„To powinno zdarzyć się całkowicie inaczej”
Idę przed siebie. W Prost nie znając drogi, byle jak najdalej od tych złych wspomnień i złych ludzi, których muszę nazywać rodzicami.
Wsiąść do pociągu i wyjechać do innego miasta, stanu… - może.
- Proszę bilet do… e… żeby było jak najdalej stąd - powiedziałam do okienka dworcowego.
- A jakiś konkretny kierunek ma pani obrany? - spytała uprzejmie kasjerka
- Nie
- Do dużego czy małego miasta?
- Hm… małego
- To może do Forks? Jest to małe miasteczko w USA w stanie Waszyngton.
- Może… jeśli jest daleko…
- Oj daleko, daleko. To jak? Dwa bilety dać?
- A na co mi drugi bilet?
- Żeby potem wrócić
- Raczej już nie wrócę.
Kasjerka przyjrzała mi się uważniej. Ta moja obojętność najwyraźniej ją zaniepokoiła.
- Przepraszam, że spytam, ale ile Ty masz lat?
- 17
- Twoi rodzice wiedzą, że wyjeżdżasz?
Spojrzałam na nią spod łba. Co ją to obchodziło czy moi rodzice o tym wiedzą. Powinna się cieszyć, że kupuje bilet i daje jej zarobić.
Jakbym powiedziała prawdę to jeszcze by mi biletu nie sprzedała, albo by wezwała policję. Phi jeszcze tego by mi brakowało, żebym w eskorcie policji zostać odwieziona do domu. Ale by się zdziwili jakby otworzyli drzwi,a tu ich córeczka z dwoma policjantami. I ciekawe jakby to wyglądało. Na pytanie mamy co się stało usłyszała by: Pańska córka próbowała wyjechać do innego stanu. Czy może coś się dzieje w domu niedobrego? Możemy w czymś pomóc? Pański mąż pije? Bije dzieci, albo panią?
Już widzę przed oczami minę mamy. Zawstydzona, a zarazem wściekła na mnie. I tak bym im uciekła… To było nieuniknione.
Spojrzałam na kasjerkę i szybko się otrząsnęłam udzielając jej odpowiedzi.
- Tak wiedzą -skłamałam - mogę prosić o mój bilet?
- Oczywiście, już daję
- Dziękuje
Na peronie było pusto, pusto i zimno. Czekając zastanawiałam się nad tym co ja tak naprawdę wyprawiam, jak ja sobie tam poradzę, gdzie będę mieszkać i co zrobię jak skończą mi się pieniądze.
Po 20 minutach przyjechał pociąg. Przed wejściem do przedziału konduktor sprawdził mój bilet i paszport. W przedziale byłam sama.
Dziwnie się czułam siedząc tak bez żadnej torby podróżnej tylko z małą szkolną torbą, a raczej torebką służącą za torbę. Wyjęłam z niej moją mp3 i założyłam słuchawki. Jak zawsze leciała w nich spokojna melodia płynąca z fortepianu. Ze smutkiem patrzyłam przez okno jak wszystko zostaje w tyle.
Może już nigdy nie było mi dane zobaczyć mojego rodzinnego miasta. Dwoma łzami spływającymi mi po policzku pożegnałam to co było mi tak cenne.
Czas...
To coś nieuniknionego.
Czas jest wszędzie.
W dzień i w nocy
Na górze i na dole.
Na wszystko jest czas.
Zawsze nas goni.
Przez ten czas...
Wszyscy się gdzieś śpieszą.
To do pracy,
To do szkoły.
Chciała bym tak go zatrzymać
i położyć się spać.
Być wiecznie młoda i piękna,
bez żadnego uczucia i pragnienia.
Ale czas...
To coś nieuniknionego.
Ktoś zapukał w szklane drzwi. Odwróciłam wzrok od okna i skierowałam go w stronę młodego konduktora.
-Za 10 minut będziemy na miejscu-powiedział z uśmiechem.
Kurczę... wszyscy w koło się cieszą i uśmiechają, czy oni nie mają żadnych problemów? A może to ze mną jest coś nie tak?
Bez żadnego słowa "dobrze" ani "dziękuję" odwróciłam twarz s powrotem do okna. Nie wiem jak długo owy młody konduktor jeszcze tak stał w przedziale, ale mało mnie to obchodziło. Rzeczywiście po 10, a raczej po 11,03 minutach dojechaliśmy do Forks.
Hmm... Fakt, faktem to małe miasteczko. Ludność: 3210 osób. Tu chyba szybko się roznoszą wieści. Muszę uważać na to co mówię, a jak już coś powiedzieć będę musiała mówić to muszę uważać co komu powiedzieć, a co nie. To co wiem na pewno... Nic nie mówić policji. Może będę udawała ułomną, albo, że straciłam pamięć... Nie. To głupi pomysł. Najlepiej będzie jak nie będę zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Na dworze było zimno, zimno i wilgotnie. Mam nadzieje, że nie będzie padać. Do najbliżej napotkanego kubła na śmieci wyrzuciłam zużyty bilet. Chciałam też wyrzucić paszport, ale po krótkiej chwili namysłu doszłam do wniosku, że ktoś go może znaleźć i zanieść na tutejszą komendę.
- Spalę ja gdzieś po drodze - powiedziałam do siebie pod nosem.
Zamiast spalić paszport wyrywałam pojedyncze kartki i darłam je na malutkie kawałki. Kończyłam już ostatnią stronę gdy nagle usłyszałam pisk opon i poczułam silny ból w prawej części ciała. Ciemność...
Unosiłam się w powietrzu, wszystko było białe i nagle coś mnie złapało i ciągnęło w dół mówiąc "wracaj do nas, wracaj". Próbowałam się wyrwać z tego uścisku, ale nie mogłam. Był za silny. Na górze było tak ciepło, a tam, na dole zimno. Siły powoli mnie opuszczały. W końcu się poddałam. Pozwoliłam, aby to coś mnie zciągneło na dół.