ROZDZIAŁ 5. TAM, GDZIE WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO
„Tysiące myśli w jednej chwili,
a za mało czasu,
by zrobić cokolwiek.”
Na podjeździe obok taksówki stał ten sam chłopak, który wczoraj przywiózł mnie tutaj z lotniska. Otworzył bagażnik i schował mój plecak, uśmiechając się do mnie.
-Gdzie tym razem jedziemy?- zapytał, ciągle mi się przyglądając i uśmiechając się do mnie.
-A jak myślisz?- spytałam złośliwie, otwierając drzwi taksówki. Miałam zamiar wsiąść, gdy nagle zauważyłam, że po drugiej stronie ulicy stoi jakiś chłopak, i uważnie mi się przygląda. Miał ciemną karnację, oraz ciemne włosy. Gdy zorientował się, że i ja na niego spoglądam, szybko odwrócił wzrok. Ja też przestałam się na niego patrzeć i wsiadłam do taksówki.
-Czyli na lotnisko?- zapytał taksówkarz, by się upewnić.
-Tak.- powiedziałam próbując wyłapać wzrokiem chłopaka, który tak mi się przyglądał. Niestety. Już go nie zobaczyłam. Zniknął między drzewami.
Przez jakieś 15 minut jechaliśmy w ciszy, aż w końcu chłopak niepewnie zaczął rozmowę.
-Co cię sprowadziło, do tego deszczowego Forks, jeśli mogę zapytać.
-Po śmierci rodziców, postanowiłam odnaleźć siostrę mojej mamy, ale ona już tu nie mieszka. Tak więc zostałam tutaj z wujkiem. Do Nowego Yorku nie mam zamiaru wracać, ale teraz musze załatwić tam kilka spraw.
-Przepraszam.- powiedział- Nie wiedziałem, ze twoi rodzice nie żyją.
-Nie szkodzi.- powiedziałam, starałam się być miła- A ty też mieszkasz w Forks?
-Nie. Ja mieszkam w Seattle. Teraz w wakacje dorabiam u ojca, jako taksówkarz. Fajna robota. Przynajmniej można poznać kilku ciekawych ludzi.- spojrzał się na mnie, ale zaraz odwrócił wzrok- Później nie będę miał czasu na pracę, bo zaczyna się szkoła.
SZKOŁA- tylko tego brakowało, żeby na samym początku wakacji wspominać o szkole. Poczułam się jakoś dziwnie. Pewnie w tym samym czasie zrobiłam głupią minę, bo blondyn wybuchł śmiechem. Zjechał na pobocze i otworzył okno z mojej strony.
-Dobrze się czujesz?- spytał- Strasznie zzieleniałaś, gdy powiedziałem słowo „SZKOŁA”.
-Wszystko w porządku. Po prostu szkoła przyprawia mnie o mdłości.
-Przepraszam.- powiedział ruszając z miejsca.
Przez resztę drogi nie odezwał się nawet słowem. Gdy tak milczał zaczynałam go powoli lubić, ale tylko gdy się nie odzywał. Jak go jeszcze kiedyś spotkam, to może polubię go nie za to, że tak pięknie milczy, ale za coś więcej. Tylko nie wiedziałam za co. Dojechaliśmy na lotnisko. Chłopak wysiadł z samochodu i zaraz wyjął mój plecak z bagażnika. Podał mi go z uśmiechem.
-Do zobaczenia, piękna.
-Ehm…- zacięłam się- Nie wiadomo czy do zobaczenia- i odpowiedziałam mu banalnym słowem- Cześć- i poszłam w stronę kasy. Do odlotu miałam niecałe pół godziny, więc usiadłam na ławce. Piękna? Co to miało znaczyć? Dobra, piękną jakoś wytrzymam, ale co do cholery miało znaczyć „do zobaczenia”? Wyjęłam z plecaka kanapkę, oraz książkę, którą wzięłam, bym nie umarła w samolocie z nudów. Na okładce widniał tytuł „Wolf”. Zaczęłam czytać. Skończyłam czytać pierwszy rozdział i usłyszałam komunikat, że samolot, którym mam lecieć wylatuje za 7 minut. Wstałam z ławki i poszłam w jego stronę. Gdy znalazłam się na jego pokładzie, usiadłam i zaczęłam czytać dalej. Książka przedstawiała historię o miłości zwykłej dziewczyny ze wsi, do chłopca z miasta. Chłopak zawsze podczas pełni księżyca zmieniał się w wilkołaka. Potwora, który zabijał każdego, kto stanął mu wtedy na drodze. Pech chciał, że akurat na tej drodze stanęła jego ukochana. Następnego dnia, dowiedział się, że miłość jego życia nie żyje. Właśnie wtedy zrozumiał, że to on jej zrobił krzywdę, że to on odebrał jej życie, więc postanowił odebrać je sobie. Wtedy byli już razem. Na zawsze. Już nic nie mogło ich rozdzielić.
Tak bardzo wciągnęła mnie ta książka, że nawet nie zauważyłam kiedy samolot wylądował. Wysiadłam z samolotu i poszłam do Sally. Z lotniska było niecałe 15 minut spacerkiem, więc postanowiłam się przejść. Sally przywitała mnie tak, jakby nie widziała mnie z 2 miesiące, a nie 2 dni. Chwilę później zjawił się mężczyzna, zainteresowany kupnem domu. Podpisałam wszystkie papiery, a on położył spory plik pieniędzy na stole. Nawet nie liczyłam ile tam tego było, ale całkiem sporo. Musiałam jeszcze wrócić do domu, który już do mnie nie należał, by zabrać stamtąd kilka swoich rzeczy. Miało być kilka, a wyszłam z dwoma torbami. Rzeczy rodziców oddałam biednym. Im się bardziej przydadzą.
Na wspomnienie rodziców, znów do oczu napłynęły mi łzy. Wróciłam do Sally. Przez czas mojej nieobecności, zamówiła mi przez Internet bilet powrotny. Torby postawiłam przy wyjściu, by rano ich nie zapomnieć. Od śmierci rodziców nie miałam głowy, by myśleć o takich rzeczach. Sally przygotowała mi kolację. Zjadłam, mimo że nie miałam apetytu i poszłam się umyć. Ciepła woda i tak nie dała ukojenia po stracie najważniejszych osób w moim życiu- moich rodziców. Wytarłam się ręcznikiem, przebrałam w piżamę i położyłam się spać.
***
Byłam bardzo zmęczona, ale nie mogłam zasnąć. Gdy wreszcie mi się udało, miałam dziwny sen. Śnił mi się ten sam chłopak, którego widziałam w Forks. Przyglądał mi się przez 4 godziny mojego snu, nawet nie drgnął. Nie chciałam się budzić. Chciałam się mu bliżej przyjrzeć, patrzeć na niego z nadzieją, że w końcu się odezwie, że wytłumaczy mi, dlaczego się tak na mnie patrzy. Cholera. Głupi budzik.
***
Wyjątkowo szybko wstałam z łóżka, wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i zeszłam do Sally, która właśnie przygotowywała mi śniadanie.
-Dzień dobry- powiedziałam siadając przy stole, na którym stały naleśniki z dżemem truskawkowym.
-Witaj.- przywitała się Sally- odwiozę cię dzisiaj na lotnisko, bo z tymi torbami, to chyba sama się nie zabierzesz.
Racja. Torby. Na śmierć o nich zapomniałam. Pokiwałam głową, bo nie wypadało mówić z pełną buzią. Po śniadaniu chciałam pozmywać, ale Sally upierała się, że ona to zrobi. Musiałam się na to zgodzić, bo ona nigdy nie lubiła jak ktoś się jej sprzeciwia. Wstałam od stołu i poszłam umyć zęby. Wzięłam wszystkie swoje rzeczy z łazienki, spakowałam do plecaka i zeszłam na dół. Sally przygotowywała mi kanapki na drogę, a ja w tym czasie poszłam zanieść torby do bagażnika. Wróciłam do kuchni, by wziąć kanapki. Stałam przy samochodzie, nie mogąc się doczekać, aż znajdę się w samolocie. Tęskniłam za Forks, mimo, że spędziłam tam niewiele czasu. Sally wyszła, zamykając za sobą drzwi. Pięć minut później, znalazłyśmy się na lotnisku. Pożegnałam się z nią. Nie wiem, ile czasu minie, zanim się znów zobaczymy. Być może miałyśmy się już nie zobaczyć. W oku zakręciła mi się łza, ale szybko ją wytarłam i poszłam do kasy, by odebrać swój bilet. Weszłam do samolotu, a chwilę później byłam już w powietrzu. Nudziło mi się strasznie. Książkę już przeczytałam, a nie lubiłam czytać dwa razy tego samego. No chyba, że była taka potrzeba, ale to tyczyło się tylko lektur szkolnych. Siedziałam i spoglądałam w dół, a od czasu do czasu na chmury, wyszukując jakiegoś ciekawego kształtu. W między czasie zjadłam kanapki, które Sally dla mnie przygotowała. Przez połowę drogi słuchałam muzyki na mp3, a drugą połowę przespałam. Śnił mi się ten sam chłopak, który od czasu mojego wyjazdu śni mi się codziennie. Tym razem, chłopak stał na jakimś moście, a za nim w cieniu stało jakieś zwierze. Nie wiedziałam co to jest. Było postury psa, ale jak na psa było za duże. Było prawie tak samo duże, jak chłopak, który na mnie spoglądał. Obudziła mnie stewardessa, która właśnie chodziła po samolocie, i sprawdzała, czy każdy ma zapięte pasy. Zapięłam swoje i zamknęłam oczy. Co jak co, ale na ziemi czułam się bardziej pewnie, niż będąc w powietrzu. Wylądowaliśmy. Ucieszyłam się, że prawie jestem w domu. Tak bardzo tęskniłam za wujkiem. Odebrałam swoje bagaże i ruszyłam w stronę postoju taksówek. „Muszę sobie sprawić jakiś samochód, bo jeszcze trochę, a wszystkie pieniądze stracę na taksówki”- pomyślałam. Zaczęło padać, a na postoju nie było już żadnej taksówki. Postawiłam torby na ziemi, by wyjąć z plecaka swoją bluzę. Założyłam ją, ale i tak po chwili była cała mokra. Nagle usłyszałam grzmot. Tylko nie to. Tak bardzo nie lubię burzy. Na lotnisku zrobiło się coraz mniej ludzi. Postanowiłam przeczekać burzę w knajpce, która znajdowała się tylko kilka kroków dalej. Schyliłam się by wziąć torby, ale nigdzie ich nie było. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś mi ukradł torby. Na lotnisku było pusto. Jedynie jakiś samochód, który stał w miejscu nieoświetlonym przez latarnie. Nie było go prawie w ogóle widać, ale ktoś właśnie z niego wysiadł i dlatego go zauważyłam. Osoba podążała w moją stronę. Usłyszałam jak ten ktoś się śmieje.
-Twoje torby są bezpieczne.- odezwał się nieznajomy- Chodź, odwiozę cię do domu, bo bardziej zmokniesz, i będziesz chora.
Zaczął się do mnie przybliżać. Gdy powoli robił krok do przodu, ja w odpowiedzi robiłam dwa do tyłu. W pewnym momencie, światło latarni oświetliło jego twarz.
-Nie bój się mnie. Ja nic ci nie zrobię- chłopak uśmiechnął się do mnie, a ja dalej się cofałam.
-Piękna, przestań się cofać-powiedział, gdy światło latarni oświetliło całą jego sylwetkę.
Wtedy go rozpoznałam. Był to ten sam chłopak, ten sam taksówkarz, który wczoraj nazwał mnie PIĘKNĄ. Stanęłam, a deszcz lekko spływał po moich policzkach. Chłopak złapał mnie za rękaw mojej mokrej bluzy i zaczął ciągnąć w stronę zaparkowanej taksówki. Otworzył dla mnie drzwi, a mój plecak położył na tylne siedzenia. Dżentelmen się znalazł. Zaraz potem sam wsiadł do samochodu i włączył ogrzewanie.
-A czy ja przypadkiem nie mówiłem wczoraj „Do zobaczenia”?- zapytał
-Mówwwiłeś.- zaczęłam się jąkać z zimna- skąd w ogóle wiedziałeś, że…- nie dokończyłam, bo chłopak mi przerwał.
-Nie wiedziałem.- odpowiedział odpalając samochód- Gdybyś tam jeszcze chwile postała, to zapalenie płuc miałabyś zagwarantowane- zaśmiał się.
Było mi bardzo zimno. Nawet bym się nie zdziwiła, gdybym rano obudziła się z gorączką. Wjechaliśmy na oświetloną drogę. Nagle chłopak zaczął się śmiać.
-Nie miałem okazji się przedstawić.- powiedział- Jestem Richie Song.
-Emma Brown.- odpowiedziałam- Miło mi cię poznać.
-Mi również, piękna.- po tym zdaniu zaczął się śmiać głośniej.
Jechaliśmy wolno, bo deszcz strasznie utrudniał widoczność. Od czasu do czasu było słychać grzmoty, a niekiedy zobaczyć piorun, który wyglądał tak, jakby rozdzielał niebo na pół. Jakby próbował podzielić je na dwie części. Byłam bardzo zmęczona, więc zamknęłam oczy, by pogrążyć się w śnie. Jeszcze nie spałam, gdy poczułam jak ktoś okrywa mnie kocem. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jak Richie się uśmiecha. Spojrzałam przez okno. Staliśmy w korku.
-Drzewo przewaliło się na drogę.- wytłumaczył mi chłopak- Trochę czasu minie, zanim je usuną, by było można przejechać.
Ponownie zamknęłam oczy i zasnęłam. W śnie widziałam las, a w lesie stała Sue. Uśmiechała się do mnie serdecznie, a koło jej nóg leżał wielki wilk, który nagle zerwał się z miejsca i biegł w moją stronę. Obudziłam się o mało nie krzycząc.
-Pięknie wyglądasz, gdy śpisz.- powiedział Richie patrząc na mnie.
-A ty pięknie wyglądasz, gdy się nie odzywasz.- odpowiedziałam ze złością.
Denerwowało już mnie to, że ciągle nazywa mnie piękną. Wcale się tak nie czułam. Byłam przeciętną dziewczyną. Nie nakładałam czterech warstw tapety na siebie, jak to robią niektóre dziewczyny. Jestem po prostu sobą, nie udaję kogoś innego.
-Nie bądź taka. Ja tu próbuję być miły, a ty mnie tak traktujesz.- chłopak zrobił minę zbitego psa.
Nie odpowiedziałam. Spoglądałam przed siebie, poznając okolicę. Niedługo miałam być już w domu. Chłopak odwrócił się do mnie.
-Oj piękna. Nie bądź taka. Odezwij się do mnie.
-Patrz gdzie jedziesz!!!
To moje ostatnie słowa, które w tym czasie wykrzyczałam. Nic nie słyszałam. Leżałam po za samochodem, Richie kilka metrów dalej, a obok nas posypały się kawałki szkła. Poczułam zapach krwi. Swojej krwi. Oczy samoistnie mi się zamknęły. Jakby to był koniec. Koniec mnie, koniec Richie 'go, którego zaczęłam bardzo lubić. Całe życie przebiegło mi przed oczami, jak czarny Koń Apokalipsy. Jedynie z daleka, usłyszałam wycie wilka.
Książka fikcyjna