LUSTRO cz. 4 Rosalie
Już trzeci raz na przełomie pięciu lat stałam przy łóżku Belli zastanawiając się czy umrze.
W ogóle nie zależało mi na tym by przeżyła! Bynajmniej takie stwarzałam teraz ku temu pozory.
Ale czy to moja wina?
Ona miała wszystko czego pragnęłam!
Wszystko!
Życie ( to, które mogła zakończyć lub rozpocząć na nowo), Edwarda i dziecko!
Ja nie miałam nic!
Czy naprawdę nie miałam prawa być zazdrosną?
Jestem wampirem, ale również kobietą!
Łatwo mnie zranić!
Zdumiewające?
A jednak!
Przez naprawdę długi okres czasu ukrywałam przed rodziną i może przed samą sobą jak bardzo się zmieniłam.
Mówiąc „naprawdę długi okres czasu” miałam na myśli, od chwili pojawienia się Isabelli Swan w naszym idealnym życiu.
Było to wręcz brutalne wtargnięcie niż zwykłe pojawienie się w nim! Czułam się osaczona przez tą ludzką dziewczynę.
Moja egzystencja zależała od Niej!
Od jej lojalności, zrozumienia i odwagi.
Nigdy nie okazałam jej pozytywnych uczuć, nawet gdy rozmawiałyśmy o mojej przeszłości, którą Edward wcześniej tak subtelnie dla Niej skrócił.
Tak wiele razy sprawiłam jej przykrość. Przeze mnie straciłaby ukochanego, my wszyscy byśmy go stracili!
A ona zawsze odnosiła się do mnie z drażniącą serdecznością. Nigdy nie zwątpiła w to, że ją polubię lub choćby zaakceptuję.
Była w tym tak podobna do Carlisle'a.
I coś we mnie pękło gdy poprosiła mnie o pomoc by ratować jej nienarodzone dziecko.
Miała przecież Alice! Były przyjaciółkami.
Ale poprosiła mnie... wręcz błagała.
Czy uważała iż moja potrzeba macierzyństwa zbliży nas do siebie?
Jeśli tym się kierowała...to miała rację!
Mimo tego nie myślałam o Belli dobrze, nie mogłam!
Nie mogłam zdradzić się przed tymi sześcioma cudami świata (Cullenowie) jaka potrafiłam być, jaka zawsze chciałam być!
Obawiałam się, że nie odbiorą mnie poważnie.
Zawsze płytka i próżna Rosalie Hale miałaby ot tak nagle zmienić się we wspaniałomyślną i bezinteresowną wampirzycę?
Nawet tak tolerancyjny i wyrozumiały Carlisle wyczuwałby w tym coś sztucznego.
Ale to kim stałam się w swoim umyśle...duchu, było naprawdę prawdziwe.
Polubiłam Bellę...stała się poniekąd dla mnie wzorem do naśladowania.
Oczywiście chodzi mi o ową bezinteresowność.
Nie byłoby zapewne dla mnie bezpiecznym (teoretycznie) naśladowanie jej zachowań. Musiałabym z całą pewnością wykupić abonament u jakiegoś dobrego wampirzego psychiatry i internisty.
O tak Bella była potężnym magnesem przyciągającym pecha.
Zaczęło mnie to denerwować wówczas, gdy ten pech dosięgał i Nas - Cullenów.
Przygody z rodziną Volturi nie należały do tych, które w ogóle chciałabym przeżyć. Spędzanie czasu z wilkołakami też nie było dla mnie miłym doświadczeniem.
Starałam się być wyrozumiała, ale jakoś nie umiałam.
Jacob Black działał mi po prostu na nerwy, nieważne pod jaką postacią go widywałam!
Wilk czy człowiek...śmierdział w ten sam sposób!
Nie zapominając o fakcie, że był dla mnie po prostu chamem!
Fakt, ja również nie byłam najmilsza.
Sądzę, że wytłumaczyć to można w prosty sposób. Wróg naturalny. To było silniejsze od Nas!
Podziwiałam równocześnie Bellę, która kochała Nasze rasy jednakowo. Dla niej nie było podziału na wampiry i wilkołaki. Byli tylko - przyjaciele.
Ja nie byłam taka tolerancyjna...
Liczyłam się tylko Ja i moja rodzina!
Bella była pierwszą osobą, której chciałam się pozbyć z naszego życia. Nikt nigdy nie naruszył naszej prywatnej przestrzeni.
Żaden człowiek! Ludzie się nas bali! Tak powinno być!
Ona była inna, nie działał u niej instynkt samozachowawczy, więc zamiast unikać nas jak ognia lgnęła ku nam w nienaturalny wręcz sposób.
Jak widać magnes przyciągania kłopotów działał!
I to na największych obrotach!
A ona niczym lep na muchy przyciągała do siebie Edwarda!
Zakochał się w niej!
I naprawdę mnie to zabolało!
Wszyscy znają oficjalną wersję, którą sama zresztą podałam jak na tacy.
Zabolał mnie fakt, że wybrał „nijaką” śmiertelniczkę a mnie tyle lat odrzucał.
Owszem bardzo liczyłam na miłość swojego brata...
Liczyłam na to, że moja uroda go oczaruje...
Zawsze wszyscy mnie ubóstwiali!
I co z tego? Co z tego, że miałam pieniądze, status i krasę?
Czyż nie to sprawiło, że stałam się tym kim jestem teraz?
Gdybym była taka jak Vera... Zwyczajną, młodą dziewczyną nie wychowywaną w taki sposób jaki to miało miejsce!
Czy moje życie potoczyłoby się inaczej? Gdybym nie poznała Royce'a ...?
Gdyby sława i wszelkie dobra nie stanowiły wówczas dla mnie takiej wagi?
Nie wiem.
Może mój los właśnie tak miał się potoczyć?
Miałam mieć całą wieczność by zastanawiać się, co by było gdyby?
Czy miałam doczekać czasu, w którym poznam Bellę - dziewczynę mającą wszystko, a zarazem nic?
Naprawdę nie wiedziałam!
Ale dzięki niej odnalazłam siebie samą, inną Rosalie, lepszą.
Pragnęłam by moja rodzina również ją poznała, ale musiałam ich na ten wstrząs przygotować.
Ostatnimi czasy nasze życie bardzo się zmieniało, wtargnęła w nie śmierć i obawy o naszą przyszłość.
Wszystko się zmieniało...
My się zmienialiśmy.
Carlisle z całą swoją pasją oddawał się zgłębianiu wiedzy o Belli i jej córce Renesmee.
Esme bardzo martwiła się stanem synowej. Wiedziała jaką drogę wybierze Edward jeśli to wszystko zakończyłoby się kiedyś źle.
Emmett według mnie zachowywał się troszkę nieodpowiednio w stosunku do sytuacji w jakich się ostatnio znajdowaliśmy.
Kochany wariat, potrafiłby z pogrzebu uczynić świetną imprezę. Jego entuzjazm dodawał mi jednak sił, zawsze był przy mnie i wspierał, cokolwiek to oznaczało.
Alice? Alice żyła w swoim świecie. Miałam dziwne wrażenie, że ukrywa coś w sobie, podobnie jak ja.
Jasper cierpiał, może nie cierpiał, ale na pewno było mu bardzo ciężko. Pokładał w Isabelli wiele nadziei na to, że odciąży go z bycia „czarną owcą „ naszej rodziny.
Wiedziałam jak to jest!
Jako jedyna mogłam go w pełni zrozumieć.
Jedyna różnica polegała na tym, że on miał pretensje do jej silnej woli, a ja irracjonalnie nie!
Byłyśmy z Bellą do siebie takie podobne, a nikt tego nie zauważył.
Obie straciłyśmy życie z miłości.
Ja - brutalnej.
Ona - krystalicznie czystej.
Nigdy nie pokusiłyśmy się o zaspokojenie pragnienia ludzką krwią.
Obie byłyśmy bardzo zagubione.
Obie się odradzałyśmy.
Ja - uczuciowo
Ona - dosłownie.
Wróciłam pamięcią do dzisiejszego poranka - poranka, którego postanowiłam być nową sobą...
- Spoliczkowanie pomaga!- podpowiedziałam szeptem bratu stojąc w drzwiach sypialni (tej w której właśnie się znajdowaliśmy). Oburzył się moim pomysłem, ale nie kazał mi odejść. Cieszyłam się, ukrywając jednak swoje prawdziwe uczucia, opanowałam tą sztukę niemal do perfekcji. Biłam się w myślach czy podejść czy może bezpieczniej byłoby się wycofać.
Podeszłam niepewnie i usiadłam na brzegu łóżka. Widok dziewczyny poruszył moje zlodowaciałe serce. Wypełniło mnie współczucie, które zapewne aż ze mnie emanowało, ponieważ Edward spojrzał na mnie z podejrzliwością.
Właśnie tego się obawiałam... Oni nigdy nie przekonają się do mnie.
Postanowiłam szybko odwrócić jego myśli, a jednocześnie starałam się uzyskać odpowiedź na pewną nurtującą mnie sprawę.
'Wiesz Isabella powiedziała mi coś wczoraj...Kiedy pobiegłeś do La Push z Quilem - Bardzo przepraszała mnie, że nie pomogła mi w Rochester. Edward ona chyba naprawdę postradała zmysły'
Wiedziałam, że z nią wszystko było w porządku, ale paradoksalnie musiałam grać kogoś kim już nie byłam. Patrzyłam na niego z niezrozumiałą furią, chciałam by mnie poznał, by już nie widział we mnie tylko pustej lali.
Ale mój brat już chyba nigdy nie będzie umiał patrzeć na mnie w inny sposób.
Zbyt wiele dekad minęło, zbyt wiele smutków i cierpień mu zgotowałam by mógł postrzegać mnie jako dobrą.
- Rose dzieją się dziwne rzeczy, ale zapewniam Cię ona jest normalna! Jeśli przepraszała Cię za coś, czego nie mogła zrobić zapewne tak było! - prawie warknął w moim kierunku - I nie waż się określać jej mianem psychicznie chorej - wbił we mnie swoje pogardliwe spojrzenie.
Jakby ktoś wbijał mi nóż w plecy.
Poczułam się zraniona! Jak mógł mną gardzić w chwili gdy cierpiałam razem z nim? Aż tak był ślepy i nie zauważył?
Jedyne co mogłam uczynić to wlać w swoje spojrzenie wszystkie swoje obawy i cierpienia. Nie mogłam wtedy nawet pomyśleć o tym jak cierpię z braku zrozumienia, z którym na pewno bym się spotkała.
- Cholera nie bądź tempa Rose! - jego słowa wbijały kolejny sztylet w moje kamienne ciało powodując nieopisany wręcz ból - Uwierzysz jak Ci powiem, że żyjemy w Forks tylko dzięki niej? - kontynuował a ja wywróciłam tylko oczyma. Nie zrozumiał mowy mojego ciała, niczego nie pojął.
- Zapytaj Nessi, co widziała w domu Blacków! - był rozgniewany. Zapewne ( jak to zresztą zwykle bywało) wziął mnie za bezduszną, pozbawioną rozumu idiotkę.
- Żal mi was obojga - wzruszyłam ramionami wbijając w brata pełne politowania spojrzenie. Byłam psychicznie dobita.
!Rozdarta!
Minęłam się w przejściu z ojcem posyłając mu pełny rozżalenia uśmiech.
On też zdawał się nie zauważyć mojej wewnętrznej metamorfozy.
Nie pojmowałam, że odrzucenie może być aż tak bolesne.
Byłam okrutna za życia dla swoich adoratorów, nie zważałam na ich uczucia.
Mój egoizm i narcyzm uderzały teraz we mnie trójnasób.
Oto nadszedł czas zapłaty - odrzucenie, którego tak bardzo się obawiałam.
Myśl, iż będę musiała na zawsze pozostać kimś kim już nie jestem przyjęłam z pokorą.
Musiałam świadomie ranić najbliższych, Bellę, Edwarda.
Czułam się jak ptak zamknięty w klatce, jak skrępowany więzień własnego umysłu.
Chwilę później usłyszałam dźwięk, pierwszy dźwięk wydany przez Jej odrodzone serce. Krew płynąca w żyłach, życiodajna ciecz, którą mi odebrano, życie...Bella odżyła.
Wampir nie człowiek.
Człowiek nie wampir.
Ot czym byłyśmy obie...obie niespełnione!
Jakby los sprawił nam prywatny żart.
Zapewne obie pożądałyśmy tego, co nam odebrano.
Ona - śmierci.
Ja - życia.
Znałam Isabellę na tyle by być pewną swoich racji.
Wiedziałam, że będzie zawiedziona.
Zawiedziona ze swojego człowieczeństwa jak ja z powodu odrzucenia.
I musiałam nadal grać...
Spojrzałam na Bellę, która właśnie chciała wypowiedzieć swoje pierwsze słowo.
Zacięła się w połowie. Jej głos nie był już tak krystalicznie czysty, cóż nieśmiertelność jej urody również odeszła.
Wiedziałam, że się boi, że przeżywa koszmar...wiedziałam, że czuje się nieatrakcyjna.
Ale nadal była piękna!
Chciałam przytulić ją i pocieszyć, ale tym zajmował się jej ukochany mąż.
Chciałam być jej przyjaciółką.
Chciałam podejść i powiedzieć z uśmiechem.
„ Witaj Bello! Kocham Cię! Witaj!”
Zamiast tego pomyślałam o niej „ dziwadło” - rozmyślając przy tym o wszystkich najgorszych rzeczach związanych z nowoodrodzoną, by Edward dostał czego chciał! Mnie i moich okrutnych myśli, by się na mnie kolejny raz zawiódł!
Wszyscy tego chcieli, potrzebowali tego!
Więc im to dałam!
Im więcej dawałam im z siebie - tym bardziej umierałam.
Umarłam na zawsze gdy Bella spojrzała na mnie z rozgniewana miną.
Nie była „dziwadłem” była utalentowana.
Czytała moje myśli - te, które chciała....
Ja nadal umierałam...