LUSTRO cz. 6 Carlisle
Zerkałem z nieukrywanym niepokojem w stronę Isabelli, która dosłownie przed chwilą zemdlała. Jakie to było do niej podobne. Stracić przytomność w takim momencie. Nie zdawała sobie sprawy, że musiałem zadać jej wiele pytań, zbadać ją i określić jej stan?
Musiałem wiedzieć jakie zmiany w niej zaszły, byłem tego wprost chorobliwie ciekaw!
Ale na chwilę obecną musiałem pokrzepić się ratowaniem swojej rodziny, ogólnie nie wyglądali najlepiej, od strony psychicznej oczywiście. Miałem wrażenie, że wszyscy przechodzą jakieś osobiste dramaty. Przed chwilą byli przecież świadkami okrutnego morderstwa, a teraz na ich oczach wampirzyca przeistoczyła się w człowieka.
Najbardziej obawiałem się stanem Rosalie. Ona zawsze pragnęła być śmiertelniczką i poniekąd miałem ogromne wyrzuty sumienia, że z moich pobudek stała się tym czego z całego serca nienawidziła. Chciałem dobrze. Była jeszcze taka młoda, piękna...miała całe życie przed sobą i wydawała się idealną kandydatką na partnerkę dla Edwarda. Jakże błędna była moja decyzja. Oczywiście nigdy nie żałowałem, że Rose została moją córką! Ubolewałem nad jej cierpieniem. Jednak chyba nigdy nie uświadomiła sobie tego, że wszystko co jej odebrałem robiąc ją swoim pobratymcem zabrał jej wcześniej narzeczony. On odebrał jej ludzkie życie, a ja tylko przedłużyłem jej egzystencję w nieskończoność. Może wolałaby umrzeć? Nie wiem. Minęło już tyle lat i nadal wydawała się być zrozpaczona. Widziałem to w jej spojrzeniu każdego dnia. Miała Emmetta swojego ukochanego, któremu uratowała życie! Pamiętam jak dziś gdy błagała mnie bym go przemienił. Nie mogłem jej odmówić, nie po tym ile cierpienia na nią zrzuciłem swoimi wcześniejszymi decyzjami. Byłem jej to winien! I obawiam się, że do końca naszego istnienia nigdy nie odkupię swoich grzechów wobec Rosalie.
Kim byłem decydując o jej losie?
Nie dałem jej żadnego wyboru, potępiłem ją...
Moja Rosalie stała nieruchomo wbijając swoje spojrzenie w omdlałą Bellę tuloną w ramionach Edwarda. To spojrzenie było odzwierciedleniem jej bólu, zazdrości i nienawiści. Biedna dziewczyna była świadkiem czegoś, o czym sama marzyła, ale akurat jej nie było to dane.
Edward był załamany. Ostatnimi czasy musiał zmierzyć się z wieloma problemami. Czuł się w obowiązku chronić ukochaną, jednak nie wiedział w jaki sposób to czynić, nawet ja nie wiedziałem. Nigdy nie spotkałem się z podobnym przypadkiem! Isabella Swan była jedyna w swoim rodzaju. Sprawiała, iż moja dotychczasowa wiedza była znikoma, a uczyłem się naprawdę długo!
Złożoność osobowości Belli była naprawdę porażająca! Brak jakiegokolwiek hamulca w jej podświadomości sprawiał, że w towarzystwie istot niebezpiecznych czuła się bardzo komfortowo. Nawet w chwili zagrożenia życia brała całą odpowiedzialność na siebie. Brak u niej instynktu samozachowawczego wprowadzał ją w naprawdę poważne tarapaty. Biorąc choćby pod uwagę jej spotkanie z James'em w Phoenix. Znalazłem list, który napisała do ukochanego.
* Edwardzie
Kocham cię. Jestem jeszcze taka młoda. James złapał moją mamę. Nie mam wyboru, muszę coś zrobić. Wiem, że może mi się nie udać. Tak bardzo mi przykro.
Nie gniewaj się na Alice ani na Jaspera. To będzie cud, jeśli uda mi się im wymknąć. Podziękuj im w moim imieniu za wszystko, zwłaszcza Alice.
Mam jeszcze jedną ogromną prośbę - nie próbuj odnaleźć Jamesa. Sądzę, że o to właśnie mu chodzi. Nie mogę znieść myśli, że komuś mogłoby się coś stać z mojego powodu - zwłaszcza Tobie.
Błagam, zrób to dla mnie. To wszystko, co możesz teraz dla mnie zrobić.
Kocham cię. Wybacz mi
Bella
To właśnie była cała panna Swan, chcąca chronić wszystkich po za sobą!
Była, jest i zapewne będzie niezwykłą osobowością. Wprowadziła w nasze życie tyle zmian, staliśmy się bardziej pewni swoich wyborów, swojej samokontroli. Nawet Jasper mobilizował się do cięższej pracy nad sobą. Nigdy mu tego nie mówiłem, ale byłem z niego naprawdę dumny. Po incydencie w osiemnaste urodziny Belli starał się kontrolować swoją naturę bestii, okiełznać ją. Nie pozostał bierny w chwili, gdy ukochanej jego brata groziło niebezpieczeństwo. Trenował sforę wilków w zabijaniu nowonarodzonych wampirów, które miały za zadanie zgładzić naszą przyjaciółkę. Tak Bella zdecydowanie nią była. Nasza zawsze oddana powierniczka.
W tamtym okresie mogłem zaobserwować jakie są relacje między nią a naszym wrogiem naturalnym. Osobiście nie uważałem Quileutów za zagrożenie, ale natura była bezwzględna. Dziewczyna czuła się wśród nich niezagrożona, chociaż wiedziała jak niebezpieczne są młode wilkołaki. Były wybuchowe i nieobliczalne. Zapewne obie nasze rasy obawiały się tego oddania z jej strony. Powinna być ostrożniejsza i zdecydowanie mniej ufna. Byliśmy i jesteśmy niebezpiecznymi stworzeniami, przed którymi powinna czuć dystans lub choćby jego namiastkę.
Moja synowa zadziwiała mnie pod każdym względem. Nawet w chwili gdy umierała nosząc w sobie potomka Edwarda nie dała poznać po sobie jak cierpi! Nie pozwoliła ratować swojego życia. A naprawdę brakowało mi już pomysłów jak ją ocalić szczędząc jej cierpień. Byliśmy bezradni, dziecko ją zabijało, a ona była z tego powodu taka szczęśliwa. Jej zachowania odbiegały od przyjętych norm. Zawsze skora do poświęceń i ratowania życia innym.
Miłość zwyciężyła śmierć. Edward zmienił swoją żonę w jedną z Nas za przyzwoleniem Jacoba. Obydwaj darzyli ją głębokim uczuciem. W przypadku wilkołaka nie umiałem tego zdefiniować. Jakby tą dwójkę łączyła jakaś szczególna nierozerwalna więź, jakoby ich istnienie było szczegółowo ze sobą powiązane. Nurtowała mnie ta zagadka i nadal nurtuje.
Jacob stał przy oknie dysząc ciężko, wpatrywał się w nas złowrogo gotów rozszarpać jeśli zrobilibyśmy nieprzemyślane posunięcie. Zapach krwi dziewczyny robił się niepokojąco dokuczliwy. Wiedziałem skąd u niego ten niepokój.
Obawiał się, że zamordujemy jego przyjaciółkę, nie ufał nam. Byliśmy przecież wampirami i nie było dla niego ważne, że wegetarianami.
Wpatrywał się wielkimi ślepiami w moją żonę, która przyjęła postawę obronną. Wiedział, że nie rzuci się na dziewczynę tylko na tego kto zrobi krok w kierunku łóżka. W obronie swojego bezbronnego dziecka była w stanie zatrzymać każdego nie licząc się z konsekwencjami. Taka właśnie była moja Esme! Kobieta o wielkim sercu.
Moje myśli na nowo skupiły się na obiekcie moich wnikliwych badań. Byłem zafascynowany Isabellą i jej wampirzą naturą. Nawet jako nieśmiertelna istota odbiegała od norm przyjętych dla naszego gatunku. Jako nowonarodzona wyróżniała się nieopisaną wręcz samokontrolą, aż trudno było mi to pojąć. Sam okres przemiany znosiła z wielkim spokojem. Za każdym razem widziałem jak przemieniani wrzeszczeli i wili się w męczarniach błagając by ich dobito. Ona leżała całkiem nieruchomo z irracjonalnym wręcz uśmiechem wymalowanym na twarzy nie zdradzającej przez jakie piekło właśnie przechodziła. Byłem pewien, że to za sprawą morfiny, którą szprycowałem ją w prawie śmiertelnych dawkach. Po pięciu latach dowiedziałem się, że nie przyniosło jej to znaczącej ulgi. Jedynie myśl o Edwardzie i o tym, że będzie się obwiniał słysząc jej lamenty pozwalała jej zachować ten alogiczny spokój.
Cóż... to było tak bardzo w jej stylu.
Mała Renesmee była tak samo fascynująca jak jej matka! Posiadała niezwykłe zdolności i była bardzo mądrym noworodkiem. Byłem po prostu w euforii mogąc zgłębiać tajemnice matki i jej córki. To było niezwykłe doświadczenie! Analizowanie każdego etapu ich rozwoju. Prowadzę nawet specjalny dziennik odnośnie Belli i Nessi. Wystarczyłaby do tego tylko moja wampirza pamięć, ale te informacje musiały zostać spisane na papierze dla kolejnych pokoleń, na wszelki wypadek gdybym ja i moja wiedza odeszły w niepamięć. Byliśmy nadal narażeni na atak ze strony moich dawnych współtowarzyszy, rodzinę Volturi.
Isabella zaczęła nowy etap swej przemiany około dwa miesiące temu. Nazwałem to ewoluowaniem.
Z początku zdawała się być nieporadna, traciła zdolność korzystania z doskonałych wampirzych zmysłów, rozwinęła w sobie za to wiele nowych umiejętności psychologicznych. Panowała nad tym, który z utalentowanych członków naszej rodziny mógł ingerować swoim darem w jej jestestwo. To było naprawdę zadziwiające. Jej tarcza była fenomenem. Stwierdziliśmy nawet z Eleazarem, że z całą pewnością Renata nie miałaby szans w starciu z nią. Nikt nie miał szans! Kolejnym odkryciem był fakt przejmowania przez dziewczynę darów jakimi były obdarzone inne wampiry. Była to oczywiście tylko hipoteza, ale póki co uzyskała zdolności Edwarda, Alice i Jaspera. Mogliśmy więc założyć, że ta teoria jest w pewnym stopniu prawdziwa.
Była nadal jedną z nas, ale nie czuła potrzeby zaspokajania pragnienia krwią. Ona ją po prostu odrzucała. Instynkt drapieżnika nie zanikł i naprawdę z rozbawieniem przyglądałem się jak jej polowania ograniczały się do ludzkiego jedzenia. Człowieczeństwo i wampirza natura walczyły ze sobą o dominację.
Zaskakującym było również przypatrywanie się jej zmaterializowanym myślom, to było niewiarygodne doświadczenie. Projekcje astralne były kolejnym dowodem na to jak inteligentny stawał się jej mózg.
Jej ostatnie zwierzenia po przebudzeniu z koszmaru były powalające!
Bella zdawała się posiadać umiejętność ingerowania w przeznaczenie, w przeszłość...trudno mi było nawet określić słowami co potrafiła. Pierwszy raz się spotkałem z czymś podobnym i wiedziałem, że tylko ja mogę jej pomóc w uporządkowaniu tego wszystkiego. Starałem się bynajmniej, a nie było to w ogóle zaliczane do czynności łatwych. Z pewnością przekraczało to moje kompetencje, ale nie mogłem się poddać!
Eleazar poświęcił swoje życie w imię poznania prawdy. Jego heroizm nie poszedł na marne. Miałem w końcu jakiś punkt odniesienia - Daniel Volturi, najstarszy z rodu. Gdy pojawiłem się w Volterze jego już tam nie było. Przepadł bez wieści nie mówiąc nikomu gdzie się udaje. Wiedziałem jedynie, że był typem filozofa i próbował wyjaśnić jedno z nurtujących go wampirzych podań. Podanie o Aniele Potępionych, którym się zajmował, było dla mnie nieziszczalną wręcz bajką. Mówiło o kimś kto wykupi nasze grzechy i będziemy wolni od potępienia. Nie miałem jednak pojęcia dlaczego mój przyjaciel skojarzył to wszystko z Renesmee?! Co wspólnego miała moja wnuczka z tym wszystkim? Odruchowo spojrzałem na Jacoba i zamarłem.
W legendzie było coś o miłości i wilkołakach! Bynajmniej tak słyszałem.
Kajusz!
Dlatego tak uparcie tępił tę rasę, nie chciał by legendy się sprawdziły? Obawiał się ich ze względu na spełnienie przepowiedni? Z czym wiązało się zatem uwolnienie od potępienia? Z naszym końcem? Volturi obawiali się straty pozycji i własnego zapomnienia? Nie... to wszystko jakoś nie miało najmniejszego sensu.
Jako człowiek byłem wychowywany w katolickiej rodzinie, herezją była sama myśl by jakikolwiek anioł miał pomóc istotom potępionym przez Boga.
Eleazar musiał jakoś źle to wszystko zinterpretować... ale słowa wypowiedziane przez Isabellę o sprzedaniu krwi za bezcen... dziwnie kojarzyły mi się z odległymi czasami mojego człowieczeństwa, z moim ojcem.
Jedyną osobą, która zapewne miała jakiekolwiek pojęcie na ten temat była Isabella.
Jasna cholera, że też ona mdlała zawsze w najmniej odpowiednich chwilach!
Zaniepokoił mnie również stan Alice, zdawała się tkwić w jakimś dziwnego rodzaju transie. Czy śmierć Denalczyka tak na nią wpłynęła?
Czy doświadczyła kolejnej wizji, która doprowadziła do takiego stanu jej duszę? Tak, moja Alice była z całą pewnością posiadaczką najpiękniejszego wnętrza na świecie.
Martwiłem się o nią...
Martwiłem się tym co zagnieździło się w jej umyśle... nie miałem dyplomu z psychiatrii, ale wiedziałem, że to coś bardzo poważnego.
* Zmierzch - Stephenie Meyer