przed switem oczami edwarda rozdział 3


3.WIELKI DZIEŃ

Mijaliśmy właśnie ostatni zakręt. Weszliśmy do domu gdzie dobry humor udzielał się wszystkim domownikom. Dostrzegłem Rosalie , która zgrabnym krokiem, podbiegła do mnie.

- Edwardzie, informuje cię tylko, ze Alice przywiozła Bellę i nie radzi kręcić się wokół niej dopóki nie skończy jej szykować. Masz ją zobaczyć dopiero jak zabrzmią „weselne dzwony”. Weź idź się czymś zająć a nie tak stoisz, możesz pomóc Esme lub Carlislowi.

Wypowiedziawszy to za jednym tchem uśmiechnęła się i pognała szybkim krokiem na górę gdzie czekała moja ukochana. Nie zamierzałem protestować. Nie spodziewałem się takiego entuzjazmu z jej strony.

Tuż za mną pojawił się Emmett który zapewne przez swój garnitur nie był w najlepszym humorze. Rose go dzisiaj męczyła przymiarkami.

- Hej braciszku, pomóc ci czymś? - spytał z uśmiechem.

- Widzę ze ty także masz dość tego cyrku - powiedziałem cicho aby Alice mnie nie usłyszała. Niestety nie udało mi się to.

„Edwardzie przypominam ci ze ten cały cyrk to twoje wesele i nie zamierzam ci tego teraz tłumaczyć zmień swoje nastawienie i ty sam chciałeś tego ślubu”

- Dobrze Alice. - mruknąłem cicho ale i tak mnie usłyszała.

„Dziękuje”

- Emmett wiesz co chodź do Esme może jej jest potrzebna pomoc.

- Dobra.

Emmett tylko się roześmiał i podążył za mną.

Poranek mijał mi jak w jakimś półśnie. Ledwie się orientowałem gdzie jestem i co się wokół dzieje. Świadomość tego, że jeszcze dzisiaj Bella zostanie moją żoną przedarła się w końcu do mojego umysłu i zawładnęła nim doszczętnie. Tylko ta jedna jedyna myśl kołatała się w mojej głowie, niemal pozbawiając mnie przytomności. Wiedziałem, że Bella jest w pobliżu i wcale nie pomagało mi to w uspokojeniu się.

Jak przez mgłę obserwowałem gorączkowe przygotowania. Od paru dni Alice biegała po całym domu, co chwilę pojawiając się z jakimś innym przedmiotem w dłoniach i właściwie nawet na minutę nie przestając piszczeć - dzisiaj jej ekscytacja udzieliła się o dziwo także Rose, która w przerwach pomiędzy poprawianiem własnej urody przypinała jeszcze ostatnie dekoracje, nosiła kwiaty, zajmowała się Bellą i popędzała Emmetta.

Esme koordynowała wszystkie działania związane z organizacją przyjęcia, dyrygując Carlislem, który nawet mimo wampirzej siły uginał się pod stosem bibelotów, talerzyków, sztućców, wazonów i całej masy innych „niezbędnych” drobiazgów. Jasper snuł się gdzieś koło mnie, utrzymując moje emocje na w miarę stałym poziomie, który byłby bezpieczny dla otoczenia. On jeden wydawał się być poza tym całym zgiełkiem, choć i jemu, chyba z racji daru, udzielał się ogólny entuzjazm panujący w naszym domu.

Prawdziwe emocje dopadły mnie dopiero kiedy Jasper pojechał po Renee i Phila. Pozbawiony jego wsparcia poczułem wszystko całkiem wyraźnie. Nie sądziłem, że tak cienka linia oddziela ekscytację od przerażenia. To drugie w miarę skutecznie tłumiłem, po prostu odsuwając na bok myśli o tym co będzie potem. Ale ekscytacja była mocno osadzona w teraźniejszości i opanowała mnie całkowicie. Byłem taki szczęśliwy! Całkowicie odurzony radością, oczekiwaniem, świadomością, tego że wielka chwila jest tuż tuż. Kiedy po raz kolejny ustawiłem talerz nie tam gdzie trzeba i przypiąłem jakąś bliżej niezidentyfikowaną wstążkę w `absolutnie niedopuszczalnym', zdaniem Rose, miejscu - Esme grzecznie, acz stanowczo poprosiła mnie żebym sobie poszedł.

Z braku lepszych pomysłów usiadłem po prostu na kanapie w salonie i utkwiłem wzrok w oknie. Rzeczywistość przepływała koło mnie, jedynie przelotnie muskając moje zmysły. Zatonąłem w uporczywym brzęczeniu cudzych myśli, nie śledząc żadnych, po prostu unosząc się bezwładnie na fali chaotycznych dźwięków. W ten sposób mogłem się pozbyć swoich własnych myśli, z którymi już nie dawałem sobie rady.

W którymś momencie mignęła mi Alice, już w swojej srebrzystej sukience. Poczułem jak moje dawno nieużywane, zapomniane już wnętrzności podjeżdżają mi do gardła - jeśli Alice była już ubrana oznaczało to, że ceremonia miała rozpoczynać się lada chwila. Postanowiłem pójść w jej ślady i także się przebrać. Jeszcze tylko ja uparcie tkwiłem w codziennym ubraniu.
Garnitur, który wybrała mi Alice bardzo przypadł mi do gustu. Taki trochę w starym stylu, szykowny, ale nie ostentacyjny. Dobrze się w nim czułem. Ale coś w moim wyglądzie było nie tak. Wzruszyłem ramionami, gotów już wyjść z pokoju.
Rzuciłem jeszcze ostatnie spojrzenie na lustro. Nagle uświadomiłem sobie, co mi nie odpowiadało. Miałem minę jakbym szedł na szafot! Poczułem się absurdalnie. Właśnie spełnia się moje największe marzenie, a ja wyglądam jak skazaniec! Parsknąłem krótkim, nerwowym śmiechem. Pokręciłem głową, pełen dezaprobaty dla samego siebie i spojrzałem na taflę zwierciadła raz jeszcze. Miałem wrażenie jakby wraz z uśmiechem odnalazły się, zagubione gdzieś, te właściwe emocje. Jakby jego przywołanie pozwoliło im nareszcie zająć należne im miejsce w moim umyśle.
Byłem bezgranicznie szczęśliwy. To, że musiałem sobie o tym przypomnieć wydawało mi się niedorzeczne. Postanowiłem zrzucić na typowo wampirzej skłonności do dekoncentracji i dla odmiany zanurzyłem się w obezwładniającej radości. To się nazywa równowaga emocjonalna, nie ma co!
Zapewne tkwiłbym tak jeszcze długo, niezdolny do podjęcia się jakiejkolwiek czynności, ale ze stanu kompletnego otępienia
wyrwało mnie przybycie Renee i Phila.
Nim zdążyli przekroczyć próg, byłem już na dole by ich powitać.
- Witaj Edwardzie! - wykrzyknęła matka Belli, obrzucając mnie rozradowanym spojrzeniem - Prezentujesz się oszałamiająco!

Jakie piękne kwiaty! Alice ma prawdziwy talent! Och, Bella pewnie uważa, że to przesada. Moja Bella! Moja mała dziewczynka wychodzi za mąż! - tu nastąpiło spojrzenie w moim kierunku - Muszę ją natychmiast zobaczyć. Nie mogę się już doczekać! - myśli Renee zmieniały się z zatrważającą prędkością i były nieprzyjemnie chaotyczne. Ale ta kobieta już taka była, młodsza duchem niż jej córka i zdecydowanie mniej odpowiedzialna. Za to równie nieprzewidywalna. Nim zdążyłem się zorientować popędziła na górę w poszukiwaniu Belli.
Phil uśmiechnął się grzecznie, uścisnął mi dłoń i mruknął jakieś powitanie. Jeśli zaskoczył go chłód mojej dłoni, to jego myśli tego nie odnotowały. Był zbyt zajęty podziwianiem naszego domu i szacowaniem wartości zgromadzonych wokół przedmiotów. Ilość zer na końcu sumy, do której doszedł nieco go przytłoczyła. Zapewne musiałbym zagaić rozmowę, aby przerwać ten rekonesans i już szukałem w głowie jakichś informacji o baseballu, ale chwilę później zjawił się Charlie, odwracając moją uwagę od ojczyma Belli.
Przywiózł ze sobą pastora Webera. Nagle w salonie znalazła się cała moja rodzina poza Alice, która nadal zajmowała się Bellą.
Nie wiem czemu o tym wtedy pomyślałem, ale jednak duchowny w domu pełnym wampirów wydał mi się cokolwiek zabawnym widokiem. Reszta rodziny już od dawna miała za sobą sakramentalne `tak' i jakoś nigdy wcześniej nie przyszło mi to do głowy - być może teraz to dostrzegłem, bo sprawa dotyczyła mnie? Zastanowiłem się przelotnie czy takie potępione istoty jak ja mają w ogóle prawo przysięgać cokolwiek przed Bogiem, ale to nie był najwłaściwszy czas na takie rozważania. Bóg nie może być aż tak surowym sędzią by odebrać nam tę możliwość.
Po chwili, nieco zaskoczony zorientowałem się, że zgromadziła się już większość gości, a Charlie zniknął na górze, zabierając ze sobą bukiet. Miał poprowadzić Bellę do ołtarza. Rose zasiadła do fortepianu i rozgrzewając palce zagrała jakąś powolną melodię. To jeszcze nie był marsz, ale wiedziałem, że tylko czeka na sygnał, by go rozpocząć.
Przymknąłem oczy, by nie dać się oszołomić zbyt dużej ilości bodźców docierających zewsząd. Teraz tylko jedno się liczyło, tylko jedna rzecz była naprawdę istotna. Już za krótką chwilę Bella miała zostać moją żoną.
Wybrzmiały pierwsze takty marsza weselnego, na schodach pojawiła się Alice, a kilka sekund później…

O Niebiosa! Przestałem oddychać, przestałem myśleć, zapomniałem jak się nazywam - mogłem tylko wpatrywać się w mojego anioła. Charlie przytrzymywał ją pewnie, a ona szła po stopniach, nie unosząc powiek.

Wyglądała oszałamiająco. Podtrzymywane przez szafirowe grzebienie, mahoniowe loki spływały dookoła twarzy, podkreślając jej idealny owal, kładły się na ramionach i miękką falą spływały na plecy. Dopasowana w talii sukienka, rozszerzała się ku dołowi, kołysząc się wdzięcznie przy każdym ruchu, a gładki gorset nie tylko odsłaniał jej ramiona i eksponował smukłą szyję, ale kształtował sylwetkę w sposób, który niemal pozbawił mnie przytomności. Kiedy w końcu uniosła oczy, jej piękno stało się wręcz bolesne. Zawsze była śliczna, nie potrzebowała makijażu - teraz, kiedy zajęła się nią Alice stała się niedorzecznie piękna. Nasze spojrzenia się spotkały i moje usta rozciągnęły się w uśmiechu. Jeszcze tylko chwila i będzie moja na zawsze!
Wyciągnąłem rękę, a Charlie przekazał mi dłoń Belli - kiedy nasze palce się zetknęły pomyślałem, że nie zasługuję na takie szczęście, że los jest zbyt łaskawy. Przez jedną straszną sekundę wydawało mi się, że to tylko sen z którego się za chwilę obudzę i znów będę sam. Ale to było niemożliwe i wiedziałem o tym. To wszystko działo się tu i teraz i to ja byłem tym szczęśliwcem, który stał u jej boku.
Pastor uśmiechnął się ciepło i rozpoczął pierwsze zdanie tradycyjnej przysięgi. Zadrżałem niezauważalnie, ale powtórzyłem je pewnym głosem - słowa popłynęły same, tak naturalnie jakby to, że wreszcie je wypowiadam było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. Po policzkach Belli spływały łzy, ale powtórzyła słowa pastora bez wahania. Chwilę potem padło zmienione `do końca naszego istnienia', a potem…
Potem usłyszałem najpiękniejsze `tak' w życiu.
I nic więcej nie było ważne. To jedno krótkie słowo wypełniło sobą cały mój dotychczasowy świat, a ja czułem, że znajduję się gdzieś bardzo daleko od niego, gdzieś gdzie istnieje tylko ona i niezachwiana pewność w jej czekoladowych oczach.

Była moja na zawsze - była moją żoną!

Kiedy nasze usta złączyły się w pocałunku pomyślałem, że chyba wszystkie moje grzechy zostały mi wybaczone, że jednak jakąś zasługą wymazałem zło, które wyrządziłem w swoim życiu, bo nie wierzyłem, że potępionej istocie może być dane odczuwać takie szczęście. Po chwili jednak nie myślałem już o niczym - była tylko ona.
Na wpół świadomie rejestrowałem rozlegające się oklaski, składającą życzenia rodzinę, przyjaciół, słowa, gesty. Jedyne, co wydawało mi się realne i godne uwagi, na co pragnąłem nieustannie patrzeć, to zachwyt malujący się na jej twarzy, kiedy na mnie spojrzała.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
przed świtem oczami edwarda rozdział 1
przed świtem oczami edwarda rozdział 2
przed świtem oczami edwarda prolog
księżyc w nowiu oczami edwarda rozdziały od I do IX
Zmierzch oczami Edwarda rozdział 20
Zmierzch oczami Edwarda rozdzial 1
3 rozdziały Księżyca w Nowiu oczami Edwarda
Księżyc w Nowiu Ff. Rozdziały od 1-4, KWN oczami Edwarda FF
Oczami Edwarda Stephanie Meyer 12 rozdziałow
FF KWN oczami Edwarda [NZ] rozdział pt Przyjęcie (część I)
FF KWN oczami Edwarda [NZ] rozdział pt Przyjęcie (część II)
Brakujący rozdział Przed świtem Noc poślubna
Part V, KWN oczami Edwarda FF
Midnight Sun 23 cz. 1 (Zmierzch oczami Edwarda), Zmierzch oczami Edwarda
Oczami Edwarda 19 20

więcej podobnych podstron