Tytuł:
Królestwo Mroku:
Czarna samotnia
Autorka:
Anne Cartley
Prolog
„Wszystko stało się tak nagle.” To byłoby dobre wyjaśnienie. Gdyby tylko prawdziwe. Ale nie jest, a ja nie zamierzam kłamać. Nie tym razem. Już nie. Powinnam zacząć od początku. Od chaosu. Ale po co? Czy to coś zmieni? Wątpię. Nikt nie jest mi już w stanie pomóc. Nikt ani nic. Przepadłam. Dla ludzi i ich świata jestem martwa. Dlaczego? Przecież jestem. Cały czas istnieję. Tyle, że to niektórym nie wystarcza. Potrzeba czegoś więcej. Czegoś, czego ja nie jestem w stanie zdobyć. Niczym. Choćbym nie wiem jak chciała. Bo to kim jestem.., na to nikt nie ma wpływu. Nawet ja sama.
„Dzień jak co dzień. Monotonia ludzkiego życia. A pośrodku tego wszystkiego ja. Ja i mój sekretny świat, który tak umiejętnie ukrywam przed innymi.”
Myśleliście kiedyś o tym, jak beznadziejne jest wasze życie? O tym co mogło by się zmienić? Na lepsze? Większość się nawet nie przyznaje. Ja o tym myślałam. I to nie raz. Nie potrafiłam dostrzec plusów mojego życia. I wiele mnie to kosztowało. A tak dokładniej, to wszystko. Często czuję się, jakbym miała zaraz upaść. Stoczyć się w czarną otchłań i nigdy z niej nie wypłynąć. Utonąć w samotności i żalu. Świat, który kiedyś uważałam za ten „Zły” okazał się być tym „Dobrym”. Teraz znalazłam się w tym naprawdę „Złym”. Ten świat to moje królestwo. Moja czarna samotnia.
Rozdział 1. Nowa Rzeczywistość
Wysłuchiwałam wtedy kolejnego kazania. Pamiętam dokładnie jego treść. O tym, jaka jestem niedobra. O moich wadach. Pamiętam każdą moją kąśliwą odpowiedź, każdą reakcję moich bliskich. Ja naprawdę byłam zła. Ale wtedy nie dostrzegałam racji w ich słowach. Uważałam, że to moje poglądy są prawidłowe. Raniłam wszystkich, którzy naprawdę mnie kochali. Liczył się tylko moje ideały. Wszystko co mi dawali, miłość, troska, to wszystko wdawało mi się takie… takie oczywiste. Było czymś co mi się należało od życia. Byłam wieczną marzycielką, nieobecną. Ciągle zastanawiałam się nad tym, co będzie. Ale nie opierałam tych marzeń na rzeczywistości. A mimo to, rodzina starała się mi je spełniać. Choć nigdy na to nie zasłużyłam. W moich słowach, kierowanych do bliskich mi osób, słychać było ignorancję. Zawsze kiedy mnie pouczali, czy dawali, cenne jak teraz zrozumiałam, rady.
Miałam też coś takiego w sobie, co wpływało na ludzi. Tak, to dobre określenie. Potrafiłam wpłynąć na innych. Władczość w głosie dziecka. Nie potrafiłam jej dobrze wykorzystać. Płacz matki ciągle zalega mi w głowie…troska. Moja mała córeczka. To ona wywoływała łzy w jej oczach. Byłam złym dzieckiem. Zdecydowanie.
Na wszystkich spoglądałam z góry. Uważałam siebie za lepszą. Kłamstwo i pokerowa twarz, były dla mnie jak znak rozpoznawczy. Widziałam świat innymi oczami. Nie potrafiłam dostrzec rzeczywistości. Wszystko co robiłam, wydawało mi się takie właściwe, takie na miejscu. Gdybym tylko mogła cofnąć czas… ale nie mogę. Zostałam sama. No, prawie sama.
***
Ciężko było mi się przystosować do nowej rzeczywistości. Choć już od dłuższego czasu wszystko było nie na swoim miejscu, to i tak utrata była dla mnie nagła. Odebrano mi wszystko. To jest moją karą. Będę za to wiecznie płacić.
- Znów rozmyślasz nad tym samym, co? Nie zadręczaj się tak. To nie twoja wina. - To nie twoja wina. Kłamstwo. Choć miało brzmieć jako pocieszenie, to i tak zabolało. Tak jak każde kłamstwo, nie ważne w czyich ustach. Jeden z elementów.
- Oliv, proszę, możesz… - Nie musiałam kończyć.
- Och, przepraszam. Zapomniałam. - Nie miałam do niej żalu. Była dobrą istotką. Nie rozumiem jak można było kogoś takiego jak ona skazać na taki los. Co innego jej siostra. Ta była bardziej porywcza. Ale i tak nie była zła. Abigaile nie była złą istotą. Ich jeden błąd, i taka kara. W porównaniu do mnie, ich małe wykroczenie jest niemal niezauważalne. Ale nie to jest najważniejsze. Liczy się tylko to, że złamały zasady.
- Za co przepraszasz Olivia? - Abigaile pojawiła się przy nas. - Coś się stało? - Wiedziała, że nic. Oliv zawsze przepraszała za błahostki.
- Mówię wam, zanudzimy się tu na śmierć. - Abi próbowała nas zabawić. Cała ona.
- My już jesteśmy martwe. Wewnątrz.
-Meliss, twój pesymizm mnie dobija. Powinnaś się od tego oderwać.
- Tak, An, Olivia ma rację. Musisz …
- Co muszę? Przecież nic nie mogę. Nie mam wyboru. Utknęłyśmy tutaj, to nieodwracalne. Nie rozumiem po co to tak roztrząsać. - To tak trudno zrozumieć? Nawet po tak długich ciągnących się w nieskończoność latach?
- Nie zaczynaj. Mogłybyśmy przyłączyć się do ..
-Nie.
Ale posłuchaj mnie chociaż, co ci szkodzi? - To, że mam już dość tych twoich pomysłów.
- Właśnie, możemy przecież dołączyć do Dzieci Mroku. - W oczach Abigaile dostrzegłam pojawiające się iskierki ekscytacji. Zaczyna się.
- I co? I włóczyć się z tymi… z tymi ludźmi po wymiarach? Walczyć ze światem cienia po wszech czasy? Nie dziękuję. - Wiedziałam, że moje argumenty są śmieszne.
- A co innego masz do roboty? Siedzisz tu tylko i myślisz o życiu, którego już nie masz. Użalasz się nad sobą. To pochłania cię z każdym dniem. Niszczy cię. - W głosie Oliv słychać było determinację.
- I tak powinno być. Powinnam przestać istnieć. Dawno temu.
- Nie gadaj bzdur Anne, to co było kiedyś.. to, to już przeszłość. Nie możesz wiecznie tego rozpamiętywać. To nie wróci. A pomagając Dzieciom Mroku, pomożesz też im, tam po drugiej stronie. Uchronisz ich przed niebezpieczeństwem, przydasz się na coś. - W oczach miałam łzy.
- Nic nie wiecie o mojej przeszłości. Nie zasługuję na drugą szansę.
- Każdy zasługuje na drugą szansę.
***
- Nie wiem co mnie podkusiło, żeby was posłuchać. Przecież to niedorzeczne. Co my tu robimy? - Powtarzałam to w nieskończoność. Choć w pewien sposób czułam, że to może być naprawdę czymś dobrym, być może pierwszą dobrą rzeczą jaką zrobiłam, to i tak miałam wątpliwości. Pogodziłam się już częściowo z moim losem. Tak już było. Musiało być. A teraz miało się zmienić. Tylko czy na lepsze? Powiem to co zwykle, wątpię.
- Nie zrzędź już tak. Nic ci się nie stanie, jeżeli się zgłosisz. Na pocieszenie, skoro już tak bardzo ci się nie podoba ta ewentualna zmiana, możesz liczyć na to, ze cię nie przyjmą. - Tak, to dobra myśl. Oliv ma rację. Przecież mogą mnie nie przyjąć. No bo, do czego mogę im się przydać? Mam nadzieję, że do niczego.
- Nie zachęcaj jej.
- Racja. Chodźmy już. Bo jeszcze się rozmyślą. - Stanowczość w głosie Oliv była śmieszna.
- Mam nadzieję, że się rozmyślą. - I z takim postanowieniem przeszłam przez portal.
To było jak unoszenie się w powietrzu. Delikatne muśnięcie motyla. I trwało równie krótko. Wylądowałyśmy delikatnie na wysadzanej z kamienia posadzce. Pierwszy raz znajdowałam się w Sali obrad. Była olbrzymia. Jedyną stabilną ścianą, była podłoga. Zupełnie, jak gdyby ktoś ją postawił w powietrzu.