Rosalie i Emmett
Pierwsze spotkanie z Emmettem to początek miłości niemieszczącej się w żadne schematy. Nigdy nie myślałam, że przyjdzie mi żyć z wyrośniętym dzieckiem całą wieczność. W dodatku dzieckiem, które tak silnie na mnie oddziaływało, przyciągało jak magnes. Ani razu nie poczułam się u jego boku zabawką, która warto pokazywać. Nigdy też nie pomyślałabym, że taki człowiek jest w stanie otoczyć kogokolwiek opieką, nie robiąc mu przy tym krzywdy. Tak wiem, jestem wampirzycą, jednak trzeba zauważyć, że Em może być niebezpieczny dla każdego. Nawet dla mnie. Okazało się jednak, ze jedyny aspekt od którego odbiegał od normalności to seksualność. W moim mniemaniu przyczynił się do tego jeden czynnik: Emmett jest przykładem osoby, którym targają potrzeby pierwotne. Zaspokojenia głodu i pragnienia, chęć rywalizacji i w naszym wypadku nieudolnej reprodukcji.
W dobie wyewoluowanych sposobów antykoncepcji cierpię stokroć bardziej, świadomość tego, ze inni nie chcą, a ja nie mogę wywołuje we mnie niepohamowany gniew. Emmett o tym wie i cicho cierpi obok. Jego chęć do życia i umiłowanie zabawy pozwala mu jednak normalnie funkcjonować. Świdrujące, złote oczy nie szukają u innych powodu do zazdrości. W przeciwieństwie do mnie. Za każdym razem, gdy przysięgam w obliczu Boga, że będę go kochać na wieki, odżywa we mnie poczucie, że nie zasłużyłam na tego wyrośniętego, uśmiechniętego misia. A może to on zasłużył na kogoś lepszego...
Siedziałam skulona na fotelu czytając kolejną książkę z serii Harlequinów. Takie idiotyczne pozycje pozwalały mi odrywać sie od rzeczywistości. Nagle poczułam czyjś ciepły policzek na swoim ramieniu.
- Rosie... - łagodny, chrypowaty głos zaczął szeptać cicho do mojego ucha. Sądzę, że zwykły człowiek nie usłyszałby niczego nawet gdyby siedział na moim miejscu, i szeptano do niego. Delikatnie odwróciłam twarz, a kruczoczarne loki delikatnie połaskotały mnie w nos. Zaśmiałam się sama do siebie.
- Słucham? - W zasadzie nie musiałam zadawać mu tego pytania. Dobrze wiedziałam czego chce. Byliśmy chyba jedną z nielicznych par na tym globie, która zawsze chciała jednego. Nigdy nie było dość. Nigdy nie miałam gorszego dnia. Emmett nigdy w życiu nie poczuł się odtrącony, bo i ja nie czułam potrzeby by mówić nie. Silna więź, która nas połączyła, szczególny typ nici zawiązała między naszymi ciałami. Ja bez niego nie istniałam, tak jak nie istniał on beze mnie. Nie było to moje pobożne życzenie. Każde z nas kiedyś zdradziło, może nawet i nie zdradziło, ale spróbowało czegoś innego. Tamto doświadczenie zaś umocniło nas w przekonaniu, że bez siebie jesteśmy nic nieznaczącymi przedstawicielami potępionej rasy, a tylko razem jesteśmy w stanie tworzyć taki tandem. Niepowtarzalny, energetyzujący i totalnie namiętny.
Emmett cicho jęknął i wybuchnął gromkim śmiechem.
- Kurde Rose, po co się pytasz? Nie potrzebnie tracimy czas na jakieś dziwne gierki... wstępne. - Pacnęłam go książką w tę wyrośniętą głowę i zachichotałam.
- Trochę więcej szacunku... - Niestety nie byłam w stanie nic więcej powiedzieć, bo szybowałam ponad wszelkimi meblami w pokoju, by wylądować w wielkich ramionach Emmetta. Bez zbędnych ceregieli owionął mnie soczysty zapach jego oddechu. W przeciwieństwie do innych par my nie potrzebowaliśmy łóżka. Dla nas prawa fizyki, a zwłaszcza grawitacji nie miały racji bytu. Zburzone domy były efektem czegoś co ja nazywałam naszym tangiem. Dla postronnych osób był to efekt szaleńczego odbijania się od ścian. Czasem w przypływie spazmatycznego krzyku rozkoszy zapominaliśmy sie i w miejscu gdzie powinniśmy się zatrzymać powstawała dziura, a my lądowaliśmy na trawie nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. To właśnie wtedy całe Forks myślało, że na oceanie szaleje sztorm. A my musieliśmy tłumaczyć się kolejnemu murarzowi, że Em się bardzo zdenerwował... Gdy murarze patrzyli na mojego ukochanego nie trzeba było im długo nic tłumaczyć. Czasem jakiś szepnął mi "Uciekaj dziewczyno" zapewne myśląc, że mnie bije, czy coś w tym stylu.
W gruncie rzeczy oprócz tego, że jesteśmy kochankami, Em jest też moim przyjacielem. Jako jedyny rozumie moje dylematy. Jego wielka dłoń obejmująca moją szyję to jedyne skuteczne antidotum.
- Mała, tak sobie teraz myślę, że ten Edward ma przekichane.
- Dlaczego? - Spytałam zdziwiona. Emmett tylko uśmiechnął się tajemniczo.
- Nie wyobrażam sobie tyle żyć w celibacie...
- Em, bądź poważny. Myślisz tylko o jednym. Nie każdy ma tak wygórowane potrzeby jak ty czy ja. - Edward od początku był w rodzinie postrzegany jako obraz cnót i nigdy nie zaprzątałam sobie zbytnio głowy jego życiem... intymnym. Szczerze, perspektywa Edwarda, który wkońcu traci to co ukrywał za swoim pasem cnoty była komiczna. Tak jakby zakonnica wystąpiła w filmie stanowczo dla dorosłych.
-To wcale nie jest tak, że myślę tylko o jednym. Po prostu uważam, że człowiek, który TEGO nie robi jest nienormalny. Nie ma nic gorszego niż brat psychol.- Uśmiechnęlam się do swoich myśli, bo rozumiałam Emmetta, aż za dobrze. Pamiętam jak dziś naszą pierwszą noc. Dwa miesiace po jego przemianie. Jak zwykle przeskakiwałam z kanału na kanał, gdy koło mnie siadł. Jego ciężkie ramię opadło na moje. Popatrzyłam na niego zaskoczona, a on tylko uśmiechnął się. W jego wielkich policzkach pojawiły się dwa dołeczki. Rozbrojona przysunęlam się bliżej i oparłam głowę o jego nagi tors. Był wyrzeźbiony jak u kulturysty.Widać było każdy najmniejszy mięsień. Krwistoczerwonymi paznokciami zaczęłam rysować koła i widziałam, że bardzo mu się to podoba. Nagle coś mnie podniosło, zupełnie jakbym ważyła tyle co piórko.
Posadził mnie okrakiem na swoich kolanach i zaczął całować tak jak nie robił tego nikt wcześniej... Dziko, nieprzewidywalnie.Już wtedy wiedziałam, że chcę tylko jego, a tej nocy upewnił mnie w tym przekonaniu doprowadzając do stanu kiedy po raz pierwszy zapomniałam kim tak na prawdę jestem.
-:-
Rose od początku była moim aniołem. Jasne włosy i cera, zesłana tylko po to by mnie uratować i uszczęśliwić. Skomplikowany charakter tylko dodaje pikanterii temu wszystkiemu co tak trudno opisywać. Dobrze wiem, że jestem ciężkim kompanem do życia i nie chodzi tylko tu o moją wagę. Trudno jednak walczyć ze swoją naturą gdy w pobliżu zawsze jest to cudo natury. Kształtne, idealne i niepowtarzalne. Tak szczerze chyba żaden facet nie mógłby się oprzeć. Dobrze, że jestem nieśmiertelny, nie męczę się i nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Dobrą kondycję mam chyba po tym, że codziennie rano i wieczorem gwarantuje mi darmową gimnastykę.
- Emmett... - W zasadzie wystarczy mi tylko to i ja już wiem o co chodzi. Czasem mi się pomyli, no ale trudno. Wtedy wrzeszczy, że chciała mi tylko powiedzieć, że chciała gdzieś pojechać. Tylko te jej wyjazdy i tak sprowadzają się do jednego a ja nie wiem później dlaczego wcześniej tak krzyczała. Nie rozumiem kobiet i wcale się z tym nie kryje. To, że udało mi się jakoś zrozumieć Rosalie to jest chyba cud. Małe gafy w porównaniu z tyloma latami całkowitego zrozumienia tej blond famme fatale to bilans korzystny. Rose nie jest niezniszczalną skałą. Gdyby mogła płakać płakałaby pewnie codziennie. Nie tylko z rozpaczy. Ze śmiechu również. Twierdzi, że to ja doprowadzam ją do tak skrajnych stanów. O ile ten drugi mogę zrozumieć o tyle łzy rozpaczy to nie moja wina. Nie licząc niemożliwości bycia reproduktorem. To już wina matki natury. Czasem sobie myślę, że to nawet dobrze,bo antykoncepcja w naszym wypadku to kosztowny interes. Nie mogę jednak powiedzieć tego Rosalie, jak nic by mnie zabiła, rzuciła albo co gorsze przestała kochać. Kiedyś na urodziny zaczęła grać mi "You're not alone". Gdybym mógł płakać pewnie wył bym jak małe dziecko. Dlatego nie można powiedzieć o nas banalnego "Łączy nas tylko seks". Łączy nas coś bardziej skomplikowanego. Myślę, że wtedy gdy mnie uratowała oddała mi część siebie. Nigdy nie powiem o Rose złego słowa, chociaż irytuje nie niemiłosiernie. Zwłaszcza jak na wszystko patrzy tak krytycznie, nawet baseballu nie może ze mną pooglądać, bo zaraz jest, ze faceci to jak małpy wypuszczeni z buszu goniący za bananem. A ja jestem niedźwiedziem, a nie małpą, i to mog uznać za obelgę. Rosalie tego nie powiem. Edward twierdzi, ze jestem wyrośniętym pantoflarzem. Za to jakim...