Rozdział II
Od tamtej nocy minęło cztery dni. Cztery dni przepełnione bólem, smutkiem i łzami matki. Rosalie się nie odnalazła, ani żywa, ani martwa…
Policja nie znalazła nikogo odpowiedzialnego za jej zniknięcie…
Nie było mojej siostry…
Nie chciałem w to wierzyć…
Z każdym dniem budziłem się z nadzieją że zaraz stanie w drzwiach i powita mnie swoim perlistym śmiechem…
Matka… matka chodziła jakby była żywą zjawą…
Ojciec… od czterech dni nie był w pracy, siedział tylko w swoim gabinecie…
Alexander… pytał się co trochę kiedy przyjdzie Rosita po dwóch dniach dał sobie spokój i znów biegał beztrosko w przebraniu Indianina…
Przez cztery dni przez nasz dom przewinęła się lawina ludzi…
Policjanci… przesłuchania i te wieczne zapewnienia że robią co w ich mocy by znaleźć moją siostrę…
Przyjaciele i znajomi… przychodzili z dobrym słowem… nawet Cullenowie, chociaż ich znaliśmy najmniej… przyszli się też pożegnać… wyjeżdżają… zabawne że Rosi była kiedyś zazdrosna o urodę pani Cullen… uśmiechnąłem się do wspomnień…
Vera z mężem… to nie jej wina co się stało a jednak z płaczem wypominała sobie że puściła Rosalie samą o tak później godzinie… nie mam jej tego za złe… nikt z mojej rodziny nie miał… miałem jednak żal do siebie… byłem zły… gdybym ją odprowadził, gdybym po nią wyszedł… nie… nie mogę się zadręczać…
Kingowie… Royce junior wyglądał jakby naprawdę się przejął zniknięciem Rose… może jednak ją kochał? Royce senior zapewnił mojego ojca że nam pomoże… zobaczymy…
Cztery dni koszmaru…
Cztery dni… cztery okropne dni…
Potem pięć, sześć, siedem…
Minął miesiąc…
Po Rosalie ani śladu…
Za to w mieście zaczęły się dziać dziwne rzeczy…
Minęło dokładnie trzydzieści cztery dni od zaginięcia Rosalie…
Była sobota, siedziałem z Alexem w salonie. Próbowałem skupić się na powtórzeniu lekcji co przychodziło mi z wielkim trudem, cóż jeśli ma się nad sobą młodszego brata to po prostu nie możliwe. Po południu przyszła matka Royca, pani Felicja King i powiadomiła moją matkę ze przyjaciel Royca, niejaki Arnold Franklin, nie żyje. Znaleźli go w jego mieszkaniu. Był tak połamany że wyglądał jak szmaciana lalka… podobno.
Nie ruszyło mnie to, przynajmniej o jednego gnojka mniej na tym świecie
Wszystko wróciłoby do porządku dziennego, gdyby nie informacja o śmierci, kolejnego przyjaciela Royca juniora…
Tym razem ofiarą padł Hugo Smith, znaleźli go dzień po znalezieniu Arnolda. Z krążących plotek wynikało że Hugo był również strasznie poturbowany, znaleźli go w przy barowej uliczce…
Pastor podczas niedzielnego kazania zapraszał na czuwanie w intencji Huga i Arnolda… ale jak Rosalie zaginęła to nikt nie czuwał… żałosne. Nie poszedłem z rodzicami… siedziałem w domu i przeglądałem swoje prace. Omijałem te z wizerunkiem mojej siostry… nie wiem czemu. Chyba nie potrafiłem na nią spojrzeć…
Było już dość późno gdy ulicą przejechały radiowozy i karetka na sygnale…
Kolejny kompan Royca Kinga nie żył… Rufus Moon trzeci w ciągu dwóch dni… Spoczywaj w pokoju łajdaku…
Gdy szedłem do szkoły, każdy na ulicy szeptał o potrójnym morderstwie… w szkole chłopaki wymyślali swoje teorie na ten temat… pokręciłem głową, zastanawiając się kiedy moi koledzy dorosną.
Majowe słońce grzało dość mocno, siedziałem w ogrodzie i pilnowałem Alexa, było to już lekko nużące… rozumiałem matkę która nadal nie mogła się pogodzić ze stratą córki… zresztą ja też nie… ale ja przynajmniej funkcjonowałem a nie leżałem cały dzień w ciemny pokoju…
Niemal wybuchnąłem śmiechem gdy nasza kucharka przyszła z wiadomością że nie jaki John Lenon z Georgii który przyjechał tu, do Rochester, do… no do kogo? Taak… do Royca… nie żyje. Znaleźli go w hotelowym pokoju w takim samym stanie jak poprzednią trójkę…
W ciągu tygodnia cztery trupy… trupy które miały ze sobą coś… nie… raczej kogoś wspólnego… Każdy z nich był znajomym byłego narzeczonego mojej siostry…
Spojrzałem w okno, niebo już przybrało granatową barwę a błyszczące gwiazdy… czyżby te zabójstwa miały coś wspólnego ze zniknięciem Rose? Może Royce wdepnął w jakieś główno… mafia albo coś w tym stylu… i jeśli to jego wina że Rose nie ma… może dlatego był taki załamany po jej zniknięciu?
Zamknąłem oczy i potarłem dłońmi skronie…
Tamtego wieczora mijałem grupę pijanych mężczyzn… a jeśli to byli oni? Jeśli to był Royce z kumplami? Jeśli to oni coś zrobili mojej siostrze?!
Royce podobno wyjechał w interesach… a jeśli się ukrywa? Jeśli coś wie?!
Wybiegłem na korytarz i już miałem zbiec na dół, z mocny postanowieniem dorwania Royca, gdy mój wzrok przykuło otwarte wejście na strych. Dziwne… nie słyszałem żeby ktoś chodził po strychu ani po schodach.
Zdenerwowany weszłam, najciszej jak się dało, po drabinie prowadzącej na strych. Mrok który tam panował był niedopisana, jedynym źródłem światła było światło księżyca które padało przez małe poddaszowe okienko… światło padało wprost na kobietę która stała przy kufrze i gładziła… suknie ślubną mojej siostry… była tak zabsorbowana suknią że nie zważyła mojego przyjścia.
- Przepraszam panią ale…
Głos mi odjęło kiedy tajemnicza kobieta na mnie spojrzała…
Była… piękna. Jej jasne włosy okalały niczym aureola jej niemalże marmurową twarz. Miała szkarłatne oczy, których można było się przestraszyć i była tak podobna do…