PŁYTKA SADZAWKA
Przez kolejny tydzień byłam pensjonariuszką w domu Cullenów, a raczej jego zakładnikiem. Gdyby nie powrót moich fizjologicznych ludzkich potrzeb zapewne na stałe przykuliby mnie do łóżka. Czułam się jakbym naprawdę była obłożnie chora, kaleka i pogrążająca się w agonii. Za wszelką cenę próbowali zapewne sprawić bym się w podobny sposób nigdy nie poczuła…cóż ich zabiegi przynosiły odwrotne rezultaty. Jeden nadwrażliwy i nad opiekuńczy Edward był jeszcze zjadliwy, w połączeniu z resztą rodzinki było to nie do zniesienia! Czasami miałam ochotę błagać Rosalie na kolanach by skróciła me męki i po prostu mnie zagryzła. Ona jednak dobrze się bawiła tym widokiem! Czerpała z mojej niedyspozycji chorobliwą satysfakcję, zagryzienie mnie nie sprawiłoby jej żadnej przyjemności. Patrzenie jak jej rodzina mnie niańczy i jak mnie to osobiście męczy - tak to zapewne był miód dla jej oczu. Jej myśli też nie wykazywały krzty współczucia. Jednak ja jej pożałowałam wczorajszego wieczoru…
Towarzyszyła matce, która przyniosła mi rosół na podwieczorek. Dobrze słyszałam jak się wcześniej wykłócały o to, że blondynka miała odwiedzić mnie na górze. Pokój Edwarda służył za izolatkę, tak go sobie określiłam, w końcu izolowali mnie od świata jakby nie patrzeć.
- Bello, Alice ugotowała ci pyszny rosół, powinien postawić cię szybko na nogi! Sama zobaczysz! - Esme matkowała mi jak tylko umiała, byłam jej wdzięczna, miała podobnie jak reszta dobre intencje, ale kolejnego jej zatroskanego spojrzenia chyba bym tego wieczoru już nie przeżyła. Nie ważne było moje rozdrażnienie ich nadskakiwaniem mi, liczyło się tylko to, że sprawiało im to naprawdę wielką frajdę. Jakby mieli małe zwierzątko.
- Jesteście kochane! - udawałam swoją wdzięczność już tak długo, iż powinnam była się zacząć obawiać, że się ona we mnie w końcu głęboko zakorzeni.
„ Kochane!? „ prychnęła blondynka w myślach
- Nawet ty Rose - posłałam jej cukierkowe spojrzenie.
„ Nawet ty Rose” jej mentalny głos tak mdło parodiował moje słowa, że sam zapach rosołu wywołał u mnie nagłe uczucie obrzydzenia.
„ Żebyś się tak zadławiła głupia pół śmiertelniczko, nie rozumie jak Edward? W głowie się nie mieści! Niby wampiry mają idealny wzrok!? Jak ona mu się mogła spodobać? Jak śmiał woleć to coś niż mnie? Fakt! Dobrali się, oboje mają naprawdę uszkodzone mózgi!”
Słysząc jej myśli spełniłam nieświadomie jej prośbę, zachłysnęłam się. Dusiłam się ( moje ciało nie wiedziało jak zareagować na polecenia wydawane odgórnie. Oddychaj, łap powietrze - rozkazywał mózg, ciało zdawało się nie nadawać na tych samych falach, co on), ale nawet ból fizyczny, który temu towarzyszył, nie osłabiał mojego mentalnego, nieopanowanego śmiechu.
Rosalie już mi kiedyś wyznała, że była o mnie zazdrosna, poniekąd, raczej poirytowana. Byłam pewna, że dała już sobie z tym spokój.
- Nic mi nie jest! Tak ładnie pachniał, że chyba zbyt szybko chciałam spróbować! - tłumaczyłam swoje zachowanie kłamiąc jak z nut. Chyba się udało.
- Dzięki! - z dołu dobiegł mnie głos uradowanej Alice. Z tego, co udało mi się zarejestrować moim nowym mentalnym zmysłem dziewczyna ustalała właśnie menu na kolejny tydzień. Tym razem miał to być „ tydzień francuski”. Przez ostatnie siedem dni serwowała mi dania kuchni słowiańskiej. Były nawet dobre, choć do końca swej egzystencji na pewno zapamiętam coś, co przypominało nazwą wnętrzności. Było ohydne i potraktowałam ten obiad jak kiepski żart.
Esme na całe szczęście wpadła na genialny pomysł by po skończonym posiłku dąć mi chwilkę na odpoczynek, Rose podzielała mój entuzjazm - mogła w końcu wyjść i nie patrzeć na mnie!
Faktycznie mój mąż nie przesadził w osądzaniu swojej siostry. Jeśli fakt, że Edward wybrał mnie - nie ją na swoją towarzyszkę w nieśmiertelności ( cóż mi umowa niespodziewanie wygasała po pięciu latach), zrodził w niej tę chorą nieuzasadnioną nienawiść, to musiałam mu przyznać rację. Rosalie była po prostu próżna, zakochana w sobie i zbyt pewna swoich zewnętrznych walorów. Owszem była nieziemsko piękna - żadna istota nie śmiałaby temu nawet zaprzeczyć. Były jednak ważniejsze cechy niż uroda - rzecz nabyta i przemijająca ( w jej przypadku nie można było uznać tego za regułę), istniało takie coś jak piękno wewnętrzne.
Osobiście nic takowego u siebie niestety nie widziałam, ale Edward zapierał się, że mam najpiękniejsze wnętrze ze wszystkich ludzi, wampirów, wilkołaków ( tu pozwolił sobie na ironiczny uśmiech, jakby psy miały mieć jakieś wnętrze) i czegokolwiek innego stąpającego po ziemi. Nawet jako wampirzyca (cóż grzechem byłoby nie przyznać, że wyładniałam) nie czułam się tak atrakcyjną, jaką mnie postrzegał.
Piękna była Rosalie i tak miało pozostać!
Mimo jej próżności było w niej coś, co nie dawało mi zapomnieć o współczuciu, które do niej żywiłam.
Znałam przecież jej historię, opowiedziała mi ją kiedyś, nie była to bynajmniej szczęśliwa nowela.
Przypomniawszy sobie jej smutne zakończenie, uświadomiłam sobie jak dziewczyna jest niebezpieczna, jak głębokie bywały jej urazy…
Nie zniechęciło mnie to jednak w najmniejszym stopniu. Postanawiałam, zatem tak dla własnego bezpieczeństwa przesiadywać w jej głowie częściej niż to planowałam…
- Jak my tym zaparkujemy? - dobiegł mnie z garażu stłumiony głos Emmetta. Najwyraźniej starał się szeptać.
Znowu cos kombinowali!
- Cicho! - skarcił go Edward - Jeszcze nas usłyszy! - szepnął rozdrażniony.
- Nie usłyszy! Zapomniałeś, że jej się ostatnio przygłuchło? - o tak brunet zapewne skręcał się na dole ze śmiechu, ostatnio byłam świetnym tematem jego żartów.
Syknięcie mojego męża mówiło samo za siebie. Gdyby wyrosły mi dodatkowe kończyny nikt nie miałby zapewne prawa tego nawet skomentować, o myśleniu nie wspominając! Edward był wyczulony na moim punkcie.
- Mam nadzieję, że zrozumie i nie będzie na mnie zła! Emmett powiedz mi, że to, co robię to nie nerwica natręctw! - dodał zaniepokojony.
Cholera, co oni znowu wykombinowali? Czy mogło być jeszcze gorzej niż było?
- Martwisz się o nią! Jeśli chcesz dostać fachowej odpowiedzi idź do Jaspera! On ci opowie zapewne jak to jest! Nie pamiętasz czasów liceum? Traktowaliśmy go jak niemowlaka! - westchnął podnosząc cos do góry. Zapewne służył bratu za lewarek. Edward naprawiał jakiś wóz? Nie, on miał do tego dwie lewe ręce.
- Bella to nie ten sam przypadek! Ona nie stanowi dla nikogo zagrożenia! - w jego głosie brzmiała mieszanka oburzenia i troski.
„ oby na pewno?”
- Emmett! - wyrwało mi się. Czy ja kiedykolwiek nie popełnię żadnej gafy? W garażu zapanowało małe zamieszanie. Nikt słowem się nie odezwał, ale umiałam sobie doskonale wyobrazić jak mój mąż uśmiercał brata spojrzeniem.
” sorry stary! Myślałem, że faktycznie jest przygłucha”.
Na mojej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech rozbawienia. Nie mogłam jednak pozwolić by moja niedyskrecja przerwała ich rozmowę na temat tego `czegoś', byłam tym zbyt zaciekawiona.
- Tak Emmett na pewno nie odmówi siłowania się na ręce! - dodałam nieco głośniej, tak na wszelki wypadek by lepiej usłyszeli ( stojąc na szosie i szeptając odniosłabym identyczny efekt, cóż zbyt mocno wgrałam się w rolę!)
„ a jednak jest głucha! „ mentalny rechot osiłka zadudnił w mojej głowie. Edward pozostawił tę myśl bez komentarza.
- Tylko nie zrób jej krzywdy! - upomniał go z prośbą - Gdzie my go tu wstawimy? Zajmie pół garażu! - westchnął ciężko.
- Samochód jest oczywiście opancerzony? - wolał się upewnić brunet.
- Nie mógłbym pozwolić sobie na takie braki w wyposażeniu! - odparł z ciężkim westchnieniem, po czym dodał z nieukrywana fascynacją - Grubość przedniej szyby jest szacowana na co najmniej 15 cm! Czyli trzy razy więcej niż w pozostałych tego typu! Waży około ośmiu ton. Wiedziałeś, że zwykle używane opancerzenie klas VR4-VR6/7 dałoby około 200-1500 kg?
- Super! Czyli karoseria tworzona z kilku warstw stali, elementów ceramicznych i i innych nowoczesnych materiałów powinna wstrzymać atak rakietą Stinger!? - podniecenie w głosie Emmetta było przesadne.
Cholera, o czym oni mówili? Chyba jednak nie sprowadzili dla mnie żadnego wojskowego wozu opancerzonego wprost z Iraku? Szyba gruba na 15 cm? Matko jedyna oni powariowali! Jakie znowu rakiety?
Naprawdę pożałowałam, że ich podsłuchiwałam! Wolałabym jednak żyć w błogiej niewiedzy!
- W tym wozie powinna być jednak bezpieczna! - rzekł zadowolony z siebie Edward.
Kurczę, dlaczego powstrzymywanie się od szpiegowania było takie trudne!?
- Musimy jej załatwić kierowcę!
- Sam nim będę! - rzekł mój ukochany stanowczym tonem, nie mogłoby być inaczej, niezastąpiony we wszystkim.
- Kiedy mają go dostarczyć? - brunet musiał zapewne wyglądać zabawnie z tym swoim chlubnym uwielbieniem dla tego czegoś, nie byłam pewna czy to nie był oby czołg lub coś w tym stylu.
Pamiętałam zbyt dokładnie te kilka dni przed ślubem, te ciekawskie spojrzenia mieszkańców, dwóch nieznajomych podniecających się zaletami samochodu, błyski fleszy…i to wszystko za sprawą Mercedesa odpornego na miotacze ognia!
- Jutro! - rzekł z dumą - Musicie gdzieś ewakuować Bellę, ona nie może go ot tak zauważyć! Muszę ją jakoś na to przygotować! - rozbawienie w jego głosie wywołało u mnie napad paniki.
` KUPCIE MI JESZCZE ZESTAW KAMIZELEK KULOODPORNYCH ` zagrzmiałam w myślach. Byłam okropnie zła, cóż miałam za swoje! Było mi słuchać? Nie, ja nie słuchałam! Ja nasłuchiwałam z premedytacją!
Wtuliłam głowę w poduszkę, miałam ochotę rozpłakać się z bezsilności.
Ktoś wszedł do pokoju nie pukając. Nie oderwałam twarzy od materiału wdychając jego słodki aromat. Były ku temu dwa powody. Po pierwsze byłam przekonana, że moja aparycja odbiegała znacznie od przyzwoitego minimum, po drugie mój gość wydzielał dość nieprzyjemny zapach, o ile ten potworny smród można było określić mianem jakiegokolwiek zapachu, nawet brzydkiego!
- Cześć Bell's - głos Quila był lekko niepewny.
- Cześć - odpowiedziałam do poduszki. Zapewne gdyby nie rosołek ( ostatnio Alice znalazła nowe hobby, gotowanie) mogłabym znieść ten odór, byłam najedzona i co za tym szło moje wampirze zmysły nabierały mocy.
- Carlisle powiedział, że mogę cię odwiedzić - rzekł niepewnym tonem, po czym podszedł bliżej - Jesteś zmęczona? Ehm… bywacie w ogóle zmęczeni? Co ja gadam!? Spytam tak: masz ochotę pogadać? - chłopak był jak zwykle niezbyt pewny siebie. Zapewne nasłuchał się już opowieści, że oszalałam i zmutowałam i jestem w ogóle cudakiem. Niedługo zapewne zaczną tłumem odwiedzać nas wycieczki ciekawskich!
- Nic mi nie jest! Czuję się tylko mało atrakcyjna! - wciągnęłam powietrze przez poduszkę, moje nozdrza wypełnił słodki aromat. Błagałam w myślach by tylko moja wampirza natura się nie poddała, w przeciwnym razie czekało mnie małe przyduszenie, lub, co gorsze …. Ten zapach.
- No, co ty! Zawsze wyglądałaś świetnie! - zaśmiał się pewnie - No pomijając ten okres, no sama wiesz który! Te twoje czerwone oczy to mi się po nocach śniły - otrząsnął się z niesmakiem na samo wspomnienie tego widoku.
Fakt, były przerażające!
- Przepraszam za tamto zajście! - oderwałam głowę od poduszki - Nie wiem jak mogłam rzucić czymkolwiek w twoją stronę! To niewybaczalne! - mówiłam na bezdechu.
- Nie było tematu! - uśmiechnął się pogodnie - Ja się zamartwiałem, że to przeze mnie zemdlałaś - dodał stojąc już tuż obok, nie uraziło mnie kiedy przytkał sobie twarz dłonią. Zdziwiło mnie natomiast, gdy po chwili ją odsunął i wziął głęboki wdech.
- Pachniesz jak Nessi - zamyślił się drapiąc się przy tym po głowie - No prawie, ty jesteś jakaś bardziej mdła! No wiesz tak po waszemu bardziej cukierkowa! - dodał z delikatnym uśmiechem.
- To coś dziwnego? - zrobiłam minę jakbym się wstydziła.
- Nie, skąd! - rzekł szybko - Łatwiej wysiedzieć teraz w twoim towarzystwie - dodał rozbawiony siadając na wielkim łożu.
- Chciałabym powiedzieć to samo - mruknęłam z przepraszającym spojrzeniem.
- Jacob mówił, że twoje zmysły słabną - znów się głęboko zastanawiał.
- Słabną! - przytaknęłam niechętnie - Ale gdy sobie podjem to wracają! - dodałam zadowolona.
Odsunął się ode mnie machinalnie.
- Nie pije krwi! - wycedziłam zdegustowana jego zachowaniem - A gdybym nawet piła?
- Jacob nie nazwałby cię wtedy cudakiem! - parsknął śmiechem.
Świetnie mój przyjaciel zawsze potrafił mnie podnieść na duchu dobrym słowem i tym razem nie zawiódł!
- Cóż żaden ze mnie wampir a i człowiek tez niekompletny! - westchnęłam niepocieszona - Mam nadzieję, że pozostanę przy tej pierwszej opcji! - dodałam z naciskiem - Mam nadzieję, że rozumiesz!
- Nie bardzo wiedziałem, wiem i chyba wiedzieć nie będę, co cię tak pociąga w byciu krwiopijcą!? - nie krył się ze swoim uprzedzeniem.
- Edward! - odpowiedź była przecież tak oczywista, czy nikt jej nie widział oprócz mnie?
- No tak! O tym nie pomyślałem - odparł - Długo będziesz jeszcze miała areszt domowy? - zapytał ze współczuciem.
Naprawdę było szczere!
- Dlaczego pytasz? - zaciekawiło mnie to nawet bardziej niżby wypadało.
Bezustannie próbowałam wedrzeć się do jego umysłu jednak bez żadnego zadowalającego rezultatu, troszkę mnie to irytowało. Jego umysł krył zapewne wiele ciekawych myśli, które mnie interesowały. Był wilkołakiem!
Dobrze wiedziałam, na jakich zasadach funkcjonuje sfora, jak się ze sobą komunikują, w jakich są wobec siebie zależnościach. W umyśle Quila bez trudu znalazłabym trop Jacoba…
- Tak pomyślałem sobie jak tu biegłem… no wiesz już niby nie jesteś zimnym człowiekiem! - zaczął swą plątaninę.
Jak miło, że nie powiedział po prostu ` Bella skoro nie jesteś już pijawką a zwykłym mutantem `
- I co takiego ciekawego zrodziło się w tym twoim szalonym umyśle? - zachęcałam go.
- Może byś tak wpadła z odwiedzinami? - zaproponował. Chyba zaraz pożałował swoich zapędów, bo złapał się za głowę jakby mu w niej ktoś wrzeszczał rozgniewany.
SAM - to na pewno był on!
- Chyba oszalałeś! - zagrzmiał Edward wychylając się zza okna.
- Kochanie mamy takie coś jak drzwi wejściowe i schody tu na górę! - posłałam mu krępujące spojrzenie.
- Musiałem być w pogotowiu! - odparł nic nie robiąc sobie z moich cichych lamentów i jak gdyby nigdy nic oparł się o ścianę przypatrując się nam uważnie.
- Nic bym jej nie zrobił! - oburzył się Indianin - Więcej zaufania!
- Nie ciebie się obawiam dzieciaku! - odparł poważny - Twoich pomysłów! - dodał pukając się w swoją boską głowę.
- Widać nie jesteś w tym osamotniony! - mruknął niezadowolony - Macie chore wyobrażenie co do niej! - dodał z karcąca miną.
- Zgadzam się z nim! - wstałam z łóżka z szybkością godną wampira - Jestem niegroźna! - uśmiechnęłam się szeroko.
- Ale nie oni! - Edward był uparty - Żadnych wypadów do La Push! - zagroził palcem.
„ Żadnych odwiedzin u Jacoba”
No tego po moim mężu się nie spodziewałam! Zawrzało we mnie, dosłownie czułam jakby mi się krew zaczęła gotować w żyłach. KREW! Stanowczo nie mogłam nawet myśleć o tej czerwonej cieczy, żar przepełniający gardło mieszał się z uczuciem zbliżających się wymiotów.
- I zobacz, co narobiłeś! - mój najukochańszy naskoczył na chłopaka - Ona nigdzie się stąd nie ruszy! Widzisz, w jakim jest stanie! - zrzędził obejmując mnie w talii.
- Nie słuchaj Edwarda! Zaraz mi przejdzie i pogadamy! - starałam się nie wyglądać jak się czułam. Chyba nie wychodziło mi to najlepiej, bo długowłosy brunet zeskoczył z łóżka w pośpiechu.
- Bell's jak dojdziesz do siebie to znowu wpadnę cię odwiedzić! - rzucił na odchodne i już go nie było. Zderzył się z kimś na schodach. Nie zdążyłam zarejestrować żadnym ze zmysłów, z kim.
Odleciałam.
Ocknęłam się przed wielką zardzewiałą bramą, otaczała mnie ciemność. Czułam niepokój zmieszany z nieprzeniknioną potrzebą jej przekroczenia. Coś ciągnęło mnie jakbym była marionetką uwiązaną na niewidzialnych sznurkach. Delikatnie pchnęłam metalowe wrota. Dźwięk, który temu towarzyszył przeszył moje całe ciało powodując nieprzyjemne mrowienie.
` gdzie ja byłam? Co to wrota piekielne czy co?' Sama ta myśl nie zaniepokoiła mnie, co wydawało się jeszcze dziwniejsze. Widok wrót niczym z najgorszych horrorów wyjętych spełniał swoje przesłanie, a miejsce, do którego prowadziły? Nie miało to najmniejszego znaczenia, nawet gdybym miała za chwilę witać się z samym Lucyferem.
Podejrzewałam, że i ten nie przyjąłby mnie z otwartymi ramionami! Z moim pechem!? Z moją odmiennością? Nie, nawet on by się nie odważył! Zatem jedynym niepoczytalnym na całym świecie wydawał się być Edward! Zaakceptował mnie taką, jaką byłam, jestem i będę, mało tego! Kochał mnie bezgranicznie!
Zza rdzawej krawędzi wyłoniły się pierwsze niepewne strumienie światła. Pchnęłam wrota ponownie, tym razem mocniej.
Moim oczom ukazał się piękny widok. Mały domek z pomieszczeniem gospodarczym, sądząc po drewnianych belkach i deskach była to stolarnia. Poczułam się dziwnie, znałam to miejsce, nigdy tam nie byłam, lecz je znałam!
Gdy otworzyły się drzwi wszystko nabrało sensu.
Stanęły w nich trzy osoby, jedna z kobiet trzymała na rękach małego chłopca. Widziałam wszystko dokładnie, choć stałam daleko, patrzyłam na nich swoim wampirzym nieprzeniknionym wzrokiem. Chłopiec - naprawdę śliczny, tulił się zapewne do swojej matki, ta gładziła dłonią po jego ciemnych loczkach. Ileż w tym dziecku było podobieństwa do Emmetta!
To dziecko to był Henry!
Skupiłam swój wzrok na stojącej do mnie tyłem kobiety w kapeluszu, nie musiała się odwracać bym wiedziała, kim jest. Przyglądałam się właśnie ostatnim szczęśliwym chwilom życia Rosalie!
Na samo wspomnienie jej opowieści, o tym, co miało ją czekać,…jaki był jej los do oczu napłynęły mi łzy. Były to prawdziwe słone mokre łzy, które wypalały stróżki na moich policzkach, niczym wydobywająca się lawa z wulkanu.
Chciałam krzyczeć by została, lecz mój głos został uwięziony w gardle. Była taka szczęśliwa, a ja nie mogłam jej ostrzec. Weszłam za nią w ciemną uliczkę. Nie zauważyłam nawet, kiedy sceneria się zmieniła.
- Rose! - dobiegł mnie męski głos i towarzyszące mu śmiechy innych mężczyzn. Poczułam nagłe obrzydzenie, do ust napływał jad.
Nie chciałam brać w tym wszystkim udziału - myślałam, że oszaleję. Przyłożyłam dłonie do uszu, oczy zamknęłam najmocniej jak tylko się dało. Nie byłam w stanie stać się częścią dramatu dziewczyny. Nie byłam w stanie zmienić tego, co było nieuniknione! Zatykanie uszu nie przyniosło zamierzonych rezultatów, mój wyczulony słuch wyłapywał każdy krzyk jej cierpienia. Poczułam się jakby ktoś linczował moje serce - o tak było wtedy na swoim miejscu i dudniło niczym stado rozpędzonych mustangów. I nagle wszystko ustało, do świadomości przywołały mnie zimne płatki opadające delikatnie na moją twarz. Zaczął padać śnieg. Było zimno, czułam ten nieprzenikniony chłód, nie należało to do miłych doznań.
U moich stóp leżała umierająca piękna dziewczyna ( paradoksalnie na łożu śmierci wyglądała niczym Afrodyta wyłaniająca się z piany morskiej).
Dziewczyna, która mnie będzie nienawidziła, będzie życzyła mi śmierci!
Powinnam była ja zostawić! Oddalić się!
Uklękłam przy niej starając się nie ogarniać wzrokiem krzywd, jakie jej wyrządzono, tylko tyle byłam dla niej w stanie zrobić. Zostać. Gdybym mogła wykonać realny ruch w jej świecie, w jej - nie w moim śnie na jawie, zapewne doczekałaby się dzieci, starości i śmierci, byłaby szczęśliwa.
Nie taki jednak los był jej pisany.
- Nie zostawiaj mnie! Chcę już umrzeć! - jej słowa mnie poraziły. Patrzyła mi głęboko w oczy - Nie zostawiaj mnie - szeptała resztkami sił, jej głos zdawał się dochodzić jakby z innej rzeczywistości.
Nieopisany dźwięk, ni to zgrzyt ni pękająca stal przeszyły mnie od stóp do głów. Obraz Rosalie wyciągającej do mnie dłoń oddalał się. Brama zatrzasnęła się z impetem.
Ocknęłam się w ramionach męża. Zza drzwi dobiegł mnie wrzask Rose.
- Jak łazisz psie!?
Czyżby moja wizyta w Rochester trwała zaledwie ułamki sekundy? Wydawałam się nadal tkwić w tej samej niezmienionej pozie w objęciach ukochanego. Dalej dyszałam ciężko ze zdenerwowania.
- Nic mi nie jest! Jestem tylko zła! - starałam się go jakoś od siebie odepchnąć - Byłeś bardzo nieuprzejmy dla Quila! - z trudem wydostałam się z pułapki jego więzów.
- Nie byłem! - odparł patrząc na mnie z grymasem - Co on sobie myślał? - przeżywał dalej gestykulując dłońmi. Wyglądał zabawnie, jego chęć chronienia mnie przed wszystkimi i wszystkim stawała się uciążliwa.
- Właśnie! Co on sobie myślał!? - prychnęłam - Skarbie nie możesz mnie ukrywać przed światem! Obiecuję, że nic sobie nie zrobię, jeśli opuszczę dom, choć na chwilkę! - starałam się go jakoś przekonać.
- Dobrze! Jutro możesz iść z dziewczynami na spacer! - uśmiechnął się miło po czym usiadł na łóżku, poklepał je swoją idealną dłonią dając mi znać bym usiadła obok.
- Spacer nie obejmuje plaży prawda?
- Bello!
Nie było sensu ciągnąć tego tematu, tym razem na pewno nie pozwoli mi nigdzie iść. Jednak skoro już tu był, tak blisko mnie…
` Edward opowiedz mi proszę coś więcej o Rose'
Spojrzał na mnie zdziwiony. Niby, czemu miałoby mnie interesować cokolwiek związane z jej osobą? Mało mi było tego, w jaki sposób mnie traktowała i postrzegała?
` jak myślisz, dlaczego jest taka oziębła?'
Westchnął ciężko, zapewne męczyłam go niesamowicie, było tyle interesujących tematów, a ja uczepiłam się jego rodzeństwa.
- Co byś chciała wiedzieć? - zapytał znudzonym głosem.
` bądźmy dyskretni, nie chciałabym żeby ktoś nas usłyszał'
Łatwiej było powiedzieć po prostu Rosalie zamiast „ktoś”.
`więc co cię tak ciekawi w jednostajnej historii życia mojej siostry?'
`uważasz, że naprawdę jest taka płytka? Nie zastanawiałeś się nigdy nad tym, że może są ku temu jakieś powody, iż jest taka…no sam wiesz ciężka w obyciu”
Nie odpowiedział od razu. Przeniósł ciężar swojego spojrzenia za okno, jakby wypatrywał czegoś lub kogoś, kto wyręczy go z opowieści. Podejrzewałam, że będzie to dość osobiste wyznanie, prosiłam o całą prawdę a Edward nie umiał mi odmawiać. Nie umiał odmawiać, jeśli nie wchodziły w rolę wilkołaki i La Push!
` Rose to bardzo złożona osobowość, zawsze myślałem, że jest niczym płytka sadzawka, to był błąd!'
Zaczął z dziwnie przygaśniętym mentalnym głosem, pieścił jednak zmysły podobnie jak jego rzeczywisty odpowiednik.
` dopiero teraz zmusiłaś mnie do głębszych refleksji i poniekąd ci za to dziękuje! Spojrzałem na Rose innymi oczyma. Nie jest tak próżna jak sama nam wmawia, tak ją wychowano, na taka osobę ją kształcono! Nie można obarczać jej winą za błędy wychowawcze jej rodziców. Mam wrażenie, że to głównie z mojego powodu stała się taka oziębła, jak to sama ujęłaś.'
Przerwał, aby na nowo zaczerpnąć weny w widokach rozpościerających się za oknem, zachodzące słońce otulało je swoim blednącym spojrzeniem. Nadchodził zmierzch.
`jak to z twojego powodu?' starałam się go zachęcić, nie wiedział, że znam odpowiedź, nie mógł o tym wiedzieć. Mimo iż prowadziliśmy niemy dialog, nie miał dostępu do żadnych innych myśli prócz tych, które chciałam. On nie miał tej przewagi. Swobodnie mogłam buszować w jego wspomnieniach.
Kolejne ciężkie westchnienie. Taki był już charakter Edwarda - wszystko, co złe to w jego mniemaniu wynikało z JEGO winy. Musiał się z tym czuć okropnie.
` wiesz już, że Carlisle, z Esme mieli wielkie nadzieje na to, iż to właśnie Rose wypełni pustkę w moim sercu, będzie moją partnerką na resztę mojej nieśmiertelności. Wiesz też, że uczucia trwale się w nas zakorzeniają, gdy już kogoś pokochamy nic nie jest w stanie tego zmienić…'
` Coś jak wpojenie? `
wypaliłam zafascynowana jego zwierzeniami, nie był zachwycony, że mu przerwałam.
` coś w tym stylu, choć mogłaś sobie darować takie porównania!'
`oj` wymknęło mi się. Uśmiechnął się czule, ileż to razy musiał tego wysłuchiwać przed moją przemianą? Setki, tysiące, miliony? Zapewne wystarczająco dużo by się przyzwyczaić do mojej nieudolności.
` …kochamy po krańce wieczności. Wiesz też, dlaczego znaleźliśmy się we Włoszech, jedno małe niedomówienie, wystarczyła sama świadomość, że cię już nie było…mój dalszy byt nie miał sensu. Właśnie tak zdefiniowałbym pierwsze gorące uczucie wampira. Żadnej kobiecie nie udało się obudzić we mnie miłości. Rosalie poczuła się dotknięta moim brakiem zainteresowania. Była piękna, nadal jest i będzie, ale jej powierzchowność tylko działała mi na nerwy. Czułem się jakbym miał być jej kolejną ofiarą, następnym zdobytym amantem, którego mogłaby odhaczyć na swojej osobistej liście. Byłem zły na Carlislea, że ją sprowadził…'
Dlaczego ogarnęło mnie uczucie ogromnego współczucia dla dziewczyny? No tak. Zostałam odrzucona przez Edwarda Cullena, niby dla mojego dobra, ale zostałam. Czy jej ból mógł jednak konkurować z moim, choć w ułamku procenta? Ona go nie kochała!
` w końcu dała sobie spokój i na szczęście znalazła Emmetta. Mojego odrzucenia nie przyjęła jako druzgocącej porażki, z upływem czasu zrozumiała, że nie interesowała mnie żadna kobieta, aż do momentu, w którym na nowo zjawiliśmy się w Forks.'
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się w rozbawieniu. Delikatnie dłonią podparł moją brodę i zamknął rozdziawione usta. Słuchałam go z taką nabożną uwagą…jakby opowiadał mi o stworzeniu świata.
Zawstydziłam się.
- Kiedyś oblałabyś się rumieńcem - szepnął delikatnie gładząc mnie po policzku, westchnął cicho.
Opuściłam jego umysł, miał prawo do własnych sekretów.
- Nad czym myślisz? - jeśli miałby ochotę na zwierzenia zrobiłby to sam, nie musiałabym wchodzić w jego skomplikowaną psychikę tylko po to by zaspokoić ciekawość, oczywiście nie miałam nawet takich zapędów w planach. Szanowałam myśli ukochanego, byłam pewna, że postąpiłby tak samo. Zawsze był taki szlachetny!
- Wspomniałem właśnie twój przyjazd do Forks - uśmiechnął się, był czymś bardzo rozbawiony.
Posłałam mu wyczekujące spojrzenie.
- Jessica, to ona mnie tak rozbawiła - wyjaśnił nadal się uśmiechając - Jaką ta dziewczyna miała wybujałą fantazję! - westchnął ciężko, jakby ten fakt w pewnym sensie go drażnił.
Oj gdyby tylko wiedział, jakim ja się koloryzacjom poddawałam, jak bardzo go pragnęłam właśnie wtedy, gdy on mnie odrzucał, tak to wówczas odbierałam. Nie przyszło mi nawet do głowy, że chciał mnie przed sobą chronić, uznałabym to za coś absurdalnego. Zresztą uznałam!
- Opowiedz.
- Nie, Bello! Na samo wspomnienie robi mi się jakoś nieswojo! Jak ona mogła fantazjować, o kimś, kto jest zabójcą? - wzdrygnął się zaglądając w moje czarne niczym węgiel oczy.
Opuściłam głowę wbijając wzrok w swój pierścionek zaręczynowy.
- Przepraszam! - wyjąkał. Zdał sobie najwyraźniej sprawę, że popełnił straszny nietakt.
- Bello, najdroższa żono moje zarzuty kierowane są tylko pod jej adresem! - ujął moją twarz - Nawet nie zdajesz sobie sprawy jaki szczęśliwy byłem, kiedy zrozumiałem, że śnisz o mnie! Wypowiadałaś moje imię przez sen z takim uwielbieniem - rozmarzył się, jego twarz rozpromieniała na samo wspomnienie tych czasów.
Ja natomiast zawstydziłam się jak to miałam w zwyczaju.
Opowiadał mi przecież o swoich nocnych wizytach, o swoim nałogu podpatrywania mnie podczas spania, byłam ciekawym przedmiotem obserwacji - mówiłam przez sen. Czasem dowiadywał się więcej niżbym chciała, tego byłam pewna.
- Wiem - uśmiechnęłam się tylko.
- Powracając jednak do sedna sprawy, chciałbym ci powiedzieć, co mnie w tobie tak urzekło, co sprawiło, że nie mogłem powstrzymać się przed samym sobą by dać ci święty spokój - przygryzł wargę, zrobiło mi się błogo, wyglądał tak pociągająco. Musiałam poradzić sobie z pragnieniem - pragnieniem innego rodzaju.
- Zawsze mnie zastanawiało, co ty we mnie widziałeś? Traciłeś rozum z powodu zapachu mojej krwi, czy to było aż takie silne uczucie?
Zaśmiał się gorzko.
- Bello nie oceniaj się aż tak nisko! Twój zapach był tylko zapłonem by chcieć poznać cię lepiej, paradoksalnie cierpienie fizyczne i umysłowe, jakie we mnie powodował umacniał mnie w przekonaniu jak bardzo cię kocham i jak bardzo nie chcę cię stracić! Twoja mentalna pustka była dla mnie frustrująca, ale i bardzo pociągająca. Byłem zakochany, zazdrosny, zdeterminowany i nie mogłem wiedzieć czy czujesz coś innego w stosunku do mojej osoby niż niechęć i odrazę, moje zachowanie powinno przecież było takowe w tobie wzbudzić. Jednak ty zawsze mnie zaskakiwałaś, nie byłem w stanie przewidzieć twoich zamierzeń. Nie robiłaś niczego w sposób podobny ludziom, z którymi miałem kontakt w całym swym życiu. Nie działał u ciebie mechanizm samozachowawczy. Powinnaś była ode mnie uciekać gdzie pieprz rośnie a nie przywierać z całych sił - zapomniałam się w jego spojrzeniu przepełnionym uwielbieniem - uwielbieniem mnie. Zatopiliśmy się w niepewnym pocałunku, obawiał się reakcji ze strony mojego ludzkiego jestestwa. Czułam jak moje wnętrze napełnia się ciepłem, dziękowałam w duchu ( chyba mogłam już używać takich określeń), że żadne człowiecze słabości mnie nie dopadły. Mogłam rozkoszować się tą chwilą bez opamiętania, wampirzym zmysłami, dogłębnie i nieopisanie…
I pomyśleć, że mieliśmy rozmawiać o Rosalie. Jeśli każda rozmowa na jej temat miała mieć takie zakończenie…mogłabym się od tego uzależniać z każdym kolejnym dniem mojej niewiadomej nieśmiertelności. Jednak musiałam znaleźć sposób by przekonać blondynkę do siebie. Edward za to usilnie starał się przez resztę wieczoru wymyślić, pod jakim by mnie tu pretekstem ewakuować jutro z domu. Podejrzewał, że pomysł ze spacerem nie wypali. Miał rację!
Niepotrzebnie zerknęłam w jego umysł, na nowo zadręczałam się jego niespodzianką. Nie miałam jednak ochoty ani odwagi by przekonać się, czym to coś w ogóle było.
ZOSTAWIŁAM UKOCHANEGO Z JEGO MYŚLAMI.
- Kolacja!!!! - darła się Alice w niebogłosy jakby starała się przekrzyczeć rozwrzeszczane dzieciaki w szkolnej stołówce. Pokręciłam głową zrezygnowana.
` nie jestem głucha do cholery!'
- Idę - mruknęłam pod nosem.
Już na holu wrócił mi dobry humor. Zapachy, jakie roznosiły się na piętrze były cudowne, niewidzialna woń ciągnęła mnie w stronę kuchni. Nie traciłam czasu na schodzenie po schodach, po prostu po nich spłynęłam. W jadalni siedział Emmett z Jasperem i nad czymś zacięcie debatowali. Podejrzewałam, że byłam tematem ich rozmowy gdyż na mój widok zamilkli i udawali, że grają w szachy. Niby, kogo chcieli nabrać? Brali mnie za aż taką nierozumną istotę?
- Głodna? - zapytała podniecona dziewczyna zamykając drzwiczki lodówki. Skinęłam głową oblizując bezwiednie usta. Emmett parsknął śmiechem.
- Wybacz Bella, ale jakoś nie mogę się przyzwyczaić - zaciskał szczęki by nie wybuchnąć chichotem.
- Nie ty jeden! - uśmiechnęłam się szczerze - A co nasz mistrz kuchni dziś serwuje? - spojrzałam na przyjaciółkę. Ciekawie się prezentowała w białym fartuszku z haftowanym napisem „ kocham gotować”. Było jej w nim twarzowo.
- Najpierw zapraszam do stołu! - odparła z zagadkową miną. Byłam ciekawa, co też znowu zrodziło się w jej szalonym umyśle, chcąc zrobić przyjaciółce przyjemność i dać się zaskoczyć, nie wnikałam w jej myśli. Podskakując niczym balerina zaciągnęła mnie do salonu.
- Tylko nie uciekaj! - poprosiła zatrzymując się przed wejściem do pomieszczenia.
Teraz to się naprawdę przestraszyłam.
- Nie obiecuję! - byłam zaabsorbowana tym, co czekało mnie za drewnianymi drzwiami. Powstrzymywałam się z całych sił by nie naruszyć jej prywatności mentalnej.
- Zrób to dla mnie! Mamy tydzień francuski! - pisnęła jakby było to co najmniej jakieś wydarzenie zakrawające o rangę międzynarodową. Nie czekając nawet na moją odpowiedź otworzyła pewnie drzwi.
Stanęłam jak wryta.
Moim oczom ukazał się okrągły stolik przybrany w śnieżnobiały obrus i bladoróżowe serwetki a na nim wazon z piękna lilią.
` co ona miała z tym różowym?' przemknęła mi w oddali myśl w chwili gdy moje spojrzenie spoczęło na ozdobach. Cóż wszystko wyglądało bajecznie.
- Pięknie! - westchnęłam.
Ucieszyła się jak małe dziecko na widok cukierka. Poprawiła fartuszek i gestem dłoni wskazała na stolik bym przy nim spoczęła.
Poczułam się jak klient wytwornej restauracji.
- Szanowna pani pragnę polecić danie dnia, żabnicę po burgundzku - ileż radości dawało jej odgrywanie takich ludzkich scenek.
Ja natomiast zgłupiałam. Już raz zaserwowała mi przecież nietypowe danie, jego nazwa również nie brzmiała zachęcająco, przypomniało mi się, to były „flaczki w rosole”. Poczułam niesmak w ustach.
- Koniecznie muszę zjeść żabę? - miałam minę jakby prowadzili mnie na ścięcie.
W pokoju obok rozległ się tubalny rechot Emmetta, Jasper nie pozostał obojętny, śmiali się już obaj.
` cóż za brak obycia'
Zaśmiał się mentalny głos Rosalie. Super, musiałam być naprawdę żałosna skoro ona się śmiała.
` ileż pociechy z tej Belli'
I nawet Esme?
Chciałam zapaść się pod ziemię.
- Bello to tylko ryba - dziewczyna starała się mówić z należytą powagą, tylko kąciki ust nieśmiało jej drgały.
- Ach - wyjąkałam. Kamień spadł mi z serca, że to jednak nie płaz z rzeki nieopodal.
- Rose! - zawołała w sposób jakby przywoływała służącą.
A co ona miała z tym wszystkim wspólnego?
Nie kazała mi długo czekać na odpowiedź. Z trudem powstrzymałam parsknięcie śmiechem na widok blondynki, z której Alice zrobiła kelnerkę. Jakiż ona musiała mieć wobec niej dług wdzięczności? Byłam naprawdę zszokowana. Postawa blondynki jednak szybko przywołała mnie do porządku. Miała wyraz twarzy zawodowego pokerzysty, nie okazywała żadnych uczuć. Byłam pewna, że czuje się tak głupio jak ja przed chwilą. Szła w moim kierunku z tacą na dłoni. Jedyne, co mnie w tamtej chwili zastanawiało to czy czasem nie zatruła tej ryby o dziwnej nazwie. Nie miałam się, czego obawiać, Edward na pewno by na to nie zezwolił. Tego byłam pewna tak jak jego miłości.
- Oto żaba…żabnica dla pani Cullen! - starała się być miła. Ważne, że się starała.
`oj siostrzyczko niechże twoja kreacja będzie warta tej żenady'
Zrobiła to dla ubrań? Tego się nie spodziewałam. Najwyraźniej nie żywiła do mnie aż tak wielkiej urazy jak myślałam.
- Dziękuję Rosalie to miłe z twojej strony! - nie udawałam miłej, byłam taka.
`żebyś wiedziała' syknął jej mentalny głos.
- Smacznego - mruknęła pod nosem stawiając talerz na stoliku.
- I wiedziałam, że ta żabienica to ryba! - krzyknęłam w stronę jadalni gdzie chłopcy nadal zwijali się ze śmiechu, tym razem podejrzewałam, że z Rosalie.
- Żabnica! - poprawiła mnie blondynka. O dziwno jej mentalne `ja' milczało, nie skomentowała mojej kolejnej gafy.
Czyżby jakaś poprawa?
1 - 0 dla mnie! Cieszyłam się tym faktem przesadnie, ale nie umiałam inaczej. Rosalie była konkretnym przeciwnikiem, nawet w walce o jej aprobatę.
` chyba nie zbyt ładnie pachnie!? Sama nie wiem, czy to był dobry pomysł na kolację? Może nie przepada za rybami?'
Biedna Alice zadręczała się w myślach, nie mogła przecież ujrzeć w swoich wizjach czy potrawa mi posmakuje, bardzo ją irytowała ta nie moc jasnowidzenia wobec mnie.
Ryby?! O tak od mojego przyjazdu do Forks mój ojciec starannie zapychał nimi zamrażarkę. Zapasy zapewne starczyłyby na jakieś pięć lat. Łowił z ojcem Jacoba. Czy lubiłam ryby? Tych z rzeki Calawah już raczej nie!
- Pięknie pachnie! Jak nie ryba! - postanowiłam nie znęcać się nad przyjaciółką.
- Naprawdę? - na jej twarzy ukazał się piękny uśmiech samozadowolenia - Jedz kochana zanim wystygnie - ponaglała mnie rozemocjonowana.
Rose wywróciła tylko oczami z niezrozumieniem zachowania siostry i wyszła.
` jadłam już to kiedyś, ale nie pamiętam jak smakowało'
Tylko ta myśl pozostała po znikającej za drzwiami blondynce.
Zaciekawiona eksperymentami kulinarnymi drobnej Cullen postanowiłam skosztować wyrafinowanego dania. Jedynie świadomość jej wbitego we mnie spojrzenia nie pozwalała skupić się na posiłku. Z zaciśniętymi dłońmi czekała na moją ocenę. Zrobiłam pierwszy kęs. Moja reakcja ją zaniepokoiła, ponieważ pokiwałam z niedowierzaniem głową.
- Coś nie tak? Jeśli smakuje radziłabym jeść szybciej - uśmiechnęła się tajemniczo.
Nie chciałam jej niepotrzebnie robić przykrości, nie wiedziałam, jaka ta potrawa miała być w smaku. Miałam wrażenie jakbym jadła kurczaka lub coś, czego nazwy wtedy zapomniałam.
- Nie wiem. To jest oczywiście pyszne, wręcz ekstaza dla podniebienia! - nie przesadzałam, potrawa taka była - Ale to nie ma smaku ryby! - dodałam z niepewnym uśmiechem.
Odetchnęła z ulgą uśmiechając się szeroko, zerkała niepewnie w stronę drzwi jakbym chciała nimi zaraz uciec.
- Smakuje jak krab prawda? - przy moim stoliku zmaterializowała się nagle blondynka wbijając we mnie swoje nieprzenikliwe spojrzenie. Zbiła mnie swoim zachowaniem z pantałyku. Więc stąd te ukradkowe zerknięcia brunetki na drzwi do kuchni! Wiedziała, co się wydarzy.
- Nie wiem - podrapałam się po głowie z zawstydzeniem - Nie jadłam krabów Rosalie!
Westchnęła zniesmaczona moją ubogą wiedzą w smaki.
- A przegrzebki jadłaś? - nachyliła się nade mną.
Zaprzeczyłam spojrzeniem. Zapewne wzięła mnie za prostaczkę. ` zapewne' było zbędne.
- To była moja ulubiona potrawa! - powiedziała to z takim uwielbieniem - Właśnie sobie o tym przypomniałam, szkoda, że teraz zapach jest taki niewyraźny - była tym naprawdę zmartwiona.
Ja siedziałam jak w transie! Rosalie Halle rozmawiała ze mną o ludzkim jedzeniu! Mniejsza z tym, na jaki temat! ROZMAWIAŁA ZE MNĄ!
Przełknęłam mocno ślinę. To, co chciałam jej zaproponować było niedorzeczne, wręcz szalone!
- Może spróbujesz?
Spojrzała na mnie jakbym się przed chwilą urodziła.
` ja jestem normalna! Żałuję, że nie mutuje jak ty… `
Teraz ja spojrzałam na nią jak na heretyczkę, co za bzdury wygadywały jej mentalne usta? Pragnęłam by tę reakcję odebrała jako przerażenie moją propozycją, a nie jej myślami.
- Ja nie jem! - odparła zawiedziona, naprawdę było jej z tego powodu smutno.
- Nie bądź uparta! Nie umieramy od tego! - cytowałam wypowiedź Jaspera, nie mógł się przecież mylić w tej kwestii.
` może by się tak przestała postrzegać już jak jedna z nas?'
Ta myśl blondynki mnie zabolała. Wiedziałam, że chodzi jej o moją odmienność, ale odebrałam to bardziej osobiście.
Jej reakcja na moją propozycję naprawdę mnie zszokowała, bezceremonialnie pochwyciła kawałek potrawy w palce i wsadziła do ust.
W tym momencie przez drzwi wpadli Emmett i Jasper ( przez drzwi to znaczyło z drzwiami!). Bezczelnie podsłuchiwali! Tylko, w jakim celu ustawili się pod tymi cholernymi drzwiami skoro mieli idealny słuch? Odpowiedź była prosta, ich wzrok był jednak ograniczony, nie mieli w nim rentgena! Obydwaj zbyt chętnie chcieli spojrzeć czy Rosalie odważy się spełnić moje wyzwanie. Z godną dla siebie szybkością i gracją wstali z podłogi i odruchowo się otrzepali. Drzwi z tego starcia nie wyszły cało, cóż Esme czekał nowy zakup.
Blondyn i brunet przypatrywali się dziewczynie z niedowierzaniem. Dlatego, że zjadła ludzkie jedzenie - nie dla zakładu? Dlatego, że go nie wypluła? A może, dlatego, że zjadła nawet ze smakiem?
Ze smakiem? Własnym oczom nie wierzyłam. Stała przy mnie zadowolona i dziwnie rozkojarzona tym zadowoleniem.
` może, jeśli zacznę jeść tak jak ona też stanę się bardziej ludzka? Może również zacznę tę dziwną mutację?'
Rozdziawiłam zapewne usta po tym, co wychwyciłam w jej myślach. Była to najbardziej głupia z rzeczy, które od niej usłyszałam, nie ważne czy na płaszczyźnie mentalnej czy też nie. Myślałam, że jest bardziej rozgarnięta.
Nie tylko ja tak myślałam! Dobiegł nas z góry śmiech Edwarda. Wiedziałam, że nie śmiał się z zaistniałej sytuacji, a z myśli siostry. Było mi jej żal! Po raz kolejny zazdrościła mi rzeczy, na której mi nie zależało. O dziwo zawsze chodziło o bycie śmiertelnikiem, choćby w najmniejszej części.
- Uwierzycie, że nie było najgorsze? - spojrzała na gapiów niewzruszona ich nieskorymi minami - Jestem sobie w stanie nawet dokładnie przypomnieć jak ta potrawa smakowała za mojego życia! - ostatnie słowo wyraźnie podkreśliła.
Alice uśmiechnęła się zadowolona z siebie. Jednak jej kulinarne zdolności zostały nawet doceniane przez wampira.
- Chyba nie zamierzasz jadać z Bellą? - zapytał podejrzliwie Jasper patrząc jednak na swoją narzeczoną. Alice z całą pewnością zobaczyłaby taką ewentualność gdyby blondynka podjęła konkretną decyzję.
- Nie wiem! - wzruszyła ramionami.
Alice podstylizowała jej gest. Rosalie naprawdę rozważała taką ewentualność! Chyba nic za mojej egzystencji nie miało mnie zadziwić bardziej niż irracjonalne zapędy blondynki. O nie! Istniało takie coś i miało się wydarzyć dokładnie jutrzejszego popołudnia.
- Chyba nie oszalałaś do reszty? - Emmett spojrzał na lubą zatroskany - My tu chyba mamy jakąś epidemię! Najpierw Bella poluje na bułki a teraz ty?
- Nic wam do tego - mruknęła - Było dobre! Cóż jedyną niemiłą rzeczą w tym przypadku będzie się tej żabnicy z siebie pozbyć! - westchnęła ciężko biorąc kolejny kawałek z mojego talerza.
Warknęłam ostrzegawczo, oj ta reakcja bardzo mnie zawstydziła.
- Nie podjadaj, bo stracisz rękę! - zaśmiał się osiłek - Alice gotuj im osobno lepiej! - dodał rozbawiony moim zachowaniem.
Jasper za to obserwował nas bardzo wnikliwie. Wystarczyło zaledwie jedno moje spojrzenie na Al a chłopaka już nie było. Rozpłynął się w powietrzu. Wytężyłam umysł. Już wiedziałam gdzie się zmaterializował.
` Edward to się zaczyna wymykać spod kontroli! Rose zwariowała!'
W tej chwili tylko mój mąż mógł go wysłuchać i zagwarantować im dyskrecje, według nich! Podsłuchiwałam bezczelnie.
` masz rację Jazz ona faktycznie oszalała! Myśli, że jak zmieni dietę to zacznie zmieniać się jak moja żona'
Moich uszu dobiegł odgłos kreślenia ołówkiem po papierze. To Edward przelewał na niego swoje myśli.
` oddałaby wszystko by znaleźć się na jej miejscu! `
Jasper pozwolił sobie na trafne spostrzeżenie.
Ołówek na nowo spisywał myśli mojego męża.
` nic na to nie poradzimy, niech robi, co chce! Będzie bynajmniej zabawnie! `
Edward nie zamierzał w żadnym wypadku wpływać na decyzje blondyny, jakie by nie były!
Temat Rosalie został zamknięty.
Dokończyłam swoją na wpół zimną potrawę zastanawiając się jedynie nad tym, czy coś mnie jeszcze miało zaskoczyć tamtego wieczoru.
Pierwszy dzień walki o akceptację Rosalie uznałam za udany, wygrywałam tę bitwę mając jednak świadomość, że wszystko się może różnie dalej potoczyć.