„Świętowanie w Warszawie”
25 maja, w związku z obchodzonym przez hufiec Świętem Instruktora odbyła się wycieczka do Warszawy. W wypadzie do stolicy wzięły udział trzydzieści dwie osoby.
A jak było?
Po pierwsze: wcześnie. By móc uczestniczyć w tym niezwykłym i pełnym atrakcji wydarzeniu trzeba było stawić się pod hufcem już przez ósmą rano i to w niedzielę. Jednakże widok znajomych, roześmianych twarzy w zupełności wynagradzał wczesną pobudkę i pochmurną aurę. Już na samym początku nie obyło się bez atrakcji. Powszechną radość, ale i ostrożność, wzbudził wypadek Dominika Kluszczyńskiego. Pełna niebezpieczeństw jest droga z hufca do autokaru…
Po drugie: ciekawie. Zwiedzanie Warszawy rozpoczęło się od wizyty na Starym Mieście. Wskazówki naszego przewodnika, Łukasza Łyczkowskiego, w dużej mierze przybliżyły wszystkim nie tylko topografię, lecz również historie stolicy. Na mnie osobiście największe wrażenie wywarł widok rynku starego miasta, zrównanego z ziemią w czasie Powstania i starannie odbudowanego po wojnie. Miłym akcentem były także lody oraz zdjęcie z misiem…
Po trzecie: znajomo. Kolejnym punktem na trasie wycieczki było Muzeum Powstania Warszawskiego. Niemal wszyscy uczestnicy wycieczki mieli już okazję odwiedzić to słynne na cała Europę miejsce i to nawet niejednokrotnie, ale jak to mówią od przybytku głowa nie boli. Ogromną atrakcją była wystawa listów z Powstania, która pojawiła się dość niedawno. Kilka osób wzięło też udział w mszy świętej, która odbywała się podczas naszego pobytu w muzeum. Co tu wiele mówić, każdy harcerz powinien odwiedzić to miejsce. Tam nie tylko można poznać historię, ale wręcz jej dotknąć.
Po czwarte: Powązkowo. Jak się można domyślić, to właśnie stary cmentarz wojskowy był naszym kolejnym celem. Wszyscy odwiedziliśmy groby Alka, Rudego i Zośki ozdobione dziesiątkami chust harcerskich. Była także okazja do obejrzenia symbolicznej mogiły 1. Samodzielnej oraz grobu gen. Sosabowskiego. Największą atrakcją okazały się jednak dwie wiewiórki wyjątkowo przyjaźnie nastawione do naszej grupy oraz wszystkiego co da się zjeść…
Po piąte: przyjemnie. Po wizycie na Powązkach wycieczka ponownie udała się na Stare Miasto. Tym razem jednak wszyscy nastawili się na samodzielne zwiedzanie i poszukiwanie jedzenia w tak zwanym czasie wolnym. Co tu wiele mówić, kebab był pyszny. Wielkim zainteresowaniem cieszyły się również misie wystawione pod Kolumną Zygmunta. Było ich pełno, aby przybliżyć wszystkim ich liczbę powiem tylko, że każdy symbolizował inny kraj. Mnie najbardziej podobał się miś-skrzat z Irlandii. Lecz zdania były podzielone.
Po szóste: długo. Jak to bywa w zwyczaju wycieczek, również nasza wyprawa do stolicy ostatecznie dobiegła kresu. O ile jednak z Łodzi udało nam się wydostać, powrót okazał się o wiele trudniejszy. Tak moi drodzy, korki to specjalność nie tylko ulicy Kilińskiego. Nieoczekiwany postój pozwolił nam jednak na obejrzenie całego pokazu Kodu da Vinci, nie ma wiec tego złego co by na dobre nie wyszło.
Jak więc było? Jak zawsze, czyli kaczo, byczo i zdecydowanie indyczo. Wielkie podziękowania należą się przeuroczej organizatorce Magdzie Karp. Na koniec pozwolę sobie jeszcze tylko na jedną, malutką uwagę. Śpieszmy się zgłaszać na wycieczki, tak szybko da się je odwołać…
Krzysztof Madej