92
— Panie Tweed! — Siła jej głosu wzrosła o kilka decybeli. — Ja dopiero zaczęłam. Chyba
nie sądzi pan, że pozwolę panu Newmanowi z tym uciec, co? Rozniosę Helsinki na kawałki,
ale znajdę go. I niech pan pamięta, że to jest moje miasto.
Tweed był zdumiony jej zapałem i determinacją, aby kontynuować zadanie. Nie docenił
charakteru i nieustępliwości tej dziewczyny. Mrugnął do Moniki, która obserwowała go.
— I tak wyślę pieniądze, może trochę więcej, niż myślałem. Potrzebujesz przecież funduszy.
— Otrzyma pan pełny wykaz kosztów, tak jak poprzednio — oznajmiła oficjalnie. — Zgłoszę
się, jak go odnajdę. A tymczasem — do widzenia.
Tweed odłożył słuchawkę i zaczął się zastanawiać, zawzięcie czyszcząc okulary. Czyżby to
miał być przypadek, w którym amatorzy pokonują zawodowców? To już się wcześniej
zdarzało.
— Coś nie tak? — spytała obojętnie Monika.
— Sprawdziły się moje najgorsze obawy. Newman zniknął.
Rozdział 9
W Leningradzie był ranek, poniedziałek 3 września. Generał Łysenko, ubrany w mundur,
wszedł do biura i rzucił płaszcz na zniszczoną skórzaną kanapę. Kapitan Walentyn Rebet
pracował już przy swym biurku, przeglądając papiery, które, jak zauważył Łysenko, były
opatrzone pieczęcią oznaczającą sprawę ściśle tajną.
— Miały miejsce pewne zdarzenia — poinformował Rebet. — Poważne.
— I tak będzie przez cały tydzień, kryzys za kryzysem...
Łysenko rozejrzał się po gabinecie i zapalił trzeciego papierosa tego dnia. Wokół ścian stały
szare szafki na akta, które pasowały do szarych ceramicznych płytek skromnej podłogi.
Łysenko był nieczuły na jakikolwiek komfort. Szafki należały do Rebeta. Generał miał
niewielkie pojęcie o ich zawartości, jak i o opracowanym przez Rebeta systemie podziału akt.
— Mówcie to, co najgorsze — warknął.
— Okazuje się, że pułkownik Karłów myli się, wyrażając swe wątpliwości na temat Adama
Procane'a. Mam trzy oddzielne meldunki, które nadeszły w ciągu weekendu, i we wszystkich
mówi się, że Procane jest już w drodze do nas. Wszystkie pochodzą z wiarygodnych źródeł.
— Jakie to źródła?
Łysenko stanął jak zwykle przy oknie. Ludzie szli do pracy na drugi brzeg rzeki w deszczu
nadciągającym znad Bałtyku. Ponury ranek, zupełnie taki jak poniedziałkowy nastrój
Łysenki.
94
— Ambasada w Paryżu, konsulaty we Frankfurcie i Genewie — poinformował dokładnie
Rebet. — Attache wojskowy w Paryżu mówi o źródle najpewniejszym z możliwych. Podobne
wieści nadeszły z Niemiec i Szwajcarii.
— Powiadomcie Moskwę.
— Już to zrobiłem. Podpisując waszym nazwiskiem — dodał Rebet.
— Dobrze, dobrze. Czy mówi się cokolwiek o jego prawdziwej tożsamości?
— Ani słowa.
— Ostrożny drań. To też dobrze. Są jakieś dane na temat drogi, którą wybierze? Może
powinniśmy przygotować w związku z tym jakieś plany? — zasugerował Łysenko.

background image

— Na tym etapie? Przecież mamy do czynienia z człowiekiem ze szkła.
— Możemy zawiadomić wszystkie ambasady w zachodniej Europie, by przygotowały różne
warianty działania.
— To mogłoby okazać się niemądre. Pomyślcie tylko, ilu ludzi dowiedziałoby się wówczas o
Procanie. Ktoś mógłby coś wypaplać i sprawa dotarłaby do Waszyngtonu. Proponowałbym
trochę zaczekać. Moglibyśmy skonsultować się z Karłowem. Przecież to on był pierwszym
kontaktem z tym szklanym człowiekiem.
— Zatelefonować do Tallina?
— Z całym szacunkiem, generale, ale to również byłoby niemądre. Ciągle jeszcze nie wiemy,
w jakim stopniu satelity amerykańskie kontrolują naszą łączność telefoniczną. Powinienem
raczej polecieć do Tallina i osobiście porozmawiać z Karłowem.
— Zgoda, z pewnymi zastrzeżeniami. Ale na razie podejmujcie wszystkie decyzje związane z
Procane'em. Jak was nie będzie, napiszę to. Albo nie, mam lepszy pomysł: podyktuję rozkaz i
weźmiecie go ze sobą. — Łysenko zachowywał się rubasznie i kordialnie, waląc Rebeta po
ramieniu. — Dzięki temu podczas spotkania z Karłowem będziecie mieli większy autorytet.
— Dziękuję.
Wyraz twarzy Rebeta nie mówił niczego. Łysenko wykorzystywał swoje stare sztuczki. Dać
na piśmie, że podwładny prowadzi operację, która może się nie udać. A Łysenko doskonale
wiedział, że każda operacja może się nie powieść. I to była chwila, w której kogoś innego
95
można było wepchnąć w gówno. Co jak co, ale Łysenko był starym wyjadaczem. Zawsze
chronić siebie. Bo jak inaczej można zostać generałem?
Pilot helikoptera nazywał się Jorma Takala. Przybył do Kalastajatorppa o dziewiątej rano w
poniedziałek i Newman, który zapłacił już za hotel, zaprosił go na kawę. Rzucając bagaż obok
siebie Newman z uczuciem ulgi stwierdził, że Takala, jak wielu Finów, mówi doskonale po
angielsku.
— Mówię o tej dziewczynie — wyjaśnił Newman i pokazał Takali fotografię Alexis. —
Poznaje ją pan?
— Dobrze ją pamiętam — piękna kobieta, która dokładnie wiedziała, czego chce. Pańska
przyjaciółka? — spytał ostrożnie.
— Moja żona. Prawdopodobnie podała swoje zawodowe nazwisko — Alexis Bouvet.
— Zgadza się.
Pilot zawahał się, studiując twarz Newmana. Mógł mieć około trzydziestki, jak ocenił
Newman. Wysoki, jasnowłosy mężczyzna w granatowym kombinezonie i traktorach na
nogach. Takala wypił trochę kawy, nim zaczął mówić dalej.
— Czytałem ten artykuł w gazecie. Bardzo mi przykro, że pańska podróż do Finlandii
odbywa się przy tak smutnej okazji.
— Dziękuję. A teraz do rzeczy. Muszę się dowiedzieć, dokąd ją pan zawiózł. Nie tylko chcę,
by poleciał pan tą samą trasą, lecz chciałbym również, by odbyło się to o tej samej porze. Czy
jest pan w stanie tego dokonać?
Takala skinął głową.
— To zabawne, że prosi pan o to. Pańska żona również bardzo dokładnie określiła drogę i
czas. Może po prostu panu pokażę? No, dobrze. Mamy zatem czas na wypicie kawy.
Wystartowaliśmy dokładnie o dziesiątej rano. Śmigłowiec czeka po drugiej stronie hotelu.

— Widziałem tę platformę, na której pan ląduje. I jeszcze coś. — Newman pokazał plik
banknotów. — To dodatek do opłaty za lot. Pewna dziewczyna, dziennikarka, może pana
wypytywać. Odkąd tu przyjechałem, cholernie mi się narzucała.
— To niezbyt ostrożne. Ale dziennikarze... — Takala wykonał gest, jakby wszystkich
dziennikarzy chciał wyrzucić do morza. Nalał

background image

96
sobie więcej kawy i Newman przypomniał sobie, że Finowie piją ją litrami.
— Nic jej nie powiem — kontynuował Takala. — Żadnych szczegółów o trasie i czasie. A
ten napiwek jest za duży...
— Proszę go zatrzymać. Niech mi pan coś opowie o swojej pracy.
Rozmawiali przez jakiś czas, a kiedy nadeszła pora, zgodnie z sugestią Newmana poszli do
drugiego budynku podziemnym tunelem. Newman wyczuwał instynktownie, że tego ranka
Laila może się pokazać. Nie miał żadnych skrupułów, jeśli chodzi o oszukiwanie jej — był
teraz w spokojnym, wręcz obojętnym nastroju, bo znalazł pierwszy ślad.
Kiedy wyszli na powierzchnię okazało się, że Hughes 500D wygląda jak duża zabawka. Stał
na płozach za łańcuchem, który Takala rozciągnął w poprzek szerokiej ścieżki na skraju
lądowiska.
Usiadłszy obok pilota, Newman nałożył słuchawki z mikrofonem ustawionym blisko ust.
Kiedy wirnik zacznie hałasować, to będzie jedyny środek porozumiewania się z Takala.
Fin był bardzo uważny — sprawdzał czas, aż wreszcie sekundnik wskazał punktualnie
dziesiątą. Włączył silnik, podgrzał i wystartowali. Wibracja była dość znaczna i wydawało
się, że hughes rozleci się na kawałki.
Takala skierował maszynę nad zatokę, w dole umykał intensywny granat wody. To był
doskonały ranek do obserwacji — słońce świeciło na lazurowym niebie, a przejrzystość
powietrza była taka, z jaką Newman spotkał się tylko w Finlandii.
Spojrzał za siebie na Kalastajatorppa — hotel wyglądał jak model architektoniczny, główny
budynek to wygięta bryła betonu. Nabrali wysokości i Newman zaczął przyglądać się
Helsinkom — też wyglądającym jak architektoniczny model. Przestudiował plan, który dała
mu Laila i teraz miał dziwne uczucie, jakby już wcześniej obserwował miasto z góry.
Półwysep, na którym leży miasto, wcina się w Zatokę Fińską jak niekształtna, trójpalczasta
dłoń. Zatoki otaczające miasto z trzech stron są usiane licznymi wyspami wszystkich
kształtów i rozmiarów. Newman pomyślał, że to jedno z najbardziej intrygujących miast,
jakie kiedykolwiek widział, archipelag podobny do tego giganta, jaki opisała mu Laila. Takala
zaczął komentować.
— Pańska żona nie interesowała się zbytnio tym, nad czym
7 - - Kamuflaż
97
przelatujemy. Ciągle spoglądała na zegarek. I poleciałem szerokim łukiem na zachód, żeby
dotarła do celu dokładnie wtedy, kiedy chciała.
— Do jakiego celu?
— Zorientuje się pan lepiej w jej wycieczce, jeśli zaczeka pan jeszcze parę minut.
— Tam, gdzie Helsinki sięgają morza, na końcu półwyspu jest duży park. Co to jest?
— Park Studzienny. Dawno temu znajdowała się w nim studnia, z której mieszkańcy czerpali
wodę pitną. Nakręcili tam fragment tego filmu, którego akcja miała się rozgrywać w Rosji,
tego, w którym grał Lee Marvin.
Teraz lecieli nad morzem. Pilot spojrzał na zegarek, zmienił kurs i zaczął zmniejszać
wysokość, skręcając na północ w kierunku lądu. Poniżej niewielkie statki wykonywały swoje
legalne lub nielegalne zajęcia. Newman złożył mapę i skoncentrował się na panoramie.
— Tam na horyzoncie to już Estonia — oznajmił Takala. Daleko na południu, po drugiej
stronie Zatoki Fińskiej Newman rozpoznał długą, szarą plamę lądu. Estonia. Rosja sowiecka.
— To są porty — w słuchawkach odezwał się głos Takali. — Teraz jesteśmy już bardzo
blisko celu. Oto miejsce, które wskazała pańska żona, przyciskając palec do szyby kabiny, i
któremu przyglądała się przez parę minut.
Przelatywali nad Parkiem Studziennym, na tyle nisko, by Newman mógł rozpoznać
pogmatwaną siatkę ścieżek wśród sosen i kilku pieszych, którzy zatrzymali się, by popatrzeć

background image

na przelatujący helikopter. Teraz kierowali się na północ tuż za linią brzegu. Jeszcze więcej
wysp, niektóre w kształcie gruszki. Takala wolną dłonią chwycił Newmana za rękę,
pokazując na zegarek. Była dokładnie 10.30.
— Proszę spojrzeć prosto przed siebie — polecił Fin. — Oto cel — dok Silja.
— Jakie znaczenie miał czas?
— Niech pan spojrzy na ten statek. To jest Georg Ots, właśnie odpływa do Tallina w Estonii.
Podał Newmanowi lornetkę, mówiąc, że robi dokładnie to samo, o co prosiła go Alexis
Bouvet. Newman wziął ją do ręki, nastawił ostrość, podczas gdy Takala jeszcze bardziej
zniżył maszynę, tak że doskonale widzieli statek wypływający z doku Silja.
Ten statek pasażerski był większy, niż spodziewał się Newman,
98
raczej mały liniowiec z błyszczącym białym kadłubem z granatową linią. Bardzo
nowoczesny, z normalnym, współczesnym przysadzistym kominem na śródokręciu.
Wydawało się, że to statek fiński, lecz Newman po chwili skierował lornetkę na czerwony pas
na kwadratowym kominie. Na czerwonym tle znajdował się niewielki żółty znak młota i
sierpa. A więc to był sowiet.
Na pokładzie zauważył oficera, który również przez lornetkę obserwował unoszący się w
powietrzu śmigłowiec. W dole statek płynął wąskim kanałem między lądem a wyspą, na
której stał dziwaczny, utrzymany w stylu Disneya domek.
— Jak nazywa się ten teren? — spytał Takalę.
— Port Południowy.
Twarz Newmana skamieniała, gdy tak patrzył, jak statek nabiera szybkości, opuszczając
kanał i kierując się na otwarte morze. Poczuł gorycz, gdyż przypomniał mu się fragment
krótkiego listu, jaki wręczył mu listonosz w Londynie. Cholernie się spieszę, by złapać statek
— odpływa o 10.30... po drodze do portu.
— Czy mógłby pan wylądować w jakimś innym miejscu? — spytał Newman. — Nie chcę
wracać do Kalastajatorppa. ^- Z tym mogą być problemy — odparł niepewnie Takala.
— Chcę zmienić hotel.
— Na Mannerheimintie jest hotel Hesperia. Tam helikoptery mają lądowisko, bo też zabierają
gości na przejażdżki. Musiałbym skorzystać z radia.
— Niech pan korzysta. Rezerwacja na pięć dni. Pokój dwuosobowy, jeżeli mogą.
— Proszę chwilę zaczekać. Tam w dole, przy końcu Portu Południowego stoi katedra.
Newman dalej oglądał okolicę przez lornetkę, podczas gdy Takala włączył radio i zaczął
szybko mówić po fińsku. Newman nie zrozumiał ani słowa. Potem Takala skinął głową i
znowu zmienił kurs na północno-zachodni.
— Możemy lądować, panie Newman. I będzie pan miał dwuosobowy pokój.
99
W Londynie było deszczowe południe. Monika odłożyła słuchawkę telefonu i odhaczyła
jedno z nazwisk w notatniku. Spis nazwisk był długi i związany prawie z całą Europą
Zachodnią. Odetchnąwszy z ulgą, odłożyła ołówek i spojrzała na Tweeda.
— To był Pierre Loriot z Direction de la Surveillance du Ter-ritoire — mówiła o
kontrwywiadzie francuskim — całkiem chętny do współpracy. On skoncentruje się na
lotniskach, na wszystkich lotach ze Stanów Zjednoczonych. Sprawdzi również wszystkie
porty od Marsylii po Dunkierkę w poszukiwaniu statków kierujących się za żelazną kurtynę.
Każdy taki statek będzie pilnie obserwowany. Loriot był moim ostatnim kontaktem. Europa
jest już zamknięta — z wyjątkiem Finlandii, o którą prosiłeś, bym nie wciągała jej na tę listę.
Dlaczego? Mogłam zatelefonować do Mauno Sarina z Policji Obronnej w Helsinkach. A
może to tajemnica państwowa? — skończyła pełną zadumy nutą.
— Spokojnie. To nie żadna tajemnica. Tylko że Finowie są w trudnym położeniu. Mają z
Rosjanami układ, na mocy którego każdy uciekinier ze Związku Radzieckiego ma być

background image

oddawany w ręce władz sowieckich. A zatem każdy Amerykanin, który udając się do
Moskwy dojedzie do Helsinek, jest bezpieczny. Finowie byliby zmuszeni asystować mu w
momencie przekraczania granicy. I właśnie dlatego Sarinem zajmę się osobiście.
— Ludzie z SAPO w Sztokholmie też byli bardzo pomocni. — Mówiła o tajnej policji
szwedzkiej.
— Szwecja to zupełnie inny świat. Sowieccy uciekinierzy, którzy przedostają się tam, nigdy
nie są oddawani. Procane może polecieć nad biegunem i skierować się do Sztokholmu. I
jeżeli tak uczyni, na Arlanda będzie na niego czekał komitet powitalny.
— Zatem wykonałam swą pracę? A może jest jeszcze coś, co Monika mogłaby zrobić, nim
poczłapie na lunch?
— Byłbym ci wdzięczny za jeszcze jedno. Zadzwoń do szefa urzędu celnego w Harwich.
Gość nazywa się Willie Fairweather. Wymień kryptonim Brązowa Foka — to ja. Wolno ci się
śmiać. Powiedz mu, że w ciągu tygodnia estoński trawler Saaremaa — tu przeliterował jej
nazwę — może zawinąć do Harwich w celu naprawienia maszyn. Niech będzie tak miły i
zatelefonuje do mnie, gdy tylko dostanie przez radio prośbę o wejście do portu.
— Uważaj to za załatwione.
100
Tweed był jej wdzięczny za to, że nie zadaje zbędnych pytań. Niewielu ludzi wie, że
Estończycy łowią ryby nie tylko na Bałtyku, ale również, i to dość często, na Morzu
Północnym i na Atlantyku. Załogi tych statków są prześwietlane przez Rosjan, lecz
Estończycy to naród przebiegły i zawzięty na okpiwanie tych, których potajemnie uważają za
„sowieckich okupantów".
Tweed udał, że jest zajęty czytaniem akt, lecz słuchał rozmowy Moniki z Fairweatherem.
Odczuł wielką ulgę, kiedy wykonała to zadanie. Trawler, o nazwie pochodzącej od wyspy
leżącej u wybrzeży Estonii, był bardzo ważną figurą na gigantycznej scenie, na której on
pracował.
Kilka godzin później tego samego dnia na pokładzie trawlera Saaremaa, płynącego po bardzo
wzburzonym morzu trzydzieści mil na wschód od Harwich, główny mechanik pojawił się na
mostku i zgłosił się do kapitana, Olafa Prii.
— Mamy poważne problemy z kotłem, sir.
— Nic nie możecie z tym poradzić? — spytał wysoki i szczupły Prii, mężczyzna
pięćdziesięciopięcioletni o wystających kościach policzkowych.
— Niestety nie. Musimy zawinąć do jakiegoś portu, by nam pomogli.
— Dobrze. Połączę się przez radio z Harwich. Rozumiem z tego, że do portu zdołamy jakoś
zawinąć?
— Utykając na jedną nogę, ale powinno nam się udać.
Sternik stał odwrócony plecami do obu mężczyzn, więc nie zauważył, że kapitan Prii mrugnął
do głównego mechanika, zanim przeszedł na przód sterówki z normalnym, ponurym wyrazem
twarzy.
Rozdział 10
Huragan. Cord Dillon został wprowadzony do biura Tweeda o 19.30. Howard wymamrotał
coś w rodzaju „znacie się" i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Wyraz jego twarzy mówił:
Jest cały twój, dzięki Bogu.
Zastępca dyrektora CIA był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną o kamiennej twarzy.
Nad wydatnym nosem tego starannie wygolonego szatyna o bujnych, gęstych włosach
zwracały uwagę oczy zaskakująco błękitne, ale i zimne jak lód. Zapadnięte policzki
podkreślały wyraźne kości policzkowe, usta miał wąskie i ściągnięte, bujne brwi. Mimo takiej
postury chodził jak na sprężynach. Sprawiał wrażenie wielkiej siły fizycznej, podobnie jak
Łysenko, lecz w przeciwieństwie do Rosjanina jego energia była kontrolowana i
zdyscyplinowana.

background image

Miał na sobie ciemnoszary garnitur, białą koszulę i gładki szary krawat. Ubranie było
schludne i dobrze wyprasowane, lecz cała postać nie sprawiała wrażenia eleganckiej. Nosił
ubranie jak człowiek, który uważa je za konieczny, lecz mało istotny element. Zachowywał
się pewnie i szorstko. Rzucił bagaż na fotel. Tweed zauważył, że nie zadał sobie nawet trudu,
by wstąpić do hotelu. U pana Dillona interesy stały na pierwszym miejscu.
— Musimy porozmawiać w cztery oczy — odezwał się do Tweeda, spoglądając na Monikę.
— Gdy ja nie jestem osiągalny, pańskim kontaktem jest Monika — odparł przyjaźnie Tweed,
wstając, by uścisnąć mu dłoń. — Moniko, to jest pan Cord Dillon. Proszę, niech pan jej powie
„cześć".
102
— Cześć. — Dillon skinął głową, przysunął krzesło bliżej biurka Tweeda, usiadł i zapalił
papierosa. — Howard powiedział mi, że pan zajmuje się lokalizacją Adama Procane'a.
— Pan Howard ma rację.
— To pierwsza dobra informacja, odkąd wyjechałem z Waszyngtonu. Jakieś postępy?
— Proponuję, żeby przeczytał pan te cztery wstępne raporty, które dzisiaj nadeszły z Europy.
Tweed podał akta i czekał z rękami złożonymi na kolanach, podczas gdy Dillon badawczo
przeglądał papiery. Amerykanin potrafił szybko czytać. Po paru minutach powkładał arkusze
papieru do teczek i oddał je. Następnie spojrzał na sufit, ostatni raz pociągnął papierosa i
zgasił go w popielniczce, którą Monika przed nim postawiła.
— Kim są ludzie oznaczeni przez pana inicjałami? Tacy sami płatni informatorzy, którzy
wciskają kit, by usprawiedliwić swe wydatki?
— Nic z tych rzeczy. To ludzie wysokiej klasy.
— A jak wy tu określacie wysoką klasę? — spytał zdecydowanie Dillon.
— Jeden z nich jest właścicielem pewnej firmy na najwyższym poziomie, której patronują
politycy i, co ważniejsze, członkowie kontrwywiadu tego kraju.
— To burdel, Tweed?
— Można to tak nazwać. Inny prowadzi prywatną agencję detektywistyczną. Wśród
najlepszych klientów tej firmy znajdują się agenci, którzy swoją robotę zlecają właśnie jej...
— A sami gonią za babami?
— Dokładnie tak. Trzeci ma kontakty z różnymi ambasadami w kraju, o który nam chodzi.
Pieniądze przechodzą z rąk do rąk...
— Nie można oferować forsy, nie wykorzystując kobiet — zgodził się Dillon.
— Czwarty, z powodu szczególnej roli związanej z pewnym przemysłem o ogólnoświatowym
zasięgu, również ma kontakty z agentami, zupełnie jak prywatna agencja wywiadowcza.
Chodzi o agentów sowieckich — Tweed rozłożył dłonie — jak również amerykańskich.
— Bardzo chciałbym dostać listę tych drani.
—— Wykluczone.
103
— Tak sądziłem. Zgoda, skoro gra pan w ścisłym gronie. Ale czy można by się dowiedzieć, o
jakie kraje chodzi?
— Belgia, Niemcy, Szwajcaria i Francja.
— Zgadza się.
— Nie bardzo rozumiem — rzucił Tweed.
— Przyczyną mojego błyskawicznego przyjazdu był raport, który nadszedł z naszej ambasady
w Paryżu. Mój szef operacyjny dowiedział się, że Adam Procane spodziewany jest w Europie.
Już całkiem niedługo. Następny raport nadszedł z Genewy. To samo. Wiecie cokolwiek, co
pomogłoby ustalić tożsamość tego Procane'a?
— Miałem nadzieję, że w tej kwestii wy nam pomożecie. W końcu — wytknął Tweed —
mówimy o jakiejś szyszce z amerykańskiego rządu, wywiadu, a może nawet z Pentagonu.

background image

Dillon wsparł łokcie o biurko, a swoje duże dłonie płasko położył na blacie. Mówił,
przyglądając się im.
— Nie będę ukrywał, że cała sprawa Procane'a wywołuje w Waszyngtonie wzmożone
emocje. Jedyne, co mogłoby powstrzymać Reagana, co zdołałoby zmienić wynik wyborów,
jest dezercja do Moskwy jakiegoś amerykańskiego Philby'ego.
— Czy mieliście czas na sprawdzenie możliwości?
— Właśnie się to robi. Jak na razie — nic. Może jeszcze za wcześnie, ale listopad i wybory
prezydenckie zbliżają się w siedmio-milowych butach. Jakiego rodzaju informacje przekazał
dotychczas Procane do Moskwy? A może tego nie wiecie?
— Nie potwierdzone meldunki, bo i jak moglibyśmy je sprawdzić, mówią o informacjach na
temat nowego systemu obrony MX. Oraz kosmicznego programu tak zwanych wojen
gwiezdnych.
— Znowu się zgadza. Można dostać gęsiej skórki, co? Atmosfera w Waszyngtonie jest
straszna. Kilka najważniejszych osób trzyma sprawę w garści, a usta zamknięte. Jak na razie.
Czy potraficie sobie wyobrazić, jak tych kilka szyszek patrzy na siebie nawzajem? Czy to on?
Podejrzliwość może zniweczyć cały system bezpieczeństwa narodowego. Czy możemy
podjąć jakieś działania?
— To już załatwione — odparł lapidarnie Tweed. — Zarządziliśmy powszechny alarm w
całej Europie Zachodniej. Koncentrują się na portach morskich i lotniskach. Potrzebuję tylko
hitu szczęścia, by poznać drogę, jaką on — jeżeli Procane jest mężczyzną — wybierze, by
szybko dostać się do Moskwy.
104
— Myśli pan, że Procane może być kobietą?
— Intryguje mnie to, że za każdym razem, gdy mówi się o tym człowieku, akcentuje się imię
Adam — odparł Tweed i na tym skończył.
— Podczas podróży wiele myślałem o możliwej drodze przerzutu. Skłaniałbym się raczej ku
Wiedniowi. Jeszcze nikt nie przeszedł tą drogą... — Dillon przerwał na chwilę. — Nawet
żaden z waszych ludzi.
— Będziemy to mieli na uwadze.
— I jeszcze jedno, nim pojadę do hotelu. Jeżeli cała ta sprawa rozwinie się, to nagle zobaczy
pan Sępa siedzącego na pańskim ramieniu. Słyszałem, że prezydent zaczeka jeszcze trochę,
by dowiedzieć się, jaki będzie rozwój wydarzeń. To jego normalna technika.
— Sęp? — zapytał niewinnie Tweed.
— Pan wie, o kim mówię. Najsilniejszy człowiek w Waszyngtonie zaraz po Reaganie. Jego
ulubiony doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego. Stilmar.
— Sądzi pan, że mógłby przylecieć do Londynu?
Stilmar. Legendarny asystent prezydenta. Człowiek, o którym się mówi, wymieniając
wyłącznie jego nazwisko. Tweed ukrył zdziwienie wywołane oświadczeniem Dillona. Stilmar
nigdy nie wyjeżdżał ze Stanów podczas całej kadencji prezydenckiej Reagana.
— Czy jest pan pewien, że mogłoby się tak zdarzyć? — spytał Tweed.
— Przed odlotem brałem udział w spotkaniu, podczas którego przedyskutowano poważnie tę
kwestię. Problem polega na tym, że Stilmar jest znakomity w sprawach wojskowych — jest
głównym inicjatorem projektu wojen gwiezdnych. Jego wiedza natomiast o zagadnieniach
bezpieczeństwa jest po prostu beznadziejna. Stilmar jest przede wszystkim naukowcem.
Powiedziałem to, żeby was ostrzec. Jutro zamierzam polecieć do Paryża, by sprawdzić
informacje otrzymane z ambasady. Wracam tego samego dnia. A zatem do zobaczenia,
Tweed. Zatrzymałem się w Berkeley.
— Nie w Milionie1*.
— To chyba oczywiste.

background image

— O co w tym wszystkim chodziło? — spytała Monika, kiedy zostali już sami. — U mnie on
też nie ma najlepszych not za maniery.
105
— Nie możesz nie doceniać Dillona — ostrzegł Tweed. — Mówi dosadnie i jest jednocześnie
bardzo bystry. Chcę, by w czasie podróży do Paryża pilnowała go nasza najlepsza grupa.
Kiedy dowiedzą się, którym rejsem leci, niech cię natychmiast powiadomią. Wówczas
zadzwonisz do Loriota w Paryżu. Przejmie Dillona i będzie pilnował aż do chwili, gdy ten
wsiądzie do samolotu do Londynu.
— A co cię zaniepokoiło w rozmowie z nim?
— To, że wspomniał Wiedeń. Ani słowa o Skandynawii. Wiedeń leży daleko na południe od
Skandynawii, a i tak równie łatwo przedostać się stamtąd do bloku sowieckiego.
— Myślisz, że chciał odwrócić twoją uwagę od pomocy?
— Ja nic nie myślę. Po prostu niczego nie uważam za pewnik.
Pół godziny później, o 8.15 wieczorem, zatelefonował Fairweather, szef urzędu celnego w
Harwich. Estoński trawler Saaremaa zawinął właśnie do portu w celu dokonania pilnych
napraw w maszynowni.
— Jadę do Harwich — powiedział Tweed odkładając słuchawkę.
Samotna, wieczorna podróż pociągiem jest przygnębiająca, a Tweed był sam w przedziale
pierwszej klasy, gdy pociąg zbliżał się do Harwich. Rzucił okiem na ciemności za
prostokątami okien i zajął się studiowaniem notatek zrobionych podczas telefonicznej
rozmowy z Lailą Sarin.
Alexis. Dowiadywała się o Procane'a w Ambasadzie Stanów Zjednoczonych. Zabójstwa
oficerów GRU — uduszeni. Estonia? Archipelagi. Turku? Szwedzki?
Newman. Adam Procane. Nigdy o nim nie słyszał (tak powiedział). Archipelagi (znowu).
Estońskie Towarzystwo Morskie.
Tweed próbował uchwycić jakiś wspólny wątek tego, co wiedzieli niezależnie od siebie
Alexis i Newman. Nie znalazł niczego takiego. Wymienione elementy sprawiały wrażenie
przypadkowych. Z wyjątkiem dwóch — archipelagów i Estonii.
Wsunął notes do kieszeni i oparł głowę na niewielkiej poduszce. Zamknął oczy, myśląc o
swoim pierwszym spotkaniu z kapitanem Saaremaa, Olafem Prii.
Zaczęło się przypadkowo, kiedy dwa lata wcześniej Tweed odwiedził Helsinki. W Zatoce
Fińskiej szalał okropny sztorm. Saaremaa schronił
106
się w południowym porcie Helsinek i Prii skorzystał z nadarzającej się okazji.
Zszedł na ląd i poszedł do Ambasady Brytyjskiej. Miał dość rozsądku, by nie szukać pomocy
w Policji Obronnej, której pracownicy mają obowiązek zgłaszania tego typu incydentów
Moskwie.
Pracownicy ambasady nie wiedzieli, czego chce i co z nim zrobić. Poprosili o pomoc Tweeda,
który przypadkiem był w ambasadzie. Nie znał ani słowa po fińsku i estońsku, a języki te nie
są pozbawione pewnych podobieństw, jednak całkiem swobodnie dogadał się z Prii po
niemiecku.
Historycznie biorąc, Estończycy są raczej Bałtami niż Słowianami i niektórzy rozumieją po
niemiecku. Prii zjadliwie wyjaśnił postawę swego narodu:
— Podczas wojny niemiecki Wehrmacht wkroczył do Estonii. Wypędził tych sowieckich
sukinsynów, którzy okupowali nasz kraj od 1940 roku. Niemcy traktowali nas dobrze.
Bylibyśmy szczęśliwi, gdyby zostali u nas na zawsze. A później, jak pan wie, wróciła ta
cholerna Czerwona Armia. Od tamtej pory jesteśmy więźniami. Będę dostarczał
Brytyjczykom informacji przy każdej możliwej okazji.
— Jak będzie się pan z nami kontaktował? — spytał Tweed.

background image

— Oczywiście, przez radio na moim statku! Łowimy na Morzu Północnym. A więc ustalimy
sygnał i wy będziecie wiedzieli, że jestem w pobliżu Wyspy Wolności.
— A dlaczego nie przedostanie się pan do Brytanii i tam nie pozostanie?
To było pytanie testowe. Tweed podejrzewał jeszcze, że Prii może być sowiecką wtyczką.
Obserwował Estończyka uważnie, kiedy ten odpowiadał.
— Ponieważ mojej żonie i dwu córkom nigdy nie wolno płynąć ze mną. Przed wyjściem w
morze jesteśmy uważnie obserwowani.
Ustalili kryptonim Wielki Łoś, który Prii miał nadawać pięciokrotnie w trzyminutowych
odstępach. Po powrocie do Londynu Tweed umówił się z dużym ośrodkiem nasłuchu
radiowego w Chaltenham, że będą go informować natychmiast po usłyszeniu tego wywołania.
Miejscem spotkania miało być Harwich. I teraz, pierwszy raz po tamtym spotkaniu w
Helsinkach, sygnał odezwał się dwadzieścia cztery godziny wcześniej.
To wygląda na dziwny zbieg okoliczności, pomyślał Tweed, kiedy
107
pociąg ekspresowy zwolnił i za oknem pojawiły się pierwsze światła Harwich. Ale w
połączeniu z tym, co przeczytał w swoich notatkach, to mógł nie być zbieg okoliczności.
Powinien wiedzieć więcej po rozmowie z Prii.
Sięgnął po walizeczkę leżącą na półce. Kiedy pociąg wjechał na stację w Harwich, stał już na
korytarzu przy wyjściu.
Fairweather, szef urzędu celnego, prostoduszny, czterdziestopięcioletni mężczyzna o
czerwonej twarzy i błyszczących niebieskich oczach mógłby być znakomitym wsparciem dla
grupy Tweeda. Sprawę oddzielenia kapitana Prii od reszty załogi postawił stanowczo i
dyskretnie.
Wstępując do Cold Horse, stojącego nad morzem hotelu, w którym umieszczono na nocleg
załogę Saaremaa, wyjaśnił, że szef urzędu celnego nie jest zadowolony z nagłej wizyty
estońskiego statku. Chciał zadać parę pytań i poprosił, żeby kapitan natychmiast z nim
poszedł.
Po przybyciu Tweeda zaprowadzono do gabinetu Fairweathera. Olaf Prii siedział przy stole,
pijąc parującą czarną kawę. Podniósł się, kiedy wszedł Tweed, i wyraźnie doznał ulgi. Goście
przywitali się ciepło uściskiem dłoni, po czym Fairweather gestem poprosił Tweeda, by
usiadł.
— Kawa dla pana, sir? — spytał, nie wymieniając nazwiska Tweeda.
— Nie, bardzo dziękuję.
— Zatem zostawiam was na miłą, przytulną pogawędkę. Jeśli chcecie, możecie tu być przez
całą noc. Moja sypialnia znajduje się po prawej stronie, pierwsze drzwi. Gdy skończycie,
odprowadzę kapitana Prii do hotelu, żeby lepiej wyglądało.
Prii był wyższy, niż Tweed zapamiętał. Mocno opalony, skórę miał jak wygarbowaną — cena
niezliczonych, sztormowych nocy spędzonych na mostku. Haczykowaty nos sugerował
znaczną siłę charakteru, a oczy były uważne.
— Przybyłem możliwie najszybciej — powiedział Tweed po niemiecku. — Bardzo się cieszę,
że znów pana widzę. Nasz system funkcjonuje. A teraz, co pan ma do powiedzenia?
— Obawiam się, że mam złe wieści z Estonii. Sytuacja pogarsza się z każdym dniem. Czy
pan wie, że sześćdziesiąt procent Estończyków
108
usunięto z Tallina? Bóg jeden wie, gdzie oni teraz są. Sowieci zwieźli na ich miejsce jakichś
dziwnych ludzi, mieszkańców Mołdawii i inne narodowości z całego Związku Radzieckiego.
— Bardzo mi przykro. Z pewnością życie jest trudne.
— Jednak nie dlatego uznałem, że powinniśmy się spotkać. W Tallinie mają miejsce
bardzo dziwne wydarzenia. Zamordowano trzech sowieckich oficerów wywiadu
wojskowego... To znaczy GRU?

background image

— Tak. Najwyraźniej we wszystkich przypadkach mordercą jest ten sam człowiek. Stosuje
taką samą technikę i czas. Zawsze po zapadnięciu zmroku. Używa do duszenia jakiegoś drutu.
Teraz GRU zastawia na niego pułapki — wysyłają dobrze strzeżonego oficera, by spacerował
po ulicach. Ale to niezbyt starannie przygotowana akcja — ,

smarkacze włóczą się po

ulicach i wygwizdują pilnujących. „Ile za następną ruską głowę?" Śledztwem zajął się niejaki
pułkownik Karłów.
— Kto? — spytał Tweed.
— Pułkownik Andriej Karłów, który zorganizował sobie punkt dowodzenia na ulicy Pikk,
niedaleko kościoła św. Olafa, mojego imiennika. Ma gabinet na pierwszym piętrze z oknami
wychodzącymi na ulicę. Jego zwierzchnik, generał Łysenko, często przyjeżdża do Tallina, by
sprawdzić, jak sprawy stoją. W pewien makabryczny sposób to jest dość zabawne. Łysenko
tak nie ma charakteru, że do Tallina podróżuje w cywilnym ubraniu, mając nadzieję, że nikt
się nie zorientuje, że on jest z GRU. Zawsze przylatuje tuż po świcie i wraca do Moskwy
długo przed zachodem słońca! Z powodu tych zabójstw w Tallinie atmosfera jest niewesoła,
chociaż to nie ma żadnego związku z działalnością podziemia. Interesują pana fotografie,
jakie zrobiliśmy tym ludziom?
— Tak, owszem.
— Wybaczy pan, muszę opuścić spodnie.
Tweed był zdumiony, bo liczba informacji była zaskakująca. Nie wątpił, że Prii jest
członkiem estońskiego podziemia, ale uważnie unikał nawiązywania do tego faktu. Prii
odwrócił się plecami, rozpiął pasek i spuścił spodnie. Do pleców miał przylepioną
chirurgicznym plastrem dużą, zieloną, wodoszczelną torbę. Oderwał ją i ubrał się. Rzucił
torbę na stół.
— Proszę, przyjacielu. Niech pan spojrzy.
Tweed rozwinął torbę, podobną raczej do wielkiej koperty. Wyjął
109
kilka fotografii i natychmiast rozpoznał, że były wykonane polaroidem. Zdziwił się znowu tak
bardzo, że nie mógł oprzeć się zadaniu kolejnego pytania.
— Skąd, na Boga, zdobyliście taki aparat... i film? Jeżeli nie ma pan nic przeciwko takiemu
pytaniu.
— Oczywiście przeszmuglowane z Helsinek. Na pokładzie turystycznych statków Estońskich
Linii Morskich. Dwa pierwsze przedstawiają pułkownika Karłowa.
Zdjęcia były zrobione z bliskiej odległości i Tweed zastanawiał się, jak, do diabła, udało im
się je zrobić. Na obu fotografiach Karłów miał na sobie cywilne ubranie i spoglądał w bok,
nie bezpośrednio w obiektyw aparatu. Stał tuż przed wejściem do jakiegoś starego budynku,
prawdopodobnie siedziby jego biura przy ulicy Pikk.
— Jestem pełen podziwu — przyznał Tweed. — Żeby je zrobić, ktoś musiał ryzykować
życiem.
— To łatwe, jeżeli zachowuje się ostrożność — pogardliwym tonem wyjaśnił Prii. — Oni nie
są tak bystrzy. Przed budynkiem czekał pewien chłopak, który wykrzyknął jakieś
przekleństwo pod jego adresem. On spojrzał w bok, a mężczyzna na rowerze zrobił mu
zdjęcie aparatem ukrytym w walizce. Proszę spojrzeć na następne.
Tweed popatrzył na fotografię i zamarł. Znowu został zaskoczony i z trudem się opanował.
Podniósł wzrok na Prii, a ten wyjaśnił:
— To jest Mauno Sarin z Policji Obronnej w Helsinkach. Od czasu do czasu przypływa na
jednym ze statków turystycznych i składa wizytę Karłowowi. Finowie muszą grać bardzo
ostrożnie.
Tak, to był Mauno Sarin. Sfotografowany przy wejściu chyba do tego samego budynku.
Tweed rozpoznał go natychmiast. Wziął następne zdjęcie.

background image

— A ten to generał Łysenko — wyjaśnił Prii. — Jak pan widzi, bez munduru! W nas
Estończykach wywołuje to wściekłość. Generał, a ukrywa się ze strachu, że może zostać
zamordowany w biały dzień! Ostatnie zdjęcie przedstawia człowieka, który jest kandydatem
do zamordowania. Kapitan Oleg Poluczkin, również z GRU. Ten człowiek to bestia, oszalała
bestia. Zabił francuską dziennikarkę, która była na tyle głupia, że przyjechała do Tallina,
potem wymknęła się przewodnikom Intouristu, ale dała się złapać. Sfilmował jej zabójstwo.
— Brzmi to psychopatycznie — neutralnym tonem skomentował Tweed. — Czy wolno
spytać, skąd pan to wszystko wie?
110
J
— Ludzie podziemia są wszędzie. Szesnastoletni chłopak obserwował to wydarzenie zza
ogrodzenia. Poluczkin prowadził czajkę, którą przejechał tamtą biedną kobietę. Pod groźbą
użycia broni kazali jej stanąć na drodze. Wiemy, że pułkownik Karłów był wściekły, kiedy
dowiedział się o tym morderstwie — chociaż nominalnie Poluczkin jest jego zastępcą.
— Nominalnie?
— On jest osobistym szpiegiem Łysenki w Tallinie. Właśnie w ten sposób pracują Rosjanie
— nie ufają nawet sobie nawzajem. Ktoś zawsze kogoś śledzi.
Tweed przyjrzał się polaroidowej fotografii Olega Poluczkina. Niski i gruby, w mundurze
GRU, z podwójnym podbródkiem. Sprawiał wrażenie, że za chwilę rozsadzi swój mocno
ściśnięty paskiem mundur. Wyjątkowo nieprzyjemny typ.
— Czy mógłbym zatrzymać te zdjęcia? — spytał Tweed.
— Po to je tutaj przywiozłem. KGB też siedzi w Tallinie, ale śledztwo w sprawie tych
zabójstw prowadzi pułkownik Karłów, prawdopodobnie dlatego, że ofiarami są oficerowie
GRU. Problem polega na tym, że Moskwa oskarża podziemie, lecz mogę pana zapewnić, że
podziemie nie ma z tymi zabójstwami nic wspólnego. To wszystko jest i tajemnicze, i
niebezpieczne.
— Tak, Mauno Sarin, szef fińskiej Policji Obronnej. W czasach napięcia Sarin próbuje
wszystko łagodzić. Czy GRU w ogóle bywa w Helsinkach? Pułkownik Karłów dla
przykładu? Wygląda na to, że teraz on jest w Tallinie najważniejszy.
— Bardzo rzadko. Ponadto trzeba uzyskać zezwolenie z Moskwy. Karłów nie mógłby
wyjechać do Helsinek bez zgody Łysenki. A podejrzewam, że nawet Łysenko musiałby
uzyskać zgodę Moskwy, by zrobić sobie taką wycieczkę.
— Czy ludzie z Zachodu mogą pływać do Tallina tymi statkami turystycznymi?
— Jest tylko jeden statek — Georg Ots. Owszem, zachodni turyści są mile widziani, pod
warunkiem, że zdobędą wizę. Widzi pan, Rosjanie starają się pokazać Estonię jako republikę
wzorcową, reprezentacyjną. Urządzają dwugodzinne wycieczki po Tallinie, lecz podczas tych
dwóch godzin przewodnicy Intouristu nigdy nie opuszczają swojej grupy. Mam nadzieję, że
pan nie ma zamiaru przyjeżdżać do Tallina. Stanowczo odradzam.
111
Tweed uśmiechnął się ozięble.
— Nie zobaczy mnie pan w odległości mniejszej niż tysiąc mil od Finlandii. Praca zatrzymuje
mnie w Londynie.
— Zatem zna pan już teraz główne postacie przeciwnika w Tallinie. Karłów, Łysenko i
Poluczkin, lokaj Łysenki...
Rozmawiali jeszcze pół godziny, a potem Tweed stwierdził, że Prii już zbyt długo nie pilnuje
swojej załogi. Wezwał Fairweathera, podziękował mu za współpracę i poprosił, by
bezpiecznie odprowadził Prii do hotelu Cold Horse.
— Jest jeszcze coś, co trzeba mu wyjaśnić — powiedział ożywiony Fairweather — więc
może pan przetłumaczy. Proponuję, żeby po powrocie ponarzekał na rygorystyczne
przesłuchanie, jakiemu został poddany. W pierwszej chwili nie byłem usatysfakcjonowany

background image

jego wyjaśnieniem o uszkodzeniu w maszynowni. W drodze powrotnej wejdziemy na trawler,
a ja zejdę na dół. Potem powiem, że wszystko w porządku, lecz że musi jak najszybciej
wypłynąć. Mogę powiedzieć, że przyprowadziłem znajomego z uniwersytetu w Norwich,
który doskonale mówi po niemiecku, więc pełnił rolę tłumacza. Dobrze?
— Pan rzeczywiście minął się z powołaniem — zauważył Tweed i zaczął tłumaczyć to, co
Fairweather chciał przekazać Prii.
Po wyjściu obu mężczyzn Tweed zaczekał parę minut, zapisując w notesie skrót opowiadania
Prii. Był pewien, że Estończyk nie zrozumiał powodu niektórych pytań.
Ten wywiad nie uspokoił Tweeda. Raczej przeciwnie. Myślał o Newmanie wędrującym
samotnie gdzieś po dalekiej północy. Jedynym wspólnym elementem w rozmowach Laili z
Alexis i New-manem — poza archipelagiem — była Estonia.
Jeżeli Newman w swym obecnym nastroju wszedł na pokład Georga Otsa płynącego do
Tallina, to Tweed nie wątpił, że nigdy więcej o nim nie usłyszy.
Rozdział 11
Kiedy do gabinetu weszła jego córka, Mauno Sarin wstał sztywno zza swego biurka ze
skupionym wyrazem twarzy. Szef Policji Obronnej był mężczyzną tuż po czterdziestce o
wzroście sześciu stóp i ciemnobrązowych włosach. Jego krótko ostrzyżona bródka łączyła się
z baczkami. Niebieskie oczy na ogół pobłyskiwały zza okularów dobrym humorem. Jednak
kiedy podsuwał Laili krzesło, nie było nawet śladu tego dobrego humoru.
— Rozumiesz chyba — zaczął — że sprawiasz mi wiele kłopotów swoimi artykułami w
gazecie? I to nie jednym, ale obydwoma.
— Wykonuję swoją pracę — odparła krótko Laila. — Ponadto nie cierpię, kiedy telefonujesz
do mnie do domu i wzywasz jak jakiegoś kryminalistę.
— Posłuchaj, Lailo. To bzdura. — Sarin usiadł za biurkiem w gabinecie na pierwszym piętrze
budynku, a ton jego głosu był przekonujący i uprzejmy. — Spytałem, czy możesz przyjechać
i pogadać. Nie rozmawialiśmy ze sobą już od dawna.
— Tylko że po chwili rozmowa zamienia się w przesłuchanie. Właściwie co ja zrobiłam, aby
narazić się tajnej policji?
— Wszyscy wiedzą, że granicząc z Rosją Finlandia znajduje się w trudnym położeniu. Po
pierwsze, zwróciłaś uwagę swoim artykułem na śmierć tej nieszczęsnej francuskiej
dziennikarki...
— Moje artykuły nie są tendencyjne! — wybuchnęła. — Piszę wyłącznie o faktach.
— Dałaś do zrozumienia, że informacja o śmierci Alexis Bouvet
8 — Kamuflaż
113
na jakiejś bocznej drodze w pobliżu Helsinek może być nieprawdziwa. Narobiłaś wiele szumu
wokół zaginionej osoby.
— A gdzie ona jest?
— Nie mam pojęcia — przyznał ojciec. — Bóg jeden wie, jak policja jej szukała. Ale wiesz,
jaki jest las — ciągnie się w nieskończoność.
— Podobnie jak twoja niechęć do mojej pracy!
— Lailo, wszyscy musimy godzić się na kompromis. Finlandia istnieje jako niepodległy kraj
wyłącznie dlatego, że nauczyliśmy się kompromisów z Moskwą.
— Dziennikarz nie uznaje kompromisów, jeśli chodzi o fakty.
— Jakie fakty? — Ciągle jeszcze mówił spokojnie i dobrotliwie. — Zajmijmy się tą drugą
historią — tą o pogłoskach na temat serii brutalnych mordów na oficerach GRU w Estonii.
Pogłoski to jeszcze nie fakty.
— A ty nic nie słyszałeś o tych zabójstwach?
Sarin zawahał się. Nie był w mundurze, miał na sobie ciemnobrązowe sztruksowe spodnie i
kurtkę, którą teraz zdjął i przewiesił przez oparcie fotela. To dało mu czas na zastanowienie.

background image

— Zdążyłeś przemyśleć odpowiedź? — zapytała Laila.
— To nie było uprzejme, ale zapomnijmy, że to powiedziałaś. Oczywiście, słyszałem
pogłoski. Czy przyrzekniesz, że nie napiszesz w prasie tego, co ci powiem?
— Nie! Nie dam sobie zamknąć ust.
— Jak chcesz. — Leciutki uśmiech przemknął przez twarz Mau-no. — Zazwyczaj tak właśnie
robisz. Co zasadniczo jest słuszne. Jesteśmy dorośli i rozmawiamy jak partnerzy.
— Do czego zmierzasz?
— Do niczego, Lailo! Czy ty nigdy nie nauczysz się oddzielać mojej pracy od moich
stosunków z tobą?
— Jestem bardzo zajęta. Powiedz mi, dlaczego mnie wezwałeś... poprosiłeś, żebym tu
przyjechała, a potem sobie pójdę.
— Chciałbym znać źródło twoich informacji związanych z pogłoskami o zabójstwach ludzi z
GRU.
— Nigdy nie ujawniam moich źródeł informacji. — Jej usta zacisnęły się.
— Ta sprawa jest przedmiotem troski rządu.
— Chrzanię rząd!
114
— Możesz znaleźć się w tak trudnym położeniu, że nie będę ci mógł pomóc.
— Czy Moskwa zaprzeczyła?
— Nie, jeszcze nie — przyznał.
— Normalnie zdementowaliby takie wiadomości w parę godzin po ich wydrukowaniu. Tylko
się wycwanili. Mają nadzieję, że jeśli zignorują tę sprawę, przyschnie sama. Nie chcą straszyć
ludzi wyjeżdżających na wycieczki do Tallina. Potrzebują pieniędzy.
Siedział i patrzył na nią, nie odpowiadając od razu. To, co właśnie powiedziała, dokładnie
zgadzało się z jego własnym poglądem. Dziewczyna była, chwała Bogu, inteligentna, nawet
jeśli przysparzała mu kłopotów.
— Problem polega na tym, Lailo — powiedział cicho — że my jesteśmy bardzo do siebie
podobni. Zawzięci, niezależni i... uparci...
— To pierwsza rzecz, powiedziana przez ciebie od czasu mojego przyjazdu, z którą się
zgadzam. Czy mogę już sobie pójść?
— Chciałbym prosić cię o przysługę.
— Słucham. Ale żadnych obietnic.
— Jeżeli usłyszysz cokolwiek, nawet pogłoskę, że Amerykanin o nazwisku Adam Procane
przyjechał do Finlandii, to czy zechciałabyś mnie powiadomić?
To był pretekst. Laila była wstrząśnięta, lecz udało jej się opanować. Odpowiedziała z
zupełnie obojętnym wyrazem twarzy.
— Zapamiętam, co powiedziałeś. Nic więcej nie mogę obiecać.
— O nic więcej nie proszę.
Gdy wyszła, Mauno podniósł się i zaczai przechadzać po gabinecie z rękami wetkniętymi w
kieszenie spodni. Czasami nienawidził swej pracy. Właśnie spróbował posłużyć się córką, bo
jeśli ten Procane istnieje, jeżeli pokaże się w Finlandii w drodze do Rosji, Mauno będzie miał
do wyboru tylko jeden rodzaj działania. Pomóc Procane'owi przekroczyć granicę.
Była dziewiąta rano, kiedy Laila wyszła z budynku przy Ratakatu i wsiadła do tramwaju
jadącego na północ miasta. Czwartym hotelem, w którym szukała Newmana, była Hesperia.
Intuicyjnie nie podeszła kolejny raz do recepcji, lecz windą wjechała na pierwsze piętro, gdzie
goście jadali śniadanie.
Drzwi windy otworzyły się i ujrzała, jak Newman nakłada sobie śniadanie. Wzięła talerz i
stanęła obok niego, sięgając po ser i szynkę.
115
— A więc dopadłaś mnie — powiedział przez ramię.

background image

— Po sprawdzeniu trzech innych hoteli. Potrzebowałam trochę ruchu, więc zrobiłeś mi
przysługę. Spróbuj tych ciemnych bułek — są dla ciebie zdrowsze, a poza tym też są
smaczne.
— To drugie robi na mnie wrażenie.
Wybrali stolik na uboczu sali i zaczęli jeść śniadanie jak para gości. Laila nie chciała mówić
nic prowokującego, więc nie odzywała się w ogóle. Newman mógł dzięki temu przejąć
inicjatywę.
— Przypuszczam, że w twoim odczuciu potraktowałem cię niewłaściwie — zauważył, gdy
skończył danie główne i wziął się za bułeczki z dżemem.
— Niekoniecznie. Nie dałam za ciebie zastawu.
— Jak na tę porę dnia jesteś w bardzo dobrym nastroju. Czy miło spędziłaś weekend?
— Jak na razie dzisiejszy ranek nie sprawił mi radości. Dopiero co wyszłam ze spotkania z
moim ojcem. Na Ratakatu. Jest na mnie wściekły, chociaż mnie to nie obchodzi.
— Chodzi o te dwa artykuły w prasie?
— Szczerze mówiąc — tak. Próbował podstępnie nakłonić mnie do mówienia. Czy mogę
dostać trochę dżemu? Dziękuję. Zapomniałam wspomnieć, że jesteś w mieście. Nie sądzę,
żeby już o tym wiedział.
— A więc teraz ja mam dług...
— Ja w ten sposób nie myślę — kredyty, długi. On sam musi się o wszystkim dowiadywać,
dokładnie tak jak ja to robię. Nie mogę ci powiedzieć, o czym ze mną rozmawiał.
— Właśnie chciałem zapytać.
— Jeżeli dalej tak będzie, wszystko ułoży się między nami jak należy. Pewna Angielka
powiedziała mi kiedyś, że to określa się mianem stosunków negatywnych. Żadnych kłótni,
żadnych rozmów — absolutny brak porozumienia.
Newman zakrztusił się kawą, a potem oboje spojrzeli na siebie i roześmiali się. Newman
przyniósł kolejną porcję bułek i dżemu i na nowo podjął temat. Bułeczki były chrupiące, a on
bardzo głodny.
— Czy próbowałaś dowiedzieć się, dokąd pojechałem, opuściwszy poprzedni hotel?
— Oczywiście! Wypytywałam pilota. Zachęcałam go nawet widokiem moich nóg.
Zauważyłam, że go kusi, lecz musiałeś dać mu niezłą łapówkę.
116
— Tak było. Alexis wynajęła ten sam helikopter. Chcesz wiedzieć, dokąd poleciała?
— Jeżeli sam pragniesz mi to powiedzieć — tak. Czy zamierzasz prosić, bym trzymała to w
tajemnicy? — zapytała Laila.
— Nie. Po prostu nie sądzę, byś zechciała napisać o tym w gazecie.
— Szantaż moralny.
— Ależ na Boga!
— Przepraszam! Przepraszam! Wróćmy lepiej do stosunków negatywnych. To był żart.
Słyszałeś może kiedyś, co to jest żart?
— Straciłem poczucie humoru. Alexis kazała pilotowi polecieć nad morzem, a potem wrócić
nad Portem Południowym. Poprosiła go, by tak rozłożył lot w czasie, żeby przylecieć nad dok
Silja punktualnie o 10.30.
— O tej porze Georg Ots odpływa do Tallina.
— I taki był cel wycieczki. Myślę, że kilka dni później sama odpłynęła na pokładzie Georga
Otsa i... nigdy nie wróciła z Estonii.
— A zatem z pewnością zaplanowała sobie tę podróż przed przyjazdem tutaj.
— Dlaczego tak sądzisz? — spytał Newman.
— Ponieważ wszyscy pasażerowie muszą występować o wizę dwa tygodnie wcześniej.
Trzeba wysłać wniosek wizowy z trzema fotografiami...
— Co daje Moskwie mnóstwo czasu na sprawdzenie wszystkich za pomocą komputera.

background image

— Tak właśnie uważam. — Spojrzała na niego. Trzymał kawałek bułki i patrzył daleko przed
siebie. Kiedy znów się odezwała, w jej głosie można było wyczuć troskę: — Bob, mam
nadzieję, że nie myślisz o tym, by samemu pojechać do Tallina?
— To byłoby szaleństwo.
— Tylko że ja mam wrażenie, że ty jesteś trochę szalony. Nie zawsze, lecz w tym
konkretnym przypadku. Kiedy mówisz o Alexis, masz ponury wyraz twarzy.
— Byliśmy bardzo blisko zerwania — koniec małżeństwa.
— Ale dla ciebie to nie ma większego znaczenia. Nie wtedy, gdy ktoś zamordował twoją
żonę.
— Jedz dalej, dziewczyno.
— Dlaczego zacząłeś nagle mówić o różnych sprawach, zaufałeś mi?
117
— Ponieważ nie powiedziałaś ojcu, że jestem w Helsinkach.
— A zatem uwierzyłeś mi, uwierzyłeś we wszystko, co mówiłam?
— Mój zawód polega na tym, żeby wiedzieć, kiedy ludzie mówią prawdę. Niewykluczone, że
zupełnie przypadkowo znowu spotkam się z twoim ojcem. Kiedy widziałem się z nim
podczas mojego poprzedniego pobytu w Helsinkach, między nami wszystko dobrze się
układało.
— Nie powiesz mu, że się znamy?
— Jasne, że nie. To sprawa wyłącznie między mną a tobą, bez względu na to, co będziemy
razem robić.
— To brzmi tak, jakby nasze stosunki mogły stać się... interesujące.
— Lailo, zwróciłem uwagę na twoje nogi, jak tylko spotkaliśmy się na lotnisku Yantaa. Nie
zrozum mnie źle, ale w tej chwili najmniej myślę o dziewczynach. Mam robotę i zamierzam
ją wykonać.
Po śniadaniu Newman poszedł do swojego pokoju nr 817, którego okno wychodziło na tę
dziwaczną rzeźbę podobną do dzwonków orkiestrowych, Mannerheimintie, rozległy trawnik i
widniejący za nim pas morza. Tymczasem Laila przeprosiła go, zbiegła na dół, znalazła
telefon i zadzwoniła na londyński numer Lon-don&Cumbria Assurance Co. Bez zwłoki
połączono ją z Tweedem.
— Mówi Laila. Znowu znalazłam Boba Newmana. Przeniósł się do hotelu Hesperia.
Zrozumiał pan? Proszę posłuchać. On dowiedział się, że Alexis popłynęła statkiem na drugą
stronę zatoki. Zrozumiał mnie pan?
— Tak — odparł Tweed. — Wydaje mi się, że jesteś zaniepokojona.
— Boję się, że Newman będzie próbował udać się w to samo miejsce. Jestem pewna, że nie
potrafię go zatrzymać. On jest jak pies policyjny, który złapał trop.
— Jak szybko ta podróż mogłaby dojść do skutku? — spytał stanowczo Tweed.
— Jeszcze nie w tej chwili. Będą problemy z wizą. Ale on jest bystry. Znajdzie inny sposób.
A teraz lepiej, bym odeszła od telefonu. Newman w każdej chwili może wrócić ze swego
pokoju. Jestem naprawdę zdenerwowana.
— Zostaw to mnie. No i... dziękuję, Lailo. Postąpiłaś słusznie ostrzegając mnie. Bądźmy w
kontakcie.
118
— Aha, wysłałam panu listem ekspresowym kopie moich dwóch artykułów. Powinien je pan
szybko otrzymać. Oczywiście są napisane po fińsku.
— Mam znajomego, który zna ten jeżyk. Jeszcze raz dziękuję. Informuj mnie o wszystkim na
bieżąco.
Kiedy Newman wszedł do dużego hallu recepcyjnego, Laila siedziała czekając, z długimi
nogami w obcisłych czarnych trykotach założonymi jedna na drugą. Nigdy nie można
przewidzieć, na czym skupi się uwaga mężczyzny.

background image

— Gotowa? — Newman pozdrowił ją. — Pójdziemy do biura Intourlstu na Esplanadzie.
Zobaczymy, jakich udzielą nam informacji. Bo jak na razie wszystko tylko zgaduję.
Po rozmowie z Lailą Sarin Tweed przez pięć minut siedział przy biurku ze złożonymi dłońmi,
wpatrując się w przestrzeń. Monika przestała stukać na maszynie i udawała, że sprawdza akta,
cicho jak myszka. Kiedy Tweed odchrząknął, podniosła wzrok.
— Laila Sarin — zaczął Tweed, koncentrując myśli na sposobie omówienia z nią tego
problemu — jest bardzo przejęta tym, że Newman zaczyna szaleć. Czy to jest do niego
podobne?
— Nie. Może być w wielkim napięciu, ale wówczas czuje się najlepiej.
— Ostatnio zamordowano jego żonę — przypomniał Tweed.
— Wiem, co mówię.
— A ja nie jestem całkiem pewien. Wyrwał do Helsinek jak strzała. Nigdy sobie nie wybaczę,
jeśli nie podejmę jakichś kroków.
— A jakie kroki możesz stąd podjąć?
— Skontaktować się z Mauno Sarinem.
— Newman się wścieknie, jeżeli kiedykolwiek się o tym dowie...
— Dzwonię do Sarina — zdecydował Tweed.
Podniósł słuchawkę, sprawdził w starym i pogniecionym notesie adresowym numer i sam go
wybrał. Gdy wymienił swoje nazwisko, od razu połączono go z Sarinem.
— Tweed, mój przyjacielu, dawno się nie widzieliśmy. Zbyt dawno. Co mogę dla ciebie
zrobić? — zapytał Sarin.
— Mauno, to sprawa delikatna. Jeżeli ta osoba kiedykolwiek
119
dowie się, że do ciebie telefonowałem, nigdy mi nie wybaczy. Wiem jednak, że zajmiesz się
tym dyskretnie.
— Kto to jest?
— Robert Newman...
— To on jest tutaj, w Helsinkach?
— Wiesz, że ostatnio zabito jego żonę? — spytał Tweed, ostrożnie przygotowując swoją
prośbę.
— Tak. I jakiś idiota napisał o tym wstępniak w jednej z naszych gazet.
Tweed uśmiechnął się do siebie. To zabrzmiało tak, jakby stosunki między Mauno a jego
córką nie polepszyły się. Raczej przeciwnie.
— Newman w jakiś sposób ustalił miejsce morderstwa, słusznie czy nie, na twoim terenie —
kontynuował ostrożnie Tweed.
— Morderstwo? Powiedziałeś — morderstwo? — spytał Mauno.
— Newman jest o tym przekonany. A jak wiesz, jest człowiekiem niezwykle wiarygodnym i
poprzednio zawsze miał ostatecznie rację. Pamiętasz sprawę Krugera? Nikt nie wierzył, że
Newman jest na właściwym tropie aż do decydującego momentu całej sprawy.
— Wobec tego będzie zaangażowany emocjonalnie — komentował Mauno — a to może
wpływać na opinie każdego człowieka.
— Każdego z wyjątkiem Newmana. Zatrzymał się w hotelu Hesperia. Czy istnieje sposób,
byś z nim pogadał? Oczywiście tak, by nie zorientował się, że rozmawialiśmy.
— Ten cholerny artykuł w gazecie! Być może ostatecznie posłuży naszemu celowi. Bóg wie,
jak wiele kłopotów przysporzył mi do tej pory.
— Gość jest bardzo przebiegły. Będziesz musiał wymyślić jakiś powód tego, że wiesz, iż
mieszka w ffesperii, zwłaszcza że ostatnio zmieniał hotele.
— Dlaczego to robił?
— Nie mam pojęcia. Ale wiem, że w przeszłości miał zwyczaj przenosić się z miejsca na
miejsce, by ukrywać swoją obecność. — Tweedowi przyszła do głowy pewna myśl. —

background image

Recepcja hotelowa. To mógłbyś wykorzystać. Udaj, że szukałeś kogoś innego i natknąłeś się
na jego nazwisko.
— Coś wymyślę. Dam ci znać...
120
— Chyba będzie lepiej, jak sam pójdę do Intouri-stu — powiedział Newman, gdy zajrzał do
wnętrza przez duże okno, wychodzące na bulwar znany pod nazwą Esplanada. — Czy
moglibyśmy się gdzieś spotkać za pół godziny?
— Muszę zrobić trochę zakupów. Znasz bar w hotelu Marski?
— Poznałem go dość dobrze podczas ostatniego pobytu tutaj.
— Wobec tego tam się spotkamy.
Minęli razem wejście do Intouristu. Newman zatrzymał się, by przypalić papierosa i
popatrzeć, jak Laila przechodzi na drugą stronę ulicy. Stał paląc, bo chciał zobaczyć, dokąd
ona idzie. Zniknęła w dużym domu handlowym. U Stockmanna. To była chyba jedyna nazwa
w Helsinkach, jaką Newman potrafił wymówić.
W obszernym biurze Intouristu powitała go elegancko ubrana, dobrze umalowana brunetka.
Pomyślał, że pewnie jest Rosjanką, lecz mówiła biegle po angielsku. Poza nią nikogo innego
nie było w pomieszczeniu.
— Wiem, że można się wybrać na jednodniową wycieczkę do Estonii — zaczął. — Czy ma
pani jakiś folder?
— Tak, proszę pana. Znajdzie pan w nim wszystkie szczegóły.
Patrzyła na niego swymi ciemnymi oczami tak, jakby starała się sobie przypomnieć, gdzie już
go mogła widzieć. Podała mu kolorowy folder — z fotografią na okładce, przedstawiającą
trzy czwarte Georga O t są od strony rufy.
Zachętę u góry strony wydrukowano po angielsku. Co za wspaniała okazja — i co za cena!
Helsinki—Tallin. FIM 210. Skorzystaj z okazji i wybierz się na jednodniową wycieczkę do
pięknego, hanzeatyckiego miasta Tallina i z powrotem do Helsinek. Na dole ta sama treść
została powtórzona po niemiecku.
Otworzył broszurę i przejrzał rozkład, w którym podano, że statek wypływa z Helsinek o
10.30, a wraca o 22.30. Czyli na pobyt w Tallinie pozostawały dokładnie dwie godziny. Co za
hojność. Spojrzał na dziewczynę, która akurat wygładzała czarną sukienkę na swych
kształtnych biodrach. Jej nastawienie zmieniło się diametralnie, gdy zadał następne pytanie.
— Czy ma pani plan Tallina?
— Plan?
— Tak, plan miasta. Rozkład ulic. A może i jakieś fotografie?
— Nie mamy żadnych planów. Ani fotografii. Ma pan przecież folder.
121
Nagle jej zachowanie stało się obojętne, a nawet wrogie. Newman natychmiast pojął, o co
chodzi. Sowieci są obłąkani na punkcie map swojego kraju. Dziewczyna prawdopodobnie
pomyślała, że on jest szpiegiem. I, co jeszcze bardziej prawdopodobne, była agentką KGB.
Bo i komu innemu pozwolono by na wyjazd na Zachód? Jednocześnie mogła stanowić
znakomity lep na muchy.
— Serdecznie dziękuję — powiedział. — Bardzo mi pani pomogła.
Wepchnął broszurę do kieszeni, wyszedł i skręcił w lewo, kierując się po Esplanadzie w
stronę hotelu Marski. Za nim ulica prowadziła prosto do Portu Południowego, ale to mogło
jeszcze zaczekać. Po drugiej stronie ulicy zauważył szeroką witrynę Akateeminen,
największej księgarni w całej Skandynawii.
Bardzo nowoczesny i obszerny bar w hotelu Marski znajduje się w podziemiu, dzięki czemu
ma atmosferę schronienia przed światem zewnętrznym. .Pijąc kawę przy stoliku, zza którego
mógł obserwować wejście, rozmyślał o Laili Sarin.

background image

Od chwili wejścia na pokład samolotu na Heathrow Newman był ostrożny i nieufny, co jest
powszechnym zjawiskiem wśród korespondentów zagranicznych. Człowiek nie wierzy
niczemu, co do niego mówią, dopóki niezależnie nie sprawdzi faktów.
Dlaczego Tweed podrzucił mu w porcie lotniczym Yantaa Lailę? Tweed nie był człowiekiem
wykorzystującym swoich ludzi do załatwiania spraw budzących współczucie. Był zmuszony
pracować nad czymś, co łączyło się z Helsinkami. A jaki to problem? Podobnie jak Howard,
Tweed widział zapewne ten okropny film pokazujący zabicie Alexis. Czy mógłby istnieć jakiś
związek między wyprawą Alexis do Finlandii a problemem Tweeda?
Newman świadomie przyjął przyjacielską, wyraźnie szczerą postawę Laili podczas śniadania.
Sposobem na to, by Laila opuściła gardę, było wyraźne okazanie zaufania po wcześniejszej
ucieczce przed nią. Wytrącić ją z równowagi. Chryste! W tej chwili nie ufał nawet własnemu
cieniowi. Ledwie ta myśl zaświtała mu w głowie, przyszła Laila, niosąc plastikową torbę z
napisem Stock-mann.
— Czy dostałeś to, czego chciałeś? — spytała wesoło. — Tak, napiłabym się kawy. Nie, nic
nie będę jadła. Dbam o figurę.
— Spodziewam się, że wielu mężczyzn postępuje podobnie.
122
— Boże! Mężczyzna to też człowiek.
— W Intouriście mają pełno informacji. Wielkie pomieszczenie, a dostałem to.
Podał jej broszurkę i gdy ją przeglądała, zamówił kawę. Przeczytała bardzo uważnie,
marszcząc w skupieniu swe wyraziste brwi.
— Widzisz — wskazała — do Tallina potrzebna jest wiza turystyczna. I musisz o nią
wystąpić nie później niż dwa tygodnie przed planowaną wycieczką. Chcą też mieć fotokopię
paszportu i trzy fotografie. Mógłbyś pomyśleć, że wyjeżdżasz do Władywostoku!
— To cały system — odparł obojętnie. — Kiedy wypijemy kawę, chciałbym wstąpić do
Akateeminen. Jeśli chcesz, możesz pójść ze mną.
— Czy wolno spytać, czego potrzebujesz? Jakiejś lektury?
— Wszystkiego, co traktuje o Estonii. Mam nadzieję, że będą mieli ilustrowane książki z
masą zdjęć.
— Znowu ta Estonia? — Popatrzyła na niego przez okulary bez żadnego konkretnego wyrazu
na twarzy. — Ja też poszukam. Dobrze znam tę księgarnię. Jeżeli zastaniemy pannę Slotte, to
ona bardzo nam pomoże.
Księgarnia była ogromna. Wielkość samej wystawy zrobiła na Newmanie duże wrażenie.
Kiedy weszli do środka, od razu uświadomił sobie, że księgarnia zajmuje jeszcze większą
przestrzeń. Na piętrze nad głównym działem była nawet galeria, do której prowadziły schody.
Panna Slotte, ładna jasnowłosa dziewczyna, biegała tu i tam w poszukiwaniu książek w
języku angielskim zawierających dane o Estonii. Ale to Laila wpadła na myśl sprawdzenia w
dziale książek dla dzieci. Przyniosła mu jedną, .którą Newman leniwie otworzył, a po chwili
zamarł.
Strona trzydziesta szósta. Niewielką fotografię u góry strony podpisano Tallin, Stare Miasto.
Czyżby znalazł tamten tajemniczy zamek, który był w tle filmu pokazującego zamordowanie
Alexis? Nie był pewien, czy to ten sam dziwny i stary budynek.
— Co się dzieje, Bob? — spytała Laila z niepokojem w głosie. — Zupełnie zbladłeś.
— To tylko niestrawność. Fińska kawa jest dość mocna.
— Mogę kupić ci coś w aptece.
— Już przechodzi. Biorę niektóre z tych książek.
Szybko przerzucił stronę i obejrzał następne. Laila znalazła mu
123
jeszcze jedną książkę. W rezultacie kupił pięć, wszystkie o Rosji. Nie było ani jednego tomu
o samej Estonii.

background image

— To przecież niewielka republika — wyjaśniła panna Slotte.
Po wyjściu z księgarni Newman mocno się wysilał, by prowadzić zwyczajną rozmowę. Laila
musiała wpaść do redakcji, więc umówili się na lunch i Newman wsiadł do tramwaju
jadącego w stronę hotelu Hesperia.
Kiedy wrócił i zwalił książki na łóżko, stwierdził, że jego przestronny i wygodny pokój został
wysprzątany. Zapalając papierosa, wyjrzał przez okno na końcu pokoju, na pas wody
wyglądający jak staw. Most kolejowy z głównego dworca przecinał podobną do jeziora
zatokę. Tweed obserwował, jak długi pociąg wolno posuwa się po moście, kierując się w
stronę przeciwną do dworca. Będzie musiał poczekać parę dni, nim zdecyduje się na następny
ruch, a w tym czasie postudiuje książki.
Ze strzępów informacji zawartych w liście Alexis stworzył sobie obraz tego, co się
wydarzyło, łącząc ze sobą pozornie niespójne fragmenty.
Cholernie się spieszę, by złapać statek — odpływa o 10.30. Teraz wiedział już — dzięki
wyprawie helikopterem z Takalą — że tym statkiem był Georg Ots płynący do Tallina.
List wyślę po drodze do portu... Chodziło o Port Południowy. Również i tym razem lot z
Takalą rozwiał wszelkie wątpliwości.
Zamek w tle filmu, kiedy samochód raz i drugi przejechał po ciele Alexis. Zdjęcie z książki
dla dzieci mogło sugerować, że morderstwa dokonano w Tallinie. Wysłali film na Park
Crescent w wielkim pośpiechu.
Potem ktoś ostrożniejszy przyciął zdjęcie przed wysłaniem go do redakcji gazety Laili.
Czyżby pomyśleli, że skoro Finowie tak dobrze znają Tallin, ktoś wkrótce mógłby wskazać
palcem na stolicę Estonii? Ciągle ten Tallin...
W ten sposób w liście Alexis pozostały dwa elementy, których nie mógł dopasować do
ogólnego wzoru. Adama Procane'a trzeba powstrzymać... Ale Alexis powiedziała Laili, że
dowiadywała się w ambasadzie amerykańskiej i że nikt o takim nazwisku nie istnieje. Po co
miałaby mówić coś tak niepotrzebnego, gdyby to nie była prawda? I kim, do diabła, jest ten
Procane? To musiał sprawdzić,
124
zanimby nawet pomyślał o wyjeździe do Tallina. A zatem czas zwolnić na kilka dni.
Stawiam na archipelag... Zdanie równie niejasne i pozbawione jakiegokolwiek związku z
całością. Coś zaświtało mu w głowie, lecz równie szybko wyleciało z pamięci. Nie ma co o
tym myśleć — wiedział, że później mu się przypomni. I w tej samej chwili zadzwonił telefon.
— Przepraszam pana — zgłosiła się recepcjonistka — ale jest tutaj dżentelmen, który
chciałby się z panem spotkać. Tak, tutaj, w recepcji. Mówi, że ma bardzo pilną sprawę.
Niejaki pan Mauno Sarin...
Rozdział 12
Stilmar, główny doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa, przyjechał na Park Crescent
bez zapowiedzi w środę, piątego września, w dniu, kiedy Mauno Sarin odwiedził Newmana w
Hesperii. Howard przyprowadził go do gabinetu Tweeda, wyjaśniając, że śledztwem w
sprawie Procane'a zajmuje się jego zastępca. Jednak tym razem Howard był bardziej
uprzejmy. Amerykanin stał tak blisko Reagana, że zyskał sobie przydomek „ucho
prezydenta". W porównaniu z szorstkim Cordem Dillonem miał zupełnie inną osobowość.
— Bardzo mi przyjemnie poznać pana, panie Tweed — zaczai, gdy Howard wyszedł z
gabinetu. — W Waszyngtonie ma pan dobrą reputację.
— Proszę usiąść — odparł Tweed, uścisnąwszy mu dłoń. — Filiżankę kawy? A to jest
Monika, moja prawa ręka. Podczas mojej nieobecności może pan z nią rozmawiać jak ze mną
osobiście.
— Aha! Kobieta za plecami mężczyzny. — Stilmar wstał i podał Monice rękę. — A kawy
napiję się bardzo chętnie.

background image

Stilmar był postacią robiącą wrażenie, człowiekiem, na którego widok wszyscy milkną, gdy
wchodzi do zatłoczonego pomieszczenia. Sześć stóp wzrostu, wiek około czterdziestu pięciu
lat, czarne jak smoła, starannie uczesane włosy i okulary w złotej oprawie. Oczy za szkłami
ciemne i ogarniające wszystko jednym spojrzeniem. Dobrze ogolony, gładka, różowa twarz,
usta stanowcze i wskazujące na poczucie humoru, ładnie ukształtowana broda. Równie
nienaganny jak maniery był jego strój. Stilmar miał na sobie drogi, ciemnogranatowy garnitur
w drobne prążki.
126
Przemówił rzeczowo, poważnym tonem:
— Czy wolno mi przejść od razu do rzeczy i zapytać, jakie informacje zebraliście do tej pory
o tym tajemniczym człowieku, Adamie Procanie? Otrzymujemy niepokojące wieści z Paryża,
Frankfurtu, Genewy i Brukseli. Brakuje nam tylko jakiegokolwiek opisu tego Procane'a. Jest
jak cień, który ktoś sobie wymyślił.
— Z kontynentu nadchodzą niejasne dane — odparł Tweed. — Problem w tym, że wydają się
sprzeczne.
— Tylko nie czterech Procane'ów, proszę! — Stilmar podniósł swe szczupłe dłonie w geście
udawanej rozpaczy, a zrobił to z gracją magika. — Jeden to już o wiele za dużo!
— Jest jeszcze za wcześnie. Musimy zaczekać, aż mgła otaczająca tego człowieka zacznie się
trochę przecierać, a tak się z pewnością stanie. Kiedy osiągniemy etap rzeczywiście pewnych
danych, będę mógł wezwać do Londynu moich informatorów. Każdemu oddzielnie
zaaranżujemy spotkanie z Freddiem.
— A kto to jest Freddie?
— Artysta na pograniczu geniuszu, jeśli chodzi o sporządzanie portretów pamięciowych. Jak
nadejdzie ten etap, pokażę panu wyniki, by mógł się pan zastanowić, czy szkic przypomina
panu kogoś.
— Czy mogę spytać, skąd nadchodzą obecne, nieprecyzyjne opisy?
— Ze źródeł znanych moim informatorom, a zatem z trzeciej ręki. Mnie to nie zadowala.
Przyjdzie nam czekać do listopada, Stilmar.
— Który pędzi w naszym kierunku z prędkością samolotu odrzutowego — odparł ponuro
Amerykanin. — Jak pan się spodziewa, którą drogę do Rosji wybierze ten Procane,
zakładając, że on w ogóle istnieje?
— Zasugerowano drogę przez Wiedeń.
— Nie sądzę. — Oczy Stilmara zaiskrzyły się za szkłami okularów. — Jako źródła pogłosek
wymieniono do tej pory Paryż, Frankfurt, Genewę i Brukselę. Czy nie uważa pan, że być
może naszą uwagę celowo odwraca się od zupełnie innego miejsca? Może nieco dalej na
północ?
— O ile dalej na północ? — spytał spokojnie Tweed.
— Skandynawia. Minąwszy Danię, poruszamy się na wschód i znajdujemy w neutralnej
strefie Szwecji. Jeszcze dalej za Szwecją leży Finlandia.
— Słyszał pan coś na ten temat? — zapytał Tweed.
127
— Po prostu dokonuję spostrzeżeń — odparł Stilmar. — I powinien pan wiedzieć, że
zatrzymałem się w Dorchester pod nazwiskiem David Cameron. Tego samego nazwiska będę
używał, gdy pojadę do Paryża, Frankfurtu, Genewy i Brukseli, by osobiście sprawdzić, co się
naprawdę dzieje.
— Z pewnością rozpoznają pana — sprzeciwił się Tweed.
— Tak pan uważa?
Stilmar wstał, poprosił Monikę o lusterko i ustawił je na półce. Stojąc do nich tyłem, zaczął
grzebieniem przeczesywać swe czarne włosy. Potem zdjął okulary, a na ich miejsce włożył

background image

inne, oprawne w grubą rogową oprawkę. Następnie zdjął krawat, z kieszeni wyjął inny, w
ciapki i założył go. Gdy się odwrócił, Monika westchnęła z niedowierzania.
Zmiana wyglądu była nadzwyczajna. Stilmar sprawiał teraz wrażenie człowieka o okrągłej
twarzy, co podkreślał przedziałek na środku głowy, krawat i gruba oprawa okularów —
wszystko to wizualnie powiększyło jego twarz. Gazetowe zdjęcia eleganckiego Stilmara o
szczupłej twarzy w niczym nie przypominały stojącego przed nimi mężczyzny o zgarbionych
ramionach i miękkich nogach.
— Godne podziwu — skomentował szczerze Tweed.
— Jako młody człowiek byłem członkiem teatru amatorskiego — wyjaśnił Stilmar. — Nie
byłem dobry, lecz poznałem specjalistkę od charakteryzacji, która nauczyła mnie, jak
zmieniać wygląd nie uciekając się do stosowania kilogramów makijażu, wypychania
policzków i temu podobnych bzdur. Kilka rekwizytów może uczynić cuda.
— Wątpię, by teraz ktokolwiek pana rozpoznał — przyznał Tweed.
— A zatem odbyliśmy spotkanie wstępne. Jestem pewien, że pierwsze z wielu. Pozwolę sobie
teraz opuścić państwa. Jeszcze dziś po południu lecę do Europy. Gdyby tylko zechcieli mi
państwo podać numer, na który mógłbym telefonować...
Tweed nabazgrał numer w notesie, wyrwał kartkę i podał ją Amerykaninowi. Ten zerknął na
nią i oddał z powrotem Tweedowi. W chwili, gdy wyszedł z gabinetu, Tweed zaczął działać.
— Freddie — rzucił szybko do słuchawki — pewien mężczyzna o okrągłej twarzy, w
krawacie i okularach w rogowej oprawie za chwilę opuści budynek. Potrzebuję jego zdjęcia,
lecz on nie może wiedzieć, że jest fotografowany. Nie masz chwili do stracenia.
Monika spojrzała na niego, gdy odłożył słuchawkę. Tweed zdjął
128
okulary i położył je na biurku, a potem potarł oczy. Usiadł prosto i mrugnął do Moniki.
— O co w tym wszystkim chodziło? — spytała.
— Kiedy Freddie zrobi zdjęcie, to niech przygotuje pięć odbitek. Zarezerwuj mu
najwcześniejszy lot do Paryża, Genewy, Frankfurtu i Brukseli. Wypiszę mu adresy, pod które
dostarczy po jednej odbitce, więc niech weźmie ze sobą cztery. Piątą chcę mieć w swoich
aktach. I oczywiście niech zachowa negatyw.
— Lepiej zejdę na dół i poczekam u niego. Stamtąd zamówię mu bilety na samolot. —
Zatrzymała się w progu. — Nie zechciałbyś mi powiedzieć, co się tu, do cholery, dzieje?
— Co myślisz o Stilmarze?
— Pozornie wygląda bardziej na biznesmena niż naukowca. To bardzo sprytne. Według mnie,
tęga głowa. Oczywiście on o tym wie, lecz inteligentny człowiek zawsze wie. Zastanawia
mnie tylko fakt, dlaczego wyszedł w przebraniu? Mógł przecież wrócić do poprzedniego
wyglądu.
— Boże! Chyba tracę panowanie nad sytuacją. — Tweed był ożywiony. — Sprawdź zaraz,
czy jest jakiś lot do Paryża, który mógłby złapać, gdyby od razu pojechał na Heathrow?
Monika wróciła biegiem do biurka, wyciągnęła szufladę, przerzuciła kartki w spisie lotów do
większych miast europejskich i skinęła głową.
—— Tak. Jeden odlatuje za jakieś półtorej godziny.
— Oto dlaczego odstawił całe to przedstawienie! Żeby móc wyjść stąd w przebraniu,
wskoczyć do taksówki i pojechać na Heathrow. Założę się, że po przylocie tutaj w jednej ze
skrytek na lotnisku zostawił niewielką walizeczkę. — Chwycił słuchawkę wewnętrznego
telefonu i wykręcił numer. — Fergusson? Mówi Tweed. Z budynku wychodzi pewien
mężczyzna, może już jest na Park Crescent... — podał Fergussonowi ten sam opis co
Freddiemu. — Chciałbym, żebyś za nim pojechał. Prawdopodobnie skieruje się na Heathrow,
a stamtąd do Paryża. Masz paszport? A pieniądze? Goń za nim. Śledź go po całej Europie,
jeżeli będzie to konieczne. Odezwij się, gdy tylko będziesz mógł...

background image

Odłożył słuchawkę i otarł czoło chusteczką. Pocił się — nie z wysiłku, lecz z obawy i
obrzydzenia do samego siebie.
— Dziękuję ci, Moniko — powiedział. — Spostrzegłaś coś, co ja sam powinienem zauważyć.
Swoim uprzejmym zachowaniem Stilmar
9 - Kamuflaż
129
wprowadza człowieka w poczucie bezpieczeństwa. Lepszy cwaniak. O mały włos, a zmyliłby
mnie.
— Dlaczego tak się przejmujesz tym Stilmarem?
— Ponieważ to jeden z najważniejszych Amerykanów, ponieważ przyjechał do Londynu,
ponieważ w tej chwili jest w drodze do Europy. A to czyni go Kandydatem Numer Jeden na
Adama Procane'a.
łan Fergusson był oschłym, cynicznym Szkotem o szczupłej twarzy. Miał trzydzieści trzy lata
i płynnie mówił po francusku, niemiecku i włosku. W razie potrzeby potrafił zmylić nawet
Hiszpana, udając, że wypił kilka drinków.
Był najlepszym międzynarodowym wywiadowcą Tweeda i jak do tej pory nigdy nie zgubił
celu. Spakowaną walizkę trzymał obok biurka, paszport w kieszeni, a jego portfel zawierał
niewielką fortunkę w czekach American Express, w gotówce w walucie francuskiej,
niemieckiej i szwajcarskiej. Już po trzydziestu sekundach od odłożenia słuchawki znalazł się
na zewnątrz budynku z płaszczem przewieszonym przez rękę i walizeczką w dłoni. Dogonił
Grubą Twarz, bo tak przezwał Stilmara, w połowie drogi wokół Crescent, zorientował się, że
ten rozgląda się za taksówką, popędził na drugą stronę ulicy i zatrzymał tę, którą próbował
również zatrzymać Amerykanin.
Kierowcy taksówki dał szczegółowe instrukcje, podczas gdy Gruba Twarz stał kilka jardów
dalej na głównej ulicy. Podał kierowcy garść banknotów jednofuntowych jako napiwek i
rozsiadł wygodnie, by się rozluźnić.
Stilmar zatrzymał swoją taksówkę i skierował się na zachód w kierunku Baker Street — był
to prawidłowy kierunek. Kierowcę Fergussona dzielił od taksówki Stilmara jeden samochód.
Fergusson zapalił papierosa. Ostatnio nic się nie działo, więc był zadowolony, że się zaczęło.
— To prawdziwy komediant, ta Gruba Twarz — relacjonował Fergusson z aparatu
telefonicznego na Heathrow.
— Tak? — zapytał Tweed.
— Najpierw bierze walizkę ze skrytki, potem idzie do toalety i znika w kabinie. Słyszysz
mnie? Nie spieszę się. Tylko...
— Jednak miał walizkę w skrytce — Tweed poinformował Monikę
130
zasłaniając mikrofon dłonią. — Słyszę dobrze — na nowo podjął rozmowę z Fergussonem.
— A co potem?
— Wychodzi po trzech minutach, sprawdziłem na zegarku. To prawdziwy artysta szybkiej
zmiany wyglądu.
— Opowiedz mi o tym.
— Wchodzi ubrany w granatowy garnitur. Bardzo szykowny. A wychodzi w marynarce w
krzykliwą kratkę i marynarskich spodniach, jak również w sportowej koszuli. Gruby, brązowy
wełniany krawat. Wszystko w trzy minuty. Gruba Twarz jest dobry.
— Dokąd się skierował?
— Do Paryża. Następny lot. Odlot za czterdzieści trzy minuty. Leci klasą turystyczną. W ten
sposób wmiesza się w tłum. Mam rezerwację na ten sam lot. Nie, nie zauważył mnie. A tak w
ogóle, to czy to pytanie było konieczne? Nie pamiętasz, kto ja jestem? Fergie!
— Przepraszam — odparł Tweed. — Wybacz mi również, że pchnąłem cię do roboty od razu
po dwutygodniowym urlopie.

background image

— Wynudziłem się za wszystkie czasy. Czy spędziłeś kiedyś tydzień na plaży w Bognor?
Muszę już iść. Gruba Twarz ruszyła się. Zadzwonię, jak tylko będę mógł...
Tweed odłożył słuchawkę i zaczai się zastanawiać, ile czasu w swoim życiu spędził przy tym
biurku rozmawiając przez telefon. Zazdrościł Fergussonowi. Ostatnia podróż do Europy
natchnęła go chęcią częstszego bezpośredniego udziału w akcjach.
— Jakie wieści? — spytała Monika.
— Stilmar jest w drodze do Paryża. Z kim rozmawiałaś, kiedy ja telefonowałem?
— Cord Dillon zostawił krótką wiadomość. Wrócił już do Londynu. I jedzie spotkać się z
nami. Tweed zmarszczył brwi.
— To nie w jego stylu. Dillon jest tym typem człowieka, który wpada bez uprzedzenia. —
Podniósł wzrok, gdy do gabinetu wszedł Freddie, trzymając w dłoni plik odbitek. — Jak
poszło, Freddie?
— Nieźle. Zobacz sam.
Freddie, mały, podobny do gnoma londyński mieszczuch, któremu nigdy nic w niczym nie
przeszkodzi, położył odbitki na biurku Tweeda. Trafił Stilmara w znakomitym połprofllu.
Zdjęcia były bardzo dobre. Tweed wsunął jedno do akt, a resztę oddał Freddiemu, tak jak
powiedział wcześniej.
131
— Oto adresy w Paryżu, Genewie, Frankfurcie i Brukseli. Dostarcz po jednym każdemu z
tych ludzi. Telefonowałem do nich, więc wiedzą, czego się spodziewać. Monika ma twoje
bilety. Będziesz musiał się spieszyć, lecz jeśli z lotniska pojedziesz taksówką, oddasz zdjęcie
i wrócisz tą samą na lotnisko, to powinieneś zdążyć na następny lot.
— Zrozumiano. — Freddie zerknął na listę. — A tak dla sprawdzenia, czy którykolwiek z
tych portów znajduje się daleko od wskazanych adresów?
— Paryż i Frankfurt, jak wiesz, ale przeznaczyliśmy na nie więcej czasu. W Genewie i
Brukseli są blisko. Człowiek, którego sfotografowałeś, będzie w Paryżu przed tobą — właśnie
wchodzi na pokład samolotu na Heathrow. Ale od tej chwili wszędzie powinieneś być przed
nim. Chyba wiesz, gdzie znajduje się rue des Saussaies?
— W pobliżu Pól Elizejskich i praktycznie po sąsiedzku z Ministerstwem Spraw
Wewnętrznych. Zatrzymam tam taksówkę, by jak najszybciej wrócić na lotnisko. Mam się
zgłosić po dostarczeniu kolejnych zdjęć?
— Nie, zrób tylko swoje. I dziękuję ci.
Monika zaczekała, aż zostaną sami, i dopiero wtedy zapytała:
— Co zamierzasz teraz zrobić?
— Wysłać zdjęcia naszego aktora Stilmara do takich ludzi jak Loriot z francuskiego
kontrwywiadu. Jego spece już obserwują lotniska i wkrótce będą mieć oko na Stilmara. Jeżeli
spróbuje wejść na pokład jakiegoś samolotu lecącego na wschód, zatrzymają go pod byle
pretekstem.
— Mój Boże! Ależ to wywoła sensację!
— Żadnych sensacji — odparł Tweed. — Zostanie sprowadzony z powrotem do Londynu i
wsadzony w samolot lecący prościutko do Stanów. Bardzo cicho i bardzo dyskretnie.
— Czy rzeczywiście myślisz, że to on może być Procane'em?
— Każdy może nim być.
Pół godziny później przyjechał Cord Dillon.
— Informacje są dobre — powiedział Tweedowi Dillon, gdy usadowił się w skórzanym
fotelu, założył nogę na poręcz i przypalił papierosa. — Ambasadę w Paryżu załatwiłem jak
trzeba. Tylko dwie osoby w ogóle słyszały nazwisko Procane — attache wojskowy i szef
operacyjny.
— Jakie informacje? — spytał Tweed.
132

background image

— Attache ma kontakty, z którymi spotyka się w barze Meuri-ce'a. Jednym z nich jest Andre
Moutet, bukmacher i doradca w sprawach wyścigów. Jego rzeczywiste dochody to napiwki,
jakie otrzymuje od pracowników ambasad. Według attache, wielkie kwoty mogą zmienić
właściciela. Sowieci spodziewają się, że Procane przejdzie na ich stronę. Jednak my szliśmy
niewłaściwym śladem. On ma zamiar zmienić mocodawców via Skandynawia. Już nawet
przesunąłem pewnych ludzi do Danii i Szwecji. Jak pan prawdopodobnie wie, mamy bliskie
kontakty z SAPO, szwedzką tajną policją. — Dillon głęboko wciągnął dym z papierosa. Jak
na zastępcę dyrektora wygłosił długą mowę. — Sądzę, że moja podróż opłaciła się —
zakończył.
— Wygląda na to, że tak. Zakładając jednak, iż ten człowiek — Moutet, prawda? — jest
godny zaufania.
— Attache mówi, że to czyste złoto.
— Jaki zatem będzie pański następny ruch?
— Mam zarezerwowane miejsce na dzisiejszy wieczorny lot do Kopenhagi.
— A co ze Wschodem?
— Czy mógłbym nakreślić coś na mapie?
Dillon podniósł się, wyjął flamaster i podszedł do ściennej mapy. Nakreślił linię wzdłuż
wschodniego wybrzeża Szwecji, oddzielając Zatokę Botnicką i leżącą po drugiej stronie
morza Finlandię. Stojąc przy mapie mówił dalej:
— Zanim tu przyszedłem, telefonowałem do Waszyngtonu. To jest linia demarkacyjna, jakiej
od tej chwili nie wolno przekroczyć żadnemu Amerykaninowi ze Stanów.
— A Finlandia? — spytał Tweed.
— Niedostępne terytorium. Zbyt blisko Rosji. Musimy znaleźć i zatrzymać Procane'a, zanim
opuści Sztokholm. To jest właśnie to, Tweed.
W hotelu Hesperia w Helsinkach Newman usłyszał delikatne pukanie do drzwi, odblokował
zamek i otworzył je. Mauno Sarin, uśmiechnięty, wślizgnął się do środka i wyciągnął rękę.
— To już chyba ze dwa lata, odkąd widzieliśmy się ostatni raz, Bob?
133
— Owszem. A czemu zawdzięczam te wizytę? Niewiele czasu potrzebowałeś, by dowiedzieć
się, że tu jestem — zauważył Newman.
Zachowywał się zimno i niegościnnie. Stał nadal, gdy Mauno omiatał wzrokiem sypialnię.
Fin nie zmienił się od ich ostatniego spotkania, co najwyżej wyglądał dziesięć lat młodziej.
— Natknąłem się na twoje nazwisko sprawdzając w recepcji spis gości hotelowych. W
Helsinkach są cztery najważniejsze hotele. Marski, który sprawdziłem na początku, potem
Intercontinental, ten i Kalas-tajatorppa. Próbuję złapać ślad Amerykanina o nazwisku Adam
Procane.
— A co on zrobił? — spytał Newman, znudzony.
— Nic. Jak na razie. — Sarin był wyjątkowo uprzejmy. — Ale wiesz, w co my tutaj gramy.
Rosjanie obserwują Amerykanów, Amerykanie Rosjan, a my próbujemy obserwować ich, jak
obserwują siebie nawzajem.
— To już lepiej usiądź.
Newman poprowadził gościa w stronę dużego okna i wybrał fotel w cieniu, zmuszając Sarina,
by zajął miejsce po przeciwnej stronie, w pełni czystego fińskiego światła, wpadającego przez
okno. Zmusił się do rozluźnienia, ale był wściekły. Nie wierzył w autentyczność wyjaśnień
Mauno. Laila zdradziła go, powiedziała swemu ojcu, gdzie go szukać.
— Bardzo mi było przykro, gdy dowiedziałem się o śmierci twojej żony. To była naprawdę
niezwykła kobieta — współczuł Sarin. Newman podniósł słuchawkę telefonu.
— Napijesz się kawy? Ciągle jesteś nałogowcem?

background image

— Dwadzieścia cztery filiżanki dziennie! Policzyłem. Moja praca bywa czasami ciężka. A
poza tym nie podobają mi się działania Laili jako dziennikarki. Ten artykuł o twojej żonie był
niegodziwy.
— Ale zapewne bardziej spodobał ci się następny, ten o zabójstwach oficerów GRU w Estonii
— skomentował Newman, odkładając słuchawkę po zamówieniu kawy dla dwóch osób.
— A skąd ty o tym wiesz? Przecież nie znasz ani słowa po fińsku. Newman rozsiadł się
wygodnie i założył nogę na nogę. Przypomniał sobie, że musi się pilnować. Mauno był
wyjątkowo przebiegły.
— Ujrzałem jej nazwisko, więc przy śniadaniu poprosiłem kelnerkę i ona mi przetłumaczyła
— zełgał jak z nut.
— Tak, nie spodobał mi się.
134
— A czy to prawda? — naciskał Newman. — O tych poduszonych oficerach GRU w Tallinie,
na dodatek zawsze po zachodzie słońca?
— Nie jesteśmy obeznani z codziennymi wydarzeniami w Estonii.
— Ale ja pytałem o to, co dzieje się w nocy, Mauno.
— Cóż... — Sarin zawahał się. — Owszem, rozeszła się pogłoska, że jakiś wariat wyrwał się
na wolność. Ale to są nie potwierdzone raporty od takich ludzi jak załoga statku
turystycznego, który pływa między naszym miastem a Tallinem.
Kłamca, pomyślał Newman. Laila próbowała podpytać jednego z członków załogi Georga
Otsa na ten temat i facet zaciął się. Lecz po chwili doszedł do wniosku, że być może Mauno
ma własne kontakty.
— Kto mógłby być winnym tych morderstw? — nalegał. — I ile było ich do tej pory? W
Moskwie sprawa narobiła pewnie nielichego zamieszania.
— Chyba nie zamierzasz nic z tego publikować, Bob? Dobrze. Musiałem to sprawdzić, bo
może przyjechałeś tutaj właśnie w tej sprawie. Dwa lub trzy morderstwa. Tak w każdym razie
mówią moje nie potwierdzone informacje. No i wiadomo, że sprawa wywołała w Moskwie
burzę. Taką, że wyznaczyli jednego ze swych najlepszych ludzi, by zajął się śledztwem.
Niejaki pułkownik Andriej Karłów. I to mnie zaskoczyło — on jest jednym z
najzdolniejszych analityków wojskowych. Słyszałem, że kiedy wrócił z podróży służbowej na
Zachód, został przedstawiony do awansu na stopień równy generałowi sztabu. Widzisz, jak ja
ci ufam, mój przyjacielu.
Przerwał, kiedy wszedł kelner z tacą. Podczas gdy nalewał kawę, Newman rozmyślał, że
normalnie nie mógłby tak łatwo wyciągnąć tak wielu informacji od Mauna, który
prawdopodobnie ukrywa coś jeszcze.
— Przejąłeś moje sposoby — zauważył Mauno i częściowo zaciągnął zasłonę, by uchronić
twarz przed jaskrawym blaskiem. — Dziękuję. To moja szósta filiżanka. — Spojrzał na
zegarek. — Nieźle jak na razie. Dlaczego tutaj jesteś?
— Ponieważ chcę, byś pomógł mi przedostać się przez zatokę, żebym mógł obejrzeć sobie
Tallin bez tych wszystkich bzdur wizowych.
Newman rzucił to zdanie bez ostrzeżenia, tak że Mauno zachłysnął się kawą. Pospiesznie
odstawił filiżankę i otarł usta chusteczką, gapiąc się na Newmana.
— To raczej niemożliwe. Ale, na Boga, chyba nie masz na myśli niczego niebezpiecznego?
135
— Założę się, że jesteś w kontakcie z Tallinem, od czasu do czasu bywasz tam w związku ze
swoją pracą. Chcę, żebyś zabrał mnie ze sobą.
— Zupełnie niemożliwe — powtórzył Mauno.
— Jestem brytyjskim dziennikarzem, a nie Amerykaninem. A jeżeli zbierają wszystko, co się
o nich pisze, a wiem, że tak jest, to zaraz odnajdą artykuł, który napisałem kilka miesięcy
temu, zatytułowany Kto jest otoczony? Argumentowałem, że powinni obawiać się Europy od

background image

zachodu, Chin od wschodu i amerykańskich stacji kosmicznych, które wkrótce zaczną krążyć
im nad głowami.
— Jestem pewien, że miałeś jakiś ukryty powód.
— No pewnie. Potrzebowałem wizy do Leningradu, gdzie mam pewien kontakt. Ale to
nieistotne. Rzecz w tym, że artykuł znajduje się w aktach. Niewykluczone, że wkrótce
Rosjanie rozluźnią nieco stosunki z Zachodem. Jakiś miły artykuł na temat wzorcowej
republiki Estonii mógłby im się przydać.
— Dlaczego chcesz pojechać do Tallina?
— Powiem ci, jak załatwisz ten wyjazd.
— Co nie nastąpi nigdy! Przykro mi, Bob, ale tego nie mogę zrobić. Ale może będę w stanie
pomóc ci w inny sposób. Nieoficjalnie, rozumiesz? Jeżeli tak, od razu do mnie zadzwoń.
Numer ten sam, co przedtem. Jestem pewien, że ciągle go masz — dodał z ponurym
uśmiechem.
— Będę pamiętał.
— To co, niedługo lunch? Zastanę cię tutaj? Nie kontroluję przecież twoich ruchów. —
Mauno zełgał równie gładko jak Newman.
— Jesteśmy umówieni.
Generał Łysenko, który dopiero co wyszedł od swej leningradzkiej przyjaciółki, wpadł do
gabinetu wściekły. Ciężkimi butami walił o podłogę. Zerwał z siebie płaszcz i rzucił go na
kanapę.
— Rebet! Co tak ważnego się dzieje, że odwołujesz mnie z ważnego spotkania?
— Dzięki Bogu, przyjechaliście — odparł spokojnie Rebet. — Powiedzieli, że może zechcą
się z wami skontaktować. Nasi obserwatorzy z Heathrow donoszą, że przyjechał nie jeden, ale
dwóch wysoko postawionych Amerykanów. Cord Dillon, zastępca dyrektora
136
CIA, i bardzo wpływowy doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa, Stilmar.
— Przyjechali razem?
— Nie, oddzielnie. Dillon zjawił się w poniedziałek, a Stilmar dzisiaj. Z jakichś
biurokratycznych powodów raport o Dillonie opóźnił się. Informacja radiowa z ambasady na
Kensington Pałace Gardens dotarła do Moskwy godzinę temu, a oni natychmiast mi ją
przekazali.
— A więc?! — Łysenko podszedł do swego ulubionego miejsca, stanął przy oknie. —
Miałem rację nakazując kontrolowanie wszystkich rejsów ze Stanów Zjednoczonych. W tym
biznesie, towarzyszu, trzeba nauczyć się myśleć szybciej niż wróg!
— Przesłałem te wiadomości do pułkownika Karłowa w Tallinie — poinformował szefa
Rebet.
— Po co, do cholery, to zrobiliście?
— Ponieważ powiedzieliście mi, że uczyniliście Karłowa odpowiedzialnym za śledztwo w
sprawie Procane'a — wyjaśnił cicho Rebet. — Jeden z nich, Dillon lub Stilmar, może się
okazać Adamem Procane'em. To jasne, że Karłów tylko wtedy wykona zadanie, gdy będzie
miał wszystkie najnowsze dane.
— W przyszłości najpierw porozumcie się ze mną, a dopiero potem przekazujcie informacje
do Tallina. Z Londynu do Tallina jest cholerny kawał drogi.
— Niby dlaczego — odparł Rebet. — British Airways codziennie odbywają bezpośredni rejs
do Helsinek. A stolica Finlandii jest odległa od Tallina na długość wycieczki łodzią. Czy nie
powinniśmy przygotować wizy na jakieś angielskie nazwisko na wypadek, gdyby Procane
pojawił się w Helsinkach? Miejsce na fotografię można by tymczasem zostawić wolne.
— To znakomity pomysł. Od razu każcie przygotować tę wizę i wyślijcie ją pocztą lotniczą
do naszej ambasady w Helsinkach. A jak Karłów zareagował na wasz telefon?

background image

— Sceptycznie. Powiedział, że kiedy pracował w ambasadzie, żaden z tych Amerykanów nie
przebywał w Londynie.
— Karłów znowu się zasłania! — Łysenko odszedł od okna i wielką jak bochen chleba
pięścią jednej ręki uderzał w otwartą dłoń drugiej. — Chyba przypominam sobie, że byli
jacyś pośrednicy, którzy przekazywali Karłowowi dane — za każdym razem kto inny. Ci
pośrednicy mogli latać do Stanów tam i z powrotem, zbierać informacje
137
i przekazywać je na ręce Karłowa. — Jego głos ociekał sarkazmem. — A co na ten temat
myśli mój pedantyczny zastępca?
— Ja również nie jestem pewien. Poprosiłem Moskwę, żeby przekazali wszystkie informacje
o Procanie innemu znakomitemu analitykowi w celu zasięgnięcia jego rady.
— Bez mojego pozwolenia?
— Żeby was ochraniać...
— Żaden z was nie osiągnie swego celu bez mojej pomocy! Pomyślcie tylko: gdyby albo
Dillon, albo Stilmar pokazał się w Moskwie, ta agresywna świnia Reagan zostałaby
zniszczona.
Rozdział 13
Mauno Sarin usiadł przy biurku i zaczął przyglądać się zaadresowanej do niego kopercie.
Otworzył ją ostrożnie nożem i wyciągnął złożony na dwoje arkusz grubego, drogiego papieru.
Przeczytał kilka wypisanych na maszynie słów i zaklął na głos.
Byłoby dobrze, gdybyśmy mogli spotkać się tutaj w przyszłym lub następnym tygodniu. Czas
porównać notatki, Andre Karłów.
Bez podpisu. Nawet nazwisko napisano na maszynie i celowo z błędem. Andre zamiast
Andriej. Podniósł kartkę pod światło wpadające przez okno i sprawdził znak wodny. Tak jak
się spodziewał — to był fiński papier, koperta też.
Karłów był człowiekiem ostrożnym i pomysłowym. Nikt nigdy by nie dowiódł, że
korespondencja pochodzi z Tallina — na dodatek umyślnie przekręcone imię sugerowało
oszustwo, choć Sarin wiedział, że tak nie jest. Jeśli chce się przeżyć, trzeba stosować taki
system. Nigdy nie wypisywać na papierze niczego, co później mogłoby być wykorzystane
jako dowód oskarżenia.
Na kopercie widniał stempel Helsinki, więc Sarin domyślił się, że list został wysłany przez
godnego zaufania pomocnika Karłowa, który przypłynął na pokładzie Georga Otsa wyłącznie
w tym celu. Niepokoiła go tylko jedna kwestia — dlaczego Karłów wybrał akurat ten moment
na zaaranżowanie spotkania?
Zabójstwa oficerów GRU? Absolutnie nieprawdopodobne — wolałby je wyciszyć, a nie
rozgłaszać fakt, że nie są w stanie chronić swoich ludzi na terenie „wzorcowej" republiki.
Adam Procane? Też mało
139
prawdopodobne. A zatem pozostawały tylko artykuły Laili o śmierci Alexis Boiwet i o
zabójstwach oficerów GRU.
Mauno sięgnął do szuflady i wyjął egzemplarz Le Monde, francuską gazetę, dla której
pracowała Bouvet. Dołączono do niego tekst tłumaczenia na fiński, które wykonał jeden z
jego pracowników. Gazeta podchwyciła historię przedstawioną przez Lailę i potraktowała ją
jako wiadomość godną pierwszej strony i wielkiego tytułu.
Francuska korespondentka zagraniczna zamordowana w Finlandii? Tekst w zasadzie zgadzał
się z tym, co napisała Laila, i jak zwykle nacechowany był typową galijską przesadą i
dramaturgią. Tak, to mogło niepokoić Karłowa. Rosjanie na arenie międzynarodowej mieli
coraz gorszą prasę. Mauno nie wątpił, że wkrótce ten sam temat podejmie prasa niemiecka i
angielska i że uatrakcyjni go jeszcze bardziej.

background image

Mauno był znakomitym taktykiem w niebezpiecznej grze dotyczącej kontaktów z Moskwą.
Najlepszą odpowiedzią dla Karłowa byłoby wytrącenie go z równowagi czymś nowym, z
czym musiałby zwrócić się do Moskwy. Wstał od biurka i zbiegł do podziemia, do kompleksu
łącznościowego. Wszedł do zacisznego gabineciku, w którym miał swoje miejsce pracy
operator radiotelefonu.
— Pauli, spróbuj skontaktować się przez telefon z pułkownikiem Karłowem w Tallinie. Jak
dostaniesz połączenie, zostaw mnie, proszę, samego. To będzie rozmowa poufna.
Pauli potrzebował zaledwie trzech minut na uzyskanie połączenia. Podał słuchawkę Mauno,
wyszedł z ciasnego pomieszczenia i zamknął drzwi. Mauno zajął miejsce sekretarki, na
krześle z regulowanym oparciem.
— Andriej? Mówi Mauno Sarin. Mam pewną sugestię. Na Zachodzie zaczynają krążyć
wiadomości o serii rzekomych zabójstw oficerów GRU w Estonii. Le Monde, gazeta, dla
której pracowała Alexis Bouvet, nazywa jej śmierć morderstwem.
— Tylko że to miało miejsce w Finlandii — zimno przypomniał mu Karłów.
— Oni podchwycili temat. Następnego dnia w tej samej helsińskiej gazecie pojawił się
artykuł o tak zwanych zabójstwach oficerów GRU. Jak myślisz, jak długo potrwa, nim zaczną
o tym pisać w Paryżu i Bóg
140
wie gdzie jeszcze? Kolejny będzie Nowy Jork — rzucił Mauno wywierając większy nacisk.
— Staram ci się pomóc.
— Czyżby? A w jaki sposób?
— Pewien znany brytyjski korespondent zagraniczny, Robert Newman, przyjechał niedawno
do Finlandii. — Mauno pilnował się, by nie powiedzieć, że do Helsinek. — Gdybym mógł
zabrać go ze sobą na jeden dzień, przekonałby się, że w Estonii wszystko jest w porządku,
jeżeli tak rzeczywiście jest. Jego artykuł zniweczyłby wszystkie nieprzychylne doniesienia.
— Nie! Tutaj nie wpuszcza się zachodnich korespondentów. Oni tylko kłamią, prowokują.
— Sprawdź tego Newmana za pomocą komputera. Dowiedz się, co o nim wiedzą w
Moskwie.
Rozmawiali po angielsku. Mauno znał rosyjski, lecz wiedział, że Karłów zawsze chętnie
ćwiczy swoją angielszczyznę, że chce zachować płynność wymowy, jaką zdobył podczas
pobytu w ambasadzie sowieckiej w Londynie.
— Nie sądzę, by teraz się zgodzili.
— Można by ustalić warunki jego wizyty...
— Tylko żadnych wstępnych warunków!
— Warunki podpisane osobiście przez generała Łysenkę byłyby gwarancją bezpieczeństwa
operacji — nalegał Mauno. — Poza tym spędzilibyśmy w Tallinie tylko kilka godzin i wrócili
tego samego dnia na pokładzie Georga O t są. To też musiałbym mieć na piśmie.
— Nic z tego nie da się zaakceptować.
— I jeszcze jedno. Musiałbyś błyskawicznie załatwić wizę dla Newmana.
— A ten Newman, czy on będzie chciał przyjechać do Tallina?
— Będę musiał go przekonać — oświadczył podstępnie Mauno. — Gdybym wiedział, że go
zapraszasz dokładnie na tych warunkach, jakie wymieniłem, to zapewne łatwiej przyszłoby
mi go namówić.
— Myślę, że ten pomysł nie ma szans zyskania aprobaty Moskwy.
W tej chwili, Mauno był tego pewien, ryba połknęła haczyk. Zachowując normalny dystans,
przeprowadzili grzeczną rozmowę, a potem Mauno odłożył słuchawkę. Przez kilka minut
siedział jeszcze na krześle, wpatrując się w ścianę. Niewielka przestrzeń pomieszczenia
pomagała mu skoncentrować myśli.
141

background image

To było chytre posunięcie, lecz Mauno wiedział, że Karłów będzie czuł się zobowiązany
przekazać sprawę Łysence. Nie śmie zaryzykować ukrycia tej rozmowy. Tymczasem Mauno
kierowały zupełnie inne względy.
Z jednej strony był przekonany, że Newman z jakiegoś nieokreślonego powodu był
zdecydowany pojechać do Estonii. Mógł podjąć próbę nielegalnego przekroczenia Zatoki
Fińskiej. Znalazłby rybaków, którzy za stosowną opłatą daliby się namówić na nocny rejs i
przerzucenie go przed świtem na drugi brzeg.
Gdyby Rosjanie złapali go, sprawa mogłaby się zakończyć dwojako, choć w każdym
przypadku niemile. Newman mógłby zwyczajnie zniknąć. Albo, co jeszcze gorsze z punktu
widzenia Helsinek, mógłby zostać przedstawiony na konferencji prasowej w Moskwie jako
intruz; zachodni szpieg przyłapany na gorącym uczynku.
Z oficjalnego punktu widzenia drugie rozwiązanie byłoby przerażające. Moskwa zyskałaby
narzędzie umożliwiające wywieranie nacisku na Finlandię. Dającą schronienie agentom-
prowokatorom, którzy podniecają dysydentów i szpiegują naszą ojczyznę... Przyjęliby taką
właśnie wersję. Co, oczywiście, z ich punktu widzenia jest zrozumiałe.
Sposób działania, jaki zaproponował Mauno, oznaczał upieczenie dwóch pieczeni przy
jednym ogniu. Newman usunąłby ze swojej pamięci to, co stało się — Mauno był tego
pewien —jego obsesją. Fin nie miał żadnych wątpliwości, bez względu na prawdę o Estonii,
że Karłów zorganizuje wizytę tak, by Newman mógł napisać artykuł świadczący o dobrym
zdrowiu republiki. W ten sposób całe napięcie wywołane artykułami Laili wyparuje.
Muszę się teraz modlić, żeby to się wydarzyło, pomyślał i wyszedł z ciasnego pomieszczenia,
wołając do Pauli, że już skończył, i dziękując mu. Boże, tym razem balansuję na linie,
pomyślał wchodząc schodami do swego biura.
— W Tallinie pojawił się dym. Wkrótce możemy ujrzeć ogień. — Łysenko wypowiedział tę
uwagę z wielkim zadowoleniem i zatarł ręce, wpatrując się w słuchawkę, którą przed chwilą
142
odłożył na widełki. Działanie! Za tym tęsknił. Dym bitwy, huk armat. Właśnie ta myśl
wywołała tego rodzaju sformułowanie.
— Coś nowego? — spytał Rebet, podnosząc wzrok znad ostatniego meldunku z danymi na
temat Procane'a, który niedawno przesłano samolotem z Moskwy.
— Karłów. Właśnie odbył z Mauno Sarinem z Helsinek rozmowę, najbardziej prowokacyjną
z możliwych. Czy wyobrażacie sobie, co ten Sarin zaproponował? Że przywiezie ze sobą do
Tallina jakiegoś zachodniego dziennikarza, który napisze artykuł o spokojnej Estonii!
— Którego dziennikarza?
— Jakiegoś Anglika. Robert Newman. Co on sobie myśli? Że czym my się tutaj zajmujemy?
Wycieczkami do Tallina w celach reklamowych?
— Chyba przypominam sobie, że ten Newman jest obiektywny — powiedział Rebet,
człowiek bardzo oczytany. — Powinniśmy sprawdzić go na komputerze w Moskwie.
— Chcecie powiedzieć, żeby pozwolić mu przyjechać?!
— Przypatrzcie się jeszcze raz leżącemu na waszym biurku egzemplarzowi Le Monde i
przekładowi artykułu.
— Ależ on dotyczy zabójstwa Alexis Bouvet.
— Temat zapewne pochodzący z artykułu w tej helsińskiej gazecie. Następnego dnia w tej
samej gazecie napisano drugi artykuł, tym razem o nie potwierdzonych zabójstwach oficerów
GRU w Tallinie. Czy potraficie domyślić się, jaki będzie kolejny wielki artykuł w Le Monde]
— Wystarczy wszystkiemu zaprzeczyć. Zawsze to robimy.
— A czy ma to jeszcze jakiekolwiek znaczenie dla Zachodu? — spytał ostro Rebet nie
ukrywając zdenerwowania. — Lecz jeżeli byłoby to możliwe, artykuł bardzo szanowanego
korespondenta brytyjskiego wprowadziłby do sprawy sporo zamieszania — na naszą korzyść.

background image

Rebet był niezwykłym człowiekiem i doskonałym organizatorem, bez niego w wydziale
Łysenki zapanowałby wielki chaos. Miał ponadto świetne wyczucie propagandy. O wiele
lepsze wyniki od nużących pomruków z Prawdy może dawać takie manipulowanie prasą
zachodnią, by robiła to sama.
— Lepiej przekażmy całą sprawę do Moskwy — zadecydował
143
Łysenko. — Powiadom ich natychmiast i każ sprawdzić tego Newmana na komputerze. A
przede wszystkim podkreśl, że sam pomysł wyszedł od pułkownika Karłowa w Tallinie...
Co zapewni krycie z każdej strony, zwłaszcza własnego stanowiska, pomyślał Rebet sięgając
po telefon.
Intrygującym aspektem tej sprawy był fakt, że żaden z nich nie pomyślał nawet, iż to oni są
przedmiotem manipulacji. Kiedy Mauno Sarin zasiadł na kilka minut w pokoiku Pauli,
rozpracował wszystkie punkty widzenia. Gdy zaoferujesz Niedźwiedziowi wystarczająco
dobry kąsek, wszystko zaczyna wskazywać na to, że połknie go w całości.
Czasami miewa się szczęście. W Genewie Alain Charvet, szef prywatnej agencji
detektywistycznej, którego odwiedził Tweed, odebrał telefon od jakiegoś nieznajomego
mówiącego po francusku z rosyjskim akcentem. Rozmówca wyjaśnił, że właśnie przyjechał,
by zmienić klienta Charveta, który powrócił do „domu" — co Charvet zinterpretował jako
Moskwę. Umówili się na spotkanie w małej kawiarence w pobliżu komendy głównej policji
na starym mieście.
Charyet ubawił się w myślach, usłyszawszy nazwisko nowego klienta. Chociaż gość dobrze
posługiwał się angielskim, to, na Boga, przez telefon Charvet usłyszał nazwisko Lew Szitow,
co po angielsku brzmi ni mniej ni więcej jak „Gównow". Wchodząc do kawiarenki Charvet
wyobrażał sobie tego człowieka, lecz rzeczywistość przeszła jego oczekiwania i możliwości
wyobraźni.
Prostacki. Właśnie takie określenie przyszło mu do głowy, lecz mogło być nieprecyzyjne.
Szitow siedział w rogu sali, udając, że czyta Journal de Geneve. Miał przed sobą na środku
stołu zamkniętą butelkę piwa, tak jak życzył sobie Charvet. Szwajcar usiadł naprzeciwko
Rosjanina.
Szitow był już prawie pijany. Charvet czuł odór dolatujący z drugiej strony stolika. Szitow
miał również problemy ze złożeniem gazety, z której w końcu został wymięty śmieć. Ale to
nie był jedyny wymięty śmieć.
Lew Szitow był niski i gruby, miał przetłuszczone, potargane ciemne włosy. Charyet ocenił
go na prawie czterdziestkę. Mężczyzna
144
o pulchnej twarzy, z podkrążonymi oczami i obwisłymi wargami był ubrany w wygnieciony
płaszcz przeciwdeszczowy z poskręcanym i zaciśniętym paskiem, przez co Szitow powyżej i
poniżej paska był jak napompowany.
— Nazywam się Charvet. Jest jeszcze za wcześnie na śnieg w górach.
— Lecz Ren płynie tutaj szybko.
Mylił słowa, powinien był powiedzieć Rodan. Wyjął z kieszeni mocno zabrudzoną
piersiówkę, z trudem odkręcił nakrętkę i zdrowo pociągnął. Następnie skierował rękę z
butelką w stroną Charveta.
— Wódka — szepnął. — Proszę się poczęstować.
— Dziękuję, później.
— Chcę, żeby śledził pan pewnego urzędnika z UNESCO, Anglika. Ten mężczyzna nazywa
się Peter Convay — wymamrotał Rosjanin.
— Dokąd chodzi. Adresy miejsc, w których bywa. Jak długo tam przebywa. Z kim się
spotyka. Fotografie, jeśli się uda. Zwłaszcza kobiety?

background image

Charvet wymienił żądania, wypracowane wieloletnim doświadczeniem. Zorientował się, że
Szitowa trzeba zachęcić do rozmowy. Wzmianka o kobietach wcisnęła stosowny guzik.
Szitow niezdarnie mrugnął opuchniętym prawym okiem i znowu pociągnął ze swej flaszki.
— Kobiety — powtórzył. — Człowiek, którego zastąpiłem, znał wiele adresów. Mówi, że
Marie-Claire Passy jest osobą, której nie powinien ominąć żaden mężczyzna. Ma cycki jak
kule armatnie. Jestem umówiony. Zadzwoniłem do niej zaraz po rozmowie z panem. Czeka
na mnie. Peter Conway jest w tym budynku.
Charvet był zdumiony. Ten głupiec zapisał nazwisko i adres na niechlujnym świstku papieru,
który bezceremonialnie i nie próbując niczego ukrywać posunął po stole. Dłoń Charveta
zamknęła się i kartka zniknęła. Szitow uśmiechnął się głupkowato, rozglądając się po
kawiarni.
— To lepsze niż Tallin. I niż robota pod tym pętakiem Karłowem. Przy odrobinie szczęścia
zostanie zamordowany, nim zdąży znaleźć tego Procane'a. Podoba mi się ten bar — mamrotał
dalej, znowu się rozglądając. — Która może być godzina?
— Dokładnie czwarta piętnaście.
— O matko, teraz mam spotkanie z tą Passy.
10 Kamuflaż
145
— Pokażę panu, jak tam dojść. Zapłacił pan za piwo? No to chodźmy.
Charvet podjął błyskawiczną decyzję. Wątpił, by Lew Szitow sam znalazł drogę do tego
miejsca na starym mieście, a ponadto po drodze mógł zostać zatrzymany i przepytany przez
policję.
Wyprowadził Szitowa z kawiarni za rękę, a potem poprowadził stromym chodnikiem krętą,
brukowaną ulicą. Charvet znał Marie-Claire Passy z czasów pracy w policji. Stanął przed
starym, krzywym budynkiem i nacisnął guzik dzwonka. Przysunął głowę Szitowa do
mikrofonu, kiedy czysty, ostry dziewczęcy głos spytał po francusku: — Kto tam?
— To Lew, dzwoniłem do ciebie...
— Proszę wejść. Pierwsze piętro.
Usłyszawszy brzęczyk zamka, pchnął drzwi i wepchnął Szitowa do środka. Poszedł za nim
jeszcze kilka kroków, by skierować go na rozklekotane schody i szepnął: — Pierwsze piętro.
Kiedy drzwi zatrzasnęły się, Charvet popędził do najbliższej budki telefonicznej. Znalazł
numer Passy i wybrał go. Odpowiedziała od razu czystym, ostrym głosem.
— Kto mówi?
— Alain Charvet. Masz klienta. Czy on nas słyszy?
— Chyba żartujesz, Alain. Nie usłyszałby nawet końca świata. A poza tym jest w łazience.
— Zrób mi przysługę. Po wspaniałych przeżyciach pogadaj z nim jeszcze w łóżku. Spróbuj
zmusić go do rozmowy o Estonii. — Przeliterował nazwę. — I o człowieku nazwiskiem
Karłów. — Znowu przeli tero wał. — Był podwładnym tamtego i nienawidzi drania — to
jego własne słowa. Aha, jeśli ci się uda, dowiedz się, na czym polega robota tego Karłowa.
Szitow, twój klient, jest nowy.
— Musisz mi to mówić?
— Zatelefonuję później.
— Czy to może być niebezpieczne?
— Nie, jeżeli nie dasz mu wytrzeźwieć. Wódka. Ma przy sobie butelkę. Jest bliski
zamroczenia. Rano nie będzie pamiętał, co ci powiedział.
— Zajmę się nim.
Następnie Charyet sprawdził w książce telefonicznej numer sekcji
146

background image

UNESCO, w której pracował Peter Conway. Wykręcił numer i powiedział, że chciałby
rozmawiać z Conwayem, lecz był gotów przerwać połączenie, gdyby Anglik odezwał się na
linii.
Jakaś dziewczyna poinformowała go, że Conway jest na spotkaniu, które nie skończy się
przed siódmą wieczorem. Charvet powiedział, że nie ma do przekazania żadnej wiadomości,
podziękował i odłożył słuchawkę. To dawało mu dużo czasu do chwili, gdy musiał znaleźć
się w biurze UNESCO, aby móc śledzić Conwaya.
Szitow... jest nowy. Charvet znał ten typ. Przed wyjazdem z Rosji zapewne przeszedł
intensywny trening. W jednym z prowadzonych przez Rosjan obozów z pewnością nauczył
się nie tylko francuskiego, lecz również niemieckiego. A co ważniejsze — powinien być
zapoznany ze sposobem ubierania się, poinstruowany co do zwyczajów szwajcarskiego życia.
Powinien znać układ ulic w Genewie nie tylko z map, lecz również dzięki studiowaniu
modelu w dużej skali. Powinien być wprowadzony we wszystkie możliwości nowego
zawodu. Powinien zostać ostrzeżony przed pokusami dekadenckiego Zachodu.
A przed tym — to Charvet wiedział znakomicie — w stu procentach nie był w stanie uchronić
żaden trening. Szok związany z opuszczeniem skromnej ojczyzny i znalezieniem się w ciągu
jednej nocy wśród wszelkiego rodzaju luksusów Zachodu...
Kobiety! Szykowne dziewczyny o zgrabnych nogach, ubrane w cieniutkie czarne rajstopy. I
właśnie po to przyszedł Szitow, pewnie już kilka dni po przyjeździe. Szukał kobiety, której
nazwisko i adres hojnie przekazał mu poprzednik, wcześniej równie chętnie korzystający z
tego źródła rozkoszy.
Ale nie zawsze tak było. Wielu Rosjan to ludzie zbyt wystraszeni, by ryzykować. Poza tym
po kilku tygodniach Szitow też zapewne stanie się ostrożniejszy. Charvet zauważył, że przez
telefon jego francuszczyzna miała naleciałości rosyjskiego akcentu, podczas gdy w kawiarni
mówił płynniej, czysto. Jednak w tej chwili przeważały męskie instynkty Szitowa — a więc
był najbardziej narażony na niebezpieczeństwa.
A reakcje i zachowanie Charveta były prawie że znakomite. Szitow popełnił gafę
wymieniając nazwisko Procane'a i dlatego Charvet wybrał postępowanie zupełnie odmienne
od normalnego. Tweed
147
bowiem, podczas swojej wizyty w Genewie, wymienił nazwisko Procane'a kilka razy. Jeżeli
Passy powiedzie się sztuczka, trzeba będzie natychmiast powiadomić Tweeda.
Następnego dnia Tweed umówił się na spotkanie z Alainem Charvetem. Charvet, jak zwykle,
zatelefonował z lotniska Cointrin. Czas rozmowy wybrał tak, aby w ciągu czterdziestu minut
mógł zdążyć na samolot Swissair lecący do Londynu. Tweed zgodził się, usłyszawszy
zakodowaną wiadomość Charveta. Mieli się spotkać w hotelu Penta w pobliżu lotniska
Heathrow.
Po przyjeździe na Heathrow Tweed czekał przy wyjściu dla pasażerów, aż wreszcie ujrzał
Charveta. Zauważył, że Szwajcar niesie dużą walizkę, jakby zaplanował dłuższy pobyt.
Tweed przeszedł dalej w kierunku stoiska Smitha z książkami i zatrzymał się w dziale tanich
wydawnictw.
Stanął na uboczu, by nikogo przy nim nie było, z malutkim długopisem schowanym w dłoni.
Rzucił okiem na parę książek, gdy Charvet przechodził za nim, rozglądając się
niezdecydowanie wśród dużego wyboru. Tweed wybrał przypadkowy tytuł z prawie nagą
dziewczyną na okładce. Otworzył wolno książkę, na ostatniej stronie napisał swym starannym
pismem 134, po czym odłożył ją z powrotem na półkę i odszedł.
Charvet wziął do ręki dwie książki, obejrzał, odstawił na miejsce, a potem wybrał tomik,
który Tweed miał w ręku. Kiedy poszedł zapłacić, Tweed zniknął. Charvet przemierzył hali i
wyszedł na zewnątrz przy postoju taksówek.
— Hotel Penta — powiedział kierowcy, znalazłszy się wewnątrz.

background image

Kiedy taksówka odjeżdżała, otworzył książkę i udawał, że ją czyta. Przy hotelu Penta zapłacił
za kurs, wszedł do środka, zerknął na recepcję, stwierdził, że wszyscy pracownicy są zajęci i
wsiadł do czekającej windy. Gdy delikatnie zapukał do pokoju nr 134, Tweed otworzył drzwi
i po wejściu Charveta zamknął je.
— Miło cię widzieć, Charvet. Czy w Genewie coś się wydarzyło?
— Przyjechał nowy chłopak, Lew Szitow — oznajmił Szwajcar, precyzyjnie, jak miał to w
zwyczaju. — Kiedy do mnie telefonował, był tak pijany, że podał mi swoje prawdziwe
nazwisko. Spotkaliśmy
148
się w kawiarni, gdzie zlecił mi pewną robotę, co teraz nie ma znaczenia. Najważniejsze jest
to, że wspomniał o Procanie.
— Czy to mogła być pułapka?
— Nie. Potrafię odróżnić, kiedy ktoś bredzi po pijanemu. A kto wie, że pracuję dla ciebie w
tej sprawie?
— Tylko ja — przyznał Tweed. — Chyba jestem zbyt spięty, że cię o to pytam. Chodź,
usiądź i powiedz, o co chodzi.
— Jak powiedziałem, to nowy chłopak, dopiero co przyjechał do Genewy. Zwariowany na
punkcie dziewczyn. Człowiek, którego zmienił, dał mu adres i nazwisko, ale na szczęście
znam tę osóbkę. Z czasów pracy w policji znam je prawie wszystkie. Ta dziewczyna,
nazwijmy ją Celeste, zmusiła go u siebie do gadania. Wcześniej pracował dla Andrieja
Karłowa, pułkownika GRU w Tallinie, w Estonii. Czy kiedykolwiek słyszałeś o nim?
— Sprawdzę go po powrocie. Teraz mów dalej.
— Nie skorzystałem z telefonu, bo nigdy nie wiadomo, jak daleko zaszli Amerykanie w
przechwytywaniu rozmów telefonicznych za pomocą satelity. Ta Celeste wydusiła z niego
informację, że Karłów jest odpowiedzialny za bezpieczne sprowadzenie Adama Procane'a do
Moskwy.
— Czy ten Karłów nadal działa z Tallina?
— Według tego, co mówił Szitow — tak. Usłyszał coś podczas ostatniej odprawy w Moskwie
przed odlotem do Genewy. Czasami przeceniamy sowieckie służby bezpieczeństwa.
— Mów dalej, proszę.
— Karłów ma dużo problemów. Niejaki generał Łysenko zlecił mu prowadzenie sprawy
Procane'a, więc wygląda na to, że spodziewają się, iż przejdzie na ich stronę via
Skandynawia. Lecz, chociaż to brzmi niewiarygodnie, Karłów jest również odpowiedzialny
za większe śledztwo — w sprawie kilku zabójstw oficerów GRU w Tallinie.
— Pisali o tym w dzisiejszym wydaniu Le Monde, w tym dzienniku paryskim. O rzekomych
zabójstwach oficerów GRU — zauważył Tweed. — Czy myślisz, że to prawda?
— Dzisiejszy Journal de Geneve publikuje niewielki i nie potwierdzony tekst na ten temat.
Estonia zmienia się we wrzący kocioł. Przypominam sobie, że na początku sierpnia niejaki
Enn Tarto, jeden z wiodących nacjonalistów, został skazany na długoletnie więzienie.
149
A potem w połowie sierpnia uciekł do Szwecji estoński zastępca ministra sprawiedliwości z
żoną. Ten pułkownik Karłów znalazł się w gorącym punkcie, co jest dziwne.
— Dlaczego dziwne?
— Ponieważ ma reputację inteligentnego analityka, zgodnie z tym, co Lew Szitow powiedział
naszej Celeste.
— Wiadomo może coś o tym, jakie są stosunki między Karłowem a jego szefem, tym
Łysenką?
— Aha! Możliwe, że tu jest pies pogrzebany. Szitow nienawidzi Karłowa. Ale wygadał się
również, że został na prośbę Karłowa odesłany do Moskwy z powodu niekompetencji. Jeśli
chodzi o Łysenkę, Karłów najwyraźniej nienawidzi go jeszcze bardziej niż Szitow Karłowa.

background image

— Szczęśliwa rodzina. — Tweed westchnął i pożałował, że nie może zamówić kawy, lecz
nikt, nawet kelner nie powinien zobaczyć, jak rozmawia z Charvetem. — Dlaczego —
kontynuował Tweed — zawsze uważamy, że kłopoty nękają tylko nas? Zastanawiam się też,
dlaczego wypuścili tego Szitowa z Rosji, skoro jest tak niekompetentny?
— Sądzę, że dlatego, iż zna odpowiednich ludzi, w tej liczbie i generała Łysenkę, który
przesunął go do służby zagranicznej. I jeszcze jedno — kiedy Karłów pracował w sowieckiej
ambasadzie w Londynie, był najwyraźniej pierwszym kontaktem tego Procane'a. To mogłoby
tłumaczyć, dlaczego właśnie on zajmuje się całą operacją, bezpiecznym przerzuceniem go do
Rosji, gdy nadejdzie czas.
— Wydaje się, że Lew Szitow wygadał się do końca tej twojej Celeste — skomentował
Tweed, wpatrując się w pustą ścianę, jakby myślami był wiele mil stąd. — Czy w przyszłości
nie stanowi to potencjalnego zagrożenia? Czy istnieje sposób, dzięki któremu moglibyśmy go
zakneblować? Sprawdziłeś, czy nie rozmawiał o tym z nikim innym?
— Czy to prawdopodobne? Gdyby powiedział swoim, od razu zgarnęliby go z powrotem do
Rosji.
— Ale on dużo pije — przypomniał Tweed. — Mógłby zwierzyć się niewłaściwej osobie.
Musisz go nastraszyć. Masz sposób, by temu Lwowi Szitowowi napędzić porządnego
stracha?
— To niebywały rozkaz. — Charyet rozparł się w fotelu i zmarszczył brwi. — Już mam —
powiedział nagle.
150
— Naprawdę go przestraszyć — nalegał Tweed.
— Ostrzegę go, że odkryłem, iż Celeste jest członkinią DST. Myśl, że rozmawiał z
francuskim kontrwywiadem, zamknie mu usta na zawsze.
— Wspaniale. — Tweed wstał. — Dobrze, że przyjechałeś. Dzięki temu zdobyłem parę
fragmentów układanki, którą próbuję poskładać. — Z wewnętrznej kieszeni wyjął grubą
kopertę i wręczył Char-vetowi. — Franki szwajcarskie. Pokryją koszty podróży i
zrekompensują cenną usługę. Złapiesz następny lot do Genewy?
— Nie następny — poprawił go Charvet. — To może być samolot, którym przyleciałem tutaj.
Zjem lunch na lotnisku i odlatuję najbliższym rejsem.
Tweed skinął głową. Charvet był człowiekiem, który nigdy nie rezygnuje z zastosowania
sztuczki. Nie będzie nawet świadka, że w ogóle wyjeżdżał ze Szwajcarii. Tweed podniósł
dużą walizkę Charveta.
— Będę ją miał przy sobie płacąc rachunek. Gdyby zobaczyli, że wychodzisz z walizką,
mogliby pomyśleć, że próbujesz zwiać nie płacąc za hotel. Czekaj przy taksówkach, tam ci ją
przyniosę.
— Zajmę się sprawą Procane'a i zgłoszę, jak tylko wpadnie mi w ręce coś nowego.
Rozstawszy się z Charvetem, Tweed nie od razu wrócił do Londynu. Złapał lotniskowy
autobus z Terminalu 2 do Terminalu 3, obsługującego loty transatlantyckie. Poszedł do
wyjścia dla pasażerów przylatujących z USA i potrzebował ledwie paru minut, by zobaczyć
to, co chciał sprawdzić.
Szczupły mężczyzna w płaszczu i filcowym kapeluszu z podwiniętym rondem stał z rękami w
kieszeniach żując zapałkę. Był ubrany w rzeczy wyprodukowane w Brytanii, więc nie rzucały
się w oczy. Tylko dlaczego, zastanawiał się Tweed, sowieccy obserwatorzy tak nagminnie
gustują w filcowych kapelusikach? Ciągle kontrolowali przyloty ze Stanów.
Jadąc taksówką z powrotem na Park Crescent, Tweed powtórzył sobie w myślach to, co
przekazał mu Charvet. Pułkownik Andriej Karłów z odległego Tallina nadzorował przyjęcie
Adama Procane'a. A zatem kontakty Stilmara były względnie wiarygodne. Ale to Stilmar
pierwszy zasugerował, że Procane może wykorzystać drogę przez
151

background image

Skandynawię. Zabójstwa oficerów GRU dziwnie komplikowały sprawę i tego Tweed nie
rozumiał.
Odpowiedzialne mogło być estońskie podziemie, lecz Tweed był odmiennego zdania. Nigdy
nie wierzył w zbiegi okoliczności. Wszystkie strzałki zaczynały wskazywać na Bałtyk i
Estonię. I znowu zaczął się martwić o Boba Newmana.
Następnego dnia miał już o czym myśleć. Na pokładzie concorde'a przyleciał trzeci
Amerykanin, autentycznie gruba ryba.
Rozdział 14
— Czy wiedziałeś, że Helenę Stilmar jest w Londynie? — spytała zwyczajnie Monika, gdy
Tweed wszedł do swego gabinetu.
— Nie, nie wiedziałem, a ty wiesz. Co masz jeszcze w zanadrzu?
— A co, widać?
— Do tej pory powinienem znać cię już dobrze.
— A zatem — Helenę Stilmar czeka, by się z tobą spotkać. Ponieważ Howard wybył na jeden
dzień, umieściłam ją w jego gabinecie. Pomyślałam, że może zechcesz zebrać siły, poprawić
krawat, przyczesać włosy i tego rodzaju rzeczy.
— To ona jest taka świetna?
— Niezwykle piękna kobieta. Przyzwyczajona do własnych metod działania, lecz w
najmilszy z możliwych sposobów. Sprytna w kontaktach z mężczyznami. Będziesz musiał
dobrze się pilnować — dodała Monika, trochę kąśliwie. — Jej akta leżą na twoim biurku. Ona
również jest jednym z doradców Reagana.
Tweed podszedł do biurka i zaczai przerzucać akta, w roztargnieniu sprawdzając węzeł
krawata. Helenę, żona Stilmara. Wiek: tuż po trzydziestce. Mężatka od sześciu lat.
Obowiązki: Europa, ze szczególnym uwzględnieniem spraw kobiecych. Poprzednia praktyka
zawodowa: asystentka w Departamencie Stanu.
Domyślał się, że prawdopodobnie w ten sposób poznała Stilmara. Najważniejsze jednak było
to, że obracała się w kręgach waszyngtońskich. Powinna być obeznana ze wszystkimi
sprawami załatwianymi w Waszyngtonie przez służby dyplomatyczne. Tweed zaniknął akta

153
i poszedł do łazienki odświeżyć się. Kiedy wrócił, Monika spojrzała na niego.
— Gotów podjąć walkę?
— Wyroluję ją, jak mawiają jankesi.
— Osoba najmniej potrzebująca rolowania spośród wszystkich, jakie widziałam od bardzo,
bardzo dawna.
Helenę Stilmar była szczupła, wyprostowana i miała długie, zgrabne nogi ubrane w czarne
rajstopy i drogie buty na wysokich obcasach. Jej gęste, kasztanowate włosy były tak ułożone,
by uwydatniać wspaniałą szyję.
Miała silną budowę kości, dość wydatny, lecz delikatny nos i kształtną brodę, znamionującą
energię i determinację. Ruszyła przed siebie z wyciągniętą ręką, patrząc prosto w oczy
Tweeda, a jednocześnie tak się do niego uśmiechnęła, że od razu przypadła mu do gustu.
— Panie Tweed, mój mąż tak wiele mówił mi o panu, a to jest człowiek, na którym trudno
zrobić wrażenie.
— Rozumiem teraz, dlaczego pani zrobiła na nim wrażenie.
Kątem oka Tweed ujrzał, jak Monika unosi wzrok w absolutnym zdziwieniu. To była jedna z
cech jej szefa, którą mało kto znał. Tweed stał dalej i wytrącił ją z równowagi następnym
komentarzem.
— Już prawie czas na lunch. Znam miejsce, które, jak myślę, mogłoby się pani spodobać.
Capital. Niedaleko Harrodsa. Jedzenie jest wyśmienite, atmosfera intymna, wino dobre. Mam

background image

nadzieję, że przyłączy się pani do mnie? Mając panią za towarzyszkę do obiadu, będę
ośrodkiem zainteresowania wszystkich gości. Na pewno mi się to spodoba.
— Panie Tweed...
— Wystarczy Tweed.
— Tweed, twoje imię też mi się podoba. Sądzę, że to znakomity pomysł. Oczywiście z
radością się do ciebie przyłączę. — Znowu uśmiechnęła się tym swoim słodkim uśmiechem.
— Jestem pewna, że będziemy mieli o czym rozmawiać.
— Zarezerwuj nam stolik numer siedem — Tweed poprosił Monikę, nie patrząc na nią.
— Co zrobiłeś z moim mężem, Tweed? Zniknął. Zadając to pytanie, towarzyszka obiadu
Tweeda spoglądała na niego ponad krawędzią kieliszka z wytrawnym winem. Miała nieod-
154
parte spojrzenie, a jej głos był kobiecy i wabiący. Próbuje mnie rozpalić, pomyślał Tweed
popijając wino.
Helenę miała na sobie beżową sukienkę z wysokim kołnierzem i przepaską z tego samego
materiału na lewym ramieniu. W Capitalu stolik numer siedem znajduje się na końcu długiej
sali, tuż obok okna i z oparciem przy ścianie. Siedzieli obok siebie na ławeczce i Helenę
odwróciła się bokiem, by obserwować reakcję Tweeda.
— Mam wrażenie, że twój mąż chodzi własnymi drogami.
— A zatem — skoczyła naprzód — widziałeś się z nim po jego przyjeździe?
— Bardzo krótko.
— My nie mamy przed sobą tajemnic — nalegała.
— To wspaniały związek.
— Tweed, rozmowa z tobą przypomina gadanie do muru berlińskiego.
— Wolałbym raczej porozmawiać o tobie. Podoba ci się praca w rządzie? Co właściwie
robisz? A może to tajemnica państwowa, którą możesz się podzielić wyłącznie z mężem?
— Trafiony! — Zabawiała się nóżką kieliszka. — Co robię? Cóż, prezydent uważa, że
kobiety mają coraz większy wpływ na opinię publiczną. Uważa również, że to samo dzieje się
w Europie. Jestem Amerykanką pierwszego pokolenia, Tweed. Prezydent sądzi, że mam
wyczucie, jeśli chodzi o kobiety europejskie. A więc sugeruję mu, jak będą reagowały na
konkretny rodzaj polityki. To proste.
Niezupełnie, pomyślał Tweed. W aktach Helenę Stilmar jest mowa o tym, że z pochodzenia
jest Szwedką. Matka Szwedka, a ojciec Amerykanin. I znowu Skandynawia.
— A jakie masz plany na tę podróż? — spytał wyglądając przez okno.
— Mam zamiar odwiedzić kilka stolic europejskich, aby poznać aktualne opinie. —
Popatrzyła mu prosto w oczy i uśmiechnęła się. Tweed poczuł, że jej porywająca osobowość
przyciąga go. Ta kobieta jest niebezpieczna, pomyślał odwzajemniając spojrzenie. — W
Waszyngtonie coraz więcej mówi się, ale też i niepokoi z powodu osoby o nazwisku Adam
Procane.
— Mężczyzna czy kobieta? — zapytał natychmiast.
— Sądzę, że mężczyzna. — Jej głos zdradzał zdziwienie tym pytaniem. — Z takim
nazwiskiem?
155
— Pod kryptonimem może ukrywać się kobieta.
— A więc myślisz, że to kryptonim?
— Czy znasz w Waszyngtonie kogoś o tym nazwisku? A może gdziekolwiek indziej?
— Powiedzieli, że jesteś zawodowcem najwyższej klasy — stwierdziła i poczęstowała się
kawałkiem wędzonego kurczaka, którego podano w przerwie ich rozmowy. — Nie, nie znam
nikogo o tym nazwisku. Ale niepokojące jest to, że nie zna go absolutnie nikt.

background image

— Ten fakt sugeruje, że to jest kryptonim, jeżeli Procane w ogóle istnieje. Chciałbym spytać,
które części Europy masz w planie swej podróży. Tak wspaniale zorganizowana kobieta jak
ty zapewne planuje, jeszcze przed wyjazdem, każdą godzinę wizyty.
— Zdaje się, że ty wiesz, co należy mówić kobietom, prawda? A o tym mnie nie uprzedzili.
— Ciągle nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
— Oczywiście, słyszałeś o sowieckich mini-łodziach podwodnych penetrujących szwedzki
archipelag niedaleko jednej z ważnych baz morskich? Według naszych danych, Szwedzi stają
się jakby mniej neutralni — tak wściekają się na Ruskich. Mam pomysł. Może pojedziesz ze
mną do Sztokholmu?
— Dokąd?
— Do Sztokholmu. Lecę jutro rano.
— Czy uległeś jej czarowi? — spytała Monika, kiedy tuż przed siedemnastą Tweed powrócił
do swego gabinetu. — Wyglądasz na rozmarzonego.
— Ona chce, żebym jutro poleciał z nią do Sztokholmu.
— Aha, rozumiem.
Nagle Monika znalazła coś w swych papierach i pilnie zaczęła to czytać. Tweed zdjął mokry
płaszcz — zaczęło padać, taka typowo nadmorska mżawka, która zwilżyła mu twarz. Usiadł
za swym biurkiem.
— Nie, nic nie rozumiesz. To oznacza od cholery roboty więcej. Igła kompasu zasuwa jak
szalona w kierunku Skandynawii. Cord Dillon jest w drodze do Kopenhagi. Podczas lunchu
dowiaduję się od Helenę Stilmar, że ona leci do Sztokholmu. To znaczy, że dwóch
potencjalnych kandydatów na Adama Procane'a kieruje się skandynawską drogą w stronę
Rosji.
156
— Z pewnością Procane nie jest kobietą.
— Czy, wiedząc, kim jest jej mąż, potrafisz sobie wyobrazić, ile informacji może się
znajdować w pięknej głowie Helenę?
— Stilmar nie gada z nią o swojej pracy — odparła stanowczo Monika.
— Nigdy nie można mieć pewności. Ona jest jego drugą żoną.
— A co to ma do rzeczy?
— Zauważyłem, że mężczyźni chętniej zwierzają się w drugim małżeństwie. Amerykanie
nazywają to zaczynaniem od nowa. A na dodatek ona jest bardzo atrakcyjną kobietą.
— Widzę, że zrobiła na tobie duże wrażenie.
— Może myślałabyś inaczej, gdybyś słyszała naszą rozmowę przy lunchu. To było podobne
do szermierki, a w tym ona jest naprawdę dobra.
— A ten znów swoje.
— Jest jeszcze coś. Pilnie potrzebne mi jest dobre zdjęcie Helenę, do szerokiego
rozpowszechnienia. Głowa i ramiona — powiększenie. Nasz fotograf nigdy nie zdoła zbliżyć
się do niej bez jej wiedzy.
— Nie wiem, jak on w ogóle gdziekolwiek się do niej zbliży. — Monika podniosła wzrok
znad akt, w których robiła jakieś notatki.
— To proste. Zastosujemy stosowny wybieg. Freddie jeszcze dostarcza fotografie Stilmara. A
czy Harry Butler jest osiągalny?
— Tak. Kiedy ona przyjechała, był przypadkiem w korytarzu i przyprowadził ją na górę, więc
wie, jak ona wygląda.
— Coraz lepiej. On nieźle posługuje się aparatem fotograficznym. Helenę będzie w
Dorchester — Stilmar powiedział, że tam się zatrzymali. Sądzę więc, że wyślę jej duży bukiet
kwiatów.
— Z liścikiem w stylu „Twój kochający"?

background image

— Niezupełnie. Na wizytówce powinno być napisane „Bon voyage. Tweed". Trzeba ukryć ją
głęboko w bukiecie, żeby musiała poszukać.
— A tym razem co kombinujesz?
— Harry, fotograf, weźmie ze sobą pomocnika. Najlepiej Adamsa. Pójdzie za Adamsem do
hallu Dorchester. Adams zapyta o Helenę Stilmar i będzie nalegał, żeby zeszła na dół.
Zaparkuje niezdarnie furgonetkę, będzie zamyślony. Odegra rolę doręczyciela z kwiaciarni —
wręczy bukiet i powie, że musi mieć pokwitowanie. Znając już trochę Helenę wiem, że będzie
ją zżerać ciekawość, kto też mógł przy-
157
słać jej kwiaty. Sama byłabyś ciekawa. Poszuka wizytówki. Dzięki temu Harry będzie miał
mnóstwo czasu na zrobienie zdjęć bez jej wiedzy.
— Nie przypominam sobie, byśmy kiedykolwiek stosowali tę technikę.
— Bo nie stosowaliśmy. Właśnie ją wymyśliłem.
Przelotny deszcz ustał i nad południowym portem Helsinek zaświeciło słońce, kiedy Newman
stał na chodniku naprzeciwko doku Silja i robił zdjęcia swym Yoigtlanderem, jak turysta.
Była 10.28 i zapowiadał się kolejny, piękny jesienny dzień.
Kiedy Laila rozmawiała z młodym marynarzem odczepiającym cumę, Georg Ots był gotowy
do odbicia od nabrzeża. W prawej ręce trzymała dużą torbę i rozejrzała się uważnie po statku,
nim wyciągnęła pakunek i podała go marynarzowi. Ten ukrył paczkę pod grubym ubraniem,
rzucił linę i ruszył do trapu, a Laila przeszła przez drogę i skierowała się nabrzeżem oddalając
się od miasta. Newman poszedł za nią i dogonił, kiedy nie można ich już było dojrzeć ze
statku.
— Naprawdę nie sądziłam, że to zadziała — przyznała Laila. — Kiedy próbowałam
wypytywać jednego z nich, nie pomyślałam o wręczeniu takiego prezentu.
W swojej torbie, zgodnie z sugestią Newmana, schowała paczkę zawierającą wybór płyt z
muzyką pop. Na wypadek, gdyby trafił się jakiś starszy marynarz, miała przygotowaną
paczuszkę z hawańskimi cygarami i kilka kartonów papierosów.
— Dowiedziałaś się czegoś? — spytał Newman.
— Tak. Z początku nie chciał nic mówić, dopiero gdy powiedziałam mu o płytach. ABBA,
Michael Jackson i podobne. Takiej przynęcie nie potrafił się oprzeć.
— I co ci powiedział?
— Miałeś rację. Wiedzą wszystko o pasażerach, nim ci w ogóle zbliżą się do statku, ponieważ
dokładnie sprawdzają wnioski wizowe. W każdym razie sądzę, że tak właśnie powiedział, bo
niełatwo zrozumieć każde słowo po e"stońsku.
— Jeszcze coś?
— Znowu miałeś rację. Podczas każdego rejsu na pokładzie znajduje się jeden pracownik
GRU w cywilnym ubraniu, który
158

sprawdza i obserwuje pasażerów. Będzie miło i spokojnie, jak wejdziemy tutaj.
Skręcili z wiodącej łukiem drogi nadbrzeżnej i weszli do dużego, pagórkowatego parku, który
Takala wskazał z helikoptera. Jak on go nazwał? No tak — Park Studzienny.
Wśród sosen wiło się w górę i w dół mnóstwo ścieżek. Mijali ich biegający młodzi mężczyźni
i dziewczyny. Laila poprowadziła go drogą do najwyższego miejsca na samym końcu
półwyspu. Tam zatrzymali się, by obejrzeć panoramę portu i morza usianego wysepkami.

— Teraz lepiej uważaj, jak stawiasz stopy — ostrzegła go Laila.
Zatrzymali się na szczycie granitowego głazu, a bryza rozwiewała jej włosy. Newman
postawił kilka ostrożnych kroków i zrozumiał powód jej ostrzeżenia. Stali na skraju potężnej
skalnej platformy, która urywała się nagle. Dalej nie było nic poza urwiskiem opadającym

background image

pionowo około siedemdziesięciu stóp do krętej ścieżki wiodącej do drogi okrążającej
półwysep. Panowała niezwykła cisza i spokój, w pobliżu nie było nikogo poza nimi.
— Rozumiesz, o co mi chodzi? — zawołała Laila. — Jeden krok dalej i nigdy więcej nie
mielibyśmy okazji do rozmowy. Tu zdarzały się już wypadki — pijani ludzie wspinali się na
górę, a potem wstępowali do wieczności.
Tę uwagę Newman miał sobie później przypomnieć.
Rozdział 15

— Fotografie twojej Helenę są gotowe do wysyłki — poinformowała Tweeda Monika. — I
rzeczywiście — zupełnie dobrze uchwycone podobieństwo.
— Proszę cię, wyślij je od razu kurierem — poprosił Tweed.
Jedno zdjęcie zatrzymał, delikatnie wsunął do usztywnianej koperty i schował do szuflady.
Monika przyglądała się temu z nie ukrywanym rozbawieniem.
— Czy chcesz, bym kazała je dla ciebie oprawić? — zapytała. — Jestem pewna, że dobrze by
wyglądała w srebrnej ramce. Znam jednego...
— Przestań stroić sobie żarty i weź się za te fotografie — odparł obcesowo Tweed. — Ona
jutro leci do Sztokholmu, więc chcę, żeby zdjęcia dotarły tam przed nią. Na lotnisku Arlanda
na naszego kuriera będzie czekał posłaniec. Hasło — „Złota dziewczyna". Już telefonowałem
do Sztokholmu. Podaj mi szczegóły rejsu, to je również przetelefonuję.
— Złota dziewczyna. O, mój...
— Sądziłem, że już się za to wzięłaś.
— A do czego będą wykorzystane te fotografie?
— Zostaną rozdane pracownikom ochrony lotniska, ludziom ze służby ochrony wybrzeża,
policji sztokholmskiej. I oczywiście SAPO. Powiadomienie pozostałych należy już do nich.
— A co to za sprawa?
— Widzisz tę linię narysowaną flamastrem przez Dillona? — Podszedł do mapy i pociągnął
palcem po ciemnej linii prowadzącej wzdłuż wschodniego wybrzeża Szwecji.
160
— Tak. I co dalej?
— Jeżeli Helenę spróbuje przekroczyć tę linię, zostanie natychmiast aresztowana. Wymyślą
jakiś powód. Podejrzenie o handel narkotykami, czy coś równie skutecznego.
— Jesteś naprawdę bezwzględny — skomentowała poważnie Monika.
Estoński trawler Saaremaa płynął przez Kattegat między Szwecją i Danią. Zawróciwszy z
Morza Północnego statek szedł kursem południowym, kierując się na Oresund — wąski kanał
oddzielający Szwecję od Danii.
Gdy minął Kopenhagę, miał przed sobą Bałtyk i odległą Estonię. W kabinie radiowej operator
kończył właśnie nadawać swym nowoczesnym nadajnikiem długi, szybki sygnał. W chwili
kiedy skończył, drzwi jego kabiny otworzyły się i w progu stanęła nieruchoma postać
kapitana Olafa Prii. Operator podniósł wzrok.
— Przed chwilą wysłałem zakodowaną wiadomość — zameldował.
Prii skinął głową, zamknął drzwi i wrócił na mostek. Nad statkiem przelatywał samolot z
duńskimi oznaczeniami, kierując się na lotnisko w Kastrup. Kapitan uśmiechnął się ponuro i
dał rozkaz zwiększenia szybkości.
Pomimo błyskawicznego tempa, w jakim odbyła się ta transmisja, sygnał został wyraźnie
odebrany i zanotowany w GCHQ, znakomicie wyposażonym ośrodku nasłuchu w
Chaltenham w Anglii. W ciągu godziny meldunek o transmisji znalazł się na biurku Tweeda.
Prawie w tym samym czasie nadszedł inny raport, tym razem z wywiadu NATO w Danii. W
informacji podano dokładną pozycję i przybliżoną szybkość Saaremaa. Tweed wstał zza
biurka, podszedł do wiszącej na ścianie mapy i chrząknął wbijając w nią szpilkę.

background image

Wrócił do biurka i jeszcze raz przeczytał raport z Chaltenham. „...pierwsze dane wskazują na
szybką transmisję w jednorazowym, sowieckim kodzie..." Co oznaczało, że szyfr był
praktycznie nie do złamania.
Pozycja i przypuszczalny przyszły kurs Saaremaa nie zdziwiły Tweeda. Gdyby był w stanie
przeczytać tę wiadomość, zaintrygowałoby go miejsce przeznaczenia i odbiorca. Sygnał
został wysłany do Tallina i był zaadresowany do pułkownika Andrieja Karłowa.
11 — Kamuflaż
161
Po godzinie Monika wróciła ze swej misji w hotelu Dorchester. Spojrzała znacząco na
Tweeda, irytująco wolno zdejmując z głowy przemoczony szal i płaszcz, gdyż na dworze
padało.
Tweed obserwował ją i był na tyle ostrożny, żeby się nie odzywać. Wyraz jej twarzy mówił,
że coś odkryła i że drażni się z nim, grając na zwłokę. W ten sposób odpłacała mu za to, że
nie dopuszczał jej do szczegółów sprawy Procane'a.
— Helenę Stilmar skłamała, nie informując o wszystkim — oznajmiła siadając za biurkiem.
— W Dorchester powiedziałam w recepcji, że pewien znajomy pilnie chciał się do niej
dodzwonić, że próbował skontaktować się z nią od kilku dni.
— Do rzeczy, Moniko.
— Sądzę, że uważasz, iż Stilmar i jego żona podróżowali razem przez Atlantyk.
— Oczywiście, że tak.
— Tylko że tak nie było! Helenę przyleciała jeden dzień przed swoim mężem. Stilmar
pojechał za nią następnego dnia.
— Pojechał za nią?
— Ten zwrot może mieć dwa znaczenia. Jedno — że udał się za nią, by przyłączyć się do niej
później, i drugie — że poleciał za nią, by sprawdzić, co ona będzie robiła.
— Wiem, o co chodzi.
— Dowiedziałam się też — kontynuowała Monika ignorując jego uwagę — że Helenę
Stilmar leci do Sztokholmu dzisiaj, bezpośrednim rejsem. Z tym recepcjonistą dogadałam się
zupełnie dobrze. Powiedział mi, że znajomy będzie musiał szybko zatelefonować, aby ją
zastać.
— Ale ona powiedziała mi, że tam leci. Przecież wiesz...
— Czasami kobieta mówi coś mężczyźnie, by ukryć fakt, że planuje co innego, o czym mu
nie mówiła.
— Zaproponowała nawet, żebyśmy polecieli razem — nalegał Tweed.
— Będziesz musiał szybko biec, by ją dogonić. Jej samolot wystartował z Heathrow o 11.35.
I teraz leci.
— O której ląduje na Arlanda?
Tweed otworzył szufladę i wyciągnął niewielki notes adresowy. Monika pochyliła się nad
nowymi aktami, które akurat kompletowała i które nosiły nagłówek Helenę Stilmar.
162
— O 15.30 czasu lokalnego — odparła. — Nie zapominaj, że Szwecja wyprzedza nas o
godzinę.
— Może zatem zdążę na czas — skomentował Tweed, sięgając po telefon, i zaczai wykręcać
numer.
Uniwersyteckie miasto Uppsala leży około sześciu szwedzkich mil na północ od Sztokholmu.
Jedna szwedzka mila równa się siedmiu angielskim, więc Uppsala znajduje się w przybliżeniu
czterdzieści mil od stolicy.
W mieście tym jest też katedra. Poza tym instytut sejsmologiczny, który rejestruje wstrząsy
skorupy ziemskiej. Od czasu do czasu instytut ten dostaje się na nagłówki prasy światowej,

background image

kiedy podaje do publicznej wiadomości miejsce i siłę jakiejś próby atomowej gdzieś daleko
na świecie.
Ingrid Melin zajmowała duże mieszkanie na parterze, na obrzeżach miasta. Brunetka w wieku
trzydziestu dwóch lat, miała pięć stóp i siedem cali wzrostu, lecz dzięki swojej wspaniałej
prezencji wydawała się wyższa. Jej ciemne włosy były zaczesane do tyłu nad wysokim
czołem i sięgały do ramion. Miała prosty nos, piwne oczy i rozważne spojrzenie.
Jako kobieta już dwukrotnie zamężna żartowała sobie mówiąc: „Za trzecim razem też będzie
do kitu". Z drugą dziewczyną założyła firmę usługową wykonującą kserokopie, która z
upływem lat rozkręciła się i teraz przynosiła bardzo dobre dochody, choć główne wpływy
dawało biuro w Sztokholmie. Ale to też nie było złe, biorąc pod uwagę fakt, że zaczęły z
jedną używaną kopiarką.
Ociekając wodą wybiegła z łazienki do telefonu w salonie i podniosła słuchawkę przy piątym
dzwonku.
— Ingrid Melin.
— Mówi Tweed, z Londynu. Co u ciebie słychać?
— Cudownie! A u ciebie? Masz dla mnie robotę?
— Pilne zadanie. Bezpośredni rejs z Londynu ląduje na Arlanda o 15.30. Na pokładzie
znajduje się pewna Amerykanka... — Tweed dokładnie opisał jej Helenę Stilmar, a reakcja
Ingrid była natychmiastowa i stanowcza.
— Poznam ją.
— Czy zdążysz na czas dotrzeć na lotnisko i pojechać za nią?
163
— Oczywiście! Z Uppsali wezmę taksówkę prosto na Arlanda. Mam dość czasu, nie ma
sprawy!
— Wykorzystaj pieniądze, które zdeponowałem w twoim banku.
— Nie tknęłam z nich nawet jednej korony.
— Wiedziałem, że tak będzie. Mogę wysłać ci więcej. Ta kobieta nazywa się Helenę Stilmar.
— Przeliterował nazwisko. — Muszę wiedzieć, dokąd się uda, z kim się spotka. A
najważniejsze, Ingrid — jeżeli kupi sobie bilet do Finlandii na samolot lub statek, od razu do
mnie zadzwoń. Gdyby mnie tu nie było, przekaż wiadomość Monice.
— Monice? Rozumiem. Hej, Tweed! Przyjedziesz do Sztokholmu spotkać się ze mną?
Przyjedziesz?
— Nie wiem. Jeżeli będę mógł, to przyjadę.
— Przyjedź, proszę! Jeżeli będziesz mógł. A teraz zajmę się poszukiwaniami dla twojej firmy
ubezpieczeniowej. Muszę już iść. Zamówię taksówkę.
— I uważaj na siebie, Ingrid.
— Oczywiście. Do widzenia!
Tweed odłożył słuchawkę i spojrzał w przestrzeń. Starał się mówić jak najprostszym
językiem. Ingrid miała niewiele okazji do używania angielskiego.
We wszystkich krajach Europy Zachodniej Tweed miał całą siatkę dziewczyn, które
zdobywały dla niego informacje. Tak jak kiedyś powiedział: „Jeżeli kobieta ci zaufa, to
będzie bardziej lojalna niż mężczyzna". A wśród sporej liczby dziewcząt Tweeda Ingrid była
chyba najsolidniejsza i niezwykle zaradna. Wyjątkowo praktyczna dziewczyna, która sama
wszystko rozpracowywała.
— Mogłeś zasugerować jej jakoś, że jedziesz do Sztokholmu. Ona bardzo cię lubi —
skomentowała Monika z głową pochyloną nad nowymi aktami.
— Wiesz przecież, że nigdy nie powiadamiam wcześniej o swoich posunięciach, jeżeli,
oczywiście, nie muszę tego robić.
— Ona poważnie traktuje sprawy bezpieczeństwa.

background image

— Jest bardzo dobra — zgodził się Tweed, nadal wpatrując się w przestrzeń. — Powiedziała
nawet, że zajmie się badaniami dla mojej firmy ubezpieczeniowej — tak na wypadek, gdyby
ktoś przypadkiem nas słuchał. Myślę, że ona jako jedyna podejrzewa, na czym naprawdę
polega moja praca.
— Czy zagraża jej jakieś niebezpieczeństwo? — spytała Monika.
164

— Niebezpieczeństwo istnieje zawsze, zwłaszcza wtedy, gdy najmniej się go spodziewasz.
— Zaopiekuj się nią, Tweed. Gdyby coś jej się stało, nigdy bym ci nie wybaczyła.
Spojrzał na nią ze zdumieniem. Przez wszystkie te lata wspólnej pracy Monika nigdy niczego
takiego nie powiedziała. Ta uwaga wzbudziła w nim niepokój. Zaczął się martwić i po chwili
podjął nagłą decyzję.
— Zorganizuj wszystko tak, bym mógł lecieć do Sztokholmu każdego dnia, w każdej chwili.
Następnego ranka Tweed usłyszał o czymś, co powiększyło jego niepokój, a co Monika
zrozumiała po zmianie jego zachowania. Oczywiście, złe nowiny przyniósł, jak zwykle,
Howard. Wmaszerował do biura, zamknął drzwi, usiadł na rogu biurka swego zastępcy i
skrzyżował ręce.
Zachowywał się uprzejmie, lecz Tweed, który odchylił się w swym fotelu i położył ręce na
kolanach, pod uprzejmością swojego szefa wyczuł wrogość.
— Rozumiem — zaczął Howard — chyba że się mylę, co oczywiście jest możliwe. W końcu
nie wiem, o co chodzi w całej tej sprawie Procane'a, która nam wszystkim trochę utrudnia
życie.
W tym momencie przyglądał się uważnie paznokciom prawej dłoni. Wal dalej, do cholery,
pomyślał Tweed, lecz nie odezwał się.
— Rozumiem — zaczął na nowo Howard — że interesują was ważne osobistości
przybywające do naszego kraju ze Stanów Zjednoczonych.
Tweed spostrzegł, że Monika krzywi się za plecami Howarda, słysząc tak pompatyczną
frazeologię. Skinął głową, by zmusić Howarda do rezygnacji z zabawy w podchody.
— Zatem — kontynuował Howard — może zainteresuje was fakt, że dzisiaj rano przyleciał
na pokładzie samolotu specjalnego, który wylądował w Lakenheath we Wschodniej Anglii,
generał Paul Dexter, szef sztabu armii Stanów Zjednoczonych. Czy to ma jakieś istotne
znaczenie?
Tweed podniósł się wolno i obszedł biurko. Stanął tyłem do wiszącej na ścianie mapy. Wyraz
twarzy w żaden sposób nie zdradzał jego myśli.
— Czy wiemy, dlaczego się tu znalazł? — spytał.
165
— Podróż inspekcyjna. Zamierza odwiedzić kilka jednostek NATO w Danii i Norwegii. Lecz
przede wszystkim chciałby spotkać się z tobą. W Ministerstwie Obrony, w gabinecie
Lanyona. Jeszcze przed południem. Punktualnie o jedenastej. — Podszedł do drzwi, lecz nim
je otworzył, zatrzymał się. — Wnioskuję, że on jest pedantem, jeśli chodzi o punktualność.
— Arogancki skurwiel — mruknęła Monika, kiedy drzwi się zamknęły. — Wie, że zawsze
jesteś na czas.
— Jest w niezbyt dobrym nastroju — skomentował Tweed, wpatrując się w mapę.
— Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że on się tak wścieka z powodu poleceń pani Premier.
Ma nadzieję, że padniesz na pysk, a wtedy będzie mógł się ciebie pozbyć.
— Nic mi o tym nie wiadomo.
— A mnie owszem. O co chodzi? Wyglądasz, jakby przed chwilą eksplodowała jakaś bomba.
— Znowu Skandynawia. Następny Amerykanin wysokiej rangi. — Wydawało się, że Tweed
głośno myśli, dalej wpatrując się w mapę. — To zaczyna się robić bardzo niebezpieczne.
— Wiesz, która godzina?

background image

— Tak. Howard specjalnie tak późno przyszedł mnie powiadomić o spotkaniu w
Ministerstwie Obrony.
Tweed został odprowadzony przez umundurowanego majora do drzwi pułkownika Lanyona z
wywiadu wojskowego. Kiedy major otworzył drzwi i Tweed wszedł do środka, Lanyona tam
nie było. Jakiś Amerykanin, tuż po pięćdziesiątce, o przenikliwym spojrzeniu, ubrany w samą
koszulę, wyszedł zza biurka Lanyona, by go przywitać.
— Dobrze, że przyszedł pan spotkać się ze mną, panie Tweed.
Uścisnęli sobie dłonie, generał Dexter poprowadził gościa do fotela, a potem wysunął swój
fotel zza biurka i zajął miejsce obok Tweeda.
— Dali panu do ręki granat z wyciągniętą zawleczką, Tweed. To pan zajmuje się operacją
odnalezienia tego Adama Procane'a, zanim będzie za późno, prawda?
— Tak jest, zgadza się.
166
— Nie będę przed panem ukrywał, że Pentagon ze strachu prawie robi w majtki w związku z
tym, że jeden z naszych mógłby w takim momencie przejść na stronę Rosjan. Prawdę
mówiąc, w każdej innej sytuacji taki numer doprowadziłby do nieszczęścia. Ale teraz, w
obliczu listopadowych wyborów prezydenckich na drugą kadencję, to byłaby istna katastrofa.
Kim jest ten Procane, Tweed? Czy wie pan coś o tym? Ta rozmowa zostanie między nami.
Daję na to moje słowo.
Tweed zawahał się, patrząc na Amerykanina. Dexter był człowiekiem silnym, zarówno
fizycznie, jak i umysłowo. Rzednące, ciemne włosy z pasmami siwizny nad wysokim czołem
były krótko przystrzyżone. Jego ciemne oczy ponad wydatnym nosem odpowiedziały
spojrzeniem jakby studiującym Anglika. Bardzo silny, zdecydowany mężczyzna.
— Przykro mi przyznać, ale na razie nie mam pojęcia — odparł Tweed.
— Człowiek pańskiego pokroju ma swoje zdanie. Może nawet podejrzenia. Wiem również, że
aktywnie pan działa — ostatnio odwiedził pan Europę Zachodnią. Wiemy, że ma pan bardzo
niezwykłą organizację z agentami w całej Europie. Niech pan się zgodzi, Tweed.
— Skoro jest Amerykaninem — zaczai wolno Tweed — to wiadomo, że ktokolwiek jest
Procane'em, po drodze do Związku Radzieckiego najpierw musi przylecieć do Europy. A w
tej chwili igła kompasu coraz bardziej przesuwa się w stronę Skandynawii.
— Czyli tam, dokąd mam zamiar się udać. — Dexter chrząknął cicho. — W ten sposób
dostaję się na pańską listę podejrzanych.
— Czy to było stwierdzenie, czy pytanie?
— Stwierdzenie! Niech pan nie odpowiada wymijająco.
— Całkiem spora grupa najwyższej rangi Amerykanów właśnie ten moment wybrała sobie na
przyjazd do Europy.
— To już wiem. Czy wy, Brytyjczycy, myślicie, że my w Waszyngtonie jesteśmy naiwni?
— Nigdy nie uważałem Amerykanów za naiwniaków, w przeciwieństwie do niektórych
moich kolegów — przyznał Tweed. — Nigdy nie popełniłem błędu zbyt niskiej oceny
naszych przyjaciół — dodał.
Dexter znowu się zaśmiał.
— Ale przejdźmy do rzeczy. Myśli pan o Stilmarze i Cordzie Bilionie. Znajdują się tutaj w tej
samej misji.
— Zapomniał pan o Helenę Stilmar.
167
— Helenę? Teraz kobieta! Prawdziwa kobieta. Czy wiedział pan, że ona pracowała jako
łącznik między Departamentem Spraw Zagranicznych a Pentagonem, zanim Reagan wybrał ją
na swą doradczynię?
— Tego nie wiedziałem.

background image

— Ona jest dobra, bardzo dobra. Kompetentna jak diabli. Po co dopisywać ją do tej listy?
Procane to mężczyzna.
— A skąd możemy to wiedzieć? — Tweed rzucił wyzwanie. — To oczywiste, że mamy do
czynienia z kryptonimem. Czy można pomyśleć o lepszym kamuflażu dla kobiety niż męskie
nazwisko?
— Pan nikomu nie ufa, prawda?
— Nie wykluczam nikogo, dopóki nie dowiem się ostatecznie. Generale, dokąd udaje się pan
w Skandynawii?
Teraz zawahał się Dexter. Znowu uważnie przyjrzał się Tweedowi, który zachowywał
milczenie. Nie było lepszego sposobu na zachęcenie do poufności. Dexter rozłożył swoje
długie, żylaste ręce i westchnął.
— Będzie lepiej, jeśli się pan dowie. I tak by pan to sprawdził. Oficjalnie wybrałem się na
inspekcję jednostek w Danii i Norwegii. Jednak moim głównym celem jest potajemny wyjazd
do Szwecji na konsultacje z kilkoma szefami wojskowymi. Lecę szwedzkim samolotem w
cywilnym ubraniu na lotnisko w Jakobsberg. To w pobliżu Sztokholmu.
— Znam je. Szwedzi mają tam drakeny.
— To świetny samolot bojowy, ten draken. Widzę, że zna pan swoją Europę.
— Jestem zaskoczony, że Szwedzi się zgodzili. Jestem nawet zdumiony. Gdyby Rosjanie
dowiedzieli się o pańskiej wizycie, przy-szłoby słono za to zapłacić.
— I właśnie dlatego moja wizyta została tak starannie przygotowana. Mam sobowtóra, faceta
wyglądającego jak ja. Podczas gdy ja będę rozmawiał ze Szwedami w Jakobsbergu, mój
dubler w pełnym umundurowaniu będzie przeprowadzał inspekcje jednostek NATO w
Norwegii, i to z wielką pompą. Moskwa będzie obserwować moje ruchy jak kot obserwuje
mysz. W ten sposób rzucimy im w oczy trochę piachu. Szwedzi zaczynają się denerwować —
te sowieckie mini-łodzie podwodne testujące systemy obrony morskiej na archipelagu były
błędem...
— Oni nigdy nie przyłączą się do NATO — stwierdził Tweed.
168
— Wcale tego nie chcemy. Są bardzo neutralni, jak pan wie — a to ich sprawa. Zabieram ze
sobą eksperta od łodzi podwodnych. Może podda im parę pomysłów na temat podniesienia
tych łodzi z dna. A może to oni coś nam zaproponują. Są w swej robocie bardzo dobrzy.
— Kiedy leci pan do Jakobsbergu?
— Termin jest właśnie uzgadniany. — Dexter po raz pierwszy wyraził się niejasno. — W
ciągu tygodnia, może dwóch. Tak sądzę. — Wstał, więc i Tweed podniósł się ze swego fotela.
— Dobrze było z panem porozmawiać, Tweed. Dzięki temu czuję się już nieco mniej
nieszczęśliwy w kwestii tego tajemniczego Procane'a. Myśli pan, że on naprawdę istnieje?
— A pan nie?
— Z Europy nadchodzi coraz więcej meldunków na jego temat. Tylko nie ma żadnego
rysopisu. Jedno wielkie nic.
— Nie obiecuję — powiedział ostrożnie Tweed — lecz w niedalekiej przyszłości być może
będę dysponował pewnym opisem.
— Niech go pan przekaże naszym ludziom.
— Poznają go, jak tylko go dostanę.
— A zatem — powodzenia, Tweed. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
Uścisnęli sobie dłonie. Otwierając drzwi, by wyjść, Tweed odwrócił się na moment.
Amerykanin uśmiechał się. Paul Dexter był wzorem amerykańskiego generała. Zupełnie inny
niż jasnowłosy Eisenhower, którego Tweed oglądał na filmach, Dexter był bezpośredni i
szczery, był człowiekiem, który nie miał czasu na wyrafinowanie. Prawdopodobnie gardził
większością dyplomatów i polityków. Tweed myślał o nim, idąc schodami do miejsca, w
którym czekał major, jego eskorta. Tylko że wzory zawsze niepokoiły Tweeda.

background image

— Właśnie otrzymaliśmy meldunek od duńskiego wywiadu — oznajmiła Monika, kiedy
Tweed wrócił do biura.
— Pozwól, że najpierw zdejmę płaszcz — odparł Tweed.
— Cord Dillon wyleciał niedawno z Kopenhagi do Sztokholmu — kontynuowała bezlitośnie.
— Podróżuje pod przybranym nazwiskiem — Alfred Mayer.
— Powiadom Gunnara Hornberga z SAPO. W zwykły sposób.
169
Niech Gunnar dostanie jego rysopis. Czy będzie miał czas na wysłanie swoich ludzi na
Arlanda, by sprawdzili, dokąd kieruje się Dillon?
— Tak, jeśli od razu do niego zatelefonuję. Ze Sztokholmu na lotnisko w Arlanda jedzie się
jakieś pół godziny, prawda?
— Już raczej trzy kwadranse. W każdym razie Gunnar może wykorzystać ochronę lotniska.
— Oczy Tweeda skierowały się automatycznie na ścienną mapę. — Tempo powiększa się, a
wszystkie drogi prowadzą do Sztokholmu.
— Oczywiście — stwierdziła Monika zaczynając wybierać numer. — Może Dillon jest w
drodze na spotkanie z Hornbergiem. Wiemy, że SAPO ma tajne związki z CIA.
Co jest prawdą, pomyślał Tweed siadając przy biurku. Przez wiele lat SAPO utrzymywała
bliski kontakt z podobną agendą w Waszyngtonie pomimo oficjalnie głoszonej, absolutnej
neutralności.
— Powiedz Gunnarowi — odezwał się, kiedy Monika wybrała numer — że jeśli stwierdzi, iż
Dillon podejmuje jakiekolwiek próby dalszej podróży na wschód, do Finlandii, to musi go
zatrzymać bez względu na koszty. Faktem jest, że tego typu działania mogą pociągnąć za
sobą pewne komplikacje polityczne. Powiedz mu, żeby wszystko trzymał w garści, dopóki nie
przyjadę do Sztokholmu.
— Kiedy wyjeżdżasz? Linia jest zajęta.
— Jeżeli to możliwe, dzisiaj.
— Rejs numer SK 528. Odlatuje z Heathrow o 18.30. Lądowanie na Arlanda o 20.40 —
odpowiedziała od razu Monika. — Walizka jest jak zwykle w szafie, spakowana do wyjazdu.
— Załatw również trzech ludzi do obserwacji generała Dextera. To też jest pilne.
— A co nie jest? — Znowu wybierała numer SAPO. — Czy przejmuję sprawę na czas twej
nieobecności? Jeśli tak, to lepiej powiedz o tym Howardowi.
— Mamy tak wiele pionków na planszy — zauważył Tweed, ciągle wpatrując się w mapę. —
A Bob Newman nadal pozostaje gdzieś tam na odludziu, w pełnym znaczeniu tego zwrotu.
— To była druga rzecz, o której miałam ci powiedzieć. Dzwoniła Laila Sarin. Newman
mieszka ciągle w hotelu Hesperia na Manner-heimintie. Laila jest teraz w trudnej sytuacji,
lecz przyczepiła się do niego jak rzep. To jej określenie, nie moje. Boże! Ale wyszkoliłeś te
170

dziewczyny, Tweed. Co będzie z nią w Helsinkach i z tą biedną Ingrid w Sztokholmie?
— Wiem. Chwilami mnie to niepokoi. W każdym razie spotkam się z nimi.
— Znowu znajdziesz się w swoim żywiole. Praca w terenie.
— Jeżeli nie straciłem jeszcze umiejętności.
Monika prychnęła, a potem zaczęła rozmawiać z komendą SAPO. W tym czasie Tweed
przemyślał posunięcia osób wplątanych w sprawę. Teraz wszystko wskazywało na to, że
Procane wykorzysta drogę przez Skandynawię.
— Hornberg powiadomiony — oznajmiła Monika odłożywszy słuchawkę. — Czy mógłbyś
powiedzieć mi dokładnie, o co chodzi w sprawie Procane'a? Wiesz już coś? Przypominasz mi
dyrygenta prowadzącego orkiestrę podczas wykonania jakiejś skomplikowanej symfonii.
— Cóż to za dziwaczna uwaga. Ty będziesz mnie zastępować podczas mojej nieobecności.
Powiem Howardowi przed odjazdem. Nawiasem mówiąc, spotkałem go, idąc na górę po

background image

spotkaniu z Dex-terem. Powiedział mi, że Stilmar wrócił z Europy. Jest w Dorchester. Jego
też każ obserwować.
— Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że wykorzystujemy już wszystkie możliwości? No, ale
dam sobie radę. I jeszcze nic mi nie powiedziałeś o tym Procanie — przypomniała Tweedowi,
który wstał zza biurka, by wziąć spakowaną walizkę.
— Pozwól, że ci coś przypomnę, ale pod warunkiem, że nie wpadniesz we wściekłość.
— Co oznacza, że mi się to nie spodoba.
— Tajemnica pozostaje tajemnicą tylko wtedy, gdy jej treść zna jedna osoba.

Część II

Sztokholm: wysunięta strefa

Rozdział 16

Kiedy samolot zniżył lot, przebił się przez warstwę chmur i zaczął podejście do lądowania na
Arlanda, Helenę Stilmar wyjrzała przez okno. Szwecja znajdowała się zaledwie kilkaset stóp
niżej.
Widać było wielkie zagajniki jodłowe rozrzucone po równinie. Tu i tam zwaliska skalne
sprawiały wrażenie opuszczonego terenu. Potem pojawiła się jakaś droga, samochód sunął po
niej pozornie wolno.
Ziemia szybko zbliżała się na spotkanie z samolotem. Pojawił się betonowy pas startowy,
więc Helenę zapięła pasy. Koła maszyny pisnęły w chwili zetknięcia z betonem. Gęsta
jodłowa ściana mignęła za oknem. Maszyna wytracała szybkość, zwalniała, aż wreszcie
podkołowała wolno do miejsca, w którym rękaw dotknął wyjścia z samolotu. Helenę znalazła
się w Szwecji — kraju swoich przodków.
Ingrid Melin stała w hali dworca i wpatrywała się w miejsce, w którym powinna pojawić się
żona Stilmara. Z gołą głową i ubrana w ciemnoniebieskie spodnium wyglądała szczupłe i
ładnie. Żeby nie zwracać na siebie uwagi, stanęła za jakąś rodziną również kogoś oczekującą.
Po chwili ujrzała Helenę Stilmar.
Wysoka, o kasztanowatych włosach, szła pewnym krokiem — miała na sobie drogi kremowy
kostium, widać było, że uszyty u jakiegoś znanego krawca. Bagażowy uwolnił ją od ciężaru
trzech dużych walizek, które wiozła na wózku, i poprowadził na zewnątrz. Ingrid ruszyła za
nimi, zobaczyła, że Helenę bierze taksówkę i pobiegła do wypożyczonego volvo.
175
Drogą łączącą Arlanda ze Sztokholmem jest znakomita, sześcio-pasmowa autostrada. Przez
dobre piętnaście minut jedzie się przez szczere pola i dopiero potem pojawiają się
przedmieścia.
Szwecja to skalisty kraj, więc droga prowadzi często granitowymi wąwozami i mija wystające
nad powierzchnię zwaliska skalne. Ingrid jechała swoim dużym, czteromiejscowym volvo,
skulona za kierownicą, i koncentrowała się na utrzymaniu stosownego dystansu do taksówki
wiozącej Helenę — dzielił je jeden samochód. Prowadziła auto z wprawa, jakiej
pozazdrościłby jej niejeden mężczyzna.
Na sąsiednim fotelu leżał kuferek podróżny. Spodziewała się, że Stilmar uda się do jednego z
najlepszych hoteli, lecz to było tylko założenie. Mogła przecież zatrzymać się u znajomych,
gdziekolwiek.

background image

Ingrid zmieniła zdanie co do jazdy taksówką z Uppsali zaraz po rozmowie z Tweedem.
Wynajęła samochód, gdyż dzięki temu miała większą swobodę ruchu. Założeniem było
również to, że Stilmar pojedzie do Sztokholmu — mogła przecież jechać w zupełnie innym
kierunku.
Z poczuciem ulgi Ingrid przejechała za taksówką przez Sergels Torg, główny plac w centrum
Sztokholmu z jego osobliwą rzeźbą, wykonaną z podobnej do szkła substancji. Ulżyło jej
jeszcze bardziej, gdy zobaczyła, że taksówka podjeżdża do hotelu Grand.
Ingrid wjechała swym volvo w jedyne wolne miejsce na parkingu przed hotelem. Widocznie
jakiś inny samochód przed chwilą stąd wyjechał. Zamknęła auto, podeszła do parkometru, a
potem ruszyła przed Helenę schodami prowadzącymi do hotelu, oczywiście niosąc swoją
walizeczkę.
Mogła wykonać ten manewr, ponieważ Helenę miała trzy wielkie walizy, które portier musiał
wyładować z taksówki i zanieść do środka. To ciekawe, myślała Ingrid, że ona potrzebuje aż
tyle bagażu na tak krótki pobyt. Tak wywnioskowała z rozmowy z Tweedem.
Ingrid stała z walizeczką przy nodze blisko stanowiska recepcji, jakby na kogoś czekała,
podczas gdy Helenę Stilmar meldowała się. Usłyszała, jak recepcjonistka podaje nowemu
gościowi numer pokoju na szóstym piętrze. Przyglądała się, jak Helenę wchodzi do
najstarszej z trzech wind — pozłacanej kabiny o ścianach obitych czerwoną skórą. Kiedy
drzwi zamknęły się, Ingrid podeszła do recepcji i zagadnęła po angielsku:
176
— Chciałabym zamówić rozmowę międzynarodową. Z Londynem. Oto numer. Proszę
dowiedzieć się o koszt, zapłacę po skończeniu rozmowy. — Przerwała na chwilę. Tu panował
zbyt duży ruch, by telefonować do Tweeda. — Albo nie, zmieniłam zdanie. Zatelefonuję z
mojego pokoju.
Podniosła walizeczkę i podeszła do stanowiska rezerwacji na tyłach sali recepcyjnej.
Pracownica hotelu spytała, w czym może pomóc.
— Chciałabym zatrzymać się tu na trzy dni. Czy macie coś na szóstym piętrze od frontu?
Wolałabym pokój z widokiem przed hotel...
— Tylko dwuosobowy. Cena tysiąc koron za dobę. W koszt wchodzi śniadanie.
— Wezmę go.
— Proszę, pokój 634.
Recepcjonistka zapisała numer pokoju i cenę na niewielkim niebieskim folderku z kolorowym
zdjęciem hotelu Grand na okładce, zrobionym w nocy, z odblaskiem świateł latarni jak połysk
na spokojnej wodzie. Dodała daty pobytu gościa.
— Portier weźmie...
— Nie potrzeba — przerwała Ingrid. — Poradzę sobie z moją walizeczką, a ponadto spieszę
się.
Wzięła klucz do pokoju z ręki dziewczyny i weszła do tej samej windy, która odwiozła
Helenę Stilmar. Gdy przyjechała na szóste piętro, sprawdziła na ścianach tabliczki
wskazujące położenie poszczególnych numerów, poszła pustym korytarzem, na którym stało
kilka wygodnych foteli, i po chwili włożyła klucz w zamek drzwi do pokoju 634.
— Tweeda nie ma, Ingrid — oznajmiła Monika. Mówiła dalej, by uspokoić Szwedkę: —
Wiedział, że będziesz dzwonić, i prosił, żebym przyjęła wiadomość. Nie mogę się z nim
skontaktować, ale on zatelefonuje do mnie. Przekazał mi sprawę — siedzę przy jego biurku.
Chciał wiedzieć, jak ci idzie. Powiedział mi to tuż przed wyjściem.
Podobnie jak Tweed Monika specjalnie mówiła jak najprostszą angielszczyzną. To dobrze,
pomyślała, że my Brytyjczycy jesteśmy straszni w tym, iż nie uczymy się innych języków.
Czekamy, aż
Kamuflaż
177

background image

obcokrajowcy nauczą się naszego. Ingrid zaczęła mówić, ostrożnie formułując zdania,
ponieważ rozmowa szła przez centralę.
— Przejęłam obiekt badania na lotnisku. Ma zarezerwowany pokój w hotelu Grand, na
siedem dni. Pokój numer 636. Obiekt ma mnóstwo bagażu — trzy duże walizy.
— Skąd telefonujesz, Ingrid?
— Z pokoju wziętego w Grandzie. Numer 634. Jak mnie nie będzie, gdy zadzwonisz, zostaw
wiadomość w recepcji. I koniecznie podaj numer pokoju razem z nazwiskiem. Numer
telefonu do hotelu Grand jest 08 22 1020.
— Rozumiem cię, Ingrid. Uważaj na siebie.
— Czy on tu przyjedzie?
W jej głosie zabrzmiała nuta niepokoju zmieszanego z nadzieją. Monika szybko zastanowiła
się przed udzieleniem odpowiedzi.
— Nigdy nie wiadomo, kiedy się pokaże, moja droga.
— Dziękuję. Będę cię informować na bieżąco.
Monika odłożyła słuchawkę, uniosła długopis i zaczęła go machinalnie gryźć. Zasadniczo nie
powinna była wypowiadać tego ostatniego, zachęcającego zdania, lecz praca może czasami
czynić człowieka bardzo samotnym. Poza tym Monika nie mogła pozbyć się wrażenia, że
bywa również niebezpieczna. I co, do diabła, zamierza Tweed?
— Coś nowego? — spytał z werwą generał Łysenko, gdy wszedł do swego biura w
Leningradzie.
— Tak — odparł Rebet. — Dzieją się bardzo dziwne rzeczy. Amerykanie tłumnie zjeżdżają
do Europy. Właśnie odebrałem dwa meldunki. Generał Paul Dexter, szef sztabu armii Stanów
Zjednoczonych, wyleciał wczoraj wojskowym samolotem z bazy Andrews.
— Skąd wiemy to wszystko? — rzucił ostro Łysenko.
— W bazie lotniczej Andrews mamy mechanika, któremu płacimy za informacje. On
obsługiwał ten samolot i podsłuchał, że maszyna ma lecieć do Anglii. Później widział
wsiadającego Dextera i natychmiast startujący samolot.
— A drugi meldunek?
— Nasz obserwator zbliżony do brytyjskiego ministerstwa obrony w londyńskim Whitehall
widział, jak Dexter wchodzi do budynku.
178
Powiadomiono naszych ludzi na Heathrow na wypadek, gdyby postanowił polecieć do
Europy.
— Widzieli, jak Dexter tam przyleciał? — naciskał Łysenko.
— Nie, nie widzieli, lecz leciał na pokładzie samolotu wojskowego. A to sugeruje, że
wylądował w jednej z baz amerykańskich w południowej Anglii. Zatem próbował przylecieć
potajemnie.
— To niemożliwe, by on był Procane'em — zastanawiał się głośno Łysenko.
— On ma dostęp do wszystkich informacji dostarczonych przez Procane'a — sugerował
Rebet.
— Aż Kremla powiedzieli mi właśnie, że uważają te informacje za autentyczne — odparł
Łysenko z nutą tryumfu w głosie. — Co jest nie na rękę pułkownikowi Karłowowi i tym
cholernym, sceptycznym raportom, którymi mnie zasypuje. Procane istnieje. Procane jedzie
do nas. Powiedzcie to Karłowowi. Powiedzcie mu, żeby zorganizował spotkanie z Mauno
Sarinem w Tallinie, i to jak najszybciej. Sarin będzie wiedział, gdy jeden z tych Amerykanów
prześlizgnie się ze Szwecji na terytorium fińskie. On musi powiedzieć Sarinowi, że uznamy to
za wrogi akt, jeśli nie poinformuje nas natychmiast po przyjeździe tego agenta-prowokatora
do Finlandii.
— Agent-prowokator? Procane? Nic z tego nie rozumiem.

background image

— Dlatego, że nie widzicie drugiej strony wzgórza, co czynił brytyjski książę Wellington. —
Jako człowiek oczytany w historii wojskowości Łysenko nigdy nie tracił okazji do
pochwalenia się swoją erudycją.
— Nadal nic nie rozumiem — nalegał Rebet. — Procane to nasz człowiek.
— Tylko że nie pozwolimy, by dowiedział się o tym ten podstępny Fin, Mauno Sarin.
Zrobimy tak, by pomyślał, że Procane jest amerykańskim agentem, który był na tyle
zuchwały, żeby ryzykować kompromitację fińskiej neutralności. Wtedy ani na chwilę nie
zawaha się, by nam go przekazać.
Rebet skinął głową. Łysenko był źródłem niespodzianek. Czasami demonstrował niezwykłą
przebiegłość w manipulowaniu ludźmi. To naprawdę chytra gra, pomyślał Rebet.
— Ciągle jednak nie wiemy, kim jest Procane — przypomniał swemu szefowi.
179
l
— Do tej roli mamy wielu kandydatów. Wiemy, że Cord Dillon poleciał do Europy zaraz po
tym, jak Stilmar przyleciał z Waszyngtonu. A teraz mamy jeszcze z wizytą w Europie tego
słynnego generała Paula Dextera — chociaż był tutaj ledwie dwa miesiące temu. Skąd zatem
ta druga, nagła wizyta? Zapamiętajcie dobrze moje słowa, Rebet. Jeden z tych trzech jest
Procane'em. A teraz co? Zatelefonujcie do pułkownika Karłowa.
Na tym etapie gry z własnego punktu widzenia Łysenko myślał słusznie. Tylko że przeoczył
jeszcze jednego kandydata. Helenę Stilmar.
Rozdział 17
— Wiem, gdzie zamordowano Alexis — powiedział Newman do Laili Sarin.
Mówił bezbarwnym tonem, a jego twarz zastygła w zawziętym wyrazie. Siedział w swoim
dwuosobowym pokoju w hotelu Hesperia w Helsinkach. Laila przytuliła się do niego, siedząc
na poręczy fotela.
W ciągu spędzonych wspólnie dni i łażenia po ulicach miasta ich stosunki zacieśniły się. Nie
spali ze sobą — fińska dziennikarka była za młoda dla Newmana. Albo przynajmniej tak
sobie wmówił. Prawda zaś była taka, że nie chciał zbliżenia z jakąkolwiek kobietą. Zawziął
się, usztywnił i skupił na jednym celu — na znalezieniu człowieka, który zabił Alexis, żonę,
nie kochającą go już na wiele tygodni przed swą ostatnią podróżą przez Bałtyk.
— Skąd to wiesz? — spytała Laila.
— Z tej nowej książki o Rosji, którą wybrałem dzisiaj w Akate-eminen.
To był przewodnik turystyczny po Związku Radzieckim, obficie ilustrowany. Newman
zajrzał na stronę mówiącą o republice estońskiej. Wskazał na duże zdjęcie Tallina, a na nim
stare miasto. Podał jej i zapalił papierosa.
— Nie rozumiem — odparła Laila, wpatrując się w fotografię.
— Ktoś w Londynie pokazał mi film z zabójstwa Alexis, film z pewnością wysłany z
Moskwy, by ostrzec każdego, kto chciałby pójść śladem Alexis. Jakiś sadystyczny idiota
wysłał to jako element odstraszający. Normalnie Rosjanie nie popełniają takich błędów.
181
Gotów byłbym się założyć, że ktokolwiek wysłał ten film, już zasiedla Syberie.
— Dalej nic nie rozumiem.
— Ten dziwny zamek... — wskazał na zdjęcie. — Widać go było w tle filmu, kiedy
samochód przejeżdżał po Alexis. Wiedziałem, że już kiedyś ta cholerna budowla wpadła mi w
oko. Pewnie na jakimś innym zdjęciu. Korespondent zagraniczny potrzebuje fotograficznej
pamięci. Dosłownie.
— Wiem. Byłam tam. Nazywa się Mała Forteca Toompea. Ma trzy duże wieże — Wysoki
Hermann, Pilsticker i Landskrone. Znajduje się w pobliżu katedry i wychodzi na plac Lossi.
Bob, co ci chodzi po głowie?
— Mam zamiar coś z tym zrobić.

background image

Nie podobał się jej wyraz jego twarzy. Ściskając mu rękę odezwała się głosem pełnym
niepokoju:
— Jeśli znajdziesz człowieka odpowiedzialnego za śmierć twojej żony, to chcesz go zabić,
prawda?
— Tego nie powiedziałem...
Newman bezceremonialnie wyzwolił się z jej uścisku, wstał i podszedł do szafki, na której
był telefon. Wyciągnął szufladę i wyjął z niej książkę telefoniczną Helsinek.
— Chciałbym wynająć samochód. Która firma jest najlepsza w mieście?
— Myślę, że Hertz. Mają biuro w sąsiadującym z nami Intercon-tinentalu.
— Mam. 44 69 10. — Zanotował numer w notesie należącym do wyposażenia pokoju. —
Czas na lunch. Zatelefonuję do nich, jak zjemy.
— Dokąd chcesz pojechać, Bob? Czy mogę jechać razem z tobą?
— Na lunch — tak. Samochodem — nie. I nie sprzeczaj się — kontynuował tym samym
bezbarwnym tonem. — Dziś po południu wracaj do swojej redakcji.
— Nie oczekują mnie. Wzięłam urlop, żeby być z tobą, Bob — mówiła trochę błagalnym
tonem.
— Więc znajdź sobie jakieś inne zajęcie. A teraz powiedz mi, czy jesteś głodna? Jeśli tak, to
zjedźmy na dół i wypróbujmy ich wspaniałe dania.
W dużej, wygodnej sali restauracyjnej na pierwszym piętrze, z widokiem na
Mannerheimintie, w milczeniu zjedli pierwsze danie.
182
Laila jadła bez zapału, często spoglądając ponad stołem na Newmana, który ciągle miał ten
swój srogi wyraz twarzy, tak dla niej niepokojący. Musiała podjąć ważną decyzję. Kiedy szli
z powrotem do dużego bufetu, by wybrać jeden z wielu deserów, przerwała milczenie:
— Wrócę za minutę, Bob. Muszę iść do toalety.
— Nie spiesz się.
Zniknęla szybko, a potem zbiegła na dół schodami, żeby nie zauważył jej na prowadzących w
dół ruchomych schodach. Wykręciła numer Ratakatu, gdzie znajdowała się komenda główna
Policji Obronnej, i poprosiła o rozmowę ze swym ojcem. Mauno zgłosił się na linii prawie
natychmiast.
— O co chodzi, Lailo? — spytał ostro.
— Telefonuję z Hesperii. Bardzo się niepokoję o Boba Newmana, który jest tutaj, w
Helsinkach, w tym hotelu. Dowiedział się, gdzie zginęła jego żona. Po tamtej stronie wody.
Po obiedzie wynajmuje samochód. Nie chce mi powiedzieć, dokąd jedzie.
— Newman jest tutaj? Naprawdę? Od kogo wynajmuje samochód?
— Od Hertza, w Intercontinentalu. Nie chce wziąć mnie ze sobą. Czy mógłbyś coś zrobić?
— Sądzę, że tak. To wszystko? Dobrze. Dziękuję, że zadzwoniłaś — postąpiłaś słusznie.
Tylko mu nie mów, że rozmawiałaś ze mną.
— Oczywiście, że nie powiem. Pomyślałby, że go zdradziłam. Co jest w pewnym sensie
zgodne z prawdą.
— Być może ocaliłaś go. Muszę zadzwonić. Jeszcze raz dziękuję. Uważaj, żeby nie
podejrzewał, iż kontaktowałaś się ze mną. A teraz — do zobaczenia.
Laila odłożyła słuchawkę i westchnęła. Czuła się jak zdrajczyni. Poszła szybko do toalety, by
poprawić makijaż — po powrocie na górę musi wyglądać zwyczajnie.
W Ratakatu Mauno Sarin już telefonował do agencji Hertza. Podał im bardzo dokładne
instrukcje, a oni obiecali, że oddzwonią. Następnie wezwał przez radio samochód.
Porvoo jest małym, bardzo starym miastem leżącym jakieś pięćdziesiąt do sześćdziesięciu
kilometrów na wschód od Helsinek. Dojeżdża się do niego nowoczesną autostradą, która
biegnie dalej na wschód, by w końcu przeciąć granicę fińsko-sowiecką
183

background image

i prowadzi dalej do Yyborga, teraz leżącego w Rosji od czasu postanowień z końca drugiej
wojny światowej.
Wypożyczonym u Hertza fordem Newman przejechał przez most nad rzeką płynącą na
południe w kierunku morza. Znalazł miejsce do zaparkowania samochodu, wetknął kilka
monet do parkometru i ruszył, zachowując się jak zwiedzający okolicę turysta.
Szedł wąską, brukowaną ulicą — kocie łby były tak nierówne, że idealnie nadawały się do
wykręcania nóg w kostce — i doszedł do placu Ratuszowego. To było stare Porvoo,
zbieranina drewnianych, parterowych domków, pomalowanych w barwie jaskrawej, rdzawej
czerwieni.
Jednak te domy nie są obiektami muzealnymi, jak ma to miejsce w Turku leżącym na zachód
od stolicy. Ludzie mieszkają w nich tak samo jak ich przodkowie, kiedy w czasach carskich
Porvoo było częścią Wielkiego Księstwa Rosyjskiego. Idąc rozglądał się dokoła, lecz nie
zauważył, by był śledzony.
Odtwarzając drogę ruszył trasą zapamiętaną z poprzedniej wizyty w Finlandii. Szedł
równolegle do rzeki, aż dotarł do miejsca, w którym przycumowano kilka sfatygowanych
łodzi rybackich.
Nim opuścił Hesperię, a po pożegnaniu Laili, wymienił czeki podróżne American Express na
dużą sumę fińskich marek, przeważnie w dużych nominałach. Skręcił w wąską, boczną
uliczkę, właściwie nieco szersze przejście, i doszedł do innych starych zabudowań nad
brzegiem rzeki. Na drewnianych beczkach siedziało kilku rybaków — naprawiali sieci.
Poczuł mieszaninę zapachów — gnijących ryb, oleju napędowego i lekki aromat morskiej
wody z niewidocznej Zatoki Fińskiej. Trochę pospacerował nad wodą, przyglądając się
rybakom, aż wreszcie zauważył mężczyznę w średnim wieku, tak jak inni, lecz siedzącego
oddzielnie.
— Czy mówi pan po angielsku? — spytał rybaka o orzechowej twarzy.
— Trochę.
— To pańska łódź?
Łajba była zniszczona morską pogodą, miała niewielką sterówkę pośrodku kadłuba, lecz
wyglądała na zdatną do żeglugi. A mężczyzna, z którym rozmawiał, miał wygląd rybaka,
który wiedział, czego chce.
— Tak — odparł rybak. — O co chodzi?
184
Newman nie odzywał się przez chwilę. Finowie to zacięty naród, trzeźwo patrzący na życie.
Nic z typowego dla obszaru śródziemnomorskiego targowania się, pomyślał. Wystarczy
powiedzieć, czego się chce, zaoferować cenę, a on albo powie „tak", albo „nie". I nie ma co
kombinować. W każdym razie nie w Finlandii.
— Czy może pan zabrać mnie na morze? Chcę przepłynąć do Tallina. Po zachodzie słońca.
Czy mógłby pan wysadzić mnie na jakimś cichym skrawku plaży, gdzie nikt mnie nie
wypatrzy?
— Rosjanie mają łodzie patrolowe. A łodzie patrolowe mają radary.
— Wiem. Lecz czy zrobi pan to? Za siedem tysięcy markkaal Newman wyjął plik złożonych
banknotów i liczył, a rybak obserwował go, nie wypuszczając sieci z sękatych dłoni. Właśnie
skończył liczyć, kiedy na prawym ramieniu poczuł dotknięcie dłoni. Odwrócił się
błyskawicznie. Mauno Sarin potrafił skradać się jak kot.
— Zaczekaj na mnie, Bob. Mój samochód, niebieski saab, stoi u wylotu alejki, którą tu
przyszedłeś. Aha, czy mógłbyś dać mi kluczyki od tego wypożyczonego forda? Jeden z moich
ludzi czeka przy nim. Odprowadzi go do Helsinek jadąc za nami.
— A jeśli odmówię?
— Nie możesz. Jesteś aresztowany i zabieram cię do Ratakatu na przesłuchanie.
— Pod jakim zarzutem?

background image

— Ja mam ci to mówić?
— Tak, proszę.
— Za próbę nielegalnego opuszczenia Finlandii w celu przedostania się do Związku
Radzieckiego, również nielegalnie.
— Nielegalnie?
— A masz wizę do Rosji?
Mauno szarpał bródkę i obserwował Newmana bez śladu życzliwości w przenikliwych,
niebieskich oczach. Rzeczywiście był szefem fińskiej Policji Obronnej.
— Zaczekam w twoim saabie — powiedział Newman.
— Jesteś szalony, Bob, szalony z wściekłości. Co za pomysł, żeby próbować przekupić Fina,
by przewiózł cię do Estonii. Jechali tą samą drogą, którą Newman przyjechał do Porvoo. Za
185
nimi mężczyzna w cywilnym ubraniu prowadził wypożyczonego forda. Mauno jechał szybko
wiejską drogą, a potem zwolnił na chwilę i znowu przyspieszył.
— Ile zaoferowałeś temu rybakowi? — spytał.
— Siedem tysięcy markkaa.
— A może te pieniądze dasz mi i ja zabiorę cię do Tallina?
Newman odwrócił się i spojrzał na Mauno, który uśmiechał się szelmowsko. Fin mrugnął do
niego, a potem skręcił gwałtownie, gdy tył wielkiej ciężarówki pojawił się nagle przed nimi.
— Sam jesteś trochę szalony, biorąc pod uwagę to, jak prowadzisz wóz — zauważył
Newman, zastanawiając się nad propozycją Mauno. — I dlaczego zahamowałeś na chwilę
parę kilometrów wcześniej? Przecież nie było na drodze innych pojazdów.
— Tam policja często prowadzi kontrolę szybkości. Wyobrażasz to sobie?! Szef Policji
Obronnej wzięty na spytki z powodu nadmiernej szybkości! To byłaby niezła opowieść do
tego szmatławca Laili. Z pewnością napisałaby o tym. Zastanawiam się, co ona robi? —
Spojrzał na Newmana. — Widziałeś się z nią?
— Nawet gdyby tak było, nie powiedziałbym ci.
Ta krótka rozmowa, pomyślał z zadowoleniem Mauno, uchroni Lailę przed wszelkimi
podejrzeniami Newmana, iż mogłaby być informatorem własnego ojca.
— Jak mnie znalazłeś w Porvoo? — zapytał Newman. — A może to jest tajemnica
państwowa?
— Kazałem cię obserwować! To zrozumiałe, biorąc pod uwagę twój nastrój... — Głos Mauno
zmienił się, nabrał współczucia. — Gdyby chodziło o moją żonę, prawdopodobnie
zareagowałbym tak samo, ale próba przedostania się do Estonii tą drogą to szaleństwo.
— A jest jakaś inna? Pewnie znów sobie żartowałeś mówiąc, że weźmiesz mnie ze sobą do
Tallina?
— Niezupełnie.
Nagle Mauno skupił całą swą uwagę na prowadzeniu samochodu. Newman przyglądał mu się
badawczo. Poczuł skurcz w nodze i już chciał zmienić jej położenie, gdy przypomniał sobie
ukryty w skarpetce nóż myśliwski, który kupił w Helsinkach przed wyjazdem do Porvoo.
— A co to oznacza? — spytał.
— To sprawa tajna. I nigdy o tym nie napiszesz, dobrze? W porządku. Jestem w kontakcie z
rosyjskim pułkownikiem GRU, szefem
186
bezpieczeństwa w Estonii. Nazywa się Andriej Karłów i ma swoje biuro w Tallinie. On chce,
żebym przypłynął na pokładzie Georga Otsa, by się z nim spotkać. Zasugerował również, że
chętnie by przyjął jakiegoś odpowiedzialnego dziennikarza zachodniego, by pokazać mu
Tallin. Zaproponowałem ciebie.
— Dlaczego mnie?

background image

— Ponieważ kazałem cię obserwować, jak tylko dowiedziałem się, że przyjechałeś.
Wykazywałeś niezdrowe zainteresowanie Estonią — niezdrowe nie tylko dla ciebie samego,
ale i dla mnie. Ten incydent w Porvoo jest tego dowodem. Rosjanie oskarżaliby nas, gdybyś
zrobił coś zwariowanego, a na dodatek przybył z Finlandii, by tego dokonać.
Co oznacza, pomyślał Newman, że Mauno przepytał Takalę, pilota helikoptera, który
przewiózł go z hotelu Kalastajatorppa nad Portem Południowym, kiedy Georg Ots odpływał
do Tallina. Nie winił .Mauno, bo ten miał do wykonania swoją robotę.
— Czy mówisz poważnie proponując, bym pojechał z tobą do Tallina? — spytał.
— Jeżeli zechcesz i... oczywiście, jeżeli zgodzi się Karłów. To jasne, nalegałbym, żeby dali ci
potwierdzenie bezpiecznego powrotu ze mną tego samego dnia, podpisane przynajmniej przez
generała Łysenkę.
— A kim jest ten Łysenko?
Mauno znowu zawahał się na moment.
— To sprawa ściśle tajna, ale mamy sposoby dowiadywania się, co tam się dzieje. Łysenko
kieruje nadzorem GRU w sprawach bezpieczeństwa w republikach nadbałtyckich — na
Litwie, Łotwie, no i w Estonii. Dostał stanowisko, które Karłów miał nadzieję otrzymać po
powrocie z placówki w Londynie.
— Nadal nie rozumiem, dlaczego Karłów miałby pragnąć wizyty zachodniego dziennikarza.
— Dlatego, że pojawiły się pogłoski o niepokojach w Estonii, które zyskały rozgłos w prasie
europejskiej i amerykańskiej. Według mnie, Karłów uważa, że gdyby jakiś bezstronny, ale i
znany dziennikarz przyjechał do Tallina i stwierdził, że wszystko jest w porządku, a potem
napisał stosowny artykuł, wyeliminowałoby to wszelkie pogłoski i plotki.
— Ale dlaczego ja?
Mauno zarechotał zwalniając, kiedy wjechali na przedmieścia Helsinek.
187
— Oczywiście, sprawdzili cię na komputerze w Moskwie i okazało się, że jesteś neutralny.
— Trudno powiedzieć, bym był prosowiecki.
— Tego Karłów by nie chciał, gdyż nie byłbyś wiarygodny. Tymczasem ty zawsze piszesz
prawdę, dokładnie tak, jak widzisz fakty. Zatem...
— Kiedy odbyłaby się ta wycieczka, zakładając, że dojdzie do skutku?
— Trudno powiedzieć. Karłów powiadomi nas z niewielkim wyprzedzeniem, jeśli nie w
ostatniej chwili. Wobec tego, Bob, jeżeli chcesz ze mną jechać, zrób mi przysługę. Bądź
osiągalny w Hesperii. l skończ już z żeglarskimi przygodami na Zatoce Fińskiej! Pojedziesz,
jak będzie taka możliwość?
— Myślę, że tak.
— Znakomicie! A teraz, by uczcić naszą umowę, zapomnijmy o konieczności jazdy na
Ratakatu. Zatrzymam się tutaj i każę mojemu człowiekowi odprowadzić twoje auto do
Hesperii. Potem pójdziemy na drinka do hotelu Marski, tam, gdzie przesiadują szpiedzy!
Mauno przestał popijać wytrawne białe wino i rozejrzał się po barze hotelu Marski, dużym
lokalu na parterze. Patrzył tylko przez kilka sekund, a potem zwrócił się do Newmana:
— To nadzwyczajne. Pamiętasz, jak zażartowałem sobie, że w barze w Marski przesiadują
szpiedzy?
— Tak.
— Nie patrz teraz przez moment. Ale czy zwróciłeś uwagę na tego ciemnowłosego
mężczyznę siedzącego samotnie na ławeczce w przeciwległym kącie? Przetłuszczone czarne
włosy, przylizane na czole. Mężczyznę o kamiennej twarzy, ubranego w szary garnitur, biały
krawat i granatową koszulę?
— Zauważyłem go kilka minut temu. Obserwował nas.
— To jest Oleg Poluczkin, jeden z pomocników pułkownika Karłowa.
— Nie podoba mi się jego wygląd.

background image

— Jest kapitanem GRU. Widocznie Karłów wysłał go, żeby tu powęszył, zanim ostatecznie
zdecydują się wydać mi zgodę na przyjazd. Ten facet ma złą reputację. Niezłe bydlę.
188
Newman przyjrzał się Poluczkinowi, rozglądając się po całej sali. Bar w Marski jest jednym z
najlepszych w mieście. Przestronny, dyskretnie oświetlony, z wygodnymi fotelami, obitymi
imitacją skóry. W ten piątkowy wieczór lokal był pełny. Chłopcy z elegancko ubranymi
dziewczynami. Starsi panowie w towarzystwie młodych przyjaciółek. Większość dziewczyn
miała włosy w tym płowym odcieniu, który tak często spotyka się w Finlandii. Rozmowy
zagłuszały brzęk szkła, lecz w sali nie było hałaśliwie. Gościom usługiwały kelnerki równie
atrakcyjne jak dziewczyny siedzące przy stolikach.
Newman ocenił Olega Poluczkina na w przybliżeniu czterdzieści lat. Rosjanin był potężnie
zbudowany, a jego starannie wygolona, nalana twarz miała ziemistą barwę. Usta opadały w
kącikach, co nie nadawało twarzy wyrazu miłej osobowości. Ciemne oczy pod krzaczastymi
brwiami poruszały się wolno. Kiedy jego wzrok padł na Newmana, przywołał mu na myśl
jaszczurkę. Zimny, odległy. To nie był facet, którego chciałoby się spotkać po zachodzie
słońca w jakiejś bocznej uliczce.
Wszystkie jego ruchy były świadome, skalkulowane. Objął szklankę palcami pękatej dłoni i
wolno podniósł do ust. Kiedy wypił, odstawił szklankę dokładnie w to samo miejsce, z
którego ją wziął.
Puste spojrzenie Poluczkina znowu zatrzymało się na Newmanie. Przez kilka sekund
przyglądał mu się, a potem zwrócił uwagę na jakąś ładną dziewczynę, siedzącą przy
sąsiednim stoliku w towarzystwie czterech mężczyzn. Ona zauważyła to, zerknęła na niego i
odwróciła się. Nie spodobał się jej.
— A gdzie jest twój człowiek? — spytał obojętnie Newman, podnosząc szklankę.
— Mój człowiek? — odparł Mauno tonem zdumienia.
— No, daj spokój! To przecież twoje miasto. Gdzieś tutaj siedzi twój człowiek i obserwuje
Poluczkina.
— W rzeczywistości jest to dziewczyna.
— Powinna uważać, chodząc za nim.
— Poradzi sobie, jest mistrzem judo.
— Nadal uważam, że powinna być naprawdę dobra. Nauczyłem się rozpoznawać takich
bandziorów. Twój znajomy Poluczkin nie jest kociakiem.
— Nie zapominaj, że to są Helsinki. W porównaniu z innymi krajami mamy tu mało
przemocy. Nasz prezydent chodzi ulicami bez
189
obstawy, czego, niestety, nie można powiedzieć o waszej królowej. Poza tym Rosjanie znają
zasady gry i stosują się do nich.
— Zawsze znajdzie się jakieś zbłąkane bydlę — rzucił Newman, znowu obserwując
Poluczkina.
— Zbłąkane bydlę?
— No wiesz, jakiś samotnik, któremu odbija.
— Mówisz o sobie? — spytał wesoło Mauno.
— Mówię o tym obmierzłym typie, który właśnie wychodzi.
Poluczkin wstał od stolika i założył lekki płaszcz z wielbłądziej wełny. Wetknąwszy ręce do
kieszeni, przesuwał się bokiem między stolikami, kierując się do wyjścia. Pewna jasnowłosa
dziewczyna, popijająca samotnie, podniosła się, założyła wiatrówkę i też wyszła z baru.
— To ona? — zapytał Newman.
— Jesteś bardzo spostrzegawczy.
— Nie tylko w ten sposób, Mauno.
— Co chcesz przez to powiedzieć, przyjacielu?

background image

— Ta komedyjka została odegrana, prawda? Przyprowadziłeś mnie tutaj, umówiwszy się
wcześniej z Poluczkinem. Teraz już mnie sobie obejrzał i może wysłać Karłowowi meldunek.
— Korespondenci zagraniczni mają naprawdę bujną wyobraźnię!
— Dlaczego to było konieczne? — nalegał Newman lekko uszczypliwym tonem. — Byłbym
ci wdzięczny, gdybyś mnie wcześniej uprzedził.
— Gdybym tak zrobił, Bob, trudno by ci było zachowywać się naturalnie. Karłów jeszcze nie
wyraził zgody na wydanie ci wizy do Tallina.
— A więc wszyscy obserwują wszystkich?
— Taka jest Finlandia. Możemy tylko mieć nadzieję, że meldunek Poluczkina będzie
pozytywny.
W panującej na zewnątrz ciemności Poluczkin ruszył wolno na południe, na gęsto
zabudowany teren przy końcu półwyspu. Mógł wsiąść do taksówki na pobliskim postoju, lecz
wolał się przespacerować, by sprawdzić, czy nie jest śledzony.
Pół godziny później dotarł do bardzo dużego budynku, stojącego na posesji za murem
zwieńczonym prętami. Tehtaankatu 1. Ambasada
190
sowiecka. Podobnie jak ambasada amerykańska, znajdowała się w tej samej dzielnicy, lecz
zajmowała o wiele nowocześniejszy budynek. Rosjanie mieli liczny personel.
Poluczkin wszedł do swego biura, zdjął płaszcz i poprosił telefonistkę o połączenie z
Tallinem. Do rozmowy z Karłowem wykorzystał aparat szyfrujący.
— Widziałem tego Roberta Newmana — powiedział. — Przyjrzałem mu się dobrze,
wszystko zorganizował Sarin. Nie podoba mi się wygląd tego Anglika.
— Boże wszechmogący! — wybuchnął Karłów. — Nie zostaliście wysłani, by prezentować
własne opinie. Mieliście tylko stwierdzić, że ten człowiek to rzeczywiście Robert Newman.
Czy to był on?
— Na podstawie pokazanych mi fotografii i tych kilku ujęć z filmu, który obejrzałem,
powiedziałbym, że to on.
— Jesteście pewni? Biorąc pod uwagę fakt, że nigdy wcześniej go nie widzieliście? — rzucił
Karłów. — Czy polegając wyłącznie na fotografiach i filmie jesteście przekonani, że to
Robert Newman?
— Jestem pewny. — Głos Poluczkina zabrzmiał ponuro. — Chciałbym jednak, żeby w moim
meldunku do Moskwy zostało powiedziane, że nie mam do niego zaufania.
— W waszym meldunku?! Kapitanie Poluczkin, meldunek składacie mnie. Zrozumieliście?
Odpowiedź bezwzględnie pewna.
— Zrozumiałem. Teraz mogę wrócić do Tallina...
— Nie! Nie możecie! Zostańcie tam, gdzie jesteście, i miejcie oczy szeroko otwarte. Czy i to
dobrze zrozumieliście?
— Zrozumiałem, towarzyszu.
— A na zakończenie może zainteresuje was wiadomość, że podczas waszej nieobecności nie
zdarzyły się kolejne zabójstwa oficerów GRU.
Karłów walnął słuchawką. W Helsinkach Poluczkin zbladł, odkładając swoją.
W swym gabinecie, w starym budynku przy ulicy Pikk pułkownik Karłów drapał się po nosie,
patrząc na swoją asystentkę. Ciemnowłosa, ładna dziewczyna spoglądała na szefa, czekając
na instrukcje.
— Raiso — zaczął Karłów. — Czy ta rozmowa została nagrana?
— Tak jak sobie życzyliście.
191
— Włóż szpulę z taśmą do zapieczętowanej koperty i trzymaj w sejfie. Ten człowiek działa
mi na nerwy. Jest wyjątkowo arogancki. A teraz powiedz mi, czy mój tajny gość już czeka?
— Kazałam wprowadzić pana Dawidowa do waszej prywatnej poczekalni.

background image

Raisa wskazała zamknięte drzwi do sąsiedniego pokoju. Karłów podziękował jej i
zasugerował, żeby poszła do domu, gdy tylko schowa taśmę. Kiedy Raisa zamknęła sejf,
powiedziała szefowi dobranoc i wyszła.
Karłów natychmiast poderwał się zza biurka, podszedł do drzwi poczekalni, otworzył zamek i
gwałtownym ruchem otworzył same drzwi. Gestem zaprosił „Dawidowa" do siebie. Kapitan
Olaf Prii, szyper estońskiego trawlera Saaremaa, wszedł do gabinetu i usiadł w fotelu
naprzeciwko biurka Karłowa.
— A teraz, Prii, opowiedz mi o swojej wizycie w Anglii.
Rozdział 18
Ingrid Melin siedziała w fotelu w hallu na szóstym piętrze hotelu Grand w Sztokholmie,
zwrócona twarzą do wind. Miała okulary w rogowej oprawie i udawała, że czyta jedno ze
szwedzkich czasopism mody, które wzięła ze stolika.
Już same okulary zmieniały jej wygląd, lecz dodatkowo ubrała się inaczej. Zamiast
ciemnoniebieskiego spodnium, które miała na sobie, czekając na Helenę Stilmar na lotnisku
Arlanda, teraz założyła dwuczęściowy czerwony kostium i białą plisowaną bluzkę.
Obok niej, na poręczy fotela leżał płaszcz z wielbłądziej wełny, a pod nim ukryty szal.
Czekała z nadzieją, że Helenę Stilmar pojawi się. Z nogą założoną na nogę i w wygodnej
pozycji wskazującej na dobre samopoczucie wyglądała jak dziewczyna czekająca na
mężczyznę, który ma ją zabrać na kolację.
Wcześniej widziała, jak służba hotelowa niesie do pokoju Stilmar tacę, a na niej kanapkę z
szynką i dzbanek kawy. Z tego można było wywnioskować, że Helenę ma zamiar zjeść
kolację później, że zamówiła przekąskę, by jakoś przetrwać do wieczora.
Potem kątem oka obserwowała, jak Stilmar otwiera drzwi pokoju i kładzie tacę na podłodze,
na korytarzu. Miała na sobie jedwabny szlafrok — prawdopodobnie nieco wcześniej wzięła
kąpiel.
Pół godziny później Ingrid usłyszała, że drzwi otwierają się i zamykają. Ubrana w
szmaragdową sukienkę, z żakietem z norek w ręku, Amerykanka przeszła korytarzem i
nacisnęła guzik, by przywołać windę. Ledwie zerknęła na Ingrid, myśląc o tym, dokąd się
udaje. Kiedy drzwi windy zamknęły się, Ingrid ruszyła się z miejsca.
13 — Kamuflaż
193
Chwyciwszy płaszcz i szal, pobiegła do klatki schodowej, a potem w dół, skacząc po dwa
stopnie naraz. Zbiegając włożyła płaszcz i szalikiem owinęła sobie głowę tak, że jego końce
opadały z tyłu, by zakrywać włosy.
Kiedy wpadła do głównego hallu, zdążyła zauważyć, że Helenę Stilmar schodzi do drzwi
wejściowych. Ingrid wyjęła ciemne okulary i założyła na miejsce poprzednich.
Robiący wrażenie portier z brodą, wzrostu sześciu stóp i dwóch cali, podobny do Orsona
Wellesa, wołał taksówkę. Stał na zewnątrz z gwizdkiem w ustach i wydawał przeszywający
dźwięk. Przejeżdżająca taksówka zawróciła, by podjechać pod hotel.
Ingrid wsunęła się za kierownicę wypożyczonego volvo, zadowolona, że wtedy zmieniła
zdanie i nie pojechała z Uppsali na Arlanda taksówką. Włączając silnik pochyliła się nad
kierownicą, skupiając uwagę na dwóch rzeczach — bezpiecznym prowadzeniu samochodu i
jeździe za taksówką oddalającą się od hotelu Grand.
Było widno, godzina 18.30, ruch niewielki. Po drugiej stronie wody, między zacumowanymi
przed hotelem statkami pasażerskimi widać było Pałac Królewski i Parlament. Typowe,
solidne budynki, dzięki którym Sztokholm to jedno z najbardziej majestatycznych miast na
świecie.
Znowu zaczęła, się martwić, że zgubi Helenę Stilmar, lecz niepokój ten w najmniejszym
stopniu nie zaznaczył się na jej twarzy, kiedy jechała spokojnie przez starszą część miasta.

background image

Okazało się, że Helenę Stilmar kieruje się do jednej z bardziej ekskluzywnych dzielnic
niezbyt odległych od centrum, w której mieszkania są stare, lecz jednocześnie drogie.
Wiedziała, że odgadła prawidłowo, kiedy taksówka skręciła w Kar-lavagen, po której w ogóle
nic nie jechało. Zwolniwszy, by zwiększyć nieco dystans od jadącego przed nią wozu, po
chwili zatrzymała się, kiedy zauważyła, że taksówka podjeżdża do krawężnika.
Oczywiście, Helenę Stilmar nawet nie pomyślała o tym, że ktoś może ją śledzić. Wysiadła z
taksówki, zapłaciła za kurs przed wejściem do budynku, potem wspięła się po kilku
stopniach, włożyła klucz w zamek i zniknęła w środku. Teraz Ingrid wysiadła ze swego
volvo, żwawo ruszyła chodnikiem i znalazła się na tyle blisko, by stwierdzić, że Stilmar nie
skorzystała z domofonu, lecz użyła klucza.
Klucz! Siedząc w fotelu na korytarzu hotelu Grand widziała, że
194
posłaniec przyniósł Helenę jakąś kopertę, wkrótce po tym, kiedy dostarczono jej kanapkę z
kawą. Czyżby tamta koperta zawierała klucz, adres i wiadomość? Być może.
Karlavagen 72C. Amerykanka weszła do domu pod tym adresem. Ingrid przyszło coś na
myśl, więc przebiegła na drugą stronę opustoszałej ulicy. Spojrzała na budynek akurat w
chwili, gdy w dwóch oknach na trzecim piętrze zapaliło się światło. Za ciężkimi firankami
ujrzała sylwetkę Helenę, przechodzącej obok okna.
Ingrid była kiedyś w jednym z takich mieszkań, nieco dalej na tej samej ulicy. Pamiętała, że
było duże i zajmowało całą szerokość budynku — od ulicy do samego tyłu. Wróciła na drugą
stronę jezdni, by sprawdzić, kto zajmuje to mieszkanie. B. Warren. To nazwisko nic jej nie
mówiło.
Wetknęła ręce do kieszeni płaszcza i skierowała się wolno w stronę swego volvo. Dwie
sprawy wymagały podjęcia szybkiej decyzji. Helenę wyszła z hotelu w zmienionym ubraniu,
w stroju wieczorowym. Dla Ingrid fakt ten oznaczał tylko jedno — oczekiwała mężczyzny.
Warto by było zobaczyć, kto to jest.
Pan B. Warren. Oczywiście, mógł już być w mieszkaniu, lecz Ingrid miała inne zdanie.
Zasłony były odsunięte. A skoro na nią czekał, to po co posyłał jej klucz? Mógłby ją wpuścić,
usłyszawszy jej głos przez domofon. Albo podać kod, którym można otworzyć drzwi
automatycznie^— nad domofonem znajdowała się dodatkowa tabliczka z przyciskami
oznaczonymi cyframi od l do 9.
Drugi problem stanowiło volvo. W tej części miasta parkowanie było zabronione. Gdyby
nadjechała policja, Ingrid mogłaby mieć kłopoty. Zatem wróciwszy do samochodu podniosła
maskę, jakby coś popsuło się w silniku.
Stojąc przy otwartej klapie silnika, wyjęła niewielki aparat fotograficzny, dostarczony przez
Tweeda przy okazji poprzedniej misji. Był rzeczywiście bardzo mały. Yoigtlander, model
Yitoret 110. Przesunęła na drugą stronę biały wyłącznik zabezpieczenia, by w każdej chwili
móc robić zdjęcia. W tym samym momencie nadjechała inna taksówka, zwolniła i zatrzymała
się przed domem z numerem 72C.
Wysiadł z niej jakiś mężczyzna i zapłacił za kurs. Był pochłonięty aktualną czynnością. Ingrid
podniosła aparat i zrobiła trzy zdjęcia, jedno po drugim. Zaczekała, aż tamten wejdzie do
środka, i znowu
195
pobiegła chodnikiem. Jeszcze raz przeszła przez ulicę i popatrzyła w okna na trzecim piętrze.
Helenę właśnie się odwróciła — po tym, kiedy wyjrzała przez okno na dźwięk
zatrzymującego się samochodu, domyśliła się Ingrid. Po chwili pojawił się i mężczyzna.
Objął ją i czule przytulił. Potem, kiedy Ingrid przeszła przez ulicę, przypomniał sobie o
zasłonach i zaciągnął je.
Ingrid popędziła do volvo, lecz kiedy zamykała klapę, nadjechał wóz policyjny i zatrzymał się
obok niej. Usiadła za kierownicą w tym samym czasie, gdy policjant wysiadł ze swego wozu.

background image

— Tu nie wolno parkować.
— Ja nie parkuję. Mam uszkodzenie.
Uśmiechnęła się do niego najładniej jak tylko umiała, przekręciła kluczyk i uruchomiła silnik.
On stał z rękami na biodrach, niepewny, co dalej począć.
— W porządku — powiedział.
— Dzięki Bogu. I tak z pewnością spóźnię się na spotkanie.
— To jakiś szczęśliwy facet.
— Dziękuję...
— Jak następnym razem coś będzie nawalać, to proszę się rozejrzeć, czy przypadkiem nie ma
mnie w pobliżu.
— Załatwione. Mogę jechać?
— Miłej zabawy. Z całą pewnością, jak zawsze.
Wkrótce po powrocie do Grandu przeżyła prawdziwy szok.
Kapitan Olaf Prii rozsiadł się wygodnie w fotelu naprzeciwko biurka pułkownika Karłowa,
wyjął starą fajkę i spytał, czy może zapalić.
— Oczywiście — zgodził się Karłów, siadając za biurkiem. — A teraz zamieniam się w
słuch. Otrzymałem pański zaszyfrowany sygnał. Rozumiem, że wszystko poszło dobrze?
Rozmawiali po niemiecku, w jedynym wspólnym im języku. Prii dobrze się go nauczył
podczas okupacji Estonii przez Wehrmacht w 1942 roku. Współpracował z Niemcami, więc
przeżył. Pociągnął z fajki i przez dym obserwował szczupłą, uważną twarz Karłowa.
— Zawinęliśmy do portu w Harwich. Sprzedaliśmy lipę o uszkodzeniu w maszynowni.
196
— Wspaniale. Kto przyszedł spotkać się z panem?
— Gość o nazwisku Tweed.
— Aha, Tweed! Sprytny człowiek — niebezpieczny człowiek. Czy dał się złapać w moją
pułapkę?
— Nie wiem. W żaden sposób nie dał do zrozumienia, że pojawi się na Bałtyku. Tak jak pan
sugerował, powiedziałem mu o zabójstwach oficerów GRU, jak również o tym, że pan
prowadzi śledztwo w Tallinie.
— Dobrze! Dobrze! Co jeszcze?
— Opowiedziałem mu o tym Finie, Mauno Sarinie, i jego spotkaniach z panem.
— Proszę mi powiedzieć coś innego. — Karłów wziął okrągłą, podobną do batuty linijkę i
zaczął obracać ją powoli w swoich długich palcach. — Czy on wspomniał pewnego Anglika,
dziennikarza o nazwisku Robert Newman?
— Nie, ani słowem. Ale przy końcu rozmowy wymienił nazwisko jakiegoś Amerykanina,
Adama Procane'a. — Prii przeliterował. — To było zwykłe pytanie.
— I co pan odpowiedział?
— Prawdę. Nigdy nie słyszałem o takim człowieku.
— To nieważne. A ten Tweed, który z panem rozmawiał — czy wydawał się spięty,
nastawiony na wyciągnięcie od pana wszelkich możliwych informacji? Jak się zachowywał?
— Bardzo spokojny, jakby rozmowa ze mną była zadaniem rutynowym, czymś, co ma
miejsce codziennie. Prawie tak, jakby wykonywał robotę, bez której mógłby się obejść.
— Sprytne, bardzo sprytne.
— Pomyślałem, że jest raczej głupi. — Zbrązowiałym od nikotyny palcem Prii ubił tytoń w
fajce. — Mam dla pana jeszcze coś, pułkowniku, coś, co zdobyłem od jednego z członków
estońskiego podziemia. Trzy fotografie zrobione tym specjalnym aparatem, który mi pan dał.
— Kiedy zostały wykonane?
— Nie tak dawno temu.

background image

Z wewnętrznej kieszeni marynarskiej kurtki Prii wyjął tanią kopertę, a z niej trzy fotografie i
rzucił na biurko. Karłów podniósł je i ułożył jedną obok drugiej. Przyglądał się im długo,
ponuro i uważnie.
197
— Człowiek, który je zrobił — czy będzie trzymał gębę na kłódkę?
— Może pan być tego pewien — rozmowa na ten temat jest warta więcej niż jego życie.
— Zatrzymam je. — Karłów zerknął w stronę sejfu, a potem zmienił zamiar. Wyciągnął
portfel, włożył fotografie do środka i schował do kieszeni. — Te zdjęcia nie istnieją. Nigdy
nie zostały zrobione. Zrozumiał pan, Prii?
— Absolutnie. Czy mogę już odejść? Tą samą drogą, którą przyszedłem?
— Tak. Musi pan uważać.
Prii zgasił fajkę kciukiem, schował ją do kieszeni i wyszedł z gabinetu bocznymi drzwiami. Z
poczekalni ruszył krętą klatką schodową. Schody były bardzo stare i wieki deptania wyżłobiły
na środku każdego stopnia lekkie zagłębienie. To ciekawe, że ludzie zawsze schodzą
środkiem schodów. Na pokładzie trawlera Prii przyzwyczaił się chodzić bokiem schodów,
zwłaszcza przy złej pogodzie, by móc mocno trzymać się poręczy.
Wyszedł ostrożnie na ulicę Pikk, rozejrzał się i stwierdził, że jest pusta. Nim ruszył z
powrotem do swego mieszkania, odwrócił się i splunął obficie na schody wejścia do budynku
Karłowa.
Czterysta kilometrów dalej, po drugiej stronie zatoki, Ingrid siedziała na skraju łóżka w swym
pokoju w hotelu Grand, kończąc szyfrowany zapis ostatnich wydarzeń, notując również
dokładny czas. Zamknęła notes, ziewnęła, podrapała się po brzuchu i stwierdziła, że jest
głodna.
Podobał jej się ten pokój na górze. Znajdowały się w nim dwa mansardowe okna — żeby
popatrzeć na nocną panoramę Sztokholmu, trzeba było wejść do wnęki. Było tu przyjemnie i
bardzo cicho. Ta myśl przebiegła jej przez głowę akurat w chwili, gdy rozległo się pukanie do
drzwi.
Otworzyła ostrożnie nie zdejmując łańcucha, wyjrzała i chwyciła za łańcuch, by go odczepić.
Nic nie mówiła, dopóki jej gość nie wszedł do środka i nie zamknęła drzwi.
— Tweed! Och! Jakże się cieszę, że znów cię widzę...
Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła się. Zwykle on byłby
198
zmieszany, lecz tym razem objął ją w wąskiej talii i pogłaskał po plecach, nie zdejmując
starego, pogniecionego kapelusza i trzymając walizeczkę w drugiej dłoni.
— Jakieś kłopoty? — zapytał, kiedy skończyli uściski i Ingrid poprowadziła go do pokoju, a
potem pomogła mu zdjąć płaszcz i kapelusz. Płaszcz został troskliwie powieszony na
wieszaku. Poprosiła, by usiadł.
— Kiedy przyjechałeś, Tweed? Przyszedłeś prosto tutaj? Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
To było typowe dla Ingrid — obfity potok stosownych pytań, aura podniecenia i prawdziwa
przyjemność płynąca z jego przyjazdu. Zmęczony bezpośrednim lotem z Londynu i przydługą
jazdą z Ar-landa, Newman od razu poczuł się lepiej dzięki tak ciepłemu powitaniu.
— Lepiej włączę radio — szepnęła. — Jestem pewna, że nikt mnie nie śledził, ale i tak je
włączę.
Patrzył, jak idzie tanecznym krokiem przez pokój i wybiera stację nadającą muzykę pop. W
nieprawdopodobnym przypadku istnienia podsłuchu w tym pokoju, ich rozmowa będzie
zagłuszana muzyką. Nie miała doświadczenia w tego rodzaju pracy, kiedy pierwszy raz
spotkała go na pewnym przyjęciu w Sztokholmie, lecz wszystkie triki zrozumiała o wiele
szybciej niż niejeden zawodowy agent.
— Kiedy ostatnio jadłaś? — spytał.
— Dość dawno temu, lecz...

background image

— Żadnych „lecz" — poprosimy służbę hotelową i zamówimy jakąś ucztę.
— W porządku. Nie wstawaj. Wiem, gdzie leży menu. Mają wędzonego łososia, a ja to
uwielbiam.
Razem przejrzeli menu, a potem ona podniosła słuchawkę i zamówiła posiłek razem z butelką
białego wina, które wybrał Tweed. Kiedy czekali na jedzenie, opowiedziała mu o wszystkim,
co się wydarzyło od jej przyjazdu na Arlanda.
Tweed milczał, obserwując ją, jak siedzi rozluźniona z podwiniętymi nogami na fotelu blisko
niego. Był dobrym słuchaczem, ona zaś miała zadziwiający talent do przedstawiania faktów
zwięźle i w odpowiednim porządku. Kiedy doszła do incydentu z zaparkowanym volvo i
policjantem, uśmiechnęła się pokazując swój aparat.
199
— Myślę, że ten policjant chętnie by mnie zaprosił na kolację.
— Jego niefart jest moim szczęściem. A teraz odpowiem na twoje pytania. Przyleciałem na
Arlanda i stamtąd przyjechałem prosto tutaj. Wiedziałem, że jesteś w Grandzie, bo
powiedziała mi o tym Monika. Telefonowałem do niej z lotniska. Zarezerwowałem sobie
pokój w hotelu Diplomat, lecz od razu postanowiłem przenieść się tutaj, nawet gdybym miał
spać w głównym hallu.
— To cudownie! Ale czy nie masz zwyczaju mieszkać w innym miejscu niż to, które zajmują
twoi pomocnicy?
— Grand leży w śródmieściu.
Tak naprawdę, to przypomniał sobie uwagę Moniki, że cała sprawa może być dla Ingrid
niebezpieczna. A i to nie jest cała prawda, przyznał w myślach. Łamał jedną z podstawowych
zasad swojej pracy w terenie, ponieważ chciał być blisko niej.
— Ten mężczyzna, którego widziałaś na Karlavagen 72C — powiedział, przejmując sprawę
w swoje ręce. — Mam kilka zdjęć. Spójrz i powiedz, czy wytypujesz na nich jego lub
kogokolwiek innego.
— Wytypujesz?
— To znaczy, czy rozpoznasz. „Wytypujesz" to określenie zawodowe.
— No to poznałam nowe słowo.
Otworzył walizeczkę, wyjął z niej dużą kopertę usztywnianą cienką tekturą. Z koperty
wyciągnął kilka błyszczących odbitek i rozłożył je na niskim kawowym stoliku.
Ingrid podniosła zdjęcia i przyjęła charakterystyczną postawę, którą Tweed dobrze znał.
Miała łatwo wyrażającą różne emocje twarz. Przechyliła głowę na bok i poważnie przyjrzała
się zdjęciom. Uwidoczniła się jej delikatna struktura kości, podobna do nieruchomej maski.
— To jest żona Stilmara, którą spotkałam na lotnisku i za którą pojechałam.
Wręczyła mu fotografię, którą ludzie Tweeda zrobili, kiedy Helenę trzymała bukiet kwiatów
w wejściu do hallu hotelu Dorchester w Londynie. Szczupłą dłonią szukała wizytówki.
— To ona — zgodził się Tweed. — Jeszcze ktoś? Wśród przypadkowo wybranych zdjęć
znajdowały się fotografie męża Helenę. Ingrid uważnie je przeglądała, aż nagle się
zatrzymała.
200
Pochyliła się tak, że Tweed widział wyłącznie jej włosy. Przysunęła zdjęcie bliżej lampy na
stoliku, żeby lepiej widzieć.
— To jest mężczyzna, któremu sama zrobiłam trzy zdjęcia, ten, który przyjechał na
Karlavagen, by się z nią spotkać, ten sam, który obejmował ją czule przy oknie. Mówiłam ci.
— Daj mi spojrzeć.
Tweed rzucił okiem na wybraną przez nią odbitkę. Już chciał spytać, czy jest pewna, lecz
przypomniał sobie, że przecież rozmawia z Ingrid. Podobieństwo było duże. Mężczyzną,
który przyjechał na Karlavagen, był Cord Dillon, zastępca dyrektora CIA.
Rozdział 19

background image

— To jest teraz strefa wysunięta — powiedział Tweed do Gunnara Hornberga, szefa tajnej
policji szwedzkiej SAPO.
— A co to znaczy? — spytał Hornberg.
— To oznacza, że Szwecja jest ostatnim etapem podróży Adama Procane'a przed
wkroczeniem na Ziemię Niczyją — do Finlandii. Musimy powstrzymać go albo... ją.
— Kiedy przyjeżdżasz, zawsze mogę liczyć na jedno — skomentował Hornberg. — Wiele
ożywienia, żeby nie powiedzieć — działania.
Minęła już dziesiąta wieczór. Po zjedzeniu kolacji w sypialni Ingrid, zarezerwowaniu w
Grandzie pokoju dla siebie i przeniesieniu się z Diplomat Tweed pojechał taksówką do
komendy głównej policji w nowym kompleksie Polhemsgatan. Wybudowany trzy lata
wcześniej nowy, obszerny, sześciopiętrowy kompleks jest przedłużeniem starego budynku
przy Kungholmsgatan. Wejście do wydziału kryminalnego znajduje się pod numerem 30 na
Polhemsgatan i wychodzi na park. W kompleksie tym mieści się biuro szefa SAPO,
dyskretnie usytuowane na trzecim piętrze.
Cechą charakterystyczną człowieka zajmującego to biuro jest to, że nie lubi ozdóbek.
Prostokątny gabinet oświetlają zacienione lampy fluorescencyjne, zwisające z sufitu.
Umeblowanie jest proste i surowe — krzesła z twardym oparciem i stojące pod ścianami
metalowe szafy na akta.
Gunnar Hornberg, mężczyzna pięćdziesięcioośmioletni, był dobrze zbudowany i miał dużą
głowę z bujną czupryną siwych włosów.
202
Okulary odsunął na wysokie czoło. Miał szare, bystre, lecz miłe oczy, oczy człowieka, który
widział już wszystko — dobro i zło. Mówił niskim, głębokim głosem.
— Jak zwykle, Tweed — zauważył — wyprzedzasz mnie o trzy skoki, a ja siedzę tu i próbuję
cię dogonić. Pilnujemy wszystkich tych Amerykanów, tak jak prosiłeś.
— Kogo masz na myśli, mówiąc „wszystkich"?
— No i zaczyna się. — Hornberg uśmiechnął się, a jego zazwyczaj poważna twarz rozjaśniła
się. — Zaczynamy grę? W porządku. Stilmar, doradca prezydenta do spraw bezpieczeństwa,
Cord Dillon, CIA, oraz generał Paul Dexter. I jak powiedziałeś — wszyscy trzej są
kandydatami na tego Adama Procane'a.
— Pominąłeś czwartego kandydata.
— Ten znowu swoje. Zauważyłem, że powiedziałeś „lub ją". Kolejna tajemnica?
— Czwarty kandydat. Helenę, żona Stilmara. Dawniej oficer łącznikowy między
Departamentem Stanu a Pentagonem. Bardzo ważne stanowisko, nie uważasz?
— Owszem, lecz zmierzasz do czegoś innego. Znam cię. W którym miejscu ta Helenę pasuje
do całej afery Procane'a?
— Tego popołudnia przyleciała z Heathrow na Arlanda. Taksówką pojechała do Grandu, w
pokoju zwaliła mnóstwo bagażu. Później złożyła potajemną wizytę na Karlavagen 72C.
Ciekaw jestem, kto tam może mieszkać. Na tabliczce z nazwiskiem lokatora mieszkania na
trzecim piętrze widnieje napis „B. Warren".
— Bruce Warren — dorzucił natychmiast Hornberg. — Główny agent CIA na Skandynawię.
Zajmuje jakieś nieszkodliwe stanowisko w ambasadzie amerykańskiej. Tak dla niepoznaki.
Możliwe, że odstąpił swe mieszkanie Cordowi Dillonowi. Widzieliśmy, jak Dillon wysiada
na Arlanda — dodał obojętnie — i pojechaliśmy za nim na Karlavagen, pod wspomniany
przez ciebie adres. To nas zaintrygowało, bo spodziewaliśmy się, że pojedzie do ambasady w
dzielnicy Diplomat-staden, niedaleko hotelu Diplomat, który opuściłeś, przenosząc się do
Grandu...
— A więc to twoi ludzie szli za mną?
— Widzisz, Tweed, że teraz jestem już tylko dwa skoki za tobą. Ale zapomnieliśmy o Helenę
Stilmar. Czy ona nie jest przypadkiem

background image

203
brunetką? Mój człowiek rozmawiał z taką dziewczyną w pobliżu 72C. Twierdziła, że nie
może uruchomić swego volvo.
— Ten rysopis jest błędny — odparł Tweed z kamienną twarzą. — Twoi ludzie z pewnością
wystraszyli jakąś niewinną osobę.
— Nie sądzę, byśmy wystraszyli kogokolwiek. Moi ludzie mieli na sobie mundury policji
drogowej. To bardzo użyteczny trik. Bo kiedy znajdą się na jakimś spokojnym terenie, jak
choćby Karlavagen, to nie rzucają się w oczy. Masz coś dla mnie?
Tweed wyjął z walizeczki kopertę. Odnalazł fotografię Helenę Stilmar i wręczył ją
Hornbergowi. Szwed opuścił okulary na swój duży nos, przyjrzał się i mruknął, kiwając
głową z aprobatą:
— Powiedziałbym — kawałek niezłej babki.
— Widziano, jak ściska się z Cordem Dillonem, zanim przypomnieli sobie o zaciągnięciu
zasłon.
— Taaak. — Hornberg spojrzał na Tweeda przez szkła. — Zatem mają romans. Są dyskretni,
a przynajmniej ona na taką wygląda. Przyjeżdżają do Szwecji, gdzie nikt nic nie będzie
wiedział.
— Albo jedno wykorzystuje drugie w celu... przejechania do Finlandii w drodze do Rosji.
— Ależ ty masz pokrętny umysł, mój stary. — Hornberg lubił uświetniać swoją i tak
znakomitą angielszczyznę różnymi celnymi zwrotami.
— Bo to jest pokrętna sprawa.
— Twój obserwator zauważył to intymne zachowanie?
— Ja tego nie powiedziałem.
— Zajmijmy się lepiej czymś innym, czymś ważnym. — Hornberg wcisnął guzik interkomu,
a potem odezwał się po angielsku: — Proszę wejść. Pan Tweed już tu jest.
Kiedy drzwi otworzyły się, do pokoju wszedł niski, pulchny mężczyzna w okularach, paląc
fajkę. Miał pickwickowski wygląd i Tweed od razu go polubił.
— To jest Peter Persson, bardzo miła osoba — przedstawił go Hornberg żartując trochę. — A
to pan Tweed. On jest moim ulubionym psem gończym — kontynuował — najlepszym
śledczym, jakiego kiedykolwiek poznałem. Jest również świetnym ochroniarzem. Stoi do
twojej dyspozycji na czas pobytu w Szwecji — wystarczy, że zatelefonujesz do mnie. Nie
chciałbym, żeby przytrafiło ci się coś niemiłego, Tweed. A to — dotknął palcem nosa z lewej
strony — śmierdzi
204
niebezpieczeństwem. Rosyjscy agenci obserwują wszystkie przyloty na Arlanda.
Prawdopodobnie już wiedzą, że tu jesteś, Tweed.
— Dziękuję. Będę o tym pamiętał. Czy pracuje pan z jakąś grupą? — zadał pytanie
Perssonowi.
— Nigdy! Zawsze działam sam. W ten sposób nie muszę martwić się o nikogo z wyjątkiem
celu, za którym podążam i... samego siebie.
To interesujące, pomyślał Tweed, że siebie umieścił na drugim miejscu. Ten facet jest
zawodowcem. Persson nie spuścił z niego wzroku, odkąd wszedł do pomieszczenia. Tweed
zrozumiał, że Persson dokładnie zapamiętuje sobie jego wygląd.
— To z pewnością trudne — zauważył. — A kiedy musi pan przypilnować kogoś, kto
wchodzi do sklepu z kilkoma wejściami i nie wychodzi od razu?
— Kupuję cokolwiek — odparł od razu Persson. — Płacę. Mówię sprzedawczyni, żeby
zapakowała i że odbiorę to później. Nie rzucam się w oczy, bo wchodzę do sklepu w
konkretnym celu.
— Bardzo dobrze. Tylko że kiedy będzie pan pracował w pojedynkę, wcześniej czy później
zdradzi pana pański wygląd.

background image

— Tak pan uważa, panie Tweed? A jak pan sądzi, dlaczego ja palę fajkę? Fajka znika,
zdejmuję okulary i...
Zdjął je, położył fajkę na popielniczce na biurku Hornberga, z kieszeni wyciągnął
pognieciony kapelusz i wetknął go na głowę. Ale najbardziej zdziwiła Tweeda zmiana wyrazu
jego twarzy, która wyglądała jak zrobiona z gumy. Trudno byłoby powiedzieć, że to ten sam
mężczyzna, który wcześniej wszedł do pokoju.
— To robi wrażenie — przyznał Tweed.
— A zatem, panie Tweed, gdyby mnie pan potrzebował, proszę mi powiedzieć, gdzie się pan
zatrzymał? Numer pokoju? O której pan wstaje? Czy jada pan śniadanie w swoim pokoju?
— Hotel Grand. Pokój 632. Siódma rano. Śniadanie w jadalni. Jeszcze coś, panie Persson?
— To w zupełności wystarczy. Dziękuję.
Persson wepchnął kapelusz z powrotem do kieszeni, podniósł fajkę i wyszedł.
— Spodobał mi się — powiedział Tweed do Hornberga. — Jeszcze coś, zanim wyjdę.
Gdybyś chciał wyjechać cichcem ze Szwecji do Finlandii, to jaką wybrałbyś drogę?
— Archipelag. Przepłynąłbym niewielką łodzią z jednej spośród
205
wielu wysp archipelagu szwedzkiego — wybrałbym wyspę Ornó, niemal na skraju Bałtyku.
Stamtąd jest tylko kilka godzin do fińskiego archipelagu Abo. Jedyny problem polega na tym,
że obserwujemy ten teren uważnie z powodu sowieckich mini-łodzi podwodnych, które
próbują badać nasz morski system obrony. Nie da się ukryć, że te mini-łodzie zdobyły sobie
rozgłos na całym świecie.
— Jakaś inna droga? Może szybsza?
— Lotnisko Bromma, tutaj w środku miasta — zaproponował Hornberg. — Lekki samolot,
prywatny, mógłby stąd wystartować i wylądować na lotnisku w pobliżu Abo, czyli jak mówią
Finowie — Turku.
— Mówisz, że dobrze pilnujecie? — zauważył Tweed wstając.
— Nadzór nad Dillonem i Helenę. Nieprzerwana kontrola wszystkich punktów wjazdowych
dla Stilmara, no i generała Dextera.
Hornberg, ze swoim wzrostem ponad sześciu stóp i bujnymi włosami, górował nad Tweedem,
kiedy również wstał i wyciągnął dłoń. Tweed zatrzymał się przy drzwiach. Zawsze
zachowywał najważniejszą uwagę na koniec — to, co się mówi na samym końcu, zostaje
najlepiej zapamiętane przez rozmówcę.
— A czy nie pomyślałeś, że sprawa tych rosyjskich mini-łodzi podwodnych może mieć
zupełnie inny cel niż badanie waszego systemu obronnego?
— Jaki inny cel?
— Przechwycenie Procane'a. Chciałbym obejrzeć sobie tę wyspę Ornó, jeżeli możesz mi to
załatwić.
Rozdział 20
— Uważam, że nadszedł czas, by wysłać do Szwecji Kata — oznajmił Łysenko w gabinecie
Karłowa, wyglądając przez okno na ulicę Pikk.
— Kapitana Olega Poluczkina? Dlaczego?
Takie oświadczenie przeraziło Karłowa. Łysenko przyleciał z Leningradu do Tallina bez
uprzedzenia. To była jedna z ulubionych sztuczek generała — wpaść znienacka i
skontrolować podwładnych. Jako człowiek podejrzliwy, nie ufający nikomu, lubił
podróżować incognito. Nawet Rebet, który został w Leningradzie, nic o tym nie wiedział.
Generał obrócił się i spojrzał na pułkownika.
— Kwestionujecie mój rozkaz?
— Tak, kwestionuję. — Karłów stanął za swym biurkiem. — Jesteśmy w trakcie delikatnej
operacji — bezpiecznego przeprowadzenia Procane'a na naszą stronę. Przemoc mogłaby
wszystko zniszczyć.

background image

— Poluczkin jest przygotowany do takiej roboty — kontynuował Łysenko. — Skontaktuje się
z tą Rumunką, Magdą Rupescu, która przyjechała do Szwecji z Bukaresztu jako uciekinierka.
Będą pracować razem.
— Ona jest nawet gorsza niż Poluczkin — zaprotestował Karłów. — Ohydna baba, znajduje
zadowolenie w swojej robocie.
— I jest w niej bardzo dobra. Poza tym oboje mówią płynnie po szwedzku. Jeszcze tego ranka
zatelefonujcie do Poluczkina w naszej ambasadzie w Helsinkach i przekażcie mu rozkaz
rozpoczęcia działania.
207
— Dlaczego? Pytam was jeszcze raz: dlaczego?
— Ktoś musi tam być, by — gdy Procane wypłynie na powierzchnię — pokierować go do
Finlandii. I właśnie z powodu, o którym

> przed chwilą mówiliście. Operacja zbliża się do

punktu kulminacyjnego. ; Czuję to w moich starych kościach, towarzyszu.
— Macie na myśli wiadomość, że Tweed i Cord Dillon zostali zauważeni przez naszych
obserwatorów na Arlanda? Czy to jest

' wystarczający powód, by wysyłać morderców?

>
— Takim powodem jest przyjazd samego Tweeda. Ten człowiek jest wyjątkowo
niebezpieczny.
— Zabicie go byłoby jeszcze bardziej niebezpieczne. Zakładając, ? że ktokolwiek mógłby
tego dokonać. W co osobiście wątpię. »
— Ależ ja nie wiem, czy to w ogóle będzie konieczne. — Łysenko uderzył pięścią jednej ręki
w otwartą dłoń drugiej, a potem objął Karłowa ramieniem. — Skoro nowe elementy tej gry
tak was niepokoją,

* to dlaczego nie wyślecie do Moskwy raportu mówiącego, że wykonu-

» jecie te rozkazy pod przymusem? Co? ,
Karłów wyczuł pułapkę. Ręka obejmująca jego ramię przywiodła t mu na myśl stryczek.
Pokręcił głową i znowu usiadł, co zmusiło Łysenkę do opuszczenia ręki.
'
— Nie mam zamiaru wysyłać żadnego meldunku — odparł, uważnie patrząc na swego szefa.

(

— Dobrze! To dobrze! Zapomniałem wam powiedzieć, że te instrukcje nadeszły od
najwyższych władz. A zatem telefonujcie do Poluczkina. Magda Rupescu mieszka w
sztokholmskiej dzielnicy Solna i pracuje w jakiejś agencji. Jej adres — Bredkilsbacken 805,
171 57 Solna. Zapiszę wam to razem z numerem telefonu. Przekażcie to Poluczkinowi
aparatem szyfrującym. Powiedzcie mu, by wyruszył natychmiast.
— Ale którędy?
— To jasne, samolotem z lotniska Yantaa. On mówi płynnie po szwedzku i na ten kraj ma
drugi paszport, na inne nazwisko. Przejdzie przez kontrolę po prostu mówiąc po szwedzku.
— A dokładnie jakie instrukcje?
— Żeby skontaktował się z Rupescu. Ja już z nią rozmawiałem. '
— Z Leningradu? — ton głosu Karłowa wyrażał trwogę.
— Oczywiście, że nie! Przekroczyłem granicę do fińskiej miejscowości Imatra i stamtąd do
niej telefonowałem. — Łysenko klepnął
208
Karłowa po ramieniu. — Zapominacie, że w tej grze jestem starym wyjadaczem.
— Ta dwójka działając swobodnie w Szwecji będzie używała przemocy. To mi się ciągle nie
podoba.
— Karłów, rozkazy z Moskwy w żaden sposób nie wiążą się z faktem, że wam się coś nie
podoba.

background image

— A co z planem sprowadzenia do Tallina tego Mauno Sarina razem z angielskim
korespondentem zagranicznym, Newmanem, żeby mógł sprawdzić, że tu panuje cisza i
spokój?
— Jeszcze się na to nie zdecydowałem. Musimy odpowiednio dobrać moment działania.
Niech zaczekają. Chętniej przyjadą, jeśli każemy im trochę poczekać. Przede wszystkim
Poluczkin musi się dowiedzieć, co dzieje się w Szwecji. A przy okazji, skąd wiecie, że Tweed
ma związek z operacją Procane?
— Znacie zasady, generale — odparł Karłów. — Informator może być znany tylko jednej
osobie.
— Zgadza się. — Łysenko wiedział, że jego plany zostały udaremnione. Od czasu
przecieków z Moskwy na Zachód powrócili do systemu komórkowego — tylko jeden
człowiek znał tożsamość agenta na Zachodzie. Również i tym razem Karłów wywinął się z
pułapki. Łysenko ponownie wykorzystał swoją władzę. — A więc wyślijcie Poluczkina.
Chcę, żeby jeszcze dzisiaj dotarł do Sztokholmu.
Potężnie zbudowany mężczyzna o ziemistej twarzy, w szwedzkim ubraniu, zapłacił za
taksówkę przed blokiem mieszkalnym w Solna. Oleg Poluczkin majstrował przy pasku swego
płaszcza, dopóki taksówka nie zniknęła.
Nim opuścił sowiecką ambasadę na Tehtaankatu w Helsinkach, wyposażono go w duży zapas
szwedzkich ubrań, wcześniej zmagazynowanych w piwnicy. Podniósłszy walizkę, wszedł do
nowoczesnego bloku mieszkalnego. Będąc już w środku, sprawdził tylne wejście, a potem
poszedł schodami na trzecie piętro. Przed mieszkaniem nr 805 postawił walizkę, by mieć
wolne ręce, i nacisnął guzik dzwonka. Magda Rupescu nie otworzyła od razu, więc Poluczkin
szurał nogami w zniecierpliwieniu.
Potem na wysokości oczu, pośrodku drzwi spostrzegł wizjer. Czekał, aż zostaną otwarte trzy
oddzielne zamki. Słyszał zdejmowanie
14 — Kamuflaż

209

łańcucha. Drzwi otworzyły się i Poluczkin wstrzymał oddech. Magda wyglądała jeszcze
bardziej pociągająco, niż kiedy widział ją ostatni raz. Jej gęste rude włosy sięgały ramion.
Miała trzydzieści lat, pięć stóp osiem cali wzrostu, była szczupła, ale o pełnych kształtach i
białej jak kreda cerze. Tę biel podkreślała jaskrawoczerwona szminka, jedyny stosowany
przez nią makijaż. Spojrzała na niego przez grube szkła okularów.
— Czy masz zamiar przez cały dzień stać na korytarzu? — spytała po szwedzku.
Wolno wszedł do mieszkania, ocierając się o jej lewą pierś, postawił walizkę i rozejrzał się
dookoła. Lokal był większy, niż się spodziewał — ten blok mieszkalny oddano do użytku
dopiero nieco ponad rok temu.
Magda zatrzasnęła drzwi. Długimi, zwinnymi palcami zaczęła manipulować przy zamkach i
zapinać łańcuch. Zdjęła okulary, obróciła się i spojrzała na niego, a jej zielone oczy były
zimne i zacięte. Zanim się odezwała, wsparła ręce na biodrach.
— Jeszcze raz tak mnie dotkniesz, a zabiję cię...
— Ty mnie zabijesz?! — rzucił szyderczym tonem, a jego obwisłe wargi ułożyły się w
nieprzyjemny uśmiech.
Wykonała szybki ruch prawą ręką, wyszarpnęła coś z kieszeni luźnej czarnej sukienki i
Poluczkin poczuł na gardle dotyk ostrego narzędzia. Stał nieruchomo. Ona trzymała coś w
rodzaju sztyletu.
— Tak, zabiję — powtórzyła. — Jesteśmy tu, aby wykonać konkretną robotę i na niej
musimy skoncentrować całą naszą uwagę. Rozumiesz?
— Nie ma się co wściekać. Przecież mamy razem pracować.
— Ale nie w łóżku. Kapujesz? Twoja sypialnia jest za tamtymi drzwiami. Moja — za tymi.
Kładąc się spać, nie zamykam drzwi na klucz. Ale jeśli zakradniesz się tam, wypruję ci
bebechy. Jasne, Poluczkin?

background image

— Jasne. Myślę, że już możesz to odłożyć. A tak w ogóle — to co to jest? Nigdy czegoś
takiego nie widziałem.
Odłożyła broń i jej zachowanie od razu stało się normalne, a głos nabrał cech obojętności.
Zademonstrowała mu, naciskając guzik na rączce. Wyskoczyła stalowa igła i Poluczkin
uświadomił sobie, że to była broń sprężynowa.
— Nigdy byś nie zgadł, skąd to pochodzi — powiedziała cicho
210
Magda. — Z Anglii! Tam mówią na to corkette. To narzędzie służy do wyjmowania korka z
butelki z winem. Wbijasz igłę w korek,
'

pompujesz i korek się wysuwa. Jeden z naszych techników zaadaptował

>

to. I kto by podejrzewał, że to jest broń?

— Nie można wbić tego komuś w gardło na środku zatłoczonej
ulicy — sprzeciwił się Rosjanin.
'

— Ale można to zrobić od tyłu, w sam stos pacierzowy, wyciągnąć > igłę i spokojnie

odejść. Zwłaszcza na zatłoczonej ulicy. Zawsze noszę ( to przy sobie. Nawet wtedy, gdy idę
do łóżka — dodała. — Pod jakim
nazwiskiem podróżujesz? — spytała urzędowym tonem.
— Bengt Thalin. Agent turystyczny pewnej nie istniejącej firmy 1z Helsinek. , —
Pokaż paszport.
— Nie wierzysz mi? Mamy tworzyć zespół, więc przestań zgrywać
szefa...
*

— To ja jestem odpowiedzialna za tę operację. Mówił ci o tym i twój zwierzchnik.

Telefonował do mnie, gdy byłeś w drodze na j Arlanda. Dawaj paszport.
Niechętnie wyciągnął paszport z kieszeni, a ona wzięła go i podeszła
do okna, by dokładnie obejrzeć. To już na dobre rozwścieczyło ' Poluczkina, więc ruszył za
nią.
i

— Po co to sprawdzanie? Nasi ludzie wiedzą, co robią. ! — Kiedyś

pracowałam w Moskwie w dziale osobowym. A to, jak ; wiesz, wiąże się z
preparowaniem wszystkich dokumentów tożsamości f dla agentów wyjeżdżających za
granicę. Czasami nie są zbyt bystrzy,
popełniają błędy. — Oddała paszport. — Ten jest w porządku.
— Bardzo ci dziękuję — odparł Poluczkin z nutą sarkazmu w głosie.
— Możesz nie silić się na ironię. Ja też ryzykuję głową. Gdyby ludzie Hornberga wywęszyli
ciebie, mogliby pogrzebać również i mnie.
Usiadła, założyła nogę na nogę i zapaliła papierosa marki Blend. Machnęła mu nim przed
oczami.
— Szwedzkie. No, ale przejdźmy do rzeczy. Działam tutaj pod nazwiskiem Elsa Sandell —
przeliterowała samo nazwisko — i prowadzę niewielką agencję biurową. Oficjalnie prowadzi
ją inna kobieta, Szwedka, ale ona nie ma o niczym pojęcia. Więc to ja się tym zajmuję. I
oczywiście nie wie, kim naprawdę jestem.
— Nazwa tej agencji?
211
— To nie powinno cię obchodzić. Nominalnie, podkreślam słowo „nominalnie", jesteś moim
przyjacielem i mieszkamy razem. Przede wszystkim musimy zidentyfikować Procane'a, a
potem skontaktować się z nim. Powiedziano mi, że może nim być jedna z trzech osób. Cord
Dillon z CIA, który potajemnie przyjechał do Szwecji. Nasz człowiek na Arlanda widział go,
lecz potem zgubił na Sergels Torg w Sztokholmie. To plac w samym środku miasta...
— Znam to miejsce...
— Zamknij się, proszę, i daj mi skończyć. Nasi ludzie obserwują ambasadę amerykańską.
Wcześniej czy później musi się tam pokazać. Następny jest Stilmar, doradca do spraw

background image

bezpieczeństwa narodowego. Jak do tej pory nie ma po nim śladu. Na koniec mamy generała
Paula Dextera. Widziano go, jak wchodził do brytyjskiego ministerstwa obrony w Londynie.
Ten też nie pojawił się tutaj. Jak na razie. Masz jakieś pytania?
Magda wypuściła kółko dymu i przyglądała się, jak szybuje ku sufitowi. Każdy jej gest i ton
głosu były tak obliczone, żeby dawać do zrozumienia, iż rozmawia z podwładnym. Pieprz się,
pomyślał Polucz-kin, a może ja kiedyś się tym zajmę. Jednak mówiąc trzymał nerwy na
wodzy.
— Jaki sposób wybierzemy, aby Procane od razu zniknął, gdy tylko go znajdziemy?
— Tego się dowiesz, gdy go zlokalizujemy. Wszystko po kolei. Gdy nadejdzie czas,
niewykluczone, że będziemy musieli zająć się pewnym facetem, jeżeli wejdzie nam w drogę.
Peter Persson...
— Kim on jest?
— Jak do tej pory najlepszy wywiadowca Gunnara Hornberga. Zaraz pokażę ci jego zdjęcie.
Perssona nie wolno ci nie doceniać, bo to mógłby być twój ostatni błąd. Musisz też obejrzeć
sobie fotografie Stilmara, Dillona i Dextera.
Wstała trzymając papierosa w swych czerwonych wargach i otworzyła stojącą w rogu pokoju
szafkę na akta. Wyciągnęła teczkę, z powrotem usiadła na kanapie i z trzech oddzielnych
kopert ostrożnie wysunęła trzy małe zdjęcia.
— Akta sekretarek do wynajęcia z naszej agencji — wyjaśniła. Wręczyła mu fotografie trzech
dziewcząt, a on spojrzał zdumiony. — Na odwrocie — rzuciła niecierpliwie. — Spójrz na
odwrotną stronę każdego z nich i podawaj mi je pojedynczo.
212
Pod zdjęciem pierwszej dziewczyny znajdowała się fotografia mężczyzny. Pokazał jej odbitkę
nie odzywając się. Niech się dziwka wygada — na kolana rzuci ją w odpowiednim czasie.
— Stilmar — powiedziała. — Następne. To jest Cord Dillon. Wobec tego na trzecim jest
Dexter.
Już chciał powiedzieć, że sam do tego doszedł, lecz zacisnął usta i rozłożył zdjęcia, przez
chwilę przyglądając się im uważnie. Magda wyjęła spod poduszki swoją torebkę, z ukrytej
kieszonki wyciągnęła czwartą odbitkę. Rzuciła ją na stół obok pozostałych.
— A to jest Peter Persson.
— Wygląda dość niegroźnie.
Pochyliła się, wbijając w niego wzrok, a potem wybuchnęła:
— Coś mi się zdaje, że nie usłyszałeś ani jednego słowa z tego, co ci mówiłam, kretynie!
— Nie wolno ci tak do mnie mówić.
— Czyżby? Nie uświadamiasz sobie, kto mnie tutaj przysłał? Kto jest moim zwierzchnikiem i
moim obrońcą? Cóż, jest od ciebie trochę lepszy. Mógłby zetrzeć cię na pył jednym palcem.
A teraz posłuchaj, i to uważnie. Peter Persson nabiera prawie każdego, ciebie też jego wygląd
wyprowadził w pole. On jest wyjątkowo niebezpieczny. I właśnie jemu Hornberg każe śledzić
Procane'a, gdy ten przebiegły Szwed dowie się, kim jest Procane.
— Kiedy do tego dojdzie, zajmiemy się i Perssonem.
— Nie! To ja się nim zajmę. — Magda znowu wyciągnęła corkette. — Tym. A jeżeli
będziemy musieli pozbyć się ciała, wtedy przyjdzie kolej na ciebie. A mam śmieszne uczucie,
że tak właśnie będzie.
Następnego ranka w mieszkaniu w Solna telefon zadzwonił wcześnie. Magda pospieszyła, by
go odebrać, zawiązując paskiem szlafrok na swej wąskiej talii. Drzwi do sypialni Poluczkina
otworzyły się i potargany Rosjanin stanął w progu, by posłuchać.
— Tak, jeszcze spałam i coś mi się śniło — powiedziała Magda, potwierdzając w ten sposób
swą tożsamość w szyfrowanej wypowiedzi. — Nie, poczty jeszcze nie było. Jeszcze za
wcześnie. Ten Anglik... mówisz, że już jest w Sztokholmie? Potrzebuje trzech sekretarek.

background image

Oczywiście, że mogę pomóc. Poczekam, aż się ze mną skontaktuje. Tak, dam mu
pierwszeństwo. Dziękuję za wiadomość. Do widzenia.
213
Odłożyła słuchawkę i spojrzała ponuro na Poluczkina. Szła już z powrotem do swego pokoju,
kiedy on zadał pytanie:
— O co tu chodziło?
— Wielki kłopot. Poczekaj na pocztę.
Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem i zamknęła na klucz, by uspokoić się i zapalić papierosa.
Szybko wzięła kąpiel, ubrała się i następne pół godziny spędziła chodząc w tę i z powrotem
po swoim pokoju, paląc jednego papierosa za drugim.
Śniadanie spożywali w milczeniu w jadalni przylegającej do salonu. Magda spojrzała na
zegarek. Wstała bez słowa, wzięła torebkę i trzasnęła drzwiami wyjściowymi przed nosem
Poluczkina, który zastanawiał się, dokąd mogła pójść.
Po minucie wróciła z parteru, gdzie znajduje się rząd skrzynek na listy. Dwie reklamówki
wrzuciła od razu do kosza na śmieci, a potem usiadła, by otworzyć sztywną brązową kopertę.
Była zaadresowana na Elsę Sandell, a na pocztowej pieczątce widniał napis Helsinki —
Helsingfors. Wewnątrz znalazła dwie indentyczne fotografie.
Przeczytawszy krótki opis na odwrocie, wręczyła jedną Polucz-kinowi. Oto człowiek
potrzebujący usług trzech sekretarek. Twój przyjaciel.
Ostatnie dwa słowa napisano odręcznie. Poznała charakter pisma. Generał Łysenko. Doszła
do wniosku, że z pewnością przerzucili fotografie z Tallina do Helsinek sowiecką łodzią
patrolową.
— Kto to jest, do cholery? — warknął Poluczkin.
— Anglik o nazwisku Tweed. Ich najlepszy agent, jak mi go opisano. Właśnie przyjechał do
Sztokholmu.
— I ty to nazywasz wielkim kłopotem?
— Ty rzeczywiście jesteś idiotą. — Westchnęła. — Tweed mnie zna. To zdarzyło się kilka lat
temu w Bonn. Ten pieprzony komputer, który Niemcy mają w Dusseldorfie, wychwycił mnie.
Kiedy czekałam na deportację, szef BND przyprowadził Tweeda, by mógł mnie sobie
obejrzeć. Teraz na pewno by mnie poznał.
— Wobec tego ty pierwsza musisz się z nim spotkać.
— Ja pierwsza muszę się z nim spotkać — przyznała.
Rozdział 21
— Co teraz robi Newman, Lailo? — spytał Tweed przez telefon w zaciszu swej sypialni w
hotelu Grand.
— Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, iż dzwonię — odparła Laila. — Dostałam
twój numer od Moniki. Bardzo się cieszę, że jesteś bliżej mnie. Ze Sztokholmu do Helsinek
jest tylko pięćdziesiąt minut lotu samolotem. Możesz od razu tu przylecieć?
— Powiedz mi, co robi Newman — powtórzył Tweed. — I nie przeszkadza mi to, że
dzwonisz. Chcę wiedzieć, co się dzieje...
— Jestem u siebie w domu. Newman próbuje przepłynąć wodę. Rozumiesz mnie?
Chryste! — pomyślał Tweed. Siłą woli utrzymał głos na normalnym poziomie. Musiał
uspokoić tę dziewczynę. Kryzys narastał, więc mógł już jej to powiedzieć.
— Rozumiem — odparł. — Czy możesz go jakoś pohamować? Spróbuję przyjechać, ale nie
obiecuję. Dlaczego on chce zrobić coś tak szalonego? To do niego niepodobne.
— Jest przekonany, że wie, gdzie zabito Alexis.
— Po tamtej stronie wody?
— Tak. Już nic go nie wzrusza. Koniec z żartami.
— Czy myślisz, że on ma rację, Lailo?

background image

Tweed podtrzymywał rozmowę, lecz jednocześnie jego umysł pracował jak szalony. Wpadł w
pułapkę czasową. W Szwecji działy się rzeczy, przez które musiał tu jeszcze trochę zostać.
Inne rzeczy działy się w Finlandii, i to zbyt szybko. Wszystko szło nie tak jak trzeba.
215
— Tak — odparła Laila po krótkim namyśle. — Przekonał mnie. Proszę cię, Tweed, przyjedź
szybko. Inaczej może być za późno.
W tym momencie toczyła się walka o pierwszeństwo. Tweed wyczuwał, że wszystko zaczyna
wymykać się spod kontroli. Istniały dwa główne problemy. Procane. A poza tym Tweed
powinien zaczekać w Szwecji, dopóki wydarzenia nie zaczną się toczyć w określonym
kierunku.
Czynnikiem, którego nie przewidział — bo i nie mógł — był przyjazd do Helsinek samotnika
Boba Newmana. Zazwyczaj tak racjonalny, teraz, z powodu zamordowania żony stał się
absolutnie nieobliczalny. Tweed podjął błyskawiczną decyzję.
— Jesteś tam jeszcze? — spytała Laila.
— Tak. Posłuchaj, co masz zrobić. Najpierw opanuj się. Wykorzystaj wszystkie swoje
kobiece możliwości, by przytrzymać Newmana w Helsinkach. Po drugie, chcę jak
najwcześniej porozmawiać z nim przez telefon. Jeżeli nie będzie chciał do mnie zadzwonić,
podejdź go — zadzwoń do mnie, kiedy zastaniesz go w pokoju w Hesperii, i podaj mu
słuchawkę.
— Sądzę, że z tym powinnam sobie poradzić — odrzekła Laila. — Nie potrafię powiedzieć,
kiedy...
— Dzisiaj, Lailo. Dzisiaj. Spróbuję pozostać tu w Grandzie do czasu, gdy uda ci się ten
numer.
— Zrobię, co będę mogła.
— W ten sposób możesz uratować mu życie — ostrzegł ponuro Tweed.
— Wobec tego zrobię więcej, niż mogę. Do zobaczenia.
Odłożywszy słuchawkę, Tweed siedział przy telefonie. Potrzebował pomocy. Czas uciekał.
Znał to z poprzednich operacji — nagle tempo gwałtownie się zwiększa. Wszystko zaczyna,
się dziać jednocześnie. W takim momencie należy panować nad sytuacją całkowicie.

Znowu podniósł słuchawkę i wykręcił numer na Park Crescent. Połączono go z Moniką.
Znała go wystarczająco dobrze, by w jego głosie coś wyczuć.
— Kłopoty? — spytała.
— Być może. Potrzebuję wsparcia. Natychmiast. Dwóch ludzi.
— Harry Butler i Pete Nield?
— Doskonale. Jak szybko mogliby tu przyjechać?
216
— Dzisiaj, Zdążyliby jeszcze na bezpośredni lot o 11.35, wiec przylecieliby na Arlanda o
15.30 twojego czasu.
— Wyślij ich. Schodzę z linii.
Tweed odłożył słuchawkę i odetchnął z ulgą. Butler i Nield. Doskonałe połączenie. Harry
Butler, człowiek, który sfotografował Helenę Stilmar w hotelu Dorchester w Londynie, był
flegmatyczny i ostrożny. Jak każdy Szkot z Edynburga. Nield za to był człowiekiem
błyskawicznym w działaniu, co bardzo się przydaje w chwilach największego zagrożenia.
Po raz trzeci podniósł słuchawkę i zamówił dwa pokoje. Łamał kolejną zasadę — nigdy
więcej niż jeden człowiek nie powinien mieszkać w tym samym hotelu. Jednak wyczuwał
intuicyjnie, że zbliża się punkt zwrotny. Lepiej zatem mieć całą grupę w miejscu, w którym
można się szybko kontaktować. Ten sąd potwierdził się już w kilka minut po podjęciu
decyzji.

background image

W głównym hallu hotelu Grand Magda Rupescu pewnym krokiem podeszła do recepcji.
Miała na sobie jasny, beżowy płaszcz przeciwdeszczowy, a na głowie szal, który całkowicie
zasłaniał jej jaskraworude włosy. Postanowiła, że porozmawia z mężczyzną.
— Prowadzę agencję sekretarek. Niejaki pan Tweed, który zatrzymał się w tym hotelu, prosił
mnie, by w południe przysłać mu sekretarkę. Niestety dziewczyna, która z nim rozmawiała,
zgubiła gdzieś notatki z rozmowy. Czy mógłby pan podać mi numer jego pokoju?
Uśmiechnęła się do niego najbardziej uroczo, jak tylko potrafiła, obie dłonie opierając na
blacie. Z jej zachowania mogło wynikać, że nie ma najmniejszych wątpliwości, iż uzyska
potrzebną informację.
— Jedną chwilę, proszę pani. — Recepcjonista zajrzał do księgi. — Pan Tweed zajmuje
pokój nr 632.
— Bardzo panu dziękuję.
Odwróciła się, minęła tę staromodną, elegancką windę i wyprostowana ruszyła schodami,
prowadzącymi w dół do wyjścia. Za jej plecami drzwi windy otworzyły się i wyszedł z niej
Tweed.
Natychmiast ją zauważył. Odkąd przyjrzał się jej w pokoju przesłuchań w Bonn, zanim
została deportowana przez władze niemieckie, minęły ponad trzy lata. Jednak podczas
tamtego spotkania chodził dokoła niej, tak jak miał to w zwyczaju. Obserwował ją również
wtedy, gdy wychodziła.
217
Bez względu na to, jak wiele wysiłku człowiek włoży w zmianę swego wyglądu, rzadko
potrafi zmienić sposób chodzenia. Tweed od razu domyślił się, że to Rupescu. Poza tym spod
szala wysunęły jej się końce rudych włosów. Poszedł za nią.
Przed hotelem usiadła za kierownicą dwudrzwiowego volvo, uruchomiła silnik i odjechała.
Tweed stał na chodniku, zapamiętując numer rejestracyjny, a potem wrócił do swego pokoju.
Siedząc w wygodnym fotelu, wyjął mały notes i zapisał numer. To wyglądało na szczęśliwy
zbieg okoliczności. Ale Tweed miał takie przyzwyczajenie, że nigdy nie zamykał się w
swoim pokoju, gdy miał do rozwiązania jakiś problem. Szybciej myślał w miejscach
publicznych — w restauracji lub hallu hotelowym. Działając, często się przechadzał.
Kiedy tak siedział, rozważając implikacje wynikające z nowych elementów sprawy, Rupescu
z uczuciem tryumfu jechała z powrotem do Solna. Grand był piętnastym hotelem, jaki
odwiedziła, wykorzystując ten sam chwyt psychologiczny. Kiedy poszukuje się informacji,
nigdy nie należy zadawać pytań. Trzeba zawsze wypowiedzieć jakieś zdanie twierdzące.
Niejaki pan Tweed zatrzymał się w tym hotelu...
Takie formułowanie wypowiedzi przygotowuje drugą osobę do potwierdzenia faktu, jeżeli
jest prawdziwy. To jest sztuczka stosowana przez służby wywiadowcze na całym świecie jako
podstawa rozpoczęcia jakiejkolwiek rozmowy czy przesłuchania.
Zaczęła od mniejszych hoteli, zakładając, co zrozumiałe, że agenci zatrzymują się raczej w
mniej rzucających się w oczy miejscach. Jeszcze po drodze do Solna dziwiła się, że Tweed
zamieszkał w Grandzie. W tym czasie Poluczkin przeszukiwał inną część miasta. Wykonała
spis hoteli, którym się podzielili. Teraz już wiemy, gdzie znajduje się wróg, pomyślała
podjeżdżając pod blok, tylko że on nie wie, że my wiemy...
Gunnar Hornberg bardzo szybko odezwał się ponownie na linii, by udzielić odpowiedzi na
pytanie Tweeda. Kiedy zadzwonił telefon, Tweed machinalnie rysował w notesie
pięcioramienne gwiazdki, siedząc wygodnie w fotelu swej sypialni.
— Wydział rejestracji pojazdów sprawdził to volvo — poinformował Tweeda. — Czy
zechciałbyś powiedzieć mi, o co chodzi?
218
— Nie przez telefon.

background image

— I prawdopodobnie nie powiesz mi również podczas naszego następnego spotkania. Nie
wiem, dlaczego właściwie tak hojnie cię obdarowujemy, Tweed.
— Dlatego, że w przeszłości byłem dla was tak bardzo użyteczny.
— Czy to ma coś wspólnego z tym, o czym mówiliśmy w moim biurze?
— Zasadniczo nie — skłamał Tweed. — Mam przygotowany notes.
— Adres jest następujący: Bredkilsbacken 805, 171 57 Solna. Mieszkanie zajmuje niejaka
Elsa Sandell, pisane przez dwa „l". I oczywiście za taką informację pobieramy opłatę.
— Dopisz do mojego rachunku. — Tweed również zażartował i odłożył słuchawkę, nim
Hornberg zdążył zadać kolejne pytanie.
To wszystko wydaje się zadowalające, pomyślał Tweed. Teraz musi tylko zaczekać na
przyjazd Butlera i Nielda i dopiero wtedy podda inwigilacji mieszkanie w Solna. Wątpił, by
Rupescu pracowała sama.
— Tweed został namierzony w Sztokholmie — oznajmił generał Łysenko pułkownikowi
Karłowowi z nutą tryumfu w głosie. Ogłosił tę wiadomość, wchodząc do gabinetu swego
podwładnego w Tallinie. Zdjął płaszcz i rzucił go na najbliższy fotel. Karłów, który nie
wiedział, że Łysenko przyjedzie, zacisnął usta. Problem polega na tym, że Tallin jest
oddalony od Leningradu zaledwie o dwieście mil, co, oczywiście, bardzo ułatwia Łysence
wskoczenie do samolotu i przelot do stolicy Estonii.
— Jesteście pewni? — spytał Karłów.
— Oczywiście, że jestem! — ryknął Łysenko. — Zatrzymał się w hotelu Grand. Zostałem
powiadomiony dzisiaj rano.
— Przez kogo?
— Magda Rupescu. Wiecie, że rok temu umieściliśmy ją w Szwecji. Ta dziewczyna jest
dobra, zawsze robi, co trzeba. Wiecie też, że pomaga jej Oleg Poluczkin.
— To jej się spodoba — skomentował Karłów. — Ta dwójka będzie stanowiła piękną parę.
Podniósł wzrok, gdy ktoś zapukał. Lecz zanim zdążył zareagować, Łysenko odwrócił się i
otworzył drzwi.
— Wejdźcie, Rebet!
219
Kapitan Walentyn Rebet, pracowity mężczyzna o szczupłej twarzy, wszedł do gabinetu,
zamknął drzwi i zdjął płaszcz. Skinął Karłowowi i odezwał się uprzejmie:
— To miło znowu was widzieć, pułkowniku.
— Stójcie tam i słuchajcie — rozkazał Łysenko.
Odwrócił się znów do Karłowa, obie dłonie oparł na biurku, pochylił się i uważnie spojrzał
pułkownikowi w oczy. Brwi mu się zjeżyły, kiedy zaczął mówić z wielką powściągliwością:
— Czy wy nie doceniacie znaczenia przyjazdu Tweeda do Sztokholmu? On próbuje
powstrzymać Procane'a przed dotarciem do naszej ojczyzny. Brytyjczycy zawsze usłużnie
nadskakują Amerykanom. Cóż by to było za osiągnięcie, gdyby udało im się zatrzymać
największego uciekiniera z Waszyngtonu, który próbuje przedostać się do nas! Właśnie
dlatego ta plugawa świnia znalazła się w Sztokholmie. Co oznacza, że wie — lub podejrzewa
— iż Procane zjawił się w stolicy Szwecji. Tam niedługo rozpocznie się walka...
— Możliwe...
— Nie! To jest pewne. Czy powiadomiliście Mauno Sarina z fińskiej Policji Obronnej, że
wkrótce chcielibyście porozmawiać z nim tu, w Tallinie?
— Tak jest, generale.
— I ten brytyjski korespondent zagraniczny przyjedzie razem z nim?
— Tak mówi. Wizę dla Newmana mam na swoim biurku.
— Wyślijcie ją do naszej ambasady w Helsinkach. Jeszcze dzisiaj! W ten sposób upieczemy
dwie pieczenie przy jednym ogniu.
— A co to dokładnie oznacza? — spytał spokojnie Karłów.

background image

— Pokażemy całemu światu, że tu jest spokojnie, że Estonia jest wzorcową republiką. Kiedy
podejmę ostateczną decyzję, zabierzecie tego Newmana na wycieczkę po mieście.
Przejrzałem jego akta. To jedna z tych niezależnych świń. Dla nas to dobrze, bo napisze, co
zobaczył, chociaż będzie próbował wymknąć się z ustalonej trasy. Jeśli tak, pozwólcie mu na
to!
Łysenko spacerował po gabinecie, wymachując swymi krótkimi, krępymi rękami. Niczego
nie lubił bardziej niż robienia wykładu swoim podwładnym, demonstrowania własnego
punktu widzenia. Perorował na całego:
220
— Wcześniej oczyścicie boczne ulice z wszystkich podejrzanych osób. Zapełnicie je naszymi
potulnymi Mołdawianami. On nie zauważy różnicy. Sam ledwie ich rozróżniam! To będzie
pierwsza pieczeń.
— A druga? — zapytał cicho Karłów.
— Oczywiście — Mauno Sarin! Powiecie mu, że Procane przechodzi do Finlandii, czego
zresztą jestem pewien. On natychmiast poinformuje was o każdym ważnym Amerykaninie,
jaki postawi nogę na jego ziemi. I będzie go śledził, osłaniał i bronił.
Z kieszeni marynarki wyjął złożony arkusz papieru i rzucił na biurko Karłowa. Potem wyjrzał
przez okno na ulicę Pikk. Pułkownik rozłożył dokument i przejrzał go. Potrafił szybko czytać,
więc po niecałej minucie podniósł wzrok.
— To przepustka zezwalająca mi na wyjazd do Helsinek.
— Czy wiecie, jak niewielu ludzi dostaje coś takiego?
— Tylko że nie jest kompletna. Brakuje na niej oficjalnego stempla z datą i waszego podpisu.
.— Powód jest prosty, towarzyszu. Jeszcze nie nadszedł czas waszego wyjazdu do Helsinek.
Pojedziecie dopiero wtedy, gdy Procane zjawi się tam i zostanie zidentyfikowany.
Odeskortujecie Procane'a do Tallina, a my od razu przewieziemy go samolotem do Moskwy.
Karłów odchylił się w fotelu, otworzył szufladę, wrzucił do niej przepustkę i ponownie
zamknął szufladę na klucz. Zerknął najpierw na Rebeta, a potem na Łysenkę.
— Ponieważ to ja prowadzę operację Procane, od tej pory muszę przekazywać instrukcje
Poluczkinowi i Rupescu w Sztokholmie. Ponadto do mnie będą przysyłać meldunki.
— Oni już otrzymali wszystkie instrukcje...
— Jeżeli nie zgodzicie się na moją prośbę, generale, natychmiast wyślę do Moskwy
stanowczy protest, ostrzegając, że cała operacja może się nie udać z powodu podzielonego
kierownictwa. I, jeśli wolno mi tak powiedzieć, generale, mam świadka tej rozmowy,
kapitana Rebeta.
— Grozicie mi? — sapnął Łysenko.
— Użyłem słowa „prośba" i pozytywna odpowiedź jest mi potrzebna od razu. Już teraz.
Procane może wypłynąć na powierzchnię w każdej chwili...
— Zezwolenie udzielone — warknął Łysenko, lecz jako żołnierz natychmiast wykonał
kontratak. — Pozwólcie, że wam przypomnę,
221
Karłów, iż tu, w Tallinie, pełnicie podwójną rolę. Czego dowiedzieliście się w sprawie
zabójstw czterech oficerów GRU? Przecież przede wszystkim z tego powodu znaleźliście się
tutaj.
Ty stary, cholerny łgarzu, pomyślał Karłów. Trzymano mnie tutaj, żebym znajdował się z
dala od Moskwy i Politbiura. Pohamował zdenerwowanie, uśmiechnął się i dopiero wtedy
odpowiedział:
— Wiecie, że zastawiam pułapkę. Wybieram jakiegoś oficera GRU, który nocą chodzi po
ulicach udając pijanego. Idzie ustaloną drogą, wzdłuż której ustawiam swoich ludzi. Jak do tej
pory, zabójca nie chwycił przynęty.
— Robicie to co wieczór?

background image

— Jasne, że nie. To byłoby zbyt oczywiste. Możemy to robić najwyżej dwa razy w tygodniu.
Ja jestem człowiekiem cierpliwym...
— A ja nie! — Łysenko chwycił płaszcz, ciągle w cholerycznym nastroju. — Moskwa też
nie. Oni szybko chcą mieć wyniki, a więc weźcie się do roboty. Rebet! Wpadnę tu po was
później. Sam pójdę się rozejrzeć po tej nędznej, zapadłej dziurze...
Opuścił gabinet w niezwykle agresywnym nastroju. Karłów poprosił Rebeta, żeby usiadł,
poczęstował go papierosem i zaczął rozmowę:
— Czy jesteście zadowoleni z tej pary morderców, jaką wysłali do Sztokholmu? Wiem, że
Rupescu była tam wcześniej, lecz teraz zostali uruchomieni.
— Mówiąc między nami — nie — odparł natychmiast Rebet. — Ale musicie uważać,
Andriej. Nad tą decyzją długo w Kremlu dyskutowano i zwolennicy twardej ręki, kierowani
przez marszałka Ustinowa, odnieśli zwycięstwo i przekonali pierwszego sekretarza.
Przynajmniej macie tę przepustkę w szufladzie. Niewielu ludzi to dostaje. Nawet Łysenko
musiałby zwracać się do swego przełożonego o wydanie takiego dokumentu na wyjazd do
Helsinek.
— Zakładając, że Łysenko w ogóle ją podpisze i podstempluje.
— Na pewno to zrobi — zapewnił Rebet Karłowa. — Jesteście tutaj najlepszy do
eskortowania Procane'a. W Londynie byliście łącznikiem, który przekazał nam informacje od
niego. Nie przyszło wam do głowy, kim ten Procane mógłby być?
Karłów westchnął i pokręcił głową.
— Ten Procane to ostrożny sukinsyn. Informacje zawsze przekazywano mi w jakimś
zatłoczonym miejscu — w pubie albo na stacji
222
L
kolejowej, akurat w chwili, gdy odjeżdżało kilka pociągów naraz. I za każdym razem
przychodził inny Anglik. Jestem zupełnie pewien, że żaden nie miał nawet pojęcia, co mi
przekazywał.
— Ale czy w czasie przekazywania informacji nie gościł w Londynie ten sam Amerykanin?
— Długo nad tym myślałem. I jeżeli rzeczywiście był, to musiał się dobrze konspirować.
Amerykanie tacy są, a szersze kręgi na Zachodzie o tym nie wiedzą. Potajemnie podróżują do
Londynu, spotykają się z kimś ważnym, może nawet z samym premierem, i następnego dnia
wracają do domu. W ten sposób ich krótka nieobecność w Waszyngtonie nie zostaje nawet
zauważona.
— Stilmar, Cord Dillon, generał Dexter. Gdybyście mieli zgadywać — to który z nich?
— Nie mam pojęcia — wyznał Karłów. — Jedno tylko przewiduję. Kiedy spotkam się z
Procane'em w cztery oczy, tę niespodziankę będę miał już z głowy.
Rozdział 22
Newman leżał wyciągnięty, z rękami pod głową na łóżku w swojej sypialni w hotelu
Hesperia. Był w samej koszuli, krawat odrzucony na bok, kołnierzyk rozpięty.
Laila poruszała się cicho, uważając, by nie przeszkadzać zamyślonemu dziennikarzowi, który
patrzył na przeciwległą ścianę, nie widząc jej. Ściągnęła przez głowę gruby sweter typu polo.
Następnie rozsunęła suwak sztruksowych spodni i zsunęła je po swych drugich nogach o
białej skórze.
Kładąc się na łóżku obok niego, zwinnymi palcami prawej ręki rozpięła mu pasek, nim
zorientował się, o co chodzi. Rozejrzał się i spostrzegł, że dziewczyna nie ma na sobie nic
prócz przejrzystych majtek, pasa do pończoch i samych pończoch. Żadna z istotnych części
jej ciała nie była okryta.
— Co ty, do diabła, kombinujesz?! — wybuchnął.
— Czy to nie jest oczywiste?

background image

Pocałował ją, a ona przyglądała mu się, patrząc prosto w oczy. Ich ciała lśniły od potu.
Całowali się, dotykali i pieścili nawzajem, jej włosy rozrzucone były na poduszce. Newman
znów rozciągnął się na łóżku.
W jego przypadku chodziło o autentycznie zwierzęcą namiętność. Od tamtego odległego
ranka na Crescent Park, kiedy obejrzał ten okropny film, ciśnienie wzbierało i po raz pierwszy
poczuł się wycieńczony, ale i rozluźniony. Leżał nieruchomo, gdy tymczasem Laila zsunęła
się z łóżka.
— A co teraz zamierzasz robić? — spytał z zamkniętymi oczami.
224
— Skorzystać z telefonu. Czy to też nie jest oczywiste?
— Może za chwilkę moglibyśmy...
— Zwarty, sztywny i gotowy. Czyż nie tak się mówi?
Ona wybierała numer, a on zgodził się, że tak właśnie się mówi. Ściszyła głos mówiąc do
mikrofonu. Jeśli on nie będzie chcial do mnie zadzwonić, oszukaj go — tak powiedział
Tweed, chociaż ona sama wątpiła, żeby miał na myśli to, co przed chwilą zrobiła. Jak tylko
odezwał się na linii, powiedziała:
— Jest ktoś, z kim powinieneś porozmawiać. — Podała słuchawkę Newmanowi. — To do
ciebie...
— Mówi Tweed, Bob. Jestem w poważnych tarapatach i pilnie potrzebuję twojej pomocy.
Mówię z hotelu Grand w Sztokholmie. — Tweed mówił szybko, bez przerw, wyczuwając, że
powinien zmusić Newmana do natychmiastowej reakcji. — Przypominasz sobie tego
listonosza, którego napadnięto przy twoim mieszkaniu w Londynie?
— Jak się miewa ten stary drań? — spytał Newman.
— Już wrócił do pracy. Na szczęście ma grubą czaszkę, bo w przeciwnym razie skończyłby w
kostnicy. Bob, naprawdę potrzebna mi jest twoja pomoc — mam za mało informacji. Wiemy,
że spotkałeś listonosza, zanim doszedł do twego mieszkania, że dał ci kopertę nadaną w
Helsinkach. Czy w tym liście były jakieś wiadomości od twojej żony?
Tweed przerwał, mając nadzieję, że ma rację. Po drugiej stronie linii panowała cisza, lecz
Tweed też zmusił się do milczenia. Następny ruch musiał wykonać Newman.
— Informacji o czym? — spytał w końcu.
— O człowieku nazwiskiem Adam Procane. Bob, jest coraz mniej czasu. To wielka afera.
Dojadę do Helsinek najszybciej, jak będę mógł...
— Porozmawiam z tobą, kiedy przyjedziesz.
— Wtedy może być już za późno. Tutaj wszystko zaczyna wymykać się z rąk. Muszę mieć
wszystkie posiadane przez ciebie informacje. Potrzebowałem ich już wiele dni temu.
Newman był zdumiony. To nie był ten opanowany Tweed, jakiego znał z Londynu, a
praktycznie z każdego innego miejsca. To był człowiek, który wykorzystywał każdą sztuczkę
z podręcznika, by zmusić go do mówienia. Jednak tą sprawą chciał zająć się po swojemu i...
sam. Mimo wszystko coś musiał Tweedowi dać.
— Zakładam, że mogę mówić przez telefon? — spytał.
15 Kamuflaż
225
Inaczej nie można — odrzekł natychmiast Tweed.
— To by} jej ostatni list. Trudno było dopatrzyć się w nim jakiegoś sensu — napisała go
jakby skrótowo. Sporo czasu zajęło mi rozszyfrowanie nawet części. Powiedziała, że
Procane'a trzeba powstrzymać. A kim jest ten Procane?
— Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz.
— W ambasadzie amerykańskiej twierdzą, że u nich nikt taki nie pracuje, że w ogóle o kimś
takim nie słyszeli — dodał Newman, wykorzystując informacje, jakie przekazała mu Laila z
jej rozmowy z Alexis.

background image

— Czy w tym liście było coś jeszcze? — nalegał Tweed.
— Tak. Fragment zdania, który w ogóle nie ma sensu. Stawiam na archipelag...
— I co to oznacza? Nie każ mi wszystkiego z siebie wyciągać. Tu chodzi o życie.
— Po prostu nie wiem... Tweed, jestem umówiony.
— Bardzo ci dziękuję za pomoc. — W głosie Tweeda dała się wyczuć złośliwość. Newman
odpowiadał wymijająco, a Tweed nie wspomniał, że Procane jest Amerykaninem. — Czy
mógłbym zamienić jeszcze słowo z Lailą?
— Cała należy do ciebie.
— Laila — stanowczo rzucił Tweed, kiedy odezwała się na linii. — Będę tam, ale nie potrafię
powiedzieć, kiedy. Zrób, co tylko możesz, by zatrzymać Newmana w Helsinkach do mojego
przyjazdu.
— Staram się jak umiem — odparła. — Ale pospiesz się, proszę.
— Jak tylko będę mógł. Do widzenia. I powodzenia.
Odłożyła słuchawkę i odwróciła się. Newman znowu leżał na łóżku, na plecach z rękami pod
głową. Gdy zadawał pytanie, przyglądał się jej uważnie.
— To, co przed chwilą robiliśmy. Czy to był pomysł Tweeda?
— A czy Tweed poprosiłby mnie, bym to zrobiła?
Newman pokręcił głową, a ona oparła kolano na krawędzi łóżka. Wyciągnął do niej ręce, by
przyszła. Przez kilka sekund nie ruszała się z miejsca, a potem uśmiechnęła się i zadała swoje
pytanie:
— Zwarty i gotowy?
Objął ją szybkim ruchem i przyciągnął na siebie. Ona sturlała się i położyła obok niego.
226
— Może ja jestem zwarta i gotowa, ale czy ty jesteś sztywny? — spytała złośliwie. — Może
teraz wolałbyś odpocząć? — Zerknęła na niego. — Nie? Tak sobie tylko pomyślałam...
W swym pokoju w hotelu Grand Tweed rozkładał na łóżku miapę Skandynawii. Siedząc w
fotelu, Ingrid przeglądała notatki z jego rozmowy z Newmanem.
— Archipelag — odezwała się. — Który archipelag? Szwedzki czy Abo, w Finlandii? I
dlaczego to jest ważne?
— Sam chciałbym to wiedzieć. Chodź i przyjrzyj się razem ze mną.
Gdy pochyliła się nad mapą, przekrzywiła głowę z poważnym wyrazem twarzy. Podążała
wzrokiem za jego palcem kreślącym skomplikowaną linię począwszy od Abo na lądzie. Palec
wskazywał drogę, skręcając i wijąc się wśród labiryntu wysp, wysunął się na otwarte morze,
przeciął Zatokę Botnicką, a potem skręcił i zawrócił, kończąc na dużej wyspie Ornó.
— Cofasz się — sprzeciwiła się. — A mówiłeś, że ten Procane będzie próbował przedostać
się ze Szwecji do Finlandii.
— Czasami dobrze jest sprawdzić, co by się działo, gdyby zacząć od końca, a skończyć na
początku. Gunnar Hornberg obiecał, że zabierze mnie na wyspę Ornó. Sądzę, że im szybciej
obejrzę sobie to miejsce, tym lepiej.
— A ja pojadę z tobą? Dobrze?
— Hornberg nie wie o twoim istnieniu, co może być korzystne dla mnie. Daj mi się nad tym
zastanowić.
— Znam te archipelagi. Kiedyś mój chłopak zabrał mnie łodzią drogą, którą wskazałeś na
mapie.
— Ile czasu zajęła wam ta podróż?
— Zaledwie kilka godzin. Dużą łodzią z silnikiem. Te małe wysepki to ledwie wystające z
wody skały, na których niewiele rośnie. Często są zupełnie puste. Z tego, co czytałam, na tym
terenie operują sowieckie mini-łodzie podwodne.
— Jakieś konkretne miejsce?

background image

— Tak. Na południe od twojej wyspy Ornó. W pobliżu naszej bazy morskiej na wyspie
Muskó. O, tutaj.
— Ludzie ciągle o nich mówią, o tych sowieckich mini-łodziach podwodnych — zauważył
Tweed, prostując się i siadając w fotelu.
227
Zdjął okulary i końcówkę oprawki włożył do kącika ust. Ingrid usiadła na poręczy fotela i
przedstawiła swą propozycję:
— Byłam w Helsinkach. Tam dziesięć procent ludzi mówi po szwedzku. Wobec tego jadąc
tam zabierzesz mnie ze sobą. Będę tłumaczyła, kiedy ty będziesz rozmawiał z kimś znającym
szwedzki.
Spojrzał na nią.
— Potrafisz wymyślać dobre powody pozostawania ze mną, dokądkolwiek jadę.
— Dlatego, że Skandynawia to moja część świata. Czy ta dziewczyna, córka Sarina, jest
bardzo ładna?
— Jest raczej zbyt młoda jak na zleconą jej robotę. Właśnie dlatego martwię się o nią.
— Tweed, nie takie zadałam ci pytanie.
— Tak, jest atrakcyjna. — Uważnie dobierał słowa. — Bardzo się stara i jest naprawdę dobra.
Jednak do jakiejś trudniejszej misji zawsze wybrałbym ciebie. Jesteś bardziej praktyczna.
— O ile jest ode mnie młodsza?
— Ingrid, jestem beznadziejny, jeśli chodzi o rozpoznawanie wieku ludzi. Najważniejsze jest
to, że ty nadajesz bliżej mojego zakresu fal.
— Zakresu fal?
— Myślimy w ten sam sposób. A zatem nasze stosunki są bliższe. Czy teraz rozumiesz
różnicę?
— Tak. I ta różnica podoba mi się. A ty zabierzesz mnie na Ornó. A potem, gdy będziesz
leciał do Finlandii, co, jak sądzę, nastąpi już niedługo, zabierzesz mnie tam, żebym mogła
zobaczyć tę Finkę. Może ją polubię. Może...
— Może — powiedział Tweed i na tym skończył.
Poluczkin stanął przed wypożyczonym audi, zaparkowanym sto metrów od ambasady
amerykańskiej. Podniósł maskę i udawał, że majstruje coś przy silniku, kiedy amerykański
żołnierz przemierzył dużą otwartą przestrzeń przed ambasadą i zbliżył się do niego.
— Tu nie wolno parkować, kolego — rzucił. Poluczkin spojrzał zdumiony. Zamachał rękami
i wskazał na silnik. Zaczął szybko mówić po szwedzku.
— Zepsuło się. Bóg jeden wie, co się dzieje. To już drugi raz tego ranka. Chyba będę musiał
zawołać pomoc, żeby ściągnąć go do garażu.
228
,j
Żołnierz spojrzał obojętnie. Nic nie zrozumiał z potoku słów Poluczkina. Wykonał tylko gest
nakazujący odjechanie.
— Nie mówi pan po angielsku? — spytał stanowczo wartownik.
— Angielski nie. — Poluczkin znowu zaczął wyrzucać z siebie potoki szwedzkich słów,
powtarzając ćwiczenie z wymachiwaniem rękami. Żołnierz wskazał na zegarek i kwadrans od
tego momentu. Potem pokazał Poluczkinowi gestem, żeby się spieszył, i wrócił na swój
posterunek przy białym budynku.
Poluczkin nie posiadał się z radości. Po upływie pięciu minut od przyjazdu rozpoznał
mężczyznę, który przyjechał taksówką, zapłacił za kurs, a potem szybkim krokiem ruszył do
budynku. Miał nadzieję, że uda mu się przeciągnąć postój do chwili, w której tamten będzie
wychodził z ambasady.
Dziesięć minut później podjechała inna taksówka. Nikt z niej nie wysiadł. Lampka
oznaczająca „wolny" nie była zapalona, co znaczyło, że miała zabrać jakiegoś pasażera.

background image

Poluczkin zamknął maskę, usiadł za kierownicą swego audi i zaczai manipulować przy
stacyjce, nie uruchamiając silnika. Kątem oka widział żołnierza, który wcześniej próbował
zmusić go do odjechania. Po minucie ten sam mężczyzna, który wszedł do budynku, wyszedł
i wsiadł do czekającej taksówki. Poluczkin włączył silnik.
Pojechał za taksówką z powrotem do centrum Sztokholmu, gdzie taksówkarz wysadził
pasażera przed agencją turystyczną w pobliżu Sergels Torg. Poluczkinowi udało się
wymanewrować inny samochód i zaparkować. Zamknął wóz i włożył kilka monet do
parkometru.
Amerykanin pochylał się nad kontuarem, rozmawiając z jedną z pracownic. Poluczkin wybrał
dziewczynę przy sąsiednim stanowisku i spytał o możliwości wyjazdu na Cypr. Kiedy
wymieniała oferty, przysłuchiwał się rozmowie Amerykanina.
Jednym z punktów programu szkolenia Poluczkina w ośrodku na zachód od Moskwy była
koncentracja — zdolność jednoczesnego rozmawiania i zapamiętywania szczegółów innej
rozmowy, prowadzonej obok. To była jedna z przyjemniejszych rzeczy, jakich go uczyli, lecz
dla niego najtrudniejsza.
Pięć minut później Amerykanin opuścił agencję. Poluczkin podziękował dziewczynie i
wyszedł szybko, trzymając garść broszur, które rzucił na tylne siedzenie. Jego obiekt
zatrzymywał właśnie kolejną taksówkę. Poluczkin usiadł za kierownicą i znów pojechał za
Amerykaninem.
229
Z powodu nasilonego ruchu podróż zajęła jakieś dziesięć minut, lecz Poluczkin nie miał
żadnych problemów z nadążaniem za taksówką. Oczywiście zawsze utrzymywał odpowiedni
dystans jednego samochodu. To kolejna technika, jakiej wyuczyli go w ośrodku
szkoleniowym.
Taksówka skręciła w szeroką ulicę, gdzie ruch był mniejszy, i zatrzymała się przed wejściem
do starego bloku mieszkalnego. Poluczkin wolno jechał dalej, minął taksówkę, podczas gdy
Amerykanin odwrócił się i wbiegł po kilku stopniach. Rosjanin zaparkował przy krawężniku i
wrócił spacerem. Karlavagen 72C. Tutaj wszedł Amerykanin. Poluczkin stwierdził, że i tak
miał dużo szczęścia. Wrócił do samochodu i skierował się z powrotem do Solna.
W mieszkaniu na trzecim piętrze przy Karlavagen 72C Helenę Stilmar siedziała na kanapie w
salonie z nogą założoną na nogę i słuchała, szczupłą dłonią głaszcząc się po udzie.
— Mam cudowny pomysł, kochanie — powiedział Cord Dillon.
Usiadł obok niej, położył dłoń na jej kolanie, a potem wsunął rękę pod plisowaną spódnicę.
Helenę położyła się na poduszce i przez długą minutę całowali się. Potem jednak
powstrzymała dalszą penetrację jego dłoni, delikatnie odepchnęła go i poprawiła włosy.
— W porządku, Cord, skorzystajmy z tego cudownego pomysłu. Masz ich na pęczki. A tak
niechcący — tu przypaliła papierosa — czy w ambasadzie dowiedziałeś się czegoś
interesującego? Mam na myśli Adama Procane'a.
— Rozpuszczona jest pogłoska, że już przyjechał do Sztokholmu.
— Rozpuszczona?
— Cholera! To tylko plotka. Nie ma żadnych konkretnych dowodów. Kiedy o nie spytałem,
wszyscy oniemieli. Ci chłopcy są zdenerwowani jak kobieta przed porodem. Najbardziej
niepokoi ich to, że Procane mógłby prześlizgnąć się przez sieć, a odpowiedzialność spadłaby
na nich. W związku z tym wciskają mi kit, by móc potem powiedzieć, że mnie ostrzegali.
— A jak zamierzasz się tym zająć? — spytała, wypuszczając dym.
— Za dużo palisz.
— Unikasz odpowiedzi, Cord.
— Poprosiłem o wolny pokój i telefon szyfrujący. Zadzwoniłem
230

background image

do Waszyngtonu podkreślając, że to jak na razie tylko plotka, której nie zdążyłem jeszcze
potwierdzić.
— Ty zawsze siebie osłaniasz, prawda? A cóż to za cudowny pomysł, o którym
wspomniałeś?
Wyjął z kieszeni folder agencji turystycznej i pacnął nim o kanapę. Helenę spojrzała na
broszurę nie dotykając jej. Dillon był rozczarowany tym zupełnym brakiem reakcji.
— Mogłabyś okazać choć trochę entuzjazmu.
— W związku z czym? — spytała obojętnie.
Wstał i podszedł do zestawu aparatury hi-fi. Z leżącego niżej zbioru nagrań wybrał Counta
Basiego, włączył sprzęt i nastawił na średnią głośność. Potem wrócił na kanapę.
— Dlaczego ciągle to robisz? — zapytała.
— Bruce Warren mógł założyć podsłuch, zanim wynajął mi ten lokal. Muzyka zagłuszy
wszystko, co mam do powiedzenia.
— Wspaniale! Oto jak wy, chłopcy, ufacie sobie nawzajem — skomentowała. — No, to
wyjaw tę niespodziankę.
— W tym folderze znajdują się dwa bilety na rejs na pokładzie liniowca firmy Yiking, na
dzisiejszą noc do Helsinek. Przez kilka dni moglibyśmy nacieszyć się sobą w spokoju.
— Tylko że nikomu z nas nie wolno pojechać dalej na wschód niż do Szwecji. Myślę, Cord,
że czasami ci odbija.
Pomysł mimo wszystko pozostaje cudowny.
— Chyba że chcesz mnie wykorzystać...
— Wykorzystać? — Nastrój Dillona zmienił się, wrócił do normy, szorstki jak zawsze.
Helenę przyglądała mu się spod przymkniętych powiek, co zawsze go podniecało. Ale nie
tym razem. — Co ty, do ciężkiej cholery, masz na myśli? — warknął.
— Jedynie to, że gdybyś to ty był Procane'em, ja stanowiłabym dla ciebie znakomity
kamuflaż...
Poluczkin podjechał do bloku mieszkalnego w Solna, z piskiem opon zatrzymał wóz i
spojrzał przez szybę. Z budynku wyszła właśnie jakaś kobieta. Magda Rupescu. Wyskoczył z
audi, zamknął je i przebiegł przez jezdnię akurat w chwili, gdy wkładała kluczyk do zamka w
drzwiach swojego samochodu.
— Elsa - zaczął, nie zapominając o jej roboczym imieniu,
231
ponieważ wcześniej w mieszkaniu ochrzaniła go za to, że mówi do niej Magda — wracajmy
do środka. Dzieją się interesujące rzeczy. Miałem szczęście pod ambasadą amerykańską. Taki
fart, że zaraz zemdlejesz.
— Raczej wątpię, Bengt, ale w porządku, wracajmy.
Być może z powodu niespodziewanego spotkania żadne z nich nie zauważyło zaparkowanego
w pobliżu renaulta. Wewnątrz tego wozu ożywił się jakiś mężczyzna, jeszcze przed chwilą
skulony tak, że nie było go prawie widać za kierownicą. Z fotela obok chwycił aparat
fotograficzny i wycelował długoogniskowy obiektyw przez uchylone boczne okienko.
Już na górze Magda rzuciła kluczyki na stolik przy drzwiach. Stojąc przed lustrem zaczęła
szczotkować kaskadę rudych włosów.
— Gadaj i trzymaj się tematu.
— To naprawdę lubię — ciepłe powitanie...
— Chcesz mieć dziurę we łbie?
Odwróciła się błyskawicznie i zamachnęła szczotką w twardej oprawce. Poluczkin cofnął się
kilka kroków. Ta dziwka była w stanie zrealizować swą groźbę. Pewnego dnia rozpracuje ją i
da za swoje. Pewnego dnia.
— Cord Dillon przyjechał do ambasady zaraz po tym, jak zaparkowałem w pobliżu.
— Zauważyliby to, bo tam nie wolno parkować.

background image

— Ale na Boga! Znam swój fach. Udawałem, że coś się popsuło, że nie mogę uruchomić
silnika. Czy teraz wolno mi już powiedzieć, co się wydarzyło, czy nie?
— Ciągle słucham.
— Dillon poszedł prosto do ambasady. Ten Jankes nie traci czasu. Był w środku przez
dziesięć minut. Potem odjechał inną taksówką, a ja za nim, do jakiejś firmy turystycznej. Nie
uwierzysz, co on wykupił w tej agencji...
— Chyba nie gramy tu w zgadywankę?
— Dwa bilety na statek do Helsinek.
— Rozumiem. — Poluczkin przyciągnął wreszcie jej uwagę. Patrzyła na jego odbicie w
lustrze. — Powrotne?
— Nie, w jedną stronę! Powiedział, że niedługo zatelefonuje do nich, by podać dokładną datę.
Ciekaw jestem, kim jest druga osoba.
— Może przyjaciółka, dla kamuflażu. To by wyglądało jak wycieczka na weekend —
zasugerowała od razu Magda. — Dobrze się
232
spisałeś, Bengt. Kto wie, może dostaniesz za to awans? Zaraz zadzwonię do Helsinek.
— A dlaczego nie do Leningradu?
— Zmiana instrukcji. A poza tym tak będzie bezpieczniej.
Sięgnęła po słuchawkę akurat w chwili, gdy zadzwonił telefon. Podniosła ją, przedstawiła się
jako Elsa Sandell, wypowiedziała to zdanie o pogodzie, które potwierdzało jej tożsamość, i
słuchała. Odpowiadała monosylabami. — Kiedy? Identyfikacja pewna? Jest bardzo dobrym
klientem agencji sekretarek. — I na tym skończyła rozmowę.
Przerwała połączenie i znowu podnosząc słuchawkę wybrała numer 661 876 w Helsinkach, a
był to numer ambasady sowieckiej. Poprosiła o rozmowę z Arwidem Morozem i natychmiast
została przełączona.
— Arwid! Czy mój list ekspresowy już dotarł? Mam nadzieję, że właściwie napisałam twoje
imię. — Jeszcze jedna procedura identyfikacyjna. — Mamy wiadomości o przesyłce Dillona.
Przypłynie do was morzem. Linia Yiking. Datę nadania podam później. Przesyłka ma
zarezerwowane miejsce na jednym ze statków. Muszę już kończyć.
Poluczkin stał przyglądając się jej i weryfikując swoje zdanie na jej temat. Może i była
dziwką, ale znała swoją robotę. Postanowił, że w przyszłości będzie ją traktował taktowniej.
Ostrożnie sformułował pytanie:
— Zrozumieli? Przekazałaś im to bardzo sprytnie.
— To standardowa procedura. — Mówiła przyglądając się swoim paznokciom pomalowanym
krwistoczerwonym lakierem, a Poluczkin przezwyciężał wzrastający gniew. Ta dziwka
zawsze stosuje tę samą sztuczkę — nie patrzy na rozmówcę, przez co on czuje się jak
niewolnik. — A zatem — kontynuowała — co teraz sądzisz o całej sytuacji?
— Jeszcze nie skończyłem ci opowiadać, czego dokonałem. Kiedy Dillon wyszedł z tej
agencji turystycznej, znowu pojechałem za nim — do mieszkania, w którym — jestem tego
pewien — zamelinował się. Karlavagen 72C.
— Mogłeś powiedzieć mi to wcześniej, teraz znowu muszę dzwonić do Helsinek.
— Chryste! Nigdy nie dajesz mi szans. Jeżeli dalej będziesz tak postępować, złożę skargę u
Łysenki.
— Tylko bez nazwisk! — Jej głos zmienił się. — Dobrze się spisałeś.
233
I chciałbym dobrze spisać się z tobą, pomyślał, gdy ona mówiła dalej.
— Powtarzam: co sądzisz o obecnej sytuacji?
— Ten Cord Dillon to Adam Procane.
— Rozmowa, którą przeprowadziłam tuż przed telefonem do Helsinek — chcesz wiedzieć, o
co w niej chodziło?

background image

— Jeżeli to nas dotyczy...
— Od tej chwili mamy do wykonania dwa zadania — ty będziesz pilnował Dillona, ja muszę
pilnować kogoś innego.
— Kogo?
— To był telefon od jednego z naszych obserwatorów na Arlanda. Właśnie przyleciał Stilmar.
Jest w drodze do Sztokholmu...
L
Rozdział 23
W zaparkowanym w pobliżu bloku mieszkalnego w Solna wozie marki Renault Pete Nield
zrobił dwa szybkie zdjęcia Rupescu i Poluczkina. Potem zaczekał, aż ci dwoje znikną w
środku, włączył silnik i odjechał.
Kiedy razem z Harrym Butlerem wylądowali na Arlanda, zatelefonował do Tweeda. Tweed
podał mu zrozumiałe i precyzyjne instrukcje.
— Wypożycz samochód. Masz ze sobą aparat? Oczywiście. Jedź pod ten adres. — Tweed
przeliterował adres uzyskany od Gunnara Hornberga. Hornberg dostał go z wydziału
rejestracji pojazdów dzięki numerowi zapamiętanemu przez Tweeda w chwili, gdy Rupescu
odjeżdżała spod hotelu Grand.
Tweed podał również Nieldowi dokładny rysopis Magdy Rupescu. Zadanie było proste.
— Gdy ta kobieta pojawi się, jedź za nią...
Dwudziestoośmioletniemu Nieldowi, mężczyźnie o ciemnych włosach i niewielkim,
przystrzyżonym wąsiku nie trzeba było powtarzać tego samego dwa razy. Kiedy zauważył, że
Rupescu wychodzi z bloku, był już przygotowany. A kiedy przyjechał Poluczkin i stanął obok
niej, zrobił im zdjęcie. Teraz wydawało mu się, że Tweed powinien jak najszybciej obejrzeć
wyniki tych działań.
Przyjechał do Grandu około dwóch godzin później, zameldował się, zaniósł walizkę do swego
pokoju i zatelefonował do Tweeda. Po minucie znalazł się już w pokoju numer 632. Tweed
zamknął drzwi na klucz i włączył radio.
235
— Coś się wydarzyło?
— Myślę, że zrobiłem, co należało. Możesz kopnąć mnie w tyłek, jeśli tak nie jest.
— Wątpię, by to było konieczne. Harry Butler może tu być w każdej chwili. Wydaje mi się,
że wszyscy powinniśmy wiedzieć, co się dzieje. — Tweed przerwał słysząc pukanie do drzwi.
Otworzył nie zdejmując łańcucha, zobaczył, że to Harry, i wpuścił go.
Ci dwaj mężczyźni byli kontrastowymi osobowościami, lecz najważniejsze było to, że
dotychczas znakomicie spisywali się razem w pracy. Pete Nield był bystry, szybko chodził, a
jego ciemnym oczom nic nie mogło umknąć. W swoim wyglądzie miał coś wyzywającego.
Potrafił również szybko się przebierać. Był ubrany w ciemnogranatowy garnitur w prążki,
białą koszulę i granatowy krawat ozdobiony flamingami.
Harry Butler był wyższy, potężniej zbudowany, kilka lat starszy, ponadto porządnie ogolony i
bardzo rozważny. Skinął do Nielda i usiadł na brzegu łóżka. Ubrany był zwyczajniej niż jego
partner — w szare spodnie i sportową marynarkę w kratę. Nie był człowiekiem, który zbyt
dużo myślał o ubraniu.
— No to mów, Pete — powiedział Tweed siadając w fotelu. — Chcę, żeby Harry też o tym
wiedział.
Nield, który czuł się lepiej stojąc, streścił epizod z Solna. A potem zamachał rękami w
błagalnym geście.
— Teraz chyba dostanę po tyłku. Kazałeś mi śledzić tę Rupescu. A więc — kiedy wróciła do
bloku z tą kreaturą, sądziłem, że spędzą tam razem trochę czasu. Musiałem opuścić
stanowisko, gdyż pomyślałem, że powinieneś to zobaczyć...

background image

Sięgnął po dużą kopertę, którą rzucił na stolik kawowy, i wyjął dwie błyszczące fotografie.
Podawszy je Tweedowi, wyjaśniał dalej:
— Nie wspomniałeś o tym rzezimieszku. Wygląda paskudnie. Pojechałem więc do ambasady
brytyjskiej, pokazałem legitymację i skorzystałem z ich ciemni...
— Sam wywołałeś i zrobiłeś odbitki? — zapytał Tweed.
— Ależ tak. Wyrzuciłem ich technika. Nie spodobało mu się to, lecz przecież nie sposób
wszystkich naraz zadowolić. Negatywy są w kopercie. Czy warto było zostawić Solna bez
obserwacji?
— Co o tym sądzisz, Harry? — Tweed podał obie fotografie
236
L
Butlerowi. — Masz więcej doświadczenia niż Pete, a i więcej wspomnień. Rozpoznajesz tego
mężczyznę w towarzystwie Magdy Rupescu?
— Oleg Poluczkin. Niezrównany kawał drania. Mówi płynnie po szwedzku, po norwesku i, o
ile wiem, po lapońsku. A na dodatek wyuczony zabójca. Już on sam jest złą wiadomością.
— Więc warto było? — spytał Nield.
— Warto — odparł ponuro Tweed. — Ściągają większy kaliber, dosłownie. Rupescu i
Poluczkin są ekspertami od każdego sposobu walki, o jakim tylko potrafię pomyśleć.
— A może i takiej, o jakiej nawet nie myślimy — zauważył Butler. — Uważam, Pete, że nie
powinieneś nie doceniać Magdy Rupescu. To przemiła, wysoce śmiercionośna dama.
— No, to bierzmy się do roboty i zastanówmy się, co dalej — powiedział Tweed. — Na
planszy w Szwecji mamy następujące piony: Cord Dillon, który, jak się wydaje, ma romans z
Helenę, żoną Stilmara, dalej parę Rupescu—Poluczkin, w której pierwsze skrzypce gra
zapewne Rupescu...
— Czy tam za mną, w łazience, ktoś jest? — rzucił Butler. — A może to nie mój interes?
— Ingrid! — zawołał Tweed. — Chodź i poznaj nasze posiłki.
— Narobiłam hałasu? — spytała Ingrid, kiedy wyszła z łazienki, której drzwi były w trzech
czwartych przymknięte.
— Nawet nie tyle co mysz — zapewnił ją Butler, gdy ona spojrzała mu prosto w oczy. — Ja
zwyczajnie wyczuwam takie rzeczy. Witamy na polu bitwy. To jest Pete Nield, cudowny
chłopak — dodał ironicznie. — A ja nazywam się Harry Butler.
Ingrid popatrzyła na Nielda, on na nią, i to z zainteresowaniem. Odpowiedziała na to
obojętnym wzrokiem i usiadła na łóżku.
— Ingrid wie tyle co ja, a zatem jak na razie niezbyt dużo — wyjaśnił Tweed. — Ona jest
Szwedką i trochę zna angielski. Jest też moją prawą ręką w tej części świata. — Przerwał, bo
zadzwonił telefon.
— Mówi łan Fergusson — szepnął głos na linii. — Jestem w korytarzu na dole. Macie gościa.
Sądzę, że chce się z wami skontaktować. Nie mogłem zadzwonić z lotniska — zgubiłem go.
— Wynajmij sobie pokój — odparł zwięźle Tweed. — Porozmawiamy później. Zadzwonię
do ciebie. Podaj mi tylko numer swego pokoju.
Odłożył słuchawkę, lecz telefon znów zadzwonił. Tweed przedstawił
237
się, a potem słuchał, mówiąc „tak" i „nie". Jak tylko skończył rozmowę, poderwał się.
— Mamy na planszy nowego pionka. Sam Stilmar chce się ze mną spotkać. Nield, znikaj. —
Jeszcze mówił, a Nield już wyszedł z pokoju. — Harry, ty zaczekaj przy schodach, żebyś
mógł mu się przyjrzeć. Tylko niech cię nie zauważy. Ingrid, idź i usiądź sobie w jednym z
foteli na korytarzu. Będziesz go śledzić.
Butler już wychodził. Ingrid wyciągnęła z torebki szal, owinęła nim głowę, by ukryć swe
czarne włosy, i poszła za Butlerem. Tweed rozłożył na łóżku mapę Skandynawii i czekał. Nie

background image

minęła minuta, gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi, akurat w chwili, gdy Tweed odkładał
słuchawkę. Fergusson podał mu numer swego pokoju.
Nawet po bezpośrednim locie z Londynu Stilmar sprawiał wrażenie zupełnie wypoczętego.
Miał na sobie granatowy garnitur, tym razem w ciapki przypominające ptasie oczka —
najwyraźniej prosto z Savile Rów. Był .znacznie wyższy od Tweeda — górował nad nim, gdy
ściskali sobie dłonie. Przyglądał się badawczo Anglikowi przez okulary bez opraw. Tweed
wskazał mu miejsce i sam usiadł w fotelu. Stilmar jak zwykle przeszedł od razu do rzeczy,
mówiąc swym niskim głosem.
— Ma pan włączone radio, lecz czy ten pokój jest czysty?
— Dzisiaj rano został mignięty przez eksperta z naszej ambasady.
„Mignięty" to określenie, którego Tweed nie lubił, ale to było kolejne nowe słowo w żargonie
zawodowym i oznaczało szybkie przeszukanie mieszkania, sprawdzenie, czy nie został w nim
założony podsłuch. Stilmar podsunął wyżej okulary i dopiero potem zadał swoje pytanie:
— Czy pański ekspert robi to codziennie o tej samej porze?
— Nie... i to będzie już wszystko, co panu powiem o stosowanych przez nas metodach...
— Mówili mi, że z pana twardy facet. Czy zidentyfikował pan Adama Procane'a?
— Nie w stu procentach. Jak na razie...
— Aha! — Stilmar pochylił się do przodu. — Ale jest pan prawie przekonany co do jego
tożsamości.
To było raczej stwierdzenie niż pytanie. Słynna taktyka Stilmara, mająca na celu ustawienie
przeciwnika w pozycji obronnej, wytrącenie go z równowagi od samego początku rozmowy.
— Mam czterech kandydatów do roli zdrajcy — wyjaśnił
238
l
Tweed. — Trzech już przyjechało do Sztokholmu, ostatniego miejsca postoju przed skokiem
do Finlandii. Kiedy Procane znajdzie się na fińskiej ziemi, to praktycznie będzie już w Rosji.
— Czy zechciałby pan wymienić tych kandydatów? — spytał Stilmar, ciągle pochylając się,
by widzieć każdą zmianę wyrazu twarzy Tweeda.
— Niczego przed panem nie ukrywam — zapewnił go obojętnie Tweed. — Cord Dillon,
generał Dexter, pańska żona i pan.
— To piekielnie szczere, a nawet obrażające.
— Dlaczego przyleciał pan do Sztokholmu, Stilmar?
— Szwedzi zaczynają się denerwować i nie można ich za to winić. Na ich wodach
terytorialnych węszą sowieckie mini-łodzie podwodne. Ostatnią kroplą w pucharze było
przekroczenie ich strefy powietrznej przez sowiecki samolot. Fakt ten przypominał tamten
samolot pasażerski, który Rosjanie zestrzelili w pobliżu Japonii. Chyba słyszał pan o tym?
— Tak. Wkrótce sprawa nabierze rozgłosu, chociaż władze szwedzkie starają się ją wyciszyć.
Jakiś angielski autor dreszczowców przyjechał tutaj, żeby opublikować jedną ze swoich
książek. Dzisiaj wieczorem mają z nim zrobić wywiad w Radio Sweden, on ma zamiar o
wszystkim powiedzieć.
Tweed dowiedział się o tym poważnym incydencie od technika z ambasady brytyjskiej, który
przychodził codziennie, by mignąć jego pokój. Sowiecki myśliwiec typu MiG leciał za
szwedzkim czarterowcem w czasie całej drogi nad Bałtykiem i zawrócił tuż przed linią
szwedzkiego wybrzeża.
— Jestem tutaj z powodu tego wypadku naruszenia przestrzeni powietrznej — mówił dalej
Stilmar. — Z naszego punktu widzenia czas tej akcji dobrano idealnie. Szwedzi musieli
przyjąć nie tylko mnie, ale i generała Dextera...
— To Dexter też tutaj leci? — spytał stanowczo Tweed.
— Leci potajemnie wojskowym samolotem z Danii, by skonsultować się ze szwedzkimi
szychami wojskowymi. Wyląduje na lotnisku w Jakobsbergu, tuż pod Sztokholmem.

background image

— Kiedy? — Tweed zażądał wyjaśnień.
— Kiedy wyjeżdżałem z Londynu, nie było jeszcze do końca wiadomo, ale z pewnością
wkrótce. Właśnie z powodu tego sowieckiego samolotu Szwedzi zmienili zdanie. Tweed,
pytał mnie pan, dlaczego
239
tutaj przyjechałem. Ma pan reputację człowieka absolutnie dyskretnego. Czy mogę uważać,
że to, co zamierzam panu powiedzieć, pozostanie między nami?
— Tak. Słucham.
Po raz pierwszy Stilmar był trochę mniej pewny siebie. Palcem wskazującym podrapał się w
orli nos. Zdjął okulary i położył je na stole. Wyciągnął jedwabną chusteczkę z monogramem
w kształcie małej litery „S" w rogu i kilka razy wydmuchnął nos. To wszystko oznaczało, że
jeszcze nie wie, czy się zdecydować.
Tweed siedział bez ruchu, ręce trzymał na oparciach fotela. Nie odezwał się ani słowem, nie
ulegając pokusie zachęcenia Stilmara do wynurzeń, co —jak wiedział — mogło wywołać
zupełnie przeciwny skutek. Kiedy Stilmar przemówił, Tweed zmusił się, by nie okazać
zdziwienia, w ogóle żadnej reakcji.
— Jestem tutaj oficjalnie, tak jak panu powiedziałem. Ale sprawa ma również aspekt
osobisty. Myślę, że moja żona, Helenę, ma romans z Cordem Bilionem. — Przerwał na
chwilę i dodał: — Proszę o szkocką z lodem.
Tweed nie odzywając się wstał, podszedł do lodówki i przygotował drinka. Podał szklankę
Stilmarowi, a potem znowu usiadł w fotelu.
— Powiedział pan „myślę", więc czy pan nie wie tego na pewno? — Tweed odpowiedział
pytaniem.
— Właśnie w tym rzecz. Dillon jest typem nieprzystępnym, ostrym jak nieoszlifowany
diament, takich Helenę lubi. Jej poprzedni mąż był takim facetem. Jeszcze w Londynie
wykorzystałem pańskiego szefa, Howarda, by sprawdzić wszystkie loty, gdy dowiedziałem
się po powrocie-, że wyjechała. Howard powiedział mi, że pojechała do Sztokholmu.
— A Cord Dillon?
— Byłem pewien, że wcześniej czy później przyjedzie w związku z tym Procane'em. W
Waszyngtonie naprawdę są tą sprawą zdenerwowani. Z oczywistych powodów. A każdy
dzień zbliża nas do wyborów prezydenckich. Czy sądzi pan, że Sowieci wiedzą, iż pańscy
kandydaci są już tutaj lub w drodze?
— Tego mogę się wyłącznie domyślać — odrzekł Tweed, grając na zwłokę, zastanawiając się
jednocześnie, jak dalej traktować Stilmara. — A którędy pan tu przybył?
240
— Przez Arlanda, pod nazwiskiem Ginsburg wpisanym na liście pasażerów...
— I czekał na pana samochód?
— Może jestem naiwny, jeśli chodzi o żonę, ale nie w mojej pracy. Na pokładzie był ze mną
człowiek z ambasady przy Grosvenor Sąuare. Wyszedł z lotniska pierwszy do czekającej na
niego limuzyny z ambasady. Ja zaczekałem, aż limuzyna odjedzie, i pojechałem za nią
taksówką.
Tweed nie wspomniał, że jego własny człowiek, łan Fergusson, skutecznie śledził go do
hotelu Grand. Co oznaczało, że tego samego dokonali obserwatorzy sowieccy.
— Co pan zamierza zrobić, jeśli chodzi o żonę? — spytał Tweed.
— No, właśnie. Czy powinienem cokolwiek robić? Być może to jest chwilowe i wkrótce jej
przejdzie.
— No to może uda pan, że niczego nie zauważył. Na razie.
Wypowiadając te słowa, Tweed pomyślał o swoich własnych doświadczeniach w podobnej
sytuacji. Dawał oto radę, której sam by nie przyjął. Nie dlatego, żeby to stanowiło
jakąkolwiek różnicę — Lisa zawsze chadzała własnymi drogami.

background image

Tweed jednak zwracał uwagę na wszystko. Na tym etapie musiał przede wszystkim utrzymać
Stilmara w niepewności co do jego spraw małżeńskich. Stilmar włożył okulary, wypił resztę
szkockiej i spojrzał na Tweeda.
— Uważam, że to znakomita rada. Aha, kiedy rozmawialiśmy na Park Crescent, powiedział
pan, że wkrótce spodziewa się otrzymać z kontynentu rysopis Procane'a.
— Zdjęcia identyfikacyjne z Frankfurtu, Genewy, Paryża i Brukseli. — Tweed wstał i ruszył
do drzwi. — Właśnie nadeszły kurierem. — Wskazał na rozłożoną na łóżku mapę. — Może
zechce pan przyjrzeć się mapie, podczas gdy ja zejdę na dół, by je odebrać?
Na korytarzu skręcił w stronę pokoju Fergussona. Celowo powiedział „na dół", wiedząc, że
Stilmar założy, iż osoba, do której pójdzie Tweed, mieszka piętro niżej. Kiedy wrócił
ściskając pod pachą dużą kopertę, zastał Stilmara pochylonego nad mapą i studiującego ją
uważnie.
— Co oznacza ta linia — odezwał się Stilmar — którą nakreślił pan od wyspy Ornó do Turku
w Finlandii?
16 Kamuflaż

241

— Najbardziej prawdopodobna droga, którą wyruszy Procane, by przejść na tamtą stronę.
— To brzmi defetystycznie. — Stilmar wyprostował się. — Co pan tam ma?
Tweed wyjął z koperty cztery rysunki i położył je na mapie, a potem wskazał kolejno na
każdy z nich.
— Frankfurt, Genewa, Paryż i Bruksela.
— To dziwne. — Stilmar pochylił się znowu, a szybkość jego reakcji zaskoczyła Tweeda. —
To nie przypomina mi nikogo, to jest podobne do Dillona, ta kobieta jest podobna do Helenę,
a to...
— Przypomina mi pana — dokończył Tweed. — A tak mimochodem — z kim zamierza pan
się spotkać w Sztokholmie?
— Tego nie mogę panu wyjawić.
— A co z tymi rysunkami? Czy nic nie rzuca się panu w oczy? — spytał Tweed.
— Ni cholery.
— Jest pan pewien?
— Całkowicie. — Stilmar wyprostował się, wysunął mankiety, aby pokazać złote spinki z
wygrawerowanym amerykańskim orłem. — A teraz muszę iść na umówione spotkanie.
Zatrzymałem się w tym hotelu, więc bez wątpienia jeszcze się spotkamy.
— Bez wątpienia. — Tweed odprowadził gościa do drzwi, otworzył je i wyjrzał na korytarz.
Ingrid ciągle siedziała w fotelu przed windami. Nie podniosła wzroku, słysząc dźwięk
otwieranych drzwi. Stilmar wychodząc odwrócił się i odezwał ściszonym głosem:
— A czy nic nie zwróciło pańskiej uwagi? Mamy tam wszystkich kandydatów z wyjątkiem
generała Dextera.
L
Rozdział 24
Po dziesięciu minutach Ingrid wróciła do pokoju Tweeda. Widział, że się spieszyła. Usiadła w
swej ulubionej pozycji na skraju łóżka i zaczęła mówić, wymachując rękami:
— Weszłam schodami, wszystkie windy były zajęte. Stilmar je właśnie kolację we
francuskiej restauracji. Będzie tam jeszcze przez jakiś czas. Jestem pewna, że gdyby miał
zamiar szybko wyjść, zamówiłby coś z bufetu.
— Czy posila się sam?
— Tak. Przy stoliku nakrytym dla jednej osoby. Pisze coś w notesie. Powinien był ciebie
zaprosić na tę kolację.
— Dałem mu wiele do myślenia.
Tweed opowiedział jej wszystko o swojej rozmowie z Amerykaninem. Ona słuchała z
poważnym wyrazem twarzy, nie odzywając się, i Tweed wiedział, że później dziewczyna

background image

będzie w stanie powtórzyć wszystko słowo w słowo. Gdy już zapoznał ją z faktami, zadał
pytanie:
— Na podstawie swoich doświadczeń z mężczyznami powiedz, jak on może zareagować na
romans żony z Cordem Dillonem?
— Widziałam go dwa razy, i to tylko przez kilka chwil. Sądzę jednak, że odszuka ją i spyta,
co się dzieje?
— Zgoda, aleja nie uważam, że tak postąpi. Co zresztą wydaje mi się dziwne.
— Co mogłoby być powodem?
— Jeżeli to on jest Procane'em, z pewnością najmniej pragnąłby awantury z Helenę. To
mogłoby wywołać komplikacje. On jest silnym,
243
stanowczym człowiekiem, który działa zgodnie ze swymi zasadami. Zdziwiło mnie też, że
zaczął opowiadać o swoim prywatnym życiu.
— A jak myślisz, dlaczego to zrobił?
— Żebym przestał odgadywać powody jego pobytu w Szwecji. Na ogół można by przyjąć, że
rodzinne zmartwienia pochłaniają człowieka całkowicie, lecz, jak już wskazałem, on nic nie
zamierza robić w kwestii swoich podejrzeń co do Helenę.
— Ty nikomu nie ufasz, prawda?
— Nie wówczas, gdy chodzi o Procane'a. I jeszcze coś — Stilmar mówi, że ostatecznie
Szwedzi zgodzili się na jego wizytę z powodu tego sowieckiego MiG-a, który wleciał w
szwedzką przestrzeń powietrzną.
— To brzmi sensownie.
— Chyba że — ciągnął dalej Tweed — Rosjanie specjalnie to zaaranżowali, by sprowokować
zbliżenie Szwecji do Stanów Zjednoczonych, a w rezultacie, żeby Procane miał powód
pojawienia się tutaj.
— Wygląda na to, że ktoś tu rozgrywa jakąś grę — zauważyła Ingrid. — Mam autentycznie
dziwne uczucie, że przyglądam się jakiejś gigantycznej, kuglarskiej sztuczce.
Tweed mrugnął do niej, zdjął okulary i zaczai przecierać szkła chustką. Obserwowała go, a on
zastanawiał się nad tym, co powiedziała, i dopiero potem odpowiedział:
— Wobec tego będziemy musieli się dowiedzieć, kto trzyma kapelusz z królikiem w środku...
kto jest magikiem.
Była prawie północ, kiedy Cord Dillon szedł wolno wzdłuż Drottninggatan, ulicą Królowej, w
samym centrum Sztokholmu, promenadą szwedzkiej stolicy, która biegnie prościutko od
Sergels Torg po most Riksbron nad rzeką w pobliżu Parlamentu, a potem dalej aż na wyspę
Gamla Stan. O tej porze można jeszcze było spotkać nielicznych przechodniów. Za Dillonem
w odległości dwudziestu kroków szedł Poluczkin, zatrzymując się, by popatrzeć na wystawy.
Kilka dziewcząt minęło go spiesznie, na wszelki wypadek nie spoglądając na samotnego
mężczyznę, włóczącego się po ulicach o tak późnej porze.
Jeszcze późnym popołudniem Rupescu powiedziała Poluczkinowi,
244
że dalej będą obserwować te same cele. Ona zajmie się Stilmarem, on będzie uważał na ruchy
Dillona.
— Mam więc zająć się głównym celem? — spytał, przyglądając się jej uważnie. — Dillon
spaceruje z biletami do Helsinek w kieszeni...
— I dlatego go nie zgub — odparła chytrze jak zawsze.
— A czy ja kiedykolwiek kogoś zgubiłem?
— Kiedyś zawsze musi być pierwszy raz.
Przez chwilę Poluczkin nie wierzył jej. Z jakiegoś powodu, którego ta przebiegła kocica nie
ujawniła, była przekonana, że Procane'em jest Stilmar. Rosjanin był gotów się założyć, że ona
się myli, że prawdziwym celem jest Amerykanin, za którym on chodzi.

background image

Niedaleko za nim szedł chwiejnie jakiś mężczyzna o okrągłej twarzy. Chwilami wtaczał się w
wejścia do sklepów, patrzył obojętnie na wystawy, a potem wytaczał się znów na ulicę.
Poluczkin zauważył go. Jeszcze jeden pijany kręcący się po ulicach — Rosjanin był
spostrzegawczy i zauważył szyjkę butelki wystającą z kieszeni mężczyzny o twarzy jak
księżyc w pełni. Peter Persson szedł krokiem pijanego za Poluczkinem.
Zalatywało od niego alkoholem, co było wynikiem prostej czynności zwilżenia ust i brody
odrobiną whisky. Zatoczył się w kolejne wejście sklepowe, zaczekał niecałą minutę, a potem
znów wynurzył się na chodnik.
Dillon doszedł do końca ulicy i skręcił w lewo. Kiedy Poluczkin dotarł do tego samego
narożnika, zdziwił się widząc Amerykanina ponad sto jardów dalej. Już miał zamiar
przyspieszyć, gdy nagle Amerykanin odwrócił się i złożył dłonie, by przypalić papierosa.
Czekając za rogiem Poluczkin słyszał stłumiony ryk wody.
Ciekawy, co może powodować taki hałas, i chcąc mieć powód zwolnienia tempa, przeszedł
ulicę na ukos i spojrzał przez barierę w dół na rzekę. W tym miejscu, w pobliżu mostu,
potężne masy wody przewalały się przez jaz. W niedalekiej przyszłości Poluczkin miał
zapamiętać ten jaz o wiele lepiej.
Wrócił na drugą stronę ulicy, a tymczasem Dillon kontynuował spacer brzegiem rzeki.
Właśnie z tego powodu Poluczkin nie zauważył, że za jazem, na całej szerokości rzeki
przymocowane są na linie boje.
W tej części miasta kilka mostów łączy Sztokholm z wyspą, na której znajduje się Gamla
Stan, czyli stare miasto. Poluczkin doszedł do trzeciego, Strómbron, i wtedy Dillon zniknął.
Rosjanin nie mógł
245
w to uwierzyć. W oddali, nad brzegiem rzeki widać było imponującą fasadę hotelu Grand ze
zwiniętymi pomarańczowymi roletami przeciwsłonecznymi na parterze. Fron,t budynku był
oświetlony, a wysoko, na dachu przycupnęły mansardowe okna szóstego piętra. W jednym z
nich za zaciągniętymi zasłonami paliło się światło. Poluczkin nie mógł wiedzieć, że patrzy na
sypialnię Tweeda.
Poluczkin przeszukał całe wybrzeże, mijając statki pasażerskie zacumowane przed hotelem
Grand, a potem wrócił tą samą drogą. Musiał uznać ten fakt: zgubił Dillona. Amerykanin
wykonał jakąś kuglarską sztuczkę.
Zawsze musi być pierwszy raz... Przypomniał sobie szydercze słowa Rupescu i zaklął w
myślach. Potem zdecydował się na jedyny możliwy sposób działania. Szybkim krokiem
ruszył znad rzeki i poszedł na Karlavagen 72C.
Postanowił zaczekać, skulony w wejściu do domu nr 72B. Gdyby nadjechała policja,
powiedziałby, że czeka na swoją dziewczynę, która ma klucze. Ledwie o tym pomyślał, a do
krawężnika podjechał radiowóz i wysiadł z niego umundurowany policjant.
— Chciałbym zobaczyć jakiś dokument — powiedział, patrząc zdecydowanie na Poluczkina.
Rosjanin wyjął prawo jazdy wystawione na nazwisko Bengta Thalina i zaopatrzone w jego
fotografię. Policjant oddał mu dokument i jedną rękę oparł o filar.
— Czy zechciałby pan powiedzieć mi, co tutaj robi?
— To dość niezręczne, panie oficerze, bo czekam tu na moją dziewczynę — ona ma klucz.
— Nie oglądać się. Jak ma na nazwisko?
Poluczkin był na to przygotowany. Już wcześniej wybrał jedno ze spisu lokatorów — Karin
Yirgin, co, biorąc pod uwagę znaczenie słowa stanowiącego nazwisko, powinno nieco
rozbawić policjanta. To jednak był środek ostateczny. Nigdy nie należy być zbyt chętnym do
udzielania policji jakichkolwiek informacji.
— To naprawdę niezręczne — zaczął i przerwał.
— Niezręczne w jakim znaczeniu?
— Ona jest mężatką, a jej mąż wyjechał.

background image

— I nie dała panu klucza?
246
— To dopiero drugi raz.
— Dopóki jej mąż nie zmieni rozkładu wyjazdów. To się często zdarza — ostrzegł policjant,
wrócił do wozu i odjechał.
Pięć minut później Dillon nadszedł Karlavagen i wspiął się po stopniach domu nr 72C.
Poluczkin usłyszał brzęk kluczy, dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Spojrzał na
zegarek. Cord Dillon zniknął gdzieś dokładnie na dwadzieścia pięć minut. Rosjanin
postanowił, że w meldunku dla Rupescu pominie fakt, iż zgubił Dillona na krótko.
W końcu, powiedział sobie w myślach ruszając znowu ulicą, Rupescu zrobiłaby z tego aferę.
Był przekonany, że zameldowałaby Moskwie o jego błędzie. A zatem co za sens dawać jej
powód do paprania mu opinii? A wszystko z powodu niecałych trzydziestu minut.
Tyle tylko, że Poluczkin mylił się w tym założeniu. Brakujące dwadzieścia pięć minut
stanowiło klucz do całej tajemnicy Procane'a.
Rozdział 25
Następnego ranka w Tallinie generał Łysenko zwołał, jak sam to określił, naradę wojenną. O
siódmej rano trzech mężczyzn spotkało się w gabinecie pułkownika Karłowa. Łysenko, jego
zastępca Rebet i sam Karłów.
W nocy generał przeniósł dowództwo z Leningradu do Tallina. Bez żadnego powiadomienia
Karłowa. Po prostu zjawił się w stolicy Estonii razem ze swoimi ludźmi i zainstalował w
budynku przy ulicy Pikk.
— Zbliżamy się do najważniejszego punktu tej operacji — zaczął. — Czyżbyście się nie
zgadzali, pułkowniku?
— Rzeczywiście, w Sztokholmie panuje duży ruch. — Karłów rozłożył na biurku trzy duże
fotografie. — Wiemy, że i Cord Dillon, i Stilmar są w szwedzkiej stolicy. Dotarły do nas
również nie potwierdzone pogłoski, że generał Paul Dexter ma złożyć tajną wizytę w celu
odbycia konferencji ze szwedzkimi władzami wojskowymi...
— I jeden z nich musi być Procane'em — powiedział Łysenko mocno akcentując słowa. —
Wiem, w co inwestuję moje ruble.
Karłów zignorował tę uwagę i wyjął z szuflady zieloną teczkę, w której między innymi
znajdował się jego rozkaz wyjazdu do Helsinek. Wybrał jakąś fotografię, dołączył do
pozostałych i rozsiadł się wygodnie na fotelu.
— Te akta zostały na moją prośbę przysłane z Moskwy przez kuriera.
— Co to jest? — Łysenko zażądał wyjaśnień. — Zakładam, że nie zrobiliście niczego
pochopnie bez powiadomienia mnie?
248
— Akurat byliście w powietrzu, lecąc tutaj razem z Rebetem — odrzekł Karłów tym samym
obojętnym tonem. Podniósł teczkę, by i Łysenko mógł przeczytać wypisane na niej nazwisko.
Helenę Stilmar. Potem wziął do ręki jej fotografię.
— A co, do cholery, ma to wspólnego z Procane'em? — spytał Łysenko.
— Wczoraj poświęciłem wiele czasu na ponowne przeczytanie wszystkich akt. I uderzyło
mnie coś, co być może wszyscy przeoczyliśmy. Zanim Helenę została doradcą prezydenta w
sprawach kobiet, była najwyższej rangi oficerem łącznikowym między Departamentem Stanu
i Pentagonem...
— No i...?
— Poprosiłem oddział Rupescu, by sprawdzili wszystkie hotele w Sztokholmie w
poszukiwaniu Helenę Stilmar. Stilmar jest w szwedzkiej stolicy, a zatem może znajduje się
tam również jego żona.
— Ona nie przyleciała razem z nim na Arlanda — zaprotestował Łysenko. — Nasi ludzie
powiadomiliby nas o tym.

background image

— A może podróżowała sama? — zapytał Karłów.
— Po co miałaby to robić?
— Odpowiedź na wasze pytanie może mieć duże znaczenie.
— Nie wolno nam odrzucać żadnej nowej możliwości — wtrącił się Rebet.
— W jej aktach jest jeszcze coś — mówił dalej Karłów. — Ona jest Amerykanką w
pierwszym pokoleniu, a z pochodzenia Szwedką. Ma siostrę bliźniaczkę, która mieszka w
Sztokholmie. Również brata, starszego od niej...
— Jak do tej pory nikt nie zasugerował, że Procane mógłby być kobietą — rzucił Łysenko. —
Przecież mówimy o Adamie Procanie.
— Co dla kobiety byłoby znakomitym kamuflażem.
— Ale to Cord Dillon ma dwa bilety na nocną podróż do Helsinek — warknął Łysenko,
specjalnie okazując, że traci cierpliwość.
— A Rupescu nasunęła myśl — kontynuował bezlitośnie Karłów — że ten drugi bilet może
być przeznaczony dla jakiejś kobiety. Wobec tego, dlaczego nie dla Helenę Stilmar?
— Teorie! To tylko teorie! — wybuchnął Łysenko. — Domyślacie się, nie mając żadnych
konkretnych dowodów.
— Wcześniej też nie miałem dowodów, kiedy chodziło o moje
249
plany przeciwdziałania amerykańskiej inicjatywie obrony strategicznej, programowi tak
zwanych wojen gwiezdnych.
— Na podstawie faktów dostarczonych przez Procane'a.
— Jest coś, co najwyraźniej przeoczyliście. Dillon wykupił do Helsinek bilety w jedną stronę.
— Co z tego? Rupescu w ogóle tego nie skomentowała.
— Ponieważ także i ona, generale, przeoczyła pewien istotny element. Gdyby Dillon był
Procane'em, lepiej maskowałby swoje poczynania. Kupiłby bilety powrotne.
— Poluczkin jest doświadczonym wywiadowcą. Dillon pewnie nawet nie pomyślał, że może
być śledzony.
Już w trakcie wypowiadania tych słów Łysenko uświadomił sobie, że jego argument jest
niepewny. Miał nadzieję, że Karłów nie zwróci uwagi na fałszywy ton w jego głosie.
Niestety, nie miał tyle szczęścia.
— Zastępca dyrektora CIA? — rzucił Karłów ironicznie.
— No, dobrze — zgodził się Łysenko, zmianą tematu łagodząc swą porażkę. — Poinstruujcie
Rupescu, żeby szukała tej Stilmar. Ale osobiście uważam to za stratę czasu.
Łysenko, myśląc o faktach przedstawionych w aktach Helenę, sam w to nie wierzył. Ale był
świadek tej rozmowy, Rebet, który niewiele mówił, lecz niczego nie zapominał. A skoro
Karłów poruszył tę kwestię, byli zmuszeni to sprawdzić.
— A zabójstwa oficerów GRU? — mówił dalej Łysenko. — Czy zbliżyliśmy się choć trochę
do rozwiązania tego problemu?
— Nie. Zabójca nie wpadł w moje sidła, ale... od kiedy Poluczkin wyjechał z Estonii, nie było
więcej morderstw..
— To niegodziwy zarzut...
— Ja tylko stwierdzam fakt, generale. Przecież to wy powiedzieliście, że najważniejsze są
fakty.
Łysenko znów postanowił zmienić temat.
— Uważam, że nadszedł już czas, byśmy zaprosili Mauno Sarina do Tallina, żeby pogadać
sobie z nim o tym Adamie Procanie.
— A co z brytyjskim korespondentem zagranicznym, Robertem Newmanem?
— Może przyjechać razem z Sarinem. Ponieważ nie było więcej morderstw, to byłaby dobra
okazja, by pokazać Anglikowi, że w Estonii wszystko jest w porządku. W najbliższych
dniach, Karłów.

background image

250
,
— Nie zapominajmy, że żona Newmana, Alexis, została tutaj zamordowana. To ciągle mnie
niepokoi...
— Ta Alexis została zabita, ponieważ zbyt wiele dowiedziała się o planowanej przez nas
drodze dla Procane'a. Zdobyła informacje od tego pijanego sukinsyna, Nasedkina, który teraz
odpoczywa na Syberii. Spiła go, okazała się zbyt sprytna. Mówiłem wam, co zdarzyło się
potem. Pozwólcie zatem, żebym to ja się tym przejmował, bo właśnie dlatego mam swój
stopień wojskowy. Skontaktujcie się z Rupescu, a potem z Sarinem. Powiedzcie Rupescu, że
Corda Dillona trzeba ochraniać za wszelką cenę.
— To drakoński rozkaz — zaprotestował Karłów.
— Wykonać! — Łysenko z zadowoleniem zatarł ręce. — Znajdujemy się na polu walki.
Odnoszę wrażenie, że już wkrótce Procane stanie na radzieckiej ziemi. Mam zamiar wygrać
ten pojedynek z Tweedem.
Ratakatu, główna kwatera policji narodowej, jest usytuowana na półwyspie, w starej i gęsto
zabudowanej części Helsinek. Ludzie, którzy znają Leningrad, mówią, że dzielnica ta, co
prawda, różni się od tamtego dużego, sowieckiego portu, lecz że są również pewne
podobieństwa. Właśnie wewnątrz tego budynku ma swoją dyskretną siedzibę
czterdziestoosobowa grupa jednostki policji obronnej.
Newman bez pośpiechu zbliżał się do końca tej ulicy. Szedł po przeciwnej stronie jezdni, aby
przypomnieć sobie ten budynek. Jest stary, trzypiętrowy, zbudowany z szarego kamienia. Nad
wejściem znajduje się kwadratowa, mleczna lampa z wymalowanym z trzech stron numerem
„12".
Po dwóch kamiennych stopniach dochodziło się do ciężkich drzwi wejściowych, wykonanych
z deszczułek, z ukośnie przymocowanym uchwytem do otwierania. Za rogiem, po drugiej
stronie ulicy przecinającej Ratakatu, stoi kościół św. Jana z różowymi ścianami. Wychodzą na
niego okna komendy, która ciągnie się tam jeszcze.
Został wezwany na Ratakatu pilnym telefonem od Mauno Sarina. Szef policji mówił zwięźle i
z jego głosu wynikało, że był bardzo zaniepokojony.
— Newman, zaistniały nowe okoliczności.
251
— Mianowicie?
— Nic takiego, o czym chciałbym mówić przez telefon. Spotkajmy się u mnie w biurze.
Przyjedź jak najszybciej.
— Dlaczego tak rozkazująco? A co będzie, jeśli nie przyjadę?
— Wówczas umywam ręce, jeśli chodzi o ciebie. A więc proszę, bądź w ciągu najbliższej
godziny.
Połączenie zostało przerwane, nim Newman zdążył odpowiedzieć. To było tak niepodobne do
Mauna, że Anglik włożył płaszcz i od razu wyszedł z Hesperii. Ponieważ miała do niego
przyjść Laila, zostawił jej naprędce napisaną wiadomość.
Przeszedł przez ulicę i zatrzymał się przed wejściem. Na mosiężnej tabliczce
wygrawerowano, co typowe dla Finlandii, cale mnóstwo liter. Centralkriminalpolisen.
Zerknął na zegarek, podszedł do narożnika i spojrzał na tablicę z nazwą ulicy. Najpierw po
fińsku — Ratakatu. Poniżej, wersja szwedzka — Bangatan. Obrócił się na pięcie i spojrzał na
pustą ulicę. Nikt go nie śledził. Wrócił i wszedł do budynku, kładąc swoją legitymację
prasową na stół w recepcji.
W gabinecie Mauno Sarin podniósł się zza biurka. Uścisnęli sobie dłonie. Sarin wskazał
Newmanowi krzesło, usiadł i odezwał się urzędowym tonem:
— Nasza wizyta w Tallinie jest już bliska. W ciągu najbliższych dwóch—trzech dni.
— Rany boskie! Znowu bezczynność.

background image

— Masz cholerne szczęście, że w ogóle zgodzili się na twój przyjazd. Chcę, żebyś od tej pory
siedział w swym pokoju w Hesperii.
— Georg Ots odpływa o 10.30 rano, więc po tej godzinie nie muszę chyba każdego dnia
siedzieć jak w więzieniu. Zakładam, że popłyniemy tym liniowcem?
Mauno wyskoczył zza biurka i zaczął niespokojnie przechadzać się po gabinecie. Atmosfera
była napięta. Obaj mężczyźni dodali sobie otuchy.
— Tak — rzucił Mauno — popłyniemy na pokładzie Georga Otsa. Ale nie chcę, żebyś teraz
kręcił się po mieście. Oleg Poluczkin zniknął. Pamiętasz tego człowieka, którego wskazałem
ci wtedy wieczorem w hotelu Marskf!
— Mój zawód polega na dobrej pamięci do twarzy. A co to ma wspólnego z moim
przesiadywaniem w Hesperii jak za kratkami?
— Poluczkin zniknął nam z oczu. To był nasz wielki błąd. Dopóki
252
pamiętam — zanim ruszysz ze mną na ten statek, zostaniesz przeszukany przez moich ludzi.
Żadnej broni, żadnych aparatów fotograficznych.
— Cholernie dobra propozycja!
— To jest część mojej umowy z pułkownikiem Karłowem. — Mauno chodził ciągle jak
zwierzę w klatce. — Jeżeli chcesz jechać, musisz przyjąć ten warunek. To jest ich pomysł, nie
mój. Czy widziałeś ostatnio Lailę? — Wypalił to pytanie zupełnie znienacka.
— Ona ma swoją pracę. — Po raz pierwszy od lat Newman o mało się nie wsypał. — Pisze
artykuły, które ci się nie podobają. A ty ją widziałeś?
— Nie. — Mauno przerwał, by zapalić cienkie, krótkie cygaro, co było oznaką, że jest bardzo
zdenerwowany. — Co z tym przeszukaniem? — powtórzył.
— Jeżeli to jest jedyny sposób, bym się tam dostał...
— Owszem. A zatem tym razem na jedno się zgodziłeś.
Zatrzymał się przy biurku, otworzył skoroszyt i wyjął trzy fotografie. Dwie odbitki były
błyszczące, trzecia z dużym ziarnem, najwyraźniej reprodukcja z gazety — były widoczne
kropki z matrycy. Mauno ułożył je przed Newmanem.
— Oto Rosjanie, którzy rządzą Estonią. Pułkownik Andriej Karłów.
Newman popatrzył na portretowe ujęcie człowieka w mundurze pułkownika GRU. Szczupła,
bardzo inteligentna, uważna twarz, oczy patrzące prosto przed siebie. Newman, mając
encyklopedyczną pamięć, wiedział, że nigdy nie spotkał tego człowieka. Co sugerowało, że
Sowieci pilnowali, by na tego mężczyznę rzadko kierowano obiektyw aparatu
fotograficznego. Powstrzymał się od pytania, skąd Fin wziął zdjęcia, co zresztą było słusznym
i taktownym posunięciem.
— Tego dżentelmena oczywiście znasz.
Oleg Poluczkin. Zwężone źrenice, obwisłe usta i dziwnie puste spojrzenie, to samo, na które
Newman zwrócił uwagę w barze hotelu Marski.
— A to jest generał Łysenko, który dowodzi we wszystkich republikach nadbałtyckich. —
Mauno wskazał na ziarniste zdjęcie. — Normalnie ma swoją siedzibę w Moskwie, lecz
przeniósł się do Leningradu. Jego na pewno nie spotkasz, lecz może Karłów wspomni o nim.
W ten sposób będziesz wiedział, o kim mówi.
253
Jeden z tych starych wojskowych. Bolszewik od stóp po czubek swej słowiańskiej głowy.
Nawet na podstawie tego zdjęcia kiepskiej jakości Newman był w stanie wyczuć jego
wulgarność i porywczą naturę. Patrzył gdzieś w bok, jak ktoś przysłuchujący się czemuś
uważnie. Człowiek, którego zapewne trudno jest przekonać. Trzymający się swego zdania,
jakby było ewangelią.
— Karłów wygląda na najinteligentniejszego — skomentował Newman. — Na kogoś, kto
potrafi dochować tajemnicy. Indywidualista.

background image

— Jesteś spostrzegawczy — zauważył Mauno, odkładając fotografie. — A teraz zjeżdżaj, bo
mam mnóstwo roboty. Sam nie wiem, dlaczego robię ci tę przysługę...
— Ponieważ — rzucił bez namysłu Newman — boisz się jak diabli, że jeśli tego nie uczynisz,
sam znajdę sposób na dotarcie do Tallina — i dokładnie tak by się stało.
W mieszkaniu na sztokholmskim przedmieściu Solna Rupescu siedziała, kiwając nogą
założoną na nogę. Był to ruch, który przeszkadzał Poluczkinowi w koncentrowaniu się na jej
słowach.
— Z Tallina nadeszły nowe instrukcje. Cały nasz wysiłek musimy skupić na Dillonie.
Przeszukać dodatkowo wszystkie hotele w mieście, by zlokalizować Helen, żonę Stilmara, co
właśnie zrobiłam. Zatrzymała się w Grandzie. Dzisiaj kurier przywiezie z Helsinek jej
zdjęcie. A teraz powiedz mi — czy przechadzka Dillona, którą śledziłeś ostatniej nocy,
wyglądała na zwyczajny, pozbawiony celu spacer?
— Takie miałem wrażenie.
Poluczkin odpowiedział krótko, specjalnie nie rozwodząc się nad tym tematem. Gdyby
powiedział za dużo, to Rupescu, kobieta diabelsko wyczuwająca jego kłamstwa, mogłaby
natknąć się na te dwadzieścia pięć minut, kiedy zgubił Dillona.
— A zatem było to przejście próbne — stwierdziła i zapaliła papierosa.
— Przejście próbne?
— Nie bądź głupi. Tallin zdecydował, że Dillon to Procane. Przekonały ich bilety, które kupił
na rejs do Helsinek. A więc, co zrobi najpierw? Upewni się, że nikt go nie śledzi. I to by
tłumaczyło ten
254
l
nocny spacer. — Jej głos wyostrzył się. — To zawodowiec. Jesteś pewien, że cię nie
zauważył?
— Nie jesteś jedyną osobą, która wie, jak należy śledzić innych.
— To nie była odpowiedź bezpośrednia.
— Jestem pewien — odparł wciągając dym i patrząc na jej bujającą się nogę.
— Możesz przestać myśleć o łóżku — rzuciła. — Porzuć wszelkie nadzieje. — Spod
poduszki wyciągnęła jakąś fotografię i rzuciła mu ją. — I czy jesteś również pewien, że na
ulicy Drottninggatan szedł za tobą Peter Persson?
— Tak myślę. Koncentrowałem się na Bilionie i sprawdzałem, czy nikt za mną nie idzie.
Zauważyłem wtedy tego mikrusa o okrągłej gębie, który zgrywał pijanego i kuśtykał. Wydał
mi się znajomy. Jak wiesz, kiedy wróciłem z Karlavagen, chciałem jeszcze raz obejrzeć to
zdjęcie.
— Spałeś na nim. Jesteś ciągle przekonany, że ten utykający pijaczyna to był Persson?
— Ile razy, do ciężkiej cholery, mam ci to mówić? — Poderwał się i podszedł do szafki, w
której stał alkohol. Nalał sobie dużą wódkę i podniósł szklankę do ust.
— Alkohol i ta robota nie idą w parze — ofuknęła go.
— Odpieprz się! Upierdliwa dziwka.
Czekał, kiedy wybuchnie, nie dbając już o to, ale ona zaskoczyła go po raz kolejny. Przestała
kiwać nogą, przyglądając się mu, jak opróżnia szklankę i odstawia butelkę. Leżała wsparta na
poduszce, patrząc na niego spod przymkniętych powiek.
— Powinieneś tylko trzymać nerwy na wodzy — powiedziała spokojnie Magda. — Jak do tej
pory, dobrze się spisywałeś. Poinformowałam o tym Tallin. Znalazłeś to mieszkanie na
Karlavagen, więc wiemy, skąd zgarnąć Dillona. Miejmy też nadzieję, że zdołamy tego
dokonać dzisiaj wieczorem. Może pójdzie na taki sam spacer. Dillon to ostrożny facet.
Jeszcze raz przeczytałam jego akta. Prawdziwy zawodo...
— My?

background image

Błyskawiczna zmiana nastroju Magdy wytrąciła Poluczkina z równowagi. Ciągle nie doceniał
jej umiejętności obchodzenia się z mężczyznami. Zaciągnęła się dymem z papierosa i dopiero
po chwili odpowiedziała:
255
— Nowe rozkazy mówią, że trzeba chronić Corda Dillona za wszelką cenę. Za wszelką cenę
— powtórzyła akcentując każde słowo.
— Co to znaczy? — rzucił zaczepnie.
— Usiądź, proszę. Rozluźnij się. Mamy mnóstwo roboty. A nie możemy tego zrobić bez
twojej pomocy...
Wzruszył ramionami i opadł na fotel. Jego napięta twarz trochę jakby złagodniała. Wódka i
zastosowanie słowa „my" zamiast „ja" robią swoje, spostrzegła Rupescu. Zastanawiała się,
czy chwila spędzona w łóżku dopełniłaby tej przemiany, lecz natychmiast odepchnęła tę
myśl. Poluczkina nadal trzeba było trzymać na smyczy, nieco dłuższej, ale mimo wszystko na
smyczy, jak psa, którego zachowania nie da się przewidzieć.
— To znaczy — ciągnęła — że przy najbliższej okazji musimy wyeliminować Petera
Perssona, jeżeli dalej będzie łaził za Dillonem. W tej chwili to już postanowione. Ja sama się
nim zajmę. Miejmy nadzieję, że jeżeli Persson pojawi się również dzisiejszego wieczoru,
Dillon pójdzie tą samą drogą. Co jest prawdopodobne.
— Dlaczego tą samą drogą?
— Bo będzie łatwo pozbyć się ciała.
,.
Rozdział 26
Newman zamknął drzwi do sypialni w swym apartamencie w Hesperii, podszedł do szuflady,
wyciągnął ją, żeby wziąć swój notes i... zamarł. Wrócił do szafy, otworzył ją i stał
przyglądając się ubraniom. Po chwili usłyszał ciche pukanie. Stanął z boku drzwi i dopiero
wtedy spytał:
— Tak? Kto tam?
— Laila.
Wpuścił ją i znowu zamknął drzwi na klucz. Miała na sobie bladoniebieską wiatrówkę,
ciemnogranatowe skarpetki wywinięte z wysokich do kolan butów, a pod kurtką białą bluzkę
z kołnierzykiem w formie stójki. Objęła go i spojrzała w oczy.
— Coś nie w porządku, Bob? O co chodzi? Poznaję to po twoim wyrazie twarzy. Czy jesteś
na mnie za coś zły...
— Dopiero co wszedłem. A kiedy mnie nie było, ten pokój został przewalony.
— Przewalony?
— Przeszukany. Przez zawodowców. Wszystko jest tak, jak zostawiłem wychodząc, z jednym
wyjątkiem. Chciałbym tylko dowiedzieć się, kto to zrobił.
— Ktoś, kto wiedział, że cię tu nie będzie — zasugerowała chytrze. — A kto o tym wiedział?
— Nie mam pojęcia — skłamał.
— Kiedy przyszłam pierwszy raz, w recepcji nie mieli twojego klucza. Pomyślałam, że jesteś
na górze, więc weszłam. Gdy wychodziłam zza węgła, zobaczyłam wychodzącego z jakiegoś
pokoju
17 -— Kamuflaż
257
mężczyznę w hotelowym uniformie i pomyślałam, że z twojego, lecz po chwili stwierdziłam,
że widocznie się mylę.
— Zawodowcy — powtórzył Newman. Ludzie Mauna Sarina — taka myśl przebiegła mu
przez głowę. A przynajmniej miał nadzieję, że to byli ludzie tego drania. Dzięki Bogu, ostatni
list Alexis trzymał na piersi, w wewnętrznej kieszeni.

background image

— Wyglądasz na bardzo spiętego — zauważyła. — Pomyślałam, że może pojedziemy jutro
do Turku, by chociaż na jeden dzień wyciągnąć cię z Helsinek. To by ci dobrze zrobiło.
Moglibyśmy wyruszyć wcześnie rano.
— Nie, nie tak wcześnie — odrzekł szorstko, zastanawiając się ciągle, kto mógł przeszukiwać
jego pokój. — Może raczej bliżej lunchu — dokończył.
— A dlaczego nie wcześniej? — nalegała.
— Ponieważ chciałbym się wyspać — oznajmił z irytacją w głosie. — To znaczy, jeżeli nie
masz nic przeciwko temu, że wyrażę swoją opinię co do rozkładu zajęć.
— Oczywiście, że nie. Jeżeli chcesz, zaraz możemy iść do łóżka — zaproponowała
spoglądając pewnie.
Nie! To był błąd. — Poczuł, że Laila przypiera go do muru.
— Posłuchaj, Lailo. To nie jest przyjemne, kiedy człowiek stwierdza, że jego pokój został
przeszukany. Może więc spotkamy się na lunchu w restauracji? Muszę zrobić pewne notatki...
— Oczywiście. O której spodziewasz się zgłodnieć? — spytała z nutą sarkazmu.
— Wszystko jedno! Niech będzie w południe. Do zobaczenia.
— Już jest południe.
Wyszła nie mówiąc nic więcej. Poszła schodami, by zyskać czas na przemyślenia. Coś było
nie tak. Dlaczego tak stanowczo sprzeciwił się wczesnemu wyjazdowi? Była już prawie na
parterze, lecz zatrzymała się. Och, mój Boże! Ten cholerny statek do Tallina odpływa o
10.30. I z pewnością to Policja Obronna „przewaliła", jak to powiedział, jego pokój. A zatem
najwyraźniej spotyka się z jej ojcem. Musiała ostrzec Tweeda. Newman znalazł się w
niebezpieczeństwie. Zbiegła po ostatnich stopniach i popędziła do najbliższego telefonu.
258
— W ostatnich wydarzeniach wyczuwam rękę mojego starego przeciwnika, generała Łysenki
— powiedział Tweed do towarzystwa zebranego w jego pokoju.
Znowu przyglądał się fotografiom Rupescu i Poluczkina, które Nield wykonał w Solna. Nield
siedział w fotelu, podczas gdy Butler opierał się o ścianę. Ingrid przycupnęła na łóżku, a
czwarty mężczyzna stał obok niej.
łan Fergusson, Szkot, który przyjechał za Stilmarem z Londynu do Sztokholmu, był o cal
wyższy od Ingrid. Trzydziestoletni, żylasty mężczyzna o kościstej twarzy, szczupły i
szybkonogi. Monika powiedziała kiedyś, że wyraz jego twarzy zmienia się od kamiennego,
pokerowego do zupełnie obojętnego, wręcz pustego. Miał na sobie płócienną marynarkę,
dżinsy i rozpiętą pod szyją koszulę. Na ulicach Sztokholmu wtapiał się w tłum studentów
włóczących się po mieście. Wyglądał właściwie na dziesięć lat młodszego, co w jego
zawodzie często okazywało się korzystne.
— Dlaczego ten przebiegły drań Łysenko, panie Tweed? — zapytał.
— Trudno to ująć słowami. Ale jestem gotów założyć się o moją emeryturę, że teraz Łysenko
przeniósł się z Moskwy gdzieś bliżej Helsinek. Zapewne podobnie jak ja wyczuwa, że
poszukiwania Proca-ne'a zbliżają się do najważniejszego momentu. Sprawa wkrótce nabierze
pędu. Ingrid, powiedz nam jeszcze raz, co dzisiaj zaobserwowałaś.
— Po pierwsze widziałam, jak Helenę Stilmar wchodzi do głównego hallu na dole. Ma tutaj
pokój, na tym samym piętrze, nieco dalej po prawej stronie od ciebie.
— Skoro zatrzymała się tutaj, co w tym znaczącego? — z edyn-burskim akcentem spytał
Fergusson.
— Fakt, że kiedy tu przyjechała, była w hotelu bardzo krótko, a potem przeniosła się do
mieszkania przy Karlavagen 72C. Mam wrażenie, że schodziła ludziom z oczu. A teraz wraca
w tak zatłoczone miejsce.
— To może nic nie znaczyć — skomentował Fergusson.
— Tak myślisz? — Ingrid odwróciła głowę w jego stronę. — Zaczekaj, aż skończę. Kiedy
Helenę Stilmar pojechała windą na górę, ja usiadłam sobie w głównym hallu, by sprawdzić,

background image

czy ona znowu zjedzie na dół. A tu po dziesięciu minutach Helenę wchodzi do hotelu po raz
drugi! Ma na sobie jasnoczerwony płaszcz, długi czerwony szal i ciemne okulary. Nie
wierzyłam własnym oczom...
259
— Może tu jest jakieś tylne wejście? — zasugerował Fergusson.
— Powiedziałam przecież, żebyś poczekał, aż skończę!
— Przepraszam, za dużo gadam.
— Rzeczywiście! Ta nowa Helenę była ubrana inaczej niż ta pierwsza. I też wjechała windą
na górę. Obserwowałam numerki — wysiadła na tym piętrze.
Tweed pierwszy zrozumiał, o co jej chodzi. Pochylił się do niej.
— Czy mówisz o dwóch różnych kobietach?
— Tak mi się zdaje. Troszeczkę się różniły.
— W aktach Helenę nic się nie mówi o siostrze bliźniaczce — odparł z namysłem Tweed.
— Akta! — prychnęła pogardliwie Ingrid. — Wszyscy gadacie o aktach! Skoro wszystko
było w aktach, to mogliście zostać w Londynie. Tymczasem znaleźliśmy się tutaj po to, by
dowiedzieć się tego, czego w aktach nie ma.
Powiedziała to z takim przekonaniem, że wszyscy obecni w pokoju zamilkli i spojrzeli na nią.
Dopiero Fergusson przerwał milczenie:
— A zatem w co ona gra?
— To jest najbardziej oczywiste — odrzekła Ingrid. — Jeżeli prawdziwa Helenę wybiera się
do Finlandii, to tu w pokoju zostawia swoją siostrę. Ta pokazuje się publicznie, może nawet
jada posiłki w restauracji. W ten sposób wszyscy myślą, że Helenę ciągle przebywa w
Sztokholmie, choć rzeczywistość jest inna. Znajduje się w drodze do Helsinek lub jakiegoś
innego miejsca.
— To brzmi sensownie — zgodził się Tweed. — Światło jupitera znowu skupia się na Helenę
Stilmar. Ingrid, masz nowe zadanie. Idź, usiądź w głównym hallu i przypilnuj Helenę, kiedy
znowu będzie wychodziła z hotelu. Gdy wyjdzie, ruszaj za nią. Poślę ci coś do jedzenia przez
służbę hotelową — obiecał Tweed wstając. — Poza tym od czasu do czasu zejdę na dół, by
sprawdzić, czy jesteś.
— Zmienię miejsce tam na dole — odrzekła Ingrid. — Żeby nie rzucać się w oczy.
Wyszła z pokoju, a Butler dla pewności zaczekał minutę. Odchrząknął i Tweed zrozumiał od
razu, że jego kolega zamierza poruszyć jakiś drażliwy temat.
260
— Czy na pewno możemy ufać tej Ingrid? — spytał. — Jesteś zazwyczaj tak ostrożny,
Tweed, że dziwi mnie, iż o wszystkim przy niej mówisz.
— Zanim zaczęła dla mnie pracować, została dyskretnie sprawdzona — odparł szorstko
Tweed. — Ona zna Skandynawię tak, jak nam się nigdy nie uda. Mamy szczęście, że ona jest
z nami.
— Skoro ty jesteś szczęśliwy... — skończył niepewnie Butler.
— Natomiast nie jestem szczęśliwy — kontynuował Tweed — z powodu korespondenta
zagranicznego Roberta Newmana w Helsinkach. On jest tym nieznanym czynnikiem, który
wszystko może pokrzyżować, ponieważ nie wie, co się tu dzieje. Ponadto jego stan
emocjonalny jest co najmniej kiepski.
By naświetlić sprawę Fergussonowi, Tweed streścił historię Alexis Bouvet i nagły lot
Newmana do stolicy fińskiej, plus późniejsze zainteresowanie Estonią. Zbliżał się do końca
wyjaśnień, kiedy zadzwonił telefon. Telefonowała Laila z Helsinek, w jej głosie czuło się
napięcie.
— Powiedziałem „nieznany czynnik" — powtórzył ponuro Tweed, odkładając słuchawkę —
a w Finlandii czas umyka szybciej, niż się spodziewałem. Dzwoniła ta Finka, która pilnuje
Boba Newmana.

background image

— Jeszcze jedna dziewczyna? — spytał Fergusson.
— Tak, łan, jeszcze jedna dziewczyna. — Tweed spojrzał srogo na Szkota, a po chwili dodał
zwięźle: — Ona też była sprawdzona, zanim ją zaangażowałem. Ponieważ jest w Finlandii,
nie wie tyle co Ingrid, lecz tylko dziewczyna mogła tak bardzo zbliżyć się do Newmana,
pomijając już fakt, że też jest dziennikarką.
— Chyba nie masz mi za złe tych pytań?
— Pod warunkiem, że to był ostatni raz. — Tweed rozprostował ręce i wygiął palce. — W
najbliższych dniach Newman może pojechać do Tallina. Mam tylko nadzieję, że dotrę do
Helsinek, nim on stamtąd wyjedzie.
— Bo w przeciwnym razie nigdy nie wróci? — rzucił domyślnie Butler.
— To pewne jak dwa dodać dwa jest cztery. On jest przebiegły, ma doświadczenie, być może
jest najlepszym korespondentem zagranicznym na świecie. Ale jak już mówiłem, przeraża
mnie jego stan
261
emocjonalny. Istnieje tylko jeden powód, dla którego chciałby wyjechać do Estonii...
— Mianowicie? — zapytał Butler.
— On uważa, że tam zamordowano jego żonę. W tej chwili najbardziej przeraża mnie jego
przebiegłość.
— Nie bardzo rozumiem — odezwał się Nield, po raz pierwszy włączając się do rozmowy.
Chociaż młodszy od Butlera, wolał raczej uważnie słuchać, niż mówić.
— A jeżeli będąc tam, dopadnie mordercę swojej żony? — powiedział Tweed. — Czy potrafi
zapanować nad sobą tak, jak to zazwyczaj czyni? Gdyby tylko tutaj wszystko działo się nieco
szybciej. Mógłbym najbliższym samolotem polecieć do Helsinek i porozmawiać z
Newmanem w cztery oczy. W Bogu pokładajmy nadzieję, że tak się stanie. A teraz muszę
wyznaczyć wam obiekty do obserwacji.
Późnym wieczorem tego dnia Cord Dillon po raz drugi zjawił się na Drottninggatan.
Najwyraźniej zaabsorbowany rozwiązaniem jakiegoś problemu, szedł z rękami w kieszeniach
płaszcza i opuszczoną głową. I znowu, jak na tę porę doby przystało, przechodniów było
niewielu. Za nim podążał Poluczkin, a jego buty z gumową podeszwą nie wydawały żadnego
dźwięku. Peter Persson przestał utykać. Szedł za Poluczkinem ubrany w krótki płaszcz
przeciwdeszczowy, co pewien czas zatrzymując się na krótko, by popatrzeć na oświetlone
wystawy sklepowe.
Magda Rupescu miała buty na płaskim obcasie i stała nieco dalej. Szukała czegoś w torebce,
jak gdyby coś zgubiła. Szła jakieś trzydzieści pięć kroków za Perssonem, a jej gęste rude
włosy skrywał szal.
Persson koncentrował się na obserwowaniu Poluczkina, lecz zdawał sobie również sprawę z
tego, że idzie za nim jakaś kobieta. Spoglądając na kolejną wystawę, obejrzał się i zobaczył,
że Magda pokazuje jakiś folder przechodzącej dziewczynie. Jeszcze jedna turystka zagubiona
w labiryncie ulic i wysepek Sztokholmu. Miała przynajmniej tyle wyczucia, żeby o tej porze
doby zagadnąć inną kobietę.
Zachowując stosowny dystans, Persson szedł dalej za Poluczkinem. Stawało się jasne, że
istotnie chodzi o Corda Dillona. Pomyślał, że fakt ten mógłby zainteresować Hornberga.
Dillon był już niedaleko końca Drottninggatan, skąd miał do wyboru trzy kierunki. Na
południe
262
przez most do Gamla Stan. Na wschód w kierunku hotelu Grand. I na zachód, by oddalić się
od śródmieścia.
Poluczkin zatrzymał się nagle. Idący w pewnej odległości od niego Dillon doszedł już do
rogu, też się zatrzymał i złożył dłonie, by przypalić papierosa. Poluczkin stanął we wnęce

background image

przy wejściu do jakiegoś sklepu. Persson szedł dalej, tymczasem Dillon zniknął za lewym
rogiem, i wtedy Poluczkin wynurzył się z wnęki.
Rosjanin nie obejrzał się za siebie. Wydawało się, że myśli wyłącznie o tym, co przydarzyło
się Dillonowi. Doszedł do rogu akurat w chwili, gdy Persson przeszedł przez jedną z
bocznych uliczek, oglądając się szybko, by sprawdzić, czy nic nie jedzie. To był jeden z
elementów ryzyka związanego ze spacerami po Promenadzie.
Mijał właśnie po swojej lewej stronie kolejne wejście sklepowe, gdy wynurzyła się z niego
kobieta z szalem na głowie. Zesztywniał. W rękach trzymała rozłożony plan miasta.
— Przepraszam pana — powiedziała po szwedzku — ale zupełnie się zgubiłam. Szukam
ulicy o nazwie Hamngatan. Przed chwilą pytałam jakąś kobietę, lecz ona była z Halsingborga.
Mówiąc trzymała torebkę i otwarty plan miasta w lewej ręce. Po chwili wypuściła plan z ręki,
a ten spadł do wnęki wejścia sklepowego. Persson wszedł do niej, pochylił się, by podnieść
mapę. Szósty zmysł ostrzegł go — niestety za późno.
Prostował się i odwracał, kiedy Magda ruchem skierowanym do góry wbiła mu długą stalową
igłę między żebra w pobliżu kręgosłupa. Igła weszła po rękojeść. Persson był już martwy,
kiedy na jego zgiętych plecach postawiła nogę i szarpnęła z całej siły, wyciągając broń. W tej
chwili pojawił się Poluczkin.
— Ten sprzątacz... — syknęła Magda. — Jego wózek... rzeka...
Poluczkin natychmiast pojął, co Magda ma na myśli. Zza rogu wyszedł sprzątacz uliczny w
pomarańczowej kurtce i spodniach. Pchał przed sobą duży pojemnik na śmieci na kołach.
Poluczkin ruszył ulicą, a kiedy zrównał się ze śmieciarzem, usztywnioną krawędzią dłoni
walnął go potężnie w kark. Rosjanin już wcześniej sprawdził, że na ulicy nie widać nikogo
innego. Nieprzytomnego mężczyznę wciągnął do wejścia sklepowego, ściągnął z niego
kurtkę, zerwał z siebie własny płaszcz i odział się w pomarańczowy kubrak. Był dla niego za
duży, więc podwinął rękawy, wyszedł na ulicę, chwycił pojemnik na kółkach i pokierował
nim w stronę wnęki,
263
w której obok zwłok Perssona stała Magda. Wrzucił ciało do śmietnika, na wystającą głowę
narzucił zdjęty z przedramienia płaszcz, a potem przejechał ostatnie metry dzielące go od
ulicy przy końcu Drottning-gatan.
Oglądając się w lewo i w prawo sprawdził, że nic nie nadjeżdża. Pchnął wózek przez jezdnię i
zatrzymał przy murze nad samą rzeką. Poluczkin był mężczyzną o znacznej sile fizycznej,
wystarczyło jedno pociągnięcie z dłońmi pod pachami trupa, by wyrzucić go do wody. Plusk
został stłumiony hukiem wody z pobliskiego jazu.
Zepchnął wózek w ślad za ciałem, zdjął pomarańczową kurtkę i też wrzucił do wody. Magda,
która trzymała jego płaszcz, pomogła mu go założyć i po chwili szli już razem brzegiem rzeki
w kierunku hotelu Grand. Kiedy doszli do mostu Riksbron, zaledwie kilkanaście metrów od
miejsca, w którym spuścił trupa do wody, wziął ją za rękę.
— Przejdź na drugą stronę ulicy, w cień. Przy odrobinie szczęścia — ciągnął, kiedy doszli do
chodnika — rano będzie już pływał w Bałtyku. Ma całą noc na dopłynięcie do morza —
dodał brutalnie.
— Na Drottninggatan słyszałam, jak otwiera się jakieś okno — powiedziała cicho Magda. —
Nie patrzyłam w górę. Zauważyłeś coś?
— Niech to wszyscy diabli! Byłem zajęty czym innym. Co z tego, nawet jeśli tam ktoś był.
Nie ma ciała, nie ma kłopotu.
Rozdział 27
Była trzecia nad ranem, gdy Tweed został wezwany telefonicznie przez Gunnara Hornberga.
Wywlókł się z łóżka, wrzucił na siebie ubranie, na chwilę zatrzymał się przed lustrem, by
poprawić krawat i przyczesać włosy. Potem wcisnął kapelusz na głowę i wyszedł z pokoju.
Na zewnątrz, przed wejściem do hotelu, Hornberg czekał już za kierownicą swego volvo. Był

background image

sam. Tweed usiadł obok i Szwed podjechał niewielki odcinek drogi do mostu Riksbron.
Sztokholm był wyludniony, majestatyczne budowle wyglądały jak teatralna scenografia, a
światła latarni odbijały się w wodzie.
— Czyje to ciało? — spytał Tweed podczas tej krótkiej przejażdżki.
— Policja kryminalna twierdzi, że to jest Peter Persson. Mam nadzieję, że się mylą, choć
rzeczywiście dzisiejszej nocy nie zameldował się.
— Kto go znalazł?
— Mężczyzna, który wyszedł z psem na późnowieczorny spacer. To zawsze jest jakiś gość z
psem. O, mój Boże! Spójrz na to — ci dopiero potrafią zrobić przedstawienie!
Hornberg, choć to w jego przypadku niezwykłe, był autentycznie zdenerwowany, i kiedy
zaparkował samochód nad rzeką, wyskoczył i kazał Tweedowi iść za sobą. Na środku mostu
stała półciężarówka z dźwigiem, którego łańcuch z hakiem kołysał się kilka stóp nad wodą.
Na haku coś wisiało, wolno podnoszone do góry. To coś to było nasiąknięte wodą ciało,
umieszczone wewnątrz brezentowej płachty. Tweed stwierdził, że podniesiono je z miejsca, w
którym zatrzymało się na szeregu różowych, połączonych liną boi.
265
Łódź policji wodnej unosiła się na falach czarnej wody, utrzymując się w miejscu dzięki
pracującemu na wolnych obrotach silnikowi. Na jej pokładzie pięciu umundurowanych ludzi
obserwowało, jak ładunek unosi się coraz wyżej w noc. Makabryczny widok.
Za furgonetką z dźwigiem stała karetka z otwartymi tylnymi drzwiami. Przy niej dwóch
ubranych na biało mężczyzn, a obok nich trzeci, w cywilnym ubraniu, bez kapelusza, z torbą
w ręku. Jeszcze kilku w cywilnych ubraniach i z rękami w kieszeniach zajęło miejsca przy
murze na brzegu rzeki. Niezbyt silny, lecz przejmujący wiatr hulał wzdłuż jej nurtu. Tweeda
uderzyła panująca cisza, absolutny bezruch czekających ludzi.
Zawieszona na łańcuchu płachta dotarła do poziomu mostu, przeciągnięto ją przez barierkę i
opuszczono. Tweed szedł za Hornber-giem, który spieszył się w drodze na most, a jego gęste
włosy powiewały na wietrze. Kiedy ciało opuszczono na ziemię, Tweed usłyszał słowa
wypowiadane po szwedzku podniesionymi głosami. Hornberg był wściekły. Tweed podszedł
wolno do szefa SAPO i mężczyzny, z którym rozmawiał. Hornberg odwrócił się gwałtownie,
odzywając się po angielsku:
— Tweed, to jest inspektor Holst z policji kryminalnej. Holst, poznaj mojego przyjaciela,
Tweeda, z wydziału specjalnego...
— Paskudna noc — zauważył Tweed podając dłoń Holstowi, wdzięczny Hornbergowi za
anonimowość tej prezentacji i niedopowiedzenie, kim naprawdę jest.
— Cholernie zła noc — z wściekłością przyznał Hornberg i zwrócił się do Holsta, ciągle po
angielsku: — Dlaczego, do cholery, nie wciągnęliście go na łódź? To ujma dla ludzkiej
godności, by podnosić zwłoki jak worek kartofli. — Zerknął na Tweeda. — To rzeczywiście
jest Peter Persson.
— To był miły gość. Przykro mi — powiedział cicho Tweed.
Odczepili platformę, na której leżały zwłoki. Oczy Perssona były otwarte i spoglądały nie
widząc na roziskrzone gwiazdami niebo. Holst przestępował z nogi na nogę, lecz nim zdążył
się odezwać, podszedł mężczyzna z torbą i udzielił odpowiedzi:
— Jestem doktor Schill, nowy patolog policyjny. To na moją prośbę ciało wyjęto z wody
właśnie w ten sposób.
— Czy mógłby mi pan wyjaśnić, dlaczego, do diabła, wydał pan taki rozkaz? — warknął
Hornberg.
266
Doktor Schill, mężczyzna około czterdziestki, o szczupłej twarzy, ascetyczny, uważnie
obserwował dwóch mężczyzn, którzy odczepiali platformę, i w tym samym czasie wyjaśniał:
— To mógł być przypadek morderstwa.

background image

— Mógł być?! Peter Persson jest... był jednym z moich najlepszych ludzi. Jestem Gunnar
Hornberg z SAPO. Pan myśli, że jeden z moich ludzi wypadł przez barierkę do rzeki?
Oczywiście, jest to morderstwo.
— Będę w stanie to potwierdzić po autopsji. Gdyby wciągnięto go do łodzi, niewykluczone,
że stracilibyśmy cenne dane medyczne. A podnosząc go na platformie, najmniej naruszamy
ciało.
— Nie sądzę, by Perssonowi robiło jakąkolwiek różnicę, czy się go teraz narusza. Niech pan
się bierze do swej roboty. I proszę o jak najszybszą opinię.
— Po zbadaniu ciała u mnie w laboratorium...
— Niech go pan przebada od razu! — Sięgnął do kieszeni i podsunął patologowi pod nos
swoją legitymację SAPO. — Powiedziałem SAPO. Wrócę za kilka minut. Chodź, Tweed,
zanim stracę cierpliwość do tych biurokratów.
— Wolałbym nie być świadkiem sytuacji, w której tracisz cierpliwość — odparł Tweed,
próbując uspokoić Szweda. — Co się właściwie wydarzyło? A może jest jeszcze za wcześnie,
by to stwierdzić?
— Najpierw został zabity, tego jestem pewien, a potem wrzucony do rzeki jak śmieć z
pojemnika na śmieci. — Hornberg zwrócił się do jednego z cywilów: — Czy mógłbym
jeszcze raz prosić o tę lornetkę? — Wycelował na filar podtrzymujący most po drugiej stronie
jazu, potem podał Tweedowi. — Spójrz sam.
— Czego szukam?
— Pojemnik na śmieci, na kółkach, zaklinowany u podstawy tamtego filaru. Ludzie, którzy to
zrobili, niezbyt dobrze znają Sztokholm. Z pewnością nie są mieszkańcami, którzy żyją tu od
lat. To wiemy na pewno.
— Skąd to wiesz? — zapytał Tweed, kierując na filar lornetkę do obserwacji nocnej.
— Zabójcy, co oczywiste, mieli nadzieję, że ciało biednego Petera spłynie Strómmen w
kierunku Bałtyku i że nigdy nie zostanie odnalezione. Gdyby byli Szwedami, mieszkańcami
dobrze znającymi swoje miasto, wiedzieliby, że w pobliżu jazu znajduje się łańcuch boi.
— Na którym ciało zatrzymało się.
267
— Dokładnie tak — odparł Hornberg. — Podejrzewam, że zostało zauważone zaledwie kilka
godzin po morderstwie.
— Tak, widzę ten pojemnik na śmieci — powiedział Tweed oddając lornetkę. — Kto znalazł
ciało? Mówiłeś coś o jakimś mężczyźnie z psem na spacerze.
— Jest tam. na tylnym siedzeniu wozu patrolowego. Źródłem nocnych niespodzianek na ogół
zawsze bywają mężczyźni z psami. Jakiś ćpun, leżący w bramie ledwo żywy. Albo
mężczyzna, którego zadźgano podczas bijatyki, gdzieś w bocznej uliczce. Odkrycia często
dokonuje pies, węszący tu i tam.
— Rozumiem z tego, że Persson był na służbie? — spytał Tweed.
Stali poza zasięgiem słuchu pozostałych ludzi. Hornberg pociągnął się za koniec nosa i
uważnie spojrzał na Anglika, który wiedział, że jego kolega po fachu zastanawia się, jak dużo
może powiedzieć. Tweed na wszelki wypadek nie odezwał się.
— Tak — przyznał w końcu Szwed — on śledził Corda Dillona. Muszę zamienić z nim kilka
słów. Czy on po prostu odszedł z tego miejsca? Jeśli tak, to najbliższym samolotem opuści ten
kraj. — Przerwał, a po chwili mówił dalej: — Może chciałbyś wziąć udział w tej rozmowie?
— To niezwykle uprzejme z twojej strony. Zgoda.
— Życie jest śmieszne — zamyślił się Hornberg. — „Uprzejme" powiedziałeś. A ja właśnie
miałem zamiar prosić cię, żebyś opuścił Szwecję.
— A to niby dlaczego, Gunnar?
— Mój minister dostaje napadów nerwowych. — Hornberg naśladował swego przełożonego:
— „W końcu jesteśmy neutralni. Naprawdę nie podoba mi się, że ci wszyscy ludzie z NATO

background image

znajdują się na moim terytorium." Teraz mogę go przyblokować — kontynuował z dziką
satysfakcją. — To jedyna pozytywna rzecz, jaka wynikła z tego okropnego morderstwa.
— Nie bardzo cię rozumiem — stwierdził Tweed, chociaż zrozumiał doskonale.
— Na Boga! Jakieś bydlę zamordowało jednego z moich najlepszych ludzi. Sowieci
wdzierają się na nasze wody terytorialne swoimi mini-łodziami podwodnymi. Wkraczają w
naszą przestrzeń powietrzną myśliwcami MiG. A teraz przysłali grupę zbirów, może nawet
więcej niż jedną. Myślisz, że będę patrzał na to obojętnie? Zabójstwo
268
Perssona wyraźnie łączy się z Procane'em. Ty też jesteś w to wmieszany, a więc zapraszam
do współpracy do czasu odnalezienia zabójców...
— Pod warunkiem, że Persson został zabity — wytknął Tweed.
— Zatem sprawdźmy, czy ten pedantyczny patolog potrafi już wydać jakąś opinię. Miał dość
czasu na wstępne przebadanie ciała.
Hornberg wmaszerował na most, gdzie nosze z ciałem znajdowały się już w ambulansie.
Patolog pochylał się nad Perssonem, a kiedy zjawił się szef SAPO, podniósł wzrok.
— Tę sprawę przejmuje SAPO — Hornberg poinformował inspektora Holsta.
— Tak sądziłem.
— A więc — kontynuował Hornberg, zwracając się do patologa — doktorze Schill, muszę
poznać pańską pierwszą opinię na ten temat.
— Miałem czas na pobieżne zaledwie oględziny — zaczął Schill.
— Niech pan mówi — rzucił Hornberg.
— To wygląda na morderstwo. Na plecach znalazłem śmiertelną ranę. Uważam, że to
ciekawe i interesujące, mam na myśli broń. Na pierwszy rzut oka wygląda na swoisty sztylet.
— A zatem morderstwo. Wiedziałem od razu. Widzisz, Tweed, miałem...
Hornberg odwrócił się, ale Tweeda już za nim nie było. Zszedł z mostu i ruszył po
Drottninggatan, rozglądając się na boki i zaglądając w wejścia sklepowe. Ulica była pusta. W
pewnej chwili zatrzymał się, a potem zniknął za rogiem.
Kiedy Hornberg dogonił go, Tweed, przykucnąwszy, wpatrywał się w wykładaną płytkami
posadzkę. Prawą ręką dotknął chodnika i odsunął ją akurat w chwili, gdy nadszedł Szwed,
lecz nie zmienił swojej pozycji.
— Co ty tam robisz? — spytał Hornberg.
— Stąd do krawędzi chodnika, gdzie zrzucono pojemnik do rzeki, prowadzą nikłe ślady kół.
Ślady węgla, a może koksu.
— Zapomniałem ci powiedzieć. W jednym z wejść sklepowych, nieco bliżej rzeki
znaleźliśmy śmieciarza. Ale bez pomarańczowej kurtki. Leży w szpitalu, z ciężkim
wstrząsem. A co z tymi śladami kół?
— Uważam, że wcześniej przejechał po rozgniecionym węglu lub
269
koksie, który zapewne spadł z jakiejś ciężarówki. A tu na posadzce jest chyba ślad zaschniętej
krwi. Niech lepiej obejrzy to Schill.
Tweed wskazał palcem zaciśniętej dłoni, w której ukrył podniesioną z posadzki szminkę.
Hornberg schylił się obok niego i skinął, a dopiero potem obaj wyprostowali się.
— Sprytnie, Tweed. Zaczekaj tutaj, a ja pójdę po doktora Schilla.
Czekając Tweed wsunął szminkę do kieszeni. Pojemniczek był złoty, sprawiał wrażenie
drogiego. Postanowił, że przy najbliższej sposobności pokaże ją Ingrid. W tym momencie był
prawie pewien, że w zabójstwo Perssona była zamieszana kobieta.
Rozdział 28
Tej samej nocy, w pokoju Helenę Stilmar w hotelu Grand, przed lustrem toaletki siedziały
dwie kobiety. Odbicie było zadziwiające, wydawało się, że tworzy dwa obrazy jednej osoby.
— Myślisz, że uda nam się z tym wyjechać? — spytała Helenę jej bliźniacza siostra Ewa.

background image

— Musi. Cord Dillon ma zamiar wykorzystać ten bilet na morską podróż do Helsinek. Tweed
jest tutaj, by powstrzymać Adama Procane'a przed ucieczką ze Szwecji. Byłoby wielkim
błędem nie doceniać tego przyjemniaczka, małego Anglika.
— Nie prezentował się zbyt groźnie, gdy zajrzałam do restauracji na dole.
Rozmawiały po szwedzku, w pokoju panowała atmosfera napięcia. Helenę odczuwała wielkie
zdenerwowanie. Umiejętnie skrywała ten fakt, lecz siostry tak dobrze wzajemnie się znały, że
często potrafiły odgadywać swoje myśli i emocje.
— Podejrzewam, że wielu ludzi popełniło ten błąd — odrzekła Helenę. — Nie zapominaj,
Ewo, że jadłam z nim lunch w Capitalu, w Londynie. On jest bardzo niebezpieczny.
— I mimo wszystko uważasz, że zdołamy go wykiwać?
— Spójrz w lustro.
Ewa, mieszkanka Sztokholmu i żona pewnego doradcy finansowego, znowu popatrzyła na
swoje odbicie. Miała na sobie ulubioną sukienkę Helenę, tę szmaragdową, zapinaną wysoko
na szyi, oraz szal przewieszony przez lewe ramię.
Poprzedniego dnia, nieco wcześniej, obie siostry odwiedziły
271
jednego z najlepszych fryzjerów w mieście. Helenę zażartowała sobie na temat tego, co miał
zrobić:
— Chcemy zabawić się z mężczyzną, który nie daje mi spokoju. Niech pan zrobi mojej
siostrze dokładnie taką samą fryzurę, jaką mam ja. Damy mu niezłą nauczkę.
Fryzjer uśmiechnął się. Pomyślał, że wie, o co tym kobietom chodzi. Zauważył również, że
mówią w ten sam sposób, nawet z podobną modulacją głosu. Jedyną zauważoną przez niego
różnicą było to, że kobieta, która zamawiała usługę, mówiła z lekkim amerykańskim
akcentem. Jak one mają zamiar rozwiązać ten problem? — zastanawiał się.
Helenę „rozwiązywała ten problem", siedząc z Ewą przez pół nocy i ucząc ją amerykańskiego
akcentu. To okazało się łatwiejsze, niż przypuszczała. Ewa, która ze swoim mężem
podróżowała po całym świecie, miała naturalne zdolności językowe. Mówiła nie tylko w
swoim własnym języku, po szwedzku, lecz również po angielsku, francusku, niemiecku i
hiszpańsku.
— Niech to cholera! — narzekała Ewa. — Zmęczyła mnie już ta ciągła gadanina. Myślę tylko
o tym, by wyciągnąć się na łóżku i usnąć.
Helenę klasnęła w dłonie, akceptując propozycję. Podniosła się i nalała kawy — opróżniały
już trzeci dzbanek przyniesiony przez służbę hotelową. Kiedy pojawił się kelner, Ewa
schowała się w łazience.
— To było doskonałe — skomentowała Helenę dodając mleczka. — Wątpię, byś musiała
wiele mówić, lecz niczego nie wolno nam przeoczyć. Sztuczka z moim zniknięciem musi
zadziałać, chociaż ten Tweed jest ostry jak brzytwa.
— Tweed! Tweed! Tweed! — Ewa obróciła się na fotelu przy toaletce i wyciągnęła swe
drugie nogi. — Gówno! Mam dość nazwiska tego faceta! Z tego, co mówisz, można
wnioskować, że jest jakimś czarodziejem.
— W swoim czasie wykonał kilka znakomitych sztuczek. Ale nie martw się — uspokajała
Helenę siostrę. — Wypij kawę, oprzytomniejesz.
— Nie wiem, dlaczego zgodziłam się na ten zwariowany pomysł — kontynuowała Ewa po
angielsku z amerykańską wymową. — I nie mam zielonego pojęcia, co się dzieje.
— Wiesz jednak, co robić, gdy nadejdzie właściwy moment.
272
Nie prosiłabym cię o to, gdyby w grę wchodziło jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
— A co z tobą, Helenę? Nie podoba mi się twój pomysł. Praktycznie wszystko może się nie
udać...

background image

— Potrafię się pilnować. Teraz najważniejsze jest stworzenie pewnej codziennej wzorcowej
procedury, która uśpi czujność Tweeda, da mu fałszywe poczucie bezpieczeństwa...
— Czy ty naprawdę myślisz, że on da się na to nabrać?
— Wyniki gwarantowane — odparła Helenę.
Kiedy Gunnar Hornberg kontynuował przesłuchanie Corda Dillona w swoim gabinecie
wydziału SAPO, w komendzie głównej policji, Tweed stwierdził z zadowoleniem, że nie
stracił sił witalnych, że potrafi nie spać całą noc, a mimo to czuć się świeżo i koncentrować
uwagę.
Pod silną presją Amerykanin o niedostępnej twarzy wykazywał równy zasób sił, ale był
młodszy. Jedyną przewagą Hornberga nad Dillonem był fakt, że wyciągnął go z łóżka o
czwartej nad ranem. Hornberg pojechał ze swym zastępcą na Karlavagen 72C, zaczekał, aż
Dillon się ubierze, a potem przywiózł go do biura. Minęła godzina, odkąd szef tajnej policji
szwedzkiej zaczął to, co sam nazwał uprzejmie „rozmową".
— Panie Dillon — powtórzył — jeden z moich najlepszych ludzi został zamordowany w
samym środku Sztokholmu. To napełnia mnie przerażeniem. To również oznacza, że nic lub
nikt się tutaj nie boi.
— Powiem panu po raz kolejny, tak jak powiedziałem wcześniej — odparł Dillon tym samym
znudzonym tonem. Przerwał, by zapalić kolejnego papierosa. — Nic nie wiem o tym
Perssonie.
— Ale dlaczego spacerował pan po ulicach Sztokholmu o takiej porze, panie Dillon?
— To też już panu mówiłem. Każdego dnia robię dwumilowy spacer.
— Zawsze w nocy? W Waszyngtonie też?
— W Waszyngtonie nie.
— Chce pan powiedzieć, że nie w nocy?
Dillon zacisnął wargi w obliczu zawziętości Szweda, a Tweed, który siedział w milczeniu
obok Amerykanina, po drugiej stronie biurka szefa
18 — Kamuflaż

273

SAPO, poruszył się. Zadał pytanie tak spokojnie, jakby robił to tylko i wyłącznie dla
podtrzymania rozmowy.
— Cord, szedł pan tą samą drogą przez dwa kolejne wieczory. Gunnar mówił mi, że Persson
śledził pana.
— Co z tego? — spytał zniecierpliwiony Amerykanin.
— To było sprzeczne z tym, czego się pan wyuczył. — Przerwał na chwilę. — Chyba że
chciał pan sprawdzić, czy nikt za panem nie chodzi.
Hornberg, siedząc z dłońmi płasko ułożonymi na blacie biurka i okularami odsuniętymi
wysoko na czoło, pochylił się. Odezwał się dopiero wtedy, gdy stało się jasne, że Dillon nie
ma zamiaru odpowiedzieć na to pytanie.
— Przed chwilą Tweed zadał panu bardzo istotne pytanie.
— Ja nie muszę odpowiadać na żadne z tych cholernych pytań.
— To prawda — zgodził się Hornberg, a potem odezwał się niższym głosem: — Jeżeli jednak
nie będzie pan odpowiadał, w stosunkach między naszymi krajami może pojawić się napięcie.
Załóżmy, że ja zajmuję pańskie stanowisko w Waszyngtonie, a jeden z waszych ludzi zostaje
zamordowany. Jak by pan zareagował?
— Podejrzewam, że tak samo. — Dillon odwrócił się, by patrzeć na Tweeda. — To pan
spostrzegł zmiany w moim zachowaniu.
— Czy zatem mam rację? — spytał Tweed.
— Zasadniczo tak. Specjalnie poszedłem tą samą drogą. Za pierwszym razem to był
zwyczajny spacer, lecz zauważyłem, że ktoś za mną idzie. Za drugim razem chciałem się
upewnić. I rzeczywiście — ktoś mnie śledził.
— Kto? — niezmiennie uprzejmym tonem zapytał Tweed.

background image

— Człowiek, którego zdjęcie pokazał mi Hornberg, Persson. Z niego był świetny
zawodowiec, chociaż ja sam mam w tym nieco doświadczenia. A kto go, waszym zdaniem,
zabił?
Hornberg zignorował to pytanie. Siedział przy biurku prawie nieruchomo, jak duża figura
Buddy, z wzrokiem wbitym w Amerykanina. Zamiast odpowiedzieć, zadał własne pytanie:
— Kiedy po raz pierwszy przekonał się pan, że jest pan śledzony?
— W przybliżeniu w trzech czwartych długości Drottninggatan. Niedaleko miejsca, w którym
dochodzi się do mostu.
— A kto jeszcze szedł za panem lub... za Perssonem?
— Nikt — wyrzucił z siebie Dillon.
274
— Rozumiem. — W głosie Hornberga dał się słyszeć brak przekonania. — Człowiek
pańskiego pokroju powinien zauważać morderców.
— To wiecie, że było ich kilku?
— Tak, wiemy. O tej porze Drottninggatan jest wyludniona. Czy jest pan pewien, że nie
widział za sobą nikogo innego? — naciskał Hornberg.
— Nikogo — powtórzył Dillon.
Hornberg westchnął, opuścił okulary na nos i podniósł się wolno. Zapiął guziki swej
sportowej marynarki. Dillon na wszelki wypadek nie zgasił papierosa, czekał, aż Szwed
wykona następny ruch.
— Dziękuję, że przyjechał pan porozmawiać z nami o tak późnej porze, panie Dillon. Nie
sądzę, byśmy osiągnęli cokolwiek więcej, więc nie widzę powodu, by psuć panu resztę nocy.
— Zwrócił się do Tweeda: — Gdybyś mógł zaczekać jeszcze parę minut, chciałbym
porozmawiać z tobą na temat twego znaleziska na Drottninggatan.
Hornberg odprowadził Amerykanina do windy, zaczekał, aż tamten zjedzie na dół, a potem
wrócił do swego gabinetu, kręcąc głową podczas zamykania drzwi. Podniósł słuchawkę i
zamówił dzbanek gorącej kawy.
— On oczywiście kłamał — stwierdził siadając przy biurku.
— Niekoniecznie — sprzeciwił się Tweed.
— Dlaczego tak uważasz? Przecież to ty zapędziłeś go w kozi róg. Przyznał się przecież, że
wiedział, iż jest śledzony.
— Mordercy mogli go pilnować, wykorzystując tę starą sztuczkę z wyprzedzaniem.
— Wyjaśnij mi, proszę.
— Wystarczyło iść zarówno przed Perssonem, jak i przed Dil-lonem. Drottninggatan przecina
wiele uliczek, w których można się przyczaić.
— A skąd wiedzieli, którędy pójdzie?
Tweed zaczekał, aż dziewczyna, która przyniosła na tacy dzbanek świeżo zaparzonej kawy,
wyjdzie i znów zostaną sami.
— Ponieważ śledzili Dillona poprzedniej nocy. To przecież była już druga noc, kiedy Dillon
spacerował tą samą ulicą.
— To jest możliwe, lecz mało prawdopodobne — skomentował Hornberg. — Dlaczego
Dillon miałby kłamać?
— Gdyż przyjechał tu służbowo i nie chce być wmieszany w sprawę
275
zabójstwa Perssona. Cały jego instynkt mówi mu, by jak najdalej trzymać się od twojego
śledztwa.
— Przeoczyłeś ewentualność, w której chodzi właśnie o Dillona. A wtedy wszystko by się
zgadzało. Persson został zabity, aby ochronić Dillona. Z czasem dowiemy się tego, ja łatwo
nie rezygnuję. A później, powiedzmy wczesnym przedpołudniem, jeżeli jesteś osiągalny,

background image

zawiozę cię na wyspę Ornó, która, jak się zdaje, bardzo cię fascynuje. Ciekaw jestem, co na
tej wyspie tak bardzo może cię interesować.
Dochodziła dziewiąta, gdy Ingrid zapukała do drzwi Tweeda. Już wstał, był ogolony i ubrany,
przespawszy zaledwie trzy godziny po nocnym czuwaniu z Hornbergiem. Kiedy wpuścił ją do
środka, ucieszyła się, że jest już na chodzie.
— Czy moglibyśmy zjeść razem śniadanie? — spytała siadając na zasłanym już łóżku.
— Obawiam się, że nie. — Zobaczył, jak jej nastrój pryska. — Mam dla ciebie zajęcie. I od
tej pory w tym hotelu nikt nie może zobaczyć nas razem.
— Co mam robić?
— Będziesz śledziła Helenę Stilmar, dokądkolwiek się uda. Dowiedz się, z kim się spotyka...
— podał jej pękatą kopertę. — Tu są pieniądze na wydatki. Ona może wybrać się gdzieś
samolotem. Masz paszport?
— Kiedy pracuję dla ciebie, zawsze mam go przy sobie. — Poklepała leżącą obok torebkę. —
Ale nie dlatego, bym potrzebowała go w Skandynawii.
— Oczywiście, że nie.
Tweed zapomniał, że w Skandynawii kontrola paszportowa interesuje się wyłącznie
przyjezdnymi, nie-Skandynawami. Ingrid mogła polecieć do Helsinek, mówiąc po szwedzku
przed wejściem do samolotu, a odprawa paszportowa pomachałaby jej na do widzenia.
Dziewczyna sprawdzała pieniądze w kopercie.
— Spięte banknoty to twoje wynagrodzenie — wyjaśnił Tweed.
— To za dużo. Wiesz, jak bardzo lubię pracować dla ciebie, a poza tym mam ludzi, którzy
podczas mojej nieobecności pilnują interesów.
— Czy te interesy idą dobrze?
276
— Bardzo. Klienci domagają się szybkiego wykonywania fotokopii najwyższej jakości. I
dostają to, czego chcą. Ale ciągle uważam, że to za dużo...
— To ja ustalam wynagrodzenie, więc nie masz się co spierać. Czy potrafiłabyś mi
powiedzieć, jaka kobieta mogłaby używać czegoś takiego?
Podał jej szminkę znalezioną przy wejściu do sklepu na Drottnin-ggatan wkrótce po
wyłowieniu z rzeki ciała Petera Perssona. Ingrid zdjęła wieczko oprawki, wysunęła szminkę i
przyjrzała się jej. Tweed poprawiał przed lustrem krawat i właśnie wtedy odezwał się:
— W Anglii ten kolor określilibyśmy jako karminowy.
— Karminowy?
— No dobrze, szkarłatny. Jaskrawoczerwony.
— Rudowłosa kobieta o niezwykle białej cerze?
Przerwał i spojrzał w lustro. Zastanawiał się, ile może jej powiedzieć. Opinia Harry'ego
Butlera na temat zachowania bezpieczeństwa zapadła mu głęboko w pamięci. To była jedna z
tych denerwujących uwag, które każą człowiekowi zastanawiać się nad własnym zdaniem.
Zdecydował, że przestanie myśleć i pójdzie za głosem instynktu.
— Ingrid, jest prawie pewne, że ta szminka należy do kobiety, która jest morderczynią lub
osobą współwinną morderstwa. Oboje są zawodowcami. Prawdziwe nazwisko tej kobiety to
Magda Rupescu, a mężczyzny Oleg Poluczkin.
Opisał ich oboje najlepiej, jak tylko umiał, a Ingrid słuchała z przechyloną głową. Patrzyła na
szminkę, jakby ta stała się nagle zła.
— To dość niezwykły kolor — powiedziała wolno. — Mogłaby go używać również kobieta o
włosach kasztanowatych. Tej barwy włosy ma Helenę Stilmar. Przy najbliższej okazji
przyjrzę się jej szmince.
— Co może się zdarzyć podczas śniadania.
— Zatem — podniosła się — może powinnam iść coś zjeść? Proszę, oto szminka.

background image

— Sądzę, że tak — zgodził się Tweed. — Ale uważaj na siebie. Dzisiaj we wczesnych
godzinach rannych w samym środku Sztokholmu zabito jednego z najlepszych ludzi Gunnara
Hornberga. Zaczyna się robić niebezpiecznie. Nie ryzykuj więc, to rozkaz. Rudowłosa
kobieta. Rozglądaj się za nią.
— A może kobieta o włosach kasztanowatych? Może?
277
Ingrid weszła do sali śniadaniowej, która wieczorem przekształca się we francuską
restaurację, i zwolniła. Przy stole bufetowym Helenę Stilmar wybierała bułeczki i dodatki.
Miała na sobie ciemnogranatowe spodnium — spodnie i marynarkę — oraz kremową bluzkę
z aksamitką pod szyją. Normalna procedura wyglądała tak, że należało znaleźć sobie stolik,
kelnerce w typie Britt Ekland powiedzieć, czy chce się kawę, czy herbatę, a potem przejść do
tylnej części dużej sali i wybrać jedzenie ze stołu.
Ingrid odwróciła tę kolejność. Ruszyła do bufetu swobodnie, całkiem zmieniając swój
normalny, bystry chód. Helenę Stilmar odeszła od stołu, w każdej ręce trzymając talerz.
Ingrid zmarszczyła czoło.
Wybrała dwie ciemne bułki, jedną porcję masła i okrągłą, płaską miseczkę z dżemem z
czarnej porzeczki. Przesuwając się do przedniej części sali z dużymi oknami wychodzącymi
na nabrzeże, gdzie stały przycumowane białe statki pasażerskie, znowu się zatrzymała.
Helenę Stilmar siedziała sama przy stoliku tuż obok okien. Ingrid wybrała miejsce najbliżej
bufetu i usiadła twarzą do swego obiektu obserwacji, lecz nieco ukośnie. Z torebki wyjęła
lekko przybarwione okulary, założyła je i wypiła trochę czarnej herbaty.
Nim włożyła okulary, przyjrzała się szmince użytej przez Helenę Stilmar. Była jasnoróżowa,
zdecydowanie różniła się od tej, którą pokazał jej Tweed. Jaką nazwę on wymienił?
Karminowa! Co ani tak, ani siak niczego nie dowodziło.
Ingrid była kobietą, która zmienia kolor szminki w zależności od stroju i pory dnia.
Zdecydowana czerwień wieczorem. Tymczasem Tweed znalazł szminkę na Drottninggatan
wczesnym rankiem.
Ingrid znów zmarszczyła brwi, nakładając masło i dżem porzeczkowy na bułkę. Coś nie
dawało jej spokoju. Niech to diabli — nie wiedziała, co to mogło być. Jeszcze raz spojrzała na
kobietę, która wyglądała przez okno i patrzyła gdzieś daleko.
Bardzo szykowna. Bardzo amerykańska w sposobie ubierania się. Makijaż to istne dzieło
sztuki. Piętnaście minut przed lustrem, nim da się obejrzeć zewnętrznemu światu. Ingrid
maluje się w trzydzieści sekund. W ciągu dwóch minut potrafi całkowicie zmienić swój
wygląd. Stilmar potrzebowałaby pół godziny, żeby wziąć kąpiel i założyć czyste ubranie.
Kwadrans później wysoka, elegancka, ubrana w spodnium kobieta wyszła z sali śniadaniowej.
Minęła stolik Ingrid, nie spoglądając nawet
278
w jej kierunku. Ingrid poczuła i od razu poznała zapach jej perfum. Ten sam aromat dotarł do
niej, kiedy kilka dni wcześniej Helenę Stilmar przechodziła obok idąc do windy.
Ingrid wzięła do ręki klucz od pokoju — trzeba go pokazywać kelnerce wchodząc do sali
śniadaniowej — i swój lekki płaszcz, powieszony wcześniej na stojącym naprzeciwko
krześle. W głównym hallu Helenę zeszła szerokimi schodami, a potem skierowała się do
wyjścia. Portier wyszedł na ulicę, by zawołać taksówkę.
Szwedka pobiegła do zaparkowanego volvo, otworzyła samochód i wskoczyła za kierownicę.
Wyjechała w samą porę, by zdążyć za taksówką, do której wsiadła Helenę. Skulona za
kierownicą, koncentrowała się na kierowaniu autem, na tym, by nie zgubić taksówki. Mimo to
myślami krążyła wokół tego, co w restauracji zwróciło jej uwagę. Potrzeba więcej czasu.
Wcześniej czy później zorientuje się. Lepiej wcześniej. Być może...
Rozdział 29

background image

Tego dnia wczesnym rankiem, tuż po świcie, szwedzki samolot wojskowy typu SK 60 zniżył
się nad Jakobsbergiem, dwadzieścia kilometrów od centrum Sztokholmu, i wylądował na
lotnisku Barkarby. Maszyna podkołowała do miejsca, w którym stało czarne,
sześciomiejscowe volvo z przyciemnionymi szybami i żołnierzem za kierownicą.
Z samolotu wysiadło trzech mężczyzn, wszyscy w szwedzkich mundurach wojskowych.
Przeszli z walizeczkami niewielką odległość dzielącą samolot od limuzyny. W tym
wydarzeniu nie było niczego szczególnego. Barkarby to lotnisko wojskowe, na którym
samoloty tego rodzaju ciągle lądują i startują. Nic szczególnego nie było również w tych
trzech mężczyznach. Wszyscy mieli insygnia szwedzkiego majora. Usiedli na tylnym
siedzeniu volvo, drzwi zatrzasnęły się i samochód odjechał.
Godna uwagi była natomiast podróż, jaką właśnie skończyli. Najpierw, poprzedniego
wieczoru, zostali przewiezieni przez Danię na zachód od Kopenhagi, do spokojnego miasta
Roskilde u nasady fiordu Roskilde. Tam, w malutkim porcie w pobliżu muzeum zajmującego
się rekonstrukcją łodzi wikingów, weszli na pokład kutra motorowego, który od razu
odcumował. Statek skierował się na północ, wypłynął z fiordu na Kattegat i skręcił dokładnie
na wschód.
Pasażerowie zeszli na ląd w cichym zakątku szwedzkiego wybrzeża, w miejscu, gdzie czekał
na nich samochód. Stamtąd w środku nocy zostali przewiezieni na szwedzkie lotnisko
wojskowe, gdzie weszli na pokład SK 60. Ubrania zmienili w powietrzu.
280
W Barkarby trzej mężczyźni jechali niedaleko, do jednego z budynków lotniska. Wysiedli z
volvo i zniknęli wewnątrz. Do Szwecji przyjechał generał Paul Dexter, szef sztabu armii
Stanów Zjednoczonych, oraz dwóch jego adiutantów.
— Są już jakieś wiadomości? — spytał Łysenko, wchodząc do gabinetu Karłowa przy ulicy
Pikk. To było jego typowe zachowanie — zaczynał rozmowę, zanim wszedł do pokoju.
— Nie — odparł Karłów, gdy za swoim szefem wszedł kapitan Rebet i dokładnie zamknął
drzwi.
— Czy zrobiliśmy wszystko, co możliwe, by przygotować system łączności dla Procane'a? —
znowu zapytał Łysenko, rzucając płaszcz na krzesło.
— Niewiele możemy zdziałać, ponieważ nie mamy najmniejszego pojęcia, kim jest ten
Procane — wyjaśnił Karłów, tłumiąc wzbierające uczucie irytacji.
W tego rodzaju operacjach każdy zaczyna w pewnym momencie odczuwać napięcie
spowodowane wyczekiwaniem, które wyraża się na wiele różnych sposobów. Wybuchy złego
humoru. Zadawane w kółko te same pytania. Zwyczaj zwierzchnika, by coraz częściej
nawiedzać podwładnych. Wszystko jest lepsze niż przesiadywanie we własnym gabinecie i
wpatrywanie się w puste ściany.
— Powtórzcie mi to jeszcze raz — rozkazał Łysenko, obracając krzesło tak, by móc położyć
ręce na oparciu.
— Ambasada w Sztokholmie otrzymała dokładne instrukcje — zaczął Karłów okazując
wielką cierpliwość. — Zakładamy, że jedynym sposobem, jaki Procane będzie mógł
wykorzystać, by poinformować nas o swoim przyjeździe, będzie telefon do ambasady. A
ponieważ, co oczywiste, jest zawodowcem najwyższej klasy, gdyż inaczej dowiedzielibyśmy
się czegoś o jego tożsamości jeszcze w Londynie, spodziewamy się, że skorzysta z budki
telefonicznej w Sztokholmie.
— Wszystko to wiem — wtrącił Łysenko.
To po kiego diabła mnie wypytujesz, zastanawiał się Karłów, lecz kontynuując zachował
kamienną twarz.
— Przy centralce w naszej ambasadzie pracują specjalnie do tego wyznaczeni ludzie. Jak
tylko Procane odezwie się na linii, przełączą go do Helsinek, a z kolei Helsinki połączą go ze
mną przez radiotelefon.

background image

281
Moim zadaniem będzie poinstruowanie go i upewnienie się, że tylko on jest na linii i to w jak
najkrótszym czasie.
— To dość prostackie — skomentował Łysenko.
— Oczywiście! A czy macie inne propozycje?
— Ten człowiek jest duchem — zastanawiał się Łysenko.
— Co tłumaczy fakt jego skutecznego działania — odezwał się Rebet.
Łysenko poderwał się, skrzyżował ręce na piersi, podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Potem
znowu założył swój cywilny płaszcz, wetknął ręce do kieszeni i popatrzył na swych
podwładnych.
— To wszystko jest na waszej głowie, Karłów. Bądźcie bardzo ostrożni!
Wypowiadając tę zachęcającą uwagę, wyszedł z gabinetu. Rebet wzruszył ramionami, zdjął
płaszcz i usiadł. Zaczekał trochę, na wypadek, gdyby Łysenko wrócił, a potem rozluźnił się i
zaczął mówić.
— On nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż kilka minut. To wszystko źle na
niego wpływa. Czy słyszeliście o zamordowaniu jednego z ludzi SAPO w Sztokholmie?
— Tak. — Karłów wyglądał ponuro. — To szaleństwo, które z pewnością podziała jak
wetknięcie kija w gniazdo szerszeni. Akurat wtedy, gdy zależy nam na tym, by w
Sztokholmie panował spokój. Co o tym myślicie?
— Szaleństwo — zgodził się Rebet. — Najgorsze jest to, że umysłowo Łysenko tkwi ciągle w
latach sześćdziesiątych, kiedy tego typu zagrywki były na porządku dziennym. Czasy się
zmieniły, niestety Łysenko nie zmienił się razem z nimi. Czy ci starzy bolszewicy już nigdy
nie znikną ze sceny?
— Nie, dopóki nowe pokolenie nie przejmie Politbiura w Moskwie. Jeden stary człowiek
wprowadza drugiego. Stanowią swoisty klub. Tymczasem Tweed jest w Sztokholmie. Ten
człowiek napawa mnie największym niepokojem.
— Uważajcie, żeby nie usłyszał tego Łysenko — ostrzegł Rebet. — Mógłby wpaść na
pomysł, żeby wysłać za nim Rupescu. A to byłaby katastrofa. Dzięki Bogu, Tweed nigdy nie
posługiwał się przemocą.
— Napiłbym się jednego. — Karłów wyjął butelkę wódki. — Może udałoby się nam
zorganizować wymianę? Łysenko objąłby
282
brytyjską SIS, a Tweed prowadziłby GRU? Jak by wam to pasowało, towarzyszu?
Stuknęli się kieliszkami i wypili za ten pomysł. Jednak alkohol niewiele pomógł. Obaj
siedzieli wpatrując się w telefon, czekali na połączenie ze Sztokholmem, które miało być
przekazane za pośrednictwem Helsinek.
O godzinie jedenastej Hornberg zabrał Tweeda z hotelu Grand. Pojechali jego volvo przez
południowy Sztokholm. Tweed nigdy nie widział tej okolicy, więc z zainteresowaniem
przyglądał się solidnie wyglądającym budynkom. Jechali dalej na południe, a potem skręcili
na wschód w kierunku morza. Hornberg prowadził wóz z maksymalną dozwoloną prędkością,
niewiele się odzywając. W pewnej chwili spojrzał na zegarek.
— Wyspa Ornó jest dość dziwna — powiedział. — Prawie cała stanowi własność hrabiego
Stenbocka. On ma mieszkanie w mieście, lecz większość czasu spędza razem z żoną właśnie
na tej wyspie. Jest również właścicielem promu samochodowego z Dalaró do Hasselmara. Już
to jest niezwykłe — większość promów pływających na archipelag *to własność państwowa.
— Rozumiem z tego, że znajduje się niedaleko lądu — zauważył Tweed, przyglądając się
morskiej mapie, którą wręczył mu Hornberg.
— Ale również w samym środku obszaru, na którym działają sowieckie mini-łodzie
podwodne — wyjaśnił Szwed. — Leży ponadto niedaleko innej dużej wyspy — Muskó — na

background image

której znajdują się nasze bazy morskie. Zastanawiam się nad tym, co powiedziałeś o tych
łodziach podwodnych. Czy rzeczywiście uważasz, że to może być jeden wielki blef?
— Mam na myśli to, że mogą czekać na przejęcie Procane'a do Rosji. A do roli Procane'a
mamy teraz w Sztokholmie trzech kandydatów — Stilmara, jego żonę i Corda Dillona.
— Czterech — poprawił go Hornberg.
— To znaczy?
— Od dzisiejszego ranka. Generał Paul Dexter przyjechał na tajne konsultacje. Przywiózł ze
sobą dwóch wybitnych specjalistów od łodzi podwodnych. Czy oni będą mogli powiedzieć
nam cokolwiek nowego, jest zupełnie inną sprawą.
— Zakładam, że to krótkotrwała wizyta? — spytał Tweed.
283
— Nie całkiem — odparł Hornberg, a Tweed zerknął na niego. Szef SAPO sprawiał wrażenie
zaniepokojonego. — To trochę zwariowane, ale najbardziej przypadkowi ludzie robią różne
zaskakujące rzeczy.
— A co robi Dexter?
— Nie uwierzysz. W tej chwili spaceruje po ulicach Sztokholmu.
— Nie! — Ton głosu Tweeda wyrażał absolutne zdziwienie. — On chyba oszalał! I ty
pozwoliłeś na to szaleństwo?
— Decyzja była poza moim zasięgiem. — Hornberg wzruszył swymi potężnymi ramionami.
— Powiedziałbym, że Dexter jest dobrze zorganizowany. Ambasada amerykańska
przygotowała ubrania w jego rozmiarze. Wysłali kompletne, szwedzkie ubranie, również i
buty, do bazy lotniczej, w której wylądował. Ma na sobie granatowy wełniany kapelusz,
zakupiony w NK, i duże ciemne okulary.
— Ale dlaczego? Po co on tak ryzykuje?
— W Stanach jest takie powiedzenie, którego on często używa: „Sam lubię przyjrzeć się
docelowemu obszarowi." A zatem spaceruje po mieście zapoznając się z jego planem.
Miejsca prawdopodobnego lądowania sowieckich helikopterów wypełnionych wojskiem i
tego typu rzeczy, jak sądzę.
— I wasz minister obrony pozwolił na to?
— Chodzi o te mini-łodzie podwodne i myśliwiec MiG, który gonił za naszym samolotem
czarterowym. W tej chwili bardzo się niepokoją zamiarami Rosji. Ale o generale Dexterze
mogę powiedzieć jedno —jego wyczucie odpowiedniego momentu jest bez zarzutu...
— Faktem jednak jest, że, jak powiedziałeś, mamy czwartego kandydata do roli Procane'a.
— Właśnie tak, przyjacielu. Wjeżdżamy już do Dalaró. — Nazwę miasta wypowiedział
śpiewnie, typowo dla języka szwedzkiego. — Prom odpływa w południe. Wracając z
Hasselmara, będziemy mieli dwa promy do wyboru — o czwartej i o pół do szóstej. A
tymczasem, kiedy będziemy objeżdżać miasto, może opowiesz mi, co na tej wyspie tak
bardzo cię zainteresowało?
Kiedy wjeżdżali na prom hrabiego Stenbocka, niebo zasnuwało morze chmur, zupełnie jak
przez wiele poprzednich dni. Szwedzi mieli kiepskie, brzydkie lato i uważali, że to wina
Brytyjczyków, którzy przez cały lipiec i sierpień cieszyli się falą upałów.
284
— Ukradliście nam lato — niejeden Szwed mawiał w żartach do Tweeda.
Prom jest długi i wąski i ma wysokie burty, przez co nie widać, dokąd się płynie.
Maksymalnie może zabrać około dwudziestu samochodów, lecz w dniu, w którym Tweed i
Hornberg wybrali się w podróż, na pokładzie nie było więcej niż tuzin pojazdów.
— Dziś mamy środę — szepnął Hornberg. — Podczas weekendów jest załadowany ludźmi
wyjeżdżającymi do swoich letnich domków. Aha, może zechciałbyś podczas rejsu nie
odzywać się po angielsku, jeżeli ktoś znajdzie się w zasięgu słuchu.

background image

Tweed skinął głową, zastanawiając się nad powodem tej prośby. Spoglądał również w boczne
lusterko po swojej stronie samochodu. Prom był otwarty na obu końcach, podjazdy uniesione
pod niewielkim kątem. Hornberg zatrzymał auto mniej więcej na środku statku. Ledwie
Tweed uświadomił sobie, że odpłynęli od lądu, widok przed statkiem zmienił się. Morze było
gładkie i spokojne jak staw przy młynie, wiał delikatny wiaterek. Hornberg chwycił za rączkę
swoich drzwi.
— Nie chcesz rozprostować nóg? Popatrzeć z dziobu? Teraz znajdujemy się pośrodku
archipelagu.
Przeszli między kilkoma samochodami stojącymi przed ich volvo i zatrzymali się przy lekko
uniesionym podjeździe. Tweed wciągnął głęboko morskie powietrze i zafascynowany patrzył
na otwierającą się przed nim panoramę.
Prom płynął dokładnie na wschód, a potem skręcił na południe, gdy zaczai pokonywać
labirynt wysp. Przepłynął przez tak niebywale wąski kanał, że wydawało się, iż z pewnością
jedną z burt otrze się o skały. I właśnie w tym momencie Szwed wypowiedział swoje
spostrzeżenie:
— Wątpię, byś zdawał sobie sprawę z tego, że na całej drodze do Dalaró byliśmy śledzeni.
— Prowadzony przez kobietę zielony saab, który stoi za twoim volvo.
— Dokładnie. Chyba pójdę i porozmawiam z nią. Baw się dobrze. Mamy mnóstwo czasu —
rejs do Hasselmara trwa dwadzieścia pięć minut.
Tweed nie obejrzał się, kiedy Hornberg odchodził, zostawiając go samego. Patrzył przed
siebie i rozglądał się na boki, podziwiając
285
różnorodność wysp. Niektóre były duże, porośnięte drzewami, z widocznymi gdzieniegdzie
drewnianymi letnimi domkami, o jakich wspominał Hornberg. Inne były małe, zaokrąglone,
brązowe skały wystające ponad oleistą powierzchnie wody. Istny raj dla kryjących się mini-
łodzi podwodnych.
Stał tak z rękami w kieszeniach płaszcza, uważnie przyglądając się wyspom. Tak, wśród
gęstych lasów tu i tam widać było większe polany — wystarczająco duże, by mógł na nich
wylądować helikopter.
— Rozmawiałem z tą damą w saabie — oznajmił Hornberg przez prawe ramię.
— Blondynka, krótko obcięte włosy, podobne do złotego kasku — zauważył Tweed. —
Siedzi spokojnie z rękami na kierownicy.
— Znakomicie. Pochodzi ze Sztokholmu. Zastanawia się nad kupnem domku, lecz nie jest
jeszcze pewna. Jedzie po raz drugi, żeby bliżej przyjrzeć się wyspie i podjąć ostateczną
decyzję.
— Fałszywy alarm?
— To by wyjaśniało, dlaczego kierowała się za nami tą samą drogą. Jedziemy do pięknego
domku na Ornó — właścicielem jest mój znajomy i dał mi klucze. Jego żona naszykowała
nam nawet prowiant. Kanapki są w torbie-termosie. Będziemy tam mieli prawdziwy piknik.
— Co za uprzejmość z jej strony.
— Może zjemy na zewnątrz, zupełnie jak skauci. — Mówił, jak człowiek zadowolony z
takich perspektyw. — Na kilka godzin oderwiemy się od wszystkich problemów życia i tych
okropnych ludzi, którzy zamordowali człowieka jakimś cholernym sztyletem.
W zielonym saabie Magda Rupescu zdjęła spocone ręce z kierownicy i wytarła je chusteczką.
Rozmowa z człowiekiem z SAPO zdenerwowała ją trochę.
Wcześniej zaparkowała samochód przed Grandem i poszła do najbliższej budki telefonicznej.
Wykręciła numer hotelu i poprosiła o połączenie z panem Tweedem, wymieniając numer
pokoju, który jej podano, kiedy kilka dni wcześniej po raz pierwszy odwiedziła ten hotel. Gdy
tylko Tweed odezwał się, przerwała połączenie. Miało to miejsce zaledwie na kilka minut

background image

przed tym, jak Ingrid zapukała do drzwi Tweeda z nadzieją, że razem zjedzą śniadanie.
Rupescu wróciła wówczas do samochodu i czekała.
286
Była ostrożna, nie siedziała w aucie zbyt długo. Od czasu do czasu wysiadała i wchodziła do
hotelu. W pewnym momencie usiadła nawet w głównym hallu, zamówiła kawę i zapłaciła
rachunek, gdy tylko została obsłużona.
Włosy oczywiście ufarbowała. Zdawała sobie znakomicie sprawę z tego, że Interpol posiada
w swym komputerze jej dokładny rysopis. GRU wykorzystało swoje wtyki na Zachodzie, by
dobrać się do tego komputera, i poznało wszystkie szczegóły.
Ognistorude włosy, jakie miała zawsze w obecności Olega Polucz-kina, były peruką, zręcznie
przygotowaną przez najlepszego speca fryzjerskiego w Związku Radzieckim. Rupescu
czekała na zbliżające się przybicie promu do brzegu w Hasselmara, a tymczasem Tweed i
Hornberg wrócili do volvo. Zaczekała, aż trzy inne samochody zapuszczą silniki, a potem
przekręciła kluczyk w stacyjce swego wozu.
— O co chodziło, kiedy poprosiłeś mnie, żebym na promie nie odzywał się po angielsku? —
spytał Tweed, kiedy Hornberg zjechał na rampę na brzegu wyspy Ornó.
Hornberg ruszył wąską, smołowaną drogą, która skręca pod górę i z obu stron jest
ograniczona granitowymi skałami. Już pierwsze metry na tej wyspie sprawiają wrażenie
dzikości i zagrożenia.
— Ponieważ — odparł Szwed — ludzie są tutaj nerwowi, z powodu obecności tych
sowieckich mini-łodzi podwodnych. Możliwe, że chcieliby przesłuchać cudzoziemca, a ja nie
chciałem ujawniać swej tożsamości, poręczając za ciebie.
— Ludzie są nerwowi — zgodził się Tweed. — Podczas śniadania w hotelu dwa razy
słyszałem, jak szwedzcy biznesmeni rozmawiali na ten temat z Amerykanami.
— A teraz — wyjaśnił Hornberg, kiedy wjechali wyżej nad poziom morza i skręcili na
południe w wąską drogę wśród lasu — kierujemy się do miejsca o nazwie Bodal, które
znajduje się nie opodal innego miejsca, o nazwie Brevik, na wybrzeżu na południe od
Hasselmara.
— Mam — powiedział Tweed, sprawdzając na dokładnej mapie Ornó, którą Hornberg wyjął
ze schowka na rękawiczki. W lewym górnym rogu wydrukowano nazwę Ornokartan. Na
mapie pokazano dokładnie drogę, jaką pokonał prom w labiryncie wysp, które wyglądały tak,
jakby zostały rozrzucone ręką olbrzyma.
287
— Wydaje mi się, że ten zielony saab jest ciągle z nami — rzuci} Tweed, zerknąwszy w
boczne lusterko.
— Prawdopodobnie kobieta, z którą rozmawiałem, boi się pomylić drogę. W środku tygodnia
to miejsce jest prawie wyludnione.
Droga wiła się przez las. Tu i tam ledwie zauważalna dróżka prowadziła do ukrytego wśród
drzew domku. Szwedzi z całą pewnością lubią spokój, pomyślał Tweed.
Po obu stronach krętej drogi, w regularnych odstępach, stały cienkie słupki, pomalowane w
pomarańczowe i białe pasy. W większych odstępach wyższe i grubsze słupy z rozpiętymi
przewodami telefonicznymi, a nieco niżej energetycznymi.
— Te niewielkie, pasiaste słupki... — zagadnął Tweed.
— Na zimę. Gruba warstwa śniegu pokrywa drogę i jedyny sposób, by utrzymać się na
właściwej trasie, to jechać między tymi słupkami. No, to jesteśmy. Domek mojego
znajomego.
Hornberg zjechał na skraj drogi. Dalej teren opadał do morza, odległego o sto, może dwieście
metrów. Tweed rozejrzał się z zainteresowaniem, stojąc na szczycie schodów wyrąbanych w
zboczu. Zielony saab minął ich, blondynka pomachała Hornbergowi, a on odpowiedział jej
tym samym gestem.

background image

Zbudowany z drewna duży domek stał poniżej poziomu drogi. Podczas gdy Hornberg
wyjmował torbę-termos z bagażnika volvo, Tweed stał słuchając. Odgłos saaba ucichł i
ciężka cisza spadła na las, nad którym wisiała morska mgła. Cisza, którą słyszał i czuł.
Zeszli po glinianych schodach. Kiedy Hornberg manipulował kluczem, Tweed
przespacerował się po najbliższym otoczeniu. Był pod wrażeniem, że znalazł się setki
kilometrów od jakiejkolwiek cywilizacji, mimo że Hornberg powiedział mu, iż z centrum
Sztokholmu do miejsca lądowania promu w Dalaró jest nie więcej niż pięćdziesiąt
kilometrów. Szwed zaprosił go gestem do środka.
— Domek był przez jakiś czas zamknięty — powiedział, gdy znaleźli się wewnątrz. — Przy
takiej pogodzie będzie trochę chłodno. A to — wskazał za okno — jest Bałtyk.
Hornberg obszedł domek, włączając elektryczne grzejniki. Tweed rozejrzał się zaciekawiony.
Za frontowymi drzwiami znajdował się mały korytarz. Po lewej kuchenka, po prawej spory
pokój, do którego wszedł za Szwedem. Meble były drogie i wygodne — niskie stoliki, fotele i
kanapy. W ścianach znajdowały się duże, panora-
288
miczne okna, z których rozpościerał się wspaniały widok na zbocze i brzeg.
Tweed spojrzał przez okno. Domek stał na skrawku ziemi opadającym ku wodzie. Przez
rzadki brzozowy lasek z ciemniejszymi plamami sosen spostrzegł cały sznur małych
wysepek, niektóre porośnięte jodłami. Spokój tego miejsca spodobał mu się, lecz zakłócił go
Hornberg, rzucając swoją uwagę:
— Może podczas lunchu urozmaicimy sobie czas obserwowaniem sowieckich mini-łodzi
podwodnych?
Tweed odwrócił się — szef SAPO wypakowywał niebywałą liczbę kanapek, zawiniętych w
folię samoobściskującą. Z kuchni przyniósł talerze i ułożył na nich tyle jedzenia, że
wystarczyłoby im na tydzień. Na podstawkach stanęły butelki z piwem.
— Nie możemy głodować — zauważył Hornberg. — Wędzony łosoś, szynka, sałatka...
— Już mi ślinka leci — odparł Tweed, siadając na jednym z foteli z widokiem na morze i
wyspy.
— Żona właściciela tego domku zrobi mi piekło — mówił dalej Szwed. — I nie zapomnij
wyjąć tej pięknej porcelany — to była jej ostatnia instrukcja.
— No to zaczynamy piknik — powiedział Tweed i ugryzł pierwszą kanapkę, a tymczasem
Hornberg nalewał piwa.
— A teraz, przyjacielu, może opowiesz mi, dlaczego chciałeś przyjechać na Ornó?
— Ponieważ uważam, że właśnie tą drogą Procane będzie przedostawał się do Finlandii.
Przestudiowałem mapę Skandynawii i zobaczyłem to, że wasz archipelag rozciąga się w głąb
Zatoki Botnickiej w kierunku archipelagu Abo, czyli Turku, jak nazywają go Finowie. Szybka
łódź pokonałaby tę odległość w kilka godzin. Ponadto kręcą się tutaj te mini-łodzie
podwodne.
— Możliwe, że masz rację. Ale dlaczego Ornó?
— Tego nie mogę ci powiedzieć, gdyż ujawniłbym swoje źródło informacji — wyjaśnił
spiesznie Tweed i zmienił temat. — A teraz, kiedy tu przyjechaliśmy, nabrałem więcej
pewności. Dojazd z centrum Sztokholmu zajął nam niecałą godzinę, więc Procane mógłby się
tu znaleźć, zanim spostrzeglibyśmy, że zniknął.
— To brzmi logicznie. — Hornberg chrupał następną kanapkę. — Zostawię tu swoich ludzi,
żeby pilnowali miejsc, do których przybija prom.
19 — Kamuflaż

289

— A wracając do generała Dextera. Czy on naprawdę spaceruje samotnie ulicami
Sztokholmu?
— Oczywiście, że nie — uśmiechnął się blado Hornberg. — On nie zdaje sobie z tego
sprawy, lecz trzech moich najlepszych ludzi chodzi za nim. Powiem ci, co mi zameldują.

background image

W celu ogrzania domku i osuszenia powietrza Hornberg rozpalił brzozowymi szczapami
ogień w ceglanym kominku w rogu pokoju. Duży miedziany okap odprowadzał dym na
zewnątrz. Siedzieli zajadając smakołyki, a Hornberg opowiadał o swych doświadczeniach
zawodowych.
Tweed słuchał z zadowoleniem, ciesząc się oddaleniem od problemów i trzaskiem płonących
szczap. I znowu pomyślał, że to miejsce jest takie spokojne i że zazdrości właścicielowi tego
domku. Spokój, absolutny spokój...
Rozdział 30
Magda Rupescu miała na sobie maskującą kurtkę i spodnie wepchnięte w wysokie do kolan
buty na gumowej podeszwie. Zbliżała się do domku jak myśliwy tropiący zwierzynę, z
lornetką zawieszoną na szyi i lugerem wetkniętym za pasek. Saab stał ukryty na bocznej
dróżce po drugiej stronie smołowanej szosy.
Podniosła lornetkę do oczu i rozejrzała się po okolicy. Zauważyła volvo, zaparkowane na
poboczu u szczytu schodów prowadzących w dół do domku. Ujrzała wstęgę bladego dymu
unoszącego się z komina pionowo w nieruchomo stojące powietrze. Obaj z pewnością są
ciągle w środku.
Ruszyła w stronę domku, lecz jakaś sucha gałązka trzasnęła jej pod butem. Zatrzymała się i
czekała na jakiekolwiek oznaki ruchu. To było tylko jej przypuszczenie, że obaj mężczyźni
znajdują się wewnątrz. I przypomniała sobie żywo tamto popołudnie w Niemczech,
popołudnie z BND — kontrwywiadem federalnym. Przypomniała sobie chwilę, gdy Tweed
wszedł do pokoju nie odzywając się. Odbierający odwagę sposób, w jaki — och, jak wolno
— podszedł z tyłu. Moment, na który zatrzymał się dokładnie za nią. Przebiegły drań. I
właśnie wtedy usłyszała skrzypnięcie otwieranych wejściowych drzwi domku w Bodal...
— Chyba rozprostuję nogi, przejdę się trochę sam, jeżeli nie masz nic przeciwko temu —
zaproponował Tweed.
— Dzięki, że pomogłeś w sprzątaniu. Idź na spacer, a ja zajmę się
291
grzejnikami — zgodził się Hornberg. — Potem przewiozę cię wokół wyspy. W drodze
powrotnej na prom będziemy musieli tutaj wstąpić, by sprawdzić, czy zgasł ogień w kominku.
Tweed ominął schody i wspiął się po stromym zboczu, posługując się jak laską krótkim
kawałkiem gałęzi. Z ziemi wystawało mnóstwo odłamków skał pokrytych porostami, więc
uważnie stawiał stopy.
Słuch miał wyostrzony i był pewien, że usłyszał coś, na co Hornberg najwyraźniej nie zwrócił
uwagi. Odgłos silnika zwiększającego obroty podczas jazdy po nierównym terenie. Po drodze
z Hasselmara zauważył, że boczne ścieżki są nierówne i zryte koleinami. Dźwięk podobny do
tego, jaki wydałby samochód zjeżdżający w dół po jednej z takich dróżek, zupełnie niedaleko
domku.
Poszedł między brzozami i jodłami, i kamieniami częściowo schowanymi pod ziemią,
unikając kęp wrzosu, przypominających mu wędrówki w Dartmoor. Posuwał się bezgłośnie,
omijając suche gałęzie.
I wówczas usłyszał trzask suchego drewna, czego sam zdołał uniknąć, a potem więcej
podobnych odgłosów. Szybko wdrapał się na drogę i ostro ruszył na południe, w kierunku
przeciwnym dc Hasselmara.
Patrzył w stronę, z której dobiegły tamte dźwięki, a jego krótkie nogi poruszały się z
zadziwiającą szybkością, prędko pokonując odległość. Za widniejącą w oddali, rzadką ścianą
drzew spostrzegł jakiś ruch. Szedł dalej.
Po chwili usłyszał odgłos zapuszczanego motoru w samochodzie, taki sam, jaki zaniepokoił
go wcześniej, kiedy był jeszcze w domku. Gwałtowne zwiększenie obrotów silnika, gdy
samochód poruszał się po koleinach. Już prawie biegł, kiedy dotarł do zakrętu drogi.

background image

Ujrzał zieleń znikającą za kolejnym zakrętem i zatrzymał się. Głos silnika ucichł. Odwrócił
się i ruszył z powrotem do domku. Na twarzy miał dziwny uśmiech, który Monika na Park
Crescent od razu by rozpoznała. Jedyną rzeczą, jakiej nie rozpracował, były jasne włosy. Na
razie.
Kiedy Magda Rupescu odjeżdżała szybko od tamtego osamotnionego domku, siedząc za
kierownicą swego saaba, wyraz jej twarzy był ponury i niemiły. Tweed, Tweed, zawsze ten
cholerny Tweed! I ten drań niemal złapał ją, kiedy biegła do samochodu, łamiąc
292
..
suche gałęzie i robiąc o wiele za dużo hałasu. Zdenerwowanie i wściekłość powiększał
jeszcze fakt, że nie miała pojęcia, jak ten sukinsyn ją wytropił. Na dodatek z wnętrza domku!
Gotowa była dać wszystko za rozkaz zabicia Tweeda. Wykonanie takiego zlecenia dałoby jej
niemal seksualne zadowolenie. Jechała jak szalona, zakręty biorąc poślizgiem, hamując w
ostatniej chwili.
Uspokoiła się odjechawszy spory kawałek. Teraz wszystko się zmieniło. Wiedziała, co musi
zrobić. Ostrzec Tallin. Wrócić do Sztokholmu, by jak najszybciej nadać wiadomość. Tak, ten
drobny incydent wszystko zmienił. Musiała też tak sformułować wiadomość, by przypadkiem
nie obarczono jej winą za to nieszczęście.
— Udał ci się spacer? — spytał Hornberg, kiedy razem wspinali się do samochodu.
Mimo że zjedli obfity lunch, jedną trzecią kanapek musiał upchnąć obok stojącego u szczytu
schodów metalowego pojemnika na śmieci. Pojechał na południe, tą samą drogą, którą szedł
Tweed.
— Owszem, to było niezłe ćwiczenie — odparł Tweed. — A przy okazji powiedz mi, o której
odpływa najbliższy prom z Dalaró?
— O czwartej — powiedział Hornberg, spojrzawszy na zegarek.
— Zdążymy go złapać?
— Oczywiście. Ty dzisiaj rozkazujesz.
Przejechali znaczną część wyspy. To było pustkowie, a droga mila za milą wiła się wśród
lasów. W pewnym momencie Tweed przeciągnął się, jakby zdrętwiał i miał ochotę na trochę
więcej ćwiczeń. Hornberg przejechał jeszcze kawałek, a potem skręcił w boczną dróżkę.
— Chyba jesteśmy niedaleko morza. Niech no posłucham.
Zatrzymał wóz, wyłączył silnik, wysiadł i stanął w milczeniu. Tweed też wysiadł, a
trzaśniecie drzwiami zabrzmiało jak strzał z pistoletu. Wśród drzew sunęła morska mgła i na
okularach Tweeda zaczęła zbierać się para.
Spadła na nich ta sama ciężka, przytłaczająca cisza. Znajdowali się na odludziu, lecz gdzieś z
oddali dobiegał do nich cichy dźwięk, szum wody na brzegu. Hornberg wskazał prawą ręką.
— Słyszysz to? Bałtyk jest tam. Chodźmy!
Ruszył przed siebie, długimi nogami stawiając olbrzymie kroki. Tweed nawet nie próbował
go dogonić, kiedy torowali sobie drogę
293
wśród otulonych szarą mgłą drzew. Idąc śladem Hornberga uważnie patrzył pod nogi.
Zatrzymywał się często i tupał w grunt. Twardy jak skała. W ziemi kryło się jeszcze więcej
skał, pokrytych jasnozielonymi porostami. Po dziesięciu minutach ujrzał Hornberga na
szczycie platformy uformowanej z potężnych głazów, machającego, by się pospieszył.
— Bałtyk...
Hornberg wskazał na gładką powierzchnię wody, unoszącej się i opadającej delikatnie u
podnóża skał, jakieś dwadzieścia metrów niżej. Tweed postawił kołnierz płaszcza —
powietrze było wilgotne i chłodne. Patrząc na morze, zauważyli inne rozsiane w oddali
wyspy.
— Dlaczego tak tam tupałeś? — zagadnął Hornberg.

background image

— Sprawdzałem grunt. Tutaj wszędzie helikopter mógłby wylądować bez najmniejszego
problemu.
— Myślisz, że do przechwycenia Procane'a mogliby użyć śmigłowca?
— Czy zdążymy wrócić do Hasselmara nieco wcześniej przed tym promem o czwartej?
Chciałbym przejść się po wybrzeżu. Rybacy zawsze mnie fascynowali — odparł Tweed,
ignorując pytanie Hornberga.
— Pewnie. Ale wobec tego ruszajmy...
Jechali z powrotem w milczeniu, pochłonięci własnymi myślami. W Hasselmara Tweed
zostawił Hornberga przy wozie i wrócił dopiero po kwadransie. Samochody ustawiły się już
w kolejce na prom. Tweed usiadł obok Szweda.
— Widziałem, jak rozmawiałeś z tamtym mężczyzną, od tej potężnej łodzi motorowej —
powiedział Hornberg.
— Tylko on mówił po angielsku. W lecie wynajmuje łódź turystom. Opowiadał mi o
rybakach — zostało ich już tylko kilku, lecz ci ludzie dużo wiedzą o archipelagu. O, widzę, że
twoja dziewczyna w zielonym saabie płynie razem z nami.
Przed nimi, na samym początku kolejki, stał zaparkowany zielony saab, a w nim siedziała
blondynka. Hornberg skinął i powiedział, że już ja zauważył.
— Może, gdy będziemy na promie, wysiądę i znowu z nią pogadam — oznajmił.
— A przy okazji, Gunnar, nie trać czasu na rozstawianie ludzi na tej wyspie — zalecił mu
Tweed.
294
— Niby dlaczego nie, jeśli wolno spytać?
— Ponieważ tamci nie wykorzystają drogi przez archipelag do przerzucenia Procane'a. W
każdym razie nie teraz...
Dwie godziny później na biurku pułkownika Karłowa zadzwonił telefon. Ten przerwał w
połowie zdania rozmowę z Rebetem i chwycił słuchawkę. Telefonistka z ambasady
sowieckiej w Helsinkach zgłosiła rozmowę do niego. Telefonowała Rupescu, przedstawiając
się swym szwedzkim pseudonimem Elsa Sandell. Mówiła oschłym głosem, wskazującym na
pośpiech.
— Odwołajcie drogę przez archipelag dla oczekiwanej przesyłki. Nie wykorzystywać jej w
żadnych okolicznościach. Zrozumieliście?
— Czy wolno zapytać, dlaczego? — odezwał się Karłów, zerkając na Rebeta, który słuchał
przy drugim aparacie.
— Tweed. Muszę już iść. Pamiętajcie — tylko nie droga przez archipelag — powtórzyła
zdyszanym głosem i przerwała połączenie.
Hornberg przejechał z południowego Sztokholmu do centrum miasta przez most i Gamla
Stan. Na ulicach panował duży ruch, ludzie wracali do domu, lecz na szczęście głównie w
przeciwnym kierunku. Wypowiedział swą uwagę, jadąc wschodnim skrajem starego miasta,
mijając hotel Reisen. Tweed widział już hotel Grand, potężny budynek po drugiej stronie
wody.
— Chyba sprawdzę tę kobietę w zielonym saabie. Na promie powiedziała mi, że doszła do
wniosku, iż Ornó jest nie dla niej. Tam jest zbyt samotnie. Ale w niej coś było...
— Oto numer rejestracyjny.
Tweed wyciągnął z kieszeni pognieciony kawałek papieru i podał Szwedowi. Hornberg wziął
go i wetknął do wewnętrznej kieszeni na piersi.
— Dziękuję. Zapamiętałem ten numer, ale zawsze bezpieczniej, kiedy coś jest zapisane. Ona
naprawdę dała gaz do dechy, kiedy wjechaliśmy na główną autostradę do miasta. Odskoczyła
od nas, przekraczając dozwoloną szybkość. Z pewnością przyjechała tutaj już jakiś czas temu.
295
— Czy mógłbyś zadzwonić do mnie do Grandu, kiedy już sprawdzisz te numery?

background image

— Oczywiście. W ciągu godziny.
Tweed wysiadł przed hotelem i poszedł prosto do swego pokoju. Ingrid siedziała w korytarzu,
kiedy wyszedł z windy na szóstym piętrze. Miała na sobie białą wiatrówkę, zasuniętą pod
samą szyję, i białą, plisowaną spódnicę. Czytała jakieś czasopismo i podniosła wzrok,
spoglądając na niego przez ciemne okulary. Przyłożyła palec do ust, wskazała na pokój
Helenę Stilmar i ruszyła za nim do pokoju. Kiedy zamykał drzwi na klucz i zakładał łańcuch,
ona obiegła łóżka i włączyła radio.
— Co się wydarzyło? — spytał Tweed.
— Po śniadaniu ta Stilmar wzięła taksówkę. Jeździłam za nią po całym Sztokholmie. Trzy
razy zmieniała samochód, raz po razie. Potem zjadła lunch w Cafe de la Paix na Gamla Stan.
Później przeszła całą Drottninggatan — ulicę Królowej — oglądając wystawy. Na
Hamngatan niedaleko NK zniknęła. Znalazłam ją kilka minut później, jak wychodziła z budki
telefonicznej. Następnie wsiadła do kolejnej taksówki, wróciła do hotelu i jest w swoim
pokoju. Telefonowała — powiedziałabym, że jakieś pół godziny temu — podczas gdy ja jej
szukałam. Przykro mi, że ją zgubiłam.
— Spisałaś się znakomicie. — Tweed wyciągnął rękę w jej kierunku i uścisnął jej dłoń. —
Ale czy nie powinnaś teraz znowu wyjść i pilnować, na wypadek, gdyby miała zamiar
ponownie opuścić hotel?
— Kilka minut po powrocie wezwała służbę hotelową. Kelner przyniósł tacę z przekąską i
kawą. Kiedy otworzyła drzwi, miała na sobie szlafrok. Jestem pewna, że teraz przez jakiś czas
będzie odpoczywać.
— No to zostań chwilę ze mną. Ty też pewnie jesteś zmęczona. Może zatem kilka kanapek i
kawę?
Wyciągnął dłoń po słuchawkę, lecz w tej samej chwili telefon zadzwonił. Hornberg mówił
sfrustrowanym głosem, bardzo zwięźle:
— Sprawdziłem ten numer — rejestrację jej samochodu. Czasami komputery na coś się
przydają. To był wynajęty wóz. Z miejsca gdzieś w połowie drogi między centrum
Sztokholmu a Solna. Telefonowałem do nich, ale ledwie ją pamiętają. Właściwie nie mam
żadnego opisu — na głowie miała szal. Podała nazwisko Yvonne Westerlund. Przy tym
296
nazwisku komputery głupieją. I tak wygląda śledztwo. Zbyt wiele fałszywych tropów.
— Daj sobie z nią spokój — polecił Tweed. — I od tej chwili odwołaj psy. Nie próbuj
powstrzymać żadnego Amerykanina przed podróżą do Finlandii.
— Cokolwiek każesz i nawet nie tłumacz mi, dlaczego. Właściwie z przyjemnością zrzucę tę
robotę na kark Mauno Sarinowi. I jeszcze jedno. Znasz tego Amerykanina, o którym ci
mówiłem, że spacerował po ulicach Sztokholmu?
— Tak.
— Ci trzej idioci zgubili tego dżentelmena na jakieś piętnaście minut.
— Gdzie to było? — ostro zapytał Tweed.
— Wszedł do supermarketu NK. Przez jakiś czas łaził po parterze. Nagle zbiegł do
podziemia. Tam jest wyjście prowadzące do podziemnego kompleksu w pobliżu Sergels Torg
— istny labirynt tuneli. Zgubili go. Po kwadransie znów go znaleźli — stał na placu poniżej
poziomu ulicy i przyglądał się kolumnie.
— Kiedy to było?
— Ponad pół godziny temu. Jeden z moich ludzi telefonował przed chwilą. Oczywiście to
mogło być przypadkowe...
— Nie wierzę w przypadki — odrzekł Tweed.
Drugi telefon do Tallina miał miejsce niedługo po ostrzeżeniu Magdy Rupescu. Rebeta nie
było wówczas w gabinecie, poszedł do toalety. Karłów podniósł słuchawkę, a potem mocno

background image

przycisnął do ucha. Gdzieś w połowie krótkiej rozmowy wrócił Rebet i pułkownik wskazał
mu drugi aparat.
— Mówi Adam Procane... Procane. Czekacie na mnie?
— Tak. Gdzie pan teraz jest? — spytał Karłów.
— W Sztokholmie. Sam dojadę do Helsinek...
— Kiedy pan przyjedzie? Może pomożemy...
— W ciągu najbliższych sześciu dni. Nie potrzebuję żadnej pomocy.
— Po przyjeździe do Helsinek proszę skontaktować się z Tehtaan-katu. Zrozumiał mnie pan?
— Zrozumiałem doskonale. Do widzenia.
Karłów otworzył usta, by jeszcze coś powiedzieć, lecz połączenie
297
przerwano. Odłożył słuchawkę i spojrzał na Rebeta, który odkładał słuchawkę drugiego
aparatu.
— To było błyskawiczne — skomentował Rebet — działanie profesjonalisty, lecz głos wydał
mi się dziwny.
— Amerykański akcent — odparł Karłów.
— Owszem, ale sam głos był dziwny — nalegał Rebet. — Niewyraźny. I jakby trochę
zniewieściały.
— I ja o tym pomyślałem. — Karłów wstał i zaczai chodzić po gabinecie, zupełnie jak
Łysenko. — Najważniejsze jednak jest to, że przyjeżdża. Procane przyjeżdża!

Rozdział 31
Następnego dnia po powrocie Tweeda z Ornó Mauno Sarin zapukał do pokoju Newmana w
hotelu Hesperia. Musiał chwilę zaczekać, aż Anglik ubrany w szlafrok otworzy drzwi.
Newman gestem zaprosił go do środka i zamknął drzwi, nie mówiąc nic na powitanie. Miał
ponury wyraz twarzy.
— Mam pilne wiadomości — oznajmił Mauno. — Czy mógłbyś wyjść na spacer, kiedy się
ubierzesz? Odczuwam potrzebę odrobiny wysiłku.
Ręką zatoczył krąg po pokoju, dając do zrozumienia, że rozmowa w nim mogłaby okazać się
niebezpieczna. Newman skinął głową, lecz zanim odpowiedział, zapalił papierosa. Mauno
spostrzegł, że popielniczka jest pełna niedopałków. Anglik był najwyraźniej zdenerwowany.
— Właśnie się wykąpałem — odpowiedział Newman, wycierając ręcznikiem głowę. — To
pomaga zebrać się w sobie.
— Powinieneś spróbować sauny.
— To zbyt drastyczne. Dla was, Finów, jest w porządku, bo jesteście do niej przyzwyczajeni.
Szybko ubrał się w zwykłe ubranie — spodnie i sportową marynarkę. Mauno siedział na
krześle i patrzył, jak Newman przypala kolejnego papierosa. Przewidywał, że rozmowa
będzie trudna, i cieszył się, iż odbędzie się gdzieś na zewnątrz. Było bardziej prawdopodobne,
że na świeżym powietrzu napięcie szybciej minie — podczas spaceru ciało się rozluźnia.
Padało, kiedy ruszyli wzdłuż Mannerheimintie w kierunku centrum,
299
krótka gwałtowna ulewa. Ignorując ją, szli obaj z odkrytymi głowami. Newman nie odzywał
się, patrzył przed siebie.
— Otrzymałem wieści z Tallina — zaczął Mauno. — Możemy jechać tam jutro, lecz chociaż
mam dla ciebie pisemne zezwolenie, może być niebezpiecznie...
— Jadę z tobą — potwierdził Newman. — Na pokładzie Georga O t sal
— Tak. Ale jeszcze nie jest za późno, by zmienić zdanie.
— Statek wypływa o 10.30? Z doku Silja?
— Tak. Mógłbym jeszcze poinformować ich, że zrezygnowałeś z pisania artykułu. Proszę,
zastanów się. Jedziesz do Rosji. Jeśli o mnie chodzi, nie ma różnicy, ale ty...

background image

— Mauno, tak czy inaczej pojadę do Estonii. Albo z tobą, albo sam. Ten bestseller, który
napisałem, przyniósł mi kupę forsy. Znajdzie się gdzieś fiński rybak, który za odpowiednią
opłatą podrzuci mnie nocą na estoński brzeg.
— To już lepiej jedź ze mną.
Ulicą obok nich przejechał tramwaj. Deszcz znów przestał padać i nagle ciemne chmury
zniknęły. Niebo było błękitne i słońce świeciło, gdy zbliżali się do tego dziwnego pomnika
prezydenta Kekkonena — dwóch oddzielnych pionowych bloków, w niczym nie
przypominających ludzkiej postaci. Być może reprezentują siłę, pomyślał Newman, chociaż
właściwie nie robiło mu to żadnej różnicy. Szedł jak robot, z obojętnym wyrazem twarzy.
Kiedy mijali stary kamienny budynek muzeum po prawej stronie, zaczął zadawać pytania:
— Jaki jest plan? Czy będę mógł chodzić, dokąd zechcę? A może postawili jakieś warunki?
— Według umowy, po całym Tallinie. Spotkasz się z pułkownikiem Karłowem...
— A kto będzie nam towarzyszył? Tak, żeby mieszkańcy wiedzieli, co mi mówić?
— Nie, będziemy chodzić sami, tak jak teraz tutaj w Helsinkach. Mam nadzieję, że nie masz
nic przeciwko temu, bym chodził razem z tobą? Właśnie taki układ zawarłem z Tallinem.
Uważałem, że moim obowiązkiem jest chronić cię. — Mauno uśmiechnął się kwaśno. — W
końcu to ja jestem szefem Policji Obronnej.
— W porządku — odparł krótko Newman. — Czy mamy iść jakąś określoną drogą?
300
L
— Zgodnie z porozumieniem, gdziekolwiek w Tallinie. Boczne uliczki. Możemy pójść, gdzie
zechcemy, gdzie ty zechcesz. Oni bardzo by chcieli, żebyś sprawdził, jak jest, aby w twoim
artykule zawarte było przekonanie...
— Jak długo tam zostaniemy?
— Georg Ots odpływa o 10.30, to wiesz. Dopływa do Tallina o 15.00. Z Tallina wypływa o
19.30 i wraca do Helsinek o 22.30.
— Nieco ponad cztery godziny na lądzie. To niewiele.
— Jesteś doświadczonym korespondentem. Z pewnością wcześniej zbierałeś materiały do
artykułu w o wiele krótszym czasie. Przyjdź, proszę, do mojego biura jutro o 9.30.
— Lubisz mieć zapas czasu — skomentował Newman. — Ratakatu nie jest tak daleko od
doku Silja.
— Zgodziłeś się na przeszukanie — przypomniał Mauno. — Żadnych ukrytych kamer, żadnej
broni. A może zmieniłeś zdanie?
— Nie. — Newman zatrzymał się. — Stąd mogę złapać tramwaj z powrotem do Hesperii.
Dziękuję ci za zorganizowanie tej wycieczki.
— Cała przyjemność po mojej stronie. I jestem pewien, że wszystko pójdzie dobrze.
Karłowa nie było w gabinecie, wizytował jednostkę GRU gdzieś w terenie. Łysenko usiadł w
fotelu swego podwładnego, wsparł łokcie o blat, skrzyżował ręce i patrzył na Rebeta.
— Ten angielski dziennikarz, Newman, jutro przepłynie przez wodę razem z Mauno Sarinem.
Czy przygotowaliście wszystko zgodnie z moimi rozkazami?
— Tak jest, towarzyszu. Wszyscy osiągalni ludzie, według rozkazu w cywilnych ubraniach,
zajmą stanowiska w całym Tallinie...
— Żadnych problemów łącznościowych?
— Będą wyposażeni w krótkofalówki, oczywiście skrzętnie ukryte, więc w każdym
dowolnym momencie będziemy dokładnie wiedzieli, gdzie są Newman i Sarin. Aparatura
nadawczo-odbiorcza zainstalowana i gotowa do pracy w tamtej szafie.
— To bardzo ważne. Sam zajmę się obserwacją. Nie możemy zapominać o zabitej żonie
Newmana, Alexis Bouvet.
Rebet sprawiał wrażenie zaniepokojonego, przez chwilę nie odzywał się, kiedy Łysenko
przyglądał się mu, a potem postanowił przemówić.

background image

301
— Ciągle nie jestem przekonany, czy to był dobry pomysł. Akta komputerowe Newmana
mówią, że to przebiegły lis. Załóżmy, że dowie się, iż jego żona została tutaj zamordowana?
Co prawda, nie wiem, w jaki sposób, ale załóżmy, że tak się stanie.
— A jak myślicie, dlaczego kazałem obserwować każdy jego ruch podczas pobytu tutaj? —
spytał spokojnie Łysenko.
— Nie rozumiem was...
— Oto dlaczego jestem generałem, a wy tym, kim jesteście. Jeżeli Newman odkryje
cokolwiek, nie wyjedzie z Estonii żywy.
— To byłoby szaleństwo! — Rebet wyglądał na przerażonego. — To oznaczałoby już drugi
olbrzymi błąd...
— A co było pierwszym, jeśli wolno spytać? Łysenko już nie patrzył na Rebeta. Wziął do
ręki ołówek i zaczął bazgrać w notesie, z głową pochyloną nad biurkiem.
— Zabicie żony Newmana! — wybuchnął Rebet. — Nawet w Moskwie zastanawiali się nad
tym.
— Ale wtedy obowiązywała twarda linia. To dawne czasy. — Łysenko machnął lekceważąco
ręką. — Taka polityka została zaakceptowana przez Moskwę. To jest ryzyko wkalkulowane
— artykuł napisany przez takiego dziennikarza jak Newman oczyściłby nasze konto i
zneutralizował wszystkie zachodnie doniesienia o niepokojach w Estonii. Z drugiej strony,
jeżeli Newman stanie się zagrożeniem, zniknie z powierzchni ziemi. W Finlandii...
— W Finlandii? A jak zamierzacie tego dokonać? — zapytał Rebet.
— Dzięki dobrej organizacji. — Łysenko ciągle bazgrał w notesie, ani razu nie podniósł
wzroku na Rebeta. — Człowiek o wzroście i budowie Newmana, w jego ubraniu, zejdzie z
pokładu Georga Otsa, wsiądzie do czekającego samochodu, którego szofer natychmiast
stamtąd odjedzie...
— Mauno Sarin mógłby zatrzymać i przeszukać ten samochód.
— Pojazd z dyplomatyczną rejestracją? Wątpię, mój drogi Rebet.
— A dokąd pojedzie ten samochód? Do ambasady?
— Oczywiście, że nie. Pamiętajcie, że Georg Ots wraca do portu w nocy. Fałszywego
Newmana wezmą za autentycznego. A jeśli chodzi o wóz, to skieruje się do wcześniej
wyznaczonego miejsca spory kawał drogi na północ od Helsinek. Pasażerowie, czyli szofer i
mężczyzna grający Newmana, wysiądą z niego i wepchną wóz w odległe bagno. Będzie na
nich czekał drugi samochód, którym wrócą do ambasady. Następnego ranka wrócą do Tallina.
302
— Sarin może pojechać za tym autem, nawet z dyplomatycznymi tablicami rejestracyjnymi, i
pod jakimś pretekstem zatrzymać ich — nalegał Rebet.
— Przewidziałem i taką możliwość. Właśnie dlatego drugi samochód pojedzie za pierwszym.
Ten drugi będzie miał za zadanie zatrzymać każdy pojazd, jakiego mógłby użyć Sarin.
Zaaranżuje się jakiś wypadek.
— Wygląda na to, że przemyśleliście wszystko... z wyjątkiem jednego.
— Mianowicie, towarzyszu? — Łysenko kreślił nowe bazgroły.
— Mauno Sarin. Umowa przewiduje, że przez cały czas pobytu będzie towarzyszył
Newmanowi.
— Czy wy naprawdę uważacie, że nie nadarzy się okazja rozdzielenia ich? Że Sarin nie da się
przekonać, iż Newman w typowy dla dziennikarza sposób poszedł gdzieś sam? To będzie
najmniejszy z naszych problemów.
— Mimo wszystko to i tak mi się nie podoba.
— Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek prosił was o wyrażanie swoich upodobań. W
razie niebezpieczeństwa, gdyby Newman w jakiś sposób odkrył, jak i gdzie zginęła jego żona,

background image

gdyby wreszcie zbytnio zainteresował się Toompea, zniknie raz na zawsze. A świat będzie
uważał, że zaginął w Finlandii.
Rozdział 32
Następnego dnia, gdzieś w porze lunchu, Tweed, siedząc w fotelu w swojej sypialni w hotelu
Grand, podjął decyzję.
— Poproszę o rozkład codziennych lotów do Helsinek. Chciałbym też od tego momentu mieć
rezerwację na lot o każdej porze.
— Mam już ten rozkład. Oto on, proszę — odrzekła Ingrid i podała mu arkusz papieru z
podanymi odlotami i przylotami. — Ale potrzebujemy rezerwacji na dwa miejsca —
przypomniała, kiedy Tweed zaczął czytać. — Pojadę z tobą. Znam Finlandię.
— Nic mi o tym nie wiadomo.
Poderwała się z łóżka i stała, przyglądając się mu. Mówiła porywczo, z naciskiem:
— Czy nie pomogłam ci, jak tylko potrafiłam? Pomijając wszystko inne, jestem osobą
praktyczną. Znam Skandynawię, a ty nie! Ty nigdy nie poznasz jej tak jak ja. Urodziłam się
tutaj, wiem, jak myślą tutejsi ludzie. Spostrzegam rzeczy, których ty nigdy byś nie zauważył.
Chcę z tobą jechać, Tweed. I pojadę!
— Skoro tak mówisz, to już lepiej idź i załatw rezerwacje na Finnair przy stanowisku SAS w
hallu na dole. Czy Butler przejął za ciebie obserwację Helenę Stilmar?
— Tak. Ona jest w swoim pokoju na końcu korytarza. Butler jest na zewnątrz, siedzi przy
windach. Nield pilnuje Stilmara, a Fergusson Corda Dillona.
— A zatem wszyscy są odfajkowani. — Tweed spojrzał na Ingrid przez okulary. W wyrazie
jego twarzy coś ją zaniepokoiło. Miała
304
uczucie, że odmłodniał, że zrobił się bardziej zawzięty, jakby stanął w obliczu jakiegoś
większego niebezpieczeństwa.
— Masz problemy? — spytała.
— Nazwij to intuicją, jeśli chcesz, lecz mam przejmujące uczucie, że jesteśmy już blisko
punktu krytycznego.
— Punktu krytycznego?
— Tak. A to oznacza, że cały ten interes z Procane'em może nam wybuchnąć prosto w twarz.
Ktoś musi wykonać jakiś ruch, może nawet dzisiaj. Próbę przeskoczenia do Finlandii.
Stilmar, jego żona, Cord Dillon, generał Dexter. Ktoś z nich. Być może ja, to znaczy my
będziemy musieli jeszcze dzisiaj polecieć do Helsinek. Poza tym ciągle niepokoję się o Boba
Newmana, człowieka, który jest zdolny do wszystkiego. Wobec tego lepiej zjedź na dół i
załatw tę rezerwację. Dla dwóch osób, jak powiedziałaś.
Kiedy Ingrid wyszła, Tweed siedział spokojnie w fotelu. Dręczyły go stosunki z nią. Mimo
całego swego doświadczenia nie potrafił rozszyfrować myśli tej dziewczyny.
W korytarzu zdziwił ją widok Butlera siedzącego obok Nielda przed windami na szóstym
piętrze. Zignorowała ich, nacisnęła guzik i pojechała na dół.
— Będzie się zastanawiała, co ja tu robię — stwierdził Nield, gładząc palcami swoje
starannie przycięte wąsiki, kiedy drzwi windy zamknęły się. — Ona nie wie, że Stilmar
odwiedził swą żonę. To dziwne, że zajmują dwa różne pokoje na dwóch różnych piętrach.

— Zdarza się — odparł cicho Butler, patrząc ciągle na zamknięte drzwi pokoju Helenę
Stilmar. — Może między nimi nie układa się najlepiej. Politycy mają prywatne życie i własne
problemy, tak samo jak my wszyscy.
— Ale tak naprawdę niepokoi mnie to — dorzucił Nield — że bezpieczeństwo jest tak nędzne
— nasze bezpieczeństwo. Czy Tweed zwykle prowadzi sprawy tak słabo trzymając je w
ryzach?
— Nie.

background image

— Boże wszechmogący! Zatrzymał się w najlepszym hotelu w mieście, praktycznie
rozgłaszając swoje przybycie. Telefon w pokoju wykorzystuje do najróżniejszych rozmów.
Chyba nie zapomniał, że wszystkie przechodzą przez hotelową centralę. A może przestał już
20 — Kamuflaż
305
nad tym wszystkim panować, może zbyt długo nie pracował w terenie? Powiedz mi, Harry,
czy ty to rozumiesz?
— Nie.
— A może chodzi o tę Szwedkę, Ingrid? Czy on jest nią zauroczony? Aha, i jeszcze jedno —
pozwala, żeby wszystkiego słuchała. Tylko że ona nie jest zawodowcem. Wiem, że mówiłeś,
iż wcześniej dla niego pracowała, ale przecież nie jest jedną z nas. Czy tu znów mamy do
czynienia z naruszaniem zasad bezpieczeństwa? Naruszaniem? Niech to cholera — w ogóle
przecież nie istnieją! I co z tą Finką, Lailą, która ma wybadać i pilnować Newmana? Ile ona
wie?
— Nie potrafię ci na to odpowiedzieć.
— Posłuchaj, Harry. W pracy w terenie masz o wiele więcej doświadczenia niż ja.
Wskazałem ci kupę luźnych wątków, a ty siedzisz sobie i nawet nie próbujesz mnie uspokoić.
A to oznacza, że jesteś tak samo zaniepokojony jak ja. Zgadza się?
— Znam Tweeda już od dawna — odparł Butler. — Powiem ci tylko, że on jest z nas
najlepszy...
— Kiedy pracuje zza biurka w Londynie. Ale tutaj? Czy dalej będziesz twierdził, że jest
najlepszy spośród tych, jakich mamy?. I wcale nie obawiam ci się powiedzieć, że zaczynam
mieć pietra.
— Ja czekam, aż coś się wydarzy.
— Na co czekasz? — spytał Nield.
— Aż stary Tweed zademonstruje samego siebie...
— Mam już rezerwację na Finnair — oznajmiła Ingrid, siadła na łóżku, założyła nogę na nogę
i skrzyżowała ręce. — Rejs AY784. Odlatuje z Arlanda o 15.10, ląduje na Yantaa — to
lotnisko w Helsinkach — o 17.00. Lot jest krótki, pięćdziesiąt minut. W Finlandii mają jedną
godzinę wyprzedzenia...
— Wiem. — Tweed spojrzał na zegarek. — Jest 12.15. Mamy jeszcze mnóstwo czasu, by na
niego zdążyć, jeżeli sprawy tak się ułożą.
— Spodziewasz się jakiegoś rozstrzygnięcia?
— Niewykluczone.
Tweed spojrzał na drugie łóżko, na to, na którym spał. Jego walizeczka była spakowana, lecz
otwarta, by nie gnieść zawartości. Dzięki wyrazowi twarzy Ingrid wyczuł, że dziewczyna ma
do powiedzenia coś więcej. Już rozpoznawał zmiany na jej twarzy.
306
— Nie rozumiem tego — zaczęła Ingrid. — Butler jest na korytarzu, co jest zrozumiałe,
ponieważ pilnuje Helenę Stilmar. Nie pojmuję jednak, co razem z nim robi Nield. On miał
przecież pilnować Stilmara...
— To oznacza, że Stilmar odwiedził swoją żonę w jej pokoju na końcu korytarza — odparł
bez namysłu Tweed. — Być może rozstrzygnięcie, na które czekam, jest już bliskie.
— Ale ja chciałam porozmawiać o Helenę. Dzisiaj rano znów za nią poszłam, tak jak
chciałeś.
— I co się wydarzyło?
— Podobnie jak wczoraj przejechała się po Sztokholmie paroma taksówkami. Następnie
wysiadła przy NK i weszła do środka. — Ingrid przekrzywiła głowę i wpatrzyła się
intensywnie w ścianę, jeszcze raz przypominając sobie wydarzenia. — Nic nie kupiła, chociaż
jest amerykańskim gościem...

background image

— Myślisz, że cię zauważyła?
— Tego nie wiem. Wyszła z NK i poszła wzdłuż Drottninggatan. Znowu tak samo jak
wczoraj, lecz tym razem od Sergels Torg. Zjadła wczesny lunch w Le Cafe. To bardzo
nowoczesne miejsce. Wypiwszy kawę, telefonowała z restauracji. Rozmawiała po szwedzku.
Powiedziała krótko: „Nie przejmuj się. Przemyślałam to sobie i mogę się z tobą spotkać.
Pojadę z tobą".
— Wygląda na to, że rozmawiała z Cordem Dillonem — wtrącił Tweed. — Słowa mają tu
duże znaczenie. Ale mów dalej.
— Wyszła z Le Cafe i taksówką udała się do południowego Sztokholmu. Przejechała wolno
obok doku, z którego odpływa statek do Helsinek.
— O 18.00, płynie przez Bałtyk w nocy i przybywa do Helsinek o 9.30 następnego ranka. To
statek linii Yiking. Jeżeli dobrze sobie przypominam wszystkie szczegóły z broszurki, którą
zdobyłaś dla mnie w biurze turystyki.
— Masz dobrą pamięć, Tweed — powiedziała żartobliwym tonem. — Potem taksówka
pojechała z powrotem i Helenę wróciła do swego pokoju.
Tweed wstał, podszedł do walizeczki i poszperał pod starannie ułożonymi ubraniami.
Wyciągnął dłoń, a w niej cienką teczkę z aktami Helenę Stilmar. Znowu usiadł w fotelu i
przerzuciwszy kilka kartek zatrzymał się nad pewną stroną, którą uważnie przeczytał. Był już
307
przy końcu, kiedy ktoś nieregularnie zastukał do drzwi. Tweed skinął na Ingrid, a ona
ześlizgnęła się z łóżka i otworzyła.
Harry Butler wszedł szybko do środka, a Ingrid zamknęła drzwi. Zatrzymał się, kiedy na
kolanach Tweeda ujrzał otwartą teczkę z dokumentami. Siłą woli powstrzymał się od
spojrzenia na dziewczynę. Jezu! Nield miał rację. Bezpieczeństwo nie istniało — Tweed
przeglądał ściśle tajne papiery w obecności tej dziewczyny.
— Muszę wracać — powiedział szybko. — Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć, iż Stilmar
jest u swojej żony w pokoju.
— Dziękuję ci, Harry. Pilnujcie ich. Sytuacja zaczyna być napięta...
— No to na razie. Lepiej już pójdę.
Ingrid powstrzymała się od komentarza. Siedząc w tej samej pozycji czekała, podczas gdy
Tweed manipulował przy walizeczce. Wyjąwszy teczki z aktami, położył na łóżku swój
neseser, ten, który miał zabrać na pokład samolotu. Posługując się pilniczkiem do paznokci,
uchylił i podniósł drugie dno walizeczki. Pieczołowicie umieścił akta w schowku, zamknął
go, a na wierzchu poukładał gazety i pisma firmy ubezpieczeniowej. Zamknął walizeczkę na
klucz i wrócił na fotel.
— Butler to nieszczęśliwy człowiek — stwierdziła.
— Wiem.
— A dlaczego jest nieszczęśliwy?
— To stres, on jest bardzo zestresowany. Na tym etapie nikt nie może być pewien, co się
wydarzy. Niepewność działa ludziom na nerwy, a poza tym trudno jest ją opanować.
— Ale ty wyglądasz na spokojnego, odprężonego. Jesteś szefem, więc powinieneś być w
jeszcze większym napięciu.
— Powinienem — przyznał Tweed, zdejmując okulary i wycierając szkła chusteczką. — Cały
ten biznes zamienił się w przerażający bałagan. Ale to się zdarza. Ponadto oni wszyscy liczą
na mnie. Wobec tego jestem zimny jak lód...
Przerwał, bo ktoś zapukał do drzwi — dość nerwowo, zupełnie inaczej, niż było umówione.
Tweed wstał i gestem kazał Ingrid schować się w łazience. Zeskoczyła z łóżka, wygładziła
kapę w miejscu, w którym siedziała, chwyciła torebkę, rozejrzała się po pokoju, by się
upewnić, że nie zostawia żadnych śladów swojej obecności, i zniknęła w łazience,
przymykając drzwi.

background image

Tweed zerknął na swoje odbicie w lustrze, jedną ręką przeczesał włosy i otworzył drzwi. W
progu stał Stilmar, bardzo zdenerwowany.
308
Stilmar dwoma łykami wychylił szklaneczkę szkockiej, której nalał mu Tweed. Anglik wyjął
z lodówki butelkę wody mineralnej i nalał sobie, dając szkockiej czas na zadziałanie. Usiadł
w swoim fotelu i patrzył na Amerykanina, który zajął drugi fotel.
— Właśnie miałem piekielną kłótnię z żoną — wyrzucił z siebie Stilmar. — Oskarżyłem ją o
to, że ma romans z Cordem Bilionem, a ona zaprzeczyła. Wściekała się i krzyczała na mnie.
— Normalna reakcja, przynajmniej w takich okolicznościach — stwierdził Tweed.
— Myślę, że ukryła kogoś w łazience. Nie mogłem się zdobyć na to, by sprawdzić, kto to
był...
— No to może zajrzy pan do mojej łazienki?
— Och, na Boga! Czy potrafi pan sobie wyobrazić, jaki rozpętałby się skandal, gdyby sprawa
ujrzała światło dzienne? A jeśli to ona jest Procane'em? Była zła jak osa.
— Jak już wcześniej powiedziałem, to normalna reakcja. Załóżmy, że ona oskarżyłaby pana o
coś podobnego?
— Ma pan rację. Podejrzewam, że też bym się wściekł. Problem polega na tym, że ja muszę
bez rozgłosu na krótko wyjechać do Helsinek. Nieoficjalne spotkanie z... no cóż, sam pan
zgadnie.
— Nasi znajomi w Moskwie zaczynają asekurować się na dwie strony, zaczynają myśleć, że
Reagan z pewnością wygra. Czekałem na taki obrót spraw.
— To może być blef — zaprotestował Stilmar. — Coś dla odwrócenia naszej uwagi, sposób
krycia Adama Procane'a, jeżeli jest bliski przejścia na ich stronę. Czy pomyślał pan o tym? I
w takim momencie moja żona zabawia się w tatusia i mamusię z tym draniem, Dillonem.
— Czy jest pan zupełnie pewien, że ma pan rację? — spytał łagodnie Tweed. — Zakładam,
że posiada pan na to dowody.
— Prawdę mówiąc — nie. Mocne podejrzenia — tak. Zupełnie przypadkiem pewien mój
znajomy widział w Waszyngtonie, jak wchodzą do tego samego budynku. W przeciwnym
razie po co mieliby to robić?
— A jak wygląda aktualna sytuacja między wami, panem i Helenę?
— Mieliśmy większe spięcie. Ona nie chce mnie widzieć przez kilka dni. Powiedziała, że
potrzebuje czasu, by wszystko przemyśleć, i dopiero potem będziemy mogli znowu
porozmawiać. A mnie nie
309
podoba się czekanie przez kilka dni. Wyjeżdżam do Helsinek, więc przedtem chciałbym
wiedzieć, na czym stoję.
— Niech pan da spokój na tych kilka dni — poradził Tweed. — Niech pan jedzie do
Helsinek, wykona swoją robotę, a potem spotka się z nią, już po powrocie. A przy okazji —
dodał obojętnie Tweed — czy ona wie, że pan jedzie do Finlandii?
— Oczywiście, że nie. — Wydawało się, że to pytanie zaskoczyło Stilmara. — Ta misja jest
ściśle tajna. — Przerwał na chwilę. — Zastanawia się pan pewnie, dlaczego przyszedłem do
pana, żeby o tym wszystkim opowiedzieć.
— Ponieważ nie może pan pogadać z żadnym ze swoich ludzi.
— Dokładnie tak. — I znowu Stilmar wydawał się zaskoczony. — Wyczułem, że pan jest
człowiekiem, który potrafi trzymać buzię na kłódkę. — Pociągnął za skraj marynarki i wstał.
— Muszę już iść. Zazwyczaj sam zajmuję się swymi sprawami, lecz czasem trudności są zbyt
duże. Proszę nie wstawać, sam wyjdę.
Tweed siedział spokojnie, aż Stilmar wyszedł, a Ingrid opuściła łazienkę, potem założył
łańcuch na drzwiach.
— Biedaczysko. Tak mi go szkoda... — zaczęła.

background image

— Chyba że jest wytrawnym, bardzo przebiegłym aktorem. Nie wolno go nie doceniać.
— Co masz na myśli?
— To może być autentyczne. Małżeństwo jest przedsięwzięciem o wiele trudniejszym, niż
uświadamia to sobie większość ludzi. Ale tu może chodzić o coś zupełnie innego.
— Nadal nic nie rozumiem — odparła.
— Ten incydent z żoną dał mu doskonałą okazję do poinformowania mnie, że jedzie do
Finlandii. Jeżeli to on jest Pro-cane'em, to byłby to świetny manewr, dzięki któremu mógł mi
otwarcie powiedzieć, że tam jedzie — i dlaczego. A mamy do czynienia z błyskotliwym
człowiekiem. Będzie podejrzewał, że jest śledzony, więc uspokaja podejrzenia, informując
mnie o swoich ruchach.
— Ty nikomu nie ufasz.
— Nie mogę sobie na to pozwolić.
Tweed wstał i podszedł do walizeczki. Zamknął ją, zatrzasnął i zamknął zamki na klucz.
Wyprostował się i spojrzał na Ingrid.
— Bądź gotowa do wyjazdu w każdej chwili.
310
— Już jestem spakowana. — Ingrid zawahała się, a potem zapytała: — Przeglądałeś akta
Helenę. Znalazłeś coś?
— Helenę ma siostrę, która mieszka w Sztokholmie. Niestety, w aktach niewiele się mówi o
pochodzeniu Helenę. Wszystkie szczegóły są w Londynie... — Wrócił do swego fotela i
spojrzał na zegarek. To był jedyny objaw rosnącego w nim napięcia. — Następnym zadaniem
— mówił dalej — jest zamiana rezerwacji na ostatni rejs dzisiejszego wieczoru. A jest nim
SK708 startujący o 19.05. I jak będziesz się tym zajmowała, zarezerwuj jeszcze trzy miejsca
— dla Butlera, Nielda i Fergussona, tylko że na inne nazwiska...
Ze stolika kawowego podniósł notatnik i zapisał trzy nazwiska: P. Joseph, D. Carson, A.
Underwood. Oderwał kartkę i podał jej.
— Ale tobie zarezerwowałam miejsce na twoje nazwisko — powiedziała.
— Niech tak zostanie.
— Sądzisz, że powinniśmy lecieć właśnie tym rejsem?
— Na podstawie tego, co się dzieje, wydaje się, że tak. Mam tylko nadzieję, że dotrę do
Helsinek, zanim Newman zrobi coś niebezpiecz-
Dwie godziny później zadzwonił telefon i Tweed zastanawiał się, czy nie zamienia się w
medium. Telefonowała Laila z Helsinek. Mówiła opanowanym głosem, lecz gdzieś pod tymi
pozorami Tweed wyczuł alarm.
— Coś nie w porządku? — spytał.
— Newman znowu zniknął. Dzwonię od siebie z mieszkania...
— Zniknął? Co chcesz przez to powiedzieć, Lailo?
— Telefonowałam do niego do Hesperii, lecz on się wymeldował. Regulując rachunek miał w
ręku walizkę. Tweed, czy możesz dzisiaj przylecieć do Helsinek? Jak najszybciej. Proszę!
— Nie zostawił ci żadnej wiadomości?
— Nie, ale może zostawił coś do ciebie.
— Może? Nic o tym nie wiesz?
— Recepcjonista w Hesperii spytał mnie o nazwisko. Następnie podał mi zaadresowaną do
mnie kopertę. W środku znalazłam inną kopertę — zaadresowaną do ciebie. Na dotyk to
zawiera niewielki klucz...
311
— Natychmiast ją otwórz. Ja zaczekam.
Czekał zasłaniając mikrofon dłonią. Ingrid, widząc wyraz jego twarzy, podeszła bliżej.
— Jakieś złe wieści? — zagadnęła.

background image

— Następny problem. Kłopot z badaniami dotyczącymi ubezpieczeń polega na tym, że trudno
jest panować nad czasem. Już się z tym spotykałem — nagle wszystko zaczyna się dziać
jednocześnie.
Przerwał i zdjął dłoń z mikrofonu, gdyż Laila znowu się odezwała. Mówiła, jakby była
zaskoczona i jednocześnie zaniepokojona.
— Tweed, to jest klucz. I wiadomość od Boba dla ciebie...
— Przeczytaj ją. Szybko. Jak ci powiem, żebyś przestała czytać, przerwij od razu.
— Pisze tak: „Tweed. Zostawiłem bagaż w skrytce na głównym dworcu kolejowym. Ostatni
list Alexis." To wszystko. Czy mam pojechać na stację?
— Nie. Spróbuj go odnaleźć. Sprawdź wszystkie większe hotele — Intercontinental, Marski i
tak dalej. Dasz sobie z tym radę w ciągu dnia. A wieczorem wróć do siebie. Mam numer.
Przyjadę najprędzej jak tylko będę mógł.
— Pospiesz się, proszę. Bardzo się denerwuję.
— Sprawdź te hotele. Jesteś dziennikarką, więc wiesz, co robić. Mógł podać inne nazwisko.
Sprawdzaj ludzi, którzy dzisiaj się zameldowali.
— Zaraz się za to wezmę. Ale pospiesz się, proszę.
— Jak tylko będę mógł.
Odłożył słuchawkę i podsunął wyżej okulary na nosie. Ingrid spostrzegła ten drobny gest i od
razu wiedziała, że jest poruszony. Usiadła na łóżku i czekała.
— Newman znowu zniknął, nie ma go — powiedział w końcu. — Urwał mi się ze smyczy,
wymknął się Laili i działa na swobodzie. — Zmarszczył brwi. — Cholera! Zapomniałem ją
ostrzec. Newman jest bystry, zatrzymał się w Hesperii. Mógł ją sprawdzić, a potem po
godzinie lub dwóch wrócić, naopowiadać pracownikom jakichś bajek i zameldować się pod
innym nazwiskiem, w innym pokoju.
— Nie rozumiem.
— Mógł im powiedzieć, że kobieta o nazwisku Laila Sarin nie daje mu spokoju. Mógł im
zostawić wiadomość dla niej i prosić, by nie
312
mówili, że wrócił. Plus, oczywiście, spory napiwek. Lepiej zadzwonię do niej.
Wybrał numer z pamięci. Ale usłyszał tylko sygnał. Laila wyszła już ze swego mieszkania.
Fergusson zgłosił się w porze lunchu. Tweed jadł z Ingrid posiłek zamówiony do pokoju, by
czekać przy telefonie. Fergusson uważnie formułował meldunek, świadom tego, że rozmowa
przechodzi przez centralę hotelową.
— Cord jest ciągle na Karlavagen. Siedzi tam od ostatniej nocy.
— Miał gości? Mam na myśli konferencję — zapytał Tweed.
— Jeszcze nie. Jest sam, prawdopodobnie pracuje nad protokołem. Być może spotkanie
zostało odwołane o godzinę lub coś w tych granicach, żeby mieli dość czasu na przyjazd tutaj.
— Informuj mnie, proszę, o postępach w pracy. Muszę wiedzieć o wszystkich ważnych
decyzjach, jakie podejmą na tej konferencji.
Tweed odłożył słuchawkę i zaczai jeść czwartą kanapkę z szynką. Jeżeli nie musisz, nie
przedłużaj czekania z pustym żołądkiem. To najbardziej doskwiera — czekanie i niepewność.
— Ależ się najadłam. — Ingrid pogłaskała się po brzuchu. — Jak sprawy stoją? Czy mam ci
w czymś pomóc?
— Fergusson obserwuje Corda Dillona. Harry Butler pilnuje Helenę Stilmar, która, jak
podejrzewam, podobnie jak ja spożywa posiłek w swoim pokoju. Pete Nield obserwuje
Stilmara i jako jedyny jeszcze się nie zgłosił. Ale trzeba dać im czas...
Przerwał, gdyż znowu odezwał się telefon — wydawało się, że zawsze to robi, kiedy Tweed
próbuje coś wyjaśnić. Oczekiwał, że to będzie Nield, lecz dzwonił Hornberg. I tak jak
Fergusson uważnie dobierał słowa.

background image

— Posłuchaj, Tweed. Pomyślałem, że może zainteresuje cię wiadomość, iż nasz znajomy,
który spacerował po mieście, poleciał z powrotem do Danii. Będę się streszczał, jeśli nie masz
nic przeciwko temu — marnuję mnóstwo energii na szukanie ludzi, którzy wycięli ten
paskudny numer Peterowi Perssonowi.
— Są jakieś postępy?
— Jak do tej pory — nie. Będę z tobą w kontakcie.
Taak, przemyśliwał Tweed jedząc. Generał Dexter wrócił na
313
terytorium NATO. Pewnie po drodze do Waszyngtonu. Zaczekał, aż Ingrid wypije herbatę, i
dopiero wtedy zaproponował:
— Butler już długo pilnuje Helenę. Jak skończysz, weź swą walizkę z pokoju. Zajmij jego
miejsce. Jeżeli Helenę wyjdzie, zanieś walizkę do volvo. Zapłać rachunek za dzisiaj i jutro,
zanim zluzujesz Butlera. Czekając na zewnątrz z walizką w ręku, będziesz wyglądała trochę
inaczej, a poza tym będzie pod ręką na wypadek, gdybyśmy musieli pognać na Arlanda. Czy
każdy ma swój bilet?
— Z wyjątkiem Fergussona.
— Możesz przekazać mu go na lotnisku.
Stała przed lustrem toaletki i zawiązywała sobie na głowie blady, szarozielony wełniany szal,
chowając włosy. Zgodnie z wcześniejszą sugestią Tweeda przebrała się w swe
ciemnoniebieskie spodnium. Pomachała mu lekko i wyszła z pokoju.
Tweed przeszedł do niszy i wyjrzał przez mansardowe okno. Dla odmiany był wspaniały
słoneczny dzień. Na dole statki pasażerskie stały przycumowane dziobami do nabrzeża.
Wcześniej tego ranka, za kwadrans ósma, obserwował, jak jeden z tych stateczków przypływa
i wysypują się z niego pasażerowie, spiesząc do pracy. To jest jedna z dziwniejszych i
bardziej fascynujących stron życia Sztokholmu, że ludzie rano i wieczorem jeżdżą z wysp i na
wyspy archipelagu, na których mieszkają.
Jasne, północne promienie słońca oświetlały okazałe budowle, czyniąc Sztokholm jednym z
najatrakcyjniejszych miast świata. Światło odbijało się od brunatnożółtych kamieni, tworząc
złotą poświatę, co Tweeda zachwycało. Nie potrafił wyobrazić sobie spokojniejszej sceny.
— Jaką mamy teraz sytuację? — spytał Łysenko, kręcąc się po gabinecie Karłowa. Brał do
ręki różne przedmioty, przyglądał się, jakby nigdy wcześniej ich nie widział, znowu odkładał
na miejsce, a potem wyglądał przez okno na ulicę Pikk. Jego zniecierpliwienie udzieliło się
siedzącym przy biurku Karłowowi i Rebetowi.
— Rupescu dobrze wypełniła swoje zadania — zameldował Karłów. — Poluczkin siedzi w
samochodzie w porcie, z którego odpływają statki do Helsinek. Ona ściągnęła trzech ludzi z
lotniska. Jeden obserwuje mieszkanie na Karlavagen, w którym Cord Dillon był przez
314
cały dzień. Pamiętajcie, że Poluczkin widział, jak on kupuje dwa bilety na statek do
Finlandii...
— Pamiętam wszystko, co ktokolwiek kiedykolwiek mi powiedział — rzucił Łysenko. —
Mówcie dalej.
— Dwaj pozostali, sprowadzeni z Arlanda, są przed hotelem Grand. Zarówno Stilmar, jak i
Tweed znajdują się jeszcze w środku.
— A co z Arlanda? Chyba nie zostawiliście lotniska bez obstawy?
— Oczywiście, że nie. Tam zostało jeszcze trzech ludzi. To razem sześciu dodatkowych,
których wysłaliśmy do Szwecji.
— A Bromma? To małe lotnisko w samym mieście?
— Nie jesteśmy w stanie obstawić wszystkiego.

background image

— Jak najbardziej możemy i obstawimy. Natychmiast zatelefonujcie do Rupescu. Powiedzcie
jej, żeby zabrała jeszcze jednego człowieka z Arlanda i posłała go na Bromma. Sam muszę
wszystkiego pilnować — zawsze znajduję jakąś furtkę, którą trzeba zamknąć.
— Zadzwonię do Rupescu.
— Gdzie ona teraz jest?
— W mieszkaniu w Solna. To jest miejsce, w którym wszyscy się meldują i wtedy Rupescu
przekazuje mi najnowsze informacje. Teraz czekam tylko na nowy element...
— Jaki nowy element? — sapnął Łysenko.
— Na przejazd Tweeda ze Sztokholmu do Helsinek. A wówczas będę wiedział, że Procane
dojechał do Finlandii...
Rozdział 33
Ingrid siedziała w fotelu na korytarzu szóstego piętra, przed windami. Jej walizka, doskonale
widoczna, stała obok. Wydawało się, że będzie tam siedzieć wiecznie.
Usłyszała, jak w korytarzu otwierają się i zamykają jakieś drzwi, więc pochyliła głowę nad
czasopismem. Helenę Stilmar przeszła obok niej i wcisnęła guzik ściągający windę. Jej
kasztanowate włosy połyskiwały. Uniosła dłoń, by poprawić jeden z loków.
Drzwi windy otworzyły się, Helenę weszła do środka, drzwi się zamknęły. Ingrid chwyciła
walizkę i pobiegła. Pchnęła drzwi i popędziła schodami, trzymając się poręczy dla
zachowania równowagi. Dotarła do głównego hallu akurat w chwili, kiedy Stilmar wyszła z
windy i skierowała się do wyjścia. Poszła za nią z nachmurzoną miną.
Ingrid posuwała się wolniej, koncentrując uwagę na stopach Stilmar, na sposobie stawiania
ich na podłodze, na ruchach jej nóg. Przypomniała sobie, jak Tweed czytał jej akta. Helenę
ma siostrę, która mieszka w Sztokholmie... W aktach są tylko skrócone informacje...
wszystkie szczegóły znajdują się w Londynie...
Zatrzymała się na szczycie schodów prowadzących na zewnątrz i patrzyła, jak Stilmar robi
ostatnie kroki, a potem rozmawia z portierem. Prawdopodobnie zamawia taksówkę.
To nie ta sama kobieta, to nie jest prawdziwa Helenę. Ingrid nie miała żadnych wątpliwości.
To była siostra. Odwróciła się, poszła do windy i wróciła na szóste piętro. Postępowała
wbrew wyraźnym instrukcjom Tweeda, ale wiedziała, że ma rację. Znowu opadła na fotel i
czekała, postawiwszy walizkę na podłodze.
316
Poluczkin siedział za kierownicą wypożyczonego audi w pobliżu portu, z którego wypływają
statki do Helsinek. Była piąta po południu, prawdopodobnie mniej więcej o tej samej porze,
kiedy Ingrid postanowiła wrócić na szóste piętro hotelu Grand. Miał dobry widok na
liniowiec towarzystwa Yiking, który odpływał do Finlandii o szóstej. Kadłub statku był
jasnoczerwony, prawie karminowy, a nad nim widniała duża bryła nadbudówki. Podwójny
komin, również czerwony, sterczał w popołudniowe niebo — unosiły się z niego pasma
dymu.
Poluczkin wpatrywał się w trap, po którym pasażerowie wchodzą na pokład. Przez otwarte
okno czuł zwykłą mieszaninę zapachów portowych. Smoła. Olej. Żywica.
Zgodnie z instrukcjami otrzymanymi od Rupescu był ubrany zupełnie inaczej niż zawsze.
Miał na sobie lederhosen, a na głowie kapelusik z odstającym, kolorowym piórkiem
wetkniętym za taśmę. Przypominał austriackiego lub niemieckiego turystę.
Znowu spojrzał na zegarek. Pięć po piątej. Wkrótce zaczną przyjeżdżać pasażerowie, lecz on
czekał na jednego, konkretnego pasażera. A nowy kostium założył w określonym z góry celu.
— Jestem pewna — powiedziała Rupescu — że dziś wieczorem polecisz do Finlandii.
Tweed stał samotnie we wnęce, patrząc ponad wodą, gdzie statek linii Yiking cumował przy
nabrzeżu tuż za zakrętem rzeki. Przypłynął z Helsinek o dziewiątej rano i wkrótce ruszy w
drogę powrotną.

background image

Tego wieczora był przekonany, że pewien pasażer wejdzie na jego pokład. Ten pojedynczy
akt miał wyzwolić cały łańcuch wydarzeń. Sprawa Procane'a posuwała się gwałtownie
naprzód do punktu kulminacyjnego. Czuł to w zakończeniach nerwów. Stał prawie
nieruchomo, z rękami złożonymi z tyłu i pochyloną głową.
Na jego twarzy rysował się dziwny wyraz, taki, który Monika w Londynie od razu by
rozpoznała. Ten „stary Tweed", na którego tak niecierpliwie czekał Butler, wreszcie się
ujawnił.
317
Na zewnątrz, w korytarzu, zaledwie kilka kroków od pokoju Tweeda Ingrid siedziała w fotelu
z czasopismem w ręku. Bez przerwy zadawała sobie to samo pytanie: Czy podjęłam właściwą
decyzję? Ile razy w innych okolicznościach ludzie zadawali sobie to samo pytanie. Nie śmiała
pójść do pokoju Tweeda, by mu powiedzieć, co zrobiła. Musiała zaufać własnemu osądowi.
Właśnie tego Tweed oczekiwał od swoich ludzi — myśleć za siebie.
Usłyszała, jak dalej w korytarzu otwierają się drzwi. Potem jak się zamykają. Kroki zbliżały
się. Kroki kobiece. Helenę Stilmar minęła ją i nacisnęła guzik ściągający windę. W prawej
ręce trzymała walizkę.
Kiedy drzwi się zamknęły, Ingrid powtórzyła swoje wcześniejsze postępowanie. Chwyciła
własną walizkę, popędziła do drzwi od klatki schodowej i zbiegła na dół. Wpadła do hallu,
kiedy Helenę dochodziła do schodów prowadzących do wyjścia.
Ingrid ruszyła wolno za Amerykanką, która czekała, aż portier zawoła taksówkę. Otworzyła
wynajęte volvo, wsunęła się za kierownicę, a walizkę upchnęła na sąsiednim fotelu.
Uruchomiła silnik w chwili, gdy Helenę wsiadała do taksówki. Portier trzasnął drzwiami, a
taksówka podjechała do czerwonych świateł i zatrzymała się. Ingrid zwolniła nieco, by
znaleźć się w odległości jednego samochodu.
Taksówka ruszyła, minęła Handelsbanken po prawej, pojechała prosto, a potem skręciła w
lewo przez most na Gamla Stan. Ingrid przeżywała chwile tryumfu. Miała rację! Potem
jednak skoncentrowała się na tym, by nie zgubić taksówki.
Ta jechała dalej wschodnim brzegiem wyspy, minęła hotel Reisen, a później skręciła na most
prowadzący do południowego Sztokholmu. Ten fakt zaniepokoił Ingrid. Czyżby jechała do
południowej części miasta? Nie! Znowu skręciła w lewo i skierowała się do Yikingter-
minalen.
Ingrid zwolniła i część swojej uwagi przeniosła na niebieskie audi, zaparkowane w pobliżu
portu. Na krótko ujrzała mężczyznę w tyrolskim kapeluszu. Jakiś niemiecki turysta czekający
na odpłynięcie statku.
Minęła taksówkę, która zatrzymała się naprzeciw trapu, gdzie pasażerowie byli już gotowi do
wejścia na pokład. Przyjeżdżała i odjeżdżała kawalkada taksówek i samochodów prywatnych.
Zaparkowawszy przy dziobie tej dużej jednostki, Ingrid odwróciła się i patrzyła przez tylną
szybę.
Helenę Stilmar wchodziła po trapie z walizką w ręku. Tym razem
318
jej chód był taki sam, jaki Ingrid zapamiętała z poprzedniego razu. Zaczekała, aż Amerykanka
zniknie wewnątrz statku, spojrzała przez przednią szybę i prawie podskoczyła.
Przyglądał się jej Fergusson zza kierownicy wypożyczonego forda. Ich oczy spotkały się,
więc Ingrid spojrzała w inną stronę. Chryste! Co ten Szkot tutaj robi? Wykręciła i pojechała z
powrotem do hotelu Grand, wybierając krętą drogę przez Gamla Stan, by uniknąć ulicznego
tłoku. Kiedy odjeżdżała z portu, zauważyła, że tyrolski kapelusz zniknął.
Dobrze się spisałaś — pochwalił ją Tweed, gdy zakończyła meldunek. Z krzywym
uśmiechem zwrócił się do Harry'ego Butlera. — No i co?
— Jak zawodowiec — zgodził się Butler.

background image

— Helenę ma siostrę, bliźniaczkę, jak podejrzewam — kontynuował Tweed. — Sprawdzę to
w aktach, kiedy wrócę do Londynu. I ta jej siostra miała nas zmylić, gdyby była śledzona, i
umożliwić Helenę wślizgnięcie się na pokład statku. Podejrzewam, że obie siostry przez kilka
dni mieszkały w tym samym pokoju...
Zamilkł, gdyż znowu dzwonek telefonu przerwał mu w pół zdania. Dzwonił Fergusson, z
budki telefonicznej. Meldunek Szkota był zwięzły i oschły:
— Cord opuścił Karlavagen, pół godziny temu pojechał taksówką, miał walizkę. Teraz jest na
pokładzie statku odpływającego za kilka minut do Helsinek.
— Spodziewam się, że szczegóły konferencji przyśle mi pocztą lotniczą. Od razu jedź na
Arlanda. Wiesz, o której masz samolot. Zostaw samochód na lotnisku. Pospiesz się.
Odłożył słuchawkę i zaczai chodzić po pokoju z rękami założonymi do tyłu. Butler
obserwował go z wielkim uczuciem ulgi. Zauważył zmianę w głosie Tweeda. Ten
wypowiadał się zwięźle, stanowczo. Wszystkie oznaki niezdecydowania i bezwładu zniknęły.
— Dzwonił Fergusson. — Tweed spojrzał na Ingrid. — Najlepiej ruszaj od razu na Arlanda.
Zostaw samochód na parkingu i odszukaj go. Daj mu bilet, a potem podróżuj sama. Spotkamy
się na Yantaa, gdy dolecimy do Finlandii.
Poczekał, aż zostanie sam z Butlerem, a potem odezwał się znowu:
319
— Fergusson widział, jak Cord Dillon wchodzi na pokład tego samego statku do Helsinek, co
Helenę Stilmar...
— Co wprowadza nam odrobinę zamieszania. W każdym razie ja czuję się zakłopotany.
— Masz na myśli pytanie, które z nich jest Procane'em?
— Znalazłoby się prostsze wyjaśnienie — odparł Butler. — Jeżeli oni mają romans, to
spotykanie się w Waszyngtonie byłoby niebezpieczne. Natomiast daleko od domu, w
Helsinkach, mogą robić, co im się tylko spodoba.
— To zdarzało się już wcześniej — przyznał Tweed. — Ale jest jeszcze inne wyjaśnienie.
Jedno z nich udaje, że ma romans z drugim. Czy można wymyślić lepszy kamuflaż, żeby
przedostać się do Finlandii? Niewykluczone, że jedno oszukuje drugie.
— Tylko które?
— To nadal pozostaje tajemnicą. Rozwiązanie znajdziemy w Helsinkach. I nie mamy zbyt
wiele czasu, by złapać ostatni samolot. Czy masz spakowaną walizkę, tak jak ci mówiłem?
— Jestem gotów do wymarszu w ciągu osiemdziesięciu sekund.
— Ja muszę jeszcze raz zatelefonować. Spotkamy się na dole w hallu. A potem — Arlanda.
Tweed zaczekał, aż Butler wyjdzie. Siedząc w fotelu wybrał numer Hornberga. Podał
nazwisko i od razu został przełączony do szefa SAPO.
— Wiesz, kto mówi, Gunnar. Teraz mogę ci powiedzieć, że podejrzewam, iż mordercę Petera
Perssona znajdziesz w mieszkaniu w Solna. W tym, o którym dowiedziałeś się, sprawdzając
pewien samochód w wydziale rejestracji pojazdów.
— Bredkilsbacken — odpowiedział od razu Hornberg.
— Zabójcą jest prawdopodobnie kobieta, prawdziwy zawodowiec. Powiedz swoim ludziom,
żeby wzięli się do roboty bardzo ostrożnie.
— Dziękuję. Sprawdzimy to natychmiast...
— I jeszcze coś, Gunnar. Ulży ci, kiedy się dowiesz, że zaraz wyjeżdżam do Helsinek. Twoi
ludzie na Arlanda będą mnie widzieli, lecz sam wolałem ci to powiedzieć. Dzięki za pomoc.
— Cała przyjemność po mojej stronie. — Hornberg przerwał, a po chwili dodał: — Czy
wolno mi zasugerować, byś i ty bardzo uważał?
320
W biurze Karłowa panowała atmosfera wielkiego napięcia, lecz na trzech znajdujących się w
nim mężczyzn wywierała odmienny wpływ. Karłów siedział przy biurku, kości policzkowe

background image

miał bardzo wyraźne, lecz poza tym wyglądał na odprężonego, rozsiadł się wygodnie z
rękami opartymi na kolanach.
Łysenko siedział na krześle okrakiem, jego potężne ciało było zgarbione, a ręce wsparte na
oparciu. Nie spuszczał wzroku z Karłowa. Rebet siedział na innym krześle ze skrzyżowanymi
rękami, bez końca obracał w palcach ołówek — to była maniera, która drażniła Łysenkę.
— Przestańcie się bawić tym cholernym ołówkiem.
Zadzwonił telefon — w cichym pomieszczeniu zabrzmiał jak dzwon kościelny. Karłów
sięgnął po słuchawkę, a po chwili poprosił rozmówcę, żeby chwilkę zaczekał. Zasłonił
mikrofon wolną dłonią i spojrzał na Łysenkę.
— Poluczkin. Z portu, z którego odpływa statek do Helsinek. Pobliska budka telefoniczna.
Cord Dilłon wszedł niedawno na pokład. Kilka minut po nim na statek weszła również Helenę
Stilmar. Statek odbija o szóstej czasu szwedzkiego, czyli za piętnaście minut.
— Zaczynamy — zdecydował Łysenko. — Powiedzcie mu. żeby się stamtąd zabierał — do
Finlandii. Szybko. Ustaloną trasą. A potem dzwońcie do Rupescu.
— Ale nie było meldunku, że Tweed wyjeżdża ze Sztokholmu — zaprotestował Karłów. —
A właśnie na ten sygnał czekamy...
— Powiedzcie Poluczkinowi. Natychmiast! Mają zgłosić się na Tehtaankatu — rzucił. —
Niech zostaną w Helsinkach i czekają na rozwój wypadków. Do roboty. A ten dzwoniec
Tweed przegapił statek. Dosłownie. — Obejrzał się na Rebeta. — Kiepski dowcip, co?
Karłów poinstruował Poluczkina, przerwał połączenie i zatelefonował do Rupescu. Po kilku
minutach odłożył słuchawkę, nie zamieniwszy ani słowa.
— Jej numer jest zajęty. Prawdopodobnie rozmawia z którymś z naszych ludzi na Arlanda.
Zadzwonię jeszcze raz...
Gunnar Hornberg siedział obok kierowcy szybko prowadzącego samochód w kierunku Solna.
Za nimi jechały jeszcze dwa wozy patrolowe. Hornberg poważnie potraktował ostrzeżenie
Tweeda. Wszyscy jego ludzie byli dobrze uzbrojeni, niektórzy mieli
21 — Kamuflaż

321

nawet pistolety maszynowe. Syren nie włączono — to było ciche podejście. Kiedy zbliżyli się
do właściwego miejsca na Bredkilsbacken, samochody zatrzymały się i wysypali się z nich
mężczyźni, jedni w mundurach, inni po cywilnemu.
Hornberg prowadził w stronę głównego wejścia, wspinając się na wzgórze. W prawej dłoni
trzymał legitymację SAPO. Znajdował się już blisko wejścia z jednym umundurowanym
człowiekiem obok siebie, gdy drzwi otworzyły się i wyszła z nich Magda Rupescu, w lewej
ręce niosąc walizkę.
Właśnie odebrała telefon z Tallina i była w drodze na lotnisko Bromma. Skierowała się do
swego samochodu i wówczas ujrzała Hornberga z umundurowanym policjantem. Rzuciła
walizkę.
— SAPO. Policja — zawołał Hornberg. — Czy moglibyśmy zamienić słowo...?
Rupescu miała na sobie białą sukienkę i nie zapięty płaszcz. Sięgnęła do torebki. Chwyciwszy
automatycznego walthera w dłoń, wycelowała w Hornberga z bliskiej odległości.
— Nie strzelaj! — krzyknął Hornberg.
Wypaliła. Pocisk drasnął Szweda w ramię, a ten pochylił głowę i padł płasko na ziemię. W tej
samej chwili odezwał się warkot pistoletu maszynowego w rękach policjanta idącego za
szefem SAPO. Rupescu rzuciło w tył, jakby pchnęła ją jakaś potężna dłoń. Upadła i leżała
nieruchomo w nienaturalnej pozie. Na białej sukience pojawiły się szybko rozszerzające się,
czerwone plamy. Nie żyła już, kiedy Hornberg wyciągnął do niej rękę. Podniósł torebkę i
wysypał zawartość na ziemię. Jednym z drobiazgów była cienka ciemna rurka. Nacisnął
przycisk na jednym końcu i w tym samym momencie z drugiego wyskoczyła stalowa igła.
Wiedział, że patrzy na morderczynię Petera Perssona. Dziękuję ci, Tweed, pomyślał.

background image

Część III

Helsinki: ziemia niczyja

Rozdział 34

Bob Newman spędził dzień w miejscu, o które Tweed nigdy by go nie podejrzewał — w
Sztokholmie. Złapał poranny samolot do stolicy Szwecji. Taksówką pojechał do miasta,
schował walizkę w skrytce na głównym dworcu kolejowym, a resztę drogi do Sergels Torg
przeszedł piechotą.
W wielu miastach są takie znane miejsca, w których można kupić broń czy narkotyki. W
Londynie jest nim Leicester Sąuare. Tutejsza policja doskonale wie, co tam się dzieje.
Zamiast nasączyć to miejsce swoimi ludźmi i wyeksmitować handlarzy, policjanci uważają,
że mądrzej jest przymykać oczy.
Powód jest logiczny. Policja woli wiedzieć, gdzie zawiera się transakcje. Każda próba
oczyszczenia terenu doprowadziłaby do zejścia do podziemia handlarzy bronią i narkotykami,
a wówczas trudniej byłoby ich obserwować.
W Sztokholmie centrum takiej działalności jest Sergels Torg, niezwykły plac, którego duża
część znajduje się poniżej poziomu ulicy, ale pod gołym niebem. Na ten dolny poziom
dociera się schodami z ulic otaczających plac. Z niego natomiast można wejść w labirynt
tuneli biegnących do innych wyjść, z których jedno prowadzi do dolnej kondygnacji
supermarketu NK.
Jako korespondent zagraniczny Newman dokładnie wiedział, co tu się dzieje. Wiedział
również, jak trudno kupić pistolet w Finlandii. Na znalezienie właściwego kontaktu
potrzebował godziny. Zaoferował bez targów cztery tysiące koron za pistolet w doskonałym
stanie oraz amunicję.
325
Wrócił na dworzec z pistoletem smith&wesson kaliber 38 zatkniętym za pasek pod
płaszczem. Wziął walizkę ze skrytki, zamknął się w ostatniej kabinie publicznej toalety.
Rozłożył broń, zapakował w gąbkę kupioną jeszcze w Helsinkach i poszczególne części
poutykał między garderobą w walizce.
Lunch zjadł w restauracji dworcowej, pilnując czasu, a potem wziął taksówkę i pojechał na
odległe lotnisko Arlanda. Złapał lot nr SK706 — pięćdziesięciominutowy rejs do Helsinek —
przypadkiem ten sam, z którego miał nadzieję skorzystać Tweed, by dolecieć do tego samego
celu.
Newman odleciał z Arlanda o 17.05 i przyleciał na Yantaa o 19.00 czasu fińskiego. Zaczekał
przy taśmie na walizkę, podniósł ją i ruszył wolno przez zielone wyjście z napisem „nic do
oclenia". Następnego dnia na pokładzie Georga Otsa miał jechać do Tallina razem z Mauno
Sarinem.
Na lotnisku Bromma Poluczkin, podróżując z fałszywymi dokumentami wystawionymi na
nazwisko Reinharda Noacka, czekał na Magdę Rupescu, siedząc w wynajętym odrzutowcu.
Zaczekał do umówionej pory, do godziny siódmej. Często spoglądał na zegarek. Na dojazd do
Bromma z mieszkania w Solna Rupescu miała mnóstwo czasu. Odległość była w końcu
niewielka. A jej instrukcje były jasne.
— Jeżeli nie dojadę przed siódmą, leć sam.

background image

Zaczekał do pięć po siódmej. Nie dlatego, żeby lubił tę kobietę. Każdego dnia
synchronizowali zegarki, lecz gdyby przyjechała w chwili startu samolotu, Poluczkin
wiedział, kto zostałby o to obwiniony. Pięć po siódmej powiedział pilotowi, by ruszał.
Pilot skontaktował się z wieżą. Po kolejnych pięciu minutach byli już w powietrzu, wznosząc
się stromo ponad panoramą rzeczek i ulic. Potem pilot skierował maszynę dokładnie na
wschód, do Helsinek.
Kiedy Tweed wszedł na pokład rejsu SK708, doznał prawdziwego szoku. Pozostali
członkowie jego grupy, w tym również Ingrid, zajmowali oddzielne miejsca, jakby w ogóle
się nie znali. Szedł
326
wolno wzdłuż przejścia w kierunku przodu samolotu. Jego twarz była pozbawiona wyrazu,
kiedy spostrzegł tył głowy pasażera siedzącego przy oknie. Podszedł bliżej — tym pasażerem
był Stilmar. Zatrzymał się, a potem wrócił na wolne miejsce nieco dalej w tył. Mijając
Fergussona, siedzącego przy przejściu, upuścił okulary. Fergusson schylił się i podniósł je.
— Bardzo panu dziękuję. Nie, nie potłukły się. — Ściszył głos. — Miej na oku Stilmara.
Siedzi przed tobą po lewej stronie — ma okulary w rogowej oprawie...
Usiadł przy przejściu i sięgnął po czasopismo wetknięte w siatkę zawieszoną na fotelu przed
nim. To była ewentualność, której nie przewidział — że Stilmar może lecieć tym samym
samolotem.
Amerykanin podjął proste kroki, które jednak radykalnie zmieniały jego wygląd. Swoje
okulary bez oprawy zastąpił szkłami w rogowej oprawce, przez co od razu prezentował się jak
ktoś inny. Możliwe, że zrobił to na wypadek, gdyby w Helsinkach czekali na niego Rosjanie.
Jednakże istniało bardziej złowrogie wytłumaczenie.
Samolot ruszył, zaczął kołować na koniec pasa startowego, obroty silników zwiększyły się i
po chwili pędzili po pasie. Tweed poczuł zmianę wysokości, brak stukotu kół na betonie —
lecieli w powietrzu.
Podczas lotu kobieta siedząca obok Tweeda spytała, czy nie zamieniłby się z nią —
stwierdziła, że nie odpowiada jej miejsce przy oknie. Tweed zrobił jej tę grzeczność, tak że
kiedy lądowali, z zainteresowaniem wyglądał przez okno. Od czasu jego poprzedniej wizyty
w Finlandii minęło już sporo czasu. Zastanawiał się, czy jego dawna fascynacja tym krajem
nie minęła.
Panowała ciemność, lecz niebo było bezchmurne i świecił księżyc. Kiedy maszyna zniżała
lot, Tweed zobaczył wyspy ciemnego, gęstego lasu. Inne wyspy — małe jeziora —
połyskiwały w nieziemskim świetle. Tu i tam, wśród lasów pojawiały się światła domostw.
Wszędzie było widać jeziora. A wszystko okrywała cieniutka zasłona mgły. Widok miał
cechy snu. Magiczny kraj...
Wstrząs wyrwał go z transu. Wylądowali. Maszyna jadąca z dużą prędkością zaczęła
zwalniać po opuszczeniu klap. Gdy stanęła i pasażerowie poruszyli się, Tweed siedział
nieruchomo. Fergusson prześlizgnął się obok niego, gdy Stilmar ruszył do wyjścia.
Tweed zerknął za siebie i ujrzał, jak Butler i Nield zdejmują bagaże
327
z półki nad głową. Ingrid przesuwała się już przejściem, patrząc prosto przed siebie. Tweed
podniósł się, wziął do ręki neseser i płaszcz i ruszył za nimi.
— Procane jedzie wreszcie do Helsinek — zwrócił się Karłów do Łysenki odkładając
słuchawkę. — Dzwonił Galkin z Ar-landa. Tweed wszedł na pokład samolotu rejs SK708 do
Helsinek, odlatującego o 19.05. Dla mnie to oznacza tylko jedno — to, o czym cały czas
mówiłem. W chwili, kiedy Tweed wyruszy do Helsinek, Procane albo już tam będzie, albo
będzie znajdował się w drodze.
— O której ten samolot ląduje w Helsinkach? — zapytał Łysenko.
— 21.00.

background image

— A o której przylatują tam z Bromma Poluczkin i Rupescu?
— Powiedziałbym, że mniej więcej w tym samym czasie — odrzekł Karłów. — Możliwe, że
przyleci nieco wcześniej niż Tweed, jeżeli macie na myśli Poluczkina...
— Zgadza się. Borysow jest naszym najlepszym agentem w fińskiej stolicy. Poinstruujcie go,
żeby wyjechał po Poluczkina jakimś wynajętym samochodem. Albo nie, chwileczkę... Niech
jeszcze ktoś pojedzie za Borysowem, również wypożyczonym autem. Jeżeli Poluczkin
przyleci na czas, Borysow ma kazać mu śledzić Tweeda. Również i w tym wypadku niech
Borysow pojedzie za Poluczkinem innym samochodem. Niech jadą za Tweedem do hotelu, w
którym się zatrzyma...
— Niewykluczone, że uda się do ambasady brytyjskiej — wtrącił Rebet, który do tej pory
milczał.
— Nie! — Łysenko mówił stanowczo. — Tweed nie zbliży się do swojej ambasady. Nawet
nie będą wiedzieli, że przyleciał. Chcę wiedzieć, co on robi. Kiedy zjadą do hotelu Tweeda,
niech Poluczkin i Borysow zamienią się samochodami. W ten sposób Tweed nie zauważy, że
jest śledzony. Od tej chwili każdy riich Tweeda w Helsinkach musi być obserwowany.
Pasażerowie wyszli z samolotu po przystawionym trapie i skierowali się do głównego
budynku. Napis na nim głosił: HELSINKI—YANTAA. Nocne powietrze było chłodne i
rześkie. Panowała cisza i Tweed zdawał sobie sprawę, że to z powodu
328
otaczającego to miejsce lasu, który, jak się zdawało, zacieśniał się wokół lotniska.
Wziął taksówkę na dwudziestopięciominutową jazdę do Helsinek. Myślał o Newmanie,
podczas gdy samochód jechał czteropasmową autostradą ograniczoną lasami i wielkimi
zwaliskami skał.
Niepokojąc się o Newmana i prawie nie zdając sobie sprawy z tego, że znalazł się w centrum
miasta, zajechał przed hotel Hesperia. Zapłacił za kurs i zameldował się pod własnym
nazwiskiem. Wszystkim swoim ludziom zorganizował nocleg w tym samym hotelu, lecz
każdy z nich meldował się oddzielnie, żeby nie dało się poznać, iż w ogóle się znają. W tym
stadium gry najważniejsza była koncentracja sił.
Ingrid czekała na niego w dużym korytarzu, przyglądając się towarom na wystawie
sklepowej. Kiedy odszedł od recepcji, ona zbliżyła się do wind i weszła za nim, w ostatniej
chwili przed zamknięciem drzwi.
— Jestem w pokoju 1401. Pozostali też już są, z wyjątkiem Fergussona. Tu masz numery ich
pokojów.
Wręczyła mu skrawek papieru. Schował go do portfela, zapewnił, że będzie w kontakcie,
potem wysiadł z windy.
— Powiedz im, żeby zjedli kolację — zaproponował. — Ty również coś zjedz.
— Mogę w czymś pomóc?
— Tak, ale później. Zadzwonię do ciebie. Po kolacji.
Jak tylko znalazł się w swoim pokoju, rzucił walizeczkę i wybrał numer Laili Sarin. Odebrała
natychmiast, tak szybko, że miał wrażenie, iż siedziała czekając na telefon.
— Mówi Tweed. Jestem w hotelu Hesperia.
— Och, dzięki Bogu!
— Uspokój się. Jestem w pokoju 1410. Czy możesz zaraz tu przyjść?
— Będę za dziesięć minut.
— Nie spiesz się. Weź, proszę, ze sobą tę kopertę, którą Newman zostawił dla mnie. I
powtarzam ci: powoli. Właśnie jem kolację — skłamał.
Tweed nie jadł nic od lunchu, lecz wydawał się niezmordowany. Kolejny telefon wykonał do
Mauno Sarina na Ratakatu. Telefonistka
329
poprosiła, by zaczekał chwilę. Czekał. Piętnaście sekund. Sprawdził to na zegarku.

background image

— Bardzo mi przykro — poinformowała go — lecz pana Sarina nie ma w budynku. Zostawi
pan jakąś wiadomość?
— Nie mam żadnej wiadomości — odparł i przerwał połączenie.
Nie minęło przecież tak dużo czasu. Pamiętał Ratakatu. Pamiętał zwyczaje Mauno: praca na
okrągło, częste chodzenia od biura do biura, by dowiedzieć się, co się dzieje.
Na wypadek, gdyby się mylił, wybrał domowy numer Mauno, też z pamięci. Miał
fenomenalną pamięć do numerów. Tym razem odpowiedziała żona Sarina. Mówiła kordialnie
i gościnnie. Lubiła Tweeda, a Tweed lubił ją. To taka wesoła kobieta.
— Niestety, nie ma go tutaj — powiedziała. — I nie spodziewam się, żeby wrócił w ciągu
najbliższych godzin. Ale dlaczego nie zadzwoni pan do niego do pracy?
— Dziękuję, tak zrobię. Pomyślałem, że najpierw spróbuję w domu.
— Skoro pan już tutaj jest, musi pan przyjść do nas na obiad. Przygotuję pańskie ulubione
danie. Przybierze pan troszeczkę na wadze.
— Boże broń! Ale dziękuję za zaproszenie. Jak będę miał czas, nie będzie się pani mogła ode
mnie opędzić.
— Niech pan umówi się z Mauno.
— Dobrze. Dobranoc.
Tweed siedział wpatrując się w telefon. Mauno unikał go. Dlaczego? Ta myśl nie dawała mu
spokoju. To nie było w jego stylu. Usłyszał ciche pukanie do drzwi. Przyszła Laila Sarin, z
rumieńcem na twarzy. Widocznie przebiegła całą drogę ze swego mieszkania do hotelu. W
lewej dłoni trzymała kopertę, którą wyjęła z torebki.
Kochany Bobie. Cholernie się spieszę, by zlapać statek — odpływa o 10.30. Adama Procane'a
trzeba powstrzymać. Stawiam na archipelag. Teraz wychodzę. List wyślę po drodze do portu.
Alexis. Trzymał list w ręku. Pętla zamknęła się. Myślami wrócił do miejsca, w którym to
wszystko się zaczęło. Listonosz zaatakowany w Londynie w celu przechwycenia
korespondencji. Tylko że Newman dostał ją od listonosza przed napadem.
330
Tweed nie wątpił, że patrzy na ostatni list, jaki Alexis wysłała do swego męża. Stał z Lailą na
głównym dworcu kolejowym Helsinek, przy skrytce na bagaż, do której klucz Newman
zostawił w recepcji hotelu Hesperia.
O tej porze duży dworzec był właściwie pusty. Nie ma nic bardziej przygnębiającego niż
pusta stacja kolejowa wieczorem. W obszernym budynku znajdowało się niewiele osób.
Przeczytał list jeszcze raz, chociaż mógłby go już cytować z pamięci.
— Ta uwaga o statku odpływającym o 10.30 — zauważył. — Z którego portu?
— Z południowego — odpowiedziała natychmiast.
— A czy wiesz, który statek odpływa z Portu Południowego o 10.30?
— Georg Ots.
— Dokąd płynie?
— Do Tallina.
— O, mój Boże! Musimy go zatrzymać, chyba że popłynął dzisiaj rano.
— Nie mógł. Widziałam, jak mijał mnie taksówką, a była 11.30 — godzinę po odpłynięciu
Georga Otsa.
— Z którego doku?
— Silja. Wiem, gdzie to jest.
— A zatem — powiedział Tweed, znowu uspokojony — musimy zatrzymać go jutro.
Powinniśmy bardzo wcześnie pojechać do Silja.
Ruszyli w stronę wyjścia. Tweed zerknął szybko na tych niewielu ludzi znajdujących się na
dworcu, sprawdzając, czy nikt nie interesował się nimi zbytnio. Wyglądało na to, że Laila
czyta w jego myślach.

background image

— Nigdzie w pobliżu nie ma tego zielonego saaba, który, jak stwierdziłeś, jechał za nami z
Yantaa. Kiedy otwierałeś skrytkę, rozejrzałam się, tak jak mnie prosiłeś. Jedyny samochód
parkujący na zewnątrz to czarny saab, innej produkcji. Mamy tu fabrykę, którą nazywamy
fińskim saabem, lecz w rzeczywistości jest szwedzki. Sprowadzają części i montują
kompletne samochody.
— W liście występuje słowo „archipelag". Czy Newman zainteresował się nim?
331
— Tak, bardzo. Opowiedziałam mu o archipelagach — dużym archipelagu Turku i
mniejszym szwedzkim.
— A czy wspomniał o Adamie Procanie?
— Ani słowem.
— I nie udało ci się znaleźć żadnego śladu po nim, odkąd wymeldował się z HesperiP.
— Nie. Próbowałam we wszystkich hotelach. Nigdzie nie zameldował się żaden Anglik, który
mógłby być Newmanem. Dokąd, do diabła, mógł pojechać?
— Schował się gdzieś. Myślę, że nie chce się pokazywać do czasu, aż jutro rano wejdzie na
pokład tego statku. Może być wszędzie.
Głównym wyjściem wkroczyli w noc. Była bezchmurna, a rozświetlone światłem księżyca
niebo znaczyły gwiazdy, jaśniejsze i większe — zdaniem Tweeda — niż te, które
kiedykolwiek obserwował w Brytanii.
Zerknął w lewo i ujrzał czarnego saaba, o którym mówiła Laila. Stał z zapalonymi światłami i
włączonym silnikiem.
Kiedy zeszli z krawężnika, Poluczkin ruszył. Otrzymał rozkaz obserwowania Tweeda, lecz
był ambitny i twardy — stosując technikę podobną do tej, jaką wykorzystał zabijając Alexis
Bouvet, zaplanował sobie ostateczny wypadek dla Tweeda. To powinno zyskać mu pochwałę,
a może nawet awans. Wszyscy w Tallinie denerwowali się z powodu Tweeda. A tu była
Finlandia i jeśli znajdą go zabitego w wypadku samochodowym, to z władzami fińskimi nie
będzie żadnych problemów. Jeszcze jeden kierowca, który uciekł z miejsca wypadku...
Światła reflektorów nadjeżdżającego samochodu były ogromne. Zupełnie jak oczy jakiegoś
zbliżającego się olbrzyma. W pierwszym odruchu Tweed pomyślał o Laili. Zamachnął się
błyskawicznie prawą ręką i odepchnął ją w tył na chodnik. Sam zaczai już stawiać krok do
tyłu, kiedy samochód uderzył, ocierając się o niego bokiem. Dworzec przewrócił się na
Tweeda.
Kiedy Tweed otworzył oczy, w pomieszczeniu było jasno. Zamrugał. Ktoś podał mu okulary.
Włożył je i znowu zamrugał. Ubrany na biało mężczyzna przyglądał mu się uważnie z góry.
Leżał
332
w łóżku. Głowę miał wspartą na poduszce. Obok mężczyzny stała Laila, z niepokojem i
troską malującą się na twarzy.
Poruszył się, uniósł i poczuł ból w głowie. Zmusił się, by usiąść. Laila ułożyła mu poduszkę
za plecami. Mężczyzna z dyndającym na szyi stetoskopem przysunął się bliżej. Miał ciemne
włosy i był młody, liczył nie więcej niż trzydzieści lat.
— Gdzie ja, do diabła, jestem? — spytał Tweed.
— W klinice — odparła Laila.
— A po co, do cholery?!
— Został pan potrącony przez samochód — odrzekł mężczyzna w białym fartuchu. — Ma
pan lekki wstrząs. Na szczęście, jak rozumiem, zdążył pan postawić krok do tyłu. Tamten
samochód jechał szybko. Jeszcze kilka cali, a znajdowałby się pan w o wiele gorszym stanie...
— Jaki mamy dzień? — Tweed był zaniepokojony.
— To miało miejsce dzisiejszej nocy — powiedziała Laila, uświadamiając sobie natychmiast
powód tego pytania. — Spałeś przez cały czas.

background image

— Czas...
Tweed sięgnął po zegarek leżący na stoliku przy łóżku. Chryste! 10.00 rano! Georg Ots
odpływa za pół godziny. Odrzucił prześcieradło i stwierdził, że ciągle ma na sobie spodnie i
koszulę. Usiadł na brzegu łóżka, wstał i zmusił się do zachowania pionowej postawy, choć
kręciło mu się w głowie.
— Jestem doktor Yartio — przedstawił się mężczyzna w białym stroju. — Musi pan pozostać
w łóżku i odpoczywać przynajmniej przez czterdzieści osiem godzin.
— Widzę, że podobnie jak wielu Finów znakomicie mówi pan po angielsku — zauważył
Tweed, by odwrócić uwagę lekarza. Podszedł do szafki i otworzył ją. W środku znalazł resztę
swoich rzeczy.
— Spędziłem kilka lat w Guy's Hospital w Londynie. Jestem zmuszony prosić pana, by został
pan na obserwację...
— Lailo! — Tweed podał jej swój portfel. — Zapłać, proszę, temu panu za jego usługi.
Musimy się pospieszyć. Pilnie potrzebujemy również taksówki. Znasz miejsce przeznaczenia.
— To szaleństwo — zaprotestował Yartio, podczas gdy Tweed
333
korzystał z wiszącego na ścianie lustra, by poprawić krawat. Golenie będzie musiało
zaczekać. Ponadto uświadomił sobie nagle, że jest wściekle głodny. Ale i na to przyjdzie czas
później.
W gabinecie Mauno Sarina na Ratakatu Newman również się ubierał. Właśnie skończyli go
sprawdzać. Niczego nie znaleźli. Mauno obserwował go i usprawiedliwiał się:
— Taka była konieczność, Bob. Mówiłem ci — to część umowy z Tallinem. Ponadto
polegam na twoim zdrowym rozsądku po powrocie. Finlandia to spokojny kraj. W
przeciwieństwie do wielu innych części świata mamy tutaj niewiele przestępstw. Nie ma
zorganizowanych gangów, zbrodniczych syndykatów. Oczywiście, od czasu do czasu zdarza
się jakieś morderstwo, lecz ma zawsze charakter lokalny. Mąż zabija żonę albo kochankę. W
Finlandii nie strzela się do ludzi...
— Wiem — odparł Newman. — O której wchodzimy na pokład statku?
— Tuż przed odpłynięciem. Oto twoja wiza. W kieszeni mam również kopię zezwolenia.
Oryginał zostawiłem w sejfie. — Pogładził palcami brodę. — Jesteś pewien, że chcesz ze
mną jechać?
— Wydawało mi się, że już raz przerabialiśmy ten temat...
Georg Ots to biały statek z czterema pokładami i pojedynczym, przysadzistym kominem o
płaskim wylocie. Pięć łodzi ratunkowych zwisa na wyciągach przy każdej burcie. Na rufie
nazwa jest wymalowana niebieską farbą, również cyrylicą. Z terminalu Silja na pokład statku
wchodzi się przez przeszklony korytarz biegnący po platformie.
Taksówka wioząca Tweeda i Lailę zatrzymała się przed terminalem. Padał przelotny deszcz,
lecz chmury szybko się rozproszyły. Jedynym śladem po niedawnym deszczu na chodnikach i
jezdniach były szybko wysychające wilgotne plamy. Niebo było czyste i błękitne, powietrze
rześkie, a słońce pięknie świeciło.
Tweed zapłacił za przejazd i taksówka odjechała. Stał obok Laili, która patrzyła w dal. Kilka
razy przełknęła, nim zdołała się odezwać:
— O Boże! Spóźniliśmy się...
334
Georg Ots wypłynął z portu i Tweed patrzył na jego rufę, jak sunie powoli między
półwyspem i niewielką wyspą. Wydawało się, że tam jest zbyt mało miejsca, by statek mógł
bezpiecznie przepłynąć, lecz on pruł wodę dalej, kierując się na południe w stronę Zatoki
Fińskiej i Tallina.
— Nie ma pewności, że on jest na pokładzie — powiedziała Laila z nutą rozpaczy w głosie.
— Jest tam na pewno.

background image

— Skąd wiesz?
— Zostawił mi ostatni list, który napisała do niego Alexis — oryginał, a nie kopię. Kiedy
mężczyzna robi coś takiego, fakt ten sugeruje, że uważa, iż to może być jego ostatnia
podróż...
Laila zerknęła szybko na Tweeda, lecz z jego wyrazu twarzy niczego nie wyczytała. To
zdanie zabrzmiało tak, jakby on sam przypominał sobie coś z własnej przeszłości.
Rozdział 35
— Helenę Stilmar i Cord Dillon zatrzymali się w Ka-lastajatorppa — powiedział Butler do
Tweeda, kiedy szli gmatwaniną ścieżek wijących się na wzgórzu Parku Studziennego, na
samym końcu półwyspu.
Pojechali tam taksówką kilka godzin po tym, jak Tweed obejrzał sobie odpłynięcie Georga
Otsa. To jest najspokojniejsze miejsce w mieście, miejsce, w którym nie ma
niebezpieczeństwa, że ktoś będzie podsłuchiwał. Sosny rosną w trawiastym poszyciu, między
nimi widać port, w którym kursują statki, a woda połyskuje w słońcu.
Tweed maksymalnie zwiększył zasady zachowania bezpieczeństwa. Skomunikował się z
Butlerem w hotelu, wysyłając do niego Lailę i prosząc, by spotkali się na zewnątrz muzeum w
pobliżu statuy prezydenta Kekkonena. Kiedy Butler zjawił się, zatrzymali taksówkę i
pojechali do wejścia do Parku Studziennego.
— Pomyślałem, że mogli się tam zatrzymać — skomentował Tweed.
— Dlaczego akurat w tym miejscu?
— Bo to jest tuż pod Helsinkami. Spokojna okolica. Poza tym tam zatrzymała się i Alexis, i
Newman. Sprawdziłeś platformę startową dla helikopterów?
— Tak, znajduje się na skraju wody, która zresztą wygląda bardziej jak jezioro niż morska
zatoka, ale jest przepiękna.
— Typowa fińska sceneria.
— Ale dziwne jest to — mówił dalej Butler — że Helenę i Dillon zajmują oddzielne pokoje.
Oczywiście, to może być przykrywka dla ich romansu...
336
— Jeżeli w ogóle istnieje jakiś romans. Niewykluczone, że jedno wykorzystuje drugie w celu
zamaskowania prawdziwego powodu przyjazdu do Helsinek. Czy na platformie był
helikopter?
— Nie. Wydaje mi się, że o tej porze roku nie jest często wykorzystywany. Tutejsza firma ma
biuro w hotelu. Zabierają ludzi na przejażdżki. Ale najważniejsze, że to miejsce wygląda na
odpowiednie.
— Odpowiednie do zabrania Procane'a z Finlandii drogą powietrzną?
— Powiedziałbym, wprost idealne — odparł Butler.
— A co z samym Stilmarem? Są jakieś wieści od Fergussona? Ruszył za nim, gdy tamten
wysiadł z samolotu?
— Tak. Pojechał taksówką do ambasady amerykańskiej. Siedzi tam do tej pory. Nield
obserwuje Dillona i Helenę w Kalastajatorppa. Wszystko jest pod kontrolą.
— Ciekawe... Czy Fergusson mówił ci coś o Stilmarze?
— Uważa, że to zgadza się z jego wyjaśnieniami, iż przyjechał tutaj na tajne spotkanie z
Rosjanami. — Butler zawahał się i dopiero po chwili mówił dalej: — Mam wrażenie, że
czekasz, aż wydarzy się coś konkretnego.
— Zgadza się.
W gabinecie przy ulicy Pikk pułkownik Andriej Karłów siedział samotnie przy biurku. Na
jego szczupłej twarzy rysowało się skupienie, kiedy duży arkusz papieru zapisywał jakimiś
poważnymi obliczeniami.
Pracował nad kilkoma formułami i równaniami matematycznymi, kartka była zapełniona
drobniutkimi liczbami. Był tak zaabsorbowany, że nie zauważył, kiedy wszedł generał

background image

Łysenko, zamknął cicho drzwi i przyglądał mu się. W końcu Karłów zapisał ostatnie
równanie i rzucił ołówek.
— Dobrze — powiedział głośno do siebie.
— Co dobrze? — rzucił Łysenko, okrążając biurko, by spojrzeć Karłowowi przez ramię.
— Czy fakt, że nie jestem w Moskwie, ma oznaczać, że przestałem pracować...
— Pracować nad czym?
— I tak nic byście z tego nie zrozumieli. To moja najnowsza teoria
22 Kamuflaż

337

przeciwstawienia się amerykańskiemu projektowi tak zwanych wojen gwiezdnych. Inicjatywa
obrony strategicznej. Tylko analitycy w Moskwie mogliby to zrozumieć.
— Czy mogę wziąć tę kartkę?
— Miałem zamiar ją podrzeć.
Łysenko wyciągnął rękę. Karłów oderwał arkusz i podał mu. Generał złożył go starannie i
schował do brązowego portfela z cielęcej skóry.
— Najnowsze wiadomości? — spytał.
— Wszystko dzieje się jednocześnie. Za dużo i za szybko. Z tego rodzaju operacjami zawsze
tak jest. Newman i Mauno Sarin zbliżają się do Tallina na pokładzie Georga Otsa. Wszyscy
nasi ludzie są rozstawieni po mieście i czekają na nich. Tweed, jak wiecie, dotarł w końcu do
Helsinek. Zatrzymał się w hotelu Hesperia. A o 9.30 dzisiejszego ranka ze statku, który
przypłynął ze Sztokholmu, wysiadł Cord Dillon i Helenę Stilmar. Pojechali taksówką do
hotelu Marski. Tam zatrzymali się na pół godziny, a potem, znowu taksówką, udali się do
Kalastajatorppa. To mnie zastanawia...
— Dlaczego?
— Dillon jest zawodowcem, a to wygląda na dość pfymitywny sposób ukrywania
prawdziwego celu podróży.
— Może jest zakochany — zasugerował ironicznie Łysenko. — Może zabrał ze sobą
kochankę.
— Może.
— Jak tylko wizyta Newmana zakończy się pozytywnie — tak czy inaczej — podstempluję i
podpiszę wasz rozkaz wyjazdu. Chcę, żebyście pojechali do Helsinek pomóc Procane'owi w
przejściu na naszą stronę. Powiedział, że skontaktuje się z naszą ambasadą. Sądzę, że on teraz
czeka, że czeka, kiedy Tweed odwróci się plecami.
— Tweed nigdy nie odwraca się plecami.
— Tym bardziej powinniście znaleźć się w Helsinkach, by przejąć nad wszystkim kontrolę.
Rejs Georga Otsa po spokojnym morzu do Tallina Newman spędził w restauracji pijąc kawę.
I to dziwiło Mauno Sarina. Był razem z Anglikiem, lecz niewiele rozmawiali. Newman przez
długi czas siedział w milczeniu z obojętnym wyrazem twarzy. Mauno palił
338
swoje krótkie cygara, pił mocną czarną kawę, filiżanka za filiżanką, szanując milczenie.
Kiedy pasażerowie poruszyli się, wychodząc na zewnętrzny pokład, by podziwiać widoki,
Mauno zagadnął:
— Czy w Estonii będziesz robił pisemne notatki?
— Dziennikarze tak czasem czynią. Dlaczego pytasz? Czy oni zechcą zobaczyć wszystko, co
zapiszę?
— O tym nie było mowy, ale są raczej bardzo wyczuleni.
— Ale to nie było częścią umowy? — Newman pochylił się nad stołem. — A może jednak?
— Jesteś jak bomba zegarowa i właśnie to najbardziej mnie przeraża.
— Co było powodem twojego pytania — sprawdzić, jak zareaguję. Posłuchaj, Mauno,
poddałem się temu cholernemu przeszukaniu, czyli zrobiłem coś, na co nigdy wcześniej nie

background image

pozwalałem. Powiedzieli, że w Tallinie mogę chodzić, dokąd zechcę. Jeżeli masz zamiar
zmienić reguły w połowie gry, to ja nie gram dalej. Rozumiesz?
— Ja zwyczajnie proszę cię, żebyś zachowywał się dyplomatycznie...
— Co również nie było częścią umowy. Będę, do cholery, pytał ich, o co zechcę, co tylko
przyjdzie mi do głowy. Czy to jest również jasne?
— Całkowicie. Lecz chciałbym cię prosić, byś pamiętał, że i ja biorę udział w tej podróży w
nieznane.
— Nie zapomnę o tym — odparł Newman i dopił resztę kawy w chwili, gdy maszyny Georga
Otsa zwolniły i statek zaczęto przygotowywać do wpłynięcia na sowieckie terytorium.
— Mam pomysł — oznajmił Łysenko. — Chcę, żebyście śledzili Tweeda dokądkolwiek się
uda, nawet jeżeli wyjedzie z Helsinek. Bóg jeden wie, co przydarzyło się Rupescu, lecz na
tym etapie nie możemy się nią przejmować. Poluczkin będzie kontynuować zadanie,
oczywiście ze wsparciem. Być może, on pierwszy wskaże palcem Procane'a, zidentyfikuje go
dla nas. Natychmiast wyślijcie sygnał.
— Będę musiał się pospieszyć. Samochód z Newmanem i Sarinem przyjedzie lada chwila —
ostrzegł Karłów.
Powstrzymał westchnienie. To było typowe dla Łysenki — ukraść komuś pomysł i twierdzić,
że jest jego własny. Przecież od samego
339
początku mówił Łysence, że przyjazd Tweeda będzie oznaczał, iż Procane jest w Finlandii.
Podniósł słuchawkę, by przekazać wiadomość. Od chwili zejścia z pokładu statku Newmana i
Mauno traktowano jak ważne osobistości. Zaprowadzono ich do lśniącego ziła, limuzyny
zarezerwowanej dla członków Politbiura w Moskwie. Sekretarkę Karłowa, Raisę, atrakcyjną
trzydziestoletnią brunetkę o pełnej figurze i szczupłych nogach przedstawiono jako ich
przewodniczkę.
— Witamy w Estonii, panie Newman — przywitała go doskonałą angielszczyzną. — Jestem
tu po to, by wasza wizyta u nas była jak najprzyjemniejsza.
Wewnątrz tylnej części długiego samochodu usiadła na rozkładanym siedzeniu twarzą do
niego i otwarcie mu się przyglądała. Odprężył się, uśmiechnął i mrugnął do niej. Cholerny lep
na muchy, pomyślał. Wcześnie zaczynają. Jej kolejne słowa potwierdziły tę myśl.
— Jeżeli zechce pan przenocować i spędzić u nas dodatkowy dzień, to nie widzimy żadnych
przeszkód — zapewniła go. — Jestem osiągalna... — tu przerwała na chwilę — ...na kolację
— dokończyła.
Kiedy samochód ruszył, uśmiechnął się przyjaźnie swym żartobliwym, tak zachęcającym dla
kobiet uśmiechem. Jej kształtne kolana dotykały jego. Nie próbował przerwać tego kontaktu.
— Zobaczymy, jak pójdzie — zaproponował.
Mauno był zaskoczony tą nagłą zmianą nastroju. Próbował przyciągnąć wzrok Newmana, by
ostrzec go, lecz Anglik ciągle patrzył na Raisę. Dziewczyna myślała najwyraźniej, że już ma
go w garści. Ależ ona jest atrakcyjna, przyznał w myślach Mauno.
Samochód jechał bez pośpiechu, a Newman spoglądał przez okno na zamek stojący na
wzgórzu, który, jak ocenił, powinien mieć jakieś sto do dwustu stóp wysokości. Na jego
twarzy malowało się zainteresowanie, kiedy przyglądał się tej starej, górującej nad Tallinem,
dziwnej budowli. W narożnikach stały dziwaczne i rzucające się w oczy wieże.
— To jest Toompea — wyjaśniła Raisa. — Nazywamy go Małą Fortecą. Budowę zaczęli
Duńczycy w trzynastym wieku, później była przebudowywana.
— Chciałbym tam pójść — powiedział wesoło Newman. Raisa zawahała się, a Mauno,
przewidując konfrontację, ze-sztywniał.
— Jestem pewna, że to da się załatwić, panie Newman — odparła.
340

background image

— To część Tallina — wytknął Newman. — Jesteśmy już w mieście. A powiedziano mi, że
będę mógł chodzić wszędzie.
— Pańska wizyta w Toompea sprawi nam przyjemność — jeszcze raz zapewniła go Raisa.
Powieziono obu mężczyzn przez najlepiej zachowaną część Starego Miasta, ulicą
Laboratoorium, która leży między ulicami Yaksali i Lai. Po obu stronach budynki są jedno-
lub dwupiętrowe ze stromymi dachami. W tej części Tallina jest coś z Hansa Andersena i
Newman wyglądał przez okno do czasu, aż samochód skręcił ostro przy narożniku z potężną,
okrągłą kamienną wieżą po lewej stronie. W tej budowli było coś brzydkiego i złowrogiego.
— A to jest Wieża Grubej Małgorzaty — oznajmiła Raisa, idąc śladem jego wzroku. —
Właśnie przejechaliśmy pod Wielką Bramą Morską. Teraz jesteśmy na ulicy Pikk, gdzie
czeka na panów pułkownik Karłów.
Ził zatrzymał się. Raisa otworzyła drzwi i wyskoczyła na zewnątrz, przytrzymując je, gdy
wysiadali Newman i Mauno. Anglik miał poczucie ograniczenia, jakby budynki zamykały się
nad nim. Ulica była nienaturalnie cicha. Prawie bez ludzi i ani jednego samochodu poza tą
limuzyną.
Mauno poprowadził do wejścia, gdzie czekał na nich wysoki i szczupły mężczyzna w
cywilnym ubraniu.
— To kapitan Rebet — przedstawił go Mauno. — On nie zna angielskiego.
Raisa spojrzała przez ramię, zobaczyła, jak goście znikają wewnątrz budynku. Otworzyła
przednie drzwi od strony pasażera i wsunęła się na fotel. Sięgnęła do schowka, chwyciła
mikrofon i zaczęła szybko mówić po rosyjsku.
— Idą na górę. Newman okazał znaczne zainteresowanie Toompea. Chce wrócić i obejrzeć
fortecę...
— Zrozumiano.
W małym pomieszczeniu obok gabinetu Karłowa, w pokoiku, w którym Olaf Prii, kapitan
trawlera Saaremaa, zdał Karłowowi relację ze swej rozmowy z Tweedem w Harwich,
Łysenko wyłączył aparaturę nadawczo-odbiorczą. Toompea...
— Pułkowniku Karłów — zaczął Mauno w sąsiednim pokoju — to jest pan Robert Newman.
Bob, to jest pułkownik Andriej Karłów, który świetnie mówi po angielsku. Spędził trochę
czasu w Londynie.
341
— Witamy w Tallinie, panie Newman. Jest pan naszym gościem. Proszę, niech pan spocznie.
— Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, pułkowniku, chciałbym od razu rozejrzeć się po
Tallinie. Mamy tylko dwie godziny, zanim Georg Ots odbije w drogę powrotną do Helsinek.
Z drugiej strony Raisa zasugerowała, że mógłbym zostać na noc i jutro dokładnie przyjrzeć
się miastu. Czy mógłbym wracać jutro?
— Mamy bardzo napięty harmonogram — wtrącił się Mauno, zaalarmowany propozycją
Anglika. — Nie wiem, czy...
— Ależ bardzo prosimy. — Karłów stał ciągle po uściśnięciu dłoni Newmanowi. Był ubrany
w mundur oficera GRU. — Zgadzam się, że dwie godziny to dla pana nie dość czasu na
obejrzenie wszystkiego — kontynuował. — A zatem przenocuje pan tutaj. Zaraz się tym
zajmę. Tymczasem, czy nie chcieliby panowie zacząć wycieczki? Proszę chodzić, gdzie pan
tylko zechce — pan Sarin dobrze zna to miasto.
Kiedy wyszli, Łysenko otworzył drzwi między pokojami i wszedł. Miał bardzo poważną
minę, lecz Karłów odezwał się pierwszy:
— Zostają trochę dłużej. To była propozycja Newmana. Przenocują u nas i wyjadą jutro.
— Rozumiem — odrzekł ponuro Łysenko. — Czy wiecie, że Newman już wykazał niezwykłe
zainteresowanie Toompeą?
— A co nazywacie niezwykłym zainteresowaniem?

background image

— Raisa ostrzegła mnie przez radio. Kiedy przejeżdżali obok, on spytał, czy mógłby obejrzeć
Fortecę.
— Nic dziwnego, to jedna z większych atrakcji Tallina.
— Nie podobają mi się dwie rzeczy, które miały miejsce w ciągu kilku minut od jego
przyjazdu. Toompeą i... jego chęć pozostania do jutra.
No cóż, może po prostu zaczekamy i przekonamy się, co będzie się działo? Karłów zachował
tę myśl dla siebie, lecz wiedział, że Łysenkę gnębi sumienie z powodu zamordowania żony
Newmana. Generał miał podejrzliwy nastrój, szukał najmniejszych oznak, które
wskazywałyby, że Newman ma zamiar zbyt dużo się dowiedzieć.
— A jakie macie postępy w śledztwie związanym z zabójstwami oficerów GRU? — rzucił
niespodziewanie Łysenko.
— Jak wiecie, kiedy mam jakiś problem, zapisuję fakty na kawałku papieru. W ten sposób
często natychmiast znajduję rozwiązanie. Moją uwagę zwróciły dwa fakty. Wszyscy
oficerowie mieli większe szansę na
342
l
awans niż Poluczkin. Fakt drugi — morderstwa miały miejsce, kiedy Poluczkin był w
Tallinie. Odkąd wysłaliście go do Sztokholmu, nie było ani jednego zabójstwa więcej.
— Poluczkin? To niedorzeczne — parsknął Łysenko.
— Ponadto byłoby niebezpiecznie, gdyby w naszym imieniu jakiś niezrównoważony
człowiek działał na wolną rękę w Finlandii — nalegał Karłów. — Bóg jeden wie, na co on
sam może się zdecydować...
— Odmawiam dalszej dyskusji nad tym nonsensem!
Z czerwoną jak burak twarzą Łysenko wtargnął do sąsiedniego pomieszczenia, by usiąść przy
nadajniku. Karłów słyszał, jak w drzwiach zostaje przekręcony klucz. Pułkownik usiadł przy
biurku bardzo zdenerwowany. Łysenko był w nastroju wskazującym na bliski wybuch. Gdyby
Newman wykonał jakiś niewłaściwy ruch, Łysenko mógłby zareagować bardzo gwałtownie.
Rozdział 36
Raisa czekała już, kiedy Newman i Mauno wyszli z budynku przy ulicy Pikk. Podeszła do
Newmana z zachęcającym uśmiechem. Miała na sobie granatowy, dwuczęściowy kostium,
bardzo dopasowany, i białą bluzkę z koronką pod szyją i na rękawach.
— Możecie sarni wyruszyć do miasta — zaczęła. — Z drugiej jednak strony, gdybym mogła
w czymś pomóc... — przerwała, patrząc Newmanowi prosto w oczy — jestem do dyspozycji.
— No to może spotkamy się w Toompea? — zaproponował Newman. — Najpierw
przespacerujemy się po Starym Mieście.
— Zaraz tam pojadę i zaczekam na was.
Mauno poczekał, aż Rosjanka wsiądzie do limuzyny i szofer ruszy. Fin uważnie rozejrzał się,
by się upewnić, że są sami, gdy szli w kierunku Wieży Grubej Małgorzaty, tą samą drogą,
którą jechali wcześniej.
— Co ty, na Boga, kombinujesz? — syknął.
— Nie wiem, o czym mówisz — odrzekł Newman tym samym pogodnym tonem, jaki przyjął
od chwili przyjazdu.
— Najpierw zmieniasz plan, a przecież mamy zdążyć na rejs do Helsinek dzisiaj wieczorem.
Poza tym wydaje mi się, że zapomniałeś, iż jutro nie odpływa żaden statek i że będziemy
musieli zostać do pojutrza.
— Jestem przekonany, że pułkownik Karłów zorganizuje coś, by odesłać nas jutro —
powiedział beztrosko Newman, zerkając w boczną uliczkę. Odrobinę szersza niż przejście
między domami, wydawała się stara jak czas.
344
,

background image

— Ponadto — nalegał Mauno — oczekuje się od nas, że sami obejrzymy sobie Tallin. Bez
przewodników. Przecież upierałeś się przy tym. A teraz prosisz tę Raisę, żeby spotkała się z
nami w Toompea. Ufam, że nie zamierzasz iść z nią do łóżka? Wiesz, jaka jest jej prawdziwa
rola...
— Przestań się martwić, Mauno. Mogę cię potrzebować jako tłumacza, gdy będę chciał z
kimś pogadać. Dobrze?
— Istnieje mit, czytałeś o tym w przewodniku, że Finowie i Estoń-czycy mówią tym samym
językiem. To nieprawda. Te języki są podobne, ale Estończykowi łatwiej jest zrozumieć Fina
niż na odwrót. Oni używają innych słów. Ale zrobię, co w mojej mocy — zakończył szorstko
Mauno.
Nie potrafił zrozumieć zmiany nastroju u Newmana. Niepokoiły go potencjalne stosunki
Anglika z Raisą. Nie podobało mu się, że Newman zmienił ustalony plan. Był zdenerwowany
i zły, ponieważ nic nie rozumiał.
Szli ulicą Pikk. Newman zatrzymał się na chwilę, by popatrzeć na Wieżę Grubej Małgorzaty.
Była rzeczywiście gruba. Miała ogromny obwód. Wydawało się, że wyrasta wprost z ziemi.
— Ma z pewnością ze sto stóp wysokości — zauważył Newman.
— Osiemdziesiąt — poprawił go Mauno. — I, wierz lub nie, mury mają siedemnaście stóp
grubości. Została wybudowana na początku piętnastego wieku jako wieża obronna.
— To bardzo żywotna starsza dama. Mauno, widzisz tego mężczyznę, gapiącego się na
wystawę sklepową? Zadaj mu jakieś pytanie na temat Grubej Małgorzaty, cokolwiek
przyjdzie ci na myśl.
— Jak sobie życzysz.
Niski, krępy osobnik po czterdziestce, ciemnowłosy, o ziemistej cerze, obie ręce trzymał w
kieszeniach płaszcza i przyglądał się wystawie sklepowej, a dokładnie piekarni. Kiedy Mauno
zaczął mówić, Newman zbliżył się. Usłyszał, jak Mauno rozmawia po rosyjsku. Fin odwrócił
się i zawołał Newmana. Tamten mężczyzna wrócił do obserwacji towarów wewnątrz sklepu.
— Gruba Małgorzata została wybudowana w latach 1510—1529.
— Spytaj go o zawód. Powiedz mu, że moim hobby jest zgadywanie zawodów ludzi na
podstawie ich wyglądu.
Znowu rozmowa po rosyjsku. Tym razem mężczyzna spojrzał na
345
Newmana i dopiero potem odpowiedział. Mauno odwrócił się i stwierdził, że Newman stoi
obok.
— Jest nauczycielem w tutejszej szkole.
— Dziękuję...
Newman ruszył dalej, po chwili przeszli pod łukowatym sklepieniem Wielkiej Bramy
Morskiej. Wkrótce znaleźli się z powrotem na ulicy Laboratoorium, z rzędami stromych
dachów, wbijających się w niebo ponad starymi, zbudowanymi z cegły domami. Po ich
prawej stronie wznosiło się wysokie wzgórze. Mauno wskazał na nie.
— To jest wzgórze Rannavarava.
— Czy mógłbyś spytać tę kobietę, co sądzi o życiu tutaj?
Kobieta wyszła z jednego z domów i niosła koszyk na zakupy. Wśród różnych drobiazgów w
koszyku leżał wełniany pulower. Spojrzała ciekawie na Newmana, kiedy Mauno zagadnął ją
po fińsku. Gdy rozmawiali, Newman spojrzał w górę. Jakiś mężczyzna w samej koszuli
wyglądał z okna na pierwszym piętrze koślawego domu.
— Ona mówi, że życie jest trudne, ale że jest zadowolona — powiedział Mauno.
— Spytaj, czy ma dzieci. Jeżeli tak, to ile i gdzie teraz są.
Newman nie mógł pozbyć się pewnego klaustrofobicznego uczucia. Wydawało mu się, że
miasto zamyka się nad nim, co było dziwne, ponieważ w okolicy było niewielu ludzi, co z
kolei też było dziwne, biorąc pod uwagę porę dnia.

background image

— Twierdzi, że ma troje dzieci. — Mauno przerwał z dziwnym wyrazem twarzy. — Mówi,
że wszyscy troje są w szkole. A ona właśnie idzie odebrać najmłodsze.
— No widzisz — zauważył przyjaźnie Newman, kiedy szli dalej w kierunku Toompea.
— Co widzę?
— Och, daj spokój! Ten facet gapiący się do wnętrza piekarni. Musiałeś rozmawiać z nim po
rosyjsku. Założę się, że zagadnąłeś go po fińsku? No tak — tak właśnie myślałem. I był
zakłopotany, gdy spytałeś go o zawód. Nauczyciel? To szkoły o tej porze jeszcze pracują? To
był pracownik GRU w cywilnym ubraniu. Jesteśmy obserwowani na każdym kroku.
— Masz zamiar napisać o tym w swoim artykule?
346
,
— Oczywiście, że nie. Po prostu ktoś upewnia się, że nic się nie dzieje w czasie, gdy tu
jesteśmy. A tam, w oddali, czyż to nie są wieże Toompea?
— Imatra! Jedziemy do Imatra — wykrzyknęła In-grid, przyglądając się rozłożonej na
kolanach mapie Finlandii, kiedy pociąg wyjechał z głównego dworca Helsinek. — Imatra
leży na rosyjskiej granicy...
— Wiem — powiedział Tweed, patrząc przez okno. Złapali pociąg o 13.10 i Tweed kupił
bilety, nie ujawniając celu podróży. Ich bagaże leżały na półkach nad głowami.
— Dlaczego do Imatra? — spytała Ingrid.
— Ponieważ, jak przed chwilą zauważyłaś, miasto leży na sowieckiej granicy. Dzisiaj
wieczorem będziemy zmęczeni. To dwieście pięćdziesiąt kilometrów od Helsinek.
Dojedziemy o 16.48. Jak tam dotrzemy, zostawię cię w hotelu Yaltion...
— Dlaczego chcesz mnie zostawić? Mogę iść z tobą.
— Nie, w pas przygraniczny nie możesz.
— A jak dotrzesz tam z hotelu?
— Wezmę taksówkę. Do przejścia granicznego z hotelu jest zaledwie dziesięć kilometrów.
— Spodziewasz się spotkać tam z kimś?
— Zadajesz za dużo pytań. Powyglądaj sobie przez okno. Finlandia to piękny kraj. W ten
sposób przypatrzymy mu się w jego najpiękniejszej szacie. Jesień to cudowna pora roku.
— Przepraszam — powiedziała i spojrzała przez okno.
Na drugim końcu wagonu Poluczkin również udawał, że wygląda przez okno. Rosjanin nie
miał już na sobie tyrolskiego stroju. Był ubrany w fińskie ubranie, na nosie miał lekko
zaciemnione okulary.
W ciągu dwóch i pół godziny mijali nieskończoną różnorodność fińskiego krajobrazu. W
okolicach uprawnych — ścierniska. Widok rozciągał się aż po horyzont, tu i ówdzie
naznaczony jasną plamą samotnego domostwa. Było widać wiele barw — bladą zieleń,
czerwień, jasną, rdzawą czerwień, żółtawy brąz.
347
Domy były drewniane, często z wysokimi szczytami. Oddzielnie stały budynki gospodarcze,
duże zabudowania z rampami przy wjazdach — domy ludzi, którzy uprawiali tę olbrzymią
przestrzeń latem i spędzali tutaj długie, ciemne zimy.
Później pojawiły się lasy, gęsta, ciemnozielona ściana zamykająca linię kolejową z obu stron.
Brzozy i sosny mieszały się z wiecznie zielonymi jodłami. Brzozy kapały od złota późnej
jesieni, złote plamy wisiały jak monety zawieszone w powietrzu. Pociąg czasami mijał w
pędzie krzew tak czerwony, że wydawał się płonącą pochodnią. Do Imatry jest sześć stacji i
przez całą drogę Tweed prawie się nie odzywał.
— Jesteśmy na miejscu — zagadnął, gdy pociąg zwolnił, a potem wstał, by zdjąć bagaże.
— Tak blisko Rosji — szepnęła Ingrid.
— Tak blisko, jak tylko można podejść, nie przekraczając granicy — zgodził się Tweed.

background image

Na stacji w Imatra peron znajduje się wysoko ponad miastem i otaczającą okolicą. Kiedy
wyszli z wagonu, Tweed nie spieszył się do wyjścia, szedł wolno peronem. Pociąg ruszył i
skierował się dalej na wschód. Wkrótce skręci na północ, równolegle do granicy, kierując się
do Joensuu, ostatniej stacji na tej linii.
— Cóż za piękny dzień — stwierdził Tweed, idąc po peronie. — Widzisz tę wodę, o tam?
Jezioro Saimaa. Największe w Finlandii, tak w każdym razie mówią. A jest ich tak wiele.
Połuczkin zniknął w wejściu dworcowym i w kasie dopytywał się o rozkład jazdy pociągów.
Ciepłe promienie słońca z bezchmurnego nieba ogrzewały Tweeda i Ingrid. Tweed wciągnął
świeże, ożywiające powietrze, które działało jak szampan.
Peronem szedł wolno jeszcze jeden pasażer i fotografował kamerą jezioro Saimaa. Wysoki i
szczupły, po trzydziestce, podszedł do Tweeda z papierosem w ustach.
— Czy ma pan przypadkiem ogień? — zapytał po angielsku.
W prawej dłoni, trzymanej blisko ciała, ściskał legitymację. Policja Obronna. Kari Eskola.
Tweed sięgnął do kieszeni po zapalniczkę Feudor, którą zawsze nosił przy sobie dla innych.
Kilka razy spróbował ją zapalić.
— W Imatra nie ma tramwajów — szepnął Eskola.
— Ta młoda dama w moim towarzystwie zatrzyma się w hotelu Yaltion — odparł szybko
Tweed. — Gdyby coś mi się stało, niech pan
348
poprosi Mauno, by wsadził ją na pokład samolotu i bezpiecznie odstawił do Sztokholmu.
— Jestem przekonany, że zrobi to z przyjemnością.
Eskola odszedł. Zrobił jeszcze jedno zdjęcie, zaciągając się dymem z papierosa. Po chwili
zniknął w wyjściu dobrze utrzymanego, piętrowego budynku dworca.
— Co on miał na myśli? — zapytała Ingrid. — W Imatra nie ma tramwajów...
— To było ostrzeżenie. Tak blisko granicy...
Rozdział 37
Yaltion w Imatra to jeden z najdziwniejszych hoteli na świecie. Pierwotnie zamek, na
przestrzeni wieków był trzykrotnie przebudowywany i remontowany. Wieże wysokie na pięć
lub sześć pięter — zależnie od punktu widzenia — strzelały z niego jak konary drzewa. Małe
wieże, duże wieże, niektóre zakończone stożkowato jak chatki czarownic. Główne wejście
obszerne, a sama budowla solidna, kwadratowa, przywodząca na myśl architekturę indiańską.
Tweed zarezerwował z Helsinek jedyny dostępny apartament za osiemset markkaa. Kiedy
zameldował się na własne nazwisko, recepcjonista zawiózł ich na górę starą windą z
okratowanymi drzwiami po obu stronach.
Apartament składał się z obszernego salonu, dużej sypialni i łazienki, przy czym do dwóch
pierwszych pomieszczeń wchodziło się z korytarza. Ingrid z zadowoleniem stwierdziła, że
salon znajduje się w jednej z dużych wież o zaokrąglonych ścianach i wysokich, wąskich
oknach.
— Apartament? — spytała Tweeda, kiedy byli już sami. Spojrzała na niego z ukosa. —
Śpimy tu dzisiaj?
— Nie. Kiedy wrócę z wizyty na granicy, złapiemy nocny pociąg z powrotem do Helsinek.
— Jadę z tobą.
— Na to nie mogę pozwolić. W żadnym razie. Kiedy mnie nie będzie, ty będziesz tutaj
czekała. Za zamkniętymi drzwiami. Nikomu nie będziesz otwierać. Jedyny wyjątek — kiedy
Kari Eskola zadzwoni
350
do ciebie z dołu, z recepcji — powtórzył. — Jeżeli zatelefonuje, wrócisz razem z nim do
Helsinek. Ja przyjadę później...
— To znaczy, że nie wrócisz nigdy.

background image

— Nie wygłupiaj się. Wziąłem ze sobą dreszczowca po szwedzku, żebyś sobie przeczytała.
Pamiętaj, nikogo nie wpuścisz, chyba że to będzie Eskola. Zidentyfikuj go, pytając, co robił
na stacji, zanim odezwał się do nas.
— Boję się.
— Nie wygłupiaj się — powtórzył. — I nie narób mi kłopotów. Wystarczy mi sporów z
Butlerem, jeszcze nim wyjechaliśmy z Helsinek.
— A więc i on obawiał się o ciebie.
— Muszę już iść. Przeczytaj tę książkę...
Tweed rozsiadł się na tylnym siedzeniu taksówki, kiedy wyjechała z małego parku, części
terenu należącego do hotelu Yaltion, skręciła w główną ulicę, a potem szybko jeszcze raz,
wjeżdżając na most nad wąwozem. Ten wąwóz, głęboki i skalisty, zyskiwał swą sławę zimą.
Woda z odległego jeziora Saimaa huczała w wąskim gardle, tworząc niewielki wir.
Ktokolwiek ześlizgnął się w tę otchłań, nie miał szans na przeżycie.
Taksówka jechała pustą drogą, którą początkowo stanowiła dwupasmowa szosa z trawiastym
pasem pośrodku. Później, bliżej granicy, pas zieleni zniknął, a sama droga zwęziła się. Nic nie
jechało, w żadnym kierunku. Nie było śladu ludzkiego życia, gdy pojazd kierował się w
odludzie prosto na wschód. Kierowca kilka razy zerkał w lusterko wsteczne na swego
pasażera. To był mężczyzna o grubej twarzy, potężnie zbudowany, z zabawnym, rudym
wąsem.
— Nazywam się Arponen — odezwał się w końcu. — Czy mam podjechać do granicy,
zaczekać kilka minut, a potem wracać do hotelu?
Mówił doskonale po angielsku, zbyt dobrze jak na miejscowość tak odległą od stolicy. Tweed
musiał trochę poczekać na taksówkę, którą zamówił w recepcji. Spodziewał się, że będzie
wieziony przez jednego z partnerów Kari Eskoli. Ze względu na wykonywany zawód ludzie z
Policji Obronnej nigdy nie podróżowali samotnie.
— Nie — odparł Tweed. — W recepcji nic takiego nie mówiłem. Owszem, jedziemy do
granicy, ale będziemy tam czekać, aż powiem panu, że wracamy. To może trochę potrwać.
351
— To nie jest zbyt dobre miejsce na długie oczekiwanie — odrzekł Arponen, swymi
ciemnymi oczyma przyglądając się odbiciu Tweeda w lusterku.
— O tym ja będę decydował — rzucił ostro Tweed. — To ja płacę za tę wycieczkę.
Punkt graniczny w Ima trą to nie Checkpoint Charlie. W tym miejscu nie ma nic
dramatycznego — tylko pustkowie i poczucie osamotnienia.
Taksówka zatrzymała się. Tweed wysiadł, by rozprostować nogi i rozejrzeć się. Pomalowana
w czerwone i pomarańczowe pasy zapora była opuszczona. Panowała niezwykła cisza,
dawało się ją wręcz słyszeć. Po drugiej stronie bariery stał parterowy budynek, a na dwóch
metalowych słupkach zamocowano pomarańczową tablicę z instrukcjami. W lewym górnym
rogu czarny kształt wyciągniętej dłoni symbolicznie przekazywał wiadomość — Stop! W
prawym górnym rogu prosty rysunek aparatu fotograficznego był przekreślony ukośną
czerwoną linią. Nie wolno robić zdjęć! Informację poniżej wypisano w pięciu językach — po
fińsku, szwedzku, niemiecku, angielsku i francusku. Wersja angielska była prosta i
bezpośrednia. FRONTIER ŻONĘ. Strefa graniczna — bez zezwolenia wstęp wzbroniony.
Tweed przyglądał się tablicy, kiedy żołnierz pogranicza w oliwkowozielonym mundurze i
czapce z daszkiem, z pistoletem automatycznym w kaburze na prawym biodrze, wyszedł i
zbliżył się do taksówki.
Rozmawiali przez kilka minut, a potem strażnik wrócił i wszedł do budynku. Tweed widział
przez okno, jak tamten telefonuje. Podszedł do kierowcy.
— O co chodziło?

background image

— Chciał wiedzieć, kim pan jest i dlaczego pan tu czeka. Nie sądzę, żeby był
usatysfakcjonowany moimi odpowiedziami. Teraz do kogoś telefonuje. Myślę, że
powinniśmy ruszyć...
— Stoję na fińskiej ziemi i nie widzę powodu do niepokoju.
— Radzę panu natychmiast wsiąść do taksówki.
— Dziękuję za radę. Lecz jeszcze postoję. Uzgodniłem to z recepcjonistą hotelu, który po
pana telefonował.
Tweed odwrócił się plecami do kierowcy, by zakończyć rozmowę, i odszedł. Znał ryzyko
czekania. Było wysoce nieprawdopodobne, żeby ciężarówka pełna rosyjskich żołnierzy
pojawiła się nagle na wzgórzu, tam, gdzie droga znikała za szlabanem granicznym, żeby
352
,
przyjechali, wciągnęli go do samochodu i zabrali na drugą stronę granicy. Wysoce
nieprawdopodobne, chociaż z drugiej strony nie niemożliwe.
Błękitne niebo zniknęło. Nad głową zbierały się nisko wiszące masy chmur. Patrzył w
kierunku południowo-wschodnim, gdzie las był gęściejszy, niż kiedykolwiek widział. W tym
ponurym krajobrazie nic się nie poruszało. Ciemny las rozciągał się w dal bez końca. Tweed
patrzył prosto na sowiecką Rosję.
Wrócił do taksówki, usiadł na tylnym siedzeniu, zamknął drzwi i rozparł się znowu. Myślał o
Bobie Newmanie, zastanawiając się, czy jeszcze kiedykolwiek go ujrzy. I o Ingrid z
narastającym niepokojem czekającej w hotelu. Pozwolił jej pojechać z sobą tylko po to, by
mieć na nią oko, by jej pilnować. Liczył na Mauno Sarina, który chodził za nim wszędzie,
gdzie tylko się ruszył — i miał rację. Gdyby sprawy ułożyły się źle, Eskola miał zabrać ją z
powrotem do Helsinek.
— Czy możemy już jechać? — prawie błagalnym tonem spytał Arponen.
— Nie, musimy zaczekać...
23 —
Rozdział 38
Karłów usłyszał chrobotanie klucza w zamku w drzwiach prowadzących do sąsiedniego
pokoju. Ten dźwięk przygotował go do wybuchu w chwili wtargnięcia Łysenki do gabinetu.
— Właśnie była rozmowa z Poluczkinem via Helsinki. Pojechał za Tweedem do Imatra.
Imatra! Chodźcie no i spójrzcie na mapę...
— Wiem, gdzie leży Imatra.
Lecz Łysenko wszedł z powrotem do drugiego pokoju. Karłów ruszył za nim, obciągając dół
marynarki. To była maniera, która objawiała się w chwilach kryzysu — wyglądać jak
najlepiej.
Na ścianie pokoju Łysenko przypiął mapę Finlandii. Kiedy Karłów podszedł bliżej, generał
wbił tłusty palec w miejscowość Imatra. Był bardzo zdenerwowany. Przez umysł Karłowa
przeleciała myśl, że może mają tu w pracy niewłaściwego człowieka. Łysenko byłby
idealnym przywódcą prowadzącym dywizję do bitwy, ale do tego rodzaju operacji o wiele
lepiej nadawałby się ten kliniczny przypadek, kapitan Rebet.
— Imatra — powtórzył Łysenko. — Co, do cholery, robi tam ten Tweed?
— Nie mam pojęcia. Czy Poluczkin nic nie mówił?
— Owszem. Tweed wybrał się tam pociągiem. Zostawił walizkę w hotelu i pojechał taksówką
do samej granicy. Ciągle tam jest i... czeka. Tylko na co on czeka?
— To dziwne — zgodził się Karłów.
— Dziwne?! To diabelnie alarmujące! Czyżbyśmy schrzanili całą robotę? Oczekiwaliśmy, że
Procane skontaktuje się z naszą ambasadą
354

background image

w Helsinkach. Czy on mógł pominąć ambasadę? Z pewnością będzie mocno zdenerwowany.
Czy Procane również kieruje się do Imatra, żeby tam przekroczyć granicę?
— To jest możliwe — zgodził się znowu Karłów.
— Ale to wszystko zmienia. — Łysenko zaczął przechadzać się po małym pomieszczeniu. —
Lepiej już pojedźcie jutro do Helsinek razem z Newmanem i Sarinem. Możemy wykorzystać
jedną z tych dużych łodzi patrolowych. Zaraz podpiszę dla was rozkaz. Przejmiecie całkowitą
kontrolę nad poszukiwaniami Procane'a.
— Jak sobie życzycie. A jak mam to wyjaśnić Newmanowi?
— To łatwe. Powiedzcie mu, że odpłacacie się za uprzejmość wizyty Mauno Sarina. Newman
pomyśli, że to naturalne, iż jesteśmy w bliskim kontakcie z Finami. Gdybyśmy coś sknocili,
to mogłoby zakończyć się katastrofą.
Stacja panika, pomyślał Karłów. W końcu nadszedł kryzys.
— A więc to jest Toompea — powiedział Newman do Raisy, która czekała na nich na placu
Lossi, znajdującym się w cieniu Małej Fortecy.
Poprowadziła ich po stromej pochyłości, stanęli pod bryłą jednej z potężnych wież,
usytuowanych w narożnikach kwadratowej fortecy, tej w północno-zachodnim.
— To wieża Pilsticker — poinformowała Raisa.
Mauno Sarin stał obok niej milcząc, męcząc się własnymi niepokojącymi myślami. Ciągle nie
umiał wytłumaczyć sobie nagłej zmiany nastroju Newmana po przyjeździe do Estonii. Anglik
wyjrzał poza mur i popatrzył na rozciągający się poniżej park. Wzdłuż parku biegła droga,
która wydała mu się znajoma.
— Co to za park? — spytał.
— Park Toom.
— A droga biegnąca obok?
— Ulica Yaksali.
— Czy mógłbym sam trochę się przejść?
— Oczywiście. Proszę chodzić, gdzie pan zechce. Jeśli pójdzie pan tędy, do narożnika
południowo-zachodniego, zobaczy pan wieżę Wysokiego Hermanna. Ma sto pięćdziesiąt stóp
wysokości, trzydzieści stóp średnicy, a mury dziewięć stóp grubości...
355
Boże, ona gada jak przewodnik Intouristu, pomyślał Newman idąc dalej. Kim
prawdopodobnie kiedyś była. Szedł wolno po kocich łbach z ponurym wyrazem twarzy. To
było to miejsce — miejsce zamordowania Alexis.
Doskonale widział w myślach ten okropny film, który Howard pokazał mu jeszcze na
Crescent Park w Londynie. Alexis uniosła ręce, kiedy oślepiły ją światła samochodu.
Tajemniczy zamek z dziwnymi wieżami w tle. Właśnie do niego wchodził. Mała Forteca.
Był prawie pewien, że zlokalizował miejsce, w którym ją zamordowali. Ulica Yaksali. Obok
parku Toom. Topografia zgadzała się co do joty. Zatrzymał się i podniósł wzrok na
Wysokiego Hermanna. Jeszcze jedna ogromna wieża. Usłyszał odgłos kobiecych kroków za
sobą, więc zmienił wyraz twarzy. Odwrócił się z uśmiechem na ustach.
— Czy sądzi pani, że moglibyśmy wybrać się razem na kolację? — zaproponował.
— Oczywiście — odrzekła Raisa. — Z przyjemnością.
— Interesują mnie stare zamki. To miejsce jest cudowne. Chciałbym przyjrzeć mu się z
pewnej odległości. Czy z ulicy Yaksali widok nie będzie naprawdę dobry?
— Znakomity. — Wbiła w niego wzrok. — Ponadto dzisiejszy wieczór zapowiada się
bezchmurnie. Słyszałam prognozę pogody. Trochę chłodno, lecz księżyc będzie świecił.
Powinno być przyjemnie...
— Ja też chciałbym to zobaczyć — rzucił jej Mauno przez ramię. — Poza tym po kolacji
zawsze wychodzę na spacer...

background image

Raisa, stojąc tyłem do Mauno, zrobiła do Newmana kwaśną minę. Co za głupi chłop, mówiły
jej oczy, lecz udało jej się uśmiechnąć, kiedy się odwróciła i odezwała do Fina:
— Będzie pan mile widziany, panie Sarin.
— Może sami znajdziemy powrotną drogę na ulicę Pikk? — zaproponował.
— Oczywiście. Samochód ciągle czeka. Pojadę z szoferem i tam się spotkamy. A wieczorem
zjemy razem kolację w hotelu Olympia. Spodoba się panu.
— W co ty, do cholery, grasz? — Mauno zażądał wyjaśnień, kiedy byli już sami. — Ta
dziewczyna może cię wciągnąć w pułapkę.
— Wątpię — odparł przyjaźnie Newman. — Prawdopodobnie pragnie sprawić, by moje
wspomnienia z pobytu w Tallinie były jak najprzyjemniejsze.
356
— Uważam, że jesteś szalony. Ale przez cały czas pobytu na estońskiej ziemi nie odstąpię od
ciebie nawet na krok — bez względu na to, czy ci się to podoba, czy nie. Jestem
odpowiedzialny za twoje bezpieczeństwo i nie mam zamiaru dopuścić, żebyś coś spieprzył,
jeżeli to właściwe słowo...
— Właściwe — zgodził się Newman, kiedy zaczęli schodzić na plac Lossi. Gdy mijali
kościół Aleksandra Newskiego, żaden z nich nie zauważył, że ktoś ich obserwuje z lekko
uchylonych drzwi wejściowych. Kapitan Olaf Prii, dowódca trawlera Saaremaa, przyglądał
się im, dopóki nie zniknęli mu z oczu.
— Karłów — powiedział Łysenko złowrogo cichym głosem, przez co pułkownik szybko
podniósł wzrok znad biurka. — Raisa przekazała przed chwilą wiadomość, że po kolacji
Newman chciałby przejść się na spacer po ulicy Yaksali.
— To może być zbieg okoliczności — odparł natychmiast Karłów.
— Ja nie wierzę w zbiegi okoliczności. Dlaczego akurat ta spośród tylu ulic Tallina? Wiecie,
co tam się wydarzyło.
— Wiem, co miało miejsce po tamtym wydarzeniu. Już wam wcześniej mówiłem, że
zabójstwo Alexis Bouvet było czymś więcej niż przestępstwem. Było, jak powiedział
Talleyrand, błędem.
— Co się stało, to się nie odstanie. Teraz muszę się zastanowić, czy w ogóle wypuszczenie
Newmana z Estonii nie jest zbyt niebezpieczne. Mam również problem z tym, czy Adam
Procane spróbuje przejść na naszą stronę przez Imatra. Telefonowaliście do Helsinek? Jaka
jest w tej chwili sytuacja po drugiej stronie wody?
— Z Leningradu do Imatra wysłano grupę ludzi. Z ambasady w Helsinkach dowiedziałem się
przed kwadransem, że Cord Dillon nadal znajduje się w hotelu Kalastajatorppa razem z żoną
Stilmara. Sam Stilmar nie opuścił ambasady amerykańskiej. Jak do tej pory, nikt nie wykonał
żadnego ruchu...
— Z wyjątkiem Tweeda — przypomniał Łysenko. — I w całym tym bałaganie nie
zatelefonowałem do swojej żony. A czy wy dzwoniliście do swojej?
— Ostatnio nie. Miałem sporo pracy.
— A jak się układa między wami?
— Bardzo dobrze. Na szczęście, jak wiecie, wiele czasu pochłania
357
jej ważna praca biochemika. — Karłów spojrzał na generała. — Byłoby nawet lepiej, gdybym
mógł zostać odesłany z powrotem do Moskwy.
— Na razie tu macie do wypełnienia pewne obowiązki. — Łysenko zmienił temat: — Przede
wszystkim muszę zająć się New-manem. Zobaczymy, co będzie robił wieczorem. Potem
podejmę decyzję...
Mauno Sarin wrócił z Newmanem na ulicę Pikk, zupełnie nie przygotowany na czekający go
szok. Raisa wprowadziła ich kręconą klatką schodową do gabinetu Karłowa, w którym

background image

pułkownik podlewał właśnie bożonarodzeniowego kaktusa, stojącego na biurku. Zaniósł
doniczkę na okno i ustawił na wąskim parapecie.
— Wydaje mi się, że potrzebuje więcej światła. Witam panów. Ufam, że spacer przypadł
wam do gustu. Och, Mauno, był do ciebie telefon, z twojego biura. Prosili, żebyś oddzwonił.
To pilne. Zostawię cię samego. Proszę, siadaj na moim fotelu.
Newman podszedł, by przyjrzeć się kaktusowi, kiedy Karłów wyszedł z gabinetu na klatkę
schodową, a Sarin usiadł i wykręcał numer. Fin wiedział, że jego rozmowa będzie
podsłuchiwana i nagrywana przez techników Karłowa. To zwykła procedura. Tę samą zasadę
stosował w Helsinkach, kiedy dzwonił Rosjanin. Został połączony ze swoim zastępcą, Karma.
— Tu Sarin. Telefonowałeś do mnie.
— Tak. Prosiłeś mnie, bym cię informował o oszuście, który zniknął — meldował Karma. —
Jeszcze go nie znaleźliśmy, ale uważamy, że jest w Turku, Imatra lub Yaasa.
— Jeżeli jest w Yaasa, to może kieruje się do Szwecji. Powiadom straż przybrzeżną...
— Już to zrobiłem. Nie ma żadnych wątpliwości, że zrobił fotokopię dokumentów.
Sprawdziliśmy maszynę.
— Wracam jutro, a nie dzisiaj. Gdyby jeszcze coś wydarzyło się podczas mojego pobytu
tutaj, powiadom mnie.
Mauno odłożył słuchawkę z lodowatym wyrazem twarzy. Był przerażony. Dostał taką
wiadomość akurat wtedy, gdy na całą noc został odizolowany w Tallinie. „Oszust" to
oczywiście Tweed. Ten pseudonim wymyślił Fin, człowiek o dość ponurym poczuciu
humoru.
358
Tweed był w drugim z wymienionych przez Karmę miejsc. Imatra! Na tej cholernej
sowieckiej granicy! Czy on zwariował?
Teraz już dwa poważne problemy zaprzątały mu głowę. Tweed w Imatra i Newman
zagrywający jakieś dziwne gierki w Tallinie. Co się, do cholery, dzieje? Newman odszedł od
okna.
— Złe wieści, Mauno? — szepnął.
— Tylko zahamowanie w pewnej ważnej sprawie, którą się zajmuję. Ale samo się rozwiąże
— tego rodzaju sprawy mają tę cechę. Poszukaj Karłowa i powiedz mu, że będziemy gotowi
do kolacji, kiedy jemu będzie wygodnie.
Mauno opadł na krzesło i wbił wzrok w przestrzeń. Miał nosa do nieszczęść. Teraz był już
przekonany, że znalazł się w samym środku terenu objętego wielką katastrofą. W Finlandii.
W Estonii...
Rozdział 39
Tweed wrócił do hotelu Yaltion i ruszył szybko schodami, ignorując skrzypiącą windę.
Zapukał do drzwi apartamentu, Ingrid odezwała się prawie natychmiast. Dziewczyna
przemierzała pokój w tę i z powrotem.
— Kto tam?
— Tweed. Wpuść mnie. — Mówił dalej, jak tylko zamknęła za nim drzwi: — Niczego nie
rozpakowałaś? Dobrze. Natychmiast wyjeżdżamy. Taksówka czeka.
— Dzięki Bogu! Zamknięta tu w tej wieży prawie zwariowałam ze strachu.
— Lecimy z powrotem do Helsinek. Zdążymy akurat złapać ostatni lot z Lappeenranta — jest
to ostatnia stacja kolejowa przed Imatra. Rachunek już uregulowałem. No, ruszajmy.
Arponen, ten sam kierowca, który zawiózł Tweeda na granicę, chwilami przekraczał
dozwoloną szybkość, pędząc doskonale utrzymanymi i prostymi jak linijka drogami. Po obu
stronach las przemykał ciemnozieloną plamą.
Tweed kilka razy patrzył przez tylną szybę. Jedynym pojazdem na tej pustej drodze był
niebieski saab, który jechał w pewnej odległości za nimi, nie zmieniając jej od początku. Nie

background image

miał wątpliwości, że za kierownicą tamtego wozu siedział Eskola. W Imatra nie ma
tramwajów...
Wyjął portfel i podał Ingrid złożony plik banknotów. Powiedział jej, żeby po przyjeździe na
miejsce wykupiła dwa bilety w jedną stronę do Helsinek. Następnie znowu zerknął w tył i
zmarszczył brwi. Patrzył na wyjątkowo długi odcinek szosy.
360
Za samochodem, którym, jak sądził, jechał Eskola, pojawił się jeszcze jeden pojazd. Tamten
również jechał z dużą szybkością. Wzruszył ramionami i spojrzał przed siebie. Ingrid
pociągnęła go za rękaw.
— Czy coś jest nie tak?
— Owszem. Zdążymy na ten samolot, choćbyśmy mieli uczepić się jego kół...
Na lotnisku w Lappeenranta Tweed czekał przy wejściu, podczas gdy Ingrid kupowała bilety.
Niebieski saab podjechał do krawężnika kilka metrów od niego. Tweed podszedł i odezwał
się do kierowcy, który wysiadł z samochodu:
— Eskola, lecimy z powrotem do Helsinek. Pospiesz się, jeśli chcesz dostać bilet. A
właściwie bilety, jeżeli Arponen leci z tobą...
Odszedł szybko z powrotem do wejścia, zanim Fin zdążył odpowiedzieć. Po pięciu minutach
samolot rejsu AY445 kołował po drodze startowej, gotowy do odlotu. Kilka rzędów za
Tweedem i Ingrid dwaj Finowie zajmowali oddzielne miejsca. Ostatnim człowiekiem, jaki
wszedł na pokład tuż przed zamknięciem drzwi, był Poluczkin, który wybrał sobie miejsce na
końcu kabiny.
Podczas półgodzinnego lotu do Helsinek Tweed pospiesznie przebiegł w myślach wszystkie
problemy, przed którymi stanął, miejsca zajmowane na planszy przez poszczególne ludzkie
pionki. Był przekonany, że Newman i Sarin są w Tallinie, chyba że wrócili statkiem późnym
wieczorem. Zaraz po powrocie będzie musiał dowiedzieć się u Butlera w Hesperii, sprawdzić,
gdzie jest Cord Dillon, Helenę i sam Stilmar.
Przede wszystkim miał nadzieję, że Monika w Londynie z powodzeniem nadała sygnał, który
kazał jej wysłać telefonicznie jeszcze przed wyjazdem do Imatra. Ten sygnał był niezwykle
ważny.
Gdy tylko Monika zatelefonowała do Welwyna, wykonała jeszcze jedną rozmowę, tym razem
międzynarodową. Tweed wyjaśnił jej, że te dwie rzeczy łączą się ze sobą, ale jak — o tym nie
miała zielonego pojęcia.
Zadzwoniła do hotelu SAS w Kopenhadze, który znajduje się przy głównej drodze
prowadzącej z miasta na lotnisko w miejscowości Kastrup. Kiedy zadzwonił telefon, Casey,
pilot helikoptera, leżał na
361
łóżku czytając Tajemnicę Edwina Drooda. Uwielbiał Dickensa. Z drugim pilotem Wilsonem
pełnił na zmianę dyżur przy telefonie.
— Mówi Casey.
— Tu Monika. Odpuść sobie Dickensa.
— Niby dlaczego? To cholernie dobry pisarz.
— Wycieczka jest odwołana — mówiła dalej. Potwierdzili swoją tożsamość zgodnie z
umówionym wcześniej dialogiem. — Możesz wziąć sobie wolne. Tylko tym razem nie
przesadzaj z kobietami.
— Dlaczego nie? Lubię Dickensa i... lubię kobiety.
W ciągu niecałej godziny duży helikopter typu Alouette był gotowy do startu z Kastrup.
Casey, dowcipny mężczyzna w wieku trzydziestu lat, zasiadł za sterami razem z Wilsonem,
człowiekiem nieco bardziej milczącym. Podniósł maszynę z ziemi i skierował na wschód
ponad Oresund, wąskim pasem wody oddzielającym Danię od Szwecji. Żuł gumę
wyprowadzając maszynę na wyższy pułap. Miał przed sobą długą drogę.

background image

Trasa wiodła nad szeroką połacią południowej Szwecji, potem na północnywschód do
Arlanda, gdzie należało zatankować paliwo. Z Arlanda miał polecieć poniżej poziomu
działania radarów na południe, na wyspę Ornó w archipelagu szwedzkim.
Planował sobie wylądować w odległej części wyspy i tam czekać na końcowe instrukcje.
Alouette był wyposażony w bardzo nowoczesny i niezwykle silny nadajnik. Wilson był
doświadczonym radiooperatorem. Na Ornó mieli odebrać wiadomość o końcowym celu —
platformie dla helikopterów na skraju morza w pobliżu hotelu Kalastajatorppa.
Kiedy Newman i Sarin jedli kolację ze swymi gospodarzami w hotelu Olympia, kapitan Olaf
Prii odbywał wieczorny spacer po Tallinie. W końcu dotarł na zupełnie pustą ulicę Pikk.
Szedł dalej, spoglądając na niebo usiane gwiazdami, wielkimi połyskującymi punktami wśród
czarnej, aksamitnej nocy. Wkrótce miał wzejść księżyc. Zatrzymał się, gdy podszedł do
Wieży Grubej Małgorzaty, i popatrzył w górę na tę potężną budowlę, tak samo jak Newman
wcześniej tego samego dnia.
Skręcił w lewo i wziął rower, który zostawił za Wielką Bramą Morską. Silnymi nogami
mocno popedałował do portu. Gdy tylko
362
wszedł na pokład Saaremaa, skierował się do kabiny radiowej. Kiedy wszedł i zamknął drzwi,
jego brat podniósł wzrok.
— Nadszedł — powiedział.
Wyjął notatnik z ukrycia i podał go Olafowi, zamykając drzwi. Ze skrytki w jednym ze swych
marynarskich butów kapitan wydobył tajny notes i wziął się za odszyfrowywanie. Pracował
wolno i uważnie. Dopiero po trzydziestu minutach stwierdził, że jest zadowolony.
Wiadomość nadano po niemiecku, we wspólnym języku, w jakim rozmawiał z Tweedem
podczas spotkania w angielskim porcie Harwich. Przeczytał ją dwa razy, wyjął pudełko
zapałek i spalił papier w talerzyku. Następnie podpalił kartkę z odebranymi przez radio
liczbami. Resztki spłukał w małym zlewie w rogu pomieszczenia. Dopiero wówczas spojrzał
na swego brata.
— Natychmiast wypływamy — oznajmił.
— Jaki cel?
— Czy ponton z silnikiem jest przygotowany?
— Sam silnik sprawdzałem jeszcze dziś po południu — odparł brat. — Jest w doskonałym
stanie. Nasz cel?
— Najpierw fiński port Turku na zachód od Helsinek...
— A potem?
— Wyspa Ornó w archipelagu szwedzkim.
Rozdział 40
Hotel Olympia nie przynosi chluby staremu Tallinowi. Nowoczesna bryła betonu wznosi się
na wysokość wielu pięter w niebo. Wszystkie okna są jednakowe. Wyglądem przypomina
brzydki, wielki blok mieszkalny, ludzki ul.
Newmanowi, który miał nadzieję, że znajdzie się w jakiejś starej tawernie, to miejsce nie
podobało się od chwili wejścia do środka. Karłów był gospodarzem i poprowadził do sali
restauracyjnej. Jego gośćmi byli: Newman, Sarin i Raisa, która usiadła obok Anglika.
— Jutro będę panom towarzyszył w powrotnej drodze do Helsinek — oznajmił pułkownik
jeszcze przy głównym daniu, dużej porcji śledzia z warzywami. Dostali skądś dobre Chablis i
Newman popijał, podczas gdy Karłów wyjaśniał dalej: — Chcę zrewanżować się za tak liczne
wizyty Mauno w Tallinie. A poza tym Helsinki bardzo mi się podobają.
— Niech mi pan powie, pułkowniku — poprosił Newman — kto w Tallinie jest
odpowiedzialny za bezpieczeństwo?
— Ja, podobnie jak w całej Estonii. Dlaczego pan pyta?

background image

— Ponieważ wygląda na to, że w mieście panuje porządek. Na ulicach nie widać pijanych. To
korzystna zmiana.
— Nie wiem, na czym to polega. — Karłów wypił łyk Chablis. — Kiedy byłem w Londynie,
miałem podobne wrażenie.
— Bo nie chodził pan po ulicach, kiedy oni opuszczają puby.
— To ma miejsce późno w nocy, prawda? — wtrąciła Raisa. — Kiedy wieczorem pójdziemy
na spacer, przekona się pan, jak to wygląda tutaj.
364
Pod koniec kolacji Karłów oznajmił, przepraszając, że czeka go jeszcze mnóstwo papierkowej
roboty. Wyraził nadzieję, że spodobają się im pokoje w Olympii. Ukłonił się oficjalnie i
odszedł.
Kiedy wypili kawę, zostali odwiezieni z powrotem na Stare Miasto, gdzie limuzyna
zatrzymała się u wylotu ulicy Yaksali. Księżyc świecił jasno, gdy Newman wysiadł z Raisą, a
Mauno poszedł ich śladem. Raisa wzięła Newmana pod rękę, jakby to była najnaturalniejsza
rzecz na świecie i przez chwilę jędrna lewa pierś dziewczyny dotykała jego torsu. Poszli
wolno przez park Toom, a potem Newman stanął. Odwrócił się i spojrzał za siebie.
Mała Forteca, samotna budowla wznosząca się na pagórku, rzucała długi czarny cień. Gdzieś
tutaj, pomyślał Newman. Zabili ją gdzieś w pobliżu miejsca, w którym teraz stoję.
Oczami pamięci dokładnie widział tło na filmie przedstawiającym morderstwo. Spoglądał na
dokładną replikę tego tła. Tajemniczy zamek z dziwnymi wieżami. Czuł, że w końcu znalazł
to miejsce.
Kto w Tallinie jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo? Ja... A zatem to Karłów zabił Alexis.
I następnego dnia miał jechać z nimi do Finlandii. Zbieg okoliczności był nieprawdopodobny.
Newman dalej przyglądał się zamkowi, z typowym wyrazem twarzy człowieka nieobecnego
myślami. Ale przecież przeżywał koszmar.
W swoim pokoju w Olympii Newman był gotowy do pójścia spać. Przygotowano mu
wszystko, co było potrzebne do noclegu. Pidżama, szlafrok, sprzęt do golenia. Kiedy kładł się
już do łóżka, usłyszał delikatne pukanie do drzwi.
Wstał, założył szlafrok i narobił mnóstwo hałasu, otwierając zamek drzwi. W progu stała
Raisa. Miała na sobie zwykłą domową sukienkę, mocno rozchyloną z przodu, a pod spodem
obcisłe rajstopy i przezroczystą halkę. Stała w dobrze widocznym miejscu, jej usta rozchyliły
się w lekkim uśmiechu.
Drzwi za jej plecami otworzyły się i stanął w nich Mauno. Zamrugała oczami i zasłoniła
nieco dekolt. Odwróciła się i rzuciła wesoło:
— Później miałam przyjść do pana. Dowiedziałam się właśnie, że łódź patrolowa, która ma
was jutro zabrać z powrotem do Helsinek,
365
odpływa o 8.30 rano. A może to za wcześnie? Stąd wezmą panów o ósmej.
— Znakomicie — odparł Mauno.
— A co pan o tym sądzi? — Odwróciła się do Newmana, który uchwycił w jej spojrzeniu
rozczarowanie. — Czy tak będzie dobrze?
— W porządku. Śniadanie o siódmej? A zatem nie musimy się spieszyć.
— O której pan tylko zechce. Dobrej nocy.
Newman mrugnął do Mauno, zanim zamknął drzwi. To była wizyta, której się spodziewali. I
zorganizowali wszystko tak, żeby Anglik, otwierając drzwi, narobił dużo hałasu, by ostrzec
Mauno.
Anglik zapalił papierosa. Układał plany na przyszłość. Pistolet, który kupił na Sergels Torg,
leżał w jednej ze skrytek w lewej sekcji bagażowej dworca w Helsinkach. Klucz do tej skrytki
był schowany w jego portfelu, który teraz znajdował się w jego poduszce.

background image

Łysenko odbywał nocną konferencję w gabinecie Karłowa. Rebet też był obecny i w
milczeniu przysłuchiwał się przeglądowi sytuacji dokonywanemu przez generała.
— Głównym punktem jest pytanie, czy jutro pozwolimy New-manowi wyjechać. Raisa
zameldowała, że okazał duże zainteresowanie Toompea, ale, jak ona uważa, jako turysta. Nie
spodobało mi się, że poszedł na spacer po Yaksali. Stanął nawet prawie dokładnie w tym
miejscu, w którym Poluczkin wykonał egzekucję jego żony.
— Z tamtego miejsca jest dobry widok na Małą Fortecę — wtrącił Rebet. — A poza tym, czy
od chwili przyjazdu chociaż słowem wspomniał o śmierci Alexis Bouvet? O ile wiem, jak do
tej pory — nie.
— To prawda — przyznał Łysenko. Spojrzał dokoła stołu. — Jest nas tutaj trzech.
Przegłosujmy tę decyzję. Kto jest za wypuszczeniem Newmana do Helsinek, niech podniesie
zaciśniętą pięść.
Rebet powstrzymał westchnienie. Zaciśnięta pięść. To tak staromodne, tak typowe dla starych
bolszewików. Czy on nigdy nie uświadomi sobie, że czasy się zmieniły?
Karłów i Rebet podnieśli zaciśniętą pięść. Łysenko popatrzył na nich i skinął, nie podnosząc
własnej dłoni. W ten sposób zrzucił odpowiedzialność za uwolnienie Newmana na cudze
barki — na wypadek, gdyby później Moskwa źle na to zareagowała.
366
— Jest jeszcze jedna sprawa, którą, jak sądzę, powinniśmy przedyskutować, towarzyszu —
odezwał się oficjalnie Karłów. — Wspomnieliście o Poluczkinie. To ja jestem
odpowiedzialny za śledztwo w sprawie zabójstw oficerów GRU w Tallinie. Powiedziałem
wam, że kiedy popełniono te morderstwa, Poluczkin za każdym razem był w mieście, że
wszyscy zamordowani byli od niego starsi stopniem, tak że morderstwa otwierały mu drogę
do awansu. Ponadto odkąd wyjechał do Sztokholmu, nie miało miejsca już ani jedno
zabójstwo. Postanowiłem przeszukać jego kwaterę.
— Znaleźliście coś? — zapytał Łysenko.
— To. — Karłów otworzył szufladę, na prawą dłoń założył rękawiczkę i podniósł przedmiot,
który po chwili położył na blacie — pętlę stalowej linki, przymocowaną do dwóch
drewnianych uchwytów. Linka była gdzieniegdzie ubrudzona i okruchy jakiejś czarnej
substancji spadły na biurko. — Znalazłem to w kominie — wyjaśnił Karłów. — To czarne to
sadza. Ale jestem przekonany, że linka nosi również ślady zaschniętej krwi. Towarzysze,
uważam, że w tej chwili patrzymy na narzędzie mordu. To jest garota...
— Na podstawie poszlak postanowiłem już, że po powrocie z Finlandii Poluczkin musi stanąć
przed trybunałem wojskowym — ogłosił Łysenko. — A to jest rozstrzygający element.
Jednak myślę, że w tej chwili powinniśmy zostawić go w Helsinkach, by mógł wypełnić swe
zadanie. Najważniejszym problemem ciągle pozostaje Adam Procane.
— Widzę, że ten Procane to niezwykle ostrożny człowiek — skomentował Karłów. — Przez
cały mój pobyt w Londynie w żaden sposób nie zdołałem ustalić jego tożsamości. Jestem
przekonany, że będzie ostrożny do samego końca.
— Do chwili, gdy bezpiecznie przyjedzie do Moskwy — zakończył Łysenko.

Część IV

Helsinki: przejście Procane'a

Rozdział 41

background image

Po wylądowaniu na lotnisku Yantaa Tweed przede wszystkim zawiózł Ingrid taksówką do
hotelu Intercontinental, w pobliżu Hesperii, i zamówił dla niej pokój.
— Ubrania przyniosę ci później — powiedział, gdy stanęli w nowej sypialni. — Albo, jeśli
wolisz, możesz przyjść po nie sama. Ale do mnie się nie zbliżaj. Zatelefonuję do ciebie albo
sam przyjdę.
— Dlaczego, Tweed? Wolałabym być z tobą wcześniej...
— Ze względów bezpieczeństwa. Jesteśmy o krok od zlokalizowania Procane'a. Potrzebuję
mieć kogoś, kogo będę mógł odwiedzić, a kto będzie sprawiał wrażenie, że nie ma ze mną
żadnego związku. To może być bardzo ważne.
Takie wyjaśnienie chyba ją usatysfakcjonowało. Tweed wyszedł z uczuciem ulgi. Nie chciał,
żeby Laila spotkała się z Ingrid. W tym krytycznym stadium z przyjemnością obyłby się bez
problemów natury uczuciowej. Przeszedł do Hesperii z bagażem w ręku i od razu skierował
się do pokoju Butlera.
— Jak sprawy stoją? — spytał, kiedy obaj usiedli przy drinku. — Czy, kiedy mnie nie było,
nastąpiły jakieś zmiany?
— Właściwie nie. — Butler sprawiał wrażenie rozczarowanego. — Fergusson ciągle
obserwuje ambasadę amerykańską. Stilmar nie wyszedł stamtąd, odkąd tu przyjechał. To
wydaje się dziwne...
— A Cord Dillon?
— Dokładnie to samo. Nie opuszczał terenu Kalastajatorppa. Chodzi brzegiem morza na
spacery z Helenę w tym małym parku z platformą dla helikopterów. Nield pilnuje ich jak
należy. Mogliby go
371
zabrać śmigłowcem w ciągu kilku minut. — Butler wypił kolejny łyk szkockiej. — Wygląda
na to, że Procane — ktokolwiek nim jest — czeka, aż ktoś po niego przyjedzie, by odstawić
do Rosji...
— Interesujący wniosek — odparł Tweed. — Pilnuj zegarka. Czy od czasu do czasu
zmieniasz ich? Dobrze. Wkrótce się dowiemy. Jeszcze trochę cierpliwości...
Wróciwszy do pokoju, Tweed usiadł i zatelefonował do Moniki. Odebrała szybko, co
oznaczało, że czuwała i czekała przy aparacie.
— Wysłałam wiadomość potwierdzającą ubezpieczenie wysyłki do Shangri La —
zameldowała. — Już ją wyekspediowali.
— Dobrze. A co z tą drugą przesyłką?
— Wystawiłam polisę również na Rubinowy Kamień. Ta paczka też jest już w drodze. Chyba
wszyscy są zadowoleni ze sposobu, w jaki zajęliśmy się sprawami.
— W porządku. Mam nadzieję, że potwierdzenie na Shangri La wysłałaś pocztą lotniczą?
— Osobiście. A co u ciebie?
— Nigdy nie czułem się lepiej.
Tweed odłożył słuchawkę z nadzieją, że jego głos nie zdradził tego, jak bardzo był zmęczony.
Shangri La oznaczało helikopter Alouette, który do tej pory powinien niepostrzeżenie
wylądować na wyspie Ornó, w archipelagu szwedzkim. Późniejsza uwaga Tweeda o wysyłce
„pocztą lotniczą" informowała Monikę, że drugi sygnał powinien zostać wysłany z
Admiralicji w Londynie do Caseya, pilota alouette. Stawić się na platformie przy
Kalastajatorppa w ustalonym czasie.
Rubinowy Kamień to Saaremaa, prowadzony przez kapitana Olafa Prii. Uwaga Moniki na ten
temat potwierdzała, że Prii wypłynął i prawdopodobnie stoi w pobliżu fińskiego portu Turku.
W najgorszym razie powinien znaleźć się tam następnej nocy.

background image

Chyba wszyscy są zadowoleni — to był najważniejszy fragment ich krótkiej rozmowy. Dzięki
niemu Tweed dowiedział się, że odebrano sygnał z Saaremaa po tym, jak trawler wypłynął z
Tallina.
Wszystko to trawił jeszcze schodząc do restauracji na pierwszym piętrze. Umierał z głodu.
Bufet zorganizowany w Hesperii na wielkim stole był wyśmienity. Tweed nałożył sobie duże
porcje jedzenia i zaniósł talerz do stolika znacznie oddalonego od pozostałych. Jeżeli się nie
372
mylił, jutro odniesie sukces lub przeżyje kompletne fiasko całej tej trudnej misji. Jedząc starał
się odepchnąć wszystkie wzbierające wątpliwości.
Następnego ranka sowiecka łódź patrolowa z dużą szybkością pokonywała przestrzeń mniej
więcej czterdziestu mil, jakie dzielą Tallin od Helsinek. Ta spora jednostka z wysokim
mostkiem zostawiała za sobą szeroki pas wzburzonej wody na spokojnej, rozświetlonej
słońcem Zatoce Fińskiej. Morze było równie gładkie i błękitne jak niebo.
Kiedy Newman wstał, Mauno Sarin wyglądał przez iluminator. Fin był bardzo
zaniepokojony. Karma nie zameldował się więcej i Mauno zastanawiał się, co mogło się
wydarzyć podczas jego nieobecności w bazie.
— Chyba pójdę na górę pogadać z Karłowem — powiedział Newman.
— Na mostek mogą cię nie wpuścić — ostrzegł Mauno. — Jesteśmy na pokładzie jednej z ich
najnowocześniejszych łodzi patrolowych. Spójrz tylko, z jaką prędkością ona płynie.
— Nie dowiem się, jeśli nie spróbuję — odrzekł Newman.
Kiedy, trzymając się poręczy, gdyż jednostka przechyliła się na lewo podczas zmiany kursu,
wszedł po stopniach na mostek, nie było żadnych problemów. Karłów sam otworzył drzwi i
gestem zaprosił Newmana, by przyłączył się do kapitana statku.
— To piękny dzień na wizytę w Helsinkach — zauważył Karłów, gdy znaleźli się mniej
więcej w połowie drogi.
— Spodziewa się pan zostać tam przez kilka dni?
— Bóg jeden wie, jak długo...
— Pułkowniku... — Newman odezwał się ciszej, nie będąc pewnym, czy kapitan lub sternik
znają angielski. — Mam pewne informacje, o których chciałbym z panem pomówić. Mam
również nieprzekraczalny termin wysłania Reuterowi mojego artykułu o Tallinie. Czy
moglibyśmy spotkać się późnym wieczorem? Gdzieś, gdzie nikt nas nie będzie widział?
— Nie widzę żadnego problemu. Czy ma pan na myśli jakieś konkretne miejsce?
— Park Studzienny — na samym końcu półwyspu, na którym znajdują się Helsinki. Zna pan
ten teren? Dobrze. Niedaleko za
373
portem Silja znajduje się parking, miejsce, w którym parkują samochody...
— Znam je.
— Czy moglibyśmy spotkać się tam?
— O której?
— O dziesiątej wieczorem. Wtedy nikt nie zobaczy nas razem. Przyjdzie pan sam?
— Nie potrzebuję, by ktokolwiek prowadził mnie za rączkę. A zatem — o dziesiątej
wieczorem. Parking w Parku Studziennym.
Sowiecka łódź patrolowa zatrzymała się w pobliżu fińskiego statku straży przybrzeżnej i
czekała. Obie jednostki znajdowały się na środku zatoki i w zasięgu wzroku nie było widać
żadnej innej. Opuszczona na wodę niewielka łódź motorowa szybko podpłynęła do
rosyjskiego kutra. Gdy trzej pasażerowie — Newman, Karłów i Sarin — przesiedli się na nią,
zawróciła. Wkrótce wspięli się na pokład fińskiego statku, a wówczas kuter patrolowy z
Tallina ruszył już w drogę powrotną. W ten sposób ich przyjazd do Helsinek nie zwróci
niczyjej uwagi. Statek straży przybrzeżnej skierował się w drogę powrotną.

background image

— Gdy przypłyniemy — wyjaśniał Mauno pod pokładem — będą czekały dwa samochody.
Ja pojadę jednym, Karłów drugim. Wiemy, że zatrzymałeś się w hotelu Marski — Karma,
mój zastępca, objechał z twoim zdjęciem wszystkie hotele. Czy zechciałbyś udać się tam
taksówką?
— Odpowiada mi to.
— Zatelefonuję do ciebie później, jak tylko połapię się w najnowszych wydarzeniach. Gdyby
coś...
— Zrób to.
— Czy ten kongres medyczny w Kalastajatorppa już się zaczął? — spytał Tweed Butlera, gdy
w jego pokoju jedli późne śniadanie.
— Tak. Powinienem był ci to powiedzieć zaraz po twoim powrocie. Przylecieli wczoraj, cała
chmara lekarzy ze wszystkich kontynentów. A to utrudnia pracę Nieldowi, obserwacja tych
dwojga w tak zatłoczonym miejscu nie jest łatwa.
374
— Nie przejmuj się. Poradzi sobie. Wiesz może, gdzie jest Laila Sarin?
— Podeszła do recepcji, gdy ja tam przypadkiem stałem. Słyszałem, jak pytała o Newmana,
więc zaoferowałem pomoc, poszliśmy razem na kawę. Powiedziałem jej, że jestem znajomym
Newmana i że sam próbuję go odszukać. Ona zaś wyznała, że sprawdzała we wszystkich
hotelach i gdyby go nie znalazła, poszłaby szukać w porcie.
— Będzie miała szczęście, jeśli w ogóle kiedykolwiek go jeszcze ujrzy. Na to nic nie możemy
poradzić. Czy wynająłeś samochody, tak jak prosiłem? Muszą być szybkie...
— Załatwione. Dwa citroeny. Ten sam model i kolor, zgodnie z instrukcją. Są zaparkowane
tutaj i gotowe do jazdy. Tylko dokąd?
Tweed sprawiał wrażenie, jakby nie usłyszał pytania. Popijał kawę i smarował bułkę masłem i
dżemem. Kiedy ją zjadł, zadał następne pytanie:
— Chyba przyznasz, że Nield jest naszym najlepszym kierowcą?
— Jeździ jak cholera, oczywiście, kiedy ma do tego okazję. Jest szybki, ale prowadzi zręcznie
i bezpiecznie.
— Nie ma żadnych zmian, jeśli chodzi o naszych amerykańskich znajomych?
— Nic a nic. Fergusson i Nield zameldowali się telefonicznie na parę minut przed tym, nim
zaprosiłeś mnie na śniadanie. — Butler ziewnął zasłaniając usta dłonią. — Przepraszam. Nie
spałem całą noc, dając im zmianę na krótką drzemkę.
— Obserwujcie dalej. I prześpij się, jak będziesz mógł. Dzisiejszej nocy nie będziesz miał
chyba okazji.
— Czy coś ma się wydarzyć?
— Bądź gotowy — to motto skautów.
Butler popatrzył na Tweeda, który przyglądał mu się spokojnie przez szkła okularów. Znał
go, znał go dobrze. Tweed rzadko sobie dowcipkował — wyłącznie w chwilach największego
stresu. Nie mówiąc ani słowa Butler wstał od stołu i wyszedł z pokoju. Mauno Sarin
zatelefonował do Tweeda mniej więcej godzinę później.
Laila zupełnie przypadkowo zauważyła Newmana, kiedy schodził na ląd. No, może
niezupełnie przypadkiem, bo od dłuższego czasu jeździła wokół Portu Południowego.
Zobaczyła
375
go, jak niesie swą walizkę i wsiada do taksówki, a potem ruszyła za nim.
Taksówka pojechała trzypasmową Esplanadą, minęła księgarnię Akateeminen, w której
kupowali publikacje na temat Estonii. Spodziewała się, że następnie skręci w prawo w
Mannerheimintie i pojedzie do Hesperii. I rzeczywiście, skręciła w tym kierunku, lecz potem,
zupełnie nieoczekiwanie zatrzymała się przed hotelem Marski.

background image

Znalazła miejsce na parkingu i wślizgnęła się w nie tuż przed jakimś innym samochodem.
Wrzuciwszy parę monet do parkometru, pobiegła do hotelu w samą porę, by zobaczyć, jak
Newman wchodzi do windy. Wbiegła do środka, nim drzwi się zamknęły, zastanawiając się,
dlaczego się nie zameldował.
— Cześć — powiedział Newman. — Co u ciebie słychać?
— Denerwowałam się o ciebie jak diabli! — rzuciła ze złością. — Nie wiem, dlaczego się
tym przejmuję. Naprawdę nie wiem, dlaczego...
Kiedy otworzył drzwi, weszła za nim do pokoju, podeszła do okna, skrzyżowała ręce na piersi
i stała zwrócona do niego, patrząc, jak zamyka drzwi. Jej twarz, na ogół o delikatnej barwie,
była czerwona z wściekłości. Newman przypomniał sobie uwagę, jaką wypowiedziała na
początku ich znajomości. Kiedy Finka się wścieknie, to BUM! Czy coś w tym stylu...
— Sprawdzałam ten hotel, próbując cię znaleźć — zaatakowała. — Sprawdziłam wszystkie
hotele w Helsinkach. Gdzieś ty się podziewał? I dlaczego się nie zameldowałeś?
— Ponieważ zrobiłem to wcześniej, jednego z poprzednich wieczorów. W porządku, może
jestem ci winien jakieś wyjaśnienie. Wymeldowałem się z Hesperii. A przy okazji, czy
oddałaś Tweedowi tamtą kopertę?
— Tak.
— Czy on coś z tym zrobił?
— Sam go spytaj! Zatrzymał się w Hesperii...
— Właśnie wyjaśniałem — kontynuował cierpliwie Newman — że po opuszczeniu Hesperii
przybyłem tutaj. Zameldowałem się pod nazwiskiem Renę Charbot. Dobrze mówię po
francusku, więc nikomu nie wydało się to śmieszne.
— Dla mnie to również nie jest śmieszne. Gdzie byłeś?
— Będzie lepiej, jeśli się o tym nie dowiesz.
— Ale teraz już wiesz, kto zabił twoją żonę?
376
Newman spojrzał na nią zaskoczony. Ona też przyglądała się mu ze skrzyżowanymi rękami i
rumieńcem na twarzy. Podszedł do szafy i wyjął butelkę wina, którą służba hotelowa
dostarczyła, zanim wyjechał do Tallina.
— Wypijesz kieliszek wina? — spytał.
— Jeden dobrze mi zrobi! Tak bardzo się o ciebie martwiłam.
— Dlaczego zrobiłaś tę uwagę o mojej żonie?
— Twój wyraz twarzy, zachowanie. Całe napięcie minęło. Jesteś w bardzo dziwnym nastroju
—jak człowiek, który wybiera się w długą podróż donikąd.
Podał jej wino. Pili nie trącając się kieliszkami. Newman usiadł w fotelu, a Laila w drugim,
blisko niego. Wypiła wino, a on znowu napełnił jej kieliszek.
— Lailo, już nie będziemy się spotykać. I dla twojego dobra nikt nie może widzieć nas razem.
Nawet na kolacji...
— No to skorzystamy z usług służby hotelowej. Ja pójdę poprawić makijaż do łazienki, kiedy
przyniosą...
— To nie jest dobry pomysł.
— Wobec tego będę za tobą chodzić. Gdziekolwiek się ruszysz. Co wybierasz? Wspólną
kolację tutaj czy to, bym cię śledziła?
— Wezwę służbę hotelową. Wczesnym wieczorem.
Helikopter Alouette stał na odległej polanie, wśród drzew na wyspie Ornó. Nadleciawszy z
Arlanda, usiadł zgrabnie na skalistym podłożu. Casey zatrzymywał się nad kilkoma
miejscami, lecz w końcu wybrał to. Spełniało wszystkie warunki, jakich szukał. Znajdowało
się w sporej odległości od z rzadka porozrzucanych domków letniskowych, z daleka nie tylko
od drogi, ale nawet od którejkolwiek z tych bocznych ścieżek przecinających wyspę we
wszystkich kierunkach. To miejsce leżało również blisko brzegu Bałtyku.

background image

— Lecimy jutro — oznajmił Wilson po kilku godzinach od odebrania sygnału z admiralicji.
Odbiór był słaby, lecz wystarczający, by zrozumieć wiadomość.
Zjedli zabrany ze sobą prowiant, popijając wodą mineralną. Chłodną noc przespali w
śpiworach pod maszyną. W końcu niewiarygodna cisza panująca na wyspie zaczęła działać
im na nerwy. Rano
377
grali w karty i byli zadowoleni, kiedy nadszedł czas odlotu. Zanim wystartowali, Casey
zaznaczył ich pozycję na mapie, złożył ją i schował do kieszeni.
Gdyby zostali wykryci, Casey miał już gotową historyjkę — problemy z silnikiem. Nawet
manipulował coś przy nim, by uprawdopodobnić ewentualne opowiadanie na ten temat. Ale
teraz maszyna była w idealnym porządku. Jeszcze raz spojrzał na zegarek, a potem włączył
silnik.
— Chwalić Boga, ruszamy — powiedział Wilson. — Najbardziej wkurza mnie czekanie.
— To samo zawsze mówi Tweed.
Maszyna wzniosła się nad drzewa, zawisła na moment w powietrzu, a potem odleciała na
wschód — w kierunku Zatoki Botnickiej, Finlandii i platformy dla śmigłowców w pobliżu
hotelu Kalastajatorppa.
Trawler Saaremaa stał z zarzuconymi sieciami u wybrzeży na wysokości Turku. W kabinie
kapitan Olaf Prii znowu sprawdził czas. Wyjrzał przez iluminator. Wkrótce zrobi się ciemno,
a on ciągle będzie spoglądał na zegarek.
Prii był zupełnie spokojny. Przez wiele lat prowadził podwójne życie. Czasami myślał, że stał
się człowiekiem bardzo twardym. To bowiem był jedyny sposób na przetrwanie, kiedy
pracowało się dla podziemia. Zapalił fajkę i wyszedł na pokład.
Morze było spokojne, niebo bezchmurne. Idealne warunki do tego, co miał wykonać. Bóg
jeden wiedział, jak często odbierał meldunki meteo. Od momentu wyjścia z Tallina jego brat
nie opuszczał kabiny radiowej. On również zrobił się twardy. Każdy musiał zapłacić cenę za
swoje życie. I podobnie jak Casey, Prii czekał tylko na możliwość działania.
Rozdział 42
— Ilu ludzi mamy do dyspozycji, Karma? — spytał ostrym głosem Mauno.
— Normalnie czterdziestu...
— Pytałem, ilu będziemy mieli dzisiaj wieczorem.
— Trzydziestu sześciu. Czterej nieobecni z powodu choroby.
— Oto, czego od ciebie oczekuję. — Mauno krążył po gabinecie na Ratakatu. — Wyślij
dwunastu do Kalastajatorppa. W tłumie lekarzy nie będą rzucać się w oczy. Sześciu ma się
znajdować w pobliżu sowieckiej ambasady. Następnych sześciu w okolicach ambasady
amerykańskiej. W ten sposób zostaje jeszcze dwunastu. Sześciu wyślij na lotnisko Yantaa, a
pozostali mogą zostać tutaj w rezerwie.
— Zaraz wydam rozkazy. Gdybym tylko wiedział, co się dzieje...
— Sam chciałbym to wiedzieć, Karma. Słyszałeś te pogłoski o Amerykaninie zwanym Adam
Procane, który jest w drodze do Rosji? Nie chcemy międzynarodowego incydentu na naszym
progu. Aha, z tej rezerwy jednego człowieka wyślij do obserwacji Hesperii. Pokaż mu
fotografię Tweeda.
— A potem?
— Potem pozostaje nam już wyłącznie czekanie. To będzie długa noc. Zadzwoń do mojej
żony i uprzedź ją. Ale dopiero po wykonaniu moich zleceń.
Alouette leciał na tym samym co przez całą drogę niskim pułapie. Słońce świeciło tuż nad
horyzontem, kiedy maszyna zawisła w miejscu, a potem usiadła na platformie w pobliżu
hotelu Kalastajatorppa.
379

background image

Budynek najbliższy morzu jarzył się światłami. W restauracji Okrągły Dom tłum kelnerów
szykował bankiet dla kongresu medycznego. Na lądowisku widniała niewielka postać
mężczyzny, który przyglądał się śmigłowcowi nadlatującemu znad spokojnego morza.
Casey wyskoczył z maszyny i podał temu mężczyźnie wyjętą z kieszeni mapę. Nikt z hotelu
nie zauważył, jak mężczyzna pobiegł wśród drzew, wślizgnął się do wejścia hotelowego, a
potem schodami zszedł do podziemia prowadzącego do budynku po drugiej stronie drogi.
Tweed wyszedł wolno głównym wejściem. Gdy znalazł się na zewnątrz, przyspieszył kroku,
skręcił w prawo i wsiadł do zaparkowanego citroena, w którym za kierownicą czekał Butler.
— Ruszaj — powiedział. — Wracamy do Hesperii, ale uważaj na ograniczenia szybkości.
Na lądowisko helikopterów przybyło już trzech ludzi Mauno, zaalarmował ich odgłos
lądującej maszyny. Czwarty wbiegł do hotelu, by zatelefonować do Mauno. Szef Policji
Obronnej, usadowiony w fotelu w swoim gabinecie, odpowiedział natychmiast.
— Co się dzieje, Karma?
— Na lądowisku obok Kalastajatorppa przed chwilą wylądował helikopter. Duży alouette.
— Przytrzymajcie go tam, dopóki nie przyjadę.
Mauno zjawił się po dziesięciu minutach, gdy Casey sprzeczał się z jednym z jego ludzi. Pilot
trzymał w dłoni jakiś papier. Mauno pokazał mu swoją kartę identyfikacyjną.
— Sarin, Policja Obronna. Co tu się dzieje?
— Nazywam się Casey, jestem pilotem tej maszyny. Czterej lekarze, Brytyjczycy, są pilnie
potrzebni w Sztokholmie. To nagły przypadek. Ci czterej, których mam zabrać, to
konsultanci.
— Naprawdę? — spytał kąśliwie Mauno. — A jak nazywa się pacjent w Sztokholmie?
— To ktoś bardzo ważny. Nie wolno mi ujawniać jego nazwiska. Ci konsultanci powinni być
na tym kongresie...
— Naprawdę? — powtórzył Mauno. — Czy ich nazwiska też są objęte tajemnicą?
— Oczywiście, że nie. — Casey wręczył mu arkusz papieru. — Tu są ich nazwiska. Byłbym
panu wdzięczny za pomoc w odszukaniu ich.
380
Mauno podał kartkę z czterema nazwiskami Karmie i polecił mu sprawdzić w spisie gości
kongresu.
— Przeszukać tę maszynę. Każdy centymetr. — Zwrócił się do ludzi otaczających
śmigłowiec.
— A czego pan szuka? — spytał jeden z nich.
— Nie jestem pewien. Wyprowadzić każdego, kto znajduje się na pokładzie.
— To jest brytyjski samolot — zaprotestował Casey.
— Ale znajduje się pan na terytorium Finlandii, gdzie wszystko podlega mojej jurysdykcji.
No, bierzcie się do roboty — rzucił do swych ludzi.
Pół godziny później Mauno był kompletnie załamany. Sprawdzono spis lekarzy biorących
udział w kongresie i żadne z czterech nazwisk podanych przez Caseya nie figurowało w nim.
Szczegółowe przeszukanie helikoptera też nie dało rezultatów. Wszystko stanęło w martwym
punkcie. Grupa lekarzy wyszła do parku, by zobaczyć, co się dzieje, lecz została zatrzymana
w pewnej odległości dzięki lince rozciągniętej na słupkach przez Karmę. W
charakterystyczny dla Finlandii sposób noc zapadła jak czarna kurtyna. W ciemnościach
ludzie poruszali się z latarniami w ręku, jak ludzkie świetliki.
— Nic z tego nie rozumiem — wyznał Mauno Caseyowi. — Dlaczego lekarze, których miał
pan zabrać, nie są tu obecni?
— Ja też tego nie rozumiem. Zechce mi pan wybaczyć, panie Sarin, ale wiadomość tę muszę
przekazać radiem do Sztokholmu. A potem będzie lepiej, jeśli odlecę z powrotem na Arlanda.
— Dzisiejszej nocy?

background image

— Ta maszyna jest wyposażona w najnowocześniejsze urządzenia nawigacyjne. Latanie w
nocy jest łatwiejsze niż poruszanie się w dzień — o tej porze roku w powietrzu ruch jest
niewielki.
— Ma pan dość paliwa, by przelecieć całą drogę z powrotem na Arlanda?
— Oczywiście, że nie. Po drodze muszę zatankować w Turku. Czy zgadza się pan na
poderwanie maszyny do lotu?
— A leć pan do diabła.
Mauno usiadł na przednim fotelu samochodu, obok siedzącego za kierownicą Karmy.
Zastanawiał się przez kilka minut, słuchając wibrującego ryku alouette, kiedy maszyna
wznosiła się w powietrze,
381
a potem milknącej pracy silnika, gdy helikopter skierował się nad zatoką na zachód.
— To Tweed — stwierdził w końcu Mauno. — Czuję w tym jego rękę. Ale co, do cholery, on
kombinuje, tego w żaden sposób nie kapuję. Wracamy na Ratakatu. I chcę tam być na
wczoraj.
Newman jechał wypożyczonym saabem, za którego zapłacił z góry plus koszt sporego zapasu
paliwa, przez labirynt ulic na końcu półwyspu. Zaparkował w pobliżu wcześniej wybranego
skrzyżowania, tam, skąd miał dobry widok na sowiecką ambasadę na Tehtaankatu.
Ze skrytki na dworcu zabrał pistolet Smith&Wesson kaliber 38 i teraz złożoną już broń
wetknął za pasek. Włożył papierosa w usta, lecz powstrzymał się i nie przypalił. Spojrzał na
zegarek. Była dwudziesta pierwsza. Usiadł wygodnie i czekał.
Duży stary budynek ambasady był prawie ukryty za murem zwieńczonym metalowymi
prętami i za drzewami rosnącymi tuż za nim. Wszystkie zasłony były zaciągnięte, więc
wydawał się nie zamieszkany. O dziewiątej trzydzieści jakaś znajoma postać w cywilnym
ubraniu wyszła z głównego wejścia, usiadła za kierownicą volvo i odjechała.
Newman uruchomił silnik i pojechał za pułkownikiem Andriejem Karłowem. Ten udał się w
niewłaściwym kierunku, biorąc pod uwagę umówione spotkanie w Parku Studziennym, gdyż
kierował się z półwyspu w stronę Mannerheimintie. Newman, który swego czasu jeździł w
wyścigach samochodowych, dodał gazu i zrównał się z volvo na jakiejś pustej ulicy.
Przyspieszył jeszcze bardziej i zajechał drogę Karłowowi. Zatrzymał się z piskiem opon,
otworzył drzwi i podbiegł do tamtego wozu. Szarpnął drzwi volvo i wślizgnął się do środka,
mierząc w kierowcę z pistoletu.
— Jesteśmy umówieni na spotkanie, Karłów, a może zapomniałeś? Cofnij auto, a potem
ruszaj na parking w Parku Studziennym. Jeden zbyt chytry ruch, a rozwalę cię na kawałki.
— Właśnie jechałem spotkać się z panem.
Widząc wyraz twarzy Newmana, Karłów wycofał volvo kończąc zdanie i ruszył przed siebie.
Newman trzymał broń na kolanach, lufę wbijając w bok Rosjanina.
382
— A jakże — odrzekł Newman. — Drogą okrężną. To bardzo okrężna droga.
— Przysięgam...
— Jedź dalej.
Jadąc w przeciwnym kierunku, minął ich srebrny citroen. W tamtym wozie wszystkie miejsca
były zajęte i Newmanowi wydało się, że rozpoznał jednego z mężczyzn na tylnym siedzeniu.
Odwrócił się i popatrzył za siebie.
— Zgub ten samochód — rozkazał.
— On jechał w przeciwną stronę...
— Może zawrócić. Skręć tutaj w lewo, potem jeszcze raz w lewo. Dobrze. A teraz prosto do
Parku Studziennego.
— Czy mogę spytać, o co tu chodzi?
— Dowiesz się. Już niedługo.

background image

Newman usłyszał swój własny głos, który wydał mu się dziwny — szorstki i głęboki. W
gardle miał sucho i chętnie oddałby wszystko za coś do picia. Za wodę mineralną. Nie
odczuwał żadnych emocji i to go zaskoczyło.
O tej porze w Porcie Południowym było spokojnie. W różnych miejscach stały
przycumowane statki, bez żadnych oznak życia. Światła latarni odbijały się w wodzie
jaskrawym migotaniem. Karłów zjechał na odległy parking i zgodnie z poleceniem wyłączył
silnik. Newman wysiadł, wślizgnął się na tylne siedzenie i usiadł za Rosjaninem. Przycisnął
mu broń do karku.
— Pułkowniku, powiedział mi pan, że jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo w całej Estonii.
— Zgadza się. Ciągle nie rozumiem...
— Zaraz pan zrozumie. Zamordowaliście moją żonę, Alexis Bouvet, podczas jej pobytu w
Tallinie. Zabiliście ją na ulicy Yaksali.
— To wierutne kłamstwo. Słyszałem tylko o takim przestępstwie, po tym, kiedy to już się
stało.
— Przynajmniej przyznał pan, że to było przestępstwo. Do pańskiej wiadomości powiem, że
wtedy nie lubiłem już mojej żony. Nasz związek znajdował się na krawędzi rozpadu. Po
sześciu zaledwie miesiącach małżeństwa. Ale kiedy ktoś zabija żonę, od męża oczekuje się,
że powinien coś zrobić w tej sprawie. Założę się, że w żaden sposób nie jest pan w stanie
udowodnić tego, co powiedział.
— Ależ tak. — Karłów zawahał się. Wylot lufy mocniej wbił mu
383
się w kark. — Zabił ją pewien psychopata — jeden z moich ludzi. Po powrocie do Tallina
stanie przed trybunałem wojskowym.
— Kto? I gdzie on teraz jest?
— Nazywa się Poluczkin. Jest tutaj, w Helsinkach. Zostawiłem go w ambasadzie, niecałe trzy
kilometry stąd.
— Mówi pan, że potrafi udowodnić te bzdury?
— Potrafię. Jeżeli pozwoli mi pan wyjąć z portfela kilka fotografii.
— Niech pan będzie ostrożny, pułkowniku.
Kazał Karłowowi zapalić na chwilę górną lampkę i przyjrzał się trzem fotografiom, które
Rosjanin otrzymał od Olafa Prii. Zrobione, oczywiście, jednym z najnowocześniejszych
aparatów fotograficznych na podczerwień. Zdjęcia były niesamowicie wyraźne. Newman
przyjrzał się twarzy mężczyzny siedzącego za kierownicą samochodu, który miażdżył ciało
Alexis. Wykonano je w chwili pierwszego uderzenia. Poczuł mdłości.
— Dlaczego miałbym uwierzyć, że nie zrobiono tego na pański rozkaz? — rzucił Newman.
Ignorując pistolet, Karłów odwrócił się i spojrzał Anglikowi prosto w oczy. Jego własne były
spokojne, nie zdradzały ani śladu rezygnacji.
— Jeżeli pan mi nie wierzy, proszę pociągnąć za spust. Skończmy z tym. Niech pan zabije
niewłaściwego człowieka.
— Czy ten Poluczkin mówi po angielsku? — spytał Newman.
— Tak. Jest niemową.
— Niemową?
— To nasze określenie człowieka, który udaje, że rozumie tylko po rosyjsku, lecz świetnie
posługuje się innymi językami. Dzięki temu w jego obecności ludzie często nie uważają i
wygadują się.
— Czy mógłby pan zatelefonować do niego z tamtej budki telefonicznej, o tam, z tyłu?
Przekonać go, by tutaj przyjechał? Po angielsku? Niech mu pan powie, że to ze względów
bezpieczeństwa.
— Owszem, mógłbym to zrobić. Już panu powiedziałem, że ten człowiek jest psychopatą.
Naprawdę nie zależy mi na nim.

background image

Newman szedł za Poluczkinem, który kierował się pod górę do Parku Studziennego swoim
ciężkim krokiem. Rosjanin dwa razy oglądał się za siebie i za każdym razem, podczas marszu
384
krętymi ścieżkami wśród drzew, Newman trzymał broń wycelowaną prosto w niego.
Miejscami blask księżyca rzucał na ścieżkę cienie sosen, w oddali światła portu wyglądały jak
gwiazdy na niebie. Panowała niezwykła cisza. Żadnych innych dźwięków, tylko miękkie
stąpanie dwóch par nóg. Wspinali się coraz wyżej w stronę szczytu, idąc drogą, którą
Newman pokonał wcześniej dwukrotnie. Raz zrobił to w nocy, kiedy czekał na wyjazd do
Tallina następnego dnia.
Po dziesięciu minutach Newman wrócił na ścieżkę sam. Prawie nie zdawał sobie sprawy z
niskiej temperatury. Szedł drogą w dół, w kierunku miejsca, w którym pozwolił odejść
Karłowowi. Kiedy dotarł do szosy przy brzegu, ostrożnie rozejrzał się, a potem przeszedł na
drugą stronę.
Rzucił pistolet daleko i broń zniknęła w wodzie. Była ciągle naładowana. Nie wystrzelono z
niej. W Finlandii nie strzela się do ludzi.
Całą drogę do miejsca, w którym przesiadł się do volvo Karłowa, przeszedł na piechotę.
Zwalił się na fotel za kierownicą, uruchomił silnik i pojechał z powrotem do hotelu Marski.
Był wyczerpany.
Rano powinien złapać samolot do Paryża przez Brukselę. Wobec siostry Alexis, Marinę, miał
pewien dług — musiał jej opowiedzieć, co się wydarzyło. Niepewność potrafi doprowadzić
kobietę — lub mężczyznę — do szaleństwa. Poza tym zawsze lubił tę dziewczynę. A może
poślubił niewłaściwą kobietę?...
Po wizycie w Paryżu zamierzał rozpocząć wędrówkę — wędrówkę po całym świecie do
wszystkich tych miejsc, które zawsze pragnął zobaczyć. Ostatecznie zarobił dość pieniędzy na
takie przedsięwzięcie — jego książka Kruger: komputer, który zawiódł przyniosła mu
fortunę. O Boże, ależ był zmęczony.
Scena z Parku Studziennego miała go prześladować do końca życia. Zaprowadził Poluczkina
na sam szczyt na końcu półwyspu, na malutką platformę skalną, wznoszącą się siedemdziesiąt
stóp ponad wijącą się w dole ścieżką. Z tego miejsca skała opadała ostro w dół.
Poluczkin stał plecami do przepaści, a Newman zbliżał się do niego z wycelowanym
pistoletem. Rosjanin ponownie zaprotestował po angielsku, przerażony, blady, z wyrazem
zawziętości na twarzy.
25 — Kamuflaż

385

— O co tu, do cholery, chodzi? Ja nic panu nie zrobiłem...
— Zamordowałeś tylko moją żonę, Alexis Bouvet.
— O czym pan mówi?
Newman wyjął jedną z fotografii, które dał mu Karłów. Platformę skalną rozjaśniało światło
księżyca, Newman, nadal celując z pistoletu, zbliżył się o dwa kroki, by Poluczkin mógł
wyraźnie zobaczyć zdjęcie. Rosjanin sapnął i postawił krok do tyłu — poza krawędź skał.
Podrzucił gwałtownie obie ręce. Wrzasnął okropnym głosem. Poleciał siedemdziesiąt stóp w
dół i po chwili zawodzący krzyk umilkł. Newman mógłby przysiąc, że słyszał głuche
uderzenie ciała roztrzaskującego się na dolnej ścieżce.
Spojrzał w przepaść — daleko w dole Poluczkin był niewyraźnym, bezkształtnym cieniem.
Newman odwrócił się i poszedł w dół przez Park Studzienny.
Rozdział 43
— Stilmar ciągle znajduje się w ambasadzie amerykańskiej — zameldował Karma
siedzącemu przy swoim biurku Sarinowi. — Ale być może zdarzyło się coś nowego. Pół
godziny temu do ambasady przywieziono kogoś limuzyną. Jedną z tych, których używają
Rosjanie.
— A zatem mamy tajne spotkanie Amerykanów z Rosjanami. A co z Cordem Dillonem?

background image

— Również coś nowego, właśnie chciałem o tym powiedzieć. Cord Dillon oraz Helenę
Stilmar późnym wieczorem przenieśli się do hotelu Marski. Zapewne zmienili hotel mniej
więcej w tym czasie, kiedy ty przesłuchiwałeś pilota alouette.
— Do Marskft — Mauno, zgarbiony przy biurku, wyprostował się. — To o wiele bliżej
Tehtaankatu.
— W każdym razie wydaje się nam, że to był Cord Dillon — dodał Karma. — Nasz człowiek
zidentyfikował Helenę Stilmar, lecz nie był całkiem przekonany o tożsamości mężczyzny,
który z nią podróżował. Na głowie miał kapelusz, a na dodatek postawiony kołnierz płaszcza.
— Jeszcze coś?
— Tak — kontynuował Karma swym normalnym metodycznym sposobem, czytając z
zapisanych na maszynie kartek, leżących na biurku. — Tweed zniknął z Hesperii.
— Co?! — Mauno poderwał się zza biurka i stanął przy ramieniu Karmy. — Kiedy?
— Możemy to stwierdzić tylko w przybliżeniu, lecz zapewne również w czasie, kiedy
sprawdzałeś pilota helikoptera.
387
— Tamten alouette... — Mauno myślał głośno krążąc po pokoju ze spuszczoną głową. —
Wiesz? Sądzę, że to mógł być wybieg, żeby nas zmylić. Taktyka Tweeda. Poza tym pilot
powiedział, że musi zatankować w Turku. Plus fakt, że nie ma wątpliwości co do tego, gdzie
jest Cord Dillon. Mamy jakiś wolny samochód? Dobrze. Chce dojechać na lotnisko w Turku
na wczoraj. Wobec tego poprowadzę sam, a ty będziesz pasażerem. Może jeszcze zdążymy...
Srebrny citroen pędził autostradą w pobliżu Turku. Tweed siedział obok kierującego Butlera.
Ingrid zajmowała miejsce z tyłu obok czwartego pasażera. Na jego kolanach Tweed rozłożył
mapę Turku, którą dostał od kapitana Olafa Prii jeszcze w biurze celnym w Harwich.
— Wydaje mi się, że wkrótce musisz skręcić w lewo — powiedział do Butlera. — Zwolnij
trochę, żebym mógł czytać oznaczenia ulic.
— Czy sądzisz, że ta lipna jazda Fergussona i Nielda zadziała? — spytał Butler.
— Jadą takim samym samochodem jak my. Miejmy więc nadzieję, że tak. Byłoby wielkim
błędem nie doceniać naszego przyjaciela Mauno. On ma duże wyczucie.
— Wiemy już, jakim samochodem podróżuje Tweed — powiedział Mauno do Karmy,
odkładając mikrofon radiowozu i obiema dłońmi chwytając kierownicę, na widok czego
Karma doznał wielkiej ulgi. — Srebrny citroen. Pracownik garażu w Hesperii widział, jak
Tweed wsiadał do niego. Szkoda, że gość zrobił sobie potem przerwę na kawę...
— Przy tej szybkości — skomentował Karma — musimy zdążyć.
— Nie lubisz jazdy nocą? — spytał Mauno, z grymasem na twarzy.
— Nie mam nic przeciwko temu, dopóki ciągle znajdujemy się na szosie.
— Ale widzisz — wyjaśniał Mauno — właśnie tu moja pozycja zawodowa okazuje się
użyteczna. Tweed nie śmie przekroczyć dozwolonej prędkości.
Przyspieszył jeszcze bardziej, a siedzący obok Karma mocniej wcisnął się w fotel.
388
— Mamy go! — oznajmił Maimo. — Spójrz, właśnie bierze zakręt. Widziałeś czerwone
światła?
— Tak. Nie moglibyśmy trochę zwolnić? — odparł błagalnie Karma.
— To ten srebrny citroen. Teraz dowiemy się, co pan Tweed zamierzał przez cały czas.
Wszedł w zakręt z dużą szybkością, a Karma wsparł się ramieniem o ramę drzwi po swojej
stronie. Nie chciał wylecieć z auta przy takiej prędkości. Gdy dogonili citroena, Mauno
włączył syrenę i wyprzedził go. Zmniejszył szybkość, kiedy citroen zwolnił. Zatrzymali się.
Mauno wyskoczył z samochodu i szybko podszedł do tamtego auta. W ręku trzymał
legitymację. Usłyszał, jak Karma cofa radiowóz, by zablokować citroena.
— Policja Obronna...

background image

Przerwał w pół zdania i patrzył, jak Nield opuszcza szybę i przygląda się mu gładząc wąsik.
Siedzący obok Fergusson wyłączył radio. Nield grał na chłodno, nic nie mówił, kiedy Mauno
spojrzał na puste tylne siedzenie.
— Czy znacie niejakiego pana Tweeda? — zapytał ostro Mauno.
— Ostatnio widzieliśmy go w Hesperii, w Helsinkach.
— Rozumiem. A dokąd panowie jadą?
— Do Turku. Na krótkie wakacje...
— Znajdujecie się na drodze prowadzącej na lotnisko.
— Widocznie skręciłem w niewłaściwym miejscu. Czy możemy już jechać? A może
dopuściliśmy się jakiegoś wykroczenia?
— O ile wiem, nie.
Mauno kazał Karmie usiąść za kierownicą. Wsiadł do samochodu i w bocznym lusterku
przyglądał się, jak citroen zawraca. Zaczekał, aż zniknie za zakrętem.
— Miałem rację — powiedział. — Chodzi o lotnisko. To ten cholerny alouette. Z pewnością
tam czeka.
Kilometr, może dwa dalej Nield odetchnął z ulgą. Skręcił na zachód na drogę do Turku i
wcisnął gaz do dechy.
— A teraz dołączymy do Tweeda — rzucił. — Wyjmij kopię mapy, jaką dla nas przygotował.
389
Duży ponton, napędzany potężnym silnikiem i sterowany przez jednego z marynarzy Olafa
Prii, odbił od brzegu w pobliżu Turku i skierował się w stronę Saaremaa. Na wodzie było
chłodno i Ingrid, siedząc obok Tweeda, a przed pozostałymi, postawiła kołnierz płaszcza.
Tweed siedział zupełnie spokojnie, bez ruchu, jak posąg. Morze nie było wzburzone, lecz
ponton podskakiwał na falach. Tweed nie znosił kołysania i wkrótce zaczął odczuwać
mdłości. Wrzucił do ust tabletkę Dramaminy, połknął i z grymasem na twarzy czekał pół
godziny, aż lekarstwo zadziała.
Zgodnie z instrukcją kapitan Prii siedział w swojej kabinie, kiedy pasażerowie wchodzili na
pokład i schodzili do kajut. Jak tylko ponton wciągnięto przez burtę, dał rozkaz odpłynięcia.
Potem Tweed przyszedł spotkać się z nim w jego kabinie.
— Chciałbym wiedzieć, kiedy wyjdziemy z fińskich wód terytorialnych.
— Już niedługo — odparł Prii w tym samym języku, jakiego użył Tweed, po niemiecku. —
Powinniśmy przybić do brzegu wczesnym rankiem.
— Wobec tego pójdę się przespać. Muszę się chociaż zdrzemnąć. Proszę mnie budzić
wyłącznie w sytuacji awaryjnej.
— Pański alouette zatankował paliwo i odleciał ponad dwie godziny temu — kontroler ruchu
na lotnisku w Turku poinformował Mauno.
— Rozumiem. Chociaż to nie jest mój alouette. Jaki obrał kierunek?
— Arlanda.
— Dziękuję. — Mauno nie odzywał się, aż wrócili do samochodu i usiadł obok Karmy. —
Dzięki Bogu i za to.
— Myślałem, że chodzi o to, by ich złapać — skomentował Karma.
— Najważniejsze jest to, że nie ma ich w Finlandii. W razie czego możemy powiedzieć, że
przynajmniej próbowaliśmy. Powtarzam — powiedział włączając silnik — nie ma ich w
Finlandii. Może teraz uda nam się znaleźć chwilę spokoju. Ale lepiej wracajmy. Moja żona
pomyśli, że ją porzuciłem...
390
Znów płynęli pontonem, zbliżając się do wyspy Ornó. Marynarz z Saaremaa nie był pewny
kierunku, więc Ingrid wzięła od niego mapę, tę samą, którą Casey wręczył Tweedowi przed
hotelem Kalastajatorppa.
— Co wiesz o mapach? — zagadnął Nield.

background image

— Może więcej niż ty? Miałam kiedyś chłopaka, zupełnego zboczeńca na punkcie
żeglowania. Często zabierał mnie na ten archipelag. Poznaję tamtą skałę...
Wskazała wystający z wody, wielki, okrągły i wygładzony głaz, pokryty rzadkim wrzosem.
Nield spojrzał i jego twarz przybrała wyraz absolutnego niedowierzania.
— One wszystkie są do siebie podobne.
— Nie, nie są. Na tej skale pośrodku znajdowała się kałuża wody w kształcie muszli. —
Chwyciła marynarza za rękę i wskazała mu małą zatoczkę z plażą, gestem prosząc, by
właśnie tam się skierował.
— Nie wierzę — odparł Nield, rozglądając się po powierzchni morza i widząc więcej
malutkich wysepek i skał o różnych kształtach. — Zwyczajnie w to nie wierzę. — Zerknął na
siedzącego sztywno Tweeda. — Nic ci nie jest?
— Proponuję, żebyśmy przybili do brzegu, bez względu na to, czy to jest właściwe miejsce,
czy nie.
Casey, z lornetką zawieszoną na szyi, zszedł między drzewami nad wodę. Pomógł dociągnąć
ponton do brzegu i kiedy jego pasażerowie wysiadali, odezwał się:
— Obserwowałem was od pół godziny. Nigdy się chyba nie dowiem, w jaki sposób
odnaleźliście to zapomniane przez Boga miejsce.
— Ingrid je znalazła — oznajmił Tweed i zerknął na Butlera, który wcześniej traktował
dziewczynę tak podejrzliwie. — A teraz zawieź nas na Arlanda. Nie chciałbym spóźnić się na
nasz rejs.
Nie zwrócili na siebie uwagi dzięki prostej strategii Tweeda. Fergusson i Nield wysiedli z
helikoptera, z walizkami w dłoni poszli do postoju taksówek i kazali zawieźć się do hotelu
Grand.
— Nield i Fergusson przylecą jutro — powiedział Tweed Bu-tlerowi. — Wy dwaj idźcie do
toalety i zmieńcie trochę swój wygląd. Proszę, oto paszport. Chciałbym spokojnie
porozmawiać z Ingrid w cztery oczy.
391
Zabrał Szwedkę do bufetu, gdzie wzięli kawę i usiedli przy stoliku oddalonym nieco od
innych. Tweed podał jej długą, grubą kopertę.
— To jest twoje wynagrodzenie. Jestem ci ogromnie wdzięczny. Bardzo nam pomogłaś.
— Tweed, dlaczego nie mogę polecieć do Londynu i pracować z tobą?
— Ponieważ nie jesteś dziewczyną, która potrafiłaby przez cały dzień siedzieć przy biurku i
sprawdzać nudne rejestry ubezpieczeniowe. A poza tym firma jest niewielka. Nie ma wolnych
miejsc pracy.
— A więc już nigdy więcej się nie spotkamy? — nalegała.
— Spotkamy się, jak następnym razem przyjadę do Skandynawii.
— Kiedy to nastąpi?
— Nie mam pojęcia — przyznał. — Ale możemy być w kontakcie.
— Być może...
— Jeśli o to chodzi — żadnych być może. — Spojrzał na zegarek. — Jeżeli zaraz nie pójdę,
spóźnię się na samolot. Jeszcze raz — dziękuję ci.
Patrzyła na niego, gdy odchodził, lecz on się nie odwrócił. W wyrazie jego twarzy nie było
widać żadnych emocji. Czas odejść, powiedział sobie w myślach.
Ingrid przyglądała się samolotowi do Londynu, oznaczonemu symbolem SK873, który z
rykiem wzbił się w powietrze, aż wreszcie zniknął. Potem, z walizką w ręku, poszła wolno do
taksówki. Była godzina 9.20.
Niewiele ponad godzinę wcześniej Newman odleciał na pokładzie samolotu rejs AY873 do
Paryża. Na lotnisko Yantaa zawiózł go Mauno, zabrawszy wcześniej z hotelu Marski.

background image

— U stóp wzgórza w Parku Studziennym znaleziono martwego Rosjanina o nazwisku
Poluczkin — powiedział do Newmana, kiedy zbliżali się do lotniska. — Znasz Park
Studzienny?
— Owszem, spacerowałem po nim.
— Interesujące jest to, że Tallin zupełnie nie przejął się tym incydentem. Po powrocie do
Estonii ten Poluczkin miał najwyraźniej stanąć przed trybunałem wojskowym. Podejrzewam,
że chodziło o korupcję. Może wiedział o tym i ostatniej nocy zdecydował się na
przekroczenie krawędzi skał w Parku Studziennym.
392
— Zatem nie masz kłopotu? — rzucił Newman, gdy Fin zatrzymał auto przed wejściem na
Yantaa.
— Och, ja zawsze mam jakieś problemy. Ale takie jest życie. Uważam, że słusznie robisz,
wyjeżdżając na jakiś czas z Finlandii. Opublikujesz swój artykuł?
— On już jest w drodze. I żałuję, że nie mogę tu zostać odrobinę dłużej.
Zanim wszedł na pokład samolotu, zwrócił uwagę na symbol linii lotniczych Finnair —
pochylona litera „F" z linią biegnącą od jej podstawy. Dla Newmana to było podsumowanie
jego doświadczeń. Spędził w Finlandii pewien czas, lecz wydawało mu się, że ten przeleciał
jak błyskawica.
Kiedy maszyna wystartowała, wyjrzał przez okno. Poniżej jeziora lasy i skały rozciągały się
w porannych promieniach słońca. Pewnego dnia powróci tutaj.
Rozdział 44
— Przedstawię ci Adama Procane'a — powiedział Fweed do Corda Dillona.
Następnego dnia Amerykanin przyleciał do Londynu prosto z Helsinek. Helenę Stilmar
przybyła razem z nim, lecz podróżowała oddzielnie. Na Heathrow czekał samochód, który
zawiózł go do pewnego starego miasteczka we wschodniej Anglii — Wisbech.
Świat pozostawił Wisbech daleko w tyle. Stare magazyny nad rzeką, wysokie na kilka pięter,
z wysięgnikami wind wystającymi z najwyższej kondygnacji — wszystko to powinno zostać
wyremontowane, gdyż rozsypuje się nad brzegiem rzeki.
Tweed wypowiedział te słowa, wprowadzając Dillona tylnym wejściem do środka jednego z
tych pozornie opuszczonych starych budynków. Na obszernym parterze czuć było stęchlizną,
co jest charakterystyczne dla zdewastowanych i starych miejsc. Na posadzce była
porozrzucana zdeptana słoma. Tweed poprowadził niepewnymi, rozchybotanymi
drewnianymi schodami.
Na górze ruszył długim korytarzem, wykładanym deskami, a jedynym dźwiękiem było
stłumione stukanie jego butów. Zapukał nieregularnie do drzwi. Otworzył je od środka Butler,
który stał trzymając pistolet automatyczny wycelowany w Tweeda.
— Wejdź, Cord.
— Co tu jest?
— Dowiesz się, jak pójdziesz za mną.
Dillon wszedł do środka, Butler znowu zamknął drzwi i zasunął dwie dobrze nasmarowane
zasuwy. Pomieszczenie było nieumeblowane
394
i wyglądało, jakby od wieków nikt w nim nie bywał. Tu też na podłodze poniewierała się
słoma. Butler poprowadził do bocznych drzwi, które otworzył i odsunął się na bok, by ich
przepuścić.
— Cord, poznaj Adama Procane'a.
To pomieszczenie było inne i Dillon zrozumiał, że znajduje się we frontowej części
magazynu, od strony błotnistej rzeki. Tutaj całą podłogę pokrywał bladoszary dywan z
Wilton. Na środku stał nowoczesny stół z czarnym blatem i metalowymi chromowanymi
nogami. Wokół stołu ustawiono sześć równie nowoczesnych krzeseł. Na blacie znajdował się

background image

magnetofon. Okna były okropnie zabrudzone, zupełnie nieprzezroczyste, a światło słabe i
jakby niesamowite.
Na krześle przy stole siedział mężczyzna, zwrócony twarzą do wchodzących. Kiedy ci trzej
weszli, wstał — w sportowej marynarce i granatowych spodniach zupełnie nie pasował do
tego wnętrza. Tweed odwrócił się i gestem zachęcił Dillona.
— Cord, poznaj Adama Procane'a — powtórzył.
— Miło mi pana poznać, panie Dillon — powiedział pułkownik Andriej Karłów.
— To było najtrudniejsze i najbardziej denerwujące zadanie, jakie kiedykolwiek
wykonywałem — stwierdził Tweed, stojąc w swoim gabinecie z rękami splecionymi za
plecami.
— Ciągle nic z tego nie rozumiem — odparła Monika.
— Karłów powiadomił mnie przez radio, że chce na stałe wyjechać na Zachód. On jest
znakomitą zdobyczą — to najinteligentniejszy rosyjski autorytet w sprawie planowanego
przez Kreml przeciwdziałania programowi wojen gwiezdnych. Swoją bazę miał w Estonii.
Nikt nie może opuścić tego miejsca bez rozkazu podpisanego przez generała GRU. Musiałem
wymyślić jakiś przekonujący powód, by Łysenko wysłał go do Finlandii.
— Tak żebyś mógł przerzucić go na Zachód?
— Dokładnie. Wymyśliłem tego Adama Procane'a, którego nazwisko praktycznie już istniało.
— Nazwisko? Wyjaśnij mi, proszę.
— Podczas pobytu na placówce w sowieckiej ambasadzie w Londynie, Karłów stwierdził, że
Zachód mu się podoba. Poza tym nie cierpiał swej żony. Dostarczał mi informacji przez
pośredników. Żeby
395
go ochraniać, sam podrzuciłem mu dane, pochodzące od pewnego tajemniczego Amerykanina
— Adama Procane'a. Przekazałem mu informacje, o których wiedziałem, że i tak wkrótce
Rosjanie je zdobędą. Potem zmienił zdanie, kiedy Moskwa odwołała go z obietnicą awansu
na wyższy stopień.
— Wygląda na to, że jest niezdecydowany.
— Jest Rosjaninem. Oni zawsze popadają w nostalgie, jeśli chodzi o ojczyznę —
przynajmniej do czasu, dopóki nie wrócą i nie stwierdzą, że im się tam nie podoba. Moim
pierwszym zadaniem było puszczenie plotki, że Adam Procane chce przeskoczyć na Wschód.
Stąd moje wyprawy do Lisy Brandt we Frankfurcie, Andre Mouteta w Paryżu, Alaina
Charveta w Genewie i Juliusa Ravensteina w Brukseli. Oni wszyscy rozgłosili pogłoskę, że
Procane chce przejść na stronę Moskwy.
— Czy wiedzieli, co ty naprawdę robisz?
— Oczywiście, że nie! Powiedziałem im, że słyszałem, iż Procane jest już w drodze i żeby
dowiedzieli się, kto to jest i kiedy przybędzie. Niechybnie kaczki dziennikarskie zrobiły
swoje. Wieści dotarły do Londynu, Waszyngtonu, a co najważniejsze — do Moskwy.
— W ten sposób wiedzieli już, że trzeba go szukać?
— Dokładnie tak. Rozplanowanie akcji w czasie było korzystne. W obliczu zbliżających się
listopadowych wyborów prezydenckich, Kreml widział ostatnią szansę na uniemożliwienie
wyboru Reagana na drugą kadencję. Gdyby jakiś wysokiej rangi osobnik przeszedł na stronę
Moskwy, skandal zniszczyłby Reagana. To była przynęta, którą, jak czułem, połkną.
— A czy Amerykanie wiedzieli, co zamierzasz?
— Nie! Prawdę znały tylko trzy osoby na świecie — pani premier, prezydent USA i ja. Nie
mogłem sobie pozwolić na jakikolwiek przeciek. I to mnie denerwowało, bo musiałem
oszukać wielu starych przyjaciół, lecz to był jedyny sposób na ściągnięcie Karłowa do
Finlandii. Łysenko, jak zresztą miałem nadzieję, powierzył sprawę Procane'a Karłowowi —
na wypadek, gdyby miała zakończyć się niepowodzeniem.
— Wówczas winę poniósłby Karłów?

background image

— Łysenko zawsze pracuje w ten sposób.
— Zatem wszystko poszło zgodnie z planem?
— Niestety, nie. Nigdy tak nie jest — odpowiedział smutno Tweed. — O mały włos Newman
zniweczyłby wszystko w ostatniej
396
chwili, kiedy dopadł Karłowa. Nawet minąłem ich moim samochodem, gdy jechałem odebrać
Karłowa spod sowieckiej ambasady. Na szczęście z powodów, o których nie chcę mówić,
uwolnił go.
— Karłów też musiał to sprytnie rozegrać — skomentowała Monika.
— Owszem. Zostawił nawet Łysence jakieś lipne wyliczenia dotyczące przeciwdziałania
amerykańskiej inicjatywie obrony strategicznej. Przy odrobinie szczęścia sowieccy specjaliści
zapłaczą się w tym na dobrych kilka miesięcy.
— A dlaczego jeździłeś na sowiecką granicę w Imatra?
— Żeby odciągnąć uwagę Łysenki od Helsinek. To śmieszne, kiedy się nad tym zastanowić
— wszystko uzależnione od kaktusa, którego Karłów umieścił na parapecie okna swego
gabinetu. Dla ludzi, którzy nas stamtąd wywieźli, to był sygnał do stawienia się na pewne
spotkanie. Twoja wiadomość też w tym pomogła. Ale ponieważ tamten człowiek nienawidził
Karłowa, jego też musiałem oszukać. Nigdy nie widział tajemniczego pasażera, którego
przewoził.
— Jak z tego widzę, wszystko zależało od tego, czy Karłów otrzyma zezwolenie na wyjazd
do Finlandii?
— Zgadza się — potwierdził Tweed. — W celu przekonania Moskwy, że Procane jest już w
drodze, musieliśmy wysłać paru Amerykanów w podróż do Skandynawii. Prezydent rozkazał
Cordowi Dillonowi i Stilmarowi, by pojechali do Europy wyśledzić Procane'a, nie mówiąc
im, że Procane w ogóle nie istnieje.
— Romans Corda Dillona z Helenę Stilmar z pewnością narobił bałaganu w twoich
wyliczeniach.
— Wręcz przeciwnie — wtrącił Tweed. — Nie było żadnego romansu. Prezydent dodał coś
od siebie. Martwił się o Dillona, więc zlecił kobiecie, której absolutnie ufa, Helenę, by
trzymała się blisko niego. Jedynym sposobem było udawanie, że ma z nim romans.
— Nadal nie rozumiem, jak mogłeś mieć pewność, że Dillon popłynie statkiem do Helsinek.
Butler powiedział mi — i, na Boga, nie rób tego więcej — że twoje bezpieczeństwo w
Sztokholmie było wyjątkowo niepewne. Wszyscy zamieszkali w najlepszym hotelu, odbywali
rozmowy telefoniczne łączone przez centralę hotelową, rozmawiali w obecności Ingrid.
Tweed wyglądał na rozdrażnionego.
— Nie rozumiesz tego? Wszystko było skalkulowane. Chciałem,
397
żeby Rosjanie wiedzieli, gdzie jestem. Jeżeli podsłuchali, co mówiłem przez telefon, to
jeszcze bardziej upewnili się, że Adam Procane jest w drodze do Rosji.
— A co z planowanym rejsem Dillona do Finlandii?
— Zanim Dillon opuścił Waszyngton, prezydent rozkazał mu, żeby odebrał instrukcje ode
mnie. Pewnego dnia, późnym wieczorem Cord przyszedł do mnie do hotelu Grand, tak jak
ustaliliśmy. Nie dowiedział się dlaczego, lecz kazałem mu wejść na pokład tego statku. A
zanim odpłynął, zatelefonował do Karłowa udając, że jest Proca-ne'em. Powiedział mu, że już
jedzie, tak zniekształcając swój głos, iż można go było wziąć za mężczyznę lub kobietę.
Podróżująca z nim Helenę stanowiła pewną komplikację, której nie rozumiałem.
— Kiedy więc Dillon i Stilmar znaleźli się w Helsinkach i pojawiłeś się ty, Łysenko
pomyślał, że Procane też już tam jest.
— I wysłał Andrieja Karłowa do Finlandii, by zajął się sprawą, tak jak ten miał nadzieję. Poza
tym Karłów okazał dużą przebiegłość. Bez przerwy wysyłał do Moskwy meldunki, w których

background image

wyrażał swoje wątpliwości na temat Procane'a, i dzięki temu myśl, że Procane'em może być
sam Karłów, była ostatnią, jaka mogła przyjść im do głowy. Ja zabrałem ze sobą paszport na
nazwisko Partridge ze zdjęciem Karłowa, które dał mi w Londynie na wypadek, gdyby
zdecydował się wrócić. Przez kontrolę paszportową na Arlanda przeszedł jako Anglik.
— A powiedziałeś, że cała sprawa szarpała nerwy.
— Bo tak rzeczywiście było. Mówiąc prościej, wszystko zależało od tego, czy uda się
przekonać Łysenkę, że Procane jest w Finlandii, by Karłów został wysłany w celu
odstawienia Procane'a do Moskwy. Cały ten kamuflaż z Procane'em miał za zadanie
sprowadzić Karłowa na neutralne terytorium, by tam mógł zniknąć, oczywiście przy moim
udziale.
— W ten sposób zyskaliśmy w Waszyngtonie sporą wiarygodność.
— Pani premier wie, co robi — odparł tajemniczo Tweed.
— Przydałby ci się nowy garnitur — stwierdziła Monika, czyszcząc ubranie Tweeda, który
stał skrępowany. — Musisz doskonale wyglądać na tę rozmowę z panią premier. Aha,
chciałam cię spytać jeszcze o coś. Co się stało z Bobem Newmanem?
— Bóg jeden wie. Biedne chłopisko. Gdy Fergusson wrócił dzisiaj
398
ze Sztokholmu, powiedział mi, że Laila telefonowała do Grandu, próbując skontaktować się
ze mną. Widziała, jak Mauno żegnał go na lotnisku Yantaa. Sprawiali wrażenie, że są w
dobrych stosunkach. Słyszała też zabawną plotkę o znalezieniu martwego Rosjanina u stóp
jakichś skał w Parku Studziennym. Nie mam pojęcia, co to wszystko może znaczyć.
— Myślisz, że jeszcze kiedykolwiek zobaczymy Newmana?
— Mam nadzieję, ale to zależy od niego.
— To z pewnością było dla ciebie trudne. — Odsunęła się, by mu się przyjrzeć. — No, może
być.
— Tak, dopasowanie części tej skomplikowanej układanki było rzeczywiście trudne.
— „Układanka" to raczej trafne określenie.
— Problem polegał na tym, że niektóre jej fragmenty zaczęły chodzić własnymi drogami.
Sądzę, że powinienem już iść — powiedział bez entuzjazmu.
— Zapewne zaproponuje ci jakieś wspaniałe stanowisko. Howard jest już na wylocie.
— Pod warunkiem, że zaakceptuję propozycję...
— O, mój Boże! Chyba nie masz zamiaru odmówić stanowiska?
— Spójrz na to z innej strony. Oszukiwanie przeciwnika to jedno. Tymczasem ja oszukałem
wszystkich moich przyjaciół — Hornberga, Sarina, Charveta, Mouteta, Lisę Brandt i
Ravensteina. Że już nie wspomnę o moich pracownikach — Butlerze, Nieldzie i Fergussonie.
No i o tobie.
— Oni nigdy się o tym nie dowiedzą. Powiedziałeś mi przecież, że prezydent trzyma całą
sprawę w ścisłej tajemnicy. Cord Dillon musiał wiedzieć, ponieważ uczestniczył w
odprawach Karłowa. A poza tym Karłów nawet nie wybiera się do Stanów. Dasz mu nowe
świadectwo tożsamości i... nikt nigdy się nie dowie — powtórzyła.
— Wiem — odpowiedział i wyszedł.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Colin Forbes Tweed 13 Przepaść(1)
Colin Forbes Syndykat zbrodni
Colin Forbes Rok zlotej malpy
Colin Forbes Śmierć w banku Main Chance
Colin Forbes Burza krwi
Colin Forbes Podwójne Ryzyko
Colin Forbes Podwójne ryzyko
Colin Forbes Siostry
Colin Forbes Rok złotej małpy
Colin Forbes Podwójne ryzyko
Colin Forbes Podwojne ryzyko
Colin Forbes Na szczytach Zervos
COLIN FORBES Syndykat zbrodni
Colin Forbes Kamuflaz
20 Komórkowe i molekularne podstawy rozwoju
COLIN FORBES Siostry
COLIN FORBES Kociol
!Colin Forbes Śmierć w banku Main Chance

więcej podobnych podstron