Perypetie Cullenów, twilight rozne


Perypetie

Cullenów

Sezon pierwszy

**

By Sophie

0x01 graphic

Kilka słów od autorki

A więc zebrałam się w sobie i zebrałam wszystkie odcinki razem. Mam nadzieję, że ten pomysł spodobał się wam. Przed wami wszystkie odcinki pierwszego sezonu. No ale nie będę już przynudzać.

Dedykuje te odcinki wszystkim moim czytelnikom. Jesteście wspaniali, ale o tym już chyba wiecie

Rozdział I

Zatopiłem zęby w miękkiej i soczystej skórze rysia. Piłem rozkoszując się każdą kropelką jego słodkiej krwi. Byłem głodny, bardzo głodny a to był już piąty ryś, którego zabiłem w ciągu godziny. Gdy już skończyłem, wstałem i rozejrzałem się po okolicy. Dzień dobiegał końca a cienie drzew coraz bardziej się wydłużały. Westchnąłem. Wokół mnie panowała błoga cisza, przerywana tylko cichym szumem niewielkiego strumyka. Reszta mojej rodziny już dawno wróciła z polowania, ale ja byłem zbyt głodny, zbyt niebezpieczny dla Nessie i tego jej kundla… Nessie…. Dlaczego właśnie tak dali jej na imię? Nie mogli po prostu nazwać jej Julia albo Nicol… to takie popularne imiona w dzisiejszych czasach. I jeszcze ten durny szczeniak. To naprawdę staje się nie do zniesienia. Codziennie przesiaduje u nas minimum osiem godzin, cały dom nim cuchnie. Ostatnio nawet znalazłem sierść na swoim ulubionym swetrze, SIERŚĆ! Jest wszędzie. W lodówce, na ubraniach, na dywanie, w schowku na miotły, nawet w szufladzie na moją bieliznę, WSZĘDZIE! To jakaś paranoja. Oczywiści nie narzekam głośno, nie chcę wyjść na rozhisteryzowanego wampira, ale to już przegięcie pały. Czy on nie ma własnej budy? Nawet kupuje sobie rzeczy na kartę kredytową Edwarda. Już ni puka do drzwi jak wcześniej tylko po prostu sobie wchodzi. Nawet klucze dorobił! Wracam z polowania widzę Jacob'a, wychodzę z domu widzę Jacob'a, idę do kuchni tam jest Jacob, rano wychodzę z sypialni widzę Jacob'a, nawet w kiblu go widzę! Dobra, już spokój. Zabije sobie jeszcze trochę rysi i innych milusich zwierzątek i wrócę do domu. Cholera, czy my otworzyliśmy schronisko dla psów? Ci jego kumple też od czasu do czasu nas odwiedzają, wtedy to już zupełnie cała chata cuchnie! Ehhh…..
Po polowaniu.
Wszedłem do domu i jak zwykle w salonie ujrzałem siedzącego na sofie Jacob'a. Grał z Emmetem w najnowszą grę, jakieś wyścigi. Jacob wygrywał, a Emmet powoli zaczynał tracić cierpliwość. Edward komponował kolejną piosenkę specjalnie dla swojej nietypowej córeczki. Carlisle był w pracy, ten to ma dobrze przynajmniej nie musi przesiadywać w tym domu wariatów. Esme, Alice, Bella i Rose siedziały w jadalni i plotkowały o czymś zawzięcie. Mała Nessie rozbrajała pilot od telewizora. Robiła to w takim skupieniu, że ciarki przeszły mnie po plecach. Przeszedłem cicho przez salon i usiadłem na sofie obok Emmeta. Uch…. Ten odór był nie do wytrzymania.
- NIE!!!- wrzasnął nagle Emmet i rzucił padem przez pokój- JAK TO MOŻLIWE!???!
Jacob patrzył na niego z szerokim uśmiechem.
- Wygrałem- powiedział wesoło- znowu wygrałem
Poczułem falę uczuć, które panowały nad moim bratem ciężarowcem. Był tak zły, że bez przeszkód mógł by rozwalić całą chatę a później ją poskładać.
- OSZUKIWAŁEŚ!!!- ryknął Emmet
- Nie prawda- oburzył się Jacob
Wybuchła kolejna awantura. Westchnąłem ciężko. Po chwili do kłótni dołączyły się dziewczyny. Esme ze wszelką cenę chciała rozładować atmosferę i zaproponowała Emmetowi koktajl z króliczej krwi. Nie podziałało. Niespełna po minucie zaczęły latać w powietrzu różnej maści przedmioty, które rzucali w siebie Emmet i Jacob. Poleciał nowy wazon Esme, PS2, głośnik od wierzy, krzesło, obraz Van Goga, rybka w kuli, którą postanowiła hodować Bella. Sytuacja stała się na tyle poważna, że Emmet już podnosił fortepian Edwarda, który wpadł w histerię i próbował odciągnąć brata od swojego instrumentu. Na całe szczęście w ostatniej chwili zapanowałem nad emocjami wszystkich, co kosztowało mnie wiele energii. Całej tej scenie przypatrywała się zaciekawiona Nessie, która zdążyła rozebrać pilot na drobne części.
Salon wyglądał jakby przeszło po nim tornado. I zapadła taka niezręczna cisza.
- Wow- powiedział Jacob, gdy w końcu dotarło do niego, to co się stało
Reszta mojej rodziny nie podzielała jego entuzjazmu. Edward leżał na fortepianie i drżącym głosem szeptał:
- Moje maleństwo. Zły Emmet chciał użyć cię jako narzędzie do zadawania bólu, ale już nigdy nie pozwolę by do tego doszło…
Paranoja. Totalna paranoja.
- To może ja już pójdę- powiedział Jacob wycofując się z pokoju- późno już… będą się o mnie martwić. Do jutra.
Szybko przytulił Nessie (bleeee) i biegiem opuścił dom.
Resztę wieczoru spędziliśmy na sprzątaniu salonu. Niestety jako dobry brat musiałem pomóc Emmetowi naprawić szkody. To było straszne. Nienawidzę sprzątać. Lecz prawdziwy koszmar czekał na mnie w sypialni….
- Jazzzzzz- powiedziała Alice rzucając mi się na szyję- muszę ci coś pokazać. Tylko się nie gniewaj dobrze?
Westchnąłem. Co znowu wymyślił ten mój narwany chochlik? Zaprowadziła mnie do naszego pokoju i zamknęła drzwi. Od razu poczułem zapach jakiejś nowej istoty. Zacząłem niuchać. To jakieś zwierze, nie duże, futrzane, młode. O co do licha chodzi?
- Słuchaj- zaczęła Alice słodkim tonem- nie gniewaj się… proszę ale nie mogłam się powstrzymać. Jest taki słodki.
Pociągnęła mnie w stronę naszej prywatnej łazienki. W kącie na różowym puchowym kocyku (takim gejowskim) siedział maleńki rudy kociak. Obok niego stała miseczka z mlekiem. Zrobiło mi się niedobrze, naprawdę niedobrze.
- Co to??- wyjąkałem
Alice zaszurała nogami i spuściła wzrok
- Nazywa się Puszek… znalazłam go na ścieżce jak wracałam z polowania… Nie mogłam tak po prostu go zostawić na pastwę losu. Jest taki słodki, zobacz, wygląda identycznie jak ten kotek ze Shreka…
Spojrzała na niego czule i pogłaskała po główce. Doznałem szoku. Prawdziwego szoku. Alice przygarnęła kota! Małego, zapchlonego kota! I w dodatku nie miała zamiaru go oddać.
- Oszalałaś?- zapytałem głośno- to kot!!! Piłaś krew jego braci!
Na dźwięk mojego głosu Puszek przestraszył się i zwiał za łóżko. Alice warknęła na mnie.
- I co zrobiłeś? Przestraszyłeś Puszka!
Ominęła mnie, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem i wyciągnęła kota z pod łóżka. Przytuliła go i szepnęła:
- Nie bój się Jaspera. Nie zrobi ci krzywdy. Wiem, wygląda strasznie, ale to tylko pozory.
Taaaak… to tylko pozory droga Alice, pomyślałem. W tamtej chwili miałem ochotę rozerwać tego kota na strzępy, ale był bezpieczny w ramionach Alice. Po chwili moja żona postawiła go z powrotem na kocyku. Puszek podszedł do miseczki i zaczął pić mleczko. Wyglądał tak słodko, że znowu zaczęło mnie mdlić. Ale najgorsze było to, że Alice przyglądała się jemu z tak wielką miłością, na mnie nigdy tak nie patrzyła. Boże! Jestem zazdrosny o kota!
- Zamierzasz go tu hodować?- zapytałem już nieco ciszej
Alice kiwnęła głową. Jęknąłem. Za jakie grzechy musiałem znosić obecność kolejnego futrzaka pod dachem? W dodatku futrzaka, który zabiera całą miłość i uwagę Alice? Czułem się w tamtym momencie naprawdę odrzucony jak bezpański pies…. Co za porównanie! Naprawdę zaczynam świrować.
Nagle do pokoju wpadła podekscytowana Bella.
- Słuchajcie- wydyszała!- ale numer!!!
- Co?- zapytałem ponuro sądząc, że nic mnie już nie zdziwi.
- Dzwonił Carlisle! Przed chwilą wygrał w zdrapce wycieczkę dla całej rodziny do puszczy
Amazońskiej!!!...

Rozdział II

To była wzruszająca chwila. Jedna z najpiękniejszych dla naszej rodziny od czasu przybycia na świat Nessie. Carlisle wygrał w zdrapce wycieczkę do Amazonki. Gdybyśmy umieli płakać na pewno łzy lały by się hektolitrami. Czułem wtedy emocje wszystkich domowników i jak krew ludzką kocham (oj tego nie miałem mówić) poczułem się mega szczęśliwy! Esme siedziała w salonie i wyła ze szczęścia, Edward zagrał na fortepianie Ode do radości (sam nie wiem co widzi w niej pięknego), Emmet rozpierdzielił ekspres do kawy (Carlisle kupił go na wyprzedaży), Bella tańczyła razem z Nessie dziki taniec zwycięstwa, Rose dołączyła do Esme, Alice wywinęła parę piruetów a ja stałem spokojnie i przyglądałem się temu wszystkiemu z dobrze sobie znanym dystansem. Jedziemy do Amazonii, całkowicie za darmo, wszyscy razem. Nowa przygoda, nowe wyzwania. Wszyscy czuli się szczęśliwi. Nagle Bella stanęła jak wryta i podniosła palec do góry. Nastała cisza. Potem moja nowa siostra przemówiła grobowym głosem:
- Nigdzie nie pojadę dopóki nie pochowam Balerona!
Eeeee…. No tak. Może wyda wam się to dziwne ale w tamtej chwili nie było mi do śmiechu.
- Jakiego Balerona?- spytała w końcu Rose
Bella położyła rękę tam gdzie powinno znajdować się jej martwe serce.
- Baleron był najukochańszą rybką jaką posiadałam- wychlipała
Nagle przed oczami stanął mi obraz wściekłego Emmeta, który rzuca w Jacob'a małym akwarium, oblewając przy okazji wszystko wokół wodą. Biedny Baleron (że co?) zginął na miejscu. Miał jedyne dwa tygodnie.
- Bardzo się do niego przyzwyczaiłam- żaliła się dalej Bella- Baleron był zwierzęciem, które najdłużej miałam! Zginął śmiercią tragiczną przez głupotę, przez oto tego- tu wskazała palcem Emmeta- nieczułego osiłka! Wyobrażacie sobie co musiał czuć gdy tak leciał przez pokój? Wyobrażacie sobie? Nie! Bo nikt z was nigdy nie był rzucony bezlitośnie w ciemną otchłań przez olbrzyma!
Przemowa godna prezydenta. Może Bella wstąpiła do jakiegoś ruchu ekologicznego wspierającego wodne stworzonka? Co za głupie myśli wtedy chodziły mi po głowie.
Tak czy siak pogrzeb odbył się. Oczywiście musieliśmy poczekać na głowę rodziny całą noc, aż wróci z dyżuru. Carlisle pojawił się po szóstej rano wymachując wesoło zdrapką. Jak się później okazało zakupił ją razem z gazetą ,,Fachowy ogrodnik”. Czyżby nowe hobby? Bardzo zasmuciła go wieść o tragicznej śmierci rybki Belli i obiecał, że osobiście ją pochowa. Bella chciała wykopać dla niej specjalny grób na tyłach ogródku, ale Emmet nieśmiało zaproponował by po prostu spuścić ją w klozecie co zakończyło się kolejną rodzinną awanturą. Podczas kłótni trup Balerona tajemniczo zniknął, co wywołało jeszcze większą histerie u Belli, ale ja wiedziałem kto jest za to odpowiedzialny. Rzuciłem znaczące spojrzenia Alice, która tylko nieśmiało odparła:
- To nie jego wina Jaz, taki ma instynkt. Ty polujesz na niedźwiedzie, on na rybki.
Tak, to porównanie naprawdę jej się udało. W końcu by uspokoić Bellę, Edward skoczył do sklepu zoologicznego i kupił taką samą rybkę i zabił ją. Udając, że szczęśliwie odnalazł Balerona za kuchenką gazową wręczył trupa Belli. Pochowaliśmy go w ogródku, a Carlisle na życzenie żony Edwarda wygłosił długą i sentymentalną mowę.
Ale największy szał zaczął się, gdy nadszedł dzień pakowania . To było istne piekło. Wszystkie walizki i plecaki zostały wyrzucone na środek salonu. Każdy mógł wybrać sobie jaką walizkę czy też Plecak chcę wziąć. Emmet, jako największy i najsilniejszy z rodziny na życzenie Rosalie upolował największą walizkę, co oburzyło Alice, która chce potajemnie przemycić Puszka za granicę.
- To nielegalne- powiedziałem do niej- mogą uznać go za terrorystę czy coś.
Alice prychnęła.
- Muszę go zabrać! Rozumiesz? Muszę!!!Jazzzzz…… Jeśli tego nie zrobię to on umrze z tęsknoty! Z resztą niech też zwiedzi trochę świata! Jazzz… proszę cię! Zdobądź dla mnie tą walizkę! Ma ona nawet specjalne dziurki i siateczkę! Puszek będzie mógł swobodnie oddychać!
- Emmet już ją zaklepał- oburzyłem się
- To mu ją zabierz! Bądź mężczyzną no!
O nie. Co to, to nie. Nie miałem najmniejszej ochoty wszczynać nowej kłótni, bo jakaś narwana mała miłośniczka kotów potrzebuje walizki z siateczką, by jej zwierzaczek nie udusił się podczas podróży. Na całe szczęście Esme ustąpiła nam swoją walizkę, która także miała dziureczki. Odetchnąłem. Ale najbardziej cieszyła mnie perspektywa tego, że Jacob nie jedzie z nami! Zostaje! Nie ma dla niego biletu! Nie jest członkiem rodziny! HURA!!! Oczywiście był zrozpaczony, gdy dowiedział się, że wyjeżdżamy na całe dwa tygodnie. Dwa tygodnie bez śmierdzącego, ohydnie ciepłego kundla, który ślini się na każdy drobny gest Nessie. To żałosne doprawdy. Podczas pakowania się Alice stwierdziła, że robię się coraz bardziej Emo. Kolejna głupota! Ja Emo? Przecież na miłość Boską nie mam czarnych włosów i nie tnę się żyletkami z byle powodu! Ok., mam bladą cerę, ale wszystkie wampiry tak mają! To naturalne dla naszego gatunku. Na całe szczęście szybko zakończyła ten temat, bo Puszek zsiusiał się na swój kocyk. Fuj! Odór moczu… prawie tak ohydny jak odór tego zaślinionego kundla!
Gdy już się spakowałem postanowiłem razem z Emmetem pograć w pokera. To zawsze mnie relaksowało. W pewnej jednak chwili mój przyszywany brat powiedział:
- Ty! Wiesz, że Amazonia to las tropikalny leżący w Ameryce Południowej! Podobno rzeka, która przepływa przez nią jest najdłuższa na świecie!
- Boże Emmet skąd ty tyle wiesz?- zapytałem z ironią w głosie
Emmet dumnie wypiął pierś.
- Z wikipedii.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Czasami głupota Emmeta przerastała moje najśmielsze oczekiwania. Wiedziałem, że jest tępy, ale żyje na tym świecie już ponad 70 lat i czegoś przez te lata mógłby się nauczyć! Gdybym spytał się go o budowę układu rozrodczego nic by nie umiał powiedzieć, ale gdybym zapytał się go o 42 pozycję z Kamasutry od razu znałby odpowiedź!
- Słuchaj Jasper- powiedział po chwili zmieszany Emmet- jak myślisz…. Czy seks w dżungli jest bezpieczny?
O Boże!
- Że co?- zapytałem starając się aby to pytanie zabrzmiało obojętnie.
- No wiesz… czytałem na takiej stronie, że tam żyją takie ohydne robaki, które wszędzie włażą. Jak myślisz… gdybym robił to akurat z Rose to czy taki robak mógł mi by wejść….
Litości!
-… do dupy?!
Nabrałem powietrza w płuca. Ok., wszystko jest dobrze. To tylko Emmet. Takie pytania są na jego poziomie.
- Cóż, myślę, że raczej nie odważył by się- odparłem po chwili- kareta- rzuciłem karty na stół.
Nadszedł dzień wyjazdu. Odlot mieliśmy o dziesiątej rano, ale wyjechaliśmy już o siódmej, ponieważ Alice miała wizję, że się spóźnimy na samolot. Tak więc wpakowaliśmy się do zapchanego jeepa Emmeta i ruszyliśmy. Droga na lotnisko była nawet spokojna nie licząc tego, że wyszło na jaw, że Edward ma klaustrofobie i jęczał cicho wciśnięty między Bellą a dmuchanym materacem Rose (po co jej w Amazonii dmuchany materac?) Jacob uparł się, że odprowadzi nas na lotnisko i poczeka aż odlecimy. Niestety (jupi!) był zmuszony biec za nami. Gdy już w końcu wsiedliśmy do samolotu i usadowiliśmy się wygodnie w fotelach poczułem nagły przypływ radości. Trzeba się w końcu z czegoś cieszyć no nie? Już sobie wyobrażałem jak będę polować na dzikie i nieznane mi zwierzęta. Ach! Nagle Alice położyła swoją dłoń na mojej. Uśmiechnąłem się. Może jeszcze nie do końca przestała się mną interesować?
Lot był spokojny. Graliśmy w skojarzenia, ponieważ po pewnym czasie zapanowała nuda. Przyznam, że było zabawnie szczególnie, że Emmetowi wszystko kojarzy się z seksem! Wszystko! Nawet schabowy z kapustą i grzybami! Ale muszę przyznać, że jego wiedza z seksualnego świata jest porażająca. Rose musi mieć z nim dobrze (o czym ja myślę?!) Niestety sielanka nie trwała długo.
Gdy byliśmy już nad Amazonią coś zaczęło się psuć. Zwolniliśmy. Na początku obsługa zapewniała, że to nic poważnego, ale po paru minutach wybuchła powszechnie znana mi panika. Ludzie wrzeszczeli, płakali, histeryzowali. Tyle negatywnych emocji razem spowodowało, że sam wpadłem w panikę. Jedynie moja rodzina zachowała spokój. No tak. Przecież nic nam się nie stanie. Jesteśmy nieśmiertelni. Nagle pilot przemówił:
- Musimy awaryjnie lądować! Proszę zapiąć pasy i mieć w pogotowiu maski tlenowe. O Boże! Henry to nie ten przycisk! Jaki znowu error? Co? O nie!
Szarpniecie, spokój i znowu szarpnięcie. Alice wbiła mi paznokcie w ramie. Po chwili poczułem jak spadamy. O rany, naprawdę spadamy! Niesamowite uczucie nawet dla wampira!
- Jak to się obsługuję?!- krzyknął Emmet próbując zapiąć pasy
- Idioto!- ryknęła Rose- przecież ty nie musisz!
- Ale tu jest napisane, że w razie nagłego wypadku użyć! Rose pomóż mi jakoś, matko! Te szelki są za ciasne!
- Edwardzie- powiedziała Bella- kocham cię.
Edward przytulił ją i Nessie
- Ja ciebie też!
Nagle Alice szepnęła mi do ucha:
- Jasper. Masz najbardziej zgrabny tyłeczek na świecie i kocham się z tobą kochać!
Co im się wzięło nagle na takie wyznania? Ale muszę przyznać, że z tym tyłeczkiem to było dobre.
Wiedziałem, że ziemia zbliża się, wiedziałem, że będzie wielkie łubudu bu. Jeszcze tylko chwila. Dlaczego pomyślałem wtedy o kremówce? Przecież nigdy nie jadłem kremówki.

ŁUPPPPPU DUPU! I stało się…

Rozdział III

Ciemność. Widzę światełko w tunelu. Jest takie piękne.. ale zaraz. Zawsze się mówi by nie iść w stronę światła. Co to za smród? Cuchnie jak kanapka, którą Emmet hodował by sprawdzić co się stanie. Fuj! Pomocy! Przestałem oddychać. Tak, to najlepsze rozwiązanie. Po prostu przestać oddychać. Ale zaraz, ktoś ciągnie mnie za włosy…
- Jasper na litość boską!
Ciemność zniknęła. Zorientowałem się, że leżę na rozwalonym fotelu we wraku samolotu. Przez popękane okna wlewała się małymi strumykami woda a wraz z nią jakieś zielone paskudztwo. Teraz już wiem. Jesteśmy w Amazonii, nasz samolot rozbił się, a osoba, która ciągnęła mnie za włosy to Nessie. Podniosłem się ostrożnie i rozejrzałem. Wokół mnie zebrała się cała rodzina. Patrzyli na mnie przerażonymi oczami. Alice drgała dolna warga. O co do licha chodzi?
- Co?- zapytałem
- Nie kontaktowałeś przez dłuższy czas!- wyszlochała Alice- myśleliśmy, że coś ci się stało.
Matko! To pewnie przez te głupie myśli o kremówkach. Było mi trochę wstyd. Zachowałem się jak zwykły człowiek. Szybko jednak otrząsnąłem się z szoku. Trzeba było zacząć działać.
- Więc- zacząłem powoli- to co robimy?
Pierwszy odezwał się Carlisle.
- Złożę oficjalne zażalenie. Jak oni mogli wysłać w podróż takiego grata? To oburzające doprawdy.
Dotknął palcami skroni próbując się uspokoić. Zawsze zastanawiało mnie to jak on to robi, no wiecie jak może być taki spokojny w katastroficznych sytuacjach. Czasami zdaje mi się, że nic go nie rusza.
W końcu zauważyłem, że Emmett nadal siedzi zaplątany w szelki z maską tlenową na ustach.
- Wow, ale czad- powiedział po chwili- ostatnio tak dobrze się bawiłem podczas festynu w Forks… wygrałem wtedy….
- Dobra, dobra- przerwała mu ostro Rose- znamy tą historię.
Po paru minutach udało nam się wyjść z wraku. Okazało się, że wylądowaliśmy po środku jakiegoś bajora. Wszystko wokół było takie zielone, wielkie i cuchnące. Wiedziałem, że Amazonia jest dzika, ale żeby aż tak?
- Słuchajcie- zaczął Carlisle- trochę spraw organizacyjnych. Niestety zalało nam bagaże, ale zdołałem uratować mapę. Myślę, że z jej pomocą uda nam się wydostać z dżungli.
Alice zaszlochała. No tak. Przecież trzymała w walizce Puszka. Teraz pewnie biedny kociak siedzi mokry i zasmarkany sam, w ciemnościach.
- Powinniśmy ruszać w drogę jeżeli chcemy jak najszybciej się Stąd wydostać- kontynuował Carlisle.
Ruszyliśmy. Według mapy znajdowaliśmy się gdzieś w samym centrum dżungli. Nie za ciekawie. W dodatku wszędzie zwisało pełno lian. Pierwszy szedł Carlisle wymachując dziko długim bambusowym kijem, by ułatwić nam marsz. Dzień dobiegał końca, słońce chyliło się ku zachodowi i takie tam. W końcu, gdy zrobiło się naprawdę ciemno Carlisle za namową Esme zarządził postój. Taaa…. Nie ma jak to udawać zbłąkanych ludzi w środku dżungli. Przynajmniej Nessie z tego skorzystała. Ponieważ nadal była pół człowiekiem i pół wampirem zapadła w błogi sen w ramionach Belli. Znaleźliśmy olbrzymie drzewo i usadowiliśmy się przy jego rozległych korzeniach. Wszyscy byli weseli prócz Rosalie. Siedziała z naburmuszoną miną księżniczki i zerkała ponuro w stronę Nessie.
- Co taka smutna jesteś Pusiu?- zapytał czule Emmet
Rose trochę rozchmurzyła się.
- A wiesz słoniku- zaczęła- niestety przez tą wyprawę opuszczę kilka odcinków mody na sukces.
Niebiosa! Ona ogląda tego gniota! Największe gówno na całym szerokim świecie. Nie mogę! Czego jeszcze nie wiem o członkach mojej rodziny! Nie zdziwiłby mnie fakt, że Carlisle nosi zimą kalesony, a Edward nie ma jaj (ok, co do tego od zawsze nie miałem większych wątpliwości).
- Straszne doprawdy- skomentowałem
Rose obrzuciła mnie morderczym spojrzeniem.
- A żebyś wiedział! Teraz Rich w końcu znalazł swoją miłość i okazało się, że jest ona jego biologiczną siostrą! A Eryk jest bezpłodny i postanowił z tego powodu wykonać na sobie kastrację….
- Dobra dosyć- przerwałem jej
Ale najgorsze dopiero miało się zacząć.
Zobaczyłem kątem oka, że Edward pisze coś w skurzanym notesie. Robił to w wielkim skupieniu, marszcząc przy tym brwi. Nie tylko ja się tym zaciekawiłem. Reszta również spojrzała na Edwarda z ciekawością. Emmett jak zwykle okazał się najbardziej pomysłowy.
- Pokaż co tam bazgrolisz- powiedział i bez żadnych ceregieli wyrwał młodszemu bratu notes.
Edward natychmiast zaprotestował, wymachując przy tym rękami. Jednak nie zdołał wyrwać Emmetowi zeszytu.
- Emmett- jęknął Edward- nie czyta się cudzych notatek! Oddaj to! Mówię coś do ciebie, spójrz na mnie. Em, dojdźmy do porozumienia. Nie musisz tego robić…
Ale Emmett już pogrążył się w lekturze. Nawet łagodne prośby Esme nic nie pomogły.
- Co to jest… Ej ja tego nie kumam- zmarszczył brwi- To chyba jakaś poezja! O kur** ale jaja!
W oczach Emmetta zapaliło się światełko podniecenia. Teraz to ciekawość aż mnie zżerała.
- Posłuchajcie tego- powiedział głośno i odchrząknął- W tak cudowną gwieździstą noc czuję cię. Po nocach marzy mi się twoja cnotliwość dziewczęca tak wspaniała, że mógłbym o niej mówić do rana. A gdy już oddajesz mi się cała, wpierw swe ręce wkładam między twoje kolana. Potem twoje nogi lekko się odchylają, tak wielką radość w z tego mają. Całuję twoją szyję, twój brzuszek a na końcu twoją brzoskwinkę delikatną jak okruszek…
- WYSTARCZY- ryknął żałośnie Edward i w końcu wyrwał Emmettowi notes.
Byłem w lekkim szoku. Edward ma fantazje erotyczne! Wiedziałem! Wiedziałem, że nie jest do końca czysty! Reszta mojej rodziny (prócz Esme, Carlisla i Belli) śmiali się, tarzając po ziemi. To było naprawdę zabawne. Wiedziałem, że Emmett nie da Edwardowi spokoju przez najbliższe pięć lat. Edward aż zgrzytał zębami ze złości i za wszelką cenę próbował nie patrzeć w stronę zawstydzonej Belli.
- Ja przynajmniej nie siedzę w Internecie i nie oglądam tych zakazanych stron- pisnął mój młodszy brat
W końcu, gdy sytuacje została w miarę opanowana zmieniliśmy temat. Jednak jak to zawsze bywa Em, sprowadził rozmowę na inny tor.
- Słuchajcie- zaczął cicho, tak by Esme i Carlisle nie usłyszeli- no wiecie…. Każdy z nas lubi seks.
O losie!
-… I tak sobie pomyślałem… może by tak spróbować razem… no wiecie dla urozmaicenia… tak grupowo.
Zakrztusiłem się. Seks grupowy z moim rodzeństwem? Boże! Przecież ja nawet nigdy nie widziałem Emmetta nago (i nie chcę widzieć). Pewnie porównywał by, który z nas ma dłuższego.
- Nie Emmett, wiesz, raczej nie- powiedziała spokojnie Alice klepiąc go po ramieniu.
Na całe szczęście już nikt nie wracał do tego tematu. Edward uznał to za mało dojrzałe by podniecać się takimi rozmowami gdy ma się setkę na karku. Rano ruszyliśmy dalej. Przedzieraliśmy się przez krzaki, bagna, liany. W czasie naszych długich rozmów wyszło na jaw, że Emmett ogląda w Internecie przeróbki Harry'ego Pottera, takie gdzie pełno jest przekleństw.
- No co?- zapytał głupio- niektóre są naprawdę fajne! Szczególnie lubię Hermionę i Malfoy'a!
Ale to jeszcze nic. Rose lubi czytać fanficki Pottera, no wiecie np. Harry Potter i losy przepowiedni itp. Edward wyśmiał ich oboje, mówiąc, że takie rzeczy są na poziomie podstawówki.
- Nie bądź taki mądry- odrzekła Rose- a kto bez przerwy na youtubie oglądał smutne historie nieszczęśliwej miłości, gdy wyprowadziliśmy się z Forks?
Z kim ja się zadaje? No z kim? Paranoja (wspominałem już, że lubię to słowo?). Po południu wszyscy poczuliśmy głód i postanowiliśmy zapolować. Zabiłem parę egzotycznych zwierząt. Emmett chwalił się, że zaatakował Anakondę.
- Była olbrzymia- mówił- tak długa jak nasz garaż, a może nawet dłuższa! Jak w tym filmie z Jenifer Lopez!
Doszliśmy na niewielką polanę. Powstał nowy dylemat. W którą stronę iść. Carlisle studiował zawzięcie mapę i mruczał coś pod nosem.
- Hmm…. Zaraz coś się nie zgadza….
Podszedłem do niego i o mało co nie padłem. Wiedziałem, że ta sytuacje nas trochę przerasta, ale Carlisle!
- Yyyy… słuchaj- zacząłem delikatnie- trzymasz mapę do góry nogami….
- Ach tak- odparł spokojnie mój przyszywany ojciec- to pewnie przez to powietrze…
W końcu zdecydowaliśmy się na inny ruch. Ktoś wejdzie na drzewo i wypatrzy jakąś ścieżkę lub coś. Nie było chętnych więc wypadło na Emmetta.
- A co ja małpa jestem- oburzył się- niech Edward wejdzie!
- Dlaczego ja?!- krzyknął Edward- to, że jestem najmłodszy nie oznacza, że macie mnie bez przerwy wykorzystywać!
- Złóż zażalenie do Volturi- odparła Rose z ironią.
- Mam lepszy pomysł- Edward przybrał uroczysty wyraz twarzy- po powrocie do domu założę stowarzyszenie wykorzystywanych wampirów! Założę się, że przyjdą tłumy.
Tak. Już sobie wyobraziłem Edwarda w roli psychologa, siedzącego w wysokim fotelu i w skupieniu słuchającego wampira z depresją.
- Dobra kto wchodzi?- spytała Bella niecierpliwiąc się!
- Zróbmy wyliczankę- zaproponowała Alice
Dlaczego właśnie to musiała powiedzieć moja żona?
- Zagrajmy w marynarza- powiedziała Esme.
Wszyscy się zgodzili.
Wypadło na mnie. No tak. Nigdy nie miałem szczęścia do takich bzdur. Wszedłem na drzewo i wspiąłem się na samą górę. Dookoła mnie rozciągał się las i tylko las. Po paru minutach dostrzegłem jednak ścieżkę, jakieś pięć kilometrów od nas. Wyglądała na solidną. Zdałem raport reszcie.
- A więc- powiedział Carlisle- odnajdziemy tą ścieżkę i nią pójdziemy. Zobaczymy dokąd prowadzi.
Ruszyliśmy. Dotarcie do niej zajęło nam nie dużo czasu i już po godzinie natrafiliśmy na udeptany grunt. Poczułem zapach… ludzki zapach, ostry… A wiec jakaś cywilizacja!
- Zaczekajcie- powiedział Carlisle- musimy uważać. Tubylcy nie za bardzo akceptują gości.
Ostrożnie stąpając poszliśmy ścieżką za zapachem ludzi. Nagle, gdy zapach stał się bardzo intensywny z drzew zeskoczyli na ziemię mali ludzie. Byli odziani w spódniczki z liści, w rękach trzymali dzidy. Żałośnie prymitywne stworzenia.
- Ojej- powiedziała Esme
Tubylcy zaczęli skakać wokół nas i wymachiwać dzidami. Prymitywy.
- Może to kanibale- szepnęła Bella
Kanibale? Ostatnią rzeczą jakiej się spodziewałem to, to że spotkamy kanibali na swej drodze.
Dzikusy nadal skakały i wydobywały z siebie dziwne dźwięki.
- czego oni chcą? Zapytał Emmett- nie mam przecież drobnych!
Złapałem się za głowę.
- Emmett, oni tu nie mają sklepu…
- Nie?- odparł niepewnie mój brat
Gdy już myślałem, że te małe ludziki rzucą się na nas, Edward wystąpił na przód. Stanął w rozkroku i po chwili zaczął wydawać z siebie takie same dźwięki, co dzikusy. Gdy to robił złapałem się na tym, że stoję z otwartą buzią. Edward umie ich język! No tak, nie powinno mnie to dziwić. W końcu kiedy my byliśmy zajęci tylko i wyłącznie przyjemnościami cielesnymi (tudzież seksem) on bez przerwy uczył się wielu języków. Ale nie wiedziałem, że aż tak bardzo było z nim źle….
- Chcą żebyśmy poszli za nimi. Mówią, że schwytali jakiegoś dzikiego wielkoluda, który żałośnie skomle…..
Mamy iść za tą zgrają porąbańców w spódniczkach? Dlaczego mnie to musi spotykać?
- Dobrze- powiedział Carlisle- zobaczmy czego chcą…….

Rozdział IV

Przedzieraliśmy się przez las, co raz głębiej i głębiej. Z minuty na minutę stawałem się co raz bardziej wkurzony i tylko zdrowy rozsądek powstrzymywał mnie od rzucenia się na tą bandę bambusów. Ale najbardziej denerwował mnie Edward, który bezczelnie wykorzystywał swoją moc i wiedział, co czeka nas, gdy dotrzemy do celu. Tak, miałem ochotę rozszarpać jego i tych małych dzikusów. Za jakie grzechy no? Nagle w moje nozdrza uderzyła ostra, ohydna woń. Fuj, bleeee…. Zapach mokrego psa. Zaraz… mokrego psa? Teraz naprawdę zrobiło mi się niedobrze. A jeśli te niedorobione homosapiensy złapały wilkołaka? Niestety moje obawy, okazały się prawdą.
Dotarliśmy do niewielkiej wioski, głównie składającej się z szałasów i szałasów i jeszcze raz z szałasów. Jak oni mogą żyć w takich warunkach? Emmett również nie mógł sobie tego wyobrazić.
- Ej. Oni tak bez neta i TV?- zapytał cicho
- Tak Emmett- odparła Alice- a widzisz tu gdzieś antenę satelitarną? Oni nawet tu prądu nie mają!
Mój brat wydawał się być tym faktem poruszony. Kretyn. Przerośnięty zidiociały kretyn.
Ludki zaprowadziły nas na środek wioski. To co zobaczyłem sprawiło, że zapragnąłem jak najszybciej stamtąd uciec. Do wielkiego rusztu, który znajdował się nad miejscem na ognisko był przywiązany… Jacob! Tak, ten Jacob Black, zapchlony kundel, przyszły mąż Nessie (dzień ich ślubu będzie najgorszym dniem w moim życiu). Gdy tylko nas zobaczył zawył z radości.
- Ja wiedziałem, wiedziałem, że mnie odnajdziecie!
Nessie podbiegła do niego i złapała go za zwisający łokieć. On zaś pochylił się tak mocno na ile pozwalały mu liny i polizał ją po twarzy…. Polizał. Wyobrażacie sobie! Gdyby mi coś takiego zrobił odkaziłbym sobie twarz we wrzątku!
- Co ty tu do licha robisz?- zapytała Bella
- Jak to co? Wiszę.
Mogłem się domyślić, że jego odpowiedź nie będzie na poziomie.
- Jak się tu znalazłeś?- zapytał spokojnie Carlisle
- Nie mogłem znieść tego, że nie zobaczę Nessie przez tyle czasu! Więc ukryłem się w samolocie, który zmierzał do Rio i jakoś tak wyszło.
Nie to po prostu paranoja! Zwykła, najzwyklejsza paranoja! A tak się cieszyłem, że spędzę te dwa tygodnie z dala od tego zaślinionego kundla! W spokoju i ciszy! Ale nie! On musiał, musiał!!!!!!!!!!!! Nienawidzę go! Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę…….
- Uwolnijcie mnie- zaskomlał żałośnie- ręce już mnie bolą od tego wiszenia.
Edward zapytał się dzikusów w ich języku czy możemy to uczynić. Stanowczo zaprotestowały skacząc i drąc mordę tak głośno, że moje wrażliwe i delikatne bębenki zadrżały.
- Dobra- powiedziała Rose- nie to nie. Zostawmy go tutaj.
Bella oburzyła się i wykrzyczała, że tak nie można, że jest on naszym przyjacielem itp. Znowu wybuchła kłótnia. Esme miała wielki żal do Jacob'a, że zamiast siedzieć w domu i podlewać jej delikatne kwiaty, postanowił wyruszyć w podróż za nami, Edward krzyczał coś o prawach człowieka i kodeksie karnym (zna cały na pamięć), Alice lamentowała, że przez to wszystko straciła Puszka, Carlisle stał jak zwykle spokojnie. Ale najgłośniej krzyczał Emmett.
- Ha! A nikt nie potrafi tak głośno pierdzieć pachą i bekać jak ja!
- Co to ma do rzeczy?- zapytałem
Lecz zamiast usłyszeć odpowiedź, usłyszałem głośne, przerażająco głośne beknięcie. Cały las zadrżał. Wszyscy się uciszyli i spojrzeli na Emmetta.
- Wow- powiedział Jacob- ja nawet po setce hot dogów tak nie umiem.
W końcu jakoś udało nam się przekonać dzikusów by wypuścili Jacob'a. I razem wyruszyliśmy w dalszą podróż. Znowu przedzieraliśmy się przez bagna, moczary i takie tam. Ale najgorszy był ten smród, smród niemytego Jacob'a. Podczas długich rozmów w naszym domu, przyznał się, że nie lubi się myć i uważa brud za coś męskiego. Pewnie nawet dupy sobie nie podciera po sranku i chodzi z taką brudną. Fuj! Obrzydlistwo! Ale o czym ja myślę? O brudnej dupie Jacob'a? Boże, do czego to doszło. Z nudów Emmett i Jacob urządzili sobie zawody, kto głośniej beknie. Było to tak żenujące, że miałem ochotę zatkać sobie uszy. Wygrał Emmett, który na końcu beknął tak głośno, że wystraszył tygrysa czającego się w krzakach. Ale najgorsze było to ich zmuszanie się…. Nie dosyć! Koniec tego tematu!
Postanowiłem porozmawiać z Carlislem, jedynym normalnym członku naszej rodziny. Podszedłem do niego i zagadałem.
- Co tam?- zapytałem
- A nic. Tak sobie rozmyślam…. Wiesz, że…
Nie dokończył. Jacob zebrał się w sobie i stanął. Nabrał powietrza w płuca i beknął jeszcze głośniej niż Emmett. Wszystkich zamurowało.
- Wygrałem- pochwalił się.
Emmett ryknął z niedowierzaniem i już miał się rzucić na kundla, gdyby nie ja (oczywiście). Złagodziłem jego uczucia, przez co jego wyraz twarzy stał się jeszcze bardziej tępy (czy to możliwe?). Beknięcie Jacob'a oburzyło Rose, która naskoczyła z pazurami na niego. I znowu kolejna kłótnia. Tym razem bardziej agresywna. Ale najgorsze stało się po chwili. Carlisle wystąpił na środek i ryknął przeraźliwie piskliwym głosem.
- ZAMKNĄĆ SIĘ DO JASNEJ CHOLERY!
Cisza i szok. Carlisle krzyknął! On krzyknął! Otworzył szerzej usta! Aż się przy tym opluł zupełnie jak Emmett! Jak długo go znam jeszcze nigdy nie podniósł głosu. Zawsze spokojny, zawsze opanowany, oaza spokoju wydarła mordę! Mój autorytet, mój przyszywany ojciec, silna ręka, facet, który potrafi odwiązać jelito cienkie i z powrotem je zawiązać…. Tak, to dosięga każdego z nas.
- Tolerowałem wasze wybryki, tolerowałem tą rozpustę przez te wszystkie lata, wasze haniebne zachowanie, to jak bzykaliście się tak głośno, że nie mogłem skupić się na kartach pacjentów! Wszystko znosiłem, ale miarka się przebrała! Koniec! Koniec!
Zaczął niebezpiecznie sapać. Zupełnie jak parowóz. Nigdy jeszcze nie widziałem go w takim stanie…
- Kochanie- powiedziała powoli Esme kładąc swojemu mężowi ręke na ramieniu- tylko spokojnie. Oddychaj. Pamiętaj swoją metodę. Pamiętaj o zupie pomidorowej…
Zupie pomidorowej? A więc to jest jego metoda. Myśli o zupie pomidorowej! W tamtym momencie część mojego idealnego świata legła w gruzach. Facet, którego myśl o zupie pomidorowej uspokaja jest moją podporą. A tak między nami to ciekawe czy naprawdę zupa pomidorowa uspokaja.
Po paru minutach Carlisle uspokoił się i mogliśmy ruszyć dalej. Nikt się nie odzywał. Nawet Emmett w końcu zamknął swoją przerośniętą jadaczkę. Ale w końcu i tak cisza nie trwała długo.
- Nudzi mi się- powiedział Emmett- daleko jeszcze?
- Myślę, że przed nami jeszcze dzień marszu- oznajmił Carlisle.
Szliśmy dalej. Po niespełna minucie Emmett znowu zapytał:
- Daleko jeszcze?
Nikt mu nie odpowiedział.
- Daleko jeszcze?
Cisza.
- No daleko?!!!!
Bella nie wytrzymała.
- Zamknij się w końcu! Myślisz, że jesteś taki fajny bo oglądałeś z tysiąc razy Shreka?!
- To mój ulubiony film- oburzył się Emmett- ma w sobie przesłanie! Uczy nas jak postępować!
Taaak…. Ten film ma naprawdę dalekie przesłanie. Jedynie Jacob zainteresował się tym tematem.
- Ja również uwielbiam Shreka!- powiedział głośno.
Nie…. Nie zniosę jeszcze jednego fana tej beznadziejnej bajeczki dla skutków ubocznych naszej cywilizacji. Pamiętam jak Emmett codziennie po szkole oglądał Shreka. Zna wszystkie teksty na pamięć. Któregoś weekendu tak mu odbiło, że postanowił zamienić nasz dom w chatę na bagnie i udawał Shreka, a Rosalie miała być Fioną. To były ciężkie czasy, bardzo ciężkie, szczególnie, że po tej jego inteligentnej zabawie wszystko było w błocie….. naprawdę wszystko.
Szliśmy dalej. W końcu gdy postanowiliśmy zrobić postój (dla Nessie). Emmett wymyślił kolejną grę. Kto dalej plunie. Wziąłem w niej udział, tylko dlatego, by nie wyjść na tchórza. Pluliśmy tak długo, że zabrakło mi śliny, co jeszcze bardziej popsuło mi humor. Ale Emmett miał w zanadrzu kolejną zabawę. Bluzganie się. Wygrywa ten, kto wymyśli jak najbardziej oryginalne przezwiska. Tylko Jacob zgodził się wziąć w tym udział. I zaczęło się.
Emmett:
- Jesteś brudnym nieumytym, zapchlonym, zezowatym, oplutym kundlem! Śmierdzisz jak wysypisko kału, jak szambo, jak nie umyty kibel na peronie. Jesteś pomyłką genetyczną, wypierdkiem mamuta, zropiałym kosmitą, który nigdy nie przeszedł Mario!
- Co to jest Mario?- zapytał Jacob.
- Widzisz! Nawet nie wiesz co to jest! Imbecylowaty, skretyniały wyrzutku z Czarnobyla.
Matko! Emmett wie co to Czarnobyl! I tak dalej szło. Rzygać mi się chciało od tego…. W końcu Esme nie wytrzymała i przerwała tą prymitywną zabawę. Nadeszła noc. Wyszło na jaw, że Jacob boi się ciemności! Hahaha! Siedział skulony pod drzewem i dygotał! Szkoda, że nie wziąłem kamery! Okazało się, że Carlisle prowadzi pamiętnik wesołego podróżnika. Zapisywał w nim wszystko to, co tu się wydarzyło. Miał zamiar to później opublikować na swoim prywatnym blogu! Tak, Carlisle prowadził bloga, tak samo jak Edward… Nawzajem komentowali sobie posty i podnosili statystykę.
Następnego dnia ruszyliśmy w drogę. Usłyszałem szum rzeki…. Zbliżaliśmy się do Amazonki! Nareszcie jakieś postępy! By nam się nie nudziło wspominaliśmy dawne czasy.
- Pamiętacie- mówiła Alice- jak bawiliśmy się w ludzi?
Tak, dokładnie to pamiętam. To było nawet zabawne.
- No- powiedziała Rose- Emmett udawał, że ma sraczkę i cały dzień przesiedział w kiblu. Że też ci się nie nudziło Funfoniku!
Emmett uśmiechnął się szeroko.
- Było nawet ciekawie. Przypomniałem sobie jak to jest robić kupę. To sama przyjemność! Taka ulga gdy zwalisz kloca! Pamiętam to jeszcze z czasów jak byłem człowiekiem. Wtedy to tylko był szary papier…..
Boże, zaśmiałem się! Chyba zaczynam wariować!
- Albo jak bawiliśmy się w Prison Break*- powiedziałem
Wszyscy przytaknęli mi z uśmiechem.
- Oczywiście Edward był Michaelem Scofieldem**.
- Tylko ja nadawałem się do tej roli- bąknął Edward- Michael jest bardzo inteligentny, kulturalny i delikatny!
W trakcie tej zabawy poważnie się zastanawiałem, czy Edward nie jest czasami gejem. No wiecie. To wielki fan Wenta Millera***. W ciągu dalszym ma jego wielki plakat przyklejony na drzwiach. Went jest tam do połowy nagi. Edward godzinami wpatrywał się w ten plakat. Ściągnął z neta wszystkie odcinki i nawet robił takie wzruszające filmiki o miłości Sary i Scofilda i wrzucał na youtuba. On nie powinien brać udziału w takich zabawach….
- No. Wtedy to nasz dom był więzieniem, a schowek na miotły celą więzienną- powiedziała Alice- a przez kibel się uciekało!
Stare dobre czasy. Nagle usłyszałem przerażający krzyk Jacob'a. Odwróciłem się. Ten kundel natrafił na bagno i ugrzązł w nim po pas. Powoli tonął w nim wymachując dziko rękami.
- POMOCY, RATUNKU, POMÓŻCIE MI!- krzyczał
Znowu…. Znowu musimy go ratować. Co za ironia losu. Ma większego pecha niż Bella za życia.
- Czekaj, zaraz cię wyciągnę- powiedział Emmett i ruszył w stronę psa.
- Nie! Idioto nie idź tam!- zawołałem, ale było za późno.
Emmett również ugrzązł i oboje tonęli. Wyglądali wtedy jak dwaj przerośnięci jaskiniowcy z epoki kamienia. To było nawet zabawne.
- Zaczekajcie- powiedział Edward i podniósł z ziemi najgrubszą i najdłuższa gałąź.
- Niech któryś się tego złapie.
- JA PIERWSZY- krzyknęli oboje.
Ofiary. Teraz kłócili się, który pierwszy ma złapać gałąź.
- Zaczekaj- powiedział Emmett- zagrajmy w kamień nożyce i papier.
- Ok.- odparł Jacob
- Trzy, cztery…..
Wygrał Emmett. Złapał się pośpiesznie kija i wspólnymi siłami go wyciągnęliśmy. Nawet w tak ekstremalnych sytuacjach Emmett potrafi wymyśleć coś naprawdę głupiego. Gdy już uwolniliśmy kundla, ruszyliśmy dalej.
- Za tymi krzakami jest rzeka- powiedział Carlisle.
Ale ja wyczuwałem coś poza nią. Tam stali ludzie…. Najprawdziwszy ludzie. Inni też to poczuli. Może te homosapiensy także się zgubili….
- Idziemy- zarządził Carlisle.
I poszliśmy. To co zobaczyłem na brzegu rzeki zwaliło mnie z nóg……
CDN
* Skazany na śmierć. Słynny serial o ucieszne
z więzienia emitowany przez telewizję Polsat
** Główny bohater serialu
*** Aktor, który gra głównego bohatera

Rozdział V

Naprzeciwko nas stała grupka ludzi z kamerą. Bez wątpienia byli to jacyś narwani badacze lasów amazońskich. Spojrzeli na nas swoimi wielkimi obłąkanymi oczami. Na kamerze zauważyłem naklejkę national geographic. Facet z mikrofonem, niski grubas zamrugał parę razy i przemówił:
- Dobra, włącz kamerę, takiej okazji nie można przegapić.
Nie! Ten chory na umyśle miłośnik przyrody chce nas nagrać! To gorsze niż srający Emmett!
- Zaraz- zaczął spokojnie Carlisle- to jakieś nieporozumienie…
Ale nie zdążył dokończyć.
- Znajdujemy się na brzegu rzeki Amazonki. Wydaje się, że w tym rozległym buszu nie ma żadnych dwunożnych istot…. Jednak jak bardzo potrafi być zaskakująca przyroda. Stoję teraz naprzeciwko dziwnych okazów ewolucji. Na pierwszy rzut oka nie wyglądają na tubylców, ale pozory mylą…
Zobaczyłem, że kamera jest skierowana prosto na nas. Osłupiałem. Zupełnie jak wtedy, gdy dowiedziałem się, że Edward nie uznaje seksu przedmałżeńskiego.
- Proszę zauważyć…. Są ubrani w pospolite ciuchy- podszedł do Rosalie- ta oto samica nosi nawet bluzkę od Gucciego. Niesamowite!
- Ty facet, zwolnij trochę dobrze?- odezwał się Emmett- nie jesteśmy żadnymi małpami z lasu….
- Właśnie- odezwała się Alice- jesteśmy rozbitkami!
Facet wytrzeszczył oczy
- Oni umieją gadać!
Jezu!
- A co ty myślałeś!- warknął Emmett- potrafię nawet liczyć wspak!
Bez wątpienia natrafiliśmy na jakiegoś czubka. Co gorsza… on to wszystko nagrywał. Staliśmy wszyscy cicho przez kilka sekund po czym Carlisle przemówił:
- Zaszło nieporozumienie. Nie jesteśmy żadnymi tubylcami. Nasz samolot rozbił się niedaleko i szukamy wyjścia z dżungli…
Nagle kamera została skierowana tylko na niego.
- Ten to chyba przywódca- mruknął badacz- wygląda na najbardziej cywilizowanego…
Potem skierował kamerę prosto na Edwarda, który najwyraźniej chyba trochę oszalał
- Fak it ju!- krzyknął pokazując do kamery wskazujący palec.
Eeee….
- Edward- powiedział spokojnie Carlisle- to nie ten palec, tylko ten- pokazał środkowy- i mówi się fuck you!
Mimo wszystko wybuchnąłem śmiechem. Kamera skierowała się prosto na mnie. Czułem się głupio.
- Tego oto osobnika cieszą pomyłki współbrata- powiedział facet- bezwątpienia jest bardzo nieprzyjemny dla innych…
Zawarczałem. Tego już za wiele. Miałem ochotę wziąć tą kamerę i roztrzaskać ją o ziemię. Nagle Emmett odezwał się podniecony:
- Ej a to na żywo jest? Bo jak tak, to chciałem pozdrowić wszystkich z Forks, ludzi z mojej byłej szkoły, właściciela sex shopu, babcie klozetową, której zawsze płacę za oglądanie wody w klozecie!! Wszystkich!! Kocham was!
Zrobiło mi się niedobrze. Miałem dosyć. Miarka się przebrała. Wyrwałem kamerę facetowi i roztrzaskałem ją o ziemię. Emmett zawył zachwycony i zaczął po niej skakać. Facet krzyknął z przerażeniem i rzucił się do ucieczki, a za nim reszta obłąkańców.
- To było bardzo agresywne- powiedziała Esme- ale podziałało.
Kątem oka zauważyłem, że Nessie coś ssie. Jacob też musiał to zauważyć, bo zerknął na nią niespokojnie.
- A co ty tam masz?- zapytał, lecz po chwili wrzasnął
Nessie ssała coś, co przypominało wielkiego, obślizgłego, zielonego…..
- Robaka!- wrzasnęła nagle Bella i wyrwała tą ohydę Nessie.
Mała spojrzała na nią urażonym wzrokiem i tupnęła nogą.
Ruszyliśmy dalej, puszczając w niepamięć incydent z narwanymi badaczami. Okazało się, że brzeg jest bardziej mulisty niż się nam wydawało. To też Edward zaproponował by zbudować tratwę.
- Ale po co?- zapytała Alice- przecież możemy spokojnie przepłynąć Amazonkę!
- Ale tam aż roi się od niebezpiecznych zwierząt!- powiedział piskliwie Edward- nie mogę narażać mojej córki na niebezpieczeństwo!
I tak wzięliśmy się za budowę tratwy. Okazało się, że Jacob jest w tym mistrzem.
- Wiele razy musiałem budować tratwę- mówi dumny z siebie- to część egzaminu na wilkołaka…
Egzaminu?
- Każdy kandydat musi czymś się wykazać. Mi najlepiej wychodzi budowa tratwy!
Teraz już wiem, dlaczego psy są takie głupie. Po jakiejś godzinie tratwa była gotowa. Wyglądała dosyć solidnie i z uśmiechem stwierdziłem, że to może się jednak udać.
- Załoga na pokład!- zawołał Carlisle.
Wszyscy załadowaliśmy się na tratwę i odbiliśmy od brzegu. Przez pierwsze pięć minut było bardzo przyjemnie, dopóki nie okazało się, że nasze dzieło jest przeciążone.
- Jest nas za dużo -odparła Bella
Rzeczywiście. Ledwo co płynęliśmy z nurtem rzeki i coś niebezpiecznie trzeszczało.
- Dobra, kto wypada?- zapytał Emmett
Wszyscy spojrzeliśmy na Jacob'a. Pies zrobił przerażoną minę.
- Ja nigdzie nie wysiadam!- powiedział głośno
Tratwa zatrzeszczała niebezpiecznie.
- Wysiadasz bez dwóch zdań!- huknęła Rosalie
Jacob złapał się kurczowo jednej z desek. Pękła. Tratwa zadrżała i znowu zachwiała się niebezpiecznie.
- Wypad- ponaglił Emmett- widzisz, mamy tu przewagę!
- Ale ja nie chcę!- krzyknął Jacob z paniką w głosie- co jeśli aligator odgryzie mi penisa!
O rany.
- Tobie to nie grozi- fuknęła Bella -ty tam nic nie masz!
- Skąd wiesz?!- zapytał piskliwie Edward
Się wydało. Oczywiście od początku wiedziałem, że Jacob to obojniak, ale nie zdawałem sobie sprawy z tego, że Bella wie coś na ten temat. Zrobiło się naprawdę gorąco. Edward spiorunował spojrzeniem kundla, a ten wycofał się jak najdalej.
- Po prostu widziałam co robią zdesperowane i głodne wilkołaki- odparła spokojnie Bella
Przełknąłem ślinę. Nie zdawałem sobie sprawy, że kryzys gospodarczy dotknął także tych kłaków. Ale żeby od razu odgryzać sobie penisa ?
- Użyli go jako parówki do hot doga!- załkał żałośnie Jacob
Jezu! Czego to nie zrobią kundle dla hot dogów. Wszyscy przyjęliśmy tą wiadomość w ciszy i poszanowaniu. Nawet Emmett nie rzucił złośliwego komentarza. Sam nie wyobrażał sobie życia bez swojego największego skarbu. Po chwili Jacob zdecydował się opuścić tratwę, by tylko uniknąć naszych współczujących spojrzeń.
- Teraz już wiem, dlaczego wybrałaś Edwarda- powiedziała cicho Alice
Edward załkał.
- Bella wcale nie wybrała mnie tylko dlatego, że mam członka… prawda kochanie?
Bella zawahała się.
- Oczywiście! Przecież ja cię kocham bezinteresownie!
Jednak to nie poskutkowało. Edward zamilkł, podciągnął pod brodę kolana i zaczął się bujać. Przez chwilę było mi go żal. Płynęliśmy dalej, a za nami podążał zasapany Jacob. W końcu dopłynęliśmy do jakiejś wioski. Nareszcie! Mieszkańcy patrzyli na nas zdziwieni, my jednak wysiedliśmy tylko i podążyliśmy drogą ku większemu miastu. Na szczęście pogoda była pochmurna i bez problemu mogliśmy przejść, nie zwracając na siebie uwagi.
- Dotrzemy do jakiegoś większego miasta, odnajdziemy lotnisko i będzie dobrze- powiedział Carlisle wesołym tonem.
Niestety okazało się, że przed nami jeszcze daleka droga. Edward zamknął się w sobie i szedł z tyłu szurając nogami. Bella od czasu do czasu zerkała na niego. Chyba gryzie ją poczucie winy. Jacob także wyglądał na markotnego, z resztą nie dziwie mu się.
Po pewnym czasie dotarliśmy na lotnisko. Poczułem jak ogarnia mnie radość. Nareszcie będziemy w domu!
- Dobra- powiedział Carlisle- teraz musimy tylko poczekać na odpowiedni lot i będzie dobrze.
Usiedliśmy w cieniu by nie rzucać się w oczy. Plan był taki: zakraść się do pomieszczenia z bagażami i jakoś przetrwać lot.
- Słuchajcie…. -zaczął Emmett- a ten hydraulik to naprawił już prąd w naszym garażu?
- Emmett- powiedziałem spokojnie- chodziło ci chyba o elektryka.
Emmett przytaknął.
- No taa o elektryka… Bo wiecie jak wrócimy to mam zamiar kontynuować mój eksperyment.
- Jaki eksperyment?- zapytała Rose
Emmett uśmiechnął się pod nosem.
- Chcę przekonać się, czy ziemniak może zasilić mój budzik. Wiecie takie ekonomiczne rozwiązanie.
- Nie możesz po prostu kupić baterii?- zapytałem z przekąsem
Emmett pokręcił głową.
- Ostatnio oglądałem taki program, że sytuacja ekologiczna jest bardzo tragiczna. Dziura ozonowa, spaliny, ocieplenie się klimatu. To wszystko źle wpływa na ziemię.
Matko! Odkąd to Emmett zaczął dbać o środowisko naturalne? Przez te wszystkie lata to właśnie ona najbardziej zaśmiecał okolicę naszego domu. Zbierał wtedy kapsle pokemonów i kupował całe tone chipsów, byle by tylko trafić na jakiś kapsel. Tak. Emmett miał szajbę na punkcie pokemonów, miał nawet swój własny pokebol (czy jak to tam się nazywa) i wyzywał wszystkich na pojedynek. Zaprzyjaźnił się nawet z grupką 10-latków i wspólnie wymieniali się kapslami. To takie duże dziecko.. tak zawsze usprawiedliwiała go Rosalie. Miał trudne dzieciństwo. W wieku trzech lat spadł mu na głowę tom encyklopedii. Od tamtej pory Emmett biegał po domu w walił o wszystko swoją wielką głową. Pewnie chciał sprawdzić czy coś tam ma.
- Głupku- powiedziała Rose do Emmetta- zadam ci teraz banalne pytanie! Co to jest dziura ozonowa?
Emmett zrobił przerażoną minę.
- Tego nie było w podstawówce!
Taa… a miałem już nadzieję, że Emmett trochę zmądrzał.
Gdy nadszedł czas, zakradliśmy się do strefy bagażowej i po cichu wślizgnęliśmy się do środka. Okazało się niestety, że ten samolot jest transportowy i przewozi drób i świnie. Oczywiście Jacobowi to całkiem odpowiadało. Sam przecież zachowywał się jak świnia. Zwierzaki na nasz widok zaczęły panikować i rzucać się po klatkach. Zrobiło się zamieszanie i wszędzie latało pełno piór. Usiedliśmy w kącie spokojne, ignorując przerażone zwierzaki. Jednak po pewnym czasie zaczęły się turbulencje i kilka klatek stoczyło się na bok. Zaczęły jeździć po całym pomieszczeniu, a wrzask tych przeklętych i głupich ptaków był nie do zniesienia.
- Wyłączcie to!- wrzasnął Emmett
- Nie mam pilota!- odkrzyknął Jacob
A ja znowu zastanawiałem się czy cokolwiek mnie jeszcze zdziwi. W końcu sytuacja stała się tak drastyczna, że Emmett nie wytrzymał i złapał jedną z kur. Zbił zęby w jej szyję i jednym łykiem wypił krew.
- Co ty robisz?- wrzasnęła Esme- tak nie można! To własność jakiejś hodowli drobiu w Teksasie!
Emmett wzruszył ramionami.
- E tam, wielkie mi rzeczy. To tylko kura. Z resztą dla mnie to jak soczek w kartoniku.
To był naprawdę ciężki lot. Gdy samolot zaczął lądować, opuściliśmy pośpiesznie maszynę i stwierdziliśmy z przerażeniem, że znajdujemy się gdzieś w Teksasie, a nie w stanie Waszyngton.
- Ojej- powiedział Carlisle- chyba jednak pomyliłem samoloty.
Złapałem się za głowę. Dlaczego? Powiedzcie mi dlaczego akurat mnie to musiało spotkać? Why? Carlisle why?
- No ale nie jest tak źle- powiedziała Alice- w końcu jesteśmy w USA!
Tak. Jesteśmy. I to jeszcze w moich rodzinnych stronach. A dałem sobie słowo, że będę omijał Teksas szerokim łukiem! Niestety…. Ja wiedziałem, że tak będzie… po prostu wiedziałem! Przypomniały mi się czasy jak chciałem zostać kowbojem. To będzie ciężka wędrówka.
- Dobra ruszajmy- powiedziała Bella
I ruszyliśmy. Na szczęście zapadł zmierzch (dla wtajemniczonych twilight) i mogliśmy swobodnie poruszać się. Ale nasze kłopoty zaczęły się dopiero później…. Gdy na swojej drodze spotkaliśmy ją…

Rozdział VI

Ona tam stała. Tak stała tam. Od razu ją poznałem. Te czarne loki zniszczone przez liczne trwałe, paskudny makijaż, krzykliwy i skąpy strój. Stała tam. Mój koszmar, kobieta, która nigdy nie zapomina, bogini seksu (musiałem to dodać)….. Maria. Patrzyła na nas obłąkanym wzorkiem wariatki. Jej przekrwione oczy biegały od lewej do prawej. Poczułem w powietrzu niemiły odór niemytych zębów… Pomimo tego, że wyglądała jak kloszartka ze śmietnika zadrżałem.
- Aha!- krzyknęła wskazując na mnie palcem- to ty! Ja wiedziałam! Wiedziałam, że cię w końcu spotkam!
Nagle poczułem się naprawdę malutki…. Taki tyciutki (chociaż mam ponad 180cm wzrostu). Ale to nieważne ile ma się wzrostu. Przy Marii wszystko się kurczy… no może nie wszystko
0x01 graphic
Za moimi plecami stała cicho reszta rodzinki. Nikt nie odważył się odezwać. W końcu Maria przemówiła:
- Tyle lat na to czekałam! Tyle lat! Przechodziłam przez piekło! Prawdziwe piekło! I to wszystko przez ciebie… przez ciebie Johnatanie!
Yyyy….
- Jasper- wyrwało mi się- mam na imię Jasper
Maria zamrugała szybko.
- A tak… Jasper… mniejsza o to! Z resztą co za różnica jak masz na imię! I tak zapłacisz!! Oj zapłacisz.
- Czego chcesz?- zapytałem starając się, by głos mi nie drżał.
Maria krzyknęła:
- Jak to czego chce? Chce byś oddał mi moje pięć dolców!
Co?! I o to tyle krzyku? Maria chce tylko, bym oddał jej pięć dolarów, które pożyczyłem od niej w 1871r, by kupić parę sznurówek, grzebień i czyste gacie? Gdybym wiedział, że tak bardzo zależy jej na tym to dawno bym jej to oddał.
- Dobra- powiedziałem spokojnie- oddam ci teraz te pięć dolców ok.?
Maria sapnęła.
- Pieniądze albo pojedynek- powiedziała zuchwale.
Sięgnąłem do kieszeni i po chwili stwierdziłem z przerażeniem, że nie mam pieniędzy. Pewnie musiałem je zgubić gdzieś w dżungli. Odwróciłem się do rodziny.
- Macie pożyczyć pięć dolarów?- zapytałem cicho
Zaczęli przeszukiwać kieszenie a ja z sekundy na sekundę byłem co raz bardziej przekonany, że to się nie skończy dobrze.
- Nic- powiedziała Bella
To samo powiedziała reszta.
- Ja mam 50 centów i kapsla- przyznał się Emmett
Nie! Nie! To koniec! Zwykły, najzwyklejszy koniec. Dlaczego? Byliśmy przecież jedną z najbogatszych rodzin w USA a teraz nikt nawet nie miał przy sobie marnych, zasmarkanych, głupich pięciu dolarów!! Maria warknęła.
- A więc pojedynek- powiedziała zgrzytając zębami.
Przymknąłem oczy. Nie miałem wyboru. Nie mogłem wyjść na tchórza. Jednak bałem się. Maria bądź co bądź była naprawdę godnym przeciwnikiem. Bałem się? Co ja mówię! Miałem pełno w gaciach!
- Jasper- powiedziała cicho Alice- wygrasz, na pewno! Dasz sobie radę! Wierzę w ciebie! Kocham cię!
Stanęła na palcach i pocałowała mnie w usta. O tak. Nie ma jak to pocałunek ukochanej przed śmiertelną walką.
- Bracie- zaczął Edward kładąc mi rękę na ramieniu- zawsze ciebie szanowałem. Jesteś naprawdę wielki. Dasz sobie radę, ja to wiem. Wiem także co ci teraz chodzi po myśli.
Zaśmiałem się nerwowo.
-
Synu- powiedział Carlisle- zwyciężysz!
Esme nie zdołała nic z siebie wydusić. Gdyby mogła zalałaby się łzami. Uścisnęła mnie tylko.
- Jasper- powiedział Emmett- jeśli przegrasz i zginiesz, to czy mogę zabrać twój komputer i motor? A i jeszcze te fajne gry wojenne i talię twoich kart?
Tak. Kochany Emmett. Zawsze potrafi podnieść wampira na duchu. Nic mu jednak nie odpowiedziałem. Bella wycałowała mnie razem z Nessie. Jacob uścisnął dłoń i bąknął: powodzenia. Odwróciłem się od nich. Nie mogłem już patrzeć na załamaną Alice, która ciągle ściskała mnie za tyłek. Stanąłem naprzeciwko Marii. W myślach odmówiłem jeszcze modlitwę i byłem gotowy.
Maria rzuciła się na mnie z dzikim okrzykiem. Ale nie zdołała nawet zrobić kroku. Przewróciła się o kamień. Leżała przede mną jak długa. Wstała szybko i zatoczyła się. A ja ciągle tkwiłem w miejscu i patrzyłem na nią osłupiały. Maria znowu wrzasnęła i złapała mnie za koszulę. Odepchnąłem ją od siebie z łatwością. Poleciała do tyłu i znowu leżała jak kłoda. Z tyłu Emmett gwizdał i buczał, a ja zastanawiałem się czy to ma większy sens. Nagle Maria poderwała się i niczym strzała rzuciła się na mnie. Objęła nogami moje biodra i wbiła paznokcie w ramiona. Zaczęliśmy się szarpać. Nie mogłem jej zrzucić. Do cholery co jest?!
- To, za te wszystkie lata! Za to, że okazałeś się złodziejem! Wiesz ile razy byłam na skraju nędzy i rozpaczy?- złapała mnie za włosy- JA-CHCĘ-MOJE-PIĘĆ-DOLCÓW!!!!!!!
Z ust poleciała jej piana. Wyglądała teraz jak obcy walczący z predatorem. Złapałem ją i rzuciłem o ziemię. Przeturlała się i znieruchomiała. Stałem oszołomiony. Nie mogłem uwierzyć. Co się stało? Dlaczego ona leży bez ruchu? Czy to jakiś podstęp?
- I co teraz?- zapytał Jacob
Kątem oka dostrzegłem, że Alice drży na całym ciele i łka. Aż tak źle to wyglądało? Otrzepałem ubranie i zerknąłem na Marię. Nadal leżała bez ruchu. Miała otwarte oczy, a z ust ciągle spływała piana.
- Ej to koniec?- zapytał zawiedziony Emmett- a gdzie latające części ciała? Mózg leżący na ziemi, wyrwana wątroba, rozdeptane flaki?
Eeeee….
- Musimy sprawdzić co jej się stało- powiedział powoli Carlisle
Jednak nikt nie miał odwagi do niej podejść. W końcu Emmett podniósł z ziemi suchy patyk i ostrożnie podszedł do nieruchomej Marii. Pochylił się nieznacznie i dźgnął ją w bok. Ruszyła ręką, a Emmett z piskiem cofnął się. Ok. Jestem całkowicie za. Po prostu omińmy ją i pójdźmy dalej.
- Spadamy?- zapytała Bella
Wszyscy skinęliśmy głowami i ominęliśmy nieruchome ciało Marii. Nie mogłem w to uwierzyć. Nawet nie musiałem używać kłów. Pokonałem Marię w przeciągu 30 sekund. Czy byłem z siebie dumny? Cóż… może lepiej nie odpowiem na to pytanie. Alice ciągle szła obok mnie i co chwila łapała za rękę. To musiał być dla niej bardzo duży wstrząs. Szczególnie, że nie przewidziała, że spotkamy Marię. Ostatnio coś mało miała wizji. Może coś się u niej zablokowało, lub zawiesiło? Może potrzebuje naoliwienia? Wszyscy byli bardzo szczęśliwi, że nic mi się nie stało. Tylko Emmett wyglądał na nie co ponurego.
- A już myślałem, że w końcu ujrzę twoją sekcję zwłok- powiedział.
Zachichotałem nerwowo. Świadomość tego, że jednym z marzeń Emmetta (prócz wyprawy do miasteczka porno) jest zobaczenie moich zblazowanych wnętrzności. Emmett miał naprawdę ambitne marzenia.
O świcie ukryliśmy się w pobliskim hostelu. Warunki były dosyć podłe, ale musieliśmy jakoś przetrwać dzień. Zasłoniliśmy okna i usiedliśmy. Emmettowi nie zamykała się gęba.
- Słuchajcie, normalnie wiem co zrobię gdy w końcu uda nam się wrócić do domu!
- Zapewne zabierzesz się za budzik zasilany ziemniakiem- powiedziałem z przekąsem
Emmett pokręcił głową.
- To też. Ale mam genialny plan!- zerknął na Carlisle'a- odkryłem swoje nowe powołanie! Chcę poznać wnętrze człowieka!
- A od kiedy zajmujesz się psychologią?- zapytała Rose
- Czym? Ja chcę poznać co kryje Się pod skórą! No wiecie. Flaki i takie tam.
Boże! Już sobie wyobrażam Emmetta w białych rękawiczkach, grzebiącego w ludzkim ciele. Wyciągał by pewnie każdy narząd po kolei i zasypywał Carlisle'a pytaniami.
- Wiesz, wydaje mi się, ż do nie jest dla ciebie- powiedział spokojnie Carlisle- do tego trzeba mieć doświadczenia i odpowiednie kwalifikacje.
Emmett uśmiechnął się szeroko.
- To w takim razie pójdę na studia! Na medyckinę!
- Medycynę- poprawiła go uprzejmie Esme.
Nagle wyobraziłem sobie Emmetta wśród studentów. Szybko odgoniłem tą myśl. To zbyt absurdalne.
Przez pół dnia Carlisle i reszta próbowali wybić Emmettowi ten dziki pomysł z głowy. Tylko Alice patrzyła na mnie z pożądaniem. Znałem to spojrzenie, bardzo dobrze znałem. Wymknęliśmy się po cichu z pokoju i ruszyliśmy korytarzem, szukając jakiegoś pustego pomieszczenia. W końcu znaleźliśmy tylko składzik na miotły na końcu korytarza. Dobre i to. Zamknęłam drzwi, a Alice natychmiast się na mnie rzuciła. Zaczęliśmy się nawzajem rozbierać. Zabrała się za mój rozporek i pasek u spodni. Pchnąłem ją na ścianę, zrywając z niej bluzkę. Zasypywaliśmy się pocałunkami gdzie tylko się dało. Już mieliśmy zakończyć grę wstępną i przejść do konkretu, gdy nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Stali w nich Rosalie i Emmett trzymając się za ręce. Rose spojrzała ze zdziwieniem na mnie i Alice.
- Wy też?- zapytała
Poczułem się strasznie głupio. Szczególnie, że miałem opuszczone do kolan spodnie i prawie zdjęte bokserki. Emmett zaśmiał się tubalnie.
- Hahahaha!
- I z czego rżysz?- zapytałem wściekły
- Bo… bo…- wyjąkał Emmett dławiąc się śmiechem- bo…. Nie mogę!
Zaczął tarzać się ze śmiechu, niczym psychopata. Ogarnęła mnie fala złości i wstydu. Szybko z powrotem założyłem spodnie, a Alice naciągnęła bluzkę.
- Nie przejmujcie się- powiedziała Rosalie- on zawsze tak reaguje. A teraz nie może.
- Ale czego?- zapytała Alice
Ale chyba nigdy nie będzie nam pisane dowiedzieć się, dlaczego Emmett nie może. Oczywiście i tak się dowiemy, ale o tym później.
Wróciliśmy do pokoju, niespełnieni i niezadowoleni z czołgającym się Emmettem. A tym czasem znowu zapadł zmierzch. Opuściliśmy hostel i udaliśmy się na północ, by dotrzeć do większego miasta i po prostu znowu załapać się na jakiś lot. Oczywiście zgubiliśmy drogę. To było do przewidzenia. Emmett musiał po drodze zajrzeć do opuszczonego kibla. Sam nie wiem co go tak do tego ciągnie. Rosalie uważa, że jej mąż w poprzednim życiu czyścił i montował kible, ale historia Emmetta jest bardziej zawiła niż wam się wydaje. Emmett nigdy nie miał w domu kibla. Załatwiał się w wykopanej za domem dziurze i biegał dookoła stodoły ze spuszczonymi spodniami i zwisającym gównem. Potem zasiadał do posiłku. Oczywiście nie mył rąk. To taka rodzinna tradycja u niego była. Teraz dopiero zauważyłem, ile łączy Emmetta i Jacob'a. Jacob również biega po lesie z gołą dupą, ale podciera się liśćmi. Boże! Ale o czym ja rozmyślam? Tak, wspólnie na nowo odkrywamy historię ludzkiego życia Emmetta.
Edward i Jacob wspierali się o coś. Zaciekawiło mnie to. Zacząłem ich słuchać.
- Nie Jacob- mówił Edward- nie uważam, że bieganie nago po lesie jest podniecające. Wręcz przeciwnie. Uważam, że jest bardzo niestosowne.
Jacob prychnął.
- Ale jakie przyjemne! Sam kiedyś spróbuj! Przewietrzysz sobie narządy płciowe. Po co się myć, jak można pohasać nago i swobodnie!
Edward zamknął oczy.
- Mam nadzieję, że nie zamierzasz biegać nago po lesie z moją córką, gdy dorośnie.
- Dlaczego?
Edward zazgrzytał zębami.
- Bo to jest złe Jacob. Złe. Po to są ubrania, by z nich korzystać!
- Why?
- Ponieważ zasłaniają one wstydliwe części ciała.
- Why?
- Bo żyjemy w XXI wieku, gdzie obowiązuje noszenie ubrań.
- Why?
- Ponieważ nie można biegać nago! Można nabawić się jakiegoś syfa.
- Why?
Edward zaczął tracić cierpliwość. Nagle na horyzoncie pojawił się kolejny kibel. Emmett zawył z radości i podbiegł do niego. Wyrwał spróchniałe drzwiczki i przyjrzał się klozetowi. Stał tak z pięć minut po czym wycofał się, nabrał powietrza w płuca i rzekł aktorskim głosem:
- asta la Vista kibello Teksasso!
Po czym kopnął budkę, a ta stoczyła się z górki. Wszyscy staliśmy zszokowani. Tylko Jacob poruszył się nieznacznie.
- Why?- powiedział
Ale tak naprawdę nikt nie wie co siedzi w głowie Emmetta. Nawet Edward nie do końca go rozszyfrował. Ba! Sam Emmett nie wie co myśli. Gdyby wiedział, wszystko wyglądało by inaczej.
- Skąd u ciebie taka znajomość języka hiszpańskiego?- zapytałem
Emmett podrapał się po głowie.
- Oglądałem terminatora.
Tak. To dużo wyjaśnia.
O świcie dotarliśmy do Dallas, stolicy Teksasu. Teraz czekał nas tylko lot do domu, ukochanego domu. Jednak ta historia nie kończy się, tak jak powinna. Po drodze na lotnisko złapał nas pewnien narwany facet z mikrofonem. Za nim biegł zdyszany kamerzysta z kamerą na ramieniu.
- A oto zwycięscy na najbardziej nocnych dziwaków! Brawo! Wygraliście! A nagrodą jest udział w teleturnieju poznaj swoją familię! Nie musicie wysyłać sms-ów!
Coś mi się wydaję, że jeszcze dłuuugo będziemy wracać do dom
u…

Rozdział VII

Studio, gdzie nagrywano najbardziej skretyniały teleturniej pod słońcem, znajdowało się w centrum Dallas, w oszklonym, czterdziestopiętrowym budynku, zaraz obok fabryki kleju i masła. Prowadzący, Carl Hope zaprowadził nas tam jeszcze przed wschodem słońca. Dał czyste ubrania i pozwolił się umyć, byśmy wyglądali normalnie podczas kręcenia odcinku. Czułem się naprawdę głupio. Sam nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego Carlisle zgodził się na tą szopkę? Ale nie odważyłem się go o to spytać. Pobyt w Amazonce źle wpłynął na jego psychikę… lepiej go nie drażnić. Carl Hope wytłumaczy nam zasady gry, bowiem okazało się, że tylko Rosalie ogląda ten teleturniej.
- Zasady są proste- mówił- jest pięć kategorii. Film, hobby, muzyka, wspomnienia i rzeczy, której na pewno byś nie zrobił. Przed nagraniem odcinka każdy po kolei wchodzi do specjalnego pomieszczenia i uzupełnia każdą kategorię… ulubiony film, hobby, ulubiony rodzaj muzyki, najwspanialsze wspomnienie i rzecz, której na pewno by nie zrobił. Oczywiście nie możecie się ze sobą konsultować, każdy do studia wchodzi innym wejściem. Później ktoś z was zostanie wylosowany i będzie musiał po kolei zgadywać, lub też nie co napisaliście…. No to gucio! Możemy zaczynać?
Czułem się jak skończony idiota, którego twarz będą oglądały zapracowane kury domowe w Teksasie. Szczególnie, że wygraną było jedyne marne 5000$. Oczywiście Carlisle pocieszył nas i powiedział, że może być to nawet fajna zabawa. Fajna zabawa? To będzie jeden z moich najgorszych dni w życiu.
Po kolei wchodziliśmy do małego i dusznego pomieszczenia i odpowiadaliśmy na pytania. W duchu modliłem się tylko, by Emmett nie był czasem tym szczęśliwcem, którego wylosuje maszyna. Ponieważ Jacob nie należy do rodziny, razem z Nessie udali się na widownie by nam dopingować. Wiele bym dał, by być na ich miejscu. Gdy nadszedł czas kręcenia, poczułem, że mam tremę. Ale przecież wszystko jest ok…. trzeba wziąć się w garść! O matko…. Dlaczego w tym studiu jest tak jasno? Dlaczego wszystkie kamery są zwrócone na nas? Boże! Przez jedną, małą sekundę chciałem wycofać się i uciec jak najdalej. No dalej, wszystko będzie dobrze. Obiecuję sobie, po tym całym horrorze udam się na solidne polowanie z Alice.
- Witam państwa serdecznie w studiu jak i przed telewizorami- powiedział wesoło Carl Hope- dzisiaj o główną nagrodę powalczy rodzina Cullenów ze stanu Waszyngton! Brawa dla nich!
Rozległy się głośne oklaski. Zobaczyłem Jacoba i Nessie w pierwszym rzędzie machających do nas. Jacob podniósł oba kciuki do góry. Carl szybko jeszcze wytłumaczył zasady tej bezsensownej gry, po czym kazał nam się przedstawić i powiedzieć czym się zajmujemy.
- Jestem Carlisle Cullen- powiedział mój przyszywany ojciec z dumą- i obecnie jestem lekarzem…
Esme i Edward także przedstawili się. Potem przyszedł czas na Rosalie i Emmetta. Rose powiedziała, że studiuje marketing i zarządzanie… gorzej było z Emmettem.
- No ja to studiuję motoryzacje- powiedział głośno
Chciałem znowu uciec. Nie, on tego nie mógł powiedzieć.
- No tak- rzekł Carl- hmm…. Rozumiemy.
Na szczęście nie drążył tego tematu. Potem przeszedł czas na Belle. Alice z radością oznajmiła wszystkim, że jest dekoratorką wnętrz. I w końcu ja…
- Jestem Jasper Hale- powiedziałem- i obecnie studiuję prawo.
Tak, wymyśliłem to na poczekaniu. Carl uśmiechnął się tylko i ogłosił, że czas zacząć. W studiu zrobiło się ciemno. Tylko czerwone światełko w zastraszającym tempie latało nad naszymi głowami. To była chwila prawdy. Bęc! Koniec, już wiadomo. Czerwone światełko zatrzymało się nad głową Emmetta…. A tak bardzo się modliłem! Dlaczego? Powiedzcie mi dlaczego?
Emmett wyszedł na środek, towarzyszyła mu burza oklasków.
- A więc zaczynamy- oznajmił Carl- zobaczymy czy wystarczająco znasz swoją familię! Na początek zobaczymy czy poznałeś już głowę swojej rodziny Carlisle'a! Czy znasz jego ulubiony film!
Emmett zmarszczył czoło, tak jak zawsze to robi, gdy chce wykrzesać z siebie odrobinę rozumu. Na odpowiedź miał 30 sekund, w końcu palnął.
- Ostry dyżur?
- Zobaczmy- powiedział Carl- och nie, nie niestety. To nie ostry dyżur! Tylko ,,Przeminęło z wiatrem"
I tak dalej szło. W końcu doszło do Edwarda. Teraz wiedziałem, że będzie niezły ubaw!
Filmu nie zgadnął, muzykę tak…
- A hobby?- zapytał Carl
Emmett zastanowił się chwilę.
- Budowanie domów z wykałaczek?- wypalił
- Nie- powiedział Carl- niestety nie. Hobby Edwarda to balet!
Balet? A od kiedy to Edward tańczy balet?!
- A najwspanialsze wydarzenie?- zapytał ponownie Carl
Emmett uśmiechnął się szeroko!
- Pierwsze bzykanko!
Sala wybuchła śmiechem, a Edward spojrzał na Emmetta spode łba.
- Niestety też nie- rzekł Carl- pierwszy dotyk ukochanej!
I w końcu doszło do mnie…. Patrzyłem Emmettowi prosto w oczy. On mnie zna, dobrze zna. Na pewno mu się uda! No dalej Emmett! Rusz głową, chociaż raz!
- Ulubiony film Jaspera?
- Taksańska masakra piłą mechaniczną!- powiedział radośnie Emmett
Zacisnąłem z niedowierzaniem zęby.
- Niestety nie- powiedział Carl- tylko… ,,Pewnego razu na dzikim zachodzie!!!”
Kocham ten western. Jak Emmett mógł to spieprzyć?
Na szczęście Emmett wiedział, jaki jest mój ulubiony rodzaj muzyki. Gorzej było ze wspomnieniem.
- To zapewne wtedy, jak próbowaliśmy zrobić burito i wysadziliśmy mikrofalówkę!
Teraz to naprawdę miałem dosyć. Jak Emmett mógł w ogóle myśleć, że to było moje najlepsze wspomnienie! Czy w jego oczach jestem aż tak płytki?
Teleturniej zakończył się wielką klapą i wygraliśmy marne 100$. Ale nareszcie skończył się ten koszmar! Mogliśmy wracać do domu! Wszyscy byli zdołowani prócz Emmetta, który w drodze na lotnisko ciągle zasypywał nas pytaniami.
- Ja to was nie rozumiem- mówił przejęty- jesteście jak takie deski.
- Piękne porównanie Emmett- mruknąłem
Dotarliśmy na lotnisko. Tym razem Esme pomogła Carlislowi wybrać odpowiedni lot. Okazało się, że musimy poczekać jeszcze 2 godziny na samolot.
- Ja ciebie czasami nie rozumiem Jasper- mówił Emmett, grzebiąc sobie w zębie- pamiętam, jak razem oglądaliśmy Taksańską Masakrę piłą mechaniczną i bardzo ci się podobało. Pamiętam, jak mówiłeś, że to jest kino dla prawdziwych facetów!!
Jęknąłem.
- A burito!- kontynuował Emmett- pamiętasz jaka była przy tym zabawa?
- Tak pamiętam- mruknąłem- szczególnie jak musieliśmy zdrapywać je szufelką z sufitu.
Czekaliśmy jak zwykle na uboczu. Jacob bardzo się nudził i podszedł do pobliskiej budki telefonicznej. Emmett poszedł za nim. Dołączyłem do nich z czystej ciekawości. Jacob podniósł słuchawkę. Odezwał się w niej mechaniczny damski głos:
- Proszę wrzucić monetę…
Emmett wyjął z kieszeni swoje ostatnie 50 centów i zapytał:
- To gdzie dzwonimy?
Jacob zastanowił się chwilę, tymczasem Emmett wrzucił monetę. Usłyszałem, jak spada ona na samo dno. Jacob wykręcił jakiś numer.
- To jedyny jaki znam- przyznał się.
Po chwili w słuchawce odezwał się zmęczony męski głos:
- Słucham?
- Tata?- powiedział z niedowierzaniem Jacob
- Jacob? Gdzie ty u diabła jesteś? Wszędzie cię szukamy.
Usłyszałem jakieś hałasy w oddali.
- Tato… ale co w tym robicie?- zapytał Jacob- i co to za hałasy?
- Masz natychmiast wrócić do domu, słyszysz?! Mówię do ciebie!
Nagle Jacob zrobił przerażoną minę. Spojrzałem na niego podejrzliwie. Wyglądał, jakby miał za chwilę…. O nie! Ewakuacja! Chciałem otworzyć drzwiczki budki, ale się zatrzasnęły.
- Emmett, szybko otwórz drzwi!
Za późno. Jacob wypuścił powietrze. Poczułem bardzo nieprzyjemny smród i już wiedziałem co się stało.
- Nie wierzę- mruknąłem i przestałem oddychać.
- Przepraszam- mruknął Jacob.
On to zrobił. Wyleciało mu. Zesrał się w gacie.
- rany- powiedział Emmett
Jacob spojrzał na nas szklanymi oczami.
- To wszystko przez tego hot doga!
- Jakiego hot doga?- zapytałem
- No tego co leżał na ziemi. Nie mogłem się oprzeć. Popiłem go wodą z kranu!
Poczułem, jak robi mi się niedobrze.
- Ale ty chyba nie zamierzasz… lecieć tak- powiedziałem ostrożnie.
Jacob pociągnął nosem.
- Nie mam nic na zmianę- mruknął
Emmett zaśmiał się tubalnie. Wyrwał psu słuchawkę i wykręcił jakiś numer. Po chwili przemówił:
- Halo? Dodzwoniłem się do firmy bakteriobójczej? Tak…. No bo mój kolega zesrał się w gacie i chciałem się spytać czy jest możliwość odkażenia go….
Zamarłem. Co on wyrabia? I skąd zna numer firmy bakteriobójczej?
- Ale to nie są żarty! Naprawdę! Tak, dobrze się czuję… Jak nie wierzycie to powąchajcie.
Przystawił słuchawkę do tyłka Jacob'a. Wyrwałem mu słuchawkę.
-Przepraszam najmocniej. Mój brat jest nie co inny. Proszę sobie tym nie zaprzątać głowy.
Już miałem odłożyć słuchawkę, gdy Emmett wyrwał mi ją i znowu wykręcił jakiś numer. Po chwili usłyszałem kobiecy głos:
- Kancelaria prezydenta Stanów Zjednoczonych, czym mogę służyć.
- Mój kolega zesrał się w gacie!- krzyknął do słuchawki Emmett, a ja poczułem przerażenie.
- Słucham?- powiedziała spokojnie kobieta
- Daj mi prezydenta!
Teraz to naprawdę byłem przerażony!
Chciałem wyrwać mu słuchawkę, ale było za późno.
- Prezydent Stanów Zjednoczonych.
Jezu! Nie mogłem w to uwierzyć! To naprawdę był jego głos.
- Panie prezydencie- zaczął Emmett- czy pan kiedykolwiek zesrał się w gacie?
Jęknąłem. Co on wyrabia?
- Kto mówi?- zapytał ostrożnie prezydent
- Bo widzi pan. Mój kolega przed chwilą puścił kloca i chciałem się dowiedzieć czy….
W końcu udało mi się wyrwać mu słuchawkę. Szybko ją odłożyłem.
- Ty naprawdę masz gówno zamiast mózgu- zacząłem, ale szybko się powstrzymałem. Dosyć tego! Dosyć rozmyślania o kale!- skąd znasz numer do kancelarii prezydenta?
Emmett podrapał się po głowie.
- Nie wiem.
To wszystko zaczęło mnie powoli przerastać. Jacob nadal stał z pochmurną miną. Nagle ktoś zapukał. Zobaczyłem Alice przypatrującą nam się podejrzliwie.
- Co wy tam robicie? Za chwile mamy samolot.
Udało nam się jakoś wydostać z budki. Miałem tylko nadzieję, że Emmett nie wywinie żadnego numeru. Zobaczyłem nasz samolot gotowy do odlotu. Zakradliśmy się do strefy bagażowej. Na szczęście tym razem nie musieliśmy siedzieć pośród drobiu. Wystartowaliśmy w miarę normalnie, nie licząc małych turbulencji. Za dwie godziny będziemy w domu! Nareszcie. Jacob siedział w kącie z podkulonymi nogami. Nawet przez chwilę, było mi go żal. Edward patrzył na niego krytycznym wzrokiem. Pewnie zorientował się, jaką niespodziankę puścił Jacob. Ale grunt, że lecieliśmy już do domu! Kochanego domu! Nareszcie będę mógł trochę odpocząć. Nagle coś chrupnęło. Samolot zaczął niebezpiecznie drżeć. O nie! Tylko nie to! Błagam! Nie zniosę drugiej katastrofy lotniczej!
- Co się dzieję się?- zapytała rozkojarzona Rosalie.
Wiedziałem, że samolot zaraz zacznie spadać. To było nieuniknione. Trzeba coś zrobić! I to już. Carlisle myślał to samo co ja.
- Musimy dostać się do kabiny pilota i opanować sytuację- powiedział spokojnie.
Nikt nawet nie próbował się z nim kłócić. Wydostaliśmy się wszyscy ze strefy bagażowej. Pasażerowie patrzyli na nas przerażeni.
- Wszyscy się tam nie zmieścimy- powiedziała Bella
Carlisle, Edward, Emmett i ja ruszyliśmy do kabiny pilota. To co zobaczyłem, o mało co nie zwaliło mnie z nóg. Obaj piloci leżeli bezwładnie. Stracili przytomność.
- I co teraz?- zapytałem, przekrzykując ryk silników
Carlisle i Edward zrzucili pilotów na ziemię i spojrzeli na masę guzików i przełączników przed nimi.
- No to chyba mamy problem- zaczął mój ojciec.
- Dobra- powiedział głośno Emmett- kto steruje?
Wszyscy popatrzyli na mnie. Przełknąłem ślinę.
- Zwariowaliście prawda?!
- Jako jedyny z nas byłeś w wojsku- powiedział Emmett
- Ale wtedy jeszcze nie było samolotów!
Emmett wziął mnie pod rękę i posadził na siedzeniu pilota. Spojrzałem z przerażeniem na ster i guziki znajdujące się przede mną.
- Nie mam pojęcia jak to się obsługuję- krzyknąłem, próbując zachować spokój.
Edward wyciągnął ze schowka wielką książkę.
- Przeczytamy instrukcję- powiedział wertując kartki.
- Ale to ma z 1000 stron!- odkrzyknąłem
Samolot zwolnił i zaczął opadać. Teraz nie było już czasu na dyskusję. Złapałem za ster i pociągnąłem go do siebie. Samolot poderwał się gwałtownie w górę. Usłyszałem zduszone okrzyki pasażerów.
- Dobrze ci idzie- powiedział Carlisle
- Pomogę ci- rzekł szybko Emmett i usiadł za sterem drugiego pilota i pociągnął za niego.
Zobaczyłem z przerażeniem jak ster zostaje w jego wielkich łapskach!
- Idioto! Wyrwałeś ster- ryknąłem, czując, że to się źle skończy.
Ale w tej samej chwili zapaliła się czerwona lampka po mojej prawej stronie. Wiedziałem, że to nie oznacza nic dobrego.
- To nic wielkiego- powiedział Carlisle- na pewno da się to jakoś załatwić.
Edward jednak sapnął z przerażeniem.
- Tu jest napisane, że jak świeci się ta czerwona lampka, to oznacza, że coś jest nie tak z prawym silnikiem!
Spojrzałem przez okno. Rzeczywiście. Silnik przy prawym skrzydle dymi się. Teraz to naprawdę mamy przerąbane.
- Ja to załatwię- powiedział Emmett.
Wybiegł z kabiny, mijając się z Jacobem, który właśnie wchodził.
- Ja chciałem… -zaczął
- Nie teraz!- wrzasnęliśmy razem
Po chwili zobaczyłem Emmetta na prawym skrzydle. Kurczowo trzymał się krawędzi i próbował chyba zajrzeć do silnika. Znowu ogarnęło mnie przerażenie!
- Złaś stamtąd- wrzasnęliśmy znowu razem. Jednak on nie mógł nas usłyszeć.
Podniósł jeden kciuk do góry.
- Ja chciałem… -znowu zaczął Jacob, ale przerwaliśmy mu.
Silnik zaczął się dławić, jakby miał za chwile coś wypluć. Emmett wrócił po chwili cały podjarany.
- Nic nie znalazłem! Ale jakie to wspaniałe uczucie!
Samolot znowu zaczął spadać i tym razem moja interwencja nie pomogła. Coś zaczęło piszczeć. Emmett z przerażeniem zaczął wciskać wszystkie guziki po kolei. Przede mną wysunęła się niewielka biała półeczka, na której leżało małe pudełeczko. Napis na nim głosił: OTWORZYĆ W RAZIE AWARII
To nasza ostatnia, szansa, pomyślałem. Otworzyłem pudełko i zobaczyłem na dnie malutką żółtą karteczkę. Szybko przeczytałem informacje na niej: ŻEGNAJ
Nie, to nie możliwe! To totalnie niemożliwe! To jakiś chory żart. Ze złością podarłem karteczkę. Nagle Jacob ryknął:
- Coś odpadło!
- No co ty nie powiesz- powiedziałem
Nagle Emmett krzyknął przerażony:
- Hamuj!!
Ale było już za późno. Samolot uderzył z ziemie, przejechał jeszcze parę metrów i wylądował przed bardzo dobrze znanym mi miejscem. Byliśmy w domu

Rozdział VIII

Samolot wyhamował dokładnie dziesięć metrów przed głównym wejściem do naszego domu. Byłem tak zszokowany, że patrzyłem się tępo przed siebie jak upośledzony. Wciąż ściskałem ster. Zapadła cisza. Carlisle, Edward, Emmett i Jacob również milczeli. Miałem wrażenie, że biorę udział w jakimś zabawno- psychicznym programie i, że za chwilę wyskoczy gość z kamerą i krzyknie: Mamy cię!!! W końcu Emmett poruszył się nieznacznie. Ocknąłem się i rozejrzałem. Ogólnie to samolot nie wyglądał aż tak źle. Paliły się wszystkie czerwone lampki, parę kabli zwisało w sufitu, śmierdziało spalenizną. Odetchnąłem.
- To było- zaczął Emmett- zajebi***!!!!
Po czym zaczął śmiać się głośno. Usłyszałem po chwili zdenerwowany głos Belli i cichy szloch Esme. Wstałem z rozwalającego się fotela i przeszedłem na stronę dla pasażerów. Nikomu nic się nie stało, chociaż niektórzy wyglądali, jakby mieli za chwilę zwymiotować. Carlisle wyszedł za mną i zapytał:
- Czy nikomu nic nie jest?
Odpowiedziała mu cisza. Tylko jedna z kobiet kiwnęła twierdząco głową. Nagle Emmett stanął koło mnie i powiedział głośno:
- Dziękujemy państwu za skorzystanie z naszych linii lotniczych. Nie odpowiadamy za poniesione straty, sami zgodziliście się wsiąść z nami do tego samolotu. Polecamy się na przyszłość. A teraz wypad!!!
Ludzie machinalnie zaczęli wychodzić. Nawet nie dbali o bagaże, tylko niektórzy szukali swoich walizek i toreb. Esme i Alice pomagały im w tym. Ja natomiast postanowiłem jak najszybciej wydostać się z tego wraku. Bądź co bądź nareszcie byliśmy w domu! Gdy wyszedłem na zewnątrz wziąłem głęboki wdech mając nadzieję, że w moje nozdrza uderzy cudowna i wspaniała woń lasu…. Grill? Czuję grill! Czuję pieczone mięso i pieczone ziemniaki. Zapach ten nieco mnie zdziwił. Zacząłem niuchać bardzo dokładnie. Krwisty stek… tak czułem krew zmieszaną z podpałką do grilla… i czułem coś jeszcze. Nagle do moich uszu dotarła głośna muzyka. Wydobywała się ona z naszego domu. Przełknąłem głośno ślinę. Reszta mojej rodziny również zaniepokoiła się. Może to włamywacze? Nie, to niemożliwe. Ruszyłem z Emmettem śmiało przez trawnik, prosto ku drzwiom. Nacisnąłem na klamkę i otworzyłem drzwi. To co zobaczyłem o mały włos nie doprowadziło mnie do wariacji. Dom wyglądał, jakby przed chwilą Emmett i Rosalie zakończyli swoje erotyczne zabawy. Obrazy były pozrywane z ścian. Podłoga… zarzygana?! Kawałki jedzenia walały się wszędzie, główna lampa w salonie była zerwana i leżała na podłodze. Zobaczyłem bieliznę, leżącą na schodach, prowadzących na górę. A w centrum tego wszystkiego w najlepsze bawiły się te ohydne kundle! Zamrugałem szybko parę razy. Zleciała się cała sfora! Ba! Cały rezerwat! Jedni zataczali się, inni śpiewali, jeszcze inni próbowali włączyć telewizor, niektórzy leżeli bezwładnie na podłodze. Ogarnęła mnie fala agresji, totalnej agresji. Potwór, który drzemał we mnie przez cały czas nagle się obudził. Miałem ochotę złapać pierwszego lepszego z brzegu Indianina i po prostu rozszarpać mu gardło. Za mną stała reszta rodzinki i zaglądała do środka z osłupieniem.
- A co tu się…- zaczął Carlisle, ale nie skończył.
Przed nami przebiegł nagi kundel z wysoko uniesionymi rękami, w których trzymał coś co przypominało szczotkę klozetową?! Za nim biegł drugi, również nagi, ale on ciągnął za sobą… nie….. moją gitarę!!!! Moją, najukochańszą, jedyną gitarę! To był cios. Prosto w moje martwe serce, w moje delikatne, wampirze martwe serce. Tą gitarę dostałem od Alice na naszą rocznicę ślubu! Byłem z nią bardzo zżyty. W tamtej chwili chciałem, żeby ktoś mnie przytulił… Nagle coś zaczęło u góry bulgotać niebezpiecznie. Pobiegłem za Indianinem, który trzymał moją gitarę. Okazało się, że ten dźwięk dochodzi z kibla na górze. Wpadłem za nimi do toalety. Klozet był zapchany i coś, co przypominało brązową maź powoli z niego wychodziło. Dureń ze szczotką klozetową, wsadził ją do środka. Najwyraźniej chciał ode pchać kibel. Indianin z gitarą, odepchnął go na bok i wsadził mój delikatny instrument do kibla. Tak zrobił to. Wtedy to już nie wytrzymałem. Rzuciłem się na tego kundla, ale w ostatniej chwili ktoś mnie złapał. To był Emmett. Trzymał mnie mocno.
- Puść mnie!- wrzasnąłem
Nadzy Indianie odwrócili się szybko w naszą stronę i zamarli. Moja gitara wystawała z kibla. W całym domu zapadła cisza. Podszedłem spokojnie do muszli klozetowej i wyciągnąłem gitarę. Była cała brudna od kupy i kilka strun było pozrywanych. Opuściłem bez słowa łazienkę i udałem się na dół. Po środku salonu stała reszta mojej rodziny. Po ich twarzach wywnioskowałem, że są wściekli. Kundle zbiły się w ciasną grupkę i patrzyli na nas uważnie. Wtedy usłyszałem sprośne dźwięki wydobywające się z sypialni Carlisle'a i Esme. Mój ojciec szybko poszedł tam, by zobaczyć co się dzieję. Gdy otworzył drzwi po raz kolejny doznałem głębokiego szoku. Na środku sypialni leżał nagi Billy Black, a na nim siedziała jakaś młoda Indianka. Za moimi plecami Jacob jęknął żałośnie.
- Tato- zdołał z siebie wykrztusić- dlaczego czyścisz jej drogę kanalizacyjną?
Drogę kanalizacyjną? Czy to miał być żart?
- Jacob- rzekła spokojnie Bella- twój ojciec nie czyści jej drogi kanalizacyjnej.
- Nie?- burknął Jacob- tata zawsze mówił, że jak kobieta siedzi okrakiem na mężczyźnie to mężczyzna czyści jej drogę kanalizacyjną, by ta mogła lepiej się wypróżniać….
Wstrzymałem oddech. Nie mogłem w to uwierzyć. To było zbyt absurdalne. Carlisle szybko zamknął drzwi.
- Myślę, że teraz posprzątacie ten cały bałagan i pójdziecie sobie- powiedział spokojnie- my teraz wychodzimy na polowanie. Gdy wrócimy chcę tu widzieć idealny porządek.
Po czym spojrzał na nas znacząco. Ruszyliśmy za nim do wyjścia. Podłoga kleiła się od resztek jedzenia. Pobiegliśmy szybko przed siebie na polowanie. Musiałem jakoś się wyładować, więc zapolowałem sobie na niedźwiadka. Modliłem się tylko, żeby te kłaki zdążyły posprzątać naszą chatę. Marzyłem o gorącej kompieli z Alice. Nic tak nie pobudza martwych narządów do działania, jak parująca woda. Polowanie zajęło nam resztę dnia. Później wróciliśmy, by sprzątnąć wrak samolotu. Emmett chciał go zatrzymać, ale reszta się nie zgodziła. Zajęło nam to trochę pracy. Gdy dochodziła północ w końcu weszliśmy do domu. Okazało się, że kundle jednak potrafią coś zrobić. Zastaliśmy idealny porządek. Nawet lampę naprawili. Emmett i reszta natychmiast rzucili się na telewizor. Leciał jakiś tandetny horror. Wymknąłem się z salonu i poszedłem do swojego pokoju. Ucieszyłem się, gdy zobaczyłem, że kundle tam nie wchodziły. Usiadłem na parapecie, jak to zazwyczaj czyniłem nocą i obserwowałem chłodno nasze podwórko. Jednak nie dane mi było cieszyć się chwilą błogiego spokoju. Z dołu dochodziły do mnie krzyki. Czyżby kolejna awantura? Postanowiłem wykorzystać swoje moce, zanim dojdzie do rękoczynów. Pośpiesznie opuściłem sypialnię i skierowałem się w stronę salonu. Stanąłem na progu. Oni wcale nie kłócili się, tylko oglądali dokładnie horror. Co chwila wydawali z siebie okrzyki przerażenia. Spojrzałem na nich litościwie. Emmett nagle wstał i oznajmił wszystkim, że idzie do garażu. Zająłem na kanapie jego miejsce. Po paru minutach telewizor zgasł. Coś było nie tak. Szybko się przekonałem, że nie ma prądu. Wiedziałem kto za tym stoi. Pośpiesznie udałem się do garażu by zobaczyć co zrobił Emmett.
- Możesz mi powiedzieć co znowu zepsułeś..- zacząłem, gdy wszedłem do garażu.
Emmett siedział na podłodze bawiąc się jakimiś kabelkami. Poczułem uścisk w gardle.
Koło Emmetta leżał niewielki ziemniak i jego budzik.
-Masz to naprawić- powiedziałem
Emmett spojrzał na mnie bezradnie. Nagle usłyszałem głos Alice.
- Całe Forks nie ma prądu!
Przymknąłem powieki.
- To ja idę po ziemniaki- powiedział cicho Emmett
Ta noc była naprawdę pełna niespodzianek. Okazało się, że Emmett wyrwał główne zasilanie prądu. Niestety nie udało nam się nic z tym zrobić, więc postanowiliśmy poczekać do rana. Siedzieliśmy po ciemku w salonie. Nikt się nie odzywał. Emmett grał w tetrisa na komórce. Bardzo się przy tym emocjonował.
- Co za głupi klocek!!!! Ja pierdo**!!! Kto to wymyślił?
Spojrzałem na ekran jego komórki. Wszystkie klocki były poustawiane nie tak jak trzeba.
- Zaraz bateria ci padnie- powiedziałem.
Dziewczyny opowiadały sobie historie o duchach, zjawach i innych takich. Robiły to naprawdę dobrze, bowiem sam się tym zainteresowałem. Ich historie mogłyby być nawet interesujące. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wszyscy podskoczyliśmy. Edward pośpiesznie podszedł do drzwi i zapytał lekko przerażonym głosem.
- Kto tam?
Odpowiedziała mu cisza.
- Kto tam?- powtórzył pytanie.
Cisza.
Poczułem jak dreszcz przechodzi po całym moim ciele. Była 1.30 w nocy. W dodatku nie wyczułem żadnych obcych istot. Coś był nie tak. Bardzo nie tak. Edward wrócił i usiadł na kanapie obok Belli. Siedzieliśmy w milczeniu przez jakieś pięć minut, po czym Rosalie wyszła na chwilę do kuchni. Rozległ się jej krzyk i po chwili wbiegła cała przerażona do pokoju.
- Co się stao?- zapytał Emmett
Rose przełknęła głośno ślinę.
- W kuchni- wydyszała- kuchnia!
Wszyscy pobiegliśmy tam. Widok był naprawdę przerażający. Na ścianie widniał czerwony napis: NA CMENTARZU ODNAJDZIECIE TO CO CHCECIE!
Wpatrywałem się w napis i z sekundy na sekundę co raz bardziej ogarniała mnie panika. Lecz moją uwagę przykuł zlew. Coś w nim bulgotało, co gorsza…. Coś z niego wyłaziło.
- Co to jest?!- zapytała przerażona Esme
Nikt z nas nie odważył się podejść do zlewu. Czarny kłębek leniwie wynurzał się z nieskazitelnie czystych rur. To było… ohydne.
- Zróbcie coś!!!!- wrzasnęła Bella
Edward podbiegł do zlewu i złapał czarny kłębek. Siłował się z nim przez chwilę, po czym wydobył z siebie przeraźliwy wrzask.
- To mnie wciąga! Zróbcie coś!
Razem z Emmettem podbiegliśmy do niego. Rzeczywiście, czarne i tłuste włosy oplotły nadgarstki Edwarda i zaczęły powoli ciągnąć go za sobą. Złapałem Edwarda za ramiona i pociągnąłem. Nie podziałało. Emmett również spróbował. Nic. Edward wyglądał, jakby miał za chwilę oszaleć. Szarpał się, krzyczał, miotał. Wszystko na nic. Tym razem wspólnie z Emmettem złapaliśmy Edwarda. Kłębek jednak nie ustąpił. Nagle Emmett przez przypadek ściągnął Edwardowi spodnie. Zamurowało mnie! Edward nosi męskie stringi! On nosi męskie stringi! To był największy szok. Usłyszałem jak reszta mojej rodziny sapnęła ze zdziwienia. Jednak nie było czasu na rozmyślania. Włosy nadal ciągnęły za sobą Edwarda, który szlochał przeraźliwie. Zrobił się nienaturalnie śliski i wymykał nam się z rąk. Emmett warknął i złapał Edwarda za…. Penisa!
- Puść!!! Puść mnie!- krzyczał Edward piskliwym głosem
- Urwiesz mu to!- krzyknąłem do Emmetta, jednak nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu na twarzy.
Emmett jednak nie puścił. Trzymał Edwarda za jego klejnoty. W końcu wpadł mi do głowy pewien pomysł. Podbiegłem do stojaka z nożami i wziąłem najbardziej ostry tasak. Edward wrzasnął przeraźliwie, gdy Emmett zacisnął mocniej dłonie na jego członku. Podszedłem do zlewu i wziąłem mocny zamach. Przeciąłem kłębek na pół. Edward sapnął i razem z Emmettem wylądowali na podłodze. Nastała cisza. Emmett nadal trzymał rudowłosego za kutaska.
- Emmett, możesz już puścić- powiedziałem spokojnie.
Edward wstał szybko i naciągnął spodnie. Wyglądał jeszcze bardziej blado niż zazwyczaj. Nikt się nie poruszył. Ja sam czułem, jak panika dopiero powoli ze mnie znika.
- Co to było?- zapytała cicho Alice.
Wzruszyłem ramionami.
- Napis- wydyszał po chwili Carlisle.
Znowu spojrzałem na ścianę. Przeszył mnie dreszcz. Kto to zrobił? Kto wypisał na ścianie złowieszczy napis czerwonym markerem? I jakim cudem z zlewu wychodziły czarne włosy?
- Dobra- powiedział Emmett- przyznać się! Kto golił sobie nogi ostatnio w zlewie?
Spojrzałem na niego z politowaniem.
- Musimy to jakoś załatwić- powiedziała Alice- trzeba udać się na cmentarz. Nie widzę żadnego innego wyjścia.
Cmentarz. Opuszczone miejsce kilka kilometrów za Forks. Dawno nie używane, zaniedbane. Tylko raz byłem na nim, kiedy z Emmettem bawiliśmy się w chowanego. Nawet na mnie to miejsce zrobiło wrażenie. Nikt o zdrowych zmysłach się tam nie zapuszczał. Chyba, że chciał oszaleć. Podobno cmentarz był przeklęty. Osobiście nie wierzyłem w te bajki, ale coś mi mówiło, że to nie jest do konca normalne miejsce.
- Ktoś musi tam iść- powiedziała Esme- niech część tam pójdzie, a część zostanie w domu, w razie gdyby coś się stało.
Nie miałem najmniejszej ochoty pójść na cmentarz, ale po krótkiej dyskusji wypadło na mnie, Emmetta i Edwarda.
- Weście łopatę- powiedział Carlisle- nigdy nie wiadomo co będziecie musieli tam robić.
Tak. Już sobie wyobrażam jak odkopujemy czyjś zapuszczony grób. Nie ma jak to zgniłe zwłoki w środku nocy. Po kilku minutach opuściliśmy dom, uzbrojeni w dużą łopatę i piłę mechaniczną, którą zabrał ze sobą Emmett. Nie pytałem dlaczego to zrobił.
Dotarcie na cmentarz zajęło nam parę minut. Ostrożnie przeskoczyliśmy starą i zniszczoną bramę. Od razu poczułem, że to nie jest zwykłe miejsce.
- Słyszałem, że kiedyś na tym cmentarzu chowali przeklętych- rzekł cicho Edward.
Emmett nadąsał się.
- Nie martw się. Nie damy cię porwać jakiemuś zombie.
Poklepał piłę mechaniczną. Zatrzymaliśmy się niedaleko jakiegoś grobowca. I co dalej?
- To co robimy?- zapytałem.
Edward wzdrygnął się.
- Coś tu jest- wydyszał cicho.
Ja także to poczułem. Coś czaiło się w krzakach. Próbowałem zachować spokój. To nic takiego. Jesteśmy wampirami, nic nam nie grozi. Szelest i cisza. Znowu szelest tym razem głośniejszy.
- Muszę się wam do czegoś przyznać- powiedział cicho Emmett- robili mnie na raty.
Nawet w tak ekstremalnych warunkach Emmett potrafi zwalić z nóg. Szelest był jeszcze bardziej głośniejszy. Przygotowałem się na walkę. I nagle stało się…. Z krzaków wyskoczył Jacob i wylądował miękko parę metrów przed nami. Emmett jednak nie załapał o co chodzi i włączył piłę, po czym rzucił się na Jacob'a.
- Co jest?!- wrzasnął przerażony Jacob
Szybko złapałem Emmetta za ramię.
- Wyłącz to!
Mój wielki brat zamrugał parę razy, po czym wyłączył piłę. Jacob stał nieopodal nas przerażony.
- Co ty tu robisz?- zapytałem
- Zbieram grzyby, a wy?
Grzyby?
- A my właśnie przyszliśmy przeszukać cmentarz- odparł Edward.
Jacob pociągnął nosem.
- Dlaczego zbierasz grzyby o tej porze, w dodatku na cmentarzu?- zapytałem podejrzliwie.
- Bo tu są najlepsze- odparł Jacob- ma się po nich niezły odlot.
Szybko wytłumaczyliśmy kundlowi co zaszło. Patrzył na nas przerażony.
- Zaatakowała was włochatka?
- Co?- zapytałem
- Włochatka. Mały potwór atakujący resztki jedzenie w rurach kanalizacyjnych. Mamy ich całą kolekcję.
- O jakich rurach kanalizacyjnych mówisz?- zapytałem, czując, że odpowiedź może być szokująca.
- No o rurach kanalizacyjnych u kobiet…
O matko!
- Czyli te włosy- wydyszał Edward- to były…
- Tak, włosy łonowe- dokończyłem za niego.
Edward spojrzał na swoje ręce, na których pozostało jeszcze kilka kłaków.
- Ktoś ma niezły busz- powiedział Emmett.
Po chwili ruszyliśmy w głąb cmentarza. Jacob dołączył do nas.
- Tak szczerze mówiąc to czego szukamy?- zapytał Edward.
- Czegokolwiek- powiedziałem
Nagle parę rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Coś huknęło niedaleko nas, poczułem jak ziemia zapada się pode mną. Wylądowaliśmy w śmierdzącej dziurze. Ziemia wleciała mi do buzi.
- Co się stało?- zapytał Jacob
Szybko wstałem i otrzepałem się. Coś wyło i jęczało nad nami. Teraz to już naprawdę się bałem.
- Obiecuję- zaczął Emmett- że już nigdy nie będę jadł kebabów a potem ich zwracał! Obiecuję, że nie będę oszukiwał w kółko i krzyżyk! Obiecuję, że przeczytam wszystkie zaległe lektury zaczynając od Kubusia Puchatka! Obiecuję już nigdy nie bawić się kupą!
Spojrzałem na błagającego Emmetta. Biedaczek, musiał być w szoku. Ja sam zacząłem mieć dziwne myśli.
- Musimy stąd wyjść…- zacząłem, ale nie dokończyłem.
Jakaś postać w czarnym płaszczu zaglądała do dziury, w której się znajdowaliśmy. Nie widziałem twarzy. Jacob wrzasnął głośno i cofnął się. Ciemna postać zacharczała.
- To na pewno dementor!- wrzasnął Emmett.
- Ja stawiam na Lorda Voldemorta- odparł Jacob.
Idioci.
- Czego chcesz?- zapytałem
Postać nie odpowiedziała. Edward poruszył się nieznacznie.
- O co ci chodzi?- zapytałem- dlaczego to robisz?
Postać poruszyła się nieznacznie. Nagle zwinnie zeskoczyła na dół i stanęła przed nami. Zachłysnąłem się.
- Czego chcesz?- powtórzyłem pytanie.
Nagle nieznajomy zdjął kaptur.
- Babcia?!- zapytał z niedowierzaniem Emmett.
Przed nami stała niska staruszka. Była tak pomarszczona, że ledwo widziałem oczy. Wyglądała jak jakiś potworek z taniego horroru.
- Nareszcie cię odnalazłam!- wycharczała staruszka.
To było niemożliwe. To na pewno jakiś kiepski żart. To nie mogła być babcia Emmetta.
- Byłeś bardzo niedobrym chłopcem- wydyszała
Emmett skulił się w sobie.
- Babciu…. Jak udało ci się przeżyć tyle lat?
- Węgiel czyni cuda- odrzekła.
Cokolwiek to znaczyło, było tak samo przerażające, jak włosy łonowe wydobywające się z zlewu.
- A teraz- wydyszała babcia- zemszczę się!
To była przerażająca chwila. Babcia Emmetta zrobiła krok w przód i…. padła martwa na ziemię. I to wszystko?
- Nie rozumiem- powiedział Edward.
- Może żyłka w dupie jej pękła?- rzekł Jacob.
Tylko Emmett stał pogrążony w panice.

- A z resztą- powiedział po chwili- kto by się tam przejmował, no nie?
Wydostaliśmy się z dziury. Powoli zaczynało świtać. Zakopaliśmy babcię i udaliśmy się do domu. Wszyscy na nas czekali. Opowiedzieliśmy naszą historię, mrożącą krew w żyłach. Wszystko zakończyło się szczęśliwie. Tylko prądu nadal nie było. Cali szczęśliwi powitaliśmy nowy dzień. Napis na ścianie co prawda został, ale nikt się tym nie przejmował. Nareszcie skończyła się ta wariacja.
- To była najlepsza wycieczka w moim życiu- powiedziała Rosalie
Rozległo się puknie do drzwi. Poszedłem otworzyć, nadal śmiejąc się radośnie. Za drzwiami stała dwójka mężczyzn ubranych na czarno.
- Zakład pogrzebowy zgniłe kopytko. Czy to pan zamawiał trumnę?
Eee…
- Jaką trumnę? niczego nie zamawiałem- odpowiedziałem
- On twierdzi co innego- powiedział facet i wskazał na trzeciego osobnika stającego nieopodal. Poczułem jak coś ściska mnie za gardło. Na zielonej trawce, po środku ogródka stał James w całej swojej posklejanej osobowości……

BONUS!!!

I kolejny rok dobiega końca. Ahh… Sylwester. Jedyna taka noc w roku, w której spełniają się wszystkie marzenia. Kiedy ludzie patrzą pewnie w przyszłość i widzą w niej same sukcesy…..
ŁUBUDUBUBBBBUUUUUUUUUUU
- Emmett!!!! Idioto!! Mówiłam ci tyle razy! Przestań rzucać te cholerne petardy!
I zaczęło się. Cullenowie zawsze witają nowy rok z hukiem, o co bardzo zawsze stara się Emmett. Wykupił chyba wszystkie fajerwerki ze sklepu i teraz nasz dom stoi na wielkiej bombie, która może wybuchnąć. Siedziałem po ciemku w swoim pokoju udając, że nie istnieję. Reszta mojej rodzinki dekorowała salon, a Emmett biegał wokół domu wymachując petardami.
- Ale czad!- krzykną
Niestety Emmett nie był sam. Dołączył do niego Jacob i oboje biegali z petardami. Ostatnio Em, wymyślił zabawę. Podpala petardę i biega z nią i sekundę przed wybucham rzuca. To o mały włos nie doprowadziło do ataku histerii Esme. Zszedłem na dół. Gdy wszedłem do salonu poczułem się jak w cyrku. Wszystko było takie kolorowe. Wszędzie walały się balony, do sufitu były doczepione kolorowe łańcuchy, w powietrzu unosił się słodki zapach migdałowego olejku. A w centrum tej bajecznej krainy znajdowała się moja Alice, która wyglądała jak jakaś trzepnięta wróżka z kreskówki. Razem z Nessie dmuchały balony. Piękny obrazek.
ŁUBUDUBU!!!
Kolejna petarda przeleciała obok okna i wylądowała na ziemi. Huknęło tak mocno, że myślałem, że rozwali chatę. Usłyszałem gwizd Jacob'a i głośny śmiech Emmetta. Wpadli do domu, wpuszczając do środka nieprzyjemny smród siarki.
- E Jasper!- zawołał Emmett- chcesz porzucać sobie z nami?
Uśmiechnąłem się pod nosem. Osobiście nie mam nic przeciwko petardą, ale z Emmettem wygląda to nie co inaczej. On zawsze wymyśla jakieś chore zabawy, które kończą się rozwaleniem czegoś. W pokoju obok Edward oglądał w wielkim skupieniu jakiś film. Zerknąłem z Emmettem do środka. Nie mogłem powstrzymać się od parsknięcia. Mój rudowłosy brat, oglądał zawzięcie ,,Edwarda nożycorękiego”.
- Wiesz Edziu- zaczął Emmett- jak chcesz to ja mogę ci załatwić takie nożyce, coś mi się wydaję, że widziałem takie w garażu. Do twarzy by ci w nich było.
Edward spojrzał na Emmetta z politowaniem.
- Nie Emmett, jednak nie skorzystam z twojej propozycji.
- A szkoda- mruknął Emmett- przynajmniej choć raz w życiu był byś groźny
Wyobrażacie sobie Edwarda z nożycami zamiast dłoni? Wyszliśmy na dwór. Zaczął padać śnieg. Jacob już na nas czekał z dostawą Świerzych petard. Rzucaliśmy nimi przez jakieś dobre piętnaście minut, dopóki do akcji nie wstąpiła Nessie. Wyszła z domu i niczym mały pocisk pokonała zaspę śnieżną. Wyglądała tak uroczo, jak taki mały krasnoludek (nic dziwnego, wcześniej miała bliskie spotkanie z Alice). Zaczaiła się w śniegu i obserwowała nas swoimi wielkimi oczami.
- Dobra, jeszcze jedna i spadamy- powiedziałem.
Jednak coś było nie tak. Brakowało ostatniej petardy. Odwróciłem się w stronę Nessie. Ciarki przeszły mi po plecach. Ona ją trzymała. Trzymała ją i z zaciekawieniem obracała w swoich małych rączkach.
- Nessie, oddaj to- powiedziałem spokojnie.
Jednak ona nie posłuchała. Zaczęła nią walić o ziemię. Razem z Emmettem i Jacobem wrzasnęliśmy:
-NIE!!!
Było za późno. Wybuchło, zrobiło łubudu bu, trzasnęło, eksplodowało. Zobaczyłem tylko wielki obłok dymu. Później wyłoniła się Nessie. Miała osmoloną twarz, rozwiane włosy i wielki uśmiech na twarzy. A tak po za tym to nic jej nie było. Z domu wybiegła przerażona Bella, a za nią wściekły Edward.
- O fuck!- wrzasnęła Bella i podbiegła do Nessie.
Szybko otrzepała ją z sadzy. Edward patrzył na nas morderczym wzrokiem.
- Jak mogliście do tego dopuścić? Jak?! Jesus Christ, wy jesteście jak jakieś chore dzieci! A co jeśli coś by jej się stało. Ona jest taka maleńka, taka drobniutka! Nie Emmett, nie uważam tego za coś śmiesznego, wręcz przeciwnie. Ty nie mógłbyś mieć dzieci! Nie przeżyłyby nawet dnia!
Wróciliśmy wszyscy do domu. Zbliżała się dziewiąta. Jeszcze trzy godziny starego roku. Bella włączyła Nessie na DVD jakąś bajkę.
- O! Telekurwisie!- powiedział wesoło Emmett- uwielbiam je! One są takie perwersyjne! I w dodatku to pedały!
Esme spojrzała karcąco na Emmetta, a Edward sapnął ostrzegawczo. W tym samym czasie Carlisle wrócił z pracy. Mogliśmy zacząć zabawę. Alice wyłączyła światło i zaczęła się dyskoteka. Z wielkich głośników, które specjalnie na tą okazję kupił Emmett dobiegała muzyka techno… nienawidzę jej. Kto w ogóle ją puścił? Pewnie Alice. Tańczyliśmy. A raczej niektórzy z nas udawali, że tańczą. Czas płynął naprawdę fajnie. Koło jedenastej skończyliśmy i zasiedliśmy do stołu. Została tylko godzina. Emmett przygotował jakąś wielką niespodziankę. Byłem ciekawy co tym razem odpali. Nagle Nessie, która dzisiaj wyjątkowo zrobiła się ruchliwa zaczęła kręcić się w kółko. Wszyscy patrzyliśmy na nią uważnie. Nagle otworzyła usta i przemówiła:
- Kulwa.
Byłem wstrząśnięty. Nessie przemówiła. I to był pierwszy wyraz jaki wypowiedziała w życiu. Pierwszy wyraz. Wszyscy patrzyli na nią z przerażeniem.
- Córko ma- powiedział Edward drżącym głosem- dlaczego? Dlaczego? To nie tak miało wyglądać.
Tylko Emmett wyglądał na zadowolonego.
- Kulwa- powtórzyła Nessie kręcąc się w kółko- Kulwa, kulwa, kulwa!!!
Edward zakrył sobie uszy, a Bella wzięła Nessie na ręce. Carlisle przyglądał się temu wszystkiemu ze spokojem. Alice tylko patrzyła na Emmetta, który dławił się śmiechem.
- Mocniej!- powiedziała nagle Nessie- mocniej, mocniej, mocniej!!
Znowu zapadła złowroga cisza. Edward jęknął żałośnie. Emmett leżał już na podłodze zgięty w pół.
- Kto cię tego nauczył?- zapytała Alice
Ale Nessie nic jej nie odpowiedziała. Zaczęła podskakiwać na kolanach Belli.
- Kulwa mocniej! Kulwa mocniej!
W pewnej chwili nawet było to zabawne. Już wiedziałem, skąd Nessie zna takie wyrazy. Kiedyś, jak Emmett i Rosalie urządzili sobie małą orgie, to Nessie bardzo chciała do nich dołączyć. Bella uspokoiła swoją córkę.
Powoli nadchodziła północ. Wszyscy byli gotowi na powitanie nowego roku. Alice podskakiwała z podniecenia. Emmett postawił na podwórku, coś, co wyglądało jak mini rakieta wojskowa.
- To będzie coś- powiedział- zobaczycie!
Włączyliśmy telewizor, by razem z innymi Amerykanami rozpocząć odliczanie. Stanęliśmy wszyscy na podwórku, a Emmett stanął przed rakietą. Zaczęło się.
- 10,9,8,7,6,5,4,3,2,1………!!!!
Jest! Nowy rok!!!!! Emmett zapalił zapałkę. Nagle zorientowałem się, że coś jest nie tak.
- Emmett!!!- wrzasnąłem- nie w tą stronę!
Jednak było za późno. Emmett odpalił rakietę, ale zamiast do przodu, poleciała w stronę domu.
ŁUBUDUBUBUBUBUBUBUUUUUUUUUU
Zobaczyłem jak wpada prosto do sypialni Edwarda i Belli. Wysadziło okno i zobaczyłem jak z pokoju unosi się dym. Zapaliło się!
- Wody- wrzasnął Edward- wody!
Emmett pobiegł razem ze mną i Edwardem do domu.
- Szybko! Wody- krzyczał rozhisteryzowany Edward
Emmett wpadł do kuchni i zaczął napełniać szklankę wodą. Szybko mu ją wyrwałem.
- Zgłupiałeś?- zapytałem- dawaj węża ogrodowego!
- Ale my go nie mamy!- zawołał Emmett
No tak. Edward nagle zbiegł na dół z wrzaskiem. Włosy na głowie mu się paliły. Wyglądał jak wielka zapałka. Uniósł do góry ręce, zupełnie jak sim, w tej durnej grze, jak się pali.
- Zgaście to!- wrzasnął
Złapałem Edwarda za koszulę i wsadziłem mu głowę pod kran. Pożar na jego rudej głowie, został ugaszony. Wyglądał wtedy jak dziecko po przejściach.
- Szybko! Nie ma czasu- wrzasnąłem i rzuciłem Edwarda na stół.
Pobiegliśmy z Emmettem na górę. Drzwi do sypialni Edwarda i Belli były zatrzaśnięte. Zapewne Edward musiał nimi trzasnąć jak wybiegał z płonącą głową.
- Daj śrubokręt- wrzasnął Emmett
- Nie ma czasu!
Kopnąłem drzwi. Natychmiast zobaczyłem języki ognie liżące meble, puchaty dywan i łóżko Nessie.
- Gaśnica!- wrzasnąłem do Emmetta!- jest w garażu! Szybko, przynieś ją!
Emmett pobiegł na dół, potykając się po drodze o bezwładne ciało Edwarda leżące w kuchni. Po chwili wrócił z czerwonym baniakiem w ręce.
- Kretynie!- wrzasnąłem przerażony- to jest benzyna! Miałeś przynieść gaśnice!
Emmett pobiegł znowu na dół i znowu potknął się o Edwarda, który próbował wstać. Wrócił po chwili niosąc gaśnice. Wyrwałem mu ją i wszedłem do środka. Zacząłem gasić pożar. Po chwili wszystko było w białej pianie. Odetchnąłem z ulgą i rozejrzałem się po pokoju. Ogólnie to nie było tak źle. Zjarał się jedynie regał z płytami Edwarda i łóżeczko Nessie. Z dołu usłyszałem krzyki i pisk Edwarda. No tak. Przecież włosy mu się spaliły, a jemu raczej nie odrosną. Będzie musiał nosić perukę! Hahaha Edward będzie chodził w peruce! Zszedłem na dół, gdzie czekała na mnie reszta przerażonej rodziny.
- Ogólnie to nie jest tak źle- powiedziałem- jedynie łóżko Nessie i regał z płytami się spaliły.
Edward, łysy Edward otworzył szeroko oczy. Dolna warga zadrżała mu niebezpiecznie.
- Moje płyty?- zapytał z niedowierzaniem.
Ups. No tak. Zapomniałem, że Edward bardzo kocha swoją kolekcję, którą zbierał przez tyle lat. Zrobiło mi się go trochę żal. Bella klęczała obok niego i głaskała po głowie, na której zostało parę matowych włosków.
- No ale- powiedział Emmett- przynajmniej coś się wydarzyło. Pokój się wyremontuje, płyty kupi….
Edward wstał nagle i rzucił się na Emmetta.
- To wszystko twoja wina!- krzyczał szarpiąc go
- Weźcie tą wściekłą, bezwłosą wiewiórę!- krzyknął Emmett
Sytuacja stała się naprawdę dramatyczna. Alice stała z zapalonym zimnym ogniem w dłoni i powiedziała głośno:
- Szczęśliwego Nowego roku!!
Taaa…. Bardzo szczęśliwego. Ale bądź, co bądź, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po godzinie wszyscy zebraliśmy się w pokoju by uczcić w normalny sposób nowy rok. Jednak chyba nie było nam to pisane. Emmett opowiadał wszystkim kawały o Chucku Norrisie. Śmiał się przy tym jak głupi.
- Hahaha, Chuck Norris stoi szybciej niż ty biegniesz! Hahaha! Chuck Norris zgrał cały Internet na dyskietkę! Hahahaha….
Siedziałem obok zadowolonej Alice, która najwyraźniej nieprzejmowała się tym, że Edward jest na skraju załamanie nerwowego. Nagle Emmett przestał się śmiać i powiedział:
- Ej!! Przecież nie odpaliliśmy reszty fajerwerk! To nie może się zmarnować!
Wypadł z salonu, zanim ktoś zdążył go powstrzymać. Udaliśmy się za nim. Teraz trzymał w ręku coś, co wyglądało jak wielka bazuka. Jacob mu pomagał. Odpalił ląd i z bazuki wystrzeliło mnóstwo kolorowych bombelków. Wyglądało to nawet fajnie.
- Uroczo- powiedział Carlisle
Potem po kolei odpalał resztę swojego arsenału. Na koniec zostawił dziwnie wyglądającą procę. Zastanowiło mnie to.
- Zamówiłem to- pochwalił się Emmett
Odpalił ląd i proca wystrzeliła. Leciała jeszcze kawałek w górę, po czym eksplodowała. Na niebie pojawił się wielki kolorowy napis: SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO KROKU ŻYCZY WSZYSTKIM EMMETT!!!
- Eeee- zacząłem- dlaczego tam jest napisane kroku, zamiast roku?
Emmett uśmiechnął się szeroko, jednak nic nie powiedział.
Wróciliśmy do domu. W salonie siedziała Nessie i znowu trzymała coś w ręce. Zamarłem.
- Nessie- zaczęła Rosalie- odłóż to!
Jednak Nessie wytrzeszczyła tylko zęby i zapaliła ląd wielkiej, wielkiej rakiety. Ta poleciała, rozwalając po drodze pół salonu, wypadła przez okno i wylądowała na srebrnym volvo Edwarda. BUM! Edward wrzasnął przeraźliwie i wybiegł na zewnątrz. Jego samochód został zniszczony. Poczułem jak ktoś łapie mnie za rękę. To była Alice. Spojrzałem jej prosto w oczy i zobaczyłem w nich lekkie rozbawienie. Tak, to był naprawdę udany Sylwester
.

0x01 graphic



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
La trahison? betrayal? +18 [M], twilight rozne
LUSTRO cz6 - Carlisle - BETA jUSTY, twilight rozne
PŁYTKA SADZAWKA, twilight rozne
LA PUSH, twilight rozne
tajemniczy kochanek cz.1, twilight rozne
NAHUEL, twilight rozne
Perypetie Cullenów
perypetie cullenów śmieszne
100 sposobów by wkurzyć Cullenów[1], ciekawostki o twilight
Diagnoza rozne podejscia teoretyczne
na niebie są widoczne różne obiekty astronomiczne
rózne
Różne rodzaje grzejników
Rozne typy zrodel historycznych
Mechanik rozne techniki
201 Czy wiesz jak opracować różne formy pisemnych wypowied…id 26951

więcej podobnych podstron