Historię tę opowiedział mi sam Wielki Wódz, podczas jednego z naszych częstych spotkań, kiedy przekazywał mi wszystkie indiańskie zwyczaje. A było to tak:
Dawno, dawno temu, w Ameryce Północnej, kiedy jeszcze nie było tam białych, w pewnej indiańskiej wiosce, żył mały chłopiec imieniem Liku. Przebywał tam z mamą, albo z kolegami, bawił się i pomagał w pracach odpowiednich dla jego wieku. Jego tata był wojownikiem i nie przebywał z Liku, gdyż tropił zwierzynę i walczył z wrogimi plemionami. Pewnego dnia, gdy Liku skończył dziewięć lat, wyszedł z tipi i nagle stanął twarzą twarz z wojownikiem - Czarnym Orłem. Indianin ten był wielkim wzorem dla chłopca i Liku zawsze pragnął być taki jak on. Chłopiec bardzo się zawstydził. Bał się spojrzeć w twarz wojownika, więc stał z opuszczoną głową. Po chwili ciszy Czarny Orzeł odezwał się:
- Liku, pójdziesz ze mną.
Chłopiec posłusznie za nim podążył. Weszli w ciemny las i szli bardzo długo. Trzy, cztery, pięć godzin. Liku był już bardzo zmęczony, ale nie chciał tego okazywać tak ważnej osobie. Raźno więc dotrzymywał kroku Indianinowi. Po pewnym czasie dotarli do małego obozowiska. Stało tam kilka tipi, ale Liku nie zauważył żadnych dorosłych. Za to spostrzegł grupkę bawiących się chłopców. Pomyślał: „Skoro nie ma starszych, to pójdę do nich, może się zaprzyjaźnimy”. Jak pomyślał, tak też zrobił i po krótkim czasie wszyscy chłopcy wesoło się bawili. Jednak ich beztroska nie trwała długo, bo przyszedł do nich Czarny Orzeł.
- Przybyliście tutaj, aby zostać wojownikami. Będę was ćwiczył i przeprowadzał próby. Nauczę was polować, tropić i strzelać z łuku.
Chłopcy patrzyli na Indianina z otwartymi buziami i wypiekami na twarzach. „Będę wojownikiem”, raz po raz przemykało im przez myśl, „będę prawdziwym Indianinem!”. Od razu zaczęły się zajęcia. Na początku chłopcy uczyli się jeździć konno. Liku jako pierwszy zgłosił się, aby spróbować. Niestety, nie umiał wejść na konia bez pomocy Czarnego Orła. Kiedy siedział już w miarę pewnie na grzbiecie poprosił wojownika o poprowadzenie konia. Czarny Orzeł klepnął konia po zadzie. Koń poniósł się a mały Liku znalazł się na ziemi. Kiedy otworzył oczy zobaczył, że wszyscy chłopcy śmieją się z niego. Już nawet nie czuł, że bolą go siniaki, chciało mu się płakać i otuchy dodawał mu tylko widok Czarnego Orła, który stał niewzruszony i nie był rozbawiony jego widokiem. Liku postanowił, że będzie umiał jeździć konno, ale nie dlatego, żeby dorównać innym chłopcom, lecz aby dowieść sobie, że zrobi to lepiej niż poprzednio. Dlatego ćwiczył, aż doszedł do wielkiej wprawy. Pewnego dnia Czarny Orzeł zaprosił Liku do swojego namiotu. W tipi było ciemno, pośrodku siedział wojownik. Poprosił, aby chłopiec usiadł obok i powiedział:
- Liku, jestem z Ciebie bardzo dumny, gdyż jako pierwszy ze wszystkich chłopców zrozumiałeś, co to znaczy być wojownikiem. Nie wystarczy być odważnym, ale trzeba też doskonalić swoje umiejętności - starać się być coraz lepszym. Dlatego tobie pierwszemu nadaję prawdziwe indiańskie imię - Długie Pióro.
Nastała cisza, Liku wyszedł. Zrozumiał, że nadszedł czas powrotu do domu, do matki. Powrócił do wioski i był naprawdę dzielnym wojownikiem. Kiedy już był starym Indianinem powtarzał małym chłopcom, że aby być wojownikiem, trzeba starać się być coraz lepszym.
Agata Tomaszewska
Przedruk z „Zuchmistrz-yni” nr 110-111