Phoenix zapewne było miastem takim samym jak wszystkie inne. Zastanawiał się tylko, dlaczego mu się wydaje najdziwniejszym… Najniezwyklejszym… I poniekąd też najpiękniejszym miejscem pod słońcem.
Lądowali po zmierzchu. Obserwował pogrążoną we śnie dziewczynie już rozmyślając, jak ją obudzić. W końcu położył jej rękę na policzku i cicho wypowiedział jej imię.
Otworzyła oczy i spojrzała na niego półprzytomnie, po czym z uporem wymalowanym na twarzy zacisnęła z powrotem powieki.
- Daj mi spokój… - wymamrotała cicho.
- Nie mogę. Lądujemy. - odpowiedział spokojnie.
Reakcja była natychmiastowa. Teraz widział już tylko tył jej głowy, kiedy wyglądała przez okno, sprawdzając, czy nikt jej przypadkiem nie próbuję w nic wrobić. Twarz dziewczyny odbijała się w szybie, widział to zauroczenie, to zainteresowanie, które od zawsze go przyciągało w jej oczach. Delikatnie położył swoją dłoń z powrotem na jej policzku i zmusił ją, żeby to właśnie na niego spojrzała w taki sposób.
- Co ty… - zaczęła, ale przerwał jej krótkim pocałunkiem. Wywróciła oczami i przeczesała sobie włosy palcami. Dzisiaj miała je rozpuszczone i o dziwo, nawet nie protestowała, kiedy Alice je układała, wybierała jej ubrania czy „pastwiła się” nad nią w łazience.
Koła samolotu dotknęły ziemi. Bella miała dziwne, nieobecne spojrzenie, które sprawiało, że coraz bardziej żałował, że nie jest w stanie zajrzeć jej do głowy. O czym myślała? Co spowodowało, że nagle przestała kontaktować z otaczającą ją rzeczywistością?
W owym dziwnym stanie przeszła odprawę, opuściła terminal lotniska. Z braku lepszej możliwości szedł za nią.
- Isabello? - zapytał w końcu zatrzymując ją i odwracając przodem do siebie. Niezbyt przytomne oczy i delikatny uśmiech na jej twarzy.
- Coś się stało?
- Nie… Wszystko w porządku. - opuściła głowę. - Masz coś przeciwko temu, żebyśmy się przeszli? - zapytała. Wydawała się nagle wrócić na ziemię. - Wczoraj, jak rozmawiałam z Renee prosiłam żeby nikt po nas nie przyjeżdżał, ale zapomniałam spytać cię o zdanie…
- Spokojnie. Możemy się przejść. - odparł spokojnie.
W tym momencie podniosła głowę z najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek u niej widział. Tylko dla tego jednego wspomnienia warto byłoby polecieć choćby na drugi koniec świata. Po chwili obróciła się dookoła własnej osi i chwyciła go za rękę, ciągnąc w miasto.
- Phoenix jest trochę większe niż Forks, więc nie waż mi się zgubić. - powiedziała z rozbawieniem i nutką ironii w głosie.
- Spokojnie. Będę się ciebie pilnował… Kochanie.
Natychmiast się zatrzymała i gwałtownie odwróciła się w jego kierunku.
- Jak mnie nazwałeś? - zapytała mierząc go morderczym wzrokiem. - Jeszcze raz to powiesz, Cullen, a nie licz na to, że kiedykolwiek się do ciebie odezwę.
- Dlaczego? - w odpowiedzi tylko się zarumieniła.
- Chodźmy już. - znowu go pociągnęła za rękę.
Który to już raz nie doczekał się odpowiedzi na jedno z prostszych pytań? Na jedno z ciekawszych pytań?
Tylko jakiś… Dwusetny.
*
- To ja już pójdę… Dzięki, Renee. - oznajmił z uśmiechem chowając papiery do teczki, a tą do plecaka.
- Pa, Pablo. Na pewno ją do was przyślę wieczorem. Z tym Cullenem na pewno nie ma…?
- Nie ma problemu. Jeżeli tylko nie będzie miał nic przeciwko… Baw się dobrze z Philem. A właśnie… Ona już wie? - spojrzał zaciekawiony na trzydziestosześcioletnią kobietę malującą sobie paznokcie przy kuchennym stole.
- O rozwodzie? Jeszcze nie. Powiem jej, jak przyjdzie… O wilku mowa.
Rozległ się głośny dzwonek domofonu.
- Otworzysz?
- A jak wyjaśnię, co tutaj robię? Jeszcze coś palnę i nie uda nam się jej zmusić… Nakręci się i się nie zgodzi.
- Powiedz jej, że przyszedłeś na nią naskarżyć. Skoro już męczyłeś się z założeniem jej poczty to mogła by czasem ją sprawdzać…
- A skąd wiesz, że nie sprawdza? - zamarł z ręką w powietrzu milimetr od przycisku odblokowującego drzwi na dole przyglądając się jej z niedowierzaniem.
- Liam mi powiedział. Podobno się już na nią za to obraził. I podobno zostawiliście jej jakieś sto maili…
- To lekka przesada. Tylko jakieś sześćdziesiąt. - wzruszył ramionami wciskając guzik.
- Drzwi też otworzysz? - zapytała kobieta ze słodkim uśmiechem.
- Pewnie… - wzruszył ramionami i podszedł do drzwi od mieszkania otwierając je na całą szerokość. - Tak?
- Idealnie. - odparła. - Co tam u mojego ulubieńca? Dawno o nim nic nie słyszałam…
- Nie kłam, Renee… - z roztargnieniem zajął z powrotem miejscem przy kuchennym stole. A już miał sobie iść… - Mówiłem ci przecież jakieś pięć minut temu, że przysłał mnie po teksty.
- No tak… A tak poza tym co z nim?
- Odsypia. Dzisiaj u Bestii. Przypuszczam, że będziesz miała swojego synka rano z powrotem w domu.
- Mam nadzieję. - uśmiechnęła się delikatnie zakręcając lakier. - Może być? - zapytała podnosząc dłonie i pokazując paznokcie w jasnym odcieniu brązu.
- Pewnie. - uśmiechnął się. - Gdzie idziecie?
- Na koncert. Tego zespołu który nam poleciłeś. Skąd ty go w ogóle znasz?
- Debiutowałem z nimi na tej samej scenie. Dzielili z nami garderobę.
- No proszę…
- Mamo? - rozległ się zaniepokojony głos Belli.
- Kuchnia. - odpowiedziała krótko Renee. - A właśnie, Meggie jest?
- Urabia matkę Dema, żeby mu na dzisiejszy wieczór zawiesiła mu szlaban. I ręczy głową że wróci trzeźwy i nie naćpany.
- No tak… Jakby co, to wiecie pod jakie radiowozy wpadać.
- Już jesteśmy… - Usłyszał dziewczynę. Spojrzał w stronę drzwi i wybuchnął śmiechem.
- Piękna, jak ty wyglądasz? - zachichotał jeszcze raz mierząc wzrokiem jej ubranie.
- Bez komentarza. - Bella weszła do kuchni i rzuciła torbę na jedno ramię na krzesło, po czym jak zawsze usiadła na krawędzi stołu całując wcześniej przelotnie matkę w policzek. - Mogę się dowiedzieć, co ty tutaj robisz?
- A, przyszedłem do Renee… Pogadać. Przyniosłem jej bilety na koncert. - mrugnął do kobiety po czym podniósł się. - Ale i tak już lecę. Do zobaczenia na próbie?
- Zobaczę.
- Spróbuj nie przyjść, a zabijemy. Meg robi się nerwowa, bo została sama… Powiedziała, że jak tak dalej pójdzie, to zaprotestuje.
- Zobaczę. Mam gościa.
- Zabierz go ze sobą. Pa, Piękna. - pocałował dziewczynę w policzek, pomachał Renee, po czym zatrzymał się w progu kuchni naprzeciwko bladego chłopaka.
- Pablo. - wyciągnął w jego kierunku rękę.
- Edward. - tamten ją uścisnął.
- Miło mi poznać. - uśmiechnął się, po czym minął go narzucając sobie plecak na ramię.
„No to teraz po Meg i do domu…” Komórka zawibrowała mu w kieszeni. No tak. O wilku mowa…
*
- … Christopher! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Odwrócił się natychmiast i spojrzał w stronę łóżka. Ciemne włosy drugiego chłopaka wyraźnie kontrastowały z ogromnym, białym pluszowym misiem, który od kilku nocy zajmował większość jego posłania.
- Mhmm… - usłyszał odpowiedź.
- Nie byłbym wcale tego pewien. Zapytam się jeszcze raz. Słuchasz mnie?
- Mhmm…
- Zgadzasz się?
- Mhmm…
- Jesteś głupi?
- Mhmm…
- Dzisiaj przyjeżdża Bella. Będę mógł się z nią przespać?
- Mh… Co? - Chłopak się poderwał do siadu i spojrzał na niego nieprzytomnie.
Zachichotał cicho. Jakakolwiek możliwość żeby on znowu zbliżył się do Belli działała na niego jak płachta na byka.
- Nieważne. Śpij dalej.
Chris skinął głową i z powrotem wtulił się w pluszaka.
- Bestia… - zaczął cicho.
- Co?
- Na co się zgodziłem?
- Porozmawiamy, jak się obudzisz.
- Mhmm…
Liam odwrócił się z powrotem w stronę okna, oparł dłonie na parapecie. W bloku naprzeciwko mieszkała jakaś młoda rodzina trzyletnią córką, która właśnie niebezpiecznie wychylała się przez balustradę na balkonie. Ale to mało go obchodziło.
Czasem łapał się na tym, że miał nadzieję zobaczyć znowu ją ubraną w nieśmiertelną, czerwoną sukienkę i spoglądającą na ulicę. Jak każdego wieczoru. Czasem chciał uchwycić jej wzrok, spotkać się z nią. Powiedzieć, że chyba miała rację… Że naprawdę są tacy sami.
Ale ona mieszkała w Nowym Jorku. Zapewne nie pamiętała już dawno o jego istnieniu. A nikomu by przecież nie przyszło do głowy, że…
To już nie ważne.
Tak. To była przeszłość. Lepiej skoncentrować się na dzisiejszej próbie.
Po raz pierwszy od tak dawna pojawi się na niej znowu Caramelo.
Caramelo…
Ciekawe, czy jeszcze pamięta tamten wieczór. Ciekawe, co będzie jak ją zobaczy. Czy jest szczęśliwa w Forks. Czy korzystała kiedykolwiek ze sztuczek, których ją nauczył…
*
Rozejrzał się po jej pokoju. Był trochę mniejszy od tego który miała w Forks ale widać było już na pierwszy rzut oka, że czuje się w nim o wiele swobodniej. Ściany miały kolor, który najlepiej określało słowo karmelowy, widział kilka ramek ze zdjęciami, kilka obrazków, plakat jakiegoś zespołu. Na półce książki, płyty, różne zeszyty, notatniki. Szafa stojąca pod ścianą, przy której właśnie stała dziewczyna. Duże okno, biurko… Artystyczny nieład. Jeden szczegół przykuł bardziej jego uwagę. Gitara. Nigdy nie wspominała, że gra. A może to przeoczył? Albo należała ona do Christophera?
Znowu uderzyło go to, jak wiele rzeczy o niej nie wiedział.
- Cholera! - warknęła cicho ponownie przyciągając jego uwagę.
- Co się stało?
- Może ty będziesz w stanie mi wyjaśnić, jakim cudem jest tu więcej ubrań Christophera, niż moich? Mieszkał z nami tylko dwa miesiące!
- On tu mieszkał?
- Nie wiedziałeś? Był moment, kiedy nie mogłam bez niego zasnąć. A on i tak nie miał gdzie się podziać. Notorycznie ucieka z domu. - uśmiechnęła się delikatnie wyjmując z szafy jakieś ubrania. - Dzięki bogu nie wzięłam wszystkiego do Forks, bo nie miałabym w czym pójść…
- Czemu? Ładnie wyglądasz.
Spojrzała na niego jak na idiotę.
- A widziałeś reakcje Pabla? Możesz mi uwierzyć, z pozostałymi byłoby gorzej.
- Pablo studiuje, nie?
- Informatykę. Ale pomaga Miśkowi… Mickowi… Przy organizowaniu zespołu. Sam kiedyś grał. Będziesz tak stał przez wieczność? - zmierzyła go wzrokiem zmieniając temat. - Siadaj. Mówiłam. Czuj się jak u siebie.
Westchnął i usiadł na łóżku.
- Mick?
- Brat Pabla. Perkusja. To on w sumie założył ten zespół. Wołamy na niego Misiek.
- Skoro już tak ładnie mówisz… No to… Kto to Meggie?
- Meg. Dziewczyna Pabla. Uczy się w szkole filmowej. Nie rozstaje się z kamerą.
- A… Jednodniowa sekretarka?
- Rick, tudzież Demon. Wokalista. Chwilowo udział w próbach ma zawieszony. Dostał szlaban. Trochę… Wrócił pijany do domu.
- Ktoś jeszcze jest? Oprócz Christophera?
- Na Chrisa mówi się Anioł. Jest jeszcze Liam. Wołamy na niego Bestia. Gitara akustyczna. Notoryczny podrywacz, co tydzień ma inną dziewczynę.
- Liam to twój były?
Rumieniec oblał jej policzki, ubrania odłożyła na biurko i podeszła do łóżka.
- Byłam jego rekordem. Chodziliśmy ze sobą miesiąc… Większość czasu spędziliśmy na… Szkoleniu.
- Szkoleniu?
Usiadła na krawędzi łóżka i zaczęła bawić się własnymi palcami. O ile to było możliwe zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Uczył mnie… Jak podrywać… Jak uwodzić chłopaków. Przydatna umiejętność. Łatwiej niektórymi osobami manipulować. Ale rzadko mam okazję z niej korzystać.
- Kim manipulujesz? - spojrzał na nią jakoś tak dziwnie.
- Mike Newton. Raz czy dwa… Przypadkiem. Christopher… Czasami. Najczęściej… Liam.
Zachichotał cicho.
- Pada ofiarą własnych sztuczek?
- Do niego wystarczy się ładnie uśmiechnąć. U każdej dziewczyny to działa. - uśmiechnęła się zadziornie. - Ale trzeba uważać… On ma podobne działanie. Potrafi tak spojrzeć… - jej spojrzenie stało się rozmarzone. - Że nie sposób być nim nie zauroczonym…
- Nie podoba mi się to. - powiedział stanowczo.
- Co ci się nie podoba? - zapytała ze zdziwieniem.
- Jak o nim mówisz.
Chwycił ją za nadgarstek i szybkim ruchem przyciągnął do siebie, tak że wylądowała mu na kolanach.
- Nie podoba mi się zaangażowanie, z jakim o nim opowiadasz. Nie podoba mi się wtedy twój wzrok. Tak jakbyś…
Spojrzała na niego jakoś tak dziwnie… Z wahaniem wyciągnęła przed siebie rękę aby dotknąć jego policzka. Delikatnie rozchyliła wargi sprawiając, że nie był w stanie oderwać od nich wzroku. Drugą dłoń wplotła w jego włosy powoli przybliżając się…
Cholera jasna! Jak to możliwe, żeby zwykła, ludzka dziewczyna zaczęła mącić mu w głowie? Mu, stuletniemu wampirowi?
Prawda była taka, że niemal natychmiast przycisnął ją do siebie wpijając się w jej usta i nie mogąc sobie przypomnieć, co w ogóle chciał jeszcze powiedzieć.
Kiedy się od niego odsunęła zobaczył jej triumfalny uśmiech.
- Mówiłam, że umiem kimś manipulować…
Zanim jednak zdążył odpowiedzieć, albo choćby pomyśleć o odpowiedzieć delikatnie musnęła jego wargi. I kolejny raz… I kolejny...
- O… Czyli mam sobie nie zawracać głowy tym, gdzie położę Edwarda?
Odsunęli się od siebie gwałtownie.
Cholera jasna… Jak mógł nie zauważyć , że Renee weszła do pokoju?
- Nie przeszkadzajcie… Przeszkadzajcie. Bells, leć się przebierz. Odwiozę was. Macie… - spojrzała na zegarek. - Pół godziny. Później macie być… Ogarnięci. Już znikam. - podniosła ręce do góry, jakby się poddawała.
Wciąż lekko oszołomiony spojrzał na manipulatorkę wciąż siedzącą mu na kolanach.
- Masz… Dziwną matkę.
- Ona mi ufa. A raczej Chrisowi. Jakby zaczął się koło mnie kręcić ktoś podejrzany… To by przestał.
Uśmiechnął się delikatnie.
- A ja jestem podejrzany? - zapytał cicho.
- No cóż… Nawet jeśli Chris będzie musiał się z tym pogodzić… - Podniosła się i podeszła do biurka, aby wziąć ubrania do ręki i ruszyć w stronę drzwi. Podążył za nią wzrokiem.
- Bells… A jak na ciebie wołają? - spytał kiedy dziewczyna trzymała rękę na klamce.
- Powinieneś to już wiedzieć z rozmowy z Pablem… Wołają na mnie Piękna. - oznajmiła znikając na korytarzu.
Piękna… Tak… To do niej z pewnością pasowało.