Clark Lucy Własny dom(1)


Lucy Clark

Własny dom


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Chloe wyskoczyła z dżipa, który przywiózł ją na pas startowy w Tarparnii. Była sporo spóźniona, więc chwyciła swoje torby i pobiegła do niewielkiego, dwunastomiejscowego samolotu sanitarnego.

W ostatniej chwili rzuciła okiem za siebie, na dwa budynki oraz hangar. Ot i całe lotnisko. A dookoła bajkowy krajobraz. Tarparnii to maleńkie państewko na jednej z wysp Oceanu Spokojnego. Z obawy przed bratobójczymi walkami, które rozgorzały tu jakiś czas temu, turyści unikali tego miejsca jak ognia. Ale nie Chloe. Na Tarparnii czuła się lepiej niż w rodzinnej Australii.

Zgodnie z zasadami obowiązującymi w Pacific Medical Aid, organizacji pomocy medycznej dla regionu Pacyfiku, po półrocznym kontrakcie na wyspie była zobowiązana na jeden miesiąc wrócić do kraju.

Świadoma, do jakiego stopnia mieszkańcy Tarparnii potrzebują opieki lekarskiej, nie miała na to najmniejszej ochoty.

- Cześć, Chloe - powitał ją drugi pilot Gary West. - Już miałem wysiąść, żeby cię szukać. - Wskazał na kolegę przy sterach. - Smith nie może się doczekać, kiedy wystartujemy.

Uśmiechnęła się. Mimo że wielokrotnie latała z Western i Smithem, miała wrażenie, że praktycznie nic nie wie o tych sympatycznych chłopakach.

- Rozgość się - powiedział Gary West. - Jak zapewne wiesz, mamy na pokładzie pacjenta, VIP - a, który leci na operację do Australii. A to - kiwnął głową w stronę mężczyzny pochylonego nad chorym - to jest doktor Michael Hill.

Lekarz, zajęty osłuchiwaniem leżącego na noszach, nie zareagował, ona jednak zauważyła, że jest wysoki, ma ciemne krótko ostrzyżone włosy i krzywy nos, zapewne w przeszłości złamany. Ściągnął brwi, niezadowolony z tego, co słyszy.

- To jest ochroniarz VIP - a - ciągnął Gary - a obok niego siedzi żona VIP - a. Oboje nie mówią po angielsku.

- Czy doktor Hill zna tutejszy dialekt? - zapytała, zapinając pasy. Uprzedzono ją, że na pokładzie będzie pacjent oraz chirurg, ale nie podano żadnych szczegółów.

- Nie mam pojęcia.

- A ten VIP? Znasz jego nazwisko?

- To generał Harleem Ualdarin - odparł West, zniżywszy głos.

Chloe od razu skojarzyła, że chodzi o człowieka, którego duża część wyspiarzy uważała za prawowitego przywódcę kraju.

- Przeszedł przez oficjalną odprawę? Ma pozwolenie na opuszczenie Tarparnii?

- O ile mi wiadomo, jego papiery są w porządku.

- West! - zawołał go Smith. - Sprawdź, czy wszyscy zapięli pasy. Najwyższy czas ruszać.

Chloe obserwowała lekarza i chorego. Na brzuchu VIP - a dostrzegła pokaźny opatrunek. To znaczy, że jest ranny.

- Doktorze... - zaczęła, lecz spojrzenie jego niebieskich oczu na moment ją zmroziło. Odkaszlnęła. - Jestem lekarzem. Nazywam się Chloe Fitzpatrick.

- Spodziewałem się drugiego lekarza na pokładzie. Długo kazała pani na siebie czekać. Liczyłem, że już dawno będziemy w powietrzu.

Zdziwił ją tak ostry ton.

- Zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji, ale kiedy już miałam wyjeżdżać, w wiosce zdarzył się wypadek. Przepraszam za spóźnienie. Jak pacjent?

- Marnie. - Na odgłos uruchomionych silników kiwnął głową. - Nareszcie.

- Skoro jest pan zadowolony z jego stanu, to proszę siadać i zapiąć pasy, bo startujemy.

- Wcale nie jestem zadowolony. Tego człowieka należało operować wiele tygodni temu. Mam wrażenie, że tubylcy nie zwracają uwagi na takie drobiazgi, dopóki stan chorego nie jest krytyczny. Dopiero wtedy szukają pomocy u lekarza z prawdziwego zdarzenia. Wie pani, kim jest ten facet?

- To generał Harleem Ualdarin. Człowiek bardzo wpływowy.

- Tym bardziej powinien już dawno zgłosić się do lekarza.

- Mogło to być niewykonalne. - Doktor Hill najwyraźniej nie orientuje się w sytuacji politycznej Tarparnii. - Skoro zostałam panu przydzielona jako asysta, chciałabym dowiedzieć się więcej o naszym pacjencie.

- Uwięźnięta przepuklina. Jeśli perforuje, nieodzowna będzie natychmiastowa operacja.

- Będzie pan operował w powietrzu?

- Jeśli okaże się to konieczne... Mam ze sobą wszystko, co potrzebne.

- Nie lubi pan niespodzianek - stwierdziła. Rzucił jej pełne oburzenia spojrzenie.

- A który chirurg lubi?

Siedzieli w rzędzie pojedynczych foteli przy oknie. Chloe miała przed sobą ochroniarza generała, za sobą doktora Hilla. Usiadła wygodniej, przymknęła powieki i westchnęła. Oby ten lot trwał jak najkrócej, pomyślała, przeczuwając, że im mniej czasu spędzi u boku przystojnego lekarza, tym lepiej. Większość chirurgów cierpi na kompleks boskości i między innymi dlatego Chloe nie lubiła atmosfery dużego szpitala. Istotniejsze jednak były powody natury osobistej.

- Hej! - Gardłowy głos kazał jej otworzyć oczy. Ujrzała przed sobą twarz ochroniarza, który spoglądał na nią sponad oparcia swojego fotela. - Umiesz po mojemu? - zapytał w dialekcie wyspy.

- Tak.

Mężczyzna wstał i pochylił się nad generałem. Prawdziwy olbrzym, przeszło jej przez myśl. Lepiej nie natknąć się na takiego w ciemnej ulicy.

- Proszę usiąść i zapiąć pasy. Zaraz startujemy. Na czole ochroniarza perliły się krople potu. Lęk przed lataniem? To nie pierwszy osiłek, który boi się latania. Już miała go zapytać, czy źle się czuje, gdy odwrócił się, ciężko opadł na swój fotel i zapiął pas. Odetchnęła z ulgą, po czym zamyśliła się nad losem pewnego dwumiesięcznego niemowlęcia w jednej z wiosek. Matka dziecka nie wyraziła zgody, by zbadali je australijscy lekarze.

Pozbawiony profesjonalnej opieki maluch budził w niej przykre wspomnienia innych czasów, innego dziecka. Praktycznie każdy powrót do Australii skłaniał ją do odgrzebywania przeszłości.

Teraz jednak czeka ją ośmiogodzinny lot z opryskliwym, pyszałkowatym lekarzem na pokładzie oraz nadopiekuńczym ochroniarzem VIP - a.

Samolot ciężko wzbijał się w powietrze.

Spoglądając przez szybę, Michael obserwował, jak pod nimi wszystko staje się coraz mniejsze. Gdy odetchnął głęboko, w jego nozdrza uderzył delikatny kwiatowy zapach. Bardzo naturalny, a mimo to zniewalający, i przy tym nieobcy, budzący niepożądane wspomnienia sprzed lat.

Ze złością spojrzał na oparcie fotela przed sobą. To ta lekarka. Jak ona ma na imię? To ona tak pachnie. Trudno, jakoś sobie z tym poradzi.

Zapamiętał właściwie tylko tyle, że jest bardzo zgrabna. Szczupła, ale nie chuda niczym patyk, jak wiele innych Australijek. Ten lot się skończy, a ich drogi się rozejdą. Najwyraźniej ona już jakiś czas pracuje na tej wyspie, bo skąd znałaby miejscowy dialekt?

Przeniósł spojrzenie na fotel ochroniarza, ale nad oparciem widać było jedynie jego głowę. Coś tu nie gra... Intuicja podpowiadała mu, by miał się na baczności, a on już zdążył się nauczyć, że intuicji należy słuchać. Powinien raz jeszcze zbadać pacjenta. Była to jego pierwsza misja z PMA, więc bardzo mu zależało na tym, by pokazać się z najlepszej strony.

Na szczęście stan generała się nie pogarszał. Może nawet uda się go dowieźć do szpitala w Sydney i dopiero tam operować? To by Michaelowi odpowiadało. Mimo że usuwanie przepukliny w samolocie nie należało do jego najbardziej ulubionych zajęć, był do tego zabiegu w pełni przygotowany.

Dobrze, że na pokładzie jest drugi lekarz. W razie konieczności będzie mu asystował. Ciekawe, czy ona umie podać środki znieczulające? Już miał ją o to zapytać, gdy generał jęknął.

Michael wstał, nie zważając na brak pozwolenia na odpięcie pasów. Ku jego zdziwieniu lekarka też już się podnosiła.

- Spokojnie - powiedział ostrym tonem. - Dam sobie radę.

- Nie wątpię. - W jej głosie zabrzmiała nuta irytacji. - Mam za sobą kilka przelotów takimi samolotami, więc wiem, gdzie znajdują się tutaj rzeczy, które mogą być panu potrzebne.

- Potrzebna mi jest morfina. Dwieście miligramów - rzucił, unikając jej wzroku.

Błyskawicznie podała mu żądaną dawkę, po czym przyglądała się, jak uzupełnia kroplówkę. Przez chwilę obserwowali chorego.

- Idealny kandydat do zabiegu usunięcia przepukliny - mruknął. - Zaaplikowałem mu już antybiotyk, żeby zwalczyć stan zapalny. I dla osłony na wypadek perforacji.

- W takich okolicznościach zapalenie otrzewnej byłoby wyjątkowo niepożądaną komplikacją - przyznała.

Dopiero teraz na nią spojrzał.

- Jak pani się nazywa? - zapytał nieoczekiwanie.

- Chloe Fitzpatrick. Po prostu Chloe.

- Aha. - Skupił się na badaniu neurologicznym generała, jakby przestała dla niego istnieć.

Wyprostowała się i nieco wyżej uniosła głowę. Nie pozwoli, by tak ją traktowano.

- Powiedz, jeśli będziesz mnie przy nim potrzebował.

Nareszcie na nią spojrzał. Zacisnęła zęby, by pohamować złość. Michael Hill jest tak samo arogancki jak wszyscy mężczyźni, a jej to nie bawi.

Odwróciła się, bo zagadnął ją ochroniarz. Przez chwilę cierpliwie coś mu tłumaczyła.

- Co on mówi? - zainteresował się Michael.

- Chciał się dowiedzieć, co jest jego szefowi. Martwi się o niego.

- Na jego miejscu też bym się martwił. - Nie tylko z tego powodu, pomyślał, spoglądając na potężne ramię ochroniarza. - Co mu odpowiedziałaś?

- Opisałam mu przebieg operacji i to go chyba trochę uspokoiło.

- Dzięki. - Zawahał się. - On na pewno nie zna angielskiego?

- Nie.

Samolot wpadł w turbulencję, rzucając Chloe na Michaela. Oparła się rękami o jego pierś, a on ją przytrzymał. Ten moment fizycznego kontaktu coś między nimi zmienił.

Mimo że trwało to nie dłużej niż pół sekundy, oboje doznali jakiegoś dziwnego wstrząsu. Poczuli, że reagują inaczej, ale nie było to po ich myśli.

Michael wziął głęboki oddech i od razu tego pożałował, bo pod wpływem obezwładniającego zapachu instynktownie chciał tę kobietę znowu do siebie przyciągnąć. Potrząsnął głową, by odegnać pokusę. To idiotyczne. Nie zna Chloe i nie zamierza jej poznawać. Zdecydowanie nie jest w jego typie. Strasznie spięta.

Nie to co on. On jest wolny, kocha życie i chce czerpać z niego pełnymi garściami. Nieustanny kontakt ze śmiercią każe człowiekowi precyzyjnie określić swoje priorytety.

Nie ma wśród nich miejsca dla Chloe Fitzpatrick, przekonywał się w duchu. Teraz jest zajęta przeglądaniem zawartości kolejnych szafek. Speszył ją? Dobrze by było, bo ona wprawia go w zakłopotanie.

Znalazła ciśnieniomierz, owinęła mankietem ramię generała i sięgnęła po słuchawki. Zdziwiło go, że uprzedziła jego ruch, ale szybko wytłumaczył sobie, że gdyby nie była sprawdzonym lekarzem, nie pracowałaby dla PMA.

Przystąpił do badania podbrzusza pacjenta, który znowu jęknął.

- Morfina jeszcze nie zadziałała? - zapytała, a on pokręcił głową.

- Coś tu nie gra. - Jeszcze raz zbadał podbrzusze. - Dobrze byłoby go tak przygotować, żeby zespół w Sydney mógł od razu zabrać go na stół.

- Co chcesz zrobić?

Rozważał w myślach różne scenariusze.

- Skłaniałbym się do podania mu znieczulenia zewnątrzoponowego.

- Myślisz, że będziesz zmuszony go operować?

- Ciągle mam nadzieję, że zdążymy do szpitala, ale jego stan się pogarsza. - Wzruszył ramionami. - Może to kwestia wysokości? Ma skurcze, których wcześniej nie miał. Warto by się zorganizować.

Chloe już naciągnęła rękawiczki, by przygotować instrumenty potrzebne do zabiegu, co obudziło podejrzliwość ochroniarza. Poinformowała go, że ratują jego szefa.

Myjąc ręce, Michael zastanawiał się, dlaczego generał tak długo nie miał odpowiedniej opieki medycznej. Tą przepukliną należało zająć się już dawno. Żeby dokonać wkłucia, trzeba będzie odpiąć pasy bezpieczeństwa pacjenta, pomyślał.

Gdy nałożył odzież ochronną oraz rękawiczki i przystąpił do zabiegu znieczulenia, ochroniarz zerwał się z fotela. Ponieważ w kabinie było ciasno, zderzył się Michaelem.

- O co chodzi? - syknął Michael.

- Musimy ratować waszego szefa - wyjaśniła Chloe w miejscowym dialekcie. - Umrze, jeśli mu nie pomożemy.

Trochę przesadziła, ale chodziło o to, by ochroniarz im nie przeszkadzał. Kątem oka popatrzyła na małżonkę generała. Na jej twarzy malowało się przerażenie.

- Umrze? - wyszeptała. - Ratujcie go. - Już miała odpiąć pas, lecz Chloe ją powstrzymała.

- Proszę siedzieć. Tu jest za mało miejsca, żebyśmy wszyscy mogli stać nad jego noszami. Ten mały zabieg sprawi, że generał nie będzie czuł bólu. Usiądźcie - zwróciła się do ochroniarza. - Nie wolno doktorowi przeszkadzać.

Dzięki Bogu olbrzym posłuchał, lecz nie spuszczał wzroku ze swojego przełożonego. Jego twarz ociekała potem. Ciekawe, czy zemdleje, pomyślała Chloe.

- Powiedziano mi, że będzie mu towarzyszyła pielęgniarka - rzekł Michael.

- Siedzi za naszymi plecami.

- Ta żona? Ona nie jest pielęgniarką.

- Nie jest.

- To po co mi to powiedziano?

- Nie mam pojęcia.

- Na pewno jest jego żoną? On nie ma obrączki.

- Nie wszyscy żonaci mężczyźni noszą obrączki. To prawda, przyznał w duchu. Na przykład jego ojciec, żonaty dwukrotnie. Nie chciał myśleć o ojcu. Nie teraz. Musi skoncentrować się na zadaniu.

Gdy pacjent z powrotem leżał na wznak, Michael z uznaniem skonstatował, że Chloe faktycznie doskonale się orientuje w zawartości poszczególnych szafek. Przyszło mu też do głowy, że nie podjęłaby się leczenia ludzi w takiej głuszy, gdyby bała się podejmowania ryzyka. Intrygujące.

- Chloe, od kiedy jesteś w Tarparnii?

- Tym razem? Od pół roku.

- To już któryś z kolei taki kontrakt?

- Tak.

- I teraz masz obowiązek na miesiąc wrócić do Australii?

- Tak.

- Odpowiada ci takie życie?

Zastanowiwszy się przez chwilę, wybrała najłatwiejsze wyjaśnienie. Poza tym nie miała zamiaru dzielić się swoimi najskrytszymi przemyśleniami z nieznajomym.

- Trochę to utrudnia ciągłość leczenia. Tydzień temu, na przykład, miałam do czynienia z niemowlęciem z problemami z oddychaniem, którego matka nie wyraziła zgody na leczenie.

- Dlaczego?

- Bo nie wierzy w zachodnią medycynę.

- Rozumiem.

- Ale nie wtedy, kiedy ta zachodnia medycyna jest w stanie wyleczyć jej dziecko.

- Więc wyjeżdżasz, ale martwisz się o los tego dziecka? Twoi koledzy nim się nie zajmą?

- Oczywiście, że się zajmą. Mam nadzieję, że uda im się tę kobietę przekonać, ale... będzie mi tego brakowało.

- Ani się obejrzysz, jak będziesz z powrotem - pocieszył ją, uśmiechając się szeroko.

Oniemiała. Uśmiechnął się do niej po raz pierwszy, od kiedy weszła na pokład. Warto było na to czekać.

O nie, wcale na to nie czekała. Michael Hill jej w ogóle nie interesuje. Jest wyłącznie lekarzem, który opiekuje się pacjentem. Koniec i kropka. Nawet gdyby ją interesował, to nie jest w jej typie.

Zerknęła przez ramię, bo ochroniarz znowu niespokojnie poruszył się w fotelu.

- Jest coraz bardziej zdenerwowany. - Zniżyła głos, po czym zapytała w dialekcie Tarparnii. - Dobrze się czujecie?

- Nie wytrzymam! - wybuchnął olbrzym, a żona generała aż się skurczyła. - Tak nie wolno. Tak nie wolno.

- O co chodzi?! - Michael miał sobie za złe, że nie zna tego języka.

- Nie wiem. - Wysoko uniosła brwi.

- Nie mogę, nie mogę. - Ochroniarz zerwał się z miejsca, podszedł do noszy, po czym ujął dłoń swojego przełożonego. - Przepraszam, generale, przepraszam. Zginę za ciebie. Źle zrobiłem, że cię zdradziłem.

Chloe poczuła ucisk w żołądku.

- Co zrobiliście? - zapytała opanowanym, lodowatym tonem. - I dlaczego?

- Zdradziłem mojego generała. Ten samolot... On się rozbije.

Teraz małżonka generała podniosła się z siedzenia, ale Chloe spiorunowała ją wzrokiem.

- Proszę siadać! I się nie ruszać! - rozkazała jej Chloe, po czym zwróciła się do ochroniarza. - O czym pan mówi?

- Ten samolot... Jak wylądował... to mechanicy w nim grzebali. Generał ma zginąć.

- Po co pan nam to mówi?

- Bo nie mogę patrzeć, jak się męczy.

- Ale umrzeć może, tak?! - zapytała tym razem po angielsku, co zdenerwowało Michaela.

- Chloe, o co chodzi?

- Samolot został uszkodzony - wyjaśniła, kierując się do kabiny pilotów, by powiadomić ich o tym fakcie, po czym wróciła do Michaela. - Zabezpiecz go pasami i ustabilizuj.

- Wydawało mi się, że nikt nie wie, kim jest ten VIP. - Popatrzył na nią spode łba.

- Ja nie wiedziałam, dopóki nie znalazłam się na pokładzie.

- Mnie też nikt o tym nie poinformował! - oburzył się. - Jak do tego doszło? - Samolot spadnie?

W ciągu minionych czterech lat nieraz pakował się w ryzykowne sytuacje, ale zawsze z własnego wyboru. Tym razem jednak jest inaczej. Wcale się o to nie prosił. Znowu!

- Nie mam pojęcia. Harleem to ostatni dobry człowiek, któremu na sercu leży los tego państwa. Ale ten p 'tak ochroniarz go zdradził.

Gdy padło to niewybredne określenie, ochroniarz odwrócił się w jej stronę. Na jego twarzy malowały się wściekłość i oburzenie.

- Co ty możesz o tym wiedzieć, dziewczynko? - warknął

Chloe wzruszyła ramionami.

- Czy to ważne? Wszyscy jesteśmy w tym samolocie. Wszyscy się rozbijemy.

Żona generała zalała się łzami. Michael zapinał pasy pacjenta, a Chloe pocieszała histeryzującą kobietę.

Nagle samolot gwałtownie stracił wysokość i zakołysał się tak mocno, że na ich głowy posypały się różne nieprzymocowane sprzęty, a Chloe straciła równowagę i upadła na Michaela.

Objął ją opiekuńczym gestem. Głupia sprawa, pomyślał, że jej zapach będzie ostatnim, jaki poczuje.

Ochroniarz zachwiał się, uderzył głową o podłokietnik i krwawiąc, upadł na podłogę. Michael obserwował to, nie kryjąc przerażenia. Czuł przy tym, że samolot w dalszym ciągu gwałtownie traci wysokość.

Chloe oswobodziła się z jego ramion, mimo że bardzo chciała w nich pozostać i czerpać z nich pocieszenie, bo przeczuwała, że za kilka minut samolot się roztrzaska i wszyscy zginą. Ale to nie była pora na takie myśli.

Chwiejnym krokiem podeszła do leżącego na podłodze ochroniarza, by sprawdzić puls.

- Żyje, ale jest nieprzytomny - stwierdziła. Gdy Michael wstawał z fotela, samolot wyrównał kurs. Czy to był fałszywy alarm?

- Złap ten bandaż. - Chloe wskazała na opakowanie walające się na podłodze, a sama otworzyła jedną z szafek i sięgnęła po przylepiec.

- Musimy posadzić go w fotelu i przypiąć pasami - mruknął Michael, sięgając po bandaż.

Rozerwał opakowanie i przyłożył bandaż do głowy ochroniarza, by Chloe mogła przylepić go plastrem.

- Spróbuj go posadzić. Ja pójdę do pilotów - oznajmiła i przytrzymując się foteli, ruszyła w stronę kabiny. - Co się dzieje?

- Spada ciśnienie oleju w układzie hydraulicznym - odparł Gary West.

- To źle?

- Tracimy panowanie nad skrzydłami, a przez to nie mamy szansy na bezpieczne lądowanie.

- Gdzie spadniemy? Do oceanu czy na ląd?

- Miejmy nadzieję, że uda się nam lądowanie awaryjne na jakimś pasie startowym albo choćby na równej ziemi - odrzekł jeden z pilotów.

- Nie spadniemy do wody? - upewniała się.

- Trzymaj kciuki - poradził jej Gary West. - Jeśli nie wcelujemy w jakąś polanę, spadniemy w dżunglę.

- Zawiadomcie dyrekcję Pacific Medical Aid. Powiedzcie im, co nas czeka.

- Już to zrobiliśmy.

- To dobrze... chyba. - Samolot znowu wpadł w silne wibracje.

- Chloe, wracaj na miejsce! - wrzasnął Gary West. - Każ im zapiąć pasy i przyjąć pozycję przewidzianą w przypadku awarii.

Wróciła do pozostałych pasażerów.

- Proszę mocno zapiąć pas - zwróciła się do żony generała. - Niech pani opuści głowę na kolana i dłońmi chwyci się za kostki. - Kobieta posłusznie wykonała polecenie.

Wraz z Michaelem dźwignęli ochroniarza na fotel i przypięli pasem.

- On już siedzi - sapnęła. - Co z generałem?

- Zaraz sprawdzę.

- Trzeba wszystko pozamykać albo unieruchomić. Gdzie jest twoja torba? - zapytała.

- Pod fotelem.

Samolot trząsł się coraz bardziej.

- Nie dam rady! - usłyszeli z głośnika krzyk Westa.

Samolot spadał tak szybko, że Michael miał wrażenie, że za chwilę popękają mu bębenki w uszach. Uczono go na studiach, że lekarz ma obowiązek w każdej sytuacji zachować zimną krew, ale takiej jak ta wykłady ani podręczniki nie opisywały.

- Zapnij się! - krzyknęła Chloe.

Czuł, jak wali mu serce. Zawsze pragnął czerpać z życia pełnymi garściami. Jakie to dziwne, że teraz, w obliczu śmierci, czuje to tak intensywnie.


ROZDZIAŁ DRUGI

Otworzył oczy pomimo bólu głowy, który rozsadzał mu czaszkę. Chwilę leżał bez ruchu, po czym ostrożnie się rozejrzał. Wszystko było zamazane, więc przymknął oczy, czekając, aż jego mózg dojdzie do siebie.

Nazywa się Michael Hill. Jest chirurgiem. Pracuje w Sydney, trzy dni w tygodniu w szpitalu, dwa w swoim gabinecie. Jeździ zielonym jaguarem. Rewelacyjna bryka. I szybka.

Wypadek drogowy? Niewykluczone. Spróbował zmienić pozycję, ale coś krępowało jego ruchy. Pasy? Obmacując się, natrafił palcami na torebkę, którą miał na pasku. W samochodzie? Otworzył oczy. Tym razem widział zdecydowanie lepiej... mimo że było ciemno. To samolot. Co on robi w samolocie?

Ach tak, organizacja PMA zwróciła się do niego z propozycją, by udał się do Tarparnii po chorego VIP - a. A potem przypomniał sobie odgłos krztuszących się silników, rozedrgany samolot i zapach strachu, gdy maszyna runęła na ziemię.

Spróbował poruszyć nogami. Całe. Spoglądając tam, gdzie dostrzegł światło, zorientował się, że samolot leży przechylony na prawą stronę. Pewnie opiera się na skrzydle.

Musi wstać z fotela, by zająć się pacjentem i pasażerami. Miał nadzieję, że Chloe nic się nie stało, bo jej pomoc będzie nieodzowna. Nacisnął przycisk pasa, ale ten ani drgnął, potem próbował wyszarpnąć go z uchwytu. Daremnie.

- Fantastycznie - mruknął pod nosem. - Należy się cieszyć, że pas tak dobrze trzyma... Pewnie uratował mi życie. - Popatrzył na klamrę pasa. - Ale teraz mnie wypuść! - warknął przez zęby.

- Cześć.

Znieruchomiał na moment, po czym się obejrzał.

- To ty, Chloe?

- Jak myślisz? Możesz się ruszać?

Kolejny raz bezskutecznie usiłował się uwolnić.

- W jakim jesteś stanie? - spytał zaskoczony tym, jak bardzo się ucieszył, że oprócz niego jeszcze ktoś przeżył.

- Jestem posiniaczona i poobijana, ale to nic poważnego. A ty?

- Mój pas się zaciął.

Gdy przysunęła się bliżej i poświeciła latarką na zamek jego pasa, zobaczył smużkę krwi na jej czole.

- Skaleczyłaś się.

- To tylko zadrapanie. Zdarzały mi się gorsze urazy. A ty? Złamania?

- Nie. - Tym razem jej kwiatowy zapach podziałał na niego uspokajająco, mimo że do tej pory budził w nim wspomnienia byłej przyjaciółki, jedynej kobiety, z którą mógłby się ożenić. - Bywało gorzej.

- To dobrze. To znaczy, że jesteś twardy. O tak. Ona nawet nie wie, ile w tym racji.

- Jesteś w potrzasku - stwierdziła. - Zobaczymy, co da się z tym zrobić. - Przysunęła się tak blisko, że jej włosy muskały jego policzek. Gdy na moment podniosła na niego wzrok, przeszło mu przez myśl, że mógłby ją pocałować. Nonsens.

Spuściła głowę. Zawstydzona? Zdarzały mu się przypadki zauroczenia od pierwszej chwili, ale nie wszystkim ulegał. Tym razem uznał, że i teraz nie należy ingerować w bieg wydarzeń. Oboje są tu po to, by pracować. Praca jest teraz najważniejsza.

Chloe, skup się, pomyślała. Jeszcze nigdy nie była taka rozkojarzona. No ale też po raz pierwszy bierze udział w katastrofie lotniczej i po raz pierwszy ma do czynienia z takim mężczyzną jak Michael Hill. Może to złudzenie, ale kiedy spojrzała w te niebieskie oczy, wydawało się jej, że Michael chce ją pocałować. Nie, to niemożliwe.

Miała pełną świadomość, że niczym się nie wyróżnia spośród milionów kobiet, a to spojrzenie było pełne zachwytu i pożądania. Na pewno źle zinterpretowała ten sygnał. Minęło już sporo czasu, odkąd przestał ją interesować język męskiego ciała. Więc dlaczego to tak zaprząta jej myśli? Układy inne niż zawodowe nie wchodzą w rachubę. Wytrwała już sześć lat, a teraz jej priorytetem jest wyjść z tej kraksy.

- Czekaj tu.

- A dokąd miałbym pójść? - rzucił, po czym mruknął coś o głupich pytaniach.

Ta uwaga wywołała uśmiech na twarzy Chloe, która otworzyła jedną z szafek, by sięgnąć po skalpel.

- Nie ruszaj się. - Jednym ruchem przecięła pas. Z udawaną powagą patrzyła, jak Michael bezwładnie osuwa się na ścianę.

- Szkoda, że mnie nie ostrzegłaś.

- Tak jest zabawniej - odparła z szelmowskim uśmiechem.

- Uważasz, że się zdziwiłem? - Masował obolały kark. - Inaczej bym to ujął. - Chciał się podnieść, ale okazało się, że ścierpły mu obie nogi.

- Spokojnie. Teraz jesteś jak dopiero co urodzony źrebak, który chce stanąć po raz pierwszy.

- Zgrabna analogia. Jak nasz pacjent?

- Nie wiem. - Obserwowała, jak wstaje. - W porządku?

- Tak.

- Zbadaj generała. - Podała mu drugą latarkę. - A ja obejrzę jego żonę.

Przeszedł ponad fotelem i ruszył w stronę pacjenta.

- Harleem? - Brak reakcji. - Generale! Ponieważ samolot leżał przechylony, Michael

z trudem utrzymywał się w pozycji stojącej, za to mógł się wyprostować. W każdej sytuacji należy szukać jasnych stron. Tę maksymę rodzice wpajali mu od dziecka. Jednak wielokrotnie niełatwo było taką jasną stronę znaleźć. To chyba kolejny taki przypadek, pomyślał z goryczą.

Na szczęście wyczuł tętno generała.

- Żona oddycha, ale jest nieprzytomna - oznajmiła Chloe. - Ma kilka zadrapań. Zostawię ją tam, gdzie siedzi, i pójdę do pilotów. - Zawahała się, po czym dodała ponurym tonem: - Ochroniarz nie żyje.

Ochroniarz! Zupełnie o nim zapomniał. Poświecił latarką w kierunku jego fotela: siedział z głową odrzuconą do tyłu pod nienormalnym kątem.

- Kręgosłup szyjny - wyjaśniła. - Skupmy się na innych.

Wrócił do osłuchiwania klatki piersiowej generała. Wszystko w normie, o ile w takich okolicznościach cokolwiek może być w normie. Nadal miał wrażenie, że porusza się w koszmarze sennym. Rozbity samolot w dżungli. Sabotaż. W co on się wpakował?

Sam tego chciał. W ciągu minionych czterech lat wielokrotnie narażał życie, uprawiając akrobacje spadochronowe, snowboard, alpinizm, abseiling i wiele innych sportów ekstremalnych. Wszystkie łączą się z ryzykiem, ale za każdym razem świadomie je akceptował oraz przestrzegał zasad bezpieczeństwa. Zgłosił się do Pacific Medical Aid, bo był żądny przygód, ale zdecydowanie nie takich jak awaria samolotu w dżungli, na wyspie nękanej bratobójczymi walkami.

Potrząsnął głową i sięgnął po stetoskop. Do roboty. Jego priorytetem jest opieka nad VIP - em.

- W jakim on jest stanie? - zapytała Chloe, stając w drzwiach kabiny pilotów.

- Stabilny. Będę go monitorował.

- Możesz tu przyjść?

- Chciałeś przygody, to ją masz - mruknął do siebie, grzebiąc w różnych szafkach w poszukiwaniu bandaży, opatrunków i środków przeciwbólowych. Z pełnymi rękami ruszył do Chloe.

- Najpierw obejrzyj Smitha - powiedziała, rzucając snop światła na pilota.

W świetle latarek Michael dostrzegł rozbitą przednią szybę, liście i gałęzie. Pilot siedział w fotelu przebity grubym konarem.

- Jest nieprzytomny. Chociaż tyle - powiedziała cicho.

Michael przykucnął obok fotela.

- Cześć, to ja, Michael. Słyszysz mnie? - Poświecił rannemu w oczy. Jego źrenice ledwie zareagowały. - Chloe, potrzebuję więcej światła.

Oglądał miejsce, w którym tkwiła gałąź.

- Niedobrze.

- Bardzo niedobrze - przytaknęła.

- Poświeć na tego drugiego.

- Smith jest w gorszym stanie.

- W jego przypadku jestem kompletnie bezradny.

- Musimy mu pomóc - nalegała.

- Podaj mu coś przeciwbólowego.

- Ale...

- Te obrażenia są zbyt rozległe. - To powiedziawszy, odwrócił się w stronę drugiego pilota, który zaczął jęczeć.

Chloe zniknęła, a Michael wiedział, że jest zła na niego, lecz uznał, że to nie jego problem.

- To ja, Michael. Jak ci na imię?

- Gary.

- Pamiętasz, gdzie jesteś?

- A gdzie miałbym być jak nie w samolocie?

- Słusznie. Pamiętasz, co się stało?

- Rozbiliśmy się w dżungli. Na Tarpar... - Skrzywił się z bólu.

- Gdzie cię boli najbardziej?

- Nogi.

Michael skierował latarkę na nogi pilota, lecz niewiele zobaczył, bo zasłaniał je wygięty kawał stalowego poszycia. Super. Trzech poważnie rannych pacjentów, aczkolwiek szanse Smitha na przeżycie są nikłe. Przydałby się porządnie wyposażony oddział ratunkowy, ale znaleźli się teraz w sercu dżungli, na wyspie wstrząsanej bratobójczym konfliktem. Do tego w nocy.

- Co ze Smithem? - zapytał Gary West.

- Zajmujmy się tobą. Potrafisz dokładniej określić, co cię boli? Uda? Łydki? Stopy?

Pilot się zamyślił.

- Nie czuję palców. Może nawet nimi ruszam, ale o tym nie wiem.

- Patrzcie, kto otworzył oczęta - zażartowała Chloe, wciskając się do kabiny. - Cieszę się, że jesteś z nami.

- Witaj w kabinie pilotów. - Gary uśmiechnął się blado. - Mnie zostawcie, zaopiekujcie się Smithem.

- Chloe się nim zajmie - odparł Michael, zaglądając mu w źrenice. - Zaraz podamy ci kroplówkę oraz coś przeciwbólowego.

Spojrzał przez ramię na Chloe, która z kamiennym obliczem przygotowywała morfinę. Jednak język jej ciała pokazywał, że nadal jest na niego obrażona. Trudno. Sytuacja jest dramatyczna, więc nie można trwonić skromnych zapasów dla pacjenta, który wkrótce umrze. Może brzmi to nieludzko, ale on musi myśleć perspektywicznie. Kto wie, jak długo będą w samolocie albo co ich jeszcze czeka?

Przejął od niej worek z kroplówką i rozejrzał się, gdzie go zawiesić. W mroku wymacał jakąś dźwignię. Potem Chloe bez słowa podała mu nożyczki. Tak, na pewno ma mu za złe. Rozciął rękaw koszuli pilota i w świetle latarki szukał miejsca do wkłucia.

- Ty go zbadaj, a ja potrzymam latarkę - zaproponował, gdy ranny został już podłączony do kroplówki.

- Okej.

Okazało się, że pilot nie doznał poważniejszych obrażeń poza urazem nóg.

- Prawą czuję, chociaż słabo, ale lewej jakby nie było. Ręce mam w porządku... Ciii... - Znieruchomieli. - Daj mi latarkę. - Poświecił na kontrolki na pulpicie sterowniczym. - Mamy problem. - Michaela przeszył dreszcz strachu. - Prawy zbiornik paliwa... Wskaźnik stale opada...

- Wyciek? - zapytała trzeźwo Chloe.

- Wydawało mi się, że coś śmierdzi. Chloe, wyłącz elektrykę. - Pokazał jej, co ma zrobić. - Najmniejsza iskra i wylecimy w powietrze.

- To już byłaby przesada - mruknęła. - Mam się temu przyjrzeć?

- Należałoby. Jeżeli wycieka na ziemię, a obok nie ma niczego łatwopalnego, to nic nam nie grozi. - Oddał jej latarkę.

Michael ukląkł, by w ciasnej kabinie rozprostować ramiona. Trzymał je nad głową, przez co pod uniesioną koszulą błysnął fragment jego umięśnionego płaskiego brzucha. Chloe nie mogła oderwać od niego wzroku. Już dawno, bardzo dawno nie miała okazji oglądać z bliska męskiego ciała. Pacjenci, oczywiście, się nie liczyli, a jej koledzy lekarze pomimo upału zawsze nosili koszule.

Bezwiednie dotknęła policzka. O Boże, jest czerwona jak burak! Odwróciła głowę. Czy Michael to zauważył? Że się na niego gapi? Widzi, jak zareagowała? Coś miała mu do powiedzenia, ale kompletnie zapomniała, o co jej chodziło. Absurd. Ten mężczyzna nic dla niej nie znaczy. Absolutnie nic.

- Ja pójdę - zaofiarował się Michael.

- Nie, nie. Poradzę sobie. - Musi odetchnąć świeżym powietrzem, oprzytomnieć. - Ty wracaj do generała. - Odgarnęła za ucho kosmyk włosów. Na moment ich spojrzenia się spotkały.

Poczuła to samo co poprzednio, kiedy uwalniała go z fotela. Była to nieodparta chęć znalezienia się w jego ramionach, by uwierzyć, że wyjdą cało z tej pułapki. Tylko tyle? Czego ona od niego oczekuje? Pociechy? Pokrzepienia? Nie. Chciałaby dowiedzieć się, jak on całuje. Idiotyczna myśl. Tym bardziej że wcale go nie lubi.

- Ja tu zostanę - odezwał się Gary West.

- Niech i tak będzie. - Michael wyszedł z kabiny. Co to było? Kolejny dowód, że Chloe go... Jak brzmi jej nazwisko? Dowód, że ona mu się podoba. Mimo że jest na niego obrażona. - Bzdura - mruknął.

Jest pod jej wrażeniem, chociaż nie chce. Chloe jest piękna, inteligentna i odważna. Podobają mu się kobiety, które nie boją się zawalczyć o swoje, ale również bronić swoich ideałów. Oraz takie, które potrafią zakasać rękawy i wziąć się do ciężkiej roboty, jeśli wymaga tego sytuacja. Chloe spełnia wszystkie te kryteria.

Teraz jednak nie pora na takie rozważania. Okoliczności są wyjątkowo niesprzyjające. Jeden pasażer nieżywy, jeden pilot, który nie przeżyje następnej godziny, drugi z nogą, która wygląda jak przyspawana do samolotu, VIP wymagający natychmiastowej operacji oraz jego nieprzytomna małżonka. Pociąg seksualny do ładnej lekarki jest w tej chwili zdecydowanie nie na miejscu. Poza tym, czy może być jeszcze gorzej?

Te rozmyślania przerwał głośny pomruk...

Pomruk grzmotu.

- No jasne. - W głosie Michaela nie było ani krzty entuzjazmu.

Za jego plecami krzątała się Chloe.

- Żona nadal nieprzytomna - zameldowała.

- Może to i lepiej.

- Jak generał?

- Stabilny. W tej chwili.

- Wychodzę zobaczyć, co z tym paliwem - powiedziała, ale okazało się, że drzwi się nie otwierają.

Bez słowa podszedł bliżej i równocześnie z nią położył rękę na klamce. Gdy ich dłonie się zetknęły, Chloe ciarki przeszły po plecach. Co się dzieje? Czy to ta sytuacja? Tak, to na pewno to. Ich zmysły są wyostrzone z powodu zagrożenia. To bardzo logiczne i racjonalne wytłumaczenie. Pospiesznie cofnęła rękę.

- Poradzisz sobie? - zapytał, gdy drzwi w końcu ustąpiły.

- Jasne.

- Iść z tobą?

- Będę przy wraku. - Zawahała się. - Ale pomyślałam, że przy okazji trochę się rozejrzę. Może się połapię, gdzie jesteśmy.

- Wydaje mi się, że do tego przydałoby się naturalne oświetlenie.

- To prawda. Dobra, idę zobaczyć ten wyciek.

- Masz latarkę?

- Tak. - Zapaliła ją, gdy szeroko otworzył drzwi. Schodki nie sięgały ziemi. Gdy ostrożnie stanęła na pierwszym stopniu, zorientował się, że przytrzymuje ją za ramię. - Poradzę sobie - powiedziała, wymownie spoglądając na jego rękę.

Natychmiast ją cofnął.

- Krzyknij, jeżeli będę ci potrzebny.

- Nie omieszkam. - Zeskoczyła z ostatniego stopnia i zniknęła w ciemnościach, a jego niepokój ścisnął za gardło.

- Nonsens - mruknął.

Powinien wrócić do środka, ale nie wiadomo dlaczego, nogi go nie posłuchały.


ROZDZIAŁ TRZECI

Odgłosy burzy nasilały się z każdą minutą, a Chloe ciągle nie wracała. Co ona robi? Miała tylko sprawdzić, gdzie sączy się paliwo. Nie może znaleźć tego miejsca? Powinien był wyjść razem z nią. Czy ona chociaż wie, czego ma szukać?

Oderwał się od wejścia dopiero na odgłos jęczenia generała. Zbadawszy go, stwierdził, że jego stan się pogarsza.

Dzięki Bogu chwilę później usłyszał trzask gałęzi, więc z latarką podszedł do drzwi. Ujrzał Chloe dopiero, gdy praktycznie była już w środku.

- Dlaczego tak długo cię nie było? - zapytał.

- Hm. - Zaskoczył ją taki niespodziewany atak.

- Wyszłaś tylko po to, żeby zobaczyć, gdzie wycieka paliwo. Na to nie trzeba aż kwadransa - powiedział z wyrzutem.

- Czasami trzeba - mruknęła, mijając go w progu.

- Czy chociaż wiedziałaś, czego szukać? Wzięła się pod boki i powoli odwróciła w jego

stronę. W świetle latarki zauważył, że jest wściekła. Gdyby nie miał latarki, wyczułby to w jej głosie.

- Słucham? - Czekała na wyjaśnienia, ale on milczał. - Wiedziałam doskonale. Mój ojciec jest mechanikiem i wziął sobie za punkt honoru nauczyć mnie nie tylko, jak działa samochód, ale również wszystkie inne maszyny. Następnym razem dobrze się zastanów, zanim wyskoczysz z taką szowinistyczną uwagą.

Osłupiały patrzył, jak znika w głębi samolotu, po drodze zatrzymując się na moment przy żonie generała. Potem zaczął się zastanawiać nad otrzymaną reprymendą. Nie dość, że jego pytanie wyprowadziło ją z równowagi, to on zaprezentował się jako obrzydliwy szowinista. Jednocześnie jednak zauważył, że gdy Chloe jest zagniewana, jej duże brązowe oczy stają się jeszcze ciemniejsze. Oczywiście, nie mógł być tego stuprocentowo pewny z powodu mroku, ale postanowił, że zaryzykuje i sprawdzi to w świetle dnia.

Spojrzał na generała. Ach, ta Chloe...

Niezła z niej złośnica.

Po raz kolejny zbadał chorego. Jeśli parę minut wcześniej wydawało mu się, że jego stan się pogarsza, to teraz nie miał już co do tego żadnych wątpliwości. Zauważył, że ciśnienie krwi niebezpiecznie spadło. Sprawdził, czy kroplówka się nie zablokowała. Działała prawidłowo.

Obejrzał źrenice. W porządku. Osłuchał klatkę piersiową. Ponownie zmierzył ciśnienie. Spada. Powoli zaczął zdejmować opatrunek z podbrzusza rannego. W trakcie tej czynności dostrzegł nową, bardziej czerwoną plamę. Wewnętrzny krwotok. Z niechęcią pomyślał, że będzie zmuszony znaleźć uszkodzone naczynia krwionośne i je pozszywać.

- Chloe!

- Wołałeś mnie? - Stanęła w wejściu do kabiny pilotów.

- Będziesz mi potrzebna. Generał krwawi. Ciśnienie mu spada.

Pomimo mroku błyskawicznie ruszyła w jego stronę. Gdy mijała żonę generała, poczuła, jak zimna dłoń chwyta ją za ramię. Kobieta odzyskała przytomność.

- Proszę się nie niepokoić. Nic pani nie jest - zapewniła ją Chloe w miejscowym dialekcie.

- Gdzie ja jestem? - zapytała kobieta płaczliwym głosem.

- Chloe! - ponaglał ją Michael.

- Nasz samolot spadł na ziemię. Jak ma pani na imię?

- Kirsa. - Kobieta się zawahała. - Harleem?

- Właśnie do niego idę. Muszę pomóc doktorowi przy operacji. - Chciała ruszyć, lecz kobieta nie zwalniała uścisku.

- Będzie żył?

- Muszę iść - powtórzyła Chloe. - Zostań tu. Zajrzę do ciebie potem.

- Co ty tam robisz? - krzyknął Michael, zdejmując zakrwawiony bandaż. - Przynieś mi nowe opatrunki.

- Już niosę. - Przecisnęła się do szafek ze sterylnymi materiałami opatrunkowymi.

Zwiększył przepływ w kroplówce, sprawdził źrenice chorego, uzupełnił dawkę środka uśmierzającego. W duchu gratulował sobie przezorności, która kazała mu ustawić sprzęt do kroplówki jeszcze przed katastrofą. Zaaplikował generałowi także midazolam, żeby pacjent nie odzyskał przytomności w trakcie operacji.

- Harleem, trzymaj się, chłopie - mruknął pod nosem. - Ja cię z tego wyprowadzę.

Wyjmował narzędzia, które zabrał ze sobą, gdy uprzedzono go, że na pokładzie może się okazać, że VIP - a trzeba operować. Nikt jednak nie ostrzegł go o sabotażu.

- Przydałoby się oświetlenie.

- Włączę generator - rzuciła Chloe beztroskim tonem.

- Ale śmieszne. Znalazłaś wyciek? Nic mi o tym nie powiedziałaś.

- O ile dobrze pamiętam, byłeś nieuprzejmy.

- To prawda.

Czekała na przeprosiny, ale nic takiego nie nastąpiło. Jej antypatia do niego wzrosła o kilka stopni. Arogancki knur.

- Domyślam się, że wyciek nie jest groźny - podjął. - I nie wylecimy lada moment wszyscy w powietrze.

- Słusznie.

- To dobrze. Jeśli potrzymasz latarkę i retraktor, zajmę się całą resztą. Bez tego ani rusz. Operowałaś już kiedyś?

- Tak.

- Jesteś chirurgiem?

- Nie.

- Czekaj, niech zgadnę. Masz za sobą kilka szkoleń.

- Pracując tutaj, człowiek staje się specjalistą od wszystkiego - odparła.

- Nie wątpię. - Podał jej rękawiczki, po czym zajrzał pod opatrunek. - Mam nadzieję, że będziemy mieli do czynienia tylko z krwawieniem, bo jeśli perforowało jelito, to czeka nas zdecydowanie większe sprzątanie. - Nasunął maskę na twarz i sięgnął po skalpel. - Postaram się dokładnie mówić, czego potrzebuję. Moja pielęgniarka często mi przypomina przy stole, że nie jest jasnowidzem.

- Dzięki.

Nie potrafił wyczuć, czy Chloe nadal się na niego gniewa, ale teraz nie miał czasu dłużej się nad tym zastanawiać.

Mimo że zaczynało się przejaśniać, widział niewiele. Zrobił nacięcie, po czym odebrał od Chloe latarkę, by dokładniej rozeznać się w sytuacji. Niezadowolony pokręcił głową, oddał jej latarkę i tamponem z gazy zaczął oczyszczać pole z krwi.

- Poświeć lepiej. - Pochylił się.

- Więcej światła nie mamy.

- Tak, wiem. - Odetchnął głęboko. - Jest! - Odrzucił tampon, by pospiesznie zszyć najpierw jedną, potem drugą arterię. - W porządku - sapnął. - Tak nie da się pracować. Jesteś mi potrzebna do asystowania, a nie do trzymania latarki i retraktora! - Rozejrzał się. - Gdyby dało się ją gdzieś zawiesić...

- Niech trzyma ją żona generała. Ściągnął brwi.

- Tu jest za ciasno. Ledwie się mieścimy.

- To jest najprostsze rozwiązanie.

- Niech tak będzie. - Z uniesionymi rękami odstąpił od chorego. - Trzeba jej wyjaśnić, co się dzieje. Żeby tylko nam nie zemdlała.

Słuchając informacji Chloe, Kirsa zbladła, co kazało Michaelowi zapomnieć o niej jako o pomocniku. Ściągnął rękawiczki, by poszukać opakowania z plastikowymi rurkami. Obwiązał rurką latarkę i zawiesił na stojaku z kroplówką. Zadowolony z siebie popatrzył na Chloe, oczekując pochwał, ona jednak bez mrugnięcia powieką podała mu nowe rękawiczki.

- Co teraz, panie doktorze? - zapytała, rzucając mu tak obojętne spojrzenie, że nie pozostało mu nic innego, jak zająć się naciąganiem rękawiczek.

- Dokończymy operację - odrzekł. - Zastosuję metodę Lichtensteina. Znasz ją?

- Niezupełnie, ale mam za sobą resekcję jelita grubego. Masz siatkę polipropylenową?

- Mam wszystko, co potrzebne.

- Wobec tego zaczynajmy.

Zacisnął zęby. Ta baba jest nie do zniesienia.

- Umiesz wykonać znieczulenie?

- Tak.

- Podaj mu coś silniejszego niż midazolam. - Zazwyczaj operował w sterylnych salach operacyjnych, z co najmniej pięcioosobowym zespołem. Teraz czeka go spore wyzwanie.

Przymknął powieki, by przepowiedzieć sobie kolejne etapy zabiegu.

- Często operujesz z zamkniętymi oczami? Uniósł powieki.

- Środki znieczulające podane?

- Tak.

- Więc zaczynamy.

W trakcie operacji starał się precyzyjnie wydawać polecenia, ale ku jego zdziwieniu Chloe kilka razy odgadła jego potrzeby. Denerwowała go jej postawa oraz zapach, ale mimo to był pełen podziwu dla jej wyszkolenia. Musiał przyznać, że Chloe Fitzpatrick jest świetną lekarką.

Zanim operacja dobiegła końca, słońce wychyliło się zza horyzontu, a łoskot grzmotów stawał się coraz bliższy. Kirsa odezwała się dwa razy w trakcie zabiegu, a Chloe za każdym razem znajdowała dla niej uspokajające słowa.

Gdy Michael obwieścił koniec operacji, ściągnęła rękawiczki i od razu poszła do kabiny pilotów, mimo że on oczekiwał od niej pochwał lub komentarza na temat udanej współpracy w tak trudnych warunkach. Wzruszył ramionami, uprzytomniwszy sobie, że Chloe zapewne przywykła do prostych rozwiązań i wcale jej się nie marzy najnowszy sprzęt medyczny.

Gdy badał parametry życiowe pacjenta, podeszła do nich Kirsa. Nie odezwała się, a on też milczał. On nie zna jej dialektu, ona nie zna angielskiego.

Czy Chloe ją zbadała? Sięgnął po ciśnieniomierz, by na wszelki wypadek skontrolować jej ciśnienie, lecz ona pokręciła głową.

Przydałaby mu się Chloe w roli tłumacza, więc ruszył w stronę kabiny pilotów.

Leżała na podłodze wciśnięta między fotele i w tej bardzo niewygodnej pozycji dokonywała oględzin nóg Westa.

- Chloe...

- O co chodzi? - Była wyraźnie zirytowana. Niepotrzebnie.

- Myślę, że powinnaś zbadać żonę VIP - a, bo ona nie pozwala mi się dotknąć.

W odpowiedzi usłyszał niewyraźne mruknięcie, coś jak „rozsądna kobieta", ale nie był tego pewien.

Gdy gramoliła się spomiędzy foteli, odwrócił się, by zbadać tętno drugiego pilota. Nie znalazł go.

- Nie żyje - usłyszał za plecami. Spojrzawszy na nią, ujrzał jej zapłakaną twarz. - Miałeś rację. Nie byliśmy w stanie mu pomóc. - Wyszła.

- Przykro mi, że straciłeś towarzysza. - Położył dłoń na ramieniu Westa.

- Pewnie było mu to pisane - szepnął pilot.

- Wszyscy kiedyś umrzemy - odrzekł Michael. On sam kilka razy otarł się o śmierć. Na przykład teraz. Popatrzył na Smitha. Ocaleli dzięki umiejętnościom tego człowieka, lecz on sam przypłacił to życiem.

- Kiedy moja kolej? - zapytał Gary West, uśmiechając się słabo.

- Nie dzisiaj - odparł Michael stanowczym tonem.

- Jest pan tego pewny, doktorze?

- Nigdy nie ma absolutnej pewności. - Poczuł na policzku pierwsze krople deszczu. - Zdaje się, że już pada. Trzeba jakoś osłonić cię od deszczu. - Stając w drzwiach, powiedział: - Zaraz wracam. - Wcześniej widział gdzieś ochronne płachty, którymi można by zasłonić strzaskaną przednią szybę.

- Co z Western? - W oczach Chloe wyczytał niepokój.

- W porządku. Pada deszcz. - Gestem wskazał Kirsę. - Jak ona? - Szperał w szafce.

- W lekkim szoku, ale nic jej nie jest. Zbadałam też generała. Jest na dobrej drodze.

Znalazł płachtę. Odniósł wrażenie, że wzajemna niechęć, którą wyczuwał przez całą operację, nieco osłabła. Czy Chloe już oswoiła się z sytuacją? Czy ta rana na czole sprawia jej ból? A może to zgon Smitha oraz ich bezradność kazały jej spuścić z tonu?

- Pomogę ci zabezpieczyć Gary'ego przed deszczem - powiedziała.

Domyślił się, że Chloe musi coś robić. Oboje powinni czymś się zająć, zanim zadecydują, co dalej.

- Dzięki.

- Wyjdę na zewnątrz i zasłonimy go od góry - zaproponowała.

- Kadłub samolotu może być teraz śliski, a poza tym jak się tam wdrapiemy?

- Dziób jest tuż nad ziemią. Ja tam wejdę, bo jestem lżejsza.

- To niebezpieczne.

- A nasze położenie jest bezpieczne?

- Okej. Co chcesz zrobić?

- Wyjdę na zewnątrz i zasłonię okno płachtą. Przymocujemy ją rurkami wewnątrz kabiny pilotów. - Zaczęła rozmontowywać prowizoryczne oświetlenie nad generałem. - Myślę, że dobrze byłoby, gdybyśmy czymś oddzielili Gary'ego od nieżyjącego kumpla. Jemu deszcz już nie zaszkodzi.

Michael przytaknął, po czym pomógł jej wydostać się z wraku. Potem wrócił do kabiny pilotów i zaczął szukać miejsc, do których można by przymocować płachtę. Chloe tymczasem wspięła się na drzewo rosnące tuż przy samolocie i wydostała na jego dziób.

Kilkanaście minut później zadanie zostało wykonane.

- Dasz radę wrócić? - rzucił Michael.

- Z palcem w nosie - odkrzyknęła, na co Gary cicho parsknął śmiechem.

- Dobra odzywka, nie?

- Wydawało mi się, że na takie odzywki reaguje się jękiem, a nie śmiechem - zauważył Michael.

Zawrócił do drzwi, by pomóc Chloe wdrapać się na górę. Gdy ją zobaczył, ociekała wodą, ale nie ruszyła się z miejsca.

- Wchodzisz? - Wyciągnął do niej rękę.

- Sprawdzę jeszcze ten wyciek. - Po niebie przetoczył się grzmot. - Teraz jest jasno, więc będę mogła zobaczyć, co naprawdę się dzieje. I trochę się rozejrzę. Może uda mi się zorientować, gdzie jesteśmy.

- Pójdę z tobą. - Nic nie stoi na przeszkodzie, pomyślał. Wszyscy pacjenci są stabilni.

- Zostań. Niedługo wrócę.

Zniknęła w zaroślach. Czuła, że musi się przejść. Ciasnota panująca we wraku doprowadzała ją do szaleństwa, a pracując na Tarparnii, nauczyła się nie zwracać uwagi na deszcz. Obchodząc samolot, z ulgą zauważyła, że woda już zdążyła zmyć rozlane paliwo.

Potem ruszyła na zbocze góry. Po dziesięciu minutach marszu przystanęła i odszukała wzrokiem czubek ogona roztrzaskanego samolotu. Ze zdumieniem stwierdziła, że Smithowi udało się wylądować na jedynej polanie w jej polu widzenia, w miejscu, gdzie podczas poprzedniej pory deszczowej osunęła się ziemia.

Jęknęła. Nie zanosiło się, że przestanie padać, a to oznacza, że wkrótce wrak zacznie ześlizgiwać się ze zbocza.

Nie było to jej jedynym zmartwieniem. Jeśli to prawda, że padli ofiarą sabotażu, nie jest wykluczone, że już są poszukiwani. Ci, którym zależy na śmierci generała, zechcą mieć absolutną pewność, że zamach na jego życie został uwieńczony sukcesem.

Usiadła na ziemi i ukryła twarz w dłoniach. Załamała się. Była zmuszona opuścić ukochaną wyspę, a potem spotkała tego upartego, ale także intrygującego chirurga. Z tymi dwoma problemami mogłaby się uporać. Ale sabotaż? Katastrofa lotnicza? Śmierć znajomego pilota?

Nie. Los jest przesadnie okrutny. Najgorsze jednak było to, że Michael Hill jej się podoba, mimo że wcale go nie lubi. To nonsens. Kiedy wszedł do kabiny pilotów i zorientował się, że Smith nie żyje, zapragnęła, by ją objął i pocieszył. Idiotyzm. To, co do niego czuje, jest po prostu głupie. Cała sytuacja jest idiotyczna. Ona wcale go nie zna, więc dlaczego tak bardzo by chciała... być blisko niego?

To efekt wstrząsu, pomieszania zmysłów, stresu... Tak, to przez ten stres wywołany sytuacją, w której się znaleźli. Są lekarzami, a to znaczy, że mają razem pracować, razem nieść pomoc potrzebującym.

Stąd wniosek, że im prędzej wymyśli coś, co pozwoli im opuścić wrak i dotrzeć do innych ludzi, tym lepiej.

Otarła łzy i wyprostowała się. Tak, to potrafi. Jest silna. Przetrwała różne życiowe kataklizmy, więc nie podda się i tym razem. Już miała wstać, gdy usłyszała niepokojący szelest.

Rozglądając się, nasłuchiwała. Trzask gałęzi, jakby ktoś na nią stąpnął. Kto to jest? Ludzie ochroniarza już są na ich tropie? Tak szybko? Może to jakieś zwierzę. Tak. Albo po prostu pękła jakaś gałąź. To się zdarza. Bądź dzielna. Wstawaj.

- Nie ruszaj się! - powiedział ktoś w lokalnym dialekcie. Znieruchomiała ze strachu, po czym zareagowała tak, jak podpowiadał jej instynkt.


ROZDZIAŁ CZWARTY

Usłyszawszy przeraźliwy krzyk, od razu domyślił się, że to Chloe. Dlaczego puścił ją samą?

Skoczył do kabiny pilotów.

- West, idę po Chloe. Coś jej się stało. - Nie czekając na odpowiedź, zbiegł po schodkach i zeskoczył na ziemię.

Skąd dobiegł go ten krzyk? Rozglądał się bezradnie, czując, jak krew pulsuje mu w żyłach. Do tej pory taki nagły przypływ adrenaliny kojarzył mu się z niebezpieczeństwem, tyle że połączonym z rozrywką. Tym razem to nie zabawa. Ktoś zauważył spadający samolot? Szukają ich? Czy mają przyjazne zamiary?

Dostrzegł w błocie odcisk buta. Aha, poszła pod górę. Ślizgając się na mokrym listowiu, ułamanych gałązkach i kawałkach kory, parł jej śladem. W tej sytuacji nie mógł jej zawołać, mimo że nie myślał o niczym innym jak o jej bezpieczeństwie. Musi do niej dotrzeć. Musi się upewnić, że jest cała i zdrowa.

Gdy usłyszał przed sobą ludzkie głosy, skoczył za pień drzewa. Czy Chloe jest z tymi ludźmi? Nasłuchiwał. Nagle do jego uszu dobiegł śmiech, co zbiło go z tropu. Byli już tak blisko, że wstrzymał oddech.

Potem rozległ się kobiecy śmiech, który wcale nie brzmiał sztucznie. Chloe? Czy to Chloe? Na wszelki wypadek nie ruszył się z miejsca. Chwilę później ich zobaczył. Trzech ciemnoskórych mężczyzn rozmawiających w miejscowym gardłowym dialekcie. Oraz Chloe. Jeden z nich, w podeszłym wieku, trzymał ją za rękę, a ona się uśmiechała. Takiego rozwiązania Michael nie przewidział.

Odczuł ogromną ulgę, że nic złego jej się nie stało, lecz uczucie to szybko ustąpiło miejsca wściekłości, że niepotrzebnie się o nią martwił. Wyszedł z kryjówki.

Cała czwórka odwróciła się w jego kierunku.

- Michael? - Chloe nie kryła zdziwienia. - Co ty tu robisz? Co z pacjentami?

- Odpoczywają. - Strzepnął liść ze spodni, starając się ukryć emocje. Nie życzy sobie jej uśmiechów ani blasku w brązowych oczach, ani tego, co do niej czuje. - Krzyczałaś.

- I dlatego wyszedłeś z wraku?

Czy to takie dziwne? Ma go za bezdusznego chama?

- Pomyślałem, że coś ci się stało. - Popatrzył na trzech tubylców. - Niepotrzebnie.

Niespodziewanie starzec przemówił łamaną angielszczyzną:

- Proszę nam wybaczyć. Nie chcieliśmy was przestraszyć. Na imię mi Jalak. Jesteśmy przyjaciółmi Chloe.

- Michael Hill.

- Zobaczyli spadający samolot i wyruszyli sprawdzić, co się stało - wyjaśniła Chloe.

Byli już niedaleko wraku, z którego Michael tak bardzo chciał się wydostać, ale teraz marzył o tym, żeby z powrotem znaleźć się w jego ponurym wnętrzu. Był przemoczony do nitki. Nie było mu zimno... tylko mokro.

- Wielokrotnie bywałam w wiosce Jalaka - oznajmiła Chloe, uśmiechając się do tubylców, na co Michael ściągnął brwi. Nie podejrzewał jej o taką zalotność. Są dla niej gotowi na wszystko, pomyślał. - Jalak odesłał resztę ludzi do wioski po posiłki, żeby nam pomóc przy pacjentach.

- Dziękuję.

Potem całą grupą obeszli samolot. Michael dopiero teraz miał sposobność zorientować się, gdzie wylądowali. Na osuwisku, które nabierało coraz więcej wody.

- Musimy ewakuować pacjentów - odezwała się Chloe. - Pozostawanie tutaj jest ryzykowne.

- Też tak uważam. - Patrzył, jak tubylcy wdrapują się do samolotu. Podążając za nimi, Chloe pośliznęła się, straciła równowagę i oparła o niego, a on bezwiednie ją podtrzymał. Gdy jej dotknął, z jego ust wyrwał się tłumiony jęk. Ona zaś, przylegając do niego całym ciałem, poczuła, że bardzo jej to odpowiada.

Spojrzała mu w oczy. Zasapana nadal oddychała przez usta, a on, widząc jej rozchylone wargi, tylko cudem powstrzymał się, by nie skorzystać z okazji i nie zagarnąć wszystkiego, co mu ofiarowała.

Dziwne uczucie: pragnąć kobiety, której nawet się nie lubi. A może to nie do końca prawda? Widział ją w akcji i miał dla niej ogromny podziw. Chciałby też lepiej ją poznać.

Tę magiczną chwilę zburzył okrzyk, jaki wydobył się z wnętrza samolotu. Zawstydzona natychmiast ruszyła do środka. Gdyby im nie przeszkodzono, dałaby mu się pocałować. Bardzo tego chciała, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nie jest nim w ogóle zainteresowana. On ją pociąga, tak, ale na pewno jej nie interesuje. Mężczyzna może być pociągający, ale należy sycić nim wzrok, a nie go dotykać.

Ale go dotykałaś, pomyślała, z niezadowoleniem kręcąc głową.

- Jalak, co się stało?

- To jest generał - szepnął wódz. Przy chorym siedziała Kirsa. - To jest mój generał, prawda?

- Tak.

- Co mu jest?

- Wraca do zdrowia. - Usłyszała za plecami głos Michaela. - Musieliśmy go operować, ale moim zdaniem szybko wyzdrowieje. Zanim go zabierzecie, jeszcze raz go zbadam. Chloe, zaprowadź Jalaka do kabiny pilotów i zastanówcie się, jak uwolnić Westa.

- Już tam idziemy. - To pozwoli jej uporządkować myśli. Nie powinna była dać mu się dotknąć. Mogła się odsunąć, należało się odsunąć, zamiast delektować się jego siłą i poczuciem bezpieczeństwa w jego ramionach.

Jeśli ma zapanować nad tymi emocjami, musi znaleźć się wśród ludzi.

- Trzeba w jakiś sposób uwolnić tego pilota - powiedziała, a tubylcy ze zrozumieniem pokiwali głowami. - Jest ranny w stopę, ale musimy zrobić wszystko, żeby ją uratować.

Pół godziny później, gdy ludzie Jalaka wraz z generałem i jego żoną podążali do wsi, Chloe i Michaelowi udało się oswobodzić stopę pilota ze stalowego potrzasku. Asystował im osobiście wódz wraz z jednym z ludzi, który dostarczył im ręczną piłkę do metalu. Okazała się skuteczna, mimo że operacja cięcia stali była bardzo żmudna.

Gdy Michael w niewygodnej pozycji leżał na podłodze i piłował niezdarnymi ruchami, Chloe niecierpliwie potrząsnęła głową.

- To trwa zdecydowanie za długo - powiedziała. - Wpuść mnie tam. Jestem od ciebie mniejsza.

- Radzę sobie.

- To nie jest kwestia tego, że sobie nie radzisz, ale gabarytów - rzuciła zirytowana. - Masz za duże ręce, żeby szybko piłować w takim ciasnym miejscu.

Wysunął głowę spod fotela.

- To nie usprawiedliwia takiego tonu.

- Dobra, przepraszam - westchnęła, zamykając oczy. - Po prostu...

- Niecierpliwisz się - dokończył za nią. - Wiem o tym.

Cofnęła się do kabiny głównej, żeby ustąpić mu miejsca. Nie chciała go dotykać, bo powinna się skoncentrować na zadaniu, a nie na emocjach, jakie w niej budził.

Potem sama wsunęła się pod fotel. Dzięki Bogu środek przeciwbólowy, który Michael zaaplikował Gary'emu Westowi, okazał się bardzo skuteczny, bo pilot siedział spokojnie.

Michael obserwował ją pełen podziwu. Dzielna dziewczyna. Jego szacunek dla niej rósł z każdą chwilą, podobnie jak jego frustracja. Jak to możliwe, że ta sama kobieta budzi w nim frustrację i zarazem pożądanie?

Czas działał na ich niekorzyść. Michael czuł, że lada chwila wrak zacznie się osuwać. Jak najszybciej muszą uwolnić Westa, więc trzeba zawrzeć rozejm.

- Już kończę! - zawołała do Gary'ego. - Migiem cię stąd zabierzemy.

- Nie widzę tu żadnych migów - zażartował pilot słabym głosem. - Ale chętnie się przesiądę.

- Widzę, że dostałeś za dużą dawkę rozweselacza - wysapała, piłując z całych sił. Jeszcze kawałek, coraz krótszy... Nareszcie. - Teraz mi podaj opatrunki, rękawiczki i plaster. - Ochraniając palce płachtą, starannie odgarnęła opiłki i kawałki metalu.

Podłogę pod fotelem zalewała krew. Przez chwilę Chloe pomyślała, że stopa jest kompletnie oderwana, ale gdy ją obmacała, zorientowała się, że jest w takim stopniu pogruchotana, że nie uda się jej uratować. Westchnęła tylko i zabrała się do roboty.

- West, trzymasz się? - Starała się, by wbrew jej odczuciom zabrzmiało to optymistycznie.

- Rozweselacz działa.

- Cieszę się. - Założywszy opatrunek, na koniec owinęła kocem całą stopę. - Nosze przygotowane?

- Tak jest!

Przeniesienie Gary'ego z kabiny pilotów na nosze nie było takie proste, ale w końcu można było wynieść go na deszcz. Jeszcze tylko trzeba zmierzyć mu ciśnienie.

Niespodziewanie usłyszeli jakiś podejrzany trzask. Chloe znieruchomiała, ale jej mózg pracował jak błyskawica.

- Prędko! Wynieście nosze z samolotu! - zawołała do Jalaka i jego towarzysza. - Prędzej!

Gdy po raz drugi rozległ się złowieszczy trzask, wrak lekko się zakołysał.

- Prędzej, prędzej!

- Chloe, idziemy. - Michael już stał w drzwiach i wyciągał do niej rękę.

Ona jednak rozejrzała się, wyszarpnęła z szafki koc i zaczęła wrzucać do niego zawartość sąsiednich szafek.

- Co ty robisz?!

- To wszystko może się nam przydać - odrzekła spokojnie.

Wrak znowu zaskrzypiał.

- Chloe! - Czekał na nią. Czy ona oszalała? Chce zginąć? Zły wrzucił do koca worki z solą fizjologiczną oraz swoją torbę z instrumentami chirurgicznymi. - Chodźmy już.

- Zaraz.

Nie będzie na nią dłużej czekał. On chce żyć. Musi jednak ratować tę szaloną kobietę. Związał koc i cisnął go przez drzwi.

- Michael!

- Teraz ty. - Chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie. Wrak zachwiał się, ale tym razem powoli zaczął się zsuwać. Michael przycisnął Chloe do siebie jeszcze mocniej i wyskoczył na zewnątrz.

Spleceni ramionami i nogami, toczyli się przez błoto, aż na ich drodze stanęły pnie drzew. Słyszeli stamtąd, jak wrak kontynuuje swoją podróż ze zbocza, po drodze pękając i łamiąc drzewa.

Nie mogąc uwierzyć w tę ucieczkę, Chloe nagle zdała sobie sprawę, że tuż nad jej uchem bije serce Michaela. Czuła jego siłę oraz ciepło. Czuła się bezpieczna w jego objęciach. Tego samego po raz ostatni doświadczyła sześć i pól roku temu, gdy wyszła za Craiga, a potem... jej świat się zawalił.

Nie chciała wiązać się z Michaelem. Wybrała spokój. Postanowiła sobie, że będzie pomagać innym, poprawiać jakość ich życia. Nie było w jej mocy uratować męża ani dziecka, ale pracując dla Pacific Medical Aid, pomogła setkom ludzi. To ją trzyma przy życiu, więc nie dopuści, by zauroczenie Michaelem zaprzepaściło wszystko, co do tej pory osiągnęła.

Mimo to nie miała ochoty opuszczać jego ramion.

- Chloe... - W jego głosie dźwięczało zatroskanie. - Jak się czujesz?

- Chyba dobrze. A ty?

- Powiedzmy, że niczego nie złamałem.

- Myślisz, że możemy wstać? - Dlaczego nagle brakuje jej tchu? Złościła ją świadomość, że nie panuje nad reakcjami swojego ciała.

- Za chwilę. - Wzmocnił uścisk. - Musimy się upewnić, że niczego sobie nie połamaliśmy.

- Hm.

Leżeli w bezruchu, jakby nagle dano im możliwość cieszenia się bliskością. Michael był zaskoczony przerażeniem, które go ogarnęło, gdy uprzytomnił sobie, że Chloe może zginąć w osuwającym się wraku samolotu. Być może ona widziała to inaczej, ale on natychmiast przystąpił do działania. Trzymał ją teraz w ramionach, wyobrażając sobie, że mógłby to robić bardzo długo oraz że to zupełnie nie pasuje do stylu jego życia.

Po tym, co przeszedł, po chemioterapii i zmianie przyzwyczajeń, stawianie czoła każdemu kolejnemu dniowi nadal było dla niego poważnym wyzwaniem. Nie miał zamiaru wiązać się z żadną kobietą. Czuł też, że Chloe należy do kobiet niezainteresowanych przygodami.

Westchnęła.

- Nie mogę uwierzyć, że udało się nam wyskoczyć w ostatniej chwili - powiedziała.

- Nam? - Spojrzał na nią. - Co to znaczy „nam"? Nie wyskoczyłabyś, gdybym cię nie wypchnął.

- Nieprawda. Właśnie miałam to zrobić. - Wzbierała w niej złość. Poruszyła się nieznacznie, ale on ciągle ją obejmował.

- Zwlekałaś. To było bardzo ryzykowne.

- Ryzykowne? - obruszyła się, bijąc go pięścią w klatkę piersiową. - Wszystko miałam pod kontrolą. Zupełnie niepotrzebnie zostałam wyrzucona z samolotu.

- Wyrzucona? - Zmienił nieznacznie pozycję, żeby spojrzeć jej w oczy. - Skarbie, ja cię nie wyrzuciłem z samolotu.

- Nie mów do mnie „skarbie".

- Uratowałem ci życie.

- Co takiego? - Jak najszybciej trzeba odsunąć się od tego aroganckiego durnia. Żeby nie stracić dla niego głowy. - Nie uratowałeś mi życia.

- Gdybym cię nie porwał z wraku, byłabyś w znacznie gorszej sytuacji, niż jesteś.

- A więc się przyznajesz, że wyrzuciłeś mnie z samolotu. - Jego uścisk zelżał, ale ona nadal czuła ciepło jego uda. Uniosła głowę, by spiorunować go wzrokiem. To był błąd.

Ich twarze dzieliło zaledwie parę milimetrów. Gdy się odezwał, czuła na twarzy jego oddech.

- Mów, co chcesz. Zgodzę się na wszystko, skarbie. Rozumiem, że chcesz spać spokojnie. Mnie do szczęścia wystarczy świadomość, że znam... prawdę. - Mówiąc to, zdał sobie sprawę, jak blisko są ich wargi. Był zły, że jąka się jak małolat. Ta kobieta doprowadza go do szaleństwa. Teraz mu się przygląda, wodzi oczami po jego wargach...

Tylko czekał na takie potwierdzenie. Wsunął jej rękę pod głowę i musnął jej usta wargami.


ROZDZIAŁ PIĄTY

To cudowne doznanie sprawiło, że westchnęła cicho i przymknęła powieki. Tym pocałunkiem zapragnęła przekazać mu, co czuje.

Wodził wargami po jej wargach, jakby chciał, by zapamiętały każdy najmniejszy ich fragment. Instynktownie domagając się czegoś więcej, szerzej otworzyli usta.

Jeden tylko Bóg wiedział, co dzieje się między nimi, ale chociaż było to coś bardzo pozytywnego w tej dramatycznej sytuacji, woleli nad tym się nie zastanawiać. Najważniejsza była dla nich tylko ta chwila, ta sekunda, w której pragnęli tego samego.

Chloe delektowała się bliskością jego ciała. Była zadowolona, że Michael jej nie ponagla, dając jej szansę na oswojenie się z nowymi, od dawna uśpionymi emocjami. Dzięki temu obudziły się w niej uczucia, które od lat starannie tłumiła. Dzięki temu poczuła się pożądana i kobieca. Zupełnie o tym zapomniała.

Upojna słodycz. Aż dziw, że można ją znaleźć pośród takiego zamieszania, pomyślał. Chloe jest urocza i pociągająca. Jak mógł przez tyle czasu opierać się jej czarowi? Nie odrywając ust od jej warg, zastanawiał się, czy wolno mu znowu marzyć. Tyle lat dystansował się od ludzi, nie chcąc się angażować, ale teraz, trzymając w ramionach tę niezwykłą kobietę, czuł, jak w jego sercu rodzi się nadzieja.

Mimo że z jej włosów w strąkach kapała woda, że jej ubranie było przemoczone, jemu podobała się właśnie taka.

Ostrożnie, żeby jej nie spłoszyć, wsunął język między jej wargi. Zadrżała, a on cicho jęknął, gdy odwzajemniła mu się tym samym. Walcząc z zalewającą go falą namiętności, przytulił ją jeszcze mocniej. Nie chciał, by się odsunęła, by odeszła. Tak ma być, tak jest dobrze, tak jeszcze nigdy nie było.

Przez minione cztery lata zebrał na swoim koncie różne ryzykowne i szalone przedsięwzięcia podejmowane w pogoni za adrenaliną, ale pierwszy raz doświadczał tak potężnego jej zastrzyku. Te niebiańskie wargi mógłby pieścić całymi godzinami i nigdy by się nimi nie znudził.

- Chloe...

Scałowała swoje imię z jego warg. Tym razem, przytomniejąc, lekko się odsunął. Zrobił to z przykrością, bo w tej chwili nienawidził logicznego myślenia. Zdawał sobie sprawę, że nie może związać się z kobietą, że nie ma prawa rozbudzać w Chloe nawet najmniejszej nadziei na coś takiego. Pocałował ją po raz ostatni, a następnie zmienił pozycję. Dopiero teraz poczuł patyki i kamienie, które uwierały go w plecy.

- Chloe...

Spoglądając, jak leniwie podnosi powieki, stwierdził, że ma ochotę na powtórkę... oraz na dalszy ciąg.

- Mhm?

- Chyba powinniśmy się ruszyć.

- Ruszyć?

- Trochę tu niewygodnie... - Odkaszlnął. - Wstajemy.

Nagłe dotarła do niej rzeczywistość. Całowała się z nim! Całowała mężczyznę! Po raz pierwszy od śmierci Craiga. Interesowało się nią wielu mężczyzn, ale zawsze odrzucała ich zaloty. Dlaczego teraz zachowała się inaczej?

Zsuwając się z niego, czuła każdy jego napięty muskuł. Szło jej to niesporo, ale w końcu stanęła na nogi i nie czekając na niego, od razu energicznym krokiem ruszyła pod górę. Była na tym zboczu rano, a teraz już się ściemniało, na dodatek na niebie znowu zbierały się burzowe chmury. Nie przejęła się tym. Prawdę mówiąc, była zadowolona, że zapada mrok, bo to znaczy, że nie będzie zmuszona spoglądać Michaelowi w oczy.

Zatrzymała się, czekając na niego. Jalak i jego towarzysz z Western na noszach byli już daleko przed nimi, a nikogo nie wolno zostawiać samego w dżungli. Zwłaszcza że w okolicy mogą być wrogowie. Obejrzawszy się przez ramię, zobaczyła, jak Michael wspina się pod górę. Dlaczego tak się wlecze?

Pokręciła głową. Dlaczego pozwoliła się pocałować? To do niej niepodobne. On do niej nie pasuje, nawet nie jest w jej typie, a mimo to mu uległa. Czuła, że pieką ją policzki. Drań! Jak mógł doprowadzić ją do takiego stanu?! Nie życzyła sobie takich emocji, a teraz stale będzie się jej to przypominać. Ile razy na niego popatrzy, będzie na nowo czuła jego wysportowane ciało, jego słodkie pocałunki oraz to, jak na to zareagowała.

Gdy był już niedaleko, zorientowała się, że dźwiga jakiś ciężar i dopiero wtedy przypomniała sobie o sprzęcie i specyfikach, które z taką determinacją ratowała z wraku. Zalała ją fala wstydu. Nie dlatego, że pozwoliła, by Michael niósł ten prowizoryczny wór, lecz z zażenowania, że skoncentrowana na swoich emocjach zapomniała o bożym świecie. Jak mogła zaniedbać obowiązki?

Przez ostatnich sześć lat był to jej główny cel w życiu. Ci ludzie, ta wyspa, ten kraj. Kochała to miejsce zagubione na oceanie i cieszyła ją możliwość niesienia pomocy jego mieszkańcom. To dlatego uparła się zabrać z pokładu sanitarki wszystko, co może być potrzebne tubylcom, a Michael sprawił, że o tym zapomniała. Jej antypatia dla niego przybrała jeszcze na sile. Jak on śmiał odwieść ją od jej misji?!

Ruszyła, gdy niemal się z nią zrównał. Miała przy tym świadomość, że powinna mu pomóc, ale uznała, że nic mu się nie stanie, jak przez chwilę sam poniesie ich zapasy.

- Mam nadzieję, że znasz drogę do wsi.

Szła, rozglądając się. Liczyła, że Jalak kogoś po nich wyśle, ale gdy zajdzie słońce, szansa na przewodnika przepadnie. Spacery po dżungli nocą w sytuacji, gdy przemierzają ją także sabotażyści, raczej nie są wskazane.

Ta świadomość nie ułatwiała jej odpowiedzi, której oczekiwał Michael.

- To niedaleko - odparła w końcu.

- Jak to? - Przystanął, stawiając wór na ziemi. - To po co tak idziemy? Nie lepiej, żebyśmy usiedli i zaczekali, aż ktoś po nas przyjdzie? Jak będziemy chodzić, to jeszcze bardziej zabłądzimy.

- Albo dotrzemy do wioski w samą porę na wieczorny posiłek.

- Ale nie znasz drogi.

- To już blisko. Pamiętasz? Kiedy Jalak wysłał człowieka po pomoc, po godzinie jego ludzie byli przy wraku.

- Twierdzisz, że do wioski mamy jakieś pół godziny marszu?

- Mniej więcej.

- W którą stronę? - spytał z powątpiewaniem, a ona wbiła wzrok w ziemię. Obiecała sobie nie patrzeć mu w oczy, ale słysząc ten ton, całkiem o tym zapomniała.

- Jalak kogoś po nas wyśle.

- Więc zaczekajmy. Poza tym to... - wskazał na wór - sporo waży.

- O, taki duży mężczyzna nie ma siły go nieść? Biedactwo.

- Ej, nie zapominaj, skarbie, że żyjemy w dobie równouprawnienia. Chcesz go dygać, to bardzo proszę.

Przeniosła wzrok z niego na wór.

- Niech ci będzie. Zaczekamy.

Udała, że nie słyszy jego pyszałkowatego prychnięcia.

- Poszukamy jakiegoś bardziej osłoniętego miejsca i tam zaczekamy - zadecydował, rozglądając się po otaczających ich pniach drzew. Nieco z lewej pięć drzew rosło blisko siebie, dając bardziej zwartą osłonę przed deszczem. Nie pytając Chloe o zdanie, ruszył w tamtą stronę.

- Dokąd idziesz? - Nie przystanął. - To za daleko od ścieżki.

- Od ścieżki? Widzisz tu jakąś ścieżkę?

- Nie zobaczymy ludzi Jalaka - upierała się.

- Zobaczymy.

- Zaraz zrobi się ciemno. Postawił wór na ziemi.

- Wrzuciłaś tu latarkę - oznajmił.

- Tak? To dobrze. Ale latarka nam się nie przyda?

- Dlaczego? - Wziął się pod boki, a do niej dotarło, że jego cierpliwość jest na wyczerpaniu.

- Z powodu wrogów generała.

- Rozumiem. - Wyrzucił ramiona w gorę w geście bezradności. - Poddaję się. Dobrze? Mam dosyć. To chyba najgorszy dzień w moim życiu.

- Myślisz, że ja się świetnie bawię? Zapewniam cię, że nie.

Przysiadł pod drzewami zadowolony, że choć częściowo skrył się przed deszczem.

- Zapraszam pod moje drzewa - powiedział. Popatrzyła na niego, potem na miejsce, w którym stali chwilę przedtem. Jeśli skorzysta z jego zaproszenia, nie wiadomo, co może się wydarzyć. Już raz go całowała, a to się może powtórzyć. Nawet wbrew jej postanowieniu.

Jeśli zostanie w pobliżu ścieżki, zobaczy ludzi, którzy po nich wyjdą, no i nie będzie blisko niego. To najbezpieczniejsze rozwiązanie. Obliczyła, że Gary West powinien za około dziesięć minut znaleźć się w wiosce, więc ich przewodnicy powinni dotrzeć do nich za jakieś pół godziny. Będą zatem szli do wioski po ciemku, ale jak słusznie zauważył Michael, mają latarkę.

W odpowiedzi na jego zaproszenie bez słowa zawróciła na ścieżkę. Była to bardzo umowna ścieżka, ale to tutaj rano spotkał ją Jalak.

- Rób, jak chcesz - rzekł Michael - ale tam zmokniesz.

- Już jestem mokra. Poza tym to dla mnie nic nowego.

- Po co moknąć, jeżeli nie jest to konieczne? Nie odezwawszy się, usiadła. Oparła się o pień

drzewa i przymknęła powieki. Bóg da, że Michael będzie siedział cicho.

Obudziła się nagle, bo ktoś chwycił ją za twarz.

- Ciii... To ja, Michael - szepnął jej do ucha,' zabierając rękę.

- Co ty robisz?! - oburzyła się. - Przestraszyłeś mnie.

- Ktoś idzie.

- To dobrze. Na to czekamy - odrzekła normalnym głosem, a on znowu zasłonił jej usta.

Odtrąciła jego ramię, ale on wolną ręką unieruchomił jej obie dłonie.

- To nie są twoi przyjaciele. Bądź cicho. Kiedy przytaknęła, pomógł jej wstać.

- Chodź pod moje drzewa - wyszeptał. - Tutaj jesteś za bardzo widoczna.

Pozwoliła się prowadzić. Zorientowała się, że Michael idzie pochylony i świeci latarką na ziemię. Gdy dotarli na miejsce, usiadł, a ona zauważyła, że uprzątnął swoją kryjówkę, usuwając wszystkie patyki i liście przede wszystkim po to, by żaden trzask nie zdradził ich obecności. Zgasił latarkę.

- Zasnęłam.

- Ja też. Mamy za sobą pracowity dzień.

- Kto to może być?

- Moim zdaniem to nie są twoi przyjaciele. Posłuchaj.

Wytężyli słuch. Chloe już miała powiedzieć, że nic nie słyszy, gdy do ich uszu dobiegł męski głos.

- Rozumiesz, co mówią? - szepnął jej do ucha. Pokręciła głową.

- Są za daleko. Wydaje mi się, że idą z dołu.

- Jalak schodziłby z góry, prawda?

- Uhm.

- Przysuń się. - W jego głosie wyczuła wahanie, ale chwilę później przyciągnął ją do siebie.

- Miejmy nadzieję, że wystarczy im, jak znajdą wrak - powiedziała, zniżywszy głos.

- Będą go pilnować?

- Tak. Żeby rano go obejrzeć. Ale też mogą wysadzić go w powietrze.

- Fantastycznie. Brakuje nam jeszcze tylko pożaru buszu - mruknął.

- Michael, to nie Australia. - Uśmiechnęła się. - Nie w takim deszczu. Na Tarparnii jest za mokro na pożary buszu.

- Racja.

- Jak długo spałam? - Nagle zmieniła temat.

- Nie wiem, sam się zdrzemnąłem.

- To znaczy, że ktoś z wioski mógł przejść niezauważony.

- Niewykluczone. A może twoi przyjaciele dowiedzieli się o tej ekipie z dołu i uznali, że taka wyprawa jest zbyt ryzykowna. Pamiętaj, że na dodatek muszą chronić generała.

- Gdyby było bezpiecznie, Jalak na pewno kogoś by po nas wysłał. To znaczy, że coś się stało.

- Tego nie możesz wiedzieć.

- Wiem lepiej, niż ci się wydaje. - Ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć więcej. Nie teraz. Poczuła nagle, jak coś w niej pękło. Przed oczami stanęły jej wydarzenia minionej doby: jak poznała Michaela Hilla, ich utarczki na pokładzie, awaria samolotu, operacja generała, śmierć Smitha, wszystko, także to jak Michael w ostatniej chwili wypchnął ją z wraku. Opuściła ją cała odwaga. Rozpłakała się bezradnie.

Wtuliła twarz w Michaela, by stłumić szloch, a on w milczeniu ją kołysał. Jak dobrze. Zdecydowanie za dobrze, ale to nie pora na zastanawianie się nad emocjami. Płacz powinien rozładować napięcie, a wtedy łatwiej jej będzie pozbierać myśli. Na analizę emocji czas przyjdzie później.

Kiedy się uspokoiła, pocałował ją w głowę.

- Zrelaksuj się - szepnął. - Odpocznijmy.

- Nie dam ci się znowu pocałować - mruknęła.

- Nie mam takiego zamiaru - odrzekł, a ją zdziwiło, że poczuł się urażony. - Przeczekajmy tę noc. Rano zastanowimy się, co dalej. Teraz jestem zbyt zmęczony, nawet żeby się całować. - Ziewnął szeroko.

- Rano... - szepnęła, zamykając oczy. Zasypiała kołysana biciem jego serca.


ROZDZIAŁ SZÓSTY

Obudziła się, gdy wstał już dzień. W objęciach Michaela było jej ciepło i przyjemnie. Zauważyła, że leżą pod kocem. Ona ich nie przykrywała. Musiał zrobić to Michael. Taka troskliwość stawia go w całkiem innym świetle. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie osobnika aroganckiego i protekcjonalnego, ale być może była to tylko maska, pod którą kryje się prawdziwy Michael.

Nikt nie zna się na maskach lepiej niż ona. Od śmierci męża miała ich kilka. Bardzo je lubiła, a zdejmowała je tylko w obecności osób, które darzyła absolutnym zaufaniem. Czy Michaelowi można zaufać? Czy zasługuje na to, żeby dzielić się z nim swoimi smutkami i sekretami?

Ściągnęła brwi niezadowolona, że tak bardzo na nim polega. Przy nim czuła się bezpieczna, ale mimo że było to bardzo przyjemne uczucie, od wielu lat go nie zaznała. Poczucie bezpieczeństwa. Tego rzeczywiście jej brakowało, ale dopiero teraz w pełni to sobie uświadomiła.

Rozglądając się, stwierdziła, że słońce jest wyżej niż poprzedniego dnia, gdy po raz pierwszy wchodziła na zbocze. Jak długo spali? Bez zegarka nie da się tego wyjaśnić.

Ale Michael ma zegarek. Na tej ręce, która teraz spoczywa na jej biodrze. Sięgnęła pod kocem tam, gdzie powinno być jego ramię, ale zamiast na ciepłą gładką skórę, natrafiła palcami na zimną gadzią łuskę.

Zesztywniała z przerażenia. Wstrzymując oddech, opuściła wzrok. Rzeczywiście, coś ruszało się pod kocem, powoli ześlizgując się na jej nogę.

Zacisnęła powieki.

- Michael... - powiedziała na tyle cicho, żeby się obudził, ale nie poruszył.

- Też to widzę - odparł, a ona o mało nie zemdlała z radości, że on nie śpi. - Nie ruszaj się. On sobie pójdzie.

Otworzyła oczy akurat, by zobaczyć, jak głowa węża wysuwa się spod koca i znika w dżungli. Reszta gada nadal przesuwała się po ich nogach. Chloe przełknęła ślinę, by złagodzić napięcie. W trakcie pobytów na Tarparnii widziała niejednego węża, ale nigdy nie było to aż tak bliskie spotkanie.

W końcu poczuła, że ciało węża pełzającego po jej nodze robi się coraz lżejsze, aż w końcu z jej stopy zsunął się ogon. Wąż zniknął w poszyciu lasu.

Przez dłuższą chwilę leżeli bez ruchu, aż Michael nagle się roześmiał.

- Pierwszy raz w życiu nowy dzień wita mnie w taki sposób. Bardzo oryginalny i póki co jest to początek zdecydowanie lepszy niż wczoraj.

Chloe wytarła w koc spocone ręce.

- Wolałabym, żeby to się więcej nie powtórzyło. Michael uśmiechnął się, po czym wstał i zaczął się przeciągać, a Chloe przyglądała mu się z zainteresowaniem. Szczupły i fantastycznie zbudowany, pomyślała, pomimo podartej i ubrudzonej koszuli oraz potarganych włosów. Kiedy po raz pierwszy weszła na pokład, miał do tego krawat, ale potem chyba go zdjął. To zupełnie nieistotny szczegół. Jednak niebezpieczne było właśnie to, że zaczęła dostrzegać szczegóły.

Przeczesał włosy palcami, co niewiele im pomogło.

- Dobrze, że przestało padać - mruknął.

Faktycznie. Dopiero teraz to zauważyła. Z niezadowoleniem pokręciła głową: takie rozkojarzenie jest do niej niepodobne, ale, racjonalizowała, tyle przeżyła w ciągu minionej doby i przez to samo przeszedł Michael, więc nie należy się dziwić, że zrodziła się między nimi taka wyjątkowa więź. To powszechne zjawisko w tak dramatycznych sytuacjach. Tak podbudowana wstała, zrzucając koc na ziemię.

- Nie przypominam sobie, żebyś wczoraj rozkładał koc. Co zrobiłeś z medykamentami?

Wskazał ręką na zarośla za ich plecami i na pudła z lekami oraz instrumentami.

- Koło trzeciej nad ranem zrobiło się zimno. - Obudził się, bo Chloe, mimo że przytulał ją do siebie, trzęsła się z zimna. Wstał więc ostrożnie, wypakował rzeczy z koca i ich przykrył.

Ucieszyło go, że podczas tej akcji się nie przebudziła. Biorąc ją ponownie w ramiona i wsłuchując się w jej miarowy oddech, poczuł, że tak powinno być zawsze. Pierwszy raz nabrał podobnego podejrzenia, gdy wyskakiwali z wraku. Tym razem było jednak trochę inaczej. Takiej cichej przyjemności wywołanej po prostu trzymaniem jej w ramionach nie zaznał od wielu lat.

Zdawał sobie sprawę, że Chloe nie jest dla niego. Ani w krótkiej perspektywie, ani w dłuższej. Fakt, że jest naznaczony wadą genetyczną, nakazywał mu bardzo ostrożnie podchodzić do znajomości z kobietami. Nie wolno mu skazywać własnego dziecka na to, przez co sam przeszedł. Może to niesprawiedliwe, a na pewno okrutne, ale czuł, że nie może tego zrobić z powodu cierpienia. Nie byłby w stanie patrzeć, jak jego dziecko cierpi tak samo jak on.

- Nic nie pamiętam - powiedziała, a on drgnął. Przeniósł na nią spojrzenie z postanowieniem, że należy nieco rozładować atmosferę. Po takich przeżyciach przyda im się odrobina humoru.

- Bo byłaś zupełnie gdzie indziej. Wiesz, że chrapiesz?

- Nieprawda.

- Szkoda, że nie miałem przy sobie dyktafonu, żeby cię nagrać. - Uśmiechnął się szeroko, a ona dostrzegła w jego oczach figlarny błysk.

- Bardzo zabawne.

- Dla ciebie może zabawne, ale mnie całą noc bolała głowa.

- Przestań.

Pochylił się, zaglądając jej w oczy.

- Muszę?

Zatkało ją z wrażenia. Nic dziwnego, że jej hormony szaleją z powodu takiego zabójczo przystojnego faceta. Uśmiechnęła się z przymusem i pogroziła mu palcem jak dziecku.

- Tak, musisz. Bierzmy się do roboty.

- Jakiej?

- Musimy zastanowić się, co dalej.

- To proste.

- Tak?

- Pakujemy manatki i idziemy w górę. Odszukamy właściwą ścieżkę. Miejmy nadzieję, że Jalak wyśle po nas swoich ludzi.

- Oby.

- Tak będzie, wierz mi. - Swobodnym gestem położył jej rękę na ramieniu.

- To wyjątkowo ryzykowna propozycja.

Wybuchnęli śmiechem, ale Michael lekko pocałował ją w usta, więc nagle zamilkła. Na szczęście zaraz odwrócił się, by pozbierać rzeczy do koca, więc nie oglądał jej zdumienia. Mógłby się pohamować!

Powoli wspinali się pod górę. Zrobiło się gorąco i Michaelowi zamarzył się zimny prysznic. Najważniejsze jednak jest to, że żyje. To, że przetrwał, graniczyło z cudem. Mimo że stale narażał życie w pogoni za adrenaliną, aby pokazać sobie, że naprawdę żyje, dopiero teraz, brnąc przez dżunglę w przepoconym ubraniu, poczuł prawdziwy smak istnienia. Zastanawiał się, jak wywołać uśmiech na wargach Chloe.

Wcale nie chciał jej pocałować, tym bardziej że wie, że nie powinien się do niej zbliżać.

- Poznajesz tę okolicę? - zapytał.

- Niestety nie. Wzruszył ramionami.

- Nie musisz znać każdego skrawka dżungli. - Starał się ją pocieszyć.

- A powinnam, bo pracuję tu od dawna.

- Chloe, od dziecka mieszkam w tej samej dzielnicy, a dwa tygodnie temu w jednej z bocznych uliczek odkryłem pizzerię, która jest tam od trzydziestu lat. Podejrzewam też, że zawsze miałaś tu miejscowego przewodnika.

- To prawda.

- No widzisz. Myślę, że twoim pracodawcom oraz tubylcom zależy na tym, żebyś koncentrowała się przede wszystkim na tym, co umiesz najlepiej.

- Znowu traktujesz mnie protekcjonalnie - obruszyła się.

- Skądże! Dlaczego tak uważasz?

- Bo jesteś arogancki, pewny siebie i bywasz nieuprzejmy. - Wzruszyła ramionami.

- I dlatego że mam takie wady, do których się nie przyznam, uważasz, że traktuję cię protekcjonalnie, tak?

- Oj, nie wiem! Nie znam cię.

- To prawda, ale możesz mnie poznać.

- Teraz?

- Jasne. - Powiódł ręką po drzewach i zaroślach. - Mamy czas, mamy miejsce. Dlaczego nie?

- Jak to? Mamy tak po prostu opowiedzieć sobie nasze życiorysy? To masz na myśli?

- Jak chcesz...

- Ja? To nie ja zaczęłam tę idiotyczną... grę.

- To nie jest gra, a wzajemne poznawanie się wcale nie jest idiotyczne. Czuję, że co najmniej przez kilka najbliższych dni będziemy skazani na swoje towarzystwo. Nie sądzę, żeby ludzie z Pacific Medical Aid byli w stanie szybko załatwić drugie pozwolenie na wywiezienie generała z tego kraju.

- To prawda.

- Mam zacząć? - zapytał, a ponieważ milczała, podjął: - Jestem jedynakiem. Moi rodzice się rozwiedli, jak miałem czternaście lat. Rok później się pobrali.

- Zeszli się?

- Nie, poślubili każde kogo innego. Pokiwała głową.

- Moja macocha miała dwóch synów z pierwszego związku, Leitha i Virgila - ciągnął. - Moja matka wyszła za człowieka prawie dwa razy od niej starszego, ale do tej pory są bardzo szczęśliwą parą, a ojczym zawsze był wobec mnie w porządku... Cztery lata temu zmarł mój ojciec. Miałem kota, ale zdechł ze starości, a ja ciągle nie mam serca sprawić sobie nowego. Przez trzy dni w tygodniu pracuję w szpitalu miejskim w Sydney, a przez dwa w prywatnej przychodni. To znaczy, tak było, zanim zaciągnąłem się do PMA.

- To wszystko?

- Uważasz, że to nie wystarczy na początek? - Wzruszył ramionami.

- Tylko tyle? Nie wspomniałeś o ulubionych potrawach, kolorach, o dziewczynie - ciągnęła, odwróciwszy od niego wzrok. Nie bardzo była zainteresowana jego życiem erotycznym.

- Racja. Nie wolno zapominać o sprawach najbardziej istotnych. Hm... Sushi, niebieski, nie mam.

- Nie masz dziewczyny?!

- Nie. Co w tym złego?

- Nic. Myślałam, że już zdążyłeś się ożenić oraz rozwieść. Jak wszyscy chirurdzy.

- Ej, chirurdzy nie są tacy źli. Nie, nie ożeniłem się ani nie rozwiodłem.

- Jesteś wrogiem małżeństwa?

Spoglądając na nią, potknął się o jakiś korzeń.

- To bardzo trudne pytanie dla kogoś, kto nawet nie miał zamiaru tego robić. - Teraz. Teraz nadarza się szansa, by jej to wyjaśnić. Uprzytomnić, że chociaż się całowali i spali pod jednym kocem, nie powinna robić sobie żadnych planów na przyszłość związanych z jego osobą.

- Nie chcesz odpowiadać? Wobec tego uznam to za odpowiedź przeczącą.

- Nie mam nic przeciwko temu, żeby inni zawierali małżeństwa. Życzę im wszystkiego najlepszego. - Potrząsnął głową. - Ale to nie dla mnie.

- Czeka cię bardzo samotny żywot.

- Taki jest mój wybór.

- Skoro nawet nie spróbowałeś małżeństwa, skąd wiesz, że to nie dla ciebie?

- Dlaczego tak się uczepiłaś tego tematu? - Popatrzył na nią. - Miałaś męża? I dlatego ukrywasz się w dżungli?

- Po pierwsze, wcale się nie ukrywam, po drugie, to nie twoja sprawa.

- Co się stało? Nieudany związek? On oszukał? Czy ty? - Uniósł wysoko brwi.

- Znasz tylko te przyczyny rozstania?

- Te są najbardziej powszechne. Może jeszcze śmierć... - Zawahał się, po czym zerknął na nią.

Szła, nie zwracając na niego uwagi. Poczuł się jak kretyn. Jej mąż nie żyje. Otworzył usta, by ją przeprosić, ale w tej samej chwili przed nimi wyrósł jak spod ziemi Jalak i Chloe rzuciła mu się na szyję.

- Przepraszam - przemówił po angielsku - ale w nocy nie było bezpiecznie. Cieszę się, że jesteście w dobrym stanie. Miri się o was martwiła.

- Kto to jest Miri?

- Moja par'machkai. Moja żona. - Jalak przejął wór od Michaela. - Postąpiliście bardzo rozsądnie, przeczekując tę noc. - Ruszył pod górę. - Do wioski już niedaleko.

Kilka minut później oczom Michaela ukazała się rozległa polana, a na niej kilkanaście chat z bambusa, każda z ogródkiem. Wszystkie stały na palach i były połączone kładkami. Sprytne rozwiązanie, pomyślał, zważywszy, ile tu błota. W jednej zagrodzie zamknięto kury oraz kozy, a na przeciwległym skraju polany bawiły się dzieci.

Gdy tylko ich zauważyły, rzuciły się powitać Chloe. Przytulały się do niej, jakby była dawno niewidzianym członkiem rodziny. Kilkoro rozbawionych maluchów ze śmiechem chwyciło Michaela za ręce.

- Nareszcie. - Podeszła do niego kobieta z szeroko otwartymi ramionami. - Jestem Miri - powiedziała, ściskając mu dłonie. - Tak wygląda tradycyjne powitanie na Tarparnii - wyjaśniła czystą angielszczyzną. - Witaj, Michaelu, w naszej wiosce.

Zmieszał się, ale odwzajemnił uścisk.

- Dziękuję. - Domyślił się, że już wcześniej o nich rozmawiano, bo wszyscy o wszystkim wiedzieli. Oprócz niego.

- Jak nasi pacjenci? - rzuciła Chloe, bez wahania kierując się w stronę jednej z chat.

- Dobrze - odparła Miri. - Nasi honorowi goście oraz młodzieniec są pod opieką Belhary i Bel.

- Zajrzę do nich. - Chloe wchodziła po schodkach do chaty. Michaelowi nie pozostawało nic innego, jak iść w jej ślady.

Zdaje się, że nie zamierzała o niczym go informować, nadal obrażona jego niefortunną uwagą. Nie chciał sprawić jej przykrości, ale zapewne poruszył jakieś bolesne wątki. Nie jest też wykluczone, że nie spodobało jej się to, że odgadł jej cierpienie.

Utrata bliskiej osoby to wielka tragedia. Poznał to uczucie, gdy umarł jego ojciec. Ale to oczywiste, że śmierć małżonka przeżywa się jeszcze głębiej. Zdążył się już zorientować, że Chloe jest bardzo zamknięta w sobie, ale szczerze pragnął zdobyć jej zaufanie, pokazać jej, że nie tylko dochowa tajemnicy, ale też ją rozumie... do pewnego stopnia.

Wszedłszy do chaty, odkrył, że mieści się tam prowizoryczny szpitalik. W przestronnej izbie dwoje noszy z chorymi umieszczono na podestach z bambusowych żerdzi. W rogu stał stolik z miednicą pokaźnej wielkości oraz ręcznikami, a tuż obok półki z lekami, sprzętem oraz stertą równiutko ułożonych koców.

Kobieta o imieniu Bel pochylała się nad generałem i za pomocą stetoskopu go osłuchiwała. Chwilę później ciemnoskóry mężczyzna wniósł do chaty dwa wiadra gorącej wody i przelał ją do miednicy. Na ich widok uśmiechnął się szeroko, pokazując dwa rzędy białych zębów.

Podszedł do Michaela, by serdecznie uścisnąć mu dłonie.

- Belhara - przedstawił, się, po czym wskazał na nosze z rannym pilotem. - Operacja?

Chloe odpowiedziała mu w dialekcie, na co on przytaknął i pospiesznie opuścił chatę.

- Co mu powiedziałaś?

Powoli przeniosła na niego spojrzenie.

- Że będę operować. Belhara wyszedł, żeby wszystko przygotować. - Odwróciła się na pięcie i podeszła do Bel. Najwyraźniej go ignorowała.

Poczuł na ramieniu rękę Miri.

- Chodźmy. Pokażę ci naszą wioskę. Posłusznie ruszył za nią, zastanawiając się przy tym, co ciekawego ma do zaoferowania taka wioszczyna zapomniana przez Boga i ludzi. Miri poprowadziła go na centralny plac, gdzie stała studnia, a tam opowiedziała mu, jak to się stało, że jej sponsorem jest Pacific Medical Aid. Oprowadziła go po kilku warzywnikach, pokazywała komórki, w których przechowywano zapasy.

- Nie gniewaj się na Chloe - poprosiła niespodziewanie. - Ona jest bardzo oddana swoim pacjentom. Musi teraz się zastanowić.

- Nad czym? Nad operacją?

- Nad pilotem. Jego stopa jest do niczego. Krew nie dochodzi.

- Tak. Konieczna jest amputacja.

- Chloe jest szczególnie szanowana w naszej wsi. Wszyscy ją kochamy, a ona kocha nas. Zrozum, ona jest w podróży, która, moim zdaniem, jest bliska końca.

- Jakiej podróży? - zdziwił się. - Kończy się jej kontrakt z PMA?

- Nie. - Miri uśmiechnęła się z pobłażaniem. - Swojej osobistej wędrówki. Każdy z nas jest w drodze. Życie jest nieustanną wędrówką. Jeden etap się kończy, następny zaczyna. Ty też jesteś w drodze. Dużo wycierpiałeś i jak Chloe trzymasz się od ludzi z daleka.

Wysoko uniósł brwi.

- Skąd wiesz...? - Ze zdumienia brakowało mu słów. Ta kobieta zna go od kilku minut, a już go oszacowała. I to trafnie.

- Ja widzę, co nosisz w sercu. Opiekuj się Chloe. Ona potrzebuje kogoś, o kogo mogłaby się troszczyć i kto dałby jej to samo.

Zerknąwszy na chatę, w której została Chloe, zobaczył, jak wynoszono generała.

- Co oni robią?

- Trzeba go przenieść, żeby Chloe mogła operować. Gdyby był w złym stanie, nie pozwoliłaby go ruszać, ale nasz generał wraca do zdrowia. - Spojrzała mu w twarz. - Jesteś dobrym lekarzem. Uratowałeś naszego przywódcę, za co jesteśmy ci wdzięczni z całego serca. Jest pan tu zawsze mile widziany, doktorze Hill.

- Zbadam go.

- Nie ma potrzeby. Bel już to zrobiła, a on musi stąd zniknąć. Tu nie jest bezpiecznie. Idź pomóc Chloe. - Poklepała go po ramieniu. - Chodź. Musicie porozmawiać jak lekarze.

Wewnątrz chaty zaszła zdumiewająca zmiana. W samym jej środku stał namiot z prześcieradeł. Gdy Michael zajrzał do środka, ujrzał nosze z Garym Western, nad którym pochylał się Belhara. Chloe i Bel rozmawiały, stojąc nieopodal stolika z miednicą.

Podszedł do nich i cicho odchrząknął. Chloe powoli się odwróciła.

- Pomóc wam? - zapytał.

- Tak. Amputowałeś już kończyny dolne?

- Asystowałem przy takiej amputacji na stażu z ortopedii.

- To mi wystarczy. Ja będę operować, ty i Bel będziecie asystować, a Belhara zajmie się znieczuleniem.

- Masz wszystko, co potrzebne? Przytaknęła.

- Instrumenty już się sterylizują i niedługo je dostaniemy.

Nie mógł wyjść z podziwu. Chloe ma wszystko pod kontrolą i dokładnie wie, czego jej potrzeba.

- Będziesz mówiła po angielsku? - upewnił się.

- Najczęściej. Belhara nie najlepiej włada angielskim, więc Miri podjęła się tłumaczenia. Dzięki temu będę mogła skupić się na operacji, zamiast dwa razy powtarzać to samo w różnych językach.

- To, co wy powiecie, ja powiem w moim języku - wyjaśniła Miri. - I na odwrót. Różowo?

- Różowo? - zdziwił się, wywołując uśmiech na jej twarzy.

- Zdarza mi się użyć niewłaściwego słowa - przyznała ze skruchą. - Ale wyraz, który w naszym języku określa pomyślność albo zadowolenie, najlepiej tłumaczy się jako „różowo".

- Różowo. - Pokiwał głową z przekonaniem. - Podoba mi się.

Chloe zaczęła myć ręce, a on wiedział, że jak wszyscy chirurdzy, teraz przebiega myślami każdy etap operacji. Obserwował ją z nieskrywanym podziwem. Być może nie spotkał w swojej karierze kobiety tak oddanej, tak skoncentrowanej na wszystkim, co robi. Chloe jest jednak trochę spięta, więc od czasu do czasu mogłaby sobie nieco pofolgować. Z drugiej strony, nie miała nic przeciwko temu, kiedy się całowali. Tak, wtedy się rozluźniła i było to niesamowite doznanie.

- Gotowy? - zapytała, gdy kończył mycie. - Będę mówić przez cały czas - odezwała się - żeby wszyscy byli na bieżąco. - Powiedziała to najpierw po angielsku, potem w dialekcie. - Miri...

- Jestem tutaj, w kącie.

- Zawczasu przepraszam za to, że będę przeskakiwać z jednego języka na drugi.

- Nie ma sprawy, Separ - odparła Miri. - Postaram się, żeby wszyscy wiedzieli, co powiedziałaś.

- Byłaś rewelacyjna - oświadczył, gdy kilkadziesiąt minut później przebierali się po zabiegu.

- Czyżby?

- Chloe, nie potrafisz przyjąć zasłużonej pochwały? Wzruszyła ramionami.

- Nie przywykłam do pochwał. - W skupieniu zdejmowała ubranie ochronne, a potem zaczęła robić skłony, by rozciągnąć zmęczone mięśnie.

Michael pożerał wzrokiem jej kuszące kształty, a jednocześnie miał sobie za złe, że tak się gapi na dopiero co poznaną kobietę. Chwilę później usłyszał, że woła go Miri.

- Michael, idź na spacer z Chloe. Odetchnijcie świeżym powietrzem, zanim się ściemni.

- Dzięki, ale musimy zostać przy pacjencie.

- Idźcie. Bel się nim zajmie. Ona jest bardzo dobra. - Położyła mu rękę na ramieniu. - Zrób to dla Chloe. Ona musi przystanąć i odetchnąć głęboko. Oboje nieźle dostaliście w kość, a to nie koniec. Idźcie. Żebyście po powrocie byli...

- Różowi? - zapytał z uśmiechem.

- Przygotowani.

Chloe wyszła z chaty. Przystanęła, widząc ich rozpromienione twarze.

- Wydarzyło się coś ciekawego?

- Nie - odrzekła Miri. - Teraz musisz iść, Separ. Zaprowadź Michaela nad wodę, żebyście spłukali z siebie trudy dnia. To wam dobrze zrobi. Idźcie, a my będziemy pilnować waszego pacjenta.

Chloe westchnęła, mimo że darzyła Bel bezgranicznym zaufaniem. Uważała ją za najlepszą pielęgniarkę, z jaką miała okazję pracować. Czuła też, że kąpiel w rzece bardzo by się jej przydała. Za to dalsza obecność Michaela wcale nie była jej potrzebna. Gdy w końcu rzuciła okiem na jego potargane włosy i brudne ubranie, uznała, że i on powinien porządnie się umyć. Sama pewno wygląda nie lepiej. Oczami duszy już się widziała zanurzona po szyję w czystej chłodnej wodzie.

- Okej, chodźmy. - Ruszyła w stronę dżungli.

- Michael, pomóż jej się odprężyć - szepnęła na odchodnym Miri.

- Jak? - mruknął. - Kłuje jak oset.

- Więc ją przeproś za to, że jesteś mężczyzną, a ona ci przebaczy.

- Skąd ty to...?

- Idź już, zanim stracisz ją z oczu.

- Widzę, że już się zaprzyjaźniłeś z Miri - prychnęła, gdy ją dogonił.

- Ona potrafi przejrzeć człowieka na wylot.

- Mnie to mówisz?

Rozważał w myślach słowa Miri. Tak, Miri ma rację. Może nie wie dokładnie, co zaszło między nimi, ale chłód Chloe jest bardzo wymowny.

- Lubicie się? - zapytał.

- Ona i Jalak są dla mnie jak rodzina.

- Często mieszkałaś w ich wiosce?

- Wiele razy. Jest usytuowana w samym sercu wyspy, więc przychodzą tu ludzie z innych wiosek. Jeśli dzieje się coś niedobrego na większą skalę, Pacific Medical Aid wysyła ekipę do innej wsi, ale tutaj czuję się jak u siebie.

- A teraz musisz ich opuścić. Domyślam się, że za każdym razem te pożegnania są bardzo przykre.

- Tak - odpowiedziała przez ściśnięte gardło. Dlaczego on musi być taki miły i rozumiejący? Lepiej by się czuła, gdyby się pokłócili. Mogłaby wtedy go unikać.

- Kiedy byłaś tu po raz ostatni?

- Przedwczoraj.

- I stąd wyjechałaś na lotnisko?

- Tak.

- Tu miałaś poradnię?

- Nie. Tutaj była nasza baza, z której wychodziliśmy do dwóch innych wiosek.

- Użyłaś liczby mnogiej? Gdzie są ci inni?

- Przenieśli się na południe i tam założyli nową bazę.

- To tak wygląda życie z PMA?

- Mnie się podoba - rzuciła urażonym tonem. Michael uśmiechnął się pod wąsem.

- Wcale nie powiedziałem, że źle się żyje z Pacific Medical Aid - bronił się. - Po prostu inaczej, niż sobie wyobrażałem.

- To dlaczego się zgłosiłeś?

- Bo mi się wydawało, że zdobędę nowe doświadczenia.

- Które będą ładnie wyglądały w twoim życiorysie.

- Nie zależy mi na ładnym życiorysie.

- To na czym ci zależy? - Zatrzymała się i popatrzyła mu głęboko w oczy. - Dlaczego znalazłeś się na pokładzie tego samolotu?

- Jako pierwsze zadanie PMA poleciła mi przetransportować chorego VIP - a do Australii.

- A potem?

- Gdyby uznano, że się sprawdziłem, miałem być skierowany z powrotem na Tarparnii albo do Papui - Nowej Gwinei. Myślę, że kiedyś poznam ich werdykt.

- No dobrze, ale skoro nie zależy ci na ładnym akapicie w życiorysie, to po co się zgłosiłeś?

- A ty po co?

- Żeby nieść pomoc potrzebującym. Żeby zmieniać świat.

- I uciec od przeszłości? Wysoko uniosła głowę.

- Tak jak ty?

- Ja od niczego nie uciekam. Ja... cieszę się życiem.

- Używasz życia w sercu dżungli w kraju objętym wojną domową? Interesujące. - Mimo to ją zaintrygował. Chęć czerpania z życia pełnymi garściami jest godna pochwały, ale coś musiało go do tego pchnąć. Coś dużego. Śmierć ojca?

Szli dalej w milczeniu, wypatrując na błotnistej ziemi bardziej osuszonych miejsc. W pewnej chwili Chloe pośliznęła się, tracąc równowagę. Błyskawicznie złapał ją w ramiona.

Przez moment stali w bezruchu i patrzyli sobie w oczy. Oboje byli świadomi tego przerażającego iskrzenia, ale należało najpierw sprawdzić, czy jest między nimi choć odrobina sympatii.

- Co znaczy „Separ"? - Jego oddech musnął jej policzek. Od kiedy pocałował ją tego ranka, marzyła, by znowu znaleźć się w jego objęciach.

Nie uśmiechała się, porażona pożądaniem, które wyczytała w jego wzroku.

- To kamień szlachetny. Nigdy go nie widziałam, ale podobno bardzo piękny.

- Miri słusznie tak cię nazywa.

- Uważasz, że jestem piękna? - zapytała przez ściśnięte gardło.

- Nie udawaj. Dobrze wiesz, że jesteś piękna.

Była to dla niej nowość. Od wielu lat nikt nie podziwiał jej urody, a teraz sprawiło jej to dużą przyjemność. Zapamięta to do śmierci.

- Michael, co się dzieje między nami?

- Nie zadawaj mi pytań, na które nie potrafię odpowiedzieć.

- Nie potrafisz czy nie chcesz? - Milczał. - To bardzo proste pytanie.

- Ale odpowiedź nie jest prosta. A ty co o tym myślisz?

- Nie wiem. - Zmieszana przymknęła powieki. Wziął głęboki wdech, ale gdy ona otworzyła oczy, nie był w stanie dłużej walczyć z instynktem.

- Jedyne, czego teraz jestem pewien na sto procent, to to, że muszę cię znowu pocałować.

Odetchnęła z ulgą.

- Co cię powstrzymuje?

Ze zdumienia szeroko otworzył oczy.

- Chyba nic.


ROZDZIAŁ SIÓDMY

Odkrycie, że jej ciało potrafi tak reagować, wprawiło ją w zdumienie. Pocałunek tego mężczyzny sprawiał, że poczuła się kobieca i wartościowa. Do tej pory nie miała o tym pojęcia. Dopiero Michael jej to uprzytomnił. Podobne doznania ogarnęły ją, gdy całowali się po raz pierwszy i dlatego nie życzyła sobie, by to się powtórzyło. Teraz jednak wcale nie chciała tego przerywać.

Od czasu tamtego pocałunku działała wbrew sobie, ale teraz dała się ponieść namiętności. Pójdzie na całość. Wsuwając mu dłonie pod koszulę, tęsknie westchnęła.

Tak powinno być zawsze. Tak jak teraz. Ta myśl ją poraziła. Jak to się stało, że jej reakcje tak gwałtownie się nasiliły? Przecież bardzo się starała zapomnieć o tych doznaniach i emocjach. Już lata temu nauczyła się panować nad swoimi myślami, a mimo to Michael stopniowo się w nie wkrada... Co gorsza, bez jej przyzwolenia.

Wyrwała się z jego objęć i, ślizgając się, pobiegła przed siebie błotnistą ścieżką. Patrzył na nią, nic nie rozumiejąc.

- Chloe, co się stało? - Ruszył za nią. - Powiedz.

Nie może. Nie wolno jej więcej tego robić. Ściągnie na siebie jeszcze większy ból, bo ku swojemu bezgranicznemu zdziwieniu zaczyna ufać temu mężczyźnie. I naprawdę go lubi, a to bardzo ryzykowne.

- Powiedz mi chociaż, jak daleko do tej rzeki.

- Niedaleko.

Dobrze, że się do niego odzywa, ale nie wiadomo, czy zechce rozmawiać o tym, co się dzieje między nimi.

Wkrótce stanęli na brzegu rzeki. Zdziwiło go, że pomimo ulewy, która trwała przez całą noc, rzeka nie wyglądała na wezbraną.

Gdy wspinali się na skały, Chloe bacznie uważała, by się nie pośliznąć i znowu nie wylądować w ramionach Michaela. Zatrzymała się nad otoczonym głazami jeziorkiem, w którym biło naturalne źródło. Stanął obok niej.

- Pięknie tu - powiedział.

Spadło na nich kilka kropli deszczu, więc na trzy cztery podnieśli głowy do góry, po czym spojrzeli po sobie.

- Chloe, musimy porozmawiać. Odwróciła się do niego plecami.

- Nie teraz, Michael. W tej chwili chcę się wykąpać i oczyścić.

Jak należy to rozumieć: dosłownie czy w przenośni?

- W porządku. - Gdy zaczął rozpinać koszulę, odwróciła na niego spojrzenie. I popełniła karygodny błąd. Nie powinna była tego robić, ale już nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Zapragnęła go dotykać, czuć pod palcami gładkość jego ciała. Oblizała wargi. Wiedziała, że on ją obserwuje, ale to tylko wzmogło napięcie między nimi.

- Chloe, nie patrz tak na mnie.

- Dlaczego?

- Bo przez to coraz bardziej cię pragnę.

- Ty mnie pragniesz?

- Tak.

- Ale to jest wykluczone.

- I oboje o tym wiemy. Nie chcemy tego, ale to istnieje, Chloe. I nasila się z każdą chwilą.

Omiotła wzrokiem jego tors.

- Tak, wiem. - Lata temu przysięgała sobie, że już nigdy nie wystawi się na cierpienie. Kochała Craiga, ale los jej go odebrał. Kochała Nate'a, ale i on odszedł. Nie wolno jej przywiązywać się do Michaela, bo wynikną z tego same problemy, znowu podda się emocjom. Nie chciała nikogo darzyć uczuciem, bo konsekwencją tego jest tylko rozpacz i żal. Poza tym Michael już ją ostrzegł, że małżeństwo go nie interesuje, co całkiem jej odpowiada. Mimo to w jego ramionach zapominała o całym świecie. Jakby potrafił odgrodzić ich od przeszłości i przyszłości, jakby żyli tylko bieżącą chwilą. To było najgroźniejsze.

- Chloe... - Położył jej rękę na ramieniu. Popatrzywszy w dół, zobaczyła jego bose stopy umazane błotem i upstrzone kawałkami traw. - Chloe, porozmawiajmy. Musimy jakoś to rozwiązać.

- Nie mogę - wyszeptała.

- Boisz się swoich uczuć?

- Nie.

- Kłamiesz. I przez to wyrządzasz sobie największą krzywdę. Ja też próbowałem się okłamywać, więc wiem, że to się nieodmiennie źle kończy.

- Z jakiego powodu się okłamywałeś? Wypytujesz mnie, żeby nie mówić o sobie.

- Chcę z tobą porozmawiać o tym, co się dzieje między nami. Nic więcej. Może, jak ubierzemy to w słowa, będzie nam łatwiej to pojąć i się temu oprzeć. Uczciwie przyznaję, że kiedy cię obejmuję, zapominam o bożym świecie. Nie rozumiem tego, nie chciałem tego, ale to jest. Udawanie, że nic między nami nie ma, tylko pogorszy sytuację.

To prawda, ale ona nie umie mówić o swoich uczuciach. Nawet gdy była z Craigiem, to on sterował jej uczuciami. Kiedy wykryto u niego raka, przestali rozmawiać, a on zaczął się przed nią zamykać, skazując ją na domysły.

Michael zdejmował spodnie, a po chwili stanął przed nią w bokserkach. Spoglądał na nią wyzywająco, a jej aż dech zaparło.

- Widzisz? Potrafię się przyznać, jak bardzo mnie pociągasz, ale wiem, że nie możemy posunąć się dalej, bo to grozi katastrofą. Proponuję, abyśmy zachowali dystans, dopóki sobie nie wyjaśnimy, co się dzieje. - Michael ruszył na skraj skały, po czym skoczył do wody.

Zniknął jej z oczu.

A ona dalej stała. Czego chce? Tak szczerze. Żeby Michael zniknął z jej życia? Patrzyła na rozpływające się kręgi na wodzie. Lubi, jak on jest blisko. Lubi emocje, które w niej budzi. Nawet za bardzo. I to jest problem. Od kiedy się rozbili, zdarzyło się to już kilka razy. Jak ona ma się skoncentrować, skoro przez cały czas myśli tylko o nim?

Ściągnęła brwi, bo Michael się nie wynurzał. Pospiesznie zaczęła się rozbierać. Gdy uprzytomniła sobie, że z powodu deszczu woda w rzece stała się mętna, serce podskoczyło jej do gardła. Michael mógł się zaplątać w jakieś podwodne korzenie. Już miała skoczyć, gdy dostrzegła jego głowę. No, nic mu się nie stało, ale dlaczego tak się nim przejmuje? Skoczyła ze skały.

Czy Michael ma rację, upierając się, że rozmowa w czymkolwiek im pomoże? Jak na ludzi, którzy twierdzą, że nie są zainteresowani sobą nawzajem, mają ogromne trudności z trzymaniem rąk przy sobie. Stwierdziwszy, że Michael pociąga ją z każdą godziną coraz bardziej, uznała, że lepiej o tym nie myśleć.

Zanurkowała, a gdy wynurzywszy się, go nie dostrzegła, ponownie ogarnął ją niepokój. Chwilę potem znowu go zobaczyła. Westchnęła. Ten facet ją wykończy.

Co ona w nim widzi?

Płynie teraz do brzegu. O, wychodzi. Ależ on jest zbudowany... Od razu widać, że bywa często w siłowni.

Gdy w końcu przeniosła spojrzenie na jego twarz, zorientowała się, że ją obserwuje.

- Chloe?

Zabrzmiało to jak pieszczota, pieszczota, której pragnęłaby doświadczać do końca swoich dni.

Wiedziała, o co ją prosi. W jego tonie brzmiała obietnica, że jej wysłucha, że chce razem z nią przedyskutować, co ich łączy. O, jak bardzo by chciała spełnić jego życzenie. Zamknęła oczy, by przerwać ten kontakt.

Kiedy je otworzyła, wkładał spodnie, dając jej do zrozumienia, że i ona powinna wyjść z wody. Nie patrząc na niego, wdrapała się na brzeg, podeszła do swoich rzeczy i zaczęła się ubierać. Zastanawiała się, czy on przygląda się jej z takim samym zaciekawieniem jak ona jemu, ale sama ta myśl sprawiła, że jej oddech niebezpiecznie przyspieszył.

Trudno włożyć mokre ubranie na mokre ciało. Spodnie wciągnęła bez problemów, ale nie mogła poradzić sobie z topem, który zrolował się jej pod łopatkami.

- Pomogę ci. - Nie zauważyła, kiedy do niej podszedł. Rozprostowując top, parokrotnie niechcący dotknął jej pleców, przyprawiając ją o drżenie. W końcu wygładził top, po czym położył dłonie na jej biodrach. Czuła ciepło bijące od niego i modliła się, by dane było jej wytrwać.

Po chwili zaczął zataczać palcami niewielkie kręgi, masując jej krzyż. Opuściła powieki. Daje jej kolejną szansę, czy po prostu nie potrafi się powstrzymać?

Przyciągnął ją do siebie tak, że plecami oparła się o jego tors. Ten kontakt sprawił, że przeszył ją dreszcz, a on bez ostrzeżenia zaczął obsypywać pocałunkami jej ramiona i szyję.

- Chloe - wyszeptał.

Gdy pomyślała, że jest gotowa na wszystko, niespodziewanie odsunął ją od siebie.

Zachwiała się i odwróciła, by zajrzeć mu w oczy. Kipiały pożądaniem.

- Wystarczy - powiedział zmienionym głosem, po czym sięgnął po buty i zaczął schodzić z kamieni.

Patrzyła za nim z niedowierzaniem. Czy rzeczywiście jest gotowa poddać się temu, co jest między nimi? Michael chyba ma rację. Powinni porozmawiać oraz zachować dystans. Opracować jakiś plan i się go trzymać. On nie chce się wiązać, ona również. To proste, prawda?

Zebrała swoje rzeczy i ruszyła za nim w stronę ścieżki prowadzącej do wioski. Z daleka zobaczyła, że siedzi na powalonym pniu i wkłada skarpetki oraz buty. Przysiadła obok i zrobiła to samo. Kiedy skończyła, wstał. Szli w milczeniu. Zastanawiał się w duchu nad tym, co różniło ich marsz nad rzekę od drogi powrotnej. Muszą się skupić i nie zwracać uwagi na więź, która zaczyna ich łączyć.

Już w wiosce podszedł do nich Jalak.

- Rozmawiałem z Pacific Medical Aid. Za dwa dni przyleci tu nowy samolot.

Chloe westchnęła. Ta wiadomość wcale jej nie ucieszyła.

- Dziękuję, Jalak.

- To nam pozwoli przewieźć Westa i generała w spokojniejsze rejony - zauważył Michael.

- Generała nie ma - oznajmił Jalak.

- Co takiego? - zapytali chórem.

- Generał i jego par'machkai odeszli. Wiedzą, że tu jest niebezpiecznie. Teraz generał jest w bezpiecznym miejscu.

- Ale ja muszę go zbadać! - zaprotestował Michael. - Przeszedł poważną operację.

- Przecież go zreperowałeś.

- Tak, zreperowałem, ale on może dostać infekcji...

- Stało się. - Jalak stanowczym gestem położył mu rękę na ramieniu.

- West został? Czy też go gdzieś wynieśliście? - Michael nie krył sarkazmu. On stara się ratować czyjeś życie, a oni ignorują jego zalecenia.

Jalak sprawiał wrażenie speszonego.

- On jest tutaj - powiedział, wskazując na chatę, w której Chloe operowała pilota.

- Całe szczęście - mruknął Michael, kierując się do chaty. Chloe zaś uznała za stosowne uspokoić Jalaka.

- Michael nie orientuje się w sytuacji na Tarparnii - wyjaśniła. - Aleja rozumiem jego zdenerwowanie.

- Jak generał zachoruje, wie, że wy tu jesteście. Ale on będzie zdrowy.

- Wiem. - Serdecznie go uścisnęła. Podeszła do nich Miri.

- Odświeżająca kąpiel? - zapytała, kładąc jej rękę na ramieniu.

- Tak.

- Mam dla was czyste ubranie. Chodź ze mną. Poprowadziła Chloe do chaty tuż obok szpitala, w której często nocowali pracownicy PMA. Zgodnie z tradycją była to jedna duża izba, w której mieścił się stolik z miednicą oraz półki z naczyniami kuchennymi, ręcznikami, kocami i prześcieradłami. Był tu też stół i krzesła, przez co miejsce do spania było bardzo ograniczone. Na podłodze leżały obok siebie dwie maty, a na nich suche ubrania.

- Dziękuję ci - powiedziała Chloe.

- Ty go lubisz, prawda? - zapytała Miri, nie odrywając od niej wzroku.

- Kogo?

- Separ, mnie nie oszukasz.

- Sama nie wiem. - Chloe westchnęła.

- Ale go lubisz. - To było stwierdzenie.

- Tak, ale nie chcę.

- Dlaczego?

- Bo jest uparty, bezczelny i samolubny.

- Naprawdę? A może mówisz tak tylko dlatego, żeby się bronić? On potrzebuje twojej pomocy, a ty też powinnaś mu pozwolić, żeby tobie pomógł.

- Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Miri uśmiechnęła się wyrozumiale.

- Każdy potrzebuje pomocy, żeby zakończyć swoją wędrówkę.

- Moja wędrówka dobiega końca?

- Jeśli tego zechcesz...

Chloe czuła się kompletnie wyczerpana.

- W głowie mi się mąci - westchnęła.

- Przebierz się, zjedz coś, a potem idź spać. Ja idę po Michaela.

Zdejmując mokre spodnie i top, starała się nie myśleć o pieszczocie jego rąk. Nie, nie teraz. Teraz musi się pospieszyć, bo on zaraz tu wejdzie. Wkładając barwną spódnicę, dzieło jednej z tutejszych kobiet, poczuła, że także w jej duszy zachodzi zmiana.

Michael budzi w niej doznania, o których dawno zapomniała. Zostały pogrzebane razem z Craigiem. Nie bardzo wiedziała, co teraz do niego czuje, ale też nie miała wyrzutów sumienia, których tak bardzo się obawiała. Po śmierci męża przysięgła sobie, że już nie pokocha żadnego mężczyzny. Wydawało się jej, że oznaczałoby to złamanie przysięgi małżeńskiej, ale teraz zrozumiała, że to nieprawda. Śmierć oddzieliła ją od Craiga, sprawiła, że przestała być kobietą zamężną, a to oznacza, że nie ma nic złego w tym, że coś czuje do Michaela.

On chce zrozumieć, co to jest, po to, by się przed tym bronić, ale ona wcale nie jest przekonana, że powinni się opierać. Przerażająca myśl.

Usłyszała skrzypienie schodów, więc pospiesznie zapięła bluzkę i przegarnęła palcami mokre włosy. Dlaczego on nie wchodzi?

- To ty, Michael?

- Jesteś tam?

- Chcesz wejść?

- A mogę? Miri powiedziała, że się przebierasz. Uśmiechnęła się do siebie. Tego się po nim nie spodziewała.

- Jestem już ubrana.

Na jej widok oniemiał z zachwytu. Kiedy pytał, czy może wejść, powinna mu tego zabronić. Największe wrażenie zrobiły na nim jej rozpuszczone włosy, które do tej pory były ściągnięte gumką. Ciągle nie wiedział, jak interpretować ich wzajemną fascynację, ale czuł, że nigdy nie będzie miał dosyć Chloe Fitzpatrick.

- Ja już... - wyjąkała. - Miri... przyniosła ci nowe rzeczy. - Z jednej strony wolałaby, żeby tak na nią nie patrzył, z drugiej nie chciała, aby przestał.

Wsunęła stopy w ręcznie zrobione mokasyny i obeszła go wielkim półkolem. Michael stał pośrodku izby z zaciśniętymi pięściami, by jej nie dotknąć.

Zatrzymała się przy wyjściu.

- Powinny na ciebie pasować - powiedziała. - Miri zebrała sporą kolekcję rzeczy pozostawionych przez chłopców z PMA. - Obrzuciła go spojrzeniem. - Kilku z nich jest twojej budowy. - Odwróciła się, by znowu nie stracić jasności myślenia.

- Dzięki. - Odczekał, aż ucichną jej kroki. Potem policzył do dwudziestu i dopiero wtedy otworzył oczy i się zrelaksował. Co ona ma w sobie? Nie zdaje sobie sprawy, jak na niego działa? Pospiesznie przebrał się w czyste dżinsy i koszulę. Znalazły się nawet buty! Poczuł się jak w raju.

Gdy wyszedł z zawiniątkiem brudnych ubrań, niemal od razu, już na schodkach, wpadł na Chloe.

- Michael, to ty?! - zawołała, nie kryjąc podziwu. W przyciasnych dżinsach i niedopiętej koszuli prezentował się jak młody bóg.

Przez tych kilka minut, kiedy się nie widzieli, jej włosy zdążyły wyschnąć i teraz lekko sfalowane opadały jej na ramiona. Nie mógł się powstrzymać, by ich nie dotknąć.

- Jesteś oszałamiająco piękna.

W odpowiedzi oblizała wargi, jakby domagając się pocałunku, ale on opuścił dłoń i odsunął się. Tak należy postępować. Trzeba zachować dystans.

- Gotowy? - zapytała.

- Na co?

- Zjadłbyś coś?

- Zdecydowanie tak.

- Zostaw te rzeczy przy wejściu. Ktoś się nimi zajmie. - Zeszła na trawę. - Tędy.

Szli w pewnej odległości od siebie. Jeśli uda się im trzymać od siebie z daleka przez dwa najbliższe dni, - znajdą się w Australii i każde pójdzie swoją drogą, co pozwoli im otrząsnąć się z tego zauroczenia. Jeśli nie, to ona zwariuje.

- Byłaś u Westa?

- Tak. Wszystko w porządku.

- Nie spodziewałbym się komplikacji. Przeprowadziłaś operację wzorowo.

- Dzięki. - Z godnością przyjęła tę pochwałę.

- Powinnaś zostać chirurgiem. Dobrze ci to wychodzi.

- Są inne rzeczy, które też dobrze mi wychodzą.

- Nagle zorientowała się, że mogło to zabrzmieć jak aluzja. - Zawodowe - dodała pospiesznie.

- Zrozumiałem, co miałaś na myśli. Westchnęła.

- Czy już zawsze wszystko, co powiemy, będzie dwuznaczne?

- To nie jest wykluczone. - Uśmiechnął się krzywo. - Nie zaprzątajmy sobie tym głowy.

- Słusznie. - Wskazała na jedną z większych chat.

- Tutaj przygotowano dla nas posiłek.

Wewnątrz już czekał na nich Jalak oraz Miri. Jalak szerokim gestem zaprosił ich do nieociosanego pnia drzewa zastawionego owocami, zimnym mięsem, chlebem i innymi, dla Michaela tajemniczymi, smakołykami.

- Jupoypu 'na 'wl'vaD - powiedział, nisko się kłaniając. - Uczta godna królów.

- Nie jesteśmy królami - roześmiała się Chloe, sięgając po owoc z pomarańczową skórką, kształtem przypominający jabłko. - Ale nie będziemy narzekać.

Michael nie mógł się zdecydować, od czego zacząć.

- Serdecznie wam dziękuję - powiedział, na co oboje nisko pochylili głowy, po czym ruszyli do wyjścia.

- Zostawiamy was samych - oznajmiła Miri. Michael zerknął na Chloe, która wzruszywszy ramionami, ugryzła owoc.

- Pyszne - szepnęła.

- Fantastyczny poczęstunek - przyznał.

- Oni są bardzo gościnni.

- Widzę. Co powiedział Jalak? Kiedy odezwał się w dialekcie. - Z zapałem kosztował wszystkiego, co przed nim postawiono. Jeszcze nigdy jedzenie tak mu nie smakowało. Ostatni raz jadł na pokładzie samolotu z Sydney, więc ten posiłek spadł mu jak manna z nieba.

- To takie powiedzenie zarezerwowane dla najbliższych - odparła, przełykając kęs mięsa. - Znaczy tyle co „dla moich kochanych przyjaciół".

- Ładne.

- Też tak uważam.

- Rozumiem już, dlaczego tak ci się tutaj podoba. Uśmiechnęła się.

- On są naturalni. Bezpośredni. Jeśli między dwoma wioskami powstanie konflikt, zwołuje się naradę, żeby problem rozwiązać.

- Rządzi tu Jalak i Miri?

- Jalak jest wodzem.

- Można tu zapomnieć, że jest jeszcze cały świat.

- Bez trudu.

- Rozumiem też, dlaczego nie masz ochoty wracać do Australii. Taki powrót do cywilizacji może być bardzo nieprzyjemny.

- Tam panuje nieustanny hałas.

- Skoro jesteś tu taka szczęśliwa, to trudno nazwać to ucieczką. - Popatrzył na nią sponad szklanki, a ona wytrzymała jego spojrzenie. - Pytałaś mnie, czy od czegoś uciekam, a ja temu zaprzeczyłem.

- Ale jednak uciekasz?

- Staram się zapanować... - zaczął powoli.

- Nad swoim życiem?

- Tak.

- Osoby, którym jest to potrzebne, zazwyczaj sporo przeszły.

- Tak, masz rację. Inni nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak mało od nas zależy.

- Na przykład śmierć twojego ojca?

- Poniekąd.

- Chorował?

- Tak, nowotwór. - Sięgnął po truskawkę. - W dzisiejszych czasach taka informacja nie robi na nas wrażenia, prawdopodobnie dlatego, że każdy zna lub słyszał o kimś takim.

- Tak. To może być członek rodziny, przyjaciel, znajomy znajomego...

- Albo sam to przeszedł. - Odwrócił wzrok. Chloe nagle zrobiło się gorąco.

- Miałeś raka?

- Tak.

- A jednak jest coś, co nas łączy. Ofiary raka. Witaj w dwudziestym pierwszym wieku.


ROZDZIAŁ ÓSMY

Tej nocy spali jak zabici, ale po przebudzeniu Michael stwierdził, że bolą go plecy oraz lewa ręka. Pomyślał, że to dlatego, że nie jest przyzwyczajony do spania na macie uplecionej z trawy. Wprawdzie wieczorem Chloe położyła na niej kilka koców, by mu było miękko, ale on i tak był przekonany, że ma siniaka na kości biodrowej.

Kiedy spróbował poruszyć lewym ramieniem, nie poczuł go. Otworzył więc oczy i natychmiast zrozumiał, co sprawiło, że ręka mu ścierpła. To Chloe użyła jego ramienia jako poduszki, a jego w roli termofora.

Leżała plecami do niego, ale tak, by go nie dotykać. Oddychała miarowo.

Nie chciał się ruszać, ale ból ramienia spowodowany brakiem dopływu krwi stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Postara się zrobić to tak, żeby jej nie obudzić.

Po tym, gdy wspomniał o raku, zmienili temat na lżejszy, a nim poszli spać, zbadali Gary'ego Westa. Nie mieli strojów nocnych, więc położyli się w tym, w czym stali. Michaelowi przeszkadzała zasnąć świadomość, że tuż obok leży Chloe, ale w końcu zmogło go zmęczenie.

Znalazł się na niebezpiecznym gruncie. Od lat wmawiał sobie, że z powodu choroby nie wolno mu wiązać się z żadną kobietą. Nowotwór zmienił jego życie. Teraz dowiedział się, że także życie Chloe.

To daje im temat do rozmów, łączą ich podobne emocje, bo choroba oddziałuje na uczucia, zmienia poglądy i perspektywę. Bardzo przeżył, kiedy chorobę Hodgkina wykryto u jego ojca, ale kiedy lekarze uparli się, żeby i jego przebadać, i także u niego ją zdiagnozowali, aczkolwiek w bardzo wczesnym stadium, świat mu się zawalił.

Na co chorował mąż Chloe? Na którego raka? Pewnie w bardzo zaawansowanym stadium. Chloe musiała być bardzo młoda, wychodząc za mąż. Śmierć ukochanego pozostawia u młodej osoby poważne blizny. Powiedziała mu wczoraj, że ma trzydzieści dwa lata i od czterech lat pracuje dla PMA.

W trakcie tej rozmowy wyczuł, że Chloe nagle się zaniknęła, jakby nie chciała poruszać jakiegoś tematu. Trudno do niej dotrzeć, ale też i on sam nie lubił opowiadać o swojej przeszłości. Mimo to darzył ją ogromnym szacunkiem. Nie tylko jest świetnym lekarzem, ale także wspaniałym człowiekiem, który zamiast zamknąć się w sobie i wycofać z życia, wybrał pracę z Pacific Medical Aid.

Szkoda, że jego motywy nie były takie szlachetne. Podpisując trzymiesięczną umowę z tą organizacją, myślał tylko o adrenalinie i mocnych wrażeniach. Teraz, po paru dniach w dżungli, zauważył, że po raz kolejny jego spojrzenie na świat uległo zmianie. A może patrzy na wyspę i tubylców oczami Chloe? Ona kocha to miejsce, a miejscowi kochają ją. Dla niej to nie tylko praca, a to zasługuje na jego podziw.

Jęknął cicho, czując, że już dłużej nie może tak leżeć. Ze ściągniętymi brwiami ostrożnie uniósł jej głowę, usiłując nie zwracać uwagi na jej jedwabiste włosy. Dlaczego ona jest taka piękna?

Zamruczała, po czym odwróciła się na drugi bok tak, że teraz leżała do niego przodem. Masował ścierpnięte ramię, wpatrzony w jej twarz.

- Mmm. Michael.

Uśmiechnął się, dumny, że zaistniał w jej snach, i władczym gestem położył rękę na jej biodrze. Otworzyła oczy, a on ujrzał w nich strach zamiast rozleniwienia.

- Wąż - wyszeptała przerażona.

- Nie. Dzisiaj nie ma węży - odparł łagodnym tonem. - To moja ręka - dodał lekko speszony.

- Twoja ręka... - Jeszcze dobrze się nie obudziła. - Nie wąż?

- Na pewno nie wąż.

- Twoja ręka?

- Tak. Przeszkadza ci?

- Mmm... chyba nie. Jeżeli to nie wąż... To chyba dobrze, prawda? - Nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Wczoraj obudziła się w jego ramionach, ale wymusiła to sytuacja. Teraz znowu obudziła się tak blisko niego.

Z jednej strony było jej głupio, że pierwszą rzeczą, która przyszła jej do głowy, był wąż, z drugiej, było jej przyjemnie, że jest to jego ręka.

Ona kaszlnęła, on chrząknął, po czym oboje się roześmiali, przez co napięcie między nimi zmalało.

- Chyba pora wstać i zbadać Westa - powiedziała w końcu.

- Uhm. Ale jest tak... miło. Podniosła na niego wzrok.

- Tak, bardzo miło.

- Lubię cię obejmować, Chloe.

- I na tym polega problem. - Zastanawiała się, dlaczego na wzmiankę o zmianie pozycji zrobiło się jej smutno. Może dlatego, że nie wiadomo, kiedy to się powtórzy, a może dlatego, że coś w niej się zmieniło i zaczęła powoli żegnać się z przeszłością.

W pewnej chwili rozległ się tak potężny hałas, że zerwali się z miejsca. O mało nie zderzyli się głowami.

- Co to było?! - zapytał.

Oboje nasłuchiwali w napięciu, aż do ich uszu doleciał dziecięcy śmiech. Opadli na maty.

- Chloe, co to było? - powtórzył.

- W dżungli wiadomości rozchodzą się lotem błyskawicy.

- Jak mam to rozumieć?

- Że mamy gości.

Znieruchomiał, przypominając sobie o wrogach generała.

- Oczekiwanych?

- Tak. - Uśmiechnęła się promiennie. - Ludzie się dowiedzieli, że w tej wiosce są lekarze.

- Przyszli po poradę? Tak to się normalnie odbywa?

- Czasami tak. Najczęściej przyjmuje to formę bardziej zorganizowaną, zwłaszcza w trakcie akcji szczepień - wyjaśniła.

- A ten łoskot?

- To dzieci.

- Dzieci robią taki hałas?

- Tłuką kijami o pień drzewa. To taka zabawa.

- Dlaczego dzieci są na nogach o tak wczesnej godzinie?

- Żeby powitać kolegów z sąsiednich wiosek.

- Aha, rozumiem. - Podszedł do okna. Rzeczywiście, na placu aż się roiło od ludzi.

Stanęła obok niego, jednocześnie palcami rozczesując włosy. Spojrzał na nią akurat wtedy, kiedy przymknęła powieki i odrzuciła w tył głowę.

- Chloe, nie rób tego - jęknął.

- Czego? - Skrzywiła się, trafiając na kolejny kołtun.

- Nie mogę się pohamować. - Zachłannie zamknął jej usta pocałunkiem.

Zdumiona popatrzyła na niego, po czym splotła mu ręce na szyi, przekonana, że to jest to, czego pragnie, że chce poczuć się jak młoda kobieta godna pożądania.

Odsunął się.

- Przepraszam, Chloe. Wiem, że nie powinienem tego robić.

Położyła mu palec na wargach.

- Nie mów nic. Rozumiem.

- Naprawdę? Więc mi to wytłumacz. Nadal sobie tego nie wyjaśniliśmy. Musimy to zrobić.

- Żebyśmy zrozumieli? - zapytała. - Wątpię, czy to cokolwiek zmieni.

- Na pewno zmieni. Musi.

- Żebyś mógł odzyskać kontrolę?

- Tak.

Z potarganymi włosami, rękami w kieszeniach dżinsów i boso wyglądał rozkosznie.

- Nie da się kontrolować wszystkich aspektów życia.

- Ale można próbować.

- Dlaczego?

- Powiedziałem ci wczoraj, że miałem raka. Ta choroba sprawia, że nie ma się żadnego wpływu na własne życie, choroba dyktuje metody leczenia, rozporządza twoim czasem, twoimi pieniędzmi. Odbiera człowiekowi prawo wyboru i radość życia.

- I dlatego próbujesz odzyskać kontrolę, możliwość wyboru, chęć życia. - Nareszcie zrozumiała niektóre jego wcześniejsze zachowania; arogancję, protekcjonalizm, potrzebę rozumienia wszystkiego.

- Ty tego nie czujesz? Rak odmienił także twoje życie. Może nie bezpośrednio, czego tobie ani nikomu innemu nie życzę, ale jak to możliwe, że nie brakuje ci poczucia, że masz kontrolę?

- Do pewnego stopnia zależy mi na tym, ale nie jest to moją obsesją.

- A co jest?

Zastanawiała się, czy może mu zaufać. Postanowiła zaryzykować.

- Przetrwanie - powiedziała cicho.

- A życie? Czerpanie z życia całymi garściami. Przetrwanie i nic więcej?

- Na razie tak. Chyba. - Tak, słuszność jest po jego stronie. Od kiedy go poznała, czuje, że od lat walczy właśnie o to, o przetrwanie, i w tej dziedzinie stała się mistrzynią. Dopiero w jego ramionach, pod wpływem jego pocałunków, zaczęła sobie uzmysławiać, ile traci z życia. Ale już zaczęła się zmieniać, co napawało ją strachem, ale i radością.

- Separ... - Usłyszeli glos Miri. - Michael? Chloe zaprosiła ją do środka z wymuszonym uśmiechem na wargach, wiedząc jednocześnie, że nie uda jej się zmylić Miri.

- Zapraszam do stołu. Mamy gości.

- Słyszeliśmy - odrzekła Chloe, wsuwając stopy w mokasyny.

- Aha, dzieciaki. Lubią się bawić i hałasować. To dobrze. W dzisiejszych czasach mają krótkie dzieciństwo.

Michael nadal rozmyślał nad tym, co sobie powiedzieli. Za wszelką cenę musi zrozumieć, co do niej czuje. I zapanować nad tymi emocjami. Tego ranka już dwa razy uległ pokusie, by jej dotknąć, a obudzili się dopiero kwadrans temu.

Wchodząc do chaty, w której poprzedniego wieczoru spożywali kolację, ucieszył się na widok tłumu biesiadników. Odsuwając od siebie wszelkie myśli na temat ponętnej koleżanki, sięgnął po talerz i podszedł do suto zastawionego stołu.

Po posiłku razem z Chloe poszli do Gary'ego Westa.

- Jak przetrwał noc? - Chloe zwróciła się do Bel, która zmieniała się przy pacjencie z Belharą.

- Trochę dobrze, trochę źle, ale ogólnie w porządku.

Chloe przetłumaczyła to na angielski, a Michael pokiwał głową.

- Widzę, że dreny są w porządku - powiedział, uprzednio sprawdziwszy kroplówkę.

Osłuchali pilota, zmierzyli mu tętno, ciśnienie oraz temperaturę, po czym zadowoleni z wyników wyszli z chaty.

- Gdzie będą badani ci, co przybyli tu tak bladym świtem?

Wskazała na Jalaka i paru innych mężczyzn, którzy już rozstawili kilka namiotów.

- Przy takich liczbach to jest najlepsze rozwiązanie.

- Skąd wiadomo, kto wejdzie pierwszy? Kto ma pierwszeństwo?

- Tym zajmie się Miri. Ona przyśle ci pacjenta, a ty masz go leczyć.

- Tak po prostu?

- Tak po prostu, a im prędzej się za to weźmiesz, tym lepiej. Ty będziesz w jednym namiocie, ją w drugim, a Belhara zajmie się oczyszczeniem ran i zakładaniem opatrunków.

Podeszła do nich Miri.

- Będziecie mieli pełne ręce roboty. Już idę ich poustawiać. - Oddaliła się raźnym krokiem.

- Ale ja nie zrozumiem, co oni do mnie mówią - zaniepokoił się, gdy ruszyli w kierunku namiotów, do których wnoszono miednice, wiadra i pudła z lekami. Panował taki rozgardiasz, że Michael zaczął się zastanawiać, jak dużo czasu zajmie im zbadanie wszystkich chętnych.

- O tym nie pomyślałam. Stale zapominam, że ty nie znasz tego dialektu. Trzeba ci będzie przydzielić Miri albo Jalaka w roli tłumacza..

- Kiedy zaczynamy? - zapytał, oglądając wyposażenie namiotu, w którym miał pracować.

- W tej chwili - oznajmiła Miri, wprowadzając pierwszego pacjenta.

- Ach tak. - Pospiesznie podszedł do miednicy z wodą, żeby umyć ręce. Jego pierwszy pacjent miał około dwudziestu lat i kawał drewna, który wystawał mu z łydki.

- Ciekawostka... - mruknął Michael, na co Chloe zareagowała śmiechem.

- Powodzenia. - Wyszła.

Strumień pacjentów obojga płci i w różnym wieku zdawał się nie mieć końca. Gdy w pewnej chwili Michael wyjrzał z namiotu, doliczył się jeszcze dziesięciu potrzebujących.

Kiedy Chloe do niego zaszła, popijał zimną lemoniadę.

- Jak ty to robisz? - zapytał.

- Że przyjmuję tyle osób? - Przytaknął. - Biorę głęboki wdech i pracuję. Przyszło ich dzisiaj całkiem sporo.

- Całkiem sporo?

- Normalnie tyle osób przyjmujemy w czwórkę albo nawet w piątkę.

- Nie twierdzę, że nie lubię takich wyzwań oraz takiej rozmaitości przypadków, ale to zdecydowanie gorsze od stania przez cały dzień przy stole operacyjnym.

- Czyżby? Pozwolę sobie nie zgodzić się z tą opinią.

Uśmiechnął się.

- Pewnie dlatego ja jestem chirurgiem, a ty specjalistą medycyny ratunkowej. Jestem wykończony. Ostatni raz byłem tak zmęczony na stażu. Pokiwała głową.

- Wracamy do pracy. - Rzuciła na talerz skórkę bananową, z rozbawieniem obserwując, jak Michael ze zmęczenia nie ma siły wstać ze stołka. - Im prędzej zaczniemy, tym prędzej skończymy.

- Widzę, że bawi cię mój brak kondycji - mruknął, gdy rozchodzili się do swoich namiotów.

- Skądże. - Uśmiechnęła się bezczelnie. Nie mogła wprost uwierzyć, jak lekko się czuje. Zazwyczaj, przyjąwszy tylu pacjentów, odczuwała pewne znużenie, ale tym razem krótka chwila wytchnienia spędzona z Michaelem dodała jej sił. Teraz mogłaby stawić czoło całemu światu.

Jak on to robi? Potrafi przyprawić ją o dreszcz, rozbudza w niej tęsknotę, kiedy indziej wyprowadza ją z równowagi i złości, a teraz dzięki niemu poczuła się wyjątkowa oraz mądra. Nazwał ją specjalistą medycyny ratunkowej, mimo że wcale tak siebie nie postrzegała. Co więcej, umie pokazać jej, że jest kimś szczególnym.

Gdy kolejka chorych znacznie się skróciła, Michael usłyszał rozdzierający kobiecy krzyk. Wychylił się z namiotu, by zobaczyć, co się stało. Ujrzał starą kobietę z zawiniątkiem na rękach, którą Miri pędem prowadziła do namiotu Chloe. Uprzytomniwszy sobie, że w zawiniątku jest dziecko, ruszył w tę samą stronę.

Chloe podniosła wzrok znad swojego pacjenta, a gdy od Miri usłyszała wyjaśnienia, których Michael nie rozumiał, zbladła. Domyślił się, że sytuacja jest dramatyczna.

Kobieta podała jej dziecko, a ona nagle znieruchomiała, tępo wpatrując się w kilkumiesięczne niemowlę.

Zauważył, że dziecko nie oddycha. Spiorunował Chloe spojrzeniem, zastanawiając się, dlaczego nic nie robi, dlaczego stoi jak słup soli.

- Miri, kiedy dziecko przestało oddychać? - zapytał, wyjmując maleństwo z rąk Chloe.

Położył je na stole, by sprawdzić drogi oddechowe, po czym zastosował oddychanie usta - usta. Przez ten czas Miri zasypała staruszkę pytaniami.

- Przed chwilą.

- Co się stało?

Miri, pocieszając kobietę, jednocześnie starała się wydobyć od niej konkretne informacje.

- Chloe... - Podniósł na nią wzrok. - Podaj mi słuchawki.

Otrząsnęła się z transu.

- Badałam go parę dni temu, ale matka nie zgodziła się na leczenie - wyjąkała.

- Tutaj?

- Nie, w sąsiedniej wiosce. - Chloe przysłuchiwała się rozmowie kobiet.

- Matka nie zgodziła się na leczenie? Uświadomiłaś jej, jak bardzo mały jest chory?

- Tak - mruknęła urażona jego oskarżycielskim tonem. - Jeśli ktoś nie chce naszej pomocy, to nie możemy działać wbrew jego woli.

- Założysz się? - warknął, ale powstrzymał się od komentarzy. Ona z kolei zacisnęła zęby, bardziej zła na siebie niż na niego.

- Ona mówi - zaczęła Miri - że nie spodobało się jej, jak oddycha dziecko jej córki. Oddech był urywany i... - zacięła się, szukając właściwego słowa.

- Chrapliwy - podpowiedziała Chloe, wpatrując się w chłopczyka, jakby siłą woli mogła go zmusić, by zaczął oddychać.

Michael nie przerywał sztucznego oddychania. Wyczuwało się, że zrobi wszystko, by malec żył.

- Tak, chrapliwy - podjęła Miri. - Była na skraju naszej wioski, jak przestał oddychać, tu, gdzie zaczyna się trawa.

- To krócej niż minuta.

- Mówi, że wtedy krzyknęła.

- Jest tu defibrylator na wypadek ustania akcji serca?

- Nie.

- Nie ma?! - Nie do wiary. Jak oni dają sobie radę bez przenośnego defibrylatora?!

- Defibrylator jest na drugim końcu wyspy, z całą ekipą - odrzekła, czytając w jego myślach.

- Osłuchaj go - polecił jej, przerywając uciskanie drobniutkiej klatki piersiowej.

Nasłuchiwała w skupieniu, modląc się o choćby drobny ruch świadczący o tym, że to maleństwo wraca do życia.

- Czekaj...

Chwilę później niemowlę kaszlnęło, wzięło wdech i zakwiliło. Dzięki Bogu. Staruszka, szlochając, upadła na kolana, a Miri posłała Chloe promienny uśmiech. Podnosząc wzrok na Michaela, Chloe miała nadzieję ujrzeć radość w jego oczach, lecz natknęła się na spojrzenie lodowate i nieprzychylne.

To milczące oskarżenie błyskawicznie na nowo obudziło w niej poczucie winy, ból i rozpacz. Skamieniała, gdy dziecko znalazło się na jej rękach, więc on się domyślił. Co gorsza, ona wie, że on wie. Zalała ją fala wstydu.

- Przepraszam - szepnęła i nie patrząc na nikogo, opuściła namiot.

Pół godziny później, gdy wszyscy chorzy zostali obsłużeni, Michael odszukał Miri.

- Gdzie ona jest? - Był zdenerwowany. - Szukam jej. Nie ma jej u Westa, nie ma w naszej chacie ani tam, gdzie jedliśmy. Gdzie się podziała?

- Powinna być pod drzewem za naszą chatą. To jej ulubione miejsce. Gałęzie zwisają do samej ziemi, a ona znajduje tam spokój. - Już miał odejść, gdy chwyciła go za ramię. - Najpierw słuchaj.

Wymienili spojrzenia. Zaczęło padać, ale postanowił, że nic go nie powstrzyma. Odczekał, aż wzrok oswoi się z mrokiem i ruszył błotnistą ścieżką na obrzeżach wioski, aż dotarł do drzewa, o którym wspomniała Miri.

- Chloe?

Nie uzyskawszy odpowiedzi, wściekły wsunął ręce do kieszeni przemoczonych spodni. Miri kazała mu słuchać, więc będzie słuchał. Każdy ma prawo do obrony. Domyślał się, że istnieje konkretna przyczyna takiego zachowania Chloe, ale to jej nie usprawiedliwia. Obowiązkiem lekarza jest ratowanie życia.

Zna ją bardzo krótko, ale jest pełen podziwu dla jej odwagi, intuicji i uporu. Nawet zaczął ją rozumieć, zwłaszcza gdy poznał jej motywy przystąpienia do Pacific Medical Aid.

- Chloe! - Tym razem zabrzmiało to nieco łagodniej.

Bez słowa wysunęła ramię przez zasłonę z liści i pociągnęła go za łokieć. Znalazł się pod naturalnym zielonym namiotem. Było tam zdecydowanie bardziej sucho niż na ścieżce.

Pochyliła się w jego stronę, a on wyjął ręce z kieszeni, by ją objąć. Te gesty wydały mu się całkiem naturalne. Uradowało go, że Chloe nie odsunęła się od niego, nie zamknęła przed nim.

Stała zasłuchana w bicie jego serca. Jest. Trzyma ją w ramionach, dodając jej otuchy, mimo że ma wiele pytań. Nie wolno jej tym się cieszyć? Tylko przez parę minut? Dlaczego nie może zapomnieć o wszystkim oprócz ich dwojga, oprócz tu i teraz?

Kaszlnęła, czując, że musi to powiedzieć na głos. Musi wyznać mu prawdę, musi dopuścić go do swojej głęboko skrywanej tajemnicy. Nie była stuprocentowo pewna, że powinna to zrobić, ale czuła potrzebę rozmawiania, oczyszczenia atmosfery, opowiedzenia Michaelowi swojej historii.

Musi mu to wszystko wyznać, bo zrozumiała, że zależy jej na nim bardziej niż na kimkolwiek innym. Kiedyś uważała to za niemożliwe. Nie tylko liczyła się z jego opinią, ale potrzebowała jej jak powietrza. Gdzieś po drodze stał się jej częścią i nawet wtedy, gdy nie mogła się ruszyć, wiedziała, co musi zrobić.

Serce waliło jej jak młotem, ale nie ze strachu, lecz z miłości. Wcześniej bała się okazać mu swoje uczucia, otworzyć się przed nim. Odkąd zdecydowała się na pracę w Pacific Medical Aid, unikała romantycznych przygód, przekonana, że będą jedynie przeszkodą. W pewnym sensie jej obawy się potwierdziły, bo teraz nie mogła przestać myśleć o Michaelu. Jednak ta znajomość ją wzmocniła, pomagała jej dojrzeć, nie tylko jako lekarzowi, ale jako człowiekowi.

- Michael...

- Uhm?

- Uciekłam.

Milczał, a jej się wydało, że jego serce na moment stanęło.

- Skamieniałam.

- Widziałem. - Wyczuł, że trudno jej mówić, więc postanowił jej pomóc. - Dlaczego?

Odetchnęła głęboko.

- Bo kiedy patrzyłam na to dziecko... - Zawahała się, przekonując się w duchu, że musi to powiedzieć. Dla własnego spokoju. - Przed oczami miałam mojego ślicznego chłopczyka. - Michael ani drgnął. - Ostatnim takim bezwładnym maleństwem w moich rękach był... mój synek.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Po prostu... nie mogłam zrobić żadnego ruchu. - Po jej policzku spłynęła łza, a on otarł ją kciukiem.

Teraz Chloe nie jest przy nim. Teraz wróciła myślami do najczarniejszych chwil w swoim życiu, przeżywa je, jakby dopiero co się wydarzyły.

- Miał na imię Nate. Kiedy Craig umarł sześć miesięcy przed jego narodzinami, wydawało mi się, że też umrę, ale nie mogłam, bo pod sercem nosiłam nowe życie, pamiątkę tego związku, mojej miłości do Craiga. Poród był długi i samotny, ale w końcu podano mi do rąk mojego małego mężczyznę.

Podniosła na niego niewidzące spojrzenie.

- Miał sześć tygodni... Zajrzałam do jego łóżeczka, a on tam leżał... tak spokojnie. - Michael gładził jej wstrząsane spazmami plecy, nie chcąc jej przerywać, a jednocześnie dając odczuć, że słyszy każde słowo.

- Chyba to czułam. Czy to nie dziwne? Leżał tak spokojnie... za spokojnie. Dotknęłam go, wzięłam na ręce... I nic. - Łzy jak groch płynęły jej po policzkach. - Nie miałam nikogo i to stało się przeze mnie.

- Nie było w tym twojej winy. Śmierć męża, syna... Chloe, niczemu nie jesteś winna.

- Skąd wiesz? Nie znasz okoliczności. Nie byłeś przy tym.

- To prawda, ale wiem, że tego nie da się zmienić.

- Ja mogłam. Skamieniałam, Michael, tak jak dzisiaj. - Wyrwała się z jego ramion i cofnąwszy się na krok, odwróciła do niego plecami. - Byłam już lekarzem, ale kiedy na niego spojrzałam, zamarłam.

- Długo to trwało?

- Wystarczająco długo.

- Nie wierzę. Jak myślisz, jak długo to trwało dzisiaj?

- Całe wieki - szepnęła.

- Nie dłużej niż dziesięć sekund, Chloe. Dziesięć sekund. Nie dłużej. Poza tym w takiej sytuacji to jest całkiem zrozumiałe.

- Gdyby nie ty... gdybyś nie zajął się tym małym...

- Oprzytomniałabyś. Miri wytrąciłaby cię z tego transu. Odezwałby się w tobie lekarz. Tak też się stało. Dziecko żyje.

- Nie dzięki mnie.

Nie wytrzymał. Chwycił ją za ramiona, odwrócił ją ku sobie i nią potrząsnął.

- Przestań. To nie twoja wina. Dajesz się zżerać poczuciu winy, nieuzasadnionemu poczuciu winy. To absurd. Chloe, jesteś świetnym lekarzem i PMA oraz mieszkańcy Tarparnii mają wielkie szczęście, że tu jesteś. - Zwolnił uścisk, patrząc jej w oczy. - Jesteś świetnym lekarzem, a ja, wierz mi, łatwo pochwał nie rozdaję. Od pierwszych chwil naszej znajomości jestem dla ciebie pełen uznania, a to rzadko mi się zdarza. Od kiedy stwierdzono u mnie raka, moje podejście do życia stało się wyjątkowo cyniczne, a mimo to udało ci się przez to przebić. Pokazałaś mi, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy potrafią bezinteresownie angażować się w sprawy innych. Mimo że los doświadczył cię okrutnie, nie poddałaś się. Nadal jesteś silna. Wytrwałaś. Podniosła na niego wzrok.

- Wytrwałam... to prawda. Otoczyłam się kokonem i parłam naprzód, pomagając potrzebującym. Ale...

- Ale co?

- Zrozumiałam, że samo wytrwanie to za mało. - Głos jej drżał. - Kiedy dowiedzieliśmy się, że Craig ma guza mózgu, wszystko się rozsypało. Stracił chęć do życia.

- Jak długo byliście małżeństwem?

- Dwa miesiące. - Potrząsnęła głową. - Narzekał na silne bóle głowy, ale przypisywał to stresowi związanemu z pracą. Zniszczyła go świadomość, że jego czas jest policzony. To chyba zrozumiałe.

- Zamknął się przed tobą. - Doskonale wiedział, o czym ona mówi.

- Tak. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, miałam nadzieję, że to go zmieni. Ze zmotywuje go do walki. Niestety, nic z tego nie wyszło. - Łzy wzbierały w jej oczach. - Nie zgodził się na leczenie. Wiem, że miał prawo podjąć taką decyzję, ale gdyby się leczył, żyłby trochę dłużej. On po prostu się poddał. Ja i nasze dziecko przestaliśmy się dla niego liczyć.

- Chloe... Kochanie... - Ogarnięty współczuciem przytulił ją jeszcze mocniej. Tyle przeszła w tak młodym wieku... Nic dziwnego, że chciała uciec, ukryć się w dżungli, by pomagać innym. Dzięki nim leczy swoje rany.

Tym razem płakała krócej niż dawniej, ale do tej pory nikomu nie wspomniała o tej tragedii, o swoich lękach. Nie mogła wprost uwierzyć, że zrobiła to teraz, że otworzyła się przed Michaelem, człowiekiem, którego poznała zaledwie kilka dni wcześniej. Gdy delikatnie gładził ją po plecach, szepcząc słowa pociechy, czuła, jak opuszczają ją zmory przeszłości. Trudno puścić ją w niepamięć, ona zawsze będzie jej towarzyszyć, ale będzie już zamkniętym rozdziałem jej życia.

Pociągnęła nosem, a on otarł jej łzy z policzków. Spoglądając na niego, zrobiła krok w przyszłość. Pojęła, jak bardzo go kocha. Mimo że ta myśl wydała się jej idiotyczna, nie potrafiła z nią się rozstać. Kocha Michaela Hilla, mężczyznę, który niespodziewanie wtargnął w jej życie i skierował je na nowe tory.

- Chciałaś coś jeszcze powiedzieć? Zaprzeczyła, czując, że nie potrafi wyznać tego, co jawiło się jej jako coś nowego i kruchego.

- Dziękuję - szepnęła.

- A ja dziękuję tobie.

- Za co?

- Za te zwierzenia. Chloe, jestem wstrząśnięty. Wierz mi, ja to rozumiem. Naprawdę.

- Bo miałeś raka?

- Tak. Oraz dlatego, że i ja z powodu raka straciłem bliską osobę.

- Jaki to był nowotwór?

- Ziarnica złośliwa. Uniosła brwi.

- Remisja?

- Tak twierdzą specjaliści.

- A ojciec?

Poczuł, że wkraczają na niepewny grunt.

- Zabiła go.

- Ziarnica?

- Tak.

- To się rzadko zdarza, prawda? Ziarnica złośliwa nie jest dziedziczna.

Popatrzył na nią.

- Też tak myślałem. - Teraz on powinien zrobić unik, odciąć się od emocji, które budzi w nim ta tajemnicza kobieta. Nie chciał o tym rozmawiać. Wolał rolę jej pocieszyciela, wolał ją wspierać. Nie miał ochoty się otwierać. Potrafi kierować swoim życiem... no, bardzo się stara.

Zostanie na wyspie jeszcze jeden dzień, a potem wróci do Australii, do swojego mieszkania, do dawnego życia, nad którym miał pełną kontrolę. Skontaktuje się z PMA i poprosi, by nie kierowano go na Tarparnii, jeśli Chloe tam wróci. Ona zagraża jego koncepcji życia. Ona porusza jego uczucia, sprawia, że najchętniej porwałby ją w ramiona i obiecał niebieskie migdały, gwiazdkę z nieba... wszystko.

Ona jest stworzona, by kochać aż po grób, ale to szczęście jeszcze jej nie spotkało. Dużo przeszła, ale można przyjąć, że teraz, kiedy rozpoczął się proces gojenia, co widać na jej twarzy, jej wędrówka dobiega końca, jak ujmują to Miri i Jalak. Cieszy go, że mógł jej pomóc w tej podróży, ale on do niej nie dołączy, nie wkroczy razem z nią do krainy szczęśliwości... mimo że jego serce rwie się do niej.

Ilekroć trzymał ją w ramionach, ogarniały go dziwne uczucia: chciał ją chronić, wywoływać uśmiech na jej wargach, dostarczać jej radości. I na Tarparnii, i w Australii.

Czeka ich jeszcze jeden dzień na wyspie, a potem lot do Sydney. Czy tam potrafi od niej odejść? Wzajemne przyciąganie między nimi nasilało się z każdą chwilą, a on czuł, że ma coraz mniej sił, by się mu opierać.

Nie może do tego dopuścić. Jeśli straci kontrolę nad swoim życiem, jeśli pozwoli się ponieść niepożądanym emocjom, rozsypie się. Jak jego ojciec i jak jej mąż. Nie mógł patrzeć na to, co działo się z ojcem i przysiągł sobie, że zawsze będzie silny, że nigdy nie straci kontroli.

- Michael...

- Słucham.

Znowu przywdziała dawną maskę. Mimo że się przed nim otworzyła, pokazując obojgu, jak bardzo mu ufa, wiedziała, że nie może od niego oczekiwać tego samego. Skinęła głową, czując, że zamiast na niego naciskać, lepiej będzie się wycofać. Powinien zacząć mówić o swojej przeszłości, żeby mogła go zrozumieć, ale właściwie rozumie go dostatecznie. Kocha go, a miłość to także szacunek dla prywatności tej drugiej osoby. Domyślała się, przez co przeszedł, tym bardziej że jego ojciec zmarł na tę samą chorobę.

Podała mu dłoń.

- Chodźmy.

Zaskoczyła go, bo podejrzewał, że zacznie go namawiać, prowokować do zwierzeń, a ona dała mu spokój. Dlaczego, będąc kobietą, zadowoliła się tak skąpymi informacjami? Przyjaciółka, z którą był, gdy wykryto u niego ziarnicę, błagała go na kolanach, by dzielił się z nią tym, co czuje, by dał wyraz swoim emocjom. W rezultacie pospiesznie się z nią rozstał. Uznał, że nie jest mu potrzebna taka psychoterapia, że ze wszystkimi problemami sam sobie poradzi.

To, że Chloe dała mu wolną rękę, że mu zaufała, nie zmuszając do bolesnych wyznań, uznał za wyjątkowo cenne. W tej samej chwili to, co czuł do niej, gwałtownie przybrało na sile. Chloe bardzo dużo dla niego znaczy. Może zdaje sobie sprawę, że jeśli będzie nalegać, on od niej się odsunie. Godzi się czekać, a on pojął, że kiedyś o wszystkim jej opowie... kiedyś.

Ujął ją za rękę, przyciągnął do siebie i pocałował, by jej podziękować i dać wyraz zrozumienia i szacunku. Nigdy nie spodziewał się aż tyle otrzymać od kobiety. Wezbrała w nim fala nadziei. Nie bardzo wiedział, co z nią zrobić, bo od czterech lat udawał, że to uczucie nie istnieje. Chciał tylko dożyć następnego dnia. Jednak za jej sprawą nadzieja do niego wróciła. Czy odważy się pomyśleć o prawdziwym szczęściu u boku Chloe?

Odsunął od siebie tę myśl, ponieważ wymagała poważnego namysłu. Na początku chciał zrozumieć, co go w niej pociąga, ale pojął, że jej atrakcyjność jest drugorzędna wobec tego, co dzieje się między nimi.

Wyszli na ścieżkę, trzymając się za ręce.

- Położyłem małego w szpitaliku.

- Kapala.

- Co takiego?

- Tak brzmi jego imię.

- Uznałem, że lepiej będzie, jak on i babcia zostaną tu na noc. Będziemy mieli na nich oko.

- Słusznie.

- Zajrzyjmy do nich.

Chwilę później znaleźli się w namiocie, w którym leżał Gary West. Bel trzymała malca na rękach, a babcia spała na rozłożonej macie. Chloe zagadnęła Bel w dialekcie.

- Jest dobrze - odrzekła kobieta po angielsku. - Jak daję mu leki, to się poprawia.

Michael mocniej uścisnął rękę Chloe.

- Dzięki, Bel - powiedział, kierując się do noszy Westa. - A co u ciebie? Jak się dzisiaj czujesz?

- Już bym stąd wyjechał, chociaż bardzo mi dobrze pod opiekuńczymi skrzydłami Bel - odparł pilot, posyłając pielęgniarce szeroki uśmiech. - Ale na czas rekonwalescencji przydałoby mi się trochę więcej cywilizacji.

- Masz na myśli telewizję.

- Otóż to. Kiedy PMA nas stąd zabierze?

- Pojutrze.

- Całe szczęście.

- Jestem tego samego zdania.

Chloe poczuła nagły skurcz żołądka. Osłuchiwała akurat niemowlę, z zadowoleniem odnotowując, że zaaplikowany lek działa. Michael chce szybko opuścić Tarparnii? Zatęsknił do cywilizacji? A wydawało się, że mu się tu podoba. No, może nie awaria samolotu i stan zagrożenia spowodowany wojną domową, ale od kiedy są w wiosce, sprawiał wrażenie całkiem zadowolonego. Nawet zachwycał się przyrodą. No cóż, pomyliła się.

Półgłosem wydała Bel kilka poleceń, po czym pospiesznie ulotniła się z chaty. Chciała być sama. Jak mogła pokochać mężczyznę, który nie podziela jej fascynacji? Chce wracać do Australii i ona wie, dlaczego. Bo na Tarparnii nie panuje nad swoim życiem. Wszystko jest tu dla niego nowe, inne, a on nie chce czuć się zmuszany do opuszczania swojej strefy bezpieczeństwa. Wydaje mu się, że traci kontrolę. Dureń. Pełna kontrola jest niemożliwa.

Weszła do chaty, w której zamieszkali, i pospiesznie rozłożyła maty oraz koce. Zanim przyjdzie Michael, położy się i zaśnie, albo będzie udawać, że śpi. Nie miała ochoty z nim rozmawiać. Nie teraz. Była zła na siebie, że go tak bardzo polubiła. Skoro już musiała się zakochać, to dlaczego akurat w facecie, który ją denerwuje?

Los nie jest sprawiedliwy. Dostała od niego już jedną poważną nauczkę, ale widać na tym nie koniec. Miri stale powtarza, że wszyscy są w drodze oraz że ona, Chloe, niedługo dotrze do celu. Poprawiła poduszkę. Tak, dzisiaj jedna podróż się zakończyła. Otworzyła się, opowiedziała o mężu oraz synku i poczuła się uzdrowiona. Ta podróż jest rzeczywiście zamknięta, ale ona, zamiast wysiąść na stały ląd, przesiadła się do drugiej łodzi, która płynie przez jeszcze bardziej wzburzone wody.

Gdy w końcu Michael wszedł do chaty, Chloe smacznie spała. Chciał znowu mieć ją w ramionach, by bezpiecznie przeprowadziła go przez nadchodzącą noc. Jej wyznania uprzytomniły mu wiele jego własnych problemów, a jej bliskość pomogłaby mu jeszcze jakiś czas je ignorować.

To nieistotne, że w jej obecności chce mu się żyć. Całując ją, czując na karku jej splecione palce, zapominał o całym świecie. To, co czuł do niej, na wskroś go przenikało i chociaż wiedział, że powinien jak najszybciej od niej uciec, by nie zaburzyła jego uporządkowanego życia, miał świadomość, że jest to niemożliwe.

Kiedy był przy niej, jego serce biło jak nigdy przedtem, a poziom adrenaliny osiągał maksimum, co nie zdarzało mu się nawet w trakcie ekstremalnych wyczynów, których się podejmował, gnany żądzą silnych emocji.

Chloe Fitzpatrick sprawia, że rozpiera go chęć życia. Klękając przy niej i delikatnie gładząc ją po głowie, zdał sobie sprawę, że rozstanie z nią oznacza ból tak dojmujący, że nie był pewny, czy go wytrzyma.

Nagle otworzył szeroko oczy, po czym pokręcił głową.

- Nie - szepnął do siebie, gwałtownie odsuwając od niej dłoń, ponieważ w tej chwili pojął, jak należy zdefiniować takie symptomy. To miłość. - Nie - powtórzył.

Wstał i podszedł do okna, za którym panowała tropikalna ciemność. Nie wolno mu kochać Chloe. W miejsce nadziei do jego serca wkradła się teraz rozpacz. Oboje skończą ze złamanym sercem, nawet jeśli ona odwzajemni to uczucie. Jemu nie wolno się ożenić ani mieć dzieci. Z drugiej strony nie potrafił sobie wyobrazić Chloe z innym mężczyzną.

Myśl, że musi odejść, stracić ją, sprawiała mu ból, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczył. Myśl, że przyjdzie mu iść przez życie bez Chloe, okazała się bardziej bolesna niż wszystkie igły, badania, złamania kończyn, stłuczenia, mdłości i wypadanie włosów z powodu chemioterapii. On jednak musi to zaakceptować.

Zrobiło mu się duszno, więc wyszedł na dwór. Mieszkańcy wioski powoli układali się do snu. Część przybyszów z innych wiosek zatrzymała się tutaj na noc, część wróciła do siebie. Przysiadł na schodku, czując, że przez tych kilka dni postarzał się o sto lat.

- Michael? - Przed nim stała Miri. - Przepraszam, widzę, że wyrwałam cię z zadumy. - Wskazała na stopień. - Mogę usiąść?

- Oczywiście. - Zrobił jej miejsce.

- Chcę ci podziękować.

- Nie ma za co. Jestem lekarzem i dopóki tu przebywam, chętnie podzielę się z innymi swoimi umiejętnościami.

- Nie chodzi mi o pacjentów, ale i za to jesteśmy ci wdzięczni. Chodzi mi o Chloe. Dziękuję, że jej wysłuchałeś.

- Aha, rozumiem. Uśmiechnęła się pobłażliwie.

- Nic nie rozumiesz. - Przypatrywała mu się w bladym świetle pochodni. - A może jednak rozumiesz... - Odetchnęła głęboko. - Tak, masz rację, ty rozumiesz. Ty kochasz Chloe.

Jęknął, potrząsając głową. Zaskakuje go ta kobieta i jej intuicja. Nie był przyzwyczajony, aby ktoś czytał w jego myślach. Często rozpierała go duma, że tak dobrze potrafi się maskować.

- Pomogłeś jej. Słuchałeś. Teraz przyszła twoja kolej.

- Miri, ja nie...

Nagle w Miri zaszła gwałtowna zmiana. Kobieta wstała i wbiła wzrok w ciemność.

- Jalak... - wyszeptała.

- Miri, o co chodzi?

- Mój par'machkai. Mój mąż. On jest ranny.

- Skąd wiesz? Jesteś jasnowidzem?

- Nie. - Machnęła ręką. - Jestem po prostu starą, doświadczoną kobietą. On jest moim par'machkai od czterdziestu lat. Ja go czuję. - Dalej wpatrywała się w mrok.

Doskonale rozumiał jej słowa. On „czuje" Chloe, chociaż zna ją bardzo krótko.

Gdy chwilę później w dżungli rozległ się okrzyk, Miri rzuciła się biegiem w jego kierunku. Michael podniósł się ze stopnia, nie bardzo wiedząc, co ma robić. Biec za Miri czy wezwać pomoc? Pospiesznie wszedł do chaty, by obudzić Chloe.

- Chloe...

Natychmiast usiadła na macie.

- Co się stało? Jesteś ranny?

Jej troskliwość ścisnęła go za serce, ale stłumił to uczucie, koncentrując się na profesjonalizmie.

- Coś się stało Jalakowi. Miri twierdzi, że został ranny. - Pomógł jej wstać. Gdy włożyła buty, wypadli z chaty.

- Gdzie on jest?

- Miri pobiegła w tamtą stronę. Nie wiem, gdzie go położę, jeżeli to coś poważnego, a jeśli trzeba będzie go operować, to gdzie?

- Coś wymyślimy.

Odgłosy rozmowy stawały się coraz bliższe, aż w końcu dwóch mężczyzn niosących Jalaka znalazło się w kręgu światła pochodni. Towarzyszyła im Miri, która trzymała męża za rękę.

- Postrzał - poinformował ich Belhara.

Gdy cała grupa podeszła bliżej, Michael zauważył, że Miri płacze. Współczuł jej z całego serca. Pierwszy raz tak się przejął losem pacjenta. Chorzy byli dla niego nazwiskami. Stykał się z nimi przez jakiś czas i przekazywał ich innym specjalistom. Teraz przysiągł w duchu Miri, że otoczy jej małżonka najtroskliwszą opieką oraz zrobi wszystko, by go ratować.

Spojrzała mu w oczy i przytaknęła, jakby aprobowała jego milczącą obietnicę.

- Wprowadźcie go tutaj - powiedziała Chloe, wchodząc do ich chaty. Na swojej macie rozłożyła czysty koc i przyklękła przy rannym. Zerknęła na Michaela, by się upewnić, że niezależnie od tego, co dzieje się między nimi, będzie ją wspierał i pomoże jej operować przyjaciela, serdecznego przyjaciela.

Michael ostrożnie zdjął prowizoryczny opatrunek z koszuli jednego z mężczyzn. Przy okazji stwierdził, że kula nie przeszyła ramienia na wylot.

- Mało krwi. Wyjmę ją.

- Bywałem ciężej ranny - roześmiał się Jalak, ale jego śmiech przeszedł w kaszel.

- Ciii - uciszyła go Chloe. - Pozwól mu pracować.

- Chloe, błagam, daj mu coś na ból - odezwała się Miri.

- Nie trzeba - zaprotestował Jalak.

- Ciii - powiedzieli Chloe i Michael zgodnym chórem, po czym wymienili uśmiechy.

- Belhara - Chloe zwróciła się w dialekcie do pielęgniarza. - Idź do Bel, poinformuj ją, co się stało, i powiedz, że potrzebujemy instrumentów. I przynieś Jalakowi coś na sen.

- Nie - obruszył się ranny, ale tym razem uciszyła go małżonka.

- Drogi mężu, teraz nie ty tu rządzisz. Pozwól im robić, co do nich należy.

- Jak to się stało? - zapytała Chloe, wyprzedzając zamiar Michaela.

- Dużo kobiet przyszło po poradę i nie było mężczyzn, którzy by je odprowadzili do domu.

- Teraz są bezpieczne? - Wyobraziła sobie najgorszy scenariusz, ale Jalak rozwiał jej obawy.

- Wszystkie są w swoich chatach - wyjaśnił z dumą Jalak. - Byliśmy już bardzo blisko naszej wioski. Zaskoczyli nas, ale niebezpieczeństwo już minęło. Uciekli.

Odetchnęła z ulgą. Po chwili wrócił Belhara, więc od razu podała Jalakowi miejscowe znieczulenie. Mimo że jej i Michaelowi wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że nie obejdzie się bez operacji, wiedziała z doświadczenia, że Jalak nie zgodzi się na pełną narkozę.

- Zaczekajmy, aż zacznie działać - powiedział Michael. - Zaczniemy, jak stracisz czucie.

Jalak pokiwał głową, a Michael podszedł do miednicy, żeby umyć ręce.

- Chloe, postaraj się jak najlepiej oczyścić ranę. Hm, sprawdźmy, czy mamy wszystko, co potrzebne.

- Spojrzał na instrumenty dostarczone przez Belharę.

- W przeciwnym razie będę zmuszony dostosować to, co mam, do tego, co mi potrzebne.

- Witaj w kręgu medycyny improwizującej - zażartowała Chloe, przenosząc zatroskane spojrzenie na swoich przyjaciół. - Miri, jak się czujesz?

- Ja? - Kobieta machnęła ręką. - O mnie się nie martw. Jalak już wiele razy był postrzelony i wiem, że wyzdrowieje. Nie martwię się o niego i ty też bądź spokojna. Wierzę w ciebie i Michaela. Razem jesteście dobrzy.

Chloe od razu wychwyciła aluzję. Przeniosła wzrok na Michaela, który się w nią wpatrywał. Myśli podobnie jak Miri? Czy wolałby uciec gdzie pieprz rośnie?

Znała odpowiedź: jemu spieszno do cywilizacji oraz byle dalej od niej. Przygnębiona pochyliła się nad rannym. Nie wolno jej zawracać sobie głowy problemami natury osobistej, musi skupić się na tym, co teraz robi, na asystowaniu Michaelowi.

Oczyściwszy ranę, umyła ręce.

- Chcesz, żebym asystowała?

- Tak. - Naciągał rękawiczki. - Widzę, że pocisk jest głębiej, niż myślałem. Podam mu midazolam. Powinien odpłynąć na wystarczająco długo, a my przez ten czas wyjmiemy tę kulę.

- Nie będzie zachwycony.

- Trudno. - Wrócili do pacjenta.

Gdy myli ręce, ktoś wniósł do chaty kilka lamp sztormowych i teraz izba była jasno oświetlona.

Jalak protestował, Miri przekonywała go i uspokajała, aż w końcu przemówiła mu do rozumu. Gdy midazolam zaczął działać, Michael dokładniej obejrzał ranę, zastanawiając się nad sposobem wyjęcia kuli.

- Pomogę - rzekł Belhara, klękając przy głowie wodza.

- Dobrze.

- A ja będę tłumaczyć - zaofiarowała się Miri. Michael spojrzał na nią i już miał ją oddalić, gdy

dumnie uniosła głowę. Uśmiechnął się, bo ten gest skojarzył mu się z Chloe.

- Niech i tak będzie. - Przyszło mu do głowy, że gdyby to Chloe była ranna, też stałby tuż obok chirurga, by kontrolować każde jego posunięcie. To nie dlatego, że Miri nie ma do niego zaufania.

Gdy Chloe przyklękła na wprost niego, zrobiło się trochę ciasno. Trudno. Kula musi zostać usunięta bez względu na tłok. Chloe nazwała to medycyną improwizującą. Podoba mu się uprawianie takiej medycyny. Wymaga myślenia oraz adaptacji i chociaż czasami bywa frustrująca, daje ogromną satysfakcję.

Kaszlnął.

- Najpierw musimy położyć go na boku - rzekł półgłosem. - Potem wykonam nacięcie i, miejmy nadzieję, gdzieś w pobliżu znajdziemy tę kulę. - Wskazał na plecy Jalaka. - Podejrzewam, że doszło do pęknięcia łopatki. Oby nie była pogruchotana. - Zawahał się, ściągnąwszy brwi.

- Coś nie tak? - zapytała Chloe.

- Nie, nie. Po prostu żałuję, że na stażu nie przyłożyłem się lepiej do ortopedii.

- Mnie też czasem nachodzi taka refleksja - wyznała lekko rozbawiona.

- Żałuję też, że nie ma tu aparatu rentgenowskiego. Dobra, bierzemy się do roboty. Skalpel.

Pracowali w milczeniu. Gdy w końcu zlokalizował kulę, okazało się, że uszkodziła łopatkę, po czym zsunęła się niżej. Utknęła w tkance miękkiej tuż nad żebrami.

- Niedługo midazolam przestanie działać - zauważył, założywszy szwy oraz opatrunek. - Podaj mu coś przeciwbólowego - przypomniał jej, po czym ściągnął rękawiczki i bez słowa wyszedł z chaty.

Chloe spojrzała na Miri, która wzruszyła ramionami.

- Mam iść za nim? - zapytała.

- Nie, zostań. - Chloe mierzyła Jalakowi ciśnienie. - On ma dużo do przemyślenia.

Co mu się stało? Operował w wielkim skupieniu, ale jak tylko skończył, dał nogę, jakby w chacie wybuchł pożar. Czy to ona coś źle zrobiła?

Gdy Jalak się ocknął, wraz z Miri pomogła mu przejść do ich chaty i ułożyć go do spania.

- Będę przy nim czuwać - oświadczyła Miri.

- Ale nie wahaj się mnie wezwać, jeżeli...

- Zawołam cię, ale teraz już wszystko będzie dobrze. - Miri wskazała na chatę, w której leżał Gary West i niemowlę. - Idź do niego. Rozmawiaj.

- Jestem gotowa rozmawiać, ale on nie chce - odparła zniecierpliwionym tonem.

- Chloe, rozpoczęłaś nową wędrówkę. Daj mu czas, żeby mógł cię odnaleźć. Musisz podjąć ważną decyzję.

- Na nic moje decyzje. On jest okropny i uparty.

Nie marzy o niczym innym jak o tym, żeby jak najszybciej stąd wyjechać.

- Mimo to go kochasz.

Chloe westchnęła, potrząsając głową.

- Niestety.

Miri położyła jej rękę na ramieniu.

- Rozwiązanie przyjdzie samo, Separ. Jest już niedaleko. Idź.

Natknęła się na niego na schodkach.

- Co z nimi?

- W porządku. Chcesz ich zbadać?

- Nie. Wystarczy, że ty u nich byłeś. Ja mogę wstać do nich w połowie nocy.

- Okej. Ale wątpię, żebym zasnął - mruknął, kierując się do ich chaty. Jednak nie wszedł do środka, lecz ciężko opadł na stopień.

- Nie wchodzisz?

- Jeszcze nie. Muszę się wyciszyć.

- Rozumiem. Ja też po każdej operacji muszę się rozluźnić. - Zawahała się. - Przyda ci się towarzystwo?

Wzruszył ramionami, co potraktowała jako odpowiedź pozytywną. Milczeli, nie wiedząc, od czego zacząć. Chloe chciała, by zaczął mówić, a zwłaszcza żeby zdecydował się na rozmowę z nią. Dlaczego Michael nie potrafi się otworzyć? Co go blokuje? Czy powinna mu powiedzieć, co sama czuje? Nie. To tylko pogorszy sytuację.

- Jalak... już u siebie? - wykrztusił, gdy milczenie stawało się nie do wytrzymania.

Z jednej strony nie chciał, by się przysiadała, z drugiej wolałby mieć ją zdecydowanie bliżej siebie.

- Tak. Miri będzie przy nim czuwać.

- Piękny związek. Aż serce rośnie, jak się na nich patrzy.

- W dzisiejszych czasach jest za dużo rozwodów. Przytaknął.

- Już mówiłem, że moi rodzice też się rozwiedli?

- Tak. - Poczuła, że zaschło jej w gardle. Czuła, że za moment wkroczy na grząski grunt. - To dlatego nie chcesz się ożenić?

- Bo małżeństwo moich rodziców się rozpadło? Nie.

- Więc dlaczego?

Popatrzył na nią, trąc brodę i zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Dlaczego pytasz?

- Ponieważ chcę wiedzieć.

- Po co?

- Bo to dla mnie ważne.

- Dlaczego?

- Nie sądzisz, że mam do tego prawo? Dlaczego wymigujesz się od odpowiedzi?

- Nie sądzisz, że to nie twoja sprawa?

- Nie moja... - Zirytowana potrząsnęła głową. - Jak tak możesz?

- Jak mogę? To przecież ty zaczęłaś to przesłuchanie.

- Uważam, że mam prawo wiedzieć - obstawała przy swoim. Miri zaleciła jej cierpliwość, ale jego kluczenie wyprowadzało ją z równowagi.

- Dlaczego?

- Michael, bo łączy nas coś ważnego. Nie prosiliśmy o to, ale ono jest. Chcę wiedzieć, dlaczego boisz się ożenić. Dlaczego uważasz, że instytucja małżeństwa nie jest dla ciebie?

- Niczego się nie boję. Po prostu powziąłem decyzję, że nigdy się nie ożenię.

- Dlaczego? - W jej głosie zadźwięczała błagalna nuta.

Wstał i zszedł ze schodków. Przez moment wydawało się jej, że otrzyma upragnioną odpowiedź, ale kiedy się odwrócił w jej stronę, w bladym świetle latarki zauważyła, że znowu nałożył na twarz maskę.

Musi sprawić jej przykrość. Musi ją do siebie zniechęcić. Dla dobra ich obojga. Kocha ją, ale nie może jej tego powiedzieć, bo oboje będą cierpieć. Nawet jeśli ona nie odwzajemnia jego uczuć, zafiksowała się na pytaniu o małżeństwo, więc lepiej teraz ją urazić, niż potem.

- Moje powody nie mają z tobą nic wspólnego - zaczął. - Tak, jesteśmy sobą zafascynowani. Nawet się całowaliśmy. Doszło do zwierzeń. To nic nadzwyczajnego, Chloe. Poznajemy ludzi, ocieramy się o ich życie i idziemy dalej.

- Mam rozumieć, że ty idziesz dalej?

- Nie ma o czym mówić, Chloe. - Rozłożył ręce.

- Pojutrze stąd wylatujemy. Ty będziesz cieszyć się przymusowym urlopem, ja znowu gdzieś polecę z PMA, pewnie już pod koniec tego tygodnia.

- Nie rezygnujesz z tej pracy? - zdumiała się.

- Dla Pacific Medical Aid? Skądże. Dlaczego miałbym się wycofać?

- Odniosłam wrażenie, że nie jesteś zachwycony tą wyspą.

Wzruszył ramionami.

- Nie jest mi tu źle, ale wolę inne życie. Cieszę się, że pomagam ludziom, ale kiedy skończy się moja umowa, z radością wrócę do Sydney.

To jest to. On kocha miasto, ona wieś. On jest nowoczesny, ona staroświecka. On błyszczy, ona jest nudna.

- Aha, rozumiem. Między nami iskrzy, ale nic poza tym. - Wstrzymała oddech, w oczekiwaniu, że Michael zaprzeczy, wyzna jej miłość do grobowej deski, on tymczasem milczał. - Interesuje mnie jeszcze jedno i domagam się od ciebie szczerej odpowiedzi. - Milczał. - Chcę znać prawdę - powtórzyła z naciskiem. - Dlaczego nie chcesz się ożenić?

Wbił wzrok w ziemię. Przez chwilę wydawało mu się, że zrezygnowała z dalszego przesłuchania. Grubo się pomylił. Powinien był już zauważyć, że Chloe należy do kobiet, dla których bardzo ważne są szczegóły. Cenił w niej tę cechę, ale nie lubił, gdy ta dociekliwość dotyczyła jego osoby.

Gdyby jednak powiedział jej, by mu dała spokój, mogliby zacząć o sobie zapominać.

Podniósł na nią wzrok.

- Chloe, ja mam raka.

- Teraz nie masz.

- Nawrót jest w każdej chwili możliwy.

- Wiele osób z ziarnicy wyleczono.

- Owszem - prychnął.

- Mam rozumieć, że do końca życia będziesz się wystrzegał małżeństwa?

- Chloe, ty powinnaś to rozumieć. Gdybyś wiedziała, że twój narzeczony ma raka, wyszłabyś za niego?

Zmrużyła powieki.

- Nie rozmawiamy o moim życiu - ucięła.

- Dlaczego? To bardzo dobra ilustracja. Doskonale wiesz, jak wyglądało twoje życie po jego śmierci. Ja doskonale go rozumiem, wiem, dlaczego zamknął się w sobie. Chloe, to nie ma nic wspólnego z tobą. Oddech śmierci na karku to nic przyjemnego.

- Wiem.

- Wiesz? Skąd? Chorowałaś na raka?

- Nie. - Miała ochotę krzyczeć, ale w porę przypomniała sobie, że dookoła są ludzie, którzy chcą spać. - Dwa dni temu o mało nie zginęłam w katastrofie samolotu. - Zamilkła na chwilę. - Nie tylko rak stawia nas oko w oko ze śmiercią czy odbiera nam kontrolę. Mogą stać się różne rzeczy, Michael, których nie da się zaplanować. Leciałam na urlop do domu, ale w dżungli rozbił się mój samolot. Są jeszcze lawiny błotne, węże, uzbrojeni rebelianci, zakochiwanie się i szukanie odpowiedzi na pytanie, co się, do cholery, dzieje! Jest wiedza, mądrość i nauki, którymi należy się cieszyć i, miejmy nadzieję, jeśli człowiekowi się uda, temu zadowoleniu będzie towarzyszyć spokój oraz szczęście.

Patrzył na nią oniemiały. Nie bardzo wiedział, czy właściwie zrozumiał jej słowa.

- Zakochiwanie? - zapytał przez ściśnięte gardło. Wyprostowała się i odgarnęła włosy z twarzy. Ona nie zdaje sobie sprawy z tego, jak pociągający jest ten gest. Widział jej różne nastroje, ale pierwszy raz pokazała mu się tak silna i odważna.

- Owszem.

- Zakochałaś się we mnie?

- Tak.

Serce zadrżało mu z radości, lecz umysł ją odtrącał.

- Nie rób tego.

- Za późno.

- Chloe, ściągniesz na siebie cierpienie.

- Ponieważ nie ożenisz się ze mną?

- Z nikim się nie ożenię.

- Z powodu raka.

- Tak.

- Jesteś tchórzem, Michael. - Już wstawała, ale chwycił ją za ramię tak mocno, że straciła równowagę. Podtrzymał ją, a gdy spojrzała mu w oczy, zobaczyła w nich gniew.

- Nazywasz tchórzostwem chęć oszczędzenia ukochanej osobie widoku agonii? Chęć zapobieżenia śmierci dziecka?

- To nie jest mój problem.

- Prawda. To jest mój problem. Chloe, ojciec przekazał mi ziarnicę. Zachorował, a ja patrzyłem, jak umiera. Oddałem krew do rutynowej analizy i bum!, dowiedziałem się, że i ja jestem chory. Jestem nosicielem, Chloe, i przekażę te geny mojemu potomstwu.

Opuścił ręce, jakby nagle zabrakło mu sił.

- Mam dosyć cierpienia. Ty też. Więcej go nam nie trzeba. Nie pozwolę, żebyś patrzyła, jak umieram, i nawet nie dopuszczam do siebie myśli o dzieciach. Nie chcę ryzykować. Nie chcę patrzeć, jak umierają, mając jednocześnie świadomość, że to ja jestem trucicielem. Chloe, kategorycznie odmawiam.


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Skontaktowała się z zarządem Pacific Medical Aid, by zawiadomić szefa, że z powodu ciężko chorego dziecka, które wymaga jej opieki, nie opuści Tarparnii w przewidzianym terminie. Urlop rozpocznie, kiedy zespół medyczny wróci z objazdu wyspy do bazy. Uznała, że gdyby zdecydowała się na podróż z Michaelem tym samym samolotem, serce pękłoby jej z żalu.

Tej nocy nie spał w ich chacie, a z samego rana udał się z mężczyznami na patrol obszaru wokół wioski. W ten sposób udało mu się z nią nie spotkać. Ich ścieżki zeszły się na kilka minut dopiero następnego dnia, na chwilę przed tym, jak Michael i Gary West wyruszyli na lądowisko.

Unikali swojego wzroku. Oboje nie wiedzieli, czy na pożegnanie powinni się objąć, podać sobie ręce, czy tylko skinąć głowami.

Pierwszy odezwał się Michael.

- Bywaj zdrowa, Chloe - powiedział, kierując się na ścieżkę prowadzącą do dżungli. Nie odwrócił się, nie spojrzał za siebie. Gdyby to zrobił, zobaczyłby jej łzy.

Dawno nie czuła tak głębokiego smutku, a teraz, jako osoba starsza i bardziej doświadczona, przeżywała go jeszcze silniej. Dotrzymując danego słowa, została w wiosce, by doglądać niemowlęcia, które z każdym dniem stawało się silniejsze, oraz Jalaka, który doszedł do siebie błyskawicznie.

- Moje rany szybko się goją - oświadczył, gdy zmieniała mu opatrunek. - A twoje nie.

- To prawda. - Nie miała wątpliwości, do jakich ran była to aluzja.

- Maszeruj dalej, Chloe. Nie wolno przystawać. - Poklepał się po głowie. - To jest twój przewodnik.

- Wskazał na swoje oczy. - One ci wskażą drogę.

- Dotknął klatki piersiowej. - A ono dostanie nagrodę.

- Och, Jalak... - Oparła głowę na jego ramieniu.

- Co ja mam robić?

- Znajdź swój dom, Separ.

- Wydawało mi się, że on jest tutaj.

- Nie. Tutaj masz tylko matę do spania. Szukaj swojego domu.

Uniosła głowę i pocałowała go w policzek.

- Szukaj swojego domu... - powtórzyła ze łzami w oczach.

Gdy weszła do swojego mieszkania w Sydney, wcale nie poczuła się jak w domu. Pod jej nieobecność apartament był wynajmowany, więc panowała w nim atmosfera mało przyjaznej anonimowości. Weszła do pokoju, w którym przechowywała swoje rzeczy osobiste, ubrania, albumy ze zdjęciami, bibeloty.

Po śmierci Craiga i Nate'a włożyła wszystkie pamiątki do kartonów i wstawiła w najciemniejszy kąt. Teraz poczuła, że nadszedł czas je odkurzyć i stawić czoło przeszłości.

Trzy godziny później siedziała otoczona wspomnieniami i zamiast płakać, uśmiechała się. Ślubna fotografia, zdjęcia Nate'a. Jego szydełkowe skarpeteczki pachniały teraz naftaliną, a nie niemowlęciem. Przez tyle lat trzymała swoje wspomnienia i emocje w magazynie, zamiast je przewietrzyć i nimi się cieszyć.

- Jeszcze nie jest za późno - szepnęła do porozkładanych pamiątek. A może jest? Michael nie odezwał się, ale tego nie oczekiwała. On może uważa, że sprawa jest zamknięta, ale ona wie, że to dopiero początek. - Uważaj, stary - mruknęła, podnosząc się z podłogi. - Wyruszam na poszukiwanie swojego domu. - Roześmiała się, czując, że ogromny ciężar spadł jej z ramion. - Nawet się nie połapie, co się stało.

Najpierw jednak należy się do tego przygotować.

Gdy samolot krążył nad lądowiskiem, Michael przymknął powieki, próbując zapanować nad natłokiem myśli. Czując, że pot spływa mu z czoła, mocniej zacisnął palce na oparciach. Nie mógł dojść, czy przyczyną takiego napięcia jest lot samolotem, czy fakt, że za chwilę znowu znajdzie się na Tarparnii.

Czy ona tu jest? Powinna być. Kiedy odlatywał, została, ale nawet jeśli opuściła wyspę, to od tamtych wydarzeń upłynęło więcej niż miesiąc, więc zdążyła już wrócić.

Miniony miesiąc spędził, pracując w Papui - Nowej Gwinei. Przez ten czas się nie oszczędzał, dzięki czemu nie zdarzyła mu się ani jedna nieprzespana noc. Praca była wyczerpująca, przychodziły do niego dziesiątki pacjentów, ale jemu bardzo to odpowiadało, bo nie miał czasu na myślenie o niczym innym, za to w chwilach wytchnienia nieodmiennie jego myśli biegły do Chloe.

Nawiedzała go nawet w snach. Kiedy indziej, zamknąwszy oczy, wyobrażał sobie jej zapach, jedwabistą miękkość jej włosów, dotyk warg. Czuł, że Chloe jest jego częścią, jak krew tętniąca w jego żyłach i powietrze przechodzące przez płuca. Kochał ją z każdym oddechem... a teraz prawdopodobnie znowu ją zobaczy.

Początkowo poinformował szefa PMA, że nie chce wracać na wyspę, ale gdy w Papui - Nowej Gwinei rozchorował się jeden z członków zespołu wracającego na Tarparnii, otworzyła się możliwość zastępstwa, z której chętnie skorzystał. Prawdę mówiąc, z całego serca pragnął spotkania z Chloe.

Został przydzielony do wioski Miri i Jalaka, więc z radością myślał o powitaniu z wodzem oraz jego małżonką, a także z Bel i Belharą. Poznał też trochę ich dialekt, a to dzięki lekarzom z Papui - Nowej Gwinei, którzy podjęli się roli nauczycieli. Kiedyś wydawało mu się, że jest to niemożliwe, ale ku jego zdziwieniu okazało się, że każdego dnia robi znaczne postępy.

Nie tylko ten dialekt stał się dla niego zrozumiały. Brak Chloe wyjątkowo mu doskwierał. Czy uda mu się zapanować nad myślami i emocjami, gdy ją w końcu ujrzy? Kochał ją coraz mocniej. Ten, kto wymyślił powiedzenie, że rozłąka wzmaga uczucie, na pewno miał na myśli jego i Chloe.

Gdy koła samolotu dotknęły pasa startowego, otworzył oczy, ale zauważył, że jego oddech w dalszym ciągu jest przyspieszony. Nie, to nie samolot należy winić za chaos w jego organizmie, przyczyną jest perspektywa spotkania z Chloe. Czy potrafią razem pracować? Czy będą w stanie odsunąć na bok to, co jest między nimi? Czy on będzie umiał stać pół metra od niej i nie czuć potrzeby dotykania jej, obejmowania, całowania? To chyba niemożliwe.

Czy ona dalej go kocha? Oby tak było. Miał nadzieję, że nie odepchnął jej od siebie na zawsze. Trudno było mu pogodzić się z myślą, że Chloe mogła usunąć go z pamięci, ale pamiętał też, że ona nie traktuje lekko swoich emocji. Przez lata nosiła w sercu żałobę po mężu i synku, walcząc o przetrwanie, i jej się to udało. Chloe jest silna i wie, czego chce, a on kocha tego uparciucha.

Wysiadłszy z samolotu wraz z dwoma innymi pracownikami Pacific Medical Aid, pomachał pilotom na pożegnanie i ruszył do czekającego na nich dżipa, który miał podwieźć ich spory kawałek. Resztę drogi mieli przebyć na piechotę.

Ledwie uszli kilkaset metrów gliniastą ścieżką, jak spod ziemi wyrósł przed nimi Jalak. Oświadczył, że wyszedł im na spotkanie. Zgodnie z tradycją ujął na powitanie obie dłonie Michaela, a następnie uścisnął go jak długo oczekiwanego krewnego.

Michael uśmiechnął się i przemówił w dialekcie. Jalak roześmiał się serdecznie i go pochwalił.

- Tęskniliśmy za tobą, Michael - dodał.

- Co słychać u Miri?

- Zdrowa.

- A twoje ramię?

- Jak widzisz, dobrze.

- Cieszę się. - Michael umilkł, zastanawiając się, jak zapytać, czy Chloe jest na wyspie. Czy mieszka w wiosce? Czy czeka na niego? Czy wie, że przyleciał? Czy chce go zobaczyć? A może poprosiła o przeniesienie do innej wioski?

Jalak słowem o niej nie wspomniał, więc nie pozostało mu nic innego, jak podziwiać otaczającą go przyrodę. Prawdę mówiąc, był zbyt zaabsorbowany myślami, by cokolwiek zauważyć.

Ślizgając się w błocie, jego towarzysze gawędzili z Jalakiem. Ku zdziwieniu Michaela dotarli do wioski nadspodziewanie szybko. Dostrzegł tam jednak istotną zmianę. Wszędzie kręcili się ludzie. Drzewa i chaty były barwnie udekorowane, a na placu pośrodku wioski piętrzył się stos drewna. Z boku ustawiono stoły, a na nich obfitość różnego jedzenia. Siedzące na trawie kobiety nizały z kwiatów girlandy. Wioska tętniła życiem.

- Co tu się dzieje? - zapytał Michael, stawiając na ziemi swój podróżny worek.

- Par'Mach. Tej nocy tańczymy i wspominamy naszych bliskich. - Jalakowi nie było dane więcej wyjaśnić, ponieważ przerwała mu małżonka, energicznym krokiem podchodząc do Michaela. Chwyciła jego dłonie, po czym go objęła.

- Cieszymy się, że wróciłeś. Chodźcie. - Omiotła wzrokiem całą trójkę. - Pokażę wam, gdzie jest wasza chata.

Idąc w jej ślady, rozglądał się za Chloe. Nie powinien mieć żadnych trudności ze znalezieniem blondynki wśród ciemnoskórego tłumu. Miri zaprowadziła ich do tej samej chaty, w której Michael spał poprzednio, lecz tym razem w czterech rogach izby leżały cztery maty.

- Wybierzcie sobie miejsca - powiedziała, spoglądając na Michaela. - Muszę z tobą porozmawiać.

Skinął głową, ale poczuł, że serce mocniej mu zabiło. Czy Chloe zachorowała? Czy jest w wiosce? Pytania kłębiły mu się w głowie, ale się opanował. Wyszedł na dwór za Miri.

- Jej tu nie ma - powiedziała, a on spokojnie przytaknął. Nie dziwiła go już jej intuicja, za to nagle poczuł się przygnębiony. Na nic to gorączkowe oczekiwanie. Chloe tu nie ma. Przystanął.

- Czy coś jej się...? - wykrztusił przez ściśnięte gardło. Czuł się tak, jakby zaraz miał upaść. - Jest zdrowa?

- Chloe? Zdrowa jak rybka. Za to ty, Michael, nie wyglądasz dobrze. Potrzeba ci dobrego jedzenia.

Nie tylko jedzenia. Chloe. Kiedy był daleko od niej, było mu łatwiej, ale teraz, gdy znalazł się tam, gdzie zrodziła się ich miłość, rozłąka wydała mu się nie do zniesienia.

- Jedzenie? Oczywiście. - Zrozpaczony potrząsnął głową. Co on narobił?! Jak mógł sobie wyobrażać życie bez Chloe? Ona jest nierozerwalną częścią jego życia, jego serca. - Miri...

Z pobłażliwym uśmiechem położyła mu rękę na ramieniu.

- Będzie dobrze. Wkrótce zapadnie zmierzch, a ceremonia par'Mach to niezwykłe wydarzenie.

- Nie mam ochoty na niezwykłe wydarzenia.

- Nie możesz mi odmówić, Michael. - Miri uśmiechała się łagodnie, ale w jej oczach wyczytał serdeczną prośbę.

- Przyjdę przez wzgląd na ciebie, ale nie zostanę długo.

Pochyliła głowę.

- Bardzo dziękuję - powiedziała. - Teraz muszę się przygotować. Słońce już dotyka drzew. - Ruszyła w swoją stronę.

Michael tymczasem obserwował, jak kilku mężczyzn zapala liczne pochodnie. Potem zapłonęło ognisko. Mieszkańcy wioski spacerowali uśmiechnięci, śmiali się, bawili. Pary trzymały się za ręce. Miłość unosiła się w powietrzu... Całkiem nie po jego myśli. Poczuł się tak, jakby sypano mu sól do rany.

Odwrócił się na pięcie i ruszył do chaty. Dobrze że nikogo tam nie było, bo jego towarzysze z radością rzucili się w wir wydarzeń. On nie miał ochoty na świętowanie. Zależało mu wyłącznie na odnalezieniu Chloe. Tylko idiota mógł sobie ubzdurać, że można o niej zapomnieć.

Skoro wrócił tu, gdzie to się zaczęło, nie wyjedzie, dopóki nie dowie się, gdzie ona jest i co robi. To szczyt egoizmu oczekiwać, że z nim będzie, skoro on nie może jej zagwarantować szczęśliwego życia. Ryzyko nawrotu raka nie jest duże, lecz istnieje, i mimo że Chloe straciła męża z powodu nowotworu, on nie potrafi żyć bez niej. Miał sobie za złe tak skrajny egoizm oraz słabość.

Gdy zahuczały bębny i piszczałki, przestał gapić się w sufit, wstał i zgodnie z obietnicą daną Miri, wyszedł z chaty. Ledwie postawił stopę na stopniu, znieruchomiał.

Chloe. Po obu stronach schodków do ich chaty płonęły pochodnie, przez co wydawało się, że otacza ją świetlista aureola. Czy to ona? Czy on ma halucynacje?

Uśmiecha się do niego promiennie... Jego Chloe. Tak, to ona. W pięknej białej sukni stoi przed chatą. Lekko powiewając, cienki materiał opływa jej kształty, przez co bardziej przypomina uskrzydlonego anioła, który powoli ku niemu sunie. Zamrugał powiekami i potrząsnął głową, jakby chciał się przebudzić.

W zwolnionym tempie uniosła ramię, by go przywołać. Nogi poniosły go same, a on po drodze zdążył jeszcze zamknąć usta, które bezwiednie otworzył, zdumiony jej widokiem. Gdy znalazł się przy niej na odległość ramienia, podał jej rękę zdziwiony, że jego palce drżą. Gdy dotknął jej włosów, nie wytrzymał.

Przyciągnął ją do siebie i pocałował, dając upust tęsknocie i pożądaniu. Kocha Chloe. Kocha ją każdym oddechem, każdą kroplą krwi, całym sercem... A ona darzy go tak samo gorącym uczuciem.

Tyle się wydarzyło, ale w mroku rozbłysło światełko nadziei, światełko miłości. Chloe odwzajemniała jego namiętność, niczego nie ukrywała, czuła, że musi mu dowieść, że traktuje to bardzo poważnie. Że jej uczucie jest prawdziwe, że to nie jest chwilowy kaprys.

Niemal słyszała, jak mocno bije jej serce, gdy pocałunek Michaela prowadził ją na coraz wyższe poziomy uniesienia. Dopóki Michael nie pocałował jej po raz pierwszy, nawet nie podejrzewała, ile uczucia można przekazać pocałunkiem.

To, co do tej pory było tłumione, teraz eksplodowało, wzbierało w nich od chwili, w której weszła na pokład samolotu. Muszą być razem. Co do tego nie miała wątpliwości. I tak będzie pomimo jego obiekcji. Bez trudu je obali, jak tylko on o nich wspomni. Wyleczy go ze wszystkich lęków oraz obaw. Dostała drugą szansę na szczęśliwe życie i jej nie zaprzepaści. Życie jest na to za krótkie.

Gdy oderwał od niej wargi, odetchnęła z ulgą, bo czuła, że z emocji robi się jej słabo, ale gdy zaczął muskać ustami jej szyję, odżyła. Całował jej obojczyk, dekolt, a gdy dotarł do ucha, zadrżała.

- Zimno ci? - W jego głosie kipiało pożądanie, ale ujęła ją jego troska.

- Nie. - Spojrzała na niego wzrokiem pełnym miłości. - To ty przyprawiasz mnie o drżenie - wyszeptała. - To twoja sprawka.

- Moja?

- Tak. Sprawiasz, że czuję się wyjątkowa i wartościowa.

- No, no.

- Chodź - powiedziała, pociągając go za sobą. - Dzisiaj świętujemy par'Mach. To nadzwyczajna okazja.

- Wszystko mi jedno, gdzie się znajdę, byle z tobą. Przystanęła.

- Naprawdę?

Rzucił jej błagalne spojrzenie.

- Tak. Chloe, kocham cię.

Wiedziała o tym, ale gdy w końcu to usłyszała, zaparło jej dech w piersiach, a nieczęsto czegoś takiego doświadczała. Uśmiechała się tak szeroko, że czuła, iż następnego dnia będą ją bolały policzki, ale nie zwracała na to uwagi. Jeszcze nigdy nie była taka szczęśliwa.

- Fantastycznie - szepnęła.

Mocniej ścisnął jej dłoń, by ją do siebie przyciągnąć, ale pozwoliła tylko pocałować się w policzek, po czym lekko się odsunęła.

- Uważaj, bo wszystko zepsujesz - parsknęła śmiechem.

- Co zepsuję?

- Święto par'Mach.

- Co to za święto?

Ruszyli w stronę polany, na której zgromadzili się mieszkańcy wioski oraz ich goście.

- Można to przetłumaczyć jako „festiwal miłości".

- Miłości? - ucieszył się. - To znaczy, że to jest na miejscu.

Roześmiała się, a on z lubością wpatrywał się w jej rozpromienioną twarz, wolną od stresu i zmartwienia. Jaka ona piękna... Na dodatek go kocha.

- To szczególny dzień w tutejszym kalendarzu - wyjaśniła. - Wiele par czeka na ten dzień, żeby obwieścić wszem wobec swoją miłość w trakcie uroczystości łączenia.

- Uroczystość łączenia?

- Zaślubin.

Jego umysł pracował bardzo powoli.

- Zaślubiny? - powtórzył, jakby nie dosłyszał, co powiedziała.

- Zrelaksuj się. Nie zaciągnę cię do ołtarza. To nie nasze święto.

Trzymając się za ręce, wmieszali się w tłum. Teraz, gdy się odnaleźli, nie mieli ochoty rozstawać się ani na chwilę.

- Gdzie byłaś wcześniej? Kiedy zjawiłem się w wiosce, Miri mnie poinformowała, że cię tu nie ma.

- Pewnie żartowała. Nie byłam w wiosce, to prawda, ale byłam nad rzeką, z kobietami. Pomagałam im się przygotować do tej uroczystości.

Kamień spadł mu z serca.

- Wobec tego rozgrzeszam Miri. Tym bardziej że wyglądasz prześlicznie.

Uśmiechnęła się zawstydzona.

- Naprawdę?

- Nie wierzysz mi? - Przyłożył dłoń do jej policzka i palcem pogładził po wargach. - Jesteś niepowtarzalna.

Rozległ się łoskot, który sprawił, że oboje aż podskoczyli.

- Co to było? - spytał zaniepokojony.

- To sygnał, że można zacząć świętować - wyjaśniła.

Na potwierdzenie jej słów podniosła się radosna wrzawa. Żeby z Chloe rozmawiać, musiał pochylić się nad nią, muskając oddechem jej szyję, co przyprawiło ją o rozkoszny dreszczyk.

- Jak oni mogą świętować, kiedy w ich kraju szaleje wojna domowa?

- Bo to bardzo ważna okazja. Wszędzie i zawsze będą jakieś wojny i zamieszki. Taka jest rzeczywistość, Michael. To święto jest dla tych ludzi okazją, żeby sobie przypomnieć czasy pokoju oraz to, że warto walczyć o ojczyznę. Gdybyśmy wszyscy w trudnych chwilach kładli uszy po sobie i chowali się pod łóżkiem... marnie byśmy skończyli. - Rzuciła mu spojrzenie pełne uwielbienia. - Tak byłoby ze mną, gdybym cię nie spotkała. Zamknęłam się w sobie, myślałam tylko o tym, żeby przetrwać. Gdyby nie ty, nadal siedziałabym pod łóżkiem, bojąc się spojrzeć w oczy rzeczywistości i zacząć żyć od nowa. Uratowałeś mnie.

Nim znowu ją pocałował, uświadomił sobie, że chociaż wyznał jej miłość, on nadal się ukrywa.

- Chloe, zawstydzasz mnie.

- Dlaczego?

- Zawstydza mnie twoja siła, twoja ufność i moc twojego uczucia. Zdecydowałaś się wyjść z ukrycia, a ja chciałbym zrobić to samo, ale nie wiem, czy potrafię.

- Bo mnie kochasz?

- Tak. - Jak to możliwe, że ona go rozumie? Ale tak jest faktycznie. - Kocham cię tak bardzo, że nie chcę narażać cię na cierpienie... ale mimo to cię pragnę. Chcę, żebyś stała przy mnie, żebyś towarzyszyła mi we wszystkich moich poczynaniach do końca życia. Ale ponieważ nie wiem, jak długo to potrwa, uważam takie pragnienia za wyjątkowo egoistyczne.

- Michael, nikt nie wie, ile jest mu pisane. Pomogłeś mi wyjść poza moją strefę bezpieczeństwa, dałeś mi szansę na nowe życie. Otworzyłeś przede mną możliwość zbierania nowych doświadczeń oraz doznań, na które nie zawsze będę miała wpływ, ale przy tobie czuję, że pokonam wszystkie przeszkody. Powiadasz, że jestem silna i pełna ufności? To dlatego, że ty je we mnie obudziłeś.

Poprawiła fałdę na sukni.

- Wróciłam na miesiąc do Australii i dokonałam konfrontacji z przeszłością. Oglądałam stare zdjęcia i filmy wideo, żeby we wspomnieniach przeżyć szczęśliwe czasy. W trakcie jednego z takich seansów dotarło do mnie, jak bardzo się zmieniłam. Jestem kimś innym niż ta dziewczyna na fotografiach. I wiesz co? - Uniósł pytająco brwi, jednocześnie upajając się światłem bijącym od niej. - Bardzo mi się podoba ta nowa Chloe.

Przytulił ją do siebie.

- Cieszę się z tego, bo i mnie się ona podoba. Ogromnie.

Czuła się młoda, piękna, wolna i kochana. Z radością przyjmowała jego pocałunki, przeczuwając, że są blisko upragnionego celu: prawdziwego szczęścia. Michael musi zrobić jeszcze parę kroków, ale tego wieczoru dał jej do zrozumienia, że jest gotowy podjąć ryzyko.

- O, Chloe. Kocham cię, naprawdę. Kiedy jestem z tobą... nie mam do losu żadnych pretensji. To, co do ciebie czuję, jest tak silne i nieokiełznane... Nie mogę uwierzyć, że wznieciłaś we mnie takie emocje. One są mi potrzebne... wszystkie... i chcę, żeby tak było zawsze, ale... co będzie, jeżeli znowu zachoruję?

- Nie musisz zachorować.

- To fakt. W takim razie co będzie, jeżeli nie zachoruję? Nie możemy mieć dzieci.

- A to dlaczego?

Popatrzył na nią, nie kryjąc zdumienia.

- Wiesz dlaczego.

- Bo mógłbyś im przekazać wadliwe geny. Już to mówiłeś.

- Uważasz, że to nieważne?

- Skądże. Słusznie się tym przejąłeś, ale czy zapoznałeś się ze wszystkimi faktami?

- Z jakimi faktami?

- Wynikami badań statystycznych dotyczących choroby Hodgkina. Nie zostało dowiedzione, że jest to choroba dziedziczna.

- Nie interesują mnie statystyki. Chorował mój ojciec, chorowałem ja.

Wzruszyła ramionami.

- To nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Craig dwa razy zachorował na raka. Na dwa różne nowotwory. Tak też się zdarza. Możesz przekazać te geny dalej, albo ich nie przekazać. Najważniejsze jest to, że będziemy na to przygotowani. W twoim przypadku nowotwór wykryto wcześnie, zostałeś wyleczony i jest duże prawdopodobieństwo, że nie będzie nawrotu. - Pogładziła go po ramieniu. - Tak, jest taka możliwość, ale oznacza to, że powinieneś się wyzwolić od potrzeby całkowitej kontroli nad swoim życiem, czego nie potrafisz. Michael, taka kontrola to mit. Pogoń za nią to jak szukanie igły w stogu siana. Trzeba żyć, podejmować ryzyko, ale nie bezmyślnie. Tylko w ten sposób można odnaleźć siebie, rozwijać się, nie chować się pod łóżkiem ze strachu przed zmianami. Takie życie pełne wrażeń owocuje różnymi nagrodami. Na przykład zaufaniem, miłością czy wiedzą.

- Przemawiasz jak Miri.

- To dla mnie wielki komplement - odparła z uśmiechem.

- Zgadzam się ze wszystkim, co powiedziałaś.

- Pokręcił głową. - Ale trudno mi zdecydować się na pierwszy krok.

Chwyciła go za ręce.

- Michael, nie jesteś sam. Ja też potrzebuję oparcia. Zdobyłam się na zaufanie i weszłam na tę ścieżkę. Chcę iść nią razem z tobą. Dzięki tobie odkryłam, że nie muszę zaszywać się na Tarparnii, żeby czuć się szczęśliwa. Jalak kazał mi szukać mojego domu... więc wróciłam do Sydney. - Wzruszyła ramionami.

- Ale to nie był mój dom. Nie ma go i tutaj. Ty jesteś moim domem, Michael, i chcę być z tobą do końca świata. Kochany, zaufaj mi. Pozwól mi być przy tobie tak, jak ty jesteś przy mnie. Razem czekajmy na to, co nam przyniesie przyszłość. Na dobre i na złe. To jest możliwe. Razem potrafimy zaakceptować to, co zgotuje nam los i razem potrafimy walczyć z jego przeciwnościami.

Wiedział, że to prawda. Że statystki dotyczące ziarnicy złośliwej są wiarygodne oraz że tej choroby nie musiał przekazać mu ojciec. Może to rzeczywiście był nieszczęśliwy zbieg okoliczności?

Dotarło do niego również, że wykorzystywał przeszłość, swoją chorobę jako pretekst. Boleśnie przeżył śmierć ojca oraz swoje przykre doświadczenia, więc odciął się od świata, zamknął w nieprzeniknionym kokonie, by zmagać się z tym, przez co przeszedł. Teraz już z niczym nie musi się mocować. Teraz może spokojnie kochać, bo wie, że Chloe go nie zawiedzie.

- Co znaczy par'machkai! - zapytał ku jej widocznemu zaskoczeniu.

- Hm... serdeczny partner życiowy.

- A ta ceremonia to coś w rodzaju zaślubin?

- Tak. Już ci to mówiłam.

Przeniósł spojrzenie na pary tańczące wokół ogniska ku radości rodzin i przyjaciół. Gdy odwrócił na nią wzrok, w jego oczach nie było cienia wątpliwości.

- No cóż... - Cofnął się na krok. - Nie wiem, jakie tu panują obyczaje... - Przykląkł na jedno kolano i chwycił ją za ręce. - Chloe, zostań moją... Zechciej, proszę, zostać moim serdecznym partnerem życiowym.

Wpatrywała się w niego z otwartymi ustami, a po policzkach popłynęły jej łzy wzruszenia. Zamknęła usta, by mu odpowiedzieć, ale zabrakło jej słów. Oto klęczy przed nią ten wspaniały, wyjątkowy mężczyzna, który tak wiele w życiu przeszedł. Są sobie przeznaczeni, oboje potrzebują wsparcia i oboje wyciągają pomocną dłoń, wzajemnie darzą się miłością i zaufaniem, mimo że czasami doprowadzają się też wzajemnie do rozpaczy. Uśmiechnęła się, ciągle nie mogąc uwierzyć, że on chce iść z nią przez życie... do samego końca.

- Chloe? Proszę cię, żebyś została moją żoną - wyjaśnił. - Nie tylko tu, na Tarparnii, ale i w Australii. Chcę, żebyś zawsze była przy mnie.

- Ja też tego chcę. Bardzo. - Pomogła mu wstać.

- Mam rozumieć, że powiedziałaś „tak"? Nie dowierzała własnemu szczęściu.

- Tak. Oczywiście, że tak - szepnęła, podnosząc głowę. Przysięgę, że już nic ich nie rozdzieli, przypieczętowali gorącym pocałunkiem.

- Mamy teraz dołączyć do tańczących? - zapytał, gdy już się sobą nasycili.

- Oczywiście.

Gdy podeszli do ogniska, powitały ich entuzjastyczne okrzyki mieszkańców wioski. Trzymając się za ręce, raz jeszcze, pod rozgwieżdżonym sklepieniem, przysięgli sobie dozgonną miłość.

- Kocham cię, Chloe.

- Kocham cię - wyszeptała.

- Tak powinno być już zawsze. Jesteś cudowna, Chloe.

- Jesteśmy parą szczęśliwców - westchnęła, spoglądając na niebo. W tej samej chwili granatowy nieboskłon przecięła spadająca gwiazda.

- Pomyśl jakieś życzenie - odezwał się cicho.

- Nie muszę - odpowiedziała z uśmiechem. - Mam już wszystko, o czym marzyłam.


EPILOG

Michael siedział w swoim gabinecie, porządkując zawartość pojemnika z korespondencją. Czas naglił, a on chciał jak najszybciej zakończyć tę działalność, by skupić się na bardzo ważnym spotkaniu, które miało się odbyć tego wieczoru. Gdy zadzwonił telefon, poirytowany ściągnął brwi.

- Doktor Hill, słucham.

- Doktorze, tu oddział ratunkowy. Mamy poważny przypadek.

Już miał warknąć, by wezwali kogoś innego, gdy, skoncentrowany na odpowiadaniu na listy, nagle sobie uprzytomnił, że ten słodki, kobiecy głosik należy do szefowej oddziału ratunkowego szpitala miejskiego w Sydney. Odetchnął z ulgą, usiadł wygodniej i rzucił pióro na biurko.

- Doprawdy? Co się stało?

- Pacjentka z palpitacjami serca i podejrzanym burczeniem w brzuchu.

- Mam wrażenie, że należy wezwać kardiologa.

- Pozwolę sobie być odmiennego zdania. Ona czeka na pewnego wyjątkowego specjalistę. Takiego, który posiada dokładnie takie same jak twoje kwalifikacje. Doktorze, jej stan jest bardzo poważny. Ona może wymagać nawet reanimacji metodą usta - usta.

Uśmiechnął się, rozbawiony jej poczuciem humoru.

- To brzmi interesująco. Czy ta pacjentka może się poruszać? Może chodzić?

- Tak.

- To dobrze. Proszę ją przygotować do zabiegu. Będę u niej za pięć minut.

- Za pięć minut? - Słodycz w jej głosie ustąpiła miejsca zniecierpliwieniu.

- Za dwie. - Wstał, by włożyć marynarkę.

- Za dwie?

- Dobrze, już jestem w drzwiach. - Odłożył słuchawkę. Wybiegając z pokoju, zgasił światło, po czym zamknął gabinet na klucz. Trzydzieści sekund później był piętro niżej, na korytarzu oddziału ratunkowego, gdzie czekała na niego pani traumatolog, przytupując nóżką.

- Dlaczego tak długo cię nie było?

- Przepraszam, musiałem uporządkować kilka spraw, tym bardziej że przez najbliższe trzy miesiące będziemy na Tarparnii.

Pocałował namiętnie panią doktor. Personel już nie zwracał na nich uwagi, bo zdążył się oswoić z takim zachowaniem naczelnego chirurga i jego małżonki.

- Jesteś gotowa?

- Tak. - Chloe odwróciła się, by pomachać na pożegnanie koleżankom i kolegom. - Do zobaczenia za kilka miesięcy!

Ruszyli do wyjścia.

- Teraz następny punkt programu: zabieram żonę na kolację. Wiem z dobrze poinformowanego źródła, że burczy jej w brzuchu.

Po drodze na parking mocniej się do niego przytuliła.

- Trudno mi uwierzyć, że to już rok od naszej przysięgi złożonej w trakcie święta par'Mach na Tarparnii.

- Czas pędzi, kiedy człowiekowi jest dobrze.

- Chciałbyś, żeby było jeszcze lepiej? - zapytała, gdy otworzył jej drzwi do auta.

Uśmiechnął się zachwycony.

- Co proponujesz?

- Co myślisz o rodzicielstwie? Zesztywniał.

- Kochany, co ci się stało?

- Co? Jak? Kiedy? Pocałowała go roześmiana.

- Będziemy mieli dziecko. - Odpowiedziała mu na wszystkie pytania. - Myślę, że wiesz, jak to się robi. Za osiem miesięcy.

Jego zdumienie przeszło w przerażenie, więc pocieszającym gestem pogładziła go po policzku, rozwiewając jego obawy. Tej kobiecie, która rok wcześniej ślubowała mu dozgonną miłość, ufał bezgranicznie.

- Zostanę ojcem?

- Tak. - Przysunęła się bliżej, żeby jeszcze raz go pocałować. - Na sto procent.

- Skąd wiesz? Byłaś u ginekologa?

- Jeszcze nie. Razem do niego pójdziemy.

- Masz mdłości?

- Nie. Minęło dopiero kilka dni od terminu miesiączki, ale coś mnie tknęło i zanim zadzwoniłam do ciebie, zrobiłam próbę.

- Z wynikiem dodatnim.

- Tak jest.

- Ale za trzy dni lecimy na Tarparnii.

- Więc zdążymy pójść do ginekologa, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Michael, będzie dobrze. - Dotknęła jego ramienia. - Miri i Jalak będą wniebowzięci.

Położył dłoń na jej płaskim brzuchu, czując, że z radością będzie patrzył, jak się zaokrągla.

- Jesteś niesamowita - powiedział wzruszonym głosem. - Tyle w tobie siły, ufności i miłości.

- Czerpię je od ciebie. Kocham cię, Michael. Swojej pięknej brzemiennej żonie odpowiedział

ciepłym uśmiechem.

- Ja cię też kocham, Separ.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Clark Lucy Własny dom
412 Clark Lucy Własny dom
412 Clark Lucy Własny dom
Clark Lucy Własny dom
Clark Lucy Stworzeni dla siebie
240 Clark Lucy Lek na całe zło
257 Clark Lucy Idealna para
257 Clark Lucy Idealna para
Clark Lucy Na fali szczęścia
Clark Lucy Na fali szczescia
354 Clark Lucy Tajna misja
170 Clark Lucy Lekarka z małego miasteczka
418 Clark Lucy Niezwykły ojciec
Clark Lucy Niezwykly ojciec
170 Clark Lucy Lekarka z malego miasteczka
Clark Lucy Niezwykly ojciec

więcej podobnych podstron