Rozdział VI
Zgasiłem papierosa w brudnej barowej popielniczce. Niebo za poplamionymi oknami przybrało odcieni szarości a z ciemnych chmur zaczął sączyć się deszcz.
- To tyle - znad szklanki whisky spojrzałem na kobietę która siedziała przede mną. Była niesamowicie piękna i niebezpieczna. - jeśli chodzi o nią nie ma już nic więcej do powiedzenia. Już nigdy jej nie widziałem chociaż jej osoba prześladowała… nadal prześladuje po nocach. Tyle że teraz, po latach jej twarz jest coraz bladsza…
Odstawiłem pustą szklankę na stolik. Brudny londyński pub powoli zapełniał się gośćmi. Przy barze kiwał się mocno podpity mężczyzna do którego łasiła się mocno wymalowana prostytutka która mogła mieć zaledwie siedemnaście lat. Przy stoliku pod ścianą dwoje młodych ludzi schylało ku sobie głowy szepcząc coś… dziewczyna zarumieniona odwróciła wzrok od towarzysza i roześmiała się cicho. Mój wzrok spoczął na mojej znajomej… a może raczej na nieznajomej która siedziała ze mną przy stoliku w kącie zadymionej sali. Monic spojrzała na mnie spod firanek gęstych rzęs, przed nią stało stado papierowych ptaszków które zrobiła słuchając mojej opowieści.
- A co było potem? - spytała dźwięcznym głosem składając kolejną serwetkę - Nie powiedziałeś mi o czym rozmawiałeś z matką…
Skrzywiłem się i odpaliłem kolejnego papierosa.
- O niektórych rzeczach nie chce mówić.
Gdy przeniosła na mnie wzrok w jej ciemnych oczach pojawiły się ostrzegawcze iskierki.
- Mark ale ja chce znać ciebie całego. Chce wiedzieć o tobie wszystko. To co cię boli też. Pamiętaj o naszej umowie panie malarzu.
Mówiła cicho pochylając się lekko w moją stronę. Zaciągnąłem się i wypuściłem obłok dymu wprost na nią. Wiedziałem że przegrałem, widziałem to w jej oczach i w pewnym uśmiechu który pojawił się na jej twarzy.
- Więc… - wyprostowała się na krześle, odrzucając kruczoczarne włosy na plecy - o czym chciała rozmawiać z tobą matka?
Kiwnąłem na kelnera i po chwili przede mną stała kolejna butelka złotobrązowego płynu. Nalałem sporą ilość do szklanki i wypiłem jednym haustem.
- Nie wiem. - zamknąłem oczy.
Kolejny potok bolesnych wspomnień.
- Czemu?
Wziąłem głęboki wdech i zacząłem opowiadać diabolicznej kobiecie historię mojego popieprzonego życia…
***
Niebo rozpogodziło się a w kałużach odbijały się pierwsze poranne promienie słońca, ptaki rozpoczęły swój koncert na cześć wiosny. Zielone drzewa i trawniki… ogrody z rabatami kolorowych kwiatów. To wszystko nie istniało dla mnie. Czułem się jak niedoskonała postać na idealnym obrazie wielkiego artysty.
Z ciężkim sercem wszedłem do domu.
Coś mi nie odpowiadało.
Coś wisiało w powietrzu…
Stałem na progu, moim ciałem wstrząsały systematyczne dreszcze…
Miałem jakieś dziwne przeczucie że coś się stało…
Coś co nie koniecznie musiało być czymś dobrym…
I jak potem się okazało miałem racje…
Nigdy nie zapomnę tego widoku.
Ojciec trzymający w ramionach nieprzytomną matkę, w jej włosach skrył twarz po której ciekły łzy… i jego ciche błagalne słowa by go nie zostawiała… by otworzyła oczy…
Nie otworzyła oczu.
Nie powiedziała nic.
Nie mogła…
Zostawiła nas.
Odeszła zostawiając krótki list…
Przepraszam…
Zwykłe przepraszam…
Zero słowa wyjaśnienia…
Mój świat znów legł w gruzach.
Dnia 27 maja 1933 roku Eleonora Hale popełniła samobójstwo, zostawiając męża i osieracając dwójkę synów…
Dnia 30 maja 1933 roku odbył się cichy pogrzeb bez udziału mieszkańców. Tylko ja, ojciec, Alexander i rodzice mamy…
To było straszne… ten okres po śmierci matki.
Alexander który ucichł i przestał być radosnym chłopcem który biegał na drewnianym koniku zamieszkał u dziadków na wsi…
Ojciec… on… on się zwyczajnie załamał. Rozpił się, rzucił pracę w banku. Całymi dniami siedział w swoim gabinecie a wieczorami wychodził do baru by po raz kolejny zalać się w trupa…
A ja?
A ja zostałem sam.
Przez trzy lata żyłem nie swoim życiem.
Za wszystko obwiniałem siostrę. To po jej odejściu czy też zniknięciu wszystko runęło.
Zacząłem ją nienawidzić.
Jakoś skończyłem szkołę, w miedzy czasie podpadając kilka razy policji za rozboje po pijanemu…
Trochę tego było.
Z Alexem prawie się nie widywałem… dziadkowie nie przepadali za mną. Martwili się że sprowadzę brata na złą drogę. Za każdym gdy do nich przyjeżdżałem, robili mi awantury… dziadek uważał ze każdy artysta kończy jak ja… czyli młody nędzarz… babka zawsze szlochała i wzywała Boga na pomoc.
Ojciec… z nim w ogóle kontaktu nie miałem… żyliśmy pod jednym dachem ale już nie byliśmy ojcem i synem. Byliśmy Markiem Hale i John'ym Hale… mieliśmy swoje życia.
Piłem.
Paliłem.
Sypiałem z wieloma kobietami.
I co najważniejsze - dostałem się na wydział sztuki na Cambridge University.
Bez żalu wyjechałem z Rochester, z Nowego Yorku.
Z dala od wszystkiego co przypominało mi o mojej przeszłości, o radosnych chwilach, od tego wszystkiego uciekłem do Europy.