Niedaleko pada jabłko od jabłoni
* Dec. 14th, 2009 at 9:22 PM
1
Lucjusz Malfoy patrzył, jak kolejny dzieciak wychodzi z gabinetu Mistrza Eliksirów. Wygląda, jakby miał utarczkę z samą śmiercią. Och, czyżby jego kochany Severus znów bawił się swoimi wywarami? Ostatnio nawet zdziadziały Dumbel coś podejrzewał. Przeklęty, stary piernik. Żeby pchać swoje grube paluchy do jego faceta? Niewybaczalne!
Pamiętał, jak Sev wyszedł któregoś dnia z gabinetu zgreda wyraźnie blady (co jest niespotykane, biorąc pod uwagę to, że mężczyzna i tak ma kredowy odcień skóry), bredząc coś od rzeczy. A jego Sev nigdy nie bredzi (no, nie licząc momentów, gdy ma inne zdanie niż Lucjusz) czy chociażby milczy (och, Malfoy już dobrze poznał mowę ciała swego ukochanego). Więc widząc, że wszystko jest w porządku (małolaty wybywające z komnaty profesora wyglądają w końcu tak, jak wyglądać powinny), wszedł dostojnym krokiem do gabinetu, uprzednio nawet nie pukając. Po co? I tak Severus wie, że to on. Kiedyś mu powiedział, że potrafi wyczuć go na odległość kilkunastu stóp przez te obrzydliwe pachnidła, które nalewa na siebie litrami. Ach, wtedy Malfoy senior to się wkurzył. No jak można nie docenić jego najnowszych perfum (w reklamie wspominali, że gdy twój mężczyzna wywącha ten zapach, to zmieni się w rasowego ogiera! No cóż, Lucjusz nadal czeka na tę przemianę)?! Przecież to najpiękniejszy zapach pod słońcem!
Ale potem do niego doszło, że przecież Mistrz Eliksirów ma zryty węch, od tych naparów z kotłów, i łaskawie wybaczył mu taką zniewagę. Chociaż boczył się i tak długo. Całą godzinę.
To naprawdę wiele, jeśli siedzi się naprzeciwko Snape'a, świdrując go wzrokiem, zmuszając mentalnie do przeprosin, błagań, skomleń o wybaczenie, a on jakby nigdy nic ślini wskazujący palec i przekłada kartkę w dość starym, grubym tomiszczu. W ogóle nie zwracał wtedy uwagi na Lucjusza! To... to... niewybaczalne! I tak snape'owate. Tak, cały Severus, wypisz wymaluj.
Mężczyzna opadł na swój ulubiony fotel z głośnym westchnieniem. Ale nic. Severus nadal pisał coś namiętnie na pergaminie, nie zaszczycając go nawet najskromniejszym spojrzeniem.
- Severusie? - głos Lucjusza dźwięczał jak sto skowronków. Zresztą, zawsze tak ma, gdy wymawia imię swojego ukochanego.
Ale luby nie zwrócił na niego uwagi, dalej skrobiąc coś na papierze.
- Severusie?! - teraz głos brzmiał tubalnie. Tak, jak zawsze brzmi, gdy przewracają się w łóżku, bo żaden nie chce być na dole. O tak, Snape jest trudnym kochankiem. Ale jakim przez to wyjątkowym...
- Severusie Snape! - nawet gdy dźwięczał jak przejeżdżanie paznokciami po tablicy, to i tak jego mężczyzna nie zwrócił na to uwagi. Och, trzeba posunąć się do radykalnych środków.
- Sevciu?
Mistrz Eliksirów automatycznie zaprzestał pisania i uniósł swój wzrok.
Malfoy aż zadrżał. Uwielbiał go, och bogowie, jak mocno go uwielbiał!
- Słucham cię, mój drogi. - Profesor znów zaczął drapać piórem na pergaminie, ale teraz łaskawie zwracał uwagę na blond maga.
- Mam problem z Draco - poskarżył się mężczyzna, robiąc dzióbek i... zagapiając się na kanapę w salonie, widoczną przez otwarte drzwi. Och, to ta skórzana kanapa, na której oni ostatnio... mrrr.
- Jaki znów? - Głos bruneta był, oczywiście, znudzony. Ale uśmiechnął się pod nosem. Lepiej, aby jego kochanek zajmował się rujnowaniem życia synowi, a nie jemu. Upierdliwość i ciągłe narzekania Lucjusza są czasami (ba, nawet nie czasami. Zawsze są!) bardziej nieznośne niż te smarkacze z pierwszych klas. A to już coś.
- Chłopak ma te siedemnaście lat, a żadnej partnerki na przyszłość.
Severus przewrócił oczami. No tak. Problem z potomstwem.
- Chce się wyszaleć. Jest młody, pozwól mu żyć. A może mam przypomnieć jak ty zabawiałeś się w jego wieku? - posłał mu kpiący uśmiech.
- Och, Severusku - uśmiechnął się, słysząc, jak ten warknął na to zdrobnienie - nie musisz. Moja pamięć jest równie doskonała jak twoja.
- Racja, tylko ty potrafisz pamiętać nic nie warte głupoty - westchnął. - To co zrobisz z Draco?
- To, co powinienem. Znajdę mu narzeczoną.
* * *
- Ale tato! - zajęczał chłopak. Nie podobał mu się w ogóle pomysł ojca.
- Cicho. - Cmoknął niezadowolony Lucjusz. Przecież jego pomysł był doskonały! Dlaczego ten dzieciak jeszcze się opiera?!
- Nie chcę poślubić Pansy! Przecież to najgorsze, co może spotkać mnie w życiu! - narzekał.
- Nie przesadzasz, synu? Panna Parkinson pochodzi z dobrego domu, nie ma w rodzinie ani jednej szlamy i świętej pamięci Narcyza, Merlinie świeć nad jej duszą, nawet ją lubiła.
- Oj! - Draco krzyknął, zwracając uwagę uczniów siedzących na trybunach, gdzie podziwiano trening Gryfonów. - Nie wyjeżdżaj mi tu tylko z mamą! Ona by mnie nie zmuszała do ożenku z Pansy.
- Och, no tak. - Lucjusz zawiesił głowę, przyciskając do piersi swoją laskę. - Narcyza była wspaniałą kobietą i szkoda, że nie zobaczy jak jej syn stoi na ślubnym kobiercu, czy chociaż jak rosną jej wnuki. Wydaje mi się, że bardzo by chciała, abyś był szczęśliwy z właściwą wybranką.
Malfoy junior spojrzał na to smętnego ojca, to na graczy latających na miotłach, i znów na tatę. Westchnął głośno.
- Dobra, niech ci będzie. Znajdź mi jakąś narzeczoną, ale nie Pansy! - zastrzegł. Coś czuł, że popełnił błąd swego życia.
Lucjusz uśmiechnął się promiennie (czyli jego kącik ust uniósł się lekko ku górze) i spojrzał na krzyczących Gryfonów. Ach, te małe diabły!
- To było wstrętne z twojej strony - powiedział chłopak, zauważając wyraźną zmianę na licu ojca. Podszedł go, parszywy drań.
- No cóż, byłem Ślizgonem. Czego się po mnie spodziewasz? Cudu?
* * *
- A czego się spodziewałeś? - podobne pytanie zadał Snape, gdy Lucjusz opowiedział mu przebieg rozmowy z synem.
Blondyn po raz kolejny siedział na swoim ulubionym fotelu, gdy Severus, także po raz kolejny, bazgrał coś na pergaminie. Teraz to chyba sprawdzał jakieś prace, bo ciągle albo klął pod nosem, albo uśmiechał się bardzo paskudnie.
- Że rzuci mi się w ramiona, powie "Och, tatku! To wspaniale, że jesteś taki wspaniałomyślny i pozwalasz mi z kimś się związać. Zawsze bałem się twojej reakcji, ale mogłem się spodziewać, że będziesz łaskawy", zgodzi się na Parkinson i problem z głowy.
Mistrz Eliksirów zjechał mężczyznę wzrokiem, na chwilę odrywając się od pracy. Co ten wariat znów wymyślił?
- Tak mi przykro, że twoje marzenia spełzły na niczym - prychnął.
- Och, niekoniecznie. Jeszcze jest szansa, że znajdę dla Dracona dobrą małżonkę.
- Życzę szczęścia.
A Lucjusz jedynie machnął ręką, przyzwyczajony do negatywnej postawy Severusa na jego pomysły. Zawsze tak jest, nawet jak owe idee są tak genialne!
Zaczął zastanawiać się nad wybrankami dla swego jedynego, pożal się Merlinie, potomka. Z tego co wie, Ślizgonki z siódmego i szóstego rocznika się nie nadają. Blondas powiedział, że żadna nie sprostała jego wymaganiom. A o co mu chodziło, to nie miał pojęcia. Sądził, że Draco żadnych żądań co do przedstawicielek płci pięknej nie ma. A tu taka niespodzianka. Ech, co go spotyka na stare lata...
To może któraś Krukonka? Przydałaby się jakaś inteligentna synowa. Ale z tego, co już zauważył, to żadna nie wydała się spełniać standardów Dracona. Chociaż... czy on w ogóle wie, jaki typ urody preferuje jego syn?
Cóż, trzeba się dowiedzieć.
* * *
Swego milusińskiego znalazł w bibliotece, gdzie w towarzystwie Notta i Zabiniego odrabiał lekcje. Ach! Jego mały Gufinek (gdyby Draco usłyszał, jak ojciec go nazywa, nawet Czarny Pan - gdziekolwiek ta gnida jest - nie ustrzegłby go przed gniewem syna) jest taki mądry!
Lucjusz przez cały okres swej edukacji w Hogwarcie ani razu nie wszedł do tej przechowalni kurzu, lambri, syfilisu czy robactwa. Ale cóż, dla dobra jego jedynaka trzeba się czasem poświęcić.
A więc przysiadł się do swego syna i jego przyjaciół, zauważając, że nie został przez niego (znaczy Dracona) dostrzeżony.
Chłopak wciąż i wciąż wpatrywał się w grupkę siedzącą trzy rzędy dalej. Z głośnego zachowania, beznadziejnego ubioru i ogólnego wstrętnego wyglądu Malfoy senior wywnioskował, że ową grupką były zakały jego Sevcia, Gryfoni. I oczywiście Harry Potter. Dlaczego Draco tak się w niego wpatruje?
- Synu?
Chłopak jakby obudził się z transu, spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na ojca.
- Och, to znowu ty. - Entuzjazm był wręcz namacalny. - I co, znalazłeś mi dziewczynę?
- Jeszcze nie. Chcę się dowiedzieć, jakie masz preferencje.
Draco wyprostował się nagle, spinając. Co go tak przestraszyło?
- Preferencje?
- Gusta. Jaka ma być wybranka twego serca. Wygląd, charakter i inne głupstwa, na jakie zapewne zwracasz uwagę.
Ślizgon wyraźnie odetchnął, znów wracając do przyglądania się Złotemu Chłopcu.
- Ma być wyższa ode mnie, ale nie być wielkoludem. Dbać o swój wygląd, choć nie stawiać go na pierwszym miejscu. Ma lubić Quidditch, być krnąbrna, uparta, ale nie za bardzo, bo ja jestem. Uczciwa, lubiąca ryzyko, ale bez przesady. Mieć ciemne włosy, najlepiej brązowe. Jasne, duże oczy... koniecznie zielone. Lubię ten kolor. Ciemniejszą skórę ode mnie, kaloryfer spowodowany treningami i niewyparzony język, który będę mógł wielokrotnie tępić. I być sierotą.
- Sierotą?
- A tak. Ostatnio są w modzie.
Malfoy'owi brwi dotknęły prawie linii włosów. Po jaką cholerę się pytał?
* * *
- ... a na koniec zauważyłem, jak Złoty Chłopiec zerka na mego Gufinka i się uśmiecha. A co było najgorsze, Draco również się uśmiechnął, i...
- Melinie, dopomóż! - stęknął Severus, podpierając się rękoma, patrząc z góry na Lucjusza. - Czy nawet w takich momentach nie możesz się przymknąć? - warknął.
Malfoy jedynie westchnął i mocniej objął swego kochanka nogami w pasie.
- Ale jak mnie to stresuje - zajęczał.
Severus jedynie pchnął gwałtownie do przodu, co zaowocowało uciszeniem (tymczasowym) jego gadatliwego ukochanego. Lucjusz zarzucił mu ręce na ramiona, dostosowując się do tempa Snape'a.
- Ach... A nie pomyślałeś o tym, że... uch... Draco jest taki sam jak ty? ... mrrr... Wiesz, niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Uniósł biodra Malfoy'a wyżej. Cholera, tracił głowę jak był z Lucjuszem. Przeklęty łotr, to powinno być zabronione! Chyba nikt na świecie nie jest tak ciasny jak ten blondyn. O słodziutki Merlinie...
Lucjusz jęknął głośno, starając się wreszcie coś powiedzieć. Ale nie dawał rady! Och, och, och. Severus jest jak zwierz!
- Taki jak... ja? - wysapał. - Co...?
Och, Severus ma na myśli to, że Draco może lubić młodsze? Cóż, nigdy nie widział syna w towarzystwie żadnej młódki. Ale skoro Sev tak mówi, to pewnie tak jest.
- A poza tym, to... o tak, tak... powinieneś zająć się... cholera!... sobą - usłyszał ciężki oddech mężczyzny tuż przy swoim uchu.
Lucjusz nastawił szyję na pocałunki.
- A co ze mną jest... nie... ta~ak? Jestem... no... Malfoy'em. Jestem doskonały.
Nagle Severus zaprzestał pchnięć i wyprostował się, nadal nie wychodząc z ciała kochanka. Oczy, te wspaniałe oczy, patrzyły na niego, jakby zgadując, jak zareaguje Lu na jego słowa.
- Czy widziałeś się w lustrze ostatnio? - spytał szatyn.
Malfoy zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o co chodzi mężczyźnie. Czy się przyglądał? Robi to codziennie, co godzinę! I to w skupieniu godnym pochwały!
- Oczywiście.
- I nie zauważyłeś niczego nowego? Czegoś, co deformuje twoją sylwetkę? - odpowiedziało mu pokręcenie głową i wystraszony wzrok. Ach tak, jeśli chodzi o wygląd, Lucjusz zawsze nagle milknie i z oczami jagnięcia wpatruje się w Mistrza Eliksirów. - Mój drogi, piękny, wspaniały, utalentowany amancie, masz płaskodupie.
Malfoy otworzył z wrażenia usta. Że co ma?!
- Bluźnisz! - krzyknął, a jego oburzenie nie miało końca. Jak on śmie?!
Snape w odpowiedzi znów położył się na blondynie i ponowił pchnięcia. Po paru stęknięciach, paru powarkiwaniach i jękach, obydwaj spełnieni mężczyźni, ciężko dysząc, opadli na łóżko.
- Wcale nie mam płaskodupia! - oświadczył Lucjusz, gdy był już zdolny do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa.
- Masz, masz. Twój tyłek ostatnio zaprzyjaźnił się z grawitacją. A co jeszcze gorsze, pojmała go. Bez skrupułów zresztą. Powinieneś zacząć go kontrolować, bo przez ciągłe siedzenie niedługo przyrośnie ci do fotela.
- Sev!
- Albo, co jest jeszcze gorsze, twój kuper zaczął żyć swoim życiem. Gdy wstajesz, on machinalnie ciągnie cię do siedzenia, gdy się wypinasz, zasłaniasz wszystko. To jest straszne, Lucjuszu.
Malfoy patrzył cały czerwony na mężczyznę. Aż słów mu zabrakło. Co za... za... och, skoro tak się bawi, to bardzo proszę.
- Ty również nie jesteś już takim samym ogierem co kiedyś. Wcześniej to nie dyszałeś jak zepsuta lokomotywa po jednym razie. I twoja potencja - cmoknął - pozostawia wiele do życzenia.
Severus zmrużył oczy, zsuwając się odrobinę do tyłu, aby znów zaatakować kochanka erekcją.
Patrzył z niemałą satysfakcją, jak starszy mag zamyka oczy, a na ustach pojawił się błogi uśmiech.
- I co? Tylko tyle? - odezwał się nagle, otwierając jedno oko. - Ruszże się wreszcie, bo jeszcze do siebie przyrośniemy. A uwierz, najgorszemu wrogowi bym tego nie życzył.
I tak właśnie wygląda życie z Lucjuszem
* * *
- Brzydka.
- A ta?
- Ma krzywe nogi.
- A tamta?
- Za wysoka. Nie chcę wyjść na karła.
- I tak do końca życia będziesz niziutki. Powinieneś szukać dziewczyny bliskiej twojemu kurduplowatemu wzrostowi.
- Dzięki ojcze. Twoje słowa zawsze były dla mnie wsparciem.
- Ależ oczywiście. Dziwię się, że jeszcze w to wątpisz. A tamta? I niska, z twarzy nie brzydka, choć te piegi to mogłaby czarem zakryć. Rude włosy pofarbuje się na ten twój kasztan...
- Brąz.
- A niech będzie i brąz. Nie ważne. Jakieś mugolskie soczewki nałoży na oczy, abyś miał tą przeklętą zieleń. A jej rodzinę wymordujemy, i będziesz miał też swoją sierotę.
- Czyś ty zwariował!? Przecież to Weasley! Nie wiadomo ile ich żyje na świecie. A uwierz, każdy z tej rodziny jest jurny i płodny, więc nie ma szans, że do mojej czterdziestki wybijesz całą tę hołotę.
- Wątpisz w swego ojca?
- Jakbym śmiał?
* * *
Harry Potter nie należał do chłopców ciekawskich czy wścibskich. Po prostu wiadomości same się do niego dostawały, bez jego najmniejszej zgody czy chociażby skinięcia palcem.
Tak samo było w ostatnim przypadku. Nie jego wina, że zdrzemnął się pod wierzbą (oczywiście nie bijącą). Również to, że obok przysiedli się Malfoy senior oraz junior, dyskutując o czymś prostym, krzywym, dużym, małym, ostrym i tak dalej. Nic z tego nie rozumiał, ale jak usłyszał nazwisko swych przyjaciół, to słuch wyostrzył.
Malfoy'e chcą zgładzić Weasley'ów! Jego jedyną rodzinę! Prawdziwą rodzinę, nie licząc Syriusza czy Remusa.
Więc trzeba działać! Jako Zbawca Świata i Ten, Który Zabił Czarnego Pana nie może siedzieć bezczynnie i czekać aż te arystokratyczne dupki coś wymyślą. Trzeba być krok przed nimi!
- Malfoy!
Harry'ego dziwiło ostatnio, że zawsze gdzie jest on, jest i Ślizgon. Gdzie nie spojrzy, widzi blond kudły. Tak zaczęło go to niepokoić, że zaczął za każdym razem wypatrywać fretki w tłumie, dla pewności czy jest, czy nie. Najczęściej był.
I tym razem Ślizgon, w towarzystwie swoich wiernych giermków, zajął parapet przy ostatnim oknie. Odwrócił się w stronę bruneta irytująco powoli.
- Potter? Czego chcesz? Jestem zajęty. - I jak na złość, powrócił wzrokiem do Pansy, która umiejętnie piłowała mu paznokcie.
Gryfon szybkim krokiem podszedł do Ślizgonów, którzy w ogóle nie zwracali na niego uwagi.
- Co tym razem? - westchnął Draco.
Harry przeszył wzrokiem uczniów z domu węża, aby zwrócić się do tego płowowłosego drania.
- Zostaw Weasley'ów w spokoju - warknął.
Malfoy uśmiechnął się krzywo i (w jego mniemaniu łaskawie) spojrzał na Gryfona.
- Potter, Potter, Potter. - Czy Złotemu Chłopcu się wydawało, czy fretka specjalnie zmiękczyła "r"? Było takie... takie...Hm, na swój sposób perwersyjne. - Świat się nie kręci wokół Wiewiór.
- To dlaczego rozmawiałeś z ojcem o uśmierceniu ich?
Draco prychnął pod nosem, kręcąc głową.
- Ty naprawdę słyszysz i widzisz wszystko, czterooki. - Zabrał swoją dłoń, którą trzymała Pansy i usiadł przodem do bruneta. - Ale dobrze, mogę odesłać psy z powrotem, by nic nie zrobiły twoim przyjaciołom.. - Coś tu śmierdziało. I Harry mógł to wyczuć na kilometr. - Jednakże pod jednym warunkiem - dodał Ślizgon. A Chłopiec, Który Przeżył wiedział, że zrobi wszystko, aby ochronić bliskich.
- Mów szybko i skończmy z tym - rzekł spięty Gryfon. Dlaczego fretka tak się na niego patrzy? Dlaczego nie może oderwać wzroku od jego spojrzenia? Dlaczego, do jasnej ciasnej, podoba mu się ta bliskość?
- Jesteś mój, Złoty Chłopcze. - Złapał go za krawat i pociągnął do siebie tak, że ich twarze dzieliły milimetry.
Harry aż westchnął, widząc twarz chłopaka z tak bliska. No cóż, jak ma się poświęcić dla familii, to się poświęci. Jest przecież Harrym Potterem, tym Harrym Potterem. Ryzyko ma we krwi. A coś mu się wydaje, że i tym razem mu się uda.
* * *
- Gufinek?
Lucjusz nie mógł uwierzyć temu, co właśnie widział. To niemożliwe. To sen. Tak. Zły sen. Zaraz się obudzi i... ała! Cholera, to koszmar! I nigdy się z niego nie obudzi!
- A jednak panna Parkinson miała rację - westchnął Snape, stojący przy jego lewicy. Nie wydawał się zaskoczony.
- Potter? Mój dziubdziuś z Potterem? - Malfoy senior wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Jak Draco może całować się z tym Gryfiakiem?! I to na oczach wszystkich (notabene, nikogo na korytarzu oprócz nich nie było)?! I to jeszcze z kim!
- Rozmawiałeś z nim może o... tym? - wskazał na parę stojącą przy oknie.
- Wydaje mi się, że dyskutowałem z nim o tym kiedy przyłapałem go na podglądaniu Gryfonów w szatni. Wypierał się wszystkiego, a ja nie nalegałem. Brałem pod uwagę bycie koszmarnym wrzodem na tyłku, jednak nie miałem ochoty zniżać się do twojego poziomu i zajmować twoich terenów.
- Severusie!
- Jak już mówiłem, niedaleko pada jabłko od jabłoni.