Relacja matka dziecko[1]


Wpływ relacji z ojcem i matką na rozwój psychiczny dziecka - cz.1

Wpisał: Grażyna Rymaszewska

Można użyć metafory, że relacja z matką i relacja z ojcem to dwa skrzydła, na których wznosi się dziecko na drodze swojego rozwoju jako człowieka - kobiety lub mężczyzny. Oba skrzydła są równie ważne, choć każde - na swój własny sposób. Unikalnymi są bowiem obie relacje. Można więc zadać pytanie: „Czy istnieje coś szczególnego i nie-powtarzalnego, co dziecko może otrzymać od ojca?”.

Dawid Blankenhorn, amerykański psycholog zajmujący się problematyką ojcostwa, używa określenia „ojcowski dar”. W swoich wypowiedziach podkreśla, że jeśli pozbawia się dziecko ojca, uszczupla się o połowę podstawowe źródło jego ludzkiej tożsamości.

Erich Fromm w książce „O sztuce miłości” pisze, że różne są oblicza matczynej i oj-cowskiej miłości. Miłość matczyna jest bezwarunkowa. Matka kocha dziecko za sam fakt jego istnienia. Na miłość ojca trzeba zasłużyć. Zdaniem Fromma: „Miłość matki jest szczęściem, spokojem, nie trzeba jej zdobywać, na nią zasługiwać”. Taka miłość daje dziecku poczucie bezwzględnej akceptacji i bezpieczeństwa. Ma ona jednak i negatywne strony. Po pierwsze - nie można jej zdobyć. Fromm ujmuje to tak: ”Jeśli istnieje, jest błogosławieństwem, jeśli jej nie ma, wydaje się, że całe piękno uszło z życia i nie można zrobić nic, aby ją zrodzić”. Po drugie - miłość matki, z natury swej chroniąca dziecko i dająca mu poczucie bezpieczeństwa, czasami przeradza się w miłość nadopiekuńczą. Dziecko zbyt chronione nie ma zaś szans na podejmowanie wyzwań, może więc stać się lękliwe i mało samodzielne.

O miłości ojcowskiej Fromm pisze, że jej zasadą jest: „Kocham cię, ponieważ spełniasz moje oczekiwania, ponieważ wypełniasz swój obowiązek, ponieważ jesteś taki jak ja”. Ojciec stawia więc wymagania. Jeśli nie są one wygórowane, pozwalają dziecku podejmować różne nowe zadania i zmagać się z nimi. W ten sposób dziecko buduje swoje poczucie siły i poczucie wartości. Jeśli zaś ojciec stawia zbyt duże wymagania oraz częściej gani dziecko i karci je niż docenia i chwali, może spowodować, że nie będzie się ono czuć akceptowane i zacznie źle o sobie myśleć. Fromm podkreśla, że cierpliwa i wyrozumiała miłość ojca daje rosnącemu dziecku coraz większe poczucie siły i: „...wreszcie pozwoli mu rządzić się własnym rozumem i obywać bez autorytetu ojca”.

Oba, więc rodzaje miłości - matczyna i ojcowska uzupełniają się nawzajem i pozwalają dziecku rozwinąć harmonijną osobowość. Fromm, pisząc o miłości macierzyńskiej i ojcowskiej, podkreśla, że ma na myśli jej „typy idealne”, matczyny i ojcowski pierwiastek reprezentowany w osobie matki i ojca. Nie zakłada, że każdy ojciec i każda matka kochają w ten sam sposób. Różnicę między rolą ojca i matki ilustruje, zdaniem Dawida Blankenhorna, sposób trzymania niemowlęcia. Matka trzyma je przytulając do siebie i obejmując ramionami. Ojciec trzyma niemowlę w wyciągniętych ramionach - tak, że pomiędzy nimi powstaje pewien dystans. Dzięki temu nie są oni zespoleni fizycznie, ale mogą nawiązać ze sobą kontakt wzrokowy. D. Blankenhorn mówi żartobliwie, że gdyby zapytać niemowlę: „Kim jest tatuś?”, odpowiedziałoby ono: „To ktoś, kto nie jest mną i moją mamusią”.

Przyjrzyjmy się teraz , jak kształtują się relacje: matka-dziecko oraz ojciec-dziecko, od narodzin dziecka do dorosłości. Erna Furman w książce „Jak wspierać dziecko w rozwoju” pisze: „Związek ojca z dzieckiem rozwija się w nieco inny sposób niż związek matki z dzieckiem(...) W pierwszych tygodniach i miesiącach życia dziecka rola ojca i jego satysfakcja nie wynika z bezpośredniego związku z niemowlęciem, ale z możliwości wchodzenia w relację z całością, jaką tworzy matka z dzieckiem”. W latach 40-tych XX wieku psycholog Donald Woods Winnicott, stwierdził, że nie istnieje ktoś taki jak niemowlę. Istnieje „matka i niemowlę”. Określenie to trafnie oddaje istotę relacji matki z dzieckiem w tym okresie jego życia. Okazuje się bowiem, że początkowo dziecko nie odróżnia siebie od matki. Pozostaje w takim zespoleniu z nią, że jej uczucia przeżywa jako swoje. Psycholodzy okres pierwszych 6-ciu miesięcy życia nazywają okresem symbiozy z matką. Dla prawidłowego rozwoju dziecka okres ten jest bardzo ważny. Erna Furman pisze: „Jeżeli cielesne potrzeby niemowlęcia nie są dostatecznie często zaspokajane przez tę samą osobę, w ten sam, dający mu zadowolenie sposób, tak, że może ono ją rozpoznać i polegać na przyjemnym kontakcie z nią - to znaczy wytworzyć z nią wzajemną więź, relację - niemowlę staje się apatyczne, nie rozwija się i nie przybiera na wadze, wycofuje swoje zainteresowanie otoczeniem i staje się podatne na infekcje i choroby, z których powodu umiera niekiedy przed upływem pierwszego roku życia”.

Pozostawanie w symbiotycznym związku z dzieckiem nie jest łatwym zadaniem. Wymaga od matki dużego zaangażowania, jakim jest ciągłe, empatyczne spełnianie cielesnych i emocjonalnych potrzeb niemowlęcia. Żeby poradzić sobie z tym zadaniem matka potrzebuje wsparcia ze strony ojca dziecka. Potrzebuje jego obecności, akceptacji, okazywania miłości oraz doceniania jej roli w opiece nad dzieckiem. E. Furman tak o tym pisze: „...matka zaprzątnięta jest nieskończoną ilością drobnych szczegółów(…): sposób w jaki dziecko ssie, godziny jego snu, bóle brzuszka, to, kiedy i jak należy je kąpać, kolor i konsystencja jego stolca, to, czy nowa pieluszka powoduje podrażnienie, czy ulewa ono po jedzeniu(...) Zazwyczaj tylko ojciec jest w stanie podzielać to zainteresowanie, może wysłuchiwać opowiadań na temat osiągnięć niemowlęcia, współodczuwać z niepokojami matki i doceniać jej wysiłki, ponieważ tylko on obdarza dziecko podobnymi uczuciami. Jednak właśnie dlatego, że opieka nad dzieckiem jest tak absorbująca i ogniskuje się tak bardzo na podstawowych sprawach cielesnych, matka potrzebuje dojrzałego towarzystwa ojca. To on opowiada jej o ludziach i zdarzeniach, które mają miejsce poza domem, dzieli z nią swoje myśli na ich temat, pyta ją o zdanie i docenia jej wkład w ich dorosłe, wspólne sprawy. W ten sposób wzbogaca jej życie i pomaga w odzyskaniu właściwej wewnętrznej równowagi. Gdy matka nie może skorzystać z psychologicznego wsparcia ojca i gdy on nie może zaspokoić jej potrzeby dorosłego towarzystwa, bardzo ciężko przychodzi jej poświęcenie się niemowlęciu”. Wspierając matkę ojciec chroni i wspiera „całość”, którą stanowią matka i niemowlę. W tym najwcześniejszym okresie życia dziecka nie jest więc zadaniem ojca być drugą matką i robić wszystko tak samo jak ona. Silny, symbiotyczny związek matki z niemowlęciem nie oznacza jednak, że ojciec powinien trzymać się na dystans wobec swojego dziecka. Ostatnio coraz częściej podkreśla się, że ważny jest bezpośredni kontakt ojca z niemowlęciem. Taki kontakt pomaga ojcu budować więź z dzieckiem i nieco później, kiedy dziecko będzie już gotowe do nawiązania bezpośredniej relacji z ojcem, ułatwi ojcu nawiązanie tej relacji. Bezpośrednie kontakty ojca z niemowlęciem są możliwe poprzez włączenie się w pomaganie matce w opiece nad niemowlęciem.

Dan Kindlon i Michael Thompson - autorzy książki „Sposób na Kaina. Jak chronić życie emocjonalne chłopców” piszą, że coraz więcej ojców towarzyszy narodzinom swojego dziecka. Później jednak, gdy dziecko jest już w domu, ojciec nie bardzo wie, jak się nim zająć. Niektórzy mężczyźni mówią, że ilekroć zdarza się im kąpać, karmić dziecko lub się z nim bawić, czują się bacznie obserwowani przez żonę - jakby to był ich okres próbny. Czasami takie zachowanie matki sprawia, że ojciec wycofuje się. A przecież pomoc żonie w różnych zabiegach opiekuńczych stwarza ojcu okazję do okazania dziecku miłości i zainteresowania. Mężczyzna, który nie angażuje się w relację z niemowlęciem, wchodzi w rolę „zdyskwalifikowanego taty” i coraz częściej zadowala się pracą zawodową i funkcją żywiciela rodziny. Taka sytuacja nie sprzyja rozwojowi jego ojcostwa i utrudnia mu zbudowanie więzi z dzieckiem. Trudniej mu też uchwycić moment, w którym dziecko nie potrzebuje już tak silnego związku z matką i zaczyna być gotowe do kontaktów z innymi osobami. Następuje to pomiędzy 10 a 16 miesiącem życia dziecka. Wtedy wchodzi ono w drugą fazę swojego rozwoju, którą psycholodzy nazywają fazą separacji - indywiduacji. Rozpoczyna się wówczas trudny proces fizycznego i psychicznego odseparowywania się od rodziców i stawania się autonomiczną osobą. Dziecko zachwyca się swoimi nowymi możliwościami, zwłaszcza ruchowymi, dzięki którym zaczyna badać świat. Zwraca się wówczas ku ojcu, który staje się dla niego nowym, interesującym obiektem. Psycholodzy zauważają, że pierwszym zadaniem ojca jest zwiększenie zainteresowania dziecka światem ludzi i przedmiotów znajdujących się poza symbiotycznym związkiem z matką. Podkreślał to już Erich Fromm, który napisał: „Matka jest domem, z którego wychodzimy, jest naturą, glebą, oceanem; ojciec nie reprezentuje żadnego takiego naturalnego domu(...)reprezentuje on drugi biegun ludzkiego istnienia: świat myśli, przedmiotów, które są dziełem rąk ludzkich, świat prawa i ładu, dyscypliny, podróży i przygody. Ojciec jest tym, który uczy dziecko i wskazuje mu drogę w świat”.

Około 18 miesiąca życia związek z ojcem staje się jeszcze ważniejszy. Ojciec ułatwia bowiem dziecku przejście od wyłącznej relacji z matką do rozwoju poczucia autonomii i niezależności. W wieku poniemowlęcym dziecko potrafi już utrzymać w sobie wewnętrzny obraz matki. Pozwala mu to na krótkotrwałe jej opuszczenie i uczestniczenie w relacji z ojcem w bardziej dojrzały sposób. Mogą razem pójść na krótki spacer, pobawić się. Z punktu widzenia matki opieka nad dzieckiem, które skończyło pierwszy rok życia, wcale nie staje się łatwiejsza. Pojawiają się nowe trudności i wyzwania. Dziecko, które zaczyna chodzić trzeba „mieć stale na oku”, żeby nie zrobiło sobie krzywdy. Matka potrzebuje więc chwil wytchnienia, czasu tylko dla siebie oraz dojrzałej obecności ojca dziecka. Potrzebuje, podobnie jak w okresie, kiedy dziecko było niemowlęciem, docenienia jej wysiłków w opiece nad dzieckiem. Wsparcie ze strony ojca pomaga matce lepiej wypełniać jej rolę, a to sprzyja rozwojowi dziecka. Ważne jest, żeby ojciec chwalił matkę w obecności dziecka i okazywał jej miłość i szacunek. Dla dziecka bowiem miłość ojca do matki jest równie potrzebna jak miłość, którą ojciec okazuje jemu. Ojciec może powiedzieć, że mama ugotowała smaczny obiad, że podobają mu się buty, które dziecku kupiła. Ważne jest też, żeby ojciec nie wchodził w rolę lepszego rodzica, np. pozwalając dziecku robić coś, na co przed chwilą matka nie wyraziła zgody.

(Druga część artykułu)

Nota o autorze:

Grażyna Rymaszewska, zamieszkała w Gdyni, lekarz medycyny-psychiatra. Zajmuje się zawodowo pomaganiem dzieciom krzywdzonym - od 10 lat kieruje Ośrodkiem Terapii Dzieci i Młodzieży w Gdańsku. Jest inicjatorką kampanii społecznej „Być ojcem”, której celem jest podkreślenie roli ojca w kształtowaniu osobowości dziecka. Kampania realizowana jest Gdańsku od 2005r.

Zmieniony ( 16.03.2007. )

Wpływ relacji z ojcem i matką na rozwój psychiczny dziecka - cz.2

Wpisał: Grażyna Rymaszewska

16.03.2007.

Fot. Iryna Shpulak

E. Furman przestrzega również ojców przed zniżaniem się do poziomu dziecka i podejmowaniem z nim pobudzających zabaw - przepychanek, gonitwy, łaskotania, a potem przekazywaniem matce „naładowanego” dziecka, które trudno jest uspokoić. W wieku poniemowlęcym dziecko w relacji z matką prezentuje często nieustępliwą zaborczość. Typowe dla tego okresu są prowokacyjne bunty, wybuchy gniewu, poddawanie matki próbom i drażnienie się z nią. Następuje to w drugim roku życia. Dziecko zaczyna być wtedy zainteresowane innymi ludźmi - przede wszystkim ojcem i rodzeństwem. Są oni bowiem jemu dobrze znani, ponieważ często przebywało z nimi w obecności matki. Dziecku najłatwiej jest nawiązać kontakt z innymi, gdy jest bezpieczne w ramionach matki. Kiedy więc, w trakcie karmienia lub kąpania, niemowlę widzi siedzącego obok ojca, interesuje się nim, próbuje go dotykać. Jeśli ojciec jest również zainteresowany i dostępny, dziecko zaczyna chcieć bawić się z nim. Może to być zabawa typu „idzie rak - nieborak” lub tylko dotykanie zegarka taty, jazda na jego kolanie. Jeśli ojciec jest obecny w życiu dziecka i nawiązał z nim więź, ich wzajemna relacja nie jest tak burzliwa. Jest bardziej skupiona na wspólnym poznawaniu otaczającego świata. Dla dziecka stanowi to nowy rodzaj przyjemności. Czas spędzony z ojcem, wspólne zabawy są dla dziecka „odskocznią” od silnego, emocjonalnego związku z matką. Nadal jednak jest ona dla dziecka głównym źródłem bezpieczeństwa. Często można obserwować kilkuletnie dziecko które, jeśli spotka je coś przykrego, szuka pocieszenia w ramionach matki. E. Furman pisze: ”Gdy jesteśmy dorośli, częściej lub rzadziej zdarza się nam tęsknić za kimś, kto akceptowałby nas takimi, jakimi jesteśmy, opiekował się nami, pocieszał, chronił przed wewnętrznym rozchwianiem i zewnętrznymi niebezpieczeństwami”. Zauważa też, że kiedy dwuletnie dziecko dorasta i staje się 3-4 letnim przedszkolakiem, zmienia się natura jego związków z ludźmi. Role ojca i matki stają się wówczas bardziej równoważne. Dziecko z każdym z rodziców jest w stanie pozostawać w bezpośredniej, zażyłej relacji. Jest to okres porównywania się z innymi, zarówno z dziećmi, jak i z dorosłymi. Przedszkolak zauważając różnice płciowe pomiędzy ludźmi, zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że dziewczynki są podobne do kobiet, chłopcy - do mężczyzn. Jest to początek kształtowania się tożsamości płciowej. Ojciec jest dla chłopca wzorem mężczyzny. Żeby chłopiec mógł zrozumieć i polubić siebie, musi mieć kontakt z mężczyzną, który akceptuje zarówno siebie jak i chłopca. Idealną jest sytuacja, w której tym mężczyzną jest ojciec. Najlepsza bowiem matka nie jest w stanie nauczyć chłopca, co znaczy być mężczyzną. Ze względu na płeć matka ucieleśnia dla syna „inność”, ojciec zaś „identyczność”. Już w połowie 2 roku życia chłopiec zaczyna rozumieć, że jest inny niż matka. Chłopiec musi doświadczyć więzi z ojcem we wspólnych działaniach, musi mieć okazję podziwiać ojca i być przez niego podziwianym. Dan Kindlon i Michael Thompson piszą: „Mężczyzna rzadko ulega wzruszeniu. Potrafi z suchymi oczami opowiadać o zrujnowanym małżeństwie, problemach z dziećmi, niepowodzeniach w pracy, katastrofie finansowej i cierpieniu fizycznym. Jeżeli płacze podczas sesji terapeutycznej, to przyczyną niemal zawsze okazuje się ojciec - znienawidzony lub otoczony czcią, w dobrym zdrowiu lub od dawna nieżyjący”. Równie ważna dla prawidłowej identyfikacji płciowej chłopca jest miłość matki do niego i jego ojca.

Podobnie dziewczynka potrzebuje bliskiej relacji z matką, która cieszy się z tego, że jest kobietą. Dla dziewczynki, dla budowania jej prawidłowej identyfikacji płciowej, ważna jest też miłość ojca do niej i miłość ojca do matki. Ojciec jest pierwszym ważnym mężczyzną w życiu dziewczynki. Chce ona być przez niego kochana i chce jego kochać. Jeżeli dziewczynka czuje się kochana przez ojca i jeśli widzi, że ojciec kocha matkę, pozytywnie kształtuje się jej tożsamość związana z płcią. Cieszy się z tego, że jest dziewczynką i dobrze o sobie myśli. Dziewczynka, postrzegając mężczyznę jako osobę odmienną od siebie i mamy, potrzebuje go bliżej poznać. Dobra, bliska relacja z ojcem pomaga jej dowiedzieć się, kim jest mężczyzna, jak odczuwa, jak myśli, jak działa. Kiedy ojciec akceptuje i docenia córkę, jej poczucie wartości rozwija się prawidłowo. Bliska relacja z ojcem sprawia, że dziewczynka włącza go w miłość własną, „mój tato” staje się jej wewnętrzną częścią . Pomaga jej to, kiedy przeżywa trudne chwile i obniża się jej poczucie wartości.

Mniej więcej od 5 roku życia dziecka ojciec i matka stają się dla niego znaczący w swoich rolach męża i żony. Dziecko, dzięki uczuciom do każdego z rodziców, zaczyna rozumieć istotę związku małżeńskiego polegającą na uzupełnianiu się i współpracy. Dlatego tak ważne, dla rozwoju dziecka , są wzajemne relacje jego rodziców. Między 6 a 8 rokiem życia ojciec staje się dla chłopca postacią pierwszoplanową. To właśnie w tym wieku chłopcy przechodzili kiedyś, poprzez obrzędy inicjacji, ze świata kobiet do świata mężczyzn. Syn w tym okresie jest zafascynowany ojcem. Chętnie i łatwo uczy się od niego. Więź ojca i syna kształtuje się głównie poprzez wspólne działania. W poprzednich wiekach, kiedy synowie zdobywali zawód ucząc się od ojca, wspólne działania, praca były czymś naturalnym. Teraz, kiedy ojcowie pracują poza domem, ważne jest organizowanie wspólnych z synem zabaw, zajęć, wycieczek, poszukiwanie i rozwijanie wspólnych pasji i zainteresowań.

W środkowym okresie dzieciństwa zachowanie ojca podczas zabawy i wspólnych zajęć uczy syna, jak radzić sobie z emocjami. Ojciec, który akceptuje i wspiera przygnębionego syna, nie wychowuje go na „beksę”, wręcz przeciwnie pomaga mu stać się silniejszym emocjonalnie. Badania wskazują na to, że chłopcy agresywni i mało prospołeczni mają ojców, którzy wdają się z nimi w ostrą wymianę zdań. Dla chłopca opinia ojca na jego temat ma ogromną wagę. Jeśli syn uczy się jeździć na nartach to, to największe znaczenie ma dla niego to, co myśli o jego umiejętnościach ojciec. Samoocena chłopca zależy bowiem od tego, jak jego zdaniem, ocenia go ojciec. Okres dojrzewania syna jest dużym wyzwaniem dla ojca. Naturalny dla nastolatków jest bowiem bunt, przeciwstawianie się autorytetom, w tym również autorytetowi ojca. Dan Kindlon i Michael Thompson piszą: „Praca z ojcami nastolatków polega w dużej mierze na powściąganiu ich odruchowej i nadmiernej chęci sprawowania nadzoru, będącej reakcją na zupełnie naturalne zachowanie syna. Gdy 13- czy 14-latek po powrocie do domu oznajmia, że wkuwanie matury jest bezsensowne i znacznie lepiej jest przygotować się do zdobycia zawodowego mistrzostwa w jeździe na deskorolce, przed oczyma ojca staje wizja synowskiego upadku i pognębienia nadziei na studia, na dobra posadę i powodzenie w świecie dorosłych, przyniesienie wstydu rodzinie. Ojciec czuje się zobowiązany do natychmiastowego działania, choćby do zrobienia synowi wykładu na temat cech, jakie powinien posiadać mężczyzna, aby odnieść w życiu prawdziwy sukces. Jeżeli natomiast ojciec nauczy się słuchać syna, zadawać pytania i okazywać autentyczne zainteresowanie, to przypuszczalnie zrozumie, że jazda na deskorolce jest tylko chwilowym kaprysem, lecz równocześnie potwierdzi wartość synowskich pasji(…)Jeżeli jednak synowie i ojcowie nie umieją ze sobą rozmawiać na jakikolwiek temat budzący silne emocje, ich relacje zazwyczaj stają się w tym okresie czysto praktyczne i ojcowie zaspakajają materialne potrzeby synów, oczekując w zamian szacunku i posłuszeństwa. Nastolatek, który stara się ustalić własną tożsamość i zdobyć większą niezależność, zasługuje na to, aby traktować go poważnie. W przeciwnym razie zamyka się w sobie. Ojciec zyskuje tymczasową kontrolę nad życiem syna, ale osiąga to kosztem wzajemnych stosunków”.

W okresie dorastania problemy między ojcem i synem mogą mieć jeszcze inną przyczynę. Mężczyźni lubią rywalizować. Ojcowie nastolatków, na ogół mężczyźni koło czterdziestki, często przeżywają kryzys wieku średniego. Są wówczas bardzo podatni na zranienie. Zaczynają dostrzegać, że nie są już sprawni tak jak kiedyś. Ich synowie dojrzewają, zaczynają przerastać ojców wzrostem, sprawnością i siłą. Wielu ojców nie potrafi poradzić sobie z tą sytuacją. Zaczynają rywalizować z synem, czasami w bardzo ostry sposób i pokazywać, że dominują nad nim. Nawet kiedy syn jest silniejszy fizycznie, ojciec ma nad nim przewagę emocjonalną. Najgorszą bronią ojca jest krytyka. Synowie bowiem, choć nie przyznają się do tego, pozostają niezwykle wrażliwi na krytykę ze strony ojca jeszcze długo po osiągnięciu pełnoletności. Brak pochwał i nadmiar krytycyzmu mają dla synów poważne i długotrwałe konsekwencje. W okresie dorastania syna zadanie ojca polega na skupieniu się na synu, radości z jego rozwoju, osiągnięć. Nie zawsze jest to łatwe, ale na pewno jest możliwe. Pomaga w tym uświadomienie sobie przez ojca, że zachowania syna nie są wymierzone przeciwko niemu, że syn musi zmierzyć się z ojcem, żeby sprawdzić, czy jest na tyle silny, żeby móc funkcjonować samodzielnie. Ojcom, którzy czują się pewnie w roli mężczyzny, łatwiej to zaakceptować i szukać raczej tego, co łączy niż dzieli. Mogą to być wspólne zajęcia - naprawianie sprzętu, kibicowanie drużynom sportowym. Takie zachowanie ojca buduje w synu pozytywną tożsamość, wewnętrzną siłę i poczucie własnej wartości.

Wchodząc w dorosłe życie każdy z nas zabiera ze sobą doświadczenia z dzieciństwa, wszystko to, co dostał od ojca i matki. Jeżeli relacje z obojgiem rodziców były dobre, jest w nas matczyne ciepło i ojcowska siła pozwalające nam z ufnością patrzeć w przyszłość.

(Pierwsza część artykułu)

Bibliografia

1. Erich Fromm „O sztuce miłości”, Wydawnictwo Sagittarius, Warszawa 1994r.

2. Erna Furman „Jak wspierać dziecko w rozwoju. Podręcznik psychoanalizy dla rodziców” Wyd. Jacek Santorski. Agencja Wydawnicza, Warszawa 1994r.

3. Dan Kindlon, Michael Thompson „Sposób na Kaina. Jak chronić życie emocjonalne chłopców” - Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2004r.

4. Irena Koźnińska - Wywiad z Dawidem Blankenhornem, założycielem i prezesem Institute for American Values, autorem książki „Fatherless America” („Ameryka bez ojców”) - www.calapolskaczytadzieciom.pl

5. Maras Jacob Goldman „Radość ojcostwa”, Wyd. Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2001r.

Nota o autorze:

Grażyna Rymaszewska, zamieszkała w Gdyni, lekarz medycyny-psychiatra. Zajmuje się zawodowo pomaganiem dzieciom krzywdzonym - od 10 lat kieruje Ośrodkiem Terapii Dzieci i Młodzieży w Gdańsku. Jest inicjatorką kampanii społecznej „Być ojcem”, której celem jest podkreślenie roli ojca w kształtowaniu osobowości dziecka. Kampania realizowana jest Gdańsku od 2005r.

Zmieniony ( 16.03.2007. )

Doświadczenia najwcześniejszego dzieciństwa stają się matrycą naszych przeżyć w relacjach z ludźmi w późniejszym wieku.

Zuzanna Stadnicka-Dmitriew

Niektórzy bardzo boją się samotności, bo rodzi ona poczucie opuszczenia w nieprzyjaznym świecie lub pogrążenia w czarnej dziurze nieistnienia. Tak organizują sobie życie, żeby jej unikać. Dużo pracują, lgną do tłumu, a kiedy wracają do pustego domu, natychmiast włączają telewizor albo dzwonią do znajomych.

Inni starają się walczyć z lękiem przed samotnością, skazując się na nią świadomie, i paradoksalnie stają się zależni od tej walki. Im bardziej odsuwamy od siebie ów lęk, tym bardziej boimy się samotności.

Nie moglibyśmy istnieć bez związków z ludźmi. Lęk przed samotnością, nazywany w psychoanalizie lękiem separacyjnym, jest więc doświadczeniem wszechobecnym, wpisanym w nasze życie. Wyrazem tego niepokoju są sformułowania: "Gdzie przepadłeś?", "Dobrze, że cię widzę", "Do zobaczenia". Jean-Michel Quinodoz w książce "Oswojona samotność" definiuje lęk separacyjny jako "bolesną obawę doświadczaną przez osobę, kiedy relacja emocjonalna ustanowiona z kimś ważnym z jej otoczenia jest zagrożona zerwaniem lub zostaje zerwana. Może to dotyczyć utraty miłości lub utraty osoby. O separacji mówimy raczej wtedy, kiedy strata jest tymczasowa, zaś o stracie, gdy ma charakter definitywny".

Przykłady lęku separacyjnego można mnożyć. Niemowlę rozpaczliwie płacze, dopóki mama nie weźmie go na ręce - i nikt inny nie może go uspokoić. Przedszkolak nie pozwala matce, by go opuściła, a kiedy ona wychodzi, przytula się do misia. Dorastająca dziewczyna żarliwie kłóci się z rodzicami, by potem przepraszać ich i zapewniać o swojej miłości. Matka i ojciec niepokoją się za każdym razem, gdy ich nastoletnie dziecko spóźnia się choć chwilę z powrotem do domu. Małżeństwo chce być zawsze razem i nie wyobraża sobie spędzenia wieczoru oddzielnie. Mężczyzna bierze na siebie irracjonalne ilości obowiązków w pracy, bo obawia się, że gdy odmówi, zostanie zwolniony.

Dlaczego dla jednych samotność jest możliwa do zniesienia, czują się dobrze sami ze sobą, zaś inni muszą niemal cały czas "trzymać kogoś za rękę" i nawet to nie jest w stanie ich w pełni uspokoić? Zależy to od wielu czynników: od tego, w jakim stopniu bliscy otoczyli nas miłością; od naszej indywidualnej tolerancji na frustrację; od tego, jak poradziliśmy sobie z trudnymi chwilami strat, które są obecne w życiu każdego z nas (począwszy od narodzin, przez odstawienie od piersi, rozstania z matką, pójście do przedszkola, do szkoły, dojrzewanie...); czy spotkały nas sytuacje urazowe, na przykład śmierć rodzica.

Kiedy dziecko się rodzi, jest skrajnie zależne od swojego otoczenia. Taka sytuacja wywołuje pierwotny lęk, nazywany lękiem prześladowczym. Dziecko radzi sobie z nim za pomocą narcystycznej omnipotencji, iluzji, że samo się zaspokaja i nie jest zależne od nikogo. Takie pierwotne stany umysłu nie są obce osobom dorosłym. Powracają choćby w sytuacjach zagrożenia. Na przykład gdy leżymy w szpitalu i postrzegamy lekarzy jako nieżyczliwych nam i niekompetentnych, uważamy, że nasza własna kuracja byłaby o wiele lepsza.

Z czasem, w wyniku pozytywnych doświadczeń z otoczeniem, dziecko może dostrzec, że to, czy czuje się ukojone, czy sfrustrowane, zależy od osoby, która się nim opiekuje. I zaczyna odczuwać lęk, że ją utraci. Jest to właśnie lęk separacyjny. Można powiedzieć, że samotności możemy doświadczać na dwa sposoby: jako pogrążenia w nieżyczliwym, prześladującym nas świecie, czyli jako obecności kogoś czy czegoś złego w naszym życiu (wcześniejsza, bardziej pierwotna forma lęku prześladowczego), lub też jako bólu związanego z tęsknotą za kimś, kogo kochamy i potrzebujemy (bardziej dojrzała forma lęku separacyjnego).

Donald Winnicott powiedział, że "nie ma czegoś takiego jak niemowlę". Zawsze musi istnieć osoba, która się nim opiekuje, ponieważ samo zwyczajnie by nie przetrwało. Według Winnicotta nadmierny lęk separacyjny wynika z nieudanej relacji matka - dziecko w ciągu pierwszych sześciu miesięcy życia. "Wystarczająco dobra" opieka matki jest niezbędna, by dziecko mogło przejść trudną drogę od narcyzmu pierwotnego do relacji z drugą osobą, którą postrzega jako oddzielną i różną od siebie. Najpierw dziecko uczy się bycia samemu w obecności matki. Później stopniowo środowisko, które służyło oparciem, zostaje uwewnętrznione i przyswajamy zdolność do bycia w pełni samemu.

Winnicott wprowadził pojęcie obiektu przejściowego (może to być kocyk czy miś), którego dziecko używa w chwilach emocjonalnej separacji z matką. Pomaga on maluchowi zachować iluzję kojącej obecności mamy w chwilach oddzielenia od niej, co sprzyja rozwojowi autonomii. Dziecko ma poczucie pełnej kontroli nad swoim "misiem", tylko ono ma do niego prawo, może go kochać, przytulać, a także nienawidzić, dręczyć i uszkadzać. Obiekt przejściowy pomaga w rozwoju myślenia symbolicznego, jest czymś konkretnym, pochodzącym z zewnątrz, ale też posiada znaczenie symboliczne nadane mu przez dziecko, wypływające z jego wnętrza. Dla dorosłych takim kojącym obiektem przejściowym bywa włączony telewizor -pozoruje obecność osoby, której im brak.

Dla małego dziecka chwilowy brak matki może oznaczać, że utraciło ją bezpowrotnie. Starsze odczuwa lęk, gdy mamy zbyt długo nie ma, ale też może zachować ją w pamięci, to znaczy czekać i liczyć na to, że zjawi się i uspokoi je. Znane są przykłady dorosłych osób, które cały czas "chodzą za kimś", domagając się kontaktu. Konfrontowanie się z lękiem przed samotnością (w sytuacji, gdy nie przekracza on nadmiernie wytrzymałości dziecka) i rosnąca zdolność do pomieszczania go w sobie sprzyjają rozwojowi autonomii. Chodzenie czy mówienie to pierwsze umiejętności, które implikują rozpoznawanie siebie jako indywidualności, oddzielnej od innych.

Nadmierne chronienie dziecka przez matkę przed doświadczeniem lęku separacyjnego hamuje rozwój jego samodzielności. Skutkiem stałej obecności matki jest niewiara dziecka we własne siły i w możliwość zmierzenia się z tym lękiem. Odbiera to potencjalną radość z niezależności i zdolności do radzenia sobie samemu, a także może wzmacniać lęk separacyjny dziecka, powiększony o lęk matki. W dorosłym życiu może to zaowocować nadmiernym poszukiwaniem wolności, buntem, który jest inną formą ekspresji ukrytej zależności od ważnych osób. Chodzi bowiem o to, by nie tylko pozwalać swobodnie komuś odejść, ale też pozwolić zbliżyć się do siebie.

Doświadczenia najwcześniejszego dzieciństwa stają się matrycą naszych przeżyć w relacjach z ludźmi w późniejszym wieku. Są one przez nas przepracowywane w ciągu całego życia. Zwłaszcza w okresie adolescencji, która jest ostatecznym rozstaniem z dziecięcością, następuje silny nawrót lęków separacyjnych. W dorosłości musimy skonfrontować się z utratą rodziców, z utratą młodości i z nieuchronnością śmierci. Każda strata jest dla nas bolesną okazją do przepracowywania lęku separacyjnego, mierzenia się z samotnością. Czasem, ze względu na przebyte doświadczenia i małą tolerancję tych uczuć, okazuje się to bardzo trudne. Pomocna w odzyskaniu poczucia autonomii bywa wówczas psychoterapia oparta na głębokiej relacji terapeuty i pacjenta. Dzięki tej relacji możemy przepracować lęki, z którymi z różnych powodów nie udało nam się uporać w relacji z rodzicami czy innymi bliskimi osobami.

Zdaniem Quinodoza jednym z celów psychoanalitycznej pracy z pacjentem jest ponowne odkrywanie w sobie nadmiernego lęku dotyczącego separacji, który nie pozwolił uzyskać poczucia autonomii i wolności psychicznej, wewnętrznej siły, wiary w siebie i w innych ludzi, zdolności do miłości i bycia kochanym - czyli tego, co nazywamy dojrzałością psychiczną. Należy pamiętać, że celem psychoterapii jest nie pozbycie się lęku (byłoby to raczej cofnięcie się w kierunku narcystycznych, omnipotentnych obron), lecz pozyskanie zdolności do tolerowania lęku, psychicznego bólu i uczucia samotności, które mogą być obecne bez swojej niszczącej siły.

Quinodoz opisuje pacjentów kiedyś zależnych od innych. Radość z "bycia sobą" znajduje u nich wyraz w snach o lataniu na skrzydłach. Ta radość ma jednak ciemną stronę - jest bowiem powiązana ze smutkiem świadomości, że nasze życie i związki z ważnymi osobami mają swój początek i koniec, z percepcją naszej śmierci i nietrwałości wszystkiego, co nas otacza

Zuzanna Stadnicka-Dmitriew

Autorka jest psychologiem, zajmuje się terapią analityczną. Pracuje w Ośrodku Terapii Psychoanalitycznej w Warszawie.

za: http://kiosk.onet.pl/charaktery/1143683,1251,1,artykul.html

trauma

Co to jest zespół stresu pourazowego

espół stresu pourazowego (ang. posttraumatic stress disorder, PTSD) jest zespołem specyficznych symptomów, które mogą pojawić się u ludzi po przeżyciu ekstremalnego, traumatycznego zdarzenia.

Zdarzenie traumatyczne (uraz) wiąże się z zagrożeniem życia lub fizycznej integralności własnej osoby lub też innych osób. Uraz wywołuje reakcję intensywnego strachu, poczucia bezradności bądź koszmaru. Człowiek może doświadczyć takiego urazu bezpośrednio, ale może też być jego świadkiem.

Prowadzone w ostatnich latach badania wykazują, że większość ludzi (nawet do 90%) przeżyło lub było świadkiem traumatycznego zdarzenia. Przykłady takich zdarzeń to groźne dla życia wypadki różnego typu, klęski żywiołowe, katastrofy techniczne, terroryzm, działania wojenne, przemoc fizyczna i seksualna, uwięzienie w obozie koncentracyjnym, ale także nagła, niespodziewana śmierć bliskiej osoby z przyczyn naturalnych oraz diagnoza choroby zagrażającej życiu.

Kryteria diagnostyczne zespołu stresu pourazowego, poza wystąpieniem urazu, obejmują trzy główne grupy symptomów:

utrzymujące się odtwarzanie traumy - jakby ponowne jej doświadczanie (na przykład częste myśli, wspomnienia, obrazy dotyczące zdarzenia, które pojawiają się niezależnie od woli; koszmary senne albo flashbacki - nagłe poczucie, jakby zdarzenie miało miejsce na nowo),

utrzymujące się unikanie sytuacji, miejsc, ludzi, itp., które kojarzą się z traumą albo też poczucie odcięcia, oderwania od emocji związanych z tym, co przypomina uraz (na przykład niezdolność do płaczu lub przeżywania różnych uczuć),

utrzymujące się objawy psychofizjologicznego pobudzenia (na przykład problemy ze snem, rozdrażnienie, wybuchy gniewu, trudności z koncentracją uwagi).

Aby można było rozpoznać u kogoś zespół stresu pourazowego, powyższe objawy muszą się utrzymywać przez co najmniej miesiąc od czasu przeżycia urazu i powodować znaczące trudności w życiu społecznym i zawodowym.

Rozpowszechnienie zespołu stresu pourazowego

Wyniki badań prowadzonych w ciągu dwu ostatnich dekad w dużych próbach populacji ogólnej w Stanach Zjednoczonych wykazują, że rozpowszechnienie zespołu stresu pourazowego można ocenić na około 10%. Jak się okazuje, jest to jedno z najczęstszych zaburzeń psychiatrycznych. Jak pokazują wyniki badań, ze szczególnie wysokim ryzykiem wystąpienia zespołu stresu pourazowego związane są pewne rodzaje urazów. Do urazów tych zaliczają się dotkliwe pobicia, gwałty, eksplozje i gwałtowne wypadki, takie jak katastrofa samolotu. Ponadto ustalono, że szczególnie zagrożone wystąpieniem tego zaburzenia są zwłaszcza kobiety, a także wszystkie osoby, które przeżyły uraz we wczesnym dzieciństwie. Badania wykazują także, że u wielu osób, które przeżyły ekstremalny uraz, objawy zespołu stresu pourazowego utrzymują się dłużej niż rok, ale dla części staje się on problemem chronicznym.

Cechy charakterystycne zespołu stresu pourazowego

Jak może czuć się osoba cierpiąca na zespół stresu pourazowego?

U osób cierpiących na zespół stresu pourazowego obserwuje się częste zmiany nastroju. Dominujące uczucia, które takie osoby przeżywają, to najczęściej lęk, złość, wstyd, poczucie winy, poczucie izolacji od otoczenia i osamotnienia. Osoby cierpiące na ten problem często mają poczucie, że życie jest bez sensu. Nierzadko współwystępuje u nich depresja, również głęboka. Bardzo często odczuwają również silny lęk, wewnętrzne napięcie i rozdrażnienie. Mogą ponadto doświadczać trudności w wyrażaniu przeżywanych emocji.

Osoba z zespołem stresu pourazowego może nadmiernie zajmować się myśleniem o urazie, który przeżyła, albo wręcz przeciwnie - unikać w ogóle myślenia o nim i jakichkolwiek rozmów na ten temat. Wówczas o urazie mogą przypominać jej związane z nim wdzierające się, nie podlegające woli myśli lub obrazy dotyczące zdarzenia. Często może przeżywać koszmary senne i flashbacki, które powodują poczucie jakby uraz miał miejsce na nowo. Poczucie takie może być wyzwalane przez różne czynniki kojarzące się z traumą, takie jak sceny oglądane w telewizji czy artykuły w gazetach. Inne osoby cierpiące na ten problem mogą mieć z kolei trudności z przypomnieniem sobie istotnych aspektów urazu, który przeżyły.

Osoba cierpiąca na zespół stresu pourazowego może ponadto doświadczać zwiększonego pobudzenia i wielu objawów lęku lub depresji, takich jak pocenie się, palpitacje serca, nagły przestrach w momencie niespodziewanego hałasu, kłopoty ze snem i apetytem. Na skutek obniżenia odporności organizmu z powodu przeżywanego stresu mogą pojawiać się u niej także różne inne problemy zdrowotne. Osoba taka może ponadto unikać wszelkich sytuacji, miejsc i działań, które kojarzą się jej z urazem. Może zrezygnować z aktywności, które wcześniej sprawiały jej przyjemność, zaniedbywać pracę i relacje z bliskimi osobami. Nierzadko może sięgać po alkohol lub inne środki chemiczne, po to, by zapomnieć o tym, co przeżyła.

Leczenie zespołu stresu pourazowego

Terapia zespołu stresu pourazowego polega przede wszystkim na pomocy psychologicznej. Powinna uwzględniać wszystkie problemy związane z emocjami i zachowaniem, które zostały przedstawione powyżej. Zalecanie jest także wspomaganie leczenia psychologicznego lekami przeciwdepresyjnymi.

W ostatnich latach, w celu zrozumienia reakcji człowieka po przeżyciu traumy, opracowano poznawczy model zespołu stresu pourazowego. Model ten nazywany jest poznawczym, ponieważ zakłada się w nim ścisłą relację pomiędzy myśleniem i emocjami. To, w jaki sposób interpretujemy daną sytuację, wpływa na nasze samopoczucie i odwrotnie - nasz nastrój wpływa na to, w jaki sposób postrzegamy różne zdarzenia.

W poznawczym modelu zespołu stresu pourazowego podkreśla się fakt, że po przeżyciu traumy u większości ludzi pojawiają się naturalne symptomy pourazowe, które z biegiem czasu ustępują. W trakcie tego procesu informacje związane z urazem zostają przez umysł przetworzone i zintegrowane, włączone do spójnego obrazu siebie jednostki.

Jednak u części ludzi ten naturalny proces zostaje zakłócony. Osoby te nie są w stanie skutecznie zintegrować informacji związanych z traumą z posiadanym sposobem postrzegania samych siebie, innych ludzi i świata. Dzieje się tak z powodu poznawczego i emocjonalnego unikania przetwarzania traumy. Brak przetwarzania urazowych wspomnień prowadzi z kolei do podtrzymywania objawów, co przyczynia się do rozwoju zaburzenia.

Trauma jest reprezentowana w umyśle osoby z zespołem stresu pourazowego jako ciągłe zagrożenie. Postrzegane lub przewidywane zagrożenie wyzwala serię reakcji ("odcinanie się" od emocji, kontrola emocji, tłumienie myśli o urazie, unikanie miejsca, w którym uraz się wydarzył, "przeżuwanie" wspomnień, picie alkoholu, itp.), które mają przyczynić się do szybkiej redukcji przeżywanych nieprzyjemnych emocji - lęku, niepokoju czy napięcia. Reakcje te na dłuższą metę wstrzymują jednak proces przetwarzania urazu, co powoduje dalsze utrzymywanie się zaburzenia.

Z prowadzonych obecnie badań nad skutecznością różnych rodzajów leczenia osób z zespołem stresu pourazowego wynika, że przede wszystkim rekomendowana jest terapia poznawczo-behawioralna.

W terapii tej w celu przeciwdziałania unikaniu przetwarzania traumy, stosuje się m.in. następujące techniki:

Ekspozycję wyobrażeniową, polegającą na przywoływaniu wspomnień o traumie w warunkach terapii, w ściśle określony sposób. Częste powtarzanie tej techniki, związane również z odsłuchiwaniem nagrania wspomnień, prowadzi do redukcji lęku i innych objawów.

Ekspozycję w realnym życiu, a więc stopniową konfrontację z sytuacjami wywołującymi lęk aż do czasu jego obniżenia.

Techniki poznawcze, polegające na pracy poznawczej z założeniami i przekonaniami pacjenta dotyczącymi faktu przeżycia traumy oraz związanymi z tym emocjami. Szczególnie istotna jest praca nad zmianą znaczenia urazu dla pacjenta.

Te i inne techniki terapeutyczne, opracowane z myślą o pomocy osobom cierpiącym z powodu zespołu stresu pourazowego, zostały zweryfikowane empirycznie w wielu badaniach. Obecnie istnieje zatem obszerna, specjalistyczna wiedza na temat reakcji ludzi po przeżyciu traumatycznego zdarzenia. Najbardziej istotny jest jednak fakt, że osoby takie nie powinny być pozostawione samym sobie, ale powinny mieć możliwość uzyskania fachowej pomocy ze strony specjalistów, po to, by mogły poradzić sobie z przykrymi emocjami i bolesnymi wspomnieniami.

Literatura

M. Gulcz. i M. Polak (2002). Zastosowanie terapii poznawczo-behawioralnej w leczeniu wybranych zaburzeń lękowych: zespołu lęku napadowego i PTSD. Nowiny Psychologiczne, Nr 2, s. 29-51.

M. Lis-Turlejska (2002). Stres traumatyczny. Występowanie, następstwa, terapia. Warszawa, Wydawnictwo Akademickie "Żak".

Małgorzata Polak-psycholog kliniczny, doktorantka na Wydziale Psychologii UW, współpracuje z Centrum Psychoterapii BEN w ramach programu pomocy osobom, które przeżyły zdarzenia traumatyczne i cierpią na objawy zespołu stresu pourazowego.

Źródło

Tęsknota za ojcem, czyli z tatą przez prerie

Więź z ojcem jako przedmiot badań naukowych

Tradycyjne badania z zakresu psychologii rozwojowej związane z relacją matka-dziecko są w większości jednostronne. Odwołują się one bowiem do założenia, że matka jest przynajmniej - w pierwszych latach życia dziecka - wyłącznym i najważniejszym obiektem istotnych relacji, jakie ono nawiązuje. Tymczasem, jak twierdzą terapeuci, ojcowie są zawsze psychicznie obecni w tych relacjach, dotyczy to również dzieci pozbawionych ojców. Ze względu na silną identyfikację matki z dzieckiem po porodzie, Donald Winnicott przypisuje jej tzw. “pierwotne macierzyństwo”. Ojcu przypada zadanie czuwania z zewnątrz nad bezpieczeństwem symbiozy tych dwojga. Nie jest to oczywiście jedyny możliwy i najbardziej naturalny podział ról rodzicielskich. Mężczyzna, przedstawiciel świata zewnętrznego, coraz wyraźniej zdobywa we współczesnym społeczeństwie kulturowe przyzwolenie na wejście do tej “ekskluzywnej wspólnoty”.

Dziś obydwoje rodzice opiekują się dzieckiem od pierwszych dni jego życia, jednak nie istnieje idea “pierwotnego ojcostwa”, zadanie ojca nie polega bowiem na byciu konkurencją dla matek. Specjaliści przestrzegają nawet przed źle pojętym “nowym ojcostwem”, rozumianym jako wartość identyczną - a nie komplementarną - z macierzyństwem, która prowadziłaby do ujednolicenia, a nie zróżnicowania doświadczeń dziecka.

Dopiero od lat 70. można mówić o stałych badaniach nad problematyką więzi ojcowskiej. Psychologowie określają ojca jako “najważniejszego innego“, który w pierwszych latach życia dziecka wyprowadza je ze ścisłej relacji z matką i pomaga mu tym samym w rozwinięciu samodzielnego “ja”. Dwulatek nie przejdzie twórczo przez cały ten okres burzy i naporu, jeśli pojedynku z matką nie zakłóci “ten trzeci”.

W okresie nauki szkolnej dziecka ojciec jest idealizowany, staje się pierwszoplanowym obiektem ważnych relacji, a nawet może awansować do roli mentora, podziwianego za swoje zdolności i zalety. Obecność kochającego ojca pogłębia i wzbogaca tożsamość płciową syna. Chłopcy chętnie chwalą się tym, kim są ich ojcowie, co potrafią i posiadają, by w ten sposób wzmocnić swoje własne poczucie wartości oraz pozycję w grupie rówieśniczej.

W okresie dojrzewania stosunki między ojcem i dzieckiem z reguły stają się konfliktowe. Dzieci szukają coraz częściej innych przewodników, niekiedy całkiem świadomie przeciwieństwa faktycznego ojca, między innymi dlatego, by móc odnaleźć własną wyraźnie określoną tożsamość. Jest to etap nazywany w psychoanalizie odidealizowaniem ojca, charakteryzujący się napastliwym kwestionowaniem jego autorytetu. Wraz z przejściem dziecka do wieku dorosłego, ojciec jako przedstawiciel innej generacji, coraz rzadziej staje się dziś partnerem do dyskusji ze względu na szybkość zmian życia codziennego, zarówno w sferze zawodowej, jak i prywatnej. Ojciec wkraczający w sferę starości posiada na ogół dzieci, które same stały się już rodzicami. Doświadczenie relacji z własnym ojcem może ułatwiać lub utrudniać przejście syna do fazy ojcostwa. Jeśli w dzieciństwie spotkał się z zainteresowaniem, przyjaźnią, wybaczaniem i poszanowaniem swoich praw, łatwiej mu taki wzorzec przenieść do własnej rodziny. I odwrotnie, lekceważony w młodości przez ojca, znacznie częściej stosuje wobec swoich dzieci przymus, wpaja im poczucie winy, zachowuje się wrogo.

Mężczyźni w życiu rodzinnym

Pojęcie ojcostwa zmieniało się w Europie w zależności od okresu historycznego. W starożytności ojciec był absolutnym władcą i decydentem wobec członków swojej rodziny.

W średniowieczu ojciec występuje jako gwarant stabilności rodziny i państwa. Według postanowień Soboru trydenckiego w krajach katolickich prawdziwe ojcostwo występuje tylko w małżeństwie.

W XVII stuleciu następuje utwierdzenie władzy ojcowskiej. Pozycja ojca w owym czasie jest absolutnie niekwestionowana: płodzi, żywi, wychowuje i kształci dzieci, stanowi “obraz Boga na ziemi”.

W epoce oświecenia wraz ze wzrostem uczuciowości w relacjach rodzinnych, ojca coraz częściej kojarzy się ze szczęściem i miłością. Jednak od XVIII wieku następuje powolny kryzys tożsamości mężczyzny w roli ojca. Wiąże się to z hasłami rewolucji francuskiej, która obaliła władzę ojcowską. Ogromne znaczenie ma również proces urbanizacji i industrializacji. Społeczeństwo przemysłowe powoduje radykalne rozdzielenie płci i ról, osłabia władzę ojca, wykonującego pracę poza domem. Siłę fizyczną i honor zastępuje sukces, pieniądze i praca, która usprawiedliwia nieobecność ojca w sensie psychicznym i fizycznym. Przychodzi moda na matki poświęcające się zarówno dzieciom, jak i pracy.

Odległy i niedostępny lub niemęski i pogardzany (w przypadku braku pracy) - oto dwa główne obrazy ojca, które pojawiają się w XIX i XX wieku.

Widoczne niegdyś różnice wieku między zakładającymi rodzinę mężczyzną i kobietą uwarunkowane musiały być odmiennymi zasadami wychowania i przygotowania dziewcząt i chłopców do przyszłego dorosłego życia. Różne były bowiem przeznaczone im funkcje i role w rodzinie i społeczeństwie. Przebywając wiele czasu poza domem mężczyźni tworzyli własny świat, w którym kobiety widziano niechętnie. Kandydat na głowę rodziny, przyszły mąż i ojciec miał już zwykle za sobą pierwszy etap w karierze zawodowej. Potrzebował czasu, by jako młody, dojrzały mężczyzna stać się samodzielnym, osiągając taki etap działalności gospodarczej, który pozwalałby na utrzymanie rodziny i zapewnienie jej odpowiedniego standardu życiowego. Małżeństwo uwalniało mężczyzn od kontroli rodziców, sami teraz stawali się głowami rodzin.

Emancypacja kobiet, począwszy od XX wieku, to eksmisja męskich partnerów z tradycyjnej domeny ich aktywności: opieki nad rodziną i zapewnienia jej środków utrzymania, uczestnictwa w życiu publicznym i polityce. Mówi się nawet o zjawisku zagubienia mężczyzn we współczesności wyemancypowanych kobiet.

Model “nowego ojca”

Funkcje, jakie pełni w rodzinie mężczyzna posiadający potomstwo są odmienne w różnych kulturach. Największa bliskość ojca wobec dziecka spotykana jest w społeczeństwach, w których ojcowie nie gromadzą różnego rodzaju bogactw i nie muszą doskonalić się w sztuce wojennej, aby bronić swych dóbr. W kulturze europejskiej dystans między ojcem a dzieckiem jest mniejszy w rodzinach monogamicznych, mniej licznych i tych, w których mężczyzna nie dominuje nad pozostałymi członkami rodziny. Tradycyjny wzorzec mężczyzny - żywiciela, który jako ojciec jest chłodny i daleki, w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat zaczął ulegać zmianie. Ojcostwo stoi przed nowymi wyzwaniami. Coraz częściej chcemy w nim widzieć rzeczywistą aktywność, a nie przypisany społecznie status. Punkt ciężkości przenosi się z obszaru konieczności zapewnienia dzieciom fizycznego i materialnego bezpieczeństwa w obszar emocjonalnej siły i duchowej więzi. Obecnie ojcowie aktywniej niż kiedyś uczestniczą w życiu dzieci i coraz więcej mężczyzn ma motywację do bliższego kontaktu ze swoim potomstwem. Para matka - dziecko przestaje być autonomiczną enklawą, której nikt, nawet ojciec, nie powinien zakłócać.

Ojciec “tradycyjny” - a więc z reguły nieobecny lub obojętny na kwestie wychowawcze - nie jest już punktem odniesienia dla pokolenia dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków. Wchodzą oni bowiem w świat nieco odwróconych ról, w którym intymna sfera obowiązków domowych przestaje być wyłączną domeną kobiet. Zmiany obyczajowe idą w parze ze zmianami językowymi. W 1970 roku zastąpiono w prawodawstwie termin “władza ojcowska” terminem “władza rodzicielska”. Jeszcze wcześniej, bo w 1938 roku zniknął zapis o prawie do władzy mężowskiej. Na początku dwudziestego pierwszego wieku publicystyka społeczna proponuje nie znane w słownikach języka polskiego pojęcia “urlopu tacierzyńskiego”, czy opieki tacierzyńskiej” na określenie stosunkowo nowych w Polsce, ustawowo dostępnych ojcu przywilejów.

Przeprowadzone ostatnio badania Michaela Yogmana udowodniły, że mężczyźni, którzy zajmują się dziećmi, są równie troskliwi i uważni jak kobiety wypełniające podobne obowiązki. Rola, jaką ojciec może odgrywać wobec niemowlęcia, jest znacznie mniej ograniczona, niż dawniej sądzono. Jeżeli okoliczności tego wymagają, mężczyźni opiekują się dziećmi równie kompetentnie jak kobiety. Ojcowie są wrażliwi na sygnały emocjonalne wysyłane przez dziecko w podobnym stopniu jak matki i równie umiejętnie na nie odpowiadają.

Generalnie na całym świecie ojcowie aktywnie zajmujący się dziećmi uważają, że są szczęśliwsi dzięki ojcostwu, niż ci, którzy są mało weń zaangażowani. Matki na ogół deklarują większą niż ojcowie przyjemność z zajmowania się dziećmi, chyba, że mężczyźni angażują się w te zajęcia na równi z partnerkami. Ojcowie rzadziej zostają głównymi opiekunami małych dzieci, chociaż niektórym badaczom udało się przeanalizować sytuacje, w których mężczyźni biorą taki sam udział w wychowywaniu dziecka jak kobiety. Badanie ojców samotnie wychowujących dzieci wykazało, że ich zachowania są bliższe zachowaniom matkującej kobiety, niż w przypadku innych żonatych mężczyzn. Wydaje się więc, że większa przyjemność z rodzicielstwa czerpana przez kobiety wynika z ich usankcjonowanego społecznie większego zaangażowania w tę sferę życia, a mężczyźni, którzy równie intensywnie zajmują się dziećmi doświadczają podobnych uczuć.

Postawy badanych ojców wobec dzieci zdeterminowane są niejednokrotnie przez czynniki społeczno-ekonomiczne. Potomstwo stanowi swego rodzaju inwestycję. Sumy przeznaczone na jego wychowanie i edukację mogą być rozpatrywane w kontekście rodzinnych wydatków na ubezpieczenie i fundusz emerytalny. Dziecko, a zwłaszcza syn, ma stać się dziedzicem dorobku ojca, urzeczywistnić jego własne, nie spełnione marzenia i dążenia, a jednocześnie stać się podporą w okresie starości. Erich Fromm podkreślał, że syn odgrywa istotną rolę również tam, gdzie chodzi o prestiż społeczny ojca. Syn jest kochany przez ojca pod warunkiem, że spełnia pokładane w nim oczekiwania.

W poszukiwaniu straconego ojca

Nasze rozumienie ojcostwa zmienia się w miarę jak w naszej kulturze pojawia się coraz więcej alternatywnych form życia rodzinnego i sposobów wychowywania dzieci. Opisywany obraz “nowego ojca”, wchodzącego w bliskie relacje z dziećmi, jest z pewnością silnie popularyzowany w mediach, nie zawsze jednak znajduje pełne odzwierciedlenie w rzeczywistości. Rozwój cywilizacji technicznej wymaga dziś od mężczyzn ogromnego zaangażowania zawodowego. Aktywne uczestnictwo w procesie wychowywania dziecka, jak również świadomość rosnącego w ostatnich latach społecznego uznania dla tego zajęcia w męskim wydaniu, stanowią niewątpliwie źródło satysfakcji. Z drugiej jednak strony utrata swobody i irytacja, wynikająca z konieczności dostosowania się do wymagań dziecka, wywołują niezadowolenie. Społeczne nastawienie na osiągnięcia i sukces finansowy utwierdzają mężczyzn w przekonaniu, że najlepiej przysłużą się rodzinie, jeśli poświęcą się pracy. W rezultacie ojcowie spędzają większość czasu poza domem i wycofują się z życia dziecka. Procesom tym towarzyszy przedefiniowanie tradycyjnej męskości. Siłę fizyczną i honor zastępuje sukces, pieniądze i praca, która usprawiedliwia oddalenie ojca.

We współczesnym zindustrializowanym społeczeństwie wielu chłopców nie identyfikuje się z ojcem. Zastępczymi ojcami zostają nierealni bohaterowie Matrixa i gier komputerowych lub jeszcze częściej rówieśnicy. Ojcowie coraz rzadziej bywają dominującymi modelami identyfikacyjnymi dla swoich dzieci. Brak męskiego wzorca u chłopców może prowadzić do zaburzeń w sferze psychoseksualności. Obok teorii braku możliwości identyfikacji z ojcem istnieje hipoteza zakładająca związek między antyspołecznym zachowaniem chłopca pozbawionego ojca a rozwojem poczucia tożsamości z rolą płciową. Ekscentryczność zachowań może być wyrazem walki o męską tożsamość płciową i formą męskiego protestu przeciw pierwotnej identyfikacji z matką samotnie wychowującą dziecko. Uraz wywołany nieobecnością ojca w przypadku dziewczynek może spowodować, iż jako dorosłe kobiety będą zawsze pełne obaw wobec płci przeciwnej. Utrwalą w sobie błędny wizerunek idealnego mężczyzny i takiego będą uparcie szukać nie wchodząc w związki z realnie istniejącymi partnerami lub odczuwać lęk w kontakcie z nimi.

Według prognoz amerykańskich około 60% wszystkich dzieci urodzonych w tym kraju po 1987 roku do czasu wejścia w wiek nastoletni nie będzie mieszkało ze swoim biologicznym ojcem lub nie otrzyma od niego wsparcia. W polskich badaniach z 2004 roku zaznacza się powszechnie odczuwana dysproporcja między znaczeniem matki i ojca we wspieraniu dzieci. O ile o pomoc w ciężkiej chwili do matek zwróciłoby się 65% młodzieży, to do ojca tylko 32%. W większości polskich rodzin osobą wychowującą dzieci jest matka. Od 45 do 65% respondentów nie wymieniło żadnego zadania związanego z wychowywaniem dzieci, które należy do ojca. Tam, gdzie wskazywano takie zadanie, przeważało sformułowanie “pomaga żonie w wychowywaniu dzieci” nad określeniem “wspólnie z żoną wychowuje dzieci”. Sprawowaniem opieki nad dzieckiem do sześciu lat zajmuje się W Polsce ponad 83% matek niepracujących zawodowo i około 65% matek, które są zatrudnione.

W ankiecie Shere Hite niemal żaden z 7239 mężczyzn nie pozostawał w bliskiej relacji z ojcem. Prawie wszyscy przyznali, że ich związek z matką był bardziej satysfakcjonujący lub przynajmniej mniej problematyczny. W zakłóconych relacjach dominują wskazywane przez dzieci upokorzenie, krytyka, szyderstwa lub protekcjonalność ojca. Bardziej niż na przemoc, synowie skarżą się na ojcowską nieobecność, nie zawsze w sensie fizycznym. Wskazują na brak bliskiej więzi z ojcem w sferze intelektualnej: myśli, poglądów i wartości, a także w sferze uczuciowej i towarzyskiej. Odzwierciedleniem tego zjawiska w teorii naukowej jest wprowadzone przez Guya Corneau pojęcie ojca brakującego.

Nieobecność ojców, zarówno ta fizyczna, jak i psychiczna, wydaje się zjawiskiem od dawna znanym. Paul Federn już w 1919 roku użył terminu “społeczeństwo bez ojców”. Również współcześni znawcy problemu wskazują na zmniejszone zaangażowanie ojców w rodzinie we wszystkich zachodnich społeczeństwach. W badaniach amerykańskich Samuela Oshersona potwierdzony zostaje powszechnie odczuwany “głód ojca”. Dla ogromnej liczby mężczyzn życie zawodowe staje się pułapką, coraz częściej stawiają oni znak równości pomiędzy zawodem, a tym, kim są. W pogoni za zapewnieniem rodzinie stabilizacji materialnej i coraz wyższego standardu życia, tracą kontakt z dziećmi. Nie można zapominać o tym, że ojcostwo to nie hobby, to jeden z najważniejszych wyborów w życiu człowieka, tymczasem wyniki badań są przygnębiające.

Przeciętny amerykański ojciec spędza ze swoimi dziećmi niepokojąco mało czasu. Jeden na czterech ankietowanych nastolatków twierdzi, że nigdy nie doszło do prawdziwej wymiany myśli pomiędzy nim a ojcem. Zwykle mężczyźni poświęcają więcej czasu na golenie i prysznic niż na rozmowę z dziećmi, która trwa średnio ponad siedem minut dziennie. Jedynie 16% nastolatków regularnie spędzało czas z ojcem na jakimś ciekawym zajęciu. Badania wśród dorosłych mężczyzn poddających się terapii pokazały, że 23% ich ojców było przeważnie fizycznie nieobecnych w domu; 29% z nich było nieobecnych psychicznie - okazywali się zbyt zajęci lub nie zainteresowani kontaktem z synem.

Dzieci wychowywane bez ojca nie uzyskują, średnio biorąc, tak dobrych wyników w szkole, jak te, które wychowują się w pełnych rodzinach, i to nawet po uwzględnieniu różnic społeczno-ekonomicznych pomiędzy tymi dwoma typami rodzin. Jednocześnie przybywa empirycznych dowodów na to, że dzieci mające oboje rodziców odnoszą znacznie większe korzyści intelektualne i emocjonalne, kiedy ojcowie aktywnie angażują się w ich sprawy. Dzieci te zdobywają więcej punktów w testach inteligencji, lepiej radzą sobie w szkole, mają wyższe poczucie własnej wartości i odznaczają się większą samokontrolą i lepszymi umiejętnościami społecznymi niż te, które mają mniej angażujących się ojców. Bliska więź z ojcem ma zasadnicze znaczenie dla samooceny dziecka, jego troski o innych i motywacji do nauki i pracy nad sobą.

Grupa naukowców z Yale, badająca przestępczość wśród młodocianych z 48 środowisk w różnych krajach, odnotowała największą liczbę wykroczeń wśród osób, które wychowywały się bez ojca. Z analizy amerykańskich danych statystycznych wynika, że w rozwoju przestępczości wśród nieletnich nieobecność ojca w rodzinie odgrywa większą rolę niż bieda. We włoskich badaniach Armand Nickoli wykazał, że uczuciowa lub fizyczna nieobecność ojca oddziałuje hamująco i destrukcyjnie na rozwój dziecka wpływając między innymi na jego niską samoocenę, słabą motywację do nauki, dużą podatność na wpływ grupy rówieśniczej oraz duże prawdopodobieństwo wejścia w kolizję z prawem. Niemiecki psychoanalityk Lothar Schon wskazuje na to, że prawie wszyscy badani przez niego mężczyźni wiążą brak pewności siebie i uczucie wykluczenia z nieobecnością ojca w okresie dzieciństwa. Opisane doniesienia badawcze budzą niepokój w związku ze stale zwiększającą się liczbą matek samotnie wychowujących dzieci.

Oczywiście nie wszystkie dzieci wychowywane bez ojców muszą mieć problemy, a te żyjące z nim na co dzień nie mają wcale gwarancji prawidłowego rozwoju. Nie ulega jednak wątpliwości, że ojciec jest dla dziecka “obiektem istotnych relacji”. Obecność ojca w konstruktywny sposób rozbija symbiotyczną całość matka - dziecko i sprzyja rodzeniu się autonomii i procesowi indywidualizacji potomstwa. Mężczyzna jako dodatkowa “baza wypadowa” sprawia, że wszystkie wędrówki syna lub córki w świat wydają się bardziej bezpieczne. Ojciec pełni rolę pomostu między matką a światem zewnętrznym, pomagając dziecku w wyrabianiu pewności siebie potrzebnej do tego typu wypraw. Dzięki temu dziecko może zacząć tworzyć mapę relacji obrazującą funkcjonowanie społeczeństwa, co w przyszłości ułatwi mu sprawne poruszanie się w rzeczywistości społecznej.

Według teorii psychologii rozwojowej każde dziecko, nawet to, które jest pozbawione ojca, posiada jego psychiczną reprezentację. Wszystkie dzieci tworzą wizerunek ojca, ma on jednak tym mniejszy związek z realnym ojcem, im rzadziej go doświadczały. W przypadku nieobecności ojca już od narodzin dziecka wizerunek ten tworzy się bez udziału jakichkolwiek doświadczeń. Wiele badań wykazuje, że utrata ojca spowodowana jego śmiercią wywiera odmienne skutki niż nieobecność ojca z innych przyczyn. Ze stratą przez śmierć dzieci radzą sobie w dłuższej perspektywie lepiej niż z porzuceniem przez ojca, o które większość obwinia siebie, nawet jeżeli nie miało ono z tym wydarzeniem nic wspólnego.

Niewątpliwie kryzys ojcostwa, z jakim mamy obecnie do czynienia, skłania do troski o ratowanie pozycji ojca w rodzinie i w społeczeństwie. Ojcostwo stało się fascynującym tematem do rozważań, tym bardziej że w mediach jest ono przemilczane lub ukazywane w sposób karykaturalny. W literaturze naukowej ojcostwo znajduje znacznie mniej uwagi niż macierzyństwo. Ojcowie - w badaniach będący na ogół grupą kontrolną - służą do uwypuklenia cech matek, a problemy ojcostwa ukazywane są głównie z punktu widzenia trudności lub patologicznych wzorców realizacji funkcji ojcowskiej.

W rodzinie współczesnej zmniejsza się wyraźnie znaczenie więzi rzeczowych opartych na podziale pracy oraz na przesłankach ekonomicznych, tak charakterystycznych dla rodziny tradycyjnej i przedindustrialnej. Wzrosło natomiast znaczenie więzi podmiotowych opartych na związkach emocjonalnych, na miłości, przyjaźni, życzliwości, w które próbuje się wpisać mężczyzna jako ojciec. Tymczasem oficjalna ideologia męskości na przestrzeni wieków nie dopuszczała okazywania słabości, wrażliwości i potrzeb emocjonalnych, które postrzegane były jako cechy kobiece. Badacze zmian obyczajowych twierdzą, że autentyczny stan wewnętrzny, prawdziwe męskie “ja” ukrywa się pod grubą warstwą narzuconych kulturowo typów emocji i wzorów zachowań, które właściwie sprowadzają się do form maskowania uczuć i przyswajania sobie image'u pozbawionego elementów strachu, wstydu, bezradności, poczucia winy.

Współczesny ojciec staje wobec wymogów wychowania dziecka, które jest w centrum uwagi, a jego potrzeby na szczycie hierarchii. Jest indywidualnością, trzeba je więc szanować, słuchać, co ma do powiedzenia i postępować tak, by spełnić jego wymagania. Wszystko to wymaga dużego nakładu pracy, wysiłków daleko wykraczających poza minimum potrzebne, by dziecko przetrwało. Unikanie fizycznej przemocy i mówienia “nie” poprzez takie metody wychowawcze, jak negocjowanie z dzieckiem, wyjaśnianie mu, perswadowanie, przepraszanie go, są bardzo absorbujące i wymagające ogromnych wysiłków emocjonalnych od współczesnych ojców. Dochodzą też do tego koszty finansowe związane z zapewnieniem form aktywności uważanych za korzystne dla prawidłowego rozwoju dziecka.

Nakreślenie portretu dzisiejszego typowego ojca wydaje się zadaniem niewykonalnym. Chociaż większość ojców mieszka ciągle pod jednym dachem z dziećmi i ich matką, coraz liczniejsi są ojcowie rozwiedzeni lub pozostający w separacji, zakładający nową rodzinę, żyjący w kolejnych konkubinatach, utrzymujący potomstwo, ale mieszkający poza domem rodzinnym. Próby definiowania i analizowania ojcostwa w sensie społecznym, nie ekonomicznym, nabierają rangi problemu naukowego. Popularne wyobrażenia na temat tego, jaki powinien być ojciec również zmieniają się. Reklamowana współcześnie idea “nowego ojcostwa” nie do końca tłumaczy co i na ile rzeczywiście zmieniło się w ojcach i ich stosunkach z dziećmi. Jesteśmy wszyscy świadkami lub uczestnikami dyskursu na temat nowego wymiaru więzi między ojcem i dzieckiem, który pozostawia ślad w życiu każdego człowieka w dobrym i złym sensie.

prof. Mariola Bieńko

Kontynuacje teorii relacji z obiektem

Kontynuatorami teorii relacji z obiektem było wielu psychologów, między innymi: S. Ferenczi, E. H. Erikson, R. A. Spitz, D. W. Winnicott, M. Mohler, O. F. Kernberg, H. Kohut, A. Lorenzer i K. Horn.

S. Ferenczi, autor prac dotyczących teorii i techniki psychoanalitycznej, w której doniosłą rolę odgrywała teoria marzeń sennych. Podczas gdy Freud i rosnąca grupa jego zwolenników za najistotniejsze siły, mające wpływ na rozwój lub zakłócenie rozwoju ludzkiej psychiki uważali popędy i fantazje erotyczne dziecka wobec rodziców i innych osób z otoczenia, Ferenczi nigdy nie tracił z oczu sytuacji, w której dziecko występuje jako ofiara rodziców. W dwóch późnych pracach Analiz dziecka w relacji z dorosłymi i Nieporozumienia językowe między dorosłymi i dzieckiem formułował poglądy, przyjęte później przez M. Balinta i do dzisiaj stanowiące podstawową gałąź węgierskiej szkoły psychoanalitycznej teorii relacji z obiektem. Teoria tożsamości, stworzona przez E.H. Eriksona stanowi jedno z silniejszych odgałęzień drzewa psychoanalizy. Zapoczątkowało ją ukazanie się książki Eriksona Dzieciństwo a społeczeństwo. Teoria ta pociągała tych, którzy czuli się nie usatysfakcjonowani faktem iż psychoanaliza zajmuje się tylko podmiotem - bowiem włączył on w obręb badań również otoczenie podmiotu. Zajmował się problemem amerykańskiej tożsamości, legendą o dzieciństwie Adolfa Hitlera. Napisał dwie pasjonujące biografie; tematem pierwszej była młodość Lutra, drugiej zaś - życie Gandhiego, bojownika, który zrezygnował ze stosowania przemocy. Erikson poddał dyskusji problem kryzysu i sformułował teorię, według której krytyczna konfrontacja indywidualnej biografii z historią społeczeństwa może dostarczyć wiele niezwykle znaczących punktów widzenia. Największy wpływ na psychoanalizę wywiera jednak do dziś dnia Eriksonowskie pojęcie tożsamości. "Owocem", który rozwinął się na jeszcze innej gałęzi, jest dorobek myślowy R. A. Spitza. Przenikliwe rozważanie i staranne obserwacje dzieci zaowocowały następującymi książkami: Powstanie pierwszych relacji z obiektem, Nie i tak, Od niemowlęcia do małego dziecka, gdzie w języku psychologii rozwojowej zastała poddana analizie rola relacji między matką i dzieckiem. Relacja ta, jak wcześniej zauważyła Anna Freud, determinuje decydujący dla rozwoju pierwszy rok życia. Kolejne odgałęzienie psychoanalitycznego drzewa genealogicznego stanowią prace D. W. Winnicotta, który reprezentuje trzecią, odmienną niż szkoły A. Freud i M. Klein grupę londyńskich psychoanalityków. Winnicott zajmował się przede wszystkim dziećmi. Znaczenie, jakie dzieci przywiązują do tzw. obiektów przejściowych, np. misia, badacz zinterpretował w ten sposób iż uznał je za formy pośrednictwa między matką istniejącą w rzeczywistości a jej wizerunkiem, który stwarza sobie dziecko. Do najważniejszych prac Winnicotta należą: Od medycyny dziecięcej do psychoanalizy (1956r), Procesy dojrzewania i świat oczekiwań (1965r) i Rodzina a rozwój indywidualny (1965r). Trochę za sprawą bestselleru A. Miller Dramat uzdolnionego dziecka i poszukiwanie prawdziwego ja (1979r) spopularyzowane zostały pojęcia "prawdziwego" i "fałszywego ja". "Prawdziwe ja" reprezentuje postać, w jaką może się rozwinąć człowiek w optymalnych warunkach. Z "fałszywym ja" mamy do czynienia wówczas, kiedy zachodzą niekorzystne okoliczności zewnętrzne, np. dorastające dziecko jest kochane tylko pod pewnymi warunkami, gdy spełnia oczekiwania rodziców, np. kiedy jest grzeczne i posłuszne. W niekorzystnych warunkach "prawdziwe ja" nie może się rozwinąć. W obręb tego "ja" wchodzą również niepożądane cechy, jak zazdrość, bunt, niezależność myślenia. Rezultatem takiego rozwoju jest "fałszywe ja" zredukowane o możliwości "ja prawdziwego". Idee Winnicotta podjęli i rozwinęli Masud R. Khan z Londynu (1974r), a w Niemczech L. Schacht (1978r) z Freiburga i J. Stork (1987r) z Monachium. Kolejnym odgałęzieniem drzewa genealogicznego psychoanalizy jest M. Mahler i jej współpracownicy F. Pine i A. Bergman. Przeprowadzono tam zarówno analizy zachowa dzieci i dorosłych, jak bezpośrednie obserwacje relacji między matką i dzieckiem. Relacjami związanymi z osobą ojca zajmował się współpracownik Mahler, E. L. Abelin (1971r)

Dość szybko w kręgach psychoanalitycznych i poza psychoanalitycznych znalazła się teoria stopniowego usamodzielniania się dziecka w procesie oddzielania się i indywidualizacji. Proces ten przebiega według następujących faz:

Faza autystyczna (0 - 2 miesięcy życia),

Faza symbiotyczna (2 - 8 miesięcy życia),

Faza separacji - indywidualizacji (8 - 36 miesięcy życia),

Różnicowania (dyferencji)

Praktykowania

Powtórnego zbliżenia

Faza stałości obiektu (3 - 7 rok życia)

Popularność tych teorii dowodzi wysoki nakład książki Bergman pt. Psychiczne narodziny człowieka (1975r) Ten kierunek w psychoanalizie ciągle zyskuje nowych zwolenników.

Koncepcje, precyzujące założenia teorii relacji z obiektem, Otto F. Kenberg zawarł w wydanych w krótkich odstępach czasu książkach, dość szybko przetłumaczonych na niemiecki: Zaburzenie typu borderline a patologiczny narcyzm (1975r), Relacja z obiektem i praktyczna psychoanaliza (1980r). Nawiązując do teorii Melanie Klein, O. F. Kernberg rozwinął kolejne odgałęzienie psychoanalizy; jego działalność zaowocowała ciekawymi badaniami poważnych zaburzeń osobowości, zaburzenia w ich klinicznym leczeniu. Przyczyna popularności książek Kernberga kryje się również w tym, że większość z nas łatwo doświadcza stanów, które ów badacz opisywał: poczucie pustki i bezsensu życia, depresji i smutku do postrzegania świata przez pryzmat własnej osoby. Dlatego też koncepcje Kornberga są pomocne przy diagnozowaniu lżejszych zaburzeń osobowości lub objaśnieniu normalnego życia psychicznego, podobnie jak poglądy na temat seksualności i agresji.

Gałąź teorii relacji z obiektem rozwinięta przez Kernberga rozszczepiła się na szereg odnóg, które reprezentują: J. Masterson autor ciekawych wniosków dotyczących psychoterapii pacjentów cierpiących na zaburzenia osobowości z pogranicza (1980r), Vanik D. Volkan, prowadzący badania nad wczesnymi relacjami z obiektem (1975r), czy wreszcie Ch. Rohde - Dachser, badaczka, która sformułowała kliniczny przegląd syndromów osobowości z pogranicza (1979r). Badania te znalazły zastosowanie przede wszystkim w codziennych kontaktach z pacjentami.

W latach siedemdziesiątych szczególny rozkwit przeżywała stworzona przez H. Kohuta psychologia jaźni. Kohut, jak większość wymienionych wcześniej następców Freuda, zmuszony do emigracji z Niemiec, interesował się szczególnie procesami psychicznymi związanymi z poczuciem własnej wartości, z idealnymi, tworzonymi przez nas obrazami nas samych, rodziców świata. Zdaniem Kohuta kluczową rolę w życiu psychicznym odgrywają urazy "narcystyczne", które dotyczą istoty ludzkiego wnętrza. Na działanie tych urazów jesteśmy narażeni zwłaszcza w okresie dzieciństwa; wczesne przeżycia są ważniejsze niż wszystkie klęski, jakich doświadczyliśmy w późniejszym okresie rozwoju. W pierwszej książce (1971) Kohut zajmował się problemami leczenia pacjentów z zaburzeniami narcystycznymi w następnej (1977r) rozwinął teorię psychologii jaźni. Mówi ona o tragicznej stronie ludzkiej egzystencji, o krzywdach jakie wyrządzają nieczuli rodzice, obojętni partnerzy życiowi, o ekstremalnych doświadczeniach życiowych, takich jak pobyt w obozie koncentracyjnym. W teorii Kohuta, podobnie jak w węgierskiej szkole Ferencziego i Balinta, odżywa "stara" teoria marzeń sennych z początkowego okresu psychoanalizy. Teoria Kohute znalazła zwolenników w Stanach Zjednoczonych (Ernest S. Wolf, Paul i Anna Ornstein, J.D. Lichtenberg). W RFN tradycję myślową Kohuta kontynuują: L. Kohler z Monachium, C. Schottler z Giessen i H. Walter z Kanstancji.

C.D.N.

Linki

Strona Międzynarodowego Towarzystwa Psychoanalitycznego, j.ang. http://www.ipa.org.uk/

LITERATURA:

Alfred A. "Psychologia indywidualna", Kraków 1946

Altman J. "Biologiczne podstawy zachowania" (tł. z ang), Warszawa 1970

Bettelheim B. "Cudowne i pożyteczne, o znaczeniach i wartościach baśni", PIW 1985

Drozdowski P. "Podstawy Psychoterapii", Kraków, 1997

Freud A. "Psychoanalyse fur Padagogen", 1971

Freud S. "Wstęp do psychoanalizy", PWN, Warszawa, 1995

Herman J. "Przemoc Uraz psychiczny i powrót do równowagi". GWP Gdańsk 1999

Kutter P.; "Współczesna psychoanaliza". GWP. Gdańsk 1998

Thoma H., Kachele H. "Podręcznik terapii psychoanalitycznej", PTP, Warszawa, 1996.

Drugi człowiek (model teoretyczny)

Jest niewątpliwe, że człowiek żyje z ludźmi i dzięki nim. Musimy zatem odpowiedzieć na pytanie, jak to jest możliwe w świecie przedmiotowym, w którym wszystko stanowi uprzedmiotowienie przeżyć jednostki ludzkiej? Przeżycia to dla nas całokształt procesów psychicznych. Jednostka przeżywa swoje oddziaływanie na formy myślne i przedmiotowe - właśnie te przeżycia wyraża tworząc świat. Mówimy tu o procesie tworzenia, stereotypizacji, przeżywania przeciwieństwa między przeżyciami a formami ich uprzedmiotowienia, to jest kryzysu. To jest, prędzej czy później, jego przezwyciężania - tworzenia nowego poziomu świata. Choćby więc tylko ze względu na dynamikę działania, przeżycia jednostki ludzkiej w każdym momencie stanowią proces niepowtarzalnie odrębny od tych przeżyć w każdym innym momencie. A więc tym bardziej w każdym momencie od przeżyć drugiego człowieka.

Każdy człowiek chce swoje niepowtarzalnie odrębne przeżycia wyrazić w formach przedmiotowych swojego świata. Biorąc opisany fakt za przesłankę skonstruujemy teraz model współdziałania dwóch osób tworzących wspólny świat. Zajmujemy się dwoma osobami nie tylko na użytek modelu, lecz przede wszystkim dlatego, że dwie osoby, diada, to podstawa wszelkiego współdziałania.

Rozwijając przyjętą tu formułę podstawowego dążenia ludzkiego życia, powiemy, że człowiek chce tworzyć swój świat zgodny ze swoimi przeżyciami, wspólnie - wspólny z drugim człowiekiem. Aby to było możliwe trzeba wyrażać przeżycia w formach przedmiotowych i, za ich pośrednictwem, w przeżyciach drugiego człowieka; przeżywać wspólne z nim formy przedmiotowe jako wartości i uprzedmiotowione w nich przeżycia drugiego człowieka jako własne.

Każdy z partnerów wyraża przeżycia w formach myślnych i przedmiotowych, bo chce wyrazić się w przeżyciach partnera i przeżywać jego przeżycia, to znaczy współdziałać. Na początku współdziałania i każdego jego cyklu partnerzy tworzą idee przedstawiając nowy, wyższy poziom wspólnego świata każdego z nich. Im pełniej każdy z nich wyraża się w formach myślnych i przedmiotowych współdziałania, tym prędzej każdy z nich odkryje odrębność przeżyć drugiego.

Niepowtarzalna odrębność przeżyć partnerów w procesie wspólnego wyrażania przeżyć w formach przedmiotowych świata przeciwstawia ich sobie. Każdy przeżywa tę odrębność jako przeciwieństwo. Współdziałać to więc przezwyciężać przeciwieństwo odrębnych przeżyć partnerów za pośrednictwem form przedmiotowych i w każdej wspólnie tworzonej formie przedmiotowej. Ponieważ działanie stanowi dla nas przezwyciężanie przeciwieństw między przeżyciami a formą przedmiotową, trzeba przezwyciężać to przeciwieństwo w każdej wspólnie tworzonej formie przedmiotowej.

Zapytajmy w jaki sposób można przezwyciężać niepowtarzalną odrębność przeżyć partnerów współdziałaniem. Każdy z nich chce wyrazić się w przeżyciach drugiego i przeżyć jego przeżycia jako własne. Kiedy wyraża, podporządkowuje przeżycia partnera swoim. Kiedy przeżywa, to przeciwnie: swoje podporządkowuje przeżyciom partnera. Kiedy przeżywa przeżycia partnera jak własne, to wzbogaca się o to wszystko, co odrębnego potrafił przeżyć, przyswoić. Następnie wyraża przeżycia już wzbogacone, a więc pełniej może je przeżyć partner. W takim procesie tworzona jest każda forma myślna i przedmiotowa świata partnerów, począwszy od idei dzieła. W przemiennych podporządkowaniach przeżycia partnerów wzbogacają się wzajemnie, zbliżają się do siebie. Dzięki temu mogą w pewnych momentach procesu przezwyciężać przeciwieństwa przez syntezę, poczynając od idei dzieła, a wciąż przez kolejne przemienne podporządkowania. Uprzytomnijmy sobie, że partnerzy chcą współdziałać, wyrażać odrębne przeżycia we wspólnych formach przedmiotowych a więc współprzeżywają tworząc świat przedmiotowy i siebie jako jego podmioty. W takim więc stopniu w jakim im się to udaje, utożsamiają się i mogą tworzyć wspólny świat przedmiotowy. Powyższe odnosi się do każdego zadania, każdej fazy twórczej współdziałania. W fazie stereotypizacji partnerzy tworzą schematy (stereotypy) swoich wzajemnych stosunków.

Wraz ze stereotypizacją, współdziałanie staje się coraz to bardziej harmonijne, coraz mniej występuje w nim przeciwieństw. Ponieważ w związku z tym coraz mniej przeżyć angażują partnerzy we współdziałanie, słabnie ich energia i zaangażowanie. Każdy z nich czuje (przeżywa), że traci partnera i świat, którego nieadekwatność właśnie przeżywa. Jest to kryzys, który, jak to opisaliśmy w modelu działania, trzeba przezwyciężać przez podporządkowanie form przedmiotowych przeżyciom. Kiedy jednak jeden z partnerów chce podporządkować przeżyciom formę przedmiotową, to - choć wcale tego nie chce - przeciwstawia się partnerowi, który tę formę wspólnego świata przeżywa jako wartość.

Pamiętajmy, że formy wspólnego świata partnerzy przeżywają jako wartości, każdy w odrębny sposób. Uświadamiają to sobie w przeciwieństwach międzyludzkich, w kryzysie. Każde działanie jest w tym modelu udziałem - pośrednim lub bezpośrednim - we współdziałaniu. A więc każde przeciwieństwo przedmiotowe (przeżycie formy) jest jednocześnie międzyludzkie - a także przeciwnie. W kryzysie oba przeciwieństwa zaostrzają się i występują jednocześnie w wielu formach. W każdym twórczym działaniu partnerzy tworzą ze sobą i siebie, jako podmioty tego współdziałania, a więc utożsamiają się. Przez kolejne fazy i cykle, partnerzy tworzą wspólnie coraz wyższe poziomy świata. Tym wyższy jest więc stopień utożsamienia. Zgodnie z opisaną tu formułą ludzkiego życia, partnerzy dążą do stworzenia wspólnego świata a więc utożsamienia całościowego. Jest to zarazem dążenie do zaangażowania przeżyć w takim samym stopniu. Zachwianie tej równowagi stanowi więc przeciwieństwo. W procesie utożsamienia możliwy jest tylko jeden jedyny taki moment, kiedy dokonuje się ono bez pośrednictwa form przedmiotowych. Dzieje się tak wówczas, kiedy światem człowieka staje się ciało drugiego człowieka. Możliwe jest to tylko jako moment całego procesu. Dzięki temu tworząc swój świat, ludzie tworzą warunki tworzenia świata następnym pokoleniom.

Powtórzmy: żyć po ludzku, to wyrażać przeżycia w formach przedmiotowych i za ich pośrednictwem w przeżyciach drugiego człowieka i przeżywać uprzedmiotowione jego przeżycia jako własne, a wspólne z nim formy przedmiotowe jako wartości. żyć po ludzku, to tworzyć i kochać.

W skonstruowanym tu modelu jednostki ludzkie, żeby żyć po ludzku muszą stale przezwyciężać przeciwieństwo między przeżyciami a formami przedmiotowymi, a w tym procesie przeciwieństwo niepowtarzalnie odrębnych przeżyć każdej z nich. Nie mogą jednak ich przezwyciężyć, tj. znieść. Są to więc przeciwieństwa immanentne.

Przypomnijmy, że wszystko co z zewnątrz pobudza przeżycia człowieka lub skłania go do działania określamy terminem wartość. Dotąd tak określaliśmy każdą formę, którą człowiek tworzy. Zwróćmy uwagę, że z punktu widzenia przyjętej definicji wartości, drugi człowiek, partner całościowego utożsamienia jest wartością wartości. Tworzy swoje wartości tylko z nim, dzięki niemu i dla niego. Tym samym całokształt nastawień wobec wszystkich form przedmiotowych jako tworzonych we współdziałaniu jest przede wszystkim nastawieniem wobec drugiego człowieka - partnera współdziałania całościowego. Zarazem każda forma przedmiotowa stworzona przez jednostkę ludzką jest wartością także, czy przede wszystkim, dlatego, że stanowi uprzedmiotowienie przeżyć partnera współdziałania - symbolizuje drugiego człowieka. W prezentowanym ujęciu miłość dwojga ludzi to utożsamienie całościowe tworzone w procesie współdziałania - wspólnego tworzenia wspólnego świata.

Współdziałanie bezpośrednie (twarzą w twarz) w danym momencie możliwe jest tylko w dwie osoby. Wyrażać przeżycia w danym momencie można tylko w przeżyciach jednego konkretnego człowieka - przeżywać tak samo. W jaki sposób więc współdziałać może ze sobą kilka i więcej osób? W przyjętym tu znaczeniu pojęcia współdziałanie - tylko we współdziałaniu grupowym. To jest takim, w którym ludzie zbiorowo realizują cel stanowiący przedmiot dążeń każdego z nich. Zbiorowo oznacza wspólnie bądź w działaniach równoległych ze świadomością wspólnoty. Formy tworzone w tym współdziałaniu każdy uczestnik przeżywa jako wartości także, czy przede wszystkim, jako uprzedmiotowienie przeżyć wszystkich członków grupy - przeżyć grupowych. Tworzy więc utożsamienie grupowe. To jest nastawienie wobec grupy jako całości i każdego jej członka, a więc i siebie w tej roli. Jest to więc utożsamienie przez tworzone we współdziałaniu formy przedmiotowe, które z tego względu pełnią funkcję symboli. We współdziałaniu grupowym ludzie tworzą kulturę i dzięki udziałowi w tym współdziałaniu czynią ją siłą realizacji swoich dążeń. W zasadzie wszystkie formy kultury zapośredniczają grupowe utożsamienie. Występują jednak takie formy, które tylko czy przede wszystkim pełnią funkcję symboli utożsamienia. W całokształcie form kultury wyodrębniamy więc kulturę symboli. Należą do niej np. wszystkie dzieła sztuki.

W psychologii społecznej i socjologii zbadano i opisano grupy małe i duże.

Te drugie to takie, w których współdziałanie i utożsamienie dokonuje się wyłącznie za pośrednictwem symboli. Ludzie, których jest zbyt wielu aby współdziałać twarzą w twarz w fazie twórczej integrują swoje działania poprzez i wokół wspólnego celu, stanowiącego przedmiot dążeń każdego z nich i wynikających z niego zadań. W fazie stereotypizacji współdziałanie i utożsamienie wielkiej grupy dokonuje się za pośrednictwem stereotypów wytworzonych w przeszłości (role i inne wzorce) oraz symboli grupowych.

Mała grupa współdziała i utożsamia się za pośrednictwem symboli (celu, zadań, ról, norm i innych) oraz bezpośredniego współdziałania, twarzą w twarz, każdego z każdym, w różnych momentach, zadaniach.

Współdziałanie jest dla nas procesem przezwyciężania przeciwieństw immanentnych, tj. między niepowtarzalnie odrębnymi przeżyciami jednostek ludzkich oraz między przeżyciami a formami przedmiotowymi. W małej grupie to przezwyciężanie - a wciąż interesuje nas tylko synteza - dokonuje się w rozmowie: wyrażaniu przeżyć w formach słownych całej grupy i cała grupa podejmuje wspólne decyzje. W dużej grupie proces ten wymaga zapośredniczenia przez przedstawicieli - delegatów w zależności od rozmiarów grupy, dwóch trzech, czy nawet większej ilości szczebli. Wiąże się z tym formalizacja (wzorce kulturowe) przynależności do grupy, delegacji uprawnień jej członka i uprawnień poszczególnych instytucji przedstawicielskich.

Ze względu na udział członka grupy w procesie jej współdziałania należy w przyjętym podziale grup, ze względu na ich rozmiary, wprowadzić jeszcze jedną kategorię: grupy średnie. Chodzi tu o takie, których rozmiary umożliwiają współdziałanie twarzą w twarz każdego z każdym w dłuższych odcinkach czasowych, ale są zbyt duże, aby możliwe było przezwyciężanie przeciwieństw w rozmowie całej grupy. Mała grupa, z tego punktu widzenia, to optymalnie kilka, kilkanaście osób, ale raczej nie więcej niż dwadzieścia kilka - trzydzieści. Kilkadziesiąt osób współdziałających ze sobą w diadach, aby przezwyciężyć przeciwieństwa współdziałania grupowego w rozmowie, musi wprowadzić dwa szczeble - zapośredniczenie przez delegatów. Jeśli chodzi o ten wymóg i współdziałanie w diadach każdego z każdym, przynajmniej sporadyczne i powierzchowne, występuje w grupach kilkuset osobowych czy nawet, przy znacznej trwałości, w dwu-, trzytysięcznych.

Podkreślmy, że prezentowana tu klasyfikacja grup nie opiera się na ilości członków lecz na możliwości współdziałania w diadach, każdego z każdym oraz występowania zapośredniczania przezwyciężania przeciwieństw przez przedstawicieli. Czynniki te zależą od charakteru celu, to jest od złożoności zadań i trwałości współdziałania. Np. w latach 70. w PRL kilkaset osób, rozproszonych w trzydziestomilionowym społeczeństwie angażowało się w znacznym stopniu w tworzenie sfer wolności w totalitarnym państwie. Każdy z nich współdziałał przede wszystkim twarzą w twarz w małych grupach, realizując swoje dążenia w takim stopniu, w jakim w diadach i małej grupie udało im się przezwyciężyć przeciwieństwa. Wszystkie te działania i współdziałania małych grup integrowane były w ruch społeczny, to jest współdziałanie dużej grupy przez wspólnotę celu i autorytet małej grupy - Komitet Obrony Robotników. Współdziałanie w kilkusetosobowym ruchu każdego z każdym było niemożliwe ze względu na rozproszenie przestrzenne i represje policyjne. Zgodnie z przyjętą tu definicją była to wielka grupa, nie było w niej jednak zdefiniowanego członkostwa ani żadnych form zapośredniczania przedstawicielstwa, które zresztą bez zdefiniowanego członkostwa jest niemożliwe. Z tego jednak względu każdy kto w przeżyciach popierał to współdziałanie a zwłaszcza choć trochę udzielał mu pomocy czuł się uczestnikiem ruchu. Dotyczyło to już znaczącej części społeczeństwa polskiego i dlatego jako ruch społeczeństwa weszło w jego świadomość historyczną i w symbole kulturowe.

W powyższych przykładach jednostka ludzka uczestniczy we współdziałaniu grupy dużej za pośrednictwem swojej małej grupy przynależności. Przynależność do małej grupy stanowi niezbędny warunek tworzenia przez człowieka swojego świata.

Jeśli przeciwieństwa we współdziałaniu dużej grupy mają być przezwyciężane przez syntezę czy choćby tylko przez ograniczone podporządkowanie jednej ze stron drugiej, mała grupa musi stanowić integralny element grupy średniej. Choćby dla skutecznego zapośredniczania przedstawicielskiego. W ruchu opozycji demokratycznej przywołanym powyżej jako przykład, małe grupy w środowiskach, w których było ich kilka stanowiły wspólnotę. Wprawdzie nie jako szczebel zapośredniczający przedstawicielstwo, ale powiązaną współdziałaniem różnorodnych diad, grupę podejmującą, w różnych okolicznościach wspólne zadania.

Warto zwrócić uwagę, że w badanych w ostatnim stuleciu przez antropologów społecznościach plemienno-rodowych - a więc wolno wnosić, że także w neolicie - wzorce kultury przewidują bardzo złożoną i różnorodną strukturę społeczną zapośredniczając współdziałanie i utożsamienie jednostki ludzkiej z plemieniem stanowiącym z zasady grupę średnią.

Bronisław Malinowski opisując społeczność triobriand (Nowa Gwinea) wymienia następujące małe i średnie grupy przynależności każdego członka plemienia:

1) Pokrewieństwo matrinylinarne ("wspólnota ciała i krwi") - wszyscy krewni ze strony matki w obrębie społeczności wioskowej (mała grupa)i plemienia (średnia).

2) Więź małżeńska - mąż żona i dzieci.

3) Powinowactwo - więź łącząca siostry i braci obydwojga współmałżonków, a zwłaszcza braci żony z mężem.

4) Więzi klanowe - to jest mała grupa podklanu, członków klanu zamieszkałych w jednej wiosce i średnia - całego klanu.

5) Więzi wynikające z zamieszkania w tej samej społeczności wioskowej (mała grupa).

6) Więź całego plemienia, w zasadzie średnia grupa.

Malinowski wymienia jeszcze stosunki osobistej przyjaźni mężczyzn w diadach przekraczające wioskę a nawet plemię (por. Bronisław Malinowski: Argonauci zachodniego Pacyfiku, Dzieła, tom 3, str. 92 i nast. 262-263).

Levi-Strauss opisując struktury społeczne ludów kultury plemienno-rodowej centralnej i wschodniej Brazylii, w zasadzie potwierdza wymienione formy posługując się w części innymi terminami i wzbogaca je o "klasy wieku", "stowarzyszenia sportowe" i inne (Claude Levi-Strauss: Antropologia strukturalna, Warszawa 1970, s. 189 i nast.).

W tym miejscu muszę zaznaczyć, że wcale nie sądzę, żeby ludzie społeczności rodowo-plemiennych, w neolicie i współcześnie, przeciwieństwa przezwyciężali przez syntezę. Kultura, którą te jednostki czyniły siłą swoich dążeń, daleka jeszcze była od tej mocy, którą tworzymy współcześnie. Dlatego, co może najważniejsze, jest to kultura przedpiśmienna. W związku z tym człowiek w działaniu i współdziałaniu może ją tworzyć tylko jako całokształt form działania i współdziałania. Dlatego właśnie wzorce kulturowe społeczności rodowo-plemiennych mają formę szczegółowej instrukcji wykonawczej działania i współdziałania. Jednostka ludzka tamtych kultur przezwyciężając przeciwieństwo między przeżyciami a formą przedmiotową, która jest zawsze formą kultury i zawsze dotyczy stosunków międzyludzkich, napotyka na opór społeczności plemiennej. Nie może jednak swoich przeżyć zanegować a co najwyżej w ograniczonym stopniu podporządkować swoje przeżycia formom. W jakim stopniu nie podporządkowuje przeżyć formom w takim podporządkowuje formy przeżyciom - dąży do stworzenia syntezy. Bronisław Malinowski, który swój opis ludów żyjących w Nowej Gwinei opierał na obserwacji niemal uczestniczącej, dokumentuje przypadki częstych działań nie objętych wzorcami kulturowymi, czy naruszających je i to jako zjawisko społeczne. Np. ojciec, który w tej kulturze nie jest najbliższym krewnym syna i wszystko po nim odziedziczyć powinien syn jego siostry, stara się w formach darów jak najwięcej przekazać synowi, także tajemnice magiczne, naruszając ich reguły funkcjonowania (tamże, tom 3, str. 113-114).

Levi-Strauss, który w Antropologii strukturalnej, na podstawie badań własnych i dzieł wielu antropologów dokonuje analizy porównawczej struktur społecznych w różnych społecznościach rodowo-plemiennych, napotyka systematycznie na różnorodne działania sprzeczne z normą kulturową opisywaną na podstawie relacji tzw. krajowców. Dzieje się tak także w sprawie tak czułej jak zawieranie małżeństw. Levi-Strauss konstruuje w związku z tym różne wzorce uzupełniające i ciekawe teorie interpretacyjne. Pomija jednak zasadniczą kwestię jaką jest twórcze działanie jednostki ludzkiej. Zacytujemy więc jeszcze raz Hoddera: "Kultura materialna i związane z nią znaczenia są elementami strategii społecznych. Jednostki nie wypełniają z góry przeznaczonych dla siebie zadań ani nie odgrywają przypisanych im ról. W przeciwnym wypadku nie istniałaby potrzeba aktywnego wykorzystywania kultury materialnej w celu wynegocjowania pozycji społecznej oraz dokonywania społecznego przewrotu. Nie jesteśmy jedynie pionkami w grze z góry określonej przez dany system - wręcz przeciwnie, wykorzystujemy tysiące sposobów, łącznie z symbolizmem kultury materialnej, aby stworzyć nowe role, zmienić te już istniejące lub lekceważyć istnienie innych" (Ian Hodder: Czytanie przeszłości, Poznań 1995, str. 24). Zapewne jednak nawet w tych kulturach przezwyciężanie wszelkich przeciwstawień przez syntezę jest mało prawdopodobne i z reguły jednostka ludzka przezwyciężać je może przez mniej lub bardziej ograniczone podporządkowanie jednej ze stron drugiej, całokształtu przeżyć formie przedmiotowej przeżywanej jako wartość. Przezwyciężanie przeciwieństw przez podporządkowanie jednej ze stron drugiej, choćby najbardziej ograniczone, to niepełne przezwyciężenie kryzysu. Z momentu procesu działania-życia staje się on jego elementem i przeżycia trwale uzyskując panowanie nad myśleniem człowieka. Tym i innymi deformacjami psychicznymi stanowiącymi następstwo deformacji działania i współdziałania, zwłaszcza współcześnie, zajmę się w następnym podrozdziale. Teraz chcę tylko zwrócić uwagę, że współczesna psychoanaliza przy leczeniu tych deformacji korzysta z dorobku szamanów społeczności rodowo-plemiennych (por. Arnold Mindell, O pracy ze śniącym ciałem, Warszawa 1991, wyd. Pusty Obłok). Wolno więc wnosić, że omawiane tu zaburzenia w psychice jednostek ludzkich miało w tych społecznościach charakter społeczno-kulturowy.

Podkreślmy, że udział jednostki ludzkiej we współdziałaniu grupowym w zdecydowanej większości jej działań dokonuje się przez współdziałanie bezpośrednie, twarzą w twarz, co w naszym ujęciu możliwe jest tylko w diadzie. Analogicznie, utożsamienie grupowe zachodzi przez osobiste i w związku z nim.

Powtórzmy: jednostka ludzka we współdziałaniu - utożsamieniu bezpośrednim może w każdym momencie tego procesu przeżywać przeżycia tylko jednej osoby - partnera tego współdziałania, tylko w jej przeżyciach może się wyrażać. We współdziałaniu - utożsamieniu grupowym może w każdym momencie tego procesu przeżywać przeżycia tylko jednego konkretnego człowieka a za jego pośrednictwem przeżycia grupowe. W pewnych momentach współdziałania - utożsamienia grupowego jednostka ludzka może się wyrażać w przeżyciach tych wszystkich członków grupy własnej, którzy mogą i chcą przeżywać jego przeżycia wyrażane w formach przedmiotowych, głównie słownych - słyszeć, rozumieć, zgadzać się w jakimś stopniu lub nie. Dotyczy to każdego wykładu, referatu i w ogóle wszelkiego publicznego wystąpienia. Przede wszystkim jednak rozmowy, w której cała mała grupa przezwycięża przeciwieństwa współdziałania i podejmuje wspólne decyzje. We współdziałaniu - utożsamieniu osobistym kładę szczególny nacisk na symetrię przeżywania i wyrażania. Tylko bowiem wówczas możliwe jest przezwyciężanie przeciwieństw przez syntezę, gdy jednostka ludzka wyraża się w przeżyciach partnera w takim samym stopniu w jakim przeżywa jego przeżycia. Jest to reguła podmiotowego stosunku do drugiego człowieka. Jedyny wyjątek od niej stanowią relacje niemowlęcia z matką, o czym za chwilę. Ta sama reguła symetrii obowiązuje także we współdziałaniu grupowym. Każdy, kto wyraża przeżycia w formach jednostronnego wystąpienia (wykładu, występu artystycznego i podobnych), może tylko w takim stopniu wyrażać się w przeżyciach odbiorcy w jakim odwołuje się on do wspólnym z nim symboli kulturowych. Musi to przy tym czynić w taki sposób, aby odbiorca chciał przeżyć jego przeżycia jako moment własnych. Zwróćmy uwagę, że z perspektywy odbiorcy jest to współdziałanie w diadzie, w której odbiorca tworzy w swoich przeżyciach i w swoim świecie wytwór tego współdziałania. Najczęściej posiada on dla podmiotu zwanego tu odbiorcą znaczenie marginalne.

Zupełnie inna sytuacja występuje w rozmowie stanowiącej momenty procesu twórczego współdziałania małej grupy. Tworząc wspólnie ideę dążeń i ideę dzieła, program współdziałania, każdy chce wyrazić w nich całokształt związanych z tym dążeniem przeżyć. Ponieważ abstrahujemy od deformacji, więc zakładamy, że każda jednostka chce w tym współdziałaniu przezwyciężyć przeciwieństwa między wszystkimi członkami grupy przez syntezę.

W rozmowie całej grupy każdy jej członek stara się wyrażać swoje przeżycia za pośrednictwem form słownych w przeżyciach grupowych, to jest w przeżyciach każdego innego. Kiedy mówi jednostka wszyscy inni, z zasady, chcą przeżyć wyrażane przez nią przeżycia jako własne, choćby tylko po to, aby potraktować je jako układ odniesienia swoich przeżyć. Nawet jeśli byśmy założyli, że jest to pierwsza rozmowa grupowa, to poprzedza ją intensywne współdziałanie, twarzą w twarz, jeśli nawet nie z każdym, to w wielu diadach o różnym stopniu zaangażowania, wzajemnie się zapośredniczających. W rezultacie każdy członek grupy orientuje się w dążeniach wszystkich innych członków i już na początku spotkania zarysowane są podstawowe tendencje: utożsamienia i przeciwieństwa w diadach oraz między nimi. Zwróćmy uwagę, że w naszym ujęciu współdziałanie stanowi przezwyciężanie immanentnych przeciwieństw między niepowtarzalnie odrębnym przeżywaniem przez każdą jednostkę ludzką wspólnych form jako wartości a odrębnym wyrażaniem się w tych formach - przetwarzaniem ich. Od początku występują więc w grupie przeciwieństwa niepowtarzalnej odrębności przeżyć jednostek i związane z nimi koalicje diad, w których w mniejszym czy większym stopniu, przeciwieństwa te zostały przezwyciężone. Wśród nich, w zróżnicowanych ze względu na moment współdziałania grupowego w formach dążeń, można wyróżnić zawsze dwie przeciwstawne tendencje. Nazwijmy je zachowawczą i nowatorską . Pierwsza to troska o zachowanie wartości form przedmiotowych, druga, to dążenie do ich przetwarzania. Tendencje te występują w każdym grupowym procesie tworzenia idei dążeń i dzieła w każdej grupie - małej, średniej, dużej. Obserwowałem to zjawisko w kilkuset (blisko tysiąc) grupach małych, kilkudziesięciu średnich i wielkich, przy podejmowaniu kilku tysięcy tego typu decyzji przez blisko czterdzieści lat. Oczywiście zupełnie inaczej wyrażają się te tendencje, gdy grupa zbiera się do tworzenia nowych form a inaczej, gdy dyskutuje w fazie kryzysu grupowego. W pierwszym wypadku różnica sprowadza się do stopnia nowatorstwa i kontynuacji. W drugim możliwa jest taka sytuacja, że jedna orientacja prze do działań nowatorskich a druga broni kontynuacji. Przekonałem się, że dalsze współdziałanie grupy jest tym bardziej dynamiczne i harmonijne im pełniej zrealizowane zostaną obydwie te tendencje.

Wracając do rozmowy małej grupy, każdy zabierający głos chce wyrazić się w przeżyciach wszystkich członków grupy, to znaczy każdego. Mówi więc do wszystkich odwołując się do wspólnych form kulturowych. Wie jednak świetnie, że skutecznie wyrażać się można w przeżyciach jednej tylko osoby. Może bowiem, obserwując ją, oceniać skuteczność swoich słów. Z mojego doświadczenia wynika, że każdy dyskutant mówi przede wszystkim do osoby najpełniej wyrażającej stanowisko przeciwne do swojego. Co pewien czas kontroluje zgodność swoich form wyrazu z przeżyciami osoby najbliższej jej stanowisku. Także więc w rozmowie grupowej jednostka współdziała przede wszystkim w diadach.

Zasadniczym dążeniem jednostki ludzkiej jest w naszym ujęciu tworzenie swojego świata wspólnie - wspólnego z drugim człowiekiem, partnerem całościowego współdziałania utożsamienia. W tym procesie partnerzy utożsamiają się w pełni jeśli wspólnie tworzą swoją kulturę symboli, małą, średnią, dużą grupę i wszystkich partnerów częściowych współdziałań - utożsamień. Każda różnica w nastawieniu partnerów wobec osób trzecich stanowi przeciwieństwo, które jeśli nie zostanie przezwyciężone przez syntezę, ogranicza miłość.

Wiem z doświadczenia, że partnerzy całościowego utożsamienia, w procesie przezwyciężania przeciwieństw grupowych mogą różnić się tendencjami, co znakomicie ułatwia grupie przezwyciężenie ich przez syntezę. Sytuacja taka możliwa jest jednak tylko wówczas, gdy tendencje te są względnie zrównoważone. Kiedy jeden z partnerów całościowego utożsamienia znajduje się w wyraźnej mniejszości, drugi natychmiast staje po jego stronie.

Współdziałanie-utożsamienie całościowe ma zasadnicze znaczenie dla całego procesu działania - życia jednostki ludzkiej a przede wszystkim każdego jej działania-utożsamienia. Przypomnijmy, że jak wykazał Piaget, dziecko rodzi się jako organizm reagujący, który w pierwszych kilkunastu miesiącach życia w pełnym utożsamieniu z matką, uczestniczy we współdziałaniu przede wszystkim z nimi i innymi dorosłymi czy starszymi. W coraz bardziej złożonych reakcjach konstruuje ono przedmioty, relacje między nimi w przestrzeni oraz działanie i siebie jako jego podmiot - wciąż jeszcze nie oddzielony w przeżyciach od matki, ojca i, jak mówi Piaget, innych dorosłych. Dopiero po drugim roku życia wg. Piageta dziecko zaczyna odróżniać własne pomysły od tego, czego dowiaduje się od dorosłych. Jednak jeszcze "w wieku 3 czy 4 lat dziecko jest nasycone zasadami dorosłych. W jego wszechświecie panuje pogląd, że rzeczy są takie, jakimi być powinny, a działania każdego są zgodne z prawami moralnymi fizycznymi, mówiąc krótko, że istnieje uniwersalny Porządek. Objawienie reguł gry - "prawdziwej gry" uprawianej przez starsze dzieci - zostaje od razu wcielone do tego wszechświata. Tak naśladowana reguła jest odczuwana zarazem jako obowiązująca i sakralna". (Jean Piaget: Rozwój ocen moralnych dziecka, Warszawa 1967, str. 79). Mowa tu o "grze w kule" uprawianej spontanicznie przez dzieci w Genewie i Neuchetel badane przez Piageta i jego współpracowników w latach 1925-1931.

W stosowaniu reguł Piaget wyodrębnia cztery kolejne fazy. Pierwsza, czysto ruchowa i indywidualna, kiedy dziecko manipuluje kulami wedle własnych chęci i nawyków ruchowych. Druga rozpoczyna się, gdy dziecko otrzymuje od starszych dzieci przykład skodyfikowanych zasad - w zależności od przypadku - w wieku od dwóch do pięciu lat. "Naśladując te przykłady, bawi się bądź samo, nie troszcząc się o znalezienie partnerów, bądź też z innymi, lecz tak, że nie usiłuje zdobyć przewagi, a wobec tego nie próbuje też ujednolicić różnych sposobów gry. Inaczej mówiąc, w fazie tej, jeśli nawet dzieci grają wspólnie, każde z nich gra jeszcze dla siebie (wszyscy mogą jednocześnie wygrać), nie troszczą się o kodyfikację reguł. Tą dwoistość, polegającą na jednoczesnym naśladowaniu innych i indywidualnym wykorzystywaniu otrzymanych przykładów określamy nazwą egocentryzmu. Trzecia faza, występująca w wieku 7 lub 8 lat, nazywamy fazą rodzącego się współdziałania: każdy gracz dąży odtąd do zdobycia przewagi nad sąsiadami, co stwarza potrzebę wzajemnej kontroli i ujednolicenia reguł. Jednakże, jeśli nawet partnerzy dochodzą tu z grubsza do porozumienia na czas trwania jednej partii, panuje nadal znaczna chwiejność w zakresie ogólnych zasad gry. Faza czwarta rodzącego się współdziałania, w wieku około 11-12 lat to faza kodyfikacji reguł: "Odtąd nie tylko poszczególne partie bywają regulowane drobiazgowo we wszystkich szczegółach trybu postępowania, ale sam kodeks obowiązujących reguł jest już znany całej zbiorowości". (tamże str. 22).

Piaget podkreśla, że wyodrębniane fazy i grupy wieku nie powinny być traktowane zbyt sztywno. Wyodrębnił je na podstawie obserwacji stu dzieci, rzeczywistość przedstawia się w postaci nieprzerwanego kontinuum. "Jeśli zajmiemy się świadomością reguł znajdziemy progresję jeszcze bardziej płynną w szczegółach, ale nie mniej jasną już w ogólnych zarysach. (...) Reguła kolektywna początkowo jest dla jednostki czymś zewnętrznym, a przez to świętym; następnie stopniowo interioryzuje się i dzięki temu właśnie ukazuje się jako swobodny wytwór wzajemnej umowy i autonomicznej świadomości. Jest więc rzeczą naturalną, że mistycznemu poszanowaniu praw odpowiada w praktyce elementarna tylko ich znajomość i stosowanie ich treści, podczas gdy poszanowanie racjonalne i umotywowane wiąże się z rzeczywistym i dokładnym przestrzeganiem każdej reguły" (tamże str. 23).

Badania Piageta nad narodzinami inteligencji konkretnej, przetwarzaniem jej w formalną i następnie nad logiką i moralnością dziecka i młodego człowieka doprowadzają go do następującej konkluzji: "Logika nie pokrywa się z inteligencją, ale polega na zespole reguł kontroli, jakimi posługuje się inteligencja, aby sama sobą kierować. Moralność odgrywa analogiczną rolę wobec życia afektywnego. (...) wszelka norma moralna i wszelka logika są wytworami współdziałania" (tamże s. 367-377).

W roku 1932 wraz z publikacją pierwszego wydania Rozwoju ocen moralnych dziecka, całokształt olbrzymiego dorobku psychologicznego Piageta został opublikowany. W tym czasie jednak w psychologii, zwłaszcza amerykańskiej, która w tej dyscyplinie przoduje, obowiązywał niepodzielnie behawioryzm. Dla behawiorystów zaś, Piaget to uczony, który mylił bodziec z reakcją i zajmował się badaniem inteligencji, to jest zdolnością, którą psychologowie mierzą skutecznie przy pomocy różnorodnych wskaźników. W latach 80. w psychologii amerykańskiej pojawiło się zainteresowanie sferami inteligencji ludzkiej wykraczające poza logiczno - matematyczne. Chyba najpełniej wyraża je Howard Gardner w wydanej w 1983 książce Frames of Mind, w której twierdzi, że nie istnieje jeden, monolityczny rodzaj inteligencji, lecz szerokie spektrum różnych jej rodzajów. Wymienia siedem, w których obok klasycznych szkolnych oraz orientacji przestrzennej geniuszu kinestatycznego, muzycznego znajdują się zdolności interpersonalne przywódcze i wewnątrzpsychiczne. Podkreśla jednak, że takich wymiarów może być więcej. W oparciu o opracowany przez tego uczonego "współczynnik spektrum" powstaje ośrodek badań pod tą nazwą. Korzystając z tych badań i podobnych oraz badań neurologów posługujących się tomografem, buduje swoją koncepcję inteligencji emocjonalnej Daniel Goleman i powstaje ruch kształcenia emocjonalnego.

Jak widać Goleman a wraz z nim psychologia amerykańska, co najmniej w 60 lat po Piagecie, odkryła istnienie inteligencji emocjonalnej. Lepiej późno niż wcale. Współcześni amerykańscy psychologowie, w sposób skuteczny stosują to odkrycie w praktyce (por. kształcenie emocjonalne). Na inteligencję emocjonalną składa się w tym ujęciu uświadomienie sobie przez człowieka emocji, rozpoznawania ich, samoocena a co za tym idzie - samosterowanie. Człowiek, który ćwiczy w ten sposób swoje emocje może rozpoznawać emocje drugiego - empatia i w rezultacie wpływać na nie.

Przypomnijmy, że w naszym ujęciu człowiek w takim stopniu panuje nad całokształtem swoich procesów psychicznych (przeżyciami) a więc także emocjami, w jakim je wyraża w formach myślnych i przedmiotowych a za ich pośrednictwem w przeżyciach drugiego człowieka. Przeżywa wspólne z drugim człowiekiem formy jako wartości a jego przeżycia jak własne. W tym ujęciu nie jest więc tak, jak twierdzi Goleman, że to, co nazywa on inteligencją emocjonalną, a w tym także zdolność empatii, jest dziełem tylko, czy przede wszystkim, jednostki ludzkiej lecz właśnie - jak twierdził Piaget - wytworem jej partnerskiego współdziałania. Z tego punktu widzenia Goleman ma rację w dedykacji, którą opatrzył swoją książkę "Dla Tony - źródła mądrości emocjonalnej" (Daniel Goleman, Inteligencja Emocjonalna, Media Rodzina of Poznań, 1997).

Zwróćmy uwagę, że na początku małe dziecko tworzy swoje działanie i siebie jako podmiot przeżyć, działania, świata, we współdziałaniu z matką i ojcem, w całościowym z nimi utożsamieniu. Do drugiego roku życia nie potrafi ono w ogóle wyodrębnić swoich przeżyć z przeżyć rodziców. Jeśli więc empatia to wszelka komunikacja pozawerbalna, to do czasu dopóki dziecko nie wytworzy mówienia, empatia jest niemal wyłączną formą jego komunikacji interpersonalnej. W ten właśnie sposób człowiek tworzy swoją zdolność miłości jako całościowe utożsamianie z rodzicami w tworzonym dzięki współdziałaniu z nimi świecie. W prezentowanym tu ujęciu całościowe utożsamienie osobiste możliwe jest tylko w diadzie i za jej pośrednictwem oraz w związku z diadą, jako grupowe.

Jak wiadomo, Freud odwołując się do sfery popędowej twierdzi, że we współdziałanie syna z ojcem wmontowany jest konflikt o matkę (kompleks Edypa); analogicznie córki z matką, o ojca (kompleks Elektry). Z badań antropologów wiadomo, że konflikty te (kompleksy) nie występują w ogóle w społecznościach rodowo-plemiennych (por. B. Malinowski, Życie seksualne dzikich, op.cit., Margaret Meat, Coming of Age in Semoo, 1938).

W przyjętym tu ujęciu całokształt stosunków między rodzicami a dzieckiem i dziećmi zależą od stopnia i zakresu utożsamienia w diadzie rodziców. Jeśli rodzą oni i wychowują dzieci w trwałym procesie tworzenia swego wspólnego świata, w którym całokształt przeciwstawień przezwyciężają przez syntezę, to zapewniają mu pełne warunki tworzenia i miłości. (Kompleksy Edypa i Elektry w takim związku nie występują). Taką możliwość bierze pod uwagę także Piaget: "Współdziałanie zaś dziecka z dorosłym - w stopniu, w jakim jest ono możliwe i w jakim ułatwia je współpraca między samymi dziećmi - czy nie daje nam klucza do zrozumienia interioryzacji rozkazów i autonomii świadomości moralnej?"

W naszym ujęciu współdziałanie między dzieckiem i rodzicami i ułatwianie mu w ten sposób współdziałania z innymi dziećmi możliwe jest właśnie w takim stopniu, w jakim rodzice utożsamiają się ze sobą całościowo - partnersko (to jest przezwyciężając przeciwieństwa przez syntezę).

Na początku, to jest przez niemal dwa lata, dziecko utożsamia się w pełni z matką i ojcem kochającym matkę i za ich pośrednictwem z całym, jak mówi Piaget - wszechświatem dziecka. Nie odróżnia ono tego co płynie z wewnątrz od tego co z otoczenia, w tym także porządku fizycznego od moralnego. Przypomnijmy, że według Piageta jeszcze w wieku 3-4 lat we wszechświecie dziecka "panuje pogląd, że rzeczy są takimi jakimi być powinny, a działania każdego są zgodne z prawami moralnymi i fizycznymi. Mówiąc krótko, że istnieje uniwersalny Porządek" (s. 79).

Paradoksalnie, szwajcarsko - francuski intelektualista z przełomu XIX i XX wieku, racjonalista, w tym jednym jedynym punkcie spotyka się z nowoczesnym, można powiedzieć mistykiem Mircea Eliade. Według tego drugiego najbardziej pierwotnym bytem dla człowieka jest sacrum. Nie implikuje ono wiary w Boga czy duchy, ale stanowi "doświadczenie tego co realne, doświadczenie źródła świadomości istnienia w świecie". "Przez doświadczenie sacrum - pisze w innym miejscu Eliade - umysł poznaje różnicę pomiędzy tym, co jawi się jako realne, potężne, bogate i znaczące, a tym, co jest tych własności pozbawione, to znaczy chaotycznym, nietrwałym strumieniem rzeczy pojawiających się i znikających w sposób przypadkowy i bezsensowny..."

Czymże innym jak nie właśnie tak pojmowanym sacrum jest Uniwersalny Porządek panujący we wszechświecie dziecka do siódmego czy nawet dwunastego roku życia, który wykrył Piaget w swoich badaniach. Dalej między tymi uczonymi zaczynają się, jak można by sądzić, zasadnicze przeciwieństwa. Piaget, w cytowanych już tu badaniach nad zwyczajami i grami dzieci i wielu innych badaniach, dowodzi, że kiedy dzieci tworzą swoje umiejętności współdziałania partnerskiego, normy i reguły gry tracą charakter sacrum a stają się wynikiem umowy. Wiele wskazuje na to, że według Piageta dotyczy to także jej norm moralnych. Prawa przyrody, według Piageta, stają się formalnymi operacjami myślenia w związku z praktycznym działaniem w otoczeniu. Przede wszystkim zaś młody człowiek tworzy operacje formalne myślenia - logikę. Tymczasem Eliade powtarza wielokrotnie, że "sacrum nie jest jakimś etapem w historii świadomości ale jej elementem (...) Doświadczenie sacrum jest nieodłącznym elementem bycia człowiekiem na tym świecie". Czy jednak to przeciwieństwo jest nieprzezwyciężalne przez syntezę?

Niestety ani Piaget ani Eliade nie mogą już ocenić mojej propozycji, jednak z powodów osobistych jestem przekonany, że proponuję syntezę powyższych pozornie przeciwstawnych twierdzeń. Ryzykuję twierdzenie, że zdecydowana większość ludzi wszystkich kultur i czasów posiadających pewną zdolność introspekcji (poza nieliczną z tego punktu widzenia grupą wyznawców behawioryzmu) posiada świadomość, że swoje sacrum to jest całokształt wartości nadrzędnych, każdy z nich nabył w dzieciństwie. Pojęciem wartości nadrzędnych - sacrum, które każdy niezaburzony uczuciowo człowiek wyznaje, zajmę się osobno, w następnym rozdziale. Na razie powiem tylko, że chodzi o wartości wyznaczające cele zasadnicze ludzkiego działania - życia. Dodajmy, że człowiek pragnie aby przekraczały one śmierć i nadawały sens ludzkiemu życiu. Przyjmowane one są bezrefleksyjnie co oczywiście nie znaczy, że są one nieprzemyślane i nie wzbogacone w uzasadnienia. Chodzi o to, co Freud określa terminem racjonalizacja, o czym też osobno. Odwołam się tu do osobistego doświadczenia, kiedy to pod wpływem warunków (wojna przeżywana we Lwowie) i przekazu rodzinnej tradycji, kształtowała się moja postawa. W dzieciństwie ukształtowała się we mnie postawa otwartości i szczególnej wrażliwości na ludzi różnych narodowości i ma to wpływ na całe moje życie. Związane jest to tylko z pewnym aspektem mojego sacrum, ale potwierdzane jest sprawdzalnymi faktami i nie można go objaśnić inaczej niż w prezentowany tu sposób. Motywacja całokształtu mojej aktywności, w tym narodowościowej, jest oczywiście stałym przedmiotem mojej refleksji. Jednak każdy akt poważnego działania rozpoczyna się od impulsu - przymusu moralnego. Goleman nazwałby to reakcją emocjonalną.

Jeśli więc sacrum każdy nie zdeformowany psychicznie człowiek tworzy sobie w specyficznym okresie dzieciństwa, to odpowiedź na pytanie czy ma ono charakter nadprzyrodzony czy naturalny - z przekazu rodzinnego, tradycji rodzinnej, wywodzącej się od początków ludzkości, pozostanie bez odpowiedzi. Nie można bowiem na nie odpowiedzieć w żadnym zbiorze zdań opisowych. Jest więc tajemnicą, pisaną z dużej albo małej litery.

W naszym ujęciu początek ten wiąże się z twórczym działaniem Analogiczne jest podejście Eliade i nie sądzę, aby było to sprzeczne z myśleniem Piageta. Ten bowiem dowiódł, że dziecko konstruuje celowe działanie wraz z przedmiotem w pierwszych kilkunastu miesiącach życia. Oczywiste jest, że czyni on to uczestnicząc we współdziałaniu z rodzicami. Pytanie o początek na gruncie innym niż mit stale pozostaje bez odpowiedzi.

Po to, aby opowiedzieć początek tej historii w odniesieniu do tego co wspólne dla, miejmy nadzieję, ogromnej większości wszystkich ludzi, wszystkich kultur, wszystkich czasów, na pewno od neolitu a prawdopodobnie i paleolitu, poświęcimy trochę uwagi utożsamieniu noworodka z matką karmiącą i ojcem. Posłużę się fragmentem podręcznika poświęconemu karmieniu piersią angielskiego pediatry i psychoanalityka, uczonego i praktyka Donalda Woods Winnicott z książki The Child, the Family and the outside Word (1957, wyd. polskie Dziecko, jego rodzina i świat, Warszawa 1993). Warunki normalnego związku noworodka z matką autor formułuje następująco: "Matka jest zdrowa, mieszka wraz z mężem w dostatecznie wygodnym domu, dziecko urodziło się zdrowe i w odpowiednim terminie. (...) Oboje, matka i nowo narodzone dziecko są gotowi związać się potężnym uczuciem miłości i jest rzeczą oczywistą, że muszą się dobrze poznać, zanim podejmą to ogromne ryzyko emocjonalne. Kiedy już wejdą w komitywę, co może nastąpić od razu albo po pewnych staraniach, zaczną na sobie polegać i wzajemnie się rozumieć, problem karmienia rozwiąże się sam (...) W praktyce oznacza to, że matka może pozwolić niemowlęciu, by samo decydowało o tym, co leży w jego możliwościach, ponieważ jej zadaniem jest dostarczenie mleka i kierowanie całym procesem. (wyd. pol. s. 33).

Zwolennikom poglądu, że dziecko należy ćwiczyć jak najwcześniej Winnicoutt odpowiada, że "wychowanie nie ma sensu, dopóki niemowlę nie zaakceptuje otaczającego świata i dojdzie z nim do porozumienia. Podstawą tej akceptacji rzeczywistości zewnętrznej jest właśnie pierwszy, krótki okres, w którym matka w naturalny sposób spełnia pragnienia swego niemowlęcia. (s. 34).

Polemizując z pewnym nurtem wiedzy medycznej i stereotypami potocznymi na temat karmienia niemowląt Winnicout stwierdza: "matka najlepiej służy swojemu dziecku, sobie i ogólnie społeczeństwu, kiedy sama kieruje związkiem ze swoim dzieckiem (...) jedyną prawdziwą podstawą stosunków dziecka z matką, ojcem i innymi dziećmi, a w końcu ze społeczeństwem jest pierwszy pomyślny związek między matką a niemowlęciem, między dwojgiem ludzi. W ten związek nie może nawet ingerować zasada naturalnego karmienia ani też zasada, że dziecko trzeba karmić piersią. Bardziej złożone sprawy człowieka mogą wypłynąć jedynie z prostszych" (s. 35).

Winnicott opisuje szczegółowo jak dziecko w niezwykle bliskim fizycznym i uczuciowym związku z matką doznaje zaspokojenia głodu jedząc i trawiąc, spełnienia w wypróżnianiu i wspólnej radości z niego, fizycznego i psychicznego ciepła, swobody ruchowej. Dodajmy jeszcze uzyskiwanie fizycznej równowagi, ochrony przed wszelkimi bólami, zwłaszcza wywołanymi przez otoczenie (np. ostre przedmioty, ogień). Zwróćmy uwagę, że można to wszystko określić jako poczucie bezpieczeństwa i wszelkie doznania pozytywne aż po euforię. Dotyczy to zwłaszcza karmienia piersią. Sądzę, że niemal trafna jest opinia przytoczona przez Winnicoutta: "Mówi się, że w związkach międzyludzkich nie istnieje nic potężniejszego niż więź między niemowlęciem a matką (czy piersią, która tworzy się podczas ekscytującego przeżycia, jakim jest karmienie piersią (s. 52). Wątpliwości moje wiążą się z faktem, że związek erotyczny (kobiety i mężczyzny) w całościowym utożsamieniu jest pewnie nawet jeszcze bardziej potężny. Zapewne rację ma Winnicott, że te, jakże różne związki (karmienie piersią i stosunek płciowy), są ze sobą ściśle związane.

Winnicott nie artykułuje wprost bezspornego faktu, że skoro matka, bo o niej na razie tylko mówimy, jest dla noworodka źródłem wszelkich pozytywnych doznań, to także, mówiąc po piagetowsku, jako centrum jego wszechświata - i doznań negatywnych. Jest to więc jakby model wszelkich przyszłych stosunków międzyludzkich, a przede wszystkim miłości, które to stosunki obydwie funkcje (doznań pozytywnych i negatywnych) pełnią wobec każdego człowieka.

Pomijam tu w dziele Winnicota wszystko to, co określa on jako niszczycielską siłę popędu. Chodzi tu przede wszystkim o agresję na tak zwany obiekt i samą matkę. Nasz autor przyjmuje to podejście, wywodzące się od Freuda i wszelkich kontynuujących jego dzieło psychologów i niektórych psychologizujących przyrodników. Występowanie reakcji agresywnych u niemowląt nie budzi chyba wątpliwości. Czy jednak jest ona, jak opisuje to także Winnicott, "reakcją spontaniczną", to znaczy odziedziczoną jako samoistny popęd? Czy może, jak opisuje to dla pewnej klasy reakcji agresywnych Freud, występuje jako jeden z symptomów frustracji (blokada realizacji popędów) i jest formą jej redukcji - obok fiksacji, regresu, przemieszczenia?

Zajmujemy się tu cały czas procesem utożsamiania w diadzie podstawowej - noworodka i matki, tworzących wspólnie, w bólu i euforii, wspólny świat. Stosunek w tej diadzie dziecko przenosi (przemieszcza) na inne osoby a przede wszystkim ojca . Tymczasem Winnicott stwierdza expresis verbis, że utożsamienie dziecka z matką, co najmniej do drugiego roku życia, jest niemożliwe. Rozumiem, że ma on na myśli związek dwóch, świadomych swojej odrębności osób. W przypadku dziecka taki związek jest oczywiście niemożliwy, dopóki nie ukształtuje ono w swoich przeżyciach własnej odrębności psychiczno - fizycznej, co jak wykazuje Piaget, jest niemożliwe w pełni, niemal do drugiego roku życia - a może dłużej. W rozpatrywanym przypadku, jednym jedynym, człowiek - dziecko przeżywa jedność - tożsamość ciała i przeżyć matki ze sobą nim jeszcze stworzy świadomość swojej odrębności. Dodajmy, że tę świadomość tworzy ono właśnie przede wszystkim dzięki temu utożsamieniu. Fascynujące jest jak Winnicott, który jak wynika z jego pracy, nie czytał Piageta, opisuje proces konstruowania osoby matki w piagetowskich reakcjach drugiego rzędu: "Dziecko jest przy niej (matce - J.K.) i śpi przez większość czasu, a matka może bez przerwy spoglądać do kołyski przy swoim łóżku i upewnić się, że leży tam naprawdę miły, mały człowieczek. Przyzwyczaja się do jego płaczu, a jeśli ten płacz ją niepokoi, to dziecko można przenieść gdzie indziej, by matka trochę odpoczęła. Potem jednak jest znowu przy niej. Kiedy matka wyczuwa, że niemowlę chce jeść lub po prostu pragnie kontaktu z jej ciałem, może wziąć je na ręce i utulić. W trakcie takich przeżyć zaczyna się rozwijać szczególny kontakt między twarzą, ustami, rękami dziecka, a piersiami matki."(49-51, podkreśl J.K.)

Zaczyna się więc od miłości jako wszechświata dziecka i na początku, jak podkreśla Winnicott, jest diada: noworodek - matka. W tym miejscu warto parę słów poświęcić empatii. Przyjęta w psychologii definicja tego pojęcia - komunikacja pozawerbalna - jest raczej zbyt szeroka. Jeśli niemowlę pozawerbalnie informuje, że mu mokro, chce jeść, etc., to mamy do czynienia z zastępującym słowo systemem sygnałów analogicznych jak np. mowa bębnów w społecznościach rodowo-plemiennnych, który nie ma nic wspólnego ze zjawiskiem obejmowanym interesującym nas pojęciem.

Kiedy matka przytulająca niemowlę, zwłaszcza karmiąca piersią, odczuwa lęk, złość, strach, to przytulone do niej niemowlę odczuwa to samo. Przywykło się sądzić, że odczuwa wówczas drżenie ciała, spostrzega jego ruchy, słyszy oddech. Jest to na pewno prawdziwe, ale chciałbym zgłosić jeszcze jedną możliwość - przepływ bioprądów, to znaczy karmiąca matka i dziecko odczuwają wspólny, obustronny obieg bioprądów. Za ich pośrednictwem przede wszystkim dziecko i matka odczuwają lęk, gniew, uspokojenie. Jeśli mam rację, to zdolność do tak rozumianej empatii może być ćwiczona i później. Przekonałem się, że dorośli zakochani oddzieleni od siebie przestrzenią, murami i kratami współprzeżywają pewne traumatyczne doznania. Kiedy moja żona rodziła w szpitalu, odczuwałem ten sam ból, w tym samym czasie kiedy ona i w tym samym momencie przyszło na nas ukojenie. Empatia może być więc także kontaktem psychicznym zapośredniczonym przez fale energetyczne wysyłane i odbierane przez dwojga kochających się ludzi.

Zapytajmy teraz jakie w tej rodzącej się potężnej miłości matki i noworodka jest miejsce dla ojca? Winnicott męża - ojca traktuje jako jeden z elementów otoczenia karmiącej matki. Winien jest on zapewnić jej spokój poczucie bezpieczeństwa, może być źródłem jej dobrego samopoczucia. Ojcowie w tym ujęciu oglądają niemowlęta wyłącznie śpiące i raczej nie należy mu pokazywać kąpieli dziecka, bo wszystko zepsuje obojętnością bądź głupimi uwagami. Tymczasem ja swoją kąpiel pamiętam tylko w towarzystwie ojca i było to dla mnie wielkie przeżycie. Nie zamierzam się z nikim ścigać o jakość ojców. Sądzę, że opis Winnicotta, zgodny z koncepcją Freuda i niemal całej dostępnej mi psychologii rozwojowej, stanowi pewien, współczesny im, dominujący wariant kulturowy w triadzie matka, niemowlę, ojciec. Z mojego punktu widzenia jest to więc ważny i pożyteczny opis deformacji kulturowej - działania, współdziałania, utożsamienia. Tutaj interesuje nas przezwyciężanie przeciwieństw przez syntezę i całościowe utożsamienie obydwojga rodziców. Weźmy więc pod uwagę pewną specyficzną a wcale nierzadką sytuację: Matka utożsamiająca się z niemowlęciem kocha ojca także, czy może nawet przede wszystkim, w tym momencie w związku ze swoją miłością do dziecka, które jest owocem ich miłości. Ojciec kocha matkę i w związku z tym chce utożsamiać się z ich wspólnym dzieckiem. Często, wbrew nawet kulturowym oporom, chce włączyć się i włącza się w misterium macierzyństwa. Dziecko może więc odczuwać już nie tylko matkę ale miłość ojca i matki jako wszechświat, w którym mimo różnych bólów i dolegliwości żyje w szczęściu. Z każdym przeżytym rokiem to uczucie się pogłębia i dziecko tworzy zdolność do Wielkiej Miłości swojego życia, do szczęścia w życiu pełnym bólu, wyrzeczeń i radości.

Dziecko poszerza krąg swojej miłości zaraz w początkach o ojca - tworząc osoby razem z grupą (triada), która jest jego wszechświatem. Później wyodrębnia jako osoby rodzeństwo, starsze i, już inaczej, młodsze. Następnie rówieśników i powoli, co najważniejsze, siebie jako podmiot przeżyć i aktywności. Zwróćmy uwagę jak miłość do matki może płynnie przechodzić w miłość do ojca stając się utożsamieniem zarazem osobistym i grupowym. Według Piageta cały wszechświat małego dziecka ma charakter jednolitego Porządku, powiedzmy za Eliade - sacrum. U podłoża tego Porządku jest miłość do rodziców i osób zaangażowanych w grupę, którą przeżywa jako własną, do której włącza coraz to więcej osób z czasem przede wszystkim rówieśników. Jesteśmy świadkami tworzenia nastawienia - dziecka do innych ludzi, społeczeństwa, Boga - sacrum - ściśle splecionego z miłością do osób. Kształtujące się w początkach życia całościowe utożsamienie osobiste jest, jak podkreślałem, ściśle połączone z utożsamieniem grupowym. Są to dwa aspekty tego samego sacrum.

Najwyższy czas aby zakończyć próbę konstruowania teoretycznego modelu działania, współdziałania, miłości, utożsamienia. W tym punkcie bowiem natykamy się na płeć, a tu już wzorce kulturowe dają sobie radę ze związanymi z tym faktem problemami u każdego dziecka w sposób deformujący człowieka i stosunki międzyludzkie.

Rewelacyjne wyniki badań Freuda i następców opisują szczegółowo te deformacje, na ogół jako naturę. Wyniki tych badań posiadają nieocenione znaczenie dla wypracowania metod leczenia, ale na tym poziomie zatrzymać się nie wolno. Jest wprawdzie ruch wspólnego rodzenia przez kochające się pary i tendencja do małżeństwa partnerskiego i budzi to nadzieję, ale kultura jest wszechpotężna. Mój syn Maciek jest kucharzem - z pasji, śmiano się, że nie wpuszcza żony do kuchni. Dla odmiany, remonty domowe prowadzi jego żona - Lisia. Ich starsze dzieci, Jaś i Kuba w przedszkolu na stosowne pytanie pani odpowiadali jednak, że gotuje mama a remont robi tata.

Opis narodzin miłości dziecka zakończyłem na macierzyństwie, bo chociaż kultura próbuje je deformować, to wciąż jeszcze z małym skutki

CZYNNIKI WARUNKUJĄCE TRWAŁOŚĆ

I SPÓJNOŚĆ SYSTEMU RODZINNEGO

System rodzinny tworzy cała rodzina, czyli wspólnota obejmująca rodziców, dzieci, a także dziadków i dalszą rodzinę. System ten buduje więc wiele osób, w różnym wieku i na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Dlatego więc obecna jest szeroka gama czynników wpływających na trwałość rodziny. Każdy z jej członków ma wpływ na charakter systemu, który tworzy, a także na jego trwałość i spójność. Największy wpływ na budowanie rodziny mają oczywiście rodzice. Na kształt rodziny wpływają małżonkowie, a więc i narzeczeni. Idąc dalej wstecz, jest pewne, że już pierwotne rodziny małżonków i ich wychowanie wywierają wpływ na spójność systemu rodzinnego. Czynniki spajające rodzinę i warunkujące jej trwałość obecne są już w narzeczeństwie małżonków i podczas kształtowania rodzinnego- począwszy od pierwszych lat małżeństwa, poprzez przyjście na świat dzieci i dalej wychowanie ich, trwałość rodziny może rosnąć lub maleć - w zależności od czynników nań wpływających.

Źródłem wpływu na rodzinę są też kontakty z otoczeniem (dalsza rodzina, szkoła, inne placówki czy też przyjaciele ). Rodzina jak widać jest narażona na wpływy zewnętrzne, jak i te pochodzące z jej wnętrza. Budując ją i pielęgnując, przede wszystkim rodzice, ale i dzieci, muszą pamiętać o co warto dbać, czego unikać, czym ją scalać.

Budulcem przyszłej rodziny jest związek dwojga ludzi, jeszcze przed ślubem - narzeczeństwo. To właśnie od jego charakteru, trwałości i jakości zależy, jaka będzie przyszła rodzina. Jak pisze M. Ryś w swojej książce pt. „Psychologia małżeństwa” : „ stopień poznania współpartnera wpływa na poziom odpowiedzialności w podejmowaniu decyzji zawarcia związku małżeńskiego, a więc wpływa także na przyszłe losy małżeństwa i rodziny”. (M.Ryś 1993,s.12). To związek dwojga jest przyczyną założenia rodziny. Jednak powinien to być związek dojrzały, zawarty z tęsknoty do głębokiej przyjaźni i więzi duchowej. To miłość wzajemna powinna być powodem zawarcia związku, nie zaś pożycie płciowe, chęć posiadania kogoś, czy po prostu niechciana ciąża. Gdy małżeństwo będzie zawarte tylko na zasadzie pociągu, seksu czy ciąży, a nie będzie owej duchowej więzi, niebezpieczeństwem jest zawieranie związku. Gdy między dwojgiem ludzi nie będzie zaufania, wyrozumiałości, czułości, akceptacji i bezinteresowności- trwałość i spójność ich przyszłej rodziny już u jej podstaw jest zachwiana.

Małżeństwo powinno być więc zawarte po uprzednim głębokim poznaniu i siebie, i współpartnera- wyznawanych zasad, obyczajów, przekonań ,a przede wszystkim wartości religijnych. Jest bardzo istotnym, by przyszli małżonkowie mieli ten sam stosunek do wiary, po to, by uświęcać siebie, swój związek, a potem rodzinę poprzez sakramenty, modlitwę i religijne wychowanie. Małżeństwo jest sakramentem, świętą tradycja i tak postrzegane - w świetle Boskim stanowi najmocniejszą podwalinę rodziny. Dlatego też pośpiech w zawarciu małżeństwa jest przyczyną źle funkcjonujących rodzin. Brak jest wtedy czasu na ważne pytania do siebie i do przyszłego małżonka, a nawet jego rodziców. Jakże ważne są podobne systemy wartości, sposób wychowania dzieci, światopogląd. Przyszli małżonkowie powinni stawiać sobie pytania; „jaki ma być przyszły partner?”, „Z czego jestem w stanie zrezygnować w związku?”. W narzeczeństwie nie powinno być miejsca na przymusy, naciski, ograniczenia i podmiotowość. Natomiast otwartość na siebie, wyrozumiałość, poznanie świata wewnętrznego, rodziny narzeczonego/narzeczonej jest niezbędne. Narzeczeni to przyszli małżonkowie, rodzice, więc już w narzeczeństwie z powagą trzeba im podchodzić do wspólnoty, którą utworzą.

Niektórzy nie zdają sobie sprawy, jak ważnym dla przyszłej rodziny jest ślub- zawarcie związku sakramentalnego, a nie tylko zalegalizowanie formalne związku. Ślub jest uświęceniem, wejściem w nową rzeczywistość życia- religijną, prawną i społeczną, a także psychiczną. To dla związku dwojga ludzi przede wszystkim uświęcenie, ale także ustalenie granic moralnych. Myślę, że dopiero po akcie zawarcia małżeństwa zaczyna się moment czynnego i świadomego budowania rodziny. Jest to odpowiednia chwila, by małżonkowie zaczęli współżycie seksualne i mądrze kierowali regulacją poczęć. W. Fijałkowski w „Darze rodzenia” przedstawia podstawowe zasady, określone przez Międzynarodowe Towarzystwo Rozwoju Życia w Rodzinie. Punkt 4 brzmi:

„Miłość, wielkoduszność, wierność i stałość małżonków dają im poczucie bezpieczeństwa jako osobom, a także ich dzieciom. Wiedza o sobie samym i o sobie nawzajem warunkuje właściwe relacje. Odpowiedzialność za regulację poczęć mieści się integralnie w tych relacjach.” (W.Fijałkowski 1985, s.52). Jak widać naturalna regulacja poczęć i wiedza o tym, jak kierować płciowością jest ogromnie ważnym czynnikiem scalającym rodzinę już u jej podstaw.

Jedność seksualna małżonków jest równie ważna tak dla nich samych, jak i dla dzieci . Jednakże podejście do seksu winno być mądre i przemyślane. D Carnegie dzieli seksmałżeński na „łączący” i „rozbijający”. Ten pierwszy ma za podstawę silną więź duchową, wierność, ofiarność, głębokie uczucie i miłość, a także dobrą wolę. Pisze on, że tylko w kontekście zgodności z prawem Bożym seks będzie łączył małżonków. Natomiast podejście instrumentalne, egoistyczne, dążące tylko do zaspokojenia własnej przyjemności rozbije małżeństwo i rodzinę. (D.Carnegie, „Jak zjednać sobie przyjaciół, pozyskiwać wpływy i unikać konfliktów”).

Typem małżeństwa, w którym na pewno będzie obecny „seks łączący” jest małżeństwo partnerskie. Wydaje się, że to najbardziej zbliżony do ideału model związku. Takie małżeństwo, gdzie: „naczelnym dobrem jest wspólne dobro tworzonej rodziny, odpowiedzialności za nią”. ( M. Ryś 1993 s. 62). Małżonków- partnerów łączą w takim związku więzy tolerancji, wspólnych zainteresowań, szacunku, odpowiedzialności, a także empatia i umiejętność wybaczania. Właśnie częste stawianie siebie na miejscu partnera, wczuwanie się w jego potrzeby, uczucia i ich zaspokojenie, a przy tym rezygnacja ze swoich potrzeb jest jednym z czynników scalających małżeństwo. Innymi bardzo ważnymi czynnikami są: sprawiedliwy podział ról, uczciwy podział dochodów, ufność wzajemna, a także brak nudy. D. Carneige twierdzi, że wielkim wrogiem małżeństwa i rodziny jest znudzenie. Apeluje on do małżonków, by pamiętali o tym, że rodzina, którą tworzą jest dynamiczna, nieustannie się zmienia. Należy więc być pomysłowym, nie wpadać w rutynę (np. ciągłe oglądanie TV), rozwijać się poprzez czytanie książek, dobrych czasopism, przyjaźnie z innymi rodzinami, wycieczki. Małżonkowie winni cieszyć się z drobiazgów, nie zazdrościć, nie narzekać. Ważna według niego jest komunikacja między małżonkami- żywa, wyjaśniająca rozmowa; spory i dyskusje, ale tylko w istotnych sprawach. (D. Carnegie 1996)

Małżeństwo powinno kontaktować się także z innymi - dalszą rodziną, przyjaciółmi. Istotnymi w rodzinie są dobre stosunki z teściami. Jest to niewątpliwie czynnik wpływający na rodzinę. Dobrze, gdy kontakty te charakteryzują się wyrozumiałością, wolnością, wzajemną pomocą, a nie zaborczością, chęcią kierowania. Często w kontaktach z rodziną przeszkadzają też pieniądze, nieszczerość, albo brak zajęć, zainteresowań u starszego pokolenia.

Małżeństwo może być szczęśliwe, lecz trzeba się o to starać. Według K. Wiśniewskiej-Roszkowskiej : „ Małżeństwo to nie kajdany lecz skrzydła, jeśli jest szczęśliwe.” („ I ty kiedyś założysz rodzinę” Warszawa 1984, s.20). I dopiero takie małżeństwo może zbudować trwały i spójny system rodzinny.

Role rodzicielskie matki i ojca uzupełniają się, ale w pewnych przypadkach nie dadzą się nawzajem zastąpić. Na przykład szalenie istotnym dla całej rodziny jest karmienie dzieci piersią przez matkę. Jest to czynnik budujący zdrowie fizyczne, ale poczucie bezpieczeństwa dzieci. Buduje on także więzi między matką, a potomstwem. Ojciec natomiast ma inną rolę do wypełnienia- zapewnia on matce dobre samopoczucie fizyczne i spokój umysłu, a także ma być wsparciem moralnym dla dziecka. Matka może wtedy posłużyć się nim, jako przykładem prawa i porządku. Ojciec jest żywicielem rodziny, ale nie może on zaniedbywać swojej obecności w rodzinie, żywego kontaktu z dziećmi. On bowiem wzbogaca świat dziecka o te wartości, których matka nie jest w stanie ofiarować (np. wzorzec męskości dla syna). Matka nie powinna też zaniedbywać męża poprzez poświęcanie całego swego czasu i uczucia dziecku. Dobrze jest, gdy dzieli miłość na wszystkich członków rodziny, a przy tym dba o siebie- swój wygląd fizyczny, zainteresowania. Kiedy dziecko pojawi się w rodzinie, małżonkowie tym bardziej potrzebują pielęgnować wzajemne uczucie. Dziecko jest bowiem bardzo wrażliwe na stosunki między rodzicami. Miłość rodziców jest dla dzieci przykładem -„dziecko jest połączeniem ojca i matki- urodziło się z ich miłości i powinno w niej wzrastać i uczyć się” (K. Wiśniewska-Roszkowska, s. 256).

Ważne jest, by rodzice byli zgodni, co do metod wychowawczych. To, co scala rodzinę, to wspólne wartości. Według M. Ryś to wartości wspólne scalają rodzinę, dają poczucie jedności, ale i równocześnie świadomość niezależności i stanowienia o sobie. ( M. Ryś, 1993). W tym świetle każdy z członków rodziny może rozwijać własne zainteresowania, przyjaźnie, nie tracąc poczucia wspólnoty.

Rodzinie sprzyjają bezpośrednie, szczere kontakty, z głębokim zaangażowaniem emocjonalnym, a także bezwarunkowa akceptacja dziecka. Dziecko czuje wtedy swoją niepowtarzalność, a to rodzice mogą osiągnąć nie poprzez presję, ale miłość. D.W. Winnicott w książce „Dziecko, jego rodzina i świat” twierdzi, że „wielką nagroda czeka matkę, która nie rezygnując ze swoich wartości umie poczekać, aż rozwinie się własny system dziecka.” (D.W.Winnicott 1993). Nie znaczy to, że matka i ojciec nie mogą czuwać nad systemem wartości dziecka Bardzo istotnym czynnikiem w wychowaniu jest religia. Najlepiej, gdy rodzice służą dzieciom własnym przykładem- modlą się wspólnie z dziećmi, czytają Pismo Święte, chodzą do kościoła. Winni są postępować zgodnie z tym, co głoszą dzieciom. System pochwał i nagan również powinien opierać się na moralnych zasadach. Winnicott wymienia pięć prawd niezbędnych w wychowaniu:

1. Miłość Boga

2. Miłość bliźniego

3. Czynienie woli Boga

4. Przestrzeganie Jego woli

5. Życie pełne pokoju Ducha Św.

Takie wychowanie, w świetle religii pomaga budować trwałe więzi rodzinne- pełne otwarcia na drugą osobę, pozbawione egoizmu.

Osobowe więzi w rodzinie są czynnikiem spajającym tą komórkę. Osobowa więź z dzieckiem nie krępuje jego rozwoju, a wręcz przeciwnie- sprzyja. Mądrzy rodzice starają się uczyć od dziecka i są na niego otwarci, co jeszcze bardziej scala wzajemne więzi. Ważne jest też, by rodzice potrafili przyznać się do błędu przed dzieckiem. Nie mówili tylko ciągle „bez dyskusji” czy „masz zrobić tak, jak ja chcę”. To nie jest bezwarunkowa miłość i akceptacja, a wygoda i egoizm. Ważne jest w rodzinnej więzi wyjaśnianie, tłumaczenie i słuchanie. Wedle metody T. Gordona pozbawionej „zwycięzców' i „pokonanych” w konfliktach rodziców z dziećmi, najważniejszymi są negocjacje, umiejętność słuchania i szacunek dla stanowiska dzieci. (T.Gordon 1991 ). Konflikty mogą przecież scalać, budować rodzinę, jeśli są one mądrze rozwiązane. Konflikty nie złagodzone, nie rozwiązane do końca mogą zniszczyć pozytywne uczucia łączące rodzinę. (M. Ryś, „Konflikty w rodzinie. Niszczą czy budują?” Warszawa 1998). Autorka twierdzi, że tworzenie wspólnoty rodzinnej wzrasta, jeśli są zaspakajane dla wszystkich potrzeby ochrony, bezpieczeństwa i uczucia; przeważają pozytywne uczucia nad negatywnymi; rodzina ma wspólne ideały i dążenia; panuje atmosfera życzliwości i równości; ceremonie i uroczystości są przeżywane wspólnie. W konfliktach szczególnie ważną rolę odgrywa komunikacja rodzinna, która wyraża się nie tylko w słowach, ale również poprzez gesty, mimikę, postawę ciała, empatię i troskę. W prawidłowej komunikacji zarówno pozytywne, jak i negatywne uczucia winny być wypowiadane. W trudnych chwilach bardzo pomaga otwarta rozmowa, wypowiedzenie pretensji- to usuwa napięcia. Kontakt między rodzicami i dziećmi to kontakt pełen zrozumienia i akceptacji. Natomiast dobry kontakt między rodzeństwem wynika ze sprawiedliwego traktowania dzieci. W ten sposób rodzice wpływają na pełne miłości i otwartości relacje rodzeństwa.

Wielu autorów mówi o tym, że więziom rodzinnym sprzyja posiadanie więcej niż jednego dziecka w rodzinie. Jedno dziecko to dziecko strachu, lęku, nadopiekuńczości. !Oczywiście, jeśli nie pozwolą na to takie czynniki, jak zdrowie, czy warunki materialne, nie można decydować się na kolejne dziecko. Dziecko potrzebuje przecież poświęcenia mu czasu. Gdy odczuwa obojętność rodziców poprzez brak czasu dla niego, czuje się odrzucane i niekochane. W rodzinie niezmiernie ważnym czynnikiem jest równowaga między pracą, a rozrywką,. W miarę potrzeb rodzice w sposób przemyślany powinni poświęcać czas na poszczególne dziedziny życia. Ostatnio zauważalny jest pęd do „robienia pieniędzy”, w skutek czego cierpi rodzina. A przecież nie potrzeba jest dużo pieniędzy, by zbudować szczęście rodzinne. Jeśli chodzi o czas dzieci, to musi być o również mądrze podzielony na pracę i rozrywkę. Dzieci już w domu uczą się wypełnienia obowiązków i ról. Rodzice powinni czuwać nad stosunkiem dzieci do pracy i do nauki.

Jeśli chodzi o kary cielesne stosowane w rodzinie, myślę, że są one pożądanym czynnikiem budującym więzi rodzinne. Warunkiem jednak jest ich rozumne stosowanie. Nie można karać za wszystko, czy straszyć biciem w trudnych momentach wychowawczych. Klapsy mają uświadomić dziecko, że źle postępuje ( np. samowola, kłamstwo, agresja) i być wymierzoną za to postępowanie karą. Z doznanego bólu słuszniej wyciąga się naukę (J.C.Dobson, „Dzieci i wychowanie-pytania i odpowiedzi” Warszawa 1982). Według Dobsona kary cielesne winny się skończyć wraz z wiekiem dojrzewania.

Myślę, że niezmiernie istotnym czynnikiem, integrującym rodzinę jest kultywowanie tradycji rodzinnych ( nawet w mniej licznych rodzinach).Chodzi o więź - wspólne rytuały, zwyczaje, obchody świąt, bliską atmosferę. To wszystko spaja rodzinę i uczy dzieci wartości rodzinnych.

Jak widać istnieje wiele czynników spajających system rodzinny. Tworzą się one już w narzeczeństwie przyszłych małżonków, utrwalają się w małżeństwie, a nawet sięgają swoimi korzeniami do pierwotnych rodzin małżonków. Czynniki te to wzajemne więzi rodzinne, dobra komunikacja, miłość między rodzicami dziećmi, sprawiedliwość w traktowaniu dzieci, życie rodzinne zgodne z wartościami moralnymi i religijnymi, a także brak rutyny, rozwijanie więzi z przyjaciółmi czy dalszą rodziną. Nie sposób wymienić czynników jest wzajemna miłość i otwarcie się siebie nawzajem poszczególnych członków rodziny.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Znaczenie jakości wczesnej komunikacji Matka – Dziecko dla relacji przywiązania Wykorzystanie skali
Znaczenie komunikacji matka dziecko
WYWIAD z matką dziecka z zaburzeniami zachowania
MATKA I DZIECKO
4 Kiedik Dorota Opieka nad matką i dzieckiem
Claude Diolosa Matka i dziecko w Tradycyjnej Medycynie Chinskiej
Jaka jest umieralność noworodków i dzieci w znacznym stopniu zależy od tego jak matka dziecka przech
System matka dziecko
Barton?verly Matka jego dziecka
MIEJSCE OJCA W RODZINIE I JEGO RELACJE Z DZIECKIEM W WIEKU DORASTANIA
Relacje między psychoanalizą dziecka i dorosłego, psychoanaliza1
Moje dobre relacje z dzieckiem Zajęcia dla rodziców

więcej podobnych podstron