Bruno Ferrero
49 bajek
Krótkie opowiadania dla ducha
Ślady na piasku
Pewien człowiek tuż przed śmiercią zobaczył całe swoje życie. Pojawiło się ono w postaci śladów na piasku. Człowiek zauważył, że ślady te raz są podwójne, jakby ktoś szedł obok niego, a raz pojedyncze. Zastanowiło go to. Wspomniał różne wydarzenia ze swego życia i zwrócił się z pytaniem do Jezusa:
- Panie, już wiem skąd się wzięły te ślady i co one oznaczają, ale nie rozumiem dlaczego są właśnie takie?
- A czego nie rozumiesz?
- Bo jak to jest, Panie? Kiedy byłem szczęśliwy i radosny, kiedy wszystko mi się układało - szedłeś obok mnie, ale kiedy było mi źle, kiedy życie waliło mi się na głowę - szedłem już sam. Gdzie wtedy byłeś, Panie?
Jezus uśmiechnął się i powiedział cicho:
- Mylisz się, mój drogi. Nigdy nie byłeś sam, kiedy cierpiałeś. Widzisz, te samotne ślady - to są moje ślady, bo to ja niosłem cię wtedy w ramionach...
Semafor
Babcia weszła do kościoła, trzymając za rękę wnuczka.
Odszukała spojrzeniem czerwoną lampkę wskazującą, gdzie znajduje się tabernakulum z Najświętszym Sakramentem. Uklękła i zaczęła się modlić.
Dziecko oczyma wodziło od babci do czerwonej lampki, od lampki do babci. W pewnym momencie zniecierpliwiło się: "Babciu! Gdy pojawi się zielony kolor, wyjdziemy, dobrze?".
Ta lampka nigdy nie stanie się zielona. Nieustannie powtarza: "Zatrzymaj się!".
Jest tam skała. Jedyna prawdziwa skala, na której istoty ludzkie znajdują oparcie. Jedyny postój, który daje prawdziwy odpoczynek. "Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a JA was pokrzepię".
Jedyne kazanie Jezusa: "Nawracajcie się!" Oto bowiem królestwo Boże jest wśród was".
Jest pośród nas. Ilu z was to jednak zauważa?
Sposób mówienia rzeczy
Pewnego poranka, tak jak często się zdarzało, kalif Harun al.-Rashid, zawołał znanego wróżbitę i opowiedział mu następujący sen:
- Śniło mi się, że zęby wypadały mi jeden po drugim i nie było ich już zupełnie w moich ustach.
- Och, proszę pana, to bardzo niedobry znak. Wskazuje na to, że wszyscy z pana rodziny umrą przed panem i zostanie pan sam! - powiedział wróżbita.
Kalif rozwścieczył się do tego stopnia, że nakazał wróżbicie, aby się już nigdy więcej u niego nie pokazywał. Opowiedział jednak swój sen innemu wróżbicie. Ten jednak powiedział mu:
- Och, mój panie, to bardzo dobry sen. Mówi on o tym, że będziesz miał bardzo długie życie i przeżyjesz całą swoją rodzinę, będziesz też o wiele od nich zdrowszy!.
Uradowany kalif odpowiedział mu:
- Cóż za piękny sen! - i za tak dobrą przepowiednię dał mu w nagrodę sto denarów.
Dopiero potem zawołał swojego wezyra, nakazał mu odszukać pierwszego wróżbitę, i przeprosić go za to, że został wypędzony z zamku. A tak naprawdę, to pierwszy powiedział mu to samo co i drugi, tyle tylko, że w inny sposób.
Nawet najbardziej brutalną prawdę można powiedzieć w łagodny sposób. Grzeczność jest dowodem inteligencji serca.
Sklep
Pewnej kobiecie przyśniło się, że za ladą w jej ulubionym sklepiku stał Pan Bóg.
"To Ty, Panie Boże!" - zakrzyknęła uradowana.
"Tak to ja" - odpowiedział Bóg.
"A co u Ciebie można kupić?" - zapytała kobieta.
"U mnie można kupić wszystko" - padła odpowiedź. "W takim razie poproszę o dużo zdrowia, szczęścia, miłości, powodzenia i pieniędzy".
Pan Bóg uśmiechnął się życzliwie i oddalił na zaplecze, aby przynieść zamówiony towar. Po dłuższej chwili wrócił z malutką, papierową torebeczką.
"To wszystko?!" - wykrzyknęła zdziwiona i rozczarowana kobieta. "Tak, to wszystko" - odpowiedział Bóg i dodał: "Czyżbyś nie wiedziała, że w moim sklepie sprzedaje się tylko nasiona?"
Przysięga
Pewien chiński imperator wypowiedziała pewnego dnia uroczystą przysięgę:
"Pokonam i usunę z mojego królestwa wszystkich moich nieprzyjaciół".
Po pewnym czasie jego poddani widzieli go, jak przechadzał się po swoim królewskim ogrodzie ze swoimi wrogami, trzymając się z nimi za ręce, śmiejąc się i żartując.
"Czyż - zapytał go jeden z jego dworzan - nie obiecałeś, że usuniesz ze swojego królestwa wszystkich swoich nieprzyjaciół?"
"A czy ich nie usunąłem - odpowiedział imperator. - Przemieniłem ich w moich przyjaciół!"
Pewien człowiek postanowił zająć się troskliwie ogrodem znajdującym sie przed jego domem. Pragnął z niego zrobić cudowny angielski "trawnik". Poświęcał mu wszystkie swoje wolne chwile. Jednak pewnej wiosny, kiedy jego pragnienie było już prawie zrealizowane, ujrzał, że spod trawy zaczął wyrastać perz o żółtych kwiatkach. Rzucił sie natychmiast, aby go wyplenić. Ale następnego dnia kolejne dwa żółte kwiatki wydobyły sie spod zielonej trawy.
Muszę kupić jakąś mocną truciznę. Inaczej nie dam sobie z tym rady. Jego życie przemieniło sie od tego dnia w zaciekłą walkę z nieznośnym żółtymi kwiatkami, ale z każdą wiosną przybywało ich coraz więcej.
"Co mogę jeszcze uczynić?",- załamany skarżył się swojej żonie.
"Dlaczego nie spróbujesz ich pokochać?", odpowiedziała mu spokojnie małżonka.
Postarał się. Już po niedługim czasie widział w tych cudownych kwiatkach muśnięcie wielkiego artysty na szmaragdowej zieleni ogrodu.
Od tego czasu był już szczęśliwy.
Jak wiele osób Cię irytuje! Dlaczego nie spróbujesz ich pokochać?
Samotne życie
Syn samotnej matki, urodził się w pewnej zapadłej mieścinie. Rósł w innej osadzie, gdzie pracował jako stolarz aż do trzydziestego roku życia. Następnie przez trzy lata obchodził ziemię, nauczając.
Nie napisał żadnej książki.
Nie otrzymał nigdy publicznego urzędu.
Nie miał własnej rodziny ani domu.
Nie uczęszczał na uniwersytet.
Nie oddalił się więcej niż trzydzieści kilometrów od miejsca swoich narodzin.
Nie osiągnął niczego, co można nazwać sukcesem.
Nie miał żadnych pism uwierzytelniających, tylko samego siebie.
Miał zaledwie trzydzieści trzy lata, gdy opinia publiczna obróciła się przeciw niemu. Jego przyjaciele uciekli. Został sprzedany swoim wrogom i osądzony w pożałowania godnym procesie. Przybito go do krzyża, pomiędzy dwoma złoczyńcami. Gdy umierał, jego oprawcy pogrywali w kości o jego ubranie - jedyną własność, jaką posiadał na ziemi. Kiedy umarł, został złożony do grobu, użyczonego przez przyjaciela, powodowanego litością.
Trzeciego dnia ten grób był pusty.
Minęło dwadzieścia wieków i oto dzisiaj On stanowi centrum historii ludzkości.
Nic nie zmieniło tak bardzo życia człowieka na ziemi: ani przemarsze wojsk, ani przemieszczające się floty, ani obradujące parlamenty, ani królujący władcy czy myśliciele i naukowcy zebrani razem - jak to jedno samotne istnienie.
Przebaczenie
Pewien dobry, aczkolwiek słaby chrześcijanin spowiadał się, jak zwykle, u swojego proboszcza. Jego spowiedzi przypominały zepsutą płytę:
zawsze te same uchybienia, a przede wszystkim ten sam poważny grzech.
- Koniec tego! - powiedział mu pewnego dnia zdecydowanym tonem
proboszcz.
- Nie możesz żartować sobie z Boga.
Naprawdę ostatni już raz rozgrzeszam cię z tego przewinienia.
Pamiętaj o tym!
Ale po piętnastu dniach człowiek znów przyszedł do spowiedzi wyznając ten sam grzech.
Spowiednik naprawdę stracił cierpliwość:
- Uprzedzałem cię, że nie dam ci rozgrzeszenia.
Tylko w ten sposób się nauczysz...
Poniżony i zawstydzony mężczyzna podniósł się z klęczek.
Dokładnie nad konfesjonałem, zawieszony był na ścianie wielki, gipsowy krzyż.
Człowiek wzniósł nań swe spojrzenie.
I właśnie w tym momencie gipsowy Chrystus z krzyża ożywił się,
podniósł swoje ramię i uczynił znak przebaczenia: "Rozgrzeszam cię z twojej winy..."
Każdy z nas związany jest z Bogiem, pewną nitką.
Kiedy popełniamy grzech, ta nić się przerywa.
Ale kiedy ubolewamy nad naszą winą - Bóg zawiązuje na nitce supełek
i w ten sposób staję się ona krótsza. Przebaczenie zbliża nas do Boga.
Najpiękniejsze serce
Pewien młodzieniec chwalił się, że ma najpiękniejsze serce
w dolinie. Chwalił się nim na rynku i zebrał się ogromny tłum, by je podziwiać, bowiem było w swym kształcie perfekcyjne. Nie miało żadnej skazy, było przepiękne, gładkie i błyszczące. Biło bardzo żywo. Chłopak krzyczał na cały głos, że nikt nie ma piękniejszego serca od niego i wszyscy mu potakiwali, bowiem jego serce było idealne. Jednak w pewnym momencie jakiś starzec krzyknął z tłumu:
- Dlaczego twierdzisz, że twoje serce jest najpiękniejsze, skoro moje jest o wiele piękniejsze od twojego? Młodzieniec bardzo się zdziwił słysząc te słowa, a potem spojrzał na serce starca i się zaśmiał. Serce starca biło bardzo żywo, być może nawet żywiej od serca młodzieńca, ale było to serce poorane rozlicznymi bruzdami, serce, w którym było wiele brakujących kawałków. Wiele też w nim było kawałków, które do tegoż serca nie pasowały. Było to serce brzydkie, które w żaden sposób nie mogło się równać z nieskazitelnym sercem młodzieńca. Chłopak zapytał się, dlaczego starzec uważa, że jego serce jest piękniejsze, skoro wszyscy widzą, że nie jest ono nawet w części tak piękne, jak jego własne serce. Wtedy starzec rzekł, że w życiu nie zamieniłby tego serca na serce młodzieńca. Powiedział też, aby młodzieniec spojrzał na jego serce i wskazując na blizny rzekł:
- Widzisz te blizny i brakujące kawałki? Nie ma ich tu dlatego, że ofiarowałem je z miłości dla wielu osób, a niesie to ryzyko, bo często się zdarza, że sami ofiarowujemy uczucie dla innych, ale oni nie dają nam nic w zamian. Stąd te blizny, bo choć dałem im część swojego serca, oni nie dali mi nic. Jeżeli natomiast spojrzysz uważnie, dostrzeżesz, że wiele kawałków do mojego serca zupełnie nie pasuje. Są to kawałki serca innych, które oni mi ofiarowali i które znalazły stałe miejsce w moim sercu. Dlatego moje serce jest piękniejsze od twojego. Natomiast te bruzdy, które widzisz, zrobili ludzie nieczuli, ludzie, którzy mnie zranili. Wtedy młodzieniec spojrzał na starca, zrozumiał i zapłakał. Potem wziął kawałek swojego przepięknego serca i ofiarował go starcowi, a starzec zrobił to samo. Padli sobie w ramiona i rozpłakali się, po czym odeszli w wielkiej przyjaźni. Młodzieniec włożył część serca starca do swojego serca, w miejsce brakującego kawałka, który dał starcowi. Ten nowy kawałek pasował tam, choć nie idealnie, co zmąciło doskonałą harmonię serca młodzieńca. Nigdy jednak wcześniej serce młodzieńca nie było tak piękne, jak w tym momencie i młodzieniec dopiero teraz to zrozumiał.
Brama
Przez pewne lotnisko na Dalekim Wschodzie przeszła ulewna burza. Pasażerowie przebiegali w pośpiechu płytę lotniska, by dostać się na pokład DC3, który czekał gotowy do odlotu.
Pewien przemoczony do szpiku kości misjonarz, znalazł sobie wygodne miejsce przy oknie. Miła stewardesa pomagała pasażerom w rozlokowaniu się.
Nadchodził już moment odlotu i jakiś członek załogi zamknął potężne drzwi samolotu.
Nagle ujrzano mężczyznę biegnącego w stronę samolotu. Spóźniony człowiek ochraniając się swym przeciwdeszczowym płaszczem, zaczął mocno walić w drzwi samolotu, prosząc by mu otworzono. Stewardesa próbowała dać mu do zrozumienia, przy pomocy gestów, że jest już za późno. Człowiek jeszcze mocniej zaczął się dobijać do drzwi. Stewardesa starała się przekonać go, aby zaniechał usiłowań.
- Nie mogę... Jest już za późno... Musimy odlatywać - powtarzała.
Nic to jednak nie pomagało: człowiek nalegał i stanowczo domagał się wpuszczenia. W końcu stewardesa otworzyła drzwi. Wyciągnęła dłoń i pomogła spóźnionemu pasażerowi wdrapać się na pokład.
W pewnym momencie zaniemówiła ze zdumienia. Człowiek ten był pilotem samolotu.
Bądź uważny! Nie pozostawaj na zewnątrz kapitanie twojego życia.
Chmurka i wydma
Pewna bardzo młodziutka chmurka (lecz, jak wiadomo, życie chmur jest krótkie i ulotne) po raz pierwszy płynęła po niebie w towarzystwie innych puchatych chmur o różnych kształtach.
Kiedy znalazły się nad ogromną pustynią Saharą, bardziej doświadczone chmury poganiały ją:
- Prędko! Prędko! Jeśli się tutaj zatrzymasz, jesteś zgubiona!
Chmurka była jednak bardzo ciekawska, tak jak wszyscy młodzi, i odpłynęła na skraj całej grupy, podobnej do stadka rozproszonych owiec.
- Co robisz? Ruszaj się!- zgromił ją z tyłu wiatr. Lecz chmurka ujrzała już wydmy ze złotego piasku i ten widok ją zafascynował. Leciutko sfruwała w dół. Wydmy wydawały się być złotymi obłokami pieszczonymi przez wiatr. Jedna z nich uśmiechnęła się.
- Witaj! - pozdrowiła grzecznie chmurkę.
Była to bardzo ładna mała wydma, zaledwie ukształtowana przez wiatr, który szarpał wciąż jej błyszczące włosy.
- Cześć. Nazywam się Ola- przedstawiła się chmurka.
- A ja Una- odparła wydma.
- Jak ci się tutaj wiedzie?
- No cóż... Słońce i wiatr. Jest trochę gorąco, ale jakoś sobie radzimy. A jak ty żyjesz?
- Słońce i wiatr... wielki wyścig na niebie
- Moje życie jest bardzo krótkie. Kiedy powróci wielki wiatr, na pewno zniknę.
- Przykro ci, prawda?
- Trochę. Wydaje mi się, że jestem całkiem bezużyteczna.
- Ja także wkrótce przemienię się w deszcz i spadnę na ziemię. Takie jest moje przeznaczenie.
Wydma wahała się przez chwilę, a potem spytała:
- Czy wiesz, że nazywamy deszcz Rajem?
- Nie wiedziałam, że jestem taka ważna- zaśmiała się chmurka.
- Słyszałam opowieści o deszczu niektórych starszych wydm. Podobno jest on bardzo piękny. Po deszczu okrywamy się czymś takim, co się nazywa trawa i kwiaty.
- Tak, to prawda. Widziałam to.
- Ja, prawdopodobnie, nigdy tego nie ujrzę- stwierdziła ze smutkiem wydma.
Chmurka zastanawiała się przez chwilkę, a potem rzekła:
- Ja też mogłabym przecież zmienić się w deszcz...
- Ale wtedy umrzesz...
- Za to ty zakwitniesz- powiedziała chmurka i zamieniła się w deszczyk tęczowo lśniący na słońcu.
Następnego dnia wydmę pokryły kwiaty.
W jednej z najpiękniejszych modlitw, jakie znam, są także słowa: "Panie, uczyń mnie lampą. Sama się spalę, lecz dam światło innym".
Dobry powód
"Czy przypadkiem nie zostawiłam u pana parasolki?" - zapytała mnie kobieta mieszkająca w sąsiedztwie.
Kilka dni wcześniej złożyła mi ona krótką wizytę.
"Owszem" - odparłem. Podziękowała mi serdecznie, a potem z uśmiechem dodała: "Pan to przynajmniej jest uczciwy! Pytałam już chyba tuzin osób,
czy zostawiłam u nich tę parasolkę i każdy odpowiadał, że nie!"
Pewien żółw żył sobie spokojnie na wsi. Któregoś dnia kuzynka mieszkająca w mieście zaprosiła go do siebie. Ponieważ żółw bardzo pragnął zobaczyć trochę świata, przyjął zaproszenie. Odległość nie była duża - wynosiła nie więcej niż kilometr, lecz dla żółwia stanowiło to prawdziwą wyprawę.
Łudził się jednak, że dotrze w miarę prędko i dopiero rankiem wyruszył w drogę.
"Idąc pewnym i niezmiennym krokiem - myślał
- dojdę na miejsce na pewno jeszcze przed południem.
A więc w samą porę, by zasiąść do stołu".
Wyruszył podśpiewując... Szedł, szedł i szedł...
Do południa żółw przebył zaledwie kilkaset metrów.
Gdy usłyszał dzwon bijący godzinę dwunastą, mruknął ze złością:
"Co to za głupi dzwon! Nie minęła jeszcze godzina od czasu, gdy wyszedłem z domu, a ten już wydzwania południe. Ten zegar na pewno jest zepsuty".
Szedł, szedł...
Słońce już skryło się za horyzontem, a na niebie zabłysły gwiazdy, lecz żółw nie przebył jeszcze nawet połowy drogi.
Zdenerwowany jak nigdy dotąd zaczął pomstować: "Świat nie jest już taki jak kiedyś! Słońce zachodzi szybciej, gwiazdy pojawiają się za wcześnie.
Zegary wciąż się psują.
A dni są krótsze niż te przepisowe dwadzieścia cztery godziny!"
I tak złorzecząc pod nosem, podjął dalszą wędrówkę,
nieustannie przeklinając drogę, która wydawała mu się kręta i zbyt gęsto porośnięta krzewami.
Zawsze znajdzie się dobry powód, aby źle myśleć o innych.
Ćma i gwiazda
Któregoś pięknego dnia młoda i wrażliwa ćma zakochała się w gwieździe. Powiedziała o tym swej mamie, a ta poradziła jej, ze lepiej jest zakochać się w lampce z abażurem.
— Gwiazdy nie są po to, by się w nich kochać i fruwać wokół nich — wyjaśniła. — Do tego są lampy.
— W ten sposób przynajmniej do czegoś dojdziesz -dodał ojciec. Lecąc do gwiazd, nic w życiu nie osiągniesz.
Jednak ćma nie posłuchała ani matki, ani ojca. Co wieczór, po zapadnięciu zmroku, gdy zajaśniała jej ukochana gwiazda, ćma leciała wysoko w gore i wracała do domu dopiero o świcie, zmęczona ogromnym i daremnym wysiłkiem.
Pewnego dnia ojciec powiedział jej tak:
— Już od wielu miesięcy ani razu nie przypaliłaś sobie skrzydeł i obawiam się, ze nigdy to ci się nie uda. Wszyscy twoi bracia zrobili to już wiele razy, krążąc wytrwale wokół ulicznych latarni. Wszystkie twoje siostry opaliły sobie skrzydełka, fruwając naokoło domowych lamp. A ty, taka duża i silna ćma nie masz żadnego śladu na skrzydłach ani na plecach! Wstyd.
Ćma opuściła rodzinny dom, lecz w dalszym ciągu nie latała wokół ulicznych latarni czy domowych lamp: uparcie próbowała dotrzeć do gwiazdy odległej o miliony lat świetlnych. Bo ćma wierzyła, ze jej gwiazda jest zawieszona wśród górnych gałęzi najwyższego wiązu.
Nieustanne próby dosięgnięcia obiektu swych uczuć sprawiały jej pewnego rodzaju przyjemność. W ten sposób ćma dożyła bardzo sędziwego wieku. Rodzice, bracia i siostry umarli już dawno, spaleni za młodu w wysokiej temperaturze ulicznych latarni i domowych lamp. A ona żyła zdobywając wciąż na nowo podniebną przestrzeń.
Gwiazda nadziei jest znakiem rozpoznawczym. Każdego dnia powinieneś prosić o wiarę, by próbować osiągnąć to, co wydaje się niemożliwe. Kto pragnie działać wraz z Chrystusem, a przez to — zmieniać świat — nie będzie chciał przystosować się do obowiązujących w świecie praw, jeżeli nie są one zgodne z przykazaniami Bożymi. Będzie niepokorny, podczas gdy inni będą posłuszni; podporządkuje się rozkazom, kiedy inni będą uznawali je za głupie czy nieistotne. Świat wyda się mu wiezieniem, kiedy inni będą rozprawiać o wolności. Będzie żył szczęśliwy zgodnie ze swą wiarą, podczas gdy pozostali będą zrozpaczeni, uważając się za więźniów. Czynić rzeczy niemożliwe — to rzeczywistość tych, którzy znają glos swego Pana.
Jeśli na niebie twego życia świeci jakaś gwiazda, nie trać czasu na przypalanie sobie skrzydeł o byle jakie małe lampy.
Dług
Pewien bardzo bogaty mężczyzna miał wielu dłużników. Będąc już bardzo stary, poprosił pewnego dnia do siebie kilku z nich i powiedział:
" Jeśli nie możecie mi oddać pieniędzy, które mi jesteście winni, a przysięgnijcie mi uroczyście, że oddacie mi je w waszym przyszłym życiu, spalę jeszcze dzisiaj wszystkie weksle, które mi podpisaliście."
Pierwszy z dłużników winien był małą sumę. Przysiągł mu, że w przyszłym życiu będzie koniem swego pożyczkodawcy i że będzie go dźwigał na swoim grzbiecie wszędzie tam, dokąd ten tylko zechce.
Starzec zgodził się na jego propozycję i spalił wszystkie dokumenty świadczące o długu.
Drugi z nich, który był mu winien większą sumę, powiedział:
"Obiecuję, że w przyszłym życiu będę twoim wołem. Spłacę wszystkie moje długi, ciągnąc twoje wozy z sianem i pług, który będzie orał twe pole."
Starzec zgodził się na tę propozycję i też spalił weksle drugiego dłużnika.
W końcu przyszła kolej na dłużnika, który zaciągnął największy dług.
"By zwrócić ci mój dług - powiedział - w przyszłym życiu będę dla ciebie ojcem".
Starzec oburzył się, ze złości złapał kij i już miał go nim okładać, kiedy ten powstrzymał go, mówiąc:
"Zanim mnie zaczniesz bić, pozwól, że ci to wyjaśnię. Mój dług jest tak wielki, że nie zdołam ci go oddać, stając się jedynie twoim koniem lub wołem. Dopiero kiedy będę twoim ojcem, będę mógł dla ciebie pracować przez wszystkie dni i noce. Będę cię ochraniał, kiedy będziesz niemowlęciem i czuwał nad tobą, gdy już będziesz dorosły. Będę się dla ciebie poświęcał w każdej sprawie, będę ryzykował swoje życie po to, by ci niczego nie brakowało, a w dniu mojej śmierci pozostawię ci wszystkie moje bogactwa, które zdołam zgromadzić. Czy to nie więcej niż być dla ciebie koniem albo wołem? Czy to nie jedyny sposób, bym ci spłacił wszystkie swoje długi?"
Pewna córka zwróciła się z pełnym wyrzutu głosem do swojej matki: "Jeśli naprawdę masz przeze mnie tyle przykrości, to powiedz mi, dlaczego mnie urodziłaś?"
Matce zrobiło się smutno, bo wiedziała, co córka miała na myśli. Zdecydowała się urodzić syna, aby w ten sposób spłacić swój zaciągnięty dług, którego nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić.
Czy istnieje coś piękniejszego niż powiedzieć komuś, kogo jeszcze nie ma:" Od tej chwili będziesz istniał, bo ja tego pragnę!"
Dwa domki
Mały domek, położony u podnóża wzgórza, był zrobiony cały z soli. W domku tym żyli: mężczyzna z soli i kobieta z cukru. Bywały dni, w których się kochali, i bywały dni, w których się nie cierpieli. Jednego dnia pokłócili się niesamowicie. Mężczyzna chwycił gruby kij z soli i wyrzucił kobietę. Krzyczał jak opętany: - Idź i zbuduj sobie dom z cegły! Kobieta odeszła płacząc, ale niezbyt mocno, ponieważ jej cukrowe policzki mogłyby się rozpłynąć.
Zbudowała sobie domek z cegieł niedaleko od domku z soli. Był to bardzo wdzięczny domek, z ukwieconymi balkonami, kamiennym kominem - ale kobieta była smutna. Myślała dniem i nocą o mężczyźnie z soli.
Pewnego dnia zdecydowała się. Poszła do słonego domku i zapukała do drzwi. Poprosiła człowieka o odrobinę soli do zupy. Mężczyzna złapał swój gruby kij z soli i przegonił kobietę: - Idź stąd natychmiast, bo będzie z tobą źle! Kobieta wróciła do swego domku płacząc, ale nie za wiele, żeby nie rozpuścić swoich policzków z cukru. Niebo, wielkie i litościwe, obserwowało całe to zajście, wzruszyło się i też zaczęło płakać. Zaczął padać deszcz. Deszcz ulewny. Mały domek z soli zaczął się rozpuszczać. Mężczyzna szybciutko pobiegł do domku z cegieł. Zapukał w okno: - Pozwól mi wejść, proszę, albo ten deszcz całego mnie rozpuści.
- Ha, ha! Skończyło się święto! - triumfowała kobieta. - Ty odmówiłeś mi odrobiny soli, teraz radź sobie sam!
Ale mężczyźnie udało się delikatnymi, uprzejmymi słowami wzruszyć kobietę, która zlitowała się i otwarła drzwi. Rzucili się w ramiona jedno drugiemu i ucałowali się długim, słodko-słonym pocałunkiem. A ponieważ człowiek z soli był mocno przemoczony, przykleił się do kobiety z cukru. Trzeba było sporo czasu na wyschnięcie i odzyskanie swobody. Od tamtego czasu człowiek z soli ma usta z cukru, a kobieta z cukru ma usta słone. I więcej już się nie kłócą.
To właśnie różnice stwarzają przecudne bogactwo miłości.
Dwa wiadra
Pewien nosiciel wody w Indiach nosił na długim drągu, który leżał mu z tyłu na karku, dwa duże wiadra. Jedno z nich było dziurawe i miało tylko pół zawartości, zanim pokonali długą drogę od rzeki do domu ich Pana, podczas gdy to drugie wiadro było w porządku i pełne docierało do celu.
Całe dwa lata się tak codziennie działo. Nosiciel wody dostarczał tylko półtora wiadra wody do domu swego Pana.
Oczywiście niezepsute wiadro było bardzo dumne ze swojej sprawności ... perfekcyjnie użyte do dzieła, dla którego zostało wykonane. Ale to biedne wiadro z dziurą wstydziło się strasznie swojej wady i czuło się okropnie, że wyrabiał tylko połowę zadania, dla którego był właściwie przeznaczony.
Po dwóch latach, w których czuł się kompletnym niedołęgą, powiedziało wiadro do nosiciela nad brzegiem rzeki :
- Wstydzę się tak bardzo i chcę cię przeprosić .
- Dlaczego? - spytał się nosiciel wody - Dlaczego się wstydzisz?
- W tych dwóch minionych latach mogłem zawsze tylko połowę wody dostarczyć, ponieważ przez dziurę w moim boku połowa wody wyciekała. I ponieważ mam tę skazę, musisz więcej pracować i nie dostaniesz należytego wynagrodzenia za swój trud - odpowiedziało wiadro.
Nosicielowi wody zrobiło się żal tego starego wiadra z dziurą i pełen współczucia rzekł:
- Wracając do domu mego Pana, chciałbym byś zwrócił uwagę na te piękne kwiaty, które kwitną na brzegu drogi.
I naprawdę, gdy szli drogą w górę do domu, stare wiadro z dziurą zauważyło, jak słońce pięknie oświetlało polne wspaniałe kwiaty na krawędzi drogi i to go trochę pocieszyło. Na końcu ścieżki czuł się jednak niewiele lepiej, gdyż znowu stracił połowę zawartości, a więc przeprosił jeszcze raz nosiciela wody za swoją skazę.
Nosiciel powiedział do wiadra - Zauważyłeś w ogóle, że tylko po twojej stronie drogi kwitną kwiaty, a ze strony dobrego wiadra nie? Tak się dzieje, bo ja zawsze wiedziałem o twojej wadzie i ją po prostu wykorzystałem. Zasiałem kwiaty po twojej stronie ścieżki i każdego dnia, gdy szliśmy od rzeki do domu mego Pana, ty je podlewałeś. Od dwóch lat mogę te śliczne kwiaty zrywać, by udekorować nimi stół mojego Pana. Jeśli nie byłbyś właśnie taki, jaki jesteś, to wtedy nie byłoby tyle pięknych kwiatów w Jego domu. -
Każdy z nas ma jakieś wady, ale jeśli zezwolimy, to nasz Pan będzie ich używał, by udekorować nimi stół swego Ojca. W dużym ustroju gospodarczym naszego Boga nic się nie zmarnuje.
Nie bój się swoich skaz. Przyznaj się do nich, wtedy staną się one pożyteczne. W naszej słabości znajdziemy moc. Bożą moc.
Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali. Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. <2 Kor. 12,9>
Dwie bryły lodu
Istniały kiedyś dwie bryły lodu. Powstały w czasie długiej zimy, w grocie utworzonej z pni, kamieni, krzewów, pośród lasu na stokach góry.
Leżały naprzeciwko siebie z ostentacyjną obojętnością. Ich stosunki cechowała pewna oziębłość. Czasami jakieś "dzień dobry" czasami "dobry wieczór". Nic ponadto. Nie potrafiły "przełamać lodów". Każda bryła myślała o drugiej: "Mogłaby chociaż wyjść mi naprzeciw". Bryły jednak nie mogą samodzielnie wędrować. Z tego powodu nic się nie działo i każda bryła lodu zamykała się jeszcze bardziej w sobie.
W grocie mieszkał borsuk. Pewnego dnia stwierdził: "Szkoda, że musicie być tutaj. Jest wspaniały, słoneczny dzień!". Dwie bryły lodu zatrzeszczały ponuro. Od maleńkości wiedziały, że słońce stanowi dla nich wielkie niebezpieczeństwo.
Tym razem o dziwo, jedna z dwóch brył zapytała. "Jak wygląda słońce?".
" Jest cudowne... Jest życiem..." odpowiedział zaambarasowany borsuk.
" czy mógłbyś zrobić szparę w sklepieniu tej nory? Chciałabym zobaczyć słońce..." wyznała bryła lodu.
Borsuk nie kazał sobie powtórzyć tego dwa razy. Zrobił dziurę w gmatwaninie korzeni i ciepłe, mile światło słoneczne wdarło się niczym złocisty promień.
Po kilku miesiącach, w południe, gdy słońce rozgrzewało powietrze, jedna z brył poczuła, że trochę się topi i rozpuszczając się, stawała się przejrzystym strumykiem wody. Czuła się inaczej, nie była już tą dawną bryłą lodową. Druga bryła również zrobiła to cudowne odkrycie. Dzień po dniu, z dwóch brył lodu wypływały dwa strumyki wody, które kierowały się ku wejściu do groty. Po pewnym czasie połączyły się razem, tworząc przejrzyste jeziorko, w którym odbijało się niebo.
Dwie bryły lodu odczuwały jeszcze zimno, ale odkryły również swą kruchość i samotność oraz troskę i niepewność. Zdały sobie sprawę, że są podobnie zbudowane i że w rzeczywistości potrzebują jedna drugiej.
Przyleciały dwa szczygiełki ze skowronkiem i napiły się wody. Owady brzęczały wokół jeziorka, wiewiórka o długim, puszystym ogonie wykąpała się w nim.
Wśród tej radości odbijały się dwie bryły lodu, które teraz odnalazły serce.
Czasami wystarcza jeden promień słońca. Jedno miłe słowo. Jedno pozdrowienie. Jedna pieszczota. Jeden uśmiech. Potrzeba tak mało, by uszczęśliwić tych, którzy znajdują się obok nas. A więc dlaczego tego nie robimy.
Jak sól
Żył sobie kiedyś pewien król, który nosił szlachetne imię Henryk Mądry. Posiadał trzy córki, o imionach: Alba, Bettina i Szarlota. W skrytości król najbardziej uwielbiał Szarlotę. Będąc zmuszony do tego, aby zdecydować o tym, która z nich będzie następczynią tronu, wezwał je wszystkie do siebie i zapytał: "Moje kochane córki, jak bardzo mnie kochacie?".
Najstarsza odpowiedziała mu: "Ojcze, kocham cię jak światło dnia, jak słońce, które obdarowuje drzewa swoim ciepłem. Ty jesteś moim światłem!".
Szczęśliwy król, kazał usiąść Albie przy swojej prawicy, po czym zawołał drugą córkę. Bettina powiedziała mu: "Ojcze, kocham cię jak największy skarb świata, twoja mądrość jest o wiele cenniejsza od złota i drogocennych kamieni. Ty jesteś moim bogactwem!".
Pocieszony i uszczęśliwiony wyznaniem córki ojciec, kazał jej usiąść po swojej lewicy. Potem zawołał Szarlotę. "A ty, moja malutka, jak bardzo mnie kochasz?" - zapytał ją z czułością. Dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy i powiedziała bez żadnego wahania: "Ojcze, kocham cię tak bardzo jak sól kuchenną!".
Król zaniemówił: "Co powiedziałaś?:.
" Ojcze, kocham cię jak sól kuchenną?".
Król nie zdołał powstrzymać swego gniewu i krzyknął ze złością: "Niewdzięcznico! Jak śmiesz traktować mnie w ten sposób ty, która byłaś jasnością moich oczu. Precz ode mnie! Pozbawiam się mojego ojcostwa i każę ci się wynieść!".
Biedna Szarlota, nie mogąc powstrzymać się od płaczu, musiała opuścić dwór i królestwo swego ojca. Zaczęła więc pracować w kuchni ościennego króla. A że była piękna, dobra i umiała wspaniale gotować, już w niedługim czasie została główną kuchmistrzynią króla.
Pewnego dnia przybył z wizytą do pałacu król Henryk. Wszyscy mówili o nim, że był bardzo smutny i samotny. Miał trzy córki, ale pierwsza z nich uciekła z pewnym kalifornijskim gitarzystą. Druga wyjechała do Australii, aby hodować kangury, a najmłodsza z nich została wygnana przez samego króla.
Szarlota natychmiast rozpoznała swojego ojca. Poszła zaraz do kuchni i zaczęła przygotowywać najwspanialsze potrawy. Jednak zamiast dodawać do nich soli dosypywała cukier.
Podczas całego obiadu wszyscy kręcili nosami i robili miny: każdy próbował jakieś danie i w chwilę po tym w nieprzyzwoity sposób wypluwał je w serwetkę.
Rozwścieczony król nakazał przywołać do siebie kucharkę.
Wezwana Szarlota powiedziała wtedy spokojnie: "Kiedyś mój ojciec wygnał mnie z domu za to, że powiedziałam mu, iż kocham go jak sól kuchenną, która nadaje smaku wszystkim potrawom. Właśnie dlatego nie chcąc mu robić kolejnej przykrości dodałam do wszystkich potraw cukier".
Król Henryk podniósł się ze łzami w oczach: "To sól mądrości przemawia przez twoje słowa, moja córko. Przebacz mi i przyjmij moją koronę".
Zarządzono wielkie przyjęcie, a wszyscy zaproszeni płakali z radości: ówczesne królewskie kroniki zaświadczają, że wszystkie ich łzy były słone.
"Jesteście solą ziemi" (Mt 5,13).
Każda chwila, którą Bóg ci darowuje, jest przeogromnym skarbem. Nie wyrzucaj go. Nie biegaj ciągle w poszukiwaniu niepewnego jutra. ,,Żyj najlepiej jak możesz, myśl najlepiej jak umiesz, czyń najlepiej jak potrafisz dzisiaj. Dzisiaj bowiem szybko stanie się jutrem a jutro szybko stanie się wiecznością" (A. P. Gouthey).
Kółka na wodzie
W letnim upale drzemał sobie całkowicie nieruchomy mały staw. Siedząca na liściu nimfy leniwa żaba przyglądała się uważnie owadowi o długich nogach, który beztrosko poruszał się po wodzie; gdyby chciała potraktować go jako wspaniały kąsek, nie trzeba by było tak wielkiego wysiłku. Odrobinę dalej jakiś trzmiel wpatrywał się namiętnie w przepiękną komarzycę. Nie miał jednak odwagi, by wyznać jej swą miłość, więc zadawalał się cichym uwielbieniem jej z oddali.
A na brzegu rzeki, zaledwie kilka milimetrów od przepływającej wody, malutki i prawie niewidoczny kwiatek umierał z pragnienia. W żaden sposób nie był w stanie dostać się do niej, mimo że przepływała tak blisko. Jego małe korzonki nadwyrężone były od wysiłku. Nieopodal topiła się mała muszka. Wpadła do rzeki z powodu zwykłego roztargnienia. Jej małe skrzydełka uginały się pod ciężarem wody i nie była w stanie wzbić się w powietrze. Rzeka zaczynała już prawie całkowicie ją pochłaniać.
Dzika śliwa pochylała nad stawem swoje ramiona. Na końcu jej najdłuższej gałęzi dochodzącej prawie do środka bajorka wisiał jeden przejrzały owoc, ciemny i pomarszczony. Właśnie oderwał się od gałęzi i wpadł do wody. Wśród monotonnego brzęku owadów dało się usłyszeć puste i dziwnie brzmiące "plum"!
W miejscu, w którym mały owoc wpadł uroczyście i godnie do wody, zrobiło się na niej kółko rozszerzające się następnie majestatycznie jak rozkwitający kwiat. Natychmiast pojawiły się inne kółka: drugie, trzecie, czwarte.
Owad o długich nogach uniósł się na małej fali i odskoczył od języka żaby, która właśnie zamierzała go schwytać.
Wpatrujący się w komarzycę trzmiel poruszony falą wpadł na nią niechcąco; mówiąc sobie wzajemnie "przepraszam" zakochały się w sobie na zawsze.
To pierwsze kółko dotarło do samego brzegu, aż do małego kwiatka, który zaraz ożył.
Następnie podniosło w górę topiącą się muszkę, dzięki czemu udało się jej uczepić rosnącej na brzegu trawy, na których mogła spokojnie wysuszyć zmoczone skrzydełka.
Jak wiele losów zostało odmienionych przez to prawie niezauważalne kółko na wodzie!
Zajrzyj w głąb siebie...
Krąg radości
Któregoś ranka, a było to nie tak dawno temu, pewien rolnik stanął przed klasztorną bramą i energicznie zastukał. Kiedy brat furtian otworzył ciężkie dębowe drzwi, chłop z uśmiechem pokazał mu kiść dorodnych winogron.
- Bracie furtianie, czy wiesz, komu chcę podarować tę kiść winogron, najpiękniejszą z całej mojej winnicy? - zapytał.
- Na pewno opatowi lub któremuś z ojców zakonnych.
- Nie. Tobie!
- Mnie? Furtian aż się zarumienił z radości. - Naprawdę chcesz mi ją dać?
- Tak, ponieważ zawsze byłeś dla mnie dobry, uprzejmy i pomagałeś mi, kiedy cię o to prosiłem. Chciałbym, żeby ta kiść winogron sprawiła ci trochę radości.
Niekłamane szczęście, bijące z oblicza furtiana, sprawiało przyjemność także rolnikowi.
Brat furtian ostrożnie wziął winogrona i podziwiał je przez cały ranek. Rzeczywiście, była to cudowna, wspaniała kiść. W pewnej chwili przyszedł mu do głowy pomysł:
- A może by tak zanieść te winogrona opatowi, aby i jemu dać trochę radości?
- Wziął kiść i zaniósł ją opatowi.
Opat był uszczęśliwiony. Ale nagle przypomniał sobie, że w klasztorze jest stary, chory zakonnik i pomyślał:
"Zaniosę mu te winogrona, może poczuje się trochę lepiej". I tak kiść winogron znowu odbyła małą wędrówkę. Jednak nie pozostała długo w celi chorego brata, który posłał ją bratu kucharzowi, pocącemu się cały dzień przy garnkach. Ten zaś podarował winogrona bratu zakrystianowi (aby i jemu sprawić trochę radości), który z kolei zaniósł je najmłodszemu bratu w klasztorze, a ten ofiarował je komuś innemu, a ten inny jeszcze komuś innemu. Wreszcie, wędrując od zakonnika do zakonnika, kiść winogron powróciła do furtiana (aby dać mu trochę radości). Tak zamknął się ten krąg. Krąg radości.
Nie czekaj, aż rozpocznie kto inny. To do ciebie dzisiaj należy zainicjowanie kręgu radości. Często wystarczy mała, malutka iskierka, by wysadzić w powietrze ogromny ciężar. Wystarczy iskierka dobroci, a świat zacznie się zmieniać.
Miłość to jedyny skarb, który rozmnaża się poprzez dzielenie: to jedyny dar rosnący tym bardziej, im więcej się z niego czerpie. To jedyne przedsięwzięcie, w którym tym więcej się zarabia, im więcej się wydaje; podaruj ją, rzuć daleko od siebie, rozprosz ją na cztery wiatry, opróżnij z niej kieszenie, wysyp ją z koszyka, a nazajutrz będziesz miał jej więcej niż dotychczas.
Królewski błazen
Pewien Król miał swego nadwornego błazna, który umilał mu dni swoimi powiedzonkami i żartami.
Któregoś dnia król powierzył błaznowi swe berło, mówiąc:
- Zatrzymaj je do czasu, aż znajdziesz kogoś głupszego od siebie.
Wtedy będziesz mógł mu je podarować.
Kilka lat później król poważnie zachorował.
Czując zbliżającą się śmierć, przywołał błazna, do którego w gruncie rzeczy był bardzo przywiązany i powiedział:
- Wyruszam w długą podróż.
- Kiedy wrócisz? Za miesiąc?
- Nie - odparł król. - Nie powrócę już nigdy.
- A jakie przygotowania poczyniłeś przed tą wyprawą? - zapytał błazen.
- Żadnych - brzmiała smutna odpowiedź.
- Wyjeżdżasz na zawsze - powiedział błazen - i wcale się do tego nie przygotowałeś? Proszę, weź to berło. Znalazłem wreszcie głupszego ode mnie!
Jest bardzo wielu ludzi, którzy nie przygotowują się do tej "wielkiej podróży",
która czeka każdego z nas.
Dlatego ten moment wiąże się dla nich z wielką trwogą.
"Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny", mówi Jezus (Mt 25, 13).
Czy naprawdę przygotowujesz się do tego?
Łańcuch i grzebień
W pewnym zakątku świata żyło kiedyś dwoje małżonków, których miłość nie przestawała rosnąć od pierwszego dnia ich ślubu.
Byli bardzo ubodzy i wiedzieli, że każdy z nich nosił w swoim sercu niezaspokojone pragnienie: on miał w swojej kieszeni złoty zegarek, który otrzymał od swojego ojca.
Z całego serca marzył o złotym łańcuszku.
Ona posiadała długie, piękne i jasne włosy, a marzyła o perłowym grzebieniu, którym, niby diademem, mogłaby je ozdabiać.
Z biegiem lat mężczyzna coraz bardziej marzył o grzebieniu, kobieta natomiast robiła wszystko, aby móc zdobyć dla męża złoty łańcuszek.
Od długiego czasu wcale o nich nie rozmawiali, ale ich serca nie przestawały myśleć o tym ukrytym marzeniu.
Rano w dziesiątą rocznice ich ślubu, małżonek spostrzegł zbliżającą się w jego stronę uśmiechniętą żonę.
Jej głowa była pięknie ostrzyżona i nie posiadała już swoich lśniących i długich włosów.
- Co z nimi zrobiłaś, kochana? - zapytał pełen zdziwienia.
Żona otworzyła swoje ręce, w których migotał złoty łańcuszek.
- Sprzedałam je, aby móc kupić złoty łańcuszek do twojego zegarka.
- Ach, kochanie, co ty zrobiłaś? - powiedział mężczyzna, otwierając dłonie,
w których trzymał cudowny perłowy grzebień. - Ja właśnie sprzedałem zegarek, aby ci móc kupić grzebień.
I tak, wpadli sobie w objęcia, szczęśliwi z tego, że mają siebie nawzajem.
"Połóż mnie jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu.
Bo jak śmierć potężna jest miłość.
Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki.
Jeśliby kto oddał za miłość całe bogactwo swego domu, pogardzą nim tylko."
"W życiu istnieje tylko jedno wielkie szczęście: kochać i być kochanym"
Lazurowa grota
Był człowiekiem biednym i prostym.
Wieczorem po dniu ciężkiej pracy, wracał do domu zmęczony i w złym humorze. Patrzył z zazdrością na ludzi, jadących samochodami i na siedzących przy stolikach w kawiarniach.
- Ci to mają dobrze - zrzędził, stojąc w tramwaju w okropnym tłoku.
- Nie wiedzą, co to znaczy zamartwiać się...
Mają tylko róże i kwiaty. Gdyby musieli nieść mój krzyż!
Bóg z wielką cierpliwością wysłuchiwał narzekań mężczyzny. Pewnego dnia czekał na niego u drzwi domu.
- Ach to Ty, Boże - powiedział człowiek, gdy Go zobaczył.
- Nie staraj się mnie udobruchać. Wiesz dobrze, jak ciężki krzyż złożyłeś na moje ramiona.
Człowiek był jeszcze bardziej zagniewany niż zazwyczaj. Bóg uśmiechnął się do niego dobrotliwie.
- Chodź ze Mną. Umożliwię ci dokonanie innego wyboru - powiedział.
Człowiek znalazł się nagle w ogromnej lazurowej grocie.
Pełno było w niej krzyży: małych, dużych, wysadzanych drogimi kamieniami,
gładkich, pokrzywionych.
- To są ludzkie krzyże - powiedział Bóg. - Wybierz sobie jaki chcesz.
Człowiek rzucił swój własny krzyż w kąt i zacierając ręce zaczął wybierać.
Spróbował wziąć krzyż leciutki, był on jednak długi i niewygodny.
Założył sobie na szyję krzyż biskupi, ale był on niewiarygodnie ciężki z powodu odpowiedzialności i poświęcenia. Inny, gładki i pozornie ładny, gdy tylko znalazł się na ramionach mężczyzny, zaczął go kłuć, jakby pełen był gwoździ. Złapał jakiś błyszczący srebrny krzyż, ale poczuł, że ogarnia go straszne osamotnienie i opuszczenie. Odłożył go więc natychmiast. Próbował wiele razy, ale każdy krzyż stwarzał jakąś niedogodność. Wreszcie w ciemnym kącie znalazł mały krzyż, trochę już zniszczony używaniem.
Nie był ani zbyt ciężki ani zbyt niewygodny. Wydawał się zrobiony specjalnie dla niego. Człowiek wziął go na ramiona z tryumfalną miną.
- Wezmę ten! - zawołał i wyszedł z groty.
Bóg spojrzał na niego z czułością. W tym momencie człowiek zdał sobie sprawę, że wziął właśnie swój stary krzyż ten, który wyrzucił, wchodząc do groty.
"Jak noc nad ranem, tak życie staje się coraz jaśniejsze w miarę, jak przeżywamy a przyczyna każdej rzeczy wreszcie się wyjaśnia" (Richter).
List miłosny
Pewna księżniczka dostała na urodziny od swego narzeczonego ciężką,
choć niezbyt dużą paczkę, o dziwnym okrągłym kształcie.
Zaciekawiona rozpakowała szybciutko i znalazła w środku... kulę armatnią.
Rozczarowana, ze złością rzuciła ją na podłogę. Wtedy pękła zewnętrzna czarna powłoka i ukazała się mniejsza kula w pięknym srebrzystym kolorze.
Księżniczka podbiegła i ujęła ją w dłonie. Obracając ją, przypadkowo przycisnęła lekko w pewnym punkcie jej powierzchnię.
I oto srebrna otoczka otworzyła się, odsłaniając wspaniałą złotą szkatułkę.
Teraz księżniczka łatwo otworzyła złote pudełeczko, w środku którego na miękkiej czarnej materii spoczywał cudowny pierścionek, połyskujący brylancikami tworzącymi dwa słowa:
KOCHAM CIĘ.
Wielu ludzi myśli: Pismo święte to nie dla mnie.
Jest zbyt trudne, nie potrafiłbym nic zrozumieć.
Lecz jeśli ktoś zdobędzie się na wysiłek zdarcia pierwszej "warstwy"
poprzez skupienie i modlitwę, za każdym razem odkryje nowe i zaskakujące wspaniałości.
A przede wszystkim zostanie bezgranicznie zadziwiony jednoznacznością
biblijnego boskiego posłania: BÓG CIĘ KOCHA.
Młodzi
Pewien młody człowiek, uczestniczący w biegu przez pustynię, zagubił się pomiędzy niezliczonymi wydmami i skałami. Nie mógł odnaleźć właściwego kierunku. Jednak nie upadł na duchu, lecz z odwagą podjął wędrówkę. Po kilku godzinach błądzenia słońce i upał zaczęły mu dokuczać. Siły go opuściły.
Osłabiony wsparł się na skałach obok skrzyżowania trzech szlaków, które znikały w oddali. "Wody!" zaczął szeptać ochryple.
Przejeżdżał tam znany ze swych doświadczeń lekarz. Zmierzył chłopca wzrokiem i powiedział: "Młodzieńcze pamiętaj, że twój organizm potrzebuje dziennie przynajmniej dwóch litrów wody. Najważniejsza jest woda, a nie jakieś świństwa, które wy pijecie".
Przejeżdżał naukowiec, który przystanął i z satysfakcją wyjaśnił właściwości H2O oraz cud, dzięki któremu atomy łącząc się z sobą tworzą trzeci, bardzo użyteczny element.
Jedną ze ścieżek przejeżdżał ksiądz i powiedział chłopcu kazanie. Wyjaśnił mu, że jego pragnienie wody jest całkiem słuszne i zrozumiałe oraz zaproponował, by w oparciu o to doświadczenie pomyślał również o pragnieniu wyższych rzeczy.
Przejeżdżał również pijak, który pokazał butelkę wódki i kpiąco powiedział, że to coś bardziej wartościowego od wody. Wszyscy przejechali i oddalili się w swych pojazdach, wznosząc w powietrze tumany kurzu. Młodzieniec pozostał na swoim miejscu, na rozdrożu, leżąc na piasku i prosząc coraz cichszym głosem: "Wody!".
Drogi Ameryki Południowej przerywają pryzmy kamieni, zwane "ceferinos". Na każdej z tych pryzm znajduje się butelka z wodą. Butelki z wodą zostawiają kierowcy ciężarówek, na pamiątkę pewnej historii. Niegdyś na jednej z tych równin zbłądziła matka z maleńkim dzieckiem. Dziecko umierało z pragnienia, więc matka nakarmiła go własną krwią.
Znalazł ich kierowca ciężarówki. Uratował dziecko, matka już nie żyła.
Czy jest ktoś, kto buduje "ceferinos" na drogach młodzieży naszych czasów?
Father forgets
Posłuchaj synu : mówię to , gdy śpisz , z rączką pod policzkami
i z blond włoskami rozsypanymi na czole.
Sam wszedłem do twojego pokoju. Przed kilku minutami, gdy usiadłem w bibliotece, by poczytać, ogarnęła mnie fala wyrzutów i pełen winy zbliżam się do twego łóżka.
Myślałem o swoim postępowaniu : dręczyłem ciebie, robiłem ci wymówki,
gdy przygotowywałeś się, aby wyjść do szkoły, gdyż zamiast umyć się wczoraj, jedynie otarłeś sobie twarz ręcznikiem i zapomniałeś wyczyścić sobie buty.
Zwymyślałem cię, gdy zrzuciłeś coś na podłogę.
W czasie śniadania też wytykałem ci twoje uchybienia, że spadło ci coś na serwetkę, że przełykałeś chleb niczym zagłodzony zwierzak, że oparłeś się łokciami o stół, że zbyt grubo posmarowałeś masłem chleb.
Gdy bawiłeś, ja przygotowywałem się do wyjścia na pociąg.
Oderwałeś się od zabawy, pokiwałeś mi rączką i zawołałeś :
Cześć tatulku ! A ja zmarszczyłem brwi i powiedziałem : Trzymaj się prosto.
Wszystko zaczęło się na nowo późnym popołudniem.
Gdy przyszedłem z pracy , bawiłeś się klęcząc na ziemi.
Zobaczyłem wtedy dziury w twych skarpetkach.
Upokorzyłem cię przed kolegami , wysyłając cię do domu.
Skarpety kosztują, mówiłem, gdybyś musiał je kupić je sam, obchodziłbyś się z nimi bardziej ostrożnie.
Przypominasz sobie, jak wszedłeś nieśmiało do salonu , ze spuszczonymi oczami, drżąc cały po przeżytym upokorzeniu ?
Gdy uniosłem oczy znad gazet, zniecierpliwiony twym wtargnięciem,
z wahaniem zatrzymałeś się przy drzwiach.
Czego chcesz ? - zapytałem ostro.
Ty nic nie powiedziałeś, podbiegłeś do mnie, zarzuciłeś mi ręce na szyję i ucałowałeś mnie, a twoje rączki uścisnęły mnie z miłością, którą Bóg złożył w twoim sercu, a która - choćby i nie odwzajemniona - nigdy nie więdnie.
Potem poszedłeś do swego pokoju, drepcząc wolno po schodach.
Otóż synu , zaraz potem, gdy z ręki wysunęła mi się gazeta, ogarnął mnie wielki lęk.
Co się ze mną dzieje ?
Przyzwyczajam się do wynajdowania win, do robienia wymówek.
Czy to ma być nagroda za to, że nie jesteś osoba dorosłą, że jesteś tylko dzieckiem ?
Dzisiejszej nocy tylko tyle.
Przyszedłem tu, do twojego łóżka i uklęknąłem pełen wstydu.
Wiem , że to jest nędzne wynagrodzenie , że nie zrozumiałbyś tych spraw, gdybym ci o nich powiedział , gdy się obudzisz.
Ale jutro będę dla ciebie prawdziwym tatusiem.
Będę ci towarzyszył w twoich zajęciach i zabawach , będę czuł się niedobrze, gdy tobie będzie źle i śmiać się będę , gdy ty będziesz się śmiał.
Ugryzę się w język , gdy do ust cisnąć mi się będą słowa zniecierpliwienia.
Będę ciągle powtarzał sobie : " On jest jeszcze dzieckiem , małym chłopczykiem ! ".
Boję się naprawdę, że dotąd traktowałem cię jak osobę dorosłą .
Tymczasem , gdy teraz widzę cię, synu, skulonego w łóżeczku, rozumiem że jesteś jeszcze dzieckiem.
Wczoraj twoja główka spoczywała bezbronnie na ramieniu mamusi.
Zawsze wymagałem od ciebie zbyt wiele
Wymagamy zawsze zbyt wiele .... od innych
Mysz
Pewna szlachetna i grzeczna myszka, o sympatycznym wyglądzie myszy domowej, w czasie jednej ze swych rozpaczliwych ucieczek przed kotem, znalazła się kiedyś w piwnicy bogatej willi. Tam, z powodu ciemności , wpadła do dziwnej kałuży. Była to kałuża powstała z doskonałego koniaku, który wyciekł z popsutego sworznia dębowej beczułki . Myszka nieśmiało polizała ten dziwny płyn. Smak spodobał się jej. Był mocny i zdecydowany, spływał do gardła jak ogień. Gdy wypiła kałużę, myszka wyprostowała się , uderzyła się łapkami w pierś, zrobiła groźna minę i zawołała : "Gdzie jest ten kot ?"
Zbyt wielu ludzi w naszych czasach posiada jedynie odwagę myszy.
Najlepsze wino
"Pewien mężczyzna i kobieta w dość późnym wieku zawarli związek małżeński. Ku ich zdziwieniu i radości narodził się im syn. Wychowali go z miłością, troszcząc się o wszystko, co możliwe. Pomimo, że byli ubodzy, posłali go do szkoły mądrego mistrza, by mógł wzrastać również duchowo. Gdy chłopiec powrócił do domu, chciał w jakiś sposób spłacić dług zaciągnięty wobec rodziców.
"Czy mógłbym coś zrobić" pytał "coś, co by wam dało radość?"
"Ty jesteś naszą radością, naszym największym skarbem" odpowiedzieli staruszkowie. "Jeżeli jednak chcesz zrobić nam prezent, to postaraj się o trochę wina. Lubimy wino, a od wielu lat nie piliśmy nawet łyka..."
Chłopiec nie miał ani grosza. Pewnego dnia, gdy poszedł do lasu po drzewo, zanurzył ręce w wodzie spadającej z wodospadu, zaczerpnął trochę i wypił. Zdawało mu się, że woda ma smak słodkiego wina. Wypełnił wodą bukłaczek, który miał z sobą i wrócił do domu.
"Oto mój podarunek" rzekł rodzicom "Oto bukłaczek z winem dla was".
Rodzice spróbowali napoju, nie czuli niczego poza smakiem wody, ale uśmiechnęli się do syna i podziękowali mu.
"W przyszłym tygodniu przyniosę wam następnym bukłaczek" powiedział syn. I tak czynił przez wiele tygodni. Staruszkowie przystali do tej gry. Z entuzjazmem pili wodę i byli szczęśliwi widząc radość swego syna.
Stało się cos nadzwyczajnego; minęły ich wszelkie dolegliwości i zniknęły zmarszczki.
Tak, jakby ta woda miała w sobie jakąś cudowną moc.
Istnieje cud "wdzięczności". Są osoby, które piorą, prasują, gotują dla innych przez dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści lat. Towarzyszą im, troszczą się, kochają dniem i nocą. I nigdy nie usłyszały: "dziękuję".
Powiedzieć "dziękuję" to nie tylko kwestia dobrego wychowania. Oznacza to powiedzenie komuś: "Zauważyłem, że jesteś, że istniejesz". Z tego powodu świat jest pełen osób niewidzialnych."
Najpiękniejszy ze wszystkich darów
Każdego poranka bogaty i wszechpotężny król Bengodi odbierał hołdy swoich poddanych.
W swoim życiu zdobył już wszystko to, co można było zdobyć i zaczął się trochę nudzić.
Pośród różnych poddanych zjawiających się codziennie na dworze,
każdego dnia pojawiał się również punktualnie pewien cichy żebrak.
Przynosił on królowi jabłko, a potem oddalał się równie cicho jak wchodził.
Król, który przyzwyczajony był do otrzymywania wspaniałych darów,
przyjmował dar z odrobiną ironii i pobłażania, a gdy tylko żebrak się odwracał, drwił sobie z niego, a wraz z nim cały dwór.
Jednak żebrak tym się nie zrażał.
Powracał każdego dnia, by przekazać królewskim dłoniom kolejny dar.
Król przyjmował go rutynowo i odkładał jabłko natychmiast do przygotowanego na tę okazję koszyka znajdującego się blisko tronu.
Były w nim wszystkie jabłka cierpliwie i pokornie przekazywane przez żebraka.
Kosz był już prawie całkiem pełen.
Pewnego dnia ulubiona królewska małpa wzięła jedno jabłko i ugryzła je,
po czym plując nim, rzuciła pod nogi króla.
Monarcha oniemiał z wrażenia, gdy dostrzegł wewnątrz jabłka migocącą perłę.
Rozkazał natychmiast, aby otworzono wszystkie owoce z koszyka.
W każdym z nich, znajdowała się taka sama perła.
Zdumiony król kazał zaraz przywołać do siebie żebraka i zaczął go przepytywać.
"Przynosiłem ci te dary, panie - odpowiedział człowiek - abyś mógł zrozumieć, że życie obdarza cię każdego dnia niezwykłym prezentem,
którego ty nawet nie dostrzegasz i wyrzucasz do kosza.
Wszystko dlatego, że jesteś otoczony nadmierną ilością bogactw.
Najpiękniejszym ze wszystkich darów jest każdy rozpoczynający się dzień"
Nie bądź obojętnym
Pewna dwunastoletnia dziewczynka napisała kiedyś w swoim dzienniczku:
"Jesteśmy ludźmi przyszłości, to my musimy ulepszać sytuację.
Najgorszą rzeczą jest nic nie robić i patrzeć, jak ten biedny świat się rozpada.
Wołamy: niech żyje pokój : a prowadzimy wojnę.
Powtarzamy: precz z narkotykami : a zabijamy sprawiedliwych.
A przecież nie jest postanowione, że nie można skończyć z tym wszystkim.
Chciałabym Ci powiedzieć, jeżeli jesteś smutny z powodu nienawiści w świecie, nie płacz i nie trać nadziei, ale zrób coś, nawet coś małego!"
Niemądry żółw
Pewnego dnia w odległej dolinie zaczął padać deszcz i padał tak długo, że cała wieś została zalana. Jeszcze trochę i sponad ciągle przybierającej wody widać by było jedynie szczyty gór. Nagle dał się słyszeć płacz. To płakał żółw: najpowolniejszy i najmniej rozsądny ze wszystkich żółwi na świecie.
- Dlaczego płaczesz? - zapytała przelatująca ponad nim gęś.
- Tonę - zaszlochał żółw. - Tobie to dobrze, potrafisz fruwać. Ale moje nogi są tak krótkie, że dotarcie do szczytu góry zajmie mi co najmniej miesiąc!
- A cóż to za ceregiele? - ucięła krótko gęś. - Zawołam moją siostrę i razem zaniesiemy cię na górę!
Gdy gęsi powróciły, woda sięgała już szyi żółwia. Zniżyły lot, trzymając w dziobach giętką gałązkę. Żółw uchwycił za nią i z głośnym szumem skrzydeł gęsi wzniosły się w powietrze. Leciały tak ponad wodą w stronę gór, gdzie schroniła się już cała grupa żółwi. Bowiem inne, mądrzejsze żółwie, kiedy tylko zauważyły, że poziom wody zaczyna wzrastać, natychmiast wyruszyły w góry, mimo to teraz były bardzo zadowolone widząc dwa lecące ptaki, które uratowały najpowolniejszego, głupiutkiego żółwia.
Zaczęły wznosić okrzyki radości i chórem zaśpiewały na cześć odważnych ptaków.
- Niech żyją! Hurra! Śpiewajmy dla bohaterskich gęsi! Znajdując się jeszcze w powietrzu, najpowolniejszy i najgłupszy żółw także zapragnął dołączyć do chóru swych braci.
Otworzył pyszczek, którym trzymał gałąź i zaśpiewał: "Hip, hip, hurra... AAAACH!!!".
Niepotrzebne drewno
W odległym zakątku świata, w gęstym lesie, znajdowała się drabinka. Była to zwykła drabina, zrobiona z wysuszonego i zużytego drewna.
Była otoczona świerkami, modrzewiami i brzozami. Wspaniałymi drzewami. Pośród nich wydawała się naprawdę nędzna.
Drwale, którzy pracowali w lesie, pewnego dnia dotarli tam. Spojrzeli na drabinę z politowaniem. "Co to za tandeta?" - zawołał jeden.
" Nie nadaje się nawet na opał" - powiedział drugi.
Jeden z nich chwycił za siekierę i rozwalił drabinę dwoma uderzeniami.
Rozpadła się w jednej chwili. Była rzeczywiście do niczego. Drwale oddalili się, śmiejąc się szyderczo.
Była to jednak drabina, po której co wieczór wspinał się ludzik, zapalający gwiazdy.
Od tej nocy, niebo nad lasem pozbawione było gwiazd.
Również w tobie istnieje drabina. W porównaniu z tyloma rzeczami, które są ci ofiarowywane codziennie, jest niczym. Jest to jednak drabina, która służy do zapalania gwiazd na twoim niebie.
Oto jej nazwa: modlitwa.
O tym czego nie uczyniłeś
Jeden z najpiękniejszych chyba miłosnych wierszy ostatnich czasów napisała pewna amerykańska dziewczyna. Nosi on tytuł: ,,0 tym, czego nie uczyniłeś":
Pamiętasz ten dzień, kiedy pożyczyłam od ciebie Twój nowy samochód i rozbiłam go?
Myślałam, że mnie zabijesz, ale nie zrobiłeś tego.
Czy pamiętasz, jak kiedyś wyciągnęłam cię na plażę, chociaż twierdziłeś, że będzie padać, i rzeczywiście padało?
Myślałam, że zawołasz: ,,A nie mówiłem?". Ale nie zrobiłeś tego.
A pamiętasz, jak kokietowałam wszystkich, żeby wzbudzić twoja. zazdrość, i ty byłeś zazdrosny?
Myślałam, że odejdziesz ode mnie, ale tego przecież nie zrobiłeś.
Czy pamiętasz, jak zrzuciłam tort truskawkowy na dywanik twego samochodu?
Myślałam, że mnie uderzysz, ale nie uczyniłeś tego.
Czy pamiętasz, jak zapomniałam ci powiedzieć, że na pewnym przyjęciu obowiązują stroje wieczorowe i ty przyszedłeś w dzinsach?
Myślałam, że mnie wtedy spoliczkujesz, ale nie zrobiłeś tego.
Zawsze miałeś dla mnie cierpliwość, kochałeś mnie i broniłeś.
Mam na sumieniu tyle win wobec Ciebie. Tak bardzo chciałam Cię prosić o przebaczenie, kiedy wrócisz z Wietnamu.
Lecz ty nie wróciłeś.
Pamiętaj: przychodzisz na świat jedynie raz. Zatem całe dobro, które możesz wyświadczyć drugiemu człowiekowi — okaż natychmiast!
Nie odkładajmy tego na później ani nie zaniedbujmy, ponieważ nie będziemy dwa razy żyć na tym świecie.
Przygoda na pustyni
Pewien człowiek zabłądził na pustyni i od dwóch dni wędrował wśród nie kończących się, rozgrzanych słońcem piachów. Był już u kresu sił.
Niespodziewanie ujrzał przed sobą sprzedawcę krawatów.
Nie miał on przy sobie nic innego - jedynie mnóstwo krawatów.
I natychmiast próbował sprzedać jeden z nich człowiekowi umierającemu z pragnienia.
Wyczerpanemu i spragnionemu wędrowcy handlarz wydał się szalony:
Czyż ktoś przy zdrowych zmysłach próbowałby sprzedać krawat człowiekowi łaknącemu jedynie wody?
Sprzedawca wzruszył obojętnie ramionami i ruszył w dalszą drogę.
Przed zapadnięciem zmroku znużony wędrowiec, już z wielkim trudem poruszający zbolałymi nogami, uniósł głowę i osłupiał:
znajdował się przed elegancką restauracją, obok której stał szereg samochodów!
Budynek był okazały, a dookoła niego rozciągała się pustynia.
Z trudem dowlókł się do drzwi restauracji i prawie mdlejąc z pragnienia wyszeptał:
- Litości, wody!
- Przykro mi, proszę pana,- rzekł ze współczuciem uprzejmy szwajcar
- nie przyjmujemy gości bez krawatów.
Są osoby przemierzające pustynię swego życia z ogromnym pragnieniem przyjemnych doznań.
Za głupców uważają tych, którzy chcą ich zapoznać z Ewangelią.
Jest to posłanie zbyt zaskakujące dla ich pustyni!
Lecz kiedy zapragną wejść do "Hotelu Pana", zostanie im powiedziane:
"Przykro mi, tutaj nie można wstąpić bez odnowionego serca".
Ostatnie miejsce
Piekło było już prawie całkiem zapełnione, a przed jego bramą oczekiwało jeszcze na wejście wiele osób.
Diabeł nie miał innego rozwiązania sytuacji jak tylko zablokować drzwi przed nowymi kandydatami.
- Pozostało tylko jedno miejsce, i jak się rozumie, może je zając tylko ktoś z was, kto był największym grzesznikiem, powiedział.
- Czy jest wśród zgromadzonych jakiś zawodowy morderca?, zapytał.
Ale nie słysząc pozytywnej odpowiedzi, zmuszony był przystąpić do egzaminowania wszystkich stojących w kolejce grzeszników.
W pewnym momencie swój wzrok skierował na jednego z nich, który umknął wcześniej jego uwadze.
- A ty, co zrobiłeś?, zapytał go.
- Nic. Jestem uczciwym człowiekiem a znalazłem się tutaj jedynie przez przypadek.
- Niemożliwe. Musiałeś jednak coś zawinić.
- Tak. To prawda, powiedział zmartwiony człowiek - starałem się być zawsze jak najdalej od grzechu.
Widziałem jak jedni krzywdzili drugich ale sam nie brałem w tym udziału.
Widziałem dzieci umierające z głodu i sprzedawane a najsłabsze z nich traktowano jak śmieci.
Byłem świadkiem, jak ludzie czynili sobie wzajemne świństwa i oskarżali się.
Jedynie ja wolny byłem od pokus i nic nie czyniłem. Nigdy.
- Naprawdę nigdy?- zapytał z niedowierzaniem diabeł - Czy to rzeczywiście prawda, że widziałeś to wszystko na swoje własne oczy?.
- Jak najbardziej!.
- I naprawdę nic nie zrobiłeś? - powtórzył jeszcze raz diabeł.
- Absolutnie nic!.
Diabeł zaśmiał się ze zdziwienia:
- Wejdź, mój przyjacielu. Ostatnie wolne miejsce należy do ciebie!.
Pewien święty, przechodząc kiedyś przez miasto, spotkał dziewczynkę w podartym ubranku, który prosiła o jałmużnę.
Zwrócił się wtedy do Boga: - Panie, dlaczego pozwalasz na coś takiego?
Proszę Cię, zrób coś.
Wieczorem w dzienniku telewizyjnym zobaczył mordujących się ludzi,
oczy konających dzieci i ich biedne wycieńczone ciała.
I znów zwrócił się do Boga: - Panie, zobacz ile biedy. Zrób coś!.
Nocą, święty człowiek usłyszał głos Pana, który mówił:
- Zrobiłem już coś: stworzyłem ciebie!
Profesor i przewoźnik
Pewnego dnia jeden z najsławniejszych profesorów uniwersytetu, kandydat do nagrody Nobla, dotarł nad brzeg jeziora. Poprosił przewoźnika, by go wziął do swej łodzi na przejażdżkę po jeziorze. Dobry człowiek zgodził się. Gdy byli już daleko od brzegu, profesor zaczął go wypytywać. Znasz historię ? Nie ! A więc jedna czwarta twego życia stracona. Znasz astronomię ? Nie. A więc dwie czwarte twego życia poszły na marne. Znasz filozofię ? Nie. A więc trzy czwarte twego życia są stracone. Nagle niespodziewanie zaczęła szaleć okropna burza. Łódka na środku jeziora kołysała się jak mała łupinka orzecha. Przewoźnik przekrzykując ryk wiatru zapytał profesora: Umie pan pływać ? Nie - odpowiedział profesor. A zatem całe pana życie jest stracone ...
Jest wiele dróg, zazwyczaj bardzo pięknych i pociągających, które prowadzą do śmierci. Jedna jedyna droga jest drogą życia. To droga Boża. Nie trać nigdy z oczu tego, co jest rzeczywiście najważniejsze.
Spotkanie
Byłem sam w całym przedziale pociągu.
Potem wsiadła jakaś dziewczyna - opowiadał pewien niewidomy hinduski chłopiec.
- Mężczyzna i kobieta, którzy ją odprowadzali, musieli być jej rodzicami.
Dawali jej mnóstwo rad i wskazówek. Nie wiedziałem jak wyglądała dziewczyna, ale podobała mi się barwa jej głosu.
Czy jedzie do Dehra Dun? - pytałem się siebie, kiedy pociąg ruszał ze stacji.
Zastanawiałem się, jak mogę nie dać po sobie poznać, że jestem niewidomym. Pomyślałem sobie: jeśli nie będę się ruszał z mojego miejsca powinno mi się to udać.
-Jadę do Saharanpur - powiedziała. - Tam wyjdzie po mnie moja ciocia.
A pan dokąd jedzie, można wiedzieć?
- Dehra Dun, a potem do Mussoorie - odpowiedziałem.
- O, jaki pan szczęśliwy! Pragnęłabym bardzo pojechać do Mussoorie. Uwielbiam góry. Szczególnie w październiku, kiedy jest tam pięknie.
- Tak to najlepszy sezon - odpowiedziałem, sięgając pamięcią do czasów, kiedy jeszcze widziałem.
- Wzgórza usłane są dzikimi daliami, słońce jest łagodne, a wieczorem można sobie siedzieć wokół ogniska i rozmyślać popijając brandy.
Większa część letników już wtedy odjeżdża, ulice są bezludne i ciche.
Milczała, a ja zadawałem sobie pytanie czy moje słowa zrobiły na niej jakieś wrażenie, czy też jedynie myślała, że jestem sentymentalny. Potem popełniłem błąd i zapytałem:
- Jak jest na zewnątrz? Ona jednak w moim pytaniu nie zauważyła nic dziwnego. Czyżby już spostrzegła, że nie widzę? Jednak słowa, które zaraz po tym wypowiedziała, pozbawiły mnie wszelkich wątpliwości.
- Dlaczego pan nie spojrzy w okno? - zapytała mnie z największą naturalnością.
Przesunąłem się wzdłuż siedzenia, starając się z uwagą odszukać okno.
Było otwarte, odwróciłem się w jego stronę, robiąc wrażenie, że przyglądam się mijanym widokom. Oczami wyobraźni widziałem telegraficzne słupy, które przesuwały się w biegu.
- Zauważyła pani - ośmieliłem się powiedzieć - że te drzewa wydają się poruszać? - Zawsze tak się wydaje - odpowiedziała.
Odwróciłem się znów w stronę dziewczyny i przez pewien czas siedzieliśmy w milczeniu.
Potem powiedziałem
- Ma pani bardzo interesującą twarz.
Zaśmiała się miło wibrującym i jasnym głosem.
- Przyjemnie to usłyszeć - rzekła - Nudzą mnie ci, którzy mówią, że moja twarz jest ładna!
Musisz mieć naprawdę ładną twarz pomyślałem sobie, a po chwili dodałem pewnym głosem:
- Hm, interesująca twarz może być również bardzo piękna.
- Jest pan bardzo miły - powiedziała.
- Ale dlaczego jest pan taki poważny?
- Już niedługo będzie pani na miejscu - stwierdziłem dość nieoczekiwanie.
- Dzięki Bogu. Nie lubię długich podróży pociągiem.
Ja natomiast byłbym gotów siedzieć tak nieskończenie długo, byleby tylko słyszeć jak ona mówi.
Jej głos posiadał tak srebrzysty dźwięk jak górski strumień.
Zaraz po wyjściu z pociągu zapomni pewnie o naszym spotkaniu;
ja jednak zachowam ją w swojej pamięci przez pozostałą cześć podróży a może i dłużej.
Pociąg wjechał na stację. Ktoś zawołał i zabrał ze sobą dziewczynę.
Pozostał po niej jedynie zapach.
Mrucząc coś pod nosem wszedł do przedziału jakiś mężczyzna.
Pociąg ruszył ponownie. Odszukałem po omacku okno i usadowiłem się naprzeciwko wpatrując się w światło, które było dla mnie ciemnością.
Jeszcze raz mogłem powtórzyć moją grę z nowym towarzyszem podróży.
- Szkoda, że nie mogę być tak nęcącym towarzyszem w podróży jak ta dziewczyna, która dopiero wyszła - powiedział do mnie, starając się nawiązać rozmowę.
- To bardzo interesująca dziewczyna - stwierdziłem.
- Czy mógłby mi pan powiedzieć... czy jej włosy były długie czy krótkie?
- Nie pamiętam - odpowiedział zdawkowym tonem.
- Przyglądałem się jedynie jej oczom a nie włosom. Były rzeczywiście piękne!
- Szkoda, że nie mogły jej do niczego służyć... Była niewidoma. Nie zauważył pan tego?
Dwoje niewidomych ludzi, którzy udają, że widzą.
Ileż ludzkich spotkań jest podobnych do tego.
Ze strachu, by nie objawić tego, jacy jesteśmy naprawdę zaprzepaszczamy nieraz najważniejsze spotkania naszego życia.
A niektóre spotkania zdarzają się jedynie raz w życiu.
Zajrzyj w głąb siebie...
Stara nieznośna pani
Na nocnym stoliku starszej kobiety przebywającej w domu starców, w dzień po jej śmierci, znaleziono pewien list. Był on zaadresowany do młodej pielęgniarki z oddziału.
„Co widzisz ty, która się mną opiekujesz? Kogo widzisz, kiedy na mnie patrzysz? Co myślisz, gdy mnie opuszczasz? I co mówisz, kiedy o mnie opowiadasz?
Najczęściej widzisz starą nieznośną kobietę, trochę zwariowaną i jej błędny wzrok, który mówi, że nie jest w pełni zdrowych zmysłów. Kobietę, która ślini się podczas jedzenia i nie odzywa się nigdy wtedy, kiedy powinna. Nie przestaje gubić butów i pończoch. Bardziej lub mniej posłusznie pozwala ci podczas mycia i jedzenia robić ze sobą, co tylko chcesz, by tylko wypełnić kolejny długi i smutny dzień.
To jest to, co widzisz!
Ale otwórz szeroko oczy. To nie jestem ja.
Powiem ci, kim jestem.
Jestem ostatnią z dziesięciorga dzieci, co ma matkę i ojca. Braci i siostry, którzy się kochają.
Jestem 16-letnią dziewczyną, co ma skrzydła w nogach i marzy, by móc jak najszybciej spotkać swego ukochanego.
Poślubiłam go wreszcie mając 20 lat, do dziś jeszcze moje serce łomocze z radości na samo wspomnienie tego dnia.
Miałam 25 lat i małego synka przy piersi, który wciąż mnie potrzebował.
Miałam 30 lat a mój synek rósł szybko. Łączyła nas miłość, której nikt nigdy nie rozerwie.
Gdy skończyłam 40 lat, syn wkrótce mnie opuścił. Lecz mąż wciąż był przy moim boku. Miałam 50 lat, wokół mnie bawiły się dzieciątka. Jak to dobrze było znów znaleźć się pośród dzieci. Ja i mój ukochany mąż cieszyliśmy się z wnuków.
Nieoczekiwanie nastały mroczne dni, zabrakło mego męża. Spoglądam z lękiem w przyszłość. Moje dzieci są pochłonięte, bez reszty, wychowywaniem swego własnego potomstwa.
Z żalem myślę o latach, które minęły bezpowrotnie i doznanej miłości. Jestem stara. Natura jest okrutna, drwi sobie z przyjścia starości. Ciało mnie zapomina, piękno i siły odeszły na zawsze. A w miarę jak przybywa mi lat spostrzegam, że tam gdzie było serce, znajduje się jedynie kamień.
Ale w tym starym wraku jest jeszcze dziewczyna, której serce płonie bez ustanku. Wspominam me radości, wspominam me cierpienia i czuję, jak wzbierają we mnie siły i uczucia.
Powracam myślą do lat, nazbyt krótkich, co tak szybko odeszły. Zgadzam się na to prawo, że "nic nie może trwać wiecznie".
Lecz ty, która troszczysz się o mnie, otwórz przynajmniej twe oczy i spójrz uważnie na nieznośną staruszkę... Spójrz lepiej, by móc mnie dostrzec.
Ileż twarzy, ileż oczu, ileż załamanych rąk każdego dnia. Na co patrzymy? Na zmarszczki, trudności, wahania, zawziętość. Gdybyśmy zamiast tego nauczyli się przyglądać snom, biciom serca i uczuciom tak często starannie ukrytym, o ile mniej byłoby cierpienia, a świat wokół nas stałby się piękniejszy.”
Tajemnica
Świętowali 50-cio lecie małżeństwa. Byli szczęśliwi, otoczeni dziećmi i wnukami. Ktoś zadał mężowi pytanie, jaka jest recepta na tak trwałe małżeństwo.
Starszy pan przymknął na chwilę powieki, a następnie, jakby wyławiając z pamięci dalekie wspomnienia, zaczął opowiadać:
- Łucja, moja żona, była jedyną dziewczyną, z którą kiedykolwiek się umówiłem. Dorastałem w sierocińcu i od początku ciężko pracowałem, aby mieć choć to niewiele, co posiadałem. Nie miałem nigdy czasu, aby się umawiać z dziewczynami, dopóki Łucja mnie nie zdobyła. Zanim jeszcze zdałem sobie sprawę z tego, co się dzieje, poprosiłem ją, aby została moją żoną. Oboje byliśmy tacy młodzi. W dniu ślubu, po ceremonii kościelnej, ojciec Łucji wziął mnie na bok i włożył mi do ręki pakuneczek.
Powiedział:
„Dzięki temu prezentowi twoje małżeństwo będzie szczęśliwe i nic więcej nie będzie do tego potrzebne".
Byłem podekscytowany i szarpałem się z papierem i tasiemką, nim udało mi się rozerwać paczuszkę. W pudełeczku znajdował się duży, złoty zegarek. Wyjąłem go ostrożnie. Gdy go oglądałem z bliska, zauważyłem tekst, wygrawerowany na tarczy. Była to bardzo mądra wskazówka i widziałem ją, ilekroć sprawdzałem, która godzina.
Starszy pan uśmiechnął się i pokazał swój stary zegarek.
Znajdowały się tam na tarczy zamazane już nieco, ale dające się przeczytać słowa. Te słowa skrywały w sobie tajemnicę szczęśliwego małżeństwa. Brzmiały następująco: "Powiedz coś miłego Łucji".
Powiedz coś miłego osobie, którą kochasz. Teraz.
Trzej kamieniarze
W średniowieczu pewien człowiek uczynił ślub, że uda się jako pielgrzym do odległego sanktuarium. W danych czasach było to w zwyczaju.
Po kilku dniach marszu znalazł się na dróżce, która biegła opuszczonym zboczem ogołoconego i spalonego słońcem pagórka. Przy ścieżce otwierały swe szare czeluście liczne kamieniołomy. Mężczyźni wydobywali z nich wielkie odłamy skalne skały, aby obrobić je potem w czworokątne bloki kamienia budowlanego.
Pielgrzym zbliżył się do jednego z tych ludzi. Spojrzał na niego ze współczuciem. Kurz i pot zamazywały mu rysy twarzy, w oczach drażnionych wciąż pyłem skalnym widać było straszliwe zmęczenie. Wydawało się, że jego ręka tworzy całość z ciężkim młotem, który ciągle rytmicznie unosił się i opadał.
- Co robisz ? - zapytał pielgrzyma.
- Nie widzisz ? - odburknął człowiek, nie unosząc nawet głowy. - Zabijam się tą harówką.
Pielgrzym nic nie powiedział i powędrował dalej. Natrafił wkrótce na drugiego kamieniarza. Był on tak samo zmęczony i zakurzony.
- Co robisz ? - spytał pielgrzym również i tego człowieka.
- Nie widzisz ? Pracuję od rana do nocy, aby zapewnić byt żonie i dzieciom - odpowiedział kamieniarz.
Pielgrzym w milczeniu ruszył dalej.
Doszedł prawie do szczytu wzgórza. Tam pracował trzeci kamieniarz. Był śmiertelnie zmęczony, tak jak i tamci. On także miał na twarzy warstwę kurzu i potu, ale oczy poranione odpryskami skały były dziwnie pogodne.
- Co robisz ? - zapytał pielgrzym.
- Nie widzisz ? - odpowiedział człowiek uśmiechając się z dumą. - Buduję katedrę ! Ręką wskazał na dolinę, gdzie wznosiła się wielka budowla z szarego kamienia, ozdobiona kolumnami, łukami i strzelistymi iglicami wież skierowanych ku niebu.
Trzy fajki
Pewien stary i mądry wódz indiański dawał taką radę porywczym młodzieńcom swego plemienia : Gdy jesteś rozgniewany na kogoś, kto śmiertelnie Ciebie obraził i postanawiasz go zabić , by wymazać hańbę, zanim to uczynisz , nabij fajkę tytoniem i wypal ją. Gdy skończysz palić "pierwszą fajkę" stwierdzisz , że śmierć byłaby dla niego zbyt surową karą za popełnioną winę. Przyjdzie Ci na myśl, że zaaplikować będzie trzeba solidne baty. Jednak nim pochwycisz kij usiądź, nabij "drugą fajkę" i wypal ją do końca. Pomyślisz wówczas, że mocne i soczyste obelgi będą mogły świetnie zastąpić baty. Otóż, gdy już będziesz miał pójść i zwymyślać osobę, która Ciebie obraziła, usiądź i nabij "trzecią fajkę" , wypal ją, a gdy to zrobisz, będziesz miał jedynie ochotę pogodzić się z tym człowiekiem.
Zakonnicy w pewnym klasztorze mieli wielkie trudności, aby wieść zgodne życie. Często wybuchały sprzeczki, również z błahych powodów. Zaprosili więc pewnego ojca duchowego, który stwierdził, że zna niezawodną metodę, pozwalającą zaprowadzić harmonię i miłość w każdej grupie. Mistrz ów wyjawił im swą tajemnicę. Ilekroć przebywasz z kimś, lub masz coś przeciwko komuś, musisz powiedzieć sobie : umieram i ta osoba również umiera. Gdy rzeczywiście pomyślisz tak, zniknie wszelka gorycz.
Uśmiech o świcie
0 tym wydarzeniu opowiadał Raoul Follereau, który znalazł się kiedyś w leprozorium na pewnej wyspie Oceanu Spokojnego. Było to miejsce przerażające: niesamowicie zniekształcone ludzkie ciała, przerażenie, gnijące rany, rozpacz, złość.
Był tam jednak pewien starzec, który mimo ogromu cierpienia miał oczy ciągle błyszczące i uśmiechnięte. Jego ciało było obolałe, lecz on nie poddawał się rozpaczy, cieszył się życiem, a do innych trędowatych odnosił się życzliwie i serdecznie.
Zaciekawiony tym prawdziwym cudem życia w piekle leprozorium, Follereau zapragnął wyjaśnić przyczyny owego niezwykłego zjawiska: cóż takiego mogłoby obdarzyć cierpiącego staruszka taką radością życia?
Zaczął go dyskretnie obserwować odkrył, że codziennie o brzasku stary mężczyzna z trudem posuwał się do ogrodzenia leprozorium, siadał zawsze w tym samym miejscu i rozpoczynał oczekiwanie.
Nie czekał jednak — jak się okazało — na piękne widoki słońca wschodzącego nad wodami Pacyfiku. Siedział tak długo, aż z drugiej strony ogrodzenia pojawiała się kobieta, równie stara jak on, o twarzy pokrytej siatka cieniutkich zmarszczek i oczach pełnych pogody i spokoju.
Kobieta nic nie mówiła, uśmiechała się tylko nieśmiało, lecz z oddaniem. Na ten widok twarz mężczyzny rozjaśniała się i on także radośnie się uśmiechał.
Ta rozmowa bez słów nigdy nie trwała długo — po kilku minutach starzec podnosił się i odchodził w stronę baraków. Tak było każdego ranka: cos w rodzaju codziennej komunii. Trędowaty człowiek, pożywiony i umocniony tym uśmiechem, był w stanie znosić cierpienia kolejnego dnia i dotrwać do nowego spotkania z uśmiechniętą kobietą.
Gdy Follereau zagadnął go o to, staruszek odparł:
— To moja żona. A po chwili ciszy dodał:
— Zanim tutaj przyszedłem, ona mnie leczyła, w tajemnicy przed wszystkimi, czym tylko mogła. Pewien czarownik dał jej jakąś maść, którą codziennie smarowała mi twarz. Zagoiła się jednak tylko część policzka, gdzie mogła składać swój pocałunek... Kiedy wszelkie starania okazały się beznadziejne, wtedy mnie zabrano i przyprowadzono tutaj. Ona podążyła za mną. Kiedy widzę ją każdego dnia, wiem, ze żyję tylko dzięki niej i jedynie dla niej.
Z pewnością tego ranka ktoś się do Ciebie uśmiechnął, nawet jeśli tego nie spostrzegłeś. Na pewno dzisiaj ktoś czeka na twój uśmiech.
Kiedy wejdziesz do kościoła i całą duszą otworzysz się na cisze, spostrzeżesz, ze Bóg pierwszy przyjmuje cię z uśmiechem.
Wielki wąwóz
Pewien niezadowolony z siebie i z innych człowiek zrzędził przeciwko Bogu, mówiąc: "A kto powiedział, że każdy z nas musi nieść na sobie swój krzyż? Czy możliwe, żeby nie istniał żaden sposób na to, aby się od niego uwolnić? Mam absolutnie dosyć swoich codziennych zmartwień".
Dobry Bóg odpowiedział mu na jego wątpliwości snem.
Ziemskie życie ludzi, które ów człowiek widział we śnie, było nie kończącą się procesją. Każdy człowiek szedł dźwigając na swoich ramionach wielki krzyż. Posuwał się do przodu krok po kroku, mozolnie i nieubłaganie.
Również bohater tej powiastki przemieszczał się w tym nie kończącym się pochodzie i dźwigał na sobie ciężar własnego krzyża. Jednak po pewnym czasie zorientował się, że dźwigany przez niego krzyż był dłuższy od krzyży innych ludzi. Może dlatego nie mógł sobie z nim poradzić.
- Gdyby można było go trochę skrócić, nie musiałbym się tak strasznie męczyć - powiedział sam do siebie.
Usiadł na przydrożnym kamieniu, by skrócić krzyż o porządny kawałek. Kiedy znów ruszył w drogę, zorientował się, że może się poruszać wreszcie krokiem szybszym i lżejszym. W ten sposób bez większych trudności dotarł do miejsca, w którym znajdowała się meta jego ludzkiej pielgrzymki.
W miejscu tym rozciągał się wielki wąwóz. Był to szeroki otwór w ziemi, po którego przeciwnej stronie rozpoczynała się "ziemia wiecznej radości". Kiedy patrzyło się na nią z tej strony, zdawała się być czymś niezwykle pięknym. Jednak nie było żadnego mostu, który by do niej prowadził, ani żadnej kładki, po której można byłoby się tam dostać. Jednak wszystkim ludziom udawało się tam przedostać.
Zdejmowali z ramion swój długi krzyż i przechodzili po nim na drugą stronę.
Każdy krzyż miał idealny rozmiar: dokładnie taki, jaki był potrzebny, by połączyć ze sobą dwie strony przepaści.
Przeszli wszyscy. Pozostał tylko on sam. Dopiero teraz zrozumiał, że jego krótki krzyż nie pozwala mu przedostać się przez śmiertelną otchłań. Zaczął płakać i desperować: "Ach, gdybym o tym wiedział...."
Było już jednak za późno i rozpacz nie przydawała się na nic.
Święta Teresa z Avila w momencie swoich wielkich zmartwień odczuwała okropne bóle w nogach.
Użalała się z tego powodu Bogu: "Panie, przy wszystkich moich problemach brakowało mi jeszcze tego!"
Bóg powiedział jej: "W ten sposób, Tereso, traktuję moich przyjaciół".
Odpowiedziała mu na to: "Teraz rozumiem, dlaczego masz ich tak niewielu".
Wybór malarza
Wielki Leonardo da Vinci zgodził się namalować fresk w refektarzu klasztoru Santa Maria delle Grazie w Mediolanie. Miał on przedstawiać Ostatnia Wieczerzę Jezusa z Apostołami.
Artysta chciał aby fresk by! arcydziełem i dlatego pracował powoli i rozważnie. Pomimo zniecierpliwienia braci z klasztoru, praca postępowała bardzo powoli.
Aby namalować oblicze Jezusa, Leonardo szukał miesiącami modela, który by posiadał cechy oblicza wyrażającego silę i słodycz, duchowość i jaśniejącą moc. Wreszcie znalazł i dat Jezusowi oblicze Agnella, młodzieńca, szczerego i czystego, przypadkowo spotkanego na ulicy.
Po roku Leonardo zaczął przemierzać dzielnice Mediolanu cieszące się złą sławą i zaglądać do najbardziej dwuznacznych i podejrzanych szynków. Chciał znaleźć model oblicza Judasza, apostoła zdrajcy. Szukał oblicza, które wyrażałoby niepokój i rozczarowanie, oblicza człowieka zdolnego do zdrady najlepszego przyjaciela. Po nocach spędzonych pośród łajdaków wszelakiego rodzaju, Leonardo znalazł mężczyznę, który był odpowiednim modelem Judasza.
Zaprowadził go do klasztoru i zaczął malować. W pewnym momencie zauważył w oczach mężczyzny łzy.
- Dlaczego płaczesz - spytał Leonardo, wpatrując się w to dzikie oblicze.
- Ja jestem Agnello - wyszeptał młodzieniec. - Ten sam, który posłużył panu za model dla oblicza Jezusa.
Nowa rewolucja w świecie kosmetyków: piękna dusza czyni twarz piękną,.
Wypadek
Młoda kobieta wracała do domu z pracy samochodem. Jechała bardzo ostrożnie, gdyż auto było nowiutkie, wczoraj odebrane i opłacone z oszczędności męża, który z wielu rzeczy zrezygnował, by móc kupić właśnie ten model.
Na bardzo zatłoczonym skrzyżowaniu kobieta zawahała się przez moment i to wystarczyło, by uderzyła zderzakiem w tył innego samochodu. Wybuchła płaczem. Jak będzie mogła wytłumaczyć tę szkodę mężowi?
Kierowca drugiego auta był wyrozumiały, ale wytłumaczył jej, że muszą wymienić sobie numery prawa jazdy i inne dane. Kobieta szukała dokumentów w plastikowej torbie. Wypadł z niej kawałek papieru. Zdecydowanym charakterem pisma napisane były te słowa: "Gdy zdarzy się wypadek... pamiętaj skarbie, że ja kocham ciebie, a nie auto!".
Powinniśmy o tym zawsze pamiętać. To ludzie są najważniejsi, a nie przedmioty. Ileż to czynimy dla przedmiotów, aut, domów, organizacji, materialnej wydajności!
Gdybyśmy poświęcali takie sam czas i taką samą uwagę osobom, świat byłby inny. Powinniśmy znaleźć czas na słuchanie, na patrzenie sobie w oczy, na wspólny płacz, na dodawanie sobie otuchy, na śmiech, spacer... tylko to zabierzemy przed oblicze Boga. Nas i naszą umiejętność kochania. Nie rzeczy, nie ubrania, ani nie to ciało...
Pewien tatuś i jego synek szli podcieniami miejskiej ulicy, przy której znajdowały się sklepy i wielkie magazyny. Tatuś niósł torbę pełną paczek i sapał ze złości mówiąc do dziecka:
- Kupiłem ci czerwony kombinezon, kupiłem ci robota, kupiłem ci zestaw piłkarzy... Co jeszcze mam ci kupić?
- Weź mnie za rękę - odpowiedziało dziecko.
Wizyta
Codziennie w południe pewien młody człowiek zjawiał się przy drzwiach kościoła i po kilku minutach odchodził. Nosił kraciastą koszulę i podarte dżinsy, tak jak wszyscy chłopcy w jego wieku. Miał w ręku papierową torebkę z bułkami na obiad.
Proboszcz, trochę nieufny zapytał go kiedyś, po co tu przychodzi.
Wiadomo, że w obecnych czasach istnieją ludzie, którzy okradają również kościoły.
Przychodzę pomodlić się - odpowiedział chłopak.
Pomodlić się... Jak możesz modlić się tak szybko?
Och... codziennie zjawiam się w tym kościele w południe i mówię tylko:
"Jezu, przyszedł Jim", potem odchodzę.
To maleńka modlitwa, ale jestem pewien, że On słucha.
W kilka dni później, w wyniku wypadku przy pracy, chłopak został przewieziony do szpitala z bardzo bolesnymi złamaniami.
Umieszczono go w pokoju razem z innymi chorymi.
Jego przybycie zmieniło oddział.
Po kilku dniach, jego pokój stał się miejscem spotkań pacjentów z tego samego korytarza.
Młodzi i starzy spotykali się przy jego łóżku, a on miał uśmiech i słowo otuchy dla każdego.
Przyszedł odwiedzić go również proboszcz i w towarzystwie pielęgniarki stanął przy łóżku chłopaka.
- Powiedziano mi, że jesteś cały pokiereszowany, ale że pomimo to wszystkim dodajesz otuchy. Jak to robisz?.
To dzięki Komuś, Kto przychodzi odwiedzić mnie w południe.
Pielęgniarka przerwała mu: Tu nikt nie przychodzi w południe...
O, tak! Przychodzi tu codziennie i stając w drzwiach mówi:
"Jim, to Ja, Jezus"- i odchodzi.
Wizyta
Któregoś dnia do pewnej parafii dotarła wiadomość prosto z raju: „Dziś wieczór przybędę do was z wizytą. Jezus”.
Proboszcz pośpieszył zawiadomić wszystkich. Ludzie przybyli tłumnie, aby Go zobaczyć. Wszyscy oczekiwali od Niego pięknego przemówienia, ale On ograniczył się do uśmiechu w chwili przedstawiania i rzekł: „Dobry wieczór”. Wszyscy chcieli udzielić Mu noclegu, przede wszystkim proboszcz, ale On grzecznie się wymówił od zaproszeń i rzekł, że chciałby przeczekać noc w kościele. Wszystkim się to spodobało.
Odszedł niepostrzeżenie następnego dnia wcześnie rano, zanim jeszcze otworzono drzwi kościoła.
Kiedy ludzie wrócili, odkryli, że kościół został zdewastowany. Wszędzie na ścianach było wymalowane pewne słowo. Wszędzie to samo: „Uważajcie”. Nie było jednego narożnika, który by został oszczędzony; drzwi, okna, kolumny, pulpit, ołtarz, nawet Biblia, która znajdowała się na ambonce. „Uważajcie”. Utrwalone dużymi i małymi literami, mazakami, długopisem, sprayem - i we wszystkich możliwych kolorach. Gdziekolwiek sięgnąć okiem, wszędzie widziało się słowa: „Uważajcie, uważajcie, uważajcie, uważajcie, uważajcie, uważajcie...”
Współpraca
Mąż i żona walczyli na schodach z ciężką komodą. Zauważył to ich szwagier. Pomogę wam - powiedział. I chwycił za jeden bok mebla. W kilka minut później, nie mogąc poruszyć komody nawet o 1 cm , cała trójka odpoczywał chwilę. Co za mordęga z wniesieniem tej komody ! - skomentował szwagier. Mąż i żona wybuchnęli śmiechem. My chcieliśmy znieść ją na dół !
Przyjaciele nie patrzą sobie w oczy. Wspólnie patrzą w tym samym kierunku. Para narzeczonych pytała wszystkich : co mamy czynić, by nasz miłość była trwała ? Nauczyciel odpowiedział : wspólnie kochajcie innych.
Wybór
Pewien człowiek wiecznie czuł się przygnębiony trudnościami życia. Pewnego razu poskarżył się znanemu mistrzowi życia duchowego.
- Nie mogę tak dłużej! Życie stało się nie do zniesienia.
Mistrz wziął garść popiołu i wrzucił do szklanki z kryształowo czystą wodą do picia, która stała przed nim i rzekł:
- To są twoje cierpienia.
Woda w szklance zabrudziła się, zmętniała.
Mistrz wylał ją.
Mistrz wziął garść, tak jak poprzednim razem i rzucił w morze.
W jednej chwili popiół rozproszył się w morzu, a woda morska pozostała tak samo czysta jak przedtem.
-Widzisz? - zapytał mistrz - Każdego dnia musisz zdecydować, czy masz być szklanką wody, czy morzem.
Zbyt wiele jest małych serc, zbyt wiele dusz zlęknionych, zbyt wiele zamkniętych umysłów i sparaliżowanych ramion.
Najpoważniejszym brakiem naszych czasów jest brak odwagi.
Nie chodzi o głupią zuchwałość, nieświadomą pochopność, ale o prawdziwą
odwagę, która w obliczu każdego problemu pozwala powiedzieć:
Z PEWNOŚCIĄ JEST JAKIEŚ ROZWIĄZANIE I BĘDĘ GO SZUKAŁ,
I ZNAJDĘ TO ROZWIĄZANIE!
Wychowanie
Gdy dorastałem - opowiadał pewien mężczyzna przyjacielowi - mój ojciec przestrzegał mnie przed pewnymi miejscami w mieście. Powiedział do mnie: "Nie chodź nigdy do dyskoteki, mój synu".
" Dlaczego tatusiu?" - zapytałem.
" Gdyż zobaczyłbyś rzeczy, których nie powinieneś zobaczyć".
To naturalnie wzbudziło moją ciekawość. Przy pierwszej okazji poszedłem do dyskoteki".
" I zobaczyłeś coś, czego nie powinieneś widzieć?" - zapytał przyjaciel.
" Naturalnie - odpowiedział mężczyzna - zobaczyłem mojego ojca".
Dziecko, stojąc na łóżku w swej czerwonej piżamce, kieruje palec na mamusię i dumnie oświadcza: "Ja nie chcę być inteligentny. Nie chcę być dobrze wychowany. Ja chcę być taki, jak tatuś!". Przykład nie jest jedną z wielu metod wychowania. Jest jedyną.
Wyjątkowa matka
Czy zapytaliście się kiedyś siebie, w jaki sposób pan Bóg wybiera matki upośledzonych dzieci?
Postaraj się wyobrazić sobie Boga, który daje wskazówki swym aniołom zapisującym wszystko w swej olbrzymiej księdze.
"Małecka Maria syn Święty patron, Mateusz"
"Kurkowiak Barbara, córka. Święta patronka Cecylia"
"Michalewska Janina, bliźniaki. Święty patron...niech będzie Gerard"
Wreszcie mówi z uśmiechem do anioła jakieś imię:
"Tej damy dziecko upośledzone"
- a na to ciekawski anioł:
"Dlaczego właśnie tej, Panie? Jest taka szczęśliwa"
"Właśnie tylko dlatego - mówi uśmiechnięty Bóg. - Czy mógłbym powierzyć upośledzone dziecko kobiecie, która nie wie czym jest radość? Byłoby to okrutne"
"Ale czy będzie miała cierpliwość?" - pyta anioł.
"Nie chcę aby miała nazbyt dużo cierpliwości, bo utonęłaby w morzu łez, roztkliwiając się nad sobą i nad swoim bólem. A tak, jak jej tylko przejdzie szok i bunt, będzie potrafiła sobie ze wszystkim poradzić"
"Panie, wydaje mi sie, że ta kobieta nie wierzy nawet w Ciebie"
Bóg uśmiechnął się:
"To nieważne. Mogę temu przeciwdziałać. Ta kobieta jest doskonała. Posiada w sobie właściwą ilość egoizmu"
Anioł nie mógł uwierzyć swoim uszom.
"Egoizmu? Czyżby egoizm był cnotą?"
Bóg przytaknął.
"Jeśli nie będzie potrafiła od czasu do czasu rozłączyć się ze swoim synem, nie da sobie nigdy rady. Tak, taka właśnie ma być kobieta, którą obdaruję dzieckiem dalekim od doskonałości. Kobieta, która teraz nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że kiedyś będą jej tego zazdrościć.
Nigdy nie będzie pewna żadnego słowa. Nigdy nie będzie ufała żadnemu swemu krokowi. Ale kiedy jej dziecko powie po raz pierwszy "mamo", uświadomi sobie cud, którego doświadczyła. Widząc drzewo, zachód słońca lub niewidome dziecko, będzie potrafiła bardziej niż ktokolwiek inny dostrzec moją moc.
Pozwolę jej, aby widziała rzeczy tak jasno, jak ja sam widzę (ciemnotę, okrucieństwo, uprzedzenia) i pomogę jej, aby potrafiła wzbić się ponad nie. Nigdy nie będzie samotna. Będę przy niej w każdej minucie i w każdym dniu jej życia, bo to ona w tak troskliwy sposób wykonuje swoja pracę, jakby była wciąż przy mnie.
"A święty patron?" - zapytał anioł, trzymając zawieszone w powietrzu gotowe do pisania pióro. Bóg uśmiechnął się. "Wystarczy jej lustro"