Melchior Wa kowicz Dzieje rodziny Korzeniewskich


M. Wańkowicz „Dzieje rodziny Korzeniewskich”

Narrator (Melchior Wańkowicz) przebywał w Ognisku Polskiego Czerwonego Krzyża w Teheranie. W jednym z lokali młoda dziewczyna przy kasie spoglądała na niego niezdecydowanie. Nie poznał jej z wyglądu, lecz gdy się przedstawiła, powróciły miłe wspomnienia. Była to Hanka Korzeniewska. Narrator znał niegdyś jej ojca - działacza na ziemiach zachodnich, a dwa lata przed wojną odwiedził nawet ich dom. Zapytał dziewczyny, gdzie teraz wszyscy mieszkają. Ona odpowiedziała, że jest sama, gdyż rodzina umarła w Rosji. Na prośbę mężczyzny Hanka zaczęła opowiadać całą historię.

Narrator wspomina, że dał kiedyś do przeczytania przybyszowi z Rosji tragiczną opowieść o więźniach, którzy transportowani byli, bez jedzenia i picia, do więzienia. ¼ więźniów zginęła. Ten który, to przeczytał, skomentował krótko „szablonowa historia”.

Można powiedzieć, że Hanka też opowiedziała szablonową historię (mała uwaga - dzieje rodziny Korzeniewskich przedstawia tu narrator). Ojciec odesłał rodzinę do Krakowa, a sam pozostał w Katowicach (rodzina: matka - lat50, Ola-22, Hanka-17, Jurek-12, służąca Antosia). Krystyna - najstarsza z rodzeństwa była w tym czasie w Poznaniu - jej mąż zginął na wojnie, Hanka nie wiedziała, co się z nią teraz dzieje. Bracia ojca - jeden został jeńcem, dwaj pozostali rozstrzelani. Gdy matka pojechała na jakiś czas do Katowic, dzieci zwiedzały Kraków. Powróciła w przededniu wojny. W drugi dzień września powrócił też ojciec. Następnego dnia bombardowany Kraków musiał emigrować. Rodzina Korzeniewskich trzy dni jechała w niebezpieczeństwie, w cieniu bomb do Lwowa. Tam zamieszkała w jednym z klasztorów, z grubymi murami. Stale siedzieli w piwnicy. Na górze trwała regularna walka. 22 września bolszewicy podeszli pod Lwów. Miasto musiało skapitulować. Natomiast Ola, w niejako dziwnych okolicznościach zaręczyła się z dowodzącym podchorążym, szybko wzięli ślub.

Słyszano o wywózkach ludzi, lecz na rodzinę Korzeniewskich spadła ona dopiero w lipcu 1940r. Najpierw przyszli po żydowskich sąsiadów, później po nich. Mieli 15 minut na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Enkawudzista odpowiadał na ich pytania stereotypowo: wszystko otrzymacie na miejscu. W domu nie był w tym czasie ojca i Oli, która mieszkała z mężem już gdzieś indziej. W czasie transportu jednak rodzina wyrzucała kartki z wiadomościami na jezdnię, szybko więc dowiedzieli się o sytuacji i stawili na dworcu. Pod wieczór cała rodzina znalazła się w wagonie. Pociąg ruszył dopiero po dwóch dobach. Jechali przez 10 dni. W tym czasie, mimo upałów, otrzymywali tylko trochę wody; 4 razy karmiono ich jałową kaszą. Swoje potrzeby załatwiali przez dziurę w podłodze. Najgorzej było z niemowlętami, dla których nie miano mleko. Po przybyciu na wyznaczoną stację musieli iść jeszcze 16km piechotą. Zalokowano ich (około 200 osób) w dwóch barakach, bez podłóg i prycz, wszędzie było pełno pluskiew.

Rankiem na obchód przyszła władza. Na ubolewnie jednej z kobiet odpowiadali - niczewo, priwyknietie… (głupstwo, przyzwyczaicie się). Hanka, ojciec i Antosia zostali skierowani do prac przy ziemnych robotach. Przeniesiono ich później do pracy przy drzewie. Ola z mężem robili najpierw przy drodze, a później również przy drzewie. Matka i Jurek byli zwolnieni od roboty, ale też nie dostawali pełnej racji. Książeczka robotnicza dawała możliwość zakupu półtora chleba dziennie na osobę (matka i Jurek dostawali 300gramów). W sklepie robotniczym nie było nic poza chlebem. Jedynie w święto pracy - 1maja sprzedawano trochę kaszy.

Po upałach nastąpiły roztopy a później sroga uralska zima. Hanka pracowała w głębokim śniegu. Gorączkowała. Lecz dopiero temperatura 38 stopni zwalniała od pracy. Raz poszła do lekarz - miała „jedynie” 37,8. Lekarka dała zaświadczenie, a brygadzista już chciał napisać „progół”, tzn. uchylenie się od roboty bez usprawiedliwienia. Groziło to zmniejszeniem zarobków, a przy powtórzeniu -więzieniem. Przy drzewie pracowała Tatarka i Tatar. Obowiązywał przepis, że przy mrozie ponad 45 stopni drzew się nie rąbie, lecz nikt go nie przestrzegał. Kobieta nie mając ciepłych ubrań zamarzła. Wiedziano, że jej dziecko czeka ten sam los. Hanka znała także rodzinę magazyniera Dudaków, którzy po kilku miesiącach zostali aresztowani. Byli na to przygotowani, Dudaków powtarzał nie raz: ludność Rosji składa się z tych, którzy siedzieli w więzieniu, z tych, którzy siedzą i tych, którzy będą siedzieć.

W lokalu zaczęto gasić światła. Mężczyzna i Hanka musieli zakończyć rozmowę. Hanka mieszkająca niedaleko, przyniosła pamiętnik Oli. Mężczyzna zaczął go czytać, gdy tylko powrócił do hotelu. Niektóre zapiski zostały podane (wszystkie w 1os.):

30 maja 1941 - „Jesteśmy dziś poruszeni”. Jurek miał dostać posadę pastucha, będzie zarabiał najwięcej, a ponadto może liczyć na prezenty - jajka, śmietanę, masło.

30 czerwca 1941 - Jurek nie otrzymał jednak obiecanej posady, pomaga jednak rodzinie jak może. Mija rok od przyjazdu. Praca jest piekłem, panuje nieustanny głód. W rocznicę ślubu Oli mama niespodziewanie „wyczarowała” dwa kawałki chleba i manierkę kawy z mlekiem. Dziewczyna odebrała życzenia, brat życzył by nigdy nie byli już głodni.

2 lipca 1941 - Ola ma zapalenie nerwu trójdzielnego. Lekarka nie zwolniła jej z pracy, dała jedynie 2 proszki weronalu. Cały dzień przeleżał półżywa w lesie. Czekała ją jeszcze 5km droga do baraku. Narrator dodaje, że od tej pory pamiętnik przeplatany jest przepisami kulinarnymi, ich zbieranie stało się istną manią wśród wygnańców.

6 lipca 1941 - W nocy pluskwy gryzły strasznie. Spać nie dawały też komary

7 lipca 1941 - Z mężem na rozkaz kierownika ostrzyli topory. Kolacja Jurka - szpinak z pokrzyw i kasza przywróciła im humor.

11 lipca 1941 - Narrator podkreśla, że część ta wypełniona jest marzeniami Oli, o tym, że dostaną niewypłacone, zaległe pieniądze za pracę.

14 lipca 1941 - marzenia o pieniądzach rozwiały się; wprowadzono 12 godzinny dzień pracy. Zagadka Oli - nie je, nie pije, a chodzi i żyje. Uralczyk. Wszyscy mają już wizję śmierci głodowej.

15 lipca 1941 - wczoraj był wychodnoj - dzień wolny od pracy. Wszyscy poszli poszukać pożywienia - Hania na grzyby, Antosia na pokrzywy, a Ola z mężem Heniem łowić ryby. Pociechę mieli tylko z grzybów.

16 lipca 1941 - Ola z mężem po ostrzeniu noży, wróci najpewniej do pracy w lesie. Napawa ją to strachem - 14h pracy, 10 km marsz, głód. Zapisana została modlitwa do Boga. Narrator informuje, że Ola często zapisuje swoje pragnienia, jakie będzie mieć kiedyś suknie, co będzie wtedy robić itd. Zawsze jednak, patrząc na wychudzonego męża, myśląc o matce, szukającej pożywienia, zdaje sobie sprawę, że marzenia te nigdy się nie spełnią.

18 lipca 1941 - wczoraj Ola straciła wszelką nadzieję. Była pewna, że zbliża się koniec. Matka leżała chora, nie było jedzenia, ani pieniędzy. Zdarzył się jednak cud - częściowo dawano zaległe wypłaty - awanse. Rodzina dostała 15 rubli. Na śniadanie i obiad poszło 9rb.

22 lipca 1941 - od dwóch dni pracują już w lesie. Wszyscy oczekują zaległych wypłat. „Ludzie są w rozpaczy i większej części zdeterminowani”.

24 lipca 1941 - Otrzymali 50 rubli, za to kupili jedzenie - chleb i kaszę.

26 lipca 1941 - partia uchwaliła, że robotnicy nie będą mogli kończyć pracy, dopóki nie wykonają normy. Wszyscy mają pracować dopóki można, tzn. „do zapadnięcia możności”. Ola oczekuje objawów ostatecznego wyczerpania, już czuje się bardzo słabo, ma zawroty głowy. Zapisana została modlitwa, a zaraz po niej szereg przepisów kulinarnych.

27 lipca 1941 - wczoraj były urodziny Hanki, matka zdobyła jedno jajko i kubek zsiadłego mleka. Była szczęśliwa, że może uczcić święto córki. Następnego dnia, w niedzielę Ola ucięła sobie czubek palca w lesie, nie miała odwagi od razu pójść do lekarki. Po powrocie do baraków okazało się, że lekarka nie ma już opatrunków. W niedzielę ponownie wybrali się na poszukiwanie żywności.

28 lipca 1941 - Ola wspomina osoby, które podzieliły się z nią pożywieniem, mimo, że same nie miały go za dużo, m.in. pana Mintza, który dał jej kawałek chleba.

29 lipca 1941 - Mama i Jurek rozchorowali się (narrator przypomina, że byli oni „żywieńcami”, wyżywić ich mieli inni członkowie rodziny; nie chodzili do pracy, lecz w dzień mogli zbierać grzyby, jagody itp.). Ola rozpłakała się przed władzą. Szykował się otwarty bunt, lecz wszyscy bali się sprzeciwić. Dostali jednak awanse, po 5 rb.

31 lipca 1941 - notatka poprzedzona mottem z „Dziadów”. Ola snuje plany, jak będzie witać już w Polsce, wygnańców.

4 sierpnia 1941 - wpis męża Oli - zapewnienie miłości, dodaje, że gdyby nie ona to dawno popełniłby samobójstwo.

5 sierpnia 1941 - Ola zwraca się do Boga „skróć czas męki! My jesteśmy tylko ludźmi, nie mamy sił cierpieć jak Ty, Panie!”

6 sierpnia 1941 - zapis hymnu Polski. Doszła do nich wiadomość, że 1 sierpnia podpisana została umowa między rządem polskim i sowieckim. Ola została wezwana do buchalterii. Naczelnik obniżył jej pensje o połowę, odebrana została możliwość dostania zaległych wypłat. Oli nie będzie stać na wystarczającą ilość jedzenia dla siebie, a co dopiero dla innych członków rodziny.

8 sierpnia 1941 - Roznoszą się wieści o tworzeniu polskiej armii z wygnańców. Ola jest szczęśliwa - mąż pójdzie do wojska, a ona do służby sanitarnej; wszystko się zmieni.

10 sierpnia 1941 - zachorowała Hanka. Mnóstwo ludzi choruje.

14 sierpnia 1941 - Rodzina jest bezsilna, gdy widzi umierającego Jędrka, nie potrafi pomóc.

15 sierpnia 1941 - był to dzień wychodnoj. Kazali jednak go przepracować, ludzie jednak zbuntowali się, oddając jednodniowy zarobek. Ruszyli na poszukiwanie pożywienia (Jurek przyniósł grzyby, Antosia maliny, „Objedliśmy się niemożliwie”). NIkitin zakomunikował, że Polacy przestają podlegać NKWD.

22 sierpnia 1941 - „jesteśmy u kresu sił (…)”

25 sierpnia 1941 - wydano zarządzenie, że Polacy mogą wyjeżdżać. Chcą dostać się do armii.

27 sierpnia 1941 - otrzymali dokumenty stwierdzające ich przynależność narodową, mogą wyjechać dokąd zechcą (z wyjątkiem miast pierwszej i drugiej kategorii oraz pasa granicznego).

29 sierpnia 1941 - jadą do Kujbyszewa, są tam podobno fabryki i można zarobić. „Jesteśmy przecie bezsilni, nie wiemy nic, nie znamy możliwości, jedziemy w nieznane”.

2 września 1941 - Ci, którzy chcą wstąpić do armii, mieli złożyć deklaracje. Tylko Hania została w domu z matką. Ola ma pewne podejrzenia, że może spodziewać się dziecka.

3,7,9,11,12 września 1941 - Okazało się, że wjazd do Kujbyszewa jest zamknięty. Ludzie gromadzą się w grupkach, gdzie decydują się na inne miejscowości. Transport do nich muszą opłacić jednak samodzielnie, na co ich nie stać. Domagają się wypłaty awansów, lecz nie w ratach, lecz w całości. Nie wiadomo też, kto miałby dostać pieniądze jako pierwszy.

Ludzie nie pracując już niewolniczo szukają innych zajęć. Henio wypuszcza się w dalekie wyprawy po żywność. Dzięki jego staraniom mogli zgromadzić już jakieś zapasy.

15,17,19,20,24,25 września 1941 - przyszła kolej na wyjazd grupy udającej się do Pierouralska, w tym także rodziny Korzeniewskich. Ola spodziewa się dziecka. Niemal cały barak starał się ją dożywić. Droga na stację kolejową byłą ciężka. Początkowo spali w jakimś klubie, później chwilę w izbie z chłopką i jej trzema synami. Było zimno, „wszyscy jesteśmy też poprzeziębiani w niemożliwy sposób. Okazało się, że w Pierwouralsku jest tylko przemysł wojenny z 11godzinnym dniem pracy, a o pożywienie tam trudno.

26 września 1941 - Oczekiwanie na pociąg przeciąga się. Rodzina, słysząc o niekorzystnych warunkach w Pierwouralsku postanawia jechać dalej na południe. Mąż Oli stara się sprzedać rzeczy (m.in. cenny czarny szal), aby wystarczyło na transport. Wańkowicz dodaje, że na kartach pamiętnika spotkać można, jak wcześniej przepisy kulinarne, tak teraz opisy własnej willi. Wyjaśnia także, że rodzina Korzeniwskich była „wolnoosiedleńcami”, a nie więźniami.

27 września 1941 - Rano ma być wagon na 60 osób. Henia nie ma- poszedł sprzedawać szal. Odmówiono im chleba.

28 września 1941 - czekają na stacji już 24 godziny. Pojawia się Heniek, który przynosi okropne wieści. Szala nie sprzedał. Wszyscy „wolni” Polacy czekają tygodniami na stacjach kolejowych.

1 października 1941 - Chrompik koło Pierwouralska. 80km jechali trzy doby. W Pierwouralsku można pracować w lesie. Pud kartofli kosztuje 54rb., a w całej miejscowości można dostać tylko miód i końskie mięso, ale nawet po to ustawiają się duże kolejki. Hania i mam poszły sprzedać szal. Ola ma nadzieję, że szybko się stamtąd wydostaną.

3 października 1941 - nadal czekają na stacji w Chrompiku.

7 października 1941 - Swiedłowsk - już trzecią dobę czekają na tej stacji. W Chrompiku nie ma już miejsca, a więc przewieźli ich do tego miasta. Pozwolono im nawet wyjść. Było to miasto bogate, dawny Jekaterynburg. Na wystawach sklepowych widniały jedynie makiety z żywnością. Brak jakichkolwiek informacji o wojsku polskim. Brzemienna Ola nie czuje się najlepiej, zaraz po zjedzeniu kartofli dostaje torsji.

17 październik 1941 - okazało się, że i w Swierdowsku omówiono przyjęcia polskich wygnańców, a więc posłano ich dalej bez konieczności kupowania biletów. W końcu dotarli do Orenburga.

18 października 1941 - Orenburg ich nie przyjął, posłano ich do Taszkentu. Pozostało im 50rb i 40 gramów chleba. „Co to będzie?”

22 października 1941 - wciąż jadą. Przez pierwsze dwa dni nie mieli pożywienia. Ola choruje na nerki.

24 października 1941 - Ani Taszkient, ani Brewsk ich nie przyjął. Dojechali do Samarkandy, ale i tu zabronili im wysiadać. Nie mają już pieniędzy, są głodni. Matce udało się sprzedać Oli sweter za 50rubli. Wszyscy musieli zapewniać zdenerwowaną matkę, że to cudowna transakcja.

Na tym kończy się pamiętnik Oli. W środku Wańkowicz znalazł także biało-amarantową wstążeczkę, pamiątkę z dnia nadziei, fotografię Ewuni, córeczki Krysi, a także dwie karki: pierwsza od nadzorcy o przepracowanej robocie, druga od Hanki, w której zawiadamiała o przesłaniu jedzenia. Wańkowicz wiedział już, że z marzeń zapisanych na kartach pamiętnika nic nie pozostało.

Opowiadanie Hanki.

Nazajutrz narrator spotkał się z Hanką. Przy śniadaniu dała, kupioną specjalnie dla niego, porcję masła. „Kompleks głodu” jak sam to określił, sprawił, że każdego dnia wątpiła, czy następnego będzie miała co jeść. Hanka wiedziała, że oczekuje on od niej dokumentu, mówiącego o cierpieniu setek ludzi. Jej relacja musiała zostać ujawniona. Wańkowicza najbardziej dziwiło i przerażało, to że w jej opowiadaniu nie było oburzenia. Zdawało się nawet, że było dla niej rzeczą naturalną, że człowiek nie miał żadnych praw.

Zawieziono ich do Samarkandy, stolicy Republiki Uralskiej. Wyrzucono ich na plac nadrzeczny. Na piasku konało w dzień ponad tysiąc polskich wygnańców. Rozdawano im chleb, co wzbudziło niejako nadzieje. Wreszcie któregoś dnia holownik przyciągnął cztery barki. Na każdą wtłoczono po 700 wygnańców. Ruszyli w dół rzeki, a więc domyślano się, że do bawełny. Barki holowane były dwie na jednej linie. Następnej nocy zauważono, że te tylne zostały (celowo) zluzowane Krzyki na nic się zdały. Gdy zaświtało wyłonił się brzeg. Wszyscy zaczęli powoli wychodzić. Pojawili się dzikusy (nie umieli mówić po rosyjsku). Gdy wysłana delegacja nie wracała z osady, ludzie udali się w jej kierunku. Tam dostali kaszę. Zaczęto rozsyłać ich do kołchozów jako siłę roboczą do bawełny. Rodzinie Korzeniewskich udało się dostać lepiankę, w której wcześniej mieściła się szkoła. Rozpoczęła się ciężka praca na polach bawełny. Norma - 30 kg na osobę dziennie. Zamiast chleba jadło się podpłomyki z „dżugary”.

W Samarkandzie, kiedy dzieje rodziny Korzeniewskich były już skończone, zdarzył się pewien fakt. Pojawiły się tam oddziały formującego się wojska polskiego wraz z trębaczami. Zrobili oni wielkie wrażenie i tamtejsza ludność poprosiła o zagranie pieśni, która została przerwana 700 lat temu, w chwili gdy jeden z ich żołnierzy ustrzelił trębacza (chodzi tu najazd Tatarów na Polskę w XIII wieku, pieśnią jest hejnał grany na wieży kościoła Mariackiego). Żołnierze tłumaczyli, że na pamiątkę tego wydarzenia w Polsce, w Krakowie co roku odbywają się uroczystości, dziwili się takiej prośbie. Miejscowi wyjaśnili, że kapłani wytłumaczyli klęskę Tatarów w tym czasie właśnie zabiciem owego trębacza, który miał śpiewać na cześć boga. Dopóki trębacz nie odegra hejnału w Samarkandzie lud nigdy nie zazna pokoju i wolności. Na takie wyjaśnienia muzycy zgodzili się odegrać pieśń. Milczący i nieruchomy tłum słuchał.

2 grudnia Ola, leżąca w szpitalu, dowiedziała się, że będzie transport z powrotem w górę rzeki, rzekomo na skutek interwencji władz polskich. Kazano wyjeżdżać od razu, a kto nie zdąży pozostanie przy bawełnie. Ola, dając wszystkie swoje najcenniejsze rzeczy jakiemuś mężczyźnie, uprosiła go by zawiózł rodzinie kartkę z wiadomością, że mają natychmiast przyjeżdżać. Na szczęście zdążyli na czas. Przysłano „barżę”, na którą zmieścić się miały tylko bagaże. Ludzie mieli iść jeszcze 40 km. Ola w czasie drogi bardzo cierpiała. W końcu wysadzono ich w miasteczku Kara-Kul. Ola została w szpitalu. Rodzinę wysłano do pracy w kołchozie. Ulokowali się w lepiance, w której nie było żadnego sprzętu. Dodano im na mieszkanie niejakiego Prokopa, chłopa z Lubelszczyzny. Praca polegała na noszeniu ziemi z jednego końca pola w drugie. Hanka nie potrafiła wyjaśnić, jaki był jej cel. Płaca wynosić miała pół kilograma mąki na osobę pracującą i 300 gram na „żywieńca”. W rzeczywistości nie dawano prawie nigdy. Panował straszny głód. Było przeraźliwie zimno. W dodatku uzbecki tłum był kompletnie wrogo nastawiony. Po dwóch tygodniach przywieziono Olę. Szpital zdecydował, że nie może jej dłużej trzymać. Ponieważ był wychodnoj dien, nie można było odebrać jej ubrań, więc odesłano ją w kocu, który później należało zwrócić. Chora dziewczyna z pomocą matki wdrapała się na pryczę. Ojciec powrócił z garstką kaszy. Na skutek bojkotu ludności nie można było niczego zdobyć. Musiał sprzedać obrączkę. Dowiedzieli się, że poszukiwane były świecące guziki. Mieli ich trochę. Rozpoczęli handel. „Każdy sprzedany guzik to był targ o własne życie”. U ojca nastąpił zanik mięśni, przestał pracować. Na roboty nie chodziła także Ola, matka i Jurek. Antosia natomiast zupełnie przestała nad sobą panować - włóczyła się po okolicznych wioskach. Rodzinę utrzymać miała 18-letnia Hanka, Prokop i mąż Hanki. Było bardzo zimno. Musieli więc chodzić do lasu odległego o 3km po suche badyle. Prokop, ugodzony przez Ubeka „ketmanem” w pierś, nastraszył go władzą. Wtedy otrzymali zmarłą przy porodzie owcę - było jedzenie. Gdy pewnego razu do lepianki wpadł pies, mieszkańcy długo się nie zastanawiali. Od tamtej pory zaczęli polować na psy i koty (zajmowała się tym Hanka i Jurek)- zwierzęta nieczyste w pojęciu Ubeków. Otaczała ich więc pogarda.

10 lutego ojciec stracił przytomność. Konał 9 dni. Hanka pobiegła do gminy poprosić o trumnę. Odgrażała się władzą, lecz dostała jedynie stare drzwi. Ciało ojca leżące na tych drzwiach zostało złożone w grobie wykopanym przez Prokopa.

Hanka wygrzebała z torebki metrykę śmierci. Przyczyna zgonu - głód. Można by dodać po rosyjski „oczeń prosto” - zrozumiale, całkiem prosto.

W początku marca do wojska polskiego zgłosił się Prokop. Zaraz po nim, po gorących namowach poszedł mąż Hanki.

W połowie marca wszyscy byli już opuchnięci z głodu. W kołchozie pracowała tylko Hanka. Antosia widząc sposób, w jaki pochowano pana KOrzeniwskiego wpadła w przerażenie. Nie tak miała wyglądać jej śmierć. W kraju należała nawet do Bractwa Dobrej Śmierci, inni członkowie mieli przecież zadbać o jej pochówek. Teraz pozostało jej tylko odwiedzać „grób” Korzeniewskiego, na próżno poprawiać wzgórek piasku. Czasem kradnie rzodkiewki. Jeżeli Ubecy ją złapią to zabiją bez litości.

Po pracy Hanka z Jurkiem odmawiają modlitwy.

Zbliża się poród Oli. W ustalony dzień przyszedł zamówiony lekarz. Gdy skurcze ustały kazał wieść do szpitala. Na szczęście jechała tam dwukołówka ze skórami owczymi i zabrała Olę. Hanka szła obok. Nie pozwolono jej od razu wrócić. Na stacji miała popilnować konia. Gdy jakaś Rosjanka zobaczyła opuchłą twarz Hani dała jej dwa sucharki. Jednego zjadła, drugiego z wielkim wysiłkiem zostawiła dla Jurka. Nazajutrz musiała iść do pracy. Matka powlekła się 8km do szpitala - nie wpuszczono jej, ale dowiedziała się, że nie ma jeszcze rozwiązania. Następnego dnia miała być niedziela.

Wańkowicz zwrócił uwagę, że była to Wielkanoc. Hanka nie zwróciła wcześniej na to uwagę. W tym dniu zdobyła lepioszkę dla Oli i udała się pieszo do szpitala „Pan nie wie, co to jest chodzić na opuchłych nogach”.

Hanka zaczaiła się do sali Oli. Gdyby ktoś ją zobaczył siostra zostałaby wyrzucona ze szpitala za złamanie regulaminu. Ola poinformowała, że dziecko się nie rusza, prosiła o modlitwę o śmierć. Następnego dnia Hania poszła do pracy, a matka do szpitala. Wróciła po ciemku, niosąc coś w plecaku. Był to trup noworodka (rozłożony z powodu panującego w dzień upału). Hanka z Jurkiem wykopali dół i zapomnieli nawet odmówić modlitwę. Hanka jeszcze w nocy idzie do szpitala. Na łóżku siostry leży kościotrup. Okazało się, że wczoraj próbowała się powiesić, odcięto ją, odratowano, dziecko wyszło martwe, a spuchlizna opadła. Hanka musiała jednak prędko wracać by nie spóźnić się do pracy. Po drodze uzbeckie dzieci jak zwykle szczuły ją psami. Jeden z nich wbił zęby w jej udo. Rana później długo się leczyła

Gdzieś tam powoli pełzła pomoc. W końcu dotarła i do Kara-Kul, do miasteczka oddalonego od tego kołchozu „Woroszyłow” o 8 km. Gdy Hanka usłyszała o przyjeździe polskiego delegata akcji opieki oczekiwała na „wychodnego dnia”. Delegat miał niewielkie możliwości finansowe - wyznaczył Korzeniewskim sto rubli miesięcznie, co równało się cenie kilograma pszenicy. Miał także amerykańskie dary - Hance wręczył jedwabną koszulę i buty. Ofiarowano jej jednak rzecz cenniejszą. Wiedząc, że jej ojciec był antyniemieckim delegatem, zaproponowano jej pracę w biurze polskim w Bucharze. Hanka odmówiła, gdy usłyszała, że musiałaby zostawić rodzinę. Przed wejściem jakaś kobieta poinformowała ją, że za taką jedwabną koszulę można kupić nawet osła. W głowie Hanki powstał plan: kupić zwierze, zostawić rodzinie jedzenie, wyjechać na posadę i stamtąd działać. Zaczęła jego realizację od wymiany koszuli na osła. Jurek zabił go, a później sprawiali mięso. Następnie Hanka, drugi raz tego dni, przebyła 8km do biura delegata. Niestety było już zamknięte. Poczekała do następnego ranka. Wtedy to otrzymała przepustkę. Mimo to nie mogła kupić biletu, wsiadła chyłkiem do pociągu. A w mieście skierowała się do urzędu polskiego. Nie była tam jedyną opuchniętą i zmarnowaną. Otrzymała kartkę na suknie, koszule i co dla niej najważniejsze chleb. Nie śmiała jeszcze prosić o pomoc rodzinie. Na czwarty dzień doktor stwierdził, że nie może dalej pracować, gdyż opuchlizna mogła zostać na całe życie. Hanka tylko rozpłakała się. Po tygodniu poszła do biura, gdzie spotkała sędziego T. - przyjechał on z Kermine, z miejsca w którym stacjonował Heniek. Ten jednak uchylił się od rozmowy. Zapytała więc szofera, człowieka, który kiedyś z nią pracował. On opowiedział jej historię Oli: Mąż wystarał się o zabranie rodziny. Wszyscy zjawili się w Kermine, lecz on mógł wziąć tylko Olę. Ta trzy dni dogorywała w wynajętym przez męża kącie i zmarła.

Po kilku dniach od tego spotkania wyczerpana Hanka dostała wiadomość, że z matką jest źle. Po 48h, z problemami dotarła do rodziny. Ani matka, ani Jurek nie mogli już chodzić. Antosia natomiast została w obozie dla wygnańców, gdzie łatwiej było żebrać. Dwa tygodnie córka pielęgnuje matkę, w końcu biorą ją do szpitala. Piątego dnia pobytu zmarła. Hanka wróciła do Jurka i powiedziała mu „zostaliśmy sami”. Ciało do cmentarza przewieziono w trumnie następnie wyjmowano je i grzebano - wszystko z powodu braku trumien. Zaraz po pogrzebie zaniemogła i Hanka. Przez dziesięć dni byli na łasce innych ludzi. Okazało się, że Antosia też umarła. Hanka powoli zdrowiała, Jurek wręcz przeciwnie. Oboje jako sieroty zapisani zostali na transport do Persji. Mogły jechać tylko dzieci zdrowe. „Jurek zaciął zęby”. W pociągu wyszeptał: „może wrócę…do Polski”. Pociąg ruszył, Kermine (czyli Dolina Śmierci) została za nimi. Na jednej ze stacji mają zostawić najciężej chorych. Jurek słysząc to cudownie nabiera sił. W Aszchabadzie zostawiają chorych, lecz nie jego.

Na trzeci dzień dojechali do Krasnowodzka. Jurka wnieśli na halę sanitarną. Gdy szła komisja sanitarna próbował się znów podnieść, pokazać, że nie jest tak źle, lecz na to zabrakło mu sił. Musiał zostać w tej miejscowości aż do poprawy zdrowia. Hanka miała jechać dalej i „nie histeryzować”.

Patrzyła dokładnie, do którego namiotu go zanieśli. Zaraz się tam wkradła i poinformowała go, że zostaje razem nim. Przyniosła mu też fotografie rodzinne. „Nie żal ci, Hanka?” „Przecież przywiez…”- nie dokończyła, jakby wiedząc, że to kłamstwo. Zaraz wpadli, a ona nawet go nie ucałowała.

Później jechała przez morze, w porcie Pahlewi próbowała się coś dowiedzieć o Jurku. Następnie zawieźli ją do Teheranu, gdzie pracowała jako kelnerka w polskiej świetlicy. Potem zachorowała na tyfus, na zakażenie krwi. W końcu października dostała akt zejścia Jerzego Korzeniwskiego, wystawiony 10 sierpnia 1942r., tego samego dnia, w którym się żegnali.

„Takie były dzieje wymordowanej rodziny Korzeniewskich”.

-KONIEC-

Melchior Wańkowicz -1892-1974 - urodzony w majątku Kałużce, ziemia mińska na Białorusi. Ukończył gimnazjum w Warszawie, podjął studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1917 wstąpił do Polskich Sił Zbrojnych, był żołnierzem korespondentem, publicystą. W wyniku przemian po wojnie, utracił rodzinny majątek i osiadł w Warszawie. We wrześniu 1939 roku pisarz musiał uciekać z kraju. W Warszawie zostawił żonę i starszą córkę. Szlakiem polskich uchodźców Wańkowicz dostał się do Rumunii, później na Cypr, w końcu do Palestyny. Korzystając z pomocy wojskowej objechał Liban, Syrię, Irak, Iran. Z II Korpusem Wojska Polskiego pojechał do Egiptu i do Włoch - pod Monte Cassino. Niemłody pisarz nie oszczędzał się - pisał, notował. Powstało największe jego dzieło wojenne trzytomowa Bitwa o Monte Cassino. W styczniu 1949 roku spotkał się z żoną w Rzymie. Córka zginęła w powstaniu warszawskim. Małżeństwo wyjechało do Ameryki, by wrócić do Warszawy w roku 1958. Inne pozycje Wańkowicza: Ziele na kraterze, Westerplatte, Hubalczycy, W ślady Kolumba, Na tropach Smętka.

„Dzieje rodziny Korzeniewskich” napisane w 1943 i wydane w Rzymie i Nowym Jorku w 1944. Wańkowicz wykorzystał w utworze rozmowy przeprowadzone z żołnierzami Andersa. Książka mówi o tragicznych losach uchodźców polskich w Związku Radzieckim w latach 1939-1941. Spotkała się z żywym oddźwiękiem; bezpośrednio po wojnie przetłumaczono ją na języki angielski, francuski i włoski.

6



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wankowicz Melchior Kundlizm Dzieje rodziny Korzeniewskich(z txt)
Wańkowicz Melchior Kundlizm Dzieje rodziny Korzeniewskich (m76)
Gawroński Franciszek DZIEJE RODZINY ŻYWOTOWSKICH 1863
Wa kowicz krzepi
Prawo rodzinne J Ignatowicz, M Nazar Wyd 3 W wa 2010
Karmiczne więzy rodzinne, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
ELEMENTARZ POSZUKIWACZA KORZENI RODZINNYCH
46(1), Jagusia zaraz na wst˙pie pomiarkowa˙a, ˙e na wsi dzieje si˙ cosik wa˙nego, psy jako˙ zajadlej
Wa�kowicz Melchior
K Mikulski Dzieje toruńskiej rodziny Watzenrode w XIV–XVI w
scenariusz 02 2006 moja rodzina i moje korzenie 2
odkazenie kanalow korzeniowych
rysunek rodziny ppt
prezentacja soc rodziny
30 Wydatki rodziny
01 Pomoc i wsparcie rodziny patologicznej polski system pomocy ofiarom przemocy w rodzinieid 2637 p

więcej podobnych podstron