Lucy Clark
Własny dom
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Chloe wyskoczyła z dżipa, który przywiózł ją na pas
startowy w Tarparnii. Była sporo spóźniona, więc chwyciła
swoje torby i pobiegła do niewielkiego, dwunastomiejscowego
samolotu sanitarnego.
W ostatniej chwili rzuciła okiem za siebie, na dwa
budynki oraz hangar. Ot i całe lotnisko. A dookoła bajkowy
krajobraz. Tarparnii to maleńkie państewko na jednej z wysp
Oceanu Spokojnego. Z obawy przed bratobójczymi walkami,
które rozgorzały tu jakiś czas temu, turyści unikali tego
miejsca jak ognia. Ale nie Chloe. Na Tarparnii czuła się lepiej
niż w rodzinnej Australii.
Zgodnie z zasadami obowiązującymi w Pacific Medical
Aid, organizacji pomocy medycznej dla regionu Pacyfiku, po
półrocznym kontrakcie na wyspie była zobowiązana na jeden
miesiąc wrócić do kraju.
Ś
wiadoma, do jakiego stopnia mieszkańcy Tarparnii
potrzebują opieki lekarskiej, nie miała na to najmniejszej
ochoty.
- Cześć, Chloe - powitał ją drugi pilot Gary West. - Już
miałem wysiąść, żeby cię szukać. - Wskazał na kolegę przy
sterach. - Smith nie może się doczekać, kiedy wystartujemy.
Uśmiechnęła się. Mimo że wielokrotnie latała z Western i
Smithem, miała wrażenie, że praktycznie nic nie wie o tych
sympatycznych chłopakach.
- Rozgość się - powiedział Gary West. - Jak zapewne
wiesz, mamy na pokładzie pacjenta, VIP - a, który leci na
operację do Australii. A to - kiwnął głową w stronę
mężczyzny pochylonego nad chorym - to jest doktor Michael
Hill.
Lekarz, zajęty osłuchiwaniem leżącego na noszach, nie
zareagował, ona jednak zauważyła, że jest wysoki, ma ciemne
krótko ostrzyżone włosy i krzywy nos, zapewne w przeszłości
złamany. Ściągnął brwi, niezadowolony z tego, co słyszy.
- To jest ochroniarz VIP - a - ciągnął Gary - a obok niego
siedzi żona VIP - a. Oboje nie mówią po angielsku.
- Czy doktor Hill zna tutejszy dialekt? - zapytała,
zapinając pasy. Uprzedzono ją, że na pokładzie będzie pacjent
oraz chirurg, ale nie podano żadnych szczegółów.
- Nie mam pojęcia.
- A ten VIP? Znasz jego nazwisko?
- To generał Harleem Ualdarin - odparł West, zniżywszy
głos.
Chloe od razu skojarzyła, że chodzi o człowieka, którego
duża część wyspiarzy uważała za prawowitego przywódcę
kraju.
- Przeszedł przez oficjalną odprawę? Ma pozwolenie na
opuszczenie Tarparnii?
- O ile mi wiadomo, jego papiery są w porządku.
- West! - zawołał go Smith. - Sprawdź, czy wszyscy
zapięli pasy. Najwyższy czas ruszać.
Chloe obserwowała lekarza i chorego. Na brzuchu VIP - a
dostrzegła pokaźny opatrunek. To znaczy, że jest ranny.
- Doktorze... - zaczęła, lecz spojrzenie jego niebieskich
oczu na moment ją zmroziło. Odkaszlnęła. - Jestem lekarzem.
Nazywam się Chloe Fitzpatrick.
- Spodziewałem się drugiego lekarza na pokładzie. Długo
kazała pani na siebie czekać. Liczyłem, że już dawno
będziemy w powietrzu.
Zdziwił ją tak ostry ton.
- Zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji, ale kiedy już
miałam wyjeżdżać, w wiosce zdarzył się wypadek.
Przepraszam za spóźnienie. Jak pacjent?
- Marnie. - Na odgłos uruchomionych silników kiwnął
głową. - Nareszcie.
- Skoro jest pan zadowolony z jego stanu, to proszę siadać
i zapiąć pasy, bo startujemy.
- Wcale nie jestem zadowolony. Tego człowieka należało
operować wiele tygodni temu. Mam wrażenie, że tubylcy nie
zwracają uwagi na takie drobiazgi, dopóki stan chorego nie
jest krytyczny. Dopiero wtedy szukają pomocy u lekarza z
prawdziwego zdarzenia. Wie pani, kim jest ten facet?
- To generał Harleem Ualdarin. Człowiek bardzo
wpływowy.
- Tym bardziej powinien już dawno zgłosić się do lekarza.
- Mogło to być niewykonalne. - Doktor Hill najwyraźniej
nie orientuje się w sytuacji politycznej Tarparnii. - Skoro
zostałam panu przydzielona jako asysta, chciałabym
dowiedzieć się więcej o naszym pacjencie.
- Uwięźnięta przepuklina. Jeśli perforuje, nieodzowna
będzie natychmiastowa operacja.
- Będzie pan operował w powietrzu?
- Jeśli okaże się to konieczne... Mam ze sobą wszystko, co
potrzebne.
- Nie lubi pan niespodzianek - stwierdziła. Rzucił jej
pełne oburzenia spojrzenie.
- A który chirurg lubi?
Siedzieli w rzędzie pojedynczych foteli przy oknie. Chloe
miała przed sobą ochroniarza generała, za sobą doktora Hilla.
Usiadła wygodniej, przymknęła powieki i westchnęła. Oby ten
lot trwał jak najkrócej, pomyślała, przeczuwając, że im mniej
czasu spędzi u boku przystojnego lekarza, tym lepiej.
Większość chirurgów cierpi na kompleks boskości i między
innymi dlatego Chloe nie lubiła atmosfery dużego szpitala.
Istotniejsze jednak były powody natury osobistej.
- Hej! - Gardłowy głos kazał jej otworzyć oczy. Ujrzała
przed sobą twarz ochroniarza, który spoglądał na nią sponad
oparcia swojego fotela. - Umiesz po mojemu? - zapytał w
dialekcie wyspy.
- Tak.
Mężczyzna wstał i pochylił się nad generałem. Prawdziwy
olbrzym, przeszło jej przez myśl. Lepiej nie natknąć się na
takiego w ciemnej ulicy.
- Proszę usiąść i zapiąć pasy. Zaraz startujemy. Na czole
ochroniarza perliły się krople potu. Lęk przed lataniem? To
nie pierwszy osiłek, który boi się latania. Już miała go
zapytać, czy źle się czuje, gdy odwrócił się, ciężko opadł na
swój fotel i zapiął pas. Odetchnęła z ulgą, po czym zamyśliła
się nad losem pewnego dwumiesięcznego niemowlęcia w
jednej z wiosek. Matka dziecka nie wyraziła zgody, by zbadali
je australijscy lekarze.
Pozbawiony profesjonalnej opieki maluch budził w niej
przykre wspomnienia innych czasów, innego dziecka.
Praktycznie każdy powrót do Australii skłaniał ją do
odgrzebywania przeszłości.
Teraz jednak czeka ją ośmiogodzinny lot z opryskliwym,
pyszałkowatym lekarzem na pokładzie oraz nadopiekuńczym
ochroniarzem VIP - a.
Samolot ciężko wzbijał się w powietrze.
Spoglądając przez szybę, Michael obserwował, jak pod
nimi wszystko staje się coraz mniejsze. Gdy odetchnął
głęboko, w jego nozdrza uderzył delikatny kwiatowy zapach.
Bardzo naturalny, a mimo to zniewalający, i przy tym
nieobcy, budzący niepożądane wspomnienia sprzed lat.
Ze złością spojrzał na oparcie fotela przed sobą. To ta
lekarka. Jak ona ma na imię? To ona tak pachnie. Trudno,
jakoś sobie z tym poradzi.
Zapamiętał właściwie tylko tyle, że jest bardzo zgrabna.
Szczupła, ale nie chuda niczym patyk, jak wiele innych
Australijek. Ten lot się skończy, a ich drogi się rozejdą.
Najwyraźniej ona już jakiś czas pracuje na tej wyspie, bo skąd
znałaby miejscowy dialekt?
Przeniósł spojrzenie na fotel ochroniarza, ale nad
oparciem widać było jedynie jego głowę. Coś tu nie gra...
Intuicja podpowiadała mu, by miał się na baczności, a on już
zdążył się nauczyć, że intuicji należy słuchać. Powinien raz
jeszcze zbadać pacjenta. Była to jego pierwsza misja z PMA,
więc bardzo mu zależało na tym, by pokazać się z najlepszej
strony.
Na szczęście stan generała się nie pogarszał. Może nawet
uda się go dowieźć do szpitala w Sydney i dopiero tam
operować? To by Michaelowi odpowiadało. Mimo że
usuwanie przepukliny w samolocie nie należało do jego
najbardziej ulubionych zajęć, był do tego zabiegu w pełni
przygotowany.
Dobrze, że na pokładzie jest drugi lekarz. W razie
konieczności będzie mu asystował. Ciekawe, czy ona umie
podać środki znieczulające? Już miał ją o to zapytać, gdy
generał jęknął.
Michael wstał, nie zważając na brak pozwolenia na
odpięcie pasów. Ku jego zdziwieniu lekarka też już się
podnosiła.
- Spokojnie - powiedział ostrym tonem. - Dam sobie radę.
- Nie wątpię. - W jej głosie zabrzmiała nuta irytacji. -
Mam za sobą kilka przelotów takimi samolotami, więc wiem,
gdzie znajdują się tutaj rzeczy, które mogą być panu
potrzebne.
- Potrzebna mi jest morfina. Dwieście miligramów -
rzucił, unikając jej wzroku.
Błyskawicznie podała mu żądaną dawkę, po czym
przyglądała się, jak uzupełnia kroplówkę. Przez chwilę
obserwowali chorego.
- Idealny kandydat do zabiegu usunięcia przepukliny -
mruknął. - Zaaplikowałem mu już antybiotyk, żeby zwalczyć
stan zapalny. I dla osłony na wypadek perforacji.
- W takich okolicznościach zapalenie otrzewnej byłoby
wyjątkowo niepożądaną komplikacją - przyznała.
Dopiero teraz na nią spojrzał.
- Jak pani się nazywa? - zapytał nieoczekiwanie.
- Chloe Fitzpatrick. Po prostu Chloe.
- Aha. - Skupił się na badaniu neurologicznym generała,
jakby przestała dla niego istnieć.
Wyprostowała się i nieco wyżej uniosła głowę. Nie
pozwoli, by tak ją traktowano.
- Powiedz, jeśli będziesz mnie przy nim potrzebował.
Nareszcie na nią spojrzał. Zacisnęła zęby, by pohamować
złość. Michael Hill jest tak samo arogancki jak wszyscy
mężczyźni, a jej to nie bawi.
Odwróciła się, bo zagadnął ją ochroniarz. Przez chwilę
cierpliwie coś mu tłumaczyła.
- Co on mówi? - zainteresował się Michael.
- Chciał się dowiedzieć, co jest jego szefowi. Martwi się o
niego.
- Na jego miejscu też bym się martwił. - Nie tylko z tego
powodu, pomyślał, spoglądając na potężne ramię ochroniarza.
- Co mu odpowiedziałaś?
- Opisałam mu przebieg operacji i to go chyba trochę
uspokoiło.
- Dzięki. - Zawahał się. - On na pewno nie zna
angielskiego?
- Nie.
Samolot wpadł w turbulencję, rzucając Chloe na Michaela.
Oparła się rękami o jego pierś, a on ją przytrzymał. Ten
moment fizycznego kontaktu coś między nimi zmienił.
Mimo że trwało to nie dłużej niż pół sekundy, oboje
doznali jakiegoś dziwnego wstrząsu. Poczuli, że reagują
inaczej, ale nie było to po ich myśli.
Michael wziął głęboki oddech i od razu tego pożałował,
bo pod wpływem obezwładniającego zapachu instynktownie
chciał tę kobietę znowu do siebie przyciągnąć. Potrząsnął
głową, by odegnać pokusę. To idiotyczne. Nie zna Chloe i nie
zamierza jej poznawać. Zdecydowanie nie jest w jego typie.
Strasznie spięta.
Nie to co on. On jest wolny, kocha życie i chce czerpać z
niego pełnymi garściami. Nieustanny kontakt ze śmiercią każe
człowiekowi precyzyjnie określić swoje priorytety.
Nie ma wśród nich miejsca dla Chloe Fitzpatrick,
przekonywał się w duchu. Teraz jest zajęta przeglądaniem
zawartości kolejnych szafek. Speszył ją? Dobrze by było, bo
ona wprawia go w zakłopotanie.
Znalazła ciśnieniomierz, owinęła mankietem ramię
generała i sięgnęła po słuchawki. Zdziwiło go, że uprzedziła
jego ruch, ale szybko wytłumaczył sobie, że gdyby nie była
sprawdzonym lekarzem, nie pracowałaby dla PMA.
Przystąpił do badania podbrzusza pacjenta, który znowu
jęknął.
- Morfina jeszcze nie zadziałała? - zapytała, a on pokręcił
głową.
- Coś tu nie gra. - Jeszcze raz zbadał podbrzusze. -
Dobrze byłoby go tak przygotować, żeby zespół w Sydney
mógł od razu zabrać go na stół.
- Co chcesz zrobić?
Rozważał w myślach różne scenariusze.
- Skłaniałbym się do podania mu znieczulenia
zewnątrzoponowego.
- Myślisz, że będziesz zmuszony go operować?
- Ciągle mam nadzieję, że zdążymy do szpitala, ale jego
stan się pogarsza. - Wzruszył ramionami. - Może to kwestia
wysokości? Ma skurcze, których wcześniej nie miał. Warto by
się zorganizować.
Chloe już naciągnęła rękawiczki, by przygotować
instrumenty potrzebne do zabiegu, co obudziło podejrzliwość
ochroniarza. Poinformowała go, że ratują jego szefa.
Myjąc ręce, Michael zastanawiał się, dlaczego generał tak
długo nie miał odpowiedniej opieki medycznej. Tą
przepukliną należało zająć się już dawno. śeby dokonać
wkłucia, trzeba będzie odpiąć pasy bezpieczeństwa pacjenta,
pomyślał.
Gdy nałożył odzież ochronną oraz rękawiczki i przystąpił
do zabiegu znieczulenia, ochroniarz zerwał się z fotela.
Ponieważ w kabinie było ciasno, zderzył się Michaelem.
- O co chodzi? - syknął Michael.
- Musimy ratować waszego szefa - wyjaśniła Chloe w
miejscowym dialekcie. - Umrze, jeśli mu nie pomożemy.
Trochę przesadziła, ale chodziło o to, by ochroniarz im nie
przeszkadzał. Kątem oka popatrzyła na małżonkę generała. Na
jej twarzy malowało się przerażenie.
- Umrze? - wyszeptała. - Ratujcie go. - Już miała odpiąć
pas, lecz Chloe ją powstrzymała.
- Proszę siedzieć. Tu jest za mało miejsca, żebyśmy
wszyscy mogli stać nad jego noszami. Ten mały zabieg
sprawi, że generał nie będzie czuł bólu. Usiądźcie - zwróciła
się do ochroniarza. - Nie wolno doktorowi przeszkadzać.
Dzięki Bogu olbrzym posłuchał, lecz nie spuszczał
wzroku ze swojego przełożonego. Jego twarz ociekała potem.
Ciekawe, czy zemdleje, pomyślała Chloe.
- Powiedziano mi, że będzie mu towarzyszyła
pielęgniarka - rzekł Michael.
- Siedzi za naszymi plecami.
- Ta żona? Ona nie jest pielęgniarką.
- Nie jest.
- To po co mi to powiedziano?
- Nie mam pojęcia.
- Na pewno jest jego żoną? On nie ma obrączki.
- Nie wszyscy żonaci mężczyźni noszą obrączki. To
prawda, przyznał w duchu. Na przykład jego ojciec, żonaty
dwukrotnie. Nie chciał myśleć o ojcu. Nie teraz. Musi
skoncentrować się na zadaniu.
Gdy pacjent z powrotem leżał na wznak, Michael z
uznaniem skonstatował, że Chloe faktycznie doskonale się
orientuje w zawartości poszczególnych szafek. Przyszło mu
też do głowy, że nie podjęłaby się leczenia ludzi w takiej
głuszy, gdyby bała się podejmowania ryzyka. Intrygujące.
- Chloe, od kiedy jesteś w Tarparnii?
- Tym razem? Od pół roku.
- To już któryś z kolei taki kontrakt?
- Tak.
- I teraz masz obowiązek na miesiąc wrócić do Australii?
- Tak.
- Odpowiada ci takie życie?
Zastanowiwszy się przez chwilę, wybrała najłatwiejsze
wyjaśnienie. Poza tym nie miała zamiaru dzielić się swoimi
najskrytszymi przemyśleniami z nieznajomym.
- Trochę to utrudnia ciągłość leczenia. Tydzień temu, na
przykład, miałam do czynienia z niemowlęciem z problemami
z oddychaniem, którego matka nie wyraziła zgody na leczenie.
- Dlaczego?
- Bo nie wierzy w zachodnią medycynę.
- Rozumiem.
- Ale nie wtedy, kiedy ta zachodnia medycyna jest w
stanie wyleczyć jej dziecko.
- Więc wyjeżdżasz, ale martwisz się o los tego dziecka?
Twoi koledzy nim się nie zajmą?
- Oczywiście, że się zajmą. Mam nadzieję, że uda im się
tę kobietę przekonać, ale... będzie mi tego brakowało.
- Ani się obejrzysz, jak będziesz z powrotem - pocieszył
ją, uśmiechając się szeroko.
Oniemiała. Uśmiechnął się do niej po raz pierwszy, od
kiedy weszła na pokład. Warto było na to czekać.
O nie, wcale na to nie czekała. Michael Hill jej w ogóle
nie interesuje. Jest wyłącznie lekarzem, który opiekuje się
pacjentem. Koniec i kropka. Nawet gdyby ją interesował, to
nie jest w jej typie.
Zerknęła przez ramię, bo ochroniarz znowu niespokojnie
poruszył się w fotelu.
- Jest coraz bardziej zdenerwowany. - Zniżyła głos, po
czym zapytała w dialekcie Tarparnii. - Dobrze się czujecie?
- Nie wytrzymam! - wybuchnął olbrzym, a żona generała
aż się skurczyła. - Tak nie wolno. Tak nie wolno.
- O co chodzi?! - Michael miał sobie za złe, że nie zna
tego języka.
- Nie wiem. - Wysoko uniosła brwi.
- Nie mogę, nie mogę. - Ochroniarz zerwał się z miejsca,
podszedł do noszy, po czym ujął dłoń swojego przełożonego. -
Przepraszam, generale, przepraszam. Zginę za ciebie. Źle
zrobiłem, że cię zdradziłem.
Chloe poczuła ucisk w żołądku.
- Co zrobiliście? - zapytała opanowanym, lodowatym
tonem. - I dlaczego?
- Zdradziłem mojego generała. Ten samolot... On się
rozbije.
Teraz małżonka generała podniosła się z siedzenia, ale
Chloe spiorunowała ją wzrokiem.
- Proszę siadać! I się nie ruszać! - rozkazała jej Chloe, po
czym zwróciła się do ochroniarza. - O czym pan mówi?
- Ten samolot... Jak wylądował... to mechanicy w nim
grzebali. Generał ma zginąć.
- Po co pan nam to mówi?
- Bo nie mogę patrzeć, jak się męczy.
- Ale umrzeć może, tak?! - zapytała tym razem po
angielsku, co zdenerwowało Michaela.
- Chloe, o co chodzi?
- Samolot został uszkodzony - wyjaśniła, kierując się do
kabiny pilotów, by powiadomić ich o tym fakcie, po czym
wróciła do Michaela. - Zabezpiecz go pasami i ustabilizuj.
- Wydawało mi się, że nikt nie wie, kim jest ten VIP. -
Popatrzył na nią spode łba.
- Ja nie wiedziałam, dopóki nie znalazłam się na
pokładzie.
- Mnie też nikt o tym nie poinformował! - oburzył się. -
Jak do tego doszło? - Samolot spadnie?
W ciągu minionych czterech lat nieraz pakował się w
ryzykowne sytuacje, ale zawsze z własnego wyboru. Tym
razem jednak jest inaczej. Wcale się o to nie prosił. Znowu!
- Nie mam pojęcia. Harleem to ostatni dobry człowiek,
któremu na sercu leży los tego państwa. Ale ten p 'tak
ochroniarz go zdradził.
Gdy padło to niewybredne określenie, ochroniarz odwrócił
się w jej stronę. Na jego twarzy malowały się wściekłość i
oburzenie.
- Co ty możesz o tym wiedzieć, dziewczynko? - warknął
Chloe wzruszyła ramionami.
- Czy to ważne? Wszyscy jesteśmy w tym samolocie.
Wszyscy się rozbijemy.
ś
ona generała zalała się łzami. Michael zapinał pasy
pacjenta, a Chloe pocieszała histeryzującą kobietę.
Nagle samolot gwałtownie stracił wysokość i zakołysał się
tak mocno, że na ich głowy posypały się różne
nieprzymocowane sprzęty, a Chloe straciła równowagę i
upadła na Michaela.
Objął ją opiekuńczym gestem. Głupia sprawa, pomyślał,
ż
e jej zapach będzie ostatnim, jaki poczuje.
Ochroniarz zachwiał się, uderzył głową o podłokietnik i
krwawiąc, upadł na podłogę. Michael obserwował to, nie
kryjąc przerażenia. Czuł przy tym, że samolot w dalszym
ciągu gwałtownie traci wysokość.
Chloe oswobodziła się z jego ramion, mimo że bardzo
chciała w nich pozostać i czerpać z nich pocieszenie, bo
przeczuwała, że za kilka minut samolot się roztrzaska i
wszyscy zginą. Ale to nie była pora na takie myśli.
Chwiejnym krokiem podeszła do leżącego na podłodze
ochroniarza, by sprawdzić puls.
- śyje, ale jest nieprzytomny - stwierdziła. Gdy Michael
wstawał z fotela, samolot wyrównał kurs. Czy to był fałszywy
alarm?
- Złap ten bandaż. - Chloe wskazała na opakowanie
walające się na podłodze, a sama otworzyła jedną z szafek i
sięgnęła po przylepiec.
- Musimy posadzić go w fotelu i przypiąć pasami -
mruknął Michael, sięgając po bandaż.
Rozerwał opakowanie i przyłożył bandaż do głowy
ochroniarza, by Chloe mogła przylepić go plastrem.
- Spróbuj go posadzić. Ja pójdę do pilotów - oznajmiła i
przytrzymując się foteli, ruszyła w stronę kabiny. - Co się
dzieje?
- Spada ciśnienie oleju w układzie hydraulicznym - odparł
Gary West.
- To źle?
- Tracimy panowanie nad skrzydłami, a przez to nie
mamy szansy na bezpieczne lądowanie.
- Gdzie spadniemy? Do oceanu czy na ląd?
- Miejmy nadzieję, że uda się nam lądowanie awaryjne na
jakimś pasie startowym albo choćby na równej ziemi - odrzekł
jeden z pilotów.
- Nie spadniemy do wody? - upewniała się.
- Trzymaj kciuki - poradził jej Gary West. - Jeśli nie
wcelujemy w jakąś polanę, spadniemy w dżunglę.
- Zawiadomcie dyrekcję Pacific Medical Aid. Powiedzcie
im, co nas czeka.
- Już to zrobiliśmy.
- To dobrze... chyba. - Samolot znowu wpadł w silne
wibracje.
- Chloe, wracaj na miejsce! - wrzasnął Gary West. - Każ
im zapiąć pasy i przyjąć pozycję przewidzianą w przypadku
awarii.
Wróciła do pozostałych pasażerów.
- Proszę mocno zapiąć pas - zwróciła się do żony
generała. - Niech pani opuści głowę na kolana i dłońmi
chwyci się za kostki. - Kobieta posłusznie wykonała
polecenie.
Wraz z Michaelem dźwignęli ochroniarza na fotel i
przypięli pasem.
- On już siedzi - sapnęła. - Co z generałem?
- Zaraz sprawdzę.
- Trzeba wszystko pozamykać albo unieruchomić. Gdzie
jest twoja torba? - zapytała.
- Pod fotelem.
Samolot trząsł się coraz bardziej.
- Nie dam rady! - usłyszeli z głośnika krzyk Westa.
Samolot spadał tak szybko, że Michael miał wrażenie, że
za chwilę popękają mu bębenki w uszach. Uczono go na
studiach, że lekarz ma obowiązek w każdej sytuacji zachować
zimną krew, ale takiej jak ta wykłady ani podręczniki nie
opisywały.
- Zapnij się! - krzyknęła Chloe.
Czuł, jak wali mu serce. Zawsze pragnął czerpać z życia
pełnymi garściami. Jakie to dziwne, że teraz, w obliczu
ś
mierci, czuje to tak intensywnie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Otworzył oczy pomimo bólu głowy, który rozsadzał mu
czaszkę. Chwilę leżał bez ruchu, po czym ostrożnie się
rozejrzał. Wszystko było zamazane, więc przymknął oczy,
czekając, aż jego mózg dojdzie do siebie.
Nazywa się Michael Hill. Jest chirurgiem. Pracuje w
Sydney, trzy dni w tygodniu w szpitalu, dwa w swoim
gabinecie. Jeździ zielonym jaguarem. Rewelacyjna bryka. I
szybka.
Wypadek drogowy? Niewykluczone. Spróbował zmienić
pozycję, ale coś krępowało jego ruchy. Pasy? Obmacując się,
natrafił palcami na torebkę, którą miał na pasku. W
samochodzie?
Otworzył
oczy.
Tym
razem
widział
zdecydowanie lepiej... mimo że było ciemno. To samolot. Co
on robi w samolocie?
Ach tak, organizacja PMA zwróciła się do niego z
propozycją, by udał się do Tarparnii po chorego VIP - a. A
potem przypomniał sobie odgłos krztuszących się silników,
rozedrgany samolot i zapach strachu, gdy maszyna runęła na
ziemię.
Spróbował poruszyć nogami. Całe. Spoglądając tam, gdzie
dostrzegł światło, zorientował się, że samolot leży
przechylony na prawą stronę. Pewnie opiera się na skrzydle.
Musi wstać z fotela, by zająć się pacjentem i pasażerami.
Miał nadzieję, że Chloe nic się nie stało, bo jej pomoc będzie
nieodzowna. Nacisnął przycisk pasa, ale ten ani drgnął, potem
próbował wyszarpnąć go z uchwytu. Daremnie.
- Fantastycznie - mruknął pod nosem. - Należy się
cieszyć, że pas tak dobrze trzyma... Pewnie uratował mi życie.
- Popatrzył na klamrę pasa. - Ale teraz mnie wypuść! -
warknął przez zęby.
- Cześć.
Znieruchomiał na moment, po czym się obejrzał.
- To ty, Chloe?
- Jak myślisz? Możesz się ruszać?
Kolejny raz bezskutecznie usiłował się uwolnić.
- W jakim jesteś stanie? - spytał zaskoczony tym, jak
bardzo się ucieszył, że oprócz niego jeszcze ktoś przeżył.
- Jestem posiniaczona i poobijana, ale to nic poważnego.
A ty?
- Mój pas się zaciął.
Gdy przysunęła się bliżej i poświeciła latarką na zamek
jego pasa, zobaczył smużkę krwi na jej czole.
- Skaleczyłaś się.
- To tylko zadrapanie. Zdarzały mi się gorsze urazy. A ty?
Złamania?
- Nie. - Tym razem jej kwiatowy zapach podziałał na
niego uspokajająco, mimo że do tej pory budził w nim
wspomnienia byłej przyjaciółki, jedynej kobiety, z którą
mógłby się ożenić. - Bywało gorzej.
- To dobrze. To znaczy, że jesteś twardy. O tak. Ona
nawet nie wie, ile w tym racji.
- Jesteś w potrzasku - stwierdziła. - Zobaczymy, co da się
z tym zrobić. - Przysunęła się tak blisko, że jej włosy muskały
jego policzek. Gdy na moment podniosła na niego wzrok,
przeszło mu przez myśl, że mógłby ją pocałować. Nonsens.
Spuściła głowę. Zawstydzona? Zdarzały mu się przypadki
zauroczenia od pierwszej chwili, ale nie wszystkim ulegał.
Tym razem uznał, że i teraz nie należy ingerować w bieg
wydarzeń. Oboje są tu po to, by pracować. Praca jest teraz
najważniejsza.
Chloe, skup się, pomyślała. Jeszcze nigdy nie była taka
rozkojarzona. No ale też po raz pierwszy bierze udział w
katastrofie lotniczej i po raz pierwszy ma do czynienia z takim
mężczyzną jak Michael Hill. Może to złudzenie, ale kiedy
spojrzała w te niebieskie oczy, wydawało się jej, że Michael
chce ją pocałować. Nie, to niemożliwe.
Miała pełną świadomość, że niczym się nie wyróżnia
spośród milionów kobiet, a to spojrzenie było pełne zachwytu
i pożądania. Na pewno źle zinterpretowała ten sygnał. Minęło
już sporo czasu, odkąd przestał ją interesować język męskiego
ciała. Więc dlaczego to tak zaprząta jej myśli? Układy inne niż
zawodowe nie wchodzą w rachubę. Wytrwała już sześć lat, a
teraz jej priorytetem jest wyjść z tej kraksy.
- Czekaj tu.
- A dokąd miałbym pójść? - rzucił, po czym mruknął coś
o głupich pytaniach.
Ta uwaga wywołała uśmiech na twarzy Chloe, która
otworzyła jedną z szafek, by sięgnąć po skalpel.
- Nie ruszaj się. - Jednym ruchem przecięła pas. Z
udawaną powagą patrzyła, jak Michael bezwładnie osuwa się
na ścianę.
- Szkoda, że mnie nie ostrzegłaś.
- Tak jest zabawniej - odparła z szelmowskim
uśmiechem.
- Uważasz, że się zdziwiłem? - Masował obolały kark. -
Inaczej bym to ujął. - Chciał się podnieść, ale okazało się, że
ś
cierpły mu obie nogi.
- Spokojnie. Teraz jesteś jak dopiero co urodzony źrebak,
który chce stanąć po raz pierwszy.
- Zgrabna analogia. Jak nasz pacjent?
- Nie wiem. - Obserwowała, jak wstaje. - W porządku?
- Tak.
- Zbadaj generała. - Podała mu drugą latarkę. - A ja
obejrzę jego żonę.
Przeszedł ponad fotelem i ruszył w stronę pacjenta.
- Harleem? - Brak reakcji. - Generale! Ponieważ samolot
leżał przechylony, Michael
z trudem utrzymywał się w pozycji stojącej, za to mógł się
wyprostować. W każdej sytuacji należy szukać jasnych stron.
Tę maksymę rodzice wpajali mu od dziecka. Jednak
wielokrotnie niełatwo było taką jasną stronę znaleźć. To chyba
kolejny taki przypadek, pomyślał z goryczą.
Na szczęście wyczuł tętno generała.
- śona oddycha, ale jest nieprzytomna - oznajmiła Chloe.
- Ma kilka zadrapań. Zostawię ją tam, gdzie siedzi, i pójdę do
pilotów. - Zawahała się, po czym dodała ponurym tonem: -
Ochroniarz nie żyje.
Ochroniarz! Zupełnie o nim zapomniał. Poświecił latarką
w kierunku jego fotela: siedział z głową odrzuconą do tyłu
pod nienormalnym kątem.
- Kręgosłup szyjny - wyjaśniła. - Skupmy się na innych.
Wrócił do osłuchiwania klatki piersiowej generała.
Wszystko w normie, o ile w takich okolicznościach cokolwiek
może być w normie. Nadal miał wrażenie, że porusza się w
koszmarze sennym. Rozbity samolot w dżungli. Sabotaż. W
co on się wpakował?
Sam tego chciał. W ciągu minionych czterech lat
wielokrotnie
narażał
ż
ycie,
uprawiając
akrobacje
spadochronowe, snowboard, alpinizm, abseiling i wiele innych
sportów ekstremalnych. Wszystkie łączą się z ryzykiem, ale za
każdym razem świadomie je akceptował oraz przestrzegał
zasad bezpieczeństwa. Zgłosił się do Pacific Medical Aid, bo
był żądny przygód, ale zdecydowanie nie takich jak awaria
samolotu w dżungli, na wyspie nękanej bratobójczymi
walkami.
Potrząsnął głową i sięgnął po stetoskop. Do roboty. Jego
priorytetem jest opieka nad VIP - em.
- W jakim on jest stanie? - zapytała Chloe, stając w
drzwiach kabiny pilotów.
- Stabilny. Będę go monitorował.
- Możesz tu przyjść?
- Chciałeś przygody, to ją masz - mruknął do siebie,
grzebiąc w różnych szafkach w poszukiwaniu bandaży,
opatrunków i środków przeciwbólowych. Z pełnymi rękami
ruszył do Chloe.
- Najpierw obejrzyj Smitha - powiedziała, rzucając snop
ś
wiatła na pilota.
W świetle latarek Michael dostrzegł rozbitą przednią
szybę, liście i gałęzie. Pilot siedział w fotelu przebity grubym
konarem.
- Jest nieprzytomny. Chociaż tyle - powiedziała cicho.
Michael przykucnął obok fotela.
- Cześć, to ja, Michael. Słyszysz mnie? - Poświecił
rannemu w oczy. Jego źrenice ledwie zareagowały. - Chloe,
potrzebuję więcej światła.
Oglądał miejsce, w którym tkwiła gałąź.
- Niedobrze.
- Bardzo niedobrze - przytaknęła.
- Poświeć na tego drugiego.
- Smith jest w gorszym stanie.
- W jego przypadku jestem kompletnie bezradny.
- Musimy mu pomóc - nalegała.
- Podaj mu coś przeciwbólowego.
- Ale...
- Te obrażenia są zbyt rozległe. - To powiedziawszy,
odwrócił się w stronę drugiego pilota, który zaczął jęczeć.
Chloe zniknęła, a Michael wiedział, że jest zła na niego,
lecz uznał, że to nie jego problem.
- To ja, Michael. Jak ci na imię?
- Gary.
- Pamiętasz, gdzie jesteś?
- A gdzie miałbym być jak nie w samolocie?
- Słusznie. Pamiętasz, co się stało?
- Rozbiliśmy się w dżungli. Na Tarpar... - Skrzywił się z
bólu.
- Gdzie cię boli najbardziej?
- Nogi.
Michael skierował latarkę na nogi pilota, lecz niewiele
zobaczył, bo zasłaniał je wygięty kawał stalowego poszycia.
Super. Trzech poważnie rannych pacjentów, aczkolwiek
szanse Smitha na przeżycie są nikłe. Przydałby się porządnie
wyposażony oddział ratunkowy, ale znaleźli się teraz w sercu
dżungli, na wyspie wstrząsanej bratobójczym konfliktem. Do
tego w nocy.
- Co ze Smithem? - zapytał Gary West.
- Zajmujmy się tobą. Potrafisz dokładniej określić, co cię
boli? Uda? Łydki? Stopy?
Pilot się zamyślił.
- Nie czuję palców. Może nawet nimi ruszam, ale o tym
nie wiem.
- Patrzcie, kto otworzył oczęta - zażartowała Chloe,
wciskając się do kabiny. - Cieszę się, że jesteś z nami.
- Witaj w kabinie pilotów. - Gary uśmiechnął się blado. -
Mnie zostawcie, zaopiekujcie się Smithem.
- Chloe się nim zajmie - odparł Michael, zaglądając mu w
ź
renice.
-
Zaraz
podamy
ci
kroplówkę
oraz
coś
przeciwbólowego.
Spojrzał przez ramię na Chloe, która z kamiennym
obliczem przygotowywała morfinę. Jednak język jej ciała
pokazywał, że nadal jest na niego obrażona. Trudno. Sytuacja
jest dramatyczna, więc nie można trwonić skromnych
zapasów dla pacjenta, który wkrótce umrze. Może brzmi to
nieludzko, ale on musi myśleć perspektywicznie. Kto wie, jak
długo będą w samolocie albo co ich jeszcze czeka?
Przejął od niej worek z kroplówką i rozejrzał się, gdzie go
zawiesić. W mroku wymacał jakąś dźwignię. Potem Chloe bez
słowa podała mu nożyczki. Tak, na pewno ma mu za złe.
Rozciął rękaw koszuli pilota i w świetle latarki szukał miejsca
do wkłucia.
- Ty go zbadaj, a ja potrzymam latarkę - zaproponował,
gdy ranny został już podłączony do kroplówki.
- Okej.
Okazało się, że pilot nie doznał poważniejszych obrażeń
poza urazem nóg.
- Prawą czuję, chociaż słabo, ale lewej jakby nie było.
Ręce mam w porządku... Ciii... - Znieruchomieli. - Daj mi
latarkę. - Poświecił na kontrolki na pulpicie sterowniczym. -
Mamy problem. - Michaela przeszył dreszcz strachu. - Prawy
zbiornik paliwa... Wskaźnik stale opada...
- Wyciek? - zapytała trzeźwo Chloe.
- Wydawało mi się, że coś śmierdzi. Chloe, wyłącz
elektrykę. - Pokazał jej, co ma zrobić. - Najmniejsza iskra i
wylecimy w powietrze.
- To już byłaby przesada - mruknęła. - Mam się temu
przyjrzeć?
- Należałoby. Jeżeli wycieka na ziemię, a obok nie ma
niczego łatwopalnego, to nic nam nie grozi. - Oddał jej
latarkę.
Michael ukląkł, by w ciasnej kabinie rozprostować
ramiona. Trzymał je nad głową, przez co pod uniesioną
koszulą błysnął fragment jego umięśnionego płaskiego
brzucha. Chloe nie mogła oderwać od niego wzroku. Już
dawno, bardzo dawno nie miała okazji oglądać z bliska
męskiego ciała. Pacjenci, oczywiście, się nie liczyli, a jej
koledzy lekarze pomimo upału zawsze nosili koszule.
Bezwiednie dotknęła policzka. O Boże, jest czerwona jak
burak! Odwróciła głowę. Czy Michael to zauważył? śe się na
niego gapi? Widzi, jak zareagowała? Coś miała mu do
powiedzenia, ale kompletnie zapomniała, o co jej chodziło.
Absurd. Ten mężczyzna nic dla niej nie znaczy. Absolutnie
nic.
- Ja pójdę - zaofiarował się Michael.
- Nie, nie. Poradzę sobie. - Musi odetchnąć świeżym
powietrzem, oprzytomnieć. - Ty wracaj do generała. -
Odgarnęła za ucho kosmyk włosów. Na moment ich
spojrzenia się spotkały.
Poczuła to samo co poprzednio, kiedy uwalniała go z
fotela. Była to nieodparta chęć znalezienia się w jego
ramionach, by uwierzyć, że wyjdą cało z tej pułapki. Tylko
tyle? Czego ona od niego oczekuje? Pociechy? Pokrzepienia?
Nie. Chciałaby dowiedzieć się, jak on całuje. Idiotyczna myśl.
Tym bardziej że wcale go nie lubi.
- Ja tu zostanę - odezwał się Gary West.
- Niech i tak będzie. - Michael wyszedł z kabiny. Co to
było? Kolejny dowód, że Chloe go... Jak brzmi jej nazwisko?
Dowód, że ona mu się podoba. Mimo że jest na niego
obrażona. - Bzdura - mruknął.
Jest pod jej wrażeniem, chociaż nie chce. Chloe jest
piękna, inteligentna i odważna. Podobają mu się kobiety, które
nie boją się zawalczyć o swoje, ale również bronić swoich
ideałów. Oraz takie, które potrafią zakasać rękawy i wziąć się
do ciężkiej roboty, jeśli wymaga tego sytuacja. Chloe spełnia
wszystkie te kryteria.
Teraz jednak nie pora na takie rozważania. Okoliczności
są wyjątkowo niesprzyjające. Jeden pasażer nieżywy, jeden
pilot, który nie przeżyje następnej godziny, drugi z nogą, która
wygląda jak przyspawana do samolotu, VIP wymagający
natychmiastowej operacji oraz jego nieprzytomna małżonka.
Pociąg seksualny do ładnej lekarki jest w tej chwili
zdecydowanie nie na miejscu. Poza tym, czy może być jeszcze
gorzej?
Te rozmyślania przerwał głośny pomruk...
Pomruk grzmotu.
- No jasne. - W głosie Michaela nie było ani krzty
entuzjazmu.
Za jego plecami krzątała się Chloe.
- śona nadal nieprzytomna - zameldowała.
- Może to i lepiej.
- Jak generał?
- Stabilny. W tej chwili.
- Wychodzę zobaczyć, co z tym paliwem - powiedziała,
ale okazało się, że drzwi się nie otwierają.
Bez słowa podszedł bliżej i równocześnie z nią położył
rękę na klamce. Gdy ich dłonie się zetknęły, Chloe ciarki
przeszły po plecach. Co się dzieje? Czy to ta sytuacja? Tak, to
na pewno to. Ich zmysły są wyostrzone z powodu zagrożenia.
To bardzo logiczne i racjonalne wytłumaczenie. Pospiesznie
cofnęła rękę.
- Poradzisz sobie? - zapytał, gdy drzwi w końcu ustąpiły.
- Jasne.
- Iść z tobą?
- Będę przy wraku. - Zawahała się. - Ale pomyślałam, że
przy okazji trochę się rozejrzę. Może się połapię, gdzie
jesteśmy.
- Wydaje mi się, że do tego przydałoby się naturalne
oświetlenie.
- To prawda. Dobra, idę zobaczyć ten wyciek.
- Masz latarkę?
- Tak. - Zapaliła ją, gdy szeroko otworzył drzwi. Schodki
nie sięgały ziemi. Gdy ostrożnie stanęła na pierwszym
stopniu, zorientował się, że przytrzymuje ją za ramię. -
Poradzę sobie - powiedziała, wymownie spoglądając na jego
rękę.
Natychmiast ją cofnął.
- Krzyknij, jeżeli będę ci potrzebny.
- Nie omieszkam. - Zeskoczyła z ostatniego stopnia i
zniknęła w ciemnościach, a jego niepokój ścisnął za gardło.
- Nonsens - mruknął.
Powinien wrócić do środka, ale nie wiadomo dlaczego,
nogi go nie posłuchały.
ROZDZIAŁ TRZECI
Odgłosy burzy nasilały się z każdą minutą, a Chloe ciągle
nie wracała. Co ona robi? Miała tylko sprawdzić, gdzie sączy
się paliwo. Nie może znaleźć tego miejsca? Powinien był
wyjść razem z nią. Czy ona chociaż wie, czego ma szukać?
Oderwał się od wejścia dopiero na odgłos jęczenia
generała. Zbadawszy go, stwierdził, że jego stan się pogarsza.
Dzięki Bogu chwilę później usłyszał trzask gałęzi, więc z
latarką podszedł do drzwi. Ujrzał Chloe dopiero, gdy
praktycznie była już w środku.
- Dlaczego tak długo cię nie było? - zapytał.
- Hm. - Zaskoczył ją taki niespodziewany atak.
- Wyszłaś tylko po to, żeby zobaczyć, gdzie wycieka
paliwo. Na to nie trzeba aż kwadransa - powiedział z
wyrzutem.
- Czasami trzeba - mruknęła, mijając go w progu.
- Czy chociaż wiedziałaś, czego szukać? Wzięła się pod
boki i powoli odwróciła w jego
stronę. W świetle latarki zauważył, że jest wściekła.
Gdyby nie miał latarki, wyczułby to w jej głosie.
- Słucham? - Czekała na wyjaśnienia, ale on milczał. -
Wiedziałam doskonale. Mój ojciec jest mechanikiem i wziął
sobie za punkt honoru nauczyć mnie nie tylko, jak działa
samochód, ale również wszystkie inne maszyny. Następnym
razem dobrze się zastanów, zanim wyskoczysz z taką
szowinistyczną uwagą.
Osłupiały patrzył, jak znika w głębi samolotu, po drodze
zatrzymując się na moment przy żonie generała. Potem zaczął
się zastanawiać nad otrzymaną reprymendą. Nie dość, że jego
pytanie wyprowadziło ją z równowagi, to on zaprezentował
się jako obrzydliwy szowinista. Jednocześnie jednak
zauważył, że gdy Chloe jest zagniewana, jej duże brązowe
oczy stają się jeszcze ciemniejsze. Oczywiście, nie mógł być
tego stuprocentowo pewny z powodu mroku, ale postanowił,
ż
e zaryzykuje i sprawdzi to w świetle dnia.
Spojrzał na generała. Ach, ta Chloe...
Niezła z niej złośnica.
Po raz kolejny zbadał chorego. Jeśli parę minut wcześniej
wydawało mu się, że jego stan się pogarsza, to teraz nie miał
już co do tego żadnych wątpliwości. Zauważył, że ciśnienie
krwi niebezpiecznie spadło. Sprawdził, czy kroplówka się nie
zablokowała. Działała prawidłowo.
Obejrzał źrenice. W porządku. Osłuchał klatkę piersiową.
Ponownie
zmierzył
ciśnienie.
Spada.
Powoli
zaczął
zdejmować opatrunek z podbrzusza rannego. W trakcie tej
czynności dostrzegł nową, bardziej czerwoną plamę.
Wewnętrzny krwotok. Z niechęcią pomyślał, że będzie
zmuszony znaleźć uszkodzone naczynia krwionośne i je
pozszywać.
- Chloe!
- Wołałeś mnie? - Stanęła w wejściu do kabiny pilotów.
- Będziesz mi potrzebna. Generał krwawi. Ciśnienie mu
spada.
Pomimo mroku błyskawicznie ruszyła w jego stronę. Gdy
mijała żonę generała, poczuła, jak zimna dłoń chwyta ją za
ramię. Kobieta odzyskała przytomność.
- Proszę się nie niepokoić. Nic pani nie jest - zapewniła ją
Chloe w miejscowym dialekcie.
- Gdzie ja jestem? - zapytała kobieta płaczliwym głosem.
- Chloe! - ponaglał ją Michael.
- Nasz samolot spadł na ziemię. Jak ma pani na imię?
- Kirsa. - Kobieta się zawahała. - Harleem?
- Właśnie do niego idę. Muszę pomóc doktorowi przy
operacji. - Chciała ruszyć, lecz kobieta nie zwalniała uścisku.
- Będzie żył?
- Muszę iść - powtórzyła Chloe. - Zostań tu. Zajrzę do
ciebie potem.
- Co ty tam robisz? - krzyknął Michael, zdejmując
zakrwawiony bandaż. - Przynieś mi nowe opatrunki.
- Już niosę. - Przecisnęła się do szafek ze sterylnymi
materiałami opatrunkowymi.
Zwiększył przepływ w kroplówce, sprawdził źrenice
chorego, uzupełnił dawkę środka uśmierzającego. W duchu
gratulował sobie przezorności, która kazała mu ustawić sprzęt
do
kroplówki
jeszcze
przed
katastrofą.
Zaaplikował
generałowi także midazolam, żeby pacjent nie odzyskał
przytomności w trakcie operacji.
- Harleem, trzymaj się, chłopie - mruknął pod nosem. - Ja
cię z tego wyprowadzę.
Wyjmował narzędzia, które zabrał ze sobą, gdy
uprzedzono go, że na pokładzie może się okazać, że VIP - a
trzeba operować. Nikt jednak nie ostrzegł go o sabotażu.
- Przydałoby się oświetlenie.
- Włączę generator - rzuciła Chloe beztroskim tonem.
- Ale śmieszne. Znalazłaś wyciek? Nic mi o tym nie
powiedziałaś.
- O ile dobrze pamiętam, byłeś nieuprzejmy.
- To prawda.
Czekała na przeprosiny, ale nic takiego nie nastąpiło. Jej
antypatia do niego wzrosła o kilka stopni. Arogancki knur.
- Domyślam się, że wyciek nie jest groźny - podjął. - I nie
wylecimy lada moment wszyscy w powietrze.
- Słusznie.
- To dobrze. Jeśli potrzymasz latarkę i retraktor, zajmę się
całą resztą. Bez tego ani rusz. Operowałaś już kiedyś?
- Tak.
- Jesteś chirurgiem?
- Nie.
- Czekaj, niech zgadnę. Masz za sobą kilka szkoleń.
- Pracując tutaj, człowiek staje się specjalistą od
wszystkiego - odparła.
- Nie wątpię. - Podał jej rękawiczki, po czym zajrzał pod
opatrunek. - Mam nadzieję, że będziemy mieli do czynienia
tylko z krwawieniem, bo jeśli perforowało jelito, to czeka nas
zdecydowanie większe sprzątanie. - Nasunął maskę na twarz i
sięgnął po skalpel. - Postaram się dokładnie mówić, czego
potrzebuję. Moja pielęgniarka często mi przypomina przy
stole, że nie jest jasnowidzem.
- Dzięki.
Nie potrafił wyczuć, czy Chloe nadal się na niego gniewa,
ale teraz nie miał czasu dłużej się nad tym zastanawiać.
Mimo że zaczynało się przejaśniać, widział niewiele.
Zrobił nacięcie, po czym odebrał od Chloe latarkę, by
dokładniej rozeznać się w sytuacji. Niezadowolony pokręcił
głową, oddał jej latarkę i tamponem z gazy zaczął oczyszczać
pole z krwi.
- Poświeć lepiej. - Pochylił się.
- Więcej światła nie mamy.
- Tak, wiem. - Odetchnął głęboko. - Jest! - Odrzucił
tampon, by pospiesznie zszyć najpierw jedną, potem drugą
arterię. - W porządku - sapnął. - Tak nie da się pracować.
Jesteś mi potrzebna do asystowania, a nie do trzymania latarki
i retraktora! - Rozejrzał się. - Gdyby dało się ją gdzieś
zawiesić...
- Niech trzyma ją żona generała. Ściągnął brwi.
- Tu jest za ciasno. Ledwie się mieścimy.
- To jest najprostsze rozwiązanie.
- Niech tak będzie. - Z uniesionymi rękami odstąpił od
chorego. - Trzeba jej wyjaśnić, co się dzieje. śeby tylko nam
nie zemdlała.
Słuchając informacji Chloe, Kirsa zbladła, co kazało
Michaelowi zapomnieć o niej jako o pomocniku. Ściągnął
rękawiczki, by poszukać opakowania z plastikowymi rurkami.
Obwiązał rurką latarkę i zawiesił na stojaku z kroplówką.
Zadowolony z siebie popatrzył na Chloe, oczekując pochwał,
ona jednak bez mrugnięcia powieką podała mu nowe
rękawiczki.
- Co teraz, panie doktorze? - zapytała, rzucając mu tak
obojętne spojrzenie, że nie pozostało mu nic innego, jak zająć
się naciąganiem rękawiczek.
- Dokończymy operację - odrzekł. - Zastosuję metodę
Lichtensteina. Znasz ją?
- Niezupełnie, ale mam za sobą resekcję jelita grubego.
Masz siatkę polipropylenową?
- Mam wszystko, co potrzebne.
- Wobec tego zaczynajmy.
Zacisnął zęby. Ta baba jest nie do zniesienia.
- Umiesz wykonać znieczulenie?
- Tak.
- Podaj mu coś silniejszego niż midazolam. - Zazwyczaj
operował w sterylnych salach operacyjnych, z co najmniej
pięcioosobowym zespołem. Teraz czeka go spore wyzwanie.
Przymknął powieki, by przepowiedzieć sobie kolejne
etapy zabiegu.
- Często operujesz z zamkniętymi oczami? Uniósł
powieki.
- Środki znieczulające podane?
- Tak.
- Więc zaczynamy.
W trakcie operacji starał się precyzyjnie wydawać
polecenia, ale ku jego zdziwieniu Chloe kilka razy odgadła
jego potrzeby. Denerwowała go jej postawa oraz zapach, ale
mimo to był pełen podziwu dla jej wyszkolenia. Musiał
przyznać, że Chloe Fitzpatrick jest świetną lekarką.
Zanim operacja dobiegła końca, słońce wychyliło się zza
horyzontu, a łoskot grzmotów stawał się coraz bliższy. Kirsa
odezwała się dwa razy w trakcie zabiegu, a Chloe za każdym
razem znajdowała dla niej uspokajające słowa.
Gdy Michael obwieścił koniec operacji, ściągnęła
rękawiczki i od razu poszła do kabiny pilotów, mimo że on
oczekiwał od niej pochwał lub komentarza na temat udanej
współpracy w tak trudnych warunkach. Wzruszył ramionami,
uprzytomniwszy sobie, że Chloe zapewne przywykła do
prostych rozwiązań i wcale jej się nie marzy najnowszy sprzęt
medyczny.
Gdy badał parametry życiowe pacjenta, podeszła do nich
Kirsa. Nie odezwała się, a on też milczał. On nie zna jej
dialektu, ona nie zna angielskiego.
Czy Chloe ją zbadała? Sięgnął po ciśnieniomierz, by na
wszelki wypadek skontrolować jej ciśnienie, lecz ona
pokręciła głową.
Przydałaby mu się Chloe w roli tłumacza, więc ruszył w
stronę kabiny pilotów.
Leżała na podłodze wciśnięta między fotele i w tej bardzo
niewygodnej pozycji dokonywała oględzin nóg Westa.
- Chloe...
- O co chodzi? - Była wyraźnie zirytowana.
Niepotrzebnie.
- Myślę, że powinnaś zbadać żonę VIP - a, bo ona nie
pozwala mi się dotknąć.
W odpowiedzi usłyszał niewyraźne mruknięcie, coś jak
„rozsądna kobieta", ale nie był tego pewien.
Gdy gramoliła się spomiędzy foteli, odwrócił się, by
zbadać tętno drugiego pilota. Nie znalazł go.
- Nie żyje - usłyszał za plecami. Spojrzawszy na nią,
ujrzał jej zapłakaną twarz. - Miałeś rację. Nie byliśmy w
stanie mu pomóc. - Wyszła.
- Przykro mi, że straciłeś towarzysza. - Położył dłoń na
ramieniu Westa.
- Pewnie było mu to pisane - szepnął pilot.
- Wszyscy kiedyś umrzemy - odrzekł Michael. On sam
kilka razy otarł się o śmierć. Na przykład teraz. Popatrzył na
Smitha. Ocaleli dzięki umiejętnościom tego człowieka, lecz on
sam przypłacił to życiem.
- Kiedy moja kolej? - zapytał Gary West, uśmiechając się
słabo.
- Nie dzisiaj - odparł Michael stanowczym tonem.
- Jest pan tego pewny, doktorze?
- Nigdy nie ma absolutnej pewności. - Poczuł na policzku
pierwsze krople deszczu. - Zdaje się, że już pada. Trzeba jakoś
osłonić cię od deszczu. - Stając w drzwiach, powiedział: -
Zaraz wracam. - Wcześniej widział gdzieś ochronne płachty,
którymi można by zasłonić strzaskaną przednią szybę.
- Co z Western? - W oczach Chloe wyczytał niepokój.
- W porządku. Pada deszcz. - Gestem wskazał Kirsę. - Jak
ona? - Szperał w szafce.
- W lekkim szoku, ale nic jej nie jest. Zbadałam też
generała. Jest na dobrej drodze.
Znalazł płachtę. Odniósł wrażenie, że wzajemna niechęć,
którą wyczuwał przez całą operację, nieco osłabła. Czy Chloe
już oswoiła się z sytuacją? Czy ta rana na czole sprawia jej
ból? A może to zgon Smitha oraz ich bezradność kazały jej
spuścić z tonu?
- Pomogę ci zabezpieczyć Gary'ego przed deszczem -
powiedziała.
Domyślił się, że Chloe musi coś robić. Oboje powinni
czymś się zająć, zanim zadecydują, co dalej.
- Dzięki.
- Wyjdę na zewnątrz i zasłonimy go od góry -
zaproponowała.
- Kadłub samolotu może być teraz śliski, a poza tym jak
się tam wdrapiemy?
- Dziób jest tuż nad ziemią. Ja tam wejdę, bo jestem
lżejsza.
- To niebezpieczne.
- A nasze położenie jest bezpieczne?
- Okej. Co chcesz zrobić?
- Wyjdę na zewnątrz i zasłonię okno płachtą.
Przymocujemy ją rurkami wewnątrz kabiny pilotów. - Zaczęła
rozmontowywać prowizoryczne oświetlenie nad generałem. -
Myślę, że dobrze byłoby, gdybyśmy czymś oddzielili
Gary'ego od nieżyjącego kumpla. Jemu deszcz już nie
zaszkodzi.
Michael przytaknął, po czym pomógł jej wydostać się z
wraku. Potem wrócił do kabiny pilotów i zaczął szukać
miejsc, do których można by przymocować płachtę. Chloe
tymczasem wspięła się na drzewo rosnące tuż przy samolocie i
wydostała na jego dziób.
Kilkanaście minut później zadanie zostało wykonane.
- Dasz radę wrócić? - rzucił Michael.
- Z palcem w nosie - odkrzyknęła, na co Gary cicho
parsknął śmiechem.
- Dobra odzywka, nie?
- Wydawało mi się, że na takie odzywki reaguje się
jękiem, a nie śmiechem - zauważył Michael.
Zawrócił do drzwi, by pomóc Chloe wdrapać się na górę.
Gdy ją zobaczył, ociekała wodą, ale nie ruszyła się z miejsca.
- Wchodzisz? - Wyciągnął do niej rękę.
- Sprawdzę jeszcze ten wyciek. - Po niebie przetoczył się
grzmot. - Teraz jest jasno, więc będę mogła zobaczyć, co
naprawdę się dzieje. I trochę się rozejrzę. Może uda mi się
zorientować, gdzie jesteśmy.
- Pójdę z tobą. - Nic nie stoi na przeszkodzie, pomyślał.
Wszyscy pacjenci są stabilni.
- Zostań. Niedługo wrócę.
Zniknęła w zaroślach. Czuła, że musi się przejść. Ciasnota
panująca we wraku doprowadzała ją do szaleństwa, a pracując
na Tarparnii, nauczyła się nie zwracać uwagi na deszcz.
Obchodząc samolot, z ulgą zauważyła, że woda już zdążyła
zmyć rozlane paliwo.
Potem ruszyła na zbocze góry. Po dziesięciu minutach
marszu przystanęła i odszukała wzrokiem czubek ogona
roztrzaskanego samolotu. Ze zdumieniem stwierdziła, że
Smithowi udało się wylądować na jedynej polanie w jej polu
widzenia, w miejscu, gdzie podczas poprzedniej pory
deszczowej osunęła się ziemia.
Jęknęła. Nie zanosiło się, że przestanie padać, a to
oznacza, że wkrótce wrak zacznie ześlizgiwać się ze zbocza.
Nie było to jej jedynym zmartwieniem. Jeśli to prawda, że
padli ofiarą sabotażu, nie jest wykluczone, że już są
poszukiwani. Ci, którym zależy na śmierci generała, zechcą
mieć absolutną pewność, że zamach na jego życie został
uwieńczony sukcesem.
Usiadła na ziemi i ukryła twarz w dłoniach. Załamała się.
Była zmuszona opuścić ukochaną wyspę, a potem spotkała
tego upartego, ale także intrygującego chirurga. Z tymi
dwoma problemami mogłaby się uporać. Ale sabotaż?
Katastrofa lotnicza? Śmierć znajomego pilota?
Nie. Los jest przesadnie okrutny. Najgorsze jednak było
to, że Michael Hill jej się podoba, mimo że wcale go nie lubi.
To nonsens. Kiedy wszedł do kabiny pilotów i zorientował się,
ż
e Smith nie żyje, zapragnęła, by ją objął i pocieszył.
Idiotyzm. To, co do niego czuje, jest po prostu głupie. Cała
sytuacja jest idiotyczna. Ona wcale go nie zna, więc dlaczego
tak bardzo by chciała... być blisko niego?
To efekt wstrząsu, pomieszania zmysłów, stresu... Tak, to
przez ten stres wywołany sytuacją, w której się znaleźli. Są
lekarzami, a to znaczy, że mają razem pracować, razem nieść
pomoc potrzebującym.
Stąd wniosek, że im prędzej wymyśli coś, co pozwoli im
opuścić wrak i dotrzeć do innych ludzi, tym lepiej.
Otarła łzy i wyprostowała się. Tak, to potrafi. Jest silna.
Przetrwała różne życiowe kataklizmy, więc nie podda się i
tym razem. Już miała wstać, gdy usłyszała niepokojący
szelest.
Rozglądając się, nasłuchiwała. Trzask gałęzi, jakby ktoś
na nią stąpnął. Kto to jest? Ludzie ochroniarza już są na ich
tropie? Tak szybko? Może to jakieś zwierzę. Tak. Albo po
prostu pękła jakaś gałąź. To się zdarza. Bądź dzielna.
Wstawaj.
- Nie ruszaj się! - powiedział ktoś w lokalnym dialekcie.
Znieruchomiała ze strachu, po czym zareagowała tak, jak
podpowiadał jej instynkt.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Usłyszawszy przeraźliwy krzyk, od razu domyślił się, że
to Chloe. Dlaczego puścił ją samą?
Skoczył do kabiny pilotów.
- West, idę po Chloe. Coś jej się stało. - Nie czekając na
odpowiedź, zbiegł po schodkach i zeskoczył na ziemię.
Skąd dobiegł go ten krzyk? Rozglądał się bezradnie,
czując, jak krew pulsuje mu w żyłach. Do tej pory taki nagły
przypływ adrenaliny kojarzył mu się z niebezpieczeństwem,
tyle że połączonym z rozrywką. Tym razem to nie zabawa.
Ktoś zauważył spadający samolot? Szukają ich? Czy mają
przyjazne zamiary?
Dostrzegł w błocie odcisk buta. Aha, poszła pod górę.
Ś
lizgając się na mokrym listowiu, ułamanych gałązkach i
kawałkach kory, parł jej śladem. W tej sytuacji nie mógł jej
zawołać, mimo że nie myślał o niczym innym jak o jej
bezpieczeństwie. Musi do niej dotrzeć. Musi się upewnić, że
jest cała i zdrowa.
Gdy usłyszał przed sobą ludzkie głosy, skoczył za pień
drzewa. Czy Chloe jest z tymi ludźmi? Nasłuchiwał. Nagle do
jego uszu dobiegł śmiech, co zbiło go z tropu. Byli już tak
blisko, że wstrzymał oddech.
Potem rozległ się kobiecy śmiech, który wcale nie brzmiał
sztucznie. Chloe? Czy to Chloe? Na wszelki wypadek nie
ruszył się z miejsca. Chwilę później ich zobaczył. Trzech
ciemnoskórych mężczyzn rozmawiających w miejscowym
gardłowym dialekcie. Oraz Chloe. Jeden z nich, w podeszłym
wieku, trzymał ją za rękę, a ona się uśmiechała. Takiego
rozwiązania Michael nie przewidział.
Odczuł ogromną ulgę, że nic złego jej się nie stało, lecz
uczucie to szybko ustąpiło miejsca wściekłości, że
niepotrzebnie się o nią martwił. Wyszedł z kryjówki.
Cała czwórka odwróciła się w jego kierunku.
- Michael? - Chloe nie kryła zdziwienia. - Co ty tu robisz?
Co z pacjentami?
- Odpoczywają. - Strzepnął liść ze spodni, starając się
ukryć emocje. Nie życzy sobie jej uśmiechów ani blasku w
brązowych oczach, ani tego, co do niej czuje. - Krzyczałaś.
- I dlatego wyszedłeś z wraku?
Czy to takie dziwne? Ma go za bezdusznego chama?
- Pomyślałem, że coś ci się stało. - Popatrzył na trzech
tubylców. - Niepotrzebnie.
Niespodziewanie
starzec
przemówił
łamaną
angielszczyzną:
- Proszę nam wybaczyć. Nie chcieliśmy was przestraszyć.
Na imię mi Jalak. Jesteśmy przyjaciółmi Chloe.
- Michael Hill.
- Zobaczyli spadający samolot i wyruszyli sprawdzić, co
się stało - wyjaśniła Chloe.
Byli już niedaleko wraku, z którego Michael tak bardzo
chciał się wydostać, ale teraz marzył o tym, żeby z powrotem
znaleźć się w jego ponurym wnętrzu. Był przemoczony do
nitki. Nie było mu zimno... tylko mokro.
- Wielokrotnie bywałam w wiosce Jalaka - oznajmiła
Chloe, uśmiechając się do tubylców, na co Michael ściągnął
brwi. Nie podejrzewał jej o taką zalotność. Są dla niej gotowi
na wszystko, pomyślał. - Jalak odesłał resztę ludzi do wioski
po posiłki, żeby nam pomóc przy pacjentach.
- Dziękuję.
Potem całą grupą obeszli samolot. Michael dopiero teraz
miał sposobność zorientować się, gdzie wylądowali. Na
osuwisku, które nabierało coraz więcej wody.
- Musimy ewakuować pacjentów - odezwała się Chloe. -
Pozostawanie tutaj jest ryzykowne.
- Też tak uważam. - Patrzył, jak tubylcy wdrapują się do
samolotu. Podążając za nimi, Chloe pośliznęła się, straciła
równowagę i oparła o niego, a on bezwiednie ją podtrzymał.
Gdy jej dotknął, z jego ust wyrwał się tłumiony jęk. Ona zaś,
przylegając do niego całym ciałem, poczuła, że bardzo jej to
odpowiada.
Spojrzała mu w oczy. Zasapana nadal oddychała przez
usta, a on, widząc jej rozchylone wargi, tylko cudem
powstrzymał się, by nie skorzystać z okazji i nie zagarnąć
wszystkiego, co mu ofiarowała.
Dziwne uczucie: pragnąć kobiety, której nawet się nie
lubi. A może to nie do końca prawda? Widział ją w akcji i
miał dla niej ogromny podziw. Chciałby też lepiej ją poznać.
Tę magiczną chwilę zburzył okrzyk, jaki wydobył się z
wnętrza samolotu. Zawstydzona natychmiast ruszyła do
ś
rodka. Gdyby im nie przeszkodzono, dałaby mu się
pocałować.
Bardzo
tego
chciała,
wbrew
zdrowemu
rozsądkowi. Nie jest nim w ogóle zainteresowana. On ją
pociąga, tak, ale na pewno jej nie interesuje. Mężczyzna może
być pociągający, ale należy sycić nim wzrok, a nie go dotykać.
Ale go dotykałaś, pomyślała, z niezadowoleniem kręcąc
głową.
- Jalak, co się stało?
- To jest generał - szepnął wódz. Przy chorym siedziała
Kirsa. - To jest mój generał, prawda?
- Tak.
- Co mu jest?
- Wraca do zdrowia. - Usłyszała za plecami głos
Michaela. - Musieliśmy go operować, ale moim zdaniem
szybko wyzdrowieje. Zanim go zabierzecie, jeszcze raz go
zbadam. Chloe, zaprowadź Jalaka do kabiny pilotów i
zastanówcie się, jak uwolnić Westa.
- Już tam idziemy. - To pozwoli jej uporządkować myśli.
Nie powinna była dać mu się dotknąć. Mogła się odsunąć,
należało się odsunąć, zamiast delektować się jego siłą i
poczuciem bezpieczeństwa w jego ramionach.
Jeśli ma zapanować nad tymi emocjami, musi znaleźć się
wśród ludzi.
- Trzeba w jakiś sposób uwolnić tego pilota - powiedziała,
a tubylcy ze zrozumieniem pokiwali głowami. - Jest ranny w
stopę, ale musimy zrobić wszystko, żeby ją uratować.
Pół godziny później, gdy ludzie Jalaka wraz z generałem i
jego żoną podążali do wsi, Chloe i Michaelowi udało się
oswobodzić stopę pilota ze stalowego potrzasku. Asystował
im osobiście wódz wraz z jednym z ludzi, który dostarczył im
ręczną piłkę do metalu. Okazała się skuteczna, mimo że
operacja cięcia stali była bardzo żmudna.
Gdy Michael w niewygodnej pozycji leżał na podłodze i
piłował niezdarnymi ruchami, Chloe niecierpliwie potrząsnęła
głową.
- To trwa zdecydowanie za długo - powiedziała. - Wpuść
mnie tam. Jestem od ciebie mniejsza.
- Radzę sobie.
- To nie jest kwestia tego, że sobie nie radzisz, ale
gabarytów - rzuciła zirytowana. - Masz za duże ręce, żeby
szybko piłować w takim ciasnym miejscu.
Wysunął głowę spod fotela.
- To nie usprawiedliwia takiego tonu.
- Dobra, przepraszam - westchnęła, zamykając oczy. - Po
prostu...
- Niecierpliwisz się - dokończył za nią. - Wiem o tym.
Cofnęła się do kabiny głównej, żeby ustąpić mu miejsca.
Nie chciała go dotykać, bo powinna się skoncentrować na
zadaniu, a nie na emocjach, jakie w niej budził.
Potem sama wsunęła się pod fotel. Dzięki Bogu środek
przeciwbólowy,
który
Michael
zaaplikował
Gary'emu
Westowi, okazał się bardzo skuteczny, bo pilot siedział
spokojnie.
Michael
obserwował
ją
pełen
podziwu.
Dzielna
dziewczyna. Jego szacunek dla niej rósł z każdą chwilą,
podobnie jak jego frustracja. Jak to możliwe, że ta sama
kobieta budzi w nim frustrację i zarazem pożądanie?
Czas działał na ich niekorzyść. Michael czuł, że lada
chwila wrak zacznie się osuwać. Jak najszybciej muszą
uwolnić Westa, więc trzeba zawrzeć rozejm.
- Już kończę! - zawołała do Gary'ego. - Migiem cię stąd
zabierzemy.
- Nie widzę tu żadnych migów - zażartował pilot słabym
głosem. - Ale chętnie się przesiądę.
- Widzę, że dostałeś za dużą dawkę rozweselacza -
wysapała, piłując z całych sił. Jeszcze kawałek, coraz
krótszy... Nareszcie. - Teraz mi podaj opatrunki, rękawiczki i
plaster. - Ochraniając palce płachtą, starannie odgarnęła opiłki
i kawałki metalu.
Podłogę pod fotelem zalewała krew. Przez chwilę Chloe
pomyślała, że stopa jest kompletnie oderwana, ale gdy ją
obmacała, zorientowała się, że jest w takim stopniu
pogruchotana, że nie uda się jej uratować. Westchnęła tylko i
zabrała się do roboty.
- West, trzymasz się? - Starała się, by wbrew jej
odczuciom zabrzmiało to optymistycznie.
- Rozweselacz działa.
- Cieszę się. - Założywszy opatrunek, na koniec owinęła
kocem całą stopę. - Nosze przygotowane?
- Tak jest!
Przeniesienie Gary'ego z kabiny pilotów na nosze nie było
takie proste, ale w końcu można było wynieść go na deszcz.
Jeszcze tylko trzeba zmierzyć mu ciśnienie.
Niespodziewanie usłyszeli jakiś podejrzany trzask. Chloe
znieruchomiała, ale jej mózg pracował jak błyskawica.
- Prędko! Wynieście nosze z samolotu! - zawołała do
Jalaka i jego towarzysza. - Prędzej!
Gdy po raz drugi rozległ się złowieszczy trzask, wrak
lekko się zakołysał.
- Prędzej, prędzej!
- Chloe, idziemy. - Michael już stał w drzwiach i
wyciągał do niej rękę.
Ona jednak rozejrzała się, wyszarpnęła z szafki koc i
zaczęła wrzucać do niego zawartość sąsiednich szafek.
- Co ty robisz?!
- To wszystko może się nam przydać - odrzekła
spokojnie.
Wrak znowu zaskrzypiał.
- Chloe! - Czekał na nią. Czy ona oszalała? Chce zginąć?
Zły wrzucił do koca worki z solą fizjologiczną oraz swoją
torbę z instrumentami chirurgicznymi. - Chodźmy już.
- Zaraz.
Nie będzie na nią dłużej czekał. On chce żyć. Musi jednak
ratować tę szaloną kobietę. Związał koc i cisnął go przez
drzwi.
- Michael!
- Teraz ty. - Chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie.
Wrak zachwiał się, ale tym razem powoli zaczął się zsuwać.
Michael przycisnął Chloe do siebie jeszcze mocniej i
wyskoczył na zewnątrz.
Spleceni ramionami i nogami, toczyli się przez błoto, aż
na ich drodze stanęły pnie drzew. Słyszeli stamtąd, jak wrak
kontynuuje swoją podróż ze zbocza, po drodze pękając i
łamiąc drzewa.
Nie mogąc uwierzyć w tę ucieczkę, Chloe nagle zdała
sobie sprawę, że tuż nad jej uchem bije serce Michaela. Czuła
jego siłę oraz ciepło. Czuła się bezpieczna w jego objęciach.
Tego samego po raz ostatni doświadczyła sześć i pól roku
temu, gdy wyszła za Craiga, a potem... jej świat się zawalił.
Nie chciała wiązać się z Michaelem. Wybrała spokój.
Postanowiła sobie, że będzie pomagać innym, poprawiać
jakość ich życia. Nie było w jej mocy uratować męża ani
dziecka, ale pracując dla Pacific Medical Aid, pomogła
setkom ludzi. To ją trzyma przy życiu, więc nie dopuści, by
zauroczenie Michaelem zaprzepaściło wszystko, co do tej
pory osiągnęła.
Mimo to nie miała ochoty opuszczać jego ramion.
- Chloe... - W jego głosie dźwięczało zatroskanie. - Jak
się czujesz?
- Chyba dobrze. A ty?
- Powiedzmy, że niczego nie złamałem.
- Myślisz, że możemy wstać? - Dlaczego nagle brakuje jej
tchu? Złościła ją świadomość, że nie panuje nad reakcjami
swojego ciała.
- Za chwilę. - Wzmocnił uścisk. - Musimy się upewnić, że
niczego sobie nie połamaliśmy.
- Hm.
Leżeli w bezruchu, jakby nagle dano im możliwość
cieszenia
się
bliskością.
Michael
był
zaskoczony
przerażeniem, które go ogarnęło, gdy uprzytomnił sobie, że
Chloe może zginąć w osuwającym się wraku samolotu. Być
może ona widziała to inaczej, ale on natychmiast przystąpił do
działania. Trzymał ją teraz w ramionach, wyobrażając sobie,
ż
e mógłby to robić bardzo długo oraz że to zupełnie nie pasuje
do stylu jego życia.
Po tym, co przeszedł, po chemioterapii i zmianie
przyzwyczajeń, stawianie czoła każdemu kolejnemu dniowi
nadal było dla niego poważnym wyzwaniem. Nie miał
zamiaru wiązać się z żadną kobietą. Czuł też, że Chloe należy
do kobiet niezainteresowanych przygodami.
Westchnęła.
- Nie mogę uwierzyć, że udało się nam wyskoczyć w
ostatniej chwili - powiedziała.
- Nam? - Spojrzał na nią. - Co to znaczy „nam"? Nie
wyskoczyłabyś, gdybym cię nie wypchnął.
- Nieprawda. Właśnie miałam to zrobić. - Wzbierała w
niej złość. Poruszyła się nieznacznie, ale on ciągle ją
obejmował.
- Zwlekałaś. To było bardzo ryzykowne.
- Ryzykowne? - obruszyła się, bijąc go pięścią w klatkę
piersiową. - Wszystko miałam pod kontrolą. Zupełnie
niepotrzebnie zostałam wyrzucona z samolotu.
- Wyrzucona? - Zmienił nieznacznie pozycję, żeby
spojrzeć jej w oczy. - Skarbie, ja cię nie wyrzuciłem z
samolotu.
- Nie mów do mnie „skarbie".
- Uratowałem ci życie.
- Co takiego? - Jak najszybciej trzeba odsunąć się od tego
aroganckiego durnia. śeby nie stracić dla niego głowy. - Nie
uratowałeś mi życia.
- Gdybym cię nie porwał z wraku, byłabyś w znacznie
gorszej sytuacji, niż jesteś.
- A więc się przyznajesz, że wyrzuciłeś mnie z samolotu.
- Jego uścisk zelżał, ale ona nadal czuła ciepło jego uda.
Uniosła głowę, by spiorunować go wzrokiem. To był błąd.
Ich twarze dzieliło zaledwie parę milimetrów. Gdy się
odezwał, czuła na twarzy jego oddech.
- Mów, co chcesz. Zgodzę się na wszystko, skarbie.
Rozumiem, że chcesz spać spokojnie. Mnie do szczęścia
wystarczy świadomość, że znam... prawdę. - Mówiąc to, zdał
sobie sprawę, jak blisko są ich wargi. Był zły, że jąka się jak
małolat. Ta kobieta doprowadza go do szaleństwa. Teraz mu
się przygląda, wodzi oczami po jego wargach...
Tylko czekał na takie potwierdzenie. Wsunął jej rękę pod
głowę i musnął jej usta wargami.
ROZDZIAŁ PIĄTY
To cudowne doznanie sprawiło, że westchnęła cicho i
przymknęła powieki. Tym pocałunkiem zapragnęła przekazać
mu, co czuje.
Wodził wargami po jej wargach, jakby chciał, by
zapamiętały każdy najmniejszy ich fragment. Instynktownie
domagając się czegoś więcej, szerzej otworzyli usta.
Jeden tylko Bóg wiedział, co dzieje się między nimi, ale
chociaż było to coś bardzo pozytywnego w tej dramatycznej
sytuacji, woleli nad tym się nie zastanawiać. Najważniejsza
była dla nich tylko ta chwila, ta sekunda, w której pragnęli
tego samego.
Chloe delektowała się bliskością jego ciała. Była
zadowolona, że Michael jej nie ponagla, dając jej szansę na
oswojenie się z nowymi, od dawna uśpionymi emocjami.
Dzięki temu obudziły się w niej uczucia, które od lat starannie
tłumiła. Dzięki temu poczuła się pożądana i kobieca. Zupełnie
o tym zapomniała.
Upojna słodycz. Aż dziw, że można ją znaleźć pośród
takiego zamieszania, pomyślał. Chloe jest urocza i
pociągająca. Jak mógł przez tyle czasu opierać się jej czarowi?
Nie odrywając ust od jej warg, zastanawiał się, czy wolno mu
znowu marzyć. Tyle lat dystansował się od ludzi, nie chcąc się
angażować, ale teraz, trzymając w ramionach tę niezwykłą
kobietę, czuł, jak w jego sercu rodzi się nadzieja.
Mimo że z jej włosów w strąkach kapała woda, że jej
ubranie było przemoczone, jemu podobała się właśnie taka.
Ostrożnie, żeby jej nie spłoszyć, wsunął język między jej
wargi. Zadrżała, a on cicho jęknął, gdy odwzajemniła mu się
tym samym. Walcząc z zalewającą go falą namiętności,
przytulił ją jeszcze mocniej. Nie chciał, by się odsunęła, by
odeszła. Tak ma być, tak jest dobrze, tak jeszcze nigdy nie
było.
Przez minione cztery lata zebrał na swoim koncie różne
ryzykowne i szalone przedsięwzięcia podejmowane w pogoni
za adrenaliną, ale pierwszy raz doświadczał tak potężnego jej
zastrzyku. Te niebiańskie wargi mógłby pieścić całymi
godzinami i nigdy by się nimi nie znudził.
- Chloe...
Scałowała swoje imię z jego warg. Tym razem,
przytomniejąc, lekko się odsunął. Zrobił to z przykrością, bo
w tej chwili nienawidził logicznego myślenia. Zdawał sobie
sprawę, że nie może związać się z kobietą, że nie ma prawa
rozbudzać w Chloe nawet najmniejszej nadziei na coś takiego.
Pocałował ją po raz ostatni, a następnie zmienił pozycję.
Dopiero teraz poczuł patyki i kamienie, które uwierały go w
plecy.
- Chloe...
Spoglądając, jak leniwie podnosi powieki, stwierdził, że
ma ochotę na powtórkę... oraz na dalszy ciąg.
- Mhm?
- Chyba powinniśmy się ruszyć.
- Ruszyć?
- Trochę tu niewygodnie... - Odkaszlnął. - Wstajemy.
Nagłe dotarła do niej rzeczywistość. Całowała się z nim!
Całowała mężczyznę! Po raz pierwszy od śmierci Craiga.
Interesowało się nią wielu mężczyzn, ale zawsze odrzucała ich
zaloty. Dlaczego teraz zachowała się inaczej?
Zsuwając się z niego, czuła każdy jego napięty muskuł.
Szło jej to niesporo, ale w końcu stanęła na nogi i nie czekając
na niego, od razu energicznym krokiem ruszyła pod górę. Była
na tym zboczu rano, a teraz już się ściemniało, na dodatek na
niebie znowu zbierały się burzowe chmury. Nie przejęła się
tym. Prawdę mówiąc, była zadowolona, że zapada mrok, bo to
znaczy, że nie będzie zmuszona spoglądać Michaelowi w
oczy.
Zatrzymała się, czekając na niego. Jalak i jego towarzysz z
Western na noszach byli już daleko przed nimi, a nikogo nie
wolno zostawiać samego w dżungli. Zwłaszcza że w okolicy
mogą być wrogowie. Obejrzawszy się przez ramię, zobaczyła,
jak Michael wspina się pod górę. Dlaczego tak się wlecze?
Pokręciła głową. Dlaczego pozwoliła się pocałować? To
do niej niepodobne. On do niej nie pasuje, nawet nie jest w jej
typie, a mimo to mu uległa. Czuła, że pieką ją policzki. Drań!
Jak mógł doprowadzić ją do takiego stanu?! Nie życzyła sobie
takich emocji, a teraz stale będzie się jej to przypominać. Ile
razy na niego popatrzy, będzie na nowo czuła jego
wysportowane ciało, jego słodkie pocałunki oraz to, jak na to
zareagowała.
Gdy był już niedaleko, zorientowała się, że dźwiga jakiś
ciężar i dopiero wtedy przypomniała sobie o sprzęcie i
specyfikach, które z taką determinacją ratowała z wraku.
Zalała ją fala wstydu. Nie dlatego, że pozwoliła, by Michael
niósł ten prowizoryczny wór, lecz z zażenowania, że
skoncentrowana na swoich emocjach zapomniała o bożym
ś
wiecie. Jak mogła zaniedbać obowiązki?
Przez ostatnich sześć lat był to jej główny cel w życiu. Ci
ludzie, ta wyspa, ten kraj. Kochała to miejsce zagubione na
oceanie i cieszyła ją możliwość niesienia pomocy jego
mieszkańcom. To dlatego uparła się zabrać z pokładu sanitarki
wszystko, co może być potrzebne tubylcom, a Michael
sprawił, że o tym zapomniała. Jej antypatia dla niego
przybrała jeszcze na sile. Jak on śmiał odwieść ją od jej
misji?!
Ruszyła, gdy niemal się z nią zrównał. Miała przy tym
ś
wiadomość, że powinna mu pomóc, ale uznała, że nic mu się
nie stanie, jak przez chwilę sam poniesie ich zapasy.
- Mam nadzieję, że znasz drogę do wsi.
Szła, rozglądając się. Liczyła, że Jalak kogoś po nich
wyśle, ale gdy zajdzie słońce, szansa na przewodnika
przepadnie. Spacery po dżungli nocą w sytuacji, gdy
przemierzają ją także sabotażyści, raczej nie są wskazane.
Ta świadomość nie ułatwiała jej odpowiedzi, której
oczekiwał Michael.
- To niedaleko - odparła w końcu.
- Jak to? - Przystanął, stawiając wór na ziemi. - To po co
tak idziemy? Nie lepiej, żebyśmy usiedli i zaczekali, aż ktoś
po nas przyjdzie? Jak będziemy chodzić, to jeszcze bardziej
zabłądzimy.
- Albo dotrzemy do wioski w samą porę na wieczorny
posiłek.
- Ale nie znasz drogi.
- To już blisko. Pamiętasz? Kiedy Jalak wysłał człowieka
po pomoc, po godzinie jego ludzie byli przy wraku.
- Twierdzisz, że do wioski mamy jakieś pół godziny
marszu?
- Mniej więcej.
- W którą stronę? - spytał z powątpiewaniem, a ona wbiła
wzrok w ziemię. Obiecała sobie nie patrzeć mu w oczy, ale
słysząc ten ton, całkiem o tym zapomniała.
- Jalak kogoś po nas wyśle.
- Więc zaczekajmy. Poza tym to... - wskazał na wór -
sporo waży.
- O, taki duży mężczyzna nie ma siły go nieść?
Biedactwo.
- Ej, nie zapominaj, skarbie, że żyjemy w dobie
równouprawnienia. Chcesz go dygać, to bardzo proszę.
Przeniosła wzrok z niego na wór.
- Niech ci będzie. Zaczekamy.
Udała, że nie słyszy jego pyszałkowatego prychnięcia.
- Poszukamy jakiegoś bardziej osłoniętego miejsca i tam
zaczekamy - zadecydował, rozglądając się po otaczających ich
pniach drzew. Nieco z lewej pięć drzew rosło blisko siebie,
dając bardziej zwartą osłonę przed deszczem. Nie pytając
Chloe o zdanie, ruszył w tamtą stronę.
- Dokąd idziesz? - Nie przystanął. - To za daleko od
ś
cieżki.
- Od ścieżki? Widzisz tu jakąś ścieżkę?
- Nie zobaczymy ludzi Jalaka - upierała się.
- Zobaczymy.
- Zaraz zrobi się ciemno. Postawił wór na ziemi.
- Wrzuciłaś tu latarkę - oznajmił.
- Tak? To dobrze. Ale latarka nam się nie przyda?
- Dlaczego? - Wziął się pod boki, a do niej dotarło, że
jego cierpliwość jest na wyczerpaniu.
- Z powodu wrogów generała.
- Rozumiem. - Wyrzucił ramiona w gorę w geście
bezradności. - Poddaję się. Dobrze? Mam dosyć. To chyba
najgorszy dzień w moim życiu.
- Myślisz, że ja się świetnie bawię? Zapewniam cię, że
nie.
Przysiadł pod drzewami zadowolony, że choć częściowo
skrył się przed deszczem.
- Zapraszam pod moje drzewa - powiedział. Popatrzyła na
niego, potem na miejsce, w którym stali chwilę przedtem. Jeśli
skorzysta z jego zaproszenia, nie wiadomo, co może się
wydarzyć. Już raz go całowała, a to się może powtórzyć.
Nawet wbrew jej postanowieniu.
Jeśli zostanie w pobliżu ścieżki, zobaczy ludzi, którzy po
nich
wyjdą,
no
i
nie
będzie
blisko
niego.
To
najbezpieczniejsze rozwiązanie. Obliczyła, że Gary West
powinien za około dziesięć minut znaleźć się w wiosce, więc
ich przewodnicy powinni dotrzeć do nich za jakieś pół
godziny. Będą zatem szli do wioski po ciemku, ale jak
słusznie zauważył Michael, mają latarkę.
W odpowiedzi na jego zaproszenie bez słowa zawróciła na
ś
cieżkę. Była to bardzo umowna ścieżka, ale to tutaj rano
spotkał ją Jalak.
- Rób, jak chcesz - rzekł Michael - ale tam zmokniesz.
- Już jestem mokra. Poza tym to dla mnie nic nowego.
- Po co moknąć, jeżeli nie jest to konieczne? Nie
odezwawszy się, usiadła. Oparła się o pień
drzewa i przymknęła powieki. Bóg da, że Michael będzie
siedział cicho.
Obudziła się nagle, bo ktoś chwycił ją za twarz.
- Ciii... To ja, Michael - szepnął jej do ucha,' zabierając
rękę.
- Co ty robisz?! - oburzyła się. - Przestraszyłeś mnie.
- Ktoś idzie.
- To dobrze. Na to czekamy - odrzekła normalnym
głosem, a on znowu zasłonił jej usta.
Odtrąciła jego ramię, ale on wolną ręką unieruchomił jej
obie dłonie.
- To nie są twoi przyjaciele. Bądź cicho. Kiedy
przytaknęła, pomógł jej wstać.
- Chodź pod moje drzewa - wyszeptał. - Tutaj jesteś za
bardzo widoczna.
Pozwoliła się prowadzić. Zorientowała się, że Michael
idzie pochylony i świeci latarką na ziemię. Gdy dotarli na
miejsce, usiadł, a ona zauważyła, że uprzątnął swoją
kryjówkę, usuwając wszystkie patyki i liście przede
wszystkim po to, by żaden trzask nie zdradził ich obecności.
Zgasił latarkę.
- Zasnęłam.
- Ja też. Mamy za sobą pracowity dzień.
- Kto to może być?
- Moim zdaniem to nie są twoi przyjaciele. Posłuchaj.
Wytężyli słuch. Chloe już miała powiedzieć, że nic nie
słyszy, gdy do ich uszu dobiegł męski głos.
- Rozumiesz, co mówią? - szepnął jej do ucha. Pokręciła
głową.
- Są za daleko. Wydaje mi się, że idą z dołu.
- Jalak schodziłby z góry, prawda?
- Uhm.
- Przysuń się. - W jego głosie wyczuła wahanie, ale
chwilę później przyciągnął ją do siebie.
- Miejmy nadzieję, że wystarczy im, jak znajdą wrak -
powiedziała, zniżywszy głos.
- Będą go pilnować?
- Tak. śeby rano go obejrzeć. Ale też mogą wysadzić go
w powietrze.
- Fantastycznie. Brakuje nam jeszcze tylko pożaru buszu -
mruknął.
- Michael, to nie Australia. - Uśmiechnęła się. - Nie w
takim deszczu. Na Tarparnii jest za mokro na pożary buszu.
- Racja.
- Jak długo spałam? - Nagle zmieniła temat.
- Nie wiem, sam się zdrzemnąłem.
- To znaczy, że ktoś z wioski mógł przejść niezauważony.
- Niewykluczone. A może twoi przyjaciele dowiedzieli
się o tej ekipie z dołu i uznali, że taka wyprawa jest zbyt
ryzykowna. Pamiętaj, że na dodatek muszą chronić generała.
- Gdyby było bezpiecznie, Jalak na pewno kogoś by po
nas wysłał. To znaczy, że coś się stało.
- Tego nie możesz wiedzieć.
- Wiem lepiej, niż ci się wydaje. - Ugryzła się w język,
ż
eby nie powiedzieć więcej. Nie teraz. Poczuła nagle, jak coś
w niej pękło. Przed oczami stanęły jej wydarzenia minionej
doby: jak poznała Michaela Hilla, ich utarczki na pokładzie,
awaria samolotu, operacja generała, śmierć Smitha, wszystko,
także to jak Michael w ostatniej chwili wypchnął ją z wraku.
Opuściła ją cała odwaga. Rozpłakała się bezradnie.
Wtuliła twarz w Michaela, by stłumić szloch, a on w
milczeniu ją kołysał. Jak dobrze. Zdecydowanie za dobrze, ale
to nie pora na zastanawianie się nad emocjami. Płacz
powinien rozładować napięcie, a wtedy łatwiej jej będzie
pozbierać myśli. Na analizę emocji czas przyjdzie później.
Kiedy się uspokoiła, pocałował ją w głowę.
- Zrelaksuj się - szepnął. - Odpocznijmy.
- Nie dam ci się znowu pocałować - mruknęła.
- Nie mam takiego zamiaru - odrzekł, a ją zdziwiło, że
poczuł się urażony. - Przeczekajmy tę noc. Rano zastanowimy
się, co dalej. Teraz jestem zbyt zmęczony, nawet żeby się
całować. - Ziewnął szeroko.
- Rano... - szepnęła, zamykając oczy. Zasypiała kołysana
biciem jego serca.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Obudziła się, gdy wstał już dzień. W objęciach Michaela
było jej ciepło i przyjemnie. Zauważyła, że leżą pod kocem.
Ona ich nie przykrywała. Musiał zrobić to Michael. Taka
troskliwość stawia go w całkiem innym świetle. Na pierwszy
rzut oka sprawiał wrażenie osobnika aroganckiego i
protekcjonalnego, ale być może była to tylko maska, pod którą
kryje się prawdziwy Michael.
Nikt nie zna się na maskach lepiej niż ona. Od śmierci
męża miała ich kilka. Bardzo je lubiła, a zdejmowała je tylko
w obecności osób, które darzyła absolutnym zaufaniem. Czy
Michaelowi można zaufać? Czy zasługuje na to, żeby dzielić
się z nim swoimi smutkami i sekretami?
Ś
ciągnęła brwi niezadowolona, że tak bardzo na nim
polega. Przy nim czuła się bezpieczna, ale mimo że było to
bardzo przyjemne uczucie, od wielu lat go nie zaznała.
Poczucie bezpieczeństwa. Tego rzeczywiście jej brakowało,
ale dopiero teraz w pełni to sobie uświadomiła.
Rozglądając się, stwierdziła, że słońce jest wyżej niż
poprzedniego dnia, gdy po raz pierwszy wchodziła na zbocze.
Jak długo spali? Bez zegarka nie da się tego wyjaśnić.
Ale Michael ma zegarek. Na tej ręce, która teraz spoczywa
na jej biodrze. Sięgnęła pod kocem tam, gdzie powinno być
jego ramię, ale zamiast na ciepłą gładką skórę, natrafiła
palcami na zimną gadzią łuskę.
Zesztywniała z przerażenia. Wstrzymując oddech,
opuściła wzrok. Rzeczywiście, coś ruszało się pod kocem,
powoli ześlizgując się na jej nogę.
Zacisnęła powieki.
- Michael... - powiedziała na tyle cicho, żeby się obudził,
ale nie poruszył.
- Też to widzę - odparł, a ona o mało nie zemdlała z
radości, że on nie śpi. - Nie ruszaj się. On sobie pójdzie.
Otworzyła oczy akurat, by zobaczyć, jak głowa węża
wysuwa się spod koca i znika w dżungli. Reszta gada nadal
przesuwała się po ich nogach. Chloe przełknęła ślinę, by
złagodzić napięcie. W trakcie pobytów na Tarparnii widziała
niejednego węża, ale nigdy nie było to aż tak bliskie
spotkanie.
W końcu poczuła, że ciało węża pełzającego po jej nodze
robi się coraz lżejsze, aż w końcu z jej stopy zsunął się ogon.
Wąż zniknął w poszyciu lasu.
Przez dłuższą chwilę leżeli bez ruchu, aż Michael nagle
się roześmiał.
- Pierwszy raz w życiu nowy dzień wita mnie w taki
sposób. Bardzo oryginalny i póki co jest to początek
zdecydowanie lepszy niż wczoraj.
Chloe wytarła w koc spocone ręce.
- Wolałabym, żeby to się więcej nie powtórzyło. Michael
uśmiechnął się, po czym wstał i zaczął się przeciągać, a Chloe
przyglądała mu się z zainteresowaniem. Szczupły i
fantastycznie zbudowany, pomyślała, pomimo podartej i
ubrudzonej koszuli oraz potarganych włosów. Kiedy po raz
pierwszy weszła na pokład, miał do tego krawat, ale potem
chyba go zdjął. To zupełnie nieistotny szczegół. Jednak
niebezpieczne było właśnie to, że zaczęła dostrzegać
szczegóły.
Przeczesał włosy palcami, co niewiele im pomogło.
- Dobrze, że przestało padać - mruknął.
Faktycznie.
Dopiero
teraz
to
zauważyła.
Z
niezadowoleniem pokręciła głową: takie rozkojarzenie jest do
niej niepodobne, ale, racjonalizowała, tyle przeżyła w ciągu
minionej doby i przez to samo przeszedł Michael, więc nie
należy się dziwić, że zrodziła się między nimi taka wyjątkowa
więź. To powszechne zjawisko w tak dramatycznych
sytuacjach. Tak podbudowana wstała, zrzucając koc na
ziemię.
- Nie przypominam sobie, żebyś wczoraj rozkładał koc.
Co zrobiłeś z medykamentami?
Wskazał ręką na zarośla za ich plecami i na pudła z lekami
oraz instrumentami.
- Koło trzeciej nad ranem zrobiło się zimno. - Obudził się,
bo Chloe, mimo że przytulał ją do siebie, trzęsła się z zimna.
Wstał więc ostrożnie, wypakował rzeczy z koca i ich przykrył.
Ucieszyło go, że podczas tej akcji się nie przebudziła.
Biorąc ją ponownie w ramiona i wsłuchując się w jej miarowy
oddech, poczuł, że tak powinno być zawsze. Pierwszy raz
nabrał podobnego podejrzenia, gdy wyskakiwali z wraku.
Tym razem było jednak trochę inaczej. Takiej cichej
przyjemności wywołanej po prostu trzymaniem jej w
ramionach nie zaznał od wielu lat.
Zdawał sobie sprawę, że Chloe nie jest dla niego. Ani w
krótkiej perspektywie, ani w dłuższej. Fakt, że jest naznaczony
wadą genetyczną, nakazywał mu bardzo ostrożnie podchodzić
do znajomości z kobietami. Nie wolno mu skazywać własnego
dziecka na to, przez co sam przeszedł. Może to
niesprawiedliwe, a na pewno okrutne, ale czuł, że nie może
tego zrobić z powodu cierpienia. Nie byłby w stanie patrzeć,
jak jego dziecko cierpi tak samo jak on.
- Nic nie pamiętam - powiedziała, a on drgnął. Przeniósł
na nią spojrzenie z postanowieniem, że należy nieco
rozładować atmosferę. Po takich przeżyciach przyda im się
odrobina humoru.
- Bo byłaś zupełnie gdzie indziej. Wiesz, że chrapiesz?
- Nieprawda.
- Szkoda, że nie miałem przy sobie dyktafonu, żeby cię
nagrać. - Uśmiechnął się szeroko, a ona dostrzegła w jego
oczach figlarny błysk.
- Bardzo zabawne.
- Dla ciebie może zabawne, ale mnie całą noc bolała
głowa.
- Przestań.
Pochylił się, zaglądając jej w oczy.
- Muszę?
Zatkało ją z wrażenia. Nic dziwnego, że jej hormony
szaleją z powodu takiego zabójczo przystojnego faceta.
Uśmiechnęła się z przymusem i pogroziła mu palcem jak
dziecku.
- Tak, musisz. Bierzmy się do roboty.
- Jakiej?
- Musimy zastanowić się, co dalej.
- To proste.
- Tak?
- Pakujemy manatki i idziemy w górę. Odszukamy
właściwą ścieżkę. Miejmy nadzieję, że Jalak wyśle po nas
swoich ludzi.
- Oby.
- Tak będzie, wierz mi. - Swobodnym gestem położył jej
rękę na ramieniu.
- To wyjątkowo ryzykowna propozycja.
Wybuchnęli śmiechem, ale Michael lekko pocałował ją w
usta, więc nagle zamilkła. Na szczęście zaraz odwrócił się, by
pozbierać rzeczy do koca, więc nie oglądał jej zdumienia.
Mógłby się pohamować!
Powoli wspinali się pod górę. Zrobiło się gorąco i
Michaelowi zamarzył się zimny prysznic. Najważniejsze
jednak jest to, że żyje. To, że przetrwał, graniczyło z cudem.
Mimo że stale narażał życie w pogoni za adrenaliną, aby
pokazać sobie, że naprawdę żyje, dopiero teraz, brnąc przez
dżunglę w przepoconym ubraniu, poczuł prawdziwy smak
istnienia. Zastanawiał się, jak wywołać uśmiech na wargach
Chloe.
Wcale nie chciał jej pocałować, tym bardziej że wie, że
nie powinien się do niej zbliżać.
- Poznajesz tę okolicę? - zapytał.
- Niestety nie. Wzruszył ramionami.
- Nie musisz znać każdego skrawka dżungli. - Starał się ją
pocieszyć.
- A powinnam, bo pracuję tu od dawna.
- Chloe, od dziecka mieszkam w tej samej dzielnicy, a
dwa tygodnie temu w jednej z bocznych uliczek odkryłem
pizzerię, która jest tam od trzydziestu lat. Podejrzewam też, że
zawsze miałaś tu miejscowego przewodnika.
- To prawda.
- No widzisz. Myślę, że twoim pracodawcom oraz
tubylcom zależy na tym, żebyś koncentrowała się przede
wszystkim na tym, co umiesz najlepiej.
- Znowu traktujesz mnie protekcjonalnie - obruszyła się.
- Skądże! Dlaczego tak uważasz?
- Bo jesteś arogancki, pewny siebie i bywasz
nieuprzejmy. - Wzruszyła ramionami.
- I dlatego że mam takie wady, do których się nie
przyznam, uważasz, że traktuję cię protekcjonalnie, tak?
- Oj, nie wiem! Nie znam cię.
- To prawda, ale możesz mnie poznać.
- Teraz?
- Jasne. - Powiódł ręką po drzewach i zaroślach. - Mamy
czas, mamy miejsce. Dlaczego nie?
- Jak to? Mamy tak po prostu opowiedzieć sobie nasze
ż
yciorysy? To masz na myśli?
- Jak chcesz...
- Ja? To nie ja zaczęłam tę idiotyczną... grę.
- To nie jest gra, a wzajemne poznawanie się wcale nie
jest idiotyczne. Czuję, że co najmniej przez kilka najbliższych
dni będziemy skazani na swoje towarzystwo. Nie sądzę, żeby
ludzie z Pacific Medical Aid byli w stanie szybko załatwić
drugie pozwolenie na wywiezienie generała z tego kraju.
- To prawda.
- Mam zacząć? - zapytał, a ponieważ milczała, podjął: -
Jestem jedynakiem. Moi rodzice się rozwiedli, jak miałem
czternaście lat. Rok później się pobrali.
- Zeszli się?
- Nie, poślubili każde kogo innego. Pokiwała głową.
- Moja macocha miała dwóch synów z pierwszego
związku, Leitha i Virgila - ciągnął. - Moja matka wyszła za
człowieka prawie dwa razy od niej starszego, ale do tej pory
są bardzo szczęśliwą parą, a ojczym zawsze był wobec mnie w
porządku... Cztery lata temu zmarł mój ojciec. Miałem kota,
ale zdechł ze starości, a ja ciągle nie mam serca sprawić sobie
nowego. Przez trzy dni w tygodniu pracuję w szpitalu
miejskim w Sydney, a przez dwa w prywatnej przychodni. To
znaczy, tak było, zanim zaciągnąłem się do PMA.
- To wszystko?
- Uważasz, że to nie wystarczy na początek? - Wzruszył
ramionami.
- Tylko tyle? Nie wspomniałeś o ulubionych potrawach,
kolorach, o dziewczynie - ciągnęła, odwróciwszy od niego
wzrok. Nie bardzo była zainteresowana jego życiem
erotycznym.
- Racja. Nie wolno zapominać o sprawach najbardziej
istotnych. Hm... Sushi, niebieski, nie mam.
- Nie masz dziewczyny?!
- Nie. Co w tym złego?
- Nic. Myślałam, że już zdążyłeś się ożenić oraz rozwieść.
Jak wszyscy chirurdzy.
- Ej, chirurdzy nie są tacy źli. Nie, nie ożeniłem się ani
nie rozwiodłem.
- Jesteś wrogiem małżeństwa?
Spoglądając na nią, potknął się o jakiś korzeń.
- To bardzo trudne pytanie dla kogoś, kto nawet nie miał
zamiaru tego robić. - Teraz. Teraz nadarza się szansa, by jej to
wyjaśnić. Uprzytomnić, że chociaż się całowali i spali pod
jednym kocem, nie powinna robić sobie żadnych planów na
przyszłość związanych z jego osobą.
- Nie chcesz odpowiadać? Wobec tego uznam to za
odpowiedź przeczącą.
- Nie mam nic przeciwko temu, żeby inni zawierali
małżeństwa. śyczę im wszystkiego najlepszego. - Potrząsnął
głową. - Ale to nie dla mnie.
- Czeka cię bardzo samotny żywot.
- Taki jest mój wybór.
- Skoro nawet nie spróbowałeś małżeństwa, skąd wiesz,
ż
e to nie dla ciebie?
- Dlaczego tak się uczepiłaś tego tematu? - Popatrzył na
nią. - Miałaś męża? I dlatego ukrywasz się w dżungli?
- Po pierwsze, wcale się nie ukrywam, po drugie, to nie
twoja sprawa.
- Co się stało? Nieudany związek? On oszukał? Czy ty? -
Uniósł wysoko brwi.
- Znasz tylko te przyczyny rozstania?
- Te są najbardziej powszechne. Może jeszcze śmierć... -
Zawahał się, po czym zerknął na nią.
Szła, nie zwracając na niego uwagi. Poczuł się jak kretyn.
Jej mąż nie żyje. Otworzył usta, by ją przeprosić, ale w tej
samej chwili przed nimi wyrósł jak spod ziemi Jalak i Chloe
rzuciła mu się na szyję.
- Przepraszam - przemówił po angielsku - ale w nocy nie
było bezpiecznie. Cieszę się, że jesteście w dobrym stanie.
Miri się o was martwiła.
- Kto to jest Miri?
- Moja par'machkai. Moja żona. - Jalak przejął wór od
Michaela. - Postąpiliście bardzo rozsądnie, przeczekując tę
noc. - Ruszył pod górę. - Do wioski już niedaleko.
Kilka minut później oczom Michaela ukazała się rozległa
polana, a na niej kilkanaście chat z bambusa, każda z
ogródkiem. Wszystkie stały na palach i były połączone
kładkami. Sprytne rozwiązanie, pomyślał, zważywszy, ile tu
błota. W jednej zagrodzie zamknięto kury oraz kozy, a na
przeciwległym skraju polany bawiły się dzieci.
Gdy tylko ich zauważyły, rzuciły się powitać Chloe.
Przytulały się do niej, jakby była dawno niewidzianym
członkiem rodziny. Kilkoro rozbawionych maluchów ze
ś
miechem chwyciło Michaela za ręce.
- Nareszcie. - Podeszła do niego kobieta z szeroko
otwartymi ramionami. - Jestem Miri - powiedziała, ściskając
mu dłonie. - Tak wygląda tradycyjne powitanie na Tarparnii -
wyjaśniła czystą angielszczyzną. - Witaj, Michaelu, w naszej
wiosce.
Zmieszał się, ale odwzajemnił uścisk.
- Dziękuję. - Domyślił się, że już wcześniej o nich
rozmawiano, bo wszyscy o wszystkim wiedzieli. Oprócz
niego.
- Jak nasi pacjenci? - rzuciła Chloe, bez wahania kierując
się w stronę jednej z chat.
- Dobrze - odparła Miri. - Nasi honorowi goście oraz
młodzieniec są pod opieką Belhary i Bel.
- Zajrzę do nich. - Chloe wchodziła po schodkach do
chaty. Michaelowi nie pozostawało nic innego, jak iść w jej
ś
lady.
Zdaje się, że nie zamierzała o niczym go informować,
nadal obrażona jego niefortunną uwagą. Nie chciał sprawić jej
przykrości, ale zapewne poruszył jakieś bolesne wątki. Nie
jest też wykluczone, że nie spodobało jej się to, że odgadł jej
cierpienie.
Utrata bliskiej osoby to wielka tragedia. Poznał to uczucie,
gdy umarł jego ojciec. Ale to oczywiste, że śmierć małżonka
przeżywa się jeszcze głębiej. Zdążył się już zorientować, że
Chloe jest bardzo zamknięta w sobie, ale szczerze pragnął
zdobyć jej zaufanie, pokazać jej, że nie tylko dochowa
tajemnicy, ale też ją rozumie... do pewnego stopnia.
Wszedłszy do chaty, odkrył, że mieści się tam
prowizoryczny szpitalik. W przestronnej izbie dwoje noszy z
chorymi umieszczono na podestach z bambusowych żerdzi. W
rogu stał stolik z miednicą pokaźnej wielkości oraz
ręcznikami, a tuż obok półki z lekami, sprzętem oraz stertą
równiutko ułożonych koców.
Kobieta o imieniu Bel pochylała się nad generałem i za
pomocą
stetoskopu
go
osłuchiwała.
Chwilę
później
ciemnoskóry mężczyzna wniósł do chaty dwa wiadra gorącej
wody i przelał ją do miednicy. Na ich widok uśmiechnął się
szeroko, pokazując dwa rzędy białych zębów.
Podszedł do Michaela, by serdecznie uścisnąć mu dłonie.
- Belhara - przedstawił, się, po czym wskazał na nosze z
rannym pilotem. - Operacja?
Chloe odpowiedziała mu w dialekcie, na co on przytaknął
i pospiesznie opuścił chatę.
- Co mu powiedziałaś?
Powoli przeniosła na niego spojrzenie.
- śe będę operować. Belhara wyszedł, żeby wszystko
przygotować. - Odwróciła się na pięcie i podeszła do Bel.
Najwyraźniej go ignorowała.
Poczuł na ramieniu rękę Miri.
- Chodźmy. Pokażę ci naszą wioskę. Posłusznie ruszył za
nią, zastanawiając się przy tym, co ciekawego ma do
zaoferowania taka wioszczyna zapomniana przez Boga i ludzi.
Miri poprowadziła go na centralny plac, gdzie stała studnia, a
tam opowiedziała mu, jak to się stało, że jej sponsorem jest
Pacific Medical Aid. Oprowadziła go po kilku warzywnikach,
pokazywała komórki, w których przechowywano zapasy.
- Nie gniewaj się na Chloe - poprosiła niespodziewanie. -
Ona jest bardzo oddana swoim pacjentom. Musi teraz się
zastanowić.
- Nad czym? Nad operacją?
- Nad pilotem. Jego stopa jest do niczego. Krew nie
dochodzi.
- Tak. Konieczna jest amputacja.
- Chloe jest szczególnie szanowana w naszej wsi.
Wszyscy ją kochamy, a ona kocha nas. Zrozum, ona jest w
podróży, która, moim zdaniem, jest bliska końca.
- Jakiej podróży? - zdziwił się. - Kończy się jej kontrakt z
PMA?
- Nie. - Miri uśmiechnęła się z pobłażaniem. - Swojej
osobistej wędrówki. Każdy z nas jest w drodze. śycie jest
nieustanną wędrówką. Jeden etap się kończy, następny
zaczyna. Ty też jesteś w drodze. Dużo wycierpiałeś i jak
Chloe trzymasz się od ludzi z daleka.
Wysoko uniósł brwi.
- Skąd wiesz...? - Ze zdumienia brakowało mu słów. Ta
kobieta zna go od kilku minut, a już go oszacowała. I to
trafnie.
- Ja widzę, co nosisz w sercu. Opiekuj się Chloe. Ona
potrzebuje kogoś, o kogo mogłaby się troszczyć i kto dałby jej
to samo.
Zerknąwszy na chatę, w której została Chloe, zobaczył,
jak wynoszono generała.
- Co oni robią?
- Trzeba go przenieść, żeby Chloe mogła operować.
Gdyby był w złym stanie, nie pozwoliłaby go ruszać, ale nasz
generał wraca do zdrowia. - Spojrzała mu w twarz. - Jesteś
dobrym lekarzem. Uratowałeś naszego przywódcę, za co
jesteśmy ci wdzięczni z całego serca. Jest pan tu zawsze mile
widziany, doktorze Hill.
- Zbadam go.
- Nie ma potrzeby. Bel już to zrobiła, a on musi stąd
zniknąć. Tu nie jest bezpiecznie. Idź pomóc Chloe. -
Poklepała go po ramieniu. - Chodź. Musicie porozmawiać jak
lekarze.
Wewnątrz chaty zaszła zdumiewająca zmiana. W samym
jej środku stał namiot z prześcieradeł. Gdy Michael zajrzał do
ś
rodka, ujrzał nosze z Garym Western, nad którym pochylał
się Belhara. Chloe i Bel rozmawiały, stojąc nieopodal stolika z
miednicą.
Podszedł do nich i cicho odchrząknął. Chloe powoli się
odwróciła.
- Pomóc wam? - zapytał.
- Tak. Amputowałeś już kończyny dolne?
- Asystowałem przy takiej amputacji na stażu z ortopedii.
- To mi wystarczy. Ja będę operować, ty i Bel będziecie
asystować, a Belhara zajmie się znieczuleniem.
- Masz wszystko, co potrzebne? Przytaknęła.
- Instrumenty już się sterylizują i niedługo je dostaniemy.
Nie mógł wyjść z podziwu. Chloe ma wszystko pod
kontrolą i dokładnie wie, czego jej potrzeba.
- Będziesz mówiła po angielsku? - upewnił się.
- Najczęściej. Belhara nie najlepiej włada angielskim,
więc Miri podjęła się tłumaczenia. Dzięki temu będę mogła
skupić się na operacji, zamiast dwa razy powtarzać to samo w
różnych językach.
- To, co wy powiecie, ja powiem w moim języku -
wyjaśniła Miri. - I na odwrót. Różowo?
- Różowo? - zdziwił się, wywołując uśmiech na jej
twarzy.
- Zdarza mi się użyć niewłaściwego słowa - przyznała ze
skruchą. - Ale wyraz, który w naszym języku określa
pomyślność albo zadowolenie, najlepiej tłumaczy się jako
„różowo".
- Różowo. - Pokiwał głową z przekonaniem. - Podoba mi
się.
Chloe zaczęła myć ręce, a on wiedział, że jak wszyscy
chirurdzy, teraz przebiega myślami każdy etap operacji.
Obserwował ją z nieskrywanym podziwem. Być może nie
spotkał w swojej karierze kobiety tak oddanej, tak
skoncentrowanej na wszystkim, co robi. Chloe jest jednak
trochę spięta, więc od czasu do czasu mogłaby sobie nieco
pofolgować. Z drugiej strony, nie miała nic przeciwko temu,
kiedy się całowali. Tak, wtedy się rozluźniła i było to
niesamowite doznanie.
- Gotowy? - zapytała, gdy kończył mycie. - Będę mówić
przez cały czas - odezwała się - żeby wszyscy byli na bieżąco.
- Powiedziała to najpierw po angielsku, potem w dialekcie. -
Miri...
- Jestem tutaj, w kącie.
- Zawczasu przepraszam za to, że będę przeskakiwać z
jednego języka na drugi.
- Nie ma sprawy, Separ - odparła Miri. - Postaram się,
ż
eby wszyscy wiedzieli, co powiedziałaś.
- Byłaś rewelacyjna - oświadczył, gdy kilkadziesiąt minut
później przebierali się po zabiegu.
- Czyżby?
- Chloe, nie potrafisz przyjąć zasłużonej pochwały?
Wzruszyła ramionami.
- Nie przywykłam do pochwał. - W skupieniu
zdejmowała ubranie ochronne, a potem zaczęła robić skłony,
by rozciągnąć zmęczone mięśnie.
Michael pożerał wzrokiem jej kuszące kształty, a
jednocześnie miał sobie za złe, że tak się gapi na dopiero co
poznaną kobietę. Chwilę później usłyszał, że woła go Miri.
- Michael, idź na spacer z Chloe. Odetchnijcie świeżym
powietrzem, zanim się ściemni.
- Dzięki, ale musimy zostać przy pacjencie.
- Idźcie. Bel się nim zajmie. Ona jest bardzo dobra. -
Położyła mu rękę na ramieniu. - Zrób to dla Chloe. Ona musi
przystanąć i odetchnąć głęboko. Oboje nieźle dostaliście w
kość, a to nie koniec. Idźcie. śebyście po powrocie byli...
- Różowi? - zapytał z uśmiechem.
- Przygotowani.
Chloe wyszła z chaty. Przystanęła, widząc ich
rozpromienione twarze.
- Wydarzyło się coś ciekawego?
- Nie - odrzekła Miri. - Teraz musisz iść, Separ.
Zaprowadź Michaela nad wodę, żebyście spłukali z siebie
trudy dnia. To wam dobrze zrobi. Idźcie, a my będziemy
pilnować waszego pacjenta.
Chloe westchnęła, mimo że darzyła Bel bezgranicznym
zaufaniem. Uważała ją za najlepszą pielęgniarkę, z jaką miała
okazję pracować. Czuła też, że kąpiel w rzece bardzo by się jej
przydała. Za to dalsza obecność Michaela wcale nie była jej
potrzebna. Gdy w końcu rzuciła okiem na jego potargane
włosy i brudne ubranie, uznała, że i on powinien porządnie się
umyć. Sama pewno wygląda nie lepiej. Oczami duszy już się
widziała zanurzona po szyję w czystej chłodnej wodzie.
- Okej, chodźmy. - Ruszyła w stronę dżungli.
- Michael, pomóż jej się odprężyć - szepnęła na
odchodnym Miri.
- Jak? - mruknął. - Kłuje jak oset.
- Więc ją przeproś za to, że jesteś mężczyzną, a ona ci
przebaczy.
- Skąd ty to...?
- Idź już, zanim stracisz ją z oczu.
- Widzę, że już się zaprzyjaźniłeś z Miri - prychnęła, gdy
ją dogonił.
- Ona potrafi przejrzeć człowieka na wylot.
- Mnie to mówisz?
Rozważał w myślach słowa Miri. Tak, Miri ma rację.
Może nie wie dokładnie, co zaszło między nimi, ale chłód
Chloe jest bardzo wymowny.
- Lubicie się? - zapytał.
- Ona i Jalak są dla mnie jak rodzina.
- Często mieszkałaś w ich wiosce?
- Wiele razy. Jest usytuowana w samym sercu wyspy,
więc przychodzą tu ludzie z innych wiosek. Jeśli dzieje się coś
niedobrego na większą skalę, Pacific Medical Aid wysyła
ekipę do innej wsi, ale tutaj czuję się jak u siebie.
- A teraz musisz ich opuścić. Domyślam się, że za
każdym razem te pożegnania są bardzo przykre.
- Tak - odpowiedziała przez ściśnięte gardło. Dlaczego on
musi być taki miły i rozumiejący? Lepiej by się czuła, gdyby
się pokłócili. Mogłaby wtedy go unikać.
- Kiedy byłaś tu po raz ostatni?
- Przedwczoraj.
- I stąd wyjechałaś na lotnisko?
- Tak.
- Tu miałaś poradnię?
- Nie. Tutaj była nasza baza, z której wychodziliśmy do
dwóch innych wiosek.
- Użyłaś liczby mnogiej? Gdzie są ci inni?
- Przenieśli się na południe i tam założyli nową bazę.
- To tak wygląda życie z PMA?
- Mnie się podoba - rzuciła urażonym tonem. Michael
uśmiechnął się pod wąsem.
- Wcale nie powiedziałem, że źle się żyje z Pacific
Medical Aid - bronił się. - Po prostu inaczej, niż sobie
wyobrażałem.
- To dlaczego się zgłosiłeś?
- Bo mi się wydawało, że zdobędę nowe doświadczenia.
- Które będą ładnie wyglądały w twoim życiorysie.
- Nie zależy mi na ładnym życiorysie.
- To na czym ci zależy? - Zatrzymała się i popatrzyła mu
głęboko w oczy. - Dlaczego znalazłeś się na pokładzie tego
samolotu?
-
Jako
pierwsze
zadanie
PMA
poleciła
mi
przetransportować chorego VIP - a do Australii.
- A potem?
- Gdyby uznano, że się sprawdziłem, miałem być
skierowany z powrotem na Tarparnii albo do Papui - Nowej
Gwinei. Myślę, że kiedyś poznam ich werdykt.
- No dobrze, ale skoro nie zależy ci na ładnym akapicie w
ż
yciorysie, to po co się zgłosiłeś?
- A ty po co?
- śeby nieść pomoc potrzebującym. śeby zmieniać świat.
- I uciec od przeszłości? Wysoko uniosła głowę.
- Tak jak ty?
- Ja od niczego nie uciekam. Ja... cieszę się życiem.
- Używasz życia w sercu dżungli w kraju objętym wojną
domową? Interesujące. - Mimo to ją zaintrygował. Chęć
czerpania z życia pełnymi garściami jest godna pochwały, ale
coś musiało go do tego pchnąć. Coś dużego. Śmierć ojca?
Szli dalej w milczeniu, wypatrując na błotnistej ziemi
bardziej osuszonych miejsc. W pewnej chwili Chloe
pośliznęła się, tracąc równowagę. Błyskawicznie złapał ją w
ramiona.
Przez moment stali w bezruchu i patrzyli sobie w oczy.
Oboje byli świadomi tego przerażającego iskrzenia, ale
należało najpierw sprawdzić, czy jest między nimi choć
odrobina sympatii.
- Co znaczy „Separ"? - Jego oddech musnął jej policzek.
Od kiedy pocałował ją tego ranka, marzyła, by znowu znaleźć
się w jego objęciach.
Nie uśmiechała się, porażona pożądaniem, które
wyczytała w jego wzroku.
- To kamień szlachetny. Nigdy go nie widziałam, ale
podobno bardzo piękny.
- Miri słusznie tak cię nazywa.
- Uważasz, że jestem piękna? - zapytała przez ściśnięte
gardło.
- Nie udawaj. Dobrze wiesz, że jesteś piękna.
Była to dla niej nowość. Od wielu lat nikt nie podziwiał jej
urody, a teraz sprawiło jej to dużą przyjemność. Zapamięta to
do śmierci.
- Michael, co się dzieje między nami?
- Nie zadawaj mi pytań, na które nie potrafię
odpowiedzieć.
- Nie potrafisz czy nie chcesz? - Milczał. - To bardzo
proste pytanie.
- Ale odpowiedź nie jest prosta. A ty co o tym myślisz?
- Nie wiem. - Zmieszana przymknęła powieki. Wziął
głęboki wdech, ale gdy ona otworzyła oczy, nie był w stanie
dłużej walczyć z instynktem.
- Jedyne, czego teraz jestem pewien na sto procent, to to,
ż
e muszę cię znowu pocałować.
Odetchnęła z ulgą.
- Co cię powstrzymuje?
Ze zdumienia szeroko otworzył oczy.
- Chyba nic.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Odkrycie, że jej ciało potrafi tak reagować, wprawiło ją w
zdumienie. Pocałunek tego mężczyzny sprawiał, że poczuła
się kobieca i wartościowa. Do tej pory nie miała o tym
pojęcia. Dopiero Michael jej to uprzytomnił. Podobne
doznania ogarnęły ją, gdy całowali się po raz pierwszy i
dlatego nie życzyła sobie, by to się powtórzyło. Teraz jednak
wcale nie chciała tego przerywać.
Od czasu tamtego pocałunku działała wbrew sobie, ale
teraz dała się ponieść namiętności. Pójdzie na całość.
Wsuwając mu dłonie pod koszulę, tęsknie westchnęła.
Tak powinno być zawsze. Tak jak teraz. Ta myśl ją
poraziła. Jak to się stało, że jej reakcje tak gwałtownie się
nasiliły? Przecież bardzo się starała zapomnieć o tych
doznaniach i emocjach. Już lata temu nauczyła się panować
nad swoimi myślami, a mimo to Michael stopniowo się w nie
wkrada... Co gorsza, bez jej przyzwolenia.
Wyrwała się z jego objęć i, ślizgając się, pobiegła przed
siebie błotnistą ścieżką. Patrzył na nią, nic nie rozumiejąc.
- Chloe, co się stało? - Ruszył za nią. - Powiedz.
Nie może. Nie wolno jej więcej tego robić. Ściągnie na
siebie jeszcze większy ból, bo ku swojemu bezgranicznemu
zdziwieniu zaczyna ufać temu mężczyźnie. I naprawdę go
lubi, a to bardzo ryzykowne.
- Powiedz mi chociaż, jak daleko do tej rzeki.
- Niedaleko.
Dobrze, że się do niego odzywa, ale nie wiadomo, czy
zechce rozmawiać o tym, co się dzieje między nimi.
Wkrótce stanęli na brzegu rzeki. Zdziwiło go, że pomimo
ulewy, która trwała przez całą noc, rzeka nie wyglądała na
wezbraną.
Gdy wspinali się na skały, Chloe bacznie uważała, by się
nie pośliznąć i znowu nie wylądować w ramionach Michaela.
Zatrzymała się nad otoczonym głazami jeziorkiem, w którym
biło naturalne źródło. Stanął obok niej.
- Pięknie tu - powiedział.
Spadło na nich kilka kropli deszczu, więc na trzy cztery
podnieśli głowy do góry, po czym spojrzeli po sobie.
- Chloe, musimy porozmawiać. Odwróciła się do niego
plecami.
- Nie teraz, Michael. W tej chwili chcę się wykąpać i
oczyścić.
Jak należy to rozumieć: dosłownie czy w przenośni?
- W porządku. - Gdy zaczął rozpinać koszulę, odwróciła
na niego spojrzenie. I popełniła karygodny błąd. Nie powinna
była tego robić, ale już nie potrafiła oderwać od niego wzroku.
Zapragnęła go dotykać, czuć pod palcami gładkość jego ciała.
Oblizała wargi. Wiedziała, że on ją obserwuje, ale to tylko
wzmogło napięcie między nimi.
- Chloe, nie patrz tak na mnie.
- Dlaczego?
- Bo przez to coraz bardziej cię pragnę.
- Ty mnie pragniesz?
- Tak.
- Ale to jest wykluczone.
- I oboje o tym wiemy. Nie chcemy tego, ale to istnieje,
Chloe. I nasila się z każdą chwilą.
Omiotła wzrokiem jego tors.
- Tak, wiem. - Lata temu przysięgała sobie, że już nigdy
nie wystawi się na cierpienie. Kochała Craiga, ale los jej go
odebrał. Kochała Nate'a, ale i on odszedł. Nie wolno jej
przywiązywać się do Michaela, bo wynikną z tego same
problemy, znowu podda się emocjom. Nie chciała nikogo
darzyć uczuciem, bo konsekwencją tego jest tylko rozpacz i
ż
al. Poza tym Michael już ją ostrzegł, że małżeństwo go nie
interesuje, co całkiem jej odpowiada. Mimo to w jego
ramionach zapominała o całym świecie. Jakby potrafił
odgrodzić ich od przeszłości i przyszłości, jakby żyli tylko
bieżącą chwilą. To było najgroźniejsze.
- Chloe... - Położył jej rękę na ramieniu. Popatrzywszy w
dół, zobaczyła jego bose stopy umazane błotem i upstrzone
kawałkami traw. - Chloe, porozmawiajmy. Musimy jakoś to
rozwiązać.
- Nie mogę - wyszeptała.
- Boisz się swoich uczuć?
- Nie.
- Kłamiesz. I przez to wyrządzasz sobie największą
krzywdę. Ja też próbowałem się okłamywać, więc wiem, że to
się nieodmiennie źle kończy.
- Z jakiego powodu się okłamywałeś? Wypytujesz mnie,
ż
eby nie mówić o sobie.
- Chcę z tobą porozmawiać o tym, co się dzieje między
nami. Nic więcej. Może, jak ubierzemy to w słowa, będzie
nam łatwiej to pojąć i się temu oprzeć. Uczciwie przyznaję, że
kiedy cię obejmuję, zapominam o bożym świecie. Nie
rozumiem tego, nie chciałem tego, ale to jest. Udawanie, że
nic między nami nie ma, tylko pogorszy sytuację.
To prawda, ale ona nie umie mówić o swoich uczuciach.
Nawet gdy była z Craigiem, to on sterował jej uczuciami.
Kiedy wykryto u niego raka, przestali rozmawiać, a on zaczął
się przed nią zamykać, skazując ją na domysły.
Michael zdejmował spodnie, a po chwili stanął przed nią
w bokserkach. Spoglądał na nią wyzywająco, a jej aż dech
zaparło.
- Widzisz? Potrafię się przyznać, jak bardzo mnie
pociągasz, ale wiem, że nie możemy posunąć się dalej, bo to
grozi katastrofą. Proponuję, abyśmy zachowali dystans,
dopóki sobie nie wyjaśnimy, co się dzieje. - Michael ruszył na
skraj skały, po czym skoczył do wody.
Zniknął jej z oczu.
A ona dalej stała. Czego chce? Tak szczerze. śeby
Michael zniknął z jej życia? Patrzyła na rozpływające się kręgi
na wodzie. Lubi, jak on jest blisko. Lubi emocje, które w niej
budzi. Nawet za bardzo. I to jest problem. Od kiedy się rozbili,
zdarzyło się to już kilka razy. Jak ona ma się skoncentrować,
skoro przez cały czas myśli tylko o nim?
Ś
ciągnęła brwi, bo Michael się nie wynurzał. Pospiesznie
zaczęła się rozbierać. Gdy uprzytomniła sobie, że z powodu
deszczu woda w rzece stała się mętna, serce podskoczyło jej
do gardła. Michael mógł się zaplątać w jakieś podwodne
korzenie. Już miała skoczyć, gdy dostrzegła jego głowę. No,
nic mu się nie stało, ale dlaczego tak się nim przejmuje?
Skoczyła ze skały.
Czy Michael ma rację, upierając się, że rozmowa w
czymkolwiek im pomoże? Jak na ludzi, którzy twierdzą, że nie
są zainteresowani sobą nawzajem, mają ogromne trudności z
trzymaniem rąk przy sobie. Stwierdziwszy, że Michael
pociąga ją z każdą godziną coraz bardziej, uznała, że lepiej o
tym nie myśleć.
Zanurkowała, a gdy wynurzywszy się, go nie dostrzegła,
ponownie ogarnął ją niepokój. Chwilę potem znowu go
zobaczyła. Westchnęła. Ten facet ją wykończy.
Co ona w nim widzi?
Płynie teraz do brzegu. O, wychodzi. Ależ on jest
zbudowany... Od razu widać, że bywa często w siłowni.
Gdy w końcu przeniosła spojrzenie na jego twarz,
zorientowała się, że ją obserwuje.
- Chloe?
Zabrzmiało
to
jak
pieszczota,
pieszczota,
której
pragnęłaby doświadczać do końca swoich dni.
Wiedziała, o co ją prosi. W jego tonie brzmiała obietnica,
ż
e jej wysłucha, że chce razem z nią przedyskutować, co ich
łączy. O, jak bardzo by chciała spełnić jego życzenie.
Zamknęła oczy, by przerwać ten kontakt.
Kiedy je otworzyła, wkładał spodnie, dając jej do
zrozumienia, że i ona powinna wyjść z wody. Nie patrząc na
niego, wdrapała się na brzeg, podeszła do swoich rzeczy i
zaczęła się ubierać. Zastanawiała się, czy on przygląda się jej
z takim samym zaciekawieniem jak ona jemu, ale sama ta
myśl sprawiła, że jej oddech niebezpiecznie przyspieszył.
Trudno włożyć mokre ubranie na mokre ciało. Spodnie
wciągnęła bez problemów, ale nie mogła poradzić sobie z
topem, który zrolował się jej pod łopatkami.
- Pomogę ci. - Nie zauważyła, kiedy do niej podszedł.
Rozprostowując top, parokrotnie niechcący dotknął jej
pleców, przyprawiając ją o drżenie. W końcu wygładził top,
po czym położył dłonie na jej biodrach. Czuła ciepło bijące od
niego i modliła się, by dane było jej wytrwać.
Po chwili zaczął zataczać palcami niewielkie kręgi,
masując jej krzyż. Opuściła powieki. Daje jej kolejną szansę,
czy po prostu nie potrafi się powstrzymać?
Przyciągnął ją do siebie tak, że plecami oparła się o jego
tors. Ten kontakt sprawił, że przeszył ją dreszcz, a on bez
ostrzeżenia zaczął obsypywać pocałunkami jej ramiona i
szyję.
- Chloe - wyszeptał.
Gdy
pomyślała,
ż
e
jest
gotowa
na
wszystko,
niespodziewanie odsunął ją od siebie.
Zachwiała się i odwróciła, by zajrzeć mu w oczy. Kipiały
pożądaniem.
- Wystarczy - powiedział zmienionym głosem, po czym
sięgnął po buty i zaczął schodzić z kamieni.
Patrzyła za nim z niedowierzaniem. Czy rzeczywiście jest
gotowa poddać się temu, co jest między nimi? Michael chyba
ma rację. Powinni porozmawiać oraz zachować dystans.
Opracować jakiś plan i się go trzymać. On nie chce się wiązać,
ona również. To proste, prawda?
Zebrała swoje rzeczy i ruszyła za nim w stronę ścieżki
prowadzącej do wioski. Z daleka zobaczyła, że siedzi na
powalonym pniu i wkłada skarpetki oraz buty. Przysiadła
obok i zrobiła to samo. Kiedy skończyła, wstał. Szli w
milczeniu. Zastanawiał się w duchu nad tym, co różniło ich
marsz nad rzekę od drogi powrotnej. Muszą się skupić i nie
zwracać uwagi na więź, która zaczyna ich łączyć.
Już w wiosce podszedł do nich Jalak.
- Rozmawiałem z Pacific Medical Aid. Za dwa dni
przyleci tu nowy samolot.
Chloe westchnęła. Ta wiadomość wcale jej nie ucieszyła.
- Dziękuję, Jalak.
- To nam pozwoli przewieźć Westa i generała w
spokojniejsze rejony - zauważył Michael.
- Generała nie ma - oznajmił Jalak.
- Co takiego? - zapytali chórem.
- Generał i jego par'machkai odeszli. Wiedzą, że tu jest
niebezpiecznie. Teraz generał jest w bezpiecznym miejscu.
- Ale ja muszę go zbadać! - zaprotestował Michael. -
Przeszedł poważną operację.
- Przecież go zreperowałeś.
- Tak, zreperowałem, ale on może dostać infekcji...
- Stało się. - Jalak stanowczym gestem położył mu rękę
na ramieniu.
- West został? Czy też go gdzieś wynieśliście? - Michael
nie krył sarkazmu. On stara się ratować czyjeś życie, a oni
ignorują jego zalecenia.
Jalak sprawiał wrażenie speszonego.
- On jest tutaj - powiedział, wskazując na chatę, w której
Chloe operowała pilota.
- Całe szczęście - mruknął Michael, kierując się do chaty.
Chloe zaś uznała za stosowne uspokoić Jalaka.
- Michael nie orientuje się w sytuacji na Tarparnii -
wyjaśniła. - Aleja rozumiem jego zdenerwowanie.
- Jak generał zachoruje, wie, że wy tu jesteście. Ale on
będzie zdrowy.
- Wiem. - Serdecznie go uścisnęła. Podeszła do nich Miri.
- Odświeżająca kąpiel? - zapytała, kładąc jej rękę na
ramieniu.
- Tak.
- Mam dla was czyste ubranie. Chodź ze mną.
Poprowadziła Chloe do chaty tuż obok szpitala, w której
często nocowali pracownicy PMA. Zgodnie z tradycją była to
jedna duża izba, w której mieścił się stolik z miednicą oraz
półki z naczyniami kuchennymi, ręcznikami, kocami i
prześcieradłami. Był tu też stół i krzesła, przez co miejsce do
spania było bardzo ograniczone. Na podłodze leżały obok
siebie dwie maty, a na nich suche ubrania.
- Dziękuję ci - powiedziała Chloe.
- Ty go lubisz, prawda? - zapytała Miri, nie odrywając od
niej wzroku.
- Kogo?
- Separ, mnie nie oszukasz.
- Sama nie wiem. - Chloe westchnęła.
- Ale go lubisz. - To było stwierdzenie.
- Tak, ale nie chcę.
- Dlaczego?
- Bo jest uparty, bezczelny i samolubny.
- Naprawdę? A może mówisz tak tylko dlatego, żeby się
bronić? On potrzebuje twojej pomocy, a ty też powinnaś mu
pozwolić, żeby tobie pomógł.
- Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Miri uśmiechnęła się
wyrozumiale.
- Każdy potrzebuje pomocy, żeby zakończyć swoją
wędrówkę.
- Moja wędrówka dobiega końca?
- Jeśli tego zechcesz...
Chloe czuła się kompletnie wyczerpana.
- W głowie mi się mąci - westchnęła.
- Przebierz się, zjedz coś, a potem idź spać. Ja idę po
Michaela.
Zdejmując mokre spodnie i top, starała się nie myśleć o
pieszczocie jego rąk. Nie, nie teraz. Teraz musi się pospieszyć,
bo on zaraz tu wejdzie. Wkładając barwną spódnicę, dzieło
jednej z tutejszych kobiet, poczuła, że także w jej duszy
zachodzi zmiana.
Michael budzi w niej doznania, o których dawno
zapomniała. Zostały pogrzebane razem z Craigiem. Nie
bardzo wiedziała, co teraz do niego czuje, ale też nie miała
wyrzutów sumienia, których tak bardzo się obawiała. Po
ś
mierci męża przysięgła sobie, że już nie pokocha żadnego
mężczyzny. Wydawało się jej, że oznaczałoby to złamanie
przysięgi małżeńskiej, ale teraz zrozumiała, że to nieprawda.
Ś
mierć oddzieliła ją od Craiga, sprawiła, że przestała być
kobietą zamężną, a to oznacza, że nie ma nic złego w tym, że
coś czuje do Michaela.
On chce zrozumieć, co to jest, po to, by się przed tym
bronić, ale ona wcale nie jest przekonana, że powinni się
opierać. Przerażająca myśl.
Usłyszała skrzypienie schodów, więc pospiesznie zapięła
bluzkę i przegarnęła palcami mokre włosy. Dlaczego on nie
wchodzi?
- To ty, Michael?
- Jesteś tam?
- Chcesz wejść?
- A mogę? Miri powiedziała, że się przebierasz.
Uśmiechnęła się do siebie. Tego się po nim nie spodziewała.
- Jestem już ubrana.
Na jej widok oniemiał z zachwytu. Kiedy pytał, czy może
wejść, powinna mu tego zabronić. Największe wrażenie
zrobiły na nim jej rozpuszczone włosy, które do tej pory były
ś
ciągnięte gumką. Ciągle nie wiedział, jak interpretować ich
wzajemną fascynację, ale czuł, że nigdy nie będzie miał dosyć
Chloe Fitzpatrick.
- Ja już... - wyjąkała. - Miri... przyniosła ci nowe rzeczy. -
Z jednej strony wolałaby, żeby tak na nią nie patrzył, z drugiej
nie chciała, aby przestał.
Wsunęła stopy w ręcznie zrobione mokasyny i obeszła go
wielkim półkolem. Michael stał pośrodku izby z zaciśniętymi
pięściami, by jej nie dotknąć.
Zatrzymała się przy wyjściu.
- Powinny na ciebie pasować - powiedziała. - Miri zebrała
sporą kolekcję rzeczy pozostawionych przez chłopców z
PMA. - Obrzuciła go spojrzeniem. - Kilku z nich jest twojej
budowy. - Odwróciła się, by znowu nie stracić jasności
myślenia.
- Dzięki. - Odczekał, aż ucichną jej kroki. Potem policzył
do dwudziestu i dopiero wtedy otworzył oczy i się
zrelaksował. Co ona ma w sobie? Nie zdaje sobie sprawy, jak
na niego działa? Pospiesznie przebrał się w czyste dżinsy i
koszulę. Znalazły się nawet buty! Poczuł się jak w raju.
Gdy wyszedł z zawiniątkiem brudnych ubrań, niemal od
razu, już na schodkach, wpadł na Chloe.
- Michael, to ty?! - zawołała, nie kryjąc podziwu. W
przyciasnych dżinsach i niedopiętej koszuli prezentował się
jak młody bóg.
Przez tych kilka minut, kiedy się nie widzieli, jej włosy
zdążyły wyschnąć i teraz lekko sfalowane opadały jej na
ramiona. Nie mógł się powstrzymać, by ich nie dotknąć.
- Jesteś oszałamiająco piękna.
W odpowiedzi oblizała wargi, jakby domagając się
pocałunku, ale on opuścił dłoń i odsunął się. Tak należy
postępować. Trzeba zachować dystans.
- Gotowy? - zapytała.
- Na co?
- Zjadłbyś coś?
- Zdecydowanie tak.
- Zostaw te rzeczy przy wejściu. Ktoś się nimi zajmie. -
Zeszła na trawę. - Tędy.
Szli w pewnej odległości od siebie. Jeśli uda się im
trzymać od siebie z daleka przez dwa najbliższe dni, - znajdą
się w Australii i każde pójdzie swoją drogą, co pozwoli im
otrząsnąć się z tego zauroczenia. Jeśli nie, to ona zwariuje.
- Byłaś u Westa?
- Tak. Wszystko w porządku.
- Nie spodziewałbym się komplikacji. Przeprowadziłaś
operację wzorowo.
- Dzięki. - Z godnością przyjęła tę pochwałę.
- Powinnaś zostać chirurgiem. Dobrze ci to wychodzi.
- Są inne rzeczy, które też dobrze mi wychodzą.
- Nagle zorientowała się, że mogło to zabrzmieć jak
aluzja. - Zawodowe - dodała pospiesznie.
- Zrozumiałem, co miałaś na myśli. Westchnęła.
- Czy już zawsze wszystko, co powiemy, będzie
dwuznaczne?
- To nie jest wykluczone. - Uśmiechnął się krzywo. - Nie
zaprzątajmy sobie tym głowy.
- Słusznie. - Wskazała na jedną z większych chat.
- Tutaj przygotowano dla nas posiłek.
Wewnątrz już czekał na nich Jalak oraz Miri. Jalak
szerokim gestem zaprosił ich do nieociosanego pnia drzewa
zastawionego owocami, zimnym mięsem, chlebem i innymi,
dla Michaela tajemniczymi, smakołykami.
- Jupoypu 'na 'wl'vaD - powiedział, nisko się kłaniając. -
Uczta godna królów.
- Nie jesteśmy królami - roześmiała się Chloe, sięgając po
owoc z pomarańczową skórką, kształtem przypominający
jabłko. - Ale nie będziemy narzekać.
Michael nie mógł się zdecydować, od czego zacząć.
- Serdecznie wam dziękuję - powiedział, na co oboje
nisko pochylili głowy, po czym ruszyli do wyjścia.
- Zostawiamy was samych - oznajmiła Miri. Michael
zerknął na Chloe, która wzruszywszy ramionami, ugryzła
owoc.
- Pyszne - szepnęła.
- Fantastyczny poczęstunek - przyznał.
- Oni są bardzo gościnni.
- Widzę. Co powiedział Jalak? Kiedy odezwał się w
dialekcie. - Z zapałem kosztował wszystkiego, co przed nim
postawiono. Jeszcze nigdy jedzenie tak mu nie smakowało.
Ostatni raz jadł na pokładzie samolotu z Sydney, więc ten
posiłek spadł mu jak manna z nieba.
- To takie powiedzenie zarezerwowane dla najbliższych -
odparła, przełykając kęs mięsa. - Znaczy tyle co „dla moich
kochanych przyjaciół".
- Ładne.
- Też tak uważam.
- Rozumiem już, dlaczego tak ci się tutaj podoba.
Uśmiechnęła się.
- On są naturalni. Bezpośredni. Jeśli między dwoma
wioskami powstanie konflikt, zwołuje się naradę, żeby
problem rozwiązać.
- Rządzi tu Jalak i Miri?
- Jalak jest wodzem.
- Można tu zapomnieć, że jest jeszcze cały świat.
- Bez trudu.
- Rozumiem też, dlaczego nie masz ochoty wracać do
Australii. Taki powrót do cywilizacji może być bardzo
nieprzyjemny.
- Tam panuje nieustanny hałas.
- Skoro jesteś tu taka szczęśliwa, to trudno nazwać to
ucieczką. - Popatrzył na nią sponad szklanki, a ona
wytrzymała jego spojrzenie. - Pytałaś mnie, czy od czegoś
uciekam, a ja temu zaprzeczyłem.
- Ale jednak uciekasz?
- Staram się zapanować... - zaczął powoli.
- Nad swoim życiem?
- Tak.
- Osoby, którym jest to potrzebne, zazwyczaj sporo
przeszły.
- Tak, masz rację. Inni nawet nie zdają sobie sprawy z
tego, jak mało od nas zależy.
- Na przykład śmierć twojego ojca?
- Poniekąd.
- Chorował?
- Tak, nowotwór. - Sięgnął po truskawkę. - W
dzisiejszych czasach taka informacja nie robi na nas wrażenia,
prawdopodobnie dlatego, że każdy zna lub słyszał o kimś
takim.
- Tak. To może być członek rodziny, przyjaciel, znajomy
znajomego...
- Albo sam to przeszedł. - Odwrócił wzrok. Chloe nagle
zrobiło się gorąco.
- Miałeś raka?
- Tak.
- A jednak jest coś, co nas łączy. Ofiary raka. Witaj w
dwudziestym pierwszym wieku.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Tej nocy spali jak zabici, ale po przebudzeniu Michael
stwierdził, że bolą go plecy oraz lewa ręka. Pomyślał, że to
dlatego, że nie jest przyzwyczajony do spania na macie
uplecionej z trawy. Wprawdzie wieczorem Chloe położyła na
niej kilka koców, by mu było miękko, ale on i tak był
przekonany, że ma siniaka na kości biodrowej.
Kiedy spróbował poruszyć lewym ramieniem, nie poczuł
go. Otworzył więc oczy i natychmiast zrozumiał, co sprawiło,
ż
e ręka mu ścierpła. To Chloe użyła jego ramienia jako
poduszki, a jego w roli termofora.
Leżała plecami do niego, ale tak, by go nie dotykać.
Oddychała miarowo.
Nie chciał się ruszać, ale ból ramienia spowodowany
brakiem dopływu krwi stawał się coraz bardziej dokuczliwy.
Postara się zrobić to tak, żeby jej nie obudzić.
Po tym, gdy wspomniał o raku, zmienili temat na lżejszy,
a nim poszli spać, zbadali Gary'ego Westa. Nie mieli strojów
nocnych, więc położyli się w tym, w czym stali. Michaelowi
przeszkadzała zasnąć świadomość, że tuż obok leży Chloe, ale
w końcu zmogło go zmęczenie.
Znalazł się na niebezpiecznym gruncie. Od lat wmawiał
sobie, że z powodu choroby nie wolno mu wiązać się z żadną
kobietą. Nowotwór zmienił jego życie. Teraz dowiedział się,
ż
e także życie Chloe.
To daje im temat do rozmów, łączą ich podobne emocje,
bo choroba oddziałuje na uczucia, zmienia poglądy i
perspektywę. Bardzo przeżył, kiedy chorobę Hodgkina
wykryto u jego ojca, ale kiedy lekarze uparli się, żeby i jego
przebadać, i także u niego ją zdiagnozowali, aczkolwiek w
bardzo wczesnym stadium, świat mu się zawalił.
Na co chorował mąż Chloe? Na którego raka? Pewnie w
bardzo zaawansowanym stadium. Chloe musiała być bardzo
młoda, wychodząc za mąż. Śmierć ukochanego pozostawia u
młodej osoby poważne blizny. Powiedziała mu wczoraj, że ma
trzydzieści dwa lata i od czterech lat pracuje dla PMA.
W trakcie tej rozmowy wyczuł, że Chloe nagle się
zaniknęła, jakby nie chciała poruszać jakiegoś tematu. Trudno
do niej dotrzeć, ale też i on sam nie lubił opowiadać o swojej
przeszłości. Mimo to darzył ją ogromnym szacunkiem. Nie
tylko jest świetnym lekarzem, ale także wspaniałym
człowiekiem, który zamiast zamknąć się w sobie i wycofać z
ż
ycia, wybrał pracę z Pacific Medical Aid.
Szkoda, że jego motywy nie były takie szlachetne.
Podpisując trzymiesięczną umowę z tą organizacją, myślał
tylko o adrenalinie i mocnych wrażeniach. Teraz, po paru
dniach w dżungli, zauważył, że po raz kolejny jego spojrzenie
na świat uległo zmianie. A może patrzy na wyspę i tubylców
oczami Chloe? Ona kocha to miejsce, a miejscowi kochają ją.
Dla niej to nie tylko praca, a to zasługuje na jego podziw.
Jęknął cicho, czując, że już dłużej nie może tak leżeć. Ze
ś
ciągniętymi brwiami ostrożnie uniósł jej głowę, usiłując nie
zwracać uwagi na jej jedwabiste włosy. Dlaczego ona jest taka
piękna?
Zamruczała, po czym odwróciła się na drugi bok tak, że
teraz leżała do niego przodem. Masował ścierpnięte ramię,
wpatrzony w jej twarz.
- Mmm. Michael.
Uśmiechnął się, dumny, że zaistniał w jej snach, i
władczym gestem położył rękę na jej biodrze. Otworzyła
oczy, a on ujrzał w nich strach zamiast rozleniwienia.
- Wąż - wyszeptała przerażona.
- Nie. Dzisiaj nie ma węży - odparł łagodnym tonem. - To
moja ręka - dodał lekko speszony.
- Twoja ręka... - Jeszcze dobrze się nie obudziła. - Nie
wąż?
- Na pewno nie wąż.
- Twoja ręka?
- Tak. Przeszkadza ci?
- Mmm... chyba nie. Jeżeli to nie wąż... To chyba dobrze,
prawda? - Nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Wczoraj
obudziła się w jego ramionach, ale wymusiła to sytuacja.
Teraz znowu obudziła się tak blisko niego.
Z jednej strony było jej głupio, że pierwszą rzeczą, która
przyszła jej do głowy, był wąż, z drugiej, było jej przyjemnie,
ż
e jest to jego ręka.
Ona kaszlnęła, on chrząknął, po czym oboje się
roześmiali, przez co napięcie między nimi zmalało.
- Chyba pora wstać i zbadać Westa - powiedziała w
końcu.
- Uhm. Ale jest tak... miło. Podniosła na niego wzrok.
- Tak, bardzo miło.
- Lubię cię obejmować, Chloe.
- I na tym polega problem. - Zastanawiała się, dlaczego na
wzmiankę o zmianie pozycji zrobiło się jej smutno. Może
dlatego, że nie wiadomo, kiedy to się powtórzy, a może
dlatego, że coś w niej się zmieniło i zaczęła powoli żegnać się
z przeszłością.
W pewnej chwili rozległ się tak potężny hałas, że zerwali
się z miejsca. O mało nie zderzyli się głowami.
- Co to było?! - zapytał.
Oboje nasłuchiwali w napięciu, aż do ich uszu doleciał
dziecięcy śmiech. Opadli na maty.
- Chloe, co to było? - powtórzył.
- W dżungli wiadomości rozchodzą się lotem błyskawicy.
- Jak mam to rozumieć?
- śe mamy gości.
Znieruchomiał, przypominając sobie o wrogach generała.
- Oczekiwanych?
- Tak. - Uśmiechnęła się promiennie. - Ludzie się
dowiedzieli, że w tej wiosce są lekarze.
- Przyszli po poradę? Tak to się normalnie odbywa?
- Czasami tak. Najczęściej przyjmuje to formę bardziej
zorganizowaną, zwłaszcza w trakcie akcji szczepień -
wyjaśniła.
- A ten łoskot?
- To dzieci.
- Dzieci robią taki hałas?
- Tłuką kijami o pień drzewa. To taka zabawa.
- Dlaczego dzieci są na nogach o tak wczesnej godzinie?
- śeby powitać kolegów z sąsiednich wiosek.
- Aha, rozumiem. - Podszedł do okna. Rzeczywiście, na
placu aż się roiło od ludzi.
Stanęła obok niego, jednocześnie palcami rozczesując
włosy. Spojrzał na nią akurat wtedy, kiedy przymknęła
powieki i odrzuciła w tył głowę.
- Chloe, nie rób tego - jęknął.
- Czego? - Skrzywiła się, trafiając na kolejny kołtun.
- Nie mogę się pohamować. - Zachłannie zamknął jej usta
pocałunkiem.
Zdumiona popatrzyła na niego, po czym splotła mu ręce
na szyi, przekonana, że to jest to, czego pragnie, że chce
poczuć się jak młoda kobieta godna pożądania.
Odsunął się.
- Przepraszam, Chloe. Wiem, że nie powinienem tego
robić.
Położyła mu palec na wargach.
- Nie mów nic. Rozumiem.
- Naprawdę? Więc mi to wytłumacz. Nadal sobie tego nie
wyjaśniliśmy. Musimy to zrobić.
- śebyśmy zrozumieli? - zapytała. - Wątpię, czy to
cokolwiek zmieni.
- Na pewno zmieni. Musi.
- śebyś mógł odzyskać kontrolę?
- Tak.
Z potarganymi włosami, rękami w kieszeniach dżinsów i
boso wyglądał rozkosznie.
- Nie da się kontrolować wszystkich aspektów życia.
- Ale można próbować.
- Dlaczego?
- Powiedziałem ci wczoraj, że miałem raka. Ta choroba
sprawia, że nie ma się żadnego wpływu na własne życie,
choroba dyktuje metody leczenia, rozporządza twoim czasem,
twoimi pieniędzmi. Odbiera człowiekowi prawo wyboru i
radość życia.
- I dlatego próbujesz odzyskać kontrolę, możliwość
wyboru, chęć życia. - Nareszcie zrozumiała niektóre jego
wcześniejsze
zachowania;
arogancję,
protekcjonalizm,
potrzebę rozumienia wszystkiego.
- Ty tego nie czujesz? Rak odmienił także twoje życie.
Może nie bezpośrednio, czego tobie ani nikomu innemu nie
ż
yczę, ale jak to możliwe, że nie brakuje ci poczucia, że masz
kontrolę?
- Do pewnego stopnia zależy mi na tym, ale nie jest to
moją obsesją.
- A co jest?
Zastanawiała się, czy może mu zaufać. Postanowiła
zaryzykować.
- Przetrwanie - powiedziała cicho.
- A życie? Czerpanie z życia całymi garściami.
Przetrwanie i nic więcej?
- Na razie tak. Chyba. - Tak, słuszność jest po jego
stronie. Od kiedy go poznała, czuje, że od lat walczy właśnie o
to, o przetrwanie, i w tej dziedzinie stała się mistrzynią.
Dopiero w jego ramionach, pod wpływem jego pocałunków,
zaczęła sobie uzmysławiać, ile traci z życia. Ale już zaczęła
się zmieniać, co napawało ją strachem, ale i radością.
- Separ... - Usłyszeli glos Miri. - Michael? Chloe
zaprosiła ją do środka z wymuszonym uśmiechem na wargach,
wiedząc jednocześnie, że nie uda jej się zmylić Miri.
- Zapraszam do stołu. Mamy gości.
- Słyszeliśmy - odrzekła Chloe, wsuwając stopy w
mokasyny.
- Aha, dzieciaki. Lubią się bawić i hałasować. To dobrze.
W dzisiejszych czasach mają krótkie dzieciństwo.
Michael nadal rozmyślał nad tym, co sobie powiedzieli.
Za wszelką cenę musi zrozumieć, co do niej czuje. I
zapanować nad tymi emocjami. Tego ranka już dwa razy uległ
pokusie, by jej dotknąć, a obudzili się dopiero kwadrans temu.
Wchodząc do chaty, w której poprzedniego wieczoru
spożywali kolację, ucieszył się na widok tłumu biesiadników.
Odsuwając od siebie wszelkie myśli na temat ponętnej
koleżanki, sięgnął po talerz i podszedł do suto zastawionego
stołu.
Po posiłku razem z Chloe poszli do Gary'ego Westa.
- Jak przetrwał noc? - Chloe zwróciła się do Bel, która
zmieniała się przy pacjencie z Belharą.
- Trochę dobrze, trochę źle, ale ogólnie w porządku.
Chloe przetłumaczyła to na angielski, a Michael pokiwał
głową.
- Widzę, że dreny są w porządku - powiedział, uprzednio
sprawdziwszy kroplówkę.
Osłuchali pilota, zmierzyli mu tętno, ciśnienie oraz
temperaturę, po czym zadowoleni z wyników wyszli z chaty.
- Gdzie będą badani ci, co przybyli tu tak bladym świtem?
Wskazała na Jalaka i paru innych mężczyzn, którzy już
rozstawili kilka namiotów.
- Przy takich liczbach to jest najlepsze rozwiązanie.
- Skąd wiadomo, kto wejdzie pierwszy? Kto ma
pierwszeństwo?
- Tym zajmie się Miri. Ona przyśle ci pacjenta, a ty masz
go leczyć.
- Tak po prostu?
- Tak po prostu, a im prędzej się za to weźmiesz, tym
lepiej. Ty będziesz w jednym namiocie, ją w drugim, a
Belhara zajmie się oczyszczeniem ran i zakładaniem
opatrunków.
Podeszła do nich Miri.
- Będziecie mieli pełne ręce roboty. Już idę ich
poustawiać. - Oddaliła się raźnym krokiem.
- Ale ja nie zrozumiem, co oni do mnie mówią -
zaniepokoił się, gdy ruszyli w kierunku namiotów, do których
wnoszono miednice, wiadra i pudła z lekami. Panował taki
rozgardiasz, że Michael zaczął się zastanawiać, jak dużo czasu
zajmie im zbadanie wszystkich chętnych.
- O tym nie pomyślałam. Stale zapominam, że ty nie
znasz tego dialektu. Trzeba ci będzie przydzielić Miri albo
Jalaka w roli tłumacza..
- Kiedy zaczynamy? - zapytał, oglądając wyposażenie
namiotu, w którym miał pracować.
- W tej chwili - oznajmiła Miri, wprowadzając
pierwszego pacjenta.
- Ach tak. - Pospiesznie podszedł do miednicy z wodą,
ż
eby umyć ręce. Jego pierwszy pacjent miał około dwudziestu
lat i kawał drewna, który wystawał mu z łydki.
- Ciekawostka... - mruknął Michael, na co Chloe
zareagowała śmiechem.
- Powodzenia. - Wyszła.
Strumień pacjentów obojga płci i w różnym wieku zdawał
się nie mieć końca. Gdy w pewnej chwili Michael wyjrzał z
namiotu, doliczył się jeszcze dziesięciu potrzebujących.
Kiedy Chloe do niego zaszła, popijał zimną lemoniadę.
- Jak ty to robisz? - zapytał.
- śe przyjmuję tyle osób? - Przytaknął. - Biorę głęboki
wdech i pracuję. Przyszło ich dzisiaj całkiem sporo.
- Całkiem sporo?
- Normalnie tyle osób przyjmujemy w czwórkę albo
nawet w piątkę.
- Nie twierdzę, że nie lubię takich wyzwań oraz takiej
rozmaitości przypadków, ale to zdecydowanie gorsze od
stania przez cały dzień przy stole operacyjnym.
- Czyżby? Pozwolę sobie nie zgodzić się z tą opinią.
Uśmiechnął się.
- Pewnie dlatego ja jestem chirurgiem, a ty specjalistą
medycyny ratunkowej. Jestem wykończony. Ostatni raz byłem
tak zmęczony na stażu. Pokiwała głową.
- Wracamy do pracy. - Rzuciła na talerz skórkę
bananową, z rozbawieniem obserwując, jak Michael ze
zmęczenia nie ma siły wstać ze stołka. - Im prędzej
zaczniemy, tym prędzej skończymy.
- Widzę, że bawi cię mój brak kondycji - mruknął, gdy
rozchodzili się do swoich namiotów.
- Skądże. - Uśmiechnęła się bezczelnie. Nie mogła wprost
uwierzyć, jak lekko się czuje. Zazwyczaj, przyjąwszy tylu
pacjentów, odczuwała pewne znużenie, ale tym razem krótka
chwila wytchnienia spędzona z Michaelem dodała jej sił.
Teraz mogłaby stawić czoło całemu światu.
Jak on to robi? Potrafi przyprawić ją o dreszcz, rozbudza
w niej tęsknotę, kiedy indziej wyprowadza ją z równowagi i
złości, a teraz dzięki niemu poczuła się wyjątkowa oraz
mądra. Nazwał ją specjalistą medycyny ratunkowej, mimo że
wcale tak siebie nie postrzegała. Co więcej, umie pokazać jej,
ż
e jest kimś szczególnym.
Gdy kolejka chorych znacznie się skróciła, Michael
usłyszał rozdzierający kobiecy krzyk. Wychylił się z namiotu,
by zobaczyć, co się stało. Ujrzał starą kobietę z zawiniątkiem
na rękach, którą Miri pędem prowadziła do namiotu Chloe.
Uprzytomniwszy sobie, że w zawiniątku jest dziecko, ruszył w
tę samą stronę.
Chloe podniosła wzrok znad swojego pacjenta, a gdy od
Miri usłyszała wyjaśnienia, których Michael nie rozumiał,
zbladła. Domyślił się, że sytuacja jest dramatyczna.
Kobieta podała jej dziecko, a ona nagle znieruchomiała,
tępo wpatrując się w kilkumiesięczne niemowlę.
Zauważył, że dziecko nie oddycha. Spiorunował Chloe
spojrzeniem, zastanawiając się, dlaczego nic nie robi,
dlaczego stoi jak słup soli.
- Miri, kiedy dziecko przestało oddychać? - zapytał,
wyjmując maleństwo z rąk Chloe.
Położył je na stole, by sprawdzić drogi oddechowe, po
czym zastosował oddychanie usta - usta. Przez ten czas Miri
zasypała staruszkę pytaniami.
- Przed chwilą.
- Co się stało?
Miri, pocieszając kobietę, jednocześnie starała się
wydobyć od niej konkretne informacje.
- Chloe... - Podniósł na nią wzrok. - Podaj mi słuchawki.
Otrząsnęła się z transu.
- Badałam go parę dni temu, ale matka nie zgodziła się na
leczenie - wyjąkała.
- Tutaj?
- Nie, w sąsiedniej wiosce. - Chloe przysłuchiwała się
rozmowie kobiet.
- Matka nie zgodziła się na leczenie? Uświadomiłaś jej,
jak bardzo mały jest chory?
- Tak - mruknęła urażona jego oskarżycielskim tonem. -
Jeśli ktoś nie chce naszej pomocy, to nie możemy działać
wbrew jego woli.
- Założysz się? - warknął, ale powstrzymał się od
komentarzy. Ona z kolei zacisnęła zęby, bardziej zła na siebie
niż na niego.
- Ona mówi - zaczęła Miri - że nie spodobało się jej, jak
oddycha dziecko jej córki. Oddech był urywany i... - zacięła
się, szukając właściwego słowa.
- Chrapliwy - podpowiedziała Chloe, wpatrując się w
chłopczyka, jakby siłą woli mogła go zmusić, by zaczął
oddychać.
Michael
nie
przerywał
sztucznego
oddychania.
Wyczuwało się, że zrobi wszystko, by malec żył.
- Tak, chrapliwy - podjęła Miri. - Była na skraju naszej
wioski, jak przestał oddychać, tu, gdzie zaczyna się trawa.
- To krócej niż minuta.
- Mówi, że wtedy krzyknęła.
- Jest tu defibrylator na wypadek ustania akcji serca?
- Nie.
- Nie ma?! - Nie do wiary. Jak oni dają sobie radę bez
przenośnego defibrylatora?!
- Defibrylator jest na drugim końcu wyspy, z całą ekipą -
odrzekła, czytając w jego myślach.
- Osłuchaj go - polecił jej, przerywając uciskanie
drobniutkiej klatki piersiowej.
Nasłuchiwała w skupieniu, modląc się o choćby drobny
ruch świadczący o tym, że to maleństwo wraca do życia.
- Czekaj...
Chwilę później niemowlę kaszlnęło, wzięło wdech i
zakwiliło. Dzięki Bogu. Staruszka, szlochając, upadła na
kolana, a Miri posłała Chloe promienny uśmiech. Podnosząc
wzrok na Michaela, Chloe miała nadzieję ujrzeć radość w jego
oczach, lecz natknęła się na spojrzenie lodowate i
nieprzychylne.
To milczące oskarżenie błyskawicznie na nowo obudziło
w niej poczucie winy, ból i rozpacz. Skamieniała, gdy dziecko
znalazło się na jej rękach, więc on się domyślił. Co gorsza,
ona wie, że on wie. Zalała ją fala wstydu.
- Przepraszam - szepnęła i nie patrząc na nikogo, opuściła
namiot.
Pół godziny później, gdy wszyscy chorzy zostali
obsłużeni, Michael odszukał Miri.
- Gdzie ona jest? - Był zdenerwowany. - Szukam jej. Nie
ma jej u Westa, nie ma w naszej chacie ani tam, gdzie
jedliśmy. Gdzie się podziała?
- Powinna być pod drzewem za naszą chatą. To jej
ulubione miejsce. Gałęzie zwisają do samej ziemi, a ona
znajduje tam spokój. - Już miał odejść, gdy chwyciła go za
ramię. - Najpierw słuchaj.
Wymienili spojrzenia. Zaczęło padać, ale postanowił, że
nic go nie powstrzyma. Odczekał, aż wzrok oswoi się z
mrokiem i ruszył błotnistą ścieżką na obrzeżach wioski, aż
dotarł do drzewa, o którym wspomniała Miri.
- Chloe?
Nie uzyskawszy odpowiedzi, wściekły wsunął ręce do
kieszeni przemoczonych spodni. Miri kazała mu słuchać, więc
będzie słuchał. Każdy ma prawo do obrony. Domyślał się, że
istnieje konkretna przyczyna takiego zachowania Chloe, ale to
jej nie usprawiedliwia. Obowiązkiem lekarza jest ratowanie
ż
ycia.
Zna ją bardzo krótko, ale jest pełen podziwu dla jej
odwagi, intuicji i uporu. Nawet zaczął ją rozumieć, zwłaszcza
gdy poznał jej motywy przystąpienia do Pacific Medical Aid.
- Chloe! - Tym razem zabrzmiało to nieco łagodniej.
Bez słowa wysunęła ramię przez zasłonę z liści i
pociągnęła go za łokieć. Znalazł się pod naturalnym zielonym
namiotem. Było tam zdecydowanie bardziej sucho niż na
ś
cieżce.
Pochyliła się w jego stronę, a on wyjął ręce z kieszeni, by
ją objąć. Te gesty wydały mu się całkiem naturalne.
Uradowało go, że Chloe nie odsunęła się od niego, nie
zamknęła przed nim.
Stała zasłuchana w bicie jego serca. Jest. Trzyma ją w
ramionach, dodając jej otuchy, mimo że ma wiele pytań. Nie
wolno jej tym się cieszyć? Tylko przez parę minut? Dlaczego
nie może zapomnieć o wszystkim oprócz ich dwojga, oprócz
tu i teraz?
Kaszlnęła, czując, że musi to powiedzieć na głos. Musi
wyznać mu prawdę, musi dopuścić go do swojej głęboko
skrywanej tajemnicy. Nie była stuprocentowo pewna, że
powinna to zrobić, ale czuła potrzebę rozmawiania,
oczyszczenia atmosfery, opowiedzenia Michaelowi swojej
historii.
Musi mu to wszystko wyznać, bo zrozumiała, że zależy jej
na nim bardziej niż na kimkolwiek innym. Kiedyś uważała to
za niemożliwe. Nie tylko liczyła się z jego opinią, ale
potrzebowała jej jak powietrza. Gdzieś po drodze stał się jej
częścią i nawet wtedy, gdy nie mogła się ruszyć, wiedziała, co
musi zrobić.
Serce waliło jej jak młotem, ale nie ze strachu, lecz z
miłości. Wcześniej bała się okazać mu swoje uczucia,
otworzyć się przed nim. Odkąd zdecydowała się na pracę w
Pacific Medical Aid, unikała romantycznych przygód,
przekonana, że będą jedynie przeszkodą. W pewnym sensie jej
obawy się potwierdziły, bo teraz nie mogła przestać myśleć o
Michaelu. Jednak ta znajomość ją wzmocniła, pomagała jej
dojrzeć, nie tylko jako lekarzowi, ale jako człowiekowi.
- Michael...
- Uhm?
- Uciekłam.
Milczał, a jej się wydało, że jego serce na moment stanęło.
- Skamieniałam.
- Widziałem. - Wyczuł, że trudno jej mówić, więc
postanowił jej pomóc. - Dlaczego?
Odetchnęła głęboko.
- Bo kiedy patrzyłam na to dziecko... - Zawahała się,
przekonując się w duchu, że musi to powiedzieć. Dla
własnego spokoju. - Przed oczami miałam mojego ślicznego
chłopczyka. - Michael ani drgnął. - Ostatnim takim
bezwładnym maleństwem w moich rękach był... mój synek.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Po prostu... nie mogłam zrobić żadnego ruchu. - Po jej
policzku spłynęła łza, a on otarł ją kciukiem.
Teraz Chloe nie jest przy nim. Teraz wróciła myślami do
najczarniejszych chwil w swoim życiu, przeżywa je, jakby
dopiero co się wydarzyły.
- Miał na imię Nate. Kiedy Craig umarł sześć miesięcy
przed jego narodzinami, wydawało mi się, że też umrę, ale nie
mogłam, bo pod sercem nosiłam nowe życie, pamiątkę tego
związku, mojej miłości do Craiga. Poród był długi i samotny,
ale w końcu podano mi do rąk mojego małego mężczyznę.
Podniosła na niego niewidzące spojrzenie.
- Miał sześć tygodni... Zajrzałam do jego łóżeczka, a on
tam leżał... tak spokojnie. - Michael gładził jej wstrząsane
spazmami plecy, nie chcąc jej przerywać, a jednocześnie dając
odczuć, że słyszy każde słowo.
- Chyba to czułam. Czy to nie dziwne? Leżał tak
spokojnie... za spokojnie. Dotknęłam go, wzięłam na ręce... I
nic. - Łzy jak groch płynęły jej po policzkach. - Nie miałam
nikogo i to stało się przeze mnie.
- Nie było w tym twojej winy. Śmierć męża, syna...
Chloe, niczemu nie jesteś winna.
- Skąd wiesz? Nie znasz okoliczności. Nie byłeś przy
tym.
- To prawda, ale wiem, że tego nie da się zmienić.
- Ja mogłam. Skamieniałam, Michael, tak jak dzisiaj. -
Wyrwała się z jego ramion i cofnąwszy się na krok, odwróciła
do niego plecami. - Byłam już lekarzem, ale kiedy na niego
spojrzałam, zamarłam.
- Długo to trwało?
- Wystarczająco długo.
- Nie wierzę. Jak myślisz, jak długo to trwało dzisiaj?
- Całe wieki - szepnęła.
- Nie dłużej niż dziesięć sekund, Chloe. Dziesięć sekund.
Nie dłużej. Poza tym w takiej sytuacji to jest całkiem
zrozumiałe.
- Gdyby nie ty... gdybyś nie zajął się tym małym...
- Oprzytomniałabyś. Miri wytrąciłaby cię z tego transu.
Odezwałby się w tobie lekarz. Tak też się stało. Dziecko żyje.
- Nie dzięki mnie.
Nie wytrzymał. Chwycił ją za ramiona, odwrócił ją ku
sobie i nią potrząsnął.
- Przestań. To nie twoja wina. Dajesz się zżerać poczuciu
winy, nieuzasadnionemu poczuciu winy. To absurd. Chloe,
jesteś świetnym lekarzem i PMA oraz mieszkańcy Tarparnii
mają wielkie szczęście, że tu jesteś. - Zwolnił uścisk, patrząc
jej w oczy. - Jesteś świetnym lekarzem, a ja, wierz mi, łatwo
pochwał nie rozdaję. Od pierwszych chwil naszej znajomości
jestem dla ciebie pełen uznania, a to rzadko mi się zdarza. Od
kiedy stwierdzono u mnie raka, moje podejście do życia stało
się wyjątkowo cyniczne, a mimo to udało ci się przez to
przebić. Pokazałaś mi, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy
potrafią bezinteresownie angażować się w sprawy innych.
Mimo że los doświadczył cię okrutnie, nie poddałaś się. Nadal
jesteś silna. Wytrwałaś. Podniosła na niego wzrok.
- Wytrwałam... to prawda. Otoczyłam się kokonem i
parłam naprzód, pomagając potrzebującym. Ale...
- Ale co?
- Zrozumiałam, że samo wytrwanie to za mało. - Głos jej
drżał. - Kiedy dowiedzieliśmy się, że Craig ma guza mózgu,
wszystko się rozsypało. Stracił chęć do życia.
- Jak długo byliście małżeństwem?
- Dwa miesiące. - Potrząsnęła głową. - Narzekał na silne
bóle głowy, ale przypisywał to stresowi związanemu z pracą.
Zniszczyła go świadomość, że jego czas jest policzony. To
chyba zrozumiałe.
- Zamknął się przed tobą. - Doskonale wiedział, o czym
ona mówi.
- Tak. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, miałam
nadzieję, że to go zmieni. Ze zmotywuje go do walki.
Niestety, nic z tego nie wyszło. - Łzy wzbierały w jej oczach. -
Nie zgodził się na leczenie. Wiem, że miał prawo podjąć taką
decyzję, ale gdyby się leczył, żyłby trochę dłużej. On po
prostu się poddał. Ja i nasze dziecko przestaliśmy się dla niego
liczyć.
- Chloe... Kochanie... - Ogarnięty współczuciem przytulił
ją jeszcze mocniej. Tyle przeszła w tak młodym wieku... Nic
dziwnego, że chciała uciec, ukryć się w dżungli, by pomagać
innym. Dzięki nim leczy swoje rany.
Tym razem płakała krócej niż dawniej, ale do tej pory
nikomu nie wspomniała o tej tragedii, o swoich lękach. Nie
mogła wprost uwierzyć, że zrobiła to teraz, że otworzyła się
przed Michaelem, człowiekiem, którego poznała zaledwie
kilka dni wcześniej. Gdy delikatnie gładził ją po plecach,
szepcząc słowa pociechy, czuła, jak opuszczają ją zmory
przeszłości. Trudno puścić ją w niepamięć, ona zawsze będzie
jej towarzyszyć, ale będzie już zamkniętym rozdziałem jej
ż
ycia.
Pociągnęła nosem, a on otarł jej łzy z policzków.
Spoglądając na niego, zrobiła krok w przyszłość. Pojęła, jak
bardzo go kocha. Mimo że ta myśl wydała się jej idiotyczna,
nie potrafiła z nią się rozstać. Kocha Michaela Hilla,
mężczyznę, który niespodziewanie wtargnął w jej życie i
skierował je na nowe tory.
- Chciałaś coś jeszcze powiedzieć? Zaprzeczyła, czując,
ż
e nie potrafi wyznać tego, co jawiło się jej jako coś nowego i
kruchego.
- Dziękuję - szepnęła.
- A ja dziękuję tobie.
- Za co?
- Za te zwierzenia. Chloe, jestem wstrząśnięty. Wierz mi,
ja to rozumiem. Naprawdę.
- Bo miałeś raka?
- Tak. Oraz dlatego, że i ja z powodu raka straciłem bliską
osobę.
- Jaki to był nowotwór?
- Ziarnica złośliwa. Uniosła brwi.
- Remisja?
- Tak twierdzą specjaliści.
- A ojciec?
Poczuł, że wkraczają na niepewny grunt.
- Zabiła go.
- Ziarnica?
- Tak.
- To się rzadko zdarza, prawda? Ziarnica złośliwa nie jest
dziedziczna.
Popatrzył na nią.
- Też tak myślałem. - Teraz on powinien zrobić unik,
odciąć się od emocji, które budzi w nim ta tajemnicza kobieta.
Nie chciał o tym rozmawiać. Wolał rolę jej pocieszyciela,
wolał ją wspierać. Nie miał ochoty się otwierać. Potrafi
kierować swoim życiem... no, bardzo się stara.
Zostanie na wyspie jeszcze jeden dzień, a potem wróci do
Australii, do swojego mieszkania, do dawnego życia, nad
którym miał pełną kontrolę. Skontaktuje się z PMA i poprosi,
by nie kierowano go na Tarparnii, jeśli Chloe tam wróci. Ona
zagraża jego koncepcji życia. Ona porusza jego uczucia,
sprawia, że najchętniej porwałby ją w ramiona i obiecał
niebieskie migdały, gwiazdkę z nieba... wszystko.
Ona jest stworzona, by kochać aż po grób, ale to szczęście
jeszcze jej nie spotkało. Dużo przeszła, ale można przyjąć, że
teraz, kiedy rozpoczął się proces gojenia, co widać na jej
twarzy, jej wędrówka dobiega końca, jak ujmują to Miri i
Jalak. Cieszy go, że mógł jej pomóc w tej podróży, ale on do
niej nie dołączy, nie wkroczy razem z nią do krainy
szczęśliwości... mimo że jego serce rwie się do niej.
Ilekroć trzymał ją w ramionach, ogarniały go dziwne
uczucia: chciał ją chronić, wywoływać uśmiech na jej
wargach, dostarczać jej radości. I na Tarparnii, i w Australii.
Czeka ich jeszcze jeden dzień na wyspie, a potem lot do
Sydney. Czy tam potrafi od niej odejść? Wzajemne
przyciąganie między nimi nasilało się z każdą chwilą, a on
czuł, że ma coraz mniej sił, by się mu opierać.
Nie może do tego dopuścić. Jeśli straci kontrolę nad
swoim życiem, jeśli pozwoli się ponieść niepożądanym
emocjom, rozsypie się. Jak jego ojciec i jak jej mąż. Nie mógł
patrzeć na to, co działo się z ojcem i przysiągł sobie, że
zawsze będzie silny, że nigdy nie straci kontroli.
- Michael...
- Słucham.
Znowu przywdziała dawną maskę. Mimo że się przed nim
otworzyła, pokazując obojgu, jak bardzo mu ufa, wiedziała, że
nie może od niego oczekiwać tego samego. Skinęła głową,
czując, że zamiast na niego naciskać, lepiej będzie się
wycofać. Powinien zacząć mówić o swojej przeszłości, żeby
mogła go zrozumieć, ale właściwie rozumie go dostatecznie.
Kocha go, a miłość to także szacunek dla prywatności tej
drugiej osoby. Domyślała się, przez co przeszedł, tym bardziej
ż
e jego ojciec zmarł na tę samą chorobę.
Podała mu dłoń.
- Chodźmy.
Zaskoczyła go, bo podejrzewał, że zacznie go namawiać,
prowokować do zwierzeń, a ona dała mu spokój. Dlaczego,
będąc kobietą, zadowoliła się tak skąpymi informacjami?
Przyjaciółka, z którą był, gdy wykryto u niego ziarnicę,
błagała go na kolanach, by dzielił się z nią tym, co czuje, by
dał wyraz swoim emocjom. W rezultacie pospiesznie się z nią
rozstał. Uznał, że nie jest mu potrzebna taka psychoterapia, że
ze wszystkimi problemami sam sobie poradzi.
To, że Chloe dała mu wolną rękę, że mu zaufała, nie
zmuszając do bolesnych wyznań, uznał za wyjątkowo cenne.
W tej samej chwili to, co czuł do niej, gwałtownie przybrało
na sile. Chloe bardzo dużo dla niego znaczy. Może zdaje sobie
sprawę, że jeśli będzie nalegać, on od niej się odsunie. Godzi
się czekać, a on pojął, że kiedyś o wszystkim jej opowie...
kiedyś.
Ujął ją za rękę, przyciągnął do siebie i pocałował, by jej
podziękować i dać wyraz zrozumienia i szacunku. Nigdy nie
spodziewał się aż tyle otrzymać od kobiety. Wezbrała w nim
fala nadziei. Nie bardzo wiedział, co z nią zrobić, bo od
czterech lat udawał, że to uczucie nie istnieje. Chciał tylko
dożyć następnego dnia. Jednak za jej sprawą nadzieja do niego
wróciła. Czy odważy się pomyśleć o prawdziwym szczęściu u
boku Chloe?
Odsunął od siebie tę myśl, ponieważ wymagała
poważnego namysłu. Na początku chciał zrozumieć, co go w
niej pociąga, ale pojął, że jej atrakcyjność jest drugorzędna
wobec tego, co dzieje się między nimi.
Wyszli na ścieżkę, trzymając się za ręce.
- Położyłem małego w szpitaliku.
- Kapala.
- Co takiego?
- Tak brzmi jego imię.
- Uznałem, że lepiej będzie, jak on i babcia zostaną tu na
noc. Będziemy mieli na nich oko.
- Słusznie.
- Zajrzyjmy do nich.
Chwilę później znaleźli się w namiocie, w którym leżał
Gary West. Bel trzymała malca na rękach, a babcia spała na
rozłożonej macie. Chloe zagadnęła Bel w dialekcie.
- Jest dobrze - odrzekła kobieta po angielsku. - Jak daję
mu leki, to się poprawia.
Michael mocniej uścisnął rękę Chloe.
- Dzięki, Bel - powiedział, kierując się do noszy Westa. -
A co u ciebie? Jak się dzisiaj czujesz?
- Już bym stąd wyjechał, chociaż bardzo mi dobrze pod
opiekuńczymi skrzydłami Bel - odparł pilot, posyłając
pielęgniarce szeroki uśmiech. - Ale na czas rekonwalescencji
przydałoby mi się trochę więcej cywilizacji.
- Masz na myśli telewizję.
- Otóż to. Kiedy PMA nas stąd zabierze?
- Pojutrze.
- Całe szczęście.
- Jestem tego samego zdania.
Chloe poczuła nagły skurcz żołądka. Osłuchiwała akurat
niemowlę, z zadowoleniem odnotowując, że zaaplikowany lek
działa. Michael chce szybko opuścić Tarparnii? Zatęsknił do
cywilizacji? A wydawało się, że mu się tu podoba. No, może
nie awaria samolotu i stan zagrożenia spowodowany wojną
domową, ale od kiedy są w wiosce, sprawiał wrażenie całkiem
zadowolonego. Nawet zachwycał się przyrodą. No cóż,
pomyliła się.
Półgłosem wydała Bel kilka poleceń, po czym pospiesznie
ulotniła się z chaty. Chciała być sama. Jak mogła pokochać
mężczyznę, który nie podziela jej fascynacji? Chce wracać do
Australii i ona wie, dlaczego. Bo na Tarparnii nie panuje nad
swoim życiem. Wszystko jest tu dla niego nowe, inne, a on nie
chce czuć się zmuszany do opuszczania swojej strefy
bezpieczeństwa. Wydaje mu się, że traci kontrolę. Dureń.
Pełna kontrola jest niemożliwa.
Weszła do chaty, w której zamieszkali, i pospiesznie
rozłożyła maty oraz koce. Zanim przyjdzie Michael, położy
się i zaśnie, albo będzie udawać, że śpi. Nie miała ochoty z
nim rozmawiać. Nie teraz. Była zła na siebie, że go tak bardzo
polubiła. Skoro już musiała się zakochać, to dlaczego akurat w
facecie, który ją denerwuje?
Los nie jest sprawiedliwy. Dostała od niego już jedną
poważną nauczkę, ale widać na tym nie koniec. Miri stale
powtarza, że wszyscy są w drodze oraz że ona, Chloe,
niedługo dotrze do celu. Poprawiła poduszkę. Tak, dzisiaj
jedna podróż się zakończyła. Otworzyła się, opowiedziała o
mężu oraz synku i poczuła się uzdrowiona. Ta podróż jest
rzeczywiście zamknięta, ale ona, zamiast wysiąść na stały ląd,
przesiadła się do drugiej łodzi, która płynie przez jeszcze
bardziej wzburzone wody.
Gdy w końcu Michael wszedł do chaty, Chloe smacznie
spała. Chciał znowu mieć ją w ramionach, by bezpiecznie
przeprowadziła go przez nadchodzącą noc. Jej wyznania
uprzytomniły mu wiele jego własnych problemów, a jej
bliskość pomogłaby mu jeszcze jakiś czas je ignorować.
To nieistotne, że w jej obecności chce mu się żyć. Całując
ją, czując na karku jej splecione palce, zapominał o całym
ś
wiecie. To, co czuł do niej, na wskroś go przenikało i chociaż
wiedział, że powinien jak najszybciej od niej uciec, by nie
zaburzyła jego uporządkowanego życia, miał świadomość, że
jest to niemożliwe.
Kiedy był przy niej, jego serce biło jak nigdy przedtem, a
poziom adrenaliny osiągał maksimum, co nie zdarzało mu się
nawet w trakcie ekstremalnych wyczynów, których się
podejmował, gnany żądzą silnych emocji.
Chloe Fitzpatrick sprawia, że rozpiera go chęć życia.
Klękając przy niej i delikatnie gładząc ją po głowie, zdał sobie
sprawę, że rozstanie z nią oznacza ból tak dojmujący, że nie
był pewny, czy go wytrzyma.
Nagle otworzył szeroko oczy, po czym pokręcił głową.
- Nie - szepnął do siebie, gwałtownie odsuwając od niej
dłoń, ponieważ w tej chwili pojął, jak należy zdefiniować
takie symptomy. To miłość. - Nie - powtórzył.
Wstał i podszedł do okna, za którym panowała tropikalna
ciemność. Nie wolno mu kochać Chloe. W miejsce nadziei do
jego serca wkradła się teraz rozpacz. Oboje skończą ze
złamanym sercem, nawet jeśli ona odwzajemni to uczucie.
Jemu nie wolno się ożenić ani mieć dzieci. Z drugiej strony
nie potrafił sobie wyobrazić Chloe z innym mężczyzną.
Myśl, że musi odejść, stracić ją, sprawiała mu ból, jakiego
jeszcze nigdy nie doświadczył. Myśl, że przyjdzie mu iść
przez życie bez Chloe, okazała się bardziej bolesna niż
wszystkie igły, badania, złamania kończyn, stłuczenia,
mdłości i wypadanie włosów z powodu chemioterapii. On
jednak musi to zaakceptować.
Zrobiło mu się duszno, więc wyszedł na dwór.
Mieszkańcy wioski powoli układali się do snu. Część
przybyszów z innych wiosek zatrzymała się tutaj na noc, część
wróciła do siebie. Przysiadł na schodku, czując, że przez tych
kilka dni postarzał się o sto lat.
- Michael? - Przed nim stała Miri. - Przepraszam, widzę,
ż
e wyrwałam cię z zadumy. - Wskazała na stopień. - Mogę
usiąść?
- Oczywiście. - Zrobił jej miejsce.
- Chcę ci podziękować.
- Nie ma za co. Jestem lekarzem i dopóki tu przebywam,
chętnie podzielę się z innymi swoimi umiejętnościami.
- Nie chodzi mi o pacjentów, ale i za to jesteśmy ci
wdzięczni. Chodzi mi o Chloe. Dziękuję, że jej wysłuchałeś.
- Aha, rozumiem. Uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Nic nie rozumiesz. - Przypatrywała mu się w bladym
ś
wietle pochodni. - A może jednak rozumiesz... - Odetchnęła
głęboko. - Tak, masz rację, ty rozumiesz. Ty kochasz Chloe.
Jęknął, potrząsając głową. Zaskakuje go ta kobieta i jej
intuicja. Nie był przyzwyczajony, aby ktoś czytał w jego
myślach. Często rozpierała go duma, że tak dobrze potrafi się
maskować.
- Pomogłeś jej. Słuchałeś. Teraz przyszła twoja kolej.
- Miri, ja nie...
Nagle w Miri zaszła gwałtowna zmiana. Kobieta wstała i
wbiła wzrok w ciemność.
- Jalak... - wyszeptała.
- Miri, o co chodzi?
- Mój par'machkai. Mój mąż. On jest ranny.
- Skąd wiesz? Jesteś jasnowidzem?
- Nie. - Machnęła ręką. - Jestem po prostu starą,
doświadczoną kobietą. On jest moim par'machkai od
czterdziestu lat. Ja go czuję. - Dalej wpatrywała się w mrok.
Doskonale rozumiał jej słowa. On „czuje" Chloe, chociaż
zna ją bardzo krótko.
Gdy chwilę później w dżungli rozległ się okrzyk, Miri
rzuciła się biegiem w jego kierunku. Michael podniósł się ze
stopnia, nie bardzo wiedząc, co ma robić. Biec za Miri czy
wezwać pomoc? Pospiesznie wszedł do chaty, by obudzić
Chloe.
- Chloe...
Natychmiast usiadła na macie.
- Co się stało? Jesteś ranny?
Jej troskliwość ścisnęła go za serce, ale stłumił to uczucie,
koncentrując się na profesjonalizmie.
- Coś się stało Jalakowi. Miri twierdzi, że został ranny. -
Pomógł jej wstać. Gdy włożyła buty, wypadli z chaty.
- Gdzie on jest?
- Miri pobiegła w tamtą stronę. Nie wiem, gdzie go
położę, jeżeli to coś poważnego, a jeśli trzeba będzie go
operować, to gdzie?
- Coś wymyślimy.
Odgłosy rozmowy stawały się coraz bliższe, aż w końcu
dwóch mężczyzn niosących Jalaka znalazło się w kręgu
ś
wiatła pochodni. Towarzyszyła im Miri, która trzymała męża
za rękę.
- Postrzał - poinformował ich Belhara.
Gdy cała grupa podeszła bliżej, Michael zauważył, że Miri
płacze. Współczuł jej z całego serca. Pierwszy raz tak się
przejął losem pacjenta. Chorzy byli dla niego nazwiskami.
Stykał się z nimi przez jakiś czas i przekazywał ich innym
specjalistom. Teraz przysiągł w duchu Miri, że otoczy jej
małżonka najtroskliwszą opieką oraz zrobi wszystko, by go
ratować.
Spojrzała mu w oczy i przytaknęła, jakby aprobowała jego
milczącą obietnicę.
- Wprowadźcie go tutaj - powiedziała Chloe, wchodząc
do ich chaty. Na swojej macie rozłożyła czysty koc i
przyklękła przy rannym. Zerknęła na Michaela, by się
upewnić, że niezależnie od tego, co dzieje się między nimi,
będzie ją wspierał i pomoże jej operować przyjaciela,
serdecznego przyjaciela.
Michael ostrożnie zdjął prowizoryczny opatrunek z
koszuli jednego z mężczyzn. Przy okazji stwierdził, że kula
nie przeszyła ramienia na wylot.
- Mało krwi. Wyjmę ją.
- Bywałem ciężej ranny - roześmiał się Jalak, ale jego
ś
miech przeszedł w kaszel.
- Ciii - uciszyła go Chloe. - Pozwól mu pracować.
- Chloe, błagam, daj mu coś na ból - odezwała się Miri.
- Nie trzeba - zaprotestował Jalak.
- Ciii - powiedzieli Chloe i Michael zgodnym chórem, po
czym wymienili uśmiechy.
- Belhara - Chloe zwróciła się w dialekcie do
pielęgniarza. - Idź do Bel, poinformuj ją, co się stało, i
powiedz, że potrzebujemy instrumentów. I przynieś Jalakowi
coś na sen.
- Nie - obruszył się ranny, ale tym razem uciszyła go
małżonka.
- Drogi mężu, teraz nie ty tu rządzisz. Pozwól im robić, co
do nich należy.
- Jak to się stało? - zapytała Chloe, wyprzedzając zamiar
Michaela.
- Dużo kobiet przyszło po poradę i nie było mężczyzn,
którzy by je odprowadzili do domu.
- Teraz są bezpieczne? - Wyobraziła sobie najgorszy
scenariusz, ale Jalak rozwiał jej obawy.
- Wszystkie są w swoich chatach - wyjaśnił z dumą Jalak.
- Byliśmy już bardzo blisko naszej wioski. Zaskoczyli nas, ale
niebezpieczeństwo już minęło. Uciekli.
Odetchnęła z ulgą. Po chwili wrócił Belhara, więc od razu
podała Jalakowi miejscowe znieczulenie. Mimo że jej i
Michaelowi wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że nie
obejdzie się bez operacji, wiedziała z doświadczenia, że Jalak
nie zgodzi się na pełną narkozę.
- Zaczekajmy, aż zacznie działać - powiedział Michael. -
Zaczniemy, jak stracisz czucie.
Jalak pokiwał głową, a Michael podszedł do miednicy,
ż
eby umyć ręce.
- Chloe, postaraj się jak najlepiej oczyścić ranę. Hm,
sprawdźmy, czy mamy wszystko, co potrzebne.
- Spojrzał na instrumenty dostarczone przez Belharę.
- W przeciwnym razie będę zmuszony dostosować to, co
mam, do tego, co mi potrzebne.
- Witaj w kręgu medycyny improwizującej - zażartowała
Chloe, przenosząc zatroskane spojrzenie na swoich przyjaciół.
- Miri, jak się czujesz?
- Ja? - Kobieta machnęła ręką. - O mnie się nie martw.
Jalak już wiele razy był postrzelony i wiem, że wyzdrowieje.
Nie martwię się o niego i ty też bądź spokojna. Wierzę w
ciebie i Michaela. Razem jesteście dobrzy.
Chloe od razu wychwyciła aluzję. Przeniosła wzrok na
Michaela, który się w nią wpatrywał. Myśli podobnie jak
Miri? Czy wolałby uciec gdzie pieprz rośnie?
Znała odpowiedź: jemu spieszno do cywilizacji oraz byle
dalej od niej. Przygnębiona pochyliła się nad rannym. Nie
wolno jej zawracać sobie głowy problemami natury osobistej,
musi skupić się na tym, co teraz robi, na asystowaniu
Michaelowi.
Oczyściwszy ranę, umyła ręce.
- Chcesz, żebym asystowała?
- Tak. - Naciągał rękawiczki. - Widzę, że pocisk jest
głębiej, niż myślałem. Podam mu midazolam. Powinien
odpłynąć na wystarczająco długo, a my przez ten czas
wyjmiemy tę kulę.
- Nie będzie zachwycony.
- Trudno. - Wrócili do pacjenta.
Gdy myli ręce, ktoś wniósł do chaty kilka lamp
sztormowych i teraz izba była jasno oświetlona.
Jalak protestował, Miri przekonywała go i uspokajała, aż
w końcu przemówiła mu do rozumu. Gdy midazolam zaczął
działać, Michael dokładniej obejrzał ranę, zastanawiając się
nad sposobem wyjęcia kuli.
- Pomogę - rzekł Belhara, klękając przy głowie wodza.
- Dobrze.
- A ja będę tłumaczyć - zaofiarowała się Miri. Michael
spojrzał na nią i już miał ją oddalić, gdy
dumnie uniosła głowę. Uśmiechnął się, bo ten gest
skojarzył mu się z Chloe.
- Niech i tak będzie. - Przyszło mu do głowy, że gdyby to
Chloe była ranna, też stałby tuż obok chirurga, by kontrolować
każde jego posunięcie. To nie dlatego, że Miri nie ma do niego
zaufania.
Gdy Chloe przyklękła na wprost niego, zrobiło się trochę
ciasno. Trudno. Kula musi zostać usunięta bez względu na
tłok. Chloe nazwała to medycyną improwizującą. Podoba mu
się uprawianie takiej medycyny. Wymaga myślenia oraz
adaptacji i chociaż czasami bywa frustrująca, daje ogromną
satysfakcję.
Kaszlnął.
- Najpierw musimy położyć go na boku - rzekł
półgłosem. - Potem wykonam nacięcie i, miejmy nadzieję,
gdzieś w pobliżu znajdziemy tę kulę. - Wskazał na plecy
Jalaka. - Podejrzewam, że doszło do pęknięcia łopatki. Oby
nie była pogruchotana. - Zawahał się, ściągnąwszy brwi.
- Coś nie tak? - zapytała Chloe.
- Nie, nie. Po prostu żałuję, że na stażu nie przyłożyłem
się lepiej do ortopedii.
- Mnie też czasem nachodzi taka refleksja - wyznała
lekko rozbawiona.
- śałuję też, że nie ma tu aparatu rentgenowskiego.
Dobra, bierzemy się do roboty. Skalpel.
Pracowali w milczeniu. Gdy w końcu zlokalizował kulę,
okazało się, że uszkodziła łopatkę, po czym zsunęła się niżej.
Utknęła w tkance miękkiej tuż nad żebrami.
- Niedługo midazolam przestanie działać - zauważył,
założywszy szwy oraz opatrunek. - Podaj mu coś
przeciwbólowego - przypomniał jej, po czym ściągnął
rękawiczki i bez słowa wyszedł z chaty.
Chloe spojrzała na Miri, która wzruszyła ramionami.
- Mam iść za nim? - zapytała.
- Nie, zostań. - Chloe mierzyła Jalakowi ciśnienie. - On
ma dużo do przemyślenia.
Co mu się stało? Operował w wielkim skupieniu, ale jak
tylko skończył, dał nogę, jakby w chacie wybuchł pożar. Czy
to ona coś źle zrobiła?
Gdy Jalak się ocknął, wraz z Miri pomogła mu przejść do
ich chaty i ułożyć go do spania.
- Będę przy nim czuwać - oświadczyła Miri.
- Ale nie wahaj się mnie wezwać, jeżeli...
- Zawołam cię, ale teraz już wszystko będzie dobrze. -
Miri wskazała na chatę, w której leżał Gary West i niemowlę.
- Idź do niego. Rozmawiaj.
- Jestem gotowa rozmawiać, ale on nie chce - odparła
zniecierpliwionym tonem.
- Chloe, rozpoczęłaś nową wędrówkę. Daj mu czas, żeby
mógł cię odnaleźć. Musisz podjąć ważną decyzję.
- Na nic moje decyzje. On jest okropny i uparty.
Nie marzy o niczym innym jak o tym, żeby jak najszybciej
stąd wyjechać.
- Mimo to go kochasz.
Chloe westchnęła, potrząsając głową.
- Niestety.
Miri położyła jej rękę na ramieniu.
- Rozwiązanie przyjdzie samo, Separ. Jest już niedaleko.
Idź.
Natknęła się na niego na schodkach.
- Co z nimi?
- W porządku. Chcesz ich zbadać?
- Nie. Wystarczy, że ty u nich byłeś. Ja mogę wstać do
nich w połowie nocy.
- Okej. Ale wątpię, żebym zasnął - mruknął, kierując się
do ich chaty. Jednak nie wszedł do środka, lecz ciężko opadł
na stopień.
- Nie wchodzisz?
- Jeszcze nie. Muszę się wyciszyć.
- Rozumiem. Ja też po każdej operacji muszę się
rozluźnić. - Zawahała się. - Przyda ci się towarzystwo?
Wzruszył ramionami, co potraktowała jako odpowiedź
pozytywną. Milczeli, nie wiedząc, od czego zacząć. Chloe
chciała, by zaczął mówić, a zwłaszcza żeby zdecydował się na
rozmowę z nią. Dlaczego Michael nie potrafi się otworzyć?
Co go blokuje? Czy powinna mu powiedzieć, co sama czuje?
Nie. To tylko pogorszy sytuację.
- Jalak... już u siebie? - wykrztusił, gdy milczenie stawało
się nie do wytrzymania.
Z jednej strony nie chciał, by się przysiadała, z drugiej
wolałby mieć ją zdecydowanie bliżej siebie.
- Tak. Miri będzie przy nim czuwać.
- Piękny związek. Aż serce rośnie, jak się na nich patrzy.
- W dzisiejszych czasach jest za dużo rozwodów.
Przytaknął.
- Już mówiłem, że moi rodzice też się rozwiedli?
- Tak. - Poczuła, że zaschło jej w gardle. Czuła, że za
moment wkroczy na grząski grunt. - To dlatego nie chcesz się
ożenić?
- Bo małżeństwo moich rodziców się rozpadło? Nie.
- Więc dlaczego?
Popatrzył na nią, trąc brodę i zastanawiając się nad
odpowiedzią.
- Dlaczego pytasz?
- Ponieważ chcę wiedzieć.
- Po co?
- Bo to dla mnie ważne.
- Dlaczego?
- Nie sądzisz, że mam do tego prawo? Dlaczego
wymigujesz się od odpowiedzi?
- Nie sądzisz, że to nie twoja sprawa?
- Nie moja... - Zirytowana potrząsnęła głową. - Jak tak
możesz?
- Jak mogę? To przecież ty zaczęłaś to przesłuchanie.
- Uważam, że mam prawo wiedzieć - obstawała przy
swoim. Miri zaleciła jej cierpliwość, ale jego kluczenie
wyprowadzało ją z równowagi.
- Dlaczego?
- Michael, bo łączy nas coś ważnego. Nie prosiliśmy o to,
ale ono jest. Chcę wiedzieć, dlaczego boisz się ożenić.
Dlaczego uważasz, że instytucja małżeństwa nie jest dla
ciebie?
- Niczego się nie boję. Po prostu powziąłem decyzję, że
nigdy się nie ożenię.
- Dlaczego? - W jej głosie zadźwięczała błagalna nuta.
Wstał i zszedł ze schodków. Przez moment wydawało się
jej, że otrzyma upragnioną odpowiedź, ale kiedy się odwrócił
w jej stronę, w bladym świetle latarki zauważyła, że znowu
nałożył na twarz maskę.
Musi sprawić jej przykrość. Musi ją do siebie zniechęcić.
Dla dobra ich obojga. Kocha ją, ale nie może jej tego
powiedzieć, bo oboje będą cierpieć. Nawet jeśli ona nie
odwzajemnia jego uczuć, zafiksowała się na pytaniu o
małżeństwo, więc lepiej teraz ją urazić, niż potem.
- Moje powody nie mają z tobą nic wspólnego - zaczął. -
Tak, jesteśmy sobą zafascynowani. Nawet się całowaliśmy.
Doszło do zwierzeń. To nic nadzwyczajnego, Chloe.
Poznajemy ludzi, ocieramy się o ich życie i idziemy dalej.
- Mam rozumieć, że ty idziesz dalej?
- Nie ma o czym mówić, Chloe. - Rozłożył ręce.
- Pojutrze stąd wylatujemy. Ty będziesz cieszyć się
przymusowym urlopem, ja znowu gdzieś polecę z PMA,
pewnie już pod koniec tego tygodnia.
- Nie rezygnujesz z tej pracy? - zdumiała się.
- Dla Pacific Medical Aid? Skądże. Dlaczego miałbym się
wycofać?
- Odniosłam wrażenie, że nie jesteś zachwycony tą
wyspą.
Wzruszył ramionami.
- Nie jest mi tu źle, ale wolę inne życie. Cieszę się, że
pomagam ludziom, ale kiedy skończy się moja umowa, z
radością wrócę do Sydney.
To jest to. On kocha miasto, ona wieś. On jest
nowoczesny, ona staroświecka. On błyszczy, ona jest nudna.
- Aha, rozumiem. Między nami iskrzy, ale nic poza tym. -
Wstrzymała oddech, w oczekiwaniu, że Michael zaprzeczy,
wyzna jej miłość do grobowej deski, on tymczasem milczał. -
Interesuje mnie jeszcze jedno i domagam się od ciebie
szczerej odpowiedzi. - Milczał. - Chcę znać prawdę -
powtórzyła z naciskiem. - Dlaczego nie chcesz się ożenić?
Wbił wzrok w ziemię. Przez chwilę wydawało mu się, że
zrezygnowała z dalszego przesłuchania. Grubo się pomylił.
Powinien był już zauważyć, że Chloe należy do kobiet, dla
których bardzo ważne są szczegóły. Cenił w niej tę cechę, ale
nie lubił, gdy ta dociekliwość dotyczyła jego osoby.
Gdyby jednak powiedział jej, by mu dała spokój, mogliby
zacząć o sobie zapominać.
Podniósł na nią wzrok.
- Chloe, ja mam raka.
- Teraz nie masz.
- Nawrót jest w każdej chwili możliwy.
- Wiele osób z ziarnicy wyleczono.
- Owszem - prychnął.
- Mam rozumieć, że do końca życia będziesz się
wystrzegał małżeństwa?
- Chloe, ty powinnaś to rozumieć. Gdybyś wiedziała, że
twój narzeczony ma raka, wyszłabyś za niego?
Zmrużyła powieki.
- Nie rozmawiamy o moim życiu - ucięła.
- Dlaczego? To bardzo dobra ilustracja. Doskonale wiesz,
jak wyglądało twoje życie po jego śmierci. Ja doskonale go
rozumiem, wiem, dlaczego zamknął się w sobie. Chloe, to nie
ma nic wspólnego z tobą. Oddech śmierci na karku to nic
przyjemnego.
- Wiem.
- Wiesz? Skąd? Chorowałaś na raka?
- Nie. - Miała ochotę krzyczeć, ale w porę przypomniała
sobie, że dookoła są ludzie, którzy chcą spać. - Dwa dni temu
o mało nie zginęłam w katastrofie samolotu. - Zamilkła na
chwilę. - Nie tylko rak stawia nas oko w oko ze śmiercią czy
odbiera nam kontrolę. Mogą stać się różne rzeczy, Michael,
których nie da się zaplanować. Leciałam na urlop do domu,
ale w dżungli rozbił się mój samolot. Są jeszcze lawiny błotne,
węże, uzbrojeni rebelianci, zakochiwanie się i szukanie
odpowiedzi na pytanie, co się, do cholery, dzieje! Jest wiedza,
mądrość i nauki, którymi należy się cieszyć i, miejmy
nadzieję, jeśli człowiekowi się uda, temu zadowoleniu będzie
towarzyszyć spokój oraz szczęście.
Patrzył na nią oniemiały. Nie bardzo wiedział, czy
właściwie zrozumiał jej słowa.
- Zakochiwanie? - zapytał przez ściśnięte gardło.
Wyprostowała się i odgarnęła włosy z twarzy. Ona nie zdaje
sobie sprawy z tego, jak pociągający jest ten gest. Widział jej
różne nastroje, ale pierwszy raz pokazała mu się tak silna i
odważna.
- Owszem.
- Zakochałaś się we mnie?
- Tak.
Serce zadrżało mu z radości, lecz umysł ją odtrącał.
- Nie rób tego.
- Za późno.
- Chloe, ściągniesz na siebie cierpienie.
- Ponieważ nie ożenisz się ze mną?
- Z nikim się nie ożenię.
- Z powodu raka.
- Tak.
- Jesteś tchórzem, Michael. - Już wstawała, ale chwycił ją
za ramię tak mocno, że straciła równowagę. Podtrzymał ją, a
gdy spojrzała mu w oczy, zobaczyła w nich gniew.
- Nazywasz tchórzostwem chęć oszczędzenia ukochanej
osobie widoku agonii? Chęć zapobieżenia śmierci dziecka?
- To nie jest mój problem.
- Prawda. To jest mój problem. Chloe, ojciec przekazał mi
ziarnicę. Zachorował, a ja patrzyłem, jak umiera. Oddałem
krew do rutynowej analizy i bum!, dowiedziałem się, że i ja
jestem chory. Jestem nosicielem, Chloe, i przekażę te geny
mojemu potomstwu.
Opuścił ręce, jakby nagle zabrakło mu sił.
- Mam dosyć cierpienia. Ty też. Więcej go nam nie
trzeba. Nie pozwolę, żebyś patrzyła, jak umieram, i nawet nie
dopuszczam do siebie myśli o dzieciach. Nie chcę ryzykować.
Nie chcę patrzeć, jak umierają, mając jednocześnie
ś
wiadomość, że to ja jestem trucicielem. Chloe, kategorycznie
odmawiam.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Skontaktowała się z zarządem Pacific Medical Aid, by
zawiadomić szefa, że z powodu ciężko chorego dziecka, które
wymaga jej opieki, nie opuści Tarparnii w przewidzianym
terminie. Urlop rozpocznie, kiedy zespół medyczny wróci z
objazdu wyspy do bazy. Uznała, że gdyby zdecydowała się na
podróż z Michaelem tym samym samolotem, serce pękłoby jej
z żalu.
Tej nocy nie spał w ich chacie, a z samego rana udał się z
mężczyznami na patrol obszaru wokół wioski. W ten sposób
udało mu się z nią nie spotkać. Ich ścieżki zeszły się na kilka
minut dopiero następnego dnia, na chwilę przed tym, jak
Michael i Gary West wyruszyli na lądowisko.
Unikali swojego wzroku. Oboje nie wiedzieli, czy na
pożegnanie powinni się objąć, podać sobie ręce, czy tylko
skinąć głowami.
Pierwszy odezwał się Michael.
- Bywaj zdrowa, Chloe - powiedział, kierując się na
ś
cieżkę prowadzącą do dżungli. Nie odwrócił się, nie spojrzał
za siebie. Gdyby to zrobił, zobaczyłby jej łzy.
Dawno nie czuła tak głębokiego smutku, a teraz, jako
osoba starsza i bardziej doświadczona, przeżywała go jeszcze
silniej. Dotrzymując danego słowa, została w wiosce, by
doglądać niemowlęcia, które z każdym dniem stawało się
silniejsze, oraz Jalaka, który doszedł do siebie błyskawicznie.
- Moje rany szybko się goją - oświadczył, gdy zmieniała
mu opatrunek. - A twoje nie.
- To prawda. - Nie miała wątpliwości, do jakich ran była
to aluzja.
- Maszeruj dalej, Chloe. Nie wolno przystawać. -
Poklepał się po głowie. - To jest twój przewodnik.
- Wskazał na swoje oczy. - One ci wskażą drogę.
- Dotknął klatki piersiowej. - A ono dostanie nagrodę.
- Och, Jalak... - Oparła głowę na jego ramieniu.
- Co ja mam robić?
- Znajdź swój dom, Separ.
- Wydawało mi się, że on jest tutaj.
- Nie. Tutaj masz tylko matę do spania. Szukaj swojego
domu.
Uniosła głowę i pocałowała go w policzek.
- Szukaj swojego domu... - powtórzyła ze łzami w oczach.
Gdy weszła do swojego mieszkania w Sydney, wcale nie
poczuła się jak w domu. Pod jej nieobecność apartament był
wynajmowany, więc panowała w nim atmosfera mało
przyjaznej anonimowości. Weszła do pokoju, w którym
przechowywała swoje rzeczy osobiste, ubrania, albumy ze
zdjęciami, bibeloty.
Po śmierci Craiga i Nate'a włożyła wszystkie pamiątki do
kartonów i wstawiła w najciemniejszy kąt. Teraz poczuła, że
nadszedł czas je odkurzyć i stawić czoło przeszłości.
Trzy godziny później siedziała otoczona wspomnieniami i
zamiast płakać, uśmiechała się. Ślubna fotografia, zdjęcia
Nate'a. Jego szydełkowe skarpeteczki pachniały teraz
naftaliną, a nie niemowlęciem. Przez tyle lat trzymała swoje
wspomnienia i emocje w magazynie, zamiast je przewietrzyć i
nimi się cieszyć.
- Jeszcze nie jest za późno - szepnęła do porozkładanych
pamiątek. A może jest? Michael nie odezwał się, ale tego nie
oczekiwała. On może uważa, że sprawa jest zamknięta, ale
ona wie, że to dopiero początek. - Uważaj, stary - mruknęła,
podnosząc się z podłogi. - Wyruszam na poszukiwanie
swojego domu. - Roześmiała się, czując, że ogromny ciężar
spadł jej z ramion. - Nawet się nie połapie, co się stało.
Najpierw jednak należy się do tego przygotować.
Gdy samolot krążył nad lądowiskiem, Michael przymknął
powieki, próbując zapanować nad natłokiem myśli. Czując, że
pot spływa mu z czoła, mocniej zacisnął palce na oparciach.
Nie mógł dojść, czy przyczyną takiego napięcia jest lot
samolotem, czy fakt, że za chwilę znowu znajdzie się na
Tarparnii.
Czy ona tu jest? Powinna być. Kiedy odlatywał, została,
ale nawet jeśli opuściła wyspę, to od tamtych wydarzeń
upłynęło więcej niż miesiąc, więc zdążyła już wrócić.
Miniony miesiąc spędził, pracując w Papui - Nowej
Gwinei. Przez ten czas się nie oszczędzał, dzięki czemu nie
zdarzyła mu się ani jedna nieprzespana noc. Praca była
wyczerpująca, przychodziły do niego dziesiątki pacjentów, ale
jemu bardzo to odpowiadało, bo nie miał czasu na myślenie o
niczym innym, za to w chwilach wytchnienia nieodmiennie
jego myśli biegły do Chloe.
Nawiedzała go nawet w snach. Kiedy indziej,
zamknąwszy oczy, wyobrażał sobie jej zapach, jedwabistą
miękkość jej włosów, dotyk warg. Czuł, że Chloe jest jego
częścią, jak krew tętniąca w jego żyłach i powietrze
przechodzące przez płuca. Kochał ją z każdym oddechem... a
teraz prawdopodobnie znowu ją zobaczy.
Początkowo poinformował szefa PMA, że nie chce wracać
na wyspę, ale gdy w Papui - Nowej Gwinei rozchorował się
jeden z członków zespołu wracającego na Tarparnii,
otworzyła się możliwość zastępstwa, z której chętnie
skorzystał. Prawdę mówiąc, z całego serca pragnął spotkania z
Chloe.
Został przydzielony do wioski Miri i Jalaka, więc z
radością myślał o powitaniu z wodzem oraz jego małżonką, a
także z Bel i Belharą. Poznał też trochę ich dialekt, a to dzięki
lekarzom z Papui - Nowej Gwinei, którzy podjęli się roli
nauczycieli. Kiedyś wydawało mu się, że jest to niemożliwe,
ale ku jego zdziwieniu okazało się, że każdego dnia robi
znaczne postępy.
Nie tylko ten dialekt stał się dla niego zrozumiały. Brak
Chloe wyjątkowo mu doskwierał. Czy uda mu się zapanować
nad myślami i emocjami, gdy ją w końcu ujrzy? Kochał ją
coraz mocniej. Ten, kto wymyślił powiedzenie, że rozłąka
wzmaga uczucie, na pewno miał na myśli jego i Chloe.
Gdy koła samolotu dotknęły pasa startowego, otworzył
oczy, ale zauważył, że jego oddech w dalszym ciągu jest
przyspieszony. Nie, to nie samolot należy winić za chaos w
jego organizmie, przyczyną jest perspektywa spotkania z
Chloe. Czy potrafią razem pracować? Czy będą w stanie
odsunąć na bok to, co jest między nimi? Czy on będzie umiał
stać pół metra od niej i nie czuć potrzeby dotykania jej,
obejmowania, całowania? To chyba niemożliwe.
Czy ona dalej go kocha? Oby tak było. Miał nadzieję, że
nie odepchnął jej od siebie na zawsze. Trudno było mu
pogodzić się z myślą, że Chloe mogła usunąć go z pamięci, ale
pamiętał też, że ona nie traktuje lekko swoich emocji. Przez
lata nosiła w sercu żałobę po mężu i synku, walcząc o
przetrwanie, i jej się to udało. Chloe jest silna i wie, czego
chce, a on kocha tego uparciucha.
Wysiadłszy z samolotu wraz z dwoma innymi
pracownikami Pacific Medical Aid, pomachał pilotom na
pożegnanie i ruszył do czekającego na nich dżipa, który miał
podwieźć ich spory kawałek. Resztę drogi mieli przebyć na
piechotę.
Ledwie uszli kilkaset metrów gliniastą ścieżką, jak spod
ziemi wyrósł przed nimi Jalak. Oświadczył, że wyszedł im na
spotkanie. Zgodnie z tradycją ujął na powitanie obie dłonie
Michaela, a następnie uścisnął go jak długo oczekiwanego
krewnego.
Michael uśmiechnął się i przemówił w dialekcie. Jalak
roześmiał się serdecznie i go pochwalił.
- Tęskniliśmy za tobą, Michael - dodał.
- Co słychać u Miri?
- Zdrowa.
- A twoje ramię?
- Jak widzisz, dobrze.
- Cieszę się. - Michael umilkł, zastanawiając się, jak
zapytać, czy Chloe jest na wyspie. Czy mieszka w wiosce?
Czy czeka na niego? Czy wie, że przyleciał? Czy chce go
zobaczyć? A może poprosiła o przeniesienie do innej wioski?
Jalak słowem o niej nie wspomniał, więc nie pozostało mu
nic innego, jak podziwiać otaczającą go przyrodę. Prawdę
mówiąc, był zbyt zaabsorbowany myślami, by cokolwiek
zauważyć.
Ś
lizgając się w błocie, jego towarzysze gawędzili z
Jalakiem. Ku zdziwieniu Michaela dotarli do wioski
nadspodziewanie szybko. Dostrzegł tam jednak istotną
zmianę. Wszędzie kręcili się ludzie. Drzewa i chaty były
barwnie udekorowane, a na placu pośrodku wioski piętrzył się
stos drewna. Z boku ustawiono stoły, a na nich obfitość
różnego jedzenia. Siedzące na trawie kobiety nizały z kwiatów
girlandy. Wioska tętniła życiem.
- Co tu się dzieje? - zapytał Michael, stawiając na ziemi
swój podróżny worek.
- Par'Mach. Tej nocy tańczymy i wspominamy naszych
bliskich. - Jalakowi nie było dane więcej wyjaśnić, ponieważ
przerwała mu małżonka, energicznym krokiem podchodząc do
Michaela. Chwyciła jego dłonie, po czym go objęła.
- Cieszymy się, że wróciłeś. Chodźcie. - Omiotła
wzrokiem całą trójkę. - Pokażę wam, gdzie jest wasza chata.
Idąc w jej ślady, rozglądał się za Chloe. Nie powinien
mieć żadnych trudności ze znalezieniem blondynki wśród
ciemnoskórego tłumu. Miri zaprowadziła ich do tej samej
chaty, w której Michael spał poprzednio, lecz tym razem w
czterech rogach izby leżały cztery maty.
- Wybierzcie sobie miejsca - powiedziała, spoglądając na
Michaela. - Muszę z tobą porozmawiać.
Skinął głową, ale poczuł, że serce mocniej mu zabiło. Czy
Chloe zachorowała? Czy jest w wiosce? Pytania kłębiły mu
się w głowie, ale się opanował. Wyszedł na dwór za Miri.
- Jej tu nie ma - powiedziała, a on spokojnie przytaknął.
Nie dziwiła go już jej intuicja, za to nagle poczuł się
przygnębiony. Na nic to gorączkowe oczekiwanie. Chloe tu
nie ma. Przystanął.
- Czy coś jej się...? - wykrztusił przez ściśnięte gardło.
Czuł się tak, jakby zaraz miał upaść. - Jest zdrowa?
- Chloe? Zdrowa jak rybka. Za to ty, Michael, nie
wyglądasz dobrze. Potrzeba ci dobrego jedzenia.
Nie tylko jedzenia. Chloe. Kiedy był daleko od niej, było
mu łatwiej, ale teraz, gdy znalazł się tam, gdzie zrodziła się
ich miłość, rozłąka wydała mu się nie do zniesienia.
- Jedzenie? Oczywiście. - Zrozpaczony potrząsnął głową.
Co on narobił?! Jak mógł sobie wyobrażać życie bez Chloe?
Ona jest nierozerwalną częścią jego życia, jego serca. - Miri...
Z pobłażliwym uśmiechem położyła mu rękę na ramieniu.
- Będzie dobrze. Wkrótce zapadnie zmierzch, a ceremonia
par'Mach to niezwykłe wydarzenie.
- Nie mam ochoty na niezwykłe wydarzenia.
- Nie możesz mi odmówić, Michael. - Miri uśmiechała się
łagodnie, ale w jej oczach wyczytał serdeczną prośbę.
- Przyjdę przez wzgląd na ciebie, ale nie zostanę długo.
Pochyliła głowę.
- Bardzo dziękuję - powiedziała. - Teraz muszę się
przygotować. Słońce już dotyka drzew. - Ruszyła w swoją
stronę.
Michael tymczasem obserwował, jak kilku mężczyzn
zapala
liczne
pochodnie.
Potem
zapłonęło
ognisko.
Mieszkańcy wioski spacerowali uśmiechnięci, śmiali się,
bawili. Pary trzymały się za ręce. Miłość unosiła się w
powietrzu... Całkiem nie po jego myśli. Poczuł się tak, jakby
sypano mu sól do rany.
Odwrócił się na pięcie i ruszył do chaty. Dobrze że nikogo
tam nie było, bo jego towarzysze z radością rzucili się w wir
wydarzeń. On nie miał ochoty na świętowanie. Zależało mu
wyłącznie na odnalezieniu Chloe. Tylko idiota mógł sobie
ubzdurać, że można o niej zapomnieć.
Skoro wrócił tu, gdzie to się zaczęło, nie wyjedzie, dopóki
nie dowie się, gdzie ona jest i co robi. To szczyt egoizmu
oczekiwać, że z nim będzie, skoro on nie może jej
zagwarantować szczęśliwego życia. Ryzyko nawrotu raka nie
jest duże, lecz istnieje, i mimo że Chloe straciła męża z
powodu nowotworu, on nie potrafi żyć bez niej. Miał sobie za
złe tak skrajny egoizm oraz słabość.
Gdy zahuczały bębny i piszczałki, przestał gapić się w
sufit, wstał i zgodnie z obietnicą daną Miri, wyszedł z chaty.
Ledwie postawił stopę na stopniu, znieruchomiał.
Chloe. Po obu stronach schodków do ich chaty płonęły
pochodnie, przez co wydawało się, że otacza ją świetlista
aureola. Czy to ona? Czy on ma halucynacje?
Uśmiecha się do niego promiennie... Jego Chloe. Tak, to
ona. W pięknej białej sukni stoi przed chatą. Lekko
powiewając, cienki materiał opływa jej kształty, przez co
bardziej przypomina uskrzydlonego anioła, który powoli ku
niemu sunie. Zamrugał powiekami i potrząsnął głową, jakby
chciał się przebudzić.
W zwolnionym tempie uniosła ramię, by go przywołać.
Nogi poniosły go same, a on po drodze zdążył jeszcze
zamknąć usta, które bezwiednie otworzył, zdumiony jej
widokiem. Gdy znalazł się przy niej na odległość ramienia,
podał jej rękę zdziwiony, że jego palce drżą. Gdy dotknął jej
włosów, nie wytrzymał.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował, dając upust tęsknocie
i pożądaniu. Kocha Chloe. Kocha ją każdym oddechem, każdą
kroplą krwi, całym sercem... A ona darzy go tak samo
gorącym uczuciem.
Tyle się wydarzyło, ale w mroku rozbłysło światełko
nadziei, światełko miłości. Chloe odwzajemniała jego
namiętność, niczego nie ukrywała, czuła, że musi mu dowieść,
ż
e traktuje to bardzo poważnie. śe jej uczucie jest prawdziwe,
ż
e to nie jest chwilowy kaprys.
Niemal słyszała, jak mocno bije jej serce, gdy pocałunek
Michaela prowadził ją na coraz wyższe poziomy uniesienia.
Dopóki Michael nie pocałował jej po raz pierwszy, nawet nie
podejrzewała, ile uczucia można przekazać pocałunkiem.
To, co do tej pory było tłumione, teraz eksplodowało,
wzbierało w nich od chwili, w której weszła na pokład
samolotu. Muszą być razem. Co do tego nie miała
wątpliwości. I tak będzie pomimo jego obiekcji. Bez trudu je
obali, jak tylko on o nich wspomni. Wyleczy go ze wszystkich
lęków oraz obaw. Dostała drugą szansę na szczęśliwe życie i
jej nie zaprzepaści. śycie jest na to za krótkie.
Gdy oderwał od niej wargi, odetchnęła z ulgą, bo czuła, że
z emocji robi się jej słabo, ale gdy zaczął muskać ustami jej
szyję, odżyła. Całował jej obojczyk, dekolt, a gdy dotarł do
ucha, zadrżała.
- Zimno ci? - W jego głosie kipiało pożądanie, ale ujęła ją
jego troska.
- Nie. - Spojrzała na niego wzrokiem pełnym miłości. -
To ty przyprawiasz mnie o drżenie - wyszeptała. - To twoja
sprawka.
- Moja?
- Tak. Sprawiasz, że czuję się wyjątkowa i wartościowa.
- No, no.
- Chodź - powiedziała, pociągając go za sobą. - Dzisiaj
ś
więtujemy par'Mach. To nadzwyczajna okazja.
- Wszystko mi jedno, gdzie się znajdę, byle z tobą.
Przystanęła.
- Naprawdę?
Rzucił jej błagalne spojrzenie.
- Tak. Chloe, kocham cię.
Wiedziała o tym, ale gdy w końcu to usłyszała, zaparło jej
dech w piersiach, a nieczęsto czegoś takiego doświadczała.
Uśmiechała się tak szeroko, że czuła, iż następnego dnia będą
ją bolały policzki, ale nie zwracała na to uwagi. Jeszcze nigdy
nie była taka szczęśliwa.
- Fantastycznie - szepnęła.
Mocniej ścisnął jej dłoń, by ją do siebie przyciągnąć, ale
pozwoliła tylko pocałować się w policzek, po czym lekko się
odsunęła.
- Uważaj, bo wszystko zepsujesz - parsknęła śmiechem.
- Co zepsuję?
- Święto par'Mach.
- Co to za święto?
Ruszyli w stronę polany, na której zgromadzili się
mieszkańcy wioski oraz ich goście.
- Można to przetłumaczyć jako „festiwal miłości".
- Miłości? - ucieszył się. - To znaczy, że to jest na
miejscu.
Roześmiała się, a on z lubością wpatrywał się w jej
rozpromienioną twarz, wolną od stresu i zmartwienia. Jaka
ona piękna... Na dodatek go kocha.
- To szczególny dzień w tutejszym kalendarzu -
wyjaśniła. - Wiele par czeka na ten dzień, żeby obwieścić
wszem wobec swoją miłość w trakcie uroczystości łączenia.
- Uroczystość łączenia?
- Zaślubin.
Jego umysł pracował bardzo powoli.
- Zaślubiny? - powtórzył, jakby nie dosłyszał, co
powiedziała.
- Zrelaksuj się. Nie zaciągnę cię do ołtarza. To nie nasze
ś
więto.
Trzymając się za ręce, wmieszali się w tłum. Teraz, gdy
się odnaleźli, nie mieli ochoty rozstawać się ani na chwilę.
- Gdzie byłaś wcześniej? Kiedy zjawiłem się w wiosce,
Miri mnie poinformowała, że cię tu nie ma.
- Pewnie żartowała. Nie byłam w wiosce, to prawda, ale
byłam nad rzeką, z kobietami. Pomagałam im się przygotować
do tej uroczystości.
Kamień spadł mu z serca.
- Wobec tego rozgrzeszam Miri. Tym bardziej że
wyglądasz prześlicznie.
Uśmiechnęła się zawstydzona.
- Naprawdę?
- Nie wierzysz mi? - Przyłożył dłoń do jej policzka i
palcem pogładził po wargach. - Jesteś niepowtarzalna.
Rozległ się łoskot, który sprawił, że oboje aż podskoczyli.
- Co to było? - spytał zaniepokojony.
- To sygnał, że można zacząć świętować - wyjaśniła.
Na potwierdzenie jej słów podniosła się radosna wrzawa.
ś
eby z Chloe rozmawiać, musiał pochylić się nad nią,
muskając oddechem jej szyję, co przyprawiło ją o rozkoszny
dreszczyk.
- Jak oni mogą świętować, kiedy w ich kraju szaleje
wojna domowa?
- Bo to bardzo ważna okazja. Wszędzie i zawsze będą
jakieś wojny i zamieszki. Taka jest rzeczywistość, Michael.
To święto jest dla tych ludzi okazją, żeby sobie przypomnieć
czasy pokoju oraz to, że warto walczyć o ojczyznę. Gdybyśmy
wszyscy w trudnych chwilach kładli uszy po sobie i chowali
się pod łóżkiem... marnie byśmy skończyli. - Rzuciła mu
spojrzenie pełne uwielbienia. - Tak byłoby ze mną, gdybym
cię nie spotkała. Zamknęłam się w sobie, myślałam tylko o
tym, żeby przetrwać. Gdyby nie ty, nadal siedziałabym pod
łóżkiem, bojąc się spojrzeć w oczy rzeczywistości i zacząć żyć
od nowa. Uratowałeś mnie.
Nim znowu ją pocałował, uświadomił sobie, że chociaż
wyznał jej miłość, on nadal się ukrywa.
- Chloe, zawstydzasz mnie.
- Dlaczego?
- Zawstydza mnie twoja siła, twoja ufność i moc twojego
uczucia. Zdecydowałaś się wyjść z ukrycia, a ja chciałbym
zrobić to samo, ale nie wiem, czy potrafię.
- Bo mnie kochasz?
- Tak. - Jak to możliwe, że ona go rozumie? Ale tak jest
faktycznie. - Kocham cię tak bardzo, że nie chcę narażać cię
na cierpienie... ale mimo to cię pragnę. Chcę, żebyś stała przy
mnie, żebyś towarzyszyła mi we wszystkich moich
poczynaniach do końca życia. Ale ponieważ nie wiem, jak
długo to potrwa, uważam takie pragnienia za wyjątkowo
egoistyczne.
- Michael, nikt nie wie, ile jest mu pisane. Pomogłeś mi
wyjść poza moją strefę bezpieczeństwa, dałeś mi szansę na
nowe życie. Otworzyłeś przede mną możliwość zbierania
nowych doświadczeń oraz doznań, na które nie zawsze będę
miała wpływ, ale przy tobie czuję, że pokonam wszystkie
przeszkody. Powiadasz, że jestem silna i pełna ufności? To
dlatego, że ty je we mnie obudziłeś.
Poprawiła fałdę na sukni.
- Wróciłam na miesiąc do Australii i dokonałam
konfrontacji z przeszłością. Oglądałam stare zdjęcia i filmy
wideo, żeby we wspomnieniach przeżyć szczęśliwe czasy. W
trakcie jednego z takich seansów dotarło do mnie, jak bardzo
się zmieniłam. Jestem kimś innym niż ta dziewczyna na
fotografiach. I wiesz co? - Uniósł pytająco brwi, jednocześnie
upajając się światłem bijącym od niej. - Bardzo mi się podoba
ta nowa Chloe.
Przytulił ją do siebie.
- Cieszę się z tego, bo i mnie się ona podoba. Ogromnie.
Czuła się młoda, piękna, wolna i kochana. Z radością
przyjmowała jego pocałunki, przeczuwając, że są blisko
upragnionego celu: prawdziwego szczęścia. Michael musi
zrobić jeszcze parę kroków, ale tego wieczoru dał jej do
zrozumienia, że jest gotowy podjąć ryzyko.
- O, Chloe. Kocham cię, naprawdę. Kiedy jestem z tobą...
nie mam do losu żadnych pretensji. To, co do ciebie czuję, jest
tak silne i nieokiełznane... Nie mogę uwierzyć, że wznieciłaś
we mnie takie emocje. One są mi potrzebne... wszystkie... i
chcę, żeby tak było zawsze, ale... co będzie, jeżeli znowu
zachoruję?
- Nie musisz zachorować.
- To fakt. W takim razie co będzie, jeżeli nie zachoruję?
Nie możemy mieć dzieci.
- A to dlaczego?
Popatrzył na nią, nie kryjąc zdumienia.
- Wiesz dlaczego.
- Bo mógłbyś im przekazać wadliwe geny. Już to
mówiłeś.
- Uważasz, że to nieważne?
- Skądże. Słusznie się tym przejąłeś, ale czy zapoznałeś
się ze wszystkimi faktami?
- Z jakimi faktami?
- Wynikami badań statystycznych dotyczących choroby
Hodgkina. Nie zostało dowiedzione, że jest to choroba
dziedziczna.
- Nie interesują mnie statystyki. Chorował mój ojciec,
chorowałem ja.
Wzruszyła ramionami.
- To nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Craig dwa razy
zachorował na raka. Na dwa różne nowotwory. Tak też się
zdarza. Możesz przekazać te geny dalej, albo ich nie
przekazać. Najważniejsze jest to, że będziemy na to
przygotowani. W twoim przypadku nowotwór wykryto
wcześnie,
zostałeś
wyleczony
i
jest
duże
prawdopodobieństwo, że nie będzie nawrotu. - Pogładziła go
po ramieniu. - Tak, jest taka możliwość, ale oznacza to, że
powinieneś się wyzwolić od potrzeby całkowitej kontroli nad
swoim życiem, czego nie potrafisz. Michael, taka kontrola to
mit. Pogoń za nią to jak szukanie igły w stogu siana. Trzeba
ż
yć, podejmować ryzyko, ale nie bezmyślnie. Tylko w ten
sposób można odnaleźć siebie, rozwijać się, nie chować się
pod łóżkiem ze strachu przed zmianami. Takie życie pełne
wrażeń owocuje różnymi nagrodami. Na przykład zaufaniem,
miłością czy wiedzą.
- Przemawiasz jak Miri.
- To dla mnie wielki komplement - odparła z uśmiechem.
- Zgadzam się ze wszystkim, co powiedziałaś.
- Pokręcił głową. - Ale trudno mi zdecydować się na
pierwszy krok.
Chwyciła go za ręce.
- Michael, nie jesteś sam. Ja też potrzebuję oparcia.
Zdobyłam się na zaufanie i weszłam na tę ścieżkę. Chcę iść
nią razem z tobą. Dzięki tobie odkryłam, że nie muszę
zaszywać się na Tarparnii, żeby czuć się szczęśliwa. Jalak
kazał mi szukać mojego domu... więc wróciłam do Sydney. -
Wzruszyła ramionami.
- Ale to nie był mój dom. Nie ma go i tutaj. Ty jesteś
moim domem, Michael, i chcę być z tobą do końca świata.
Kochany, zaufaj mi. Pozwól mi być przy tobie tak, jak ty
jesteś przy mnie. Razem czekajmy na to, co nam przyniesie
przyszłość. Na dobre i na złe. To jest możliwe. Razem
potrafimy zaakceptować to, co zgotuje nam los i razem
potrafimy walczyć z jego przeciwnościami.
Wiedział, że to prawda. śe statystki dotyczące ziarnicy
złośliwej są wiarygodne oraz że tej choroby nie musiał
przekazać mu ojciec. Może to rzeczywiście był nieszczęśliwy
zbieg okoliczności?
Dotarło do niego również, że wykorzystywał przeszłość,
swoją chorobę jako pretekst. Boleśnie przeżył śmierć ojca oraz
swoje przykre doświadczenia, więc odciął się od świata,
zamknął w nieprzeniknionym kokonie, by zmagać się z tym,
przez co przeszedł. Teraz już z niczym nie musi się mocować.
Teraz może spokojnie kochać, bo wie, że Chloe go nie
zawiedzie.
- Co znaczy par'machkai! - zapytał ku jej widocznemu
zaskoczeniu.
- Hm... serdeczny partner życiowy.
- A ta ceremonia to coś w rodzaju zaślubin?
- Tak. Już ci to mówiłam.
Przeniósł spojrzenie na pary tańczące wokół ogniska ku
radości rodzin i przyjaciół. Gdy odwrócił na nią wzrok, w jego
oczach nie było cienia wątpliwości.
- No cóż... - Cofnął się na krok. - Nie wiem, jakie tu
panują obyczaje... - Przykląkł na jedno kolano i chwycił ją za
ręce. - Chloe, zostań moją... Zechciej, proszę, zostać moim
serdecznym partnerem życiowym.
Wpatrywała się w niego z otwartymi ustami, a po
policzkach popłynęły jej łzy wzruszenia. Zamknęła usta, by
mu odpowiedzieć, ale zabrakło jej słów. Oto klęczy przed nią
ten wspaniały, wyjątkowy mężczyzna, który tak wiele w życiu
przeszedł. Są sobie przeznaczeni, oboje potrzebują wsparcia i
oboje wyciągają pomocną dłoń, wzajemnie darzą się miłością
i zaufaniem, mimo że czasami doprowadzają się też
wzajemnie do rozpaczy. Uśmiechnęła się, ciągle nie mogąc
uwierzyć, że on chce iść z nią przez życie... do samego końca.
- Chloe? Proszę cię, żebyś została moją żoną - wyjaśnił. -
Nie tylko tu, na Tarparnii, ale i w Australii. Chcę, żebyś
zawsze była przy mnie.
- Ja też tego chcę. Bardzo. - Pomogła mu wstać.
- Mam rozumieć, że powiedziałaś „tak"? Nie dowierzała
własnemu szczęściu.
- Tak. Oczywiście, że tak - szepnęła, podnosząc głowę.
Przysięgę, że już nic ich nie rozdzieli, przypieczętowali
gorącym pocałunkiem.
- Mamy teraz dołączyć do tańczących? - zapytał, gdy już
się sobą nasycili.
- Oczywiście.
Gdy podeszli do ogniska, powitały ich entuzjastyczne
okrzyki mieszkańców wioski. Trzymając się za ręce, raz
jeszcze, pod rozgwieżdżonym sklepieniem, przysięgli sobie
dozgonną miłość.
- Kocham cię, Chloe.
- Kocham cię - wyszeptała.
- Tak powinno być już zawsze. Jesteś cudowna, Chloe.
- Jesteśmy parą szczęśliwców - westchnęła, spoglądając
na niebo. W tej samej chwili granatowy nieboskłon przecięła
spadająca gwiazda.
- Pomyśl jakieś życzenie - odezwał się cicho.
- Nie muszę - odpowiedziała z uśmiechem. - Mam już
wszystko, o czym marzyłam.
EPILOG
Michael siedział w swoim gabinecie, porządkując
zawartość pojemnika z korespondencją. Czas naglił, a on
chciał jak najszybciej zakończyć tę działalność, by skupić się
na bardzo ważnym spotkaniu, które miało się odbyć tego
wieczoru. Gdy zadzwonił telefon, poirytowany ściągnął brwi.
- Doktor Hill, słucham.
- Doktorze, tu oddział ratunkowy. Mamy poważny
przypadek.
Już miał warknąć, by wezwali kogoś innego, gdy,
skoncentrowany na odpowiadaniu na listy, nagle sobie
uprzytomnił, że ten słodki, kobiecy głosik należy do szefowej
oddziału ratunkowego szpitala miejskiego w Sydney.
Odetchnął z ulgą, usiadł wygodniej i rzucił pióro na biurko.
- Doprawdy? Co się stało?
- Pacjentka z palpitacjami serca i podejrzanym
burczeniem w brzuchu.
- Mam wrażenie, że należy wezwać kardiologa.
- Pozwolę sobie być odmiennego zdania. Ona czeka na
pewnego wyjątkowego specjalistę. Takiego, który posiada
dokładnie takie same jak twoje kwalifikacje. Doktorze, jej stan
jest bardzo poważny. Ona może wymagać nawet reanimacji
metodą usta - usta.
Uśmiechnął się, rozbawiony jej poczuciem humoru.
- To brzmi interesująco. Czy ta pacjentka może się
poruszać? Może chodzić?
- Tak.
- To dobrze. Proszę ją przygotować do zabiegu. Będę u
niej za pięć minut.
- Za pięć minut? - Słodycz w jej głosie ustąpiła miejsca
zniecierpliwieniu.
- Za dwie. - Wstał, by włożyć marynarkę.
- Za dwie?
- Dobrze, już jestem w drzwiach. - Odłożył słuchawkę.
Wybiegając z pokoju, zgasił światło, po czym zamknął
gabinet na klucz. Trzydzieści sekund później był piętro niżej,
na korytarzu oddziału ratunkowego, gdzie czekała na niego
pani traumatolog, przytupując nóżką.
- Dlaczego tak długo cię nie było?
- Przepraszam, musiałem uporządkować kilka spraw, tym
bardziej że przez najbliższe trzy miesiące będziemy na
Tarparnii.
Pocałował namiętnie panią doktor. Personel już nie
zwracał na nich uwagi, bo zdążył się oswoić z takim
zachowaniem naczelnego chirurga i jego małżonki.
- Jesteś gotowa?
- Tak. - Chloe odwróciła się, by pomachać na pożegnanie
koleżankom i kolegom. - Do zobaczenia za kilka miesięcy!
Ruszyli do wyjścia.
- Teraz następny punkt programu: zabieram żonę na
kolację. Wiem z dobrze poinformowanego źródła, że burczy
jej w brzuchu.
Po drodze na parking mocniej się do niego przytuliła.
- Trudno mi uwierzyć, że to już rok od naszej przysięgi
złożonej w trakcie święta par'Mach na Tarparnii.
- Czas pędzi, kiedy człowiekowi jest dobrze.
- Chciałbyś, żeby było jeszcze lepiej? - zapytała, gdy
otworzył jej drzwi do auta.
Uśmiechnął się zachwycony.
- Co proponujesz?
- Co myślisz o rodzicielstwie? Zesztywniał.
- Kochany, co ci się stało?
- Co? Jak? Kiedy? Pocałowała go roześmiana.
- Będziemy mieli dziecko. - Odpowiedziała mu na
wszystkie pytania. - Myślę, że wiesz, jak to się robi. Za osiem
miesięcy.
Jego
zdumienie
przeszło
w
przerażenie,
więc
pocieszającym gestem pogładziła go po policzku, rozwiewając
jego obawy. Tej kobiecie, która rok wcześniej ślubowała mu
dozgonną miłość, ufał bezgranicznie.
- Zostanę ojcem?
- Tak. - Przysunęła się bliżej, żeby jeszcze raz go
pocałować. - Na sto procent.
- Skąd wiesz? Byłaś u ginekologa?
- Jeszcze nie. Razem do niego pójdziemy.
- Masz mdłości?
- Nie. Minęło dopiero kilka dni od terminu miesiączki, ale
coś mnie tknęło i zanim zadzwoniłam do ciebie, zrobiłam
próbę.
- Z wynikiem dodatnim.
- Tak jest.
- Ale za trzy dni lecimy na Tarparnii.
- Więc zdążymy pójść do ginekologa, żeby sprawdzić,
czy wszystko jest w porządku. Michael, będzie dobrze. -
Dotknęła jego ramienia. - Miri i Jalak będą wniebowzięci.
Położył dłoń na jej płaskim brzuchu, czując, że z radością
będzie patrzył, jak się zaokrągla.
- Jesteś niesamowita - powiedział wzruszonym głosem. -
Tyle w tobie siły, ufności i miłości.
- Czerpię je od ciebie. Kocham cię, Michael. Swojej
pięknej brzemiennej żonie odpowiedział
ciepłym uśmiechem.
- Ja cię też kocham, Separ.