Rozdział XXV
Bezsenność
Czyli
Pozorne szczęście
CASIDY
- No dawaj, Em! Przestań się ze mną bawić! - wycedziłam w stronę mojego przeciwnika. Zwykle pewny siebie chłopak rozglądał się niepewnie na boki. Nie chciał mnie skrzywdzić, widziałam to w jego oczach.
- Traktuj mnie poważnie, inaczej cały ten trening nie ma sensu. - Westchnęłam i opadłam na trawę. Podszedł do mnie niepewnie.
- Sorry siostrzyczko, ale trochę dziwnie się czuję próbując Cię zranić. - zrobił minę zbitego psa - a jak będziesz krwawić?
-Zgodziłeś się na trening, więc daj spokój! - Żachnęłam się i zrobiłam minę jak urażona pięciolatka.
-Nie wiem, czy Aiden mi wybaczy, że skrzywdziłem jego ukochaną - Jego twarz przybrała złośliwy wyraz. Nieudolnie próbował mnie udobruchać. Jego twarz przybrała cukierkowy wyraz i zaśpiewał - Och, moja ukochaaaaana, cóż zrobię bez mojej miłoooooooooości - Udawał, że szlocha. Powinno mnie to rozbawić, ale nie tym razem.
-Pieprzę Cię, Cullen - Z mściwą satysfakcją rzuciłam się na niego. Miałam zamiar tak długo go atakować, aż nie zgodzi się na prawdziwy trening. Robił jednak tylko uniki, choć trafiłam go raz czy dwa. Był zdecydowanie szybszy. Zawarczałam przeraźliwie, a Emmet spojrzał na mnie zaskoczony. Zrezygnowana znieruchomiałam i wbiłam wzrok w ziemię.
-Nie pozostawiasz mi wyboru - westchnęłam i zbliżyłam nadgarstek do ust.
-Cas, co ty..? - Zerkał na mnie zdezorientowany. Moje intencje zrozumiał dopiero wtedy, gdy dotykałam zębami skóry. W mgnieniu oka skoczył na mnie i przyparł do ziemi.
-Daj spokój sis - Zacisnęłam mocno zęby.
-Nie ma mowy - jednym ruchem wyzwoliłam się z jego niezbyt pewnego uścisku, tym razem to ja przyparłam go do podłoża. Podczas tej przepychanki co chwilę lądowaliśmy to na ziemi, to na drzewie. Po dłuższym czasie staliśmy naprzeciwko siebie dysząc. Po raz kolejny spróbowałam przegryźć sobie skórę.
-Sama tego chciałaś - Spoważniał i ruszył w moją stronę wampirzym tempem. Uniknęłam każdego ataku, a mimo to wiedziałam, że żarty się skończyły. Odskoczyłam w tył przed kolejnym ciosem, jednak pomyliłam się w obliczeniach. Emmet wbił mi wyprostowaną dłoń między żebra, nie przerwał jednak skóry. Padłam na kolana podpierając się rękami.
-Nic Ci nie jest, młoda? - pochylił się i spojrzał na mnie z troską. Miewałam o wiele większe obrażenia, tym razem jednak było inaczej.
-Emmet, -zaczerpnęłam z trudem odrobinę powietrza. - odejdź.
-Co się stało, coś nie tak? - Wodził oczami po moim ciele szukając skaleczeń.
-Po prostu idź! - krzyknęłam ochryple. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale po chwili kiwnął głową i zniknął za drzewami. Po raz kolejny próbowałam z marnym skutkiem złapać odrobinę tlenu. Kaszlnęłam krwią, zasłaniając ręką usta. Opadłam na ziemię i próbowałam wyrównać oddech. Byłam przyzwyczajona do tego typu obrażeń, więc już po chwili byłam w stanie normalnie oddychać. Podeszłam chwiejnym krokiem do rzeki i zamoczyłam w niej ręce, jednak nie wstałam i nie zaczęłam szukać Emmeta, nawet, gdy nie było już czuć zapachu krwi w powietrzu. Klęczałam nad brzegiem i wyładowywałam swoją złość, waląc pięścią w ziemię.
- Tęsknisz za nim? - Nawet nie obróciłam się, gdy Em podszedł i usiadł obok mnie.
- Nie tylko teraz. Zawsze. - Dobrze wiedziałam, że chodzi mu o Anthony'ego
-Teoretycznie powinnaś się go bać. Powinnaś go nienawidzić. -Westchnęłam
- Boję się i nienawidzę go. Szanuję i kocham go. - Spojrzał na mnie pytająco. Byłam przyzwyczajona do takiej reakcji. Dlaczego nikt nie potrafił zrozumieć łączącej nas więzi?
-Nie rozumiem.- Pokręcił głową z dezaprobatą.
-Wiem. -skrzywiłam się - Anthony… - zamknęłam oczy z westchnieniem - Tony sprawiał mi ból, był okrutny, nie miał skrupułów ani litości. Mimo wszystko pomógł mi, przygarnął mnie. Gdyby nie on, byłabym nikim. - prychnęłam - Okazuje się, że dalej nie zajdę. Prawie tak silna jak wampir - na zawsze. - Dodałam ze złością. Em zmarszczył czoło i zrobił jedną z „myślących” min. Zaśmiał się ponuro, wywracając oczami. Po chwili i ruszył powolnie w stronę domu. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Em? - Nie zatrzymał się, rzucił tylko przez ramię
-Jutro zabieramy się ostro do pracy, ale dopiero jak Carlisle wróci z pracy. Jeśli będziesz krwawić to wolę mieć go przy sobie. - Skrzywił się zabawnie i dodał szeptem - i to wcale nie ze względu na jego zdolności medyczne. - Uśmiechnęłam się promiennie, nie dowierzając własnym uszom.
-Dzięki braciszku!
-Tak, tak… tez Cię kocham. A teraz chodź. - Udawał obrażonego. Bez słowa, za to z wielkim uśmiechem na twarzy, ruszyłam za nim.
****************************
Esme poruszała się tak szybko, że nawet ja miałam problemy z dostrzeżeniem jej. W mgnieniu oka znalazła się przy mnie.
-Nic Ci nie jest? - oglądała mnie z każdej strony, oceniając stan moich obrażeń. Dopiero gdy dwanaście razy zapewniłam ją, że wszystko ze mną w porządku, oraz po pięciokrotnym odmówieniu zjedzenia obiadu dała mi spokój. Em chichocząc skakał po kanałach sportowych. Opadłam zmęczona na fotel i rozejrzałam się znudzona po salonie.
-Ememet, gdzie jest Ai?
-Kampi na niewidocznym* - odpowiedział nie odrywając wzroku od telewizora. Uniosłam mimowolnie brwi.
-A tak po ludzku?
-Jest na górze. - Bez słowa skierowałam się do jego pokoju. Leżał na łóżku z zamkniętymi oczami. Usiadłam przy nim śmiejąc się w duchu na myśl, że wygląda jakby był pogrążony w głębokim śnie.
-Ai? - brak reakcji
-Aaai? - znowu nic
-Aiden? - zignorował mnie
-AIDEEEN! - krzyknęłam ze śmiechem, zrzucając go z łóżka. Zebrał się z podłogi z kwaśną miną.
-A miałem taki piękny sen - wymamrotał marszcząc noc
-Skarbie, jesteś wampirem. Nie możesz mieć snów
-A to dlaczego? -zrobił śmieszną minę.
-Bo nie śpisz.
-Spadaj - Powiedział ze śmiechem, patrząc wymownie w sufit. Teatralnym gestem odgarnął włosy z czoła i pomaszerował na dół.
Siedzieliśmy w salonie, czekając na resztę rodziny. To była nasza tradycja, każdego wieczoru spotykaliśmy się i gadaliśmy o pierdołach. Czasami Edward i któryś z członków rodziny nagle zamilkli i rzucali w moją stronę ukradkowe spojrzenia. Cała sprawa z Kensei nadal wprawiała ich w zakłopotanie, może nawet przerażała, a jedynymi osobami zachowującymi spokój byliśmy ja i Aiden. Po takiej wieczornej sesji byłam bardzo zmęczona i często zasypiałam na kanapie. Jak zwykle obudziłam się obok Aidena, a raczej zostałam obudzona .
-Cas, Caaas, Casidy, nie zmuszaj mnie, żebym zemścił się za wczoraj. - rzekł złowrogo
-No wstaje, wstaje - wymamrotałam. Wywlokłam się niechętnie z półprzymkniętymi oczami.
- Yyy… - Carlisle wszedł bez pukania i spojrzał na mnie trochę zdezorientowany. - śniadanie - rzucił tylko i wyszedł pospiesznie
-A temu co? - mruknęłam niemrawo wygrzebując ciuchy z szafy.
- Zadziwił go twój strój - Powiedział ironicznie Aiden tłumiąc śmiech. Spojrzałam mimowolnie w lustro, miałam na sobie tylko bandaż i niezbyt skromne majtki. Wzruszyłam ramionami, a mój wzrok przeszedł na Aidena. Zdawało się, że on nie ma na sobie zupełnie nic. Uniosłam brwi.
-Chyba Twój. - Spojrzał wymownie w sufit - Ciepło mi było. W każdym razie- zmienił szybko temat - Chyba ma jakieś nieprzyzwoite podejrzenia
-Taa… Szkoda, że to tylko podejrzenia - szepnęłam złośliwie.
-Bardzo śmieszne Cas - wywrócił oczami.
-Chodź seks maszyno , szkoła czeka - Podniosłam z ziemi spodnie rzuciłam nimi prosto w twarz Aidena.
***
Po śniadaniu wciąż nie do końca rozbudzona powlokłam się do auta z Aidenem, Alice i Jazz'em. Na parkingu przywitała mnie Nikki.
- Kiedy wróciłaś z „wycieczki”? - zaakcentowała ostatnie słowo.
-Dwa dni temu - skrzywiła się i spojrzała na mnie z wyrzutem - Przepraszam, że nie zadzwoniłam. Jakoś nie miałam do tego głowy. -uśmiechnęłam się delikatnie
-W porządku - jej wyraz twarzy złagodniał. Obok niej stanął uśmiechnięty od ucha do ucha Raphael. Zerknęła na niego przelotnie i zbyt szybko spuściła wzrok, bym mogła uznać to za zwykłe spojrzenie.
-Raphi, możemy pogadać? - kiwnął tylko głową - Spotkamy się w klasie - powiedziałam i cmoknęłam Ai'a w policzek. Odeszliśmy z Raphaelem na tyle daleko, by nie mogli nas usłyszeć.
-Opiekowałeś się Nikki? - Zapytałam wprost.
-Jasne. - odpowiedział, a gdy zobaczył, że czekam na rozwinięcie wypowiedzi wytłumaczył - Najpierw trochę ją śledziłem z ukrycia, ale mnie złapała, więc zacząłem po prostu legalnie pukać do drzwi.
- Taa, człowiek odkrył półwampira? - uniosłam z niedowierzaniem brwi. Raphi wzruszył tylko ramionami.
-Przyjaźń z tobą robi swoje. - Patrzyłam na niego podejrzliwie.
-I… co robiliście, jak już tak „legalnie pukałeś do drzwi”? - Powiedziałam z nutką ironii.
- Siedzieliśmy i gadaliśmy - Odpowiedział patrząc ze znudzeniem w sufit. - A co mieliśmy ro… - Szybko zwrócił na mnie swój wzrok. - Daj spokój, Cas. Przecież Ci obiecałem, że do niczego nie dojdzie
-Tak tylko sprawdzam. - Wymamrotałam zażenowana. Szczerze mówiąc, głupota moich podejrzeń uderzyła we mnie z wielką siłą. Zielonooki tylko się roześmiał.
- Księżniczko, ona nawet ręki wampirowi nie poda bez twojej pisemnej zgody. - Zaśmiał się po raz kolejny. - Dwadzieścia minut musiałem ją przekonywać, że to ty kazałaś mi jej pilnować.
- Moja dziewczynka - wyszeptałam z uśmiechem. - No i bardzo dobrze. Też bym takiego zboczonego wampira do domu nie wpuściła. Widocznie Nikki zna się na ludziach. - Wystawiłam mu język.
- Małpa - wymamrotał ze śmiechem. - Chodźmy, bo twój men dostanie epilepsji ze zniecierpliwienia.
****
Raz… Dwa… Trzy… Jest!
Zgarnęłam swoje rzeczy z ławki i po chwili stałam już przy drzwiach, tupiąc niecierpliwie nogą. Aiden spojrzał na mnie i wywrócił oczami.
-No i co Ci się tak spieszy?
-Spinaj się, Cullen… No dawaj - Zaczęłam się potwornie wiercić. W końcu dowlókł się do drzwi. Pociągnęłam go za rękę w stronę samochodu.
Przez całą drogę drążyłam butem dziurę w podłodze samochodu. Kiedy w końcu dotarliśmy do domu Cullenów, wyskoczyłam z samochodu i z prędkością światła wparowałam do salonu.
- Cześć Rose, cześć Ed, cześć Bella, witaj Esme - powiedziałam krążąc po domu.
-Witaj, skarbie - Esme uścisnęła mnie krótko w kuchni, odrywając się od sporządzania posiłku.
-Zostaw, sama coś sobie później zrobię. Wrócił Carlisle? - kiwnęła głową. - A gdzie Em? - uśmiechnęła się i spojrzała wymownie w sufit.
-Wiedzieli, że jak tylko przyjdziesz będziesz chciała trenować, więc są już w les… - Nie pozwoliłam jej dokończyć. Rzuciłam plecak na kanapę, krzyknęłam krótkie „Dzięki!” i już mnie nie było.
Biegłam i biegłam nad rzekę, aż w końcu ich zobaczyłam. Stali pod drzewem i bardzo cicho rozmawiali.
-Jestem! - krzyknęłam i zatrzymałam się trzydzieści centymetrów przed Emmetem.
- Świetnie, możemy zaczynać - Carlisle był jak zwykle entuzjastą, za to Em wyglądał na spiętego.
-Ale…- Zaczął Emmet
-Nie zaczynaj - uśmiechnęłam się promiennie. Westchnął zrezygnowany.
-No dobra. Gotowa? - kiwnęłam gorliwie głową. Rzucił się na mnie z siłą niedźwiedzia. Naprawdę mi zaimponował.
-Cieszę się, braciszku - rzuciłam tylko z uśmiechem. - No to jazda!
*******
Siedziałam przy stole i dźgałam łyżką płatki śniadaniowe. Emmet wciąż patrzył na mnie przepraszającym wzrokiem. Nie wiedziałam, czy z powodu obrażeń, które mi zadał, czy dlatego, że kilka razy stracił nad sobą panowanie.
-Przestań, nic mi nie jest - uśmiech nie schodził z mojej twarzy, mimo, że byłam dość obolała. - Uwierz mi, miałam gorsze obrażenia - zaśmiałam się na samą myśl.
-Na przykład? - Rzucił ze złością.
- Hm… - zastanowiłam się. - Złamania kości w dwunastu miejscach, złamana kość policzkowa, zmiażdżony piszczel…
-Dobra, dobra, zrozumiałem! - Powiedział szybko, nie kryjąc rozbawienia. Chyba się rozchmurzył.
-Idziesz? - zapytał Aiden z drugiego końca pokoju.
-Taa, już - odpowiedziałam. - Ale wstąpimy po drodze po Nikki.
****
Stanęliśmy pod jej kamienicą. Weszłam po schodach na trzecie piętro i zapukałam. „Po co to robisz?” zapytałam się w duchu. „Od kiedy ją znasz jeszcze nigdy nie otworzyła” zaśmiałam się, wywracając oczami. Drzwi były, jak zwykle, otwarte, więc bezceremonialnie weszłam i skierowałam się do jej pokoju. Zastałam tam dość niecodzienny widok.
-Nikki? - patrzyłam na nią zszokowana. Nie odpowiadała, pogrążona w głębokim śnie. Podeszłam i potrząsnęłam nią. Otworzyła leniwie oczy.
-Coo…? - wymamrotała.
-Źle się czujesz? - Zamrugała leniwie parę razy i podniosła się do pozycji siedzącej.
-Dlaczego miałabym się źle czuć? - spojrzała na mnie i zmarszczyła brwi.
-Wiesz, niecodziennie widzę Cię śpiącą samotnie - prychnęłam.
-Um.. No tak. - Zmieszała się. - Właściwie to był tu wczoraj jeden chłopak. - Rozglądała się niepewnie po pokoju- Ten senior - Chris, pamiętasz? No ale… chyba… nie byłam w nastroju. - Rzekła wymijająco zainteresowana jakimś niewidzialnym obiektem na ścianie.
- Ty nie byłaś w nastoju? TY nie byłaś w nastroju? - spojrzałam na nią sceptycznie. Nikki, którą znam ZAWSZE jest w nastroju.
- Bardzo śmieszne. Tak jakoś, wiesz… - Wypuściła głośno powietrze i zaczęła bardzo szybko mówić. - Coś chyba ze mną nie tak ostatnio. Od kilku dni zachowuję się… inaczej i… no i w ogóle - nie potrafiła porządnie sklecić zdania. Zaczerwieniła się nieznacznie, co również było dla mnie nie codziennym widokiem.
-Rozumiem. - odpowiedziałam sucho.
-Tak? - spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Jak mogłabym nie zrozumieć Nikki? - Nie uśmiechałam się - Znam Cię w końcu od zawsze. Widzę to w Twoich oczach. - zawahałam się - Widzę jego… - spojrzała na mnie pytająco, a po chwili otworzyła usta ze zdziwienia.
-Ty chyba nie myślisz, że…
-Tak. To właśnie myślę…