Bruno Ferrero
„ ALE MY MAMY SKRZYDŁA ”
Wydawnictwo Salezjańskie,
Warszawa, 2007
1. LENIWY SOKÓŁ
Wielki król otrzymał w darze dwa malutkie sokoły i powierzył je zwierzchnikowi sokolników, aby je wyszkolił. Po kilku miesiącach nauczyciel ten zakomunikował, że jeden z sokołów jest już wyszkolony.
-A drugi? - zapytał król.
-Przykro mi, Panie, ale drugi sokół zachowuje się dziwnie: może cierpi na rzadko spotykaną chorobę, której nie potrafimy wyleczyć. Nikt nie potrafi usunąć go z gałęzi drzewa, na której został umieszczony pierwszego dnia. Każdego dnia jeden ze służących musi wdrapywać się tam, by zanieść mu pokarm.
Król zawezwał weterynarzy i wszelkiego typu uzdrowicieli, ale nikt nie potrafił zmusić sokoła do lotu.
Władca zlecił to zadanie członkom swego dworu, generałom i najmądrzejszym doradcom, ale nikomu nie udało się usunąć sokoła z jego gałęzi.
Z okna swego apartamentu monarcha mógł obserwować sokoła, który przez całe dnie i noce siedział nieruchomo na gałęzi. W końcu pewnego dnia król zwrócił się do poddanych z apelem, by pomogli mu
w rozwiązaniu tego problemu.
Następnego dnia król otworzył okno i nagle ze zdumieniem zobaczył, że sokół fruwa wspaniale pośród drzew ogrodu.
-Przyprowadźcie mi sprawcę tego cudu! - rozkazał.
Wkrótce przedstawiono mu młodego wieśniaka.
-To ty sprawiłeś, że sokół fruwa? Jak to zrobiłeś? Czy jesteś czarodziejem? - zapytał król.
Onieśmielony, ale szczęśliwy chłopak odpowiedział:
-To nie było trudne, królu. Ja po prostu ściąłem gałąź. Sokół zdał sobie sprawę,
że posiada skrzydła i zaczął fruwać.
* * *
Czasami Bóg pozwala komuś uciąć gałąź, do której jesteśmy silnie przywiązani, byśmy mogli sobie uświadomić, że posiadamy skrzydła.
Gołębica została stworzona dopiero niedawno, ale ciągle się skarżyła. Dobry Bóg przyjął ją
w swym wspaniałym ogrodzie.
-Panie wszechświata, jakiś kot ciągle mnie śledzi i chce mnie zabić, i pożreć. Dlatego ja spędzam dni na rozpaczliwej ucieczce, posługując się nic nie wartymi nóżkami, które mi dałeś!
Stworzyciel ulitował się nad gołębicą podarował jej piękne, silne skrzydła. Po kilku dniach wróciła ona jednak do dobrego Boga, płacząc:
-Panie wszechświata, kot nadal mnie prześladuje, a teraz, z tymi skrzydłami na plecach, jest mi jeszcze trudniej uciekać. Są cięższe i przeszkadzają, a z moimi krótkimi i słabymi nóżkami jest coraz gorzej!
Stworzyciel uśmiechnął się i powiedział:
-Moje gołębico, nie po to dałem ci skrzydła, abyś nosiła je na plecach, ale po to,
aby one uniosły cię do nieba!
2. BIEDAK
Żyła sobie kiedyś pewna rodzina, spokojna i pogodna. Mieszkała w małym domku na przedmieściach miasta. Pewnego wieczoru jej członkowie siedzieli przy kolacji, gdy nagle usłyszeli pukanie do drzwi. Ojciec poszedł i otworzył je. Na progu stanął starzec w zniszczonej odzieży i obdartych spodniach. Niósł kosz pełen warzyw. Spytał domowników, czy nie kupiliby ich trochę. Oni rzeczywiście coś wzięli, gdyż chcieli się go pozbyć.
Z czasem rodzina ta zaprzyjaźniła się ze starcem, który co tydzień przynosił im warzywa. Odkryli, że ten starzec, biedny człowiek, miał kataraktę i był prawie niewidomy. Ale zawsze zachowywał się w sposób niezwykle uprzejmy, więc cała rodzina oczekiwała na jego przyjście, gdyż ceniła sobie jego towarzystwo.
Pewnego dnia starzec, jak zwykle, przyniósł tym ludziom warzywa, a potem powiedział:
-Wczoraj otrzymałem wielki prezent! Przy moim domku znalazłem kosz z odzieżą,
którą ktoś zostawił dla mnie.
Wszyscy wiedzieli, jak bardzo potrzebował ubrań, dlatego powiedzieli:
-To wspaniale!
Niewidomy staruszek jednak dodał:
-Ale jest rzecz jeszcze wspanialsza: znalazłem rodzinę, która rzeczywiście potrzebowała te odzieży!
* * *
Radość płynąca z dawania jest silniejsza od życia. Rzeczywistym biedakiem jest ten,
kto nigdy jej nie doświadcza.
3. JASKINIA
Święty Pachomiusz chciał poznać znaczenie życia i codziennie rozważał święte słowa mędrców, którzy odkryli tę tajemnicę.
Pewnej nocy Pan spełnił jego życzenie i zesłał mu sen.
Pachomiusz ujrzał świat jako ogromną, ciemną, wręcz czarną jaskinię. W niej to istoty ludzkie poruszały się po omacku, popychając się, raniąc, potykając się, coraz bardziej zniechęcone i przygnębione, gdyż nie potrafiły znaleźć drogi do wyjścia.
Nagle jakiś mężczyzna (albo kobieta) zapalił światełko. Było ono maleńkie, ale nie ma takiej ciemności, której by nie zwyciężyło nawet maleńkie światełko.
Najpierw zaczęli się tłoczyć, przeszkadzając sobie wzajemnie, potem starali się ustawić jeden za drugim. Ale było ich wielu, ciemności głębokie, a światło ledwie widoczne.
W końcu znaleźli odpowiednie rozwiązanie: wszyscy chwycili się za ręce.
* * *
Chwyć za rękę tych, którzy są blisko ciebie, i trzymaj ich mocno, gdyż światło jest maleńkie,
a ciemności coraz głębsze.
4. OCZY CHEMIKA
Była żoną słynnego i podziwianego uczonego, kandydata do Nagrody Nobla z dziedziny chemii. Ale była tez kobietą samotną i smutną. Z powodu ciągłej nieobecności męża, który wciąż przesiadał się z jednego samolotu na drugi, z jednej konferencji udawał się na drugą.
Gdy profesor wracał do domu i zastawał żonę we łzach, reagował w sposób twardy i nieprzyjemny.
Pewnego dnia widząc łzy płynące po jej twarzy, mężczyzna szorstko dotknął palcem policzka kobiety,
po czym zebrał jedną łzę. Powiedział chłodno:
-Po co płaczesz? Spójrz: łzy są jedynie odrobiną białka, sodu, wapnia, glukozy,
kilku protein, węgla… w śmiesznych ilościach. Czym jest łza? Niepotrzebną wydzieliną zanieczyszczonej wody.
* * *
Zbyt często spoglądamy na innych oczami chemika. Wtedy mają rację ci, którzy twierdzą, że ciało ludzkie jest jedynie pewną ilością tłuszczu, wystarczającą do wytworzenia siedmiu kawałków mydła, odrobiną żelaza potrzebną do zrobienia jednego gwoździa, średniej wielkości, pewną ilością fosforu, która wystarcza do przygotowania 2000 główek zapałek i siarki, aby móc uwolnić się od własnych pcheł…
Wobec tego miłość jest jedynie reakcją chemiczną, rodzajem choroby. Istoty ludzkie są towarem na sprzedaż, świat ducha - formą głupoty….
5. LISTA ZAKUPÓW
Jakaś kobieta w przestarzałej odzieży weszła do sklepu spożywczego. Zbliżyła się do kierownika i po cichu spytała, czy może uzyskać trochę żywności na kredyt. Tłumaczyła mu, że mąż jest chory i nie może pracować, a ich dzieci (czwórka) są głodne.
Mężczyzna warknął zniecierpliwiony i kazał jej odejść.
Kobieta błagała go dalej:
-Proszę pana, wkrótce przyniosę pieniądze!
Właściciel sklepu oświadczył twardo, że nie udziela kredytu i poradził jej, żeby poszukała sobie innego sklepu w tej dzielnicy.
Pewien klient, który tam się znajdował, zbliżył się do niego i poprosił go, by wysłuchał próśb kobiety. Właściciel sklepu z niechęcią spytał kobietę:
-Ma pani listę zakupów?
-Tak, proszę pana. - odpowiedziała z odrobiną nadziei w głosie.
-Dobrze! - powiedział kierownik. -Niech pani położy listę na wadze. Dam pani tyle towarów, ile waży ta lista.
Kobieta zawahała się przez chwilę, spuściła głowę i wyciągnęła z torby kawałek papieru,
po czym pospiesznie coś na nim napisała. Umieściła kartkę na szali wagi, trzymając głowę ciągle opuszczoną.
Oczy właściciela sklepu i klienta rozszerzyły się ze zdumienia, gdy zobaczyli, że szala wagi nagle obniżyła się i pozostała w tej pozycji. Właściciel, spoglądając na wagę, wyszeptał:
-Niesłychane!
Klient uśmiechnął się, a właściciel zaczął umieszczać torebki żywnością na drugiej szali wagi. Stawiał na niej pudełka i puszki, ale waga nie poruszała się.
Kontynuował układanie żywności z coraz bardziej widocznym grymasem niechęci na twarzy.
W końcu wziął karteczkę i spojrzał na nią, siny ze złości i bardzo zmieszany. To nie był spis zakupów. To była modlitwa: „Boże, Ty znasz moją sytuację i wiesz, czego potrzebuję. Wszystko oddaję w Twoje ręce!”
Właściciel sklepu dał kobiecie wszystko to, czego potrzebowała, w kłopotliwym milczeniu.
Kobieta podziękowała i wyszła ze sklepu.
* * *
Jedynie Bóg zna wagę modlitwy.
6. LEKCJA
Właśnie stwierdzono, że dziecko skłamało. Ojciec wyrozumiały i nowoczesny, wiedział, że to kłamstwo
nie było ważne, ale ważne było moralne pojęcie kłamstwa.
Przerwał swoją pracę i usiadł z synem, by wytłumaczyć mu w prostych słowach, dlaczego musi zawsze mówić prawdę, bez względu na to, jakie będą tego konsekwencje.
Zadzwonił telefon.
Syn, który starał się zjednać sobie ojca, powiedział:
-Ja pójdę odebrać!
Pobiegł do telefonu.
Po chwili powrócił:
-To agent ubezpieczeniowy, tatusiu.
-Właśnie teraz? Powiedz mu, że nie ma mnie w domu.
* * *
Jakże łatwo jest dać fałszywe świadectwo!
7. GWOŹDZIE
Żył kiedyś chłopak o bardzo trudnym charakterze. Łatwo wybuchał, był kłótliwy, dużo rozrabiał.
Pewnego dnia ojciec wręczył mu woreczek z gwoździami, zachęcając, by wbijał jeden gwóźdź w palisadę otaczającą podwórze, ilekroć będzie się z kimś kłócił.
Pierwszego dnia chłopak wbił 36 gwoździ.
Z biegiem czasu zrozumiał, że łatwiej było kontrolować wybuchy, niż wbijać gwoździe i po wielu tygodniach, pewnego wieczoru, powiedział ojcu, że tego dnia nie pokłócił się z nikim.
Ojciec odpowiedział mu:
-To bardzo dobrze. Teraz wyciągaj z palisady po jednym gwoździu każdego dnia,
w którym nie pokłócisz się z nikim.
Po pewnym czasie chłopak mógł powiedzieć ojcu, że wyciągnął już wszystkie gwoździe.
Ojciec wziął go wówczas za rękę, zaprowadził do palisady i powiedział:
-Synu mój, to piękne, ale spójrz, palisada jest pełna dziur. Drzewo już nigdy nie będzie takie, jakie było kiedyś. Gdy mówisz coś, będąc zagniewanym, wywołujesz w osobach,
które kochasz, rany podobne do tych dziur. I choć wiele razy będziesz przepraszać, te rany pozostają.
* * *
Istoty ludzkie są słabe i łatwo je zranić.
Wszyscy nosimy etykietkę z napisem:
„Należy traktować troskliwie i obchodzić się ostrożnie. Towar delikatny!”
8. ZAKOCHANY KRÓL
Król zakochał się do szaleństwa w biednej, ale atrakcyjnej dziewczynie z ludu, więc rozkazał przyprowadzić ją do królewskiego pałacu. Był zdecydowany poślubić ją i uczynić z niej królową.
Ale dziewczyna w tajemniczy sposób rozchorowała się poważnie w dniu, w którym znalazła się w pałacu. Jej stan gwałtownie się pogarszał.
Wezwano najsłynniejszych lekarzy i uzdrowicieli z królestwa. Nie udało im się jednak nic zrobić.
Biednej dziewczynie groziła śmierć. Zrozpaczony król przyrzekł połowę swego królestwa temu, kto potrafi
wyleczyć ją. Ale nikt się nie zgłosił.
Zjawił się jedynie pewien bardzo mądry starzec, który poprosił tylko o możliwość porozmawiania
z dziewczyną. Po rozmowie został przyjęty przez władcę, który czekał na niego niecierpliwie.
-Królu! - powiedział mędrzec. -Mam niezawodne lekarstwo dla królewskiej narzeczonej. Jest to lek bardzo bolesny… nie dla dziewczyny, ale dla Jego Królewskiej Mości.
-Powiedz mi, co to za lek! - wykrzyknął król. -Zostanie zastosowany bez względu na koszty!
Mędrzec spojrzał na króla i powiedział:
-Dziewczyna zakochała się w jednym z królewskich żołnierzy. Proszę pozwolić jej poślubić go, a wyzdrowieje natychmiast!
Król zamilknął. Kochał swą narzeczoną zbyt mocno, by pozwolić jej umrzeć. Zgodził się na jej ślub
z żołnierzem.
Dziewczyna rzeczywiście wyzdrowiała, ale monarcha każdego dnia stawał się smutniejszy
i bardziej osłabiony. Jego stan pogarszał się. Groziła mu śmierć. Wezwano więc mędrca, który uratował dziewczynę. Starzec przybył do wezgłowia króla, ale jedynie pokiwał głową ze smutkiem i wyszeptał:
-Biedny król! Nie ma dla niego ratunku. Nikt bowiem nie kocha tak mocno, jak on kocha.
* * *
Bóg na ziemi musiał umrzeć.
Nikt bowiem nie kochał Go tak, jak On kocha.
9. PO BOMBARDOWANIU
W czasie ostatniej bezlitosnej wojny, lotnisko w Bagdadzie i tereny graniczące z nim zostały zamienione w stosy gruzów. Kiedyś, pośród płyt cementu i porozrywanych blach, dał się słyszeć płacz. Wśród hangarów widoczny był maleńki barak. Wewnątrz ktoś szlochał. Otworzono drzwi.
W tym rozwalonym baraku był Bóg. To On płakał. Nikt nie ośmielił się zrobić czegokolwiek. Jedynie jakieś dziecko zbliżyło się do Boga. Wzięło Go za rękę i powiedziało:
-Nie płacz, ja jestem z Tobą!
* * *
Oto, co ośmioletnie dziecko napisało w wypracowaniu na temat Boga:
„Jednym z głównych zadań Boga jest stwarzanie ludzi.
Stwarza ich, by umieścić ich w miejsce tych, którzy umierają.
Dzięki temu jest ich zawsze wystarczająco dużo, by mogli zajmować się sprawami, tu na ziemi.
On nie stwarza dorosłych, ale jedynie niemowlęta.
Według mnie, jest tak, gdyż tych najmniejszych najłatwiej jest stworzyć.
Nie musi też tracić cennego czasu, by nauczyć je mówić i chodzić.
Przekazuje to zadanie mamusiom i tatusiom.
Sądzę, że jest to dobry system.
Drugim ważnym zadaniem Boga jest wysłuchiwanie modlitw.
Bóg widzi wszystko i słyszy wszystko, i wszędzie.
To powoduje, że jest raczej bardzo zajęty.
Dlatego nie powinniście Mu kazać tracić czasu na głupstwa, kiedy lekceważycie
waszych rodziców i prosicie Go o coś, czego oni sami już wam zabronili mieć.
Ateistami są ludzie, którzy nie wierzą w Boga.
Nie sądzę, by w naszym mieście żyli tacy,
przynajmniej wśród tych, którzy przychodzą do kościoła.
Jezus jest Synem Boga. N uczynił rzeczy trudne, jak np. chodził po wodzie oraz czynił cuda.
Mówił też o Bogu do ludzi, którzy nie chcieli słuchać.
Teraz pomaga Swemu Ojcu wysłuchiwać modlitwy.
Można modlić się zawsze, ilekroć się tego chce,
Będąc pewnym, że Bóg nas słucha.
Oni urządzili świat w ten sposób, że Jeden z Nich jest zawsze na służbie.
Powinno się zawsze chodzić na katechizm,, gdyż cieszy to Boga;
Jeżeli istnieje ktoś, kogo należy czynić szczęśliwym, tym kimś jest właśnie Bóg.
Nie opuszczajcie katechizmu z powodu czegoś, co uważacie za przyjemniejsze,
Np. wyjazdu nad morze. To pomyłka.
Jeśli nie wierzycie w Boga, poza tym, że jesteście ateistami, będziecie również osamotnieni,
Gdyż wasi rodzice nie mogą chodzić z wami wszędzie. Bóg natomiast może.
Miło jest wiedzieć, że On jest z nami,
Gdy boimy się ciemności, albo gdy nie umiemy dobrze pływać,
a duże chłopaki rzucają nas tam, gdzie nie można dotknąć dna.
Ale nie trzeba zawsze myśleć tylko o tym, co Bóg może zrobić dla nas.
Bóg postawił mnie tutaj i może mnie wziąć z powrotem wtedy, kiedy zechce.
Oto, dlaczego wierzę w Boga.”
10. MISTRZ
Znany mistrz z zakresu łucznictwa zorganizował zawody wśród swoich uczniów, by ocenić stopień ich przygotowania. W określonym dniu na jednym z drzew rosnących na końcu polany umieszczono drewnianą tarczę z czerwonym kółkiem w środku. Daleko na drugim końcu polany wykreślono na ziemi linię, poza którą stanęli zawodnicy.
Jeden z chłopców wystąpił jako pierwszy, śmiało, chcąc wykazać swą brawurę. Chwycił mocno łuk i jedną ze strzał, potem stanął w pozycji gotowej do strzału.
-Proszę pana, czy mogę strzelać? - zapytał.
Nauczyciel, który patrzył na niego uważnie, spytał:
-Czy widzisz duże drzewa, które nas otaczają?
-Tak, mistrzu, widzę je doskonale wokół polany.
-Dobrze. - powiedział mistrz. -Dołącz do innych, gdyż nie jesteś jeszcze gotowy.
Zdziwiony uczeń położył łuk i dołączył do kolegów.
Drugi zawodnik wystąpił naprzód. Wziął łuk, strzałę i zmierzył uważnie. Mistrz stanął obok łucznika i zapytał go:
-Czy widzisz mnie?
-Tak, mistrzu, widzę pana. Stoi pan obok mnie.
-Wróć do kolegów i usiądź z nimi. - rzekł znów mistrz. -Ty nigdy nie zdołasz trafić w tarczę!
Wszyscy uczestnicy, jeden po drugim, chwytali łuki i przygotowywali się do wypuszczenia strzał, ale za każdym razem mistrz stawiał im pytanie i słuchał ich odpowiedzi. I zawracał ich na miejsce. Zebrani zaczęli szemrać ze zdumienia. Żaden z nich nie wystrzelił ani jednej strzały.
Wówczas wystąpił najmłodszy z uczniów, który stał na uboczu, milcząc. Napiął łuk, a potem znieruchomiał, z oczyma utkwionymi przed siebie.
-Czy widzisz ptaki lecące nad lasem? - spytał mistrz.
-Nie, nie widzę ich.
-Czy widzisz drzewo, na którym znajduje się tarcza drewniana?
-Nie, mistrzu, nie widzę.
-A widzisz przynajmniej tarczę?
-Nie, mistrzu, nie widzę jej.
Z gromady uczniów dał się słyszeć śmiech. Jak ten chłopak trafi w tarczę, jeśli nie potrafi jej odróżnić od części polany? Ale mistrz uciszył ich i spytał spokojnie chłopca:
-A więc powiedz mi, co widzisz?
-Widzę czerwone kółko. - odpowiedział chłopak.
-Doskonale! - stwierdził nauczyciel. -Możesz strzelać.
Strzała pruła w powietrze, świszcząc, i utkwiła, drgając, w środku czerwonego kółka, narysowanego na drewnianej tarczy.
* * *
Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba tylko jednego. (Łk 10,41-42)
11. LATAWIEC
W jasny, wietrzny poranek marcowy, dziecko z pomocą dziadka wypuściło wspaniały latawiec.
Niesiony przez wiatr, unosił się coraz wyżej, aż wreszcie stanął się maleńkim punkcikiem
w przestworzach. Sznur rozwijał się i podążał za latawcem ku górze, ale dziadek silnie przywiązał jego koniec do ręki dziecka.
Tam, w górze, latawiec kołysał się spokojnie, pewnie podążając za prądem powietrza. Dwa tłuste i bardzo gadatliwe gołębie, które leciały leniwie, zbliżyły się do latawca i zaczęły krytykować jego kolory.
-Jesteś rzeczywiście wystrojony, przyjacielu. - powiedział jeden z nich.
-Chodź z nami. - powiedział drugi. -Zrobimy wyścigi na wytrzymałość.
-Nie mogę. - oświadczył latawiec.
-Dlaczego?
-Jestem przywiązany do mego panicza, tam, na ziemi.
Dwa gołębie spojrzały w dół.
-Nie widzę nikogo. - powiedział jeden.
-Ani ja. -stwierdził latawiec. -Ale jestem pewien, ze tam jest: od czasu do czasu czuję szarpnięcie za sznur.
* * *
Ciesz się, jeśli od czasu do czasu Bóg szarpnie za twój sznur. Nie widzisz Go, ale On jest związany
z tobą. I nie pozwala ci zginąć. Nigdy.
12. NADZWYCZAJNA KOBIETA
Mauro pochodził z uczciwej rodziny, składającej się z kochających rodziców, dwóch braci i siostry, ludzi odnoszących sukcesy w życiu społecznym i szkolnym. Mieszkali oni w ładnej dzielnicy i Mauro miał wszystko, czego może pragnąć chłopak. Jednak już od szkoły podstawowej Mauro określano jako jednostkę „specjalną”.
W szkole średnie mówiono o nim, że jest „nieprzystosowanym rozrabiaką”. W liceum groziło mu wydalenie,
miał okropne oceny.
Pewnej niedzieli, jeden z nauczycieli spotkał rodziców Mauro i powiedział:
-Mauro w tym okresie zachowuje się bardzo dobrze, jesteśmy z niego zadowoleni.
-Może pan profesor myli nas z inną rodziną. - odrzekł ojciec. -Naszemu synowi
nigdy nic się nie udaje. Jesteśmy bardzo zaniepokojeni i nie możemy zrozumieć,
dlaczego tak się dzieje.
Gdy nauczyciel się oddalił, matka chłopca stwierdziła:
-Jednak zastanówmy się dobrze; przecież Mauro w ostatnim miesiącu niczego nie zbroił. Zawsze wychodził do szkoły wcześnie i pozostawał tam dłużej niż to było konieczne.
Co się wobec tego dzieje?
Czekając na pierwszą wywiadówkę, rodzice był przygotowani na złe stopnie syna, szczególnie
z zachowania. Tymczasem stopnie były zadowalające, przede wszystkim z zachowania. Rodzice byli zdezorientowani.
-Z kim siedzisz teraz w ławce, że masz takie stopnie? - spytał ojciec drwiącym głosem.
-Wszystko zawsze robiłem sam. - odpowiedział skromnie Mauro.
Zdumieni i niezupełnie przekonani rodzice udali się z nim do szkoły, aby porozmawiać z dyrektorem.
On zapewnił ich, że Mauro uczy się nieźle i zachowuje się dobrze.
-Mamy nową nauczycielkę i wydaje się, że ona ma szczególny wpływ na Mauro.
Sądzę, że powinni Państwo ją poznać.
Gdy cała trójka zbliżyła się do niej, kobieta miała opuszczoną głowę. Po pewnej chwili zauważyła,
że ktoś do niej przyszedł. Wówczas wstała i zaczęła gestykulować rękoma.
-Co to znaczy? - spytał speszony ojciec Maura.
-To język migowy. Ta kobieta jest głuchoniema! Oto dlaczego jest taka nadzwyczajna.
- stwierdził Mauro. -Ona potrafi o wiele więcej, tatusiu. Ona umie słuchać!
* * *
Rozmawiać to dzielić się. Wysłuchiwać to kochać!
13. KTOŚ INNY
W czasie wycieczki w górach pewien mężczyzna nagle ześlizgnął się po stromym zboczu. Obijając się i kalecząc o głazy, starał się opóźnić, jak tylko można, niebezpieczny upadek. Złapał rękoma za krzew na brzegu okropnej przepaści.
Czując, że siły go opuszczają, wzniósł oczy ku niebu i krzyknął:
-Czy jest tam ktoś?
Po chwili głębokiej ciszy grzmiący głos odpowiedział:
-Tak!
-Co mam robić?
-Zmów modlitwę i skacz! - odpowiedział głos.
Człowiek przez chwilę milczał, a potem znów zawołał:
-Czy jest tam ktoś w górze?
* * *
Na pustyni Izraelici powiedzieli do Aarona:
-Uczyń nam Boga na naszą miarę…
14. WIZYTA
„Przybędę jutro. Czekajcie na Mnie. Podpisano: Jezus”.
Wiadomość ta poruszyła całe miasto: proboszcza, burmistrza, wybitnych obywateli. Wszyscy zaczęli rozmyślać o tym, co należy zrobić, aby przyjęcie Jezusa w ich miasteczku stało się rzeczywiście pamiętne dla Syna Bożego.
Przeprowadzono wywiad i ustalono, że każda rodzina ofiaruje Jezusowi to, co ma najpiękniejszego
i najcenniejszego. Miało to być wydarzenie niezapomniane. Miasteczko powinno zrobić niesamowite wrażenie.
Następnego dnia, na drodze prowadzącej do miasteczka ujrzano idącego z wysiłkiem brodatego biedaka
w podartej odzieży i podartych butach.
-To On! - powiedział proboszcz. -Rozpoznaję Jego styl! Przypuszczałem, że przebierze się
w łachmany biedaka!
-To prawda! To prawda! - zawołali wszyscy.
Tłoczyli się wokół biedaka, dając mu cenne dary, prześcigając się w zachwalaniu własnego podarunku. Człowiek ten szczerze zdumiony, umieścił wszystko na wozie, który ciągnął konik, ofiarowany mu
przez burmistrza.
W końcu biedak podziękował, pobłogosławił wszystkich i wyjechał na swym wozie.
Ludzie odetchnęli z ulgą.
-Zrobiliśmy wspaniałe wrażenie ku zazdrości aniołów. - stwierdził proboszcz.
Pod wieczór przybył Jezus.
-Przepraszam za spóźnienie. - powiedział. -Inne obowiązki Mnie zatrzymały…
-Czy ty naprawdę jesteś Jezusem? - wykrzyknął zdumiony proboszcz. -A więc…
tamten człowiek…
-To był oszust! Wziął nasze rzeczy! - krzyczeli ludzie.
-Ścigajmy go!
Wszyscy pobiegli, by odebrać mu swe dary, swą cenną własność.
A Jezus, jak zwykle, pozostał sam, pośrodku opustoszałego placu.
* * *
Fakt, że miliony ludzi żywiły się Jego imieniem;
że złotem wymalowały Jego oblicze i rozgłaszały Jego słowa pod kopułami z marmuru,
wszystko to nie świadczy o szacunku dla prawdy tego Człowieka.
Nie można zaufać Jego słowu na podstawie mocy, która z Niego wytrysnęła.
Jego słowo jest prawdziwe wówczas, gdy jest bezbronne.
Jego moc to bycie pozbawionym mocy, bycie słabym, biednym:
Ogołoconym przez swą Miłość, osłabionym przez swa Miłość, biednym przez swą Miłość.
Taka jest postać największego Króla ludzkości, Jedynego Władcy,
który wezwał swych poddanych pojedynczo, po imieniu, cichym głosem karmicielki.
Świat nie mógł Go usłyszeć. Świat słucha jedynie wtedy, gdy jest hałas lub przemoc.
Miłość jest królem pozbawionym mocy.
Bóg jest człowiekiem, który wędruje poza zachód słońca.
(Christian Bobin)
15. TAJEMNICA
Mały Mordecai był nieznośnym dzieckiem. Jego rodzice zaprowadzili go świętego człowieka,
do którego wszyscy udawali się z prośbą o radę w najtrudniejszych sprawach.
-Pozostawcie mi go na kwadrans. - powiedział ów święty człowiek. Gdy rodzice wyszli,
starzec zamknął drzwi. Mordecai przestraszył się trochę.
Święty człowiek zbliżył się do dziecka i w ciszy uściskał go mocno.
Tego dnia Mordecai nauczył się, jak nawraca się ludzi.
* * *
Mój tatuś mówił, że jestem wspaniała.
Ja pytam siebie, czy jestem taka naprawdę.
Aby być naprawdę wspaniałą… Sara twierdzi,
Że trzeba mieć cudowne, długie, kręcone włosy,
Takie, jak ma ona. Ja takich nie mam.
Aby być naprawdę wspaniałą… Gianni twierdzi,
Że trzeba mieć białe i doskonale proste zęby,
Takie jak ona ma. Ja takich nie mam.
Aby być naprawdę wspaniałą… Jessica mówi,
Że trzeba mieć te małe brązowe plamki na twarzy,
Które nazywają piegami. Ja je mam.
Aby być naprawdę wspaniałą… Mario twierdzi,
Że trzeba być najinteligentniejszą dziewczyną
Z drugiej klasy gimnazjum. Ja nie jestem taka.
Aby być naprawdę wspaniałą… Stefano mówi,
Że trzeba popisywać się ciętymi powiedzonkami.
Ja tego nie potrafię.
Aby być naprawdę wspaniałą… Laura mówi,
Że trzeba mieszkać w najpiękniejszej dzielnicy miasta i najładniejszym domu.
Ja nie spełniam tego wymogu.
Aby być naprawdę wspaniałą… Mattia mówi,
Że trzeba nosić tylko śliczne sukienki i najmodniejsze buciki.
Ja takich nie mam.
Aby być naprawdę wspaniałą… Samanta mówi,
Że trzeba pochodzić z doskonałej rodziny.
To nie dotyczy mnie.
Ale każdego wieczoru, gdy trzeba położyć się spać,
Tatuś ściska mnie mocno i mówi:
„Ty jesteś naprawdę wspaniała i ja Cię kocham”.
Tatuś musi wiedzieć o czymś, o czym moi przyjaciele nie wiedzą.
16. LEW I MUSZKA
Nad brzegiem strumyka zasnęła maleńka muszka. Z głębi lasu dał się słyszeć głuchy i potężny ryk.
Biedna muszka ogromnie się przestraszyła. Wielki, tłusty lew ryczał z całych sił, szukając kolacji dla siebie.
Muszka zawołała oburzona:
-Hej, ty tam! Może zamilkniesz! Co to ma znaczyć cały ten hałas? Czy nie możesz pozwolić spać spokojnie porządnym osobnikom? Jakie masz prawo do przebywania tutaj?
Lew warknął:
-Jakie prawo? Moje prawo! Ja jestem królem puszczy. Robię to, co mi się podoba, jem to, co lubię, idę tam, gdzie chcę! Jestem bowiem królem puszczy!
-A kto powiedział, że jesteś królem? - spytała spokojnie muszka.
-Kto powiedział? - zaryczał lew. -Ja to mówię, gdyż jestem najsilniejszy i wszyscy się mnie boją!
-Ale ja, na przykład, nie boję się ciebie, a więc ty nie jesteś królem.
-Nie jestem królem?! Powtórz to, jeśli masz odwagę!
-Naturalnie, że powtórzę. Nie będziesz królem, jeśli nie zwyciężysz w walce ze mną!
-Walczyć z tobą? - warknął lew trochę zafrasowany. -Kto słyszał coś podobnego?
Lew przeciwko muszce? Ty mały, nie znaczący drobiazgu! Jednym dmuchnięciem poślę cię
na koniec świata!
Ale nie posłał nigdzie nikogo. Dmuchał i wysilał się z całych sił. Uzyskał jedynie to, że muszka,
która huśtała się na źdźble trawy wołała:
-Jestem silniejsza od ciebie! Ja jestem królową!
Wówczas lew stracił definitywnie poczucie proporcji i rozwartą paszczą rzucił się, by połknąć muszkę,
ale połknął jedynie kawałek trawy.
A gdzie była chytra muszka?
Właśnie w nozdrzu lwa, tam zaczęła łechtać go i kłuć.
Lew uderzał głową w drzewa, drapał się pazurami, wrzeszczał, ryczał…
-Och, mój nos! Mój biedny nos! Litości! Wyjdź stamtąd. Ty jesteś królowa puszczy,
jesteś wszystkim tym, czym chcesz być… Ale wyjdź z mego nosa! - popłakiwał lew.
Wtedy muszka wyfrunęła z nosa lwa, który upokorzony i udręczony, zniknął w głębi puszczy.
Muszka zaczęła tańczyć z radości i wołać:
-Jestem królową, królową! Pokonałam lwa! Zmusiłam go do ucieczki! Jestem silniejsza
i przebieglejsza od niego!
Skacząc radośnie tu i tam, muszka nie zauważyła, że zaplątała się w coś cienkiego, lekkiego, silnego…
w białe, długie nici, prawie niewidoczne wśród drzew, które okręciły się wokół owada, krępując jego nóżki
i skrzydła. Pająk zjawił się ze swymi ośmioma nóżkami, mrucząc:
-Cóż to za wspaniała zakąska na kolację…
* * *
Wielcy, czy mali, pyszni zawsze są niemądrzy.
17. OSTATNI LIST
List ten znalazła pielęgniarka w szpitalu, leżał pod poduszką pewnego chłopaka, który niedawno na tym łóżku zakończył życie.
„Droga mamusiu, od kilku dni mogę siedzieć na łóżku jedynie pół godziny, przez resztę dnia jestem unieruchomiony. Serce nie chce dobrze pracować. Dzisiaj rano profesor powiedział coś, co oznaczało: «Trzeba być gotowym». Na co? Z pewnością ciężko jest umierać młodemu! Muszę być gotowy, bo na początku tygodnia może już nie będę żył, a nie jestem jeszcze gotowy. Bóle są nie do zniesienia, ale to, co wydaje mi się najbardziej
nie do zniesienia to fakt, że nie jestem gotowy.
Rzeczą najgorszą jest, że gdy patrzę na niebo, jest ciemno. Noc, ale nie świeci żadna gwiazda, na której mógłbym zatrzymać wzrok. Mamo, nigdy dotąd nie myślałem o Bogu, ale teraz czuję, że istnieje jeszcze Coś,
czego nie znamy. Coś okrytego tajemnicą, jakaś Moc, w której ręce wpadamy, której musimy dać odpowiedź. Męczy mnie to, że nie wiem, kim Ona jest. Gdybym to wiedział!
Mamusiu, przypominasz sobie, jak ty, z nami, małymi dziećmi, wędrowałaś po lesie, w ciemności,
idąc na spotkanie powracającego z pracy ojca. Czasami wybiegaliśmy naprzód i wówczas nagle czuliśmy się osamotnieni.
Słyszeliśmy jakieś kroki w ciemności, ogarniał nas lęk przed naszymi krokami. Co za radość
nas ogarniała, gdy rozpoznawaliśmy, że te kroki należały do kochającego tatusia!
Teraz, w samotności, słyszę jeszcze kroki, których nie znam. Dlaczego ich nie znam?
Powiedziałaś mi, jak mam się ubierać i jak mam się zachowywać w życiu, jak jeść, jak sobie radzić. Zajmowałaś się mną. Niestrudzenie troszczyłaś się o mnie. Przypominam sobie, że w noc Bożego Narodzenia
szłaś na pasterkę z dziećmi.
Pamiętam również modlitwę wieczorną, która mi podpowiadałaś. Zawsze uczyłaś nas uczciwości.
Ale wszystko to teraz rozpływa się dla mnie jak śnieg na słońcu. Dlaczego mówiłaś nam o tylu rzeczach,
a nie powiedziałaś nic o Jezusie Chrystusie? Dlaczego nie nauczyłaś mnie rozpoznawania Jego kroków, bym mógł się zorientować, że to On przychodzi do mnie tej ostatniej nocy, w samotności śmierci? I bym mógł zdać sobie sprawę z tego, że oczekuje na mnie Ojciec! Wówczas mógłbym umierać inaczej…”
* * *
„Drogi Boże, dlaczego nie uratowałeś małej dziewczynki, zabitej w klasie?
Z wyrazami szacunku - zmartwiony uczeń.”
Odpowiedź:
„Drogi, zmartwiony uczniu, do szkół nie wolno Mi wchodzić.
Z wyrazami szacunku
Bóg.”
Wstęp wzbroniony psom i Bogu - to najczęściej dziś spotykamy.
18. DECYZJA KLASY
-Jeśli nie pozwolisz mi tego zrobić, nie będę mogła pójść do szkoły! Wstydziłabym się strasznie. To jest bardzo ważne, mamusiu! - Eliza wybucha płaczem. To jest jej najskuteczniejsza broń.
-Uff! Rób, jak chcesz… - gderała matka, rzucając łyżeczkę do zlewu. -Będziesz wyglądała jak potwór. Tym gorzej dla ciebie!
W 23 innych rodzinach rozgrywała się podobna scena. Była to młodzież z klasy drugiej B szkoły średniej imienia Karola Alberta w Savoi. Na ten dzień podjęto ważną decyzję. Jednak uczniów w klasie drugiej B było 25. Rzeczywiście jedynie w dwudziestej piątej rodzinie sprawa wyglądała inaczej. Elisabetta była kłębkiem niepokoju. Matka i ojciec starali się dodać jej otuchy. Po raz piętnasty dziewczynka oglądała się w lustrze.
-Będą się ze mnie wyśmiewać. Wiem o tym. Pomyśl o Marisi, która nie lubi mnie
i o Paolo, który nazywa mnie „wędką” . Tylko na to czekają!
Wielkie, słone łzy zaczęły płynąć po policzkach dziewczynki. Próbowała założyć sportowy kapelusik,
który był trochę za duży.
Tatuś patrzył na nią spokojnie:
-Odwagi, Elisabetto. Włoski szybko ci odrosną. Bardzo dobrze znosisz kurację i za kilka miesięcy będziesz się czuć doskonale.
-Tak, ale popatrz! - Elisabetta wskazała z rozpaczą na głowę, która w lustrze była świecąca i różowa.
Kuracja mająca zwalczyć białaczkę, która wystąpiła u niej przed dwoma miesiącami, spowodowała wypadnięcie wszystkich włosów.
Mamusia uściskała ją na pożegnanie:
-Odwagi, Elisabetto, przyzwyczają się szybko, zobaczysz!
Dziewczynka, pociągając nosem, poprawiła kapelusik, wzięła plecak i wyszła.
Przed drzwiami klasy drugiej B serce waliło jej mocno. Zamknęła oczy i weszła.
Gdy otworzyła oczy, by dojść do swej ławki, zobaczyła coś niesamowitego. Wszyscy, naprawdę wszyscy koledzy i koleżanki, mieli na głowach kapelusiki! Zwrócili się do niej, uśmiechając się i zdjęli kapelusiki, wołając:
-Witaj, Elisabetto!
Wszyscy mieli głowy ogolone, nawet Marysia, która była tak dumna ze swych loków. I Paolo, i Elena,
i Giangi, i Francesco… Wszyscy wstali z miejsc i zaczęli ściskać dziewczynkę, która nie wiedziała, czy ma płakać, czy śmiać się, i cichutko tylko szeptała:
-Dziękuję!
Z katedry uśmiechał się też profesor Donati, który wprawdzie nie ogolił sobie włosów, gdyż był już całkiem łysy i miał głowę podobną do kuli bilardowej.
* * *
Współczucie to miłowanie sercem Boga!
19. PRAWO
Na probostwo zapukał chłopak, brudny i nędznie ubrany. Był to dostawca narkotyków, poszukiwany przez policję i przez bandę okrutnych rywali. Nie wiedział, gdzie ma się ukryć. Wiekowy ksiądz, który otworzył drzwi, był zakłopotany tą wizytą.
-Proszę mnie wpuścić, ojcze. Jestem zrozpaczony.
-Dobrze, tej nocy możesz tu pozostać, ale jedynie przez jedną noc. Jutro rano musisz odejść.
Tej nocy staruszek ksiądz umarł. Dotarł do nieba. Jezus przyjął go uprzejmie i powiedział:
-Zaprawdę, ilekroć zrobiłeś coś dla najmniejszego z moich braci, uczyniłeś to dla mnie!
Kapłana uradowały te słowa.
Ale Jezus ciągnął dalej:
-Chodź, wejdź do Raju. Przez tę noc możesz tu zostać, ale tylko przez jedną noc. Jutro rano musisz stąd odejść!
* * *
Jezus nie mówi „na niby”.
„Nie każdy, kto mówi »Panie, Panie!«,
Wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten,
Kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie.
Wielu powie Mi w owym dniu: »Panie, Panie,
Czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia
I nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twojego Imienia,
I nie uczyniliśmy wielu cudów mocą Twojego Imienia?«
Wtedy oświadczę im: »Nigdy wad nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy,
Którzy dopuszczacie się nieprawości!« ”. (Mt 7,21-23)
20. RZEKA
Trzy osoby znalazły się pewnego dnia na brzegu rzeki o wodach spienionych i groźnych. Osoby te musiały przeprawić się na drugi brzeg. Była to dla nich sprawa bardzo ważna. Pierwszy mężczyzna, przebiegły kupiec
i kombinator, który potrafił kierować ludźmi i sprawami, ukląkł i zwrócił się do Boga:
-Panie, spraw, by, odważył się rzucić w te groźne wody i przeprawić się przez rzekę. Po drugiej stronie czekają na mnie ważne sprawy. Podwoję moje zyski, ale muszę się spieszyć…
Wstał i po chwili wahania rzucił się do wody. Ale rzeka porwała go ze sobą.
Drugi był żołnierzem, znanym prawości i mocy ducha. Stanął na baczność i tak się modlił:
-Panie, obdarz mnie siłą, bym mógł przezwyciężyć tę przeszkodę. Ja zwyciężę rzekę, gdyż walka o zwycięstwo jest moją dewizą.
Rzucił się bez wahania, ale prąd był silniejszy od niego i porwał go ze sobą.
Trzecią osobą była pewna kobieta. W domu czekali na nią mąż i dzieci. Również ona uklękła
i pomodliła się:
-Panie, pomóż mi, obdarz mnie radą i mądrością, abym mogła przeprawić się przez tę groźną rzekę.
Wstała i zauważyła w pobliżu pasterza, który pilnował swego stada na pastwisku.
-Czy jest tu jakaś możliwość przeprawienia się przez rzekę? - spytała.
-Dziesięć minut drogi stąd, za tą wydmą, znajduje się most. - odpowiedział pasterz.
* * *
Czasami wystarcza odrobina pokory. I ktoś, kto daje właściwą wskazówkę.
21. WSZYSTKO JEST W PORZĄDKU
Pewnego dnia do jednego ze szpitali został przyjęty - na oddział intensywnej terapii - pacjent o imieniu Karol. Był to mężczyzna wysoki i potężny, który miał raka kości. Chociaż bardzo cierpiał, rzadko się skarżył. Żona otaczała go wielką miłością i starała się na wszystkie sposoby, by miał jak najlepszą opiekę. Kilka razy był już poddawany chemioterapii i jego energia, siła życia wyczerpała się. Gdy został przyjęty do szpitala po raz ostatni, cierpiał bardzo, ale trudno było mu pomóc; lekarze wiedzieli, że nie da się nic zrobić dla niego. Znajdował się już w stanie terminalnym. Czuł tak intensywny ból, że żaden lek nie był w stanie go uśmierzyć. Żona jedynie przez kilka minut mogła być z nim sama.
Którejś nocy, pod koniec dyżuru, pielęgniarka jeszcze ostatni raz zrobiła obchód swego oddziału i zajrzała do Karola. Drzwi do jego pokoju otworzyła cicho, by nie zbudzić chorego. Snop światła z korytarza oświetlił wnętrze pokoju. Pielęgniarka spojrzała na łóżko i nie potrafiła powstrzymać okrzyku zdumienia.
Karol leżał na plecach, w pozycji najbardziej dla niego bolesnej. Obok niego leżała jego żona, która obejmowała głowę męża, opartą na jej ramieniu; pozostawała skulona przy jego boku, niczym mały jelonek blisko matki. Spałą głęboko, słychać było jej oddech z lekkim poświstem.
Pielęgniarka zatrzymała się przy drzwiach, niczym intruz.
Gdy miała już wychodzić z pokoju, Karol otworzył oczy, uśmiechnął się, jakby chciał jej powiedzieć: „Wszystko jest w porządku!”
* * *
Pewna dziewczynka została przyjęta do szpitala w ciężkim stanie, w wyniku poważnej choroby.
Wiedziała, że jej koniec jest bliski, i że nie ma dla niej ratunku.
Starała się dodawać sobie odwagi , ale nieustannie przychodziło jej na myśl jedno pytanie:
„Dlaczego to spotyka właśnie mnie?”
Była coraz słabsza i zrezygnowana.
Pewnego dnia przyszedł do niej w odwiedziny szkolny kolega.
Chłopak wszedł niezdecydowany do pokoju.
Był zakłopotany, ale spojrzawszy na koleżankę, zauważył w jej oczach błysk szczęścia.
Znając je tragiczną sytuację, spytał nagle:
-Dlaczego jest taka szczęśliwa?
-Gdyż ty tu jesteś. - odpowiedziała dziewczyna.
22. MAŁY CZARODZIEJ
Mały czarodziej był zawsze wesoły i w dobrym humorze. Ale w ostatnim okresie ogarniały go nagłe smutki i myśli pełne czarnych chmur.
-Jabłka są dojrzałe - myślał. - a ja nie mam nikogo, z kim mógłbym podzielić się pięknym, czerwonym owocem. Grzyby obrodziły się w lesie, ale nie mam nikogo, kto by ze mną poszedł pozbierać je i wspólnie przygotować smakowitą pizzę z grzybkami.
I wzdychał, myśląc o tym, jak wspaniale byłoby mieć przyjaciela.
Pewnego dnia przechodził tamtędy chłopiec. Mały czarodziej wyszedł ze swego domku w lesie i spytał go:
-Chcesz być moim przyjacielem?
-Mam już przyjaciela, na imię mu Mariusz. - odpowiedział chłopiec i udał się w dalszą drogę.
Wówczas mały czarodziej znalazł małego zajączka i spytał go:
-Chcesz być moim przyjacielem?
Ale zajączek jedynie poruszył głową swymi długimi uszkami, a potem powiedział:
-Nie.
To samo odpowiedzieli mu koziołek, dzik i drwal.
-Tym gorzej dla was! - pomyślał mały czarodziej. -Mogę stworzyć sobie doskonałego przyjaciela za jednym skinieniem czarodziejskiej różdżki.
Wszedł na ogromny kamień, owinął się w niebieski płaszcz, usiany złotymi gwiazdami i wypowiedział magiczną formułę. Potem zamknął oczy, gdyż chciał zrobić sobie niespodziankę i gdy je otworzył, obok siebie maleńką sowę.
-Abrakadabra…? - zawołał zdziwiony czarodziej. -Wyobrażałem sobie przyjaciela trochę większego.
-Przyjaciela nie można sobie stworzyć za jednym skinieniem magicznej różdżki.
- oświadczyła sowa, otwierając i zamykając wielkie okrągłe oczy. -Na przyjaciela trzeba sobie zasłużyć
i zapracować na niego. I niewiele znaczy, czy jest on mały, czy ogromny.
Wtedy mały czarodziej starał się zaskarbić sobie przyjaźń sowy. Razem śpiewali, rozwiązywali łamigłówki, a potem on prowadził sówkę na przechadzkę, trzymając ją na swojej ręce. I tak pewnego dnia zdali sobie sprawę, że stali się rzeczywiście przyjaciółmi, i to było wspaniałe.
Ale pewnego dnia, wędrując po lesie, dotarli do złocistej polany, otoczonej bukami.
-Popatrz! - zawołała sowa i wskazała na ciemną dziuplę w pniu drzewa. -Chcę tam zamieszkać!
-Ale ty nie możesz mnie opuścić! - zaprotestował mały czarodziej. -Jesteś moją przyjaciółką!
-Tak. - odpowiedziała sowa, która już znalazła się w dziupli drzewa. -Ale ja jestem sową, a sowa musi mieszkać na drzewie. Zawsze tak było. A kto rzeczywiście kocha przyjaciela, musi pomagać mu, by czuł się szczęśliwy!
-Kto rzeczywiście kocha przyjaciela, musi pomagać mu, by czuł się on szczęśliwy. - powtórzył mały czarodziej.
I tak zostali przyjaciółmi na zawsze.
* * *
Przyjaciela nie można stworzyć za jednym skinieniem czarodziejskiej różdżki.
Na przyjaciela trzeba sobie zasłużyć i zdobyć go. I nie ma znaczenia, czy jest on wielki, czy mały!
23. PUSTELNICY
Wielu pustelników mieszkało w pobliżu źródła. Każdy z nich zbudował sobie swoją chatę i spędzał dni
w głębokiej ciszy, na rozważaniach i na modlitwie. Każdy w skupieniu wzywał obecności Boga.
Bóg chciał ich odwiedzić, ale nie udało Mu się znaleźć drogi. Widział jedynie odległe od siebie punkciki, pośród rozległej pustyni.
Pewnego dnia z powodu nagłej konieczności, jeden z pustelników udał się do drugiego. Na ziemi został mały ślad kroków. Drugi pustelnik zrewanżował się za wizytę i ślad się pogłębił. Również inni pustelnicy zaczęli się odwiedzać.
Zdarzało się to coraz częściej.
Pewnego dnia, Bóg, zawsze wzywany przez dobrych pustelników, z wysoką ujrzał całą pajęczynę dróżek, które łączyły ich chaty. Bardzo zadowolony, powiedział:
-Teraz tak! Teraz mam już drogę wytyczoną, mogę pójść odwiedzić ich.
* * *
Prosiłem Boga, aby oddalił ode mnie pychę i Bóg powiedział: „Nie”.
Powiedział, że to nie do Niego należało oddalenie pychy, ale, że to powinienem z niej zrezygnować.
Prosiłem Boga, by uzdrowił mego syna, inwalidę, ale Bóg powiedział: „Nie!”
Powiedział, że ciało jest jedynie czymś przejściowym.
Prosiłem Boga, by obdarzył mnie cierpliwością, a Bóg powiedział: „Nie”.
Powiedział, ze cierpliwość jest owocem cierpienia. Że nie udzieli mi jej, muszę sam ją zdobyć.
Poprosiłem Boga, by obdarzył mnie szczęściem i Bóg powiedział: „Nie”.
Powiedział, że On obdarzy mnie swymi darami. Zdobycie szczęścia jest moim zadaniem.
Prosiłem Boga, by pozbawił mnie bólu i Bóg powiedział „Nie”.
Powiedział, że cierpienie odsuwa nas od trosk tego świata i zbliża nas bardziej do Niego.
Prosiłem Boga, by spowodował rozwój mego ducha i Bóg powiedział: „Nie!”
Powiedział, że muszę wzrastać sam, i że On przytnie mnie odpowiednio, abym mógł owocować.
Spytałem Boga, czy mnie kocha i Bóg powiedział; „Tak!”
On dał Swego jedynego Syna, który umarł za mnie i powiedział, że pójdę do nieba, gdyż wierzę.
Poprosiłem Boga, by pomógł mi kochać innych, tak jak On mnie kocha i Bóg odpowiedział:
„Wreszcie zrozumiałeś!”
24. WSZYSTKO
Tego samego dnia, w kilka miesięcy po urodzeniu, mały, kulawy Leonardo (nazywany Leo) i Tommaso znaleźli się w instytucie dla dzieci pozbawionych rodziny. Wolontariuszki były dla nich bardzo dobre, trochę mniej dzieci ze szkoły podstawowej, do której chodzili. Często wykazywały okrucieństwo wobec nieśmiałego Leo,
ale Tommaso umiał je ustawić, gdyż był dzieckiem silnym i inteligentnym. Był najlepszym uczniem w klasie, najzwinniejszym chłopcem na podwórzu. To Tommaso pomagał biednemu Leo i zawsze pozostawał blisko niego. Pocieszał go, gdy ten się bał, czekał na niego w czasie przechadzek, bawił się z nim, starał się, by kolega nie martwił się swoim kalectwem, rozśmieszał go, opowiadając mu zabawne historie.
Do instytutu przychodziły często pary małżeńskie, poznawały dzieci, brały je na przechadzkę,
myśląc o ewentualnej adopcji. Nikt nie interesował się kalekim Leo, a Tommaso wymyślał zawsze jakiś pretekst,
by nie wychodzić na przechadzki z gośćmi. Dwukrotnie postąpił tak z dr Turrinim i jego żoną, Anną.
Pewnej niedzieli, dr Turrini zawołał Tommaso i spokojnie spojrzał mu w oczy.
-Jesteś dzieckiem zdolnym. Czy chciałbyś zamieszkać u nas? Na razie byłbyś tylko
pod naszą opieką, ale chcielibyśmy adoptować cię jako prawdziwego syna. Co ty na to?
Tommaso zaniemówił. Mieć mamusię i tatusia, tak jak wszyscy…
-O t-a-a-ak, proszę pana! - wyszeptał.
Nagle radość zniknęła z jego oczu. Jeżeli on odejdzie, kto zajmie się małym, kulawym Leo?
-Ja… dziękuję panu bardzo, - powiedział. - ale nie mogę pójść do państwa!
I uciekł, zanim doktor mógł zauważyć jego łzy.
Trochę później doktor odszukał go z wolontariuszkami. Tommaso właśnie pomagał Leo włożyć specjalny but ortopedyczny. Doktor spojrzał na niego.
-To z jego powodu nie chciałeś zostać naszym synem?
-Ja… ja jestem wszystkim, co on posiada... - powiedziało dziecko.
* * *
Z pewnością jest ktoś, dla kogo stanowisz „wszystko, co on posiada”.
25. KLUB DZIEWIĘĆDZIESIĘCIU DZIEWIĘCIU
Żył kiedyś bardzo smutny król, który miał służącego, człowieka niezwykle szczęśliwego. Ten poruszał się zawsze z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Sługo, - spytał pewnego dnia król. -jaka jest tajemnica twojej wesołości?
-Nie mam żadnej tajemnicy. Nie mam pop prostu powodu, by być smutnym. Jestem szczęśliwy, mogąc ci służyć. Żyję z żoną w domu, który mi przydzielono. Mam żywność i odzież, ale i trochę monet napiwku, od czasu do czasu.
Król wezwał najmędrszego ze swych doradców:
-Chcę poznać tajemnicę szczęścia mego służącego.
-Nie możesz zrozumieć tajemnicy jego szczęścia. Możesz jedynie to szczęście przywłaszczyć sobie, jeśli tego chcesz.
-Jak?
-Wprowadzę twego sługę w krąg dziewięćdziesięciu dziewięciu.
-Co to znaczy?
Zrób to, co ci powiem.
Idąc za wskazówkami doradcy, król przygotował sakiewkę zawierającą 99 złotych monet i dał ją swemu słudze z poleceniem:
-Ten skarb należy do ciebie. Korzystaj z niego, ale nie mów nikomu, od kogo go dostałeś.
Sługa nigdy nie widział tylu pieniędzy i podniecony zaczął je przeliczać: 20, 30, 40, 50, 60… 99! Rozczarowany, spojrzał na stół w poszukiwaniu brakującej monety.-Zostałem okradziony! - zawołał. -Zostałem okradziony!
Szukał znowu na stole, na ziemi, w sakiewce, wśród odzieży, w kieszeniach, pod meblami…
Leżąca na stole kupka błyszczących monet przypominała mu, że ma 99 złotych monet. Tylko 99!
-99 monet to dużo pieniędzy. Ale brakuje mi jednej monety. 99 nie jest liczbą pełną.
- myślał. -100 to liczba pełna, ale 99 nie!
Twarz sługi nie przypominała już dawnego oblicza. Miał zmarszczone czoło, a rysy twarzy pozbawione łagodności. Kiedy mrużył oczy, jego usta wykrzywiały się w okropnym grymasie, ukazując zęby. Obliczył, ile musiałby pracować, by zarobić na setną monetę. Zmusiłby do pracy też swą żonę i dzieci. Może 10, 12 lat, ale zdobyłby ją!
Sługa wszedł w krąg dziewięćdziesięciu dziewięciu! Po krótkim czasie król go zwolnił. Nie chciał mieć sługi, który zawsze był w złym humorze.
* * *
A gdybyśmy zdali sobie nagle sprawę z tego,
Że tych naszych 99 monet stanowi 100 % skarbu?
I że nic nam nie brakuje, nikt nam nie zabrał niczego?
Liczba 100 nie jest bardziej okrągła od 99.
To jedynie pułapka, marchewka,
jaką umieszczono nam przed nosem, aby nas otumanić.
By kazać nam, zmęczonym, w złym humorze,
Nieszczęśliwym, zrezygnowanym ciągnąć wózek.
Pułapka, by nie pozwolić nam nigdy przestać ciągnąć.
Ile rzeczy uległoby zmianie, gdybyśmy potrafili się skarbami, jakie posiadamy!
26. BÓG PRZYBYWA !
Któregoś dnia pewien mężczyzna dowiedział się, że Bóg zamierza go odwiedzić.
-Mnie? - zaniepokoił się. -W moim domu?
Zaczął gorączkowo biegać po wszystkich pokojach, wszedł po schodach, aż na dach. Znów zszedł i szybko udał się do piwnicy. Zobaczył swój dom innymi oczyma, teraz, gdy miał przyjść Bóg.
-Niemożliwe! O, ja biedny! - lamentował. -Nie mogę przyjmować gościa w takim bałaganie. Wszystko jest brudne, wszędzie pełno śmieci. Nie ma jednego miejsca odpowiedniego dla ugoszczenia Boga. Nawet brakuje powietrza do oddychania!
Otworzył szeroko drzwi i okna.
-Bracia! Przyjaciele! - wołał. -Niech ktoś pomoże mi w porządkowaniu! Ale szybko!
Zaczął energicznie sprzątać swój dom. Poprzez gęstą chmurę kurzu, która unosiła się wszędzie, zobaczył kogoś, kto przyszedł mu pomóc. We dwójkę było łatwiej. Wyrzucili niepotrzebne rzeczy, umieścili je w jednym miejscu i spalili. Na kolanach wytarli podłogi i schody. Zużyli wiele wiader wody, by umyć wszystkie okna. Usunęli brud, który zagnieździł się po kątach.
-Nigdy nie skończymy! - narzekał mężczyzna.
-Skończymy! - mówił spokojnie ten drugi.
Pracowali razem, ramię w ramię, przez cały dzień. I w końcu dom wydawał się odnowiony, czysty
i pachnący.
Gdy się ściemniło, udali się do kuchni i nakryli do stołu.
-Teraz - powiedział mężczyzna. -może przyjść mój Gość. Teraz może przyjść mój Bóg!
-Ja już tu jestem! - powiedział Nieznajomy.
I usiadł przy stole.
-Usiądź i ty, i posil się ze Mną!
* * *
A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. (Mt 28,20)
27. GDZIE JEST MÓJ POCAŁUNEK ?
Żyła kiedyś dziewczynka imieniu Cecylia. Jej rodzice pracowali bardzo dużo. Była to dobra, szczęśliwa rodzina. Brakowało tylko jednego, ale dopiero w pewnym momencie zauważyła to Cecylia.
Pewnego dnia, gdy Cecylia miała 9 lat, po raz pierwszy nocowała w domu swej przyjaciółki Adeli.
Gdy nadeszła pora spoczynku, mamusia Adeli odsunęła trochę ich kołderki i każdą pocałowała na dobranoc.
-Kocham cię. - powiedziała mamusia do Adeli.
-Ja też cię kocham. - szepnęła dziewczynka.
Cecylia była wytrącona z równowagi i nie mogła zasnąć. Nikt nigdy nie całował jej na dobranoc,
ani nie powiedział jej, że ją kocha. Przez całą noc nie spała, rozmyślając i zastanawiając się nad tym.
-A przecież tak powinno być.
Gdy wróciła do domu, nie przywitała się z rodzicami i pobiegła do swego pokoju. Dlaczego nigdy jej
nie pocałowali? Dlaczego nie uściskali jej i nie powiedzieli, że ją kochają?
Cecylia płakała długo, wreszcie usnęła. Przez wiele dni była zagniewana. W końcu postanowiła uciec
z domu. Przygotowała swój plecak, ale nie wiedziała, gdzie ma się udać. Rodzice wydawali się jej zimni i najgorsi na świecie. Nagle znalazła rozwiązanie. Poszła do swej mamusi i pocałowała ją w policzek, mówiąc:
-Kocham cię!
Potem pobiegła do ojca i uściskała go.
-Dobranoc, tatusiu. - powiedziała. -Kocham cię!
Potem położyła się do łóżka, pozostawiając oniemiałych rodziców w kuchni.
Następnego ranka, gdy przyszła na śniadanie, pocałowała mamusię i tatusia.
Na przystanku autobusowym wspięła się na palce i jeszcze raz pocałowała mamusię ze słowami:
-Cześć mamusiu, kocham cię!
Cecylia postępowała tak dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu. Czasami rodzice odsuwali się sztywni i zakłopotani. Albo śmiali się z tego. Ale Cecylia nie poddawała się. Miała swój plan
i realizowała go dokładnie. Pewnego wieczoru zapomniała pocałować mamusię przed udaniem się na spoczynek. Po chwili drzwi do jej pokoju uchyliły się i weszła matka.
-A gdzie jest mój buziak? - spytała, udając zagniewaną.
Cecylia usiadła na łóżku i powiedziała:
-Och, zapomniałam!
Ucałowała matkę i powiedziała:
-Kocham cię, mamusiu!.
Potem położyła się i zamknęła oczy. Ale mamusia pozostała przy niej i w końcu powiedziała:
-Ja też bardzo cię kocham!
Potem nachyliła się i pocałowała Cecylię w policzek. Dodała też z udaną surowością:
-I nie zapominaj pocałować mnie zawsze na dobranoc.
Cecylia uśmiechnęła się i powiedziała:
-To nie zdarzy się nigdy więcej!
* * *
Dzisiaj też może ktoś oczekuje na „swój” pocałunek.
Od Ciebie.
28. BEZ USPRAWIEDLIWIENIA
Którejś niedzieli, na bramie kościoła wywieszono takie obwieszczenie:
„Aby umożliwić wszystkim przyjście do kościoła, w najbliższą niedzielę zorganizujemy SPECJALNĄ NIEDZIELĘ BEZ USPRAWIEDLIWIEŃ. W zakrystii zostaną umieszczone łóżka dla wszystkich tych, którzy twierdzą: »Niedziela jest jedynym dniem tygodnia, w którym mogę się wyspać.«
Przygotowany zostanie specjalny sektor miękkich foteli dla tych, którzy uważają, że ławki są niewygodne.
Odpowiednie krople do oczu zostaną ofiarowane tym, którzy mają oczy zbyt zmęczone wpatrywaniem się przez całą noc w telewizję.
Stalowy kask otrzymają wszyscy, którzy mówią: »Jeżeli pójdę do kościoła, może spaść mi na głowę
dach.«
Miękkie pledy dostarczy się osobom, które twierdzą, ze kościół jest zbyt zimny, a wentylatory osobom, które uważają, że w kościele jest za gorąco.
Do dyspozycji będą kartki dla tych, którzy pragną przeprowadzić klasyfikację osób zawsze chodzących do kościoła, ale zachowujących się gorzej od innych.
Krewni i przyjaciele zostaną wezwani do pomocy paniom, które nie mogą równocześnie przyjść do kościoła i przygotować obiadu.
Wszystkim, którzy niepokoją się koniecznością złożenia ofiary, rozda się odznaki z napisem: »Już dałem.«
W jednej nawie zostaną umieszczone drzewa i kwiaty dla osób szukających Boga w przyrodzie.
Lekarze zajmą się osobami, które chorują wyłącznie w niedzielę.
Dostarczymy aparaty osobom, które nie słyszą kazania, a specjalne zatyczki tym, którym jest zbyt głośno.
Kościół zostanie ozdobiony równocześnie gwiazdami betlejemskimi i liliami wielkanocnymi dla tych, którzy zawsze i jedynie lubią jeden rodzaj kwiatów.”
* * *
„Tak, jednej godziny nie mogliście czuwać ze Mną?
Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe.”
(Mt 26, 40-41)
Dzisiaj czuwanie z Jezusem stało się skazaniem na ciężkie roboty przymusowe.
Bóg ofiaruje nam wieczność. My dajemy Mu niechętnie kilka minut.
29. DAWANIE
Droga wędrowała mamusia z dzieckiem. Dziecko miało w ręce ciastko. Przechodzili obok biednej kobiety, która wyciągnęła rękę do przechodniów. Obok niej siedział skulony, brudny chłopczyk, w nędznej odzieży, zbyt dużej na niego. Dziecko, trzymając rękę mamusi, zatrzymało się przy chłopcu i przyglądało mu się przerażone. Potem spojrzało na trzymane w ręce ciastko i na matkę, jakby prosząc o pozwolenie. Matka wyraziła zgodę lekkim ruchem głowy. Dziecko wyciągnęło rączkę do cyganiątka i dało mu ciastko, a potem szybko oddaliło się z mamusią.
Jakiś przechodzień, który widział tę scenę, powiedział do matki:
-Teraz pewnie kupi pani synowi inne ciastko, może większe?
-Nie, dlaczego?
-Ten, kto daje, musi przecież odmówić sobie.
* * *
Ziarnko zboża ukryło się w spichlerzu.
Nie chciało być zasiane.
Nie chciało umrzeć.
Nie chciało być zmarnowane.
Chciało zachować własne życie.
Nie chciało zostać chlebem.
Nie chciało być zaniesione na stół.
Ani poświęcone i podzielone.
Nigdy nie chciało oddać życia.
Nigdy też nie dało radości.
Pewnego dnia przyszedł wieśniak
I razem ze śmieciami wyrzucił również ziarenko zboża.
30. ROZTARGNIONY ALCHEMIK
Żył kiedyś pewien alchemik, który poświęcił całe swoje życie na szukanie kamienia filozoficznego, rzadkiego magicznego kamienia mającego moc przekształcania żelaznych przedmiotów w złoto.
-Zbadam wszystkie kamienie na ziemi, jeden po drugim. Z pewnością znajdę kamień filozoficzny. - myślał.
Początkowo wydawało się to sprawą prostą. Alchemik przewiązywał się żelaznym łańcuchem i dotykał nim każdy napotkany kamień. Wędrował i wędrował, a gdy tylko zauważył jakiś kamień, brał go i dotykał go łańcuchem. Ten gest stał się całym jego życiem.
Minęło lato i alchemik, z rozwianymi włosami pokrytymi kurzem, wychudły, o ustach zaciśniętych tak,
jak zamknięte drzwi jego serca, nadal wędrował w poszukiwaniu magicznego kamienia. Wszyscy patrzyli na niego jak na szaleńca.
Pewnego dnia jakiś chłopak ze wsi zbliżył się do niego i spytał;
-Powiedz mi, gdzie znalazłeś ten złoty łańcuch, którym jesteś opasany?
Alchemik zadrżał: łańcuch, kiedyś z żelaza, stał się teraz naprawdę złoty i błyszczał, opasując jego pas. To nie był sen, ale kiedy nastąpiła zamiana? Uderzył się silnie w czoło. Gdzie osiągnął swą metę?
Przyzwyczaił się do zbierania kamieni, dotykania nimi łańcucha, a potem do wyrzucania ich, nie patrząc, czy przemiana nastąpiła. I tak biedny alchemik znalazł kamień filozoficzny i utracił go!
Słońce zachodziło i niebo było złociste. Alchemik wrócił na przebytą drogę, żeby rozpocząć poszukiwania od nowa. Ale jego ciało było przygarbione i pozbawione sił. Serce było zmęczone, a on sam przypominał drzewo pozbawione korzeni.
* * *
„Dopiero teraz, gdy umieram, zdaję sobie sprawę, że moje ręce są puste…
Żyłem, nie żyjąc… Myślałem tylko o sobie!
Ale dlaczego pewne sprawy rozumie się dopiero wówczas, gdy nie ma się już czasu, by je zrobić ?”
(Umierający w szpitalu. Miał 68 lat)
31. RYBAK
W pewnej wsi rybackiej, w której mężczyźni opuszczali domy na długi czas i wypływali w morze
na swych łodziach, obowiązywało stare, bardzo surowe prawo: cudzołóstwo było karane śmiercią.
Żonę, którą w czasie nieobecności męża złapano na zdradzie, zrzucano do morza z nadbrzeżnej skały,
ze związanymi rękami i nogami.
Zdarzyło się, że młoda kobieta z tej wsi zdradziła męża, który znajdował się daleko na morzu
na połowach.
Ludność tej wsi, oburzona niewiernością kobiety, postanowiła zastosować to surowe prawo. Na próżno biedna dziewczyna błagała o litość.
Związano ją i zrzucono ze skały.
Ale zanim kobieta znalazła się w morzu, wielka, mocna sieć rybacka wysunęła się niespodziewanie
ze skały i podtrzymała ją.
Mąż zjawił się, by ją uratować.
* * *
Para małżonków obchodziła uroczyście trzydziestolecie zaślubin.
Ktoś, jak to jest w zwyczaju, spytał kobietę:
-Jaka jest twoja tajemnica?
Ona zaś odpowiedziała z uśmiechem:
-W dniu ślubu postanowiłam sporządzić listę dziesięciu uchybień mojego męża,
Które byłam skłonna mu wybaczyć.
Zdecydowałam, że będę mogła żyć dalej z tymi dziesięcioma.
Gdy spytano ją, jakie to wady zostały wymienione w tej liście, kobieta odpowiedziała:
-Nigdy jej nie sporządziłam; i tak za każdym razem, gdy mój mąż robi coś,
Co mnie naprawdę gniewa, mówię sobie:
-Na szczęście, to jest jeden z punktów tej listy!
32. KAWAŁEK GAŁĘZI
Pewien mężczyzna przechowuje w salonie na honorowym miejscu dziwny przedmiot. Jeśli ktoś spyta, dlaczego umieścił go w takim miejscu, człowiek ten opowiada taką oto historię:
„Pewnego dnia mój dziadek zaprowadził mnie do parku. Było to mroźne popołudnie zimowe. Dziadek szedł za mną i uśmiechał się, ale czuł w sobie jakiś ciężar. Jego serce było chore, bardzo sfatygowane. Udałem się
w kierunku stawu. Był cały zamarznięty.
-Chciałbym się poślizgać! - wrzasnąłem. -Chciałbym choć raz poślizgać się na lodzie!
Dziadek był zaniepokojony. W momencie, w którym wszedłem na lód, krzyknął:
-Uważaj…!
Za późno. Lód nie wytrzymał i krzycząc, wpadłem do wody. Dziadek, drżąc cały, ułamał kawał gałęzi
i podał mi go. Chwyciłem gałąź, a on z całych sił pociągnął mnie do siebie i wyciągnął z przerębla.
Płakałem i dygotałem. Dobrze zrobiła mi gorąca kąpiel w domu i łóżko, ale dziadka wydarzenie to było zbyt silne, zbyt emocjonujące. Tej nocy zmarł na silny atak serca. Nasz ból był ogromny.
Pobiegłem nad staw i odnalazłem kawałek znanej mi gałęzi. Dzięki niej, dziadek uratował mi życie, ale on sam stracił je! Dopóki będę żył, ten kawałek gałęzi będzie wisiał na ścianie, jako znak miłości dziadka do mnie!”
* * *
Dlatego chrześcijanie mają w swych domach kawałek drewna w formie krzyża.
33. KAŻDEGO WIECZORU
Jedno z najbardziej żywych wspomnień z mojego dzieciństwa związane jest z powrotem ojca z pracy do domu, o godzinie w pół do siódmej wieczorem. Ja i mój brat słyszeliśmy, jak dzwonił wielokrotnie - dla żartu - dopóki jeden z nas nie otworzył mu drzwi.
Zazwyczaj byliśmy w kuchni, odrabialiśmy lekcje albo oglądaliśmy telewizję i wydawaliśmy entuzjastyczne okrzyki, kiedy usłyszeliśmy to znajome dzwonienie.
Pędziliśmy po schodach, otwieraliśmy bramę domu i wtedy on mówił do nas:
-Dlaczego tak długo to trwało?
To był najlepszy moment dnia, gdy on wracał do domu.
Istnieje jeszcze inne wspomnienie, które towarzyszyć mi będzie zawsze i odnosi się do prawdziwego, codziennego obrzędu, do kolacji.
Siadaliśmy wszyscy do stołu, a potem on, kładąc jedną rękę na ramieniu mamusi, mówił:
-Ale czy wy dwaj wiecie, że macie najbardziej niezwykłą mamusię w świecie?
Było to zdanie, które lubił powtarzać każdego dnia.
* * *
Obrzędy, zwyczaje stanowią ćwiczenia serca.
34. PORCELANOWY WAZON
Pewnego dnia wielki Nauczyciel zebrał wszystkich uczniów, być wybrać swego asystenta.
-Przedstawię wam problem. - powiedział Mistrz. -Ten, kto go rozwiąże, zostanie moją prawą ręką.
Powiedziawszy to, ustawił stolik na środku Sali, a na nim postawił cenny porcelanowy wazon, ozdobiony delikatnymi, złotymi różami.
-Oto problem. Rozwiążcie go!
Zakłopotani uczniowie zastanawiali się nad `problemem”. Był to wspaniały porcelanowy wazon: podziwiali jego niezwykłe ozdoby i elegancję róż.
-Co on przedstawia? Jaka jest jego zagadka? Co należało zrobić? - pytali siebie.
Czas mijał i nikt nie ośmielił się zrobić czegokolwiek, poza kontemplowaniem „problemu”.
W pewnym momencie jeden z uczniów wstał, spojrzał na Nauczyciela i na kolegów, a potem zdecydowanym krokiem ruszył ku wazonowi i zrzucił go na ziemię, rozbijając na drobne kawałki.
-Wreszcie ktoś to zrobił! - zawołał wielki Nauczyciel. -Zacząłem wątpić w formację, jaką starałem się wam przekazać przez wszystkie lata.
Potem zwrócił się do młodzieńca:
-Ty będziesz moim asystentem!
Podczas gdy młodzieniec wracał na swoje miejsce, Nauczyciel wytłumaczył:
-Wyraziłem się jasno. Powiedziałem, ze to jest „problem”. Nieważne, jaki może być piękny czy pociągający, problem musi zostać wyeliminowany!
* * *
Istnieje tylko jeden sposób na rozwiązanie problemu: trzeba się z nim zmierzyć.
35. ZAPROSZENIE
Ojciec nauczył się, że wiele konfliktów z dziećmi udawało mu się rozwiązywać w pizzerii. Przez kilka lat zawoził tam, od czasu do czasu, swoją najstarszą córkę, n pewnego rodzaju spotkania ojca z córką. Postanowił tak samo postępować z młodszą córeczką. Na pierwsze takie spotkanie zawiózł ją na kolację do pizzerii blisko domu.
Gdy podano im pizzę, zdecydował, że jest to właściwy moment, by powiedzieć dziewczynce, jak bardzo
ją kocha i jak ogromnie ją ceni.
-Julio, - powiedział. -chcę, byś wiedziała, że cię kocham i że dla mnie i dla mamusi jesteś naprawdę wspaniała. Modlimy się zawsze wieczorem za ciebie i teraz, gdy dorastasz i każdego dnia stajesz się wspaniałą dziewczyną, możemy być tylko dumni z ciebie!
Gdy skończył wymawiać te słowa, zamilkł i wziął widelec, by zacząć jeść, ale nie mógł go podnieść do ust.
Dziewczynka wyciągnęła rękę, kładąc ją na ręce ojca. Jego oczy spotkały się z jej oczami, a ona
ze wzruszeniem powiedziała:
-Zaczekaj, tatusiu, zaczekaj.
Ojciec odłożył widelec i znów tłumaczył córce, dlaczego on i matka kochają ją i szanują. Potem znów chwycił za widelec. Ale po raz drugi, a potem po raz trzeci i czwarty był zatrzymywany zawsze tymi samymi słowami:
-Zaczekaj, tatusiu, zaczekaj!
Tego wieczoru ojciec niewiele zjadł, ale dziewczynka po powrocie do domu pobiegła do mamusi
i powiedziała:
-Jestem rzeczywiście specjalną córką, mamusiu. Tatuś mi to powiedział!
* * *
Wczoraj wieczorem byłem rzeczywiście zadowolony. Po raz pierwszy wyszedłem z moim ojcem.
Przedstawił mnie3 swoim kolegom i powiedział im, że jestem dobrym synem.
(Andrea, lat 17)
Kochać kogoś to bardzo piękne.
Ważne jednak, aby jemu o tym tylko powiedzieć.
36. OSZUSTWO SZATANA
Pewnego dnia szatan postanowił powiększyć wartość swoich złych działań. Zgromadził naczelników departamentu i główny sztab dywizji piekielnej propagandy i reklamy, aby wymyślić nowe kampanie pokus i pułapek dla ludzi, a także nowe sposoby, by zniszczyć sens ich życia.
-Powiedz im, że Bóg nie istnieje. - zaproponował jeden diabeł.
Szatan warknął:
-Chciałbym coś mniej oczywistego!
-Powiedz im, że żadne z ich działań nie ma konsekwencji. - powiedział inny.
Szatan pokiwał głową i rzekł:
-Już sami tak myślą.
Trzeci zasugerował:
-Powiedz im, że tak bardzo oddalili się od prawa, ze nigdy więcej nie uda im się na nią powrócić, gdyż ludzie nie potrafią zmienić.
Szatan warknął:
-Już tego próbowałem!
Najstarszy i najbardziej chytry z diabłów poprosił o głos:
-Niech po prostu wierzą, że mają jeszcze wiele, wiele czasu…
Szatan uśmiechnął się zadowolony:
-To jest rzeczywiście dobry pomysł!
* * *
Gdybym wiedziała, że to ostatni raz, patrzyłabym na ciebie, jak zasypiasz. Okryłabym cię lepiej kołdrą, podziękowałabym Panu za twoje cenne życie. Patrzyłabym trochę, jak śpisz.
Gdybym wiedziała, że to ostatni raz, towarzyszyłabym ci aż do drzwi, gdy wychodzisz, pocałowałabym cię, uściskałabym cię i poprosiłabym, byś wrócił, abym jeszcze raz mogła cię pocałować.
Gdybym wiedziała, że to ostatni raz, słuchałabym twego głosu, zgasiłabym telewizor, odłożyłabym gazetę i poświęciłabym tobie całą uwagę. Zapamiętałabym dźwięk twego głosu i światło twoich oczu.
Gdybym wiedziała, że to ostatni raz, słuchałaby, twego śpiewu, śpiewałabym razem z tobą
i poprosiłabym cię, byś zaśpiewał jeszcze raz.
Gdybym wiedziała, że to ostatni raz jestem z tobą, nadałabym wielką wartość tej chwili.
Nie martwiłabym się o talerze, o podwórze, nawet o rachunki.
Gdybym wiedziała, że to ostatni raz, pragnęłabym być z tobą zawsze.
Gdybym wiedziała, że to ostatni raz jesteśmy razem, chciałabym widzieć cię szczęśliwym. Ugotowałabym ci twoje ulubione potrawy, zagrałabym z tobą w twoją ulubioną grę. Wzięłabym jeden dzień wolnego, aby być z tobą. Nie dbałabym tak bardzo o uporządkowanie zabawek i pościelenie łóżek. Przypominałabym ci, jak bardzo jesteś ważny dla mnie. Powiedziałabym ci, jak bardzo pragnę, byś poszedł
do Raju. Powiedziałabym ci, byś był silny. Powiedziałabym, że cię kocham i śmiejąc się, dzielilibyśmy się naszymi ulubionymi wspomnieniami.
Gdybym wiedziała, że to ostatni raz, czytałabym razem z Tobą Pismo św. i pomodlilibyśmy się razem do Boga. Podziękowałabym Panu za to, że się spotkaliśmy i że opiekowałeś się nami w sposób wspaniały.
Gdybym wiedziała, że to ostatni raz jesteśmy razem, płakałabym, gdyż chciałabym spędzić więcej czasu z tobą. Gdybym wiedziała, że to ostatni raz…
Zupełnie nie wiem, kiedy nadejdzie ten ostatni raz. Pomóż mi, Panie, ukazać moją miłość wszystkim osobom, które miały wpływ na moje życie.
To może być ostatni raz, gdy jesteśmy razem.
37. ZŁOTE GODY
Pobrali się przed pięćdziesięcioma laty. Pewnego dnia na stacji kolejowej usiedli na ławce w oczekiwaniu na pociąg. Na ławce naprzeciwko siedziało dwoje zakochanych.
Staruszkowie obserwowali w milczeniu młodą parę. Chłopak obejmował dziewczynę czule i całował ją z uniesieniem. Kobieta o błyszczących oczach, ręką dotknęła męża i wyszeptała:
-Ty także mógłbyś to zrobić!
Mężczyzna spojrzał na nią oburzony:
-Co? Przecież nie znam jej zupełnie!
* * *
Ogromny, straszny smutek tkwi w słowach: „Nie całuje mnie więcej…”
Mieszkając i rosnąc razem z moimi rodzicami, sądziłam, że ich miłość nie umrze nigdy.
Wyobrażałam sobie, że jest ona jak wielkie drzewo, gotowe stawić czoło każdej burzy,
a przede wszystkim czasowi. Tymczasem zauważyłam, że tak nie jest, gdyż wielkie drzewo też może tracić powoli swe gałęzie i uschnąć.
Opowiadano mi, że wielka miłość, tak jak drzewo, nie umiera pod wpływem jednego uderzenia wiatru, albo z powodu zbyt małej ilości wody.
Umiera, gdy sprawiasz, iż miłość umiera wewnątrz, tak jak przydarzyło się to mojemu ojcu i mojej matce.
(Dwunastoletnia dziewczynka)
38. RANDKA
-Chcesz pójść ze mną do kina?
-A co chcesz zobaczyć?
-Ciebie!
* * *
Moja najmłodsza córeczka wymagała, bym co wieczór czytała jej jedną bajkę przed snem.
Któregoś dnia pomyślałam, że mogłabym kupić jej kasetę z nagranymi bajkami. Dziewczynka nauczyła się włączać magnetofon i wszystko funkcjonowało dobrze przez kilka dni.
Jednak pewnego wieczoru wręczyła mi książkę z bajkami.
-Kochana, - powiedziałam. -umiesz uruchomić magnetofon.
-Tak, ale nie mogę usiąść przy tobie blisko, objęta twoim ramieniem! - odpowiedziała dziewczynka.
Liczą się osoby. Nie rzeczy.
39. ROPUCHY
W kącie wielkiego parku, w zaroślach drzew i krzewów, pełnych kwiatów i kolorowych jagód, znajdował się mały stawek, pokryty białymi i różowymi nenufarami.
W stawie mieszkała rodzina ropuch. Tata, mama i żwawa córeczka.
Była to rodzina szczęśliwa.
-Jesteś najpiękniejszym dzieckiem na świecie. - szeptała matka ropucha swej córeczce
i obsypywała ją pocałunkami, a ropuszka rechotała z zadowoleniem.
-Ty jesteś najlepszą mamusią na świecie. - powtarzała mała ropucha, a potem biegła zanurzyć się w świeżej wodzie stawu.
Tata spoglądał z dumą na swą rodzinę, na ukwiecone brzegi stawu, na ciemną i świeżą wodę, i mawiał:
-Żyjemy w najcudowniejszym miejscu na świecie!
Pewnego dnia spokojne życie rodzinki zostało zakłócone przez serię krzyków. Pochodziły one od grupy dziewczynek, które przechadzały się po ścieżce nad brzegiem stawu:
-Och, co za wstrętny zapach!
-To istne gnojowisko… Chodźmy stąd!
-Woda zepsuta! Spójrzcie na te okropne ropuchy! Są odrażające!
-A ta mała, jakie straszne stworzenie!
Rodzice ropuchy ukryli się w błocie ze wstydem. Mała skryła się pod liściem nenufara, przygnębiona
i zmartwiona.
Szczęście w stawie skończyło się na zawsze.
* * *
Historia codzienna. Mamusia mówi do swego dziecka:
-Spójrz, mój mały, spójrz na tego garbuska, jaki jest śmieszny.
Synek prosi:
-Garbusku, podejdź, bym mógł dotknąć twego garbu, to przynosi szczęście!
A mały garbusek pochylił głowę i uciekał.
Tak było codziennie. Przez wiele lat. A przecież jego serce nie znało nienawiści.
On pragnął być tylko normalny. Tymczasem był garbaty.
-Garbus, Garbus! - słyszał pewnego razu, śniąc w nocy.
Pragnął spać, by zapomnieć. Otruł się…
(Reoul Follereau)
40. W PARKU
Dziecko chciało poznać Boga. Wiedziało, że trzeba długo podróżować, aby dotrzeć tam, gdzie mieszka Bóg. Dlatego też pewnego dnia włożyło do swego koszyka ciasteczka, marmoladę i sok, i zaczęło szukać Boga. Przeszło około 300 metrów i zobaczyło starą kobietę, która siedziała na ławce w parku. Była sama i obserwowała gołębie.
Dziecko usiadło obok niej i otworzyło swój koszyczek. Chciało wypić sok, gdy wydawało mu się,
że staruszka jest głodna i dlatego ofiarowało jej jedno ze swoich ciasteczek.
Staruszka z wdzięcznością wzięła ciasteczko i uśmiechnęła się. Jej uśmiech był bardzo piękny, dziecko podarowało jej drugie ciastko, by móc zobaczyć znowu jej uśmiech.
Dziecko było zachwycone. Zatrzymało się tam bardzo długo, jedząc i uśmiechając się.
Pod wieczór, zmęczone, wstało, by odejść, ale wpierw zbliżyło się do staruszki i uściskało ją. Ona też uściskała i podarowała mu najpiękniejszy uśmiech ze swego życia.
Gdy dziecko powróciło do domu i otworzyło drzwi, zobaczyło mamusię, która zdumiała się na widok jego pełnej szczęścia twarzy. Spytała:
-Synku, co zrobiłeś, ze jesteś tak bardzo szczęśliwy?
-Dzisiaj zjadłem podwieczorek z Bogiem! - odpowiedział chłopiec.
I zanim matka coś powiedziała, dodał:
-Wiesz? Ma uśmiech najpiękniejszy z tych, jakie dotąd widziałem!
Również staruszka wróciła do domu pełna szczęścia. Jej syn zdumiał się spokojem, jaki malował się na jej twarzy i spytał:
-Mamo, co zrobiłaś dzisiaj, że czujesz się taka szczęśliwa?
Staruszka odpowiedziała:
-Dzisiaj jadłam podwieczorek z Bogiem w parku!
I zanim syn coś powiedział, dodała:
-Wiesz? Jest młodszy niż sądziłam!
* * *
Czy wiecie? Bóg jest młodszy niż sądzicie i posiada cudowny uśmiech…
41. W NOCY
Głęboką, ciemną nocą umierał człowiek. Wracał do domu. Przez cały rok pracował w lasach, w górach, daleko od rodzinnej wsi. Pracował bez wytchnienia, ale i tak nie udało mu się uzbierać wielu pieniędzy. Postanowił jednak wrócić do domu.
Gdy wychodził z lasu, rozpętała się szalona burza. Dom tego mężczyzny znajdował się jeszcze
bardzo daleko, dzieliło go od niego wiele kilometrów.
Mężczyzna znajdował się pod dębem, gdy piorun rozdarł drzewo na pół. Konary spadły na ziemię, raniąc go. Zaczął uciekać. Krew spływała z jego ręki i nogi. Uciekał przed padającym gradem, zasłaniając rękoma głowę. Oby jak najdalej od lasu, gdzie uderzył piorun.
Po długiej ucieczce upadł u stóp występu skalnego. Groźna ściana wznosiła się prawie prostopadle.
Leżąc na ziemi, przemoczony deszczem, zmaltretowany gradem i zimnem, stracił wszelką nadzieję.
Zimno, które tak mu dokuczało, kazało mu poddać się śmierci. Prawie z ulgą przystał na nią. Ogarnął go sen, pociecha ostatnich chwil.
Ale nagle, niespodziewanie dało się słyszeć dźwięczne beczenie. Obudziło ono mężczyznę z tego snu śmierci. Był to krzyk w nocy. Wydawał się raz daleki, raz bliski. Jagnię miotane nawałnicą? Człowiek otrząsnął się. On chciał umrzeć, ale jagniątko?
Znowu zabeczało. Umierający człowiek nie miał sił do życia. Ale jagniątko potrzebowało jego pomocy. Mężczyzna uznał to beczenie za wyzwanie. Odnalazł resztki sił, by przezwyciężyć zmęczenie i strach. Wybawi zwierzątko, a potem umrze.
Ta myśl dodała mu sił. Zaczął nadsłuchiwać.
Jagniątko znów zabeczało. Mężczyzna poczołgał się w tym kierunku. Co jakiś czas zatrzymywał się.
Grad ranił mu twarz, wymazując słabiutki głosik. Znów go posłyszał. Blisko za krzakami. Wędrował pośród ciernistych krzewów. Jagnięcia nie było. Potem usłyszał jego głos jakby dochodzący ze skały.
Wśród gradu zauważył dziurę w skale. Właśnie stamtąd dochodziło beczenie. Zatoczył się i upadł wewnątrz groty. Jagniątko leżało w kałuży wody. Podniósł je i zaniósł w suche miejsce. Trzymał je przy piersi, rozgrzewając. Poczuł, że jagnię rozgrzewało też jego samego., przywracając go do życia. Leżeli tak całą noc,
grzejąc się wzajemnie.
Rano słońce weszło do groty i obudziło mężczyznę i jagnię. Człowiek głaskał zwierzątko.
Małe życie domagało się pokarmu. Również mężczyzna był głodny. Ale przede wszystkim odzyskał chęć życia.
* * *
Otaczają nas wezwania i dramatyczne pragnienia życia. Dlaczego ich nie słuchamy?
42. STRATEGIA OSŁA
Żyli kiedyś stary człowiek i stary osioł. Któregoś dnia osioł wpadł do studni, już wyschniętej, ale głębokiej. Biedne zwierzę ryczało przez cały dzień i mężczyzna zastanawiał się jak je wyciągnąć ze studni. W końcu jednak pomyślał, ze osioł jest bardzo stary i słaby, a on sam od dawna zdecydował się wypełnić ziemią wyschniętą studnię.
Postanowił pogrzebać zwierzę. Poprosił sąsiadów, aby wszyscy zaopatrzyli się w łopaty i zaczęli zrzucać ziemię do studni. Osioł znów zaczął ryczeć ze wszystkich sił.
Po pewnym czasie, ku zdumieniu wszystkich, ze studni nie wychodził żaden głos.
Właściciel osła spojrzał do studni, sądząc, że zwierzę nie żyje, ale zobaczył niewiarygodny obrazek: ilekroć zrzucano porcję ziemi, osioł deptał ją kopytami. Jego właściciel i sąsiedzi nadal wsypywali ziemię, a osioł deptał ją, tworząc coraz wyższą górkę. W końcu udało mu się wyskoczyć ze studni.
* * *
Małpa rzuciła orzech kokosowy na głowę mędrca. Człowiek ten podniósł go, wypił z niego mleko,
zjadł miąższ, a z łupiny zrobił sobie kubek.
Życie nie przestanie nigdy rzucać nam pewnych łopat ziemi albo orzechów kokosowych, ale my
nie potrafimy wyjść ze studni, jeśli razem zareagujemy właściwie. Każdy problem daje nam możliwość zrobienia jednego kroku naprzód, każdy problem ma jakieś rozwiązanie, jeśli nie uznamy się
za zwyciężonych.
43. WCZORAJ I DZISIAJ
Jezus przybywa do Nazaretu, w którym był wychowany. Wchodzi do synagogi, zgodnie ze zwyczajem
w dniu szabatu. Wstaje, by przeczytać urywek. Dają mu księgę proroka Izajasza. On, rozwinąwszy ją, czyta:
-„Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym niósł ubogim dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym odwoływał rok łaski od Pana.”
Zwinąwszy księgę, oddał słudze i usiadł, a oczy wszystkich w synagodze były w Nim utkwione. Począł więc mówić do nich:
-Dziś spełniły się słowa Pisma, któreście słyszeli…
Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem…
* * *
Wtedy to, jak jest w zwyczaju, w niedzielę w kościele kapłan wstaje, by czytać.
Podają mu księgę. On otwiera ją i czyta:
-„Zostałem posłany, by powiedzieć biednym, że mają szczęście będąc biednymi,
By głosić więźniom, że pozostaną w więzieniu,
By powiedzieć niewidomym, że nie odzyskają wzroku,
By odebrać uciemiężonym resztki ich wolności,
By ogłosić, że ten rok będzie rokiem takim samym jak wszystkie inne…”
Kapłan zamyka księgę i siada. W kościele wszyscy wpatrują się w niego.
Kapłan mówi do nich:
-Dzisiaj wszystko jest w porządku…
Wówczas w kościele daje się słyszeć ogromne westchnienie ulgi.
Może nie jest aż tak, ale dlaczego nie pomyśleć o tym?
KONIEC
Przepisał i sprawdził:
P.P.Z. (Petrus-paulus)
Redakcja: Agnieszka Nożyńska-Demaniuk, ks. Roman Szpakowski SDB
Z języka włoskiego przełożyła: Anna Gryczyńska
Warszawa, 2007,
Wydawnictwo Salezjańskie
Tytuł oryginału: „Ma noi abbiamo le ali”
IMPRIMATUR: Za zgodą Władzy Duchownej
Inspektor Salezjańskiej Inspektorki Warszawskiej
z dn. 06.10.2005 r., nr 53/WSI/05
ISBN 978-83-7201-307-1
Uwaga!!!
Książka ta w formie e-booka może być rozpowszechniana
tylko w celach indywidualnych!!!
1 z 22
Prescribed by Petrus-paulus
Bruno Ferrero - Ale my mamy skrzydła